Marcin Świetlicki
Tygrysia piosenka
Napotkany rok po wojsku były kapral zaprosił mnie na wódkę.
Powiedziałem nienie obywatelu kapralu,
dla mnie obywatel kapral pozostanie na zawsze obywatelem kapralem,
z kapralami nie piję, pierdolę.
Napotkana była wielka miłość powiedziała:
wpadnij do nas na kawę.
Powiedziałem: nienie ukochana, jeżeli nawet wpadnę,
wpadnę tylko po to, by cię ze sobą zabrać.
Nie muszę wcale robić z tym, co mnie okrada, ale to robię, przerzucam ten gnój.
To jeszcze chwilę potrwa, a kiedy się skończy, to nie podam mu ręki i wyjadę stąd,
choć to nie jest złe miejsce.
Miłosierdzie należy do was...
Parasolki
Mówię coś. Wolałbym, żeby samo się mówiło. Żeby samo się grało.
Żeby samo się zaczęło. Żeby samo się skończyło.
Mówię coś, ale w głowie mam stare numery telefonów, nieaktualne adresy,
mnóstwo BARDZO wulgarnych wyrazów.
Nie wychodź bez PARAsolki,
NIE Wychodź bez PARASOLki.
Aaaa wszystko to jest identycznie trwałe jaaaak numer telefonu na pudełku zapałek,
aaaa wszystko to jest identycznie trwałe jaaaaak numer telefonu na pudełku zapałek aaaa
Upiór
Minęło kilka dni. Od kilku dni jeżdżę na drugi koniec miasta.
Pamiętałem po co jeszcze przedwczoraj. Dzisiaj nie pamiętam.
Przez park, po wielkich wyświechtanych liściach, pod drzwi.
Zadzwonić, zapukać, postać, pomedytować, odwrócić się, odejść.
To już nie jest cierpliwość, to jest religia.
To już nie jest religia - dzisiaj ktoś poruszył się wewnątrz.
Jutro będzie wiosna i będę dłużej pukać.
Olifant
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać, nie przyszedłem się kłócić,
nie przyszedłem prowadzić odwiecznej wojny.
Ja przyszedłem się kochać.
Mam już jeden nóż w plecach i nie ma tam miejsca na następne.
Odpada dylemat: kawa - herbata?
Przyszedłem się kochać.
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać. Nie przyszedłem namawiać.
Nie przyszedłem zbierać podpisów. Nie przyszedłem pić wódki.
Ja przyszedłem się kochać.
Słonidarność
Widziano na mieście kobietę ciężarną. Dziecko przewraca się w wyrku.
Dzień dzisiaj jest kreatywny bardzo. Słoń zrobił kupę w cyrku.
Widziano na mieście kobietę ciężarną. Dziecko przewraca się w wyrku.
Wszystkiemu winna jest SOLIDARNOŚĆ. Słoń zrobił kupę w cyrku.
Przed wyborami
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację.
Niosłem je za plecami, trzymając jak kwiaty.
Lato się gryzie z jesienią. Forma ocalała i wychodzi z podziemia.
Wszystko się układa w jeden wyraźny doskonały kształt:
OGRÓD KONCENTRACYJNY.
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację.
Niosłem je za plecami, trzymając jak krzyż.
Jestem tak bardzo martwy, że aż chodzę, czuję.
Widzę jak wszystko się układa w jeden wyraźny, doskonały kształt:
OGRÓD KONCENTRACYJNY
Opluty (44)
Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie.
Na razie chodzę, na razie patrzę, na razie swój nóż ostrzę,
wkładam, zdejmuję kastet.
Opluty.
Opluty.
Napluli mi na plecy.
Nic o tym nie wiem.
Chodzę po mieście. Chodzę po mieście.
PLANTY SZEWSKA RYNEK.
Chodzę po mieście.
RYNEKSZEWSKAPLANTY.
Opluty.
Oplutyoplutyoplutyopluty.
Puuu.
Któregoś dnia to miasto będzie należeć do mnie.
Na razie chodzę, patrzę. Na razie nic.
Któregoś dnia rzeką Wisłą przypłynie statek piratów.
O pięciu masztach. Dwudziestu armatach.
I zapytają: - Który to Świetlicki?
A ja wtedy stanę na samym środku rynku - i będę wskazywać:
TEGO, TEGO, TAMTĄ, TEGO, TEGO,
WSZYSTKICH
Opluty. Opluty.
Ooooopluty.
Kraków i Nowa Huta - Sodoma z Gomorą -
z Sodomy do Gomory jedzie się tramwajem.
Chodzę po mieście.
Chodzę po mieście.
Opluty.
Casablanca
Niekochany nie zdradza,
niekochany chodzi dzwoniąc w kieszeni niepotrzebnym kluczem.
Z bramy wychyla się staruszek niepokojąco podobny do Bogarta.
Celuję prosto w twoje serce synu.
Przecież wiesz, że to najmniej czuły we mnie punkt.
W sąsiedniej bramie znaleziono siedemdziesięcioletnią Marilyn Monroe.
Potrafiła wykrztusić jedynie PU PU PI DU.
Niekochany nie zdradza,
niekochany chodzi dzwoniąc w kieszeni niepotrzebnym kluczem.
- Jaka jest pańska narodowość?
- Jestem pijakiem.
Jestem nieślubnym dzieckiem Bogarta i MM.
To wszystko na ten temat.
M - Morderstwo
A ona leży z nożem w plecach.
Troszeczkę na dywanie, troszkę na podłodze.
Skromnie skulona. O tak.
Jest wrzask.
Świadkowie są jak ryby, które przed chwilą nauczono mówić..
A ona leży z nożem w plecach.
Morderca idzie wolno korytarzem.
Otwiera drzwi wejściowe i wychodzi w ogród.
Mija klomby. Wychodzi przez furtkę na ulicę.
Wsiada do tramwaju. Jedzie tramwajem, jedzie, czyta gazetę,
dojeżdża do pętli, wraca do domu, przekręca klucz w zamku,
a ona leży z nożem w plecach.
A ona leży z nożem w plecach.
Troszeczkę na dywanie, troszkę na podłodze.
Skromnie skulona. O tak.
Jest wrzask . świadkowie są jak ryby, które przed chwilą nauczono mówić.
A ona leży z nożem w plecach.
A ona wstaje, otrzepuje się.
Wkłada panterkę, przewiesza przez ramię karabin.
Wychodzi na ulicę, wytacza haubicę.
Wsiada do tramwaju, jedzie tramwajem, jedzie, czyta gazetę, dojeżdża do pętli,
Puka do jego drzwi…
Pobojowisko
Leży przy moim boku udaje że śpi czy coś ładnego zostanie z tych zniszczeń?
już zabiliśmy wszystko jasne ćmy szyb dotykają z obu stron
tym czasem cicho sto razy zaznaczała że mnie nie chce
wypróbowałem jednak wszystkie męskie sposoby
jest
jest przy moim boku na cudzym tapczanie
przegrała zwyciężyła
zwyciężyłem przegrałem
leży
ubrany usiadłem daleko siedzę i palę papierosa patrzę przewrócone
stłuczone dwie szklanki z herbatą popielniczka a w niej dwa długie niedopałki
kiedy otworzy oczy ja otworzę ogień
...ska
Dlaczego twój niepokój tak obraca się wokół wyrazów:
niepodległość - wolność - równość - braterstwo - Polska
od morza do morza - bezrobocie - podatki - Gazeta Wyborcza?
Czy nie wiedziałeś, że są to małe wyrazy?
Czy nie wiedziałeś, że są to wyrazy najmniejsze?
Dlaczego właśnie o nie zahacza twój język?
Czy nie wiedziałeś, że tym wszystkim rządzi ta szczupła dziwka,
ta którą kochasz a raczej masz na nią ochotę?
która wybiera sobie tego, którego akurat ty nienawidzisz?
Który znęca się nad nią i wbija w nią gwoździe?
Przez nią siedzisz w więzieniu! Przez nią jesteś głodny!
Przez nią!
Pod wulkanem
Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej.
Prawdziwy jest.
Właściwe barwy wpełzają na właściwe miejsca.
Wąż ślizga się po wszystkim co napotka, właśnie nas dotknął.
Niczego o nas nie ma w Konstytucji.
Śnieg spadnie i zakryje wszystko. Na razie jednak widać miasto - czarna kość,
rozjaśniona niekiedy światłami maleńkich samochodów.
Usiadłem wysoko i patrzę.
Wieczór. Już zamknięte wszystkie wesołe miasteczka.
Niczego o nas nie ma w Konstytucji.
Po zdjęciu czarnych okularów świat przerażający jest tym bardziej.
Szedł z nami pies i śmierdział.
Wszystkie dokumenty uległy rozkładowi - jestem zdrów i cały.
POD WULKANEM URODZIŁO SIĘ DZIECKO
Karol Kot
Śnieg w kościołach, śnieg w bramach, śnieg pod kopcem Kościuszki.
Mam cień, widziałem - obejrzałem się.
Mam cień siny na śniegu.
Mam płaszcz, za duży, ciemniejszy od spodni.
Mam w płaszczu narzędzie.
Nie, nie zasłaniaj, nie zasłonisz, zostaw.
No, jeszcze trochę odkryj.
Lubię jak krwawisz, bo stare kobiety nie.
Plecy, dzwonek, dzwonki.
Dzwonki w kościołach, dzwonki w bramach, dzwonki pod kopcem Kościuszki.
Guzik z orzełkiem. Trener sekcji strzeleckiej stwierdził,
że nie mogę reprezentować.
Wziąłem duży rozmach i ściąłem jednocześnie - chłopca, śnieg, powietrze,
swój kręgosłup, łodygę.
Śnieg pada, śnieg pada.
Maszeruję przez sen.
Mnożę się.
Opluty 2
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.
Pomyliłem się.
To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.
Pomyliłem się
to miasto należy raczej do
Grzegorza.Turnaua, Zbigniewa Preisnera i księdza Tischnera
Pomyliłem się.
To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.
Pomyliłem się.
To miasto należy raczej do gołębi do wycieczek.
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
Ja już nie chodzę, ja jeżdżę.
Jeżdżę taksówką
Pomyliłem się.
Pomyliłem się.
Proszę na mnie nie patrzeć.
Proszę na mnie nie patrzeć, ja wychodzę.
Proszę do mnie nie mówić, ja wychodzę.
Pomyliłem się.
To miasto jest wszędzie.
To miasto nigdy nie będzie moje
Pomyliłem się........
Opluty 74´
To miasto kiedyś należało do mnie.
To miasto kiedyś było moje.
Ja już nie chodzę, ja leżę..
..patrzę na sufit.
Odstąpiłem to miasto świętym starcom..
..oraz chłopcom z generacji 'NIC'.
I niech się nawzajem pieprzą święci starcy..
..oraz chłopcy z generacji 'NIC'.
I niech się nawzajem zatrudniają..
..w swoich firmach chłopcy oraz starcy..z generacji 'NIC'.
Któregoś dnia to miasto należało do mnie.
A teraz leżę w domu, na przedmieściu.
Z jednej strony zbudowali multikino.
Z drugiej strony powiększają cmentarz.
Multikino jest dla chłopców..z generacji.
Cmentarz..jest..
I nigdzie..i nigdy..
..to miasto nie będzie moje, bo już było.
I to nie było przyjemne.
Któregoś dnia to miasto należało do mnie.
Ja teraz leże..ja się przyglądam..i wyciągam wnioski.
Palenie
Pytam: dlaczego niepalący
wsiadają bez skrupułów do przedziałów
dla palących? Czemu chcą dominować? Czemu
są wiecznie urażeni?
Mój mały przyjacielu, papierosie.
Spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek.
Niszczmy się nawzajem, czule
zobowiązani.
Pytam: dlaczego niepalący
nie doceniają naszej samotności,
naszej niemądrej odwagi, naszego
żaru, popiołu?
Oko armaty krążownika
patrzy na nasze buty.
Nasze poruszające się powoli ręce
dla tej maleńkiej i dzielnej załogi
są olbrzymimi, całkiem nie do
pojęcia obłokami.
Wystrzał. Według ich propagandy
padamy, drżymy,
błagamy o litość.
A tymczasem robisz mi niegroźną
awanturę, a ja
tymczasem palę papierosa.
Skup się i wytęż wzrok: nadchodzą,
suną po krawężniku dostojnie, zauważ
ich przynajmniej, no niechże
poczują się istotni: prezydent i prymas,
premier, posłanka i senator. Zobacz:
naradzają się z końską muchą.
Państwo von Kleist
Tak. A ponadto donosimy, że
leżymy zastrzeleni - i jeszcze w tej chwili
można nas odnaleźć. Bardzo staromodnie
leżymy - przytuleni, a trawy zwyczajnie
ruszają się - i drzewa, bo wszystko jest w ruchu:
państwowe trawy i państwowe drzewa,
nawet i nasze ciała, wyjątkowo martwe
(gdyby popatrzeć na nie z pewnej odległości,
jak pewnie to uczynisz, widać że falują
w tę samą stronę, co wszelka natura,
wiatr jest po prostu). List ci
przyniosę we śnie. Otwieraj go wolno.
Wszystko należy robić cicho i powoli,
ponieważ miłość jednak jest. Tak.
Parasolki
Mówię coś. Wolałbym,
żeby samo się mówiło.
Żeby samo się grało.
Mówię coś, a w głowie mam
stare numery telefonów,
nieaktualne adresy,
mnóstwo BARDZO wulgarnych wyrazów.
NIE WYCHODŹ BEZ PARASOLKI,
NIE WYCHODŻ BEZ PAROSOLKI.
Aaaa wszystko to jest identycznie trwałe
jaaaak numer telefonu na pudełku zapałek,
aaa wszystko to jest identycznie trwałe
jaaaaak numer telefonu na pudełku zapałek aaa...
Pedagogika
Wojna podobno to najwyższa forma
pedagogiki. A zabici
to są uczniowie
najlepsi.
Chlubna hodowla - przekształcanie chłopców
w żołnierzy - poprzez piłkę nożną i cyrk.
Wojna się przyczaiła,
udaje, że śpi.
Pierwsze dni lata. Zatrzęsienie malin.
Dziś jestem dezerterem, a co będzie jutro?
Czekam i piszę listy do abstrakcji.
Nigdy już ulgi.
Cisza nagli.
Perarolo
Moment, kiedy się zapalają jednocześnie wszystkie..
..lampy uliczne w mieście.
Moment kiedy mówisz "to niepojęte, nie"..
..i nagle nie wiem co z tym zrobić dalej.
Umrzeć, wyjechać, nie zareagować?
Moment w słońcu, gdy patrzę na Ciebie z okna autobusu.
Masz inną twarz niż w chwilach kiedy wiesz, że patrzę.
A teraz patrzysz w nic. W błyszczącą szybę.
Za którą niby jestem..
..już nie ja, nie ze mną, nie w ten sposób, nie tutaj.
Może się wydarzyć wszystko, bo wszystko się wydarza.
Wszystko określają trzy podstawowe pozycje.
Mężczyzna na kobiecie. Kobieta na mężczyźnie.
Albo to co teraz.
Kobieta i mężczyzna przedzieleni światłem…
Piekło
Piekło,
Piekło,
Przestało. Grube skóry, groby
Gadające. A wschód
Słońca w południe następuje, kiedy
Samotnie zamówiwszy wódkę i drożdżówkę
W „zwisie” , w którym pracuje pani, co nas lubi,
Palimy sobie papierosa. Podstawowy zestaw,
Wywołujący wschód słońca oraz nową miłość
Do niewiadomo czego, na nic konkretnego
Nas nie stać i nie będzie nas stać, a za chwilę
Nie będziemy tu stali, pan tu stał a teraz
Nie stoi, poszedł. Piekło i przestało.
Pierwsza zmiana
Żadnych widoków! Dzień jest, dzienne światło
moszczące się na dole, tutaj, żadnej
architektury! i żadnej przyrody!
Baba na ławce w świetle, przebudzona chłodem.
Czym ona karmi te gołębie? to wygląda jak mięso.
Pierwszy dzień wieczności
Nie było mnie i teraz też nie jestem w stanie
stwierdzić wyraźnie, że wyraźnie jestem.
Ten samobójczy tydzień oto owocuje.
Ty zaprzyj jaźni się ze mną.
Nie było mnie i martwa powłoka zasiadła
za stołem, wodę sobie puściła do kąpieli.
Trzeba wymienić szyfry, już zbyt wiele razy
klucz wymieniałem. Zaprzyj jaźni się.
Wyspa się nie nazywa, nie ma flory, fauny,
słodkiej i gorzkiej wody, żadnych właściwości,
żadnej własności. W środek wbiłem patyk,
tu centrum, tam obrzeża, wschodzę i zachodzę,
żywię i bronię, może jest wzburzone,
wzmożona czujność, nocą,
dniem, nigdy już
i dotąd dotąd.
Pieśń profana
telefonu, żetonów i brata bliźniaka,
ojca i matki, bezpretensjonalnej
oraz ślicznej i mądrej żony, łóżka i kościoła,
dzieci, kuchni, wakacji, wanny i przeszłości,
przyszłości oraz wyrzutów sumienia
- miłość nie ma.
Pięć Wierszy Religijnych
1
Maciek Świetlicki mówi:
- Ja wiem, to jest ten pan,
którego ojciec zabił.
Cały Nowy Testament
w jednym zdaniu.
Co dalej?
2
Maciek Świetlicki wie również o piekle.
Ktoś mu musiał nagadać.
Pójdę do piekła, tatusiu.
Nie pójdziesz. Jestem niegrzeczny.
Wiem, że pójdę. Nie pójdziesz. Na pewno.
A pamiętasz, jak cię kopnąłem? Pamiętasz?
3
Boże Ciało, pół Rynku lub trzy czwarte Rynku
oblepione wiernymi. Czemuś jestem wierny,
więc czuję się u siebie.
4
Jeśli to prawda,
że mówi przeze mnie szatan
Bóg się zlituje
i wyrwie mi język.
5
Odstąpią wody.
Odsłonią wzgórze łotrów
zawieszonych głowami w dół.
Odsłonią niebo
pełne szarych roślin.
Piosenka chorego
Cały karnawał przespałem i przemajaczyłem.
Nie mogłem znieść tych bębnów, piszczałek i palenia kukieł.
Dziś skończył się karnawał, zaczął się
postmodernizm.
Bawię się radiem. To archetypowe
przebieganie po skali możnaby prowadzić
w nieskończoność. Ja mam
w sobie niedużo Boga, pielęgnuję
ten strzęp,
skrzep.
Piosenka obudzonego
Krew na księżycu!
Otworzyłem oko
i oko mi doniosło
do mózgu ten obraz:
krew na księżycu!
Krew na księżycu.
Zimny kwiecień. Pełnia.
Za głośno krzyczysz - powiedziałem do krwi
- zbudzisz małego.
Zbudził się.
Zaczął płakać. W kuchni suka
zaczęła szczekać. Wetknąłem mu smoczek
w dwuzębną buzię. Zasnął. Wróciłem do ciebie.
Krew na księżycu - oświadczyłem, a ty
przez sen wtuliłaś się we mnie
ale,
choroba pozostaje,
gdzieś jest,
plamka mroku, co się wymyka,
lecz gdzieś jest, przyczajona, lecz gdzieś jest, w języku,
niby jasności śnią się, ale cień jest, cień jest
i we śnie, gdzieś jest;
bo
pozostaje, bo
gdzieś jest, bo musi być, śnieg spadł, nie jest jak śnieg,
nie jest jaśniej, gdzieś jest
przyczyna;
teraz będziemy gadać, zagadywać to,
teraz będziemy oddawać się różnym
zajęciom we władanie, teraz się będziemy
poruszać szybko, jeździć tramwajami
do
upadłego.
Umarły śpiewa: "Ja nie chcę umierać!"
Zawsze się śpiewa w beznadziei i
świeci się światło w niemożliwych miejscach,
w ciemnościach, oko wykolach, egiptach,
zawsze się pisze wiersze.
Umarły śpiewa, Umarły podnosi
dziecko ku światłu. "O, zobacz, światełko!"
Umarły święto świętuje. Wynosi trójnogie
krzesło na śmietnik. Aż potrzeba było
awantury, by wyniósł.
Umarły. Ale ten, co w ciebie,
jest żywy. Ale ten, co śpiewa,
jest umarły, jest żywy. Wystarczy, że szepniesz
jego imię. Wystarczy, że ty go obrysujesz dłonią.
Bo przecież ty.
Piosenka z piwnicy
Dno piwnicy jest wybrukowane
w ten sam sposób co niebo,
ale w piwnicy rodzą się jedynie
białe i ślepe zwierzęta.
Jeżeli się bez obaw włoży rękę
w sam środek butwiejących resztek
- można namacać maleńkie serduszko,
wiecznie poruszający się początek.
Wielki hałas na górze. Na piętrach
dzisiaj święto. A tutaj - w półmroku -
nie ma święta. Przez piwniczne okno
widać tylko podkute buty.
Pobojowisko
Leży przy moim boku udaje że śpi czy coś ładnego zostanie z tych
zniszczeń?
już zabiliśmy wszystko jasne ćmy szyb dotykają z obu stron
tym czasem cicho sto razy zaznaczała że mnie nie chce
wypróbowałem jednak wszystkie męskie sposoby
jest
jest przy moim boku na cudzym tapczanie
przegrała zwyciężyła
zwyciężyłem przegrałem
leży
ubrany usiadłem daleko siedzę i palę papierosa patrzę przewrócone
stłuczone dwie szklanki z herbatą popielniczka a w niej dwa długie
niedopałki
kiedy otworzy oczy ja otworzę ogień!
Początek
Lód z chmur na miasto świeci.
Krawężniki białe
ostatnią bielą.
Z aptek zapach gruźlicy. Kwiat bez nazwy na szybie
ze światła i zarazków
zrobiony.
Nie opowiadam historii, drżę. Niebawem
spadnie błoto.
Pod wulkanem
Po zdjęciu czarnych okularów
ten świat przerażający jest tym bardziej.
Prawdziwy jest. Właściwe barwy
wpełzają we właściwe miejsca.
Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka.
Właśnie nas dotknął.
Niczego o nas nie ma w Konstytucji.
Śnieg spadnie i zakryje wszystko.
Na razie widać jednak miasto
- czarną kość rozjaśnioną niekiedy światłami
maleńkich samochodów, usiadłem wysoko
i patrzę. Wieczór. Już zamknięte
wszystkie wesołe miasteczka.
Niczego o nas nie ma w Konstytucji.
Po zdjęciu czarnych okularów
ten świat przerażający jest tym bardziej.
Szedł z nami pies i śmierdział. Wszystkie dokumenty
uległy rozkładowi. Wszystko, co kochałem,
uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały.
Pod wulkanem
urodziło się
DZIECKO!
Pogo
I co? I pożar. To bardzo powoli
się zaczynało. Najpierw mnóstwo znaków,
zapachów, trzasków, drobnych świateł.
Teraz płonie. Poważnie.
Ogień stawia swoje
stopy ostrożnie.
Ja to sobie tańczę.
Siedząc przed lustrem, zupełnie
nieruchomo, z zamkniętymi oczami,
tańczę to sobie, ja to sobie tańczę.
Wyjąc bezgłośnie, postępując tuż za
ogniem, powoli...
powoli...
Tańczę to
sobie...
utrzymuje ją, karmię, przewijam i spełniam
jej zachcianki --- jest wielka, nieforemna, patrzy
nie zaprzestaje żądań. Napijmy się kawy,
nie ogoliwszy się w sufit poparzmy.
Pomóż mi, proszę. Wypełnij to treścią.
Weź taksówkę ---- i powiedz wreszcie tym palantom
z telewizji, że idziesz. Przecież masz podręcznik
asertywności. Wejdź przez okno, nie dzwoń,
nie bądź wybredna, jeszcze raz zdecyduj,
że ja.
Poranna parafia
Podłogi, z płaszcza łóżko, a ze swetra kołdra.
Dumnie sierść zwierząt domowych noszona
na ubraniach człowieczych, uzezwierzęcenie
ładne i delikatne, zwierzenia przezsenne.
Tu jest moja parafia, tu jest mój kontynent.
Pierwsze słońce wbrew starej, czarnej, twardej zimie.
Tu jestem ja, mężczyzna, nie mam już powodu,
by się więcej ukrywać wobec słońca wschodu,
wobec kamienic, wobec kobiet, wobec
tego, do czego trzeba do wieczora dobiec.
są otwarte na oślep, ja kabłąk i embrion,
pierwsza ostatnia litera, na kacu,
w suszy, na mchu pełnych ostrych
roślinnych drobin, w poprzek trasy mrówek,
niedaleko lotniska helikopterowych
ważek, na kacu i w suszy, gdy las
schyla się zgodnie z wiatrem, prosta sprawiedliwość,
ja nie zmieniam pozycji, ani drgnę, las trzeszczy,
w cieniu, co się zaciska, zmniejsza, zawęża i pętli,
w zapachu mułu, wśród mulistych muszli
porzuconych na ścieżce, która wiedzie pewnie
do ludzi, ludzie są tu również
niedaleko, brązowy nagi chłopczyk
oraz jasna, dopiero przez słońce lizana
kobieta, moja i mój, oni rozmawiają
słyszę, że rozmawiają i nie słyszę o czym,
nie patrzę na nich, patrzę w słońce, w cieniu,
nie rzucam cienia, jestem w cieniu, jestem
cieniem, na kacu, na mchu, embrion, ja,
zredukowany i redukujący
coraz bardziej, na kacu, na mchu, na kłującym
leśnym poszyciu, w którymś z absurdzie
czarnych, to coś ma znaczyć, podkoszulków, bolę i umieram,
a miałem nie.
Prawda o drzewach
Drzewa nie mają świętej księgi
Drzewa mają dość światła powietrza i deszczu
Cienkich gałązek drżących ku niebu
Niebo drzew jest zielone potężne pachnące
Stwórca drzew jest potężny zielony jak one
Stwórca drzewom nie wymyślił piekła
Nie ma żadnego grzechu nie ma powinności
Wystarczy istnieć szumieć dążyć
Wystarczy rosnąć piąć się rozgałęziać
Stwórca drzewom nie wymyślił piekła
Fascynująca jest drzew obojętna czułość
Z jaką małych wisielców przyjmują
Przecieki
Rowerzyści na nocnej ścieżce mijający mnie i
rozpoznający mnie, przeze mnie nie są rozpoznani,
odjeżdżają i nigdy pewnie się nie dowiem,
tak jak nie dowiem się o
i o.
Był ktoś i pytał o ciebie, kto? nie jestem w stanie
ci opisać, nawet płci, ktoś był, nie zostawił
wiadomości.
Wyszedłem rano, wsiadłem i jechałem.
Gdzieś jest to drzewo.
Przed wyborami
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację.
Niosłem je za plecami, trzymając jak kwiaty.
Lato się gryzie z jesienią. Forma ocalała i wychodzi z podziemia.
Wszystko się układa w jeden wyraźny doskonały kształt:
OGRÓD KONCENTRACYJNY.
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację.
Niosłem je za plecami, trzymając jak krzyż.
Jestem tak bardzo martwy, że aż chodzę, czuję.
Widzę jak wszystko się układa w jeden wyraźny, doskonały kształt:
OGRÓD KONCENTRACYJNYYYYY!
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie
W tobie. (Przeproś!)
Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej.
Kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej
---- przed mą wielką wojną, na której poległem.
I nie ma odwrotu. (Przeproś! Przeproś!)
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie.
Ożywiam się tylko wtedy, gdy myślę o sobie
W tobie. ( Przeproś!)
Powiedzmy: mały hotel
Powiedzmy: mały, tani, brudny hotel.
Powiedzmy: w Tczewie.
Wszystko jest w mózgu. Nigdzie więcej
(Przeproś!)
A
teraz
odwróć się do ściany
i
zaśnij.
A teraz
odwróć się do mnie
i przeproś
przeproś...
Pstrykanie
Umarł Babilon.
Pstryk.
Umarł niepostrzeżenie.
Przerodził się w supermarket.
Przerodził się w telewizor.
Jeden mały staruszek
nosi jego zdjęcie
w portfelu.
Babilon umarł.
Umarł bez świadków.
Umarł cicho.
Nie trzeba było wielkiej wojny.
Zmalał i skarlał.
Pstryk.
Rozwinięcie
Oto się ciemność powoli rozszerza
i wschodzi wszędzie. I wewnątrz wszystkiego
maszeruje jak robak. Wyczerpanym światłem
latarnie zdolne są oświetlić tylko
siebie nawzajem. Resztki deszczu, północ.
Pies sika, a ja mrużąc oczy wypatruję wroga:
gdzieś jest - w tej tutaj pustce, w tym
czasie, skąś tu idzie, lecz na razie jednak
ma twarz kamienic i drzew, gdzieś tu musi być
ma mnie w swoich lornetkach, na polowych mapach,
wewnątrz.
Daję więc znaki papierosem, pies
oznacza swoje strefy (ma na to sposoby).
Nie jestem zdrajcą, lecz oczarowania
rozczarowały. Jadąc tu pociągiem
dostrzegałem przestrzenie stokroć potężniejsze
i widuję je jeszcze czasami we śnie,
i w miejscowych kobietach staram się je dostrzec,
chociaż pewnie ich nie ma. Zawsze jednak
jest jeszcze inne miasto, ponad
tym. Zawsze jest coś ponad tym. Nie, nie jestem zdrajcą,
bo bronię tego miasta, tylko tutaj mam
prawo.
Różaniec, młynek, wiatraczek
Nie opiekuję się twoim mężczyzną
pod twoją nieobecność, nie odżywiam go
właściwie, odprowadzam go do obcych kobiet,
a on je krzywdzi, obiecując to,
co obiecał już tobie;
Nie opiekuję się twoim mężczyzną,
to jakiś byt, którego nie powinno tu być,
trzymam go w płytkim, wciąż otwartym grobie,
śpiewa stamtąd króciutką pijacką piosenkę.
Rzewne jaja
Żarcik, po prostu żarcik, zażartowałem
i widzę oczy: och, mój Boże, to jest
najgorsze - zażartować, potem
zobaczyć oczy bez wyrazu, ależ uraziłem,
ależ skrzywdziłem, ależ nasypałem
soli na rany! Tyle lat czytania
książek na marne! To był żart, no, proszę
mnie zrozumieć, to było do śmiechu...
Stoję bezradny naprzeciwko oczu,
wielkich i bezrozumnych, to jak śmierć...
Skwer im. Pierwszych Słupszczan
Nie było mnie tak długo,
że aż akcja
serialu wenezuelskiego
posunęła się znacznie: mnóstwo dzieci się urodziło, wielu bohaterów
wymarło, kobiety zbrzydły. Boże oko
bardziej zmęczone się stało, na listach przebojów
wiele zmian, skarb wykopany, na nic przyda się mój plan
kurczowo zaciskany w dłoni.
Zemsta polega na wypiciu kawy
i popatrzeniu w okno. Takim samym wzrokiem
jak przed laty. A potem
na ławce słońcu się
dać oślepiać, mieć obok,
rozmawiać z, chcieć dotknąć, nie dotykać, ślicznie,
mądrze, w tym czadzie słońca, w tym
życiu.
słonidarność
Widziano na mieście kobietę ciężarną. Dziecko przewraca się w wyrku.
Dzień dzisiaj jest kreatywny bardzo. Słoń zrobił kupę w cyrku.
Widziano na mieście kobietę ciężarną. Dziecko przewraca się w wyrku.
Wszystkiemu winna jest SOLIDARNOŚĆ. Słoń zrobił kupę w cyrku.
Sobota, impuls
Przy stole, z paierosem.
Przyśniło się złe.
Rozbierz się i wróć - mówi oburzona.
Otwórz okno.
Przez otwarte okno do pokoju wchodzi
świt siny palec. Wracam, przytulamy się.
Złe się śni.
Solidarność i samobójstwo
Klucz w drzwiach przekręcić dwukrotnie (z braku możliwości
stukrotnego obrotu) i mieć się.
Dobrze?
Stary, a na ucieczce
Stary, a na ucieczce, niedojrzale, aż się
pokrzywiają i patrzą z wyrazem odrazy,
stary, a na ucieczce, szatan mu pościelił
w piwnicy, arcybiskup aż sporządził donos
na niego, stary, a tak lekceważny,
rozprzestrzeniony, rozwiany,
który płynie płonąc.
Śmiertelne piosenki
A to moje piosenki, kochanie, łatwo je zlekceważyć,
rodzaj żywiołowej stypy, na którą się trafiło przypadkiem,
kochanie, wszyscy są pijani i nie pamiętają, nad czym boleją,
kochanie, to moje śmiertelne piosenki,
z kuchni do łazienki, z łazienki do kuchni, z kuchni do przedpokoju,
kochanie, zawadzić o wieszak pełen czarnych ubranek,
pogawędzić z płaszczem, z przedpokoju dotrzeć do pokoju, gdzie gwar jest,
usiąść, podnieść kieliszek, przypatrzyć się wnętrzu,
gdyż o wnętrze chodziło tu zawsze,
kochanie, to moje śmiertelne piosenki o umarłym,
co siedzi wraz ze mną na krześle, wierci się,
kochanie, wierci się, a nikt go nie zna, nie widzi,
nie wiadomo skąd przybył, nie wiadomo czemu, przed czym jest ostrzeżeniem,
to moje piosenki śmiertelne, usiłuję dociec, śpiewam,
żeby zrozumieć, żeby go oswoić,
starzeję się śpiewając,
kochanie, potwornieję, brzydnę,
a on jest nadal martwy, ale się nie zmienia,
nadal jest tak samo przyjaźnie obojętny i młody,
to są moje śmiertelne piosenki wrzeszczane na torach kolejowych w śniegu i nocy,
a on idzie przede mną, życzliwie słucha, życzliwie, ale niezauważalnie,
starzeję się śpiewając, usiłując wyznać jego obecność,
dostrzegając tylko banalną i krzykliwą, prostą i trywialną śmierć,
kochanie, śmierć, a to za mało.
Świat
Na początku jest moja głowa w moich rękach.
Następnie z tego miejsca rozchodzą się koła.
Koło stół kwadratowy. Koło pokój. Koło
kamienica. Koło ulica. Koło miasto. Koło
kraj. I kontynent opasany kołem.
Koło półkula. Koło. Koło wszystko.
Na samym końcu jest maleńka kropla.
Świerszcze
Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się do wyjścia.
Tak dawno, tak wyraźnie
Rano idę obejrzeć miejsce, które wybrał piorun.
To pod dębem, trochę żelastwa, jakieś przerdzewiałe
wiadro. W tym miejscu ziemia jakby starsza,
bardziej siwa. Ogłuszone robaki wychodzą ze szczelin.
Jeszcze nie teraz.
O całe niebo mniej niż ci się zdaje.
O całe niebo mniej niż poetom śląskim.
Kilka pomówień, trochę papierosów,
Nieco muzyki. Wczoraj poleciałem
ze stołka barowego w „Klubie Kulturalnym”
i mam łuk brwiowy, choć na zewnątrz nic
nie widać, wewnątrz obolały.
Ameryko, Kanado. Trochę wychowały
ście i Andrzeja Sosnowskiego, który
nie wyjaśnionym impulsem kierowany, był
tu wczoraj i w ostatecznej scenie dał
mi swe klucze do mieszkania w
Wwie, bo mi zdawało się, że swoje klucze krakowskie zgubiłem, a nie
Zgubiłem, lecz Monice dałem
wcześniej i oto scena powrotu, gdy się
Andrzej Sosnowski zapodział, a ja jego kluczem
próbuje drzwi otworzyć, Ameryko, i
w końcu po prostu dzwonie, Ameryko, i
otwiera ma Monika.
I nie mów o beatnikach, bo jestem zazdrosny
a nie wdzięczny, albowiem wdzięczność jest mi obca
jak i beatnicy, Ameryko, dziś
jest luty dziewięćdziesiąt osiem,
jestem niezmiernie słodkim trzeźwym
tobołem.
I ---- Ameryko--- dałaś Boba Hassa,
Zabieraj sobie Boba Hassa.
Dość uświęconych grafomanów mam,
Trochę skończyły się żarty.
A jutro piłem. Barman przekazuje
prezencik (anonimowy) ---- foliowy i czarny
worek na śmieci, z martwą choinką i kartką
o treści ---- STYCZEŃ, PORA ŚMIERCI
CHOINEK (żarcik). Jutro piłem
a poker się nie odbył. Byłem w kinie
( to zdrada). Coraz bardziej zdradzam
( w przeszłości).
Budzi mnie
but z rozwianymi sznurowadłami, wywalonym językiem
patrzy mi w oczy. Kopniak w głowę i
słońce.
Dzisiaj Tadeusz Pióro opowiada mi
telefonicznie swą warszawską wersję.
Andrzej Sosnowski jeszcze nie dojechał.
Jest w `Zwisie” z M. Baranem. Jadą do Warszawy
Za chwilę, a ja nie, ja jestem
W pracy, ja jestem w pracy, bo wczoraj nie byłem,
Bo nie wstałem ze stołka, raz ze stołka spadłem,
Spadłem, ale nie po to, żeby się poczołgać
Do kulturalno-społeczno-katolickiej pracy.
Do tego Paweł (wkurwia mnie ostatnio
to imię niesłychanie, przepraszam cię, Pawle)
--więc P. Dunin-Wąsowicz opowiada mi
dramatyczne spotkanie z W.Wenclem,
który mu zdradził, że Świetlicki jednak
ma prawo do istnienia i pisania, zaś
młoda poezja śląska nie ma.
Więc jestem Ocalony! Ameryko! Rosjo!
W ogóle najazd Warszawy na Kraków.
We wtorek Varga i wieczór autorski,
na którym T. Kunz zadał mu pytanie,
którego żaden autor najprawdopodobniej
nigdy nie słyszał w takiej sytuacji.
Pytanie brzmiało: masz dziewczynę? A
Śledzie i wódka potem.
Popłynąłem. Zaś środa
Pod znakiem Sosnowskiego.
Dzisiaj Bratkowscy. Ale dziś spokojnie.
Tak, Ameryko. Mały konik i
Maleńka śliwowica.
W ogóle myślę, że nie jest to uraz,
to pulsowanie w okolicach łuku
brwiowego przecież nie świadczy o niczym.
Twoje kliniki nich mnie nie przyjmują,
Ameryko. Tylko jeden lekarz
Na jedno życie (jest nim doktor Dyduch).
Popatrz, Moniko. Ten wiersz zaludniają
głównie mężczyźni. takie heroiczne
czasy nastały. To dopiero dzisiaj
Pędzel przypomniał mi upadek ze
stołka przy barze w „Kulturalnym”, prawdę
mówiąc --- to wcześnie
nie znałem źródła bólu,
nie byłem pewien.
Jak brzmi słowo „przekora” po angielsku więc?
Wczoraj mi Andrzej podał ostateczną wersję
Na „a”, lecz nie pamiętam, kiedyś jeszcze raz
Zapytam, to przyjemne.
Jest to rodzaj kaca,
Kiedy się człowiek wzrusza przy reklamach i
Znów Ocalony jestem.
I budzi mnie
but z rozwianymi sznurowadłami, wywalonym językiem
patrzy mi w oczy. Kopniak w głowę i
słońce.
A spałem w strachu, że to źle, że śpię.
Budziłem się co godzinę na granicy krzyku.
Spałem w strachu, że mnie złe ma i
Nie puszcza. Śniła się pustynia
I przezroczystość. Śniło się, że idę
I spotykam, i mówię: dzień dobry,
A państwo mi dzień dobry odpowiada i
Śnił mi się banał, koszmar.
A teraz pełne słońce, buty świecą błotem
Jeszcze poznańskim, kiedy był tan tobół?
Wiele, wiele dni temu!
Pełne słońce, kilka jakby psich
Włosów na jednym z rękawów toboła,
Dziurawa kieszeń.
Dziurawa kieszeń, cokolwiek się tam
umieści ---- ulatuje. Jest to jedna z
tabolich zabaw.
Dziurawa kieszeń, druga kieszeń przez to
Przepełniona tym niczym, co stanowi o osobowości, Ameryko, o
Osobowości.
Tresura
W Oświęcimiu zacząłem wariować. Pięć godizn
błądzenia po krawędziach obłędu. Wariować
zacząłem w Oświęcimiu. Ukrywszy się w knajpie
wietnamskiej (POLECAMY TEŻ KUCHNIĘ POLSKĄ)
wypaliłem pół paczki papierosów Camel
(chciałbym, aby ta firma zechciała się przyjrzeć
moim staraniom) (póki nie będzie za późno).
Bowiem wariować zacząłem w Oświęcimiu.
Numerek z szatni, głupi żarcik losu:
czterdzieści
i cztery.
Tryb życia
kawa i papierosy.
niedoczekanie.
niedoczekanie na to, że -------
i na to, że --------
żadnych, zupełnie żadnych nowych mięśni, żadnych
nowych linii papilarnych, żadnych nowych siwych
włosów,
żadnych nowych zmarszczek.
herbata albo kawa.
caro albo extra mocne.
taka alternatywa.
do pracy przed południem albo po południu
piętnastką lub jedynką.
wycieczki osobiste.
jeżeli spadnie śnieg, to trzeba rano wstać i
uprzątnąć śnieg.
cuda są tylko wewnątrz.
cuda są tylko wewnątrz.
słuchać lub mówić.
niedoczekanie.
wódka rzadko.
kompletny brak jakiegokolwiek kontaktu ze zdrową
częścią społeczeństwa, powiedzmy- klasą robotniczą
albo małym lub dużym biznesem,
przez co zupełnie oderwanie od rzeczywistości.
cuda są wewnątrz.
kawa i papierosy.
wyprowadzenie psa.
nalewanie wody do miski.
kamienny sen.
niedoczekanie.
wyrzucanie gości.
żadnych przyjaznych domów.
cuda są wewnątrz.
cuda są tylko wewnątrz.
zmysły kierują się do wewnątrz.
zmysły powoli zaczynają się
odwracać.
marzenia o hazardzie.
drastyczna monogamia.
niedoczekanie.
żadnych istotnych lektur.
w kinie jedynie filmy oglądane któryś
raz z rzędu.
kawa i papierosy.
żadnych nowych zmarszczek.
wkładanie, wyjmowanie.
wilcze ścieżki, kłamstwa.
ukrywana gorączka.
kamienny sen i dreszcze wewnątrz kamiennego snu.
Ty
Byłaś jedynym miejscem tego miasta,
mozliwym do dotknięcia,
ale zdrewniałaś i zniknęłaś
-nie jesteś warta tego wiersza,
a i ten wiersz niewarty ciebie.
Znalazłem dzisiaj słaby puls,
tłukący się czasami pod podłogą
-przywarłem całym ciałem.
Tygrysia piosenka
Napotkany rok po wojsku były kapral zaprosił mnie na wódkę.
Powiedziałem nienie obywatelu kapralu,
dla mnie obywatel kapral pozostanie na zawsze obywatelem kapralem,
z kapralami nie piję, pierdolę.
Napotkana była wielka miłość powiedziała:
wpadnij do nas na kawę.
Powiedziałem: nienie ukochana, jeżeli nawet wpadnę,
wpadnę tylko po to, by cię ze sobą zabrać.
Nie muszę wcale robić z tym, co mnie okrada, ale to robię, przerzucam
ten gnój.
To jeszcze chwilę potrwa, a kiedy się skończy, to nie podam mu ręki i
wyjadę stąd,
choć to nie jest złe miejsce.
Miłosierdzie należy do was...
Ukłucia
puste ulice nocą pusto
pusto przechodzi się z gwaru do próżni
jedno jedyne drzewo porusza gałęzią
mijam żółtego psa
oglądam się po chwili pies też się obejrzał
ta niezrównana całość która się rozpadła
powraca w takich chwilach
Uniwersytety
Nie ma się czego wstydzić: chłopiec uczył się
na strychu - każda inna edukacja
nie jest konieczna - odbijał nad ranem
do łóżka - wspinał się po schodach
- zastawiał wejście szafą - pewnym krokiem
szedł przez sam środek strychu - pająki zaś karnie
prężyły się na swoich
wartowniczych punktach.
Chłopiec rozbierał się, stał, wchłaniał.
Przez dziurę w dachu przemawiało niebo,
poprzez niebo natomiast przemawiały ptaki,
ptakami przemawiały ręce Boga
głuchoniemego. Wszelka dobroć
pochodzi od głuchoniemych.
Upiór
Minęło kilka dni. Od kilku dni jeżdżę na drugi koniec miasta.
Pamiętałem po co jeszcze przedwczoraj. Dzisiaj nie pamiętam.
Przez park, po wielkich wyświechtanych liściach, pod drzwi.
Zadzwonić, zapukać, postać, pomedytować, odwrócić się, odejść.
To już nie jest cierpliwość, to jest religia.
To już nie jest religia - dzisiaj ktoś poruszył się wewnątrz.
Jutro będzie wiosna i będę dłużej pukać.
Uwodzenie
sto razy prościej byłoby na pewno,
gdybym się mylił. ale się nie mylę:
jesteś najlepszym miejscem tego miasta,
centralnym punktem.
kiedy wracam do miasta - to do ciebie wracam.
miasto po prosto nie istnieje, kiedy
nie ma w nim ciebie. rozpadają się
dekoracje. są zgliszcza. rumowisko jest.
nocą na moście ze zgubionych kluczy,
piór wiecznych, dokumentow - odnajdujesz się
miasto istnieje, jeśli ty zachcesz.
miato odpłuwa, jeśli chcesz.
W czerwcu 1986
W czerwcu 1986
często przechodzę obok Majdanka.
Jest upał, ludzie opalają się
w trawie przy ogrodzeniu, niektórzy przełażą
za ogrodzenie - i tam - wewnątrz -
czują się jeszcze
bezpieczniej.
życia. Jutro się zmienią dekoracje. Dzisiaj
krążyć i kluczyć po krótkim odcinku
ulicy, drzwi otwierać, wchodzić,
tonąć, na klamce brzytwa, pić gdzie indziej, szybciej,
nierozsądnej. O końcu wiem, nie wiem
co pomiędzy.
W przeddzień schizmy
-Co wolisz? Budzić się obok kogoś czy budzić się sam?
Już ubrany podchodzę do czegoś, do magnetofonu?
zmieniam kasetę? nie wiem, może robię głośniej,
może przyciszam, odczekuję, szukam
czegoś być może, po prostu - przez chwilę
muszę być odwrócony, podchodzę do nie wiem,
wieszka? szukam czegoś w kieszeni kurtki, papierosów?
tak,
powiedzmy, że być może papierosów, odczekuję jeszcze
trochę i wzdycham, i udzielam jakiejś
niedobrej odpowiedzi. Coraz bardziej nie wiem:
wrócić do niej? Teraz jest. I będzie
jeszcze jutro. O tym, że w sobotę
przebudzę się samotnie, staram się nie myśleć.
Rozebrać się i wrócić jeszcze do niej? Czwartek.
Powoli się rozdzielam w niej na ja i ______
Letnią nocą oglądać rewię brzuchów owadów
Na czarnych szybach
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Dziecko się chociaż trochę uwolniło od
Batmana i Spidermana.
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Leśny bałagan stał się trochę chociaż
Porządkiem dla nich.
Więc po zamieszkali na pustkowiu? Aby więcej kochać.
Lecz przyszedł upiór
Padł cień.
Przyszedł upiór.
Miał bliżej na pustkowie.
Warszawa dla niepalących
Dziennik Portowy nr 8
(wersja internetowa)
Otóż Warszawa, piętnasta pięć, druga klasa,
sto procent, dla palących, lecz się okazuje,
że dla palących nie ma, więc dla niepalących
Warszawa. Druga klasa. Nic się już nie skończy,
bowiem wszystko, co się miało, już skończyło się.
I nie czternasta pięć, bo nie jeździ w soboty.
Godzina przeczekana w jamie dworca, fryzjer,
całkiem bez sensu kawa. Kryminał kupiony
za pięć złotych z pudełka, to wystarczy w sam raz
na dwie godziny drogi i czterdzieści minut.
W jedną stronę na pewno, zapewne z powrotem
jutro, do góry i w dół, coraz bardziej w dół,
nie ma już dla palących. Dyskomfort namolnie
rozpanoszony. I rozbebeszony świat.
A któregoż elementu tu brakuje?
Jest Bóg, jest, ale czegoś zabrakło wyraźnie.
Wczesna jesień
Zadzwoniłem więc znowu - by sprawdzić.
Podniesiono słuchawkę - powiedziano: "nie ma".
Nic. Nic. Nic. Nic. Nie, to nic ważnego.
Już wszystko jasne. Ot, tak sobie tylko
zadzwoniłem.By sprawdzić. Ten zmyślony powód
można zastąpić innym. Albo i w ogóle
mozna było nie dzwonić. Wszystko jest już jasne.
Wewnątrz pokoju lata ptak - wyrwany
z książki o ptaku. A okładki książek
coraz bardziej zniszczone. Mnóstwo słoneczników
niedodziobanych leżyw domu. To
wczesna jesień. Bardzo wczesna jesień.
Od okien lekko ciągnie. Wielkie zakłamane
słońce na niebie. Proszę nie dotykać
- jesteśmy elektryczni. Żywe węże prądu.
Nowy i groźny element na mapie:
dorosłość. Cisza i pisanie wielu
miłosnych wierszy w próżnym poniewczasie.
Chorągiew zdjęta i opakowana
w stare gazety - i ukryta w szafie.
Patrzę przez okno - poszukuję miejsca
do umieszczenia mojej ciepłej spermy.
Wiosna w Maluku Selatan
Więc przekroczyłem i tę granicę, znalazłem
pokój wewnątrz tego wszystkiego, na parterze. Chciałbym,
żeby to było moje miejsce, ale wieje wiatr.
Dzisiaj mniej słońca, ale ilośc liści
nastraja nieźle. To miasto nie styka
się w żaden sposób z miastem, w którym dotąd żyje
moje puste ubranie
(a podobno ostatnio popadło w niełaskę...)
Ostatnie dni. Przyjmować wszystkie poczęstunki,
pięćdziesiątki i setki, papierosy, przejścia
ulicą, tonic z cytryną i lodem,
zastrzeżenia, pretensje, przystanięcia na rogu,
życzenia świąt zaległe i tego,
co za czterdzieści sześć godzin dokładnie i nie
wiadomo dlaczego i po co nastąpi
nowego roku. Dotyki. W sobotę się strzygłem
i państwo lubią mi przejeżdżać mi dłońmi
po głowie, po dwunastu milimetrach włosów,
to taki państwo ogólnie przyjęty
zwyczaj. Przyjmować wszystko. I nie jeżyć się.
Być raz dla państwa miłym. Wytrzymać niezmiernie
dzielnie wykład o chrześcijaństwie i iluminacji.
Opowiedzieć o swojej. Przyjąć bez obrazy
zgorszenie. Miłość płciową raz uprawiać ze
śpiącą. Różnica czasu. Ostatnie dni grudnia
Dość ciepło. Wylatywać ---- i wracać do pionu,
gniazda. A w gnieździe nocą dawać się potworom
doprowadzać do kuchni, gdzie palić i pisać,
i pisać. Długie, długie darte wiersze
i nie odsłuchać nowo zakupionych płyt,
przegrać (to jeszcze przed świętami), przegrać
w pokera, za to mieć szczęście w miłości
(duży nawias, duży cudzysłów). Ja nie mam wyboru
pójść. Stanąć. I postawić. Dać sobie postawić
dać dotknąć. Niczego nie zrobiłem. Miłe miasto. Wskazać
najulubieńsze miejsca miasta państwu
przyjezdnym. A więc
wojna? Tylko potyczka. Zgubić paszport i
raz się udzielić gościnnie w koncercie
pidżamy porno. A raz
być na koncercie NRD. Dzień wcześniej
pozbyć się dziecka. U babci. Na ten czas
mówić o nim. Wiele anegdot. Żenad. I nie jeść,
spać niemal również nie. Ostatnie
dni grudnia. Jeden epizod z haszyszem.
Niezmiernie wiele epizodów z wódką.
Pokazy rany zyskanej w wigilię.
Dojdziesz do tego miejsca, potem jeśli chcesz
Możesz pójść w swoją stronę. Jak zwykle bawiłem się znakomicie. Jak bawi się państwo?
Zapisek, maj 88
... na rondzie jest okrągło, most
spełnia dziś funkcje mostu doskonale, księżyc
dokładnie taki, jaki widzę - myśląc
księżyc. Och, czy to nie za dużo? Nie za dużo, przecież
s a m t e g o s o b i e d z i ś n i e z r o b i ę,
słyszysz?
Zeszłej nocy
uderzenie dużego, bezkształtnego cielska
o coś na zewnątrz nocą obudziło mnie
pojąłem nagle nie ma żadnego na zewnątrz
skóra, która dotychczas oblekała mnie
objęła całe nocne niebo wszystko wewnątrz jest
głuchy wrzask wewnątrz bezsilnośc daremność
niepojęta harmonia w środku jest pustynia
w środku jest ogród trzeszczenie gałązek
strach który już nie wyjdzie nie wyrazi się
nie można tego strachu dzielić z byle kim
uderzenie dużego, bezkształtnego cielska
gdzieś wewnątrz odejdź nie dotykaj mnie
odnalazłem się w łóżku gdzieś pośrodku siebie
wstałem przez ciemność do okna podszedłem
a okno było we mnie zobaczyłem się
i więcej siebie widzieć nie chcę.
Znamię
Usta
były całością,
rozpołowiły się.
Nieruchomy, na rynku,
z kartką w dłoni.
Przychodzę na świat
po nocy.
Brat wilk,
siostry z jeziora
przysyłają mi mgłę pod gardło.
Źlenie
- dla Nosowskiej -
Złe mi się. Złe mi się.
Złe mi się śni.
Siedzi na krześle.
Patrzy mi w pępek
od wielu dni.
Złe mi się. Złe mi się.
Złe mi się śni.
Wąchałem złe.
Złe brzydko pachnie.
Złe patrzy na mnie
oczkiem gołębim.
Złe trochę na mnie.
Złe bardzo mnie mnie.
Złe mi się źli.
Złe mi ssie. Złe mi ssie.
Złe mi się śni.
Złe złości mi się.
Złe mi złorzeczy.
Złe rzeczy złe
robi mi.
Złe mi się śni.
Dotknąłem złe.
Złe jest szorstkie.
Złe ma zgrubienia,
guzy i krosty.
Złe złe ma węzły
i w źle źli się zły.
Złe mi się źli.
Złe jest wszeteczne,
lecz nie jest wieczne.
Choć złe się pętli,
to się rozpętli.
Rozwiązłe złe się
rozwiąże przecież
i zezłomuje samo się.
Złe się zemnie
i zejdzie ze mnie. Tak.
Złe się samo zniesie i sczeźnie.
Tak. Samo zje się i zje je
przyszła jesień, tak, tak
i przyszły poniedziałek je zje,
tak, tak, tak chcę, tak musi być, tak.
żegnaj laleczko 2
Stare chłopy prowadzą rowery na techno.
Robert Tekieli (naturalnej wielkości)
wypędzający przekupniów ze swojej świątynii.
Jestem stary, nie dyskutuję, strzelam.
Powiedz im, żeby następnym razem przysłali tu kogoś lepszego.
Rio, poniedziałek
Mrowi deszcz
z zewnątrz, wewnątrz
-pomiędzy nami- mokra popielniczka
i kawa za ostatnie, i tak pożyczone
pieniądze.
Ty-biała, a ja- czarny, ze zmęczenia piątkiem,
sobotą i niedzielą. Nie klei się nic.
Ten przypadkowy świadek nie doczeka pointy,
wypije kawę, pójdzie. Pozostawi nas
samych sobie, bezradnych.
Przyłapałaś więc trupa
na istnieniu, co dalej? Nie pójdziemy przecież
do łóżka. Nie wypada aż tak
mocnych akcentów kłaść na koniec, mrowi
deszcz, dopij swoją kawę,
odprowadzę cię trochę.
Neurowanie
- dla Janerków-
*
Słonko świe.
Kwiatki pach.
Ptaszki śpie.
*
NEURO.
*
Deszczyk pa.
Wietrzyk wie.
Dziecko pła.
*
NEURO.
*
Matka krzy.
Ojciec śpi.
Nicowanie
Nie idź do pracy.
Nie idź do pracy.
To szatan puszcza imejle.
To szatan daje dyplomy.
*
Nie idź do pracy.
Nie idź do pracy.
To szatan daje ci urlop.
Tam czeka na ciebie nic.
*
Nic.
*
W dużej czapce,
Czapce niewidce.
To nic.
*
Nie idź na schody.
Nie idź na zewnątrz.
Tam czeka na ciebie nic.
*
Bo to nic.
*
Nie idź do pracy
Ukryj twarz w poduszce,
Nie idź do pracy.
Tam czai się nic.
*
To nic tam rządzi.
Nic nienawidzi.
Nic.
Nic.
*
Nie idz.
Bo to nic.
To nic.
Nic.
Nieprzysiadalność
no, proszę sobie wyobrazić...
marzec albo kwiecień...
hm... raczej marzec.
wieczór...
spotykam j.p.
jest pijany jak świnia
a ja jestem trzeźwy
jak świnia
idziemy na kawę
on - między morzem wódki, a powrotem do domu
ja - pomiędzy kłótnią z jedną kobietą,
a rozmową z drugą, która być może także się przerodzi w kłótnię
siedzimy więc w knajpie
choćbym się nawet bardzo skupił
nie pamiętam w jakiej
on między wódką a powrotem do domu,
ja pomiędzy kłótnią...
i nagle on, wskazując mi jakieś dwie
siedzące przy sąsiednim stoliku
proponuje byśmy się do tych dwóch przysiedli
a ja mówię
daj mi spokój
ja nie mam ochoty
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
pomiędzy kłótnią z jedną kobietą,
a rozmową z drugą, która być może także się przerodzi w kłótnię
ja nie mam ochoty
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
więc rezygnuje
siedzimy w tej knajpie
i rozmawiamy o czymś
o literaturze
być może nawet o kobietach
on się trzyma nieźle,
chociaż jest pijany jak świnia
ja się nieźle trzymam,
chociaż jak świnia trzeźwy jestem
deszcz zaczyna padać
i nagle on, wskazując znowu te dwie
mówi
zobacz, to się nieźle składa
ich dwie, i nas dwóch
dosiądźmy się do nich
a ja mówię
daj mi spokój
nie mam ochoty
jestem dziś w nastroju
nieprzysiadalnym
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
pomiędzy kłótnią z jedną kobietą
a rozmową z drugą
ja nie mam ochoty
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
tak się czasami zdarza
że jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
tak się zdarza zazwyczaj
że jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
siedzę sam przy stoliku
i nie mam ochoty
dosiąść się do was
choć na mnie kiwacie
ja to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
ja proszę pana to pierdolę
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
spierdalaj gnoju!
dziś jestem w nastroju
nieprzysiadalnym
Za oknem Bestia, tramwaje jak czołgi.
W twoim brzuchu pod moją ręką poruszyło się.
(23 VI 92)
Rajenie
W maju wysiadam.
Nie ma już pór roku.
Jest piekło- niebo.
Niebo- piekło.
*
W maju się wykłamuję
po ostatnie kłamstwo.
Wyrajam się i mówię
dużymi literami.
*
A Ziemia Obiecana
zaniechana. Ciało
w coś na kształt duszy
obleczone.
TAK POWIEDZIAŁ ALKOHOL
Nocą rozszedłem się we wszystkie strony,
Aby się zbudzić w wielu różnych łóżkach,
by nie pamiętać, że umarłem. Noszę
przy sobie od niedawna zapasową parę
skarpetek i koszulkę na zmianę, szczoteczkę
do zębów, wszystko po to, żeby nie pamiętać,
że umarłem, a także by mieć dom gdziekolwiek.
Ona znienacka objęła mnie przez sen,
dwukrotnie wymówiła obce imię,
tak czule, że nieomal się zdecydowałem
przyjąć to imię, wziąć sobie tę czułość.
Ale umarłem i wyszedłem stamtąd,
i nadal idę poprzez wietrzną próżnię.
Ale umarłem - i jeśli znajduję
miejsce na sen - to mocno przytulam poduszkę,
krzyczę w poduszkę swoje imię martwe,
krzyczę w poduszkę swoje imię martwe.
ZESZŁEJ NOCY
uderzenie dużego bezkształtnego cielska
o coś na zewnątrz nocą obudziło mnie
pojąłem nagle nie ma żadnego na zewnątrz
skóra która dotychczas oblekała mnie
objęła całe nocne niebo wszystko wewnątrz jest
głuchy wrzask wewnątrz bezsilność daremność
niepojęta harmonia w środku jest pustynia
w środku jest ogród trzeszczenie gałązek
strach który już nie wyjdzie nie wyrazi się
nie można tego strachu dzielić z byle kim
uderzenie dużego bezkształtnego cielska
gdzieś wewnątrz odejdź nie dotykaj mnie
odnalazłem się w łóżku gdzieś pośrodku siebie
wstałem przez ciemność do okna podszedłem
a okno było we mnie zobaczyłem się
i więcej siebie widzieć nie chcę
Umieranie (I wersja)
Próchniakowi
Umiera na brak Eucharystii
Umiera na pusty peron
Umiera na smutek wymyślny
Umiera na silva rerum
Umieranie (II wersja)
Próchniakowi
Umarł na Dworzec Wschodni
Umarł na pusty peron
Umarł na smutek zwrotnic
Umarł na silva rerum
Henryk Kwiatek
Henryk Kwiatek przyjaźnił się z gościem ze świętego obrazu.
To był jedyny facet, z którym mógł to robić.
Wracał do domu- zaparzał herbatę,
a wtedy święty obraz doń z obrazu schodził.
I rozmawiali. Henryk Kwiatek mówił
o wszystkim, co mu się zdarzyło tego dnia a święty
milczał i świętymi oczami na Henryka patrzył.
Henryk Kwiatek przyjaźnił się z gościem ze świętego obrazu.
Bo z kim się miał przyjaźnić? No przecież nie z księdzem,
co raz do roku po kolędzie chodził.
Bo z kim się miał przyjaźnić? Przecież nie z listonoszem,
co raz na miesiąc mu rentę przynosił.
Henryk Kwiatek...
Henryk Kwiatek przyjaźnił się z gościem ze świętego obrazu.
Któregoś dnia wrócił z miasta- zaparzył herbatę.
A obraz zszedł z obrazu i usiadł przy stole,
a listonosz nie przyszedł i renty nie przyniósł.
Następnego dnia także listonosz nie przyszedł.
Henryk Kwiatek co chwilę do swych drzwi podchodził.
Minął tydzień czekania- listonosz nie przyszedł.
Henryk Kwiatek do gościa z obrazu powiedział:
-Ja dotychczas nie chciałem niczego od ciebie.
Wiem doskonale, że ty możesz wiele.
Ja do tej pory niczego od ciebie nie chciałem,
więc teraz o pożyczkę chcialbym cię poprosić.
Henryk Kwiatek...
Święty gość długo milczał i patrzył świętymi
oczami na Henryka- Henryk Kwiatek znowu
poprosił o pożyczkę. A gość palec uniósł,
popatrzył na Henryka i powiedział:
-MIŁOŚĆ...
Teraz kamera opuszcza mieszkanie
i widać blokowisko przeraźliwie czarne
i widać czarne niebo- i na niebie czarnym
WIELKIE I BLADE PRZERAŹLIWIE SERCE.
26