Jutro jest Wigilia i w całym domu trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Przez ostatni tydzień sprzątaliśmy mieszkanie: poukładaliśmy rzeczy w swoich szafkach, zmieniliśmy pościel w łóżkach, mama wypastowała podłogi, a tato umył okna. Pozwijał też wszystkie swoje projekty w rulony i schował je do specjalnego kosza. Gdy mama zobaczyła uporządkowane projekty, powiedziała, że od razu w całym domu zrobiło się czyściej. Bo tato w swoim gabinecie ma zawsze bałagan. Właściwie to byłby tam idealny porządek, gdyby nie jego rulony, które rozłożone są w każdej części pokoju. Kiedyś mama chciała wszystkie projekty ułożyć na jednym miejscu, ale tato stanowczo tego zabronił. Powiedział, że w tym bałaganie dokładnie wie, gdzie co leży. Gdyby nawet wyłączyli prąd, to on po ciemku wiedziałby, który rulon jest od czego. Tak więc już wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że rulony taty muszą leżeć nawet tam, gdzie nie powinny i nie należy ich ruszać. Porządek w projektach świadczył więc o tym, że zbliża się naprawdę wielkie święto.
Poza tym byliśmy z mamą na placu targowym i w sklepie. Kupowaliśmy buraki na barszcz, kapustę do pierogów, grzybki na zupę grzybową, kapustę kiszoną na surówkę, jajka i mąkę potrzebne do ciast oraz wiele innych rzeczy. Najważniejszym zakupem był oczywiście karp - ryba, która zawsze jest u nas na wigilijnym stole. Karp bardzo mi smakuje, ale trzeba go jeść ostrożnie, bo ma dużo ości. Nasza mama najpierw dokładnie sprawdza nasze kawałki ryby i wyjmuje z nich tyle ości, ile się da, żeby było ich jak najmniej. Ale i tak trzeba bardzo uważać jedząc ryby.
Dziś też skończyły się roraty. Dzieci, które były na więcej niż dziesięciu Mszach roratnich, dostały od księdza malutkie żłóbki z siankiem i gipsową figurką Pana Jezusa. My też chodziliśmy rano prawie przez cały adwent i dostaliśmy aż trzy takie żłóbki.
Ponieważ pod choinką wystarczy nam jeden żłóbek, pozostałe dwa postanowiliśmy podarować - jeden naszej pani sąsiadce, która niestety nie mogła w tym roku chodzić na roraty, bo złamała nogę, a drugi Ani - koleżance Zosi, która chodziła na roraty, ale w połowie grudnia rozchorowała się na ospę. Mama powiedziała, że to bardzo ładnie z naszej strony, że myślimy o innych, a nie tylko o sobie.
Natomiast wczoraj ubieraliśmy choinkę. Najpierw pół dnia spędziliśmy na rozplątywaniu światełek. Ale to nie był koniec kłopotów z choinką. Okazało się, że drzewko, które tato kupił na placu, ma bardzo gruby pień, który nie chciał się zmieścić w stojaku. Trzeba było zanieść choinkę do garażu, a tam tato siekierką obciosał pień na dole drzewka. Gdy wreszcie umocowaliśmy choinkę w stojaku, okazało się, że trochę się chwieje i jest przechylona na jedną stronę. Mama jednak stwierdziła, że gdy już drzewko będzie ubrane, to podłożymy coś pod nóżkę stojaka.
Rzeczywiście tak zrobiliśmy i teraz choinka stoi już prosto. Przywiązaliśmy ją jednak cienką żyłką do karnisza przy oknie - tak na wszelki wypadek.
Życzę Wam wszystkim spokojnych i zdrowych Świąt!
Jaś 4-5 (2007) s. 12-13