139 Broadrick Annette Miłość po teksasku Bracia z Teksasu1


Broadrick Annette

Miłość po teksasku

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Chłodna woda lekko dotknęła jego bosych stóp. Po chwili fala cofnęła się, odsłaniając mokry piasek. Jasne promienie wschodzącego słońca łagodnym blaskiem rozświetlały szeroki horyzont i niebo rozciągające się nad Zatoką Meksykańską.

Najbardziej lubił tę porę o świcie, kiedy kolejny nowy dzień budził się do życia. Zapatrzył się w słoń­ce, z wolna wyłaniające się znad południowego skraju niedalekiej wyspy. Żadne z widzianych w ży­ciu miejsc nawet nie mogło równać się z tym zakąt­kiem.

Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł, że ogarnia go spokój. Z każdą chwilą malało napięcie, powoli rozluźniały się ściągnięte mięśnie karku i ra­mion.

Stał nieruchomo, zafascynowany obserwowaną przez siebie grą światła i kolorów. Niebo z każdą chwilą jaśniało, zmieniało się bezustannie. Słońce podnosiło się coraz wyżej, jego promienie rozświetlały wznoszące się ponad horyzontem chmury, oblewały je płomiennym blaskiem. Różowopomarańczowe i łoso­siowe barwy przechodziły w żółć, mieniły się złotem. Po chwili całe niebo płonęło.

Kolejne fale uderzały o brzeg, chłodny dotyk wody koił zmęczone stopy. Czasami jakaś fala podchodziła wyżej i, rozbijając się na tysiące spienionych kropel,


6 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

dochodziła mu aż do kolan, mocząc wizytowe spod­nie, Cole nawet tego nie zauważał, całkowicie po­chłonięty pięknem rozgrywającego się wokół niego widowiska,

Powoli intensywność barw wygasała, żywe kolory przechodziły w łagodne pastele, bladły tym szybciej, im wyżej wznosiło się słońce. Uspokojone fale mieniły się zielenią i błękitem, migotliwie odbijały złote promie­nie.

Lekka bryza unosiła się nad wodą. Cole westchnął głęboko, napełnił płuca rześkim porannym powiet­rzem. Poczuł, jak wstępuje w niego nowa, ożywcza energia.

Rozkoszował się tą chwilą. By przeżyć coś takiego, warto było jechać przez noc z oddalonego o osiemset kilometrów Dallas.

Tu był sam na sam z naturą, doświadczał jej jak nigdzie indziej. Z tego miejsca mógł spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy, na nowo odnaleźć zagubio­ny gdzieś spokój.

Kiedy tak stał na brzegu morza, zmieniały się proporcje, wszystkie sprawy i dręczące go problemy traciły na znaczeniu. To miejsce miało na niego magiczny wpływ, tu wracał, kiedy potrzebował ukoje­nia.

Już wczoraj czuł, że musi oderwać się choć na kilka godzin od tego, co robi. Wykończyły go ostatnie tygodnie, te ciągnące się w nieskończoność narady i nocne telefoniczne konsultacje z pracownikami za­granicznych przedstawicielstw. Wprawdzie kiedy tyl­ko mógł, starał się przerzucać odpowiedzialność na innych, ale zawsze pozostawały decyzje, które tylko on mógł podjąć.

Czuł się zmęczony. Nie pamiętał, kiedy ostatnio przespał całą noc czy zjadł spokojnie posiłek.

Nie miał na to czasu. Zwykle, by załatwić jak

MIŁOŚĆ PO TEK5ASKC 7

najwięcej spraw, ograniczał się do służbowych obia­dów i kolacji. Nie byłby w stanie przypomnieć sobie, kiedy miał jakiś dzień dla siebie. Zresztą nawet nie dzień, a choćby kilka godzin. Zaczynał się czuć jak zwierzę uwięzione w klatce, coraz szybciej i szybciej poruszające się w labiryncie bez wyjścia.

Wczorajsze zebranie przepełniło czarę. Przyglądał się urzędnikom i dyrektorom, zażarcie walczącym ze sobą o władzę i pozycję, wysłuchiwał ich wzajemnych oskarżeń i pretensji, ich nie kończących się kłótni, i zastanawiał się, co on tutaj robi. Naraz, nieoczekiwa­nie dla samego siebie zrozumiał, że to wszystko w ogóle go nie obchodzi.

Wtedy po prostu wyszedł. Wsiadł do swojego sportowego samochodu i ruszył prosto na południe, do Austin, gdzie miał apartament w jednym z wieżowców. Po pięciu godzinach jazdy minął miasto i jechał dalej. W pierwszej chwili myślał o leżącym na południowy zachód od San Antonio rodzinnym ranczu, ale zmienił zdanie. Zamiast tego dalej jechał na południe, coraz dalej w noc. Tylko on i potężny silnik ukryty pod maską, który uwoził go w dal.

Uciekał, zostawiał wszystko za sobą. Świetnie o tym wiedział, ale było mu to obojętne. Miał dość takiego życia, musiał się stamtąd wyrwać. Za szybą migały kolejne mijane miasteczka. Wreszcie dotarł do Port Isabel. Dopiero tu zwolnił.

Była czwarta rano. Szerokie ulice były zupełnie puste. Zatrzymał się na parkingu przed domem, w któ­rym miał mieszkanie. Dziesięć lat temu, w czasie boomu gospodarczego, jedna z jego kompanii wybu­dowała na brzegu wyspy ten wieżowiec z luksusowymi apartamentami.

Zostawił w samochodzie marynarkę i krawat, ściąg­nął buty i skarpetki. Boso ruszył w stronę wody. Szedł,


8 M1LOSC PO TEKSASKU

dopóki nie minął zaparkowanych przy nabrzeżu samo­chodów,

Teraz był zupełnie sam. Tylko woda, piasek, poroś­nięte morską trawą wydmy i wschodzące słońce, oblewające świat złotym blaskiem i zmieniające go w cudowny sposób jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Morska bryza targała mu włosy. Opadały na oczy, przypominając, że już dawno powinien wybrać się do fryzjera. Przygładził je. To prawda, najwyższy czas, żeby coś z nimi zrobić. I nie tylko z włosami. Musi też coś zmienić w swoim życiu.

Do tej pory zgadzał się na odgrywanie roli, jaką los mu wyznaczył. Nigdy nie protestował, choć czasami nie mógł unieść ciążącej na nim odpowiedzialności. Dopiero wczoraj wieczorem, kiedy wstał i wyszedł bez słowa, poczuł, że już dłużej nie da rady. Miał dość wszystkiego - interesów, rancza, swoich dwóch braci, ciotki - starej panny - tego, co spoczywało na jego barkach, od chwili kiedy skończył dwadzieścia lat.

Od ponad piętnastu lat był głową rodziny, kierował wszystkimi firmami Callawayów, Tyle lat, wydaje się, że całe życie. I tyle lat żył samotnie.

Przez chwilę widział obraz tego wszystkiego, co utracił. Czarne, nieco skośne oczy, wpatrzone w niego. Widział je tyle razy. Były tak różne... Czasem skrzące się figlarnie, czasami pełne miłości i oddania, czasem płonące ogniem. Jej usta... skrzywione, wygięte w uśmiechu, drżące z rozpaczy.

Allison. Serce mu się ścisnęło na samo przypo­mnienie jej imienia. Minęło tyle lat, a ona nadal była ideałem. Do niej porównywał każdą poznaną kobietę.

Kiedyś już niewiele brakowało, by kogoś poślubił. Rozmyślił się, kiedy zdał sobie sprawę, że nie powinien tego robić. Ze względu na nią i na siebie, bo tak naprawdę to chciał tylko tego, by tamta kobieta

MIŁOŚĆ TO TEKSASKU 9

zastąpiła mu Allison. Ale nawet teraz widok każdej drobnej czarnowłosej kobiety o jasnej karnacji budził w nim nigdy nie gasnącą nadzieję. Na krótką chwilę, dopóki nie okazało się, że to nie Allison, serce podchodziło mu do gardła.

Niestety, nigdy jej nie spotkał.

Allison zniknęła z jego życia w czasie, kiedy najbar­dziej jej potrzebował. Jak mógłby o tym zapomnieć? Jak miałby jej to wybaczyć? Chociaż zdarzały się chwile, takie jak teraz, kiedy czuł, że wybaczyłby jej wszystko, gdyby tylko znów pojawiła się przy nim.

Pochłonięty tymi myślami, mimowolnie sięgnął do kieszeni po papierosa. Osłonił go stuloną dłonią i odwrócił się tyłem do kierunku wiatru. Zaciągnął się, dym wypełnił mu płuca. Natychmiast zaczął kaszleć.

Do diabła! Ze złością potrząsnął głową i wrzucił papierosa do wody. Za dużo palił, drapało go w gardle.

Zatrzymał się na brzegu. Cofnął się myślą do wydarzeń ostatnich dni. Szkoda, że na wczorajszym zebraniu nie było jego brata Camerona, który nie raz już mu pomógł. Potrafił spojrzeć na sprawy z właściwej perspektywy. Cole ufał jego sądom i zawsze mógł na niego liczyć. Miał w nim oparcie i gdyby nie to, już dawno dałby sobie spokój z tym wszystkim, tak jak Cody, ich najmłodszy brat. Cody od razu oświadczył, że nie chce mieć nic wspólnego z interesami i należącymi do rodziny firmami. Żył swoim życiem i nie poczuwał się do żadnych obowiązków. Może to dlatego Cole bywał na niego taki wściekły. Nie przyznawał się do tego, ale chyba podświadomie zazdrościł bratu swobody i możli­wości decydowania o sobie. Nie wiedział, czy Cody się tego domyślał; czy czuł, że nie dorósł do oczekiwań, jakie pokładał w nim najstarszy brat.

Zamyślony, potrząsnął głową. Cody miał zaledwie dziesięć lat, kiedy zginęli ich rodzice. Dla takiego dziecka ich utrata była zbyt bolesnym ciosem. Cole


10 MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU

starał się zastąpić braciom rodziców, ale nie zawsze do końca to mu się udawało. Dobrze, że przynajmniej Cameronowi ułożyło się życie. W wieku trzydziestu lat miał już żonę i małą córeczkę. Skończył studia pra­wnicze i ekonomiczne, co czyniło z niego niezastąpio­nego doradcę w sprawach firmowych.

Ruszył w stronę samochodu. Na plaży pojawiło się już parę osób. Niedaleko przed nim trójka na­stoletnich chłopców ze śmiechem i krzykiem grała w piłkę.

Uświadomił sobie, że w wielu szkołach właśnie rozpoczęły się tygodniowe ferie wiosenne. Patrząc na chłopców, zazdrościł im żywiołowej energii i roz­pierającej ich radości życia. Jak to jest, kiedy nic na człowieku nie ciąży, kiedy życie jest tylko po to, by bez umiaru czerpać z niego przyjemności? Czy jemu kiedyś zdarzyły się takie chwile?

Znów cofnął się myślą do przeszłości. Może dlatego wspomnienia związane z Allison były dla niego tak cenne? Z nią wiązały się najlepsze lata, okres, kiedy dorastał, kiedy żyli rodzice, a życie jaśniało olśniewają­cym blaskiem.

Powoli szedł w stronę chłopców, ukradkiem przy­glądając się ich grze. Zatrzymał się, kiedy piłka poleciała w kierunku najbliżej stojącego chłopca. Pchnięta wiatrem poszybowała ponad jego wyciąg­niętymi w górę rękami i znalazła się tuż przy Cole'u. Pochwycił ją zręcznie z jakąś dziwną radością.

Pozostali chłopcy wybuchnęli śmiechem. Biegając po wodzie, wykrzykiwali słowa uznania. Trzeci gracz z uśmiechem na ustach ruszył w jego stronę. Cole zdał sobie sprawę, że musi wyglądać zabawnie, chodząc po plaży w eleganckim garniturze, mokry po kolana, ale wcale się tym nie przejął. Wydawało mu się, że ten radosny poranek jakoś połączył go z tymi chłopcami.

- Bardzo pana przepraszam - zdyszanym głosem

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 11

zaczął chłopiec - jakoś mi przeleciała ta piłka. Bardzo dziękuję...

Plusk fal zagłuszył jego słowa. Cole popatrzył na chłopca. Nie mógł oderwać od niego oczu. Miał płowe, przeplatane złotymi pasemkami włosy i czarne roze­śmiane oczy. Gdyby nie te oczy, dałby głowę, że ma przed sobą najmłodszego brata, kiedy miał tyle samo lat. Ten kształt twarzy, wyraz oczu, uśmiech, kolor włosów... Tak samo wyglądał niegdyś Cody.

Nie, to niemożliwe. Cody był za młody na takiego syna, nawet gdyby przypadkiem jakaś jego dziewczyna zaszła w ciążę.

Bez słowa oddał mu piłkę. Chłopiec jeszcze raz się uśmiechnął, odwrócił się i rzucił piłkę kolegom. Cole zawołał za nim:

- Hej, synu, jak się nazywasz?

Dopiero gdy te słowa ucichły, zdał sobie sprawę z tonu swojego głosu. Przywykł do wydawania rozkazów i egzekwowania poleceń. Chciał złagodzić złe wrażenie, przeprosić, ale nie wiedział, jak zacząć. Nie zdziwił się, że chłopiec zamarł w bezruchu. Po chwili odwrócił się.

- Tony - odrzekł krótko.

Cole pospiesznie, zanim chłopiec zdążył znów się odwrócić, z uśmiechem wyciągnął do niego rękę.

- Miło mi cię poznać, Tony. Jestem Cole Callaway.
Tony już odchodził, ale na dźwięk jego nazwiska

stanął jak wryty. Popatrzył z niedowierzaniem i powoli podszedł bliżej. Wyciągnął rękę.

Miał mocny, męski uścisk. Cole popatrzył na jego dłoń, jakby za dużą i za silną na takiego chłopca. Puścił ją z dziwnym ociąganiem.


12 MIŁOŚĆ PO TEKSAS0KU

Poczuł się jak uderzony obuchem. Przez chwilę nie mógł dojść do siebie.

Tony Alvarez. Nazwisko przywołane z przeszłości... i teraz należące do kogoś, kto przypomina Callawaya.

Przymknął oczy, żeby nieco ochłonąć. Nie! Nie! To niemożliwe! To niemożliwe! - ale w głębi duszy już wiedział, że odkrył prawdę.

- Czy coś się stało, panie Callaway? - zapytał ze
zdziwieniem Tony.

Cole potrząsnął głową, próbując się opanować.

- Nie, synu. Nic się nie stało. Po prostu zaskoczyłeś
mnie. Dawno temu znałem kogoś, kto też się tak
nazywał.

Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Naprawdę? Może to był mój dziadek? To po nim
tak się nazywam. Umarł, zanim się urodziłem, i mama
nadała mi jego imię.

Jeszcze tylko ostatnie pytanie.

A więc to prawda. Cole czuł się jak ogłuszony.

- Mieszkasz tutaj? - zapytał dopiero po chwili
zmienionym głosem, idąc w kierunku zdziwionych
przeciągającą się rozmową chłopców.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 13

- Nie, proszę pana. Przyjechaliśmy tu tylko na kilka
dni. Mieszkamy razem z mamą w Mason, małym
miasteczku w środkowym Teksasie. Mama ma tam
galerię - dodał z dumą w głosie. - Jest artystką, zajmuje się rzeźbą. Zdobyła wiele nagród, a kilka jej prac znajduje się w Cowboy Artists of America Museum w Kerrville.

Stanęła mu przed oczami niewielka rzeźba, jaką ostatnio zakupił do swojego biura. Uchwycone w pę­dzie, biegnące w dół skalnego zbocza mustangi z roz­wianymi grzywami i płynącymi w powietrzu kopytami. Zachwyciła go ta praca, tak pełna życia i dzikiej swobody. Była podpisana: „A. Alvarez".

- Allison — powiedział głośno.

Sam się tym zdumiał. Po raz pierwszy od tylu lat wypowiedział na głos jej imię. Przez ten cały czas mieszkała w Teksasie, niecałe dwieście kilometrów od Austin.

Nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć, żeby nie urazić chłopca.

O Boże! Co teraz zrobić, jak przeżyć ten szok i nie dać nic po sobie poznać? Musi zostać sam, przynaj­mniej przez kilka godzin. Musi to wszystko spokojnie przemyśleć.

14 MIEOSCPOTEKSASKU

Pochłonięty myślami wszedł do budynku, wjechał windą na górę do swojego apartamentu na najwyż­szym piętrze. Musiał się czegoś napić. Od razu skiero­wał się do barku.

Rzadko pozwalał sobie na drinka, wolał mieć jasną głowę. Ale teraz potrzebował czegoś, by poradzić sobie z szokiem, jaki właśnie przeżył.

Rozległ się dźwięk telefonu. To ktoś z rodziny. Numer był zastrzeżony i znali go tylko najbliżsi. Musiało się coś stać, skoro tu go szukają. Przecież nikomu nie powiedział, dokąd się wybiera. Zresztą sam tego do końca nie wiedział. Podniósł słuchawkę.

Wprawdzie była dopiero po pięćdziesiątce, ale Cody był tak wstrząśnięty, że z pewnością musiało się stać coś złego.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 15

Odłożył słuchawkę i osunął się na kanapę. Popat­rzył na obficie zaopatrzony bar po drugiej stronie pokoju. Przed chwilą chciał się napić, bo nie potrafił poradzić sobie z tym, co tak niespodziewanie na niego spadło. A teraz okazuje się, że jego brat jest w stanie krytycznym, a bratowa zginęła. Żaden drink nic mu nie pomoże.

Powlókł się do sypialni, ściągnął ubranie. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio kładł się do łóżka. Zresztą teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia. Musi natychmiast jechać do Camerona i być przy nim. Inne sprawy muszą poczekać.

Jest jeszcze dziecko. Całkiem zapomniał zapytać brata, co dzieje się z Trishą.

O Boże. Przecież Trisha ma niespełna rok. Straciła matkę, być może straci ojca. Też w wypadku. W takim samym, w jakim piętnaście lat temu zginęli jej dziad­kowie.

Co się dzieje? Czy nad ich rodziną ciąży jakieś przekleństwo? Czy historia znów się powtarza?

Cole wysiadł z windy na oddziale chirurgicznym. Niemal od razu wpadł na Cody'ego, przechadzającego się po niewielkiej poczekalni. Dołączył do niego.

Cole nerwowo potarł nos końcami palców.


16 MHOSĆ po TEKSASKU

Cole zaczął przemierzać poczekalnię. Cody przy­glądał mu się badawczo.

Cole zatrzymał się i przenikliwie popatrzył na młodszego brata. Wyglądał fatalnie.

- Kiedy ostatnio spałeś?

Cody nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 17

mnie słuchać. Przez całe życie tylko się ode mnie opędzał...

Z udanym spokojem popatrzył na brata. Usiadł na krześle. W tym momencie nic nie mógł zrobić dla Camerona. Jego życie było w rękach lekarzy.

Teraz przede wszystkim musi jakoś uspokoić Cody'ego, oderwać jego myśli od tego, co się dzieje z Cameronem. Wprawdzie sam nadal był poruszony nieoczekiwanym odkryciem i jeszcze nie ochłonął, ale chciał podzielić się wiadomościami z bratem.

- Dziś rano, tuż przed twoim telefonem dowiedzia­łem się o czymś - zaczął powoli. - I teraz moje życie
nabrało nowego sensu.

Cody przyglądał się swoim zaciśniętym dłoniom, ale coś w głosie brata sprawiło, że nagle podniósł oczy.

- Właśnie się dowiedziałem, że mam czternastolet­niego syna, o którego istnieniu dotąd nie miałem
pojęcia.


ROZDZIAŁ DRUGI

- Allison, umiesz dochować tajemnicy?

Teraz, kiedy Cole zaczął chodzić do szkoły i co­dziennie opuszczał ranczo, czuł się już całkiem dorosły. Ale tak naprawdę to brakowało mu jego czteroletniej przyjaciółki, z którą od dziecka całymi dniami uganiał się wokół domu. Kiedy po południu wrócił ze szkoły, Allison już na niego czekała. On też nie mógł już się doczekać, by powiedzieć jej o odkryciu, jakiego doko­nał z samego rana.

Dziewczynka była ubrana tak jak on - w dżinsy, koszulę i podniszczone botki. Splecione w warkoczyki włosy obijały się jej o ramiona, kiedy starała się zanim nadążyć. Czarne, przesłonięte grzywką oczy płonęły z ciekawości.

- No jasne, że umiem - oznajmiła tonem świad­czącym o urażonej godności.- Powiedz mi.

Szedł w stronę stajni, do której rano zakradł się, ścigając kota.

- Zaraz zobaczysz - uśmiechnął się tajemniczo.
Weszli do środka. Cole zatrzymał się przy drabinie

prowadzącej na górę, gdzie suszyło się siano, i położył palec na ustach.

Allison w milczeniu skinęła głową. Cole zręcznie wspiął się na górę. Rozejrzał się i odwrócił, czekając na pojawienie się dziewczynki.

Allison, przezwyciężając strach, zagryzła wargi i za­częła wspinać się po drabinie. Wreszcie dotarła na górę. Drżała z wysiłku, ale nie poskarżyła się ani słowem.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 19

Cole na czworakach powoli zbliżał się do ściany. Allison ruszyła za nim. Wreszcie znieruchomiał i ges­tem wskazał jej coś w samym rogu. Dziewczynka z lękiem spojrzała mu przez ramię. Po chwili na jej buzi odmalowało się zdumienie i zachwyt. Warto było zdradzić jej sekret. Cole uśmiechnął się zadowolony.

- Nie mam pojęcia. Ale gdyby wiedziała, że je
znaleźliśmy, to na pewno by je stąd zabrała.

Wycofali się w milczeniu. Cole zatrzymał się przy drabinie i upewnił się, że droga jest wolna. Oboje doskonale wiedzieli, że wspinanie się na górę jest surowo zabronione. Cole szybko zsunął się na dół i poczekał na dziewczynkę.

Kiedy wreszcie Allison znalazła się na dole, aż zatańczyła z radości.

- Mamy małe kotki! — zawołała z zachwytem.
Cole skinął głową. Rozpierała go duma, że to on

wpadł na ich trop.

- Dotykałeś ich?

Cole przecząco potrząsnął głową.

Trochę później zapytał tatę, czy mógłby dać Allison jednego kociaka na jej piąte urodziny. Ojciec najpierw zgromił go za wspinanie się na górę, a potem nakazał mu poprosić o zgodę Toma i Kathleen, rodziców dziewczynki. Tony zarządzał ranczem i ojciec zawsze


20 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

nazywał go swoją prawą ręką. Cole uwielbiał tego małomównego mężczyznę. Doskonale wiedział, że był to jeden z najlepszych kowbojów. Przepadał też za mamą Allison, wiecznie roześmianą i życzliwą lu­dziom. Uśmiechnięta Kathleen od razu przyznała mu rację, że dla Allison kotek będzie najlepszym i najbar­dziej upragnionym urodzinowym prezentem.

Wybrała prążkowanego jak tygrysek kociaka, któ­ry potem wyrósł na potężnego kocura. Allison nazwała go Crybaby. Kiedy Cole podrósł i stał się dziesięciolat­kiem, miał na głowie ważniejsze rzeczy niż szwendanie się z dziewczyną, choćby to była nawet Allison. Któregoś upalnego popołudnia zamierzał wymknąć się z domu, gdy niespodziewanie zobaczył podążającą za nim dziewczynkę. Odwrócił się niezadowolony.

Allison nic nie odpowiedziała. W milczeniu wpatry­wała się w niego swymi czarnymi, wyrazistymi oczami. Nigdy nie mógł wytrzymać tego jej spojrzenia. Od razu czuł się winny. Dobrze wiedział, że poza nim nie miała nikogo innego, z kim mogłaby się bawić. Cameron nie miał jeszcze pięciu lat. Allison nudziła się tak samo jak on. Kathleen musiała wypoczywać, a jego mama ciągle była zajęta Cameronem i przygotowaniami do naro­dzin kolejnego dziecka. Poza tym zarządzała domem. Jego ciotka, Letty, wiecznie gderała i zrzędziła. Stale upominała go, żeby nie hałasował i nie zadawał zbyt wielu pytań. Dlatego wolał wychodzić z domu. Teraz też zrobił sobie plany na resztę dnia, a tu Allison nie daje mu spokoju i męczy, by ją zabrał ze sobą.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 21

Dziewczynka uśmiechnęła się.

- To dlatego, że mój tata jest najlepszym jeźdźcem na całym świecie. Ma mnóstwo nagród i meda­li.

Teraz, kiedy Cole był już starszy, stał się nieco mniej nieśmiały w stosunku do Antonio Alvareza, choć nadal darzył go podziwem. Z zachwytem oglądał kolekcję jego medali zdobytych w rodeo, zanim ojciec zatrudnił go na ranczo. Było to na kilka lat przed przyjściem Cole'a na świat.

Wiedział od mamy, że ojciec i Tony poznali się i zaprzyjaźnili w czasie wojny w Korei. Ich żony też się polubiły.

Najbardziej żałował, że Allison nie jest chłopcem. Wtedy miałby się z kim bawić. Chociaż, jak na dziewczynę, to i tak nie była zła - potrafiła biegać i wyciągać swój pistolet-zabawkę równie szybko jak on. Niczego się nie bała. Tylko jeden raz widział, jak płakała - wtedy, gdy powiedział jej, że nie będzie się bawić z dziewczyną i żeby dała mu spokój.

Na widok jej łez poczuł się okropnie. Właściwie wcale tak nie myślał. Był tylko zły, bo ciotka Letty zrobiła mu awanturę.

Po tym zdarzeniu uważał na swoje słowa.

22 MILOSC PO TEK5ASKL

zna. Czasami mnie tam zabiera. Jesteś pewna, że chcesz iść?

Z zapałem potrząsnęła głową.

- To dosyć daleko. Zwykle jeździmy tam z tatą
konno. - Cole wyciągnął rękę i wskazał kierunek.
-Widzisz drzewa w pobliżu wzgórz? Tam jest jeziorko.
Tata powiedział, że pewnie kiedyś była powódź i woda
już tam została. Teraz jest to świetne miejsce do
pływania. - Popatrzył na nią i nagle zmarszczył czoło,
jakby jakaś niespodziewana myśl przyszła mu do
głowy. - Chyba umiesz pływać, co?

Żarliwie potrząsnęła głową, ale unikała jego wzroku. Cole westchnął ciężko.

- Allison, powiedz prawdę.

Opuściła głowę i zapatrzyła się w ziemię. Uff. Rzadko zdarzało mu się widzieć ją w takim stanie. Musiała być zdenerwowana. Żeby tylko znów nie zaczęła płakać.

- Jak chcesz, to mogę cię nauczyć - zaproponował.
Raptownie podniosła głowę i popatrzyła na niego

z rozjaśnioną buzią.

ten pomysł. Czeka ich wspaniała przygoda i wszystkim zejdą z oczu.

- Wiesz co - odezwał się, pochłonięty już przygoto­waniem do wycieczki - zakradnę się do kuchni, tak
żeby ciotka mnie nie zobaczyła, i poproszę Conchitę,
żeby przygotowała nam jedzenie na piknik. Po kąpieli
mężczyzna robi się głodny - wyjaśnił, naśladując głos
i słowa ojca. - Dziewczyna pewnie też. Poczekaj tu na
mnie. Wrócę najszybciej, jak się da.

Kiedy dotarli do jeziorka, oboje byli spoceni, zmęczeni i głodni.

MŁOSĆ PO TEKSASKL 23

Allison pochyliła się nad powierzchnią wody.

Chłopiec wyjął z chlebaka dwie puszki soku, zapa­kowane przez Conchitę razem z kanapkami, chipsami i ciasteczkami.

- Trzymaj. Napijemy się i odpoczniemy przez
chwilę, dobrze?

Kiedy skończyli picie, Allison popatrzyła na niego z wyczekiwaniem.

- To co teraz zrobimy?

- Najpierw musimy się rozebrać.
Dziewczynka popatrzyła na swoją koszulę, dżinsy

i buty.

- Ze wszystkiego? - zapytała niepewnie.

- No jasne, że tak. Przecież chyba nie kąpiesz się
w ubraniu, co?

Allison potrząsnęła przecząco głową.

- Pływanie to podobna rzecz, tylko o wiele bardziej
przyjemna - oświadczył Cole, siadając i zdejmując buty.

Allison zrobiła to samo.

Cole rozpiął suwak dżinsów i ściągnął je.

Dziewczynka powoli zrobiła to samo.


24 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Cole podniósł się i zdjął koszulę.

Ona tak samo.

Stali oboje w samej tylko bieliźnie i skarpetkach, i patrzyli na siebie.

Wreszcie Cole wzruszy! ramionami i odwróci! się do dziewczynki tyłem. Szybko zdjął slipki i skarpetki, położył je razem z resztą ubrania i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wody.

Allison zachichotała.

Cole obejrzał się zaskoczony.

- Co z tobą?

Zakryła usta ręką, ale nie potrafiła opanować śmiechu.

- To dlatego, że się kąpałem. Wchodzisz w końcu do wody czy nie?

Szybko zrzuciła resztę rzeczy i niepewnie podeszła do niego. Cole wziął ją za rękę i ostrożnie wprowadził do jeziorka.

- Przysięgnij.
Popatrzył jej prosto w oczy.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 25

- Przysięgam.

Allison ostrożnie pochyliła się do tyłu. Oczy jej się rozszerzyły. Cole trzymał ją przez cały czas. W wodzie była bardzo lekka. W końcu ośmieliła się i rozluźniła mięśnie. Unosiła się na wodzie.

Cole wziął się pod boki.

- Allison. Chcesz, żebym nauczył cię pływać, czy
nie?

Skinęła głową.

Uśmiechnęła się do niego tak, że zapamiętał ten uśmiech na całe lata.

26 MIŁOŚĆ PO TKKSASKIJ

- Byt rozczarowany - Cole skrzywił się w uśmiechu.
- Cały czas miał nadzieję, że może urodzi się szczenia-
czek.

Roześmieli się oboje.

- Naprawdę masz szczęście, Cole. Tak bym chciała
mieć brata albo siostrę.

Cole lekko dotknął jej ramienia.

Była tak przygnębiona, że musiał natychmiast coś wymyślić, żeby poprawić jej humor. Od razu wpadł na świetny pomysł.

Upierała się przy noszeniu kostiumu, co tylko go śmieszyło, bo przecież i tak widział ją na golasa. Jego też zmusiła, żeby nakładał kąpielówki. Kto zrozumie dziewczyny?

Cole był zadowolony z jej postępów. Całe lato, kiedy tylko mogli, wykradali się nad staw. Allison oswoiła się z wodą, przestają się jej bać, chociaż nadal nie lubiła zanurzać twarzy.

Później siedzieli na brzegu i wrzucali do wody kamyki.

- Wiesz co, Cole - odezwała się Allison. - Cieszę
się, że mam ciebie. Jesteś dla mnie jak brat, którego tak
mi brakuje.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 27

Cole miał już czternaście lat, kiedy któregoś wieczo­ra ojciec zatrzymał go po kolacji.

- Synu, muszę z tobą pomówić. Chodźmy do biura.
Cole popatrzył na mamę i resztę zgromadzonej przy

stole rodziny. Nikt nie wyglądał na zaskoczonego.

- Coś się stało, tato? - zapytał Cole ze zdziwieniem,
ale ojciec tylko potrząsnął głową i podniósł się od
stołu.

Mama bez słowa zabrała się do zbierania naczyń. Cole wzruszył ramionami i podążył za ojcem. Weszli do biura. Ojciec gestem dłoni wskazał mu fotel stojący przy kominku.

Cole patrzył na niego jak skamieniały.

Cole poczuł, że coś zaczyna dławić go w gardle. Nie mógł przełknąć śliny.

28 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

jakiegoś czasu nie czuła się dobrze. Może gdyby wcześniej poszła na badania, dałoby się jeszcze coś zrobić. Ale nikt tego nie wie na pewno.

Cole był zdruzgotany. Tak bardzo lubił panią Alvarez. Zawsze była dla niego taka miła, nigdy na niego nie krzyczała. Łzy napłynęły mu do oczu.

Cole siedział pod drzewem przy drodze prowadzą­cej do rancza. Podniósł się, gdy tylko dostrzegł odjeż­dżającego chłopaka i zbliżającą się sylwetkę Allison. Szła do domu, w którym nadal mieszkała razem z ojcem.

Nie mógł się nadziwić, że Tony pozwalał jej spoty­kać się z kimś tak dużo od niej starszym. Przecież Rodney był w jego wieku.

Allison drgnęła na dźwięk jego głosu. Nie dostrzeg­ła Cole'a wcześniej.

Allison odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.

- No powiedz, nie zauważam cię? -powtórzył, idąc
za nią.

Zerknęła na niego przez ramię.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 29

- Wiem o tym od sześciu miesięcy, chociaż nie mam
pojęcia, dlaczego. Co ja ci takiego zrobiłem? Myś­lałem, że jesteśmy przyjaciółmi!

Zatrzymał się. Znajdował się teraz kilka kroków za nią. Allison odwróciła się do niego. Jasne światło księżyca wyraźnie oświetlało ich twarze. Cole stał nieruchomo, w lekkim rozkroku, z rękami zwisającymi po bokach.

Allison powoli podeszła do niego.

- Nie przychodzi ci do głowy, dlaczego, co? - zapy­tała po chwili milczenia.

Potrząsnął przecząco głową.

Znów ruszyła do przodu. Zatrzymała się przy drewnianym płocie zagrody.

30 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Odwróciła się i popatrzyła na pole.

Popatrzyła mu prosto w oczy.

MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU 31

Zamarł ze zdumienia, popatrzył z góry na czubek jej głowy przytulonej do jego piersi. Nie, to niemożliwe, żeby to powiedziała. Z pewnością...

- Allison?

Nie odpowiedziała.

- Popatrz na mnie, proszę.

Powoli podniosła głowę i spojrzała na niego. Łzy płynęły jej po policzkach.

Przepełniło go nagłe uczucie ogromnej tkliwości. Przecież to Allison - dziewczynka z włosami związany­mi w kucyki, ubrana w dżinsy i kowbojki, która przez tyle lat chodziła za nim krok w krok. Allison - jego przyjaciółka i jego ukochana.

Znów popatrzyła na niego wzrokiem pełnym napięcia.

- Cole, przestań się ze mną droczyć, proszę. Jeśli


32 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

nasza przyjaźń kiedykolwiek dla ciebie coś znaczyła, to nie wykorzystuj jej teraz przeciwko mnie.

Pochylił się i delikatnie musnął jej usta. To był ich pierwszy pocałunek. Allison na moment zamarła, po chwili drgnęła i gwałtownie się od niego odsunęła.

Włożył w niego wszystkie uwodzicielskie umiejęt­ności, jakie zdobył w ciągu dwóch ostatnich lat. Początkowo starał się pilnować, żeby nie spłoszyć Allison, ale kiedy tylko dotknął jej ust, stopniała w jego objęciach. Kiedy w końcu złapał oddech, oboje drżeli.

Cole uśmiechnął się.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 33

Szybko musnął wargami jej policzek, okręcił się na pięcie i pognał do swojego domu. Trudno było się oprzeć pokusie, jaką było całowanie się z Allison. Ale musi poczekać. Do chwili aż ta mała zostanie jego żoną. Już i tak czekał na nią tyle czasu. Co przy tym znaczy jeszcze kilka lat?

To był najczarniejszy dzień jego życia.

Wyszedł z domu tylnym wyjściem. Nie chciał niko­go widzieć, z nikim rozmawiać. Od razu po powrocie z cmentarza zdjął czarny garnitur. Włożył spłowiałe dżinsy, starą koszulę i zniszczone kowbojskie buty. Poszedł do stajni, gdzie miał swojego konia, czterolat­ka, którego dostał od ojca dwa lata temu, po skoń­czeniu szkoły średniej. Osiodłał go wprawnie, wsko­czył na niego i ruszył przed siebie.

Miał już dosyć tych wszystkich ludzi, powtarzają­cych na okrągło te same rzeczy. Nie mógł patrzeć na pełne bólu i niedowierzania buzie Camerona i Cody'ego. Nie mógł dłużej znieść ciotki Letty, bez przerwy powtarzającej, jak to ciągle upominała brata, żeby nie jeździł tak szybko, ale on nigdy jej nie słuchał.

Sam nie wiedział, ile czasu spędził w siodle. Moż­liwe, że kilka godzin. Gdyby go ktoś zapytał, gdzie był,
nie potrafiłby odpowiedzieć. To była ostatnia przejaż­dżka z ojcem.

- Tato, jak mogłeś mi to zrobić? - pytał na głos.
- Tak bardzo jesteś mi teraz potrzebny. Zawsze
mogłem na ciebie liczyć, zawsze byłeś przy mnie.
Pamiętasz, jak jeździliśmy konno, tak jak teraz, tylko


34 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

ty i ja? Odpowiadałeś na wszystkie pytania, jakie ci zadawałem, nawet te całkiem głupie. Nauczyłeś mnie być dumnym z naszego dziedzictwa, z naszej ziemi, z tego, że jestem przedstawicielem dynastii Callawayów.

Nie zapłakał, kiedy ciotka zatelefonowała do col­lege^ na Wschodzie, gdzie uczył się od dwóch lat, i powiedziała mu o wypadku. Nie uronił łzy, kiedy przyjechał do domu i zobaczył zdruzgotaną rodzinę i pracowników rancza. Teraz on był głową rodziny. Przyjął setki osób, które przybyły, żeby złożyć kondolencje po śmierci ojca, legendarnej postaci Teksasu. Niewzruszony stał przy podwójnym grobie rodziców i w milczeniu patrzył, jak układają ich na wieczny spoczynek.

Czuł się dojmująco samotny, mimo obecności braci, stojących obok niego, mimo zgromadzonego na cmen­tarzu tłumu.

Cios spadł na niego znienacka. Nie był na to przygotowany. Ojciec był w swoich najlepszych latach, nic nie zapowiadało jego śmierci. Nie powinien umie­rać. Nie teraz. Cole nie chciał zajmować jego miejsca. Nie chciał być głową rodziny. Zostało mu jeszcze dwa lata do ukończenia college'u, potem studia. Jego kariera została starannie zaplanowana, wszystko było obmyślone. Był pupilkiem ojca i chciał iść w jego ślady. Ale jeszcze nie teraz, na Boga! Jeszcze nie teraz!

Wierzchowiec zatrzymał się nad strumieniem. Cole rozejrzał się wokół. To było dawne sekretne miejsce, gdzie przychodził się kąpać. To tutaj, kiedy był małym chłopcem, przywiózł go ojciec. Tu nauczył go pływać i tłumaczył mu, na swoim przykładzie, co to znaczy być mężczyzną.

Teraz to była zamknięta karta. Mógł liczyć już tylko na siebie.

Zeskoczył na ziemię. Był już październik, ale dzień był wyjątkowo ciepły. Usiadł na brzegu, zdjął buty

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 35

i skarpetki. Chciał tylko zanurzyć stopy, by je ochło­dzić, ale zmienił zdanie. Szybko ściągnął ubranie i wskoczył do wody.

W ciągu ostatnich lat razem z ojcem pogłębili i poszerzyli jeziorko. Stało się zbiornikiem wody, gdzie czasami przyprowadzano bydło. Teraz wspomniał dawne szczęśliwe chwile, kiedy bywał tu z ojcem... i Allison.

Widział ją na pogrzebie. Przyszła razem ze swoim ojcem. Nie mieli okazji do rozmowy. Z trudem przeżył rozstanie z nią, kiedy w sierpniu wyjeżdżał do szkoły. Był za to zły na siebie. Nie chciał, by ktokolwiek miał wpływ na jego życie. Nawet ona.

To dlatego nie zabrał jej teraz na tę przejażdżkę. Czuł się bezbronny, rana była zbyt świeża, by mógł panować nad swoimi uczuciami.

Pływał zapamiętale aż do chwili, kiedy poczuł się zupełnie wyczerpany. Nie miał już siły. Powoli ruszył do brzegu.

Dopiero wtedy dostrzegł Allison. Siedziała przy jego ubraniu i patrzyła na niego.

- Pomyślałam sobie, że może tutaj cię znajdę

- odezwała się cicho, kiedy zatrzymał się na jej widok.

- powiedziała, nie szykując się do odejścia.

Uniósł ręce, odgarnął do tyłu włosy.

Nie był w nastroju do żartów.


36 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

- W porządku - powiedział i ruszył w jej stronę.

Dobrze wiedział, jak wyglądał. Zmężniał w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie pracował fizycznie, więc zaczął chodzić na gimnastykę, żeby być w dobrej formie. Nie zdziwił go widok jej nagle rozszerzonych ze zdumienia oczu - doskonale wiedział, że nie jest już dziesięcioletnim dzieckiem, a dwudziestoletnim męż­czyzną.

Allison pospiesznie odwróciła wzrok, spojrzała na otaczające ich drzewa. Cole poczekał chwilę, żeby przeschnąć, włożył dżinsy i wyciągnął się na trawie obok niej. Podłożył pod głowę ramiona i zamknął powieki.

Chyba zasnął, bo kiedy znów otworzył oczy, na jeziorko zaczynały kłaść się cienie, a lekki wiatr łagodnie kołysał liśćmi na drzewach.

Allison leżała obok niego pogrążona we śnie. Już kilka razy w życiu widział ją śpiącą. Zazwyczaj było to wtedy, kiedy ojcowie zabierali ich ze sobą pod namiot. Obaj lubili wyjeżdżać, a dzieciaki przepadały za tymi wyprawami.

Od tamtych wyjazdów minęło parę lat. Teraz śpiąca obok niego Allison w niczym nie przypominała umo­rusanej dziewczynki z kucykami.

Wpatrywał się w nią uważnie. Miała jasną, podob­ną do płatka magnolii cerę, ciemne, lekko uniesione brwi, które nadawały jej twarzy wyraz łagodnego zdziwienia. Drugie czarne rzęsy ocieniały zaróżowione policzki. Z trudem zwalczył pokusę, by przesunąć koniuszkiem palca po linii jej nosa.

Pełne usta miały barwę malin. Na pamięć znał ich smak. W ciągu dwóch ostatnich lat, odkąd pocałował ją po raz pierwszy, spędzili wiele godzin na niewinnych pieszczotach, cudownym, pełnym uniesienia wzajem­nym poznawaniu się i oswajaniu ze sobą. Nigdy nie wykorzystał swojego doświadczenia. Zawsze wiedział, kiedy się zatrzymać.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 37

Nagle przepełniło go jakieś nieokiełznane prag­nienie, by znów poczuć smak jej ust. Pochylił się nad nią i lekko, z czułością, dotknął jej warg.

Poruszyła się. Cole popatrzył na jej pełne piersi. Była piękną dziewczyną. Przesunął wzrokiem po bujnych błyszczących czarnych włosach, wąskiej talii, krągłych biodrach. Miała nogi wąskie w kost­kach, o pięknie wysklepionych stopach.

Tak bardzo jej pragnął.

Znów ją pocałował. Kiedy oderwał usta od jej warg, z trudem złapał oddech.

Allison uniosła się lekko i, nie otwierając oczu, objęła go mocno. Przyciągnął ją do siebie. Westchnęła, kiedy zaczął ją całować. Na moment rozluźnił uścisk, by mogli zaczerpnąć powietrza.

Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Wydało mu się, że w ich głębi odbija się jej dusza.

- Och, Cole, tak bardzo mi ciebie brakowało
- wyszeptała, przesuwając dłonią po jego piersi.

Jej dotyk palił go żywym ogniem.

Oboje wiedzieli, że dzisiaj będzie inaczej. Dziecińst­wo zostało za nimi. Rozpiął jej bluzkę i stanik, położył ' głowę na jej piersi. Słyszał oszalałe bicie serca dziew­czyny, zdyszany oddech.

Zamarł, kiedy sięgnęła do zamka jego dżinsów.

Nie padło ani jedno słowo. Oswobodzili się z krępu­jących ich ubrań, przywarli do siebie, świat wokół nich zawirował. Allison była jak żywe srebro w jego ramio­nach. To zatracała się w pieszczotach, to znów umyka­ła, kiedy do głosu dochodziła nieśmiałość.


38 MIŁOŚĆ PO TKKSASKIJ

Z rozjaśnioną twarzą popatrzyła mu prosto w oczy, kiedy uniósł się nad nią. Przyciągnęła go do siebie, oplotła nogami. Cofnęła się, ale nie pozwoliła mu odejść. Znów z mocą przyciągnęła go do siebie. Należała do niego. Po raz pierwszy w życiu była naprawdę jego dziewczyną. Jego ukochaną, jedyną.

Poddała się mu, płynęli razem w szaleńczym rytmie, aż do ostatecznego spełnienia, aż do bólu, do nie­przytomnej radości przemieszanej ze smutkiem, po­czuciem jedności i nagłą samotnością.

Przez kilka chwil rozkoszował się niespodziewanym szczęściem, zapomniał o wszystkim. Dopiero kiedy powrócił na ziemię, znów przepełnił go ból, przed którym uciekał.

Położył się na boku, przyciągnął dziewczynę do siebie. Nie mógł już powstrzymać płynących po twarzy łez. Nie miał już sił dłużej walczyć ze sobą.

Bolesne łkanie wstrząsało jego ciałem. Mocno ob­jęci leżeli na brzegu. Allison przytuliła go do siebie, dzieląc z nim jego ból.

Zaczynało zmierzchać, kiedy Cole nieco doszedł do siebie. Popatrzył na Allison, leżącą w jego ramionach.

- Tak mi przykro, kochanie - wyszeptał. - Prze­praszam cię. Nie powinienem...

Położyła mu palec na ustach.

- Wiem. Ale wszystko się zmieniło. Wszystko.
Ból, który dławił go i ani na moment nie opuszczał,

nagle złagodniał. Zdawało mu się, że jakoś łatwiej oddycha. Teraz da sobie radę.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 39

- Zawsze będę przy tobie, Cole. Zawsze będę na
ciebie czekać, kiedy tylko przyjedziesz do domu.

Powoli ubrali się, pomagając jedno drugiemu, doty­kając się czule i całując.

Wspięła się na palce i mocno pocałowała go w usta.

- Porozmawiamy o tym w grudniu.

Trzymał ją w objęciach, kiedy wracali do domu. Właściwie nic się nie zmieniło, ale Cole czuł, że w nim zaszła jakaś przemiana. Już wiedział, co ma robić. W lecie ożeni się z Allison. To już postanowione i tak będzie.

Kiedy po pogrzebie rodziców wracał do szkoły, ani przez myśl mu nie przeszło, że już nigdy więcej jej nie zobaczy.


ROZDZIAŁ TRZECI

Cole pozostał w szpitalu, czekając na jakiś sygnał, że stan zdrowia brata zaczyna się poprawiać. Usiadł w pogrążonym w cieniu rogu pokoju na oddziale intensywnej opieki. Z tego miejsca miał dobry widok na leżącego Camerona i monitorujące go urządzenia. Znów poddał się fali napływających wspomnień.

Cody'ego wysłał do domu, żeby się trochę przespał, choć w głębi duszy wątpił, czy ten uparciuch go posłucha. Pewnie skończy się na tym, że zatrzyma się w jakimś pobliskim motelu. Sam obiecał mu, że też spróbuje odpocząć, ale nie mógł zasnąć. Zbyt wiele myśli i wspomnień kłębiło się w jego głowie.

Na szczęście operacja zakończyła się pomyślnie. Cameron miał rękę i nogę w gipsie, w dodatku nogę tę umocowano mu na wyciągu. Wprawdzie pas bez­pieczeństwa prawdopodobnie uratował mu życie, ale w miejscu, w którym przylegał do ciała, powstały wewnętrzne obrażenia. Operacja trwała wiele godzin. Musiano usunąć mu śledzionę. Cameron leżał nieru­chomo, omotany jakimiś rurami i przewodami. Od­dychał tak płytko, że chwilami Cole nie był pewien, czy jego klatka piersiowa w ogóle się porusza.

- Cameron, nie umieraj - prosił szeptem Cole, - Stary, nie daj się. Nie mogę stracić także ciebie. Wszyscy po kolei odchodzą. Nie zostawiaj mnie.

Odchylił głowę na miękkie oparcie krzesła. To on nastawał, by przy Cameronie, kiedy po raz pierwszy odzyska przytomność, był ktoś z rodziny. Gdyby był

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 41

na jego miejscu, też by tego oczekiwał. Miałby tyle pytań.

Przymknął piekące ze zmęczenia oczy. Mason w Te­ksasie. Tam mieszka Allison. Ona i jego syn. Mieszkają niecałe dwieście kilometrów od jego domu w Austin, a on nie miał o tym pojęcia.

Chłopiec powiedział, że dziadek zmarł przed jego przyjściem na świat. Jak to możliwe? Pamiętał Tony'ego jako nadzwyczaj sprawnego mężczyznę w sile wieku. Był wściekły, kiedy ciotka Letty zawiadomiła go, że Tony zrezygnował z pracy, gdy tylko dowiedział się, że ojciec zostawił mu spadek. Oznajmił wtedy, że teraz już nie musi pracować; zamierza się stąd wynieść i kupić farmę w Kolorado.

Kiedy Cole przyjechał do domu na Boże Narodze­nie, dowiedział się tylko, że Tony i Allison już wyjecha­li.

Czyżby Callawayowie tak mało dla nich znaczyli? Jak Tony mógł tak po prostu wyjechać, wiedząc, jak bardzo ojciec na nim polegał?

Serce mu się ścisnęło na to wspomnienie. Czy to dlatego Allison nie chciała rozmawiać z nim na temat ślubu tego dnia, kiedy widzieli się po raz ostatni? Czy już wtedy wiedziała, że lada moment stąd wyjedzie? Czy naprawdę postanowiła wymazać z pamięci te osiemnaś­cie lat, które tu przeżyła, zapomnieć o wszystkim?

Jej odejście było kolejnym ciosem, jaki na niego spadł. Teraz, po piętnastu latach, okazało się, że zdarzyło się coś więcej - Allison była w ciąży i nie powiedziała mu o tym.

Jakiś ledwie słyszalny dźwięk przywrócił go do rzeczywistości. Otworzył oczy i zerwał się z miejsca. Po chwili był już przy łóżku brata.

Cameron jęknął cicho, poruszył powiekami. Cole wziął go za rękę.

- Cam, jestem tutaj. Wszystko będzie dobrze,


42 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

słyszysz? - powiedział drżącym ze wzruszenia głosem. - Wyjdziesz z tego, zobaczysz. A ja będę przy tobie przez cały czas.

Cameron powoli otworzył oczy, popatrzył na niego.

Znów zamknął powieki, znieruchomiał. Cole od­czekał kilka chwil, po czym poszedł do pielęgniarek.

Cole poszedł za nią. W milczeniu patrzył, jak sprawdzała wskazania monitorujących brata urzą­dzeń, poprawiła coś przy kroplówce i aparacie tleno­wym.

Cole odwrócił się bez słowa. Coś dławiło go w gard­le, nie mógł z siebie wydusić ani słowa. Więc z Camero­nem będzie wszystko dobrze. Odezwał się do niego, poznał go. Nie umrze.

Ruszył korytarzem, do końca nie wiedząc, co teraz powinien zrobić. Nadjechała winda, otworzyły się drzwi i wysiadł z niej Cody.

- Co z nim? - zapytał z miejsca.
Cole uśmiechnął się do brata.

MILOSĆ PO TEKSASKU 43

Cody położył rękę na ramieniu brata,

- Cole, wiem, że wy dwaj zawsze byliście sobie
bliscy. To zrozumiałe, między wami jest mniejsza
różnica wieku. Ale pamiętaj, że masz jeszcze mnie.
Zawsze możesz na mnie liczyć.

Cole skinął głową.

Nazajutrz, zaraz po przebudzeniu, Cole zadzwonił do szpitala.

44 MIŁOŚĆ PO TEKSASSU

Cole wykąpał się, ogolił i ubrał. Przez cały czas jego myśli krążyły wokół Allison. A więc znów ją zobaczy. Chociaż może jeszcze nie teraz.

Musi zostać przy Cameronie. Będzie przy nim tak długo, aż brat naprawdę lepiej się poczuje.

Powinien zadzwonić na ranczo. Do tej pory z pew­nością poszukiwało go mnóstwo ludzi. Choć dałby sobie głowę uciąć, że ciotka nie omieszkała ich poinfor­mować o tym, co się wydarzyło.

Nie. Interesy mogą poczekać. Przecież się nie roze­rwie, nie może zajmować się wszystkim naraz. W tym momencie najważniejszy jest Cameron.

Dopiero gdy brat poczuje się lepiej, odszuka Allison Alvarez. Ma z nią do załatwienia sprawy, które dręczą go od piętnastu lat.

Allison westchnęła, kiedy rozległ się dzwonek u frontowych drzwi galerii. Musi sama wyjść do klienta. Suzanne, jej pomocnica, właśnie poszła po najlepsze w okolicy hamburgery. Allison pozwoliła jej wyjść, pod warunkiem, że dziewczyna przyniesie jed­nego dla niej.

Właśnie wykańczała gliniany model niewielkiej rzeźby. Pracowała nad nią cały tydzień. W poniedzia­łek powinna odlać ją w brązie. Obiecała wykonać rzeźbę w umówionym terminie, a miała na to mało czasu.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 45

pracownię od galerii. - Wróciłeś! - Chwyciła chłopca w objęcia i uścisnęła z radością. - Myślałam, że przyjedziesz dopiero dzisiaj w nocy!

- Bo tak miało być, ale postanowiliśmy wstać
skoro świt i przyjechać wcześniej.

Obrzuciła go zachwyconym spojrzeniem. Wciąż nie posiadała się ze zdumienia, że to ten sam malutki człowieczek z czerwoną buzią, którego po raz pierwszy przytuliła do siebie tak niedawno. Syn rósł jak na drożdżach, w oczach wyrastał z ubrań i butów. Już był od niej wyższy.

- Ale się opaliłeś. Chyba przez cały czas siedziałeś
na słońcu.

Jego smagła twarz i czarne oczy przypomniały jej ojca. Różnili się tylko kolorem włosów. Latem włosy syna płowiały na słońcu, stawały się niemal miodowe, mieniły się rudawymi kosmykami. Jej mama była rudowłosa. I jego ojciec miał także takie pasemka. Ale po co takie rzeczy sobie przypominać,

Odwróciła się i ruszyła do pracowni. Już znikała za zasłoną, kiedy zatrzymał ją głos syna.

- Och, mamo, poczekaj. Zapomniałem ci powie­dzieć. Wiesz, kogo spotkałem na plaży? Nie uwierzysz!
Ale facet! Chłopaki mi zazdrościli. Tylko ja z nim
rozmawiałem!

Jej myśli krążyły już wokół rzeźby. Rozbawił ją jego entuzjazm.

- Kto to był? - zapytała z uśmiechem.

- Cole Callaway. Właśnie szedł sobie po plaży...
Nagle słowa chłopca przestały do niej docierać.


46 MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU

Patrzyła na jego poruszające się usta, gestykulujące ręce, kiedy opisywał przebieg spotkania, ale w uszach słyszała tylko przeraźliwe, zagłuszające wszystkie Inne odgłosy dzwonienie. Poczuła, że robi się jej słabo. Musi usiąść. Powoli dotarła do krzesła, osunęła się na nie, opuściła nisko głowę, by zwiększyć dopływ krwi.

Jak to się stało, że w tym ogromnym Teksasie doszło do całkiem przypadkowego spotkania?

Taka możliwość nigdy nawet nie przyszła jej do głowy. Odkąd Tony przyszedł na świat, nie ruszyli się z Mason. Przebywali w całkiem innych kręgach niż Callawayowie, Tony mógł przeżyć całe życie i ani razu nie zetknąć się z ojcem.

Dlaczego? Boże, dlaczego?

Powoli zaczęła słyszeć głos Tony'ego.

- No i wtedy zaczęliśmy rozmawiać, no wiesz,
o tym, jak się nazywam, gdzie mieszkam i o takich tam
rzeczach...

Nie! Nie powiedziałeś mu tego! Nie! Proszę, po­wiedz, że nie!

- Opowiedziałem mu o twojej galerii i nagrodach,
jakie zdobyłaś. Wprawdzie nie wspomniał, że Tony
Alvarez, którego kiedyś znał, mógł być moim dziad­kiem, ale i tak miło było go poznać. On jest naprawdę
super!

A więc to tak. Teraz Cole na własne oczy zobaczył syna. Najważniejsze w tej chwili było to, jak zamierza wykorzystać otrzymane od Tony'ego informacje. To­ny jest tak uderzająco podobny do Callawayów, że nie sposób, by Cole tego nie zauważył. Przez lata za­stanawiała się, czy może kiedyś ciekawość nie skłoni go do ujrzenia własnego dziecka, ale czas mijał i przestała o tym myśleć. Teraz poczuła się jak uderzona obu­chem.

Tony odsunął zasłonę i zerknął do pracowni.

- Jak myślisz, czy...

M1LOSC PO TEKSASKU 47

- Chyba przed chwilą umierałeś z głodu? - zapyta­ła, mając nadzieję, że odwróci jego uwagę.

Ach, tak! Już pędzę! - pomachał jej ręką i wybiegł
z galerii.

Spokój. Potrzeba jej tylko ciszy i spokoju, by pozbierać myśli. Popatrzyła na glinianą bryłę, mimo­wolnie ugniataną w dłoniach. Musi ją odłożyć, inaczej nic z niej nie będzie.

Poszła do galerii, wyjrzała przez okno wychodzące na plac, na którym koncentrowało się życie miastecz­ka.

Po śmierci ojca pozostała w Mason. Sama nie wiedziała, gdzie ma się podziać. Polubiła jego miesz­kańców, przypominali jej ludzi, wśród których wyros­ła. Tu czuła się dużo lepiej niż w San Antonio. Zajęła się wychowaniem dziecka. Miała dopiero dziewiętnaś­cie lat.

Ojciec rozpowiedział wszystkim, że jej mąż zginął kilka tygodni po ślubie. Biedny tata. Jej ciąża była kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Wszystkie wydarzenia ostatniego roku Tony przypłacił atakiem serca.

Jego kłamstwo dotyczące śmierci zięcia było błogo­sławieństwem dla wnuka. Tony wyrósł, nie wiedząc, że jest nieślubnym dzieckiem. Sąsiedzi zaopiekowali się Allison, kiedy na krótko przed rozwiązaniem zmarł jej ojciec. Bez ich pomocy i duchowego wsparcia nie dałaby sobie rady.

A teraz budowane z takim trudem życie mogło legnąć w gruzach. Jeśli Cole zechce ją odszukać, nie napotka na żadne problemy. Wszyscy wiedzą, gdzie mieszka i gdzie ma galerię. Cole pewnie się nawet nie domyśla, że mógłby wyrządzić im krzywdę. Teraz, kiedy na własne oczy zobaczył syna, może zechce go odzyskać.

Kiedy Sue i Tony wrócili do galerii, myśli chłopca


48 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

były zaprzątnięte planowanym na weekend udziałem w rodeo. By! urodzonym sportowcem i uwielbia! jeździć konno. Pieczołowicie chronił zdobyte przez dziadka trofea i nagrody, nawet własnoręcznie skon­struował drewnianą półkę, by je wyeksponować,

Allison bolała głowa, kiedy zamykała galerię. Przed sobą miała jeszcze stresujący telefon do klienta - mu­siała go powiadomić, że nie ukończy rzeźby na czas.

Tony był u kolegi kilkanaście kilometrów za mias­tem. Chciał jeszcze poćwiczyć jazdę i rzucanie liną. Ostatnio rzadko go widywała. Gwałtownie dorastał, a ona nie chciała stawać mu na drodze. Sama miała takie cudowne dzieciństwo... Miała tyle niczym nie ograniczonej swobody, tyle rzeczy do zrobienia... i Cole'a... Tony też potrzebował swobody, by doros­nąć i nauczyć się życia.

Wzięła aspirynę i położyła się do łóżka. Musi zasnąć i o wszystkim zapomnieć. Ale kłębiące się myśli nie dawały jej spokoju.

Nazywała się Allison Alvarez. Razem z mamą i tatą mieszkała na ranczu. Tata był bardzo ważny, za­rządzał ranczem. Kierował wieloma ludźmi. Wszyscy musieli go słuchać z wyjątkiem Callawayów. Oni mieszkali w Dużym Domu. Ich znakiem była litera „C". Tak znaczyli konie i bydło.

Cole Callaway był jej najlepszym kolegą. Już cho­dził do szkoły. Ona zacznie naukę w przyszłym roku. Będzie jeździć żółtym autobusem szkolnym, który zatrzymuje się przy skrzyżowaniu autostrady i drogi prowadzącej na ranczo. Cote'a zawsze ktoś tam pod­rzuca. W przyszłym roku ją też będą podwozić.

Cole miał młodszego brata, Camerona. Chłopczyk liczył sobie dopiero niecałe dwa lata. Bardzo lubiła przychodzić do Dużego Domu i bawić się z nim. Ale mogła to robić tylko wtedy, kiedy ciotka Cole'a gdzieś

MIŁOSC PO TEKSASKU 49

wyjechała. Panna Letty jej nie lubiła. Zawsze robiła się zła na jej widok. Ale kiedy jej nie było, mama Cole'a zapraszała ją do środka i wtedy razem bawili się z małym Cameronem. On był taki śmieszny. Ale najbardziej ze wszystkiego lubiła bawić się z Cole'em.

Cole był bardzo silny. Pomagał przy różnych pra­cach wokół domu. Czasami mu przy tym towarzyszy­ła. Ale zazwyczaj chodziła za nim krok w krok, Cole sam tak mówił. Czasami chciał, żeby dała mu spokój, ciągnął ją za warkoczyk albo stroił miny. Wtedy było jej bardzo przykro. Starała się powstrzymać łzy, nie chciała, żeby widział, jak płacze. Nie zawsze jej się to udawało.

To on wszystkiego ją nauczył. Pokazał jej, jak rzucać i łapać piłkę, jak trzymać kij baseballowy, jak bez zatrzymywania się gonić go do stajni i z powrotem.

Cole Callaway był jej najlepszym przyjacielem.

50 MIŁOŚĆ PO TEKKASKU

Siedzieli na brzegu strumyka, wpadającego do jeziorka, w którym pływali. Allison nie poszła do szkoły, ale nie mogła wysiedzieć w domu. Serce się jej ściskało, kiedy patrzyła na cierpiącą mamę i nie mogła jej w niczym pomóc. Chciała być sama. Pobiegła nad jeziorko. Nie wiedziała, jak Cole ją tu znalazł. Nie wiedziała też, dlaczego jej szukał.

Cole leżał na boku, z głową opartą na ręce. Bawił się niewielkimi kamykami.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 51

twarz, widziana w tym momencie, na zawsze wryła się w jej pamięć: drobne piegi na nosie, niebieskozielone oczy, spłowiałe od słońca, jaśniejące złotymi i srebr­nymi pasemkami brązowe włosy.

W jego oczach było tyle współczucia i zrozumienia, że nie mogła już dłużej powstrzymać cisnących się do oczu tez. Cole usiadł, objął ją ramieniem i przygarnął do siebie. Przytulił jej głowę do swojej szczupłej, kościstej piersi. Trzymaj ją tak w milczeniu, łącząc się z nią w bólu, pozwalając się jej wypłakać.

Przez następne tygodnie, kiedy stan zdrowia Kathleen stale się pogarszał, Cole nie odstępował Allison na krok. Był przy niej, kiedy któregoś dnia Tony przyje­chał po nią do szkoły i powiedział, że mama odeszła. Stał obok niej na pogrzebie i tak jak Tony trzymał ją za rękę, jakby obaj chcieli dodać jej sił.

Właściwie powinna się cieszyć, że Cole wreszcie skończył szkołę w miasteczku i zniknie z jej życia.

Tym lepiej dla niej!

Miała już dosyć wysłuchiwania tych opowieści na jego temat. Wszystkie dziewczyny miały do niego słabość. Jedna przez drugą starały się z nią zaprzyjaź­nić, w nadziei że zaprosi je na ranczo. Ale ona szybko przejrzała ich grę. Chodziło im tylko o Cole'a.

On sam był tak zajęty, że niemal go nie widywała. Już nie jeździł szkolnym autobusem. Dojeżdżał do szkoły starą furgonetką, którą dostał od ojca, kiedy skończył szesnaście lat. Po lekcjach chodził grać w piłkę i jeszcze na jakieś zajęcia.

Wracał do domu późno, zjadał coś i znów wy­chodził. Ciągle umawiał się z dziewczynami. Niektóre z nich nie miały najlepszej opinii, ale jego rodzice się do


52 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

tego nie wtrącali. Teraz Cameron i Cody przejęli obowiązki, jakie on wykonywał przez wiele lat. Cole uczy! się bardzo dobrze, więc nikt nie miał do niego pretensji.

Zapomniał o niej całkiem. Wprawdzie uśmiechał się i machał ręką, kiedy mijali się na szkolnym korytarzu, ale cóż z tego! Zwykle nie był sam.

Zresztą co ją to obchodzi? Ona też przestała być małą dziewczynką. Chłopcy, którzy jeszcze w zeszłym roku nie zwracali na nią uwagi, teraz zaczęli ją zaczepiać. Niektórzy chcieli się z nią umówić, ale mieszkała daleko i nie miała prawa jazdy, więc nie było to łatwe.

W każdym razie było jej przyjemnie, że ją zauważa­ją-

Czasami tata pozwalał jej w piątek przenocować u koleżanki w miasteczku. W takie wieczory chodziła do kina. Miała swoje życie. Ale nie miała już nic wspólnego z Callawayami.

Mama przestrzegała ją przed tym, ale wtedy była za mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Była tylko córką zarządcy, przyjaciółką Cole'a z dzieciństwa. Już daw­no o niej zapomniał.

Była zachwycona, kiedy Rodney zaprosił ją do kina. Był w wieku Cole'a, grał w futbol i miał powodzenie u dziewcząt. Nie wierzyła własnemu szczę­ściu. Rodney miał samochód i w ogóle był niezły.

Randka rozczarowała ją. Czuła się źle w jego towarzystwie. Sama nie wiedziała, dlaczego. Zachowy­wał się jakoś dziwnie. Po filmie poszli na oranżadę i Rodney ciągle obejmował ją ramieniem. Starała się go odepchnąć, ale wtedy śmiał się i obejmował ją jeszcze mocniej.

Jego kumple zaczęli robić jakieś dwuznaczne uwagi.

- Uważaj, Rod - powiedział jeden z nich. - Igrasz z ogniem. To własność Callawaya.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 53

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, jakby to był świet­ny żart. Przecież to, że jej tata pracuje dla Callawayów, wcale nie znaczy, że Alvarezowie są ich niewolnikami! Ona do nikogo nie należy!

Wyskoczyła z samochodu, zanim Rodney na dobre go zatrzymał.

To wtedy Rodney pozwolił sobie na tę obrzydliwą uwagę o niej i o Cole'u. Odwróciła się bez słowa. Nie chciała okazać, jak bardzo ją dotknął. Nic ją to nie obchodzi, co on sobie myśli! Co oni wszyscy sobie myślą!

Rodney odjechał z piskiem opon. Z pewnością był wściekły. Tym gorzej dla niego.

Celowo poprosiła, by zatrzymał się koło stajni. Nie chciała, żeby odgłos samochodu obudził ojca. Ruszyła drogą w kierunku domu. Nagle dostrzegła jakąś wynurzającą się z cienia sylwetkę.

Cole wyszedł na drogę. Jasne światło księżyca oświetliło jego twarz. Allison nie posiadała się ze zdumienia. Nie widziała go już od wielu tygodni, nie licząc tych przypadkowych spotkań na szkolnym korytarzu czy drodze prowadzącej na ranczo.

54 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Zatrzymała się i powoli odwróciła do niego.

Znów ruszyła w stronę domu. Pochwycił ją za ramię i odwrócił twarzą do siebie.

Wybuchnął śmiechem. Chciała się wyrwać, ale nie pozwolił jej.

Próbowała się uwolnić, ale przyciągnął ją do siebie i objął mocno. Już bardzo dawno nie była tak blisko niego. Przez ostatnie miesiące Cole wyrósł i zmężniał. Ledwie sięgała mu do ramienia. Musiała unieść głowę, żeby na niego spojrzeć. Wtedy ją pocałował,

Jeszcze nigdy nikt jej tak nie całował. To nie był nieśmiały całus kolegi z klasy czy nieprzyjemnie wilgo­tny pocałunek Rodneya. Cole był doświadczony jak

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 55

dorosły mężczyzna. Kiedy się odsunął, kolana jej drżały.

Serce biło jej tak mocno, jakby zaraz miało wy­skoczyć z piersi. Cole Callaway chciał, żeby została jego dziewczyną. Wcale o niej nie zapomniał, wcale nie była dla niego tylko córką zarządcy. Wyszeptała jego imię, zarzuciła mu ręce na szyję i wspięła się na palce, by sięgnąć jego ust.

-Tak.

Od tamtych dni minęły lata. Allison wpatrzyła się w sufit. Znów pogrążyła się we wspomnieniach. Cole dotrzymał słowa. Widywali się w czasie świąt i letnich wakacji, kiedy przyjeżdżał do domu ze szkoły. Nauczył ją wiele, ale przez cały czas miał się na baczności. Nigdy nie posunął się za daleko, nalegał, by poczekali do ślubu.


56 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Tylko, niestety, to się nie udało. Cole miał do siebie o to taki żal, że pozwolił jej zniknąć ze swojego życia. Nie próbował nawiązać z nią kontaktu, nawet po tym, jak napisała mu, że jest w ciąży. To były najczarniejsze miesiące jej życia. Były gorsze od chwil po śmierci mamy. Jeszcze nigdy nie wstydziła się tak jak wtedy. Zawiodła ojca, była kompletnie załamana.

Wtedy przysięgła sobie, że nigdy nie dopuści, by jej dziecko kiedyś przeżyło podobne rozczarowanie.

Przez czternaście lat była dla niego najlepszą matką. Wpoiła mu zasady i wartości, jakich nauczyli ją rodzice. Zapomniała o nich tylko ten jeden raz, kiedy Cole potrzebował miłości i ciepła.

Co on teraz może zrobić, kiedy po raz pierwszy stanął twarzą w twarz ze swoim synem?

Wiele razy czytała artykuły na jego temat. Pisano o jego związkach z pięknymi i znanymi kobietami. Nigdy się nie ożenił. Nawet sama się temu dziwiła. Może obawia się małżeństwa.

To nie jest jej sprawa. Ale jeśli teraz zechce zostać przyjacielem dziecka, którym do tej pory wcale się nie przejmował, szybko pozbawi go złudzeń. Swoją decy­zję podjął dawno temu. I nic tego nie zmieni.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Cole wbił wzrok w brata.

58 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

tylko. Nie znaleziono żadnej zabitej sarny, nie było ruchu na drodze, nie ma świadków wypadku. Piętnaś­cie lat temu nie przeprowadzono dochodzenia w tam­tej sprawie. Jeśli ktoś był winien morderstwa, to uniknął kary przed sprawiedliwością. To go mogło ośmielić i zdecydował się powtórzyć sprawdzony sce­nariusz. Zwłaszcza jeśli nienawidzi Callawayów.

Cole milczał, rozważając w duchu przypuszczenia brata.

MJŁOSC PO TEKSASKli 59

- Jasne. - Cody poklepał brata po plecach. - Do
zobaczenia.

Cole w milczeniu patrzył za wchodzącym do windy Codym. Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.

Właściwie mógłby zlecić przeprowadzenie docho­dzenia w kilku innych sprawach, jakie miały miejsce w przeciągu ostatnich lat. Im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiał, tym bardziej skłaniał się do przyznania racji podejrzeniom Cody'ego. Najbardziej niepokoiło go podobieństwo obu wypadków. Nigdy nie wierzył w prześladującego Callawayów pecha.

Szybkim krokiem przemierzył korytarz i wszedł do pokoju, do którego kilka dni temu przeniesiono Came­rona.

-To mnie wcale nie dziwi - uśmiechnął się Cole. - Pewnie już mają cię dosyć i nie mogą się doczekać, kiedy się ciebie pozbędą.

Żaden z nich do tej pory nie poruszył tematu śmierci Andrei. Lekarz poinformował Camerona o wszystkim, kiedy uznał, że jego stan na to pozwala, ale okazało się to błędem. Nastąpiło wyraźne pogorszenie stanu jego zdro­wia. Teraz Cole i Cody czekali, aż brat sam zacznie o tym mówić. Cole przysunął sobie krzesło i usiadł koło łóżka.

- Co myślisz o tym, żeby zamieszkać na ranczu?
Obawiał się zadać to pytanie.

60 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Cameron uniósł się nieco, jakby szukając wygod­niejszej pozycji. Cole popatrzył na niego przenikliwie.

Cole podszedł bliżej i przysiadł na łóżku.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 61

Cole poczuł, że coś dusi go w piersi, dławi oddech.

To była prawda. Tak wciągnęły go interesy i tak wiele musiał się jeszcze uczyć, że kupił mieszkanie w Austin, skąd łatwiej było dojeżdżać do Dallas czy Houston. Musiał zająć się interesami, nie mając o tym zielonego pojęcia, a mógł liczyć na pomoc i życzliwość zaledwie kilku osób.

- Uff, Cameron. Muszę ci coś powiedzieć. Dopiero
wówczas kiedy tak mało brakowało, bym cię na zawsze
utracił, zdałem sobie sprawę, jak wiele dla mnie
znaczysz. Ufam tylko niewielu ludziom. A ty, oprócz
tego, że jesteś moim bratem, stałeś się też moim
doradcą i przyjacielem.


61 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Cameron lekko zmrużył oczy.

- Kiedy wyjeżdżali, Allison była w ciąży.
Cameron usiadł na łóżku. Jęknął, gdy nagłe poru­szenie sprawiło mu ból. Opadł na poduszkę.

- Sam nie wiem. Próbowałem to sobie przemyśleć, oswoić się z tym. Jednocześnie cały czas martwiłem się o ciebie. A teraz dowiaduję się, że powody wyjazdu Alvarezów nie są zupełnie jasne.

To zastanowiło Cole'a. Popatrzył z napięciem na brata.

MIŁÓŚĆ PO TEKSAŃSKU 63

- Cameron wzruszył ramionami. - Ciotka zawsze
potrafiła wybronić się z jednego kłamstwa następnym
jeszcze perfidniejszym.

- Na Boga, Cameron, chyba naprawdę przesadzasz.
- Ty zawsze widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć.
Niektórych rzeczy po prostu nie zauważasz. Stale masz
na względzie rodzinną lojalność. A skoro Letty należy
do rodziny, automatycznie jesteś przeświadczony ojej
doskonałości i prawości.

Zbił go z tropu tymi słowami.

w poszukiwaniu przygód ruszył do Teksasu. Tu udało mu się zrobić fortunę, w upiększony z biegiem lat sposób zawładnąć tym ranczem...

64 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

wiedzie. Bezkrytycznie wierzył w każde słowo swojego ojca, zupełnie jak ty.

Cole nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Usiadł i w milczeniu patrzył na brata. W jego głowie kłębiły się niespokojne myśli. Zawsze robił to, czego od niego oczekiwano. A teraz Cameron twierdzi, że to był błąd.

MIŁOSC PO TEKSASKU 65

Dwa dni później Cole był w drodze do Mason. Posłuchał rady Camerona i pozwolił, by Cody przejął opiekę nad bratem.

Uwagi Camerona zachwiały jego pewnością siebie. Zwłaszcza opinia brata na temat ciotki Letty. Był nią poruszony do głębi. Także rewelacjami o dziadku Calebie, swoim bezkrytycznym stosunkiem do ojca, niedostrzeganiem istotnych spraw, jakie miały miejsce w domu. Jak to możliwe? Tak doskonale prowadził odziedziczone po ojcu firmy, podwoił, a w niektórych przypadkach potroił uzyskiwane dochody. Przecież nie był marionetką, zawdzięczał to sobie. A jednak nie dostrzegł tak wielu rzeczy.


66 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Rodzina była dla niego najważniejsza.

Tony też do niej należał. Dopiero teraz, kiedy miał czas się nad tym zastanowić, naprawdę dotarło do niego, żerna syna. Uświadomienie sobie tego było tak bolesne, że niemal zbiło go z nóg. Jak to się stało, że przez te wszystkie lata nawet o tym nie wiedział? Dlaczego nawet tego nie przeczuwał?

A Allison? Co powinien o niej myśleć? Musi znaleźć odpowiedź na dręczące go pytania. A przede wszyst­kim dowiedzieć się, dlaczego ukryła przed nim fakt, że jest w ciąży.

Czy powiedziała o tym ojcu? Może on poinfor­mował o tym Letty?

Początkowo zamierzał wypytać ciotkę, ale przypo­mniał sobie słowa Camerona. Może rzeczywiście nie powie mu prawdy?

Był pewien, że Allison nie ucieknie się do kłamstwa. Przez tyle lat nigdy go nie okłamała. Aż do chwili kiedy odgrodziła się od niego tym największym kłamstwem.

Allison zajmowała się klientami, którzy przejeż­dżając obok galerii, postanowili wstąpić na chwilę, kiedy zobaczyła wjeżdżający na plac duży luksusowy samochód.

Podobne samochody często przejeżdżały przez mia­steczko, ale od razu poczuła, że tym razem stanie się coś ważnego/Natychmiast obudził się w niej instynkt osaczonego zwierzęcia.

Z dziwnym poczuciem nieubłaganej nieuchronności patrzyła na auto, podjeżdżające na parking przed galerią.

A więc Cole przybył.

Zwróciła się do klientów:

- Te wszystkie prace zostały wykonane przez miejs­cowych artystów.

Odwróciła się, słysząc skrzypniecie drzwi.

Lata zmieniły jego wygląd. Wydawał się wyższy,

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 67

potężniejszy. Był ubrany zwyczajnie - w kowbojską koszulę, wysokie buty i znoszone dżinsy, podkreślające jego muskularne nogi. Poznałaby go zawsze, ale jednak jakoś dziwnie się zmienił. Zniknął gdzieś dawny uśmiech, rysy nabrały surowego wyrazu. Zwężone oczy lekkim blaskiem rozjaśniały jego mroczną twarz.

- Cześć, Cole. Dawno się nie widzieliśmy.

Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale stojąca przed nim kobieta w niczym nie przypominała tamtej nastolatki, którą widział po raz ostatni. Promie­niowała od niej stanowczość i pewność siebie.

Zachowała długie włosy. Splecione w warkocz, spadały jej na ramię. Miała na sobie szeroką różnobarw­ną spódnicę, dopasowaną do niej bluzkę, miękkie mokasyny i opaskę z koralików. Jej jak dawniej jasna cera stanowiła zaskakujący kontrast z czarnymi oczami i włosami.

- To strój indiański? - zapytał, mierząc ją spo­jrzeniem od stóp do głów.

Jeden z klientów roześmiał się w głos.

Allison podeszła do pozostałych klientów,

Odgarnęła zasłonę z paciorków, podeszła do biurka i usiadła. W porządku. Przyjechał. To jeszcze nie jest koniec świata. Przeczuwała, że Cole ją odnajdzie. Ale ona nie jest już taka jak kiedyś. Przestała być dziec­kiem. Ma trzydzieści dwa lata i sama wychowała


68 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

czternastoletniego syna. Ma dobry zawód, jest niezale­żna. Nie onieśmieli jej teraz żaden mężczyzna, nawet Callaway.

Usłyszała skrzypnięcie drzwi i podniosła się, żeby sprawdzić, czy nie przyszli kolejni klienci.

Do tej pory siedziała na krześle i nie zaproponowała mu, by usiadł. Nie przejął się tym. Oparł się o framugę i skrzyżował ręce w niedbałej pozie.

Allison wyprostowała się powoli. Zaskoczył ją tak niespodziewaną zmianą tematu.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 69

Westchnął i wyprostował się powoli.

Popatrzyła na niego uważnie. Tak bardzo się zmie­nił, ale chyba nadal pozostał uparty jak dawniej. Po co przyjechał do Mason? Żeby z nią porozmawiać? Nie odjedzie, póki tego nie uczyni.

- Może pojedziemy do mnie - zaproponowała.

O wpół do szóstej opuściła roletę na wystawie.

- Mam samochód za sklepem. Zaraz tu podjadę.

Przytrzymała otwarte drzwi. Popatrzył na nią po­dejrzliwie. Uśmiechnęła się do niego. Czyżby obawiał się, że go wystrychnie na dudka? Czy przypuszczał, że spróbuje uciec? Zamknęła za nim drzwi, włączyła nocne oświetlenie. Zabrała z szuflady torebkę i wyszła.

Wąską uliczką za domem dojechała do głównej ulicy i skręciła w prawo. Cole już siedział w samo­chodzie. Patrzył na nią. Zatrąbiła i wyminęła go. Od razu ruszył za nią.

Na rogu skręciła w lewo i skierowała się w stronę otaczających miasto wzgórz. Podjechała pod zbudo­wany z cegły, utrzymany w stylu rancza budynek. Po


70 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

drodze przykazała sobie, żeby pod żadnym pozorem nie zdradzić swoich uczuć.

Przez wiele lat Cole Callaway był w jej życiu najważniejszą osobą, ale teraz już nic dla niej nie znaczył. Po prostu nie istniał. Miał swoje powody, które skłoniły go do odszukania jej, i z pewnością zaraz je wyłoży. Dopóki to się nie stanie, będzie traktować go uprzejmie, jak każdego innego gościa. Jak obcego.

Zaparkowała przed garażem. I tak musi jeszcze pojechać po zakupy. Jednocześnie wysiedli z samo­chodów.

Nie odezwał się na to ani słowem.

Podprowadziła go do frontowego wejścia, z którego oboje z Tonym rzadko korzystali. Otworzyła zamek i pchnęła drzwi. Cole przepuścił ją przed sobą. Nie chciała się upierać, weszła pierwsza. Korytarzem od­dzielającym salon i jadalnię poszła do pokoju połączo­nego z kuchnią. Za szklaną taflą drzwi prowadzących na patio rysowały się oświetlone zachodzącym słoń­cem wzgórza.

Postawiła na blacie butelkę, sobie nalała lemoniady.

Popatrzyła na niego zadziornie.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 71

- Wątpię, czy w ogóle ktokolwiek próbował tego
dokonać.

Podała mu piwo, wzięła szklankę i wyszła na patio. Słońce było już nisko, na ziemię kładły się pierwsze wieczorne cienie. Usiedli w wygodnych fotelach.

Upił łyk piwa. Próbował pozbierać myśli. Spodzie­wał się różnych rzeczy — złości, buntu, prób obrony, nienawiści. Z tym wszystkim jakoś by sobie poradził.

Ale to? Niczego nie pojmował, nie mógł jej zro­zumieć.

- Myślę, że przyjechałem tutaj, bo chciałbym zna­
leźć odpowiedź na parę pytań - powiedział w końcu.

Popatrzyła na niego ze zdumieniem.

72 MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU

łern, że nie powinienem tego robić. Ani razu nie pomyślałem o możliwych konsekwencjach. Ani razu. Ale kiedy wyjeżdżałem, wiedziałaś, że przyjadę do domu na Boże Narodzenie. Miałaś mój adres. Czy nie mogłaś mi wybaczyć? Czy miałaś do mnie aż taki żal, że uznałaś, że nie zasługuję, by wiedzieć, że będziemy mieć dziecko? Allison wpatrywała się w niego z rosnącym niedo­wierzaniem. Kiedy umilkł, przez chwilę nie mogła znaleźć słów.

- Próbujesz mi wmówić, że nie wiedziałeś, dlaczego
opuściliśmy ranczo? Że nie miałeś pojęcia, że byłam
w ciąży? Jeśli to prawda, to martwię się o ciebie. To był
dla ciebie rzeczywiście bardzo trudny okres, pewnie
najtrudniejszy w życiu. Ale nie mogę uwierzyć, że
próbując uśmierzyć cierpienie, wymazałeś z pamięci
wszystko, co wtedy zaszło.

Mówiła cichym, uspokajającym tonem, który go rozdrażnił. Zacisnął usta.

Popatrzył na nią ze zdumieniem.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 73

Allison potrząsnęła głową.

Popatrzyła na niego ze zdumieniem.

- Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o spadku.
Allison zapatrzyła się na pogrążone w mroku

wzgórza. Odezwała się po długiej ciszy.

- To wiadomość o tym, że jestem w ciąży, zabiła go.
Powoli zaczynał dochodzić do siebie, pogodził się
z tym, że musiał opuścić ranczo. Czasami nawet myślę,
że był zadowolony, że tak się stało. Tam codziennie
myślałby o twoim ojcu, poza tym oboje woleliśmy
zapomnieć o twojej ciotce. Tata zaczynał się czuć tutaj
u siebie, nawet znalazł małą posiadłość, którą zamie­rzał kupić. Wtedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży.
Nie mogłam już dłużej czekać. Kiedy się o tym
dowiedział, stał się jakoś dziwnie wyciszony. Z nikim
nie chciał rozmawiać. Kiedy mój stan zaczaj być


74 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

widoczny, rozpowiedział wokół, że kilka tygodni po ślubie mój mąż zginął, a ja powróciłam do panieńs­kiego nazwiska, nie wiedząc, że jestem w ciąży. Nie patrzyła na niego.

Popatrzyła na niego tak, jakby zdziwiła ją jego obecność.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Allison! Co ty mówisz? Nigdy nie dostałem od
ciebie żadnego listu. Nie pamiętasz już? Przecież nie
znosiłaś pisania listów. Przez pierwszy rok w szkole na
Wschodzie, kiedy nie mogłem się pozbierać i tak
tęskniłem za domem, ciągle cię prosiłem, żebyś napisa­ła do mnie chociaż słowo. Wysłałaś mi wtedy kartkę na
Dzień Zakochanych. I na tym się skończyło.

Miał rację, nie lubiła pisać. Zresztą, pochłonięta szkołą i swoimi zajęciami, nie miała na to czasu. Dopiero kiedy opuścili ranczo, musiała podzielić się z kimś swoimi uczuciami i tęsknotą za miejscem, w którym się wychowała. Dopiero wtedy zrozumiała, dlaczego Cole tak błagał ją o listy. Ten pierwszy rok w szkole, z daleka od bliskich i wszystkiego, co tak dobrze znał, musiał być dla niego straszny. Ale wcześ­niej to do niej nie docierało.

- Pisałam do ciebie później, jak już opuściliśmy
ranczo. Podałam ci nasz adres w San Antonio, a potem
numer naszej skrytki pocztowej w Mason.

Pochylił się ku niej. Był teraz całkiem blisko.

- Nie dostałem od ciebie ani jednego listu, słyszysz?
Ani jednego. Nie miałem pojęcia o waszym wyjeździe
z rancza. Dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy
przyjechałem do domu na Boże Narodzenie. Byłem
przekonany, że jesteście w Kolorado.

Wezbrała w niej złość.

- Nigdy nie byliśmy w Kolorado! I nie obchodzi
mnie, co powiedziała twoja walnięta ciotka!


76 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Odwróciła się i odeszła od niego o parę kroków.

- Dobrze. Nie udajesz - powiedziała, nie patrząc na
niego. - Twierdzisz, że nigdy nie dostałeś ode mnie
żadnej wiadomości. Ala ci powtarzam, że wysłałam do
ciebie przynajmniej tuzin listów... a już z pewnością
ten, w którym donosiłam ci, że zostaniesz ojcem.

Stanął za nią, położył ręce na jej barkach.

Obrócił ją twarzą do siebie.

- Myślisz, że cię okłamuję?

Popatrzyła mu prosto w oczy. Płonęły z gniewu, ale musiała uwierzyć w jego szczerość. Po raz pierwszy przemknęło jej przez myśl, że chyba mówi prawdę.

To by wszystko zmieniało. Może naprawdę jej listy do niego nie dotarły. To by stawiało w innym świetle całe dotychczasowe życie, zwłaszcza ten najgorszy okres, kiedy oboje stracili rodziców.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 77

Przepełnił ją nagły smutek. Uniosła do ust drżące palce, by uciszyć na nowo obudzony ból.

Patrzyła na niego z przerażeniem i niedowierza­niem. To, co mówił, miało sens.

- Wysyłałam je tak jak każdy. Wrzucałam je do
skrzynki na poczcie.

- Ty je wrzucałaś? Osobiście?
Zastanowiła się przez chwilę.

- Właściwie nie wiem. Myślę, że dawałam je ojcu,
kiedy jechał do miasta... - urwała nagle.

Oboje milczeli. Cole nie wiedział, co powiedzieć. Czy mógł oskarżyć Tony'ego, że nie wysyłał listów? Jakie miałby powody? Przyjaźnił się z jego ojcem, dobrze wiedział o łączącej jego i Allison sympatii. Wprawdzie nie rozmawiał z nim o tym wprost, zresztą ze swoim ojcem też nie, ale przecież obaj o tym wiedzieli. Allison i Cole byli jeszcze dziećmi i mieli całe życie przed sobą. Aż do dnia, kiedy ich świat legł w gruzach.


78 MIŁOŚĆ PO TEK5A5KU

Allison gorączkowo starała się przypomnieć sobie tamte tygodnie. Chyba jednak wysiała sama przynaj­mniej kilka listów? Chociaż... Był to czas, kiedy tata był w marnej formie. Namawiała go na spacery po mieście. Może aby go do tego nakłonić, prosiła o wrzucenie po drodze listu? A potem, kiedy już mieszkali w Mason? Zwykle rano spotykał się na kawie ze znajomymi. Czy to nie jest oczywiste, że właśnie wtedy zabierał ze sobą jej list?

Potrząsnęła przecząco głową.

Zawdzięczała go tylko sobie. Zaparła się, że pokaże Callawayom, iż potrafi tego dokonać, że nie są jej potrzebni. I ona, i Tony świetnie sobie radzili.

MTŁOSĆ PO TEKSASKU 79

Pospiesznie starała się powrócić do teraźniejszości. Cofnęła się.

W mroku nie widziała jego twarzy. Nawet nie spostrzegli, kiedy zapadła noc. Powinna zapalić świat­ło albo zaprosić go do środka. A najlepiej by zrobiła, gdyby kazała mu stąd odejść. Mogła spróbować, ale w głębi duszy coś ją przed tym ostrzegało.

Najgorsze, że całkiem zbił ją z tropu. Zachowywał się tak, jakby to on został oszukany i pokrzywdzony. Aż nie mogła w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że sama zawsze była...


80 MILO SC PO TEKSASKU

Osunęła się na krawędź krzesła.

- Nie wiem, co robić - wyznała na głos.
Usiadł obok niej.

Poszedł za nią. Usiadł na barowym stołku i przy­glądał: się, jak wyjmowała z lodówki szynkę, jarzyny i resztki sałatki owocowej,

Kusiło ją, żeby oznajmić mu, że taki ojciec jak on nie ma żadnego prawa dopytywać się o syna, ale nie mogła się na to zdobyć, A gdyby to ona była na jego miejscu? Jak by się zachowała, gdyby nagle dowiedzia­ła się o istnieniu dziecka, o którym nie miała pojęcia?

Cole i tak panował nad sobą lepiej, niż ona by potrafiła w podobnej sytuacji. W ogóle był bardziej powściągliwy niż kiedyś.

- Został na noc u kolegi na ranczu pod miastem.
Codziennie po szkole trenują jazdę konną. Dzisiaj jest
piątek, więc pozwoliłam mu przenocować.

- Pewnie w weekendy zwykle gdzieś wychodzisz.
Może ci przeszkodziłem?

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 81

Oboje umilkli. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie wyglądało to na wścibstwo. W końcu chrząknął.

- Wiem, że to może zabrzmi nieco dziwnie, ale
naprawdę bardzo bym chciał, żebyśmy znów zostali
przyjaciółmi.

Allison szykowała talerze, sztućce i szklanki. Od­powiedziała od razu. Nie patrzyła na niego.

Nie odpowiedziała na to - wystarczył wyraz jej twarzy.

Westchnął i przesunął rękami po włosach.

82 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

ważne. Rodzina jest dla mnie naprawdę najistotniej­sza.

Ustawiła półmiski na barze i usiadła na wprost niego.

Nie chciała widzieć niepokoju malującego się w jego oczach, słyszeć bólu w jego głosie. A nade wszystko nie chciała znów ulec jego urokowi. Już i tak nieopatrznie raz się jej coś wyrwało, tak łatwo podjęła ich dawny sposób przekomarzania się ze sobą. Odnowioną znajo­mość może przypłacić jedynie kolejnym zawodem. Nie mówiąc już o tym, jaką katastrofą mogłoby się to okazać dla Tony'ego.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 83

- Ma małą córeczkę, Trishę. Nie ma jeszcze roku.
Powstrzymywane dotąd łzy raptownie napłynęły jej

do oczu. Teraz mogła sobie na nie pozwolić.

84 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

- To nie jego sprawa- odrzekła, wzruszając ramio­nami. - Nie jestem od nikogo zależna. I zawsze tak będzie.

Podała kawę. Kiedy ją wypili, odprowadziła go do drzwi.

Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Budzący za­ufanie, zdecydowany mężczyzna, który wkrótce będzie kandydował na gubernatora stanu. Potrząsnęła głową.

Nie wiedziała, co o tym myśleć. Zachowywał się tak, jakby odnalezienie Tony'ego i jej było najważniejszą rzeczą w jego życiu.

Zanim się zorientowała, pochylił się i pocałował ją w usta. W tym pocałunku zawarł wszystko: dręczący go niepokój, zdenerwowanie, pragnienie... Kiedy ode­rwał usta od jej warg, przez długą chwilę w milczeniu patrzył Allison prosto w oczy.

Potem odwrócił się i odszedł.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kiedy Cole wreszcie dotarł do San Antonio, był zupełnie wyczerpany. Cały czas starał się panować nad sobą. Teraz płacił za to. Miał przed sobą jeszcze dwie godziny jazdy, jeśli chciał dojechać dzisiaj na ranczo. Po krótkim zastanowieniu zatrzymał się na noc w hote­lu.

Nazajutrz obudził się wcześnie, zanim jeszcze pierw­sze nieśmiałe promienie porannego słońca rozświetliły miasto. Chciał zdążyć na śniadanie.

Nie mógł przestać myśleć o Allison. Pamiętał ją jako zachwycającą młodą dziewczynę. Teraz wygląda­ła cudownie, jej egzotyczna uroda przyciągała wzrok jeszcze bardziej niż wtedy, gdy była nastolatką. Gdyby została modelką, zrobiłaby majątek, ale zamiast tego sama wynajmowała modeli.

W drodze do Mason starał się zachować obojęt­ność, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na Allison, by zrozumieć, że próbował oszukać samego siebie.

Kochał ją tak bardzo. W całym swoim życiu podobnie silnych uczuć doświadczył jedynie w przypa­dku kilku osób. Teraz, kiedy znów znalazł się obok niej, wszystko na nowo odżyło.

Popełnił błąd, całując ją. Wprawdzie zaledwie do­tknął jej ust, ale to wystarczyło, by rozniecić ogień. Tak było i wcześniej, ale oboje byli zbyt młodzi i niedoświadczeni, by to pojąć. Teraz to rozumiał, ale nie chciał tego.

Jego życie i tak było dostatecznie skomplikowane.

W oddali zamajaczyły ceglane kolumny przy wjeź-


86 MIŁOŚĆ PO TEXSASKU

dzie do rancza. Cole zaczął zwalniać. Parę lat temu pokryli drogę asfaltem. Jej ciemna wstęga prowadziła do potężnej bramy z kutego żelaza z wyraźną z daleka literą „C" na środku.

Kochał każdy skrawek tej okolicy. Rosnące tu drzewa i kaktusy, sarny, jaszczurki, węże i pancerniki, upał, pchły i muchy. Kochał łagodnie zaokrąglone wzgórza z jaśniejącymi gdzieniegdzie wapieniami i gra­nitami. To jego rodzinne strony. Tutaj przyszedł na świat. Tutaj umrze. Jest u siebie.

Zabudowania były oddalone od autostrady prawie o dziesięć kilometrów. Droga wiła się miedzy wzgórzami, miejscami ciągnęło się wzdłuż niej ogrodzenie z kolczaste­go drutu. Cole zatrzymał się na ostatnim wzniesieniu. Przed nim rozciągał się widok na leżące w dolinie ranczo. Dom pochodził z końca ubiegłego wieku. Należał do bogatego Meksykanina. Frontowa część była niż­sza, boczne skrzydła wznosiły się na dwa piętra. Między nimi mieściło się wewnętrzne patio ozdobione fontanną i obsadzone roślinnością. Białe ściany z su­szonej na słońcu cegły lśniły w porannym słońcu.

Z tej odległości można było dostrzec pozostałości dawnego muru, który kiedyś chronił dom przed In­dianami i banitami. Do tej pory jego resztki zachowały się od strony wjazdu, a nad drogą nadal wznosił się wysoki łuk. Z biegiem lat ranczo rozrastało się, zajmowało coraz więcej miejsca. Stopniowo rozbiera­no boczne ściany ogrodzenia, aż wreszcie pozostała jedynie niewielka część muru na zapleczu budynków. Z daleka widział stojące w rzędzie domy dla rodzin pracowników rancza i niewielkie domki przeznaczone dla osób samotnych. Dostrzegł fragment dachu domu zarządcy.

Zapalił silnik i ruszył w stronę Wielkiego Domu. Miał dziś przed sobą dużo do zrobienia.

MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU 87

Zatrzymał się przed potężnymi, rzeźbionymi drzwiami frontowymi. Wysiadł z auta i rozprostował się. Podjazd był ocieniony rosnącymi wokół wysokimi drzewami. Lekki wietrzyk delikatnie poruszał liśćmi drzewek bawełnianych. Ten znajomy szelest oznaczał, że jest w domu.

Wszedł do środka i zatrzymał się w przestronnym, wysokim na dwie kondygnacje holu, ciągnącym się aż do położonego z tyłu domu patio. Wyłożona kafel­kami podłoga lśniła w słońcu, odbijała wpadające do środka światło.

Ruszył przed siebie, zaglądając po drodze do mija­nych pokoi. Naraz zatrzymał się raptownie, coś ścis­nęło go za serce.

Rozradowana Trisha siedziała w swoim kojcu i z ro­ześmianą buzią wyrzucała z niego zabawki. Rosie, jedna z pracujących na ranczu kobiet, ze śmiechem zbierała je i wrzucała z powrotem do środka.

Ten etap życia Tony'ego przeminął dla Cole'a bezpowrotnie. Widok zwyczajnej domowej sceny po raz pierwszy tak boleśnie uświadomił mu, co utracił, czego go pozbawiono.

Zatrzymał się i powoli wszedł do pokoju.

- Dzień dobry, maleńka. Przywitasz się z wujkiem?

Trisha obejrzała się na dźwięk jego głosu. Zoba­czyła go. Zaczęła radośnie podskakiwać i wyciągać do niego rączki.

- Uff, tak właśnie myślałem. - Pochylił się i wziął
dziewczynkę na ręce. Chwyciła go za kołnierzyk i zaczęła
tarmosić guzik. Delikatnie gładził miękkie, przesycone
zapachem pudru ciałko, jedwabistą skórę na karku.
Przez moment mało nie zapłakał nad niesprawiedliwoś­cią, jaka go spotkała. Powstrzymał się wysiłkiem woli.

Trisha gaworzyła, opowiadała mu coś po swojemu, ściskając go jedną ręką za nos, a drugą lekko uderzając po policzku.


88 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

- Jesteś śliczna, wiesz? - powiedział z pełnym
wzruszenia uśmiechem. - Kiedyś będziesz prawdziwą
pięknością.

Z ociąganiem włożył ją do kojca. Dziecko od razu złapało gumową żyrafę i rzuciło w niego zabawką.

- Nieźle potrafisz rzucać! - zachichotał Cole.
Wyszedł z pokoju i podążył na piętro. Chciał

zobaczyć Camerona. Cicho otworzył drzwi. Brat leżał w łóżku ze wzrokiem utkwionym w okno,

Cameron uniósł się niecierpliwie.

Cole podszedł do okna i zapatrzył się w przestrzeń.

- Raczej nie - odparł ze wzruszeniem ramion Cole.

- Opowiedz mi o wszystkim.

Cole odwrócił się i podszedł do stojącego obok masywnego łoża fotela.

MIŁOŚĆ PO TEKKA5KU 89

90 MIŁOSC PO TBCSASKU

Cole z westchnieniem przyznał mu rację.

Cameron uśmiechnął się, ale oczy nadal miał smutne.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 91

wylądujesz w łóżku. - Podniósł się i stanął obok brata. - Trzymaj się, stary. Już się prawie wylizałeś.

Po twarzy brata przebiegł gwałtowny grymas bólu.

Cameron popatrzył na niego ze zrozumieniem.

- Wiem, o czym mówisz, i jestem pewien, że masz
rację, ale za każdym razem, kiedy ją widzę, nie potrafię
myśleć o niczym innym tylko o Andrei. - Ostatnie
słowa wymówił szorstko.

u Rób jak uważasz - odrzekł łagodnie Cole. - Ro­zumiem cię.

Wyszedł z pokoju. Teraz chciał porozmawiać z Let­ty. Znalazł ją w warzywniku, donośnym głosem strofu­jącą ogrodnika, że nie usłuchał jej zaleceń.

Letitia Callaway była kobietą średniego wzrostu, szczupłej budowy ciała, choć w ostatnich latach przy­było jej parę kilogramów. Brązowe, lekko posiwiałe włosy nosiła upięte z tyłu w kok. Upływ czasu i jej gderliwy charakter odcisnęły swoje piętno na jej nie­gdyś ładnej twarzy.

Odwróciła się na pięcie i podeszła do bratanka. Jak zwykle była w dżinsach, koszuli i wysokich butach, zupełnie jakby za chwilę zamierzała wskoczyć na siodło. Jak daleko sięgał pamięcią, nigdy nie widział jej na koniu.

- Nie robi tego, co mu kazałam - oznajmiła.


92 MIŁOŚĆ PO TEESASHJ

Parsknęła ze złości, odwróciła się i wyprostowana ruszyła do kuchni.

Cole potrząsnął głową. Jak to się stało, że ciotka była tak zgorzkniała i wszystko wszystkim miała za złe? Właściwie zawsze była taka. Nie przejmował się tym. Nauczył się traktować ją tak jak ojciec - z pobłaż­liwością i tolerancją.

Wszedł za nią do kuchni. Letty wyjęła dwie szklanki i napełniła je mrożoną herbatą.

- Jak leci, Angie? - zawołał Cole do kucharki
krojącej warzywa w drugiej części kuchni.

Angie odwróciła się i rozjaśniła na jego widok.

Usłyszał za sobą parsknięcie ciotki. Angie podała mu tacę. Cole postawił na niej talerzyk z ciastkami, szklanki z herbatą i wyszedł z kuchni.

- Dokąd z tym idziesz? — usłyszał wołanie ciotki.

MIŁOSC PO TEK5ASKU 93

- Do gabinetu! - krzyknął przez ramię, nie zwal­niając kroku.

Zanim weszła, Cole zdążył już rozsiąść się w fote­lu za biurkiem i położyć nogi na jego błyszczącym blacie.

Podeszła bliżej i sztywno wyprostowana przysiadła na brzegu stojącego przed biurkiem krzesła.

Zamarła i spojrzała na niego tak, jakby usłyszała coś nieprzyzwoitego,

Letty chciała wstać, ale powstrzymał ją spojrze­niem, które ją zmroziło. Powoli opadła na krzesło. Odezwała się głosem, jakiego nie słyszał od dziecińst­wa.

- Cole, co się stało? Co ci jest? Powiedz mi.


94 M1ŁOSC PO TEKSASKU

Zapewne kiedyś była czułą, zdolną do współczucia kobietą. Mówiło mu o tym to coś w jej głosie. Ale twarz ciotki nadal pozostała kamienna.

- Letty, nie mówimy teraz o mnie.
Wytrzymała jego spojrzenie przez parę minut, wre­szcie spuściła oczy.

Uniósł rękę, jakby chciał ją powstrzymać.

Cole sięgnął po papierosa i zapalił go niespiesznie.

MILOSC PO TEKSASKU 95

Popatrzyła na niego z niekłamanym zdumieniem.

- Kochałaś się w nim, co? - zapytał cicho Cole z nagłym olśnieniem.

- Nie bądź śmieszny! Możliwe, że uratował Gran­towi życie, ale dla mnie był nikim! Jak mógł pomyśleć,
że panna z rodziny Callawayów spojrzy na niego, że


96 IWILOSĆ PO TEKSASKU

przyjmie jego zaloty, zapomni o swoim pochodzeniu. To było cpś absolutnie niemożliwego. I tak mu oświad­czyłam.

Strzał Cole'a był celny. Dobitnie świadczyły o tym czerwone plamy na policzkach i szyi Letty.

Cole patrzył na siedzącą przed nim kobietę, jakby

MIŁOŚĆ PO TEISASKU 97

widział ją po raz pierwszy. Bezsensowna duma nie pozwoliła jej cieszyć się życiem, tymi prostymi radoś­ciami, jakie daje obcowanie z drugą osobą. Sama sobie tego zabroniła. W rezultacie stalą się karykaturą starej panny, zgorzkniałej i pełnej pretensji do całego świata.

Jak to się stało, ze nie widział tego wcześniej? Dlaczego dopuścił, by to ona zajęła się wychowaniem jego młodszych braci?

Wyrzuciła na bruk Tony'ego, bo jego obecność stale przypominała jej o własnej naturze. Czuł, że nigdy mu nie zdradzi, co właściwie powiedziała wtedy Tony'emu, Może kazała mu się wynosić, nie podając żadnego powodu. Więc odszedł, rozżalony i pogrążo­ny w rozpaczy nie tylko po stracie najlepszego przyja­ciela, ale i swojego dotychczasowego życia na ranczu.

Co czuł, kiedy dowiedział się, że Allison spodziewa się dziecka? Z pewnością najbardziej zraniło go, że to dziecko Callawaya. Nic dziwnego, że nie chciał dopuś­cić do nawiązania kontaktu z Cole'em - miał wszelkie dane, by uważać, że też ma takie podejście jak Letty, że wyśmiałby pomysł ślubu z Allison.

O Boże!

Letty patrzyła na niego niepewnie.

Zbladła. Krew odpłynęła jej z twarzy. Siedziała w milczeniu i wpatrywała się w niego z przerażeniem.

98 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

- Dopiero kilka tygodni temu dowiedziałem się
o tym, że mam syna, który mieszka niecałe dwieście
kilometrów ode mnie. Wczoraj byłem u Allison.
Rozmawialiśmy o tym, co się wtedy wydarzyło. Kiedy
kazałaś Tony'emu odejść, zabiłaś go. Równie dobrze
mogłabyś go zastrzelić. Umarł w niecały rok później.

Wydała cichy okrzyk, ale nie zwrócił na to uwagi.

- Ironią losu mój syn nosi imię i nazwisko Tonyłego.
Mój syn, który powinien urodzić się tutaj, syn, który
odziedziczy pomnie wszystko, co posiadam, nazywa się
jak mężczyzna, którym gardziłaś i którego stąd wygnałaś.

Łzy pociekły jej po twarzy.

Przez chwilę przypatrywał się jej w milczeniu. Wyglądała, jakby postarzała się o dziesięć lat. Siedzia­ła zgarbiona, zwykle władczo uniesiona głowa teraz opadła jej bezwładnie.

Musi teraz żyć ze świadomością tego, co zrobiła. Tak jak on, tyle że on nigdy nie miał wyboru.

Wstał i podszedł do drzwi.

- Zaprosiłem Allison i Tony'ego na ranczo, kiedy
skończy się rok szkolny. Chciałbym, żebyś na ten czas
wyjechała stąd. Najlepiej do innego stanu albo za
granicę. Wszystko mi jedno, dokąd. Pokryję wszelkie
koszty. Chcę, żeby w lecie ciebie tu nie było. Kiedy
wrócisz we wrześniu, porozmawiamy jeszcze. Potrze­bujemy czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. Chcę
odzyskać syna. Nie wiem, czy Allison zdoła mi wyba­czyć, że pozwoliłem ci wyrzucić stąd ją i Tony'ego. Nie
wiem, czy sam potrafię to sobie wybaczyć. Ufałem ci,
bo jesteś siostrą mojego ojca. W efekcie tego ty
pozbawiłaś mnie rodziny, o której zawsze marzyłem.

MIŁOŚĆ PO TEKSASSU 99

Otworzył drzwi i wyszedł, zamykając je za sobą bezgłośnie. Ruszył do stajni i osiodłał konia. Jeśli w ogóle może osiągnąć spokój, to znajdzie go tylko na wzgórzach.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Allison spojrzała na Tony'ego, siedzącego na wprost niej przy kuchennym barku.

Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Powinna mu wszystko wytłumaczyć, ale nie wiedziała, od czego zacząć i jak daleko się posunąć. Nic dziwnego, że Tony od razu zauważył, że coś jest nie tak. Byli bardzo ze sobą zżyci.

- Zgadnij, kto dzisiaj przyszedł do galerii - ode­zwała się z ożywieniem.

Popatrzył na nią podejrzliwie. Jej ton najwyraźniej go nie zwiódł. -Kto?

- Cole Callaway.

Tony wbił widelec w spaghetti na talerzu i popatrzył na nią z niedowierzaniem.

- Chcesz powiedzieć, że t e n Callaway? Ten sam,
którego poznałem nad morzem? Ten...

MIŁOSC PO TEKSASKU 101

- Przejeżdżał tędy, zobaczył galerię i przypomniał
sobie o tobie. Wpadł na chwilę, żeby się przywitać.

- Ale potem śledziliśmy w gazetach artykuły na jego
temat, kiedy wprowadzano te nowe przepisy dotyczące
wydobycia ropy. Miałem w szkole wystąpienie na ten
temat.

Teraz ona z kolei się zdumiała.

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
Zerknął na nią z łobuzerskim uśmiechem.

102 MIŁOŚĆ PO TEKSASU U

Nabrała powietrza w płuca, odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do niego.

- Dlatego, bo na tyle lat urwał się między nami
kontakt. Cole uważa, że to przeznaczenie, że tak

przypadkowo wpadł na ciebie i dowiedział się, gdzie mieszkamy. Jeśli tam pojedziemy, to opowiemy sobie o tym, co zaszło przez te lata, a ty byś zobaczył miejsce, w którym się wychowałam.

Tony usiadł i pokiwał głową.

- Tak, wiem. Najpierw umarła twoja mama, potem
mój tata, później dziadek. To musiało być dla ciebie
okropne.

Allison spuściła głowę.

Cole zatelefonował w następny piątek, kiedy Tony był w szkole. Allison od razu poznała go po głosie.

- Przepraszam, że nie dzwoniłem wcześniej - za-

MELOSC PO TEKSASKU 103

czął, kiedy tylko się przedstawił - ale miałem parę spraw, które okazały się bardziej skomplikowane, niż przypuszczałem.

Zaległa głęboka cisza. Chyba był zaskoczony. Po jego głosie poznała, że się nie myliła. Najwyraźniej nie sądził, że chłopiec tak łatwo zaakceptuje jego za­proszenie.

- Rozumiem.
Znów zapadła cisza.

104 MIŁOSC PO TEKSAS KU

piękną wdowę z czternastoletnim synem i chcę ich lepiej poznać.

Serce podeszło jej do gardła, biło jak oszalałe.

Uśmiechnęła się, słysząc irytację w jego głosie.

- Spotykam się z nim od roku. Pamiętasz, mówiłam
ci o nim, kiedy byłeś u mnie. Wtedy akurat wyjechał.

- Chcesz powiedzieć, że to coś poważnego?
Chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się. Z Edem

czuła się bezpieczna. Niczego nie chciał, lubił być z nią, kiedy raz na miesiąc zaglądał do miasta. Ale czy naprawdę chce, by Cole o tym wiedział?

- Mówię tylko, że ty i ja przyjaźniliśmy się dawno
temu. Spróbujmy, czy będziemy w stanie wskrzesić tę
przyjaźń, zgoda?

Cole zagryzł usta, by powstrzymać słowa, które już miał na końcu języka. Wcale nie chciał jedynie od­nowienia starej przyjaźni. Chciał czegoś więcej. Raz dał się oszukać, ale tym razem będzie walczyć o swoje do upadłego.

- Zgoda - powiedział zamiast tego. - Będzie jak
zechcesz.

Usłyszał, że odetchnęła z ulgą.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 105

Tylko żeby przypadkiem nie zechciała się nim zaopiekować!

Przeszli do ustalania szczegółów wyjazdu. Allison zawczasu umówiła się z Suzanne, że ta poprowadzi galerię. Ostatecznie stanęło na tym, że Cole przyjedzie po nich do Mason.

Cole uśmiechnął się zadowolony, kiedy odkładał słuchawkę. Wprawdzie przez następne kilka tygodni będzie musiał pracować od rana do nocy, żeby na początku czerwca mieć trochę wolnego czasu, ale to nic. Nie cofnie się przed niczym, byle tylko sprowadzić ją na ranczo.

Allison zawsze była uparta, ale to tylko dodawało jej uroku. Właściwie miał sporą przewagę nad tym Edem - znał ją jak nikt inny. Wiedział, jak z nią postępować.

Miał tylko nadzieję, że gdzieś w głębi duszy nadal go kocha. Ta nadzieja pozwoli mu przetrwać najbliższe tygodnie.

Allison od razu oznajmiła, że siada z tyłu. Cole starannie ukrył uśmiech, kiedy to powiedziała.

Nie minęło nawet pół godziny, kiedy zrozumiał, o co jej chodziło. Tony zasypał go gradem pytań, na które trudno było znaleźć odpowiedź.

- Od kiedy znasz moją mamę? - zapytał na wstępie.
Cole zerknął w tylne lusterko. Allison przerzucała

kartki ilustrowanego tygodnika. W porządku. Z przy­jemnością poda synowi wszystkie fakty, które chłopca interesują.

- Od urodzenia, chociaż tego okresu właściwie nie
pamiętam — odrzekł, spoglądając w tył i licząc na jakieś


106 MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU

wsparcie. - Miałem wtedy dwa i pół roku. Pamiętam tylko, że twoja mama chodziła za mną wszędzie krok w krok.

Tony popatrzył przez ramię na matkę.

Uff. Ten dzieciak nieomylnie dotyka najtrudniej­szych spraw.

Cole znów zerknął w lusterko. Allison patrzyła na niego, czekając na to, co odpowie Tony'emu. Pewnie najchętniej usłyszałaby prawdę, ale jeszcze było na to za wcześnie. To byłby dla chłopca za duży szok.

MIŁOŚĆ PO TEK3ASKU 107

się, że twoja mama i dziadek opuścili ranczo. Nigdy potem nie miałem od nich żadnej wiadomości.

108 JWIŁOSĆ PO TEKSASKU

Tylko czternastolatek potrafi tak rzucić człowieka na kolana!

Cole kącikiem oka zerknął na siedzącego obok. zapatrzonego w mijane krajobrazy chłopca. Skąd on to wszystko wie? Spojrzał w tylne lusterko. Twarz Allison była przesłonięta czytanym magazynem.

To była chwila, kiedy syn ostatecznie zawładnął jego sercem.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Oczywiście, że cię pamiętam, Allison. - Oparty
o kule Cameron uśmiechnął się. Od kilku tygodni mógł
już samodzielnie się poruszać. Tydzień temu zdjęto mu
gips z ręki. - Kochałem się w tobie. Byłaś dla mnie
ideałem kobiety.

Cole i Tony stali w holu obładowani bagażami. Cameron doprawdy mógł sobie darować te swoje uwagi, pomyślał Cole. Przeniósł wzrok na Allison. Słowa Camerona lekko ją zmieszały. Wyglądała przez to jeszcze bardziej atrakcyjnie. To też było niepotrzebne.

- Dziękuję, Cam - roześmiała się Allison.
Cameron westchnął tylko.

Tony popatrzył na Camerona.

110 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

westowania w nieruchomości i ropę nad hodowlą bydła? - zaproponował Cole z miną niewiniątka. - Ja zaś przez ten czas pokaże Allison przygotowane dla nich pokoje. - Pociągnął Allison za sobą na schody, żałując w duchu, że nie mógł uwiecznić na zdjęciu zdumionej twarzy brata, kiedy Tony natychmiast podchwycił zaproponowany przez niego temat. Cole obserwował to z rozbawieniem.

- W to nie wątpię, zwłaszcza kiedy ty byłaś w pobliżu.
Potrząsnęła głową, nie chcąc wdawać się w dyskusję

na ten temat.

Zatrzymał się przed wejściem do pokoju, postawił torbę; na podłodze i otworzył drzwi.

Nie patrząc na Allison, położył torbę w nogach łóżka. Kiedy znów na nią spojrzał, dostrzegł cierpienie w jej oczach. Podszedł do niej, objął w talii i przytulił do siebie.

- Wszystko się ułoży, zobaczysz. Będzie dobrze.
Tak się cieszę, że przyjechaliście.

Wyciągnęła ręce, objęła go, opierając palce na szlufkach jego paska.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 111

Bolała ją głowa, kiedy wieczorem dotarła do swoje­go pokoju. Miała wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu, że wcale nie było tych piętnastu lat. Nie wyjechała z rancza, ojciec nie umarł i wszystko było jak dawniej. A potem patrzyła na Tony'ego, zadającego nieskończoną ilość pytań, zafascynowanego tym, co widzi, chłonącego wszystko jak gąbka.

Tak bardzo było jej go żal. To wszystko powinno być częścią jego dzieciństwa. Czy zdobędzie się na wyznanie mu prawdy? Jak zdoła mu to wytłumaczyć? Nigdy w życiu nie słyszał o Letty Callaway i miała szczerą nadzieję, że uniknie spotkania z tą wiedźmą.

Nawet teraz, w tej dużej sypialni, przydzielonej jej przez Cole'a, czuła się nieswojo. Jakby podświadomie obawiała sie, że nagle wpadnie tu Letty i każe się jej wynosić.

Co za bzdury. Jest po prostu zmęczona. Poprzedniej nocy niemal nie zmrużyła oka. Nie mogła przyzwycza­ić się do myśli, że znów wraca do przeszłości, którą starała się wymazać z pamięci. Kiedy skręcili z auto-


112 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

strady na drogę prowadzącą na ranczo, zrozumiała, że ten powrót przysporzy jej znacznie więcej cierpień, niż mogła przypuszczać.

Od razu dostrzegła wszystkie wprowadzone zmiany i innowacje. Nowy dach z daleka jaśniał w promie­niach słońca, stanowiąc jaskrawy kontrast ze świeżo pomalowanymi, oślepiająco białymi ścianami z suszo­nej cegły.

Tym razem nie skręcili w stronę domów dla pracow­ników, ale zatrzymali się na podjeździe przed wysoki­mi frontowymi drzwiami. Teraz jest tu gościem-goś­ciem Callawayów.

Przypomniała sobie to wszystko, rozglądając się po sypialni. Skoro tak, to postara się wykorzystać jak najlepiej swój nowy status.

Podeszła do drzwi prowadzących do łazienki i za­jrzała do środka. Była to największa i najbardziej luksusowo urządzona łazienka, jaką w życiu widziała. Niemal połowę jej powierzchni zajmowała ogromna wanna z jacuzzi. Wchodziło się do niej po kilku stopniach. Przy ścianie znajdowała się podwójnej wielkości kabina prysznicowa z gładkich szklanych tafli. W długi blat były wpuszczone dwie umywalki. W umieszczonym nad nimi lustrze odbijało się drugie, zajmujące całą przeciwległą ścianę.

Jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego, rów­nie ekstrawaganckiego i jednocześnie kuszącego. Z ra­dosnym chichotem, na jaki nie pozwoliła sobie od dzieciństwa, podbiegła do wanny i odkręciła kurki.

Na półkach umieszczonych nad wanną była cała masa olejków do kąpieli, mydełek i innych kosmety­ków. Wróciła do sypialni po piżamę. Okazało się, że jej rzeczy już ktoś rozpakował. W szufladzie komody znalazła swoją złożoną koszulkę.

Wanna była już pełna wody. Dostrzegła stojącą na półce szeroką świecę i leżące obok zapałki. Bez za-

MIŁOSĆ PO TEKSASKU 113

stanowienia zapaliła ją i zgasiła górne światło. W jed­nej chwili znalazła się w innym świecie. Lustra po­chwyciły drgające światło świecy, zwielokrotniły je, skąpały całe wnętrze w łagodnym blasku. Allison zrzuciła ubranie i wślizgnęła się do wody.

Od razu poczuła się cudownie. Gorąca woda uspo­kajała jej zmęczone ciało. Nacisnęła guzik, żeby włą­czyć podwodny masaż. Poruszona silnikami woda zawirowała wokół niej, falowała niosąc ulgę napiętym mięśniom, kojąc znękany umysł. Oparła głowę na wyściełanym oparciu wanny i zamknęła oczy.

Naraz dobiegł ją jakiś cichy dźwięk, jakby ktoś delikatnie uchylił drzwi. To przecież niemożliwe, po­myślała, unosząc lekko powieki. Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia. Po drugiej stronie łazienki w otwar­tych drzwiach stał Cole, ubrany w jasnozielony szlaf­rok.

Powierzchnia wzburzonej wody była pokryta gęstą pianą, ale Allison i tak zanurzyła się aż po szyję.

- Zapomniałeś o tym istotnym fakcie.

- Och. - Rozejrzał się wokół i znów spojrzał na nią.

- To dla mnie najlepsza część dnia, kiedy mogę
zapomnieć o wszystkim i nareszcie odpocząć. Widzę,
że znalazłaś świecę. Tak jest przyjemniej, prawda?

Sięgnął do paska szlafroka.

- Co ty chcesz zrobić?
Zrobił zdziwioną minę.

- Chyba nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jeśli
skorzystam z wanny razem z tobą? Jest tak duża, że
oboje się w niej zmieścimy.


114 MIŁOŚĆ PO TKKSASKU

Nie zdążyła zaprotestować, kiedy zdjął szlafrok i wszedł do wanny.

Zaparło jej dech na widok jego potężnego, ob­nażonego ciała. Głos uwiązł jej w gardle.

Do tej pory nie widziała nagiego mężczyzny, dopie­ro teraz to sobie uświadomiła. Zerknęła na jego szeroką, owłosioną pierś, potężne ramiona i barki, biodra i uda... z całej siły zacisnęła powieki. Spieniona woda z pluskiem uderzyła o ściany wanny, kiedy się w niej zanurzył.

Cole miał rację. W środku było rzeczywiście dużo miejsca, ale nie dla dwojga. Ze zdumiewającą non­szalancją ujął jej stopy i położył je z obu stron swojego ciała. Westchnął głęboko.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 115

czekałeś, aż wejdę do wanny i wtedy mnie zaskoczyłeś. Ty... - zabrakło jej słów.

Znów zanurzyła się po szyję w wodzie.

- Rozluźnij się i odpocznij. Zapewniam cię, że nie
gryzę. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Chyba żebyś
mnie zachęciła. - Sięgnął po mydło i zaczął się
namydlać.

Udała, że nie słyszy jego słów. Przyglądała się jego ruchom, patrzyła, jak pokryte pianą gęste włosy na jego piersi podnoszą się nieco i skręcają.

Znów poczuła delikatny, przyjemny dotyk wirują­cej wokół niej wody. Właściwie nie powinna się tak unosić. Przecież nic jej nie grozi.

Jednak coś nie dawało jej spokoju. Sama nie wiedziała, co o tym myśleć. Pierwszy raz w życiu kąpała się razem z mężczyzną.

- Cole, dlaczego ty to robisz?
Popatrzył jej w oczy.

- Przez ostatnie kilka tygodni nie mogłem myśleć
o niczym innym niż o waszym przyjeździe. Cały czas
zastanawiałem się, jak to będzie. Wreszcie zrozumia­łem. Chciałbym, żebyśmy znów stali się sobie bliscy,
tak jak kiedyś. Wiem, że nie możemy tak po prostu
wymazać z pamięci tego, co się stało, zapomnieć o tych
piętnastu latach, ale spróbujmy to przezwyciężyć. Nie
chciałbym, żeby ta wizyta pozostała jedynie uprzej­mym gestem. Przecież dzisiaj prawie nie rozmawialiś­my ze sobą, ani przez chwilę nie byliśmy sami. Myślę,
że oboje chcemy czegoś więcej. - Wyciągnął do niej


116 MIŁOSC PO TEKSASKL'

pokryte pianą dłonie. - Teraz mamy okazję, żeby się lepiej poznać.

Poczuła, że się rumieni.

Zaczął masować jej kark, uspokajając ją szeptem. Powoli przesuwał dłonie coraz niżej, wprawnie ucis­kając napięte mięśnie. Zaczęła się rozluźniać, oparła się wygodniej o niego. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że już nie masuje jej pleców. Delikatnie obejmował ją w talii.

Wiedziała, że powinna zaprotestować, ale ogarnęła ją jakaś dziwna senność. Czuła się ociężała, nie miała siły się ruszyć. Głowa opadła jej na ramię Cole'a. Zamknęła oczy i westchnęła cicho. Teraz było jej dobrze.

Obudziła się w niej czujność. Spróbowała się wy- prostować.

- Poczekaj, nic na razie nie mów. Chciałbym, żebyś
to sobie przemyślała, żebyś wiedziała, czego pragnę
i do czego zmierzam. Nie przypominaj mi, że nie byłem
przy tobie w chwili, kiedy najbardziej tego potrzebo-

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 117

wałaś. Wiem o tym. Teraz chodzi mi o coś innego - chcę, żebyś uwierzyła, że już nigdy cię nie opuszczę, że zawsze będę przy tobie. Nie tylko dlatego, że możesz mnie potrzebować. To ja ciebie potrzebuję, bez ciebie moje życie nigdy nie będzie pełne. Wytrwałem piętnaś­cie lat, ale nie chcę już tak żyć dłużej. - Delikatnie odchylił na bok jej głowę, dotknął ustami szyi. - Ko­chanie, pomyśl nad tym, dobrze? Wrócimy do tego, zanim wyjedziesz.

Odsunął ją lekko i podniósł się, Allison obronnym gestem uniosła ręce, osłaniając się przed ociekającą z niego wodą. Colą wyszedł z wanny, osuszył się ręcznikiem i włożył szlafrok.

- Tylko się nie utop, słyszysz? - uśmiechnął się do niej i cicho zamknął za sobą drzwi, zostawiając ją samą.

W nagłej ciszy, przerywanej tylko cichym szem­raniem falującej wody, Allison zamrugała gwałtownie powiekami. Czy to wszystko zdarzyło się naprawdę? Drgający płomień świecy odbijał się w lustrach, w jego łagodnym blasku wszystko wydawało się nierzeczywis­te jak senne marzenie.

Czy Cole naprawdę tu był? Co on zrobił? Nawet nie przypuszczała, że może aż tak odczuć jego obecność. Wprawdzie gdy podjęła decyzję o przyjeździe na ranczo, zdawała sobie sprawę, że będzie musiała się mieć przed nim na baczności, ale była pewna, że przynajmniej w swojej sypialni i łazience jest bezpiecz­na.

Co teraz zrobić? Poprosić o inny pokój? Zamykać się na klucz? A może poczekać na rozwój wypadków?

Uśmiechnęła się do siebie.

Właściwie dlaczego nie skorzystać z pobytu tutaj, pogodzić się z przeszłością i spojrzeć na życie inaczej, nacieszyć się nim?

Z ociąganiem wyłączyła urządzenie do masażu.


118 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Woda uspokoiła się. Allison wyszła z wanny przepeł­niona jakimś nowym, radosnym podnieceniem.

Osuszyła się ręcznikiem, ciesząc się jego przyjem­nym, miękkim dotykiem. Powoli przeciągała nim po rozgrzanej skórze. Naraz zadrżała.

Poczuła na karku dotyk jego ust. Musnął włosami jej policzek. Bezwolnie odwróciła się do niego, lekko uniosła głowę i wspiąwszy się na palce, dotknęła jego ust. Były takie gorące. Całowała go namiętnie. Cole jęknął cicho i, nie odrywając warg od ust Allison, wziął ją na ręce.

Przywarła do niego mocniej, objęła rękami za szyję. Teraz on był całym jej światem.

Pod plecami poczuła miękki dotyk cienkich przeście­radeł. Cole przytłaczał ją swoim ciężarem. Na chwilę oderwał od niej usta, oboje łapczywie nabrali powietrza. Lekko przesunął rękami po jej ciele, jakby odnajdując je na nowo. Allison poddawała się jego pieszczotom, oboje zatracali się w nich, zapominali o przeszłości, o wszystkim, znów liczyli się tylko oni dwoje.

- Allison, nie mogę już dłużej... -jęknął nagle Cole,
ale ona już tego prawie nie usłyszała. Ten jeden raz,
kiedy przeżyła coś podobnego, był tak dawno temu, że
tamto wspomnienie zblakło. Wszystko było nowe
i nieznane -jego cudowna obecność, sposób, w jaki jej
dotykał, męski zapach, urwany oddech, smak jego
skóry.

Nie mogli już dłużej czekać. Splątane ciała zadrżały w szaleńczym rytmie. Cole krzyknął cicho, objął ją jeszcze mocniej, aż do bólu, aż do stłumionego szlochu.

MIŁOŚĆ PO TKSASKU 119

Allison przywarła do niego z całej siły. Już nigdy go nie opuści, nigdy nie pozwoli mu odejść. Cole wes­tchnął głęboko, obrócił się na bok. Leżeli mocno objęci. Allison popatrzyła na jego wilgotną twarz. Miał zamknięte oczy. Uśmiechnęła się i leciutko dotknęła jego policzka. Otworzył powieki, popatrzył na nią z bliska.

Pogładził delikatnie jej ciało.


120 MIŁOŚĆ PO TESSASKU

Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego w milczeniu.

- Sama nie wiem. Przez tyle lat nie zrobiłeś nic,
żeby mnie znaleźć, chociaż nie ukrywałam się przed
tobą. Dopiero kiedy spotkałeś Tony'ego. Rozumiem
to, że chcesz poznać syna, ale nie musisz mnie też brać
pod uwagę. To nie musi być transakcja wiązana.

Zmrużył oczy i odsunął się. Sięgnął po papierosa, zaciągnął się dymem. Popatrzył na nią dopiero po chwili.

- Wiesz, nie mówmy teraz ani o Tonym, ani o tobie.
Jeśli myślisz, że kochałem się z tobą tylko dlatego, to
rzeczywiście masz rację - jednak cię nie znam. Ani, co
jest tak samo ważne, ty nie znasz mnie.

Już nie był czułym kochankiem. Jej serce przepełniła rozpacz. Wspomniała minione smutne lata. Jak mogła sądzić, że powrót do przeszłości nie przyniesie cier­pienia?

Sięgnęła po pogniecioną podomkę, okryła się i wstała.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 121

Allison zatrzymała się i popatrzyła na niego.

Odwróciła się i wyszła, zostawiając go wpatrzonego w dzielące ich zamknięte drzwi.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Cole, jak możesz mieszkać gdzieś indziej niż tu?

- zapytał Tony, kiedy nazajutrz wybrali się na przejaż­dżkę.

Cole miał za sobą bezsenną noc. Ten wypad za­planowali z Tonym już wczoraj. To dlatego ponownie wszedł wieczorem do łazienki - chciał zaproponować Allison, by im towarzyszyła.

Allison też chyba nie zmrużyła oka. Kiedy rano zeszła na śniadanie, miała spuchnięte powieki i pod­krążone oczy. Jeździli już od jakiegoś czasu, ale jeszcze nie odezwała się ani słowem. Tony wychodził ze skóry, żeby podtrzymać rozmowę.

- Masz rację, to nie jest łatwe - odezwał się Cole

- ale oprócz rancza mam jeszcze kilka interesów,
którym też muszę poświęcać trochę czasu. Dlatego
sprawy rancza zostawiłem innym.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 123

Letty stanowiła kolejny trudny problem. Do diabła, miał już dość tego ciągłego roztrząsania, czy przypad­kiem nikt nie poczuje się urażony. W końcu teraz już nie jest ważne, co Letty kiedyś zrobiła. Należy do rodziny. To ona zajęła się wszystkim po śmierci rodziców. Musi doprowadzić do tego, by Allison pogodziła się z jej obecnością.

Po wczorajszej nocy miał złe przeczucia. Allison chyba była bardziej skłonna przebaczyć ciotce niż jemu. Jak mógł dopuścić, by sprawy wymknęły mu się spod kontroli? Jak mógł tak się zachować? Był zbyt pewny siebie, sądził, że potrafi nad sobą zapanować. Dostał gorzką naukę.

- Cole?

Otrząsnął się z tych rozważań. Tony już kilka razy powtórzył jego imię.

Cole rozejrzał się wokół. Odjechali już kawał drogi od zabudowań. Wskazał ręką na ciągnące się w oddali wzgórza.

124 MIŁOŚĆ po teksasku

- Och! - Odwróci! się do Allison. - Wiedziałaś, że
to ranczo jest takie wielkie?

Twarz Allison była osłonięta rondem kapelusza, na oczach miała ciemne okulary. Trudno było odgadnąć, co myśli.

- Nie chcę psuć wam zabawy - powiedziała skru­szona - ale już bardzo dawno nie jeździłam konno.
Jeśli zaraz nie wrócimy, to przez następne dni będę
siedzieć na poduszce.

Tony roześmiał się i spojrzał na Cole'a.

- W takim razie chyba musimy zostawić ją w do­
mu, co?

Nigdy! zarzekł się w duchu Cole. Cameron tylko czeka, żeby ją zabawić. Przypomniał sobie Cody'ego. Do tej pory z pewnością już się czegoś dowiedział o wypadku. Gdzie on się teraz podziewa?

- Właściwie ja też powinienem wracać. O jedenas­tej będę miał ważny telefon.

Nie potrafił pozbyć się bezsilnej złości. Było tyle rzeczy, które chciał powiedzieć Allison na osobności, miał tyle do powiedzenia Tony'emu i nie mógł tego zrobić. Przynajmniej nie teraz, póki chłopiec nie pozna prawdy. Chwilami zdawało mu się, że jest w sytuacji bez wyjścia.

Po raz pierwszy w życiu nie potrafił zapanować nad tym, co się działo. Źle się czuł w takiej roli. Zerknął z ukosa na Allison. Od rana nawet na niego nie spojrzała.

Właściwie sam sobie był winien. Pięknie się za­chował wczoraj wieczorem. Nie powinien się nawet łudzić, że jego przeprosiny mogłyby coś zmienić.

Dopiero o pierwszej przestał zajmować się urzędo­wymi sprawami. Kiedy wyszedł ze swojego gabinetu, Tony i Cameron grali w pokera.

- Gdzie jest twoja mama? - zapytał Cole z pozorną
obojętnością w głosie.

miłość po teksas ku 125

- Poszła do siebie na górę. - Tony oderwał się od
gry i popatrzył na niego. - Jazda dała jej w kość
- wyjaśnił z szerokim, typowym dla Callawayów
uśmiechem. Chyba nie było jej z nami lekko.

Cameron podniósł oczy na brata.

- Kiepsko wyglądasz, stary. Idź się zdrzemnąć. Ja
się zajmę Tonym.

Weszła Rosie z tacą zastawioną szklankami z lemo­niadą i ciasteczkami.

Poszedł do kuchni, zerkając po drodze do wy­dzielonego z części patio oszklonego pokoju, gdzie w dziecinnym łóżeczku spała Trisha, otoczona swoimi zabawkami.

Oddałby wszystko, by mieć taką córeczkę, którą oboje z Allison mogliby razem wychowywać...

Nagle przeszyła go gwałtowna myśl. O Boże, nie! Nie, tylko nie to! Otworzył lodówkę, wyjął talerz z sałatką i kanapkami. Przysiadł na brzeżku stołka przy kuchennym barku. Musiał zaspokoić głód, choć szkoda mu było czasu na jedzenie. Musi natychmiast porozmawiać z Allison. Musi się do­wiedzieć... Ale z niego bezmyślny idiota. Dlaczego nie pomyślał...

Odstawił talerz do zlewozmywaka, opróżnił drugą szklankę mleka i pognał po schodach na górę. Drzwi do pokoju Allison były zamknięte. Może spała? Jeśli tak, nie będzie jej budzić. Wszedł do swojej sypialni, ściągnął ubranie. Po tej porannej przejażdżce prysznic dobrze mu zrobi. Wszedł do łazienki. Od razu poczuł lekki zapach perfum Allison. Na półce nad umywalką


126 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

leżała jej szczotka do włosów i grzebień. Uśmiechnął się na ten widok.

Kończył zapinać koszule, kiedy wydało mu się, że słyszy jakiś dźwięk. Boso podszedł do drzwi, uchylił je bezgłośnie i zajrzał do jej pokoju. Allison leżała na brzuchu, z zamkniętymi oczami i skrzywioną twarzą.

- Co ci jest? - zapytał szeptem, nie chcąc jej budzić,
w razie gdyby spała.

Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.

Wszedł do łazienki i wyjął z szafki z lekarstwami jakąś buteleczkę. Wrócił i usiadł na brzegu łóżka.

- Źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył i zaczął pod­ciągać jej koszulkę.

Allison z jękiem uniosła się na łokciu.

- Cole, natychmiast mnie zostaw. Nie wykorzystuj
tego, że nie mogę się ruszyć. Idź sobie, proszę.

Wybuchnął śmiechem.

- Zobaczysz, że to nie tylko będzie przyjemne, ale
i pupa przestanie cię boleć.

Odciągnął aż do talii jej koszulę, zwilżył dłonie odrobiną płynu z butelki i przemawiając do niej uspokajająco, rozpoczął masaż.

Powoli napięte mięśnie zaczęły się rozluźniać. Wprawnymi ruchami masował jej pośladki i uda. Allison początkowo jęczała z bólu, ale po chwili

MIŁO SC PO TEKSASKL 127

uspokoiła się, oddychała coraz równiej, wreszcie za­mknęła oczy i usnęła.

Cole wstał po cichutku, zabrał butelkę i schował ją na miejsce. Zerknął na prysznic, zastanawiając się, czy ostudziłaby go zimna woda.

Musi zająć myśli czym innym. Wrócił do siebie, skończył się ubierać i zaczął schodzić na dół. Dobiegły go głosy Camerona i Tony'ego.

- Wiesz, ciągle nie mogę zrozumieć - mówił Tony
- dlaczego mama nigdy mi nie powiedziała, że was
zna. Przecież jesteście sławni, co chwila piszą coś na
wasz temat. A ona nigdy nie wspomniała o żadnym
z was ani słowem. Czy to nie jest dziwne?

Cole zatrzymał się, ciesząc się, że tym razem to nie on musi znaleźć odpowiedź.

Cole nie ruszył się z miejsca. Chciał usłyszeć od­powiedź Camerona.

128 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Zapadła głęboka cisza. Cole uśmiechnął się do siebie. Chyba już powinien wybawić brata z opresji.

Wszyscy trzej popatrzyli na rozłożone karty.

- Możesz zagrać za mnie - zaproponował Came­ron, sięgając po swoje kule. - Chyba pójdę się zdrzem­nąć. Trochę się dzisiaj zmęczyłem. - Zerknął na Tony'ego, a potem znacząco spojrzał na Cole'a.

Cole zajął jego miejsce.

Boże, dlaczego ten dzieciak nie mówi o samo­chodach czy dziewczynach, albo zespołach muzycz­nych, tak jak inni chłopcy w jego wieku?

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 129

- No tak. Wracając do sprawy małżeństwa...
Frontowe drzwi trzasnęły z hałasem i w holu rozległ

się dźwięk czyichś szybkich kroków.

Podniósł się na powitanie brata. Cody zatrzymał się w pół kroku na widok wstającego z podłogi chłopca. Popatrzył na niego, potem przeniósł zdumiony wzrok na Cole'a.

Cody nie mógł oderwać od niego wzroku. Podo­bieństwo do Callawayów było wprost uderzające. Mocno uścisnął jego dłoń.

Cody skrzywił się, słysząc jego ton.

- Przepraszam, ale nie przywykłem opowiadać się
z tego, co robię.


130 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Ta odpowiedź nie zadowoli go na dłuższą metę, pomyślał Cole. Musi jak najszybciej porozmawiać z Allison.

Wieczorem, kiedy wyszła z łazienki, zastukał do niej. Tym razem poczekał, aż zaprosi go do środka. Siedziała przy toaletce i szczotkowała wło­sy.

Przestała czesać włosy i spojrzała na jego odbicie w lustrze.

Opuściła wzrok na swoje dłonie.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 131

- To pierwszy krok, żeby zmienić go w Callawaya,
tak?

Podszedł bliżej i ukląkł przed nią.

Powoli położyła dłonie na jego głowie, zanurzyła palce w miękkich włosach. Przypomniała sobie, że często tak samo tuliła do siebie syna. Kochała ich obu. Sama nie wiedziała, co robić. Z jednej strony chciała oszczędzić chłopcu cierpień, ale nie chciała odbierać mu jego dziedzictwa.

Popatrzyła na niego z przerażeniem.

132 MIŁOŚĆ PO TEKSASKL

- Wczoraj wieczorem żadne z nas nie było zbyt
rozsądne. To moja wina.

Łzy pociekły jej po policzkach.

W milczeniu otarła załzawione oczy. Znów nie panował nad tym, co się działo. Nie cierpiał tego.

Wstał, wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Przytulił ją czule.

- Kochanie, to twój syn. Jest dzielny i wrażliwy.
Zrozumie, jestem tego pewien.

Bezskutecznie próbowała się uśmiechnąć.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Wymyśliliście to sobie, tak? - zapytał Tony, nie
spuszczając oczu z Allison i Cole'a.

Właśnie skończyli jedzenie i odpoczywali pod drze­wem nad jednym z niezbyt odległych od domu jezio­rek.

- Zrobiliście tak, bo nie chcecie, żebym poznał
prawdę o moim ojcu - chrapliwie dodał Tony, zanim
jeszcze Cole zdążył coś powiedzieć. Odwrócił się do
matki. Oczy miał pełne łez. - Nigdy nie chciałaś
o nim mówić, no przyznaj. On był zły, wstydziłaś się
go. To dlatego razem z Cole'em obmyśliliście sobie
to kłamstwo.

Allison spojrzała na Cole'a.

134 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

A teraz... - Popatrzył na Cole'a oskarżycielsko. - Jeśli to prawda, że jesteś moim ojcem, to dlaczego dowiadu­ję się o tym dopiero teraz?

- Bo nie miałem pojęcia o twoim istnieniu. Aż do
tego dnia, kiedy spotkaliśmy się na plaży. Tony, uwierz
mi, gdybym o tobie wiedział, nigdy by nie doszło do
tego, że przez tyle lat nie byliśmy razem.

Chłopiec zwrócił się do matki.

- Dlaczego mu nie powiedziałaś? Dlaczego on nic
o mnie nie wiedział? Dlaczego zrobiłaś z tego tajem­nicę?

Allison wzięła głęboki oddech.

Odwrócił się na pięcie i jak szalony pognał przed siebie, w stronę drogi, którą tu dotarli. Allison poderwała się na równe nogi.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 135

Czulą się tak fatalnie, że już sama nie wiedziała, co zrobić. Coraz mocniej splatała ręce.

- Nie chciałam, żeby cierpiał. Przecież to jeszcze
dziecko! Chciałam, żeby wiedział, jak bardzo go
kocham i że to dlatego nie powiedziałam mu prawdy.

Cole podniósł się i przyciągnął ją do siebie,

Skinęła głową, w milczeniu otarła łzy płynące jej po policzkach.

- Teraz sam się przekona, ile są warte jego poglądy
- ciągnął cicho Cole. - Przecież on nadal jest tą samą
osobą. Tak naprawdę to nic się nie zmieniło, poza tym,
że teraz patrzy na siebie inaczej. Musi się z tym oswoić,
ale da sobie radę. Wiem, że tak będzie.


136 MIŁOŚĆ PO TKKSASKU

Allison pochyliła się i zaczęła wkładać do koszyka pozostałości po pikniku.

Złożył koc, wziął koszyk i schował wszystko do samochodu.

- Dajmy mu czas, dobrze? Mam przeczucie, że
niedługo wróci. Ale teraz przynajmniej zna prawdę.

Ruszyli w stronę domu.

Popatrzyła na swoje zaciśnięte ręce. Spróbowała rozluźnić palce.

- Zobaczymy - szepnęła tylko, wiedząc, że stało się

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 137

coś nieodwołalnego i jej życie już nigdy nie będzie takie jak do tej pory.

Cole nie ruszył się z gabinetu. Nie chciał za­kłócać spokoju Allison, jeśli chciała skorzystać ze wspólnej łazienki. Poza tym chciał poczekać na Tony'ego. Zawsze istniała możliwość, że chłopiec może zabłądzić. Postanowił zaczekać jeszcze godzi­nę. Jeśli do tej pory Tony się nie pokaże, pójdzie go szukać.

Allison zdenerwowała się, kiedy syn nie wrócił na kolację. Cole uspokajał ją, zapewniał, że Tony z pew­nością trafi do domu. Podświadomie czuł, że chłopiec wróci dopiero wtedy, gdy będzie mógł stanąć z nimi twarzą w twarz.

Minęło niemal pół godziny, kiedy z holu dobiegł do niego cichy szmer otwieranych i zamykanych drzwi. Cole odłożył trzymany w ręku ołówek i wyjrzał na korytarz. Odetchnął z ulgą na widok Tony'ego skrada­jącego się na palcach po schodach.

- Pomyślałem sobie, że może będziesz głodny.
- Tony zamarł w miejscu na dźwięk cichego głosu
Cole'a. - Poprosiłem Angie, żeby zostawiła coś dla
ciebie. Chodź, podgrzejemy to trochę.

Powoli Tony odwrócił się w jego stronę. Miał czerwone, spuchnięte od płaczu oczy, umorusaną twarz. Widać było, że jest wykończony, ale jego spojrzenie było twarde i stanowcze. Miał za sobą ciężkie chwile.

Przez moment wyglądał jak mężczyzna, którym wkrótce się stanie.

Cole nie oglądając się za siebie, ruszył do kuchni. Modlił się w duchu, by Tony podążył za nim. Wyjął z lodówki talerz i wstawił go do kuchenki mikro­falowej.

- Czego się napijesz?


138 MELOSC PO TEKSASKU

Przepełniło go gwałtowne uczucie ulgi, kiedy usły­szał głos chłopca:

- Mleka, jeśli jest.

Postawił przed nim gorące jedzenie i szklankę z mlekiem. Poszedł do spiżarni po ciasto. Ukroił dwa kawałki, położył je na deserowych talerzykach i za­niósł do kuchni. Tony pochłaniał jedzenie. Cole nalał sobie mleka i usiadł na wprost niego.

W milczeniu jadł ciasto. Tony z apetytem opróżnił talerze. Cole ukrył uśmiech. W jego wieku też był wiecznie głodny.

Tony skrzywił się w nieśmiałym uśmiechu. Podniósł oczy na Cole'a.

A więc pomyślał też o tym, co inni czują. To dobry znak.

Cole uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili.

- Wyglądałeś dokładnie tak samo jak Cody, kiedy
był w twoim wieku. To było zupełnie tak, jakbym to
jego zobaczył.

Tony skinął głową, zapatrzył się w stojący przed nim talerz.

- Mama mówiła mi czasem, że jestem podobny do
taty. Ale ja chyba nie jestem do ciebie podobny.

MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU 139

Tony skinął głową, popatrzył na Cole'a i odwrócił wzrok.

Tony znów skinął głową.

140 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Tony milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie uśmie­chną! się blado.

Tony popatrzył na niego badawczo.

Tony rozejrzał się po kuchni,

- To ranczo już chyba od dawna należy do Cal-
lawayów?

- Tak.

Cole poczuł, że coś ściska go w gardle. Odchrząk­nął.

- Cieszę się, synu - odparł. - Bardzo się cieszę.

Allison stała przy oknie i przyglądała się zamiesza­niu przy stajni. Słońce wstało dopiero niedawno, ale Cole i Tony już byli gotowi do wyjazdu.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni stali się nierozłą­czni. Tony mimowolnie naśladował ojca, jego ruchy

MILOSĆ PO TEKSASKU 141

i sposób bycia. W szybkim tempie zmieniał się w Callawaya. Już jej nie potrzebował. Może zawsze brako­wało mu ojca, tylko ukrywał to przed nią?

Cole dotrzymał słowa. Ani razu nie wszedł do jej pokoju ani do łazienki. W stosunku do niej zachowy­wał się przyjaźnie, ale widywali się bardzo rzadko. Większość czasu spędzał z synem poza domem. Przy kolacji Tony z błyszczącymi oczami opowiadał o wy­darzeniach dnia, bezustannie powtarzając: „Cole mó­wi", „Cole uważa", „Cole sądzi". Allison zagryzała usta, z trudem powstrzymując słowa, które miała na końcu języka.

Zresztą przecież mogła się tego spodziewać. Cole kochał syna, a od niej powinien trzymać się z daleka. Tak wyglądałoby jej życie, gdyby zgodziła się wyjść za niego. Byłaby jedynie tłem. Może piętnaście lat temu byłoby inaczej, ale nie była już taka jak wtedy. Stała się niezależna i już nie mogłaby być jedną z kobiet Callawayów. Ma swoją pracę i znane nazwisko. Naj­wyższy czas, by wróciła do siebie.

Dobiegły ją głosy Cole i Tony'ego. Wrócili na lunch. Allison odłożyła czytany tygodnik i wyjrzała na korytarz.

- Cześć, mamo! Szkoda, że nie pojechałaś z nami.
Znaleźliśmy malutkie pancerniki!

Cole podszedł do niej.

- Zajrzałem do ciebie, ale tak smacznie spałaś, że
nie miałem serca cię budzić.

Kiedy był tak blisko, myśli się jej mąciły. Nie mogła odgonić od siebie obrazów, które wciąż podsuwała jej pamięć: Cole razem z nią w łazience, leżący obok niej...

142 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Obaj urwali i popatrzyli po sobie, potem zaś na nią.

Allison podniosła na niego oczy.

Tony zwiesił głowę.

- Przepraszam, zachowałem się jak egoista, licząe,
że możecie przez cały czas być ze mną.

W jego głosie było tyle żalu i ukrytego cierpienia, że Allison już się nie zastanawiała.

- Jeśli Cole się zgodzi, to mógłbyś jeszcze zostać tu
do końca wakacji. Z pewnością macie wiele planów.

Dwie pary oczu wpatrywały się w nią z napięciem.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 143

ale opuścił rękę. - Jesteś na mnie zła? Uważasz, że spędzam z nim za dużo czasu?

Bez słowa skinął głową. Poszedł do gabinetu, usiadł i niewidzącym wzrokiem zapatrzył się w blat biurka. Tak bardzo ją kochał. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że nie zechce za niego wyjść i być z nim już na zawsze.

Zamknął oczy. Wiedział, dlaczego Allison ucieka. Boi się, że znów może zostać skrzywdzona, że zatraci swoją tożsamość, że znów popełni błąd.

Czy naprawdę nie wie, że on to wszystko rozumie? Że przeżywa podobne rozterki?

Nie może jej zatrzymać, choć to najtrudniejsza decyzja, jaką kiedykolwiek musiał podjąć.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

Sezon polowań na jelenie byt w pełni. Całe miastecz­ko było oblężone przez myśliwych. Interesy w galerii szły świetnie. Allison sprzedała trochę zdjęć, sporo niewielkich rzeźb i ledwie nadążała z zamówieniami. Z utęsknieniem czekała na nadchodzący weekend.

Dziś wieczorem miał się odbyć mecz, w którym bral udział Tony.

Uśmiechnęła się do siebie na myśl o nim. Chłopiec rósł w oczach. W lipcu Cole dzwonił do niej z propozy­cją, by wspólnie uczcić urodziny syna w San Antonio. Zachowała się jak tchórz i odmówiła. Tony'emu obiecała wtedy, że zrobią to jesienią, po jego powrocie. Przyjął to bez słowa komentarza. Dobrze wiedziała, że terazmusi oswoić się z tym, że czasami będzie widywać się z Cole'em. Ale już sam dźwięk jego głosu sprawiał, że serce zaczynało jej żywiej bić, a krew szybciej krążyć w żyłach. Skończyło się tym, że w ogóle nie podnosiła słuchawki. Cole telefonował z zadziwiającą regular­nością. Na szczęście Tony powstrzymywał się od jakichkolwiek uwag.

Nie było jej lekko, ale już podjęła ostateczną decyzję. Po prostu potrzeba jej trochę czasu, żeby się pogodzić z nową sytuacją. Dziękowała Bogu, że szczęśliwie nie była w ciąży. W takim przypadku musiałaby pomyśleć o małżeństwie! Przez piętnaście lat była pewna, że Cole nie chciał jej, kiedy po raz pierwszy spodziewała się dziecka.

W końcu wszystko się jakoś ułożyło. Miała swoją

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 145

pracę, swoje życie. Kiedy we wrześniu Tony wrócił do domu, rozpowiedział swoim znajomym, że zaprzyjaź­nił się z Callawayem i spędził u niego wakacje. Ciekawe, jak by zareagowali, gdyby dowiedzieli się prawdy?

Trochę przemarzła w ten listopadowy poranek. Szybko otworzyła drzwi pracowni i weszła do środka. Zajęła się wykończeniem rzeźby, nad którą ostatnio pracowała - stojącym nad urwiskiem, zapatrzonym w dal dzikim mustangiem. Praca pochłonęła ją całkowi­cie, dzięki niej odnajdywała jakiś dziwny spokój. Szło jej świetnie, była naprawdę zadowolona. Niemal nie myślała o Cole'u. Od dawna nie czuła się tak odprężona.

Kiedy wieczorem wróciła do domu, Tony już szykował się do wyjścia.

- Mamo, już muszę pędzić! - Pocałował ją w poli­czek. - Do zobaczenia na meczu.

Zjadła resztki wczorajszego obiadu i poszła się przebrać. Rozpuściła włosy, żeby zapleść je w warkocz.

Naraz ktoś zadzwonił do drzwi.

Kto to mógł być? W miasteczku wszyscy wiedzieli o dzisiejszym meczu. Otworzyła drzwi i zamarła.

Na progu stał Cole.

- Cześć, Allison. Mogę wejść?

Zdumiona cofnęła się i wpuściła go do środka. Wszedł pewnym krokiem.

On sam wyglądał fatalnie. Schudł z dziesięć kilo­gramów, zmizerniał, włosy na skroniach przyprószyła siwizna.

- Pewnie się dziwisz, że przyjechałem, chociaż
prosiłaś, żebym się nie pokazywał - zaczął, zdejmując
z półki zdjęcie Tony'ego ze szkoły. - Kiedy to było
zrobione?


146 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Ten uśmiech ją rozbrajał. Był czymś tak bardzo znajomym. Przecież Cole był częścią jej życia. Jak mogła sądzić, że zdoła wymazać go z pamięci?

- Poczekaj chwilę. Proszę, to dla ciebie.

Cole delikatnie ujął zdjęcie i przez kilka chwil wpatrywał się w nie z napięciem.

Przygryzła usta. Wystarczyło brzmienie jego głosu i wyraz twarzy, by zrozumieć, jak bardzo cierpiał.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 147

148 MILO SC PO TEKSASKU

To chyba znaczy, że nie pogodził się z jej wcześniej­szą odmową. Dlaczego więc tak bardzo się boi przy­stać na jego propozycję?

Dojechali na parking. Zajęli miejsca. Drużyny wybiegły na boisko i zaczęły rozgrzewkę. Podekscyto­wany tłum przyglądał się zawodnikom.

Allison przedstawiła Cole'a paru osobom. Nie­którzy rozpoznawali go i usiłowali wciągnąć w roz­mowę. Gdyby nie kurczowy uścisk jego palców na dłoni Allison, nigdy by się nie domyśliła, jak bardzo był spięty.

Dostrzegła Tony'ego na boisku i pomachała mu ręką. Rozjaśnił się i uśmiechnął jeszcze szerzej na widok Cole'a. Porozumiewawczym gestem uniósł w górę splecione dłonie.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 149

- mruknęła w zamyśleniu, przyglądając się uśmiech­niętemu synowi. Zerknęła na CoIe'a. Miał identyczny
wyraz twarzy. - Jesteście tacy sami.

- Naprawdę? - zapytał z wyraźnym zadowoleniem.

- Myślisz, że jesteśmy podobni?

- Kogo chcesz oszukać? Oczywiście, że tak. Im
Tony jest starszy, tym bardziej robi się podobny do
ciebie. Wystarczy, byś spojrzał w lustro, a pozbędziesz
się najmniejszych wątpliwości.

Cole aż promieniał z dumy. Ściskał mocno jej rękę. Zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie kochała go tak jak teraz. Jak mogła myśleć, że pozwoli mu odejść? Był częścią jej życia i zawsze tak będzie. Serca nie da się oszukać.

Nagle na boisku zakodowało się, sędzia zaczął gwizdać. Kibice zerwali się na równe nogi. Po chwili zawodnicy podnieśli się, tylko jeden pozostał na ziemi. Tony. Allison zaczęła przedzierać się w jego stronę, tuż za nią biegł Cole. Zanim dotarli do chłopca, zabrano go na noszach do karetki.

Była przerażona. Wprawdzie Tony nie raz nabijał sobie guza, ale nigdy nie zdarzyło się coś takiego jak teraz. Poczuła się tak bardzo samotna.

Jechali przez noc, szpital był dopiero w drugim miasteczku, jakieś sześćdziesiąt kilometrów stąd. Na­raz uświadomiła sobie, że już nie jest sama, jest z nią Cole. Już nigdy nie będzie sama.


150 MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

Tony odzyskał przytomność, zanim dojechali do szpitala. Zabrano go na badanie i prześwietlenie.

- Mam nadzieję, że to nic poważnego - poinfor­mowała Allison, kiedy Cole wpadł do izby przyjęć.

- W karetce Tony odzyskał przytomność i odpowiadał
na pytania.

- Dzięki Bogu - wyszeptał z ulgą Cole.
Tak, dzięki ci Boże, za wszystko.

Pozwolono im zabrać chłopca do domu. Kiedy wyszedł z gabinetu, od razu rzucił się w ramiona ojca. Cole przytulił go do siebie z oczami pełnymi łez.

- Wiesz - odezwał się Tony, uśmiechając się blado

- kiedy cię zapraszałem na mecz, wcale nie planowa­łem czegoś takiego.

Cole i Allison wybuchnęli śmiechem.

- Chodźcie, odwiozę was do domu - powiedział
Cole, nie puszczając syna. Spojrzał na Allison. - Goto­wa?

Popatrzyła na nich. Czego tak bardzo się bała?

- Tak... chyba tak.

Nim dotarli do Mason, Tony usnął na tylnym siedzeniu. Prawie nie protestował, kiedy Cole pomógł mu wysiąść i poprowadził go do wejścia. Dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo chłopiec urósł. Był już niemal wzrostu Cole'a. Serce się jej ścisnęło na myśl, że jej syn przestaje być dzieckiem. Jak szybko minęły te lata!

Allison zastanowiła się szybko. Właściwie miała mu coś do powiedzenia i chciała to zrobić jak najszybciej.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 151

Zaparzyła kawę. Uśmiech Cole'a zawsze ją roz­brajał i rozpraszał.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie z napięciem. Wreszcie Allison podeszła do niego i objęła go ramio­nami.

Serce zabiło mu mocniej. Owionął go jej słodki, upojny zapach. Przytulił ją mocno.

- Kocham cię - wyszeptał .- Kocham cię tak bardzo, że bywają chwile, kiedy myślę, że tego nie przeżyję.

Westchnęła radośnie, oparła głowę o jego ramię.

- Ja też już nie mam sił dłużej z tym walczyć- Cole,
kocham cię. Jak mogłam myśleć, że jest inaczej? Na
twoje podobieństwo wychowałam nowego Callawaya.
I ciągle nie posiadam się ze zdumienia, jak bardzo jest
do ciebie podobny.

Zamierzał ją tylko lekko pocałować, ale gdy ledwie musnął jej usta, natychmiast poczuł ogarniający go płomień. Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, z całej siły. Pragnął jej tak rozpaczliwie, że nie wiedział, jak zdoła to przeżyć.

Allison promieniała ze szczęścia, kiedy w końcu przerwał pocałunek i popatrzył na nią.

- Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie? - wyszeptał.
Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa.
Pochwycił ją w ramiona, pocałował żarliwie. Teraz,

kiedy zgodziła się zostać jego żoną, nie wiedział, czy zdoła ją puścić. Odważył się na kolejne pytanie.


152 MILOSC PO TEKSA5KU

- Chciałabyś mieć więcej dzieci?

Otworzyła oczy i popatrzyła na niego uwodzicielsko.

- Oczywiście, Zawsze o tym marzyłam. Przydałoby
nam się kilkoro, jak myślisz?

Z radosnym okrzykiem porwał ją na ręce i zaniósł na kanapę. Posadził ją sobie na kolanach.

EPILOG

Cały dom tonął w świątecznych dekoracjach. Po­wietrze było przesycone przyjemnym aromatem palo­nego w kominkach drewna. Radosne gaworzenie Trishy mieszało się z dźwiękiem kolęd i gwarem rozmów osób witających w holu Allison i Tony'ego.

Allison od razu dostrzegła Letitię Callaway. Bardzo się postarzała. Całkiem posiwiała, wydawała się stara i zmęczona życiem. Patrzyła na nią nieśmiało.

Allison podeszła do niej razem z synem.

- Letty, poznaj Tony'ego.

Letty wzdrygnęła się na dźwięk jego imienia, ale nie odwróciła wzroku.

- Ale ty jesteś duży! - powiedziała nieco drżącym
głosem.- Wyglądasz zupełnie jak twój ojciec, kiedy
był w twoim wieku. Z wyjątkiem oczu, oczywiście
- głos jej się łamał. - Te piękne oczy masz po dziadku.

Stojący obok Cameron z córeczką na ręku i przeko­marzający się z Rosie Cody zamilkli i popatrzyli na nich. Tony uścisnął wyciągniętą rękę Letty.

Cole nadszedł dopiero w tej chwili. Wstrzymał od­dech, nie wiedząc, co się dzieje. Odetchnął z ulgą, kiedy kolejne osoby zaczęły się witać z nowo przybyłymi.


154 MIŁOŚĆ PO TEKS A5K1J

Ulokował Tony'ego w tym samym pokoju co poprzednio, Rzeczy Allison zaniósł do siebie. W końcu za parę dni biorą ślub.

W czasie świątecznej wieczerzy wszyscy rozmawiali z ożywieniem. Ostatnio rzadko się widywali. Cody przepadł gdzieś na dwa miesiące i pojawił się dopiero teraz. Cameron coraz więcej czasu spędzał w San Antonio. Trishę zostawiał na ranczu. Dziecko było rozpieszczane przez wszystkich, ale Cole martwił się o Camerona. Brat cierpiał i dusił to w sobie.

Cole porozumiewawczo uśmiechnął się do Allison. Tony'emu zaokrągliły się oczy.

Z pomocą pospieszył mu Cameron, który natych­miast opowiedział zabawną historyjkę. Więcej nie wrócili do tego tematu. Reszta wieczoru upłynęła na rozmowach i opowieściach przy kominku. Allison zdumiała się, kiedy po wejściu do pokoju, w którym mieszkała w lecie, nie znalazła swoich rzeczy. Zajrzała do sypialni Cole'a.

Na łóżku leżał jej szlafrok, nocna koszula, obok stały kapcie. Poczuła, że robi się jej gorąco. Co on sobie wyobraża? Nawet nie stara się zachować pozorów...

Drzwi otworzyły się. Na progu stanął Cole. Uśmie­chnął się do niej.

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU 155

- Cole, jak...

Podszedł i wziął ją w ramiona.

Rozpiął zamek jej sukienki.

- Nie przeżyję kolejnej samotnej nocy. I tak wyka­załem się niesamowitą cierpliwością, przyznaj to. Nie
zasnę, wiedząc, że jesteś w sąsiednim pokoju.

Drżącymi palcami sięgnęła do guzików jego koszu­li. Dobrze wiedziała, o czym mówił. Wczoraj sama nie


156 MIŁOSC PO TEKSASKU

mogła zmrużyć oka, kiedy spali pod jednym dachem Dzisiaj już nie muszą się o nic martwić.

Uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy

Lekko popchnęła go na łóżko, dotknęła klamry
przy pasku.

- Jeśli o mnie chodzi, to im wcześniej, tym lepiej
- odrzekł me spuszczając z niej oczu.

Przyciągnął ją do siebie, oplótł ramionami.

- Kochanie, chcę tego, co ty, teraz i zawsze
Pocałowała go. Drżała w jego objęciach, przepeł­niona miłością i czułością.

- W takim razie przez najbliższe kilka tygodni nie
wypuszczę cię z łóżka - zaśmiała się, kiedy wreszcie
oderwała usta od jego spragnionych warg.

Oczy mu lśniły, jak bożonarodzeniowe światełka porozwieszane wokół domu.

- Co tylko zechcesz, kochana - uśmiechnął się z czu­łością, odsuwając w przeszłość te wszystkie lata które przeżyli bez siebie. Najważniejsze było przed nimi



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Broadrick Annette Miłość po teksasku 01(1)
144 Broadrick Annette Zaloty po teksasku Bracia z Teksasu2
Broadrick Annette Zaloty po teksasku 02(1)
144 Broadrick Annette Zaloty po teksasku
Broadrick Annette Zaloty po teksasku
241 Broadrick Annette Pokusa po teksasku
139 Broadrick Annette Bracia z Teksasu 01 Miłość po teksasku
Broadrick Annette Bracia z Teksasu 01 Miłośc po teksasku
Broadrick Annette Bracia z Teksasu 01 Miłość po teksasku(1)
Annette Broadrick Miłość po teksasku
Annette Broadrick 01 Miłość po teksańsku
144 Broadrick, Annette Bracia z Teksasu Zaloty po teksasku
144 Broadrick Annette Bracia z Teksasu 02 Zaloty po teksasku
144 Broadrick Annette Bracia z Teksasu 02 Zaloty po teksasku
Broadrick Annette Bracia z Teksasu 02 Zaloty po teksasku
149 Broadrick Anette Bracia z Teksasu 03 Ślub po teksasku
Annette Broadrick Zaloty po teksasku
Broadrick Annette Nie proszę o miłość

więcej podobnych podstron