Kołakowski z powrotem do religii


Bronisław Wildstein - "Kołakowski, czyli z powrotem do religii"

 Drogi Jurku!

Dziś znalazłem opis inteligencji i zdolności analitychnych filozofa o którym mówimy. Poniżej wklejam tekst:

 

rekontra

Jako przyczynek do słów prof. Paczkowskiego coś o niedawno zmarłym Leszku Kołakowskim:
Właśnie wczoraj TV Polonia wyemitowała film o Leszku Kołakowskim. Na początku takie tam wędrówki po miejscach znanych z dzieciństwa, mieszkaniach etc. Póżniej zaś wspomnienia z okresu studiów i podjęcia pracy w WSNSP przy KC PZPR, pod patronatem Schaffa. I tu dopiero ględzenie: myśmy niewiele wiedzieli o tym jak wygląda Związek Sowiecki. Za najbardziej naganne uważa p. Leszek zniszczenie przez Stalina KPP! Ale nawet ci kapepeowcy, którym udało się przetrwać łagry syberyjskie i wrócili do Polski, niczego złego na temat Sojuza p. Leszkowi nie powiedzieli. Milczeli jak groby, aż do czasu referatu Chruszczowa.
Pewnej, aczkolwiek niezbyt jeszcze wyraźnej, abominacji do sowietów nabrał p. Leszek po wizycie w Moskwie w 1953 r. Wydelegowany wraz z innymi podobnymi sobie na staż naukowy przekonał się o poziomie sowieckiej nauki, kiedy bezpośrednio zetknął się z tymi niegramotnymi profesorami. P. Leszek szczerze zdumiał sie, ze nie znają obcych języków, niczego nie czytają. Podczas wykładu jeden z tych profesorów opowiadał o "burżuazyjnym fiłosofie Guserlu" i p. Leszek z trudem domyślił się, że to Husserla ma on na myśli. Oczywiście nie znaczy to, że pan Leszek miał wyrzuty sumienia z powodu swoich wystąpień na Uniwersytecie Warszawskim atakujących prof. Tatarkiewicza, Kotarbińskiego. Co to, to nie. Pan Leszek tylko bolał nad tym, że sowieckie niegramotnyje profesory nie studiowały wiekopomnych dzieł Marksa, kontentując sie komentowaniem pism Włodzimierza Iljicza oraz Józia - Słoneczko.

Jakoś nikt z tych "elit" nigdy nie uderzył się w pierś i nie powiedział "ciężko zgrzeszyłem przeciw polskiej nauce, polskiej literaturze, przeciw swoim rodakom". Stale natomiast słyszymy o "heglowskim ukąszeniu", "ketmanie" i inne dyrdymały. A w piersi to oni lubią uderzać, ale nasze.

Wiesława

Pozdrawiam

P.Górski

  

Drodzy Państwo,

 

Z tego co mówił St. Dziwisz, to nawet nie on go zaprosił, ale Kwach sam się wprosił, używając do tego podstępnego fortelu.

Wyjaśniał, że przecież nie mógł zostawić na środku drogi aktualnego prezydenta (który ich zatrzymał), głowy państwa - z małżonką, aby biegli do samolotu - za papamobile - na oficjalne pożegnanie. Widać w tym rękę służb ...

Tu jednak Papież decydował - to było dobrane i wybrane grono, większość ludzi bliskich, bądź bardzo bliskich JP2 ...

Właśnie, jak sama Pani zauważyła: "L .Kołakowski był ogromnie ciekawym rozmówca."

Przypadek nie wchodzi w rachubę.

Jeszcze raz wracam do tego co mówił Ojciec Bocheński - już w latach 80-tych ..., kiedy był w Krakowie; znam to z relacji moich kolegów z PAT-u; co ciekawe, wtedy to, jakby dla odmiany, ostro beształ Tischnera, bezpośrednio, w swoim stylu - a Kołakowskiego ponoć chwalił ...

No, a to co mówił Kołak po śmierci Ojca Świętego ? - aż się K. T. Toeplitz obruszył i publicznie kwestionował, że to niemożliwe, że to jakaś komedia i przedstawienie ...

Ciekawe co by JP2 powiedział, gdyby Wolńska umarła wcześniej, jeszcze przed Nim ? ... (tekst Jacka B. świetny! - kiedyś Marszałek podobnie wyraził się o zmarłym francuskim ministrze :)

Jest wiele takich historii ...: H. Arendt - Heidegger, N. Bohr - Heisenberg, a także Ojciec Święty - Tischner, i wiele innych.

Moim zdaniem, JP2 cenił go jako filozofa ..., co nie znaczy, że nie "doceniał" jego "zasług" z przeszłości ... :-)

Jednak Jan Patoćka był chyba wyżej przez Niego oceniany - jak najbardziej zasłużenie, genialny filozof i męczennik!, ale ... tylko fenomenolog ... (jak Wojtyła i wielu innych genialnych nie-marksistów, także Polaków, np. hrabina A. T. Tymieniecka ...)

Oj ci Czesi ...

Jerzy L.

 

 

 

 Panie Jerzy Drogi,

 naprawdę zależy Panu na odpowiedzi?

To jak pytanie o osoby zabierane do papamobile.

 

 Papież zapraszał wielu ludzi, bardzo różnych. Jego przywilej.

 L .Kołakowski był ogromnie ciekawym rozmówca.

 MD

 

 

Zadałem kiedyś pani Wandzie Poltawskiej pytanie - dlaczego JP2 zaprosil do "papa mobile" Kwasniewskiego....  Jak pan wie pani Wanda byla do konca bardzo blisko JP2 (nawet przy jego smierci o czym nikt nie wie) wiec mam duza ufnosc do jej wiarygodnosci slow. Ona krotko stwierdzila iz do papa mobile Kwasniewskiego  zaprosil k. St. Dziwisz... ku zdumieniu Ojca Świętego. Myślę ze wiele osob zaproszonych na salony do watykanu mogly miec podobne zrodla zaproszen...

 

Wiem tylko tyle ze w Rzeczpospolitej nr. III ciagle uwiarygadniani sa ci ktorzy umacniaja "elyty i autorytety" jakos wyrosle z tamtego systemu. Te wszystkie postacie do ktorych ciagle sa watpliwosci czy byl tajnym czy nie, albo tzw. kameleony ktorzy lubia sie przebarwiac jesli taka jest koniunktura. Urban jest obronca slowa, Boin ministerm, TW Karol przewodniczacym PE, Czempinski i Olechowski tworcami PO (wczesnie KLD), polegly w Iraku red. Milewicz - bohaterem (nawet szkoly przyjmuja jego patronat jego nazwiska) a nikt nie pamieta ze redagowal w stanie wojennym Dziennik TV i ze wyjezdzal z ramienia rezymu zagranice by "zbierac" materialy....  itd.

Tak dzisiaj bohaterowie AK umieraja w osamotnieniu a innym wysyla sie za nasze pieniadze samoloty wojskowe po ich trumny... Nie dajmy się zwariowac, Polske nadal trawi komuna (moze nie w znaczeniu gospodarczym bo to raczej wilczy kapitalizm mafijny) ale w znaczeniu umyslu...

Piotr Zarębski

 

Wtrącam i ja swoje trzy grosze:

Przede wszystkim całkowicie zgadzam się z Józkiem Śreniowskim, że niektórzy dyskutanci niemożebnie mieszają oceny moralne z ocenami intelektualnymi. A p. Górskiemu odpowiadam wprost na postawione przez Niego pytanie czy można być wybitnym filozofem i kanalią? Oczywiście TAK, można, i są przykłady (niektóre podał Jurek). Gdyby nie było można, to nie miałoby sensu rozróżnienie - w klasycznej etyce cnót!!!, nie w żadnych relatywistycznych modernizmach  postmodernizmach - cnót etycznych i cnót umysłowych. Tak samo jak można być kanalią i wybitnym pisarzem, artystą, naukowcem, etc. etc.... a nawet papieżem. Aleksander VI (Borgia, ten od orgii "kasztanowej" i innych bezeceństw) był niewątpliwie kanalią i najprawdopodobniej smaży się w piekle, a jednak historycy zgodnie twierdzą, ze była to wybitna postać w dziejach Kościoła: uporządkował kodeks kanoniczny, wydał zarządzenia skutecznie podnoszące poziom moralny (tak, tak!) kleru, przywrócił dyscyplinę w wielu zakonach, wzmocnił Inkwizycję, także jako suweren doczesny dokonał sprawiedliwego podziału Nowego Świata między Hiszpanię i Portugalię (traktat w Tordesillas) etc.

A teraz ad rem, to znaczy ad Kołakowski (sam nie wiem jak pisać: "śp." "b.p." czy nic - i tu mamy pierwszy kłopot, bo na dobrą sprawę nikt nic nie wie, a w tej chwili odbywa się pogrzeb: czy był ochrzczony, czy wyraził życzenie takiego pogrzebu, jaki ma? W każdym razie pogrzeb, na który nie przybył nieboszczyk (bo trumny nie było w kosciele) to rzecz osobliwa, nawet w dzisiejszym "liberalnym" Kościele. Czy spełnił warunki pogrzebu kościelnego jakie nakłada Kodeks Prawa Kanonicznego (kan. 1184 i 1185) po prostu nie wiem; w każdym razie trzeba pamiętać, że co innego jest msza św. pogrzebowa, która wymaga spełnienia tych warunków a co innego msza w intencji zmarłego, którą można zamówić za kogokolwiek).

Oddzielam zatem ocenę moralną od intelektualnej:

a/ ocena moralna

Bez wątpienia "wczesny" Kołakowski to kanalia totalna i tu nawet nie ma co dyskutować. Co do późniejszych okresów - tez różnych - trudno mi wydać opinię jednoznaczną. Generalnie, od czasów emigracji był po "słusznej" stronie, jego stosunek do chrześcijaństwa też zasadniczo zmieniał się systematycznie w dobrym kierunku. Jednocześnie, dziedziczył niestety wszystkie fobie i mity swojego "naturalnego" środowiska, choć mam wrażenie, że bardziej wykorzystywali go macherzy od słusznycb poglądów, aniżeli sam pobudzał w tym kierunku. No i ta fatalna końcówka z oracją na pogrzebie Wolińskiej, którą przedstawił jako ofiarę antysemickiej nagonki i kaczofaszyzmu; powiem brutalnie, że byłoby lepiej gdyby sam umarł te kilka miesięcy wcześniej.

En general: kreowanie go na autorytet moralny to oczywiście bezczelna hucpa, do której zresztą już niestety prawie przywykliśmy (Kuroń, Geremek itd.); prawdziwie chrześcijańską posługą byłoby prosić Boga o wybaczenie mu jego grzechów a policzenie mu tego, co zrobił dobrego, bo jednak zapewne zrobił.

b/ ocena intelektualna:

Primo: Może tu kogoś zdziwię, ale osobiście za bardziej szkodliwe w jego dorobku uważam teksty z okresu "rewizjonistycznego" (krajowego), na czele z"Kapłanem i błaznem", aniżeli te nienawistne brednie, które pisał na początku. Tamte gnioty nikogo nie mogły przekonać, natomiast to, co napisał już w "aureoli" niepokornego oddziaływało i to naprawdę szeroko, a jest własnie relatywistycznym fałszem. Atakowanie marksistowskiej "ortodoksji" z tej pozycji, że to "kapłaństwo" i dogmatyzm naprawdę uderza w całą Wielką Tradycję Zachodu, w każdą metafizykę i oczywiście w ortodoksję religijną a szerzy złudzenie, że "prawdą" jest to że nie ma Prawdy (czyli K. był postmodernistą avant la lettre).

Secundo: mówiąc ściśle, pytanie czy K. był wybitnym filozofem jest moim zdaniem trochę bezprzedmiotowe, bo był on nie tyle filozofem, co raczej historykiem filozofii, a tego jednak nie powinn sie mieszać, co dziś jest nagminne. Zaznaczam, ze to nie jest żadna deprecjacja, bo np. niszczony przez niego Tatarkiewicz też był historykiem filozofii a nie filozofem sensu proprio i w niczym mu to wielkości nie ujmuje. A filozoficzno-historyczne prace K., tak te wcześniejsze i jeszcze marksistowskie, jak o Spinozie, to jednak erudycyjna i rzetelna robota intelektualna; przede wszystkim zaś jednak dzieje marksizmu są chyba najlepsze, przynajmniej z tego, co znam.

Tertio: osobiście cenię najbardziej te jego książki ("Jeśli nie ma Boga...", "Czy diabeł może być zbawiony" i tę o Pascalu i jansenistach), w których naprawdę próbuje wejść - choć z zewnątrz - w istotę chrześcijaństwa. Dodam, że ma u mnie też te "plusy dodatnie", że rozumiał dogmatyczną właśnie spójność, wielkość i piękno liturgii klasycznej a przestrzegał Kościól przed postępowymi wariactwami.

Quarto: wypowadając się czasami na tematy filozofii politycznej, więc mnie najbliżej, pozwalał sobie na "bluźnienie" przeciwko takim fikcjom demoliberalizmu, jak "prawa czlowieka"; pamiętam jego doskonały tekst, w którym wykazywał ich ontologiczną nicość - choć niestety zaraz potem asekurował się "poprawnie", że choć to fikcja, to trzeba się do niej dostosować, bo nie ma innego oparcia przeciwko tyraniom.

En general: był to jednak umysł nieprzeciętny, naprawdę wybitny i wiele jego dzieł przetrwa, jak sądzę, próbę czasu. Ale oczywiście natrętny frazes o najwybitniejszym filozofie polskim XX wieku, to taka sama hucpa jak kreowanie go na autorytet moralny.

Tyle, moim skromnym zdaniem

Jacek z Rokicia

 

 To nie o brak czasu chodzi.
Historyczna konieczność to jest ten kawałek (pojęcie) pod brzytwę. Bowiem to kategoria mętna, bałamutna i tak uczona, że nic nie znaczy, samo semantyczne opakowanie. Skądinąd nie tyle, że już starożytni (Grecy) tylko, że w filozofii po współczesną błąka się t5aka intuicja, w religii (teologii) zresztą też, ale rzadko bierze prymat i dyktuje doktrynerskie schematy. Daniel Bel i Marxa nazywa  modernistą i neopozywitywistów, ale tylko niektórzy 'moderniści' zdobyli się na wiarę w taki idiotyzm !

 


OK, rozumiem: jest to uzupełnienie do Wildsteina ... Dzięki !

 

To co było "wynalazkiem" dla Kołakowskiego i jego akolitów (widać nadal nie dla wszystkich skoro Walicki, GW, itd.) inni wiedzieli "od zawsze" (i tu racje ma Paweł ...)

Problem polega na tym, że niedouczeni filozofowie jakimi byli (i są ... :) marksiści często wyważali (vide: odkrycie Kołakowskiego !) otwarte drzwi ...

Coś co było wiadome, oczywiste, już starożytni ... itd. - dla nich stanowiło "wielkie odkrycie".

Ale trzeba ich było tolerować, bo mieli władzę ..., totalitarną !

Podobnie było z Heideggerem ..., niezwykłe, wybitne umysły i taka tępota.

Skąd to się wzięło ? ...

W rozmowach z Mentzelem L.K. mówił, że nie był ochrzczony; ojciec komuch, mason, podejrzane kontakty z bolszewickimi soładatami ..., matka umarła gdy miał 3 latka ..., ale o. Bocheński już w latach 80-tych mówił, że się nawrócił ...

 

A Ty ciągle nie odpowiadasz na moje pytanie: "Dlaczego ...?"

Czy, gdyby JP2 wiedział o wpadce z Wolińską ... ?

 

Jacek z Rokicia napisał dokładnie to samo co Ty i ja, ale obszerniej i ... bardzo ładnie!, a passus o przemówieniu L.K. po śmierci Wolińskiej jest pierwsza klasa ! :-)

 

Ja nie mam tyle czasu na pisanie ... :-(

Jerzy ze Złotna.

 

 

Tak, mam na myśli Andrzeja Walickiego z jego "Marxizmem czyli skokiem do królestwa wolności" i cały szereg ohjawiń "konieczności historycznej" jakie serwowali minione 20.lat rozmaici depozytariusze prawdy z  planety Agora. To mnie niezmiennie wprawia w zdumienie. Skoro w historii zdarzyło się coś, bo zdarzyć się musiało - historykom pisane jedynier kronikarstwo, bo cóż szukać wyjaśnień czemu tak, nie inaczej biegło : musiało i basta. Wiadomo z dawna, że w historii wynik jest nieprzewidziany, bo sił i okoliczności jest bez liku. Jedno można mniemać zasadnie : wunik wychodzenia z komunizmu także jest nieprzewidziany. Czy pierwsi wyjdą zeń Czesi, czy my, czy Chińczycy, czy narody bałkańskie. Obserwujmy i poczekajmy. Zobaczymy sami lub ci po nas , ktorych to pewnie mniej będzie interesowało.
Co do
Tez myślę, że są dwa plany dyskusji: primo - co one wówczas niosły , secundo - jak były odebrane i co wzbudziły. Uwagi Twe co do środowisk lewicowych, jak powiadasz , przyjmuję. Ale ta młodzież z "Beczki" to byli wychowankowie o.Tomasza Pawłowskiego,o.J.A.Kłoczowskiego, arystokratów ducha, następców Adama Sapiehy i mlodszych kolegów bp.Wojtytły. I ta młodzież z wypiekami studiowała Tezy LK A.D.1977, a to chyba z dala od kręgów lewicowych. To ich pytałbym co tam znajdowali u licha.
Argument z Tezami adresowałbym do Jerzego ze Złotna. Ciekawym, jak sie z nim upora. Tobie posłałem, bo nie wiedziałem, jak je sob ie przypomnnisz, jako ważny głos ówczesnej dyskusji czy jako miałki tekst chwilowy i nie odkrywczy (?) Pozdrawiam   Józek z Dołów

 

Drogi Józku,

Myślę, że Twoja intrepretacja "Tez" (mam je, w londyńskim wydaniu "Czy diabeł..") jest opisowo prawdziwa, jeśli chodzi o pewne środowiska inteligencji o formacji lewicowej, którym istotnie mogła pomóc uporać się z fatum "konieczności dziejowej", i w tym sensie mogła je "ośmielić".

Natomiast dla mnie osobiście to nie mogło mieć żadnego znaczenia. W 1971 byłem licealistą, nie pamietam czy wiedziałem już o istnieniu LK, na pewno wówczas Tez nie czytałem; poza tym, dzięki Bogu, nigdy nie obracałem się w kręgach myślących w kategoriach histmatu; ja się formowałem na Zdziechowskim, Konecznym, Braunie etc., dom (Dziadka) był endecki, więc zupełnie inne klimaty.

Pierwszym tekstem LK , który czytałem był chyba "Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą", i to była dla mnie lektura, którą od razu odbierałem jako zabawne ćwiczenie umysłowe, bo przecież żeby brać to serio, trzeba mieć schizofrenię. Zresztą to właśnie w LK lubiłem: paradoksy, gry pojęciami - tylko broń Boże, poważnie.

Ale w dalszej dyskusji (poczta poranna dzisiaj) to już się zgubiłem, bo nie wiem jaka kolejność wypowiedzi.

pozdrawiam

Jacek

 

PS."Walicki" to chyba chodzi o Andrzeja, nie o jego ojca, Michała?

J.

 

 

 

To posłałewm Lobie. A Tobie w odpisie, bo Jerzego ze Złotna mam za młodszego," co to nie żył w tamtych czasach" i mógłby się na to co piszę nabrać. Jeśli nie mam racji (poniżej) albo sądzisz, że nie można sprawy tak ująć, napisz w miarę czasu w czym nie podzielasz takich opini. Poza ocenami polskiego października (1966) to jedyne znane mi 'polityczne' wypowiedzi Kołakowskiego (Tezy, bodaj 1971 ?) wprost.
 Nie wiem czy dziś starannie czytając zgadzałbym się z nimi,ale wówczas ich wpływ na pewno nie był marginesem czy sarkastyczną krotochwilą. Jakoś to uleciało z pamięci.
Pozdrawiam Józek z Dołów

 

 

Rozglądałem się czy są w sieci owe Terzy...sprawdziłem pamięć, trafiłem : 1971, na razie nie znalazłem textu, mam w pdf, tylko w którym komputerze ?
Znalazłem taki blog:

chłopak z Pragi

W marcu 1950 roku ośmiu studentów, członków PZPR wystąpiło z otwartym, publicznym atakiem na wybitnego filozofa prof. Władysława Tatarkiewicza, protestując przeciwko rzekomemu dopuszczeniu na prowadzonym przez niego seminarium do „czysto politycznych wystąpień o charakterze wyraźnie wrogim budującej socjalizm Polsce“.
Kilka miesięcy później Tatarkiewiczowi odebrano prawo do wykładania i prowadzenia zajęć, a pod tym donosem czy też, jak wtedy go nazywano, listem otwartym podpisali się prócz Leszka Kołakowskiego m.in. Bronisław Baczko, Irena Rybczyńska i Henryk Holland (ojciec "Agnieszki

 

 

Ja się z Pawłem Górskim zgadzam !!!!

Widzisz - właśnie nie rozumiesz - a już rozdajesz cenzurki ...

Filozofia nie wszystko rozstrzyga (chociaż wiele ...), co zrozumiał (nie wiem czy do końca), w pewnym momencie, Kołakowski - a Wildstein potrafił to wydobyć (jako jedyny znany mi publicysta) - i dlatego ten tekst polecam !

Józefie, przecież to Ty ciągle mnożysz byty ponad potrzebę - juz Ci to wielokrotnie mówiłem ... :-)

Jerzy.

 

 

Czy Wy Wszyscy musicie pisać że zgoda, kiedy nie ma zgody.Już mówiłem, że to od komuchów bierzemy, bo oni wielbili ogłaszać, że coś uzgodnili to znaczy narzucili, oktrojowali albo najkazali z niczym się nie licząć (z prawami fizyki np.) nie mówiąc o tym, że nie licząc się narturalnie z nikim. Jesteście pokoleniem powtarzaczy : zgoda, zapytaj Prof.Dąbrowskiej, co raz Jej to wytykam. Argument masz lichy ale chodzi Ci o to, że się z P.Górskim nie zgadzasz jak rozumiem, dlatego piszesz : zgoda. Weź Pan brzytwę Okhama i ciachnij semantycznie owe: jestem za a nawet przeciw. Zobacz co P. Górskiemu odpisałem, zapomniawszy odesłac go do wspomnienia (Kołakowskiego) o zmarłym Heidegerrze ?".....Filozofem wielkim był....."


 

Drogi Jurku!

Można buć uczciwym nie będąc naukowcem, ba można być uczvciwym będąc analfabetą. Pytanie: czy można być "wybitnym" filozofem będąc kanalią, kłamcą i koniunkturalistą ? Jeśli był takim "wybitnym" "filozofem" to dlaczego nie dostrzegł lub nie przeczytał tego co napisał np. L. von Misses? Czy "wybitni" filozofowie dopiero na starość zaczynają rozumieć czym jest kłamstwo?

Pozdrawiam

P.Górski

P.S. Odpowiedziałeś sobie sam ( moim zdaniem ). Wojtyła był wybitny i jednocześnie uczciwy. Czyli jednak można.

 

Dziecinną licytacją wzbudziłeś żywszą wymianę zdań. Poza Wildsteinem żadnego textu na pożegnanie nie znam. Może mam(y) krótką pamięć. Jest bowiem Kołakowski autor "Po Prostu" i "Argumentów", Bajek o Lailonii, etc., jest praca o mistykach holenderskich, jakby ekspiacja po stalinowskim kursie, ale potem jest coś co się ni do filozofii ni do jej historii nie zmieści. To jest polityczna i moralna odpowiedź na własne i bolszewickie niegodziwości. Mam na myśli "Tezy o nadziei i beznadziejności" i "Sprawę polską" na łamach paryskiej Kultury. Tezy mam  w pdf  bodaj.
Te tezy stały się 
dokumentem założycielskim demokratycznej opozycji (której nie emigrant Kołakowski przewodził) i są, na ile mam je w żywej pamięci, bardzo bliskie zapoznanej zdałoby się wówczas  (romantycznej) tradycji niepodległościowej polskiej inteligencji. Pamiętam jak założyciele krakowskiego SKS z kręgu Dominikanów  żuli te tezy, dokonywali ich egzegezy etc. a ci, co ich nie czytali chłonęli je od innych. Dlatego, że Kołakowski dokonał w nich odkrycia, jak wyjść z paradygmatu dialektyki a raczej z diamatu i histtmatu jednym rychem. To był ruch najprostszy : wypowiedzieć gościnę doktrynerstwu konieczności historycznej , która panoszyła się (eufemistycznie rzecz ujmując) w centrum i na peryferiach po doświadczeniu totalnej wojny i podczas totalitarnej despotii. Myślę, że nie brak jej np. w egzystencjalizmie, który trudno pomawiać o wsparcie państwowym monopolem czy siłą militarną. Jeśli nie ma jej wprost, pojawia się w postaci fatalizmu i aleatoryczności człowieczej.
 Odrzucenie
historycznej konieczności, nie tak oczywiste i powszechne, skoro po dziś dzień obecna jest pewnie tak u Michała Walickiego, jak w ideologicznych filipikach Gazety Wyborczej (sic !) jest tym prostym wynalazkiem, który Kołakowskiemu zawdzięczamy jak dobrze postawiony drogowskaz. Przy ocenie spadku jaki nam pozostawia warto chyba przypominać te  autorskie Tezy, i kłaść je na szali pozafilozoficznej oceny, bo w ocenach moralnych i politycznych to one ważą, a w każdym razie ważyły w latach 70. i 80. kiedy ni my sami ni Kołakowski nie widieliśmy bliskiej perspektywy upadku komunistycznego Lewiatana. To jeszcze realnie nie majaczyło na horyzoncie, choć szlkiśmy w tę stronę....
To tyle
pro memoria Józek Śreniowwski



Można wymienić wielu uczonych, myślicieli, filozofów itp., którzy byli wybitnymi specjalistami w swojej dziedzinie i skończonymi kanaliami moralnymi (wbrew pozorom, to jest dość częsty przypadek - niestety).

Dlatego w ocenie moralnej Paweł ma rację, a przy okazji oceny dorobku naukowego nasuwa się pytanie: dlaczego Ojciec Święty (największy z Polaków !) zapraszał Kołakowskiego ... itd.

Wildsteinowi chodził przede wszystkim o ten drugi aspekt ...

I co zrobić z takimi "kwiatkami" - oto jest pytanie stricte filozoficzne !

Jerzy.

 

Ja się z racją reż.Piotra Zarębskiego co do pamięci tych, którzy ginęli za ojczyznę zgadzam, nawet więcej.
 Nie sądzę jednak, by dorobek myślowy, artystyczny czy inny odsądzać od czci i wiary za brzydkie zachowanie a nie wedle kryteriów estetycznych, logicznych czy innych czytelnych.
 Wiem, wielu z nas tęskni za jednościa dobra,prawdy i piękna albo broni samej możliwości , ża taka jednośc  modelowo zachodzi.
 Tu jej oczywiscie często nie ma, nie jest to powód, by się obrażać na historię.
Nie ma też powodu (dla mnie to oczywiste), by czynić bohaterów z tych, którzy do nich nie należą, ani - by dezawuować bohaterów,
którzy nimi są - czy o tym pamiętamy czy nie. Np. z tego powodu, że było ich zbyt wielu, jak wielu było powstańców warszawskich, żołnierzy w bitwach o Polskę czy za Polskę, w katowniach bezpieki. Chodzi Wam może Panowie o to, by nie zrównywać bohaterów z innymi postaciami, o jakich pamiętamy czy mamy coś w spadku. Rzekłbym - z dobrodziejstwem inwentarza....
Czy teraz zbliżają się nasze stanowiska (?)  J.Śreniowski



Panie Piotrze,

 

Ja w pełni podzielam Pana opinię, ale proszę odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Ojciec Święty (największy z Polaków !) zapraszał Kołakowskiego na sympozja filozoficzne do Castel Gandolfo ? ...

To jest ważne i ciekawe ...

Co do reszty, ja się w 100% z Panem zgadzam !

 

Pozdrawiam,

Jerzy L.

 

 

 

Tekst profesora z Rzeszowa...

Mysle ze takich "kameleonow" mamy na kopy w Polsce i sa dzisiaj tej ekipie autorytetow potrzebni stad huczne pogrzeby na Powazkach, nazwy placow (Bruksela) i co gorsze szkół....

A gdzie ci co gineli za Ojczyzne wlasnie dlatego ze nie wikłali sie w komunistyczne salony...?
PZ


 

Czyj to jest tekst ?

 

Pełna zgoda, ale dlaczego w takim razie Ojciec Święty zapraszał Kołakowskiego na sympozja filozoficzne do Castel Gandolfo ? ... :-)

JL.

 

 

Jesli byl tekst Wildsteina to i ten tez powinien byc znany

wkopije go ponizej ...

PZ

 

Dlaczego?

 

 

 

(1) postanowiłem kilka słów napisać na marginesie nekrologu z ostatnich dni. Od razu zastrzegam się, że nie jestem w stanie sprostać rzymskiej maksymie: de mortuis - aut nihil, aut bene - żeby o zmarłych albo nie pisać/mówić - nic - albo dobrze. Na swe usprawiedliwienie mam argumentację przytoczoną kiedyś przez Jana Pietrzaka - oto jego monolog „mówią, aby leżących nie kopać - no, to kiedy ich kopać?!” - szło o komuchów - naonczas wyglądali na leżących.

 

(2) w kwestii - casus L.K. - muszę powiedzieć, że nie odczuwam najmniejszej ochoty na sięganie do jego prac (nawet nie musiałbym daleko sięgać) - ten człowiek mnie odpycha - a stan emocjonalny trafnie określa termin „obrzydzenie”. Aby zatuszować ewentualne rozczarowanie moją tak kategoryczną postawą - kilka słów wyjaśnienia - zwłaszcza, że w najnowszym tygodniku „Solidność” z datą 31 lipca 2009 ujrzałem na s.24 aż dwa teksty odpowiadające przytoczonej rzymskiej maksymie. Nie pójdę żadną miarą za tym przykładem - ponieważ:

 

(i) Leszek Kołakowski (1927-2009), oraz wielki przyjaciel T.Miłosza - Tadeusz J.W.Kroński (1907-1958) do spółki ze swym współbratymcem Adamem Schaffem (1913-2006) - całkowicie rozłożyli znakomitą warszawską szkołę filozoficzną II RP. Niewątpliwie sytuacja aż nadto jawnej sowieckiej okupacji nie pozwoliła wrócić do Polski i Janowi Łukasiewiczowi (1878-1956) i Alfredowi Tarskiemu (Tatelbaumowi) (1902-1983), odsuwając na daleki margines pozostającego w pełni sił twórczych Władysława Tatarkiewicza (1886-1980). Służąc moskiewskiemu okupantowi, a więc takiemu którego nikt rozumny nie kojarzy ani z intelektem, ani z kulturą, nie mówiąc o filozofii - a jedynie z przemocą takiemu okupantowi służyli ci ludzie ze wszystkich sił - w listach jakie wymieniał Z.Herbert z H.Elzenbergiem - można na ten temat poczytać relacje widziane z toruńsko-gdańskiej perspektywy; zaś w Powszechnej Encyklopedii Filozofii - O.A.Krąpca - znajdziemy prawdziwe życiorysy pomienionych z wyjątkiem właśnie L.K. - liczę, że ten życiorys znajdzie się w ostatnim 10-tym tomie jaki ma wyjść niedługo - tomie zawierającym Suplement?

 

(ii) w najgorszych stalinowskich latach Kołakowski napisał „Historię Filozofii Wieków Średnich” - ohydny stalinowski gniot, którego nikt nigdy nie usiłował tłumaczyć, czy bronić;

 

(iii) po roku 1968 nawet Wolna Europa widziała w Kołakowskim współ-bojownika - czytając przed mikrofonami fragmenty jego trzy tomowej pracy „Główne nurty marksizmu”- (w przedruku 1-go wydania z roku 1976 - Zysk i S-ka, Warszawa - zaczerniono 514+627+644 stron!) już z odmienionym nastawieniem - ja nie byłem w stanie przebrnąć przez początkowe partie pierwszego tomu tego dzieła dotyczącego filozofii, którą H.B.Acton w jednotomowej pracy „The Illusion of the Epoch” - RKP 1955, s.278 - podsumował jedną frazą „philosophical farrago”; mówiąc brutalnie - to już było zajmowanie się trupem.

 

(iv) Wildstein'owi (na łamach Rzepy) chce się rozbierać dorobek Kołakowskiego - mnie nie; pamiętam jak na KULu podczas jednego z dwu tygodni filozoficznych w których brałem udział (więc albo w roku 1960, albo o rok później) Ojciec Albert Krąpiec określał L.K. jako solipsystę, a nie jako marksistę - co już wówczas było nader znaczące;

 

(v) L.K. oraz tylko co wymieniony - Ojciec Albert Krąpiec - to jeśli idzie o filozofię - proste skośne - ale zapewne największy rozbrat widzę w kwestii kategorii ich człowieczeństwa;

 

(vi) wróciwszy w r.1988 z Wyspy L.K. zbratał się z Jerzym Turowiczem - niewybredność tych wszystkich jego kroków nie mieści się w moich kategoriach - te kałuże, te rozlewiska - ta codzienna „wybiórcza” i ów tygodniowy „obłudnik powszechny” pracowicie realizują zadanie zanieczyszczania kościoła katolickiego od wewnątrz manierą pseudo-intelektualną - anim im brat, ani swat!

 

(vii) ten człowiek raz się splamił i nigdy nie będę ciekawy go widzieć - J.Piłsudski o S.Brzozowskim - nie tylko ten jeden raz i ja zdążam za słowami Wielkiego Marszałka.

 

 

 Ma Pan w pewnym wymiarze rację, z która nie wypada polemizować, zwłaszcza gdy się tę rację podziela.
 Nie ma Pan jej równocześnie, kiedy
holistycznie czy 'integralnie' patrzy na Kołakowskiego, bo czym innym są oceny moralne, ewaluacja dróg, jakimi LK kroczył czy "zrozumiał" a czym innym odniesienie do dorobku intelektualnego tego myśliciela i historyka filozofii. Tego że Heidegger, iksiński czy inny Sartre ocierał się albo nurzał w bagnie wcale nie musimy wiedzieć rozważając co każdy z tych intelektualistów wniósł. Tamte oceny odnoszą się zdecydowanie do "portretu moralnego, doświadczeń czy biografistyki" - wizerunek myślowy jest czymś oddzielnym i często przetrwa mimo niesławy swego autora. Z szacunkiem  J.Śreniowski

 

 

Drogi Jurku!

Jest niewątpliwie chwalebne nawrócenie grzesznika. Jest chwalebne mimo tego, że droga do nawrócenia prowadziła po trupach Tych, którzy nie błądzili. Nie bładzili choć nie byli "filozofami", nie bładzili bo byli zwykłymi PRZYZWOITYMI Polakami. Profesor "flilozof" "zbłądził", ale potem już ZROZUMIAŁ. Jakos dziwnie ten mędrzec rozumiał doskonale co kiedy się opłaca. Komuniści "rewizjoniści" to nie ci, którzy coś przewartościowali, ale ci, którzy zrozumieli "mądrość etapu". Ja w przeciwieństwie do nich "etapów" nie rozumiałem, korzyści nie doświadczyłem, na szcunek nie zasługuję. Szacunku w towarzystwie takich "filozofów" nie oczekuję. Wolę być zapomnianym.

Pozdrawiam

P.Górski

 

  

Polecam, bo to najlepszy tekst o Kołakowskim jaki znalazłem po jego śmierci !

Jerzy L.

Od mitologii do ideologii i z powrotem


Ks. prof. dr hab. Andrzej Maryniarczyk SDB, kierownik Katedry Metafizyki KUL


W ostatnich latach odnotowujemy odejście z tego świata wielu znanych postaci, które odegrały znaczącą rolę w życiu naszego Narodu. Byli wśród nich politycy, działacze sportowi i społeczni, aktorzy i reżyserzy, a także i filozofowie. Wystarczy tu wspomnieć zmarłego przed rokiem o. prof. Mieczysława A. Krąpca, a w tym roku, 17 lipca, prof. Leszka Kołakowskiego. O jednych z nich prasa, radio i telewizja informowały więcej, o innych mniej albo prawie wcale, jak to było w przypadku o. prof. M.A. Krąpca. Niektórzy z nich byli i pozostaną rzeczywistymi autorytetami i wzorami. Innych środki przekazu i określone grupy opiniotwórcze przez nagłaśnianie i propagandę chcą wykreować na niekwestionowane autorytety moralne i intelektualne.

W przywołaniu tego faktu nie chodzi o jakąś licytację, co, komu i ile się należy. Ale chodzi o coś więcej, mianowicie o zwrócenie uwagi na etos tzw. medialnych kreatorów intelektualnych autorytetów. Śmierć i odejście z polskiego życia filozoficznego prof. Leszka Kołakowskiego, a przed rokiem, 8 maja 2008 roku, o. prof. M.A. Krąpca i sposób zachowania się świata mediów oraz przedstawicieli instytucji filozoficznych, jest okazją do szerszej refleksji na ten temat i postawienia pytań, które trudno przemilczeć.

Mitotwórcy i mitomanii
Jedna z ważniejszych prac Kołakowskiego, obok "Głównych nurtów marksizmu", które powstały w okresie jego rewizjonizmu, to książka nosząca tytuł "Obecność mitu". Mit i skłonności do mitomanii - zdaniem Kołakowskiego - pojawiają się na każdym etapie rozwoju myśli ludzkiej. Tak dzieje się i współcześnie. Mity o ludziach i wydarzeniach powstają wtedy, kiedy człowiek popada w niewiarę możliwości poznania prawdy lub gdy ta prawda dla niego nie istnieje, albo - co gorsze - jest dla niego niewygodna. Samo zaś myślenie mitami nie przynależy już do dziedziny poznania, lecz do dziedziny sztuki. Nic więc dziwnego, że tworzeniem współczesnych mitów zajmują się tak chętnie medialni kreatorzy kanonu oficjalnych autorytetów. Takim zabiegom poddawane są często na naszych oczach różne postaci z życia politycznego, społeczno-kulturowego, i takiemu zabiegowi został też poddany sam Kołakowski. Ostatecznie on sam nie jest temu winien, bo przecież nie może temu zapobiec ani też się sprzeciwić. Dzieje jego drogi filozofowania są dziejami jego życia. Tego zresztą nigdy nie negował. Wprawdzie pytany o niechlubne teksty i zachowania odpowiadał, że nie wszystko dobrze pamięta; czasem, iż się wstydzi za coś, co napisał; ale najczęściej milczał.
Jednak ci, którzy chcą, by o tym nie pamiętać, ba, co więcej - wymazać to, dzieląc jakby filozofię polską na dwa okresy: przed Kołakowskim i po Kołakowskim, dokonują swoistego zakłamania prawdy o człowieku, jego życiu i dziele na rzecz kreacji jakiegoś mitu, w którym przenikają się nawzajem prawda i fałsz. Ksiądz Józef Tischner odnotował pouczającą refleksję w książce "Polski kształt dialogu", w której dokonał m.in. refleksji nad działalnością L. Kołakowskiego. "Pamiętamy: Ingarden atakowany przez kolegów Kołakowskiego w czasach stalinowskich nie ugiął się, nigdy nie napisał ani słowa, co do prawdziwości którego nie byłby przekonany. Został usunięty z Uniwersytetu, powrócił nań dopiero po październiku. Był jednym z nielicznych wówczas symboli nieskazitelnej postawy etycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czytelnik jest zapewne w stanie wyobrazić sobie, jak w tym właśnie kontekście brzmiały słowa Kołakowskiego: 'chcemy podniecać nieufność do świętości', 'chcemy zwalczać jałowy spokój', 'bezmyślne poczucie zaspokojenia' tych, którzy głoszą 'etykę kodeksu'. 'Nieufność do świętości...'. Nikt świętych z nich nie robił, a zwłaszcza oni sami. Nikt jednak nie mógł, a nawet nie miał prawa zaprzeczyć, że w ciemnych dla narodu czasach ludzie ci spełnili swój obowiązek. A to było to, o co wówczas chodziło.
Kołakowski nie potrafił jeszcze wyzwolić się spod znanej zasady Marksa, że filozofowie dotychczas jedynie objaśniali świat, tymczasem chodzi o to, żeby go zmienić. W świecie Kołakowskiego wciąż więcej było do zmienienia niż do poznania. Ale Kołakowski nie zauważył, że poniżenie ludzkiej świętości ma swą drugą stronę, że oznacza zarazem wybielenie przestępcy. Jeśli pozorna jest zasługa, pozorna jest też i wina" (J. Tischner, Polski kształt dialogu, Paryż 1981, s. 112-123).
Dziś słowa te brzmią wymownie. Współcześni bowiem kreatorzy oficjalnych autorytetów zdaje się nie zauważyli, że pomijanie autrytetów z innej formacji filozoficznej i milczenie na temat ich dokonań ma swą drugą stronę, oznacza "zarazem wybielenie przestępcy. Jeśli pozorna jest zasługa, pozorna jest też i wina". A może właśnie o to chodzi?

Kołakowski w kontekście jego antytez
Walka klas, walka systemów i walka ludzkich umysłów - to stały element ducha marksistowskiej dialektyki, w którym wyrastał, rozwijał się, formował i dojrzewał Leszek Kołakowski. Zatem, aby go zrozumieć i dobrze poznać, trzeba przywołać drugą stronę, antytezę jego działania, która była motorem jego twórczości i filozofowania. W dialektycznej historii życia i filozofowania postaciami tworzącymi antytezy działania Kołakowskiego byli m.in. tzw. burżuazyjni idealiści: Kazimierz Ajdukiewicz, Tadeusz Czeżowski, Roman Ingarden, Władysław Tatarkiewicz, a także o. Mieczysław Albert Krąpiec wraz ze środowiskiem Lubelskiej Szkoły Filozoficznej. O Ajdukiewiczu, Kotarbińskim i Tatarkiewiczu, którzy byli antytezami dialektyki Kołakowskiego, pisał szeroko J. Tischner w pracy "Polski kształt dialogu". O tym ostatnim - M.A. Krąpcu - mamy okazję napisać. Zatem zatrzymajmy się przy nim.
Zestawienie L. Kołakowskiego ze zmarłym przed rokiem prof. M.A. Krąpcem nie jest zatem przypadkowe, lecz zgodne z metodą dialektyki i jak najbardziej zasadne. Jest on antytezą jego filozofowania, ale także i wkładu w Polską kulturę i filozofię. Reprezentują oni odrębne sposoby uprawiania filozofii, odrębne szkoły filozoficzne, odrębne postawy światopoglądowe i odrębne zaangażowanie w życie społeczne. Jednak przyszło im żyć i tworzyć "naprzeciw siebie".
Kołakowski rozpoczął bowiem studia w październiku 1945 r. na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Łódzkiego. Na studiach związał się z ruchem marksistowskim. Od 1946 r. pełnił ważne funkcje w Akademickim Związku Walki Młodych "Życie" oraz w Polskiej Partii Robotniczej (PPR). W latach 1947-1966 należał do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). W 1949 r. dzięki pomocy Adama Schaffa rozpoczął pracę na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych przy Komitecie Centralnym PZPR (przemianowanym w 1954 na Instytut Nauk Społecznych). W 1953 r. na UW obronił rozprawę tzw. kandydacką pt. "Nauka Spinozy o wyzwoleniu człowieka". Od 1959 r. kierował Katedrą Historii Filozofii Nowożytnej. Swoje artykuły publikował bez ograniczeń i trudu na łamach takich pism, jak: "Nowa Kultura", "Po Prostu", "Argumenty" czy "Twórczość".
Na początku lat pięćdziesiątych, kiedy swoją działalność filozoficzną na KUL rozpoczął prof. M.A. Krąpiec, komunistyczne władze w Polsce nasiliły akcję nauczania filozofii marksistowskiej na wszystkich szczeblach szkół - wyższych oraz średnich - z zamiarem wprowadzenia w miejsce światopoglądu chrześcijańskiego ideologii materialistycznej. Tej "polityce oświatowej" dał wyraz A. Schaff w 1950 r.: "(...) warunkiem całkowitego ideologicznego zwycięstwa światopoglądu marksistowsko-leninowskiego w Polsce jest, między innymi, przezwyciężenie wpływów ideologicznych obcych klasowo kierunków filozoficznych. Idzie tutaj w pierwszym rzędzie o filozofię tomistyczną, a więc filozofię o wyraźnym obliczu fideistycznym, która jest oficjalną filozofią szkół katolickich (...). Walka z tymi obcymi wpływami ideologicznymi w filozofii nie jest łatwa. Chociażby ze względu na to, iż marksistowskie kadry naukowe dopiero rosną i zwolennicy filozofii marksistowskiej dopiero zaczynają się przedostawać na katedry uniwersyteckie" (Narodziny i rozwój filozofii marksistowskiej, Warszawa 1950, s. 403).
Począwszy od lat pięćdziesiątych XX wieku, M.A. Krąpiec wraz z kolegami pracującymi na Wydziale Filozofii KUL formowali jedyny w Polsce ośrodek uprawiania niezależnej myśli filozoficznej oraz uniwersyteckiego kształcenia wolnego od ideologii marksistowskiej. Stało się to szczególnie widoczne, gdy w następstwie partyjnych nacisków na władze uczelni, dokonanych przez młode pokolenia propagatorów ideologii marksistowskiej (wśród nich był L. Kołakowski), którzy starali się przygotować sobie miejsca na katedrach uniwersyteckich, usunięto z uniwersytetów najwybitniejszych profesorów filozofii, m.in. W. Tatarkiewicza, R. Ingardena, T. Czeżowskiego, I. Dąmbską.
Warto tu przytoczyć wspomnienia ks. bp. prof. B. Dembowskiego, asystenta i uczestnika seminarium prof. W. Tatarkiewicza w latach 1948-1949, który pisze: "Uczestnikami seminarium Tatarkiewicza byli różni ciekawi ludzie (...). Byli też uczestnicy seminarium, którzy przedstawili się raz bardzo mocno: my, studenci Uniwersytetu Warszawskiego, członkowie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Pamiętam pięciu z nich: Bronisław Baczko, Henryk Holland, Leszek Kołakowski, Henryk Jarosz i Arnold Słucki (...). Jakiś czas później w czasie posiedzenia seminaryjnego wstał Henryk Holland i powiedział profesorowi Tatarkiewiczowi, że studenci Uniwersytetu Warszawskiego, członkowie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, chcą odczytać list otwarty. Profesor powiedział, że teksty do czytania na seminarium on sam wybiera, prosi więc o ten i na następnym posiedzeniu poda decyzję. Usłyszeliśmy wtedy w odpowiedzi: 'To jest dla nas dowód, że profesor Tatarkiewicz nie dopuszcza do głosu studentów marksistów'. 'Jeśli panowie tak sprawę stawiają, to proszę przeczytać' - powiedział profesor. Zapadła bardzo przykra cisza i Leszek Kołakowski ten list odczytał. Byłem w nim przedstawiony jako czarna reakcja i do tego asystent Tatarkiewicza. Później Profesor zapytał mnie, co takiego reakcyjnego mówiłem. Przypomniałem dyskusję ze Słuckim. 'Ależ pan miał wtedy rację' - powiedział profesor. Niestety w owym czasie nie chodziło o rację, ale o to, by Tatarkiewicz nie był nauczycielem akademickim. Od października 1950 roku przeszedł na przedwczesną emeryturę. 'Płacą mi, bym nie wykładał' - powiedział kiedyś do mnie ze smutnym uśmiechem" (Spór o metafizykę i inne studia z historii filozofii polskiej, Włocławek 1997, s. 306-307).
Kiedy zestawiamy te fakty i ludzi, którzy obok siebie wówczas pracowali, możemy uświadomić sobie losy niemarksistowskich polskich środowisk intelektualnych i filozoficznych. Była to nierówna szansa pracy i walki. Kołakowski i jego koledzy posiadali wszelkie możliwe środki materialne, administracyjne i propagandowe, inni nie. Niestety, o tych faktach dziwnie milczą filozoficzne środowiska opiniotwórcze. Tego jednak nie można przemilczać i tego nie wolno pomijać, kreując mity współczesnych autorytetów filozoficznych, choćby tego typu jak L. Kołakowski.

Ludzie zapędzani w "getta naukowe" i napiętnowani
W tym czasie, kiedy o. Krąpiec przygotowywał pierwsze podręczniki filozofii realistycznej, filozofowie niemarksiści zamykani byli w "getta naukowe" i skazywani na "wymarcie" przez ograniczanie czy wręcz pozbawianie ich dostępu do druku, radia i innych środków komunikacji. W tym właśnie czasie A. Schaff snuł takie perspektywy przed młodą kadrą marksistowskich działaczy, w tym i przed L. Kołakowskim, którego zatrudnił w Instytucie Kształcenia Kadr Naukowych przy Komitecie Centralnym PZPR: "Szeroka sieć szkolnictwa partyjnego oraz masowa akcja upowszechniania ideologii marksistowskiej są potężną bronią w walce z obcymi kierunkami ideologicznymi. Największy wpływ wywiera słowo pisane. Tłumaczenia klasyków marksizmu oraz naukowej literatury marksistowskiej osiągają fantastyczne jak na stosunki przedwojennej Polski nakłady. Dość powiedzieć, że 'Dzieła wybrane' Marksa i Engelsa wydano w nakładzie ponad 200.000 egz., Lenina 'Materializm i empiriokrytycyzm' 275.000 egz., Stalina 'O materializmie dialektycznym i historycznym' ponad 300.000 egz., a 'Krótki kurs historii WKP(b)' został wydany w nakładzie 1.300.000 egzemplarzy.
Walka przeciw burżuazyjnej ideologii w Polsce Ludowej jest jednym z aspektów toczącej się w kraju i na całym świecie walki obozu demokracji i socjalizmu przeciwko obozowi imperializmu grożącego ludzkości rozpętaniem nowej wojny światowej. W świetle ostatnich wielkich historycznych zwycięstw socjalizmu, w świetle nieprzerwanego postępu budownictwa socjalistycznego w ZSRR i krajach demokracji ludowej, perspektywy tej walki zarysowują się zupełnie wyraźnie - wynik może być tylko jeden: zwycięstwo socjalizmu w całym świecie. Będzie to ostateczny tryumf ideologii marksizmu-leninizmu" (Narodziny i rozwój filozofii marksistowskiej, Warszawa 1950, s. 403).
Upojony tą wizją Kołakowski, nie przebierając w środkach i słowach, na wszystkie możliwe sposoby torował drogę tryumfowi ideologii marksizmu-leninizmu. Warto przy tej okazji przywołać protest ks. K. Kłósaka - o którym wspominał J. Tischner - a który dotyczył języka dyskusji. "W związku z odmawianiem filozofii chrześcijańskiej cech naukowości składam jako profesor i prodziekan Wydziału Filozofii Chrześcijańskiej Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie stanowczy protest przeciw językowi, jakim Henryk Holland, a zwłaszcza Leszek Kołakowski odzywają się o przedstawicielach wymienionej filozofii, czy o niej samej - przeciw językowi niewybrednemu, bezceremonialnemu, obelżywemu i przesyconemu uczuciem pogardy, w którym przewijają się wyrażenia: 'filozoficzny ciemnogród', 'obskurantyzm katolicki', 'czarna armia obskurantyzmu i reakcji', 'filozofia jawnie religiancka', 'klechostwo' - przeciw temu językowi, w którym znajdujemy nawet takie twierdzenie, że 'tomizm jest b e z p o ś r e d n i m obrońcą najciemniejszego obskurantyzmu, b e z p o ś r e d n i m apologetą wszelkiego umysłowego zacofania i narzędziem b e z p o ś r e d n i e j walki najwsteczniejszych społecznych sił z ideologią ruchu rewolucyjnego' (Kołakowski), że sensem filozofii tomistycznej 'są metafizyczne racje, które mają skłonić do posłuchu dla nadprzyrodzonej społeczności, dla agentury imperializmu, przedstawionej jako corpus mysticum' (tenże). Można krytykować nas rzeczowo, ale nie można nas obrażać" (cyt. za: J. Tischner, Polski kształt dialogu, s. 142).
W kontekście tego protestu jak czarny żart brzmi wypowiedź prof. T. Gadacza, że Kołakowski "miał też umiejętność wysławiania się piękną polszczyzną w sposób najbardziej przystępny" ("Dziennik", 18-19.07.2009). Stojący po drugiej stronie barykady M.A. Krąpiec i inni filozofowie chrześcijańscy przy takiej nagonce, obrzucaniu epitetami i inwektywami, zapędzaniu do "gett naukowych obskurantów" mieli niewielkie szanse, by dostarczyć społeczeństwu inną wizję świata i człowieka.
Trudno tych faktów nie włączać do opisu i charakterystyki całokształtu sylwetki filozoficznej Kołakowskiego, ba, co więcej, trudno elementów jego języka nie rozpoznawać i nie dostrzegać także dziś w niektórych środowiskach. To dziedzictwo nadal jest żywe.

Pytanie o odpowiedzialność za spuściznę po "ideologii zła"
Marksizm narzucony szkołom i społeczeństwu miał być filozofią, która zmienia oraz zbawia świat i człowieka. Wszystkie inne filozofie, a zwłaszcza tomizm, zostały ogłoszone jako "opium dla ludu" i najgroźniejszy wróg socjalizmu. Po stronie tych wrogów stał M.A. Krąpiec i cała szkoła lubelska. Filozofia, którą proponował, nie miała zmieniać świata, ale prowadzić do jego poznania i rozumienia, w tym zaś szczególnie do poznania człowieka i jego działania. Dialog z marksizmem właściwie był niemożliwy. Jeśli nawet był, to pozorowany. "Rozprawa z marksizmem - pisał Tischner na temat książki L. Kołakowskiego "Główne nurty marksizmu" - jest rozprawą filozofa z samym sobą. Z tej niezwykłej książki promieniuje coś z atmosfery cmentarza. Między grobami marksistów jest też grób młodego Kołakowskiego. 'Pozwólcie umarłym grzebać umarłych swoich'. Kołakowski grzebie również siebie, swe dawne dzieje, swą młodość, swą tragedię. Zamyka drzwi, aby otworzyć drzwi. Ale jakie drzwi otworzy?" (Polski kształt dialogu, s. 158).
Czym była zatem Kołakowskiego krytyka marksizmu po roku 1968, gdy został usunięty z partii, i co po marksizmie miało zostać? Marksizm po krytyce Kołakowskiego nie upadł, wbrew temu, co próbuje się wmówić polskiemu społeczeństwu. Upadła tylko jedna z jego skrajnych interpretacji - stalinowska. Inne formy materializmu marksistowskiego przetrwały i rozpowszechniły się w całej Europie dzięki działalności szkoły frankfurckiej, i mają się dobrze. Podobnie jest z marksistami. Po upadku oficjalnej ideologii marksistowskiej polscy marksiści pozostali i także mają się dobrze. Zachowali stanowiska i katedry. Pozostali w instytucjach naukowych i decyzyjno-finansowych. Prowadzą dalej walkę z filozofią realistyczną i kulturą chrześcijańską, choć już w innej formie.
Wprawdzie po krytyce marksizmu Kołakowski porzucił metodę dialektyki, która była życiodajna dla jego filozofowania, ale nie porzucił marksizmu. Nową metodą Kołakowskiego stała się hermeneutyka, jak wyjaśniał Tischner: "Hermeneutyka jest metodą poznania w naukach humanistycznych, aczkolwiek ostatnio czyni się z niej również podstawową metodę interpretacji znaczeń, sensów, przysługujących zarówno temu, co przedmiotowe, jak i temu, co podmiotowe. Jaki naprawdę sens miało twoje zachowanie wczoraj? Jakie znaczenie przypisujesz twoim słowom? Jakie znaczenie mają te słowa naprawdę? Wiem, że czyniąc to lub owo, działasz w dobrej wierze, ale w czyim interesie jest twoje działanie? (...) Wszelka hermeneutyka, a szczególnie hermeneutyka Kołakowskiego, jest wystawiona na zarzut dowolności. Być może to, co robi hermeneutyka, jest ciekawe, ale czy jest prawdziwe? Jak można weryfikować jedną interpretację, a falsyfikować drugą? Wystarczy zmienić zasadę, by to, co wczoraj wydawało się słuszne, dziś trzeba było uznać za błąd. Każda sprawa wygląda z jednej strony tak, z drugiej inaczej. Który punkt widzenia jest słuszny? Tak więc przeciwnicy Kołakowskiego mówią: Kołakowski w czasach stalinowskich był 'zainteresowany' marksizmem, a więc opowiadał się za nim, potem zmienił miejsce zamieszkania, odkrył swój 'interes' w czym innym i stał się wrogiem marksizmu" (Polski kształt dialogu, s. 160).
Każdy, kto wysłuchał telewizyjnych wykładów Kołakowskiego, łatwo może odkryć jego hermeneutykę. Kołakowski zamienił dialektykę na hermeneutykę i okazało się, że czuł się w tym bardzo dobrze. Jednak skutki tych metod są różne. Dialektyka prowadziła Kołakowskiego do odkrycia marksizmu jako jedynie słusznej i naukowej filozofii, filozofii, która miała zmieniać świat. Hermeneutyka prowadziła go do sceptycyzmu, a w dalszej kolejności do nihilizmu, a to oznacza koniec filozofii. Pozostaje jednak otwarte pytanie o odpowiedzialność filozofa wobec tego, co robił i co robi, wobec kultury i człowieka. Trudno spod tego pytania wyłączyć Kołakowskiego. Odchodząc od marksizmu, nie porzucił przecież filozofii. Uczestniczył nadal w życiu intelektualnym Europy i Polski, a dla środowisk postmarksistowskich pozostał patronem i przewodnikiem.
Od filozofii nie można uciec. Ale, jak widzimy, złą filozofią można kulturze i społeczeństwu zaszkodzić. Co więcej, dziś także, podobnie jak w latach komunizmu, te nurty są administracyjnie i propagandowo nagłaśniane, wspierane i propagowane. Te zaś środowiska i nurty, które stanęły na straży rozumu filozoficznego, filozofii, która stanowi podstawę kultury humanistycznej, są dalej spychane na obrzeża, marginalizowane, ba, obrzucane znanymi już epitetami.
A zatem można zapytać, co pozostawia w "testamencie" polskiej inteligencji, polskiej filozofii Kołakowski. To pytanie powinni zadać sobie współcześni mitolodzy. Krytykę marksizmu? Krytykę filozofii? Krytykę religii? Krytykę moralności? Krytykę krytyki? Sceptyczne wątpienie? Ale na krytyce nikt jeszcze niczego nie zbudował. Czy zatem nihilizm teoretyczny i praktyczny jest tym dziedzictwem? Czas pewnie da na to dokładniejszą odpowiedź.
Kołakowski odszedł od ideologii (a taką był marksizm) i doszedł do mitologii. Rezultatem jego destrukcji religii chrześcijańskiej była religia humanistyczna, która ma wartość kulturową, ale nie soteriologiczną. Proponował zatem religię, ale bez Boga (chrześcijańskiego), etykę bez sumienia i filozofię bez filozofii.

Problem ludzkich sumień i "ideologii zła"
Kiedy Mieczysław A. Krąpiec wraz z Karolem Wojtyłą w ramach Lubelskiej Szkoły Filozoficznej dążyli do ukazania pełnej prawdy o człowieku i jego działaniu, gdy po doświadczeniu największego upokorzenia człowieka podczas II wojny światowej i w łagrach komunistycznych świat domagał się nadejścia ludzi sumienia, marksiści, których reprezentował Kołakowski, propagowali etykę bez sumienia. "To znamienne - zastanawiał się J. Tischner - w ogromnej większości rozpraw na tematy etyczne, jakie wychodzą spod pióra marksistów, pojęcie sumienia w ogóle nie występuje (...). Etykę marksistowską można w związku z tym nazwać 'etyką bez sumienia'. Jest w tym znak jakiejś nieporadności. Marksiści nie są w stanie przekroczyć progu własnej aparatury pojęciowej i dotrzeć do pojęć, które nie są pojęciami ich systemu. Czy to wada metody, czy też wada doświadczenia? Czy marksistom brakuje etycznych słów, czy etycznych przeżyć? Stąd płynie głęboki niepokój: czy zważywszy na zasadę jedności teorii i praktyki marksistowska 'etyka bez sumienia' nie jest zarazem podatną glebą, na której mogą się rodzić 'ludzie bez sumienia'? Nie mam zamiaru nikogo urażać, zwłaszcza tych, z którymi polemizuję, chciałbym jednak, aby i oni rozumieli genezę pytań, jakie stawia się pod ich adresem i genezę niepokoju, jaki rodzi się z obserwacji świata przez nich budowanego. Czy to tylko przypadek, tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że właśnie marksizm stał się w naszych czasach filozofią, przy pomocy której tak często dokonywano usprawiedliwienia aktów zwyczajnego okrucieństwa? Czy to nie ta filozofia umożliwiła, a nawet zainspirowała zastąpienie słów 'zbrodnia' i 'przestępstwo' słowami 'błąd' i 'wypaczenie' (Polski kształt dialogu, s.122-123).
Dziś szczególnie widoczne są pozostawione przez marksizm cmentarzyska ludzkich sumień, nie tylko na ziemi polskiej, ale i europejskiej. To jest dziedzictwo tej filozofii, którą zostało zainfekowane polskie społeczeństwo, a także Europa, i wcale niemały udział miał w tym L. Kołakowski.
Kiedy tysiącletnia historia Polski poświadczała, że chrześcijaństwo jest tą przestrzenią, w której najlepiej wzrastał, rozwijał się i zachował Naród Polski; kiedy M.A. Krąpiec wraz ze szkołą lubelską starał się odbudowywać podstawy kultury chrześcijańskiej i ocalić filozofię od markistowskiej ideologizacji, Kołakowski wraz z innymi prowadzili intensywny proces burzenia i destrukcji.
Kołakowski - przynajmniej taki, jakim go znała Polska do czasu opuszczenia kraju - walczył z chrześcijaństwem. W krytyce prowadzonej w takim duchu - pisał Tischner - "Kołakowski nawiązywał do liberalistycznej i laickiej tradycji myśli francuskiej. Trochę jak encyklopedyści, tyle że bardziej inteligentnie i wnikliwie, walczył na dwa fronty z socjalizacją i z chrześcijaństwem. To paradoksalne, ale jakoś nie mógł odróżnić jednego od drugiego" (Polski kształt dialogu, s. 109). Okazuje się, że uraz do religii pozostał Kołakowskiemu na stałe. Jeśli pisał o religii, to była to, po pierwsze, religia bez Boga, po drugie, jej funkcję ograniczał do funkcji kulturowej, a nie do soteriologicznej.
W książce "Pamięć i tożsamość" (Kraków 2005) czytamy znamienne słowa Jana Pawła II: "W ciągu wieków zrodziło się we mnie przeświadczenie, że ideologie zła są głęboko zakorzenione w dziejach europejskiej myśli filozoficznej. W tym miejscu muszę dotknąć pewnych faktów, które związane są z dziejami Europy, a zwłaszcza jej kultury (...). Kryzys tradycji chrześcijańskiej przyszedł [do Rosji] inną drogą i na początku XX wieku wybuchł z tym większą gwałtownością w postaci radykalnie ateistycznej rewolucji marksistowskiej (...).
W tym miejscu trzeba nieco miejsca poświęcić tradycjom filozofii polskiej, a szczególnie temu, co stało się w niej pod dojściu do władzy partii komunistycznej. Z uniwersytetów usuwano wszelkie formy myślenia filozoficznego, które nie odpowiadały modelowi marksistowskiemu. Dokonywano tego w sposób prosty i radykalny: usuwano ludzi, którzy reprezentowali ten sposób uprawiania filozofii. Bardzo znamienne, że wśród tych, których pozbawiono katedr, znajdowali się przede wszystkim reprezentanci filozofii realistycznej, włącznie z przedstawicielami realistycznej fenomenologii, jak prof. Roman Ingarden, oraz szkoły lwowsko-warszawskiej, jak prof. Izydora Dąmbska. Trudniej było z reprezentantami tomizmu, ponieważ znajdowali się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i na wydziałach teologicznych w Warszawie i w Krakowie oraz w seminariach duchownych. I ich jednak w inny sposób dotknęła boleśnie ręka ustroju. (...)
Otóż te wydarzenia, które miały miejsce w Polsce po dojściu do władzy marksistów, przyniosły skutki podobne do tych, jakie wyniknęły w związku z procesami, które już wcześniej wystąpiły w Europie Zachodniej w okresie pooświeceniowym. Mówiło się między innymi o 'zmierzchu realizmu tomistycznego', a równocześnie próbowano to rozumieć jako odwrót od chrześcijaństwa jako źródła filozofowania. W ostateczności kwestią, która była podana w wątpliwość, była sama możliwość dotarcia do Boga. (...) Człowiek został sam (...): sam jako ten, który stanowi o tym, co jest dobre, a co złe, jako ten, który powinien istnieć i działać etsi Deus non daretur - nawet gdyby Boga nie było.
Skoro człowiek sam, bez Boga, może stanowić o tym, co jest dobre, a co złe, może też zdecydować, że pewna grupa ludzi powinna być unicestwiona. (...) Podobne decyzje podejmowała też partia komunistyczna w Związku Radzieckim i w krajach poddanych ideologii marksistowskiej. (...) Chodziło tu zazwyczaj o eliminację w wymiarze fizycznym, ale czasem także moralnym: mniej lub bardziej drastycznie osoba była pozbawiana przysługujących jej praw.
W tym miejscu nie sposób nie dotknąć sprawy bardzo dzisiaj nabrzmiałej i bolesnej. Po upadku ustrojów zbudowanych na 'ideologii zła' wspominane formy eksterminacji w tych krajach wprawdzie ustały, utrzymuje się jednak nadal legalna eksterminacja poczętych istnień ludzkich przed ich narodzeniem. Również i to jest eksterminacja zadecydowana przez demokratycznie wybrane parlamenty i postulowana w imię cywilizacyjnego postępu społeczeństwa i całej ludzkości. Nie brak innych poważnych form naruszania prawa Bożego. Myślę na przykład o silnych naciskach Parlamentu Europejskiego, aby związki homoseksualne zostały uznane za inną postać rodziny, której przysługiwałyby również prawo adopcji. Można, a nawet trzeba zapytać, czy tu nie działa również jakaś inna jeszcze 'ideologia zła', w pewnym sensie głębsza i ukryta, usiłująca wykorzystać nawet prawa człowieka przeciwko człowiekowi oraz przeciwko rodzinie.
Dlaczego się to wszystko dzieje? Jaki jest korzeń tych ideologii pooświeceniowych? Odpowiedź jest jednoznaczna i prosta: dzieje się to po prostu dlatego, że odrzucono Boga jako Stwórcę, a przez to jako źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie 'natury ludzkiej' jako 'rzeczywistości', zastępując ją 'wytworem myślenia' dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym według okoliczności. (...) Jeżeli sensownie chcemy mówi o dobru i złu, musimy wrócić do św. Tomasza z Akwinu, to jest do filozofii bytu. (...) Jeżeli nie wychodzimy od tego 'realistycznego' założenia, poruszamy się w próżni" (Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 16-21).
Ktoś zapyta, jak to ma się do L. Kołakowskiego. "Ideologia zła", którą marksizm zaprowadzał rękami swoich filozofów, a której celem było zmieniać świat i człowieka (a nie wyjaśniać), dziś odsłania swoje skutki. Czas najwyższy, by postawić pytanie o odpowiedzialność tych, którzy w budowaniu tej ideologii zła uczestniczyli. Trudno zatem przy okazji śmierci prof. Leszka Kołakowskiego, a bardziej jeszcze przy okazji oficjalnej prezentacji jego dokonań i próby zamazywania prawdy o marksizmie przez media i grupy opiniotwórcze, nie mówić o tym i nie stawiać tych trudnych pytań. Od tego jest filozof i filozofia.
Ci bowiem, którzy w trudnych czasach komunizmu bronili wielkości rozumu filozoficznego, godności człowieka, dobra Narodu, zostali przez środki przekazu i instytucje skazani na niebyt. Dla nich zabrakło orderów i odznaczeń. Ci zaś, którzy budowali ideologię zła, umacniali ją, którzy przez swe działania przyczynili się do degradacji kulturowej i moralnej społeczeństwa - stawiani są jako autorytety i odznaczani. Czy nie ma w tym paradoksu dziejów i schizofrenii pamięci? Czyżby przemilczając te fakty z życiorysu filozofów, ci, którzy to czynią, chcieli sami usprawiedliwić swą winę?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kołakowski, czyli z powrotem do religii
Przeanalizuj powroty do lat dziecinnych treść
Jesensky M , Leśniakiewicz R Powrót do księżycowej jaskini
Zeszyt do Religii
Skutki powrotu do, Gazeta Podatkowa
Przeanalizuj powroty do lat dziecinnych Plan wypowiedzi
Carr Robyn Powrot do przeszlosci
Sobór Watykański II, DEKLARACJA O STOSUNKU KOŚCIOŁA DO RELIGII NIECHRZEŚCIJAŃSKICH
wstęp do religioznawstwa, funkcjonalizm, Karol Ferster
Powroty do awangardy po
Powrót do przeszłości
Kryminologiczne aspekty powrotu do przestępstwa
Wstęp do religioznawstwa pytania egzaminacyjne i odpowiedzi
Mapka religioznawców na Wstęp do religioznawstwa, Religioznawstwo, Wstęp do religioznawstwa
literackie powroty do arkadii dziecinstwa mlodosci. plan ramowy, prezentacja maturalna rozne tematy
Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia

więcej podobnych podstron