43 Mansell Joanna Bhutan Kraina smoków


Joanna Mansell

Bhutan - Kraina smoków

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Josie wysiadła z samolotu na lotnisku Dum Dum na przedmieściach Kalkuty. Miała wrażenie, że podróż nigdy się nie skończy. Marzyła teraz jedynie o tym, by zakopać się w miękkim łóżku i spać co najmniej przez tydzień. Ledwie znalazła się na lotnisku, otoczyło ją gorące wilgotne powietrze i osłabła jeszcze bardziej. Wakacje nawet się na dobre nie zaczęły, a już czuła się kompletnie wyczerpana!

Na lotnisku czekał autobus mający zabrać pasażerów do hotelu. Prawie wszyscy byli turystami, którzy zarezerwowali zbiorowe wycieczki w różne rejony. Niektórzy mieli objechać Indie północne, kilka osób zostawało parę dni w Kalkucie, nim wyjadą do Katmandu w Nepalu, a zaledwie garstka - tak jak Josie - wybierała się do niewielkiego, jeszcze odleglejszego kraju.

Chociaż dziewczyna spędziła z pozostałymi pasażerami wiele godzin w samolocie, wymieniła z nimi zaledwie kilka uśmiechów i uprzejmości. Zapewne dlatego, że wszyscy pozostali podróżowali parami lub grupkami. Tylko ona okazała się tak szalona, by wybrać się w drogę samotnie.

Oczywiście powinna mieć towarzystwo, przypomniała samej sobie ze złością. W jej błękitnych oczach zapłonął gniew, aż pociemniały jeszcze bardziej. Spróbowała się opanować, lecz udało się jej to tylko częściowo. Rana była wciąż jeszcze zbyt świeża, rozgoryczenie zbyt duże, by dały się łatwo zepchnąć do podświadomości.

Ze zmarszczonymi brwiami wdrapała się do małego busa. Miejsce obok niej było puste, podobnie jak w samolocie. Chociaż boleśnie przypominało jej to o wszystkim, co przeżyła przez ostatnich parę tygodni, czuła również przewrotne zadowolenie. Skoro miejsce pozostało nie zajęte, znaczyło to, że agencji nie udało się sprzedać biletu Dereka. więc będzie musiał za niego zapłacić. Doskonale! - pomyślała z satysfakcją. Oto kara za wycofanie się w ostatniej chwili! Satysfakcja okazała się jednak krótkotrwała i już po chwili wolny fotel przypominał dziewczynie tylko o jej osamotnieniu. To z kolei sprawiło, że ogarnął ją niepokój. Podróżowała już wcześniej samotnie, ale nigdy tak daleko od domu ani do tak egzotycznego kraju.

To szaleństwo porywać się na coś podobnego! Powtarzała to sobie setki razy, lecz mimo to stanowczym krokiem weszła na pokład samolotu w Londynie. Kierowała się uporem - którego już zaczynała żałować - lecz mimo to znalazła się w Indiach. Teraz pozostało jej tylko zacisnąć zęby i udawać ze wszystkich sił, że świetnie się bawi.

Wyjrzała przez okno na zalane pola i bawoły kroczące ze stoickim spokojem przez błotnistą wodę. Była pora monsunów - nie najlepszy czas na odwiedziny w tej części świata. Po chwili bus wjechał do miasta i Josie po raz pierwszy ujrzała Kalkutę.

Czytała kiedyś, że to miasto uważano za piekło na ziemi. I jeśli nie lubi się tłumów, bez wątpienia jest to prawdą! pomyślała. Ulica i chodniki roiły się od ludzi. Wydawało się, że wszyscy jedzą, śpią, myją się. piorą i handlują na ulicy, w palących promieniach słońca. Stada kóz i krów wędrowały w ożywionym ruchu ulicznym. Riksze, ciężarówki i samochody osobowe przedzierały się przez zatłoczone ulice z szaleńcza brawura, klaksony trąbiły nieustannie, piesi i zwierzęta w ostatniej chwili usuwali się z drogi i tylko cudownym zrządzeniem losu nikt nie zostawał zabity ani ranny.

Ku uldze Josie droga do hotelu nie trwała długo. Przy innej okazji bez wątpienia doszłaby do wniosku, że Kalkuta jest gwarna, egzotyczna, podniecająca i godna zwiedzenia, lecz w tym momencie nie czuła, się na siłach, by stawić jej czoło.

Powłócząc nogami, weszła do hotelu. Niemal zasypiając na stojąco, naskrobała swoje nazwisko w księdze gości, wzięła klucz do pokoju, zerknęła na numer i ruszyła w stronę schodów.

Pierwsze piętro, pokój piętnasty. Ziewnęła rozdzierająco i spróbowała otworzyć drzwi, lecz okazało się, że są już otwarte.

We wnętrzu panował mrok z powodu zamkniętych okiennic. Dziewczyna nic miała siły, by je otworzyć. Widziała przed sobą niewyraźny zarys łóżka, a jak na razie tylko to było jej potrzebne do szczęścia. Z westchnieniem ulgi zrzuciła buty, dżinsy i podkoszulek, nie zadając sobie trudu, by zdjąć również biustonosz i figi. Ziewnęła znowu. Wiedziała, że powinna wziąć prysznic, rozpakować się, coś zjeść. Mniejsza o to. Najpierw musi się wyspać.

Wymacała łóżko, uniosła cienkie przykrycie i owinęła się w nie z rozkoszą. Powieki same jej się zamykały.

Ułamek sekundy później głośno krzyknęła z przerażenia i zerwała się z posłania, pociągając za sobą cienką kołdrę.

W łóżku ktoś leżał!

- Co. u diabła...? - odezwał się zirytowany męski głos. Josie próbowała coś powiedzieć, lecz nie mogła wykrztusić słowa. Serce waliło jej tak mocno, że zabrakło jej tchu Parę chwil później pstryknął przełącznik i zapaliła się lampa przy łóżku. Dziewczyna stała twarzą w twarz z mężczyzną wyglądającym na bardzo rozgniewanego. Z drugiej strony, ona też nie była w szczególnie ugodowym nastroju.

- Co pan robi w moim łóżku?! - krzyknęła ostro, gdy odzyskała nieco panowanie nad sobą.

- Tak się składa, że to moje łóżko - brzmiała cierpka odpowiedź.

Mężczyzna przesunął wzrokiem po jej niekompletnie ubranej postaci.

- I nie przypominam sobie, żebym zamawiał dodatkowe usługi pozą sprzątaniem - dorzucił zimno.

W oczach Josie błysnęła furia. Wiedziała, że w niektórych hotelach w zamian za duży napiwek gościom sprowadzano dyskretnie kobiety. Jednak żeby insynuować, że ona znalazła się tutaj w takim celu,..

- Nie wyobrażam sobie, by jakaś kobieta przy zdrowych zmysłach chciało dzielić z panem łóżko, nawet gdyby istotnie pan za to zapłacił - rzuciła obraźliwie. - I jeśli nie wyniesie się pan z tego pokoju... mojego pokoju... w ciągu pięciu sekund, wezwę dyrektora. Każę pana aresztować!

Mężczyzna wolno podniósł się z łóżka. Josie starała się patrzeć na niego z wściekłością i równocześnie nie przyglądać mu się za bardzo, co nie było szczególnie łatwe. Gdyby odwróciła wzrok, stanowiłoby to objaw słabości. Z drugiej strony, był przecież nagi! Teraz, kiedy pierwsza fala gniewu minęła, czuła, jak pełen skrępowania rumieniec pokrywa jej twarz.

Wydawało się, że obcy nie ma podobnych rozterek, bo bezwstydnie gapił się na nią. Dziewczyna podciągnęła okrycie.

- Nie znoszę zboczeńców. Jeśli podnieca pana widok kobiety, niech pan sobie poszuka innej! - syknęła.

Jego spojrzenie stwardniało.

- Nie lubię kobiet, które wkradają mi się do łóżka, licząc na łatwy zarobek.

- Wcale nie wkradłam się panu do łóżka! - wrzasnęła losie. - To moje łóżko! Mam klucz do tego pokoju i mam prawo być tutaj. I byłabym wdzięczna, gdyby pan coś na siebie włożył - dodała cierpko.

- Skoro moja nagość tak pani przeszkadza... - odparł z lekkim rozbawieniem.

- Wcale nie - odparła natychmiast, niezgodnie z prawda. Ku jej wielkiej uldze włożył dżinsy, które leżały rzucone niedbale na krzesło.

- A pani nie zamierza się ubrać? - spytał nieco ironicznie.

- Och... racja - odparła szybko.

Naciągnęła podkoszulek i spodnie: teraz, kiedy oboje wyglądali w miarę przyzwoicie, poczuła się nieco pewniej.

Mężczyzna siedział na łóżku i patrzył na nią. W świetle lampy widziała, że jego oczy są złotobrązowe. Tygrysie oczy, pomyślała bez związku. Włosy miał w tym samym kolorze, zmierzwione pasma odgarnął z wysokiego czoła.

- Skoro przestaliśmy na siebie wrzeszczeć, może spróbujemy wyjaśnić całą sprawę - zaproponował.

- Nie ma czego wyjaśniać. Znalazł się pan w nie swoim pokoju - odparła stanowczo.

- Myślę, że to raczej pani popełniła błąd.

- Niemożliwe - odparła z irytacją. - Mam klucz. Jak inaczej mogłabym tu wejść?

- Otworzyła pani nim drzwi?

- Nie, były otwarte.

- Ponieważ ja je otwarłem moim kluczem.

- To niemożliwe - upierała się dziewczyna.

- Proszę mi pokazać swój klucz.

Wyjęła go z kieszeni dżinsów i rzuciła w stronę mężczyzny.

- I co, mam rację, prawda? Klucz do pokoju numer piętnaście - mojego pokoju.

- Nie - odparł spokojnie. - To klucz do numeru szesnaście,

- Co takiego? - Wyrwała mu klucz i uważnie spojrzała na plakietkę.

- Łatwo popełnić błąd - wyjaśnił mężczyzna. - Cyfra sześć jest zatarta i wygląda jak piątka.

Josie przełknęła z trudem ślinę.

- Ja... eee... no, cóż, chyba powinnam pana...

- Przeprosić? - dokończył za nią gładko.

Z całą pewnością nie chciała przepraszać tego człowieka, nawet jeśli to ona popełniła błąd. Musiała jednak coś powiedzieć, więc wyrecytowała bez przekonania:

- To jednak była moja wina. Przepraszam za najście.

- Sprawiłoby mi ono znacznie większą przyjemność, gdybym tylko nie był tak zmęczony - odparł głosem, w którym pojawiły się nagłe inne tony.

Dziewczyna schwyciła torbę i pośpiesznie wycofała się do drzwi.

- Pójdę lepiej do swojego pokoju.

- Numer szesnaście - przypomniał jej z błyskiem w oku,

- Wiem! - prychnęła.

Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć nic więcej. Stanowczo nie zamierzała się okazać jeszcze bardziej nie - grzeczna.

- Może zechciałaby to pani zawiesić na drzwiach od zewnątrz?

Rzucił coś w jej stronę. Była to tabliczka z napisem „Nie przeszkadzać". Dziewczyna gniewnie zmarszczyła brwi. Bardzo zabawne. Co za niezwykle poczucie humoru.

Opuściła pokój jak najszybciej i ruszyła do własnego numeru. Kiedy otwierała drzwi, złapała się na tym, że wstrzymuje oddech. A jeśli ktoś inny też się pomylił? Naprawdę nie miała ochoty przechodzić przez to wszystko jeszcze raz! Przekonała się jednak z ulgą, że pokój jest pusty. Rzuciła torbę na podłogę i zorientowała się, że wciąż jeszcze ściska w ręce tabliczkę. Po chwili wahania zawiesiła ją na własnych drzwiach. Potem rzuciła się na łóżko i natychmiast zapadła w głęboki sen.

Przespała resztę popołudnia i całą noc. Kiedy otworzyła oczy, jasne światło sączyło się przez półotwarte okiennice i w Kalkucie zaczynał się kolejny gorący, duszny dzień.

Josie wstała bez entuzjazmu, nadal czując, że powieki ma ciężkie. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby poleżeć jeszcze kilka godzin, wiedziała jednak, iż musi zdążyć na kolejny samolot odlatujący przed południem - ten, który zawiezie ją do Bhutanu, celu jej podróży.

- Dokąd? - spytała, kiedy Derek wymienił tę nazwę po raz pierwszy.

- Do Bhutanu - powtórzył radośnie.

- Nie wiem nawet, gdzie to jest!

- Lecisz do Indii, a potem dalej na północ i zatrzymujesz się tuż przed Tybetem - wyjaśnił. - To mały kraik w Himalajach. Dociera tam niewielu turystów, głównie dlatego, że Bhutańczycy bardzo rozsądnie wpuszczają ograniczoną ich liczbę. Spodoba ci się.

A ponieważ Josie zawsze lubiła podróżować i poznawać nowe miejsca, z wielkim entuzjazmem zgodziła się na tę propozycję. Tyle tylko, że teraz od Bhutanu dzieliło ją zaledwie dziewięćdziesiąt minut lotu i zaczynała nabierać nieprzyjemnych podejrzeń co do swojej wyprawy. Zjeździła samotnie całą Europę, ale ta kraina w niczym nie przypominała Europy. To była Azja - bardzo obca, egzotyczna i niepodobna do niczego, z czym się Josie dotychczas zetknęła. Nie planowała przyjeżdżać tu samotnie, a teraz zaczynała odkrywać, że nie chce odbywać tej podróży bez towarzystwa. To stanowiło dla niej kolejne nowe doświadczenie. Chociaż była osobą towarzyską, zwykle lubiła samotne wyjazdy.

Prysznic był zaledwie letni, a ciśnienie wody słabe, co nie poprawiło jej nastroju. Utyskując półgłosem, włożyła cienką spódnicę, bawełnianą bluzkę i sandały. Przeciągnęła grzebieniem po rozczochranych blond włosach, spojrzała na siebie w lustrze i uznała, że może zrezygnować z makijażu. Natura obdarzyła ją piękną cerą; brwi i rzęsy miała o kilka odcieni ciemniejsze niż włosy, wiec nie musiała ich dodatkowo przyciemniać.

Poczuła, że umiera z głodu. Ostami posiłek jadła w samolocie, a była wówczas zbyt znużona podróżą, by w pełni wykorzystać okazję.

Być może dlatego, że hotel przyjmował wielu turystów, menu zawierało między innymi solidne angielskie śniadanie. Josie zamówiła pełny zestaw: jajka, bekon, pomidory, kiełbaski i gorące grzanki z masłem, a na koniec kawę. Kiedy pochłonęła wszystko, co przed nią postawiono, poczuła się znacznie lepiej. Zamówiła jeszcze jedną porcję tostów i drugą filiżankę kawy i właśnie smarowała grzankę dżemem, Kiedy w wejściu do sali spostrzegła znajomą postać.

Grzanka wypadła jej z palców, plamiąc nieskazitelnie biały obrus. Dziewczyna nerwowo zaczęła ścierać plamy z masła i dżemu serwetką - co tylko pogorszyło sytuację - równocześnie obserwując ukradkiem nowo przybyłego. Na sali było kilka wolnych stolików i z ulgą zauważyła, że mężczyzna kieruje się do jednego z nich.

Oczywiście nie miał powodu, by wybrać właśnie jej sto - lik. Prawdę mówiąc, zapewne wolał jej unikać. Nagle kątem oka zauważyła, że spojrzał w jej stronę. Wbiła wzrok w obrus. Z całą pewnością nie chciała, by przyłapał ją na tym, że się na niego gapi. Mógłby błędnie to zrozumieć!

Z powrotem zabrała się do jedzenia tostów, zdecydowana poświęcić całą uwagę śniadaniu, nawet jeśli nie sprawiało jej już takiej przyjemności jak jeszcze przed paroma chwilami. Właśnie przełykała kęs, kiedy mężczyzna nieoczekiwanie osiadł na krześle naprzeciw niej.

Kawałek grzanki utknął jej w gardle i dziewczyna zaczęła się krztusić. Natręt zerwał się z miejsca i uczynnie klepnął ją w plecy. Mimo to zabrało jej dłuższą chwilę, nim odzyskała oddech. Z oczu wciąż jednak ciekły jej łzy, więc nie widziała go wyraźnie.

- Co pan tu robi? - wychrypiała rozzłoszczona.

- Chcę zamówić śniadanie - odparł rzeczowo.

- Nie o to mi chodzi! Co pan robi przy tym stoliku! Jest wiele wolnych miejsc.

Wzruszył ramionami

- Nie mam towarzystwa i pani, jak się wydaje, tak samo. Pomyślałem więc, że skoro dzieliliśmy ze sobą łoże, możemy też dzielić stół.

- Może trochę ciszej? - wysyczała i purpurowiała, kiedy kilka głów w pobliżu podniosło się z zainteresowaniem.

- Poza tym to nieprawda.

- Wzięła pani angielskie śniadanie? - spytał, jakby nie słyszał. - I jak? Jeśli pani smakowało, chyba też je zamówię.

- Nie chcę rozmawiać o jedzeniu! - niemal na niego wrzasnęła.

W tym momencie zdała sobie sprawę, że to ona zwraca uwagę swoim zachowaniem. Poczerwieniała jeszcze bardziej i pożałowała, że nie może się zapaść pod ziemię.

- Wychodzę - burknęła, odsuwając talerz.

- Przeze mnie? - spytał.

- Tak, przez pana! - Spojrzała na niego wściekłym wzrokiem. - I mam nadzieję, że udławi się pan swoim śniadaniem - dorzuciła niegrzecznie, po czym wstała i wyszła z jadalni.

Przez parę minut stała przy recepcji, wciąż zdenerwowana spotkaniem. Kiedy trochę ochłonęła, doszła do wniosku, że zachowała się bardzo niewłaściwie, ale nie dbała o to. Obcy miał w sobie coś, co bardzo działało jej na nerwy. Postanowiła, że wróci do pokoju i przygotuje się do wyjścia. Im szybciej opuści ten hotel - i tego człowieka - tym lepiej.

Właśnie szła w stronę schodów, kiedy ktoś zawołał ją po nazwisku,

- Panna Saunders?

Josie odwróciła się i zobaczyła atrakcyjną kobietę w średnim wieku ściskającą pod pachą kilka teczek z dokumentami.

- Tak, to ja - powiedziała.

- Jak dobrze - odetchnęła kobieta z ulgą. - Zawiadomiłam już wszystkich z pani grupy. Pani była ostatnia na mojej liście.

Kiedy dziewczyna spojrzała na nią z lekkim zdumieniem, wyjaśniła:

- Jestem z biura podróży organizującego pani wakacje w Bhutanie. Niestety, mamy drobne problemy. Nie mogą państwo wylecieć dzisiaj rano.

- Co się stało?

- Jakieś kłopoty techniczne z samolotem. Nic poważnego, ale naprawa potrwa parę godzin. Państwa lot został prze - sunięty na jutro. Bardzo przepraszam; oczywiście zapewniliśmy państwu dodatkowy nocleg w hotelu.

Josie pomyślała o mężczyźnie z jadalni. On również zostanie, a stanowczo nie chciała na niego znowu wpaść.

- Nie ma tu innego hotelu, w którym mogłabym przenocować? - spytała.

Kobieta wyglądała na zdumiona.

- Raczej nie. Czy coś się stało? Pokój nie jest wygodny? Josie westchnęła.

- Pokój mi odpowiada. Tylko... och, nieważne - zakończyła z rezygnacją. - Mogę tu zostać.

Na twarzy kobiety odmalowała się ulga.

- Naprawdę trudno byłoby panią przenieść do innego hotelu, 1 skomplikowałoby to wiele spraw, ponieważ wszyscy pozostali pasażerowie zostają tutaj. Przykro mi z powodu zwłoki, ale Kalkuta to naprawdę bardzo ciekawe miasto.

Wręcz fascynujące, jeśli tylko nie przeszkadzają pani tłumy i hałas.

- Czy jest tu coś szczególnie godnego obejrzenia? - spytała Josie.

- Wiele rzeczy. Może przejdzie się pani po prostu po okolicy i wczuje w atmosferę tego miejsca - doradziła agentka. - Wielu ludzi nie znosi Kalkuty, są tacy, którzy ją uwielbiają, ale nikt nie pozostaje obojętny. - Spojrzała na zegarek. - Muszę już iść - oświadczyła. - Trzeba odprawić grupę turystów do Katmandu i jeszcze wytropić jakiś zgubiony bagaż.

Odeszła pośpiesznie. Josie wahała się kilka minut. Co zrobić z resztą dnia? Nie wiedziała. Jednej rzeczy była jednak pewna. Nie zostanie w hotelu.

Liczyła, że natknie się na turystów ze swojej grupy. Może pozwolą się jej przyłączyć, jeśli zdecydują się na zwiedzanie miasta. Nie zauważyła jednak żadnych znajomych twarzy, więc po chwili westchnęła ze smutkiem i wyruszyła samotnie.

Gdy wyszła z hotelu, poczuła upał. Odczuła go niemal jak cios. Drugą rzeczą był hałas. Silniki grzechotały, ryczały i krztusiły się, powietrze dusiło od spalin, nieustannie brzmiały klaksony.

Dziewczyna ruszyła przed siebie, spięta, lecz równocześnie zafascynowana. Wydawało się, że każdy centymetr powierzchni jest zajęty. Nad ogniskami z węgla drzewnego wisiały garnki, dym mieszał się ze spalinami, tworząc mgiełkę wiszącą nad miastem. Wzdłuż chodnika rozstawiono stragany z najróżniejszymi towarami - od gorącej herbaty, curry i chapati po poliestrowe koszule, zabawki i obrazki świętych. Przy popękanych rurach ludzie myli się i prali ubrania, kobiety zręcznie przebierały się z mokrych sari w suche. Wszędzie dostrzegało się wielką biedę, ale także równie wielką żywotność.

Po pewnym czasie niepokój wziął jednak górę. Josie zatrzymała się gwałtownie i postanowiła wrócić do hotelu. To nie ma sensu. Zwykle nie brakowało jej pewności siebie, teraz jednak czuła, ze odwaga ją opuszcza. To stanowczo nie były wakacje, na jakie można się wypuszczać samotnie. Być może opóźnienie to dobra rzecz. Będzie miała czas się zastanowić, czy rzeczywiście chce kontynuować swoją wyprawę do Bhutanu.

Pierwszy raz wzięła pod uwagę możliwość powrotu. Kiedy to jednak zrobiła, nie mogła zrozumieć, po co w ogóle zmuszała się do wyjazdu. Pewnie przez upór i dumę, pomyślała. Oraz głęboko tkwiący w niej gniew na mężczyznę, . który miał jej towarzyszyć.

Zaprzątnięta myślami, obróciła się w miejscu, zamierzając wrócić po własnych śladach do hotelu. Zamiast tego wpadła wprost na mężczyznę stojącego tuż za jej plecami.

- Przepraszam... - zaczęła.

W tym momencie zobaczyła złotobrązowe oczy i jej twarz natychmiast sposępniała.

- To znowu pan! - wybuchnęła - Śledził mnie pan?

- Tak - odparł spokojnie. To ją zaskoczyło.

- Czemu? - spytała ostro.

- Zobaczyłem, że wychodzi pani z hotelu. Chciałem wiedzieć, dokąd się pani udaje. I dlaczego jest pani sama.

- Nie rozumiem, czemu miałoby to pana obchodzić - odparła lodowato.

Wzruszył ramionami.

- Pewnie ma pani rację. Ale to nie zawsze rozsądne... tak chodzić samotnie po nieznanym mieście.

- Doskonale potrafię o siebie zadbać. Jestem dorosła i nie potrzebuję, żeby mnie ktoś prowadzał za rękę.

Przyjrzał się jej taksująco.

- Ma pani może dwadzieścia trzy, cztery lata - ocenił zgodnie z prawdą. - Większość ludzi w tym wieku potrafi sobie dać radę, ale to nie znaczy, że poradzą sobie w Kalkucie. I nie powiedziała mi pani jeszcze, dlaczego jest pani sama.

- Mówiłam już, że to nie pański interes! - odburknęła. - A teraz wybaczy pan, ale jest parę miejsc, które chciałabym zobaczyć.

Mężczyzna nawet nie drgnął.

- Na przykład? - spytał.

Josie przeczytała w przewodniku cały rozdział poświęcony Kalkucie, teraz jednak, czując na sobie jego spojrzenie, nie potrafiła sobie przypomnieć ani jednej nazwy.

- Nie muszę się panu tłumaczyć - mruknęła w końcu, świetnie zdając sobie sprawę, że to dość marna odpowiedź.

Przyjrzał się jej uważnie.

- Moim zdaniem, nigdzie pani nie idzie - stwierdził w końcu. - Kalkuta okazała się bardziej przytłaczająca, niż pani sądziła, więc zamierzała pani wrócić do hotelu.

- Bardzo bystrze - odparła obojętnym tonem. - Zna pan jeszcze inne sztuczki poza czytaniem w myślach?

Prawie się uśmiechnął. Prawie - ale nie całkiem. Josie nagle odniosła wrażenie, że uśmiech był u niego niezwykle rzadkim zjawiskiem.

- Odprowadzę panią do hotelu - oświadczył swobodnie.

- Nie ma potrzeby.

- Wiem, że nie ma. Ale mimo to chcę się z panią przejść.

- Po co? - spytała podejrzliwie. Oczy mu błysnęły.

- Będę miał okazję poznać panią lepiej.

- Nie rozumiem, po co miałby mnie pan poznawać. Uniósł nieznacznie brwi.

- Myślę, że większość mężczyzn chciałaby się dowiedzieć czegoś więcej o blondynce, która nagle wskoczyła im do łóżka.

- Niech pan znowu nie zaczyna! - odparła gwałtownie. - A teraz wracam do hotelu - sama! Nie zamierzam zawierać znajomości na ulicy. Na wszelki wypadek wolę nie ryzykować.

- Więc po co pani przyjechała do Kalkuty? Nie jest to szczególnie niebezpieczne miasto, ale dziwne miejsce na wakacje dla osoby takiej jak pani.

- Nie jestem na wakacjach - odparła Josie wyzywająco - tylko w podróży poślubnej!

Ledwie to powiedziała, pożałowała swojej szczerości. Nie zamierzała nikomu o tym mówić.

Mężczyzna spojrzał na nią z nowym zainteresowaniem.

- Nie widzę ani śladu męża - zauważył.

- Ponieważ zdecydował się spędzić swój miesiąc miodowy z inną kobietą - wyjaśniła ponuro. - Rzucił mnie dwa tygodnie przed ślubem. Uznałam, że skoro straciłam okazję zostania panną młodą, nie daruję przynajmniej podróży poślubnej. Więc przyjechałam bez niego!

Nie miała pojęcia, czemu opowiada temu człowiekowi o swoich prywatnych sprawach. Może dlatego, że był obcy. Nie miało znaczenia, co mu powie. Kiedy wyjedzie z Kalkuty, nigdy więcej go nie zobaczy. A potrzebowała z kimś porozmawiać. W głębi duszy aż się gotowała z gniewu i urazy.

- Nie wydaje się pani szczególnie nieszczęśliwa z powodu odwołanego ślubu - zauważył.

Josie poczerwieniała.

- Jestem nieszczęśliwa - upierała się.

Wiedziała jednak, że nie do końca jest to prawda. Za każdym razem, gdy myślała o Dereku, ogarniała ją złość i gdyby stanął przed nią, zrobiłaby mu scenę. Nie szlochała jednak po nocach w poduszkę i nie rwała włosów z głowy. Wiedziała, że powinna się czuć całkowicie rozbita - ale wcale się tak nie czuła.

- Nie była nawet ładna... - wymamrotała na koniec.

- Kto?

- Dziewczyna, z którą odszedł. Dla której mnie rzucił!

- To mi zaczyna wyglądać bardziej na urażoną dumę niż tragiczną miłość - skomentował.

Josie spojrzała na niego.

- Skoro nie umie pan okazać współczucia, niech pan sobie idzie!

- Gdyby zależało pani na współczuciu, zostałaby pani w domu i wylewała wiadra łez przed rodziną i przyjaciółmi. - zauważył. - Tymczasem pani się spakowała i ruszyła na wakacje.

- To nie wakacje - przypomniała mu gwałtownie. - Już panu tłumaczyłam. Wie pan, co mi Derek powiedział? - ciągnęła z coraz większą irytacją. - Że chciałby, żeby nasz miesiąc miodowy był pamiętnym przeżyciem. I bez wątpienia to osiągnął. A zapamiętam go głównie dlatego, że niezbyt wiele kobiet wyjeżdża w podróż poślubną bez męża!

Urwała nagle. Zbyt późno uświadomiła sobie, że powiedziała o wiele za dużo. Co ją opętało, żeby wypaplać te wszystkie szczegóły komuś całkowicie obcemu? I to poznanemu w tak krępujących okolicznościach!

Mężczyzna nie wydawał się w najmniejszym stopniu poruszony jej wybuchem. Zamiast tego przyglądał się jej w zamyśleniu, jakby oceniając ją na nowo. Wreszcie się odezwał:

- Co pani sądzi o mężczyznach? To znaczy, o mężczyznach w ogóle?

- To dranie - odparła szybko. - Nie chcę już nigdy mieć do czynienia z żadnym z nich. Nie są warci tych wszystkich kłopotów i cierpieć. Zamierzam się zająć pracą, przyjaciółmi i zwiedzaniem świata. Nie obchodzi mnie miłość, seks ani małżeństwo. Mężczyźni mnie już nie interesują. Nawet najprzystojniejsi.

- No cóż, nie zaliczam siebie do tej kategorii - stwierdził sucho - a pani z pewnością wykazuje zdrowy brak zainteresowania moją osobą.

- Przykro mi, jeśli rani to pańskie uczucia - odparła bez śladu szczerości.

Ku jej zaskoczeniu, jego wargi znowu skrzywiły się w owym grymasie, który był prawie - choć nie do końca - uśmiechem.

- Wręcz przeciwnie - powiedział. - Szukam właśnie kogoś takiego jak pani. Powinienem się przedstawić: nazywam się Daniel Hayden. I mam dla pani pracę.


ROZDZIAŁ DRUGI

W tym momencie hałas uliczny osiągnął nowe crescendo; Josie pokręciła głową.

- Chyba nie dosłyszałam - powiedziała. - Wydawało mi się, że zaoferował mi pan pracę.

Daniel Hayden po raz pierwszy okazał zniecierpliwienie.

- Właśnie.

- Ale... - zaczęła. - Jestem w podróży poślubnej - przypomniała. - A poza tym nie potrzebuję pracy.

- Jak pani zarabia na życie?

- Wykonuję prace biurowe. Pracowałam w telewizji, reklamie i lokalnej rozgłośni radiowej, dla maklerów, bankowców i rozmaitych pośredników. Próbuję wszystkiego, co wydaje mi się ciekawe.

- Często pani zmienia zajęcie.

- Pracuję na umowy czasowe. Jestem zarejestrowana w dobrej agencji, która posyła mnie tam, gdzie ich zdaniem się sprawdzę. Zwykle pracuję w jednym miejscu dwa - trzy tygodnie, chociaż czasem zostaję dłużej, jeśli trzeba zasępić pracownika na zwolnieniu.

- Jest pani dobrym pracownikiem?

- Nikt się na mnie nie skarżył - odparła. - Parę firm nawet proponowało mi stałą pracę.

- Ale pani zawsze odrzucała ich oferty? Josie skrzywiła się nieznacznie.

- Lubię ciągłe zmiany. I uwielbiam podróżować. Dlatego odpowiada mi praca czasowa. Mogę pracować jak szalona i oszczędzać każdy grosz przez parę miesięcy, żeby potem wyjechać na kilka tygodni... albo na tak długo, na ile starczy mi pieniędzy.

- Dużo pani podróżowała?

- Nie tak dużo, jak bym chciała. Ale widziałam większą część Europy i nawet parę razy udało mi się wyrwać do Ameryki. Ale w Azji jestem pierwszy raz.

- I jak się pani podoba?

- Trochę przytłaczająca - wyznała. - To chyba nie najlepsze miejsce na samotne wędrówki.

- Wykupiła pani wycieczkę grupową, prawda?

- Tak. - Nagle spojrzała na niego z podejrzliwością. -

Skąd pan wie?

- Pytałem w hotelu. Chciałem wiedzieć, co pani tutaj robi i dokąd jedzie.

- Czemu?

Hayden wzruszył ramionami.

- Początkowo z ciekawości. Potem, kiedy się dowiedziałem, że wybiera się pani do Bhutanu, pomyślałem, że możemy ubić interes.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Pan też jedzie do Bhutanu? - Zmarszczyła brwi, kiedy przytaknął. - Ale nie należy pan do wycieczki.

- Fakt - przytaknął. - Jadę na własną rękę.

- To niemożliwe - odparła szybko. - Bhutan ma bardzo ostre przepisy, jeśli chodzi o turystów.

- Nie jestem turystą. I jadę tam na specjalne zaproszenie jednej z księżniczek.

Josie prychnęła z niedowierzaniem.

- Naprawdę pan sądzi, że dam się na to nabrać? Skąd niby miałby pan ją znać?

- Przez lata poznałem wielu interesujących i wpływowych ludzi - odparł spokojnie. - A w tej chwili w Kalkucie jest moja ciotka, która zatrzymała się u swojego przyjaciela maharadży. Pomogła mi zaaranżować wyjazd i przekonać urzędników.

Kiedy to mówił, patrzył złotobrązowymi oczyma prosto w jej oczy. Josie zmarszczyła nos. Albo mówił prawdę, albo też kłamał tak umiejętnie, że nikt by się na tym nie poznał.

- Zamierzam odwiedzić ciotkę dziś wieczorem - ciągnął dalej. - Może pójdzie pani ze mną i ją pozna? Będzie pani całkowicie bezpieczna - dodał z błyskiem w oku. - To osoba niezwykle godna szacunku.

- W przeciwieństwie do pana, jak się zdaje - mruknęła cicho Josie.

- Ja też potrafię być godzien szacunku. I myślę, że polubi pani moją ciotkę. Uwielbia podróżować, podobnie jak pani. Zresztą cała moja rodzina lubi podróże. Mam sporo braci, ciotek, wujów i kuzynów rozsianych po całym świecie. Rzadko udaje mi się zastać całą rodzinę w domu. A pani? - spytał gawędziarskim tonem. - Czy pani rodzina też lubi wędrować?

- Nie mam licznej rodziny - odparła. - Tylko mamę, ojca i parę ciotek w podeszłym wieku. Moi rodzice nigdy nie wyjeżdżali z Anglii. Nie wiem, skąd się wzięła moja fascynacja podróżami. Matka twierdzi, że jestem odmieńcem, bo zupełnie nie przypominam reszty krewnych.

- Nie sądzę, żeby była pani odmieńcem - odrzekł, patrząc na nią uważnie. - Według ludowych wierzeń odmieniec to głupie, brzydkie dziecko podrzucone przez wróżki na miejsce mądrego i ładnego. Ton opis zupełnie do pani nie pasuje.

Josie poczuła, jak jej twarz pokrywa się rumieńcem, co trochę ją zirytowało. Chyba jest już dość dorosła i dojrzała, by przyjąć komplement bez zmieszania?

- Nie powiedział mi pan jeszcze, po co pan jedzie do Bhutanu - rzuciła z pośpiechem, żeby zmienić temat. - Skoro nie jest pan turystą, co pana sprowadza do tak egzotycznego kraju?

- Bardzo prawdopodobne, że będę kręcił o nim film dokumentalny.

- Dla telewizji? - spytała z nagłym zainteresowaniem. - Pracuje pan dla którejś stacji telewizyjnej?

- Nie, mam własną niewielką firmę. Produkujemy głównie filmy dokumentalne i sprzedajemy je zainteresowanym stacjom. Na razie są to przede wszystkim duże firmy telewizyjne, ale z rozwojem sieci satelitarnych rynek pewnie się powiększy.

- Czemu właśnie o Bhutanie?

- Bo to piękne i ciekawe miejsce, a niewielu ludzi o nim słyszało.

- Może lepiej, żeby pozostało nieznane? Bhutańczycy wcale nie chcą najazdu turystów.

- Mało prawdopodobne, by po moim filmie setki ludzi rzuciły się po bilety na samolot - odparł sucho. - Poza tym ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. Na razie jadę się rozejrzeć, sprawdzić, czy to ma sens. I dlatego chciałbym panią ze sobą zabrać. Moja asystentka musiała zrezygnować w ostatniej chwili. Złamała nogę.

- Nie mógł pan znaleźć nikogo na zastępstwo przed wyjazdem z Anglii?

- Nie było czasu. Poza tym Margaret jest właściwie niezastąpiona. Lojalna, pracowita, zaangażowana...

- Chodzący ideał - wtrąciła Josie z przekąsem. - Skoro jest tak oddana, czemu nie towarzyszyła panu o kulach? Z pewnością taki drobiazg jak złamana noga nie powinien jej powstrzymać.

- Prawdę mówiąc, to właśnie chciała zrobić. Musiałem się sporo namęczyć, żeby jej to wyperswadować.

Josie była niemal pewna, że potrafi sobie wyobrazić ową Margaret. Słodka, pewnie mało atrakcyjna dziewczyna, gotowa całować ziemię, na którą stąpnął Daniel Hayden. No cóż, Josie taka nie jest. I nigdy nie zamierza kimś takim zostać!

- Hm, przykro mi z powodu pańskiej asystentki, ale naprawdę nie sądzę, żebym umiała ją zastąpić - stwierdziła stanowczo. - Przede wszystkim nie mam pojęcia o robieniu filmów.

- Nie musi pani się na tym znać. Potrzebuję jedynie kogoś, kto się zajmie sprawami praktycznymi i będzie robił notatki w czasie wyprawy.

- Przyjechałam tutaj, żeby odpocząć - przypomniała mu. - Nie po to, żeby pracować.

- To nie zajmie pani wiele czasu. Będzie pani miała mnóstwo okazji do zwiedzania. I zabiorę panią w okolice, których z wycieczką nigdy by pani nie zobaczyła - nalegał.

- Na przykład świątynie i klasztory zostały ostatnio zamknięte dla turystów, a mnie udało się dostać specjalne pozwolenie na zwiedzanie.

Josie zawahała się przez moment. Potem jednak stanowczo pokręciła głową.

- Nie chcę dla pana pracować - powtórzyła. Rozmawiając, dotarli do hotelu i teraz weszli do środka.

Daniel zatrzymał się i popatrzył na Josie uważnie.

- Zanim podejmie pani ostateczną decyzję, proszę odwiedzić ze mną moją ciotkę - powiedział. - Spotkamy się o siódmej tutaj w holu i zawiozę panią na miejsce.

- Już podjęłam ostateczną decyzję - powiedziała dość ostro. - Spotkanie z pańską ciotką niczego nie zmieni.

- To się okaże - rzucił. - Siódma wieczorem - przypomniał i odszedł, zanim zdążyła mu powiedzieć, że nigdzie z nim nie pójdzie.

Josie wróciła do pokoju pełna złości. Ten facet naprawdę obiecuje sobie zbyt wiele! Widziała go ledwie parę razy - i to w niezbyt przyjemnych okolicznościach - a już próbuje ją skłonić do przyjęcia pracy, której ona wcale nie chce, i do spotkania ze swoją okropną starą ciotką.

Wzięła prysznic, przebrała się i usiadła przed lustrem, żeby wysuszyć włosy. Skrzywiła się do swojego odbicia.

Wcale nie chciała jechać do Bhutanu z Danielem Haydenem ani nie chciała poznawać jego rodziny. Nie chciała też zostać sama ani chwili dłużej.

Czego więc chce?

- Chcę Dereka - mruknęła i głos nagle się jej załamał. Dwie wielkie łzy stoczyły się po policzkach, a po nich pół tuzina kolejnych. - Nie powinien był się żenić z kimś, kogo poznał ledwo parę tygodni wcześniej. Powinien być tutaj jako mój mąż!

Nadal nie doszła do siebie po tamtym wstrząsie. Przypomniała sobie dokładnie, jak Derek wyglądał w dniu, kiedy łagodnie wyjaśniał jej, dlaczego musi zerwać zaręczyny.

- Ale do ślubu zostały tylko dwa tygodnie - zaprotestowała z mieszaniną niedowierzania i paniki.

- Wiem. I naprawdę mi przykro. Ale właśnie poznałem tamtą dziewczynę i to ona jest tą jedyną. Zawsze cię lubiłem. Josie, świetnie się dogadywaliśmy, lubimy te same rzeczy i myślałem, że to wystarczy, żeby zbudować dobre małżeństwo. Ale z nią jest inaczej. Kiedy zobaczyłem Fern, wiedziałem, że to z nią chcę spędzić resztę życia. - Wzruszył lekko ramionami, jakby sam nie mógł w to uwierzyć. - Nie rozumiem tego, ale wiem, że postępuję właściwie. Pewnego dnia ty też to przeżyjesz i będziesz wiedzieć, o czym mówię. I może wtedy mi wybaczysz.

Josie pamiętała, jak bardzo ją to rozgniewało. Poszła nawet do budynku, w którym pracowała Fern, i ukryła się w holu, chcąc zobaczyć dziewczynę, która ukradła jej Dereka. Nie miała pojęcia, co zrobi, kiedy ją zobaczy. Zacznie się awanturować? Zażąda oddania Dereka? Kiedy jednak rzeczywiście ujrzała Fern, była zbyt wstrząśnięta, by zrobić cokolwiek.

Dziewczyna była zupełnie przeciętna! Mysie włosy i wielkie brązowe oczy w chudej, bladej twarzy. Jak Derek mógł się zakochać w kimś tak nieatrakcyjnym? Josie nic z tego nie rozumiała.

Usiadła na łóżku. Łzy wyschły, a nowe nie popłynęły. Od oświadczenia Dereka ani razu nie popłakała sobie jak należy.

Parę razy próbowała, bo myślała, że jej to dobrze zrobi, ale łzy nie chciały płynąć.

Może dlatego, że po prostu nie kochała go tak bardzo, by wylewać nad nim łzy, podpowiedział cichy głosik w jej głowie.

- Ależ ja go kochałam! - odparła głośno. - Naprawdę! A jednak w jej głosie brakowało przekonania. Może dlatego, że nigdy nie było między nimi wielkiej namiętności. Ich związek był przyjemny i wygodny. Zawsze czuła się swobodnie z Derekiem. Oboje uwielbiali podróże. Spotkała go w pociągu w Europie, wracając z wakacji we Włoszech, kiedy przemierzyła całe Alpy. Zaprzyjaźnili się, a potem zostali parą. Zamierzała spędzić z nim resztę życia.

Dlaczego więc teraz nie czuła się całkowicie załamana? Zamiast tego była zła, nieszczęśliwa i samotna, ale wiedziała, że podniesie się z tego, może nawet szybciej, niż sądzi.

- Naprawdę go kochałam - mruknęła znowu.

Ale istnieje tyle odmian miłości.. - Łagodne uczucie, którym się obdarza dobrego przyjaciela - jak Derek - i pasja, która wstrząsa światem, Z jakiegoś powodu Derek poznał namiętność do Fern. Josie zdecydowała, że ona nic chce kochać nikogo w taki sposób. Było to zbyt niebezpieczne, wymykało się spod kontroli. Nie będzie ryzykować.

Bez entuzjazmu pomyślała o obiedzie, a potem kolejnym samotnym posiłku i nocy w hotelu, nim rankiem odleci do Bhutanu.

Czy rzeczywiście chce tam lecieć? Tak, uświadomiła sobie nagle. Ogarnęła ją znowu tęsknota za podróżą. Chciała zobaczyć ten niewielki kraj ukryty w Himalajach. Ludzie Zachodu nazywali go Bhutanem. Miejscowi nadali mu nazwę Druk - Gyal - Khab, czyli Kraina Burzowego Smoka. Teraz, gdy dotarła tak daleko, Josie nie chciała wracać, nie zobaczywszy go.

Wycieczka wyrusza rankiem. Tyle tylko, że Josie nie znosiła zorganizowanych wyjazdów. Tym bardziej że była sama. Być może ktoś weźmie ją pod swoje skrzydła, ale to byłoby jeszcze gorsze...

Istnieje inne rozwiązanie, podpowiedział jej cichy głosik. Wyprawa z kimś, kto może jechać, gdzie mu się podoba. Kto nie musi się trzymać sztywnego rozkładu dnia, kto może zwiedzać piękne klasztory. Kto zna nawet bhutańską księżniczkę.

- Ale ja nie chcę jechać z Danielem Haydenem - zaprotestowała Josie. - Poza tym wcale go nie znam. Nie mogę ruszać na koniec świata z obcym człowiekiem!

Mimo to może przecież pójść na spotkanie z jego ciotką. Dowie się o nim więcej i będzie się mogła przekonać, że zorganizowany wyjazd jest rzeczywiście lepszym rozwiązaniem.

Przez całe popołudnie nie mogła się zdecydować, co robić. Ale kiedy zegar wybił siódmą, ruszyła do holu, choć w głębi duszy upierała się, że nie jest to dobry pomysł.

Daniel już na nią czekał.

- Nieźle, jesteś punktualna - powiedział z ożywieniem.

- Nie lubię spóźnialskich. Moi pracownicy muszą się nauczyć, że mają być w określonym czasie w konkretnym miejscu.

- Jeszcze nie powiedziałam, że będę dla ciebie pracować

- odparła Josie z lekkim zniecierpliwieniem. - Nie powiedziałam nawet, że z tobą wyjdę dziś wieczorem. A może przyszłam ci oznajmić, że jednak spędzę wieczór w hotelu? Przesunął wzrokiem po jej postaci. Miała na sobie jedyną elegancką sukienkę, jaką przywiozła - dopasowaną małą czarną. Blond włosy tworzyły wokół twarzy jasną aureolę, z ciemnoniebieskie oczy nabrały blasku, umiejętnie podkreślone cieniem do powiek.

- Jeśli planujesz kolację w hotelowej jadalni, niewielu mężczyzn będzie w stanie skupić się na jedzeniu - skomentował.

- Ty nie wyglądasz na szczególnie poruszonego - odparła i zaraz pożałowała tej uwagi. Brzmiało to tak, jakby domagała się komplementu.

Daniel tylko pokręcił głową.

- Masz rację, na mnie nie robi to wrażenia. Nie obchodzi mnie twój wygląd, choć doceniam fakt, że większość mężczyzn poświęciłaby ci drugie, a może i trzecie spojrzenie.

- Więc co cię we mnie interesuje? Mam wrażenie, że nagle na ciebie wpadam. Za każdym razem, kiedy się oglądam, widzę cię gdzieś w pobliżu.

- Po prostu zbieg okoliczności - stwierdził obojętnie. - Ale masz rację, coś mnie w tobie zaintrygowało: fakt, że przyjechałaś tutaj sama. Ktoś zdolny do takiego wyczynu mysi mieć pewną dozę pewności siebie i zaufania do własnych sił. A to są cechy, których szukam u moich pracowników. Dlatego doszedłem do wniosku, że byłabyś dla mnie idealną asystentką.

Josie poczuła się lekko dotknięta. Co za koszmarny typ! Ten człowiek myślał tylko o produktywności i efektywności.

Z drugiej strony, czy nie kogoś takiego właśnie szukała?

Kogoś, kto nie widziałby w niej kobiety, lecz partnera. A to mogła być idealna relacja. Nie będzie jednak podejmować ostatecznej decyzji, póki nie dowie się czegoś więcej o tym człowieku.

- Spóźnimy się, jeśli będziemy tu dłużej sterczeć - powiedziała szybko. - A jeśli twoja ciotka ceni punktualność tak bardzo jak ty, nie będzie zachwycona.

- Różnimy się pod tym względem - odparł z lekkim rozbawieniem. - Ale jestem gotów do wyjścia. Taksówka czeka na zewnątrz.

Przez większą część popołudnia padał ulewny deszcz i choć teraz ustał, wilgotne powietrze wypełniała nowa kolekcja zapachów, Josie cieszyła się, że obficie spryskała się perfumami.

Wsiedli do samochodu. Dziewczyna zauważyła, że w przeciwieństwie do niej Daniel nie zadał sobie trudu, żeby ubrać się inaczej na spotkanie. Nadal miał na sobie dżinsy - chociaż inne niż rano - a jedyne ustępstwo na rzecz formalności stanowiła biała koszula, zresztą rozpięta pod szyją

Taksówka pędziła przez zatłoczone ulice Kalkuty z zawrotną szybkością. Josie zacisnęła zęby i zapewniała samą siebie, że wcale jej nie przeraża to, w jaki sposób kierowca wymija o włos ludzi, zwierzęta i samochody.

- Jazda przez Kalkutę to zawsze interesujące przeżycie, nieprawdaż? - rzucił Daniel z błyskiem w oku.

- Zależy, co się uważa za interesujące - odparła przez zaciśnięte zęby.

- Nie ma się czego bać.

- Wcale się nie boję - zaprzeczyła natychmiast, po czym zamknęła na chwilę oczy, kiedy samochód wyminął stadko kóz przechodzących przez ulicę. - Wolałabym tylko, żebyśmy nie przyjechali na miejsce z martwą kozą na masce w charakterze maskotki!

Z ulgą zauważyła, że wkrótce taksówka znalazła się w znacznie spokojniejszej i mniej zatłoczonej części miasta. Domy były bielone, duże i zamożne. Nikt nie spał tu na chodnikach, nie handlował na rogach ani nie żebrał.

Parę minut później wóz wjechał przez bramę na podwórze i zatrzymał się przed domem wyglądającym niemal jak pałacyk. Josie wysiadła z lekkim ociąganiem, przyglądając mu się z niedowierzaniem.

- To tu zatrzymała się twoja ciotka? - A kiedy Daniel kiwnął głową, dodała: - Więc czemu nie zamieszkałeś razem z nią?

- Dom nie jest jej własnością. Ciotka jest gościem maharadży.

Josie uniosła wysoko brwi.

- Twoja ciotka ma wpływowych znajomych!

- Rzeczywiście zna wielu ciekawych ludzi - zgodził się Daniel. - Wejdziesz wreszcie do środka? Zaraz będzie lało.

Ponieważ deszcz w Indiach w porze monsunów przychodził znienacka i padał wielkimi falami, które przemaczały wszystko na wylot w ciągu paru sekund, Josie usłuchała natychmiast.

Drzwi otwarły się, zanim zdążyli zapukać, i jakiś mężczyzna w białej marynarce, spodniach i rękawiczkach przywitał ich oficjalnie.

- Pan Hayden z gościem? Proszę do środka.

- Kto to? - spytała szeptem Josie, wchodząc za Daniela. - Maharadża?

Daniel wydawał się rozbawiony tym pomysłem.

- Nie - odparł równie cicho. - Indyjski odpowiednik lokaja. Maharadży nie ma w domu. Podobno wyjechał w interesach.

- Szkoda - westchnęła zawiedziona. Bardzo chciała zobaczyć prawdziwego maharadżę.

Wprowadzono ich do pokoju umeblowanego w bardzo nowoczesnym stylu. Josie przeżyła kolejne rozczarowanie. Liczyła na coś bardziej egzotycznego.

- A gdzie twoja ciocia?

- Pewnie jeszcze nie jest gotowa - wyjaśnił. - Uwielbia się przebierać.

Parę chwil później drzwi się otworzyły i do środka wkroczyła wysoka kobieta w przepięknym, obrzeżonym złotem sari. Skórę i włosy miała jasne, oczy złotobrązowe. Czyżby tygrysie oczy stanowiły znak szczególny rodziny Haydenów? - pomyślała Josie. Daniel lekko popchnął ją w stronę starszej kobiety.

- Daniel! - przywitała go, mierząc wzrokiem jego postać. - Znowu w dżinsach! Chociaż, prawdę mówiąc, chyba nigdy nie widziałam cię w garniturze.

- Przepraszam - odparł wesoło. - Nie zabrałem ze sobą nic lepszego.

Spojrzenie ciotki pozostało krytyczne, lecz uśmiechnęła się.

- Kogo ze sobą przyprowadziłeś? - zwróciła się do siostrzeńca,

- To jest... - zaczął. Spojrzał na dziewczynę z lekkim zaskoczeniem. - Nie wiem, jak masz na imię.

Josie nie mogła opanować grymasu.

- Nic dziwnego. Nie przedstawiałam ci się, a ty nie zapytałeś.

Spojrzała na starszą kobietę.

- Jestem Josie Saunders - przedstawiła się.

- A ja Katherine Hayden. Bardzo miło mi cię poznać i przepraszam za okropne maniery mojego siostrzeńca.

Ku zdumieniu dziewczyny. Daniel wcale nie poczuł się zawstydzony. Zamiast tego spojrzał na ciotkę z nieoczekiwanym uczuciem.

- Skoro masz zamiar prawić mi kazania przez cały wieczór, lepiej naleję sobie drinka. Albo od razu dwa.

- Danielu - powiedziała ciotka ostrzegawczo.

- Nie martw się - odparł cicho. - Dwa w zupełności mi wystarczą.

Josie nieznacznie ściągnęła brwi, O czym oni rozmawiają? Czyżby był czas, kiedy Daniel nie potrafił się ograniczyć do dwóch drinków?

W ostatniej chwili powstrzymała się przed zadaniem tego pytania na głos. To nie twoja sprawa, napomniała siebie surowo.

- Jesteście głodni? - spytała pani Hayden. - Kolacja jest gotowa. Możemy od razu siadać do stołu.

Otworzyła mahoniowe drzwi prowadzące do jadalni ze stołem zastawionym sałatkami i gorącymi daniami. Josie miała apetyt i jadła wszystko, co jej podano.

- Opowiedz mi coś o sobie - zwróciła się do niej pani Hayden po dłuższej chwili. - Daniel nie zdradził mi nic na twój temat.

- Bo nic nie wiem - wtrącił - prócz tego, że zamierza spędzić w Bhutanie miesiąc miodowy.

Josie rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Nie życzyła sobie, by ktokolwiek o tym wiedział. Pożałowała, że nie potrafiła utrzymać języka za zębami.

Ciotka spojrzała na nią z zainteresowaniem.

- Miodowy miesiąc? Więc gdzie jest twój mąż? Czemu go ze sobą nie zabrałaś?

- Bo go nie mam - wymamrotała dziewczyna. - Zerwaliśmy tuż przed ślubem. Prawdę mówiąc, w przyszłym tygodniu Derek żeni się z kimś innym. Pojechałam w podróż poślubną bez niego.

Skuliła się nieznacznie, spodziewając się nieuniknionych wyrazów współczucia. Zamiast tego starsza kobieta lekko wzruszyła ramionami ruchem irytująco przypominającym gesty Daniela.

- Brzmi to bardzo rozsądnie. Po co rezygnować z fantastycznego miesiąca miodowego tylko dlatego, że się nie ma męża? Danielu, wreszcie spotkałeś dziewczynę z głową na karku.

- Wiem - odparł. - Dlatego chcę, żeby dla mnie pracowała. Ale najpierw ona chciałaby się dowiedzieć o mnie czegoś więcej. Mam nadzieję, że wystawisz mi dobre referencje. - Jego oczy zmieniły nieznacznie wyraz, kiedy spojrzał na ciotkę. - Ona ma dla mnie pracować - powtórzył z lekkim naciskiem. - Jeśli się zgodzi, będzie to zlecenie czasowe. Przekonaj ją, że będzie bezpieczna, udając się ze mną w ostępy Bhutanu.

Ciotka przyglądała mu się przez parę chwil. Potem skinęła głową.

- Rozumiem.

Josie chciałaby to powiedzieć o sobie. Czuła, że tych dwoje przekazuje sobie jakieś wiadomości, nie miała jednak pojęcia, czego one dotyczą. Ogarnął ją niepokój. O co tutaj chodzi?

- A może przeszedłbyś się trochę, Danielu? - zasugerowała ciotka. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli porozmawiamy z Josie tylko we dwie.

Dziewczyna odniosła wrażenie, że Danielowi niezbyt się ten pomysł spodobał. Jakby się obawiał tego. co ciotka może o nim powiedzieć. Jednak podniósł się wolno i ruszył do wyjścia.

- Wystarczy, jeśli udzielisz jej ogólnych informacji - rzucił i z widocznym ociąganiem opuścił pokój.

Katherine uśmiechnęła się do Josie.

- W porządku, co chcesz wiedzieć o Danielu? Nie odpowiem tylko na bardzo osobiste pytania.

Josie skrzywiła się.

- Nie jestem pewna, o co zapytać. Nie wiem nawet, czy chcę dla niego pracować. Ostatecznie to miały być wakacje,

- Och, wyprawa z Danielem będzie z pewnością fantastyczna - zapewniła Katherine bez wahania.

- Wyjazd zorganizowany byłby bezpieczniejszy - zauważyła dziewczyna.

- To zależy, co rozumiesz przez słowo „bezpieczny" - odparta spokojnie starsza pani. - Danielowi zdarzają się trudne sytuacje. Kiedy się podróżuje tak wiele jak on, to nieuniknione. Ale z pewnością nic musisz się martwić o własne bezpieczeństwo. Nie rzuci się na ciebie, gdy tylko opuścicie cywilizowane rejony. Musisz się natomiast przygotować na ciężką pracę. - Zawahała się przez moment, po czym dodała:

- Pewnie nie powinnam ci tego mówić, ale skoro cię to uspokoi... Daniel obecnie nie jest zainteresowany kobietami. Josie szeroko otwarła oczy.

- To znaczy, że jest...? - Urwała i zaczerwieniła się mocno. Stanowczo nie miała prawa zadawać takich pytań!

Jego ciotka wyglądała na rozbawioną. Kąciki jej ust uniosły się leciutko w uśmiechu, jaki Josie mogłaby zobaczyć u Daniela, gdyby ten kiedykolwiek się uśmiechał.

- Daniel z całą pewnością lubi kobiety - wyjaśniła Katherine. - Ale w chwili obecnej nie zamierza się angażować w żadne związki.

- Świetnie to rozumiem - odparła szybko Josie. - Czuję to samo, jeśli chodzi o mężczyzn.

- W takim razie jesteście dla siebie stworzeni. Zawołam Daniela i powiem mu, że znalazł swoją idealną asystentkę.

- Wcale się jeszcze nie zdecydowałam - rzuciła Josie wyzywająco.

- Oczywiście, że tak - odparła ciotka rzeczowo. - W przeciwnym razie wcale byś tutaj nie przyszła. Musiałaś się tylko upewnić, że Daniel jest godny zaufania i nie ma kiepskiej reputacji.

- I nadal nie do końca jestem tego pewna - mruknęła dziewczyna.

- Czego? - spytał Daniel, który cicho wrócił do pokoju.

- Wszystko w porządku - zwróciła się do niego Katherine. - Josie zgodziła się dla ciebie pracować, choć niechętnie się do tego przyznaje.

- Świetnie - odparł. - Miejmy nadzieję, że samolot odleci jutro zgodnie z planem. Nie mogę marnować zbyt wiele czasu na ten projekt.

Josie miała wrażenie, że wszystko dzieje się trochę za szybko. Haydenowie decydowali za nią, co ma robić, nie dając jej szansy, by się wycofać.

- Jeśli wezmę tę pracę, to pod jednym warunkiem - odezwała się, patrząc na Daniela.

Złotobrązowe oczy odpowiedziały spokojnym spojrzeniem. - Jakim?

- Jeśli się nie uda... jeśli nie dogadamy się ze sobą albo nie będziesz zadowolony z mojej pracy, nie zostawisz mnie samej w samym środku Bhutanu.

- To brzmi rozsądnie - stwierdził po krótkim namyśle. - W porządku, bez względu na wszystko obiecuję, że dostarczę cię tutaj, do Kalkuty, skąd będziesz mogła wrócić do Anglii. Jesteś zadowolona?

Josie nie była pewna, czego jeszcze mogłaby sobie życzyć.

- Chyba tak - mruknęła w końcu.

- W takim razie rano lecimy do Bhutanu - oznajmił z satysfakcją.

Josie nie mogła się pozbyć uczucia, że popełnia błąd.

- Rano lecimy do Bhutanu - powtórzyła jak echo, czując dreszcz.


ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia Josie zjawiła się na lotnisku w towarzystwie Daniela Haydena, próbując ignorować podejrzliwe spojrzenia towarzyszy podróży. Wszyscy wiedzieli, że miała brać udział w zorganizowanej wycieczce. Jednak zrezygnowała, by jechać dalej w towarzystwie mężczyzny, którego ledwo co poznała. Mogła sobie wyobrazić komentarze, jakie wymieniano ściszonym głosem za jej plecami!

Nie pomagało też i to, że Daniel przyciągał spojrzenia. Wysoki, dobrze zbudowany, z tymi złotobrązowymi oczyma zwracał na siebie uwagę - szczególnie kobiet.

Kiedy podeszli do samolotu czekającego na pasie startowym, dziewczyna przestała myśleć o plotkach. Spojrzała na maszynę z szafranowo - pomarańczowym wizerunkiem bhutańskiego smoka na ogonie.

- Nie wygląda na szczególnie duży - zauważyła z niepokojem.

- A czego się spodziewałaś? - spytał Daniel z błyskiem w oku, stanowiącym u niego najdobitniejszy wyraz rozbawienia, - Bhutan odwiedza niewielu gości. Taki samolot całkowicie wystarczy na ich potrzeby.

Mimo to Josie czułaby się pewniej w czymś choć odrobinę większym. Zaczynała myśleć o całej wyprawie z coraz większą dozą fatalizmu. Być może przejmowała już wschodni sposób patrzenia na życie.

Samolot wzbił się w powietrze i skierował na północ. Pod nim rozpostarty się zielone równiny Bengalu. Wielkie połacie gruntu pokrywała woda, tylko budynki i palmy wystawały nad powierzchnię.

- Co właściwie mam robić w Bhutanie? - zwróciła się Josie do Daniela, kiedy przestała podziwiać widoki.

Siedział z zamkniętymi oczyma, chociaż nie spał. Kiedy się odezwała, otworzył je i dziewczynę znowu uderzył ich niezwykły kolor. Nigdy wcześniej nie spotkała mężczyzny z takimi oczyma.

- Po prostu masz się zająć sprawami organizacyjnymi, tak żebym ja mógł się skupić na pracy.

- A na czym ona właściwie polega? Co będziesz robił?

- Szukał dobrych scenerii do filmu, rozmawiał z ludźmi, żeby uzyskać ogólne wrażenie o tym, co myślą o swoim kraju, oraz planował zarysy dokumentu - pod warunkiem, że wszystko pójdzie dobrze. I jeszcze jedno: jeśli to możliwe, chciałbym, żebyś spojrzała na wszystko kobiecym okiem.

- Co takiego? - spytała, nie rozumiejąc. Westchnął z lekkim zniecierpliwieniem.

- Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, oglądają filmy dokumentalne. Ja będę patrzył na kraj z męskiego punktu widzenia, ponieważ to powszechnie, znany fakt, że kobiety i mężczyźni widzą wiele rzeczy inaczej, chciałbym się dowiedzieć, jak ty postrzegasz dany problem.

Josie spojrzała na niego ciekawie.

- Naprawdę wierzysz, że obie płci widzą świat zupełnie inaczej?

- Uważam, że jesteśmy dwiema kompletnie różnymi rasami - odparł stanowczo. - I mamy przerażająco mało wspólnego. - Potem, jakby poczuł, że powiedział więcej, niż zamierzał, pokręcił głową. - Zresztą mniejsza o to. Spróbujesz to dla mnie zrobić?

- Czemu nie? - odparła. - Chociaż wątpię, czy ci się to na wiele przyda.

- Dlatego?

- Bo wyglądasz na człowieka, który lubi odciskać własne piętno na tym, co robi. Założę się, że w końcu film będzie oddawał wyłącznie twoją opinię o Bhutanie.

- Pracuję z zespołem - rzucił krótko.

- Tyle tylko, że to ty jesteś jego szefem - zauważyła.

- Uważasz, że jestem apodyktyczny? Że nigdy nie słucham innych? - Zmarszczył gniewnie brwi.

Josie uznała, że najlepiej będzie skończyć rozmowę w tym momencie. Nie było sensu irytować go, zanim jeszcze dotarli do celu.

- Z pewnością będziesz idealnym szefem - rzuciła łagodząco. - Patrz - dodała, żeby zmienić temat - to muszą być Himalaje.

Samolot wzbijał się teraz w górę i, zdaniem dziewczyny, silniki pracowały na zbyt dużych obrotach. Żeby opanować nerwy, wyjrzała przez okno.

W dole rozciągała się gruba warstwa obłoków, lecz w krótkich chwilach, kiedy chmury się rozstępowały. Josie dostrzegała wspaniałe widoki: gęste lasy, doliny i rzeki. Góry stawały się coraz wyższe i niekiedy zdawały się niepokojąco bliskie. Dziewczyna zagryzła nerwowo wargę i znowu spojrzała na Daniela.

- Czy ten samolot nie powinien nabrać trochę więcej wysokości? Wygląda na to, że nie uda się nam pokonać następnego łańcucha gór!

- Wszystko w porządku. Nie martw się tak. O ile mi wiadomo, samolot zwykle dociera do Bhutanu w jednym kawałku.

- Zwykle? - Josie nerwowo przełknęła ślinę.

Spojrzała na góry, które zdawały się teraz znacznie bliższe. Miała wrażenie, że samolot szoruje brzuchem o wierzchołki drzew, więc zamknęła oczy.

Parę sekund później Daniel lekko dotknął jej ręki.

- Możesz już patrzeć. Zaraz będziemy lądować. Ostrożnie wyjrzała przez okno. Jakimś cudem pokonali góry i teraz obniżali lot w stronę szerokiej doliny. Josie zobaczyła złocone dachy świątyni z flagami powiewającymi na murach, białe budynki gospodarstw i jasnozielone pola.

- Gdzie wylądujemy? - spytała nerwowo.

- Tam, w dole - odparł Daniel, wskazując palcem.

Widziała jedynie bagniste pola ryżowe. Potem, w ostatnim momencie, ukazał się wąski pasek suchego lądu i samolot osiadł na nim bezpiecznie.

Parę minut później Josie wysiadła i po raz pierwszy postawiła stopę w Bhutanie - Krainie Burzowego Smoka.

Pierwsze, co ją uderzyło, to zapach: powietrze było czyste i chłodne. Zupełnie inne niż wilgotne i duszne powietrze Kalkuty. Wszystko wokół zdawało się świeże i zielone na tle gęsto porośniętych lasem gór.

Na pasażerów czekało kilka mikrobusów.

- Dokąd jedziemy? - spytała dziewczyna, kiedy wsiadła do jednego z nich i usadowiła się obok Daniela.

- Do Thimphu, stolicy Bhutanu - wyjaśnił.

Josie odetchnęła z ulgą. Natychmiast wyobraziła sobie ciepłą kąpiel, wygodne łóżko oraz sklepy, w których będzie buszować do woli, kiedy skończy pracę.

- Nie obiecuj sobie zbyt wiele - ostudził jej zapał. - Thimphu może i jest stolicą, ale ma niecałe trzydzieści tysięcy mieszkańców.

- Wszystko w porządku, jeśli tylko mają tam wygodny hotel - odparła Josie z rozmarzeniem.

- Lot trwał tylko półtorej godziny - stwierdził Daniel, marszcząc lekko brwi. - A ty już jesteś zmęczona? Coś mi się zdaje, że nie będę miał z ciebie pożytku, bo zamierzam dużo jeździć.

- Podróżowanie mnie nie męczy. Tylko te nerwy mnie wyczerpały... Kiedy samolot leciał nad górami, naprawdę bardzo się niepokoiłam - wyjaśniła.

Bus toczył się przez zamieszkaną okolicę. Niekiedy przez otwarte okna dobiegał ich melodyjny dźwięk dzwonków umieszczonych na młynkach modlitewnych. Chociaż nie było jeszcze późno, dziewczynie zamykały się oczy. Zmusiła się, by je otworzyć, kiedy wjechali w długą, wąską dolinę, w której położone było Thimphu. Nie chciała przespać momentu przybycia do maleńkiej stolicy.

Thimphu przypominało raczej niewielką mieścinę niż metropolię. Po obu stronach doliny wznosiły się strome wzgórza porośnięte drzewami, wśród których gdzieniegdzie widać było bielone ściany domów. Nad wszystkim dominowała potężna budowla otoczona białymi murami obronnymi, z licznymi wieżyczkami i złoconymi dachami.

- Co to jest? - spytała Josie, zafascynowana.

- Tashicho Dzong - wyjaśnił Daniel. - Trochę warownia, trochę klasztor. Centrum administracyjne kraju i siedziba władz klasztornych.

- Obejrzymy ją później z bliska?

- Może nawet uda się nam wejść do środka.

- Dzięki specjalnemu zezwoleniu tej bhutańskiej księżniczki, z którą się przyjaźnisz?

- Właśnie.

Josie prychnęła cicho. Wcale nie była pewna, czy wierzy w bajeczkę o księżniczce. Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o Daniela Haydena, nie miała pewności co do bardzo wielu rzeczy.

Parę minut później dotarli do hotelu. Tylko ich dwoje wysiadło z mikrobusu. Reszta wycieczki miała zarezerwowany nocleg w innym miejscu. Wyładowali bagaże i wnieśli je do środka. Zanim Daniel udał się do recepcji, zwrócił się do Josie:

- Zarezerwowałem sobie pokój wcześniej. Spróbuję teraz zdobyć jakiś dla ciebie. - Uniósł nieznacznie brew. - Bo pewnie nie chcesz nocować ze mną?

- Nie, stanowczo nie! - odparła natychmiast.

- Tak sądziłem - stwierdził sucho. - Chociaż będziemy musieli później wrócić do tej sprawy.

Kiedy odszedł, dziewczyna spojrzała za nim podejrzliwie. Co to miało znaczyć?

Wrócił po chwili z dwoma kluczami w ręce.

- Mamy szczęście. Znalazł się dodatkowy pokój. Mieszkamy na pierwszym piętrze, ty od frontu, ja na tyłach.

Okazało się, że pokój Josie wychodzi na główną ulicę z jej herbaciarniami i sklepami. Dziewczyna szybko się rozpakowała, czując znacznie mniejsze zmęczenie. Właśnie wrzuciła ostatnie rzeczy do szuflady, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Sądząc, że to ktoś z obsługi przyniósł bardzo pożądaną filiżankę herbaty, zawołała, by wszedł. Był to jednak Daniel. .

- Ładny pokój - skomentował - ale nie przyzwyczajaj się do niego za bardzo, bo pewnie niedługo tu zostaniemy. Mam dość napięty terminarz.

- Dokąd pojedziemy? - spytała.

- Na wschód, mam nadzieję, do Tongsy i Bumthangu. Ale to zależy od księżniczki.

- Pewnie dostaniemy osobiste zaproszenie do pałacu, żeby mogła ci przedstawić plan podróży, który opracowała specjalnie dla ciebie? - rzuciła sarkastycznie.

- To prawie pewne - odparł spokojnie.

Josie prychnęła lekceważąco. Uwierzy w tę księżniczkę, kiedy zobaczy ją na własne oczy.

- Umieram z głodu - oświadczyła, zmieniając temat. - Można tu dostać coś do jedzenia?

- Mają tu dobrą restaurację. Na twoim miejscu najadłbym się na zapas. Kiedy opuścimy Thimphu, będziemy prawdopodobnie żywić się głównie ryżem.

- Nie szkodzi. - Josie wzruszyła ramionami. - Lubię ryż.

- To się okaże - rzucił oschle. - Ale nie przyszedłem tu rozmawiać o jedzeniu. Chciałem z tobą omówić inną sprawę.

Ton jego głosu się zmienił, więc Josie spojrzała na niego uważnie. Miała wrażenie, że rozmowa nie będzie łatwa.

- Wydawało mi się, że ustaliliśmy już wszystko - odparła ostrożnie.

- Nie wszystko. Tym razem udało mi się zarezerwować miejsca w hotelu, ale kiedy znajdziemy się na wsi, możemy nie mieć tyle szczęścia.

Josie wzruszyła ramionami.

- Nie szkodzi. Nie przeszkadza mi brak wygód. Mogę nawet spać na dworze, jeśli nie będzie lało.

- Nie spodziewam się problemów ze znalezieniem pokoju - ciągnął Daniel. - Jednego pokoju. I na tym polega problem.

Josie spojrzała na niego ostro.

- Chcesz powiedzieć, że będziemy go musieli dzielić?

- To się często zdarza podczas tego typu wyjazdów - odparł spokojnie. - Nieraz nocowaliśmy z pracownikami w tym samym pomieszczeniu i nigdy nie powodowało to problemów.

Wydawało się, że ta perspektywa wydaje mu się czymś całkowicie naturalnym, więc Josie nie chciała z tego robić problemu. Z drugiej strony, stanowczo nie miała ochoty spać w jednym pokoju z Danielem!

- Skoro to sytuacja, która może się w ogóle nie zdarzyć, dajmy temu na razie spokój - zasugerowała w końcu niepewnie. - Wymyślimy coś, kiedy będzie taka potrzeba.

- Nie mam nic przeciwko temu - zgodził się Daniel ku jej uldze. - Uważałem jednak, że lepiej o tym wspomnieć przed wyjazdem z Thimphu. Nie chcę znosić histerycznych scen, jeśli będą problemy z zakwaterowaniem.

- Nie robię scen - poinformowała go lodowato.

- Miło mi to słyszeć - odparł równie chłodno. - W takim razie może lepiej ustalmy jeszcze jedno, zanim stąd wyjedziemy.

Nie była pewna, czy chce nadal prowadzić tę rozmowę, ponieważ jednak nie miała śmiałości wyprosić go z pokoju, spojrzała na niego najspokojniej, jak potrafiła.

- Słucham - powiedziała krótko.

- W najbliższych dniach spędzimy ze sobą sporo czasu.

- Wiem o tym.

- Ustalimy kilka podstawowych zasad. W ten sposób nie będzie miejsca na nieporozumienia.

- Na temat czego? - spytała ostrożnie.

- Naszego związku.

Jej oczy błysnęły ostrzegawczo.

- Nic nas nie łączy!

- Właśnie. - Jego ton pozostał chłodny. - Ale to nas nie uchroni przed pewnymi problemami. Dlatego chciałbym się dowiedzieć już teraz, czy interesuje cię seks.

- Co takiego? - Josie była naprawdę zaskoczona. Nie zrobiło to na nim wrażenia.

- Nie patrz na mnie, jakbym ci właśnie złożył niemoralną propozycję. Staram się tylko być praktyczny. Niektóre kobiety lubią seks, a inne nie. Chciałem wiedzieć, do której kategorii należysz.

- Nie rozumiem, czemu cię to interesuje! Nawet jeśli lubię seks, to z pewnością nie znaczy, że... że...

- Gotowa jesteś wskoczyć do łóżka ze mną? - dokończył za nią. Niemal się uśmiechał. - Sądzę, że nie, ale chciałem się upewnić. Zdziwiłabyś się, jak wiele kobiet próbowało się wślizgnąć do mojego śpiwora w czasie podobnych wypraw.

- Och, z pewnością byłabym ogromnie zdziwiona - odpaliła ze złością. - Czemu mi nie powiesz, ile ich było? Z pewnością liczyłeś. A może jesteś tak popularny, że straciłeś rachubę? Kobiety pewnie zapisywały się z wyprzedzeniem.

Jego złotobrązowe oczy pociemniały.

- W tej chwili w moim życiu nie ma żadnej kobiety - powiedział szorstko.

Josie przypomniała sobie, jak jego ciotka mówiła, że Daniela nie interesują kobiety.

- To znaczy, że należysz do mężczyzn, którzy nie radzą sobie w związkach? - spytała pogardliwie. - Interesuje cię tylko przypadkowy seks?

Uderzyło ją, że to dość niezwykły temat jak na rozmowę z pracodawcą. Żaden z jej dotychczasowych szefów nie mówił do niej w taki sposób ani nie zmuszał do równie osobistych zwierzeń, Z drugiej strony, Daniel Hayden nie przypominał nikogo z ludzi, których znała.

Jego oczy zabłysły gniewnie.

- Nie powinienem był poruszać tego tematu - mruknął.

- Fakt, nie powinieneś. Ale skoro to zrobiłeś, równie dobrze możemy sobie wyjaśnić parę spraw już teraz. Być może ty lubisz przypadkowy seks, ale ja nie! Nawet gdyby nam przyszło spać w jednym pokoju przez wszystkie noce w Bhutanie, nie znajdziesz mnie w swoim śpiworze. Czy to jasne? - spytała ostro z twarzą wciąż jeszcze zarumienioną z gniewu.

Wydawało się, że Daniel odzyskał panowanie nad sobą bez większego trudu. To bardzo zimny typ, pomyślała. Żadnych głębszych uczuć, kompletnie pozbawiony zdolności do współodczuwania lub choćby uśmiechu.

- Zbyt wiele czasu poświęciliśmy tej kwestii - powiedział po krótkiej przerwie. - Chciałem tylko wiedzieć, czy należysz do kobiet lubiących przelotne związki. Skoro nie, przyjmuję to do wiadomości.

- A gdybym lubiła?

Josie nie zdołała się powstrzymać od tego pytania. Obojętnie wzruszył ramionami.

- Wtedy moglibyśmy znaleźć sposób, by ożywić długie i nudne noce.

Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie.

- Nie bój się, jesteś całkowicie bezpieczna - zapewnił. - Nie obchodzisz mnie jako kobieta. Nie obchodzi mnie nawet sam seks, chyba że traktowany wyłącznie jako rozrywka.

Wydawało się, że Josie powinna się poczuć obrażona. Jednak złapała się na tym, że coś w obojętnym tonie jego głosu przemawia do jej uczuć. Ona też niekiedy mówiła w taki sposób, kiedy chciała ukryć coś nazbyt osobistego, zbyt bolesnego, by można o tym dyskutować z drugą osobą.

Spojrzała na niego uważnie. Co się kryje za tym pozornym chłodem? - zastanowiła się. Jaki sekret ukrywa Daniel?

To nie twoja sprawa, ostrzegł ją energicznie głosik w jej głowie. Nawet nie próbuj się tego dowiedzieć. Zajmij się swoją pracą albo zrezygnuj, jeśli zbyt trudno ci wytrzymać z tym człowiekiem.

Dziewczyna nie była jednak w nastroju, by się przyznawać do porażki. Potraktuj tę pracę jak wyzwanie, poinstruowała samą siebie. Udowodnij sobie, że nie straciłaś całej pewności siebie tylko dlatego, że drań narzeczony rzucił cię dla innej!

- W porządku - oznajmiła w końcu tonem równie chłodnym i obojętnym. - Ja nie jestem zainteresowana tobą, a ty nie jesteś zainteresowany mną. To wygląda na solidną podstawę relacji zawodowych, więc bierzmy się do zajęć, dla których tu przyjechaliśmy.

Przez moment wyglądał na zaskoczonego.

- Żadnych scen? - spytał, lekko unosząc brwi. - Żadnego wychodzenia z pokoju i oświadczania, że nie możesz pracować z takim typem jak ja?

- Nie jestem histeryczką. I dopóki będziesz pamiętał, że nie lubię przypadkowego seksu, nie widzę powodu, by wychodzić.

- Mało prawdopodobne, żebym o tym zapomniał - odparł, a jego usta lekko drgnęły.

Josie nagle odniosła wrażenie, że Daniel bardzo się stara nie uśmiechnąć. Wydawało się to niedorzeczne, ponieważ doskonale wiedziała, że on nigdy się nie uśmiecha. Poza tym nie widziała w tej sytuacji nic szczególnie zabawnego.

- Co teraz zrobimy? - spytała z lekkim skrępowaniem.

- Możesz robić, co chcesz - odparł. - Ja zejdę do restauracji dowiedzieć się. czy dostanę coś do jedzenia. Idziesz ze mną?

Mężczyźni, pomyślała Josie z irytacją. Cała ta dziwaczna rozmowa zupełnie go nie poruszyła. Nawet nie odebrała mu apetytu.

- Nie jestem głodna - mruknęła. - Chyba się przejdę i trochę pozwiedzam.

- Wolałbym, żebyś została w hotelu. Księżniczka może zadzwonić w każdej chwili. A kiedy po nas pośle, będzie uprzejmiej, jeśli zjawimy się natychmiast.

- Wygląda na to, że nie mam wielkiego wyboru - powiedziała. - Ale cóż, to ty jesteś szefem.

Po czym, krzywiąc się do jego pleców, zeszła za Danielem do jadalni.

Menu okazało się bardziej urozmaicone, niż się spodziewała, a potrawy smaczniejsze. Pamiętając o radach Daniela, unikała ryżu i wybrała kurczaka z lekko podsmażanymi warzywami.

Pod koniec posiłku jeden z pracowników hotelu podszedł do mężczyzny i szepnął coś do niego. Jego spojrzenie natychmiast nabrało czujności; skinął na dziewczynę.

- Tak jak mówiłem - odezwał się. - Księżniczka nas wzywa. Posłała po nas samochód.

Josie zamrugała oczami.

- Samochód?

- A w jaki sposób mamy się do niej dostać? - spytał z lekkim zniecierpliwieniem. - Na jakach?

Wstał i ruszył do wyjścia. Josie pobiegła za nim.

- Gdzie ona mieszka? - spytała lekko zdyszana, kiedy go wreszcie dogoniła. - Tutaj, w Thimphu?

- Zaraz za miastem - odparł krótko. - Ma dom na wzgórzach.

- Tylko dom? - zdziwiła się Josie. - Nie pałac?

Przez moment zdawało się, że Daniel uśmiechnie się znowu.

- Tylko dom - potwierdził.

Gdy znaleźli się w samochodzie, który szybko wyjechał z miasta i zaczął się wspinać wąską, stromą drogą, dziewczyna nagle chwyciła go za rękę.

- Nie jestem właściwie ubrana na spotkanie z księżniczką - syknęła. - Nie było czasu, aby się przebrać.

Miała na sobie bawełnianą spódnicę i pasujący do niej podkoszulek. Daniel nie podzielał jej niepokoju. Prawdę mówiąc, sam jak zwykle był ubrany w dżinsy i bluzę. Josie pomyślała, że wyglądają jak para autostopowiczów.

- Księżniczka sama ubiera się dość nowocześnie - wyjaśnił. - Więc nasze stroje nie będą jej przeszkadzać. Czy mogłabyś mnie tak nie ściskać za rękę?

Samochód zatrzymał się przed domem otoczonym rozległym ogrodem. Wysiedli i Josie ruszyła za Danielem w stronę schodów prowadzących do wejścia. Na ich szczycie zobaczyła jakąś postać.

- Czy to księżniczka? - spytała szeptem.

- Chyba tak - odparł.

- Nie wiesz? - zdziwiła się.

- Nigdy się nie spotkaliśmy. Poznałem w Londynie jej męża. Kiedy opowiedziałem mu o planach związanych z filmem, bardzo się zainteresował i obiecał mi pomóc.

Byli niemal u szczytu schodów. Josie podniosła wzrok i przekonała się, że księżniczka jest ubrana w kirę, barwną tradycyjną szatę spiętą na ramionach srebrną klamrą. W uszach nosiła ozdobne złote kolczyki. Miała krótkie ciemne włosy i bystre oczy.

Josie nagle ogarnęła panika.

- Czy powinnam dygnąć? - mruknęła cicho do Daniela.

- Jak chcesz. - odparł. - Z pewnością byłoby uprzejmie, ale nie stanowi to przymusu.

Dziewczyna skłoniła się lekko, balansując dość niebezpiecznie na ostatnim stopniu. Nie miała wielkiej praktyki w tego rodzaju gestach.

- Proszę, wejdźcie - odezwała się kobieta doskonałą angielszczyzną.

Zaprowadziła ich do salonu, którego wielkie okna wychodziły na dolinę i miasto. Służący wnieśli miseczki z herbatą z dodatkiem masła i talerze z chrupkami ryżowymi. Księżniczka zaczęła omawiać Z Danielem szczegóły filmu, który zamierzał nakręcić.

Josie czuła się nieco osamotniona. Nie żałowała jednak, że przyszła. Choć nie był to pałac, znalazła się z pewnością w królewskiej rezydencji - prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz w życiu.

- Podoba się pani w Bhutanie? - spytała nagle księżniczka, zwracając się do dziewczyny.

- Och... tak - odparła Josie. - Chociaż niewiele jeszcze widziałam.

- W towarzystwie pana Haydena zobaczy pani wiele ciekawych rzeczy. Chociaż to nie najlepsza pora na podróżowanie - ostrzegła, spoglądając na Daniela. - Drogi mogą być zatarasowane przez błotne lawiny.

- Wiem - odparł - ale tylko w tym terminie mogłem przyjechać. Jeśli zdecydujemy się filmować, przyjedziemy w porze suchej.

- Zapewniłam wam transport i oczywiście służę pomocą we wszelkich sprawach - powiedziała księżniczka.

Wstała; Daniel i Josie również podnieśli się z miejsc.

- Życzę powodzenia - oznajmiła, wyraźnie dając do zrozumienia, że to koniec audiencji.

Opuścili zalany słońcem salon i wrócili do samochodu.

- Wygląda na to, że wszystko, jak dotąd, idzie pomyślnie - zauważył Daniel z satysfakcją.

Josie wcale nie była o tym przekonana. Nie wiedziała, dlaczego czuje się nieswojo. Nie było po temu powodów, a jednak co jakiś czas jej ciało przebiegał dreszcz niepokoju.

Masz wybór, przypomniała sobie. Możesz jechać w głąb Bhutanu z Danielem albo wracać do Kalkuty, a potem do Anglii. Nikt cię nie zmusza, żebyś towarzyszyła temu mężczyźnie.

Westchnęła cicho. Tak naprawdę wcale nie miała wyboru. Własny upór nie pozwoliłby jej wrócić tak szybko, zwłaszcza że czekało ją tak wiele zabytków wartych obejrzenia.

Postanowiła zignorować niepokój, pracować ciężko przez najbliższe dni, cieszyć się z wyprawy, a przede wszystkim utrzymywać konieczny dystans w kontaktach z Danielem Haydenem.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Następnego ranka Josie bardzo wcześnie zeszła na śniadanie. Chciała zjeść szybko, a potem zwiedzić miasto, zanim Daniel wstanie.

Dlatego poczuła lekką irytację, kiedy zastała go siedzącego w jadalni.

- Zawsze wstajesz tak wcześnie? - spytała.

- Nie sypiam długo - wyjaśnił.

- Czemu? Z powodu nieczystego sumienia?

Posłał jej ostre spojrzenie, tak że natychmiast zamilkła. Ten facet nie zna się na żartach, przypomniała sobie. W przyszłości powinna ich unikać, nawet bardzo niewinnych.

- Jakie są plany na dzisiaj? - spytała, by zmienić temat.

- Rano odwiedzimy Tashicho Dzong. Mamy specjalne pozwolenie, by zwiedzić klasztor.

Josie uśmiechnęła się. Bardzo chciała obejrzeć dokładniej wielką budowlę górującą nad miastem.

- Po południu - ciągnął Daniel - mam się spotkać z paroma urzędnikami odpowiedzialnymi za całą robotę papierkową związaną z kręceniem filmu. Jutro wyjeżdżamy i udajemy się na wschód.

Josie szybko skończyła śniadanie. Skoro mieli spędzić w Thimphu tylko jeden dzień, chciała go wykorzystać jak najlepiej.

Poszli do klasztoru piechotą. Josie musiała przyznać, że ogarnął ją podziw, kiedy stanęli przed potężnym białym murem z przyporami. Daniel zabrał ze sobą aparat fotograficzny i zrobił teraz kilka zdjęć. Po wysokich kamiennych stopniach wspięli się na ogromny podwórzec.

Na jego środku stała wysoka wieża, a w głębi dziewczyna dostrzegła rząd kolumn przed bieloną ścianą ozdobioną gigantycznymi malowidłami. Złote i szkarłatne smoki wiły się na szczytach kolumn, za nimi otwierały się masywne wrota z tłoczonej miedzi. Prowadziły do ciemnej rozległej sali, skąd dobiegała dziwna muzyka.

Josie złapała się na tym, że nerwowo przygryza wargę.

- Możemy wejść? - spytała zniżonym głosem.

- Nie widzę powodu, żeby tego nie robić - odparł Daniel - Dlaczego szepczesz?

- Nie wiem... To miejsce ma w sobie coś takiego... szczególną atmosferę. Ty tego nie czujesz?

Jednak nawet jeśli Daniel ją odczuwał, nie zamierzał się do tego przyznawać. Zrobił kolejne zdjęcia i ruszył w stronę miedzianych wrót.

Josie wolno poszła za nim. Słońce zalśniło na włosach mężczyzny, zmieniając je w złotą aureolę. Ramiona wydawały się szersze niż zwykle; Josie po raz pierwszy zwróciła uwagę na jego ręce - kształtne, o długich palcach.

Nieco zmieszana, oderwała od niego spojrzenie i popatrzyła przed siebie. Widziała teraz, że ściany sali od podłogi do sufitu pokrywają półki zastawione tysiącami figurek Buddy, połyskujących w cieniu. W głębi znajdował się jego ogromny posąg, przed którym siedzieli w rzędach mnisi.

To stąd płynęła muzyka, którą dziewczyna słyszała wcześniej. Mnisi grali na bębnach ozdobionych wizerunkami smoków, na dzwonkach, fletach i cymbałach.

Josie stanęła zasłuchana, jak w transie. Muzyka brzmiała w jej uszach bardzo egzotycznie, mimo to jednak przemawiała do jej serca. Spostrzegła, że Daniel również zamarł w bezruchu, bez słowa. Może on też znalazł się pod urokiem tego miejsca.

Jak się zdawało, długo trwało, nim wyszli z. powrotem na dziedziniec, idąc cicho, by nie przeszkadzać mnichom. Światło słoneczne wydawało się niezwykle ostre w porównaniu z półmrokiem sali. Josie zamrugała oczami w oszołomieniu. Kiedy jej wzrok przyzwyczajał się do światła, spostrzegła, że Daniel stoi w pewnej odległości, patrząc wprost na nią.

Przez dłuższą chwilę nie mówili nic do siebie, Zdawało się jednak, że jego złotobrązowe oczy straciły trochę ze swej obojętności. Prawdę mówiąc, patrzył na Josie, jakby pierwszy raz zobaczył ją naprawdę. Zauważał szczegóły, zamiast jak dotąd po prostu prześlizgiwać się po niej wzrokiem.

Przyjrzał się jasnym włosom dziewczyny, potem jego spojrzenie krótko musnęło jej ciemnoniebieskie oczy. Odwrócił wzrok i Josie miała dziwne wrażenie, że ogarnęło go lekkie zmieszanie,

- Co się stało? - Spytała z wahaniem.

- Nic - odparł szybko. - Zupełnie nic.

Sięgnął po aparat i zrobił kilka zdjęć, jakby musiał znaleźć zajęcie dla rąk. Kiedy skończył, zarzucił aparat na ramię.

- Ja już się naoglądałem. Ale ty, jeśli chcesz, możesz zostać dłużej,

Josie miała silne wrażenie, że Daniel chce, żeby tak właśnie zrobiła. I prawdę mówiąc, chętnie poświęciłaby jeszcze parę godzin na dokładne zwiedzenie tego miejsca. Była to jedna z najbardziej fascynujących budowli, jakie widziała w życiu. Nie chciała jednak zostać tu sama. Poza tym nagle znacznie bardziej zaczęło jej zależeć na tym, by nie rozstawać się z Danielem. Dziwna zmiana jego zachowania pobudziła jej ciekawość.

- Wracam z tobą - oświadczyła.

Burknął coś niezrozumiale, po czym ruszył szybko w stronę wyjścia, każąc jej niemal biec za sobą.

Przez całą drogę do hotelu nie powiedział ani słowa i nawet na nią nie spojrzał. W pewnej chwili Josie zaczęła wręcz żałować, że nie została w klasztorze. Z pewnością nie należało do przyjemności przebywanie w jego towarzystwie, kiedy był w takim nastroju!

I wtedy uświadomiła sobie, że to właśnie jest niezwykłe. Daniel Hayden nie należał do ludzi, którzy miewają zły humor. Oczywiście niekiedy przelotnie się irytował, przeważnie jednak pokazywał światu obojętną twarz. Teraz zmienił się z jakiegoś powodu i Josie intrygowało, co mogło być tego przyczyną.

Kiedy dotarli do hotelu, zwrócił się do niej dość szorstko:

- Idę do pokoju, a potem wychodzę do miasta. Nie będzie mnie przez całe popołudnie.

- Nie zjesz obiadu? - spytała zaskoczona.

- Nie jestem głodny.

- A co ja mam robić, kiedy cię nie będzie?

- Rób, co chcesz - odparł tym samym tonem.

- Chcesz, żebym przygotowała notatki? Wyglądało na to, że on unika patrzenia na nią.

- Nie ma potrzeby. Zrobiłem w Thimphu zdjęcia wszystkiego, co mnie interesuje.

- Tashicho Dzong to fascynujące miejsce, prawda? - rzuciła w rozmarzeniu. - Ma niezwykłą atmosferę. Jest takie spokojne i ciche... jak zaczarowane.

- Nie zauważyłem - odparł obojętnie. - Ciekawy zabytek, i to wszystko.

Josie była całkowicie pewna, że Daniel kłamie. Nigdy nie widziała go takim, jak wtedy na dziedzińcu. Wyglądał... niemal jak człowiek, doszła do wniosku. Chociaż najwyraźniej wrażenie, jakie wywarta na nim świątynia, nie było trwałe.

- Człowiek, na którym Tashicho Dzong nie robi wrażenia, musi nie mieć duszy - powiedziała, żeby się z nim podręczyć.

Uśmiechnął się posępnie.

- Pewnie masz rację. Powinnaś to zapamiętać na przyszłość.

Po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do swego pokoju. Josie gapiła się za nim, aż zniknął jej z oczu. Co za dziwny człowiek! - stwierdziła, krzywiąc się. Kogoś takiego nie sposób poznać naprawdę.

Co nie znaczy, żeby chciała go poznać, zapewniła pośpiesznie samą siebie. Daniel Hayden był tylko jej pracodawcą, i to wszystko. Dla pewności powtórzyła to sobie dwa razy.

Po obiedzie zaczęła się zastanawiać, jak spędzić resztę popołudnia. Wrócić do Tashicho Dzong? Doszła do wniosku, że nie. Mogłaby zacząć rozpamiętywać, jak Daniel patrzył na nią na zalanym słońcem dziedzińcu, a było to coś, o czym stanowczo nie chciała pamiętać.

W końcu zdecydowała, że przejdzie się po mieście i obejrzy sklepy. Znajdowały się wzdłuż głównej ulicy, choć z pewnością nie przypominały w niczym sklepów, do jakich przywykła w kraju. Ich wnętrza byty ciemne i wilgotne, w niektórych dziwnie pachniało. W wielu sprzedawano żywność: ryż i mąkę, suszone ryby i ser, cebulę, paprykę i jajka. W innych piętrzyły się jaskrawe jedwabie oraz wełny, biżuteria, pięknie rzeźbione drewniane skrzynki i wyroby z bambusa.

Po długim namyśle kupiła sobie srebrną bransoletkę z wygrawerowanym smokiem. Wydawało się, że smoki są tu niemal wszędzie. Josie miała wrażenie, że gdyby natknęła się na żywy egzemplarz w jakiejś uliczce, wcale nie byłaby zaskoczona.

A może już go spotkała? - pomyślała z nieznacznym uśmiechem. Najwyraźniej Daniel wcale nie był takim chłodnym typem, za jakiego go uznała na początku. Może mimo wszystko potrafił ziać ogniem, kiedy coś go naprawdę poruszy?

Niemal jakby przyciągnęła go myślami, wpadła na Daniela tuż za rogiem. Przełknęła ślinę, spotkanie z nim twarzą w twarz dziwnie zbiło ją z tropu.

- Myślałam... - zaczęła. - Myślałam, że będziesz zajęty przez całe popołudnie?

- Spotkania trwały krócej, niż się spodziewałem - wyjaśnił oschle.

Odniosła wrażenie, że nie jest zachwycony spotkaniem. Nie rozumiała dlaczego. Nie zrobiła nic, co mogłoby go do niej zrazić.

- Co robisz w tej części miasta? - spytała, starając się, by zabrzmiało to przyjaźnie.

- Szukam baru - odparł, patrząc jej wyzywająco w oczy, jakby ją prowokował do krytycznego komentarza.

Josie nie miała zamiaru tego robić. Jeśli z jakiegoś powodu potrzebował drinka, to nie była jej sprawa.

- Na końcu uliczki jest bar - powiedziała obojętnie.

A kiedy ruszył w tym kierunku, niespodziewanie dla samej siebie udała się za nim. Była przekonana, że nie jest to dobry pomysł, lecz równocześnie czuła, że nie należy zostawiać Daniela samego, kiedy jest w takim nastroju.

W połowie drogi wydawało się, że zdał sobie sprawę z jej obecności. Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił.

- Wracaj do hotelu - rozkazał.

- Pójdę z tobą. - W jej głosie zabrzmiał upór, który przyjaciele i rodzice z pewnością by rozpoznali. - Nigdy nie byłam w tutejszym barze. Właściwie to nawet nie wiedziałam, że je tu mają - paplała wesoło, ignorując jego ponure spojrzenia. - To bardzo religijny kraj, prawda? Czy środki odurzające nie są źle widziane?

- Oficjalnie tak. ale Bhutańczycy mimo to produkują zdumiewającą liczbę różnych trunków.

- Masz zamiar spróbować ich wszystkich w jedno popołudnie? - spytała śmiało.

Zastanawiała się, skąd u niej tyle odwagi, by go spytać o taką rzecz, i to kiedy wyraz jego twarzy ostrzegał, że nie jest w nastroju do przyjaznych pogawędek.

Mimo to Daniel doskonale nad sobą panował. Josie zaczęła sobie uświadamiać, że potrzeba bardzo wiele, by wyprowadzić go z równowagi, którą najwyraźniej ogromnie sobie cenił.

- Moje zwyczaje, jeśli chodzi o alkohol, to całkowicie prywatna sprawa - odparł chłodno. - O ile pamiętam, zatrudniłem cię w charakterze asystentki, a nie niańki.

- To prawda - zgodziła się. - Ale ponieważ podróżujemy razem, wszystko, co robisz, ma wpływ i na mnie. A mam wrażenie, że twoja ciotka obawiała się, że masz problem z piciem.

Słowa wyrwały się jej, zanim zdążyła pomyśleć, i natychmiast ich pożałowała.

- Moim problemem nie jest alkohol - wyjaśnił głosem, który wydawał się tym groźniejszy, że był tak nienaturalnie pozbawiony emocji. - Prawdę mówiąc, w tej chwili moim głównym problemem jest pracownica, która wtyka nos w moje prywatne sprawy!

Odszedł, a Josie gapiła się w ślad za nim, marszcząc brwi. Z jakiegoś powodu zawsze w obecności Daniela mówiła nie to, co trzeba.

- Co robić? - mruknęła do siebie półgłosem. - Wrócić do hotelu i zapomnieć o całej awanturze?

Uznała, że tak będzie najrozsądniej. Mimo to parę sekund później znowu ruszyła za Danielem. Była coraz bardziej ciekawa tego człowieka i tego, co nim kieruje.

Oczywiście, nie obchodzi mnie prywatnie, zapewniła samą siebie. W jej fascynacji nie było nic romantycznego. Daniel był dla niej niczym skomplikowana łamigłówka, którą próbowała ułożyć.

Zniknął w barze; Josie po chwili też weszła do środka. W półmroku zobaczyła ściany pokryte plakatami indyjskich filmów.

Daniel obrócił się na stołku i spojrzał na nią nieprzyjaźnie.

- Czemu nie zostawisz mnie w spokoju?

Wzruszyła ramionami.

- Jesteś jedyną osobą, którą znam w Bhutanie.

- Nie wyglądasz na taką, która źle znosi samotność.

- Spędziłam sama całe popołudnie i trochę mnie to już znudziło. Poza tym czuję się bezpieczniej w towarzystwie kogoś, kogo znam.

W jego oczach pojawił się dziwny błysk.

- Czujesz się ze mną bezpieczna?

- Tak - potwierdziła stanowczo, jakby chciała przekonać samą siebie.

Jego usta wygięły się w zupełnie nieoczekiwanym półuśmiechu, który szybko zniknął.

- A naprawdę dlaczego przyszłaś tu za mną? Ponieważ nie umiała na to odpowiedzieć, wzruszyła lekko ramionami.

- Może jestem do ciebie podobna. Też mam ochotę na drinka.

- Ale przyszłaś tu nie dlatego, że Katherine kazała ci pilnować, czy nie piję za dużo?

- Twoja ciotka bardzo niewiele mi o tobie powiedziała - odparła dziewczyna po krótkiej pauzie. - Jeśli chodzi o alkohol... sama to wywnioskowałam z rozmowy,

- Bardzo spostrzegawcza z ciebie dziewczyna - zauważył Daniel bez szczególnego zachwytu. - Pewnie obawiasz się, że wyruszasz w dzikie ostępy w towarzystwie zdeklarowanego alkoholika?

- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła pośpiesznie, ale z jakiegoś powodu w jej głosie nie było przekonania.

Złotobrązowe oczy patrzyły wprost na nią.

- Był taki czas, kiedy niewiele brakowało, żebym wpadł w alkoholizm, ale nigdy do tego nie doszło, a obecnie picie z pewnością nie stanowi już dla mnie problemu. Czy to cię satysfakcjonuje?

- Tak - wymamrotała.

- Doskonale. W takim razie zamówię teraz drinka. Jednego drinka - dodał z ironią. - A potem wrócimy do hotelu.

- Ja też chyba się napiję - odparła z westchnieniem. Zwykłe nie piła - prawdę mówiąc, nie bardzo lubiła alkohol - lecz czuła, że w tej chwili bardzo tego potrzebuje.

- Co chcesz zamówić?

- To samo co ty.

- Czyli miejscową whisky. Nazywa się "Mgła Bhutanu".

- "Mgła Bhutanu"? - powtórzyła z niedowierzaniem.

- Podobno jest bardzo dobra. - Wydawało się, że pierwszy raz od bardzo długiego czasu odrobinę się odprężył. - Jeśli to ci nie odpowiada, możesz spróbować kilkunastu innych drinków. Co powiesz na „Smoczy Rum"?

- Znowu smoki! - prychnęła. - Zdaje się, że ten kraj się od nich roi. No dobrze, spróbuję „Smoczego Rumu".

Daniel zamówił drinka, po czym opróżnił swoją szklaneczkę w paru łykach.

- Niezły - stwierdził z zaskoczeniem. - Nie spróbujesz swojego?

Uniosła szklaneczkę, zawahała się nieco i upiła niewielki łyczek. Niemal natychmiast zamknęła oczy.

- I jak? - spytał Daniel z zainteresowaniem.

- Nie pytaj - odparta słabo. Odsunęła szklaneczkę i lekko się otrząsnęła. - Chyba mam dość miejscowych barów - stwierdziła z uczuciem. - Chciałabym wrócić do hotelu.

Na zewnątrz przekonali się, że niebo groźnie pociemniało.

Wyglądało na to, że lada chwila może nastąpić monsunowa ulewa.

- Lepiej się pośpieszmy - powiedział Daniel, a Josie ten jeden raz całkowicie się z nim zgodziła.

Byli w połowie drogi, kiedy spadły pierwsze ciężkie krople. Parę minut później z nieba polały się strugi deszczu. W tym momencie nie było już powodów do pośpiechu. Przemokli do nitki.

- To rzeczywiście nie najlepsza pora na odwiedziny w tym kraju - stwierdziła Josie, potrząsając mokrymi włosami i ocierając oczy.

- Ja nie miałem wyboru - odparł Daniel. - Ale czemu ty nie zaplanowałaś swoich wakacji w innym terminie? Za parę miesięcy, jesienią, pogoda się poprawi i będzie tu o wiele sympatyczniej.

- To nie miały być wakacje, tylko miesiąc miodowy - przypomniała mu. - Derek wpadł na pomysł, żeby tu przyjechać, w ostatniej chwili, kiedy data ślubu została już ustalona.

Zabawne, lecz w jej głosie nie było goryczy, kiedy wspominała o miesiącu miodowym i Dereku. Nie czuła już nawet gniewu.

Wreszcie dotarli do hotelu i zostawiając niewielkie kałuże, szli w stronę schodów, zanim jednak do nich dotarli, kierownik zbliżył się do nich szybko ze zmartwionym wyrazem twarzy.

- Mogę zamienić z panem słówko? - zwrócił się do Daniela.

Josie ruszyła po schodach na górę. O czymkolwiek szef hotelu chciał rozmawiać z Danielem, jej to nie dotyczyło.

Marzyła, by zdjąć z siebie zimne, lepiące się ubranie i wziąć gorący prysznic. Ledwie jednak zrobiła parę kroków, kierownik zawołał do niej:

- Bardzo proszę, czy zechciałaby pani chwilę zaczekać? Niechętnie się odwróciła. Zdawało się jej, że rozmowa na

dole ciągnie się w nieskończoność. Po dłuższej chwili zniecierpliwiona już chciała odejść, kiedy zauważyła, że Daniel kiwnął głową, a kierownik wyglądał na bardzo ucieszonego. Daniel ruszył w jej stronę.

- O co mu chodziło, u diabła? - spytała kwaśno, gdy ją dogonił. - Albo nie, nie mów. Nic mnie to nie obchodzi. Chcę się tylko przebrać.

- Lepiej posłuchaj - odparł. - Kierownik chciał nas prosić o wielką przysługę.

- Więc dlaczego rozmawiał tylko z tobą? - spytała jeszcze bardziej rozzłoszczona.

Oczy Daniela błysnęły.

- Sprawa jest delikatna, więc chciał ją najpierw skonsultować ze mną.

Spojrzała na niego czujnie.

- Co to znaczy: delikatna?

- Mają tu wielki problem. Grupa wycieczkowa zjawiła się w hotelu o dzień wcześniej, niż planowano, wiec zabrakło pokoi dla wszystkich.

- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z nami... - zaczęła Josie. Nagle jej oczy się zwęziły. - Chwileczkę. Chcesz mi powiedzieć...?

- Widzę, że załapałaś - odparł Daniel, z półuśmiechem błąkającym się w kącikach ust. - Kierownik usiłował wysondować, jakie stosunki nas łączą.

- Mam nadzieję, że powiedziałeś mu prawdę: żadne - oświadczyła gwałtownie. Poczerwieniała lekko, gdy zdała sobie sprawę, jak, niegrzecznie to zabrzmiało. - Nie chciałam... - wymamrotała.

- Wiem, że nie - odparł spokojnie. - Wyjaśniłem, że pracujemy wspólnie, i powiedziałem, że nie ma sprawy. Możemy spać w jednym pokoju.

- Tak mu powiedziałeś?! - wykrzyknęła. Wyglądało na to, że Daniel stracił wreszcie cierpliwość.

- Już to omawialiśmy - przypomniał. - Ostrzegałem, że może dojść do takiej sytuacji. I jeśli dobrze pamiętam, powiedziałaś, że to nie jest dla ciebie problem.

Josie nie przypominała sobie niczego podobnego.

- A ja pamiętam, jak mówiłeś, że taka sytuacja może się zdarzyć w jakimś bardzo odległym zakątku. Tymczasem znajdujemy się w stołecznym hotelu!

Ku jej zdumieniu mężczyzna tylko wzruszył ramionami.

- Powinienem był wiedzieć, że zareagujesz tak dziecinnie. Skoro nie ufasz mnie i sobie, nie ma sensu dłużej się spierać. Powiem, że sprawa jest nieaktualna.

Josie spojrzała na niego ze złością. Sugestia, że nie może sobie ufać, bardzo ją zirytowała. I nie znosiła, kiedy ktoś nazywał ją dziecinną.

- Nie powiedziałam, że się nie zgadzam. Kąciki jego ust uniosły się lekko.

- Więc nie masz nic przeciwko temu, żeby spać w moim pokoju? Są w nim dwa łóżka, więc nie będzie problemu, kto śpi na krześle.

Josie z całą pewnością miała wiele przeciwko temu, lecz nie wiedziała, jak wybrnąć z sytuacji. Poza tym uznała, że będzie to dobra zaprawa, w razie gdyby w przyszłości miało się zdarzyć coś podobnego.

Mimo to czuła się bardzo skrępowana, gdy szła za Danielem po schodach do jego pokoju. Jej bagaże stały już przy łóżku. Żeby ukryć zdenerwowanie, podeszła do jednej z walizek i wyjęła dżinsy i podkoszulek.

- Wezmę prysznic - oznajmiła nieco wyzywająco.

- Rzuć mi tylko ręcznik, dobrze? - poprosił obojętnie. kiedy weszła do łazienki. - Przebiorę się do kolacji.

Kiedy się umyła i włożyła suche ubranie, poczuła się znacznie lepiej. Włosy miała nadal wilgotne; przeczesała je palcami i pozwoliła im schnąć na powietrzu.

Z ulgą przekonała się, że Daniel czeka gotowy do wyjścia. Obawiała się, że zaskoczy go w trakcie ubierania, co byłoby niezwykle krępujące. Przynajmniej dla niej. Na nim pewnie nie zrobiłoby to najmniejszego wrażenia.

Kolacja tego wieczoru była znakomita, lecz z jakiegoś powodu Josie to nie ucieszyło. Właściwie nie czuła się szczególnie głodna. Oczywiście wcale nie jest zdenerwowana, zapewniła sama siebie kilka razy. Pewnie to zmęczenie. To był długi dzień i marzyła tylko o tym, żeby się położyć.

Ledwie to pomyślała, ogarnęło ją skrępowanie. Oczyma wyobraźni zobaczyła czekające na nich dwa łóżka, ustawione stanowczo zbyt blisko siebie.

W jadalni było gorąco i raczej duszno. Dziewczyna ziewnęła.

- Jesteś zmęczona? - spytał Daniel.

- Och, nie - zapewniła pośpiesznie. - Nadal zamierzasz wyjechać z Thimphu wcześnie rano? - spytała, żeby zmienić temat.

Kiwnął głową.

- Tak, i to naprawdę wcześnie, więc raczej nie licz na długie wylegiwanie się w łóżku.

Nie miała najmniejszego zamiaru tego robić. Prawdę mówiąc, chciała wyskoczyć z łóżka, ledwie tylko otworzy oczy. Daniel spojrzał na zegarek.

- Może to dobry pomysł, żeby położyć się wcześniej.

- Och... ja nigdy nie chodzę wcześnie spać - zapewniła gorączkowo. - Ciekawe, czy hotel zapewnia jakieś nocne rozrywki? A może moglibyśmy się wybrać gdzieś indziej?

- Bhutan nie jest szczególnie znany z nocnego życia - wyjaśnił oschle. - I są po temu powody. Tu po prostu nie ma nocnych rozrywek.

- Aha - westchnęła rozczarowana.

- Więc równie dobrze możemy już iść spać.

Josie wolałaby, żeby nie mówił wciąż o „spaniu". W jego głosie nie było żadnych dwuznacznych podtekstów, ale mimo to za każdym razem, gdy wymawiał to słowo, dziewczyna dostawała gęsiej skórki.

Była pewna, że w jego złotobrązowych oczach dostrzega błysk rozbawienia. Miała wrażenie, że Daniel wie dokładnie, jak ona się czuje - i że bardzo go to bawi.

Wreszcie się nad nią zlitował.

- Możesz iść pierwsza, jeśli chcesz - zaproponował. - Ja zostanę tu jeszcze chwilę. Będziesz miała czas przygotować się do snu.

Josie nie zamierzała odrzucać takiej propozycji. Pomknęła na górę, w mgnieniu oka narzuciła na siebie najszacowniejszą koszulę nocną, jaką ze sobą zabrała, po czym zakopała się pod lekką kołdrę.

Pozostawało jej tylko zasnąć, zanim przyjdzie Daniel. W ten sposób uniknie krępujących momentów. A rankiem przy odrobinie szczęścia wstanie i ubierze się. zanim on otworzy oczy

Nawet jeśli nie zdąży usnąć, zamierzała udawać. Jednak już w parę minut później zmęczenie, z którym próbowała wcześniej walczyć, wzięto górę, i zapadła w zdrowy, głęboki sen.

Nie wiedziała więc, kiedy Daniel wszedł do pokoju. Nie wiedziała, że stał przy jej łóżku, przyglądając się przez parę minut jej jasnym włosom rozsypanym na poduszce i delikatnej linii szyi. Nie wiedziała, że skrzywił się w dziwnym, autoironicznym półuśmiechu, zanim wziął bardzo zimny prysznic i położył się spać.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Josie zbudziła się, przeciągnęła rozkosznie i uświadomiła sobie, że od dawna nie spało jej się tak dobrze. Chyba od czasu, gdy Derek oświadczył, że porzuca ją dla sarnookiej Fern.

Spulchniła poduszkę i pomyślała, że poleży sobie jeszcze z pół godzinki. Naraz zmarszczyła nos. Zdaje się, że wczoraj wieczorem Daniel mówił coś o wczesnym wyjeździe.

Ciemnobłękitne oczy Josie otwarły się szeroko. Daniel! Śpi z nim w jednym pokoju! Jak mogła o tym zapomnieli?

Z bijącym sercem usiadła na łóżku, podciągając kołdrę pod szyję, po czym ostrożnie spojrzała na sąsiednie łóżko.

Sekundę później odetchnęła z wielką ulgą. Posłanie było puste. Daniel już wstał.

Wyskoczyła z łóżka i pomknęła w stronę łazienki. Weźmie szybko prysznic i ubierze się, zanim on wróci. Pewnie zszedł już na dół i je wczesne Śniadanie.

Otwarła drzwi i wpadła prosto na Daniela ubranego tylko w dżinsy. Wyrwał jej się okrzyk przerażenia - nie tylko dlatego, że była zaskoczona, lecz że dotknęła przez moment jego nagiej piersi, co wzbudziło w niej dziwne wzburzenie.

- Ja... to znaczy... myślałam, że... - wyjąkała.

- Myślałaś, że już wyszedłem z pokoju? - dokończył za nią, unosząc brew. - Daj mi jeszcze pięć minut, a wyniosę się stąd. Jednak muszę włożyć koszulę i buty, zanim zejdę na śniadanie.

Zdawało się, że jakaś magiczna siła przyciąga jej wzrok do szerokiej, opalonej piersi. Josie złapała się na tym i pośpiesznie spojrzała na jego bose stopy. Całkiem ładne jak na mężczyznę - pomyślała bez związku. Zgrabne i o ładnym kształcie.

- Ja... eee... - Wielkim wysiłkiem woli opanowała się i spróbowała znowu: - Wejdę do łazienki, a ty skończ się ubierać.

- Doskonały pomysł - odparł poważnie.

Miała wrażenie, że złotobrązowe oczy naśmiewają się z niej. Oczywiście nie widziała w nich radości - zaczynała się zastanawiać, czy ktokolwiek widział, jak ten człowiek się śmieje - lecz była pewna, że w ich złocistej głębi czai się rozbawienie.

Wyglądało na to, że znaleźli się w impasie. Daniel wciąż blokował drzwi łazienki, a Josie nie chciała się obok niego przeciskać. Nie czuła się na siłach, żeby stawić temu czoło tak wcześnie rano.

Parę sekund później odsunął się na bok. Josie wpadła do łazienki, zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie.

Co za idiotyczne zachowanie, napomniała siebie surowo, kiedy odzyskała nieco panowanie nad sobą. Do licha, widziałaś przecież w życiu nagą pierś!

Miała jednak uczucie, że to nie nagość Daniela tak ją wyprowadziła z równowagi. I na tym polegał cały kłopot. Nie miała pojęcia, co tak bardzo ją wzburzyło.

Zanim skończyła się ubierać, zepchnęła cały incydent głęboko w niepamięć. Miała ważniejsze rzeczy na głowie, tym bardziej że wkrótce opuszczali Thimphu.

Zeszła do jadalni i zmusiła się do zjedzenia śniadania. Nigdzie nie było śladu Daniela, co przyjęła z dużą ulgą. Pewnie już zjadł i zajmował się przygotowaniami do wyjazdu.

Właśnie przełknęła ostatni łyk kawy. kiedy wszedł do sali, najwyraźniej jej szukając.

- Jesteś gotowa do wyjazdu? - rzucił.

Wydawał się teraz wcieleniem chłodnej efektywności. W niczym nie przypominał mężczyzny, na którego wpadła w łazience ani z którym spędziła poprzedni dzień. Wczoraj miał zmienny nastrój i może dlatego był bardziej ludzki.

Josie zeszła za nim do holu i przekonała się, że zniósł na dół jej torby. Jego własny bagaż piętrzył się obok, większy niż jej, ponieważ zawierał sprzęt fotograficzny i zapas filmów.

Dziewczyna zmarszczyła nos.

- Będziemy się wlekli jak żółwie, jeśli przyjdzie nam nosić to wszystko na grzbiecie. Mają tu autobusy?

- Mają, i to całkiem przyzwoite, ale nie potrzebujemy z nich korzystać - odparł Daniel. - Wyjrzyj przed hotel.

Josie usłuchała i aż zamrugała. Na ulicy stał błyszczący nowy mikrobus.

- To dla nas? - spytała.

- Prezent od Ministerstwa Turystyki. Wygląda na to, że zależy im, by o ich kraju nakręcono film. Land - rover byłby lepszy, ale ponieważ ten samochód wyładowali zapasami, nie narzekam - wyjaśnił. - Ruszajmy.

Kiedy wrzucali bagaże na tył wozu, Josie przekonała się, że znajdują się już tam śpiwory, kuchenki turystyczne, pudelka z żywnością, a nawet dwa namioty.

- Wystarczy tego na miesiąc - stwierdziła z lekkim niepokojem. - Jak długo będzie trwała nasza podróż?

- Tylko parę dni - uspokoił ją. - Chciałbym dłużej, ale pod koniec przyszłego tygodnia muszę być w Anglii.

Josie natychmiast poczuła się lepiej. Z pewnością wytrzyma z Danielem Haydenem przez kilka dni. Nie ma sprawy - pomyślała dziarsko, wspinając się na fotel obok niego.

Blade promienie słońca zalały okolicę, kiedy wyjeżdżali z Thimphu. Mikrobus toczył się szybko i dziewczyna z podnieceniem myślała o czekającej ich podróży.

Jechali w milczeniu przez długi czas. Droga wspięła się na przełęcz nad Thimphu, po czym wijąc się zaczęła zstępować w następną dolinę. Chmury zasłoniły poszarpane szczyty piętrzące się po jednej stronie, z drugiej rozciągała się głęboka przepaść. Josie nerwowo zagryzała wargę i zastanawiała się, czy Daniel jest dobrym kierowcą. Mgła bowiem otoczyła samochód ze wszystkich stron.

- To na pewno właściwa droga? - spytała wreszcie z lekkim niepokojem.

- Tak - odparł spokojnie.

Mikrobus pokonał z dużą prędkością ostry zakręt i Josie na chwilę zamknęła oczy.

- Czy mógłbyś jechać wolniej? - spytała przez zaciśnięte zęby.

Nadal silnie przyciskał pedał gazu.

- Mamy dzisiaj pokonać kawał drogi. Jeśli nie dotrzemy do Tongsy przed zmrokiem, będziemy musieli spać w namiocie.

- Wolę spać w namiocie, niż skończyć w jednej z tych przepaści - odburknęła.

Znów prawie się Uśmiechnął.

- Nie masz wielkiego zaufania do moich umiejętności.

- Bo nigdy wcześniej me siedziałam z tobą w samochodzie. Nie wiedziałam, że zmieniasz się w rajdowca, kiedy tylko siądziesz za kierownicą!

Daniel wydawał się całkowicie obojętny na jej uwagi. Najwyraźniej był w swoim niezwykle spokojnym nastroju, kiedy nikt i nic nie było go w stanie wyprowadzić z równowagi. Josie spojrzała na niego naburmuszona, a potem wbiła wzrok wprost przed siebie. Jeśli nie będzie patrzeć na przepaście, może zdoła a nich zapomnieć...

Chmury zaczęły się rozwiewać, ukazały się płaty błękitnego nieba. Josie zobaczyła rozciągające się przed nimi oszałamiające widoki: wąskie doliny, strome zbocza gór porośnięte gęstym lasem, wioski, świątynie i klasztory. Droga zstąpiła w jedną z dolin. Dziewczyna westchnęła z ulgą, kiedy wreszcie zostawili za sobą przepaście.

Wkrótce zaświeciło słońce i zrobiło się bardzo gorąco. Po obu stronach rozciągały się zalane wodą pola, wzdłuż rzeki płynącej równolegle do szosy rosły eukaliptusy.

Wczesnym popołudniem przejechali przez niewielką wioskę, która wyglądała na całkowicie wyludniona. Minęli kilka sklepów i straganów, samotną pompę benzynową, ale nie zobaczyli żadnych śladów życia.

- Nie wydaje mi się, żeby był sens zatrzymywać się tu na obiad - zauważył Daniel.

Josie jęknęła.

- Umrę z głodu, jeśli szybko czegoś nie zjem!

- Nie jesteś z tych, co padają z byle powodu - odparł bez współczucia. - Może i wyglądasz na delikatną i wrażliwą, ale tak naprawdę jesteś silna jak koń.

- To nie brzmi jak komplement - rzuciła rozzłoszczona. - Czy w ogóle zamierzasz się zatrzymać na posiłek? Od śniadania minęły całe godziny.

Daniel zjechał na pobocze i zatrzymał auto.

- Z tyłu jest kosz piknikowy - powiedział. - Możesz go wyjąć.

Kosz najwyraźniej został przygotowany w hotelu. Były w nim bułki, mięso na zimno, owoce i butelki z lemoniadą. Josie zaczęła żarłocznie jeść.

- Muszę się najeść na zapas - powiedziała z uśmiechem, kiedy skończyła. - Polem będzie pewnie tylko ryż.

Schowała resztki z powrotem do kosza i zeszła nad rzekę, żeby umyć ręce i twarz. Kiedy wróciła. Daniel siedział oparty o drzewo, z zamkniętymi oczami.

Przez parę chwil stała, przyglądając mu się w milczeniu. Uświadomiła sobie, jak niewiele wie o tym mężczyźnie, choć spędzili ze sobą tyle czasu. A przecież wydawał się znajomy; mogła zamknąć oczy, a mimo to nadal widziała twarz o zdecydowanych rysach, brązowe włosy odrzucone z czoła i błysk, jaki pojawiał się w jego oczach.

Nagle uświadomiła sobie, że te oczy otwarły się i spoglądają na nią. Poczuła zmieszanie. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, zastanawiając się gorączkowo, co mogłaby powiedzieć, by nie zabrzmiało to idiotycznie.

- Nie sądziłam, że zastanę cię śpiącego - wymamrotała w końcu. - Podobno mamy się śpieszyć?

- Nie spałem - odparł Daniel leniwie.

- Miałeś zamknięte oczy!

- Po prostu myślałem.

- O czym?

Nie powinna była pytać. To nie był dobry pomysł - starać się poznać jego myśli.

Zdawało się jednak, że i tak nie zamierza jej odpowiedzieć. Wzruszył obojętnie ramionami, ale wydawał się nieco mniej odprężony niż jeszcze przed chwilą.

- Ja też trochę myślałam - powiedziała Josie. - Zaczynam się zastanawiać, co ja tutaj robię.

Jego brwi uniosły się lekko.

- To chyba oczywiste. Pracujesz jako moja asystentka.

- W tym problem - odparła. - Przecież nie pracuję. Nie zrobiłam nic, odkąd przyjechaliśmy do Bhutanu, nie licząc zwiedzania zabytków. Wydaje mi się, że wcale nie potrzebujesz asystentki.

- Może i dałbym sobie radę sam - przyznał spokojnie. - Ale mam nadzieję, że w twoim towarzystwie ta podróż okaże się bardziej produktywna. Liczę, że podzielisz się ze mną wrażeniami. A nawet jeśli to się nie uda, będzie rzeczą przydatną mieć cię tutaj. Chcę się przekonać, jak kobieta poradzi sobie w tutejszych warunkach. Zatrudniam kilka pracownic. Muszę wiedzieć, czy podróż tu nie okaże się dla nich za ciężka.

Josie spojrzała na niego rozwścieczona.

- Jednym słowem traktujesz mnie jak królika doświadczalnego! Jeśli nie wpadnę w przepaść, nie złapię jakiegoś okropnego miejscowego wirusa i nie padnę z wyczerpania w trakcie tej podróży, będziesz wiedział, że możesz tu przyjechać z całym zespołem!

- Właśnie - zgodził się Daniel. To rozzłościło ją jeszcze bardziej.

- Gdybyś powiedział mi o tym wszystkim w Kalkucie, pewnie nigdy bym tu z tobą nie przyjechała.

- Wiem. Dlatego mówię ci o tym dopiero teraz. - Złotobrązowe oczy błysnęły. - Chcesz zrezygnować?

- A jeśli powiem: tak, to co zrobisz? - spytała ostro.

- Zostawisz mnie tutaj, żebym wracała autostopem do Kalkuty?

- Możliwe - odparł spokojnie. - Z pewnością nie zamierzam cię tam odwozić osobiście.

- Wykorzystałeś mnie i... złamałeś obietnicę! - wybuchnęła.

- Wcale tak nie uważam. Masz szansę zobaczyć takie miejsca w Bhutanie, do których nigdy byś nie dotarła, i nic za to nie płacisz." Uważam, że całkiem nieźle wychodzisz na naszej umowie.

Josie zabrakło słów. Doprawdy, ten facet jest niemożliwy! Co za bezwzględny egoista! Inni nic go nie obchodzą, chce ich tylko wykorzystać w drodze do własnego celu.

- Gdybym miała odrobinę rozsądku, poszłabym sobie, zostawiając cię tutaj - wyrzuciła z siebie ze złością.

- Co cię powstrzymuje? - spytał, wcale nic przestraszony jej groźbą.

- Może to, że nie mam dokąd iść - odparła ironicznie.

- Zadbałeś o to, żebyśmy się znaleźli na całkowitym odludziu, zanim mi to wszystko powiedziałeś.

- Niedaleko stąd jest wioska - przypomniał.

- A tak, całkiem wyludniona. Z pewnością mają z tuzin taksówek tylko czekających, żeby mnie odwieźć do Thimphu! Nie mogłabym nawet jechać autostopem - rzuciła zdesperowana. - Przez cały ranek nie minął nas ani jeden samochód. Nie widziałam nawet jaka, którego mogłabym dosiąść! W tym momencie Daniel się uśmiechnął. Była tak zdumiona, widząc na jego twarzy szeroki, szczery uśmiech, że przez moment niemal zapomniała o gniewie.

- A może byś po prostu wsiadła do auta i ruszylibyśmy dalej? - zaproponował z rozbawieniem.

- Tak po prostu?

- Nie widzę powodu, by tego nie robić. Poza tym, jak sama powiedziałaś - przypomniał - właściwie nie masz wyboru.

Josie mamrotała gniewnie, wsiadając z powrotem do wozu. Ten facet nie był z nią szczery i wcale jej się to nie podobało. Teraz tkwiła z nim tutaj, na zupełnym odludziu, i to również nic budziło jej entuzjazmu. A na dodatek wcale nie wierzyła w powody, dla których rzekomo zabrał ją na wyprawę.

Daniel wsiadł obok niej, samochód ruszył. Droga wiła się pod górę, opadła w następną duszną i gorącą dolinę, po czym znowu zaczęła się wspinać na wzgórza. Josie siedziała bez słowa. Wiedziała, że Daniel spojrzał na nią parę razy, lecz ona uparcie patrzyła przed siebie. Wcale nie jestem obrażona, powiedziała sobie stanowczo. Po prostu w tej chwili nie chcę na niego patrzeć ani z nim rozmawiać!

Chmury zgęstniały znowu i słońce zniknęło. Wyglądało na to, że wkrótce zacznie padać, ale mało ją to obchodziło. Silna ulewa w sam raz odpowiadała jej nastrojowi.

Droga znowu wyglądała niebezpiecznie. Po lewej stronie wznosiła się stroma ściana skalna, z prawej otwierała się przepaść. Josie miała tylko nadzieję, że nie natkną się na wielka ciężarówkę nadjeżdżającą z przeciwka.

Minęli zakręt i Daniel gwałtownie nacisnął hamulec. Szosa przed nimi ginęła pod hałdą skał i ziemi.

- Co się stało? - spytała dziewczyna, gdy stanęli.

- Osuwisko - wyjaśnił krótko. - Oberwał się fragment zbocza. Często się to zdarza o tej porze roku.

- Co robimy?

- Spróbujemy się przekopać.

- Sami? - pisnęła.

- A widzisz tu kogoś, kto by nam pomógł?

- Może... jeśli zaczekamy, ktoś się zjawi - podsunęła.

- Albo będziemy tu tkwić przez resztę dnia i całą noc - sprzeciwił się Daniel. - Masz ochotę spać w samochodzie?

Stanowczo tego nie chciała. Było w nim zbyt ciasno - znajdowaliby się o wiele za blisko siebie.

- Bierzmy się do kopania - rzuciła pośpiesznie. - Czego użyjemy?

- W wozie są łopaty. Ale będzie też trzeba popracować rękami. Niektóre odłamki są zbyt duże, żeby je usunąć łopatą.

Josie bez wielkiego entuzjazmu wzięła łopatę i zabrała się do pracy. Na szczęście osuwisko nie było duże.

Po kilku minutach poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu.

- Wspaniale - mruknęła. - Żeby było jeszcze fajniej, przemokniemy doszczętnie.

Wkrótce już lało jak z cebra. Błoto, które odgarniała, rozmokło; prawie cała była nim pokryta.

- Jak ci idzie? - spytał Daniel, pracujący obok niej.

- Świetnie - burknęła. - Jestem mokra, umazana błotem i krzyż boli mnie od kopania. Nie bawiłam się tak dobrze, odkąd leżałam w łóżku z grypą!

- Pracuj dalej - poradził ze złośliwym uśmiechem. - Ja spróbuję przesunąć kilka większych głazów. Jeszcze pół godziny i przejedziemy.

- Uśmiechnąłeś się już drugi raz - zauważyła ze zdumieniem. - Cieszysz się tylko wtedy, kiedy wszystko idzie źle?

- To tylko drobna przeszkoda, a nie wielka katastrofa - sprostował.

- Dla mnie zupełnie wystarczająca! - burknęła z kwaśną miną. Kopnęła leżący obok odłamek skały. Nie trafiła, poślizgnęła się w błocie. Rozpaczliwie zamachała rękami w powietrzu i chwilę potem stadła z impetem na ziemi. Krzyknęła głośno ze złości i frustracji.

Przez parę minut Daniel stał, przyglądając się jej, po czym wybuchnął śmiechem.

Josie nie mogła uwierzyć własnym uszom. Spojrzała na niego, potem chwyciła pacynę błota i cisnęła w jego stronę.

- To nie jest śmieszne! - wrzasnęła. - Jak możesz się ze mnie naśmiewać?

Spoważniał odrobinę, lecz kąciki jego ust pozostały uniesione, a w złotobrązowych oczach lśniły wesołe iskierki.

- Przepraszam - powiedział, ale wcale nie brzmiało to przekonująco. Prawdę mówiąc, Josie miała wrażenie, że nie bawił się równie dobrze od wieków.

- Żałuję, że cię spotkałam! - krzyknęła. - Wcale nie powinnam tu z tobą przyjeżdżać!

Wyciągnął do niej rękę.

- Pomogę ci wstać.

Zignorowała go. Z trudem podniosła się na nogi, omal nie przewracając się znowu. Spojrzała na niego ze złością.

- Nic potrzebuję twojej pomocy. I nie rozumiem, po co mnie tutaj przywiozłeś.

Nawet mimo deszczu widziała, że wyraz jego twarzy się zmienił. Patrzył na nią w zamyśleniu przez parę chwil, po czym powiedział nieoczekiwanie spokojnym tonem:

- Może wiedziałem, że jesteś jedyną osobą na świecie, która potrafi sprawić, żebym zaczął się znowu śmiać.

To zamknęło jej usta. Nie wiedziała, co powiedzieć. Przez bardzo długą chwilę stali w deszczu, patrząc na siebie. Potem dziewczyna odwróciła wzrok i odsunęła się.

- Wracam do samochodu - mruknęła.

Nie próbował jej powstrzymać. Kiedy odeszła, zabrał się z powrotem do kopania.

Josie wślizgnęła się na fotel, ociekając wodą i błotem. Ledwie to zauważała. Siedziała, patrząc przed siebie na wysoką postać Daniela.

Serce zabiło jej szybciej, kiedy podszedł do wozu.

- Chyba już możemy przejechać - stwierdził.

Włączył silnik i ruszył wolno przed siebie. Koła podskoczyły na odłamkach skalnych, polem zaczęły się ślizgać w błocie.

Josie przełknęła ślinę. Samochód wolno zsuwał się ku przepaści.

- Nie sądzę, że to dobry pomysł - odezwała się drżącym głosem.

- Uda się - odparł Daniel spokojnie.

Wyjrzała przez okno i natychmiast tego pożałowała. Bezdenna otchłań otwierała się tuż obok! Josie zamknęła oczy i zaczęła się modlić w duchu.

Mikrobus podskoczył jeszcze kilka razy, wpadł w lekki poślizg i niemal się zatrzymał. Potem Daniel wrzucił wyższy bieg i samochód pokonał resztę osuwiska z szaleńczą prędkością - przynajmniej tak się zdawało Josie. Była pewna, że stoczą się w dół i spadną na dno doliny. Ale samochód przedostał się bezpiecznie na drugą stronę.

Daniel spojrzał na nią.

- Zrobiłaś się bardzo blada - zauważył.

- Nic dziwnego! - odparła. - Myślałam, że zaraz spadniemy w przepaść.

- Nic ci nie groziło - zapewnił ją. - Gdyby istniało jakiekolwiek ryzyko, kazałbym ci wysiąść z samochodu.

- Więc tylko sobie wyobraziłam, że jedziemy nad przepaścią? - spytała ironicznie.

- Byliśmy dość blisko - zgodził się. - Ale nie groziło nam, że się stoczymy. - Uśmiechnął się lekko. - Poza tym, jak pewnie widziałaś, mnisi wywiesili tu flagę modlitewną dla odstraszenia złych duchów, które mogłyby zepchnąć nas w przepaść.

Jechali w milczeniu. Niskie chmury przesłaniały wierzchołki gór. Wydawało się, że lada chwila mogą zejść niżej, przesłaniając drogę.

Daniel zmarszczył lekko brwi.

- Chyba musimy poszukać miejsca na nocleg.

- Nie powinniśmy niedługo dojechać do Tongsy? - zdziwiła się Josie.

- Powinniśmy. Prawdę mówiąc... już dawno temu. Spojrzała na niego uważnie.

- Chcesz powiedzieć, że zabłądziliśmy?

- Musieliśmy gdzieś źle skręcić - wyjaśnił.

Wcale jednak nie wydawał się zmartwiony, co trochę ją zirytowało. Uważała, że zgubienie się w samym środku Bhutanu powinno budzić niepokój.

- Masz jakieś pojecie, gdzie jesteśmy? - spytała ostro. Wzruszył ramionami.

- Trudno powiedzieć... w deszczu i mgle. Ale droga wygląda na dość dobrą, więc w końcu gdzieś dotrzemy.

- I będziemy tak jechać przed siebie?

- Czemu nie? Wcześniej czy później trafimy na jakąś wioskę.

Josie pomyślała, że wolałaby bardziej konkretny plan działania, Z drugiej strony, nie potrafiła znaleźć rozsądnej alternatywy.

Droga zaprowadziła ich na dno doliny, gdzie zobaczyli parę domów skupionych wokół klasztoru o białych murach. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Cywilizacja!

- Kiedy tylko znajdziemy nocleg, wezmę długą, gorącą kąpiel - oświadczyła.

- Nie liczyłbym na to - odparł wesoło Daniel. - Będziemy mieli szczęście, jeśli znajdziemy podstawowe wygody.

Dziewczyna jęknęła cicho.

- Żałuję, że nie zostałam w Thimphu.

- Pomyśl, ile przygód by cię ominęło.

- Błoto, osuwiska, śmiertelne zagrożenie życia... Chyba potrafię przeżyć bez takich rozrywek - odparła ponuro.

Wyjrzała przez okno.

- Gdzie się zatrzymamy? Mają tu jakąś gospodę?

- Spróbujemy w klasztorze - stwierdził Daniel.

- Wpuszczą nas? Nie znam tutejszego języka i ty pewnie też nie. Jak im wyjaśnimy, o co nam chodzi?

- Kiedy zobaczą na progu parę przemokniętych podróżnych, pewnie zrozumieją bez trudu, w czym rzecz. A przy odrobinie szczęścia możemy spotkać kogoś mówiącego po angielsku. Większość wykształconych Bhutańczyków go zna. Chociaż nie ma ich tu zbyt wielu - czytać umie tylko co dziesiąty obywatel.

Bus zatrzymał się przed bramą. Była otwarta, nigdzie nie dostrzegli jednak człowieka. Weszli na zarośnięty dziedziniec. W rogu zauważyli kilka psów, lecz poza tym miejsce wyglądało na opuszczone.

- Myślę, że nikogo tu nie ma - stwierdziła Josie szeptem. Wydawało jej się, że powinna zniżyć głos. Może sprawiała to niezwykła atmosfera tego miejsca.

Właśnie w tym momencie zauważyli paru mnichów w czerwonych szatach, stojących w wejściu po przeciwnej stronie dziedzińca.

- To wygląda bardziej obiecująco - zauważył Daniel. - Myślę, że to komitet powitalny.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Żaden z mnichów nic znał angielskiego, lecz nie miało to znaczenia. Podróżnych zaprowadzono do wnętrza, które okazało się ciemne i dość ponure, oświetlone migotliwymi kagankami. Używając gestów. Daniel dał do zrozumienia, że byliby wdzięczni za coś do jedzenia i nocleg.

Niemal natychmiast przyniesiono miseczki z herbatą i talerze ryżu. Potem gości zaprowadzono do niewielkiej izdebki na tyłach klasztoru. Josie domyśliła się, że to tutaj mają spać. Daniel przyniósł z samochodu śpiwory, czyste ubrania i parę innych rzeczy, których mogli potrzebować. Pokój był niemal pusty, za jedyne źródło światła służyła maleńka lampka.

Po chwili zjawili się mnisi, przynosząc miski z wodą. Potem zostawili gości, by mogli ułożyć się do snu.

W niewielkiej salce zrobiło się bardzo cicho. To miała być druga noc spędzona w jednym pomieszczeniu z Danielem, pomyślała Josie. Poprzedniego wieczoru zasnęła niemal natychmiast, dzisiaj jednak czuła się całkowicie rozbudzona, choć jechali przez większą część dnia i powinna odczuwać zmęczenie.

Żałowała, że nie może po prostu wsunąć się do śpiwora i usnąć. Żałowała, że mnisi nie dali im osobnych pokojów. Żałowała, że nie może zapomnieć, w jaki sposób wyglądał Daniel, kiedy się śmiał. Wtedy była zbyt rozzłoszczona. Teraz przypominała sobie wyraźnie wesołe błyski w jego oczach. linię ust, kiedy straciły nieco ze zwykłego napięcia.

Żałowała, że nie rozumie lepiej tego mężczyzny, że nie zna jego myśli. I przede wszystkim żałowała, że lubi go tak bardzo. Miała bowiem wrażenie, że tylko jeden krok dzieli ją od uczucia znacznie głębszego i o wiele bardziej niebezpiecznego.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Daniel zaczął się rozbierać.

- Co robisz? - spytała Josie nerwowo.

- Chcę się umyć - wyjaśnił, rozpinając ubłocone dżinsy.

- Woda jest ciepła?

- Zimna - stwierdziła z grymasem, zanurzając palec w najbliższej misce. Potem z pośpiechem odwróciła się do drzwi. - Mam wyjść na zewnątrz?

- Chyba nie ma to sensu - odparł z lekkim uśmieszkiem.

- Widzieliśmy już siebie nawzajem na golasa. Po co nagle udawać pruderię?

Wiedziała, że on ma rację. Jednak wejść przez pomyłkę do jego pokoju hotelowego i zaskoczyć go nagiego to nie to samo, co patrzeć, jak się rozbiera.

- A ty się nie umyjesz? - spytał, zmywając błoto z ramion.

- Och... tak - odpowiedziała niepewnie.

Zdjęła T - shirt, zamoczyła go w wodzie i wytarła z błota górną połowę ciała. Kiedy skończyła, włożyła czysty podkoszulek. Potem owinęła się ręcznikiem i zdjęła dżinsy.

Zdawała sobie sprawę, że Daniel obserwuje ją z pewnym rozbawieniem. To sprawiło, że i tak niełatwa procedura stała się jeszcze trudniejsza, więc Josie burknęła półgłosem coś niegrzecznego, kiedy próbowała umyć nogi jedną ręką, drugą przytrzymując ręcznik.

- Byłoby ci znacznie łatwiej, gdybyś zdjęła ten ręcznik

- skomentował w końcu.

- O, tak, bardzo byś tego chciał, prawda? - Popatrzyła na niego z wściekłością. - Zyskałbyś lepszy widok na... na...

- Twoje nogi? - dokończył za nią.

Przez niego czuła się nieswojo i wcale jej się to nie podobało. Nie chciała też, żeby się jej przyglądał.

- Nie ufasz mi? - spytał.

- Nie ufam żadnemu mężczyźnie! - prychnęła. - Wszyscy jesteście tacy sami. Mówicie jedno, a myślicie co innego. Mówicie dziewczynie, że jej pragniecie, ale znaczy to tylko tyle, że pragniecie jej w tym momencie. Następnego dnia mówicie to samo innej.

Zabrakło jej tchu, wiec zamilkła. Nadal jednak patrzyła gniewnie.

Wyraz twarzy Daniela zmienił się lekko.

- Mylisz się - ostrzegł łagodnie.

- Wcale nie. Wszyscy mężczyźni są podli! Nie chcę mieć z wami nic wspólnego! I nie zmienię zdania.

- Może wcale nie chcę cię do tego nakłaniać - odparł spokojnie. - I może mam podobne zdanie na temat kobiet - ciągnął głosem, w którym brzmiała gorycz. - Może jestem przekonany, że wszystkie są zimne i wyrachowane, że zawsze myślą tylko o sobie i nie obchodzą ich uczucia innych ludzi.

- To nieprawda! - zaprotestowała Josie żywo. Daniel przyglądał się jej przez chwilę.

- Wygląda na to, że oboje mamy niepochlebne zdanie o płci przeciwnej - powiedział wreszcie. Surowa linia jego ust lekko złagodniała. - Może powinniśmy oboje wstąpić do któregoś z tutejszych klasztorów.

- Ty mógłbyś tu zostać, ale ja musiałabym szukać innego - stwierdziła Josie. - Jestem kobietą.

- Fakt - zgodził się i niemal szeroko uśmiechnął. Josie zaczęła wycierać nogi, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że używa do tego ręcznika, w który zawijała się szczelnie jeszcze przed chwilą.

- Czemu nie lubisz kobiet? - spytała po chwili.

- Nie powiedziałem, że ich nie lubię - odparł po krótkim namyśle. - Ale z pewnością byłoby mi bardzo trudno którejś zaufać. 1 nie mam zamiaru angażować się w żadne związki.

- Nadal nie powiedziałeś mi, dlaczego.

- I nie powiem. To nie twoja sprawa.

- Mówisz, że nie obchodzą cię związki - przypomniała ma. - A tymczasem w Thimphu wspominałeś o seksie. Nie rozumiem, jak można uprawiać seks, nie angażując się uczuciowo.

- Skoro tak myślisz, to znaczy, że jesteś jeszcze bardziej naiwna i niedoświadczona, niż myślałem - odparł dość szorstko, - Bardzo łatwo oddzielić jedno od drugiego.

Z jakiegoś powodu to stwierdzenie głęboko ją poruszyło.

- Nie wierzę - odparła cicho.

- Większość ludzi potrzebuje jakoś rozładować energię seksualną. Pewnie kiedyś i ty pójdziesz z kimś do łóżka tylko po to, żeby znaleźć zaspokojenie.

Dziewczyna energicznie pokręciła głową.

- Nigdy tego nie zrobię.

Jego złotobrązowe oczy patrzyły na nią w zamyśleniu. Poczuła lekkie skrępowanie.

- Gdybyś była mniej niewinna, zabawnie byłoby ci udowodnić, że się mylisz. Ale tak.... - wziął głęboki oddech, jakby zachowanie lekkiego tonu przychodziło mu z wysiłkiem - ...lepiej kładźmy się spać. W osobnych śpiworach - dodał oschle.

Josie usłuchała natychmiast.

- Dobranoc - powiedziała.

Zasnęła szybko. Nad ranem jednak zbudziła się, nie mając pojęcia, gdzie się znajduje. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że śpi w klasztorze w towarzystwie Daniela.

Było bardzo ciemno. Jedyne źródło światła stanowiło niewielkie okno, a kiedy zwróciła twarz w jego stronę, zobaczyła czarną sylwetkę na tle usianego gwiazdami nieba.

- Daniel? - spytała z lekką paniką. - To ty?

- A jak sądzisz? - spytał z nutą rozbawienia.

- Czemu wstałeś?

- Nie mogę spać.

- Dlaczego?

- Czy ty nigdy nie potrafisz się powstrzymać od osobistych pytań?

Gdyby było jaśniej, Daniel zobaczyłby, że twarz dziewczyny pokrył lekki rumieniec.

- Nie musisz odpowiadać, skoro nie chcesz - wymamrotała wreszcie.

Wzruszył ramionami.

- Mogę ci powiedzieć, czemu nie śpię. Prawdę mówiąc, zrobię nawet więcej. Dam ci dobrą radę. Nie gadaj za dużo o seksie, zanim pójdziesz spać. To stanowczo nie pomaga zasnąć.

- Och! - sapnęła i cofnęła się o krok.

- Nie ma potrzeby tak się denerwować. Nie rzucę się na ciebie. Chociaż to szkoda, że jesteś taka staroświecka - stwierdził z pewnym żalem. - Moglibyśmy się zabawić.

Josie poczuła oburzenie. Nikt jeszcze nic nazwał jej staroświecką!

- Wiele współczesnych kobiet myśli tak jak ja - odparła z godnością.

- Nie chodzi tylko o twój stosunek do seksu. Wydaje się, że uważasz go za rzecz bez znaczenia. Zastanawia mnie, jak wyglądał twój związek z narzeczonym - powiedział w zamyśleniu.

- To byt bardzo ciepły związek - odburknęła. - Pełen uczucia.

Daniel nie wydawał się przekonany.

- Ale on z niego zrezygnował.

- Sugerujesz, że to była moja wina, że nam nie wyszło? - spytała rozwścieczona. - Że poszukał sobie kogoś innego, bo ja nie byłam wystarczająco atrakcyjna?.

- Tego nie powiedziałem.

- Ależ, tak. Może nie w słowach, ale o to ci chodziło!

- Po prostu mam wrażenie, że twój związek z byłym narzeczonym był trochę nudny. Żadnych wzlotów i upadków. Raczej przyjaźń niż namiętność.

- Nie możesz tego wiedzieć! - wrzasnęła na niego.

- Ciszej - poradził spokojnie. - Albo zbiegnie się tu zaraz cała gromada mnichów.

- Niech będzie nawet pół Bhutanu. Nie będę słuchać takich oskarżeń!

Mimo panujących ciemności wiedziała, że spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- O co chodzi, Josie? Dotknąłem czułego punktu? - spytał łagodnie. - Ciebie też martwiło, że wasz związek był tylko przyjaźnią? Że twój narzeczony nie chciał cię zaciągnąć do łóżka?

- Tak się składa, że uważam przyjaźń za bardzo dobrą podstawę małżeństwa - odparła. - Mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Lubiliśmy te same rzeczy.

- Najwyraźniej twój narzeczony uważał, że to za mało. Przynajmniej kiedy poznał kogoś, kto mu pokazał, czego mu brakowało.

Josie przypomniała sobie Dereka tłumaczącego, dlaczego opuszcza ją dla innej kobiety. To jak grom z jasnego nieba, mówił. Dopóki tego nie przeżyjesz, nie możesz zrozumieć.

Josie nie wiedziała wtedy, o czym on mówi. Miłość była dla niej czymś bardzo delikatnym, opartym na wspólnych zainteresowaniach i głębokim oddaniu. Nie było w niej miejsca na gromy.

Poruszyła się niespokojnie. Żałowała, że w ogóle wstała. Powinna była zamknąć oczy i zasnąć albo przynajmniej udawać, że śpi.

- Myślę, że ta rozmowa stała się zbyt osobista - oznajmiła w końcu sztywno.

- Naprawdę? Więc mam dla ciebie jeszcze jedną bardzo osobistą uwagę. Gdybym to ja byt twoim narzeczonym, bardzo bym chciał zaciągnąć cię do łóżka.

Josie chciała coś odpowiedzieć, przełknęła ślinę.

- Nie powinieneś mówić takich rzeczy.

- A ja myślę, że tak - odparł cicho.

- Czemu?

- Nie wiem. - Uśmiechnął się do siebie z ironią. - Jeszcze przed chwilą zdawało mi się, że znam wszystkie odpowiedzi. Ale chyba tylko dlatego, że zadawałem sobie łatwe pytania.

- Nie rozumiem, o czym mówisz.

- Też nie jestem tego pewien - przyznał. - Pewnie to nie najlepsza pora na takie rozmowy.

- Więc o czym powinniśmy mówić?

- Nie powinniśmy rozmawiać w ogóle. Powinniśmy robić to...

Jego pocałunek był delikatny i łagodny. Josie nigdy nie spodziewałaby się po Danielu takiego pocałunku. Mimo to po paru sekundach gwałtownie odwróciła głowę.

- Przestań! - rzuciła ostro.

- Czemu? Nie podoba ci się?

- Podobanie nie ma tu nic do rzeczy - odparła. - To nic nie znaczy. To tylko... przyjemne dotknięcie ust.

Daniel przyglądał się jej parę minut w ciemności. Potem zaczął się śmiać.

- Nie powiedziałam nic zabawnego!

- Wiem, że nie - odparł, opanowując się nieco. - Ale chciałbym wiedzieć, czemu uważasz, że jest coś niewłaściwego w tej przyjemności.

- Wcale tego nie powiedziałam - odparła z irytacją.

- Świetnie - stwierdził gładko. - Więc nie ma powodów, by nie powtórzyć tego doświadczenia.

Jego usta przylgnęły do jej warg, zanim zdążyła zaprotestować. Tym razem jego pocałunek był bardziej zdecydowany, i dlatego głębiej ją poruszył.

Kiedy Josie zdołała się wreszcie wyswobodzić, oddychała gwałtownie.

- Nie wiem, dlaczego to robisz, ale wolałabym, żebyś przestał - powiedział z płonącymi oczyma.

- Nie wydaje mi się, żebym chciał przestać - odparł spokojnym tonem. Pocałował ją znowu: wyczuła kryjącą się w nim gwałtowność. Pieścił ustami jej wargi, podczas gdy jego dłonie gładziły plecy, budząc w niej dreszcz rozkoszy.

Nagle przestał i wypuścił ją z objęć. Oczy Josie otwarty się szeroko.

- Czyżbyś wreszcie postanowił zachowywać się jak dżentelmen? - rzuciła wyzywająco.

Po jego twarzy przemknął wyraz rozbawienia.

- Rzadko bywam dżentelmenem. Ale z drugiej strony nie chcę, żebyś narobiła sobie złudzeń.

Chłód w jego głosie dziwnie kontrastował z żarem bijącym od jego ciała. Człowiek pełen sprzeczności - pomyślała dziewczyna, zmieszana całą sytuacją bardziej, niż chciałaby przyznać sama przed sobą.

- W jaki sposób? - spytała i zdobyła się na odwagę, by spojrzeć mu prosto w oczy. - Bardzo wyraźnie dajesz do zrozumienia, czego ode mnie chcesz!

- No właśnie. I chcę, żebyś zdawała sobie sprawę, że to wszystko, co mam ci do zaoferowania.

- Jesteś ostatnim człowiekiem na ziemi, w którym mogłabym się zakochać - odburknęła. - Jesteś zbył zimny, zbyt cyniczny, zbyt odpychający.

Przez mgnienie zdawało się, że osiągnęła swój cel. Jego oczy zwęziły się, usta zacisnęły w surową linię. Chciał coś powiedzieć, lecz się opanował.

- Masz rację - odezwał się po chwili, przerywając pełną napięcia ciszę. - Taki właśnie jestem.

Josie nie spodziewała się tak otwartej kapitulacji.

- Myślę, że masz jakieś pozytywne cechy... - dodała niezręcznie.

- Wątpię. Już nie.

- Chcesz powiedzieć, że nie zawsze taki byłeś? Co się stało?

- Zadajesz zbyt wiele pytań. - Jego ton znowu stał się szorstki. - Jak na jedną noc dość już się nagadaliśmy.

- Nawet jeśli ze mną rozmawiasz, tak naprawdę nigdy nic mi nie mówisz - rzuciła zdesperowana.

- I tak jest lepiej.

Wiedziała, że nic z niego więcej nie wydobędzie. A skoro nie rozmawiali, istniał tylko jeden sposób, by spędzić tych kilka godzin do świtu... Pośpiesznie zdecydowała, że absolutnie nie wchodzi to w grę. To wcale nie znaczyło, że nie lubi pocałunków, ale całowanie się było pierwszym krokiem na długiej drodze, prowadzącej do czegoś znacznie, znacznie poważniejszego. Nie czuła się jeszcze gotowa, żeby wejść na tę drogę, i z pewnością nie zamierzała na nią wkroczyć z Danielem Haydenem.

- No cóż, chyba będzie lepiej, jeśli spróbujemy złapać jeszcze parę godzin snu - oznajmiła, odsuwając się od niego w nadziei, że nie podąży za nią. - Pewnie chcesz, jutro wyruszyć wczesnym rankiem?

- Niespecjalnie - odparł ku jej zdumieniu. - Chcę obejrzeć klasztor, zanim stąd odjedziemy.

- Aha - mruknęła z pewnym rozczarowaniem.

Z jakiegoś powodu to miejsce napełniało ją niepokojem.

Szybko wsunęła się do ciepłego pikowanego śpiwora, po czym powiedziała:

- Będziesz tak stał przy oknie przez całą noc?

- Nie śpię dużo - odpowiedział. - Potem się położę. Josie nie była tym zachwycona. Myśl o Danielu krążącym

cicho po izbie, podczas gdy ona będzie spać, sprawiła, że dostała gęsiej skórki. Z drugiej strony, niewiele mogła na to poradzić. Nie mogła go zmusić, żeby się położył.

W końcu westchnęła cicho i zamknęła oczy. Może jeśli przestanie na niego patrzeć, uda się jej zapomnieć o jego obecności. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiała więcej spać w jego towarzystwie. Jechali przecież do paru większych miejscowości, gdzie zapewne dostaną osobne pokoje.

Pod dłuższej chwili zasnęła, lecz wtedy zaczęły ją męczyć niepokojące sny. Natomiast Daniel nie spał wcale przez tę długą noc.

Rankiem Josie obudziły jasne promienie słońca wpadające przez małe okienko. Usiadła z cichym jękiem. Wszystko wskazywało na to, że zaspała.

Daniela nie było. Mnisi dostarczyli miski ze świeżą wodą, więc umyła się szybko. Przeciągnęła palcami po włosach, żeby doprowadzić je do jako takiego porządku.

Kiedy była prawie gotowa, otwarły się drzwi i wszedł Daniel. Odkąd się obudziła, Josie usilnie starała się zapomnieć o tym, co zaszło ostatniej nocy. Teraz, gdy znalazła się twarzą w twarz z Danielem, nie sposób było nie pamiętać jego pocałunków. A myślenie o nich sprawiało, że czuła się dziwnie rozgorączkowana i niespokojna.

Jego spojrzenie prześlizgnęło się po jej sylwetce.

- Ładnie wyglądasz - skomentował.

- Okropnie! - zaprzeczyła gniewnie. Zdecydowanie była nie w sosie tego ranka.

- Niektóre kobiety wyglądają ładnie, kiedy są rozczochrane. Ty właśnie do nich należysz.

Ponieważ nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, milczała. Zabrała się do pakowania ubrań i zwijania śpiwora. Daniel stał i przyglądał się jej.

- Czasem myślę, że zabrałeś mnie ze sobą dla rozrywki - prychnęła gniewnie - Kiedy nie masz nic do roboty, gapisz się na mnie!

- Istotnie, lubię na ciebie patrzeć - zgodził się pogodnie.

- Czemu? - spytała ostro. - Nie ma we mnie nic niezwykłego.

Wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Po prostu niedawno odkryłem, że sprawia mi to przyjemność.

- To znaczy od kiedy?

Na twarzy Daniela pojawił się uśmiech.

- Chyba od ostatniej nocy w Thimphu. Gdy wróciłem do pokoju w hotelu, ty już spałaś. Wyglądałaś fantastycznie z tymi jasnymi włosami rozsypanymi na poduszce.

Popatrzyła na niego z oburzeniem.

- Gapiłeś się na mnie, kiedy spałam?

- Wyglądałaś absolutnie przyzwoicie - zapewnił ją. - Prawdę mówiąc, ta koszula nocna pasowałaby lepiej twojej prababce.

- To brzmi dość perwersyjnie - mruknęła ponuro. Daniel uśmiechnął się znowu.

- Po pierwsze, taka porządna dziewczyna jak ty nie poznałaby się na perwersji, nawet gdyby się o nią potknęła. A po drugie, o ile mi wiadomo, patrzenie na kogoś uważane jest za raczej normalne zachowanie.

Teraz wyśmiewaj się z niej z całą pewnością. Josie zarzuciła torbę na ramię.

- Nie jestem pewna, czy mam ochotę kontynuować tę wyprawę - oświadczyła wprost. - Chyba byłoby lepiej, gdybym wróciła do Thimphu.

- Jak zamierzasz tam dotrzeć? - spytał spokojnie.

- Myślę, że uda mi się z kimś zabrać - odparła ze znacznie większą pewnością siebie, niż naprawdę czuła.

- Możesz czekać tydzień albo i miesiąc, zanim znajdziesz kogoś jadącego w tamta stronę. Ale jeśli jesteś na to gotowa, mogę cię tu zostawić.

Josie zadrżała lekko. Stanowczo nie chciała tu zostać sama

- a on o tym wiedział!

- Hm, może lepiej podjadę z tobą do najbliższego miasta

- wymamrotała po namyśle. - Tam pewnie łatwiej będzie o samochód.

- Skoro już to ustaliliśmy, chcesz coś zjeść? - spytał.

- Mnisi gotowi są nas nakarmić, zanim wyjedziemy.

- Myślałam, że chcesz zwiedzić klasztor?

- Już to zrobiłem - odparł ku jej zaskoczeniu.

- Kiedy?

- Gdy spałaś.

Po raz pierwszy tego ranka spojrzała na zegarek. Zbliżało się południe. Spala znacznie dłużej, niż jej się wydawało.

- Czemu mnie nie zbudziłeś? Też chciałam pozwiedzać.

- Wielu miejsc nie wolno oglądać kobietom. Uznałem, że będzie lepiej, jeśli pójdę sam - wyjaśnił.

- To tyle, jeśli chodzi o równouprawnienie - skomentowała. - Ciekawe, co by zrobili, gdybym po prostu wmaszerowała do środka? Szkoda, że mam zbyt dobre maniery, żeby to zrobić.

Daniel nieznacznie uniósł brwi.

- Nie zauważyłem, żebyś była szczególnie uprzejma, jeśli chodzi o mnie.

Zaczerwieniła się lekko, ponieważ była to prawda.

- Bo rozmawiasz ze mną w niewłaściwy sposób - wymamrotała.

Złotobrązowe oczy błysnęły.

- Mogę to robić inaczej. Tak, żeby ci się spodobało.

- Nie zaczynaj znowu! - ostrzegła surowo. - Nie życzę sobie niczego związanego z... z tymi sprawami.

- Chodzi ci o seks? - spytał z szelmowskim uśmiechem. - Więc czemu tego nie powiesz? To łatwe słowo.

Lecz Josie miała już dość tej rozmowy.

- Idę poszukać czegoś do jedzenia - oznajmiła i wymaszerowała z pokoju.

Mnisi poczęstowali ich solidnym, sycącym posiłkiem. Wczesnym popołudniem Daniel i Josie siedzieli z powrotem w mikrobusie, zmierzając ku głównej trasie. Stolice świeciło jasno, choć chmury już się zaczynały gromadzić wokół szczytów, zapowiadając popołudniowy deszcz.

Główną drogą wspięli się na przełęcz, po czym znaleźli się w środkowej części kraju, wśród Gór Czarnych. Otaczały ich strome zalesione góry, wśród których rwące rzeki tworzyły malownicze przełomy. Droga - miejscami niewiele więcej niż gruntowy szlak - wielkimi pętlami prowadziła w dół po zboczu góry. Wkrótce zaczęło się ściemniać, lecz dziewczyna wcale się tym nie przejmowała. Wiedziała, że dotrą do Tongsy przed zmrokiem. Mogła już dostrzec światła miasteczka i sylwetkę górującego nad nim klasztoru.

- Nigdy nie widziałam tylu klasztorów - zwróciła się do Daniela. - Wydaje się, że są w każdej miejscowości!

- Bhutan to bardzo religijny kraj - odparł i uśmiechnął się ironicznie. - Na szczęście klasztory są fotogeniczne, co bardzo pomaga przy kręceniu filmów dokumentalnych.

Josie zaprzątało już jednak co innego. Patrzyła przez okno z niesmakiem.

- Znowu zaczyna padać - jęknęła.

- Nie szkodzi. Za kwadrans będziemy w Tongsie. Daniel pewnie wprowadził samochód w kolejny zakręt.

Nagle wóz zarzucił w jedną stronę i zakołysał się niepokojąco.

- Co się stało? - spytała Josie, prostując się jak struna.

- Złapaliśmy gumę - odparł krótko.

- No, nie! Co teraz zrobimy? Potrafisz zmienić koło? Pewnie, że tak - odpowiedziała sama sobie. Wszyscy mężczyźni są dobrzy w takich rzeczach.

Lało teraz znacznie mocniej i Daniel skrzywił się, wyglądając przez okno.

- A co ty będziesz robić? - spytał. - Siedzieć tutaj, kiedy ja będę mókł na deszczu?

- Nic na to nie poradzę - odparła z szerokim uśmiechem. - Kobiety są bezużyteczne w takich wypadkach. Wszyscy o tym wiedzą.

W rzeczywistości bez trudu umiała zmienić koło, ale nie zamierzała mówić o tym Danielowi. Da sobie radę - pomyślała ze złośliwym uśmiechem.

Mężczyzna wysiadł, po krótkiej chwili jednak wrócił, ociekając woda..

- Pozwól mi zgadnąć - powiedziała Josie, poważniejąc na jego widok. - Nie ma zapasowego koła?

- Koło jest. Brakuje podnośnika.

- Więc co robimy? Siedzimy i czekamy, aż ktoś będzie przejeżdżał?

- To nie ma sensu. Możemy tak czekać całą noc. Lepiej chodźmy piechotą do miasteczka.

Po szybach spływały strugi deszczu.

- Piechotą? - powtórzyła bez entuzjazmu.

- To niedaleko. Nie jest zimno, tylko bardzo zmokniemy. Włożyła kurtkę przeciwdeszczową i wyszła na zewnątrz.

Natychmiast zmokły jej włosy, a woda zaczęła ściekać po szyi.

Daniel wrzucił do torby najpotrzebniejsze rzeczy i ruszył drogą przed siebie, nie oglądając się na dziewczynę. Pobiegła za nim.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Gdy dotarli do Tongsy, panowały niemal całkowite ciemności. Bardziej za sprawą szczęścia niż orientacji zdołali w miarę szybko znaleźć jakąś gospodę. Właściciel nie wydawał się wcale zmartwiony ich wyglądem i szybko zaprosił ich do wnętrza. Nie znał angielskiego, lecz w najmniejszym stopniu nie utrudniało to porozumiewania się.

Wkrótce dostali pokój - jeden, jak zauważyła bez zachwytu Josie - przyniesiono im wodę, żeby mogli się umyć, a z energicznych gestów właściciela wywnioskowali, że zaraz zostanie podany gorący posiłek.

- Założę się, że to ryż - mruknęła, krzywiąc się.

- Podobno lubisz ryż - przypomniał jej Daniel.

Wyjął z torby dżinsy. T - shirt i ręcznik i rzucił dziewczynie, potem zaczął szukać ubrań dla siebie.

- Kiedy wyruszałam w tę podróż, wydawało mi się, że lubię wiele rzeczy - stwierdziła ponuro. - Ale szybko przestałam lubić większość z nich. Przede wszystkim dotyczy to ryżu, mikrobusów i deszczu.

Zanim na stole pojawiła się kolacja, Josie była już sucha, choć nadal czuła się rozdrażniona. Okazało się, że dostali ryż, lecz doprawiony ostrą papryką, i warzywa w serowym sosie oraz - co niezwykłe - sałatkę z młodych pędów paproci.

Dziewczyna była tak głodna, że pochłonęła z apetytem wszystko, co przed nią postawiono; bardzo jej to smakowało.

Kiedy skończyli, zrobiło się dość późno i udali się na spoczynek. Przynajmniej mamy osobne łóżka, pomyślała Josie z pewną ulgą. Gdyby musieli spać razem, gotowa była wracać samotnie w deszczu do mikrobusu.

Wyszorowała zęby i przetrząsnęła torbę przyniesioną przez Daniela. Chwilę później rzuciła mu groźne spojrzenie.

- Zapomniałeś o mojej koszuli nocnej!

- Przykro mi - odparł obojętnie. Spojrzała na niego ze złością.

- Zrobiłeś to celowo?

- Oczywiście, że nie - powiedział z lekką irytacją. - Poza tym to mało ważne. Możesz spać w T - shircie, prawda?

- Chyba tak - mruknęła niezadowolona. Wcale jej się to nie podobało. Może to głupie, lecz czuła się bezpiecznie w owej koszuli - z małym dekoltem, zapinanymi mankietami, sięgającej sporo za kolana. W podkoszulku większa część jej długich nóg znajdzie się na widoku, a poza tym dzianina znacznie dokładniej przylega do ciała, zwłaszcza gdy nie ma się nic pod spodem.

Po namyśle postanowiła spać w biustonoszu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że przesadza, ale wynikało to z obecności Daniela. Z jego winy proste rzeczy stawały się skomplikowane; zwyczajne sytuacje groziły nieokreślonym niebezpieczeństwem.

Znowu poczuła przypływ złości, choć nie wiedziała dlaczego.

- Wszystko wyglądałoby inaczej, gdybyś sprawdził przed wyjazdem, czy w aucie są wszystkie potrzebne narzędzia - stwierdziła, rzucając mu wojownicze spojrzenie. Oczy Daniela pociemniały.

- Nie rozumiem, czemu miało to być moim obowiązkiem. Dlaczego sama się tym nie zajęłaś?

- Bo to męska sprawa - odparowała. - Chociaż Margaret, twoja idealna asystentka, z pewnością sprawdza takie rzeczy.

- Margaret jest bardzo pracowita - zgodził się gładko. - I zdolna. Umie nawet zmienić koło, jeśli trzeba.

- Ja też to potrafię - wypaliła natychmiast Josie.

Po czym natychmiast umilkła, gdy sobie przypomniała, jak udawała bezradną kobietkę, siedząc w samochodzie, podczas kiedy Daniel sprawdzał kolo.

- Będę o tym pamiętał następnym razem - rzucił krótko.

- Gdybyś rzeczywiście potrzebował pomocy, powiedziałabym o tym - wymamrotała. - Ale zawsze wydajesz się taki samowystarczalny... jakbyś nikogo nie potrzebował w żadnej sprawie.

Jego oczy błysnęły i Josie uświadomiła sobie, że atmosfera uległa subtelnej - i niepokojącej - zmianie.

- Istnieją sytuacje, kiedy nie można się obejść bez drugiej osoby - powiedział ze znaczącym uśmieszkiem.

- Nie... nie rozumiem, o czym mówisz. - Zmusiła się do szerokiego ziewnięcia, które nawet w jej uszach zabrzmiało bardzo nienaturalnie. - Ale jestem zmęczona... - dodała. - Oczy same mi się zamykają.

- Łatwo mógłbym cię rozbudzić - zaproponował aksamitnym głosem. - Znam mnóstwo sposobów pomagających zapomnieć o zmęczeniu.

- Doprawdy? - spytała tonem, który brzmiał jednocześnie uprzejmie i chłodno. - Masz na myśli dowcipy, ciekawe historyjki, kalambury i tym podobne? Szczerze mówiąc, nie jestem zainteresowana. Chcę się tylko położyć.

Uśmiechnął się szerzej.

- Wciąż mi się wymykasz. To tak jak próbować złapać motyla na szpilkę.

- Może po prostu nie chcę się na niej znaleźć - powiedziała, znużona całą rozmową.

- Też tak myślałem z początku - odparł Daniel. - Ale w ciągu ostatnich paru dni zmieniłem zdanie. Myślę, że bardzo byś chciała, tylko się boisz z powodu złych doświadczeń ze swoim byłym narzeczonym.

- Nie boję się niczego... i nikogo - zaprzeczyła gorąco. - Ale zaczynam mieć dość tych utarczek co wieczór. Mówiłeś, że nie będzie żadnych problemów ze spaniem w jednym pokoju, tymczasem jak dotąd są same problemy. I większość z nich z twojej winy! Ciągle powtarzasz, że nie chcesz żadnych związków, ale wcale się nie zachowujesz jak ktoś, kogo kobiety nie interesują!

- Wydawało mi się, że sobie to wyjaśniliśmy - odparł jedwabistym tonem. - Nie chcę związków, ale stanowczo jestem zainteresowany kobietami.

- Chcesz chyba powiedzieć: seksem! Wzruszył ramionami.

- Nie ma w tym nic złego.

- Tylko że ja nie jestem nim zainteresowana. - Patrzyła na niego płonącym wzrokiem. - Nie jestem! - powtórzyła gwałtownie.

Złotobrązowe oczy Daniela prześlizgnęły się po jej postaci od głowy do stóp. Z trudem stłumiła dreszcz.

- Myślę, że jesteś - powiedział spokojnie. - Tylko jeszcze o tym nie wiesz. Nikt nie nauczył cię go lubić.

- Z moim narzeczonym świetnie mi się układało - odparła, rozzłoszczona. - I wiem wszystko o seksie. Niczego nie możesz mnie nauczyć!

W rzeczywistości było to bardzo dalekie od prawdy. Jej doświadczenia z Derekiem ograniczały się do kilku dość niezręcznych i zaskakująco krępujących prób, zawsze kończących się szybko, nim doszło do prawdziwego zbliżenia. Dziewczyna czuła się nimi dziwnie rozczarowana i zastanawiała się, czy zrobiła coś nie tak, lecz absolutnie nie zamierzała się do tego przyznać Danielowi.

Stał w przeciwnym rogu pokoju, przyglądając się jej w zamyśleniu. Nagle zrobił krok w jej stronę.

- Nie zbliżaj się - ostrzegła.

- Mam ochotę... - rzucił swobodnie.

- Nie obchodzi mnie to! Kiedy zgodziłam się z tobą jechać, obiecałeś, że nic podobnego się nie zdarzy. Łamiesz wszystkie zasady.

- Nie pamiętam, żebyśmy ustalali jakieś zasady. A nawet jeśli tak, jestem zwolennikiem elastyczności. - Skrzywił się w uśmiechu, który instynktownie rozpoznała jako niebezpieczny. - Zastanawiałem się. po co właściwie zabrałem cię ze sobą, i po namyśle doszedłem do wniosku, że to był impuls. To dość dziwne, bo bardzo rzadko ulegam emocjom, szczególnie od pewnego czasu. Potem, gdy przyglądałem ci się w hotelowym pokoju, zacząłem lepiej rozumieć ten impuls. Czasem spotyka się kogoś, kto budzi w nas silne emocje, czy tego chcemy, czy nie. Może to być pociąg seksualny, niechęć albo dziwne wrażenie zażyłości, jak gdyby nieznajoma osoba wcale nie była nieznajoma. I kiedy się to zdarza, takie uczucie nie znika. Nawet się wzmaga i wymyka spod kontroli.

Josie gapiła się na niego. Była to chyba najdłuższa przemowa, jaką wygłosił w jej obecności - i z pewnością najbardziej niepokojąca.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała czujnie. Wzruszył lekko ramionami.

- Nie jestem pewien. Tyle tylko, że zdarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. - Zawahał się, potem mówił ciszej; - Kiedy wyruszałem w tę podróż, czułem się w środku martwy. Myślałem, że to uczucie będzie mi towarzyszyć bardzo długo, być może już zawsze. Tymczasem odrętwienie zaczęło znikać... i jak się wydaje, za twoją sprawa odzyskuję życie.

- Dlaczego tak się czułeś?

W oczach Daniela znowu pojawił się cień ostrożności.

- Nie chcę o tym mówić. Nie teraz.

- Nigdy o niczym nie chcesz mówić - odparowała Josie.

- Przynajmniej o niczym ważnym. Wiem o tobie tyle samo. ile w chwili gdy opuszczaliśmy Kalkutę!

- Och, myślę, że wiesz o mnie znacznie więcej - odparł łagodnie. - A chciałbym cię nauczyć jeszcze więcej.

- Już ci mówiłam, że niczego nie możesz mnie nauczyć.

- Starała się, by jej głos nie zdradzał strachu, jaki ją ogarnął, gdy mężczyzna zbliżył się jeszcze o parę kroków. - Nie podchodź! - krzyknęła, lecz nie usłuchał.

- Wiem, że tego nie chcesz, lecz uważam, że naprawdę muszę...

Oczy mu błyszczały.

Jego usta wydawały się ciepłe i świeże, kiedy zamknęły się na jej wargach. Josie próbowała go kopnąć w goleń, ale bez trudu usunął się przed jej stopą, po czym przycisnął ją do ściany tak mocno, że nie mogła tego spróbować po raz

- Nie bój się - powiedział, uwalniając ją tylko na parę chwil.

- Nie boję się - odparła gwałtownie, ignorując fakt. że serce wali jej jak młotem.

- To dobrze - mruknął. - Więc nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zrobimy to jeszcze raz.

Drugi pocałunek rozpalił ją znacznie bardziej niż pierwszy. Powoli zaczęła sobie uświadamiać, że istotnie nie wiedziała nic o całowaniu. To nie był jedynie kontakt dwojga ust. Kiedy robiło się to z kimś, kto się na tym znał - a Daniel znał się z pewnością - było to znacznie więcej...

Zaczął całować ją śmielej, kiedy jej początkowa sztywność ustąpiła. Josie zadrżała.

- Podoba ci się? - mruknął.

- Nie - odparła z wysiłkiem. Daniel tylko się uśmiechnął.

- Jeśli to cię zaskoczyło, myślę, że powinnaś się przygotować na naprawdę dużą niespodziankę - powiedział aksamitnym tonem.

- Wcale nie jestem zaskoczona - upierała się denerwująco drżącym głosem. - Już się kiedyś całowałam.

- Z Derekiem?

- Oczywiście. Przecież był moim narzeczonym.

- Ale niezbyt dobrym kochankiem.

Jej oczy błysnęły.

- Jak śmiesz mówić coś takiego?

- Przecież to prawda. Możliwe, że oddał ci przysługę, odchodząc z tamtą dziewczyną. Niech ona się meczy. Ty zasługujesz na coś lepszego. Coś w tym rodzaju...

Objął ją, nim zdążyła zaprotestować. Tym razem nie tylko jego usta budziły te drobne, lecz bardzo niepokojące fale rozkoszy. Jego dłonie wsunęły się pod jej podkoszulek i bez wahania odnalazły drogę do piersi. Mruknął z niezadowoleniem, gdy odkrył, że ona ma na sobie biustonosz, lecz uporał się z tym szybko i zręcznie. Cienka bawełna opadła i nic już nie chroniło skóry Josie przed jego napastliwymi palcami.

Tyle tylko, że wcale nie wydawały się napastliwe. Wydawały się... bardzo delikatne. Jak gdyby postanowił nie płoszyć jej, żądając zbyt wiele. Serce dziewczyny zaczęło bić mocno i równo.

- Widzisz? - powiedział głosem, w którym wyczuwało się teraz znacznie większe napięcie niż jeszcze przed paroma chwilami. - Nie ma się czego bać.

Jednak Josie uważała to wszystko za bardzo niepokojące. Po pierwsze, nic miało to nic wspólnego z miłością. Przynajmniej nie taką, jaką ona zawsze sobie wyobrażała. Ten mężczyzna jej pragnął. Tylko tyle, i nic więcej. Lecz znacznie bardziej niepokojące było to, że potrafił sprawić, iż i ona zaczynała pragnąć jego.

Było to nowe uczucie. Daniel ma rację, pomyślała w oszołomieniu. Naprawdę nie wiedziała nic o seksie. Niezdarne zabiegi Dereka były jedynie nędzną namiastką. I zawsze kończyły się, zanim doszło do czegoś poważniejszego.

Wargi Daniela przesunęły się ku nasadzie jej szyi, budząc nowe wrażenia na rozpalonej skórze. Jego oddech stał się bardziej niespokojny, ruchy rąk nabrały śmiałości. Jego dłonie przesunęły się po jej brzuchu, a potem lekko, delikatnie zsunęły się niżej.

- Nie! - zaprotestowała zduszonym głosem. Natychmiast cofnął rękę.

- Jeszcze nie jesteś gotowa? A może to wszystko jest dla ciebie nowe? - Patrzył z natężeniem w jej oczy. - Czy ktoś kiedyś dotykał cię już w taki sposób?

Josie nie chciała odpowiadać na to pytanie. Poza tym, co miała mu powiedzieć? Że ponieważ tak bardzo lubiła podróżować, w jej życiu nie było czasu na bliskie związki? Że Derek był jedynym bliskim jej mężczyzną, który - co zaczynała sobie uświadamiać - wiedział o seksie równie mało jak ona? Łatwo mogła sobie wyobrazić, jak bardzo Daniel by się z niej śmiał, gdyby się do tego przyznała!

- Po prostu nie chcę posuwać się dalej - stwierdziła sztywno.

Odsunął się odrobinę.

- Czemu nie?

Oddychał spokojniej, w jego głosie pojawił się lekki chłód

- Bo to tylko... tylko... - szukała właściwych słów. - Tylko kontakt fizyczny - oznajmiła. - Nie ma w tym żadnego głębszego uczucia, niczego, co by temu nadawało większe znaczenie.

Trudno było to powiedzieć, gdy całe jej ciało przenikał ów szarpiący ból. a skóra płonęła pod jego dotykiem. A jeszcze trudniej, gdy spojrzała w tygrysie oczy i przez mgnienie zobaczyła w nich coś, czego nie dostrzegała nigdy wcześniej.

- Nigdy nie zmusiłem do niczego kobiety i teraz też nie zamierzam tego robić. Tyle tylko, że ty nie jesteś jeszcze kobietą, Josie - stwierdził oschle. - Wciąż jesteś małą dziewczynką. Dlatego chciałaś wyjść za człowieka, który byłby twoim przyjacielem, a nie kochankiem. Dlatego uciekasz. Nie chcesz dorosnąć.

Ostatnia uwaga naprawdę ją zraniła, być może dlatego, że kryła w sobie ziarno prawdy. Istotnie, praca w Londynie i liczne podróże stanowiły sposób, by wyrwać się spod przytaczającej miłości, jaką obdarzali ją rodzice. Nigdy jednak nie stała się naprawdę samodzielna, bo nigdy nie musiała. Zawsze wiedziała, że jeśli stanie się coś złego, rodzice pośpieszą jej na pomoc. Ponieważ dobrze im się powodziło, zawsze mogli ją wesprzeć finansowo, choć prosiła o to jedynie w wyjątkowych wypadkach. I zawsze przychodzili jej z pomocą, gdy tego potrzebowała. Wystarczył jeden telefon, by ojciec przyjechał po nią swoim dużym samochodem i zabrał do ciepłego, bezpiecznego domu.

Josie nie podobało się, że Daniel każe jej myśleć o sprawach, które zwykle ignorowała. O jej braku doświadczenia; nieudanym związku z Derekiem; zbyt łatwym życiu i tym, że nigdy nie musiała o nic walczyć.

- Mam tego dość - oznajmiła chłodno. - Nie chciałam, żebyś mnie dotykał ani całował, i z pewnością nie życzę sobie kazania. - Złapała leżące obok dżinsy i zaczęła je wkładać. - Myślę, że obwiniasz mnie o wszystko, bo chciałam, żebyś przestał, ale ty nie...

- To prawda, nie chciałem przerywać... - przyznał posępnie Daniel. - Ale to zrobiłem. Nie musisz się mnie bać.

- Wcale się nie boję - burknęła gniewnie, choć nie całkiem zgodnie z prawdą. - A teraz puść mnie, wychodzę.

- Dokąd?

- Wracam do samochodu. To chyba jedyne miejsce, gdzie będę się mogła wyspać spokojnie.

- Na zewnątrz jest ciemno - zauważył Daniel. - Zgubisz się.

- Nie obchodzi mnie to. Wolę się zgubić, niż zostać z tobą w jednym pokoju!

Zacisnął zęby.

- Gdybym miał choć trochę rozumu, pozwoliłbym ci to zrobić. Ciągle sprawiasz kłopoty. Jednak za ciebie odpowiadam i muszę dbać o twoje bezpieczeństwo, póki nie wrócimy do Kalkuty.

Sięgnął po swoją kurtkę. Josie spojrzała na niego podejrzliwie.

- Co robisz?

- Ponieważ nie chcesz dzielić ze mną pokoju, lepiej będzie, jeśli to ja wyjdę.

- Gdzie będziesz spał? Nie chciała zadać tego pytania, lecz wyrwało się jej, zanim

zdążyła pomyśleć.

Daniel uśmiechnął się z ironią.

- Sądziłem, że obchodzi cię jedynie, żebym nie spał z tobą.

Wyszedł z pokoju. Dziewczyna opadła na najbliższe łóżko, zastanawiając się, jak długo potrwa, nim przestanie dygotać. Ta wyprawa okazała się całkowitą katastrofą. Gdyby wiedziała, że sprawy tak się ułożą, nigdy nie postawiłaby stopy w Bhutanie.

Po chwili położyła się na twardym łóżku. Złapała się na tym, że zastanawia się, gdzie jest w tej chwili Daniel.

Mam nadzieję, że tam, gdzie jest zimno, mokro i niewygodnie, pomyślała ze złością. Zasłużył sobie na to!

Z drugiej strony, ona też nie zachowała się najlepiej. Pełna wyrzutów sumienia, spięta i niespokojna, przykryła się i podjęła pierwszą z serii kompletnie nieudanych prób zaśnięcia.

Obudziła się z lekkiej drzemki, z trudem otworzyła oczy i jęknęła, gdy przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia.

Przez okno wpadało jasne światło, co znaczyło, że pora wstawać. Wcale nie chciała stawiać czoła dniu - ani Danielowi. Wolałaby zostać w łóżku do wieczora.

Obawiała się jednak, że gdyby to zrobiła. Daniel po prostu przyszedłby i wyciągnął ją z łóżka. Prawdopodobnie nie był w najmniejszym stopniu zawstydzony tym, co się zdarzyło wczoraj. A czy ona czuje wstyd? Nie, stwierdziła po namyśle. Z pewnością nie mogłaby nazwać wstydem tego, co czuła. Prawdę mówiąc, wątpiła, by istniało słowo na określenie bardzo dziwnych emocji, jakie ją ogarnęły.

Bez entuzjazmu wstała, umyła się i ubrała. Potem wyjrzała z pokoju.

Daniela nigdzie nie było widać. Dziewczynę zaczęła ogarniać lekka panika. A jeśli odszedł na dobre i zostawił ją tutaj?

Przełknęła z trudem ślinę. Mieszkańcy Bhutanu byli sympatyczni i gościnni, a kraj bardzo piękny. Mimo to nie chciała tu zostać sama. Zaczynała się przekonywać, że wcale nie jest taka samodzielna, jak jej się wydawało.

W tym momencie usłyszała głos Daniela. Jej żołądek natychmiast skurczył się z niepokoju. Parę minut później mężczyzna wszedł do pokoju.

- Dobrze, że już wstałaś - powiedział. - Jesteś gotowa do wyjścia?

- Zmieniłeś koło? - spytała zaskoczona.

- Pożyczyłem podnośnik.

Dziewczyna rzuciła nerwowe spojrzenie na jego ponura twarz i westchnęła cicho. Zanosiło się, że nie będzie to łatwy dzień. Nagle zbudziła się w niej irytacja. To wszystko jego wina, powiedziała sobie. To on jest przyczyną problemów. Wszystko było dobrze, póki nie postanowił zmienić zwykłej znajomości w coś znacznie poważniejszego i bardziej skomplikowanego.

Popatrzyła na niego ze złością; w odpowiedzi rzucił jej równie gniewne spojrzenie.

- Wyjeżdżamy od razu! - spytała sztywno.

- Tak, chyba że potrafisz podać jakiś powód, żeby tu zostać - odparł szorstko.

Zamierzała wspomnieć, że jeszcze nie jadła śniadania, lecz zrezygnowała, widząc jego minę. Poza tym wcale nie czuła się głodna. Podróżowanie z Danielem Haydenem było lepsze od najsurowszej diety. Człowiek przy nim w ogóle oduczał się jeść!

W ślad za nim wyszła z gospody. Ranek był piękny i słoneczny. Po wczorajszej ulewie wszystko wyglądało świeżo; w innych okolicznościach byłaby pewnie zachwycona.

Mikrobus stał zaparkowany przed budynkiem. Wsiedli do niego bez słowa. Daniel zapalił silnik i z dużą prędkością wyjechał z Tongsy. Dziewczyna zastanawiała się, czy po wczorajszej sprzeczce nie zechce wrócić prosto do Thimphu, on jednak skierował się w przeciwną stronę.

Droga wkrótce znowu się pogorszyła, pełna była błotnistych kałuż. Daniel nadal jechał bardzo szybko. Josie zaczęły już boleć kości. W końcu wybuchnęła:

- Jeśli zamierzasz dłużej jechać jak wariat, wolę iść na piechotę!

Zmniejszył odrobinę prędkość.

- Przykro mi - rzucił cierpka

- Wcale nie! - Patrzyła na niego płonącym wzrokiem. - Co to ma być? Kara za wczorajszy wieczór? Za to, że nie chciałam... nie chciałam...

Słowa utknęły jej w gardle.

- Iść ze mną do łóżka? - Jego glos był teraz spokojniejszy, mniej napięty. - Nie sądzę, żeby należało karać innych za to, że mnie nie chcą. Po prostu chcę rozładować własną złość.

- Więc trzeba było pojeździć wcześniej. Przynajmniej miałabym czas zjeść śniadanie.

Ku jej uldze, zwolnił jeszcze bardziej. Wydawało się też, że trochę się odprężył. Z Danielem Haydenem trudno było wytrzymać, nawet gdy miał dobry nastrój. Josie nie była pewna, czy wytrzymałaby z nim, gdyby się rozgniewał.

Okolica stawała się coraz bardziej bezludna, z rzadka widywali tulące się do zboczy gór domy o dachach obciążonych wielkimi głazami dla ochrony przed silnymi zimowymi wichurami. Droga częściej prowadziła teraz przez zagajniki i łasy. Gałęzie drzew spłatały się nad drogą, nieliczne promienie słońca przebijały się przez zielone sklepienie, znacząc drogę złotymi cętkami światła.

Kiedy pokonali kilka kilometrów. Daniel spojrzał na nią i spytał nieoczekiwanie:

- Chcesz porozmawiać o wczorajszym wieczorze?

- Porozmawiać? - powtórzyła zaskoczona. - Chyba nie. O czym tu mówić?

Wzruszył lekko ramionami.

- Czasami lepiej omówić pewne sprawy, niż udawać, że nigdy się nie zdarzyły.

Josie nie sądziła, by chciała się angażować w podobną rozmowę.

- Nie jestem pewna... zwykle nie...

- Nie rozmawiasz o seksie? - spytał. W jego głosie dosłyszała znowu leciutką nutkę rozbawienia.

Zmarszczyła brwi. Daniel znowu próbował zabawić się jej kosztem. Naprawdę ją to irytowało.

- Nie sądzę, żeby cokolwiek to rozwiązało - odparła stanowczo po chwili namysłu. - Poza tym nie rozumiem, skąd u ciebie nagle taka chęć do rozmowy o sprawach osobistych. Do tej pory to ty nie chciałeś o nich wspominać.

- Zmieniłem zdanie - odparł swobodnie. - Mówiłaś wczoraj, że nic o mnie nie wiesz. No wiec, dziś rano chętnie odpowiem na wszelkie pytania. Co chciałabyś wiedzieć?

Dziewczyna była tak zaskoczona, że nie potrafiła wymyślić żadnego pytania. Minęło parę minut, nim coś jej przyszło do głowy.

- Powiedz mi coś o swojej rodzinie - poprosiła. - Mówiłeś, że wszyscy lubią podróżować, ale nic więcej.

- Mój ojciec pracuje dla dużej kompanii naftowej jako negocjator. Ponieważ firma ma oddziały na całym świecie, w każdej chwili mogą go wysiać na drugą półkulę. Matka towarzyszy mu zawsze, kiedy to możliwe. Uwielbia podróżować tak samo jak on. Mam też dwóch młodszych braci. I, zanim spytasz, mam trzydzieści cztery lata - dodał. - Jeden z braci pracuje w Ameryce w branży muzycznej, drugi, najmłodszy, skończył studia w ubiegłym roku. Teraz podróżuje po Europie, żeby zobaczyć trochę świata, zanim zdecyduje, co chce robić w życiu. Kształcił się na inżyniera, więc będzie miał wiele ofert do wyboru, kiedy zdecyduje się ustatkować. Na razie jednak chce jeszcze zwiedzić Amerykę Południową i Australię.

- Pewnie rzadko się widujecie z powodu tych podróży?

- Wpadamy na siebie częściej, niż można by sądzić. Chociaż często spotykam się z członkami rodziny w dość dziwnych miejscach.

- Tak jak z twoją ciotką, w domu maharadży? - spytała. Uśmiechnął się szeroko.

- Lubię Katherine. Jest bardzo bezpośrednia, inteligentna i ciekawa świata. I ma wielu niezwykłych znajomych.

- Widzę, że cała twoja rodzina jest niezwykle interesująca.

- Wliczając w to mnie? - spytał, unosząc brwi.

- Jeszcze nie jestem pewna. Powiem ci, jak to ustalę.

- Co jeszcze chcesz o mnie wiedzieć?

- Wszystko. Jesteś chyba najbardziej skrytym mężczyzną, jakiego znam!

- To nietrudne, skoro znanych ci mężczyzn można policzyć na palcach jednej ręki, i jeszcze kilka zostanie wolnych.

- Czemu ciągle to robisz? - spytała rozgniewana.

- Co?

- Traktujesz mnie jak niedoświadczona, idiotkę. Mam dwadzieścia trzy... prawie dwadzieścia cztery lata. Byłam zaręczona i świetnie mi się układało z moim narzeczonym.

- Nie tak świetnie, skoro odszedł z inną.

- Znowu zaczynasz! - krzyknęła, nagle zupełnie tracąc panowanie nad sobą. - Chcesz powiedzieć, że to wszystko była moja wina? Że gdybym się z nim przespała, toby mnie nie zostawił? Czy tylko tego mężczyźni chcą od kobiet?

Gotowała się ze złości. Z tym facetem nie da się normalnie rozmawiać! Zawsze wszystko przekręcał, ukrywał własne tajemnice i próbował poznać jej najbardziej wstydliwe sekrety.

Daniel spojrzał na nią spokojnie. Jego złotobrązowe oczy nie zdradzały żadnych uczuć.

- To twoje słowa - stwierdził. - Może to ty tak myślisz. albo może to Derek sprawił, że poczułaś się nieatrakcyjna seksualnie. Nie chciałaś uprawiać z nim seksu, bo nie lubisz się tak czuć. A teraz boisz się spróbować znowu, obawiając się, że będzie tak z każdym mężczyzną.

Było to tak bliskie prawdy, że Josie nie była w stanie nic odpowiedzieć. Odwróciła głowę i wyjrzała za okno, nie chcąc nawet patrzeć na Daniela. Milczenie przeciągało się w nieskończoność. Bardziej niż kiedykolwiek żałowała, że nie są na zatłoczonej londyńskiej ulicy. Wtedy mogłaby po prostu wyskoczyć z samochodu i złapać taksówkę, wsiąść do autobusu albo pociągu, zrobić cokolwiek, byle tylko znaleźć się daleko od Daniela Haydena.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Wczesnym popołudniem zostawili za sobą lasy i droga znowu zaczęła się wspinać na strome górskie zbocze. Za przełęczą zjechali w zieloną dolinę, gdzie pod nawisem skalnym chroniła się niewielka wioska. Na szczycie skały wznosił się skąpany w promieniach słońca zamek o białych murach, dominujący nad całą okolicą.

Daniel minął go i kawałek dalej skręcił w wąską gruntową drogę. Wkrótce zobaczyli przed sobą kilka drewnianych chat stojących przy bramie dość zniszczonego pałacu.

- To wszystko należy do księżniczki - wyjaśnił krótko. - Pozwoliła nam tu przenocować. Rano wracamy do Thimphu. Chyba obejrzałem wszystko, na czym mi zależało.

Josie westchnęła cicho. Męcząca podróż wreszcie zbliżała się do końca!

Wyładowali z auta wszystko, czego potrzebowali na nocleg. Tylko jedna chatka nadawała się do spania; w pozostałych znaleźli stare zapasy żywności, kilka miało w dachu sport dziury.

- Ja będę spał w busie - oznajmił Daniel cierpko. Wrzucił swój śpiwór do środka i zaraz polem odszedł, jakby potrzebował chwili samotności.

Kiedy zniknął, Josie odetchnęła głęboko. Wydawało się, że ostatnio w jego obecności ciągle jest spięta.

Na drżących nogach weszła do chaty, gdzie miała spędzić noc. Była ona wyposażona w coś w rodzaju łazienki z mnóstwem skomplikowanych urządzeń, które jednak najwyraźniej nie działały. Dziewczyna umyła się w zimnej wodzie, co bynajmniej jej nie odprężyło.

Następnie zdecydowała, że powinna poszukać czegoś do jedzenia. Ostatni raz jadła prawie dwadzieścia cztery godziny temu i - choć wcale nie czuła się głodna - wiedziała, że głodzenie się wcale nie poprawi jej nastroju.

Daniel wrócił, kiedy przetrząsała zapasy zgromadzone w jednej z chat. Kiedy tylko go zobaczyła, zaczęła paplać nerwowo.

- Jest tu mnóstwo jedzenia, ale nic wiem, czy cokolwiek się nam przyda. Tam leży ryż, całe worki! I papryczki. A tam wisi jakieś suszone mięso. Nie mam pojęcia, z jakiego zwierzęcia!

Podszedł, żeby spojrzeć.

- Z jaka - oznajmił.

- No cóż, na pewno jest bardzo smaczne, jeśli lubi się takie rzeczy - powiedziała.

W kącie leżał stos puszek. Podniosła jedną i spojrzała na nalepkę.

- Sardele - przeczytała. - Czy można jeść sardele z ryżem?

- Pewnie tak, jeśli się musi - odparł. - My na szczęście nie musimy. Właściciel gospody z Tongsy zaopatrzył nas w zapas jedzenia. Jest w samochodzie.

- Czemu mi nie powiedziałeś? - zapytała, wychodząc za nim na zewnątrz.

- Bo nie byłem pewien, czy chcesz ze mną rozmawiać - odparł, a w jego oczach zapaliły się iskierki.

Kiedy znaleźli się przy samochodzie, wyjął skrzynkę.

- Jajka, kurczak, chleb, świeże owoce... starczy na kilka przyzwoitych posiłków - oznajmił, przetrząsając zawartość.

- Gdzie zjemy? W chacie? - spytała Josie z zapałem.

- Tak, chyba że chcesz, żebym także z jedzeniem przeniósł się do samochodu.

- Oczywiście, że nie - odparła zirytowana. - Doskonale o tym wiesz,

- Jeśli chodzi o ciebie, nigdy nic nie wiadomo - powiedział, wprawiając ją w zakłopotanie. - Komplikujesz wszystko jeszcze bardziej, ponieważ zmieniasz decyzje - i nastrój - co pięć minut

- Wcale nie! - zaprzeczyła z oburzeniem. - To ty ciągle miewasz humory.

- Ja? - zdziwił się szczerze. - Zawsze myślałem, że jestem bardzo ugodowy.

- Ugodowy! - prychnęła. - Kto ci to powiedział? Wzruszył ramionami.

- Może ostatnio zachowywałem się inaczej niż zwykle. Prawdę mówiąc, ty też nic jesteś chyba w najlepszej formie.

- Nic dziwnego - odparła. - Prawie wszystko w trakcie tej podróży okazało się inne, niż oczekiwałam!

- Ja też się spodziewałem czego innego - rzucił sucho. - Z pewnością ta wyprawa nie przypominała innych. Nie zrobiłem połowy rzeczy, które sobie zaplanowałem, nie zobaczyłem kraju, nie porozmawiałem z jego mieszkańcami.

- Może to moja wina? - spytała Josie buntowniczo.

- Z pewnością okazałaś się... absorbująca,

- Nie powinieneś był na to pozwolić - zauważyła.

- Kiedy wyruszaliśmy, nie sądziłem, że coś może mnie zaabsorbować - odrzekł tym samym chłodnym łonem.

Josie milczała przez chwilę, potem spytała z lekkim wahaniem:

- Chcesz wracać jutro do Thimphu z mojego powodu? Bo nie możesz dłużej ze mną wytrzymać?

Pokręcił głową.

- Wracam, bo to nie ma sensu. Zdobyłem potrzebne pozwolenia, przekonałem się, że ekipa nie będzie miała większych problemów z realizacją filmu. Kiedy jednak wrócę do Anglii, przekażę cały projekt komuś innemu.

- Dlaczego?

Milczał przez chwilę, zanim wreszcie odpowiedział:

- Ponieważ nie umiałbym patrzeć na ten kraj oczyma dokumentalisty. Dla mnie już na zawsze będzie on miejscem, gdzie znalazłem swego rodzaju... ukojenie.

- Ukojenie? - powtórzyła Josie zaskoczona. - O ostatnich paru dniach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że były spokojne!

Wzruszył ramionami.

- Każdy widzi po swojemu. Mogę mówić tylko za siebie. Chociaż może wydaje mi się tak, ponieważ ostatnie dni bardzo różniły się od tego, co przeżyłem wcześniej.

- A co przeżyłeś? - spytała ciekawie. Jego twarz stężała.

- Piekło na ziemi - rzucił obojętnie.

Nie zadała już kolejnego pytania - nie teraz, kiedy wydawało się, że powietrze między nimi wibruje od nagłego napięcia.

Wielka kropla deszczu spadła na twarz Josie, potem następne.

- Lepiej chodźmy do chaty - rzuciła stłumionym głosem.

- Znowu pada. I robi się ciemno.

Przez parę chwil zdawało się, że Daniel zostanie tam. gdzie stoi, w deszczu i zapadającym mroku. Potem sięgnął po skrzynkę i ruszył za dziewczyną do chaty.

Josie zapaliła lampkę, rzucającą wokół miękkie światło. i wypakowała zapasy. Jedli w milczeniu, lecz wcale jej to nie przeszkadzało. Wydawało się. że napięcie miedzy nimi opadło. W chacie było ciepło i przytulnie.

Kiedy skończyli i spakowali resztę jedzenia, na dworze zrobiło się całkiem ciemno. Daniel nadal nic odezwał się ani słowem. Nagle wstał, podszedł do okna i spojrzał ponuro w noc.

- Chyba pora spać, skoro jutro mamy wcześnie wyjechać

- zaproponowała Josie niepewnie.

Zwrócił się w jej stronę; jego złotobrązowe oczy połyskiwały w miękkim świetle lampki.

- Nie mówiłem, że wyjedziemy wcześnie.

- Hm... sądziłam, że chcesz wracać do Thimphu jak najszybciej - powiedziała.

- Po co miałbym się śpieszyć do Thimphu? Albo do Kalkuty? Albo do Anglii? - spytał cicho. - Nic... nikt tam na mnie nie czeka.

- Myślałam, że ci to odpowiada. Kot samotnik chodzący własnymi drogami...

Tyle tylko, że zawsze wyobrażała go sobie jako tygrysa. Z powodu tych groźnych oczu. niczym u drapieżnika udającego się na łowy.

Ruszył wolno w jej stronę, Josie pomyślała, że to doskonały moment, by się wycofać. Jednak chwilę później trudno jej było myśleć o czymkolwiek - z powodu hipnotyzującego złotobrązowego spojrzenia.

- Taki bytem - przyznał. - Jednak odkryłem, że samotność bardzo mnie męczy.

Przełknęła z trudem ślinę.

- No cóż, kiedy wrócisz do domu, możesz odmienić swoje życie. Z pewnością masz przyjaciół... i żonę.

- Nie mam żony - odparł. W jego głosie zabrzmiała posępna nuta. - Kiedyś niewiele brakowało... Ale, tak jak i tobie, szczęśliwie udało mi się tego uniknąć.

Jej oczy błysnęły gniewem.

- Nie czułam się szczęśliwa, kiedy straciłam Dereka!

- Być może. Ale był dla ciebie nieodpowiednim mężczyzną. Z pewnością do tej pory zdałaś sobie z tego sprawę?

- Skąd możesz wiedzieć, że do mnie nie pasował? Nawet go nie widziałeś!

- Nie potrzebuję go oglądać - wyjaśnił. - Wystarczy, że widziałem, jak reagowałaś, kiedy dotknąłem cię po raz pierwszy. Nikt, kto przeżył udany związek tak nie reaguje.

- A ja myślę, że prawie każdy, jeśli rzuca się na niego ktoś prawie nieznany! - odparowała.

Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu, a jej ciało przebiegł niemal bolesny dreszcz.

- Znasz mnie - powiedział. - Może nie wiesz o mnie zbyt wiele, ale mnie znasz.

Podczas gdy rozmawiali, stał nieruchomo. Kiedy zapadło milczenie, ruszył w jej kierunku - wolno, lecz zdecydowanie.

- Czy... czy chcesz, żebym coś dla ciebie zrobiła teraz, gdy wyprawa prawie dobiegła końca? - zapytała, żeby tylko utrzymać go z dala od siebie. - Mam sporządzić notatki? Przygotować raport?

- Myślę, że mogłabyś przestać gadać - odparł głosem, który był całkowicie spokojny, lecz sprawił, że dziewczynę przeszył dreszcz.

Tej jednej rzeczy nie zamierzała jednak zrobić.

- Lubię mówić - trajkotała dalej. - Może ci opowiem, co sądzę o Bhutanie,

Zachowuję się jak współczesna Szeherezada, pomyślała, tłumiąc histeryczny chichot. Paplająca non stop, żeby odstraszyć Daniela Haydena! Hm, nie zdołam chyba tego robić przez tysiąc i jedną noc, ale przez parę godzin dam sobie radę z pewnością. Przy odrobinie szczęścia Daniel będzie tak zmęczony - i znudzony! - że po prostu zaśnie.

- Od czego mam zacząć? Od tego, kiedy wylądowaliśmy?

- Zamknij się, Josie - przerwał jej. Trudno było nie posłuchać.

Mimo to udało się jej wydusić: - Czemu?

- Bo kiedy mówisz, bardzo trudno jest to robić.

"To" okazało się pocałunkiem, jakiego się spodziewała - i obawiała - od momentu, gdy zaczął się do niej zbliżać. Był to dziwny pocałunek: odrobinę szorstki. Trwał krócej, niż oczekiwała, i nie nastąpił po nim kolejny. Wydawało się niemal, jakby Daniel chciał sprawdzić jej reakcję, zanim posunie się dalej.

Oto moment, by dać mu jednoznacznie do zrozumienia, co sądzę o całej tej sytuacji, powiedziała sobie Josie stanowczo. Cofnąć się, rzucić mu oburzone spojrzenie i powiedzieć, że stanowczo nie życzę sobie...

Tylko że jakaś część jej duszy stanowczo sobie tego życzyła. Uświadomiła to sobie z zaskoczeniem. Wstrząs pozostawił ją słabą i podatną na zranienie - a niebezpiecznie było się znajdować w takim stanic w obecności Daniela Haydena.

Opanowała się z wysiłkiem. Przeżywam trudny okres, usprawiedliwiała samą siebie. Zerwane zaręczyny; nagła decyzja o wyjeździe do Bhutanu, długa podróż - nic dziwnego, że czuję się źle i zachowuję trochę dziwnie. Potrzebowała spokoju i odpoczynku w przyjaznym otoczeniu, żeby dojść do siebie.

Przyjazd do Bhutanu był złą decyzją. Widziała to teraz wyraźnie. Powinna była zostać w domu i w samotności lizać rany. aż będzie gotowa znowu stawić czoło światu. Zamiast tego trafiła w zaborcze ramiona mężczyzny, który koniecznie chciał rozdmuchać iskierkę jej zainteresowania w wielki płomień uczucia.

Przez cały czas, kiedy tak rozmyślała, Daniel stał, patrząc na nią uważnie. Nie dotknął jej i nie próbował jej znowu pocałować. Wyglądało na to, że czekał na jej decyzję.

- Nie sądzę, że to dobry pomysł, żebyśmy się ze sobą wiązali w jakikolwiek sposób.

- Jaki rodzaj związku masz na myśli? - spytał.

- Wiesz doskonale! - wybuchnęła.

Zaraz jednak się opanowała. Nie pozwoli się sprowokować. Chciała, żeby jej głos brzmiał spokojnie, obojętnie, rzeczowo.

- To i tak by się nie udało. My... nie pasujemy do siebie.

- Chcesz powiedzieć, że nie jesteśmy dobrymi przyjaciółmi? Taka jest twoja definicja idealnego partnera? Ale ja nie szukam przyjaciółki - zauważył łagodnie.

Josie doskonale zdawała sobie sprawę, kogo Daniel szuka, i w popłochu cofnęła się o krok.

- Myślę, że będzie najlepiej, jeśli nie będziemy tego kontynuować.

Znowu zbliżył się do niej.

- A ja myślę, że każde z nas potrzebuje czegoś od tego drugiego.

- Nie - zaprotestowała, lecz bez wielkiego przekonania w głosie.

Zignorował jej odpowiedź..

- Właśnie teraz, z różnych powodów, powinniśmy być razem - szepnął.

Wcale nie, chciała powiedzieć. Chciała, lecz tego nie zrobiła. Nie wiedziała dlaczego. Słowa utknęły jej w gardle, a zanim zdołała je wypowiedzieć, było już za późno.

Jego pocałunek tym razem był zupełnie inny od poprzedniego. Prawdę mówiąc, od wszystkich, jakie od niego otrzymała do tej pory. Natarczywy i poszukujący, jakby mężczyzna chciał zbadać, jak wiele przyjemności można wydobyć ze zwykłego kontaktu dwojga ust.

Oszołomionej Josie przemknęło przez głowę, że nikt nigdy nie całował jej w taki sposób; nie miała nawet pojęcia, iż można być całowanym w taki sposób.

Zaraz po pierwszym pocałunku nastąpił następny, który dosłownie zaparł jej dech w piersiach. Równocześnie do działania wkroczyły ręce Daniela, rozszerzając obszar rozkoszy, aż ogarnął całe jej ciało, budząc tępy, słodki ból gdzieś we wnętrzu.

Sięgnął pod jej T - shirt i mruknął z satysfakcją, dotykając piersi. Skóra dziewczyny pulsowała falami gorąca; Josie zastanawiała się, jak to się dzieje, że dotyk jednego mężczyzny może budzić jedynie jej skrępowanie, podczas gdy inny potrafi sprawić, iż cała topnieje.

- Czasem natrafia się we właściwym czasie i miejscu na właściwą osobę - wyszeptał, odrywając na moment usta od jej warg, jakby odpowiadał jej myślom.

Josie próbowała coś powiedzieć, lecz wciąż nie była w stanie. Wydawało się, że wszystkie właściwe słowa gdzieś zniknęły. Zresztą, co miałaby powiedzieć? Ze chce, by przestał? Ależ nie chciała! Jego obecność, dotyk, zapach były niczym narkotyk; pragnęła go, i wciąż więcej.

A on dawał go jej z największą chęcią. Znowu poświęcił uwagę jej piersiom. Jednym ruchem ściągnął jej przez głowę podkoszulek, biustonosz rozpiął i odrzucił na bok niecierpliwym gestem. Potem zaczął ją pieścić z tak zaskakującą delikatnością, że wszelki strach, który jeszcze pozostał gdzieś w głębi, rozpłynął się w długiej fali rozkoszy.

Po dłuższej chwili rzucił na podłogę jeden ze śpiworów i skłonił ją, by się położyła. Oszołomiona, jak we śnie, uległa. Miała wrażenie, że tej nocy Daniel mógłby z nią zrobić absolutnie wszystko.

Całując jej piersi, przesunął dłońmi do jej pasa, zręcznie rozpiął dżinsy, po czym sięgnął pod szorstki materiał.

Josie zamknęła oczy i zadrżała. Daniel miał rację, pomyślała w oszołomieniu. Nie wiedziała zupełnie nic o tym, co dzieje się między mężczyzną i kobietą.

- To się staje odrobinę jednostronne - mruknął jej do ucha. — Lubię, nie tylko dotykać, lecz i być dotykanym.

Nie była pewna, od czego zacząć. Niepewnie rozpięła guziki jego koszuli. Skóra na jego piersi była przyjemna w dotyku, ciepła i sprężysta, więc nabrała śmiałości.

Daniel zrzucił z siebie koszulę, dając jej swobodny dostęp do swych szerokich pleców, silnych ramion. Oddychał teraz ciężko, ale zdawało się, że panuje nad sobą. Josie mimo swego niedoświadczenia wyczuła to i poczuła się bezpieczniej.

Lampka, którą zapalili wcześniej, wciąż oblewała ich miękkim blaskiem, więc dziewczyna widziała twarz Daniela, gdy się nad nią pochylił. Złotobrązowe oczy lśniły.

Spojrzała na niego, zdumiona tym, jak znajome wydają się jej jego rysy. Miał rację, pomyślała w rozmarzeniu. Ona naprawdę go zna.

Poruszył się niespokojnie i zaczął zsuwać jej spodnie. Patrzyła, jak jego opalone dłonie przesuwają się po jej jaśniejszej skórze, i czuła, jak ogarnia ją płomień. Położyła mu dłonie na piersiach, po czym przesunęła je w dół, czując, jak jego mięśnie napinają się w odpowiedzi.

Oddychał szybciej. Rozpalony i pełen namiętności, przylgnął do niej, jakby szukał ukojenia. To jednak wzbudziło w niej jeszcze większe pragnienie. Chciała złączyć się z nim tak, by nie zostało między nimi najmniejszej przerwy.

Szeptem wypowiedział jej imię. I jeszcze raz. Podniosła ciężkie powieki, zobaczyła nad sobą jego twarz - tak blisko, że rysy wydawały się rozmazane - i bardzo wolno pokręciła głową. Trudno jej było uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jeszcze trudniej, że sama tego pragnęła.

Jego usta zamknęły się na jej wargach w pocałunku stanowiącym dziwne połączenie łagodności i palącego pragnienia. Potem uniósł głowę. Jego oczy wydawały się w tym momencie równie ciemne, jak jej.

- Powiedziałem ci kiedyś, że zawsze zatrzymam się w chwili, gdy tego zechcesz. Jednak jeszcze parę minut i nie będę w stanie dotrzymać tego przyrzeczenia. Więc jeśli chcesz przestać, lepiej powiedz teraz.

Spojrzała w złotobrązowe oczy z uczuciem, jakby w nich tonęła, i nagle poczuła, że stało się coś bardzo dziwnego. Miała wrażenie, jakby jej skóra zajęła się naraz płomieniem, serce zamarło na mgnienie, po czym znowu zaczęło bić, a każdy nerw w jej ciele przeniknął słodki ból.

Wstrząśnięta, otwarła szeroko oczy. Co się z nią dzieje? I nagle już wiedziała.

To był grom z jasnego nieba! Derek ostrzegał, że pewnego dnia może go poczuć, i tak się stało. Nareszcie wiedziała, jak to jest; wiedziała, że nigdy już nie będzie taka sama.

Wydawało się jej, że jedynie uprawia seks, a zamiast tego nagle się zakochała. A może nie było to takie nagłe? Może uczucie rosło w niej w tajemnicy od jakiegoś czasu, by wybuchnąć płomieniem, kiedy najmniej się tego spodziewała.

- Josie? - odezwał się Daniel. Głos nadal miał schrypnięty, lecz nieco bardziej opanowany. - Co się stało?

Pokręciła głową. Nie mogła mówić.

Przesunął wolno dłonią po jej ciele; zadrżała gwałtownie pod jego dotykiem. Jego oddech przyspieszył znowu, lecz równocześnie zdawało się, że czuł, iż coś jest nie w porządku. Znowu spojrzał na dziewczynę.

- Co się stało? - powtórzył.

- Grom z jasnego nieba - mruknęła ledwie zrozumiale.

- Grom? - Pokręcił głową. - Nie ma żadnych błyskawic. Dalej leje, ale to nie burza.

- To burza. Tylko tutaj, w środku.

Josie wiedziała, że to, co mówi, nie ma sensu, ale nic nie mogła na to poradzić.

Poruszył się niespokojnie, jak gdyby rozmowa była ostatnią rzeczą, na którą miał właśnie ochotę. Opanował się jednak, parę razy odetchnął głęboko i popatrzył w jej zmartwione ciemnoniebieskie oczy.

- Jeśli nie chcesz tego zrobić albo się boisz, albo jesteś zdenerwowana, powiedz. Coś z tym zrobimy, ja coś na to poradzę.

- Nie możesz nic na to poradzić - wyszeptała. - Już za późno.

Jego rysy stwardniały.

- Skoro tak uważasz, czemu pozwoliłaś, by sprawy zaszły tak daleko? Czemu nie powstrzymałaś mnie wcześniej?

Odwrócił się od niej.

- Nie rozumiesz. - Josie niemal płakała. - Nie powiedziałam, że cię nie pragnę. Ale zrobiłam coś bardzo głupiego. I obawiam się, że bardzo ci się to nie spodoba - dokończyła znacznie ciszej.

Daniel usiadł z płonącym wzrokiem.

- Co takiego zrobiłaś, Josie? - spytał łagodnie. - Powiedz.

Zagryzła wargę z dręczącej niepewności i zmieszania.

- Mówiłam ci - wymamrotała w końcu. - To jak błyskawica. Derek kiedyś mi o tym mówił, ale mu nie wierzyłam

- To chyba nie jest najlepsza pora, żeby rozmawiać o Dereku - rzucił posępnie.

- Możemy o nim mówić, bo on się nie liczy - odparła nieco pewniejszym tonem. - Nie kochałam go, teraz widzę to jasno. Czy raczej kochałam go tak, jak się kocha bliskiego przyjaciela. Nie w ten jedyny sposób, który się liczy. Nie tak, jak zaczynam kochać ciebie - wyrzuciła z siebie w końcu, chcąc to powiedzieć, nim uniemożliwi jej to przerażenie.

Daniel patrzył na nią długą, długą chwilę. Wyraz jego oczu całkowicie ją zmroził. Potem bez słowa wstał, ubrał się i ruszył do drzwi.

- Dokąd idziesz? - spytała Josie, nie mogąc uwierzyć, że ją opuszcza.

- Na zewnątrz - odparł krótko.

- Ale jest ciemno i pada!

- Nieważne.

- Byle dalej ode mnie, tak? - stwierdziła bezradnie. - Nie powinnam była wspominać o miłości, prawda? Nie chcesz o tym słyszeć.

Jego twarz znajdowała się teraz w cieniu.

- Po prostu chyba nie umiałbym sobie z tym poradzić w tym momencie - powiedział po długiej, pełnej napięcia pauzie.

- A kiedy będziesz umiał? Jutro? Za tydzień? A może za porę miesięcy?

Josie nie potrafiła opanować nagłej fali gniewu na to, że zakochała się w niewłaściwym mężczyźnie. Czy już nigdy nie ułoży sobie życia?

- To nie najlepsza pora, by o tym dyskutować - odparł Danie! sztywno. - Może rano, kiedy oboje będziemy bardziej...

- Bardziej jacy? - spytała ostro. - Opanowani? Przecież ty nie masz uczuć. A w każdym razie nie zamierzasz ich okazywać. I na tym polega twój problem.

- Sądzisz, że o tym nie wiem? - W jego głosie zabrzmiała nuta goryczy. - Jestem dość bystry, żeby zdawać sobie z tego sprawę.

- Ale dlaczego...?

Przez chwilę sądziła, że on nie odpowie. Stał w drzwiach, najwyraźniej zamierzając wyjść z chaty.

- Czemu taki jestem? - spytał cicho. - Bo tak jest bezpieczniej. Bo istnieją kobiety niezwykle sprawne w zadawaniu bólu, a ja nie chcę tego doświadczyć jeszcze raz.

Josie przełknęła z trudem ślinę.

- Ktoś cię zranił? Zabawne, jak bardzo ją zabolało, gdy nagle uświadomiła

sobie, że Daniel był kiedyś związany z inną kobietą.

- Tak - przyznał po chwili.

- To się czasem zdarza - powiedziała stłumionym głosem. - Większość ludzi w końcu się po tym podnosi i próbuje znowu.

- A co ty możesz o tym wiedzieć, do diabla? - spytał z nagłą gwałtownością. - Z twoimi niewinnymi oczami i dziecinnym wyobrażeniem o miłości?

Nie zwracając uwagi na wyraz jej twarzy, ciągnął tym samym tonem:

- Nie masz pojęcia, jak dwoje ludzi potrafi się ranić, kiedy sprawy układają się źle miedzy nimi. Gdy się zna czułe punkty drugiej osoby, kiedy się wie, jak komuś wyrządzić nieodwracalną krzywdę.

Josie drżała lekko, lecz chciała - i musiała - wiedzieć więcej.

- Skoro było wam tak źle, czemu się po prostu nie rozstaliście? - spytała niepewnie.

Jego oczy błysnęły.

- Bo czasem seks jest tak dobry, że nie chce się odejść od tej osoby, mimo wszystko... Nie rozumiesz tego, prawda?

- rzucił wyzywająco. - Albo dopiero zaczynasz rozumieć po dzisiejszym wieczorze. Nawet jeśli to pojmujesz, pewnie tego nie aprobujesz...

- Myślę, że to prywatna sprawa każdego człowieka, co robi ze swoim życiem - powiedziała opanowanym głosem.

- Powiedz mi więcej o... tamtej kobiecie.

- Poznałem ją na jakimś przyjęciu - odezwał się po bardzo długim milczeniu. - Po pięciu minutach wiedzieliśmy, że pragniemy siebie nawzajem. Dwie godziny później wylądowaliśmy w łóżku, a potem wszystko potoczyło się według tego schematu. Była aktorką. Dobrą aktorką, ale długo nie mogła dostać żadnej przyzwoitej roli i w końcu coś w niej pękło. Widziała, jak jej koleżanki dostają role, dla których ona dosłownie byłaby gotowa zabić, i nie mogła tego znieść. Nigdy nie miała łatwego charakteru, ale z czasem zaczęła się zmieniać w kogoś, kogo zupełnie nie rozumiałem...

- Kochałeś ją? - spytała zdławionym głosem. - To znaczy, na początku?

- Nie wiem. Było między nami silne fizyczne przyciąganie. Niektórzy twierdzą, że to odwrotna strona miłości; jeśli tak, to chyba ją kochałem.

Josie żałowała, że zadała to pytanie. Właściwie żałowała, że w ogóle zaczęła tę rozmowę. Jakaś nienaturalna ciekawość kazała jej jednak pytać dalej.

- Czemu ostatecznie zerwaliście ze sobą?

Jego twarz sposępniała.

- Na pewno chcesz to wiedzieć?

- Tak - odparła zdecydowanie.

- Poszła na casting. Chodziło o rolę w jakimś filmie - nie główną, ale dość ciekawą, dzięki której zostałaby wreszcie zauważona. Dostała ją, ale w tym samym czasie okazało się, że jest w ciąży.

Josie westchnęła cicho.

- Uważaliśmy... ale czasem to nie wystarcza. Stało się. - Twarz Daniela się zmieniła, usta zacisnęły się w surową linię. - Nie powiedziała mi o dziecku. Więcej, postarała się, żebym o niczym nie wiedział. Parę tygodni później oświadczyła, że wyjeżdża do koleżanki. Oczywiście było to kłamstwo. Potrzebowała czasu na aborcję.

Josie ścisnęło się gardło. Nic mogła wykrztusić słowa.

- Kiedy było po wszystkim, opowiedziała mi spokojnie, co zrobiła. Z detalami. Zdawało się, że sprawia jej to jakąś perwersyjną przyjemność. Bawiła się moją bezradnością, moim gniewem. Siedziała, uśmiechając się. jakby dokonała czegoś...

- Jak mogła?

Josie poczuła dreszcz.

- Częściowo mogę zrozumieć, czemu chciała usunąć ciążę - powiedział Daniel. - W jej karierze nareszcie nastąpił przełom. To nie był dobry czas na dziecko. To, co mną najbardziej wstrząsnęło, to sposób, w jaki to zorganizowała. Moje zdanie zupełnie jej nie obchodziło. Uwielbiała mieć władzę nade mną, jaką dawało jej to, co zrobiła. To, że nie mogłem zupełnie nic na to poradzić - chyba tylko zabić ją z wściekłości - dokończył posępnie.

- Chciałeś ją zabić? - spytała cicho, drżącym głosem.

- Tak, ale jej nie dotknąłem. Może dlatego, że wiedziałem, iż to by się jej spodobało. Lubiła przemoc - podniecało ją to. Z czasem coraz bardziej. .

Josie patrzyła na niego oczyma pełnymi łez.

- Winisz siebie za to? Myślisz, że to przez ciebie?

- Nie wiem. Nie sądzę, ale nie mogę być pewien.

- Nie jesteś gwałtownym człowiekiem - stwierdziła z przekonaniem, choć nie wiedziała, skąd się ono bierze. - Ze mną byłeś bardzo delikatny.

- Jedna noc nie zmieni wszystkiego, co było złe w przeszłości. Nie ufam sobie. I nie ufam kobietom.

- Myślę, że mogłabym ci pomóc odzyskać wiarę - powiedziała spokojnie.

Popatrzył na nią i wydawało się, że przez moment w jego oczach błysnęła nadzieja. Zaraz jednak zgasła.

- Chyba nikt nie potrafi tego dokonać, nawet ty - powiedział obojętnie.

Odwrócił się i wyszedł w noc. Wolał ciemność i deszcz od pociechy, jaką mogła mu dać Josie.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Josie z najwyższym trudem stłumiła impuls, by pobiec za Danielem. Zamiast tego wtuliła się z powrotem w śpiwór i oparła bolącą głowę na splecionych dłoniach, zastanawiając się, czy kiedyś jeszcze będzie sobą po tej długiej nocy.

Pewnie nie, pomyślała ze znużeniem. Czuła się starsza o wiele lat, przytłoczona ciężarem wszystkiego, co jej powiedział. Jeśli tak wyglądała miłość, wcale jej się to nie podobało. Oznaczała odczuwanie bólu innych, jakby dotykał nas samych. A może nawet bardziej.

Słyszała, jak deszcz bębni o dach chaty, i zastanawiała się, czy Daniel wciąż jest na dworze, czy też schronił się we względnie ciepłym samochodzie.

Po chwili zwinęła się w kłębek i zamknęła bolące oczy. To jednak nie pomogło usunąć dziwnych obrazów z jej wyobraźni. Daniel leżący obok niej na śpiworze, jego rozpalone ciało i zdumiewająco delikatne ręce. Zapewne celowo delikatne, bo nauczył się obawiać wszelkiej przemocy. I zamazany obraz kobiety, która nie miała imienia ani twarzy; kobiety, która świadomie pozbyła się własnego dziecka - nie tylko dlatego, że bardziej ceniła własną karierę, lecz ponieważ czerpała perwersyjną przyjemność z ranienia mężczyzny, który ją kochał...

Josie zadrżała. Wiedziała, że są sytuacje, w których kobieta może nie mieć wyboru i jest zmuszona podjąć bolesną decyzję o aborcji. Nie potrafiła sobie jednak wyobrazić, jak ktoś może ją przeprowadzić w tak okrutny sposób, używając jej jako sposobu, by zadać ból komuś innemu.

Długie godziny nocy wlokły się powoli. Deszcz przestał padać i niebo się przejaśniło. Dziewczyna widziała za oknem niewyraźny zarys mikrobusa, lecz nie odważyła się sprawdzić, czy Daniel jest w środku. Nie chciał jej towarzystwa; nie zamierzał robić jej miejsca w swoim życiu. Im szybciej Josie pogodzi się z tym faktem, tym prędzej dojdzie do siebie po wstrząsającej dzisiejszej nocy.

Tyle tylko, że była pewna, iż pewnych rzeczy nigdy nie zapomni. Daniel Hayden rozpalił w niej płomień, który trudno będzie zgasić; Jak tego dokonał? - zastanawiała się zmieszana. Nie wiedziała, nie umiała wyjaśnić. Jedyne, czego była pewna, to że tak właśnie się stało. Przeklęty grom z jasnego nieba, pomyślała z goryczą. Derek nie ostrzegł jej, jak bardzo może być groźny i niszczący.

Wreszcie nadszedł promienny świt, zupełnie nie odpowiadający jej nastrojowi. Josie nie wyspała się; czuła się zmęczona i ospała. Bolało ją całe ciało - dziwny, nie znany dotąd ból, przenikający do kości.

Umyła się w zimnej wodzie. Twarz miała bladą.

Kiedy wreszcie otworzyła drzwi chaty, przekonała się, że Daniel stoi tuż za nimi. Drgnęła. Liczyła, że zyska trochę czasu, nim będzie musiała stawić mu czoło.

- Właśnie chciałem sprawdzić, czy już wstałaś - rzucił krótko.

- Tak - odparła niepewnie.

Nic mogła oderwać od niego wzroku. Znała dobrze tę twarz, a jednak jej spojrzenie wciąż powracało do silnie zarysowanych szczęk, wysokiego czoła i lekko zaciśniętych ust. Och, tak, znała je doskonale! Pamiętała dokładnie ich dotyk na swoich wargach, na swojej skórze...

Z wysiłkiem odepchnęła od siebie obrazy i wspomnienia. Zwariuje, jeśli nie weźmie się w garść!

- Co robimy dzisiaj? - spytała głosem, który wydawał się zdumiewająco spokojny.

- Myślę, że najlepiej będzie pozostać przy pierwotnym planie i wracać do Thimphu.

Patrzył w jej stronę, lecz wzrok miał skupiony gdzieś obok niej, jak gdyby nie chciał spojrzeć jej prosto w oczy.

- To kawał drogi, ale jeśli wyruszymy zaraz i nie będziemy mieć pecha, powinniśmy być na miejscu wczesnym wieczorem.

- Pójdę po rzeczy.

Po raz pierwszy obojętny wyraz jego twarzy uległ zmianie, a w rysach odbiło się lekkie zaskoczenie.

- Nie masz nic przeciwko temu? Żadnych pytań? Żadnych wyrzutów?

- Gdybym sądziła, że ma to sens, kłóciłabym się z tobą do utraty tchu - powiedziała cicho. - Ale ty podjąłeś już decyzję, prawda? Podjąłeś decyzję, jeśli chodzi o mnie.

Daniel poruszył się niespokojnie, jak gdyby nie chciał o tym rozmawiać.

- Powiedziałem za dużo ostatniej nocy - mruknął w końcu. - Ale może dzięki temu rozumiesz lepiej pewne rzeczy.

I wiesz, czemu nie chcę się angażować.

Oczy dziewczyny zapłonęły.

- Więc dlaczego mnie dotykałeś? - spytała ostro. - A może miałeś mnie za idiotkę, z którą zabawisz się przez chwilę, a potem rzucisz, kiedy się nią znudzisz?

- Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób. Przyznaję, popełniłem wiele błędów przez ostatnie parę dni. Nie powinienem był cię zabierać ze sobą, nie powinienem był sobie pozwolić...

Urwał nagle, jakby znowu powiedział więcej, niż zamierzał. Kiedy po chwili odezwał się znowu, jego głos był obojętny i opanowany.

- Na początku wyprawy nawet nie przeszło mi przez myśl, że skończy się to w taki sposób.

- A jak? - spytała ze złością Josie. - Szczególnie od chwili, kiedy nie zdołałeś utrzymać rąk przy sobie?

Nic chciała mówić nic podobnego. Wiedziała, że z każdym słowem sytuacja staje się coraz trudniejsza, lecz buzujące w niej emocje groziły wybuchem i zupełnie nie kontrolowała swoich słów.

Twarz Daniela sprawiała wrażenie, jakby również z trudem zachowywał spokój.

- Wydawało mi się, że ci się to podobało - przypomniał. - Nie starałaś się mnie powstrzymać.

- Bo nie wiedziałam, że tylko na tym ci zależy - odparowała. - Nie wiedziałam, że jesteś emocjonalnym kaleką. Że albo nie masz uczuć, albo jesteś za wielkim tchórzem, by je okazywać!

Wiedziała, że to cios poniżej pasa, lecz nie dbała już o nic. W porządku, przeszedł przez piekło, ale czy to daje mu prawo, by wciągać ją w to? By z niej też robić ofiarę?

Daniel burknął coś półgłosem.

- Czego ode mnie chcesz? Żebym przeprosił? W porządku, przepraszam, że cię dotknąłem, a nawet ze przywiozłem cię tutaj. Chociaż to naprawdę nie moja wina, że byłaś tak głupia, by się we mnie zakochać.

- Głupia? - powtórzyła Josie z furią. - Głupia?! Przeczesał włosy roztargnionym gestem,

- To nie było najwłaściwsze słowo - mruknął. - Ale rzeczywiście... to przede wszystkim moja wina. Nie wiem, co mógłbym teraz na to poradzić, poza odwiezieniem cię do Kalkuty.

- Dotrę tam sama - zaprotestowała od razu.

Po wszystkim, co się stało, długa podróż w jego towarzystwie byłaby istnym czyśćcem.

- Do Thimphu też mogę wrócić sama - ciągnęła dalej z determinacją. - Ktoś na pewno mnie podwiezie.

Daniel nie odpowiedział. Wszedł do chaty i chwilę później pojawił się, niosąc jej rzeczy.

- Co robisz? - spytała podejrzliwie.

Bez słowa wrzucił bagaże na tył auta. Potem wreszcie zwrócił się do niej:

- Wiem, że w tej chwili jestem pewnie ostatnią osobą na świecie, z którą chciałabyś mieć do czynienia - powiedział posępnie - ale jeśli cię tu zostawię, nie wiedząc, czy bezpiecznie dotarłaś do domu, nie będę mógł spać po nocach. Zresztą pewnie i tak nie będę - dodał z dziwnym grymasem. - Ale to już mój problem.

- A jeśli się nie zgodzę?

- Wrzucę cię do środka siłą.

Mówił spokojnie, lecz błysk w jego oczach ostrzegł ją, że istotnie zrobi tak, jeśli będzie musiał.

- Jeśli nie chcesz siedzieć w szoferce, idź na tył. Dzięki temu nie będziesz musiała ze mną rozmawiać ani nawet na mnie patrzeć.

Dziewczyna natychmiast wskoczyła na tył samochodu. Było tam dość ciasno, ale wolała to niż towarzystwo Daniela.

Ta podróż należała do najgorszych w jej życiu. Podskakując na wybojach, miała mnóstwo czasu, by ochłonąć z gniewu. Jego miejsce zajęły znacznie bardziej skomplikowane uczucia.

Zatrzymali się na krótko tylko parę razy, nie mówiąc do siebie ani słowa.

Gdy dotarli do celu, było już ciemno. Josie była z tego zadowolona. Nie chciała, by Daniel zobaczył wyraz jej twarzy - zdradzał zbyt wiele uczuć.

- Jest późno, ale powinnaś dostać jakiś pokój - oznajmił krótko.

- A ty? - spytała, zanim zdołała się pohamować,

- Będzie lepiej, jeśli zatrzymam się gdzie indziej - odparł po chwili. - Jutro rano masz samolot do Kalkuty. Postaram się, żebyś dostała bilet. Ja zostanę w Thimphu jeszcze parę dni. Mam tu parę spotkań.

- Więc już się nie zobaczymy.

Starała się, by jej głos brzmiał równie obojętnie jak jego, lecz nie była pewna, czy jej się to udało.

- Przynajmniej przez jakiś czas. Może kiedyś w przyszłości gdzieś na siebie wpadniemy. - Głos zmienił mu się gwałtownie. - Kłopot w tym, że spotkaliśmy się w niewłaściwej chwili. Ty niedawno rozstałaś się z narzeczonym, ja wciąż jeszcze nie uporałem się z przeszłością.

To powiedziawszy, odwrócił się szybko, wsiadł do samochodu i odjechał.

Josie siała przed hotelem jeszcze chwilę. Potem otarła łzy i weszła do środka.

Czuła się tak wyczerpana, ze w pokoju natychmiast rzuciła się na łóżko i zapadła w głęboki sen. Był jednak bardzo niespokojny, pełen mrocznych, nieprzyjemnych marzeń.

Rano z trudem podniosła się z pościeli z wrażeniem, jakby nie spała w ogóle. Musiała jednak złapać samolot do Kalkuty. Stamtąd wróci do domu.

Co będzie robić, kiedy znajdzie się z powrotem w Anglii? - zastanawiała się ze znużeniem. Siedzieć w swoim małym mieszkanku, rozmyślać i płakać? Pojedzie do rodziców, by się o nią troszczyli niczym o małe dziecko, które nie radzi sobie z kopniakami wymierzanymi przez los? Żadna z tych możliwości zupełnie jej nie pociągała. Przetrwaj ten dzień, poradziła sobie. Robienie dalszych planów na razie ją przerastało.

Do chwili gdy wsiadła do samolotu lecącego do Kalkuty, jakaś część jej umysłu miała nadzieję, że Daniel będzie na pokładzie. Dopiero kiedy wzbili się w powietrze, musiała się pogodzić z tym, że mówił prawdę. Został w Bhutanie, podczas gdy ona wracała do domu.

W Kalkucie upał spadł na nią niczym cios pięści. Po świeżym, czystym powietrzu Bhutanu miała wrażenie, że się dusi.

Josie wiedziała, że powinna zmienić termin wylotu do Anglii. Podobnie jak reszta wycieczki, miała zarezerwowany lot pod koniec tygodnia.

Nagle doszła do wniosku, że nie ma siły tłumaczyć się i wypełniać formularze. Zostanie w Kalkucie parę dni i wróci w zaplanowanym terminie. Poza tym wcale nie śpieszyło jej się do domu. Właściwie było jej obojętne, gdzie się znajduje.

Ruszyła przed siebie piechotą, samotna i zagubiona. Indie wydawały się zbyt wielkim krajem, by stawiać im czoło samotnie. Było tu zbyt gorąco, zbyt tłoczno, zbyt obco.

Kiedy zatrzymała się przed nią taksówka, dziewczyna wsiadła, nie zastanawiając się, co robi. Nie może snuć się po lotnisku cały dzień. Samochód ruszył w stronę miasta i wkrótce przeciskał się przez ruchliwe ulice. Josie pochyliła się do kierowcy.

- Nie chcę jechać do hotelu - oznajmiła. Mężczyzna zahamował na środku ulicy, ignorując klaksony samochodów, które musiały zatrzymać się za nim.

- Więc dokąd chce pani jechać? - spytał uprzejmie Josie nie miała pojęcia. Wiedziała tylko tyle, że nie chce oglądać hotelu pełnego obcych ludzi, położonego w samym środku hałaśliwego miasta.

Za taksówką zaczął tworzyć się korek, trąbienie klaksonów stało się bardziej naglące. Dziewczynę ogarnęła panika. Dokąd chce jechać? Gdzie byłoby ciszej i spokojniej? Gdzie mogłaby znaleźć względny spokój, by dojść do siebie?

Nagle już wiedziała. Zanim uświadomiła sobie, co robi, podawała kierowcy adres domu, w którym zatrzymała się ciotka Daniela.

Taksówkarz wrzucił bieg, wyminął stadko kóz, przecisnął się tuż obok wielkiej ciężarówki toczącej się w przeciwnym kierunku i ruszył boczną uliczką.

Josie powtarzała sobie, że powinna mu kazać się zatrzymać. Nie może tak po prostu udać się do obcego domu. Zresztą, co by powiedziała Katherine?

Wóz sunął jednak przed siebie, a dziewczyna wciąż milczała. Nawet kiedy wreszcie zatrzymał się przed imponująca willą maharadży, nie powiedziała, że zmieniła zdanie i chce jechać dalej. Zamiast tego wysiadła, zapłaciła i patrzyła tępo, jak taksówka odjeżdża.

Stała przed wielkim białym domem prawie pięć minut. Potem podniosła torbę, podeszła do drzwi frontowych i nacisnęła guzik dzwonka.

Drzwi otwarły się natychmiast. Stała w nich Katherine.

- Obserwowałam cię przez okno i zastanawiałam się, czy wreszcie zdobędziesz się, żeby zadzwonić - przywitała dziewczynę z uśmiechem. - Parę razy omal nie otwarłam drzwi, ale uznałam, że to decyzja, którą powinnaś podjąć samodzielnie.

Josie nie mogła wykrztusić słowa. Zresztą i tak nie wiedziałaby, co odpowiedzieć.

Starsza kobieta przyglądała się jej ciekawie.

- Co tu robisz? - spytała w końcu.

- Nie wiem - wymamrotała dziewczyna.

- W takim razie lepiej wejdź do środka. Wyglądasz na zmęczoną. Daniel źle cię traktował? Zwykle nie zachowuje się niegrzecznie w obecności kobiet, ale ostatnio nie jest sobą. Miał... wiele problemów.

- Wie pani o nich? - spytała Josie.

- Nie znam szczegółów, ale wiem, że wplątał się w związek z kimś, kto głęboko go zranił. Mężczyźni! - prychnęła z irytacją. - Czemu tak często wybierają kobiety, które zupełnie do nich nie pasują? Myślę, że to wszystko przez seks. Potrafi zamącić w głowie najinteligentniejszemu facetowi. Jesteś głodna?

Niespodziewana zmiana tematu zupełnie zaskoczyła dziewczynę. Z wysiłkiem zmusiła się do odpowiedzi.

- Właściwie nie. Nie powinnam nawet tu przychodzić; nie wiem, czemu to zrobiłam. Chyba lepiej już pójdę.

Sięgnęła po torbę, ale Katherine była szybsza.

- Jesteś tu, bo musisz gdzieś przenocować, a nie wyobrażasz sobie, żebyś wytrzymała w hotelu - oznajmiła stanowczo. - A ja jestem jedyną znaną ci osobą w Kalkucie. Chodź, znajdę ci jakiś pokój.

- Naprawdę uważam, że nie powinnam - wymamrotała Josie. - Poza tym maharadża pewnie nie życzy sobie obcych w domu.

- Maharadża wraca dopiero w przyszłym tygodniu. Poza tym to bardzo miły i gościnny człowiek. Nie miałby nic przeciwko temu.

Propozycja brzmiała niezwykle kusząco. Dom był chłodny i cichy.

- Mimo wszystko myślę, że powinnam iść do hotelu - zaprotestowała bez przekonania.

Katherine jednak już wnosiła jej torbę do wnętrza domu.

- Pewnie chcesz się wykąpać - mówiła żywo, jakby wszystko zostało już ustalone. - Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Powinnaś się przespać przed kolacją.

Josie poddała się. Prawdę mówiąc, na nic innego nie miała siły. Pokornie podreptała za starszą kobietą do dużej, przewiewnej sypialni z piękną, wspaniale wyposażoną łazienką.

- Rozgość się tutaj - poleciła Katherine. - Po kąpieli możesz spać, Jak długo zechcesz. Jeśli nadal będziesz zmęczona, dostaniesz kolację do łóżka

Dziewczyna omal nie zasnęła w wannie. Woda była cudownie ciepła i odprężająca, pachniała olejkiem, którego Josie dolała do kąpieli.

Sennie obiecała sobie, że odejdzie rankiem. Po przespanej nocy poczuje się lepiej i bez trudu stawi czoło czekającym ją decyzjom.

Następnego dnia jednak stwierdziła, że nie ma najmniejszej ochoty podnosić się z łóżka. Nie czuła się chora, nie miała gorączki. Po prostu nie chciała wstawać. Ciotce Daniela najwyraźniej wcale to nie przeszkadzało. Nie złościła się nawet, że dziewczyna nie ma apetytu.

- Też się tak czułam parę razy - oświadczyła spokojnie. - To tak. jakby umysł i ciało urządzały sobie wolne do czasu, aż wypoczną i dojdą do siebie.

- Sprawiam pani kłopot - szepnęła dziewczyna.

- Lubię trochę kłopotów od czasu do czasu - odparła starsza kobieta wesoło. - A ostatnio zaczynałam się nudzić. Poza tym czuję się za ciebie odpowiedzialna. To ja cię przekonałam, że będziesz bezpieczna z Danielem. Powinnam była pamiętać, że żadna kobieta nie jest bezpieczna w jego towarzystwie.

Josie zamknęła oczy. Nie chciała mówić o Danielu. Nie chciała nawet o nim myśleć.

Katherine natychmiast to zrozumiała i wycofała się taktownie. Josie znowu zapadła w sen. Obudziła się, czując, że powoli wraca do życia.

Następnego dnia wstała i zjadła porządne śniadanie. Katherine patrzyła z satysfakcją, jak dziewczyna pochłania kolejne porcje.

- Przynajmniej nie zagłodzisz się na moich oczach - powiedziała. - Idę po zakupy. Wybierzesz się ze mną?

Lecz Josie stanowczo nie czuła się jeszcze na siłach, by wyjść na hałaśliwą i zatłoczoną ulicę.

- Wolałabym zostać w domu... jeśli nie ma pani nic przeciwko temu?

- Absolutnie. Rób, na co masz ochotę. Powinnam wrócić na obiad.

Po jej wyjściu wielki dom wydal się bardzo pusty. Dziewczyna wiedziała, że maharadża zatrudnia sporo służby, lecz pracownicy zachowywali się cicho i dyskretnie. Przez chwilę przechadzała się po pustych pokojach, potem wyszła do ogrodu.

Słońce świeciło mocno, jaskrawe kwiaty spływały kaskadami z donic i piety się po ścianach. Po ocienionym wnętrzu blask na chwilę oślepił Josie. Jej oczy wolno przyzwyczajały się do światła i wtedy dostrzegła wysoką postać w otwartych drzwiach prowadzących z domu do ogrodu.

Daniel Hayden wyglądał na równie zaskoczonego, jak ona. Zrobił parę kroków w jej stronę, po czym się zatrzymał. Słońce budziło złote refleksy w jego włosach. Patrzyli na siebie przez chwilę. Potem mężczyzna zbliżył się jeszcze o krok.

- Nie spodziewałem się ciebie tu spotkać - powiedział wreszcie.

- Nie chciałam tu przychodzić - odparła drżącym głosem. - Nie wiem, jak to się stało.

- A moja ciołka, jak to ona, zajęła się tobą.

- Opiekowała się mną przez parę dni.

- Byłaś chora? - spytał Daniel z niepokojem.

Josie pokręciła głową. Tak trudno było jej myśleć jasno, kiedy stał w odległości zaledwie paru kroków.

- Nie chora. Po prostu... nie czułam się najlepiej.

- I pewnie z mojej winy - stwierdził dość szorstko.

- To niczyja wina - powiedziała ze znużeniem. - I przepraszam, że tu przyszłam. Nie chciałam... nie przyszłam, żeby zobaczyć się z tobą. Nie wiedziałam, że odwiedzisz ciotkę. Zaraz się spakuję i odejdę.

- Dokąd pójdziesz?

- W gruncie rzeczy wcale cię to nie interesuje, prawda? Po prostu chcesz się mnie pozbyć.

W jej głosie zabrzmiała nutka goryczy.

- Tęskniłem za tobą - odparł Daniel gwałtownie.

- Nie widzieliśmy się tylko parę dni.

- Wydawało mi się, że znacznie dłużej. Chyba przywykłem do twojego towarzystwa.

- Półtora tygodnia temu nie wiedziałeś o moim istnieniu - przypomniała.

Pierwszy raz cień uśmiechu zamajaczył w kącikach jego ust.

- Półtora tygodnia temu byłem innym człowiekiem. Nie wiem, co mi zrobiłaś.

Zaczął przechadzać się niespokojnie.

- W Bhutanie powiedziałem ci wiele rzeczy, które wtedy wydawały mi się prawdą, ale teraz brzmią jak stek bzdur.

- W Bhutanie byłeś pewien, że nie chcesz mnie więcej widzieć.

Skrzywił się lekko.

- Te ostatnie dni ciągnęły się tak długo! Wiedziałem, że tęsknię za tobą, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo, póki cię tutaj nie zobaczyłem.

Josie wpatrywała się w niego. Każdy nerw w jej ciele wibrował z bólu.

- Dlaczego mówisz mi to wszystko? Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień. A w Bhutanie marzyłeś tylko, żeby się ode mnie uwolnić.

- Wszyscy popełniamy błędy. - Znowu uśmiechnął się nieznacznie. - Nawet ja. Nie uwierzysz, jak mi brakowało twoich awantur i wrzasków.

- Nie wrzeszczałam na ciebie - zaprotestowała z oburzeniem. - Przynajmniej niezbyt często - sprostowała szybko, gdy sobie przypomniała parę sytuacji, kiedy mówiła podniesionym głosem. - Poza tym to nie było na poważnie. Prawdziwym problemem było to, że ty bałeś się zaangażować. Ciągle wynajdywałeś wymówki; powtarzałeś, że nie interesują cię stałe związki, a tak naprawdę okropnie się bałeś, że coś do mnie poczujesz.

- W dalszym ciągu się boję - przyznał. - Ale kiedy zostałem sam, uświadomiłem sobie, że wcale mi się to nie podoba. Postanowiłem, że nie będę czekać, aż kiedyś wpadniemy na siebie przypadkiem. Chciałem lecieć prosto do Anglii i wyjaśnić ci, że popełniłem wielki błąd. Zarezerwowałem miejsce w samolocie dzisiaj po południu; chciałem tylko wcześniej odwiedzić Katherine.

- Och! - Josie była zaszokowana tym, co usłyszała.

- Zrobiłaś mi bardzo miłą niespodziankę. Chętnie przeżywałbym je częściej - powiedział. - Nie mogę ci wiele obiecywać - dodał po chwili. - Obawiam się, że nie będzie to łatwe, ale chciałbym spróbować. Oczywiście, jeśli ty też się zgodzisz. Zostaniesz ze mną?

- Tak - powiedziała cicho, lecz bez najmniejszego wahania.

- Myślisz, że nam się uda?

- Tak - powtórzyła,

- Doskonale, - Tym razem uśmiechnął się znacznie szerzej. - Więc może weszłabyś do środka, żebym cię mógł pocałować, kiedy nie patrzy na nas cała służba?

Josie weszła za nim do chłodnego domu. Serce bito jej tak mocno, że chyba wszyscy wokół musieli je słyszeć. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę, powtarzała w duchu. Po prostu nie wierzę!

Lecz pocałunek Daniela wkrótce ją o tym przekonał. Trwał tak długo, aż obojgu zabrakło tchu. Oderwali się od siebie rozpaleni i drżący. Mężczyzna pociągnął Josie na sofę. Położył się obok, rozchylił jej cienką bawełnianą bluzkę i zaczął pieścić jej piersi, jakby była to jedyna rzecz na świecie, której pragnął. Potem znowu pocałował ją gwałtownie.

- Nie wiem, co mi zrobiłaś - jęknął - lecz chyba nigdy się od tego nie wyzwolę!

Josie westchnęła z satysfakcją j przesunęła dłońmi po jego ciele. Daniel zadrżał pod jej dotykiem. Po chwili odsunął się od niej.

- Chyba lepiej, żebyś przestała!

- Czemu? - spytała z niewinnym uśmiechem.

- Bo Katherine może wrócić lada chwila, a nie chciałbym wtedy robić czegoś, co by mogło zaszokować moją ulubioną ciotkę!

- Nie wydaje mi się. Żeby łatwo ją było zaszokować.

- To prawda. Ale z pewnością ma bardzo surowe zasady moralne. Na przykład - ciągnął dalej - jeśli między nami wszystko będzie się układać, z pewnością mnie zmusi, żebym się z tobą ożenił.

- Jesteś gotowy na takie poświęcenie?

- Jeśli to potrwa trochę dłużej... - odparł Daniel stłumionym głosem, zajęty całowaniem piersi Josie - nie będzie trzeba mnie zmuszać. Prawdę mówiąc, to raczej ja będę ciągnął ciebie do ołtarza.

Odległy dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że drgnęli oboje.

- Niech to diabli!

Z żalem oderwał się od Josie, pomógł jej zapiąć bluzkę, po czym przeczesał włosy.

- Widać po nas, że robiliśmy coś nieprzyzwoitego? - spytał z bezczelnym uśmieszkiem.

- Nie widać - odparła. - Ale z pewnością czuję się tak, jakbyśmy coś takiego robili.

- To dobrze - stwierdził z satysfakcją. - W przyszłości zamierzam sprawić, żebyś czuła się tak jak najczęściej.

Wciąż jeszcze mając w uszach tę nieco niepokojącą, lecz bardzo przyjemną obietnicę, Josie wzięła Daniela za rękę i ruszyła wraz z nim do holu, by przywitać Katherine.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
043 Romantyczne podróże Mansell Joanna Bhutan, Kraina smoków
085 Mansell Joanna Zatoka letnich snów
85 Mansell Joanna Zatoka letnich snów
85 Mansell Joanna Zatoka letnich snów
060 Mansell Joanna Porwanie w Stambule
033 Mansell Joanna Dotkniecie Afrodyty
Mansellová Joanna Třetí Polibek 12D 1292
085 Mansell Joanna Zatoka letnich snów
p 43 ZASADY PROJEKTOWANIA I KSZTAŁTOWANIA FUNDAMENTÓW POD MASZYNY
43 44
Kartoteka Lodowa kraina WS3 po cz2
page 42 43
43 46
43
02 1995 43 44

więcej podobnych podstron