Zanim powiesz kocham 16
|
|
|
|||||||||
Otóż zakochałem się w dziewcznie którą dobrze znam i od stycznia ja bardzo mocno pokochałem ale ona niestety nie odwzajemnia tego uczucia . I nie wiem co robic bardzo mi na niej zależy ale nie wiem już co zrobić ażeby ona także mnie pokochała jest mi strasznie trudno . Jej z resztą też bardzo proszę o jakieś wskazówki . Czy walczyć czy raczej rezygnować ?? tak bardzo mi na niej zależy. Nie potrafie o niej nie myśleć.Ona wie że ja kocham ale nigdy nie powiedziałem jej tego wprost boje się . Nie wiem już co robić staram się ale nic mi nie wychodzi :( czy opłaca się czekać,starać kochać ?? * * * * *
|
|||||||||||
Wojtek, 21 lat |
|
13.08.2005 |
|||||||||
Być może to co napiszę wcale tu nie pasuje, bo nie jest to pytanie na które chcę uzyskać odpowiedź, lecz opis moich uczuć na temat których chciałbym poznać Waszą opinię oraz być może poczytać jakieś rady lub słowa pocieszenia, bo... Zresztą po kolei. Moja obecna miłość nie jest pierwszą miłością - pierwsza skończyła się około rok temu i nauczyła wiele o tym czym jest miłość, skłoniła do szukania osoby która podobnie patrzyłaby na przyszłość, wyznawała podobne zasady moralne, nie była skupiona na sobie. Dopiero gdy uwolniłem się od tamtego uczucia zauważyłem A. - dziewczynę którą kocham dziś. Zanim to się stało przez rok studiowaliśmy razem, ale kochałem wtedy G. i nie zwracałem uwagi na inne dziewczyny. Z A. lepiej zapoznałem się właściwie przez przypadek, zaczęliśmy rozmawiać i poznawać się lepiej, a ja z każdą naszą rozmową przekonywałem się, że to właśnie taka osoba której szukałem. Moje uczucie przeistoczyło się z zauroczenia w zakochanie, a następnie w szczerą, głęboką miłość. Tak jak uczucie do G. sprawiało, że zaniedbywałem naukę i odcinałem się od świata, tak miłość do A. dawała mi siły i motywację do starania się - właściwie motywuje mnie do wszystkiego, począwszy od zapału w nauce, poprzez doskonalenie samego siebie, na szukaniu pracy i planowaniu przyszłości aby zapewnić dobrobyt rodzinie skończywszy. Poznałem rodzinę A. i bardzo ich polubiłem, oni mnie zresztą, co jest dla mnie kolejnym z sygnałem, że odnalazłem swoje miejsce. Kilka miesięcy temu wyznałem A. swoją miłość - zdecydowałem tak, bo życie jest krótkie, nie wiadomo kiedy przyjdzie na kogo czas, a w razie czego chciałem żeby wiedziała jak była mi bliska. A. była zaskoczona, pozwoliłem jej ochłonąć, ale po pewnym czasie powiedziała mi, że ona nie czuje tego samego do mnie. Od tego czasu właściwie niewiele się zmieniło między nami, choć trochę zmieniło się we mnie. To co powiedziała mi A. nie zniechęciło mnie, postanowiłem być cierpliwy i kochać ją pomimo wszystko. Bo jak mógłbym zdecydować się przestać ją kochać? To wspaniała dziewczyna - ciepła, delikatna, piękna, wrażliwa. Każdej myśli o niej towarzyszy pragnienie zapewnienia jej szczęścia, bezpieczeństwa i miłości. Chciałbym zawsze być przy niej aby ją wspierać, aby mogła część swoich problemów złożyć na moje ramiona. Chciałbym móc odejmować jej trosk i zapełniać to miejsce radością. Z każdym razem gdy natykam się w swoim życiu na coś pięknego chcę się tym podzielić z A., za każdym razem gdy ona napotyka w swoim życiu na jakąś trudność ja pragnę pomóc jej usunąć ten kamień z drogi. Na wiele spraw patrzymy podobnie, oboje lubimy w podobny sposób spędzać czas, jesteśmy praktykującymi i głęboko wierzącymi katolikami, nawet dzieci chcemy mieć tyle samo. Wiele osób mówi mi, że pasujemy do siebie i ja też tak myślę - wierzę, że mógłbym zapewnić A. przyszłość o jakiej marzy. Całe moje życie wydaje mi się przygotowaniem do tego bym mógł się całkowicie oddać jej w swojej miłości - wszystkie ważne wydarzenia w moim życiu, filmy i utwory które na mnie wpłynęły wydają się mieć miejsce po to aby stworzyć mnie jako jak najlepszy dar dla A. Nawet to, że pochodzę z w miarę zamożnej rodziny, a mój ojciec jest przedsiębiorczy i mogę się od niego uczyć zaradności w życiu oraz mieć zapewniony dobry start i wsparcie, zdaje się być odpowiedzią na potrzeby A., która ma trochę kłopotów finansowych. Wszystko czym jestem i co posiadam mówi mi, że jestem darem dla A., darem który może uczynić ją szczęśliwą i zawsze być dla niej podporą. Kilka osób mówiło mi żebym dał sobie spokój, że nieodwzajemniona miłość nie ma sensu, żebym się nie zamęczał - ale ja po prostu nie mogę. Gdybym zrezygnował przyznałbym że nigdy jej nie kochałem, bo \"miłość nigdy nie ustaje\", zresztą jak mógłbym stwierdzić, że nie obchodzi mnie już co się w przyszłości stanie z moją ukochaną, że jej bezpieczeństwo i dobro będzie mi równie obojętne co innych ludzi? Brak uczuć od strony A. oraz Hymn o miłości św. Pawła nauczyły mnie wiele o miłość, nauczyły mnie cierpliwości, nie pamiętania przykrości które sprawiła kochana osoba (tych dwóch rzeczy nauczył mnie też poprzedni związek, ale teraz udoskonaliłem to jeszcze bardziej), pokładania nadziei w przyszłości, nie szukania swego... Sami wiecie zresztą jaka jest miłość o której pisze św. Paweł - właśnie tak kocham A. i nie mogę się tego wyrzec tak długo jak wiem, że mogę jej dać coś dobrego. Moja ukochana kiedyś wyznała mi, że nigdy nikogo nie kochała, była tylko kilka razy zauroczona, zauważyłem też (i rozmawiałem na ten temat z jej siostrą, z którą jestem w przyjacielskich stosunkach - ona potwierdziła moje spotrzeżenia), że A. w ogóle odcieła się od strefy uczuć łączących mężczyznę i kobietę, tak jakby ona w ogóle nie istniała. Niedawno napisała mi w liście, że nie czuje się gotowa do związku (choć ma już 20 lat, więc jest już młodą kobietą), ale przecież miłości uczy się w praktyce - dlatego tak bardzo chciałbym jej nauczyć tego uczucia. Chciałbym nauczyć ją kochać tak jak kocham ja, otworzyć przed nią wrota tej strefy międzyludzkiej wspaniałości, nauczyć uczucia, które sprawia że oddajemy się całkowicie drugiej osobie i stajemy podobni do Boga. Gdyby ona rozumiała tą sferę uczuć, wtedy mógłbym się oddać jej w pełni, a ona umiałaby to przyjąć. Mógłbym wspierać ją, dbać o nią i pomagać w każdym zmartwieniu, a w przyszłości stworzyć wraz z nią bezpieczny dom pełen dzieci i szczęścia. Całe moje życie przygotowywałem się do tego by uszczęśliwić kobietę którą pokocham, uczyłem się wrażliwości, wyrażania swoich uczuć i myśli, otwartości i odpowiedzialności - wszystko po to by móc tej jednej osobie zbudować niebo na ziemi. I chciałbym żeby tą osobą była A. Pokładałem nadzieję w tych wakacjach, myślałem że to będzie czas który będziemy mogli spędzić razem i lepiej się zrozumieć, zbliżyć do siebie - tymczasem okazało się, że A. musiała zająć się przygotowaniami do pracy którą niedługo podejmie i to zajmuje jej właściwie cały czas - codziennie od rana do wieczora. Nie będę się tu wdawał w szczegóły bo są mało istotne (wiem, że naprawdę musi poświęcać tyle czasu na przygotowania, bo ta praca to ważna sprawa dla niej i dla jej siostry), w każdym razie minęły w zasadzie dwa miesiące a ja nasze spotkania mógłbym policzyć na palcach. Kilka dni temu widzieliśmy się po dwóch tygodniach, ona powiedziała mi że nie sądziła, że to tak długo, że wydawało się jej iż minęły trzy dni... Jej dni mijają na zajęciu które lubi - mi na pustce i rozmyślaniu. Budzę się w nastroju nijakim i do wieczora stopniowo się pogarsza... Kocham A. całym sercem i nie zamierzam przestać, ale tęsknota za nią i brak jakichkolwiek znaków od niej sprawia, że czuję jakbym się wypalał, umierał. W smsach i listach piszę do niej, ale zazwyczaj pozostają one bez odpowiedzi. Wyrażam w nich swoje myśli i uczucia, ale ulatują one w jakąś zimną, szarą pustkę. Przypomina mi się mój związek z G. - wtedy też kochałem bez wzajemności (jej uczucia nie były szczere) i dobija mnie to jak historia się powtarza, jak znów pragnę nauczyć miłości dziewczynę którą kocham, a która mówi mi, że \"chyba nie jest dojrzała do związku\". Staram się jakoś przetrzymać ten czas, do chwili gdy znów będziemy mogli się częściej widywać, nie chcę zrezygnować z tego wszystkiego co mogę dać A., nie chcę żeby stała mi się obojętna... Ale każdego dnia czuję się tak jakbym się wypałał się i gasnął. Nie moje uczucie, ale ja sam. Miłość z 1Kor13 jest piękna i prawdziwa, ale czuję że ona mnie powoli prowadzi ku zgubie... Od czasu do czasu coś podniesie mnie na duchu, podsyci nadzieję, ale przez większość chwil czuję się jakbym miał zły sen. Gdybym zrezygnował teraz z miłości do A. zrobiłbym to ze względu na własne dobro, a to byłoby jak przyznanie, że nic nie wiem o miłości, bo sam jestem dla siebie ważniejszy niż kobieta, o której mówiłem, że ją kocham. Nie mogę też powiedzieć, że A. nie jest warta tego by ją kochać, bo jak najbardziej jest. Liczę się z tym, że ona może mnie nigdy nie pokochać i że ta miłość w końcu mnie zniszczy, ale nie mogę żyć inaczej, zwłaszcza że wszystko wokół daje mi znaki, że powinienem iść w kierunku jaki obrałem, pomimo bólu. Przepraszam, jeśli to co napisałem nie pasuje do tego działu, ale potrzebowałem wyrzucić to z siebie, chciałem aby przeczytała to osoba, która wie czym jest miłość (a po odpowiedziach redakcji na pytania innych uznałem, że dobrze trafiłem). W te wieczory pełne pustki muszę chwytać się wszelkich środków, aby zachować w oczach choć trochę życia. Nie wiem jakiej odpowiedzi oczekuję, nie wiem czy w ogóle jej oczekuję - wiem, że oczekuję wysłuchania. Zadając sobie pytanie \"czy jest sens kochać w moje sytuacji?\" mogę odpowiedzieć tylko twierdząco, by gdybym odpowiedziałbym \"nie\", byłoby to przyznanie, że miłość wypływa tak naprawdę z ludzkiego egoizmu, a Hymn o miłości przedstawia utopię. Tylko taka miłość jaką opisuje św. Paweł jest prawdziwą wartością w życiu, bez niej wszystko jest nic nie warte, całe życie przestaje mieć sens. Dlatego nie mogę zrezygnować i przestać jej kochać, nawet gdyby miało mnie to w końcu zabić, bo o ile w mojej sytuacji mogę jeszcze żyć nadzieją, o tyle zejście z tej drogi oznaczałoby śmierć duchową. \"Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. \" * * * * *
|
|||||||||||
Asia, 15 lat |
|
15.08.2005 |
|||||||||
Zakochałam się w chłopaku 2 lata starszym odemnie.... wydaje mi sie ze on tez cos do mnie czuje ale on jak narazie nic nie robi aby byc ze mna... ja bardzo chce z nim byc i postanowilam ze zrobie pierwszy krok.... niedlugo bede miec do tego okazje ale niewiem jak zaczac rozmowe i jak powiedziem mu ze go kocham zeby nie wyjsc na idiotke jezeli okaze sie ze on nic do mnie nie czuje.... * * * * *
|
|||||||||||
Piotr, 24 lat |
|
20.09.2005 |
|||||||||
Kilka miesięcy temu poznałem dziewczynę o imieniu Magda - 23 lata, spodobała mi się bardzo, zaczęliśmy się regularnie spotykać, poznawaliśmy się nawzajem opowiadając sobie o swoim dotychczasowym życiu. Magda otworzyła, się przede mną i opowiedziała o tym, jakie miała przeżycia, że miała chłopaka, z którym chodziła 4 lata, była z nim zaręczona, ale do ślubu nie doszło, ponieważ jemu totalnie odbiło, na jej punkcie, zaczął ja śledzić, chciał popełnić samobójstwo, oskarżającą, o to, że się z kimś spotyka.. Ja oczywiście również opowiedziałem o jej o swoich dziewczynach ze też nie miałem łatwo w życiu, ze zostałem bardzo zraniony. Pewnego dnia podczas naszej rozmowy Magda powiedział mi ze bardzo podoba się jej mój spokój, ze jej nie naciskam i bardzo sobie to we mnie ceni. Jak to usłyszałem to wiedziałem ze jestem na dobrej drodze do tego żebyśmy byli razem, zdobywałem jej zaufanie. I tak mijały kolejne tygodnie na spotykaniu się wspólnych wyjazdach, rozmowach, dając jej do zrozumienia ze bardzo mi na niej zależy. Jednak zaczęło się miedzy nami cos psuć czułem to, nie było już tak jak wcześniej Magda zachowywała do mnie pewien dystans, nie było tak cały czas jednak kilka spotkań dało mi to odczuć, bała się np. jak brałem ja za rękę w obecności jej siostry, nie chciała tego i dawał mi to jasno do zrozumienia. Innym razem tego problemu jednak nie było. Podobnych akcji było więcej z jej strony nie mogłem tego zrozumieć. Postanowiłem ja zapytać po 3 miesiącach spotykania się, czy my kiedykolwiek będziemy razem, czy jest na to szansa w przyszłości. Powiedziała mi ze zdobyłem jej zaufanie, żebym się nie martwił, wszystko jest na dobrej drodze, odpowiedziałem, że jej ufam. Jednak ta rozmowa na nie za wiele się zdała Magda nadal traktowała mnie raz tak jakbym był jej chłopakiem raz jak kolegą. Nie mogłem tego znieść wiec po 2 tygodniach znowu zapytałem, co z nami będzie. Wtedy uzyskałem odpowiedz ze jestem tylko dla niej kolegą, od początku nim byłem i tak mnie traktowała z pewnymi wyjątkami, nie mogłem się z tym pogodzić przecież wcale tak nie było to wspólne spędzanie czas, wyjazdy, całowanie, przytulanie itp. Przecież nie można był do tego podejść tak obojętnie nie traktuje się tak kolegi. Byłem załamany, siedziałem zamyślony nic nie mówiąc. Magdzie zaczęły płynąć łzy z oczu, wzięła mnie za rękę zaczęła się do mnie przytulać, mówiąc czułe słowa, nie chciała żebym wyszedł - zostałem, było cudownie, była niesamowicie czuła, jak nigdy wcześniej Zrozumiałem wtedy ze ta dziewczyna nie wie, czego czy chce żebym był jej chłopakiem czy tylko kolegą. Zaprosiła mnie też na wesele swojej kuzynki ja się zgodziłem ze z nią pójdę, ale do tego jest jeszcze trochę czasu wiec nie wiem czy dam sobie z tym wszystkim rade. * * * * *
|
|||||||||||
Pomorskie Słoneczko, 19 lat |
|
18.11.2005 |
|||||||||
Mam taki problem: chodziłam w gimnazjum do klasy z pewnym chłopakiem, w którym niemalże od razu się zakochałam. To uczucie z czasem się coraz bardziej pogłębiało, dobrze go poznałam widując się z nim codziennie w szkole, zaakceptowałam jego wady... Po jakimś roku on też zaczął wykazywać mną takie subtelne zainteresowanie (co prawda czasem jego zachowanie trudno by opisać mianem subtelne), tylko że oboje byliśmy nieśmiali i żadno z nas nie odważyło się na pierwszy krok. Ja ciągle byłam zakochana, po ukończeniu gimnazjum też, kiedyś mu to powiedziałam, ale myślę, że to było o wiele za późno. W tamtej chwili on odpowiedział na to pozytywnie, ale później straciliśmy kontakt, zaczął mnie unikać, nie przyznawać się nawet czasem. Poza tym była jeszcze jedna dziewczyna, Beata, która trochę w naszych wzajemnych relacjach namieszała. Przez okres liceum podobali mi się różni chłopcy, ale na nikim tak mi nie zależało jak na nim. On chodził do innej szkoły, teraz jest na innych studiach, czasem tylko na siebie wpadamy. Kiedy jestem przy nim, tak blisko, otwiera mi się niebo, czuję się spokojnie, bezpiecznie, dobrze, jak przy nikim na tym świecie... Wszystko wtedy we mnie się ucisza... Tak, on umie to sprawić samą swoją obecnością, swoim istnieniem. Ale nie umiem sprawić, żeby mnie pokochał. Nawet nie wiem co on czuje. Może już za późno?... Jestem bardzo wrażliwą i nerwową osobą, dlatego wszystko co on robi biorę sobie bardzo do serca. Czy mam robić cokolwiek w jego kierunku? Czy to uczucie kiedyś przeminie, czy już zawsze będzie boleśnie tkwiło w moim sercu, jak zadra, jak dotychczas, od 6 już lat? Mam mieszane uczucia, nie chcę cierpieć za każdym razem jak go spotkam. Czy to wszystko tak boli, dlatego że jest to miłość niespełniona, naiwna? * * * * *
|