„Marcin Kozera” streszczenie


„Marcin Kozera” - streszczenie

Nieznajomy chłopiec

Na placu o nazwie Charles Square mieścił się Dom Towarzystwa Polskiego, do którego emigranci posyłali swe pociechy na naukę języka polskiego.

Pewnego razu dzieci polskich robotników, czekając na wieczorne lekcje, bawiły się dookoła zielonego skweru. Były wśród nich: Wicek, Zosia, Felek, Nacia, Krysia i Władek. Najpierw ich zabawa polegała na rzucaniu liśćmi w drewnianego konia, aby go „nakarmić”. Gdy znudziło się im to, nie przestały dalej broić. W trakcie harców Władek wpadł na sam środek skweru, po którym nie można było chodzić… Na pomoc Władkowi przybiegł chłopiec, który dotychczas siedział ze starszym panem na ławce prze Domem Towarzystwa Polskiego. Podał rękę przerażonemu Władkowi i pomógł mu wydostać się zza ogrodzenia.

Rozpoczęły się lekcje. Nagle do klasy weszli starszy pan z chłopcem. Mężczyzna przedstawił się nauczycielce jako Mateusz Kozera - stolarz. Chłopiec miał na imię Marcin i był jego synem. Choć miał dwanaście lat, nie znał żadnego słowa po polsku. Pan Mateusz tłumaczył dwudziestojednoletniej nauczycielce, że matka Marcina zmarła, gdy ten miał zaledwie dwa latka. Sam go wychowywał, a ponieważ mieszkali w otoczeniu Anglików, chłopiec nie miał dotychczas możliwości nauczenia się języka polskiego. Nauczycielka przyjęła go do swojej klasy.



Przed pierwszą wojną światową w stolicy Anglii - Londynie - a dokładniej w jej biednej dzielnicy mieścił się plac o nazwie Charles Square. Drzewa i trawa rosnące na nim zieleniły się aż do Bożego Narodzenia ze względu na łagodne angielskie zimy. Domy stojące wokół placu były czarne od dymu, który wydobywał się z kominów okolicznych fabryk. Dzielnica zamieszkana była przez robotników fabryk, w dużej mierze Polaków. Ich dzieci uczyły się na co dzień w angielskich szkołach.

Rodzice z obawy przed tym, aby nie zapomniały one języka polskiego posyłali je do Domu Towarzystwa Polskiego, który mieścił się w narożnym budynku przy Charles Square. Każdego wieczora dzieci uczyły się tam mówić i pisać w ojczystym języku. Budynek pomalowany był na kolor przypominający czekoladę, nad daszkiem, który osłaniał wejście do budynku, został umocowany wielki, drewniany, czarny koń.



Pewnego razu dzieci polskich robotników, czekając na wieczorne lekcje, bawiły się dookoła zielonego skweru, który był otoczony sztachetami i znajdował się w samym centrum placu Charles Square. Były wśród nich: Wicek, Zosia, Felek, Nacia, Krysia i Władek. Najpierw ich zabawa polegała na rzucaniu liśćmi w drewnianego konia, aby go „nakarmić”. Gdy to się im znudziło obległy sztachetki ogrodzonego skweru i patrzyły przez nie na zieloną trawę rosnącą na nim. Władek chciał dotknąć ręką zieleni, ale za mocno się przechylił i wpadł na sam środek skweru, po którym nie można było chodzić. Pozostałe dzieci rozbiegły się przerażone, zostawiając kolegę samego. Na pomoc Władkowi przybiegł chłopiec, który dotychczas siedział ze starszym panem na ławce prze Domem Towarzystwa Polskiego. Podał rękę przerażonemu Władkowi i pomógł mu wydostać się zza ogrodzenia. Dzieci widząc to wróciły na plac. Chcąc udowodnić nieznajomemu, że nie dokonał niczego wielkiego dwaj chłopcy - Stefan i Leon - przeskoczyli przez ogrodzenie na skwer, a pozostałe dzieci pomogły im się stamtąd wydostać.

Nieznajomy chłopiec pogwizdując sobie wrócił na ławkę i usiadł obok starszego pana. Dzieci ośmielone otoczyły ich i przypatrywały się im z zaciekawieniem. Nagle chłopiec pobiegł na róg placu do gazeciarza. Rozmawiał z krótko nim po angielsku. Na drugim rogu placu stał kramarz sprzedający wodę sodową i pieczone kasztany. Na trzecim rogu zebrał się oddział Armii Zbawienia i śpiewał pieśń o żołnierzach Chrystusa.

W budynku na czwartym rogu Charles Square, czyli Domu Towarzystwa Polskiego, rozpoczęły się lekcje. Dzieci miały do napisania dyktando. Nagle do klasy weszli starszy pan z chłopcem, których dzieci poznały tuż przed rozpoczęciem zajęć. Pan przedstawił się nauczycielce jako Mateusz Kozera - stolarz. Chłopiec miał na imię Marcin i był jego synem. Mężczyzna przyszedł zapisać go na lekcje języka polskiego. Marcin miał dwanaście lat i nie znał żadnego słowa po polsku. Pani zmartwiła się, że ojciec tak późno postanowił uczyć syna ojczystego języka. Gdy kobieta rozmawiała z panem Kozerą po polsku, Marcin, który schował się za ojcem, wciąż się uśmiechał, ponieważ nie nic nie rozumiał, czym rozśmieszył wszystkie dzieci w klasie. Ojciec, gdy się zorientował, chwycił syna za kołnierz i potrząsnął nim krzycząc, że przynosi mu wstyd.

Gdy dzieci zorientowały się, że Marcin płacze zaczęły zwracać się do pani nauczycielki, by ta przyjęła go na lekcje. Chłopiec mówił, że to nie łzy, a jedynie katar. Pan Mateusz tłumaczył dwudziestojednoletniej nauczycielce, że matka Marcina zmarła, gdy ten miał zaledwie dwa latka. Sam go wychowywał, a ponieważ mieszkali w otoczeniu Anglików, chłopiec nie miał dotychczas możliwości nauczenia się języka polskiego. Pan Mateusz, który w Wielkiej Brytanii mieszkał od niemal trzydziestu lat, sam prawie zapomniał ojczystej mowy, ponieważ nie miał z kim w niej rozmawiać. Mężczyzna planował wrócić z synem do Polski, do swojej rodzinnej wsi - Strzałkowa. Dlatego chciał, aby syn nauczył się mówić po polsku. Nauczycielka zwróciła się do Marcina po angielsku, czy ten chce uczęszczać na jej zajęcia, gdy otrzymała twierdzącą odpowiedź, przyjęła go do swojej klasy.

Wyprawa z Krysią

„Marcin Kozera uczył się po polsku niby to pilnie, a jednak bez przekonania. Co mu jednym uchem wleciało, to drugim wyleciało, nie zatrzymując się w sercu”, co bardzo martwiło panią nauczycielkę. Chłopiec swoim zachowaniem dawał zły przykład innym dzieciom, był ich przywódcą, darzyły go wprost uwielbieniem, co również martwiło polonistkę.

Marcin najbardziej lubił koleżankę Krysię, z którą wybrał się na wycieczkę, obiecując pokazanie Tamizy. Gdy wycieczkowicze wysiedli z autobusu, zatrzymali się przed dużym gmachem. Krysia nie kryła oszołomienia wielkością budynku. Wówczas Marcin objaśnił jej, że widzą parlament. Później pokazał dziewczynce opactwo westminsterskie, kościół i katedrę. Zachwycał się na głos urokami „swojego” Londynu. Nagle zapytał towarzyszkę, czy jej Łowicz (miejsce pochodzenia Krysi) jest także tak piękny, a ona odparła, że nie pamięta, ponieważ opuściła go, gdy była jeszcze mała. Wierzyła jednak opowieściom ojca, który twierdził, że Łowicz jest ładny. Na koniec dziewczynka rzekła: „Ale każdy zawsze lubi się chwalić swoim”.

Marcin nie przyjmował do wiadomości tego, że jego pradziadowie byli Polakami. Myślał, że jest Anglikiem. Usłyszawszy od dziewczynki, że jest zarozumiały, obraził się. Bohaterowie wracali z wycieczki, nie odzywając się do siebie. Przy wysiadaniu z autobusu Krysia upadła na przejeżdżającego cyklistę, obalając go tym samym. Marcin zabrał ją do pobliskiej apteki. Medyk opatrzył rany, a dziewczynka płakała nad rozdartą od góry do dołu sukienką. Wycieczkowicze pogodzili się w końcu. Chłopiec oznajmił, że wstyd mu chwalić się potęgą i pięknością Wielkiej Brytanii, ponieważ nie było to zasługą jego pradziadków - niegdyś mieszkających w Polsce. Wyznał, że chyba nie może uważać się za Anglika.



Nastał wieczór. Gdy Marcin i Krysia pojawili się w klasie, lekcja dobiegała końca. Dzieci na ich widok ucieszyły się, a pani uspokoiła płaczącą Krysię. Pedagog oznajmiła dzieciom, że na święta przygotują jasełka i nauczą śpiewać po polsku. Kozera został wykluczony z przedsięwzięcia, ponieważ za słabo mówił w ojczystym języku.



„Marcin Kozera uczył się po polsku niby to pilnie, a jednak bez przekonania. Co mu jednym uchem wleciało, to drugim wyleciało, nie zatrzymując się w sercu”, co bardzo martwiło panią nauczycielkę. Chłopiec swoim zachowaniem dawał zły przykład innym dzieciom. Już pierwszego dnia pobytu w szkółce zeskoczył z okna pierwszego piętra na dach ganku i „dosiadł czerwonego rumaka”, czyli drewnianego konia. Od tamtej pory okno zostało całkowicie zabite deskami. Innym razem bohater przyniósł do sali piłkę futbolową, którą potłukł wszystkie naczynia w bufecie Towarzystwa Polskiego.

Marcin wciąż mówił wyłącznie po angielsku. Słuchające go dzieci również posługiwały się tym językiem, choć powinny uczyć się porozumiewać po polsku. Chłopiec był ich przywódcą, darzyły go wprost uwielbieniem, co również martwiło nauczycielkę.

Marcin najbardziej lubił koleżankę Krysię, z którą spotykał się często pod jej domem. Pewnego razu chłopiec zabrał ją na wycieczkę obiecując pokazanie Tamizy. Krysię ucieszyła ta perspektywa. Zdjęła z włosów wstążki i schowała je do kieszeni bojąc się, że zgubi ozdoby podczas wycieczki. Dziewczynka odczuwała strach przed podróżą w nieznane: „(…) straciła głowę i trzymała się go tak kurczowo za ramię, że aż go to bolało. Ale Marcin nie mówił, że to go boli, bo wiedział, że jej tak raźniej - i że to nienaumyślnie”. Wsiadłszy do autobusu, ruszyli na górną platformę. Podczas jazdy podziwiali duże reklamy handlowe, słyszeli krzyki mieszkańców i odgłosy ruchu ulicznego. Wreszcie wysiedli na przystanku, który wskazał chłopiec. Przeszli jeszcze kilka ulic, gdy doszli do alei, przy której rosło kilka drzew. Kozera pokazał wówczas Krysi Tamizę, płynącą wzdłuż jednej z alej. Nad wodą unosiła się mgła, a przez rzekę, po której płynęły statki, przerzucone były - jeden za drugim - mosty.

Wycieczkowicze przeszli po jednym z nich na drugą stronę. Zatrzymali się przed dużym gmachem, a Krysia nie kryła oszołomienia wielkością budynku. Wówczas Marcin objaśnił jej, że oto widzą parlament. Później pokazał dziewczynce opactwo westminsterskie, kościół i katedrę. Zachwycał się na głos urokami „swojego” Londynu. Nagle zapytał towarzyszkę, czy jej Łowicz (miejsce pochodzenia Krysi) jest także tak piękny, a ona odparła, że nie pamięta, ponieważ opuściła go, gdy była jeszcze mała. Wierzyła jednak opowieściom ojca, który twierdził, że Łowicz jest ładny. Na koniec dziewczynka rzekła: „Ale każdy zawsze lubi się chwalić swoim”.

Marcin nie przyjmował do wiadomości tego, że jego pradziadowie byli Polakami. Myślał, że jest Anglikiem. Usłyszawszy od dziewczynki, że jest zarozumiały, obraził się. Bohaterowie wracali z wycieczki, nie odzywając się do siebie. Choć przy wysiadaniu z autobusu chłopiec chciał podać jej rękę, Krysia nie przyjęła pomocy. Upadła na przejeżdżającego cyklistę, obalając go tym samym. Świadek wydarzenia - policjant - wstrzymał ruch uliczny. Krysia zaczęła tłumaczyć, że wydarzenie jest jej winą. Z łokcia i kolana leciała jej krew, a Marcin zabrał ją do pobliskiej apteki (w Londynie w dzielnicach robotniczych lekarze samodzielnie prowadzili apteki). Medyk opatrzył rany, a dziewczynka płakała nad rozdartą od góry do dołu sukienką. Wówczas mężczyzna przyniósł nici i igły, Kozera okrył koleżankę kurtką i oboje zszyli jej ubranie. Ta wspólna praca spowodowała, że się pogodzili. Chłopiec oznajmił, że wstyd mu chwalić się potęgą i pięknością Wielkiej Brytanii, ponieważ nie było to zasługą jego pradziadków - niegdyś mieszkających w Polsce, ani ojca. Wyznał, że chyba nie może uważać się za Anglika.



Nastał wieczór. Chłopiec i dziewczynka obawiali się reakcji nauczycielki na ich późny powrót. W końcu pożegnali doktora. W drodze Krysia wlokła się niezdarnie z powodu stłuczonego kolana. Gdy pojawili się w klasie, lekcja dobiegała końca. Dzieci na ich widok ucieszyły się, a pani uspokoiła płaczącą Krysię. Marcin miał zostać po lekcji i opowiedzieć o przebiegu wyprawy. Pedagog oznajmiła dzieciom, że na święta przygotują jasełka i nauczą śpiewać po polsku. Kozera został wykluczony z przedsięwzięcia, ponieważ za słabo mówił w ojczystym języku.

Gdy na koniec zajęć uczniowie opuścili salę, nauczycielka zaczęła poprawiać dyktanda. Nie podnosząc głowy, zapytała Marcina, gdzie był z Krysią. Kozera chciał wyznać swe wątpliwości dotyczące swego pochodzenia i świadomości narodowej. Fakt - iż kobieta nie zaangażowała go w pracę przy jasełkach, a teraz nawet na niego nie patrzyła - spowodował, że zrelacjonował jej jedynie przebieg spaceru nad Tamizą, kończąc: „Pokazywałem Krysi Tamizę i parlament. Chciałem, żeby zobaczyła, jaka piękna jest moja Anglia”. Wówczas pani podniosła głowę i popatrzyła na chłopca tak długo, aż się zaczerwienił, a „serce się z żalu krajało!”.

Nauczycielka oddała mu zeszyt z dyktandem mówiąc, że napisał jej całkiem nieźle. Marcin opuścił salę z „ciężkim sercem”. Krysia czekała na niego ciekawa, czy dostał karę od nauczycielki. Kozera odparł, że ta kobieta jest chyba bez serca. „Był zrozpaczony. Był smutny jak nigdy w życiu. Jakież to trudne rzeczy są na tym świecie. Nie wiedział teraz, czy kocha Anglię, czy panią, czy Krysię, czy Strzałkowo, do którego tak pragnie pojechać ojciec. Czy można kochać to wszystko - to wszystko razem?”.

Dzieci uczą się jasełek

Pewnego grudniowego wieczora dzieci zostały w szkole po lekcjach do godziny dwudziestej pierwszej. Odbywały się wtedy próby przedstawienia jasełkowego, pani grała na pianinie.

Pewnego wieczora na próbie został Marcin, który nie brał udziału w jasełkach. Bohater obiecał, że zachowa całkowitą ciszę i nie będzie przeszkadzał, toteż kobieta pozwoliła mu zostać. Przez kilka następnych dni prób, chłopiec łapał sylaby, potem nauczył się śpiewać razem z dziećmi. Gdy pani go z nich odpytywała, patrzył na nią ze łzami w oczach. I tak pomalutku Marcin czynił postępy w nauce języka polskiego…

Próby wciąż trwały. Podczas analizy postaci żołnierza - bohatera jednej z pieśni - nauczycielka wytłumaczyła, że śpiewnik został wydany w Warszawie, a „Rząd rosyjski, który tam panuje nie pozwala przypominać o żołnierzu polskim nawet w książce, nawet na przedstawieniu w teatrze”. W końcu jednak pod naciskiem uczniów zdecydowała, że wprowadzą do jasełek scenę z żołnierzem i rozdzieliła wśród dzieci role z pieśni. Gdy uczniowie zaczęli prosić panią o obsadzenie Kozery w roli ułana, ta nazwała go małym Anglikiem i zapytała o chęć wcielenia się w postać. Marcin zgodził się bez wahania. Rolę panny Krysi powierzono dziewczynce o tym samym imieniu, choć grała już rolę anioła. Marcin bardzo się ucieszył z pomyślnego obrotu sprawy.

W tym czasie zapytał nauczycielkę, kim jest: Anglikiem czy Polakiem. Usłyszał od niej, że najważniejsze jest by, gdy zajdzie potrzeba, był dzielnym człowiekiem. Wówczas pozna odpowiedź na swoje pytanie.


                                                 Reklamy OnetKontekst



Pewnego grudniowego wieczora dzieci zostały w szkole po lekcjach do godziny dwudziestej pierwszej. Odbywały się wtedy próby przedstawienia jasełkowego. Uczniowie każdego wieczora przechwalali się między sobą, co ich spotkało, gdy wracały po ciemku z prób do domów. Wymyślały, że widziały strachy, czekające na nich za każdym rogiem, ale pokonywały je swoją odwagą.

W dużej sali Domu Towarzystwa Polskiego pani prowadziła próby. Grała na pianinie, chyba że dyrygowała chórem. Wtedy przy instrumencie zastępowała ją Wanda - najstarsza dziewczynka, która uczyła się muzyki i była córką zecera.

Pewnego wieczora na próbie został Marcin, który nie brał udziału w jasełkach. Pani zawsze zaraz po lekcji kazała mu wracać do domu. Gdy go zobaczyła - zdziwiła się. Chłopiec zapytał ją, czy może zostać. Nauczycielka odpowiedziała, że skoro nie rozumie po polsku to będzie tylko przeszkadzał i rozśmieszał pozostałe dzieci. Bohater obiecał, że będzie się uczył w całkowitej ciszy, toteż kobieta pozwoliła mu zostać. Przez kilka następnych dni prób, chłopiec łapał sylaby, potem nauczył się śpiewać razem z dziećmi. Gdy pani go z nich odpytywała patrzył na nią ze łzami w oczach. Mówiąc przekręcał słowa utworu, które potrafił jedynie mechanicznie powtarzać. W końcu nauczycielka wytłumaczyła mu treść pieśni, a potem kazała mu nauczyć się ją pisać. I tak pomalutku Marcin czynił postępy w nauce języka polskiego.

Próby wciąż trwały. Jedna z pieśni opowiadała o żołnierzu, w konsekwencji czego dzieci zaproponowały pani, aby wprowadzić jego postać do przedstawienia. Wówczas nauczycielka wytłumaczyła im, że śpiewnik został wydany w Warszawie, a „Rząd rosyjski, który tam panuje nie pozwala przypominać o żołnierzu polskim nawet w książce, nawet na przedstawieniu w teatrze”. Uczniowie już słyszeli od swoich rodziców uczestniczących w spotkaniach Towarzystwa Polskiego o polskich żołnierzach i niepodległości: „Dzieci nie jedno słyszały. Dzieci chciały mieć żołnierza w jasełkach. Dzieci były gotowe bić się z tymi, co nie pozwalają mu być ani nawet w teatrze i ani nawet w książce”. Pani zdecydowała jednak, że wprowadzą do jasełek scenę z żołnierzem. Siadła do fortepianu i przygrywając sobie zaśpiewała mazurka zaczynającego się od słów:

„Jeszcze jeden mazur dzisiaj,
nim dzionek zaświta.
Czy pozwoli panna Krysia? -
młody żołnierz pyta…”.


Dalej w pieśni mowa była o radosnym tańcu żołnierza i panny Krysi, zakończonym nagłym dźwiękiem pobudki wzywającego go do boju. Wówczas bohater przedstawienia z żalem musiał pożegnać się z dziewczyną i ze szczęśliwym sercem udać się na służbę.

Nauczycielka rozdzieliła wśród dzieci role z pieśni. Nie uwzględniła w tym Marcina. Kilkoro dzieci miało w głębi sceny zatańczyć mazurka, Wicek i Felek odegrać bitwę za sceną, a Stefan zatrąbić na pobudkę. Gdy uczniowie zaczęli prosić panią o obsadzenie Kozery w roli ułana ta nazwała go małym Anglikiem i zapytała o chęć wcielenia się w postać. Marcin zgodził się bez wahania. Rolę panny Krysi powierzono dziewczynce o tym samym imieniu, choć grała już rolę anioła. Marcin bardzo się ucieszył z pomyślnego obrotu sprawy. Od tej pory w facjatce zbierali się pan Koskowski - krawiec, który przewędrował pół świata, znał kilka języków i mówił bardzo zabawnie, pani Halina - znajoma nauczycielka oraz dzieci biorące udział w spektaklu. Wszyscy zajęci byli szyciem kostiumów. Najlepiej z chłopców wychodziło to Marcinowi.

Oglądając dekorację sali Kozera był zdumiony. Nieustannie pytał panią czy scenografia przypomina Polskę. Za każdym razem otrzymywał twierdzącą odpowiedź. Dowiadywał się, że granatowy perkal na ścianie oznaczał niebo zimowej nocy, a żółte pluskiewki - roje gwiazd. Z kolei rozłożony na deskach biały materiał symbolizował śnieżne pola. Dzieci dowiedziały się, że w tym czasie w Polsce panowała zima i sypał śnieg. Granicę nieba i pola wyznaczał las i zrobione z kolorowych materii światełka wsi.

W tym czasie Kozera zapytał nauczycielkę kim jest: Anglikiem czy Polakiem. Usłyszał od niej, że najważniejsze jest by, gdy zajdzie potrzeba, był dzielnym człowiekiem. Wówczas pozna odpowiedź na swoje pytanie.

Przedstawienie

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia odbyło się przedstawienie jasełek. Wśród przybyłych byli Polacy z dzielnicy robotniczej, polscy studenci z Oxfordu, a także bogaci Polacy z zachodniej części Londynu, ubrani w ciepłe futra.



Rozpoczęło się przedstawienie. Dzieci zaczęły śpiewać pieśni, a pani grała na pianinie ukrytym za dekoracją ze świerków. Rodzice siedzący na widowni rozpoznali wśród występujących swoje pociechy, byli dumni i zachwycali się kostiumami. Jedynie ojciec Marcina czekał jeszcze na występ syna. W końcu pojawiła się Krysia z Marcinem przebranym za ułana. Choć dzieci szeptały, aby zaczął tańczyć z koleżanką (taką miał rolę), on stał nieruchomy, wyprężony na baczność i stremowany. Dziewczynka także nie tańczyła. Stali sztywno trzymając się za ręce. Dopiero na okrzyk Stefana: „Do broni!” otrząsł się, uklęknął i pocałował towarzyszkę w rękę, z oczu płynęły mu łzy.

Po spektaklu obce kobiety zasypywały Marcina pytaniami w języku polskim, ale on nie rozumiał ich sensu. Było mu bardzo wstyd. Zapłakany pobiegł do szatni, zdarł z siebie żołnierską kurtkę, w wielkiej wściekłości porozrzucał płaszcze kolegów. Gdy pani chwyciła go za ręce i zapytała, o co chodzi, krzyknął: „(…) tam do mnie mówili, a ja nie rozumiałem. Stałem jak baran. Nie chcę takiego udawania! Oni myśleli, że ja to wy! Że ja to wszystko umiem, rozumiem! A ja jak papuga! To oszustwo! To podłość! Mam tańczyć, a nie umiem mówić”.



W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia odbyło się przedstawienie jasełek. W dużej sali Domu Towarzystwa Polskiego ściany zastawione były wielkimi świerkowymi gałęziami roztaczającymi w koło zapach lasu. Wśród przybyłych byli Polacy z dzielnicy robotniczej, polscy studenci z Oxfordu, a także bogaci Polacy z zachodniej części Londynu, ubrani w ciepłe futra. Ponieważ na scenie nie było kurtyny, goście od razu zobaczyli świetlne gwiazdy połyskujące na dekoracji.


                                                 Reklamy OnetKontekst

W pewnej chwili Stefan, naśladując trąbkę, rozpoczął przedstawienie. Na scenie pojawili się chłopcy - pasterze z olbrzymią purpurową gwiazdą. Zaczęli śpiewać swoje pieśni. Pani grała na pianinie ukrytym za dekoracją ze świerków. Potem na scenie pojawiły się dziewczęta przebrane za anioły w białych szatach ze skrzydłami w pawie oka. Gdy odśpiewały swoje pieśni przeszły na lewą stronę sceny do stojących tam pasterzy. Przy dźwiękach piszczałek i bębenka wkroczyli na scenę trzej królowie ze swoją pieśnią na ustach. Na koniec wszystkie postaci wspólnie zaśpiewały:

„Pójdźmy wszyscy do stajenki,
do Jezusa i Panienki,
powitajmy maleńkiego
i Maryję Matkę Jego”
.

Rodzice siedzący na widowni rozpoznali wśród występujących swoje pociechy, byli dumni i zachwycali się kostiumami. Jedynie ojciec Marcina jeszcze czekał na występ syna. Na scenie ze swoimi pieśniami pojawili się kolejno: góral z kobzą, Kujawiacy, Pinczuk, Mazury, tańczący Krakowiacy. Na koniec pojawiła się Krysia z Marcinem przebranym za ułana. Pan Mateusz Kozera krzyczał do ludzi, że oto na scenie stoi jego syn, a chłopca onieśmieliły oklaski widzów. Choć dzieci szeptały, aby zaczął tańczyć z Krysią (taką miał rolę), stał nieruchomy, wyprężony i stremowany. Dziewczynka także nie tańczyła. Stali sztywno trzymając się za ręce. Dopiero na okrzyk Stefana: „Do broni!” Marcin otrząsł się, uklęknął i pocałował towarzyszkę w rękę, z oczu płynęły mu łzy. Potem niektórzy widzowie weszli na scenę i wspólnie z dziećmi zaśpiewali ostatnią pieśń.

Na widowni nikt nie przypuszczał, że była to ostatnia zima przed wielką wojną europejską, że za rok o tej porze będą śpiewać pieśni w żołnierskich okopach legionów.

Panie będące na scenie zasypywały Marcina pytaniami w języku polskim, „Ale Marcin był w dalszym ciągu onieśmielony. Zwykła przytomność umysłu odbiegła go daleko, a w sercu wzrastała rozpacz. Gdyż stał, gdyż patrzył i nie rozumiał ich pytań. Wszak już było tak, że rozumiał dobrze po polsku, dlaczego przestał rozumieć? Już kiedy dzieci śpiewały, przestał rozumieć wszystko. Więc rozumiał tylko na co dzień, tylko w szkole, kiedy mówiono do niego powoli i wyraźnie?”. Chłopiec nie wiedział, co się z nim dzieje. Było mu bardzo wstyd. Nagle zerwał z głowy ułańskie czako, które potoczyło się pod nogi idących gości. Zapłakany pobiegł do szatni, zdarł z siebie żołnierską kurtkę, w wielkiej wściekłości porozrzucał płaszcze kolegów. Gdy pani chwyciła go za ręce i zapytała, o co chodzi, krzyknął: „(…) tam do mnie mówili, a ja nie rozumiałem. Stałem jak baran. Nie chcę takiego udawania! Oni myśleli, że ja to wy! Że ja to wszystko umiem, rozumiem! A ja jak papuga! To oszustwo! To podłość! Mam tańczyć, a nie umiem mówić”. Zaciekawione dzieci obstąpiły ich, pocieszały kolegę mówiąc, że też czasami nie rozumieją wszystkich słów. Nauczycielka z kolei przytuliła Marcina, a gdy spojrzał jej głęboko w oczy ucałowała mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Po chłopca przyszedł ojciec.



Po powrocie do domu Marcin nie chciał rozmawiać z panem Mateuszem o przedstawieniu i położył się spać. Gdy ojciec zaczął nucić jakąś melodię chłopiec zapytał nagle o jej tytuł. Usłyszał wówczas, że był to fragment kołysanki, którą śpiewała mu niegdyś jego zmarła matka. Mały Kozera poprosił rodzica by zanucił mu zapomnianą melodię.

Marcin poznaje siebie

Pewnego dnia na lekcji geografii w angielskiej szkole nauczyciel wskazał na mapie środek Europy i zaczął mówić: „Z Niemcami graniczy tu Rosja, a tu Austria. Kiedyś była tu Polska, ale teraz dawno jej nie ma”. Słowa te bardzo zabolały wrażliwego bohatera. Bił się z myślami, wiedział, że musi zaprotestować, gdy przypomniał sobie słowa nauczycielki: „Bądź dzielnym człowiekiem”. Zebrał jednak wszystkie siły i podniósł się z krzesła, przemawiając: „Polska jest proszę pana. Ja jestem Polakiem”. Dalej mówił, że choć kocha Anglię to czuje się Polakiem, jego ojciec jest Polakiem. Obiecywał, że pewnego dnia wróci do ojczyzny.

Koledzy ze zdziwieniem przyglądali się Marcinowi, a nauczyciel po chwili milczenia rzekł, że nie wiedział, iż chłopiec jest Polakiem. Następnie oświadczył przy całej klasie, że Kozera jest „dzielnym człowiekiem”, że zasługuje na szacunek, ponieważ broni swojego kraju. „Trzy okrzyki dla Marcina Kozery i za pomyślność jego ojczyzny” - wydał polecenie do uczniów nauczyciel. Klasa wykonała je z wielkim entuzjazmem.

Po powrocie do domu chłopiec rzucił się ojcu na szyję mówiąc, że jest szczęśliwy, kocha Polskę, że chce by kiedyś pojechali do Strzałkowa. Wieczorem na lekcji języka polskiego oznajmił Krysi, że wie już kim jest i że gdy dorosną - ona zostanie jego żoną.



„Marcin łobuzował się i uczył na przemian, ale pod spodem wesołego życia nurtowały wciąż pytania wcale niełatwe do odpowiedzi. Gniewał się na to.”

Pewnego dnia na lekcji geografii w angielskiej szkole nauczyciel wskazał na mapie środek Europy i zaczął mówić: „Z Niemcami graniczy tu Rosja, a tu Austria. Kiedyś była tu Polska, ale teraz dawno jej nie ma. Słowa te bardzo zabolały wrażliwego bohatera. Bił się z myślami, wiedział, że musi zaprotestować, gdy przypomniał sobie słowa nauczycielki: „Bądź dzielnym człowiekiem”. Za pierwszym razem, gdy wstał, odwaga go opuściła. Zebrał jednak wszystkie siły i znowu podniósł się z krzesła, przemawiając: „Polska jest proszę pana. Ja jestem Polakiem”. Dalej mówił, że choć kocha Anglię to czuje się Polakiem, jego ojciec jest Polakiem. Obiecywał, że pewnego dnia wróci do ojczyzny. Te słowa bardzo go zdziwiły. Nie zdawał sobie sprawy, że ma w sobie tyle odwagi by je wypowiedzieć.

Koledzy ze zdziwieniem przyglądali się Marcinowi, a nauczyciel po chwili milczenia rzekł, że nie wiedział, iż chłopiec jest Polakiem. Następnie oświadczył przy całej klasie, że Kozera jest „dzielnym człowiekiem”, że zasługuje na szacunek, ponieważ broni swojego kraju. „Trzy okrzyki dla Marcina Kozery i za pomyślność jego ojczyzny” - wydał polecenie do uczniów nauczyciel. Klasa wykonała je z wielkim entuzjazmem.



Po powrocie do domu chłopiec rzucił się ojcu na szyję mówiąc, że jest szczęśliwy, kocha Polskę, że chce by kiedyś pojechali do Strzałkowa. Wieczorem na lekcji języka polskiego oznajmił Krysi, że wie już kim jest i że gdy dorosną - ona zostanie jego żoną. Dziewczynka zgodziła się, choć niedługo wraz z rodzicami miała jechać do rodzinnego Łowicza. Po skończonej lekcji Kozera z radością wyznał pani, że znalazł odpowiedź na nurtujące go pytanie. Mimo, iż chciał jej opowiedzieć przebieg lekcji geografii w angielskiej szkole, ona położyła mu rękę na ramieniu i szepnęła: „Byłam tego pewna Marcinie już dawno...”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tło historyczne w opowiadaniu „Marcin Kozera”
Problematyka opowiadania „Marcin Kozera”
Szczegółowy Plan wydarzeń opowiadania „Marcin Kozera”
Streszczenie Marcin Kozera
cierpienia mlodego wertera streszczenie
Kajtkowe przygody streszczenie
61 (2012) streszczenia id 44220 Nieznany
Kozerawski spis
gmm v1 streszczenie
SOFOKLES- Antygona, Streszczenia
II wojna swiatowa, szkoła, streszczenia
Folwark zwierzęcy, Streszczenia
Świtezianka, krótkie streszczenia lektur
Pamiętnik z powstania warszawskiego, Lektury Szkolne - Teksty i Streszczenia
opis streszczenie mgr, licencjat, do licencjatu
Mit o Prometeuszu streszczenie, Ściągi
ŚWITEZIANKA, Teksty, opracowania, streszczenia
Testament mój, Streszczenia

więcej podobnych podstron