W kręgu Bożych tajemnic Śmierć czyściec piekło niebo
Wprowadzenie do rozważań
Zdarza się, że zajęty sobą i problemami wypełniającymi życie nie zauważasz mijającego bezpowrotnie czasu. Godziny, minuty i sekundy płyną wartko jak wody strumienia, unosząc cię ze sobą. Czasami skupiony jesteś nad ulotnym szczęściem, które przynosi chwila, innym razem liczysz bolesne doświadczenia. Każdy odcinek czasu jest darem jednorazowym. Nie masz możliwości swobodnego przemieszczania się w nim. Nie cofniesz się, by odwrócić to, co okazało się krzywdą, by uzupełnić to, co zaniedbałeś, by pozbierać to, co nieroztropnie porozrzucałeś.
Odpowiedzialność za sposób przeżywania godzin i minut jest ogromnym wyzwaniem, bo żyjesz nie dla doczesności, lecz dla wieczności. Płynąc z nurtem czasu, wcześniej czy później dobijesz do przystani. Czekać tam będzie Jezus, który przygarnie cię z miłością, ale też poprosi o ważną rzecz: Moje dziecko, pokaż mi, co zrobiłeś ze swoim życiem!
Chcąc żyć mądrze, musisz odważyć się z perspektywy chwili obecnej spoglądać w przyszłość. Podobnie jak wszyscy, którzy byli przed tobą, i ty staniesz kiedyś w obliczu rzeczy ostatecznych, do których Kościół zalicza śmierć, czyściec, piekło i niebo. Nie są to jednak doświadczenia, które dopiero nastąpią. One już się dokonują. To, co będzie jutro, budujesz już dzisiaj.
Rozważania rekolekcyjne, które masz przed sobą, stawiają ci konkretne pytania. Czy masz świadomość, że twoje życie na tym świecie skończy się? Czy planując życie, stawiasz w jego tle tę najbardziej oczywistą z prawd? Czy zastanawiasz się nad tym, co dzieje się z człowiekiem po śmierci? Pomyśl i podejmij je.
Rzeczy ostateczne - w kręgu Bożych tajemnic
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Matko wdzięcznego serca, naucz mnie spoglądać z wdzięcznością na Bożą miłość, która w tajemniczy sposób prowadzi do pełni każde ludzkie istnienie. Niech towarzyszy mi pokora serca i uwielbienie Ojca niebieskiego za wszystko, co mnie spotyka. Amen.
Konferencja pierwsza
Bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu...; i wróci się proch do ziemi tak, jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał (Koh 12, 5 i 7).
Śmierć i życie pozagrobowe od zawsze budziły zainteresowanie. W ich obliczu wszyscy stawiamy sobie fundamentalne pytania, poczynając od tych filozoficznych, o sens i istotę śmierci, po pytania rodzące się w sercach prostych. Jak tam będzie? "Czy wszystko będzie zupełnie inne od tego, co przeżywaliśmy w tym życiu? Czy może rozpoznamy wszystko tak, jak kiedy się wraca do domu z dalekiej podróży? Czy wszystko to będzie nieustannym radosnym okrzykiem w wielkiej wspólnocie, czy może będzie też milczenie i cisza? Czy przybliżymy się do tych, których kochaliśmy na ziemi, czy będziemy wszystkich darzyć tą samą wielką miłością? Czy będą tam rośliny i zwierzęta? Czy kwiaty będą wypuszczać pączki jak na wiosnę, czy będzie tam panować nieustanna pełnia lata?".
Na te i wiele podobnych pytań nie uzyskujemy precyzyjnych odpowiedzi. Widzimy jedynie, że śmierć nie ma względu na miejsce i czas urodzenia, na bogactwo i biedę, na społeczne pochodzenie, na kulturę, w której się uczestniczy. W żaden sposób nie można uciec przed tym jedynym pewnym w życiu doświadczeniem. Dla wszystkich jednakowo brzmią słowa Stwórcy: "W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz" (Rdz 3, 19). Wobec nieuchronności rozstania się z tym światem wszyscy są równi.
Chociaż śmierć jest wielkim wyzwaniem i myśląc o niej, odczuwamy nieraz dyskomfort i obawę - często w ogóle nie chcemy o niej myśleć, bo przeszkadza w cieszeniu się życiem - to jednocześnie przykuwa naszą uwagę doświadczenie umierania innych. Przeszukujemy piramidy, kurhany, groby wielkich i małych tego świata, aby poznawać ich tajemnice. Nurkujemy przy pomocy zaawansowanej techniki do zatopionych okrętów, by rekonstruować historie ich pasażerów. Współczesna nauka umożliwia odtworzenie realiów życia ludzi, których szczątki odnajdujemy. Rekonstruuje ich wygląd, a w wielu przypadkach stawia diagnozę co do przyczyn śmierci i dolegliwości, których doświadczali. Nieraz oczom naszej wyobraźni ukazują się tragiczne losy ludzi składanych w ofierze bóstwom, historie ludzi poległych w wojennych walkach lub katastrofach, innym razem dzieje prostych ludzi zmarłych w naturalny sposób. Wiemy, na co chorowali spoczywający w wawelskich kryptach królowie. Wiemy dużo o krótkim, przeciętnie około czterdziestoletnim życiu Egipcjan czasu wielkich piramid, którzy umierali najczęściej na zwyrodnienie kręgosłupa - co było rezultatem ciężkiej pracy przy budowie grobów faraonów. Poznajemy historie małych peruwiańskich dzieci składanych w ofierze bóstwom wodnych źródeł w pradawnych czasach.
W obliczu całej tej wiedzy przychodzi jednak nieodparcie pytanie. Czy dzieje życia i umierania innych ludzi pomagają nam mądrzej żyć i lepiej przygotowywać się do osobistego spotkania z doświadczeniem śmierci oraz tym, co po niej nastąpi?
Biblia obfituje w napomnienia, byś żył mądrze, mając przed oczami tak wiele przykładów ludzkiego umierania. Napomina, byś pamiętał o czekającej cię śmierci. Cenne pouczenie odnajdujemy w Księdze Koheleta. "Pamiętaj na Stwórcę swego w dniach swej młodości, zanim jeszcze nadejdą dni niedoli i przyjdą lata, o których powiesz: «Nie mam w nich upodobania»; zanim zaćmi się słońce i światło, i księżyc i gwiazdy, i chmury powrócą po deszczu; w czasie, gdy trząść się będą stróże domu, i uginać się będą silni mężowie, i będą ustawały kobiety mielące, bo ich ubędzie, i zaćmią się patrzące w oknach; i zamkną się drzwi na ulicę, podczas gdy łoskot młynka przycichnie i podniesie się do głosu ptaka, i wszystkie śpiewy przymilkną; odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe zakwitnie i ociężałą stanie się szarańcza i pękać będą kapary; bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy płaczki; zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; i wróci się proch do ziemi tak, jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał" (Koh 12, 1-7).
Mędrzec zwraca się do młodych z apelem, by żyli refleksyjnie, to znaczy, by mieli baczenie na znaki mówiące o przemijaniu i o starzeniu się człowieka, które nieomylnie wskazuje na kończący się czas ziemskiego życia. W alegorycznym opisie starości wylicza te znaki. Pamiętaj - mówi - na "trzęsących się stróżów domu" - to opis ramion, które na starość z drżeniem podnoszą ciężar. Pamiętaj na "uginających się silnych mężów" - to tracące dawną energię i moc nogi. Pamiętaj na "mielące kobiety, które ustają i których ubywa" - to zdrowe i sprawne dawniej zęby, których jest coraz mniej. Pamiętaj na "patrzące w oknach kobiety, które są zaćmione" - to oczy, które tracą precyzję i ostrość widzenia. Pamiętaj na "zamykające się drzwi na ulicę" - to uszy, których słuch jest coraz słabszy. Pamiętaj na "łoskot młyna, który najpierw przycicha, a później podnosi się do głosu ptaka" - to głos starego człowieka, który często staje się piskliwy.
W Księdze Mądrości natchniony autor wkłada w usta głupich słowa wyrażające ich filozofię życia. "Nasze życie jest krótkie i smutne! Nie ma lekarstwa na śmierć człowieka, nie znamy nikogo, kto by wrócił z Otchłani. Urodziliśmy się niespodzianie i potem będziemy, jakby nas nigdy nie było... Nasza siła będzie nam prawem sprawiedliwości, bo to, co słabe, gani się jako nieprzydatne... Zróbmy więc zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny" (Mdr 2, 1-2 i 11-12). Wobec takiej postawy Boży mędrzec ma tylko jedno do powiedzenia. "Tak pomyśleli - i pobłądzili, bo własna złość ich zaślepiła. Nie pojęli tajemnic Bożych, nie spodziewali się nagrody za prawość i nie docenili odpłaty dusz czystych. Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka - uczynił go obrazem swej własnej wieczności" (Mdr 2, 21-23).
Sobie współczesnym Jezus również wyrzuca nieumiejętność dostrzegania i odczytywania znaków. Owszem, są mistrzami w rozpoznawaniu znaków na niebie i ziemi, znaków przyrody, lecz umykają ich uwadze znaki znacznie istotniejsze: znaki czasów, znaki decydujące o kształcie człowieczeństwa. "Wieczorem mówicie: «Będzie piękna pogoda, bo niebo się czerwieni»; rano zaś: «Dziś burza, bo niebo się czerwieni i jest zasępione». Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie? Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Z tym ich zostawił i odszedł" (Mt 16, 2-4).
Dzisiejszy człowiek nie jest inny. Z dostrzeżeniem znaków przemijania nie ma większych problemów. Są tak oczywiste, tak bardzo narzucają się oczom, wyobraźni i pamięci. Starzenie się człowieka, śmierć bliskich, wypadki i katastrofy, przemijanie pór roku, cały kosmetyczny przemysł pieszczący ludzkie ciało aż do absurdu, by tylko powstrzymać jego starzenie się i zapewnić poczucie młodości. Ludzie mają oczy ciała, ale często są ślepi duchem. Szwankuje wzrok serca, który umożliwia zdobycie ewangelicznej mądrości zdolnej właściwie oceniać dziejące się wokół wydarzenia. Nawet sama śmierć, niegdyś wydarzenie tak bardzo rodzinne, gromadzące przy umierającym całą wspólnotę, formujące ludzkiego ducha, jest coraz częściej powierzana instytucjom. Śmierć bliskich to bolesne przypomnienie o przemijalności, dlatego wielu nie chce na nią patrzeć, nie chce się nad nią zamyślić. Śmierć przeszkadza cieszyć się życiem.
Żyć mądrze, to kierować uwagę serca na znaki przemijania, które wskazują na upływ czasu, nieuchronne przemijanie i konieczność wzięcia odpowiedzialności za własne wybory. To także czynić refleksję nad rzeczami ostatecznymi, w obliczu których stanie każdy bez wyjątku: śmierć, spotkanie ze Stwórcą, czyściec, niebo i piekło. W naszych rekolekcyjnych rozważaniach chcemy poddać refleksji te prawdy naszej wiary i zadać sobie ważne pytania. Jak one kształtują moje życie? Czy umiem spoglądać na nie w duchu ewangelicznej mądrości, w duchu wiary?
Zanim jednak podejmiemy rozważania o rzeczach ostatecznych, musimy uświadomić sobie dwie niepodważalne prawdy, które stanowić będą punkt wyjścia. Podejmując powyższą refleksję, wchodzimy w krąg Bożej tajemnicy i Bożej miłości.
Jesteśmy w kręgu Bożych tajemnic. Mimo cechującej nas pasji poznawania i gromadzenia informacji, stając w obliczu śmierci i rzeczy ostatecznych, musimy zachować szacunek dla tajemnicy. To postawa konieczna. Bóg często uświadamia nam, że tajemnica jest częścią Jego zbawczego działania. "Nie wasza to rzecz znać czas i chwile, które Ojciec ustanowił swoją władzą" (Dz 1, 7) - napomina Jezus swoich uczniów. Święty Paweł powie wprost, że w obecnym czasie to, co tyczy się przyszłego życia, nie jest do całkowitego poznania, bo "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9).
Bóg nie odpowiada na taką ciekawość, która chce wejść wszędzie tam, gdzie Jemu spodobało się rozwiesić zasłonę. Odrzuca ciekawość, która nie ma nic wspólnego z dziecięcym zaufaniem. Ono bowiem rozumie, że wszystko to, co potrzebne jest do dobrego życia i uświęcenia, zostało już powiedziane i wytłumaczone. Bóg jest głuchy na ciekawość sensacyjną, która nie ma nic wspólnego z ewangelicznym dociekaniem, by poznać Boży zamysł. Z tajemnic pośmiertnego życia człowiek chce nieraz uczynić produkt, który można dobrze sprzedać. Sensacja od zawsze pobudzała ciekawość i zainteresowanie. Na niej można dużo zarobić. Tak jak Szymon Mag z Samarii, gdzie nauczali Filip, Piotr i Jan. "Dawniej zajmował się czarną magią - relacjonują Dzieje Apostolskie - wprawiał w zdumienie lud Samarii i twierdził, że jest kimś niezwykłym. Poważali go wszyscy od najmniejszego do największego: «Ten jest wielką mocą Bożą» - mówili. A liczyli się z nim dlatego, że już od dość długiego czasu wprawiał ich w podziw swymi magicznymi sztuczkami... Kiedy Szymon ujrzał, że Apostołowie przez wkładanie rąk udzielali Ducha Świętego, przyniósł im pieniądze. «Dajcie i mnie tę władzę - powiedział - aby każdy, na kogo włożę ręce, otrzymał Ducha Świętego». «Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą - odpowiedział mu Piotr - gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze»" (8, 9-11 i 18-20). Iluż Szymonów Magów kupczących wiedzą o życiu, o przyszłości, o zaświatach, oferuje nasz wiek. Jesteśmy dzisiaj świadkami zadziwiającego wręcz nawrotu uzdrowicieli, wróżek, przepowiadaczy ze snów i kart.
Szacunek dla Bożej tajemnicy, która często wyrasta na drogach naszego życia, jest sprawdzianem siły zaufania Bożemu Sercu.
Osłaniając tajemnicą wiele swych dzieł, Bóg chroni nas przed nami samymi. On dobrze wie, jak tragiczne skutki sprowadzamy na siebie, poznając to, czego nie jesteśmy w stanie później unieść. Taka historia wydarzyła się kiedyś w ogrodzie Eden. Człowiek uległ pokusie poznania dobra i zła. Poznanie okazało się w swych skutkach doświadczeniem nie do udźwignięcia. Konsekwencje tej ciekawości nosimy wszyscy we własnym ciele i duchu. Ciekawość niepohamowana i wścibska - słowem, nieewangeliczna - sprzeciwia się duchowi prostoty i odrzuca człowieka na peryferie duchowego wzrastania.
Podejmując rozważania o rzeczach ostatecznych, które dotyczą świata istniejącego poza czasem i materią, trzeba zachować wiele pokory. Poznawanie jest tutaj oczywiście możliwe i nawet pozostawione przez Jezusa jako zadanie - bo jakże inaczej zrozumieć przypowieści i wyjaśnienia dotyczące Jego powtórnego przyjścia, sądu, czyśćca, nieba czy piekła. Trzeba jednak zachować pokorny i uległy szacunek dla granic tego poznawania, które wyznaczyła Mądrość Boża.
Możliwość stawania przed tajemnicą i poznawania jej na miarę, jak się przed nami odsłania, jest wielkim darem Stwórcy. Peter Kreeft w swojej książce Miłość jest silniejsza od śmierci porównuje zgłębianie misterium do stawania przed drzwiami. "Dzieci kochają drzwi - pisze - ponieważ mogą one być albo otwarte, albo zamknięte. W ten sposób ujawniają się dwie potrzeby ludzkiego ducha: potrzeba misterium i potrzeba zgłębiania... Nie ma nic tak przedziwnego jak drzwi. Dzieci i dorośli nie lubią ścian, które zamykają wewnątrz, ponieważ dają poczucie uwięzienia i frustracji... Dzieci kochają penetrowanie mieszkań z tajemnymi drzwiami, ukrytymi schodami itp. Lubią budować schowki, namioty, jaskinie i małe groty, ponieważ one obiecują niespodzianki, tajemnice i misteria. Tę rolę spełniają też drzwi, dają możliwość zaistnienia obu światów, zarówno misterium (kiedy są zamknięte), jak i zgłębiania tego misterium (kiedy są otwarte)... Otwierające się drzwi są o wiele ciekawsze od tych, które są zawsze otwarte. Drzwi, których się nigdy nie otwiera, rodzą frustrację. Drzwi, których się nigdy nie zamyka, są nudne".
Jezus nazywa siebie bramą owiec, bramą ludzi. "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Ja jestem bramą owiec... Jeśli kto wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony - wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę" (J 10, 7 i 9). Poznawanie rzeczy ostatecznych, które dokonuje się innymi bramami, nie jest spotkaniem z Prawdą Ostateczną. Tylko Jezus stoi na progu dwóch światów i trzyma klucze śmierci. Jedynie On może uchylać drzwi wieczności, aby coś ze świata, w którym żyje, dotknęło naszych serc i pociągnęło ku temu, co wieczne i nieskończenie piękne. Tak jak na Górze Przemienienia, gdy przed Piotrem, Jakubem i Janem odsłonił nieco z tajemnicy przyszłej chwały i szczęścia. Zaglądanie przez uchylającą się bramę wieczności, którą jest Jezus, wymaga pokory i wiary. Im te są głębsze, tym tajemnica śmierci i wieczności bardziej jest dostępna. Niepokorna ciekawość, która chciałaby otworzyć bramę na oścież, zawsze powodować będzie odwrotny skutek - jej zatrzaśnięcie.
Fascynacja tym, co nastąpi po śmierci, nigdy nie powinna przysłonić dni obecnych tak, bym dopuścił się zaniedbań. Jej zadaniem jest nadać sens mojej codzienności, pokazać, ku czemu zmierza, bo to właśnie dzisiaj wykuwam kształt mojej wieczności.
* * *
Rzeczy ostateczne - w kręgu Bożej miłości
Konferencja druga
Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka - uczynił go obrazem swojej własnej wieczności (Mdr 2, 23).
Nie tylko pokorny szacunek dla tajemnicy stanowi warunek spotkania z prawdą o rzeczach ostatecznych. Zasadniczym tłem tej prawdy jest dogmat wiary o Bożej miłości. Nie jest możliwa prawidłowa refleksja nad tajemnicą umierania, nad rzeczywistością czyśćca, piekła i nieba bez odniesienia do prawdy o absolutnej i nieodwołalnej miłości Boga do swego stworzenia.
O tej miłości On sam powiedział bardzo wiele. Najpierw przez ludzi natchnionych, a potem wprost przez swego Syna. Nikt z nas nie mógłby kochać ani tym bardziej mówić o miłości, gdyby wcześniej sam nie został pokochany i uzdolniony do dawania miłości. Nawet najbardziej zakochani ludzie na ziemi nie są w stanie dorównać wyznaniom miłości, jakie uczynił Bóg względem człowieka. Rozsiane są po całym Piśmie świętym jak kwiaty na łące. "Ukochałem cię odwieczną miłością" (Jr 31, 3); "Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go" (Oz 11, 4); "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na swoich dłoniach" (Iz 49, 15-16); "Ustrzegę go, zachowam przy życiu. Pokrzepię go na łożu boleści: podczas choroby poprawię całe jego posłanie" (Ps 41, 3-4). A ponieważ słowa można zakwestionować, swoją miłość Bóg potwierdził niepodważalnym znakiem uniżenia i ofiary krzyżowej Jezusa.
Jeżeli Bóg mówi mi, że mnie kocha, to znaczy, że chce mnie całym sobą i na zawsze. Jego "kocham cię" nie ustaje nawet wówczas, gdy ja zawodzę i słabnie moja wiara w Jego miłość. "Kocham cię" wypowiedziane przez wiecznego Boga jest wiecznym kochaniem. W Boskim Sercu nie ma "kochałem cię", "kocham cię" i "będę cię kochał". Jego wieczne "miłuję cię", nie zmienia się i nie ustaje.
Aby móc odpowiedzieć na taką miłość otrzymaliśmy w darze wrodzone pragnienie Boga. Nikt z nas nie może bez tego istnieć. Można je w sobie stłumić na czas ziemskiego życia, jednak w chwili śmierci - gdy opadają wszystkie zasłony - pragnienie to ponownie dochodzi do głosu, stając się najważniejszym pragnieniem ludzkiego ducha, wołaniem jego istoty.
Miłość Boga jest ogniem, który raz zapaliwszy się w człowieczym sercu, nigdy nie przestaje istnieć. Nie zmienia się. Zmienna jest natomiast moja postawa względem tej miłości i to właśnie ona decyduje o moich pośmiertnych losach. "W głębi serca - pisze chrześcijański autor - płonie ten sam ogień, który potępia w piekle, oczyszcza w czyśćcu i uszczęśliwia w niebie. Bóg się nie zmienia, ogień miłości jest zawsze ten sam. To my jesteśmy różni w obliczu tej miłości niezmiennej i nieskończonej: jeśli zupełnie sprzeciwiamy się tej miłości, Boży ogień nas torturuje; jeśli zdolni jesteśmy do oczyszczenia, ogień ten nas oczyszcza; a jeśli jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, ogień ten nas uszczęśliwia".
Jezus dopomina się o czystość naszych serc, ponieważ stan, w jakim się one znajdą w momencie śmierci, decyduje o jej charakterze i tym, co po niej nastąpi. Jeśli ktoś podczas doczesnego życia sprzeciwiał się wrodzonemu pragnieniu Boga, zagłuszył je, zdecydował się nie przyjmować miłości Ojca i nie kochać, owo niezrealizowane pragnienie staje się w nim piekłem. Ileż można znaleźć przykładów tragicznych ludzkich śmierci, które były potwierdzaniem do samego końca dokonanego za życia wyboru przeciw miłości.
W Księdze Apokalipsy świętego Jana Apostoła odnaleźć możemy piękny i wymowny obraz Jezusa pukającego do drzwi ludzkich serc. "Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną" (Ap 3, 20). Stoi u drzwi i puka, a więc nie wdziera się siłą, nie taranuje drzwi, nie wprasza się nachalnie. Jezus pukający do drzwi i proponujący swą miłość jest jednym z ulubionych ewangelicznych tematów malarskich. Niektórzy artyści, malując tę scenę, umieszczali w odrzwiach domu drzwi bez zewnętrznej klamki. Jezus nie może sam otworzyć tych drzwi. Może je otworzyć ich właściciel, od wewnątrz. Ten obraz podarowany nam przez Jezusa naprowadza nas na ślad tragedii, która może mieć miejsce na progu wieczności między Bogiem a niektórymi Jego dziećmi.
Ludzkie serce może nie chcieć kochać. Swą decyzję na "nie" może potwierdzić i w procesie umierania, i po przekroczeniu progu śmierci. To ludzkie "nie", wypowiedziane w chwili poznania pełnej prawdy, jest straszną tajemnicą, której losy pozostawiamy zawsze pełnemu miłosierdzia Sercu Jezusa.
Jeżeli ktoś przyjął w życiu miłość Ojca, ale nie dość dobrze na nią odpowiedział, nie jest jeszcze dojrzałym do wiecznego spotkania. Czegoś mu brakuje do osiągnięcia dojrzałości. Dlatego wierna miłość Boga, nawet po śmierci, stwarza możliwość dorastania do pełni. Ogień Boskiej miłości staje się wtedy ogniem oczyszczającym. Rzeczywistość, którą oznacza czyściec, jest w najwyższym stopniu pozytywna. Jest szczególną formą miłości i wierności Boga, który uzdrawia i doprowadza do doskonałości to, co nie jest jeszcze w pełni zdrowe i doskonałe.
Mówią, że ludzie o czystych sercach w ewangelicznej przypowieści o miłosiernym ojcu zawsze widzą historię trzech synów. Pierwsza to historia lekkoducha i pyszałka. Poprosił ojca o część majątku, który mu przypadał, a otrzymawszy go, odjechał. Sądził, że na własną rękę zbuduje szczęśliwszy świat niż ten, którego doświadczył w domu. Druga historia to dzieje obrażonego syna, któremu wydawało się, że kocha ojca i mu służy, i że tej jego miłości niczego już nie brakuje, bo wyraża się "nieprzekroczeniem ojcowskiego nakazu". Szybko się jednak okazuje, jak niedoskonała i skoncentrowana na sobie jest taka forma miłości. Syn obraził się na ojca, gdy ten przyjął na powrót jego marnotrawnego brata. Między wierszami tych dwóch historii rozpisana jest historia trzeciego Syna - Jezusa. On jest ukryty, bo Ojciec posyła Go ze szczególną misją: ma odnaleźć tego, który odszedł, a także sprowadzić do domu tego, który się obraził. Jezus szuka w ludzkich sercach wszelkich form niedoskonałej miłości. Chce je zebrać, przyprowadzić do Ojca i udoskonalić, by mogły wejść w relację z Jego odwieczną miłością. Na wszystkich etapach życia, nawet po śmierci, stwarza możliwość, by to, co niedoskonale kochało, mogło przybrać weselną szatę. To Ojciec wybiega naprzeciw i poleca ją założyć. W Jego Sercu jest wieczne "miłuję cię", które się nie zmienia i nie ustaje. Czyściec jest wyjątkowym dowodem tego miłowania.
Niezmienna miłość Boga zawsze jest miłością poszukującą. Bóg nie zostawia swoich stworzeń ich własnemu losowi. Interesuje się każdym z nich nawet wówczas, gdy wchodzą na ścieżki grzechu i nienawiści. Miłujący Bóg zawsze woła z zatroskaniem: "Gdzie jesteś?". Tak jest od początku stworzenia. "Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią, a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski. Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Boga przechadzającego się po ogrodzie, w porze, kiedy był powiew wiatru, skryli się przed Bogiem wśród drzew ogrodu. Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: «Gdzie jesteś?»" (Rdz 3, 6-9). "Gdzie jesteś?" będzie rozbrzmiewało w ludzkich sercach do końca czasów.
Spośród proroków Starego Testamentu szczególną postacią jest Ozeasz. Nie sposób odmówić mu sympatii z powodu trudnego zadania, jakie postawił przed nim Bóg. Jego życie rodzinne miało stać się znakiem dla narodu. "Idź, a weź za żonę kobietę, co uprawiała nierząd i bądź ojcem dzieci nierządu; kraj bowiem uprawiając nierząd - odwrócił się od Pana". Po zdradzie, której dopuściła się żona Ozeasza, Bóg poleca mu: "«Pokochaj jeszcze raz kobietę, która innego kochała, łamiąc wiarę małżeńską». Tak miłuje Pan synów Izraela, choć się do bogów obcych zwracają i lubią placki z rodzynkami" (Oz 1, 2; 3, 1). Bóg nie cofa swej miłości, chociaż niejednokrotnie ciężko jest obrażany. Przez cały czas trwania doczesności będzie czynić wiele zabiegów, często dla nas niezrozumiałych i trudnych, by rozbudzić na nowo wrodzone nam pragnienie Boga. "Dlatego wrócę i zabiorę swoje zboże w odpowiedniej chwili i swój moszcz we właściwej porze, odejmę moją wełnę i len, co miały okryć jej nagość... Zniszczę jej winnice i sady figowe, o których mówiła: «Oto zapłata moja, jaką mi dali kochankowie». W gąszcz je obrócę i będą się nimi pasły polne zwierzęta. Ześlę na nią karę za dni Baalów, gdy im paliła kadzidła, a zdobna w swe kolczyki i naszyjniki biegała za swymi kochankami - a o Mnie zapomniała - wyrocznia Pana... I stanie się w owym dniu - wyrocznia Pana - że nazwie Mnie «Mój mąż», a już nie powie «Mój Baal»... I poślubię cię sobie znowu na wieki przez miłość i miłosierdzie" (Oz 2, 11. 14-15. 18. 21). Bóg nigdy nie rezygnuje z człowieka. Dopuszcza karę, ale zawsze z myślą o jego uzdrowieniu, zawsze z nadzieją, że ludzkie serce ponownie rozbudzi w sobie miłość ku Niemu.
Ukazując scenę sądu, Księga Apokalipsy mówi o natychmiastowym wymierzeniu wiecznej kary szatanowi, który zwodzi narody. Jego wina nie podlega dyskusji, prawda jego natury jest oczywista. Człowieka natomiast czeka sąd szczegółowy. Człowiek jest inny. Serce Boga pała do niego szczególną miłością, dlatego woła: "Ludu mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie ponieśli" (Ap 18, 4). "Nie sposób wobec tych słów, wobec całego tego obrazu zachować dystans - czytamy w jednym z komentarzy. «Król Królów i Pan Panów», Ten, który siebie bez reszty ofiarował za człowieka, teraz jeszcze go prosi. Żaden władca i żaden zasłużony bohater nie zachowałby się tak wobec tych, którzy wzgardzili nim, a tym bardziej jego czynem i ofiarą. Poczucie godności wzięłoby górę. Ale logika miłości jest inna. Właśnie taka, jak to słyszymy. Umiłował swoich do końca i dlatego nie wzbrania się teraz prosić". Po tamtej stronie, we wspólnocie z Jezusem, zobaczymy wielu takich, których nie spodziewaliśmy się tam zobaczyć.
Właściwością Bożej miłości jest nie tylko poszukiwanie i przywracanie do stanu pierwotnej miłości. Właściwością Jego miłości jest również proszenie: "Kochaj Mnie!", "Przyjmij moje miłosierdzie!". Czy można sobie wyobrazić większą miłość?
Pragnienie Bożej miłości, które serce człowieka przyjęło w sposób doskonały, otwiera przed nim stan wiecznego szczęścia. W niebie nie o ekstremalną bliskość z Bogiem chodzi, lecz o uczestnictwo w Nim. Tam nic nie jest statyczne, nudne, takie jak wczoraj. Tam dopiero jest się w pełni sobą i rozumie się swoją godność. Tam nie ma już żadnych czasowych czy przestrzennych ograniczeń.
Poza dogmatem wiary o Bożej miłości nie ma innej perspektywy dla rozważań o rzeczach ostatecznych. Cokolwiek powiemy w kolejnych konferencjach, niezmienna i wierna miłość Boga do człowieka pozostanie horyzontem dla wszystkich zamyśleń o śmierci i wieczności. Wszelkie dociekania, które nie zachowują postawy pokory i szacunku dla tajemnicy Boga, które szukają sensacji i zaspokojenia ciekawości, wcześniej czy później wykrzywią i zniekształcą możliwość ewangelicznego spojrzenia na tajemnicę rzeczy ostatecznych. Wówczas w całej rozciągłości sprawdza się przestroga Bożej Mądrości: "Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił" (Mt 13, 14b-15).
* * *
Śmierć człowieka - suma wszystkich dni życia
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Panno słuchająca, zawierzam Tobie pracę nad moim sumieniem, tym cennym darem, który noszę w sobie. Naucz mnie ufnego słuchania. Pomóż mi kształtować serce w oparciu o miłość i odpowiedzialność, niech zawsze prowadzi mnie ścieżkami odwiecznej mądrości Ojca. Amen.
Konferencja pierwsza
A sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, znajdzie odpoczynek. Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości - życie nieskalane. Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy (Mdr 4, 7-11).
O umieraniu dużo już napisano. Jako ludzie wierzący, dla których śmierć jest przejściem do domu Ojca, nie będziemy zajmować się wypowiedziami ukazującymi ją jako definitywny koniec, poza którym nie ma już nic. Dla nas umieranie jest wydarzeniem w najwyższym stopniu doniosłym. Śmierć - mówi się nieraz - to inne oblicze życia; to początek prawdziwego życia; jakie życie, taka śmierć; "śmierć to szkoła, do której powinniśmy uczęszczać latami, która powinna być obowiązkowa".
Jakie życie, taka śmierć. To bez wątpienia najprawdziwsza wypowiedź o umieraniu. Obserwując fenomen śmierci, zauważano, że w tym finalnym etapie życia zbiegają się historie wszystkich wcześniejszych doświadczeń, historie decyzji, wyborów i czynów. Różne formy zła towarzyszące komuś za życia tworzą też atmosferę, w jakiej umiera. Pokój i dobroć serca, które ktoś za życia rozsiewał, są również przy nim, gdy wchodzi w wieczność. Bardzo mocno odcisnęły się w mojej pamięci śmierci dwóch osób. Jedna to śmierć księcia Radziwiłła, zdrajcy narodu z sienkiewiczowskiego Potopu. Wymownie oddał ją film. Chwile jego umierania były tragiczne. Odchodził w samotności, rozdzierając szaty na piersi, bo odczuwał dziwny ucisk i duszność. Jednak najtragiczniejszy był krzyk dobywający się z jego ust. Wołał o światło. Łapczywie chciał je pochwycić. Światła palących się lamp było w pokoju dużo. On pogrążał się w duchowym mroku. Etapy jego śmierci były etapami pogrążania się w ciemność wypełniającą serce. To, czym człowiek żył podczas swoich ziemskich dni, z całą wyrazistością i mocą ujawnia się w momencie jego śmierci.
Ta druga śmierć to umieranie mojego zakonnego brata, ojca Cherubina. Dane mi było towarzyszyć mu w jego przejściu do wieczności. Śmierć tak cicha i pełna pokoju, bez jęku. Nie uchwyciliśmy nawet momentu, w którym przestało bić jego serce, chociaż do ręki miał przymocowane urządzenie wyczuwające puls. Jakby delikatny powiew wiatru zgasił niespostrzeżenie płomień świecy.
Śmierć jest doświadczeniem niepowtarzalnym. Każdy z nas w darowanym mu czasie doczesnego życia przygotowuje własne oblicze umierania. Cenną lekcją w tym przygotowaniu jest obecność przy śmierci innych ludzi, szczególnie nam najbliższych. Być przy umierającym, pomóc mu przejść to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, to wielka łaska dla jednej i dla drugiej osoby.
Niemal codziennie spotykała się ze śmiercią święta matka Teresa z Kalkuty. Dużo o niej opowiadała. "Parę miesięcy temu wędrowałyśmy po Kalkucie i zebrałyśmy pięć lub sześć osób, które porzucono na ulicy. Były w ciężkim stanie. Dlatego zabrałyśmy tych ludzi do Domu dla Umierających i Opuszczonych. Pomiędzy ludźmi, których zabrałyśmy, była drobniutka staruszka, która z powodu skrajnego wycieńczenia była bliska śmierci. Powiedziałam siostrom: «Wy zatroszczcie się o resztę. Ja zaopiekuję się nią sama». Byłam prawie gotowa, by położyć ją do łóżka, kiedy wzięła mnie za rękę, a na jej twarzy pojawił się piękny uśmiech. Powiedziała tylko: «Dziękuję» i umarła. Zapewniam was, że ona dała mi znacznie więcej niż ja dałam jej. Ofiarowała mi swoją wdzięczną miłość. Patrzyłam na jej twarz przez parę chwil, pytając samą siebie: co ja bym zrobiła w jej sytuacji? I odpowiedziałam uczciwie: na pewno zrobiłabym wszystko, co bym mogła, żeby zwrócić na siebie uwagę. Krzyczałabym: «Jestem głodna! Umieram z pragnienia! Umieram!». Ona zaś była tak wdzięczna, tak niesamolubna. Była tak hojna!... Noszę w sercu ostatnie spojrzenia umierających. Robię wszystko, co mogę, żeby czuli się kochani w tym najważniejszym momencie, kiedy pozornie bezużyteczna egzystencja może być okrutna. Pamiętam, jak raz spomiędzy nieczystości podniosłam starą, umierającą kobietę. Trzymałam ją w ramionach i zabrałam do naszego domu. Wiedziała, że umiera. Wciąż tylko powtarzała z goryczą: «Mój własny syn mi to zrobił!». Nie mówiła: «Umieram z głodu! Nie mogę tego już dłużej znieść!». Jej obsesją było coś innego: «Mój własny syn mi to zrobił!». Upłynął długi czas, zanim można było usłyszeć, jak mówi: «Przebaczam mojemu synowi». Powiedziała to niemal w momencie śmierci".
Śmierć każdego człowieka jest niezgłębioną tajemnicą, niepowtarzalnym doświadczeniem, w którym skupia się i w całej wyrazistości ujawnia doświadczenie mijającego życia.
W konfrontacji z tą prawdą nie ma bardziej sensownego i oczywistego pytania niż to: Jak żyć, aby moją śmierć cechowały piękno i godność?
Zacznijmy od podpowiedzi świętej Teresy z Lisieux. Radziła ona kiedyś siostrze Marii od Eucharystii: "Miesiąc przed moim wstąpieniem do Karmelu pozostaje słodki w mojej pamięci. Z początku powiedziałam sobie dokładnie to, co ty teraz: «Będę świętą, kiedy wstąpię do Karmelu, ale kiedy jeszcze na to czekam, to nie będę się tak starać...» Bóg jednak pokazał mi, jak wielką wartość ma czas, więc czyniłam dokładnie odwrotnie niż pomyślałam. Chciałam przygotować się na moje wstąpienie, będąc bardzo wierną i ten miesiąc był jednym z najpiękniejszych w moim życiu. Wierz mi, nigdy nie czekaj do jutra, by zostać świętą".
Nigdy nie czekaj do jutra, by zostać świętą. W procesie przygotowania się do śmierci ponosimy wymierne straty z powodu nałogowego ulegania pokusie odkładania na później. "Zacznę za tydzień, od porannej mszy świętej... zacznę za miesiąc, od rekolekcji, w których będę uczestniczyć..." A czy masz pewność, że za tydzień czy miesiąc wciąż będziesz w gronie żywych? Dziś, jutro, pojutrze... jakby te krótkie odcinki czasu nie miały większego znaczenia; jakbyśmy uważali je za nieistotne. Zapominamy, że jesteśmy jedynie podróżnikami w doczesności - homo viator. Podróżowanie wymaga od ciebie uwagi. Nie decydujesz o godzinie swych narodzin ani też o godzinie, w której Jezus zawoła cię po imieniu. Robiąc postanowienia, realizuj je od zaraz.
Inną cenną podpowiedź dotyczącą przygotowania się do śmierci pozostawił Jezus świętej Faustynie. "Córko, potrzebuję ofiary wypełnionej miłością, bo ta tylko ma przede Mną znaczenie. Wielkie są długi świata zaciągnięte wobec Mnie, mogą je spłacić dusze czyste swą ofiarą, czyniąc miłosierdzie w duchu. (...) Wiem, córko moja, że rozumiesz [te ofiary] i czynisz wszystko, co jest w twej mocy, ale napisz to dla dusz wielu, które nieraz się martwią, że nie mają rzeczy materialnych, aby przez nie czynić miłosierdzie. Jednak o wiele większą zasługę ma miłosierdzie ducha, na które nie potrzeba mieć ani pozwolenia, ani spichlerza, jest ono przystępne dla każdej duszy. (...) O, gdyby dusze umiały gromadzić sobie skarby wieczne, nie byłyby sądzone - uprzedzając sądy moje miłosierdziem".
O, gdyby dusze umiały sobie gromadzić skarby wieczne, nie byłyby sądzone - uprzedzając sądy moje miłosierdziem. Jezus często żalił się na krótkowzroczność słuchaczy, gdy tłumaczył im tajemnice królestwa niebieskiego. "Bo synowie tego świata - mówił - roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości" (Łk 16, 8). Nauczyciel boleje nad nieumiejętnością inwestowania w wieczność. Z Jego ust wyrywa się skarga: o, gdyby dusze umiały... Przypominam sobie z lat mojego dzieciństwa telewizyjny program pana Adama Słodowego zatytułowany Zrób to sam. Z rzeczy prostych i łatwo dostępnych uczył robić przedmioty praktyczne i pożyteczne. Nie potrzebna była wyrafinowana technika. "Napisz to dla dusz wielu, które nieraz się martwią, że nie mają rzeczy materialnych, aby przez nie czynić miłosierdzie. Jednak o wiele większą zasługę ma miłosierdzie ducha, na które nie potrzeba mieć ani pozwolenia, ani spichlerza, jest ono przystępne dla każdej duszy". Inwestowanie w wieczność nie wymaga szczególnych umiejętności ani bogactwa. Dostępne jest wszystkim bez wyjątku i polega na jałmużnie (miłosierdziu) ducha. Praktykowanie jałmużny ducha sprawia, że umieranie nie jest początkiem sądu, lecz przechodzeniem do Ojca. Śmierć ludzi, którzy czynili za życia miłosierdzie, jest piękna.
Na czym więc polega jałmużna ducha? Najkrócej powiedziawszy polega na tym, aby zamienić wszystkie narzekania, odczuwane przeciwności i niewygody na ofiary składane Jezusowi w głębi serca. Spróbuj policzyć wszystkie takie sytuacje, choćby z jednego dnia, a uzmysłowisz sobie, jak wiele jest okazji, by dobrze ukształtować swego ducha.
W dobrym przygotowaniu do śmierci może pomóc inna jeszcze podpowiedź świętej Teresy z Lisieux. "Zasługa polega nie na tym, by czynić i dawać wiele, ale raczej na tym, by przyjmować i bardzo miłować…".
Naśladowanie Jezusa, które jest życiowym zadaniem Jego uczniów, nie na tym polega, by wiele czynić i dawać, ale by przyjmować. Gdy dobrze przyjrzymy się Jego życiu, bez trudu dostrzeżemy, że cały wysiłek Jego Serca koncentrował się na tym, by przyjąć wolę Ojca i ją wypełnić. My tymczasem, koncentrując uwagę na pytaniu, jak ofiarować się Jezusowi, czym Go zaskoczyć, czego by tu dla Niego nie wymyślić, nie zauważamy przemykających obok wydarzeń i sytuacji, które On dopuszcza, byśmy je podjęli dla Niego. Przyjąć to, co przyszło z rąk Bożej opatrzności, w formie, w jakiej przyszło, w czasie, w jakim przyszło i od osób, od których przyszło, jest prawdziwym kochaniem i dawaniem siebie. To jest konkretne umieranie, które przygotuje do oddania tego, co jest najcenniejsze - własnego życia. Śmierć przychodzi bowiem w okolicznościach, których nie potrafisz przewidzieć, w czasie, którego nie znasz i w środowisku ludzi, których nie możesz sobie wcześniej dobrać.
Te małe umierania każdego dnia, wyrażające przyjęcie woli Ojca, można porównać do częstego powtarzania tego samego wiersza, by móc wypowiedzieć go bez zająknięcia, gdy przyjdzie czas najważniejszego egzaminu. Jeśli tak czynisz, egzamin nie będzie zaskoczeniem. Powtórzysz jedynie to, co mówiłeś tak wiele razy: "nie to, co ja chcę, ale to co, ty chcesz, niech się stanie".
Oddawanie własnego życia jest wymogiem miłości. Ono tymczasem wydaje się nam tak bardzo naszą własnością. Jezus przez cały czas pobytu na ziemi należał do Ojca, czynił Jego wolę, pozostawał z Nim w doskonałej jedności, a jednak wszystko to nie wystarczyło, nie było tak cenne jak słowa, które wypowiedział na krzyżu: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego" (Łk 23, 46). To najpiękniejsza postawa, jaką można zwieńczyć życie. Zgody na dokonującą się w śmierci destrukcję ciała i towarzyszący jej wysiłek zawierzenia siebie nie przewyższą żadne inne dokonania. Najpiękniejszą rzecz, jaką można uczynić, dane jest nam uczynić właśnie w momencie umierania. Tym jednym: "zgadzam się na śmierć", można pokonać góry grzechów, które wypiętrzyły się podczas życia. Tak ważne jest, byś mówił Jezusowi wśród codziennych zajęć: "Niech się stanie, jak Ty chcesz!", wtedy w godzinie śmierci będziesz mógł powtórzyć bez lęku: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego".
* * *
Śmierć człowieka - suma wszystkich dni życia (cd.)
Konferencja druga
A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie złodziej ma przyjść, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie (Łk 12, 39-40).
Wilfrid Stinissen pisze, że śmierć jest wydarzeniem trynitarnym, bo przynależy do życia Trójcy Świętej. Ojciec całkowicie wydaje się Synowi, Syn wydaje się Ojcu, a Duch Święty jest Ich wzajemnym darem. "W Trójcy Świętej każda z Osób jest gotowa całkowicie umrzeć dla drugiego. W Trójcy Świętej śmierć otrzymuje swoje właściwe imię: wydanie siebie... W swojej ludzkiej śmierci Jezus przekłada na ludzką miarę to, co odwiecznie działa w łonie Trójcy Świętej".
Większość z nas boi się śmierci. Dlaczego? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest trudna. Boimy się śmierci, bo w życiu nie byliśmy pilnymi uczniami na lekcjach, podczas których był przerabiany temat wydawania siebie. Zbyt dużo rzeczy zachowaliśmy dla siebie. Nie umieliśmy ich oddać. Zdrowie, spryt, zaradność, atrakcyjność, szacunek innych, przywileje, ulubione osoby, zadania, miejsca..., tak naprawdę nigdy ich nie oddaliśmy. W tych wszystkich sytuacjach nie oddaliśmy siebie.
Wydawanie siebie jako najlepszy sposób przygotowania do śmierci to coś bardzo konkretnego, jak w modlitwie pewnego człowieka: "Panie, gdy cierpię, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje pociechy; gdy mój krzyż staje się ciężki, pozwól mi wziąć jeszcze krzyż innych; gdy nie mam czasu, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje pomocy w tej chwili; gdy brak mi odwagi, przyślij mim kogoś, kto potrzebuje otuchy; gdy chciałbym, aby ktoś mnie zrozumiał, daj mi kogoś, kto potrzebuje zrozumienia; gdy pragnę, aby ktoś się o mnie zatroszczył, przyślij mi kogoś, kto potrzebuje opieki; gdy myślę tylko o sobie, zwróć moje myśli ku innym".
Boimy się śmierci, bo nie nauczyliśmy się oddawać siebie. Święta Faustyna zanotowała wymowną skargę Jezusa: "A więc zwracam się do was, wy - dusze wybrane, czy i wy nie zrozumiecie miłości serca mojego? I tu zawiodło się serce moje: nie znajduję całkowitego oddania się mojej miłości. Tyle zastrzeżeń, tyle niedowierzań, tyle ostrożności. Na pociechę twoją powiem ci, że są dusze w świecie żyjące, które mnie szczerze kochają, w ich sercach przebywam z rozkoszą, ale jest ich niewiele; są i w klasztorach dusze takie, które radością napełniają serce moje, w nich są wyciśnięte rysy moje i dlatego Ojciec niebieski spogląda na nie ze szczególnym upodobaniem, one są dziwowiskiem aniołów i ludzi, liczba ich jest bardzo mała, one są na obronę przed sprawiedliwością Ojca niebieskiego i na wyproszenie miłosierdzia dla świata. Najboleśniej rani moje serce niewierność duszy szczególnie przeze mnie wybranej; te niewierności są ostrzami, które przebijają serce moje".
Jeśli wydawanie siebie Jezusowi w codzienności jest najlepszym przygotowaniem do tego, by bez lęku oddać Mu życie w godzinie śmierci, to musimy sobie postawić kilka ważnych pytań. Dlaczego Jezus wypowiada skargę na oddanie się Jemu, które już uczyniłem? Czego temu oddaniu brakuje?
Skarga Jezusa zanotowana przez świętą Faustynę naprowadza nas na ważny trop. Jezus mówi: "...nie znajduję całkowitego oddania się mojej miłości. Tyle zastrzeżeń, tyle niedowierzań, tyle ostrożności".
Problem polega na oddaniu się częściowym, obejmującym niektóre tylko aspekty mojego życia. A wszystko to z powodu lęku o siebie, lęku o to, że coś stracę. Bardzo trafnie opisała tę połowiczność święta Teresa od Jezusa w charakterystycznym dla siebie porównaniu: "Tak się drożymy, - pisze - tak się ociągamy z oddaniem się Bogu bez podziału… łudząc siebie, żeśmy Bogu oddali wszystko, w rzeczy samej ofiarujemy Mu tylko dochód i owoc, a grunt i własność zatrzymujemy sobie". Co to znaczy, że dajemy Bogu tylko dochód i owoce, a grunt i własność zostawiamy sobie?
Odpowiedź na to pytanie zawiera się w pięknej modlitewnej refleksji świętej Faustyny. "Jezu, dziękuję ci za codzienne drobne krzyżyki, za przeciwności w moich zamiarach, za trud życia wspólnego, za złe tłumaczenie intencji, za poniżanie przez innych, za cierpkie obchodzenie się z nami, za posądzenia niewinne, za słabe zdrowie i wyczerpane siły, za zaparcie się własnej woli, za wyniszczenie swego ja, za nieuznanie w niczym, za pokrzyżowanie wszystkich planów. Dziękuję ci, Jezu, za cierpienia wewnętrzne, za oschłości ducha, za trwogi, lęki i niepewności, za ciemność i gęsty mrok wewnętrzny, za pokusy i różne doświadczenia, za udręki, które wypowiedzieć trudno, a zwłaszcza za te, w których nas nikt nie zrozumie, za godzinę śmierci, za ciężkość walki w niej, za całą jej gorycz. Dziękuję ci, Jezu, któryś wpierw wypił ten kielich goryczy, nim mnie, złagodzony, podałeś".
Jeżeli chcesz się dowiedzieć, jak daleko jest posunięte twoje oddanie, czy już oddałaś to, co najważniejsze, zapytaj siebie, jaka jest twoja postawa wobec tego wszystkiego, co wyliczyła Święta. Opisane przez nią doświadczenia krążą wokół istoty oddania się Jezusowi. Czy mówisz Mu "tak" na sytuacje, osoby i wydarzenia, które - patrząc po ludzku - przekreślają ciebie i twoje plany, poniżają w oczach innych, czynią gorszym, ostatnim według mądrości świata, poddają próbie twoją cierpliwość i łagodność, stawiają przed zadaniem przebaczenia nawet siedemdziesiąt siedem razy w ciągu jednego dnia? Tego typu sytuacje wydają Chrystusowi ciebie, czyli grunt i własność, a nie tylko to, co na tym gruncie wyrasta - wykonane przez ciebie czynności.
Przyjąć w duchu zawierzenia i ufności to, co Jezus dla mnie wybrał, co w mym życiu dopuścił, czy jest to łatwe czy trudne, małe czy duże, stawiające mnie na początku czy na końcu, związane z uznaniem czy nieuznaniem - tylko ta droga prowadzi do coraz pełniejszego oddania się. Jezus mówi siostrze Faustynie, że niewielu dochodzi do wielkiej z Nim zażyłości, bo ich oddanie się jest wybiórcze. Ofiarują Mu tylko to, co nie wiąże się z uniżeniem, traceniem, upokorzeniem, byciem ostatnim. W takich sytuacjach nie ufają Mu. Jest w nich, jak sam mówi: "tyle zastrzeżeń, tyle niedowierzań, tyle ostrożności". W oddaniu się chodzi o to, by wychowywać siebie do przyjmowania z zaufaniem absolutnie wszystkiego, co pochodzi z miłującej ręki Ojca. Trzeba pozwolić, by wypowiedziały się wydarzenia, osoby, doświadczenia, które On wybiera dla mnie, a nie tylko te, których ja pragnąłbym dla siebie.
Jakie zatem cechy powinno mieć twoje oddanie, by dobrze przygotowało cię do wypowiedzenia w czasie umierania tego najbardziej oczekiwanego przez Boga zdania: "Oddaję Ci moje życie"?
Powinno dążyć do całkowitości, czyli wyrażać się ufną zgodą na wszystko, co w tajemniczych planach Bożej opatrzności pojawi się na drodze twego życia. Chodzi o to, by zwalczać w sobie pokusę złudzeń, które sami tworzymy, wyobrażając sobie, że nasze życie musi przebiegać tak a tak, że musimy w nim zrobić taką czy inną rzecz, w taki a nie inny sposób, w tym a nie innym czasie. Realna codzienność pokazuje bowiem, że te projekty idą najczęściej po linii ludzkiego ja, rozmijając się z wolą Jezusa. Nie chcemy przez to powiedzieć, że należy usiąść w kącie i czekać, aż wszystko samo się stanie, że zdolność samodzielnego działania, kreatywność i planowanie należy zawiesić. To oznaczałoby wynaturzenie ducha oddania się Jezusowi. Dążenie, by oddać się coraz pełniej, wyraża się dyspozycją i otwartością na wszystko to, co Jezus chce wnieść w nasze życie i na drogi, którymi chce nas poprowadzić. Innymi słowy, "przyjąć to, co nie leżało w moich planach, ale leżało w planach Bożych" - jak wyraziła się święta Teresa Benedykta od Krzyża.
Oddanie się powinno być także często ponawiane, by ukształtowało w tobie odpowiednie usposobienie serca. Ludzka wola nie daje się łatwo prowadzić, dlatego żyje w nas mocne pragnienie kierowania własnym życiem "po swojemu". Uporczywe trwanie "przy swoim" i podejmowane w tym duchu decyzje wyrażają często rezygnację z oddania się Bogu. Na to jest tylko jedno lekarstwo: ponawiać oddanie tego, co Mu się wcześniej oddało, i to z coraz większą pokorą, a coraz mniejszą ufnością we własną przezorność. Rodzi się wówczas w sercu szczególny nawyk, o którym pisze ojciec Maria Eugeniusz od Dzieciątka Jezus. "Przez te ponawiania dusza wytwarza w sobie coś, co moglibyśmy nazwać dyspozycją psychiczną oddania się, działającą jak odruch. Jakiekolwiek przyjdzie wydarzenie dotyczące duszy, bolesne czy radosne, a natychmiast ponawia ona oddanie się pod wpływem tego odruchu pozornie bezwiednego, a przecież działającego pod wpływem wolnej woli". Nie oznacza to bynajmniej, że twoje ja przyjmie wszystko bez słowa krytyki i nie będzie protestować. Jego opór nie przekreśla jednak oddania się Jezusowi, jeśli twoja wola trwa zdecydowanie przy podjętej decyzji. Ona przesądza o wartości oddania się nawet wówczas, gdy bardzo mocno protestuje w tobie "stary człowiek".
W przygotowywaniu się do śmierci cenną umiejętnością jest posiadanie dystansu do tego, co cię w życiu spotyka. Dystansu, połączonego z mądrym humorem, jak w wierszu zatytułowanym Jak się czuję.
Kiedy ktoś zapyta, jak się dziś czuję, grzecznie mu odpowiem, że "dobrze, dziękuję". / To, że mam artretyzm, to jeszcze nie wszystko. Astma, serce mi dokucza i mówię z zadyszką, / puls słaby, krew moja w cholesterol bogata… lecz dobrze się czuję jak na swoje lata.
Bez laski teraz chodzić już nie mogę, choć zawsze wybieram najłatwiejszą drogę. / W nocy przez bezsenność bardzo się morduję, ale przyjdzie ranek… znów się dobrze czuję. / Mam zawroty głowy, pamięć "figle płata". Lecz dobrze się czuję jak na swoje lata.
Z wierszyka mojego ten sens się wywodzi, że kiedy starość i niemoc przychodzi, / to lepiej się zgodzić ze strzykaniem kości i nie opowiadać o swojej starości. / Zaciskając zęby z tym losem się pogódź i wszystkich wokoło chorobami nie nudź!
Powiadają: "starość okresem jest złotym"; kiedy się spać kładę, zawsze myślę o tym… / "Uszy" mam w pudełku, "zęby" w wodzie studzę, "oczy" na stoliku zanim się obudzę. / Jeszcze przed zaśnięciem ta myśl mnie nurtuje: "czy to wszystkie części, które się wyjmuje?"
Z czasów młodości (mówię bez przesady) łatwe były biegi, skłony i przysiady. / W średnim wieku jeszcze tyle sił zostało, żeby bez zmęczenia przetańczyć noc całą… / A teraz na starość czasy się zmieniły, spacerkiem do sklepu, z powrotem bez siły.
Dobra rada dla tych, którzy się starzeją: niech zacisną zęby i z życia się śmieją. / Kiedy wstaną rano, "części" pozbierają, niech rubrykę zgonów w prasie przeczytają. / Jeśli ich nazwiska tam nie figurują, to znaczy, że zdrowi i dobrze się czują.
I jeszcze jedna cenna podpowiedź: koncentruj swe życiowe siły na chwili obecnej. Tylko ją masz do dyspozycji. Jest w twoich rękach jak glina, z której możesz coś ukształtować. Święta Teresa Benedykta od Krzyża pisze: "Moje życie zaczyna się na nowo każdego ranka, a kończy każdego wieczoru; moje plany i zamiary nie mogą wykraczać poza ten rytm. Należy tu oczywiście przewidywanie... jednak nie może się ono stać troską o następny dzień".
Wszyscy aż nadto dobrze wiemy, że jesteśmy właścicielami tylko tego odcinka czasu, który właśnie przeżywamy. Przeszłość już do nas nie należy, a przyszłość nie jest nam jeszcze dana. "Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?... Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie" (Mt 6, 25 i 32). Życie, które dobrze przygotowuje do śmierci, cechuje się zdolnością zakorzenienia w tym, co jest teraz, mądrą akceptacją realiów życia, ale i zdolnością roztropnego wybiegania ku przyszłości, które nie jest zadręczaniem się obawą. Jest to na pierwszym miejscu sprawa ufności. Tej samej ufności, którą trzeba będzie w sobie wzbudzać, rozpoczynając finałowy etap doczesnego życia - umieranie. Gdy wyćwiczymy ją przez te wszystkie życiowe próby, w momencie śmierci nie będzie z nią większego problemu.
* * *
Śmierć człowieka - spotkanie z Prawdą
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Matko Miłosierdzia, Tobie Jezus powierzył troskę o każdego z nas. Prowadź mnie do spotkania z Nim w taki sposób, by wszystko, z czego składa się każdy mój dzień, było wzrastaniem w miłosiernej miłości, która wprowadza w wieczność nieba. Amen.
Konferencja pierwsza
Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów (Mt 25, 31-32).
Zdolność poznawania jest jednym z najcenniejszych darów, jakie otrzymaliśmy od Stwórcy. Wpisana w naturę ludzkiego ducha nie przemija nawet wówczas, gdy w ziemi rozkłada się doczesne ciało i jego zmysły, dzięki którym poznawaliśmy świat. W wieczności, gdzie zostaje wyzwolona z wszelkich ograniczeń, stawia nas przed niepojętym światem Boga, który zaprasza, pociąga ku sobie i otwiera przed zbawionym nieskończone perspektywy.
Jak się rzeczy naprawdę mają? To pytanie stawiamy w obliczu świata, który nas otacza, jak i tego, który ma nadejść. Najczęściej jednak zadajemy je, mając na myśli siebie, bo każdy z nas jest dla siebie, największą tajemnicą do odkrycia. Tęsknota, by zrozumieć siebie, nie wybiera. Wszyscy nosimy ją w sobie. Gdy Matka Agnieszka pokazała świętej Teresie z Lisieux jej fotografię, usłyszała w odpowiedzi: "Tak, to koperta. A kiedy ukaże się list? To list chciałabym widzieć!". Święty ojciec Pio napisał do swego duchowego kierownika, ojca Augustyna: "Jak wiele chciałbym ci powiedzieć, Ojcze, lecz nie mogę, zdaję sobie sprawę, że jestem tajemnicą dla samego siebie".
Życie doczesne pęka w szwach od tajemnic i związanych z nimi pytań. Próbował je pozbierać znany pisarz Antoine de Saint-Exupery w refleksyjnym wierszu O głębokości... mądrości... Boga. "Nieznane są, Panie, Twoje drogi, / Dlatego pozwól mi zrozumieć: / Kogo Bóg leczy, tego najpierw rani. / Kogo Bóg podnosi, tego rzuca na ziemię. / Kogo Bóg budzi, temu każe przedtem umrzeć. / Głęboko rozrywa ziemię, gdy rzuca ziarno w nasze życie. / Rozsadza fundamenty, na których zbudowaliśmy dom, / kiedy nas czyni swoją świątynią. / Zanim pozwoli nam się śmiać, / Każe nam gorzko zapłakać. / Czyni mężczyzn słabymi, aby móc ich użyć. / Gdy ma nadejść ranek, musimy przebrnąć przez noc. / W naszej ciemności zapala swe światło. / Bóg pracuje sumiennie, gdy nas przemienia. / Ach, Panie, / Twardo się ze mną obchodzisz, / Sprawiasz mi ból. / Jednak dziękuję Ci. / Wierzę, że nie tylko jasny dzień, także noc kryje w sobie cuda. / Są kwiaty, które rozkwitają tylko w dziewiczej puszczy, / Gwiazdy, które można zobaczyć tylko na horyzoncie pustyni. / Są doświadczenia boskiej miłości, / Które darowane są nam tylko w skrajnym opuszczeniu, / Na krawędzi rozpaczy...".
Któż z nas nie przystawał nad brzegiem strumienia, aby obserwować, jak z cichym szmerem przetaczają się jego wody. Są obrazem upływającego bezpowrotnie czasu, ale też zbliżania się człowieka do wyznaczonej przez Bożą opatrzność chwili poznania pełni prawdy w doświadczeniu przejścia. Z tej prostej obserwacji wyrosło jedno z najstarszych przysłów ludzkości, że "nie można wejść dwa razy do tej samej wody". Przez każdą chwilę przepływa coś nowego, a to, co odpłynęło, już więcej nie powróci. Nie powróci w czasie ziemskiego życia, ale ukaże się ponownie naszym oczom w spotkaniu z Chrystusem. Każdego roku dane są nam przeróżne okazje, byśmy zastanowili się nad przemijaniem i jego konsekwencjami: Nowy Rok, urodziny, jubileusze… Czy jesteś świadom, że dany ci czas nieuchronnie przemija? Jak nim dysponujesz?
Kiedyś spytano greckiego filozofa Talesa, co jest najcenniejsze na świecie. Bez wahania odpowiedział, że czas, bo dzięki niemu można zdobyć wszystko inne. Bez czasu nie ma działania i twórczości, wzrostu w cnotach, stawania się chrześcijaninem. Najbogatszym jest ten, kto ma jeszcze czas do dyspozycji, bo dzięki niemu wciąż może wzrastać w swoim człowieczeństwie.
W kontekście swej mowy pożegnalnej podczas ostatniej wieczerzy Jezus wypowiada bardzo piękne słowa. Wiedząc, ile pytań piętrzy się w sercach uczniów, jak dużym ciężarem jest nosić je w sobie, składa piękną obietnicę. "Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać. W owym zaś dniu o nic Mnie nie będziecie pytać" (J 16, 21-23).
Jak każdy z nas nosisz w sobie brzemię tajemnicy. Jezus obiecuje, że rozwiąże się ona wraz z Jego przyjściem, sprawiając nieopisaną radość, której nikt już nie będzie mógł odebrać. Wraz z tą radością pojawi się pełnia poznania, w obliczu której zbędne już będą wszelkie pytania. Jezus zapowiada, że każdy człowiek spotka się z Nim - Odwieczną Prawdą.
Spotkanie z Jezusem stanowi jednak wyzwanie, bo tak jak kobieta może jedynie przeczuwać zbliżający się czas narodzenia dziecka, nie znając dokładnej godziny, tak samo jest i z człowiekiem przy jego odejściu. Nie otrzymaliśmy możliwości przebierania w datach i okolicznościach czekającej nas śmierci: na zimę czy w lecie, w dzień czy w nocy, w samotności czy w gronie najbliższych, w drodze do pracy czy podczas odpoczynku po obiedzie, nagle czy powoli i z całą świadomością. Dla wszystkich jednakowo brzmią słowa Nauczyciela: "Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie" (Mt 24, 42).
Większość ludzi jest zaskoczona momentem śmierci. O tym zaskoczeniu mówią ci, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Pierwszą rzeczą, jaka pojawiała się w ich świadomości, było zdziwienie wyrażone pytaniem: To już?
W momencie śmierci opuszczamy znany nam dobrze świat czasu i materii. Wchodzimy w rzeczywistość, o której powiedziano, że "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło". Nieważne, czy to przechodzenie ktoś opisze jako podróż przez ciemny tunel, na którego końcu pojawia się pociągające nas ku sobie pełne miłości i pokoju światło, a ktoś inny jako wznoszenie się coraz wyżej i wyżej. W każdym przypadku jest to spotkanie z nieznanym i nie danym nigdy wcześniej w doświadczeniu światem, który ukazuje się w Nim, w Chrystusie. Każdy bez wyjątku staje przed Jezusem, w którym, przez którego i dla którego wszystko powstało (por. Kol 1, 16-17).
Gdy mówimy: "moment śmierci", musimy uświadomić sobie, że wciąż operujemy miarami tego świata. "Moment śmierci" widziany z tamtej strony jest czymś zupełnie innym. W nim dokonują się rzeczy wielkie i tajemnicze, ale już poza możliwościami naszego doczesnego poznania. To dlatego Kościół nigdy nie orzekał o losach zmarłych. Wynosi jedynie na ołtarze tych, których życie po dokładnym przebadaniu uznał za święte. "Opuszczenie ciała - pisze Wilfrid Stinissen - oznacza dla duszy, że w swojej wiedzy staje się niezależna od rozumu, budzi się do nowej i pełniejszej świadomości. Wszystkie doświadczenia osób, które znalazły się na granicy życia i śmierci, na to wskazują i nie można tego lekkomyślnie odrzucać. W tej nowej jasności, która powstaje po śmierci klinicznej, człowiek zyskuje możliwość - tak wierzę i mam taką nadzieję - zajęcia ostatecznego stanowiska wobec własnej śmierci, a tym samym wobec własnego życia. Może dobrowolnie oddać swoje życie Bogu albo odmówić tego aktu. Jednak zdecydowanie łatwiej oddać swoje życie Bogu, kiedy jest się do tego przyzwyczajonym, kiedy wielokrotnie się to czyniło w trakcie swojego życia. Dla człowieka, który się ofiarował, jest to oczywiste".
W doświadczeniu śmierci można dobrowolnie oddać swoje życie lub odmówić tego aktu. We wspomnieniach o ojcu Piotrze Rostworowskim czytamy, że miał bliskiego przyjaciela, który razem z nim wstąpił do Kolegium Świętego Andrzeja w Belgii. "Był niezwykle dobrym człowiekiem, ale stwierdzono, że nie ma powołania do benedyktynów i po nowicjacie powiedziano mu, że nie zostanie dopuszczony do ślubów wieczystych. I ojciec Piotr doskonale pamiętał, jak ten jego przyjaciel po zakończonym posiłku pchał w refektarzu wózek z talerzami i płakał. Płakał, bo tak bardzo chciał zostać benedyktynem, a tego mu odmówiono. Potem wrócił do Polski i był prawą ręką różnych księży budujących kościoły. Nie ożenił się, nie miał dzieci, nie zyskał majątku, nie został zakonnikiem. Żadne jego plany nie spełniły się. Na koniec stosunkowo młodo zachorował i ojciec Piotr był przy jego śmierci. I w momencie, gdy wszystko mu się w życiu nie udało i żadne plany nie spełniły się, jego ostatnie słowa brzmiały: «Piotrze, idę dziękować!»".
Nieważne, jakimi słowami wypowiesz oddanie swego życia Bogu, czy to będą słowa "Idę dziękować!" czy inne. Ważne, byś to uczynił.
Spotkanie z Jezusem i dokonanie w Jego obecności tego najważniejszego ze wszystkich wyborów przynosi skutki mające wieczny i nieodwracalny charakter. Tak uczy nasza wiara. W tym miejscu ponownie przypomnijmy sobie dogmat wiary, który stanowi tło dla rozważań o rzeczach ostatecznych: Bóg jest miłością. Wszyscy ludzie bez wyjątku, od największych świętych po największych zbrodniarzy stawali i będą stawać przed Miłością, wieczną i niezmienną. Ten ostateczny wybór dokonuje się w promieniach Miłości bezwarunkowo akceptującej każdego człowieka, nawet największego grzesznika. Ale i Jezus - Odwieczna Miłość staje tutaj w obliczu wolności stworzeń. Niektóre z nich mogą chcieć nie kochać. Potwierdzają wybór, którego dokonywali wiele razy za życia. Ten ostateczny wybór na "nie" jest straszną tajemnicą.
Stając twarzą w twarz z Jezusem, wolna od uwarunkowań czasu, materii i pozostałego na ziemi ciała, dusza uzyskuje możliwość zobaczenia całego minionego życia w prawdzie. Jezus udziela jej szczególnego światła, by w jednej chwili mogła zobaczyć i pojąć sens swego istnienia, sens wydarzeń, cierpień, prób; by zobaczyła i pojęła nieustanną i wierną miłość, którą była kochana, bezsens i zło każdego grzechu, każdej złości; by przeniknęła tajemnicę relacji do innych ludzi, jak w ich życiu wiele od niej zależało i jak jej własne życie zależało od obecności innych, znanych jej i nieznanych. Zostają odkryte i ukazane wszystkie tajemnice serca. Jezus nie potrzebował czyjegokolwiek świadectwa, bo sam wiedział, co się kryje w człowieku - zaświadczają ewangeliści. Jest to po prostu totalne, całkowite odsłonięcie doczesnej i wiecznej historii osoby wraz z jej najdalszymi konsekwencjami. Zostaje ukazana prawda o człowieku.
Następuje wówczas szczególnie ważny moment spotkania. Jezus prosi człowieka, by ten ocenił swoje życie, czyli ustosunkował się do ukazanej mu prawdy. Daje mu po temu wszelkie potrzebne uzdolnienia. Jest pełnia światła umożliwiająca zobaczenie wszystkiego w prawdzie. Ja nie sądzę nikogo - mówi Jezus. "Słowo, które wypowiedziałem, ono to będzie cię sądzić w dniu ostatecznym" (por. J 12, 48). Jeśli byłeś chrześcijaninem, miałeś światło Ewangelii i nauczanie Kościoła, jeśli nim nie byłeś, miałeś światło sumienia - to również jest Jego słowo do ludzi.
Spotkanie z Jezusem to czas prawdy. A ta jest jak ogień, który oczyszcza czyny i słowa. Wydobywa wszystko i ukazuje we właściwych kolorach. Jest to ogień sprawiedliwy, ale jednocześnie miłosierny. Wobec ujawnionej przez Jezusa prawdy dokonuje się ostateczne tak lub nie człowieka. Gdzieś czytałem, że tam, gdzie człowiek mówi Bogu finałowe nie, Bóg błaga go, by przyjął Jego przebaczającą miłość, by opowiedział się za Nim. Taka postawa Boga chyba najbardziej obezwładnia. On, odwieczna i wszechmocna Miłość, błaga człowieka, by ten przyjął Jego miłość. Tylko Wszechmoc może się tak uniżyć przed człowiekiem, by prosić. Bóg szuka tej jednej zaginionej owcy do końca, nawet tam, poza zasłoną śmierci, gdzie nie sięga już żadna doczesna wyobraźnia czy intuicja. Tajemnicza i straszna historia rozgrywająca się między Bogiem a jednym z Jego dzieci. Jak bardzo trzeba nam się modlić za umierających.
* * *
Czyściec - tajemnica sprawiedliwości
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Gwiazdo Morza. Tym pięknym imieniem wzywali Cię podróżujący po morzach. Bądź gwiazdą przewodnią mojego życia. Doprowadź szczęśliwie do portu wieczności, gdzie czeka mnie Jezus, Miłość Nieskończona. Amen.
Konferencja pierwsza
Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak, jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień Pański; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień (1 Kor 3, 11-15).
To, co powiedzieliśmy o szczęściu doświadczanym przez dusze czyśćcowe, nie powinno nam przysłonić innego oblicza stanu oczyszczenia: tajemnica miłosierdzia współistnieje tam z tajemnicą sprawiedliwości. Doświadczywszy łaski zobaczenia czyśćca święta Faustyna pisze, że usłyszała w sobie wewnętrzny głos Jezusa, który powiedział: "Miłosierdzie moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe". Przed Świętem Miłosierdzia Jezus poleca jej odprawienie nowenny, której jeden dzień ma poświęcić duszom czyśćcowym. Mówi jej: "Dziś sprowadź mi dusze, które są w więzieniu czyśćcowym i zanurz je w przepaści miłosierdzia mojego... Wszystkie te dusze są bardzo przeze mnie umiłowane, odpłacają się mojej sprawiedliwości... o, gdybyś znała ich mękę, ustawicznie byś ofiarowała za nie jałmużnę ducha i spłacała ich długi mojej sprawiedliwości". Wypowiedź Jezusa powinna wystarczyć nam za wszelki komentarz.
O Bożej sprawiedliwości, która domagać się będzie od każdego zdania sprawy z tego, jak zarządzał darem życia, mówią liczne teksty z Pisma świętego. Mojżesz nauczał: "Nie wolno brać w zastaw kamienia młyńskiego, górnego ani dolnego, gdyż tym samym brałoby się w zastaw samo życie... Nie będziesz niesprawiedliwie gnębił najemnika ubogiego i nędznego, czy to będzie brat twój, czy obcy. Tegoż dnia oddasz mu zapłatę, nie pozwolisz zajść nad nią słońcu, gdyż jest on biedny i całym sercem jej pragnie; by nie wzywał Pana przeciw tobie, a to by cię obciążyło grzechem" (Pwt 24, 6, 14-15). Prorok Habakuk zwraca się w swej lamentacji do Boga w słowach: "Zbyt czyste oczy Twoje, by na zło patrzyły, a nieprawości pochwalać nie możesz" (Ha 1, 13). Psalmista z kolei tłumaczy, że sprawiedliwość człowieka bogobojnego zakorzenia się w wiecznej sprawiedliwości Boga. To ona wniwecz obróci pragnienia i dzieła grzeszników (por. Ps 112, 9-10). Sam Jezus poucza nas, byśmy z perspektywy naszego życia nie usuwali prawdy o Bożym sądzie. "Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz" (Mt 5, 25-26). Pamięć na Boży sąd jest jednym z przejawów mądrości życia. Święty Paweł w cytowanym na początku tej konferencji pouczeniu skierowanym do Koryntian mówi, że dzieło życia, czyli to wszystko, co ktoś podczas jego trwania zbudował, będzie sprawdzone przez ogień. Ujawni on prawdę wszystkich ludzkich zamysłów i dokonań.
Czyściec jest dalszym ciągiem niedomkniętej jeszcze historii dorastania. Rozpoczyna się wówczas, gdy człowiek uznał zło i żałował za nie, ale nie zdążył za życia spłacić długów, które złymi decyzjami i wyborami zaciągnął. Pamiętajmy jednak, że czyściec jest konsekwencją nie tylko tego zła, które ktoś wyrządził bliźnim, lecz również konsekwencją zła, którym ranił sam siebie. Jest jednak przede wszystkim konsekwencją wszelkich form braku miłości względem Boga, obojętności na Jego troskę oraz niewielkiego zainteresowania, bądź braku zainteresowania się rozwojem relacji z Nim.
W całym swym realizmie czyściec jest stanem wynagradzania. Dokonuje się ono poprzez cierpienie. Ponieważ mówimy o stanie, w którym nie istnieje pojęcie czasu ani też nie mają zastosowania żadne prawa fizyki, a ponadto dusza nie posiada tam ciała, musimy powstrzymać naszą wyobraźnię od próby porównywania cierpień czyśćca z cierpieniami doczesnymi. Nie ma żadnych możliwości porównawczych. Nie możemy odczuć ani też wyobrazić sobie, jak dusze w czyśćcu doświadczają cierpień, jakiego one są rodzaju, jakie jest ich natężenie. Wiemy natomiast ze świadectw wielu świętych, co stanowi ich istotę.
Największym cierpieniem dusz czyśćcowych jest odczuwanie braku spełnienia. Rodzi je czasowa niezdolność przebywania z Bogiem. W duszy nie może się spełnić to, co jest jej najwyższym powołaniem, sensem jej istnienia - by spocząć na wieczność w Bogu. To cierpienie nie ma sobie równych i w różnym stopniu jest udziałem wszystkich mieszkańców czyśćca. Dusza całym swym naturalnym pragnieniem zwraca się ku Dobru, dla którego została stworzona, z którym jest złączona miłością doskonałą i nieutracalną. Całą sobą rwie się ku światłu, ku Bogu, pragnie być z Nim, cieszyć się Jego miłością, pięknem, ale widzi przeszkodę, która uniemożliwia spełnienie tego pragnienia. Nawet nie sam fakt cierpienia jest najdotkliwszą karą, co dostrzeganie w sobie pewnego zgrzytu, pewnej niezdolności do zjednoczenia się z Bogiem, która pojawiła się z własnej winy. Dotkliwość takiego doświadczenia wzmaga również fakt, że dusze czyśćcowe mają daleko doskonalsze niż my tutaj na ziemi poznanie Boga.
Pewne zrozumienie dramatu czyśćca, oczywiście na miarę ludzkich zdolności poznawczych, daje doświadczenie długiego i bolesnego cierpienia. W takim stanie natężenie bólu burzy poczucie czasu, minuta wydaje się godziną, godzina dniem, a dni latami. Ileż mogliby nam o takim doświadczeniu opowiedzieć ci, którzy nie mogą w nocy spać z powodu nękającego ich cierpienia. W ludzkim doświadczeniu chwile radosne mijają szybko, a trudne dłużą się.
Dusze czyśćcowe nie mogą zobaczyć Boga i być z Nim. Kochają Go jednak miłością już nie ziemską, ale miłością czystą, wolną od jakiegokolwiek zapatrzenia w siebie. Oddajmy tutaj głos świętej Katarzynie z Genui: "Ze strony Boga, jak widzę, niebo nie ma zamkniętych bram, lecz kto chce tam wejść - wchodzi. Bóg bowiem pełen jest miłosierdzia, otwiera ku nam swe ramiona, aby przyjąć nas do swojej chwały. Istota Boża jest zarazem zupełnie czysta, nieskończenie bardziej, niż rozum to pojąć może; dusza więc, znajdując na sobie choćby najmniejszą odrobinę niedoskonałości..., wiedząc..., że czyściec jest przeznaczony na to, by zetrzeć plamy duszy, dobrowolnie się do niego rzuca i znajduje tam wielkie miłosierdzie".
W wypowiedzi Świętej odnajdujemy cenne dla nas intuicje dotyczące czyśćca. Chociaż jest on dziełem Bożego miłosierdzia, w spotkaniu z Bogiem to sam człowiek wymierza sobie karę. Nikt nie narzuca duszy czyśćca od zewnątrz. Ona sama, stając przed Chrystusem, poznaje nieskończoną świętość, czystość i doskonałość Boga, a równocześnie prawdę o swym grzechu i niewdzięczności. Po raz pierwszy rozumie, co to naprawdę znaczy, że jest nieskończenie przez Boga kochana. Jezus wyjaśnił nam, że On nikogo nie będzie sądził. Sędzią człowieka jest słowo, które wypowiedział, czyli ostateczna i najwyższa Prawda, którą człowiekowi przekazał. W momencie śmierci każdy staje w obliczu tej Prawdy i sam decyduje. Miłosierdzie Boże, dosięgając najgłębszych pokładów ludzkiego serca, jakby od wewnątrz otwiera człowieka i czyni go zdolnym do podjęcia decyzji.
Możliwość spotkania się z Prawdą i wymierzenia sobie kary, by wynagrodzić i zadośćuczynić, nie jest właściwa jedynie dla stanu pośmiertnego. Dana jest nam na każdym etapie doczesnego życia i domaga się od nas wysiłku doskonalenia. Przypomnijmy sobie tutaj historię Zacheusza. Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. "A był tam pewien człowiek imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: «Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu». Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: «Do grzesznika poszedł w gościnę». Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: «Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie». Na to rzekł Jezus do niego: «Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło»" (Łk 19, 1-10).
Jezus nie zmusił Zacheusza do tego, by wynagrodził popełnione zło. On jedynie uzdolnił najgłębsze pokłady jego serca do dostrzeżenia prawdy. Ostateczną decyzję pozostawił natomiast Zacheuszowi. To samo ma miejsce w czasie sądu szczegółowego.
W imię swej miłości do człowieka Bóg nieustannie stwarza mu możliwości naprawienia zła, które ten uczynił, bez wywierania jakiegokolwiek zewnętrznego przymusu. Miłość nigdy nie zmusza. Bóg nie może zmusić człowieka, by ten Go pokochał. Bóg jednak udziela każdemu ludzkiemu sercu specyficznego uzdolnienia, aby pod wpływem Jego światła spotkało się z Prawdą, rozpoznało zło, nazwało go, żałowało i wynagrodziło. Ten dar nazywamy głosem sumienia. Jeżeli dobrze kształtujesz swoje sumienie, rozwijasz umiejętność samooceny. Będzie ona cenną i pożyteczną zdolnością, gdy na progu wieczności staniesz przy Chrystusie, i w świetle Prawdy, którą On jest, zobaczysz swoje życie i zostaniesz poproszony o dokonanie samooceny. To nie Jezus będzie cię sądził, lecz prawda twego serca.
Obok cierpienia wywołanego czasową niezdolnością do zjednoczenia z Bogiem dusze czyśćcowe doświadczają cierpień szczegółowych, które wywołuje ogień czyśćcowy. Są to cierpienia indywidualne za popełnione grzechy, zwane udręką zmysłów, o czym Mądrość Boża uprzedza nas, napominając, że "przez co kto grzeszy, przez to ponosi karę" (Mdr 11, 16). W duchu tych słów z Księgi Mądrości Jezus nauczał, że jaką miarą człowiek mierzy za życia Boga, bliźniego i siebie, taką samą zostanie zmierzony po śmierci (por. Łk 6, 38).
Podczas ziemskiego życia zło popełnia cały człowiek, który jest jednością duszy i ciała. Sprawiedliwość domaga się, aby dzieło wynagrodzenia i oczyszczenia także objęło całego człowieka. Tak też się ono dokonuje. Tajemnicą Bożej wszechmocy pozostaje sposób, w jaki dusza, nie mająca już ciała, doświadcza kary zmysłów. Aż nadto wyraźnie o istnieniu takiego cierpienia mówi Jezus w przypowieści o bogaczu i Łazarzu. Bogacz woła: "Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu" (Łk 16, 24).
Gdy rozważamy tajemnice czyśćca, stan ten powinien wzbudzać w nas dwa rodzaje odczuć. Najpierw zbawczy lęk przed tajemnicą sprawiedliwości. Podkreślmy, że chodzi o zbawczy lęk przynoszący nawrócenie, a nie o lęk niewolniczy i destruktywny. Ten zbawczy wyrasta z szacunku i miłości do Boga, by Go nie obrazić i nie zawieść nadziei, którą w nas pokłada.
Drugim odczuciem jest zaufanie Bożemu miłosierdziu, na wzór zaufania, jakiego przykład zostawił nam Psalmista: "Pan jest łagodny i miłosierny, nieskory do gniewu i bardzo łaskawy. Pan jest dobry dla wszystkich, a Jego miłosierdzie nad wszystkim, co stworzył" (Ps 145, 8-9). Jezus pouczał świętą Faustynę, że ten, kto czyni dzieła miłosierdzia, nie musi się obawiać Bożej sprawiedliwości: "O, gdyby dusze umiały sobie gromadzić skarby wieczne, nie byłyby sądzone - uprzedzając sądy moje miłosierdziem".
* * *
Czyściec - tajemnica dorastania
Konferencja druga
Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy... Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie (J 15, 1-2, 8).
W Bogu nie ma stagnacji. Ani życie doczesne, ani tym bardziej czyściec i niebo nie są doświadczaniem jakiegoś zawieszenia i bezruchu. Jezus mówi o swym Ojcu, że jest tym, który działa (J 5, 17). Całe dzieło miłosierdzia, obejmujące również stan czyśćca, ukierunkowane jest na rozwój. Ma na celu taką dojrzałość człowieka, która umożliwi mu wejście w pełnię relacji z Bogiem.
Aby dobrze zrozumieć, czym jest czyściec, nie wystarczy nam poprzestać na stwierdzeniu, że w tajemniczy sposób współistnieją w nim Boże miłosierdzie i sprawiedliwość. Można powiedzieć, że jest to spojrzenie od strony działającego Boga. Ale na czyściec możemy także spojrzeć od strony ludzkiego doświadczenia, a wówczas ukaże się naszym oczom jako tajemnica dorastania na różne sposoby niedojrzałego człowieka. Pamiętajmy jednak, że zarówno Boże miłosierdzie i sprawiedliwość, jak i prawda o dorastaniu to nie są doświadczenia niezależne. One wzajemnie się warunkują i przenikają. Współistniejąc tworzą rzeczywistość czyśćca.
Czyściec jest swoistym stanem, w którym dusza pozbywa się wszystkich, nawet najmniejszych śladów skoncentrowanej na sobie miłości. Opuści go przeniknięta miłością doskonałą, którą cechuje pełnia oddania się Bogu, uwielbienia Go i skoncentrowania wyłącznie na Nim. Wspomnieliśmy już wcześniej, że w momencie sądu szczegółowego człowiekowi dane jest dogłębne poznanie miary tej niedojrzałości. On wyraźnie widzi i odczuwa, że to, co sobą prezentuje, nie jest zdolne, by spotkać się z Miłością. Uświadamia sobie wagę pierwszego i największego przykazania. Rozumie też, czego to przykazanie od niego wymaga. "Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem" (Mt 22, 37). Za życia człowiek kochał Go częścią swego serca, duszy i umysłu. Większość ich przestrzeni wypełniała troska o własne dobro. W czyśćcu, gdzie realizacja największego z przykazań jest sensem istnienia, podobnie jak i w niebie, uczy się dorastać - poprzez oczyszczający go ogień - do wymogów tej miłości.
Dusza w czyśćcu widzi i rozumie swoją niedojrzałość, której musi się pozbyć w procesie oczyszczenia. Święta Katarzyna z Genui tak opisuje ten proces. Bóg daje duszy "pewną przyciągającą siłę płomiennej miłości, zdolnej duszę w nicość obrócić, gdyby dusza nie była nieśmiertelna. Bóg przekształca w ten sposób duszę w samego siebie, tak że ona nie widzi nic innego, jak tylko Jego. On ją nieustannie, coraz silniej przyciąga, rozpala w niej ogień swej miłości i nie przestaje działać, dopóki jej nie doprowadzi do stanu pierwotnej nieskazitelności, w której została stworzona... Dalej dusza w nadprzyrodzonym świetle widzi, jak Bóg ze swej wielkiej miłości i w nieustannej opatrzności nigdy nie przestaje jej przyciągać i prowadzić ku całkowitej doskonałości, a czyni to ze szczerej miłości. Jednak nieodpokutowany grzech nie pozwala iść za tą przyciągającą siłą Boga, czyli za tym pojedynczym spojrzeniem, jakim Bóg ją darzy, by ją przyciągnąć ku sobie. Nadto dusza poznaje, co to za nieszczęście być pozbawioną bezpośredniego oglądania Światła Bożego. Rodzi się więc w niej instynkt - owa żądza zrzucenia więzów, aby bez zapory mogła się zbliżyć do owego jednoczącego spojrzenia. Powtarzam, że właśnie świadomość takiego położenia stwarza męki, jakie dusze cierpią w czyśćcu. Nie znaczy to, by dusze wielką wagę przywiązywały do cierpień, choćby i jeszcze raz tak straszne były. Natomiast uwaga ich głównie jest zwrócona na pewną sprzeczność, jaka zachodzi między nimi, a Wolą Bożą; widzą bowiem wyraźnie, jak On obdarza ich czystą i płomienną miłością, której przecież są niegodne. Miłość ta wraz ze swym jednoczącym spojrzeniem działa przyciągająco i bez przerwy, jakby porywanie i unoszenie było jej wyłącznym celem. Stąd dusza, gdy to rozważa, rada by znaleźć czyściec jeszcze dotkliwszy i porwana siłą miłości ku Bogu, gotowa rzucić się weń, aby tym wcześniej uwolnić się od więzów, oddzielających ją od Dobra Najwyższego... Bóg ją tak długo trzyma w płomieniu, aż wypali w niej wszelki ślad grzechu, i ona dojdzie do możliwej doskonałości: każda według swego stopnia. Gdy to oczyszczenie się dokonało, dusza idzie słodko spocząć w Panu; już nic osobistego jej nie zatrzymuje - w Bogu całe jej istnienie".
Pokuśmy się o konkretne przykłady niedojrzałej miłości względem Boga z kręgu naszego codziennego życia, której najdrobniejsze nawet ślady muszą zostać wynagrodzone i zniszczone w ogniu czyśćca.
Ogień czyśćca wypali wszelkie znamiona dawnej letniości, przed którą ostrzegał Jezus: "Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący. A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" (Ap 3, 15-16). Upomni się o lenistwo, które ktoś usprawiedliwiał cierpliwością lub zwyczajnym "nie chce mi się". O Komunie święte przyjęte niegodnie, bez głębszej refleksji, bez dziękczynienia. O zwątpienia i kapitulacje, które miały miejsce, bo człowiek liczył na siebie, zapominając, skąd pochodzi moc i wytrwałość. Również o te kapitulacje, które były skutkiem lęku, bo człowiek nie doskonalił sztuki zawierzania Jezusowi. O powierzchowność, bo człowiekowi nie chciało się poważniej pomyśleć o życiu; zbyt dużo by to kosztowało, wymagałoby wielu zmian. O modlitwę, bo wcale jej nie było albo była byle jaka. O dobrą służbę bliźnim, bo Ten, który jest wzorem dla nas wszystkich, nie przyszedł szukać przywilejów i korzyści, lecz służby. O sytuacje, w których dobre natchnienia były wyraźne, a człowiek nie szedł za nimi. O wszystko, co Bóg zlecił, a człowiek nie wykonał. O brak dyskrecji i intymności przebywania z Jezusem, bo człowiek każdą łaskę i każdy krzyż, jaki otrzymał, rozmienił na drobne swoim językiem.
Czyściec jest również stanem wynagradzania i wyniszczania wszelkich śladów niedojrzałej miłości bliźniego i niedojrzałego kochania siebie. Po sformułowaniu pierwszego i największego przykazania Jezus zaraz dodaje, że po nim następuje drugie, ściśle z nim związane i do niego podobne: "Będziesz miłował swego bliźniego, jak siebie samego" (Mt 22, 39). Tutaj także potrzebna jest dojrzałość. Niebo to przecież nieprzeliczona społeczność aniołów i ludzi, którzy tworzą w Bogu i z Nim wieczną i doskonałą wspólnotę. Tam jest nie do pomyślenia jakiś zgrzyt wynikły stąd, że ktoś jest skupiony na sobie.
O co więc upomni się ogień czyśćca w kwestii realizacji przykazania miłości bliźniego?
Upomni się najpierw o bolesne rany i różne formy śmierci zadane drugiemu językiem. "A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa (a co dopiero krzywdzącego słowa), które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony" (Mt 12, 36-37). O sytuacje, w których podstępnymi słowami paraliżowano dobro wspólnoty i pojedynczych osób.
Ogień czyśćca upomni się o sytuacje, w których człowiek swoją długotrwałą i złośliwą postawą był przyczyną czyjegoś uświęcenia. Jezus wprawdzie pomógł zdobyć duchową dojrzałość tamtej osobie, którą poddał próbie, lecz biada człowiekowi, który stał się w Jego rękach narzędziem tego uświęcenia. Jeśli jesteś takim narzędziem, już teraz zmień swoją postawę. Jeśli nie jesteś, dziękuj Mu za to, bo swych prawdziwych przyjaciół nigdy nie używa On jako narzędzi czyjegoś uświęcenia. "Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą... Uważajcie na siebie!" (Łk 17, 1. 2b).
Ogień czyśćca upomni się o brak przebaczenia, szczególnie tego, o które ktoś prosił, a nie otrzymał i odszedł z tego świata przygnieciony wielkim ciężarem. Brak przebaczenia, w jakiejkolwiek nie wyraziłby się formie, zapisuje jedne z najdłuższych historii ludzkich oczyszczeń i wynagrodzeń w życiu pośmiertnym. "Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu! I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwrócił się do ciebie, mówiąc: «Żałuję tego», przebacz mu" (Łk 17, 3-4).
Ogień czyśćca upomni się o sytuacje, w których - w imię źle pojętej przyjaźni - nie unikaliśmy towarzystwa tych osób, o których wiedzieliśmy, że są gadatliwe, skłonne do wynurzeń, którym brak miłości i wyrozumiałości dla innych. Mówiąc o obowiązku unikania takich osób, nie wolno nam, oczywiście, naruszać przykazania miłości. Trzeba zachować postawę uprzejmą, ale też i zdecydowaną.
Wynagrodzić trzeba będzie wszystkie sytuacje, kiedy to nie byliśmy podporą dla naszych bliskich, szczególnie rodziców, lecz dokładaliśmy do ich krzyża kolejne ciężary.
Oczyszczenia domagać się będzie hołdowanie pewnemu stylowi życia, który polegał na roztrząsaniu postępowania bliźnich i orzekaniu, gdzie byli, a gdzie nie byli poprawni. Nie brano pod uwagę przykazania: "Nie sądź bliźniego" (por. Łk 6, 37), jak również tego, że Bóg nie żąda od wszystkich jednakowej doskonałości. Z charakterystyczną sobie prostotą święty Jan Vianney, proboszcz z Ars, mówił: "Z siebie samego, a nie z bliźnich trzeba będzie zdać sprawę... Wielu jest takich, co ten świat opuszczają, nie wiedząc, po co tu przyszli, i mało się o to troszcząc. Nie postępujmy jak oni".
Przytoczone przykłady niedojrzałej miłości nie mogą zamknąć nas w równie niedojrzałym sposobie rozumienia czyśćca. W tym wszystkim nie chodzi o to, że ktoś kogoś śledzi, a potem wytknie i każe wynagrodzić najmniejszy nawet błąd. Kto tak patrzy na czyściec, ten nie wydoskonalił się jeszcze w sztuce miłowania. W doświadczeniu czyśćca chodzi o coś zupełnie innego. Nie znalazłem lepszego ujęcia, czym on jest, od tego, zawartego w refleksji współczesnego teologa. "Czyśćca nie można rozumieć jako pewnego rodzaju «stanu więzienia», w którym przebywa «czasowo» dusza skazana przez «kogoś» na odpokutowanie swoich win. Czyściec jest stanem poprzedzającym miłość. Ten bowiem, który kocha i chce być kochany, wie doskonale, że musi przygotować się wewnętrznie na przygodę miłości, że musi oczyścić się z wszystkiego, co przeszkadza mu kochać i być kochanym. Nikt z zewnątrz, ale on sam, jego serce i rozum mówią mu, że ponieważ prawdziwa miłość jest piękna, tym samym potrzebuje ona również od niego pięknego wnętrza, że ponieważ naturą autentycznej miłości jest «dawanie się», również i on musi oddalić od siebie nawet cień egoizmu, negatywnego zapatrzenia się w siebie i nauczyć się dawać".
Tylko z takim podejściem do czyśćca można zrozumieć, czym on jest jako tajemnica dorastania. Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej tak to ujęła: "Kiedy nadejdzie wieczór, po całodziennym dialogu miłości, który nie ustawał w naszym sercu zasypiajmy w Miłości. Może zauważymy w sobie błędy, niewierności... Powierzmy je Miłości. Ona jest ogniem, który je spali. W ten sposób odbędziemy nasz czyściec w Miłości".
* * *
Piekło - królestwo upadłego anioła
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Ucieczko grzeszników, Ty wraz z Synem szukasz na drogach doczesności tych, którzy się zagubili. Ustrzeż mnie od wiecznej utraty Boga. Dopomóż, bym z każdego upadku podniósł się z ufnością i bardziej kochał Ojca za dar Jego nieskończonego miłosierdzia. Amen.
Konferencja pierwsza
Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom (Mt 25, 41).
Podobnie jak doświadczenie śmierci, jak stan czyśćca i nieba, piekło jest tajemnicą. W odróżnieniu jednak od tamtych tajemnic, które skupiają się wokół odwiecznej i nieodwołalnej miłości Boga, piekło skrywa w sobie tajemnicę straszną o wymiarach wiecznej tragedii.
Istnienie piekła i szatana jest prawdą naszej wiary. W swoim nauczaniu Jezus poświęcił jej dużo uwagi, przekazując nam to, co najistotniejsze. Szatan istnieje. Jest osobowym stworzeniem, które świadomie odrzuciło miłość Stwórcy i rozpoczęło życie w nienawiści do wszystkiego, co skierowuje się ku Bogu i do Niego należy. Upadły anioł odrzucił Boga w sposób nieodwołalny. Nauczanie Kościoła wyraźnie stwierdza, że to nie brak nieskończonego miłosierdzia Bożego sprawia, iż jego grzech nie może być przebaczony, ale nieodwołalna decyzja, którą sam podjął i w której trwa na zawsze. Po upadku zachował swoją duchową, anielską naturę, a także inteligencję i wolę, które służą mu odtąd wyłącznie jako narzędzia nienawiści. Szatan stworzył królestwo ciemności, które ma charakter wieczny.
Te fundamentalne prawdy przekazane przez tradycję biblijną i potwierdzone przez Jezusa możemy głębiej pojąć dzięki doświadczeniu wielu świętych. Po Jezusie i Maryi szatan zionie względem nich największą nienawiścią i w tajemniczych planach Bożej opatrzności toczy z nimi morderczą walkę. Jej ślady pozostały w licznych świadectwach ich życia. Niektórzy z nich otrzymali łaskę zobaczenia piekła - wiecznego królestwa upadłego anioła. W tym gronie są nie tylko wielcy mocarze ducha: święty Franciszek z Asyżu, święta Teresa z Avila, święta Faustyna, ale też i dzieci z Fatimy.
Najcenniejszym świadectwem wydaje się być to, które pozostawiła święta Faustyna. Ma ono dla nas szczególną wartość z dwóch powodów. Po pierwsze, Święta jest bardzo oszczędna w opisie rzeczywistości piekła, którego strasznej tajemnicy wyrazić się po prostu nie da. Chroni nas w ten sposób przed pokusą sprowadzenia wiecznej, duchowej i ponadczasowej natury piekła do materialnych wyobrażeń znanych nam z doczesnej codzienności. Po drugie wylicza najistotniejsze elementy stanu piekła, chroniąc nasz umysł i wyobraźnię od wikłania się w nieistotne szczegóły i sensacyjne domysły.
Cóż więc takiego przekazuje nam na temat piekła Sekretarka Bożego Miłosierdzia? "Ja, siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest... To, com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich. Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez anioła... Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie - ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie - nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka - jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka - jest ustawiczna ciemność, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka - jest ustawiczne towarzystwo szatana; siódma męka - jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to nie jest koniec mąk. Są męki dla dusz poszczególne, które są mękami zmysłów: każda dusza, czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny i nie do opisania sposób".
Największą tajemnicą piekła, która stanowi jego istotę, jest utrata Boga. Święta Faustyna utożsamia obydwa pojęcia: utrata Boga znaczy piekło. Rzeczywistość piekła rozpoczyna się już tutaj na ziemi, gdy człowiek sprzeciwia się wrodzonemu sobie pragnieniu Boga i zagłusza je. W doświadczenie piekła - i tu na ziemi, w ludzkim sercu, i poza granicą śmierci - nie wchodzi się przez przypadek, w sposób nieświadomy. Piekło zawsze jest wynikiem świadomych decyzji, a szczególnie tej ostatniej, podjętej w pełnym świetle, w obecności Jezusa.
Piekło to nie zestaw wyrafinowanych cierpień przygotowanych przez Boga. To skutek zdecydowanego, ponawianego w ciągu życia i ostatecznie potwierdzonego w spotkaniu z Chrystusem odrzucenia Miłości. Potępiony cierpi przede wszystkim z powodu nieobecności Boga, niemożliwości zobaczenia Go i kochania. To jest największe i niewyobrażalne dla nas cierpienie stanu potępienia. Człowiek pozbawiony jest tego, bez czego nie może istnieć, a nie może istnieć bez pragnienia Boga. Utrata Boga jest też dla niego swoistą utratą samego siebie. Piekło jest tragicznym paradoksem, w którym istnieje się wiecznie w stanie totalnego zaprzeczenia istnienia.
Piekło nie jest dziełem Boga. Właściwą Bogu sprawiedliwością nie jest zemsta na kimś, kto Go nie pokochał, na tak lichym i kruchym stworzeniu, jakim jest człowiek. Właściwą Bogu sprawiedliwością jest pozwolenie, by dokonały się najdalej idące konsekwencje ludzkich wyborów, bo szanuje On dar wolności, którym obdarował swoje stworzenie. Bóg, który jest miłością, nie chce piekła, tego tragicznego i nieodwracalnego stanu odrzucenia miłości. Człowiek jednak może nie chcieć kochać. W obliczu tej decyzji Bóg pozostaje bezsilny. Widzimy bezsilność Jezusa wobec Judasza. Tyle zabiegów, tyle okazanej cierpliwości, tyle miłości i napomnień do opamiętania, a jednak w momencie zdrady serce Judasza pozostaje nieczułe. "Zdrajca zaś dał im taki znak: «Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie». Jezus mu rzekł: «Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?»" (Mt 26, 48; Łk 22, 48). Judasz wszystko wcześniej zaplanował. Decyzję zdrady nosił w sobie długo i pielęgnował ją. Było dużo czasu i liczne okazje, by się z niej wycofać. W jego sercu jednak nie było miłości. To serce wielokrotnie potwierdzało decyzję, że nie chce kochać.
Piekło to ustawiczny wyrzut sumienia. Sumienie nazywamy głosem Boga. Jest czymś na podobieństwo kompasu pokazującego właściwe kierunki, które należy w życiu obrać. Jest darem subtelnym i delikatnym. Egoistycznym i nie liczącym się z godnością innych ludzi stylem życia można je zniekształcić i doprowadzić do obumarcia. Milknie wówczas i nie wydaje ostrzegawczych sygnałów, że rzeczy idą w złym kierunku. Istnieje wewnętrzny pokój, który nie ma nic wspólnego z doświadczeniem pokoju darowanego ludzkim sercom przez Jezusa. Jest to milczenie śmierci wynikłe ze śmiertelnego zagłuszenia własnego sumienia. Ono już niczego nie wyrzuca nie dlatego, że nie ma grzechu, ale dlatego, że dawno obumarło. Takim sumieniem legitymowało się wielu sądzonych za zbrodnie wojenne zbrodniarzy drugiej wojny światowej. Stan śmierci sumienia trwa jednak do momentu przejścia. W spotkaniu z Chrystusem, w świetle Odwiecznej Prawdy, sumienie ponownie budzi się do życia. Budzi się jego wrażliwość na prawdę. Zagłuszony i zniekształcony obraz Boga staje przed człowiekiem w całej wyrazistości. Ma wówczas miejsce tajemnicze i dramatyczne zmaganie się miłującego Boga walczącego o odruch żalu i skruchy ludzkiego serca. Jeśli to serce nie uzna swego grzechu i nie wyda z siebie pokornego wołania o przebaczenie, Bóg nie może zmusić go do takiego odruchu. To serce w sposób całkowicie wolny i w pełni świadomy może zaciąć się w śmiertelnym uporze, odmawiając przyjęcia wyciągniętej ku niemu ręki Ojca. Wobec takiej decyzji Bóg jest bezsilny. Prawda sumienia pozostaje z potępionym człowiekiem na wieczność, powodując niekończące się wyrzuty sumienia. Gryzie niewymownym cierpieniem. To jest "robak", o którym mówił Jezus: "robak ich nie umiera" (Mk 9, 48).
Piekło to świadomość, że utrata Boga ma charakter wieczny. Nigdy się nie skończy. Wieczność piekła bywa kwestionowana, nawet przez niektórych teologów. Nie zamierzamy jednak prowadzić tutaj sporu. Dla osoby wierzącej prawda Ewangelii jest jedna. Jeśli Jezus często mówi o "ogniu wiecznym", "ogniu nieugaszonym", o "robaku, który nie umiera", o "męce wiecznej", to musimy uznać, że tak jest naprawdę. Jeśli sądzimy, że może być inaczej, to zostaje podważona prawda wszystkich innych wypowiedzi Jezusa. Jeśli Jego słowa o wieczności piekła mogą oznaczać, że nie jest ono wieczne, to wszystkie inne wypowiedzi mogą nie oznaczać tego, co czytamy. On nigdy nie mówił: "to i to z mojej wypowiedzi ma się tak, jak słyszycie, a tamto ma się trochę inaczej niż usłyszeliście". On zawsze powtarzał: "Zaprawdę powiadam wam...".
Piekło to duchowy ogień, który ogarnia duszę, zadaje cierpienie, ale jej nie unicestwia. Święta Faustyna pisze, że jest on zapalony przez samego Boga. Tymi słowami potwierdza to, co słyszymy z ust Jezusa w nauczaniu o sądzie ostatecznym: "Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom" (Mt 25, 41). Jezus nie mówi: "Idźcie w ogień wieczny, który przygotowaliście sobie". Wyraźnie wskazuje, że ten ogień został przygotowany Boską ręką. Dla nas ten ogień jest tajemnicą. Biorąc pod uwagę wszystko to, co powiedzieliśmy o miłości Boga, należy wykluczyć, że jest to ogień zemsty. Takie odruchy po prostu w Bogu nie istnieją. Ogień zapalony przez Boga jest jednak bez wątpienia formą kary dla potępionych ludzi i szatanów. Karą za co? Zło nigdy nie zamyka się jedynie w tym, kto je czyni, czy to będzie upadły anioł czy człowiek. Ono zawsze dosięga innych, zadając cierpienie i niszcząc. Kara zostaje wymierzona wszystkim tym, którzy nie tylko nie czynili miłosierdzia, ale na różne sposoby zabijali w innych nadzieję, ufność, wysiłki ku dobru. Bóg upomni się o wszystkich maluczkich, upomni się o wszelkie dobro, które zostało zniszczone.
Piekło to ustawiczna ciemność oraz nieustanne widzenie cudzego i własnego zła. Świetlistość właściwa jest jedynie Bogu i tym, którzy uczestniczą w Jego naturze. Świetlistość wiąże się nierozerwalnie z chwałą. Upadły anioł utracił swoją chwałę i światłość, które cechowały go na początku stworzenia. Stał się duchem ciemności. Gdy mówimy: "duch ciemności", to nie mamy na myśli przebywania szatana w miejscach ciemnych, bez światła, ale że on sam w sobie jest nieprzeniknioną ciemnością. Duchowa ciemność, którą szatan i potępieni ludzie noszą w sobie i w której się poruszają, stanowi środowisko ich tragicznego bytowania. W tej ciemności wszyscy doskonale się widzą. Widzą też zło, którego się dopuścili. Ono samo i jego konsekwencje są zawsze przed oczami potępionych. Jeżeli do wiecznego królestwa Ojca zbawieni wnoszą swoje niepowtarzalne piękno, którym ubogacają niebo i innych jego mieszkańców, to podobna sytuacja ma miejsce w królestwie upadłego anioła, tyle że tam potępieni wnoszą tragedię odrzucenia Boga, niewyobrażalną dla nas brzydotę, własną ciemność. Wszystko to staje się wspólnym dziedzictwem mieszkańców piekła.
Piekło to ustawiczna obecność szatana. Jezus mówi, że szatan jest ojcem śmierci i kłamstwa. Jest niewyobrażalną ciemnością, brzydotą, zimnem, złością i przewrotnym umiłowaniem zła. Takim jest na wieczność. W takiej postaci będzie wiecznym towarzyszem potępionych. Szatan nienawidzi wszystkiego. Nienawidzi Boga, nienawidzi siebie, nienawidzi innych potępionych aniołów, nienawidzi ludzi, których doprowadził do potępienia.
Piekło to straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Przed tajemnicą tych słów wyrywających się z serc ludzi potępionych i upadłych aniołów musimy zamilknąć. Ani bezdenna rozpacz, ani wieczna nienawiść nie są dla nas do pojęcia.
Obok wyliczonych przez świętą Faustynę cierpień piekła, które są wspólne dla wszystkich mieszkańców królestwa upadłego anioła, potępiony człowiek będzie doświadczał cierpienia zmysłów. Jest ono konsekwencją jego osobistych grzechów.
* * *
Maryja w tajemnicy mojego życia i umierania
Konferencja druga
Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej (z modlitwy Ave Maria).
Dobrze przeżyć swoją śmierć to zadanie wielkiej wagi. Dobrze przygotować się do śmierci, to zadanie jeszcze ważniejsze. Mądrość Boża, która ujawnia się w wypowiedziach biblijnych mędrców, podkreśla bezcenną wartość postawy życiowej, która charakteryzuje się pamięcią na przemijanie: żyć tak, by codzienność była dobrym przygotowaniem na spotkanie z moim Ojcem, który zawierzył mi doczesny zarząd nad konkretną ilością talentów.
Mędrzec Kohelet wyjaśnia, że serce mądre to takie, które "pamięta o czasie i sądzie" (Koh 8, 5), czyli dniu dzisiejszym i godzinie śmierci. Identyczne napomnienie kieruje do nas mędrzec Syrach: "Pamiętaj na ostatnie rzeczy i przestań nienawidzić, na rozkład ciała, na śmierć - i trzymaj się przykazań" (Syr 28, 6).
Podążając przez życie, czynimy różnego rodzaju skróty, dzięki którym mamy nadzieję szybciej osiągnąć swój cel. Nie wszystkie jednak skróty i udogodnienia rzeczywiście skracają drogę do mądrości. Jednym z błędnych założeń jest oddzielanie tajemnicy śmierci od tajemnicy życia. Często rozmijamy się tutaj z mądrością Bożą ukazaną nam w wypowiedziach mędrców. Śmierć - myślimy sobie - to coś, co będzie kiedyś, później, na końcu, coś tragicznego, o czym lepiej nie myśleć, bo psuje radość przeżywanej właśnie codzienności. Życie to dopiero coś fascynującego, daje tyle możliwości realizacji siebie na tysiące sposobów, zapewnia wolność samostanowienia. Czy te dwie rzeczywistości mogą mieć ze sobą coś wspólnego?
Ewangeliczna mądrość, której domaga się od nas Jezus, przejawia się w umiejętnym zespalaniu tajemnicy życia i tajemnicy śmierci. To nie jest ogień i woda, to nie jest gorąco i mróz, to nie jest teraz i potem. Życia nie zrozumie się właściwie bez tajemnicy śmierci, a chwili śmierci nie można dobrze przejść, nie przeżywając w jej świetle następujących po sobie dni życia.
Jak zatem mądrze żyć, by bramę wieczności przekroczyć bez trwogi, z pokojem serca i zaufaniem? W odpowiedzi Kościół nieustannie stawia nam przed oczy osobę Maryi. To ktoś wyjątkowy, komu wszyscy święci zawdzięczają tak wielkie upodobnienie do Jezusa. Kościół nigdy nie stawiał Maryi na równi z którymkolwiek ze świętych czy nawet całą wspólnotą świętych nieba. Ona jest Królową Męczenników, Wyznawców, Proroków, Aniołów...
Odmawiając piękną i starożytną antyfonę Sub tuum praesidium - Pod Twoją obronę, nie zawsze mamy świadomość, że z naszych ust dobywa się jedna z najstarszych modlitw do Matki Bożej. Powstała w Egipcie, w III wieku chrześcijaństwa. W niej nazywamy Maryję naszą orędowniczką, która przyprowadza nas do Jezusa i jedna nas z Nim. W antyfonie Salve Regina podobnie opiewamy Ją jako advocata nostra, naszego obrońcę. Najwyraźniej jednak Jej związek z naszym życiem i umieraniem ujawnia się w modlitwie Zdrowaś Maryjo. Tutaj prosimy Ją, by była przy nas i modliła się za nas "teraz i w godzinę śmierci naszej". Do żadnego ze świętych czy błogosławionych Kościół nie zwraca się w takim duchu i nie wiąże z nim w tak zasadniczy sposób ludzkiego życia i umierania.
Żyć i umierać z Maryją - to gwarancja, że codzienność dobrze przygotuje mnie do najważniejszej chwili mojego istnienia, jaką będzie spotkanie z Jezusem. To gwarancja, że teraz - czyli dzień dzisiejszy, i godzina mojej śmierci zostaną zespolone i staną się wyrazem bezcennej mądrości.
Dlaczego moje dzisiaj i godzina mojej śmierci powinny być oddane Maryi?
Wiemy, że akt oddania siebie może być dokonany tylko Bogu jako naszemu Stwórcy i Ojcu. Trwając w jedności z Nim, możemy owego aktu oddania dokonać także na rzecz Maryi ze względu na szczególne relacje, jakie łączą Ją z Osobami Trójcy Przenajświętszej. Jest to jedyny przypadek oddania się człowieka, który nie tylko nie uwłacza rodzicielskiej miłości Ojca, ale jest przez Niego chciany i pozostawiony wszystkim w testamencie umierającego na krzyżu Syna. Na mocy tego testamentu Maryja staje się duchową Matką każdego człowieka. Jej ręce przejmują troskę o kształt jego życia i kształt godziny jego śmierci. Właśnie w tej tajemnicy tkwi źródło kończącego modlitwę Ave Maria wezwania. Prosimy w nim Matkę Jezusa, by była przy nas i modliła się za nas "teraz i w godzinę śmierci naszej".
Jezus angażuje swą Matkę w wiedzę o mojej osobie. To poznanie mnie przez Maryję ma nie tyle charakter intelektualny, co twórczy, posiadający moc kształtowania mnie. W Bogu - jako moja duchowa matka - Maryja poznaje całe moje życie od czasu poczęcia w łonie ziemskiej matki, poprzez doświadczenie umierania aż po dopełnienie się mego istnienia w wieczności. Nikt z nas nie jest zdolny o własnych siłach posiąść tak dogłębnego poznania. Nasze poznanie tajników osobistego życia - zarówno w wymiarze duchowym, jak i naturalnym - jest częściowe i niedoskonałe. Nie jest też nieomylne.
Zawierzenie Maryi twojego teraz nada kształt godzinie twojej śmierci według najmądrzejszego chyba ze wszystkich powiedzeń: jakie życie, taka śmierć. Klarownie obrazują tę prawdę błogosławieństwa Jezusa z Kazania na Górze (Mt 5, 3-11).
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Ubogi duchem w biblijnej myśli to człowiek samotny, pokorny, pozbawiony ludzkiej ochrony. To ten, który schronienie, ufność i otuchę znalazł w Bogu. To ten, który całkowicie zdał się na wolę Bożą nie w jakiś ogólny sposób, lecz w bardzo konkretny, przejawiający się poszukiwaniem woli Ojca.
Tutaj dosięgamy istoty ducha ubóstwa. Pięknie wyraził ją nieżyjący już ojciec Piotr Rostworowski. "W krzyżu nie jest najważniejsze cierpienie, lecz wypełnienie woli Bożej aż do końca. Chrystus w Ogrójcu nie prosił Ojca o mękę. Wręcz przeciwnie, o jej odsunięcie, jeśli to możliwe. My, chrześcijanie, też powinniśmy być nastawieni nie na cierpienie, ale na spełnienie woli Bożej do końca, choćby przez ból, jeśli to konieczne". Ubogi duchem, kształtowany w szkole Maryi, to człowiek dążący ze wszystkich sił, do tego, by wypełnić wolę i pragnienia Ojca, nawet jeśli będzie to wymagało przyjęcia cierpienia.
Bywają takie postawy, w których wartość życia ocenia się pod kątem jakości rezultatów, skuteczności oddziaływania, ilości przynoszonej satysfakcji, zgodności z wcześniej ustalonym planem. Taka postawa nigdy nie zapewni pokoju w godzinie śmierci, gdyż tak naprawdę życie służyło czyjejś samorealizacji. Serce kierujące się takim nastawieniem jest chore. Choroba szukania własnej woli, a nie woli Ojca ukaże się z całą wyrazistością w godzinę śmierci.
Bywają czasami wielkie zadania życiowe, a czasami ledwo przez innych dostrzegane, które człowiek wykonuje w duchu ewangelicznego zawierzenia Bogu, w którego ojcowskich rękach jest wszystko, bez względu na skuteczność i rezultaty. Ono jest gwarantem dobrej jakości godziny śmierci.
Cytowany już ojciec Rostworowski opowiadał, "że był we Włoszech w San Giovanni Rotondo, u świętego ojca Pio. Przed tym spotkaniem robił gruntowny rachunek sumienia, szukał w sobie różnych słabości. Chciał się dowiedzieć, co jest największą przeszkodą dla niego w dążeniu do świętości. Ojciec Pio natomiast zwrócił mu uwagę na taki szczególik, drobiazg mały. Ojciec Piotr pomyślał nad tym głębiej i doszedł do wniosku, że to rzeczywiście było właśnie to. Wtedy ugruntowało się w nim przekonanie, że nie tylko wielkie rzeczy mogą przeszkadzać w drodze do doskonałości, ale najczęściej maleńki drobiazg wiąże człowieka. Ojciec się tym doświadczeniem często dzielił, zwracając uwagę, żeby nie lekceważyć pozornie nieważnych spraw". Ubóstwo ducha to również umiejętność dostrzegania wielkiej wartości rzeczy małych.
Gdy wraz z Maryją kształtujesz twoje teraz w duchu realizowania woli Bożej, w duchu ufności, nie musisz obawiać się pychy serca. Bez obawy kłamstwa możesz powtarzać piękne wyznanie psalmisty: "Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza. Izraelu, złóż nadzieję w Panu odtąd i aż na wieki" (Ps 131). Godzina śmierci zachowa na wieczność bezcenny skarb duchowego ubóstwa wyrażający się pokorą, ufnością i całkowitym oddaniem się Ojcu. Będzie możliwością zaistnienia po raz kolejny pięknego odruchu serca zdanego całkowicie na Ojca.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Podczas doczesnego teraz Maryja kształtuje w tobie nadprzyrodzony smutek, który woła i tęskni za doskonałością, pełnią, nasyceniem, pięknem. Tym wszystkim jest sam Bóg. Maryja pomaga zrozumieć wartość ludzkich łez - tych wewnętrznych, i tych płynących z oczu, z przeróżnych powodów - i zająć wobec nich ufną postawę. Ten przedziwny smutek, który nie powoduje rozpaczy, ale jednocześnie nie pozwala człowiekowi sprzedać się światu, rodzi się w czystych sercach. One płaczą duchowymi łzami, które przyciągają całą czułą miłość Najświętszego Serca Jezusa. Jego Serce przynosi pocieszenie i pomaga zachować niezmąconą nadzieję, daje cierpliwość i męstwo oczekiwania.
Płacz, który Ojciec chce utulić i uświęcić, może pojawić się, gdy uzmysłowisz sobie tragedię zmarnowanego czasu. Piękne świadectwo takiego bolesnego krzyku połączonego z płaczem pozostawił nam święty Augustyn w swoich Wyznaniach: "Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem... Bezładnie, chwytając rzeczy piękne, które stworzyłeś. Ze mną byłeś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie - rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałeś, krzyknąłeś, rozdarłeś głuchotę moją. Zabłysnąłeś, zajaśniałeś jak błyskawica, rozświetliłeś ślepotę moją. Rozlałeś woń, odetchnąłem nią - i oto dyszę pragnieniem Ciebie. Skosztowałem - i oto głodny jestem, i łaknę. Dotknąłeś mnie - i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim".
Istnieją łzy wywołane fizycznym bądź moralnym cierpieniem. Czasami powodujesz je sam swymi decyzjami i postępowaniem. Bywa, że dopuszcza je Bóg. Maryja pomaga zrozumieć ich wartość i umacnia wiarę. Pokazuje te doświadczenia jako drogę oczyszczenia, dzięki której już w tym życiu otrzymujemy wielką szansę wynagrodzenia za swe osobiste grzechy, szansę pomagania w zbawczym dziele Boga.
Są także i łzy, spowodowane głębszym niż zwykle doświadczeniem, że swoimi grzechami sprawiliśmy Jezusowi przykrość, że na Jego miłość i wybranie odpowiedzieliśmy niewdzięcznością. To właśnie Maryja, pomagając poznać prawdę o sobie, prowadzi do prawdziwego żalu i skruchy. Wówczas wraz ze łzami pojawia się dziecięca ufność, że mimo ogromu nędzy jestem przez mego Ojca bardzo kochany.
Godzina śmierci utrwali jedynie i zachowa na wieczność owoce bezcennego skarbu cierpliwości wobec trudów i mężnego oczekiwania. Będzie okazją do zaistnienia po raz kolejny pięknego odruchu płaczu serca z tęsknoty za pełnią, która w momencie przejścia otworzy dla ciebie na oścież swoje drzwi.
* * *
Maryja w tajemnicy mojego życia i umierania (cd.)
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Matko dobrej śmierci, już dzisiaj oddaję Ci czas i okoliczności, w jakich nastąpi moje spotkanie z Jezusem. Dopomóż mi mądrze żyć, bym czyniąc dobro, zdał ten najważniejszy egzamin życia. Wstawiaj się za mną teraz i w godzinę mojej śmierci. Amen.
Konferencja pierwsza
Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej (z modlitwy Ave Maria).
Życie z Maryją to gwarancja, że codzienność będzie dobrym przygotowaniem do spotkania z Jezusem, że teraz i godzina mojej śmierci zostaną zespolone.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Cichość i łagodność są sławione w Biblii bardzo często. Ludzie, którzy nie szukają rozgłosu, są duchowo prości i ubodzy, umieją zrozumieć i cierpliwie znosić to, co w bliźnim niedoskonałe, zwyciężają zło dobrem, panują nad złością, nie używają przemocy. To o nich mówi Psalm 37, że "posiądą ziemię i będą się rozkoszować wielkim pokojem" (Ps 37, 11).
Kształtowana przez Maryję cichość nie szuka rozgłosu. "Pamiętam taką rozmowę z matką Teresą z Kalkuty - wspomina nieżyjący już bp Chrapek - w której prowokacyjnie powiedziałem jej: - Wiesz co, matko, jestem zgorszony, a ona zaskoczona zapytała mnie: naprawdę ojcze, a czym tak cię gorszę? Mówię jej: matka tak pozwala się fotografować niczym jakaś gwiazda filmowa, a ona z uśmiechem odpowiedziała mi: ojcze, zawarłam z Panem Bogiem układ, powiedziałam - Panie Jezu, z radością pozwolę się fotografować, ale ty w zamian za każde zrobione zdjęcie masz trzy dusze z czyśćca wyswobodzić. Myślę, że właśnie ten epizod - konkluduje biskup - najlepiej obrazuje ów dialog człowieka świętego zanurzonego po uszy w Bogu, a jednocześnie głęboko osadzonego w realiach świata i umiejącego we właściwy sposób korzystać z jego dóbr".
Kształtowana przez Maryję cichość uwielbia Boga swą prostotą. Brat Wawrzyniec od Zmartwychwstania, siedemnastowieczny karmelita bosy z paryskiego konwentu, szewc, kucharz i piewca praktyki Bożej obecności, mawiał: "Nie ma potrzeby dokonywać wielkich dzieł: obracam mały omlet na patelni z miłości do Boga. Gdy go skończę i nie mam innego zajęcia, kładę się twarzą do ziemi i oddaję cześć Bogu, od którego otrzymałem łaskę zrobienia go; wstaję następnie i jestem szczęśliwszy niż król. Kiedy nie mogę już nic uczynić, wystarczy mi, że podniosę źdźbło trawy z miłości ku Bogu... Ludzie szukają dróg, na których mogliby się nauczyć kochać Boga. Pragną to osiągnąć, oddając się sam nie wiem jak różnym praktykom. Podejmują ogromny wysiłek, aby pozostawać w Jego obecności przy pomocy różnych środków. A czyż nie jest prostszym i skuteczniejszym sposobem wykonać wszystko z miłości do Boga wykorzystując zadania, jakie stawia przed kimś jego stan i tak okazać Mu tę miłość oraz trwać wewnętrznie w Jego obecności przez jedność Jego i naszego serca? Potrzeba jedynie podjąć je z uczciwością i w prostocie".
Kształtowana przez Maryję cichość dokonuje wielkich dzieł mocą ufności. Jej brak jest wielką tragedią. Święty Paweł stwierdza, że człowiek zmysłowy, czyli taki, który w procesie poznawania jest pozbawiony światła łaski, nie może pojąć spraw Bożych. Jest jakby ślepy na to wszystko, co Boża mądrość skryła w wydarzeniach, osobach, w tworach przyrody. Ta ślepota jest gorsza od ślepoty fizycznej, ponieważ zamyka człowieka na świat Bożego działania przybrany w płaszcz codzienności i prostych rzeczy. To, co wzgardzone i niepozorne, często staje się narzędziem działania Boga, środkiem, którym On upokarza ludzką pychę.
Kształtowana przez Maryję cichość uczy mądrej współpracy z Jezusem, bo tam, gdzie Jezus, tam jest często dużo tajemnic. Tajemnica zawsze jest obecna w życiu człowieka, bo to, co Boże, nie daje się całkowicie przełożyć na ludzki język.
Cichość i łagodność niosą ze sobą ducha wielkiego ubóstwa wewnętrznego. Dzięki niemu jesteśmy prawdziwymi dziedzicami obiecanej nam nowej ziemi i nowego nieba. Godzina śmierci, która stawia w obliczu Jezusa, moje doświadczenie cichości pieczętuje jedynie i wprowadza w pełnię posiadania "nowego nieba i nowej ziemi". Godzina śmierci jest możliwością zaistnienia po raz kolejny pięknego odruchu cichości ludzkiego serca.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. W terminologii biblijnej, w porządku łaski słowo "sprawiedliwość" odpowiada dobroci i miłosierdziu. Jezus błogosławi więc tych, którzy już teraz łakną i pragną, czyli usilnie dążą, by żyć na co dzień dobrocią i miłosierdziem. Tak kształtowane życie to po prostu realizowanie woli Bożej względem każdego człowieka, o czym przypomina święty Paweł: "Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie" (1 Tes 4, 3). Temu pragnieniu świętości wychodzi naprzeciw Maryja, pomagając wytrwać i nie zniechęcić się na drogach świętości aż do momentu, gdy godzina śmierci zamknie czas wysiłku i sprawi, że spoczniesz w Bogu, źródle wszelkiej dobroci i nasycenia. Godzina śmierci będzie ponownym i już ostatnim odruchem twojego serca - odruchem łaknienia i pragnienia, które Ojciec zaspokoi sobą.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. W doczesnym teraz Maryja wyjednuje dar rozeznania potrzebny do praktycznego i skutecznego wychodzenia naprzeciw ludzkim potrzebom. Uwrażliwia na bliźnich, ukazując drogę uczynków miłosierdzia jako pewną drogę do zbawienia.
Święty Paweł naucza: "To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie. On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej" (Flp 2, 5-8). Prostymi słowami Jezus wyjaśnił świętej Faustynie ducha takiej postawy: "Kiedy po pierwszych ślubach wkrótce zapadłam na zdrowiu, a pomimo serdecznej i troskliwej opieki przełożonych i zabiegów lekarskich czułam się ani lepiej, ani gorzej, wtedy zaczęły mnie dochodzić zdania, że udaję. I tu zaczęło się moje cierpienie, stało się podwójne. Trwało to dość długi czas. W pewnym dniu skarżyłam się Jezusowi, że jestem ciężarem dla sióstr. Odpowiedział mi Jezus: Nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz. Z cierpień twoich będą korzystać inne dusze. Przeciągłe cierpienie twoje da im światło i siłę do zgadzania się z wolą moją".
Godzina śmierci utrwala na wieczność ten piękny sposób postępowania, przynosząc twemu sercu miłosierdzie Ojca. Jest powtórzeniem odruchu otwarcia się na innych, by dać coś z siebie, a tym samym staje się odruchem otwarcia na pełnię miłosierdzia, która przychodzi z rąk Ojca.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Czystość serca, jego prostota i pokora są konieczne, aby spotkać się z Bogiem. Nie tylko na progu wieczności, ale i teraz - w doczesnym życiu. Sam Bóg ustami proroka Izajasza wypowiada umiłowanie ludzi czystego serca: "Ja patrzę na tego, który jest biedny i zgnębiony na duchu, i który z drżeniem czci moje imię" (Iz 66, 2b). Słowami Magnificat Maryi potwierdza to upodobanie: "rozprasza ludzi pyszniących się zamysłami serc swoich, a wywyższa pokornych" (Łk 1, 51-52).
Czyste serce umożliwia nabycie prostoty, o czym wspomina autor Naśladowania Chrystusa: "Prostota przenika Boga i Go rozumie. Jeżeli i ty byłbyś wewnętrznie prosty i czysty, widziałbyś jasno i zrozumiał bez trudu wszystkie rzeczy". Ten, u którego Maryja kształtuje czyste serce, nie jest zaślepiony pychą, zarozumiałością, samouwielbieniem, lecz ma jasne i proste pojęcie Boga. Jak mówi Chrystusowe błogosławieństwo: widzi Boga. Teraz - czyli w tym życiu przez czystą wiarę, a w godzinę śmierci twarzą w twarz.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Serce, które Maryja kształtuje w doczesnym teraz, nabywa stopniowo czystości i otwiera się na Ducha Świętego. A tam, gdzie Duch, tam miłość, mądrość, pokój. Boży duch pokoju pozwala posiadać Boga, widzieć Go wszędzie i we wszystkich. Dlatego święty Franciszek z Asyżu nazywał Go "moim wszystkim", a święty Jan od Krzyża modlił się: "Moje są niebiosa i moja jest ziemia, moje są narody, moi grzesznicy i sprawiedliwi. Aniołowie są moi, Matka Boża jest moja, wszystkie rzeczy są moje, i sam Bóg jest moim i dla mnie, gdyż Chrystus jest mój i wszystek dla mnie". Serce, które w ten sposób jest zamieszkiwane przez Ducha pokoju, samo staje się źródłem pokoju. Kto posiada taki pokój, w naturalny sposób promieniuje nim na otoczenie. Nie doświadcza nienawiści, zemsty, wyrachowania. Jest prawdziwie synem Bożym, synem Tego, który jest wiecznym i niezmąconym pokojem. Ta godność zostaje potwierdzona w godzinę śmierci, przynosząc wszystkie właściwe jej wieczne przywileje.
* * *
Niebo - tajemnica uczestnictwa w naturze Boga
Konferencja druga
Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9).
Przekraczając bramę śmierci, wchodzimy w nowy świat, którego doczesny język nie potrafi opisać. Nie tylko język staje bezradny wobec wieczności. Równie bezradne jest oko, czyli zdolność widzenia i wyobrażania. A jakby tego było jeszcze mało, nawet ludzkie serce ze swoimi najsubtelniejszymi intuicjami nie jest w stanie pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy uznają go za swego Ojca i pragną być z Nim na zawsze.
Żadne wyobrażenia świata, w którym żyjemy, nie ukażą nam, jakim jest nasz przyszły dom, jak urządziła go dla nas Najświętsza Trójca. Jest tak choćby z kilku prostych przyczyn. W niebie nie istnieje doświadczenie czasu, jest wieczne teraz, a przecież każdy z nas rodzi się w doczesności całkowicie ukształtowanej przez czas, przez wczoraj, dziś i jutro. Nigdy nie doświadczyliśmy świata, w którym te trzy pojęcia nie mają żadnego zastosowania.
W niebie nie ma ograniczeń przestrzeni. Jest ono światem ducha. Jego mieszkańcy nie są przywiązani do jednego miejsca, tak jak człowiek z racji posiadania ciała, które sprawia, że może być tylko tam, gdzie jest jego ciało. Mieszkańcy nieba są wszędzie tam, gdzie jest ich myśl, gdzie działają, a więc mogą być w kilku miejscach naraz. Dla nas jest to stan zupełnie nie do wyobrażenia.
Niebo w żaden sposób nie przypomina obecnego świata z najpiękniejszymi nawet jego zakątkami i tworami natury. Piękno nieba jest pięknem świata duchowego i żadne znane nam obrazy nie mają do niego zastosowania. To piękno jest wieczne, a jednocześnie wciąż nowe i nie nużące. Na tym świecie natomiast najpiękniejszy nawet widok spowszednieje, gdy jest się blisko niego nieustannie. Po jakimś czasie już nie fascynuje. Szukamy wówczas nowych przejawów piękna. Piękno tego świata przeminie, co szczególnie mocno uwydatnił święty Piotr Apostoł w swym liście: "Jak złodziej zaś przyjdzie dzień Pański, w którym niebo ze świstem przeminie, gwiazdy się w ogniu rozsypią, a ziemia i dzieła na niej zostaną znalezione" (2 P 3, 10).
Niebo jest społecznością aniołów i ludzi, których liczba jest dla nas niewyobrażalna. Nikt z tej społeczności nie jest kopią innego stworzenia, ale zachowuje sobie właściwe, niepowtarzalne piękno, inność. Niebo ma tyle wymiarów, ile jest w nim stworzeń. One wszystkie współistnieją bez żadnych konfliktów, bez najmniejszego zgrzytu, w pełnej harmonii. Jak to jest możliwe, ktoś sobie pomyśli, skoro tutaj na ziemi wystarczy dwóch ludzi, by rozpocząć ciągnącą się latami, a nawet całymi pokoleniami walkę i nienawiść?
Po śmierci rozpoczyna się wieczność, nowy sposób życia, który nigdy się nie skończy. Wieczności nie możemy tutaj zrozumieć, bo w naszej codzienności obserwujemy, jak wszystkie stworzenia pojawiają się i przemijają.
Czy zatem jest sens mówić o niebie, skoro żadne z doświadczeń tego świata nie może ukazać, czym ono jest?
O niebie trzeba mówić, nieba trzeba pragnąć, o niebie trzeba rozmyślać, w perspektywie nieba koniecznie trzeba przeżywać swoją codzienność, a szczególnie doświadczenie cierpienia. Chociaż prawdą jest, że to, co widzimy w otaczającym nas świecie, nie może w sposób doświadczalny objawić nam tajemnic przyszłego życia, to jednak zarówno Jezus, jak i apostołowie dużo o nim mówili. Święty Paweł po stwierdzeniu, że "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują", dodaje natychmiast: "Nam zaś objawił to Bóg przez Ducha. Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego" (1 Kor 2, 9-10). Nie możemy tutaj na ziemi doświadczyć stanu nieba, ale z pomocą Ducha Świętego - na miarę naszych doczesnych możliwości - możemy się do tajemnic nieba przybliżyć. I to będzie celem podejmowanych właśnie rozważań. Aby jednak do tego celu się przybliżyć, serce człowieka musi przyjąć właściwe postawy, o których już wcześniej mówiliśmy. Potrzebuje pokory, ducha prostoty i szacunku dla tajemnic nieba, których ujawnienie Ojciec pragnie zachować na czas spotkania z każdym z nas. Serce posiadające takie nastawienie skłania Bożego Ducha do złożenia w nim większej ilości światła i mądrości. Nieewangeliczna zaś ciekawość zawsze stawiać będzie temuż Duchowi przeszkody.
Na pierwszym miejscu niebo to uczestnictwo w życiu Trójcy Świętej. Cokolwiek powiemy o niebie, będzie miało sens tylko i wyłącznie w odniesieniu do prawdy o uczestnictwie w Bogu. Nieśmiertelność, niekończące się wzrastanie w wiedzy i miłowaniu, nieustanna aktywność, przemieszczanie się ludzkiego ducha w sposób nieskrępowany i wolny w nieskończonych przestrzeniach nowego świata, wolność od cierpienia, obaw, lęków, nieustanne uczestnictwo w pięknie Boga, pięknie moich najbliższych i wszystkich innych mieszkańców nieba, nieskrępowana zdolność udzielania własnego piękna i wszystko inne, co będzie przedmiotem naszych rozważań, ma swoje źródło w tej najwyższej prawdzie o życiu w niebie - jest ono uczestnictwem w Trójcy Najświętszej.
W tym miejscu trzeba nam dokonać pewnego uściślenia. Często przywykliśmy używać słowa blisko, chcąc opisać relację do Jezusa: być blisko Jezusa podczas życia, być blisko Jezusa w wieczności, być blisko Serca Jezusa, prosimy Jezusa, by był przy nas blisko w godzinie śmierci. I chociaż to słowo jest cenne dla opisu duchowej relacji z Jezusem, nie jest ono wystarczające dla opisu, czym naprawdę jest wieczność z Jezusem.
Jeśli wyobrażę sobie Układ Słoneczny, widzę, że jedne planety krążą bliżej, a inne dalej od Słońca, chociaż wszystkie są przez nie przyciągane. Na podstawie tego obrazu mogę sobie powiedzieć, że Słońce oznacza Boga, który pociąga ku sobie każdego człowieka, że w niebie niektórzy będą bliżej Bożego Serca, a inni dalej, w zależności od tego, jak przeżyli swoje życie, na ile dali się Bożemu Sercu pociągnąć. To nie jest jednak właściwy obraz uczestnictwa w Bogu. Takie pojęcie bliskości wynaturza relację, do jakiej zostaliśmy stworzeni i powołani.
Mogę iść dalej, poszukując lepszego obrazu. Wyobrażam sobie matkę, w której - z jej ciała i krwi - kształtuje się nowy człowiek. Po przyjściu na świat, chociaż zostaje przecięta jedność fizyczna, pozostaje głęboki związek natury psychiczno-duchowej. To piękny obraz i bardziej nam bliski, ale również nieadekwatny: matka, a obok niej narodzone dziecko. Wszystkie obrazy, które chcą opisać bliskość, pokazując, że jedna rzecz jest obok drugiej, bardzo blisko, nawet stykając się, są błędnymi obrazami stanu nieba. W niebie człowiek nie będzie obok Boga, nawet tak blisko jak sklejone dwa kawałki drewna. Te wydają się być czymś jednym, ale to wciąż są dwie odrębne rzeczy, na dodatek połączone ze sobą w sposób sztuczny.
Mówiąc o niebie, Jezus skierowuje naszą uwagę na uczestnictwo. Słowo uczestnictwo mówi nam o zupełnie odmiennym charakterze relacji względem Boga. Tam nie jest się poza Bogiem, obok Boga, jak dwa przedmioty obok siebie, nawet przez fakt stykania się. Mistycy używają bardziej trafnego słowa, mówiąc o zespoleniu się, o zlaniu się w jedno Boga i człowieka. Błogosławiona Maria od Jezusa Ukrzyżowanego używała pięknego obrazu człowieka jako kropli wody, która zostaje pochłonięta przez ocean. W tajemniczy sposób staje się oceanem, ale zarazem zachowuje całkowitą odrębność i świadomość swego istnienia. Bardzo trudno jest wypowiedzieć tę największą i najpiękniejszą ze wszystkich tajemnic nieba, która będzie źródłem najwyższej radości i szczęścia. Bóg stwarza człowieka, ale nie tak, jak rodzi kobieta. Jej dziecko zaczyna żyć obok niej. Zbawiony żyje w niebie życiem Boga, to znaczy, że nigdy nie jest poza Nim. Bóg należy do niego, Boża wiedza, miłość, nieskończoność, piękno i wszystko, czym jest Bóg, stanowią naturalne środowisko jego istnienia. Trzeba prosić Ducha Świętego, by pomógł nam zbliżyć się do tej największej tajemnicy nieba, którą Jezus wypowiedział ustami ojca z przypowieści o synu marnotrawnym: "Moje dziecko, wszystko moje do ciebie należy" (por. Łk 15, 31).
Jak zatem odnieść się do różnych stopni świętości, którymi charakteryzować się będzie społeczność nieba? Na pewno nie w kategoriach odległości od Serca Bożego, ponieważ wieczność jest właśnie niekończącym się wzajemnym uczestnictwem serc, zlaniem się w jedno ludzkich serc z Sercem Boga. Nie ma więc mowy o jakichś odległościach, o tym, że człowiek świętszy jest bliżej Boga, a mniej święty dalej od Niego. Święta Teresa z Lisieux poddaje naszej wyobraźni cenny obraz. Mieszkańcy nieba są jak naczynia o różnej pojemności. Każde z tych naczyń będzie napełnione tak obficie, że nie pomieściłoby już ani kropli więcej. Różnica naczyń tkwi w ich pojemności. Każdy człowiek wciągnięty w głębię życia Trójcy Świętej, będzie pełnią. Jedna pełnia różni się jednak od drugiej.
Jaka będzie twoja pełnia? Czy będzie to pełnia małego naparstka, kieliszka, szklanki czy olbrzymiego naczynia? O tym nie decyduje niebo. O tym decydujesz ty sam w dniu dzisiejszym. Mądrość tego życia przejawia się zatem nie w ilości wiedzy, którą masz, nie w stopniach naukowych, jakie zdobyłeś, nie w sprycie, którym się cechujesz, nie w atrakcyjności wyglądu, którym możesz się poszczycić, nie w ilości wykonywanych prac, nie w duchowych przywilejach i łaskach. Żadna z tych rzeczy, choć na swój sposób wartościowa, nie decyduje o pojemności serca. Tę wykuwa się przez wyrzeczenie się własnej woli, by utożsamić się z wolą Jezusa.
W niebie nikt nie zazdrości drugiemu. Każdy wie, na co zasłużył. W momencie śmierci każdy stanął przed Odwieczną Prawdą i poznał stopień swego upodobnienia się do Jezusa. Poznał i uznał, ile z całego czasu ziemskiego życia było służbą Bogu, a ile służbą swoim ambicjom i pysze.
Pełnienie woli Bożej jest tożsame z obumieraniem sobie i ukazane jako krzyż. Któregoś dnia Jezus powiedział świętej Faustynie: "Widzisz - te dusze, które są podobne w cierpieniach i wzgardzie do mnie, te też będą podobne i w chwale do mnie; a te, które mają mniej podobieństwa do mnie w cierpieniu i wzgardzie - te też będą miały i mniej podobieństwa w chwale do mnie". W niebie jest jakaś szczególnie wielka pełnia, szczególnie wielkie uczestnictwo w pięknie, miłowaniu, szczęściu, wiedzy i działaniu Boga tych ludzi, którzy za życia najbardziej obumarli sobie, decydując się pełnić wszystko nie według swojej woli, lecz woli Jezusa.
Podczas wizji na wyspie Patmos święty Jan Ewangelista słyszy tajemnicze słowa i relacjonuje je nam w następujący sposób: "I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: «Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi i będą oni Jego ludem, a on będzie Bogiem z nimi»" (Ap 21, 3). W niebie Bóg nie będzie pośród ludzi, tak jak był w świątyni Jerozolimskiej, na miejscu wydzielonym, tak jak jest w naszych kościołach, w wydzielonej przestrzeni sacrum. W niebie Stwórca będzie "Bogiem z nimi", będzie "Bogiem z ludźmi", to znaczy, że każdy człowiek, że ja będę doświadczał Jego natury, a nie stał obok, bliżej czy dalej, patrząc i podziwiając. Mój Ojciec jest Bogiem udzielającym się, a nie stojącym obok, nawet bardzo blisko mnie.
Co zatem przyniesie człowiekowi uczestnictwo w Bogu? Żyć życiem Boga, to doświadczać i mieć za swoją - na miarę osiągniętej przez nas pełni - Jego miłość, wiedzę, piękno, świetlistość, nieograniczone twórcze możliwości, zdolność udzielania się, wolność, nieskończoną i nieograniczoną czymkolwiek przestrzeń istnienia, nieustanną aktywność, wolność od cierpienia, trudu, zatroskania o innych. Nieskończone przymioty Boga stają się własnością człowieka. Sposób, w jaki żyje Bóg, staje się sposobem życia człowieka. Wielkości, piękna i szczęścia tej tajemnicy nigdy nie da się wypowiedzieć w tym życiu. Również w samym niebie będzie ona powodem niekończącego się dziękczynienia i uwielbienia kierowanego ku Bogu przez Jego dzieci.
* * *
Niebo - tajemnica wiecznego piękna
Modlitwa zawierzenia Maryi na rozpoczęcie dnia
Maryjo, Królowo Aniołów i Świętych, Ty u boku swego Syna zasiadasz w Jego chwale. Twoje Serce współkróluje z Sercem Jezusa. Prowadź mnie bezpiecznie drogami mojej codzienności, by wieczność i jej piękno stały się również moim domem na zawsze. Amen.
Konferencja pierwsza
Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha (Mt 13, 43).
Niebo to piękno o niewyobrażalnym rozmachu i przejawach. Nawet najbardziej zachwycające formy piękna tego świata nie dadzą ludzkiemu sercu pojęcia o pięknie, w którym zanurzona jest wieczność. Jeżeli próba wyrażenia piękna doczesnego myślą lub słowem nastręcza tyle problemów, to cóż powiedzieć o pięknie wiecznym, które pochodzi od Boga, którym emanuje Maryja, każdy anioł i święty, którym cechują się nieskończone przestrzenie przyszłego świata.
Niektórym ludziom Bóg uchyla nieco tajemniczej zasłony, pozwalając dotknąć swego piękna. Oni jednak pozostają bezradni, gdy próbują przekazać swoje doświadczenie. Znamy dobrze zmieszanie apostołów Piotra, Jakuba i Jana - świadków przemienienia Jezusa na górze Tabor. Wiemy o podobnych doświadczeniach świętego Pawła.
Piękno wieczności jest przede wszystkim pięknem Boga. W tym pięknie uczestniczą wszyscy mieszkańcy nieba. Piękno Boga jest ich własnością, dlatego sami są niewymownie piękni. Piękno Boga staje się ich własnym pięknem.
"Nad drzwiami celi nr 5 w klasztorze San Giovanni Rotondo, w której ojciec Pio mieszkał przez wiele lat, wypisana była maksyma świętego Bernarda: «Maryja jest całą moją nadzieją». Ojciec Pio był zafascynowany urodą Maryi, lecz nie znosił, kiedy porównywano Jej piękność z pięknem tego świata. Słysząc kiedyś, jak któryś z braci śpiewa pieśń maryjną, której refren brzmiał: «Piękna jesteś jak słońce, jak blask księżyca...», zawołał: «Gdyby tak było istotnie, zrezygnowałbym z pójścia do Raju»". Innym razem "ojciec Alberto d'Apolito, przyjaciel i biograf ojca Pio, żyjąc z nim przez wiele lat w klasztorze San Giovanni Rotondo, podsunął mu przepiękny obrazek Madonny z Dzieciątkiem z prośbą o napisanie kilku słów modlitwy na odwrocie. Ponieważ wyraziłem swój zachwyt nad delikatną i kruchą urodą oblicza Maryi, ojciec Pio wziął obrazek w dłonie, przyjrzał mu się uważnie i nagle oddał mi go mówiąc: «Brzydszej już nie mogli namalować». Stanąłem osłupiały, a potem szepnąłem: «Tak, Ojcze! Ojciec widział Maryję i dlatego ten obrazek wydaje mu się brzydki. Jak wygląda Maryja?» A on na to: «A któż jest w stanie opisać Jej urodę?» Po kilku miesiącach, kiedy już zapomniałem o tym wydarzeniu, ojciec Pio zaprosił mnie do swej celi mówiąc: «Przyjdź do mnie, przygotowałem dla ciebie obrazeczek». Wręczył mi naprawdę piękne wyobrażenie Matki Bożej, a na odwrocie napisał wezwanie: «Niech Najświętsza Maryja otworzy ci całe swe serce. Ojciec Pio»".
Niebo to dom pięknych ludzi. Zapowiedź uczestnictwa w pięknie otrzymaliśmy w uwielbionym ciele Chrystusa. Widok samych rąk Jego uwielbionego ciała wprowadził świętą Teresę z Avila w ekstazę. "Pewnego dnia, gdy byłam na modlitwie, spodobało się Panu ukazać mi widome same tylko ręce swoje, a był to widok tak zachwycający, że nie mam słów na opisanie go. W kilka dni później ujrzałam boskie Jego oblicze, które mnie pięknością swoją jakoby całą pochłonęło. Nie mogłam z początku zrozumieć, dlaczego Pan mi się tak ukazywał częściami; później dopiero zrozumiałam, że takie i grzeszne stworzenie, jakim ja jestem, tak wielkiej chwały od razu by nie zniosło". O pięknie ludzkich ciał po zmartwychwstania Święta napisała: "To tylko powiem, że chociażby w niebie nie było innej rozkoszy dla oczu, niż widok tej wielkiej piękności ciał uwielbionych, a zwłaszcza Człowieczeństwa naszego Pana Jezusa Chrystusa, to jedno już byłoby niewypowiedzianą chwałą i szczęśliwością".
Piękno nieba posiada szczególne cechy. Jedną z nich jest świetlistość. Bóg jest światłością. Świetlistość należy do Jego natury. Jest ona również cechą wszystkich stworzeń, które w Nim istnieją. Będzie również twoją cechą, gdy przekroczysz próg wieczności. Pojawianiu się aniołów, wysłanników Boga, zawsze towarzyszy światłość: "Wtem zjawił się anioł Pański i światłość zajaśniała w celi. Trąceniem w bok obudził Piotra" (Dz 12, 7). Anioł nie trzyma w ręku jakiegoś źródła światła, którym mógłby oświecić sobie więzienną celę i dostrzec zamkniętego w niej świętego Piotra. Sam jest istotą świetlistą, która rozprasza mrok. Gdy święty Paweł "zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba" (Dz 9, 3). Była to światłość, którą emanował Jezus.
Święty Jan Apostoł mówi, że "Bóg jest miłością". Daje nam przez to do zrozumienia, że najgłębszą istotą Bożego życia jest miłowanie. Bóg nie tylko czyni dzieła miłości, lecz przede wszystkim cały jest miłością. Gdy w innym miejscu tenże Apostoł mówi, że "Bóg jest światłością, a nie ma w nim żadnej ciemności" (1 J 1, 5), to też nie stwierdza, że Bóg jest jak słońce, które świeci i rozsyła swe promienie wszędzie wokół, tworząc różne cienie. Czymś innym jest słońce, a czymś innym są jego promienie. Chce powiedzieć, że do najgłębszej istoty Boga należy świetlistość. Bóg sam w sobie jest światłem, które nie daje cienia, bo nie jest światłem materialnym, lecz światłem natury duchowej.
Świetlistość nieba i jego mieszkańców jest innej natury niż światło bijące ze znanych nam w tym życiu źródeł. Zbawionym "nie potrzeba światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi" (Ap 22, 5) "i w Jego świetle będą chodziły narody" (Ap 21, 24).
Świetlistość Boga, Jego stworzeń i całego nieba jest nierozerwalnie związana z pojęciem chwały. Gdy święty Łukasz Ewangelista opisuje historię narodzin Jezusa, wzmiankuje o pokłonie pasterzy, którzy wiadomość o narodzinach otrzymali od anioła jaśniejącego chwałą: "Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła" (Łk 2, 9). Wyjaśniając, kim są aniołowie, Kościół wylicza, że są stworzeniami czysto duchowymi, posiadają rozum i wolę, są stworzeniami osobowymi i nieśmiertelnymi. Przewyższają doskonałością wszystkie stworzenia widzialne, a świadczy o tym blask ich chwały. Doskonałość, chwała i związana z nimi świetlistość to będą również twoje cechy, gdy wejdziesz do domu Ojca.
Piękno nieba ma też inną szczególną cechę, trudno ją jednak zobrazować. Jest dynamiczne i żywe. Próbowała je opisać święta Faustyna. "O, mój Boże, że też nie mogę tego opisać, chociaż w najdrobniejszej cząstce. Dusze są przeniknięte Jego Bóstwem, przechodzą z jasności w jasność, światłość zmienna, ale nigdy monotonna, zawsze nowa, a nigdy nie zmieniająca się. O, Trójco Święta, daj poznać się duszom".
Nawet najpiękniejszy widok w tym świecie z czasem powszednieje. To, co ludzi fascynuje w podróżowaniu, to przede wszystkim możliwość zobaczenia czegoś nowego, tętniącego odmiennym klimatem. Piękno tego świata, choć zachwycające i inspirujące, nie wypełni głębin ludzkiego serca. Inaczej jest z pięknem nieba. Jest ono świetliste, żywe, dynamiczne. Nieustannie się zmienia, pulsuje, każdej chwili ukazując się w nowym i zachwycającym przejawie. Jedna jasność przechodzi w inną jasność, zmienia się, ale nie powoduje żadnej monotonii, żadnego znużenia. Jednocześnie zachowuje swoją tożsamość. Oto wykraczający poza nasze zdolności poznawcze Boży paradoks.
Piękno wiecznego nieba nie zna ograniczeń, jest nieskończone w przejawach. To kolejna i równie wyjątkowa jego cecha. Pamiętam takie doświadczenie z czasów, gdy oddawałem się pasji fotografowania przyrody. Wracając do Polski po dwuletnim pobycie w Irlandii, wiozłem ze sobą dziesiątki uchwyconych na kliszach klimatów. Gdy zacząłem je segregować, nie przypuszczałem, że wnet skończy się moja fotograficzna pogoń za pięknem. Układałem jeden zachód słońca obok drugiego. Każdy kolejny okazywał się ciekawszy od poprzedniego. Było ich sporo. I gdy tak siedziałem nad nimi, przyszła mi nagle myśl, że choćbym uchwycił jeszcze kilka tysięcy różnych zachodów słońca, nie zachowam tego piękna dla siebie i nie wyczerpię go. Każde przesunięcie chmurki na tle czerwonej tarczy słońca tworzy coś tak niepowtarzalnego w odbiorze i nastroju, że nie jest w mojej mocy zgromadzić i zatrzymać to wszystko. Nie wypowiesz głębi piękna, które widzisz. Nie zatrzymasz go dla siebie i nie nasycisz się nim nawet wówczas, gdybyś za życia zgromadził tysiące klaserów, wszystkie z samym tylko fenomenem zachodu słońca.
Skoro tak się ma rzecz z przemijalnym pięknem, jakże fascynujące i niewyobrażalne musi być piękno wieczności, które nigdy nie przeminie, a każdej chwili emanuje innym światłem, przechodząc z jasności w jasność.
Wieczne piękno jest odrębne dla każdego anielskiego i ludzkiego istnienia. Miłość, którą Bóg kocha, nie pozwala Mu się powtarzać w stworzeniach. Każdy człowiek jest dla Boga dzieckiem jedynym, któremu oddaje całego siebie. Bóg nie kocha mnie fragmentami miłości, jakie pozostają po miłowaniu innych. Nie kocha również w ten sposób, że upodabnia mnie do innych. Bardzo wymownie o inności piękna, które będzie cechowało każdego z nas, pisze święta Faustyna. "O, dniu jasny i piękny, w którym się spełnią wszystkie życzenia moje, o dniu upragniony, który będziesz ostatnim w życiu moim! Cieszę się tym ostatnim rysem, który mój Boski Artysta położy na duszy mojej, który nada odrębną piękność duszy mojej, która mnie odróżniać będzie od piękności dusz innych".
Jeśli tak przejawia się miłość i troska Boga o mnie podczas ziemskiego życia, to jakież formy przyjmie ona w niebie - domu wiecznego piękna i miłowania?
* * *
Niebo - tajemnica niekończącego się wzrastania
Konferencja druga
Zasiewa się zniszczalne - powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne - powstaje chwalebne; sieje się słabe - powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe - powstaje ciało duchowe (1 Kor 15, 42-44).
Jednym ze zniekształceń prawdy o niebie jest ukazywanie go jako miejsca błogostanu, nicnierobienia, co może kojarzyć się ze specyficzną wręcz nudą wynikającą z przesiadywania na chmurach i śpiewania bez końca uwielbień Boga. Tak ukazują je niektóre reklamy telewizyjne. To jedno z najbardziej prymitywnych wyobrażeń nieba, które uwłacza Bogu, "Ojcu świateł" - jak nazywa Go święty Jakub Apostoł. Uwłacza także samemu człowiekowi, jego powołaniu do prawdziwego szczęścia. Wieczność nie ma nic wspólnego z bezruchem i błogostanem, w którym ludzie zastygają już na zawsze jak rodzynki w cieście.
Jezus opowiedział kiedyś następującą przypowieść. "Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich i dał im dziesięć min i rzekł do nich: «Zarabiajcie nimi, aż wrócę». Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: «Nie chcemy, aby ten królował nad nami». Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: «Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min». Odpowiedział mu: «Dobrze, sługo dobry; ponieważ w drobnej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami». Także drugi przyszedł i rzekł: «Panie, twoja mina przysporzyła pięć min». Temu też powiedział: «I ty miej władzę nad pięciu miastami»" (Łk 19, 12-19).
Znany jest nam dalszy ciąg tej przypowieści. Zarządzanie jedną miną to czas doczesnego życia. Powrót człowieka z królewską godnością to przyjście Jezusa w godzinie śmierci. Zarządzanie miastami to zapowiedź niezwykłej aktywności, jaka czeka nas w wieczności. Jakaż wielka jest dysproporcja pomiędzy zarządzaniem jedną miną, na którą składało się 100 drachm, a zarządzaniem 10 miastami, które obejmują ludzi, instytucje, dobra materialne. Dopiero wejście w wieczność rozpoczyna tak naprawdę pochód ku pełni aktywności i rozwoju człowieka.
W świadectwach świętych odnaleźć możemy liczne wypowiedzi ukazujące życie jako wstęp do prawdziwych misji czekających nas po śmierci. Żadnej stagnacji, żadnego błogostanu, żadnego leżenia na chmurach i wyśpiewywania pieśni.
Święta Teresa z Lisieux mówiła, że po śmierci będzie zstępować, że dopiero wówczas rozpocznie się jej prawdziwa misja apostoła przebiegającego wszystkie kontynenty. Czyż nie obserwujemy owoców, jakie przynosi światowa peregrynacja urny z jej relikwiami? A ileż z tych owoców to działania łaski nikomu nieznane, bo dokonujące się w głębi ludzkich serc?
"Widzę i zdaję sobie jasno sprawę - pisze święta Faustyna - co się ze mną dzieje; pomimo troskliwości przełożonych i starań lekarzy zdrowie moje niknie i ucieka, ale cieszę się niezmiernie z wezwania Twego, Boże mój, Miłości moja, bo wiem, że z chwilą śmierci rozpocznie się posłannictwo moje". W innym miejscu napisze podobnie. "Kiedy wyszłyśmy od lekarza i wstąpiłyśmy na chwilę do kapliczki, która jest w tym sanatorium, usłyszałam te słowa w duszy: Dziecko moje, jeszcze parę kropel w kielichu, już niedługo. Radość zalała mi duszę, oto pierwsze wezwanie Oblubieńca i Mistrza mojego. Rozrzewniło się serce moje i był moment, gdy dusza moja zanurzyła się w całym morzu miłosierdzia Bożego; odczułam, że się zaczyna w całej pełni posłannictwo moje. Śmierć niczego, co dobre, nie niszczy".
Śmierć rozpoczyna prawdziwy rozwój, któremu Ojciec nie nakreślił żadnych granic. W Jego królestwie nie ma monotonii, realizuje się natomiast wieczne wzrastanie w pragnieniach, poznawaniu i miłości. Pięknie pisał o tym święty Grzegorz z Nyssy, ojciec Kościoła z IV wieku: "Ten więc, kto pnie się wzwyż, nigdy nie przestanie iść z początku w początek, przez nigdy nie kończące się początki. Ten, kto pnie się wzwyż, nigdy nie ogranicza swego pragnienia do tego, co już zna; lecz wznosząc się stopniowo, przez inne, wciąż większe pragnienie, ku innemu, jeszcze większemu, dusza dąży drogą ku nieskończoności przez coraz to wyższe wzloty". W innym miejscu wyrazi to prościej: "Dusza, która jednoczy się z Bogiem, jest nie do zaspokojenia w swoim radowaniu: im obficiej zostaje wypełniona pięknem, tym mocniej płonie w swym pragnieniu".
Myśl świętego Grzegorza ukazująca człowieka jako nieskończone pragnienie jest sposobem patrzenia całego Kościoła. Już Psalmista uświadomił sobie tę szczególną tajemnicę ludzkiego ducha, dlatego zanotował: "wnętrze człowieka jest niezgłębione" (Ps 64, 7). Z kolei autor Księgi Mądrości - pisząc pochwałę mądrości - wylicza cechy, jakich nabywa duch ludzki jednoczący się z odwieczną mądrością Boga. "Mądrość jest ruchliwsza od wszelkiego ruchu i przez wszystko przechodzi i przenika dzięki swej czystości. Jest w niej duch rozumny, święty, jedyny, wieloraki, subtelny, rączy, przenikliwy, nieskalany, jasny, niecierpiętliwy, miłujący dobro, bystry, niepowstrzymany, dobroczynny, ludzki, trwały niezawodny, beztroski, wszechmogący i wszystkowidzący, przenikający wszelkie duchy rozumne, czyste i najsubtelniejsze" (Mdr 7, 24. 22-23). To bez wątpienia jeden z najpiękniejszych tekstów Pisma świętego odsłaniający liczne tajemnice nieba, liczne aspekty naszego uczestnictwa w naturze Boga.
Ludzki duch nosi w sobie zdolność sięgania po coraz to piękniejsze i większe dobra. Nigdy nie ogranicza swego pragnienia do tego, co już zdobył. Co to konkretnie oznacza? To mianowicie, że po wejściu w królestwo Jezusa przed każdym z nas otworzy się nieskrępowane wzrastanie w miłowaniu. To samo tyczy się poznawania, czyli rozwoju wiedzy i mądrości. Będzie to możliwe dzięki Duchowi Świętemu, który przenika nieskończone głębokości samego Boga i z nich udziela każdemu mieszkańcowi nieba. W Księdze Apokalipsy święty Jan Apostoł pisze, że została mu ukazana "rzeka wody życia, lśniąca jak kryształ, wypływająca z tronu Boga i Baranka" (Ap 22, 1). "Rzeka wody życia" to niepoliczalna rzesza ludzi zbawionych przenikniętych Duchem Świętym. Ta społeczność lśni jak kryształ. Bierze swój początek od Stworzyciela, który obdarza ją darem istnienia, zdolnością miłowania, darem niewyobrażalnej czystości i możliwością wzrastania w poznaniu. Dla zbawionego, który wchodzi w królestwo Jezusa, wszystko ukazuje się w perspektywach nieskończoności.
Nie kończące się w swym rozwoju miłowanie i poznawanie nosi jeszcze jedną szczególną cechę. Mianowicie będzie odbywać się bez trudu, mozołu, zmagania. Ani miłość, ani wiedza nie będą już zdobywane z takim nakładem sił. Dotyczy to zresztą wszystkich aktywności nieba, o czym zapewnia nas Jezus. Podczas ostatniej wieczerzy mówił uczniom, że w Jego królestwie nie będzie już potrzeba udawania się po naukę. Wiedza i mądrość będą jakby atmosferą, którą się oddycha, którą się chłonie. O nic więcej nie będziemy już pytać, bo wszystko zostanie wyjaśnione (por. J 16, 23). Olbrzymią nadzieją tchną słowa Księgi Apokalipsy, w której Jan Apostoł przekazuje dobrą nowinę o tym, co uczyni Jezus: "I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły" (Ap 21, 4). Mozół, trud, zmaganie, cierpienie należą do tego świata. Są to "pierwsze rzeczy", których przeznaczeniem jest przeminąć na zawsze.
Chociaż nie mamy doświadczalnego wglądu w ten nowy, piękny i wieczny świat, to jednak dzięki refleksji nad księgami Pisma świętego, szczególnie nad nauczaniem Jezusa, nad listami świętego Pawła oraz przesłaniem Apokalipsy, możemy się do niego nieco zbliżyć. Jaki on zatem będzie? Co można by o nim powiedzieć?
Królestwo Jezusa, które stanie się naszym udziałem po śmierci, jest całkowicie Jego darem. Życie w nim polegać będzie na uczestnictwie w naturze Boga, na sposób, jaki jest właściwy każdemu z nas. Nie będzie to bycie gdzieś blisko Niego, ale życie tym, czym On żyje i posiadanie tego, co On posiada. Ze swej natury świat ten jest wieczny. Nie posiada żadnych ograniczeń czasowych ani przestrzennych. Takie pojęcia, jak czas i materia, nie mają tam racji bytu. Jest też światem świetlistym. Jego duchowe światło, zupełnie inne od znanych nam doczesnych świateł, jest nierozerwalnie związane z chwałą Boga i wszystkich Jego stworzeń uczestniczących w Jego Bóstwie. Piękno tego świata jest przede wszystkim pięknem Boga, ale także pięknem zasług, które zgromadzili wszyscy jego mieszkańcy. Każdy z nas wniesie w to wieczne życie jedyny i niepowtarzalny odcień piękna ukształtowany w nim przez Stwórcę.
Królestwo Jezusa nie jest sztywną rzeczywistością. Nie zostało zaplanowane z góry w jakimś określonym kształcie, do którego teraz Jezus dopasowuje na siłę każde ze stworzeń, zniekształcając jego niepowtarzalną inność. Jego królestwo ukształtuje się w pełni dopiero wówczas, gdy ostatni człowiek wejdzie w jego bramy. Będzie miało niezliczoną ilość wymiarów, aby mogła się wypowiedzieć w nim każda kultura, każdy naród, każda jednostka, w doskonałej harmonii, bez cierpień, trudu, lęków, obaw, nienawiści czy przemocy.
Wszyscy, którzy staną się godni wejść do królestwa Jezusa, będą uczestniczyć w nie mającym już końca wzrastaniu, obejmującym wszystkie aspekty człowieczeństwa, a szczególnie miłość i poznanie. To królestwo nie zna bezruchu i stagnacji. Nowy świat cechować się będzie szczególnego rodzaju atrakcyjnością. Nic nas w nim nie znudzi. Będzie to nieustannie ten sam świat, a jednak każdej chwili ukazujący nowy i porywający aspekt piękna.
O głębi uczestnictwa w tym nowym świecie decydować będzie wielkość miłości oraz stopień upodobnienia się do Jezusa w służbie i obumarciu sobie, na jakie się w tym życiu zdobyłem. Będą więc tam wielcy i mali. Nikt jednak nie będzie nikomu zazdrościł, bo każdy będzie pełnią na swoją miarę, rozumiejąc, że na tyle właśnie zasłużył.
* * *
Jerzy Zieliński OCD, W kręgu Bożych tajemnic. Śmierć, czyściec, piekło, niebo,
Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2005.