Blemish 1 10 (HPlDM)


Blemish

1. Łza

Gwar rozbrzmiewający w Wielkiej Sali 1 września tym razem był o wiele cichszy, niż jeszcze rok temu. I dwa lata temu. I trzy, i nawet dziesięć lat. Ponura atmosfera wisiała w powietrzu jak niewidzialna mgła. Prześlizgiwała się pomiędzy świecami, mieszała z powietrzem. Każdy nią oddychał, zaciągał się tym strasznym nastrojem. Zły czas. Smutny czas.

Harry poprawił zsuwające się z nosa okulary. Za chwilę rozpocznie się ceremonia przydziału. Kto tym razem będzie trzymał pergamin z nazwiskami? Jeśli jakieś nazwiska oczywiście są. Jeśli ktokolwiek w tych czasach chce uczęszczać do Hogwartu. Powiódł spojrzeniem po sali. W każdym z wielkich stołów siedziało w przybliżeniu o połowę mniej uczniów, niż jeszcze kilka miesięcy temu, podczas zakończenia roku.

Niektórzy nie pojawili się ze strachu. Każdy wolał być z rodziną - złudne wrażenie bezpieczeństwa. Odkąd zabrakło... Teraz po prostu Hogwart nie wydawał się już tak niezdobytą twierdzą, nie był już tym samym rajem, co dawniej.

Innych uczniów brakowało z zupełnie innego powodu - spojrzał z nienawiścią na opustoszały stół Ślizgonów. Siódmy i szósty rok prawie całkowicie zniknęły. Pewnie teraz wszyscy mają na przedramionach obrzydliwe znaki - parsknął gniewnie i wbił spojrzenie w stół.

Kiedy w pociągu Harry natknął się na Draco Malfoy'a zaniemówił. Przynajmniej na moment. Bo chwilę później miał ochotę rozerwać go na strzępy. Co ten mały diabeł, ten śmieć, tu robi?! Jak śmie...?! Zdradliwy szczur, czego tu szuka tym razem?! I do diabła z różdżkami! Zrobiłby to gołymi rękami, własnymi zębami mógł mu przegryźć żyły. Miał ochotę drzeć z niego skórę pasami, wąskimi i krwawymi strzępami. Żeby czuł ten sam ból, który on, Harry, czuł w swoim sercu. O którym myślał cały czas, którym dręczył się przez te wszystkie dni odkąd... Odkąd...

Gniew płonął w nim jeszcze zbyt mocno by wybaczyć Ronowi i Hermionie. Uwiesili mu się na ramionach - Hermiona dodatkowo rzuciła na niego silencio. Przypuszczał, że przejdzie mu do jutrzejszego śniadania - jednak teraz, kiedy wciąż słyszał w myślach śmiech tego idioty... Nie był w stanie spojrzeć na swoich przyjaciół. Po prostu nie mógł im wybaczyć takiego poniżenia.

Rzucił okiem na stół prezydialny. Tam również brakowało kilku postaci. Nowym nauczycielem Obrony znów został jakiś bardzo wychudzony i wymizerowany mężczyzna. Na pewno nie wywarł najlepszego wrażenia.

Coś ścisnęło mu serce, kiedy spojrzał na wysokie, podobne do tronu krzesło. Wciąż było puste. Profesor McGonagall nie zajęła go, pomimo, że nominalnie to ona była teraz dyrektorką Hogwartu. I nikt tego nie komentował. Jakby wszyscy łudzili się, że Dumbledore po prostu wyszedł na chwilę... Że wróci... Do diabła z nimi.

Zacisnął palce na krawędzi stołu, kiedy jego spojrzenie prześlizgnęło się dalej. Na krześle Snape'a siedział teraz, wygodnie rozwalony Slughorn. Ale Snape... Nie, Harry nie był w stanie teraz o nim myśleć. Bał się pozwolić sobie o nim myśleć. Pod koniec sierpnia, w swoim pokoju u Dursleyów, pozwolił sobie o nim pomyśleć... Pamiętał wściekły krzyk wuja Vernona, kiedy we wszystkich oknach na piętrze szyby rozprysły się w drobny mak. A przecież Harry nie rzucił nawet pół zaklęcia! To nie był też wiatr, ani kamień ani nic materialnego. To była tylko czysta nienawiść. Po prostu nienawidził. NIENAWIDZIŁ.

Westchnął głęboko, wyrzucając z umysłu te wspomnienia. Przy stole nie było też Hagrida - znowu wyruszył wypełnić jakieś zadanie dla Zakonu. A może po prostu siedzi zaszyty w jakiejś jaskini ze swoim bratem? Nie, na pewno nie... Hagrid by się przecież tak zwyczajnie nie wycofał, nie poddałby się. Walczyłby na pewno do upadłego, do końca... Końca...? Harry splótł dłonie i wbił w nie spojrzenie, modląc się najgoręcej jak potrafił - chociaż bezgłośnie - żeby jednak Hagrid został z Graupem, żeby nie ryzykował, żeby...

Znów spojrzał na stół Ślizgonów. Draco Malfoy leniwie zmrużył oczy, rozmawiając z jakimś piątoklasistą. Był bledszy niż zwykle, wciąż wyglądał jakby był chory. Tylko cienie pod oczami nie były już tak wyraźne - chociaż jego twarz nadal była wychudzona. Policzki miał zapadnięte - wyglądał jak szczur. A może Gryfon po prostu to sobie wmówił.

Nagle ich spojrzenia skrzyżowały się - Harry zacisnął zęby, żeby nie rzucić się na tego drania już teraz. Ale nie odwrócił wzroku. Malfoy wykrzywił się drwiąco i powrócił do przerwanej rozmowy, ignorując go zupełnie.

Kilka świec ponad stołem Gryffindoru rozprysło się w obłoku iskier. Ale prawie nikt tego nie zauważył.

***

- Przeszło ci już?

Harry podniósł głowę, patrząc na Rona. Teraz, nie licząc Nevilla Longbottoma mieszkali w dormitorium sami. Ron usiadł na łóżku naprzeciwko Harry'ego, podpierając się rękami.

- Chyba tak. - Westchnął w końcu.

- Ale...? - Przyjaciel uniósł brew.

- Ale?

- Bo domyślam się, że masz jeszcze jakieś ale. - Teraz Weasley uśmiechał się już szeroko.

- Ale nigdy więcej nie rzucajcie na mnie silencio. Nigdy. - Harry też się wyszczerzył i rzucił w Rona poduszką.

I przez tę jedną chwilę było jak kiedyś. Kiedy rzucali w siebie poduszkami i potem, kiedy rozmawiali o sporcie, miotłach, kiedy przyszedł Neville - spóźniony, bo znów pozwolił na siebie rzucić urok... Przez te kilka godzin Harry mógł udawać, że wszystko jest dobrze.

Ale potem przyszedł czas, żeby kłaść się spać. I późną nocą Harry Potter bardzo mocno gryzł poduszkę, żeby nikt nie słyszał jego szlochu.

***

Było późne popołudnie. Harry szedł korytarzem w stronę gabinetu dyrektorki. Musiał wiedzieć. Setki razy rozmawiał o tym w pokoju wspólnym z przyjaciółmi. Co robi tutaj Malfoy? Czemu nie zamknęli go w Azkabanie, kiedy tylko pojawił się na horyzoncie? Przecież to takie oczywiste! Przeklęty śmierciożerca, oślizgły gad...

- Harry... Naprawdę nie wiem czy powinniśmy przeszkadzać... - Poczuł jak Hermiona szarpie go delikatnie za rękaw. - Profesor McGonagall ma pewnie tyle obowiązków... Zwłaszcza teraz... Może...

- Hermiono, przecież tu chodzi o Malfoy'a! - Syknął, zatrzymując się jednocześnie. - Cały zeszły rok próbował zabić... - Nie przeszło mu to przez gardło.

- Ja wiem Harry... Ale... To naprawdę niemożliwe, żeby McGonagall pozwoliła mu tak zwyczajnie wrócić do szkoły. Na pewno miała powód. Dobry powód, Harry. - Spojrzała mu w oczy.

- Więc niech mi go pokaże! Ten cały powód. Niech mi powie, dlaczego jest tak a nie inaczej! Dlaczego ten morderca może tu być! - Syczał jadowicie, choć niewiele brakowało żeby krzyczał.

- On nie jest mordercą, Harry. - Szepnęła cichutko. Spojrzał na nią, mrużąc oczy.

- Nie jest? No tak, nie jest... Tylko dlatego, że jest śmieciem i tchórzem. - Uderzył pięścią w ścianę. Hermiona wzdrygnęła się na ten gest.

- Gdyby to było coś, o czym powinniśmy wiedzieć, ktoś na pewno by nam powiedział już dawno. Ktoś z Zakonu albo...

- Hermiono do diabła! Ja widziałem to wszystko, słyszałem każde jego słowo! - Teraz już krzyczał. Powoli - albo zastraszająco szybko, zależy od punktu widzenia - puszczały mu wszystkie hamulce. - Coś mi się w końcu od nich należy! Jakieś cholerne wyjaśnienie!

Hermiona patrzyła na niego przez chwilę. Z całej jej postawy emanował tylko spokój. Jego krzyk i wściekłość nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Po szybie najbliższego okna bardzo powoli zaczęło pełznąć pęknięcie. Bardzo powoli.

- W takim razie idź do niej sam. Ja nie zamierzam jej teraz męczyć. Ufam jej, jestem pewna, że cokolwiek postanowiła, miała ku temu dobre powody. Ale oczywiście ty myślisz, że musisz wiedzieć wszystko. Wokół ciebie nie kręci się cały świat! - Zakończyła gniewnie i odwróciła się na pięcie. Harry patrzył jak odchodzi szybkim krokiem, jak znika za rogiem korytarza.

- Bez sensu. - Westchnął i oparł się o parapet. Spojrzał na pękniętą szybę. Kolejna rzecz, o której nie chciał myśleć.

Dlaczego ona nie rozumiała? Ron jakoś nie miał problemów z przyjęciem do wiadomości, że Harry potrzebuje wiedzieć tak, jak ryba potrzebuje wody. Dla Hermiony zaś ważniejsze było samopoczucie profesorki! Pff, jak ona mogła nie pojmować, że...

Usłyszał zbliżające się zza zakrętu kroki. Przez chwilę myślał, że to może Hermiona wraca - ale nie, tym razem dźwięk dobiegał z przeciwnego kierunku. Niewiele myśląc, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty pelerynę swojego ojca i zarzucił sobie na ramiona. W ostatniej chwili naciągnął kaptur, kiedy w korytarzu pojawił się... Draco Malfoy.

***

Patrzył, jak Ślizgon powoli podchodzi do okna. Był zupełnie sam - Crabbe i Goyle nie pojawili się w tym roku w szkole. Stanął przy oknie, tuż obok Gryfona. Harry nie ruszał się, obawiając się, że Malfoy może usłyszeć szelest jego ubrania. Był tak blisko...

A gdyby teraz wyciągnąć różdżkę i rzucić jakiś cichy urok? Najlepiej działający z opóźnieniem... Albo szybkie silencio i jakieś zaklęcie, które ten śmieć zapamiętałby na długo... Może jeszcze nie Cruciatus ale coś podobnego...Chociaż i na Cruciatus kiedyś przyjdzie pora - uśmiechnął się mściwie pod peleryną.

Draco oparł dłonie na parapecie i wyjrzał przez okno. Słońce pochylało się już nad Zakazanym Lasem, cienie wydłużały się. Wtedy blondyn wyciągnął rękę i jednym długim palcem powiódł po pęknięciu na szybie. Harry przyjrzał się jego twarzy, lekko zdumiony. Jego oczy błyszczały nienaturalnie. Kiedy dotarł do końca pęknięcia po policzku spłynęła łza. Tylko jedna.

Harry cicho wycofał się i odszedł. Stąpał uważnie, żeby niczym nie zwrócić na siebie uwagi. Jakby od każdego kolejnego kroku zależało jego życie. Żeby nie myśleć o tym, co przed momentem zobaczył. Ale myśli przyszły same.

W jednej chwili odechciało mu się wszelkich zaklęć. To by było... Żałosne, gdyby rzucił cokolwiek na Malfoy'a. Oczywiście nikt nie wyklucza, że kiedyś rzuci na niego coś interesującego. Ale teraz... Kiedy ten szmatławiec, śmieć, zgniła żmija... Kiedy on tak po prostu płakał... To nie mógł być Draco Malfoy. To po prostu niemożliwe. Łzy były dla niego zbyt ludzkie.

***

Nie powiedział o Malfoy'u ani Hermionie ani tym bardziej Ronowi. Byli jego najlepszymi przyjaciółmi, to oczywiste, ale... Ale nie umiał sobie wyobrazić jak im o tym opowiada. Już miał przed oczami uśmieszek Rona, już widział jak przyjaciel naśmiewa się ze Ślizgona na korytarzu... Nie. Może i chciał zgnębić tego oślizgłego drania ale wolał to zrobić w pojedynku, w walce, kiedy obaj będą mieć równe szanse. Był w końcu Gryfonem!

- A jak w końcu było u McGonagall? - Zapytała Hermiona, wynurzając się zza muru podręczników. On sam rozgrywał z Ronem partię szachów, przegrywając spektakularnie.

- Nie znałem hasła, więc u niej nie byłem. - Skłamał gładko przeklinając się za to. Hermiona skinęła głową jakby dokładnie tego się spodziewała i ponownie zniknęła za książkami. Harry westchnął tylko. Przeszła mu ochota na rozmawianie z kimkolwiek.

***

O tej porze biblioteka powoli pustoszała. Przechodził wzdłuż regałów, nie myśląc o niczym. Nie czytał nawet tytułów książek. Cieszył się spokojem - wreszcie nikt nic od niego nie chciał, nikt się na niego nie wściekał i niczego nie oczekiwał. Nikt nie mówił o Voldemorcie, nie nazywał go wybrańcem, pogromcą zła, zbawicielem świata... Tylko cichy szmer szeptanych rozmów i szelest przewracanych kartek.

- Oddaję książki, Pani Pince. - Oświadczył o wiele za głośno Slughorn, objawiając się przy biurku bibliotekarki. Rzeczona spojrzała na niego piorunująco i sięgnęła do szuflady, wyciągając niewielki prostokąt pergaminu.

- Dwie pozycje z działu Eliksirów, jedna z działu Ksiąg Zakazanych i jeszcze jedna z Zielarstwa. - Mówiła sztucznie przyciszonym głosem, jakby chciała zwrócić Slughorowi uwagę. Harry omal nie zastrzygł uszami na wzmiankę o dziale Ksiąg Zakazanych. Na chybił trafił wyciągnął z półki książkę i otworzył ją, udając bardzo zainteresowanego treścią.

- Sądzę, że jest wszystko. - Uśmiechnął się Slughorn. Harry tymczasem wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę jednego ze stolików, przy którym siedziały jakieś Krukonki z drugiego roku. Szepnął zaklęcie, kryjąc różdżkę między kartkami książki.

- Och, wspaniale, w takim razie... - Nagle bibliotekarce przerwał ostry, wysoki krzyk. Z ogniem w oczach spojrzała w kierunku jego źródła - Jedna z Krukonek stała na krześle, pozostałe trzy szybko poszły za jej przykładem, piszcząc cienko.

- Myszyyy! Ratunku, tu są myszy!

- Żadnych hałasów w bibliotece!!! I żadnych myszy!!! - Pani Pince prawie pobiegła w stronę dziewcząt, razem z nią Slughorn, wyraźnie spragniony sensacji. Wszystkie oczy zwrócone były teraz na przerażone uczennice, ktoś śmiał się głośno. Siedem błękitnych myszek szalało radośnie pod stołem.

Harry podszedł szybko do biurka bibliotekarki. Książkę grubą jak cegła, w czarnej okładce i tytułem w niezrozumiałym dla niego alfabecie od razu rozpoznał jako tę, z działu Ksiąg Zakazanych. Wrzucił ją do swojej torby, na jej miejscu pozostawiając "Rośliny bagienne kwitnące w przesilenie wiosenne lat przestępnych". Przypadkowo również w ciemnej oprawie. Ulotnił się z biblioteki, nie niepokojony przez nikogo.

Tylko błękitne oczy w odcieniu arktycznego lodu śledziły go nieporuszone. Ale tego nie zauważył.

***

Przeglądał księgę po raz kolejny. Siedział zakopany w poduszkach, nad nim płonęło w powietrzu kilka świec. Znajdował się w Pokoju Życzeń - tym wspaniałym miejscu, gdzie nikt o nic go nie pytał i nie przeszkadzał.

Przewrócił stronę. Kartki tej księgi były cieniutkie jak bibuła. W duchu zdziwił się, że Slughorna zainteresowało coś takiego. Tematy działów były poświęcone głównie legilimencji, oklumencji, wszelkiego rodzaju czarom działającym na umysł i podświadomość. Większość - a właściwie wszystkie z nich nie były zbyt przyjazne.

Ot chociażby takie Vastomente. Jedno słowo, jeden ruch różdżką i ofiara zwijała się z bólu, bo wydawało jej się, że ogień trawi jej ciało. Po prostu jej się wydawało. A co ciekawsze - po jakimś czasie na ciele ofiary naprawdę pojawiały się pęcherze a skóra schodziła płatami. Bo umysł wierzył w ogień tak mocno, że aż zmuszał ciało do obrony. Fascynujące.

I tak dalej w ten deseń. Harry naprawdę się zdziwił, kiedy spojrzał na zegarek. Okazało się, że na czytaniu spędził trzy godziny! Niesamowite! Nawet tego nie zauważył, jak to się stało? Przecież dopiero kilka rozdziałów...

Uśmiechnął się do siebie. Naprawdę ciekawe, co by na to powiedziała Hermiona... Zaraz jednak zreflektował się - Hermionie na pewno nie podobałby się sposób, w jaki zdobył ten tom. Czy to kolejna rzecz, o której nie będzie mógł powiedzieć przyjaciołom?

Nienawidził kłamać. Ale od jakiegoś czasu kłamstwa były częścią jego życia.

***

Kolejne dni wyglądały podobnie. Lekcje, drobne utarczki ze Ślizgonami, posiłki a wieczorami siedział, pochłaniając słowa ze swojej książki. Nie znaczyło to, że był kompletnie oderwany od rzeczywistości - najważniejsze fakty rejestrował od razu. Na przykład Malfoy. Był dziwnie cichy - Harry'emu wcale nie podobał się nowy wizerunek Ślizgona. Z łatwością przełknąłby jego zwykłe docinki i drwiny, jednak dławił się tym spokojem.

- On musi coś planować. - Rzucił któregoś wieczoru na początku października.

- Kto? - Ron siedział na kanapie obok Hermiony. Pomimo, że mieli bardzo dużo miejsca siedzieli ściśnięci, wtuleni w siebie jak dwa gołąbki. Harry starał się tego nie rejestrować. Nie chciał widzieć jak palce jego przyjaciela bawią się kosmykiem jej włosów. Nie to, żeby był zazdrosny - Hermiona była tylko jego przyjaciółką. Jednak...

Ron i Hermiona byli oczywista parą. Na szczęście jednak - dla Harry'ego - Ron nie całował się z nią w każdej wolnej chwili jak to robił z Levender. Praktycznie nic w ich przyjaźni się nie zmieniło... Tylko czasem Harry'emu było bardzo dziwnie, kiedy wiedział, że pod stołem dłoń jego kumpla błądzi po kolanie jego przyjaciółki. To było jak... Jak coś niewłaściwego. Coś brudnego.

- Malfoy oczywiście. Zachowuje się jak nie on. - Odwrócił się w stronę kominka, żeby nie patrzeć na nich. Ogień trzaskał radośnie.

- Och, daj spokój Harry. Przecież tyle razy już ci mówiłam - Nie byłoby go tutaj, gdyby nie miał dobrego powodu. - Hermiona ziewnęła, zasłaniając usta dłonią.

- W zeszłym roku też nie chcieliście mi wierzyć. - Odwrócił się mierząc ich wzrokiem. Hermiona podciągnęła kolana pod brodę. Ron dla odmiany bawił się jej kolczykiem. Jeśli pocałuje ją w ucho to wyjdę. - Pomyślał Harry. Jego twarz pozostała niewzruszona.

Hermiona otworzyła usta żeby coś powiedzieć, jednak w tym momencie Ron polizał jej szyję, tuż obok migocącego w blasku ognia kolczyka. Zachichotała.

Harry zamknął oczy. Pękniecie - tym razem szybkie jak błyskawica - przegryzło się przez szkło w ramce na zdjęcie, nad kominkiem. Harry popatrzył na nie zamyślony.

Usiadł w fotelu tak, żeby nie widzieć swoich przyjaciół.

Te rzeczy, które wciąż zdarzały się wokół niego... Pękające szyby, szkło rozpryskujące się w pył. Wczoraj przy śniadaniu Creaven chciał mu zrobić kolejne zdjęcie nawijając przy tym o wybrańcach i pogromcach. W koszyku z owocami wybuchło jabłko. Dosłownie wybuchło, opryskując pół stołu przecierem jabłkowym. Wszyscy myśleli, że ktoś po prostu wpakował w nie petardę, śmiali się głośno. Draco Malfoy popatrzył wtedy lekko zniesmaczony na ich stół. Przez jedną chwilę patrzyli sobie w oczy. Tylko chwilę.

Coraz częściej, kiedy był zdenerwowany to się zdarzało. Nie uważał, że to zdrowe. Ukrył twarz w dłoniach, kiedy usłyszał, co Ron szepce Hermionie do ucha. A ona znów zachichotała.

***

CDN

Blemish

2. Pokój życzeń 

 

Stał w Pokoju Życzeń. Przed nim w klatce siedziała szara mysz. Westchnął głęboko. Wszedł tutaj życząc sobie miejsca, gdzie mógłby wypróbować zaklęcia ze „swojej” książki. I tym razem w pokoju nie było nic oprócz niskiego stolika i kilku klatek z myszami.

 

Najbliższa mysz patrzyła na niego zaniepokojona, kiedy wyciągnął różdżkę. Westchnął tylko. To będzie potworne. Przypomniał sobie Moody'iego, na zajęciach OPCM. On demonstrował im niewybaczalne na pająkach. Harry nie wiedział, czy łatwiej by mu było mierzyć różdżką do pająków czy do myszy.

 

- Vastomente - szepnął, celując w mysią głowę. Z jego różdżki wystrzelił prawie niewidoczny, przypominający wodę albo szkło płomień. Mysz przez chwilę się nie ruszała - a potem zaczęła piszczeć przeraźliwie i rzucać się po klatce.

Przez moment patrzył na to przerażony. A potem rzucił się do drzwi, przykładając ucho do dziurki od klucza. Nic... Żadnych kroków, nikt się nie zbliżał. Ale jeśli ten gryzoń nadal będzie tak wrzeszczał...! Odetchnął głęboko i wymierzył w zwierzę.

 

- Avada Kedavra - z jego różdżki tym razem wystrzeliła wściekle zielona błyskawica. Zapadła cisza.

 

Różdżka wysunęła się z jego palców. Odbiła się kilka razy od podłogi, wystrzeliły czerwone iskry. Ale on nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Stał jak sparaliżowany, patrzył na maleńkie, nieruchome ciałko.

 

Jezu.

 

On nie pomyślał o tym, on nie chciał jej zabić!!! On naprawdę nie pomyślał, to się stało samo... On nie chciał, on nie wiedział jak to się mogło... Zupełnie nieświadomie... Po prostu chciał ją uciszyć... Jezu... Z tysiąca zaklęć, od najprostszego silencio zaczynając - musiał wybrać akurat to...

 

Na sztywnych nogach podszedł do klatki. Włożył do niej rękę i wyciągnął delikatnie gryzonia. Pyszczek miał szeroko otwarty, oczy wywrócone białkami do góry. Upuścił go ze wstrętem w suche trociny wyściełające klatkę.

 

Zrobił to odruchowo. Był pewien. Nawet o tym nie pomyślał. Nie chciał przecież... Odsunął się w pańce od klatek, skulił pod drzwiami. Bał się. Bał się siebie. A gdyby to nie była mysz tylko człowiek? Czy wtedy też, tak bezmyślnie... Bez żadnego zaangażowania... Voldemortowi przynajmniej sprawia to przyjemność. A on nie czuł nic. On po prostu to zrobił.

 

Gardło miał ściśnięte. On tego nie zrobił... Nie, to niemożliwe... Nie mógłby przecież... Ale jednak ona była martwa. Martwa martwa martwa! Zdechła, nieżywa, martwa... Błysk zielonego światła i pstryk! Nie ma! Zaśmiał się histerycznie. Czy już był potworem czy jeszcze nie? Czy już miał biec do Świętego Munga, niech go zamknę, zwiążą, niech złamią jego różdżkę...

 

Podniósł się nagle na nogi. On o tym nie myślał - nie miał najmniejszego zamiaru wypowiadać tego zaklęcia. Więc... Może... Ktoś pomyślał o tym za niego? Lekcje oklumencji ze Snape'm - tu zgrzytnął zębami - były zamierzchłą przeszłością. Od tamtego czasu ani razu nie oczyszczał umysłu, nie skupiał się na zamknięciu go przed wrogami. A teraz jego „nauczyciel” był po stronie Voldemorta. Zresztą Voldemort też był doskonałym leglimentą...

 

Czy to możliwe żeby... A jeśli tak - czy następnym razem zrani człowieka? Rona? Hermionę? Czy następnym razem, kiedy nie będzie mu się podobało jak się całują, czy...

 

Ukrył twarz w dłoniach. Słyszał jak gną się cienkie druty klatki zdechłej myszy. Chciał to zniszczyć, żeby nikt się nigdy nie dowiedział... Słyszał, jak kula metalu stacza się na podłogę z cichym brzękiem. Trociny rozsypały się na podłodze.

 

Podniósł swoją różdżkę i schował ją do rękawa szaty. Nie patrzył na resztę gryzoni. Niech ich nie ma, niech znikną... Odwrócił się do drzwi i nacisnął klamkę, wychodząc na korytarz.

 

- Bawimy się z myszkami, co?

 

Krew zamarzła mu w żyłach.

 

***

 

Patrzył w oczy Draco Malfoya. Ślizgon stał tuż przy drzwiach, oparty o ścianę. Ich twarze były teraz oddalone od siebie zaledwie o kilka cali. Harry czuł ciepło jego ciała i świeży zapach jego oddechu. Czuł jak robi mu się gorąco - ale nie wiedział czy z nerwów, czy z gniewu czy...

 

- Malfoy. - Syknął.

 

- Miło, że wciąż pamiętasz jak mi na imię. Zaiste, tego się po tobie nie spodziewałem. - Blondyn uśmiechnął się krzywo i pchnął go silnie z powrotem do wnętrza Pokoju Życzeń. Zaraz też sam wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

 

- Czego chcesz? - Warknął Harry. Szukał w twarzy, w ruchach zdrajcy jakiejkolwiek podpowiedzi, co do jego zamiarów. Ale Ślizgon znów nonszalancko oparł się o drzwi, wkładając dłonie do kieszeni dżinsów. Kilka platynowych kosmyków opadło mu na twarz.

 

- Zdziwiłbyś się. - Rzucił okiem na bezładny kłąb metalu, który był kiedyś klatką. Niespodziewanie szybko w jego dłoni pojawiła się różdżka. - Accio!

 

Resztki klatki poszybowały płynnie do jego wyciągniętej dłoni. Zupełnie zignorował wymierzoną w siebie różdżkę Gryfona.

 

- Interesujące musze przyznać. - Zajrzał przez powyginane pręty, patrząc na martwą mysz. - Podnieca cię to, Potter? - Rzucił, nie podnosząc głowy.

 

- Co?

 

- Celowanie do mnie różdżką, kiedy z tobą rozmawiam.

 

- Jesteś wariatem.

 

- W takim razie mamy ze sobą coś wspólnego. - Spojrzał Gryfonowi prosto w oczy, uśmiechając się lekko.

 

- Co ty pieprzysz, Malfoy? - Harry wciąż nie opuścił różdżki. Ślizgon z obrzydzeniem rzucił klatką w przeciwległy róg pomieszczenia.

 

- Po co nam takie ciężkie słowa. Porozmawiajmy. Opuść różdżkę - wystarczy odrobina zaufania. - Schował swoją różdżkę do kieszeni szaty. Wyciągnął przed siebie dłonie, jakby chciał zapewnić, że naprawdę niczego nie ukrywa.

 

- Jednak jesteś wariatem. Jeśli uważasz, że mógłbym ci zaufać po tym, co zrobiłeś to chyba naprawdę oszalałeś. - Harry syczał wściekle. Spojrzeniem chciał przewiercić Malfoya na wylot. Tymczasem blondyn roześmiał się. Głośno - jego śmiech był szczery, ale jednak coś w nim było nie tak. Coś, co przywodziło na myśl płacz.

 

- Co ci jest Malfoy? Przedawkowałeś coś nielegalnego? - Gryfon uśmiechnął się krzywo.

 

- Och, ależ skąd Złoty Chłopcze Gryffindoru. Bynajmniej, Nadziejo Czarodziejskiego Świata. - Jego słowa aż ociekały ironią. - Wiesz, co mnie tak rozśmieszyło? - Zachichotał kolejny raz. - Jesteście teraz do siebie tacy podobni... Nawet głos macie podobny. I spojrzenie - twoje i jego, praktycznie takie samo.

 

- O kim ty do diabła mówisz, Malfoy?

 

- Och, nie domyślasz się?

 

- Kto?! - Warknął przez zęby. Miał dosyć tej głupiej zabawy.

 

- Sam - Wiesz - Kto. - Uśmiech spełzł z twarzy Malfoy'a. Zapadła cisza. Tylko różdżka znów wyślizgnęła się z palców Harry'ego.

 

***

 

- Odwołaj to. - Warknął, zaciskając dłonie w pięści. - Odszczekaj.

 

- Ale przecież ty czujesz, że to prawda. - Malfoy osunął się po drzwiach na podłogę, obejmując kolana ramionami. Znów przypominał tego chłopaka, który płakał wtedy na korytarzu. Harry czuł, że sam niedługo będzie w stanie utrzymać się na nogach.

 

- Jesteś świrem. - Westchnął.

 

- I vice versa. - Zerknął jeszcze w stronę klatki ze zdechłą myszą. - Mam nadzieję, że już wpadłeś, że czas zacząć uczyć się oklumencji. Czarny Pan ma co do ciebie wielkie plany. Musisz się pospieszyć, zanim zrobi kolejny ruch.

 

Harry opadł na kolana, żeby móc patrzeć Malfoy'owi prosto w oczy. O czym on mówił? Przeklęty śmierciożerca! Czy on właśnie nie wyjawiał sekretów Voldemorta? Mówił o tym tak zwyczajnie, bez emocji... Podczas gdy Harry był tuż obok. Miał różdżkę na wyciągnięcie ręki, mógł go wykończyć w każdej chwili. O co chodziło? Po co Malfoy...

 

- To kolejny plan Voldemorta?...

 

- Nie mów jego imienia...

 

- Kolejny podstęp, tak? Wysłał ciebie, żebyś skłonił mnie do... Jezu, Malfoy, to się wcale nie trzyma kupy. - Jęknął.

 

- Bo wymyślasz jakieś kretyńskie teorie, Potter. - Malfoy oparł głowę o drzwi.

 

- Śmierciożerca zdradzający sekrety swojego pana, kto by pomyślał. - Odgryzł się płynnie.

 

- Nie pana. Nie mojego.

 

***

 

Leżał w łóżku i gapił się w sufit. Pod materacem miał schowaną swoją księgę. Ale nie myślał nawet teraz, żeby do niej zajrzeć. Myślał o tym wszystkim, co powiedział mu Malfoy.

 

To było takie nierealne. Nieprawdopodobne. Przecież Malfoy od dziecka zaprzysiężony był Ciemnym Mocom. A teraz miałby się wycofać? Kiedy jego marzenie się spełniło, kiedy na jego ramieniu błyszczał mroczny znak - miałby rezygnować? Bezsens... Gdyby to miało być kłamstwo, z pewnością Malfoy'a stać było na coś lepszego.

 

To było zbyt nieprawdopodobne, żeby nie być prawdą. Albo odwrotnie.

 

 

- Czarny Pan torturował moją matkę. - Szeptał Draco. Harry musiał się pochylić, żeby go usłyszeć. Twarz Ślizgona była bez wyrazu. - Tylko za to, że wymogła na Snape'ie przysięgę. Tylko za to, że ośmieliła się wątpić w decyzję Czarnego Pana. A ja musiałem na to patrzeć. Kazał mi nawet rzucać na nią zaklęcia - a kiedy nie chciałem to torturował i mnie. A ona wtedy krzyczała żebym rzucił na nią cokolwiek. I rzuciłem. Jeden Cruciatus, drugi... Potem robili to też inni. Wszyscy się nad nią pastwili. A kiedy prawie umarła, Severus napoił ją eliksirem wzmacniającym. I wszystko zaczęło się od nowa. - Zasłonił twarz dłońmi. Przez długie chwile panowała cisza, przerywana tylko szmerem myszy w klatkach. - On jej to robił za karę. Za to, że nie ja zabiłem Dumbledora. Że byłem słaby. Że się wahałem. Że mój ojciec pozwolił zamknąć się w Azkabanie. Tylko dlatego.

 

- Potter... Harry... - Podjąl znów po kolejnej długiej przerwie. Harry nic nie powiedział. - Oni ją przecież wszyscy znali. Nie raz zapraszała ich na przyjęcia. Z każdym z nich wznosiła toasty. A oni ją tak po prostu... Po prostu... Jeśli ja i ty jesteśmy szaleńcami, to nie wiem, co powiedzieć o nich wszystkich. To już nie są ludzie.

 

 

A potem Draco Malfoy mówił. Mówił długo - o planach Voldemorta. O więzi Harry'ego z Czarnym Panem, o tym, że on chce to wykorzystać i zawładnąć umysłem chłopaka. O tym, że matka Draco jest teraz w Świętym Mungu, że niewiele różni się od Longbottomów. Że Bellatrix, jej własna siostra, śmiała się, kiedy Narcyza wymiotowała krwią. O tym, jak Draco przestał stawiać się na zgromadzenia, pomimo, że ból rozdzierał mu rękę. O tym, że przyznał się Minervie McGonagall do wszystkiego a ona pozwoliła mu zostać w Hogwarcie. Że gdziekolwiek indziej czeka go śmierć. Że nienawidzi Czarnego Pana. Że chce jego śmierci, bo odebrał mu wszystko. O tym, jak Draco nakłonił Slughorna, żeby wypożyczył tę a nie inną książkę. Jak modlił się, żeby Harry zaczął uczyć się blokować swój umysł sam... Jak go śledził, jak bał się, że coś się stanie.

 

Harry przewrócił się na bok, wtulając głowę w poduszkę. Voldemort był potworem. Śmierciożercy byli jak zwierzęta, wściekłe psy spuszczone ze smyczy. Ale nie wierzył by pogryzły same siebie. To było takie... Nierealne. Nie umiał spojrzeć na Malfoya jako na sprzymierzeńca. Do byłoby szalone, gdyby nagle stanęli po tej samej stronie barykady. Istny kosmos!

 

Ale... Przecież Draco nie mógł udawać. Wtedy, w korytarzu płakał naprawdę, to były prawdziwe łzy - a przecież nie mógł mieć pojęcia, że Harry jest tuż obok. I kiedy mówił... Oczy miał szkliste a głos mu drżał.

 

Ale Harry nie umiał mu uwierzyć. Musiał sprawdzić. Musiał się przekonać. A istniał tylko jeden sposób.

 

Z tą myślą zasnął.

 

***

 

Następnego dnia była sobota. Wyjście do Hogsmeade. Z każdym domem wychodził jeden nauczyciel. Z nim też mieli o wyznaczonej godzinie powrócić. Harry wątpił - stojąc w tłumie uczniów na głównej ulicy miasteczka - by to cokolwiek dało. Gdyby śmierciożercy chcieli zaatakować uczniów, na pewno nie przeszkadzałby im ktoś taki jak Tralewney - tu spojrzał z niechęcią na wiedźmę. Profesorka liczyła ich po raz kolejny, po czym dała im trzy godziny czasu wolnego. Trzy godziny, też coś!

 

Harry od razu zostawił Rona i Hermionę - przypuszczał, że nawet tego nie zauważyli, trzymając się za ręce. Chociaż Harry uważał ich związek za co najmniej dziwny, postanowił tego nie komentować. W tej chwili bardzo mu to było na rękę.

 

W cieniu jakiegoś zaułka zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i pognał w stronę Świńskiego Łba. Przekradł się przez obskurny zaułek i przemknął przez drzwi za jakimś wysokim mężczyzną w szarym płaszczu. Od razu skierował swoje kroki w kierunku kominka. Ogień płonął jasno, zbyt jasno jak na ten zapyziały lokal, ale tym się nie przejął. Rozejrzał się jeszcze - ale nikt nie zwracał na kominek nawet najmniejszej uwagi. Barman rozmawiał z człowiekiem w szarym płaszczu, dwie lub trzy osoby siedzące przy stolikach były bardziej zainteresowane szklankami i butelkami przed sobą niż czymkolwiek, co działo się wokół nich.

 

Harry odetchnął i wyciągnął z kieszeni garść proszku Fiuu. Wstyd mu było się przyznać, ale zdobył go, prosząc Zgredka. Skrzat przyniósł mu całą cukierniczkę proszku z gabinetu któregoś z profesorów. Harry miał nadzieję, że jego przedsięwzięcie się nie wyda.

 

Sypnął w płomienie, które zapłonęły na zielono i wkroczył w nie raźno. Widział jeszcze, jak barman ze zdziwieniem patrzy na kominek.

 

- Szpital Świętego Munga. - Powiedział cicho.

 

***

 

 To, co pozostało z Narcyzy Malfoy dokładnie odpowiadało opisowi przedstawionemu przez Draco. Kobieta, którą zapamiętał jako piękną, teraz... Jej złote włosy były ścięte krótko. Miała wybite przednie zęby. Wzrok utkwiony w jednym punkcie w ścianie. Siedziała bez ruchu na łóżku. Tylko oddychała. Pielęgniarka przyszła i podała jej jakieś lekarstwa, sprawdziła puls. Kiedy wyszła, Narcyza Malfoy siedziała na łóżku w takiej pozycji, w jakiej zostawiła ją pielęgniarka. Z ręką na podołku i półotwartymi ustami.

 

Draco po prostu musiał mówić prawdę.

 

A jeśli młody Ślizgon mówił prawdę... Harry omal się nie potknął, kiedy przypomniał sobie martwą mysz. Wmieszał się w tłum Gryfonów. Kucnął i ściągnął pelerynę, chowając ją pod płaszcz. Jesienny wiatr targnął mu włosy, kiedy się wyprostował.

 

- No dobrze, policzmy was jeszcze raz! Nie ruszać się! - Tralewney wydzierała się skrzekliwie ponad jego głową. Rozejrzał się - Ron i Hermiona uśmiechali się do siebie, oderwani od rzeczywistości. Krukoni już wracali do zamku. A grupa Ślizgonów... Harry przełknął głośno ślinę, kiedy uświadomił sobie, że oczy Draco Malfoy'a znów są utkwione w nim. Te zimne, bezgranicznie smutne oczy.

 

***

 

Znów siedzieli w Pokoju Życzeń. Tym razem nie było tu już klatek. Na środku stała granatowa kanapa, przed nią stolik. Na stoliku butelka z bursztynowym płynem, niebezpiecznie przypominającym rum. Malfoy był w pokoju pierwszy - to było jego życzenie. Gdyby pozostały jeszcze jakieś wątpliwości.

 

Draco przeciągnął się na kanapie, zerkając na Gryfona. Potter przysiadł na brzegu, jakby się bał, że żuci się mu go gardła. Blondyn westchnął i odkręcił butelkę, przelewając bursztynowy płyn do szklanek ciętych z grubego szkła. W powietrzu uniósł się słodki zapach alkoholu.

 

- Taraz już mi ufasz? Już mi wierzysz? - Podniósł szklankę do ust, pociągając kilka małych łyków. Po chwili wahania Potter również sięgnął po swoją. Draco patrzył, jak okulary powoli zsuwają mu się z nosa. Zastanawiał się, jak wyglądają jego oczy bez tych szkieł. Jednym szybkim ruchem ściągnął je z jego twarzy.

 

- Hej! - Potter zamrugał kilka razy oburzony. Miał zaskakująco długie rzęsy. I piękne oczy. Oczy w kolorze avady. Draco musiał się powstrzymywać, żeby nie mruczeć z przyjemnością na ten widok. - Oddawaj je!

 

- Nie powinieneś ich nosić. - Pociągnął kolejny łyk ze szklanki, zakładając sobie okulary Pottera na czoło.

 

- A to czemu?

 

- Bo nie widać, jakie masz piękne oczy. - Uśmiechnął się, kiedy zobaczył jak Gryfon rumieni się po swojemu i spuszcza wzrok. Potter podniósł do ust szklankę z rumem, wypijając od razu prawie połowę. Draco zastanawiał się, czy to po to, by pokryć zawstydzenie, czy Potter po prostu nie umiał pić. Kiedy jego piękne oczy zaszły łzami gotów był postawić wszystko na to drugie. Roześmiał się głośno.

 

- Oszalałeś.

 

- Cała przyjemność po mojej stronie.

 

Zapadła cisza. Draco sączył powoli swój alkohol. Podjął w końcu drażliwy temat.

 

- Na pewno to zauważyłeś. A jeśli nie to zastanów się teraz. Jesteś agresywny. Gorszy niż byłeś kiedykolwiek. Gdyby twoi gryfońscy kumple nie byli zajęci lizaniem się po kątach, na pewno też by zauważyli. - Uśmiechnął się, kiedy zobaczył jak Potter marszczy brwi. - To nie przyszło samo z siebie. ON to robi. To przez niego rzeczy wokół ciebie rozsypują się, a szkło pęka. On szuka drogi do twojego umysłu. Ale jeszcze nie znalazł. Może nie umie na odległość i na jawie... Jeszcze. Ale w końcu znajdzie sposób.

 

Podniósł wzrok na Pottera. Harry Potter. Pamiętał go jako chudą, małą jaszczurkę z wielkimi oczami i wiecznie rozczochraną czupryną. To ostatnie, co prawda się nie zmieniło. Tyle, że teraz Potter był prawie tak wysoki jak on a ubrania już nie wisiały na nim jak namiot. Przybyło mu trochę mięśni - co prawda Potter na atletę nigdy nie będzie się nadawał i wciąż był raczej kościsty, ale w jakiś tajemniczy sposób umiał wyglądać ponętnie. Możliwe, że zupełnie nieświadomie. Kusząco.

 

No i miał piękne oczy. Błyszczące, koloru avady... Mógłby powtarzać to bez końca - kolor avady, kolor avady... Westchnął z głębi serca. Podobał mu się ten nowy Potter. Ale nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu go podrywać w tak makabrycznych okolicznościach. To było chore.

 

- Wierzę ci Malfoy.

 

Znów zapadła cisza. Bo co miał mu powiedzieć? Że się cieszy? Że fajnie? Że co z tego, że ma ten gówniany tatuaż na ramieniu, że teraz grają w jednej drużynie? Bezsens. Jego życie to jeden wielki bezsens.

 

Chociaż nie. Teraz ma ten jeden piękny sens, jeden cel. Prawdopodobnie identyczny jak cel siedzącego obok pięknookiego. Zemsta. Na tych śmieciach. Po prostu zemsta. Za wszystko.

 

Draco Malfoy odstawił pustą szklankę. Do diabła. Bardzo by chciał, żeby mu ktoś wytłumaczył jak to działa.

 

- Co? - Spojrzał na Gryfona. Dopiero wtedy zorientował się, że ostatnie zdanie wypowiedział głośno.

 

- Wszystko. Życie. Jakieś durne przeznaczenie, los... - Potter patrzył na niego z politowaniem, więc się zamknął. Nagle wpadło mu coś do głowy. - A wiesz co, Gryfiaku...

 

- Mmm? - Wymruczał Potter, podnosząc jednocześnie szklankę do ust. Draco z zadowoleniem patrzył jak pije, a potem jak różowym językiem zbiera kilka maleńkich kropel alkoholu z warg. Był wdzięczny losowi, że jednak zabrał mu te przeklęte okulary i Gryfon nie widzi wyrazu jego twarzy. - No, co?

 

- Możesz mi mówić po imieniu. Draco.

 

- Chciałbyś. - Parsknął Harry Potter, Złote Dziecko Gryffindoru i wypił resztę rumu ze swojej szklanki.

 

***

 

CDN

Blemish

3. Mroczny Znak

 

Neville nie mógł pojąć wielu rzeczy. Nie wiedział na przykład, jak to jest możliwe, że kiedy śnieg prószy tak pięknie, kiedy wszystko jest białe - nikt w całym Hogwarcie nie wychodzi na błonia i nie rzuca się śnieżkami. Nie umiał też uświadomić sobie, że nie ma w Hogwarcie profesora Snape'a - którego powolutku w myślach przyzwyczajał się już nazywać starym nietoperzem. To wydawało mu się takie dziwne, że nikt nie dyszy mu w kark na lekcji, nikt nie śledzi jego ruchów czekając tylko na najmniejszą pomyłkę. Dziwny jest nowy nauczyciel OPCM, od którego chyba nawet Neville zna więcej zaklęć. Dziwne było też dla Neville'a Longbottoma puste krzesło pośrodku stołu prezydialnego.

 

Dziwna była Ginny Weasley, która nie miała teraz żadnego chłopaka i udawała, że Harry Potter już jej nie obchodzi. Chociaż gdyby tylko dał jej jakiś znak, na pewno pobiegłaby za nim nawet na koniec świata. Dziwne dla Nevilla są śniadania, kiedy sowy przynoszą Proroka. Kiedy wszyscy odwracają gazety na ostatnią stronę i czytają nekrologi a nie sprawozdania z meczów quidditcha. Dziwne jest, że ten sport został odwołany w tym roku w Hogwarcie.

 

Dziwna była dla Nevilla wielka trójca Hogwartu - która już nie była trójcą. Dziwnie było, kiedy Ron Weasley całował Hermionę Granger w policzek a potem w usta. Dziwne było, kiedy prawie nie zwracali uwagi, gdy ich przyjaciel, Harry, wychodził. Niesamowite było, że nikt nie zauważa, jak często Harry'ego teraz nie ma w pokoju wspólnym. Że już nie uśmiecha się tak często, ale za to często jest zamyślony. Że czasami nocą gryzie poduszkę, żeby nie krzyczeć albo nie płakać. A czasami wstaje i wychodzi i nie ma go aż do rana.

 

Neville wie, że Ron też czasami wstaje. Że spotyka się późną nocą z Hermioną w pokoju wspólnym, że długo szeptają do siebie. Nie robią nic złego. Po prostu rozmawiają. A potem Ron całuje ją czule i patrzy, jak wraca do siebie. Ale Neville nigdy nie przyzna się, skąd to wie. Za to jest pewny, że Harry nie ma żadnej dziewczyny w Gryffindorze. Wątpi też, by miał taką w Ravenclaw. Od czasu, gdy zerwał z tą śliczną Cho mało rozmawia z ludźmi z tamtego domu. W Hufflepuffie nie został nikt, kim ktoś taki jak Harry mógłby się zainteresować. A Slytherin? Nie, to niemożliwe, przecież Harry nienawidzi Ślizgonów.

 

Neville stara się teraz o tym wszystkim nie myśleć. Ale ciężko jest nie myśleć, kiedy się słyszy jak on, Harry, znów wstaje ze swojego łóżka. Jak stara się być cichy - i jest, jest bardzo cichy. Gdyby Neville spał, na pewno by się nie obudził. Neville patrzy, jak Harry zakłada bluzę, jak wiąże trampki, jak spod łóżka wyciąga tą swoją pelerynę, a z półki zabiera różdżkę i okulary. A potem Harry okrywa się peleryną i Neville już go nie widzi - słyszy tylko skrzypnięcie drzwi i cichutkie kroki na schodach.

 

Teraz Neville może w końcu zasnąć, ponieważ jest doskonale pewien, że Harry Potter nie wróci już tej nocy do łóżka.

 

Przynajmniej nie do swojego.

 

***

 

Zamknął za sobą cicho drzwi Pokoju Życzeń i ściągnął pelerynę. Draco już na niego czekał - siedział na kanapie, z różdżką założoną za ucho, wczytany w tekst księgi od Slughorna. Harry uśmiechnął się do siebie i okrążył na palcach kanapę. Miał nadzieję, że Ślizgon go nie zauważył.

 

- Powinieneś być bardziej czujny. - Szepnął, zasłaniając mu od tyłu oczy dłońmi.

 

- Potter. Od początku wiedziałem, że tu jesteś. - Draco odtrącił jego ręce jak natrętne muchy.

 

Od kilku dobrych tygodni ćwiczyli oklumencję. To znaczy - Malfoy próbował wedrzeć się do umysłu Harry'ego. I czasami mu się udawało a czasami nie. Ale Harry wątpił, by to była jego zasługa. Przypuszczał, że Draco jest po prostu słaby w leglimencji. Nie mógł się równać ze Snape'm - jednak ćwiczenia z Malfoyem były igraszką, w porównaniu z tą katorgą z Mistrzem Eliksirów.

 

Ćwiczyli, kiedy tylko mieli ochotę. Wypróbowali też kilka innych zaklęć z księgi. Zawsze spotykali się w Pokoju Życzeń - kiedy pierwszy zjawiał się tam Draco, Harry mógł być pewien, że na stole będzie stała butelka rumu. A kiedy pierwszy przychodził Harry, na stole stało kilkanaście butelek piwa.

 

Czasami żaden z nich nie był w stanie wrócić z powrotem do sypialni. A kiedy budzili się rano, w budzących niepokój konfiguracjach... Zazwyczaj Harry budził się na podłodze, z dłonią Malfoy'a pod koszulą. Sam Malfoy spał na kanapie, z błogim uśmiechem na twarzy. Harry dotąd nie rozszyfrował, czy w tych momentach Ślizgon śpi, czy tylko udaje.

 

- Popatrz lepiej, co znalazłem. - Wskazał mu fragment tekstu. Harry zajrzał mu ciekawie przez ramię. Nie zdążył jednak przeczytać nawet linijki. Ślizgon zwinął się nagle z cichym syknięciem, upuszczając książkę. Przyciskał rękę do piersi a jego twarz wykrzywiła się grymasem bólu.

 

- Hej! Co jest?! - Harry momentalnie znalazł się tuż obok niego. Siłą odciągnął jego rękę od piersi, zadzierając wysoko rękaw koszuli. Mroczny Znak odcinał się czarnymi liniami na białej skórze Malfoya. Harry patrzył na to zafascynowany.

 

- On... Znów... - Draco zaciskał zęby tak mocno, że nie był w stanie nic powiedzieć. Głos miał zachrypnięty.

 

Harry poczuł, jak Ślizgon przyciska twarz do jego ramienia, ale nie zwrócił na to uwagi. Opuszkami palców dotknął znaku. Czuł szybki, urywny oddech Malfoya na swojej szyi. Musnął delikatnie linie ponurego symbolu. I jeszcze raz. Czół rozchodzące się od niego ciepło. Jak gorączka.

 

Fascynujące.

 

***

 

Czuł się, jakby w żyłach płynęła mu nie krew, ale igły. Miał ochotę odgryźć sobie tą przeklętą rękę, zedrzeć skórę z tatuażem. Gdyby był pewien, że to coś da... Mocniej wtulił twarz w ramię Pottera. Palce drugiej ręki zaciskały się na jego koszuli, ale on wydawał się tego nie zauważać. Miał ochotę krzyczeć. Czuł jego chłodne, gładkie jak marmur palce prześlizgujące się po jego skalanej znakiem skórze. To mogłoby być takie przyjemne, gdyby nie ten ból... To przekleństwo...

 

To zdarzało się już kilka razy. Potter był przy tym, to nie była żadna nowość. Ale... Ale to nigdy nie było takie silne... Nigdy nie bolało tak mocno... Nie aż tak, żeby musiał zaciskać pięść na koszuli Potter'a i słyszeć jak trzeszczą jej guziki.

 

Nagle Potter pochylił się. Draco zamarł, kiedy poczuł jego język na znaku. A potem jego usta. Miękkie i delikatne jak jedwab, świeże i chłodne... Wciągnął ze świstem powietrze. Co ten drań wyprawiał...?!

 

***

 

Co on wyprawiał?! Poderwał się z miejsca - Malfoy osunął się na kanapę, puszczając jego koszulę. Podszedł do ściany i oparł się o nią plecami. Ściągnął okulary i zaczął je przecierać skrajem koszuli.

 

- Mam nadzieję, że już nie boli. - Rzucił zimno w przestrzeń. Słyszał szelest koszuli Ślizgona, słyszał jak materiał ociera się o skórę. Słyszał jego oddech - na pewno wciąż gorący, pachnący miętą. Słyszał, jak prostuje się na kanapie. Był pewien, że patrzy teraz na Mroczny Znak.

 

- Tak... Już w porządku... - Jego głos był wciąż zmieniony. Ale Harry nie odważył się na niego spojrzeć. To, co właśnie zrobił było czystym szaleństwem. Paranoja. Nie chciał, żeby ktoś wykrzyczał mu to w twarz.

 

Stał, oparty o tą cholerną ścianę i czyścił szkła okularów, jakby chciał je zetrzeć na proch. Wciąż czuł ciepło jego skóry na wargach. Jej słodki smak na języku. Miejsca, w których dotykały go jego palce paliły teraz żywym ogniem. Jak mógł nie zwrócić na to wcześniej uwagi? ...?!

 

- I... Dzięki... Harry...- Coś drgnęło w nim, gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane jego ustami. Pierwszy raz odkąd pamiętał nazwał go po imieniu. Podniósł wzrok na Malfoy'a. Na szczęście nie widział wyrazu jego twarzy - bez okularów wszystko było zamazane i nieostre. Uśmiechnął się leciutko.

 

- Nie ma sprawy. Kolejne zebranie? - Rzucił nonszalancko. Chciał udawać, że nic się nie stało, że to nie miało miejsca. Nigdy.

 

- Na pewno. - Malfoy opuścił rękaw koszuli, ukrywając znak. Podniósł z podłogi książkę, wertując ją w poszukiwaniu właściwej strony. - Ale mniejsza z tym, spójrz na to...

 

Tej nocy nie rozmawiali już na temat Voldemorta, Mrocznego Znaku czy czegokolwiek. Ćwiczyli oklumencję i Draco wdarł się do umysłu Harry'ego tylko kilka razy. A potem nawet nie wypili tak dużo - prawie zupełnie trzeźwi wrócili do własnych sypialni.

 

***

 

Była czwarta nad ranem, ale o tej porze roku na zewnątrz wciąż było ciemno. Harry wsłuchiwał się w równe oddechy Rona i Neville'a. Nie mógł zasnąć. Przewracał się na łóżku, wciąż rozmyślał o tym, co się stało.

 

Jeszcze miesiąc temu uważał Draco Malfoy'a za swojego największego wroga. Za śmiecia, zdrajcę, psa. Za coś mniej niż człowieka. A teraz... Nie, jeszcze mu nie wybaczył, nie ufał mu tak samo jak na przykład Ronowi czy Hermionie. Wciąż był przy nim czujny, nawet, kiedy pili starał się mieć różdżkę w zasięgu ręki.

 

To dlaczego do diabła pocałował go?!

 

No dobrze. To nie był pocałunek. Po prostu dotknął ustami jego skóry, nic więcej. Żadnych emocji, nic więcej. Naprawdę nic. To był impuls, jakiś pierwotny instynkt. Albo kolejna robota Voldemorta. Tak właśnie. Nie miał podstaw przypuszczać, że to było cokolwiek więcej.

 

Nagle zdał sobie sprawę, że jego ręka wędruje po prześcieradle, coraz niżej, niebezpiecznie blisko... Nie do diabła!!! Ze złością włożył obie ręce pod poduszkę, przekręcając się na brzuch.

 

Nie będzie sobie przecież tego robił, myśląc jednocześnie o Draco Malfoy'u.

 

***

 

Draco Malfoy również nie spał. Leżał na łóżku, opierając stopy wysoko na ścianie. Był w samych bokserkach - jednak zazwyczaj sypiał tylko w nich, więc nie było to nic nadzwyczajnego. Jedną rękę miał założoną pod głową, w drugiej trzymał papierosa. Patrzył na serpentyny dymu unoszące się pod sufit, znikające w otworze wentylacyjnym.

 

Odkąd Crabbe i Goyle odeszli ze szkoły miał całe dormitorium dla siebie. Większość sypialni Slytherinu była trój-osobowa. Na początku mieszkanie w samotności było trochę przygnębiające - ale teraz już się do tego przyzwyczaił. Nawet cieszył się z takiego obrotu spraw.

 

Zaciągnął się głęboko dymem. Oto dzisiaj Harry Potter, Zbawiciel Czarodziejskiego Świata, pocałował go. Prawie. Spojrzał na znak na swojej ręce. Po raz pierwszy nie myślał o nim ze wstrętem.

 

Przypomniał sobie jego usta. I język. To było tak piekielnie zmysłowe, tak... Chciałby poczuć te chłodne wargi jeszcze raz. Na swoich ustach. Chciałby, żeby ich języki splotły się, chciałby czuć jak jego błądzą po jego skórze, jak paznokcie wpijają się w ciało, chciałby słyszeć jak jęczy, jak nazywa go bogiem i błaga o jeszcze...

 

Do prostytutki biedy, kurwy nędzy! Przecież to Potter! Zakała Hogwartu! Pozer i idiota, bratający się ze szlamami...

 

Draco westchnął. Przecież już tak o nim nie myśli. Jeśli on naprawdę jest Zbawicielem Czarodziejskiego Świata to mógłby na kolanach prosić o zbawienie...

 

Coś się w nim przekręciło, kiedy wyobraził sobie siebie na kolanach przed Potter'em. Przed Harry'm... Spojrzał w dół, na swoje bokserki.

 

- Kurwa. - Jęknął z głębi serca. Strzelił niedopałkiem do przepełnionej popielniczki i zwinął się w kłębek, sięgając dłońmi do spodni.

 

Starał się nie wyobrażać sobie, jak jutro spojrzy Potter'owi w oczy. A zresztą do diabła z tym - najwyżej znów zabierze mu okulary.

 

***

 

- Coś mało cię ostatnio widać, Harry. - Powiedział Ron następnego dnia w pokoju wspólnym. Harry właśnie kierował się do przejścia za portretem Grubej Damy. - Ciągle gdzieś wychodzisz.

 

- Och, przestań go męczyć. - Uśmiechnęła się Hermiona, przerywając na chwilę pisanie eseju z numerologii. Siedziała, opierając się plecami o zgięte kolana Rona. Weasley bawił się jej włosami.

 

- Może Harry znalazł sobie dziewczynę? - Roześmiał się Ron. Harry kątem oka zauważył, jak Ginny przerywa rozmowę ze swoją przyjaciółką, rzucając mu rozpaczliwe spojrzenie.

 

- Może tak, może nie... - Powiedział cicho, uśmiechając się przepraszająco. Udając zawstydzonego wyszedł szybko, nie oglądając się za siebie. Słyszał jeszcze jak Ron pieje cienko, co najmniej jakby wygrał w pojedynkę mistrzostwa Quidditcha.

 

Westchnął ciężko, zarzucając na siebie pelerynę. Sam nie wiedział, dlaczego do tej pory nie powiedział im o swoich „lekcjach” z Malfoy'em. Co prawda obiecał Ślizgonowi, że to będzie tajemnica, ale... Ale nawet Dumbledore pozwalał mu wyjawiać sekrety przyjaciołom. Może tym razem nie chciał zawracać im głowy, burzyć ich szczęścia? Zwłaszcza teraz, kiedy bycie ze sobą było ich jedyną radością - codziennie w proroku ukazywały się nowe ogłoszenia o atakach i zgonach.

 

Z drugiej strony nie wyobrażał sobie reakcji Rona na wiadomość, że Harry większość wolnego czasu spędza z Malfoy'em - wrogiem publicznym numer jeden.

 

Ale kiedy nie mówił im prawdy, pozwalał im na takie właśnie domysły jak ten przed chwilą. Harry Potter ma dziewczynę - ha ha ha. Co oni wszyscy by pomyśleli, gdyby dowiedzieli się o Malfoy'u? Zachciało mu się śmiać. I kiedy w końcu zamknął za sobą drzwi Pokoju Życzeń i legł na granatowej kanapie, nie mógł już się powstrzymać od śmiechu.

 

***

 

- A gdzie ty się znowu wybierasz, jaszczureczko moja? - Poczuł, że coś łapie go za rękaw szary. Spojrzał w dół - na fotelu, wyciągnięta jak kotka w rui leżała Pansy. Spódniczkę miała wysoko zadartą, udawała, że nie dostrzega męskich spojrzeń błądzących po jej kształtnych nogach. Patrzyła na niego wzrokiem wygłodniałego zwierzęcia. Stanowczo wyrwał rękaw z jej palców.

 

- Nie twój interes. - Warknął.

 

- Och, nie mów tak do mnie. - Odwróciła się, teraz stała na fotelu na czworaka, wyciągając do niego rękę. Na pewno myślała, że wygląda w takiej pozycji sexownie. Wyobrażała sobie, że staje mu od samego patrzenia na nią. Ciekawe, czy teraz cały pokuj wspólny widzi jej majtki, czy tylko ci, którzy siedzą najbliżej - zastanawiał się Draco. - Ostatnio prawie ze mną nie rozmawiasz, nigdzie ze mną nie wychodzisz...

 

- Nie mam ochoty nawet cię dotykać. - Syknął, odwracając się wściekle. Nie obejrzał się, słysząc swoje imię przeplatane z przekleństwami.

 

 

Przeszedł korytarzem, wspiął się po schodach na piętro. W samą porę zdążył ukryć się za kotarą, kiedy nagle w korytarzu pojawił się jakiś duch. Nasłuchiwał - ale teraz było już cicho. Spojrzał na zegarek - Potter pewnie już czekał. Odsunął kotarę i...

 

Przeraźliwy krzyk poniósł się po korytarzu. To zawsze zdarza się w takich momentach - pomyślał, zrywając się do biegu. Pani Norris krzyczała, syczała i piszczała wściekle. Już słyszał kroki Filcha, prawie czuł jego oddech na plecach...

 

Skręcił jeszcze kilka razy, wspiął się po kolejnych schodach - a Filch był coraz bliżej i bliżej... Był pewien, że biegnie najkrótszą drogą, był dużo szybszy niż stary woźny - jednak Filch miał nad nim tę przewagę, że znał chyba wszystkie tajemne przejścia zamku. W ostatnim momencie dopadł drzwi, wpadł do Pokoju Życzeń i zatrzasnął je. Długą chwilę stał przy nich bez ruchu - słyszał, jak woźny przebiega obok, pomstując wściekle. Słyszał skrobanie małych pazurków, kiedy niedługo potem pobiegła za nim Pani Norris. Dopiero wtedy odetchnął głęboko, z ulgą.

 

- Jakieś problemy?

 

Odwrócił się. Potter leżał na kanapie, z okularami założonymi na czoło i butelką kremowego w ręce. Koszula wysunęła mu się ze spodni. Kilka ostatnich guzików było rozpiętych - Draco podążył wzrokiem za wąską ścieżką czarnych włosów, biegnącą od pępka i znikającą pod niebieskim dżinsem spodni. Zmusił swój głos, żeby brzmiał normalnie.

 

- To Filch. Nieprzewidziane randez vu z Panią Norris.

 

- Teraz będzie na ciebie czatował. Zobaczysz, przyczai się za zbroją i... - Potter nie wytrzymał i roześmiał się głośno.

 

- Bieganie tutaj codziennie zaczyna robić się trochę kłopotliwe. - Zrzucił nogi Pottera na podłogę, robiąc sobie miejsce na kanapie. Starał się nie patrzeć na jego rozporek. Gryfon przestał się śmiać.

 

- Znaczy... Nie chcesz już mi pomagać? - Draco kontemplował jak w jego zielonych oczach zapalają się iskierki gniewu. Bardzo się cieszył, że tym razem Harry nie ma okularów.

 

- Nie do końca to miałem na myśli.

 

- ?

 

- Ty masz pelerynę-niewidkę, ja nie mam. Ale mam sypialnię tylko dla siebie. Może jutro zamiast tutaj spotkamy się u mnie? - Wyrzucił z siebie prawie jednym tchem. Potter patrzył na niego przez chwilę bez słowa. A potem szybko założył sobie okulary na nos i odstawił butelkę na stół.

 

- Chyba oszalałeś, Malfoy. - Spojrzeli sobie w oczy. - No dobra, pomyślę nad tym. Ale niczego nie obiecuję, jasne?

 

Draco uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.

 

***

 

Kilka godzin później podniósł się obolały spod ściany. Harry już podbiegł do niego i pomagał mu wstać.

 

- Potter, do diabła, następnym razem, kiedy będziesz wywalał mnie ze swojego umysłu, racz być delikatniejszy... - Wystękał rozcierając sobie żebra.

 

- Naprawdę sorry. To niechcący... Dalej nad tym nie panuję. - Gryfon otrzepywał jego szatę. Draco starał się ignorować jego dotyk. Średnio mu wychodziło.

 

- Na dzisiaj sugeruję skończyć. - Odsunął się od nazbyt chętnych dłoni pięknookiego. - Jutro u mnie, jasne?

 

- No, jak tak bardzo chcesz, to chyba nie mam wyboru. - Potter usiadł na kanapie, czochrając sobie włosy.

- Hasło brzmi „lavare manus”. Nasz salon jest...

- Nie wysilaj się, doskonale wiem, jak dojść do waszego salonu. - Gryfon uśmiechnął się czarująco na widok jego zdumionej miny.

- Co? Ale...

- Do jutra, Draco!

I drzwi zamknęły się za nim. Ślizgon stał przez chwilę pod ścianą, zupełnie skołowany. Skąd on może wiedzieć, gdzie są kwatery Slytherinu? I... Draco... Nazwał go Draco... Co prawda wolałby usłyszeć to imię wykrzyczane, wyszeptane pomiędzy błaganiami o więcej... Ale tak też nie było źle. Uśmiechnął się i zupełnie nieświadomie musnął opuszkami palców swoje wargi. *** CDN

Blemish

4. Zaproszenie 

Draco omiótł spojrzeniem pokój. Łóżko było elegancko zaścielone, wyrzucił pety z popielniczki, pozbierał wszystkie części swojej garderoby z pokoju i upchnął w szafie. I było tak czysto, że prawie lśniło. Skrzywił się w myślach - jeszcze pomyśli, że posprzątałem dla niego. Nonsens, oczywiście. Sięgnął do szafki nocnej i z szuflady wyciągnął kilka starych numerów Proroka i jakiegoś sportowego czasopisma. Porozkładał je na stole, idealnie niedbale. Spojrzał krytycznie. Przesunął przeterminowanego Proroka cal w lewo. Idealnie.

Przeszedł do łazienki i rzucił spojrzenie swojemu odbiciu. Włosy miał zaczesane do tyłu, idealnie gładkie. Sięgały mu już do ramion, więc mógł je związać czarną wstążką. Jego skóra była jasna, prawie mlecznobiała. Z nieukrywaną radością zarejestrował, że cienie pod oczami są prawie niewidoczne. Uśmiechnął się oślepiająco, na próbę. Poprawił jeszcze koszulę, rozpinając kilka guzików. Żeby sobie Potter nie pomyślał, że to dla niego, oczywiście. Musiał wyglądać odpowiednio.

Po nanosekundzie zastanowienia zrzucił z siebie sztywną koszulę. Z szafy wyciągnął deszczowo-niebieską bluzkę, idealnie przylegającą do jego gibkiego ciała i podkreślającą kolor oczu. Spojrzał na alternatywnego siebie z lustra - o wiele lepiej, uznał.

Zerknął na zegarek - było już pięć minut po czasie... Czyżby Harry zapomniał? Czy nie miał zamiaru przyjść? Może to taki jego gryfoński żart? Pff, w takim razie nie wypali. Przecież jemu, Draco, wcale nie zależy, czy Potter się łaskawie objawi, czy też nie.

W ciągu następnych dziesięciu minut jeszcze trzy razy się przebierał.

***

Harry Potter, Złote Dziecko Gryffindoru, również patrzył krytycznie na swoje odbicie. Właśnie wyszedł spod prysznica - był owinięty w biały, puchaty ręcznik. Póki co nie miał na sobie nic więcej. Powoli, nie śpiesząc się, umył zęby, ogolił się i zamarkował czesanie. Ubrał się leniwie - w sprane dżinsy, ściągnięte czarnym paskiem i czarną koszulę (prezent od Hermiony z okazji urodzin. Chyba raził ją jego dotychczasowy, post-Dudley'owski styl). Zapiął kilka środkowych guzików i podwinął rękawy.

Rzucił okiem na swoje odbicie. Naprawdę powinien jednak zrobić coś z włosami... Zerknął na zegarek - chyba zaczynał się spóźniać. Ziewnął, przeczesał włosy palcami i wyszedł z toalety.

- Matko, ileż można siedzieć w... Wow... - Ron wyraził lakonicznie swój podziw, podnosząc się z łóżka. Neville również odwrócił spojrzenie od podręcznika Zielarstwa. - Powiedz w końcu, kim jest ta szczęściara!

- Hm?

- No przecież dla nas się chyba tak nie odwaliłeś, co? - Ron poczochrał mu wciąż wilgotne włosy. Gdyby nie ta straszna świadomość, że cokolwiek z nimi zrobić, i tak nie będą wyglądały gorzej, Harry mógłby się zdenerwować.

- Nie mam pojęcia, o czym mówicie. - Uśmiechnął się lekko, wyciągając spod łóżka swoją pelerynę.

- Zapowiada się romantyczny wieczór, co? Spotkanie na szczycie?

- Ron...

- Okey, nic nie mówię. - Przyjaciel powstrzymał go przed założeniem peleryny. Spojrzał zdziwiony - i napotkał taksujące spojrzenie Weasleya. Po chwili namysłu Ron poprawił mu kołnierz koszuli i wyrównał podciągnięte rękawy. Dopiero wtedy pozwolił mu założyć płaszcz ojca.

- Powodzenia. - Neville uśmiechał się do miejsca, w którym sądził, że stoi Harry. Zielonooki wymruczał jakieś podziękowanie i wyszedł z dormitorium.

Bardzo chciałby powiedzieć swoim kumplom prawdę. Że to wcale nie o żadną dziewczynę chodzi, w ogóle nie o żadną randkę, ale wiedział, że nie może. To spowodowałoby lawinę wątpliwości: gdzie w takim razie chodzi wieczorami? Z kim się spotyka? Co robi, kiedy nie jest z nimi? A na odpowiedź na żadne z tych hipotetycznych pytań nie mógł sobie pozwolić. Zostawił więc wszystko tak, jak jest.

***

Szedł korytarzem prowadzącym do lochów. Wcześniej mijał Filcha i panią Norris, przemykał obok Tralewny, sunącej korytarzem ze spuszczoną głową. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby wędrować po Hogwarcie bez peleryny niewidki. Zwłaszcza teraz, kiedy korytarze były tak często patrolowane, kiedy absolutnie nikt nie mógł przebywać poza dormitorium po wyznaczonej godzinie.

W głębi duszy podziwiał Malfoya, że udawało mu się unikać woźnego i nauczycieli tak długo.

Stanął przed na pozór pustym kawałkiem muru. Rozejrzał się, ale nie wyglądało na to, by ktokolwiek się zbliżał.

- Lavare manus - szepnął. Pęknięcia w murze ułożyły się nagle w zarys drzwi i Harry zdziwił się, że nie dostrzegł tego wcześniej. Pchnął je i przez wąską szparę prześlizgnął się do pokoju wspólnego Slytherinu.

Salon Ślizgonów niewiele zmienił się od czasu, kiedy był tu po raz ostatni. Na ścianach wisiało tylko trochę więcej zdjęć byłych prefektów i płonęło więcej świec. Ogień trzaskał psychodelicznie wesoło w przesadnie ozdobnym kominku. W jednym z foteli na rzeźbionych nogach drzemała Pansy Parkinson. Jakiś Ślizgon z trzeciego albo czwartego roku klęczał przed nią na podłodze, starając się zobaczyć jej bieliznę. Harry zasłonił usta dłonią, żeby nie roześmiać się głośno. Poza tą dwójką, w salonie nie było nikogo.

Harry rozejrzał się - wzdłuż dwóch ścian ciągnęły się, w szerokich odstępach, rzędy drzwi do dormitoriów. Do każdych prowadziło kilka niskich i szerokich schodów a przy niektórych wisiały wytworne zasłony - oczywiście zielone lub srebrne. Przełknął ślinę, kiedy wyobraził sobie, jak zagląda po kolei do każdego pokoju.

Jednak ku jego radości zauważył Malfoya, wychylającego się z jednego z pomieszczeń. Ślizgon podszedł do drzwi prowadzących na korytarz i uchylił je, wyglądając na zewnątrz. Harry - po raz kolejny tłumiąc śmiech - minął go i wślizgnął się do sypialni, z której dopiero co wyszedł Draco.


Ściany pokoju miały kolor pastelowej zieleni. Wszystkie łóżka - wszystkie trzy - były szerokie i, chociaż nie miały kolumienek ani zasłon, wyglądały mimo wszystko na wygodne. Harry usiadł na próbę na jednym z nich, trafnie odgadując, że należy do Malfoya. Kontemplował w ciszy wystrój pokoju.

Sprzętów było niewiele. Ogromna, trójskrzydłowa szafa, dwie komody, stół i kilka krzeseł - rzeźbionych w motyw węży. Na szafkach nocnych przy łóżkach stały świeczniki. Chociaż nie płonęła żadna z nich, w pomieszczeniu było jasno i zasadniczo przytulnie - jak ze zdziwieniem zauważył Harry. Gryfon musiał przyznać, że spodziewał się raczej zatęchłego lochu. Był mile zaskoczony - wyciągnął się na łóżku i zrzucił z siebie pelerynę.

Malfoy wrócił szybko, zamykając cicho drzwi. Oparł o nie czoło, wciąż stojąc plecami do Harry'ego i westchnął ciężko. Zaraz się rozpłacze - pomyślał zielonooki i z premedytacją rzucił w niego poduszką.

***

Wrócił do swojego pokoju. Czy ten niewychowany gryfoński śmietek naprawdę nie ma zamiaru przyjść? Pff, nie żeby coś sobie z tego robił. Oparł czoło o drzwi. Westchnienie nieutulonego żalu dobyło się z jego piersi. Z głębi serca.

Nagle został trafiony poduszką w głowę. Odwrócił się wściekle, z ogniem w oczach szukając wzrokiem... Pottera leżącego na jego własnym, prywatnym łóżku?!

- Orientuj się. Ciągła czujność. - Roześmiał się Gryfon, udanie parodiując Szalonookiego Moody'ego.

- Jezu, Potter, długo tu już jesteś? - Nie tak wyobrażał sobie powitanie tego zielonookiego diabła w swoich skromnych progach, ale mniejsza z tym.

- Tylko chwilę. Właściwie dopiero przyszedłem. - Podniósł się z pozycji horyzontalnej. Poprawił okulary na nosie i przyjrzał mu się uważnie. Draco poczuł się jak na jakimś egzaminie. Miał tylko nadzieję, że się nie zarumieni. - Ale się przyodziałeś, Malfoy. To dla mnie tak?

- Oszalałeś. - Rzucił tylko i dostał kolejną poduszką. Odrzucił ją, chociaż w Pottera i tak nie trafił - uchylił się, szybki drań.

- No to, co robimy? - Potter podszedł do stołu i zaczął przeglądać gazety. - Ćwiczymy oklumencję?

- Nie ma mowy. Nie dam sobą rzucać we własnym pokoju. Poza tym już jesteś w niej bardzo dobry - dodał po namyśle. Potter parsknął tylko, ale uśmiechnął się mimowolnie. Draco dopiero teraz zauważył, że Harry wygląda jakoś lepiej niż zwykle. Dobrze mu było w czarnej koszuli a jeansy kusząco opinały jego kształtny tyłek. .......O czym on do diabła myśli?!

- No to, co robimy? - Gryfon założył sobie okulary wysoko na czoło. Kilka czarnych kosmyków opadło mu na twarz.

- A umiesz grać w karty, Potter? - Rzucił od niechcenia. Na ustach chłopaka zagościł chytry uśmieszek. Draco zaniepokoił się mimowolnie.

- A ty umiesz grać w pokera, Ślizgonie? - Zmrużył figlarnie oczy. Draco już wiedział, jakie będzie jego następne słowo. - ...Rozbieranego?


Draco dłuższą chwilę patrzył na Gryfona. To, co powiedział, było tak bardzo Ślizgońskie, że aż urocze. Nie żeby nie miał ochoty zobaczyć Pottera bez tych fatałaszków. Ponapawać się zwycięstwem i tak dalej. A Harry Potter to przecież taki stereotypowy biały wojownik. Draco wątpił, żeby potrafił grać w jakąkolwiek hazardową grę. Mruknął szybkie accio i w jego wyciągniętej dłoni pojawiła się talia kart.


Ślizgon nie przypuszczał, jak wiele o życiu można się nauczyć, spędzając wakacje z bliźniakami Weasley. Jednak w bliskiej przyszłości miał się o tym boleśnie przekonać. Harry uśmiechnął się perfidnie.

***

Jakiś czas później...

To zawsze dzieje się w takich momentach. Zawsze. - Myślał Draco, rozpinając pasek spodni. Rzucił dżinsy na stół - siedział teraz w samych slipkach przed kompletnie ubranym Potterem. Gryfon uśmiechnął się drwiąco na widok jego zmieszania.

- Chyba ci karty nie idą, Malfoy.

- Oszukiwałeś.

- Jestem przecież Gryfonem! Jak możesz mnie posądzać o coś takiego! - Udał oburzenie. Przetasował karty, nawet nie patrząc. Draco czuł, jak spojrzenie oczu koloru avady błądzi po jego nagich obojczykach, ramionach, szyi i torsie... Na chwilę zatrzymało się na znaku, wypalonym poniżej łokcia. Poczuł się bardzo nieswojo w tym położeniu. To miało być zupełnie inaczej, całkiem odwrotnie... Napił się łyk rumu ze swojej szklanki. Przyjemne ciepło rozlało się w jego wnętrzu.

Szelest materiału skłonił go do spojrzenia na Pottera. Chłopak zrzucił swoją czarną koszulę i teraz przez głowę wciągał jego deszczowo-niebieską bluzę. Przez kilka chwil, kiedy Gryfon go nie widział, Draco pozwolił sobie bez skrępowania gapić się na jego nagie, szczupłe ciało.

- I jak? Już wyglądam jak ty? - Zapytał Harry wesoło, wygładzając materiał. Był jeszcze szczuplejszy niż Draco, więc ubranie było minimalnie za luźne.

Blondyn przyjrzał mu się uważnie. Potter nigdy dobrze nie radził sobie z alkoholem a dzisiaj wypił naprawdę dużo. Jego oczy błyszczały. Zgodziłby się na każdą, absolutnie każdą rzecz, jaką zaproponowałby mu Draco. Jeśli wydawałaby mu się zabawna, oczywiście.

***

- Czegoś ci brakuje. - Mruknął Ślizgon i wstał. Harry wodził za nim mimowolnie spojrzeniem, kiedy prawie nagi przeszedł przez pokój do łazienki. Sam pokój kołysał się przyjemnie. Wszystko wydało mu się nagle o wiele radośniejsze. Nie był naiwny - wiedział, że jest już bardzo pijany, jednak na razie nie przejmował się tym. Draco wrócił po momencie, niosąc jakieś przeźroczyste pudełko i grzebień. Odkręcił nakrętkę a Harry ciekawie zajrzał do środka, przyciągając sobie jego rękę pod nos. Uderzył go zapach wiśni i wanilii.

- Żel do włosów? Używasz żelu do włosów?

- Ten jest bardzo dobry. Praktycznie zupełnie go nie widać.

Wziął trochę żelu na palce i przejechał nimi po włosach Gryfona. Po namyśle wziął nieco więcej. Ale musiał zużyć prawie połowę, zanim włosy Pottera poddały się w końcu i zaczęły gładko do siebie przylegać. Przeczesał je jeszcze raz grzebieniem, patrząc krytycznie.

- Potter, jesteś strasznie drogi w eksploatacji. - Westchnął w końcu, odkładając grzebień.

- Wiem. - Zaśmiał się jak dziecko. - Fajnie było jak mnie czesałeś. Ciekawe jak teraz wyglądam... - Poderwał się nagle i pomknął - lekko tylko chwiejnie - do łazienki. Kiedy go mijał, otarł się o niego. Draco wstrzymał oddech, czując ciepło obcego ciała na swojej - nagiej - skórze. Wolnym krokiem poszedł za nim do lustra.

Harry patrzył na swoje odbicie, zdumiony. Dotknął gładkich jak nigdy włosów. W przeciwieństwie do mugolskiego żelu, po tym wciąż były miękkie i przyjemne w dotyku. I nawet nie ważyły się zmienić swojego położenia. Harry uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.

- Teraz już wyglądam prawie jak ty, prawda?

- Nie pochlebiaj sobie, nigdy nie będziesz takim bóstwem jak ja. - Potter parsknął. - Wciąż czegoś brakuje.

- Czego? - Draco uśmiechnął się lekko i nic nie odpowiedział. Sięgnął tylko ponad jego szczupłymi ramionami i zsunął mu z twarzy okulary. Poczuł, jak na ten gest Gryfon zamarł.

Zdał sobie sprawę, jak blisko się znajdują. Czuł emanujące od niego ciepło, słodki zapach zmieszany z zapachem wiśni i jego własnego ubrania. Jego ręce wisiały w powietrzu zaledwie o kilka cali od ciała Gryfona. Wciąż trzymał okulary. Spojrzał w lustro.

Harry patrzył na niego. Te piękne oczy koloru avady utkwione były w jego własnych, szarobłękitnych. Czuł, jak serce zaczyna mu bić coraz szybciej. Byli tak blisko...

***

Ten jeden gest... On po prostu ściągnął mu okulary, ale dla Harry'ego to było tak zmysłowe, jak nic wcześniej. Był otoczony przez silne ramiona - i chociaż nie dotykał go nawet calem skóry, czuł bijące od niego pożądanie. Zapach. Wyobraził sobie, jak smakuje ta jasna skóra...

Odwrócił się. Ich twarze dzieliło od siebie tylko kilka oddechów.

Draco zastanawiał się, czy jeśli zbliży się do niego jeszcze trochę, zniszczy tę chwilę. I zostanie tylko konsternacja i zawstydzenie.

Ale Harry był bardzo pijany. I jedyne, nad czym się zastanawiał, to jak smakują jego usta. I jakoś nie obchodziło go, co Malfoy na to powie.

Pochylił się i delikatnie polizał dolną wargę, samym końcem języka. Draco starał się nie oddychać. Harry - nie napotykając żadnego sprzeciwu - przygryzł lekko wargę Ślizgona. Była miękka i delikatna jak jedwab. Nakrył jego usta swoimi, delektując się smakiem ich zmieszanych oddechów. Usłyszał jak coś roztrzaskuje się na zimnej posadzce. Zapewne okulary - bo za chwilę ramiona Draco oplotły go ciepłym uściskiem. Jego własne ręce pieściły słodkie wycięcie jego ciała, tuż nad kośćmi miednicy. Wsunął język do jego ust, drażniąc gładkie podniebienie. Drugi język dołączył do niego, jakby dopiero teraz obudził się z letargu. Draco jęknął w jego usta, przyciskając się do niego całym ciałem.

Harry czuł twardą męskość Malfoya - jednocześnie świadomy, co dzieje się w jego własnych spodniach. Oderwał się od ust Draco, słysząc jęk zawodu, który jednak szybko przerodził się w pomruk rozkoszy, gdy zaczął całować smukłą szyję. Składał pocałunek przy pocałunku, a Draco zachęcająco odchylił głowę. Oczy miał przymknięte, śledził tylko spod długich rzęs każdy ruch Harry'ego.

Gryfon pozwolił swoim dłoniom działać samodzielnie - jedna z nich ślizgała się po plecach blondyna, wplatała w jego włosy i muskała kark. Druga, zupełnie niezależnie, pełzła powoli, świadoma celu coraz niżej i niżej... Wsunęła się pod materiał ubrania. Przesunął nieśmiało jednym palcem po całej długości jego imponującej erekcji. Uśmiechnął się z satysfakcją, czując wydobywający się z niego gorący płyn.

Wtedy Draco ujął jego rękę i przyciągnął sobie do ust, liżąc mu namiętnie palce. Ani na moment nie odwrócił głodnego wzroku od jego spojrzenia. Harry wciągnął ze świstem powietrze, patrząc na to urzeczony, zafascynowany. Kiedy Draco go pocałował, czuł słony smak.


Przeciągnął językiem wzdłuż obojczyka Draco, zostawiając błyszczący ślad na mlecznobiałej skórze. Westchnął, czując język pieszczący jego ucho. I wtedy Draco, bardzo delikatnie, acz stanowczo pchnął go plecami na ścianę, manipulując jednocześnie przy pasku jego spodni.

I zupełnie nagle Harry poczuł się doskonale trzeźwy. Oderwał ręce od skóry Ślizgona, otwierając szeroko oczy.

- Coś nie tak? - Draco odsunął się nieznacznie, żeby na niego spojrzeć.

- Ja... Ja chyba... Za dużo wypiłem... Muszę już iść... - Szepnął rozpaczliwie przez ściśnięte gardło. Twarz Malfoya ściągnęła się, zawiedziona.

- Proszę, nie teraz... - Wyjęczał mu prosto do ucha, kolanem jednocześnie rozsuwając mu uda.

- Draco... Ja... Proszę... Ja już muszę iść... - Harry czuł się jak dziecko. Draco zamarł bez ruchu.

- A chcesz? - Wyszeptał, muskając ustami płatek jego ucha. Coś w Harrym krzyczało, że nie, że chce tu być, że chce kontynuować... Ale jego rozsądek - czy cokolwiek to było - okazał się silniejszy.

- Tak. Chcę już iść.

***

Draco całą siłą woli zmusił się, żeby odsunąć się od Harry'ego. Bardzo nie chciał. Czuł, że zaraz eksploduje, że jeśli straci kontakt z jasnooliwkową skórą Gryfona to przestanie oddychać.

Właściwie teoretycznie mógłby go nie puszczać. Mógłby wciąż trzymać go w stalowym uścisku, mógłby całować jego skórę, pieścić ją językiem. Wdychać zapach jego pożądania. I miał wielkie - i twarde, och, jak strasznie sztywne - powody by sądzić, że Potter w końcu by się poddał. Że pozwoliłby mu na wszystko a potem krzyczał razem z nim z przyjemności.

Ale... Ale potem wstałby, ubrał się w ciemności, kiedy Draco byłby tak słaby, że nie byłby zdolny nawet drgnąć. I wyszedłby cicho. I nie wróciłby już. Nigdy.

Z prędkością dryfu kontynentalnego, po bardzo długiej chwili Draco oderwał się od niego, muskając ustami gładki policzek. Kiedy był pewien, że może sobie zaufać, że nie osunie się na podłogę, odjął dłonie od muru. Ścigał wzrokiem oczy Harry'ego, ale nie zdołał uchwycić jego spojrzenia. Gryfon wyszedł z łazienki, trzymając się ściany. Draco słyszał, jak szuka w pokoju swojej peleryny.

Spojrzał na podłogę - widział własną twarz, odbijającą się w popękanych szkłach Harry'ego. Schylił się i podniósł je. Wyszedł do pokoju - Gryfon właśnie wiązał buty, z nogą opartą na krześle. Draco siłą zmusił się, żeby nie patrzeć na jego tyłek w niebieskim dżinsie. Wziął tylko ze stołu swoją różdżkę i rzucił ciche reparo na okulary - szkła znów były całe. Wyciągnął je bez słowa w stronę Pottera.

- Ja... Dziękuję. - Ich spojrzenia spotkały się. Harry zarumienił się uroczo. A potem zarzucił na siebie pelerynę i Draco już go nie widział. Słyszał tylko szmer otwieranych drzwi.

***

Kiedy był pewien, że Harry ulotnił się, podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Rzucił jeszcze silencio na cały pokój.

Dopiero wtedy pozwolił sobie opaść na kolana i skulić się. Oparł czoło o podłogę. Jednym ruchem pozbył się resztek ubrania, uwalniając swoją nabrzmiałą męskość od jakichkolwiek ograniczeń. Sięgnął i zaczął poruszać palcami, w zmysłowym rytmie.

Kiedy jakiś czas później jęczał, zatopiony w dreszczach przyjemności, kiedy rozlał się we własne ręce i krzyczał to jedno, przeklęte imię... Myślał tylko o swoim poniżeniu. Jeszcze nikt mu tego nie zrobił. Nikt nie zostawił go w takim stanie, a jeśli nawet, Draco zazwyczaj potrafił opanować się na tyle, by nie robić tego samemu. Czuł się tak, jakby złota rybka w ostatnim momencie wymknęła mu się z palców. Zanim zdążył wypowiedzieć życzenie.

Nie... Inaczej. Zanim to ona zdążyła jego życzenie spełnić.

Umył ręce w chłodnej wodzie. Jak mógł? On, Draco, był gotów oddać mu się, pieprzyć z nim przez całą noc. Połowa Hogwartu tylko o tym marzyła. A on, głupi Gryfon - po prostu wyszedł. Jakby to nic dla niego nie znaczyło.

Jeśli Potter sądził, że będzie go błagał, że przyjdzie do niego na kolanach żebrząc o jedno spojrzenie to się bardzo pomylił. - ślizgon zgrzytnął zębami, wlokąc się do swojego łóżka.

Nagle jego spojrzenie padło na czarną koszulę, przewieszoną przez oparcie krzesła. W pierwszym odruchu chciał ją podrzeć na strzępy, ale kiedy dotknął materiału... Wtulił w niego twarz, zaciągając się głęboko zapachem. To była mieszanina słodkiej woni wody kolońskiej i tego niesamowitego zapachu, który mógł być tylko zapachem Pottera. Draco oddychał świeżością wiatru, zapachem trawy na łące i kwiatów, zapachem jarzębinowego drewna...

Zasnął, nie okrywszy się niczym - z twarzą wtuloną w czarną koszulę.

***

Harry szedł szybkim krokiem, z palcami zaciśniętymi na cienkim jak pajęczyna materiale peleryny. Nie mógł pojąć, jak to się stało... Z jednej strony było to dla niego zupełnie oczywiste - był pijany, odurzony alkoholem. Ale jednak doskonale wiedział, co robi. Doskonale zdawał sobie ze wszystkiego sprawę - od momentu, kiedy odwrócił się do Draco Malfoya, a ich twarze znalazły się tak blisko... I kiedy go dotykał - cały czas miał świadomość, co robił. Zacisnął zęby, starając się o tym nie myśleć. Nie myśleć o niczym.

Wciąż był podniecony. Czuł to w swoich spodniach. Kiedy przeszedł przez dziurę za portretem Grubej Damy od razu pobiegł do łazienki. Starał się nie hałasować, jednak była to ta rozpaczliwa potrzeba...

Oparł obie dłonie na umywalce i włożył głowę pod kran, odkręcając strumień zimnej wody. Czuł, jak napięcie opada, jak to wszystko staje się tylko wspomnieniem, a nie nieprzyjemnym faktem. Westchnął, wycierając włosy ręcznikiem.

- W porządku? - Stęknął Ron, przecierając zaspane oczy.

- Jasne. - Modlił się, żeby jego głos zabrzmiał normalnie. Ron najwyraźniej niczego nie zauważył, opadając znów na poduszkę. Dopiero po chwili otworzył znów oczy, jakby sobie coś przypomniał. - Czy ty nie byłeś przypadkiem inaczej ubrany?

- Nie, skąd. - No tak, miał wciąż na sobie rzeczy Malfoya. Musnął palcami materiał na piersi, prawie lubieżnym gestem. Spiorunował spojrzeniem łóżko Rona, ale przyjaciel już zdążył ponownie zapaść w sen.

Harry przebrał się i wsunął pod kołdrę. Zasunął zasłonki przy łóżku. A potem bardzo starannie poskładał bluzę Dracona i włożył ją pod łóżko.

Modlił się, żeby tej nocy nic mu się nie śniło, jednak jego marzenia się nie spełniły.

***

CDN

Blemish

5. Krępujące podejrzenia

Następnego dnia obudził się w wilgotnej i skotłowanej pościeli. Zaklął w duchu i sięgnął po różdżkę. W takich momentach po prostu błogosławił zasłonki przy łóżku. Wyszeptał zaklęcie czyszczące, przywracając wszystkiemu cywilizowany wygląd.

Ubrał się, uparcie starając się nie myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj. Ani tym bardziej o tym, co mu się śniło - bo to było chyba jeszcze gorsze. Kopnął łóżko Rona, budząc kumpla z twardego snu. Ku jego -Harry'ego - radości, przyjaciel był jeszcze zbyt śpiący, by pytać o cokolwiek.

Spojrzał w oczy swojego odbicia w łazienkowym lustrze. Znów miał ochotę włożyć głowę pod kran, jednak mogło to wywołać niepotrzebną dyskusję.

- Wczoraj całowałeś się ze Ślizgonem. Z facetem! - Wyszeptało jego przerażone odbicie. Chłopakowi ciężko było oddychać. Czuł się tak, jakby cała krew odpłynęła z serca. I... przepłynęła gdzieś indziej... A przynajmniej miała zamiar.

Zakręcił kurek, wyjmując głowę spod lodowatego strumienia. Martwił się, że w tym tempie wejdzie mu to w nawyk.

- Wszystko w porządku? - Neville wszedł do łazienki, ziewając rozdzierająco. Wymruczał, że jasne, i wrócił na swoje łóżko.

- Wiecie, co... Ja... Chyba dzisiaj nie jestem głodny... Spotkamy się na lekcjach. - Wyrzucił z siebie. Ron popatrzył na niego jak na heretyka. Ale w końcu wzruszył ramionami.

- No... Oki, skoro tak mówisz... A nie przynieść ci nic do jedzenia? - Popatrzył na niego zmartwiony.

- Nie, przecież mówię, że nie jestem głodny. - Koledzy wkrótce wyszli, zostawiając go samego.

Położył się na łóżku, wbijając spojrzenie w sufit. Nie skłamał tym razem - naprawdę nie był głodny. Na samą myśl o tym, że miałby zejść do Wielkiej Sali, spotkać Malfoya... Coś skręcało się w jego wnętrznościach - i na pewno nie był to żołądek.

Postanowił unikać Malfoya w najbliższym czasie. Może dzień, dwa... Kilka dni. Obaj na pewno szybko zapomną o tym krępującym wydarzeniu - w końcu różne rzeczy robi się po pijanemu, ha ha... To nic nie znaczyło. Na pewno, jeśli kilka razy nie pojawi się na posiłkach wszystko wróci do normy. Tak. Na pewno.

***

Spojrzał na stół Gryffindoru. Pottera nie było dziś na śniadaniu. Ani na obiedzie, jeśli o to chodzi. Weasley i Granger znowu siedzieli obok siebie, gawędząc wesoło. Ten szlamowaty Creevey zajął miejsce Złotego Chłopca Gryffindoru i zachowywał się, jakby był królem świata. Co najmniej.

Draco ze złością odrzucił widelec na stół. O co chodziło temu draniowi? Nie widział go przez cały dzień - tylko raz wydawało mu się, że zauważył gdzieś w tłumie czarną czuprynę, ale kiedy się przyjrzał, niczego nie dostrzegł. Niedorzeczność. Przecież chyba się przed nim nie chował.

Odtrącił zuchwałą dłoń Pansy skradającą się pod stołem do jego kolana. Dziewczyna mruknęła coś obrażona i odwróciła się do swojej przyjaciółki. Draco oparł brodę na splecionych dłoniach.

Bardzo chciał pogadać z Potterem. Sprawdzić, czy wszystko z nim ok... Jakoś skomentować to, co się stało poprzedniego dnia. Och do diabła, chciał go po prostu zobaczyć. Poza tym chciał jeszcze zanurzyć palce w jego włosach i całować go do utraty tchu - ale odsunął to pragnienie, uznając, że nie jest jednak jego priorytetem. Najpierw należało wyjaśnić to, co się stało i sprawdzić, co uważa Gryfon.

Tylko jak do prostytutki biedy, kurwy nędzy miał tego dokonać?!!! Jak, kiedy Pottera nigdzie nie było?

No jak?!

***

- Harry, nie uważasz, że trochę przesadzasz? - Poczuł, jak Hermiona siada na jego łóżku i odsówa zasłony. - Na kolację musisz zejść.

- Nie jestem głodny - burknął. Dziewczyna westchnęła ciężko.

- Nie rozumiem, jak można nie być głodnym przez cały dzień! - Parsknął Ron, rzucając się na łóżko, tuż obok niego. Harry prawie dostał Weasley'owskim łokciem w twarz, więc profilaktycznie usiadł, poprawiając okulary.

- Ron, jeszcze nie rozumiesz? - Obaj spojrzeli na Hermionę. Przewróciła oczami. - On jest głodny, nawet bardzo. - Dźgnęła Harry'ego palcem w brzuch. Zaburczało. - Nie mam pojęcia, kogo unikasz, ale to naprawdę przesada.

- Kogo unikasz? - Ron nie był jednak mistrzem subtelności.

- Nikogo. - Syknął i wstał z łóżka. Podszedł do okna i nalał sobie szklankę wody ze stojącego na parapecie dzbanka. Potem nalał sobie jeszcze jedną, ale bolesne ssanie w żołądku nie dało się oszukać. Usłyszał kolejne ciężkie westchnienie Hermiony.

- No dobrze. Przyniosę ci jakieś kanapki, czy coś w tym stylu, jeśli tak bardzo chcesz zostać w pokoju. - Spojrzał na nią z nieukrywaną wdzięcznością.

- Mam nadzieję, chłopie, że nie masz zamiaru długo tego ciągnąć. - Ron wstał z łóżka, podał też rękę Hermionie.

- Masz trochę wolnego czasu, mógłbyś napisać wypracowanie z eliksirów. Cisza i spokój to najlepsze warunki do nauki! - Rzuciła jeszcze przyjaciółka przez ramię, zamykając drzwi.

Harry skamieniał. I to bynajmniej nie z powodu zaległej pracy z eliksirów, chociaż miało to z nimi - eliksirami - ścisły związek. Eliksiry... Jedne z niewielu zajęć, jakie miał wspólnie z Malfoyem. Nie mógł ich opuścić, a to oznacza, że jutro jego misterny plan runie. Co z tego, że nie pójdzie na śniadanie, jeśli zaraz potem będzie po prostu MUSIAŁ spotkać Ślizgona w ciemnym lochu klasy?

Zrezygnowany podszedł do szafki i zaczął szukać czystej rolki pergaminu. Jego spojrzenie padło na skrawek niebieskiego materiału wystający spod łóżka. Zacisnął oczy - nie myśleć, nie myśleć, nie myśleć, nie myśleć...

Pomysł pojawił się w jego głowie w jednej chwili.

***

Śniadanie zjadł w pokoju - znów wymógł na Hermionie, żeby coś mu przyniosła. Potem długo czekał w sypialni, dopiero na minutę przed dzwonkiem zarzucił sobie torbę na ramię i okrył peleryną.

Lawirował na korytarzu, pomiędzy uczniami zmierzającymi do klas. Po raz pierwszy dziękował w duchu, że tym razem studentów jest mniej niż zwykle - udało mu się nikogo nie potrącić, nikt nie przydepnął mu magicznej peleryny. Zszedł wąskimi schodami prowadzącymi do lochów. Słyszał szmer przyciszonych rozmów - Slughorn jeszcze nie wszedł do klasy. Harry wcisnął się we wnękę muru, obserwując grupę uczniów.

Hermiona przeglądała jeszcze swój esej, Ernie Macmillan rozmawiał z jakąś Krukonką, którą Harry znał tylko z widzenia. Ślizgoni trzymali się razem - Gryfon popatrzył na Malfoya. Blondyn rozglądał się, jego wzrok wciąż wędrował w stronę, z której właśnie nadszedł Harry. Chłopak głośno przełknął ślinę. Pewnie chce mi wygarnąć za wczorajsze - pomyślał. Szybko wmówił sobie, że taktyka dalszego ukrywania się to najlepsze wyjście.

Slughorn po chwili wpuścił uczniów do klasy. Malfoy wszedł jako ostatni, oglądając się przez ramię. Harry westchnął. Słyszał szuranie krzeseł za drzwiami i brzęk przesuwanych kociołków. Policzył powoli do dziesięciu i ściągnął pelerynę.

***

Rozległo się pukanie. Slughorn przeniósł spojrzenie z listy obecności na drzwi, krzycząc "proszę". Skrzypnęły zawiasy i do klasy wszedł Harry Potter, uśmiechając się z poczuciem winy.

- Przepraszam za spóźnienie profesorze. Coś... coś mnie zatrzymało. - Dodał wymijająco.

- Och, nic nie szkodzi, dopiero sprawdzamy obecność. Usiądź. - Slughorn wyszczerzył się przymilnie i wielkodusznie wskazał chłopakowi miejsce.

Draco patrzył, jak Harry przechodzi przez klasę, jak zbliża się do Granger i szepta jej coś do ucha, potem siada obok niej. Zacisnął zęby na ten widok. Potter ani razu nie spojrzał w jego stronę, zignorował go zupełnie. Powstrzymał się od miotania przekleństw i wbił spojrzenie w ławkę przed sobą. Miał ochotę przepalić ją na wylot samym spojrzeniem.

Draco nie słyszał, co mówi Slughorn. Mechanicznie otworzył podręcznik - Pansy przewróciła go na właściwą stronę. Znów zerknął w stronę stolika Pottera - Granger mówiła coś szybko, przyciszonym głosem, wskazując do książki. Harry skinął głową i zaczął siekać listki ostrokrzewu. Draco patrzył zafascynowany, jak nóż połyskuje w jego palcach. Przypomniał sobie, jak bardzo zręczne potrafią być te palce...

- Draco... Draco! - Pansy pomachała mu ręką przed nosem. Spojrzał na nią, marszcząc zdenerwowany brwi. - Zajmij się marynowanymi małżami, dobrze?

Spojrzał bezgranicznie zniesmaczony na słoik małż. Zakasał rękawy i wziął do ręki szczypce. Chciał zaimponować czymś Potter'owi. Pokazać mu w końcu. Tymczasem musiał się babrać w jakichś oślizgłych mięczakach.

Automatycznie kroił, siekał, rozcierał i ugniatał wszystko, co podsunęła mu Pansy. Angażował się emocjonalnie w warzenie eliksiru mniej więcej w takim samym stopniu jak... Właściwie wcale się nie angażował. Od czasu do czasu Pansy musiała przywoływać go do rzeczywistości, kiedy zagapił się na stanowisko Gryfonów.

- Zupełnie nie wiem, co ty widzisz w tej Granger. - Syknęła za którymś razem, mieszając zawzięcie eliksir.

- Co? - Nie zrozumiał.

- Cały czas się na nią gapisz! - Zmarszczyła nos, zniesmaczona. I wtedy do niego dotarło, o czym myśli Pansy. W ostatniej chwili powstrzymał cisnący się na usta uśmiech, przywołując na jego miejsce grymas obrzydzenia.

- Granger? Przecież to szlama. Jak mogłaś w ogóle pomyśleć o czymś tak... Wstrętnym? - Pansy najwyraźniej takie wyjaśnienie usatysfakcjonowało, bo uśmiechnęła się zadowolona. Draco zastanowił się, co by powiedziała, gdyby znała prawdę.

Harry nie spojrzał w jego stronę ani razu, chociaż on sam wwiercał mu się spojrzeniem w oliwkową skórę. Miał ochotę spróbować leglimencji i zajrzeć do jego umysłu - niestety był też nieprzyjemnie świadom, że Potter prawdopodobnie przerzuciłby go za to przez pół klasy. Strasznie chciał wiedzieć, o czym myśli ten gryfoński drań.

***

Na dźwięk dzwonka gryfoński drań nieomal odetchnął z ulgą. Przez całe zajęcia czuł na karku wzrok Malfoya. To znaczy... Tak przypuszczał, bo nie spojrzał na niego ani razu.

- Harry, wszystko z tobą w porządku? - Hermiona odgarnęła mu włosy przykładając rękę do czoła. Był niestety pewien, że nie ma gorączki.

- Jasne, czemu pytasz?

- Taki byłeś dzisiaj zamyślony, jakby nieobecny...

- Nudziło mi się. - Rzucił lakonicznie. Och, bardzo by chciał być znudzony. Chociaż przez chwilę.

Wyszli na korytarz, mieszając się z resztą uczniów. Czuł się bezpiecznie, otoczony tłumem. Oczywiście wiedział doskonale, że przecież i tak nic by mu nie groziło, ale mimo to był zadowolony ze swojego położenia.

- Swoją drogą mogłeś mi powiedzieć. - Hermiona uśmiechnęła się do niego, mrugając zalotnie.

- O czym?

- O tej twojej przedwczorajszej randce. Ron mi powiedział dopiero dziś. Wróciłeś bardzo późno, co robiliście? - Zachichotała i szturchnęła go lekko w żebra. Czuł, że się rumieni. Już miał odpowiedzieć, zdementować tą nędzną pogłoskę, kiedy usłyszał za sobą piskliwy śmiech.

- Granger, co ty gadasz? Która dziewczyna chciałaby coś takiego jak Potter?! - Pansy roześmiała się głośno. Zawtórowało jaj kilku Ślizgonów. Hermiona odwróciła się bardzo powoli, z wojowniczymi iskrami w oczach.

- Musisz być ślepa i głucha, skoro nie widzisz, jakie Harry ma teraz powodzenie. Chyba, że jesteś zazdrosna. - Warknęła. Uśmiechnęła się z satysfakcją, widzącą zmianę na twarzy Ślizgonki. - To, że ty masz spaczony gust nic jeszcze nie znaczy. - Gryfonka spojrzała wymownie na stojącego obok Parkinson Draco Malfoya.

Harry również na niego patrzył, słuchając jednym uchem ostrej wymiany zdań. Draco miał nieodgadnionym wyraz twarzy. Tylko jego oczy ciskały błyskawice.

- Chodźmy Harry, czas poszukać ludzi na poziomie. - Hermiona pociągnęła go za ramię. Odwrócił się i poszedł za nią, nie oglądając się już na Ślizgonów. Pansy jeszcze coś gniewnie krzyczała, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.

***

- Mówiłaś prawdę? - Szepnął do Hermiony, kiedy stali pod klasą transmutacji, czekając na Rona.

- Hm? - Dziewczyna oderwała się od swoich notatek.

- No... Kiedy powiedziałaś Parkinson, że mam.. Eee... I tak dalej...? - Czuł jak się rumieni. Znowu. Nienawidził się za to. Hermiona uśmiechnęła się ciepło.

- Jasne Harry. W Hogwarcie jest trochę dziewczyn, którym odpowiada twój typ urody.
- E... Ach... No tak... - Hermiona zasłoniła usta dłonią, żeby nie widział jak śmieje się z jego konsternacji.

- Poza tym są też takie, którym podoba się tylko twoja sławna. - Dodała chłodniej, zatrzaskując zeszyt. - Więc uważaj z tą swoją, dobrze?

Od skomentowania tej wypowiedzi wybawił go Ron, który nadbiegł zdyszany. Harry odwrócił się, żeby nie patrzeć jak wita się czule z Hermioną.

Chciałby im powiedzieć, że nie chodzi o żadną dziewczynę. Zaczęło się od żartów Rona na temat randki, a teraz pewnie już pół Hogwartu zastanawia się, kto jest jego "wybranką". Harry miał przykrą świadomość, że już nie da się tego odkręcić. Najlepiej przyczaić się gdzieś, pozwolić sprawom ucichnąć... Ludzie szybko zapominają.

Chyba.

***

Draco był w swojej sypialni. Siedział na łóżku, łokcie miał oparte na kolanach a dłonie złączone czubkami palców. Miał teraz przerwę, ale nawet gdyby nie miał, to i tak nie poszedłby na żadną lekcję.

Więc Harry Potter ma dziewczynę. Zdumiewające. Kiedy to usłyszał, krew zagotowała mu się w żyłach. A potem zamarzła. To by wszystko tłumaczyło. Dlaczego go unika i tak dalej... Zastanowił się - kto to mógł być? Przecież nie widział Pottera z żadna panienką. Z drugiej strony, nawet Granger nie wiedziała, z kim Gryfon chodzi.

Ale zaraz... Co dokładnie powiedziała ta szlama? "Przedwczorajsza randka"? Draco zerwał się na nogi i zaczął chodzić po pokoju. Przedwczoraj... przedwczoraj przecież Harry był u niego. To od niego wrócił późno... A oni wszyscy myślą, że...

Roześmiał się głośno, lekko demonicznie. Potter nic im nie powiedział! - I nie ma się co dziwić, swoją drogą. Ślizgon przeczesał włosy palcami i podszedł do szafy. Z półki wyciągnął napoczętą butelkę rumu i niską szklankę. W ciszy, uśmiechając się szeroko jak szaleniec, wzniósł toast za swoje przyszłe plany.

Potter będzie musiał się nauczyć, że Malfoyom się nie odmawia.

Nigdy.

***

CDN

Blemish

6. Żmija, tygrys i lew

Następnych posiłków nie mógł już opuszczać, ponieważ Hermiona oficjalnie oświadczyła, że nie ma zamiaru być jego kelnerką. Tak więc teraz po raz kolejny siedział w Wielkiej Sali, dłubiąc widelcem w swoim talerzu. Naprawdę nie miał chęci jeść. Mimowolnie spojrzał na stół Ślizgonów.

Malfoy rozmawiał z Parkinson i Zabinim. Śmiał się, a jego oczy iskrzyły. Pansy oparła głowę na jego ramieniu, szepcząc mu do ucha.

Harry odwrócił od nich wzrok i napił się soku z dyni. Z jednej strony cieszył się, że wszystko wróciło do normy. Zupełnie tak jak przewidywał - co go lekko dziwiło, bo jego przewidywania rzadko okazywały się słuszne. Malfoy nie zaszczycił go nawet spojrzeniem - ani podczas lekcji, ani w czasie posiłków. Nawet, kiedy mijali się przypadkowo na korytarzu Ślizgon nie zwracał na niego żadnej uwagi.

Właśnie tak powinno być - pomyślał Gryfon ze złością, wbijając widelec w kawałek pomidora. Jest doskonale. Prawie tak jak dawniej, zupełnie tak jak oczekiwał. Malfoy najwyraźniej już zapomniał o tamtym... Incydencie.

Z drugiej strony nie mógł zaprzeczyć, że było mu jakoś... przykro. Wiedział, że to idiotyczne, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze poczynania, ale... Tak. Było mu przykro.

Poczuł nagle, jak coś muska jego świadomość. Jak obce palce przebiegają po jego myślach. Niechciana obecność w jego umyśle. Odruchowo postawił blokadę, mur. Zawsze wyobrażał go sobie, jako nieprzebytą ścianę z białego szkła i stali. Odepchnął te palce, agresywnie - bez żadnych hamulców, jak podczas ćwiczeń z Draco. Chciał wyładować na tym swoją złość i rozgoryczenie - całą siłą woli zmusił się do wyobrażenia sobie białego tygrysa o srebrnych zębach, gotowego do walki, spiętego do skoku. Sprężył się do ataku, gotów na wszystko.

Ale wrażenie obecności zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Wszystko to trwało tylko kilka sekund. Poderwał głowę, tocząc błędnym spojrzeniem po Wielkiej Sali. Nikt na niego nie patrzył - wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Malfoy śmiał się z czegoś, co powiedział Blaise. Jego białe zęby błyszczały w porannym świetle. To nie mógł być on - tego kogoś Harry wyrzucił ze swojego umysłu z siłą wściekłego gryfa. Tymczasem nikt w Wielkiej Sali nawet nie spadł z krzesła.

Pokręcił głową. Może mu się tylko wydawało...

***

Draco uśmiechał się szeroko - w myślach oczywiście - wychodząc z Wielkiej Sali. Ignorowanie Pottera było cholernie zabawne. Ten chłopak jeszcze pożałuje, że ośmielił się wzgardzić względami Malfoya. To on przyjdzie do niego na kolanach, błagając o jedno spojrzenie. Blondyn odprężył się - pozwolił nawet Pansy wziąć się za rękę. Bardzo chciał w tym momencie spojrzeć na stół Gryfonów, jednak powstrzymał się przed tym.


Dziś była sobota, więc praktycznie cały dzień Draco miał wolny. Około południa przyczaił się za jedną ze zbroi w pobliżu biblioteki. Ze swojego - tajnego - źródła, o nazwie "Zastraszony Longbottom" - dowiedział się, że mniej więcej o tej porze "Prześwięta Trójca Hogwartu" zazwyczaj schodzi do biblioteki.

I rzeczywiście - najpierw usłyszał przyciszone głosy Granger i Weasleya, a potem Gryfoni wyłonili się z zaciemnionego krańca schodów. Potter szedł dwa kroki za obściskującą się parą. Ręce miał w kieszeniach, a głowę nisko spuszczoną.

Draco wyciągnął różdżkę i szepnął zaklęcie. Sznurówka lewego trampka chłopaka rozwiązała się nagle. Gryfon zatrzymał się, zerknął na mruczących do siebie czułe słówka przyjaciół. Najwyraźniej zdecydował się wykorzystać ten pretekst, by uwolnić się od nich. Chociaż na chwilę. Draco wypląsał w myślach taniec zwycięstwa. Czyż nie był geniuszem?

Potter przykucnął na przedostatnim stopniu i z ociąganiem zajął się swoją sznurówką. Draco wyłonił się z cienia zbroi i podszedł zdecydowanym krokiem.

- Chyba czas pogadać, nie uważasz? - Potter podniósł na niego to swoje zabójcze spojrzenie koloru avady. I uśmiechnął się z delikatną drwiną.

- Podejrzewałem, że to ty, Malfoy. Tylko ty potrafisz być subtelny jak wór cementu.


Nie tak to sobie wyobrażał. Oczekiwał od Pottera jakichś nieporadnych tłumaczeń, rumieńców i Merlin wie, czego. Czegoś w stylu Gryfona, a atak jakoś Draconowi do niego nie pasował. Zreflektował się jednak szybko.

- No, no, panie Potter, czyżby język nam się wyostrzył?

- Taak, przez osmozę. - Brunet uśmiechnął się chytrze, prostując się. - Zresztą, co ty wiesz o moim języku...

- Tak się składa, że bardzo dużo, Potter. - Syknął Ślizgon, zbliżając twarz do jego twarzy. - Zdążyliśmy się ostatnio całkiem nieźle poznać, nie możesz zaprzeczyć. - Mówił cicho, sztucznie spokojnym, lekko ochrypłym głosem. Harry zmrużył oczy. Potem rozejrzał się szybko i złapał go za rękaw. Draco już chciał zaoponować, ale Gryfon bez słowa wskazał mu drzwi do pustej klasy.

- Nie tutaj.

***

Szare światło wpadało przez wysokie okna. Całe niebo miało kolor mleka, zasnute ciężkimi chmurami. Pojedyncze płatki śniegu tańczyły na słabym wietrze. Wszystko za szybą było białe.

- Tu będzie dobrze. - Potter zamknął drzwi, rozglądając się jednocześnie po pomieszczeniu. Klasa wyglądała na od dawna nieużywaną - na ławkach zalegała cieniutka warstwa kurzu, a pod jakimś smętnym zielskiem w doniczce leżała sterta suchych liści. Draco usiadł na biurku, śledząc wzrokiem każdy ruch Gryfona. - Musimy porozmawiać.

- Miło, że w końcu to do ciebie dotarło. - Rzucił Ślizgon zgryźliwie. Potter oparł się plecami o drzwi i skrzyżował ręce na piersi. Nie miał na sobie szkolnej szaty, tylko zwykłe dżinsy i powyciągany t-shirt.

- To, co się stało... to... - Chłopak zawahał się. Czyżby wielki Harry zagubił gdzieś swój animusz? Draco uśmiechnął się ironicznie i wyczekująco uniósł brew. Potter jeszcze raz czy dwa otworzył i zamknął usta, jednak nic wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Czy możesz mi powiedzieć, co się właściwie stało? - Draco zsunął się z biurka.

- Przecież wiesz. - Potter założył sobie okulary na czoło. Jego biała blizna była teraz doskonale widoczna.

- Powiedz mi. - Blondyn uśmiechnął się wyzywająco, chociaż wiedział, że Harry tego uśmiechu nie dostrzeże. Gryfon spuścił głowę i włożył ręce do kieszeni.

- My... My... - Odetchnął głęboko jakby miał zamiar podnieść z ziemi piramidę Cheopsa. Nie patrzył mu w oczy. - Całowaliśmy się.

***

- Całowaliśmy się. - Wyrzucił w końcu z siebie.

Czuł, że się rumieni. Cała jego odwaga, której jeszcze przed minutą miał aż w nadmiarze, teraz bezczelnie wyparowała. Pozostało tylko zawstydzenie. Jak u dziesięcioletniego dzieciaka. Zaklął w myślach. Usłyszał cichy śmiech Dracona. Zacisnął tylko zęby, wciąż nie podnosząc na niego wzroku.

- Potter, Potter, Potter... "Całowaliśmy się" to bardzo oględne określenie. I bardzo nieprecyzyjne. - Buty Ślizgona pojawiły się w polu widzenia Gryfona, kiedy Malfoy do podszedł bliżej.

Nagle Draco zrobił jeszcze jeden, szybki krok i ciężko oparł się dłońmi po obu stronach głowy Harry'ego, blokując mu jakąkolwiek drogę odwrotu. Gryfon wzdrygnął się, ale wciąż nie patrzył na blondyna. Wbił wzrok przed siebie, w wysokie - i wspaniale niewyraźne - okno sali. Poczuł ciepły oddech na swojej szyi.

- Harry... My nie "całowaliśmy się". My się prawie pieprzyliśmy. - Draco szeptał, zmysłowo ochrypłym głosem. Kiedy mówił, muskał ustami płatek jego ucha. Harry zacisnął mocniej zęby. Był wdzięczny, że ma dłonie wciśnięte w kieszenie - gdyby nie to, był pewien, że zaczęłyby drżeć. - Wiem, że dla ciebie to też coś znaczy... Nie zaprzeczysz, prawda? Obserwowałem cię. Widzę, że chciałbyś więcej...

- Zamknij się, Malfoy. - Warknął wściekle. To, co mówił Ślizgon było takie... takie... zbyt... Blondyn zachichotał złośliwie.

- Jaki z ciebie niegrzeczny chłopczyk, Potter. Doprawdy, mały diabeł... - Harry znów poczuł kolano Malfoya między udami. Wyszarpnął ręce z kieszeni z zamiarem odepchnięcia ślizgońskiego drania. Ale dłonie zostały już na jego talii i za nic nie chciały drgnąć nawet o cal. Draco znów zachichotał. - Sam widzisz, że mnie chcesz. Dlaczego się opierasz?

- Malfoy...

- Och, możesz mi mówić po imieniu. Chyba już przeszliśmy przez ten etap, prawda? - Usta Ślizgona błądziły mu po szyi. Harry poczuł dotyk jego dłoni na policzku. Zamknął oczy.

- Malfoy... Draco... - Jego imię po prostu wyjęczał. Draco zamarł - Harry prawie czuł jego uśmiech. - Zostaw mnie. Proszę.

***

Zaklął w myślach. Czuł łaskoczące go włosy przeklętego Złotego Chłopca Gryffindoru. Od jego słodkiego zapachu kręciło mu się z przyjemności w głowie. Jak miał go zostawić? Odsunął się na odległość wyciągniętego ramienia - wciąż opierał dłonie po obu stronach jego głowy. Spojrzał w zielone oczy.

- Przecież widzę, że tego pragniesz. - Powiedział cicho, głębokim głosem. Gryfon oparł głowę o drewno drzwi i spojrzał w sufit.

- Nie. Nie chcę. Gdybyś mnie nie prowokował, ja nie...

- Więc teraz to wszystko moja wina? - Ślizgon skrzywił się ironicznie. - Zauważ, że to ty mnie teraz dotykasz, nie ja ciebie. - Przerażone spojrzenie Gryfona powędrowało do jego własnych rąk, spoczywających spokojnie na talii blondyna. Widział, jak chłopak bije się z myślami, by po kilku sekundach zabrać ręce. Kilku długich sekundach.

- To o niczym nie świadczy. - Mruknął.

- Więc, co chcesz z tym zrobić? - Draco przekrzywił lekko głowę, patrząc Potterowi głęboko w oczy. Piękne oczy, koloru avady... Głębokie jak amazońska puszcza, pełne tajemnic i niesamowitych błysków. Mógłby się w nich zgubić. Z całkowitą premedytacją i bez żalu.

- Zapomnieć. - Powiedział w końcu Harry, po chwili ciszy. Chwili tak długiej, że Draco rozważał już, czy nie pochylić się znów i nie zacząć go całować. Jednak to jedno słowo sprowadziło go na ziemię.

- Zapomnieć?

- Tak. Przyjmijmy, że to się nigdy nie wydarzyło. Że to był tylko sen albo... Sam nie wiem. Zapomnijmy o tym.

Draco patrzył na niego dłuższą chwile. Potter chciał się poddać? Niedorzeczne. To zupełnie nie w stylu Gryfona. Spodziewałby się po nim już bardziej frontalnego ataku, stawienia czoła problemowi... A tak wycofać się było po prostu... Nawet nie ślizgońskie. To była po prostu porażka. Ucieczka.

- Dlaczego ty mnie nie chcesz? - Zapytał w końcu. Jego głos był tak smutny, że aż sam się zdziwił. Harry spojrzał na niego, mrugając kilka razy. A potem odwrócił wzrok. - No dobrze, skoro tak... To twój wybór.

Już miał odsunąć się zupełnie. Przerwać całe to groteskowe przedstawienie. Ale Gryfon przygryzł wargę. Na ten gest Draco nie wytrzymał - już nie umiał nad sobą zapanować.

***

Nagle Ślizgon znów pochylił się ku niemu. Harry - zanim zdążył się zorientować, co się dzieje - poczuł jego wargi na swoich. Jego język siłą, agresywnie utorował sobie drogę do wnętrza jego ust. Ten pocałunek w niczym nie przypominał tamtych, sprzed kilku dni. Był przepełniony tak gorącą żądzą i pragnieniem, że aż Harry'emu zakręciło się w głowie.

I tak nagle jak się zaczął, tak się skończył. Dokładnie w tym momencie, kiedy Harry przestał się opierać i był niemal gotów błagać o jeszcze. Niemal.

- Ty możesz próbować zapomnieć, Potter. Ale nie wyobrażaj sobie, że pozbędziesz się mnie tak łatwo. - Malfoy wysyczał mu prosto do ucha. To brzmiało jak groźba. Szybkim gestem uchylił sobie drzwi i wyślizgnął na korytarz.

Harry osunął się na podłogę. Objął głowę ramionami, zaciskając palce na włosach. Miał ochotę krzyczeć. Po chwili jedna z jego dłoni powędrowała do rozporka, dotykając wypukłości w spodniach. Zaklął szpetnie.

Jak on mógł mu to robić?! Jaki miał cel w dręczeniu go?! Już myślał, że wszystko będzie dobrze. Że powiedzą sobie, co trzeba, i zapomną. A tymczasem... On znów mu to zrobił. Z całkowitą premedytacją! I był zupełnie trzeźwy!!!

Jednak, co innego znacznie bardziej przerażało Harry'ego. Mianowicie - on też był zupełnie trzeźwy. I przez kilka chwil na początku wydawało mu się, że panuje nad sytuacją. A potem...

On chciał, żeby Malfoy go całował. Żeby szeptał do jego ucha i pieścił jego skórę. Nawet samym oddechem. I prawie się poddał. Prawie pozwolił mu na wszystko. Dzięki Merlinowi, że Draco nie miał w sobie aż tyle cierpliwości.

Harry wstał, wciąż czując jak drżą mu mięśnie. Na miękkich kolanach podszedł do okna i otworzył je szeroko. Zimne, rześkie i świeże powietrze wpadło do klasy. Odetchnął głęboko. Miał nadzieję, że to odpowiednio go otrzeźwi i zdąży doprowadzić się do porządku, zanim jego przyjaciele zaczną się niepokoić.

***

Draco aż kipiał z gniewu, chociaż sam nie wiedział, na co tak naprawdę jest wściekły. Czy na siebie, czy na Pottera który nie wie czego chce... Ze złością kopnął zbroję - przewróciła się i rozsypała na korytarzu. Zbiegł do lochów, słysząc jeszcze jak Filch pomstuje na Irytka - ten jeden raz niewinnego. Draco miał ochotę coś zniszczyć, unicestwić i rozwalić w drobny mak.

Kopnął ścianę z drzwiami do pokoju wspólnego. Wywarczał hasło, resztkami woli powstrzymując się od krzyku. Jak burza wpadł do salonu - kilku młodszych Ślizgonów spojrzało na niego ze zdumieniem. Potrącając wściekle krzesła, dotarł do swojej sypialni i z całej siły trzasnął drzwiami. Echo poniosło się po lochu.

Ten cholerny Potter!

***

Harry siedział w pokoju wspólnym. Czuł ciepło promieniujące z kominka na swojej twarzy. Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Patrzył w ogień, tańczący na grubych polanach. Obok niego Hermiona poprawiała wypracowanie Rona, a on sam grał z Nevillem w eksplodującego durnia. Harry słyszał rozmowy pozostałych Gryfonów znajdujących się w pokoju wspólnym - jednak wszystkie słowa zlewały się w jeden, niezrozumiały i jednostajny szum. Miał ochotę zamknąć oczy i zasnąć.

Nie wyobrażał sobie, jak będą wyglądały jego przyszłe dni nauki w Hogwarcie. Nie miał pojęcia, jak teraz ma się odnosić do Malfoya. Ma go dalej ignorować? Udawać, że nic się nie stało? Cóż, sam go o to poprosił, jednak Draco nie wydawał się przekonany. Ani trochę.

Co miało znaczyć to "nie wyobrażaj sobie, że pozbędziesz się mnie tak łatwo"? Co Malfoy chciał zrobić? Uwieść go? Czy może wręcz przeciwnie - ściągnąć mu na głowę jakieś wredne świństwo? Chciał o tym nie myśleć. Może taktyka ignorancji znów się przyda?

Przypomniał sobie do czego poprzednim razem zawiodła go wspomniana "taktyka" - do pustej klasy sam na sam w Malfoyem! Czyli skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego! Teraz już wiedział, że to nie było najlepsze rozwiązanie. Ale póki co, sam nie miał możliwości by zrobić cokolwiek - oczekiwanie na rozwój wypadków było chyba najlepszym wyjściem.


Westchnął ciężko. I wtedy to poczuł. Po raz drugi tego strasznego dnia.

Coś było w jego głowie. Coś obcego. Ale teraz nie było już tak dyskretne i delikatne jak poprzednio. Teraz zachowywało się jak granitowy blok spadający z dziesięciu pięter. Harry w ostatniej chwili postawił blokadę wokół umysłu. Pierwsze uderzenie było tak silne, że prawie krzyknął, zaciskając oczy. Poczuł metaliczny smak krwi w ustach.

Kolejne uderzenie nastąpiło zaraz po pierwszym. Jego źrenice rozszerzyły się z bólu - światło ognia wydawało mu się tak jasne, że aż parzyło od samego patrzenia. Całym sobą skupił się na wyobrażeniu stalowego muru. Czuł, jak to coś chroboce mu ostrymi pazurami w myślach, jak szuka chociażby jednej skazy w jego obronie...

Kolejne uderzenie - potworny dreszcz pomknął rdzeniem kręgowym. Nie wiedział, czy leży na podłodze, tonie, czy wisi w powietrzu. Nie miał pojęcia, czy krzyczy, czy tylko jęczy. Słyszał trzask pękającego szkła. Słyszał, jak tysiące odłamków sypią się na podłogę.

- Jeśli nie będziesz się opierał... Nie będzie nawet boleć... Ani trochę... Obiecuję. - Znajomy głos szeptał mu we wnętrzu czaszki... To był... to był jego głos, do diabła! Jego własny!

Przywołał obraz białego tygrysa. Bestia była wielka i potężna, miała kły z chromowanego metalu i takież szpony. Ostre i śmiercionośne. Pobiegła, długimi susami przemierzając nieprawdopodobne odległości wzdłuż stalowej bariery. Wietrzyła w powietrzu, szukając źródła, przyczyny bólu.

Nagle w myślach Harry'ego pojawił się ogromny wąż. Biały, ze lśniącymi srebrno łuskami. Otworzył szeroko paszczę, ukazując długie jak szpilki zęby. Był większy od bazyliszka. Wydawał się większy nawet niż stalowy mur. Wyglądał, jakby mógł go zdmuchnąć jednym kłapnięciem potężnych szczęk. Tygrys zatrzymał się tuż przed bestią, kuląc jak młody kociak. Wąż zasyczał i zamachnął się monstrualnym ogonem.

Kolejne mentalne uderzenie - Harry wygiął się w łuk, przyciskając dłonie do czoła. Wydawało mu się, że kręgosłup chce się wyrwać z ciała, a żebra wygiąć w przeciwną stronę. Wokół niego panował rumor i chaos. Ktoś krzyczał "biegnijcie po McGonagall!" Ktoś inny płakał. Wszędzie połyskiwały szklane drzazgi, ale tego Harry nie widział.

W jego murze pojawiła się wielka rysa. Wydobywał się z niej biały dym. Wąż zajrzał ciekawie, zupełnie ignorując tygrysa. Harry wiedział, co widzi żmija.

Draco patrzył mu w oczy, bezbrzeżnie smutnym wzrokiem. Kilka kosmyków wymknęło się spod kontroli i teraz opadły mu na twarz. Dlaczego ty mnie nie chcesz? Harry'ego wypełniło to bolesne, chociaż słodkie uczucie - ktoś za nim tęsknił... Komuś mogło na nim zależeć i to komuś, kto nie zwracał uwagi, czy jest jakimś "zbawicielem świata" czy nie. Ktoś go chciał tylko dlatego, że był sobą.

Z wściekłością patrzył teraz na białą żmiję. Ona nie mogła tego widzieć. Nie miała prawa. Jej było nie wolno. NIE!

Biały tygrys zmienił się nagle w złotego lwa. Lew przerósł węża i zaryczał wściekle. Echo poniosło się wzdłuż stalowego muru, z którego teraz sterczały ostre kolce. Był tak wysoki, że jego szczyt ginął w chmurach. Lew zaryczał jeszcze raz, zamachnął się na gada potężną łapą, uzbrojoną w zakrzywione szpony. Ale uderzył tylko powietrze - węża już nie było.

Harry czuł, jak po kolei rozluźniają mu się wszystkie mięśnie. I wszystkie go bolały, parzyły żywym ogniem. Był słaby. Nie mógł się poruszyć, samo otwarcie oczu było ponad jego siły. Czuł jeszcze, czyjeś silne ręce podnoszące go z podłogi.

Potem ogarnęła go ciemność.

***

- Hej Draco! Draco!

Otworzył oczy i podniósł głowę. Przez uchylone drzwi do jego pokoju zaglądała Pansy. Za nią stał Blaise, chichocący dziko. Pansy również z trudem powstrzymywała śmiech.

- Nie uwierzysz jak ci powiem, co się dzieje! - Weszła do pokoju i usiadła na łóżku, tuż obok niego.

- Ty tu kimasz, a zabawa już się rozkręca! - Zabini również wszedł. Draco jeszcze nie wiedział, o co im chodzi, ale podświadomie czuł, że to mu się nie spodoba.

- Mówcie wreszcie, co jest. - Podniósł się i wygładził włosy.

- Potter jest! Znaczy, w Skrzydle Szpitalnym.

- Albo raczej "Specjalnym", jeśli mówimy o Potterze. - Oboje się roześmiali. Draco zamarł z uniesionymi rękami.

- Co mu jest? - Rzucił przez zęby, na pozór nonszalancko.

- Zemdlał w pokoju wspólnym. Strasznie jęczał i krzyczał. Wariat! - Pensy narysowała palcem kółko przy skroni.

- I wszystkie szyby im poleciały. Nawet ramki od zdjęć! Potter to skończony świr!

- Mam nadzieję, że jeszcze dziś zabiorą go do Munga. Oby na zawsze! - Roześmiali się oboje. Cieszyli się, jakby okazało się, że gwiazdka będzie trzy razy w roku.


Draco siedział bez ruchu. Popękane szkło... Czarny Pan. To musiał być on!

Zerwał się z łóżka i jakby ścigał samego diabła, wybiegł z pokoju.

Pansy wachlowała się dłonią, uspokajając się powoli. Miała zaróżowione od śmiechu policzki.

***

CDN

Blemish

7. Porażka ma zapach białych róż

Czuł się, jakby miał głowę wypełnioną watą. Jego myśli wlokły się opornie. Wydawało mu się, że sformułowanie każdej z nich zajmuje długie minuty. Rozpoznał działanie kilku silnych eliksirów przeciwbólowych i wzmacniających.

Wcale nie czuł się lepiej. No, może minimalnie. Głowa już nie bolała... Właściwie nic go na razie nie bolało - zauważył po zastanowieniu. Żeby powiedzieć dokładniej, praktycznie nie czuł żadnej części swojego ciała. Spróbował poruszyć palcami - z ulgą stwierdził, że jednak jest w stanie to zrobić. Miła świadomość posiadania rąk.

Co właściwie się stało? Wysilił zmaltretowany mózg, starając się sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia... Ktoś próbował wedrzeć się do jego świadomości. Och, "ktoś" - te urocze eufemizmy... Voldemort, rzecz jasna! Harry nie miał pojęcia, jak znalazł w sobie siłę, żeby odeprzeć ten atak. Przecież już prawie wszystko było stracone, jego bariera pękła... Gdyby wąż zaatakował jeszcze raz, na pewno...

Wąż. Harry przypomniał sobie białego gada. Jego łuski lśniły chorym blaskiem, oczy miał ciemnoczerwone, jak zakrzepła krew. Zadrżał na to wspomnienie. Żmija wyglądała jak Nagini - horkruks Voldemorta.

Jak on mógł dopuścić, żeby ten potwór chociaż dotknął jego myśli?! Powinien być czujny, utrzymywać barierę cały czas! Wtedy na pewno by do tego nie doszło! Ale tego dnia był tak roztrzęsiony, zwłaszcza po rozmowie z Malfoyem...

Malfoy. Nagle wszystkie wspomnienia z poprzednich dni uderzyły go z podwójną mocą. Spotkanie w klasie, jego usta, pocałunki... "...nie wyobrażaj sobie, że pozbędziesz się mnie tak łatwo." Och...

Jęknął i otworzył oczy. Na początku nie widział nic, prócz barwnych kleksów - dopiero po chwili plamy światła ułożyły się w zarys okna i białego sufitu. A więc był w skrzydle szpitalnym - wywnioskował. Sięgnął ręką, na oślep szukając okularów.

- Pani dyrektor, chłopak już się obudził. - Troskliwy głos pani Pomfrey, na lewo od jego łóżka.

W polu widzenia zmaterializowały się jakieś chude ręce i założyły mu na nos okulary. Podniósł się na poduszkach, stękając z bólu - podejrzewał, że działanie eliksirów ogranicza się tylko do momentów, gdy leży bez ruchu. Rozejrzał się - tuż obok stała profesor McGonagall z poważnym wyrazem twarzy. Wokół jej oczu Harry zauważył kilka nowych zmarszczek.

- Jak się czujesz, Potter? - Zapytała, przysiadając na brzegu łóżka.

- Ja... Chyba... Chyba w porządku, pani profesor... - Potarł dłonią bliznę na czole.

- Może być trochę otępiały, Minervo. Dostał końską dawkę leków, efekty uboczne potrwają pewnie jeszcze kilka godzin. - Pani Pomfrey zbierała na tacę puste buteleczki. Profesor skinęła jej głową.

- Dziękuję, Poppy. Czy mogłabyś zostawić nas samych? Muszę porozmawiać z młodym Potterem.

Pielęgniarka rzuciła mu jeszcze jedno zatroskane spojrzenie i odeszła. Zapadła cisza. Harry poprawił okulary. Czuł się skrępowany obecnością starszej kobiety.

- Pani profesor... Co się właściwie stało?

- O to samo chciałam zapytać pana, panie Potter. - Spojrzała mu głęboko w oczy. - Twoi przyjaciele mówili, że nagle upadłeś i zacząłeś krzyczeć. Trzymałeś się za bliznę. - Tu spojrzała na jego czoło. - Kiedy przybyłam do salonu wspólnego wszystko było obsypane szkłem. Wezwała mnie panna Granger, uprzedzając twoje pytanie. - Harry pokiwał w zamyśleniu głową.

- Szkło... Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało...

- Och, nic, czego nie dałoby się wyleczyć jednym machnięciem różdżki Potter. A teraz powiedz mi, co się wydarzyło tak naprawdę. - Kobieta znów spojrzała na jego bliznę.

Harry spuścił głowę. Nie miał pojęcia, jak zacząć. Oczywiście, najlepiej byłoby powiedzieć prawdę, jednak bał się, że znowu zmuszą go do czegoś. Nie chciał ćwiczyć oklumencji z kimś obcym, nie chciał też być rozdzielony z przyjaciółmi. W jakikolwiek sposób.

- To... To był Voldemort, pani profesor. - McGonagall prawie nie wzdrygnęła się, słysząc to imię. - On... On znowu kogoś torturował. Nie pamiętam tego zbyt dokładnie... Nie chcę tego pamiętać. - Podniósł na nią rozpaczliwie wzrok, modląc się, żeby uwierzyła. Nauczycielka pokiwała ze smutkiem głową, opacznie interpretując wyraz jego twarzy.

- Czy pamiętasz jakieś szczegóły, moje dziecko? - Och, nie nazywaj mnie tylko dzieckiem - jęknął w duchu.

- Nie... Tylko wielkiego, białego węża. - Przynajmniej tym razem nie musiał kłamać. McGonagall westchnęła, podnosząc się z materaca.

- Cóż, chłopcze. Poppy powiedziała, że potrzyma cię tu jeszcze jakiś czas, co najmniej cztery, pięć dni. Mam nadzieję, że nabierzesz przez ten czas sił. - Skinął głową. Jednak dyrektorka wciąż stała przy jego łóżku, nie zamierzała odejść. Spojrzał na nią pytająco i napotkał jej zmartwiony wzrok. - W tej sytuacji, panie Potter, muszę prosić byś został na czas przerwy świątecznej w zamku.

- P... Przerwy świątecznej? - Wyjąkał.

- To już za dwa tygodnie, Potter. Domyślam się, że chciałbyś spędzić ten czas z rodziną Weasleyów. Jednak z uwagi na wzmożoną aktywność zwolenników V... Sam-Pan-Wie-Kogo, śmiem przypuszczać, że najbezpieczniejszy będziesz jednak w Hogwarcie. - Patrzył przez chwilę na jej pociętą zmarszczkami twarz.

Zupełnie zapomniał o zaproszeniu Rona - poczuł nieprzyjemny ucisk poczucia winy. Oczywiście, bardzo się cieszył na kolejne święta razem z nimi - z pysznymi potrawami pani Weasley, z żartami bliźniaków, choinką z gnomem na czubku... Ale teraz... Znowu będzie musiał ich zawieść. Odetchnął ciężko.

- Dobrze, pani profesor. Zostanę w zamku.

- Wracaj szybko do zdrowia, Harry. - Dodała niespodziewanie ciepło McGonagall. - Przygotuj się na odwiedziny swoich przyjaciół; sądzę, że czekają już za drzwiami. - Uśmiechnął się do niej blado.

Rzeczywiście niedługo potem do skrzydła szpitalnego wpadli Ron, Hermiona, Neville, Luna, Ernie i jeszcze kilka osób, które znał tylko przelotnie. Hermiona wciąż wyglądała na przestraszoną, ściskała go, co chwilę przytulała i z przerażającą częstotliwością pytała, jak się czuje. Ron opowiadał o wszystkim, co przyszło mu na myśl, powtarzając się wielokrotnie. Luna przyniosła mu kilka starych numerów Żonglera...

Harry'emu zrobiło się ciepło na sercu, kiedy słuchał ich głosów. Przez jakiś czas gawędzili jakby nic się nie stało. Dopiero pół godziny później wygoniła ich pani Pomfrey.

- Byli tu już rano, kiedy spałeś. Przynieśli ci jakieś prezenty i tak dalej. - Pielęgniarka machnęła ręką na sąsiednie łóżko. Dopiero teraz Harry zauważył leżące na nim paczki. - Możesz je oczywiście rozpakować, ale jeśli to słodycze, postaraj się powstrzymać od jedzenia. W twoim stanie to nie byłaby najrozsądniejsza rzecz.

Kiedy Pielęgniarka zniknęła na zapleczu Harry wstał z trudem z łóżka i podszedł do kopca upominków. Wcale nie było ich aż tak dużo - Może siedem, osiem paczek. W większości od Gryfonów, ale zauważył też pakunek nieokreślonego kształtu od Luny i jakiś drobiazg od Erniego Macmillana. Prezenty w przeważającej części zawierały słodycze z Miodowego Królestwa, ale zdarzało się też coś ze sklepu Weasleyów. Uśmiechnął się - było mu bardzo miło, że pamiętali.

Już miał wrócić do swojego łóżka, kiedy zauważył jeszcze jedną paczkę. Leżała na uboczu, trochę dalej od całej reszty. Była wielkości płyty kompaktowej, opakowana w prosty, matowy papier koloru deszczowego błękitu. Harry sięgnął po niego drżącą ręką - doskonale znał ten kolor.

Rozwinął. Na posłanie wypadła mała, złożona na pół wizytówka z drogiego pergaminu - w środku wypisana była tylko jedna, ozdobna litera. D. Draco Malfoy. Harry westchnął i rozdarł papier do końca.

No tak... - Westchnął po raz kolejny. Draco dał mu piersiówkę. Była elegancka, płaska, cała z satynowego metalu, połyskującego ciepło. Nie miała żadnych dodatkowych ozdób, ale i tak była bardzo ładna. I pełna. Harry otworzył ją i powąchał - rum.

Poczuł, że się czerwieni - szybko zakręcił butelkę i zapakował z powrotem.

To dokładnie w stylu Malfoya - myślał Harry, okrywając się kołdrą. Tylko on mógł mu przysłać coś takiego! A przecież doskonale wie, co Harry może robić po alkoholu! Tyle, że jemu to wcale nie musi przeszkadzać - pomyślał jeszcze chłopak kwaśno, nim zamknął oczy.

***

Patrzył na wychodzącą ze skrzydła szpitalnego grupę. Po ich twarzach poznał, że z Potterem wcale nie jest tak bardzo źle. Żałował, że sam nie może do niego pójść...
Kiedy poprzedniego wieczora biegł jak wariat przez szkolne korytarze zdołał opamiętać się w ostatniej chwili. Co powiedzieliby ludzie, gdyby nagle jakiś Malfoy zaczął nadmiernie interesować się Harrym Potterem, Niesamowitym i Przegenialnym Złotym Dzieckiem? McGonagall wiedziała, że ma na ramieniu Mroczny Znak. Wciąż mu zbytnio nie ufała - Draco wolał nie dawać jej żadnych podstaw do podejrzeń.

Usiadł na parapecie i oparł się o zaparowaną szybę. Chciałby móc zobaczyć Harry'ego, chociaż przez chwilę. Zapytać, jak się czuje... Tymczasem wyciąganie wniosków tylko na podstawie obserwacji odwiedzających go ludzi było bardzo męczące.

Uchylił lekko okno i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął paczkę papierosów.

***

Kolejne dni mijały mu podobnie - rano porcja leczniczych eliksirów, jakiś kleik na śniadanie, odwiedziny przyjaciół... Co prawda następnego dnia przyszli do niego sami Gryfoni, a kolejnego już tylko Ron i Hermiona, ale nie przejął się tym. Przyzwyczaił się już, że jest osoba publiczną, sensacją; cieszył się, że jego przyjaciołom przynajmniej zależy. Mieli przecież tyle ciekawszych rzeczy do robienia, niż odwiedzanie paranoicznego kumpla.

Och, jednak nie tylko przyjaciele pamiętali. Drugiego dnia swojego pobytu w Skrzydle Szpitalnym znalazł na szafce nocnej różę o płatkach czerwonych jak wino. W połowie długości przewiązana była niebieską wstążką. Ron próbował wyciągnąć od niego, kto mu dał coś takiego, ale dzielnie milczał jak grób.


Następnego dnia dostał cały bukiet białych róż.

- Ron, czy nie mógłbyś być tak romantyczny jak koleżanka Harry'ego? - Zapytała Hermiona, wdychając piękny zapach kwiatów. Ron burknął coś w odpowiedzi. Harry czuł, że się rumieni. Bardzo. Dziewczyna roześmiała się wesoło. - Hej, Harry, to naprawdę miło z jej strony. Zupełnie nie ma się czego wstydzić!

- To nie to... - Wymruczał.

- A moim zdaniem, coś z nią nie tak. - Rzekł Ron, tonem znawcy. Oboje z Hermioną unieśli brwi. (Harry śmiał podejrzewać, że przyjaciel mówi to tylko po to, żeby wyperswadować Hermionie pomysł z kwiatami na śniadanie.) - No, bo wiecie... Ja myślę, że to chłopak powinien przysyłać dziewczynie czekoladki, kwiaty i tak dalej, nie? Ona powinna tu przyjść i wiesz... - Udał, że tuli kogoś niewidzialnego do piersi.

Harry po słowach Rona poczuł się jeszcze gorzej. Był jednak bardzo wdzięczny losowi, że Malfoy nie zaczął zachowywać się jak dziewczyna.

- Och, Harry! Tutaj jest liścik! - Poderwał się, jakby go ktoś dźgnął szpilką. Wyrwał z ręki Hermiony złożoną karteczkę w ostatniej chwili, zanim zrobiły to palce Weasleya. Rozłożył wizytówkę i odczytał kilka słów, starannie wykaligrafowanych niebieskim atramentem.

Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia przesyłam, oddany Ci całą duszą, a zwłaszcza ciałem. PS: Potter, wciąż uważam, że jesteś szalenie drogi w eksploatacji.

Nie sądził, że jest w stanie zarumienić się jeszcze bardziej. Sięgnął po różdżkę i jednym zaklęciem spopielił liścik, słysząc jęk zawodu Rona.

***

Przekradał się ciemnymi korytarzami, przystając co chwilę i nasłuchując. Był roztrzęsiony do granic wytrzymałości. Nie widział tego gryfońskiego idioty już chyba z tysiąc lat. Och, oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę, że to tylko cztery dni, ale... ale zaczynał już powoli dostawać fioła, a Potter był na to jedynym lekarstwem.

Nacisnął klamkę i uchylił drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Wydawało mu się, że zaskrzypiały głośno, jakby tuż obok niego przeprowadzała próby orkiestra. Zamarł - jednak nie słyszał zbliżającego się Filch'a ani miauczenia jego wyleniałej kocicy. Odetchnął z ulgą i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Przez wysokie okna wpadało blade światło księżyca, oświetlając obszerną salę. Rozejrzał się - tylko jedno łóżko było zajęte. Moment później już znalazł się przy nim.

W powietrzu unosił się zapach białych róż, które przysłał Gryfonowi. Spojrzał na jego uśpioną twarz. Ciemne włosy rozsypały się, kontrastując czarnymi kosmykami z bielą poduszki. Rzęsy rzucały długie cienie na policzki. Coś rozkosznie ciepłego rozlało się w piersi Draco na ten widok. Wyciągnął rękę - zdziwił się, kiedy zauważył jej drżenie - odgarnął kilka niesfornych pasemek z czoła uśpionego chłopaka.

I wtedy Harry otworzył oczy, zupełnie przytomnie. Tęczówki wydawały się jeszcze bardziej zielone niż Draco to pamiętał. Uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech.

- Cześć, śpiąca królewno. - Ślizgon był zadowolony, że jego głos brzmi tak nonszalancko.

Harry patrzył na niego jeszcze sekundę czy dwie. A potem odepchnął jego rękę.

***

Spodziewał się go tu dzisiaj zobaczyć. Nie wiedział, skąd ma tę pewność, ale jednak nie mylił się. Odsunął jego rękę i usiadł na łóżku, opierając łokieć na zgiętym kolanie.

- Widzę, że podobały ci się te drobiazgi. - Draco zbliżył do ust jedną z białych róż, uśmiechając się figlarnie, ani trochę nie zmieszany. Harry parsknął ironicznie.

- Bardzo kłopotliwe drobiazgi, Malfoy.

- Ale dlaczego? Wydawało mi się, że lubisz kwiaty... - Uśmiech zniknął z warg Ślizgona. Harry poczuł narastającą w piersi irytację.

- Możesz je sobie zabrać. I to też - wcisnął mu do rąk byle jak okręconą niebieskim papierem butelkę. Draco spojrzał na nią bez wyrazu i odrzucił niedbale na sąsiednie łóżko. Z jego twarzy nie można było teraz odczytać żadnych emocji. Tylko w oczach płonął - słaby jeszcze, ale gotów zabłysnąć jasnym ogniem - gniew.

- Dlaczego? - Głos miał cichy i jakby... Płaski.

- Nie chcę od ciebie niczego. Zabierz to wszystko i zejdź mi z oczu.

- Coś nie tak, Potter? - Brwi Ślizgona zmarszczyły się złośliwie. - Nie chcesz nic ode mnie? O ile dobrze pamiętam, całkiem niedawno chciałeś nawet wyglądać jak ja. Skąd ta zmiana, Gryfiaku? - Harry zacisnął gniewnie zęby i wstał z łóżka. Wiedział, że jest tylko w białych spodniach szpitalnej pidżamy i nie jest to zbyt poważny strój, ale w tym momencie nie przejmował się tym. Zacisnął dłonie w pięści.

- To się nigdy nie wydarzyło.

- Co takiego, niegrzeczny chłopczyku?

- Skończ z tymi brudnymi gierkami i zjeżdżaj, Malfoy. - Harry chwycił go obiema rękami za szatę na piersi i warczał mu prosto w twarz. Blondyn wykrzywił się drwiąco.

- Zachowujesz się jak bezmyślny Gryfon. - Wysyczał. Harry już składał ciętą ripostę, ale nie zdążył jej wypowiedzieć. Malfoy pchnął go na ziemię, podcinając jednocześnie nogi. Chłopak upadł ciężko na plecy - nie był przygotowany na żaden atak. Przez chwilę nie był w stanie złapać oddechu. Poczuł na sobie ciało Ślizgona - blondyn przycisnął mu ręce do podłogi i zablokował jakiekolwiek ruchy. Harry patrzył teraz prosto w jego wykrzywioną gniewem twarz. Włosy miał w nieładzie, a coś dzikiego pojawiło się w spojrzeniu błękitnych oczu.

- Puść mnie. - Powiedział Gryfon z lodowatym spokojem. Spróbował wyrwać się z uścisku. Jednak był zbyt słaby - zwłaszcza po ostatnim "wypadku". Szarpnął się jeszcze kilka razy, bezskutecznie.

- Zamknij się i słuchaj. - Syknął blondyn. Harry zamarł - nie miał raczej innego wyjścia. - Myślisz, że po co były te wszystkie chwasty i bzdety? Chciałem ci zrobić przyjemność, chciałem, żebyś poczuł się lepiej. Skradam się tu do ciebie, jak jakiś rynsztokowy włamywacz. Ganiam się z Filch'em po nocach, ale oczywiście ty masz to gdzieś. Ty, zupełnie po gryfońsku, od razu mnie skreśliłeś. Nie dałeś mi żadnej szansy. Żadnej. - Draco pochylił się jeszcze niżej, wciąż sycząc wściekle. Jakaś maleńka iskierka zatrzepotała w głowie Harry'ego - podejrzewał, że mógł to być strach.

- Nie przyjmujesz nawet do wiadomości, że mogłem się zmienić. Że może już nie jestem tym samym szczylem, co siedem lat temu. Jesteś hipokrytą i widzisz tylko puste stereotypy. A przecież wszystko ci opowiedziałem. Otworzyłem się przed tobą - a ty to zdeptałeś. Myślałem, że jesteś inny niż reszta. Ale... - Nagle rysy Dracona wygładziły się. Gniew zniknął, zastąpiony przez smutek. Przymknął lekko oczy. - Ale okazuje się, że jesteś tylko zwyczajnym draniem.

Malfoy wyprostował się, uwalniając jego ręce. Wstał szybko i wyszedł sztywnym krokiem, zamykając za sobą drzwi. Nie trzasnął nimi - po prostu cicho zamknął. I to chyba było nawet gorsze.

Nie oglądał się za siebie.


Harry leżał jeszcze przez chwilę na zimnej podłodze, zanim również się podniósł. Był roztrzęsiony, myśli biegały bezładnie. Nie byłby w stanie postawić nawet najprostszego muru wokół świadomości - nawet, gdyby Voldemort wskoczył do sali przez okno, ze Snape'm i Bellatrix pod ramię.

Chłopak usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Już wiedział, czym była ta iskierka w jego mózgu. To nie był strach. To była gorycz porażki.

***

Następnego dnia - to jest w piątek - pani Pomfrey pozwoliła mu w końcu wrócić do własnego dormitorium. Kiedy po południu siedział w pokoju wspólnym i przepisywał zaległe notatki od Hermiony, wcale nie myślał o ich treści. Automatycznie kopiował znaki, podczas gdy jego myśli goniły jak szalone.

Dzisiaj Draco znów ignorował go zupełnie. Ale już się nie uśmiechał, tak jak kiedyś. Harry czuł się winny - gryzło go sumienie, a gorzki żal ściskał w dołku. Wiedział, że to jego "zasługa" i było mu z tym potwornie ciężko. Źle potraktował w nocy Dracona. Powinien normalnie z nim porozmawiać, wytłumaczyć się jakoś... A on zwyczajnie na niego wjechał, nie przejmując się niczym. Ślizgon miał rację - zachowywał się jak skończony drań. Był idiotą.

Odłożył stanowczo pióro na stół. Postanowił. Czas zacisnąć zęby i zachować się jak mężczyzna. Dziś w nocy pójdzie do Dracona i wszystko mu wyjaśni. Tak. Nie miał jeszcze pojęcia, co mu powie. Ale cokolwiek zrobi, będzie to lepsze, niż udawanie, że wszystko ok.

Nie miał już sił nic nie robić.

***

CDN

Blemish 

8. Na dobranoc

Było już koło północy, kiedy w końcu oddechy jego kolegów wyrównały się, a w pokoju wspólnym ucichły rozmowy. Harry bezszelestnie zsunął się z łóżka, modląc się, żeby sprężyny w materacu nie zaskrzypiały zbyt głośno. Pod kołdrą leżał zupełnie ubrany, więc nie musiał tracić czasu - przykucnął tylko i zaczął szukać pod łóżkiem trampek.

Nagle jego ręka natrafiła na jakiś miękki materiał. Wyciągnął znalezisko i obejrzał w świetle księżyca. To było ubranie Malfoya - zupełnie o nim zapomniał! Podziękował w duchu wszystkim nadnaturalnym siłom, które kazały mu je wcześniej poskładać - materiał szczęśliwie nie wyglądał jak wydarty psu z pyska (jak większość ciuchów Harry'ego, co chyba oczywiste).

No cóż, skoro już znalazł ślizgońską bluzę, może ją równie dobrze oddać właścicielowi. Spod poduszki wyciągnął pelerynę niewidkę i okrył się nią dokładnie. Wymknął się z sypialni i przeszedł przez Pokój Wspólny, gdzie siedziała już tylko Hermiona. Znów obłożona książkami, zupełnie nie zwróciła uwagi, kiedy otworzył przejście za portretem.

Gruba Dama zachrapała nieco głośniej, gdy Harry stanął na korytarzu. Chłód kamiennej podłogi przypomniał mu, że w efekcie zapomniał założyć butów - jednak teraz nie miał już odwagi wracać. No cóż, do lochów wcale nie było tak daleko - jakoś wytrzyma.

Kilka razy słyszał w oddali szmer kroków nauczycieli patrolujących korytarze, raz nawet mijał się z Filch'em - jednak na niego nikt nie zwracał uwagi. Powoli zaczynało też do niego jednak docierać, że zignorowanie trampek było wielkim błędem. Wydawało mu się, że z zimna traci czucie w stopach.

Harry schodził właśnie po schodach prowadzących do głównego holu, kiedy coś sobie uświadomił. Minął już jakiś czas, odkąd ostatnio odwiedzał salon Slytherinu - jeśli teraz hasło do drzwi jest inne? Nie zdziwiłby się, ba, byłoby to bardzo prawdopodobne!

Westchnął - no cóż, może ostatecznie mu się poszczęści? Jednak nawet on sam w to nie wierzył.

Zszedł po schodach do lochów. Idąc ciemnym korytarzem czuł się, jak fakir chodzący po rozżarzonych węglach. Tyle, że on szedł po lodowatych kamieniach. Miał ochotę skakać na palcach. Z ulgą powitał znajome miejsce w murze, poznaczone pęknięciami.

- Lavare manus? - Wyszeptał Gryfon, z ustami przy samym kamieniu. Nic się nie stało.

Och, do diabła z tym! Taki podstawowy błąd! Tyle lat włóczy się już po zamku i nie pomyślał, że hasło mogło się po prostu zmienić! Gdyby nie dający cały czas o sobie znać przykry fakt braku obuwia, z pewnością kopnąłby beznadziejną ścianę. I to nie raz. Musiał się jednak powstrzymać.

No cóż - w końcu to tylko Malfoy. To wcale nie jest takie ważne, jak on się czuje i co mu się roi w blond głowie. Do tej pory przeżył siedem lat, mając dokumentnie gdzieś, co ten drań o nim myśli. Dlaczego tak od razu miałby zmieniać swoje przyzwyczajenia? To bez sensu - roześmiał się nerwowo w duchu. Nieszczerze.

Już miał dać za wygraną i wrócić do wieży, kiedy usłyszał czyjeś kroki, zbliżające się od strony holu. Rozejrzał się w popłochu - nigdzie żadnej kryjówki, nic! Rozciągnął się na murze, naprzeciw drzwi i wstrzymał oddech. Miał nadzieję, że temu komuś nie przyjdzie do głowy obmacywanie ścian.

Najpierw dostrzegł zbliżające się światło z różdżki - dopiero potem zza zakrętu korytarza wyłonił się Zabini. W ręku trzymał jakieś ciastko i zupełnie niczego nie podejrzewając, stanął przed przejściem. Musiał być w kuchni - pomyślał Harry. No cóż, skoro już nadarzyła się okazja... Odkleił się do ściany i skulił tuż za Ślizgonem, gotów razem z nim przekraść się przez drzwi.

- Parler a un mur. - Powiedział chłopak z bardzo dobrym francuskim akcentem. Harry nie był pewien, czy zdołałby to powtórzyć. Pęknięcia w ścianie ułożyły się niepostrzeżenie w zarys drzwi. Blaise otworzył je i wszedł szybko. Harry zdążył w ostatniej chwili, zanim ciężki kamień przytrzasnął mu palce.

Odetchnął z ulgą i rozejrzał się - Blaise usiadł na krześle przy okrągłym stoliku. Na lewo od niego, na kanapie siedziała Pansy Parkinson, opierając się na ramieniu Draco. Harry bezwiednie przełknął ślinę - nawet stąd widział jej wielki dekolt. Draco wpatrywał się w ogień płonący w kominku, podparłszy głowę ramieniem.

Harry musiał powiedzieć, że... nie spodziewał się tego. Oczywiście rozumiał, że nie wszystko musi iść tak, jak sobie zaplanował, ale... Kiedy patrzył, jak Pansy bawi się kosmykami blond włosów Malfoya, jak owija je sobie wokół palca, muskając przy tym jego szyję... Miał nieodpartą chęć podejść tam i odepchnąć ją. Wyrzucić, uderzyć, zranić, zetrzeć jej z twarzy ten wstrętny uśmieszek!

Opanował się. O czym on myśli? Miałby uderzyć dziewczynę?! I to w imię czego? Przecież Draco nic dla niego nie znaczy! To tylko głupi Ślizgon, śmieć i nic więcej. Przyszedł tu tylko po to, żeby oddać mu jego ubranie. Tylko po to. Absolutnie.

Przeszedł obok rozłożystej kanapy, starając się nie patrzeć na klejącą się do siebie parę. Właściwie to Parkinson kleiła się do Malfoya, ale mniejsza z tym. Na jedno wychodzi.

Cieszył się, że puszysty dywan wytłumił dźwięk jego kroków. Doszedł w końcu do drzwi sypialni blondyna - ostatnich, pod samą ścianą. Zaskrzypiały cicho, kiedy wchodził do środka.

Pokój Malfoy'a lekko się zmienił od czasu jego ostatniej wizyty. To znaczy - nie był już tak sterylnie czysty. Przez oparcie krzesła przewieszona była szkolna szata, w popielniczce na stole szarzał smętnie popiół. Na podłodze rozrzucona para butów i kilka kulek zgniecionego pergaminu. Łóżko było krzywo zaścielone, parę szuflad komody wysuniętych, a drzwi szafy szeroko otwarte.

Poczuł się jak w innym świecie. Było o wiele przytulniej, bardziej ludzko niż ostatnio. Uśmiechnął się mimowolnie. Wyciągnął spod peleryny elegancko złożone ubranie i położył je na poduszce. Już miał się odwrócić i wyjść, kiedy do głowy wpadła mu szatańska myśl. Skoro już się tutaj znalazł, zupełnie sam w środowisku naturalnym Malfoya, dlaczego nie miałby skorzystać z okazji i trochę się nie rozejrzeć?

Podszedł najpierw do szafy - większość ubrań była wepchnięta byle jak na półki albo wisiała krzywo na wieszakach.

- No, no, okazuje się, że jesteśmy bałaganiarzem - roześmiał się cicho. Zastanowił się, jak to jest, że na Malfoyu wszystkie rzeczy zawsze wyglądają jak dopiero co przeciągnięte żelazkiem. Może to już taka cecha gatunkowa. A może Ślizgon zna jakiś sprytny czar na pogniecione ciuchy? Zresztą, mniejsza z tym - wzruszył ramionami.

Bez większego zdziwienia zauważył na dnie szafy kilka butelek z rumem i czerwonym winem. Zdążył już nieco poznać upodobania Dracona, więc nie zainteresował się bliżej alkoholem. Miał go dość na jakiś czas. Dostrzegł za to jeszcze coś - jakiś biały, połyskujący przedmiot w samym rogu, za butelkami. Pochylił się...

Szczęknęła klamka i zaskrzypiały zawiasy. Harry wyprostował się ekspresowo i wskoczył za otwarte drzwi szafy. Przez szparę między nimi, a resztą mebla patrzył, jak Draco wchodzi do pokoju tyłem, odpychając jednocześnie dłonie Pansy.

- Och Draco, proszę, pozwól mi posiedzieć u ciebie jeszcze chwilkę... - Żebrała, wciąż starając się do niego przytulić.

- Pansy, N-I-E. Idź sobie. Uwaliłaś mi całą koszulę podkładem! - W głosie Malfoya brzmiało takie obrzydzenie, że Harry miał ochotę się roześmiać. Pozory jednak mylą!

- Jaszczureczko moja, przepraszam, ja wypiorę, tylko pozwól mi posiedzieć tutaj jeszcze trochę...

- Nie dotykaj moich ubrań! I idźże w końcu spać! - Ślizgon odepchnął dziewczynę, starając się jednocześnie zamknąć drzwi.

O tak, wywal ją stąd - myślał Harry. Prawie odtańczył już taniec radości. - Niech spada, pokaż jej, że nic dla ciebie nie znaczy! Albo zresztą, rób, co chcesz - zreflektował się, uświadamiając sobie, co mu chodzi po głowie.

- Ale Draco...

- Wyjazd! - Malfoy zatrzasnął w końcu drzwi. Po drugiej stronie Pansy fuknęła jeszcze coś obrażona i odeszła, tupiąc głośno.

Draco oparł się o drzwi, oddychając ciężko, jak po całym dniu rąbania drewna. W deszczu i błocie po kolana. Harry śmiał się jak wariat, we własnej głowie. Nagle jednak odeszła mu cała ochota do śmiechu, kiedy usłyszał szczęk zapadek zamka. Ślizgon zamknął drzwi! Zamknął je! Gryfon rozejrzał się w panice, ale nie dostrzegł nic, co pomogłoby mu wybrnąć z trudnej sytuacji. Ta jego cholerna, przeklęta ciekawość!

Spojrzał na Dracona - chłopak przez głowę ściągnął brudną koszulę i z poręczy łóżka, sięgając na oślep wziął inną. Harry śledził, jak starannie zapina guziki, kiedy nagle jego palce zamarły. Gryfon uniósł brwi - co jest? Tymczasem Malfoy stał prawie bez ruchu i wpatrywał się w coś w kącie pokoju. Harry powędrował za jego wzrokiem - i zdębiał. Ślizgon gapił się w złożoną na jego łóżku, deszczowo-niebieską bluzę.

Jak ma się chrzanić to od razu na całej linii - pomyślał z przekąsem, otulając się ciaśniej peleryną.

***

Podszedł powoli do swojego łóżka. Wciągnął rękę do ubrania, ale rozmyślił się szybko i nie dotknął go wcale. Wyprostował się i omiótł wzrokiem pokój. Oczywiście nie dostrzegł niczego niepokojącego - wszystko leżało tak, jak to zostawił. Gdyby ubranie przyniósł tu jakiś skrzat, na pewno nie mógłby się powstrzymać przed uporządkowaniem bajzlu.

Wyjaśnienie cudownego objawienia się jego bluzy mogło być tylko jedno. Uśmiechnął się krzywo. Wyciągnął różdżkę i wyciszył cały pokój. Wykonał jeszcze mało skomplikowany gest dłonią i światło przygasło. Atmosfera mogłaby być całkiem romantyczna, gdyby nie śmietnik na podłodze i sajgon w szafie.

- Potter, wyłaź natychmiast. Wiem, że tu jesteś. - Odpowiedziała mu cisza. Zmarszczył brwi. I kto mu ostatnio mówił, żeby skończył z gierkami? Hipokryta. - Potter, mogę rzucić zaklęcie i z sufitu zacznie padać śnieg. A wtedy już nie będziesz mógł się ukrywać.

Czekał jeszcze chwilę. Już składał się do wymówienia formuły czaru, kiedy powstrzymał go stłumiony szelest dobywający się zza szafy. Draco przeszedł na środek pokoju, zamykając nogą drzwi.

Harry patrzył na niego z taką konsternacją, jakby ktoś nakrył go podczas smarowania graffiti na ścianie kościoła.

- No, no, a cóż my tutaj mamy. Czy to nie niewinny, jak ruska dziewica Złoty Chłopiec Gryffindoru? - Na wzmiance o dziewicy chłopak zarumienił się lekko. Pewnie i tak nie zrozumiał oksymoronu, ale efekt mimo to był zadowalający.

- Ja... ja przyszedłem tylko oddać ci ubranie. Ja bym już znikał... - Potter chciał prześlizgnąć się obok niego, ale Draco wyciągnął tylko rękę i z powrotem pchnął go na ścianę.

- Gdyby chodziło ci tylko o ten łach, już by cię tu nie było. Grzebałeś w mojej szafie? - Zapytał znienacka. Wina, jaka odmalowała się na twarzy Pottera mogłaby być natchnieniem dla artystów. Anioł upadły - studium zbrodni w aranżacji D. Malfoya. - Tak bardzo cię interesuje, jaki mam kolor slipków?

- Wcale nie, ja...

- Nie? Wcale cię to nie interesuje? Więc zakradasz się do każdego pokoju i kradniesz ludziom majtki? To takie hobby?

- Mam gdzieś, jakie masz slipy, ty i cały Slytherin! - Rumieniec zażenowania przeistoczył się w rumieniec gniewu. Draco uniósł brew, patrząc na zaciśnięte pięści Pottera. Peleryna kłębiła się u jego stóp. Jezu - ten idiota przyszedł tutaj boso. Z drugiego końca Hogwartu!

- Ja... Ja chciałem... - Jąkał się Gryfon. Już opanował gniew, ale był chyba jeszcze bardziej czerwony niż przed chwilą. Draco patrzył na niego jak na interesujący okaz owada. Był świadom, że niczego nie ułatwia. - Ja... Przyszedłem... Żeby... Żeby cię przeprosić, Malfoy.

- Przeprosić?

- Tak. Za... Za wczoraj. Miałeś rację. Zachowywałem się jak ostatni palant. Przepraszam. Naprawdę.

Draco poczuł się nieswojo - zadziwiające, jak często mógł czuć się nieswojo w towarzystwie pięknookiego potwora. Nie przywykł do przeprosin. Do błagania o litość, jasne, ale nie do przeprosin. Co prawda Pansy mogła przepraszać go za wszystko, co godzinę, ale... Ale chyba pierwszy raz ktoś przepraszał Dracona naprawdę szczerze. Jakby mu faktycznie zależało.

- No... Nie było wcale tak źle. - Mruknął Ślizgon, starając się ukryć zażenowanie.

- Nie. Ja... Ja byłem straszny. Nie wiem, co się ze mną działo. - Potter chyba się rozkręcał. Mówił coraz szybciej, jakby się bał, że słowa pouciekają zanim je wypowie. - W ogóle nie myślałem o twoich uczuciach. To było wstrętne, to, co robiłem. Ale ja zawsze tak mam, najpierw robię, potem myślę. Przepraszam. To było... Niewłaściwe z mojej strony. Ja...

Draco wyłączył swój zmysł słuchu i delikatnie poprowadził żywo gestykulującego Gryfona do łóżka. Zmusił go, żeby usiadł - ale ten chyba niczego nie zauważył, zajęty wywlekaniem wszystkich swoich grzeszków na światło dzienne. Draco ukląkł przed nim i położył mu ręce na ramionach.

- Potter... Potter! Teraz słuchaj mnie bardzo uważnie, ok? Patrz mi na usta: teraz powiem coś bardzo ważnego. Ok? Przygotuj się, słuchaj uważnie... Uwaga... Zamknij-Się. ... Dotarło? - Gryfon zamrugał kilka razy. Chyba dopiero teraz zauważył, że siedzi na łóżku Dracona, a on sam klęczy przed nim. Dwuznaczna pozycja - uznał blondyn. Odsunął się od chłopaka i sięgnął do jego drobnych stóp. Otoczył jedną z nich dłońmi - była zimna jak lód.

- Co ty... - Wyjąkał skonsternowany Gryfon.

- Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, żeby biegać boso po kamieniach. To chyba z kilometr schodów! To znaczy... Hmm... Zrozumiałbym jeszcze, gdybyś chciał się ze mną kochać. Takie poświecenie jest w końcu normalne, jeśli ma się jakiś fajny cel, prawda? - Gryfon skamieniał. Draco śmiał się demonicznie w duchu. Był królem! - Ale ty w końcu masz mnie gdzieś, więc nie pojmuję, co cię podkusiło, żeby szlajać się po nocy.

- Draco, ja wcale...

- No dalej, powiedz to w końcu. Masz na mnie ochotę czy nie? - Wyszczerzył się do właściciela oczu koloru avady - teraz szeroko otwartych, patrzących na niego jak na wariata. Ale nie zrażał się. - Masz, prawda?

- Lepiej oddaj mi po prostu koszulę. Już cię przeprosiłem i w ogóle. - Gryfon wyjął stopy z jego dłoni.

- Twoją koszulę? Oddać ci?

- Tak.

- W takim razie sam ją sobie weź. - Harry spojrzał na niego, najwyraźniej nie rozumiejąc. Draco czuł się władcą świata. Wczorajsza noc była warta tej jednej chwili. Za żadne skarby świata nie chciałby jej cofnąć, chociaż jeszcze pół godziny po głowie krążyły mu zupełnie odwrotne myśli. Ale teraz, nawet, gdyby ją cofnął, z pewnością dzisiaj zrobiłby to jeszcze raz. Był geniuszem. - No dalej, Potter. Myślimy, szybciutko! Przyjrzyj się uważnie, nie wstydź się. Właśnie tak, prawie idealnie. Już pojąłeś, czy muszę ci podpowiedzieć? Dzielny chłopczyk, widzę, że chwyciłeś.

- Och, zamknij się wreszcie. - Potter wbił spojrzenie w swoją czarną koszulę, zdobiącą teraz jego - Dracona - ramiona. - Oddaj ją.

- Już mówiłem, sam możesz ją sobie wziąć. - Uśmiechnął się drapieżnie. Potter zmrużył oczy, patrząc na niego spod zasłony niemoralnie długich rzęs.

- W takim razie nie chcę jej. Idę sobie. - Wstał. Przez chwilę ich pozycja była raczej jednoznaczna, bo Draco wciąż klęczał na podłodze. Jednak Harry udał, że tego nie zauważył i odsunął się zwinnie. Ślizgon nie przewidział takiego obrotu spraw, jednak mimo to był przygotowany - czas sięgnąć po ciężką artylerię.

- Co, tchórzysz? Gdzie podziała się ta osławiona "gryfońska odwaga"? Wczoraj zachowywałeś się jak prawdziwy Gryfon, stereotypowy do bólu, a dzisiaj, co? - Również podniósł się na nogi.

- Może już dosyć mam tej "gryfońskiej odwagi"? - Potter skrzyżował ręce na piersi. Draco uśmiechnął się złośliwie.

- Więc... Może jednak bardziej pasowałbyś do Slytherinu? - Był mistrzem. Sam siebie podziwiał.

***

Harry patrzył na Malfoya przez chwilę. To, co teraz powiedział... to... Już kilka razy to słyszał. I zawsze udowadniał, że Gryffindor to jego dom. Teraz też nie miał zamiaru zrobić inaczej. Niech Malfoy myśli, co chce - po prostu zabierze mu tą szmatę i pójdzie sobie. Tak właśnie zrobi.

Zbliżył się do niego o krok. Wyciągnął ręce - jego palce drżały lekko. Zapiętych było pięć guzików. Pięć przeklętych guzików! O pięć za dużo. Najpierw rozpiął ten najniżej, na wysokości pępka blond drania. Starał się go nawet nie dotknąć. Następny... Tak, dobrze. Trzeci - był dzielny. Naprawdę. Już blisko sukcesu. Czwarty... Wiedział, że Draco patrzy na niego. Na jego palce. Teraz drżały już tak mocno, że prawie nie mógł uchwycić kolejnego guzika. Musnął skórę Dracona. I niemal zamarł. Nie miał pojęcia, czy jest gorąca czy zimna. Wiedział tylko, że była tak szaleńczo gładka i miła w dotyku.... Opanował się i sięgnął do ostatniego guzika. Mimowolnie podniósł wzrok. Znienawidził się za to.

Draco patrzył na niego tak, jak kot patrzy na mysz. Jakby miał zamiar go zjeść. Kawałek po kawałku, delektując się jego smakiem. Pochłaniać go wszystkimi zmysłami. Harry miał rozpaczliwą nadzieję, że tylko to sobie wmawia.

- Pewnie świetnie się bawisz, co Malfoy?

- Och, Harry, skarbie... Nikt mnie nie ostrzegł, że czytanie w myślach to twój kolejny talent. - Blondyn uśmiechnął się szerzej. Zęby miał idealnie białe i równe. - Gdyby mi ktoś o tym wcześniej powiedział... Może nie wyobrażałbym sobie tych wszystkich seksownych rzeczy - z tobą w roli głównej. Może.

- Nie masz wstydu. - Harry zacisnął zęby ze złością odpinając ostatni guzik. Dotąd miał jakąś surrealistyczną nadzieję, że kiedy to zrobi, koszula w jakiś niesamowity sposób zniknie z ramion Malfoya i pojawi się w rękach Gryfona. Rzeczywistość była jednak okrutna.

- Ależ mam. Ale nie używam. - Blondyn uniósł brwi wyczekująco.

***

Patrzenie na Pottera w takiej sytuacji było... Och, nie wiedział czy istnieje rzecz, za jaką skłonny byłby oddać taki widok. Chłopak drżał i zaciskał zęby. Ostatnim razem nie był taki nieśmiały - zadrwił Ślizgon w duchu. Czuł się doskonale. Triumfował. Sam się zdziwił, jak łatwo było podejść pięknookiego. Typowy Gryfon. Ale jednak dzielny.

Szczupłe palce zacisnęły się na materiale koszuli. Powolnym, rozkosznie powolnym ruchem zsunął mu ją z ramion. Draco zastanawiał się, co czuje, kiedy na niego patrzy.

- Teraz sobie pójdziesz? - Zapytał, kiedy Harry uwolnił go ze zbędnego ubrania. Zielone oczy spojrzały na niego, ale nie mógł odczytać ich wyrazu.

- No... Tak.

- Może pożyczyć ci jakieś buty, czy coś? Na korytarzu jest zimno... - Zapytał z troską.

- Nie!

- ?

- To znaczy... Nie. Dzięki, ale jakoś mam powyżej uszu pożyczania ubrań. - Harry uśmiechnął się przepraszająco. Draco wzruszył ramionami.

- I wrócisz boso do siebie?

-Tak tu przyszedłem. - Odparł chłodno Harry.

- Równie dobrze mógłbyś zacząć biegać po śniegu. Jak chcesz, to możesz zostać u mnie. - Gryfon zmrużył podejrzliwie oczy. Blondyn nie dał nic po sobie poznać, nie drgnął mu żaden mięsień twarzy. Miał wrażenie, że słyszy werble, a jego wyimaginowana publiczność wstrzymuje oddech.

- To taki pretekst, tak? Żebym został u ciebie na noc? - Pięknooki zaciskał dłonie na koszuli tak mocno, że aż pobielały mu kostki.

- Na Merlina, Potter, obiecuję, że cię nie zgwałcę!

- Obiecujesz?

- Obiecuję. Z ręką na sercu. - Werble, werble...

- To Malfoyowie mają serce? - Gryfon wciąż patrzył na niego nieufnie.

- Tak przypuszczam. - I... Wspaniała publiczności, uwaga...

- No... No to ok. - I fanfary! Droga publiczności, byliście wspaniali! Wielkie brawa dla Draco Malfoya, Władcy Wszechrzeczy i jednego ziarenka piasku więcej!

***

Nie wierzył, że się zgodził.

Siedział na łóżku, przytulony do ściany. Miał na sobie tylko bokserki, bo Draco nie posiadał ŻADNEJ rozsądnej pidżamy. Wiedział, bo nawet przeszukał mu szafę. W tajemnicy, oczywiście. I tylko na jednym łóżku znajdowała się pościel. Było, co prawda, bardzo szerokie i wygodne, ale... ale samo sformułowanie "w jednym łóżku" jakoś przerażało. A to ślizgońskie "nie pękaj, przecież się zmieścimy" również nie zmniejszyło niepokoju Harry'ego.

Szmer płynącej wody ucichł. Harry słyszał przerażająco wyraźnie, jak Draco przeczesuje włosy, jak się wyciera... Siłą powstrzymał się od wyobrażania sobie tego. Niemniej jednak kilka pornograficznych obrazków przeniknęło do jego świadomości. I nie chciało odejść.

Draco wyszedł z łazienki, osuszając prawie białe włosy ręcznikiem. Miał na sobie bokserki w kolorze deszczowo-niebieskim. To chyba był jego ulubiony kolor.

- Jednak interesują cię moje slipy, co? Mały kłamczuch. - Ślizgon rzucił w niego wilgotnym ręcznikiem.

- Wcale nie!

- Nie denerwuj się tak, żartowałem. - Draco szczupakiem wskoczył na łóżko, od razu wsuwając się pod kołdrę. Machnął ręką i światło zgasło prawie zupełnie. - Cieplutko tu masz.

Harry jeszcze bardziej wtopił się w ścianę.

- Hej, nie bądź taki spięty! - Harry poczuł jak Draco dźga go szczupłym palcem w żebra. Wzdrygnął się od jego dotyku. - Przecież powiedziałem, że nic ci nie zrobię.

- No, niby tak, ale z tobą to nigdy nic tak do końca...

- Zaufaj mi. - Rozczochrał mu po bratersku czuprynę. Harry jakimś niepojętym sposobem odprężył się na ten gest. Zrobiło mu się przyjemnie ciepło i przytulnie.

- W takim razie... E... Dobranoc?

- Taa... Dobranoc. - Ślizgon uśmiechnął się tak uroczo, że na twarzy Harry'ego mimowolnie również zakwitł uśmiech.


- Mama zawsze dawała mi buzi na dobranoc.

- Draco!

Harry spróbował wykopać go z łóżka, ale ślizgoński drań bronił się dzielnie. Bezczelny!

***

CDN

Blemish

9. Olśnienie

Harry podejrzewał, że jest już druga nad ranem. Leżał na łóżku, podpierając głowę łokciem. To był dziwny dzień - pomyślał. Rano czuł się podle. Jak śmieć, wyrzutek. Po południu miał już ułożony "plan" i nie mógł doczekać się zmroku. Późną nocą miał ochotę uciekać spod przejścia do Slytherinu. Potem musiał zwalczać w sobie chęć, żeby nie pogryźć Pansy. Chyba zaliczył cały wachlarz przeciwnych emocji jednego dnia!

A teraz... Teraz leżał w jednym łóżku z Malfoyem! W jednym łóżku! Sam nie wiedział, jak do tego doszło.

Patrzył na idealny, jak dopiero co wycięty dłutem antycznego rzeźbiarza profil Dracona. Ślizgon spał, z jedną ręką pod głową. Oddał mu kołdrę, więc Harry widział go praktycznie całego.

Draco naprawdę wyglądał jak grecki bożek. Ciało miał szczupłe i gibkie, mięśnie pięknie zarysowane na klatce i płaskim brzuchu. Na jego skórze nie było żadnej blizny czy skazy - oprócz Mrocznego Znaku oczywiście. Harry nie wyobrażał sobie, jak wypadłby, gdyby ktoś go z Malfoyem porównywał. Było przecież wręcz usiany rysami - pamiątkami po wszystkich mniej lub bardziej dziwnych i groźnych przypadkach, jakie mu się przytrafiały.

Gapienie się na pogrążonego we śnie Ślizgona sprawiało Harry'emu jakąś niepojętą, przewrotną przyjemność. Sam nie wiedział, dlaczego. Przecież on nie jest... To znaczy... Nie lubi facetów. Tego mógł być chyba pewien - wielokrotnie przecież widział przebierającego się Rona albo zawodników z drużyny quidditcha w szatni... I nie robiło to na nim żadnego, nawet najmniejszego wrażenia. Nawet nie myślał o takich rzeczach!

A teraz gapi się na Malfoya. Paranoja. W dodatku CAŁOWAŁ SIĘ - jakkolwiek chciałby to określić Draco - z tym blond draniem. To wszystko było takie chore -– jęknął. Starał się nie użalać nad sobą, ale jakoś nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego życie jest do bani. Od początku do końca.

Wyciągnął rękę i musnął palcami delikatny, lekko zapadnięty policzek. Bez zastanowienia przeciągnął dłonią po jego żebrach, starając się je policzyć. Dotarł do tego ulubionego miejsca na jego ciele, nad wystającymi kośćmi miednicy. - Zignorował jakiś cichy, wrzeszczący piskliwie głosik w jego głowie: Ty nie masz na nim żadnych ulubionych miejsc! Żadnych! - Narysował palcem kółeczko na tej kości. A potem przeciągnął samym opuszkiem wzdłuż linii jego spodni.

Zamarł, gdy dotarł do kępki włosów, wystających spod materiału. Bardzo powoli zabrał rękę. Chciało mu się śmiać. Krzyczeć wariacko i biegać po pokoju. Ciekawe czy Draco tam też jest blondynem? Zabił w sobie to absurdalne pytanie.

Westchnął. Czas spać. Zakopał się głębiej w pościeli. Znów spojrzał na Malfoya. No cóż... W sumie, czemu nie, w końcu użyczył mu łóżka. No i obiecał.

Przysunął się do niego i okrył ich obu kołdrą. Jego ręka już tak została - przerzucona przez tors Ślizgona, obejmująca go. Nie zdążył jej zabrać - zasnął.

***

Draco tymczasem nie spał wcale. On również uważał, że to był dziwny dzień. W życiu nie miał takiej huśtawki nastrojów. Na przemian uważał się za błazna, idiotę, najnieszczęśliwszą istotę na świecie, potem za geniusza, króla i w końcu władcę wszechświata. Osiągnął swój cel - Harry sam do niego przyszedł, z własnej, nieprzymuszonej woli. Już się prawie poddał, rzucił to wszystko w diabły - a tu proszę, niespodzianka! Harry w jego sypialni, niesssamowite.

No i teraz leżeli w jednym łóżku. Co prawda tylko leżeli, nic więcej, ale od czegoś trzeba zacząć. "Obietnica" nie przeszkadzała mu już tak dotkliwie. Zresztą, to nie jest przecież ostatnia noc świata, mają jeszcze dużo czasu. Gryfon nie będzie się opierał przez wieczność. A jeśli Draco zaczeka, zwycięstwo będzie smakowało lepiej...

Poczuł ciepły dotyk na swoim policzku. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że przecież śpi i nie może nic zrobić. Lekkie palce ześlizgnęły się na jego żebra, potem jeszcze niżej... Czuł, że robi mu się gorąco. Całym sobą koncentrował się, żeby oddychać równo. A potem poczuł dotyk jeszcze niżej, znacznie bliżej... Och, a może zwycięstwo przyjdzie świętować już tej nocy? Nie miałby nic przeciwko! No dalej, Gryfonie, pokaż na co cię stać!

Ale ciepło jego dotyku zniknęło, rozpłynęło się gdzieś. Draco zdusił w sobie jęk zawodu. No tak... Ten idiota wciąż nie wie czego chce. Bawi się nim i nawet o tym nie wie! Miał ochotę uderzyć głową w ścianę. Niekoniecznie własną głową.

Słyszał jeszcze szelest pościeli. Mógłby mu trochę oddać - pomyślał zrzędliwie. I nagle szczupłe ramię objęło go, otulając ciepłą kołdrą. Może Potter naprawdę czyta w myślach? - Otworzył szeroko oczy i spojrzał na Gryfona.

Zero romantyzmu. Pięknooki już kimał, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie. Draco przewrócił oczami - taki właśnie jest ten świat.

Przysunął się do niego jeszcze bliżej, obejmując ciasno i wkładając mu ramię pod głowę. I kolano między nogi, ale to już był odruch bezwarunkowy. Zbliżył usta do jego ucha i wyszeptał.

- Myśl sobie co chcesz. I tak w końcu będziesz mój. Tylko mój.

***

Poranek przyszedł niepostrzeżenie. Harry obudził się, ale nie otwierał oczu. Czuł, że w pokoju jest już jasno. Ron pewnie i tak zaraz wstanie i zacznie hałasować... Tak samo Neville... Nie ma się co śpieszyć - łazienka i tak będzie wolna dopiero za kwadrans. Zresztą - jest sobota, mógł pospać trochę dłużej.

Było mu tak ciepło, wygodnie i przytulnie jak jeszcze nigdy. Coś go obejmowało, oplatało... Mmm, wspaniałe uczucie. Przytulił się bardziej do tego czegoś. Właściwie, wcale nie ma ochoty dzisiaj wstawać z łóżka... Mógłby cały dzień tak leżeć i wdychać słodki zapach tego... tego...

Jezus Maria.

- Cześć, śpiąca królewno - Draco uśmiechnął się szelmowsko. Jeszcze przed momentem Harry wtulał nos w jego szyję, a teraz ich twarze dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów!

- Ach... E... Cześć Draco... - Harry zdawał sobie teraz doskonale sprawę, w jakiej pozycji leży. Miał przerażającą świadomość wszystkich tych rąk i nóg... Wszędzie. Głównie na nim.

- Jak się spało? - Malfoy wciąż uśmiechał się łobuzersko, ani myślał zabrać rąk.

- Ja... Bardzo... Ee... Dobrze... Tak...

- Cieszy mnie to niesamowicie, uwierz.

Nagle Harry zdał sobie sprawę z kolejnego mrożącego krew w żyłach faktu. Och nie... Tylko nie to... Nie teraz... Jego źrenice zmniejszyły się z przerażenia. Draco chyba też to zauważył, bo z trudem powstrzymywał śmiech.

- Ja... E... Łazienka! - Krzyknął rozpaczliwie i zaczął wyplątywać się ze szczupłych kończyn. Ślizgon przykrył sobie głowę poduszką, dusząc się ze śmiechu. Harry jednym skokiem znalazł się przy drzwiach. Kiedy je zatrzasnął, Malfoy po prostu piał z radości.

- Wspaniale - mruknął. Spojrzał wściekle w dół. - Czy ty zawsze musisz mi to robić w takich chwilach?!

***

Draco uspokajał się powoli, chociaż wciąż nie mógł zetrzeć uśmiechu z twarzy. Przeciągnął się, aż trzasnęły mu wszystkie stawy. Biedny Harry, nie umie zapanować nad odruchami...

Ubrał się szybko i podszedł do drzwi łazienki. Zapukał kilka razy.

- Już rozładowałeś emocje, Harry, skarbie? Może potrzebujesz pomocy? - Dławił się śmiechem. - Więcej rąk, większa satysfakcja. Gwarantowana!

- Ooch, zamknij się, Malfoy! Daruj sobie. I podaj mi moje ubranie.

Przewrócił oczami i pozbierał wszystkie części garderoby Pottera. Podał mu je przez uchylone drzwi. Chwilę potem Harry objawił się całkowicie ubrany. Z mokrych włosów kapała woda.

- Wpakowałeś głowę pod kran? Myślałem, że ty...

- Malfoy, opanuj się. Przecież nie będę tego robił z tobą pod drzwiami. - Gryfon spojrzał na niego jakby był naiwnym czterolatkiem. - W dodatku myśląc o... O... Hm. - Harry porzucił ten wątek. Zamiast tego przeszedł przez pokuj i zza szafy wyciągnął swoją pelerynę niewidkę. - Spadam. Lepiej, żebym wrócił do wieży przed śniadaniem. Wiesz, mogą tam się zacząć martwić albo coś...

- Taa, jasne. - Patrzyli na siebie przez chwilę.

- Może... Moglibyśmy spotkać się dzisiaj w pokoju wspólnym? Ja... Muszę ci chyba coś opowiedzieć. - Potter zarzucił na siebie pelerynę dokładnie w momencie, kiedy zdradliwy rumieniec zaczął wypełzać na jego policzki. Draco skinął głową. Na jego wargach zabłąkał się lekki uśmiech.

- Nie ma sprawy.

Słyszał kroki chłopaka przechodzącego przez pokój. Drzwi uchyliły się lekko.

- I jeszcze jedno. - Dracona dobiegł głos Gryfona. - Nieźle ci z takimi włosami.

- Już wyglądam jak ty? - Ślizgon mimowolnie przeczesał palcami rozwianą czuprynę. Harry zachichotał.

- Nie wyobrażaj sobie. Od mojej perfekcji dzielą cię lata świetlne.

I drzwi zamknęły się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Dopiero po chwili blondyn zdał sobie sprawę, że wciąż się uśmiecha.

***

Już dawno nie czuł się taki szczęśliwy. Zupełnie nieuzasadniona euforia wprost go rozsadzała. Przeskakiwał po trzy stopnie na schodach, wcale nie czuł zimna podłogi. Szczerzył się jak idiota pod peleryną, miał ochotę ucałować każdą mijaną osobę.

Jak to się śmiesznie życie układa... Przestał kłócić się z Malfoyem, prawdopodobnie Ślizgon nie zrobił mu nic niestosownego w nocy... I jakoś tak lekko mu było na duchu. Miał wrażenie, że gdyby w korytarzu nagle powiał wiatr, uniósł by się w powietrze. Przed portretem Grubej Damy zrzucił pelerynę i schował ją pod szatę. Do pokoju wspólnego po prostu wleciał, jakby miał skrzydła u ramion.
- Gdzieś ty był całą noc?! - Od razu obskoczyli go Ron z Hermioną. - Ostatnio wszędzie chodzisz beze mnie!

- Ale nie byłeś w żadnym zakazanym miejscu, prawda? - Hermiona patrzyła na niego z troską.

- Nie... - Wyjąkał tylko. Nie miał pojęcia, czy sypialnia Slytherinu to "zakazane miejsce". A za nic w świecie by nie zapytał. Niespodziewanie do rozmowy przyłączyła się Ginny.

- Byłeś u tej swojej panny? - Zapytała na pozór wesoło, jednak w jej oczach czaiło się napięcie. Harry próbował przestać się uśmiechać i powiedzieć w końcu coś konstruktywnego, ale nie był w stanie. Ron roześmiał się głośno i klepnął go w plecy, aż coś zagrało mu w płucach.

- A nie mówiłem, że nie ma się o co martwić?

Harry wymknął się z uścisku przyjaciół i pobiegł po schodach do swojego dormitorium. Kiedy zamknął drzwi, westchnął głośno. Wciąż czuł się bardzo dobrze, jednak...

Nie mógł powiedzieć im prawdy. Co by zrobili, gdyby dowiedzieli się, że spał z Malfoyem? Dosłownie, jasne, ale i tak... Och, to było straszne. Do tego Ginny... Harry był jej wdzięczny, że nie robi mu żadnych wyrzutów, nie płacze po kątach ani nic w tym stylu. Mógłby nawet powiedzieć, że dziewczyna zachowuje się prawie normalnie. No właśnie - prawie.

Jego życie jednak było jednym, wielkim bagnem. Czasami bardziej kolorowym a czasami mniej, ale jednak.

***

Kiedy przyszedł w końcu do Pokoju Życzeń, Draco kończył już kieliszek wina. Harry rzucił pelerynę na stół i nalał sobie również z zielonej butelki.

- Opowiedz mi, co się wtedy stało. W waszym pokoju wspólnym. Różne plotki krążą po lochach... - Rzucił Ślizgon nonszalancko, bawiąc się swoim szkłem.

- Po to tu jestem. Żeby ci to opowiedzieć. - Harry usiadł ciężko na kanapie i wypił duszkiem. Wiedział, że alkohol to jego wróg, jednak... Jednak nie umiałby mówić o tym zupełnie trzeźwy.

Wino było słodkie i rozgrzewało przyjemnie. Nalał sobie jeszcze jeden kieliszek. I zaczął mówić.

Opowiedział o wielkim wężu, o bólu, o tygrysie i lwie. O niebosiężnym murze ze stali. Po trzecim kieliszku wyrzucił z siebie nawet ten fragment o wspomnieniu. Dlaczego ty mnie nie chcesz? Mówienie przychodziło mu z trudem, ale kiedy już zaczął, nie było tak źle. Draco przez cały czas nie odezwał się ani razu. Siedział tylko prawie bez ruchu, sącząc swoje wino. Kiedy Harry skończył, blondyn również się nie odezwał. Na długą chwilę zapadła cisza.

- Tak... No i... Ja... Chciałbym ci podziękować, Draco. - Wyrzucił w końcu. Cisza zaczynała go już drażnić. Alkohol szumiał mu już lekko w głowie, ale Harry nie zwracał na to uwagi.

- Podziękować? - Draco spojrzał na niego po raz pierwszy od początku tej rozmowy. Harry poruszył się niespokojnie.

- Tak. Bądź co bądź, gdyby nie ty, to... to on... Dziękuję.

Znowu zapadło milczenie. Harry czuł, jakby coś niewidzialnego przytłaczało go, zaciskało mu się pętlą wokół szyi. Jakaś dusząca, ciężka mgła. Wstał zamaszyście i zaczął chodzić po pokoju.

- Nigdy mu tego nie wybaczę. Nigdy.

- Komu? - Draco patrzył na niego, lekko zdezorientowany.

- Voldemortowi. Mam tak mało dobrych wspomnień. Nie zniosę, jeśli będzie mi je jeszcze odbierał, kalał swoją obecnością. - Chłopak odwrócił się do Ślizgona, zatrzymując się. Miał zacięty wyraz twarzy. - Ty nie wiesz jakie to było straszne uczucie. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak to jest, kiedy On wdziera ci się do głowy. On mi za to zapłaci. Za wszystko mi zapłaci.

- No jasne, fajnie tak sobie pewnie rzucać pogróżki na wiatr. - Parsknął blondyn, opadając na oparcie kanapy. - A masz jakiś plan? Sorry, ale jakoś wątpię.

Harry zamilkł. Znów zaczął chodzić po pokoju.

Voldemort włamuje mu się do głowy. Harry nawet nie rozważał pomysłu, żeby zrobić mu to samo. Podejrzewał, że od zobaczenia jego myśli zmieniłby się w roślinę. Jakoś nie miał ochoty wyglądać jak pani Malfoy albo rodzice Neville'a. Więc legilimencja odpada.

Co jeszcze mógł zrobić w pojedynkę? Poproszenie o pomoc Zakonu odpada także - oni na pewno sami próbują, mają pełne ręce roboty. Ścigają Śmierciożerców, ochraniają zamek i tak dalej... Harry mógł liczyć tylko na siebie. Dopóki siedział za murami Hogwartu był całkowicie bezpieczny. Ale on miał dosyć siedzenia i chowania własnego tyłka! Chciał działać, robić coś...

Dobrze. Przeanalizujmy to jeszcze raz. Voldemort bezpardonowo włazi mu do głowy. Do jego własnej, prywatnej głowy. Do której, teoretycznie, tylko on powinien mieć dostęp. A Czarny Pan zachowuje się, jakby z fałszywym zaproszeniem przyszedł na bal urodzinowy przedszkolaka.

Zaraz, zaraz, chwileczkę... Poczuł, że przed momentem otarł się o rozwiązanie. Nić skojarzenia powiewała na wietrze, cienka jak pajęczyna, gotowa zerwać się w każdej chwili. Wyciągnął rękę i chwycił ją, samymi opuszkami palców.

Fałszywe zaproszenie.

Wciągnął ze świstem powietrze. Był geniuszem.

***

Draco patrzył, na miotającego się po pokoju Pottera. Może wino już zdążyło uderzyć mu do głowy... Gryfon nie zwracał na niego większej uwagi, więc oddał się własnym rozmyślaniom.

Dziwnie się poczuł, kiedy Harry powiedział mu, jakie wspomnienie obudziło w nim wolę walki. To było osobliwe uczucie. Wcale nie niemiłe, ani też nie złe, ale... Nie miał pojęcia, jak się do tego odnieść. Z jednej strony fajnie, że jednak coś tam dla Pottera może znaczyć. Jednak... Niepewnie się czuł ze świadomością, że ktoś może być od niego zależny. Że ma nad kimś władzę. I to nie taką, jaką dawało mu dobre pochodzenie i para goryli za plecami - do tego Draco był zupełnie przyzwyczajony. To było coś zupełnie naturalnego, jednak tym razem... Chodziło o taką władzę, jaką można mieć nad szczurem w klatce.

Trochę go to przerażało.

Nagle Potter zatrzymał się. Wbił wzrok w ścianę. Draco prawie widział wszystkie kółeczka i trybiki, obracające się szaleńczo w jego czaszce. Czyżby na coś wpadł? I skąd w nim to przeczucie, że jednak go to nie zachwyci?

- Draco... - Harry spojrzał na niego. Te oczy o szmaragdowo zielonych tęczówkach błyszczały, jak w gorączce. Może od wina, ale może od czegoś zupełnie innego. To spojrzenie powodowało, że coś w nim drżało, coś atawistycznego, pierwotnego.

Gryfon podszedł do niego i spojrzał mu głęboko w oczy, sięgając prawie dna duszy. Draco czuł, że nawet gdyby świat rwał się na strzępy tuż nad jego głową, nie byłby w stanie przerwać tego wzrokowego kontaktu. Takiej namiętności nie widział już dawno, nigdzie. To, co przed chwilą ledwie w nim drżało, teraz wyło i rzucało się o ściany jego umysłu. Spragnione dotyku.

Nie ośmielił się poruszyć.

- Draco... Musisz mi opowiedzieć o swoim Mrocznym Znaku. Wszystko.


Bardzo powoli odstawił kieliszek na stół. Potem, równie powolnym ruchem, jakby nie chciał spłoszyć dzikiego zwierzęcia, ujął twarz Harry'ego w swoje dłonie. Chciał patrzeć w jego oczy tak samo głęboko, jak on patrzył w jego. Ale widział tylko błyski i własne odbicie.

Sięgnął ustami jego ust. Już je prawie miał. Już prawie czuł ich smak, miękkość ich dotyku... Nagle jednak dłonie Harry'ego, niespodziewanie szybko zacisnęły się na jego nadgarstkach. Odsunął się stanowczo. Draco poczuł się tak, jakby ktoś wyszarpał mu wielką dziurę w sercu.

- Opowiedz mi.

Ślizgon opuścił ręce i ukrył twarz w dłoniach. I zaczął mówić.

***

CDN

Blemish

10. Najmłodszy sługa 

Szesnaście miesięcy wcześniej

Był sierpień, gorący i duszny. Od kilku dni zbierało się na burzę. Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi, nadając wszystkiemu odcienie czerwieni i pomarańczy. Lekki wiatr - zapowiadający w przyszłości huragan - targał liście drzew. Trawa falowała pod jego dotykiem. Gałązki uginały się w podmuchach.

Draco głaskał białego syjama, siedzącego mu na kolanach. Kot miał szare łapki i uszy, oczy tak wściekle niebieskie, jak niebo wiosną. Mruczał cicho, kiedy palce chłopaka ślizgały się po jego jedwabistej sierści. Leniwe popołudnie dobiegało już końca.

Nagle zwierzę zastrzygło uszami i uniosło łepek. Draco spojrzał w stronę domu.

Po schodach z tarasu schodziła jego matka. Miała na sobie ciemnofioletową suknię ozdobioną czarną koronką. Włosy rozpuściła, jasne pasma spływały na jej ramiona. Draco nawet z miejsca, w którym siedział, widział blask słońca w jej kryształowych kolczykach. Była piękna, jak zawsze zresztą.

Krok za nią podążał jakiś wysoki mężczyzna. Dopiero, kiedy się zbliżył, Draco rozpoznał w nim Macnaira. Kat Ministerstwa i członek Kręgu. Kot zeskoczył z kolan chłopaka i zniknął w krzakach róż. Może zwierzęta po prostu czują takie rzeczy? Draco wstał, wychodząc matce na spotkanie.

Nie powiedziała nic - tylko położyła wiotką dłoń na jego ramieniu. Potem pogłaskała go po policzku. Draco skrzywił się lekko na ten zbędny przejaw czułości. Macnair również przewrócił oczami, parskając niecierpliwie.

- Nie ma czasu, właściwie już powinniśmy się aportować. Zabieraj chłopaka i jazda. - Draco przeniósł spojrzenie z bladej twarzy matki na neandertalczyka obok niej. Nienawidził, kiedy ten facet mówił w taki sposób.

- Draco... Pan chce cię widzieć u siebie. Zabierz różdżkę, spotkamy się w salonie. - Mówiła jego matka, cichym i pozornie spokojnym głosem.

Draco minął ją bez słowa. Coś, co mogło być dumą, ale mogło być też mściwą satysfakcją rosło mu w piersi. Więc nareszcie! Oto nadeszła jego wielka chwila. Zmaże winę ojca, będzie wiernym sługą Czarnego Pana! Wreszcie przyszła jego kolej! Może już dzisiaj dostąpi tego zaszczytu i Mroczny Lord zostawi mu na ramieniu swoje piętno?

Kiedy zszedł do salonu, matka już na niego czekała. Ubrana w czarną szatę, podobny strój trzymała w rękach - najwyraźniej dla niego. Nic nie powiedział, kiedy zarzuciła mu materię na ramiona. Nagle poczuł się przynajmniej o stopę wyższy. To będzie jego wielka chwila!

- Draco... Czarny Pan może... Może zechcieć wypróbować twoją wierność. - Spojrzał w oczy swojej matki. Na jej twarzy nie było nawet grama makijażu. - Znasz niewybaczalne, prawda?

- Tak, mamo. - Skinął głową. To oczywiste, że znał niewybaczalne! Co prawda, imperius wciąż nie wychodził mu najlepiej i działał tylko na gryzoniach, ale mniejsza z tym. Poza nimi znał przecież jeszcze kilka dobrych zaklęć, którymi mógł zrobić komuś krzywdę. Uśmiechnął się w duchu - Czarny Pan będzie z niego dumny.

- Czy... Czy będziesz w stanie ich użyć? Na człowieku? - Oczy matki patrzyły na niego z widocznym napięciem.

- Nie sądzę, bym miał z tym jakieś problemy.

- Rzucałeś już cruciatus na ludzi, chłopaku? - Macnair niepostrzeżenie stanął za ramieniem jego matki. Draco spojrzała na niego z niesmakiem. I niepokojem.

- Jeszcze nie miałem okazji. - Odparł zimno. Kat parsknął tylko, mrucząc coś o "chłopakach, którzy pozjadali wszystkie rozumy". Draco zignorował go. Ten śmieć nawet do pięt nie będzie mu dorastał. Już niedługo...

Matka ujęła Dracona za rękę - puściła jednak zaraz, jakby się oparzyła. Macnair z czeluści swojego płaszcza wydobył kartkę papieru z wypisaną na niej godziną. 18:07- Draco zerknął na zegar na ścianie - to już za minutę.

- Gdybyś miał Znak, chłopaku, moglibyśmy się normalnie teleportować... A tak mam na głowie cały ten cyrk ze świstoklikami. - Zrzędził mężczyzna, wyciągając papier w ich stronę.

Matka dotknęła samego rogu, jak najdalej od sękatych palców kata. Draco również wyciągnął rękę - okazało się, że w ostatniej chwili. Gdy tylko jego palce musnęły kartkę, poczuł szarpnięcie. Salon zawirował szaleńczo.

*

Znajdowali się w wielkiej, mrocznej sali. Pod ścianami stały srebrne lichtarze z czarnymi świecami. Na samych ścianach nie było żadnych ozdób - wydawały się gładkie, czarne i błyszczące. Draco z powodu ciemności nie umiał ocenić, czy pomieszczenie jest większe, czy mniejsze niż Wielka Sala w Hogwarcie.

Było tu tylko jedno okno. Wąskie, szerokie na długość ramienia. Wydawało się tym węższe, bo wyglądało, jakby miało z dziesięć metrów wysokości. Wpadał przez nie snop czerwonego światła. Draco był pewny, że widziałby zachodzące słońce, gdyby nie zasłaniał mu wysoki tron.

Tron. Tak samo czarny jak ściany. A może nawet bardziej, jeśli to możliwe. U jego podnóża kłębił się wielki wąż z czerwonymi oczami. A na samym tronie... siedział On.

Draco - za przykładem matki i Macnair'a - padł na kolana. Nie mógł się jednak powstrzymać, żeby co chwila nie zerkać na postać przed nim. Więc to będzie jego Pan...

Bielsze niż śnieg dłonie spoczywały na oparciach. Przypominały wielkie pająki. Długie paznokcie były jak szpony. Mroczny Lord miał na sobie pelerynę, podobną do tej Dracona. Tyle, że teraz peleryna chłopaka wydawała mu się szara - natomiast On miał na sobie strzęp prawdziwego mroku. Czerwone oczy połyskiwały pod kapturem. Draco wzdrygnął się ze strachu, wbijając wzrok w posadzkę.

- A więc wreszcie do mnie przybyłeś, mój drogi chłopcze. - Głos Czarnego Pana był cichy, jednak przeniknął chłopaka chłodem do szpiku kości. - Miło mi cię gościć w moich skromnych progach.

- Panie, jestem twoim wiernym zwolennikiem. - Szepnął. Wydawało mu się, że echo jego głosu wciąż odbija się od ścian. Lord zaśmiał się krótko.

- Taak, domyślam się. Gdyby nie pewne przypadki, mógłbym być dumny z całej twojej rodziny.

- Gotów jestem zrobić dla ciebie wszystko, mój Panie. - Zacisnął mocno powieki.

- Taak, domyślam się... Mam dla ciebie nawet zadanie. Odpowiedzialne zadanie, godne takiego dzielnego, młodego człowieka jak ty. - Draco nie wiedział, czy On drwi z niego, czy chwali. Pochylił się jeszcze niżej, prawie dotykając czołem marmuru. Czuł, jak jego matka drgnęła na wzmiankę o "zadaniu".

- Co tylko rozkażesz...

- Możliwe. Jednak... Jak zapewne powiedziała ci już matka... Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił. - Pstryknął długimi palcami. Przed jego tronem, na środku sali pojawiło się nagle ciało.

Dziewczyna. Miała długie, kasztanowe włosy, lekko pofalowane. Leżała na wznak - wyglądała, jakby spała. Była szczupła i zasadniczo ładna. Ubrana w białą koszulkę i zieloną spódniczkę - mogła mieć piętnaście, może czternaście lat. Niewiele młodsza od niego. Draco widział, jak powoli otwiera oczy.

- Niech krzyczy i płacze krwią, mój drogi chłopcze. Niech umrze z moim imieniem na ustach. - Chłopak był pewien, że dostrzegł błysk długich, cienkich jak szpilki zębów pod kapturem. Wąż obudził się, unosząc wysoko łeb. Zasyczał, kiedy Czarny Pan dotknął jego skóry.

*

Draco leżał w swoim łóżku i gapił się w sufit. Nie miał siły spać. Nie miał też siły jeść, płakać czy krzyczeć. Cały czas miał przed oczami krwawą masę, która wciąż była jednak zdolna błagać o litość.

Ramię bolało go niemiłosiernie, ale Draco nie śmiał narzekać. To mu się należało, cholernie mu się należało - ten ból. To, co robił, było... Nie sądził, że jest zdolny do takich potwornych rzeczy. To było coś zupełnie innego niż ćwiczenie na myszach i szczurach.

Ale mimo to robił wszystko, co kazał mu Mroczny Pan. Wszystko. Ciął jej skórę, szarpał i kłuł jej ciało. Zmusił ją, żeby zjadła własne, odcięte palce. A kiedy w końcu ją zabił, czuł tylko ulgę. Nie robił tego wszystkiego z wierności. Szaleńczo się bał, że jeśli odmówi, Czarny Lord zrobi to samo z nim.

Wydawało mu się, że wciąż czuje zapach krwi. Wszystko nie trwało nawet godziny, jednak on sam przeżył tam - w tej ciemnej, monstrualnie wielkiej sali - chyba sto lat. Sto lat słuchał jej krzyku, z dłońmi zbroczonymi jej krwią.

Nawet nie wiedział, jak miała na imię.

Za kogo ma się modlić? Kogo ma się bać po tamtej stronie?

Spojrzał na swoje ramię. Mroczny Znak. Voldemort przyłożył do niego rękę i powiedział jakieś słowo w języku węży. A kiedy zabrał rękę, Znak już tam był. I ból. Straszny ból.

*

***

Drżał. Ręce trzęsły mu się tak samo, jak wtedy. Nie był w stanie utrzymać kieliszka - szkło wysunęło mu się z ręki i roztrzaskało na podłodze. Patrzył na rozlane wino - znów wydawało mu się, że czuje krew.

Nie opowiadał o tym nikomu. Nigdy, przez te półtora roku. Nie myślał o tym, zapomniał. Traktował, jak wspomnienie z minionego życia. Ale teraz... Teraz musiał znów to przeżyć. Mówił, a wydarzenia stawały mu przed oczami. Słowo po słowie - słyszał przestraszony głos matki i ochrypły skrzek Macnair'a. Syk Nagini... I Jego.

I ten krzyk. Wciąż miał go w uszach. Nie wiedział, czy Znak pali go teraz naprawdę czy to tylko wspomnienie. Zdał sobie sprawę, że łzy płyną mu z oczu. Ukrył twarz w dłoniach. Czuł się prawie tak samo jak wtedy...

Drżące tylko nieznacznie ramiona objęły go. Draco zamknął oczy, opuszczając ręce. Jednak nie wszystko było tak, jak wtedy. Rok temu nie miał nikogo, kto by go pocieszył. Nikogo.

- Obiecaj mi, że nie każesz mi o tym mówić już nigdy więcej. - Szepnął. Bał się, że jeśli będzie mówił głośniej, stanie się coś strasznego.

- Obiecuję. Zapomnij o tym. Teraz wszystko będzie inaczej. - Drżący, ale pewny głos szeptał mu do ucha. Ślizgon był gotów mu zaufać.

***

Po długim czasie Draco usnął w końcu, z głową na kolanach Harry'ego. Gryfon przez cały czas wplatał palce w jego włosy, trzymał za rękę... Uspokoił się, kiedy ramiona chłopaka przestały w końcu drżeć.

On miał wtedy szesnaście lat - myślał, patrząc na bladą twarz, spoczywającą na jego kolanach. - Szesnaście lat... Harry pamiętał, jak bardzo przeżył śmierć Syriusza. Po śmierci Dumbledore'a wydawało mu się, że cokolwiek się stanie, nie będzie mieć żadnego sensu. Kiedy w swoich wizjach widział katującego kogoś Voldemorta, długo nie mógł jeść ani spać.

A ten drań, ten pomiot diabła... Kazał szesnastoletniemu dziecku zabić człowieka. W najgorszy z możliwych sposobów. Nie dał mu nawet możliwości sprzeciwu. Harry nie umiał sobie nawet wyobrazić, jak mógł się czuć wtedy Draco. Skoro on sam tak strasznie rozpaczał, kiedy Syriusz wpadł za zasłonę...

Pochylił się i pocałował chłopaka w policzek. Veldemort zapłaci za wszystko. Za to, co zrobił Draconowi również. Podwójnie albo potrójnie. Umrze, błagając jego, Harry'ego, o litość. Będzie wiedział, za co umiera. A Harry sprawi, że będzie tego żałował. Wszystkiego. Będzie żałował, że w ogóle się urodził.


Draco obudził się mniej więcej trzy godziny później. Zamrugał, przetarł oczy rękawem - i dopiero wtedy zauważył, na czyich kolanach leży. Uśmiechnął się.

- Cześć, śpiąca królewno. - Harry również odpowiedział uśmiechem.

- Jak długo mnie nie było? - Ślizgon podniósł się i przeciągnął, aż trzasnęły mu stawy. Harry patrzył na niego - gdyby nie dziwnie błyszczące oczy, nikt nawet nie przypuszczałby, w jakim stanie znajdował się przed chwilą. Zapominanie to piękny dar - stwierdził, patrząc jak chłopak odgarnia palcami platynowe kosmyki z twarzy.

- Parę godzin.

- A, to ok. - Draco potrząsnął głową. Odkorkował wino i nalał sobie kolejny kieliszek. - No to... No to, jaki jest ten twój plan? - Harry popatrzył na niego uważnie. Nie sądził, by Ślizgon po tym, co działo się z nim przedtem był teraz gotów na usłyszenie jego teorii. Postanowił, na razie, zachować to dla siebie.

- Zostajesz na święta w zamku, Draco? - Rzucił od niechcenia.

- Chyba nie mam wyboru. Gdziekolwiek indziej pewnie rozszarpią mnie zdziczałe wilkołaki. - Parsknął z przekąsem. Harry pokiwał głową. Przypuszczał, że taka będzie odpowiedź.

- W takim razie przyjmij do wiadomości, że czeka nas trochę pracy.

***

Przez cały następny tydzień Harry nie miał prawie w ogóle czasu, żeby spotkać się z Draconem. Musiał nadrobić zaległości, które powstały podczas jego "niedyspozycji". Poza tym nauczyciele zadawali im przed świętami całą masę prac domowych - głównie spod znaku obszernych referatów. Harry miał wrażenie, że w bibliotece mógłby sobie rozbić namiot i zamieszkać tam. Możliwe, że na stałe.

Hermiona i Ron również jakby przystopowali z czułościami. Kiedy chłopak teraz na nich patrzył, nie widział już tej pary lgnących do siebie gołąbków. Hermiona praktycznie cały czas siedziała nad podręcznikami - zaczęła już powtarzać do owutemów! O ich związku świadczyły tylko przelotne muśnięcia ust, od czasu do czasu.

Mimo to Harry zazdrościł im tej zażyłości. Tego... tego spokoju. Ich związek wcale nie przypominał poprzedniej "miłości" Rona i Levender. To było coś głębszego. Znacznie piękniejszego. Harry już nie wzdrygał się tak, kiedy patrzył na nich razem. Nie miał pojęcia, kiedy zaszła ta zmiana.

W czwartek wieczorem wracał sam do wieży Gryffindoru. Przyjaciele wciąż siedzieli w bibliotece - ale on sam miał serdecznie dość tego miejsca. Nie miał siły na nich czekać. Wchodził już po schodach, kiedy usłyszał jakieś stłumione przekleństwo wyżej. Zaciekawiony, przyspieszył kroku.

Draco trzymał się jedną ręką poręczy, drugą próbując wyciągnąć nogę ze stopnia-pułapki. Złorzeczył przy tym głośno. Harry uśmiechnął się mimowolnie, widząc dumnego Malfoy'a w tak prozaicznej sytuacji. Stanął u podnóża schodów - blondyn najwyraźniej nie zwracał na nic uwagi.

- Może pomóc? - Ich spojrzenia spotkały się.

***

Przekleństwo! Cholerny badziew! Draco rzadko bywał w tej części zamku, sam nie wiedział, co mu kazało wracać akurat tędy. Beznadzieja! Ma tu tkwić teraz do rana? Niedługo Gryfoni będą pewnie wracać z biblioteki - poużywają sobie na nim, nie ma co.

- Może pomóc? - Zanim podniósł głowę, już wiedział, do kogo należy ten głos. Tęsknił za nim cały tydzień. A teraz patrzył w te oczy koloru avady. Harry zarumienił się lekko, nie wiedzieć, czemu.

- Jasne, że tak! - Stęknął, czując jak drętwieje mu noga.

- Ok, no to... No to ten... - Potter podszedł do niego, zostawiając swoją torbę na stopniu niżej. - Nie szarp się, to nic nie da!

- No to co mam twoim zdaniem robić? Ała, uważaj, złamiesz mi nogę!

- Czekaj, to trzeba... Mówiłem, żebyś się nie szarpał!

- Boli!

- Chwila, wytrzymaj... Teraz nie ruszaj się... Ach, nic z tego.

- Jak to nic?! Mam tu siedzieć do śmierci?!

- Co ty tu właściwie robisz?

- Wracam z sowiarni... Nie zmieniaj tematu! Jak długo będę tu gnił?

- Spoko, nie denerwuj się. Zawsze robiliśmy to we dwójkę.

- Co?

- No wiesz. Ja i Ron. Wyciągaliśmy stąd Neville'a.

- Boże, Potter, nawet nie wiesz, jak to przez chwilę zabrzmiało.

- Jesteś zboczony.

- Możliwe... Hej, nie porównuj mnie z Longbottom'em!

Gryfon złapał go za ramiona, stopą manipulując przy stopniu. Draco szarpnął się zniecierpliwiony - i nagle jego noga była wolna! Dzięki Merlinie! Nie przygotował się jednak na tak szybkie rozwiązanie sprawy. Stracił równowagę, schody zbliżały się niebezpiecznie szybko... W ostatniej chwili zdołał się podeprzeć dłonią - chyba tylko dlatego udało mu się nie uszkodzić zbytnio. Leżał teraz na schodach, z Potterem na sobie. Szybko objął go ramieniem - taki odruch.

- Mówiłem, żebyś się nie szarpał. - Mruknął Gryfon, poprawiając okulary.

- Sorry. To tak jakoś...

- Nic ci nie jest? - Harry podnosił się powoli. I chyba dopiero zdał sobie sprawę z ich położenia. Siedział na nim okrakiem, dodatkowo z dłonią Ślizgona pod koszulą. Draco sam nie wiedział, kiedy się tam dostała - jednak jakoś nie miał jej tego za złe.

- Ty to zrobiłeś specjalnie?

- Ależ skąd, ja...

- Zrobiłeś to specjalnie! A ja jeszcze się o ciebie martwiłem! - Gryfon poderwał się, zarzucając sobie torbę na ramię. Draco zamarł.

- Harry...

- Och, daj mi spokój. - Gryfon minął go, wychodząc na korytarz.

- Harry! - Zawołał rozpaczliwie. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na niego przez ramię. - Ty... Ty się o mnie martwiłeś?

- No tak... Czy sobie nic nie złamałeś albo coś... - Chłopak zmieszał się wyraźnie. Draco też nie czuł się zbyt pewnie. Powoli podniósł się ze schodów.

- Ja... Dzięki. - Wyjąkał. Merlinie, on się jąkał! Co z nim było nie tak?! Gryfon spuścił głowę.

- No... Nie ma za co. Dobrze, że nic ci nie jest.

- To... ten... to cześć?

- Ta... Na razie...

Draco zszedł kilka stopni niżej, przekraczając ten fałszywy. Obejrzał się w tym samym momencie, co Potter. Szybko zbiegł na sam dół schodów. Już dawno się tak nie zarumienił.

Bynajmniej nie od biegu.

***

CDN



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 powodów, dla których nienawidzę Pottera HPlDM
10 Metody otrzymywania zwierzat transgenicznychid 10950 ppt
10 dźwigniaid 10541 ppt
wyklad 10 MNE
Kosci, kregoslup 28[1][1][1] 10 06 dla studentow
10 budowa i rozwój OUN
10 Hist BNid 10866 ppt
POKREWIEŃSTWO I INBRED 22 4 10
Prezentacja JMichalska PSP w obliczu zagrozen cywilizacyjn 10 2007
Mat 10 Ceramika
BLS 10
10 0 Reprezentacja Binarna
10 4id 10454 ppt

więcej podobnych podstron