LAMB CHARLOTTE Cicha przystań


CHARLOTTE LAMB

Cicha przystań

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Po policzku Emmy wolno spłynęła łza. Otarła ją gniewnym ruchem i zacisnęła dłonie na kierownicy, z całych sił starając się skoncentrować na prowadzeniu. Miała do przebycia jeszcze około czterdziestu kilomet­rów i instynkt samozachowawczy ostrzegał ją, że źle skończy rozmyślając ciągle o Fanny i Guyu. Należało całą uwagę skierować na szosę. Niebo przybrało już głęboki, wspaniały odcień fioletu, kolor dojrzałej śliwki. Zapadający zmierzch potęgował zwodnicze cienie i łat­wo było popełnić błąd. Nie cierpiała jazdy po nocy, pragnęła dotrzeć do miejsca przeznaczenia, zanim mrok ostatecznie pochłonie pagórkowaty krajobraz Dorset.

Z prawdą rozumianą dosłownie, ale nie wyrażającą stanu ducha, pomyślała, na ślepo wciskając do torby czyste chustki do nosa.

Fanny rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. Przez dwa lata wspólnie wynajmowały mieszkanie. Znały się tak dobrze, jak tylko mogą się znać dwie za­przyjaźnione dziewczyny - obie nie znosiły keczupu, kochały koty, nienawidziły opery i uwielbiały słodycze z lukrecją. Różnice swoich charakterów przyjmowały z pogodą ducha. Fanny lubiła sport, ale w telewizji,


6

CICHA PRZYSTAŃ


oglądała go siedząc wygodnie w domowym zaciszu z zapasem krówek pod ręką. Emma wolała czynne uczestnictwo i z dzikim zapałem oraz niespożytą energią grała w tenisa, badmintona, squasha. Emma otwierała okna, Fanny je zamykała. Odkąd musiały dzielić to małe mieszkanko, nauczyły się sztuki kompro­misu. Fanny często powtarzała, że to świetnie przygoto­wuje do małżeńskiego pożycia.

Jednego żadna z nich nie przewidziała - że mogłyby zakochać się w tym samym mężczyźnie.

To Emma pierwsza go poznała, pewnego gorącego czerwcowego popołudnia na korcie tenisowym. Emma grała w deblu, bijąc na głowę swych przeciwników

- Guya i jego rozlazłego partnera. Po meczu, przy
herbacie i bułeczkach, odkryli, jak wiele mają ze sobą
wspólnego. Guy był wysokim, energicznym blondynem.
Emmie spodobał się ciepły uśmiech kryjący się w jego
błękitnych oczach i mała narośl na nosie - pozostałość
po gwałtownym kontakcie nosa z piłką futbolową.

- Wszystkie gwiazdy stanęły mi przed oczami

- opowiadał ze śmiechem. Rozczulił ją tym i przywiódł
na myśl obraz małego urwisa, którym się absurdalnie
wzruszyła.

Tak się złożyło, że Fanny była akurat w miesięcznej podróży służbowej po Ameryce z szefem wydawnictwa, w którym pracowała. Spotkała Guya dopiero po trzech tygodniach jego znajomości z Emmą, a wtedy Emma była już zakochana po uszy, pełna wiary, a raczej nadziei, że i ona nie jest mu obojętna.

Siedzieli właśnie w domu, grając z dziecięcym itozbawieniem w karty, kiedy wkroczyła Fanny. Strasznie lało, wiatr walił strugami deszczu w okna. Fanny wtoczyła się do mieszkania, otrząsając z siebie wodę jak mały ruchliwy piesek.

- O mój Boże, cóż za wspaniałe powitanie! Pada


CICHA PRZYSTAŃ

7


specjalnie dla mnie... Angielski deszcz! Jak cudownie pachnie po miesiącu kalifornijskiej spiekoty!

Fanny była drobna i delikatna. Masa złotych loków otaczała promienną twarz o brzoskwiniowej cerze, przyciemnionej słońcem z drugiego końca świata. Błękitne oczy dziewczyny roziskrzyły się w powitalnym uśmiechu.

- Ach, Em, tak się cieszę, że już jestem w domu!
- Lekko zaciekawiona spojrzała na Guya, ale po
chwili jej twarz przybrała dziwny wyraz.

Guy spąsowiał i gapił się na nią bez skrępowania.

- Musisz być Fanny... - wydukał głosem kogoś,
kto ujrzał właśnie Afrodytę wyłaniającą się z morskiej
piany.

Emma poczuła zimno wokół serca. Wodziła wzro­kiem od jednego do drugiego, najpierw z niedowie­rzaniem, a potem z rosnącą rozpaczą. Nigdy jeszcze nie była świadkiem czegoś podobnego, ale to, co się działo, nie pozostawiało żadnych wątpliwości, Guy był zbyt bezpośredni i otwarty, by skrywać swoje uczucia, a Fanny cała pojaśniała, jej oczy mówiły wszystko.

Następny tydzień jeszcze pogorszył sytuację. Guy ciągle przesiadywał w ich mieszkaniu, ale teraz Fanny była tego powodem.

Oczywiście Fanny z niepokojem wybadała, jak bardzo Emmie zależy na tej znajomości. Była zbyt uczciwa i dobroduszna, by bezlitośnie odbić komuś chłopaka. Do tej pory każdej podobał się zupełnie inny typ mężczyzn. Chociaż Emma pierwsza poznała Guya, Fanny uwierzyła jego zapewnieniom, że była to tylko serdeczna przyjaźń, nic więcej. Na wszelki wypadek upewniła się również co do uczuć przyjaciółki.

8

CICHA PRZYSTAŃ


- Emmie jakimś cudem udało się przywołać na twarz
uśmiech.

- wyznała jej Fanny, zupełnie niepotrzebnie, bo było
to jasne jak słońce. - Jakbym miała głowę pełną
gwiazd! Em, gdybym mogła wyrazić to słowami.
Wyobraź sobie - zachichotała - że on też nie cierpi
keczupu! Czy to nie jest zrządzenie opatrzności? - Jej
błękitne oczy rzuciły Emmie porozumiewawcze spoj­
rzenie w oczekiwaniu reakcji na ich stary, sekretny
żart. Kiedyś był to sprawdzian dla ich adoratorów.
Lubisz keczup? Jeśli tak... żegnaj na zawsze!

Emma roześmiała się z przymusem i właśnie wtedy poczuła, że musi wyjechać. Nie da rady obserwować z udawaną sympatią tego płomiennego romansu. Zabrakło jej odwagi, by próbować przez to przejść. Ona przecież także zaczęła już odkrywać w Guyu jego małe, rozkoszne słabostki. Wiedziała już, że nie lubi keczupu i kocha koty. Była zachwycona usłyszaw­szy, że sprawia mu przyjemność czytanie kryminałów w wannie, natomiast odrazą napawają go znajdowane rano w tejże wannie pająki.

Czy zdołałaby spokojnie słuchać opowieści Fanny o takich rzeczach? Nie była to ich wina i nie miała do nich pretensji. Nic nie mogło ich powstrzymać od zakochania się. Była wściekła na ślepy los - ten los, który bezlitośnie wpędził ją w pułapkę.


CICHA PRZYSTAŃ

9


Łatwo się zakochać i odkochać łatwo, wmawiała w siebie zawzięcie, przywołując na pamięć różne ludowe mądrości. Co z oczu, to z serca... lub: Nie ma tego złego...

Zapomni o Guyu, gdy tylko znajdzie się daleko od niego. Właściwie to zostanie jej niewiele wspo­mnień, Guy powiedział Fanny szczerą prawdę, byli tylko dobrymi przyjaciółmi. Pokochała jego czułą przyjaźń, mylnie biorąc ją za rosnące uczucie. Opie­kuńczy uścisk za wyznanie miłości. Jakże łatwo sami siebie oszukujemy, kiedy gorąco chcemy w coś uwierzyć.

No i wymyśliła tę podróż. Zamówienie na ilustracje było prawdziwe, ale wcale nie wymagało wycieczki krajoznawczej do Dorset. Z łatwością znalazłaby potrzebny materiał historyczny w londyńskich muzeach - mogła zrobić tak jak zwykle, przerysować stroje, meble i elementy architektury ze starych czasopism i książek. Uznała jednak, że skoro nie planuje na ten rok wakacji, spędzenie kilku tygodni na prowincji będzie usprawiedliwione, a przy okazji zrobi parę szkiców z natury. Może kiedyś się przydadzą.

Miała szczęście, że zawód, który wybrała, pozwalał jej na taką swobodę. Swoboda w pracy i swoboda wyobraźni - tak mówiła ze sztucznym ożywieniem do Fanny. A przecież została ilustratorką książek przez czysty przypadek - miała szczery zamiar pracować w agencji reklamowej swego wuja, ale zamówienie na ilustracje, które dostała, będąc jeszcze na studiach, zmieniło całkowicie jej plany życiowe.

Zwolniła przed zakrętem, żeby odczytać drogowskaz i skręciła w lewo. Jeszcze tylko pół godziny i wyląduje w hotelu. Poczuła głód. Dobry znak, zakpiła z siebie, zakochani nigdy nie są głodni. Po jednej stronie drogi ciągnęły się wysokie nasypy, rysujące się ostro na tle


10

CICHA PRZYSTAŃ


szarzejącego nieba. Z północy nadciągnęły chmury. Zastanawiała się, czy aby nie zwiastują deszczu.

Nagle ujrzała psa, który wybiegł z otwartej bramy prosto pod jej samochód. Gwałtownie zahamowała, starając się zapanować nad kierownicą, jednak jej refleks okazał się zbyt wolny i samochód zjechał na drugą stronę jezdni. Szarpnęła kierownicą, żeby go wyprostować, gdy poczuła gwałtowne uderzenie i usłyszała straszny huk.

Uderzyła głową w przednią szybę, nadziewając się na kierownicę i tracąc dech w piersiach. Przez parę sekund nie mogła pojąć, co się stało. Potem otrząsnęła się z oszołomienia i wyskoczyła z auta, żeby sprawdzić, co się dzieje z tyłu.

Jakiś inny samochód wjechał od tyłu w jej bagażnik. Ze zgrozą stwierdziła, że jest znacznie bardziej zniszczony.

Miał rozbite szyby. Młoda kobieta leżała z głową na kierownicy i z zakrwawioną twarzą. Na tylnym siedzeniu samochodu trójka dzieci wołała z płaczem: „Mamusiu! Mamusiu!" Na miejscu obok kierowcy siedziała starsza kobieta, przechylona dziwnie na bok; z jej czoła sączyła się krew.

Szczęśliwie w tym momencie nadjechał motocyklista, który na widok wypadku rzucił tylko:

- Zatelefonuję po karetkę. Poradzi sobie pani do
jej przyjazdu?

Kiwnęła głową bez słowa, cała się trzęsąc. Kobieta za kierownicą rozbitego samochodu poruszyła się. Emma otworzyła drzwi i nachyliła się nad nią, delikatnie odgarniając włosy z twarzy. Powieki uniosły się i niebieskie oczy spojrzały nieprzytomnie.

- Proszę się nie denerwować - szepnęła błagalnie
Emma. - Dzieciom nic się nie stało.

Pobladłe wargi usiłowały wymówić słowo „dzieci".


CICHA PRZYSTAŃ

11


Na twarzy kobiety pojawił się przestrach. Starała się odwrócić głowę do tyłu.

Była bardzo pokrwawiona, ale rana wydawała się powierzchowna.

Emma zagryzła wargi. Wróciła pośpiesznie i ujęła ją za rękę.


12

CICHA PRZYSTAŃ


Ranna uśmiechnęła się słabo, ale ze zrozumieniem.

W tym momencie nadjechała karetka, oświetlając dokładnie miejsce wypadku. Sanitariusze natychmiast zajęli się rannymi, grzecznie, ale stanowczo odsuwając Emmę na bok.

W chwilę później była już i policja. Policjanci spisali wyjaśnienia Emmy, uprzejmie, chociaż niezbyt wyrozumiale wysłuchując jej opowieści o psie. Obejrzeli samochód i stwierdzili, że nadaje się do dalszej jazdy. Na pytanie, czy może jechać za karetką do szpitala, po chwili zastanowienia odpowiedzieli twierdząco.

Dzieciom również pozwolono towarzyszyć matce do szpitala. Emma znalazła je w dyżurce pielęgniarek. Siedziały nad kubkami z gorącym kakao i skubały biszkopty. Najstarsza dziewczynka przywitała ją wręcz jak starą znajomą. W tym nieprzyjaznym otoczeniu Emma stanowiła dla nich, w jakiś absurdalny sposób, jedyną więź z matką.


CICHA PRZYSTAŃ

13


Siostra spojrzała na nią pełnym wątpliwości wzro­kiem.

- Ładne imię... Emma. Ja jestem Judith Hart.
Pielęgniarka, upewniwszy się, że wszystko jest


14

CICHA PRZYSTAŃ


w porządku, wysunęła się z pokoju. Judith Hart gestem ręki wskazała Emmie krzesło.

- zapytała Emma.

- Judith uśmiechnęła się. - Niania jest Francuzką
i bardzo dba o swoją opinię!

- Przygryzła wargę, a jej oczy napełniły się łzami
bezradności. Otarła je gniewnie.

Judith patrzyła na nią zupełnie zaskoczona. Emma roześmiała się widząc jej minę.


CICHA PRZYSTAŃ

15


- Nie ukrywam, że nie możemy się ze sobą dogadać.
Nie umie pojąć, dlaczego nie mogę porzucić archeo­
logii. Uważa, że moje miejsce jest przy dzieciach.
Zgodził się je przyjąć tylko dlatego, że Tim go
przekonał.

- Nic się nie martw, poradzę sobie z twoim bratem

- rzekła Emma z determinacją i wyprostowała się
dumnie.

Na twarzy Judith odbijała się walka nadziei z wąt­pliwościami.


16

CICHA PRZYSTAŃ


Judith przyjrzała się jej. Zobaczyła błyszczące, patrzące ciepło brązowe oczy, lśniące kasztanowate włosy i delikatne rysy owalnej twarzy o kremowej cerze. Podobała się jej ta twarz, wzbudzała zaufanie. Miała pewność, że oddaje dzieci w dobre ręce. Cała postać Emmy promieniowała spokojem i zapewniała poczucie bezpieczeństwa.

Weszła wyraźnie zatroskana pielęgniarka.

CICHA PRZYSTAŃ

17


komunikowały podjętą wspólnie decyzję, która u pie­lęgniarki wywołała aprobujący uśmiech. Judith wy­glądała znacznie lepiej, odprężona i pełna dobrej myśli. Siostra była bardzo zadowolona z tej zmiany.

Emma poszła po dzieci. Chciała, by mogły zobaczyć się z matką przed wyjazdem. Powinna je uspokoić pewność, że jest otoczona dobrą opieką, oraz że aprobuje ich tymczasową opiekunkę.

Najstarsza dziewczynka poderwała się na widok Emmy.

- Nazywam się Emma. A ty?

- Tracy - odpowiedziała apatycznie. Rozejrzała się
i spostrzegła braciszka, który usiłował posłuchać włas­
nego serca za pomocą stetoskopu znalezionego w pude­
łku na biurku. - Robin, przestań! Połóż to z powrotem!

Robin był malutki, okrąglutki i różowiutki. Miał błyszczące, ciemne oczka i figlarny uśmiech. Według Emmy mógł mieć około czterech lat, ale był jak na swój wiek dobrze zbudowany i silny. Ubrany był w czerwony sweterek i czyściutkie dżinsy.

Najmniejsza dziewczynka spała oparta o ścianę, z kciukiem w ustach. Emma z czułością patrzyła na delikatną różową buzię ze złotą opalenizną i długie, podwinięte rzęsy opadające na policzki.

- W głosie Tracy słychać było wyraźne lekceważenie.
Emma z trudem powstrzymała się od śmiechu. Schyliła
się i delikatnie wzięła śpiącą dziewczynkę w ramiona.
Mała główka opadła ciężko na ramię Emmy. Ogarnęło
ją wzruszenie. To cudowne uczucie przytulić do siebie


18 CICHA PRZYSTAŃ

ciepłe, małe ciałko, czuć ciężar sennej główki tulącej się z zaufaniem.

- Możemy już iść do mamy? - zapytała Tracy.

- A co się z nami stanie potem? - odezwała się tonem
dorosłej osoby. Zwróciła na Emmę inteligentne, badaw­
cze spojrzenie. - Czy wujek Ross przyjedzie nas zabrać?

- Ja was do niego zawiozę - obiecała Emma.

- Zaraz po zobaczeniu się z mamą.

W pół godziny później zatrzymała się na odludnym skrzyżowaniu i wpatrywała z nadzieją w ciemny krajobraz. Judith naszkicowała jej mapkę drogi. To było z całą pewnością skrzyżowanie narysowane na mapce, a w takim razie należało skręcić w lewo. Ale skoro tak, to gdzie znajdowała się zaznaczona wioska? Nigdzie nie dostrzegła domów ani świateł. Czyżby w którymś momencie pomyliła drogę?

Powoli jechała przed siebie. Zauważenie czegokol­wiek w tych ciemnościach było niemożliwe. Nagle zza szeregu drzew wyłoniły się światła domu. Westchnęła z ulgą. A jednak!

Liczyła domy. Jeden, dwa, trzy... przerwa. Tak, jak mówiła Judith. Trzy domki blisko siebie, a potem zagajnik. Dwa pola leżą między zagajnikiem a na­stępną grupką domów. Potem zauważyła mały, bielony zajazd zaznaczony na mapce. Skręciła zaraz za nim i pojechała bardzo wąską, piaszczystą drogą. Zaparkowała na trawniku przed ostatnim domem we wsi.

Serce jej zamarło, kiedy stwierdziła, że w domu nie ma śladu świateł. Trójka dzieci spała, zwinięta jak szczeniątka, pod kraciastym pledem na tylnym siedzeniu.

Emma zostawiła je tam i poszła zbadać sytuację. Znalazła białą bramę, otworzyła ją i ruszyła krętą


CICHA PRZYSTAŃ

19


dróżką przez ogród. Zapach róż, lewkonii, lawendy i innych niemożliwych do zidentyfikowania kwiatów uderzył w jej nozdrza. Po omacku dotarła do fron­towych drzwi i zapukała głośno raz i drugi. Z głębi domu nie doleciał żaden dźwięk. Podniosła klapkę, przykrywającą szparę na listy w drzwiach i na­słuchiwała. Z holu dobiegło ją głośne tykanie. Nic ponadto. Westchnęła. Czyżby nie było tu żywej duszy? Jakiś nieoczekiwany dźwięk sprawił, że podskoczyła gwałtownie. Odwróciła się, serce waliło jej jak młotem. Tracy zmaterializowała się w ciemności i uśmiechając się wsunęła ciepłą rączkę w zimną dłoń Emmy.

Poprowadziła Emmę wokół domu, a potem schyliła się, grzebiąc pod trzecią doniczką w małym rządku przed kuchennymi drzwiami. Podniosła się dumnie z kluczem w dłoni.

Emma odetchnęła z ulgą.

- Sprytna dziewczynka! - Ucałowała ją gorąco.
Tracy odsunęła się z zakłopotaniem.


20

CICHA PRZYSTAŃ


- To od kuchennych drzwi - powiedziała.
Emma wypróbowała klucz i była uszczęśliwiona,

kiedy obrócił się w zamku i drzwi stanęły otworem. Tracy wślizgnęła się za nią i zapaliła światło. Emma zamrugała, na pół oślepiona nagłym przejściem z ciem­ności w światło. Kuchnia była nowoczesna, funkcjonal­na, dokładnie posprzątana i wypucowana do połysku.

Emma obserwowała Tracy, zaskoczona zdumiewa­jącą samodzielnością u tak jeszcze małego dziecka. Przejęta dziewczynka zręcznie układała hamburgery w piekarniku. Odwróciła się i zaczęła otwierać puszkę przymocowanym do ściany otwieraczem. Emma poszła do samochodu po pozostałą dwójkę.

Dzieci nadal były pogrążone w głębokim śnie. Owinęła Donnę w koc i wzięła ją na ręce. Tymczasem Robin się obudził.

- Pójdę sam - oznajmił stanowczo.

Zastali Tracy zajętą układaniem na stole noży i widelców. Czajnik szumiał na kuchence. Tracy zrobiła grzanki w elektrycznym opiekaczu, a Emma na jej polecenie posłusznie posmarowała je masłem. Chciało jej się śmiać, ale zacisnęła mocno wargi.


CICHA PRZYSTAŃ 21

Tracy wyglądała tak dorośle, kiedy wydawała jej rozkazy. Nie należało drażnić jej poczucia godności.

Robin i Donna zaraz pomaszerowali na górę do łazienki, po czym wrócili i zajęli miejsca przy stole. Emma zrobiła herbatę, znalazła kubki i mleko, a Tracy z komiczną powagą i dostojeństwem zaczęła nakładać jedzenie.

Emma nie zdołała zmusić się do spaghetti, ale, żeby ułagodzić zranione uczucia Tracy, zjadła ham­burgera i parę grzanek. Dzieci jadły z apetytem i wydawało się, że im smakuje. Tracy uśmiechnęła się z udawaną skromnością, kiedy Emma ją pochwaliła.

Tracy kopnęła go pod stołem, aż pisnął.

- Sądzę, że już najwyższa pora kłaść się spać

- zauważyła pośpiesznie Emma.
Tracy kiwnęła głową potakująco.

- A ja wiem, które pokoje są nasze. Wujek Ross
napisał w liście, że ja mam ten sam pokój, co w zeszłym
roku, Donna będzie razem ze mną. Robin ma spać
we wnęce, a ty możesz chyba zająć pokój niani.

Posłania na górze były już przygotowane. Leżały też na nich termofory. Gdy Emma zeszła na dół, by je napełnić gorącą wodą, Tracy pomagała Donnie włożyć piżamkę. Kiedy wróciła, zastała już całą trójkę w łóżkach.

Pochyliła się, by ucałować dziewczynki na dobranoc. Tracy pozwoliła się pocałować w policzek, ale bez entuzjazmu, za to Donna mocno objęła ją rączkami za szyję. Była sympatycznym, przymilnym stworzon­kiem, skorym do pieszczot.

- Czy zostawić zapaloną lampkę przy łóżku?

- zapytała łagodnie Emma.


22

CICHA PRZYSTAŃ


- Jeszcze czego? - znowu z pogardą powiedziała
Tracy. - Nie jestem malutkim dzieckiem.

Donna już zasypiała z kciukiem w buzi, z twarzyczką zakrytą włoskami.

Robin leżał przykryty po czubek nosa, gdy Emma weszła do niego. Zawahała się, po czym podeszła do łóżka.

- Dobranoc, Robin - powiedziała.

Odsłoniła się zaróżowiona buzia, a błyszczące okrągłe oczka przyglądały się jej badawczo. Uśmiechnął się bez słowa. Szybkim ruchem pocałowała go w nosek jak guziczek, a chłopczyk błyskawicznie zanurkował pod koc. Roześmiała się i wyszła, gasząc nocną lampkę.

Przez chwilę stała bez ruchu na podeście. W ciszy dobiegał ją oddech dzieci - spokojny, rytmiczny oddech, stwierdziła z ulgą.

Nareszcie są bezpiecznie ulokowane w domu. Umyte, nakarmione, zapakowane do ciepłych łóżek. Dopiero teraz, kiedy odsapnęła, przekonała się, ile nerwów ją to kosztowało. To było przeżycie!

Zeszła do kuchni i zabrała się do sprzątania i zmywania. Kiedy przywróciła kuchni jej pierwotny, nienaganny wygląd, siadła z kubkiem gorącego kakao, ziewając szeroko. Potem umyła kubek, jeszcze raz dokładnie przyjrzała się kuchni i ruszyła w stronę sypialni. Na schodach zorientowała się, że torbę ze swoimi rzeczami zostawiła w samochodzie.

Wyszła kuchennymi drzwiami i ruszyła po ciemku przez ogród. Wiatr szumiał w gałęziach drzew, noc czaiła się złowieszczo. Wzdrygnęła się. Cóż za odludne i opuszczone miejsce.

Przyśpieszyła kroku z bijącym głośno sercem. Nagle wyrosła przed nią ciemna postać. Rzuciła się w bok, wydając zduszony krzyk, ale pochwyciły ją silne ręce i zatrzymały w żelaznym uścisku.


CICHA PRZYSTAŃ

23


- Stój spokojnie, do cholery, daj mi się sobie
przyjrzeć - rozkazał.

Poczuła, jak jego uścisk zelżał na chwilę, po czym światło latarki padio jej prosto w oczy. Zamrugała oślepiona, kryjąc twarz.

- Kim jesteś, do diabła? - dopytywał się.

Już zorientowała się, kim jest mężczyzna. Kiedy minęła pierwsza fala przerażenia, rozjaśniło jej się w głowie. To był, we własnej osobie, ten brat, męski szowinista.

ROZDZIAŁ DRUGI

- A właściwie to dlaczego włóczysz się tu po ciemku?
Wyjaśniła, a on odprowadził ją do samochodu

i czekał z ledwie skrywaną niecierpliwością, aż zabierze torbę. Kiedy wracali, zahuczała sowa i Emma pod­skoczyła z przerażenia.

- Wychowałaś się w mieście, prawda? - roześmiał
się.

Odpowiedziała pogardliwym milczeniem.

Za drzwiami ostrożnie zdjął zabłocone kalosze i postawił je na gumowej wycieraczce. Poszła za nim do kuchni. Stąpał cicho w grubych wełnianych skarpetach. Przyglądała mu się z ciekawością.

Choć był odwrócony tyłem, czuła w nim agresję - w skrytych pod starą tweedową marynarką szerokich ramionach, w aroganckim pochyleniu głowy, w potar­ganych przez wiatr ciemnobrązowych, gęstych włosach. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był szczupły, ale muskularny. Wyglądał na człowieka prowadzącego czynny tryb życia, który nie lubi siedzieć w jednym miejscu.

Odwrócił się nagle, trzymając w dłoni filiżankę


CICHA PRZYSTAŃ

25


i rzucił w jej stronę krótkie, przenikliwe spojrzenie, które ogarnęło ją całą, od stóp do głów.

- Proszę mi opowiedzieć o siostrze.

Co on sobie właściwie wyobraża, że może roz­kazywać na prawo i lewo? - pomyślała dysząc z wściekłości.

- podkreśliła Emma. - Ma złamane dwa żebra i lekki
wstrząs mózgu. Zatrzymają ją jakiś czas w szpitalu.
Niania też tam jest, jej stan jest poważniejszy. Nie
miał kto się zająć dziećmi, więc zaproponowałam...

- Przede wszystkim, skąd się pani tam wzięła?

- zapytał zimno. - Jest pani przyjaciółką mojej siostry?

- Właściwie nie... Ja prowadziłam ten drugi samo­
chód. - Zaczerwieniła się z zakłopotania.

Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło.

26 CICHA PRZYSTAŃ

Policzki Emmy płonęły. W końcu w jego słowach było trochę prawdy.

- Uśmiechnął się z przymusem. - Prowadzę bardzo
pracowite życie, panno Leigh. Jestem zajęty od rana do
nocy. Czy pani myśli, że mogę zająć się dziećmi, nie
mając gospodyni? Prawie mnie nie znają. Najmłodsze
ma tylko trzy lata, najstarsze siedem. Nie mogę
zostawić ich samych w nocy, kiedy wezwą mnie do
nagłego przypadku, a nie byłoby mądrze zabierać je ze
Sobą. Zanim uzna mnie pani za egoistycznego potwora,
proszę rozważyć wszystko od strony praktycznej.

Zawahał się chwilę, patrząc na nią z niedowierza­niem.

- Pani? Pani dałaby radę poprowadzić ten dom?

Zmrużył oczy. - O, nie. Nie, dziękuję. To nie
Wchodzi w grę.

CICHA PRZYSTAŃ

27


brwi. - To jest prowincja. Wszyscy wiedzą wszytko o wszystkich. Myśli pani, że wasz przyjazd nie został zauważony? Chociaż jest środek nocy, cała wioska będzie wiedziała, że pod mój dom zajechał samochód z dziećmi i młodą kobietą... Do jutra rana będą wierzyli, że jest pani moją siostrą, ale potem wezmą nas na języki. Jutro wieczorem położą nas razem do łóżka, a po tygodniu będzie się mówić o ślubie. Uwielbiają plotki, a ponieważ nie bardzo jest tu o czym plotkować, wykorzystują, co się da.

Uśmiechnął się z cynicznym niedowierzaniem. Czuła rosnącą niechęć do tego osobnika.

28

CICHA PRZYSTAŃ


Zaczerwieniła się, zaskoczona jego słowami. Wzru­szył ramionami.

- Jestem weterynarzem - powiedział usprawied­
liwiająco. - Muszę być dobrym obserwatorem, to
należy do mego zawodu.

Emma zabrała się do zmywania naczyń, a on ziewnął i przeciągnął się, wyraźnie zmęczony.

Na schodach spotkała Rossa wychodzącego z po­koju Robina. Uśmiechnął się do niej trochę zażeno­wany.

Poszła do łóżka i prawie natychmiast zasnęła.

Obudziła się, gdy Robin i Donna oparli się na jej brzuchu. Niemal uduszona odepchnęła ich, usiadła i przytuliła dzieci. Donna dała się łatwo objąć, Robin - po pewnym wahaniu.

CICHA PRZYSTAŃ

29


Dom leżał w zielonej dolinie, u stóp zalesionego wzgórza. Dwumetrowy płot otaczał ogród. W jego nieregularnych granicach znajdowały się trawniki, jabłonie, grządki warzyw, klomby z kwiatami i gdzie­niegdzie ogrodowe meble. Wyglądało to bardzo naturalnie, jakby ogród rodził się przypadkowo, bez planu - tu kwiaty, tam drzewo. Przecinały go wąskie, porosłe mchem ścieżki. Krzaki i niskie murki tworzyły ciche zakątki, w których gnieździły się ptaki: szare wróble, rudziki z czerwonymi ogonami, zięby, szpaki, drozdy i kosy. Wielki kot wygrzewał się na dachu niskiej szopy, przyglądając się ptasiemu życiu z zain­teresowaniem, ale leniwie.

- Chodź już! - zawołała Tracy.

Emma uśmiechnęła się i zeszła do dzieci. Tracy ugotowała owsiankę w wielkim miedzianym rondlu. Robin pracowicie żłobił w swojej misce wyspy i jeziora. Donna miała buntowniczą minę.

30

CICHA PRZYSTAŃ


- stwierdził rzeczowo Robin.
Tracy pokazała mu język.

- Moja owsianka jest pyszna. Zajadaj. - Szturchnęła
go pod żebro.

Emma z uśmiechem spróbowała owsianki. Smako­wała jak mokry cement. Z pełnym sympatii wyrazem twarzy zwróciła się do Tracy.

Kiedy jajka były już gotowe, Emma przyjrzała się uważnie Tracy. Dziewczynka dzielnie walczyła z dużą miską owsianki, na jej twarzy malował się ogromny wysiłek i determinacja.

- Już dosyć! Nie powinnaś jeść tyle owsianki

- rzuciła Emma jakby nigdy nic. - Nie starczy ci
miejsca na jajka.

Zabrała opróżnioną do połowy miskę i zamiast niej postawiła jajko w żółtym kieliszku. Tracy ode­tchnęła z ulgą i sięgnęła po nie z demonstracyjną obojętnością. Dla tego dziecka, pomyślała Emma, utrata twarzy to katastrofa.

Po śniadaniu Emma wysłała dzieci do ogrodu, a sama zaczęła zmywać naczynia. Uprzejmie odmówiła Tracy, która chciała jej pomóc. Wyjaśniła, że powinna raczej pilnować młodszego rodzeństwa.

Przekonana o wadze swego zadania Tracy kiwnęła


CICHA PRZYSTAŃ

31


głową z powagą i wypędziła dzieci do ogrodu. Robin porozumiewawczo mrugnął do Emmy. Z trudem powstrzymała śmiech. Był to zadziwiający chłopiec, niezwykle bystry jak na czterolatka. Potrafił w kilku słowach trafić w sedno każdej sytuacji. Zastanawiała się, jaki mężczyzna z niego wyrośnie.

Przebrała się w plisowaną spódnicę w szkocką kratkę, cienki żółty sweter i skórzane buty turystyczne i przyłączyła się do dzieci.

- Pójdziemy na wycieczkę? - spytała.
Krzycząc radośnie od razu pobiegły w stronę bramy.

Trawa była usłana opadłymi z omszałych drzew jabłkami. Robin pochylił się i podniósł jedno z nich. Było już z jednej strony nadgniłe. Chłopiec zachichotał i rzucił je za płot.

Wszyscy obserwowali jego lot. Wtem, ku przerażeniu Emmy, ktoś za płotem głośno krzyknął. Zaniepokojony Robin schował się za spódnicę Emmy.

Nad białą bramą ukazała się jakaś twarz. Na Emmę patrzyły rozgniewane niebieskie oczy.

Dziewczyna spojrzała na nią. Emma beznamiętnie stwierdziła, że jest piękna. Różowobiała cera za­wdzięczała co nieco kosmetykom, ale twarz, której delikatne rysy obramowane były jasnymi włosami, była niezwykłej urody. Miała na sobie elegancki kostium piaskowego koloru i bluzkę w tym samym odcieniu czerwieni, co wargi. Wyglądałaby absolutnie bez zarzutu, gdyby nie plama po zgniłym jabłku na lewym rękawie kostiumu.


32

CICHA PRZYSTAŃ


Niebieskie oczy spojrzały uważnie na Emmę.

- A właściwie to kim pani jest? Nianią?

Emma zawahała się. Historia wydawała się zbyt skomplikowana, by jeszcze raz ją opowiadać.

- Proszę nie żartować! - warknęła ze złością.
Kompletnie nic nie rozumiejąc, Emma patrzyła na

nią bez słowa.

Błękitne oczy dziewczyny wpatrywały się w nią. Po


CICHA PRZYSTAŃ 33

chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. Był to dziwny uśmiech. Wcale się Emmie nie podobał.

Tracy stała przy płocie i spokojnie zbierała czarny bez.

- To Amanda Craig - powiedziała cicho. - Mieszka
w Queen's Daumaury.

Emma spojrzała na nią z zainteresowaniem. Była to znajoma nazwa. Ten dom często wymieniano w czasopismach jako wspaniały przykład angielskiej wiejskiej rezydencji, stojącej w małym parku, po którym włóczyły się sarny, a srebrne bażanty i pawie przechadzały się po różanych tarasach. Należał do starego finansisty Leona Daumaury, zgorzkniałego odludka, który tak bardzo unikał rozgłosu, że aż go prowokował. Czy Amanda Craig była jego krewną, czy tylko u niego pracowała? Kosztowny ubiór mógł wskazywać i na jedno, i na drugie. Ale co ją obchodził wuj dzieci i co miały znaczyć te dziwne uwagi?

Donna wyślizgnęła się przez bramę i na swych krótkich nóżkach biegła aleją w stronę cienistego lasu.

- Idziemy! - krzyknęła Emma do dzieci. - Gonimy
Donnę!

Po drugiej stronie domu, pod lasem, Donna wpatrywała się przez płot w osiołki, które też z zaciekawieniem przyglądały się jej swymi wielkimi oczami.


34

CICHA PRZYSTAŃ


- Barnaby i Jessie - krzyknęła zachwycona Tracy.
- To osiołki pani Pat.

Emma spojrzała w stronę domu, gdy wspinali się po lesistym zboczu. Stał w dole, zbudowany z jasnego kamienia i przykryty ciemniejszym dachem. Mury były grube, pod okapami i okiennicami nieco wyszczerbione, ale ciągle jeszcze w dobrym stanie. Okna były okratowane i błyszczały w rannym słońcu, jakby dom cieszył się z ich odwiedzin. Czerwone róże pięły się wszędzie na murach i rozsiewały cudowny zapach.

- Wygląda jak dom, w którym mieszkały trzy
niedźwiadki - powiedziała do Donny. Dziewczynka
przytaknęła wesoło.

W lesie śpiewały ptaki. Wiewiórki ścigały się po pniach buków - były bardzo zajęte, gdyż nadchodziła jesień i musiały już gromadzić zapasy. Z oddali dobiegało gruchanie leśnych gołębi. Tuż obok nich z wrzaskiem przeleciała sójka i zachwycone jej barwami, błękitymi i czarnymi piórami, dzieci aż krzyknęły z radości. Emma szła patrząc, jak biegną kopiąc pnie drzew i opadłe liście, zbierają w mokrej trawie błyszczące kasztany, obserwują miliony pajęczyn o różnych kształtach i rozmiarach, błyszczące w prze­bijającym się przez liście świetle słonecznym.

Przeszli przez las i znaleźli się na piaszczystej drodze, którą szli wzdłuż płotu. Robin obserwował przecinające się koleiny, przystając co jakiś czas przy krzaczkach jagód.

Tracy zaczęła biec, gdy zbliżyli się do długiego


CICHA PRZYSTAŃ

35


ogrodu, przylegającego do niewielkiej białej gospody. Wyszła z niej kobieta. Pod tęgim ramieniem trzymała duży, żółty, plastykowy koszyk z bielizną, w pasie przewiązana była białym fartuchem, siwe włosy miała związane w kształtny kok. Jej zarumienioną twarz rozjaśnił promienny uśmiech.

Emma patrzyła na Robina z szeroko otwartymi oczami. Tak, pomyślała, to wiele wyjaśnia. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

- Proszę wpaść do mnie na herbatę - zapraszała
uśmiechnięta pani Pat. - Nastawiłam już czajnik.
- Mrugnęła porozumiewawczo. - U mnie jest on
zawsze w pogotowiu.

Okna jasnej i wielkiej, ale przytulnej kuchni wy­chodziły na trzy strony - na las, na pola i na ogród. Mały kotek spał na dywaniku pod piecem. Szumiał czajnik. Dzieci zostały od razu posadzone za długim drewnianym stołem i zaczęły z apetytem zajadać gorące placuszki. Masło było żółte i zimne, a dżem zrobiony z własnych owoców.

Pani Pat poczęstowała je zimnym mlekiem, a dla siebie i Emmy podała herbatę w grubych kubkach koloru kasztanów, jakie niedawno oglądali w lesie.


36

CICHA PRZYSTAŃ


Emma opowiedziała jej, w jakich okolicznościach podjęła się opieki nad dziećmi, a pani Pat się roześmiała domyślnie.

- Przecież będzie tam trójka dzieci.

- Czasami trzeba bardzo uważać - powiedziała
oględnie pani Pat. Przyjrzała się Emmie uważnie.

- Opowiedz mi o sobie, moja droga. Jesteś z Londynu,
prawda? To daleko stąd.

Emma zaczęła opowiadać. Pani Pat zręcznie, taktownie i niepostrzeżenie wyciągnęła z niej wszystkie informacje o jej życiu i pochodzeniu, cały czas słuchając uważnie. Emma zwierzyła się jej nawet z nieszczęśliwej i bolesnej miłości do Guya, z decyzji o ucieczce i zostawieniu go Fanny.

- Na swój sposób jestem zadowolona, że tak się
stało - przyznała. - W ciągu ostatniej doby tyle się
wydarzyło, że prawie zapomniałam o Guyu. - Na
pewno ból nie był już tak dotkliwy. Mogła myśleć
o nim z mniejszym żalem.

Uwagę dzieci przyciągnęło głośne gdakanie na podwórku. Emma wyjrzała przez okno. Wysoka białowłosa kobieta stała pod płotem, karmiąc stadko małych, brązowych kur, które zacięcie walczyły o ziarna, machając skrzydłami i podskakując.

- To moja siostra Edie - westchnęła pani Pat.

- Nigdy nie wyszła za mąż. Kochana, poczciwa
kobieta, diabelnie pracowita, ale -jakby to powiedzieć

- trochę wolno myśląca. Mogłaby spokojnie przyjść
i pomóc ci, dopóki jesteście tutaj. Boi się mężczyzn


CICHA PRZYSTAŃ

37


i jak Ross będzie w pobliżu, to na pewno się schowa. Dlatego on nigdy nie prosi jej o pomoc. Wie, jaka ona jest. Ale Edie tak bardzo kocha dzieci! Z przyjem­nością wam pomoże.

Emma patrzyła, jak dzieci biegną do Edie i pomagają jej karmić kury. Zauważyła, że zaniepokojona kobieta rozgląda się wokół nerwowo.

- Boi się, że Ross jest tutaj - wyjaśniła z wes­
tchnieniem pani Pat.

Tracy zaczęła coś mówić, a wyraźnie uspokojona Edie pochyliła się, żeby Donna mogła wziąć trochę pokarmu dla kur. Ziarna padały wokół, a kury walczyły o nie z wrzaskiem. Donna śmiała się głośno, Edie też się śmiała. Emma stwierdziła ze wzruszeniem, że pomimo różnicy wieku zachowywały się podobnie.

Onieśmielona Edie przyszła później do kuchni. Zaczerwieniona i zdenerwowana patrzyła na Emmę. Jej skóra była ogorzała, wyraz oczu - łagodny i tęskny. Od czasu do czasu zerkała na Donnę z wyraźną sympatią. Gdy w pewnej chwili dała jej ciastko, pogłaskała dziewczynkę po policzku z widocznym wzruszeniem.

- Potrzebna im jest pomoc - powiedziała spokojnie
pani Pat. - Powiedziałam, że może się zgodzisz.

Edie rozejrzała się wokół niepewnie.

- Bardzo proszę nam pomóc - poprosiła Emma,
szturchając lekko Donnę. - Dzieci się ucieszą, prawda,
Donna?

Uśmiechnięta Donna ochoczo podeszła do starszej kobiety i powiedziała:

- Tak.

Edie pogłaskała ją po włosach z wyrazem czułości na twarzy.

- Może spróbuję - powiedziała powoli.

Do domu wrócili razem. Donna trzymała Edie za


38

CICHA PRZYSTAŃ


rękę i gwarzyła z nią. Edie była przejęta i uszczęś­liwiona. Robin znalazł rozwidlony kij, którym zamie­rzał, jak powiedział, chwytać węże. Tymczasem ćwiczył na trawie i w przydrożnych krzakach. Tracy szła obok Emmy i opowiadała o ojcu. Bardzo za nim tęskniła. Emma doszła do wniosku, że jest to szczęśliwa i zżyta rodzina. Obawiała się, że pomimo okazywanej przemądrzałej samodzielności Tracy w głębi serca czuje się zagubiona.

Ross był w kuchni, grzebał w szufladach i wyglądał jak chmura gradowa.

- Gdzie byliście, do cholery? - wybuchnął, gdy
tylko weszli.

Edie zbladła, a Emma spojrzała na nią zaniepoko­jona.

- Zabierz dzieci na górę - poprosiła.

Edie szybko posłuchała. Ross patrzył za nią, a jego brwi uniosły się pytająco.

Emma wiedziała, do kogo należy, zanim odwróciła się i zobaczyła szafirowe oczy i jedwabiste włosy.

CICHA PRZYSTAŃ

39


się Amanda i wzruszyła ramionami. - Coś takiego! Jaki z niej będzie pożytek? Powiem, żeby poszła do domu.

Amanda zaczerwieniła się i aż syknęła ze złości.

- Nie bądź śmieszny! - wybuchnęła Amanda.
Ross rzucił jej twarde spojrzenie. Nie powiedział

nic, a ona zaczerwieniła się i zacisnęła wargi.

- Tak się cieszyłam, że poznam dzieci Judith

- podjęła po chwili słodko. - Myślałam, że ty tego
chcesz. I naprawdę, Ross, co za pomysł z tą poczciwą
staruszką?.' Nikt nie uzna jej za przyzwoitkę.

- Będzie doskonała - odparł spokojnie Ross.

- Kocha dzieci, nie będzie mi wchodzić w drogę, ani
stwarzać problemów.

Amanda patrzyła na niego tak, że Emmie zrobiło się jej żal. Od początku nie zapałała specjalną sympatią do tej dziewczyny, ale, sama przeczulona po niedaw­nych przeżyciach miłosnych, dostrzegła, że Ross ją zranił.

Błękitne oczy spojrzały na Emmę z nienawiścią.

40

CICHA PRZYSTAŃ


okno. - Chyba będzie burza. Zbiera się na deszcz. Lepiej się pośpiesz.

Amanda skierowała swe spojrzenie na jego profil, a potem na Emmę. Odwróciła się i wybiegła.

- rzuciła.

Patrzył na nią rozbawiony.

- Nie chcę stwarzać wrażenia, że nie można mi się
oprzeć.

Patrzyła na niego zmieszana, marszcząc brwi. W kącikach warg Rossa pojawił się uśmiech.

Na jego twarzy dostrzegła niepokojącą, ale nie­zrozumiałą złość. Dlaczego uważał, że Amanda chce dostać się do jego domu, skoro go nie kocha? I co Amanda chciała wyrazić wcześniej poprzez te zagad­kowe uwagi? Było tu coś, czego Emma nie pojmowała.


ROZDZIAŁ TRZECI

42

CICHA PRZYSTAŃ


dzieci, które bawiły się w ogrodzie. - Szykujcie się. Jedziemy z wujkiem do Dorchester.

Nagle wbiegły dzieci. Robin miał krzywo zapięty płaszczyk. Emma schyliła się, żeby odpiąć guziki i zapiąć je ponownie.

CICHA PRZYSTAŃ

43


Tracy była wściekła. Ross wziął ją za rękę i uśmiech­nął się do małej tak uroczo, że ujęło to Emmę- Do mnie nigdy tak się nie uśmiecha, pomyślała. Niemal pozazdrościła Tracy tego wyróżnienia.

- Co zrobić, zawsze zdarzają się niewdzięcznicy,
prawda Tracy? - W jego głosie była sympatia
i zrozumienie.

Tracy spojrzała wyniośle na Robina, uśmiechnęła się do wujka i pokazała szparę w zębach.

Tracy zawahała się.

Ross spojrzał na Emmę porozumiewawczo.

- Często czuję się jak wiktoriański zabytek, ale aż
tak stary nie jestem.

W samochodzie rozbrykane dzieci usadowiły się z tyłu, a Emma zajęła miejsce obok Rossa. Jechał szybko, ale ostrożnie, wybierając boczne, puste drogi. Były wąskie i wiodły przez pola. Na zielonych łąkach pasły się spokojnie krowy. Powiedział Emmie rnimo-chodem, że są tu dobre pastwiska.


44

CICHA PRZYSTAŃ


- Można dostać się tam autobusem?

- to tak jak dziś strzelanie z armat do dzikusów. Nie
musieli podchodzić blisko i nieszczęśni Brylowie nie
mogli posłużyć się swoją ulubioną bronią. Nie mogli
ciskać kamieniami dostatecznie daleko, by dosięgnąć
Rzymian i byli przez nich dziesiątkowani. Tak jak
Niemcy bombardowali Londyn, żeby osłabić opór
przed inwazją, tak i Rzymianie stosowali swój
błyskawiczny atak i łatwo łamali opór.

- A teraz to tylko opuszczone szańce pośród pól

- dodała ze smutkiem. - Hardy często o nich
wspomina. Myślę, że codzienny widok tych ża-


CICHA PRZYSTAŃ

45


łosnych ruin na horyzoncie wywarł na nim duże wrażenie. Nic dziwnego, że miał skłonności do melancholii.

Zbliżali się już do Dorchester, przejeżdżając właśnie most nad krętą rzeką Frome.

46

CICHA PRZYSTAŃ


Wzruszył ramionami.

- Miałem psa, spaniela. Przejechali go, kiedy miał
dwa lata. Jakiś drań w sportowym samochodzie

- nawet się nie zatrzymał, tylko zwiał z prędkością
stu kilometrów na godzinę. Przynajmniej Lucky nie
cierpiał. Zginął na miejscu. To jedynie mnie pocieszyło.

Zaparkowali przed starym kamiennym budynkiem z dachówkowym, porośniętym mchem dachem. Ross obejrzał się na podniecone dzieci.

- Chcecie zobaczyć operację, zanim pójdziecie na
zakupy?

Z bocznych drzwi wyłoniła się młoda kobieta w czarnych spodniach i niebieskim rybackim swetrze.

- Kogo my tu mamy? - Uśmiechnęła się do dzieci
przez szybę samochodu. - Przyjechaliście odwiedzić
wujka? Cześć, Tracy. Pamiętasz mnie? Mój Boże,
wyrosłaś jak na drożdżach. Tommy będzie bardzo
zazdrosny. Urósł tylko dwa i pół centymetra przez rok.
Pamiętasz, jak mierzyliście się na wybiegu dla psów?
Będziesz musiała zaznaczyć dla siebie nową kreskę.

- Nie czekając na odpowiedź Tracy, odwróciła się do
Emmy z uśmiechem. - Witaj, musisz być nianią. Jestem
Chloe Bennett. Mój mąż jest partnerem Rossa.

Dwaj mali chłopcy w jednakowych zielonych


CICHA PRZYSTAŃ 47

drelichowych spodniach i swetrach wyłonili się zza bramy. Wyglądali jak zminiaturyzowane wersje swojej matki: jasnowłosi, okrągli i przyjaźni.

Nie było odpowiedzi.

Wymienni ironiczne spojrzenia.

- Nie wątpię w to!

Kiedy poszedł do frontowych drzwi, Chloe uśmiech­nęła się do Emmy.

- Och, Edward wie - mrugnęła porozumiewawczo.
Poszły do kuchni. Chloe nastawiła wodę, wyciągnęła

puszkę domowych ciasteczek i filiżanki.

48

CICHA PRZYSTAŃ


- Właśnie - westchnęła Chloe. - A teraz opowiedz
mi o sobie i jak to się stało, że zajmujesz się dziećmi
Judith...

Emma opowiedziała o wszystkich swoich przygo­dach, a Chloe, robiąc kawę, słuchała z wielkim zainteresowaniem.

- Dlaczego? - spytała Emma z ciekawością.
Chloe otworzyła szeroko oczy.

- Nie wiesz? Mój Boże! Skoro tak, lepiej nie będę
ci mówić.

Emma poczuła falę narastającej wściekłości.

Do kuchni wpadły dzieci, trajkocząc jak sroki. Chloe zaczęła częstować je oranżadą i domowymi ciasteczkami.

CICHA PRZYSTAŃ

49


Wystarczy dla wszystkich. Dla dzieci dorobię trochę makaronu z jabłkami. Lubicie kluski z jabłkami, dzieciaki?

Dzieci przytaknęły chórem, a Chloe uśmiechnęła się.

Pogawędziły jeszcze chwilę, a dzieci skończyły ciastka i wybiegły z hałasem. Obie kobiety sprzątnęły razem kuchnię przywracając ją do pierwotnego stanu.

Potem przyszedł Ross z Edwardem Bennettem i jego widok uprzytomnił Emmie, że oto stanęła twarzą w twarz z najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Chloe zachichotała widząc niedo-wierzanie na jej twarzy. Edward zarumienił się j z uśmiechem wyciągnął rękę.

- Dzień dobry. Bardzo mi przyjemnie, Ernmo.
Ross wszystko mi o tobie opowiedział.

Edward miał metr osiemdziesiąt wzrostu, włosy równie jasne, jak jego żona i szczupłą, opaloną twarz gwiazdora filmowego. Błękitne oczy patrzyły spod gęstych, czarnych rzęs, a rysy twarzy były regularne i cudownie rzeźbione. Emma nie zdziwiłaby się wcale, gdyby okazał się próżny jak dziewczyna, ale był to mężczyzna nieśmiały i cichy, o ujmującym uśmiechu i łagodnym głosie.

Wzruszające było uczucie, z jakim patrzył na Chloe proponującą mu filiżankę kawy.

50

CICHA PRZYSTAŃ


niechęci. - Pomyśl, jakie życie wiodłyby te nieszczęsne stworzenia. Trzymałaby je zamknięte jak w złotej klatce! Ta kobieta to idiotka.

- Jest pewnie samotna - powiedziała z przejęciem
Emma. - Kobiety muszą mieć kogoś do kochania.

- Czyżby? - Szare oczy spojrzały na nią z ironią.
Edward pocałował żonę i wyszedł.

- To już postanowione.

- obiecała Chloe. - Nie musicie się śpieszyć. Pokaż jej
całą okolicę. - Uśmiechnęła się do Emmy. - Jesteśmy
dumni z tych stron. To najpiękniejsze widoki w Anglii.

- Czemu nie? - Ross wzruszył ramionami. Wyszedł
kuchennymi drzwiami, a Emma i Chloe poszły do
kliniki obejrzeć zwierzęta, które zatrzymano na noc.
Niektóre z nich spały, inne próbowały zwrócić na
siebie uwagę, zwłaszcza czarny szczeniak labrador,
który oparł się łapkami o klatkę. Emma pochyliła się
nad nim.

- pokazała jej Chloe. - To zadziwiające, jak szybko
zwierzęta wracają do siebie. Jutro stąd wyjdzie, trochę
osłabiony, ale w pełni sprawny. Ludzie znoszą wszystko
znacznie ciężej.

- Ale zwierzęta bardziej mnie wzruszają - przyznała
Emma. - Są takie bezbronne, takie oszołomione. Nie


CICHA PRZYSTAŃ 51

rozumieją, skąd się wziął ból, ani co się z nimi dzieje. Nie można do nich przemówić i uspokoić, co tak bardzo pomaga ludziom i koi ich ból. Gdyby zwierzęta mogły mówić!

- Nie powiedziałabyś tego, jakbyś miała papugę

- odparła ponuro Chloe. Otworzyła drzwi i od razu
doleciał je ochrypły głos:

- Cześć, skarbie! Rozłup orzech, rozłup orzech...
Emma roześmiała się. Ruchliwa czerwono-zielono-

biała papuga podskakiwała bez przerwy na pręcie w rogu pokoju, a jej okrągłe oczy chytrze im się przyglądały.

- Po jego śmierci dostałam Crackersa w spadku.
Czułam, że powinnam wziąć tego łajdaka, ale jest
nieznośny. To zgroza, jakie on zna wyrażenia.
Oczywiście chłopcy go uwielbiają. A ja truchleję na
myśl, że któregoś dnia popiszą się przed klientami
powiedzonkami tego ptaszyska i skompromitują mnie
na wieki.

Podała papudze orzech. Ta przysunęła się bokiem, chwyciła go jedną łapą i zaczęła oglądać, mówiąc:

- Ładny! Rozłup orzech, rozłup orzech...

Dzieci zdążyły jeszcze zobaczyć, jak ptak zajada orzech i oczarowane oglądały go ze wszystkich stron. Crackers zaprezentował swój repertuar. Emma pojęła przyczynę obaw Chloe. Gdy język zaczął stawać się barwniejszy, zabrała dzieci i kazała im bawić się na podwórku z Tommym i Todem. Kiedy wybierała się na zakupy, Tracy poprosiła, by ją też zabrała.

- Skoro masz ochotę - zgodziła się Emma.
Robin i Donna zajęli się zabawą w chowanego,

a one ruszyły do małego centrum handlowego.


52

CICHA PRZYSTAŃ


Emmę zachwyciły pieczołowicie zachowane całe duże kwartały starego miasta. Każdy, kto czytał utwory Hardy'ego, musiał rozpoznawać ulice, budynki, nazwy. Z przyjemnością poszła na Corn Hill i popatrzyła na łukowate okna Antelope, starego zajazdu dla dyliżan­sów, który pojawił się w kilkunastu książkach pod inną nazwą; potem powędrowała do kościoła Świętego Piotra, innego słynnego symbolu miasta.

Tracy bardziej interesowały sklepy. Miała trochę własnych pieniędzy i była tym niezwykle przejęta.

- Chyba kupię książkę - postanowiła.

Poszły do księgarni i Tracy starannie wybrała tom opowiadań dla dzieci. Emma dołożyła książeczki dla Donny i Robina.

W drodze powrotnej wstąpiły na chwilę do muzeum, podziwiając rekonstrukcję gabinetu Hardy'ego, różne przykłady dziewiętnastowiecznych mebli, rolnicze narzędzia i wystawę rzymskich pozostałości, wydoby­tych w pobliżu miasta. Tracy zmęczyła się po kilku­nastu minutach i zaczęła wiercić się niespokojnie.

- Idziemy? - spytała Emma.
Tracy przytaknęła gorliwie.

U Chloe zastały już Rossa i Edwarda Bennetta, którzy skończyli wizyty i niecierpliwie czekali na posiłek.

- Myjcie ręce i chodźcie na obiad! Chyba wszyscy
na niego zapracowali.

Mięso było delikatne, a gęsty sos miał niezrównany smak. Kluski rozpływały się w ustach i zostały natychmiast zmiecione przez głodną hordę. Pomimo olbrzymiej michy kartofli z masłem i następnej, z młodą


CICHA PRZYSTAŃ

53


duszoną marchewką i brukselką, jedzenia ledwie wystarczyło. Wszyscy mieli jeszcze ochotę na naleśniki z jabłkami.

- Mniam, mniam... - Robin westchnął w ekstazie.

- Podobasz mi się, ciociu Chloe. - Jego pełen
namaszczonej powagi ton rozśmieszył wszystkich.

- zaprotestował. - W dodatku nie wiem, skąd
wezmę energię na wlezienie na Maiden Castle po
południu.

Po kawie dzieci znikły gdzieś razem, a Ross i Emma ruszyli wolno, oglądając okolicę. Minęli ciemny, posępny Maumbury Ring. Wywarł na Emmie nie­przyjemne wrażenie.

54

CICHA PRZYSTAŃ


Zobaczyli wyraźnie rysujące się na tle nieba im­ponujące ruiny Maiden Castle.

Dojechali wiejską zakurzoną drogą do prowi­zorycznego parkingu. Odtąd zaczynała się trasa do Castle. Kilku odważnych turystów wspinało się nią na wały.

Trasa prowadziła ostro pod górę, ale przyjemny wiaterek ułatwiał wspinaczkę. Z wałów mieli piękny, rozległy widok na okolicę.

Emma uparcie trwała przy swoim.

CICHA PRZYSTAŃ

55


- Przykro mi, ale musimy się pospieszyć. Mam jeszcze obejrzeć konia Joe Winga. Po wizycie na farmie wrócili do Dorchester po dzieci.

Kiedy zbliżali się do wsi, minęli park ogrodzony wysokim płotem, który zwrócił uwagę Emmy. Przez otwartą żelazną bramę dostrzegła piękne trawniki, dęby i bukową aleję. Już miała zapytać Rossa, gdy ujrzała wśród drzew dom i od razu rozpoznała Queen's Daumaury, w całej swej krasie, oświetlony zachodzą­cym słońcem.

Zbliżając się do wąskiego zakrętu, tuż za mostkiem, musieli zwolnić, by przepuścić nadjeżdżający z na­przeciwka samochód, zmierzający niechybnie do Queen's Daumaury. Była to wspaniała, lśniąca limu­zyna. Za kierownicą siedział szofer, z tyłu starszy mężczyzna, a obok niego widniała znajoma blond główka.

Amanda wychyliła się i pomachała Rossowi, który kiwnął uprzejmie głową. Starszy pan rzucił obojętne spojrzenie i odwrócił wzrok. To musi być ten tajem­niczy Leon Daumaury, pomyślała Emma. Jak na wieści o jego bogactwie i potędze wydawał się boleśnie schorowany i stary.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Emma, zupełnie zaskoczona, spojrzała na Rossa z pełnym niedowierzania pytaniem w oczach, ale ten wpatrywał się spokojnie w drogę i wydawało się, że nic do niego nie dotarło.

Ponieważ w tym momencie ich samochód przy­spieszył znacznie, nie zdążyła zapytać, co Tracy miała na myśli. Robin zaczął mowę, której Emma nie dosłyszała, po czym jego głos zagłuszył pełen przejęcia okrzyk Donny:

- Patrzcież

Swój malutki paluszek wycelowała w niebo. Spojrzeli w górę i w pełnym kontemplacji milczeniu podziwiali sowę płomykówkę, która oderwała się od szczytowej ściany starej stodoły. Zapadał zmierzch, poszarzałe niebo ozdabiały różowe pasma, głosy ptaków brzmiały coraz senniej.

Tracy stanęła w pąsach, patrząc na niego z wściek­łością.

CICHA PRZYSTAŃ

57


spiesznie. - Ciekawe, co Edie zrobiła na kolację? Wspominała coś o kartoflach pieczonych w mundur­kach.

- Właśnie, że dla mnie - upierała się Donna.
Samochód skręcił na drogę do Rook Cottage.

Dzieci przestały się sprzeczać i zaczęły w skupieniu wypatrywać domu. Bystre oczka Robina pierwsze dostrzegły oświetlone okna.

- Jesteśmy w domu, jesteśmy w domu! - wydzierała
się Tracy tańcząc na ścieżce, a pozostała dwójka
usiłowała dotrzymać jej kroku.

W drzwiach pojawiła się rozpromieniona Edie.

- Jesteście, moje kochaniutkie. Chodźcie, chodźcie,
kolacja już czeka.

Emma zabrała dzieci do łazienki, żeby się umyły i uczesały, a kiedy wróciły do kuchni, Edie właśnie nalewała gorącą zupę pomidorową.

- Ogień w kominku właśnie rozgorzał - oznajmiła
Edie. - Może zjecie przy nim kolację? Stół już
przesunęłam.

Zasiedli przy stole w miłym cieple płonących w kominku szczap. Deszcz zacinał w okna, wiatr hulał w gałęziach drzew. Świat na zewnątrz wydawał się groźny i nieprzychylny. Tu, wewnątrz, było bezpiecznie, ciepło, przytulnie.

Ross zszedł kilka minut później, świeżo umyty i uczesany, w czerwonym swetrze, jasnych spodniach i zastał ich tak przy kolacji, pełnych radosnego zadowolenia. Stanął w drzwiach, przypatrując się im.


58

CICHA PRZYSTAŃ


Dzieci jadły zupę, spoglądając raz po raz to na wielki półmisek jajek z boczkiem pośrodku stołu, to na migotające płomienie szczap. Twarz Emmy, także świeżo umyta i bez makijażu, była delikatnie zaróżo­wiona i promienna jak twarzyczki dzieci. Jej brązowe oczy spoglądały marząco.

Uniosła wzrok na widok zbliżającego się Rossa. Jej twarz mimowolnie rozjaśnił uśmiech, ale nie otrzymała uśmiechu w odpowiedzi. Przeciwnie, jego dziwnie spięta twarz ściągnęła się jeszcze bardziej, a brwi zmarszczyły.

Coś nie tak? - spytała w duchu samą siebie. Dlaczego wygląda na takiego wściekłego? Co się niogło stać?

- Siadaj i jedz zupę, póki nie wystygła - zaprosiła
go uprzejmie.

Usiadł i wziął łyżkę. Uśmiechnął się do Tracy, biorąc chleb, który mu podała.

- Edie go upiekła - oświadczyła Tracy.

Ugryzł kęs i głośno wyraził swoje uznanie dla jego smaku i zapachu, czym niezwykle usatysfakcjonował dzieci. Edie niewątpliwie stała się już ich ulubienicą.

Po objedzeniu się pieczonymi kartoflami z masłem, zapiekanką z jajek, boczku i sera, naleśnikami z bananami i kruchymi ciasteczkami, Emma zabrała całą trójkę do łóżek. Edie wyprosiła zaszczyt asys­towania przy kąpieli i opowiedzenia bajki na dobranoc.

- Ale niestlasnej - szepnęła zaniepokojona Donna.
Edie zapewniła ją uroczyście, że na pewno niestrasznej.

Emma zeszła do kuchni. Ross zajęty był właśnie sprzątaniem ze stołu. Bez słowa zaczęła mu pomagać, potem razem pomyli naczynia. Zasiedli przy kominku. Emma starannie cerowała sweterek Robina. Ross zagłębił się w swoich papierach, wypełniając je ze zmarszczonym w skupieniu czołem.


CICHA PRZYSTAŃ

59


Edie, po przyjściu, pochowała z powrotem talerze i garnki, odwracając wstydliwie głowę, gdy Rossowi zdarzyło się na nią spojrzeć.Potem szepnęła, że idzie do łóżka i zniknęła, zanim zdołali odpowiedzieć dobranoc.

- Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek przywyknie do
mnie - odezwał się Ross z wyrazem rozbawienia
w oczach.

Wtem zadzwonił telefon. Zanim Ross podniósł się z krzesła, Emma podniosła machinalnie słuchawkę. Natychmiast rozpoznała ten głos i zjeżyła się cała słysząc wyniosłe: „Chcę mówić z Rossem".

Bez słowa oddała słuchawkę Rossowi, który rzucił jej badawcze spojrzenie, i wyszła z pokoju. Odnalazła spodenki Donny i obejrzała dziurę na kolanie. Wycięła dwie okrągłe łatki ze swoich starych, zniszczonych spodni i usiadła w kuchni, aby je przyszyć. Spodenki Donny były różowe, dżinsy Emmy niebieskie, ale w rezultacie kolory świetnie pasowały.

Usłyszała, jak Ross pobiegł na górę, po czym zbiegł w pośpiechu. Pojawił się w drzwiach, kończąc nakładać wypchaną marynarkę z tweedu i procho­wiec.

- Muszę wyjść - oznajmił zwięźle.

Emma kiwnęła głową potakująco, bez słowa komen­tarza. Jego twarz znowu miała ten niemiły, ironiczny grymas. Czuła na sobie jego potępiający wzrok i zachodziła w głowę, czym mu się tym razem naraziła. I co za nie cierpiącą zwłoki wiadomość przekazała mu Amanda? Czy zdarzył się jakiś nagły wypadek i potrzebowała go jako weterynarza? A może raczej jako mężczyzny?

W pół godziny później, po uprzątnięciu i zabez­pieczeniu kominka, sama udała się do sypialni. Dzieci spały spokojnie. Edie wysunęła głowę ze swego


60

CICHA PRZYSTAŃ


pokoiku, jeszcze raz szepnęła dobranoc i zniknęła. Emma wzięła długą, gorącą kąpiel i poszła do łóżka. Ale nie mogła zasnąć, wstała więc i zabrała się do wstępnych szkiców kilku ilustracji, głównie z pamięci wspomaganej kilkoma pocztówkami, kupionymi w Do­rchester. Postanowiła, że następnym razem zrobi w mieście kilka dokładnych szkiców z natury.

Po godzinie pracy udało się jej wreszcie zasnąć, ale w trzy godziny później obudził ją Ross. Potknął się na schodach i zaklął cicho. Chyba nie jest pijany, pomyślała. Spojrzała na zegarek przy łóżku, szeroko ziewając. Druga w nocy? Gdzież on się, u licha, podziewał do tej pory? Amanda Craig musi mieć ogromną siłę przekonywania.

Nic mi do tego, powiedziała sobie stanowczo Emma, opadając z powrotem na poduszkę. Może sobie włóczyć się przez całą noc! Ostatecznie to on będzie niewyspany, a nie ja.

Jednak następnego ranka dała upust swoim uczu­ciom. Najpierw zabrała dzieci na długi spacer po lesie, gdzie nazbierali jeżyn na ciasto z jeżynami i jabłkami. Edie poszła na całe przedpołudnie pomagać siostrze. Ross pracował w terenie, ale niespodziewanie wpadł po drodze do domu na lunch.

Emma, przygotowująca właśnie jagnięce kotlety w sosie miętowym, aż jęknęła ze zgrozy, widząc go w drzwiach.

CICHA PRZYSTAŃ

61


mnie w przyszłości. Nie znoszę być zaskakiwana z pustą spiżarnią.

Gdy dzieci jadły kotlety, usmażyła mu raz dwa kilka kiełbasek, do tego było puree z ziemniaków i marchewka z groszkiem. Ciasto prosto z pieca wzbudziło okrzyki zachwytu. Ross z zadowoleniem wziął ogromny kawał.

- Uwielbiam leśne owoce - oznajmił. - To zbrodnia
pozwolić marnować się takiej ilości darów natury.
Pewnego ranka zabiorę was, dzieci, na grzyby i nauczę
odróżniać, które są jadalne, a które trujące.

Potem dzieci pobiegły bawić się w ogrodzie, a Emma wzięła się do zmywania. Ross tkwił w drzwiach, przyglądając się jej i ziewając.

- Emma nie zdołała powstrzymać języka. O mój
Boże, pomyślała, ten mój niewyparzony jęzor! Czy
nigdy go nie okiełznam?

- Jesteś tu po to, żeby pilnować dzieci, a nie mnie
przez calutką dobę. O której wychodzę i o której
wracam, to tylko moja sprawa, nikt nie ma prawa do
tego się wtrącać. Zrozumiano?

62

CICHA PRZYSTAŃ


W zasadzie miał rację. Nie miała żadnego prawa komentować jego postępowania. Po co w ogóle otworzyła usta? Czy nigdy nie nauczy się być dyskretna i trzymać język za zębami?

Po południu wyruszyła na herbatkę do pani Pat. B^die nieśmiało, ale nieustępliwie przypominała o za­proszeniu. Dzieci, wystrojone odświętnie, biegły przodem w podskokach, a Emma z Edie kroczyły za nimi z wolna.

Kiedy dochodziły do zajazdu, minęła ich znajoma lśniąca limuzyna Leona Daumaury. Dzieci gapiły się na nią z otwartymi buziami. Edie wytrąciło to z równowagi i przerażona dyszała z otwartymi ustami jak ryba wyrzucona z wody. Emma za­chmurzona, zastanawiała się, co robić, ponieważ samochód zwolnił, a w końcu zatrzymał się. W śro­dku siedział stary mężczyzna i przypatrywał się dzieciom, zaciskając obie dłonie na złotej gałce mahoniowej laski.

Emma przyłączyła się do dzieci i położyła opiekuń­czo rękę na ramieniu Tracy. Wyczuwała, że z całej trójki właśnie ona najbardziej przeżywa to spotkanie, przypomniała sobie ton głosu Tracy po spotkaniu tego starego mężczyzny poprzedniego dnia. Emma przygotowała się na najgorsze. Czyżby naprawdę był to dziadek dzieci? To tłumaczyłoby zainteresowanie Amandy Rossem. Przypuśćmy, że ten nieobecny archeolog, ojciec dzieciaków, jest synem Leona Daumaury. Ale Judith powiedziała, że nikt z najbliższej rodziny jej męża nie żyje. Kłamała rozmyślnie, czy po prostu wymazała ten fakt z pamięci? Ale jeżeli jej mąż nazywał się Daumaury, dlaczego, u licha, przedstawiła się jako pani Hart? Zaraz, zaraz, chyba nie jest to takie trudne do wytłumaczenia? To jasne, że musiała tu mieć miejsce jakaś potężna rodzinna kłótnia.


CICHA PRZYSTAŃ

63


Najprawdopodobniej mąż Judith zmienił nazwisko^ żeby całkiem przeciąć rodzinne więzy i Emma przypusz­czała, że wie, o co poszło.

Człowiek tak bogaty, jak Leon Daumaury, mógł bezwzględnie potępić syna za małżeństwo, którego zupełnie nie aprobował. Emma domyślała się, widząc wyniosłą, lodowatą pychę na twarzy starego męż­czyzny, że był to człowiek, który bez wahania odtrąciłby syna zamierzającego poślubić kogoś tak zwyczajnego i bezpretensjonalnego jak Judith.

Tracy wpatrywała się płonącymi oczami w starca z wyrazem zaciętego uporu na swej małej twarzyczce.

I nagle Emma ujrzała, w przebłysku jasnowidzenia, zadziwiające podobieństwo między nimi - coś w kształ­cie oczu, nieustępliwym zarysie szczęki, linii nosa i ust. Coś nieokreślonego, niemniej wyraźnie do­strzegalnego.

W głębi serca poczuła ogromną ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. To było niezwykle zabawne, obserwować to dziecko i starca stojących naprzeciw siebie z jednakowym wyzwaniem w oczach. Między nimi było ponad sześćdziesiąt lat różnicy, ale za­chowywali się tak samo.

Robin, przekrzywiając głowę, zapytał spokojnie rzeczowym tonem dorosłej osoby:

- Czy to naprawdę jest mój dziadek, Emmo?
Starszy pan, jakby przestraszony czy rozgniewany,

pochylił się do przodu i bez słowa dotknął laską ramienia szofera. Samochód ruszył, a starszy pan nawet się nie obejrzał.

Emma spojrzała najpierw na Robina, potem na Tracy.

- O to musisz zapytać wujka Rossa, Robinie.

- Wujek Ross nigdy o tym nie mówi. - Głos Tracy
był bez wyrazu.


64

CICHA PRZYSTAŃ


obojętnym wyrazem twarzy, że Emma natychmiast pojęła, iż musiała dokładnie obserwować to dziwne spotkanie z ukrycia.

Nie było w tym przesady. Ciasto, stojące na stole, było pokryte różowym lukrem nakrapianym czekoladą. Po przekrojeniu ukazało się mnóstwo kolorów. Dzieci były zachwycone, łakomie spoglądając na ciasto.

Później, kiedy bawiły się na podwórku, a pani Pat dolewała herbaty, Emma miała ochotę wypytać ją dokładnie o stosunki rodzinne łączące dzieci z Leonem Daumaury. Poznała jednak tutejszych mieszkańców na tyle, że zdawała sobie sprawę, iż każde bardziej dociekliwe pytanie napotka na mur milczenia. Będą mieli za złe jej ciekawość i nie zrobią nic, by ją zaspokoić. Gdyby Judith i Ross uznali za stosowne wtajemniczyć ją w ich związki z Leonem Daumaury, powiedzieliby to sami. Zresztą Ross miał wczoraj znakomitą okazję, by jej to wyjaśnić. A to, że jej nie wykorzystał, mówiło samo za siebie. To jasne, że chciał, aby nie była w to wciągnięta. Dotyczyło to tylko rodziny, a ona do niej nie należała. Potrafiła zaakceptować takie rozumowanie.

Edie pierwsza spostrzegła nieobecność Donny. Do


CICHA PRZYSTAŃ

65


Emmy doszły jakieś krzyki, wyjrzała i zobaczyła dwójkę dzieci i Edie wyraźnie zaniepokojonych. Tylko dwójka? Natychmiast wybiegła i usłyszała ich wołanie:

Edie była półprzytomna z przerażenia.

Może Donna, dumna z tego, że nie mogą jej znaleźć, przyczaiła się w swojej kryjówce? Była taka malutka, że trudno byłoby ją dostrzec, gdyby siedziała bez ruchu.

Rozbiegli się nawołując. Szukali wszędzie: wzdłuż dróżki, zaglądając do innych domów, nawet prze­trząsając lasek, chociaż było mało prawdopodobne, żeby tam doszła. Edie odchodziła od zmysłów, nawet Tracy zaczęła się niepokoić. Emmie przyszło do głowy, że właściwie należałoby zawiadomić Rossa i zor­ganizować systematyczne poszukiwania, bowiem wkrótce zapadnie zmierzch, a Donna była taką kruszyną.

I nagle ją ujrzała. Mała, na samym środku łąki, zapomniawszy o całym świecie, zbierała dmuchawce i dmuchała z zapałem, przyglądając się, jak lecą w cztery strony świata. Gaworzyła radośnie przy tym zajęciu.

Co za ulga! Emma przymknęła oczy, szepcząc dziękczynną modlitwę. Gdy je otworzyła, w miejsce ulgi pojawiło się przerażenie - dostrzegła coś, co w pierwszej chwili uszło jej uwagi.


66

CICHA PRZYSTAŃ


Po przeciwnej stronie łąki, tyłem do bawiącego się dziecka, stał potężny byk i z pochylonym łbem wpatrywał się w las.

Emma przygryzła wargi, starając się zebrać myśli. Nie wolno jej było zawołać Donny, krzyk zwróciłby uwagę zwierzęcia. Musi sama dotrzeć do Donny bez zwracania uwagi byka. Ruszyła w stronę bramy zastanawiając się, jak dziecko dostało się na łąkę. Przecisnęło się pod ogrodzeniem czy wspięło się na nie?

Ostrożnie pokonała bramę i wolno zbliżyła się do dziewczynki. Była tuż koło niej, gdy mała ją spostrzegła. Już, już miała wydać okrzyk powitalny, gdy Emma, potrząsając głową przecząco i podnosząc palec do ust, powstrzymała ją od tego. Twarzyczka Donny rozjaśniła się w uśmiechu, była przekonana, że to dalszy ciąg gry w chowanego. Emma wzięta ją na ręce i z wieJką ostrożnością ruszyła z powrotem w stronę ogrodzenia.

Złośliwość losu dopadła je, gdy miały jeszcze spory kawał do bezpiecznej strefy. Przeleciały nad nimi dwie wrony, kracząc zawzięcie. Donna roześmiała się głośno.

Emma obejrzała się i ze zgrozą ujrzała, że byk się obrócił. Jego małe, czerwone oczka zapłonęły wściek­łością na ich widok, z nozdrzy buchnęła para, a łeb pochylił się ku ziemi.

Nie czekając dłużej, rzuciła się do ucieczki, krępo­wana ciężarem Donny. Ta, nieświadoma niebezpieczeń­stwa, zaśmiewała się radośnie. Przerażenie dodało Emmie sił. Biegła tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu, tuląc do siebie dziecko z całej mocy. Za nią pędził byk, wkrótce będzie deptał jej po piętach. Czyżby to jej oddech dobywał się z niej z takim wysiłkiem i głośnym świstem?

Donna także wyczuła już niebezpieczeństwo. Jej małe ciałko przylgnęło z całych sił, rączki objęły mocno.


CICHA PRZYSTAŃ

67


- W porządku, kochanie - poklepała ją Emma
uspokajająco, chociaż sama wcale nie miała pewności,
że uda się im dotrzeć do ogrodzenia na czas. - Nie
ma się czego bać.

I nagle wyrosła przed nimi brama. Rzuciła się do niej, myśląc tylko, jak wsadzić Donnę na bezpieczną wysokość.

Nie pamiętała, co się stało potem. Wiedziała tylko tyle, że najpierw znajdowała się po złej stronie bramy, z wściekłym bykiem za plecami, za chwilę lądowała już po drugiej stronie, amortyzując rękami upadek, a byk, w bezsilnej złości, szturmował przeszkodę.

Z trudem łapiąc oddech obmacała Donnę.

- Nic ci się nie stało, skarbie?

- Emma jest cała bludna! - zaśmiewała się mała.
Nagle obok nich z piskiem zahamował samochód.

Oszołomiona Emma zobaczyła wyskakującego Rossa, który dopadł jej ze zbielałą twarzą. Przyklęknął i wodził oczami od dziecka do dziewczyny, potem do byka, wściekle walącego kopytami w ziemię po drugiej stronie bramy.

- Mój Boże, co się stało?

- Naprawdę? To dopiero - stwierdził ponuro Ross.
Emma spojrzała na niego i skrzywiła się.


68

CICHA PRZYSTAŃ


Emma roześmiała się mimowolnie.

- Jestem niegrzeczna - przyznała beztrosko.
Ross pomógł jej się podnieść.

Tracy zmierzyła Donnę twardym, potępiającym spojrzeniem.

CICHA PRZYSTAŃ

69


Tracy pobiegła w końcu, choć niechętnie. Ros» wsadził Donnę do samochodu, a Emma usiadła obok niej, czując cały czas lekki smród.

- Obawiam się, że tę woń obory wydzielasz ty
sama - zauważył taktownie Ross, widząc, jak dziew­
czyna z odrazą marszczy nos.

Przyjrzała się swojej najlepszej, czarno-czerwonej sukience w kratkę. Jęk grozy i żalu wydarł się z jej ust, gdy ujrzała, jak ją wybrudziła przy upadku, a potem jęk obrzydzenia, gdy stwierdziła, w co upadła.

- Chyba będę musiała zedrzeć z siebie skórę, żeby
się pozbyć tego zapachu - powiedziała z udręką.

- Moje rajstopy są zupełnie na nic, a pantofle... lepiej
nie mówić!

- Nie przejmuj się - zachichotał Ross. - Jeszcze
jedno doświadczenie więcej, a poza tym można
powiedzieć, że przeszłaś chrzest bojowy. - Oczy
mu błysnęły, gdy spostrzegł oburzenie na jej twarzy.

- Wiesz, życie na wsi nie jest tak czyste i higieniczne
jak w mieście. Tu nie można odizolować się od
natury. Przypuszczam, że jedyną niemiłą wonią
w mieście są wyziewy spalin. Ja osobiście wolę
jednak zapach obory lub stajni, no, ale gusta są
różne.

- A Emma biegła i biegła - wrąciła się nagle
Donna, pełna podziwu. - A potem przeskoczyłyśmy
blamę.

Ross rzucił Emmie spojrzenie w lusterku samo­chodowym.

Po dotarciu do domu Ross zajął się Donną, która była stosunkowo czysta i nie miała żadnych zadrapań. Emma instynktownie chroniła ją podczas przeskaki-


70

CICHA PRZYSTAŃ


wania przez bramę. Teraz poszła szorować się do łazienki, a mała, pod opieką Rossa, chlapała się w miseczce pod kuchennym kranem.

Kiedy zeszła dużo później, wyszorowana do białości, w dżinsach i swetrze, niosła małą, starannie zawiniętą paczkę z brudnym ubraniem.

- Muszę to natychmiast uprać. Im szybciej, tym
lepiej.

Ross przyglądał się jej ze złośliwym rozbawieniem.

- Tego się spodziewałam - rzekła z tryumfem.
Podszedł bliżej i spojrzał jej w twarz, na czystą,

zdrową, zaróżowioną skórę, w szeroko otwarte brązowe, pełne ciepła oczy, na wydatne różowe usta i zaokrąglony podbródek.

- Pachniesz teraz o wiele przyjemniej. - Wciągnął
w nozdrza zapach soli kąpielowych i talku. - Jak cały
ogród.

Emma stała bez ruchu, jakby zahipnotyzowana spojrzeniem jego szarych oczu.

- Dzięki - rzekła w końcu ochryple, z wysiłkiem.
Jego twarz przybliżyła się jeszcze bardziej, jakby

bezwiednie, ich oczy nie mogły się od siebie oderwać. Wtem dobiegł ich z podwórka głos Edie i kroki biegnącego Robina. Czar chwili prysnął. Odskoczyli od siebie, oboje


CICHA PRZYSTAŃ

71


zmieszani. Emma zabrała Donnę spod kranu, a Ross ruszył na spotkanie przybyłych. Wszystko potoczyło się jak zwykle.


ROZDZIAŁ PIĄTY

- Nie omówiliśmy jeszcze spraw pieniężnych - zaczął
Ross następnego dnia. Razem z Emmą, ramię przy
ramieniu, zgodnie przycinali róże. Edie zabrała dzieci
na spacer do pani Pat.

Emma zmarszczyła brwi.

CICHA PRZYSTAŃ 73

darmo mieszkanie i jedzenie, mnóstwo wolnego czasu i przyjemność zajmowania się trójką uroczych dzieci. Od lat nie miałam tylu przyjemności naraz.

- Wzruszył ramionami. - Judith to z tobą omówi,
kiedy ją odwiedzisz.

- A zatem już załatwione, że będę mogła zabrać
dzieci w niedzielę do szpitala?

Były małe kłopoty z uzyskaniem zgody na wizytę dzieci w szpitalu. Ich matkę przeniesiono już na salę ogólną, gdzie odwiedziny chorych przez dzieci były zabronione. Atmosfera tych sal nie była d\a nich wskazana.

- Tylko na pięć minut, tak postanowiła pielęgniarka

- oświadczył Ross. - Uważam, że zarówno Judith, jak
i dzieci, potrzebują spotkania, więc wymusiłem zgodę.

- W głębi swych serduszek dzieciaki zamartwiają
się o mamę - przyznała Emma. - Mam nadzieję, że
wizyta, chociażby króciutka, uspokoi je trochę.
Szczególnie Donnę... Jest taka mała, trudno jej
zrozumieć, co się naprawdę dzieje.

Brama za ich plecami skrzypnęła. Odwrócili się. Ujrzeli Amandę, jak zawsze nieskazitelnie elegancką, w kaszmirowym sweterku, szaroniebieskiej spódnicy i naszyjniku z pereł.

- Cóż za cudowny poranek - zwróciła się do
Rossa z jednym ze swych olśniewających, uroczych
uśmiechów.

Emma z powrotem zajęła się przycinaniem róż z taką energią, jakby od tego miał zależeć jej los.


74

CICHA PRZYSTAŃ


Zabrała się do krzaka ciemnoróżowo kwitnącej róży i przycinała go szybko, ale z doskonałą precyzją. Emma musiała jej to przyznać.

Ross obserwował ją z kwaśną miną, ręce oparł na biodrach. Amanda podniosła na niego szafirowe, pełne sympatii oczy.

Ross spojrzał nieprzytomnie, jakby o czymś sobie przypomniał.

Rzucił jej nienawistne spojrzenie, ale się nie ruszył, więc poszła do kuchni, zostawiając ich razem.

Wkrótce przyłączył do niej, ale sam. Rzuciła mu krótkie, rozbawione spojrzenie.


CICHA PRZYSTAŃ

75


Spojrzał na nią bez cienia uśmiechu.

- Nie błaznuj. Nie mam zupełnie nastroju do żartów.
Wyglądał jak chmura gradowa, a na jej twarzy

pojawiły się dołeczki od powstrzymywanego śmiechu.

- No, no, ależ jesteś srogi! - Jej brązowe oczy
rozjaśniła wesołość.

Złapał ją gwałtownie za łokcie i potrząsnął dziko.

Odwrócił się od niej i spoglądał przez okno na oświetlony słońcem ogród.

76

CICHA PRZYSTAŃ


- Och... - Emmie zrobiło się przykro. - Biedna
Amanda! To smutne.

Ross nie wydawał się przejęty.

- Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? Dlaczego
pozwoliłaś, abym powziął o tobie fałszywe wyob­
rażenie?

- Masz mieszkanie w Londynie?

Spojrzała na niego szeroko otwartymi, niewinnymi oczami.


CICHA PRZYSTAŃ

71.


Przed oczami Emmy pojawił się obraz uśmiechają­cego się do niej Guya, jego twarz oświetlona przesia­nym przez liście brzozy słońcem, zręczna, gibka sylwetka w tenisowym stroju. Przymknęła oczy w oczekiwaniu na ból targający serce, ale doznawała tylko spokoju, jak po pogodzeniu się z losem. Otworzyła oczy, marszcząc brwi z niedowierzaniem.

Ross nadal obserwował ją uważnie.

- Tak mi się wydawało - odpowiedziała, ciągle nie
dowierzając własnym uczuciom.


78

CICHA PRZYSTAŃ


- Cóż, jasne jest, że ty tego tak nie traktowałaś

- zauważył z ironią.

- Guy nie domyślał się...

- Musiał być idiotą. - Ross był bezlitosny.
Emma chciała zaprotestować, ale w głębi serca

wiedziała, że on ma rację. Guy musiał być absolutnie ślepy, jeżeli nie zauważył jej uczuć do niego.

- Jak to się skończyło? - pytał dalej Ross.

Skinęła głową potakująco.

- zdziwiła się. - To niesamowite. Czas stoi w miejscu
przez lata i nic się nie dzieje. A potem nagle przyspiesza
i wydarzenia następują jedne po drugich, nie dając
czasu na zastanowienie się, człowiek jest oszołomiony
i zdezorientowany. Fanny i ja mieszkałyśmy razem
przez dwa lata. Biegałyśmy na randki, było nam ze


CICHA PRZYSTAŃ 79

sobą dobrze, pracowałyśmy ciężko. Ale tak naprawdę nic się nie działo, rozumiesz, co mam na myśli? Wszystko szło tak gładko. I nagle Fanny wyjechała, ja poznałam Guya i zakochałam się w nim na serio. Fanny wróciła i zobaczyłam ich twarze... jakby w nich piorun strzelił i mnie przy tym poraził. Musiałam się usunąć i dlatego wyruszyłam tutaj, po drodze był ten wypadek z twoją siostrą i oto niespodziewanie wylądowałam jako niania trójki dzieci. Co jakiś czas przychodzi mi do głowy, że to chyba sen.

80

CICHA PRZYSTAŃ


zastanawiam się, czy miłość w ogóle istnieje. Zdarzało mi się czasami zakochać - było zabawnie, ale bardzo krótko. - Spojrzała na niego z uśmiechem. - Prze­praszam, przerwałam ci. A kiedy zakochałeś się drugi raz?

- Po prostu jeszcze nie miałaś okazji usłyszeć.

- Podszedł do okna i wpatrywał się w nie, z rękami
w kieszeniach. - Poznałem ją na tańcach. Była
piękna i słodka, z niewinnymi, błękitnymi oczami
dziecka. Podbiła mnie od pierwszego wejrzenia.
Dla wszystkich było oczywiste, że mam poważne
zamiary i jej rodzina założyła, że się pobierzemy.
Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu i stopniowo...
to brzmi okrutnie, ale uświadomiłem sobie, że mnie
nudzi. Była głupia, powierzchowna, samolubna.
Przyjechała z wizytą do mojego domu. Moja rodzina
popierała to małżeństwo, ale ja czułem się nie
w porządku, musiałem jej jakoś wyjaśnić, że zmie­
niłem zamiar. W końcu powiedziałem jej to pewnego
wieczoru... Płakała i błagała mnie, żebym... Co
za piekło, jakbym popełnił zbrodnię! Była w długach.
Rodzina wydała pieniądze na jej stroje, a nie było
ich na to stać... Było mi jej żal. Proponowałem
pokrycie wszelkich wydatków, ale małżeństwo z nią
nie wchodziło w grę.

Emma siedziała nieporuszona pod wrażeniem tej opowieści i zastanawiała się, czy nie chodzi tu o Amandę Craig, ale wykluczyła to, gdyż Amanda


CICHA PRZYSTAŃ

81


mieszkała w Queen's Daumaury i musiała mieć mnóstwo pieniędzy.

Odwrócił się natychmiast, jego szare oczy patrzyły na nią badawczo.

82

CICHA PRZYSTAŃ


napomknięcia, które, dzięki opowieści Rossa, teraz zrozumiała. Spojrzała na niego z uśmieszkiem. - Nic dziwnego, że nie życzyłeś sobie mojej obecności w tym domu, dopóki nie znajdziesz przyzwoitki. Kto raz się sparzył, na zimne dmucha! Skinął głową.

- Trudno osądzić.

- Przestań ją usprawiedliwiać - zniecierpliwił się.

- Mam przeczucie, że nie miłość doprowadziła ją do
tego. Najważniejsze były pieriądze. Była gotowa na
wszystko, przyznaję - na wszystko, żeby dobrać się
do pieniędzy.

CICHA PRZYSTAŃ

83


nie on mnie. Wierz mi, zakochał się w Fanny od pierwszego wejrzenia. Byłam tego świadkiem, chociaż trudno było mi to znieść. - Zawahała się na chwilę. - Ale nie przeczę, że w przyszłości będę dużo, dużo ostrożniejsza. Mnóstwo czasu upłynie, nim zakocham się znowu. Wiem już, jak unikać pułapek.

W odpowiedzi roześmiał się jeszcze głośniej.

Po tej rozmowie Emma czuła, że ich znajomość stała się głębsza, pojawiły się w niej przyjaźń i zro­zumienie oparte na wzajemnym zaufaniu. Dlatego przeżyła mały szok, kiedy wkrótce jego zachowanie uległo zmianie. Ubodło ją to do żywego.

Pojechała z dziećmi do szpitala, do ich matki. Judith wyglądała dużo lepiej, ajej twarz rozpromieniła się na widok dzieci.

Judith spojrzała porozumiewawczo na Emmę.


84

CICHA PRZYSTAŃ


- Nawet wujek Ross. To dopiero pochwała.
Ubawiło to Emmę.

Zapadła niezręczna cisza. Judith pytająco spojrzała na niego, potem na Emmę. Twarz jej pobladła nagle.

Emma zastanawiała się, co powiedzieć, gdy Robin odezwał się znowu.

- Tracy mówi, że mamy. Widzieliśmy go w takim
ogromnym samochodzie, patrzył na nas, ale nic nie
mówił. Jest taki stary i mały...

W oczach Judith pojawiły się łzy, które starała się ukryć, odwracając twarz. Emma zaniepokoiła się. SpojrzaYa ~w ofcna szcteajac TUrtcYrmema i zo'oaezyYa wózek z lodami przy szpitalnej bramie.

- O, zobaczcie! Wózek z lodami. Po wyjściu ze
szpitala kupimy sobie. Mój Boże, już nadchodzi
pielęgniarka, musimy wychodzić. Ucałujcie wszyscy
mamę. Już niedługo wróci do was.

Judith znowu przytuliła dzieci, a Emma uśmiechnęła się do niej przepraszająco. Oczy Judith były nadal wilgotne, a twarz mizerna.

- Dziękuję - wyszeptała tylko na pożegnanie.
Wieczorem, kiedy dzieci były już w łóżkach, Emma

spoglądała wahająco na Rossa, który usypiał nad jakimś kryminałem. Mimo ostatnich przyjacielskich stosunków czuła pewien opór przed poruszeniem drażliwego tematu. Nie znała dokładnie okoliczności tego rodzinnego sporu, ale doszła do przekonania, że należy podjąć pewne kroki.

- Podczas naszego pobytu w szpitalu... - zaczęła
niepewnie.


CICHA PRZYSTAŃ

85


Ross podniósł na nią oczy.

Wypadł z pokoju, porwał marynarkę i opuścił dom trzaskając drzwiami.

Emma wpatrywała się w ogień na kominku, cała w pąsach i nieprzytomnie wściekła. A jednak nie można z nim wytrzymać! Jak on śmiał tak na nią napaść! Przecież chodziło jej tylko... Westchnęła z rezygnacją. Jasne, droga do piekła jest wybrukowana dobrymi chęciami. Chyba raczej przeceniła swoje możliwości wyobrażając sobie, że w ciągu jednego wieczoru przywróci miłość i zgodę w rodzinie, która była skłócona od lat.

Mimo wszystko Ross nie miał prawa tak na nią wrzeszczeć. Jest wstrętny. Nie cierpię go, powtarzała sobie, nie znoszę.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Każdego ranka rodzeństwo maszerowało na poga wędkę z dwoma osiołkami, Barnabą i Jessie, ora: częstowało je kostkami cukru. Jessie delikatnie ob wąchiwał dzieci i węszył za cukrem, Barnaba by łakomczuchem i bezczelnie domagał się więcej.

- Zupełnie nie rozumiem, po co je jeszcze trzyman

- powtarzała często pani Pat. - Te dwa żarłoki... al
nie mam serca ich sprzedać. Wygrałam je na loteri
dobroczynnej kilka lat temu, tu w wiosce, na dorocz
nym festynie. Proboszcz dostał parę osiołków jak<
fant na loterię z oślej farmy hodowlanej. Kupiłan
los, nigdy w życiu niczego nie wygrałam na loterii
a tym razem... proszę. Kiedyś można było wygra
świnkę, świnie to takie pożyteczne zwierzęta. Wszystk<
w nich nadaje się do jedzenia.

- Ależ pani Pat! - powiedziała Tracy z wyrzutem

- To okropne, co pani mówi!

Wywołało to pełen pobłażliwości śmiech dorosłych

- Wiem, o co ci chodzi - poparła ją Emma

- Kiedy miałam pięć lat, wygrałam kurczaka ni
jarmarku, w objazdowym wesołym miasteczku. Za
miast złotej rybki. Wsadziłam go do szufladki wyciąg


CICHA PRZYSTAŃ

87


niętej z szafki kuchennej. Wyłożyłam ją trawą i po­stawiłam przy piecu, żeby miał ciepło. Ojciec mnie ostrzegał, że zdechnie, ale jakoś przeżył. Wyrosła z niego kurka i wypuściłam ją na podwórko z innymi kurami. Nazwałam ją Clara Cluck. Kiedy ojciec sprzedał wszystkie kury rzeźnikowi, przepłakałam całą noc. Rozumiałam, że kury nie można trzymać tak jak kota albo psa, ale Clara Cluck była dla mnie bliską przyjaciółką... Później przez kilka miesięcy nie mogłam wziąć kurczaka do ust.

Na twarzy Rossa malowały się sprzeczne uczucia, gdy się jej przyglądał, jak opowiadała.

Robin wpatrywał się w Rossa z milczącym napięciem i błaganiem w oczach.

Ten w końcu uległ śmiejąc się.

Jarmark był nieduży, ale hałaśliwy, rozłożony na placu niedaleko wioski. Zbliżając się do niego, coraz wyraźniej widzieli rozświetlające niebo reflektory, kolorowe żaróweczki ozdabiające budy, jaskrawe kolory koni i strusi na karuzelach, dobiegała ich ogłuszająca muzyka.


88 CICHA PRZYSTAŃ

Panował już niezły tłok. Pełno było furgonetek z lodami, słodyczami, hot dogami i napojami. Wszędzie stały budy z rozmaitymi atrakcjami, takimi jak rzucanie strzałek, strzelanie do celu, tunel duchów i nawiedzony dom, i mnóstwo innych. W centrum znajdowały się główne atrakcje: namiot z elektrycznymi samochodzi­kami, diabelski młyn, podniebny pociąg i karuzele. Jedna dla małych dzieci, z samochodzikami, auto­busami i karetami, druga większa, z błękitnymi i srebrnymi konikami i żółtymi strusiami. Na ostatniej obracały się zwisające na łańcuchach rakiety kosmiczne. Dzieci ruszyły w tłum, ożywione i podniecone. Emma i Ross wzięli je stanowczo za ręce.

- Bardzo łatwo się tu zgubić, więc musicie się nas
pilnować. Jeżeli przypadkiem się rozdzielimy, macie
natychmiast przyjść i czekać na nas przy samo­
chodzikach. Zrozumiano?

Cała trójka pokiwała potakująco, ledwo słuchając i nieustannie rozglądając się roziskrzonymi oczami.

- No to gdzie idziemy najpierw? - Ross uśmiechnął
się pytająco.

Każde chciało gdzie indziej, więc Emma orzekła:

- Wezmę Donnę na karuzelę dla maluchów, a wy
idźcie na koniki.

Donna zasiadła dumnie w dużym, czerwonym autobusie i złapała za kierownicę, karuzela wolno ruszyła. Emma stała i machała jej ręką. Rozejrzała się za pozostałą trójką na drugiej karuzeli. Ross dosiadał jaskrawożółtego strusia trzymając przed sobą Robina, Tracy siedziała z wniebowziętą miną na błyszczącym, srebrzystobłękitnym koniu. Ross zobaczył ją i mrugnął porozumiewawczo. Zazdrościła dzieciom, że potrafiły tak bez reszty, tak bezkrytycznie pogrążyć się w tym zaczarowanym świecie. Przypominały jej się dawne wzruszenia, ale nie była już w stanie poddać się


CICHA PRZYSTAŃ 89

podobnemu oczarowaniu. Dostrzegała wyraźnie tan­detę i kicz. Niestety, dorosłość przynosi również nadmierny krytycyzm.

Kiedy pomogła Donnie wysiąść z autobusu, Ross dołączył do nich trzymając Robina za rękę.

- Macie ochotę na watę cukrową?

Dzieci ochoczo poparły propozycję i wkrótce wszyscy zajadali wielkie różowe kule. Emma czuła nieprzepartą ochotę do radosnego, beztroskiego śmiechu. Jestem szczęśliwa, pomyślała. Jestem szaleńczo szczęśliwa! Nigdy nie czułam się taka szczęśliwa będąc z Guyem! Wtem otrząsnęła się ze zgrozą. Boże, co ja wygaduję? Co mi przychodzi do głowy?

Spojrzała na Rossa, który pochłonął już połowę swej waty. Różowa kulka przywarła mu do nosa. Patrzył na Emmę i uśmiechał się.

Nie obyło się bez jazdy na elektrycznych samo­chodzikach, jednak Emma wkrótce zabrała Donnę, bo mała zaczęła się denerwować. Stały więc i przy­glądały się szaleństwom Robina, Tracy i Rossa.


90

CICHA PRZYSTAŃ


Potem trzeba było dokładnie obejrzeć wszystkii kramy i budy, spróbować innych atrakcji i w końcw zmęczeni, ale pełni wrażeń, ruszyli do domu.

Było już zupełnie ciemno, gdy wracali. Donna natychmiast usnęła na kolanach Emmy, Robin przy­tulony do jej boku. Tylko Tracy, siedząc obok Rossa, z ożywieniem paplała o wydarzeniach wie­czoru.

Po położeniu dzieci do łóżek Emma przygotowała kolację. Edie nie było, pomagała siostrze i miała wrócić dopiero koło dziesiątej. Na kolację były jajka na boczku, grzyby, pomidory i chleb. Ross zaparzył herbatę i nakrył do stołu w kuchni.

- Tu jest znacznie przytulniej dla nas dwojga

- oznajmił.

Zasiedli do stołu naprzeciw siebie, głodni jak wilki. Zapach jedzenia wydał się im boski.

- Ależ jestem głodny. Masz wrodzony talent do
tworzenia takiej ciepłej, domowej atmosfery, Emmo

- wyznał Ross.

Policzki jej pokraśniały z zadowolenia.

Właśnie skończyli jeść, gdy w drzwiach ukazała się Amanda. Jej szafirowe oczy omiotły spojrzeniem kuchnię, zastawiony stół i ich dwoje, rozmawiających przyjaźnie.

- stwierdził spokojnie Ross. - Po całym dniu ciężkiej


CICHA PRZYSTAŃ

91


harówy, jak już dotrę do domu, muszę zjeść solidny posiłek.

Zacisnęła usta ze złości, na jej policzki wystąpiły czerwone plamy.

Zarumienił się i poderwał z krzesła. Emma ob­serwowała ich zakłopotana. Wyczuwała jakąś dwu­znaczność w tej krótkiej wymianie zdań, coś, <pzego nie potrafiła zrozumieć. Pomimo niepochlebnych opinii Rossa o Amandzie, pomimo jego braku zaufania i unikania jej, kiedykolwiek widziała ich razem, uderzała ją ich poufałość, milczące poro­zumienie, które nieomylnie wyczuwało się W ich zachowaniu.

92 CICHA PRZYSTAŃ

- Coś takiego! Nie tak dawno wyglądała kwitnąco.

- Naprawdę? - Amanda uśmiechnęła się słodko

- Praca daje się jej we znaki. Zajmowanie się trojgiem
dzieci jest bardzo wyczerpujące.

- Tak. - Ross wydawał się czymś zatroskany.
Emma opadła na łóżko i spojrzała ponuro w lustro

wiszące naprzeciwko. Wyglądasz jak śmierć na choni gwi, powiedziała do siebie. Masz twarz dziewczyny, która nagle odkryła, że znowu się zakochała i znowu w nieodpowiednim mężczyźnie. Szczerze, Emmo Leigh, jesteś niepoprawną idiotką! Jak można być tak;i kretynką, żeby zakochać się w Rossie?

Z lustra patrzyły na nią znużone brązowe oczy, z zaskoczeniem, ale i z dziwną rezygnacją. Zakochan;i w Rossie? Czy się nie myli? Przywołała wspomnienia o Guyu, ale wydały się mgliste, nieuchwytne, nic nic znaczące. Wcale nie była w nim zakochana. To byl<> tylko przelotne oczarowanie, lekki zawrót głow\ spowodowany letnim słońcem, beztroską, wspólnymi przyjemnymi chwilami. Nie było porównania z tym co czuła teraz do Rossa.

Wykrzywiła się do swego odbicia. A może !<> złudzenie? Być może za kilka tygodni będzie p<> wszystkim... przywoła wspomnienia o Rossie i stwiti dzi, że jest jej obojętny.

A może jestem jak ten elektryczny samochodzik?

- zastanawiała się. Odbijam się od jednego mężczyzny,
by zaraz wpaść na drugiego?


CICHA PRZYSTAŃ

93


Usłyszała głos Rossa na podwórku - głęboki, poważny, wyraźnie czymś przejęty. Emma zamrugała. Z brązowych oczu w lustrze biła powaga.

O nie, tym razem to prawdziwa miłość, pomyślała przygnębiona. To nie czar nocy letniej... to jest zbyt bolesne i dlatego prawdziwe.

Tylko jedno było wspólne - znowu zakochała się w mężczyźnie, który był zapatrzony w inną dzie­wczynę. Cokolwiek wydarzyło się między Rossem i Amandą, jedno wydawało się jasne - Ross nie był w stanie z nią zerwać. Mógł szydzić i potępiać jej zachowanie, bogactwo, snobizm, nieróbstwo - ale wpadł w jej sieci i zdawał sobie z tego sprawę. Wystarczyło, żeby Amanda kiwnęła palcem, a przy­biegał na każde jej zawołanie.

A więc, jeżeli to nie jest miłość, to cóż nią jest?

- westchnęła Emma i zaczęła szykować się do spania.

- Edie mogłaby je zabrać do pani Pat na dłużej

- rzucił.

94

CICHA PRZYSTAŃ


wytchnienia. Pani Pat zgodziła się bardzo chętnie, zapewniam cię. W zasadzie to ona zwróciła mi uwagę, że potrzebujesz odpoczynku. Konna przejażdżka - to już mój pomysł.

Donna rozryczała się na cały głos. Emma rzuciła Tracy potępiające spojrzenie i, tuląc małą, uspokajała

ja-

Donna spojrzała z tryumfem na Tracy, która kończyła w milczeniu jeść.

Żeby ją rozchmurzyć, Emma poprosiła o pomoc przy zmywaniu. Ross zabrał pozostałą dwójkę. Nadęta Tracy wytrzymała w milczeniu tylko kilka minut. Parę pochwał i serdecznych uśmiechów Emmy i w zu­pełnej zgodzie zakończyły porządki.


CICHA PRZYSTAŃ

95


Pani Pat powitała dzieci z zadowoleniem. Jej podwórko tętniło życiem, tu kury, tu kotek, tam pies.

Emma roześmiała się, a pani Pat pokręciła głową z dezaprobatą, pożegnała się i zniknęła w kuchni, dołączając do Edie.

- Pani Pat pewme chciałaby, żebym wygłosił mowę
pochwalną na twoją cześć. Powinienem? - zażartował
złośliwie Ross.

Emma ruszyła. Spojrzała na niego przez ramię, gdy za nią podążył.

Spojrzał na nią. Podniosła na niego swe brązowe, pełne ciepła oczy. Patrzyli na siebie w milczeniu przez długą chwilę. Oczy Rossa szukały w jej oczach odpowiedzi na pytania, z którymi nie chciał się zdradzić.


96 CICHA PRZYSTAŃ

- Wszystkich podejrzewasz o ukryte motywy, Ross

- powiedziała ze smutkiem, odwracając wzrok.

Ross stał bez ruchu, patrząc na jej pochyloną głowę, dopóki nie uniosła jej i nie spojrzała na niego.

- Jego uśmiech był promienny, chwytający za serce.

- To mi się podoba. To tak rzadko spotykane.
Większość ludzi stara się znaleźć jakieś tłumaczenie,
nawet jeżeli wiedzą, że to samooszukiwanie się. Nie
chcą spojrzeć prawdzie w oczy... Ty zaś nie starasz się
mydlić oczu sobie i innym i postępujesz uczciwie.
Świadczy o tym choćby to, że usunęłaś się natychmiast


CICHA PRZYSTAŃ

97


w cień, gdy uświadomiłaś sobie, co łączy twoją przyjaciółkę z twoim przyjacielem. To wymaga charakteru, Emmo. Inne dziewczęta rzuciłyby się do walki o niego, a w końcu cierpieliby wszyscy w to wplątani.

Emma poczuła się zawstydzona. Te pochwały wzbudzały w niej chęć do ucieczki.

98

CICHA PRZYSTAŃ


- Chciałabym go obejrzeć - zainteresowała się
Emma. - Z dwunastego wieku? To bardzo stary.

-r Normanowie znali się na budownictwie. Podstawy są bardzo solidne, ale wymaga gruntownego remontu, a pieniędzy brak. Komitet odnowy kościoła nieustannie organizuje jakieś imprezy i ściąga fundusze, skąd się da, ale to ciągle mało. Wszystkie te stare budowle pożerają pieniądze. Weź Queen's... - przerwał nagle.

- Queen's Daumaury? - dokończyła pytająco. - Ale
przecież jego właściciela stać na utrzymanie tej
posiadłości, prawda?

- Tak przypuszczam - stwierdził obojętnie.
Maszerowali dziarsko do Bundle Lane. Wśród

kępy drzew Emma dostrzegła kwadratową szarą wieżę. Niechybnie należała do kościoła, który „pożerał" pieniądze.

Stajnie znajdowały się z dala od drogi, obejmowały zniszczony budynek i podwórko, na którym silna jasnowłosa kobieta energicznie machała widłami. Dostrzegła ich i uśmiechnęła się szeroko.

- Witam, Ross! Piękny ranek wybrałeś. Ted!

- zawołała w stronę stajni. - Osiodłaj Junipera
i Marcy.

Niski, sękaty mężczyzna wyłonił się z ostatniego boksu, spojrzał na nich krzywo, po czym zabrał się do roboty.

- Ale nie cierpi klientów. Nie znosi siodłania... Gdyby
to od niego zależało, wpychałby w konie jadło i nigdy
nie pozwoliłby im ruszyć się poza podwórko. Niena­
widzi, gdy pracują. Przez cały czas przypominam mu,
że robocze konie muszą pracować. Zna się na robocie,
inaczej nie trzymałabym go.

- Dlatego ci go poleciłem - powiedział Ross. - Był


CICHA PRZYSTAŃ

99


doskonałym chłopcem stajennym, pracował w najlep­szych stajniach, dopóki nie zaczął pić.

Ted przyprowadził dwa konie, jednego szarego, bardzo spokojnego i drugiego - niecierpliwego, nerwowego gniadosza. Ross wziął wodze gniadosza.

loo

CICHA PRZYSTAŃ


- Bo nikt, nawet koń, nie może mieć nade miw
przewagi - odrzekł dumnie.

Dogonił Emmę i puścili się razem dróżką. Po pewnym czasie droga poszerzyła się na tyle, że można było przyśpieszyć.

Juniper wkrótce pokazał klasę i Emma, odstając na swej powolnej klaczy, mierzyła wzrokiem plecy Rpssa z pogłębiającą się niechęcią. Sposób, w jaki prostował ramiona, w jaki trzymał głowę, świadczył o głębokim samozadowoleniu, był dla niej wyzwaniem.

Zaczekał przy końcu drogi, obserwując jej jazdę z uśmieszkiem na tych swoich pięknie wykrojonych ustach. Nawet z tej odległości mogła dostrzec błysk samozadowolenia w jego oczach. Ściągnęła cugle i obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem.

CICHA PRZYSTAŃ

101


ROZDZrAŁ SIÓDMY

Emma natychmiast pożałowała swego wyczynu. Zdrowy rozsądek mówił jej, że Junipera zdenerwowała nagła zmiana jeźdźca. Szeroki grzbiet gniadosza przebiegało nerwowe drżenie, strzygł uszami i kierował się wprost do lasu. Kiedy Emma zdecydowała się zawrócić i upokorzyć przed Rossem, koń zignorował jej próby, nie reagował ani na szarpanie wodzami, ani ucisk kolan, ani głos.

Spróbowała powtórnie, z całą determinacją, ale Juniper nie zwracał na nią uwagi. Był już wśród drzew, przyśpieszył i zagłębił się w gęstwinę leśną wąską, krętą ścieżyną. Prychał i potrząsał łbem, jego mięśnie falowały pod spoconą skórą.

Usiłowała go uspokoić, pochyliła się, by go pogłas­kać, szepcząc łagodnie:

- Dobry konik, Juniper... kochany konik...

Ale ten parł w głąb lasu i podrzucał grzbietem, starając się ją zrzucić. Znaleźli się w gęstwinie wysokich, ciernistych krzaków, których kolce raniły jej łydki. Skrzywiła się z bólu i znowu usiłowała pokierować Juniperem, ten jednak był zdecydowany pozbyć się jeźdźca.

Wtem dobiegł ją odgłos końskich kopyt, dudniących rytmicznie na piaszczystej ścieżce, gdzieś w pobliżu. Zawołała najgłośniej, jak mogła. Wiedziała, kto jedzie, kto musiał nadjeżdżać i jej serce napełniła ogromna ulga.

- Ross, Ross, tutaj...


CICHA PRZYSTAŃ

103


Usłyszał szamotaninę Junipera, jeszcze zanim zawołała, i podążał ich śladem. Przed Emmą pojawił się wielki czarny koń, którego z trudem powstrzy­mywał Ross, jadący na oklep. Jego uda ściskały boki konia z całych sił, ten prychał i zwijał się pod jeźdźcem, ale nie mógł wyrwać się spod kontroli mężczyzny.

Ross wyglądał jak uosobienie ślepej furii. Jego oczy, płonące jak dwa węgle w pobladłej z wściekłości twarzy, zwęziły się z gniewu, gdy dostrzegły Emmę.

Złapał cugle Junipera, który natychmiast się uspo­koił, wyczuwając stanowczość zmuszającą do kapitu­lacji.

- Zsiadaj - rzucił Ross szorstko.

Emma usłuchała, miło było stanąć znowu na pewnym gruncie. Ross tymczasem zawrócił Junipera i, trzymając go, ruszył z powrotem.

Nawet się nie obejrzał. Jego wyprostowana, zgrabna


104

CICHA PRZYSTAŃ


sylwetka na karym koniu z gniadoszem obok zniknęła w dali piaszczystej ścieżki.

- Ross! - wrzasnęła ze złością i niepokojem. - Ross,
zaczekaj!

Powlokła się za nim. Kiedy dotarła do głównej drogi Rossa nie było w zasięgu wzroku. Słyszała tylko daleki odgłos kopyt dwóch koni biegnących kłusem.

- A niech go licho! - mruknęła, na poły ubawiona,
na poły wściekła. - Mógł zaczekać!

Przyśpieszyła kroku, ale skrzywiła się z bólu. W nogawkach dżinsów nadal tkwiło kilka ostrych kolców z krzaków, w które zapędził się Juniper. Wyciągnęła ciernie i podwinęła nogawki, skóra na łydkach była podrapana, z wielu głębokich rozcięć ciekła krew.

- Już nigdy nie wsiądę na Junipera - przysięgła
sobie. - Ross mówił prawdę, to diabeł! - Skrzywiła
się z niechęcią. Nic bardziej nie doprowadza do szału
niż mężczyzna, który ma zawsze rację!

Otarła chusteczką krew, spuściła nogawki dżinsów i pomaszerowała wolno.

Ross czekał na nią na skraju lasu. Stał z rękami w kieszeniach i przyglądał się, jak nadchodzi.

- Nie - skłamała, unikając jego spojrzenia.
Złapał ją za ramię i zmusił do zatrzymania się,

potem ukląkł i podwinął nogawki dżinsów, odsłaniając czerwone, świeże zadrapania. Niektóre zaczęły znowu krwawić. Ross zaklął pod nosem.

CICHA PRZYSTAŃ

105


- I bardzo dobrze. Masz nauczkę. Mam ochotę ci
przylać! - Obciągnął nogawki dżinsów, podniósł się
i przyglądał jej w skupieniu. - I jak teraz dostaniemy
się do domu? Przecież nie jesteś w stanie iść taki kawał.

- Jesteś pewny, że można na nim jechać?

- To ratunek dla twoich nóg - oznajmił. - No,
wskakuj, zaryzykujemy!

Umieściła się ostrożnie na ramie przed nim i za­mknęła oczy, gdy pędzili z góry Bundle Lane, a stary rower skrzypiał przeraźliwie pod podwójnym ciężarem. Słońce kładło ciepłe promienie na jej twarzy, wiatr zwiewał włosy do tyłu, na policzek Rossa. Jednym ramieniem przyciskał ją mocno do piersi.

106

CICHA PRZYSTAŃ


Roześmiał się cicho w odpowiedzi i mocno objął j;| W talii obiema rękami. Emma spojrzała na te silne, opalone, budzące zaufanie ręce i wrzasnęła z przera­żaniem:

- Pościteś Ifdenowrricę1:

Zabrał leniwie jedną rękę i wyprostował kierownicę rpweru pędzącego szaleńczo w dół. Wkrótce ujrzeli dom.

Wziął ostatni zakręt i przed ich oczami pojawiła sie dostojna sylwetka limuzyny przed bramą domu Rossa Emma rozpoznała ją od razu.

Zatrzymał rower, zanim dojechali do samochodu, powiedział spokojnie, żeby poszła do pani Pat po dzieci.

- Tak - zgodziła się natychmiast, zapominając
o ochocie na kąpiel, o bólu podrapanych nóg. Czyżby
iriiało to być tak długo oczekiwane rodzinne pojed­
nanie? Czyżby stary bogacz przyjechał nareszcie poznać
wnuki?


CICHA PRZYSTAŃ

107


Zostawiła Rossa i, mijając samochód, starała się nie przyglądać mu zbytnio. Wcale nie była ciekawa, czy Leon Daumaury przyjechał sam, czy towarzyszy mu tryumfująca Amanda. Ross dał jej jasno do zrozumienia, że ona, Emma, jest tu zupełnie zbędna. Była tu tolerowana tylko jako opiekunka dzieci, Amanda miała główną rolę do odegrania.

Emma szła dumnie wyprostowana, starając się nie okazywać żadnych uczuć. Zastała dzieci skupione przy kominku wokół pani Pat, która czytała im książkę.

Starała się powiedzieć to bardzo zwyczajnie, ale pani Pat rzuciła jej badawcze spojrzenie, unosząc w górę brwi.

- Aha, gości? No tak. - Przyjrzała się dzieciom.
- Powinniście się trochę umyć i uczesać, kochani. Edie...

Edie zabrała protestujące głośno dzieci. Pani Pat nadal obserwowała spod oka Emmę. Dostrzegła wyraźne wzburzenie na jej twarzy i podejrzanie błyszczące oczy.

108

CICHA PRZYSTAŃ


samozadowolenie - roześmiała się Emma. - Życie nieustannie przynosi mi niespodzianki.

Emma zawahała się. To było jakieś wyjście z sytuacji. Nie musiałaby oglądać Rossa i Amandy razem, uczestniczyć w rodzinnym spotkaniu, z którego czułaby się wyłączona. Poza tym Leon Daumaury miał prawo do spotkania ze swymi wnukami bez niepożądanych świadków.

Ale Edie delikatnie, lecz stanowczo, pociągnęła ją za sobą.

Emma zjadła smakowity omlet, wypiła kawę


CICHA PRZYSTAŃ

109


i w końcu, podziękowawszy pani Pat, z wielką niechęcią, wolno wróciła do domu. Samochód już zniknął, ku jej wielkiej uldze, a w kuchni zastała tylko Edie z dziećmi, zajętych robieniem ciasteczek.

On i Tracy wpatrywali się w nią, czekając na odpowiedź. Emma była niemile zaskoczona. Czy coś się popsuło? Czyżby Leon Daumaury zmienił zdanie? A może go wcale nie było w tej limuzynie? Może tylko sama Amanda?

Emma zabrała się do pisania pierwszego listu do Fanny. Opisała w nim dokładnie swoje przygody od czasu opuszczenia Londynu, po czym wysłała go.

Ross wrócił późno wieczorem. Dzieci już spały, Edie robiła sweter dla Robina, a Emma szkice. Kiedy


no

CICHA PRZYSTAŃ


podniosła oczy, wyczuwając jego obecność, zobaczyła, że bacznie obserwuje wyraz jej twarzy, starając się wyczytać odpowiedź na jemu tylko znane pytanie. ^- Stało się coś złego? Wyglądasz tak ponuro

- zaczęła ostrożnie.

Jego twarz wypogodziła się, jakby znalazł odpowiedź na nurtujące go pytanie. Uśmiechnął się niedbale.

^- Nic złego. Naprawdę wyglądam ponuro? Ty za to wyglądasz jak mała dziewczynka gotowa do snu.

Właśnie skończyła swoją wymarzoną kąpiel i była w piżamie, szlafroku, z mokrymi włosami wijącymi się wokół zaróżowionej twarzy.

- Może zjesz? - spytała, przerywając pracę. - Znowu
zachorowała krowa Duckettów?

-- Tym razem me - roześmiał się. - To spaniel wsadził łapę między kraty. Zanim dotarłem, już zrobili to, co powinni zrobić natychmiast. Posmarowali łapę mydłem i po kłopocie.

- ożywiła się Emma. - Jest taka bezpośrednia
i sympatyczna, jej towarzystwo to przyjemność.

- Chloe ma się świetnie. Też jej się spodobałaś,
pytała o ciebie. Obie jesteście podobne - potraficie
stworzyć taką domową, ciepłą atmosferę. - Uśmiechnął
się lekko.


CICHA PRZYSTAŃ 111

Emma oblała się rumieńcem. Komplement był tak słodki, tak nieoczekiwany, że wytrąciło ją to z równo­wagi. Odwróciła wzrok, zmieszana.

Zapadła cisza. Emma zerknęła na Rossa,"'który obserwował ją uważnie, stojąc niedbale oparty o drzwi, z rękami w kieszeniach i kwaśną miną. Oczywiście wyskoczyła z tą idiotyczną uwagą. To jasne, że jej obecność sprawiała mu kłopot i była ciężarem. Tysiąc razy dawał jej do zrozumienia, że nie chce wiązać się z żadną kobietą. Że unika kobiet jak zarazy.

Zrobiła mu kawę nie odzywając się już ani słowem. Ponieważ porównał ją do Chloe, bardzo nie spodobał się jej złośliwy ton, z jakim o niej opowiadał. Jeżeli kpił z Chloe, to kpił także z niej...

Usiadł z kawą w fotelu przed kominkiem. Emma usiłowała skoncentrować się na swojej pracy, ale jej umysł zajęty był pytaniami, których nie ośmieliła się mu zadać. Znowu wyszłoby na to, że jest. wści-bska. Nigdy jej tego nie wybaczy, znała go już na tyle dobrze.


112

CICHA PRZYSTAŃ


Ale nie mogła oderwać myśli od tej wizyty. Poża­łowała, że nie przyjrzała się dokładniej, kto był w samochodzie. Stchórzyła obawiając się, że mogłaby tam ujrzeć Amandę ze swym złośliwym, zwycięskim uśmiechem.

Cała ta wzajemna rodzinna wojna była taka głupia, taka niepotrzebna, trudno było uwierzyć, iż Leon Daumaury nie zechce przebaczyć swemu synowi i jego żonie, że odrzuca wnuki. Czy ktokolwiek, a co dopiero własny dziadek, mógłby odrzucić takie maluchy jak Donna i Robin czy pełna godności Tracy? Nie mogła tego przeboleć.

A jeżeli to nie był dziadek, to po co Ross wysłał ją po dzieci? Czy chciał się jej pozbyć, bo wolał rozmawiać z Amandą bez świadków?

No tak, to prawdopodobne, to miało sens - dla niej bardzo bolesny. Trudno, spojrzy prawdzie w oczy, nic innego jej nie pozostaje.

Zaczyna mi wchodzić w krew - poczuła do siebie pogardę - to przyjmowanie do wiadomości przykrych faktów. Dlaczego zawsze muszę zakochiwać się w nieodpowiednim mężczyźnie? Czy nigdy nie zmąd4 rzeję?

Poszła wcześnie spać, ale trapiły ją przykre, ponure sny.

Ranek wstał chłodny i chmurny. W nocy wiatr zmienił kierunek. Zanosiło się na deszcz.

Rossa już nie było, Edie poszła pomóc siostrze, więc Emma, po domowych porządkach, zdecydowała się wziąć dzieci na spacer.

Powietrze było wilgotne. Szli wolno, zatrzymując się od czasu do czasu, by dokładnie obejrzeć skarby znalezione przez myszkujące dzieci. Emma wzięła papier i kredki, aby maluchy mogły porysować. Przy


CICHA PRZYSTAŃ

113


rysowaniu wybuchła oczywiście sprzeczka i Emma, chcąc ją przerwać, zaproponowała wyścig do końca ścieżki, która kończyła się przy gospodzie.

- Zawsze tędy chodzimy - skrzywiła się Tracy.

- Chodźmy inną drogą.

Poparła ją pozostała dwójka i Emma, dla świętego spokoju, skierowała się w stronę nie znanej jeszcze ścieżki. Dzieci są niesłychanie męczące, westchnęła. Wymagają nieustannej uwagi. Właściwie niewiele udało się jej zrobić szkiców przez cały czas pobytu tutaj. To zaczynało być niepokojące. Zamierzała pracować wieczorami, ale z reguły była zbyt zmę­czona.

Ścieżka skończyła się nagle przed dziwną bramą w kształcie podkowy. Była drewniana, pomalowana na zielono i osadzona w czerwonym ceglanym murze.

- Nigdy tu nie byłam - stwierdziła niepewnie Tracy.

- Gdzie jesteśmy?

- Trochę zbłądziliśmy - wyznała Emma z nagłym
podejrzeniem, że ten mur otacza Queen's Daumaury.

- Wracajmy lepiej.

- To jest pewnie furtka do zaczarowanej krainy

- rozmarzył się Robin, wpatrując się w błyszczącą
miedzianą gałkę uchwytu. - Emmo, wejdźmy!

Robin stał uparcie, nieporuszony. Tracy chwyciła go za ramię, ale zamarła, gdyż rozległo się skrzypienie i furtka zaczęła się uchylać. Cała trójka wpatrywała się w nią, jakby spodziewając się ujrzeć wróżkę lub czarodzieja.

Emma z przerażającą pewnością wiedziała, kogo


114 CICHA PRZYSTAŃ

ujrzą. Przywiodło ich tu nieubłagane przeznaczenie, to samo, które w tej chwili kazało starszemu panu otworzyć furtkę i stanąć w niej, opierając się ciężko na lasce ze złotą rączką. Patrzyli na siebie z niedowie­rzaniem.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Tracy oddała mu spojrzenie w ponurym milczeniu.

- Czy pan jest moim dziadkiem? - zadał pytanie
Robin w swój rzeczowy, dociekliwy sposób.

Leon Daumaury przyjrzał mu się i jego stara twarz drgnęła dziwnie. Po chwili odpowiedział obo­jętnie.

116

CICHA PRZYSTAŃ


Emma skinęła potakująco głową. Leon Daumaury wyciągnął kruchą, zdeformowaną dłoń do Robina, który ufnie włożył w nią swą malutką rączkę.

Emma wahała się, wprawiło ją to w zakłopotanie. Tracy pewnie miała rację. Nie wiedziała, co ma zrobić. To Ross powinien tu zadecydować. Ale jak to powiedzieć temu staremu człowiekowi, trzymającemu tak pewnie rączkę Robina.

- Sadzę, że Tracy ma rację. Bardzo mi przykro...

- Zatrzymała się.

- Tracy wcale nie wie, co się mamusi podoba

- Tam coś jest... co to? - jąkała się z przejęcia


CICHA PRZYSTAŃ

117


Donna, wpatrując się w głąb parku z zachwyconą buzią. Emma dostrzegła przedmiot jej zachwytu.

Kilkadziesiąt metrów dalej, wśród krzaków, prze­chadzała się sarna.

Zachichotała Donna, potem Robin. Dziadek rzucił im na pół obrażone spojrzenie.

Pan Daumaury uśmiechnął się i nagle jego twarz przeobraziła się w cudowny sposób, przybierając żywy, serdeczny wyraz. Stracił całą swą rezerwę i sztywność.

- Ten angielski jest bardzo dziwny, prawda, moja
droga i mój drogi - powiedział z przesadą. Rozczuliła
go ich natychmiastowa reakcja.

Maluchy aż pokładały się ze śmiechu. Robin ruszył truchtem, pociągając za sobą starszego pana, Donna ochoczo pobiegła za nimi. Emma spojrzała bezradnie na Tracy, która obserwowała całą scenę z lodowatą niechęcią.

118

CICHA PRZYSTAŃ


Spojrzała na bladą, zaciętą buzię i nagle wypełniło ją Ogromne współczucie i ćfcfiwość do (ego dziecka. Uklękła i przytuliła ją do siebie mocno, całując delikatnie chłodny policzek.

- Nie bądź taka - szepnęła.

Tracy pozwoliła przez chwilę przytulić się Emmie, po czym wyrwała się i pobiegła za Robinem wołając, by na nią poczekał. W pierwszej chwili Emmie zrobiło się przykro, ale zaraz uśmiechnęła się wstając. A jednak Tracy zmieniła zdanie i dołączyła do innych, zamiast dąsać się z boku. Jednak jakieś porozumienie zostało zawarte.

Idąc wolno z tyłu, Emma rozmyślała z pewnym rozbawieniem, jak wiele nauczyły te dzieci ją, dorosłą osobę, która miała zająć się ich wychowaniem i opieko­wać się nimi. A to te maluchy otworzyły jej oczy na zachowanie innych ludzi, na drobne fakty, których nie dostrzegała. Dzięki nim była teraz znacznie mądrzejsza. Bliska, codzienna obserwacja dzieci odkryła jej więcej prawdy o naturze ludzkiej, niż znała do tej pory.


CICHA PRZYSTAŃ

119


Wędrowali przez park, a Leon Daumaury pokazywał i opowiadał im o wszystkich parkowych cudach. Ujrzeli wspaniałe srebrzyste bażanty, przechadzające się po trawniku. Na Robinie nie zrobiły wrażenia.

- Wolę te dzikie, polne bażanty - wyznał szczerze.

- Są takie przyjemnie brązowe i tłuste - jak imbryk
pani Pat albo jak Emma - dodał po namyśle.

Emma roześmiała się. Po chwili zaskoczenia za­wtórował jej Leon Daumaury.

- moje srebrne bażanty są dla was za wytworne.


120

CICHA PRZYSTAŃ


Wolicie te pospolite, czy ogrodowe, które oglądacie codziennie?

- Pospolite albo polne - poprawił Robin.
Dziadek znowu roześmiał się głośno. Spojrzał

z szacunkiem na chłopca, a potem na Emmę.

- Jest bardzo bystry, prawda? - szepnął.
Ruszyli dalej szeroką drogą przez znakomicie

zaprojektowany i troskliwie pielęgnowany park. Droga skręciła nagle i nieoczekiwanie blisko ujrzeli wśród drzew dom.

Zasługiwał na swoją sławę. O cudownych propor­cjach, zbudowany z jasnego kamienia, przynosił chwałę swym osiemnastowiecznym budowniczym.

Robin przystanął i wpatrywał się w budynek, gdy dziadek z ogromnym napięciem obserwował jego twarzyczkę.

- No i co? - zapytał niecierpliwie.

- Chciałbym mieszkać w takim domu - wypalił
chłopiec zwracając na niego swe zadziwiająco dorosłe
spojrzenie.

Na twarz Leona Daumaury z wolna wypłynął rumieniec, dolna warga mu zadrżała, po czym zaciął usta, by opanować widoczne wzruszenie. Dopiero po chwili powiedział ochrypłym głosem:

- Cieszę się, że ci się podoba.

Podeszli bliżej na tyły domu. Cały taras otaczały masy różanych krzewów w pełnej krasie.

CICHA PRZYSTAŃ

121


Donna wcale się nie przestraszyła. Emma ujrzała w jej niebieskich oczach widoczne zadowolenie. Donna nie lubiła Amandy i cieszyło ją, że tamta wzbudziła gniew dziadka.

Amanda rzuciła Emmie nienawistne spojrzenie. Jasne, że ją obwiniała za ten incydent. Słodkim głosem zwróciła się do dzieci.

122

CICHA PRZYSTAŃ


Dziadek znowu spojrzał na niego przenikliwie. Emma zastanawiała się, czy zna on Rossa na tyle, by docenić to naśladownictwo. Ross musiał bywać w tym domu, spotykał się przecież z Amandą. Zatem Leon Daumaury poznał go, chociaż pewnie nie znosił - przecież to siostra Rossa jest żoną jego syna.

Amanda otworzyła oszklone drzwi i wszyscy weszli do środka. Był to jeden z najczęściej fotografowanych i pokazywanych w eleganckich czasopismach pokoi. Mienił się wszelkimi odcieniami lekkiego błękitu i delikatnego beżu - od pokrytych jedwabiem ścian, poprzez dywan, meble, porcelanę, do starannie ułożonych kwiatów.

Żywe, psotne dzieci zupełnie nie pasowały do tego miejsca. Robin i Tracy wymienili wymowne spojrzenia, Doima przysunęła się do Emmy, łapiąc ją za rękę.

Leon Daumaury dostrzegł szczery, wymowny wyraz ich twarzy i uśmiechnął się kwaśno.

- Chodźcie, obejrzymy dom.

Dalej było tak samo. Nieskazitelna elegancja, dbałość o drobiazgi, wszystko lśniło, połyskiwało - dzieci bały się przypadkiem ruszyć cokolwiek.

Od dzieciństwa jego syna, domyśliła się Emma. Ciekawe, czy to dlatego ojciec tych dzieci został archeologiem, że dorastanie w tym luksusowym pudełku uczyniło go człowiekiem zdolnym do cierp­liwego grzebania w życiu starożytnych.

Wspięli się na strych. Tu nie było dywanów. Boazerie


CICHA PRZYSTAŃ

123


i drzwi były polakierowane na ciemno. Światło sączyło się z okienka w dachu.

Otworzyli drzwi i znaleźli się w długim, wąskim pokoju z łamanym sufitem.

-- Och - jęknął Robin z zachwytu na widok starego, wysłużonego konia na biegunach, stojącego pośrodku pokoju. Błyskawicznie znalazł się na jego grzbiecie. Donna z płaczem domagała się tego sa­mego.

Emma posadziła ją za Robinem i oboje kołysali się wniebowzięci. Tracy oglądała pokój, pełen zakamar­ków, z półkami wypełnionymi zaczytanymi książkami, zniszczonymi zabawkami, starymi meblami. Podeszła do okna i wyjrzała.

- Jaki ładny pokój. Najładniejszy w całym domu

- westchnęła.

Leon Daumaury obserwował ich w milczeniu. Wydawał się poruszony.

- zaniepokoiła się Emma.

124

CICHA PRZYSTAŃ


Emma zaniepokoiła się, słysząc to. Tracy miała słuszność. Ross tak by postąpił, gdyby był do tego upoważniony.

Ross był w domu, kiedy przyjechali. Podszedł wolno do bramy. Jego twarz była nieprzenikniona, oczy nie zdradzały niczego. Serce Emmy zadrżało w niedobrym przeczuciu i szybko zaczęła w myślach układać usprawiedliwiającą przemowę. Robin wyszedł na spotkanie wujkowi ze spokojem pierwszych chrześ­cijan idących na spotkanie lwom.

- Cześć, wujku. Odwiedziliśmy naszego dziadka

- wyznał otwarcie. - Lubię go.

- Ach tak? Naprawdę? - Ross zmierzył siostrzeńca
zamyślonym spojrzeniem i przeniósł je na Emmę.

- Ciekaw jestem, jak do tego doszło?

CICHA PRZYSTAŃ

125


małą rączkę w dłoń wujka. - I wysedł nas dziadek i posliśmy zobacyć jego dom, ale był za duży. A potem odwiedziliśmy konia na bunach i spodobał się nam...

Ross znowu spojrzał na Emmę z nieprzeniknioną twarzą.

- Mieliście bardzo męczący dzień, prawda? - mruk­
nął do dzieci.

Lunch uspokoił atmosferę. Maluchy były bardzo zmęczone i gotowe do drzemki. Tracy trochę protes­towała, że jest za duża, by się zmęczyć byle czym, ale pomaszerowała do swego pokoju.

Ross pomagał Emmie zmywać milcząc, ale wiedziała, że prędzej czy później jej wygarnie. Wyczuwała jego napięcie. W końcu zaczął spokojnym pytaniem:

126

CICHA PRZYSTAŃ


Emma zacięła usta i milczała. Cóż mogła powiedzieć? Doświadczenia z jej znajomości z Amandą mówiły co innego. Że ta dziewczyna zawsze była złośliwa i przewrotna w stosunku do niej, no i że nigdy nie okazywała sympatii do całej trójki dzieci. Przyszło jej do głowy, że Ross nie zna prawdziwego oblicza Amandy. Spojrzała na niego spod oka. Wyglądał na zaniepokojonego i zmartwionego. Może zastanawia się, co powiedzieć siostrze?

Zabolało, gdy odezwał się do niej tak lekceważąco. Niemądra dziewczyna - tym dla niego była. I tym rzeczywiście jestem, przyznała. Idiotką, zakochaną w tym surowym, nieczułym mężczyźnie, który jest ślepy na wszystkie gierki dziewczyny takiej jak Amanda. Zarzekał się, że nie zrobi już żadnego błędu w miłości, że przejrzał Amandę - ale, sądząc z jego słów, zupełnie zgłupiał na jej punkcie.


CICHA PRZYSTAŃ

127


Patrzyła w okno zamazane deszczem, którym wiatr walił w szyby. A może to łzy zamazywały jej wzrok, gdy łkała bezgłośnie, ściskając rozpaczliwie dłońmi zlew kuchenny?


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Emma pracowała właśnie z dziećmi w ogrodzie, kiedy, dwa dni później, usłyszała warkot samochodu zatrzymującego się przy bramie. Pomyślała, że Ross skończył wcześniej pracę. Przez ostatnie dwa dni był bardzo zajęty i właściwie nie widzieli się.

Skrzypnęła brama i Emmę zamurowało. Oto szła ku niej, nieśmiało, ale z całą determinacją, Fanny. Po chwili wybuchnęły radosnym śmiechem i porwały się w objęcia ze łzami wzruszenia.

Ucałował Emmę w policzek bardzo gorąco, uśmie­chając się radośnie na jej widok. Emma z zaskoczeniem przypomniała sobie, że był czas, gdy uznała, że jest w niej zakochany. Teraz spadła jej z oczu zasłona - zachowywał się w stosunku do niej z całkowitą


CICHA PRZYSTAŃ 129

obojętnością. Pozostał nadal sympatycznym, wdzięcz­nym kompanem, takim, jakim był zawsze. To ona była w błędzie, wyobrażając sobie coś więcej.

Jego oczy patrzyły prosząco z taką serdecznością i ciepłem, że wzruszyło ją to. Nie tylko nie traci przyjaźni Fanny, ale zyskuje jeszcze jednego oddanego przyjaciela, nawet jeżeli będzie ich dzieliła ogromna przestrzeń. Odległość nie wpłynie na osłabienie ich przyjacielskich więzów, była tego pewna.

Dzieci przypatrywały się im, całe zamienione w słuch.


130

CICHA PRZYSTAŃ


Emma zauważyła ich obecność i ze śmiechem dokonaia prezentacji.

Fanny ucałowała każde z osobna. Tracy nie mogła oderwać zachwyconych oczu od jej złotych loków i delikatnych rysów.

- Pani wygląda jak anioł z naszej choinki! - wyznała
nieoczekiwanie.

Emma zdusiła śmiech, Fanny wydawała się speszona, ale Guy oznajmił poważnie:

- Wiem, Tracy, co masz na myśli. Ja też tak
uważam.

To musi być cudownie, pomyślała Emma tęsknie, gdy mężczyzna patrzy w ciebie jak w obrazek. Ona za każdym razem, kiedy niespodziewanie zjawiał się Ross, miała uczucie, jakby jej serce ściskała jakaś żelazna obręcz.

Fanny taktownie zapewniła, że w liście Emma wychwalała jej talenty kulinarne pod niebiosa. Emma przypomniała sobie, jak opisała ów poranek, gdy Tracy gotowała, i poczuła wielką ulgę oraz ogromną wdzięczność dla przyjaciółki. Robin i Donna porzucili bez żalu grzebanie się w ziemi w ogrodzie i ochoczo pomaszerowali za nimi. Fanny ich także oczarowała.


CICHA PRZYSTAŃ 131

Guy odprowadził całą gromadkę ciepłym spoj­rzeniem. Emma przyjrzała się mu i z niedowierzaniem pytała siebie, co też takiego widziała w nim, aby się tak zadurzyć. Oczywiście był miły i na swój sposób pociągający, ale brakowało mu pewności siebie Rossa, jego siły charakteru, której nikt nie mógł się oprzeć.

- Ty też wyglądasz bardzo dobrze - zwrócił się do
niej Guy, obrzucając ją spojrzeniem.

Ubawiło ją to. Miała na sobie stare, ubłocone dżinsy, gumowe buty i gruby sweter, który służył tylko do pracy w ogrodzie, bo zbiegł się w praniu i zupełnie stracił fason.

132

CICHA PRZYSTAŃ


z siebie uradowany Guy. Jeszcze raz ją ucałował, tym razem w usta.

Oboje roześmieli się, po czym Emma wysłała Guya do Fanny, obiecując, że wkrótce do nich dołączy. Zgodził się posłusznie, a Emma zabrała się do porządkowania narzędzi ogrodniczych.

Pozbierała je i, niosąc do szopy, niespodziewanie natknęła się na Rossa. Stał oparty o furtkę do ogrodu i wyglądał jak chmura gradowa. Czyżby stało się coś złego, zaniepokoiła się.

- Któżby inny?

- Zdarzyła się najcudowniejsza rzecz na świecie

- zaczęła z ożywieniem, pragnąc go ułagodzić. - Nawet
byś nie przypuszczał!

- Daj mi zgadnąć - ciągnął nieprzyjemnym tonem.

- To nagłe czulenie się do siebie! Jak on powiedział...


CICHA PRZYSTAŃ 133

jesteś taką wspaniałą dziewczyną, Emmo, taką słodką i wyrozumiałą... - naśladował głos Guya ze wstrętną przesadą. Jego twarz wyrażała ogromny niesmak.

- O Boże! Na mdłości mi się zbiera. Jak zdrowa na
umyśle, inteligentna istota może słuchać takich bzdur,
wierzyć w takie głupoty...

- Guy mówił to szczerze. - Rozzłościła się. - Nie
wszyscy mężczyźni są tacy szorstcy, nieczuli, zimni
jak ty...

Był bardzo blady, jego wzrok przeszywał ją na wylot, a szczęki zaciskały się z wściekłości.

- oznajmił lodowato.

Teraz ona zbladła i zadrżała. A więc domyślił się? Ze zgrozy nie mogła uwierzyć. Nie mogła znieść świadomości, że Ross domyślił się jej miłości do niego, że to go drażniło i odtrącało od niej. ' - Nie odwracaj się ode mnie z taką miną! Spójrz na mnie! - Złapał ją za ramiona i potrząsnął gwałtownie.

134

CICHA PRZYSTAŃ


Tylko że to nie ona miała być tak całowana - to było przeznaczone dla Amandy. Ross nadal starał się ją ukarać, traktując jako zastępczynię Amandy, i ten pocałunek, który w innych okolicznościach mógłby przynieść jej radość, teraz przyniósł jej tylko upoko­rzenie i żal. Ale nawet nie próbowała wmawiać sobie, że nie czuje cudownej przyjemności. Jej zdradzieckie ciało ożywało pod jego dotykiem. Usta drżały jak w gorączce.

Ogromnym wysiłkiem woli wzięła się w garść i czując, że za chwilę całkiem ulegnie, wyrwała się i z całej siły wymierzyła Rossowi tęgi policzek.

- Żebyś nigdy więcej tego nie próbował! - wy­
krztusiła.

Uwolnił ją z uścisku i cofnął się o krok, dotykając palcem czerwonych śladów po jej uderzeniu. Na jego ustach pojawił się zastanawiający uśmieszek.


CICHA PRZYSTAŃ 135

- Nie chciałbym się z tobą spotkać w ciemnej
uliczce - mruknął. - Nie podejrzewałem cię o tyle siły.

Nic nie odpowiedziała, jej serce ciągle jeszcze biło nierównym rytmem.

- Zarumieniła się. - Że nawet nie podejrzewają... że
kiedyś wmówiłam sobie uczucie do Guy a.

- broniła się. - I z zadowoleniem upewniłam się, że


136 CICHA PRZYSTAŃ

wszystko minęło bezpowrotnie. Że jestem zupełnie wyleczona z uczucia do Guya. To było tylko krótkie zauroczenie... nic prawdziwego, nic trwałego.

Na policzki Emmy wypłynął rumieniec zakłopotania. Co miał na myśli? Serce w niej załomotało.

- Wujku Ross, Emmo... nie macie zamiaru przyjść?

- usłyszeli podniecone wołanie Robina. - Czekamy
na herbatę!

Emma pośpieszyła do domu, niechętnie, ale jedno­cześnie z dziwną ulgą przerywając drażniącą i niepo­kojącą rozmowę z Rossem. Postanowiła później zastanowić się nad nią i przemyśleć. Teraz pragnęła chwili wytchnienia przy domowych zajęciach.

W kuchni Fanny i Guy pomagali Tracy smarować chleb i przygotowywać herbatę, gawędząc przyjaźnie. Przedstawiła im Rossa. Wymienił z Guyem krótki uścisk dłoni, witając go z tak lodowatą uprzejmością, że nie sposób było tego nie zauważyć. Ze znacznie cieplejszym uśmiechem powitał Fanny. Jego oczy wyrażały podziw i aprobatę.

- Emma nie wspomniała, że jesteś mistrzem w pra­
wieniu komplementów.

- Nic nie wspomniała? - Spojrzał kpiąco na Emmę.


CICHA PRZYSTAŃ 137

Guy usłuchał, ale wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego dla ich przyszłych wzajemnych stosunków. Był z natury dobroduszny, jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kilka razy w ciągu paru chwil został z rozmysłem obrażony.

- Co tu się dzieje? - napadła Fanny na Emmę.

- Żebyś mi chociaż dała jakiś znak!

- Atmosfera między wami jest tak napięta, że boję
się, iż trzaśnie lada moment.


138

CICHA PRZYSTAŃ


CICHA PRZYSTAŃ 139

rzeczywiście ty nie wchodzisz w grę. Ale kobiecość nie tylko na tym polega i większość współczesnych mężczyzn doskonale to wyczuwa.

- Wdzięczna ci jestem za twoją przychylność
- podziękowała Emma. - I za pokładane we mnie
zaufanie.

Zaniosły herbatę do pokoju, gdzie dwaj panowie przebywali w ponurym milczeniu. Guy przeglądał nieuważnie jakieś czasopismo, Ross tkwił przy oknie z kamiennym wyrazem twarzy.

Fanny rzuciła Emmie alarmujące spojrzenie. Zabrały się do nalewania herbaty.

Guy z uznaniem spróbował jednego z placuszków Emmy.

Ross obserwował Emmę z ironią w oczach.

140

CICHA PRZYSTAŃ


Dzieci bawiły się hałaśliwie na górze w chowanego. Nieoczekiwanie wtargnęły z wrzaskiem do pokoju.

- Najpierw chleb z masłem - twardo orzekła Emma.
Wyprowadziła dzieci do kuchni, a one przylgnęły

do niej z ufnością. Fanny odprowadziła ją wzruszonym spojrzeniem, a przed jej oczami pojawił się obraz jej samej z dziećmi tulącymi się do rąk w niedalekiej, szczęśliwej przyszłości.

Pięć minut później w kuchennych drzwiach pojawiła się Amanda, elegancka i smukła, cała połyskująca srebrzyście, z fryzurą tak nienaganną, jakby wiatr i pogoda nie miały do niej dostępu. Stanęła, przy­glądając się z niesmakiem dzieciom pałaszującym kanapki.

zamierzając zaproponować jej herbatę. Fanny, śmiejąc się, rozmawiała z Rossem i na widok Amandy szeroko otworzyła oczy. Natychmiast rozpoznała ją po opisie Emmy i bystro spojrzała na Rossa, który właśnie podniósł się na powitanie nowego gościa.

- Czy możesz zaraz przyjść do Queen's Daumaury?
- zwróciła się do niego bez wstępów Amanda, ignorując
pozostałych. - Próbowałam telefonować, ale telefon
jest zepsuty.


CICHA PRZYSTAŃ

141


I nagle Emma pojęła wszystko. W jednej bolesnej sekundzie rozjaśniło się jej w głowie. Leon Daumaury nie był ojcem męża Judith - był ojcem Judith i Rossa. Ross zostanie po nim właścicielem Queen's Daumaury.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Tyle zagadek, które były dla niej nie do rozwiązania, znalazło prostą odpowiedź. Ross, jako dziedzic Queen's Daumaury, musiał być nie lada partią dla ambitnych, młodych panien i jego opowieść o dziewczynie, która usiłowała szantażem zmusić go do małżeństwa, nabrała głębszego znaczenia. Nic dziwnego, że panienka zdecydowała się nawet na tak desperacki krok, chociaż bez wątpienia wstrętny i niegodziwy, jeżeli uciekała jej niepowtarzalna szansa życiowa.

Emma mogła wyobrazić sobie, jak Ross, zraniony do żywego i wściekły po kłótni z nie dającym mu wiary ojcem, opuszcza dom, by zamieszkać samotnie. Musiał jednak być niezwykle związany uczuciowo z ojcem, jeżeli osiedlił się tutaj, w pobliżu. Przecież mógł wynieść się na drugi koniec świata, jego wolny zawód pozwalał mu na to. Praca czekała na niego wszędzie. Jednak wolał zostać w pobliskiej wsi, a to mówiło bardzo dużo o jego niewątpliwej trosce o ojca i o Queen's Daumaury.

No i sam Leon Daumaury wcale nie był taki nieczuły w stosunku do Rossa, jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Odwiedzał Rossa lub posyłał po niego od czasu do czasu i chociaż zawsze rozstawali się z awanturą, to niezaprzeczalnie zależało im na sobie i darzyli się wzajemnym uczuciem.

Zachowanie Amandy także stało się zrozumiałe, to jej nieustępliwe nachodzenie Rossa, jej dwuznaczne uwagi...


CICHA PRZYSTAŃ 143

Nic dziwnego, że Ross się wahał, pomimo oczywis­tego pociągu do Amandy. Prawdopodobnie pode­jrzewał ją o bardziej przyziemne motywy, nie tylko o bezinteresowną sympatię. Jego przykre doświadczenia z młodymi kobietami bez skrupułów wyczuliły go na takie zachowanie i nauczyły starannie unikać wszelkich podobnych pułapek.

Ross z Amandą opuścili dom w pośpiechu, bez żadnych wyjaśnień, pozostawiając Emmę spoglądającą w najbliższą przyszłość z przygnębiającym uczuciem pustki.

Fanny poszła za nią do kuchni aż kipiąc z ciekawo­ści, ale Emma nie miała najmniejszej ochoty do zwierzeń.

- Powinniśmy już ruszać - taktownie zauważył Guy.
Fanny zamierzała gorąco zaprotestować, ale nie

wyrzekła słowa pod jego stanowczym spojrzeniem.

Fanny ucałowała ją i dzieci. Tracy była bledziutka i niezwykle milcząca. Pomachała razem z innymi odjeżdżającym gościom, ale Emma zauważyła, że jest nieszczęśliwa. Przyklękła przed nią i objęła czole.

144

CICHA PRZYSTAŃ


- No tak, ale też bardzo dzielny - przypomniała
Emma. - I ma bardzo dobrego lekarza. - Była
przekonana, że ktoś tak bogaty jak Leon Daumaury
może sobie pozwolić na najlepszą opiekę lekarską.

Wiadomości o jego chorobie znalazły się już w wieczornym dzienniku telewizyjnym. Fortuna Daumaurych była ogromna i giełda natychmiast zareagowała spadkiem cen akcji. Jakakolwiek zmiana na stanowisku zarządzającego jego licznymi przed­siębiorstwami od razu przyprawiała właścicieli papie­rów wartościowych o ból głowy.

Ross nie zjawił się wieczorem. Zjawiła się za to ekipa naprawiająca telefony, która znalazła jakieś uszkodzenie na zewnątrz. Naprawili je błyskawicznie i telefon się rozdzwonił. Przyjaciele Rossa bombar­dowali ją pytaniami o stan zdrowia starszego pana i Emmę zmęczyło do cna tłumaczenie się ze swej niewiedzy.

Wieczorem wpadła też pani Pat, zostawiając zajazd na głowie Edie, by ostrzec Emmę przed dziennikarzami, którzy zrobili sobie w zajeździe kwaterę główną.

CICHA PRZYSTAŃ 145

znalezienia się tutaj - gorąco zaprzeczyła Emma.

- Wzięłam Rossa za takiego tam poczciwego wiejskiego
weterynarza. A on okazał się synem multimilionera,
który lada moment może odziedziczyć całą tę niewyob­
rażalną fortunę. Ross jest takim samym poczciwcem,
jak król angielski.

- Nawet król angielski może się okazać poczciwcem,
gdy poznasz go wystarczająco dobrze - zażartowała
pani Pat. Obrzuciła Emmę bystrym spojrzeniem.

- Wygląda na to, że jesteś zawiedziona wieścią o jego
możliwym rychłym dziedzictwie.

Kiedy wreszcie sobie poszła, Emma zabrała się do sprzątania domu z obsesyjną starannością, charak­terystyczną dla osób, które chcą pracą zabić nurtujący je niepokój. Kiedy w końcu miała zamiar iść do łóżka, zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę nie­chętnie, przypominając sobie ostrzeżenie pani Pat, ale był to Ross.

146

CICHA PRZYSTAŃ


Znowu zapadła cisza.

- zauważył. - Bardzo cię przepraszam, ale miałem
swoje powody.

Pół godziny później elegancka limuzyna Daumau-rych przywiozła Judith. Emma usłyszała samochód i wybiegła na spotkanie.

- Jadłaś coś?

- Więcej niż mogłam! - roześmiała się Judith.


CICHA PRZYSTAŃ 147

- Nie masz pojęcia, co się działo w domu... służba nie
miała nic innego do roboty oprócz szykowania mnóst­
wa potraw i nieustannego krążenia z nimi, tak jakby
karmienie nas dawało ulgę i zapobiegało pogrążeniu się
w rozpaczy. Bo widzisz, oni są bardzo do staruszka
przywiązani.

Emma z uśmiechem pomyślała, jak łatwo Leon Daumaury wzbudza sympatię. Czasami wyglądał na tak zmęczonego i zagubionego. Cały jego majątek nie mógł uchronić go od przejmującej samotności.

Judith padła na fotel przed kominkiem i wyciągnęła stopy w stronę ognia, zrzuciwszy uprzednio pantofle.

- stwierdziła Emma z goryczą.

- Co...? - Judith z zastanowieniem wpatrywała się
w nią szeroko otwartymi oczami. Na jej ustach pojawił
się z wolna serdeczny uśmiech. - Podobasz mi się,
Emmo. A przy okazji, tatusiowi też bardzo się
spodobałaś, sam mi to dzisiaj powiedział. Zapowiedział
też Rossowi, że jeżeli się z tobą ożeni, to mu nie
zostawi złamanego grosza.

Emma oblała się szkarłatem, później zbladła, tracąc zupełnie dech. W końcu jęknęła słabo.


148

CICHA PRZYSTAŃ


- zachichotała Judith. - Amandy to nie zachwyciło.

- chyba będę musiała kupić ci białą laskę i psa
przewodnika. Jesteś zupełnie ślepa. Idę do łóżka.
Dobranoc. - Wstała i ruszyła na górę.

Emma patrzyła w ślad za nią pełna niewiary i zakłopotania. Na litość boską, co ona miała na myśli?

Poprawiła ogień na kominku, przykrywając go popiołem, aby jak najdłużej przetrwał i ogrzewał pokój. Ranki bywały już dosyć chłodne i przyjemnie było wejść do ciepłego pokoju. Jesień stała za progiem.

Potem weszła na górę, aby się w końcu położyć. Czuła się przygnębiona i bardzo znużona. Kiedy już ułożyła się wygodnie, do jej uszu dobiegł jakiś hałas z dołu. Niewątpliwie ktoś chodził po mieszkaniu.


CICHA PRZYSTAŃ 149

Wyślizgnęła się z pokoju i bezszelestnie, na palcach pokonała schody. Pod kuchennymi drzwiami widniała smuga światła. Schwyciła pogrzebacz leżący obok kominka, ostrożnie zbliżyła się do drzwi kuchennych, zatrzymała się, biorąc głęboki oddech, po czym gwałtownie otworzyła szeroko drzwi i wpadła do kuchni, dzierżąc pogrzebacz wysoko, gotowa do zadania ciosu.

Ross stał przy kuchence, smażąc jajka. Odwrócił się błyskawicznie, spojrzał i wybuchnął śmiechem.

Ogarnęła ją niewysłowiona wściekłość na tę do­prowadzającą ją do szału pewność siebie, która pozwalała mu na takie niedbałe stwierdzenia.


150

CICHA PRZYSTAŃ


- Doprawdy? - Jej głos trząsł się z oburzenia.

Skończył smażenie, wyłożył jedzenie na talerz i wsadził do piekarnika, żeby utrzymać w cieple. Potem odwrócił się i zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.

- Judith wszystko mi opowiedziała o twojej sprzecz­
ce z ojcem! - natarła na niego z impetem. - Nigdy by
ci nie przyszło do głowy ożenić się ze mną, dopóki nie
zapowiedział, że nie wyrazi na to zgody. I wtedy
natychmiast, z typowym dla ciebie uporem, powziąłeś
postanowienie i upierałeś się przy nim po to tylko, by
go rozdrażnić.

Ross chwycił ją za ramiona i przyciągnął bliżej, jego oczy uśmiechały się do niej.

CICHA PRZYSTAŃ 151

- Rozprawiasz o tym małżeństwie, jakby to był
niepodważalny fakt, a chyba jednocześnie zdajesz
sobie sprawę, że ty i ja nie mamy ze sobą wiele
wspólnego. Nigdy nie byliśmy w sytuacji, która
ewentualnie usprawiedliwiałaby myśl o małżeństwie.

Instynktownie cofnęła się o krok, ale jego ręce były zbyt silne, przytrzymały ją mocno, gdy schylił głowę. Tym razem jego pocałunek był delikatniejszy, ale równie podniecający. Nie mogła mu się długo opierać i odpowiedziała z pasją, zarzucając mu ramiona na szyję i zatapiając palce we włosach.

Kiedy w końcu oderwał się od niej, oboje lekko drżeli.

- A co będzie z Amandą?

Wybuchnął śmiechem, poczuła, jak ten śmiech wstrząsa jego klatką piersiową.

- Och, Amanda... - mruknął. - Chyba nie myślałaś
poważnie, że dam się nabrać na te jej wzruszająco
stare numery? Pamiętaj, że znam ją od lat. Jest
daleką, ubogą krewną, która zamieszkała z nami, gdy
jej rodzinę spotkało nieszczęście. Znam ją aż za
dobrze! Zawsze wykorzystywała każdą sytuację, aby
się dobrze ustawić. Jest złośliwa, bez skrupułów,


152

CICHA PRZYSTAŃ


ambitna oraz ma mnóstwo innych wad. Mój ojciec trzymał ją przy sobie, by pełniła rolę dekoracyjnej pani domu. Drogo opłacał jej usługi. Musiał płacić rachunki za wszystko - stroje, biżuterię, każdą zachciankę.

- potwierdził. - Przyjemnie było na nią patrzeć.

-■ Jednak musiałeś być do niej kiedyś przywiązany

- wyznała z bólem. - Wyczuwałam to, tę więź, która
was łączyła.

-* Znam ją od lat. - Wzruszył ramionami. - Za­wsze była pięknym wampirem, gotowa wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. Byłem niezwykle ostrożny wobec niej, afe jednocześnie podziwiałem jej urodę.

CICHA PRZYSTAŃ 153

i już każda dziewczyna leży mu u stóp? - Patrzyła na niego odpychająco. - No to pomyliłeś się.

- O czym ty gadasz, u licha?! Co cię opętało?

- Przyciągnął ją bliżej i zamknął w ramionach jak
w klatce, kiedy próbowała się uwolnić.

- Jego twarz rozjaśniła się. - Ale ja wtedy myślałem,
że wracasz do Guya. Szalałem. Miałem ochotę
udusić cię gołymi rękami. Kiedy oznajmiłem, że
znam twoje uczucia do mnie, byłem przekonany,
że mnie nienawidzisz. Sądziłem, że już nie mam
żadnych szans...

- powiedziała, że straciłaś dla mnie głowę jak
pensjonarka, tylko tyle! Chciała zakpić szyderczo, ale
to właśnie dodało mi skrzydeł!

- Przyznaj się szczerze, Emmo. Kochasz mnie?

- Ja jeszcze nie usłyszałam z twoich ust tych słów

- wytknęła mu.

- Co takiego? - Zmieszał się. - Ale przecież wiesz,


154

CICHA PRZYSTAŃ


że cię kocham... Wyznałem ci to już na dwadzieścia różnych sposobów.

- Powiedz to jeszcze raz, tak po prostu - szepnęła,
serce jej biło jak dzwon. - Jestem zwykłą, prostą
dziewczyną. Lubię staromodne wyznania wypowie­
dziane w staromodny sposób. Ot, tak... Kocham
cię...

Powiedział to głębokim, drżącym głosem, a ona powtórzyła po nim i zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Ross, tak bardzo cię kocham.

Na jakiś czas zapanowała wymowna cisza, po czym Ross niechętnie oderwał usta od jej warg.

CICHA PRZYSTAŃ

155


małżeństwo Judith, w tym domu zawsze będzie pełno dzieci... najpierw jej, a potem naszych...

- Nie należę do zbyt cierpliwych mężczyzn. Pragnę
cię tak bardzo, że nie mogę się doczekać. I tak
czekałem już piekielnie długo. Straciłem właściwie
nadzieję na znalezienie takiej dziewczyny jak ty -v takiej,
której nie zależałoby na moich pieniądzach, która
pokochałaby mnie dla mnie samego. Dlatego tak
bardzo starałem się przeszkodzić ci w odkryciu, kim
jestem. Sądzę, że pokochałem cię od pierwszego
wejrzenia. Bałbym się spojrzeć ci w twarz, gdybyś
dowiedziała się, kto jest moim ojcem. Bałem się, że ta
wiadomość zmieniłaby wszystko między nami. Ale to
tylko z początku. Bardzo szybko przekonafem się, że
moje pieniądze wcale nie będą dla ciebie najważniejsze.
Że raczej odepchną cię ode mnie niż przyciągną, jak
te inne łowczynie majątku.

- Udawała rozczarowaną i urażoną.

- Nie bądź bezczelna! Masz mnóstwo zalet...

- Uszczypnął ją w policzek.

.- Mmmm, to cudownie - szepnęła. - Opowiadaj dalej...


156 CICHA PRZYSTAŃ

I Emma uniosła twarz, gotowa na nowe pocałunki, tuląc się do niego namiętnie.

- Mamy przed sobą całe życie na rozmowy - od­powiedział. - A teraz jedyne, czego pragnę, to całować cię.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lamb Charlotte Cicha przystan
053 Lamb Charlotte Cicha przystan
Charlotte Lamb Cicha przystań
Cicha przystań Lamb Charlotte
169 Lamb Charlotte Zabawa w chowanego
Lamb Charlotte Zabawa w chowanego
Lamb Charlotte Trudna milosc
Lamb Charlotte Zabawa w chowanego
285 Lamb Charlotte Zgubne namiętności 03 Mroczne dziedzictwo
0285 Lamb Charlotte Mroczne dziedzictwo
Lamb Charlotte Mroczne dziedzictwo
LAMB CHARLOTTE Trudna miłość
0198 Lamb Charlotte Odzyskana namiętność
514 Lamb Charlotte Strategia uwodzenia
0299 Lamb Charlote Pamiętasz mnie
Lamb Charlotte Pamietasz mnie

więcej podobnych podstron