Charlotte Lamb
Odzyskana namiętność
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Marcowy poranek powitał mieszkańców miasta deszczem i chłodem. W
tym samym czasie jednak, gdy Patrick Ogilvie szedł mostem do centrum Yorku,
zza chmur wyjrzało słońce, a w powietrzu nagle zapachniało wiosną. Zamierzał
właśnie wejść do biura Laury, kiedy zorientował się, iż słodki zapach, który
towarzyszył mu od kilku chwil, dochodzi z kwiaciarni po drugiej stronie ulicy.
Niewiele myśląc podbiegł do sprzedawczyni i kupił od niej całe naręcze
kwiatów: delikatne białe narcyzy i duże złociste żonkile, a także
ciemnoniebieskie hiacynty o tak intensywnej woni, że kiedy wszedł z nimi do
holu, recepcjonistka aż westchnęła.
- Jakie piękne! Teraz już wiem, że mamy wiosnę. Z ujmującym
uśmiechem wręczył jej kilka sztuk.
Kobieta zarumieniła się i wyjąkała:
- Ależ ja... nie miałam zamiaru się dopraszać...
Patrick, który nie spodziewał się takiej reakcji, uśmiechnął się w duchu.
Bądź co bądź ciemnowłosa Julia Wood nie była już młodziutką dziewczyną.
Była poważną, dojrzałą, przyjemnie zaokrągloną kobietą po trzydziestce.
Niedawno powróciła do pracy po kilku latach przerwy. Jej mąż zmarł w
młodym wieku na atak serca, pozostawiając ją z dwojgiem niedużych dzieci. Na
początku była bardzo nieśmiała i nerwowa, ale z miesiąca na miesiąc
odzyskiwała wiarę w siebie, co Patrick obserwował z niekłamaną
przyjemnością.
- Przecież wiem, Julio - odpowiedział śmiejąc się. - Mam ich mnóstwo.
Proszę wziąć jeszcze kilka i nie zapomnieć wstawić je do wody, zanim zwiędną.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że panna Grainger się nie obrazi. Czyżby miała
dziś urodziny?
- Skądże. Jej urodziny są w lipcu. Kupiłem kwiaty, bo są oznaką
prawdziwej wiosny, a zima była w tym roku taka długa. I proszę się nie
R S
- 2 -
martwić. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu. Zresztą, szczerze
mówiąc, na pani biurku zawsze stać powinny jakieś kwiaty. Dobrze by się tu
prezentowały. Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślałem.
Julia uśmiechnęła się do niego szeroko.
- To świetny pomysł. Od razu poprawił mi się humor. Jeszcze raz
dziękuję.
- Nie ma za co. Muszę jej o tym napomknąć. Klientom byłoby
przyjemnie.
Odszedł w stronę windy odprowadzany rozmarzonym spojrzeniem Julii.
Tak bardzo przypominał jej w tej chwili zmarłego męża. Szybki uśmiech, miły
gest, emanujące zeń ciepło. John także posiadał te wszystkie cechy. To one
czyniły ich życie takim szczęśliwym. Wprawdzie nie był tak przystojny jak
Patrick Ogilvie, ale nigdy jej to nie przeszkadzało. Podobał jej się taki, jaki był.
Niebieskooki, uśmiechnięty. Pamiętała jego niesforne brązowe włosy, szerokie
ramiona i sposób w jaki...
Gwałtownie odsunęła krzesło i wstała, chowając twarz w pęku kwiatów.
- Fred, zwróć, proszę przez chwilę uwagę na moje biurko, muszę wstawić
kwiaty do wody - powiedziała i uciekła do łazienki, zanim pojawiły się pierwsze
łzy.
Sekretarka Laury, Anne, stukała pilnie na maszynie, ale na widok Patricka
natychmiast przerwała i obdarzyła go promiennym uśmiechem. Kobiety zawsze
tak na niego reagowały. Był do tego przyzwyczajony. Niemalże tego oczekiwał.
- Dzień dobry, Anne. Jak się miewasz? - Nie było to tylko zdawkowe
pytanie. Naprawdę lubił ludzi i był szczęśliwy, jeśli dobrze im się wiodło.
- Dziękuję, świetnie. A ty?
- Ja również. Jest ktoś u niej? - spytał, patrząc na drzwi do gabinetu
Laury.
Anne pokręciła głową.
R S
- 3 -
- Nie, ale na razie nie wchodź. Rozmawia przez telefon i prosiła, żeby jej
nie przeszkadzać.
Patrick wesoło wzruszył ramionami i przysiadł na rogu jej biurka.
- Bardzo ładnie dziś wyglądasz. To nowa sukienka? - spytał, przyglądając
jej się uważnie. - Świetnie ci w tym kolorze. Powinnaś go częściej nosić.
- Dziękuję. - Było to dla niego takie typowe. Nic nie uchodziło jego
uwagi. Spojrzała na niego spod rzęs i westchnęła w duchu. Jaka szkoda, że jest
zakochany w Laurze Grainger!
Podkochiwała się w Patricku Ogilvie od pierwszego dnia, kiedy pojawił
się w tym biurze. Wiedziała jednak, że przy Laurze Grainger nie ma żadnych
szans. Mając Laurę żaden mężczyzna nie oglądał się za inną kobietą. Na widok
jasnowłosej Laury Grainger wszystkim zapierało dech w piersiach. Była nie
tylko piękna, ale i inteligentna. A także szalenie sprytna i pomysłowa.
Kombinacja tych cech czyniła ją niezwykle sprawną w działaniu. Dzięki temu
jej firma, działająca na polu public relations, rozwijała się wprost wyśmienicie.
Jednak Anne nie zazdrościła swojej szefowej sukcesów w pracy. Wiedziała, że
nie ma do tego głowy. Zazdrościła jej natomiast, i to bardzo, przyjaciela.
Anne zawsze miała słabość do wysokich mężczyzn, a Patrick miał dobrze
ponad metr osiemdziesiąt, ani grama zbędnego tłuszczu, gładkie ciemnobrązowe
włosy i urok, któremu żadna kobieta nie potrafiła się oprzeć.
Prawda była taka, że niemal wszystkie panie w biurowcu szalały na jego
punkcie. Myliłby się jednak każdy sądząc, iż Patrick stał się przez to zepsuty i
zarozumiały. Niepojęte, ale prawdziwe. Był niezwykle serdeczny i miły, ciepły i
uważający. Kiedy tylko Laura była zajęta, robił za nią zakupy. Czasami nawet
sprzątał jej mieszkanie, a dość często gotował posiłki. Nie było takiej rzeczy,
której by dla niej nie zrobił.
Anne lubiła swoją szefową, ale czasami bujała w obłokach wyobrażając
sobie, że Laura Grainger nie istnieje. Może wtedy Patrick zwróciłby na nią
uwagę?
R S
- 4 -
Nieomal podskoczyła, słysząc sygnał na biurku. Szybko wcisnęła guzik
na konsolecie.
- Tak, słucham?
- Anne, skończyłam rozmowę, są jakieś wiadomości?
- Nie, ale...
- Ciekawe - Laura nie dała jej dokończyć - dlaczego Barry jeszcze się nie
odezwał? Ach, zanim zapomnę. We wtorek muszę się zobaczyć z panem Eyre.
Godzina dziesiąta. Spotkamy się tutaj. Prawdopodobnie potrwa to aż do obiadu.
Sprawdź; jeśli mam w tym czasie coś w planie, przesuń to na inny termin.
- Oczywiście, Lauro - odparła Anne, notując szybko polecenia w notesie.
- Przyszedł Patrick - zdążyła wtrącić.
- Poproś go, by wszedł, a potem połącz mnie z agencją Barry'ego
Courtleya, dobrze? - Głos Laury był rzeczowy i konkretny, tak jakby informacja
o obecności Patricka nie obchodziła jej w najmniejszym stopniu. Anne zupełnie
nie mogła tego pojąć. Na samą myśl o nim jej serce stawało dęba.
Obserwowała go, jak niemal wbiegł do pokoju Laury. Nawet się nie
obejrzał. Westchnęła cichutko i odebrała dzwoniący telefon.
- Agencja Reklamowa Dudley i Grainger - rzuciła w słuchawkę. - Pan
Dale? Oczywiście. Zaraz sprawdzę, czy panna Grainger nie jest zajęta.
Patrick zmierzał właśnie w stronę biurka Laury, gdy zadzwonił telefon.
Laura machinalnie podniosła słuchawkę. Jednocześnie uśmiechnęła się do
Patricka i szepnęła „cześć", zanim głośno spytała:
- Kto? Pan Dale? Tak, proszę połączyć. Witam pana, panie Dale, ma pan
dla mnie coś ciekawego?
Patrick rozłożył ręce pozwalając, by kwiaty rozsypały się po całym
biurku. Ciepło, panujące w pomieszczeniach z centralnym ogrzewaniem,
powodowało, że pachniały jeszcze intensywniej i ich zapach wypełnił
natychmiast cały pokój.
Laura roześmiała się bezgłośnie i przesłała mu ustami pocałunek.
R S
- 5 -
- Tak, ma pan rację - powiedziała do swego rozmówcy.
Patrick obszedł biurko, biorąc jednocześnie jednego narcyza do ręki.
Stanął za jej plecami i zaczął delikatnie głaskać jej policzek płatkami kwiatu.
Laura z trudem powstrzymała chichot.
- Przestań! To łaskocze! - szepnęła, zasłaniając na chwilę dłonią muszlę
mikrofonu. - Nie - powiedziała już do słuchawki - nie miałam jeszcze czasu,
żeby przyjrzeć się przysłanym przez pana materiałom, panie Dale. Ostatnio
byłam bardzo zajęta. Zrobię to dziś wieczorem.
Patrick ponownie musnął jej policzek narcyzem i zsunął go po szyi w dół,
aż do piersi. Jego oddech uległ gwałtownemu przyspieszeniu. Nie przerywając
rozmowy, Laura wyjęła mu kwiat z dłoni.
- Tak, to dokładnie to, czego szukam! Kiedy będę mogła go obejrzeć?
Patrick westchnął i przysiadł na rogu biurka, przyglądając się Laurze z
uwielbieniem. Złociste włosy lśniły w promieniach wiosennego słońca, a burza
loków obramowywała piękną, delikatną twarz. Czasami zastanawiał się, czy
kiedykolwiek zobaczy w jej oczach takie samo uwielbienie, jakim on ją darzył.
- Dziś po południu? - powtórzyła Laura marszcząc brwi. Doskonale
zdawała sobie sprawę ze sposobu, w jaki Patrick na nią patrzył. Znała go też
wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że jest urażony. Ona zaś nie lubiła sprawiać
mu przykrości. - Niestety, obawiam się, że to niemożliwe. Pasuje mi natomiast
każdy inny termin w ciągu weekendu. Jutro? Proszę bardzo. W takim razie o
jedenastej w pańskim biurze. Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do Patricka.
- To był Dale, pośrednik w handlu nieruchomościami. Mówi, że na rynku
pojawiło się coś nowego. Twierdzi, że może nas to zainteresować. Będziesz
mógł pojechać ze mną w sobotę rano? Obejrzymy posiadłość, a potem
pojedziemy gdzieś na obiad.
- Niezła myśl - zgodził się Patrick, rozchmurzając się natychmiast. -
Gdzie to jest? Daleko od Yorku?
R S
- 6 -
- Chyba tak. W dodatku z dala od głównych szlaków. Z tego powodu
mamy się spotkać z Dale'em w jego biurze w Malton. Pojedzie z nami, by
pokazać nam drogę i sam domek. Mówi, że z Malton trzeba cofnąć się nieco w
stronę Yorku, skręcić w drogę wiodącą do Castle Howard, minąć Castle Howard
i jechać jeszcze jakieś dziesięć kilometrów dalej. Dom, o którym mowa, to mały
dworek; stoi nieco na uboczu. Kiedyś była tam niewielka osada. Do najbliższej
wioski jest kilka kilometrów. Ale Dale twierdzi, że po drugiej stronie pola jest
jakieś gospodarstwo rolne.
Patrick nie potrafił ukryć wątpliwości.
- Jesteś pewna, że chcesz mieszkać na takim odludziu? Skąd wiesz, czy
prowadzi tam w ogóle jakaś droga? A może dom stoi w szczerym polu? Nie
chciałbym przemierzać codziennie autem dziesiątków kilometrów po to tylko,
by zaopatrzyć się w chleb i mleko.
- Jeśli ta farma jest naprawdę tak blisko, to z pewnością będziemy mogli
się tam zaopatrywać przynajmniej w świeże mleko i jaja.
- A co Dale mówił na temat ceny?
- Jest nieco niższa od górnej granicy, jaką wyznaczyliśmy! - oznajmiła
Laura z triumfem.
- Coś takiego! - mruknął Patrick, nie wierząc własnym uszom. -
Wszystkie dotychczasowe propozycje Dale'a znacznie ją przekraczały.
- No właśnie. Ale wiesz, nie cieszmy się lepiej zawczasu. Już tyle razy
byliśmy zawiedzeni. - Dopiero teraz jej wzrok spoczął na obsypanym kwieciem
biurku. Odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się głośno. - No wiesz, ty
naprawdę chyba zwariowałeś. Kto to słyszał, kupować tyle kwiatów? I co ja
teraz z nimi pocznę? - Pochyliła się, by rozkoszować się ich zapachem. -
Mmm... pachną bosko. Trzeba przyznać, że zawsze potrafisz coś wymyślić.
Uwielbiam twoje pomysły!
- Pal sześć moje pomysły. A co ze mną? To mnie powinnaś uwielbiać!
R S
- 7 -
- Przecież wiesz, nie muszę ci tego mówić - odrzekła Laura, spoglądając
na niego swymi zielonymi oczyma.
Odgarnął jej włosy z twarzy.
- Szaleję za tobą - szepnął, namiętnie całując jej usta i przyciskając ją
coraz mocniej do siebie.
Laura oddała mu pocałunek, ujmując jego twarz w dłonie, ale gdy tylko
pieszczoty stały się zbyt natarczywe, odsunęła się od niego zarumieniona.
- Nie tutaj, Patricku, nie w biurze. Wyobrażasz sobie, jak bym się czuła,
gdyby wszedł tu teraz jakiś klient?
- Wiem... przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie. No dobrze. Wobec
tego może pójdziemy wreszcie coś zjeść?
- Tak mi przykro, kochanie, ale... - Laura zrobiła przepraszającą minę.
- No wiesz, przecież byliśmy umówieni... Zarezerwowałem miejsca w
Apollo!
- Wiem i naprawdę mi przykro, ale po prostu nie starcza mi na wszystko
czasu. Muszę zadzwonić do agencji i ustalić na przyszły tydzień termin zdjęć
dla dziewcząt. Później muszę porozmawiać z fotografem. Byłam dziś taka
zajęta. Posłuchaj. A może odwołamy rezerwację i każemy sobie przysłać coś na
górę? Jakieś kanapki, owoce i kawę? - Mówiąc to pocałowała go w czubek nosa
i przytuliła się do niego. - I usiądę ci na kolanach, co ty na to?
- No tak. Przekupstwo i korupcja, ot co! - odparł Patrick wesoło,
rozluźniając się nieco. - Brzmi nieźle, choć jest coś, co jeszcze bardziej by mi
się podobało.
- Czy ty naprawdę nie potrafisz myśleć o niczym innym? - spytała Laura z
udaną naganą w głosie.
- A czy ty kiedykolwiek o tym myślisz? - odwrócił pytanie Patrick
najzupełniej poważnie. Zapadła niezręczna cisza. Laura popatrzyła na niego
niepewnie.
R S
- 8 -
- No wiesz! Przecież cię kocham! Po prostu... ja jestem... chyba inaczej
skonstruowana psychicznie niż ty. Seks nie jest treścią całego mojego życia. Nie
myślę o tym przez cały czas, tak jak ty.
- Za to ja, gdy tylko cię widzę, nie myślę o niczym innym - zauważył
Patrick cierpko.
- Przepraszam, kochanie, jeśli cię uraziłam...
W tej samej chwili odezwał się brzęczyk na biurku.
- Mam agencję na linii - odezwała się Anne, a Laura z trudem
powstrzymała westchnienie ulgi.
- Dobrze. Połącz mnie z nimi, a potem zejdź, proszę, na dół do baru i
przynieś nam kilka kanapek, trochę owoców i parę puszek mrożonej
dietetycznej coli. Potem sama możesz iść na obiad.
Patrick słuchał i przyglądał się jej w milczeniu. Czasami był zazdrosny o
jej pracę, o firmę. Chwilami ogarniał go wręcz paniczny lęk, czuł, że praca
znaczy dla niej więcej niż on sam. Dla niego praca również była istotna, ale
Laura była dziesięć razy ważniejsza. Odkąd ją poznał, inne sprawy tak
naprawdę przestały się liczyć. Chciał, żeby i ona czuła podobnie, ale w głębi
duszy wiedział, że tak nie jest. Zakrawało to zresztą na ironię! Przecież do tej
pory to on, Patrick Ogilvie, zdobywał i rzucał kobiety, kiedy chciał, czyniąc z
nich niemal niewolnice.
Miał dwadzieścia dziewięć lat i póki nie poznał Laury, wiódł wspaniałe
życie, stale otoczony wianuszkiem szybko zmieniających się pięknych
dziewcząt.
Lubił je wszystkie, ale nigdy się w żadnej nie zakochał. Kiedy wreszcie
spotkał odpowiednią partnerkę, nie mógł pojąć, dlaczego musiał trafić akurat na
kogoś tak opanowanego i chłodnego jak Laura. Czasami odnosił wrażenie, iż
Laura traktuje go bardziej jak brata niż jak kochanka. Potrafiła wprawdzie być
uwodzicielska i kochająca, ale nigdy nie dostrzegł w jej oczach takiej
namiętności, jaką pragnął zobaczyć.
R S
- 9 -
Miał nadzieję, iż uda im się wkrótce ustalić wreszcie datę ślubu. Poczułby
się wtedy nieco pewniej. Wciąż dławił go lęk, że Laura może poznać innego
mężczyznę.
Następnego dnia Patrick obudził się późno z wszystkimi symptomami
przeziębienia. Miał dreszcze, bolało go gardło i głowa. Zrezygnował ze
śniadania, zażył jedynie aspirynę i zadzwonił do Laury.
- Ach, ty moje biedactwo - powiedziała pełnym współczucia głosem. -
Mam przyjechać do ciebie?
- Lepiej nie - wychrypiał. - Nie chcę, żebyś i ty złapała bakcyla. Ale to
oznacza, że nie będę mógł pojechać obejrzeć dom.
- Nie martw się. Pojadę sama i wszystko ci później opowiem. A może
chcesz, żebym zajrzała do ciebie po powrocie i potrzymała cię za rączkę?
Patrick przejmująco zakaszlał.
- Bardzo bym tego pragnął, ale prawdopodobnie prześpię cały dzień. Już
teraz oczy same mi się zamykają.
- To najlepsza rzecz jaką możesz zrobić - przyznała Laura. - Uważaj na
siebie, pij dużo płynów i trzymaj się ciepło.
Posłała mu jeszcze całusa, odłożyła słuchawkę i z żalem wyjrzała przez
okno. Pogoda była wręcz cudowna. Na niebie nie było ani jednej chmurki.
Zapowiadał się piękny dzień. Tak bardzo się cieszyła na wspólną przejażdżkę!
No cóż, pojedzie sama. Zawsze lepiej spędzić taki dzień na wsi niż w biurze!
Laura zajmowała niewielkie mieszkanie na piątym piętrze nowoczesnego
bloku o kilka minut drogi od York Castle. Z okna w salonie rozciągał się piękny
widok na rzekę. Okna malutkiej sypialni wychodziły co prawda na dachy
okolicznych domów, ale za to mogła podziwiać w oddali zarysy słynnej średnio-
wiecznej katedry.
Lubiła puste, nie zagracone przestrzenie z minimum niezbędnych mebli i
tak też urządzone było jej mieszkanie. Większość swoich mebli wyszukała w
antykwariatach, na aukcjach lub otrzymała w prezencie od krewnych. Laura
R S
- 10 -
chętnie otaczała się pełnymi wdzięku starymi meblami, które niegdyś sprawiały
poprzednim właścicielom tyle samo radości, co jej teraz. Na szczęście miała
dość zamożnych krewnych i większość z nich mieszkała w Yorkshire. Jej
rodzina była sobie bardzo bliska. Zresztą dosyć często się z nimi widywała. Z
rodzicami, którzy mieszkali w małej miejscowości osiemdziesiąt kilometrów od
Yorku, z zamężną siostrą mieszkającą w Harrowgate czy też z jednymi lub
drugimi dziadkami. Czasami oni przyjeżdżali do niej do Yorku; szczególnie
rodzice, którzy kochali wizyty u córki.
Laura zawsze gościła ich u siebie, odstępując im swoją sypialnię, a sama
spała na rozkładanej kanapie w salonie. Zabierała ich wtedy do restauracji, do
teatru lub do kina. Cieszyła ją ich radość i fakt, że tak dobrze się bawią.
Wiedziała też, że z równie wielką przyjemnością powracają do własnego domu i
miasteczka, w którym spędzili całe życie.
Laura bardzo tęskniła za życiem na wsi i za wrzosowiskami, które
rozpościerały się wokół jej rodzinnego domu. Dlatego też, gdy jakiś rok temu
odziedziczyła po zmarłym wujku większą sumę pieniędzy, postanowiła kupić w
okolicach Yorku mały domek, w którym mogłaby spędzać weekendy. Oczy-
wiście, zdawała sobie sprawę, że będzie ją otaczał nieco odmienny krajobraz,
nie tak dziki jak ten, w którym sama się wychowała. Chciała jednak budząc się
słyszeć świergot ptaków, uciec od wiecznego smrodu i hałasu miasta, w
niedzielne poranki zaś ruszyć na spacer przez pola i lasy.
Po zaręczynach Patrick był zachwycony jej planami. Był zmęczony
życiem w mieście. Jako artysta grafik pracował głównie w domu, na umowy-
zlecenia i nie musiał codziennie bywać w Yorku. Bez najmniejszego problemu
mógłby mieszkać na stałe poza miastem. W przeciwieństwie do Laury chciał
nawet sprzedać swoje mieszkanie. Laura postanowiła bowiem zatrzymać swój
apartament. Dużo wygodniej było jej spędzać w mieście dni robocze, a poza tym
nadal mogłaby odwiedzać ją rodzina.
R S
- 11 -
- Sam mogę zrobić wszystkie potrzebne przeróbki - zaoferował Patrick. -
Większość dekoratorów pozbawiona jest wyczucia smaku.
- Z pewnością zaoszczędzi to nam pieniędzy - odparła Laura, narażając
się na docinki, iż kieruje nią typowy dla mieszkańców Yorkshire zmysł
oszczędzania. - Nic na to nie poradzę - dopowiedziała wtedy zaczepnie. - Tak
właśnie zostałam wychowana! Umiem liczyć. A może wolałbyś żonę, która
szasta pieniędzmi?
- Pewnie, że nie - roześmiał się Patrick i dodał: - Nie mogę się już
doczekać! To dopiero będzie wspaniałe życie. W tygodniu będę zajęty swoją
pracą, a także domem i ogrodem. Przynajmniej nie będę miał czasu tęsknić za
tobą. Lecz gdy przyjedziesz, będziemy się kochać i rozmawiać. Przy kominku
lub w ogrodzie. Będzie wspaniale. Zobaczysz!
Ilekroć Laura spotykała się ze swoimi dawnymi koleżankami, zawsze
była zdegustowana mężczyznami, jakich wybrały sobie na mężów. Obojętnie,
jak atrakcyjny czy nawet miły był taki mąż, wszystkie uwikłane były w
odwieczny, bezmyślny, dyskryminacyjny układ damsko-męski, w którym mąż
zawsze wymagał, by żonka czekała na niego w domu z papuciami, obiadem i
świeżo wyprasowanymi koszulami w szafie.
Jej przyjaciółki ciągle się tylko na nich skarżyły, ale żadnej z nich nawet
nie przyszłoby do głowy, że mogłaby odejść. Laura zupełnie nie mogła tego
pojąć. Dzięki Bogu, Patrick był zupełnie inny. Był partnerem a nie paniskiem.
Do tego przystojny, uroczy i łatwy w obejściu. Miał cudowną osobowość i
Laura nigdy dotąd nie spotkała nikogo, kobiety czy mężczyzny, kto nie byłby
nim zachwycony. Jednocześnie był niesłychanie praktyczny i pracowity. Potrafił
dużo lepiej gotować niż ona, kochał porządek w domu i poświęcał temu dużo
czasu. Sam prał swoje rzeczy, prasował, potrafił przyszyć oderwany guzik.
Nagle jej wzrok spoczął na stojącym na stole zegarze. Nie zauważyła, jak
późno się zrobiło. Powinna być już dawno w drodze. Lada chwila zrobi się duży
ruch na drogach.
R S
- 12 -
Zbierając się do wyjścia przystanęła na chwilę przed lustrem w
przedpokoju. Była zadowolona z tego, co zobaczyła. Burza jasnych loków
opadała miękko na ramiona, cera była delikatna i gładka, a usta delikatnie
różowe. Uderzył ją jednak wyraz zielonych oczu. Nie bardzo wiedziała, co jest
tego powodem, ale z pewnością nie wyglądała na bezgranicznie szczęśliwą
młodą kobietę. A przecież życie obsypywało ją wszystkim, czego tylko zdołała
zapragnąć. Skąd więc brał się w niej ten niepokój?
W gruncie rzeczy wiedziała dlaczego. Patrick miał wszystko, czego
można było oczekiwać od mężczyzny, a jednak... A jednak z ręką na sercu
musiała przyznać, iż nigdy jeszcze, będąc w jego ramionach, nie czuła równie
silnej namiętności i pożądania jak to, które, o czym była przekonana, odczuwał
on.
Próbowała wmówić sobie, iż to przecież wcale nie oznacza, że go nie
kocha. Namiętność jest jednym z wielu ważnych aspektów miłości, ale przecież
nie jedynym. Skąd więc ten niepokój i niepewność, skoro nie było to takie
ważne?
Zastanawiała się, czy wina leży po jej stronie. Dlaczego nigdy nie szalała
za Patrickiem tak jak on za nią? Gdy się kochali, odczuwała oczywiście
zadowolenie ze zbliżenia, lubiła dotyk jego rąk i ust, ale nigdy jeszcze nie
straciła głowy, nie zatraciła się w grze miłosnej i to ją właśnie niepokoiło. Wie-
działa zresztą, że nie tylko ją. Kochała Patricka i nie chciała sprawiać mu
przykrości. Ale czy wystarczyło jedynie kochać go?
Gdyby tylko odważyła się porozmawiać ze swoją siostrą lub gdyby miała
jakąś bliską przyjaciółkę, której mogłaby się zwierzyć. A może była po prostu z
natury oziębła?
Być może jednak niepotrzebnie zaprząta sobie tym głowę. Może wszystko
się zmieni, gdy tylko ona i Patrick się pobiorą? Może wtedy znikną wreszcie
napięcia z okresu narzeczeństwa?
Nagle odezwał się telefon.
R S
- 13 -
- Słucham? - odpowiedziała szybko. - Mówi Laura Grainger.
- Laura, mamy poważny problem - usłyszała w słuchawce podniecony
głos Barry'ego Courtleya.
- Co się znowu stało? - spytała zaostrzając czujność. Od dawna już
zastanawiała się, po co w ogóle zadawała się z tą agencją modelek? Ciągle mieli
do czynienia z sytuacjami kryzysowymi, a ten facet był najbardziej
zdezorganizowaną istotą, jaką znała. Z pewnością mógłby się wiele nauczyć od
Patricka!
- Chodzi o zdjęcia w Castle Howard! - wysapał Barry.
- Co z nimi?
- Sesja zdjęciowa skończy się tam o jedenastej trzydzieści, a one muszą
być już o dwunastej trzydzieści w Yorku, by przygotować się do zdjęć w
Shambles, które rozpoczną się o pierwszej. Ich samochód rozkraczył się jednak
na drodze, a mnie nie udało się zdobyć innej taksówki, która by je stamtąd
zabrała. Wiesz, jak to jest w sobotę.
- Na litość boską, czy żadna z dziewcząt nie ma własnego samochodu?
Dlaczego musisz polegać na taksówkach?
- Bo tak jest na ogół bezpieczniej - mruknął Barry. - W ten sposób nie
mogą mi później wmawiać, że utkwiły w korku ulicznym albo że nie chciał im
zapalić samochód. Taksówka robi rundę, zabierając wszystkie po kolei, zawozi
tam, gdzie mają zdjęcia, a później je rozwozi. Tylko że tym razem taksówka
nawaliła na trasie, a ja nie mogę znaleźć innej.
- A co z fotografem?
- Ma tylko mały dwuosobowy mikrobusik. Sprzęt ledwie się mieści z tyłu,
a miejsce pasażera zajmuje ten jego gruby asystent. Sam bym po nie pojechał,
ale muszę być o trzeciej w Durham na ślubie mojej siostry. Jeśli chcę tam
zdążyć, muszę zaraz ruszać. Pomyślałem więc o tobie...
- Co ty powiesz? Wyobraź sobie, że ja też jestem zajęta! Mam naprawdę
parę ciekawszych rzeczy w planie, niż bawienie się w szofera twoich dziewcząt.
R S
- 14 -
- Ale przecież sama wspominałaś, że wybierasz się dziś w tamte strony i
że być może nawet wpadniesz do Castle Howard przyjrzeć się sesji zdjęciowej!
- zaprotestował Barry tonem urażonej niewinności.
Laura musiała przyznać w duchu, że miał rację. Marszcząc brwi szybko
dokonała obliczeń.
- No dobrze, wpadnę po nie. Ile ich jest? Cztery? Kto wie, może uda mi
się wtłoczyć je do mojego mini. Muszę być o jedenastej w Malton, więc
powinnam zdążyć do Castle Howard na około jedenastą trzydzieści. Będzie
trochę krucho z czasem. Muszę jeszcze obejrzeć pewien dom... Ale jeśli
wyjedziemy najpóźniej o dwunastej... no dobrze, spróbuję. Będziesz jeszcze z
nimi rozmawiał?
- Tak, mają oddzwonić.
- Powiedz im, żeby czekały na mnie przy bramie głównej o wpół do
dwunastej. Mają z sobą dużo ciuchów?
- Suknie, kosmetyki, buty... to co zwykle. Poproszę je, by upchnęły, ile się
da, do samochodu fotografa.
- No dobrze. A teraz cześć, bo jeszcze sama się spóźnię.
Mimo dużego ruchu w obie strony, udało jej się zdążyć do Malton na
czas. Gdy tylko podjechała, w drzwiach ukazał się uśmiechnięty pośrednik.
Pan Dale był niskim, pulchnym mężczyzną z Yorkshire, o twarzy koloru
dojrzałej śliwki. Uścisnął mocno jej dłoń i zrobił minę, która od biedy mogła
uchodzić za uśmiech.
- Panno Grainger, wydaje mi się, że tym razem znaleźliśmy dokładnie to,
czego pani szuka. Mała, przytulna posiadłość... oczywiście niezbędne będą
pewne prace... malowanie, naprawa części dachu... ale nic naprawdę
kosztownego. Tyle że dojazd jest dość skomplikowany. Zabierze się pani ze
mną, czy weźmie pani swój samochód?
- Pojadę własnym samochodem. Dzięki temu będę mogła od razu wrócić
do Yorku.
R S
- 15 -
Dale skinął aprobująco głową.
- Proszę więc trzymać się blisko mnie, panno Grainger. Proszę też
pamiętać, że skręcamy przy Castle Howard. - Chciał już wsiąść do samochodu,
ale Laura powstrzymała go.
- Panie Dale, po drodze, w Castle Howard, muszę zabrać kilka dziewcząt.
Zajmie nam to tylko minutkę. Mają na mnie czekać przy bramie głównej.
- Pracują tam? - spytał z zainteresowaniem.
- Nie. To modelki. Mają na terenie posiadłości sesję zdjęciową z
fotografem.
Szosa w kierunku Yorku na szczęście nie była już tak zatłoczona jak
poprzednio. Natomiast droga, prowadząca do Castle Howard, należała niegdyś
do właścicieli zamku, tyle że wybudowano ją na długo zanim zaczęły tędy
jeździć samochody. Przez prawie dziesięć kilometrów biegła prosto jak strzała
wśród zielonych pól, a ruch na niej był minimalny. Nic dziwnego więc, że kilka
minut po wpół do dwunastej podjechali pod bramę główną zamku. Laura ode-
tchnęła, widząc czekającą już na nich grupkę modelek.
- To bardzo miłe z twojej strony, że po nas przyjechałaś - oznajmiła jedna
z nich, z trudem sadowiąc się na miejscu obok kierowcy. Pozostałe chichocząc
wcisnęły się do tyłu.
Pan Dale, który zatrzymał swój samochód tuż przed wozem Laury, z
rozbawieniem przyglądał się, jak jedna za drugą znikały w jej niewielkim mini.
- A już myślałyśmy, że będziemy musiały zasuwać na piechotę. Śliczne
dzięki, Lauro.
- Nie ma za co. I tak tędy przejeżdżałam. Gotowe? No to jazda! - Laura
dała Dale'owi znak do odjazdu i ruszyła za nim.
- Barry jest takim skąpiradłem - oznajmiła ze złością czarnowłosa
modelka. - Zawsze zamawia najtańszy środek transportu. Dzięki zbiorczym
zamówieniom płaci tylko połowę ceny, ale za to przysyłają nam wyłącznie
R S
- 16 -
zdezelowane pudła, które stale się psują. Mam tego naprawdę dosyć. Gdy tylko
zwolni się miejsce, przenoszę się do innej agencji.
Pozostałe dziewczyny roześmiały się.
- Chciałybyśmy to wreszcie zobaczyć. Stale tylko się odgrażasz.
- Zobaczycie. Tym razem naprawdę to zrobię.
- Pewnie, pewnie - rozchichotały się jej koleżanki.
Zachowywały się jak dzieci, ale w gruncie rzeczy wciąż nimi przecież
były. Tylko Suzy miała skończone dwadzieścia jeden lat. Yasmine miała
dziewiętnaście, a reszta przeważnie szesnaście, siedemnaście lat.
Tymczasem Dale skręcił w wąską, kamienistą wiejską drogę, biegnącą
pomiędzy ogrodzeniami z kolczastego drutu. Najwyraźniej wiodła na jakąś
farmę. Samochód Laury nieustannie zapadał się w jakieś dziury i podskakiwał
na wybojach. Laura wolała nie myśleć, co przeżywają jej opony. Czyżby była to
jedyna droga do osady?
Nagle ujrzała cel podróży i oczy jej zabłysły. Jedno spojrzenie
wystarczyło, by wiedziała, że jest to dokładnie to, czego szukała. Dom był stary,
zbudowany z kamienia, z dachem pokrytym łupkową dachówką. Ogród otaczał
kamienny mur, a nad furtką pochylała się wiekowa jabłoń. Wokół jak okiem
sięgnąć rozciągały się pola. Była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Zatrzymała samochód tuż za wozem Dale'a i wysiadła, zatrzaskując drzwi
za sobą. Modelki wysypały się ze środka i zaczęły szeptać podniecone.
- Ach, czyż to nie śliczne? Chcesz to kupić, Lauro? - pytała Yasmine, z
trudem balansując na swych wysokich obcasach na nierównej nawierzchni.
- Czy to tu ty i Patrick zamieszkacie po ślubie? - westchnęła Suzy.
- On jest taki słodki - ciągnęła Yasmine. - Ty to masz szczęście, Lauro.
Będziemy mogły przyjść do kościoła na ślub? Tak bardzo chciałabym zobaczyć,
jak wychodzisz za mąż.
- Wyślę wam wszystkim zaproszenia - obiecała Laura, a one znów
zaczęły szczebiotać jak papużki.
R S
- 17 -
- Popatrzcie, tam na polu są krowy... całe czarno-białe! Muu, muu, no
chodź tu, krasulo. Spójrz, jak na nas patrzą. A jakie mają wielkie łby... aa ...
Spójrz na ten ozór, szorstki jak papier ścierny... No, no, krasula...
Pan Dale przypatrywał im się z niedowierzaniem, ale i z pewną
fascynacją.
- Ptasie móżdżki, no nie? - szepnął do Laury, która uśmiechnęła się i
wzruszyła ramionami.
- Zyskują przy bliższym poznaniu. To naprawdę miłe dziewczęta.
W tej samej chwili z jednego z pobliskich pól zjechał traktor i z
ogromnym hałasem ruszył w ich kierunku. Kierowca podjechał do nich tak
blisko jak to było możliwe i zmniejszywszy tylko nieco obroty silnika, krzyknął
coś, czego nie zrozumieli, i zamachał rękami. Pan Dale jęknął.
- Co on takiego powiedział? - spytała Laura. Zanim pośrednik zdążył
odpowiedzieć, nieznajomy zgasił wreszcie silnik i ponownie coś krzyknął. Tym
razem usłyszeli.
- Ile razy mam to panu powtarzać? Proszę natychmiast zabrać się z mojej
ziemi albo poszczuję was psami.
Modelki zapiszczały i pobiegły natychmiast w stronę samochodu.
- Jego ziemi? Co to ma znaczyć? - spytała Laura stojącego obok Dale'a. -
Nic z tego nie rozumiem. Czy to właściciel?
- Ależ skądże. To własność pewnej damy, która mieszkała tu przez wiele
lat.
- No to o co mu właściwie chodzi?
Dale nie odpowiedział. Wyglądał na zdenerwowanego. Traktorzysta
tymczasem zeskoczył z traktora i zmierzał w ich kierunku. Jego długie,
muskularne nogi zadziwiająco szybko pokonywały dzielący ich dystans. Laura
wyczuła bijącą od niego wrogość. Uosabiał wszystko, czego nie znosiła w
mężczyźnie. Wysoki, szeroki w ramionach, z potarganymi czarnymi włosami, z
pewnością nie był ani przystojny, ani elegancki. Jego wykrzywiona grymasem
R S
- 18 -
twarz zdradzała siłę woli, a kanciasta szczęka znamionowała wojowniczość i
upór. Przenikliwe szare oczy aż iskrzyły się ze złości.
- Ojej, ojej... - zapiszczały modelki, chowając się za plecami Laury. -
Wygląda naprawdę groźnie. Nie chciałabym spotkać go w nocy w ciemnym
zaułku... - mruknęła któraś.
- No wiesz. Szczerze mówiąc nie miałabym nic przeciwko temu -
odszepnęła Yasmine i wszystkie wybuchnęły niepohamowanym śmiechem,
który nie przyczynił się do poprawienia humoru nieznajomego mężczyzny.
- Kto to taki? - spytała szybko Laura pośrednika, który niechętnie
odszepnął:
- To Josh Kern. Jest właścicielem farmy i wszystkich tych terenów
wokół... - Zamilkł, gdyż ciemnowłosy mężczyzna stanął tuż przed nimi na
szeroko rozstawionych nogach.
Dale z pewnością nie był tchórzem, ale Laura zauważyła, jak nerwowo
przełknął ślinę.
- Pytam po raz ostatni, kiedy wreszcie wyniesie się pan z mojej ziemi?
Dale odważnie wbił wzrok w oczy swego rozmówcy.
- Panie Kern, pan nie jest właścicielem tego domu, a jego właścicielka od
wielu lat, jak pan doskonale wie, korzystała z prawa przejazdu tą wiejską drogą.
- Nie ma czegoś takiego jak prawo przejazdu. To droga prywatna i mam
zamiar podjąć kroki prawne, by to udowodnić! - warknął Josh Kern. - A teraz
proszę zabrać stąd te kobiety i nigdy nie wracać.
Laura nie mogła się pohamować.
- Przyjechałam tu, by obejrzeć dom, panie Kern, i nic ani nikt mnie przed
tym nie powstrzyma.
Mężczyzna powoli odwrócił głowę w jej stronę. W jego oczach dostrzegła
ukrytą groźbę.
- Kimkolwiek pani jest, niech pani nie będzie tego taka pewna.
R S
- 19 -
- To Laura Grainger - powiedziała mu Yasmine z twarzą aż zarumienioną
z wrażenia, gotowa zrobić wszystko, byle tylko zwrócić na siebie jego uwagę.
Nie widziała powodu, by się go obawiać. W gruncie rzeczy uważała całe zajście
za niezwykle zabawne. Szczególnie gdy jednym z uczestników był ktoś tak
seksowny jak Josh Kern. Jak nudne w porównaniu z tym tutaj było ich
codzienne pozowanie do zdjęć.
Jednak Josh Kern zupełnie ją zignorował. Zamiast tego przyglądał się z
uwagą Laurze Grainger. Lustrował ją od czubka głowy i burzy jasnych loków aż
po zgrabne długie nogi i drobne stopy. Jego zimne oczy wyrażały jawną
pogardę.
- Kim są ci ludzie, Dale? Aktorki? - spytał omiatając pozostałe kobiety
równie pogardliwym spojrzeniem.
- To modelki - oznajmił pośrednik.
- Modelki! - prychnął Josh Kern, mrużąc oczy jak kot.
Dziewczęta jak na komendę przybrały zawodowe pozy i zachęcająco
uśmiechnęły się. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Mój Boże! Może jeszcze i one zamierzają się tu wprowadzić? Po moim
trupie! Proszę posłuchać, panno... jak się tam pani nazywa... jeśli to pani chce
kupić ten dom... Czy pan Dale wyjaśnił pani, że ten domek należy do mojej
farmy? Że ktoś kiedyś podarował go komuś, a nie sprzedał, i że ja dokładam
starań, by go odzyskać? Miałem nadzieję uczynić to na drodze prawnej,
ponieważ oficjalnie nie został sporządzony żaden dokument, przenoszący tytuł
własności. Jest tylko świstek, świadczący o darowiźnie. Niestety, sąd odrzucił
moje roszczenia. Następnie chciałem odkupić dworek, oferując dużo wyższą
cenę niż jest tego wart. Obecny właściciel chce go jednak sprzedać
komukolwiek, byle nie mnie... Ostrzegam jednak, mogę utrudnić życie
każdemu, kto zechce korzystać z drogi, biegnącej przez moje grunta. Jeśli kupi
pani Fern Cottage, wpędzi się pani w same kłopoty!
R S
- 20 -
- Niech mi pan tu nie grozi! - odparowała Laura z wysoko podniesioną
głową. Jej zielone oczy ciskały błyskawice.
- Ja nie grożę, ja po prostu ostrzegam - odparł spokojnie Josh Kern, a
Laurze zrobiło się nagle zimno.
Zafascynowane dziewczęta przyglądały mu się z otwartymi ustami.
Laura doskonale je rozumiała. Ten mężczyzna nie był kimś, kogo można
zignorować lub zapomnieć. Miał takie świdrujące spojrzenie. Gdy był wściekły,
jego oczy przybierały srebrzysty odcień.
Pośrednik odkaszlnął i nerwowo zaproponował:
- Może byśmy przyjrzeli się teraz bliżej posiadłości, panno Grainger?
- Bardzo chętnie - mruknęła Laura, nie mogąc oderwać oczu od Kerna.
- Proszę pamiętać, ja nie żartuję - powiedział na pożegnanie tym swoim
spokojnym, niebezpiecznym głosem, a ona gotowa była mu uwierzyć.
Może powinna porzucić myśl o kupnie Fern Cottage?
R S
- 21 -
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nie może nam nic zrobić, jeśli zechcemy korzystać z jego drogi! Skoro
ktoś przedtem tam mieszkał i cały czas z niej korzystał, to jest to zwyczajowo
usankcjonowane - oznajmił Patrick jeszcze tego samego dnia, gdy po południu
zadzwoniła do niego, by zdać relację ze swej wyprawy.
- Dokładnie to samo powiedział pośrednik. Radził po prostu
zbagatelizować pogróżki. Josh Kern może zostać zmuszony do udostępnienia
nam przejazdu przez swój teren.
- Jak on się nazywa? Josh Kern? - Patrick roześmiał się cicho. - Co za
imię! Ale mówiąc serio, wiesz, że ten facet może nam poważnie utrudnić życie?
Czy jesteś pewna, że gra jest warta świeczki? Czy chcesz zaczynać nowe życie
od walki z sąsiadami?
- Nie dam się wykopać przez jakiegoś gburowatego farmera, który będzie
na mnie pokrzykiwał!
- Faktycznie, trudno mi sobie wyobrazić ciebie przestraszoną. Nawet gdy
wydziera się na ciebie jakiś brutal - roześmiał się Patrick, po czym dodał już
poważnie: - Przykro mi, że nie byłem tam z tobą i że musiałaś sama przez to
przechodzić. Cholerna grypa! Z tego co mówisz, ten dworek jest dokładnie tym,
czego szukamy, a i cena jest rozsądna. Mogliśmy się spodziewać, że coś się za
tym kryje. Jaką odpowiedź dałaś Dale'owi?
- Powiedziałam mu, że chcę, żebyś również ty to obejrzał. Mamy więc
jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji. Cieszę się, że czujesz się już lepiej,
choć dużo bardziej chrypisz. Mam wpaść jutro rano i ugotować ci coś na obiad?
- Lepiej nie. Nie chcę, żebyś się zaraziła. Zresztą i tak nie jestem głodny.
Piję dużo soków i właśnie zjadłem pomarańczę. Mam zresztą masę jajek i sera.
Zawsze mogę sobie usmażyć omlet.
- A twoje omlety są i tak dziesięć razy lepsze od moich - zauważyła sucho
Laura. - Jak zresztą wszystko co gotujesz.
R S
- 22 -
Patrick roześmiał się, ale nie zaprzeczył. Ziewnął.
- Przepraszam, kochanie, nie wiem, co to jest; choć śpię przez cały dzień,
wciąż jestem straszliwie zmęczony.
- Wobec tego kładź się i zdrowiej szybko. Brak mi ciebie.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała przez okno w dół na jedną z najbardziej
ruchliwych ulic Yorku. Tak, naprawdę szkoda, że Patrick nie mógł z nią
pojechać. Być może wtedy tamten człowiek nie patrzyłby na nią w taki sposób.
Zarumieniła się, przypominając sobie jego taksujące spojrzenie. Nigdy dotąd nie
spotkała kogoś równie antypatycznego. Zupełnie jakby waliła głową w mur.
Wciąż jeszcze nie mogła otrząsnąć się z szoku.
- Za kogo on się właściwie uważa? - spytała pana Dale'a, kiedy Josh Kern
wdrapał się na traktor i odjechał.
- Nie musi nikogo udawać. Jest po prostu Joshem z Kern House,
właścicielem całej okolicy - odparł sucho agent, zataczając ręką koło. - Sto
sześćdziesiąt hektarów dobrej ziemi, z czego połowa uprawnej. W zeszłym roku
miał świetne zbiory jęczmienia, ale hoduje również bydło. Ma piękne stado
krów rasy fryzyjskiej. Zdaje się, że teraz zamierza zająć się dodatkowo hodowlą
owiec, o tam, na tamtym wzgórzu. To coś zupełnie nowego. Jego ojciec nigdy
nie miał owiec. Za jego czasów ta część ziemi zawsze leżała odłogiem. Czasami
tylko strzelał tam do zajęcy czy ptaków. Sam nieraz uczestniczyłem w tych
polowaniach. Stary Jack Kern uważał, że ziemia na wzgórzu jest nic nie warta.
Owcom nie trzeba jednak wiele. Ten Josh Kern to naprawdę szczwany lis.
Dokonał kilku kontrolowanych wypaleń, oczyścił glebę, a następnie ją zaorał. -
Pośrednik spoglądał z szacunkiem za odjeżdżającym na sąsiednie pole
farmerem. - No cóż, Josh sam pracuje jak szalony i oczekuje tego samego od
swoich ludzi. Uważa więc, że i ziemia powinna na siebie zapracować.
- Moim zdaniem, żąda zbyt wiele - odrzekła Laura wciąż jeszcze
podenerwowana niespodziewanym spotkaniem. - A jeśli będzie mi dalej groził,
nie ujdzie mu to na sucho.
R S
- 23 -
- Brawo! - przyklasnął Dale zadowolony. - Miałem cichą nadzieję, że nie
da się pani przez niego wykurzyć.
Laura zmarszczyła czoło.
- A z iloma potencjalnymi kupcami już mu się to udało?
Pośrednik nie odpowiedział. Udał, że nie usłyszał pytania i przyglądał się
modelkom, które, gdy tylko zamieszanie minęło, chichocząc rozproszyły się po
całym ogrodzie.
- Wyglądają jak stadko szpaków, nie sądzi pani? - zauważył. - Może
wejdziemy do środka?
Laura podążyła za nim, ale nie miała zamiaru dać się zagadać.
- Czy to jego ojciec sprzedał dom obecnemu właścicielowi? - spytała.
Agent uciekł oczami w bok i niechętnie odparł:
- Jack Kern nie sprzedał jej dworku. On go podarował.
- Podarował?
- Tak - potwierdził Dale i puścił ją przodem, a za nią podążyły
dziewczęta, rozsypując się natychmiast po całym domu. Paplały przy tym jak
najęte i nawoływały się. Agent pokazał wokół dłonią.
- Obecny właściciel przebudował cały parter, w tym ten hol. Kiedyś drzwi
wejściowe prowadziły do małego korytarza, tak jak to budowano kilkaset lat
temu. Proszę spojrzeć, ten hol powstał w miejsce korytarza i dwóch pokoi.
Laura weszła do oświetlonego promieniami słońca pomieszczenia. Z
przyjemnością przyjrzała się ścianom z surowego kamienia, kominkowi z
wygiętym w piękny łuk szaro-niebieskim łupkowym paleniskiem,
wyfroterowanej podłodze z desek, na którą rzucono kilka biało-niebieskich
chodników.
W pokoju stało niewiele mebli; zwisające z okien ciężkie zamszowe
zasłony miały granatowy kolor, podobnie jak obicie kanapy i stojący przy
kominku fotel. Oprócz tego było jeszcze tylko biurko i kilka regałów z
książkami ustawionych po obu stronach kominka.
R S
- 24 -
- Obawiam się, że to wszystko jest nieco przyciężkie - oznajmił pośrednik
przepraszającym tonem.
Laura nie uznała za konieczne poinformować go, że wystrój wnętrz
właśnie bardzo jej odpowiada.
- Czy zawsze tak tu było? Czy może obecna właścicielka... Jak ona
właściwie się nazywa?
- Forest. Pani Joanna Forest. To ona zmodernizowała ten dom, gdy
wprowadziła się ponad dwadzieścia lat temu. Był tu podobno niezły bałagan.
Kiedyś dom należał do farmy i mieszkał w nim zarządca. Nigdy nikt nie włożył
w niego żadnych pieniędzy. Pierwsze co zrobiła, to zdarła ze ścian tapety i
tynki, odsłaniając gołe kamienie, tak jak to widać dzisiaj. Robiła zresztą
wszystko sama. Niezła praca jak na kobietę, muszę powiedzieć, no, ale
właściwie nie miała nic innego do roboty.
- Nigdzie nie pracowała? - spytała Laura, zafascynowana tym, co
usłyszała. Po tym, co zobaczyła, czuła, że mogłaby polubić panią Forest. Była
ciekawa, ile lat ma ta starsza pani i jak wygląda. Dlaczego w ogóle sprzedaje
dom?
- To zależy, co pani ma na myśli, mówiąc o pracy - odparł Dale, mrugając
znacząco okiem. - Była... jakby to powiedzieć... przyjaciółką... starego Jacka
Kerna, ojca Josha. Jack zmarł w zeszłym roku.
- A więc to tak - odparła Laura zdumiona. Teraz wreszcie zrozumiała,
dlaczego Josh Kern jej tak nie lubił.
- No właśnie. Wie pani, nie lubię plotkować, ale tutaj wszyscy wokół o
tym gadają. Dla nikogo nie było tajemnicą, że odwiedzał ją tu co wieczór. Nigdy
nie spał w domu, jeśli rozumie pani, co mam na myśli. Nikt nigdy nie
dowiedział się, co jego żona sądziła o tym wszystkim. Nell Kern nie jest zbyt
wylewna.
- Chce pan powiedzieć, że jego żona przez cały czas z nim mieszkała?
R S
- 25 -
- Ależ tak. Wciąż tam mieszka i prowadzi swemu synowi dom. Jest
wspaniałą gospodynią... a jak gotuje...! Ale w małżeństwie jej się nie powiodło.
Nie żeby była brzydka. Jeszcze dzisiaj widać u niej ślady dawnej urody. W
czasach naszej młodości nie mogła się wręcz opędzić od adoratorów. Mogła
przebierać jak w ulęgałkach. Sam do niej smaliłem cholewki, ale nigdy nie
odważyłem się oświadczyć. Powszechnie uważano, że Jack Kern był
szczęściarzem biorąc ją za żonę. Ale później coś się w ich małżeństwie popsuło,
nikt zresztą nie wie co... Tak to już często bywa. Widać po prostu nie byli z sobą
szczęśliwi i nie było im to pisane.
Do pokoju wpadły szczebiocząc dziewczęta.
- Lauro, chodź, zobacz kuchnię. Jest urocza!
- Mojej żonie też się bardzo podobała - powiedział Dale podążając za
nimi. - Biorę ją czasami z sobą, gdy oglądam domy wystawione na sprzedaż.
Również Laurze kuchnia z miejsca przypadła do serca. Podobnie jak w
salonie, i tutaj odsłonięto ściany aż do kamienia, a wszystkie wykończenia były
z sosnowego drzewa. Pomieszczenie było zadziwiająco duże, najwyraźniej
pomyślane również jako jadalnia, sądząc po dużym sosnowym stole z tyłu pod
dużym oknem.
Uważnie wszystko obserwując, Laura nie mogła przestać myśleć o tym,
co usłyszała chwilę wcześniej. Dopiero teraz rozumiała Josha Kerna. Nic
dziwnego, że odmawiał prawa własności do dworku kobiecie, która ośmieliła się
zająć miejsce należne jego matce.
- A teraz na górę! - zawołały dziewczęta, zostawiając Laurę i pana Dale'a
daleko z tyłu.
- Rozumiem, że nie ma wątpliwości co do tego, że dom należy do pani
Forest? - spytała Laura.
- Żadnych. Proszę się tym naprawdę nie martwić. Z prawnego punktu
widzenia wszystko jest w porządku.
- Jest pan tego absolutnie pewien?
R S
- 26 -
- Oczywiście. Josh chciał panią tylko nastraszyć. Proszę na to nie zwracać
uwagi. Formalnie nie ma prawa zabronić pani dostępu do tego miejsca i on o
tym wie. Proszę mi wierzyć, sąd uznał prawo własności pani Forest do tego
domku. Nie będzie z tym żadnych problemów.
Widząc jednak, że jego klientka wciąż ma wątpliwości, dodał:
- Proszę posłuchać! Z początku faktycznie nie wyglądało to zbyt dobrze,
gdyż stary Jack Kern nie przeprowadził całej transakcji przez sąd. Pewnie łudził
się, że w ten sposób ukróci plotki. Tak jakby to w tej okolicy było możliwe! W
każdym bądź razie... napisał do niej list... bardzo osobisty list... można rzec list
miłosny... w którym poinformował ją, że darowuje jej ten dom, by mogła w nim
mieszkać lub sprzedać go, jeśli będzie potrzebowała środków do życia.
- Po prostu list? - Laura zmarszczyła brwi. - Chyba list nie może zostać
uznany za prawnie wiążący dokument?
- A jednak został; z powodu sposobu w jaki został sformułowany.
Uznano, że jest to kodycyl, czyli późniejszy dodatek do testamentu, a i adwokat
Jacka otrzymał odpowiednie rozporządzenia w zalakowanej kopercie. W
każdym razie, gdy tylko Jack umarł, Josh Kern wniósł sprawę do sądu. Pani
Forest mieszkała tu do czasu, aż sąd wypowiedział się na jej korzyść. Bała się,
że jeśli opuści dom wcześniej, Josh zajmie go i nigdy nie odda. Dopiero gdy
zapadł wyrok, wyprowadziła się i poprosiła mnie o pośrednictwo w sprzedaży.
- Czy nadal mieszka w tej okolicy? - spytała Laura, wchodząc do
największej sypialni.
- Mieszka teraz w Salisbury z owdowiałą siostrą - odparł agent,
rozglądając się wokół z uznaniem. - To jest mój ulubiony pokój. Naprawdę
bardzo ładny.
Był to niezwykle kobiecy pokój. Laura z uznaniem przyglądała się
kremowej tapecie w drobny różowy wzorek, zasłonkom z bladoróżowej wełny,
marszczonym różowym abażurom lampek nocnych, stojących na szafkach po
R S
- 27 -
obu stronach pokrytego kremową narzutą podwójnego łóżka. Na podłodze leżał
gruby, kremowy dywan.
- Kiedy pani Forest zamierza zabrać swoje meble? - spytała, oglądając
przylegającą do sypialni łazienkę.
- Zabrała już wszystko, co pragnęła zachować. Rzeczy osobiste, listy,
zdjęcia, ozdóbki. Nie chciała brać mebli. Mam je sprzedać na aukcji, chyba że
nowy właściciel będzie chciał je zatrzymać. Odnoszę wrażenie, że chce
zamknąć pewien rozdział swego życia i nie wracać więcej do przeszłości.
Laura poczuła nagły przypływ sympatii do nieznajomej.
- Może jeszcze kiedyś tego żałować - powiedziała.
- Też jej to mówiłem, ale nie chciała słuchać.
Laura rozejrzała się wokół i westchnęła:
- Jeśli kupię ten dom, chętnie zatrzymam meble. A jeśli kiedyś zmieni
zdanie i będzie chciała je odzyskać, to zawsze może się do mnie zgłosić. To
takie smutne, że chce wymazać z pamięci aż dwadzieścia lat swojego życia.
- To bardzo uprzejme z pani strony. Czyli jak? Zamierza pani kupić ten
dom?
- Bardzo mi się podoba - odparła ostrożnie Laura - ale z pewnością
rozumie pan, że przed podjęciem decyzji chcę go jeszcze pokazać mojemu
narzeczonemu. Przyjedziemy tu, gdy tylko wyzdrowieje. Odezwę się do pana w
ciągu tygodnia.
Pośrednik nie wyglądał na zaskoczonego.
- Proszę tylko pamiętać, że mogą się pojawić inni klienci. Szkoda
przepuścić taką okazję. Proszę zbyt długo nie zwlekać.
Laura skinęła głową na znak aprobaty i zaczęła zwoływać dziewczęta.
- Biegiem do samochodu, moje panie. Pospieszcie się, jeśli mamy zdążyć
na czas na waszą drugą sesję zdjęciową.
- Do widzenia, panie Dale - zaszczebiotały po kolei, machając
wymanikiurowanymi rączkami.
R S
- 28 -
- Miło było was poznać, dziewczęta - odpowiedział agent, wesoło się do
nich uśmiechając, po czym mocno potrząsnął dłonią Laury. - Mam nadzieję, że
wkrótce się pani odezwie. I proszę się nie niepokoić Joshem Kernem. Nie jest
taki zły na jakiego wygląda.
Miała taką nadzieję. To, co widziała, niezbyt jej się podobało. Nagle coś
sobie przypomniała.
- Czy pan Kern nie wspomniał, że chciał kupić dworek?
- Złożył taką propozycję, ale pani Forest odmówiła.
- Dlaczego? Czy proponował zbyt niską cenę?
- Nie, cena była bardzo dobra... - Dale urwał na chwilę, po czym dodał: -
Przez to całe zamieszanie z Joshem zapomniałem pani powiedzieć, że sprzedaż
domu obwarowana jest pewnym zastrzeżeniem. Ktokolwiek go kupi, nie ma
prawa sprzedać domu Joshowi Kernowi tak długo, jak żyje pani Forest.
- Czy to zastrzeżenie jest prawnie wiążące?
- Jeśli nie podpisze pani takiego zobowiązania, ona nie sprzeda. Jeśli je
pani podpisze, stanie się wiążące - oświadczył lakonicznie pośrednik.
Laura zapomniała powiedzieć o tym Patrickowi. Postanowiła naprawić
swój błąd następnego dnia. Musiał o tym wiedzieć, gdyż w przyszłości mógł
wyłonić się problem, gdyby chcieli sprzedać dom, a nie mogli znaleźć kupca.
Josh Kern naprawdę ją martwił. Nie chciałaby go zbyt często widywać,
gdyby mieli kupić Fern Cottage. Zagryzła dolną wargę. Po co się oszukiwać?
Zamierzała kupić to miejsce. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia,
nawet zanim jeszcze ujrzała pięknie odrestaurowane wnętrze. Byłaby ogromnie
rozczarowana, gdyby ktoś ubiegł ją z kupnem.
Minął jednak dokładnie tydzień, zanim ona i Patrick wybrali się na wieś.
Pośrednik nieruchomości, który był zbyt zajęty, żeby im towarzyszyć,
wyposażył ich w klucz do dworku.
R S
- 29 -
- Całe szczęście, że był zajęty - ucieszył się Patrick. - Wolę oglądać dom
bez pośrednika, który tylko myśli o tym, jak nakłonić nas do podjęcia szybkiej
decyzji.
Skręcali właśnie w polną drogę, wiodącą do samego domu. Laura
prowadziła, ale była dziwnie spięta. Co rusz rozglądała się wokół obawiając się,
czy nagle nie pojawi się Josh Kern. Domyślała się, dlaczego pan Dale był tego
dnia nagle zajęty. Konfrontacja z Joshem Kernem nie należała do przyjemności,
nawet z Patrickiem u boku. W rzeczy samej obecność Patricka mogła tylko
spotęgować napięcia, gdyż mimo wszystko Josh Kern nie wyglądał na kogoś,
kto mógłby uderzyć kobietę. Jego twarz wyrażała wprawdzie pogardę i niechęć,
ale nie wzbudzała lęku. Ale kto wie, jak zachowałby się wobec mężczyzny?
Laura kochała wprawdzie Patricka, ale wiedziała, że nie ma on
wojowniczej natury, choć nie był bynajmniej tchórzem.
Wierzył w negocjacje, a nie konfrontację, w dyskusję, a nie kłótnie. Był
mężczyzną miłującym spokój i porządek, pragnącym żyć w harmonii ze swymi
przyjaciółmi i swoją kobietą.
Laura zerknęła na niego z boku, a na jej ustach pojawił się delikatny
uśmiech. Nie uszło to uwagi Patricka.
- Co się stało? Dlaczego się uśmiechasz?
- Właśnie pomyślałam o tym, jak bardzo cię kocham - odparła, pochylając
się, by go pocałować.
W chwili gdy ich wargi zetknęły się w pocałunku, nad maską samochodu
przeleciał czarny koń, biorąc uprzednio sąsiednie ogrodzenie. Laura krzyknęła
głośno i instynktownie pochyliła głowę. Zdążyła dostrzec jeszcze wielki czarny
brzuch zwierzęcia i porządnie ułożone kopyta. Mimo wszystko musiała
podziwiać precyzję skoku i samo lądowanie, a także sposób w jaki koń zawrócił,
by ponownie zbliżyć się do samochodu. Patrick zbladł jak ściana.
- Czy to jest...? - wyszeptał nieco drżącym głosem.
- Tak - odparła Laura ponuro. - To on. To Josh Kern.
R S
- 30 -
- Ten człowiek chyba oszalał! - rozzłościł się Patrick, któremu wciąż
jeszcze trzęsły się ręce.
- Całkiem możliwe - musiała przyznać Laura i wysiadła z samochodu.
Ze złością graniczącą z furią wbiła wzrok w jeźdźca.
- Pan chyba zwariował! - wrzasnęła.
- A skąd niby miałem wiedzieć, że właśnie w tym miejscu
zaparkowaliście samochód? - odwrócił pytanie Kern, całym swym zachowaniem
pokazując jednak, iż doskonale zdawał sobie z tego sprawę. - Gdy jeżdżę po
własnym terenie, nie spodziewam się spotkać obcych za każdym płotem, który
mijam - oznajmił, uśmiechając się lekko.
- Jeśli już nic pan sobie nie robi z tego, że mógł nas pan zabić, powinien
pan chociaż pomyśleć o własnym koniu. A może zdaniem pana zwierzęta się nie
liczą?
Z twarzy Josha Kerna natychmiast zniknął uśmiech.
- Gdybym sądził, że mojemu koniowi może stać się krzywda, nigdy bym
nie skoczył - warknął, a ona, o dziwo, nawet mu uwierzyła.
Czarny koń, jakby na potwierdzenie tych słów, pochylił głowę, parsknął,
po czym nagle stanął dęba, by po chwili opaść ciężko na kamienistą drogę.
Jeździec bez najmniejszego wysiłku okiełznał konia. Ubrany w beżowe
bryczesy, wysokie buty do konnej jazdy, ciemną tweedową marynarkę i czarny
kapelusz wtapiał się bez trudu w otoczenie. Czego, niestety, nie można było
powiedzieć o Laurze i Patricku.
Oboje wybierali się jeszcze tego popołudnia na wesele. Laura miała na
sobie niezwykle elegancki kremowobiały jedwabny kostium ze złotymi guzika-
mi, dzieło jednego z młodych brytyjskich projektantów. Również z tej okazji
upięła fantazyjnie włosy, pozwalając, by kaskada małych loczków opadała
luźno na czoło. Jeszcze nigdy nie czuła się tak nie na miejscu. Zauważyła, że
Josh Kern zacisnął usta, po czym spojrzał jej prosto w oczy.
R S
- 31 -
- To pani jest tą modelką, która była tu w zeszłym tygodniu - oznajmił,
udając zaskoczenie, choć była więcej niż pewna, iż rozpoznał jej samochód.
- Nie jestem żadną modelką. Nie wiem, skąd to panu przyszło do głowy -
zareagowała gwałtownie.
Josh Kern wzruszył tylko ramionami.
- Zdaje się, że to Dale powiedział coś takiego. Powiedział, że wszystkie
jesteście modelkami.
- Dziewczęta, które były ze mną, są modelkami. Ja nie.
- Naprawdę? - Uważnie otaksował ją spojrzeniem. - Ale wygląda pani jak
modelka.
Wiedziała, że nie miał to być komplement. Już podczas ich ostatniego
spotkania Kern dał jasno do zrozumienia, jaki jest jego stosunek do modelek.
Mimo to poczuła, że się rumieni. Szczególnie gdy zauważyła, jak uważnie
przygląda się jej odsłoniętym zgrabnym nogom.
- Elegantka! - mruknął, a ona poczuła, jak stojący u jej boku Patrick
sztywnieje z oburzenia.
Josh Kern do tej pory zupełnie go ignorował i ani razu nawet nie spojrzał
w jego stronę. Zapewne uważał Laurę za dużo łatwiejszy obiekt dla swoich
ataków.
- Jeśli więc nie jest pani modelką, to kim?
- Prowadzę agencję reklamową - odparła krótko, a on ironicznie uniósł
brwi.
- Zawsze się zastanawiałem, co to znaczy. Jest pani dziennikarką czy kimś
w tym rodzaju?
- Nie - odpowiedziała zimno, wiedząc, że ją tylko podpuszcza.
Postanowiła jednak nie dać się zbić z tropu. - Pośredniczę pomiędzy firmą
klienta a społeczeństwem lub środkami masowego przekazu. W imieniu firmy,
którą reprezentuję, prowadzę rozmowy z radiem, prasą czy telewizją, a także
dbam o jej reklamę i publiczny wizerunek. Szczególnie gdy lansują na rynku
R S
- 32 -
nowy produkt, trzeba przecierać szlaki lub zajmować się zagranicznymi
klientami.
- Ach, więc to tak... - wygiął usta w cynicznym grymasie - więc to dlatego
miała pani cały samochód wyładowany modelkami? Jechałyście pewnie wtedy
zabawiać zagranicznych gości? Mam nadzieję, że zabawa była przednia?
Obraźliwy podtekst tej wypowiedzi spowodował, że Laura oblała się
szkarłatnym rumieńcem. Patrick wreszcie stracił cierpliwość:
- Dosyć tego, panie Kern! - wybuchnął. - Jest pan arogancki i bezczelny...
Josh Kern udał, że dopiero teraz go zauważył.
- A to kto? Kim pan jest, do diabła? - spytał, taksując uważnie elegancki
strój Patricka: drogi, świetnie uszyty popielaty garnitur, dobrany pod kolor
jedwabny krawat, śnieżnobiałą koszulę i błyszczące czarne obuwie.
- Nazywam się Patrick Ogilvie i jestem narzeczonym Laury. Nie podoba
mi się pański ton, panie Kern!
Josh Kern szybko rzucił okiem na Laurę.
- Pani chce jego poślubić?
- Tak - warknęła, cała spięta, co też teraz usłyszy.
Usłyszała tylko śmiech, którego brzmienie doprowadziło ją do szału. Josh
przyglądał się Patrickowi z mieszaniną rozbawienia i pogardy.
- Za to pan z pewnością jest modelem!
Patrick poczerwieniał. Uwierzył wreszcie we wszystko, co mówiła o tym
człowieku Laura.
- Tak się składa, że jestem artystą!
- Artystą? Nie modelem? - powtórzył z niedowierzaniem Kern. - A to
mnie pan zaskoczył! Ale założę się, że pracuje pan dla jednego z tych
błyszczących magazynów albo że działa pan w reklamie.
- Jestem wolnym strzelcem. Przyjmuję zlecenia - z godnością odparł
Patrick, nie widząc powodu, by tłumaczyć się dalej.
R S
- 33 -
Laura, dumna z jego postawy, wzięła go pod ramię i przytuliła się do
niego. Patrick popatrzył na nią z czułością, po czym ponownie zwrócił się do
Kerna.
- Bardzo mi przykro, że nie życzy pan sobie mieć nas za sąsiadów, panie
Kern. Przyznaję, że okoliczności, w jakich odbywa się sprzedaż, mogą być dla
pana trudne, ale musi pan chyba przyznać, że to nie nasza wina, iż właściciel nie
chce sprzedać tego dworku panu... - Josh Kern chciał chyba coś powiedzieć, ale
powstrzymał się. Patrick odczekał jeszcze moment, po czym kontynuował: -
Przecież zdaje pan sobie sprawę, że prędzej czy później ktoś i tak to kupi.
Powinien pan się wreszcie pogodzić z tą myślą.
- Nigdy w życiu! - parsknął Kern, a jego wściekłe spojrzenie
zatrzymywało się na przemian to na Laurze, to na Patricku. - Wiem, że nie mogę
was powstrzymać od kupienia tego domu, ale wierzcie mi, mogę wam
skutecznie utrudnić życie!
Laura odrzuciła do tyłu głowę, a jej oczy ciskały błyskawice.
- Jeśli nie przestanie pan nam grozić, panie Kern, będzie pan miał do
czynienia z policją!
- Przecież ja wam nie grożę! - skłamał gładko. - Ja was tylko ostrzegam.
Będziecie mieli pewne trudności z dojazdem, gdy wykopię rów w poprzek
drogi.
- Rów? Jaki rów? O czym pan mówi?
- Muszę chronić swoje bydło. Mam bardzo cenne stado krów i nie chcę,
by się stale rozpraszały. W związku z tym mam zamiar postawić bramy na
krańcach mojej prywatnej drogi, z szerokim rowem pośrodku. Powinienem
zrobić to już dawno temu, ale jesteśmy tak daleko od szosy, że nie wydawało mi
się to istotne.
- Zrobi pan, jak pan uważa. To nam nie przeszkadza - odparła Laura. - Już
nieraz musiałam pokonywać swoim autem takie przeszkody. Samochód Patricka
też da sobie radę. Natomiast jeśli chodzi o bramy, to będzie pan musiał
R S
- 34 -
zapewnić nam swobodny przejazd. Drogo to będzie wszystkich kosztować, jeśli
zmusi mnie pan do dochodzenia praw w sądzie. A proszę mi wierzyć, zrobię to,
jeśli zajdzie taka potrzeba.
Nie polemizował z nią nawet, a tylko mruknął pod nosem:
- Prace na drodze zajmą co najmniej dwa tygodnie. Bardzo mi przykro z
tego powodu. Na pewno będzie niezły bałagan.
- Słucham? Aż dwa tygodnie? Chyba tylko dlatego, żeby utrudnić nam
życie?
- Wie pani, jak to jest z wiejskimi parobkami. Nigdy się nie śpieszą.
Zadziwiające, jak wiele czasu im trzeba, by wykonać jedną prostą robotę.
Zresztą grunt jest tu bardzo kamienisty. Prawdopodobnie trzeba będzie użyć
młotów pneumatycznych. Nie obejdzie się więc bez hałasu, tym bardziej
nieprzyjemnego, że będą zaczynać wcześnie rano.
- Przynajmniej nie będzie mi potrzebny budzik - parsknęła Laura, nie na
żarty rozzłoszczona.
- Wyobrażam sobie też ten kurz na drodze - kontynuował niczym nie
zrażony Josh Kern. - I błoto. Szczególnie po większym deszczu, gdy krowy
przespacerują się kilka razy tam i z powrotem.
- Z pewnością uda się panu zakończyć prace, zanim się tu sprowadzimy!
- A od kiedy zamierzacie państwo tu zamieszkać? - spytał Josh Kern, ale
Laura udała, że nie słyszy. Tylko tego brakowało, by zamówił robotników do-
kładnie w tym samym terminie.
Pragnęła jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Sam sposób, w jaki na
nią patrzył, powodował, że włosy jeżyły jej się na głowie.
R S
- 35 -
ROZDZIAŁ TRZECI
Tak jak przypuszczała Laura, Patrickowi dworek bardzo się spodobał. Był
dokładnie taki, jakiego szukali, a i cena była rozsądna. Mimo to Patrick miał
wątpliwości, czy należy go kupować.
- Josh Kern będzie bardzo nieprzyjemnym sąsiadem, Lauro. Komu to
potrzebne? Przecież chcemy kupić dom na wsi, by mieć trochę świętego
spokoju, zapomniałaś już o tym?
- Oczywiście, że nie zapomniałam - odparła - ale nie pozwolę również, by
ten wstrętny typ za nas decydował!
- No cóż, ja też nie lubię ulegać awanturnikom. Jak on w ogóle z tobą
rozmawiał! Doprowadzało mnie to do szału!
- Mnie też. Zresztą wobec ciebie był równie napastliwy! - powiedziała
Laura, a w jej oczach pojawiły się zimne błyski.
- Widzę, że naprawdę udało mu się wyprowadzić cię z równowagi -
zauważył Patrick zdziwiony. - Nigdy jeszcze nie widziałem cię w takim stanie.
- Nie pozwolę mu się stamtąd wykurzyć!
- Ależ Lauro... Czy naprawdę uważasz, że ten dworek wart jest tego
całego zachodu?
- Tak! - powtórzyła z uporem. Targały nią emocje, a w jej głowie panował
jeden wielki chaos. Jednego jednak była absolutnie pewna. Josh Kern wyzwał ją
na pojedynek, a ona nie zamierzała się poddać.
Patrick kochał ją i nie chciał jej się sprzeciwiać, ale sam należał do ludzi,
którzy lubili żyć spokojnie.
Niełatwo jej było go przekonać. Ustąpił dopiero, gdy zrozumiał, że Laura
i tak nie zmieni zdania.
- Zrobimy, jak chcesz, ale nie wiem, czy nie popełniamy poważnego
błędu - powiedział zaniepokojony.
R S
- 36 -
- Nie martw się. To były tylko czcze pogróżki z jego strony. Być może z
początku będzie próbował utrudnić nam życie, ale gdy tylko się zorientuje, że go
ignorujemy, szybko mu się znudzi.
- Dopóki nie zacznie przepędzać swoich krów tam i z powrotem pod
naszym domem - jęknął Patrick. - Wyobrażasz sobie stan drogi po kilku dniach?
A do tego jeszcze tabuny kopiących rowy robotników!
Laura parsknęła śmiechem.
- Moje kochane biedactwo! Zawsze przecież możemy kupić wielkiego
psa. Przepędzi krowy szczekaniem.
- Nienawidzę psów, zwłaszcza dużych - mruknął Patrick, jeszcze bardziej
ją rozśmieszając.
Pośrednik sprzedaży nieruchomości był zachwycony słysząc, że
ostatecznie zdecydowali się na kupno domu.
- Byłem pewien, że nie przepuszczą państwo takiej okazji. Poza niewielką
naprawą dachu, który przecieka w kilku miejscach, nie trzeba przeprowadzać
tam żadnych remontów. Co najwyżej można zmienić wystrój wnętrz, ale to też
raczej nie będzie potrzebne. To naprawdę dobry interes.
- Tylko co będzie z tym farmerem? - spytał Patrick, ale Dale wzruszył
tylko ramionami.
- Nie jest taki zły, na jakiego wygląda.
Ponieważ Patrick nie wyglądał na przekonanego, Laura poinformowała
agenta, iż zastanawiają się nad kupnem psa.
- Dobry pomysł. Krowy boją się szczekania. Proszę tylko uważać, żeby
Josh Kern go nie zastrzelił. Miałby do tego pełne prawo, gdyby pies rzucał się
na jego stado.
- Myśli pan, że gotów to zrobić? - spytała Laura przerażona, ale jeden rzut
oka na agenta wystarczył, by sama udzieliła sobie odpowiedzi. - A więc nie
będzie psa - oznajmiła.
Patrick odetchnął.
R S
- 37 -
W poniedziałek Laura porozumiała się ze swym prawnikiem i zleciła mu,
żeby w jej imieniu przeprowadził transakcję kupna, a potem zadowolona, że
może wreszcie zapomnieć o Joshu Kernie, skupiła całą swą uwagę na pracy.
Z usług jej firmy korzystało wielu miejscowych klientów, ale
najpoważniejszym było przedsiębiorstwo tekstylne Eyre-York, z siedzibą w
Yorku i dużym zakładem produkcyjnym w Północnym Yorkshire,
wytwarzającym konfekcję i eksportującym ją na cały świat. Dyrektor firmy i jej
główny udziałowiec, Ian Eyre, lubił imponować zagranicznym klientom i od
czasu do czasu zlecał firmie Laury organizację happeningów lub innych
nadzwyczajnych imprez o charakterze reklamowym. W ciągu ostatnich dwóch
lat pokazy mody odbywały się w rezydencjach, na statku wycieczkowym,
płynącym wzdłuż wybrzeża East Yorkshire ze Scarborough do Whitby, a nawet
podczas święta Halloween w opactwie Whitby położonym na szczycie wzgórza,
u którego stóp rozpościerało się małe, nadmorskie miasteczko. Miał tu niegdyś
rzekomo przypłynąć Drakula. Wynajęty przez Laurę aktor, przebrany za księcia
Drakulę, przechadzał się wśród modelek, prezentujących wykwintne stroje. Był
to bardzo udany wieczór, po którym posypało się wiele nowych zamówień.
- Potrzebujemy znów czegoś równie atrakcyjnego, Lauro - oznajmił jej w
zeszłym tygodniu Ian Eyre podczas obiadu. W poniedziałek zadzwonił do niej z
pytaniem, czy ma już jakieś pomysły.
- Myślałam o czymś w rodzaju... wesołego miasteczka - zaproponowała
na próbę. - Z karuzelą i samochodzikami, miastem duchów, no i tym wszystkim,
co zazwyczaj idzie z tym w parze.
- Jarmark? - W głosie Iana Eyre'a zabrzmiała wyraźna niechęć. - Nie jest
to raczej ten rodzaj reklamy, na jakim nam zależy - zauważył kwaśno.
Potrafił być bardzo humorzasty, choć zawsze zależało mu na zachowaniu
pozorów zarówno w kontaktach z klientami, jak i kobietami, z którymi prze-
stawał.
R S
- 38 -
Zbliżał się właśnie do czterdziestki i wszelkimi dostępnymi sposobami
starał się odsunąć od siebie widmo wieku średniego. Jego szczupła
wysportowana sylwetka była efektem bezlitosnych treningów i ciągłego
eksperymentowania z licznymi dietami. Był kiedyś żonaty, ale kilka lat temu
żona rozwiodła się z nim i od tego czasu Ian nie próbował powtórzyć tego
doświadczenia. Laura pomyślała z przekąsem, że mógł mieć kobiet bez liku bez
konieczności wiązania się z nimi na stałe. Patrick nazwał go kiedyś elegan-
cikiem i określenie to pasowało do niego znakomicie. Wysoki, ze starannie
zaczesanymi do tyłu jasnymi włosami, w których tylko tu i ówdzie
przebłyskiwały srebrzyste nitki, i stalowoszarymi oczami był bezsprzecznie
przystojnym mężczyzną. Zawsze nosił świetnie skrojone garnitury uszyte z
wysokiej jakości firmowych materiałów, czego nigdy nie omieszkał podkreślać,
szczególnie w rozmowie z zagranicznymi klientami.
To, że odrzucił jej pierwszą propozycję, nie zmartwiło jej zbytnio. Miała
kilka innych na podorędziu.
- No cóż, jeśli chcesz coś bardziej klasycznego... co byś powiedział na
średniowieczne targowisko? Moglibyśmy przebrać ludzi w średniowieczne
stroje; zarówno tych obsługujących stoiska, jak i tych bezpośrednio zajmujących
się rozrywką. Możemy zorganizować huśtawki, rzucanie do celu. Być może uda
się znaleźć kogoś, kto założy na siebie skórę i będzie udawał tańczącego
niedźwiedzia na łańcuchu...
- Mhm, średniowieczne targowisko... - zastanawiał się głośno Ian, ale w
jego głosie słychać było zainteresowanie. - Kto wie, może coś w tym jest.
Przygotuj jakieś propozycje i trochę rysunków, to spotkamy się któregoś dnia na
lunchu i omówimy co trzeba. Jak myślisz, kiedy możesz być gotowa?
- Może w przyszłym tygodniu?
- Będę wtedy w Japonii. Ale wracam... poczekaj, tylko sprawdzę... w
pierwszych dniach przyszłego miesiąca. Co byś powiedziała na środę?
R S
- 39 -
- Czwartego? - upewniła się Laura, zerkając do swojego kalendarza. -
Dobrze. Nie mam na ten dzień żadnych planów. Do tego czasu poproszę
Patricka, by naszkicował nam kilka pomysłów. Baw się dobrze w Japonii i
udanych interesów.
Tydzień, który nadszedł, był dla Laury tygodniem szczególnie wytężonej
pracy. Musiała dokończyć jeszcze kilka innych projektów, co powodowało, że
albo była stale w rozjazdach, albo wisiała na telefonie. Wieczorami, gdy wracała
do domu, była zazwyczaj tak wyczerpana, że nie miała nawet siły spotkać się z
Patrickiem. Nie było jej, gdy przyniósł do biura teczkę z rysunkami,
przedstawiającymi jego wizję średniowiecznego jarmarku. Zadzwoniła dopiero
później, żeby mu powiedzieć, jak bardzo jej się podobały.
- Są po prostu fantastyczne! Dokładnie tak to sobie wyobrażałam! -
pochwaliła go, przyglądając się rozpostartym na blacie biurka szkicom.
Przedstawiały kolorowe kramy oblegane przez ludzi w średniowiecznych
kostiumach. Patrick narysował też kupców, pokazujących swe towary
mężczyznom noszącym wonne gałki, pozwalające zapomnieć o zapachach
tłumu. Chłopów, kupujących dzieciom imbirowe bułeczki, przyglądających się
żonglerom i magikom, połykaczom ognia i mężczyznom na szczudłach. Był tam
nawet niedźwiedź na łańcuchu.
- Wystarczy tylko zaangażować artystów cyrkowych, co nie będzie
żadnym problemem, zwłaszcza że twój klient nieźle za to wszystko zapłaci -
powiedział Patrick.
- Zobaczysz, że spodoba mu się pomysł. Z pewnością go kupi, gdy tylko
zobaczy twoje rysunki - odparła Laura zadowolona. - Będzie barwnie i wesoło i
zupełnie inaczej niż dotychczas. Poza tym jego klienci będą mieli dzień na
wytchnienie. Jesteś cudowny!
- Ty też - roześmiał się Patrick. - Przecież to był twój pomysł. Ja tylko
nadałem mu kształt. Co byś powiedziała na wspólny lunch?
- Przykro mi, kochanie - odmówiła Laura. - Jem dziś obiad z klientem.
R S
- 40 -
- To może kolacja? Laura westchnęła.
- Niestety, jestem zajęta. Wiesz, z tym łysym facetem od Hospersa.
Zabieramy dziś na kolację całą chmarę cudzoziemców, ich klientów. Wybacz
mi, ale w tej chwili naprawdę nie mam czasu na prywatne życie. - Z niepokojem
zerknęła na zegarek. - Mam nadzieję, że do końca przyszłego tygodnia to
wszystko się nieco uspokoi.
- Ale ja muszę porozmawiać z tobą teraz, a nie w przyszłym tygodniu!
Ze zdziwieniem wychwyciła w jego głosie nutę irytacji. Patrick nigdy się
nie denerwował.
- Czy coś się stało?
- Nic się nie stało - odparł już nieco spokojnej. - Po prostu... poproszono
mnie o zilustrowanie całej serii książek dla dzieci. Są to powszechnie znane
bajki i legendy. Autorką jest Rae Dunhill.
- Rae Dunhill? - Nazwisko to nie było Laurze obce, choć nigdy nie
czytała jej książek dla dzieci. - To ci dopiero niespodzianka. Ona jest podobno
bardzo dobra.
- Przeczytałem już kilka jej książek i są naprawdę wspaniałe! - oznajmił
Patrick z emfazą. - Jest naprawdę niesamowita. Wszystko wskazuje na to, że
będzie to jej kolejny bestseller. Uważam, że to jedna z najlepszych żyjących
autorek książek dla dzieci... I wiesz co?... To ona osobiście poprosiła, żebym je
zilustrował! - Podniecenie, jakie przebijało z każdego jego słowa, sprawiło
Laurze dużą przyjemność.
- W takim razie ma dobry gust! Może i jest genialną pisarką, za to ty
jesteś zdecydowanie najlepszym ilustratorem.
Roześmiał się, mile połechtany w swej ambicji.
- Dziękuję ci, cóż innego wypada mi powiedzieć? Ale to nie o tym
chciałem z tobą porozmawiać. A w każdym razie nie tylko o tym. Widzisz
Lauro... Rae Dunhill... to znaczy ona i jej wydawca... zaproponowali mi wyjazd
za granicę...
R S
- 41 -
- Za granicę?
- Tak. Mam zobaczyć miejsca, o których traktują jej bajki, by zebrać
materiały do ilustracji. Widzisz, ona chce mieć rysunki piórkiem w tle tekstu,
natomiast w innych miejscach barwne ilustracje przedstawiające miasta, w
których toczy się akcja, takie jak Paryż czy Wenecja. Niektóre z nich
pokazujące czasy Średniowiecza, inne zaś Celtów lub Wikingów. By sprostać
temu zadaniu, będę musiał zwiedzić wiele wystaw i galerii, obejrzeć malarstwo
z tamtego okresu, przyjrzeć się kostiumom... - Zamilkł na chwilę, lecz zaraz
dokończył: - Oznacza to, że może mnie nie być przez kilka tygodni.
- A nie możesz korzystać z podręczników, tak jak to czynisz zazwyczaj?
- Właśnie o to chodzi. Rae powiada, że wszyscy korzystają zawsze z tych
samych książek. Czerpią pomysły od tych samych autorów i z tych samych
obrazów. Potrzebne jest świeże spojrzenie. Koncepcja graficzna tej serii będzie
tak samo ważna jak tekst. Rae chce więc czegoś nowego, nie opatrzonego... -
zaśmiał się chrapliwie - natchnionego.
- Taka podróż musi kosztować masę pieniędzy. Kto ponosi wydatki?
Wydawca?
- Tak. Absolutnie wszystkie! - triumfalnie oznajmił Patrick, by po chwili
dodać nieco ostrożniej: - Oczywiście w granicach rozsądku. Pomyśl tylko,
Lauro, pojadę do Włoch, Francji, Niemiec, Holandii, Danii! Podróż oczywiście
samolotem, co najmniej tydzień w każdym kraju. Oczywiście, znam już Wło-
chy, a także Francję i Holandię. Natomiast nigdy jeszcze nie byłem w
Niemczech i Danii. Zresztą całe wieki nie byłem za granicą. Powiedz, czy to nie
wspaniałe?
- Nic dziwnego, że jesteś taki podekscytowany! To może być podróż
twego życia! - Mówiąc to Laura kątem oka dostrzegła, że jej sekretarka
znacząco wskazuje na zegarek. Przygryzła wargę. - Patricku, bardzo mi przykro,
ale muszę kończyć. Mam za chwilę lunch z klientem... Skarbie, naprawdę
R S
- 42 -
bardzo się cieszę z twojego sukcesu i już nie mogę się doczekać, kiedy opowiesz
mi więcej szczegółów. Co powiesz na kolację w przyszły piątek?
Patrick westchnął.
- No dobrze. Skoro nie możesz wcześniej. Mam dziś zrobić za ciebie
zakupy? Nie, to naprawdę żaden kłopot. Będę kupował też coś dla siebie.
Zawiozę wszystko do ciebie i schowam do lodówki, dobrze? Przy okazji
sprawdzę, czy nie trzeba będzie trochę odkurzyć. W tym tygodniu nie miałaś na
to zbyt wiele czasu.
- Patrick, jesteś aniołem! - Szczerze mówiąc, jej mieszkanie bardzo tego
potrzebowało. Przez ostatni tydzień wracała do domu wyłącznie po to, by złapać
kilka godzin snu. Jakie to typowe dla Patricka, że myślał o wszystkim. Przesłała
mu całusa przez telefon.
- Kocham cię - szepnęła.
Odkładając słuchawkę dostrzegła w oczach sekretarki coś, co długo
jeszcze nie dawało jej spokoju. Dopiero po południu, w taksówce, w drodze
powrotnej do biura, dotarło do niej, że oczy Anne wyrażały potępienie. Tylko
dlaczego niby Anne miałaby potępiać całusa, którego przesłała własnemu
narzeczonemu?
Laura nie od dziś wiedziała, że Anne jest osobą skromną i nieśmiałą, nie
podejrzewała jednak, że jest aż tak pruderyjna.
A może Anne nie podobał się pomysł, iż Patrick będzie sprzątał
mieszkanie? Laura uśmiechnęła się rozbawiona. W to już prędzej była skłonna
uwierzyć. Anne miała bardzo tradycyjne poglądy na życie i to, co powinien a
czego nie powinien robić mężczyzna. To samo dotyczyło zresztą kobiet.
Zanim Ian Eyre wrócił z Japonii, życie Laury znacznie się uspokoiło i
miała nawet czas spokojnie wysłuchać wszystkiego na temat zbliżającej się po-
dróży Patricka.
- Jaka szkoda, że nie mogę z tobą pojechać - westchnęła.
R S
- 43 -
- Dlaczego? Jedź! - zaproponował natychmiast, a ona poczuła ogromną
pokusę, by się zgodzić.
- Bardzo bym chciała, ale to niemożliwe. Mam obecnie zbyt wiele
różnych spraw na głowie.
- Mogłabyś wyznaczyć kogoś, kto by cię zastąpił!
- Kogo? - spytała sucho. - Nie ma w firmie nikogo, komu mogłabym
powierzyć całą pracę.
- Nikt nie jest niezastąpiony, Lauro! Pamiętaj, nie będzie mnie przez
sześć, a może nawet siedem tygodni!
- Wiem. Będę bardzo tęsknić - odpowiedziała całując go. - Ale nie mogę
po prostu rzucić wszystkiego i polecieć z tobą do Europy, choć naprawdę bym
chciała. Kiedy wyjeżdżasz?
- Za dwa tygodnie.
Widząc jak bardzo jest skwaszony, objęła go za szyję i przepraszająco
spojrzała w oczy. Wyglądał jak mały, zagniewany chłopiec.
- Pewnie nie uda ci się też wygospodarować nieco czasu w przyszłym
miesiącu? - spytał.
Laura pomyślała chwilę, po czym westchnęła.
- Może uda mi się wyrwać do ciebie na weekend do Paryża, a potem na
może jeszcze jeden do Holandii. Mogłabym polecieć w piątek i wrócić w
niedzielę późnym wieczorem.
- Naprawdę zrobisz to? - mruknął Patrick, patrząc jej głęboko w oczy.
Przytaknęła, a on natychmiast się rozchmurzył. Laura roześmiała się.
- Widzę, że gdy tylko postawiłeś na swoim, natychmiast poprawił ci się
humor.
- Czuję się taki zagubiony, gdy nie ma cię w pobliżu, Lauro. Naprawdę
cię potrzebuję - oznajmił tonem małego chłopca, a Laura pogłaskała go
wzruszona.
- Zawsze będę przy tobie, Patricku - rzekła.
R S
- 44 -
Nie po raz pierwszy jednak poczuła pewien bliżej nieokreślony niepokój.
Wprawdzie kochała Patricka i wiele mu zawdzięczała, ale gdzieś w głębi serca
czuła, że jest mu bardziej potrzebna niż on jej. Naprawdę zaczynała się tym
martwić.
Kiedy spotkała się z Ianem Eyre'em podczas obiadu, jej klient był pełen
uznania dla propozycji dotyczących organizacji średniowiecznego targowiska i
sposobu prezentacji materiałów produkcji firmy Eyre-York. Szczególnie
podobały mu się szkice Patricka. Postanowił zabrać je z sobą.
- Rozmawiałem w tej sprawie z moim głównym projektantem, który
zaproponował kilka niezwykle ciekawych projektów ubrań, które współgrałyby
z naszym tematem. Na przykład długie falbaniaste rękawy u sukni i tym
podobne. Bardzo się do tego zapalił. Daje mu to zupełnie nowe pole do popisu.
Dobra robota, Lauro. Teraz muszę jeszcze tylko przedstawić szkice zarządowi.
Gdy tylko zaakceptują pomysł, dam ci znać, żebyś mogła się zająć
dopracowaniem pozostałych szczegółów. Mam nadzieję, że zajmiesz się
znalezieniem tych wszystkich artystów, no wiesz, połykaczy ognia, żonglerów
itp.?
- Tak, oczywiście - zgodziła się. W tej sprawie wydatnie pomógł jej
Patrick, który jakiś czas temu pracował z wędrowną trupą, malując scenki z ich
życia do jednej ze swoich książek. W tym tygodniu skontaktował się z nimi, a
ich impresario przystał na współpracę, choć cena, jakiej zażądał, była dość wy-
górowana.
- A teraz przejdźmy do najważniejszej kwestii, a mianowicie do kosztów -
zaproponował Ian, jak gdyby czytając w jej myślach. - Ile nas to będzie
kosztować?
Laura uśmiechnęła się szeroko, wzięła głęboki oddech i wymieniła sumę.
Ian aż zagwizdał.
- Chyba żartujesz?
R S
- 45 -
Laura zaprzeczyła i wręczyła mu teczkę, zawierającą szczegółowy
kosztorys imprezy.
- Zapewne zauważysz, że główne wydatki związane będą z zatrudnieniem
artystów. Nie zapominaj, proszę, że zatrudnieni przez nas nie będą w tym czasie
występować gdzie indziej, a tym samym zarabiać. Dlatego żądają aż tyle.
- Rozbój w biały dzień - mruknął Ian. - Wiesz może, ile zaśpiewałby ktoś
inny?
Laura spojrzała na niego krzywo.
- Nie, ale mogę sprawdzić, jeśli sobie tego życzysz. Oczywiście opóźni to
całą sprawę.
- No cóż... dobrze. I tak postawię to na zarządzie, a wtedy zobaczymy. Jak
tylko będę coś wiedział, poinformuję cię.
W dniu, w którym Patrick wylatywał z Anglii, Ian zadzwonił z
wiadomością, iż rada dyrektorów zaakceptowała ich plan.
- Wprawdzie koszt tego wszystkiego nieco ich zaszokował, ale w efekcie
końcowym i tak to się opłaca. Mimo to postaraj się, proszę, maksymalnie
ograniczyć wydatki, Lauro. A teraz do roboty. Zajmij się zapinaniem
wszystkiego na ostatni guzik, a ja dopilnuję, by i nasi projektanci zdążyli na
czas. Będziemy z sobą w kontakcie.
Laura przekazała dobre nowiny Patrickowi, gdy odwoziła go na lotnisko
Heathrow. Przyrzekła, że w przyszły weekend spotkają się w Paryżu.
- Jestem pewna, kochanie, że to twoje szkice ostatecznie przekonały radę
dyrektorów. Mam nadzieję, że zdążysz wrócić na otwarcie targów? Na pewno
będzie wesoło.
- Powinienem zdążyć - powiedział Patrick niezbyt pewnie. - Wszystko
zależy od Rae Dunhill. Jeśli będzie zadowolona z mojej pracy, powinienem
wrócić dość szybko, ale jeśli nie...
- Powiedz jej, żeby się wypchała - mruknęła Laura, a Patrick parsknął
śmiechem.
R S
- 46 -
- Nie mówiłabyś tak, gdybyś ją znała. Jest dość przerażająca. Zawsze
dokładnie wie, czego chce i nie spocznie, póki tego nie dostanie.
Wywołano jego lot do Kopenhagi i musieli się pożegnać. Patrick
pośpiesznie pocałował Laurę.
- Do zobaczenia w Paryżu!
Przez cały tydzień Laura była niezwykle zajęta. Dopiero w czwartek po
południu mogła nieco odetchnąć. Postanowiła pojechać do Fern Cottage, żeby
wziąć wymiary na nowe zasłony, które zamierzał uszyć Patrick.
Odebrała klucz od pana Dale'a i w niecałą godzinę później stała już na
drabinie mierząc okna w jednej z sypialni.
Nagle usłyszała na dole jakiś dźwięk.
Zamarła, wsłuchując się uważnie w panującą ciszę... Czyżby się jej tylko
wydawało, że w jednym z pokojów na dole słyszy kroki? Nietrudno to sobie
wyobrazić, gdy jest się samemu w pustym domu. Szczególnie starym domu,
pełnym własnych szmerów i szeptów.
Chwilę później wiedziała już jednak, że to nie wyobraźnia płata jej figla.
Ktoś wchodził po schodach na górę. Kroki były głośne i wyraźne. Z pewnością
nie była to kobieta, pomyślała Laura, oblewając się zimnym potem. Tylko w
jaki sposób obcy mężczyzna dostał się do domu?
Była więcej niż pewna, że zamknęła drzwi wejściowe. Nie leżało w jej
zwyczaju pozostawianie otwartych drzwi.
Tak cicho jak tylko potrafiła zeszła z drabiny i rozejrzała się wokół w
poszukiwaniu jakiejś broni. Do tego celu nadawało się jedynie krzesło. Stanęła
za drzwiami i uniosła je ponad głowę, gotowa wyrżnąć nim każdego, kto
wejdzie w złych zamiarach do tego pokoju. Z miejsca, w którym stała, powinna
widzieć wchodzącego intruza w lustrze stojącej po drugiej stronie ściany
toaletki.
Stara klepka skrzypiała niemiłosiernie pod każdym stąpnięciem.
Nieznajomy dotarł na piętro.
R S
- 47 -
Laura starała skoncentrować się na każdym, najmniejszym nawet
dźwięku, by odgadnąć zamiary intruza. Słyszała, jak otwiera i prawie
natychmiast zamyka poszczególne drzwi. Nie przeszukiwał więc pokoi, tylko
zaglądał do nich. Czego szukał? Kosztowności? A może... jej? Nagle zaschło jej
w ustach. Może ktoś obserwował ją, jak przyjechała i wiedział, że jest teraz w
domu... sama. Na myśl o tym, co przybysz może zamierzać, zrobiło jej się słabo.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, na jakim odludziu położony był ten
dom i jak daleko było do najbliższego domostwa. Nawet gdyby zaczęła wzywać
pomocy, nikt by jej nie usłyszał. Dlaczego nigdy wcześniej o tym nie
pomyślała?
Kroki zbliżyły się do drzwi, za którymi stała. Laura zamarła w bezruchu i
wstrzymała oddech. Ktoś przekręcił klamkę i drzwi zaczęły się otwierać. Laura
mocniej zacisnęła palce na poręczy krzesła i napięła mięśnie, uważnie
obserwując lustro.
W pierwszej chwili spostrzegła tylko masywną męską sylwetkę. Szerokie
ramiona i potężną klatkę piersiową. Miał na sobie robocze ubranie. Biało-zie-
loną, rozpiętą pod szyją koszulę z podwiniętymi rękawami, obnażającymi silne,
opalone przedramiona. Oprócz tego nosił oliwkowe sztruksowe spodnie,
podtrzymywane szerokim czarnym paskiem.
Zarejestrowawszy to wszystko, w ułamku sekundy skoncentrowała się na
twarzy mężczyzny. W tym czasie uczynił jeszcze jeden krok do przodu tak, że
wreszcie wyraźnie go ujrzała. Zresztą on też dostrzegł ją w odbiciu lustra.
Nie uderzyła tylko dlatego, że go rozpoznała.
Z ust Laury wydobyło się jedno wielkie, głębokie westchnienie. Sama nie
wiedziała: ulgi czy zaskoczenia.
- Co, do diabła, robi pani z tym krzesłem w rękach? - wycedził Josh Kern,
a ona zarumieniła się. Powoli opuściła krzesło i postawiła je na ziemię. Nigdy
jeszcze nie czuła się tak głupio.
- Myślałam, że jest pan włamywaczem!
R S
- 48 -
- W takim razie powinienem być chyba wdzięczny, że nie dała mi pani po
głowie - zauważył sarkastycznie.
- Niech się pan lepiej cieszy, że postanowiłam wpierw sprawdzić, czy
faktycznie mam do czynienia z włamywaczem.
- A więc bardzo się cieszę - warknął.
Nie było łatwo ominąć to krzesło, podczas gdy przyglądały jej się te
zimne szare oczy. Włożyła w to tyle godności, na ile ją tylko było stać. Niestety,
była tak spięta, że potknęła się i byłaby niechybnie upadła, gdyby nie Josh Kern,
który błyskawicznie rzucił się w jej stronę i w ostatnim momencie uchronił od
bolesnego upadku.
Dotyk jego rąk przywołał na twarz Laury szkarłatny rumieniec. Nie
spodziewała się znaleźć kiedykolwiek tak blisko tego mężczyzny. Był o tyle
większy i silniejszy od niej... Nigdy dotąd nie czuła się taka słaba i bezbronna.
- Powinna pani bardziej uważać, kiedy jest pani tutaj sama - powiedział
Josh Kern spokojnie, obejmując ją mocniej w talii. Jak wąż owijający swą
ofiarę, pomyślała Laura i aż zadrżała. Usiłowała się cofnąć, ale trzymał ją jak w
żelaznych kleszczach.
- Już wszystko w porządku. Proszę mnie puścić - zażądała.
- Nic sobie pani nie zrobiła? - spytał, udając, że nie słyszy.
Potrząsnęła głową, a jej potargane jasne włosy opadły na rękaw jego
koszuli. Poczuła bijący od niego zdrowy, męski zapach. Zapach świeżego
powietrza, ziemi i trawy.
- Jest pani pewna? Wydawało mi się, że uderzyła się pani o drzwi...
Nigdzie żadnych siniaków? - Jego ręka uważnie przesunęła się po jej boku,
delikatnie muskając wypukłości jej piersi, talii, bioder i uda. Laura doznawała
takich mocnych wrażeń, jakich nigdy dotąd nie doświadczyła.
Zaczerpnęła głęboko powietrza i drżącym głosem zażądała:
- Panie Kern, proszę natychmiast zabrać swoje ręce, bo inaczej będę
zmuszona pana uderzyć!
R S
- 49 -
Roześmiał się tym swoim głębokim, urywanym śmiechem, ale ją puścił.
Laura prędko odsunęła się od niego.
- W jaki sposób dostał się pan do tego domu? - zaatakowała go nagle. -
Jestem pewna, że zamknęłam za sobą drzwi wejściowe. A może ma pan klucz?
Nie wolno panu tego robić. To nie pański dom i nie może pan tu, tak po prostu,
wchodzić i wychodzić.
Kern włożył ręce głęboko w kieszenie swych spranych zielonych
sztruksów i tylko wzruszył ramionami.
- Drzwi wejściowe były otwarte. Jest dzisiaj bardzo wietrznie, a zatrzask
jest dość stary. Powinna pani zamykać drzwi na klucz, a nie tylko je
zatrzaskiwać. - Brzmiało to dość prawdopodobnie, ale Laura nie wierzyła w ani
jedno jego słowo. Drzwi były zatrzaśnięte i z pewnością usłyszałaby, gdyby
wiatr je otworzył.
- Zdaje się, że pana ojciec miał klucz do tego dworku? Po jego śmierci
przywłaszczył go pan sobie, by móc przychodzić tu, kiedy najdzie pana ochota?
Czy nie tak?
Josh Kern raptownie zmienił się na twarzy. Jego oczy ciskały błyskawice.
Wysyczał spomiędzy zaciśniętych zębów:
- Niech pani nigdy... nigdy więcej nie wspomina w mojej obecności lub
czyjejkolwiek innej o moim ojcu lub jego prywatnym życiu.
Taka reakcja zaskoczyła Laurę. Powiedziała jej też wiele na temat Josha
Kerna. Jego ojciec wprawdzie już nie żył, ale wraz z nim bynajmniej nie umarła
przeszłość. W każdym razie nie dla jego syna, który wciąż nie mógł mu
wybaczyć, że związał się z żyjącą w tym dworku kobietą.
Chcąc go udobruchać, Laura powiedziała wolno:
- Jest mi bardzo przykro, jeśli poruszyłam jakiś bolesny temat, ale takie
pytanie chyba samo się narzucało. Zresztą, gdyby drzwi naprawdę były otwarte,
mógł pan zapukać lub zawołać. Musiał pan przecież wiedzieć, że jestem w
środku. Mój samochód stoi przed domem.
R S
- 50 -
Zapadła krótka cisza. Twarz Josha złagodniała nieco.
- Widziałem, jak pani przyjechała. Naprawiałem właśnie kamienne
ogrodzenie po drugiej stronie pola. O tam - wskazał ręką, podchodząc do okna.
Laura również zbliżyła się do okna i spojrzała we wskazanym kierunku.
Tuż obok wspomnianego ogrodzenia stała taczka wyładowana po brzegi
polnymi kamieniami.
- Przy tej pracy chce się pić, a właśnie skończył się mój zapas herbaty -
kontynuował Josh Kern. - Kiedy więc zobaczyłem pani samochód, pomyślałem
sobie, że zaryzykuję i zobaczę, czy poratuje pani sąsiada w biedzie.
Zaoferował jej właśnie gałązkę oliwną, a Laura była na tyle inteligentna,
by ją przyjąć. Robiła to jednak niezbyt chętnie. Coś w tym człowieku sprawia-
ło, że czuła, iż powinna mieć się przed nim na baczności.
- Oczywiście, że tak - odparła natychmiast. - Zejdźmy może na dół. Zaraz
przygotuję świeżej herbaty.
- Dziękuję - powiedział, nie ruszając się jednak z miejsca. - Czy nie sądzi
pani, że jest tu trochę duszno? Nie chce pani chyba, by dom złapał wilgoć?
Proszę przyjąć moją radę i pootwierać wszystkie okna, by spowodować
cyrkulację powietrza. - Nie czekając na jej odpowiedź, otworzył najbliższe
okno. Chłodny kwietniowy wiatr wtargnął natychmiast do pokoju, burząc
delikatne włosy Laury. - Przepraszam - mruknął Josh Kern, odgarniając kilka
kosmyków, które spadły jej na twarz.
I znowu... dotyk jego palców spowodował przyspieszone bicie jej serca. Z
trudem chwytała oddech.
Przerażona własnymi reakcjami pospiesznie odwróciła się, żeby odejść,
ale Josh Kern zrobił dokładnie to samo. Mało brakowało, a wpadliby na siebie.
Laura gwałtownie zatrzymała się. Jej twarz znalazła się tylko o kilka
centymetrów od jego klatki piersiowej. Kołnierzyk jego koszuli był głęboko
rozpięty. Spomiędzy fałd grubego materiału prześwitywała ogorzała skóra i
gęsty czarny zarost.
R S
- 51 -
Laurze zawirowało przed oczyma. Ogarnęła ją nieodparta chęć, żeby
pochylić się i przytulić twarz do tej opalonej piersi, wdychać zapach jego ciała.
Nagle jej ciało ogarnął jeden wielki płomień.
Zupełnie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Muszę być chyba chora,
myślała, cała się trzęsę i mam halucynacje. To nie może być prawda. Przecież
nawet nie znam i niespecjalnie lubię tego człowieka... Dlaczego miałabym
pragnąć, by...? Ale nie potrafiła przyznać, nawet sama przed sobą, czego tak
naprawdę pragnęła. Wiedziała jedynie, że nigdy dotąd nie przeżywała jeszcze
takich rozterek.
- Niepotrzebnie pani tak podskoczyła, panno Grainger, z mojej strony nie
grozi pani żadne niebezpieczeństwo - zauważył Josh Kern sucho, przyglądając
się jej zaróżowionej twarzy. - To raczej pani może się okazać niebezpieczna dla
mnie - dodał z lekkim rozbawieniem.
Wolała nie pytać, co miał na myśli.
I tak jej powiedział.
- Przez cały czas mam ogromną chęć pocałować panią, ale to nie byłby
chyba najmądrzejszy pomysł?
- Nie - odpowiedziała, nieco zbyt gwałtownie.
- Jest pani przecież zaręczona - ciągnął, uważnie wpatrując się w jej usta,
które drżały pod tym spojrzeniem.
Niewiele myśląc pochylił się i wycisnął na jej wargach mocny, choć
krótki pocałunek.
- Przykro mi, jeśli sprawiłem pani przykrość, ale czasami lepiej jest
poddać się impulsowi. Zbyt łatwo to, o czym chcielibyśmy nie myśleć, mogłoby
przerodzić się w obsesję.
Laura nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Całym wysiłkiem woli
starała się opanować i powstrzymać od dotknięcia ust, na których on dopiero co
pozostawił palące znamię. Wydawało jej się, że gdy ich dotknie, znamię
R S
- 52 -
zniknie. Najbardziej jednak poruszona była własnym pragnieniem, żeby jeszcze
raz ją pocałował.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kilka dni później wydarzenie to wciąż zaprzątało jej myśli. Nie mogła o
tym ani zapomnieć, ani go zrozumieć.
Co więcej, Josh Kern należał do tego gatunku mężczyzn, którego
serdecznie nie cierpiała. To takich mężczyzn poślubiały zazwyczaj jej
przyjaciółki, by potem skarżyć się na nich przez resztę swego życia. Potrafiła
sobie świetnie wyobrazić jego życie rodzinne. Kobietę, która cierpliwie czeka na
jego powrót do domu, gotując mu i sprzątając, piorąc i prasując jego koszule.
Taka zapewne jest jego matka, zdaniem pana Dale'a jedna z najlepszych
gospodyń w całym Yorkshire. Po oziębieniu stosunków z mężem, który znalazł
sobie inną, z pewnością skupiła całą swą miłość i uwagę na jedynaku. Josha
Kerna charakteryzował ten rodzaj pewności siebie i arogancji, który jest
właściwy ludziom rozpieszczanym w dzieciństwie. Zachowywał się tak, jakby
cały świat do niego należał.
Nie znosiła takich mężczyzn. Tym bardziej więc nie pojmowała, dlaczego
wywierał na niej takie wrażenie.
W weekend poleciała do Paryża. Świetnie się tam bawili z Patrickiem,
zwiedzając miasto i jadając w małych, przytulnych restauracyjkach polecanych
im przez portiera z hotelu. Hotel też był niewielki, ale wygodny, położony
niedaleko St-Sulpice.
Chodzili wszędzie na piechotę, ponieważ tak było taniej i wygodniej, a
poza tym piękna wiosenna pogoda zachęcała do spacerów. Poruszali się wzdłuż
Sekwany, nie korzystając nawet z planu Paryża. Spacerowali wokół rue Rivoli,
skręcając w uliczki pełne ekskluzywnych sklepów, zwiedzali Luwr. Chodzili po
Polach Elizejskich. Czasami, siedząc na tarasie jakiejś kafejki, Patrick
R S
- 53 -
szkicował, podczas gdy ona piła kawę lub wino, przyglądając się scenkom z
życia Paryża.
Był to niezwykle spokojny weekend. Czas płynął powoli, gdyż Laurze
udało się całkowicie zapomnieć o pracy i pośpiechu, jaki był jej udziałem w
ciągu ostatnich tygodni. Leniwie poddała się rytmowi życia miasta.
Wszystko co dobre szybko się jednak kończy i w niedzielę wieczorem
żegnała się z Patrickiem na lotnisku imienia Charlesa de Gaulle'a.
- Do zobaczenia w Amsterdamie - powiedział Patrick, całując ją na
pożegnanie. - Jesteś pewna, że nie uda ci się przylecieć na przyszły weekend do
Rzymu?
- Wiesz, jak bardzo bym chciała - odparła, wzdychając. - Ale jestem już
umówiona w dworku z Alfem Hudsonem.
- Z kim?
- Z tym majstrem, którego polecił nam Dale. Zadzwoniłam do niego i
poprosiłam, żeby przedstawił nam kosztorys prac, jakie powinny tam być wy-
konane.
- Dla porównania powinnaś mieć kilka innych kosztorysów od innych
budowlańców. Nie spiesz się ze zlecaniem pracy właśnie Hudsonowi.
- Masz rację. Tyle że Hudson już od lat przeprowadza wszystkie remonty
w tym domu i, jak sami widzieliśmy, świetnie wywiązuje się z zadania.
- Rób jak uważasz, pozostawiam to do twojej decyzji, kochanie. Widzimy
się za trzy tygodnie w Amsterdamie.
Patrick miał spędzić dużo więcej czasu we Włoszech niż we Francji.
Laura naprawdę żałowała, że nie może go tam odwiedzić, ale nawał pracy nie
pozwalał jej na to.
Pozostało bardzo niewiele czasu, by jak należy przygotować
średniowieczny jarmark. Ian Eyre wyznaczył konkretny dzień w środku lata, a
Laura musiała teraz znaleźć odpowiednią lokalizację. Stosunkowo niedaleko od
jego zakładów produkcyjnych i miejscowego lotniska, a także z dobrą drogą
R S
- 54 -
dojazdową. Powinno to być miejsce na tyle rozległe, by swobodnie pomieścić
targowisko, a zarazem na tyle zwarte, by móc je łatwo kontrolować. Musiało
też, oczywiście, leżeć w atrakcyjnej okolicy, by wywrzeć odpowiednie wrażenie
na zagranicznych klientach.
Laura sporządziła długą listę miejsc wchodzących w rachubę, prędko
jednak przekonała się, że nie tak łatwo będzie znaleźć coś odpowiedniego.
Większość z nich była niedostępna w tym czasie, a inne nie spełniały jej
wymagań.
Nie pomagały jej też codzienne telefony od Iana, który ciągle pytał, czy
coś już znalazła.
- Dam ci znać, gdy tylko tak się stanie - obiecała mu w piątek wieczorem,
z niepokojem zerkając na zegarek. O trzeciej była umówiona z klientem i nie
chciała, by zastał ją wiszącą na telefonie.
- Wiesz, mam pewien pomysł. Co byś powiedziała na to, by urządzić to u
Ransomów?
- U Ransomów?
- To posiadłość mojej ciotki, jakieś dwadzieścia kilometrów na północ od
Yorku. Ogromne domostwo, otoczone starym parkiem. Jest tam mnóstwo
miejsca na nasz jarmark. Moglibyśmy też rozstawić markizę, pod którą staną
stoły z piciem i jedzeniem.
- To może urządzimy też średniowieczny bankiet - zaproponowała Laura,
a Eyre natychmiast zapalił się do tego.
- Tak, to jest to! Wyśmienicie! Będziesz mogła się tym zająć, Lauro?
Choć obawiam się, że nawet ty możesz mieć problem ze znalezieniem odpowie-
dnich ludzi.
- Nie będzie tak źle. Jestem pewna, że uda mi się zatrudnić jakiegoś
restauratora, dostarczającego posiłki na tego typu imprezy. Dużo ludzi urządza
teraz podobne bankiety. Zresztą to nie jedzenie jest największym problemem. Są
nim kostiumy, w które trzeba ubrać kelnerów i kucharzy, a do tego jeszcze
R S
- 55 -
przekonać ich, żeby zechcieli je włożyć. Pamiętaj, że średniowieczne stroje
mają długie, szerokie, niewygodne rękawy, które tylko przeszkadzają! W
porównaniu z tym jedzenie to pestka! Może być pieczeń z rożna albo dziczyzna.
Albo pieczona gęś z jabłkiem w dziobie. Lub bażant ubrany w pióra, oczywiście
po ugotowaniu... W każdym razie coś w tym rodzaju.
- Widzę, że odrobiłaś lekcje. Przyznaj się, organizowałaś już kiedyś
średniowieczny bankiet?
Laura roześmiała się.
- Owszem. Kilka lat temu, dla pewnej firmy kosmetycznej. Muszę
przyznać, że ich amerykańskim klientom ten pomysł bardzo się podobał.
- Miejmy nadzieję, że i tym razem tak będzie! A więc, jak sądzisz? Mam
spytać ciotkę, czy możemy skorzystać z jej domu?
Laura okazała się w tym względzie nieco bardziej powściągliwa.
- Ian, muszę to najpierw zobaczyć, zanim podejmę jakąś decyzję.
Pamiętaj, że teren musi być na tyle duży, by pomieścić zarówno targowisko,
markizę, jak i duży parking.
- Widzę, że naprawdę myślisz o wszystkim - pochwalił ją. - Naprawdę
szkoda, że dla mnie nie pracujesz. Żadna z pań u mnie nie ma twojej głowy do
interesów.
- Dziękuję, miło, że to mówisz - rozpromieniła się Laura. - W tym fachu
trzeba na wszystko zwracać uwagę. Jeśli to możliwe, chciałabym jeszcze w ten
weekend obejrzeć posiadłość. Zresztą w sobotę będę w okolicy. Jestem
umówiona z majstrem, który ma obejrzeć mój dom. To w pobliżu Castle
Howard. Po rozmowie z nim mogłabym podjechać do twojej ciotki.
- Świetnie. Jestem pewien, że się jej spodobasz. Ona lubi inteligentne
kobiety.
- Widzę, że mam dziś swój dzień - roześmiała się Laura. - O której mam
tam być?
- Zdążysz na czwartą?
R S
- 56 -
Kiedy go o tym zapewniła, podyktował jej, jak dotrzeć na miejsce. Już po
chwili Laura miała jeden wielki chaos w głowie.
- Poczekaj, Ian, jeszcze raz... Czyli przy farmie w lewo, do stawu, potem
w prawo i znowu w lewo...
- Nie, przy stawie w lewo, a potem prosto... - Ian zawahał się. - Słuchaj,
może po prostu wpadnę po ciebie po drodze? Będę i tak jechał szosą do Castle
Howard, więc nie nadłożę drogi.
Laura oczyma wyobraźni widziała już siebie jeżdżącą całe popołudnie po
okolicy w poszukiwaniu domu jego ciotki. Była mu wdzięczna za tę propozycję,
ale przez grzeczność spytała:
- Nie zrobi ci to kłopotu?
- Ależ skąd! - odparł z rozbawieniem w głosie. - Zabiorę cię, a potem
odwiozę z powrotem. A teraz powiedz, gdzie mam przyjechać?
Wyjaśniła mu to dokładnie, po czym pożegnali się, umawiając w
niedzielę na czternastą trzydzieści.
Laura ledwie zdążyła zanotować w kalendarzu najpilniejsze informacje,
gdy sekretarka powiadomiła ją o przyjściu kolejnego klienta.
Spotkanie przeciągnęło się i zanim gość wyszedł, zegar wskazywał wpół
do piątej. Laura poczuła się ogromnie zmęczona. Podpisała jeszcze cały plik do-
kumentów, po czym obie przejrzały plan pracy na przyszły tydzień.
- Anne, mam na dziś dosyć - oznajmiła wreszcie Laura, nie mogąc
powstrzymać ziewania. - Wpuść tylko te dane do komputera i również możesz
już iść.
W drodze do domu zatrzymała się, by zrobić większe zakupy. Pod
nieobecność Patricka spadło na nią wiele obowiązków, o których istnieniu
dawno zapomniała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo nauczyła się na
nim polegać. Mieszkanie było zaniedbane, lodówka pusta, a w łazience czekał
pełen kosz prania i mnóstwo czystych rzeczy do prasowania.
R S
- 57 -
Bez Patricka mieszkanie wydawało się zimne i puste. Wypakowała
produkty żywnościowe i włożyła je do lodówki, po czym szybko przygotowała
solę z rusztu i surówkę. Dopiero wtedy wrzuciła część rzeczy do pralki i zabrała
się do odkurzania mieszkania i czyszczenia mebli.
Kiedy wreszcie trafiła do łóżka, natychmiast zapadła w głęboki,
niespokojny sen, z którego obudziła się w środku nocy, cała roztrzęsiona. Śniło
jej się, że jest na wsi, w dworku, i zewsząd słyszy niepokojące dźwięki,
trzeszczenie klepki, czyjeś kroki. Z bijącym sercem biegała z pokoju do pokoju,
szukając źródła tych odgłosów. Wpadła wreszcie do skąpanej w blasku księżyca
sypialni i zauważyła stojącego w oknie mężczyznę. Jego twarz ukryta była w
cieniu. Gdy odwrócił się, światło księżyca oświetliło jego oblicze. Był to Josh
Kern. Laura zadrżała.
Wpatrywał się w nią z rozbawieniem. Nie była w stanie się poruszyć. Nie
mogła oderwać od niego oczu. Nagle poczuła, jak zaczynają ją piec wargi.
Gwałtownie uniosła dłoń i dotknęła swych rozpalonych ust. Czuła się tak, jak
gdyby ją pocałował. W tej samej chwili Josh Kern roześmiał się.
Laura obudziła się, a jego śmiech wciąż jeszcze dźwięczał jej w uszach.
Trzęsącą dłonią wymacała w ciemności przełącznik lampki nocnej i zapaliła
światło. Usiadła, wciąż jeszcze drżąc. Nie mogła pojąć, dlaczego śnił jej się
właśnie on.
Postanowiła wstać i zrobić sobie gorące kakao.
Mijając lustro zobaczyła w nim swe odbicie; rozpalone policzki i
gorączkowe spojrzenie. Prędko odwróciła wzrok i pobiegła do kuchni.
Musiała być przepracowana. Nie było innego wytłumaczenia. Przecież to
bzdura marzyć o kimś, kogo się nie lubi!
Gdy następnego dnia pojechała do dworku, zastała tam już Alfa Hudsona,
który przechadzał się po ogrodzie. Nie był jednak sam. Towarzyszył mu Josh
Kern ubrany w nowiuteńkie dżinsy i białą koszulkę polo. Na jego widok serce
Laury gwałtownie podskoczyło, a puls uległ przyspieszeniu.
R S
- 58 -
- Dzień dobry, panno Grainger - powitał ją wesoło Hudson, gdy do nich
dołączyła. - Mamy szczęście z pogodą; nie ma wiatru i nie pada. Chcąc
zaoszczędzić czasu, pani i sobie, skorzystałem z obecności Josha, który
przytrzymał drabinę, i wszedłem na dach. Mam dobre wieści: nic poważnego się
tam nie dzieje. Wystarczy kilka dni roboty.
- To wspaniale, panie Hudson - powiedziała Laura ignorując Josha Kerna,
który bacznie jej się przyglądał. Sądząc po jego ubraniu, nie pracował dziś w
polu, czego więc tu szukał?
Twarz Hudsona rozjaśnił promienny uśmiech.
- Przyjrzeliśmy się też trochę fasadzie budynku. Tu też w zasadzie
wszystko w porządku. Trzeba wymienić tylko jedną framugę okienną, no i
koniecznie odmalować budynek. Choć można z tym, oczywiście, poczekać do
przyszłego roku.
- To naprawdę świetne wieści, panie Hudson - szczerze ucieszyła się
Laura. - W sprawie malowania muszę porozmawiać z narzeczonym, ale sądzę,
że zrobimy to jeszcze tego lata, kiedy tylko będzie pogoda.
- Tak. Tak by było najlepiej.
- Skoro wiemy już, jak jest na zewnątrz, może wejdziemy teraz do środka,
panie Hudson?
Ani razu nie spojrzała na Josha Kerna, licząc na to, że zrozumie aluzję i
odejdzie.
Nic takiego jednak się nie stało. Zresztą niczego innego tak naprawdę się
nie spodziewała. Przecież nie byłoby go tutaj, gdyby nie zamierzał zostać, samą
swą obecnością doprowadzając ją do szału.
Laura otworzyła kluczem drzwi wejściowe i weszła do środka. Za nią
podążyli obydwaj mężczyźni. Nie umiała zdobyć się na to, by wyprosić Josha.
Tego typu zachowanie nie leżało w jej charakterze. Chodził z nimi po całym
dworku, czując się tu jak u siebie w domu. Z uwagą wysłuchiwał i komentował
propozycje majstra, który zresztą zwracał się bardziej do niego niż do Laury, jak
R S
- 59 -
gdyby to Josh Kern wciąż był tu właścicielem, a nie ona. Laura z trudem
zachowywała spokój, ale wewnętrznie kipiała. Wybuch był jedynie kwestią
czasu.
Ciągle stawały jej przed oczami wydarzenia tamtego dnia. Dotyk jego ust
i rąk. Gwałtowne podniecenie jakie wtedy poczuła i pragnienie, by przytulić się
do niego i wdychać jego świeży, męski zapach.
Samo wspomnienie tych wydarzeń przywoływało rumieńce na jej twarz.
Starała się nie patrzeć w jego stronę, by przypadkiem się nie zorientował, o
czym myśli.
Dwadzieścia minut później, ledwie zamknęła drzwi za Alfem Hudsonem,
odwróciła się do Josha i wybuchnęła:
- Mogę wiedzieć, czego pan tutaj szuka? I niech mi pan nie mówi, że to
przypadek, iż znalazł się tu pan dokładnie wtedy, gdy spotykam się z
Hudsonem! Pańskie ubranie świadczy zresztą najlepiej o tym, że nie pracował
pan w pobliżu.
Josh parsknął śmiechem.
- Nie ma co, jest pani spostrzegawcza! Dobrze wiedziałem, że pani tu
będzie. Powiedział mi o tym Alf Hudson. Spotkałem go rano w miasteczku. W
drodze do domu zobaczyłem, jak walczy z drabiną, więc postanowiłem mu
pomóc...
- Wyśmienity pretekst, by się pojawić i poutrudniać mi życie! - warknęła,
a on przybrał pozę urażonej niewinności.
- To była tylko dobrosąsiedzka przysługa!
Laura spojrzała na niego z niesmakiem.
- Niech pan lepiej da spokój. Robi pan wszystko, by nas stąd przegonić.
Zjawia się pan tu, ile razy przyjeżdżam. Proszę, niech pan wreszcie przestanie!
Nic z tego! I tak nie zmienię zdania. Kupuję ten dom i mam zamiar się tu
wprowadzić. Bez względu na to, co pan wymyśli. Niech pan wreszcie zarzuci
swoje gierki i przyzwyczai się do tej myśli!
R S
- 60 -
Słuchał jej z głową przechyloną lekko na bok. Gdy skończyła, przez
moment panowała cisza. Czekała na to, żeby coś powiedział, ale zupełnie nie
spodziewała się tego, co usłyszy.
- Czy zamierza pani wyjść za mąż, zanim się pani tu sprowadzi?
- Słucham? - bąknęła zbita z tropu Laura.
- Chcę wiedzieć, czy przed przeprowadzką zamierza pani wyjść za mąż -
powtórzył, a ona gorączkowo zastanawiała się, o co mu naprawdę chodzi.
- Być może - odpowiedziała ostrożnie - ale nie ustaliliśmy jeszcze daty
ślubu.
- Alf Hudson wspomniał dzisiaj, że pani narzeczony chwilowo przebywa
za granicą. Czy długo będzie nieobecny?
- Nie, niedługo - odparła krótko. Nie miała zamiaru rozmawiać z nim na
temat Patricka. Wewnętrzny głos podpowiadał jej, że musi się mieć na
baczności.
Zmarszczył brwi, przyglądając jej się z tym charakterystycznym
uśmieszkiem, który doprowadzał ją do pasji.
- Naprawdę? Alf mówił, że pani narzeczony będzie podróżował po
Europie jeszcze przez kilka miesięcy.
- Nieźle się obaj bawicie, roztrząsając moje życie prywatne, prawda? -
parsknęła Laura i dodała: - W przyszłości będę musiała uważać na to, co mu
mówię.
- Niechże pani da spokój - roześmiał się głośno Josh Kern. - Przecież nie
zdradził żadnych tajemnic państwowych! Spytałem go, czy przyjedzie pani w
towarzystwie narzeczonego, na co on odparł, że nie, gdyż przebywa za granicą.
Co w tym złego? Alf Hudson zna mnie niemal od dziecka. Wie, że nie jestem
przestępcą, który może wykorzystać taką informację i włamać się do tego domu
albo skorzystać z okazji, że będzie pani sama i... - wyszczerzył zęby - zrobić
coś, czego się pani najbardziej lęka.
Ich spojrzenia spotkały się. Laura zaczęła szybciej oddychać.
R S
- 61 -
- Nigdy nie mówiłam, że się czegokolwiek lękam.
- Nie musi pani wcale mówić. To widać - szepnął.
- Ma pan bujną wyobraźnię - mruknęła, ale nie mówiła prawdy. Po prostu
nie wiedziała, czego tak naprawdę się obawia... Ilekroć się z nim spotykała, jej
nerwy napięte były do ostatnich granic. Zawsze na coś czekała, czegoś się
spodziewała... Tylko czego?
- Wygląda pani na bardzo wystraszoną - powiedział cicho, stając tuż
przed nią. Laura przełknęła z trudem ślinę. Zastanawiała się, czy Josh nie słyszy,
jak mocno wali jej serce.
Uniosła podbródek i spojrzała mu prosto w oczy.
- Ja się nie boję, panie Kern. Jestem wściekła. A teraz, zechciałby się pan
może pożegnać...?
Spojrzał głęboko w jej zielone oczy.
- To nie złość widzę w pani oczach, ale coś zupełnie innego. Przypomina
mi pani dziką kotkę, która mieszka w jednej z moich stodół. Ma tak samo
zielone oczy jak pani... Gdy tylko staram się do niej zbliżyć, parska i prycha na
mnie.
- Dobrze robi. Tylko tak dalej - mruknęła Laura.
Wyglądał na rozbawionego.
Przekręcił głowę w bok i palcem pokazał jej świeże zadrapanie, tuż pod
uchem.
- Używa także pazurów. Nie dalej jak wczoraj zrobiła to!
Laura spojrzała na długie, czerwone zadrapanie.
- Powinien pan bardziej uważać. Mogło się wdać zakażenie - rzekła, z
trudem powstrzymując się, by go nie dotknąć. Nie przejechać palcami po jego
gładkiej, opalonej skórze. - Kiedy ostatni raz robiono panu zastrzyk
przeciwtężcowy? Wie pan, jak łatwo jest zarazić się od kota?
- Oczywiście, że wiem - odparł. - Przecież pracuję na farmie. Byłoby
szczytem głupoty nie zabezpieczyć się na taką ewentualność. Regularnie
R S
- 62 -
przyjmuję zastrzyki przeciwtężcowe. A nawet gdybym ja zapomniał, moja
matka z pewnością mi o tym przypomni.
Laura z chęcią dowiedziałaby się czegoś więcej o jego matce. Poza tym
był to dość bezpieczny temat.
- Pan Hudson mówił, że pańska matka wyśmienicie gotuje.
- To się zgadza. Jadam jak król. Ale dba też o wszystkie inne sprawy na
farmie. Ta kotka nie podrapałaby mnie wczoraj, gdyby mama nie kazała mi jej
złapać i zanieść do weterynarza, zanim podrośnie na tyle, by mieć kocięta. Przez
pół godziny latałem jak głupi po stajni, nim ją wreszcie złapałem. Mamy dość
kotów na farmie. Nie potrzebujemy nowych.
- Ale nie kazał jej pan uśpić? - Laura nie zniosłaby tej myśli. Oczyma
wyobraźni widziała zwierzątko, jak syczy i jeży sierść zagnane w ślepy zaułek.
Spojrzał na nią, a widząc w jej oczach strach i współczucie, uśmiechnął
się nagle.
- Skądże znowu. Wróci, gdy tylko dojdzie do siebie po operacji. Nie
można pozwolić na to, by koty rozmnażały się do woli, nawet na farmie, gdzie
są niezwykle pożyteczne, polując na gryzonie. Za rok lub dwa zjadłyby nas,
gdybyśmy większości z nich nie kastrowali. Moja matka kocha koty. Sama ma
trzy w domu, nie licząc tych w stajniach. - Zmrużył oczy i mruknął: - Ciekaw
jestem, czy pani by się jej spodobała.
Laura też była tego ciekawa. Bardzo chętnie poznałaby panią Kern, ale
obawiała się wrogiego przyjęcia.
- Czy pańska matka wie, że mamy zamiar kupić ten dworek?
- Mówiłem jej, że Dale usiłuje go sprzedać - odparł, wzruszając
ramionami.
- Ale nie wie, że już został kupiony?
- Przecież jeszcze go pani nie kupiła - zaakcentował zimno. - Upłynie
kilka miesięcy, zanim sprzedaż zostanie sfinalizowana.
R S
- 63 -
- A pan zrobi wszystko, żeby pozbyć się nas do tego czasu! - Laura
podskoczyła niemal ze złości.
Odpowiedź przyprawiła ją o zawrót głowy.
- Wcale nie. Zmieniłem zdanie.
- Słucham? - wyjąkała, nic nie rozumiejąc.
- Pomyślałem, że to może być nawet miłe mieć panią za sąsiadkę -
oznajmił niewinnie, a jej serce załomotało i krew zaczęła szybciej krążyć w
żyłach.
- Czy to jeszcze jedna z pańskich gier? - spytała niepewnie.
- Ja wcale nie gram - odparł, wyciągając do niej ręce.
Laura cofnęła się niczym dzika kotka. Przestraszona, a jednak gotowa do
obrony. Jej zielone oczy ciskały błyskawice. Broniła się przed czymś, czego nie
rozumiała, a co - jak podpowiadała jej intuicja - mogło ją zniszczyć.
- Nie dotykaj mnie!
Odwróciła się, by uciec, ale złapał ją w drzwiach wejściowych. Przycisnął
ją plecami do ściany i zablokował z obu stron głowy rękami.
- Przestań się przed tym bronić - wyszeptał. - Pragniesz mnie tak samo
mocno, jak ja ciebie. Powiedziały mi to twoje usta, gdy całowałem cię podczas
naszego ostatniego spotkania. Mówiło o tym całe twoje ciało. Drżało z
pragnienia, było gorące...
Znów było gorące. Jej twarz płonęła, ale Laura nie zamierzała się poddać
ani jemu, ani swoim własnym niezrozumiałym pragnieniom. Pokręciła prze-
cząco głową.
- To nieprawda. To tylko podstęp, by się nas pozbyć, zmusić nas do
odejścia...
- Nigdy już nie pozwolę ci odejść, Lauro - powiedział, przyciskając ją
sobą do ściany. Pod Laurą ugięły się nogi, a całe ciało ogarnęła słodka niemoc.
Gwałtownie zadrżała.
R S
- 64 -
Bardzo wolno pochylał nad nią głowę. Przestała nagle walczyć. Jak
zahipnotyzowana wpatrywała się w jego usta, niezdolna myśleć o niczym
innym. Minęła prawie wieczność, nim dotknęły jej warg, a raczej tylko je
musnęły. Poczuła niemal rozczarowanie.
- Zupełnie oszalałem przez ciebie - szeptał zduszonym głosem, ocierając
się umięśnionymi udami o jej ciało, które reagowało na każdy, najlżejszy nawet
dotyk. Nie potrafiła nad tym zapanować.
Bezskutecznie starała się przywołać w myślach obraz Patricka, ale
wymykał jej się jak we mgle. W tej chwili istniała tylko jedna rzeczywistość:
mężczyzna, gładzący delikatnie jej ciało i przyglądający się jej roziskrzonymi
szarymi oczyma.
- Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju?! - krzyknęła zdesperowana. -
Nie chcę, żebyś mnie dotykał!
- Nie kłam, Lauro! - Jego usta ponownie dotknęły na moment jej warg, i
oderwały się, by po chwili obsypać ją krótkimi, delikatnymi pocałunkami. Bawił
się z nią jak kot z myszką, aż zupełnie straciła głowę.
Próbowała nie reagować, nie odpowiadać. Usiłowała myśleć o Patricku,
przypomnieć sobie, że kocha przecież innego mężczyznę i że to, co teraz dzieje
się z jej ciałem, nie ma nic wspólnego z miłością, jest czymś wstydliwym,
czemu powinna dać odpór. Kiedy jednak patrzyła na Josha, nie potrafiła myśleć
o nikim innym, jak o nim, o jego przystojnej, męskiej twarzy, jego
podniecającym ciele.
Zamknęła oczy, zaraz jednak uświadomiła sobie swój błąd. Z chwilą gdy
zamknęła oczy, pogrążyła się w świecie ciemności i pożądania, w którym
nareszcie dotarło do niej z całą ostrością, iż pragnie go tak mocno, że nic innego
się nie liczy.
- Pragnąłem cię od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem - szepnął Josh,
obejmując jej pierś, a Laura jęknęła z rozkoszy.
R S
- 65 -
Jej ciało poddało się, wygięło w łuk, by wyjść jego ciału na spotkanie.
Rozchyliła drżące usta w niemym zaproszeniu. Josh wydał z siebie gardłowy
pomruk i złożył na jej wargach gwałtowny, namiętny pocałunek, wprawiając ją
w rozkoszne, dzikie podniecenie. Nie mogła i nie chciała myśleć o niczym
innym, jak o tym, co przeżywa i jak bardzo nawzajem pragną siebie.
W ciszę wdarł się nagle przenikliwy dźwięk klaksonu.
Zaskoczeni, odskoczyli od siebie jak oparzeni. Mieli zarumienione twarze
i popłoch w oczach.
- A to co, do diabła? - zaklął Josh.
Laura nie mogła zebrać myśli. Trzęsła się. Dotknęła palcem ust,
czerwonych i nabrzmiałych od jego pocałunków. Wciąż jeszcze dygotała z
podniecenia.
Ponownie zatrąbił klakson, tym razem bardziej niecierpliwie. Nagle Laura
przypomniała sobie.
- Ian - szepnęła, zagryzając wargi. Josh spojrzał na nią uważnie.
- Kto?
Starannie unikała jego spojrzenia. Chciała umrzeć. Dlaczego pozwoliła
mu na tyle? Myślała, że zaraz spali się ze wstydu. Nie wiedziała, gdzie podziać
oczy.
- To ktoś, kto przyjechał po mnie - mruknęła, machinalnie odwracając się
do wiszącego na ścianie w holu lustra.
Przerażona spojrzała na swoje odbicie. Wyglądała dokładnie jak kobieta,
która przed chwilą namiętnie się kochała. Włosy w nieładzie, potargane
błądzącą ręką Josha, na ustach ani śladu szminki, a oczy aż zanadto zdradliwe.
- Co to znaczy, przyjechał po ciebie? Przecież przyjechałaś własnym
samochodem - naskoczył na nią Josh, bacznie obserwując ją spod
przymrużonych powiek. Tymczasem Laura w pośpiechu usiłowała doprowadzić
się do ładu. Przeciągnęła szczotką po potarganych jasnych lokach,
przypudrowała twarz i nałożyła świeżą szminkę.
R S
- 66 -
- Słuchaj, zostaw mnie w spokoju... Nie wsadzaj nosa w nie swoje
sprawy... - parsknęła, ale on już szykował następne pytanie.
- Dlaczego spotykasz się pod nieobecność narzeczonego z innym
mężczyzną?
- Ach, zamknij się - warknęła Laura, której nie podobał się jego ton.
W lustrze dostrzegła, jak jego rysy twardnieją, a oczy robią się
stalowoszare. Na zewnątrz domu usłyszała odgłos szybkich kroków, a potem
gwałtowne pukanie do drzwi.
- Laura, jesteś tam? Idziesz wreszcie? - zawołał Ian, a ona prześlizgnęła
się obok Josha Kerna i otworzyła drzwi, przywołując z trudem na twarz radosny
uśmiech.
- Przepraszam, że kazałam ci czekać, Ian. Miałam właśnie wychodzić!
- Zauważyłem twój samochód, więc nie mogłem się pomylić -
zakomunikował radośnie i obrzucił ją aprobującym spojrzeniem. - Wyglądasz
dziś niezwykle elegancko, jak zwykle zresztą. Gotowa? Moja ciotka ma hopla
na punkcie punktualności.
Nagle jego twarz zmieniła wyraz, gdyż w drzwiach tuż za Laurą pojawił
się Josh, patrząc na nich ponuro. Ian niemal zakrztusił się, ale szybko doszedł do
siebie i uśmiechając się przyjaźnie, powiedział:
- Witam pana! To pan jest pewnie tym majstrem, który miał oglądać
dworek? Mam nadzieję, że nie przyjechałem za wcześnie i nie przerwałem
państwu rozmowy.
- Naszej rozmowy? - powtórzył Josh z dziwnym uśmiechem na ustach.
Laura zarumieniła się i odwróciła głowę. - Taaak, myślę, że możemy... hm...
kiedy indziej skończyć naszą... dyskusję - odpowiedział kpiąco.
- No cóż... tak... oczywiście - przytaknął Ian, zdziwiony i zaskoczony.
Wychwycił w tonie Josha ukrytą drwinę, nie wiedział jednak, co o tym myśleć.
Laura miała wreszcie tego wszystkiego dosyć.
R S
- 67 -
- Chodź, bo jeszcze się spóźnimy - powiedziała i zatrzasnąwszy drzwi
domu, wsiadła do samochodu Iana, nie zaszczycając Josha ani jednym
spojrzeniem.
Ian uznał, że wypada powiedzieć coś na pożegnanie:
- Ładny dziś dzień, prawda? Niemalże lato.
Josh popatrzył na niego spod oka i nic nie odpowiedział. Nie zareagował
też na grzeczne słowa pożegnania. Odjeżdżając, Ian aż zagwizdał.
- Od razu widać po nim, że urodził się w Yorkshire. Co za ludzie! Uparci i
ponurzy, nie mniej charakterystyczni dla tego regionu, niż nasze wrzosowiska
czy ogrodzenia z kamieni polnych.
Laura milczała. Wpatrywała się w otaczające ich zielone pagórki i
unoszącego się nad polem skowronka. Robiło jej się niedobrze na samą myśl o
tym, co się stało. Od czasu gdy poznała Patricka, ani razu nie odczuwała
pokusy, by go zdradzić.
Aż do tej chwili.
R S
- 68 -
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nadszedł tydzień, w którym Laura miała lecieć do Amsterdamu na
spotkanie z Patrickiem. We wtorek wieczorem Patrick zatelefonował jednak do
niej do domu i przejęty oznajmił:
- Lauro, jest pewien problem... Obawiam się, że nie będę mógł polecieć w
tym tygodniu do Holandii. Rae chce, żebym spędził więcej czasu we Włoszech.
Nie była zachwycona tym, co zrobiłem w Rzymie. Muszę tam jutro wrócić i
jeszcze raz spróbować.
- Tylko nie to! - jęknęła Laura blednąc. - Jaka szkoda! A nie mógłbyś
polecieć do Rzymu, a potem, tylko na weekend, przylecieć do Amsterdamu?
Naprawdę cieszyłam się na nasze spotkanie. Mam wrażenie, że nie widzieliśmy
się całe wieki.
- Kochanie, przykro mi - odparł przytłumionym, jakby nie swoim głosem.
- Nie mogę... nie mam czasu... to niemożliwe...
- Sądząc po głosie, musisz być bardzo zmęczony - zaniepokoiła się Laura.
Nigdy dotąd nie słyszała w jego głosie takiego znużenia. Patrick tylko
westchnął.
- To męcząca podróż. A co u ciebie? Pewnie jesteś zawalona pracą po
uszy? Jak tam twój projekt dla Eyre-York?
- Świetnie. Nad wszystkim panuję. Przykro mi, że masz kłopoty z
ilustracjami. Czy ta autorka to jakaś wiedźma?
- Nie. Prawdopodobnie ma nawet rację co do tych szkiców z Rzymu. Sam
nie byłem z nich zbytnio zadowolony. A co z dworkiem? Jest już jakiś postęp?
Kiedy prawnicy uporają się z całą sprawą?
- Za jakiś miesiąc lub dwa.
- A co z tym majstrem? Może już zacząć prace?
- Oczywiście, że nie. Nie możemy niczego ruszyć, zanim dom formalnie
nie stanie się naszą własnością.
R S
- 69 -
- Oczywiście - odpowiedział Patrick, ale zabrzmiało to, jakby poczuł ulgę.
Zastanawiała się, czy to nie pieniądze są tego przyczyną. Ciekawe, ile
kosztowała go ta podróż po Europie? Wydawca pokrywał koszty hoteli i
przelotów, ale i Patrick, bez wątpienia, musiał chwilowo wykładać niemało z
własnej kieszeni. Na zwrot mógł liczyć dopiero po zakończeniu całej pracy.
- Czy coś się stało? - próbowała go wysondować, ale szybko jej przerwał.
- Muszę już niestety kończyć, Lauro. Mam umówione spotkanie. Nie
zawracaj sobie głowy odwoływaniem rezerwacji hotelu i samolotu. Ktoś się tym
zajmie. Przykro mi z powodu tego weekendu. Do rychłego usłyszenia.
W słuchawce zapanowała głucha cisza i Laurze nie pozostało nic innego
jak odwiesić słuchawkę. Przez jej twarz przebiegły sprzeczne uczucia. Odkąd
Josh Kern całował się z nią w dworku, była przerażona. Pilnie potrzebowała
obecności Patricka. Chciała być przy nim, przypomnieć sobie, że go kocha i że
należą do siebie.
Popatrzyła na zdjęcie przedstawiające ją i Patricka w ogrodzie jej
rodzinnego domu. Byli roześmiani, a ich twarze wyrażały szczęście. On
obejmował ją w talii, a ona tuliła się do niego.
- Ach, Patricku! Dlaczego musiałeś właśnie teraz wyjechać? - jęknęła
głośno, czując wyrzuty sumienia na widok jego szczęśliwej, uśmiechniętej
twarzy. Cóż to za miłość, która nie potrafi się oprzeć takiemu mężczyźnie jak
Josh Kern? Zrobiło jej się gorąco ze wstydu. Przygryzła wargę. To zdjęcie
zostało zrobione tak niedawno; późnym latem ubiegłego roku. Wszystko
wydawało się wtedy takie proste. Cała przyszłość rysowała się wówczas w
różowych kolorach. Nie przyszłoby jej wtedy nigdy do głowy, by nie ufać swej
miłości do Patricka, tak jak on nigdy tego nie kwestionował.
Jeszcze raz popatrzyła na zdjęcie.
- Naprawdę nie mam żadnych wątpliwości, najdroższy! - szepnęła. - Ani
przez chwilę ich nie miałam. Kocham cię jak dotychczas, tylko...
R S
- 70 -
Gwałtownie urwała, nerwowo przeczesując włosy palcami. Tylko co?
Boże, co się ze mną dzieje? Sama nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Nie
pojmowała, dlaczego Josh Kern tak na nią działa, ale i nie mogła temu
zaprzeczyć.
Czuła się, jakby rzucono na nią jakiś zły czar, który mógł zniszczyć całe
jej życie. Musiała go zrzucić, zanim będzie za późno. Liczyła na to, że Patrick
jej w tym pomoże, ale teraz zdana była wyłącznie na własne siły. Sama musiała
dać sobie radę z targającymi nią sprzecznymi uczuciami. Była zła na Patricka
niczym dziecko, że pozostawił ją samą, teraz, gdy tak bardzo go potrzebowała.
Gdyby był tutaj, nie musiałaby sama jeździć na wieś, nie spotkałaby Josha
Kerna, który nie mógłby jej całować i zmusić do przyznania, że go pożąda.
Ilekroć przypominała sobie tamtą scenę, swoją własną zmysłowość,
pożądanie, z jakim dotykali się nawzajem, jej twarz okrywała się rumieńcem.
Przymknęła oczy, odsuwając na bok tamte wspomnienia. Przecież
kochała Patricka! Powtarzała to sobie wciąż na nowo jak zaklęcie. Niestety,
niewiele to pomogło ani nie rozproszyło wątpliwości. Martwił ją sam fakt, że
wciąż musi przypominać sobie o tym, że kocha Patricka.
A przecież nie tylko go kochała. Lubiła go i podziwiała. Było to coś,
czego z pewnością nie mogła powiedzieć o Joshu Kernie. Uosabiał wszystko,
czego nie tylko nie podziwiała, ale wręcz nie cierpiała w mężczyźnie. Miał te
wszystkie cechy charakteru, które nigdy jej nie pociągały: pragnienie dominacji,
arogancję, nadmierną pewność siebie... Mogłaby tak jeszcze długo wyliczać.
Patrick natomiast był po prostu cudowny. Ciepły, kochający, wrażliwy.
Był materiałem na idealnego męża. Tak wspaniale się uzupełniali! Tym
bardziej, że on wolał pracować w domu, a także kochał te wszystkie codzienne
obowiązki domowe, których Laura wręcz nie cierpiała. Poczynając od
sprzątania, a na pracy w ogródku kończąc. Laura doskonale wiedziała, że już
niedługo sama zacznie zarabiać duże pieniądze. Prawdopodobnie dużo większe
niż Patrick. Czekało ich spokojne, naprawdę dostatnie życie.
R S
- 71 -
Z drugiej strony, może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?
Może i dobrze, że nie spotkają się w Amsterdamie? Patrick, będąc artystą,
obdarzony był niezwykłą intuicją. Szybko by zauważył jej wewnętrzne
rozdarcie i z pewnością próbował pomóc. Kto wie? Może zdradziłaby się
nieopatrznie jakimś słowem i niechcący go zraniła? A tego nie chciała uczynić.
Musiała sobie sama dać z tym radę. Patrick nie powinien się o niczym
dowiedzieć. Należało jedynie zadbać, by do czasu jego powrotu nie widywać
Kerna. Nie powinno to być takie trudne. Wystarczy przez ten czas nie jeździć do
dworku. Przede wszystkim zaś musi przestać myśleć o Joshu!
Przez resztę tygodnia Laura była tak zajęta, że ani razu o nim nie
pomyślała. Przygotowania do jarmarku szły pełną parą.
W sobotę ponownie pojechała do Ransom, majątku należącego do ciotki
Iana Eyre'a. Dama ta była niezwykle uprzejma dla Laury i chętnie udostępniła
swoją posiadłość dla celów związanych z imprezą. Miejsce było wprost
wymarzone. Na terenie znajdował się już spory parking, a rozległy, krótko przy-
strzyżony trawnik w parku idealnie nadawał się do rozstawienia na nim
targowiska i markizy.
Tym razem Laura wzięła z sobą aparat fotograficzny, by zrobić zdjęcia,
które miały jej pomóc we wcześniejszym rozplanowaniu stoisk. Zamierzała ró-
wnież dokonać kilku pomiarów. Wszystkie te dane, jak również własne
przemyślenia chciała nagrać na taśmę przenośnego magnetofonu i dać później
sekretarce do przepisania.
Pogoda tego dnia była nie najlepsza, niebo zachmurzone. Przez cały dzień
popadywało, a co jakiś czas przechodziła wiosenna, krótka burza. Laura
przewidująco zaopatrzyła się w kalosze i pelerynę. Złożyła krótką
grzecznościową wizytę pani domu, by powiadomić ją o swoim przybyciu, i
podziękowała za herbatę, wymawiając się brakiem czasu. Następnie ruszyła
przed siebie, fotografując posiadłość ze wszystkich możliwych stron.
R S
- 72 -
Teren, po którym się poruszała, był grząski i podmokły, a jej gumiaki
chlupotały przy każdym kroku. Kilka razy nieomal się poślizgnęła, ale nie
zrażona z uporem pracowała dalej. Dopiero gdy delikatny wiosenny deszczyk
zamienił się w prawdziwą ulewę, poszukała schronienia w kępie drzew w jednej
z bardziej odległych części parku.
Stała tak z kapturem na głowie, oparta plecami o pień starego dębu, gdy
raptem dobiegły ją odgłosy strzałów. Laura zastygła w niemym przerażeniu.
Chwilę później usłyszała trzask gałązek i ujrzała wybiegającego spod drzew
zająca, który popędził zygzakiem przed siebie, by wreszcie schronić się w po-
bliskich zaroślach.
W tym czasie padło jeszcze kilka strzałów, ale, ku wielkiej uldze Laury,
szarak zdążył zniknąć. Zaraz po tym usłyszała za plecami szelest gniecionych
traw i liści oraz trzask łamanych pod ciężarem idącego człowieka gałązek.
Poruszona, zawołała w stronę niewidocznego myśliwego:
- Hej tam, uwaga! Proszę nie strzelać!
Ten ktoś przystanął. Laura milczała, kryjąc się w bezpiecznych ramionach
starego dębu. Myśliwy nie odpowiedział na jej wezwanie. Po krótkiej chwili po-
nownie usłyszała jego kroki, tym razem zmierzające w jej kierunku.
W kapturze nasuniętym głęboko na oczy nie zauważyła, kiedy wyszedł z
lasu. Dotarło to do niej dopiero, gdy z potoków deszczu wyłoniła się nagle tuż
przed nią jego sylwetka. Z przerażenia podskoczyła niemal do góry.
- Powinien pan bardziej uważać! Mógł mnie pan postrzelić! - powiedziała
oskarżająco, rzucając ciekawe spojrzenie w jego stronę. Mężczyzna miał na
sobie ciężki płaszcz nieprzemakalny i sztruksowe spodnie wpuszczone w
czarne, wysokie buty. W ręku trzymał złamaną strzelbę.
- Nie miałem pojęcia, że ktoś tu jest! - usłyszała jego głęboki głos, na
którego dźwięk gwałtownie uniosła głowę. Z jej gardła wydobył się głośny jęk,
gdy w nieznajomym rozpoznała Josha Kerna.
R S
- 73 -
- To ty ?! - Czego tutaj szukał? W jaki sposób miała się przed nim bronić,
jeśli spotykała go na każdym niemal kroku?
- Tak, to ja - wykrzywił usta, rozbawiony. - Na Boga, co ty tu robisz
podczas takiej ulewy?
- Pracuję - burknęła i zerknęła w stronę jego strzelby. - Czy to ty
próbowałeś ustrzelić tego biednego zająca?
- Biednego zająca? Cała chmara jego pobratymców... zdewastowała
niedawno kilka poletek z młodymi warzywami - odparł ze zniecierpliwieniem. -
Tej wiosny rozmnożyły się niesamowicie. To okropne małe szkodniki. Trzeba
zdecydowanie zmniejszyć ich liczbę.
- Znalazłeś sobie wytłumaczenie, prawda? - powiedziała, patrząc na niego
z wrogością. - Założę się, że lubisz strzelać. Wyglądasz na kogoś, kto lubi
zabijać zwierzęta!
Widziała, że mu się to nie spodobało. Popatrzył na nią lodowatym
wzrokiem i warknął:
- Jestem człowiekiem praktycznym i zarabiam na chleb jako farmer. Nie
mam czasu rozczulać się nad małymi zajączkami, które zżerają moje plony i po-
zbawiają mnie środków do życia.
- Twoje plony? - powtórzyła zdziwiona. - O czym ty mówisz? Przecież
twoje pola nie sięgają aż tak daleko. Leżą dobre piętnaście kilometrów stąd. Ta
ziemia należy do Ransomów. Czy lady Flora wie, że strzelasz na jej terenach?
- A jak myślisz? Nie sądzisz chyba, że znalazłbym się tu bez jej zgody?
Poprosiła mnie, żebym przetrzebił trochę stada zajęcy. Miał się tym zająć jej
dzierżawca, George Danby, którego pola ucierpiały najbardziej, ale niedawno
chorował na zapalenie płuc i nie doszedł jeszcze do siebie. Dał mi do pomocy
swego syna, Phila.
Laura zerknęła w stronę lasu, ale nie dostrzegła tam nikogo.
- A gdzie jest teraz ten Phil?
R S
- 74 -
- Poszedł zanieść do domu ustrzelone zające, podczas gdy ja wybrałem
drogę przez las. Chciałem pożegnać się z lady Ransom, zanim ruszę do domu.
No, a teraz twoja kolej. Co tu robisz?
- Mówiłam już. Pracuję - mruknęła krótko, ale jedno spojrzenie w jego
zimne oczy uświadomiło jej, że tak łatwo się nie wykpi. - Robię zdjęcia i
dokonuję pomiarów. Latem zamierzamy zorganizować tutaj wielką imprezę
reklamową.
Josh był wyraźnie zdumiony.
- Chcesz powiedzieć, że lady Flora zgodziła się na coś takiego?
Zazwyczaj nie udostępnia swej posiadłości na tego typu juble.
- Ale to Ian Eyre jest klientem organizującym tę imprezę - wyjaśniła
niechętnie Laura.
Oczy Josha zwęziły się i zrobiły zimne jak stal.
- Ach, teraz rozumiem. Siostrzeniec lady Flory. Wydawało mi się, że go
skądś znam, gdy ujrzałem go w dworku, ale nie widziałem go już od wielu lat.
Na samo wspomnienie tamtego dnia i tego co się wtedy stało, twarz Laury
pokryła się rumieńcem. Nie odpowiadając popatrzyła z rozpaczą na
nieprzerwaną ścianę deszczu. Nic nie wskazywało na to, by miał przestać padać.
Mogło tak lać jeszcze przez wiele godzin, a ona nie mogła czekać. A już na
pewno nie w jego towarzystwie.
Przewiesiła futerał z aparatem fotograficznym przez ramię, wsunęła
magnetofon do kieszeni płaszcza, rzuciła szybko „Muszę już iść" i odwróciła
się, by ruszyć pędem w stronę miejsca, gdzie zaparkowała swój samochód.
Nie zdążyła zrobić kroku, gdy nagle wielka, biała błyskawica przecięła
niebo tuż nad miejscem, w którym stała. Laura wrzasnęła i podskoczyła do góry.
Mało brakowało, a upuściłaby aparat. Z trudem zdołała go uchwycić trzęsącymi
rękami. Nie należała bynajmniej do bojaźliwych kobiet, ale panicznie bała się
burzy. Uważała, że jest w niej coś nieobliczalnego.
- Chyba nie boisz się piorunów? - spytał Josh, szczerze zdumiony.
R S
- 75 -
- Boję się - przyznała niechętnie i zadrżała, gdy znów rozległ się głuchy
odgłos grzmotu.
- Wy, miejskie dziewczyny, boicie się własnego cienia! Gdybyście lepiej
rozumiały prawa przyrody, nie byłybyście takie nerwowe - oznajmił Josh, ale
gdy na niebie pojawiła się kolejna błyskawica, a Laura znowu zadrżała, dodał: -
Chodźmy stąd. Robi się zbyt niebezpiecznie. Ten dąb jest najwyższym drzewem
w parku.
Laura popatrzyła na niego z przerażeniem.
- W takim razie biegnijmy w stronę domu.
- Za późno. Nie zdążymy. Piorun mógłby nas dopaść na otwartej
przestrzeni!
Laura zakryła oczy dłońmi i zamarła w niemym przerażeniu.
Nagle poczuła, jak Josh obejmuje ją w talii.
- Co...? Co...? - krzyknęła, gdy podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię
niczym worek kartofli.
- Puść mnie - zapiszczała, na co Josh dał jej lekkiego klapsa w siedzenie,
po czym zawiesił broń na ramieniu i zaczął biec.
- Przestań się wydzierać! Gdy tylko bezpiecznie dotrzemy do lasu, zaraz
postawię cię na ziemi. I przestań mnie wreszcie kopać. To boli.
Josh biegł dość szybko przez wysoką mokrą trawę, nie bacząc na ciężar,
który dźwigał na plecach. Wokół migały tylko cierniste krzaki jeżyn, głogu,
gałązki srebrnej brzozy i kwitnący na żółto żarnowiec.
Niebawem jednak zatrzymał się, ciężko oddychając. Oparł strzelbę o
drzewo i powoli opuścił Laurę na ziemię. Czuła, jak jego dłonie przesuwają się
wzdłuż jej całego ciała, dotykając nóg, ud, bioder, talii, piersi. Już samo to
wystarczyło, by wprawić ją w zakłopotanie.
- Powinniśmy być tu bezpieczni - oznajmił Josh i Laura błyskawicznie
wyswobodziła się z jego ramion.
R S
- 76 -
- Bezpieczni! Tak bardzo bym chciała w to uwierzyć! Ale ja nigdy nie
czuję się bezpieczna w twoim towarzystwie!
- Co za ciekawe wyznanie! - powiedział Josh kpiąco.
Laura wiele by dała, żeby móc odwołać swe słowa, ale było za późno.
Zarumieniła się aż po czubek głowy. Swym nieopatrznym wyznaniem dała mu
do ręki broń, którą mógł wykorzystać przeciw niej.
Wściekła na siebie, próbowała go wyminąć i pobiec do swego
samochodu, ale Josh pochwycił ją w talii i nie chciał puścić. Roześmiał się
cicho.
- Nie, nigdzie stąd nie pójdziesz. Dokąd chcesz pójść? Chyba nie
zamierzasz uciec? Mógłbym przysiąc, że nie jesteś tchórzem!
Dobrze wiedział, jak ją podejść, gdyż Laura spojrzała mu prosto w twarz i
prychnęła:
- Nie jestem tchórzem!
- No to dlaczego uciekasz? - spytał tym swoim spokojnym,
niebezpiecznym głosem, patrząc na nią z góry tak, że chcąc nie chcąc musiała
unieść do góry głowę, a burza loków wysypała się spod kaptura jej peleryny.
- Wcale nie uciekam! - mruknęła i zmusiła się, żeby zostać, mimo wielu
zagrożeń, jakie niosło z sobą przebywanie z nim sam na sam w tej targanej
wiatrem zielonej dziczy.
Wciąż jeszcze drżała, niezdolna zapomnieć dotyku jego rąk.
- Ja... po prostu... spieszę się... Muszę jechać do domu...
- Te wiosenne burze nigdy długo nie trwają. Piorun, jeśli ma już uderzyć,
uderzy w najwyższe drzewo, na przykład w tamten dąb. Nie masz się już teraz
czego obawiać. Wciąż drżysz - powiedział Josh, patrząc na nią w taki sposób, że
poczuła, jak miękną jej nogi. Była tym przerażona; nie chciała, by tak się działo.
Podczas gdy speszona wpatrywała się w niego, w pobliżu ponownie
uderzył piorun. Laura cofnęła się gwałtownie w cień, jaki roztaczały gałęzie
najbliższego drzewa.
R S
- 77 -
Również Josh wszedł głębiej w las, opierając się plecami o pień
niewielkiej dzikiej jabłoni, osypanej ledwie co rozwiniętym białym i
jasnoróżowym kwieciem. Pod jego ciężarem drzewko zachwiało się i kilka
płatków opadło na jego mokre czarne włosy.
Widząc to, Laura roześmiała się niemal histerycznie.
- Masz płatki jabłoni we włosach - wyjaśniła zdumionemu Joshowi. -
Wyglądają jak konfetti!
- W takim razie zdejmij je - powiedział Josh schylając głowę.
Laura nie wiedziała, jak się zachować. Bardzo pragnęła go dotknąć, ale
bała się podsycać to pragnienie. Czy wypadało jej jednak odmówić?
Pośpiesznie zgarnęła kwiatki z jego głowy, starając się prawie nie dotykać
jego włosów, które, jakby naelektryzowane, kleiły się do jej dłoni. Niemal czuła
iskrzenie między sobą a Joshem.
Przełknęła z trudem ślinę i cofnęła się kilka kroków. Patrzyła na krople
deszczu opadające z liścia na liść srebrnej brzózki, zanim ostatecznie nie skryły
się w gęstwinie wysokiej trawy. Miejsce, w którym się znajdowali, wydawało
się zupełnie odizolowane od świata. Wokół szalała burza i wiał silny wiatr,
czego jednak prawie nie zauważali. Niezwykle ostro natomiast Laura zdawała
sobie sprawę z obecności Josha. Nie odważyła się nawet spojrzeć w jego stronę.
- Jakiego rodzaju przedsięwzięcie reklamowe zamierzasz tu
zorganizować? - spytał znienacka Josh, a ona uczepiła się pytania, wdzięczna za
tak neutralny temat.
- Każdego roku przedsiębiorstwo Iana Eyre'a organizuje jakąś imprezę,
mającą na celu promocję ich najnowszych wyrobów tekstylnych -
poinformowała go niezwykle rzeczowym tonem. - Z całego świata zjeżdżają się
wtedy kontrahenci, żeby zobaczyć, co firma w danej chwili produkuje. Ian lubi
zaprezentować im coś wyjątkowego, wywrzeć na nich wrażenie... zaszpanować
nawet, jeśli wolisz to słowo, by złożyli jeszcze większe zamówienia na przyszły
rok.
R S
- 78 -
- Co za cyrk! Wszystko po to, by sprzedać tkaniny? A nie może po prostu
pokazać kupcom najnowszych wyrobów bez robienia wokół tego zamieszania?
- Takie mamy dzisiaj czasy! By sprzedać produkt, trzeba go odpowiednio
opakować. W każdym bądź razie nasza agencja już od dobrych kilku lat zajmuje
się promocją wyrobów Eyre-York. Zawsze staramy się wymyślić coś
zaskakującego... - urwała na moment, staranne dobierając słowa - ...a nawet...
jedynego w swoim rodzaju! Ian oczekuje od nas, byśmy za każdym razem
przygotowywali coś nowego. Chce przyćmić konkurencję.
- A co takiego wymyśliłaś w tym roku? - spytał Josh ironicznie, zerkając
w jej stronę.
- Średniowieczny jarmark... - zaczęła, ale nie dał jej dokończyć.
- Co takiego? - roześmiał się. - Nie mówisz chyba poważnie?
Zarumieniła się ze złości i prychnęła zdenerwowana:
- Jak najbardziej poważnie. Ianowi Eyre'owi pomysł bardzo się spodobał!
- Nie wątpię - odparł Josh, tym razem poważnie. - Ten facet jeszcze za
młodu był pompatycznym durniem. Chcesz mi powiedzieć, że lady Flora wyra-
ziła zgodę na organizację czegoś takiego na terenie jej posiadłości?
- Owszem. Dokładnie tak. - Laurze wyraźnie nie podobał się jego kpiący
ton.
- Musiała chyba postradać zmysły!
- Wręcz przeciwnie! Lady Flora doskonale wie, kiedy pomysł jest
świetny. Poza tym sama jest udziałowcem w Eyre-York!
- To wszystko wyjaśnia! Tam, gdzie rzecz dotyczy pieniędzy, gotowa jest
zrobić absolutnie wszystko!
- To nieładnie wyrażać się o niej w ten sposób! Nie zrobiła zresztą na
mnie wrażenia osoby kupczącej swoim majątkiem - oświadczyła Laura
zdecydowanie, obrzucając go niechętnym spojrzeniem. Była pod wielkim
wrażeniem inteligentnej starszej pani o silnej i ciekawej osobowości.
R S
- 79 -
- Wcale tego nie powiedziałem - odparł Josh, wzruszając ramionami. - Po
prostu wiem, że potrzebuje każdego grosza na utrzymanie swojej wielkiej stajni!
Z miejsca, w którym stali, dość dobrze widać było dom między drzewami.
Czerwone, skręcone jak cukierek kominy, ciemnoczerwoną cegłę i poczerniałą
stolarkę, spłowiałe różowe dachówki. Posiadłość Ransomów była bardzo stara.
Środkowa część domu powstała jeszcze w czternastym wieku, po czym, za
panowania królowej Elżbiety, dodano do niej po jednym skrzydle z każdej
strony, co nadało budynkowi kształt litery E, będący w tamtych czasach
wyrazem szacunku dla monarchini.
- Będzie stanowił wyśmienite tło dla naszego jarmarku - westchnęła
Laura, podziwiając budowlę.
- Zapewne masz rację. Co masz jednak na myśli, mówiąc o
średniowiecznym jarmarku? Na czym ma polegać jego wyjątkowość? Nie
wystarczy chyba przebrać sprzedawców w średniowieczne ciuchy?
- Nie, oczywiście, że nie. Będzie dużo więcej. Chcemy, by wyglądało to
możliwie autentycznie. Zamierzamy ustawić malowany słup, przybrany
kwiatami, wokół którego będzie tańczyć zespół folklorystyczny. Mają być
huśtawki, karuzele, żonglerzy, połykacze ognia. Znalazłam kogoś, kto będzie
wypiekał imbirowe chlebki, w innym stoisku będą sprzedawane wonne gałki,
zawierające skórkę pomarańczy oraz goździki, służące w średniowieczu do
pochłaniania przykrych zapachów.
- Wierzono wówczas również, że gałki te odpędzają wszelkie choroby -
dodał Josh sucho. - Jak widzisz, ja również znam trochę nasze stare zwyczaje.
- Przepraszam, nie chciałam się wymądrzać. - Laura rzuciła w jego stronę
poirytowane spojrzenie. Dlaczego musiał jej stale wszystko utrudniać? - Pla-
nujemy również średniowieczny bankiet dla naszych gości. Pod wielką markizą,
zaraz po zakończeniu pokazu mody. To dlatego tu jestem. Muszę wszystko
dokładnie wymierzyć, dopracować wszystkie szczegóły, ustalić, gdzie mają stać
poszczególne stoiska, gdzie ma występować który artysta. Ważne jest też usytu-
R S
- 80 -
owanie samej markizy. Musi być na tyle blisko domu, żeby nie było kłopotów
związanych z noszeniem posiłków, porcelany, szkła i tym podobnych rzeczy.
- I to wszystko tylko po to, by sprzedać parę ubrań?
- Zamówienia mogą sięgać wielu milionów funtów!
- No tak. Z pewnością będzie to miejscowa atrakcja. Macie zamiar
dopuścić publiczność?
- Ależ skądże! - Laura wyglądała na zdegustowaną. - Jak moglibyśmy?
To zamknięta impreza. Obowiązują zaproszenia.
Josh spojrzał na nią spode łba.
- Możesz mieć kłopoty z miejscowymi dzieciakami.
Laura wyciągnęła z torebki notes i zanotowała w nim coś pospiesznie.
- Muszę porozmawiać o tym z Ianem. Trzeba będzie coś z tym fantem
zrobić. Może zatrudnimy firmę ochroniarską, by patrolowała teren. - Odłożyła
notes na miejsce, napotykając na jego twarde, nieprzyjazne spojrzenie.
- Wprawdzie boisz się piorunów, ale w innych sprawach potrafisz być
naprawdę twarda, no nie? - mruknął. - Jeszcze kilka minut temu rozczulałaś się
nad zającem, ale nie pozwolisz, by parę wiejskich dzieciaków zakłóciło
imprezę. I co twoi ochroniarze zrobią z nimi? Przegonią je czy może zastrzelą?
Laura poczerwieniała na twarzy.
- Nie bądź niemądry! Gdy tylko miejscowi zorientują się, że teren jest
patrolowany, a na tabliczkach znajdzie się informacja, że impreza jest
zamknięta, będą się trzymać z daleka!
- A jeśli nie będą?
Laura była już wyraźnie poirytowana.
- Będę się o to martwić, gdy przyjdzie pora. Najpierw jednak muszę
porozmawiać z Ianem.
- Zdaje się, że dość często go widujesz? - spytał Josh mrużąc oczy.
- Mówiłam ci przecież! Moja firma zajmuje się promocją jego wyrobów -
odpowiedziała Laura, doskonale wyczuwając podtekst.
R S
- 81 -
- Dlaczego odpowiadasz zawsze unikiem na pytanie?
- Nie wiem, o czym mówisz!
- Oczywiście, że wiesz! Ciekawe, czy twój narzeczony wie, jak często się
spotykasz z Ianem Eyre'em!
Laura była oburzona tą insynuacją, lecz wiedząc, że jest z Joshem
zupełnie sama w lesie, starała się trzymać nerwy na wodzy. Jedynym sposobem,
by obronić się przed jego atakami, było zachowanie pełnej kontroli nad sobą.
Musiała trzymać go na dystans.
- Ja i Patrick nie mamy przed sobą sekretów! - oznajmiła z pozornym
spokojem. - Ufamy sobie nawzajem.
Szare oczy Josha spojrzały na nią z rozbawieniem.
- Powiedziałaś mu więc o tym, że całowałem się z tobą w dworku?
Laura nie potrafiła dłużej zachować spokoju. Uciekła wzrokiem w bok, a
puls gwałtownie przyspieszył, kiedy przypomniała sobie chwile spędzone w
jego ramionach. Nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Czyli nie powiedziałaś - oznajmił Josh spokojnie, a Laura ze złością
usłyszała nutę satysfakcji w jego głosie.
- Zupełnie o tym zapomniałam! - burknęła, ale on popatrzył na nią
twardo.
- Kłamiesz!
Gwałtownie podniosła głowę do góry i rzuciła mu w twarz:
- To nie miało żadnego znaczenia. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Nie po
raz pierwszy zalecał się do mnie ktoś, do kogo nic nie czuję. Kobietom zdarza
się to często... To nie miało najmniejszego znaczenia!
- Czyżby? - syknął Josh przez zaciśnięte zęby i ruszył w jej stronę. Laura
wpadła w panikę i rzuciła się do ucieczki, ale poślizgnęła się na wilgotnym
poszyciu i upadła jak długa w mokrą trawę.
R S
- 82 -
Zanim doszła do siebie, jego ręce objęły ją w talii i podniosły do góry.
Oszołomiona uniosła głowę i spojrzała na niego poprzez firankę rozczochranych
włosów.
- Nic ci się nie stało? Wszystko w porządku? - spytał, a ona pokręciła
przecząco głową niezdolna do udzielenia odpowiedzi.
Prawdę mówiąc nic nie było w porządku. Czuła się głęboko zraniona.
Upadek dał mu pretekst, by jej ponownie dotknąć. Nie potrafiła się dłużej
bronić. Mury runęły, a morze wdarło się do środka. Jedyna rzecz, jaką w tej
chwili odczuwała, to ogromne, nieposkromione pożądanie.
Ukląkł tuż obok niej nie zwalniając uścisku. Nie uczyniła najmniejszego
ruchu, by wstać lub się oswobodzić. Nie mogli oderwać od siebie oczu. Poraziła
ją intensywność jego spojrzenia i jej własne pragnienia, odzwierciedlone w jego
rozszerzonych źrenicach. Zapomniała o wszystkim... o przewalającej się tuż
obok nich burzy, wietrze, deszczu i piorunach. Świat skurczył się nagle do tego
kawałka ziemi, na którym przebywali, nie mogąc oderwać się od siebie.
Słyszała jego szybki, urywany oddech i nie wiedziała, czy to nie jej
własny. Nie miało to żadnego znaczenia. Nic nie miało znaczenia poza
zaspokojeniem tego strasznego, wszechogarniającego pragnienia. Josh schylił
głowę, a ona podała mu swe rozchylone, głodne usta, do których przywarł z
dziką gwałtownością.
Mimowolnie przymknęła oczy. Nie chciała niczego widzieć ani słyszeć.
Pragnęła jedynie odseparować się od świata tak, by oboje mogli pogrążyć się w
głębokiej ciszy, w której usta szukały drugich ust, a ciała dążyły do siebie
łaknąc zaspokojenia.
Trzęsła się niczym w febrze, choć jej ciało płonęło, a jego usta były
gorące i natarczywe. Josh niecierpliwie rozpiął guziki swej peleryny i otulił
Laurę połami, grzejąc ją ciepłem swego ciała. Ręce Laury sięgnęły do jego
tweedowej marynarki, odsunęły ją na bok, po czym rozpięły guziczki jego
koszuli.
R S
- 83 -
Przesunęła palcami po jego umięśnionym torsie, śledząc wypukłość żeber,
zgłębiając tajniki każdej kosteczki. Wyczuwała przyspieszone bicie jego serca
oraz szorstkość zarostu, sięgającego aż do brzucha.
Jego ręce również nie próżnowały. Pośpiesznie rozpiął jej płaszcz i
przyciągnął Laurę do siebie, aż stopili się niemal w jedność. Pieścił jej włosy,
przepuszczając wilgotne loki między palcami, i szyję, delikatnie i zadziwiająco
intymnie, aż zaczęła jęczeć z rozkoszy. Następnie opuszki jego palców zsunęły
się po szyi w dół, przyprawiając ją o jeszcze szybsze bicie serca. Nawet nie
zaprotestowała a tylko jęknęła, gdy rozpiął jej sweter, a jego dłonie objęły
okryte jedwabną bielizną piersi.
Nie odrywając ust od jej warg Josh znów przyciągnął ją do siebie tak, że
ich odsłonięte ciała zetknęły się. Teraz on jęknął. Nawet nie zauważali lejącego
im się na głowy deszczu, mokrej ziemi i wilgotnej trawy, w której tonęły nogi.
Po raz pierwszy w życiu Laura doświadczała tak potężnego zmysłowego
pragnienia. Miała wrażenie, że za chwilę rozerwie ją na części. Gdzieś w głębi
czuła jeden wielki ból. Namiętne pocałunki jedynie go potęgowały.
Poczuła, jak Josh rozpina jej dżinsy, a jego chłodne palce rozpoczynają
wędrówkę po jej rozpalonym ciele, wsuwają się pod majteczki i dotykają ud, a
następnie sięgają między uda, tam, gdzie żar był największy.
- Nie - jęknęła głucho, słysząc jego ciężki, urywany oddech. Próbowała
unieść powieki, ale były ciężkie jak ołów. Może zresztą tak było lepiej?
Otwierając oczy musiałaby stawić czoło prawdzie i przyznać, co czuje.
Musiałaby zacząć myśleć - a ona nie chciała myśleć, zastanawiać się nad tym,
co się dzieje. Pragnęła jedynie pozostać w tym tajemnym, cudownym świecie
dzikiej namiętności i rozkoszować się słodkim uczuciem, jakie ich nagle
ogarnęło.
- Tak, tak... - mruknął Josh, nie ustając w pieszczotach, które
przyprawiały ją o dreszcze. Poczuła, jak zsuwają się z niej spodnie, a wiatr
owiewa rozpalone ciało. Wiedziała, że powinna go teraz powstrzymać, wyrwać
R S
- 84 -
się z tego zaczarowanego kręgu. Nie potrafiła. Dwie wielkie łzy, będące
wyrazem niemej bezsilności, popłynęły z kącików oczu Laury.
- Nie płacz - poprosił. - Nie płacz. - Jego język delikatnie dotknął jej
powiek, zlizując łzy z rzęs. Jednocześnie jednak Josh w pośpiechu zrzucał buty
z nóg, a następnie wyskoczył ze sztruksowych spodni. Nawet się nie obejrzała,
gdy był już na niej, nagi, osłaniając ją swym ciałem przed wiatrem i deszczem.
Szorstki nacisk jego ud zmusił ją do położenia się w trawie. Josh wsunął dłonie
pod jej pośladki, uniósł je i rozchylił jej nogi.
Laura miała wrażenie, jakby ogień spalał jej trzewia, jakby cały świat
płonął. Gdy poczuła, jak Josh jednym mocnym pchnięciem wdziera się w nią,
wydała z siebie jeden głośny, niemal nieludzki krzyk. Jej wnętrze pulsowało,
płonęło i topiło się, błagało o jeszcze pełniejsze zespolenie. Objęła Josha ze
wszystkich sił, przyciągając go mocniej do siebie.
Zaczęła teraz tak intensywnie odpowiadać na jego ruchy, że Josh jęczał z
rozkoszy, niezdolny wykrztusić ani słowa. Ich ciała wznosiły się i opadały,
bezustannie łącząc się i rozdzielając po to tylko, by znów do siebie powrócić.
Ich oddechy stawały się coraz szybsze i głośniejsze, a napięcie tak wielkie, że
Laura zaczęła niemal krzyczeć. Jej leżąca w mokrej trawie głowa poruszała się
gwałtownie na boki, a krótkie jęki wydobywały się chrapliwie z ust. Twarz
Laury nie wyrażała teraz nic poza szczęściem i namiętnym pożądaniem.
Zniknęła gdzieś cała jej samokontrola i chłodny, wystudiowany uśmiech na
twarzy. Stała się kimś innym. Stała się kobietą, którą posiadł mężczyzna. Josh
usłyszał zmianę w jej głosie, uniósł głowę i spoglądał na nią przez moment,
ciężko oddychając.
Po czym, nie mogąc już dłużej czekać, również poddał się dzikiej
ekstazie, a jego jęki rozkoszy zmieszały się z jękami Laury.
Przez długi czas leżeli potem bez ruchu. Josh przytulał mokrą głowę do
nagich piersi Laury, przykrywając ją wciąż swoim ciałem. Dopiero po dłuższej
chwili uniósł głowę.
R S
- 85 -
- A teraz powiedz mi, że to nie było ważne - powiedział głucho. - Że
będziesz w stanie o tym zapomnieć!
Laura gorąco pragnęła, żeby tak się stało. Westchnęła, z trudem
otwierając oczy. Były mokre od łez, a ich zieleń przepoił ból.
- To nie może być ważne! Nie ma prawa być ważne! - szepnęła. - To po
prostu nic nie znacząca chwila szaleństwa... Przecież ja kocham Patricka i
zamierzam go poślubić...
Twarz Josha skamieniała.
- Jeśli to zrobisz, będziesz tego żałować. Podobnie zresztą jak on. Czy nie
widzisz, że to ja jestem mężczyzną, którego naprawdę pragniesz?
R S
- 86 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Laura nie była w stanie tego dłużej wytrzymać. Odpychając go zerwała
się na równe nogi i niezgrabnie sięgnęła po swe wilgotne, pogniecione ubranie.
Odwróciwszy się do Josha tyłem, ubrała się w wielkim pośpiechu, a następnie
wybiegła z lasu, dostrzegając z niemałym zdziwieniem, że przestało padać.
Niebo przejaśniło się i przybrało jasnobłękitny odcień, a w oddali połyskiwała
tęcza.
Nie spostrzegła, kiedy przestały bić pioruny, błyskać błyskawice, kiedy
ustał deszcz. Pomyślała z goryczą, iż była tak pochłonięta kochaniem się z
Joshem, że nie zauważyłaby nawet trzęsienia ziemi lub erupcji wulkanu.
Była niemal w połowie drogi do domu lady Flory, gdy usłyszała za sobą
Josha. Nie biegł nawet, tylko szedł, a szelest mokrej trawy niósł daleko odgłos
jego kroków. Powoli zaczynał ją doganiać. Tak musiała się czuć zwierzyna
ścigana przez nieustępliwego myśliwego. Nerwy Laury były w stanie skrajnego
napięcia, a serce waliło jak oszalałe. Musiała koniecznie uwolnić się od niego.
Resztkami sił dotarła do swego samochodu. Tak bardzo się śpieszyła, że
upuściła kluczyki do wozu, a kiedy schylała się po nie, upadł jej aparat foto-
graficzny. Miała chęć krzyczeć i przeklinać. Sama nie rozumiała, co się z nią
dzieje. Zazwyczaj była przecież spokojną i opanowaną nowoczesną kobietą,
która dotychczas bezproblemowo radziła sobie z własnym życiem, gotowa
stawić czoło każdemu kryzysowi. Teraz wszystko legło w gruzach i to z jego
winy!
Wszystko przez Josha Kerna, pomyślała, trzęsąc się ze złości. Jej życie
układało się tak wspaniale, zanim go poznała!
Josh w końcu dogonił ją, gdy wkładała kluczyk do zamka drzwi.
- Nic z tego! - wycedził, chwytając ją za ramiona i powstrzymując przed
wejściem do samochodu. - Ucieczka niczego nie załatwi!
Z wściekłością obróciła się do niego.
R S
- 87 -
- Na litość boską! Zostaw mnie wreszcie w spokoju!
- Nie możesz go poślubić udając, że nic się nie stało! Myślisz, że chciałby
ożenić się z tobą, gdyby wiedział, że go nie kochasz?
- Ależ ja go kocham!
- Wiesz, że to nieprawda. Przestań się okłamywać!
Twarz Laury wyrażała jednocześnie upór i niepewność. Drżały jej usta,
ale nie opuściła dumnie uniesionej głowy. Sama już nie wiedziała, co jest
prawdą a co nie. Nie pozwoli mu jednak dyrygować sobą jakby była małą
dziewczynką. Wzburzenie i rosnąca niepewność uniemożliwiały jej zebranie
myśli. Uczepiła się więc jedynej pociechy, jaka jej pozostała.
- Kocham Patricka i zamierzam go poślubić!
- Wydaje ci się pewnie, że im częściej będziesz to powtarzać, tym
szybciej okaże się to prawdą? Nic z tego, Lauro! Być może kiedyś wydawało ci
się, że go kochasz, ale tak było, zanim mnie poznałaś!
Jego pewność siebie była wręcz oszałamiająca. Patrzyła na niego i
najchętniej rozpłakałaby się z bezsilności, ale to dałoby mu do ręki broń, na
którą tylko czekał.
Uznała, że atak będzie najlepszą formą obrony.
- Ach... ty... Wydaje ci się pewnie, że jesteś istnym darem niebios dla
każdej kobiety! Przecież tylko o to chodzi... Uważasz, że wystarczy uśmiechnąć
się do kobiety, a ona zaraz padnie do twoich stóp! Przyjmij więc do
wiadomości, że się mylisz... Twój rzekomy urok na mnie nie działa! - Laura
trzęsła się ze zdenerwowania i choć starała się nie stracić panowania nad sobą,
coraz bardziej podnosiła głos. Wreszcie rzuciła: - Prawda jest taka, że nie mogę
znieść twojego widoku!
Wyrzuciwszy to z siebie zamilkła, oddychając ciężko. Wtedy dopiero
usłyszała kroki i obce głosy. Dwie kobiety wychodziły właśnie z domu,
zamykając za sobą ciężkie dębowe drzwi. Laura uświadomiła sobie z
R S
- 88 -
przerażeniem, że skoro ona je słyszy, to one także musiały być, choćby przez
chwilę, świadkami tego, co wykrzyczała.
Również Josh, słysząc nadchodzące osoby, odwrócił się cały spięty w ich
stronę. W pierwszym odruchu Laura chciała ominąć go, wskoczyć do samo-
chodu i odjechać, ale jedną z kobiet była lady Flora. Wychowanie, jakie Laura
otrzymała w domu, wykluczało takie zachowanie. Nie mogła zlekceważyć lady
Flory, pomijając już fakt, że z właścicielką posiadłości Ransomów, ze względu
na planowane przedsięwzięcie, powinna utrzymywać przyjacielskie stosunki. Z
trudem zdobyła się na niepewny uśmiech. Tymczasem podeszła do nich pani
towarzysząca lady Florze.
- Czy coś się stało, Josh? - spytała, przyglądając się Laurze z wyraźnym
zdumieniem.
Laura najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Nigdy wcześniej nie spotkała
tej kobiety, ale prawdopodobnie należała do rodziny Eyre, której część
mieszkała w północnej Anglii.
- Nie, mamo. Nasza nowa sąsiadka uwielbia się ze mną kłócić - odparł
sucho Josh.
Mamo? To była jego matka? Laura obrzuciła panią Kern długim,
uważnym spojrzeniem, napotykając z jej strony na równie otwarte
zainteresowanie.
Pani Kern musiała mieć jakieś pięćdziesiąt kilka lat, zważywszy wiek jej
trzydziestokilkuletniego syna, ale wyglądała najwyżej na czterdzieści. Mimo
braku jakiegokolwiek makijażu, jej cera była gładka i pozbawiona zmarszczek.
Miała ciemne, krótko obcięte włosy i niebieskie, nie pozbawione humoru oczy,
szerokie usta, podłużny, prosty nos i gładko zarysowany owal twarzy. Bez
wątpienia była to nietuzinkowa twarz, w której widać było podobieństwo do
syna.
Josh bez większych ceremonii dokonał prezentacji:
- Mamo, to jest Laura Grainger, która kupiła dworek.
R S
- 89 -
Zarumieniona Laura wyciągnęła rękę i wybąkała słowa powitania.
Była ciekawa, czy matka okaże się nastawiona do niej równie wrogo jak
jej syn, gdy pierwszy raz go zobaczyła. Nie zdziwiłaby się tym specjalnie teraz,
gdy wiedziała już, w jakie pole minowe niechcący wdepnęła.
Wyobrażała sobie, jak bolesne i upokarzające musiało być dla pani Kern
odkrycie, iż jej własny mąż umieścił swą kochankę tak blisko domu, w dworku
na farmie. Tym bardziej, iż wkrótce wiedziała już o tym cała okolica. W tak
małych społecznościach jak ta, gdzie wszyscy znali wszystkich, nie dało się za-
chować długo sekretu. Ojciec Josha, który nie mógł o tym nie wiedzieć, z
pewnością zdawał sobie sprawę, jak bardzo upokarza publicznie swoją żonę.
Musiał więc to robić celowo. Co zrobiła jego żona, by zasłużyć sobie na takie
traktowanie? Laura zastanawiała się nad tym często, od kiedy pierwszy raz o
tym usłyszała. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak musiała się czuć matka
Josha przez te wszystkie lata. Kiedy mąż umarł, zamierzała zapewne wyrzucić
tamtą kobietę ze swojej ziemi i przeżyła kolejny wstrząs, dowiadując się od
prawników, że jest to niemożliwe.
Trudno jednak, by Laura poczuwała się z tego powodu do jakiejś winy.
Po prostu kupowała dom wystawiony przez tamtą kobietę na sprzedaż. Nie
miałaby jednak pani Kern za złe, gdyby ta odmówiła podania jej ręki, traktując
ją jak kogoś, kto, choć niechcący, stał się właścicielem symbolu jej długolet-
niego poniżenia.
Nic takiego jednak się nie stało. Matka Josha przyjęła jej dłoń, kiwając
lekko głową, a nawet zdobyła się na ledwie zauważalny, powściągliwy uśmiech.
- A więc to pani jest panną Grainger. Byłam bardzo ciekawa, jak też pani
wygląda. Mój syn opowiadał mi o pani, ale nigdy nie wspomniał, że jest pani
taka ładna.
- Dziękuję - szepnęła Laura, zadowolona z komplementu, zastanawiając
się jednocześnie, co jeszcze opowiadał o niej matce Josh. Zerknęła szybko w
R S
- 90 -
jego stronę, ale napotkała tylko ironiczne, nic nie mówiące spojrzenie. Ciekawe,
o czym teraz myślał?
Tymczasem dołączyła do nich lady Flora. Obrzuciwszy Laurę uważnym
spojrzeniem, spytała zdumiona:
- Moja droga, cóż takiego się pani przytrafiło?
Laura zamarła, oblewając się pąsem. Czyżby to było aż tak widoczne? Te
minuty spędzone z Joshem w lesie?
- Jest pani cała ubłocona! - wyjaśniła lady Flora. Laura po raz pierwszy od
powrotu z lasu przyjrzała się swojej garderobie i aż jęknęła ze zgrozy. Jej
płaszcz był zmięty i brudny, upaprany w błocie i oblepiony źdźbłami trawy.
Nie miała pojęcia, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Gorączkowo
zastanawiała się nad jakimś wiarygodnym wytłumaczeniem, gdy Josh gładko
oznajmił:
- Obawiam się, że panna Grainger jest sama sobie winna.
Przerażona spojrzała w jego stronę. Nie zdziwiłaby się, gdyby za chwilę
wyjawił im całą prawdę. Nie wiedziała tylko, jak ona sama to zniesie.
- Proszę sobie wyobrazić, że panna Grainger boi się piorunów - wyjaśniał
Josh tymczasem. - Wystarczył jeden, by wpadła w panikę. Zanim
zorientowałem się, co się dzieje, zaczęła uciekać, ale, niestety, poślizgnęła się w
kałuży i upadła jak długa; chyba nawet trochę się potłukła.
Laura z trudem powstrzymała westchnienie ulgi. W oczach Josha
natomiast dostrzegła jawną kpinę. Doskonale wiedział, jak bardzo obawiała się
tego, co powie.
- Mam nadzieję, że nie doznała pani jakichś obrażeń? - Pani Kern
wyglądała na bardzo przejętą.
Laura przecząco pokręciła głową, ale nie zdążyła się odezwać, bowiem w
tej samej chwili głos zabrała lady Flora:
- Niech się pani nie przejmuje, moja droga, też ogromnie się boję burzy.
Gdy byłam małym dzieckiem, chowałam się pod stół. Pamiętam, że na stole w
R S
- 91 -
ciągu dnia leżała ciężka, złota, szenilowa narzuta. Zwisała aż do samej ziemi.
Często się tam bawiłam. Wydawało mi się wówczas, że nikt o tym nie wiedział.
Gdy tylko zaczynała się burza, wpełzałam pod stół, zasłaniałam oczy i
czekałam, aż ustanie...
- Ja sama też tak często robiłam - wtrąciła Laura, posyłając swej
rozmówczyni przyjazny uśmiech, ale niełatwo było przerwać lady Florze, gdy
już raz zaczęła mówić.
- Podczas drugiej wojny światowej, na samym początku Blitzkriegu,
byłam właśnie w Londynie, gdy zaczął się nalot. Wtedy również schowałam się
pod stołem, przenosząc się tym samym w lata dzieciństwa. Czy to nie dziwne? -
Zamilkła nagle, a Laura uznała, że najwyższy czas się pożegnać.
- No cóż... muszę się zbierać... - zaczęła, ale lady Flora znów szybko
wpadła jej w słowo.
- Może zajrzy pani do mnie na herbatę, panno Grainger? Jak sądzisz,
Nell? - spytała, zwracając się do matki Josha. - Filiżanka herbaty powinna jej
dobrze zrobić?
- To bardzo miłe z pani strony... ale - nie czekając na odpowiedź Laura
zaczęła iść w stronę samochodu - naprawdę... muszę uciekać... naprawdę
dziękuję... - Udało jej się wreszcie wcisnąć za kierownicę, włożyła kluczyk do
stacyjki i przekręciła go. Usłyszała tylko ciche tyknięcie. Potem zapanowała
cisza.
Świadoma wlepionych w nią trzech par oczu, Laura spróbowała jeszcze
raz. Tym razem nie słychać było już absolutnie nic. Jeszcze raz przekręciła klu-
czyk w stacyjce i znów nic. Zła jak diabli, wewnętrznie kipiąc, miała chęć
wysiąść i kopnąć samochód.
Josh Kern podszedł do niej.
- Wygląda na to, że wyładował się akumulator. Otwórz maskę, to rzucę na
niego okiem. Gdy dam ci znać, spróbuj go znów uruchomić.
R S
- 92 -
Kilka minut później Josh zatrzasnął pokrywę silnika i wzruszył
ramionami.
- Nic z tego. Kompletny trup. Miałaś ostatnio jakieś kłopoty z
akumulatorem?
Potrząsnęła niemo głową, zastanawiając się w duchu, co takiego zrobiła,
że los ją tak pokarał? Z minuty na minutę została bez samochodu i zdana była
albo na taksówkę, albo na to, że Josh podrzuci ją do miasta.
- Jeśli chcesz, poproszę znajomego, żeby przyjechał i rzucił na niego
okiem. Jeśli nie da się zreperować od ręki, odholuje go do swego warsztatu -
zaproponował Josh.
- A na razie wejdźcie do środka na herbatę - dorzuciła lady Flora.
- To bardzo miło z pani strony... ale naprawdę... - wymawiała się
nieszczęśliwa Laura - muszę wracać... Czy mogę skorzystać z pani telefonu, by
wezwać taksówkę?
- Zostaw, odwieziemy cię - wtrącił nagle Josh. - Jesteś gotowa, mamo?
Chodźcie więc obie.
- Przecież mogę wezwać taksówkę... - prawie jęknęła Laura.
- Przestań się wreszcie wygłupiać - warknął, otwierając drzwi wielkiego,
czarnego land rovera i obejmując ją w talii. - Wskakuj - mruknął i podniósł
dziewczynę do góry, sadzając na miejscu obok kierowcy. Następnie pomógł
matce usadowić się na tylnym siedzeniu. Dopiero wtedy pożegnał lady Florę i
usiadł za kierownicą.
- Mój syn ma przywódcze zapędy - oznajmiła pani Kern.
- Nie da się ukryć - mruknęła Laura, z trudem zachowując spokój.
- No już, pomachajcie obie lady Florze - polecił zupełnie tym nie zrażony
Josh.
Obie kobiety usłuchały, ale w Laurze wszystko się gotowało. Nie
chodziło jej nawet o samo, w gruncie rzeczy słuszne, polecenie, ale o ton jakim
je wypowiedział. Kierując samochód w stronę Yorku, Josh spytał nagle:
R S
- 93 -
- Mam nadzieję, że się nie śpieszysz? Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
chciałbym wpierw odwieźć mamę do domu.
Laurze, która czuła się dużo bezpieczniej w towarzystwie jego matki, nie
wypadało protestować. Żałowała jedynie, że nie postawiła na swoim i nie
wezwała taksówki.
Nigdy wcześniej nie była nawet w pobliżu domu Kernów, choć widać go
było z okien jej dworku. W miarę jak zbliżali się do niego, jadąc prywatną
drogą, przyglądała się z zaciekawieniem rozległemu budynkowi z białego
kamienia. Był to stary, pokryty patyną czasu dom o grubych ścianach, który,
choć daleko mu było wyglądem do rezydencji Ransomów, sprawiał wrażenie
przytulnego i wygodnego. Na tyłach budynku znajdował się duży, otoczony
przez zabudowania gospodarcze dziedziniec, a od frontu królował pięknie
utrzymany ogród.
- Moja droga, może dałaby się pani namówić na filiżankę herbaty? -
zaproponowała niespodziewanie pani Kern.
- Mamo, ona się śpieszy - powiedział Josh.
Tym razem jednak Laura postanowiła, że nie pozwoli sobą
komenderować. Nie zwracając uwagi na Josha, z miłym uśmiechem zwróciła się
do jego matki:
- Z przyjemnością, dziękuję.
- Jak zwykle wszystko na opak - mruknął Josh, uśmiechając się krzywo.
W głowie Laury zrodziło się nagle straszne podejrzenie, czy i tym razem udało
mu się postawić na swoim.
Podążyła za matką i synem, którzy wprowadzili ją bocznymi drzwiami
wprost do przestronnej kuchni. Ściany pomalowane były na biało, sufit
pokrywały dębowe belki, a podłoga wyłożona była nieco wyblakłą czerwoną
terakotą. Na wypełnionym piękną porcelaną kredensie stał wazon z gałązkami
bzu, którego intensywny zapach przyprawiał o zawrót głowy. Pani Kern
R S
- 94 -
napełniła kociołek wodą i postawiła go na płycie starego, dużego kuchennego
pieca, roztaczającego wokół przyjemne ciepło.
- Idę zadzwonić do warsztatu. Powiem koledze, żeby zajął się twoim
samochodem - oznajmił Josh, wychodząc z kuchni. Laura z miejsca poczuła się
dużo swobodniej.
- Może mogłabym w czymś pomóc? - spytała widząc, iż pani Kern
zaczyna nakrywać do stołu.
- Bardzo proszę, moja droga. Zechce pani wyjąć z kredensu trzy talerzyki
i filiżanki.
Laura nigdy by nie przypuszczała, iż zostanie zaproszona przez panią
Kern do domu, a co więcej, że będzie tak gościnnie podejmowana. Czyżby czas,
dzielący matkę Josha od śmierci męża, sprawił, iż łatwiej było jej pogodzić się z
nowymi lokatorami w domu, w którym mieszkała niegdyś jego kochanka?
Laura zdjęła z półki filiżanki i talerzyki i ustawiła je na śnieżnobiałym
obrusie. Stał już tam talerz z bułeczkami, słoiczek z domowej roboty dżemem
truskawkowym, maselniczka, patera z nadkrojonym wcześniej plackiem
owocowym, a także tacka z dużym, białym dzbankiem do herbaty, cukiernicą i
dzbanuszkiem na mleko.
Podczas gdy Laura rozkładała sztućce, matka Josha nakryła dzbanek
pokrowcem i ułożyła na stole białe, wykrochmalone lniane serwetki.
- Jak pięknie wygląda stół - pochwaliła Laura, cofając się, by móc go
lepiej podziwiać.
Pani Kern wyglądała na zadowoloną.
- Lubię zajmować się domem. O ile milej jest wchodzić do ładnego,
przytulnego pomieszczenia!
- Ma pani całkowitą rację! - przyznała Laura, po czym zebrała się na
odwagę i powiedziała: - Bardzo się cieszę, że mam wreszcie okazję panią
poznać, tym bardziej, że będziemy teraz sąsiadkami. Bardzo mi przykro z
R S
- 95 -
powodu... problemów... jakie miały miejsce... ale naprawdę mam nadzieję, że
mamy to już za sobą i że będziemy mogły się zaprzyjaźnić.
Pani Kern uśmiechnęła się ponuro.
- Widzi pani, nauczyłam się godzić z tym, czego nie mogę zmienić.
Laurę zdumiała bezceremonialna szczerość tej wypowiedzi.
Przepełnionym goryczą głosem pani Kern kontynuowała:
- Jak pani wie, próbowaliśmy z synem odzyskać dworek i, proszę mi
wierzyć, mieliśmy po temu swoje racje! Dom zawsze należał do naszej rodziny i
nigdy nie powinien być oddany w obce ręce. - Zamilkła na moment, by po
chwili, już dużo spokojniej, dodać: - Ale co się stało, to się nie odstanie i to nie
pani wina. Nie mam pani tego za złe. Ja też mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy,
moje dziecko. A teraz proszę siadać i napić się herbaty.
Laura usłuchała i już po chwili obie kobiety pogrążone były w rozmowie.
Laura przyznała ze skruchą, że już od lat nie piła herbaty.
- Niemożliwe? - zawołała pani Kern, nie mogąc tego pojąć. - To ulubiony
napój Josha. Tym bardziej, że w zasadzie nie jada śniadania. Powiada, że o
piątej rano nie chce mu się jeść.
- Doskonale to rozumiem - mruknęła Laura, krzywiąc się na samą myśl o
tak wczesnej porze. Ponadto dowiedziała się, że Josh przed wyjściem z domu na
poranny udój zjada tylko kromkę chleba, popijając ją herbatą, co musi starczyć
mu aż do obiadu około południa. Gdzieś między trzecią trzydzieści a czwartą
przychodzi na herbatę i ciasto, a potem dopiero na kolację p siódmej.
Laura wzięła z talerzyka pięknie wyrośniętą bułeczkę, rozkroiła ją i
posmarowała cienko masłem. Tymczasem starsza pani z zapałem rozprawiała o
swoim synu. Widać było, że opowiadanie o nim sprawia jej przyjemność, Laura
zaś nie miała nic przeciwko temu, by jak najwięcej się dowiedzieć.
Dzienny rozkład zajęć Josha w zadziwiający sposób fascynował Laurę,
która nigdy dotąd nie mieszkała na farmie.
R S
- 96 -
Teraz chciała wszystko o tym wiedzieć. W głowie aż huczało jej od pytań.
Czy Josh wieczorami coś czyta? A może ogląda telewizję? Czy lubi muzykę
pop? Czy wieczorami wychodzi z domu? Czy ma stałą przyjaciółkę?
- Jak pani smakują moje bułeczki? - spytała pani Kern.
- Mhmmm, pyszne... - pospieszyła Laura z zapewnieniem, choć myślami
znajdowała się jeszcze daleko. Nigdy dotąd nie przyszło jej do głowy, że w
życiu Josha mogłaby być jakaś kobieta. A powinno. Na samą myśl o tym
nieomal jęknęła.
Z dużym wysiłkiem zmusiła się do myślenia o czymś innym. Bądź co
bądź była to wyłącznie jego sprawa i nie powinna ją obchodzić! Była przecież
zaręczona z Patrickiem! Tylko dlaczego stale o tym zapominała?
Ogarnęło ją okropne, wszechogarniające poczucie winy. Nienawidziła
siebie za swe zachowanie.
Dotąd wydawało się jej, że miłość do Patricka nie podlega żadnej
dyskusji. Na tym fundamencie zdążyła już zaplanować całą swą przyszłość. Byli
wręcz idealnymi partnerami. To prawda, że mieli odmienne usposobienia, ale
było im przecież ze sobą dobrze i żyli w takiej harmonii, że różnice wydawały
się mniej ważne. Ona zawsze była tą silną i ambitną. Patrick, milcząco uznany w
ich związku za delikatniejszego, był raczej typem domatora. Mimo to udało im
się pogodzić tak przeciwstawne charaktery. Do tej pory była pewna wspólnej
przyszłości i samego Patricka.
Teraz natomiast czuła się zagubiona; oszołomiona i zmieszana. Ziemia,
po której dotąd stąpała twardo, okazała się lotnymi piaskami.
Jej oczy pobiegły do drzwi, w których stanął Josh. I stało się tak, jakby w
pochmurny dzień wyjrzało znienacka słońce. Jakby po zimie nastąpiła nagle
wiosna. Jakby w ciszy rozległa się muzyka. Z Patrickiem ani razu nie
doświadczyła podobnych wrażeń. Uzmysłowiwszy to sobie poczuła, że ogarnia
ją panika. Do tej pory próbowała sobie wmawiać, że to, co czuje, to nic ważnego
i nie będzie długo trwało. Myślała, że to tylko fizyczne zainteresowanie
R S
- 97 -
atrakcyjnym mężczyzną. A pożądaniem można się nasycić, a potem zapomnieć.
Nie było to w każdym razie coś, na czym mądra kobieta mogłaby budować
swoje życie.
Jednakże to, co czuła do Josha, było czymś dużo poważniejszym. Bała się
do tego przyznać, ale nie sposób było dłużej uciekać od prawdy. To nie tylko
zmysły płatały jej figla. Chciała czegoś więcej niż tylko jego ciała.
- Wszystko załatwione - oznajmił Josh, a ona spojrzała na niego nic nie
rozumiejąc. - Twój samochód - przypomniał. - Ktoś odholuje go do warsztatu i
doprowadzi do porządku. Dałem im twój numer telefonu do pracy. Zadzwonią,
kiedy będą gotowi.
- Ach tak, dziękuję ci - mruknęła, rumieniąc się jak uczennica. Musiał
uważać ją za idiotkę, która zapomina, że ktoś inny zajmuje się jej samochodem.
Josh podszedł do zlewozmywaka, umył ręce i wytarł je starannie w
ręcznik. Jednocześnie rzucił przez ramię:
- Wypiję tylko herbatę i odwiozę cię do Yorku.
Wrócił z powrotem do stołu i usiadł naprzeciwko Laury.
Wypełniał sobą całe pomieszczenie. Laura chłonęła go wszystkimi
zmysłami: wdychała go jak perfumy, upajała się nim jak winem, smakowała
językiem podniecenie związane z jego obecnością. Jej usta, język, skórę,
opuszki palców ogarnęło mrowienie, jakby dopiero co dotykała szczupłego ciała
mężczyzny. Spuściła oczy bojąc się, by nie wyczytał w nich tego, co czuje.
Jednak Josh miał bardziej przyziemne sprawy na głowie. Sięgnął ręką po
bułeczkę, a matka nalała mu herbaty. Popatrzył na pusty talerz Laury i
powiedział:
- Spróbuj ciasta. Wypieki mamy zdobywają medale na wystawach.
- Wspaniałe. Naprawdę pyszne! - powiedziała chwilę później Laura ze
szczerym podziwem. - Zazdroszczę pani takich umiejętności. Mama wprawdzie
uczyła mnie gotowania, ale jakoś do tej pory nic mi się nie udawało. Pasztet
smakował jak plastelina, a ciasto i chleb nawet nie wyrosły.
R S
- 98 -
Pani Kern uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Być może do tej pory nie traktowała pani tego poważnie. Myślę, że gdy
pewnego dnia zabierze się pani do tego na serio, wszystko się zmieni.
- Moja przyszła żona - mruknął nagle Josh - nie będzie miała łatwego
zadania, chcąc dorównać mamie w gotowaniu.
Zapadła niezręczna cisza. Laura poczuła, że się czerwieni. Widziała, jak
pani Kern na nią patrzy, i zastanawiała się, co też sobie może myśleć. Musiała
przecież wiedzieć od syna, iż ona jest zaręczona i że to właśnie było powodem
kupna dworku. Co ponadto powiedział swojej matce Josh? Ciekawe, na ile pani
Kern orientowała się, jak się mają sprawy pomiędzy nimi?
R S
- 99 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przez cały następny tydzień Laura z trudem koncentrowała się na pracy.
W jej głowie panował jeden wielki chaos.
Odwożąc ją do domu, Josh spytał nagle, czy zje z nim kolację, ale Laura
pokręciła tylko głową, zaciskając mocno usta.
Kilka minut później zaparkował pod drzwiami domu, w którym
mieszkała. Sięgnęła do klamki, ale Josh powstrzymał ją, chwytając mocno za
ramię. Już sam dotyk wystarczył, by zalała ją fala gorąca. Zadrżała.
- Nie pozwolę ci na to, Lauro - powiedział, zmuszając ją, by spojrzała mu
prosto w oczy. - Musisz mu o nas powiedzieć. Gdy tylko wróci, zerwij
zaręczyny. Źle zrobisz wychodząc za niego, podczas gdy to ja jestem tym,
którego kochasz.
- To nieprawda! - krzyknęła zdesperowana.
- Przestań się okłamywać - mruknął, pochylając się nad nią. - Po tym, co
się dzisiaj stało...
- Nic się nie stało!
- Nie rób z siebie idiotki - powiedział ironicznie. - Oszukiwanie się w
niczym nie pomoże!
- Jeśli mówię, że nic się nie stało, to nic się nie stało! - krzyknęła Laura i
odepchnęła go na tyle silnie, że zanim odzyskał równowagę, otworzyła drzwi i
wyskoczyła z samochodu na chodnik. Nie przestała biec, póki nie znalazła się w
swym mieszkaniu i nie zaryglowała drzwi.
Wieczorem odezwał się telefon.
- Zjedz ze mną kolację - poprosił, nie przedstawiając się.
- Nie - odpowiedziała głucho.
- Musimy o tym porozmawiać!
- Nie mamy o czym rozmawiać! - odparła i rozłączyła się.
R S
- 100 -
Natychmiast znów zadzwonił, ale ona zdjęła słuchawkę z widełek i
pozostawiła ją tak na ponad godzinę. W końcu jednak odłożyła ją na miejsce na
wypadek, gdyby dzwonił Patrick.
Dziesięć minut później telefon znów zadzwonił.
- Halo? - spytała Laura niespokojnie.
- Przypominam ci... - odezwał się w słuchawce znajomy głos.
Laura natychmiast rozłączyła się i pobiegła z płaczem do sypialni, gdzie
rzuciła się na łóżko. Naciągnęła poduszkę na głowę, by nie słyszeć prze-
jmującego dzwonka telefonu.
Była właśnie w kuchni i smażyła jajecznicę na kolację, gdy poraził ją
niespodziewany dzwonek do drzwi. Mało brakowało, by je otworzyła, ale
intuicyjnie wyczuła, kto za nimi stoi. Zamarła z ręką na klamce.
- Nie możesz udawać, że nic się nie stało, Lauro. - szepnął Josh,
domyślając się jej obecności. - Oboje wiemy, że to nieprawda, i dlatego musimy
o tym porozmawiać.
Laura gwałtownie pobladła. Starając się nie robić hałasu, powróciła do
kuchni i zamknęła za sobą drzwi. Przez dłuższy czas Josh nie zdejmował kciuka
z przycisku dzwonka, aż wreszcie zaczął walić do drzwi, wołając ją po imieniu.
Wreszcie jednak zmęczył się i odszedł.
Laurze odechciało się jeść. Wyrzuciła jajka do kosza na śmieci i poszła do
łóżka. Nie mogła długo zasnąć, ale gdy wreszcie jej się udało, śniła o Joshu.
Rano znalazła na wycieraczce wiadomość:
„Muszę się z tobą zobaczyć. Nie poddam się, więc przestań ze mną
walczyć. Wrócę. Josh."
Z ulgą powróciła do pracy, ale większą część dnia spędziła myśląc o nim.
Tylko co jakiś czas sprowadzał ją na ziemię dźwięk dzwoniącego telefonu lub
zdziwione pytanie sekretarki:
- Lauro, dobrze się czujesz? Czy nic ci nie jest?
Zmuszała się wtedy do szerokiego uśmiechu i odpowiadała:
R S
- 101 -
- Słucham? Nie, wszystko w porządku. Po prostu się zamyśliłam. Na
czym to stanęłyśmy?
Jednakże kiedy tylko Anne wracała do sekretariatu, myśli Laury
natychmiast powracały do Josha.
Nawet nie zauważyła, kiedy wiosna zamieniła się w lato. Dziewczyny
zaczęły nosić dżinsy i cienkie bawełniane koszulki lub lekkie sukienki. Na
twarzach turystów, których w tym roku było więcej niż kiedykolwiek, pojawiła
się pierwsza opalenizna.
Ulicami i chodnikami przelewały się takie tłumy, że chwilami aż trudno
było się przecisnąć. Całe rzesze przyjezdnych śpieszyły wraz ze swymi
przewodnikami we wszystkich możliwych kierunkach. Jedni w stronę katedry,
inni do zamku. Parkingi i restauracje były wypełnione po brzegi. Życie w
mieście stawało się nie do zniesienia i Laura zaczęła popadać w coraz większą
depresję.
Zbliżał się dzień powrotu Patricka. Bardzo na to liczyła i wzdychała,
ilekroć otrzymała od niego jakąś pocztówkę. Od czasu do czasu telefonował do
niej z Włoch, w których jego pobyt przedłużał się. Było to tym bardziej
niepokojące, że Patrick miał odwiedzić jeszcze kilka innych europejskich stolic.
- Mam nadzieję, że twój wydawca za wszystko zapłaci! - zaniepokoiła się
podczas ich kolejnej rozmowy.
- Ależ tak, na pewno - zapewnił ją Patrick. - Ta rozmowa jest też na jego
koszt. Powinniśmy lepiej kończyć. Do rychłego zobaczenia...
- Patricku, czy nie mogłabym przyjechać do Rzymu? Muszę się z tobą
zobaczyć... Tak bardzo się stęskniłam... - nalegała.
- Naprawdę? - spytał, wyraźnie poruszony. - Tęsknisz za mną? Wiesz, jak
bardzo bym pragnął, żebyś przyjechała, ale obawiam się, że nie mielibyśmy dla
siebie zbyt wiele czasu. Rae cały czas przegania mnie po mieście. Nie mam ani
chwili wytchnienia.
R S
- 102 -
- Dlaczego jej na to pozwalasz? Powiedz jej, że przyjeżdżam do Rzymu i
że potrzebujesz kilku dni wolnego.
- W twoich ustach brzmi to niesłychanie prosto - roześmiał się Patrick. -
Ty i Rae jesteście do siebie niesłychanie podobne. Tak samo uparte i pewne
siebie. Trudno z wami dyskutować. To naprawdę aż dziwne! - Na moment
zamilkł, po czym pospiesznie dodał: - Wybacz, ale naprawdę muszę się już
zbierać. Jeszcze trochę cierpliwości, Lauro. Niedługo znów zadzwonię. Cześć.
Połączenie zostało przerwane i w słuchawce zapanowała cisza. Laura nie
wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Wyjazd do Europy bardzo zmienił
Patricka. Nie potrafiła wprawdzie określić, na czym ta zmiana polega, ale
wyczuwała ją, kiedy z sobą rozmawiali. Nagle stał się taki obcy.
Nie, to ja się zmieniłam, pomyślała, zagryzając wargi. Czyż nie zmieniły
się jej uczucia do Patricka, przez co on sam wydaje jej się inny? To jednak nie
tłumaczyło, dlaczego jego rozmowy telefoniczne z nią stały się nagle takie
krótkie i... nieomal wymuszone!
Na początku, kiedy dzwonił, był zawsze niezwykle czuły; często
powtarzał, jak bardzo za nią tęskni i jak bardzo chciałby się z nią znów
zobaczyć. Ostatnio jednak mówił już prawie wyłącznie o pracy. O Rzymie... o
miejscach, które zwiedził, o znanych artystach, którzy wywarli na niego
największy wpływ.
Nagle zdała sobie sprawę, że w tym, co mówił, nie było absolutnie nic
osobistego. Czyżby o to chodziło? Wyglądało na to, że Patrick przestał się
interesować nią, a zaczął interesować wyłącznie sobą. A przecież nie była to
jego pierwsza wizyta we Włoszech. Nigdy dotąd jednak nie był pod takim
wrażeniem. Nie potrafił już mówić o niczym innym.
Niespodziewanie zrodziło się w niej podejrzenie. Czy to naprawdę Rzym
był przedmiotem fascynacji Patricka?
A może Rae Dunhill?
R S
- 103 -
Myśl ta eksplodowała w niej niczym bomba. Instynktownie potrząsnęła
przecząco głową. To niemożliwe!
To niepodobne do Patricka, pomyślała zła na siebie. Odkąd się poznali,
nie spojrzał nawet na inną kobietę. Całkowicie mu ufała.
Jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że Patrick i Rae cały czas
przebywają razem. Jej imię pojawiało się w niemal każdym zdaniu. Rae zrobiła
to... Rae powiedziała tamto... Bądź co bądź byli sami w pięknym,
romantycznym mieście, z dala od domu.
Usiłowała przypomnieć sobie wszystko, co Patrick mówił o pisarce w
ciągu ostatnich tygodni, ale w jej głowie panowała kompletna pustka. Nie
potrafiła zupełnie powiedzieć jaka jest ta Rae; ładna, zabawna...? Tak naprawdę
to nic o niej nie wiedziała poza tym, że jest znaną pisarką oraz że jest uparta i
pewna siebie!
W dodatku, zdaniem Patricka, były do siebie podobne. Laura poczuła się
urażona takim porównaniem. Z jego opisu wynikało raczej, iż Rae jest nie tyle
artystyczną duszą, ile pewną siebie, energiczną kobietą interesu,
przyzwyczajoną do stawiania na swoim.
Nie mogła pojąć, dlaczego Patrick w ogóle je porównuje. Ona, Laura,
zupełnie przecież nie odpowiadała takiemu wizerunkowi... Nagle zmarszczyła
brwi. A może jednak? Pewne elementy tego opisu pasowały do niej. A
przynajmniej tak było, dopóki... dopóki nie spotkała Josha.
Josh wywierał na nią zatrważający wpływ. Dopiero teraz zaczęła sobie z
tego zdawać sprawę. Coraz częściej zauważała zdziwienie w oczach Anne, która
nie pojmowała zmian, jakie dokonywały się w ostatnim czasie w jej szefowej.
Laura sama tego nie rozumiała.
Prawda była taka, że straciła swoją dotychczasową pewność siebie,
szczególnie w kontaktach z Joshem. Wytrącił ją z równowagi i pozostawił samej
sobie, a ona bezskutecznie próbowała zrozumieć, co się stało. Czuła się taka
R S
- 104 -
bezsilna, zdumiona, przewrażliwiona... owładnięta doznaniami, jakich nigdy w
życiu nie doświadczała.
Patrick, gdyby ją teraz zobaczył, byłby bez wątpienia tak samo zdumiony
jak Anne. Czy podobałby mu się jej obecny wizerunek? Laura wiedziała, że
cenił w niej te cechy charakteru, które zauważał również u Rae. Był miłym i
wrażliwym mężczyzną, domatorem, któremu odpowiadała partnerka o silnej
osobowości. To dlatego było im ze sobą tak dobrze.
Laura westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że wszystko to sobie wymyśliła.
Sama już nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Czy to możliwe, że Patrick
znalazł sobie kogoś innego? Laura miała silnie wykształcony instynkt
posiadania. Na samą myśl o Patricku i innej kobiecie poczuła w sercu bolesne
ukłucie zazdrości. Należał do niej od tak dawna, że aż do tej pory nie
wyobrażała go sobie z kimś innym.
Jednocześnie poczuła jednak coś w rodzaju ulgi. Jeśli bowiem Patrick
zwrócił się w stronę Rae, to... oznaczało, że ona, Laura, jest wolna. Ale, czy
tego właśnie chciała? Przecież kochała Patricka i nie chciała go stracić. Czy aby
na pewno?
Co właściwie czuła do Josha? Nawet nie próbowała znaleźć na to
określenia. Wiedziała jedynie, że to nie mogła być miłość. Przecież ludzie nie
zakochują się tak szybko. Co właściwie o nim wiedziała? Tylko to, co mówiły
jej zmysły, a to zbyt niebezpieczne pozwolić zmysłom rządzić sobą, a co
dopiero całym swoim życiem.
Patricka znała za to tak dobrze! Ich związek pozbawiony był
jakichkolwiek niespodzianek, wszystko już o sobie wiedzieli. Tkwiła w tym
pewność i bezpieczeństwo. Mogli być z sobą tacy szczęśliwi... Para
zadowolonych z życia, mocno związanych ze sobą ludzi.
Oczywiście, ich związek pozbawiony był tej szczypty szaleństwa, ale...
Nagle uświadomiła sobie, że właściwie nigdy nie szalała za Patrickiem. W
R S
- 105 -
każdym razie nie tak, jak teraz za Joshem. Uświadomienie tego faktu wprawiło
ją w istny popłoch. Do tej pory nigdy tak na to nie patrzyła, ale teraz musiała.
Przypominając sobie to, co się stało w lesie, natychmiast poczuła
ogarniającą ją gorączkę. Nie chciała tego jednak pamiętać... nie powinna.
Przymknęła oczy drżąc na całym ciele.
Nic takiego przecież się nie stało. Nie pozwoliła mu przecież na to,
powtarzała jak tajemne zaklęcie, jak gdyby mogła dzięki temu wymazać
wszystko z pamięci. Znienawidziłaby chyba siebie, gdyby mu na to pozwoliła...
Zresztą ta gwałtowna namiętność, jaka ogarniała ją na jego widok, nie
miała nic wspólnego z miłością! W każdym razie nie z taką, na której można
budować całe swoje życie. A przecież tylko to się liczyło. To z Patrickiem
chciała spędzić resztę swego życia.
Całymi dniami łamała sobie nad tym głowę, gubiąc się coraz bardziej.
W zebraniu myśli nie pomagały jej stałe telefony Josha, który nie
zamierzał się poddać, mimo iż nie dopuszczała go do głosu, odkładając
natychmiast słuchawkę. Dzwonił do niej przynajmniej raz dziennie, a zdarzało
się, że czekał nawet pod jej domem. Zaczęła się lękać, że wracając z pracy
zastanie go tam, a on podejdzie do niej, zanim zdąży dotrzeć do mieszkania.
Była jednak tak zapracowana, a jej godziny pracy tak nieregularne, że nigdy mu
się to nie udało; tym bardziej, że Laura wychodziła z domu wcześnie rano, a
wracała późnym wieczorem.
Dręczyły ją również wyrzuty sumienia z powodu Patricka. Wciąż miała
wrażenie, że powinna mu powiedzieć, co się stało w lesie. Ile razy jednak
próbowała podjąć ten temat, czuła, że nie przejdzie jej to przez usta. Poza tym
była to przecież tylko chwila zapomnienia, tak nierzeczywista, że sama niemal
przestała w nią wierzyć.
Być może tylko śniła? Tamtego dnia wszystko było takie surrealistyczne:
burza, mokra trawa, namiętność, jaka nagle nią owładnęła.
R S
- 106 -
To po prostu nie mogła być ona. Nie rozpoznawała siebie w tamtej
kobiecie, którą targały tak dzikie emocje. Nie, z pewnością nic się nie
wydarzyło i nigdy więcej się nie zdarzy. Wszystko jej się tylko śniło.
Kiedy Josh znów zadzwonił, zawołała ze złością:
- Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? Jestem chora na sam dźwięk
twojego głosu. Czynisz piekło z mojego życia!
- A jak myślisz, co ty czynisz z moim? - odparł Josh niskim,
przytłumionym głosem. - Nie mogę myśleć o niczym innym, nie potrafię
skoncentrować się na pracy... Lauro, muszę się z tobą zobaczyć...
- Odejdź i trzymaj się ode mnie z daleka! - krzyknęła, niemal słysząc w
odpowiedzi zduszony jęk.
- Nie potrafię! Naprawdę cię potrzebuję. Nie mogę przestać myśleć o tym,
jak kochaliśmy się w lesie...
- Nic takiego nie miało miejsca!
- Kochana, mówisz, jakbyś postradała zmysły. Wiesz tak samo dobrze jak
ja...
Laura gwałtownie rzuciła słuchawką i poczuła, jak łzy spływają jej po
policzkach.
Jedynym sposobem, by przestać myśleć o Joshu, było wpaść w wir
intensywnej pracy. Żeby tylko nie musiała się codziennie lękać, że zastanie go
przed swoim biurem lub domem!
Do jarmarku w posiadłości Ransomów pozostało już tylko kilka tygodni.
Miała pełne ręce roboty i niemal codziennie odbierała nerwowe telefony od Iana
Eyre'a. Kilka razy spotykali się też w domu jego ciotki, którą Laura zaczynała
coraz bardziej lubić. Z pozoru szorstka i władcza, przy bliższym poznaniu
okazywała się ciepła i serdeczna.
To właśnie od niej Laura dowiedziała się pewnego dnia czegoś więcej o
matce Josha i historii jej małżeństwa. Piły właśnie w salonie kawę i gawędziły
miło, czekając na przyjazd Iana, gdy przypadkowo padło nazwisko pani Kern.
R S
- 107 -
- Znam Nell Kern od wielu lat - zaczęła mówić lady Flora. -
Pracowałyśmy razem w wielu komitetach charytatywnych. Trzeba przyznać, że
to niezwykle energiczna i zręczna kobieta. A jakie ma złote serce! Z
przyjemnością stwierdzam, że ostatnio dużo lepiej wygląda. Przez całe lata żyła
w ogromnym stresie. Jej małżeństwo nie należało do szczęśliwych. Jej mąż
większość czasu spędzał z inną kobietą, a Nell, która wiedziała o tym, nie
pozostawało nic innego, jak pogodzić się z tym. Myślę, że taki układ musiał być
dla niej niezwykle stresujący. Kiedy ja byłam młoda, dla większości ludzi
rozwód w ogóle nie wchodził w rachubę. Zdradzana kobieta musiała znosić to
upokorzenie i skrywać swoje prawdziwe uczucia.
- Ciekawe, dlaczego oni się nie rozwiedli?
- Nell nigdy by się na to nie zgodziła. Myślę, że z początku uważała, że
cała ta sprawa umrze śmiercią naturalną. Później jednak, gdy pojęła, że się na to
nie zanosi, po prostu zgorzkniała. Doszło do tego, że ona i jej mąż przestali ze
sobą rozmawiać. W pewnym sensie mogę ją nawet zrozumieć. Postanowiła
zrobić wszystko, by to jej syn odziedziczył farmę. Mogłyby być z tym niejakie
problemy, gdyby jej mąż ponownie się ożenił i założył nową rodzinę. Poza tym
wydaje mi się, że Nell nie mogła znieść myśli o opuszczeniu swego ukochanego
domu, do którego wprowadziłaby się tamta kobieta. Zdawała sobie również
sprawę, iż Josh nie zostałby ani chwili dłużej z ojcem, gdyby ona sama musiała
odejść.
- Tak, ma pani chyba rację - powiedziała wolno Laura. - Widzę, jak
bardzo kocha swoją farmę. Z pewnością nie chciałby z niej odejść, ale wiem, że
nie opuściłby matki. Jest do niej chyba bardzo przywiązany?
- Moja droga, był bardzo przywiązany do obojga rodziców. Przez te
wszystkie lata, kiedy nawet z sobą nie rozmawiali, musiało mu być bardzo
ciężko, szczególnie wtedy, gdy był młodszy. Nietrudno sobie wyobrazić, co
musiał przeżywać taki młody chłopiec. Domyślam się, z jaką ulgą przyjął
śmierć ojca w ubiegłym roku i wyprowadzkę tamtej kobiety.
R S
- 108 -
Laura była poruszona obrazem młodego Josha, żyjącego w dusznej i
napiętej atmosferze rodzinnego domu, rozdartego w swych uczuciach między
ojcem i matką. Musiał to być dla niego straszny okres. Niepewnie spytała:
- Pani wie, że to ja kupuję dom, w którym mieszkała tamta kobieta?
Obawiam się, że ani pani Kern, ani jej syn nie są zbyt szczęśliwi z tego powodu.
Słyszałam już to i owo o Kernach, ale aż do tej chwili nie zdawałam sobie
sprawy, jak bardzo musi im się nie podobać pomysł sprzedaży dworku komuś
spoza rodziny.
Lady Flora obdarzyła ją jednym ze swoich suchych, ironicznych spojrzeń.
- A jak pani myśli, dlaczego pani to wszystko opowiedziałam?
Zapewniam, że nie należę do osób rozsiewających plotki, szczególnie na temat
moich starych, dobrych przyjaciół. W tym wypadku jednak uznałam, że należy
się pani jakieś wyjaśnienie, dlaczego Kernowie tak bardzo oponują przeciwko
sprzedaży tego domu. Nell opowiadała mi, że Josh wychodził wprost ze skóry,
by utrudnić pani życie. Widziałam was zresztą podczas burzy i z łatwością
wyczułam między wami napięcie. Było ono aż nazbyt widoczne.
Laura zaczerwieniła się po same uszy. Spuściła wzrok, niezdolna spojrzeć
w oczy swej rozmówczyni. Co za szczęście, że lady Flora doszła do tak mylnej
konkluzji! Najwyraźniej nie miała pojęcia, co naprawdę zdarzyło się w lesie.
- Tak, to wszystko jest bardzo przykre... - mówiła lady Flora,
nieświadoma rozterek Laury. - Ale teraz, gdy Nell otrząsnęła się już z
pierwszego szoku, postanowiła pogodzić się z faktem, że dworek nie należy już
do posiadłości. Natomiast Josh... no cóż, Josh nigdy się nie poddaje. Jest
niezwykle lojalny, co oczywiście jest zaletą, zresztą rzadko już dzisiaj
spotykaną, ale jednocześnie bardzo kłopotliwą. Gdy wbije sobie coś do głowy,
nie spocznie, póki tego nie osiągnie.
Laura pobladła równie gwałtownie, jak się przedtem zaczerwieniła. Lady
Flora uśmiechnęła się do niej i pokiwała głową, jak gdyby potwierdzając to, co
powiedziała.
R S
- 109 -
- Ale jestem pewna, że jeśli uda się pani zaprzyjaźnić z Nell, to i Josh z
czasem zaakceptuje tę sytuację. - Słysząc dochodzące z holu głosy,
rozpromieniła się wyraźnie: - Ach, jest już Ian!
Laura zadowolona była z chwilowego zamieszania wywołanego
przyjazdem Iana. Kiedy lady Flora witała swego siostrzeńca i proponowała mu
filiżankę kawy, nikt nie zwracał na nią uwagi i nie widział malującego się na jej
twarzy przerażenia.
Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że Josh tylko po to próbuje zerwać
jej zaręczyny, by nie dopuścić do kupna domu. Nagle wszystko zaczęło do
siebie pasować. Początkowa wrogość, groźby, niechęć, a potem gwałtowna
zmiana: nachodzenie jej, gdy tylko była sama. Ogarnęła ją fala wspomnień:
przypomniała sobie, jak Josh ją całował, dotykał, nieustannie namawiał, by nie
wychodziła za Patricka. Niestety, wszystko aż za dobrze do siebie pasowało.
Dopiero Ian wyrwał ją z rozmyślań, zadając pytania o postępy w
przygotowaniach do jarmarku.
Laura z największym wysiłkiem zebrała myśli i zaczęła mu opowiadać. W
ten sposób przynajmniej nie musiała myśleć o Joshu.
Gdy wieczorem wróciła do swego mieszkania, na słomiance zastała
wiadomość od prawnika. Informował ją, że w przyszłym tygodniu ostatecznie
stanie się właścicielką Fern Cottage. Rzuciła list na stół w kuchni i zrobiła sobie
filiżankę mocnej kawy, po czym usiadła ciężko i wbiła wzrok w leżące przed nią
pismo. Zupełnie nie wiedziała, co robić. Przypomniała sobie dzień, w którym
Patrick przyniósł jej naręcze wiosennych kwiatów, a pan Dale zadzwonił z
informacją, że znalazł dokładnie to, czego poszukiwali.
Byli wtedy tacy szczęśliwi. Teraz nagle wszystko się popsuło. Nie była
już taka pewna swoich uczuć do Patricka. Od wielu tygodni jej myśli zaprzątał
inny mężczyzna, za co sama siebie nienawidziła i co zmieniło jej życie w jedno
wielkie pasmo udręki. Roztrzęsiona, ukryła twarz w dłoniach.
R S
- 110 -
Po dłuższej chwili, gdzieś w głębi serca, odezwała się w niej dawna Laura
i wezwała do walki. Wiedziała, że powinna wreszcie przestać marzyć na jawie,
wyrzucić Josha Kerna z głowy i z serca. Zająć się pracą. Zacząć myśleć. Nie
pozwolić, by emocje wzięły górę nad rozsądkiem.
Tak często pełniła rolę pocieszycielki swoich przyjaciółek, gdy płakały za
utraconym ukochanym. Czyżby teraz nie potrafiła się zająć sobą?
Zdecydowanym ruchem podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer
hotelu Patricka. Postanowiła obwieścić mu radosną nowinę, iż już wkrótce będą
właścicielami Fern Cottage, w związku z czym mogą zacząć myśleć o terminie
ślubu. Od telefonistki w hotelu dowiedziała się, że Patrick już tam nie mieszka.
- Ależ to jakaś pomyłka! - wykrztusiła Laura. Może dziewczyna nie znała
zbyt dobrze angielskiego? - Signor Patrick Ogilvie - powtórzyła i zaczęła
przeliterowywać nazwisko.
- Si, si, doskonale panią rozumiem - powiedziała urażona dziewczyna. -
Znam angielski. Signor Ogilvie wymeldował się dzisiaj rano. Wyjechał do
Florencji.
- Do Florencji? - powtórzyła zdumiona Laura. Patrick opuścił Rzym
nawet ją o tym nie informując?
- Si, signora. Do Florencji. Firenze. - usłyszała w słuchawce, po czym
telefonistka zaczęła przeliterowywać nazwę miasta. Wet za wet, zrozumiała
intencję.
Laura postanowiła wziąć sobie do serca nauczkę i w przyszłości nie
kwestionować znajomości języków u innych ludzi.
- Czy pani wie, w jakim hotelu zatrzyma się we Florencji?
- Nie - odparła dziewczyna z nie ukrywaną satysfakcją. Po chwili jednak
dodała: - Bardzo mi przykro, ale nie wypytujemy naszych gości, dokąd się
udają, gdy opuszczają nasz hotel.
R S
- 111 -
Laura rozłączyła się i usiadła ciężko na krześle. Wprost nie mogła w to
uwierzyć. Zaledwie przed dwoma dniami rozmawiała z Patrickiem, który nie
zdradził ani słowem, że ma zamiar wyjechać!
A może była to nagła decyzja? A może po prostu zapomniał ją o tym
powiadomić? Po co znów pojechał do Florencji? Czy ta Rae Dunhill będzie
ciągać go z powrotem do każdego miasta, które już wcześniej zwiedzili? Jeśli
tak, to ta podróż może jeszcze potrwać miesiące. Co łączy tych dwoje?
Ostatnie odkrycie całkowicie zburzyło podjęte wcześniej postanowienia.
Czuła się jak znokautowana. Do tej pory czepiała się myśli o Patricku jak
ostatniej deski ratunku. Nagle okazało się, że nie ma się czego czepiać. Została
sama.
Jeszcze rok temu byłoby jej to obojętne. Zawsze uważała, że jest w stanie
sama zadbać o siebie, o swoje uczucia, swoje życie, swoją karierę. Teraz jednak
coś się w niej zmieniło. Była oszołomiona i niepewna.
Siedziała bez ruchu, nie wiadomo jak długo, zastanawiając się co dalej
począć. Nic mądrego nie przyszło jej do głowy, więc postanowiła wziąć
prysznic. Może to postawi ją na nogi i pozwoli pogodniej spojrzeć w przyszłość.
Później pójdzie do łóżka albo zrobi sobie coś do zjedzenia. Choć tak naprawdę
nie miała na nic apetytu. Zawsze mało jadła, kiedy była sama.
Właśnie suszyła włosy w sypialni, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Zdumiona popatrzyła na zegarek. Była dziewiąta. Kogo niosło do niej o tej
porze? Jakiś sąsiad, by pożyczyć trochę chleba? A może telefonistka w hotelu
coś pomyliła i Patrick poleciał do domu, a nie do Florencji?
Laura podbiegła do drzwi, boso, tylko w krótkim, białym szlafroczku i
stanęła oko w oko z Joshem.
To była kropla przepełniająca miarę. Zszokowana, nie była w stanie
ruszyć palcem. Nie zrobiła nawet tego, co powinna uczynić, a mianowicie
zamknąć mu drzwi przed nosem. Nie powiedziała mu, by sobie poszedł i jej
więcej nie nachodził, po prostu stała i patrzyła na niego.
R S
- 112 -
Pożerała go oczami i dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo
pragnęła go zobaczyć.
Nie mogła się na niego napatrzeć; na jego mocną, ciemną twarz, oczy jak
polerowane srebro. Było w nim coś z pięknego leśnego zwierza. Miał na sobie
sprane dżinsy i cienki sweterek, opinający go jak druga skóra.
Josh również badawczo się w nią wpatrywał, starając się odgadnąć stan
jej ducha. Następnie spokojnie wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
Laura nawet nie drgnęła.
Josh popatrzył jej głęboko w oczy i odgarnął z czoła wilgotny kosmyk
włosów.
- Mam wrażenie, jakbym nie widział cię od stu lat - szepnął. - Mój Boże.
Lauro, tak bardzo mi ciebie brakuje... Dłużej tego nie wytrzymam.
Laura doszczętnie oniemiała. Czuła, jak ogarnia ją gwałtowna, słodka
niemoc. Patrzyła na jego usta, tęskniąc do ich dotyku.
Josh schylił głowę i pocałował ją. Jęknęła i rozchyliła usta, oddając mu
pocałunek. Przyciągał ją mocniej do siebie, blisko, coraz bliżej, aż ich ciała zlały
się niemal w jedną całość. Rozwiązał pasek jej szlafroka i niecierpliwie
wyciągnął ręce, by dotknąć jej wilgotnego, nagiego ciała.
Laura płonęła i topiła się niczym woskowa świeca. Przylgnęła do niego,
bojąc się, że za chwilę upadnie. Objęła go za kark jęcząc i drżąc z rozkoszy, gdy
się całowali.
Nagle Josh wziął ją na ręce i skierował się w stronę sypialni. Wiedziała,
dokąd zmierzają i co się tam stanie, ale mało ją teraz obchodził zdrowy
rozsądek. Pragnęła wyłącznie poddać się zmysłom. Przytuliła się do niego
jeszcze mocniej, jedną ręką obejmując go za szyję, drugą gładząc zarumieniony,
gorący policzek.
W tej chwili liczył się tylko Josh. Reszta świata przestała istnieć, jak
gdyby znajdowali się samotnie na odległej planecie. Czuła szybkie pulsowanie
jego serca, jego przyspieszony oddech.
R S
- 113 -
W sypialni panował półmrok. Paliło się tylko światło lampki nocnej u
wezgłowia łóżka.
Josh złożył Laurę ostrożnie w pościeli. Powoli przesunął opuszkami
palców po jej nagim ciele, przyprawiając ją o dreszcz rozkoszy.
W pośpiechu zaczął ściągać z siebie czarny sweter. Laurze zaparło dech w
piersiach, gdy ujrzała jego nagi, opalony tors, szerokie, muskularne ramiona,
głęboką klatkę piersiową i płaski brzuch. Drżała, kiedy Josh zaczął rozpinać
dżinsy.
W tej samej chwili rozległ się dzwonek u drzwi.
Josh zamarł i spojrzał na nią pytająco:
- Kto to, do diabła, może być? Spodziewasz się kogoś?
Laura zaprzeczyła, wciąż jeszcze nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
- Niech sobie dzwoni - powiedział Josh, przymykając drzwi do pokoju.
Dzwonek zadzwonił ponownie, tyle że dużo głośniej i mocniej. Stojąca za
drzwiami osoba nie zamierzała się tak łatwo poddać.
Tymczasem Laura odzyskała panowanie nad sobą. Podniecenie minęło,
pozostał jedynie wstyd i poczucie winy.
- Poczekaj, może lepiej otworzę. Kto wie, może coś się stało? - szepnęła,
zakrywając się jedną ręką, a drugą próbując założyć na siebie szlafrok.
Postanowiła, że nie wyjdzie z łóżka rozebrana.
Przytłaczało ją ogromne poczucie winy. Jeszcze chwila, a kochaliby się w
najlepsze, podobnie jak w lesie, z tą samą namiętnością i pasją. Tak długo
wmawiała sobie, iż właściwie nic się nie stało, że był to tylko sen, złudzenie, że
sama prawie w to uwierzyła. W głębi serca wiedziała jednak, że to nieprawda.
Obiecywała sobie, że to się nigdy nie powtórzy, a poddała się natychmiast, bez
walki, gdy tylko go ujrzała. Nienawidziła siebie za to. Jego też nienawidziła.
Josh zapiął z powrotem spodnie i włożył sweter.
- Poczekaj tu, pójdę zobaczyć - powiedział, odwracając się, by wyjść z
sypialni.
R S
- 114 -
- Nie! Nie rób tego! Bez względu na to, kto to jest, będzie się zastanawiać,
co tu robisz! - krzyknęła za nim, niemal spadając z łóżka.
Próbowała go dogonić, ale było za późno. Nie bacząc na jej protesty, Josh
otworzył drzwi. Widząc stojącego w progu mężczyznę, Laura zamarła, a jej
twarz oblała się purpurą. To był Patrick.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Patrick był równie zszokowany, jak sama Laura. Pobladł, przyglądając się
Laurze, a potem przeniósł wzrok na Josha i zobaczył w jego oczach triumf i
zadowolenie, a także coś w rodzaju współczucia.
Co takiego? - chciał spytać, ale potrząsnął tylko głową i raz jeszcze
przyjrzał się Laurze jak gdyby sprawdzając, czy mu się to wszystko nie
przywidziało. Dostrzegł zarówno jej rozczochrane włosy, jak i bose stopy, pełne
poczucia winy spojrzenie, a także to, że pod kusym okryciem jest najwyraźniej
naga.
Laura nie potrafiła mu spojrzeć w oczy. Spuściła wzrok, ale wcześniej
jeszcze zauważyła, jak jego tak dobrze znana, pogodna twarz zamienia się w po-
nurą maskę.
- Przyleciałem, ponieważ mówiłaś, że bardzo za mną tęsknisz! -
oświadczył z gorzką ironią.
Oczy Laury wypełniły się natychmiast łzami.
- Ach, Patricku... tak bardzo mi przykro.
- Może lepiej będzie, gdy wejdzie pan do środka. Nie będziemy przecież
kontynuować rozmowy w drzwiach - powiedział Josh i cofnął się robiąc
przejście. Patrick popatrzył na niego ze złością i udał, że nie słyszy.
- Nie ma o czym rozmawiać - oznajmił z pogardą i bólem. - Tym bardziej
z panem. Przecież to jasne, co się stało i nieważne, czy był to pierwszy, czy
R S
- 115 -
kolejny raz pod moją nieobecność. Nie chcę znać żadnych szczegółów. To, co
wiem, w zupełności mi wystarczy.
- Nic się nie stało! - wybuchnęła Laura, co, formalnie rzecz biorąc, było
nawet prawdą, jeśli nie liczyć tamtego dnia w lesie.
Patrick popatrzył na nią tak, że niemal jęknęła. Znała go od dawna, ale
nigdy jeszcze nie widziała go tak twardego i nieprzejednanego. Zniknął gdzieś
cały urok i ciepło, które tak u niego kochała, a wszystko to wyłącznie z jej winy.
- Kochasz go? - spytał, a ona zawahała się z odpowiedzią.
Zadawała sobie to pytanie od kilku tygodni, ale wciąż nie była pewna
swych uczuć.
- Ja... ja... naprawdę nie wiem... - wydukała.
Josh odwrócił się gwałtownie w jej stronę. W jego srebrzystych oczach
dostrzegła ogień i lód.
- Nie patrz tak na mnie - wymamrotała kuląc się. Przecież nawet nie
wiedziała, co on do niej czuje. Nigdy nie powiedział, że ją kocha, tylko, że jej
pragnie. Sam natomiast zdawał się być absolutnie pewny jej uczuć, chociaż ona
również nigdy nie powiedziała mu, że go kocha. Skąd więc nagle to
oskarżycielskie spojrzenie? Wyglądało na to, że znalazła się między młotem a
kowadłem. Cokolwiek by teraz powiedziała, jeden z nich będzie wściekły.
Martwiła się jednak przede wszystkim o uczucia Patricka. Winna mu była
przynajmniej jakieś wyjaśnienie i przeprosiny. Joshowi nie była winna nic.
Cała spięta odwróciła się w stronę Josha.
- Zechciałbyś, proszę, zostawić nas samych? Muszę porozmawiać z
Patrickiem.
Zobaczyła, jak jego rysy tężeją i przez chwilę sądziła już, że odmówi.
Niespodziewanie jednak ustąpił.
- Poczekam w sypialni - oświadczył, a Laura miała chęć go zamordować.
- Idź do domu! - parsknęła z furią. Jej wrogość do niego powróciła ze
zdwojoną siłą. Nagle poczuła, że nie chce go więcej widzieć. Zrujnował jej
R S
- 116 -
życie. Zburzył tak starannie przygotowane plany harmonijnej, spokojnej
przyszłości z Patrickiem. Jej zielone oczy pełne były odrazy. Josh popatrzył na
nią uważnie, po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Laura wciąż jeszcze nie była w stanie znieść badawczego spojrzenia
Patricka. Jedną ręką przytrzymywała drzwi, a drugą ściskała poły swego
szlafroka.
- Wejdź, proszę - poprosiła ochrypłym głosem.
Patrick ominął ją i wszedł do salonu. Laurze zrobiło się nagle zimno.
- Włącz, proszę, piecyk elektryczny, dobrze? Za chwilę wracam... -
szepnęła do odwróconego do niej plecami mężczyzny i nie czekając na
odpowiedź, uciekła do sypialni.
Tam błyskawicznie ubrała się w sweter i dżinsy.
Gdy wróciła do pokoju, piecyk był wyłączony, ale za to palił się ogień w
kominku, roztaczając wokół miłe ciepło. Panował półmrok. Patrick stał przy
oknie, wyglądając na oświetloną blaskiem latami ulicę.
- Zrobię kawy - zaproponowała Laura.
- Szczerze mówiąc wolałbym coś mocniejszego - mruknął, nie odwracając
się.
Laura niespokojnie rozejrzała się po pokoju. Jak na złość nie mogła sobie
przypomnieć, czy ma w domu jakiś alkohol.
- Obawiam się, że nic nie mam... Wiesz, że ja nie piję...
- Nic nie szkodzi. Wobec tego poproszę o kawę - odparł Patrick, wciąż
wyglądając przez okno.
Gdy kilka minut później wróciła z kawą do pokoju, zastała go w tym
samym miejscu.
- On tam jest, na dole - oznajmił szorstko. Laura zamarła. Nie musiała
pytać, kogo miał na myśli.
R S
- 117 -
- Stoi po drugiej stronie ulicy i przygląda mi się - dodał Patrick i dziwnie
się zaśmiał. - Jak jakiś detektyw ze starych, czarno-białych filmów. Mam
nadzieję, że przemoknie do suchej nitki!
Laura wiedziała, że Josh nie boi się deszczu. Zbyt wiele czasu spędzał na
wolnym powietrzu, zarówno w lecie, jak i w zimie, podczas burz z piorunami i
w gęstych opadach śniegu. Nawet nie zauważy tych kilku kropel, tak jak nie
zauważył deszczu, gdy się kochali. Podobnie zresztą jak ona sama, pomyślała
Laura zaszokowana.
- Kawa jest już gotowa. Chodź, napij się.
Patrick opuścił zasłonę i odwrócił się, by odebrać z jej rąk filiżankę. Ich
ręce na moment zetknęły się, ale natychmiast cofnęły. Patrick popatrzył na nią z
takim smutkiem i wyrzutem, że chciało jej się płakać. Nigdy go jeszcze takiego
nie widziała. Odkąd go znała, zawsze był uśmiechnięty i swobodny. Tego
wieczora zmieniły mu się nawet rysy. Były napięte, a skóra opinała twarz jak
maskę.
Laura przyglądała mu się z bólem serca. Tak bardzo nie chciała sprawiać
mu przykrości. Miała dla niego mnóstwo ciepłych uczuć, choć gdyby mu to
powiedziała, pewnie by nie uwierzył.
Nie przestała go kochać. Nie można bowiem przestać kochać kogoś, kogo
się nigdy naprawdę nie kochało! Dopiero Josh Kern uświadomił jej, jak niepełna
jest jej miłość do Patricka. Nigdy dotąd tak wyraźnie nie zdawała sobie z tego
sprawy. Lubiła go i szanowała, cieszyła się jego obecnością... Mogła tak jeszcze
długo wyliczać, ale wszystko to nie mogło się równać z uczuciami, jakie zdołał
w niej rozbudzić Josh Kern.
Lubiła, gdy Patrick ją całował, ale gdy robił to Josh, niemal omdlewała, a
wszystkie opory znikały bez śladu, czyniąc ją całkowicie bezbronną. Jeśli to
była miłość, to była uczuciem znacznie potężniejszym, niż Laura kiedykolwiek
podejrzewała.
R S
- 118 -
- Wiesz, cały czas obawiałem się, że cię kiedyś stracę - powiedział cicho
Patrick, siadając przy kominku z filiżanką kawy w ręku.
Laura nie potrafiła ukryć zdziwienia.
- Nie, nie wiem, bo i skąd miałabym wiedzieć?... Nigdy nie dałeś mi
powodu sądzić...
- No właśnie... nigdy nie dałem ci... - mruknął. - Podsuwanie ci takich
myśli było ostatnią rzeczą, jaką chciałem robić. Zresztą nigdy nie sprawiałaś
wrażenia zainteresowanej kimś innym, a kiedy się oświadczyłem, nie miałaś nic
przeciwko temu, by mnie poślubić. Nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu,
ale zawsze miałem takie wrażenie... to znaczy... nigdy do końca nie wierzyłem,
że kochasz mnie tak mocno, jak ja ciebie. Zbyt mocno cię potrzebowałem, by
pozwolić ci odejść. Robiłem więc, co się dało, żebyś nie mogła się beze mnie
obejść... - Urwał i zaśmiał niewesoło. - Być może za bardzo się starałem! Nie
możesz kazać trwać czemuś, czego po prostu nie ma.
- Ach, Patricku... Czuję się okropnie... czuję się taka winna... - jęknęła
Laura.
Patrick wbił wzrok w ogień.
- Wiesz, nie mam ci tego nawet za złe. Takie rzeczy się zdarzają. Przecież
zawsze się tego spodziewałem; tego, że któregoś dnia spotkasz mężczyznę i
pokochasz go tak, jak ja kocham ciebie.
Laura drgnęła. Chyba miał rację, ale ona wciąż nie wiedziała, co
naprawdę czuje do Josha. Uczucia te musiały jednak mieć siłę huraganu, skoro
pozostawiały po sobie wyłącznie zniszczenie.
- Naprawdę cię kochałam - zaoponowała Laura. - Widocznie nie dość...
- Starczy - powiedział Patrick głucho. - Ani słowa więcej.
Zamilkła. Pomyślała, że tak właśnie było. Jej miłość do Patricka po prostu
nie była wystarczająco silna. Była jedynie zdziwiona jego trafną oceną sytuacji.
Dużo lepiej niż ona potrafił ocenić stan ich wzajemnych stosunków.
R S
- 119 -
- Nie powinienem był wyjeżdżać na tak długo, pozostawiając ciebie samą
- mruknął Patrick. - Chociaż może i lepiej, że tak się stało. Lepsze to, niż
gdybyśmy mieli się teraz pobrać, a później rozwodzić, kiedy uświadomiłabyś
sobie wreszcie, że mnie nie kochasz.
Smutek w głosie Patricka ciął Laurę niczym nóż. Niemal szlochając
wyjąkała:
- Patricku... tak mi przykro...
- Przestań na okrągło to powtarzać! - rzucił szorstko podniesionym nieco
głosem. Laura popatrzyła na niego z przestrachem. Nigdy by nie przypuszczała,
że można się obawiać Patricka.
- Nie patrz tak na mnie, Lauro. - Patrickowi niemal załamał się głos. -
Naprawdę nie chciałem na ciebie krzyczeć. Po prostu... no wiesz... chociaż, jak
mówiłem, spodziewałem się, że prędzej czy później do tego dojdzie, nie mogę
wprost uwierzyć, że ze wszystkich mężczyzn wybrałaś właśnie jego... tego
Josha Kerna! Wydawało mi się, że go nienawidzisz!
Laura zaczerwieniła się.
- Mnie też się tak wydawało - szepnęła, przyglądając się swoim dłoniom,
zaciśniętym wokół filiżanki z kawą. - Czasami myślę, że wciąż go nienawidzę, a
potem... ach, Patricku, jestem w takiej rozterce. Jednocześnie kocham go i
nienawidzę. Są chwile, że nie chcę go więcej widzieć, a potem... - Uniosła
głowę i spojrzała w jego bladą, napiętą twarz.
- Nie chce mi się wierzyć, że będziesz z nim szczęśliwa - powiedział
Patrick cicho. Ich oczy spotkały się, a on nagle wybuchnął: - Nie, nie mówię
tego dlatego, że jestem zazdrosny, chociaż jestem. Mówię całkiem szczerze,
martwię się o ciebie. Bądź ostrożna, kochanie. Nie zniósłbym, gdyby ktoś cię
skrzywdził, a ten człowiek jest do tego zdolny! Przypomnij sobie tylko, jak
zachowywał się w Fern Cottage! To prostak! Nie macie z sobą nic wspólnego.
Przecież on nie jest nawet w twoim typie!
R S
- 120 -
- Wiem o tym - mruknęła Laura, choć w głębi duszy zastanawiała się już
od dawna, jaki właściwie jest jej typ mężczyzny. Mimo wszystko było wiele
rzeczy, które podziwiała w Joshu. Jego oddanie i lojalność wobec matki, siłę i
grację sylwetki, jego miłość do ziemi, z którą tak bardzo był związany. Im
więcej przestawała z Joshem, tym bardziej podobało jej się to, co widzi.
Oczami wyobraźni ujrzała go na czarnym koniu, jak przeskakuje przez
przeszkodę. W nieprzemakalnym płaszczu i wysokich butach ze strzelbą na
ramieniu. W starych ciuchach przy naprawie kamiennego ogrodzenia. W
cienkiej koszulce i obcisłych dżinsach, niedawno u niej w mieszkaniu, ale
przede wszystkim nagiego w jej sypialni.
Speszyła się, gwałtowne opuściła wzrok w obawie, by Patrick nie
domyślił się, o czym właśnie marzyła. Przysporzyła mu już dość cierpień.
- No cóż, powinienem już chyba iść - westchnął opróżniając szybko
filiżankę i wstał, kierując się w stronę drzwi. - Jutro wracam do Włoch.
Zostawiłem Rae we Florencji. Była wściekła, gdy znienacka oświadczyłem jej,
że muszę jechać, spotkać się z tobą.
- Naprawdę? - spytała Laura, obrzucając go uważnym spojrzeniem. -
Zastanawiałam się, czy ty i Rae nie jesteście... no wiesz, tak dużo zawsze o niej
mówiłeś... Ciekawa byłam, czy między wami do czegoś nie doszło?
Patrick roześmiał się tylko i pokręcił głową.
- Nie, Lauro, to nie tak. To tylko pobożne życzenia z twojej strony. Rae
jest przyjacielem. Dobrze mi się z nią pracuje. Dużo się od niej uczę, ale nic
między nami nie ma. - Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej jakiś
przedmiot. - To najnowsza książka Rae. Podpisała ją dla ciebie. Na wewnętrznej
stronie okładki jest jej zdjęcie.
Laura otworzyła książkę i przyjrzała się barwnej fotografii.
- Naprawdę sądzisz, że mając ciebie za narzeczoną, mógłbym się nią
zainteresować? - spytał Patrick z przekąsem.
R S
- 121 -
Rae Dunhill miała szczupłą, wesołą twarz, piękne oczy i gęste, ciemne,
bardzo krótko obcięte włosy. Opalona na brąz z pewnością była ładna, ale
trudno ją było nazwać pięknością, a Laura wiedziała, że Patrick umawiał się
tylko z pięknymi kobietami.
- Przykro mi, że muszę rozwiać twoje nadzieje - zauważył sarkastycznie,
aż Laura poczerwieniała. Zaraz jednak uśmiechnął się do niej. - No już, nie patrz
tak na mnie. Dam sobie radę. W takich przypadkach zawsze dajemy sobie radę.
Na szczęście serca wcale nie pękają, tylko zyskują nowe blizny. Nie zamierzam
się już jednak angażować. Będę żył tak jak wtedy, zanim cię poznałem. Nie
zaryzykuję jeszcze jednej takiej pomyłki. Okazuje się, że nie wolno zbyt mocno
kochać.
Laura zamarła. Dopiero teraz miała pełen obraz krzywdy, jaką mu
wyrządziła. Z oczami pełnymi łez zawołała:
- Nie pozwól, by to wszystko tak bardzo cię zmieniło! Wiem,
skrzywdziłam cię, ale to jeszcze nie powód, żebyś tak mówił... Przecież nie
jesteś ani taki twardy, ani taki cyniczny. Nie jestem warta, żebyś przeze mnie
tak bardzo się zmieniał!
Patrick uśmiechnął się krzywo.
- Miło mi, że tak się o mnie troszczysz. - Laura jęknęła, a on dodał już
bardziej przyjaźnie: - Słuchaj, będę się bronił tak mocno, jak tylko potrafię. Jak
na razie mam dosyć kobiet. I miłości. Zamierzam teraz skoncentrować się na
mojej karierze. Przebywając we Włoszech, bardzo wiele zyskałem. Rae jest
fantastycznym nauczycielem. Nauczyła mnie patrzeć. Do tej pory miałem oczy,
ale nie wiedziałem, jak się nimi posługiwać. Myślę, że na kilka lat
przeprowadzę się do Włoch, by kontynuować tę naukę. - Nagle urwał i wzruszył
ramionami. - Rozgadałem się, a to ciebie i tak nie interesuje.
- Ależ naturalnie, że tak! - zaprotestowała, ale on rzucił szorstko:
- Nie, kochanie. Przestań być dla mnie miła. Nie zniósłbym tego.
Laura zamarła i gwałtownie pobladła.
R S
- 122 -
- Będzie lepiej, jeśli zakończymy to szybko i w przyjaźni. Mam do ciebie
tylko jedną prośbę. Czy mogę przyjść jutro, kiedy będziesz w pracy, i zabrać
stąd swoje rzeczy?
Laura pokiwała w milczeniu głową.
- Wychodząc, zostawię swój klucz na stole w kuchni - dodał, jak zwykle
pamiętając o każdym drobiazgu.
- Dziękuję - szepnęła Laura, będąc u kresu sił. Teraz już tylko marzyła, by
sobie wreszcie poszedł, bo chciała w spokoju popłakać.
- Jeśli znajdę coś twojego u siebie, to jutro ci przyniosę. Aha, jeszcze
jedno pytanie: Co zamierzasz zrobić z Fern Cottage?
Laura z przerażeniem uświadomiła sobie, iż w ogóle o tym nie myślała i
że Patrick nie zna najnowszych wieści.
- O mój Boże! Za kilka dni transakcja zostanie sfinalizowana! Dzwoniłam
do ciebie w tej sprawie, ale nie zastałam cię już w Rzymie. Jak myślisz, co
mamy z tym zrobić?
- Wydaje mi się, że Josh Kern ma własne zdanie na ten temat - zauważył
Patrick z przekąsem. - Przecież już dawno chciał to odkupić. - Nagle zmarszczył
brwi i z niepokojem popatrzył na Laurę. - Lauro... nie, nie byłby chyba takim
draniem?!
- Co takiego? - spytała, podświadomie przeczuwając odpowiedź.
- Nie, nic... Po prostu może tak bardzo chce odzyskać ten dom, że gotów
jest zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel?
Laura prychnęła ze złością:
- Co ty opowiadasz? Oczywiście, że nie zrobiłby czegoś takiego! - W
głębi duszy nie była tego jednak taka pewna.
- Sama musisz wiedzieć. W końcu znasz go lepiej niż ja. Mam tylko
nadzieję, że się nie mylisz. - Mówiąc to schylił się i pocałował ją prosto w usta.
Był to mocny, krótki pocałunek, który sprawił, że znów zachciało jej się płakać.
R S
- 123 -
- Do widzenia, Lauro - powiedział zachrypniętym głosem, co sprawiło, że za-
brzmiało to jak „żegnaj".
Chwilę później odszedł, zamykając za sobą cicho frontowe drzwi. Tym
samym, równie cicho i ostatecznie, zamknięty został pewien rozdział w jej
życiu. Wiedziała, że Patrick nigdy nie wróci.
Zdawała sobie natomiast sprawę, że lada chwila wróci Josh, który z
pewnością nie przeoczył wyjścia Patricka. Nie czuła się jednak na siłach, by
rozmawiać z nim tej nocy. To, co się stało, całkowicie ją wykończyło. Zgasiła
światła i postanowiła pójść do łóżka.
Tak jak się spodziewała, dzwonek zadzwonił w chwili, gdy zamykała
drzwi do sypialni. Postanowiła go zignorować i weszła pod prysznic, by
zagłuszyć dochodzące z korytarza odgłosy łomotania do drzwi.
Zanim wytarła się do sucha i założyła nocną koszulę, hałasy ustały. Josh
dał za wygraną i odszedł. Tym razem nie zostawił nawet na słomiance kartki z
informacją, że wróci. Nie musiał. Wiedziała, że wróci.
Była tak zmęczona, że wbrew oczekiwaniom przespała całą noc. Obudziła
się o siódmej. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Pomyślała posępnie o
minionym wieczorze i o Patricku. Ufała, że jej były narzeczony szybko zapomni
o całej sprawie i nie będzie długo żywił do niej urazy. Miał przecież wyjątkowo
pogodne usposobienie. Chociaż wczoraj...
Nie, nie chciała dłużej o tym myśleć. Przeszłości zmienić nie można.
Musiała nauczyć się z tym żyć, bez względu na to, czy będzie tego później
żałować.
Wyskoczyła z łóżka i pobiegła pod prysznic. Dopiero tam zauważyła, że
nosi wciąż na palcu zaręczynowy pierścionek. Ściągnęła go z zadumą,
przypominając sobie dzień, w którym Patrick założył go jej na palec. Powinna
położyć go w dobrze widocznym miejscu, tak by zauważył go, gdy przyjdzie po
swoje rzeczy.
R S
- 124 -
Ubrała się, po czym ostrożnie umieściła pierścionek na stoliku w salonie.
Wypiła trochę rozpuszczalnej kawy i zjadła kromkę chleba, by w ciągu mniej
niż pół godziny znaleźć się w drodze do pracy.
Po południu Josh próbował się z nią skontaktować, ale szczęśliwie
znajdowała się wtedy na ważnym spotkaniu. Po powrocie, widząc jego
nazwisko na liście dzwoniących, poinformowała sucho sekretarkę, że nie życzy
sobie, by ją kiedykolwiek z nim łączono.
Anne przyjęła tę decyzję do wiadomości, ale jej zachowanie było więcej
niż dziwne. Dopiero po chwili Laura zorientowała się, że sekretarka zauważyła
brak zaręczynowego pierścionka. Wiedząc, że prędzej czy później będzie
musiała coś na ten temat powiedzieć, spokojnie oznajmiła:
- Tak przy okazji. Nie jestem już zaręczona.
Anne wciągnęła głęboko powietrze i jęknęła zaskoczona.
- Mój Boże... co się stało?
- No cóż, czasami i tak się zdarza - odparła chłodno Laura. - A teraz,
Anne, potrzebuję kilku danych z akt towarzystwa powierniczego Bennisona.
Możesz mi je przynieść?
Anne zrozumiała aluzję i powstrzymała się od dalszych pytań, które aż
cisnęły jej się na usta. Wykonała polecenie i wróciła na swoje miejsce przy
biurku. Jednak później, w ciągu dnia, Laura, otwierając drzwi do sekretariatu,
niechcący podsłuchała jej rozmowę z drugą osobą.
- Nie, nie wiem dlaczego. Po prostu powiedziała, że zostały zerwane. Jest
naprawdę szalona, skoro pozwala mu odejść. Przecież on jest wspaniały! Ile ja
bym dała, by umówić się z nim kiedyś na randkę!
Po dłuższej ciszy Laura zorientowała się, że rozmowa prowadzona jest
przez telefon.
- Tak, prawdopodobnie masz rację, że to on zerwał zaręczyny. Bo
przecież nikt zdrowy na umyśle nie chciałby stracić Patricka! Ciekawa jestem,
jaka jest ta jego nowa pani? Musi być rewelacyjna, jeśli zostawił dla niej Laurę.
R S
- 125 -
Wiesz, nigdy bym nie przypuszczała, że może kiedyś zostawić Laurę - Anne
zachichotała. - Nie, żebym jej czasem tego nie życzyła! Julio, żebyś tylko
wiedziała, jak ja za nim szalałam! Podobnie zresztą jak ty, no nie? No już, teraz
możesz się przecież przyznać! Wszystkie nie mogłyśmy oderwać od niego oczu
i wszystkie miałyśmy nadzieję, że nas kiedyś zauważy. On jest taki przystojny!
A kiedy jeszcze uśmiecha się tym swoim chłopięcym uśmiechem, mogłabym
umrzeć! - Tym razem Anne głęboko westchnęła.
- A teraz, kto wie? Być może nigdy go więcej nie zobaczymy! - Znów
nastąpiła krótka chwila przerwy.
- Nie, nic nie powiedziała. Ani słowa. Wiesz, jaka jest. Jak nie chce, to nie
puści pary z ust. Mówię ci, można oszaleć!
Laura nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, jej oczy pozostały jednak
poważne. Nie była wcale zdziwiona słysząc, że Anne podkochiwała się w
Patricku. Było to aż nazbyt widoczne. I, choć nigdy o tym nie rozmawiali,
podejrzewała, że również Patrick zdawał sobie z tego sprawę. Był wprawdzie
zawsze niezwykle serdeczny i uprzejmy w stosunku do Anne, ale Laura
wyczuwała w jego zachowaniu pewną ostrożność. Będąc miłym i delikatnym
mężczyzną nie chciał zranić dziewczyny, a tym bardziej dać jej podstaw do
przypuszczenia, że ma u niego szanse.
- Dlaczego? Dlatego, że jeśli on i Laura się rozstali, to on przestanie się
pokazywać w naszym biurze. Będzie mi go strasznie brakowało, a tobie?
Laura nie mogła już tego dłużej słuchać. Ona jedna wiedziała, jak bardzo
będzie jej brakować Patricka. Zbyt długo jego życie było splecione z jej życiem,
by teraz nie odbierała rozstania jako swego rodzaju amputacji. Zresztą Patrick
był nie tylko jej kochankiem, ale również przyjacielem i kolegą, którego praca
często zazębiała się z jej pracą. Wprost nie mogła sobie wyobrazić, jak sobie
teraz bez niego poradzi.
Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi do sekretariatu, słysząc, jak
Anne pośpiesznie kończy rozmowę.
R S
- 126 -
- Wychodzę dzisiaj nieco wcześniej, ale w drodze do domu wstąpię
jeszcze do kilku osób. Jeśli odezwie się Ian Eyre, powiedz mu, że będę w domu
po szóstej.
Tego wieczora była prawie pewna, że Josh zadzwoni, ale się nie odezwał.
Choć nie chciała z nim rozmawiać, przygnębiło ją to i spowodowało, że zaczęła
zastanawiać się nad tym, co powiedział Patrick i czy przypadkiem nie miał racji.
Może zerwanie jej zaręczyn było wszystkim, co Josh chciał osiągnąć? Może
naprawdę chodziło mu wyłącznie o odzyskanie dworku?
Jęknęła głucho, chowając twarz w dłonie. Nie mogła w to uwierzyć. Josh
mógł być bezlitosny, ale nie aż tak wyrachowany. Był twardy, zdecydowany,
może nawet pokrętny, ale czy posunąłby się do zrujnowania komuś życia tylko
po to, by zdobyć jakąś posiadłość? Nie, Josh nigdy by tego nie zrobił!
Ian Eyre zadzwonił po ósmej, gdy kończyła jeść lekką kolację, i blokował
telefon przez prawie godzinę, rozwodząc się nad przygotowaniami do czekającej
ich imprezy. Jak zwykle, w ostatniej chwili wyskoczyło mnóstwo problemów,
między innymi z ubiorami na pokaz mody, i był tym mocno podenerwowany.
Znała go już jednak na tyle długo, by wiedzieć, iż tak jest za każdym razem i że
nie ma powodu do obaw.
- Przestań się wreszcie martwić - pocieszała go. - Zobaczysz, że wszystko
będzie gotowe na czas!
- Trzymaj za mnie kciuki! - mruknął Ian posępnie i zakończył rozmowę.
Następnego dnia Laura z samego rana zadzwoniła do swojego prawnika i
poprosiła go o dokonanie zmian w akcie kupna Fern Cottage.
- Chcę, by widniało tam wyłącznie moje nazwisko, a nie moje i Patricka
Ogilviego - powiedziała. Prawnik, który już wcześniej otrzymał w depozyt
wyłożoną przez Laurę pełną sumę pieniędzy, pochodzącą ze spadku po zmarłym
wuju, nie przewidywał żadnych kłopotów. Obiecał przygotować dokumenty w
ustalonym wcześniej terminie.
R S
- 127 -
- Przykro mi słyszeć, iż państwa plany uległy zmianom. Czy jest nadzieja,
że się państwo ponownie zejdziecie? - spytał z troską w głosie.
- Nie - odpowiedziała Laura i, chcąc szybko zmienić temat, spytała: - Jak
pan sądzi? Czy mogę zaryzykować i zlecić robotnikom podjęcie remontu w
następnym tygodniu, czy też powinnam poczekać aż do zakończenia transakcji?
- Nie wydaje mi się, by wiązało się z tym jakieś ryzyko. Jeśli natomiast
zobaczymy, że podpisanie umowy zaczyna się przeciągać, to przecież zawsze
może pani ich odwołać?
Laura skontaktowała się natychmiast z Alfem Hudsonem, który zgodził
się wejść za dziesięć dni na teren posesji.
- A co z malowaniem? Zastanowiła się pani wreszcie? Moim zdaniem lato
jest najlepszą porą na malowanie fasady domu.
- No dobrze, niech pan wobec tego również maluje - zgodziła się Laura
znużona. Tak naprawdę było jej wszystko jedno, czy dom zostanie pomalowany
czy nie. Nagle przypomniała sobie, że Alf jest zaprzyjaźniony z Joshem i rzuciła
niby mimochodem: - Nie wprowadzę się tu jeszcze przez jakiś czas, ale może
pan powiedzieć swojemu przyjacielowi, Joshowi Kernowi, że cokolwiek by
zrobił i tak nie zrezygnuję z tego domu.
Alf Hudson sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Ach, tak... naprawdę? Obawiam się, że nieprędko go zobaczę. Widzi
pani, on miał wczoraj wypadek i...
Serce Laury niemal przestało bić. Przez moment zabrakło jej tchu, ale
szybko wzięła się w garść i zawołała:
- Wypadek? Jaki wypadek? Co się stało? Czy jest ranny?
- Trudno mi coś powiedzieć. Wracał właśnie od kowala na tej swojej
czarnej klaczy, kiedy z bocznej drogi wyjechała prosto na nich jakaś
ciężarówka. To okropne, jak niektórzy kierowcy jeżdżą!
- O Boże! Tylko nie to! - wyszeptała Laura, blada jak papier. - Czy jest
ciężko ranny?
R S
- 128 -
- Kto, Josh? - spytał bezmyślnie Alf Hudson. Laura miała ochotę go
udusić. - No cóż, zleciał z konia i pewnie nieźle się potłukł. Całe szczęście, że
miał na głowie kask ochronny. Najgorzej oberwała klacz. Podobno była w
strasznym stanie i musieli ją zastrzelić. Josh bardzo to przeżył. Mówią, że
prawie się popłakał. Wiadomo przecież, jak bardzo kochał tego konia.
- Tak, to było piękne zwierzę - przyznała Laura, wspominając dzień, w
którym Josh przeskoczył na tej klaczy przez jej samochód, przyprawiając ją
niemal o zawał serca. Nadal jednak nie wiedziała, co właściwie dolega Joshowi.
- Niech mi pan wreszcie powie... jak ciężko ranny jest Josh?
- Do wesela się zagoi - odpowiedział wesoło Alf Hudson. - Musiał być
ranny, gdyż zabrali go do szpitala. Zeszłej nocy słyszałem w pubie, że gdy pod-
nosili go z ziemi, wszędzie było pełno krwi. Ale nie można przecież wierzyć we
wszystko, co mówią ludzie, no nie? Nie ma obaw, Josh jest twardy i tak łatwo
się nie podda. - Majster roześmiał się głośno i powrócił do interesującego go
tematu: - Ale wracając do naszych spraw... zastanawiała się już pani, na jaki
kolor pomalować dworek?
- Na biało - odpowiedziała Laura machinalnie, choć temat przestał ją
nagle interesować. - Muszę już kończyć, panie Hudson, jestem bardzo zajęta.
Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę, wbiła wzrok w telefon, po czym wykręciła numer do
matki Josha. Telefon odebrała kobieta o miłym, ciepłym głosie. Laura spytała
nieśmiało:
- Pani Kern?
- Nie, jestem jej sprzątaczką. Pani nie ma. Pojechała do szpitala, do syna.
Jej syn miał wypadek...
- Do jakiego szpitala go przewieziono? - spytała szybko Laura, nie mając
chęci na wysłuchiwanie kolejnej wersji zdarzeń. Musiała wreszcie wiedzieć, jak
ciężko ranny jest Josh, co oznaczało, że zdecydowała sama to sprawdzić.
R S
- 129 -
Zgodnie z jej przypuszczeniami Josh został umieszczony w szpitalu w
Yorku, oddalonym o kilka minut od jej biura. W ciągu kwadransa znalazła się w
szpitalu. Dziewczyna w recepcji sprawdziła w rejestrze przyjęć nazwisko Josha i
podała nazwę oddziału, na którym się znajdował. Laura kupiła w przyszpitalnej
kwiaciarni bukiet kwiatów i ruszyła długim, nie kończącym się korytarzem.
Całą drogę towarzyszył jej zapach środków dezynfekcyjnych, pasty do podłóg i
gotowanej kapusty.
Na oddziale zajrzała do pokoju sióstr, pytając o Josha. W odpowiedzi
usłyszała, że może zajrzeć do niego, ale tylko na kilka minut. Miał już rano
jednego gościa i jest zmęczony. Zresztą, czego nie omieszkała dodać jedna z
pielęgniarek, godziny odwiedzin są między trzecią a czwartą po południu i
siódmą a ósmą wieczorem. Następnie wskazały jej separatkę na końcu
korytarza.
Zbliżając się do wskazanego pokoju, Laura czuła, jak jej zdenerwowanie
narasta. Zobaczyła go, gdy tylko stanęła w drzwiach. Leżał wysoko podparty na
poduszkach, ze słuchawkami na uszach. Miał przymknięte oczy.
Na jego widok ogarnęła Laurę fala czułości. W szpitalnej piżamie w
niebieskie pasy i w białej pościeli wyglądał dużo młodziej i zadziwiająco bez-
bronnie. Stanęła u stóp jego łóżka i zachłannie mu się przyglądała. Jego twarz
była tak blada, jakby przez jedną noc stracił całą swą opaleniznę. Czoło,
policzki i szczękę pokrywały liczne szramy, zamalowane na żółto jodyną. Pod
jednym okiem tkwił przyklejony plastrami gruby opatrunek. Ponadto na lewej
ręce zauważyła duże, czerwone zadrapanie, a kiedy się poruszył, dostrzegła, że
ma obandażowaną klatkę piersiową.
W tej samej chwili otworzył oczy i zobaczył ją. Laura dostrzegła w jego
oczach nie ukrywaną niechęć i gniew.
- Co, do diabła, tutaj robisz? Boże, do niektórych kobiet nigdy nic nie
dociera! Słuchaj, nie chcę cię tu teraz widzieć, rozumiesz? Idź stąd i więcej nie
wracaj!
R S
- 130 -
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Laura była tak zaskoczona jego zachowaniem, że bez jednego słowa
odwróciła się na pięcie i opuściła pokój, niosąc kwiaty sztywno przed sobą, jak
ktoś, kto udaje się na pogrzeb. Wsiadła do samochodu i automatycznie
przekręciła kluczyk w stacyjce, uruchamiając silnik, a następnie siedziała tak
bez ruchu, wpatrując się w jakiś niewidzialny punkt. Przez głowę przelatywało
jej tysiąc myśli, ale najgorsze było wspomnienie Josha, który zdenerwowany
mówił:
„Nie chcę cię... idź sobie..."
No cóż, chciała wiedzieć, co naprawdę do niej czuje, to teraz wie.
Najwyraźniej jego jedynym, starannie zaplanowanym celem było
doprowadzenie do zerwania jej zaręczyn, czym chciał powstrzymać ją i Patricka
przed kupnem Fern Cottage. Właśnie miała okazję przekonać się, co Josh
naprawdę do niej czuje. W jego oczach i głosie nie było nawet cienia sympatii.
Teraz, gdy osiągnął to, co zamierzał, nie chciało mu się nawet udawać.
Laura nie wiedziała, że można aż tak cierpieć. Drżącymi palcami dotknęła
oczu, zauważając ze zdumieniem, że płacze. Nagle zobaczyła kwiaty, które
wciąż ściskała w dłoni. Wysiadła z samochodu i wrzuciła je do najbliższego
kosza na śmieci. Kilkunastoletni chłopak w dżinsach i krzykliwej koszulce,
który chwilę temu podjechał na motocyklu, przyglądał jej się z ciekawością,
ściągając jednocześnie kask z głowy. Udała, że go nie widzi. Nie chciała jego
współczucia, a tym bardziej ewentualnych pytań.
Dopiero gdy wyjeżdżała z parkingu, dotarł do niej prawdziwy powód jego
zainteresowania. We wstecznym lusterku zauważyła, jak biegnie w kierunku
śmietnika i wyciąga z niego kwiaty. Uśmiechnięty od ucha do ucha ruszył z
nimi w stronę szpitala. Laura nie mogła powstrzymać się od śmiechu, choć był
to gorzki śmiech okraszony łzami.
R S
- 131 -
Zanim dotarła do domu, zdążyła się nieco uspokoić, ale teraz ogarnęła ją
apatia. Przez cały dzień próbowała skoncentrować się na pracy, ale nic nie
przychodziło jej do głowy. Zazwyczaj wprost sypała pomysłami, tym razem
jednak trudno jej było nawet zebrać myśli. Nie poddawała się tylko dlatego, że
praca bolała mniej niż rozmyślanie o Joshu.
Jak na ironię, kilka dni później stała się oficjalnie właścicielką Fern
Cottage. Żałowała teraz, iż kiedykolwiek ujrzała ten dom i gdyby nie upór i
duma, natychmiast wystawiłaby dworek na sprzedaż. Lada dzień spodziewała
się telefonu od Josha lub jego adwokatów z ofertą odkupienia posiadłości.
Zresztą nawet gdyby chciała ją sprzedać, nie byłoby to możliwe. Podpisała
przecież aneks do umowy, w którym poprzedni właściciel odmawiał Joshowi
Kernowi prawa do kupna tego domu. Laura jednak ani myślała mu go sprzedać.
Prędzej już spaliłaby budynek!
Nastał upalny, letni dzień. Ulicami Yorku przewalały się tłumy turystów,
a na jezdniach tworzyły się straszliwe korki. Zewsząd dochodziło trąbienie klak-
sonów, a w powietrzu unosił się smród spalin. Po lunchu z klientem w
położonym nad rzeką hotelu Laura postanowiła jeszcze chwilę zostać.
Bezmyślnie wpatrywała się w leniwie płynący nurt rzeki. Później podziwiała
hałaśliwe stadko kaczek, za którymi dostojnie podążała łabędzia para,
przekrzywiając z gracją głowy w poszukiwaniu pożywienia.
Laura nie miała już tego dnia umówionych spotkań. Ponieważ nie goniła
jej też żadna inna pilna praca, zdecydowała się nie wracać do biura. W mieście
można było nabawić się klaustrofobii. Dusiła się w jego ciasnych, starożytnych
murach. Jak na jej gust było tu stanowczo za dużo ludzi i hałasu. Czuła, że
jeszcze chwila i zwariuje. Postanowiła wyrwać się gdzieś poza miasto, na
otwarte przestrzenie dolin, wrzosowisk, zaczerpnąć łyk świeżego powietrza i
posłuchać natury: śpiewu ptaków, bzykania pszczół i szelestu gęstych leśnych
paproci.
R S
- 132 -
Pół godziny później była już w drodze, nie zastanawiając się nawet, dokąd
jedzie. Z początku ruch na szosie był ogromny, ale kiedy tylko zjechała z głów-
nej drogi, zrobiło się luźniej. Opuściła w dół szybę, wdychając świeży zapach
wiejskiego powietrza i wsłuchując się w śpiew skowronków.
Jeszcze zanim tam dotarła, pojęła, że bezwiednie zmierza w stronę Fern
Cottage. Po prostu jechała tak długo, aż znalazła się w pobliżu Howard Castle.
Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jaki będzie cel podróży.
Parkując wóz przed domem, zorientowała się, że nadjeżdża niewielki,
niebieski samochód. Z napięciem oczekiwała na pojawienie się kierowcy.
Odetchnęła, widząc, że to nie Josh, ale jego matka.
- Co za upał! - zawołała Nell Kern, wysiadając z samochodu. -
Pojechałam do Yorku po zakupy, ale było tak gorąco, że nie mogłam
wytrzymać. Kiedy pani się wprowadza, Lauro? Mam nadzieję, że da mi pani
znać? Wiem, jak strasznie dużo jest roboty z przeprowadzką do nowego domu.
Jeśli pani chce, chętnie przyjadę i pomogę.
Laura nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Wyjąkała tylko:
- Ach... dziękuję... to bardzo miło z pani strony... Nell Kern obrzuciła ją
szybkim, uważnym spojrzeniem, po czym westchnęła:
- Wiem, że nasza znajomość zaczęła się niezbyt fortunnie. Na początku
Josh nie był dla pani zbyt miły. Proszę mi wierzyć, jest mi przykro z tego
powodu. Działał w obronie moich interesów, co oczywiście nie jest żadnym
wytłumaczeniem. Widział, jak bardzo jestem zdenerwowana sprzedażą dworku,
i postanowił do tego nie dopuścić. Josh nie lubi, gdy się denerwuję. Mam
naprawdę wspaniałego syna.
Laura przytaknęła i uśmiechnęła się krzywo.
- Tak, wiem. Nawet chyba to rozumiem. Lady Flora wyjaśniła mi co
nieco.
- Czyżby? - Nell Kern zarumieniła się lekko. - Powinnam była się
domyślić. Flora po prostu nie umie siedzieć cicho. W każdym razie to, co
R S
- 133 -
powiedziała, z pewnością zbliżone jest do prawdy. Tyle że to już nie ma
żadnego znaczenia. Chcę o wszystkim zapomnieć i pragnę, żebyśmy się
zaprzyjaźniły. - Wyciągnęła dłoń do Laury. - To jak? Zgoda?
Laura ujęła zaoferowaną dłoń i szeroko się uśmiechnęła.
- No pewnie. Bardzo chętnie - odparła. Czuła się trochę niezręcznie. Nell
Kern najwyraźniej była przekonana, iż Laura lada dzień się przeprowadzi.
Czyżby Josh nie powiedział jej, iż ślub został odwołany, a on sam nosi się z
zamiarem odkupienia domu?
- Czy nie zechciałaby pani wejść do środka i napić się ze mną herbaty? -
zaproponowała nieśmiało.
- Bardzo chętnie, kochanie, ale innym razem. Teraz muszę wracać. Josh
dopiero wczoraj wrócił ze szpitala i potrzebuje mnie. Ale może pani pojedzie do
nas?
Laura uciekła w bok spojrzeniem i zarumieniła się.
- Dziękuję... ale mam jeszcze tyle pracy. - Niczego bardziej nie pragnęła
jak zobaczyć Josha, ale za żadne skarby nie chciała raz jeszcze ujrzeć wrogości
w jego oczach.
- No cóż. W takim razie może innym razem! - odparła Nell Kern nie
zrażona. - Proszę tylko koniecznie dać mi znać, kiedy się pani będzie
przeprowadzać. Przyjadę pomóc.
Powiedziawszy to wsiadła do swego samochodu, pomachała ręką i
odjechała. Laura ruszyła ścieżką w stronę drzwi wejściowych i otworzyła je
kluczami, które dostała od prawnika. Spacerując po domu, przypomniała sobie
dzień, w którym po raz pierwszy tu przyjechała. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, jak dawno to było. Przez te kilka miesięcy całe jej życie uległo zmianie.
Nie była już tą samą osobą co wtedy. Wówczas wszystko jeszcze wydawało się
takie jasne i proste. Zamierzała poślubić Patricka, mieszkać w Yorku w ciągu
tygodnia i spędzać na wsi weekendy. Przyszłość jawiła się w jakże jasnych
kolorach. Do czasu kiedy poznała Josha Kerna.
R S
- 134 -
Nie chciała pozostać tu ani chwili dłużej. Widok domu źle na nią
wpływał. Zatrzasnęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę samochodu. Otwierając
go, kątem oka dostrzegła jadący w jej kierunku samochodzik Nell Kern.
Zdziwiona, zastanawiała się, co to wszystko ma znaczyć.
Zbyt późno zorientowała się, że to nie Nell siedzi za kierownicą, tylko jej
syn. Widziała jego czarne włosy i ostre rysy twarzy. Jego szare oczy
skoncentrowane były wyłącznie na niej. Jechał jak szatan, podskakując co
chwila na nierównej, wyboistej drodze. Laura zastygła bez ruchu. Nagle
ogarnęło ją przerażenie. Nie miała pojęcia, czego on chce, ale nie zamierzała
zostać, by się o tym przekonać. Trzęsącymi rękami otworzyła drzwi swego
samochodu i niemal wskoczyła na siedzenie kierowcy po to tylko, by zobaczyć,
jak samochód Josha mija ją, a następnie ostro skręca, wjeżdżając nosem w
żywopłot i blokuje jej cały przejazd.
Wyskoczył z wozu dokładnie w chwili, gdy Laurze udało się uruchomić
silnik. Ze względu na upał okno jej samochodu było całkowicie opuszczone.
Josh wykorzystał to i wsadzając rękę przez okno, wyciągnął kluczyki ze
stacyjki. Silnik zgasł.
- Natychmiast mi oddaj! - zażądała Laura, próbując je wyrwać, ale Josh
spokojnie wsadził kluczyki do tylnej kieszeni dżinsów, po czym ponownie
sięgnął ręką do środka i chwycił Laurę za rękę, uważnie jej się przyglądając.
- A więc nie wychodzisz za niego - mruknął, a Laura poczuła, że
gwałtownie się czerwieni.
- Nie. Dzięki tobie zresztą.
Josh spojrzał na nią spode łba, po czym otworzył drzwi samochodu.
Laura wcisnęła się jak najgłębiej w siedzenie.
- Nie waż się mnie dotknąć!
Josh chwycił ją za ramię i siłą wyciągnął z samochodu.
- Co ty sobie właściwie wyobrażasz?! - krzyczała, rozwścieczona.
R S
- 135 -
Nie zwracając najmniejszej uwagi na jej protesty, złapał ją w talii i
zarzucił sobie na ramię jak worek kartofli.
Walczyła, kopiąc go ze wszystkich sił w klatkę piersiową i okładając
pięściami jego plecy.
- Natychmiast puść mnie!
Josh całkowicie ją ignorował. Otworzył furtkę, wszedł na wiodącą do
domu ścieżkę i najspokojniej w świecie wyciągnął z kieszeni spodni klucz,
którym otworzył frontowe drzwi. Tym razem Laura rozzłościła się nie na żarty.
- Mówiłam ci, żebyś oddał ten klucz! Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Udał, że nie słyszy. Nie bacząc na jej protesty wszedł do środka i jednym
kopniakiem zamknął za sobą drzwi.
- Postaw mnie natychmiast na ziemi - powtórzyła, ale on nie zwracał na
nią uwagi. Z rosnącym niepokojem zauważyła, że skierował się w stronę scho-
dów. - Co ty robisz!? - zawołała drżącym głosem i ponownie zaczęła go kopać i
okładać pięściami. Wszystko nadaremnie. Josh nawet tego nie zauważał. Po
prostu szedł przed siebie. Laura poczuła, jak zaczyna jej się kręcić w głowie.
Wisiała wciąż głową w dół, a schody migały jej przed oczami pod wprost
nieprawdopodobnym kątem.
Josh wniósł ją do różowo-kremowej sypialni. Serce Laury biło jak
oszalałe. Poczuła, jak zsuwa się powoli na ziemię. Zanim jednak jej stopy
zdążyły dotknąć dywanu, Josh popchnął ją na łóżko tak, że upadła na nie
plecami. Zanim zdążyła się pozbierać, klęczał już nad nią, przyciskając jej
ramiona do narzuty łóżka.
- Nie dostaniesz tego domu! - rzuciła mu Laura prosto w twarz. - Kupując
go podpisałam zobowiązanie, że ci go nie odsprzedam. Tak więc tracisz tylko
swój czas!
- Do diabła z domem - mruknął, ujął jej twarz w obie dłonie i spojrzał
głęboko w oczy.
R S
- 136 -
- Przecież przez te wszystkie tygodnie o to ci tylko chodziło! - parsknęła.
- Kiedy Patrick nas przyłapał, kiedy nabrałeś wreszcie pewności, że udało ci się
nas poróżnić, przestałeś wreszcie udawać! Gdy przyszłam do szpitala, kazałeś
mi wyjść. Nagle nie chciałeś mnie nawet widzieć! Czy nie tak było?
- Owszem - odrzekł, marszcząc brwi. - Byłem słaby jak osesek. Nie
mogłem nawet stanąć na własnych nogach. Nie chciałem, żebyś widziała mnie
w takim stanie.
Uszy Laury były tak czerwone, że aż czuła pulsującą w nich krew.
- Brzmiało to jednak tak, jakby robiło ci się niedobrze na sam mój widok!
- Powiedziałem matce, by nie powiadamiała cię, że jestem w szpitalu.
Kilkakrotnie prosiłem ją, żeby nie mówiła ci nic o moim wypadku. Kiedy
zobaczyłem cię wtedy w drzwiach, byłem wściekły, bo pomyślałem, że mimo to
nie potrafiła utrzymać języka za zębami. Kiedy chce, potrafi być tak samo
uparta jak ty.
- To nie ona mi powiedziała!
- Tak, teraz wiem - przyznał. - Zaklinała się, że to nie ona, a ja jej wierzę.
Nigdy by mnie nie okłamała. Ale wobec tego jak się dowiedziałaś?
- Rozmawiałam z Alfem Hudsonem na temat remontu domu i on
wspomniał o wypadku.
- Alf! Kto by pomyślał! - zdumiał się Josh.
- Dlaczego nie chciałeś, żebym się dowiedziała o wypadku? - spytała
nagle Laura.
Josh prychnął tylko i zacisnął mocniej usta.
- Przecież to jasne. Nie potrzebowałem twojej litości! Nie otwierałaś
drzwi ani nie odbierałaś moich telefonów. Skąd miałem wiedzieć, co
postanowiliście tamtego wieczora z Ogilviem? Nie wiedziałem, czy zerwałaś
zaręczyny, czy też nie. Marzyłem o tym, by cię zobaczyć, ale nie
potrzebowałem twojego współczucia. Wolałem poczekać, aż będę w stanie
zebrać myśli i stanąć na nogi.
R S
- 137 -
- Tak, żeby znowu kłamać na temat tego dworku!
- Czy nie widzisz, że ten dom nie ma nic do rzeczy? Serce Laury
zatrzepotało gwałtownie. Josh wpatrywał się tak intensywnie w jej usta, że aż
zadrżała.
- Przestało mi na nim zależeć, gdy się w tobie zakochałem - mruknął.
Laurze robiło się na przemian zimno i gorąco. Drżała na całym ciele. Tak
bardzo chciała mu wierzyć, ale obawiała się to uczynić.
- Z początku miałem z tego powodu wyrzuty sumienia - uśmiechnął się
krzywo Josh. - W moim interesie było utrudniać sprzedaż tego domu, a nie
zakochiwać się w tobie. Lauro, czy masz pojęcie, jak przez te wszystkie lata
wyglądało nasze życie? Moje i matki? Nasz dom nie był szczęśliwym domem.
Kocham moją matkę i czułem głęboką urazę do ojca, przez którego musiała tak
cierpieć. A potem on umarł. Ku mojemu zdziwieniu mama mocno to przeżyła.
Chodziła po domu jak śnięta, wiecznie blada, nic nie mówiła i nic nie jadła. Na
początku nic z tego nie rozumiałem. Dopiero potem pojąłem, że przez te wszy-
stkie lata musiała go nadal kochać, nawet wówczas, gdy tak bardzo ją
krzywdził. Jak myślisz, dlaczego tak bardzo pragnąłem pozbyć się tej kobiety z
Fern Cottage? Zapłaciłbym jej każdą sumę, byleby się tylko stąd wyniosła. Nie
chciałem też, by mieszkał tu ktokolwiek inny. Wydawało mi się, że jeśli
odzyskam ten dworek dla matki, to na swój sposób ją uszczęśliwię. A potem
nagle zakochałem się w tobie.
Laura odczuwała na przemian ból i nadzieję, przemożne pragnienie, by
mu uwierzyć. Głęboko współczuła jemu i jego matce. Tak bardzo go przecież
kochała.
- Bardzo mi przykro, Josh, że ty i twoja mama musieliście przejść przez
takie cierpienia - szepnęła. - Musiało to być straszne dla ciebie, dla was obojga...
wydaje mi się jednak, że ona już się z tym pogodziła. A przynajmniej tak
twierdzi...
R S
- 138 -
- Tak, wiem - zgodził się z nią Josh. - Nie masz pojęcia, jaka to ulga
widzieć ją znów uśmiechniętą. Wygląda teraz dużo młodziej niż przez ostatnie
lata... - Z ogromną czułością w głosie dodał: - Czas goi wszystkie rany. Czasami
tylko trwa to dłużej. Na szczęście dla nas nastąpiło to wcześniej... i to z twojego
powodu.
- A co ja mam z tym wspólnego? - spytała Laura zdumiona.
- Odżyła, gdy tylko powiedziałem jej, że się w tobie zakochałem.
- Powiedziałeś jej? - spytała Laura czerwieniąc się. - Tylko nie to!
- Nie ma co się rumienić. A co? Dlaczego nie miałem jej tego mówić?
Przecież w gruncie rzeczy nie masz nic przeciwko temu? - Nagle zamilkł czymś
zaniepokojony, co zdarzało mu się niezwykle rzadko.
- Lauro, mam nadzieję, że ją lubisz?
- Ależ naturalnie - pospieszyła z zapewnieniem, wzruszona czułością, jaką
okazywał matce. - Bardzo ją lubię. Polubiłam ją od pierwszej chwili. Ale... na
litość boską... co też musiała sobie o mnie pomyśleć, słysząc, że interesuję się
tobą, będąc zaręczona z innym mężczyzną?
- Na początku była tym mocno poruszona - musiał przyznać Josh. - Zbyt
mocno przypominało to jej własne doświadczenia. Zaczęła się już nawet
martwić o Ogilviego.
- No właśnie - szepnęła Laura, domyśliwszy się, że tak właśnie zareaguje
jego matka.
- Była też zła na mnie, że zakochałem się w kobiecie, należącej do innego
mężczyzny. Ale nie martw się. Wyjaśniłem jej, że to ja cały czas nalegałem i że
wina leży wyłącznie po mojej stronie. Ona ciebie o to nie obwinia. Spodobałaś
jej się zresztą, gdy cię poznała.
- Wyobrażam sobie, jak bardzo musiało to być dla niej krępujące,
obserwować, jak powtarza się ten sam schemat - powiedziała Laura wolno, po
raz pierwszy uświadamiając sobie podobieństwo obu sytuacji. Trójkąt, w
R S
- 139 -
którym ona sama tkwiła, oraz rodziców Josha i mieszkającej w Fern Cottage
kobiety.
- Przecież to zupełnie co innego! - zaprzeczył Josh. - Przecież nie byłaś
jeszcze zamężna. Gdyby nie ja, może dopiero po ślubie zorientowałabyś się, że
to nie jest mężczyzna dla ciebie i że popełniłaś błąd. Wtedy dużo trudniej
byłoby rozplątać wiążące was więzy.
Laura nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Posmutniała. To, co
powiedział Josh, nie było pozbawione logiki. Gdyby wyszła za Patricka,
zapewne prędzej czy później mieliby dzieci, które zostałyby skrzywdzone,
gdyby kiedyś doszło do rozwodu. Jej miłość do Patricka nie była dość silna i
głęboka, by wiązać się małżeństwem. A jednak wiedziała, że nigdy sobie nie
przebaczy, iż tak mocno go zraniła. Jęknęła cicho.
- Poradzi sobie. Znajdzie kogoś innego - powiedział szybko Josh,
zgadując jej myśli.
Spojrzała w jego przenikliwe szare oczy.
- Mam nadzieję. Ale teraz jest bardzo nieszczęśliwy, a ja wiem, że to
wszystko przeze mnie.
- Widzisz, problem polega na tym - mruknął Josh - że miłość może ranić.
Nas samych lub innych ludzi. Moja matka kochała ojca, a on ją zranił. Nigdy nie
byłem pewny, czy robił to świadomie czy nie. Czy w ogóle kiedykolwiek ją
kochał.
- Mimo wszystko, nie musiał przywozić tej kobiety do Fern Cottage -
powiedziała Laura, wciąż nie rozumiejąc przyczyn takiego postępowania. - To
było okrutne.
- Myślę, że moja matka była równie okrutna, odmawiając mu rozwodu,
podczas gdy on tak bardzo kochał kogoś innego - szepnął Josh. - Może nie
powinna była tego robić.
- Ale ona go kochała! - rzuciła Laura, patrząc na niego z czułością.
Bardzo dobrze rozumiała postępowanie jego matki. - A poza tym miała jeszcze
R S
- 140 -
ciebie. Kochała cię i chciała dopilnować, żebyś stał się kiedyś właścicielem
farmy. Obawiała się, że jeśli zgodzi się na rozwód, to nigdy nie otrzymasz Kern
House i należących do tego posiadłości.
Josh przytaknął.
- Tak, wiem, ale wolałbym, żeby nie musiała tak bardzo cierpieć tylko ze
względu na mnie. Czy ktoś zrozumie kiedyś kobiety?
Laura roześmiała się. Nagle wszystko wydało jej się takie śmieszne.
- No pewnie! My same! Myślę, że rozumiem twoją matkę.
Josh popatrzył na nią spod przymrużonych powiek.
- Ona też chyba cię rozumie. W każdym razie mam taką nadzieję! Kiedy
przed chwilą wróciła na farmę, powiedziała mi, że cię widziała i że nie nosisz
pierścionka zaręczynowego. Mówiła też, iż próbowała ściągnąć cię na naszą
farmę, ale odmówiłaś, więc jeśli naprawdę mi na tobie zależy, powinienem sam
pojechać. No i jestem - dodał cicho.
- To wszystko dzieje się zbyt szybko, Josh - szepnęła Laura ściśniętym z
bólu głosem. - Wciąż nie mogę sobie wybaczyć, że tak bardzo skrzywdziłam
Patricka. Na razie nie potrafię myśleć o niczym innym.
- Lauro, kochasz mnie. Jego nigdy naprawdę nie kochałaś! - stwierdził
Josh z brutalną szczerością, a ona, choć niechętnie, musiała mu w duchu
przyznać rację.
- Ale myślałam, że go kocham! - zaprotestowała gwałtownie.
- Bo nie wiedziałaś, czym jest miłość!
Laura zamilkła, zastanawiając się nad tym, co usłyszała.
- Dopóki mnie nie poznałaś - dodał, i to także było prawdą. Dopóki nie
poznała Josha, nawet nie przypuszczała, jak wspaniała może być miłość.
- Co nie zmienia w niczym faktu, że przysporzyłam Patrickowi bólu -
szepnęła.
Josh obrzucił ją uważnym, nieco smutnym spojrzeniem.
R S
- 141 -
- Tego naprawdę nie dało się uniknąć. Taka jest cena miłości. Nic na to
nie poradzisz, że spotykając mnie krzywdzisz Patricka. Tak jak mój ojciec nie
mógł nic poradzić na to, że krzywdził moją mamę, spotkawszy kogoś, kogo
naprawdę pokochał. Przecież ani ty, ani ja tego nie zaplanowaliśmy. Takie
rzeczy po prostu się zdarzają. Są jak niespodziewana lawina. Spadają na ciebie
gwałtownie, tak że nie możesz uciec.
- To takie smutne - szepnęła Laura drżącym głosem.
Josh ujął jej twarz w obie dłonie i spojrzał na nią z czułością.
- Nie, Lauro, to nie jest smutne. To nieuniknione. - Powoli schylił się i
musnął ustami jej drżące wargi, szepcząc: - Lauro... Lauro... nawet nie wiesz,
jak bardzo cię kocham...
- Josh, ach Josh - jęknęła, obejmując go ramionami i przytulając się do
niego całym ciałem. - Ja też cię kocham - szepnęła cichutko, podając mu otwarte
usta.
- Powiedz to jeszcze raz - poprosił Josh - a potem jeszcze raz. Tak długo
czekałem, żeby to wreszcie usłyszeć.
- Kocham cię. Kocham cię - powtórzyła, tuląc się coraz mocniej do niego,
drżąc z pragnienia, które nagle ogarnęło całe jej ciało i kazało zapomnieć o
wszystkim z wyjątkiem Josha.
Jego ręce drżały, gdy rozbierał ją, cały czas całując jak opętany.
Laura, czując jego dłonie wędrujące po jej ciele, doświadczała coraz
silniejszych wrażeń. Powoli pieścił jej odsłonięte piersi, delikatną linię talii i
bioder, ciepłe uda.
- Jesteś taka cudowna - szepnął, pochylając się, by pocałować brodawkę.
Jego język był ciepły i natarczywy.
Od samego początku pożądanie było główną siłą ich związku. Laura od
dawna wiedziała, że go pragnie, ale poczucie winy, nieufność i lęk w znacznym
stopniu zaważyły na ich wszystkich spotkaniach. Nawet wówczas, w lesie, gdzie
kochali się z taką pasją. Tym razem nic nie mogło ich już powstrzymać.
R S
- 142 -
Zniknęły wszelkie przeszkody. Laura z trudem łapała oddech. Szumiało jej w
głowie i w uszach.
Drżącymi palcami zaczęła rozpinać koszulę Josha z takim pośpiechem, że
nieomal oberwała mu guzik. Josh roześmiał się cicho.
- Kochanie, ostrożnie! - Dopiero gdy spojrzał w jej oczy, zamilkł.
Błyskawicznie ściągnął z siebie koszulę i całą resztę ubrania. Laura, oddychając
z trudem, przyglądała mu się w milczeniu, podziwiając wysportowane
muskularne ciało, szerokie, opalone ramiona, pokrytą gęstym, ciemnym
zarostem klatkę piersiową, jego mocne biodra i uda.
Wreszcie nadzy przyglądali się sobie nie ustając w pieszczotach, drżąc z
niepohamowanego pożądania.
Laura wiedziała jednak, iż to nie pożądanie sprawiło, że jej miłość do
Josha była tak mocna i wszechogarniająca. Dużo większa niż kiedykolwiek do
Patricka. Uświadomiła to sobie teraz, patrząc na Josha. Już podczas ich
pierwszego spotkania czuła do niego dziwny pociąg, który z czasem przerodził
się w dużo silniejsze uczucie.
Potrzebowała go. Było to zupełnie jej dotąd obce doznanie. Nigdy
przecież nie potrzebowała Patricka. Teraz jednak była więcej niż pewna, że
nigdy nie przestanie potrzebować Josha. Popatrzyła na niego z czułością,
pragnąc wyrazić mu tym spojrzeniem swoje potrzeby, swoją gotowość oddania
mu się i przyjęcia tego, co on ma do zaoferowania, aby mogli zlać się w jedną
całość. Po raz pierwszy w życiu pojmowała prawdziwe znaczenie tych słów.
Ona i Josh stanowili jedną duszę i ciało. Z Patrickiem nigdy tego tak nie
odczuwała.
Objęła mocno Josha i przyciągnęła go do siebie.
- Kocham cię - westchnęła, a on powtórzył jej słowa pełnym miłości
głosem.
R S