1
CHARLOTTE LAMB
Duma czy pycha?
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Wrócę w piątek, za tydzień - powiedział Ben.
Był odwrócony plecami, ale widziała jego odbicie w lustrze na toaletce.
Długimi palcami starannie zawiązał niebieski jedwabny krawat, po czym
poprawił sobie kołnierzyk. Ruchy miał opanowane, niespieszne, pewne, jakby
został mu jeszcze cały dzień na przygotowania.
Za to Nerissę ponosiły nerwy. Wciąż zerkała na zegar i natychmiast
odwracała swe piękne błękitne oczy, żeby Ben tego nie zauważył. Za łatwo
wychwytywał różne sygnały, mógł zainteresować się, czemu tak bardzo zależy
jej, by wreszcie wyszedł z domu. Zacząłby wtedy dociekać przyczyn, a ona
mogłaby wpaść w panikę i niebacznie powiedzieć o jedno słowo za dużo.
Zdarzyło się to wielu ludziom, których Ben brał w krzyżowy ogień pytań.
Nieraz widziała taką scenę w sądzie: świadek nagle zaczynał się jąkać,
czerwienieć i blednąć na przemian, sypał się na całego.
Z miejsca, w którym stała, widziała jego ostro zarysowany profil.
Był władczy i budził lęk, usta układały się w równą linię, szare oczy
patrzyły ze skupieniem spod przymrużonych powiek. Tymczasem Ben
wygładził idealnie dopasowaną kamizelkę i rzucił okiem na zegarek. Boże,
dlaczego tak długo się zbiera?
Zaczerpnęła głęboki oddech, by uspokoić drżenie głosu, i powiedziała:
- Taksówka czeka!
- Zamówiłem na ósmą, a ósma dopiero co minęła. Może poczekać -
odparł rzeczowo swym niskim głosem, czym jeszcze wzmógł napięcie Nerissy.
Jeśli Ben za chwilę nie wyjdzie, ucieknie jej pociąg. W męce oczekiwania
podeszła do okna i spojrzała przez koronkową firankę na londyńską ulicę
skąpaną w jesiennym słońcu. Kasztanowce w ogródkach naprzeciwko puszczały
R S
3
z wiatrem rdzawe liście. Zdążyły już pogubić kolczaste kule, pękające na ziemi
z głośnym stukiem, ku radości zbieraczy lśniących brązowiutkich kasztanów.
- Zapowiada się piękny dzień - powiedziała z nutą melancholijnej ironii.
Tak to jest. Pogoda kpi sobie z ludzi, nigdy nie chce dostosować się do sytuacji.
Teraz na przykład powinna spowić świat elegijną szarością, sączyć kłującą
mżawką z kłębów burych chmur i zamiatać ulice miasta świszczącym wiatrem.
Albo bić piorunami w kasztanowce i zamieniać je w słupy ognia. Na dworze
jednak było wręcz przepięknie. Wszystko mieniło się płomiennymi barwami, a
błękitne niebo lśniło od słońca.
Ben zatrzasnął walizkę i podniósł ją z podłogi. Nerissa jeszcze nawet nie
zaczęła się pakować: nie miała odwagi, naraziłaby się na zbyt wielkie ryzyko.
Postanowiła wrzucić, jak leci, kilka rzeczy do torby podczas oczekiwania na ta-
ksówkę. Naturalnie taksówki także nie śmiała wcześniej wezwać. Nie wolno jej
było nasunąć Benowi najwątlejszej myśli, że i ona wyjeżdża.
- Zatelefonuję do ciebie wieczorem z Hagi - powiedział.
Wymówkę miała gotową, ale mimo to głos lekko jej się łamał.
- Mogę pracować do późna. Gregory wysyła mnie dzisiaj do klienta w
Worcester. Nie wiemy, ile tam jest roboty, więc będę musiała solidnie się
rozejrzeć. Trudno powiedzieć, o której wrócę.
W pewnym sensie mówiła prawdę. Gregory dał jej to zlecenie
poprzedniego dnia, a ona jeszcze go nie odwołała. Miała zamiar zadzwonić w tej
sprawie do szefa przed wyjazdem.
Ben objął ją w talii i ułożył podbródek na czubku jej głowy, wśród masy
ciemnych włosów, których jeszcze nie zdążyła porządnie uczesać. Przeniknął ją
dreszcz, gdy poczuła dłoń Bena, delikatnie muskającą jej pierś, a ciepło bijące
od jego ciała parzyło ją przez wełnianą sukienkę z dżerseju.
- Jedziesz tam sama? Nie ufam Gregory'emu ani na jotę. Mam nadzieję,
że nie pozwalasz mu na flirty! - Ben powiedział to jednak z uśmiechem.
R S
4
Szef Nerissy był szczęśliwym małżonkiem i nigdy nie interesował się nią
w najmniejszym stopniu. Gdyby Benowi kiedykolwiek przyszło do głowy, że
jego żona jest w typie Gregory'ego, to i ton jego głosu, i spojrzenie wyglądałyby
inaczej, i oboje o tym dobrze wiedzieli.
- Zupełnie jakbym nic innego nie robiła! - powiedziała, ze wszystkich sił
starając się dostroić do żartobliwego tonu. Jej zdenerwowanie było jednak
widoczne. To przez Bena czuła się taka spięta.
Byli małżeństwem od zaledwie trzech miesięcy. Romans porwał ich z siłą
huraganu. Nerissa wciąż jeszcze nie mogła złapać po nim tchu. Wszystko
potoczyło się stanowczo za szybko, by mogła nabrać przekonania, że podjęła w
pełni świadomą decyzję. Tylu rzeczy o Benie jeszcze nie wiedziała.
Naturalnie, małżeństwo zawsze jest loterią. Nigdy nie ma pewności, co z
niego wyjdzie, póki z tym kimś trochę się nie pomieszka. Jednakże w przypadku
Bena prawda ta wydawała się wątpliwa.
Poznali się przed rokiem na przyjęciu wydanym przez jego klienta, który
akurat był też jej kolegą z pracy. Nie znała prawie nikogo w zatłoczonym
pokoju, więc schroniła się do kąta, trzymając w dłoni kieliszek białego wina.
Gospodarz podszedł, przedstawił Bena i znów się oddalił, a Ben zadał jej serię
osobistych pytań, na które udzieliła wstydliwych odpowiedzi monosylabami.
Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go spotka, ale w kilka dni później
zatelefonował do niej do pracy i zaproponował wspólne zjedzenie obiadu. Z
pewnym wahaniem przyjęła zaproszenie do znanej restauracji w Mayfair.
Wieczór wypełnili rozmową. W istocie rzeczy Ben mówił, a ona słuchała, albo
Ben stawiał pytania, a ona bąkała coś w odpowiedzi. Nie była szczebiotką, nie
wydawało się jednak, by to go zniechęcało.
Dowiedziała się, że Ben Havelock jest niezwykle zdolnym i zamożnym
adwokatem. Miał bardzo mało wolnego czasu, więc w pierwszych miesiącach
znajomości nie widywali się często. Ale wiosną udało mu się wygospodarować
R S
5
dwutygodniowy urlop, który spędzili razem w hrabstwie Northumberland, gdzie
Nerissa przyszła na świat i przeżyła większą część swojego życia.
Pomysł wyszedł od Bena, który wyjaśnił, że chce ją lepiej poznać w jej
naturalnym otoczeniu. Wiedział już, że Londyn nie jest jej terytorium. Nerissa
niekiedy sprawiała wrażenie całkiem zagubionej w tym mieście. Brakowało jej
umiejętności potrzebnych w wielkomiejskim życiu, nie uczyła się cwaniactwa
na ulicy ani sposobu bycia w eleganckich domach. Natomiast Ben, rasowy
londyńczyk, miał wielkie miasto we krwi. Niewiele mogło go zadziwić, Nerissa
była jednak jak z innego świata. Intrygowała go. Chciał ją poznać, sprawdzić,
skąd pochodzi, jacy ludzie ją wychowali.
Dopiął celu. Pozostał przy swym pomyśle mimo niechętnej reakcji
Nerissy i przez dwa wspólnie spędzone tygodnie dowiedział się o niej bardzo
wiele... więcej, niż pragnęła przed nim odkryć. Miała przecież swoje sekrety i
chciała zachować je dla siebie. Tymczasem Ben znalazł do nich klucz w pier-
wszych godzinach pobytu. Wpędzał ją w zakłopotanie, ustawicznie niepokoił, a
jednak zdołał namówić na małżeństwo, wbrew wątpliwościom i zastrzeżeniom,
jakie zgłaszała.
- Będzie dobrze - obiecał. - Musisz tylko zapomnieć o przeszłości.
Zaczniemy od początku. Oboje.
Ben również miał wspomnienia, o których chciał zapomnieć. Mówił na te
tematy dość swobodnie, a mimo to Nerissę martwiło, że nie zna go dość dobrze.
Początkowo sądziła, że gdy staną się mężem i żoną, pozna go i zrozumie, ale
gdzieś w nim był mrok, którego nie umiała przeniknąć. Zaczynała już się
obawiać, że nigdy nie zdoła przekroczyć muru odgradzającego ją od tej
tajemniczej cząstki ,,ja" Bena...
Aż podskoczyła na dźwięk klaksonu.
- Taksówkarz się niecierpliwi!
- Jego sprawa. - Ben pochylił głowę. Usta miał zaborcze. Nerissa poczuła,
jak przyśpiesza jej puls i żar ogarnia ciało.
R S
6
Pod tym względem w ich małżeństwie istotnie było dobrze. W łóżku
Nerissa zapominała o swych wahaniach. Może nie znalazła jeszcze drogi do
duszy Bena, ale jego ciało znała równie dobrze jak własne.
Ben raptownie zakończył pocałunek i przez chwilę trzymał jej głowę w
swoich dłoniach. Wpatrywał się w żonę, jakby chciał dobrze zapamiętać, jak
wygląda.
- Czy coś cię dręczy?
Od tego zwięzłego pytania serce podskoczyło jej do gardła. Z góry
wiedziała, że trudno będzie go zwieść. Sądowy wyga zbyt dobrze umiał czytać
w ludzkich twarzach.
- Nie mam ochoty być tutaj sama, to wszystko - skłamała.
Zmarszczył brwi, ale przyjął wymówkę.
- Czemu nie poprosisz jakiejś koleżanki z pracy, żeby z tobą pomieszkała,
póki nie wrócę?
- Może i tak zrobię - bąknęła, wiedząc, że nie ma o tym mowy, bo po
prostu jej tu nie będzie.
Taksówkarz zatrąbił ponownie, na co Ben skrzywił usta ze
zniecierpliwieniem.
- Muszę jechać, bo inaczej odleci mi samolot. Jeśli nie dodzwonię się
dzisiaj, zatelefonuję jutro.
Pocałował ją jeszcze raz, zdawkowo, i już go nie było.
Usłyszała jego kroki na schodach i trzask drzwi wyjściowych.
Opierając twarz o zimną szybę, patrzyła, jak szybkim krokiem idzie po
chodniku do czekającej taksówki. Wyjrzał jeszcze z samochodu i przez chwilę
widziała jego wyrazistą, męską twarz bez zbędnego skrawka skóry, chłodne
szare oczy, wystudiowaną linię ust i czarne włosy, opadające na wysokie czoło
ze szczytu niewielkiego zakola.
R S
7
Pomyślała, że niedobrze byłoby mieć w nim wroga, i myśl ta tak ją
poraziła, że aż stężała. Niebawem przekona się o tym sama, kiedy Ben odkryje
jej kłamstwo i dowie się, dokąd pojechała.
Jeszcze odpowiedziała mu machaniem na uniesienie jego ręki, lecz gdy
tylko samochód znikł za rogiem ulicy, natychmiast odbiegła od okna. Najpierw
zapakowała torbę podróżną, zupełnie nie zastanawiając się, co tam wciska. Nie
miało to znaczenia, pod warunkiem, że znajdzie się w niej odpowiednio dużo
ciepłych ubrań.
Na dole w kuchni zostawiła liścik do sprzątaczki, która miała własny
klucz. Potem z gabinetu Bena wezwała taksówkę i włączyła automatyczną
sekretarkę. Należało nagrać późniejsze telefony Bena i ewentualnie jego
sekretarki, Helen Manners, szczupłej blondynki pod trzydziestkę, która od
pierwszego spotkania jasno dawała wyraz swej niechęci do Nerissy.
Pochyliwszy się nad biurkiem, Nerissa zatrzymała wzrok na ich ślubnej
fotografii, do połowy zakrytej przez sterty leżących tu prawniczych książek.
Pobrali się w letni ranek, w obecności nielicznych gości: kilku osób z rodziny i
garstki londyńskich przyjaciół. Ślub był cywilny. Nie robiło to wrażenia
prawdziwej ceremonii. Nerissa zawsze wyobrażała sobie, że weźmie ślub w
swoim wiejskim kościele, pośród ludzi, z którymi dorastała. Ta krótka,
urzędowa wymiana przyrzeczeń małżeńskich nie miała w sobie nic
romantycznego, nie było w niej radości. Przez cały czas Nerissa trwała w otępie-
niu, nie mogła otrząsnąć się z niedowierzania.
Na ślub przyszła też Helen Manners, bardzo elegancko ubrana w
oliwkowozieloną jedwabną suknię, do której zrobiła sobie efektowną wysoką
blond fryzurę, spiętą kokardą z tego samego oliwkowego jedwabiu. Helen miała
długie, zgrabne nogi, ale stopy nieduże, co podkreślały czarne pantofle na
wysokim obcasie, wykonane na zamówienie. Sekretarka Bena hołdowała
kosztownym upodobaniom.
R S
8
Nie spodobała się Nerissie, a niechęć okazała się wzajemna. Helen
skwitowała pogardliwym spojrzeniem i uniesieniem pięknie uczernionej brwi
skromną kremową sukienkę Nerissy i bukiecik polnych kwiatów, który panna
młoda trzymała w srebrnym naczynku.
Ben zdawał się obojętny na wrogość okazywaną oblubienicy przez Helen,
podobnie jak odniósł się obojętnie do niechęci swej siostry, która nawet nie
przyszła na ślub. No, ale z rodziny Nerissy też nikt nie przyszedł.
Dziwny był to ślub.
Nerissa spoglądała na fotografię. Twarz Bena miała twardy,
bezkompromisowy wyraz, nieprzeniknione oczy były pełne tajemnic.
Przygryzła wargę. Kiedy Ben się dowie... Bała się nawet pomyśleć, co jej zrobi.
Była przekonana, że jest zdolny do popełnienia zbrodni. Jego niewzruszona
duma graniczyła z pychą. Niemożliwe, żeby wybaczył komuś zranienie tej
dumy.
Przypomniała sobie, że jedzie na północ, więc wróciła na górę i znalazła
ciepły tweedowy płaszcz w kolorze wrzosu, a do niego odpowiednie rękawiczki
i szalik, zrobione na drutach przez ciocię Grace. Ciotka miała talent do
rękodzieła. Przez większą część życia Nerissa dostawała od niej własnoręcznie
robione prezenty i nosiła szyte przez nią ubrania.
Słysząc odgłos taksówki przystającej przed domem, Nerissa na moment
zdrętwiała. Zaraz jednak zeszła na dół, chwyciła torbę i wybiegła z domu.
Taksówkarz widział, jak idzie w jego kierunku drobna, niemal krucha
dziewczyna, z chmurą czarnych włosów otaczającą bladą, trójkątną twarz, w
której zwracały uwagę wielkie chabrowe oczy.
- Gdzie mam zawieźć, Królewno Śnieżko? - zażartował.
- Dworzec King's Cross, proszę.
Gdy tylko ruszył, odezwał się przez ramię:
- Dokąd to miła pani się wybiera?
R S
9
- Do Durham - odrzekła z nadzieją, że taksówkarz nie będzie gadał przez
całą drogę. Nie była w nastroju do nic nie znaczących pogawędek.
- Nigdy nie byłem w Durham. Jak tam jest?
Nerissa spojrzała przez szybę na gwarną, zatłoczoną londyńską ulicę i
szybko odwróciła wzrok. W wyobraźni zobaczyła wrzosowiska, bezkresne
niebo, zarysy zielonych i brunatnych wzgórz, przypominających dinozaury
prężące się na tle horyzontu. Brakowało jej tego, odkąd wyjechała ponad rok
temu. Nagle uświadomiła sobie, jak bardzo chce znów to zobaczyć.
- Zimno o tej porze roku - powiedziała. - Przecież to już prawie Szkocja.
- Nie przepadam za czymś takim. Mnie potrzeba dużo słońca, szczególnie
zimą. - Taksówkarz zaczął opowiadać o swych wakacjach w Hiszpanii i upale,
jaki panował w zeszłym miesiącu na plażach Torremolinos.
Do Nerissy docierało z tego piąte przez dziesiąte.
Pociąg złapała w ostatniej chwili. Miała rezerwację, ale przedział i tak był
w połowie pusty i robił się coraz bardziej bezludny, w miarę jak posuwali się na
północ. Ekspres przystawał tylko na najważniejszych stacjach. Od czasu do
czasu przychodził kelner z wózkiem pełnym napojów i jedzenia, ale nie była
głodna. Spędziła czas, obserwując, jak zmieniają się widoki za oknem. Od
zaczernionych kominów Londynu, przez szarożółte kamienice z cegły, nużące
czerwone dachówki nie kończących się domków stojących rzędami na przed-
mieściach i płaskie jak placek, dość marne poletka otoczone żywopłotami, po
których wreszcie nastał prawdziwie wiejski krajobraz serca Anglii.
Nie była na północy od wiosny, kiedy pojechała w odwiedziny wraz z
Benem. Tymczasem została mężatką. Czy się zmieniła? Zamyśliła się nad tym,
próbując sobie przypomnieć, jak czuła się, kiedy jeszcze nie znała Bena, z jakim
uczuciem jechała pierwszy raz na południe, do pracy w Londynie.
Skrzywiła usta, nie odrywając wzroku od migających pejzaży.
Oczywiście, że się zmieniła. W Londynie wiele się zdarzyło. Stała się kimś
zupełnie innym niż dziewczyna, która przed miesiącami wyjechała z farmy.
R S
10
Ciekawe, czy to zauważą? Przygryzła wargę. Philip zauważyłby na pewno. Znał
ją lepiej niż ktokolwiek inny. Tyle że może już nigdy nie mieć okazji, aby się jej
przyjrzeć.
Wzdrygnęła się na tę myśl, blednąc. Przestań! - powiedziała sobie w
duchu. Nawet o tym nie myśl. On nie umrze.
Pociąg, buchając kłębami pary, zwolnił i zatrzymał się w Durham. Nerissa
wzięła torbę i podręczny bagaż i w chwilę później stanęła na peronie. Jej długie,
zgrabne nogi wzbudziły podziw jednego z tragarzy, którzy kręcili się przy
pociągu, czekając na chętnych do skorzystania z ich usług.
- Może pomóc pani nieść torbę? - zaproponował, ale przecząco pokręciła
głową.
- Dam sobie radę. Dziękuję. - Szybko przeszła dalej. Torba nie była
ciężka.
Z daleka zobaczyła wuja i zamachawszy ręką, puściła się biegiem wzdłuż
peronu. Wuj się nie zmienił, i to stanowiło jakąś pociechę. Był wysoki,
sprężysty, miał stalowosiwe włosy, wysuszoną cerę i głęboko osadzone jasne
oczy. Większość czasu spędzał na świeżym powietrzu. Słońce i wiatr nadały
jego skórze twardość rzemienia, oczom spojrzenie marynarza wpatrzonego w
horyzont, a jemu samemu powolną cierpliwość trawożernego zwierzęcia,
takiego jak górskie owce rasy northumberlandzkiej, które hodował na swej
farmie.
- Dzięki Bogu, że jesteś, Nerisso. Potrzebny nam cud. - Pochylił się i
pocałował ją w policzek, potem wziął od niej torbę. - Bałem się, że mąż cię nie
puści.
- Ben wyjechał za granicę.
Wymienili znaczące spojrzenia.
- Na jak długo?
- Na tydzień - odpowiedziała i dostrzegła, jak rysy wuja się ściągają.
- Na tydzień? To potrwa dłużej.
R S
11
Tego się spodziewała. Opuszczając dom, wiedziała, że wyjeżdża na
długo. Nie mogła zdobyć się, by powiedzieć to Benowi w twarz. Domyślała się,
jak by zareagował. Jego duma nigdy nie pozwoliłaby mu zgodzić się na jej
wyjazd. Potraktowałby go jak zdradę, wybór między nim a Philipem. Miała
zresztą wrażenie, że z pewnego punktu widzenia tak właśnie jest. Ale nie miała
wyboru. Po prostu musiała przyjechać.
- Jak on się czuje?
- Źle. - Odpowiedź była lakoniczna, lecz mimo to przesycona bólem.
Do oczu napłynęły jej łzy. Kiedy wychodzili z dworca, Nerissa wsunęła
wujowi rękę pod ramię w geście pocieszenia. Przycisnął tę rękę do boku,
przesyłając jej ciepłe spojrzenie, ale nie powiedział ani słowa. Nie był
człowiekiem, który odzywa się często. Tak wiele czasu spędzał w samotności na
polu, że prawie zatracił zwyczaj mówienia. Była to także jedna z przyczyn
małomówności Nerissy i jej zagubienia w londyńskim zgiełku. Milczenie
stanowiło główną cechę środowiska, w którym żyła przez bardzo wiele lat.
- Na pewno chętnie coś przekąsisz. W tych pociągach nie dają teraz nic do
zjedzenia.
- Nie jestem głodna!
- No nie, musisz coś zjeść! - Pokręcił głową. - Grace kazała mi cię
dopilnować. Nic nam po tobie, jeśli i ty zachorujesz! Zatrzymamy się gdzieś po
drodze i wrzucimy coś na ząb.
Wstąpili do pubu, który był o krok od szpitala. Zajęli miejsce w kącie, po
czym John Thornton zamówił przy barze dla nich obojga po zestawie zwanym
półmiskiem oracza. Były to kawałki miejscowego sera z piklami, sałatką i
chlebem domowego wypieku.
- Jak to znosi ciocia? - spytała Nerissa, sącząc jabłecznik. Wyraźnie czuła
smak sfermentowanych jabłek, intensywny, słodkawy, jesienny, typowy dla
napojów pędzonych na własny użytek. Ogarniało ją ciepło, a wraz z nim nawet
pewne odprężenie.
R S
12
- Nie odchodzi od niego ani na krok - powiedział ponuro.
- Siedzi przy łóżku i przemawia do niego, odkąd to się stało. Jest pewna,
że usłyszy jej głos i zacznie się budzić.
- Jak długo to już trwa?
- Od kiedy jest w śpiączce? Trzy dni. Myśleliśmy... mieliśmy nadzieję...
że obudzi się szybciej, ale jak dotąd nic z tego, a lekarze nie potrafią
powiedzieć, kiedy z tego wyjdzie... i czy w ogóle wyjdzie. - Zacisnął w pięści
dłonie, leżące na blacie dzielącego ich stolika.
- Nie wolno ci tak myśleć. To niepodobne do ciebie, żeby się poddawać.
Wydobrzeje na pewno! - Delikatnie wyprostowała mu palce i mocno je
uścisnęła. - Wiesz przecież, że w końcu zbudzi się w obronie własnej, bo inaczej
ciocia Grace nie przestanie do niego mówić.
- Lepsze z ciebie ziółko! - zachichotał bez przekonania.
- Masz szczęście, że Grace cię nie słyszy.
- Skończyłeś drinka? - spytała Nerissa. - Powinniśmy iść.
Wkrótce znaleźli się w szpitalu. Była w nim kiedyś przez kilka dni wiele
lat temu. Wycinano jej wtedy migdałki. Skrzywiła się, czując znajomy zapach
pasty, środków dezynfekujących i mydła.
Po długim kluczeniu korytarzami dotarli na oddział intensywnej terapii,
gdzie leżał Philip Thornton, podłączony do skomplikowanej aparatury. Jego
matka siedziała na krawędzi łóżka i bezustannie się w niego wpatrywała. Przez
kilka sekund wuj z Nerissą stali na progu i przyglądali się, nie zauważeni przez
Grace. Była tak skupiona na synu, że nie zwracała uwagi na nikogo innego.
Nerissa spojrzała na Philipa i z przerażeniem odwróciła wzrok. Wszystko,
co powiedział jej John Thornton, stało się nagle namacalną rzeczywistością.
Z ulgą zatrzymała wzrok na ciotce. Grace Thornton stanowiła
przeciwieństwo swego męża. Była niska, pulchna, skórę miała miękką jak płatki
róży i różowiutką jak jabłuszko, a nie zbrązowiałą i zrogowaciałą jak skóra
R S
13
Johna. Jej oczy, lekko wypukłe, lśniły i promieniały ciepłem. Faliste,
kasztanowo-złote włosy nie nosiły jeszcze śladów siwizny.
Głos miała cichy i łagodny; słowa płynęły z jej ust nieustannie. John
Thornton i Nerissa słuchali. W domu zawsze tak było, Grace mówiła za
wszystkich, więc gdy teraz słyszeli ją w szpitalu, brzmienie jej głosu dodawało
im otuchy, oswajało obce szpitalne otoczenie.
- ...A jeśli ojciec się przyłoży, to nawiezie w przyszłym tygodniu górne
pole. Tymczasem zaorał. Rzepa wschodzi jak należy, więc kiedy owce wyjedzą
do końca trawę, będziemy mogli przenieść je na górę, niech jedzą nać, i bulwy
też, gdyby było trzeba. Czy mówiłam ci, że weterynarz obejrzał tę owcę, która
wydawała się kotna? Nic z tego. Chyba nie warto jej trzymać. Od półtora roku
nie miała jagnięcia. Nawet dłużej, jak teraz pomyślę. Następnym razem można
ją posłać z innymi na targ...
John Thornton podszedł o krok, jego żona urwała i odwróciła głowę.
Zobaczyła Nerissę i twarz jej się rozjaśniła.
- Przyszedł twój ojciec, Philipie - powiedziała, jakby ciągnęła rozmowę. -
I Nerissa! No widzisz, mówiłam ci, że przyjedzie, prawda? Jest taka jak zawsze,
nic się nie zmieniła.
Wstała i wyciągnęła ramiona. Nerissa rzuciła się w jej objęcia, uściskały
się i ucałowały. Wreszcie ciotka Grace odstąpiła o krok, żeby popatrzeć na
dziewczynę. W jej oczach błyszczały łzy.
- Dobrze wyglądasz. Nerissa dobrze wygląda, Philipie. Wyobraź sobie, że
straciła na wadze. Jeszcze większa z niej chudzina niż zwykle. Czy wuj
zaprowadził cię na jakąś przekąskę, zanim tu przyszliście? Kazałam mu wziąć
cię na porządny lunch. Przecież wiem, jak teraz jest w pociągach, nic, tylko
kanapki i chrupki. Dawniej zawsze był przyzwoity wagon restauracyjny, gdzie
podawali lunch jak się patrzy, z trzech dań. Na stołach stało dobre szkło, były
srebrne sztućce i kelnerzy w białych frakach. A teraz nikomu się nie chce.
R S
14
- Zjedliśmy po półmisku oracza w pubie - powiedziała Nerissa, na co
ciotka z dezaprobatą cmoknęła.
- I to wszystko? Słyszałeś, Philipie? Czy to nie podobne do twojego ojca?
Ech, mężu, powinieneś był zabrać ją w jakieś lepsze miejsce. Kęsem sera i
skibką chleba może najeść się mysz, ale nie człowiek.
- Powiedziała, że nie jest głodna!
- Trzeba było nie zwracać uwagi na to, co mówi!
Nerissa wyłączyła się z tej rozmowy. Z krwawiącym sercem podeszła do
łóżka. Czubek głowy Philipa nikł pod kopułą bandaży, tylko twarz była
widoczna. Zauważyła, że ktoś go ogolił. Nie miał śladów zarostu na policzkach,
a wiedziała, że musi golić się codziennie. Kiedyś po weekendowej wycieczce,
jaką urządzili, żeby obejrzeć Wał Hadriana, wrócił do domu w poniedziałek
rano z wyraźnymi zaczątkami poskręcanej brązowej brody.
Ciotka Grace przerwała swój monolog. Spojrzała na siostrzenicę.
- Przywitaj się z nim, Nerisso, on cię usłyszy. Lekarze mówią, że to
możliwe, nawet jeśli tego nie okazuje. Wiesz, że Nerissa tu jest, prawda,
Philipie? Pewnie czekasz, aż coś ci powie.
Nerissa lekko dotknęła mocnej, spracowanej dłoni z równo przyciętymi
paznokciami i szepnęła:
- Dzień dobry, Philipie.
- Powiedz swoje imię - przynaglił ją wuj. - Powiedz, że to Nerissa.
- On wie - stwierdziła ciotka, wciąż przyglądając się siostrzenicy. -
Przecież mu powiedziałam, że ona tu jest, prawda? Zresztą nawet nie musiałam.
Poznałby ten głos po pierwszym słowie. My pójdziemy teraz na herbatę,
Nerisso, porozmawiaj z nim tymczasem.
Nerissa skinęła głową, nie podnosząc wzroku. Usłyszała cichy trzask
zamykanych drzwi. Opadła na krzesło, które przedtem zajmowała ciotka, ujęła
dłoń Philipa i delikatnie ją pogłaskała.
R S
15
- Przepraszam, że przyjeżdżam tak późno. Twój ojciec zatelefonował do
mnie dopiero wczoraj.
Przeżyła wtedy jeden z największych wstrząsów w życiu. Była w pracy,
podniosła słuchawkę, spodziewając się rozmowy w jakiejś urzędowej sprawie, a
tymczasem znienacka zaalarmował ją głos wuja. Od początku wiedziała, że coś
się stało, inaczej nie telefonowałby do pracy.
- Przyjechałam najszybciej, jak mogłam - dodała.
Nie mogła się przyzwyczaić do jego bladości, do pustki w twarzy,
podobnej raczej do maski z powodu tych nieruchomych rysów. Tak wyglądałby,
gdyby był martwy, pomyślała i przeszył ją ból. Może on umiera? Czy umarłby,
gdyby wyłączyli tę całą maszynerię?
- Zbudź się, kochanie! - Ogarnęła ją panika. Bała się dotknąć jego
zranionej głowy, więc wstała, schyliła się do dłoni i pocałowała ją, a potem
przyłożyła do policzka. Właściwie podświadomie oczekiwała wrażenia zimna,
ale przeniknęło ją ciepło. Przyłożyła wargi do miejsca na przegubie, w którym
mierzy się tętno, i wyczuła powolne pulsowanie krwi w żyle. - Philipie, zbudź
się! - szepnęła jeszcze raz pod wpływem tego jedynego znaku życia, jaki
dostrzegła.
Oczywiście nic się nie stało, zresztą nie spodziewała się reakcji. Wuj
wyjaśnił jej, że Philip leży tak od operacji po wypadku samochodowym.
Lekarzom udało się usunąć fizyczną przyczynę ucisku na mózg, ale pacjent
pozostał w stanie śpiączki. Nerissa nie mogła znieść myśli o umierającym Phi-
lipie. Razem dorastali, niczym bliźnięta. Przez większość życia Philip był dla
niej najważniejszą osobą na świecie.
Usłyszała za plecami otwierane drzwi i prędko usiadła, nadal trzymając
dłoń Philipa.
- Pani na pewno jest jego kuzynką - rozległ się przyjazny głos. Odwróciła
się i zobaczyła pielęgniarkę. - Dzień dobry. Ja zajmuję się nim w dzień.
Nazywam się Courtney. Na noc ma kogoś innego.
R S
16
- Dzień dobry. - Nerissa uśmiechnęła się wstydliwie.
- Jak go pani widzi? - Bystre piwne oczy przyglądały jej się uważnie. -
Przypuszczam, że taki widok to duży wstrząs, ale stan pacjenta jest ostatnio bez
zmian. Od kilku dni już się nie pogarsza.
- Czy to oznacza powrót do zdrowia? - spytała z nadzieją Nerissa i
zobaczyła wahanie pielęgniarki.
- Niezupełnie. To oznacza tylko, że nie jest z nim gorzej. - Widząc wyraz
załamania na twarzy Nerissy, siostra Courtney szybko dodała: - Ale w każdej
chwili można oczekiwać polepszenia. Jego matka robi wspaniałą robotę, a teraz
pani przyjechała do pomocy. Proszę do niego mówić. On potrzebuje bodźców.
Wskazane jest wszystko, co pobudza mózg do pracy.
Wkrótce wyszła, a Nerissa przysunęła krzesło do łóżka Philipa i wzięła go
za rękę.
- Lubisz ją? - spytała. - Ma bardzo ładną twarz... pasuje do jej głosu.
Myślę, że ci się spodoba. Podobno to ona codziennie cię goli. Ma zręczne ręce.
Sam nie ogoliłbyś się lepiej. - Thorntonowie nadeszli, kiedy właśnie
opowiadała: - Na dworze pada... jak zawsze. W Londynie było ślicznie, ale
zaraz po moim powrocie tutaj spadł deszcz! To dziwne, że jeszcze nie wyrosły
nam wszystkim skrzela i płetwy. - John Thornton roześmiał się za jej plecami i
Nerissa spojrzała przez ramię za siebie. - Philipie, wrócili twoi rodzice.
Oboje usiedli w pobliżu i wdali się z nią w rozmowę. Jednocześnie
mówili również do Philipa, zupełnie jakby był przytomny, więc już po chwili
Nerissa miała wrażenie, że robiąc to samo, zachowuje się całkiem naturalnie.
Prawie zaczęła się spodziewać, że w którymś momencie Philip włączy się do
konwersacji, czy to jakąś ciętą uwagą, czy śmiechem. Było już ciemno na
dworze, gdy Grace Thornton spojrzała na zegarek i powiedziała:
- Myślę, John, że powinieneś już zabrać Nerissę do domu. Niech napije
się dobrej herbaty i porządnie wyśpi. Ma za sobą długą podróż.
R S
17
Nerissa nie mogła zaprzeczyć, że jest zmęczona. Powieki jej ciążyły,
nieustannie powstrzymywała ziewanie. Mimo to zaprotestowała:
- Przyjechałam, żeby być tutaj, przecież on może się zbudzić!
- Nie możesz przez cały czas siedzieć w szpitalu - powiedziała ciotka
Grace. - To jest bardzo wyczerpujące. Sama wiem, bo spędzam tu wiele godzin.
Jeśli Philip ma odnieść jakąś korzyść z twojej obecności, to musisz być świeża,
czyli wyspana. Ja jeszcze zobaczę, jak przygotują go na noc i też pojadę do
domu. Wrócimy jutro rano.
Nerissa zasnęła w samochodzie podczas jazdy na farmę. Zbudziło ją
dopiero szczekanie psów i wtedy uświadomiła sobie, że są na podwórzu.
- Myślałem, że będę musiał zanieść cię do łóżka! - powiedział wesoło
John Thornton. - Grace miała rację. Usypiasz na stojąco.
- Chyba od razu się położę - przyznała, ziewając. - Nie jestem głodna.
- Już to mówiłaś - przypomniał jej gospodarz, otwierając solidne dębowe
drzwi frontowe i zapalając światło w niewielkim oszklonym przedsionku. -
Rozbierz się i wskocz do łóżka, a ja przyniosę ci do sypialni gorącą czekoladę i
kanapkę. Co ty na to?
Uściskała go.
- Och, jak mi brakuje was obojga w Londynie! Jak cudownie przyjechać
do domu.
Ujrzała błysk smutku w jego oczach i zrozumiała, o czym myśli. Nie
mogła jednak pozwolić, by cokolwiek powiedział, wbiegła więc na stare,
trzeszczące schody, wdychając zapach, który towarzyszył jej od dzieciństwa:
wosk pszczeli do polerowania mebli i schodów oraz potpourri domowej roboty,
z lawendy i róż rosnących w ogrodzie.
Niezbyt obszerny dom odznaczał się solidną konstrukcją. Zbudowano go
z miejscowego kamienia i łupku, precyzyjnie układając, by dobrze chronił od
wiatru, często smagającego wzgórza Northumberlandu. Ze wszystkich stron
zasłaniały go wiekowe drzewa i wysoki kamienny mur. Farma znajdowała się w
R S
18
posiadaniu jednej rodziny od siedemnastego wieku, kiedy ją założono.
Thorntonowie nie byli bogaci, ale nigdy nie mieli kłopotów z utrzymaniem.
Paśli owce na pastwiskach położonych powyżej domu, ponadto trzymali w
gospodarstwie parę świń, gęsi, koni i kur dla uzupełnienia dochodów.
Meble były bez wyjątku stare, zniszczone, toporne, ale starannie
utrzymane. Zawsze lśniły woskiem. Wszystkie rozdarcia zasłon i tapicerki
sumiennie cerowano. Rzadko trzeba było cokolwiek do domu kupić, jako że
strych był pełen sprzętów, które często wracały do łask, gdy po stu lub więcej
latach znów nastała na nie moda.
Do spania służyły cztery sypialnie. Nerissa zawsze korzystała z
najmniejszej, z widokiem na sad. Teraz rozebrała się i wspięła na łóżko, nieco
drżąc, gdyż było tu o wiele zimniej niż w jej centralnie ogrzewanym londyńskim
mieszkaniu. Na farmie wciąż jeszcze mieszkańcom służyły kominki, a w tym
pokoju nie palono od jej wyjazdu.
Ciężkie, spłowiałe zasłony przeświecały w wytartych miejscach. Przez
nieszczelne okna z wieloma małymi kwadratowymi szybkami dostawał się do
środka wiatr i głośno poruszał drzwiami. Na łóżku leżała stara kołdra, którą
matka Johna Thorntona uszyła z kawałków starych bawełnianych koszul,
sukienek i zasłon za czasów swego pierwszego małżeństwa. Kolory wypłowiały,
ale Nerissie kołdra wydawała się piękna. Pogładziła ją, przesuwając dłonią
wzdłuż wzoru ze splatających się kół i rombów. Potem omiotła wzrokiem cały
pokój. Poczuła się bardzo dziwnie, zupełnie jakby czas zawrócił, a ona stała się
jeszcze raz nastolatką, kimś zupełnie innym.
Wuj wszedł z tacą, na której stały: talerz maleńkich jak palec kanapek,
zrobionych z ciemnego chleba, szynki i sałatki, szklanka wody i dzbanek
gorącej czekolady. Pod pachą przyniósł butelkę gorącej wody, zawiniętą w
futrzak. Ten przedmiot podał jej najpierw.
- Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością, wpychając niby-termofor pod
kołdrę. Czuła, jak do jej przemarzniętych stóp i nóg zaczyna dopływać ciepło.
R S
19
- Powinienem był napalić w kominku, może zrobić to teraz?
- Nie, tak będzie dobrze - powiedziała i ugryzła kanapkę. - No, no, ale
pycha! Pamiętałeś, że uwielbiam szynkę.
- Zawsze pamiętam - odrzekł, promieniejąc. - Dobranoc, moja złota. Jeśli
czegoś będziesz chciała, wołaj.
Dziesięć minut później na wpół śpiąca Nerissa zgasiła światło.
Dziwnie było znowu budzić się ze snu w tym domu. Dziwnie było
wkładać dżinsy i gruby, ciepły sweter, i w orzeźwiający poranek wyjść na dwór,
gdzie świszczący wiatr natychmiast pochwycił jej czarne włosy i rozpostarł
niczym chorągiew. Ruszyła biegiem, płosząc konie na pastwisku poniżej domu.
Przelazła przez mur i zaczęła szukać pieczarek, które zawsze rosły tam w
wysokiej trawie. Kiedy wróciła do domu, ciotka szatkowała pomidory.
- Zobaczyłam z okna, że zbierasz pieczarki, zrobimy sobie grzanki -
powiedziała. - Wuj jest na wzgórzu, stawia mur, który zwaliła ostatnia burza.
Wziął z sobą śniadanie i butelkę herbaty. Nic tak nie podnosi go na duchu jak
naprawianie muru.
Nerissa przypomniała sobie, że istotnie, zawsze gdy wuj był czymś
wyprowadzony z równowagi, zaczynał reperować mur. To go uspokajało.
Po śniadaniu pojechały z ciotką do szpitala. Nic się nie zmieniło.
- To wcale nie musi być zła wiadomość - powiedziała siostra Courtney.
Nerissa bardzo chciała jej wierzyć. - Rekonwalescencja jest bardzo powolna. -
W to przynajmniej można było uwierzyć bez zastrzeżeń.
Pod koniec tego długiego dnia Nerissa poważnie się zastanawiała, w jaki
sposób ciotka zachowuje tyle radości życia i całymi dniami mówi do syna, skoro
nie dostaje absolutnie żadnego odzewu. Rozmawiały z Philipem na zmianę.
Kiedy któraś się zmęczyła, wychodziła na herbatę i na przechadzkę po
szpitalnym ogródku, gdzie w razie potrzeby była pod ręką. Po paru godzinach
czuwania Nerissa zdecydowanie wolała siedzieć w ogródku. Wreszcie po
R S
20
południu przyjechał wuj i o szóstej ciotka Grace odesłała Nerissę razem z nim
do domu.
- I macie tym razem zjeść przyzwoity, gotowany obiad - powiedziała im
na pożegnanie. - John, czy pamiętałeś o wstawieniu potrawki do pieca?
- Tak jak kazałaś, wstawiłem o drugiej. O której mam ją wyciągnąć?
- Jak będziecie mieli ochotę ją zjeść. Nic się nie przypali, a jedzenie jest
zawsze ciepłe.
Kiedy wrócili na farmę, Nerissa zaproponowała, że poda kolację, ale wuj
pokręcił głową.
- Nie, złotko, ciotka kazała mi to zrobić, więc zrobię, bo inaczej będzie
gadać bez końca.
- Wobec tego nakryję stół - powiedziała Nerissa.
Jak zwykle, jedli w kuchni, która stanowiła największe pomieszczenie w
domu. Miała grube pobielane kamienne ściany i małe okienka z wesołymi
zasłonami w biało-czerwony rzucik. Od paleniska biło ciepło, które pomagało
przetrwać zimne dni. Stół był stary, wielokrotnie czyszczony. Blat znaczyły
liczne cięcia, zadrapania i wyrzezane inicjały. Na wysokich parapetach stały
rzędy różowo kwitnącego geranium, wyhodowanego przez Grace Thornton,
która zdobyła za nie niejedną nagrodę na pokazach kwiatów w okolicy.
W piecu grzała się potrawka z jagnięcia, przyrządzona z dostępnymi
akurat na farmie warzywami: ziemniakami, marchwią, późną fasolką
szparagową, porami i cebulą. Od zapachu ciekła ślinka, a danie okazało się
wyborne.
Zostawili w piecu trochę potrawki dla Grace, pozmywali, a potem John
Thornton poszedł nakarmić inwentarz, a Nerissa nastawiła radio, żeby posłuchać
muzyki.
Usiadła skulona na wielkim krześle, myślami cały czas była przy Philipie.
Dobrze pamiętała jego bladą twarz i zamknięte oczy. Czy Philip kiedykolwiek
się zbudzi? A jeśli tak, to czy nie pozostanie czymś w rodzaju rośliny?
R S
21
Wiedziała, że Thorntonowie tego właśnie najbardziej się lękają. Nie zdradzali
się ani słowem, ale przecież dobrze ich znała. Wyłapywała ich znaczące
spojrzenia i słyszała urywane zdania w rozmowach.
Zasłoniła twarz rękami. Co za niesprawiedliwość losu! Czemu zdarzyło
się to właśnie Philipowi? Czy i bez tego nie dość mu było zgryzoty?
Podskoczyła, słysząc dzwonek telefonu. Naszło ją nagłe przeczucie, że
może to być jakaś wiadomość o Philipie, że to ciotka dzwoni ze szpitala, aby
powiedzieć im, że... że co? Że Philip wychodzi ze śpiączki... Czy że umiera?
Drżącą ręką podniosła słuchawkę i szepnęła:
- Słucham? Cisza.
- Farma Thorntonów, słucham? - odezwała się ponownie Nerissa. - Ciociu
Grace... czy to ty?
Rozległ się trzask przerwanego połączenia. Nerissa wsłuchiwała się w
martwą ciszę. Ktokolwiek telefonował, odłożył słuchawkę, zanim się odezwał.
Ale cisza była wymowna. Nerissa poczuła zimne krople potu na karku. Ktoś
oczywiście mógł wybrać niewłaściwy numer. Obawiała się jednak, że tak nie
było.
Podejrzewała, że telefonował Ben. Na pewno sprawdził w domu, usłyszał
informację z automatycznej sekretarki, potem prawdopodobnie obdzwonił jej
przyjaciółki i na końcu zadzwonił do szefa. Wiedziała, że prędzej czy później
zorientuje się, iż wyjechała z domu. Miała nadzieję, że raczej później, ale
niestety było to nie do uniknięcia. I wiedziała też, że nie wybaczy jej wyjazdu
do Philipa bez uprzedzenia i wyjaśnień. Poczuła trwożliwe bicie serca. Bo jeśli
naprawdę dzwonił Ben, to co zamierza teraz zrobić? Na razie nic, pocieszyła się
szybko. Reprezentuje w Hadze klienta przed Trybunałem Praw Człowieka. Nie
może stamtąd wyjechać, sprawa jest za poważna. Pracuje nad nią od dłuższego
czasu, nie rzuciłby wszystkiego w jednej chwili. Zapowiadał, że na przedstawie-
nie stanowiska potrzebuje przynajmniej tygodnia. Do wyroku nie będzie czekał,
R S
22
gdyż trybunał może go ogłosić za kilka tygodni albo nawet miesięcy, ale na
razie bez wątpienia nie opuścił Hagi.
Miała jeszcze trochę swobody. Parę dni, tydzień, a może nawet więcej.
Ale prędzej czy później Ben przyjedzie i zażąda, by z nim wróciła do Londynu.
A że musi mu odmówić, będzie oznaczało to koniec ich małżeństwa.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nerissa niewiele spała tej nocy, toteż następnego ranka ciotka przyjrzała
jej się, z niepokojem marszcząc brwi.
- Jak ty wyglądasz?! Oczy masz jak dziury w białej papierowej torbie. Nie
mogę pozwolić, żebyś poszła do szpitala w takim stanie. Raz na ciebie spojrzą i
wyślą cię do domu, żebyś nie ściągnęła im na oddział czegoś zakaźnego.
- Ale świetnie się czuję - powiedziała, siadając przy stole i bez większego
zainteresowania omiatając wzrokiem czekające na nią jabłko, musli oraz kawę.
- Świetnie? Co za bzdura! - parsknęła Grace Thornton. - Dobrze wiem,
jak z tobą jest. Kiedy czymś się martwisz, nie śpisz i nie jesz, a zaraz potem
robisz się chora. Przypomnij sobie, co było z pływackimi mistrzostwami
hrabstwa. Rzygałaś jak kot na parę godzin przed zawodami. Jesteś takim czło-
wiekiem, że nie wytrzymujesz długo żadnego napięcia.
Nerissa spojrzała na nią z wyrzutem, a jej ciemne oczy posmutniały.
- Nic mi nie będzie. Muszę go odwiedzić, nie powstrzymuj mnie. Pośpię
po powrocie. Co ja zrobię, że tak długo kłębiło mi się w głowie i nie mogłam
zasnąć?
- Kłębiło ci się w głowie? - Grace Thornton zmarszczyła brwi i spojrzała z
uwagą. - Przez Philipa?
- Naturalnie. Nie przestaję się o niego martwić.
R S
23
- Nie wolno ci się załamywać. Musisz być w formie, bo inaczej nie
wysiedzisz całego dnia przy jego łóżku. Poćwicz, żeby za dużo nie myśleć.
- Świetna sztuczka. - Nerissa roześmiała się z goryczą. - Tylko powiedz
mi, jak to zrobić! - Nalała sobie kawy i ugryzła chrupiące jabłko prosto z sadu.
- Aha, nie tylko Philip cię gnębi, prawda? Co jeszcze masz na wątrobie? -
Grace zamyśliła się na chwilę. - Męża?
- Czasem podejrzewam cię o czary. Jak to jest, że czytasz w moich
myślach?
- Znam cię - odrzekła ciotka i westchnęła. - Nie powinnaś mu była nic
mówić. Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś. Co za pomysł, rozmawiać o
rodzinnych sprawach z obcym?
Nerissa odłożyła na wpół zjedzone jabłko i pochyliła głowę, kryjąc twarz
przed ciotką Grace za zasłoną czarnych włosów.
- Nie powiedziałam mu. Sam się domyślił.
- Skąd? - prychnęła ciotka Grace. - Spędził tu głupie dwa tygodnie, a
ludziom, którzy nas znają od lat nigdy to do głowy nie wpadło. Dlaczego
miałoby wpaść akurat jemu? Przecież to ktoś z Londynu. Tam człowiek nawet
nie zna sąsiadów, a tym bardziej nie pomoże im w potrzebie. Nie, dziewczyno.
Jeśli się domyślił, to przez twoją nieostrożność. Pewnie jakoś mu podsunęłaś tę
myśl.
- Nic mu nie powiedziałam - upierała się Nerissa. - Może wyczytał z
mojej twarzy albo twojej, albo... - Głos jej się załamał. - Albo z twarzy Philipa.
- Nie wierzę. To niemożliwe - wzdrygnęła się Grace Thornton.
- Ben jest bardzo bystry, szczególnie w kontaktach z ludźmi - powiedziała
tępo Nerissa. - Pamiętaj, że to prawnik, człowiek wyćwiczony w czytaniu
ludzkich charakterów, wyczuwaniu, czy ktoś jest szczery, czy kłamie na całego,
czy tylko mija się z prawdą. Nigdy go nie okłamałam. Po prostu nic nie
mówiłam... ale on i tak zgadł. Z nim jest zupełnie tak, jakby miał antenę i z
powietrza wyłapywał wszystko, co nie zostało powiedziane.
R S
24
Grace Thornton pobladła, rysy jej stężały. Ponuro przyglądała się
Nerissie.
- Ano, to rzeczywiście sprytny z niego człowiek. Widziałam to od
pierwszej chwili, kiedy tu wszedł. W wielkich miastach, takich jak Londyn,
trzeba mieć dobrego nosa, żeby związać koniec z końcem, niełatwo tam
przeżyć. Nie mogę powiedzieć, żebym ciepło o nim myślała, inny jest niż nasi.
Ale to twój mąż, nie ma dwóch zdań. - Na chwilę zamilkła, potem spytała cicho:
- Czy jesteś z nim szczęśliwa, Nerisso?
Nie spytała „Czy go kochasz?". Obie znalazłyby się na zbyt śliskim
gruncie.
- Tak - skwapliwie potwierdziła Nerissa. Zbyt skwapliwie. Grace
Thornton nie dała wiary pozorom.
- Byłabym o wiele spokojniejsza, gdybym wiedziała, że jesteś szczęśliwa,
moja miła - powiedziała z westchnieniem.
Nerissa nigdy nie umiała jej oszukać. Nie znała swojej matki, więc
między nią i Grace wykształciła się bardzo silna więź psychiczna. Ciotka przez
lata otaczała ją troską i dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Przeżyły razem i
trudne chwile, ale głębokie wzajemne uczucie pomogło im przetrwać burzliwy
okres.
Matka Nerissy i Grace były siostrami, choć różniły się między sobą jak
dzień i noc. Ellen, wątła i delikatna, obdarzyła córkę drobną budową ciała i
jasną karnacją skóry. Umarła na białaczkę zaledwie w trzy lata po urodzeniu
małej. Jej mąż, Joe, zabrał wtedy córkę do ciotki. Z tego dnia pozostały Nerissie
pierwsze wspomnienia dzieciństwa: uczucie zmęczenia po długiej podróży z
nieokreślonego miejsca, które potem okazało się Londynem, tęsknota do matki i
własnego domu, oszołomienie i przestrach. Ojciec zaniósł ją do przestronnej,
ciepłej kuchni, w której płonął ogień, ciotka wzięła ją na ręce, pocałowała i coś
zaczęła szeptać, a tymczasem Nerissa wytrzeszczała oczy, spoglądając przez jej
R S
25
ramię na Philipa. Chłopiec, prawie o rok od niej starszy i dużo większy, siedział
na podłodze i bawił się samochodzikami.
- To jest twój kuzyn, a mój syn Philip - powiedziała Grace Thornton. - Idź
się z nim pobawić, kochanie. - Postawiła Nerissę na ziemi i lekko popchnęła w
stronę chłopca.
Rozanielony maluch wyciągnął do niej dłoń z autkiem. Chwiejnymi
kroczkami podeszła, żeby wziąć zabawkę, potem z głośnym plaskiem rozsiadła
się na podłodze i przesuwając samochodzik tam i z powrotem, zaczęła za
przykładem Philipa warczeć „brrrum, brrrum".
Nigdy nie zapomniała tej chwili. W pewnym sensie był to początek jej
życia. Uleciało wszystko, co było wcześniej: twarz matki, pierwszy dom. Tylko
chwila przyjazdu do Northumberlandu zarysowała się w jej pamięci ostro i
wyraziście.
Ojciec wyjechał następnego dnia i nigdy już go nie zobaczyła. Podobno
był w Australii i pragnął po nią wrócić, ale nigdy tego nie zrobił. Kiedy miała
siedem lat, powiedziano jej, że zmarł w buszu. Popłakała się wtedy, przede
wszystkim z obowiązku, w tym wieku bowiem miała już silne wyobrażenie
tego, co powinna robić, myśleć, czuć. Tak naprawdę jednak nie odczuła smutku.
Jej rodziną byli ciotka, wuj i Philip, a jej miejscem na świecie - farma na
bezludnych, wietrznych wzgórzach. Żyli w osamotnieniu, przez co zostali ska-
zani na siebie bardziej niż większość innych rodzin. Najbliżsi sąsiedzi, dwoje
starszych ludzi, mieszkali o dwa kilometry dalej, a ich dzieci dawno już odeszły
z domu.
Od wioski dzieliło Thorntonów prawie pięć kilometrów. Był w niej pub,
kilkusetletni kościół i sklep z mydłem i powidłem. Kiedyś była też szkoła, ale ją
zamknięto, więc w czasach Nerissy dzieci jeździły szkolnym autobusem do
sąsiedniej, większej wsi. Tamtejsza czterooddziałowa szkoła przestała
wystarczać, gdy Nerissa i Philip zdali do piątej klasy i wówczas ich codzienna
droga do nowej szkoły wydłużyła się jeszcze bardziej.
R S
26
Wieczorami, w wakacje i podczas weekendów pomagali na farmie. Wuj
John bardzo potrzebował pomocników. Ciężka praca bywała też jednak dobrą
rozrywką. Kopało się rowy, przycinało żywopłoty, woziło taczkami kamienie do
naprawiania murów, przygotowywało karmę dla zwierząt, czyściło stajnie,
szukało zaginionych owiec i zaganiało je do zagrody z pomocą dwóch
owczarków.
We dwoje było im raźniej. Mogli pogadać, pożartować i czas mijał, a
robota robiła się właściwie sama. Często też dochodziły nowe zajęcia: a to
coroczne przepędzanie owiec przez zbiornik z płynem dezynfekującym, a to
bielenie budynków, a to walka z pokrzywami, które zarastały podwórze. Nerissa
i Philip nie ociągali się. Lubili urozmaicenie, a prace zmieniały się w rytmie pór
roku.
Zawsze robili wszystko razem, byli nierozłączni. Jeździli na kucach do
kowala, żeby je podkuł, wspinali się na mury i skakali po rowach, a w lecie
wylegiwali się w stodole na pachnącym sianie albo leżeli na miedzy, żując
ziarna pszenicy i przyglądając się dojrzewającym makom, podczas gdy wuj
John przemierzał pole żniwiarką, tam i z powrotem.
Ile czasu minęło od tej pory! Nerissa drgnęła, bo przed oczy napłynął jej
obraz Philipa z poprzedniego dnia, ze szpitala.
- Nienawidzę myśli o tym, że on tam leży tyle dni. Philip nie znosił
bezruchu. Zawsze był pełen energii.
- Nie mów w czasie przeszłym! - zganiła ją Grace. - On żyje. I nie umrze,
więc przestań krakać!
- Przepraszam - zmieszała się Nerissa. - To dlatego, że czuję się taka
bezradna. Gdyby tylko można było coś zrobić...
- Robimy wszystko, co można. Nie łam się, Nerisso. Zamartwianiem się
nie pomożesz Philipowi. - Spojrzała na zegarek. - Czas na nas.
W szpitalu okazało się, że wbrew nadziejom Nerissy nie zaszła żadna
zmiana. Philip leżał nieruchomo, z twarzą bez wyrazu. Obie z Grace mówiły do
R S
27
niego na zmianę. Nerissa przeczytała mu gazetę, a potem zaczęła „Wyspę
skarbów", która zawsze była jego ulubioną książką. Jako chłopiec prawie się z
nią nie rozstawał.
Również tego dnia przyjechał do szpitala John Thornton. Spędził godzinę
z synem, a potem wrócił z Nerissą na farmę. Dostał solenny nakaz, by wymusić
na niej odpoczynek. Wypili razem herbatę w kuchni i zaraz potem wuj John
wstał od stołu.
- Ech, farmerskie życie - mruknął. - Nigdy nie ma końca roboty,
zwłaszcza jeśli hoduje się owce. Co za głupie bydlęta. Czasem sam się
zastanawiam, czemu tak sobie przy nich ręce urabiam. - Otworzył drzwi i
rozpłynął się we mgle, która pojawiła się nie wiadomo kiedy.
Nerissa poszła na górę do sypialni. Z wdzięcznością stwierdziła, że wuj
napalił w niewielkim kominku. Rozebrała się przed ogniem i wślizgnęła pod
ukochaną, starą kołdrę. Zasłony były zaciągnięte, płomienie powoli dogasały,
choć czarne cienie przedmiotów wciąż jeszcze łaziły po ścianach. Deszcz w
ogrodzie szemrał delikatną kołysankę.
Obudził ją jakiś dźwięk. Półprzytomnie usiłowała dociec, co to było. Nie
zabrzmiało głośno. Szmer popiołu osypujący się z kraty kominka? Trzask
polana? Traktor wuja w oddali?
Która to godzina? Przewróciła się na drugi bok, chcąc spojrzeć na zegar, i
zmartwiała. Patrzyła prosto w oczy Bena. Przez ułamek sekundy myślała, że ma
przywidzenie, że to podświadomy lęk podsunął jej ten obraz. Ale nie. Ben
siedział na krawędzi łóżka. Wyglądał tak, jakby był tu już od pewnego czasu i
przyglądał się jej, kiedy spała.
Pobladła. Miała wrażenie, że patrzy na zimowy krajobraz: szary i pełen
lodu. Była tak oszołomiona, że palnęła zupełnie bez zastanowienia:
- Myślałam, że zamierzasz być w Hadze cały tydzień.
R S
28
- Więc jak najszybciej do niego wróciłaś. - Wargi Bena ledwo się
poruszyły.
Wzdrygnęła się, jakby uderzono ją pejczem.
- Nie rozumiesz... - zaczęła, ale jej przerwał.
- Owszem, rozumiem. Nadal zaprzątasz sobie nim głowę. Nie umiałaś
wytrwać z dala od niego.
- Mylisz się, bo...
Głos Bena wziął górę.
- Sypiasz z nim?
- Philip leży w szpitalu! - wykrzyknęła, siadając na łóżku i podciągając
kołdrę pod brodę, żeby się zasłonić. - Jest w śpiączce, nawet nie wie, że
przyjechałam.
Milczenie. Ben przeszył ją wzrokiem. Skuliła się przy wezgłowiu i cicho
ciągnęła:
- Miał wypadek samochodowy prawie tydzień temu. Jechał bez pasa, jest
ciężko ranny. Głowę ma... - zająknęła się. Właściwie, to nie miała pojęcia, co się
stało z jego głową.
- W szpitalu musieli operacyjnie zlikwidować ucisk na mózg. Od tego
czasu Philip jest w śpiączce. Nie wiadomo, czy... kiedy się zbudzi. Może za parę
dni, może za parę miesięcy.
Ben skrzywił usta.
- Przepraszam, nie wiedziałem - powiedział chrapliwie.
- Nic dziwnego, że wyglądasz jak upiór.
- Wszyscy się zamartwiamy - powiedziała niepewnie, odsuwając kosmyk
włosów, który spadł jej na twarz. - Matka siedzi teraz przy nim w szpitalu.
Jeździmy tam wszyscy codziennie, ale dziś wysłali mnie do domu, bo
wyglądałam na zmęczoną. - Ben zmierzył wzrokiem jej twarz, która była w tej
chwili kredowobiała, jeśli nie liczyć sińców pod oczami.
R S
29
- Dlatego leżę o tej porze w łóżku. Spałam - dodała, świadoma jego
spojrzenia.
Mimo woli czuła na skórze ciarki, znak z wolna budzącej się zmysłowej
odpowiedzi na obecność Bena. Reagowała tak na niego od pierwszej chwili,
odkąd się poznali... Reagowała nie na człowieka, lecz na eleganckiego, dobrze
zbudowanego mężczyznę ze skłonnością do dominacji. Na Bena zwracała
uwagę większość kobiet. Siła jego osobowości ściągała je ku niemu nawet w
zatłoczonej sali.
Nerissa wielokrotnie czuła kłującą zazdrość, widząc, jakie wrażenie
wywiera Ben na kobietach. Wiedziała, co ono oznacza, gdyż sama uległa temu
wrażeniu od pierwszej chwili.
Nie. była to miłość, no bo jakim cudem? Nie, natychmiast poczuła na jego
widok czyste pożądanie. Przez to właśnie pogardzała sobą, gdyż jej ciało
reagowało na niego w ten sposób za każdym razem, nawet teraz, kiedy umierała
ze strachu o Philipa. Dawno temu sądziła, że takich zmysłowych odczuć może
dostarczać tylko mężczyzna, którego się kocha. Zmieniła zdanie. Nie była
jeszcze całkiem zdecydowana, jak nazwać swoje uczucia wobec Bena, ale
wiedziała na pewno, że nie są miłością.
Owszem, był w jej życiu potrzebny, pragnęła go, ale nie rozumiała ani nie
znała tak jak Philipa. Nie potrzebująca słów, pełna ciepła, niezłomna miłość,
jaką darzyła Philipa, była z całkiem innego świata niż niepokojąca reakcja na
zmysłowy urok, który rzucał na nią Ben.
Gdyby mogła poślubić Philipa... Pękało jej serce na myśl o tym, jak
inaczej wyglądałoby wtedy jej życie. Ale los sprawił im okrutnego psikusa.
Rozdzielił ich, odebrał im i nadzieję, i przyszłość.
- Od jak dawna tu jesteś? - spytał rzeczowo Ben, ponownie siadając na
krawędzi łóżka.
- Od dnia twojego wyjazdu do Hagi.
Milczenie.
R S
30
- Czy to znaczy, że dostałaś wiadomość o wypadku po moim wyjeździe?
Przełknęła ślinę, pot wystąpił jej na czoło.
- Nie, dzień wcześniej.
Nie poruszył się ani nie odezwał, ale w milczeniu czaiła się przemoc.
Nerissa siedziała, drżąc i bała się na niego spojrzeć.
- I nic mi nie powiedziałaś. - Głos Bena szarpał jej nerwy, miała ochotę
krzyczeć, ale nie mogła. - Bez słowa pozwoliłaś, żebym wyjechał, a kiedy tylko
usunąłem się z drogi, pogoniłaś tutaj, nawet nie zostawiając mi wiadomości,
dokąd się wybierasz. - Zaczął gniewnie przechadzać się po pokoju.
Spodziewała się takiej reakcji. Znała poglądy Bena na zdradę. Jego
pierwsza żona przez rok romansowała, nim dowiedział się prawdy. Któregoś
dnia znalazł ją w łóżku ze swym najlepszym przyjacielem. Jego wysłał do
szpitala ze złamanym nosem, a żona odjechała karetką razem z pobitym
kochankiem, wykrzykując Benowi w twarz, że źle ją traktował. Dwa lata
później sąd orzekł rozwód. Zanim Ben poznał Nerissę, minęło jeszcze dalszych
sześć lat.
Nerissa wiedziała, że rany po rozczarowaniu i goryczy, jakich doznał, nie
są jeszcze zagojone. Bez względu na to, jaki był kiedyś, teraz stał się twardym,
pozbawionym wyrzutów sumienia mężczyzną, zdecydowanym nigdy więcej się
nie zakochać. Chciał tylko przyjemności płynącej z seksu. Miłość nie wchodziła
w grę.
Ben zatrzymał się przy łóżku i spiorunował ją wzrokiem.
- A co zamierzałaś zrobić w końcu tego tygodnia? Wrócić do mnie, nawet
nie wspominając o tym, że cię nie było? Naprawdę sądzisz, iż udałoby ci się
zachować to w tajemnicy?
- Nie, oczywiście, że nie! Wiedziałam, że się dowiesz, a zresztą Philip
może tak leżeć tygodniami albo i miesiącami, więc... - Przygryzła wargę.
R S
31
- Więc w ogóle nie myślałaś o powrocie - powoli dokończył za nią Ben,
intensywnie nad czymś rozmyślając. - Chcesz tu zostać. Nie miałaś w planach
powrotu do mnie.
Mocniej ścisnęła brzeg kołdry i nagle z wyzwaniem w oczach dumnie
uniosła głowę.
- On mnie potrzebuje - wyszeptała. - Nie mogę go teraz zostawić. I nie
chodzi tylko o Philipa. Wuj John i ciotka Grace też mnie potrzebują. Bardzo się
martwią.
Ben wykrzywił usta w zimnym, okrutnym grymasie.
- Wuj John! - powtórzył i parsknął śmiechem.
- Nie mów tak! - zaprotestowała, pąsowiejąc na twarzy.
Ben zmełł przekleństwo pod nosem, znów się poderwał, doszedł do okna,
odsunął starą zasłonę i wyjrzał na dwór. Do sypialni wniknęła smuga
szarawego, deszczowego światła.
- Gdzie oni oboje są? Pukałem do frontowych drzwi, nikt nie
odpowiedział, więc obszedłem dom. Drzwi do kuchni były otwarte, ale na
parterze nikogo nie było.
- Ciocia Grace jest jeszcze w szpitalu u Philipa, a wuj John robi coś na
dworze. Musi często jeździć do szpitala, dlatego ma zaległości w pracy.
Wspominał, że na pewien czas przydałby mu się pomocnik, ale dochody z farmy
wystarczają akurat na trzy osoby, więc płacenie obcemu mocno obciążyłoby
budżet.
- A poza tym oni nie znoszą obcych - powiedział Ben lodowatym,
przenikniętym złością tonem, gwałtownie zwracając twarz do Nerissy.
Przygryzła wargę.
- Przesadzasz. Nie powiedziałabym tego. Oni są... no, po prostu trochę
konserwatywni.
- Mnie nie znoszą od dnia, w którym stanęła tu moja noga!
Drżącymi palcami zaczęła układać w fałdy brzeg kołdry.
R S
32
- To nieprawda. Tylko byli zaskoczeni, kiedy cię tu przywiozłam. Nie
spodziewali się...
- Że znajdziesz sobie innego mężczyznę?
- Miałam zamiar powiedzieć, że mężczyznę podobnego do ciebie! -
odpaliła, bardzo mocno zaczerwieniona. - Tutaj żyje się całkiem inaczej niż w
Londynie. Ludzie ich lubią... a ty po prostu nie rozumiesz. Nie są podobni do
nikogo z twoich znajomych. - Spojrzenie jej złagodniało, głos nabrał uczucia.
Ben wpatrywał się w nią z uwagą, marszcząc czoło. - Rzadko widują obcych -
powiedziała. - Nigdy daleko nie jeździli. Raz w miesiącu na targ, przed Bożym
Narodzeniem po zakupy do Durham, a poza tym siedzą na farmie. Najdalej, jak
pamiętam, wypuszczają się nad morze do Scarborough, na wakacje. Ale nawet
teraz, kiedy Philip dorósł i mógłby zająć się farmą, nie robią tego co roku. Na
wyjazd za granicę ich nie stać. Właściciele farm na wzgórzach nie osiągają
dostatecznych dochodów. Zresztą nie sądzę, by wuj John był kiedykolwiek
nawet w Londynie.
- Czemu nie skończysz z tym udawaniem? - gniewnie parsknął Ben. - Czy
nie czas wydobyć tę sprawę na światło dzienne? Jaki, do diabła, ma sens życie
kłamstwami i półprawdami? To w was siedzi, pęcznieje i zżera was od środka.
Gdybyś stawiła czoło faktom, to mogłabyś przy okazji dojść do paru wniosków
na swój temat.
- Myślisz, że tego nie zrobiłam? - odparła, poruszona do żywego. - Gdy
tylko dowiedziałam się prawdy, uznałam, że muszę wyjechać. I wyjechałam,
przecież wiesz!
Ben patrzył na nią w zamyśleniu z posępną twarzą.
- Jak oni mogli cię okłamywać przez tyle lat? Tego właśnie nie rozumiem.
Kłamstwa. Dlaczego nie mogli wyłożyć kawy na ławę i powiedzieć ci dawno
temu?
R S
33
- Z dumy - powiedziała z grymasem smutku, na wargach. - Przecież
powiedziałam, że ich nie rozumiesz. Nie rozumiesz? To duma kazała im
trzymać język za zębami.
- Duma? - wybuchnął Ben. - To pycha! Oszukiwali cię z czysto
egoistycznych pobudek. Dorastałaś nieświadoma tego, że twój ojciec żyje!
Gdyby powiedzieli ci to w dzieciństwie...
- Nie znieśliby tego...
- Do diabła z tym, czego by nie znieśli! A co z tobą? Popatrz, co tobie
zrobili przez swoją pychę i kłamstwa! Gdyby kiedykolwiek pomyśleli o tobie
choć przez sekundę, to powiedzieliby ci prawdę już dawno i w ten sposób
oszczędzili ci wielu zgryzot.
- Gdyby wiedzieli, że to będzie miało znaczenie, powiedzieliby na pewno,
ale skąd mogli wiedzieć? Nie znali przyszłości, nie są jasnowidzami.
Szare oczy Bena zabłysły pogardą.
- Jesteś urodzoną ofiarą! Bez względu na to, co zrobili, ty im przebaczasz.
A twoja duma gdzie, na miłość boską? Gdzie twój szacunek dla samej siebie?
Nerissa wpatrywała się w jego twardą, bezlitosną twarz i podejrzewała, że
tak właśnie musiał wyglądać, kiedy zastał żonę z kochankiem w łóżku. Ben nie
był typem człowieka, który wybacza i tamta chwila oznaczała koniec jego
małżeństwa. A chociaż co nieco wspomniał jej o tym, kiedy się poznali, to od
tamtej pory ani razu nie wymienił imienia byłej żony. Bezwzględnie wykreślił ją
z życia. Nerissa nie wątpiła, że spotka ją to samo.
- Nie mogę przestać ich kochać tylko dlatego, że są ludzcy... - szepnęła,
wykonując dłońmi gest całkowitej bezradności. Kołdra zsunęła się w dół,
odkrywając górną połowę jej ciała: nagie ramiona i zarys piersi widoczny pod
cienką koronką koszulki.
Usłyszała przyśpieszony oddech Bena i poczuła, że również jej puls
zaczyna bić szybciej. Odruchowo sięgnęła po kołdrę, ale on swym długim
ramieniem chwycił okrycie i zrzucił na podłogę.
R S
34
- Och... - Nerissa chciała wyrazić sprzeciw, umilkła jednak,
powstrzymana hipnotycznym spojrzeniem lśniących oczu. Ben palcem
wskazującym dotknął jej nagiego ramienia i zaczął powoli, pieszczotliwie
przesuwać go coraz niżej, przyprawiając ją o uczucie mrowienia i wzburzenie
krwi w żyłach. Wiedziała, co się święci, ale nie umiała stłumić pożądania.
To był dla nich jedyny wspólny grunt: namiętna, ślepa, instynktowna
żądza. Miłość wyłączyli z umowy od samego początku. Ben z brutalną
szczerością wyłuszczył powody, dla których chce się ożenić. Był znanym i
szanowanym prawnikiem. Miał już za sobą jeden rozwód, przeprowadzony
dyskretnie, bez wzbudzania plotek. Nie stać go było na udział w żadnym skan-
dalu. Od czasu rozwodu obsesyjnie poświęcił się pracy. Nerissa podejrzewała,
że usiłował w ten sposób wymazać z pamięci byłą żonę.
Ale Ben był bardzo pobudliwy seksualnie, a do tego impulsywny. Jego
sukces zawodowy opierał się na upartym dążeniu do celu, do podboju: I w ten
sam sposób traktował Nerissę. Twierdził, że nie może pracować ani nawet jasno
myśleć, jeśli nie będzie jej miał, i to nie dorywczo, jak miewa się kochanki. Był
na to zbyt zaborczy. Nie umiałby znieść myśli, że Nerissa mogłaby spotykać się
z kimś innym, a tym bardziej należeć do kogoś innego. Pragnął być jedynym
mężczyzną w jej życiu.
Mimo to nie mówił o miłości, co ułatwiło Nerissie odpłacenie mu taką
samą szczerością. Powiedziała mu, że go nie kocha, bo dawno już obdarzyła
całą swoją miłością kogoś innego.
Lubiła go jednak i podziwiała w nim siłę charakteru, ironiczny humor,
inteligencję, opanowanie. Gdyby jej się nie podobał, nigdy nie zgodziłaby się na
małżeństwo. Nie potrzebowała mu obiecywać fizycznego zaspokojenia, którego
chciwie pragnął, bo Ben dawno wyczuł tę obietnicę swą telepatyczną anteną.
Czasem zdawało jej się nawet, że poznał jej zmysłowe pragnienia, zanim
jeszcze sama je sobie uświadomiła.
R S
35
Ale w tej chwili nie mogła się z nim kochać. Skąd w ogóle u niego taka
myśl? Co on sobie wyobraża?!
- Ben, przestań!... Nie mogę! - krzyknęła z lękiem.
Ben spochmurniał na twarzy.
- Chcesz powiedzieć, że nie możesz pod tym dachem?
Nerissa skuliła się w obronie przed jego gniewem i nagle sama wpadła we
wściekłość. Jak on śmie tak na nią patrzeć i mówić z taką pogardą?
- Zapomniałeś, że Philip jest w ciężkim stanie? Skąd u ciebie pomysł, że
będę miała ochotę na seks teraz, kiedy on w każdej chwili... może umrzeć? -
Głos jej się załamał, do . oczu napłynęły łzy.
Nienawidziła okazywania przy nim uczuć. Te lodowate oczy spoglądały
na nią z takim dystansem i niesmakiem, jakby jej strapienie było w złym guście.
Ukryła twarz w dłoniach i próbowała się opanować, stłumić szloch.
Ben głośno nabrał powietrza do płuc i przyciągnął ją do siebie. Przez
moment Nerissa stawiała opór, wystraszona, że jednak będzie chciał się z nią
kochać, ale zabrakło jej sił. Tymczasem zaczął głaskać ją po głowie, delikatnie,
rytmicznie, jakby była dzieckiem, które trzeba pocieszyć.
Kiedy zorientowała się, że w jego dotyku nie ma nic zmysłowego,
ustąpiła. Przytuliła się, opierając załzawioną twarz na jego piersi. Gdy wreszcie
przestała szlochać, Ben odchylił jej głowę do tyłu i spojrzał w wielkie, wilgotne
od łez oczy. Czule pocałował ją w usta.
- Przepraszam, Nerisso. Uniosłem się. Zapomniałem, w jakim on jest
stanie i jak cię to rozstraja.
Nigdy przedtem nie słyszała, żeby Ben przepraszał. Kpił z rodzinnej
dumy Thorntonów, ale przecież to jego własna duma graniczyła z pychą. Był
twardym, pewnym siebie człowiekiem, który nienawidził przegrywać sprawy
ani ustępować w dyskusji.
- Spróbuj zrozumieć - powiedziała łagodnym, cichym głosem. - To jest
dla mnie ogromny wysiłek. Gdybyśmy mogli cokolwiek zrobić, ale niestety,
R S
36
musimy siedzieć i przez cały czas patrzeć na niego, jak leży wśród tych
wszystkich rur i drutów, zabandażowany jak egipska mumia... - Wykonała
gwałtowny, nieskoordynowany gest. - To nie on jest w tym łóżku, nie Philip, bo
Philip jest gdzie indziej, gdzieś daleko, poza naszym zasięgiem. Jego matka
siedzi obok i mówi, mówi, mówi, a on jej nie słyszy, chociaż ona jest pewna
czegoś wręcz przeciwnego. Serce mi pęka, kiedy na nią patrzę. To takie
beznadziejne.
- Niekoniecznie - powiedział trzeźwo Ben. - O ile wiem, pacjenci w stanie
śpiączki potrzebują stymulacji. Mogą słuchać znajomych głosów, muzyki,
lubianych programów telewizyjnych. To wszystko pomaga. A co do twojej
ciotki, z pewnością jest jej lepiej, kiedy siedzi przy synu i do niego mówi, nawet
jeśli on jej nie słyszy. Tobie może się to wydawać bezcelowe, ale ona wierzy w
sens tego, co robi, i czerpie z tego pocieszenie. Tak więc z obu punktów
widzenia te długie pogawędki wcale nie są stratą czasu.
- No, oczywiście. - Nerissa wydała zmęczone westchnienie. - Rozum mi
mówi, że tak jest, ale... ech, chyba boję się mieć nadzieję.
- Jesteś nauczona nie mieć nadziei - zdiagnozował, jak zwykle celnie. Nie
umiała zrozumieć, w jaki sposób odgaduje jej myśli, skoro powiedziała mu o
sobie tak niewiele.
- Los jest ślepy i nic nie można na to poradzić - szepnęła, wpatrując się w
pustkę. Znów twarz jej pobladła, a rysy stężały.
- Właśnie o tym mówiłem - stwierdził Ben cicho. - Gdyby oni powiedzieli
ci prawdę, kiedy byłaś dzieckiem, nigdy nie musiałabyś tak cierpieć. Można
było tego uniknąć. Zraniła cię ich pycha, nie los.
- Może - przyznała ze spuszczoną głową. Włosy zasłaniały jej twarz. - Ale
są tylko ludźmi, nie chodzącą doskonałością. Nigdy zresztą nie twierdziłam, że
są doskonali. A jednak w trudnej sytuacji potrafili dokonać wyboru, który
uważali za najlepszy. Podziwiam ich za to, że stawili czoło takiemu po-
twornemu dylematowi.
R S
37
- A kto stworzył ten dylemat? - spytał mrukliwie Ben i zamilkł.
- Przecież wiem. Przez pewien czas miałam o to pretensję i byłam
wściekła. Ale miłości nie ucina się jak nożem. Nadal ich kocham. Kiedy
rozważyłam sprawę na zimno, pojęłam, dlaczego postąpili tak, jak postąpili. Nie
mogę im nie przebaczyć, zwłaszcza że zraniłabym tym ciocię Grace, a jej na
pewno nie wolno mi zranić.
- Twoja ciotka jest nadzwyczajna - potwierdził Ben z powagą na twarzy. -
Na jej miejscu nie umiałbym chyba tak ładnie się zachować. Ma zadatki na
świętą. Ale mimo to uważam, że powinni ci powiedzieć, a ich pychę niech szlag
trafi!
Przesłała mu wymowne spojrzenie.
- Za to ty jesteś doskonały, prawda? Nigdy nie popełniasz błędów, nigdy
nikogo nie ranisz, nigdy nie zrobiłeś nic głupiego ani niewłaściwego. To musi
być cudowne pławić się w takiej doskonałości, ale zwykli ludzie rzadko tego
dostępują. Szamoczą się z życiem, usiłują robić to, co uważają za słuszne, i bez
przerwy ponoszą klęski.
Zmarszczył brwi i zmierzył ją gniewnym spojrzeniem.
- Niezbyt mnie lubisz, co?
- W tej chwili zdecydowanie nie!
- Szkoda, Nerisso - powiedział zimnym tonem. - Ale czy mnie lubisz, czy
nie, jesteś i pozostaniesz moją żoną. Wracasz ze mną do Londynu.
Spodziewała się tego żądania, więc zebrała siły do walki.
- Oni mnie potrzebują! Nie pozwolę, żeby sami się tu męczyli.
Patrzył na nią nieugięcie.
- Możesz pobyć jeszcze kilka dni, ale razem ze mną. Nie zostawię cię tu
samej.
Gdyby Ben miał zostać, znaczyłoby to, że będzie dzielił z nią ten pokój i
to łóżko. Na pewno chciałby się kochać, a ta myśl była dla Nerissy nie do
zniesienia.
R S
38
- Philip może być w śpiączce kilka miesięcy! Nie wrócę do Londynu, póki
jest w takim stanie.
- Nie będziesz tu miesiącami siedziała sama! Czy mam ci przypominać,
że jesteś moją żoną, a nie jego?
- Chcę rozwodu, Ben! - wybuchnęła.
Ben przeraził ją, gdy na niego spojrzała. W grymasie jego ust dostrzegła
okrucieństwo.
- Nie dopuszczę do tego! - powiedział dobitnie. - Zastosuję wszelkie
niezbędne środki. Nawet gdyby oznaczało to wciągnięcie do sprawy tego
człowieka. Jak wyglądałaby wtedy rodzinna duma Thorntonów, hm?
ROZDZIAŁ TRZECI
Nerissę przepełniła zgroza. Usiadła wstrząśnięta, nie mogąc oderwać
wzroku od Bena.
- Nie zrobiłbyś tego - wyszeptała w końcu. Ben przeszywał ją zawziętym
spojrzeniem.
- Czemu nie? Przecież mówiłbym prawdę.
- To kłamstwo! Odkąd wzięliśmy ślub, dochowuję ci bezwzględnej
wierności!
- Zależy, co rozumiesz przez wierność. W sensie fizycznym niewątpliwie
tak jest. - Cynicznie skrzywił usta. - Za bardzo zajmuję cię w łóżku, żebyś
jeszcze miała energię dla kogoś innego. - Poczuła uderzenie gorąca i
zaczerwieniła się po cebulki włosów. - Ale są też inne sposoby bycia niewierną,
chyba nie zaprzeczysz? Ty zdradzasz mnie duchowo, dzień w dzień.
- Wiedziałeś, co czuję, nim się pobraliśmy. Powiedziałam ci, że cię nie
kocham.
R S
39
Oczy Bena dziwnie zabłysły. Zmarszczył czoło, a twarz jego przybrała
jeszcze bardziej zawzięty wyraz.
- Może myślałem, że z czasem o nim zapomnisz. Ale nie zapomniałaś,
prawda? - Jego głos nabrał mocy, stał się ochrypły. - Ilekroć cię obejmuję,
wiem, że i on jest z nami w łóżku! Zawsze nas dzieli. Masz chyba poczucie
winy nawet z tego powodu, że śpisz ze mną. Twoim zdaniem popełniasz wobec
niego niewierność!
Szarpnęła się do tyłu. Jak on to robił?! Czytał w jej najskrytszych
myślach, jakby mógł zajrzeć do wnętrza! Ben nadal mierzył ją cynicznym
spojrzeniem.
- Tak myślałem - powiedział przez zęby. - Jedyny sposób, w jaki mogę go
wyprosić z naszego łóżka, to kochać się z tobą tak, żebyś nie była w stanie w
ogóle o niczym myśleć!
- Zadrżała, przypominając sobie te noce, gdy swą namiętnością zbliżał się
do granic brutalności. - Zawsze chętnie brałaś w tym udział - ciągnął Ben z
grymasem na twarzy. - Temu nie zaprzeczysz.
Nie mogła. Prawdę mówiąc, potrzebowała tej niemal barbarzyńskiej
żądzy, która dawała zmysłom panowanie nad ich ciałami.
- A teraz chcesz, żebym pozwolił ci odejść i wrócić do niego! - podjął
Ben, obserwując rumieniec na jej twarzy.
- Zadziwia mnie, skąd przyszło ci do głowy, że na to pozwolę. Ja
dotrzymałem swojej części umowy. Nigdy nie domagałem się twojej miłości i
nie domagam się jej teraz, ale mimo to wciąż cię pragnę, Nerisso. Jeszcze nie
zmęczyłem się twoim ciałem, więc nie pozwolę ci odejść.
- Nie możesz wciągnąć Philipa do sprawy rozwodowej! - jęknęła na wpół
błagalnie, na wpół oskarżająco. - To byłoby kłamstwo, i ty o tym wiesz.
- Nie zamierzam utrzymywać, że jesteście kochankami - wyjaśnił Ben. -
Wystarczy, że powiem prawdę: kochasz się w nim i zostawiłaś mnie, by wrócić
R S
40
do niego i mieszkać pod jego dachem... - Urwał, a po chwili dodał, złowrogo
zniżając ton: - A wtedy będę musiał wyjaśnić, dlaczego mi to przeszkadza.
Spojrzała na niego, zdjęta czystą trwogą.
- Nie mógłbyś tego zrobić! Zniszczyłbyś ich, mówiąc o tym publicznie w
sądzie!
- Wobec tego nie wspominaj więcej o rozwodzie - oświadczył
niewzruszenie.
Usłyszeli na dole trzask, czyjeś ruchy, potem kroki na skrzypiących
starych schodach.
- Twój wuj? - spytał szeptem Ben, wstając.
Musiała przełknąć ślinę, zanim była w stanie odpowiedzieć. Zdawało jej
się, że łyka tłuczone szkło.
- Prawdopodobnie. - Jej głos zabrzmiał całkiem normalnie. Zupełnie nie
pojmowała, jak w ogóle może mówić. Pośpiesznie zsunęła się z łóżka, omal
przy tym nie upadła, jakoś jednak odzyskała równowagę i chwyciła za szlafrok.
Ben przyglądał się temu, ale nie próbował pomóc, za co była mu wdzięczna. Nie
chciała, żeby ją dotykał. Na samą myśl o tym robiło jej się gorąco. Obróciła się
do niego, drżącymi rękami wiążąc pasek. - Nie mów mu, o czym
rozmawialiśmy... nie mów nic o rozwodzie!
Ben nie odpowiedział. Oczy skrył pod przymkniętymi powiekami. W parę
sekund później kroki Johna Thorntona dotarły do drzwi sypialni.
- Zbudziłaś się, Nerisso? Na dworze stoi jakiś dziwny samochód. Czy ktoś
przyjechał?
Otworzyła drzwi.
- Ben jest tutaj - powiedziała i dostrzegła zaskoczenie na twarzy wuja.
- O... więc to samochód Bena? - Spojrzał za jej plecy. - Witam pana, panie
Ben. Jak się pan miewa?
Ci dwaj mężczyźni wciąż odnosili się do siebie jak obcy sobie ludzie,
chociaż Ben był przecież jej mężem. Kiedy przed zaręczynami przyjechał z nią
R S
41
tu na dwa tygodnie, rodzina miała okazję go poznać, ale to on skorzystał
najwięcej. Błyskawicznie dostroił się do miejscowego klimatu, do tego, co
ludzie czują, myślą, jak zachowują się w danej sytuacji. Nie minęło wiele czasu
i odkrył zawiłe rodzinne sekrety.
Jej bliscy byli bardziej powolni, myśleli po wiejsku: lubili spokój, czuli
się mocno związani ze swoim miejscem na ziemi, przed wyciągnięciem wniosku
długo rozważali każdą sprawę. Nie znaleźli wspólnego języka z Benem. Był
człowiekiem z miasta, obcym, uważali, iż nie zna życia. Może kiedyś mieli
nadzieję, że jeśli Nerissa wyjdzie za mąż, to wybierze kogoś z okolicy, a nie
takiego mieszczucha, krępującego i kutego na cztery nogi.
Przyglądając się chłodnemu uściskowi dłoni, Nerissa dostrzegła nagle
pewne podobieństwo między Benem a swym wujem. Obaj byli wysocy i
reprezentowali podobny typ budowy: długie kończyny, szerokie ramiona,
szczupli w pasie. Różnice zdawały się mniej zauważalne. Bena cechował pęd do
przodu, którego brakowało Johnowi Thorntonowi. Oczy miał bystrzejsze, rysy
bardziej wyostrzone, w wyrazie twarzy więcej groźnej zaciętości.
- Przykro mi słyszeć złe wiadomości o pana synu - powiedział Ben. -
Musicie się państwo bardzo martwić.
John Thornton skinął głową bez uśmiechu. Nerissa wyczuła, że cały
buntuje się przeciwko temu, by Ben mówił o Philipie. Nie chciał rozmawiać o
synu z obcym, który wziął za żonę ich Nerissę.
- Ano - mruknął i zmienił temat. - Nerissa powiedziała nam, że był pan
tydzień w Hadze, w jakimś zagranicznym sądzie.
- W Trybunale Praw Człowieka - wyjaśnił krótko Ben,
- Sprawę odroczono do czasu złożenia dalszych wyjaśnień przez drugą
stronę. Od razu pierwszego dnia uznano, że jest kwestia, która wymaga
dokładniejszego rozpatrzenia. Na żądanie trybunału druga strona musi
przedstawić dodatkowe dokumenty. Pojadę tam za miesiąc lub dwa, jeśli
będziemy mieli szczęście. Nawet gdyby tamci uzupełnili braki, europejska
R S
42
biurokracja jest cholernie powolna. Może minąć dużo czasu, nim znowu sprawa
będzie rozpatrywana.
- Na moje oko, prawu nigdy się nie śpieszy - powiedział John Thornton.
- Też się tego obawiam. - Ben uśmiechnął się chłodno.
- Jadł pan? - John Thornton znowu zmienił temat.
- Właśnie miałem podawać kolację, żona zostawiła nam w piecu jedzenie.
Nic specjalnego, kurczę w jarzynach, ale dla trzech osób będzie aż nadto, a moja
żona bardzo dobrze gotuje.
- Dziękuję, chętnie się poczęstuję - powiedział Ben, zanim jednak John
Thornton zdążył się odwrócić, by ruszyć na dół, zagadnął go znowu: - Ponieważ
nie mam innych obowiązków w Londynie w tym tygodniu, chciałbym tu zostać
do niedzieli, jeśli nie sprawię państwu kłopotu. Nerissa na pewno nie wyjedzie,
póki państwa syn jest taki chory, a że bardzo się tym przejmuje, więc
powinienem być przy niej. Skoro jednak w takiej chwili i beze mnie mają
państwo dość kłopotów, to nie chcę niepotrzebnie zwiększać obciążenia. Może
przeniesiemy się z Nerissą do gościnnych pokoi w pubie?
John Thornton zmarszczył czoło.
- Nie możemy na to pozwolić! - Spojrzał kwaśno na Bena. - Cała wieś
wzięłaby nas na języki! Nie, chłopcze. Zostaniesz tutaj. Miejsca jest dużo.
- Dziękuję - powiedział Ben z oficjalną uprzejmością. - Na pewno ma pan
rację. Gdybyśmy mieszkali gdzie indziej, mogłoby to spowodować niepotrzebne
komentarze. Wobec tego postaram się pomóc, póki tu jestem. Mogę gotować,
zmywać, mogę odkurzyć dom, a nawet nakarmić zwierzęta, jeśli pokaże mi pan,
jak to robić. - Uśmiechnął się do gospodarza. - Muszę jednak zwrócić uwagę, że
łóżko w tym pokoju jest za małe dla dwojga.
Nerissa spłonęła rumieńcem.
John Thornton spojrzał na łóżko i zrobił zmartwioną minę.
- Słusznie. Coś na to poradzimy. Jest mnóstwo miejsca na dostawienie
drugiego łóżka, a w sąsiednim pokoju mamy jedno wolne. Od pewnego czasu
R S
43
nikt go nie używa, więc materac trzeba będzie przewietrzyć przed kominkiem.
Potem zestawimy oba łóżka razem. Co pan na to?
Nerissa mocno zacisnęła zęby, by powstrzymać budzący się w niej krzyk
protestu. Była bezradna. Ben wiedział, że w obecności wuja nie wyrwie się jej
nic niewłaściwego. Przerażała ją możliwość, że ich niedawna rozmowa wyjdzie
na jaw, a on świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
- Dziękuję, to rozwiązuje problem - powiedział, przesyłając Johnowi
Thorntonowi wyćwiczony uśmiech. - Może pomóc w ściągnięciu łóżka do tego
pokoju?
- Dziękuję, razem damy mu radę. To ciężkie mosiężne łoże. Możemy
przepchnąć je od razu. Nerisso, moja miła, podsyć ogień. Prawie już wygasł.
Mężczyźni wrócili do pokoju w chwili, gdy niebieskawy płomień strzelił
do góry, obejmując suche polana, które rozpaliły się i zaczęły trzaskać. Na ich
powierzchni pojawiły się krople złocistej żywicy.
Wcześniej Nerissa ustawiła krzesło przed kominkiem i teraz można było
oprzeć o nie materac. Potem mężczyźni razem wsunęli łoże na miejsce. Mosiądz
wiktoriańskiego mebla wytarł się już porządnie od ciągłego polerowania. Lśnił
jednak w blasku ognia. Płomienie na kominku wciąż syczały i strzelały, a w
pokoju zrobiło się znacznie cieplej.
- W porządku - powiedział John Thornton, gdy skończyli. - Nerissa wie,
gdzie moja żona trzyma pościel. Zejdę teraz na dół i zajmę się kurczęciem.
Najlepiej ubierz się, Nerisso. Czy możecie przyjść na kolację za dziesięć minut?
Opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi, a Nerissa poczuła, że wibrują jej
wszystkie nerwy, została bowiem sam na sam z Benem, który niewątpliwie
zamierzał od tej chwili dzielić z nią sypialnię. Opadł na łoże, wyciągnął się swo-
bodnie, podłożył sobie ręce pod głowę i leniwie mierzył ją wzrokiem.
- Może zejdziesz na dół, by wypić drinka przed kolacją - zaproponowała.
W odpowiedzi uśmiechnął się ironicznie.
- Wolę popatrzyć, jak się ubierasz.
R S
44
- Ale ja nie chcę, żebyś patrzył! - burknęła ze złością.
- O, wiem - przyznał.
- Czy nie należy mi się odrobina prywatności? - mruknęła zażenowana.
Chwyciła ubranie i ruszyła do drzwi.
- Dokąd idziesz? - W okamgnieniu Ben zagrodził jej drogę, zadziwiająco
szybko przemieszczając swe giętkie, zręczne ciało. Przystanęła z wyrazem
buntu na twarzy.
- Do łazienki.
Zanim zdążyła zareagować, wyciągnął jej ubrania z ręki.
- Możesz iść do łazienki, ale musisz wrócić tutaj, żeby się ubrać.
- Dlaczego to robisz? - prychnęła. Jej spojrzenie wyrażało szczerą
irytację. - Widziałeś setki razy, jak się ubieram i rozbieram. Dlaczego upierasz
się przy tym teraz?
Nie odrywał wzroku od jej twarzy, w oczach miał chłodną kpinę.
- Dlatego, że sobie tego nie życzysz. - Uśmiechnął się ironicznie. - Zaraz
po ślubie byłaś bardzo wstydliwa i wszystko cię krępowało, ale to mamy już
chyba za sobą, co? Od miesięcy nie przeszkadza ci, że oglądam cię nagą.
Przestałaś się czerwienić za każdym razem, kiedy zdejmuję ubranie w twojej
obecności. A teraz nagle cofasz się o sześć miesięcy. I oboje wiemy dlaczego,
prawda?
Nie mogła dłużej znieść tego gadania. Ominęła Bena, dopadła drzwi i
szarpnęła, obawiając się, że lada chwila ją zatrzyma. Ale nie. Stał i przyglądał
się jej gorączkowemu odwrotowi.
Bezpiecznie zamknięta w łazience, usiadła na krawędzi biało emaliowanej
wanny i zaczęła rozmyślać. Narastała w niej panika. Ben był bezlitosny i nie
miał zwyczaju wybaczać. Planował wymierzyć jej karę za coś, co uważał za nie-
wierność, zdradę duchową, bo przecież nie cielesną. Znała poglądy Bena na
zdradę i miała złe przeczucia. Sądząc po mrocznym błysku w oczach, głęboko
uraziła jego dumę, prawie tak samo głęboko jak pierwsza żona.
R S
45
Ben nie znosił myśli, że ludzie mogą się z niego śmiać, szczególnie teraz,
gdy wyrobił sobie nazwisko. Od kilku lat interesowała się nim prasa, wygrał
bowiem kilka głośnych spraw. Między innymi z powodzeniem bronił kobiety
oskarżonej o zamordowanie męża brutala. Ten proces był w nagłówkach gazet
przez kilka tygodni. Efektowną obroną klientki Ben dostarczył dziennikarzom
świetnego materiału, więc kiedy wkrótce potem sam się ożenił, również o tym
pisano w gazetach. Zawarciem małżeństwa skłonił też do domysłów przyjaciół.
Wszyscy spodziewali się, że znajdzie wybrankę ze swojego świata, z pieniędzmi
bądź pozycją, która pomoże mu wspiąć się na szczyt kariery. Nerissa była dla
nich szokującym zaskoczeniem. Nie miała ani pieniędzy, ani nazwiska i zupeł-
nie nie pasowała do kręgów, w których obracał się Ben.
Mimo to Ben wziął z nią ślub, ignorując reakcje otoczenia. Gdyby teraz
Nerissa od niego odeszła i rozbiła małżeństwo, przeżyłby upokorzenie. Bez
wątpienia znaleźliby się ludzie, którzy wyśmiewaliby go za plecami. Ben nie
dopuszczał do siebie takiej myśli. Nienawidził porażek. Nie mógł nie wygrać
sprawy w sądzie; do ostatniej chwili zawzięcie walczył o korzystny wyrok dla
klienta. Tym razem sam był swoim klientem, a wygrać musiał z bardziej
złożonych powodów niż zwykle.
Spojrzała na swe odbicie w lustrze. Oczy miała podkrążone, dały o sobie
znać cierpienie, obawy i napięcie. Nie okłamałam go! - pomyślała z gniewem.
Kiedy zaproponował mi małżeństwo, powiedziałam mu, że go nie kocham. A
kiedy odgadł, jak jest z Philipem, twierdził, że rozumie i nie będzie prosił o nic,
czego nie mogę mu dać. Pragnął mojego ciała, nie serca. Nigdy też nie udawał,
że mnie kocha. Dlaczego nie pozwoli mi odejść?
Wszystko przez to jego wyobrażenie o sobie! Przez to jego drogocenne
,,ja"! Ben Havelock, wielki prawnik, nie może wyjść na głupca. Ma bardzo silne
poczucie własnej wartości. Zresztą słusznie. Jest osobą publiczną i
niezaprzeczalnie czeka go wielka kariera. Kilka miesięcy temu jedna z gazet na-
zwała go „walecznym krzyżowcem ze srebrnym językiem". Ben wygrał wtedy
R S
46
sprawę, której podjął się poruszony ciężką sytuacją dziecka. Wziął za nią tylko
drobną sumę, należącą się za pomoc prawną.
Nie mogła zaprzeczyć, że Ben oprócz mózgu ma również serce. Najlepsze
wyniki osiągał, broniąc klientów wciągniętych w labirynt prawa przez uczucia.
W małżeństwo jednak nie angażował uczuć. Pragnął tylko zmysłowych uniesień
podczas nocy dzielonych z żoną, czego mu zresztą nie brakowało.
Oderwała wzrok od lustra i zmarszczyła czoło. Wszystko to była prawda,
wiedziała jednak, że niepełna. Nie dopuszczała do siebie jednego jej aspektu.
Kiedy dostała wiadomość, że Philip jest w ciężkim stanie, nie powiedziała o tym
Benowi, ponieważ obawiała się, iż zabroni jej jechać. Dzięki kobiecej intuicji
wiedziała, że nie spodoba mu się pomysł, by czuwała przy łóżku Philipa, nawet
gdyby był umierający. To dlatego nie zdradziła się ani słowem i wyruszyła w
tajemnicy, choć miała świadomość, że prędzej czy później Ben odkryje i jej
nieobecność w domu, i miejsce pobytu.
Rozważając prawdopodobne reakcje męża, słusznie odgadła, że będzie na
nią wściekły, ale głęboko myliła się w przewidywaniu tego, co zrobi. Sądziła, że
natychmiast położy kres małżeństwu, powie jej, żeby nie wracała, i wystąpi o
rozwód. Spodziewała się, że duma popchnie go do zerwania, okazało się jednak,
jak mało go zna.
Spotkała w lustrze spojrzenie swych błękitnych oczu. Znowu miała
rumieniec na twarzy i stężałe rysy.
I co? Czego właściwie chciała? W zasadzie nic się nie zmieniło. Podstawy
jej sytuacji zostały nienaruszone. Wyszła za mąż za Bena, bo była samotna, bo
czuła się w Londynie zagubiona i znała bardzo niewielu ludzi...
Znowu spojrzała w lustro i zobaczyła we własnych oczach gniewny błysk.
I dlatego, że go pragnęłaś! - pomyślała z autoironią. Czemu miałaby udawać, iż
tak nie było? Za każdym razem, gdy ją całował, dotykał, kochał się z nią,
chciała więcej i więcej!
R S
47
Odkryła, że rozkosz może prowadzić do uzależnienia. Kiedy była w łóżku
z Benem, zapominała o całym świecie, w cudownej męce szczytowania osiągała
chwilę wyniesienia ponad wszystko. Wkrótce potem znów dotykała ziemi i pa-
mięć jej wracała.
Może nie był to najlepszy powód do małżeństwa z kimś, kogo się nie
kocha. Ale przyszłość rysowała się przed nią ponuro i pusto, a Ben ofiarował jej
dom i towarzystwo. A poza tym od mężczyzny, którego kochała, odcięła ją
otchłań. Nie mogła wziąć go za męża. Nie chciała zakochać się nigdy więcej.
Postawiła sprawę jasno, a Ben powiedział, że z nim jest podobnie. Był zdania, iż
mają wiele wspólnego.
Oboje bardzo angażowali się w pracę. Ben miał roboty po uszy, niekiedy
ślęczał nad aktami do późnej nocy, dużo wyjeżdżał. Życie towarzyskie
ograniczał do minimum, lubił jednak pokazywać się z Nerissą u boku. Chętnie
kupował jej eleganckie stroje na szczególne okazje, często przynosił kwiaty, a
kiedy wygrywał sprawę, zazwyczaj czcił to jakimś podarkiem od jubilera.
Nerissa miała znacznie mniej efektowne zajęcie, ale lubiła je i bardzo
dobrze zarabiała. Pracowała w firmie projektującej i wyposażającej wnętrza
biurowe. Była tam cenioną specjalistką od sprzedaży. Jeździła oglądać nowe
pomieszczenia klienta, pokazywała mu katalog wzorów, omawiała z nim jego
życzenia, wyjaśniała, w jaki sposób firma może je zaspokoić, no i jeśli wszystko
szło pomyślnie, przyjmowała zamówienie. Potem musiała wymierzyć wszystko,
co trzeba, i wtedy zespół specjalistów przygotowywał projekt. Po
zaakceptowaniu go przez klienta firma sprowadzała potrzebne wyposażenie i
wysyłała fachowców, którzy instalowali je na miejscu.
Ben nie był całkiem pewien, czy podoba mu się zajęcie żony, a zwłaszcza
to, że Nerissa z zawodowego obowiązku musiała okazywać klientom wiele
ciepła, sympatii i zrozumienia.
- Używają cię jako przynęty - powiedział kiedyś Ben bardzo
nieprzyjaznym tonem. - Masz uwodzić klientów. Dlatego firma nie zatrudnia do
R S
48
sprzedaży mężczyzn. Zacznij robić coś innego, to nie jest odpowiednie zajęcie
dla ciebie.
Ale Nerissa lubiła swą pracę i ludzi, dla których pracowała. Miała tak
samo wypełniony obowiązkami dzień, jak Ben, i nigdy nie, czuła się znudzona.
Przez ostatnie miesiące osiągnęli chwiejne porozumienie. Wypadek
Philipa obalił je w jeden wieczór. Wiedziała, że podczas jego rekonwalescencji
będzie mieszkać na farmie, by pomóc jego rodzicom w opiece, ale przecież na
dłuższą metę nie mogła tu zostać. Musiała w końcu któregoś dnia wyjechać.
Tylko dokąd? Czy znów wybrać samotne życie, wraz ze wszystkimi
konsekwencjami? W Londynie człowiek czuje się osamotniony jak chyba
nigdzie na świecie. Nerissa była nieśmiała w prywatnych kontaktach i trudno jej
było znaleźć sobie przyjaciół. Nie znosiła życia w pojedynkę w wielkim
mieście, codziennego mijania tysięcy obcych ludzi, wracania do małego,
pustego mieszkania, leżenia w samotności i gapienia się w sufit, lęku przed
każdym hałasem, każdym cieniem.
Jaki miała jednak wybór? Wrócić do Bena? Jęknęła głośno, gapiąc się w
swoje odbicie, jakby próbowała wyczytać z własnych oczu, czego w
rzeczywistości chce, co naprawdę myśli.
Przecież chwilę wcześniej właśnie słowa Bena wzburzyły ją i napełniły
obawami. Chyba wciąż jeszcze go nie znała. Było w nim coś mrocznego, jakieś
ukryte barbarzyństwo, którego korzenie sięgały głębiej, niż dotąd podejrzewała.
Ech, co za sens wałkować to wszystko w myślach? Nie miała pojęcia, jak
powinna postąpić. Nie umiała się zdecydować, co robić. Zresztą z decyzją
mogła, a nawet musiała poczekać do czasu, aż Philip obudzi się ze śpiączki.
Jeśli w ogóle do tego dojdzie, pomyślała i wzdrygnęła się.
Ochlapała ciało wodą, umyła zęby, wyszczotkowała włosy i wróciła do
sypialni. Ben znowu wylegiwał się w swobodnej pozie. Jej ubranie leżało
starannie ułożone w nogach mosiężnego łoża.
R S
49
Odwracając oczy od męża, Nerissa podeszła do równej kupki i usiadła na
krześle, żeby przed zdjęciem szlafroka nałożyć czystą bieliznę. Ben ją
obserwował. Miała ochotę go rąbnąć. Od jego prowokacyjnego spojrzenia
obsypała ją gęsia skórka. Och, nie zwracaj na niego uwagi! - powiedziała sobie.
Po prostu chce ci dopiec. Ale srodze się zawiedzie.
Ściągnęła z ramion szlafrok i wstała, aby sięgnąć po plisowaną spódnicę i
różowy sweter. Kiedy zapięła pasek na smukłej talii, Ben z ironiczną miną
klasnął w dłonie. Nerissa przesłała mu mordercze spojrzenie.
- Może nie najlepszy występ na świecie, mógł być bardziej seksowny i na
luzie, ale podobało mi się - zakpił.
- Daj mi wreszcie spokój - syknęła.
- Nigdy, Nerisso - odparł z błyskiem w oku. - W każdym razie nie, póki
cię pragnę. - Mierzyli się wzrokiem jak dwoje szermierzy krzyżujących białą
broń. Przez cały czas w powietrzu między nimi przeskakiwały elektryczne iskry,
zdawało się, że pełen cieni pokój rozświetlają drobne błyskawice, a nie ogień na
kominku. - A pragnę cię, Nerisso - szepnął Ben tak, że rozeszły się po jej ciele
podniecające ciarki. - Natychmiast! Pragnę cię właśnie teraz.
- Kolacja na stole! - zawołał z dołu John Thornton.
Nerissa w milczeniu dopadła drzwi, a potem schodów, prawie biegiem.
Usiłowała wymazać z pamięci słowa męża usłyszane przed chwilą. Ben wolno
podążał za nią, słyszała za plecami lekkie kroki na schodach. Dziwnie się czuła
w jego towarzystwie tutaj, pod tym dachem. Jego obecność kłóciła się ze
wspomnieniami minionych lat, kiedy razem z Philipem biegała po tych samych
schodach i używała swobody, przemierzając we wszystkie strony wzgórza i
wrzosowiska. Te lata jawiły się jej w myślach jak przejrzysta, kryształowo czy-
sta woda w stawie. Odbicie Bena mąciło powierzchnię, nakładało się na
wspomnienia związane z Philipem.
Czy on robi to świadomie? - zastanawiała się. Czy właśnie o to mu
chodzi? Czy dlatego przyjechał? Zaczynało jej się wydawać, że tak. Na
R S
50
początku, kiedy usłyszał o Philipie, zresztą na długo przed ich zaręczynami,
wydawał się mieć dużo dystansu i zrozumienia wobec jej uczuć. Zapewnił, że
nie przeszkadza mu jej miłość do kogoś innego, pragnie tylko rozkoszy w łóżku.
Naturalnie ani przez chwilę nie sądziła, że Ben mógł się w niej zakochać.
Nie, kierowała nim ohydna pycha, nie miłość. Teraz była jego żoną. Spodziewał
się, że zawładnie nią bez reszty: ciałem i duszą, sercem i umysłem. Żonie Bena
Havelocka nie wolno błądzić myślami ku innym mężczyznom ani w jakikolwiek
sposób zagrażać wybitnej pozycji męża. Mogła grozić mu rozwodem, jednak
wiedziała już teraz z niezbitą pewnością, że Ben uważa rozwód za ostateczność.
Nie tylko z powodu rozgłosu, który miałby zły wpływ na jego karierę, lecz z
powodu ludzi: wszyscy dookoła wiedzieliby, że druga kobieta z rzędu zostawiła
go dla kogoś innego.
- No, jesteście! - powiedział John Thornton. - Chodźcie szybciej, bo
wystygnie.
- Przepraszamy - wymamrotała Nerissa, siadając do stołu. Zapach
jedzenia przypomniał jej o głodzie. - Ho, ho, jak smakowicie pachnie...
- Grace robi świetną potrawkę z kurczaka. - Dumnie spojrzał na Bena. -
Moja żona jest wspaniałą kucharką.
- Pana żona jest wspaniałą kobietą - powiedział Ben z jadowitym
podtekstem.
John Thornton zesztywniał i ze spurpurowiałą twarzą obrzucił Nerissę
spojrzeniem pełnym wyrzutu. W obecności Bena nie mogła odpowiedzieć na to
spojrzenie, nie mogła wyjaśnić: „Ja mu niczego nie powiedziałam, on sam się
domyślił. Tak mi przykro!".
Po chwili napiętego milczenia John Thornton skinął głową i powiedział z
godnością:
- Racja. - Gestem wskazał talerze i przykrytą miskę z potrawką na środku
stołu. - Częstujcie się...
R S
51
Zjedli w kuchni przy świetle świec. Kurczak smakował znakomicie, był
kruchy, delikatnie przyprawiony cebulą, marchwią, porami i ziołami.
Przyrządzono go na wolnym ogniu i podano z ryżem i zielonym groszkiem.
Ben uparł się, że sprzątnie ze stołu i włoży naczynia do zmywarki, a
tymczasem Nerissa zrobiła dla wszystkich kawę. Kiedy siedzieli przy kawie,
wróciła Grace Thornton. Weszła i znieruchomiała, zaskoczona widokiem Bena.
- No, no. Nigdy bym się nie spodziewała! Wstał i pocałował ją w
policzek.
- Witaj, Grace, jak się czujesz?
- Przeżyję - powiedziała, wzruszając ramionami. - Nerissa nie wspominała
o twoim przyjeździe. Powiedziała, że pracujesz gdzieś za granicą.
- Pracowałem. Sprawę w Hadze odroczono, więc przyjechałem do
Nerissy. Bardzo mi przykro z powodu wypadku waszego syna. W jakim stanie
go zostawiłaś?
Grace szybko opanowała się i obdarzyła Bena zmęczonym uśmiechem.
- Obawiam się, że bez zmian, ale lekarze wydają się całkiem zadowoleni,
jeśli nie brać pod uwagę śpiączki. Mówią, że gdyby tylko udało się go jakoś
zbudzić, byłby na dobrej drodze do odzyskania zdrowia. Fizycznie zniósł
operację dobrze. - Rozejrzała się po nieskazitelnie czystej kuchni. - Zjedliście
kolację?
- Tak, była doskonała, a wuj ugotował do niej ryż i groszek - powiedziała
Nerissa. - Zostawiliśmy ci trochę w piecu. Usiądź, ciociu, to przyniosę.
Grace Thornton z westchnieniem usiadła, a Nerissa sprawnie podała
resztę potrawki z ryżem i groszkiem, który znakomicie uzupełniał
kolorystycznie złocistego kurczaka, zielone pory i pomarańczowe marchewki.
Ciotka wciągnęła nozdrzami zapach potrawy i znów westchnęła.
- Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem wściekle głodna.
- Wyglądasz na zmęczoną - powiedział Ben. Grace spojrzała na niego
kwaśno.
R S
52
- Padam z nóg. I jak na ironię, przez cały dzień nic nie zrobiłam. Tylko
siedziałam przy jego łóżku i bez przerwy mówiłam.
Ben roześmiał się, ale powiedział łagodnie:
- Stres potwornie wyczerpuje. Powinnaś więcej odpoczywać i trochę
mniej czasu spędzać w szpitalu.
- To samo jej powtarzam - włączył się nagle John Thornton. - Przecież
ona nie może tak ciągnąć bez końca.
- Świetnie się czuję - zgasiła go żona.
- Co stałoby się z twoim synem, gdybyś dostała zapaści? - spytał Ben, ale
i to pytanie Grace Thornton zbyła wzruszeniem ramion.
- Nie dostanę.
Ben przyjrzał się jej, przekrzywiając głowę na bok, potem nagle
uśmiechnął się do niej niezwykle ciepło.
- Nie, jesteś twarda, prawda? Roześmiała się.
- Zawsze tak się składa, że muszę być.
John Thornton głośno zaczerpnął powietrza. Rysy miał stężałe.
- Lepiej pójdę na górę przygotować ci łóżko - szybko powiedziała Nerissa
do Bena, nie patrząc na niego. - Materac już się na pewno wywietrzył. -
Spojrzała na ciotkę i tonem wyjaśnienia dodała: - Wzięliśmy to mosiężne łoże z
sąsiedniego pokoju. Materac wietrzy się przed kominkiem.
- Poczekaj, aż skończę jeść, to ci pomogę - powiedziała ciotka Grace, ale
Ben już się zerwał.
- Ja jej pomogę, a ty zostań tutaj i odpocznij - powiedział. - Miałem długą
jazdę z Londynu, więc chcę jak najszybciej się położyć. Dobranoc.
Również Nerissa powiedziała cichutkie „dobranoc", unikając spojrzeń,
jakby obecni mogli z jej oczu wyczytać, o czym myśli.
Straszny moment nadszedł. Miała przed sobą noc z Benem. Krew jej się
burzyła, panika mieszała się z nie kontrolowanym podnieceniem. Obawiała się
R S
53
Bena i jednocześnie pragnęła go, przede wszystkim jednak czuła się bardzo nie-
swojo, myśląc o kochaniu się z nim pod tym dachem.
To był dom Philipa. Nie kochała się tutaj z Benem nigdy. Wydawało jej
się, że nie jest w stanie, zwłaszcza teraz, gdy Philip ocierał się o śmierć, a ją
opadały wspomnienia niczym ćmy ciągnące do ognia.
W komodzie na pościel znalazła prześcieradła i poszewki na poduszkę,
starannie wyprasowane i skropione lawendą. Razem z Benem w milczeniu
przygotowali łóżko, potem Nerissa wzięła nocną koszulę i poszła do łazienki
umyć się.
Gdy wróciła, Ben zmierzył ją wzrokiem, przesuwając ironiczne spojrzenie
po bezpłciowej wiktoriańskiej koszuli z białej bawełny, sięgającej pod samą
szyję i kończącej się koronkowym rąbkiem tuż nad ziemią.
- Nie śpij, za chwilę wrócę - powiedział, wychodząc do łazienki.
Nerissa wyłączyła światło i skuliła się pod przykryciem, naciągając je pod
brodę, potem odwróciła się do ściany, żeby leżeć plecami do Bena. Ledwie
zdążyła to zrobić, ponownie trzasnęły drzwi łazienki. Serce Nerissy zabiło w
szaleńczym rytmie. Leżała w ciemności, nasłuchując coraz bliższych kroków
Bena. Zatrzymał się między dwoma łóżkami, przez moment myślała, że położy
się osobno, ale wtedy usiadł na krawędzi jej łóżka.
- U ciebie czy u mnie? Chrapliwie wyszeptała:
- Już prawię śpię. Jestem taka zmęczona, Ben. Nie dzisiaj, proszę.
- Przesuń się - powiedział po prostu, odchylił kołdrę i wślizgnął się pod
nią.
Czując tuż za swymi plecami ciepło męskiego ciała, drgnęła. Ben otoczył
ją ramionami w talii. Nosem rozsunął burzę czarnych włosów na karku, żeby
odsłonić i pocałować wrażliwą w tym miejscu skórę. Całe ciało Nerissy dawało
znać o obecności Bena coraz wyraźniejszym mrowieniem, w miarę jak jego ręce
przesuwały się wyżej, otoczyły piersi, a ciepło dłoni przeniknęło bawełnę nocnej
koszuli. Oczy miała zamknięte, drżała, a między udami czuła narastające ciepło.
R S
54
Pragnęła go. Zawsze tak reagowała na jego dotyk. Jej ciało nie umiało mu
się oprzeć. Ale jeśli Ben będzie się z nią kochał tego wieczoru i w tym pokoju,
w domu Philipa, to całkowicie zniszczy jej ciągle jeszcze chwiejną równowagę
psychiczną.
Mogła była wyjść za mąż za Bena, żyć z nim, spać co noc w Londynie.
Przecież Londyn był na innej planecie. Co działo się tam, nie liczyło się w
Northumberlandzie. Tutaj dorastali z Philipem. To miejsce tkwiło w
drogocennej szklanej kuli, obejmującej świat, który nigdy się nie zmieni, zawsze
będzie taki sam, pełen szczęścia, stanowiącego jednocześnie rzeczywistość i
iluzję.
Jeśli Ben będzie się z nią kochał tego wieczoru, strzaska tę kulę. Życie
wedrze się do jej zaczarowanego świata. Nie mogła znieść myśli, że to się
zdarzy. Ogarnął ją gniew. Wyrwała się Benowi, usiadła, wychyliła się z łóżka i
zapaliła lampkę.
Ben leżał nieruchomo i przyglądał jej się uważnie spod przymkniętych
powiek. Spojrzenie miał twarde i lśniące jak wypolerowane srebro.
- Powiedziałam ci! Nie chcę się kochać dziś wieczorem! - zaprotestowała
chrapliwie..
- A ja chcę - odparł przez zęby Ben.
Szybkim ruchem długiego ramienia ponownie zgasił światło. Nerissę
otoczyła ciemność, groźna i pulsująca zmysłowością. - I powiedzmy sobie jasno
- dodał szorstko - nie chcę dzielić łóżka z twoim wymarzonym kochankiem.
Dziś wieczorem będziemy tylko my, ty i ja.
Kiedy sięgnął w jej stronę, próbowała się wywinąć, ale był szybszy od
niej. Pociągnął ją na materac i przykrył swoim ciałem. Głośno westchnęła,
przygnieciona ciężarem, a w ułamek sekundy później Ben już całował jej usta.
Nerissa wydała okrzyk, cichy, bo stłumiły go wargi Bena. Bezradnie poruszyła
biodrami, nie mogąc oprzeć się swym najgłębszym instynktom. Ben znał jej
ciało tak samo dobrze, jak ona. Dokładnie wiedział, w jaki sposób ją dotykać,
R S
55
jak rozbudzać zmysły, wywoływać odzew na pieszczoty. Piersi Nerissy
nabrzmiały od pocałunków, otoczone ciemnymi pierścieniami sutki prężyły się
w podnieceniu.
Ben uniósł głowę i spojrzał na nią lśniącymi oczami, ciężko oddychając.
- Powiedz mi teraz, że mnie nie chcesz!
Nie była w stanie powiedzieć czegokolwiek. Drżała na całym ciele,
rozpalona i pozbawiona tchu, a Ben bynajmniej nie czekał, aż wróci jej
opamiętanie.
Znowu opadł na nią, dłońmi lekko uniósł jej biodra i wszedł w nią, a
Nerissa wydała głośny jęk i odruchowo wygięła ciało w łuk, witając go w sobie.
Od samego początku było tak samo: mając Bena w sobie, czuła się w
pewien sposób dopełniona. Nie potrafiła wyjaśnić tego dziwnego uczucia. Jej
ciało potrzebowało Bena, jakby stanowił jej brakującą część, konieczną do
uzupełnienia całości. Często pogardzała sobą, że żywi takie uczucie wobec
kogoś, kogo nie darzy taką miłością jak Philipa. Nie umiała pojąć, dlaczego
wbrew sprzeciwom jej umysłu Ben zawsze doprowadza ją do takiego stanu, ale
powtarzało się to regularnie. Powtórzyło się więc i teraz.
Ben poruszał się nad nią, dążąc do zaspokojenia z niepohamowaną
determinacją. Jego pożądanie budziło najbardziej pierwotne instynkty Nerissy.
Im bardziej gwałtownie się w nią zagłębiał, tym potężniejsze fale rozkoszy ją
porywały. Wychodziła mu naprzeciw, przyciągała do siebie, oplatając ra-
mionami i wpijając paznokcie w jego plecy. Potem Ben miał na plecach
mnóstwo śladów. Za pierwszym razem Nerissa przyglądała się tym zadrapaniom
z niedowierzaniem, wstrząśnięta i przerażona.
- Bardzo cię przepraszam. Nie wiedziałam, że to robię. Musiałam stracić
rozum - wyszeptała i uśmiechnęła się z zażenowaniem. Ale Ben spojrzał na nią
zmysłowo lśniącymi oczami.
- Nie przepraszaj. Przecież chciałem doprowadzić cię do szaleństwa.
Lubię taką namiętność u kobiety.
R S
56
I dziś znowu niosło ją poza granice tego świata. Początkowo słyszała
jeszcze Bena, wydającego ciche okrzyki rozkoszy, ale wkrótce przestała
cokolwiek słyszeć. Porwał ją obłędny, bezlitosny rytm. Ich ciała stopione w
jedno poddały mu się razem, zroszone potem od niewyobrażalnego gorąca. Zu-
pełnie jakby ciśnięto ich w ogień.
Potem leżeli w ciszy wibrującej jeszcze echem ich namiętnych okrzyków.
Nerissa powoli wracała z królestwa zmysłów na ziemię, jej ciało stygło, a duszę
spowijał coraz dotkliwszy chłód.
Sypialnia wujostwa znajdowała się dokładnie po drugiej stronie korytarza.
Thorntonowie musieli ich słyszeć! Od samej myśli o tym, że ktokolwiek był
świadkiem tych nieprzytomnych jęków, Nerissie robiło się słabo.
Ale jeszcze gorsza była świadomość, że ze szklanej kuli przeszłości
zostały tylko ostre okruchy. Ben chciał rozbić magiczną czaszę i udało mu się.
Leżąc w jego ramionach, Nerissa wiedziała, że zdradziła Philipa i wszystko, co
się z nim wiązało: piękne złudzenia beztroskiego dzieciństwa, cierpienia
pierwszej miłości, bajkę z tragicznym zakończeniem, ból rozstania, który koiło
tylko poczucie wierności. Zdradziła to wszystko i nigdy już nie miało być tak
samo. Czar prysł. Żałowała, że nie może natychmiast umrzeć.
R S
57
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nerissa wreszcie zasnęła, ale z samego rana nagle zbudził ją przenikliwy
dźwięk telefonu na dole. W jej otępionym snem umyśle zabrzmiał jak dzwonek
alarmowy. Wyskoczyła z łóżka i dopiero gdy uświadomiła sobie, że stoi, pojęła,
co ją zbudziło i gdzie się znajduje... Potem przeżyła wstrząs, bo okazało się, że
jest kompletnie naga.
Wtedy przypomniała sobie cały poprzedni wieczór. Zobaczyła swą
koszulę nocną na podłodze. Chwyciła ją i drżącymi rękami nałożyła przez
głowę. Obawiała się, że Ben na nią patrzy.
Ale nie. Nie było go w jej łóżku. Przeszedł w nocy do siebie i teraz
przewracał się sennie na poduszce. Jego czarne włosy kontrastowały z bielą
płóciennej poszewki. Tę pościel ciotka dostała w ślubnym prezencie ćwierć
wieku temu i od tej pory utrzymywała w idealnym stanie, zawsze wykrochma-
loną na sztywno i odprasowaną, przewietrzoną i skropioną lawendą.
Uśpiony Ben wyglądał młodziej. Nigdy przedtem nie zwróciła na to
uwagi. Zaczęła się uważnie przyglądać zmianom, jakie w nim zaszły.
Odprężona twarz miała niemal chłopięcy wygląd, usta lekko się rozchyliły, sen
wymalował mu rumieńce na policzkach.
Nerissę nawiedziło dziwne uczucie. Szybko odwróciła wzrok i wtedy
uprzytomniła sobie, że nadal dzwoni telefon. Nikt jeszcze nie odebrał. Zdziwiło
ją to, gdyż o tej porze wuj i ciotka przeważnie byli już na nogach. Spojrzawszy
na zegar, stwierdziła, że jest tuż po wpół do dziewiątej.
Może ciotka Grace zdążyła tymczasem wyjść do szpitala, a wuj John
pracuje gdzieś w gospodarstwie? Na pewno wynieśli się cichaczem, nie chcąc
zakłócać jej i Benowi spokojnego snu. Wzięła szlafrok z miejsca za drzwiami,
gdzie wisiał zawsze, odkąd była dzieckiem, narzuciła go na ramiona i zbiegła na
dół.
R S
58
Ten kto dzwonił, wykazywał wielką wytrwałość. To ją niepokoiło. Złe
wieści, pomyślała, chwytając za słuchawkę. Czyżby z Philipem było gorzej? A
może... Nie! Nie mogła myśleć o czymś jeszcze gorszym.
- Słucham?
- Nie mówię z panią Thornton, prawda? Czy pani jest jej siostrzenicą?
- Tak, mówi Nerissa Havelock. - Głos wydawał jej się mgliście znajomy,
chociaż nie mogła sobie przypomnieć, skąd.
- Och, dzień dobry. - Ten ktoś po drugiej stronie drutu wyraźnie się
uśmiechnął. - Właśnie mi się zdawało, że poznałam panią po głosie. Tu siostra
Courtney.
Nerissie zamarło serce. Po sekundzie zapanowała nad sobą i zdołała
ochryple wyjąkać:
- Dzień dobry, siostro. - Momentalnie poczuła suchość w ustach.
Czubkiem języka oblizała wargi i spytała prawie szeptem: - Czy... coś się stało?
Usłyszała ruch za swoimi plecami i zobaczyła przez ramię ciotkę Grace,
stojącą na schodach w znoszonym zielonym wełnianym szlafroku i nowych
różowych pantoflach. Opierała się na poręczy, z twarzą pobladłą od lęku.
Nerissa miała ochotę podbiec i ją pocieszyć, ale nagle uświadomiła sobie, że to,
co w tej chwili słyszy przez telefon, nie jest złą wiadomością.
- Niech pani się nie martwi! To nie jest zła wiadomość! - Siostra Courtney
roześmiała się perliście. Była podekscytowana. - Wręcz przeciwnie. Właśnie się
obudził! Dziesięć minut temu, kiedy myłam mu twarz. Mówiłam do niego,
tłumaczyłam, że trzeba go będzie znowu ogolić, i robiłam głupie żarciki na
temat szybko rosnącej brody, gdy nagle otworzył oczy, spojrzał na mnie i
powiedział coś w rodzaju: „Przepraszam za tyle kłopotu". Omal nie padłam z
wrażenia!
Nerissa oparła się o ścianę, żeby nie upaść. Wyrwało jej się drżące:
- O, Boże!
Ciotka Grace nagle znalazła się przy niej.
R S
59
- Co jest? Co? - dopytywała się gorączkowo. - Chyba nie umarł? Nerisso,
co ona mówi?
- Zbudził się ze śpiączki - powiedziała Nerissa, śmiejąc się przez łzy i
podała ciotce słuchawkę.
Grace wzięła do ręki słuchawkę, nadal nieprzytomnie gapiąc się na
siostrzenicę.
- Zbudził się? - powtórzyła, jakby bała się uwierzyć, a potem wydała
przeciągłe, szarpiące za serce westchnienie. - Och, Nerisso! - Przyłożyła
słuchawkę do ucha. - Halo? Czy siostra Courtney? Tu Grace Thornton.
Kątem oka Nerissa zobaczyła Bena, schodzącego ku nim po schodach. Na
piżamę narzucił jedwabny kasztanowy szlafrok, który kupiła mu na urodziny
przed dwoma miesiącami. Włosy miał jeszcze rozczochrane, ale rumieniec znikł
mu z policzków. W istocie był bardzo blady. Nerissa odnotowała to, marszcząc
czoło i wykonując jakiś obszerny, bezsensowny gest.
Ben wydawał się wstrząśnięty prawie tak samo, jak ona. Musiały zbudzić
go ruch i głosy na dole. Na pewno słyszał, co powiedziała do ciotki. Ich oczy się
spotkały. Ben spoglądał twardo, z niechęcią, mierzył wzrokiem jej twarz, chcąc
odgadnąć myśli. Nerissa odwróciła się, żeby nie czytał w jej oczach jak w
otwartej księdze.
Zresztą sama właściwie nie wiedziała, co myśli. W tej chwili żyła
radością, że Philip odzyskał przytomność, cieszyła się ze szczęścia wuja Johna i
cioci Grace, czuła pierwsze oznaki ulgi, że odeszły napięcie i lęki, które ciążyły
im w ciągu ubiegłych dni. Ruszyła w stronę kuchni. Wyraźnie miała za mało
cukru we krwi. Potrzebowała zastrzyku energii.
Skupiła się na codziennych czynnościach, żeby jakoś odzyskać spokój.
Powolnymi, trochę niepewnymi ruchami napełniła maszynkę do kawy,
nastawiła, potem wyjęła filiżanki i talerzyki, talerze, miseczki do musli, nakryła
stół do śniadania. Przy okazji zauważyła, że ktoś już tu rano był, zapewne wuj
John, bo na stole stała paczka płatków zbożowych z otrębami. Wuj robił sobie
R S
60
herbatę, został po nim jeszcze ciepły czajniczek, a w zmywarce leżały używane
filiżanka i miseczka.
Ciocia Grace najwyraźniej zaspała. A może wuj John specjalnie wyłączył
budzik, żeby wypoczęła trochę dłużej? Nerissy wcale by to nie zdziwiło.
Poprzedniego wieczoru ciocia wydawała się bardzo wyczerpana.
Gdyby nie spała tak długo, siedziałaby teraz w szpitalu. Może byłaby
obecna przy przebudzeniu syna. Zakrawało to na ironię losu, że po tylu
godzinach czuwania odzyskał świadomość akurat wtedy, gdy matki przy nim
nie było. Nerissa posmutniała. Ciocia Grace zasługiwała na to, by być na miej-
scu w tej radosnej chwili. Los zawsze płata ludziom takie okrutne figle.
Ben wszedł do kuchni, zamknął drzwi, żeby odgrodzić się od
niewyraźnego, ochrypłego głosu ciotki, i oparłszy się o nie z założonymi
rękami, przyglądał się Nerissie.
- Więc obudził się ze śpiączki? Czy już coś wiadomo o możliwych
uszkodzeniach mózgu?
Pytanie podziałało na nią jak elektrowstrząs. Zmarszczyła brwi.
Oczywiście, należało się z tym liczyć. Wiedziała, że muszą spojrzeć prawdzie w
oczy. Philip odniósł ciężkie obrażenia i przez wiele dni był w śpiączce. Czy
jeszcze kiedyś stanie się taki sam jak dawniej? A jeśli przez resztę życia będzie
kimś w rodzaju ludzkiej rośliny?
Spojrzała ze złością na Bena. Że też musi im psuć szczęśliwą chwilę. Czy
nie mógłby zostawić trochę czasu na przeżywanie radości? Obróciła się do
maszynki, która zaczęła perkotać.
- Co chcesz na śniadanie? - spytała chłodno przez ramię.
- Mogę coś ci zrobić: jajka na boczku, pieczarki...
- A ty co zjesz?
- Nie myślałam o tym. Nie jestem głodna.
- Bez wątpienia szczęście odebrało ci apetyt - wycedził.
R S
61
Ton jego głosu podziałał na nią jak kubeł zimnej wody, ale nie
zareagowała. Nie mogła pozwolić, by spostrzegł, że jego przytyki robią na niej
wrażenie.
Czasem myślała, że Ben jej właściwie nie znosi. Owszem, pożąda, ale gdy
ją niekiedy obserwuje, pod pozorami kpiącego rozbawienia skrywa zaciekłą
wrogość. Jest dumnym i twardym mężczyzną, samowystarczalnym, będącym
niepodzielnie panem swojego życia. Czyżby dlatego czuł do niej niechęć, że
widział w niej swoją słabość, skazę na charakterze?
- Zjem jajko sadzone, ale ty możesz wziąć sobie, co chcesz - powiedziała.
Uśmiechnął się chłodno.
- Jajko na grzance mi wystarczy, dziękuję.
W chwili gdy Nerissa wyciągała patelnię, drzwi się otworzyły. Spojrzała
kątem oka na ciocię Grace, szczęśliwa, że na twarzy starszej kobiety widzi tyle
radości.
- Czy to nie wspaniała nowina? Och, Nerisso, zupełnie nie wiem, co
robić. Taka jestem szczęśliwa...
Nerissa uściskała ją i pocałowała w policzek.
- Przed wyjściem do szpitala musisz zjeść jakieś śniadanie - powiedziała.
- My będziemy jedli jajka sadzone. Chcesz to samo?
- Nie jestem głodna. Nie przełknęłabym kęsa. - Grace wciągnęła
nozdrzami aromat unoszący się w kuchni. - O, kawa! Właśnie tego mi trzeba.
Nerissa usadowiła ją na krześle przy stole i nalała filiżankę kawy.
- Posiedź chwilę, napij się, a ja tymczasem przygotuję jajka. Rozchorujesz
się, jeśli czegoś nie zjesz.
- Zrobię grzankę - zaproponował Ben, wyciągając sok pomarańczowy z
lodówki i podając go Grace. - To też ci się przyda. Naturalny cukier, coś dla
krwi.
Wzięła z promiennym uśmiechem i nagle drgnęła, robiąc wielkie oczy.
R S
62
- John! Muszę mu powiedzieć. Nigdy by mi nie wybaczył, gdybym tego
nie zrobiła. Zdaje się, że miał kończyć ogrodzenie przy dużej łące. A potem miał
przepędzić tam owce z górnego pastwiska.
- Pójdę po śniadaniu i przekażę mu wiadomość - zaofiarował się Ben.
- Och, dziękuję ci, chłopcze - ucieszyła się Grace. - Ale pamiętaj, że idzie
się zdrowo pod górę. Czy jesteś pewien, że dasz radę?
- Myślę, że tak - powiedział Ben dość oschle. Grace spojrzała na niego w
zamyśleniu.
- No pewnie, że tak. Ale lepiej nie wkładaj przyzwoitego ubrania, bo
potem nie będzie się do niczego nadawało. Czy masz coś bardziej sportowego?
Odniósł się do jej troski z wyrozumiałym uśmiechem i powiedział:
- Nie martw się, włożę dżinsy i sweter.
Śniadanie było gotowe. Wszyscy usiedli razem i zjedli po dwa jajka na
grzankach z masłem. Potem Nerissa stanowczo oświadczyła, że posprząta, i
wysłała ciotkę na górę, żeby wzięła kąpiel i przygotowała się do szpitala.
Ben pomógł włożyć naczynia do zmywarki. Potem powiedział obojętnie
do Nerissy:
- Kiedy się ubierzemy, możesz pokazać mi drogę do tego miejsca, w
którym pracuje wuj.
- Narysuję ci mapkę, łatwo dojdziesz tam sam - odrzekła. - Ja pojadę do
szpitala z ciocią Grace.
- Nie ma mowy! - stwierdził Ben tak ostro, że wzdrygnęła się i spojrzała
na niego zaskoczona.
- Nie rozkazuj mi! Pojadę z ciocią i nie powstrzymasz mnie przed tym!
- Ona wcale nie chce, żebyś z nią jechała! - wygarnął Ben. Nerissa
spojrzała na niego i zmartwiała. Twarz miał zimną, szare oczy spoglądały
niezłomnie. - Jest jego matką. Odkąd zdarzył się ten wypadek, przeżywa jeden
wielki koszmar. Pozwól jej, na miłość boską, pobyć trochę sam na sam z synem.
R S
63
Nerissa przygryzła wargę. Ben miał rację. Czuła, że go za to nienawidzi.
Odwróciła się bez słowa, włączyła zmywarkę, obrzuciła czystą kuchnię jeszcze
jednym spojrzeniem, po czym weszła schodami na piętro. Cioci Grace już w
łazience nie było. Nerissa wzięła kilka swoich rzeczy i poszła umyć się i ubrać.
Kiedy wróciła do sypialni, Ben stał przy oknie i wyglądał na dwór.
Odwróciwszy głowę, zlustrował ją badawczym spojrzeniem. Włożyła spodnie
do konnej jazdy, które zostawiła tutaj, kiedy przeprowadzała się do Londynu.
Wciąż pasowały na nią jak ulał. Miała też na sobie leciwy żółty sweterek polo,
trochę już za ciasny, ale że zawsze nosiła go do tych spodni, więc zdecydowała
się na niego i tym razem.
- Nie widziałem cię jeszcze w tym stroju - wycedził, koncentrując wzrok
na wypukłościach piersi, widocznych pod obcisłym sweterkiem.
- To stare łachy, w których nie chodziłam od lat. Łazienka wolna -
powiedziała krótko, złościło ją bowiem, że rumieni się na twarzy, kiedy Ben
patrzy na nią w ten sposób.
Ben zauważył ten rumieniec. Zakomunikował jej to lekko pogardliwym
spojrzeniem, nie odezwał się jednak ani słowem, tylko poszedł prosto do
łazienki. Nerissa wzięła się do sprzątania sypialni i słania łóżek. Kończyła
prawie, kiedy zjawiła się ciotka w bladoróżowej sukience z dżerseju, jednej ze
swych najlepszych, wkładanej wyłącznie na specjalne okazje.
- Ślicznie wyglądasz! - spontanicznie wykrzyknęła Nerissa, wywołując
promienny uśmiech na twarzy ciotki.
- Dziękuję, kochanie. Czy jesteś gotowa? Nerissa uśmiechnęła się, kręcąc
głową.
- Jedź sama, ciociu. Zobaczę się z nim później. Powinnam teraz pokazać
Benowi drogę na dużą łąkę, żeby nie zabłądził, jak będzie szukał wuja.
Przez twarz ciotki przemknął wyraz, z którego Nerissa wyczytała, że Ben
miał rację. Na ułamek sekundy oczy jej zalśniły, a kąciki uśmiechniętych ust
uniosły się jeszcze wyżej.
R S
64
- Dobrze, kochanie. Wobec tego pa, zobaczymy się później.
Nerissa przyglądała się odejściu ciotki z poczuciem winy. Bardzo chciała
zobaczyć Philipa, przekonać się, jak wygląda po długim okresie śpiączki, ale ta
chwila należała do jego matki. Powinnam była sama na to wpaść, pomyślała ze
złością. Co gorsza, to akurat Ben zwrócił jej na to uwagę, wypomniał
bezmyślność.
Ben wrócił do pokoju przebrany w bladoniebieskie dżinsy i żółtobrązowy
sweter. Włosy miał wilgotne po myciu, podobnie jak skórę na ogolonej twarzy.
Nerissa poczuła gwałtowniejsze bicie serca i natychmiast rozzłościła się na
siebie za tę odruchową reakcję.
- Gotowa? - spytał. Potwierdziła skinieniem głowy.
Ranek był wspaniały. Ruszyli w jesiennym słońcu, które grzało w plecy.
Mieli nad sobą żywy błękit nieba, z drzew padał na nich deszcz złocistych liści.
Wciąż jeszcze fioletowiały połacie kwitnących wrzosów, przetykane
brązowiejącymi paprociami. W oddali nad ziemią zawisł jastrząb, ale to oni,
idąc, płoszyli króliki, które na moment zastygały, a potem rzucały się w
poszukiwaniu schronienia, migając białymi omykami, gdy dawały nura do nory.
- Niestety, cały czas pod górę - powiedziała Nerissa.
- Przy takiej pogodzie to sama przyjemność. Widok ciągnie się na wiele
kilometrów.
- Z dużej łąki mamy wspaniałą panoramę Wałów Hadriana.
- Chciałbym kiedyś przejść wały od początku do końca - powiedział Ben,
pokonując murek w miejscu, gdzie zrobiono przełaz. Nagle znieruchomiał, tuż
przed nimi zobaczył bowiem uciekającego przez pole lisa. - Czy twój wuj
poluje? - spytał.
Nerissa pokręciła głową.
- Nie. Polował w młodości, potem przestał. W okolicy jest dużo lisów,
czasem porywają kury, ale wuj stara się przeszkadzać im w dostawaniu się na
wybiegi. No, a ze stratami od czasu do czasu trzeba się pogodzić.
R S
65
- Przypuszczam, że i tak traci inwentarz z różnych przyczyn naturalnych.
- Szczególnie owce - potwierdziła skinieniem głowy. - Łatwo łapią wiele
chorób. A poza tym są głupie. Włażą na murki i z nich zlatują, łamiąc nogę albo
kark, albo zżerają coś, czego nie powinny. Lisy są bez znaczenia w porównaniu
ze szkodami, jakie wyrządzają sobie same owce. Zresztą lis nie napadnie starej
owcy, czasem tylko znajdzie sobie jagnię. Instynkt podpowiada mu, żeby
atakować słabe sztuki, i to denerwuje wuja Johna. Ale natura jest okrutna.
Powinieneś zobaczyć, co lisy potrafią, jeśli dostaną się do kurnika!
- Słyszałem, że tracą wszelki umiar.
Przystanęła, ciężko dysząc. Minęły miesiące od ostatniej wyprawy na ten
stok. Brakowało jej kondycji.
- Usiądź, bo dostaniesz zawału - mruknął Ben, patrząc na jej czerwoną
twarz. Opadł na szorstką kępę trawy podobnej do wrzosu, a Nerissa zajęła
miejsce obok. - Co zaś do zwierząt, to zabijają tylko z głodu, czego nie można
powiedzieć o ludziach.
- Przyjrzyj się kotu, jak bawi się myszą, chociaż wcale nie jest głodny -
zwróciła mu uwagę Nerissa. - Rządzi nim instynkt zabijania, głód nic do tego
nie ma.
- Instynkty są niebezpieczne - przyznał, patrząc na nią spod
przymrużonych powiek. Zignorowała osobistą nutę w tej replice.
- Lis dusi wszystkie kury w kurniku jak leci i zostawia miejsce zasłane
trupami - powiedziała posępnie. - Podnieca go zapach krwi. Kiedy zacznie
zabijać, nie umie przestać. Sokół to co innego. Poluje wyłącznie dla
zaspokojenia głodu, a poza tym żywi się głównie królikami, myszami i
szczurami. W zasadzie bardziej pomaga na farmie, niż szkodzi. Im mniej
szczurów w okolicy, tym lepiej dla farmerów! Dlatego w stodołach trzyma się
całe masy dzikich kotów. Zobaczysz, jeśli... - Urwała, zaskoczona szczekaniem.
- Jess - stwierdziła, wstając.
- Kto? - Ben również wstał i znowu zaczęli się wdrapywać na górę.
R S
66
- Najstarszy z owczarków. Wuj John zawsze bierze tę sukę z sobą. To
jego ulubienica.
- Ile on ma psów?
- W tej chwili trzy. Jess jest matką pozostałych dwóch. Wuj zatrzymał po
jednym szczenięciu z każdego miotu. Pozwolił jej się oszczenić tylko dwa razy,
bo to zwierzę do pracy, a nie do hodowli. Następczynią Jess będzie młoda suka,
Sally. Pies nazywa się Rocket i jest trochę starszy. Wuj go wziął, bo wyglądał
najlepiej z całego pierwszego miotu. Dobrze pracują te młode, ale Jess i tak
pozostała ulubienicą.
Za suką ukazał się John Thornton i spojrzał ku nim z góry. Nerissa
przyzywająco machnęła ręką. Puścił się biegiem w dół, a suka sadziła przed nim
susami, szczekając i szczerząc zęby na dziwnego człowieka u boku Nerissy.
- Leżeć, Jess! - krzyknął John Thornton. Owczarek przypadł do nóg
Nerissy i ułożył się tam z wywalonym jęzorem, wymachując ogonem. - Co się
stało? - spytał wuj. Zbladł, na jego twarzy było widać napięcie.
- Obudził się i rozmawia! - pośpiesznie uspokoiła go Nerissa.
- Dzięki Bogu. - John Thornton wydał przeciągłe westchnienie. - Czy
powiedzieli ci, że będzie z nim wszystko w porządku? No, czy on wygląda... czy
uszkodzenia są poważne... czy już potrafią powiedzieć?
- Jeszcze za wcześnie, ale siostra Courtney mówi, że rozmawiał z nią
całkiem sensownie, a ona ma doświadczenie. Myślę, że zauważyłaby, gdyby coś
było nie bardzo tak.
John Thornton ponownie westchnął.
- Powiedziałaś Grace? - spytał. - Zostawiłem ją śpiącą w łóżku.
Pomyślałem, że dobrze będzie, jak odpocznie. Czy...
- Ciocia wie i już pojechała do szpitala. Prosiła, żebyśmy cię znaleźli i
przekazali wiadomość.
- Musi być w siódmym niebie - powiedział John Thornton z krzywym
uśmiechem. - No, ja się najpierw umyję i zmienię robocze ubranie. Nie mogę
R S
67
jechać tak jak stoję. Zabierzecie się ze mną, czy dojedziecie samochodem Bena?
- Strzelił palcami na sukę i Jess natychmiast się zerwała, z uwielbieniem
wbijając w niego wzrok.
Nerissa otworzyła usta, by oznajmić, że się przyłączy, ale Ben ją
uprzedził:
- Jeszcze poczekamy. Niech pan jedzie pierwszy.
Spojrzała na niego tak, jakby chciała go zabić. Mieszanie się do jej życia
wchodziło mu w nawyk. Miała tego szczerze dość.
- Na pewno? - zawahał się John Thornton, z niewyraźną miną błądząc
wzrokiem między jednym a drugim.
- Na pewno. Pan i pana żona chcecie mieć go teraz dla siebie, to zupełnie
naturalne. My to rozumiemy, prawda, Nerisso? - powiedział spokojnie. - Zdaje
mi się też, że lekarze nie będą zadowoleni z nadmiaru gości. Muszą jak
najszybciej przeprowadzić wiele badań, żeby się upewnić, czy wszystko jest w
porządku. Niech pan jedzie, my wpadniemy po południu.
Zamknął ramię Nerissy w stalowym uścisku. Milcząco komunikował jej,
że sprzeciw jest niemożliwy. Nadal czuła, że go za to nie znosi, choć zachował
się przecież rozsądnie.
- Tak, tak, przyjedziemy później - potwierdziła, zwracając się do wuja. -
Przekaż mu uściski ode mnie i powiedz, że się cieszę.
Twarz Johna Thorntona wyrażała wahanie, rysowały się na niej radość i
smutek, współczucie i wyrzuty sumienia.
- Moja złota... - zaczął. Musiała mu przerwać, bo obok stał Ben.
- Lepiej się pośpiesz. Ciocia Grace będzie się zastanawiać, gdzie
przepadłeś.
- A więc do popołudnia. - John Thornton pocałował ją w policzek i
odszedł w dół stoku po kępiastej trawie, mając przed sobą dwa psy, czarnego i
białego.
R S
68
Kiedy znalazł się poza zasięgiem głosu, Nerissa zwróciła się do Bena.
Wzrok jej pałał.
- Nie waż się więcej tego robić!
- Czego? - spytał obojętnie, choć przyglądał się jej, jakby był sokołem,
wypatrującym myszy w trawie.
- Wiesz, o czym mówię. Przestań wreszcie mieszać się do mojego życia!
- Miałaś zamiar pędzić do szpitala. Musiałem cię pohamować. Wyraźnie
nie przyszło ci do głowy, że możesz tam zawadzać, że Thorntonowie mogą
chcieć nacieszyć się synem bez asysty.
- Chyba zapominasz, że przez większą część życia byłam członkiem ich
rodziny - wygarnęła mu z rumieńcem gniewu na twarzy. - Nie jestem jakimś
tam obcym człowiekiem, który pakuje się z butami w ich osobiste sprawy.
Dorastałam razem z Philipem i wiem, że oni chcą, żebym tam była. Sami po
mnie zatelefonowali. Może więc dasz mi spokój i nie będziesz się wtrącał.
Wracaj do Londynu, nie potrzebuję cię tutaj.
- Nie mam co do tego wątpliwości. Teraz, kiedy twój ukochany Philip jest
znowu w świecie żywych, chcesz spędzać z nim tyle czasu, ile to możliwe.
Sarkastyczny ton sprawił, że omal go nie uderzyła. Ben spojrzał na jej
dłonie, wymownie zaciśnięte w pięści, i uniósł brwi.
- Zabrakło ci słów, Nerisso? Nie przeczysz, jak widzę. - Następny kpiący
uśmiech doprowadził ją do wrzenia.
- Po co mam się wysilać? - odpaliła. - Wyraźnie wiesz o mnie więcej niż
ja sama, więc czy warto tracić czas na sprzeciwy?
Wyszczerzył zęby, rozbawiony mimo złości.
- Wobec tego nie będziesz mi się sprzeciwiać, kiedy powiem, że zostaję
do końca weekendu, a w niedzielę wieczorem wrócisz ze mną do Londynu.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza i pokręciła głową.
- Nic z tego!
R S
69
- Wrócisz ze mną do Londynu! - Już się nie uśmiechał. Rysy mu
stwardniały, jakby mówił do obcej kobiety, której nie cierpi... Może zresztą
rzeczywiście tak było?
Chociaż wydawało mu się, że doskonale ją zna, Nerissa była pewna, że
nie zna jej prawie wcale. A to, co w niej znał, nie podobało mu się. Widziała u
niego przedtem ten sam wyraz twarzy w sądzie, kiedy brał świadka przeciwnej
strony w krzyżowy ogień pytań. Powinna była pamiętać, że dla wygrania
sprawy Ben gotów jest posłużyć się każdą bronią. W jego karierze i w życiu
liczyły się tylko zwycięstwa.
O żonie Ben myślał jak o jednej z rzeczy, które posiada. Sam to przyznał.
Powiedział przecież, że jeszcze nie zmęczył się jej ciałem, więc nie pozwoli jej
odejść. Poczuła dreszcz biegnący po plecach. Strasznie ją zirytował.
Potrzebowała samotności, postanowiła więc wybrać się na długi spacer po
wrzosowiskach i wszystko przemyśleć. Bez słowa zaczęła się oddalać.
- Dokąd to? - spytał natarczywie Ben, chwytając ją za ramię.
- Muszę porozmyślać w samotności. - Spiorunowała go wzrokiem. - Idę
na spacer.
- Sama nie pójdziesz. - Spojrzał w dal na dzikie, wyludnione wzgórza i
zmarszczył brwi. - Oszalałaś? W promieniu wielu kilometrów nie ma tam żywej
duszy. Gdyby coś ci się stało, minęłyby godziny, nim ktoś by cię znalazł.
- Znam te wzgórza jak własną kieszeń. Philip i ja spędzaliśmy tam całe
dnie. - Zapatrzyła się w horyzont, porwana wspomnieniem. - Urządzaliśmy
sobie pikniki, włóczyliśmy się, latem zrywaliśmy jagody, niemiłosiernie drapiąc
przy tym ręce i nogi, a potem leżeliśmy w wysokiej trawie i zajadaliśmy czarne
kulki, słuchaliśmy pszczół brzęczących w koniczynie albo obserwowaliśmy, jak
skaczą pasikoniki. Wiesz, jeśli złapiesz któregoś w zaokrąglone dłonie, to
zabawnie łaskocze, gdy próbuje się wydostać. Więc w końcu otwierasz dłonie i
wtedy skacze daleko, daleko w trawę...
R S
70
Uniesiona czarem zupełnie zapomniała, do kogo mówi, aż nagle
gwałtownie przywołano ją do rzeczywistości.
- Na miłość boską, to jest skończone! Nie możesz do tego wrócić.
Przestań żyć przeszłością!
- Może wolę przeszłość od teraźniejszości! - odpaliła. Głos miała pełen
żalu i cierpienia.
- Słowo daję, że czasem mam wielką ochotę cię uderzyć - burknął przez
zaciśnięte zęby i jakby dla potwierdzenia tych słów potrząsnął ją za ramiona.
- Przestań! Co ty wyrabiasz? Puść mnie, do diabła! - Nerissa usiłowała się
wyrwać, zamiast tego znalazła się w uścisku, który uświadamiał jej podniecenie
Bena. Wyraźnie czuła jego twardość. Zadrżała. - Nie!
Protest podziałał jak oliwa dolana do ognia. Ben wybuchnął, jego szare
oczy strzelały błyskawicami, usta ściągnęły się w wąską linię.
- Jestem zmęczony życiem, w którym między ciebie a mnie wchodzi bez
przerwy wspomnienie innego mężczyzny! Co mam zrobić, żeby ci go wybić z
głowy, Nerisso? Nie możesz go mieć. Kiedy wreszcie spojrzysz prawdzie w
oczy?
Chwycił ją za włosy i bezlitośnie wpił się w jej usta. W pocałunku tym nie
było nic czułego ani namiętnego, cały jego żar pochodził ze złości. Broń okazała
się obosieczna. Nerissa również zapałała gniewem, rozwścieczona tym, że Ben
całuje ją z taką karzącą gwałtownością. Odrzuciła go przed chwilą, czym
poważnie zraniła jego dumę. Tylko dlatego wpadł w furię. Ale głupia duma już
raz zrujnowała jej życie. Nie mogła dopuścić, by to się powtórzyło.
Uderzyła go na oślep. Ben instynktownie uchylił się i stracił równowagę,
ale będąc już w locie, zdążył pociągnąć ją za sobą. Ich splecione ciała ciężko
grzmotnęły o ziemię. Nerissę zatkało i zamroczyło. Kiedy w kilka sekund
później odzyskała zdolność myślenia, leżała na plecach, patrząc w niebo. Zaraz
potem widok przesłonił jej Ben, który znalazł się na niej. Jego oczy pałały
pożądaniem.
R S
71
Potrząsnęła głową i szarpnęła go za ramiona, usiłując zepchnąć. Gdy to
nie poskutkowało, poderwała ciało i wyprężyła je w łuk. W odpowiedzi
pocałował ją jeszcze brutalniej. Gęsta trawa i wrzos zostawiały jej bolesne
zadrapania na karku, choć prawdę mówiąc nie zdawała sobie z tego sprawy.
Ben rozpoczął zaborczą wędrówkę dłońmi. Zadrżała, gdy zaczął pieścić
przez żółty sweter jej nabrzmiewające piersi. Jednocześnie kolanem próbował
rozchylić jej nogi. Nie zamierzał poprzestać na pocałunku. Nerissa z
przerażeniem stwierdziła, że chce wymusić na niej pełne zbliżenie, tu i teraz, nie
pytając jej o zdanie.
- Nie tutaj - szepnęła, próbując wykręcić ciało tak, by je uwolnić. - Na
miłość boską; Ben, nie tutaj...
Spojrzał na nią z góry.
- Właśnie tutaj - odparł szorstko. - Kiedy następnym razem przyjdzie ci
ochota wspominać ten stok, będziesz dobrze pamiętać, że ostatnio byłaś tu ze
mną, a nie z nim.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Nerissa patrzyła na Bena z wyrazem beznadziejnego przerażenia w
oczach. Odbierał jej i niszczył wszystkie wspomnienia, jedno po drugim. Zaczął
ubiegłej nocy, gdy kochał się z nią z niemal barbarzyńską natarczywością w
domu Thorntonów, pod tym samym dachem, pod którym dorastała wraz z
Philipem i przeżyła pierwszą miłość. A teraz równie brutalnie chciał kochać się
z nią na wzgórzu, tu, gdzie kiedyś wraz z Philipem chodziła na spacery, biegała,
leżała w słońcu, śmiała się i rozmawiała.
- Czemu to robisz? - wykrzyknęła i zobaczyła w oczach Bena ognik, który
mógł oznaczać wzmożoną czujność albo niepewność. Może Ben sam nie
R S
72
całkiem wiedział, dlaczego tak bezwzględnie postanowił strzaskać jej
wspomnienia. A jednak odpowiedział, jego głos brzmiał szorstko:
- Zgadzając się na małżeństwo, powiedziałaś, że o nim zapomnisz, że
chcesz o nim zapomnieć...
- Nieprawda! Jak mogłabym kiedykolwiek zapomnieć o Philipie? To
byłoby tak, jakbym zapomniała o samej sobie. Powiedziałam ci, że przeszłość
się zamknęła, i to fakt. Ale Philip jest mną, w każdym razie dużą częścią mnie,
tak samo jak ja jestem i zawsze będę częścią niego.
- Jak brat i siostra - wycedził Ben przez zaciśnięte zęby. - Dorastaliście
obok siebie. Cholera, właśnie jak brat i siostra. Nie powinno było wam się roić,
że zostaniecie kochankami.
I Bóg świadkiem, że nimi nie będziecie.
- Wiem! - krzyknęła wściekła. - Oboje to wiemy! Ale jak niby mam o nim
zapomnieć?! Zrobić sobie jakiś zabieg, żeby pozbyć się pamięci? Odciąć się od
całego swojego życia? Nigdy więcej tutaj nie wracać? Przecież oni są moją
rodziną, tu jest mój dawny dom... za wiele bym straciła. A poza tym nawet jeśli
postanowiłam wyjechać daleko stąd, to po tym strasznym wypadku Philipa
wszystko się zmieniło. Musiałam wrócić. Oni mnie potrzebowali, wierzyli, że
zdołam nawiązać z nim kontakt. Po co innego mieliby telefonować? Myśleli, że
może Philip wróci na ten świat dla mnie! - Głos jej się załamał. Przełknęła ślinę
i dopiero teraz usłyszała nienaturalnie głośny oddech Bena.
- Czegoś jeszcze nie rozumiem. Jak oni mogli zwrócić się do ciebie z taką
prośbą? Po tym, co ci zrobili!? Chyba powinni mieć więcej poczucia
przyzwoitości. No, ciotce mogę wybaczyć, w porządku. Mam dla niej wiele
szacunku, a on jest jej jedynym synem. Ale jego ojcu...
- Nie mów o nim. Nie wolno ci używać takiego tonu za każdym razem,
kiedy go wspominasz. Jedna jedyna ciocia Grace ma prawo nim pogardzać.
- A ty? Boże, Nerisso, na twoim miejscu nie miałbym dla tego człowieka
nic oprócz pogardy!
R S
73
Nie musiał jej tego mówić. Widziała to w jego chłodnych oczach, w
grymasie niesmaku, malującym się na jego twarzy. Wiedziała, że również John
Thornton widział ten wyraz twarzy. Ben potrafił przekazywać myśli i uczucia,
nie odzywając się ani słowem. Na sali sądowej była to nieoceniona umiejętność.
Mógł niszczyć w milczeniu, jednym zmarszczeniem brwi zamieniać świadka w
drżącą galaretę.
- Ale nie jesteś mną - mruknęła.
Przypomniała sobie, jak czuła się na samym początku, zaraz po
dokonaniu wstrząsającego i przerażającego odkrycia, że John Thornton nie jest
świętą, doskonałą istotą ludzką, za jaką zawsze go uważała. Musiało minąć
trochę czasu, nim przywykła do myśli, że jest zwykłym śmiertelnikiem, zdol-
nym do uczynków, które nadal przerastały jej wyobrażenie.
Nie rozumiała, dlaczego postąpił tak, jak postąpił, i przez kilka miesięcy
nienawidziła go, ale miłość okazała się silniejsza. Z wolna pojęła, że chociaż
wiele się zmieniło, pewne rzeczy zawsze pozostaną niezmienne. Kochała wuja
Johna i ciocię Grace, byli dla niej jedynymi rodzicami, jakich pamiętała, i
darzyli ją niezawodną miłością przez całe dzieciństwo.
- Za wiele żądasz od ludzi - mruknęła i po chwili milczenia dodała: -
Jesteś zbyt niewyrozumiały.
Ben nigdy nie wybaczył swej pierwszej żonie. Aileen często budziła
zaciekawienie Nerissy. Po rozwodzie wzięła ślub z kochankiem i oboje
wyjechali do Japonii, gdzie jej nowy mąż piastował wysokie stanowisko w
firmie naftowej. Mieli dwoje dzieci. Również reakcja Bena na tę nowinę bardzo
interesowała Nerissę.
Chociaż Ben nie chował żadnego wizerunku pierwszej żony, Nerissa
wiedziała, że Aileen ma jasną skórę, kocią twarz i skośne, zielone oczy, bo
widziała kiedyś ich wspólną fotografię. Było to w rodzinnym domu Bena.
Mieszkał tam teraz jego słabowity już, siedemdziesięcioletni ojciec, z dorosłą
córką, Jenny, jej mężem, Jackiem oraz trojgiem ich dzieci. Jenny i jej rodzina
R S
74
mieli w przyszłości odziedziczyć dom, Ben zrzekł się bowiem wszelkich
pretensji do tej nieruchomości. Szwagier jako nauczyciel osiągał
nieporównywalnie niższe dochody, Ben uważał więc, że umowa jest uczciwa,
tym bardziej że siostra zapewniała ojcu opiekę, a przed śmiercią matki
pielęgnowała ją z wielkim poświęceniem.
Nerissa miała nadzieję zaprzyjaźnić się z Jenny, ale już po pierwszym
spotkaniu uświadomiła sobie, że nie ma szans. Siostra Bena chodziła do szkoły
razem z Aileen i od tego czasu obie utrzymywały bliskie stosunki, ostatnio
nawet pisywały do siebie z jednego końca świata na drugi. Wprawdzie trudno
było winić Nerissę za rozpad pierwszego małżeństwa Bena, który dokonał się
sześć lat przed ich poznaniem, ale mimo to Jenny zachowała się przy pierwszym
spotkaniu zdecydowanie nieprzyjaźnie. Natomiast ojciec Bena zdawał się nie
bardzo wiedzieć, kim jest Nerissa. Ciągle nazywał ją Aileen i dopytywał się,
dlaczego ufarbowała włosy na czarno, bo wolał jasne. Zawodziła go pamięć, a
do tego tęsknił za żoną, stracił więc wszelkie zainteresowanie życiem.
- Nie zaszkodziłoby ci trochę więcej hartu - odezwał się Ben. - Zamknij
oczy i zapomnij, Nerisso. Ciągłe spoglądanie w przeszłość nie przynosi nikomu
nic dobrego.
- Miłości nie da się wyciąć - powiedziała smutno.
- Co, znowu Philip? Niedobrze mi się robi, kiedy o nim słyszę. Nie
wymieniaj przy mnie jego imienia. Przestań o nim mówić i myśleć. - Ująwszy
jej twarz w dłonie, skrzyżował z nią spojrzenia. Oczy podejrzanie mu się
iskrzyły i Nerissa poczuła, że serce zaczyna jej gwałtownie przyśpieszać. - Wy-
biję ci go z głowy, nawet gdybym nie miał zrobić nic więcej w życiu - wyszeptał
i znowu zaczął ją całować, tym razem bez pośpiechu, głęboko, nasycając
pocałunek żarem zmysłowości.
Kiedy dotykał ją w ten sposób, ciało niezmiennie ją zdradzało. Teraz też
natychmiast wyzwoliło się spod władzy umysłu. Nerissę ogarnęło lekkie
drżenie, kołyszącym ruchem zaczęła lgnąć do Bena, niczym igła kompasu do
R S
75
kropki oznaczającej północ magnetyczną. Była całkiem bezradna wobec reakcji
swego ciała.
Spuściła powieki, odgradzając się od blasku słońca, i zanurzywszy się w
ciemności, wyprężyła ciało pełne gorączkowego pragnienia. Uczuciowy zamęt
ostatnich dni sprawił, że odezwała się w niej potrzeba uwolnienia całej
stłumionej energii. Ben osiągnął swój cel. Zapomniała o wszystkim, oprócz
tego, co jej robił. Do czasu.
Ben pierwszy zorientował się, że nie są sami. Nagle zdrętwiał, przerwał
długi, namiętny pocałunek i uniósł głowę, wydając gniewny pomruk:
- Co, u diabła...?
Nerissa właśnie otwierała oczy, gdy poczuła lizanie po twarzy. Ciepły,
wilgotny język. Zaraz potem usłyszała świszczący odgłos obwąchiwania. W
falach jej czarnych włosów znalazł się nos. Raptownie uniosła powieki.
Zobaczyła ciemnorudy łeb, wielkie poczciwe brązowe oczy, mnóstwo radośnie
wyszczerzonych zębów i dyszący pysk. Wybuchnęła niepohamowanym
śmiechem.
- Mój Boże, a ja się zastanawiałam, co to! Skąd się tu wziąłeś, ty głupi
psie?
Ben zdążył tymczasem przetoczyć się na bok i usiąść. Spoglądał na
zwierzę z niechęcią.
- Czy to jeden z psów mieszkających na farmie?
- Nie, ten jest z pubu we wsi - Nerissa chwyciła psa za długą jedwabistą
sierść, zauważyła smycz ciągnącą się od obroży i wzięła ją do ręki. - Musiał
uciec podczas spaceru. Pewnie gdzieś w okolicy jest Job Nicholson. To
właściciel pubu, taki wielki mężczyzna z siwymi włosami. Małomówny, bo ma
żonę Sylwię, która nadrabia za niego z nawiązką. Pies należy do niego. Job
niemiłosiernie rozpaskudza tę nierozumną bestię.
R S
76
- Diabli wiedzą czemu - mruknął Ben, przyglądając się z przeciągłym
westchnieniem, jak pies układa się u stóp Nerissy. - Czy to bydlę często
przybiega w odwiedziny na farmę?
- Niestety zawsze, gdy tylko się urwie. Normalnie chodzi na smyczy.
Wiejski policjant ostrzegł Joba, że może mieć kłopoty, jeśli nie będzie dobrze
pilnował psa. Ten głupek poluje na owce. Nie to, żeby zagryzał, ale biega
dookoła i szczeka, aż dostają pomieszania zmysłów ze strachu. Parę lat temu
jagnię, uciekając przed nim w panice, złamało nogę i wuj John zapowiedział, że
zastrzeli psa, jeśli jeszcze kiedyś zobaczy go przy swoim stadzie. Job Nicholson
bardzo by się zdenerwował, gdyby wiedział, dokąd pognał jego pupil. Lepiej
sprowadźmy psa na dół i zatelefonujmy do pubu.
- Gdybym miał pod ręką strzelbę, sam bym go zastrzelił - burknął Ben,
zezując spode łba na rozradowane zwierzę.
- Nie lubisz psów? - spytała, obrzucając go filuternym spojrzeniem.
- Nie prowokuj, Nerisso - odparł, z trudem tłumiąc wybuch. - Wiesz, za
co zabiłbym tego bydlaka. Nadbiegł w bardzo nieodpowiedniej chwili.
Może dla Bena, ale nie dla niej. Gdyby nie pies, już gorzko żałowałaby
tego, że pozwoliła Benowi na seks. Wszystkie wspomnienia o niej i Philipie,
związane z tymi wzgórzami, zatarłoby coś całkiem odmiennego.
Ben miał talent psychologa. Żałowała, że jej na tym zbywa. Chciałaby
trochę lepiej rozumieć swego męża. Czasem zupełnie zbijał ją z tropu, w ogóle
nie pojmowała motywów jego zachowania. Pycha nie wydawała jej się
wystarczającym powodem gniewu, który nieustannie okazywał. Skrzywiła się,
drapiąc psa za uszami. Nadmiar dumy skłania czasem ludzi do postępowania w
bardzo dziwny sposób. Nikt nie wiedział tego lepiej niż ona. Całe jej życie
zrujnowała głupia, przesadna duma innych ludzi.
- Czy sądzisz, że dziś rano też polował na owce? Może powinniśmy
podejść wyżej i sprawdzić, jak się ma stado? - odezwał się znów Ben.
Pokręciła głową.
R S
77
- Możesz mi wierzyć, że słyszelibyśmy, co się święci. Nie tylko
szczekanie. Przestraszone owce podnoszą niezły rejwach. - Wstała, nadal
trzymając rudego setera. - Zobaczysz teraz, co to znaczy być ciekawskim -
powiedziała pobłażliwie do psa, który spojrzał na nią radośnie, bardzo
zadowolony z siebie. - Ale i tak jesteś miły, prawda? - dodała, mierzwiąc mu
sierść. - Chodź, psie. - Zrobiła minę do Bena. - Nie pamiętam, jak Job go
nazywa.
- Mam parę pomysłów - stwierdził oschle Ben. Roześmiała się i ruszyła w
dół stoku, a Ben powlókł się za nią.
Drogę w dół pokonali dwa razy szybciej niż w górę. Nerissa musiała raz
po raz szarpać smyczą, żeby powstrzymać setera przed wyrwaniem jej ramienia.
Podniecony pies ustalił ostre tempo, ciągnąc naprzód z jęzorem wywalonym na
całą długość. Zanim dotarli do zabudowań, Nerissa nie mogła złapać tchu, a do
tego porządnie bolało ją ramię.
- Może odprowadzimy tego psa do pubu i przy okazji coś zjemy -
zaproponował Ben, gdy Nerissa podeszła do aparatu, żeby zadzwonić do Joba
Nicholsona. - Zdaje się, że można tam dostać jakiś lunch.
- Bardzo smakowity - potwierdziła Nerissa, wybierając numer. - To
świetny pomysł. Ojej, już wpół do dwunastej! O której wyjeżdżamy? Chcę być
w szpitalu wczesnym popołudniem.
- Jestem głodny po tej gimnastyce - powiedział Ben i dodał kpiąco: - I po
tych emocjach.
Puściła aluzję mimo uszu.
- Powiem Jobowi, żeby spodziewał się nas za pół godziny, zgoda?
Job okazał wylewną wdzięczność.
- Dziękuję, że dałaś mi znać, najmilsza. Bałem się, że wuj go dopadnie
przy owcach i postrzeli! Nawet telefonowałem, żeby się dowiedzieć, czy pies
nie grasuje gdzieś w okolicy waszej farmy, ale nikt nie odebrał.
R S
78
- Wujostwo są w szpitalu, a ja byłam na dworze - wyjaśniła Nerissa. -
Dzięki temu spotkałam twojego psa. Pędził po stoku, ale chyba jeszcze nie
zdążył dobrać się do owiec, więc nic się nie stało. Jak ci uciekł?
- Szliśmy przez wieś i spotkałem Sama Nidda. Stanąłem, żeby z nim
porozmawiać, a to przeklęte zwierzę wystrzeliło nagle jak rakieta. Nie mogłem
go złapać. Objechałem okolicę, ale przepadł jak kamień w wodę. Zaraz go
odbiorę, najmilsza.
- Nie ma potrzeby, Job. Wybieramy się na dół coś zjeść, więc weźmiemy
go z sobą.
- No, to stawiam wam lunch! Mam wobec was dług wdzięczności za tę
przysługę.
- Nie musisz... - zaczęła, ale Job jej przerwał:
- Nalegam! I dziękuję ci, najmilsza. Wierz mi, że gdyby coś się stało temu
psu, to miałbym do siebie pretensję przez długi czas.
Uśmiechnęła się.
- Wiem, Job. Na razie.
Poszła do kuchni, gdzie zastała Bena nalewającego seterowi wody do
miski. Pies zaczął chciwie chłeptać. Usłyszawszy Nerissę, Ben odwrócił się i
potulnie powiedział:
- Wyglądał na takiego, któremu chce się pić. Prawdę mówiąc, ja też
wziąłbym sobie drinka.
- Częstuj się - powiedziała. - Ja tymczasem coś włożę na siebie. To nie
potrwa długo.
Popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Chcesz się zrobić na bóstwo dla Philipa?
Zignorowała złośliwość, obróciła się na pięcie i wyszła z kuchni. Na
górze zdjęła spodnie i wciągnęła długą czarną spódnicę, a potem zamieniła żółty
sweter na luźną białą bluzkę z marszczonym żabocikiem i przykryła ją
kamizelką w biało-czarne paski, której odświętny wygląd stanowił pro-
R S
79
wokacyjny kontrast dla bardzo kobieco wyglądającej bluzki. Wyszczotkowała
włosy i zrobiła sobie makijaż. Obficie uszminkowała usta jaskrawą czerwienią,
nałożyła niebieski cień na powieki, uczerniła rzęsy i przysypała policzki jasnym
pudrem. W lustrze stwierdziła, że efekt jest wystrzałowy. Kiedy zeszła na dół,
spojrzenie Bena dobitnie to potwierdziło.
- No, właśnie! - syknął zjadliwie.
- Właśnie co? - zainteresowała się Nerissa, unosząc zabójczo uczernioną
brew.
Ben odstawił szklaneczkę z drinkiem, lód zadźwięczał o szkło. Nerissa
miała nadzieję, że nie wypił więcej niż jednego, miał przecież usiąść za
kierownicą. Może powinna zaproponować, że to ona poprowadzi? Wahała się
jednak. Niepokoił ją gniewny ognik w oczach Bena. Poza tym picie alkoholu
było u niego czymś niezwykłym.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że igrasz z ogniem, prawda? - burknął pod
nosem, nieśpiesznie mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. - Jeśli pójdziesz do
niego tak jak teraz, to temperatura podskoczy mu do końca skali. Czemu nie
dasz biedakowi spokoju?
Głośno odetchnęła, urażona?
- Co masz na myśli? Nie przyjeżdżałam tutaj od miesięcy, a ostatnim
razem byłeś ze mną.
- Ale spokoju mu nie dajesz - powiedział Ben zajadle. - Wciąż masz go na
smyczy i wiesz o tym. Dlaczego jego rodzice zadzwonili po ciebie, kiedy trafił
w ciężkim stanie do szpitala? Sama zresztą przyznałaś: spodziewali się, że zare-
aguje na twój głos, chociaż na ich nie reagował! Wiedzieli, że ani on ciebie nie
zapomniał, ani ty jego.
- Jak moglibyśmy? Jak mogłoby którekolwiek z nas? - wyszeptała z
kredowobiałą twarzą.
R S
80
Jej oczy wyglądały teraz jak smutne niebieskie kwiaty. Los ich zwiódł,
nie pozwolił im spełnić miłości, ale nie mógł jej zabić, zbyt mocne miała
korzenie.
Ben złapał ją za smukłe ramiona i gniewnie potrząsnął.
- Musisz, Nerisso! Przestań żyć w raju głupców. Nie możesz go mieć, a
ciągnięcie tej historii zabija cię, zabija was oboje. Czy nie przyszło ci do głowy,
żeby zastanowić się nad jego wypadkiem? Wczoraj rozmawiałem o tym z jego
ojcem. Zdaniem policji sprawa jest zagadkowa. Samochód był w porządku, a
kierowca trzeźwy. Musiał jechać jak szalony, bo ledwie uniknął zderzenia z
drugim samochodem i wtedy rąbnął w skalną ścianę. Policja wypytywała
rodziców, dlaczego prowadził po wariacku. Czy z kimś się pokłócił? Czy coś go
trapiło? Oczywiście rodzice na wszystkie pytania odpowiedzieli „nie".
- To zrozumiałe - powiedziała tępo.
- Znowu ich rodzinna pycha - podsunął.
- Ich duma - poprawiła z westchnieniem. - Nienawidzą myśli, że ktoś
mógłby o nich plotkować, że wiedziałby... Woleliby iść na tortury, niż
komukolwiek powiedzieć.
- I dlatego wysłali cię do Londynu, a syna doprowadzili do próby
samobójstwa!
Było to jak cios w żołądek. Nerissa boleśnie syknęła i wytrzeszczyła oczy
na Bena.
- Nie możesz tak mówić! Nie ma dowodu...
- Bardzo się o to starał. Nie chciał, żeby krążyły plotki o jego śmierci.
Przecież należało chronić drogocenną rodzinną dumę, prawda?
Przygryzła wargę tak mocno, że pojawiła się na niej krew, prawie
niewidoczna na lśniącej warstwie szminki. Ben jednak ją dostrzegł. Puścił
ramiona Nerissy, pochylił głowę i koniuszkiem języka delikatnie zebrał kropelki
krwi ze skaleczonej wargi.
R S
81
To muśnięcie przyprawiło Nerissę o dreszcz. Nie mogła uwierzyć, że Ben
zrobił coś takiego. Ten perwersyjny, drobny gest wywarł na nią dziwny wpływ.
Puls jej przyśpieszył, poczuła jednocześnie chłód i gorąco. Nie pierwszy raz
zastanowiło ją mroczne wnętrze Bena. Naturalnie miał porywczą naturę,
rządziła nim wewnętrzna siła, która kazała mu reagować tak, by swym
zachowaniem budzić pragnienie.
Właśnie dlatego był doskonałym prawnikiem. W sądzie umiał mamić,
bezlitośnie obnażać ludzi, zarazem był jednak metodyczny i dokładny,
przewalał nieprawdopodobną liczbę papierów, niezbędnych do pracy. Czytał
protokoły, szukał precedensów, robił tysiące notatek swym drobnym, wyraźnym
pismem. Nie zaprzestawał poszukiwań, póki nie znalazł tego, czego szukał.
Był typem obsesyjnym. Czy nie dlatego reagował tak gwałtownie na
Philipa? W ten sposób wyładowywał wściekłość, która gnieździła się w nim bez
przerwy, odkąd znalazł swą pierwszą żonę w łóżku z przyjacielem. Tym razem
jego ofiarą była Nerissa.
Przypomniała sobie, jakimi słowami opowiedział jej pierwszy raz o
epilogu swego małżeństwa:
- To klasyczny żart rodem z music-hallu, nie sądzisz? Tam zawsze jest
trójkąt, w którym występuje najlepszy przyjaciel, powiernik. Często
zastanawiam się, kto wykonał pierwszy ruch, Aileen czy on? Zazwyczaj
inicjatywa należy do mężczyzny.
Pycha nie pozwalała mu pogodzić się z myślą, że to jego żona mogła
nawiązać romans. Takie wrażenie odniosła wówczas Nerissa. Ale zupełnie nie
zdziwiłaby się, gdyby ktoś jej powiedział, że to Aileen zaczęła sprawę. Nawet
na ślubnej fotografii było coś podejrzanego w twarzy tej kobiety, zachłanność w
oczach, kąciki ust jak u rozpasanego kota. Aileen wyglądała na kobietę, która
znudzi się codziennością małżeństwa i rozejrzy za kimś, kto dostarczyłby jej
nowej rozrywki.
Mimo wszystko Nerissa starała się zachować lojalnie.
R S
82
- Może nie byli w stanie się pohamować - podsunęła dyskretnie i
zobaczyła, jak rysy Bena tężeją.
- Ludzie zawsze mają wybór - burknął. - Nie przemawia do mnie teza, że
nie mogli się pohamować. Znali różnicę między tym, co dobre a złe.
- Nie zawsze wyraźnie ją widać! - zaprotestowała.
- Oni widzieli - stwierdził Ben. - Ona była moją żoną, a on podobno
przyjacielem.
- Ale... jeśli się w sobie zakochali...
Spojrzał na nią lodowato.
- Nie znajduj dla nich usprawiedliwień! Nawet ich nie znałaś. - Oczy miał
wtedy bezwzględne, zimne, przenikliwe.
Identyczny wyraz miały teraz, gdy mówił o jej rodzinie:
- Philip jest ich synem. Pychę odziedziczył albo po prostu nauczono go
przedkładać ją nad wszystko inne. Kiedy więc któregoś dnia stwierdził, że nie
może już znieść życia, wyszedł z domu i próbował się zabić w sposób, który nie
wywołałby skandalu ani nie sprawił kłopotów rodzicom.
- To był wypadek!
Pogardliwie wzruszył ramionami, jakby chciał zbyć ten sprzeciw.
- Nie wierzę w wypadki ludzi, będących w sytuacji, której nie mogą
znieść. Nie twierdzę, że on to przemyślał i na zimno próbował wykonać. Po
prostu piekielnie trudno było mu z tym żyć i miał dość. Wyszedł z domu i ruszył
przed siebie jak szaleniec. Pędził, póki się nie rozwalił. Jeśli chcesz to nazwać
wypadkiem, proszę bardzo, niech będzie, że miał wypadek. Ja wolę nazwę
bardziej zgodną z prawdą: samobójstwo.
Złapała go za ramię, spoglądając na niego błagalnie.
- Nie mów nic podobnego jego rodzicom. Proszę cię, Ben, nawet tego nie
sugeruj. To by ich zabiło.
R S
83
- Och, nie martw się, nie zrobię tego - mruknął, spoglądając złym
wzrokiem na jej palce ściskające mu rękaw. Sprawdził godzinę na zegarku. -
Chyba powinniśmy jechać.
Machinalnie spojrzała na zegarek. Wciąż ogarniał ją lęk, że Ben zacznie
rozmawiać w ten sposób z rodzicami Philipa. Gdyby choć na sekundę przyszło
im do głowy, że Philip mógł pragnąć śmierci... Wzdrygnęła się na samą myśl o
tym, co oznaczałoby to dla nich, a szczególnie dla ojca, z którego oczu zawsze
wyzierały poczucie winy i skrucha.
- Jedziesz czy nie? - burknął Ben.
- Naturalnie, że jadę - przytaknęła.
Wsadzili rudego setera na tylne siedzenie samochodu Bena i w pięć minut
później wyruszyli. Na dworze nadal było słonecznie, ale zrywał się wiatr.
Spadające liście wirowały w nie ustającym złocistym deszczu. Z trawy
wyglądały świeże, lśniące kasztany, a gdy przejeżdżali przez wieś, w powietrzu
unosił się zapach dymu. Wysiedli przed pubem. Wiatr natychmiast smagnął
Nerissę włosami po twarzy i zadarł jej spódnicę.;
- Robi się zimno - powiedziała, starając się jak najszybciej dostać do
wnętrza starego kamiennego budynku. Nad drzwiami wisiał ręcznie malowany
szyld zajazdu, przedstawiający oczy człowieka, zerkające z gęstwiny zielonych
liści. Zajazd „Green Man" stał tu od wieków, zresztą w Anglii znajdowały się
setki podobnych. Zapewne nie było pospolitszej nazwy. W dzieciństwie Nerissa
często spoglądała na ten szyld. Zastanawiała się, co oznacza. Dlaczego człowiek
chowa się pośród liści? A może liście go porastają? Dla dziecka było w tym coś
złowieszczego.
Dopiero kiedy dorosła, odkryła, że zielony człowiek jest niezapomnianą
częścią historii Anglii, sięgającą czasów pogańskich, dawnej religii ludowej,
bogów, którzy mieszkali w drzewach, rzekach, zwierzętach. W niektórych
częściach kraju w wybrany dzień roku ludzie nadal przybierali stroje gałęziami i
liśćmi, albo wkładali poroże na głowy i odprawiali specjalny obrządek. Dawne
R S
84
zwyczaje, dawne wierzenia i dawne miłości niełatwo umierają, pomyślała
markotnie Nerissa, wchodząc przed Benem do wygodnej sali barowej.
Zwrócili psa wdzięcznemu właścicielowi, który zaczął energicznie targać
jedwabisty łeb, mrucząc pod nosem:
- Po co to zrobiłeś, głuptaku? Mogli cię zastrzelić, wiesz? No pewnie, że
nie wiesz! Jesteś na to za głupi.
Pies radośnie pokazał garnitur zębów i dysząc, zaczął trącać właściciela
łbem.
- No tak, wydaje ci się, że jesteś bardzo szczwany, co?
- Właściciel ujął smycz i podał żonie, która przyglądała się tej scenie,
wydymając wargi. - Zabierz go do kuchni, duszko.
- Mam nadzieję, że następnym razem poczęstują go śrutem! - powiedziała
i pociągnęła za sobą psa, który stawiał opór, chcąc zostać ze swym panem. - No
chodźże, ty pchlarzu!
Nerissa i Ben usiedli w kącie przy oknie z widokiem na szarpany
porywami wiatru ogród i zamówili specjalność dnia: pieczeń wołową, pudding z
Yorkshire, pieczone ziemniaki, marchewkę, kapustę i groszek. Tradycyjny
angielski posiłek, wybornie przyrządzony.
Nie rozmawiali wiele. Nerissa była zdenerwowana i podekscytowana, a
Ben wpadł w jeden ze swych gniewnych humorów. Chciała go poprosić, żeby
puścił ją do Philipa samą, ale nie śmiała. Wiedziała, że odmówi, i wiedziała, jak
będzie wtedy wyglądał.
Kiedy dotarli do szpitala, spotkali w poczekalni Grace Thornton, która
jadła kanapki, popijając kawą. Sprawiała wrażenie dziesięciokrotnie
szczęśliwszej. Jej oczy odzyskały blask, twarz rumieńce, a ona uśmiechała się
bez porównania częściej.
- Wyszłam, bo ogląda go lekarz - wyjaśniła. - John już pojechał do domu.
Ma setki zajęć i uważa, że musi trochę popchnąć robotę, skoro Philip się
obudził. Ja też nie będę siedziała cały dzień. Podobno Philip potrzebuje
R S
85
mnóstwo odpoczynku. Przekąszę coś niecoś, wpadnę tam jeszcze na chwilę, a
potem pojadę do domu, żeby mógł spokojnie pospać.
- Czy dobrze wygląda? - spytała nerwowo Nerissa. Ciotka uśmiechnęła
się i skinęła głową.
- Na mój gust sprawia wrażenie absolutnie normalnego, ale trzeba zrobić
prześwietlenie i wszystkie potrzebne badania mózgu, żeby stwierdzić, co się
dzieje w jego głowie. Na razie wszystko jest dobrze... - Urwała, spoglądając w
stronę drzwi. - O, lekarz wychodzi. Może wejdziesz, Nerisso? Dołączę do ciebie
za pięć minut.
Ruszyła ku drzwiom, czując suchość w ustach. Zawodziły ją nerwy.
Wyraźnie zdawała sobie sprawę z tego, że obok postępuje Ben i bezlitosnym
spojrzeniem mierzy jej profil.
Kiedy pchnęli drzwi do szpitalnego pokoju, Philip leżał sam. Nie spał,
opierał się na poduszkach. Spoglądał w stronę okna, ale na skrzyp otwieranych
drzwi odwrócił głowę. Twarz miał ponurą, bez wyrazu, nagle jednak
rozpromienił się. Nawet nie wymówił jej imienia, po prostu wyciągnął rękę.
Nerissa niezgrabnie podeszła do łóżka i usiadła na krześle obok. Ujęła
jego dłoń i z uśmiechem pogłaskała. Nie potrzebowali nic mówić. Zawsze
umieli czytać w swoich myślach.
Ben stał cofnięty o krok i przyglądał się im obojgu z zadumą na twarzy.
Philip nie zauważył jeszcze jego obecności. Dopiero po dłuższej chwili oderwał
oczy od Nerissy, spostrzegł drugiego przybysza i skinął mu głową.
- Cześć.
- Jak się masz? - spytał Ben.
- Nieźle.
Ani jeden, ani drugi nie silił się na przyjazny ton.
- Co powiedział lekarz? - zainteresowała się Nerissa i Philip szybko
odwrócił wzrok w jej stronę.
R S
86
- Nic. W ogóle bardzo mało mówią. Jutro zaczynają całą serię badań.
Dzisiaj mam odpoczywać.
- Nie będziemy siedzieć długo. Zacisnął palce na jej dłoni.
- Nie idź jeszcze.
Razem spędzili wiele lat na odludziu. Podobnie myśleli i do pewnego
stopnia wykazywali fizyczne podobieństwo, chociaż Philip był szatynem, a ona
brunetką. Oboje mieli błękitne oczy i zbliżony kształt twarzy. Obcy natychmiast
zwróciłby na to uwagę, może nawet spytałby wprost, czy nie są bratem i siostrą.
Wiekiem różnili się nieznacznie, Nerissa była tylko dziewięć miesięcy młodsza.
Nieznajomy mógłby wziąć ich nawet za bliźnięta.
- Czy po odzyskaniu przytomności zdawałeś sobie sprawę z tego, że byłeś
w śpiączce? - spytała, a on uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Miałem takie wrażenie, jakbym zbudził się rano. Wiedziałem, że długo
spałem, nawet mgliście pamiętałem słyszane głosy: matki, taty, twój, ale bardzo
się zdziwiłem, kiedy pielęgniarka powiedziała mi, że tyle czasu byłem nie-
przytomny. Zabawne jednak, że jej głos też zapamiętałem.
Wydała mi się znajoma, chociaż zobaczyłem ją pierwszy raz w życiu.
- Miła jest ta dziewczyna, podoba mi się - powiedziała Nerissa, wciąż w
pełni świadoma obecności Bena. - Opowiadałam ci o niej któregoś dnia, bardzo
sprawnie cię goliła.
Roześmiał się i badawczo przesunął dłonią po policzku.
- No, owszem, całkiem gładko.
Uśmiechał się i zachowywał dość swobodnie, ale były to pozory. Teraz
patrzył na nią z wielkiego oddalenia. Pierwsza radość z ponownego spotkania
przygasła, wyparła ją świadomość, że są jakby na dwóch krach dryfujących w
różne strony. Szczelina między nimi wciąż się powiększała.
Przedtem, słuchając spekulacji Bena, Nerissa obawiała się, że w oczach
Philipa dostrzeże rozpacz i beznadziejność, ich wyraz okazał się jednak całkiem
inny. Był smutek, owszem, ale także rezygnacja, pogodzenie z losem.
R S
87
Drzwi otworzyły się i weszła Grace Thornton.
Philip podniósł wzrok i spojrzał na nią:
- Cześć, mamo. Jadłaś lunch?
- Kanapki - powiedziała Nerissa i delikatnie uwolniła dłoń, wstając. -
Proszę, ciociu, usiądź na moim krześle.
- Ben może przynieść jeszcze jedno - powiedziała Grace Thornton,
siadając właśnie w chwili, gdy zjawiła się siostra Courtney.
- Oj, oj, o jednego gościa za dużo. Państwo wiedzą o tym, prawda? -
powiedziała pogodnie. - Ktoś musi na chwilę wyjść. Zresztą wkrótce trzeba
będzie skończyć odwiedziny. Lekarz kazał pacjentowi odpocząć, żeby jutro był
gotów do badań.
- My już idziemy - powiedział Ben. - Nie chcemy go przeciążać. Czy
możemy wpaść jutro po południu?
Skinęła głową.
- Najlepiej około trzeciej. - Podeszła do łóżka i wzięła przegub dłoni
Philipa między kciuk i palec wskazujący. - Teraz, kiedy niebezpieczeństwo
minęło, znowu obowiązuje szpitalny regulamin. Jednorazowo mogą odwiedzać
pacjenta tylko dwie osoby. Proszę nie przynosić jedzenia ani picia i nie
zostawać dłużej niż godzinę.
- Co za tyrania - powiedział Philip, przyglądając się, jak pielęgniarka
sprawdza sekundnik zegarka i zaczyna mierzyć mu tętno.
- Proszę nie gadać! - poleciła siostra, w skupieniu marszcząc brwi.
Odłożyła dłoń Philipa na pościel i poszła zapisać wynik na tabliczce w
nogach łóżka.
- Tętno przyśpieszone - stwierdziła. - To przez nadmiar gości! Państwo
rozumieją teraz, dlaczego trzeba zachować ostrożność i przestrzegać szpitalnego
regulaminu?
- Bzdury, bzdury, bzdury - powiedział Philip.
R S
88
- Musimy iść - odezwała się Nerissa. Chciała go pocałować, ale nie
mogła, więc po prostu popatrzyła w milczeniu, a Philip odwzajemnił jej
spojrzenie.
- Żegnaj - powiedział melancholijnie.
Słyszała już z jego ust to pożegnanie, ale żadne z nich nigdy nie
traktowało go dosłownie. Nie chcieli uwierzyć, że nie ma dla nich ani
przyszłości, ani nadziei. Nie byli w stanie żyć z taką myślą. Nagle Nerissa
pojęła, że coś się zmieniło: Czas zrobił swoje, a może pogodzili się z faktami. W
każdym razie przestali walczyć z losem i przyjęli to, co nieuniknione.
Długie, mocne palce zacisnęły się jak klamra na jej ramieniu. Ben
pociągnął ją do drzwi.
- Do zobaczenia na farmie - powiedział jeszcze do Grace Thornton.
Nerissa nie musiała widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że jest na nią
wściekły, złość od niego wręcz biła. Kiedy doszli do samochodu, popchnął ją na
siedzenie z przodu, jakby była dzieckiem, które narozrabiało. Potem obszedł
maskę, usiadł za kierownicą i ruszył z marsową twarzą.
- Nic się nie zmieniło - mruknął nagle w drodze.
- Wszystko się zmieniło - odparła cicho Nerissa. Samochód raptownie
wyrwał do przodu, bo Ben mocno wcisnął pedał gazu.
- Jego ciężka choroba wcale nie stwarza nowej sytuacji. Musiałabyś być
szalona, by sądzić, że teraz wszystko może ujść ci na sucho. Ja na pewno do
tego nie dopuszczę. Ciotka też nie. To jest kobieta z zasadami, będzie ich
broniła.
- Wiem - powiedziała Nerissa.
- Prawdę mówiąc, ma coś ze świętej.
- To też wiem.
Spojrzał na nią, wykrzywiając usta w cynicznym grymasie.
- A ty jesteś do niej bardzo podobna.
- Nic dziwnego, moja matka była jej siostrą.
R S
89
W oczach Bena rozbłysł wyraz bezwzględności, zawziętości i pogardy.
- Właśnie to jest takie nieprawdopodobne! Siostrą! Jak ten człowiek może
żyć z taką świadomością? Jak może spojrzeć w oczy żonie po tym, co zrobił? I
jak ona może mu wybaczyć? Cholera! Jak on może każdego rana po
przebudzeniu spokojnie patrzyć w lustro?
Nerissa z pobladłą twarzą skupiła wzrok na krajobrazie. Widziała murki
między zielonymi łąkami, ścierniska po zebranej pszenicy, srokę łyskającą
czernią i bielą, przelatującą ze starego dębu na pobliski wiąz, który podobnie jak
wiele innych wiązów w ostatnich czasach wysechł od zarazy.
- Czy nigdy nie zrobiłeś nic, czego byś potem żałował, Ben? - spytała
szeptem. - Czy nigdy nie uległeś pokusie w chwili słabości, by potem gorzko
tego żałować? Tyle czasu siedzisz w sądzie, patrząc, jak inni ludzie płacą nieraz
bardzo wysoką cenę za swoją słabość. Chyba przez to zapomniałeś, że jesteś
tylko człowiekiem. Więc mam dla ciebie nowinę. Ty również nie jesteś
doskonały. Nikt nie jest. Wszyscy mamy jakieś skazy, jawne albo ukryte.
Skręcił na podjazd do farmy. Koła zaskrzypiały na żwirze, wokół nich
podniósł się kurz.
- Nigdy nie miałem co do siebie złudzeń. Wiem, że nie jestem doskonały.
I wiem, do czego zmierzasz, Nerisso. Szukasz jakiejkolwiek broni, żeby mnie
zaatakować, bo nie chcesz spojrzeć prawdzie w oczy. Prawdzie o twoim ojcu.
- Nie... - zachłysnęła się powietrzem.
- Co nie? - burknął Ben. - Nie mówić w ten sposób? Przecież jest twoim
ojcem, Nerisso, wszystko jedno, czy głośno to przyznajesz, czy nie. Przestań
wreszcie nazywać go wujem Johnem. Jest twoim naturalnym ojcem, a to
oznacza, że Philip jest twoim bratem przyrodnim. Możesz protestować i
udawać, ile chcesz, ale nijak tego nie zmienisz.
R S
90
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdy tylko zatrzymali się przed domem, Nerissa wyskoczyła z samochodu
i puściła się biegiem, ale Ben popisał się szybkością i złapał ją, zanim dopadła
frontowych drzwi.
- Przestań uciekać przed prawdą! Za długo już to robisz!
Rozeźliło ją, że podniósł głos, ponadto obawiała się, iż usłyszy ich John
Thornton. Mógł znajdować się w pobliżu, a wcale nie potrzebował wiedzieć, co
o nim sądzi Ben. Bez wątpienia domyślał się tego ze sposobu, w jaki Ben
niekiedy na niego patrzył, poczułby się jednak bardzo urażony, gdyby poznał
głębię jego pogardy.
- Nie chcę o tym rozmawiać! - Usiłowała wyrwać się, ale on tylko
mocniej zacisnął dłoń. Długie palce obejmowały jej ramię jak stalowa
bransoleta.
- Czy nie rozumiesz, że na tym polega twój problem? Oni musieli
powiedzieć ci prawdę, kiedy zorientowali się, że chcesz wziąć ślub z Philipem.
Potem natychmiast z powrotem nabrali wody w usta, a wy się na to zgodziliście.
W rezultacie dołączyliście do spisku milczenia. Ale to jest szaleństwo.
Ukrywanie prawdy nie przyniosło nikomu nic dobrego, mam rację? Dlatego
jedynym zdrowym rozwiązaniem jest wydobyć to wszystko na wierzch,
porozmawiać i wyciągnąć wnioski.
- Przecież właśnie tak zrobiliśmy! Czemu inaczej miałabym wyjeżdżać?
To ja musiałam stąd odejść. Philip był potrzebny na farmie, ja nie. A nie
mogliśmy się nadal spotykać. Znając prawdę, nie znieślibyśmy tego. - Głos jej
się załamał, zakryła twarz dłońmi. - To było nie do zniesienia...
Ben objął ją delikatnie. Przytulił jej głowę do swojego ramienia i zaczął
powoli przesuwać dłonią po plecach, jakby uspokajał spłoszonego konia.
- Ciii... nie płacz...
R S
91
Przełknęła łzy, które w każdej chwili mogły popłynąć strumieniem, i
odepchnęła go z bojową miną.
- Daj mi spokój. Gdybyś nie dręczył mnie nieustannie, nie straciłabym
panowania nad sobą.
Wysunąwszy się z jego objęć, nacisnęła klamkę frontowych drzwi.
Stwierdziła, że są zamknięte, więc wyciągnęła swój klucz i weszła do środka, a
Ben tuż za nią. Oboje przystanęli, nasłuchując. Ciszę zakłócało tylko uroczyste
tykanie starego zegara w sieni. Nerissa przeszła do kuchni. Pomieszczenie było
wysprzątane do czysta i puste. Postawiła na płycie czajnik.
- Będę robić herbatę, chcesz się napić? - spytała.
- Proszę.
Podszedł do okna, otworzył je i wpuścił do wnętrza podmuch jesiennego
wiatru. Wraz z nim wleciały zapachy zbutwiałych liści, bursztynowych i
ciemnoczerwonych chryzantem z ogródka Grace Thornton, a także odgłosy
stada owiec na wzgórzu, szelest liści i dalekie szczekanie psa.
- Jess - powiedziała Nerissa, nasłuchując.
Poczuła ulgę, że John Thornton jest daleko od domu i nie usłyszy niczego,
co może powiedzieć o nim Ben. Tymczasem Ben wpatrywał się w horyzont, na
którym rysowały się kontury wzgórz.
- Widzę kogoś pod samym szczytem, tam gdzie byliśmy dziś rano. To
chyba on, chociaż nie jestem pewien. Ma tweedową marynarkę, przed nim
biegnie czarno-biały pies, a z tyłu wloką się owce. Strasznie ich dużo.
- Rano mówił, że po naprawieniu muru zamierza przepędzić stado z dużej
łąki.
Nerissa wyjęła filiżanki, zrobiła herbatę, znalazła mleko i napełniła nim
dzbanuszek, po czym postawiła na stole cukiernicę. Ben spojrzał na nią. Jego
posępna obecność wydawała jej się tak samo niepokojąca, jak nieustanna
obecność tych wzgórz, wznoszących się za domem w dzień i w nocy.
R S
92
- Sama wiesz, Nerisso, że trochę naciągasz prawdę z tą twoją skłonnością
do wybaczania. Trudno mi uwierzyć, że nie czujesz wobec niego głębokiej
urazy za to, co zrobił twojej matce, tobie, ciotce Grace.
- Powiedziałam ci już, że początkowo wpadłam we wściekłość. - Była
wtedy rozbita, przejęta odrazą i niedowierzaniem, udręczona. - Przez pewien
czas chyba go nienawidziłam, nie chciałam więcej widzieć. Uważałam, że nie
zasługuje nawet na pogardę. - Spojrzała kwaśno na Bena i skrzywiła usta. -
Zdaje się, że przez krótki czas myślałam dokładnie tak samo, jak ty teraz. Ale
potem porozmawiałam z ciocią Grace.
Nalała sobie herbaty i usiadła przy kuchennym stole. Palce zacisnęła na
filiżance, wbiła wzrok w podłogę.
- Ciocia wytłumaczyła mi, jak do tego doszło, chciała, żebym zrozumiała.
Wiesz chyba, że jej rodzice umarli wkrótce po tym, jak wzięła ślub? Moja
matka, a jej siostra, Ellen, wówczas siedemnastoletnia, była w ostatniej klasie.
Zamieszkała tutaj. Nie miała gdzie się podziać, tymczasem na farmie było
mnóstwo miejsca, a ciocia Grace potrzebowała towarzystwa. Sam widzisz, na
jakim odludziu leży farma. Ciocia mówi, że na początku zdarzało się jej tęsknić
do ludzi. W końcu przywykła do samotności, ale w pierwszych latach mał-
żeństwa całymi dniami nie miała do kogo się odezwać, bo wuj ciągle pracował.
Ucieszyła się więc z przyjazdu siostry, tym bardziej że Grace była w ciąży i
obecność innej kobiety podnosiła ją na duchu.
- Rozumiem, że miał się wtedy urodzić Philip - wtrącił Ben, sącząc
herbatę.
Skinęła głową i też spróbowała przyjemnie rozgrzewającej herbaty. Mimo
ciepła w kuchni, nadal dziwnie drżała.
- Philip urodził się w lecie. Ciocię Grace w pośpiechu przewieziono do
szpitala i tam dziecko przyszło na świat. Poród był ciężki, omal nie umarła.
Dlatego nie miała już drugiego dziecka, ryzyko było zbyt duże. A ciocia tak
zdrowo i krzepko wygląda, prawda? Można pomyśleć, że rodzenie dzieci
R S
93
przychodzi jej równie łatwo, jak łuskanie groszku. Tymczasem lekarz ostrzegł
ją, że następnej ciąży może nie przeżyć. Bardzo ją to załamało, wuja Johna
podobnie. Siedział wtedy na farmie sam z Ellen. Ciocia Grace mówi, że był
chory ze zmartwienia, zamartwiał się o nią, o dziecko i...
Wzruszyła ramionami, a Ben spojrzał na nią zimno, unosząc brwi. Miał
na twarzy kpinę.
- Czy tak usprawiedliwiał się z uwiedzenia dorastającej dziewczyny, w
dodatku swojej szwagierki? Zamartwiał się o żonę?
Nerissa usłyszała sarkastyczną nutę i spojrzała na niego gniewnie.
- Przede mną i Philipem nie usprawiedliwiał się wcale i sądzę, że nie
usprawiedliwiał się również w swoim czasie przed ciocią Grace. Powiedział po
prostu, że jest mu okropnie przykro. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się
stało. Nie miał wytłumaczenia. Błagał tylko, żeby mu wybaczyła. I to nie był
romans. To się zdarzyło jeden jedyny raz.
- Jeden jedyny raz? - powtórzył Ben. - Czy tak powiedział? I ona mu
uwierzyła?
- Nie wiem, czy od razu. Była wstrząśnięta i wściekła na nich oboje. Ale
potem porozmawiała ze swoim lekarzem... Naturalnie wiedział o wszystkim,
przecież leczył także Ellen. Ten lekarz był młodym asystentem naszego starego
doktora. Starszy już nie jeździł po wsiach, zajmował się wyłącznie pacjentami,
którzy odwiedzili go w gabinecie, a wizyty w domach zostawił swojemu
asystentowi. Ten młody lekarz dobiegał wówczas trzydziestki. Wkrótce potem
przeprowadził się, wyjechał za ocean i teraz pracuje w Nowym Jorku. Podobno
był bystry i ambitny, obdarzony dużą wiedzą.
Znał się też na psychologii i w ogóle miał szerokie horyzonty. I to właśnie
on pomógł ciotce uporać się z szokiem, przekonał ją, że takie rzeczy zdarzają się
częściej, niż ludzie sądzą...
R S
94
- Nie wątpię - stwierdził Ben lodowato. - Moja żona i mój najlepszy
przyjaciel, twój wuj i siostra jego żony. Takie rzeczy zdarzają się bez przerwy.
Ale to nie znaczy, że łatwiej je wybaczyć.
Nerissa spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Miał
bezwzględność w oczach i zaciśnięte usta. Ile z jego zajadłej pogardy dla wuja
Johna brało się stąd, że poplątana historia rodziny Thorntonów przypominała
mu o pierwszym małżeństwie i zdradzie, która je skończyła?
Wyrażał się lekceważąco o dumie, o tej dumie, która popchnęła jej
rodzinę do walki o zachowanie tajemnicy. Ta rodzinna tajemnica drogo
kosztowała ją i Philipa, gdy zakochali się w sobie, nie wiedząc, że są
przyrodnim rodzeństwem. Ale Benem też kierowała duma. Zdrada żony i zdrada
ze strony najlepszego przyjaciela, obie te zdrady zadały jego miłości własnej
straszliwą ranę, która jeszcze się nie zabliźniła.
- Czasem - powiedziała cicho - tylko przebaczenie może uleczyć rany
zadane naszej dumie.
Spojrzał na nią uważnie, ale wyraz jego twarzy nadal był lodowaty.
Westchnęła. Chyba nie zamierzał przyznać jej racji, a na pewno nie brał sobie
jej słów do serca. Jego duma stanowiła monolit.
- Lekarz powiedział cioci Grace, że dla wielu mężów moment rodzenia
się dziecka wiąże się z niemal takim samym napięciem, jak dla ich żon - podjęła
po chwili. - Mężczyźni są całkiem wyłączeni, a w każdym razie wówczas nie
dopuszczano ojców do porodu, to była tajemnica kobiety.
- Dla mnie jest to nie do przyjęcia - stwierdził Ben. - Chcę być obecny
przy narodzeniu mojego dziecka. To wielka chwila, muszę mieć w niej udział.
Skoro do poczęcia potrzeba dwojga ludzi, dwoje powinno być też przy na-
rodzinach.
Nerissie coś drgnęło w sercu. Zaskoczył ją. Tylko dlaczego poczuła się z
tego powodu tak dziwnie? Pobrali się, sypiała z nim, ale nigdy nie zastanawiała
się nad tym, że któregoś dnia może nosić jego dziecko. Czyżby Ben chciał mieć
R S
95
dziecko? Ciekawe, jak by wyglądało. Pewnie smukłe, śniade, z szarymi
oczami... Spąsowiała na twarzy, odpędzając tę myśl, i szybko wróciła do
poprzedniego tematu.
- Po narodzinach dziecka mężczyźni niekiedy czują się odrzuceni,
ignorowani. Ich żony nagle przestają mieć dla nich czas, są zbyt zajęte
niemowlęciem, a poza tym po olbrzymim ubytku adrenaliny, związanym z
oczekiwaniem na poród, przychodzi bardzo silne załamanie. Ojcowie wpadają
więc w depresję, ale w domu nikt nie zwraca na nich uwagi, nikt nie widzi ich
marnego samopoczucia. I wtedy zdarza się, że szukają pocieszenia gdzie indziej.
Nadal skupiało się na jej twarzy chłodne, ironiczne spojrzenie Bena.
Siedział naprzeciwko przy stole, ale nie pił herbaty. Przeniósł ciężar ciała na
oparcie krzesła, dłonie splótł za głową, skrzyżował nogi i niecierpliwie kołysał
stopami tam i z powrotem, podobnie jak rozdrażniony kot porusza ogonem.
- Moim zdaniem to dość szczególna obrona: mężczyźni wpadają w
depresję i w celach terapeutycznych dopuszczają się zdrady! Doprawdy, to
brzmi śmiesznie! Gdyby moja żona urodziła dziecko, nie chodziłbym szukać
pocieszenia do innej kobiety.
- Jesteś silniejszy niż wuj John...
- Przestań nazywać go w ten sposób - burknął Ben. - Tylko podtrzymujesz
kłamstwo.
Pąs na jej policzkach nabrał jeszcze głębszego odcienia, oczy błyszczały
coraz bardziej gniewnie.
- Nie mogę! Przede wszystkim dlatego, że nazywałam go tak przez całe
życie. Tak o nim myślę, nie potrafiłabym nagle zacząć mówić do niego inaczej.
A poza tym, gdybym to zrobiła, rozeszłyby się plotki. Nikt w okolicy nie zna
prawdy, lekarz nie zdradził się ani słowem, a moja matka wyjechała...
Nawiasem mówiąc, opuściła farmę bez uprzedzenia. Zatrzymała się w
Londynie, znalazła sobie pracę w hotelu i tam poznała człowieka, za którego
wyszła za mąż, a ja zawsze uważałam go za swego ojca.
R S
96
- Czy wiedział o jej ciąży?
Skinęła głową.
- Według cioci Grace, Ellen wyznała mu prawdę, a on powiedział, że mu
to nie przeszkadza, weźmie pod opiekę także dziecko. Bardzo kochał moją
matkę. Ciocia Grace twierdzi, że zrobiłby dla niej wszystko. Kiedy umarła,
przeżył straszne załamanie. Ta śmierć zmieniła cały jego świat. Na pewno nie
był w stanie sam się mną zajmować. - Przygryzła wargę. - Sądzę też, że już nie
chciał mieć mnie przy sobie. Przypominałam mu poniesioną stratę. Gdybym
była jego dzieckiem, może dawałabym mu pociechę, ale tak... W każdym razie
nie czuł się odpowiedzialny za córkę Ellen, więc przyjechał tutaj i ciocia Grace
zgodziła się zająć moim wychowaniem. Przypuszczam, że nigdy potem by po
mnie nie wrócił, nawet gdyby nie umarł.
- Bez względu na to, co ten człowiek powiedział twojej matce, na pewno
był zazdrosny o Johna Thorntona - rozważał głośno Ben.
Nerissa odepchnęła od siebie pustą filiżankę i spuściła wzrok.
- Tak, bo ona musiała się w nim kochać - szepnęła w zamyśleniu.
- W kim? W swoim mężu? - Ben zdawał się powątpiewać.
- Nie. W mężu swojej siostry.
Ben drgnął gwałtownie, śląc jej przenikliwe, bystre spojrzenie szarych
oczu.
- Czy powiedziała ci to twoja ciotka?
Nerissa pokręciła głową.
- Nigdy nie wyjaśniała mi motywów działania swojej siostry. Ja też nie
pytałam. Odgadłam na podstawie tego, co wiem o wuju Johnie i cioci Grace,
oni...
- A mnie się natychmiast nasuwa wniosek, że jednak nic o nich nie wiesz!
- wpadł jej w słowo Ben.
Nerissa na moment zamilkła, spłoszona irytacją w jego głosie, nerwowo
zamrugała oczami i wreszcie odważyła się powiedzieć:
R S
97
- Wiem jedno: wuj nigdy nie rzuciłby się na dziewczynę, która nie ma
ochoty, więc to ona musiała pragnąć tego, co się stało.
Ben skrzywił się i rozsiadł wygodniej. Już odzyskał spokój po wybuchu.
- W porządku, niewykluczone, że co do tego masz rację. Ale ona była
młoda i niedoświadczona. On dobierał się do niej, a ona nie zdawała sobie
sprawy z tego, co się dzieje,..
- Jestem dziwnie przekonana, że akurat było odwrotnie - powiedziała
ponuro Nerissa. - Ciocia Grace też chyba tak myśli. Prawdopodobnie moja
matka była w nim zakochana i to ona go uwiodła! Może nieświadomie, idąc za
głosem zmysłowego pożądania. Stanowczo nie wierzę, żeby wuj John zaczął
pierwszy. To po prostu nie leży w jego charakterze. Ma za mało pewności siebie
albo po prostu jest nieśmiały. Ciocia Grace zawsze dominowała w tym związku.
- Czy twoja matka była do niej podobna? Nerissa pokręciła głową.
- Nie, całkiem inna, drobna, nawet krucha. Umarła na białaczkę. Podobno
długo chorowała, zanim odkryto, co jej jest. Czasem zastanawiam się, czy nie
dlatego była taka beztroska i nie dlatego wszystko to się stało. Może
przeczuwała, że młodo umrze i rozpaczliwie chciała pożyć, póki czas.
- Ile miała lat, kiedy umarła?
- Dwadzieścia jeden. - Nerissa po raz pierwszy nagle uświadomiła sobie,
jak to mało. Sama była już starsza. Dwadzieścia jeden lat, to naprawdę nic.
- Biedna dziewczyna - powiedział Ben i nagle spochmurniał. Spojrzał na
żonę i zmarszczył brwi, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. - A ty rzekomo
jesteś do niej bardzo podobna? To prawda, że jesteś delikatna, łatwo się
przeziębiasz, masz drobną budowę ciała. Ale pod wieloma względami
przypominasz ciotkę. Umiesz być twarda, nie poddawać się.
- Czuję się zaszczycona - powiedziała Nerissa i jej oczy znacznie
złagodniały. - Kocham ciocię Grace. Gdyby nie umiała wybaczyć tego, co się
stało, gdyby nie wzięła mnie pod swój dach... mogłam skończyć w sierocińcu i
mieć bardzo nieszczęśliwe dzieciństwo.
R S
98
- Tak - powiedział w zamyśleniu Ben. - To wspaniała kobieta. Podziwiam
ją. Chciałbym mieć jej siłę charakteru. Mnie nie jest tak łatwo wybaczać urazy.
Nerissie nie trzeba było tego mówić. Wiedziała, jak zatwardziała jest
pycha Bena i jak głęboko sięgnęły korzenie jego zajadłej złości.
- Nie wierzę, żeby jej było łatwo. Myślę, że solidnie się nad tym
napracowała - powiedziała. - Kiedy opowiadała mi tę historię, nie obciążała
nikogo winą. Po prostu zrelacjonowała wszystko i usiłowała wytłumaczyć. Stąd
mam pewność, że inicjatywa wyszła od mojej matki. Ciocia Grace też musi tak
uważać. Powiedziała mi, że wuj John był samotny i wytrącony z równowagi.
Stracił głowę. Wkrótce jednak uprzytomnił sobie, co zrobił, i zaczął mieć
okropne wyrzuty sumienia, bo przecież zawsze kochał tylko Grace.
- Nie kupuję tego - chłodno stwierdził Ben. - Jeśli kochał żonę, to jak
mógł spać z jej siostrą? Owszem, nie mam wątpliwości, że tak właśnie
powiedział żonie, ale to mnie nie przekonuje. Moim zdaniem prawda była taka,
że siedział tutaj, zdany tylko na siebie, i miał pod ręką ładną dziewczynę, która
dała mu do zrozumienia, że jej się podoba. Pokusa okazała się nie do odparcia.
Ale gdyby naprawdę kochał swoją żonę, potrafiłby się opanować.
Nerissa też tak kiedyś myślała. Na samym początku. Ale ciocia Grace
wybaczyła mężowi i nadal go kochała. Jak więc mogła mu tego odmówić
Nerissa?
- Jest słaby - powiedziała smutno. - Może nie miał łaski bożej...
- Jak Lucyfer, anioł ciemności - mruknął kpiąco Ben.
Na twarzy wykwitł jej półuśmiech, gdyż ten opis zupełnie nie pasował do
Johna.
- Nie wiem. W odróżnieniu od Lucyfera wuj John jest człowiekiem.
Zresztą natychmiast po nawiązaniu romansu z moją matką, zerwał go, gdyż tak
naprawdę kochał ciocię Grace. Tragedia polegała na tym, że moja matka zaszła
w ciążę.
R S
99
- Musiał przeżyć potworny wstrząs, kiedy mu powiedziała! Nerissa
skinęła głową.
- Tym bardziej że nie pisnęła ani słowa przez trzy miesiące.
- Trzy miesiące? - powtórzył Ben.
- Nie zapominaj, że moja matka miała tylko siedemnaście lat,
Najprawdopodobniej długo nie wiedziała, że jest w ciąży, a potem, kiedy
zaczęła coś podejrzewać, bała się iść do lekarza. Wujowi Johnowi powiedziała
przy końcu trzeciego miesiąca. Kiedy oprzytomniał po wstrząsie, uznał, że musi
wyznać żonie prawdę. To właśnie ciocia Grace zaprowadziła moją matkę do
lekarza. Ten potwierdził ciążę. Po kilku dniach moja matka uciekła. Zostawiła
liścik i znikła. Nikt nie wiedział, gdzie jej szukać. Miesiąc później napisała, że
wychodzi za mąż. Dała też znać, kiedy się urodziłam, ale nigdy więcej tu nie
wróciła, a mnie pierwszy raz przywiózł na farmę mój ojciec.
- Ale chyba najpierw zawiadomił o śmierci żony?
- Nie. Pochował ją bez świadków, a następnego ranka przywiózł mnie
tutaj. Pewnie obawiał się, że gdyby wcześniej dał znać, to wujostwo zabroniliby
mu przyjechać albo zdążyliby wymyślić pretekst, dla którego nie mogą podjąć
się opieki.
Ben wpatrywał się w nią bacznie, marszcząc czoło, jakby usiłował sobie
wyobrazić małą dziewczynkę, nie mającą pojęcia o burzach szalejących nad jej
głową. Nerissa często wracała wspomnieniami do dnia, gdy pierwszy raz
zobaczyła farmę i Thorntonów. Wydawało jej się, że od tamtej pory minęło
stulecie, choć obraz był wyraźny, jakby z wczoraj.
- Wiadomość, że Ellen nie żyje, musiała na nich spaść jak grom z jasnego
nieba - powiedział wolno Ben.
Nerissa skinęła głową.
- Ciocia Grace kochała moją matkę, nigdy nie przestała jej kochać, mimo
tego, co zaszło. Nie sądzę, żeby winiła ją bardziej niż wuja Johna. Postarała się
R S
100
zrozumieć i przebaczyła. To właśnie czyni ją absolutnie wyjątkową osobą. Ona
nigdy nie chowa urazy ani nie szuka zemsty.
- Kobieta bez dumy - powiedział Ben dziwnym tonem, Nerissie trudno
było odgadnąć, czy wyraża w ten sposób podziw, czy pogardę. Po chwili dodał
cicho: - Róża bez kolców.
- Ona ma swoją dumę - powiedziała Nerissa zmęczonym głosem. - To po
prostu nie jest twoja duma, i już. Ciocia Grace ma jej bardzo wiele, w gruncie
rzeczy aż tyle, że nigdy nie odmówi przebaczenia komuś, kto wyraża żal. I nie
będzie latami czegoś rozpamiętywać. Zawsze twierdzi, że życie jest na to za
krótkie, a noszona uraza kole jak cierń, który został pod skórą. Ciocia nie
rozumie zawziętości u ludzi. Przecież cierpienie w równym stopniu spada na
nich, jątrzy, póki nie zdołają przebaczyć i zapomnieć. Właśnie dlatego nawet się
nie wahała. Bez namysłu obiecała mojemu ojcu, że wychowa mnie jak swoją.
Byłam przecież nie tylko dzieckiem jej męża, lecz również jej siostry. Kimś z
rodziny. Tak mi niedawno powiedziała. No, więc mąż mojej matki zostawił
mnie u niej i odjechał.
- Czy go pamiętasz?
- Bardzo mgliście. Byłam za mała, żeby dużo zapamiętać. Właściwie
mam wrażenie, że moje życie zaczęło się tutaj, na farmie. - Spojrzała w swoją
filiżankę. - Chcesz jeszcze herbaty?
- Nie, dziękuję.
Wstała i machinalnie opróżniła czajniczek, pozmywała, znowu
doprowadziła kuchnię do idealnego stanu.
- Trochę ulżę cioci w domowej robocie - głośno wyraziła myśl, która
przyszła jej do głowy. - Ona bardzo przejmuje się tym, że nie ma czasu
przejechać odkurzaczem ani zetrzeć kurzu z mebli. - Spojrzała na Bena. - Co
zamierzasz po południu? Może wybierzesz się na konną przejażdżkę? Wuj John
nie będzie miał nic przeciwko temu, przecież już ci pożyczał Olivera. Osiodłać
umiesz sam, prawda?
R S
101
Ben skinął głową, mając na ustach grymas ironicznego rozbawienia.
- A nie mówiłem, że jesteś podobna do ciotki? W jednej chwili mówisz o
rodzinnej tragedii, a zaraz potem spokojnie bierzesz się do gospodarstwa i
ustawiania męża.
Wzruszyła ramionami, słabo się uśmiechając.
- Jeśli nie chcesz się wybrać na przejażdżkę, to nie. Wszystko mi jedno,
co robisz.
Czuła, że atmosfera się zmienia, w pokoju robi się lodowato. Spojrzała na
Bena pełna złych przeczuć i dostrzegła, że jego uśmieszek znikł. Twarz mu
stężała, rysy zastygły. Wzrok miał przeszywający.
- Świetnie to wiem - burknął przez zęby.
Oszołomiona próbowała dociec, co, u diabła, miał na myśli. Ostatnio był
jak kurek na wieży. Nastroje zmieniały mu się bez wyraźnego powodu, od
przypadku do przypadku. Co takiego powiedziała tym razem, że wpadł we
wściekłość?
- W ogóle guzik cię obchodzę, mam rację, Nerisso? - warknął.
Poczuła, że jej nerwy dygocą jak dzwonki alarmowe. Ben zaczął się do
niej zbliżać, więc cofnęła się o krok. Oczy miała pełne niepokoju.
- Nie uciekaj przede mną - mruknął.
Zamarła. Ze wszystkich sił starała się nie drżeć, na wypadek gdyby Ben
miał to zauważyć. Stał przed nią, zniewalając ją wzrokiem, a ona spuściła oczy i
przysłoniła je rzęsami. Czuła, że serce bije jej podejrzanie szybko.
- Skończ z tą arogancją, Ben! - powiedziała z irytacją. - Co się z tobą
dzieje? Przyczepiłeś się do jakichś słów bez znaczenia. Ani nie piłam do ciebie,
ani nie byłam złośliwa. Nie chciałeś, żebym cię ustawiała, więc powiedziałam...
- Wiem, co powiedziałaś i wiem, co miałaś na myśli. W takich uwagach
bez znaczenia wyłazi na wierzch prawda. Powiedziałaś, że nic cię nie obchodzę!
Ot, co! Gdybym jutro znikł z powierzchni ziemi, palcem byś nie kiwnęła.
Dokładnie tak samo nie obchodzi cię ten człowiek, którego uważałaś za swojego
R S
102
ojca. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Przez cały czas masz obsesję na
punkcie swojego przyrodniego brata, nigdy nie przestałaś o nim myśleć. Gdy
tylko znalazłaś powód, natychmiast pędem się tu zjawiłaś, nie wysilając się
nawet, żeby mnie zawiadomić, dokąd jedziesz ani dlaczego. Zaczynam powoli
myśleć, że wcale nie chcesz z nim skończyć, chociaż podobno wiesz, że nie
macie na co liczyć. Niedobrze mi się robiło, kiedy widziałem was dzisiaj razem.
To było bardzo wymowne.
Nerissa spojrzała na niego wstrząśnięta. Nagle zrobiło jej się ciemno
przed oczami, zamroczył ją oślepiający ból. W tej właśnie chwili uświadomiła
sobie, że Ben całkowicie mija się z prawdą. Było to dla niej jak uderzenie
pioruna. Dlaczego nie zdała sobie z tego sprawy dawno, dawno temu?
Już nie kochała Philipa.
Owszem, darzyła go miłością, to miało pozostać na zawsze. Był jej
bratem, przyjacielem, najbliższą osobą na ziemi. Dzielił ż nią dzieciństwo i lata
dorastania, spędzili razem większość życia, włócząc się po okolicznych
wzgórzach, jeżdżąc na kucach po wrzosowiskach, pływając w czystych,
zimnych strumieniach. Philip był jej drugim ,,ja", lustrzanym odbiciem,
bliźniakiem. Ale już go nie kochała.
To bliskość tak długo ją zwodziła. Niesłusznie uznała głębokie
przywiązanie za coś innego i przez to zupełnie nie zrozumiała znaczenia
pożądania, jakie od pierwszej chwili budził w niej Ben. Tłumaczyła sobie, że to
zwykła chemia, instynkt fizyczny, pociąg seksualny, który nie ma nic
wspólnego z uczuciami. Zdawało jej się, że pragnie Bena, bo jest atrakcyjnym
mężczyzną, a nie dlatego, że jest człowiekiem, a ona się w nim zakochała.
Patrzyła, jakby miała klapki na oczach. Otumaniona przeświadczeniem,
że Philip jest dla niej jedynym człowiekiem na świecie, nie była w stanie
zobaczyć nikogo innego. Dlaczego musiało minąć tyle czasu, żeby przejrzała?
Teraz już poznała szokującą prawdę. Próbowała przyzwyczaić się do
nowej sytuacji, jak człowiek oślepiony, ogłuszony i oszołomiony nagłym
R S
103
błyskiem, po omacku wyciągający ręce w świecie, który całkiem się zmienił.
Była zakochana w Benie! Była w nim zakochana od dawna!
- Och, do diabła z tobą! - wybuchnął nagle Ben. - Wracam do Londynu.
Możesz jechać ze mną albo zostać, jak ci się podoba. Ale jeśli zostaniesz,
Nerisso, to koniec z naszym małżeństwem.
Odwrócił się na pięcie i pobiegł na piętro. Nerissa stała w kuchni. Błękit
jej oczu zaciemniło ponure zdumienie.
Kiedy usłyszała, że Ben wraca na dół, szybko wybiegła do sieni. Niósł
walizkę. Poczuła kłującą rozpacz, zrozumiała bowiem, że mówił poważnie.
Naprawdę wyjeżdżał.
- Ben, posłuchaj, nie mogę teraz jechać. Oni mnie potrzebują. Ale... -
zaczęła.
Ben zwrócił do niej posępną twarz.
- Bez żadnych „ale", Nerisso. Nie żartuję. Dość mam tej ciuciubabki
zwanej małżeństwem. Nie mogę dłużej tak żyć.
W chwilę później już go nie było. Trzasnęły frontowe drzwi, a ona stała
jak wryta, pobladła i ogłupiała. Usłyszała odgłos rozrusznika, ryk silnika po
wciśnięciu pedału gazu, szurgot kół sypiących żwirem. Ben ją opuścił.
R S
104
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ciocia Grace wróciła w kilka godzin później i stwierdziła, że Nerissa
doprowadziła do lśnienia cały dom, od strychu po piwnicę. Zastała ją w kuchni
na przygotowywaniu obiadu. Nerissa usłyszała jej nadejście, więc nastawiła
czajnik, by zagotować wodę na herbatę. Po chwili ciocia Grace ukazała się na
progu i powiedziała:
- Ho, ho, praca wre! Moja dobra dziewczynka. Właśnie myślałam, że jutro
będę musiała wziąć się do roboty, a tu proszę. Wszystko wypucowane na
wysoki połysk!
Nerissa jakoś zdobyła się na uśmiech, specjalnie dla cioci, zaraz jednak
schyliła się nad wielkim garem z miedzianym dnem, w którym gotowała zupę.
- W czajniczku jest herbata, świeżo parzona.
- Cudownie, umieram z pragnienia! - Grace Thornton usiadła z
westchnieniem ulgi i nalała sobie filiżankę herbaty. - Co ty tam pichcisz?
Przepięknie pachnie.
- Wuj John zostawił na stole kosz dojrzałych pomidorów, więc uznałam,
że trzeba z nimi coś zrobić i zajęłam się zupą. Dodałam trochę bazylii z twojego
ziołowego ogródka.
Ciocia Grace aprobująco skinęła głową.
- Pomidory w tym roku obrodziły, to dobry sposób, żeby je wykorzystać.
Gdybym miała czas, wsadziłabym część do słoików, a część zamarynowała.
Mam mnóstwo szalotek i nasion nasturcji. Zwykle o tej porze roku robię
marynaty z pomidorów i cebuli, pamiętasz?
- Owszem - potwierdziła nieprzytomnie Nerissa, myśląc o Benie. W
pewnej chwili uświadomiła sobie, co przed chwilą powiedziała ciotka, i dodała:
- Mogę jutro porobić marynaty, w czasie gdy będziesz u Philipa w szpitalu.
R S
105
- Ben pewnie zechce cię zabrać na przejażdżkę. Inaczej bardzo znudzi się
tutaj nic nierobieniem. - Ciotka Grace wypiła parę łyków herbaty i obojętnym
tonem powiedziała: - Widzę, że znikł samochód. Czyżby Ben już sam gdzieś
pojechał?
- Wrócił do Londynu - odrzekła Nerissa, odwrócona do ciotki plecami.
Otworzyła piekarnik, żeby sprawdzić, jak rumieni się pieczone jagnię.
Buchnęło gorąco, od którego jej blada twarz nabrała koloru.
- Czy jeszcze się tu zjawi? - Głos ciotki zabrzmiał badawczo, wyraźnie
coś w tonie siostrzenicy zwróciło jej uwagę.
- Nie.
Nerissa polała tłuszczem mięso, posypała ziemniaki pietruszką i obróciła
je, chcąc mieć pewność, że równo się zrumienią. Zamknąwszy drzwiczki,
wyprostowała się.
- Co się stało? - Grace Thornton bacznie ją obserwowała.
Nerissa uważała, żeby nie stanąć twarzą do niej. Starała się zachować jak
najspokojniejszy ton:
- Jest bardzo zajęty, musiał jechać z powrotem.
Porządkując dom, dobrze zastanowiła się nad wyjaśnieniem. Nie chciała,
żeby wuj albo ciotka odgadli, w jakim niebezpieczeństwie znalazło się jej
małżeństwo. Za nic nie mogli dowiedzieć się o ultimatum Bena, które
sprowadzało się do wyboru między nim a rodziną. I bez tego mieli dość
wyrzutów sumienia, nie potrzebowali dodatkowych powodów do niepokoju.
- Myślałam, że zostaje do końca tygodnia. - Ciotka nie pozwoliła się
zwieść. Stanowczo za dobrze wyczuwała nastroje. Przenikliwym spojrzeniem
wychwytywała wszystko, co istotne.
- Miał zamiar, ale... - Nerissa urwała, głos jej się załamał.
Mówienie o Benie było równoznaczne z myśleniem o Benie, a to bolało.
Za każdym razem, gdy przypominała sobie o jego odejściu, czuła szarpiącą
rozpacz.
R S
106
- Nerisso, kochanie... co złego się stało? Współczucia ciotki nie była w
stanie znieść. Ta kropla
przelała czarę. Nie potrafiła już dłużej udawać, że nic się nie stało. Ukryła
twarz w dłoniach i zaczęła szlochać, nie panując już nad drżeniem, które
owładnęło jej ciałem.
Ciotka Grace zbliżyła się i otoczyła ją ramieniem.
- Nie płacz, kochanie. Nie może być aż tak źle.
Przez dłuższą chwilę Nerissa szlochała, wsparta na jej ramieniu, potem
zdusiła łkanie i odsunęła się.
- Odszedł ode mnie, ciociu!
Grace Thornton ujęła ją pod brodę i stanowczym gestem osuszyła jej
policzki, jakby miała przed sobą pięciolatkę. Nie cofając ręki, spojrzała w
załzawione błękitne oczy, czegoś w nich wypatrując.
- Jak to, kochanie? O co poszło?
Nerissa bezradnie potrząsnęła głową. Nie umiała wytłumaczyć. Było to
zbyt osobiste, zbyt skomplikowane.
- Czy o Philipa?
Nie odpowiedziała, ale właściwie nie musiała. Ciotka przecież uważnie
śledziła wyraz jej twarzy.
- A więc tak - stwierdziła, marszcząc czoło. Przeciągle westchnęła. - Nie
powinniśmy byli cię prosić, żebyś przyjechała!
Nerissa poruszyła się niespokojnie, oczy zalśniły jej gniewnym blaskiem.
- To był wasz obowiązek! On jest moim bratem, musiałam do niego
przyjechać! Gdyby umarł, nigdy nie wybaczyłabym sobie, że mnie tu nie było.
Pierwszy raz w życiu nazwała Philipa bratem. Ciotka natychmiast
odnotowała ten fakt, przez jej twarz przemknął wyraz kompletnego zaskoczenia.
Wolno skinęła głową:
- Słusznie, miałaś prawo wiedzieć. Ale Ben poczuł się urażony... nie
chciał, żebyś tu przyjechała?
R S
107
Skinęła głową.
- On myśli, że ja wciąż... - Urwała i przygryzła wargę. Nie była w stanie
powiedzieć więcej w obecności matki Philipa, która była przecież żoną ich
wspólnego ojca. Bała się, że nieostrożnym słowem mogłaby jeszcze bardziej
wszystko skomplikować.
Grace Thornton odszukała jej dłoń i lekko ją poklepała.
- Naturalnie. On wie o Philipie... i podejrzewa, że wciąż jest między wami
tak samo?
Nerissa, bliska histerii, parsknęła nerwowym śmiechem. Po co wysilała
się, żeby ukryć swe uczucia, skoro ciocia i tak wie? Należało przewidzieć, że
słowa nie są do niczego potrzebne, bo Grace zawsze słyszy także to, czego się
nie mówi. Umie czytać z oczu, z tonu głosu. W tym odludnym zakątku na
pograniczu Szkocji i Anglii, gdzie prawie co dzień wiatry i deszcze przeczesują
wrzosowiska, Grace Thornton, o dziwo, nabrała umiejętności niezwykle bystrej
obserwacji ludzkich zachowań, chociaż materiał do ćwiczeń miała wyjątkowo
skąpy. Lubi ludzi i na tym polega jej tajemnica, pomyślała Nerissa. Są dla niej
ważni. Nie zapatrzyła się w siebie jak większość.
Nagle uświadomiła sobie coś bardzo przygnębiającego. Przecież
zaabsorbowana swoimi pragnieniami i odczuciami, nie dostrzegała dotąd
niczego innego. W ogóle nie widziała Bena, nie myślała o tym, co się dzieje w
jego wnętrzu. Nie ma o tym pojęcia. Żyje od miesięcy z kochankiem, z mężem,
ale nie zna człowieka, nie wie o nim prawie nic, czego nie wiedzieliby inni.
- Jedź za nim - powiedziała ciotka Grace.
Nerissa spojrzała na nią zaskoczona i bardzo gwałtownie potrząsnęła
głową.
- Nie mogę!
- Dlaczego nie, na miłość boską? - Grace okazała zniecierpliwienie, co
zdarzało się jej bardzo rzadko. Nerissa w życiu nie spotkała cierpliwszej
kobiety.
R S
108
- Jak mogłabym? Nie zostawię Philipa, póki jest taki chory.
- Nie przejmuj się Philipem. Teraz, kiedy zbudził się ze śpiączki, dojdzie
do siebie. Rozmawiałam dziś w szpitalu ze specjalistą, który się nim zajmuje.
Zdaniem lekarza, wkrótce należy spodziewać się bardzo szybkiej poprawy i
powrotu do zdrowia. Philip jest młody, silny i sprawny. Nie musisz się o niego
martwić. Poza tym nie on jest dla ciebie najważniejszy, tylko twój mąż. Jedź za
nim. - Grace Thornton urwała i zapatrzyła się w twarz siostrzenicy. - Chyba że
go nie chcesz. No, powiedz, chcesz go?
Nerissa milczała, ujęta dumą. Tylko przygryzła dolną wargę, a na obu
policzkach miała okrągłe szkarłatne placuszki. Ciotka odczekała chwilę i
podjęła:
- Widziałam was razem i myślę, że odpowiedź brzmi „tak". A jeśli go
kochasz, nie pozwól mu odejść, Nerisso. Walcz o niego.
Nerissa zaczerpnęła głęboki oddech i obdarzyła ciotkę przelotnym
spojrzeniem.
- Czy ty też kiedyś to zrobiłaś?
Grace uśmiechnęła się do niej dość kwaśno i twierdząco skinęła głową.
- I nie myśl, że to było dla mnie łatwe, bo nie było. Kiedy John mi
powiedział, co zaszło między nim a Ellen, chciałam zabić ich oboje.
- Mogę to zrozumieć. - Nerissa wiedziała już, jak czułaby się, gdyby
odkryła, że po ślubie z nią Ben miał romans z inną kobietą.
Grace Thornton skrzywiła się.
- Oj, tak, tak. Zazdrość dosłownie mnie skręcała, byłam zielona ze złości.
Ale dzięki Bogu wykazałam dużo zdrowego rozsądku i nie poszłam za
pierwszym odruchem. Bo miałam ochotę powiedzieć im obojgu, żeby wynosili
się do diabła, i zażądać od Johna rozwodu.
Nerissa osłupiała. Ciotka dostrzegła jej zdumienie i zaśmiała się jak
człowiek, który już nabrał doświadczenia.
R S
109
- Myślisz, że byłam najświętsza ze świętych? Nie, kochanie. Omal nie
spuściłam im solidnego lania. Już, już miałam na końcu języka słowa:
„Wynoście się z mojego domu, żebyście nie ważyli się więcej przestąpić tego
progu!". Nie wiem nawet, jak się pohamowałam. Ale były ważniejsze sprawy.
Musiałam zabrać Ellen do lekarza i upewnić się, czy rzeczywiście spodziewa się
dziecka, no a poza tym musiałam się opiekować swoim dzieckiem. W tym
młynie nie starczało mi czasu na ponure rozmyślania, które doprowadzają do
białej gorączki. A zanim cokolwiek postanowiłam, Ellen dała nogę. Wtedy
pojęłam, że mimo wszystko nadal kocham Johna i nie chcę go stracić. Ellen,
biedaczka, ułatwiła mi zadanie. W pewnym sensie zdecydowała za mnie. Myślę,
że też go kochała, bo inaczej nigdy nie zrobiłaby tego, co zrobiła.
Nerissa popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Zawsze wydaje mi się, że mówisz o tym z wielkim spokojem. Jak
możesz zdobyć się na taki dystans?
- A co to za sztuka po ponad dwudziestu latach? Znasz przecież
powiedzenie: „Czas jest najlepszym lekarzem". Na początku wcale nie miałam
dystansu, wierz mi, ale jeśli kogoś kochasz, to potrafisz zdusić swoją dumę i
odsunąć gniew na bok. Musisz, jeśli chcesz z tym wszystkim żyć. Nie możesz
mieszkać z kimś, do kogo czujesz gniew. To jest zabójcze, odbiera wszelkie
szanse na wspólne szczęście.
- Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
- No, owszem. Wcale nie powiedziałam, kochanie, że to jest łatwe. Ale po
prostu nie masz innego wyjścia, jak dokonać wyboru. Jeśli go kochasz, to
musicie jakoś ułożyć swoje sprawy. Na początku codziennie trzeba gryźć się w
język i siłą hamować przed wybuchem. Potem z dnia na dzień robi się łatwiej.
Kluczem jest miłość, Nerisso, i tylko od ciebie zależy, czy chcesz, żeby ten
klucz coś otwierał.
- Chcę - przyznała Nerissa lekko zachrypniętym głosem.
R S
110
- Wobec tego sama musisz gonić Bena. Dziś jest już za późno, ale jutro
wczesnym rankiem John odwiezie cię na stację.
Nerissa wciąż się wahała.
- Właściwie miałam dotąd niewiele okazji do rozmowy z Philipem.
Powinnam jeszcze raz go odwiedzić, powiedzieć mu do widzenia.
- Pożegnam go w twoim imieniu. - Niewzruszone spojrzenie Grace było
jak wyzwanie. - Tak będzie najlepiej, kochanie, dla was obojga. Sama wiesz.
Myślę, że pogodziliście się z losem, ale niebezpieczeństwo jeszcze nie całkiem
znikło, za mało czasu upłynęło. Tymczasem musicie zachować dystans.
Któregoś dnia będziecie mogli spotykać się jak brat z siostrą, bez wracania do
tego, co było kiedyś.
Nerissa skinęła głową z posępną miną.
- Przykro mi, kochanie - powiedziała cichym głosem ciotka, klepiąc ją po
dłoni. - To wszystko była nasza wina. Nie mieliśmy prawa utrzymywać tego w
tajemnicy, w każdym razie nie przed wami. Powinniśmy byli powiedzieć wam o
wszystkim, póki byliście dziećmi, ale nigdy nie przyszło nam do głowy, że
kiedyś wyniknie z tego kłopot. Mam wyrzuty sumienia, że koniecznie chciałam
uchronić swoją dumę. Bo John chętnie przyznałby się do takiej córki przed
całym światem.
- Naprawdę? - Nerissa uśmiechnęła się nieśmiało, ale mimo to
niepewność nie znikła jej z oczu. Grace z przekonaniem skinęła głową.
- Kocha cię, zresztą wiesz o tym! Zachowywał tajemnicę dla mojego
dobra. Nie miej pretensji do swojego ojca, lecz do mnie. On wiedział, że gdyby
cała rodzina i wszyscy sąsiedzi usłyszeli o nim i Ellen, ciężko zraniłoby to moją
dumę. Czułabym się upokorzona, miałabym wrażenie, że za plecami wszyscy
mnie obgadują i wyśmiewają. Dlatego wtedy zgodziłam się przebaczyć pod
warunkiem utrzymania sprawy w sekrecie. Postąpiłam niesłusznie, nie należało
stawiać żadnych warunków, niestety stało się. John się zgodził. Przez myśl nam
nie przeszło, że Ellen umrze tak młodo, a ty przyjedziesz tutaj.
R S
111
Nerissa badawczo przyjrzała się jej twarzy.
- Przyjęcie mnie pod swój dach musiało być dla ciebie bardzo trudne.
- Nie powiedziałabym - odparła spokojnie Grace, ciepło się do niej
uśmiechając. - Byłaś ślicznym stworzeniem, jak to małe dziecko, a w dzień
przyjazdu tutaj sprawiałaś wrażenie zupełnie zagubionej. Rozglądałaś się
wszędzie za matką, bo nie wiedziałaś, że nie żyje. Takie było z ciebie
biedactwo. Musiałabym mieć serce z kamienia, żeby cię odesłać z powrotem.
Ale powinnam była znaleźć odwagę i powiedzieć ci, że John jest twoim ojcem.
Żałuję, iż stało się inaczej. Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić, Nerisso. Kocham
cię, wiesz o tym.
- Naturalnie, że wiem! - Nerissa uściskała ją mocno i serdecznie. - Nie
miej do siebie pretensji, dobrze cię rozumiem. Jestem pewna, że na twoim
miejscu czułabym dokładnie to samo. Nie sądzę jednak, żebym okazała aż tyle
wielkoduszności. Jak sięgam pamięcią, jesteś moją jedyną matką, dzięki tobie
miałam cudowne dzieciństwo i Philip też. Jesteś bardzo niezwykłą osobą, ciociu
Grace. Bardzo cię kocham.
Niewiele spała tej nocy. Dręczyły ją wyobrażenia Bena i wspomnienia ich
wspólnie spędzonych dni i nocy. Tyle czasu bezpowrotnie straciła! Gdyby tylko
mogła cofnąć wskazówki zegara...
Żałowała, że nie pojechała za nim. Po rozmowie z ciocią Grace należało
spakować rzeczy i natychmiast wrócić, a nie zostawać jeszcze na noc. Jeśli Ben
mówił poważnie, że koniec z ich małżeństwem, z pewnością wystąpi o rozwód.
Ale czy mówił poważnie? Siłą wyobraźni bezustannie przywoływała jego
szorstki głos, ściągnięte rysy twarzy, wrażenie ostateczności, jakie miała, gdy
zatrzasnął za sobą frontowe drzwi. Ogarnęła ją rozpacz i beznadziejność. Tak,
bez wątpienia mówił poważnie! - pomyślała posępnie. Już było za późno.
A mimo to nie mogła porzucić tlącej się nadziei... jeszcze nie. Musiała
spróbować, może go odzyska. Nie wolno tak łatwo pozwolić mu odejść.
R S
112
Następnego dnia wczesnym rankiem uściskała ciocię Grace i wuja,
prosząc ich, aby przekazali Philipowi najserdeczniejsze pozdrowienia i życzenia
rychłego powrotu do zdrowia. Potem John Thornton odwiózł ją na dworzec.
Wracała ekspresem, który zatrzymywał się tylko na największych
stacjach. Ich nazwy przelatywały za oknami całkiem niezauważalnie dla
Nerissy: Newcastle, York i tak dalej na południe, pędem wśród jesiennych
krajobrazów wsi i przedmieść wielkich miast, skąpanych w chłodnym, bladym
słonecznym świetle.
Dojechała do Londynu niedługo po porze lunchu, wzięła taksówkę i
kazała zawieźć się do domu. Im mniej czasu dzieliło ją od ujrzenia Bena, tym
bardziej napięte miała nerwy. Wcześniej nie zapowiedziała przyjazdu, to, co
miała do powiedzenia, trzeba było powiedzieć, stojąc twarzą w twarz.
Na niebie świeciło słońce, gdy samochód skręcił w uliczkę, przy której
przez ostatnie kilka miesięcy mieszkali wraz z Benem. Wyglądała dokładnie tak
samo, jak w dniu, gdy Nerissa w pośpiechu wyjeżdżała na północ. Pełno tam
było gołębi, których miękkie, szarawe pióra połyskiwały w promieniach słońca,
gdy ptaki dumnie przechadzały się i pogruchiwały na niezliczonych gzymsach.
Ciężki zapach chryzantem unosił się nad wszystkimi ogródkami. W rynsztokach
zalegały złociste, brunatne i rdzawoczerwone opadłe liście, które pod kołami
samochodu szeleściły i podrywały się na chwilę z ziemi jak żywe istoty.
Również ogródki i ganki domów stojących przy ulicy zakrywał wielobarwny
dywan liści.
- Który to będzie, szanowna pani? - spytał przez ramię taksówkarz, wolno
przejeżdżając wzdłuż szeregu domów.
- Drugi po lewej - odpowiedziała machinalnie Nerissa, z napięciem
wpatrując się w okna. Czy Ben jest w domu? Czy obserwuje jej przyjazd? Co
sobie pomyśli? Jak na nią będzie patrzył? Co powie?
Zapłaciwszy kierowcy, wzięła torbę podróżną i ruszyła dróżką
prowadzącą do frontowych drzwi. Z mocno bijącym sercem czekała, aż otworzą
R S
113
się i stanie w nich Ben. W myślach przeżyła już tę chwilę setki, a może nawet
tysiące razy, wciąż jednak nie miała zielonego pojęcia, jak właściwie Ben
zareaguje na jej widok.
Odstawiła torbę podróżną, przez cały czas nasłuchując, czy z wnętrza nie
dobiegnie jej odgłos kroków. Nic jednak nie było słychać. Nie wzięła pod
uwagę, że Ben może dokądś wyjść. Za bardzo zależało jej na tym, by jak
najszybciej znowu go zobaczyć. Po prostu wierzyła, że w chwili jej przyjazdu
będzie w domu. Powoli wyciągnęła klucze i przekręciła je w zamku. Nadal
jednak z mieszkania nie dobiegł jej żaden dźwięk.
Weszła do środka, postawiła torbę na podłodze i nieruchomo zaczęła się
wsłuchiwać w. domową ciszę. Po minucie zajrzała do kuchni. Była idealnie
czysta, wszystko na swoich miejscach, błyszczące i bez najmniejszej plamki. W
zmywarce nie leżały żadne naczynia, nie dostrzegła też śladu, by ktokolwiek
używał tego rana filiżanki albo talerzyka.
Rozejrzała się po pozostałych pomieszczeniach na parterze. Wszystkie
wydawały się absolutnie nie tknięte. Nikt nie siedział ani na fotelu, ani na sofie.
Nigdzie na podłodze nie poniewierały się gazety, które Ben przed wyjściem
często ciskał w pośpiechu gdzie popadnie, na stole nie piętrzyły się książki, w
ogóle nie było w tym domu żadnego znaku życia. Nie był to jednak dzień, kiedy
przychodziła sprzątaczka. Niemożliwe więc, żeby ni stąd, ni zowąd pojawiła się
rano i posprzątała ślady obecności Bena.
Marszcząc czoło, Nerissa poszła na górę, do małżeńskiej sypialni. Łóżko
było gładkie jak tafla szkła. Jeśli ktokolwiek w nim spał tej nocy, to bardzo
starannie je potem posłał i zmienił pościel. Nie mogła uwierzyć, żeby Ben coś
takiego zrobił. Pracę wykonano fachowo i perfekcyjnie, Nerissa nieomylnie
widziała w tym rękę sprzątaczki. Lekko dotknęła palcami poduszkę. Wyczuła
chłód, nie znalazła najmniejszej fałdy. Nikt nie spał na tej poduszce w nocy,
poszewka była świeżo wyprasowana i sztywna od krochmalu.
R S
114
Zajrzała do garderoby i zrobiła błyskawiczny przegląd ubrań Bena. Nie
zauważyła nic z tego, co miał z sobą na farmie Thorntonów. W łazienkowym
koszu nie leżały ani noszone koszule, ani bielizna do prania. Wanna raziła
suchością, podobnie jak umywalka. Ręczniki na podgrzewanym wieszaku były
co do jednego świeże.
W pokoiku przyległym do sypialni, którego używali jako komory na
pościel, dodatkowej szafy, składziku na bagaż i inne potrzebne a nieporęczne
rzeczy, których nie używa się na co dzień, nie było ani śladu walizki.
Pośpiesznie obejrzała pozostałe pokoje na piętrze, po czym stanęła na podeście
schodów. Twarz miała bladą, był na niej wyraz beznadziejności.
Ben spędził ostatnią noc poza domem. Dokąd mógł się wybrać po
odjeździe z farmy?
Przez głowę zaczęły jej przebiegać przerażające myśli. A jeśli miał
wypadek samochodowy? Jeśli zginął? Albo leży umierający w jakimś szpitalu?
A gdyby nawet był tylko ranny, to czy pytany o rodzinę podałby jej nazwisko?
Czy poprosiłby kogoś, żeby ją zawiadomiono, co się stało?
Ben myślałby na pewno, że nie wyjechała jeszcze z farmy Thorntonów. Z
jego punktu widzenia ich małżeństwo było skończone, gdyż postanowiła zostać
z Philipem. Gdyby po drodze spotkał go wypadek, nie chciałby jej widzieć.
Co robić? - pomyślała zdesperowana.
Musiała przekonać się, czy Ben w ogóle dotarł do Londynu.
Oczywiście! Przecież na pewno utrzymywał kontakt ze swoimi
współpracownikami. Nie mógł wyparować, nikomu nie dając znać, gdzie się
podziewa.
Zbiegła po schodach na dół, prosto do jego gabinetu, zanim jednak
zatelefonowała do kancelarii, wyłączyła automatyczną sekretarkę, wyciągnęła
taśmę i przesłuchała. Może Ben zostawił dla niej jakąś informację.
Pierwsza wiadomość pochodziła od Helen Manners, była nagrana w
pośpiechu, cichym, intymnym głosem:
R S
115
- Ben, zadzwoń do mnie jak najszybciej. Muszę z tobą pilnie
porozmawiać. Będę w kancelarii do szóstej, a potem w domu.
Kiedy to nagrano? Dzisiaj? Ben na pewno był w domu po powrocie z
Hagi. Przesłuchał wtedy taśmę automatycznej sekretarki, skasował nieaktualny
zapis i nastawił urządzenie na nowo. Ale w każdej chwili mógł zatelefonować z
dowolnego miejsca na świecie i dzięki odpowiedniemu mechanizmowi
przesłuchać następne wiadomości, a potem znów wyczyścić taśmę. Czy tak
właśnie zrobił? Czy też teksty nagrano wiele dni temu?
Zaczęła słuchać następnej wiadomości: od kolegi prawnika, który chciał,
by Ben oddzwonił w wolnej chwili i umówił się z nim na partię squasha.
Następne informacje też przeznaczono dla Bena. Nerissa miała niewiele
koleżanek, a te nieliczne były przeważnie żonami kolegów i przyjaciół Bena,
dlatego wszystkie wizyty zawsze składali razem.
Powtórnie zadzwoniła Helen Manners:
- Ben, znowu Helen. Miałeś sprawdzać, co się nagrało, więc sądziłam, że
można cię będzie złapać, ale nie dajesz znaku życia. Muszę z tobą porozmawiać,
to bardzo ważne. Oddzwoń natychmiast, jak usłyszysz tę wiadomość.
No, i tyle. Automatyczna sekretarka wyłączyła się i nie zapisała już
więcej informacji. Nerissa skasowała całe nagranie.
Z wahaniem wybrała numer kancelarii i nie podając swego nazwiska,
poprosiła do telefonu Bena. Specjalnie mówiła cichym, ochrypłym głosem.
Miała nadzieję, że dzięki temu uniknie rozpoznania.
Kobieta, która podniosła słuchawkę, grzecznie poinformowała ją, że Ben
nie może podejść. Nie ma go w pracy, nie, później też nie będzie i nie wiadomo,
kiedy wróci.
- Wziął tydzień urlopu, aby odwiedzić rodzinę gdzieś na północy -
wyjaśniła w końcu.
R S
116
Nerissa poprosiła do telefonu jego sekretarkę. Spodziewała się, że Helen
Manners wie coś więcej. Czy powiedziałaby cokolwiek żonie Bena, było
całkiem inną sprawą. Nadal odnosiła się do niej z bardzo jawną wrogością.
- Pani Manners również nie ma - powiedziała kobieta. - Dzwoniła dziś
rano, żeby powiedzieć, że do końca tygodnia już nie przyjdzie, bo szef nie
będzie jej potrzebował.
Nerissa odłożyła słuchawkę i stanęła przy oknie, zapatrzona w ogród na
tyłach domu. Ben nie miał wiele czasu na prace ogrodnicze. Do domu od tyłu
przylegał obszerny kamienny taras. Po kamiennych schodach schodziło się z
niego na długi trawnik, wiosną i latem koszony raz w tygodniu przez ogrodnika.
Nie było tam żadnych grządek, tylko trochę krzewów ozdobnych, posadzonych
dookoła: niebieskie i różowe hortensje, akurat obsypane kwieciem, i karłowate
azalie, które wybuchały barwami na wiosnę.
Tego popołudnia ogród wyglądał melancholijnie: martwe liście kłębiły się
na trawie, wierzba pochyliła gałęzie, naga i przygnębiona, w kącie trawnika
mech zarastał twarz figurki, stojącej nad sadzawką ze złotymi rybkami.
Jeśli Ben nie poszedł do pracy i nie było go w domu, to gdzie był?
Poczuła bolesny skurcz serca, na twarz wystąpił jej nikły rumieniec. A może
trochę zmiękł. Czyżby zawrócił na farmę, żeby się z nią zobaczyć?
Gorączkowo zaczęła wybierać następny numer. Telefon odebrała ciocia
Grace. Z zaskoczonego tonu jej głosu Nerissa natychmiast wywnioskowała, że
Ben już się tam nie pokazał.
- O, dzień dobry, kochanie. Czy wszystko w porządku?
- Dzwonię, żeby powiedzieć, że miałam dobrą podróż i szczęśliwie
dojechałam - powiedziała ochryple Nerissa. Gdy przekonała się, że Bena nie ma
na farmie, natychmiast odżył jej niepokój.
- Rozmawiałaś z Benem?
- Jeszcze nie, jest w pracy - skłamała Nerissa. - A jak czuje się Philip?
R S
117
- W porządku. Dziś rano byłam u niego kilka godzin. Wybieram się do
szpitala jeszcze wieczorem.
- Przekaż moje najserdeczniejsze uściski i jemu, i wujowi Johnowi. Będę
z wami w kontakcie. Pa.
Odwiesiła słuchawkę i stanęła przy oknie, spoglądając w nie tępym
wzrokiem. Bena nie było w pracy ani w domu, ani też na farmie. Gdzież, do
licha, był?
Jeśli dzisiaj przesłuchiwał nagrane informacje, mógł oczywiście
zadzwonić do Helen Manners. Z tonu jej głosu wynikało, że sprawa jest
naprawdę pilna. Nerissa jednym ruchem otworzyła kalendarzyk Bena, który
leżał na biurku. Bez trudu odnalazła domowy numer jego sekretarki.
Helen mieszkała w Highgate, niedaleko sławnego cmentarza, na którym
pochowano w imponujących marmurowych grobowcach Karola Marksa i wiele
innych wybitnych osobistości epoki wiktoriańskiej. Z okien mieszkania ciągnął
się widok na boczną część nekropolii. Helen wprowadziła się tam całkiem
niedawno i urządziła okolicznościowe przyjęcie, na które Ben przyszedł z
Nerissą. Znaleźli się w otoczeniu utrzymanym w chłodnej, pastelowej tonacji,
pośród ultranowoczesnych mebli i wyposażenia. Wystrój zdawał się jednak
całkiem naturalnie pasować do wnętrza wysokiej wiktoriańskiej kamienicy, w
której Helen zajęła górne piętro. Dobrego smaku Nerissa nie mogła jej
odmówić. Musiała też przyznać, że Helen reprezentuje chłodne skandynawskie
piękno.
Zanim Nerissa podniosła słuchawkę, chwilę się zawahała.
Stanowczo nie pragnęła zdradzać przed Helen, że nie ma pojęcia, gdzie
jest Ben. Nie miała złudzeń co do reakcji tej kobiety. Szybko wyciągnie
wnioski, odgadnie, że się pokłócili, i zacznie żywić nadzieję, że ich małżeństwo
znalazło się na rafie.
Od pierwszej chwili znajomości Nerissa podejrzewała, że Helen kocha się
w Benie. Było to jedyne sensowne wyjaśnienie jej lodowatej wrogości. Nerissa
R S
118
widziała przecież, jak Helen rozmawia z klientami, z prawnikami, z
koleżankami pracującymi na innych stanowiskach: potrafiła być czarująca,
układna, wzorowo uprzejma. Przyczyna była więc oczywista. Ale jeśli
ktokolwiek na tym świecie mógł wiedzieć, gdzie szukać Bena, to bez wątpienia
osobą tą była Helen Manners.
Nerissa odczekała na sygnał i nerwowo wybrała numer. Bez skutku.
Helen nie było w domu. Odłożyła słuchawkę i tępo spojrzała przed siebie. Co
dalej? Czy to możliwe, że Ben wrócił do Hagi, nie dając znać
współpracownikom w firmie? Wydało jej się to całkiem nieprawdopodobne.
Gdzież on był? Dokąd mógł pojechać? Do siostry? Nie utrzymywał
przesadnie bliskich stosunków z Jenny, rzadko składał siostrze wizyty, no, ale
mógł tam się wybrać. Nerissa nie była jednak w stanie przemóc się i
zatelefonować do szwagierki. Byłoby to znacznie przykrzejsze zadanie, niż
dzwonienie do Helen. Za bardzo upokarzające. Duma nie pozwoliłaby jej
wykręcić numeru.
Kto jeszcze mógł coś wiedzieć o miejscu pobytu Bena? Któryś z
przyjaciół? Kilku z nich zachowywało się wobec niej bardzo uprzejmie,
nawiązała też dobre stosunki z dwiema czy trzema żonami, z żadną jednak nie
była na tyle blisko, by przyznawać się, że straciła z oczu męża. Na pewno
padłyby pytania, a potem... Wzdrygnęła się na myśl o łańcuszku plotek i
spekulacji, o spojrzeniach, jakimi obrzucano by ją i Bena. Oczywiście, jeśli Ben
w ogóle wróci.
Nie mogła mu tego zrobić. Nie mogła zranić jego dumy, wystawiając go
na obmowę ciekawskich przyjaciół i ich żon. Oderwała wzrok od ślubnego
zdjęcia, stojącego na biurku, i opuściła gabinet, nie zastanawiając się, dokąd
właściwie idzie i co teraz powinna zrobić.
Po chwili uświadomiła sobie, że stoi przy oknie w salonie, zapatrzona w
jesienny krajobraz londyńskiej ulicy. Jakże mało przyjaciół miała w tym
wielkim mieście. Nie było nikogo, komu mogłaby się zwierzyć, kto poradziłby
R S
119
jej, co robić. Od czasu ślubu z Benem obracała się wśród licznych znajomych:
przyjaciół Bena i ich żon, kobiet z którymi dobrze się rozmawiało, spotkawszy
je przypadkiem na ulicy, które zapraszały ją bez przerwy na kawę, gawędziły z
nią podczas obiadów. Ale nie nawiązała żadnej głębszej znajomości. Przede
wszystkim była na to zbyt nieśmiała, a poza tym...
Zamknęła oczy, wściekła na siebie. Prawdziwa, choć ukryta przyczyna
braku przyjaciółek leżała w tym, że choć ciałem Nerissa była tu, w Londynie, to
sercem i duchem pozostała z Philipem. Mieszkała z Benem, spała w jego łóżku,
kochała się z nim, ale w pewnym sensie przez cały czas była gdzie indziej, na
wrzosowiskach i czesanych wiatrem wzgórzach Northumberlandu, gdzie
spędziła lata dzieciństwa.
Od tego dnia wszystko musiało się zmienić! Postanowiła nawiązać
przyjaźnie, zbliżyć się do ludzi, urządzić sobie w Londynie całkiem nowe życie.
Pod warunkiem, że Ben wróci.
Nadal wbijała wzrok w ulicę, chociaż niewiele tam widziała. Myślała na
mocno zwolnionych obrotach, toteż gdy przed domem przystanął samochód,
bardzo wolno rejestrowała markę i kolor. Nagle ją olśniło... samochód Bena!
Wkrótce otworzyły się drzwi po stronie kierowcy i istotnie wysiadł Ben we
własnej osobie.
Serce zabiło jej jak szalone. Pożerała go wzrokiem. Wyglądał normalnie,
nie nosił śladów żadnych obrażeń, garnitur miał idealnie odprasowany, jak
zawsze. Gdy obchodził samochód, wiatr odsuwał mu kosmyki czarnych włosów
z gładko ogolonej twarzy. Pochylił się i otworzył drzwi z drugiej strony.
W ułamku sekundy serce Nerissy zamarło. Zobaczyła bowiem, kogo Ben
przywiózł do domu.
Z wnętrza samochodu wysunęły się długie, zgrabne nogi i wnet ukazała
się cała postać Helen Manners. Sprawiała wrażenie, jakby przyjechała prosto z
salonu piękności, ani jeden blond włosek nie sterczał nie na swoim miejscu,
R S
120
makijaż miała nieskazitelny. Okrywała ją obcisła dżersejowa sukienka w
kolorze żurawinowym, bardzo wyraźnie podkreślająca zarysy zgrabnego ciała.
Wyglądała szałowo. Nerissa szczerze jej nienawidziła.
Ben zatrzasnął drzwi samochodu, podszedł do bagażnika i wyciągnął z
niego walizkę. Potem zamknął samochód na kluczyk i razem z Helen ruszył
żwirową dróżką, prowadzącą do drzwi wejściowych. Zajmowała ich rozmowa,
od czasu do czasu śmiali się, a byli tak pochłonięci sobą, że reszta świata
praktycznie dla nich nie istniała.
Spędził z nią całą noc, pomyślała Nerissa. Jak inaczej wyjaśnić, że wciąż
ma z sobą walizkę? Z pewnością jeszcze nie był w domu. Wrócił razem z tą
kobietą.
Zazdrość wrzynała się głęboko w serce. Nerissa czuła się tak, jakby
napadł ją dziki zwierz, wbijając jej w ciało kły i pazury. Zgięła się wpół,
złamana potwornym cierpieniem. Przez głowę przelatywały jej wyobrażenia
tych dwojga razem: nagi Ben w łóżku z Helen, dotyka jej, porusza się nad nią.
O Boże! - pomyślała. Jak ja to zniosę?
R S
121
ROZDZIAŁ ÓSMY
Klucze Bena zazgrzytały w zamku, potem usłyszała stukot wysokich
obcasów na podłodze w sieni i głos Helen Manners:
- Zawsze uwielbiałam ten dom, wiesz, Ben.
Nerissa zacisnęła zęby. Nie położysz łapy na tym domu! O, nie! -
pomyślała, a twarz oblał jej gniewny rumieniec. I na nim też nie! Jeśli Ben
myśli, że łatwo uda mu się rozwieść ze mną i ożenić z tobą, to grubo się myli.
Ciocia Grace miała rację: będę o niego walczyć! Nie pozwolę mu odejść.
- Jest duży i wygodny, idealny dla rodziny - przyznał.
- Przychodzi mi do głowy mnóstwo pomysłów - stwierdziła Helen. -
Strasznie chciałabym móc tu wszystko pozmieniać. Już widzę, co zrobiłby
dobry architekt wnętrz.
Znajdowali się teraz dokładnie przed drzwiami salonu, głosy brzmiały
bardzo wyraźnie.
- Dziękuję za ostatnią noc, Helen - mruknął Ben. - Miałem szczęście, że
mogłem na ciebie liczyć. Jestem ci bardzo wdzięczny.
Nerissa z trudem chwyciła oddech. Boże. Miała rację, spędził tę noc z
Helen. Ból stawał się coraz silniejszy. Nerwowo splotła dłonie i przygryzła
dolną wargę, żeby powstrzymać wzbierający w niej głośny jęk. Ben z Helen
mogli tu lada chwila wejść i ją zobaczyć. Musiała przedtem odzyskać pa-
nowanie nad sobą, ukryć swoje uczucia. Nie wolno im pokazać, jak bardzo jej
zależy.
- Będę o tym pamiętał, Helen - dodał Ben, a ona odpowiedziała nieco
ochrypłym śmieszkiem.
- Ja też.
R S
122
Niech ją szlag trafi! - pomyślała Nerissa, z oczami rozpalonymi
zazdrością. Dość już było, że wie, co zaszło, słuchanie tego intymnego dialogu,
pełnego niedomówień, sprawiało jej ból nie do wytrzymania.
Ben także się roześmiał.
- Mam nadzieję, że nie zażądasz za to podwyżki. Nerissa zachłysnęła się
powietrzem, nie dowierzając własnym uszom.
- No, mogłabym, jeśli o to chodzi! - oświadczyła Helen rozbawionym
tonem. - Ale zacznijmy od filiżanki herbaty, którą mi obiecałeś.
- Wstawię wodę - powiedział i oboje przeszli do kuchni.
Nerissa odczekała, aż usłyszy zamykające się drzwi, a potem cichaczem
przemknęła na górę do sypialni, bardzo uważając, żeby nie zaskrzypiały schody.
Nie chciała zdradzić przed nimi swej obecności w domu. Nie zniosłaby konfron-
tacji z obojgiem naraz. Nie chciała zobaczyć wyrazu triumfu, kpiny, satysfakcji
na twarzy Helen Manners. Za bardzo ucierpiałaby jej duma.
Pragnęła natychmiast zabrać torbę podróżną i wrócić na farmę
Thorntonów, do ludzi, którzy ją kochali i których ona kochała. Jednak serce
nakazywało jej zostać i walczyć, nie wiedziała jednak, czy ma na to siłę.
Położyła się na swoim łóżku i zapatrzyła w sufit, snując w myślach plany
bitwy. W domu znowu zapadła cisza. Ben z Helen byli jeszcze w kuchni. Pili
herbatę. To brzmiało tak swojsko i domowo, tak po angielsku i tak grzecznie.
Tyle że w cudzołóstwie nie było nic grzecznego ani domowego..
Przeciwnie, przez nie dom się rozpadał. Rwały się małżeńskie więzy.
Nagle przypomniała sobie, że właśnie od Bena usłyszała coś bardzo
podobnego. Z wielką zajadłością oskarżył ją o duchowe cudzołóstwo z
Philipem. Wtedy nie mogła mu zaprzeczyć. Od dnia jej ślubu chodzili do łóżka
we troje.
Gdyby jakoś mogła przeżyć te miesiące powtórnie, zacząć od nowa,
pierwszy raz nadać swemu małżeństwu bardziej rzeczywisty wymiar... Ech,
czemu nie odkryła wcześniej, że kocha Bena? Gdyby...
R S
123
W żadnym słowie nie ma tyle goryczy, co w „gdyby", pomyślała smętnie.
Gdyby... Nie można zawrócić czasu, zmienić przeszłości. Co się stało, to się nie
odstanie.
Można było jedynie borykać się z następstwami przeszłości. W tej chwili
oznaczało to następstwa tego, że Ben spędził noc z Helen. Czyżby odkrył, iż jest
zakochany w tej kobiecie?
Wzdrygnęła się, bardzo zaniepokojona tą myślą. Jeśli tak, to musiała
pozwolić mu odejść. Nie mogła go zatrzymywać, jeżeli kochał kogoś innego.
Mogło to jej sprawić wielki ból, ale musiała się zgodzić na jego odejście.
Czy jednak sprawiali wrażenie zakochanych? Zmarszczyła czoło,
przebiegając w myślach wszystko, co podsłuchała. W ich głosach było
zdecydowanie za mało uczucia. Rozbawienie, wzajemna sympatia, bliskość, to
wszystko dostrzegła, ale przecież słów miłości nie słyszała.
Tylko jak właściwie brzmią słowa miłości? - zadała sobie pytanie.
Racjonalnej odpowiedzi nie miała. Wszystko opierało się na intuicji. Często
zdarzało jej się podejrzewać, że Helen pragnie Bena, ale przed chwilą nie
słyszała w głosie Bena głębokiego uczucia.
A jeśli Ben nie kocha tej kobiety, to nie pozwolę mu odejść, pomyślała.
Nie pozwolę jej porwać mi go sprzed nosa. Będę z nią walczyła wszelkimi
dostępnymi sposobami. Nie wierzę, żeby umiała go uszczęśliwić. A ja umiem.
Serce nagle aż podskoczyło jej z radości. Gdyby tylko udało jej się odzyskać
męża...
Teraz, kiedy wiem, że go kocham, nasze małżeństwo będzie całkiem inne,
pomyślała. Zawsze opierało się na namiętności. Prawdę mówiąc, seks był dla
nich wszystkim, i coraz bardziej ją to niepokoiło. Dobry seks to nie wszystko.
Kobieta potrzebuje więcej. Pustka w ich stosunkach wprawiała ją w nerwowość,
niepokój, zakłopotanie. Wszystko zmieniło się w jednej chwili, gdy pojęła, że
kocha Bena.
R S
124
Czemu nie mogła dojść do tego wniosku dzień wcześniej? Ben nie
zostawiłby jej, nie pojechałby do Helen, a ona nie leżałaby tutaj, pogrążona w
bezgranicznej żałości, statystując tamtym dwojgu na dole.
O Boże, a jeśli wejdą na górę? Do tego pokoju, żeby się kochać w tym
łóżku? Jak poderwana sprężyną, usiadła z kolanami pod brodą i zaczęła się
powoli kołysać tam i z powrotem, od czasu do czasu z cicha pojękując. Nie, Ben
nie zrobiłby tego. Nie tutaj. Nie w ich sypialni, którą dzielili od dnia ślubu.
Twarz jej pobielała, potem pokryła się purpurą. Przed oczami przesuwały
jej się najstraszniejsze obrazy. Bardzo pragnęła, żeby znikły. Szkoda, że nie
można wyłączyć umysłu jak telewizora! Nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego,
jak żywą wyobraźnią jest obdarzona.
Znała wszystkie pozycje, w jakich miał zwyczaj się kochać. Wiedziała,
jak wtedy wygląda, jakie wydaje dźwięki, gdy włada nim pożądanie. Od samej
myśli o tym, że mógłby być z inną kobietą, robiło jej się niedobrze.
Zmroził ją odgłos na dole. Zaczęła intensywnie nasłuchiwać. Głosy
płynęły teraz z korytarza. Przerzuciła nogi przez krawędź łóżka i odwróciwszy
się, wbiła wzrok w drzwi. W uszach czuła pulsujące łomotanie, nerwy miała
napięte do ostateczności. Coś trzasnęło. Przez moment nie wiedziała, co to za
dźwięk, potem do niej dotarło. Zamknęły się frontowe drzwi.
Wynosili się. Usłyszała kroki, samochodowy rozrusznik i oddalający się
dźwięk silnika. Na dole znowu zapadła cisza. Osaczały ją pustka, chłód, zgroza.
Podbiegła do okna, żeby wyjrzeć na ulicę, ale zdążyła zobaczyć tylko
samochód znikający za rogiem. Przez chwilę nawet czuła ulgę. Dzięki Bogu, że
nie weszli na górę, nie musiała stanąć z nimi twarzą w twarz. Potem zaświtało
jej w głowie, że Ben odjechał razem z Helen, i pytania opadły ją jak osy kłujące
palącymi żądłami. Bała się, że oszaleje. Dokąd tamci pojechali? Czy Ben wróci?
A jeśli przeprowadzi się do Helen i zacznie z nią życie od nowa, to co?
W tych czasach tak łatwo się rozwieść. Wystarczą dwa lata separacji i
jeśli obie strony wyrażą zgodę, sąd orzeka rozwód bez dalszych zachodów.
R S
125
Prawdopodobnie skorzystałaby na tym, przejmując na własność dom, choć
możliwe, że trzeba byłoby go sprzedać i podzielić wpływy między strony, bo nie
mieli dzieci. Nie orientowała się w prawnych komplikacjach rozwodowych, ale
przecież Ben był prawnikiem, więc znał wszystkie kruczki i możliwości, tym
bardziej że raz już się rozwodził.
Zmarszczyła czoło, przypominając sobie jego jadowite uwagi na temat
Aileen, która zażądała domu, samochodu i pokaźnej sumy pieniędzy. Ponieważ
popełniła zdradę małżeńską, Ben zdołał obalić te roszczenia, ale i tak był
zmuszony sprzedać dom i podzielić pieniądze ze sprzedaży po połowie.
Pierwsze małżeństwo zaszczepiło w nim wiele goryczy i cynizmu.
A ja nadal płacę rachunki Aileen, pomyślała żałośnie Nerissa. Cóż,
niczego od Bena nie chciała, ani pieniędzy, ani tego domu. Nie chciała dalej
mieszkać tam, gdzie mieszkali we dwoje. To byłoby zbyt przykre.
Zmarszczki na jej czole jeszcze się pogłębiły. Może Ben myśli podobnie?
Może będzie wolał kupić nowy dom, żeby odciąć się od wspomnień o niej.
To także bolało. Odkąd dorosła, wszystko, co działo się w jej życiu,
sprawiało ból. Pomyślała o tym z goryczą. Dwa razy się zakochała i dwa razy
cierpiała przez to. Za nic nie chciała zakochać się znowu, za nic! Życie
wyleczyło ją z miłości. Tylko człowiek niezdrów na umyśle mógłby chcieć
czegoś takiego po raz trzeci.
Rzuciła się na łóżko, wtuliła twarz w pościel i próbowała zgasić światło.
Pragnęła, żeby cały dom zapadł się pod ziemię i pogrzebał ją w gruzach. Szloch
wstrząsał całym jej ciałem.
Właśnie zaczynała nieco się uspokajać, gdy nagły dźwięk za jej plecami
sprawił, że aż podskoczyła. Uniosła głowę. Bladą, załzawioną twarz
przesłaniały jej ciemne pasma włosów. Spoglądała przez nie jak dzikie zwierzę
z kolczastych zarośli.
Nad łóżkiem stał Ben i wpatrywał się w nią z wyrazem absolutnego
zaskoczenia.
R S
126
- Zdawało mi się, że słyszę jakiś ruch na górze... wziąłem cię za
włamywacza. - Odrzucił na bok kij golfowy, który trzymał w dłoni. Kij upadł na
krzesło. - Przyszedłem tu odpowiednio wyposażony - powiedział i raptownie
zmienił temat: - Płaczesz. Chyba nie jest z nim gorzej?
- Z nim? - powtórzyła, a kiedy uświadomiła sobie, że miał na myśli
Philipa, pokręciła głową. - Nie.
- Więc czemu te łzy? - spytał konkretnie i twardo. - Jeszcze ci go brak?
Wykonała nieskoordynowany obronny gest. Ben zareagował odgłosem
zniecierpliwienia.
- Mniejsza o to - stwierdził. - Jak długo tu jesteś?
- Wróciłam godzinę temu. Nie odjechałeś z Helen? - Czemu odjechała
sama? I wzięła jego samochód?
Ben nie trudził się odpowiedzią na to pytanie.
- Byłaś tutaj przez cały czas? - rozmyślał głośno, marszcząc czoło. Bez
wątpienia zastanawiał się, co usłyszała i odgadła.
- Czy ona wróci? - Nerissa nie czuła się w obowiązku oświecać Bena.
Niech sam wyciągnie wnioski. - Przypuszczam, że tak, skoro wzięła twój
samochód.
- Nie mój - burknął ze zniecierpliwieniem. - To był jej samochód.
Odwiozła mnie do domu.
- Wyglądał jak twój!
- Helen ma ten sam model.
- I ten sam kolor - stwierdziła sarkastycznie Nerissa. - Czy to nie
ciekawe? Zastanawiam się, dlaczego kupiła identyczny samochód jak twój.
- Skąd mam wiedzieć? Przypuszczam, że jej się spodobał. Nerissa
spojrzała kwaśno.
- Samochód czy właściciel? I gdzie jest wobec tego twój samochód? Pod
jej domem? - Nie udało jej się zachować pozorów spokoju. Zazdrość wylazła na
R S
127
wierzch. - Nie okłamuj mnie, Ben. Nie jestem głupia, wiem, że spędziłeś z nią
noc!
- Co takiego?!
Grał na zwłokę, znała tę jego czujną minę. Zdobywając praktykę w
zawodzie, Ben nauczył się wszelkich możliwych sztuczek: kiedy milczeć, kiedy
podpuścić świadka, żeby sam się sypnął, kiedy przycisnąć i zrobić z niego
miazgę. Niech mu się nie zdaje, że ją nabrał. Czerwona ze złości usiadła i
zmierzyła go wzrokiem pełnym pogardy.
- Czy to był pierwszy raz, czy jest twoją kochanką od dawien dawna,
jeszcze z czasów, zanim cię poznałam? Zawsze wiedziałam, że ma na ciebie
chrapkę, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że możesz z nią sypiać.
Zmrużył oczy, tak że zostały tylko groźne, ciemne szparki.
- Nawet gdybym z nią sypiał, to chyba nie powinno cię to szczególnie
martwić. Przecież guzik cię obchodzi, co robię i z kim. Po co wróciłaś? Żeby
powstrzymać mnie przed wspomnieniem o twoim bracie w procesie
rozwodowym? Czy powiedziałaś im, że ci tym groziłem? Czy to oni w
pośpiechu wysłali cię za mną, żeby się upewnić, że tego nie zrobię? Tylko to cię
niepokoi, Nerisso, może nie mam racji? Groźba skandalu i wydobycia na jaw
bezcennej tajemnicy rodzinnej!
- Nie próbuj zmieniać tematu! To nie ma nic wspólnego z Philipem,
zresztą doskonale wiesz, że nie mógłbyś wspomnieć o Philipie w procesie. Od
dnia ślubu ani razu cię nie zdradziłam!
- Fizycznie! - prychnął.
- Prawo nie zna uczuć! - odpaliła. - Powtarzasz mi to dość często. Z
punktu widzenia prawa nie mają znaczenia myśli ani uczucia, tylko czyny. W
tym procesie stroną winną będziesz ty, Ben. - Zazdrość nadała jej głosowi
szorstkie, zaperzone brzmienie. - Spałeś z nią, a ja z Philipem nigdy!
- Dlatego wciąż masz obsesję na jego punkcie! - Ben wykrzywił usta. - I
bez końca karmisz się tą stłumioną namiętnością. - Chwycił Nerissę za ramiona
R S
128
i potrząsnął. - Zbudź się! Zbudź się, zanim będzie za późno. Zobacz, co robisz
ze swoim życiem, jak marnujesz swoje uczucia, swoją miłość... Czasem mam
ochotę cię zabić, kiedy na to patrzę.
Uwierzyła. Ściskał ją tak, jakby lada chwila miał wytrząsnąć z niej życie.
- Sprawiasz mi ból - zaprotestowała.
W odpowiedzi warknął, odsłaniając zęby niemal jak zwierzę.
- To dobrze. Do diabła z tobą, chcę ci sprawiać ból! Zrobiłbym wszystko,
żeby cię obudzić. Za długo już łazisz we śnie jak lunatyk. Czas zacząć żyć w
rzeczywistym świecie.
- Czy dlatego spędziłeś noc ze swoją sekretarką? - rzuciła mu w twarz. -
Żeby mi sprawić ból?
- Sprawiło ci to ból? - spytał chrapliwym głosem.
Rumieniec złości natychmiast ustąpił z jej twarzy.
Drżąc, spojrzała na niego wielkimi, zbolałymi, błękitnymi oczami.
- Czego chcesz, Ben? Krwi?
- Tylko prawdy - syknął, ledwie rozchylając wargi, żeby wydobyć te
słowa.
- Najpierw powiedz mi, czy z nią spałeś - zażądała, rozdrapując własną
ranę. Musiała wiedzieć, nawet jeśli ból miał być potworny. Nie mogła znieść
uporczywie wracających podejrzeń, niepewności, obaw.
- Nie, Nerisso. - Pokręcił głową, kwaśno się uśmiechając.
- Nigdy nie spałem z Helen i nigdy nie chciałem. Jest dobrą sekretarką,
polegam na niej w życiu zawodowym, ale nie znaczy dla mnie nic więcej.
Zaczerpnęła powietrza. Wraz z ulgą poczuła olbrzymią słabość. Czy
jednak mogła mu wierzyć?
- Dlaczego więc spędziliście razem całą noc? Wiem, że cię tutaj nie było.
Nikt nie spał w tym domu tej nocy, to jasne. Jest za czysto. Spędziłeś ją z Helen,
w jej mieszkaniu. Słyszałam, jak wyrażasz jej wdzięczność.
R S
129
- Jestem jej wdzięczny, ale nie spędziłem nocy w jej mieszkaniu. Spałem
w motelu przy autostradzie. Wczoraj wieczorem podczas jazdy wpadłem w
tuman mgły. Nie byłem w nastroju do rozsądnego myślenia, więc nie
zwolniłem. Prawdę mówiąc, prowadziłem jak wariat i omal nie rąbnąłem w tył
wlokącej się ciężarówki.
Zachłystując się powietrzem, wytrzeszczyła oczy.
- Dlaczego byłeś taki głupi!? Przecież mogłeś się zabić!
- Ale się nie zabiłem - powiedział. - W ostatniej chwili ją zobaczyłem i
skręciłem na pobocze. Tyle że jechałem za szybko, więc nie mogłem się
zatrzymać. Samochód przeskoczył barierę ograniczającą i z solidnym trzaskiem
wylądował po drugiej stronie.
- Czy coś ci się stało? - Nerissa zmartwiała. Rozbieganymi oczami
szukała u Bena śladów obrażeń.
- Miałem cholerne szczęście. Gdybym nie zapiął pasa, przeleciałbym
przez przednią szybę prosto na cmentarz. A tak skończyło się na tym, że
trzepnęło mnie bokiem o drzwi. Mam siniaki na ramieniu i pęknięte jakieś
żebra. Wszystko mnie boli i przez całą noc rozsadzało mi głowę, ale poza tym
reszta jest w porządku.
Westchnęła z ulgą. Gdyby się zabił albo nawet odniósł poważne
obrażenia, tak jak Philip, byłaby to jej wina. Odkąd usłyszała o wypadku
Philipa, nieustannie dręczyło ją przeświadczenie, że ponosi za to winę,
pośrednio, ale jednak. Philip jechał jak wariat, bo był nieszczęśliwy. Teraz
Ben... Jestem jak zły omen. Przynoszę pecha mężczyznom, z którymi coś mnie
łączy, pomyślała.
- Tylko samochód wyszedł z tego jak najgorzej - ciągnął Ben. - Maska
zgniotła się w harmonijkę jak papierowa, chłodnica pękła i zrobiła się z tego
prawdziwa powódź, w dodatku woda była wrząca. Musiałem wykazać dobry
refleks, kiedy prysnęło. Jakiś sympatyczny facet zatrzymał samochód i pomógł
mi się wydostać, a potem zawiózł mnie do najbliższego aparatu telefonicznego,
R S
130
skąd wezwałem pomoc drogową, żeby odholowali wrak. Podrzucił mnie też do
najbliższego motelu.
- A skąd Helen w tej całej historii? - spytała niepewnie.
- Zatelefonowałem do Helen, żeby powiedzieć jej, gdzie jestem, na
wypadek gdyby ktoś z pracy musiał się ze mną skontaktować. Zaproponowała,
że przyjedzie i odwiezie mnie do Londynu. Mogłem wynająć samochód, ale
Helen nalegała.
- No, nie wątpię! - mruknęła Nerissa, a Ben spojrzał na nią przenikliwie
lśniącymi, przymrużonymi oczami. Zaczerwieniła się od tego spojrzenia, więc
szybko spytała: - Czyli przyjechała wczoraj wieczorem do tego motelu? I też
tam nocowała?
- Była zdania, że mogę przejść z opóźnieniem wstrząs powypadkowy -
powiedział oschle. - I że nie byłoby mądrze, gdybym sam prowadził przez resztę
drogi. Nie wykluczam, że miała rację. Byłem jej wdzięczny za to, iż nie muszę
tak szybko znów siadać za kierownicą. A gdyby czekała z wyjazdem do rana,
dotarlibyśmy tutaj najwcześniej dziś wieczorem, tymczasem byłem potrzebny w
Londynie w południe. Helen usilnie próbowała mnie znaleźć, bo umówiła mnie
na lunch z członkiem parlamentu europejskiego, który chciał przedstawić mi
pewną sprawę.
- I to tam byłeś dziś przed południem? Na lunchu z tym politykiem?
Skinął głową.
- To poważna sprawa, a co więcej, może przynieść duży dochód. Helen
wiedziała, że będę chciał się jej podjąć, lecz niestety, klient miał być w
Londynie tylko dzisiaj. Wieczorem wyjeżdża do Brukseli, a wróci tu za parę
tygodni. Musiałem się z nim zobaczyć, więc umówiła spotkanie w ciemno. Wie-
działa, że w kalendarzu nic nie mam, i uznała, iż jakoś zdążę dojechać. Nie
mogła jednak złapać ze mną kontaktu. Na farmie nikt nie odpowiadał, bez końca
zostawiała wiadomości na automatycznej sekretarce...
R S
131
- Wiem. Przesłuchałam taśmę. - Nerissa przyglądała się Benowi,
rozmyślając, czy wie o uczuciach, jakie budzi w Helen. Mógł sobie mówić, że ta
kobieta jest tylko jego sekretarką i nigdy nie interesowała go pod żadnym innym
względem,
Nerissa była jednak głęboko przeświadczona, że Helen ma całkiem
odmienny punkt widzenia na Bena.
- Helen jest wyśmienitą sekretarką - powiedział Ben.
- Na dodatek zakochaną w tobie!
- Nic osobistego nas nie łączy, Nerisso. Jeśli masz nadzieję wykorzystać
Helen jako argument przeciwko mnie w procesie rozwodowym, to grubo się
mylisz. Nigdy nawet jej nie pocałowałem.
Milczała. Uwierzyła mu.
- Czy wróciłaś za mną do Londynu, żeby chronić twojego brata i reputację
rodziny? - spytał Ben po chwili. - Nie mów mi tego, co twoim zdaniem chcę
usłyszeć, tylko prawdę. Tego jednego chcę, Nerisso!
- Nigdy cię nie okłamałam!
Uniósł brwi, a na ustach wykwitł mu ironiczny uśmieszek.
- Nie?
- Nie, Ben. Powiedziałam ci prawdę o... o mnie i Philipie, zanim
zgodziłam się na małżeństwo. Nie kłamałam.
- Czasem bardzo żałuję, że tak się stało - gorzko odrzekł Ben, zamknął
oczy i głośno westchnął. - Nie, zapomnij o tym. Wcale nie byłoby mi łatwiej,
gdybym nie wiedział. Musiałem poznać prawdę. Gdybym dowiedział się
później, mogłoby mnie to całkowicie zniszczyć.
Z zamkniętymi oczami wyglądał jak posąg: surowe, proste rysy,
zaciśnięte wargi i gładkie, wypukłe powieki. Mogła przyglądać mu się bez
obawy, że zdradzi ją mimika twarzy. Nie był w stanie widzieć jej wyrazu
twarzy, na której wypisana była miłość i pragnienie wzajemności.
R S
132
Wędrowała wzrokiem po jego postaci, tak bardzo chciała go dotknąć,
pociągnąć za sobą do łóżka... Może to był sposób, by dotrzeć do niego w tej
chwili? W przeszłości skutkował zawsze. Ich ciała spotykały się w mroku tego
pokoju noc po nocy, a oni w chwilach namiętnego zespolenia zapominali o
różnicach, które ich dzielą, o wszystkim, co jest na zewnątrz ich sypialni i
domu.
Nagle Ben uniósł powieki i Nerissa stwierdziła, że patrzy prosto w głębię
jego ciemnych oczu. Poczuła się, jakby wsysała ją czarna dziura. Wargi jej
wyschły, po ciele zaczęły przebiegać dreszcze. Czuła się jak...
zahipnotyzowana... Ben włączył się nagle do jej myśli. Już się tak zdarzało,
szczególnie wtedy, gdy zaczynały nią rządzić zmysły, a emocje brały górę nad
rozumem.
- Zawsze mieliśmy jeden sposób porozumienia, prawda? - szepnął i serce
zaczęło wyrywać się Nerissie z piersi.
Zacisnął dłonie na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie. Rysy miał
ściągnięte, twarz pobladłą.
- Nie, Ben! - powiedziała, stawiając opór. Nie mogła pozwolić, żeby znów
rządziły nimi tylko zmysły. Nigdy więcej, skoro jej nie kochał. Do tej pory nie
miało to znaczenia, bez zastrzeżeń pozwalała ciału szukać zaspokojenia. Nie
zdawała sobie jednak sprawy z tego, że go kocha. Teraz już to wiedziała. - Nie
mogę! - wykrzyknęła.
Szare oczy trysnęły iskrami. Miały odcień dymu znad ogniska, w którym
płoną wilgotne szczapy. Ben pchnął ją na plecy, przycisnął do materaca i
pochylił się nad nią z ponurą, groźną miną.
- Powiedziałem ci już na farmie, Nerisso, zanim wyjechałem: od tej pory
nasze małżeństwo ma być prawdziwe. Dość kompromisów i udawania. Odejdź,
albo zostań, ale jeśli chcesz zostać, to masz wybić go sobie z głowy i wyrzucić z
serca.
- To nie takie łatwe... - zaczęła.
R S
133
Ben natychmiast pogardliwie skrzywił usta.
- Nic mnie nie obchodzi, czy to łatwe. Takie są moje warunki.
- On jest moim bratem, Ben! Nie mogę wyrzucić z życia ani Jego, ani
ojca, ani cioci Grace. Przeżyłam ogromny wstrząs.
Dużo czasu zajęło mi pogodzenie się z tą trudną prawdą. Początkowo nie
mogłam jej zaakceptować. Ale wreszcie, podczas tego pobytu jakoś mi się
udało. Zawsze będę darzyć Philipa sympatią i wspominać nasze dzieciństwo
jako bardzo szczęśliwy okres, ale go nie kocham. Nie wiem nawet, czy
kiedykolwiek kochałam. To wszystko tak się ułożyło dlatego, że nie miałam
nikogo innego. Nigdzie nie chodziłam, znałam bardzo niewielu ludzi, a Philip
był na miejscu, łatwo znajdowaliśmy wspólny język... Wydawało się więc
naturalne, że się pobierzemy... - Urwała, wzdrygając się na dźwięk słowa,
którego użyła. - Skąd mieliśmy wiedzieć, że to, co nas łączy jest miłością
braterską? Ktoś musiał nam to powiedzieć. W każdym razie tamto już jest
skończone i wiemy o tym oboje.
Ben zlustrował ją posępnym, badawczym spojrzeniem.
- Nie odniosłem takiego wrażenia, kiedy zobaczyłem was razem w
szpitalu.
Westchnęła. Postanowiła dalej go przekonywać, może zrozumie.
- To była wielka chwila! Niesamowicie mi ulżyło, kiedy dowiedziałam
się, że Philip z tego wyjdzie. To zabawne, ale wydaje mi się, iż początek końca
był wtedy, gdy zaczęłam sobie uświadamiać... - Urwała i zaczerwieniła się, a
Ben przeszył ją skupionym spojrzeniem.
- Co sobie uświadamiać?
Bezradnie szukała słów, które by jej nie zdradziły. Ben nie powinien się
dowiedzieć, że jest w nim zakochana, dopóki sam jej nie wyzna miłości. Jej
duma przeżyła już dosyć upokorzeń.
- Że... że się zmieniłam... - Uciekła przed jego spojrzeniem, rozpaczliwie
starając się ukryć uczucia.
R S
134
Usłyszała szybki, chrapliwy oddech Bena.
- Popatrz na mnie, Nerisso! - powiedział rozkazująco.
Podniosła na moment głowę.
- Chyba mi się nie wydaje... - szepnął.
- Co takiego? - spytała drżącymi wargami.
Pochylił głowę i poczuła jego oddech na twarzy, gorące usta Bena
muskały skórę szyi, męski zapach drażnił jej nozdrza. Te leciutkie dotknięcia
pobudzały do odzewu wszystkie nerwy w jej ciele.
- Że nie traktujesz mnie z taką obojętnością jak zwykle - powiedział
niezupełnie pewnym głosem.
- Nigdy nie byłeś mi obojętny.
- W łóżku nie - przyznał i wolno przesunął dłoń wzdłuż jej ciała, które
natychmiast odpowiedziało drżącym podnieceniem, przyśpieszonym
pulsowaniem krwi.
Mimo że głos wiązł jej w gardle, szepnęła:
- Nie rób tego, Ben. Nie rób, chyba że... - Urwała, bo nie była w stanie
dokończyć tego zdania, wyznać, iż pragnie jego miłości, a nie tylko zmysłowego
pożądania.
- Chyba że co? - szepnął tuż przy jej uchu, a potem powędrował wargami
niżej, rozsuwając kołnierzyk, całując ciepłe miejsce między wzgórzami piersi,
gdzie bicie serca brzmiało tak wyraźnie, że Ben nie mógł go nie słyszeć.
Musiała go powstrzymać. Nie mogła pozwolić, żeby znów się z nią
kochał, chyba że kierowało nim coś więcej niż tylko żądza, potrzeba rozkoszy.
Odepchnęła jego głowę. Ale nawet teraz, gdy tylko dotknęła jego skóry,
przebiegły ją ciarki.
- Nie chcę ciągnąć naszego małżeństwa w ten sposób - powiedziała z
determinacją w głosie.
Ben zamarł z głową odrzuconą do tyłu. Przenikliwe spojrzenie jego
szarych oczu trafiało ją prosto w serce. Tak właśnie wyglądał, gdy jego
R S
135
wściekłość sięgała szczytów. Był chłodny, daleki, ale pod tą skorupą ukrywał
żar gorętszy niż w piekle.
- Czyli wybierasz jego? - spytał przez zaciśnięte zęby.
- Nie! To nie ma nic wspólnego z Philipem. - Ben wykrzywił usta w
pogardliwym uśmiechu. - Nie patrz na mnie w ten sposób! - krzyknęła. - Mówię
prawdę. Philip jest dla mnie bratem, nikim więcej. Tu chodzi o ciebie i o mnie.
Zdrętwiał i wbił w nią wzrok. Twarz miał bladą.
- Ben, proszę, spróbuj zrozumieć... - powiedziała łagodnie - seks nie jest
wszystkim. Owszem, na początku zdawało mi się, że wystarczy. Uważałam, że
jesteś bardzo atrakcyjny i z przyjemnością się z tobą kochałam. Przez długi
okres seks stanowił dla mnie coś w rodzaju narkotyku, pomagał mi znieść ból po
stracie Philipa. Kiedy się kochaliśmy, cała reszta wylatywała mi z głowy.
Zapominałam o tym, co się stało. Wtedy nie wierzyłam, że jeszcze kiedykolwiek
się zakocham.
- A teraz myślisz, że mogłabyś? - wycedził Ben. - Mam zwrócić ci
wolność, żebyś mogła zacząć się rozglądać za kimś innym?
Nerissa nie wiedziała, co odpowiedzieć. Niedobrze jej się robiło od
kłamstw i półprawd, od tego całego udawania. Jednak jeśli Ben jej nie kochał,
jeśli pragnął tylko jej ciała, to nie mogła z nim zostać. Byłoby to dla niej piekło.
- Czy tego chcesz? - powtórzył Ben chropawym, wściekłym głosem.
Gniewem jeszcze wzmógł jej zdenerwowanie. Poczuła, że nie zniesie ani
odrobiny więcej.
- Tak - szepnęła.
R S
136
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez sekundę Ben nie reagował. Nerissa nie wiedziała, co myśli. Twarz
miał dokładnie taką samą, jak w sądzie: bez wyrazu, lodowatą, zdystansowaną.
Czy jej odejście miałoby dla niego znaczenie? Boże, pomyślała,
natychmiast odszedłby w drugą stronę, nawet nie odwracając głowy. Stracę go.
Drugi raz spotykało ją to samo: nieoczekiwany cios, po którym nie miała
wyboru, musiała odejść samotna.
Dlaczego znów padło na mnie? - zastanawiała się. Jeśli coś się powtarza,
to kto jest temu winien? Nie ja. Nie wybieram tego samego typu mężczyzn, nie
powtarzam tej samej sytuacji. Trudno o bardziej różnych ludzi niż Ben i Philip.
Nie mają ze sobą nic wspólnego oprócz tego, że w obu się zakochałam. A
jednak znów znalazłam się w tym samym punkcie, przyglądam się, jak los
bezpowrotnie odbiera mi szansę na szczęście. Dlaczego?
I wtedy usłyszała, jak głęboko w gardle Bena rodzi się chrapliwy dźwięk.
Spojrzała na niego. Gniewna ciemna czerwień zalała mu twarz. Oczy zalśniły.
Groźba wisiała w powietrzu. Nerissie wydało się, że stoi na krawędzi krateru i
spogląda na lawę wrzącą w otchłani. Wulkan wybuchł nagle grzmotem, od
którego aż podskoczyła.
- Niedoczekanie twoje! Czy naprawdę sądzisz, że spokojnie pozwolę ci
odejść i tylko będę patrzył, jak poznajesz innych mężczyzn i w którymś się
zakochujesz?!
- Przecież to ty chcesz rozwodu! - szepnęła wstrząśnięta. - Kiedy
wyjeżdżałeś z farmy, powiedziałeś...
- Wiem, co powiedziałem! - przerwał jej szorstko. - Oto, do czego mnie
doprowadziłaś: rzucam czcze pogróżki po to tylko, żebyś ze mną została! Czy
masz pojęcie, jak rani moją dumę to, że muszę wybierać między głupimi
groźbami a błaganiem na kolanach?
R S
137
Poczuła skurcz w sercu. Próbowała coś wyczytać z lśniących szarych
oczu.
- Ben...
Spojrzał na nią spode łba:
- No, to teraz już wiesz! - mruknął niewyraźnie.
Nie mogła uwierzyć w to, co widzi w jego oczach i słyszy w jego głosie.
- Czy chcesz powiedzieć...? Ben, czy ty...? - bąkała, bielejąc na twarzy od
napięcia, bolesnej nadziei i lęku, że tylko sobie wyobraża coś, czego
rozpaczliwie pragnie.
Bacznie jej się przyjrzał i nagle powiedział:
- Och, do diabła z dumą! Popatrz, jak zaszkodziła twojej rodzinie! -
Urwał, głośno chwycił głęboki oddech i wyznał chrapliwie: - Szaleję za tobą,
jasne?
Nie mogła złapać tchu. Ben spoglądał to na nią, to gdzieś w bok,
przysłaniając powiekami niespokojne błyski oczu.
- Zabiłbym cię, gdybyś się roześmiała.
- Nie zrobiłabym tego, Ben. Nawet by mi to do głowy nie przyszło -
zaprotestowała.
- No, pewnie że nie - powiedział zduszonym głosem. - Nie jesteś podobna
do Aileen. Jej sprawiało przyjemność, kiedy mogła mnie upokorzyć, zmusić,
żebym się płaszczył. Po tym, co mi zrobiła, przysiągłem sobie, że nigdy więcej
nie powiem kobiecie, iż ją kocham. Nie miałem zamiaru sparzyć się drugi raz w
ten sam sposób.
- Nigdy nie chciałam cię zranić, Ben! - szepnęła, a on westchnął.
- Wierzę ci, ale znasz chyba stare powiedzenie: dobrymi chęciami piekło
jest wybrukowane! - Roześmiał się chrapliwie. - Jesteś bardzo kobieca, Nerisso
- powiedział z kwaśnym uśmiechem. - Pod wieloma względami stanowisz moje
przeciwieństwo. Na przykład, jesteś delikatna, a mnie klienci płacą za to, żebym
pracując dla nich, był twardy i zawzięty. Muszę mieć umysł ostry jak żyletka, ty
R S
138
jesteś marzycielką i romantyczką. Być może cenię twoje kobiece cechy dlatego,
że mnie całkiem na nich zbywa. - Cynicznie skrzywił usta. - Ale zakochałem się
w tobie wcale nie z tego powodu. Nie będę twierdził, że wpadłem przez twój
rozum czy twoje serce. Zachwyciło mnie piękno twojego ciała.
Od jego gorącego spojrzenia paliła ją skóra. Nerissa spuściła oczy,
gwałtownie drżąc.
- Na tamtym przyjęciu zapragnąłem cię od pierwszego wejrzenia -
powiedział gardłowo. - Spodobały mi się twoje ruchy, twoje usta, wielkie
niebieskie oczy, włosy czarne jak smoła i marzycielskie spojrzenie... Krótko
mówiąc, wpadłaś mi w oko. Po rozwodzie nie miałem ochoty poważnie anga-
żować się w związek z żadną kobietą. Postanowiłem więcej się nie żenić, ale
stwierdziłem, że różnisz się od Aileen właściwie pod każdym względem. Ona
była twardą sztuką, ty sprawiałaś takie wrażenie, jakby trzeba było się tobą
zaopiekować, a tego właśnie chciałem. Podobało mi się w tobie absolutnie
wszystko. Potem jednak przyjrzałem się dokładniej i stwierdziłem, że ciebie
wcale tak nie poraziło. Najwyraźniej w ogóle nie byłaś zainteresowana.
Nie mogła temu zaprzeczyć, bo w owym czasie nie była zainteresowana
w ogóle niczym ani nikim. Mimo to Ben utkwił w jej pamięci na tyle, by go
skojarzyła, gdy zatelefonował po przyjęciu.
- Na początku myślałem, że po prostu odgrywasz taką niedostępną i
nastawiłem się na rolę uroczego faceta. Postanowiłem cię zagadnąć i zrobić na
tobie wrażenie swobodną rozmową. - Skrzywił się z autoironią. - Nie udało mi
się, prawda? Zwyczajnie mnie nie dostrzegałaś. A ja nie potrafiłem przyciągnąć
twojej uwagi. Uznałem więc, że trzeba się usunąć i zapomnieć o tobie. Nie
mogłem. Wreszcie zatelefonowałem do ciebie i zaproponowałem spotkanie.
Byłem sztywny ze strachu, że z miejsca dasz mi kosza.
- Omal tak się nie stało - przypomniała sobie i westchnęła. Nie miała
pojęcia, że poważnie zainteresowała Bena. Po pierwszym spotkaniu nie
R S
139
wspomniała go ani razu, póki nie zadzwonił z zaproszeniem na randkę, a i
wtedy długo się wahała, zanim przyjęła zaproszenie.
Ben parsknął śmiechem.
- Wiedziałem. I gardziłem sobą, że tak się narzucam, skoro jasno dałaś mi
do zrozumienia, iż nic dla ciebie nie znaczę. Ale musiałem cię znów zobaczyć.
Powiedziałem sobie nawet, że po tym drugim spotkaniu na pewno o tobie
zapomnę. Niestety, wyszło całkiem odwrotnie. Raz mi nie wystarczył. Mu-
siałem cię zobaczyć znowu i znowu. Te spotkania stały się celem mojego
życia...
Nerissa gapiła się na niego w oszołomieniu, nie wierząc własnym uszom.
Ben uśmiechnął się, widząc jej minę.
- Nie miałaś o tym wszystkim pojęcia, prawda? Zdumiona, w milczeniu
pokręciła głową.
- No właśnie, to było jasne, że nie masz pojęcia, co mi robisz - stwierdził
z goryczą. - Aileen zadała mojej dumie ciężkie ciosy, ale były one niczym w
porównaniu z tym, czego doświadczyłem od ciebie.
- Ben, ani mi przez myśl nie przeszło... - Urwała, bo on mówił dalej,
widocznie nie chciał, aby mu przerywała.
- W tym sęk. Nieustannie o tobie pamiętałem, twój obraz tkwił mi w
wyobraźni jak cierń pod skórą. Nie umiałem się go pozbyć. Nie spałem, nie
mogłem się skupić ani myśleć. Popadłem w obsesję, uległem kompletnemu
zauroczeniu. W każdym razie tak sobie to tłumaczyłem. Nie przyznawałem się
przed sobą, że jestem w tobie zakochany. Duma nie pozwoliłaby mi użyć
takiego słowa. Jak go zwał, tak go zwał, ale w moim życiu było to trzęsienie
ziemi, osiem w skali Richtera, siła niemal maksymalna! Tyle że u ciebie
wskazówka była w pobliżu zera.
- Mnie dręczyła inna obsesja - powiedziała Nerissa, spoglądając na niego
z zakłopotaniem. Obawiała się, że znów wpadnie w gniew.
R S
140
- Wkrótce ją odkryłem - potwierdził. - Nikt nie kręcił się wokół ciebie w
Londynie, więc wywnioskowałem, że musi chodzić o kogoś z twojej
przeszłości. Sądziłem, iż może był żonaty, a ty wyjechałaś, żeby z nim zerwać.
Dlatego nalegałem na wizytę u ciebie w domu. Po przyjeździe na farmę
natychmiast pojąłem, że chodzi o Philipa. Początkowo nie potrafiłem zrozumieć,
czemu ze sobą zerwaliście. Pozornie nie było powodu. Nikt nie wspominał o
żadnej kłótni, a kiedy widziałem was razem, wydawało mi się jasne, iż oboje
dzielicie to samo uczucie.
- A tak uważaliśmy - powiedziała smutno. - Prawie nie rozmawialiśmy ze
sobą, unikaliśmy swoich spojrzeń!
- To było widać jak na dłoni - stwierdził oschle Ben. - Za bardzo się
staraliście. Raz po raz ukradkiem na niego spoglądałaś albo nagle milkłaś, kiedy
przechodził obok. A jego rodzice zachowywali się bardzo nerwowo. Atmosfera
była tak gęsta, że tylko ciąć ją nożem. Zastanowiło mnie, czy rodzice nie
sprzeciwiają się temu małżeństwu dlatego, że jesteście bliskimi kuzynami, i
wtedy zauważyłem wasze niezwykłe podobieństwo. Prawie jakbyście byli
bliźniętami, pomyślałem, i nagle mnie oświeciło. A jeśli po prostu jesteście
rodzeństwem? To wyjaśniałoby wszystko, choć wydawało się zupełnie
nieprawdopodobne. Początkowo sam w to nie mogłem uwierzyć, ale wciąż
rejestrowałem dziwne spojrzenia, urwane zdania, napięcie powstające, gdy
byliście blisko siebie. Im dłużej wam się przyglądałem, tym bardziej byłem
pewien słuszności swego przeczucia.
- Domyślam się, że taką wspaniałą intuicję rozwinąłeś przez lata praktyki
sądowej - powiedziała Nerissa.
- Ćwiczyłem na kryminalistach - potwierdził z wyraźnym rozbawieniem.
- W każdym razie jesteś bystry. Żaden z sąsiadów nigdy na to nie wpadł.
Owszem, widzieli nasze podobieństwo z Philipem, ale kładli je na karb więzów
rodzinnych.
R S
141
- Widują was całe życie, więc przywykli do myśli, że jesteście kuzynami,
a znają was tylko zewnętrznie, z przypadkowych spotkań we wsi. Nie byli na
miejscu, w domu, nie mieli okazji zauważyć fal, jakie między wami przechodzą.
- Zadziwia mnie, że ożeniłeś się ze mną, wiedząc o Philipie.
- Zapominasz, jaki ze mnie arogancki i pewny siebie facet! Pragnąłem cię
tak bardzo, iż zrobiłbym wszystko, żeby cię zdobyć. A gdy dowiedziałem się o
nim, pomyślałem, że jeśli się postaram, to łatwo wybijesz go sobie z głowy.
- Gdybyś powiedział, że mnie kochasz...
- Uciekłabyś na kilometr! - powiedział ironicznie. - Miałem dość
kłopotów z przekonaniem cię, że ma sens małżeństwo oparte wyłącznie na
pociągu fizycznym. Zresztą duma nigdy nie pozwoliłaby mi przyznać się do
uczuć, gdybym nie był pewien, że je odwzajemniasz.
- Ech, znowu ta głupia duma... - Nerissa zadrżała. - Wynikają z niej same
nieszczęścia!
Ben skinął głową.
- W moim przypadku jest to spadek po Aileen. To ona nauczyła mnie
ukrywać uczucia, aby już nikt więcej ich nie zranił. Postanowiłem więc ożenić
się z tobą i poczekać, aż stanę się dla ciebie najważniejszy. Nie wziąłem pod
uwagę nieustannej konkurencji z niewidzialnym rywalem. Ile razy się
kochaliśmy, tyle razy czułem, że o nim myślisz. Całymi nocami bezsennie
leżałem obok ciebie w łóżku, bo domyślałem się, iż śnisz o nim, a nie o mnie.
To było nie do zniesienia.
- Co było nie do zniesienia? Kochać, lecz nie być kochanym? - spytała
cicho.
Spojrzał jej w oczy i raptownie pobladł. Nie chce się do tego głośno
przyznać, zrozumiała Nerissa i czułym gestem pogłaskała go po policzku.
- Wiem, co to za straszne uczucie, znam je, Ben. Co prawda dopiero od
wczoraj, kiedy powiedziałeś, że z nami koniec.
Zaparło mu dech. Znieruchomiał, zapatrzony w jej twarz.
R S
142
- Nie wiem, kiedy cię pokochałam - powiedziała. - Chyba już dawno. Ale
zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy zdawało mi się, że straciłam cię na zawsze.
Ben chwycił kilka głębokich oddechów, ale nie powiedział ani słowa.
Patrzył na nią jak w gorączce.
- Kocham cię - szepnęła, ujmując jego twarz w dłonie i patrząc mu prosto
w oczy. Wszystkie uczucia miała wypisane na twarzy, ale już jej to nie
zawstydzało.
- O Boże, jakbym chciał mieć pewność... - mruknął Ben. W kąciku jego
ust prawie niezauważalnie drgał jakiś drobny mięsień.
Obwiodła palcem zarys rozchylonych warg Bena i dostrzegła, jak
przymyka powieki, a nozdrza mu się rozszerzają. Usłyszała głośny wdech.
- Ben... jak często mam ci to mówić? Kocham cię - powtórzyła.
- A co z nim?
Tym pytaniem przypomniał jej o swojej zazdrości, która widocznie wciąż
była żywa. Westchnęła.
- Powiedziałam ci... to jest skończone. Już od dawna. Nie pragnęłabym
cię tak bardzo, Ben, gdybym kochała kogoś innego. Powinnam była to wiedzieć
od samego początku, ale miałam w głowie wielki zamęt. Wiedziałam, że cię
pożądam, ale zdawało mi się, iż kocham Philipa. Jak mogłabym kochać dwóch
mężczyzn? Więc wytłumaczyłam sobie, że nas łączy tylko pociąg fizyczny,
który nic nie znaczy. Zresztą sam mi to wmówiłeś!
- Czyli... gdybym nie skłamał, nie smażyłbym się w piekle zazdrości? -
Zmarszczył czoło i pokręcił głową z cichym jękiem. - Nie, Nerisso. Gdybym na
samym początku powiedział ci, co naprawdę czuję, byłabyś przerażona.
Wówczas niczego nie życzyłaś sobie mniej niż jakichkolwiek roszczeń
uczuciowych.
- Może masz rację - powiedziała niepewnie. - Dużo czasu minęło, zanim
uświadomiłam sobie, że cię kocham...
R S
143
- Nerisso... O Boże, Nerisso... Długo czekałem, żebyś mi to powiedziała.
Zdawało mi się, że to całe życie.
Pocałował ją żarliwie, a ona odwzajemniła pocałunek. Natychmiast
ogarnęło ją pożądanie, wyprężyła ciało i zadrżała w gorączkowym oczekiwaniu,
podsuwając mu wargi, obejmując go za szyję i namiętnie ocierając się o jego
ciało.
- Spieszy ci się, kochanie? - Ben roześmiał się cicho.
- Tak - odpowiedziała rozgorączkowana, pociągając go na siebie. - Chodź,
Ben. Kochajmy się.
EPILOG
W rok później Nerissa urodziła syna, któremu wraz z Benem nadali imię
John, na cześć dziadka. Dziecko było duże i zdrowe, a na główce sterczała mu
gęsta kępka czarnych włosów. Miało gładką, jasną skórę, bystre oczy ojca i
pojemne płuca, których z zapałem używało.
- Wykapany tata! - powiedziała Nerissa do Bena.
- Nie, wykapana mama - sprzeczał się Ben.
Naturalnie malec był podobny do obojga, a rodzice uważali go za
najwspanialsze dziecko, jakie kiedykolwiek przyszło na świat.
- Popatrz na te różowe nóżki - cieszyła się Nerissa, głaszcząc syna. -
Popatrz na jego uszka. Czy nie są doskonałe?
John był dla niej źródłem nieustannego zachwytu. Mogła patrzeć na niego
godzinami, Ben zresztą tak samo, chociaż usiłował zachować obiektywizm sądu
i stwierdził kilka razy:
- Zwyczajny niemowlak, taki sam jak inne, kochanie!
R S
144
- Żaden nie dorównuje Johnemu! - protestowała z oburzeniem, więc Ben
ze śmiechem ustępował:
- No, może nie.
Drażnił się z nią i wiedziała o tym, mimo że udawała zagniewanie.
Wszystko to stanowiło cząstkę ich nowego intymnego świata. Nauczyli się z
siebie żartować, przekomarzać się. Wreszcie czuli się ze sobą swobodnie. Silne
pragnienie nie wygasło, ale w ich stosunkach zaszła zmiana, co innego stało się
najważniejsze. Rozumieli się coraz lepiej i to dawało im mnóstwo szczęścia.
Grace i John Thorntonowie wybrali się do Londynu, aby zobaczyć
dziecko dwa tygodnie po jego urodzeniu. W ostatniej chwili przed wyjazdem
zadzwonili, że zjawi się z nimi również Philip.
Nerissa wróciła już do domu, mimo że rodziła dziecko w miejscowym
szpitalu położniczym. Lekarz zalecił jej trochę odpoczynku, więc była w łóżku.
Wokół jej twarzy lśniły czarne, dobrze wyszczotkowane włosy. Na jedwabną
różową koszulę nocną włożyła koronkowy peniuar. Dziecko miała obok, w
kołysce wiszącej przy łóżku.
Za oknem złociła się wczesna jesień. W domu przez cały ranek panował
błogi bezruch, Nerissa leżała więc spokojnie, wsłuchując się w ciszę. Nagle
zrobiło się gwarno. Słysząc kroki ludzi wchodzących na górę po schodach i
głęboki, stanowczy głos Bena, uśmiechnęła się.
Był szczęśliwy. Ona też, a może nawet bardziej od niego, bo wiedziała
teraz, że daje szczęście Benowi. Dziecko stanowiło dopełnienie małżeństwa,
zamieniło ich w rodzinę, nie osłabiając miłości między nimi, lecz wprost
przeciwnie, przydając jej nowy wymiar.
Obecność małego Johna zmieniła również dom. Dawniej królowały w
nim elegancja, wdzięk i cisza. Wnętrze zdobiły meble na wysoki połysk i srebra,
w otoczeniu jedwabi i brokatów.
Teraz był to dom rodzinny. Na lince przeciągniętej w słonecznym miejscu
tarasu suszyły się ubranka, a jeden z pokoi zajęło dziecko. Ściany pokryto tam
R S
145
pastelowymi tapetami z ilustracjami do znanych dziecięcych wierszyków, na
półeczce stał rząd gumowych zabawek, było też miejsce na wanienkę, pieluchy,
maść cynkową, talk, oliwkę i inne drobiazgi niezbędne w życiu niemowlaka. Jak
na niewielką osobę, John zajmował olbrzymią przestrzeń, a niekiedy,
szczególnie w nocy, robił też piekielny hałas.
Nerissę to martwiło. Ben lubił spokój w domu, kiedy pracował nad
dokumentami, czytał książki prawnicze, studiował zeznania klienta. Za każdym
razem, gdy mały zaczynał płakać, Nerissa brała go na ręce. Pamiętając jednak,
co powiedziała jej ciocia o odczuciach męża, gdy przychodzi na świat dziecko,
zaczęła się niepokoić, czy Ben nie poczuje się odsunięty i nie nabierze niechęci
do Johna. Tym bardziej że od tygodni się nie kochali! W ostatnim stadium ciąży
Nerissa miała kłopoty ze zdrowiem i lekarz zalecił im wstrzemięźliwość. A teraz
też musieli jeszcze trochę poczekać.
Zadała więc sobie trud, by udowodnić Benowi, że całe życie w domu nie
toczy się wyłącznie wokół dziecka. Chociaż większą część dnia John spędzał w
kołysce przy łóżku mamy, to na noc Nerissa przenosiła go do jego własnego
pokoju.
Kochać się jeszcze nie mogli, ale mąż kładł się przy niej na łóżku, kiedy
przychodził z pracy. Całowali się i przytulali, Ben opowiadał jej, co słychać w
sądzie, narzekał na przepracowanie i na swoich klientów, a Nerissa zdawała mu
dokładną relację, co oboje z Johnem robili w danym dniu.
Wkrótce po zajściu w ciążę odkryła całkiem nowy dla siebie świat kobiet.
Jej przewodniczkami były żony kolegów Bena, szczególnie te z małymi
dziećmi, które chętnie dopuściły Nerissę do towarzystwa. Ich zainteresowania
skupiały się wokół poradni dla dzieci, sklepów z artykułami codziennego
użytku, pobliskiej kawiarenki i zaprzyjaźnionych domów, gdzie można było
wymienić porady i najświeższe plotki. Niektórym młodym matkom udało się
nawet wrobić Nerissę w siedzenie przy ich dzieciach, a to dzięki teorii, że im
szybciej liźnie trochę praktyki, tym dla niej lepiej.
R S
146
W połowie ciąży Nerissa zrezygnowała z pracy. Nie mogła często
podróżować, tym bardziej że nie czuła się najlepiej. Przez wiele tygodni
męczyły ją poranne nudności, a kiedy się nagle schyliła lub szła zbyt długo,
robiło jej się słabo. Ponieważ w ostatnim okresie przed rozwiązaniem zalecono
jej odpoczynek, a Nerissa postanowiła doglądać dziecka sama, szukanie nowego
zajęcia nie miało sensu. W przyszłości, po odchowaniu małego mogła iść do
pracy w innej firmie, chyba że zdecydowaliby się z Benem na drugie dziecko.
Wieść o przyjeździe rodziny bardzo ją podnieciła. Zdawało jej się, że nie
widziała ich wszystkich od wieków. Oczekując dziecka, telefonowała do cioci
Grace i wymieniała z nią listy. Wiedziała więc, że Philip wrócił do domu, czuje
się coraz lepiej i znów zaczął pracować, wuj John też ma się dobrze, a i farma
jest w dobrym stanie.
Wujostwo byli już dwukrotnie w Londynie, pierwszy raz zatrzymali się u
nich na wiosnę, a potem jeszcze raz latem, ale wówczas nie widziała Philipa,
który zajmował się farmą. Teraz Nerissa z niecierpliwością czekała na ich
pierwsze wrażenie na widok dziecka. Była przekonana, że ciocia Grace od razu
je pokocha.
Ciocia Grace istotnie weszła pierwsza, z szerokim uśmiechem na ustach, i
narobiła mnóstwo szumu przy powitaniu.
- Znakomicie wyglądasz, kochanie - powiedziała, ściskając wychowanicę.
- Ben mówił, że słabo się czułaś. Ale już wyglądasz jak trzeba, no i warto było
się pomęczyć, prawda? - Spojrzała w bok na kołyskę. Jej mieszkaniec na dźwięk
nowego głosu zaczął się energicznie wiercić, aż kołyska się rozbujała. - O, jaki
śliczny mały baranek. Ma twoje oczy, błękitne jak chabry... Wcale nie śpi.
Wszystkim się interesuje! Czy mogę wziąć go na ręce?
Nerissa z uśmiechem skinęła głową i ciotka Grace wprawnymi rękami
wyjęła chłopca z posłania.
- No, popatrz! - zaczęła z nim czule rozmawiać. - Słowo daję, wielki z
ciebie chłop, dobrze zbudowany jak twój ojciec. Będziesz wysoki i szeroki w
R S
147
ramionach. Tego nie masz po mamie. - Spojrzała na swego męża, który właśnie
całował Nerissę. - O, ma za to coś po tobie, John. Widzisz? Przyjrzyj się jego
wielkim stopom! Te duże palce jak bulwy poznałabym na końcu świata.
John Thornton wybuchnął śmiechem.
Nerissa spojrzała w stronę drzwi. Stał w nich Philip i uśmiechał się do
niej. Wyglądał czerstwo, tak samo jak dawniej. Natychmiast odwzajemniła
uśmiech z zachwyconą miną, i zauważyła, że Ben bacznie się jej przygląda. Był
może mniej zazdrosny niż dawniej, ale wciąż jeszcze miał z tym problem.
Dodała mu otuchy przelotnym spojrzeniem, w milczeniu przesyłając
wiadomość, że nie ma o co tak się srożyć. Nic już nie zostało z jej namiętności
do przyrodniego brata.
- Zobacz, Ben - odezwała się. - Philip świetnie wygląda, prawda?
Ben skinął głową, przesyłając jej nieufne spojrzenie.
- Kwitnąco.
Zwróciła wzrok w stronę Philipa akurat w chwili, gdy zza jego pleców
wysunął się ktoś jeszcze. Ktoś w jej wieku: smukła, zgrabna dziewczyna w
jaskrawoniebieskiej wełnianej sukience, ciasno ściągniętej paskiem. Nerissa z
lekkim niedowierzaniem rozpoznała znajomą twarz.
- Siostra Courtney? - Co ona, u licha, tutaj robi?
- Megan - poprawił Philip, a Nerissa szybko przeniosła na niego wzrok,
wytrzeszczając oczy. Zawsze czytali sobie w myślach. Philip obdarzył ją
szczerym, ciepłym uśmiechem. - Odkąd wyszedłem ze szpitala, często się
widujemy. Dwa dni temu zaręczyliśmy się. Mama bardzo chciała powiedzieć ci
to przez telefon, ale wymogliśmy na niej, że poczeka i pozwoli nam ogłosić
zaręczyny osobiście.
Nerissa nadal mu się przyglądała. Czytała w jego twarzy, świadoma tego,
że inni patrzą na nią i próbują rozszyfrować jej minę. W tej chwili interesował ją
jednak tylko Philip. Czy będzie szczęśliwy z Megan Courtney? Czy żeni się z
nią tylko z rozczarowania, ze zmęczenia samotnością, czy też jest między nimi
R S
148
coś prawdziwego? Czy Philip kocha Megan Courtney? Wyraziła to pytanie
spojrzeniem, a pewność w oczach brata była odpowiedzią. Tak, oczy Philipa
mówiły jej, że kocha Megan. Widziała, iż nie jest to taka sama miłość, jaka
połączyła ją i Bena. Nie było w niej gorączki i niepokoju ani
wszechogarniającego pragnienia, które trzeba natychmiast zaspokoić. Było
jednak coś równie potężnego: zadowolenie i pogoda ducha, które
promieniowały od nich obojga. Nerissa odetchnęła z ulgą.
Spojrzała na Megan i ciepło się uśmiechnęła, wyciągając do niej obie
dłonie.
- Witaj w rodzinie, Megan. Co za wspaniała nowina. Mam nadzieję, że
będziecie z Philipem bardzo szczęśliwi.
- Ona świetnie do nas pasuje, bardzo ją polubiliśmy - powiedziała
przyjaźnie ciocia Grace, klepiąc Megan po ramieniu. - Zamieszkają z Philipem
na farmie, ale Megan chce poczekać z powiększaniem rodziny, żeby móc
jeszcze trochę popracować. Musisz do nas przyjechać z Benem i malutkim
Johnem na Boże Narodzenie, będziemy w tym roku mieli prawdziwe rodzinne
święta!
- To cudowny pomysł, prawda, Ben? - powiedziała Nerissa, obrzucając
męża kolejnym znaczącym spojrzeniem.
Skinął głową.
- Brzmi bardzo zachęcająco.
Ciotka Grace wsunęła dziecko w ręce Megan.
- Czy nie sądzisz, najmilsza, że wygląda zupełnie jak mój mąż?
- Bardzo podobny - przyznała Megan. - Jest wspaniały, Nerisso. Tak miło
go przytulić. Małe dzieci uroczo pachną. - Spojrzała w niebieskie oczy dziecka i
odezwała się pieszczotliwie: - Cześć, John. Jestem ciocia Megan...
Nerissa uświadomiła sobie, że Philip powiedział Megan prawdę o ich
pokrewieństwie. Na pewno nie chciał, żeby z przyszłą żoną dzieliły go
jakiekolwiek rodzinne sekrety. Nauczył się już, tak samo jak Nerissa, że
R S
149
przesadna duma ma bardzo niszczącą siłę, a szczególnie wtedy, kiedy trudno ją
odróżnić od pychy... a z pychy biorą się bolesne tajemnice, które po odkryciu
ich mogą tylko ranić.
Nerissa wygodnie oparła się na poduszkach, a cała jej rodzina zebrała się
wokół niej i tak leżała sobie, bardzo szczęśliwa, słuchając ich rozmów,
śmiechów i zachwytów nad dzieckiem. Z głęboką czułością w oczach
przyglądała się im wszystkim, przesuwając wzrok z twarzy na twarz. Najdłużej
zatrzymała spojrzenie na twarzy swojego męża. Nigdy w życiu nie widziała
Bena tak szczęśliwego!
Na dworze zaczęło padać. Przez chwilę solidnie lało, a za oknem sunęły
kłęby czarnych chmur. Ale w tym pokoju przez cały czas świeciło słońce.
R S