Brzozowski Stanisław FRYDERYK NIETZSCHE


Brzozowski Stanisław

FRYDERYK NIETZSCHE

Rozmawiano o filozofii, rozmawiano tak, jak mogą to dziś czynić tylko ci ludzie, którym nic prócz myśli nie pozostało. W jednym z południowych sanatoriów zgromadził przypadek grupkę ludzi młodych, z różnych stron świata pochodzących i mających wspólnym tylko wielkie zamiłowanie myśli abstrakcyjnej, w nieustannym sam na sam z chorobą i bliskością śmierci wytworzone. Były to wszystko możliwości powstrzymane w rozwoju. Był tam i rzeźbiarz, któremu lekarze raz na zawsze zakazali mieć do czynienia z dłutem i marmurem lub wilgotną gliną; był i trybun ludowy, któremu chrypka nakazywała przeżywać swoje wielkie mowy wśród ciszy nocnych rozmyślań, i aktorka, którą gruźlica spędziła ze sceny. Bywała ona Ofelią i Joanną d'Arc, i Gretchen, nie schodząc z wystawionego na słońce leżaka. Był i po prostu młody człowiek, Niemiec o jasnych włosach i niebieskich rozmarzonych oczach, którego nakaz lekarski odrywał od rodziców i wysyłał w osamotnienie Afryki południowej. Gotował się on teraz do tej podróży właśnie. Był wreszcie Polak, członek narodu zawieszonego pomiędzy tym, czego już nie ma, a jutrem, które dopiero ma być. Dla nich wszystkich życie i jego formy istniało jako coś utraconego czy nie odzyskanego jeszcze, a więc jako coś, na co spogląda się z zewnątrz i jakby z góry, a że nie spodziewali się do niego wrócić, więc byli w myśli odważni i bezinteresowni.

Zresztą świeciło południowe słońce i błyszczało morze, chciało się więc mieć myśl każdą tak jasną i wyraźną, jak jasno zarysowywały się przed oczyma wszelkie kształty.

Wydawało się rzeczą niemożliwą kłamać przed sobą z obawy, wstydu czy jakichkolwiek innych względów wobec tej przyrody, która zdała się być „łaknącą widzenia", jak ją nazywa Plotyn.

Mówiono o filozofii: tym bowiem, którzy sami nie żyją — nie pozostaje nic prócz zgłębiania życia.

Być może nawet, że tylko oni je zgłębiają. Artysta tworzy; rzeźbiarz bez rąk jest już po „tamtej stronie" wszystkich swych posągów. I, obejmując je wzrokiem, ma tę nie zmąconość, która mu pozwala— o ile nie jest roztkliwiającym się nad sobą dzieckiem — patrzeć oko w oko sztuce i zapytać: i cóż?

Tak patrzyli oni w oczy całej treści znanego im życia, a myśl chorych i skazanych na bezczynność, bywa lotna. To, co by trzeba przeżywać czynem całe lata, objąć można okiem myśli w ciągu jednej chwili.

A ileż takich chwil mieści milczenie nocy!

Rozmawiano o tym wszystkim i z wolna skupiała się myśl i rozmowa na tym, którego całe życie było

namiętną sam na sam rozmową z ciszą i ze wszystkimi głosami bijącego serca.

Nad morzem wznosił się szczyt górski, nad którym rozpościerała się błękitna, słoneczna, południowa cisza. Gdyby zasiadł na nim olimpijski aeropag bogów, rządzących przez piękno, nie zdziwiłby się z obecnych nikt. Byłoby to jak gdyby eksperymentalne stwierdzenie hellenizmu.

Taka jedna chwila uczy więcej o Grecji niż dziesięć lat filologicznych studiów. Wywodził przecież Burckhardt mit z potrzeby natychmiastowej słonecznej jasności.

Co wiesz, co czujesz, masz widzieć. Sam dla siebie, jak byś był pierwszym i ostatnim okiem.

Lecz wczoraj i jutro: świat innych ludzi z inną wiedzą i z innym czuciem. Jakże poprzestać na tym, czego wczoraj jeszcze nie było a jutro może nie będzie!

Ale słońce i morze mówiło: my i wy jesteśmy! I trzeba było siebie i myśl każdą widzieć, nie zwalając z barków swych troski o rozwikłanie zagadnień i wątpień na wygodnego wykonawcę wszystkich zaniedbań naszych przyszłość.

Rozmawiano więc nie tyle o tym, czym człowiek będzie, lecz czym jest, choć o tym nie wie.

Włoch, rzeźbiarz, na imię miał PAOLO, kończył swój odwieczny hymn na cześć rzeźby. Ona jedna, mówił, nie obiecuje nic więcej ponad to, czym jest, a więc uczy szczerości. Muzyka gdzieś porywa, niesie, przyrzeka, nęci, straszy, skarży się; malarstwo roztwiera nie kończące się perspektywy, przynajmniej zawsze może to uczynić. Poezja tym bardziej; dla tych sztuk wszystko, co jest przez nie dane, może się stać czym innym, a więc nieostatecznym, nie obowiązującym do końca. Jest w nich zawsze coś ponad obecność, a więc obecności właściwej nie ma. Tylko rzeźba mówi: jestem, czym jestem. Tu trzeba być i za każdą chwilę przyjmować pełną odpowiedzialność. Każda chwila, każdy moment musi być skończony. Każdemu chce się powiedzieć „verweile doch, du bist so schön". Dopiero wtedy, gdy już mu nic żadna przyszłość ani odjąć, ani dodać nie może, istnieje on dla rzeźbiarza. Jest to jedyna sztuka ludzka: tamte inne mają w sobie coś nieobliczalnego, coś niezależnego od treści, którą dają: są dla kogoś, mają w sobie jakieś „gdyby"... „Gdybym nie był tym, czym jestem" — jest ich duszą. Są romantyczne, są chrześcijańskie. Z ludzkiego punktu

widzenia jestem garbaty, ale... I wnet tęsknota unosi w kraj, gdzie garb nie jest garbem, tworzy sobie Boga, dla którego nasza ułomność jest pięknem... Bóg to jest ktoś, co widzi nas ta kimi, jakimi byśmy być chcieli. Jest to oko, które czyni nas pięknymi. Dla rzeźby jednak nie istnieje inne. Zawiera się cała w słowie: jest. Wejść na ten szczyt i czuć, że się ma prawo na nim stać, bo się nie może wyobrazić nic innego, co by miało prawo tak stać w słońcu: oto rzeźba. Oznacza ona, że tylko j a, tylko człowiek, tylko oko ludzkie rozstrzyga o tym, co ma stać na szczycie. Nikt inny nie przyzna mi tego prawa, jeżeli nie przyznam go sobie ja. Jestem i muszę być sam dla siebie.

Aktorka, którą los jakby dla spotęgowania ironii obdarzył imieniem Duse: ELEONORA, zwyczajem swoim zapatrzona w słoneczną jasność nieba, snuła dalej te myśli. Jeden jest tylko sprawdzian piękna: kiedy nie żal już zginąć, a raczej właśnie kiedy najbardziej żal, bo wtedy ma się już wszystko i nic sobie dodać nie można.

W takiej chwili najbardziej, najpełniej można kochać siebie i kochać tylko to, czym się jest; więc gdy się ginie, nic się już nie traci. Największy żal zguby i konieczność zguby. Miłość pełna, która pędzi do otchłani i ciągnie w nią, aby się utwierdzić. Nie... aby czuć po prostu, że już dalej nic, a więc, że już jest wszystko; i ten jeden moment: „już" zawiera kres i jego radość, i straszliwy smutek; smutek, który zachwyt rodzi, zachwytem się pogłębia i znów rodzi go w sobie promienniejszym, i znów powstaje z promienności tej bardziej niezgłębiony — i to jest tragedia. Niczego już nie mogę pragnąć; więc ginę; ginę, a zatem miałem wszystko, miałem i tracę, a gdybym nie tracił, znaczyłoby, żem nie miał.

KAZIMIERZ

Polak, który wszystkie ścieżki dialektyki zmierzył, zanim zrozumiał, że próżnia jest bezgranicznym przestworzem twórczości własnej, ludzkiej, a nie odpływem sił, które znów wrócą, streścił ten w kopułę słoneczną ponad głowami wznoszący się dialog. Streścił i zamknął, pomniejszając go na razie. — Gdyby Nietzsche pisał swoje pierwsze dzieło po raz drugi, nazwałby je może: Geburt der Tragödie aus dem Geiste der Skulptur, narodziny tragedii z ducha rzeźby.

GERHARDT

przymknął swoje smutne, dwudziestoletnie, roztęsknione oczy. Żal mu było muzyki, czuł, że

jest w niej coś, jak gdyby odpowiedź stamtąd, gdzie się spada, gdy się już nie ma czego spodziewać ani czego żądać dla siebie.

KAZIMIERZ

Właśnie gdy się żąda odpowiedzi, znaczy to, że się jej w sobie nie miało, że się nie było wszystkim. Muzyka to śpiew matki nad grobem kołyską dziecka, to wieczne pragnienie, by stać się dzieckiem, a więc czuć coś ponad sobą, muzyka, to Lorelei wabiąca, a więc znów to samo: Das EwigWeibliche zieht uns hinan. To miękkie ramiona, roztwierające się w tragicznej otchłani; to matczyne łzy, pocałunki, pieszczoty rzewne jak pożegnanie w ciemnościach, to pamięć, która pozostała i płacze; to przeszłość i przyszłość, wspominanie i tęsknota, żal i żądza, wszystko tylko nie obecność, nie kres wiecznie trwający przez to, że utracony; a utracony, bo już całkowity; nie moment, który własnym pięknem wyrzucił siebie poza czas. Muzyka jest w czasie, jest i tu, i tam, i wszędzie; muzyka to nicość, która się nad sobą samą lituje. Oto niekonsekwencja Schopenhauera. Moja Lorelei LoreleiNirwana. Eolowa harfa, która brzmi w nicości i nęci, i wabi: nie bądź, nie bądź sobą, nie bądź niczym, wspominaj, tęsknij, płacz.

GERHARDT

Dlaczego nazywasz to niekonsekwencją? Jeżeli tak jest, jak mówisz, muzyka powinna była być drogą Schopenhauerowi; odciągała od chęci życia, od potwierdzenia życia, prowadziła do spokoju, jaki się rodzi z jego zaprzeczenia.

KAZIMIERZ

Więc może źle się wyraziłem, mówiąc: niekonsekwencja, powinienem był powiedzieć raczej: nierzetelność. Schopenhauer powinien był gardzić muzyką jako pociechą. Nicość, zaprzeczenie życia nie potrzebuje, aby po nim płakano. Nirwana nie powinna być uwodzicielką, która hipnotyzuje. To był romantyzm Schopenhauera — brak odwagi. Miał on dwie twarze: szyderczą i litościwą, zbuntowaną i rozmarzoną — był zawsze wytężeniem przeciw czemuś lub litością nad czymś, nie był sam.

GERHARDT

A jednak o nim Nietzsche powiedział: nie był on nikomu poddany.

KAZIMIERZ

Tym był on dla Nietzschego, nie dla siebie. Schopenhauer pustkę, jaka powstawała przez zaprzeczenie świata poza człowiekiem, zapełnił szyderstwem lub litością. Nietzsche umiał pochylać się nad krawędzią. Dla Nietzschego Schopenhauer był mistrzem samotności, ale sam nie umiał być samotnym szczerze. Mówił: nieprawdą jest, że jest świat poza wami, który przez was wyrasta, nie ma nic; z gniewem zwracał się przeciwko Kantowi, Heglowi, kwestionował rzetelność zapłaty, obiecanej człowiekowi, a następnie roztkliwiał się i płakał, litował się. Był cały zawieszony pomiędzy „nie mogę w nic uwierzyć poza sobą" i „nie mogę żyć sam"; był romantykiem bez wiary, elegistą materializmu. Miał trzeźwość nie pozwalającą mu łudzić się, ale brakło mu męstwa pozwalającego obejść się bez złudzenia: gdyby nie szyderstwo, nienawiść i litość nie mógłby żyć, potrzebował on innych, aby istnieć; jego filozofia była inwektywą, psalmem, nigdy samotną i pogodną mową myśli wystarczającej sobie.

Potrzebował on czuć się przenikliwszym, nie szczęśliwszym i śmielszym od innych; był człowiekiem nie umiejącym się z sobą rozstać myślowo; gdzie on się kończył, tam zaczynała się pustka i wieczny żal.

MAKSYMILIAN

polityk, skazany na izolację, zainteresował się teraz rozmową. Słuchał on obojętnie rozpraw o muzyce i rzeźbie, teraz jednak ożywił się; widocznie wyczuł jakiś związek pomiędzy treścią rozmowy, a swymi upodobaniami, tym gorętszymi, że były stłumione. — Dziwi mnie, że ignorujecie prawdziwe, choć nieco zaniedbane przez oficjalnych historyków filozofii, związki i powinowactwa w rozwoju nowoczesnej myśli. To Feuerbach był myślicielem czyniącym zadość tym wymaganiom, jakie stawia Kazimierz Schopenhauerowi. Pamiętacie może, jak pozytywnym umiał on uczynić odczucie utraty wiary w nieśmiertelność. Pisał prawdziwe hymny na cześć śmiertelności człowieka. Życie stało się dla niego prawdziwym życiem, prawdziwą rzeczywistością, odkąd przestało być tylko drogą prowadzącą w coś, co jest poza nim. Cała przyroda stała się piękniejszą, słoneczniejszą, bogatszą w jego oczach. Zarazem zaś zrozumiał on, że w tej chwili zaczyna się świadomie

samowładza człowieka, od tej chwili człowiek czuje, że jest sam tylko za swoje losy odpowiedzialny, że będzie tym, czym się sam uczyni, musi więc świadomie i celowo rządzić sam sobą. Nie dość było to zrozumieć. Jest to rodzaj poznania zyskujący stwierdzenie dopiero przez urzeczywistnienie czynne. Pomiędzy tymi, którzy od razu stali się „feuerbachowcami", był także twórca praktycznej, czynnej metody urzeczywistnienia tej samowładzy, ten, który zrozumiał, że wyzwolenie człowieka może być dziełem tylko społecznej organizacji, a więc dziełem celowej pracy i walki grup społecznych. Karol Marks uczynił filozofię życiem, wyprowadził z niej ostateczny wniosek, uczynił rzeczywistością kantowskie pojęcie samowładzy praktycznego rozumu. Całe pokolenia ludzkie żyją już tą filozofią. Socjaliści polscy w jej imieniu, nie opierając się na niczym innym prócz rozumu, przekonania o samowładnych, nieograniczonych prawach człowieka, wypowiedzieli walkę przemocy obcych i spodleniu swoich i nie tylko zrzekli się wiary w opatrzność, lecz ośmielili się stać się opatrznością swojego ludu, opatrznością nie zdającą przed żadną mocą pozaludzką rachuby i od żądnej mocy pozaludzkiej nie oczekującą nagrody.

KAZIMIERZ

Sądzę, że teraz ty nazbyt upraszczasz sprawę. Stosunki są bardziej złożone. Myślę, że można uznać niemal za zasadę ogólną, że ukazanie się wybitnego myśliciela, nie kontynuującego rozpoczętej pracy filozofów dotychczasowych, lecz przeciwstawiającego się im, wskazuje na to, że przez tych filozofów pewne zagadnienia zostały zaniedbane. Stosuje się to do Schopenhauera, stosuje się jeszcze bardziej do Nietzchego.

MAKSYMILIAN

W tak ogólnej formie wyrażone twierdzenie nie mówi nic.

KAZIMIERZ

Zgadzam się na to i chętnie dam bliższe wyjaśnienia. Przede wszystkim zwróć uwagę na pewien paradoks. Feuerbach i Marks z jednej strony reprezentują materializm, Schopenhauer z drugiej idealizm; nieprawdaż? Tak się przynajmniej przedstawia to na pierwszy rzut oka. Tymczasem rzecz dziwna — materialiści to propagują czyn, tworzą filozofię niezmordowanej działalności i pracy,

idealista tymczasem głosi zrzeczenie się czynu, zaprzeczenie życia. Wynik niezmiernie ciekawy: w imię niesamodzielności człowieka mówi się o jego wyzwoleniu, z drugiej zaś strony zaprzecza się samodzielnemu znaczeniu świata zewnętrznego, stwierdza się, że jądro natury tkwi „w sercu człowieka", jedynie po to, aby na tej podstawie oprzeć filozofię i etykę samounicestwienia.

MAKSYMILIAN

Zestawienia są ciekawe, cóż z nich jednak wyprowadzasz?

KAZIMIERZ

Prowadzą one do zrozumienia tej gmatwaniny filozoficznej, jaka powstaje w myśli nowoczesnej wskutek niezrozumienia właściwych podstawowych założeń, do których krytyczna myśl prowadzi w sposób nieunikniony i nieubłagany.

MAKSYMILIAN

Znowu „zurück zum Kant".

KAZIMIERZ

Bynajmniej, nie potrzebujemy wracać do nikogo, wystarczy myśleć za siebie. Tylko myśleć konsekwentnie i nie cofać się przed wynikami logicznymi. Zgodzisz się, że wszelkie pojęcie o świecie — wszystko jedno, jaką formę przybiera, czy teologiczno metafizyczną, czy też materialistyczną lub dynamiczno matematyczną — może być zawsze tylko zsumowaniem wyników dotychczasowych doświadczeń ludzkości, doświadczeń wszelkiego rodzaju, zarówno dotyczących przyrody, jak i ludzkości samej i jej życia. Słowem, że wszelkie pojęcie o świecie może być tylko wynikiem dokonanej pracy ludzkości, streszczeniem tego, co ludzkość dotychczas zdobyła. Czy chcesz, abym ci dowodził szczegółowo zasady, że „nic nie ma w myśli, czego nie było w zmysłach" i że nic nie ma w zmysłach, czego nie było w dziejach, co by nie było uwarunkowane przez zakres stosunków czynnych istoty żywej do świata?

MAKSYMILIAN

Nie. Znam mniej więcej tę argumentację.

KAZIMIERZ

Pięknie. Otóż jeżeli tak, to czy jest możliwą rzeczą wysnuć zasady dalszego rozszerzenia działalności ludzkiej, czy jest możliwą rzeczą zrozumieć twórczość, jej istotę na podstawie jakiegokolwiek pojęcia o świecie?

MAKSYMILIAN

Już zapominasz, że te pojęcia, o ile mają jakąkolwiek wartość, nie mogą być, ot tak sobie, dowolnymi urojeniami, lecz że wyrosły one, jak się sam wyrażasz, z czynnych stosunków danej żywej istoty, że więc działalność nie oparta na takich pojęciach będzie całkowicie zawieszona w powietrzu, nie będzie w ogóle żadną działalnością, lecz marzeniem, snem o potędze rojeniem ściętej głowy.

KAZIMIERZ

Cieszysz się przedwcześnie. Myślmy konsekwentnie. Dane pojęcie o świecie jest wynikiem dotychczas zdobytych, osiągniętych stosunków czynnych żywej istoty: mogą to być stosunki już urzeczywistnione, zrealizowane, lub też takie, które istnieją w formie niezupełnej, jako myśl. Mniejsza o to: w każdym razie, pojęcie o świecie obejmuje tylko to, co dotychczasowa twórczość osiągnęła chociażby w formie myśli tylko. Z tego wynika, że z wszelkiego pojęcia o świecie można wysnuć tylko to, co przez twórczość już jest w pewnej mierze, chociażby tylko jako myśl, osiągnięte; można wysnuć tylko realizację twórczości już istniejącej, znanej, nigdy zaś twórczość samą.

Ponieważ pomiędzy pojęciem o świecie, tj. twórczością znaną jako myśl, a rzeczywistością życia istnieje zawsze olbrzymi przedział na niekorzyść tej ostatniej — więc już z samego pojęcia o świecie, istniejącego w głowach najbardziej rozwiniętych, można zawsze wy snuć dużo konsekwencji praktycznych, polegających na realizowaniu twórczości znanej, pomyślanej. Szczególnie zaś stosuje się to do naszej doby i do materializmu. Dzięki aż nazbyt dobrze ci znanemu biegowi historycznego rozwoju ludzkości, myśl ludzka rozwijała się w warstwach oderwanych od pracy, a więc realne zdobycze ludzkie dzięki temu pojęciu o świecie u warstw „myślących" były nieskończenie węższe i ciaśniejsze od tego zasobu doświadczenia i czynnej władzy nad przyrodą, jakim ludzkość rozporządzała. Zasób ten rozstrzygał. o najważniejszych sprawach i zadowoleniu najistotniejszych potrzeb ludzkości. Myśl humanistycznych filozofów traktowała tę dziedzinę wiedzy z góry. Była to wiedza o przyrodzie, o materii. Lecz cóż to jest materia? Jest to zbiorowość poznanych i opanowanych przez człowieka stosunków czynnych do świata zewnętrznego, jest to suma i wynik jego potęgi w świecie, jego władzy nad nim. Wie człowiek o materii zawsze więcej lub mniej, zależnie od tego, czy więcej lub mniej może w świecie poza sobą dokonać. Filozofia humanistyczna, opierając się na pojęciach o świecie oddartych od pracy, mówiąc

o ludzkości i jej samodzielności wobec świata, mówiła o darmozjadztwie kleru, feudałów, ich dworaków, a w ich liczbie literatów oraz filozofów. Realna niezależność człowieka uwarunkowana była przez rozwój pracy, przez jej wyniki, teoretycznie zsumowane i streszczone w pojęciu o materii i prawach, jakim jest ona podległa. Gdy teraz myśl materialistów wyprowadza z tych pojęć zasady działania ludzkiego, to łudzi się, jeśli przypuszcza, że jest w swych wywodach głosicielką nakazów jakiejś pozaludzkiej przyrody; materializm wyprowadza tylko konsekwencje z zaniedbanych przez świadomość ludzką, przede wszystkim przez myśl filozoficzną, sfer działania ludzkiego. Mówiąc o materii, człowiek uświadamia sobie tylko to, czym jest, co stworzył, co zdziałał: mówi więc tylko o sobie. Materializm nowoczesny od początku był i być nie przestał buntem pracy przeciw feudalizmowi w myśleniu. Rozumiem jego powstanie i konieczność. Pomimo to jednak, a raczej właśnie dlatego nie mogę uznać w nim światopoglądu ludzkości wyzwolonej. Wyzwala się tu dopiero dokonane już, a uciemiężone przez przestarzałe formy dzieło ludzkości, nie ona sama, nie jej twórczość.

MAKSYMILIAN

Twórczość?! Wybacz, że zadam ci pytanie, być może naiwne, ale nie jestem zawodowym filozofem. Doznaję wrażenia, że pojmujesz tę twórczość jako jakiś absolutny początek, jako powstawanie czegoś bezwzględnie nowego, czegoś, co nie da się wyprowadzić z żadnego pojęcia — więc jest jakby poza przyczynowe.

KAZIMIERZ

Nie „jakby", lecz istotnie to, co ma przyczynę, nie jest już twórczością. Przyczynę! Zrozumiej, co to znaczy z punktu widzenia krytycznej teorii poznania. Mieć przyczynę znaczy to: w ten lub inny sposób być zaliczonym do jakiejś kategorii rzeczy znanych, a więc już stworzonych. Twórczość, gdy już przestaje być twórczością, a staje się dziełem dokonanym choćby w myśli tylko, wchodzi w systemat zjawisk powiązanych przez związek przyczynowości, systemat obejmujący cały świat stosunków już osiągniętych, prac już dokonanych lub pomyślanych. Ale w istocie ona to, twórczość,

która wydźwignęła to wszystko, dźwiga także to wszystko, jest poza tym wszystkim, ona źródło wszelkiej prawdy, dobra, piękna, rzeczywistości, a sama poza dobrem, poza prawdą, poza rzeczywistością.

MAKSYMILIAN

Innymi słowy nie ma jej.

KAZIMIERZ

Gdyby już była, nie byłaby twórczością. To, co jest, jest już stworzone. Twórczość powstanie absolutne, początek bezwzględny jest poza nawiasem tego, co jest. Można mówić o niej słowem „będzie", a właściwie i tak nawet nie, lecz jakimś nieokreślonym i nieustającym „niech się stanie".

MAKSYMILIAN

Jest to prawie śmieszne, ale mówisz tak, jakbyś człowieka uważał za twórcę świata i samego siebie.

KAZIMIERZ

Nie ma w tym nic śmiesznego. Jakiego świata? Jakiego człowieka? Takiego, jakiego możemy pomyśleć. Otóż tak, tak i jeszcze raz tak. Wszystko, co stanowi treść pojęć: „świat i człowiek", jest uświadomieniem sobie tego, co jest wypracowane, stworzone; nie zawiera w sobie nic prócz tego. Nic, ani jednego okrucha, ani jednego atomu, ani jednego tchnienia, które by nie było stworzone. A poza tym wszystkim jest owo tworzące „stań się": to, czym człowiek jest. Czym jest? Jak chcesz odpowiedzieć na to, jakim pojęciem, jaką myślą? Wszystkie pojęcia, wszystkie myśli wyrażają tylko to, co jest znane, co jest stworzone. Jakże chcesz wypowiedzieć twórcę przez dzieło, przez dzieło, ponad którym jest twórca? Chcieć zawrzeć to w słowa, to znaczy łudzić się, że czyn nie jest czynem.

MAKSYMILIAN

Człowieku, ale przecież skądeś ten twój czyn pochodzić musi!

KAZIMIERZ

Skądeś? Ale jak chcesz określić to „skąd"? Gdy je określisz, użyjesz na to tego, co jest, użyjesz dzieła stworzonego przez człowieka. Gdy chcesz wyjść poza człowieka, wpadasz zaraz w to, czym człowiek był, a chcesz określać, czym będzie, czym się uczyni.

MAKSYMILIAN

Więc w powietrzu, a raczej w bezpowietrznej pustce pozostać musisz ze swoim czynem.

KAZIMIERZ

Nie rozumiesz myśli własnej. To, co ma być, musi wejść w to, co jest; każdy czyn nowy wsiąka w miąższ czynów przedtem dokonanych, przekształca go. A potem wydaje się, że on już był w tej przekształconej rzeczywistości, która przecież dopiero z niego powstała. Tak jest: on, bezimienny, bezcielesny, bezkształtny, wsiąknąć musi w ciało dotychczasowej, stworzonej już rzeczywistości, musi się stać jej krwią, ale on nie z niej idzie, lecz spoza niej.

MAKSYMILIAN

Skąd?

KAZIMIERZ

Nie pytaj: skąd? Nie ludzkie to pytanie.

Człowiek sam tworzy swoje: „skąd" i „dokąd".

Z niego źródło i kres,

Koniec i początek,

Przyczyna i wątek

Niedokonanych, bezimiennych dzieł.

Ponad głowami zawisły pioruny

Nowych przeznaczeń;

W nas samych są chmury,

?ródła i gromy.

Nienapisane zaiste są runy

Losów człowieka.

On — ptak ognistopióry,

Z własnej swej piersi wywodzi przestwory

Dla swoich lotów,

Nic nie powstrzyma go, nic nie obejmie,

Pierś swą rozkrwawia,

Rozdziera, rozrywa,

W popiołach kona

Własnej swojej dumy

I z nich powstaje znów...

Każde j a jego to już jest mogiła

I są więzieniem

Dlań wszelkie bezkresy,

On poza czasem jest,

Poza imieniem.

On jest wieczny Adam,

Codziennie tworzy rzeczy i imiona,

Świat cały

Bierze on co dzień w ramiona:

I z gruzów świata

Powstaje Nieznane.

Jutro ponad to wyrośnie swą głową

Człowiek, pan, Stwórca.

MAKSYMILIAN

Hymn nie odpowiedź.

KAZIMIERZ

A więc zwykłą prozą pomówimy. Czy znasz jakiekolwiek inne źródło poznania prócz doświadczenia?

MAKSYMILIAN

Nie, ale z daleka zaczynasz.

KAZIMIERZ

Bynajmniej, jesteśmy tuż obok. Co to jest doświadczenie? Jest to uświadomienie sobie stosunków zachodzących pomiędzy człowiekiem, istotą czynną, a tym, co jest poza nim. Pojęcia są tylko uogólnieniem tak nabytych doświadczeń. Czy możesz wyprowadzić z pojęć nowe doświadczenie? Nie. Nieprawdaż? Dlaczego? Dlatego, że znaczyłoby to pozostać

w dotychczasowym zakresie. Cóż więc znaczy zasada doświadczalnego pochodzenia poznania? Jest to taka sama zasada bezwzględnej nowości, która cię tak zadziwiła.

MAKSYMILIAN

Przepraszam cię, ale przecież sam mówisz, że doświadczenie pochodzi z czynnych stosunków?

KAZIMIERZ

Muszę mówić za pomocą wyrazów, wyrazy zaś oznaczają pojęcia, rzeczy znane, już dokonane. Każde doświadczenie, gdy już jest dokonane, zaliczone zostaje do doświadczeń dotychczasowych, i wtedy wydaje się, że od początku należy ono do jakiegoś przedistniejącego, ustanowionego a priori systemu. Samo nabywanie doświadczeń miało już niejednokrotnie miejsce i jest doświadczeniem wcielonym do dawnych. Gdy mówię, że doświadczenie jest skutkiem pracy lub coś podobnego, konstatuję stosunki zachodzące w świecie, w systemacie znanych doświadczeń, z których jednym jest samo rozszerzanie wiedzy przez doświadczenie, a powstawanie doświadczeń z pracy. Popróbuj jednak z tej wiedzy wysnuć jakieś doświadczenie nowe. Nie uda ci się to, nieprawdaż? Bo właśnie to

nowe ma być doświadczeniem, czymś, co ma powstać.

MAKSYMILIAN

No tak, ale gdy powstanie, przekonamy się, że uwarunkowane było przez stan rzeczy istniejących?

KAZIMIERZ

Przekonamy się tylko, że to nowe doświadczenie potrafimy wcielić w jakiś inny, stworzony przez nas systemat wiedzy, wraz z dawnymi, i to wyda się nam uwarunkowaniem tego nowego doświadczenia przez dawne. Jeżeli jest uwarunkowane, popróbuj wyprowadzić to nowe doświadczenie z dotychczasowych.

MAKSYMILIAN

Aby wyprowadzić nową treść z tego, co jest już znane, potrzeba, aby dane były nie tylko te założenia, z których mam wyprowadzać tę nową treść, lecz i jej zależność od tych założeń.

KAZIMIERZ

Usiłujesz wyminąć trudności przez wprowadzenie nowego wyrazu. Zależność nowej treści od całości! Funkcjonalny stosunek pomiędzy wszystkimi pierwiastkami wchodzącymi w skład systematu poznania! Ale czyż istnieje on niezależnie od nas, czyż nie stosuje się do niego to wszystko, co wiemy o wszystkich innych pojęciach? Każda określona forma funkcjonalnego stosunku zależna jest od tych pierwiastków poznania, pomiędzy którymi stosunek ten zachodzi: jest wynikiem naszej działalności, systematyzującej doświadczenie. Gdy odjąć wszelkie określone postacie funkcjonalnego stosunku, pozostaje tylko goła forma uzależnienia wzajemnego, nie znacząca nic więcej jak to, że każde nowe doświadczenie wprowadzamy do systematu doświadczeń dawnych. Powiesz mi, że w tym pojęciu funkcjonalnego stosunku tkwi coś więcej, że nie jest on zaprowadzony z dowolnego punktu widzenia, że pomiędzy pierwiastkami naszej wiedzy można by sobie wyobrazić zupełnie inny [stosunek] niż ten, jaki przyjmujemy z obecnego punktu widzenia, że daje się pomyśleć systemat stosunków funkcjonalnych, całkowicie czyniący zadość wymaganiom logiki, a jednak nie przyjęty przez nas. Że więc jest coś rzeczywistego, pozamyślowego w stosunku funkcjonalnej zależności, łączącej w jeden systemat wiedzy poszczególne doświadczenia. Istotnie

jest. Jest to bowiem usystematyzowanie nie myśli, lecz pracy. Systemat wiedzy ukazuje nam nie to tylko, jak się przechodzi myślowo od jednego doświadczenia do drugiego, lecz jak przechodzi się czynnie. Dopóki nie potrzeba wykonać żadnej nowej pracy, żadnego nowego realnego doświadczenia, aby coś poznać, dotąd wystarcza pojęcie dotychczasowego funkcjonalnego stosunku, lecz doświadczenie właściwe zaczyna się tam, gdzie, aby coś poznanym być mogło, musi być wykonana pewna nowa praca: Gdy ta praca wykonana zostanie, będziemy umieli połączyć ją z poprzednio już nam znanymi, będziemy umieli ustalić związek funkcjonalny pomiędzy nowo zdobytym doświadczeniem, a doświadczeniami poprzednimi. Wszystko to jednak już po dokonaniu, po zdobyciu doświadczenia. Kto nie rozumie, że doświadczamość poznania jest zasadniczym zaprzeczeniem dogmatycznego determinizmu, ten nie zastanawiał się chyba nigdy poważnie ani nad teorią poznania, ani nad historycznym rozwojem techniki i nauki.

MAKSYMILIAN

Wybacz, ale zgadzasz się teraz ze mną.

KAZIMIERZ

Nie dostrzegam tego.

MAKSYMILIAN

Mówiłeś pierwej o twórczości jako o absolutnym początku, ja ci powiedziałem wtedy, że taka absolutnie zaczynająca twórczość wisi w powietrzu.

KAZIMIERZ

Więc cóż? Czy i teraz nie powtarzam ci, że doświadczenia wyprowadzić, wydedukować nie można z systematu wiedzy dotychczasowej, że funkcjonalna zależność, łącząca to nowe doświadczenie z poprzednio istniejącymi w jedną systematyczną całość, jest połączeniem dokonywanym już po uzyskaniu tego nowego doświadczenia w drodze nowej pracy?

MAKSYMILIAN

Tak, tak, ale jednocześnie, aby to doświadczenie stało się istotnie płodnym teoretycznie i praktycznie, musi być powiązane z poprzednimi, musi być zrozumiane jako ich dalszy ciąg, musi być uczynione ich dalszym ciągiem.

KAZIMIERZ

Tak, niewątpliwie; jest to jednak zgoła co innego, niż przyjmować, że twórczość jest tylko jakąś emanacją gotowego świata.

MAKSYMILIAN

Być może, często jednak siłą twórczości pojmowana bywa wyłącznie jako siła jej odrębności, jej osamotnienia. Ludzie, którzy wysnuwają z Nietzschego cały system odciętego od świata indywidualizmu, tak pojmują całą jego filozofię, i on sam kładł nacisk na emocjonalnym podkreśleniu i uwypukleniu swej izolacji.

KAZIMIERZ

Co się tyczy zwolenników Nietzschego, tych zostawmy na stronie ci izolowani od świata przez nieuctwo i filisterię własną indywidualiści są ani mniej, ani więcej śmieszni niż tysiące innych karykatur, powstających z usiłowania zastąpienia pracy nad opanowaniem bryły świata przez frazeologię napuszoną, zwróconą ku własnej osobie. Te objawy tak charakterystycznego opustoszenia wewnętrznego są nazbyt znane. Bywają tragiczne, gdy z opustoszeniem tym ściera się i walczy potężna zdolność czynu, entuzjazm twórczy. Tak było u Nietzschego.

MAKSYMILIAN

Niezupełnie pojmuję, co nazywasz współczesnym nam i charakterystycznym dla naszej epoki opustoszeniem wewnętrznym.

KAZIMIERZ

Ten przedmiot napotkamy jeszcze po drodze, zarazem zaś wracamy do początku całej naszej rozmowy, którą już porządnie musieliśmy dokuczyć wszystkim.

ELEONORA

Bynajmniej. Ja teraz zrozumiałam zdanie niemieckiego pisarza, Karola Joela: zestawia on Nietzschego z Novalisem, a raczej przeciwstawia ich sobie, i dodaje na końcu swojej książki, że przeciwieństwa te obejmuje i jednoczy, jak gdyby w wyższej syntezie, filozofia mistyka Jakuba Böhmego.

MAKSYMILIAN

Miałem kiedyś w ręku jakąś jego książkę: wymyśla czytelnikom, nazywając ich karmnymi świniami Lucypera i chwali sobie smak jabłek czy innych fruktów zaświatowych, które mają mieć aromat Trójcy Świętej.

ELEONORA.

Ja czytałam coś więcej z niego. Podstawowym jego widzeniem umysłowym jest, że Słowo, przez

które pojmuje on byt pierwiastkowy, poznający, przyjmujący siebie jako Boga, rodzi się ze wszystkiego; że grzech, smutek, cierpienia są także z Boga, lecz należą do tych dziedzin, w których Słowo nie narodziło się jeszcze.

KAZIMIERZ

Jakżeż to pani wiąże z Nietzschem i naszą rozmową?

ELEONORA

Wydaje mi się to jasnym. Skąd pochodzi cierpienie? Zawsze i w każdym razie z niezgody pomiędzy pierwiastkami naszego życia duchowego, a tym, co wiemy o świecie. Cierpi, Wstydzi się, boleje nasze ja niepogodzone z resztą świata. Od tego, za. co uważamy tę przytłaczającą nas resztę świata, zależy specjalny, indywidualny ton, czy odcień naszego stanu duszy. Boehme przyjmuje i tu, i tam, i w tym, co druzgoce, i w tym co jest zdruzgotane, jedną i tę samą zasadniczą treść: Boga walczącego z własnym bezmiarem. Novalis wierzy w świętość własnego odczuwanego cierpienia i wymarza sobie świat takim, w którym by zdjęte było z niego brzemię; jest miękki i rozmarzony smutek w jego poezji, ale zapomina się, jak się osiąga tę miękkość: oto przez zapomnienie o tym wszystkim, co przytłaczało.

A czy to było coś obcego? Nie, to samo, ten sam walczący Bóg Boehmego. Nietzsche przyjmuje walkę i przeciwstawia się ciężarowi. Stoi on w dziedzinie tego, co, jak pan mówił, nie istnieje, co nie wierzy w siebie, jest poza dobrem, poza prawdą — bo ma się stać tym wszystkim. Ale to, co przytłacza Nietzschego, nosi właśnie imię prawdy, dobra, piękna; więc przeciwstawiając się ciężarowi, on zaprzecza mu praw innych , niż ma to, co dziś jest nie narodzone. Z tej i tamtej strony złego i dobrego — jedno i to samo.

KAZIMIERZ

Tak, zdaje mi się, że to, co pani mówi, jest wierniejsze prawdzie niż to, co inni mówili o patetyzmie Nietzschego, a zarazem zaczynam wyjaśniać sobie wiele z jego stosunku do romantyki, do Wagnera, mógłbym powiedzieć, że wyjaśniam sobie romantykę.

PAOLO

Zapominasz o rzeczy głównej: w romantyce, w chrześcijaństwie zwalczał Nietzsche wymaganie skierowane ku żywemu człowiekowi, ku żywej, tryskającej życiem rzeczywistości, aby była inna; zwalczał Nietzsche marzenie o innym, wysysającym treść z tego, co jest. KAZIMIERZ

Mówisz o tym samym: uznawał on, że żaden pierwiastek istnienia nie traci praw swych przez to, że jest odmienny od wszystkiego, inny od wszystkiego. Nietzsche zupełnie jak Hegel bronił bezwzględnych praw tego, co jest, tylko że Hegel dodawał: „rzeczywistość jest rozumna", i bronił jej jako rozumnej, dla Nietzschego zaś samopotwierdzenie się bytu indywidualnego było najwyższą racją.

MAKSYMILIAN

Tak już powikłałeś wszystko, że nie możemy już uniknąć

gruntownej rozmowy o Nietzschem.

KAZIMIERZ

Najchętniej.

MAKSYMILIAN

Zaczynaj więc, lecz staraj się nie odbiegać zbyt gwałtownie, zbyt często od głównego gościńca, jest to może interesujące, lecz nuży.

KAZIMIERZ

Postaram się, lecz pamiętajcie, że mówię o filozofie, który właśnie zawsze chodził bocznymi nie znanymi ścieżkami myśli i duchowego życia.

ELEONORA

Jeszcze słówko. Czy to wystarczy powiedzieć: „filozof"? Czy nie najistotniejszymi u Nietzschego były właśnie te wycieczki w krainy doświadczenia duchowego, te wniknięcia duszo znawcze, mające na celu zburzyć psychologię, że tak powiem „centralistyczną"? Usiłuje on wydobyć, przeżyć jak najwięcej „stanów duchowych", czy jak się to nazywa, uwolnionych spod władzy i kontroli koordynujących perspektyw. Ma się przecież wrażenie, że Nietzsche śmieje się prosto w twarz wszelkim teoriom, normom, ideałom: „tyle chcecie zostawić z człowieka, tyle znacie; a to? a to?" I tych „a to?" jest bez końca. Filozofowie badają człowieka zazwyczaj z punktu widzenia przydatności jego do takich a takich celów, a tu mamy samorodność żywą, drgającą, nerwowo zmienną, chwiejną, wielokształtną. Cel — cel? Jam jest, który stawiam, stwarzam cele! Las zaułków, zakrętów, ciche jeziora, marzenie, strome urwiska rozpaczy, samotne szczyty ekstazy, bagniska zwątpień, lotne

piaski smutków, wschody i zachody uwielbień, gniewów, zachwytów wszystko to mieni się i drga. Łabędzie srebrnopióre mrą w szponach orłów, pioruny biją w wiekowe dęby; wiatr gra na Eolowej harfie, Mefisto szydzi. Tak jak poezja Słowackiego, tak mieni się, skrzy, pali, płacze, kona, złoci, srebrzy, wzdycha, gromi, grzmi myśl Nietzschego. Czy to dosyć powiedzieć: „filozof"? KAZIMIERZ

Może tylko nowy typ filozofa. Typ rodzący się, niepewny swoich sił, swoich praw, potrzebujący jeszcze ekstazy, uniesienia, wyolbrzymienia, jakie daje namiętność. Zastanówmy się, czym był dotąd filozof. Tak albo inaczej mówił on i uczył o tym, czym ma być człowiek. Świat był dany, człowiek miał się do niego przystosować. Każdy z filozofów przynosił swój obraz „prawdziwego" świata i w jego imieniu usprawiedliwiał i potępiał, stawiał żądania i tłumaczył. Dziś pyta się filozof, czym ma być świat i człowiek? Człowiek jest to rzeczywistość pierwsza i bezwzględna. Nie wolno już głosom serca, szeptom duszy, najbardziej nawet zdeptanym, zhańbionym powiedzieć po prostu: „jesteście złudzeniem albo grzechem, albo zbrodnią", bo to wszystko jest rzeczywiste.

W tym świecie, który znasz, który był, który jest — to, co ja czuję, staje się zbrodnią, grzechem, czymś, czego ja sam się wstydzę; ale to istnieje i buntuje się, i tworzy sobie świat. Czym ma być świat, aby wreszcie żył w nim, rozrastał się cały człowiek? Żądzą życia, potwierdzeniem życia! Któż nie walczył, nie deptał, nie uginał, nie więził naokoło siebie, w sobie człowieka? Myśl filozoficzna uczyła dotychczas czynić całe zakresy bytu w sobie, całe bezmiary zagadnień — złudzeniem, czymś nierzeczywistym, spychać je w niepamięć, w grzech. Człowiek musiał się usprawiedliwiać przed myślami. Genialny neapolitańczyk, brat mleczny Balzaka, Giambattista Vico, bronił praw namiętności, potrzeb żywego człowieka, żywej ludzkości wbrew ujarzmiającemu, schematyzującemu racjonalizmowi. Bo w myśli żyje tylko myśl ludzka już gotowa, rozwinięta; ale życie ludzkie poza myślą, poza rozumem, nieogarnięte, nieprzewidziane, irracjonalne, pokłębione i drgające namiętnością, ścieraniem się żądz, potrzeb — to jest właściwa sfera żywej Opatrzności, nie objętej przez myśl ludzką dlatego właśnie, że jest od niej głębszą. Praw człowieka bronił Vico pod pseudonimem, że tak powiem, niezgłębionej Opatrzności. Nie umiał on znieść bezwstydu człowieka,

więc przyjmował bezwstyd Boga. Wieki, trzy długie wieki dojrzewała nowa myśl, nim stanęła jak posąg „nagością bezczelna". A czy dziś umiemy już naprawdę widzieć wszystko nowymi oczami tej myśli? Wszystko bo ani jedno zagadnienie nie przedstawia się dzisiaj tak, jak przedstawiało się dotychczas. Dotychczas człowiekowi stawiano zagadnienia; dzisiaj on sam je sobie stawia. Kto stawiał przedtem? Też człowiek więc pewna część duszy innym: anima rationalis tym innym, „pośledniejszym", ciemnym, wpółziemnym, wpółleśnym, ziemią jeszcze, ale i morzem, w którym kąpią się gwiazdy, pachnącym dziedzinom duszy. Dzisiaj to wszystko rozbudziło się, królewskie, nieokiełznane; nie zna oka rządzącego nad sobą, samo jest okiem. Ocknęło się wszystko, co taneczne, gwiaździste, wszystko, co ma w sobie mroczne głębie morskie i szum lasów. Wszystko to huczy i burzy się, zestraja w nowy akord: wolność człowieka, królestwo człowieka, samowładza człowieka. Od pierwszego słowa, napisanego przez Nietzschego, żyje w jego pismach ta menadyczna dusza. Ona nadaje jedność jego dziełom we wszystkich okresach.

Gdy bierze skalpel do ręki i bada siebie, chce tylko wyzwolić, chce sobą się upoić, zabiwszy cień. Czy nie czujecie lubieżnego pośpiechu, by wrócić w „ludzkie, arcyludzkie", w tych „pozytywistycznych", trzeźwo analizujących pismach Nietzschego, gdzie mówi on i porusza się jak chemik uczuć i wzruszeń?

MAKSYMILIAN

Mało znam Nietzschego, a raczej znam go powierzchownie, ale wydaje mi się, że nie bardzo godzi się z prawdziwym charakterem jego filozofii ten tak nieustannie podkreślany przez ciebie związek z ideą wyzwolenia ludzkości. Wydaje mi się, że Nietzschemu idzie raczej o wewnętrzne, duchowe, osobiste sprawy człowieka.

KAZIMIERZ

Wybacz, lecz nie bardzo dobrze pojmuję twoje rozdzielenie spraw ludzkości od spraw osobistego wyzwolenia człowieka. Czyż wyzwolenie ludzkości, o ile je rozpatrujemy jako coś niezależnego od wewnętrznej, jednostkowej wolności, nie jest tylko stworzeniem warunków, w których człowiek może żyć swobodnie, może wykształcić w sobie Wolnego człowieka? Tak, nieprawdaż? Ale to dopiero

warunki, w których ta praca wewnętrznego wyzwolenia, tego wyrobienia w sobie całego świata swobody, odczuwanej, urzeczywistnionej swobody musi być wykonana. Człowiek ma sam rządzić swoimi losami. Tak, ale kim jest człowiek, co ma w sobie, co w nim dopomina się o wyzwolenie? Sprawa wewnętrzna, powiadasz; lecz cóż pozostaje bez tej wewnętrznej sprawy? Wyzwolenie to dopiero stworzenie terenu dla pozytywnej, określającej i tworzącej samą siebie swobody. Od pierwszej chwili zaś ta właśnie sprawa nie przestaje zajmować gorączkowo Nietzschego. Filozofia jego jest filozofią surowej prac y wytworzenia, wyzwolenia człowieka, tylko pracy nie kontrolowanej przez żadną siłę, żadną powagę zewnętrzną, a więc pracy nowego typu. Często się pisze i mówi, że Nietzsche pojmował swobodę wyłącznie negatywnie, jako rozbicie wszelkiej jedności życia, rozbicie życia ludzkiego na nie powiązane, niezależne od siebie momenty. „Tak mi się podoba, a więc to jest dobre." Nie potrzebuję chyba mówić, jak mylnym, ciasnym, fałszywym i nieszlachetnym jest to pojmowanie filozofii Nietzschego. Walczył on przeciwko moralności, mówił, że moralność jest nie wyrazem prawdy, lecz tylko pewnym sposobem tłumaczenia zjawisk.

Zastanówmy się, co to znaczy? Moralność uchodzić mogła za wyraz jakiegoś prawdziwego, głębszego, bardziej istotnego niż bezpośrednia rzeczywistość ludzkiego życia, dopóty tylko, dopóki człowiek uważany był za istotę służebną, za istotę mającą służyć czemuś poza sobą; wtedy z jego życia, z jego natury to tylko miało znaczenie, co odpowiadało temu celowi. Światem prawdziwym wydawał się moralistom świat uproszczony, obcięty. Był inny niż rzeczywistość całkowita, gdyż polegał na przystosowaniu do czegoś narzuconego tej rzeczywistości, węższego od niej. Trzeba było całe dziedziny ludzkiego życia odrzucić jako nierzeczywiste. Lecz na czymże można dziś oprzeć takie zwężenie, w imię czego nakazywać całym dziedzinom duszy, aby zeschły? O tym, czym człowiek ma być, on sam tylko rozstrzygać może, on sam. A więc ideał jego musi odpowiadać, musi czynić zadość wszelkim żyjącym w piersi ludzkości uczuciom i potrzebom; nie ona od niego, lecz on od nich zależy. Kant mówił o tym, że nic nie jest obojętne moralnie. Teraz myśl ta nabiera nowego znaczenia. Dla Kanta, a raczej dla tej moralności, jaką wyprowadzano z jego filozofii, znaczyło to: każda treść poszczególna ludzkiego życia pozostaje zawsze w pewnym

stosunku do ideału moralnego. Sam ideał jest czymś zewnątrz wszelkiej treści istniejącym. Tak przynajmniej pojmuje się Kanta przeciętnie, ale myślę, że taki Goethe na przykład pojmował go inaczej. Pojmował nie jako zubożenie istoty ludzkiej przez jakiś nakaz zewnętrzny, lecz jako takie opanowanie, opracowywanie każdej treści, każdego uczucia, aby mogły wejść w skład ogólnie obowiązującego ideału. Co może być ogólnie obowiązującym dla człowieka dziś, co może być ideałem powszechnym? To, co musi być Umiane przez każdego. Dlaczego musi? Jedynie w formie swobodnego samookreślenia, miłości, pociągu, zachwytu może działać ten etyczny „mus". Ideał nie zawiera żadnej treści, która by odstręczała, a zarazem wyzwala wszystkie uczucia, jakie istnieją w piersi człowieka. Taki tylko ideał, który czyniłby zadość sformułowanym tutaj wymaganiom, mógłby czynić zadość dzisiejszej świadomości człowieka. Mógłby, powiadam. Gdyż przypuszczenie, że może istnieć jakiś ostateczny ideał moralny, jest dziś z punktu widzenia naszej świadomości głęboko niemoralne, znaczy bowiem, że praca ludzkości zatrzyma się.

Chęć ustanowienia jakiegoś określonego ideału moralnego, obowiązującego raz na zawsze, jest równoznaczna z chęcią powstrzymania twórczości. Etyka dotychczasowa była zawsze etyką konserwatywną. Zabezpieczała ona osiągnięte zdobycze, a nawet samą czynność, samą funkcję zabezpieczania nauczyła się cenić niezależnie od zabezpieczanej treści. Nietzsche założył i tu podstawy dla etyki twórczości. Co ona znaczy? To, że każdą żyjącą w nas treść powinniśmy opracowywać, przetwarzać, aż dopóki ona nie stanie się dla nas cząstką ideału, który mógłby ogólnie obowiązywać. Etyka Nietzschego jest kategorycznym imperatywem treści. Wnika ona w te dziedziny, które były obojętne dla etyki konserwatywnej. W te dziedziny, w których człowiek wzbogaca się, tworzy. Broni tych skarbów istoty ludzkiej. Każda cząstka, każdy atom, okruch człowieczeństwa jest święty.

MAKSYMILIAN

Równoznaczne jest to jednak ze zniesieniem wszelkiej etyki.

KAZIMIERZ

Równoznaczne jest to niemal z jej stworzeniem. Uznanym zostanie kiedyś, że od czasu Kanta i Fichtego etyka aż w Nie tzschem dopiero zrobiła krok naprzód. Krok rzetelny, po którym cofnięcia

się być nie może, dla tych, oczywiście, co go wraz z Nietzschem uczynić byli zdolni.

MAKSYMILIAN

Wybacz, ale zapominasz, czy nie dostrzegasz, że przez takie pojęcie ogólnie obowiązującego ideału, jakie ty tu dajesz i przypisujesz Nietzschemu, znika całkowicie wszelka podstawa, na której etykę oprzeć można.

KAZIMIERZ

Doprawdy?

MAKSYMILIAN

Nie inaczej. Zastanów się tylko ogólnie obowiązującym ma się stać dla ciebie taki dopiero ideał, który nie wyklucza żadnej treści żyjącej w człowieku. Czy tak? Otóż dajmy na to, że ideał taki jest sformułowany, ledwie zaczynamy opierać na nim gmach pracy kulturalnej i etycznej aż tu ukazuje się nowa treść, jak mówisz, i wnet ideał przestaje być obowiązującym. Czyż nie sprowadza się to do całkowitegp zagrożenia wszelkich podstaw działalności ludzkiej, do chaotycznego anarchizmu żądzy: nicht ist wahr, alles ist erlaubt?

KAZIMIERZ

Widzę, że musimy powtórzyć w innej formie nasz dyskurs teoriopoznawczy o przyczynowości i doświadczeniu. Kiedy za pomocą teleskopu wykryto nowe gwiazdy na niebie, zagrażało to wszelkim podstawom działalności ludzkiej. Wciąż jedna i ta sama sprawa.

MAKSYMILIAN

Analogia niczego nie dowodzi. Wojowanie przykładami jest zużytą metodą polemiczną.

KAZIMIERZ

Będziesz miał dowody od razu. O co może chodzić dzisiaj w moralności? O wytworzenie życia zgodnego z ideałem, mówisz. Z jakim ideałem? Kto go określi? Na jakiej podstawie? Na podstawie jakiegoś stopnia rozwoju. Dlaczego ma on być ostateczny? Dlaczego to, co jest poza tym ideałem, gdyż nie doszło do świadomości na tym uznanym za ostateczny szczeblu rozwojowym, ma być skazane na wieczne wykreślenie z życia ludzkości?

MAKSYMILIAN

W każdym razie etyka ginie, pozostaje jakaś nieokreślona twórczość duchowa czy życiowa.

KAZIMIERZ

Wyobrażasz sobie więc jakąś etykę pozaludzką, skoro przeciwstawiasz jej życie i jego rozrost, i wzbogacanie się w coraz to nowe barwy i tony.

MAKSYMILIAN

Mówisz wciąż w sposób nazbyt nieokreślony.

KAZIMIERZ

Pozwól. Skąd powstaje zazwyczaj etyka, nakaz moralny, ruch etyczny? Skąd w ogóle powstaje moralność jako odrębna, wyższa czy też głębsza forma życia? Z przemijającej i ostrej lub chronicznej, zastygłej i usystematyzowanej rozterki wewnętrznej. Nie jestem w stanie uczynić z pewnej części swojej istoty jednej ze strun, które by współbrzmiały wraz z innymi w jednej wspólnej harmonii życia; są one dla mnie zawsze w sprzeczności z innymi, które uznaję za stanowiące treść mego życia, za odpowiadające ideałowi, za dobre. I dlatego, że nie umiem żyć swobodnie w tej dziedzinie życia, wydaje mi się, że ta dziedzina powinna być skrępowana wszędzie, zawsze i w każdym.

Ruch moralny w swych szlachetnych nawet formach, gdy się rodzi z potrzeb osobistego, własnego życia, skoro tylko rozszerzony zostanie na świat poza nami, skoro tylko stanie się podstawą światopoglądu, jest gwałtem spełnianym na życiu, na ludzkości. Własną niegotowość przenosimy na świat cały. Moralność jest sprawą osobistą. Człowiek właściwie wtedy dopiero ma prawo wejść w stosunek ze światem, mówić coś o świecie, gdy mu już moralność jako odrębna forma życia jest niepotrzebna, kiedy już nie potrzebuje się w sobie niczego obawiać, niczego wstydzić. To jest źródło stosunku Nietzschego do Sokratesa. Sokrates jest człowiekiem moralnej walki: ma on sam dla siebie zrobić coś jeszcze. Dla człowieka walczącego moralnie ze sobą, dla Sokratesa czy dla Hamleta, to, co on ma uczynić dla siebie, przesłania świat. W dziedzinie moralności człowiek obcuje z sobą samym i światem. Gdy swoje zagadnienie moralne czyni istotą świata, rozszerza siebie na świat cały, a raczej świat cały do siebie zwęża. Moralista jest najstraszliwszym, najkonsekwentniejszym, najobłudniejszym egoistą. I inaczej być nie może. Dlatego Nietzsche uważał Sokratesa za swego wroga, za wroga tego tragicznego męstwa, które światu przeciwstawia

bez żadnych przesłaniających mgieł siebie. Zastanówmy się, co się musi dziać w umyśle człowieka prowadzącego walkę moralną. Zagadnienie moralne, które on ma rozwiązać, jest dla niego najważniejsze; wszystko inne jest już skutkiem. Zatem stosunek jego do świata i świata do niego staje się zależnym od rozwiązania tego wewnętrznego zagadnienia. Moralność staje się pewnym rodzajem magii duchowej. Przez coś, co człowiek robi sam dla siebie, przez to; że okiełzna w sobie taką a taką namiętność, przebaczy nieprzyjacielowi, wprowadzone zostają w ruch siły świata poza nami. Można się zdumiewać, że podobnego rodzaju rozumowania, kojarzenia pojęć były możliwe, a przecież one panowały, ciążyły nad całym rozwojem myśli ludzkiej, one określały jej kierunek, sposób stawiania i rozwiązywania zagadnień, pod ich wpływem i uciskiem kształtowały się systematy filozoficzne, pod ich wpływem pozostawała teoria poznania. I kto dzisiaj pozbył się myśli, że świat nie zaciąga żadnego długu u człowieka przez to tylko, że człowiek ten dokonał czegoś, co uznaje za moralne?

Moralność i wszystko, co z nią jest związane, pozostaje w obrębie istoty ludzkiej, nie przekracza jej granic; człowiek sam jest ostatnią swą moralną sankcją, sam jej źródłem i celem. Moralność nie daje mu nic prócz tej rzeczywistości, którą wytworzył on w sobie za jej pomocą, nie zastępuje mu pracy, lecz przygotowuje, usposabia do niej. Kiedy ta myśl rozpostrze się w głowach ludzkich, ileż obłudy, ileż fałszu zniknie z naszych stosunków! My przecie wciąż rozpościeramy nasze walki wewnętrzne na innych. Co nam jest potrzebne do uzyskania równowagi wewnętrznej, jedności, harmonii, to wydaje się nam absolutnie, bezprzecznie obowiązującym dla wszystkich. Świat cały przystosować byśmy chcieli do rytmu naszego wewnętrznego, niepogodzonego z samym sobą życia. Moraliści są dziś najgłośniejszymi, najpewniejszymi siebie ludźmi; wtedy staną się oni najcichszymi i najskromniejszymi. Kto mówi o moralności, ten potrzebuje pomocy, choćby tylko własnej, ten jeszcze nie chodzi sam, lecz o szczudłach. Zmienią się podstawy współżycia i współdziałania ludzkiego. Dopóki wyłącznie immanentne, ludzkie, z naszych serc, z naszej piersi tryskające źródło moralności nie jest wyjaśnione, dopóty i wszystkie moralne podstawy współżycia ludzkiego zarażone są nieszczerością. Człowiek nie czuje się za nie odpowiedzialny. Są one ludzką, tylko ludzką

przecież sprawą: idzie tylko o wytworzenie z siebie człowieka, tego człowieka, jakim by się być mogło, jakim by się być chciało. Kwestia człowieka i kwestia moralności wydają się dziś tak różnymi. Wydaje się bowiem wciąż, że moralność jest stosunkiem człowieka z czymś, co jest poza nim, a nie stosunkiem jego z samym sobą, stosunkiem pomiędzy tym, co jest, a tym, co być może. Moralnym dziś bywa duchowe kaleczenie człowieka, ciemiężenie go, wypaczanie go. A przecież nie ma innego grzechu, jak tylko przeciw człowiekowi: zabić coś w sobie lub w kim innym jest największym grzechem, nie dlatego, że to istnieć powinno na podstawie jakiegoś pozaludzkiego, pozaświatowego wzoru, lecz po prostu dlatego, że tego nie będzie. Słyszysz? Do dziś dnia nie uważano za stratę, za zbrodnię, za klęskę, że nie będzie takiego lub takiego okrucha duszy ludzkiej; a przecież oprócz tego, tego jedynego człowiek nie ma rac. I za ten bunt, za ten święty gniew o człowieka, za miłość dla wszystkiego, co w nim jest, za zrozumienie, że każda treść ludzkiego żyda jest drogocenną, jest jedyną drogocennością, źródłem wszystkich innych, Nietzsche zostanie na zawsze w filozofii, zostanie jako wielki odnowiciel, twórca energii moralnej.

MAKSYMILIAN

Moralnej? Używasz tego wyrazu?

KAZIMIERZ

Teraz dopiero mamy prawo go używać. Teraz dopiero my mamy moralność, a nie ona ma nas. Ona! To jest jakaś forma życia narzucona wszystkim jego objawom. Pojęcie o moralności jako odrębnej sferze życia, jest pojęciem, że człowiek ma być nie tym, czym się sam uczynić zdoła, lecz że pewna, określona raz na zawsze forma życia jest dla niego obowiązująca, że jej ma służyć. Autonomia formalnego j a jest autonomią entuzjastycznie przyjmowanej niewoli. Tak przynajmniej bywa zwykle rozumiana, choć nie jest to jej znaczenie wyłączne ani jedyne. W gruncie rzeczy Kant czci i sławi w swojej Krytyce praktycznego rozumu siłę twórczą człowieka, jego energię wytwarzania z siebie tego, w co on uwierzy. Siłą uporczywej i wytrwałej miłości do dalekich, mających być osiągniętymi kształtów życia duchowego. Nietzsche tę siłę uposaża w treść, w treść z własnej piersi człowieka zaczerpniętą i nie mającą żadnego poza tą piersią źródła. Kantowska autonomia może

jeszcze być rozumiana jako siła samorodnie wytwarzająca wzór narzucony, wzór człowieka abstrakcyjnego, niepełnego, zwężonego do pewnych granic i pewnych zakresów. Nietzsche ukazuje, że siłą tą władać może każde uczucie, każdy pierwiastek ludzkiego istnienia. Każdy okruch życia ludzkiego stwarza kategoryczny imperatyw dla człowieka, jedyny kategoryczny imperatyw: żądzę życia, cześć dla niego, chroniącą od zniszczenia, potęgującą, rozwijającą wszystko, co ludzkie.

MAKSYMILIAN

W tak ogólnej, abstrakcyjnej formie wyłożone zacierają się wszelkie trudności, zagadnienia, komplikacje. Czyż wszystko, co może narodzić się w piersi człowieka, może być ochraniane i rozwijane? Zapytaj się kryminalistów, psychiatrów, a choćby tylko historyków lub powieściopisarzy w rodzaju Balzaka, Dostojewskiego, a ukażą ci w człowieku mnóstwo takich treści, jak się wyrażasz, które aż nadto usprawiedliwią formułę Pascalowską: qui fait l'ange, fait bęte.

KAZIMIERZ

Tylko zapominasz, że życie samo stanowi jedyny i dostateczny sprawdzian. Chcesz szukać sprawdzianu etycznego poza życiem. Przypisujesz więc etyce, moralności jakieś magiczne działanie: niezależnie od konkretnej, twardej pracy nad sobą, walki z sobą o pełne człowieczeństwo. To tylko ostanie się w walce, co nie zabija, nie kaleczy życia, co sprzyja mu.

MAKSYMILIAN

Zapominasz także lub nie wspominasz umyślnie o tych drapieżnie twardych, zdobywczych formułach i aforyzmach, których pełno w pismach Nietzschego, którymi z jego łaski tak hojnie szafuje nowoczesna literatura.

KAZIMIERZ

Myślałem, że oszczędzisz mi tego rodzaju argumentów. Prowadziliśmy dotąd rozmowę poważnie, po cóż więc wciągać w nią „nietzscheanizujących" frazeologów. Co mają wspólnego z Nietzschem te karykatury? A on sam? Pamiętaj, że całą pracę myśli, której rozciągłość, bezmiar zagadnień poznaliśmy, dokonywał człowiek samotny, znękany przez chorobę i osamotnienie; że bronił pełnego

człowieczeństwa nie bojownik wmieszany w radośnie mężną, o twardych ramionach i nieznających lęku sercach rzeszę, lecz człowiek, który za jedynego słuchacza, za jedynego uczestnika rozmowy miał myśl własną i samotność lub gorzej jeszcze: garsteczkę wielbicieli. A pamiętaj, że najgorszą, najbardziej demoralizującą, najniebezpieczniejszą dla twórczych umysłów postacią tłumu są drobne zrzeszenia rzekomo niezależnych, nielicznych czcicieli, zwolenników. Nietrudno odgadnąć, dlaczego tak jest i być musi. To, co łączy ich z twórcą, o ile on jest twórcą, jest osamotnienie jałowe. On staje się samotnym żywiołowo przez pracę, oni stali się samotnymi przez nieudolność życia, przez zamaskowany, anemiczny egoizm. W nim, twórcy, szukają dla siebie usprawiedliwienia. Wypełniają samotność jego swoimi drobnostkowymi niechęciami, znużeniami: fałszują jego wizję świata. Artysta, myśliciel powinien strzec się jak zarazy, powinien terroryzować i odpychać od siebie każdego, kto przyjdzie mu mówić o tym, jak dalece jest on niezrozumianym, kto pragnie zespolić się z nim w jego samotności. Jedyne zrzeszenie twórcze jest w pracy.

A praca nie pozostawia czasu na wpatrywanie się w odosobnienie, samotność, wywyższenie ponad tłum itp. piękne rzeczy. Nie mogę myśleć bez oburzenia i wstrętu o tych wszystkich bez dziś i bez jutra, którzy jak liszaje porastają każdą myśl, każdą siłę w jutro wybiegającą. Na Nietzschem, na jego dziełach odnajdujemy tę powłokę, pozostawioną przez obcowanie z tą bezpłodną, rzezańczą rzeszą. Wywnętrzał się on przecież przed Jerzym Brandesem, rozdrabniaczem nałogowym i zawodowym wszelkiej wielkości. Jest to smutne i jest to konieczne. Możemy tłumaczyć i wyjaśniać tę konieczność konsekwencją osamotnienia, opustoszenia nie tylko zewnętrznego, lecz i wewnętrznego w Nietzschem. Aby ocalić jakąś treść żywą, musiał ją widzieć poza sobą, w jakimś wyolbrzymiającym, patetycznym widzeniu. Zastanówmy się, czym jest życie tak zwanych warstw kulturalnych Europy współczesnej, jakimi pokładami niewiary, znużenia, uśmiechniętego, zadowolonego z błahości własnej cynizmu wali się to życie na każdą energię, na każdą twórczość. Aby uwierzyć w siebie, w myśl swoją — trzeba wybuchem gniewu, oburzenia, buntem nieustającym rozwalać tę powłokę banalności: trzeba, aby słowo, które mówimy, myśl, którą chcemy ujrzeć,

zrozumieć, miały tę wybuchową siłę, aby porywały nas, unosiły, przesłaniały oczy na otaczającą nicość. Myśl każda, aby była przyjęta, musi prócz swej obiektywnej, pozytywnej treści mieć tę siłę emocjonalną, dostosowaną do znużonych, wyczerpanych nerwów. Ta niezdrowa, barbarzyńska moc, jaskrawość kolorytu, przeciążenie drogocennościami i nadmierny, wzbudzający wątpliwość przepych musi się stać stylem. I ten styl uznany zostaje za coś istotnego. Snoby całego świata w tym to pokoście, stworzonym przez walkę z liczmanem, nakładanym przez usystematyzowaną niemoc i obłudną jałowość epoki, widzą istotę nietzscheanizmu. Nietzscheanizm! Jest to równie śmieszne, jak marksizm abstrakcyjny. Z filozofii, która głosi samodzielność i przez nic zastąpić się nie dającą jedyność każdej pracy żywej, usiłują wysnuć formułę zbawiającą. Nietzsche uczył żyć, być i tworzyć życie, pracować nad własnymi zagadnieniami. Indywidualne prawa twórczości nie mogą być doktryną. Twórca nie ma udowadniać praw swojej indywidualności dlatego, że jest indywidualna, lecz ma stworzyć dzieło.

Twórczości nie zastąpi nic, nie zastąpi żadne kurczowe prężenie się i zacieśnianie w swej odrębności, jak nie może zastąpić jej korne i bierne poddanie się czemuś poza nami. Tak jak nie wystarcza litować się i poświęcać, lecz trzeba wiedzieć, co się ma przez tę litość, przez to poświęcenie osiągnąć, czyli wykonać samą treść pracy, której wykonanie chcemy przez swój altruizm ułatwić. Altruizm w myśleniu bywa często tylko przywilejem na bezmyślność i głupotę na cudze konto. Przeniesienie punktu wyjścia danej pracy z jednej osoby na inną nie zmienia w niczym jej istoty. Podobnież siła twórczości nie zyskuję nic przez puszenie się indywdualistyczne. Robienie z jakiegoś zaborczego egoizmu jakiejś wystarczającej samej sobie metody jest jedną z najśmieszniejszych form pasożytniczych, w jakie obfituje dziedzina tzw. kwestii moralnych.

MAKSYMILIAN

Wybacz, ale tu odrzucasz to, co stanowi istotę nietzscheanizmu.

KAZIMIERZ

Nie wiem, co istotę nietzscheanizmu stanowi, gdyż o ile ktoś występuje jako nietzscheanista, można w wypadkach na sto czytać „pusta głowa". Nietzscheanizm, jak i każdy i z m, jest wart tyle, ile

[warta] ta twórczość, ta praca, która poza jego negatywną osłoną jest dokonywana. Najfatalniejszym jest, że z Nietzschego wzięto tylko to, co było takim negatywnym akcesorium jego pracy.

MAKSYMILIAN

Niezupełnie pojmuję.

KAZIMIERZ

Zdaje się jednak, że to jest jasne. Każda myśl, aby być sformułowaną przez nas, a choćby tylko odczutą i zrozumianą, musi przezwyciężyć wszystkie przeszkody, jakie jej pojawieniu się stawia cały nasz zespół emocjonalnointelektualny, musi się stać dla nas możliwą. Dlatego w każdej poszczególnej indywidualności myśl ta przybierze o ile jest naprawdę przez nią przeżyta, a nie, ot tak sobie, wmówiona tylko, o ile jest naprawdę myślą, a nie frazesam pewne specyficzne zabarwienie i to nazywamy stylem. Rzeczowo styl ma znaczenie tylko jako droga prowadząca do pewnej treści danego indywiduum. Rozumiesz teraz, że wyłączna uwaga dla stylów, tak charakterystyczna dla naszej epoki, idzie w parze z obojętnością na treść.

ELEONORA

Jest tu jednak pewna sprzeczność pomiędzy tym, co pan mówił dotąd o bezwzględnym prawie każdej indywidualnej konkretnej treści, a tą krytyką, jakiej pan poddaje szacunek dla stylów. Styl — czyż nie jest to właśnie indywidualna, konkretna treść, której z niczym innym porównać ani przez nic innego zastąpić nie można, treść, którą dany twórca ujawnia, uświadamia?

KAZIMIERZ

Pytanie najzupełniej trafnie postawione. Czy można je rozwiązać? Tak i nie. Styl jest tym, co pani mówi o nim, i tym, co ja w nim widzę. Jest i tym, i tamtym jednocześnie. Czy istnieje styl czysty, styl samej treści indywidualnej, bezpośredniej, na którym nie odbiłaby się droga, prowadząca do jej uświadomienia, trudno powiedzieć. Jeden dowód jeszcze, jak subtelną rzeczą jest umysł krytyczny. W każdym razie w tym drugim tylko, w tym stylu treści indywidualnej, leży wartość danego twórcy. A oto rzecz godna uwagi: już samo określenie, już sama natura tego stylu świadczy, że przejęty, naśladowany, zapożyczany być nie może, wartość bowiem własna każdego stylu leży w jego

indywidualności, tak jak wartość każdego prawdziwego twórcy leży w tym, co jest absolutnie niezapożyczalne. Że zatem już sam fakt, że coś z pewnego stylu zapożyczanym być mogło, świadczy, że nie był to pierwiastek tego pozytywnego stylu treści. Zapożyczanym, kopiowanym może być tylko styl negatywny ale styl ten jest drogą prowadzącą do twórczości i w niej usprawiedliwienie jedyne mającą. Brać samą drogę tylko, narzucać ją sobie, jest to wypaczać własne życie duchowe, jest to pracować nad własnym wyjałowieniem. ELEONORA

Prowadziłoby to do zupełnego zaprzeczenia wpływów.

KAZIMIERZ

Wpływów nie, bo są one faktem. Wpływ wielkiego twórcy, poety, myśliciela to droga prowadząca do mojej twórczości, mojej pracy. Dziwne zabobony władają myślą naszą w dziedzinie życia duchowego. Mówimy o wpływie wielkich twórców, jakby to była istotnie jakaś siła całkowicie zewnętrzna, wytwarzająca w nas coś zupełnie nowego.

Czy może. dać nam największe dzieło coś, czego nie mielibyśmy w sobie? Granice oddziaływania literatury i sztuki zakreślone są ściśle przez zakres życia duchowego tej grupy ludzi czy jednostki, które podlegają temu oddziaływaniu. Gdy sobie tłumaczymy fakty jakiejś epoki historycznej przez oddziaływanie wpływów literackich, mitologizujemy. Gdy przypisujemy taki a taki skutek wpływowi Byrona, Mickiewicza, zapominamy, że każda generacja czytelników tworzy sobie własnego Mickiewicza i Byrona z materiału własnego swego duchowego życia. Tak samo Apollo, Bacchus czy Jehowa mogli zrobić tylko tyle dla Greków lub Żydów, ile oni sami za pomocą koordynacji, dokonywanej w imię wiary w te potęgi, zrobić byli w stanie. Stosuje się to do wiary w literackie potęgi absolutnie. Nie zdajemy sobie sprawy, jak dalece nasze wyobrażenia o działalności filozoficznej, o życiu duchowym i moralnym przepojone są magią i mitologią. Wpływy literackie są zarówno dobrze bezwiednie dokonywająeą się i przyjmowaną jako fakt pierwotny formą koordynacji żywych sił żywych ludzi, jak i wszystkie wpływy mitologiczne. Zdaje się nam, że wyzbyliśmy się animistycznego kultu przodków z chwilą; gdy przestaliśmy składać im ofiary. Złudzenie. Cała nasza myśl historyczna oparta jest na uznaniu jakiejś samoistnej, bez udziału żywych dokonywującej się władzy przeszłości nad teraźniejszością i przyszłością.

MAKSYMILIAN

Nie zechcesz chyba twierdzić, że i te szeregi myśli pozostają jeszcze w jakimś związku z Nietzschem.

KAZIMIERZ

W jak najściślejszym. Tak dalece, że są jak gdyby wyjęte z jego pracy o niebezpieczeństwach historii.

MAKSYMILIAN

Jest już przecie rzeczą stwierdzoną, że Nietzsche nie pozostawił systematu.

KAZIMIERZ

Tak, ale miał on coś, czego nie mają często twórcy systematów: myśl własną, jednolitą, którą sformułować trudno. Ale teraz po tym, cośmy powiedzieli, zrozumiecie może, o co idzie, gdy ją określę. Człowiek nie ma nic prócz twórczości własnej, nie wychodzi nigdy poza jej obręb; gdy wydaje się, że inne potęgi działają na niego i przez niego, on to je tworzy.

Twórczość człowieka występowała dotąd w zamaskowanej, mitologicznej formie. Postępy myśli krytycznej czynią to mitologiczne zamaskowanie formy niemożliwym: człowiek musi się stać twórcą świadomym i przed sobą tylko odpowiedzialnym, twórcą historii i ludzkości.

MAKSYMILIAN

Przesadzasz. Jest to myśl nasza, naszych mistrzów Marksa i Engelsa, myśl o przejściu, o skoku z królestwa konieczności do królestwa swobody.

KAZIMIERZ

Niestety nie przeszkadza to, że nie tylko stanowi ona duszę całej działalności filozoficznej Nietzschego, ale nawet wypowiedziana została przez niego en toutes lettres pomiędzy innymi na wstępie do wydanego po śmierci jego dzieła: Wille zur Macht.

MAKSYMILIAN

Ależ, ależ w takim razie Nietzsche byłby zgoła czym innym niż [tym], za co jest uważany.

KAZIMIERZ

Zapewniam cię, że stosuje się to nie do samego Nietzschego tylko, ale do Kanta i do Goethego, i do Hegla, i do Fichtego, i do Platona, i do Słowackiego, i — powiem ci na ucho — do Marksa nawet.

Zapewniam cię, że gdy Mehring nazywa Nietzschego „armer Wirrkopf", to usprawiedliwia raz jeszcze ex posteriori i już w stosunku do Niemiec butadę Marksa „je ne suis pas marxiste", i że stary Marks mógłby dopatrzeć się czegoś więcej w Nietzschem, tak jak dopatrzył się w Heinem czegoś więcej niż niecnoty, stanowiącej przedmiot zgorszenia dla cnotliwego Bornego.

MAKSYMILIAN

Wyznam ci, że w istocie doznaję wrażenia, że istnieje związek ścisły i całkowity pomiędzy tymi wszystkimi myślami. Odczuwam teraz jeszcze jeden wspólny rys wszystkich tych ścieżek myślowych, które przebiegliśmy w naszej rozmowie. Mam tu na myśli wyzwolenie spod władzy sił, stworzonych przez samego człowieka bezwiednie i przyjmowanych jako coś niezależnego od niego. Staje pomiędzy nami, pomiędzy myślą naszą a rzeczywistością, całe mnóstwo larw myślowych i one władają nami. Historia, niezależna od nas i na zewnątrz nas istniejąca prawda, moralność jako coś obcego życiu wszystko to są różne postacie jednego i tego samego faktu rozkradania człowieka i życia przez jakieś dziwne, półludzkie, półnieludzkie siły. Dziwne zjawisko: fantasmagoria, złudzenie więzi i wysysa krew z żywej rzeczywistości.

KAZIMIERZ

Czyż istotnie znając historię dziwisz się, że wytworzył się taki stan rzeczy, że w duszy naszej władają fantazmaty? Zastanów się, ile fantastycznego wprost ucisku dławiło, kaleczyło człowieka w ciągu historii. I pamiętaj, że ten ucisk tłoczył nie tylko fizycznie; nie, on wrastał w duszę i przekształcał. Nie tylko w ten sposób, że powstrzymywał ją w rozwoju, lecz deprawował ją, wprowadzał złośliwe nowotwory psychiczne — pokłębienie żądz. Człowiek przecież nie tylko znosił ucisk, lecz i usprawiedliwiał go we własnych oczach, tłumaczył go sobie jako rzecz konieczną, wczuwał się weń. Przecież to stanowiło niemalże istotę tak zwanego moralnego życia, moralnego rozwoju ludzkości. A pomimo to przecież to tak zarażone, pokaleczone, zatrute życie, to nasze życie jest naszą jedyną siłą, poza nim nie ma nic i to tylko będzie miał człowiek, co sam z tego materiału wypracuje.

ELEONORA

Teraz pojmuję znaczenie pewnej myśli Nietzschego, która dotychczas nie była dla mnie zrozumiała, a której znaczenie dla siebie, dla myśli swojej on sam sobie tłumaczył, jak się zdaje, mylnie. Mówię o idei wiecznego powrotu. Pojęta jako idea metafizyczna, bytowa, jest ona dziwnie bezpłodną; w tym znaczeniu nawet nie licuje ona z całą filozofią Nietzschego, która nie dopuszczała możliwości powstawania, takiej metafizyki. Wydaje mi się, że dla myśli Nietzschego miała ona, ta idea, znaczenie jak gdyby potężnego psychicznego odczynnika, za pomocą którego wytrawiał on z siebie wszelki szczątek transcendentalnych, pozażyciowych wytłumaczeń, usprawiedliwień, myśl o wszelkim przerodzeniu ostatecznym, o wszelkiej eschatologii, która wytłumaczyć ma, dlaczego potrzebny, konieczny, zbawienny był i Nero, i Iwan Groźny, i Murawjew, i kłamstwa i cynizm Thiersa w walce z komuną. Nigdy żadnego takiego wytłumaczenia nie będzie: bo oto wszystko się skończy i wszystko będzie tak samo, a pomimo to ja chcę, aby było potężne i piękne życie, aby był człowiek.

Czy zniosę tę myśl o wiecznym, niedorzecznym powrocie, i pomimo to będę chciał życia? Oto jest grom, którym ta myśl, ta idea wieczystego powrotu poraziła Zarathustrę. Tu już człowiek musi kochać tylko siebie, tylko człowieka, życie z jego bólami i radościami, całe, jakie jest.

PAOLO

Jakie to piękne: człowiek dźwiga sam z siebie bogów słońca, sam dla siebie, swoją własną wolą tylko i tylko dlatego, że chce, a potem wszystko znika i znów powstaje to samo!

Tych słońc bezmiary

Nad wieczne otchłanie

Wydźwiga tylko

Serce w sobie dufne,

Serce, co siebie kocha

I nurza się w mrok,

Wpośród zniszczenia

Ginie,

Krwią ocieka.

I nic, i nic,

I tylko ludzki ból,

I miłość, żar i męka,

I wieczne rozkochanie

Ku każdej rzeczy. Tak Laokoon, dławiony przez węże,

Słucha, jak na strunach

Ręką natchnioną

Wygrywa mu pieśń

Rapsod ociemniały,

I za czar pieśni

Kocha splot wężowy,

Dławiący piersi.

Konającym wzrokiem

I sercem wdzięcznym

Schodząc w noc podziwia,

Jak wschód zapala

Zorza,

I wśród ucisku

Serce hymn mu śpiewa

I rozpala świt

Na niebie,

Co spadnie jak kamień,

Jak niemy, czarny kamień Przeznaczenia

Na udręczoną pierś,

Co zorze dźwiga.

KAZIMIERZ

Nigdy nie rozumiałem lepiej znaczenia tragedii greckiej, filozofii greckiej i w ogóle całego świata Greków dla Nie tzschego. Jak całkowicie, zupełnie, harmonijnie jednoczy się wszystko i wspiera. Czy nie znajdujecie, że to stara ?????? odżywa w tej myśli o wiecznym powrocie, ona, matka ludzi, ona, o kamiennych, nieprzeniknionych oczach, ona, na której kolanach wypiastowana została tragedia grecka. Tylko świat greckiego mitu, greckiej tragedii kocha piękno dla niego samego i nie żąda od niego nic, nawet trwania. Bogowie greccy nie mogą dać człowiekowi nic prócz tego, co on sam, obcując z nimi, w sobie rozbudzi: są ludzcy jak on, jak on znikają oni pod ciosami tego, co jest poza człowiekiem. Nie obiecują człowiekowi nic pozaludzkiego, więc go nie demoralizują. Dzisiaj, kiedy widzę jak hierofanci nudy usiłują za pomocą tej idei wiecznego powrotu spleść Nietzschego z

Pitagorasem, Orfeuszem, misteriami, całym światem mistagogów, nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Idea wiecznego powrotu, to ugwarantowanie ludzkiego świata w samym sobie miałoby więc znów służyć jako środek utracenia tej jedynej rzeczy, którą Nietzsche usiłował utworzyć w ludziach: pełnej i całkowitej odpowiedzialności przed samymi sobą?!

MAKSYMILIAN

Pod wieloma względami jednak to, co wy przypisujecie Nietzschemu, było dokonane właściwie przez Feuerbacha. To Feuerbach mówił o reintegracji tego wszystkiego, co człowiek stworzył, wyrzucił poza siebie i uznaje za niezależne od siebie potęgi.

KAZIMIERZ

Znów tylko pamiętać potrzeba, że nawet, gdy idzie o miłość do człowieka i chęć wyzwolenia go od wszystkiego, co, choć zrodzone przez niego, uciemiężą go, myśl nie może zastąpić rzeczywistości.

MAKSYMILIAN

Nie rozumiem.

KAZIMIERZ

Pamiętasz, co mówił o Feuerbachu jeden z ludzi, na których wywarł on potężny wpływ, autor Zielonego Henryka, Got fried Keller? Nazywa on styl Feuerbacha gorącym, lecz monotonnym. Feuerbach kochał konkretnego człowieka, konkretne życie ludzkie, lecz miłością abstrakcyjną. Konkretny człowiek powstał w nim jako przezwyciężenie abstrakcji, nie jako rozbudzenie samodzielne i irracjonalne całej tej konkretnej treści. Czytałem niedawno to, co Marks mówił o Feuerbachu w książce o Proudhonie; powiedział on, że Feuerbach był ciasnym w porównaniu do wszechstronności i rozległości zakresu obejmowanego przez Hegla. A przecież w gruncie rzeczy powinien by on być o wiele bogatszym od Hegla. Heglowi przecież chodziło o objęcie intelektualne za pomocą abstrakcyjnych idei całej treści życia ludzkiego, upraszczał on więc sprawę. Dla Feuerbacha takie uproszczenie, takie zastępowanie konkretnej, pełnej, nieprzewidzianej w swym irracjonalizmie, drgającej życiem treści przez myśl, ideę abstrakcyjną, skrót pojęciowy, było wykluczone właśnie przez zajmowane przezeń stanowisko. Maksymilian

Nie zechcesz przecież powiedzieć, że Nietzsche był tym Heglem konkretnego irracjonalizmu.

KAZIMIERZ

W wykonaniu nie, w postawieniu sprawy tak. Stało się z nim coś podobnego do tego, co mówi o Janie Chrzcicielu Vico.jego biograf, Giuseppe Ferrari. Podobnie jak Vico, tak i Nietzsche przeżywa w miniaturze treść swojej filozofii. Vico w ramkach klasycyzmu przeżywa myśl rdzennie nowoczesną. Nietzsche w ramkach najbardziej ciasnego pozornie subiektywizmu przeżywa treść najbardziej obiektywną, przeżywa filozofię, będącą najbardziej systematycznym zaprzeczeniem subiektywizmu.

MAKSYMILIAN

Zdaje się, że postanowiłeś przez cały czas rozmowy prześcigać samego siebie w paradoksach. Nietzsche i zaprzeczenie subiektywizmu. Daruj! C'est trop fort temu już nikt nie uwierzy.

KAZIMIERZ

Po pierwsze nie spostrzegasz, że powiedziałem: „przeżywa w ramkach subiektywizmu", a po drugie dziwi mnie twoje zdziwienie, gdyż nie powiedziałem nic nowego, dałem tylko nową formułę tego, co już mówiłem w innej formie kilkakrotnie w ciągu tej rozmowy. Czym dzisiaj jest dla ludzi wspólny, niezależny od nich, obiektywny świat? Dziedziną, w której twórczość ustaje. Twórczość, ta siła, która zrodziła wszystko, co ma człowiek, ukazuje się jak jakaś mgła zwiewna, złudna, błąkająca się ponad powierzchnią twardego, istniejącego świata. Dziś myśl filozoficzna rozbiła już mit o jakimś niezależnym od twórczości, a przecież istniejącym bycie. Jest tylko twórczość; to, co jest we mnie, co uważam za osobiste, moje, wyłączne, subiektywne, to jest właśnie rzeczywistością, ale taka rzeczywistość jest wszędzie poza mną. Zastanów się, co znaczy właściwie krytycznie rozpatrzone rozróżnienie obiektywnego i subiektywnego. Jest ono przeprowadzeniem granicy pomiędzy uprawnioną, a nieuprawnioną twórczością. I świat obiektywny jest dziełem ludzkiej twórczości. A więc te stany, te zakresy psychiczne, które osiągnęły swój wyraz w obiektywnym świecie, panują, ciążą nad innymi jako rzecz nieludzka. Nie pojmuję, jak mogą ludzie nie spostrzegać, że materia, konieczność — skoro tylko są uznane za niezależne od człowieka, za bezwzględnie obowiązujące

go, ciążące nad nim byty obiektywne są równie dobrze postaciami eksterioryzacji i mitologizującej substancjalizacji twórczości, jak Bóg, świat idei itd.

MAKSYMILIAN

Nie sądzisz przecież, że samo pojęcie, sama nazwa świata obiektywnego zniknie.

KAZIMIERZ

Nie. Lecz stosunek do. niego zmieni się, zniknąć musi w sferze umysłowej pojęcie wszelkiej innej, prócz świadomie i celowo uznanej zależności. Przewrót, jaki dokonywa się w świadomości, większy jest, niż się zdaje. Śmieszni są ludzie przypuszczający, że idzie tu o jakąś materialistyczną mitologię na miejsce spirytualistycznej. Dzisiaj już stan rzeczy jest tego rodzaju, że wyrzec się filozofii swobody, cofnąć się przed nią można tylko kosztem logiki.

ELEONORA

Zniesienie przedziału między subiektywizmem i obiektywizmem. Kiedy czytam Szekspira, gra mi zawsze w duszy taka filozofia, taka wszechobecność piękna, tragedii, siły.

KAZIMIERZ

Tak, ale aby to wyczytać z Nietzschego — trzeba umieć go czytać. Jak tworzył Nietzsche, jak rodziła się w nim ta filozofia? Człowiek chory, samotny, w odosobnieniu zewnętrznym i wewnętrznym od świata i ludzi żyjący, przysłuchiwał się głosom duszy, które rodziły się w głuszy i pustce. Budziły się siły życia zdeptane, zniszczone, zatrute, mówiły, byłyśmy ciągle, a życie nas deptało w proch, życie, moralność, niewola, ucisk zewnętrzny, ucisk wewnętrzny. Trzeba było je wyzwalać w sobie potężnym szyderstwem, myślą krytyczną i przenikliwą niszczyć władzę złudzeń, i tak wyzwalać jeden po drugim te okruchy, elementy podeptanego człowieczeństwa, one zaś wyzwolone oddzielały się od reszty żywego, męczącego się człowieka, wznosiły się ponad niego promieniejące, wyolbrzymione. I to był styl Nietzschego, jego droga prowadząca go do obcowania z wyzwolonym życiem. Czy widzicie, jak śmiesznymi są ci, którzy z tej drogi, tej formy czynią treść, którzy czynią z Nietzschego tylko twórcę nowej mitologii o nadczłowieku, czciciela brutalnej siły, bezsilnego buntu. GERHARDT

Nie mówmy o tym. Po co myśleć o tym, czego nie ma, co przeminie siłą własnej swej nicości. Czytałem w listach Nietzschego do Rhodego wzmiankę żartobliwą o młodzieńczo pięknym w naiwności swej akcie żywiołowego dziękczynienia. W któryś wieczór Nietzsche z kieliszka, z

którego pił, greckim obyczajem część wina, które się złociło w świetle lamp, wylał w noc poza okno na obiatę bogom nocy.

KAZIMIERZ

Więc cóż?

GERHARDT

Czy nie to samo czynił on całe życie? Nocy wierzył, jej ciszy, wiedział, że jest „głębiej niż dzień pomyślaną", wierzył, że noc jest światłem, które nie poznało siebie.

KAZIMIERZ

A ty bez romantyzowania i symbolizowania obejść się nie

możesz.

GERHARDT

Czyż to zabronione?

KAZIMIERZ

Zabronione nie alles ist erlaubt.

ELEONORA

Tak, ale pod warunkiem, że za prawdę ostateczną, za niezmienną, niezależną prawdę uznane nie zostanie. Myślałam nieraz o stosunku Nietzschego do sztuki, o sztuce. Dziwna i niewytłumaczalna. Prawda o tyle jest prawdziwa, o ile wie, że jest złudzeniem.

KAZIMIERZ

Dokończ...

GERHARDT

Sztuka to władza człowieka nad tym nawet, co jest najszczytniejsze, nad tym, co jest jego twórczością w tej chwili.

PAOLO

Im się wydaje, że nadczłowiek to nia być, ot tak sobie, nowy wytworzony gatunek i nie wiedzą, że jest to nieustająca wszędzie obecność i rzeczywistość, że wszelka twórczość zawsze i wszędzie równoznaczną jest z tym hasłem: ponad człowieka!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
brzozowski filozofia fryderyka nietzschego
Brzozowski Stanisław FILOZOFIA FRYDERYKA NIETZSCHEGO
brzozowski fryderyk nietzsche
Aforyzmy, “Aforyzmów” - Fryderyka Nietzschego
Biografia - Fryderyk Nietzsche, Fryderyk Nietzsche
Fryderyk Nietzsche O pożytkach i szkodliwości historii dla życia rtf
Fryderyk Nietzsche Z genealogii moralno Ťci
Fryderyk Nietzsche Antychrzescijanin HASŁO wolamocy
Brzozowski Stanisław MEDYCEUSZE
Brzozowski Stanisław ETYKA SPENCERA
Brzozowski Stanisław Pamiętnik
Brzozowski Stanisław legenda mlodej polski
Fryderyk Nietzsche o pożytkach i szkodliwości
Wybór aforyzmów Fryderyka Nietzschego 2

więcej podobnych podstron