Michelle Martin Diablica z Hampshire


Michelle Martin

Diablica z Hampshire

1

Katharine Glyn z rozbawieniem obserwowała, jak Thomas Carrington usiłuje napełnić jej szklankę lemoniadą, nie oblewając przy tym, jak to miał w zwyczaju, ani swego surduta w purpurowe prążki, ani swych butów, ani wreszcie jej samej.

Tym razem jego wysiłki uwieńczył sukces.

Nagle jej wzrok zatrzymał się na lady Huntington, której imponujących rozmiarów ciało wciśnięte było w suknię, niemal trzeszczącą pod tym niewyobrażalnym naporem. Lady Huntington, matka pięciu córek na wydaniu, mówiła coś z przejęciem jakiemuś wytwornie ubranemu dżentelmenowi, którego Katharine Glyn nigdy dotąd nie widziała. Włosy miał ciemne i krótko ostrzyżone, oczy szare i lekko przymknięte, gdy, bez szczególnego entuzjazmu, przytakiwał lady Huntington. Jego wyrazistą twarz znaczyły wystające kości policzkowe i kanciasty podbródek. Panna Glyn musiała przyznać, że był wyjątkowo przystojny.

- Tommy, kim jest ten piękniś usidlony przez lady Huntington? - zapytała.

Carrington posłusznie podążył za jej wzrokiem.

Carrington spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Ryszard III, akt pierwszy, scena pierwsza.

Jednak Carrington wciąż zdawał się nie rozumieć.

Katharine uśmiechnęła się.

Carrington uśmiechnął się szeroko.

Katharine podniosła do ust szklaneczkę z ponczem.

- Sądzę, że nasi gospodarze już o tym pomyśleli - rzuciła złośliwie, gdy lady Danforth, zanadto wystrojona i upudrowana, zbliżyła się do nich, aby porwać ze sobą Carringtona... w jakim jednak celu, Katharine nie miała pojęcia.

Pozostawiona sama sobie, podeszła do wychodzących na ogród przeszklonych drzwi i oparłszy się o chłodne szyby, jakby w ten sposób chciała uciec od dusznego powietrza zatłoczonej sali balowej, oddała się jednej ze swoich ulubionych rozrywek: obserwowaniu najzabawniejszych słabostek wielkiego świata, który przesuwał się przed jej oczami.

Zerknęła na tego nierozpustnika, ale zasłoniły go dwie matrony. Każda z nich, panna Glyn była tego pewna, próbowała wcisnąć swoje niezamężne córeczki jakiemuś niczego niepodejrzewającemu poczciwcowi. A piękniś był kolejną partią na tym małżeńskim targu. Z każdą chwilą stawał się dla niej coraz mniej ciekawy. Co za nudy.

Odwróciła się w poszukiwaniu ciekawszego obiektu i jej wzrok zatrzymał się teraz na lordzie Bingsleyu, największym dandysie ostatniej dekady, rozmawiającym o czymś z gospodarzem balu. Ulubieniec wielu młodych mężczyzn z towarzystwa, nie wyłączając Tommy'ego Carringtona, lord Bingsley, zaskakiwał wszystkich oszałamiającym strojem na każdym przyjęciu czy balu, w którym uczestniczył.

Dziś wieczorem zjawił się ubrany w wieczorowy surdut w różowe i srebrne prążki, niebieską kamizelkę w złote cętki i jasnożółte pantalony. Jego jasne włosy ufryzowane były a la Byron, fular zawiązany zgodnie z modą minionego tygodnia, a rogi kołnierzyka były tak sztywne i sterczały tak wysoko, że głowa lorda Bingsleya sięgała o dobre pięć centymetrów wyżej niż zazwyczaj. Całość robiła niesamowite wrażenie.

Zanim jednak Katharine Glyn zdołała uświadomić sobie, jak bardzo to było w złym guście, gospodyni balu, pulchna matrona około trzydziestki, posiadaczka sześciorga dzieci i okropnej fryzury ozdobionej pawimi piórami, zbliżyła się do niej w towarzystwie dwóch mężczyzn do złudzenia przypominających Adonisa i Satyra. Adonis był jasnowłosym młodym dżentelmenem o bardzo sympatycznej fizjonomii, nieśmiałym uśmiechu i stosownym stroju. Satyr natomiast przystojnym pięknisiem, który przed chwilą rozmawiał z lady Huntington. Katharine odniosła wrażenie, że spierał się o coś z Adonisem. W pewnej chwili wyglądało to nawet tak, jakby się chciał wycofać, ale Adonis skutecznie mu to uniemożliwił.

Mężczyzna się zaczerwienił.

- Dwadzieścia sześć.

Powoli poruszyła wachlarzem.

Sir William patrzył na nią, jakby nie rozumiał sensu pytania. Lord Blake trącił go łokciem i szepnął mu coś na ucho. Sir William zaczerwienił się, po czym odparł:

Panna Glyn uśmiechnęła się.

Katharine Glyn spojrzała na niego z rozbawieniem i zaczęła rozglądać się po sali w poszukiwaniu swojej przyjaciółki i towarzyszki, panny Georginy Fairfax, dwudziestoletniej piękności, której lśniące czarne włosy, głęboko osadzone błękitne oczy, twarzyczka w kształcie serduszka, zgrabna figura i łagodne usposobienie wielu mężczyzn przyprawiały o zawrót głowy. Dodatkowym atutem pięknej panny była ogromna fortuna.

W końcu ją zauważyła. Panna Fairfax stała zaledwie kilka kroków na lewo od niej, otoczona przez sześciu młodych elegantów.

- Chodźmy, sir Williamie - powiedziała panna Glyn, ciągnąc go w stronę otaczającego pannę Fairfax męskiego kręgu.

Używając na zmianę łokcia i uprzejmych przeprosin, osiągnęła zamierzony efekt. Wielbiciele panny Fairfax, choć niechętnie, rozstąpili się i panna Glyn podprowadziła sir Williama do obiektu jego westchnień i dokonała krótkiej prezentacji.

Kiedy jednak zauważyła, jak pod wpływem uśmiechu blond boga pod jej przyjaciółką uginają się nogi, a jej twarz nagle blednie, nie mogła opanować rozbawienia. Nigdy nie widziała panny Fairfax w takim stanie. Blond bóg z Olimpu był również nieco wytrącony z równowagi, nie na tyle jednak, aby nie móc poprowadzić swojej wybranki na parkiet.

Samotność panny Glyn nie trwała zbyt długo, ponieważ już po chwili podeszła do niej siostra Tommy'ego, Elizabeth Carrington.

- Kim jest ten młody bóg, który tańczy właśnie z Georginą i dlaczego najpierw mnie z nim nie poznałaś? - zapytała.

Katharine opowiedziała jej krótko, czego dowiedziała się o sir Williamie, po czym skierowała rozmowę na inny temat:

Rozejrzała się po sali i szybko odkryła, że mężczyzna, o którym mowa, tańczył właśnie z drugą na liście najpiękniejszych kobiet na tym balu.

Panna Carrington podążyła za jej wzrokiem.

W chwilę później panna Glyn złożyła wyrazy współczucia księżnej Newberry, przeżyła kadryla z młodym Carringtonem i odprawiła z kwitkiem z pół tuzina dżentelmenów, palących się do zawarcia z nią znajomości... aby mieć łatwiejszy dostęp do panny Fairfax.

Nie potrafiła ukryć, jak bardzo nie cierpiała pochlebstw, szczególnie z ust dżentelmenów szukających ładnej buzi i fortuny, a nie charakteru. Jej zadaniem było trzymać takich niegodziwców jak najdalej od panny Fairfax. Traktowała ich więc tak, by na długo zapomnieli o swoich marzeniach.

To, że żaden, chcący zawrzeć związek małżeński mężczyzna, nie jest nią zainteresowany, Katharine Glyn wiedziała od dawna. Jednak wcale z tego powodu nie cierpiała, nie zależało jej bowiem ani na konkurentach, ani na ich kiepskich wierszach, ani na samym wyjściu za mąż. Jej dochody, aczkolwiek skromne, zapewniały środki do życia i niczego więcej nie potrzebowała.

Uważając, że najwyższy czas wracać do domu, zaczęła się rozglądać za swoją podopieczną, co, jak się okazało, wcale nie było łatwe. W końcu znalazła ją w jakimś ustronnym miejscu, pochłoniętą rozmową z panną Carrington.

- Och, Katharine! - zawołała podekscytowana panna Fairfax na widok zbliżającej się przyjaciółki. - To najcudowniejszy wieczór w moim życiu! Właśnie zwierzałam się Beth ze wszystkich moich myśli i uczuć. Nic nie poradzę na to, że nie potrafię ich zatrzymać. Są jak potężny wodospad. Są...

Panna Glyn, która nigdy dotąd nie słyszała, żeby Georgina chichotała, poczuła niepokój. Szybko wyprowadziła młodą przyjaciółkę z sali i kiedy zajęły miejsce w powozie, a stangret zaciął konie, opadła na oparcie siedzenia i, spojrzawszy spod oka na pannę Fairfax, powiedziała:

Katharine straciła opanowanie i wybuchnęła śmiechem.

Powóz zatrzymał się przed rezydencją Fairfaksów przy Russel Court, gdzie na obydwie panie czekał już Wainwright, majordomus Fairfaksów od dwudziestu prawie lat.

2

Obie panny mieszkały razem w domu Fairfaksów przy Russel Court od półtora roku, od śmierci rodziców panny Fairfax. Jeremy, starszy brat Georginy, służył w kawalerii i nie mógł zapewnić siostrze opieki. W tej sytuacji opiekunowie dziewczyny, lord i lady Egerton, zaproponowali jej, aby zamieszkała z nimi. Jednak młodziutka panna Fairfax zdawała sobie sprawę z tego, że ta oferta nie była zupełnie szczera. Dla ludzi, którzy mieli cztery córki na wydaniu - w tym trzy niezbyt urodziwe -oraz dwóch synów, których upodobanie do pięknych młodych kobiet dla nikogo nie było tajemnicą, przyjęcie pod swój dach Georginy Fairfax mogłoby skończyć się katastrofą. I wtedy to Katharine Glyn zaproponowała, że może zamieszkać z panną Fairfax w roli jej opiekunki.

Panna Glyn straciła matkę, gdy miała pięć lat, ojca w wieku lat szesnastu. Wtedy to przeniosła się do domu Fairfaksów, wyznaczonych jej przez ojca na prawnych opiekunów. Od tej chwili datuje się jej przyjaźń z pięć lat młodszą Georginą. Śmierć państwa Fairfax w przededniu debiutu Georginy sprawiła, że ta przyjaźń jeszcze bardziej się zacieśniła.

Katharine doszła do wniosku, iż, skoro zdecydowała, że sama nie wyjdzie za mąż, powinna zająć się młodziutką przyjaciółką, przynajmniej do czasu, aż Jeremy Fairfax, dwudziestotrzyletni brat Georginy, mając dosyć służby w wojsku, wróci do Londynu i w sposób odpowiedzialny zajmie się siostrą. A że panna Glyn znana była w towarzystwie z inteligencji i dużej wiedzy o świecie - na tę opinię ciężko pracowała - Egertonowie, aczkolwiek z pewnym wahaniem, zaakceptowali w końcu jej propozycję.

Przez rok panna Glyn i panna Fairfax mieszkały same w Russel Court w idealnej harmonii, rzadko wychodząc z domu i widując się jedynie z najbliższymi przyjaciółmi. Jednak pod koniec żałoby Katharine zaczęła nalegać, aby jej przyjaciółka zaczęła znowu bywać w towarzystwie. Po dwóch tygodniach od debiutu panna Fairfax została uznana za piękność sezonu i największą jego sensację, co ją nieco zakłopotało, natomiast pannę Glyn rozśmieszyło do łez. Po tym, jak książę regent podczas debiutu zwrócił na pannę Fairfax szczególną uwagę, jej sukces był murowany, a ona sama nie była już panią swego losu.

Katharine Glyn nie zamierzała jednak rezygnować ze swoich ulubionych zajęć jedynie po to, aby uczestniczyć w triumfie przyjaciółki. Tak więc zamiast pójść z nią na raut, na którym pewnie zanudziłaby się na śmierć, uprzedziła Wainwrighta, że nie ma jej w domu dla nikogo, po czym przebrała się w domowy strój i zaszyła w bibliotece, gdzie w ulubionym skórzanym fotelu zagłębiła się w lekturze pierwszego tomu Fausta. Koncentracja, towarzysząca jej dotąd podczas zgłębiania dzieł Monteskiusza, Swifta, Wollstonecrafta i Dantego, tym razem została brutalnie przerwana przez nagłe pojawienie się Georginy, która wpadła do biblioteki i z rozdzierającym okrzykiem - Kate! - rzuciła się do jej kolan.

Twarz panny Fairfax pobladła nagle.

- Ośmielam się twierdzić, że myślałaś o czymś zupełnie innym.

Panna Fairfax wybiegła już jednak z pokoju i nie usłyszała ostatniego komentarza.

Katharine w zamyśleniu nawijała na palec pasmo włosów. A więc Georgina w końcu wpadła. Katharine od dawna się tego spodziewała, ponieważ jej przyjaciółka miała serce gotowe na przyjęcie miłości. A jednak, szkoda. Przez ostatnie półtora roku przyzwyczaiła się do towarzystwa przyjaciółki. I oto znalazł się mężczyzna, który wywrócił jej wygodne życie do góry nogami. Nie mogła pojąć, dlaczego kobiety zakochują się w mężczyznach, mimo że później obiekt ich wzniosłych uczuć krzywdzi je i rozczarowuje. Dzięki Bogu, pomyślała, że jestem zbyt rozsądna na to, aby znaleźć się w takiej sytuacji.

Panna Fairfax leciała jednak w ogień miłości jak ćma i trzeba ją było chronić, żeby się w tym ogniu nie poparzyła. Katharine rzuciła lekko, że wyspowiada sir Williama z całego życia, ale w tych słowach kryła się jej głęboka troska i niepokój. Jej obowiązkiem było upewnić się, że droga przyjaciółka będzie w ramionach sir Williama bezpieczna, nie dozna rozczarowania i nie będzie cierpiała.

Jeśli sir William pozytywnie tę próbę przejdzie, a Georgina wciąż będzie go chciała, to Katharine Glyn była pewna, że w stosownym czasie zostaną ogłoszone zapowiedzi i pan młody nie ucieknie sprzed ołtarza.

3

Następnego dnia po południu panna Glyn podejmowała w ogromnym błękitnym salonie Thomasa i Elizabeth Carringtonów, lorda Falkhursta, lorda Mowbry'ego oraz panny Mary i Elvirę Pomeroy. Georgina Fairfax była również, ale jej serce biło tak mocno, a krew tak pulsowała w skroniach, że niewiele do niej docierało i w prowadzeniu konwersacji panna Glyn musiała liczyć tylko na siebie. Sytuacja była o tyle niezręczna, że, z wyjątkiem Carringtona, pozostałych dżentelmenów sprowadziło tu wyłącznie zainteresowanie osobą panny Fairfax.

Panna Carrington robiła, co mogła, aby ratować sytuację i to nawet z niezłym rezultatem, ponieważ poza urodą miała wiele wdzięku i, co nie było bez znaczenia, spory posag. Katharine Glyn zaczęło to nawet bawić, ale wtedy do salonu wszedł Wainwright i zaanonsował:

- Sir William Atherton i lord Blake.

Panna Glyn odwróciła się i ujrzała młodego Adonisa z balu u Montclairów i jego znudzonego kompana. Trudno, będzie musiała jakoś przeżyć wizytę przyjaciela Priscilli Inglewood. Po prostu zignoruje go.

Na szczęście są tu inni, którzy zabawią lorda Blake'a... jeśli przyjaciel lady Inglewood zasługuje na to, aby go zabawiać.

Widząc, z jaką determinacją jej przyjaciółka idzie w kierunku obydwu dżentelmenów, Katharine szybko do niej dołączyła.

Lord Blake skłonił się, podniósł dłoń panny Fairfax do ust i matowym głosem, który sprawił, że Katharine nagle zaparło dech w piersiach, powiedział:

- Wiele o pani słyszałem, panno Fairfax, ale nigdy nie miałem odwagi podnieść oczu na tak olśniewającą urodę.

Panna Glyn przymrużyła oczy. Jej oddech i zdrowy rozsądek znowu były w normie. To tylko puste słowa, powiedziała sobie, i więcej o nim mówią niż głos.

Znaczące szturchnięcie łokciem sprawiło, że panna Glyn szybko dodała:

- I to dobrze o panu świadczy. Zdaje się, że w dzisiejszych czasach ludzie mówią jedynie o tych, którzy są zamieszani w jakieś skandale. Napije się pan herbaty?

Lord Blake z powagą uznał, że to doskonały pomysł.

Panna Glyn skinęła na pokojówkę i natychmiast pojawiły się dwie filiżanki herbaty. Cała czwórka skierowała się teraz do stojącej w pobliżu sofy, gdzie panie zajęły miejsca, a panowie stanęli przed nimi.

Panna Fairfax szybko zamrugała powiekami.

Wyekspediowawszy tych dwoje z salonu, Katharine podniosła się z sofy i zatrzymała przed lordem Blakiem.

- Coś takiego - mruknęła. - Dałabym głowę, że tak było.

Lord Blake patrzył na nią z rozbawieniem.

Lord Blake odwrócił się, aby ukryć uśmiech.

- Nigdy o czymś takim nie słyszałem — zdziwił się lord Mowbry.

- Och, to bardzo rzadka choroba i prawie nieuleczalna - powiedziała ze smutkiem panna Glyn.

Lord Mowbry przez chwilę patrzył w milczeniu na pannę Glyn, po czym oznajmił, iż wcale mu się to wszystko nie podoba, dlatego wychodzi, i pospiesznie opuścił pokój.

Lord Falkhurst, przystojny mężczyzna koło trzydziestki, wyraźnie czymś poirytowany, natychmiast podszedł do panny Glyn.

Lord Falkhurst zbladł gwałtownie, a jego szczęki zacisnęły się nerwowo. Ten młody mężczyzna o zgrabnej figurze, bujnej, ciemnej czuprynie, czarnych, ponurych oczach, zawziętym charakterze i sporej fortunie dawno temu był zaręczony z panną Glyn.

Katharine Glyn, sapiąc ze złości, zerwała się nagle i z całej siły uderzyła lorda Falkhursta w twarz.

- Jak pan śmie, sir?! Jak pan śmie obrażać mnie w moim własnym domu? Proszę wyjść! Natychmiast!

Siedem par oczu ze zdumieniem obserwowało tę zaskakującą scenę.

Widząc malującą się na twarzach pozostałych gości wrogość, lord Falkhurst, wyraźnie zmieszany, skłonił się sztywno i zrobił to, o co go poproszono.

Panna Glyn z nieskrywaną satysfakcją obserwowała, jak hrabia opuszcza salon. Kiedy po chwili odwróciła się, zauważyła, że lord Blake, który stał oparty o gzyms kominka, z zainteresowaniem się jej przygląda. Nie przejęła się tym jednak. W końcu obiecała poprawne zachowanie w obecności sir Williama. Postanowiła zignorować jego lordowską mość.

Katharine Glyn ze łzami w oczach - zawsze idealnie wcielała się w każdą rolę - przycisnęła dłonie panien Pomeroy do piersi.

Odprowadzając panny Pomeroy do drzwi, Katharine wciąż powtarzała:

- Jesteście dla mnie takie dobre. Nie wiem, jak mam wam dziękować. Jak dałabym sobie radę bez takich przyjaciółek jak wy? Mam tylko nadzieję, że zapomnicie tę przykrą scenę. Kiedy następnym razem nas odwiedzicie, z pewnością będzie o wiele przyjemniej.

Siostry Pomeroy zapewniły pannę Glyn, iż absolutnie nie czują się dotknięte, ponownie poradziły, aby nie zapomniała o herbatce z mniszka lekarskiego, i wyszły.

- Miło mi - odparła panna Glyn. - Musimy to kiedyś powtórzyć.

Wesoły kobiecy śmiech był jedyną odpowiedzią, gdy Wainwright żegnał przy drzwiach Carringtonów.

Katharine odetchnęła z ulgą, zadowolona z dobrze wykonanego zadania, ponownie wróciła do salonu i, zamknąwszy za sobą drzwi, ze zdumieniem zauważyła lorda Blake'a, niedbale opartego o marmurowy gzyms kominka.

- Coś takiego! - zawołała ze zdumieniem. - Pan wciąż tutaj?

Obserwował ją przez monokl.

- Nic dobrego nie da się powiedzieć, tak?

Jego uśmiech wydał się jej ogromnie ujmujący.

Lord Blake bawił się trzymanym w ręku monoklem.

- Zdumiewa mnie pani, panno Glyn. Najwyraźniej nie lubi pani lady Inglewood, wzorca doskonałości, a jednocześnie szydzi z arystokracji. Czemu przypisać to dziwne nastawienie?

- Doprawdy, nic w ty dziwnego, milordzie. W młodości bywałam źle traktowana przez wiele osób z towarzystwa i pamiętam, jak okropnie się wtedy czułam. Nie chciałabym doświadczyć tego znowu.

Kąciki jego ust leciutko zadrżały.

Lord Blake oparł się niedbale o marmur kominka i patrzył na nią spod półprzymkniętych powiek.

- Wygląda na to, że chyba się nie pogodzimy. Zostańmy więc, jeśli chodzi o lady Inglewood, przy własnym zdaniu. Niech mnie pani tylko nie wysyła do biblioteki. Proszę mi pozwolić zostać i słuchać tego, co pani zechce powiedzieć... i wypić jeszcze jedną filiżankę herbaty. Podaje pani znakomitą herbatę, panno Glyn.

Westchnęła z rezygnacją i ponownie napełniła filiżankę jego lordowskiej mości.

Korzystając z chwili przerwy w rozmowie, uważnie przyjrzała się rozmówcy. Lord Blake, na pierwszy rzut oka, ubrany był zgodnie z najnowszym trendem w modzie: srebrzysty surdut w czerwone różyczki znakomicie uwydatniał jego szerokie ramiona; na rudobrązowej kamizelce wisiał na srebrnym łańcuszku monokl; bryczesy uwypuklały wspaniale umięśnione nogi, a długie buty lśniły oślepiająco.

Po chwili jednak zauważyła, że kołnierzyk koszuli nie sięga tak wysoko, jak powinien, ale umożliwia za to swobodne ruchy głową. Krótko obcięte, ciemne włosy układały się naturalnie, a na długich, wąskich palcach, poza rodowym sygnetem, nie było żadnych pierścieni. Lord Blake najwyraźniej nie był niewolnikiem mody.

Obiekt tej tak drobiazgowej lustracji, obserwował ją również, co Katharine bardzo rozbawiło. Rzadko się zdarzało, żeby ktokolwiek, a tym bardziej mężczyzna, obdarzał ją czymś więcej niż tylko przelotnym spojrzeniem, nie mówiąc już o lustracji od stóp do głów.

Spojrzała na niego spod oka i jej usta zadrżały w uśmiechu.

Panna Glyn przycisnęła dłoń do ust, aby nie zareagować śmiechem na ten cytat.

W szarych oczach lorda Blake'a widać było satysfakcję.

Przez chwilę obserwował ją w milczeniu, po czym odchrząknął i rzekł:

Panna Glyn nie mogła już opanować chichotu, który szybko zamienił się w głośny śmiech.

Sir William Atherton i panna Fairfax wybrali właśnie ten moment, aby wrócić do salonu. Sir William wydawał się zakłopotany widokiem panny Glyn śmiejącej się z jego przyjaciela. Wyraz twarzy panny Fairfax natomiast był mieszaniną gniewu i przerażenia.

- Kate! - zawołała. - Co tu się dzieje?

Lord Blake starał się zachować powagę.

- Przepraszam cię, Georgino - wykrztusiła panna Glyn, z trudem łapiąc powietrze. - Lord Blake opowiadał mi właśnie wyborną historyjkę o wielbłądach w Himalajach, niestety, niezbyt nadającą się do powtórzenia.

Lord Blake spojrzał na nią ze zdumieniem, ale ona udawała, że tego nie widzi.

- Cieszę się, że wreszcie wróciliście - ciągnęła. - Już chciałam zawiadomić policję, żeby was szukała. Drogi sir Williamie - szybko dodała, biorąc go pod rękę - proszę usiąść i pogawędzić ze mną przez chwilę. Panna Fairfax zupełnie panem zawładnęła, a ja tak bardzo pragnęłam zamienić z panem kilka słów.

Przez następne pół godziny panna Glyn rozmawiała z młodym człowiekiem, starając się taktownie wypytać o wszystkie szczegóły z jego życia, co, jak uważała, było jej szczególnym obowiązkiem. Bardzo szybko jednak doszła do wniosku, że jej przyjaciółka nie myliła się w ocenie sir Williama. Charakter młody człowiek miał wypisany na twarzy, a to, co z niej wyczytała, wyglądało obiecująco. Mogła sprzyjać tej znajomości bez obawy, że przyniesie ona jakiś zawód czy cierpienie jej przyjaciółce.

Uświadomiwszy sobie, że czas wizyty został już dawno przekroczony, sir William wstał, oznajmiając, że on i jego przyjaciel muszą już iść.

Zręcznie manewrując przyjaciółką i sir Williamem, tak aby mogli jeszcze chwilę ze sobą porozmawiać, zanim się pożegnają, panna Glyn cofnęła się parę kroków, dołączając do lorda Blake'a.

Panna Glyn nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- Proszę już iść i nie wracać - powiedziała. - Nie mogę pozwolić, aby jakiś arystokrata wyprowadzał mnie w pole w moim własnym domu, a co dopiero ktoś, kto od dziecka przyjaźni się z Priscillą Inglewood.

Lord Blake skłonił się w milczeniu i wraz z sir Williamem, który z ciężkim sercem pożegnał się wreszcie z panną Fairfax, opuścił Russel Court.

4

Czcigodny markiz Blake Park, baron Willoughby-on-the Marsh, lord Theodore Francis Beauregard Quentin Blake wyjeżdżał z Russel Court z mieszanymi uczuciami. Nie spodziewał się, że ta przedpołudniowa wizyta u dwóch wytwornych dam z towarzystwa minie tak szybko i będzie taka fascynująca. Jego doświadczenie, jeśli chodzi o tego typu wizyty, nie było najlepsze, ale William tak bardzo go prosił. Czy mógł odmówić przyjacielowi? Tak więc wybrał się z nim do Russel Court i co? Nie było troskliwych pytań o zdrowie jego i jego rodziców. Żadnych wynurzeń na temat pięknej pogody. Ani minuty rozmowy o najświeższych towarzyskich wydarzeniach. Zamiast tego - piękno, urok i panna Katharine Glyn. Całkowicie nieprzewidywalna i ogromnie intrygująca. Nawet teraz, kiedy zręcznie manewrując zaprzęgiem, przejeżdżał zatłoczone centrum Londynu, nie mógł o niej zapomnieć.

Była najbardziej stanowczą młodą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał... W jej zachowaniu nie było nic, co mogłoby świadczyć o tym, że usiłuje złapać go na męża. Już sam ten fakt był nadzwyczajny, ponieważ zdążył się przyzwyczaić, że w ciągu ostatnich pięciu lat był nieustannie ścigany przez wszystkie polujące na arystokratyczne tytuły kobiety.

Zamyślił się. Czy Oliver naprawdę zginął pięć lat temu? Ból, który odczuwał za każdym razem, kiedy myślał o swoim bracie, przeszył jego serce ponownie. Mimo iż minęło już tyle lat, wciąż mógł powtarzać za Hamletem: Jakież przeraźliwie nudne, banalne i bez sensu zdają się mi te wszystkie uroki życia... Wiosenny Londyn i zakochany William nie były w stanie wyrwać go z melancholii. I chociaż Katharine Glyn też nie udało się tego dokonać, zdołała jednak tę szarość nieco ubarwić. Może jego krótki pobyt w mieście nie będzie czasem zupełnie straconym.

Najwyraźniej jego kompan czuł to samo, gdyż siedząc obok niego w faetonie, od chwili opuszczenia Russel Court nie przestawał rozwodzić się nad cnotami panny Fairfax i nawet nie zauważył, gdy zatrzymali się przed klubem White's.

Sir William wyskoczył z faetonu i podążył za przyjacielem.

Kiedy weszli do jadalni, lord Blake zauważył siedzących przy jednym ze stolików Robbinsa i lorda Braxtona i zdecydował się do nich dołączyć. Chociaż dawno temu wybrał życie odludka, cieszyło go, że jeszcze niezupełnie zdziwaczał. Codzienność na prowincji, w otoczeniu służby, dzierżawców i organizacji dobroczynnych, była tak cholernie nudna i... monotonna. Nie o takim życiu kiedyś marzył.

Jednak teraz starał się odpędzić czarne myśli i cieszyć towarzystwem przyjaciół. Zamówili lunch i rozmowa potoczyła się wartko. Dyskutowali o wyścigach konnych, ostatnich prezentacjach na dworze i płochych sercach kobiet.

Peter Robbins - w brązowym jeździeckim surducie, spodniach ze skóry kozłowej i wysokich butach - ze wzburzeniem opowiadał o niejakim Jamisonie Knoksie, wyjątkowo cynicznym łobuzie, który, nie dalej jak dwa dni temu, miał czelność odebrać mu kochankę. Niepocieszony amant, którego wzrost, cera i nos wskazywały na pokrewieństwo z Blakiem - w rzeczywistości byli kuzynami - siedział naprzeciw niego.

Hrabia Braxton, siedzący po prawej stronie lorda Blake'a, był najwyraźniej szczerze ubawiony żałosną historią Robbinsa, ale taktownie krył śmiech, zasłaniając usta koronkową chusteczką. Lord Braxton, trzydziestoletni dżentelmen, uważany był za największego, po lordzie Bingsleyu, eleganta. O ile jednak Bingsley wciąż szukał czegoś nowego, śmiałego i wyszukanego, Braxton największą wagę przywiązywał do eleganckiego kroju surduta, właściwego odcienia pończoch oraz subtelnych manier i zainteresowań, które były istotnym uzupełnieniem stroju.

Po lewej stronie Blake'a siedział sir William Atherton, ale wnikliwy obserwator zauważyłby, że ten młody człowiek błądzi gdzieś po Polach Elizejskich, wsłuchując się w bicie swego serca.

Lord Blake zawołał kelnera i ich kieliszki natychmiast zostały ponownie napełnione.

Lord Blake uśmiechnął się lekko, odchrząknął, po czym uroczyście zaczął:

Radzę ci, Nigel, nie mów tak lekceważąco o Priscilli - ostrzegł przyjaciela lord Blake. -To szlachetna, piękna i inteligentna młoda kobieta, którą łączą z moją rodziną silne więzy przyjaźni i nie życzę sobie słyszeć ani słowa przeciw niej.

Kiedy wszedł do biblioteki, lord Falkhurst rozmyślał nad czymś, trzymając w ręku kieliszek porto.

- Jedynie dla jego dobra. Zrobi z siebie głupca, jeśli nie przestanie kręcić się koło panny Fairfax. Ona ma zbyt wiele rozsądku, żeby oddać rękę takiemu nieopierzonemu żółtodziobowi.

- I wystarczająco wiele, by przyjąć twoje zaloty, hm?

- Wierzę, że tak.

Zadowolony z siebie Falkhurst sztywnym krokiem opuścił bibliotekę odprowadzany rozbawionym spojrzeniem Blake'a.

Lord Braxton wzdrygnął się.

W odpowiedzi Robbins wzruszył jedynie ramionami.

- Doskonale, Will - oświadczył lord Blake, najwyraźniej niezrażony tą niezbyt przychylną reakcją - ty jeden dostąpisz zaszczytu podziwiania mojego nowego surduta.

5

Lord Blake, po kilkugodzinnej grze w karty w klubie White's, opuszczał go ze znacznie cięższym portfelem, niż wtedy gdy do niego wchodził. Wrócił do domu, gdzie bez pośpiechu zjadł kolację, po czym oddał się w ręce zaufanego kamerdynera, dla którego sensem istnienia, jak się wydawało, była nieustanna troska o stan garderoby jego lordowskiej mości.

Wiążąc fular na kamizelce w kolorze matowego złota, Maxwell zapytał, jakie plany na wieczór ma jego lordowska mość.

- Nie musisz się martwić, mój drogi. Nie zniweczę twoich wysiłków. Planuję jedynie teatr, krótką wizytę w moim domu rodzinnym i wczesne spotkanie z poduszką.

- Żadnych więc szermierczych zawodów? Żadnych wyścigów konnych o zmierzchu, milordzie?

Lord Blake przypomniał sobie niedawne słowa krytyki Robbinsa pod jego adresem i uśmiechnął się.

Lord badawczo przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze.

Kąciki ust lorda Blake'a leciutko zadrżały.

Po drodze Blake zabrał sir Williama, po czym razem pojechali do Drury Lane. Wchodząc na widownię, lord Blake zmuszał się do ukłonów i uśmiechów kierowanych do licznych znajomych, którzy go pozdrawiali. O Chryste, jak on nie cierpiał takiej szopki! Po chwili w jednej z lóż zauważył Priscillę Inglewood i ukłonił się jej. Lekko skłoniła złotowłosą głowę, po czym ponownie odwróciła się do tłumu zabiegających o jej względy wielbicieli. Wszyscy byli szlachetnie urodzeni i bogaci. Dlaczego więc, do diabła nie wyjdzie za mąż i nie zostawi jego sumienia w spokoju? Czyżby Braxton miał rację? Czyżby rzeczywiście czekała na niego, aby zrealizować swoje marzenie zostania księżną Insley?

Nigdy nie uważał lady Inglewood za kogoś więcej niż przyjaciela rodziny, chociaż... pod wieloma względami byłaby perfekcyjną żoną: piękna, elegancka, zrównoważona, wiedząca, co i kiedy powiedzieć i byłby... wolny. Mógłby spędzać całe dnie, nie kochając jej ani nie potrzebując; w nocy mógłby dzielić z nią łoże, nie pragnąc jej; rankiem pocałować w policzek przy śniadaniu. W takim małżeństwie nie ma miejsca na cierpienie. Być może... być może powinien wnikliwie rozważyć oczekiwania zarówno lady Inglewood... jak i jej ojca.

Po wejściu do loży, która zapewniała doskonałe warunki, żeby widzieć i być widzianym, lord Blake i sir William zdjęli płaszcze i zajęli miejsca.

- Nie chodzi mi o pannę Fairfax!

Wskazywał na lożę z lewej strony, w której tłoczyło się przynajmniej dziesięciu młodych mężczyzn. Wśród nich widać było nieco oszołomioną pannę Fairfax i jej niekryjącą rozbawienia przyjaciółkę, pannę Glyn.

- Niezły tłum - skomentował lord Blake, krzywiąc w uśmiechu twarz.

Sir William opadł na siedzenie.

W tej właśnie chwili rozległ się dzwonek i publiczność zajęła swoje miejsca w oczekiwaniu na podniesienie kurtyny. Lord Blake miał wreszcie doskonałą okazję do obserwacji zarówno panny Fairfax, jak i jej niezmiernie intrygującej towarzyszki.

Po niespełna godzinnej rozmowie wiedział, że piękna panna Fairfax to inteligentna, czarująca, słodka, młoda kobieta. Tę opinię potrafił zresztą sformułować już po kilkuminutowej obserwacji jej twarzy. Była prostolinijna i uczciwa, a to niezwykle rzadkie nie tylko wśród kobiet. Nietrudno zrozumieć, dlaczego William tak łatwo dał się zauroczyć.

Cała uwaga lorda Blake'a skupiła się teraz na pannie Glyn. Na jej ustach błąkał się zagadkowy uśmiech. Była niezwykłą młodą kobietą i w przeciwieństwie do panny Fairfax zupełnie nieprzeniknioną. Ciemnobrązowe włosy i oczy, wąski nos, pełne usta... chociaż bez cienia wulgarności. Jej twarz i figura, którą znakomicie podkreślała suknia z czerwonego i brązowego jedwabiu, tworzyły atrakcyjną, chociaż z pewnością nieporażającą całość. Mimo to lord Blake nie mógł oderwać od niej wzroku.

Podziwiał ją za jej otwarcie demonstrowane chimeryczne usposobienie i odwagę często graniczącą z zuchwałością; za przenikliwy umysł i wyobraźnię, która zdawała się służyć jej jedynie dla własnej rozrywki. Z drugiej jednak strony mówiła przecież o nim i do niego takie absurdalne rzeczy. Chociaż...

Pokręcił głową i uśmiechnął się. Prawda była taka, że nie bardzo wiedział, co sądzić o pannie Glyn. Intrygowała go, co już samo w sobie było intrygujące, ponieważ rzadko się zdarzało, aby ktoś zainteresował go aż tak. Ciężko i długo na to pracował. I gdyby tylko mógł przestać o niej myśleć.

Tymczasem światła na widowni przygasły i lord Blake zmuszony był skierować wzrok na scenę, gdzie kurtyna powoli odsłaniała machinacje zwaśnionych rodów Montekich i Kapuletich. Zanim opadła ponownie, kilkakrotnie złapał się na tym, że wpadał w objęcia Morfeusza i tylko dzięki ogromnej sile woli obronił się przed zaśnięciem. Gdyby tylko miał przy sobie jakąś bratnią duszę, która czułaby podobnie jak on. Tuż przy nim, po prawej stronie, sir William tak chłonął każde padające ze sceny słowo, jakby od tego zależało jego życie. No cóż, nie każdy był tak krytyczny jak on. Sir William miał inne, godne podziwu cechy.

W loży po lewej stronie panna Fairfax siedziała wychylona tak, jakby chciała chwycić każde słowo, każdą emocję, każdą myśl, które aktorzy usiłowali wydobyć z tekstu Szekspira. Następnie oczy lorda Blake'a dostrzegły sylwetkę panny Glyn. Jej głowa spoczywała na oparciu fotela, lewa ręka ospale poruszała wachlarzem, a prawa usiłowała zasłonić potężne ziewnięcie... ale nie zdążyła.

Pierwszy akt sztuki skończył się wreszcie, światła ożywiły się, a wraz z nimi sir William Atherton. Lord Blake spojrzał ze zdumieniem na przyjaciela.

Markiz z ociąganiem ruszył za przyjacielem, torując sobie drogę w tłumie teatralnych bywalców. Po chwili pomyślał, że Will miał rację, ponaglając go do pośpiechu. Lord Falkhurst już zdążył zająć miejsce u boku panny Fairfax, skutecznie broniąc jej przed naporem tłumu wielbicieli i jednocześnie zabawiając rozmową.

Niezwykle zdeterminowany facet i jaki bezwzględny. Nic dziwnego, że panna Fairfax woli szczere uwielbienie Williama od tej, jak go Peter trafnie określił, wielkiej zimnej ryby. Dźwięczny śmiech panny Fairfax popłynął nagle ponad głowami tych, co byli przed nimi. Sir William ruszył do przodu, rozepchnął dwóch młodych dżentelmenów, po czym zaczął przeciskać się przez tłum, usiłując zwrócić na siebie uwagę panny Fairfax.

Obserwując poczynania przyjaciela z rosnącym rozbawieniem, lord Blake doszedł do wniosku, że jego pomoc nie jest mu już potrzebna. Przepełniona loża panny Fairfax nieoczekiwanie skojarzyła mu się z przepełnioną klatką dla bydła. Jego surdut z pewnością nie wyszedłby z tego bez szwanku. Są inne formy rozrywki.

Nagle do jego uszu dobiegł głośny kobiecy śmiech. Rozglądając się dookoła, aby ustalić jego źródło, zauważył pannę Glyn. Stała tyłem do sceny, oparta o balustradę loży, obserwowała kłębiący się przed nią tłum i zanosiła od śmiechu. Lord Blake okrążył lożę i wszedł do niej ponownie z drugiego, bardziej odległego końca.

- Dobry wieczór, panno Glyn - powiedział, skłaniając lekko głowę.

Panna Glyn drgnęła nagle i odwróciła się. Jej ogromne brązowe oczy stały się jeszcze większe, gdy w intruzie rozpoznała lorda Blake'a.

- Zastanawiająca popularność, nie sądzi pan? - zauważyła podejrzanie miłym głosem. - Do tego zwierzęcego pędu adorujących hord zdążyłam się już trochę przyzwyczaić, ale to, co widzę dziś, rozśmiesza mnie do łez. Czy pan wie, lordzie Blake, że trywialność tłumu rośnie wprost proporcjonalnie do liczby utytułowanych uczestników. To efekt moich bardzo wnikliwych studiów.

- Fascynujące - mruknął lord Blake. - Teoria wystarczająca, by u wielu ostudzić entuzjazm z powodu szlachetnego urodzenia. Czy to samotne czuwanie, które właśnie zakłóciłem, to jedyna pani korzyść z popularności panny Fairfax?

Spojrzał na nią ze współczuciem.

- Dlaczego usuwa się pani bez walki? Dlaczego nie wykorzysta pani sytuacji i nie pokieruje sprawami tak, aby któregoś z odrzuconych wielbicieli panny Fairfax poprowadzić do ołtarza?

Roześmiała się ciepło i perliście.

- Do twarzy panu z tą szczerością, milordzie. Tak się składa, że wcale nie pragnę zaciągnąć kogoś z tego stada do kościoła. Mężczyźni, moim zdaniem, czasem są nawet zabawni, ale często nieznośni i w końcu zawsze rozczarowują. Nie chciałabym sprawić panu przykrości, sir, ale z doświadczenia wiem, że mężczyźni, ogólnie biorąc, są bardzo powierzchowni i przywiązują wagę jedynie do urody i posagu kobiety, której nadskakują.

Spojrzał na nią ze zdumieniem.

Zmarszczyła brwi.

- Dziękując niebiosom, że nie jestem w takiej sytuacji.

Kąciki ust panny Glyn leciutko zadrżały.

Zawahała się, po czym z zaskakującą szczerością odparła:

- A dlaczego nie? To byłoby takie zabawne. Mógłby mi pan na przykład opowiedzieć o jego romansie z żoną wiejskiego pastora, licznych pojedynkach, wojennych profitach, długach karcianych i kiepskim oku do koni. Wtedy ja opowiem panu o moich beznadziejnie idealistycznych pierwszych impresjach, które pan mógłby brutalnie rozwiać, przepełniając mnie rozczarowaniem i wstydem. Wówczas pan mógłby wspomnieć o jego bogatym i umierającym wuju, który ma zamiar zostawić mu dwa miliony funtów, łowiska na Morzu Północnym i składy piór bażancich w Indiach, a wtedy ja udzielę temu związkowi błogosławieństwa i wszystko będzie czyste jak łza!

Patrzył na nią ze zgrozą.

Jego głośny śmiech zaintrygował stojące w pobliżu osoby.

Chwilę obserwował ją przez monokl.

Szare oczy lorda Blake'a zwęziły się.

- Nie jestem aż tak bezwzględny, żeby zrywać przyjaźń z kobietą tylko dlatego, że natura nie obdarzyła jej poczuciem humoru. Śmiem twierdzić, że lady Inglewood nie darzy pani sympatią z powodu pani niezrozumiałego zachowania.

- Wolałabym, żeby nie oceniał pan jej awersji w stosunku do mnie, lordzie Blake. Ani lady Inglewood, ani mnie nie przeszkadza niechęć, jaką czujemy do siebie. Ona purpurowieje na mój widok, a mnie w jej obecności natychmiast wysuwają się pazury. Nigdy jej nie polubię, sir. Jeśli dalej będzie jej pan z uporem bronił, wyrzucę pana z tej loży natychmiast.

Groźba zabrzmiała poważnie, co do tego nie było wątpliwości. Zastanawiające, jak kilka słów o lady Inglewood mogło tak wzburzyć pannę Glyn?

Lord Blake odwrócił się. Rzeczywiście wzrok lady Inglewood nie wróżył niczego dobrego. Skłonił głowę, czego ona zdawała się celowo nie dostrzegać. Czyżby panna Glyn miała rację?

Lord Blake wybuchnął śmiechem.

Szybkie spojrzenie, gdy opuszczał lożę, poinformowało go, że sir William dotarł do panny Fairfax w stosunkowo dobrym stanie i zdołał skupić na sobie całą jej uwagę. Przeciskając się przez przemieszczający się we wszystkie strony tłum widzów, analizował przed chwilą odbytą rozmowę. Było dla niego jasne, że panna Glyn nie lubi Priscilli i że nie chce mieć nic wspólnego z nim. Zastanawiał się, co wybrać: możliwość prowadzenia tych fascynujących konwersacji czy też trwającą od wielu lat przyjaźń?

- Theo! Theo! Wpadnij do mnie na chwilę!

Lord Blake podniósł głowę i zauważył machającą do niego lady Inglewood. Idąc do jej loży, nie spuszczał z niej wzroku. Lady Inglewood była wysoką, piękną blondynką z władczymi, piwnymi oczami i posagiem wartym trzysta tysięcy. Miała już dwadzieścia cztery lata i od dawna powinna być zamężna. Gdyby nie śmierć jego brata przed pięciu laty, byłaby jego bratową. Teraz, jego brat nie żyje, może zostać jego żoną.

Lord Blake zmusił się do uśmiechu.

Rozległ się dźwięk dzwonka, sygnalizujący koniec przerwy i lord Blake zaczął się żegnać, ale dłoń lady Inglewood spoczęła na jego ramieniu i zatrzymała go na chwilę.

- Jeszcze słówko, Theo, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Widziałem, jak rozmawiałeś z Kate Glyn. Chciałabym cię przed nią ostrzec.

Lord Blake spojrzał uważnie na swoją starą przyjaciółkę.

- Och, panna Fairfax jest bez zarzutu! Nikt nie może powiedzieć o niej złego słowa. Wielka szkoda, że Egertonowie nierozważnie powierzyli ją opiece tak nieodpowiedzialnej osoby, jak Kate Glyn. Najwyraźniej potrafiła sprytnie zamydlić im oczy.

- Wszyscy podziwiamy twoją przenikliwość - przyznał lord Blake, po czym pożegnał się i z ulgą wrócił do swojej loży.

Już po raz trzeci ostrzeżono go przed znajomością z Kate Glyn: raz zrobiła to Priscilla Inglewood i dwa razy sama panna Glyn. Lojalność wobec lady Inglewood walczyła w nim z niezgodą na ingerencję innych w dobór przez niego przyjaciół. Oczywiście, powinien zastosować się do życzenia panny Glyn i wstrzymać kontakty z nią, ale mimo wszystko chciał, żeby go polubiła. Na zastanawianie się, dlaczego ma się przejmować sympatią panny Glyn, nie miał już czasu, bo w chwilę później w loży pojawił się naładowany emocjami William Atherton i z westchnieniem opadł na fotel.

Lord Blake tylko się uśmiechnął i spytał przyjaciela o postępy w kontaktach z panną Fairfax.

- Theo - oświadczył sir William. - Jestem zakochany!

6

Po podwiezieniu pełnego euforii przyjaciela do domu, lord Blake skierował zaprzęg w stronę Grosvenor Square, gdzie znajdował się jego rodzinny dom. Po chwili zatrzymał się przed podjazdem, rzucił wodze stajennemu i szybkim krokiem ruszył w stronę głównego wejścia.

Nagle się zatrzymał.

To było trudniejsze, niż sądził. Dręczyły go wyrzuty sumienia. I nie dlatego, że nie kochał rodziców, ale dlatego, że kochał ich za bardzo. Minął już prawie rok od ostatniego spotkania z rodzicami. Lękał się miłości, która czekała za tymi drzwiami. Gdyby choć raz stchórzył, uniknąłby tego spotkania.

Niestety, nie był tchórzem.

Lekko pociągnął za dzwonek i w drzwiach stanął Hamilton, majordomus Insleyów od siedemnastu lat.

Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami, otworzył je szeroko i dźwięcznym głosem zawołał:

- Powrót syna marnotrawnego!

Księżna Insley uniosła na chwilę głowę, po czym wróciła do pisania listu.

- Kto to Fitzgeraldzie?- zapytała małżonka. - Ktoś, kogo znamy?

Lord Blake wyraźnie skruszony zbliżył się do księżnej i, ucałowawszy jej dłoń, rzekł:

Książę Insley, wysoki pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna, siedział przy dębowym biurku w pobliżu wychodzącego na ogród okna.

Książę zaśmiał się cicho.

- Dobrze cię widzieć, synu.

Lord Blake skłonił głowę.

Zduszony śmiech księcia szybko zamienił się w kaszel.

Wykonał kilka teatralnych póz, aby pokazać nowy nabytek w pełnej krasie.

- Rzeczywiście to bardzo udany fason - przyznała księżna, usiłując stłumić uśmieszek, który drżał w kącikach jej warg. - Ale może już dosyć o głupstwach. Przez dziewięć miesięcy pozbawieni byliśmy nie tylko twojego towarzystwa, ale i słowa od ciebie. Jakie zatem masz dla nas nowiny, Theo? Jakie wiadomości?

Lord Blake poprawił koronkę przy mankiecie.

Lord Blake westchnął, opadł na oparcie kanapy i wyciągnął przed siebie długie nogi.

- W ciągu ostatnich kilku miesięcy byłem w Rosebriar i Danforth - odparł. - Fredericks wykonał kawał dobrej roboty przy restauracji Rosebriar Manor. Poza tym eksperymentalnie wprowadził pewne zmiany, o których dyskutowaliśmy rok temu i w tym roku powinniśmy mieć rekordowe zbiory.

Książę podszedł do żony i ich dłonie splotły się w pełnym satysfakcji geście.

-- Brawo! - powiedziała z uznaniem księżna. - Od dawna mu się to należało.

Księstwo spojrzeli na syna z konsternacją.

Blake, wyraźnie zaskoczony tym, co usłyszał, wypuścił z palców monokl i wstał.

- Ależ mamo, ona jest ideałem, wszyscy o tym wiedzą! Oliver chciał się z nią ożenić, a przecież świetnie wiesz, że miał doskonały gust. Poza tym jest dobra jak każda inna i z pewnością zasługuje na więcej niż każda inna. Mogłaby już od dawna spokojnie czekać na przyszły tytuł księżnej, gdyby nie moja głupota.

- Chcemy, żebyś był szczęśliwy, Theo - powiedziała księżna.

- Niestety - odparł Blake - to akurat nie jest możliwe.

7

Przekonawszy Egertonów, ciotkę i wuja panny Fairfax, żeby wysłali sir Williamowi zaproszenie na bal, Katharine Glyn zawiozła pannę Fairfax swoim faetonem do sióstr Pomeroy. Ojciec posadził Katharine na konia, gdy tylko nauczyła się chodzić. Kilka lat później tak długo prosiła go, aby nauczył ja powozić, aż w końcu ustąpił. Kiedy mając osiemnaście lat, po raz pierwszy samodzielnie przejechała faetonem przez Hyde Park, w mieście zawrzało od plotek. To, co wydawało się skandalem, szybko jednak stało się modą gdy kilka młodych kobiet z towarzystwa (nie chcąc być gorszymi od wiejskiej przybłędy) zaczęło naśladować jej wyczyn. Niektóre potrafiły powozić dwukółką, ale żadna nie radziła sobie z zaprzęgiem składającym się z kilku koni. Nie mając umiejętności panny Glyn, szybko zrezygnowały z samodzielnej jazdy. Ona jednak wciąż jeździła na wizyty własnym faetonem, budząc lęk i szokując.

Było ciepłe marcowe popołudnie. Zima tego roku była wyjątkowo łagodna i w ogrodach i parkach pojawiły się już pierwsze kwiaty, a w powietrzu czuło się powiew wiosennego ciepła.

Skierowała zaprzęg na promenadę, po czym puściła konie truchtom wzdłuż jednej z elegantszych ulic Londynu, zatrzymując się od czasu do czasu, aby pogawędzić z jakimś znajomym.

W pewnej chwili Georgina Fairfax chwyciła przyjaciółkę za ramie i krzyknęła jej prosto do ucha:

- Kate, stop!

Katharine gwałtownie ściągnęła wodze i konie stanęły dęba. Georgina Fairfax krzyknęła z przerażenia, ale jej przyjaciółka błyskawicznie opanowała sytuację.

Obydwaj panowie podjechali do faetonu od strony panny Fairfax i zatrzymali się.

Nagle dotarło do niej, że lubi się śmiać, gdy lord Blake jest w pobliżu i że to oznaka słabości. Zbyt wiele różnych rzeczy się przy nim wydarzyło, aby mogła się czuć w jego obecności szczęśliwa. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Jak może pani mówić, że było bezpiecznie? - zaprotestował sir William. - Te bestie mogły ponieść i Bóg jeden wie, jak mogło to się skończyć!

Widząc, jak policzki panny Glyn nagle purpurowieją, a w oczach zapalają się niebezpieczne błyski, lord Blake szybko powiedział:

Lord Blake przypomniał sobie wszystkie skandaliczne historie o tym najsłynniejszym artykule eksportowym Hampshire do Londynu... i wszystkie skandaliczne rzeczy, które panna Glyn powiedziała i zrobiła podczas ich krótkiej znajomości i nagle wszystko zrozumiał.

- Oczywiście, że pani nią jest, powinienem to wiedzieć od początku. Kiedyś będę opowiadał o tym moim wnukom. Poznać osobiście słynną Diablicę z Hampshire...!

Sir William, czerwieniąc się, wykrztusił jakieś słowa przeprosin, które panna Glyn przyjęła w milczeniu.

- Najwyraźniej mam słaby słuch, ponieważ słyszę to tylko od pani.

Brązowe oczy panny Glyn zwęziły się, ale nagle usłyszała władczy kobiecy głos i błyskotliwa riposta zamarła jej na ustach.

- Theo! Co za spotkanie!

Elegancki powozik, minąwszy faeton panny Glyn, zatrzymał się trochę dalej i lady Priscilla Inglewood, ubrana w zgrabny różowy płaszczyk, wychyliła się przez okno.

Lord Blake z gracją uchylił kapelusza, ale spotkało się to jedynie z chłodnym spojrzeniem panny Glyn i ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy. Boże mój! Czyżby ta publiczna rozmowa z obozem przeciwnika miała go pozbawić tak zabawnego jej towarzystwa?

Lord Blake przez chwilę w milczeniu obserwował niknący w oddali powóz.

W tym czasie panna Fairfax mówiła z wyrzutem do przyjaciółki:

- Kate, jak mogłaś być tak obcesowa?

- Sądziłam, że pożegnałyśmy się, zachowując wszelkie zasady dobrego wychowania?

Panna Fairfax westchnęła.

- Nie mogę pojąć, dlaczego tak bardzo się nie znosicie.

Katharine westchnęła ciężko.

- Kiedy miałam szesnaście lat i na swoje nieszczęście byłam zaręczona z Berthiem Falkhurstem, uczestniczyłam w letnim balu jako gość jego rodziny. Priscilla też tam była. Ponieważ większość życia spędziła w Londynie, a ja, niestety, w Hampshire, zdecydowanie górowała nade mną ogładą i z jej tylko znanych powodów czerpała jakąś niezdrową radość z ciągłego upokarzania mnie w towarzystwie. Byłam nieobyta, wiesz, i bez przerwy popełniałam jakieś gafy; tak więc nie brakowało jej okazji, żeby mi dokuczyć. Tak samo było podczas mojego pierwszego londyńskiego sezonu. Bardzo trudno jest to wybaczyć, a jeszcze trudniej zaprzestać wojny między nami i zrezygnować z satystakcji, jaką mi daje ośmieszanie jej. Teraz ta wojna zaostrza się, ponieważ jestem twoją najbliższą przyjaciółką.

Panna Fairfax spojrzała na nią ze zdumieniem.

- Co? - wykrztusiła po chwili, chwytając ją za ramię i zmuszając do zatrzymania. - Katharine, o czym ty mówisz?

Panna Glyn, żałując zbyt lekkomyślnie wypowiedzianych słów, starała się wykręcić od dalszych wyjaśnień, ale przyjaciółka nie zamierzała ustąpić.

Jednak Katharine Glyn wcale nie była tego pewna.

8

Lord Blake nie mógł odżałować tego, że idąc na bal do Egertonów, nie pomyślał o zabraniu ze sobą wachlarza. Wkrótce szczęki bolały go od tłumienia ziewania, gdy musiał wysłuchiwać nudnych uwag pewnej piskliwej mamuśki i jej dwóch nieciekawych córeczek, które wciąż powtarzały, że od dawna marzyły o poznaniu jego lordowskiej mości i bez przerwy chichotały na każde jego słowo. Piskliwa mamuśka nie kryła zdumienia na wieść, że jego lordowska mość nie był na ostatnim balu u Wraxtonów, bo przecież Wraxtonowie zajmowali wysoką pozycję w towarzystwie i bardzo lubili jej nudnawe córeczki.

W końcu, pod jakimś pretekstem, udało mu się uciec, ale natychmiast został porwany przez jednego z przyjaciół ojca i uraczony niezwykle barwną historyjką o niedawnym polowaniu. Kiedy jednak zobaczył nadchodzącego Williama Athertona, wcale nie był pewien, czy powinien traktować go jako wybawienie.

Zdecydowawszy, że ma dość romantycznych zwierzeń przyjaciela, szybko przerwał opowieść o polowaniu i umknął, znikając w tłumie czterystu przybyłych na bal gości.

W pewnej chwili, uciekając przed nudą i osamotnieniem, podszedł do stojącej w pobliżu ogromnej palmy eleganckiej pary.

- Witam szanownych rodziców - powiedział. - Wasza miłość, wyglądasz imponująco, pomimo sabotujących wysiłków Wilmingtona.

- Musisz wiedzieć, Theo - odparł książę - że dostosowuję się jedynie do wymogów mody.

Katharine miała już za sobą dwa tańce regionalne, walca i trzy wyjątkowo nudne rozmowy, kiedy ponownie zjawiła się obok panny Fairfax, która, wolna w danej chwili od męskiego towarzystwa, postanowiła pogawędzić z przyjaciółką.

- Co, tak szybko znużone? - dobiegł z tyłu jakiś chłodny głos.

Kiedy się odwróciły, spostrzegły piękną, młodą kobietę w sukni z zielonego muślinu. Ogromna ilość blond loków otaczała owalną twarz i opadała na długą, smukłą szyję.

- Panna Doskonała! - zawołała panna Glyn, uśmiechając się złośliwie. - Teraz już wiem, skąd ten powiew chłodu.

Lady Inglewood, która w tej kwestii zupełnie się z nią zgadzała, odparła:

- To prawda. Została uszyta według jednego z moich projektów. Pani Foote jest rzeczywiście świetną krawcową.

- Masz szczęście. Marzę o tym, żeby uszyła coś dla mnie, ale jest tak zajęta, że musiałam się zapisać na listę oczekujących.

Nawet panna Fairfax nie była w stanie ukryć zdumienia, ale to panna Glyn stanęła w obronie przyjaciółki.

- Płonna nadzieja, Panno Doskonała, ponieważ Georgina wyjdzie za mąż z miłości, a nie dla tytułu i wystawnego grobowca, który da jej schronienie po śmierci. Chociaż dla ciebie to bardzo stosowne miejsce. Ciekawe, jak szybko markiz znajdzie kogoś, kto ogrzeje jego łoże, które ty możesz jedynie schłodzić? Z pewnością wiesz, że ma opinię mężczyzny, który zmienia spódniczki tak szybko, jak niektórzy buty.

Wachlarz, który lady Inglewood trzymała w ręku, z trzaskiem zamknął się.

- Osiem sezonów w mieście, jak widać, niczego cię nic nauczyło. Wciąż jesteś tą samą pospolitą prowincjuszka, która ma więcej jadu niż rozumu. Możesz wyprowadzać w pole innych, ale ze mną ten numer ci się nie uda. Nie będę tu stała i pozwalała się bezkarnie obrażać jakiejś prymitywnej dziewusze, spłodzonej przez wiejskiego pijaczka!

Panna Glyn chwilę milczała, po czym uśmiechnęła się do przyjaciółki.

- Błogosławię twój rozsądek Georgino. Masz całkowitą rację. W tej samej chwili, gdy Panna Doskonała wyjdzie za mąż, znowu odzyskamy spokój. Niech sobie bierze tego swojego markiza. Obydwoje są siebie warci.

Sir William wybrał właśnie ten moment, aby podejść do swojej Afrodyty i poprosić ją do tańca.

Katharine nie została jednak zbyt długo sama. Lord Blake dał znak swoim rodzicom, żeby poszli za nim i szybko ruszył w jej kierunku. Nie zdążył jednak nawet się ukłonić, gdy wybuchnęła:

Panna Glyn musiała się roześmiać.

Lord Blake roześmiał się również.

Katharine odwróciła się i, ku swojej wielkiej konsternacji, ujrzała ogromnie rozbawionego, wytwornego księcia Insleya z, zachowującą znacznie większą rezerwę, księżną Insley u boku. Nie miała wątpliwości, że książęca para słyszała całą rozmowę.

Krew odpłynęła jej z twarzy i z desperacją powiedziała:

- Jakże się cieszę, że mogę wreszcie państwa poznać! Państwa syn - rzuciła mordercze spojrzenie w kierunku ogromnie rozbawionego lorda Blake'a - wiele mi o państwu opowiadał. Czuję się więc tak, jakbym znała państwa od lat. Bywa jednak różnie - powiedziała z czarującym uśmiechem. - Mój ojciec w latach młodości często towarzyszył królowi na polowaniach i wiele mi o naszym monarsze opowiadał. Kiedy jednak zostałam mu przedstawiona, przeżyłam ogromne rozczarowanie, ponieważ zupełnie nie przypominał tego władcy, którego opisywał mój ojciec. Oczywiście król był już wtedy obłąkany i zapewne wywarło to jakiś wpływ na jego wygląd. Jednak mój zawód był ogromny i przez tydzień pocieszałam się ogromnymi ilościami owoców z kremem. Widzę jednak, że teraz mi to nie grozi, ponieważ jesteście państwo wspaniali. Lordzie Blake - dodała, patrząc na niego z dezaprobatą - podczas naszej rozmowy nie był pan sprawiedliwy w ocenie swojej rodziny. Czy podoba się panu bal, wasza miłość? - zapytała księcia.

Prawda jednak była taka, że tak fatalnie nie czuła się od swojego pierwszego sezonu w Londynie. Tamto upokorzenie było porównywalne z obecnym. A zawinił on - lord Blake. Nie tylko sprowokował ją do tej kretyńskiej rozmowy, ale również nie zadał sobie trudu, aby uprzedzić ją o konsekwencjach.

Wprawdzie panna Glyn kpiła z zasad dobrego wychowania, jednak nie była ich pozbawiona. Wiedziała, jak powinna zachować się w każdej sytuacji, i żeby nie wiem jak bardzo chciała się zemścić na lordzie Blake'u, nie uczyni nic, co mogłoby zniszczyć jej, z takim trudem zdobytą, dobrą reputację w towarzystwie. Jednego była pewna- lord Blake wkrótce się przekona, co znaczy zaleźć jej za skórę.

Kiedy książę Insley skończył opowieść o pewnym balu w Szkocji, w którym uczestniczył w młodości, do rozmowy włączyła się księżna.

- Panno Glyn, jest już pani jakiś czas w mieście, jak sądzę? - powiedziała.

Panna Glyn skinęła głową.

Panna Glyn skinęła głową ponownie.

Księżna roześmiała się.

Panna Glyn spojrzała na niego chłodno.

- Czy jest ktoś, kto wziąłby mnie w obronę? - zawołał lord Blake.

Odpowiedziało mu milczenie.

W tej właśnie chwili podeszła do nich lady Inglewood.

Nie miał wątpliwości, że to podstęp, ale nie mógł odmówić prośbie Priscilli, nie narażając się przy tym na opinię człowieka źle wychowanego. Skinął więc głową pannie Glyn i podał ramię lady Inglewood.

Lady Inglewood z trzaskiem zamknęła trzymany w ręku wachlarz.

Lord Blake obserwował, jak twarz lady Inglewood czerwienieje z gniewu.

Katharine Glyn obserwowała, jak odchodzą i z ożywieniem o czymś rozmawiają.

Insleyowie spojrzeli na nią ze zdumieniem.

- Nie zdziwiłabym się, gdyby pani wcale tego nie chciała. Wiem, jaki potrafi być irytujący. Jakie to dziwne, że ma takich wspaniałych rodziców. Jesteście państwo pewni, że ktoś nie zostawił go pod państwa drzwiami?

- Całkowicie - odparł książę, krztusząc się ze śmiechu.

9

Następnego dnia po balu u Egertonów lord Blake oraz książę i księżna Insley siedzieli właśnie przy śniadaniu, gdy do jadalni wszedł lokaj, niosąc zabawnie zapakowane pudełko.

Pudełko zostało postawione na stole przed lordem Blakiem w chwili, gdy księżna otwierała list. Nagle znieruchomiała, ze zdumieniem patrząc na trzymaną w ręku kartkę.

Droga księżno. Mam nadzieję, że ten list zastanie panią i jej małżonka, księcia, w dobrym zdrowiu. Chociaż z tego, co mówił Teddy, pani i książę nigdy nie czują się źle.

- Teddy? - powiedział książę, patrząc na syna z rozbawieniem. - Kto to może być?

Autor listu nie może mieć na myśli mnie - zauważył lord Blake, podnosząc widelec z kawałkiem pstrąga do ust. -Nikt nigdy nie ośmielił się nazywać mnie Teddy.

Spotkaliśmy się - czytała dalej - gdy jeden z moich klientów źle mnie potraktował w Berry Patch Tavern. Teddy był prawdziwym bohaterem, zupełnie jak Robin Hood. Potem szybko zostaliśmy przyjaciółmi. Pragnę jednak zapewnić panią, księżno, że nigdy nie wzięłam od niego grosza, nawet wtedy, gdy urodził się mały Joey...

- Chwileczkę! - zawołał lord Blake. - Mamo, przysięgam, ja nigdy…

Ale księżna czytała dalej.

...gdy urodził się mały Joey, ani żadnych prezentów poza tym, co dziś zwracam Teddy emu. Nie żeby nie próbował dać mi funta czy dwa, ale jak mu powiedziałam od początku, miłość nie ma ceny.

Tak kochałam pani syna, księżno, i on kochał mnie, ale wiedziałam, że nic z tego nie będzie, pomimo wszystkich obietnic Teddy ego. A kiedy przekonałam się, że w drodze jest mała Nellie...

- Dwoje? - zawołał książę. - Ależ ty jesteś płodny, Theo!

W szarych oczach jego syna zalśniły wesołe iskierki.

...że w drodze jest mała Nellie, wiedziałam, że musimy to skończyć, abym mogła związać się z jakimś mężczyzną, który będzie dbał o mnie i dzieci. Poślubiłam więc Percy ego i powiedziałam Teddy emu, że musimy się rozstać...

- Dalsza część listu jest zamazana, jakby biedne dziewczę płakało - powiedziała księżna. - Zaraz, zaraz! Czy to może być A? Nie, nie, to M. Teraz to brzmi tak: ...Moje serce krwawiło przy rozstaniu, wiedziałam jednak, że tak będzie lepiej, a Percy był dobry dla mnie i moich maleństw, nie mogłam więc się uskarżać. Miałam tylko kłopot, kiedy Percy znalazł jedyny prezent, jaki przyjęłam od Teddy'ego w ubiegłym roku. O Chryste! Jak on na mnie wrzeszczał! Jakoś jednak udało mi się go uspokoić, kiedy obiecałam, że ten prezent natychmiast zwrócę i tak też zrobiłam, i teraz wszystko jest już w porządku.

Lord Blake, nie mogąc opanować ciekawości, zaczął nerwowo rozrywać różowy papier, w który opakowana była przesyłka, tak że nie zauważył, jak jego ojciec, zasłaniając się serwetką, usiłuje stłumić śmiech.

...Niech pani powie Teddy'emu - czytała dalej księżna - że Joey i Nellie kochają go i że bardzo szybko uczą się liter. Proszę przyjąć wyrazy głębokiego szacunku, Phoebe Lovejoy.

Lord Blake wyciągnął z pudełka bardzo skąpy stanik z czarnej koronki i koszulkę nocną z czerwonego atłasu, bogato ozdobioną wstążkami i do złudzenia przypominającą rekwizyt z Porwania Sabinek. Książę Insley szybko odwrócił się, żeby ukryć rozbawienie.

Nagle ramiona lorda Blake'a zaczęły dziwnie drżeć i krzykliwy strój wysunął mu się z rąk. Tylko księżnej udało się zachować powagę.

Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem i ukrył głowę w ramionach, podczas gdy jego rodzice uśmiechali się do siebie z satysfakcją.

10

Rankiem drugiego dnia po balu u Egertonów panna Glyn i jej przyjaciółka panna Fairfax siedziały naprzeciw siebie w saloniku i, pijąc herbatę, przeglądały poranną pocztę.

Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.

Georgina przez chwilę patrzyła na przyjaciółkę w milczeniu.

Panna Fairfax miała na końcu języka kilka odpowiedzi, ale żadna z nich nie była uprzejma. Na szczęście dla panny Glyn do salonu wszedł Wainwright i beznamiętnym głosem zaanonsował przybycie sir Williama Athertona.

- Tak wcześnie? - zdziwiła się panna Glyn. - Ten młodzieniec najwyraźniej umiera z tęsknoty.

Gniewne spojrzenie panny Fairfax powstrzymało ją od dalszych komentarzy. Wzruszyła więc jedynie ramionami i zabrała się do sprzątania porozrzucanej korespondencji.

Panna Fairfax poleciła lokajowi wprowadzić sir Williama, a sama zaczęła gorączkowo przygotowywać się na przyjęcie gościa. Przestudiowała kilka póz na fotelu, po czym doszła do wniosku, że sofa będzie odpowiedniejszym miejscem do wyeksponowania swoich wdzięków. Szybko przebiegła przez pokój i najpierw ułożyła się w pozycji półleżącej, aby po chwili znowu wrócić do poprzedniej.

Panna Glyn przez cały czas tej gorączkowej aktywności była wyjątkowo powściągliwa, mrucząc jedynie:

- Uważaj, Georgino. Wypalisz się, zanim twój luby zdąży się pojawić.

Sir William, ubrany w strój do jazdy konnej, wpadł jak burza do pokoju. Jego blond włosy powiewały w nieładzie, a upięcie fularu dalekie było od finezji.

Szybkim krokiem przemierzył salon i, zatrzymawszy się przed obiektem swoich westchnień, osunął na kolana, po czym ujmując dłonie ukochanej, rzekł:

Mówiąc to, sir William pokrywał dłonie panny Fairfax gorącymi pocałunkami.

Panna Glyn, uważając swoją obecność za niezbyt stosowną i wierząc, że jej przyjaciółka sama potrafi wszystko wyjaśnić, dyskretnie opuściła salon i udała się do biblioteki.

Z ciężkim westchnieniem rozpoczęła wędrówkę po ogromnym, ciemnym pokoju. Tu nie mogło być żadnych wątpliwości. Panna Fairfax spotkała swego Adama, swego Romea, swego księcia z bajki. Najwyższy czas znaleźć inne schronienie. Pobyt pod wspólnym dachem z młodą parą był dla niej nie do przyjęcia, choć pewnie przyjaciółka to zasugeruje. Czułaby się jak święty Bernard wśród turkawek. Nie, to zupełnie nie wchodzi w grę.

Znowu westchnęła. Przecież od dawna wiedziała, że kiedyś to nastąpi. Jednak teraz, kiedy ta chwila nadeszła, poczuła piekący ból. Świadomość, że już wkrótce nie będą razem spędzały poranków, że czasy, gdy miała łatwy dostęp do myśli i serca przyjaciółki, minęły bezpowrotnie, przepełniła ją niewypowiedzianym smutkiem.

Małżeństwo, jak sądziła panna Glyn, samo w sobie nie było czymś złym, oznaczało jednak ciężką próbę dla kobiecej przyjaźni. Mężatka musiała przyjąć zupełnie nowe obowiązki. Dom, służba, mąż, dzieci nie zostawiały jej zbyt wiele czasu dla siebie, a jeszcze mniej dla przyjaciół.

Małżeństwo panny Fairfax z sir Williamem będzie poza tym kolejną stratą, którą pannie Glyn przyjdzie dołączyć do całej serii strat, jakie poniosła w krótkim czasie. Dodatkowy argument na to, żeby nikogo nie kochać, gdyż ci, których obdarzała uczuciem, albo odchodzili, albo ją rozczarowywali, a ból za każdym razem był taki sam.

Wzięła głęboki oddech, uderzyła zaciśniętą dłonią w poduszkę kanapy i znowu zaczęła krążyć po pokoju, rzucając pod swoim własnym adresem mało cenzuralne epitety za poddanie się aż takiej melancholii. Diablica z Hampshire nie może narzekać, powinna działać. Kiedyś Londyn nudził ją. Musiała wiele nad sobą pracować, aby miejskie życie choć trochę zaczęło ją bawić. A teraz nawet utarczki z Panną Doskonałą przestały sprawiać jej przyjemność. Nagle stanęła. Utarczki z Panną Doskonałą przestały ją cieszyć od chwili, gdy poznała lorda Blake'a.

Zmarszczyła brwi. Życie w mieście właściwie nigdy jej nie odpowiadało. Najwyższy czas na zmiany. Jest wieśniaczką z urodzenia i wychowania i do wiejskiego spokoju i piękna powinna jak najszybciej wrócić. Jej dochody pozwolą na kupno domu i pięćdziesięciu akrów ziemi. Jej ojciec postarał się o to, żeby nie mogła wrócić do rodzinnego domu. Czy ból z tym związany nigdy nie minie? Z ojcowskim brakiem wiary w nią i jej umiejętności walczyła, dopóki ojciec żył. Kiedy jednak odczytano zapis w jego testamencie: „...żadna kobieta nie nadaje się do zarządzania Tryton Hall, szczególnie moja córka..." bezlitośnie dał o sobie znać. Ciężko było pogodzić się ze śmiercią ojca, jeszcze ciężej ze skutkami jego lekceważenia i tyranii. Kroplą, która przelała kielich goryczy, było zachowanie Falkhursta w tydzień po pogrzebie. A panna Fairfax nie mogła zrozumieć, dlaczego jej przyjaciółka gardziła małżeństwem!

Musi wziąć się w garść. Zacząć nowe życie w nowym domu. Może zaszyć się gdzieś na wsi: hodować konie i krowy, owce i kurczęta; uprawiać żyto i pszenicę; założyć ogród warzywny; zająć się gospodarstwem mlecznym i dziękować losowi, że w porę uciekła z Londynu.

Jednak uczucie smutku nie opuszczało jej. Pomyślała o czekającej ją samotności i o tym, że tej samotności w pewnym sensie już doświadcza. Panna Fairfax, aczkolwiek bliska przyjaciółka, nie była jej bratnią duszą; nie rozumiała jej szalonych pomysłów, nie lubiła tych samych autorów co ona ani takich form aktywności, które jej życiu nadawały sens.

Nagle wyprostowała się i uniosła wysoko głowę. Czego nie da się pokonać, trzeba w miarę możliwości polubić. Dokąd tylko sięgnie pamięcią, zawsze była samotna. Nic się więc w jej życiu nie zmieni.

Nie mogąc dłużej powstrzymać ciekawości, podkradła się do salonu i, uchyliwszy odrobinę drzwi, zajrzała do środka.

Sir William trzymał Georginę w objęciach i cicho coś do niej mówił. Panna Glyn, ufając w rozsądek obojga młodych, zamknęła drzwi i, powróciwszy do biblioteki, zagłębiła się w ciekawej lekturze.

11

A wtedy ja pokazałam trzy damy! - poinformowała z triumfem lady Inglewood. - Bingsley gwałtownie zbladł i karty wysunęły mu się z dłoni. „Zostałem zrujnowany przez złotowłosą królową pikiety" - zawołał. To było bardzo zabawne.

Lord Blake zmusił się do uśmiechu.

Lady Inglewood z ożywieniem kontynuowała monolog, podczas gdy jej słuchaczowi coraz trudniej było okazywać zainteresowanie. Rodzice obiecali mu dobrą zabawę, jeśli da się namówić na to przyjęcie, ale jak dotąd dobra zabawa była mirażem.

Zaanonsowano przybycie panien Glyn i Fairfax. Kiedy zaskoczony lord Blake podniósł głowę, obie witały się właśnie z księciem i księżną, a panna Glyn powiedziała coś, co sprawiło, że jego ojciec się roześmiał.

Lady Inglewood uśmiechnęła się z triumfem. Wkrótce markiz pokaże Diablicy z Hampshire, gdzie jej miejsce.

Panna Glyn, widząc, z jaką determinacją jego lordowska mość zmierza ku niej, zebrała całą odwagę i z uśmiechem powiedziała:

- Lordzie Blake, jestem zaskoczona pańskim widokiem. Słyszałam, że musiał pan uciekać z kraju, ponieważ jakiś rozwścieczony kowal depcze panu po piętach.

Tym razem lord Blake nie potrafił utrzymać powagi. Śmiech, który nie mógł znaleźć ujścia, gdy otrzymał przesyłkę od Phoebe Lovejoy, teraz wybuchnął ze zdwojoną siłą.

Lady Inglewood nie kryła wściekłości. Blake obraził ją... i to na oczach tej... Glyn!

Lady Inglewood zaniemówiła.

- Diablica! - rzuciła po chwili i odeszła dumnym krokiem.

Cudownie było pokonać jednocześnie lorda Blake'a i lady Inglewood! Panna Glyn, dumna z odniesionego triumfu, skierowała się do stołów z przekąskami. Zwycięstwo w bitwie wymagało regeneracji sił. To przyjęcie wciąż było dla niej zagadką. Dlaczego ją tu zaproszono? Będzie, co ma być, pomyślała. Najważniejsze, że tak łatwo pokonała tego pyszałka.

Lord Blake, który czmychnął do ogrodu, żeby w samotności lizać rany i zrugać siebie za tak anemiczną obronę i zupełny brak chęci odwetu, doszedł do wniosku, że męska duma nie pozwala mu na oddanie pola bez walki. Energicznie wkroczył do salonu i zatrzymał się przed prowokatorką w chwili, gdy podnosiła do ust kawałek ciasta z owocami.

Spojrzała na niego badawczo spod uniesionych brwi. Z trudem utrzymując powagę, powiedział:

- Piękną dziś m-m-mamy pogodę, nieprawdaż?

Po chwili jednak, nie mogąc się opanować, znowu wybuchnął śmiechem i jeszcze raz salwował się ucieczką.

Zadowolona z siebie Katharine Glyn ponownie sięgnęła po ulubiony placek z owocami.

Tymczasem markiz zdecydował pokrzepić się mocną whisky, którą na takie właśnie okazje trzymał w sekretnym schowku w bibliotece, po czym znowu wrócił do salonu i jeszcze raz stanął przed Diablicą z Hampshire.

- Zmienia pan nazwisko? A może to jakaś pana znajoma?

Markiz mężnie stłumił chichot.

Tłumiąc wybuch śmiechu, Katharine przybrała niewinną minę i powiedziała:

-Stanowczo nie - odparł z naciskiem. - Języki dopiero miałyby używanie.

Panna Glyn ponownie wybuchnęła śmiechem.

- Powinna pani częściej się śmiać, panno Glyn. Do twarzy pani z uśmiechem.

Lord Blake napuszył się.

Panna Glyn zaśmiała się.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- To prawda. Pierwotnie miała to być jedynie notka.

Lord Blake ponownie wybuchnął śmiechem.

Lady Inglewood z przeciwległego końca salonu obserwowała to urocze tete-a-tete z coraz większą furią. Wszystkie uroczyste zapewnienia lorda Blake'a o przyjaźni i szacunku nie miały żadnego znaczenia, gdy tak ostentacyjnie okazuje swoje zainteresowanie tej diablicy! To, że bawiło go towarzystwo panny Glyn, było oczywiste nawet dla lady Inglewood. Doszła jednak do wniosku, że jej długotrwała przyjaźń i rodzinne powiązania z Insleyami skłonią go wreszcie do wybrania jej za swoją żonę. Poza tym, każdy wiedział, że spadkobierca Insleyów musi się dobrze ożenić, a czy może być lepszy wybór niż córka lorda Inglewood?

Jej ojciec już zastawiał na niego pułapkę, opowiadając każdemu, że córka wkrótce będzie żoną Blake'a.

- Nie martw się, moja droga - powiedział, głaszcząc ją po ręku. - Przyprowadzę ci tego młodzika, i to wkrótce. Chłopak wie, jaki ma wobec ciebie obowiązek. Nie pozwolę, aby się wymknął. Gdy wszyscy będą się spodziewać oświadczyn, nie będzie miał innego wyjścia.

Czyżby Kate Glyn miała te plany pokrzyżować? Chociaż otwarcie gardziła małżeństwem, lady Inglewood nie wykluczała, że tytuł księżnej jest dla niej magnesem.

Poza tym lord Blake najwyraźniej szukał jej towarzystwa. Wszyscy to już zauważyli. Czyżby jej ojciec się mylił? Czyżby Theo miał się jednak wymknąć z ich sideł i wpaść w zastawioną przez tę intrygantkę pułapkę?

Cóż to byłoby za upokorzenie! Spojrzenia rzucane ukradkiem w jej kierunku. Chłodna grzeczność Reginy Insley, świadomość, że jest już właściwie starą panną: dwadzieścia cztery lata, wciąż niezamężna, bez perspektyw, bez tytułu książęcego w przyszłości. To było nie do zniesienia.

Gdyby tylko Oliver żył, powtarzała sobie. Gdyby Oliver żył, nie musiałaby polować na Thea i znosić tylu upokorzeń. Była pewna Olivera, kiedy miała zaledwie szesnaście lat. Zaręczyła się z nim, mając lat osiemnaście. Mając dziewiętnaście mogła zostać mężatką, a księżną Insley zanim osiągnie... trzydziestkę? Dlaczego by nie? Fitzgerald i Regina nie będą żyć wiecznie.

Jednak Oliver zginął i pozostał tylko Theo Blake. Czy aby rzeczywiście pozostał?

Po tych wszystkich planach, wysiłkach i marzeniach.

Nic?

Nie, to niemożliwe! Lady Inglewood nie wątpiła, że lord Blake poczuwał się do zobowiązań w stosunku do niej. Musi się nagiąć do oczekiwań środowiska i oświadczyć. To oczywiście nie będzie małżeństwo z miłości, ale jakie to miało znaczenie? 01ivera też nie kochała. Najważniejsze, że będzie żoną Blake'a. Jeśli Kate Glyn jej w tym nie przeszkodzi.

Tymczasem obiekt tych czarnych myśli, Kate Glyn, opuściła lorda Blake'a i przechadzała się od jednej grupy gości do drugiej, będąc pod wrażeniem nieoczekiwanego towarzystwa najwyższych sfer, nie tracąc jednocześnie krytycznego do nich stosunku. Już jako dziecko zauważyła, że ludzie szlachetnie urodzeni są na ogół straszliwie nudni, aby po latach dojść do wniosku, że tamta opinia była słuszna. I dlatego tak bardzo ceniła Insleyów. Byli zupełnie inni: otwarci, uczciwi, interesujący. Bardzo rzadkie okazy.

- Wędruje pani z muzami po Olimpie? - zapytał jakiś przyjazny głos.

- Wasza miłość! - zawołała, gdy odwróciwszy się, ujrzała uśmiechającego się do niej księcia Insleya. - Właśnie o panu myślałam.

- Pod każdą maską kryje się jakiś osobisty dramat, wasza miłość. Ale właściwie dlaczego mi pan o tym wszystkim opowiada?

Książę ujął jej dłoń w swoje dłonie i uśmiechnął do niej ciepło.

Dżentelmenem, którego widok tak ją zaskoczył, był lord Falkhurst, niezwykle efektownie prezentujący się w rdzawym surducie, kamizelce w odcieniu matowego złota i brązowych bryczesach.

Podczas gdy Katharine Glyn cieszyła się towarzystwem księcia, panna Fairfax i sir William Atherton, promieniejąc szczęściem, siedzieli w kąciku salonu na małej dwuosobowej kanapie i wyglądało na to, że nic poza sobą nie widzą.

Wśród licznych gości, którzy zauważyli to niezwykłe tete-a-tete był doprowadzony do wściekłości lord Falkhurst. Jeszcze w grudniu nie miał żadnych wątpliwości, że po wielu miesiącach wytrwałych zabiegów jego szanse u panny Fairfax nie tylko wzrosły, ale były niemal stuprocentowe, a przejęcie Meadowbrook i Pennington, majątków, które stanowiły posag panny Fairfax, coraz bardziej realne. To, że okazywała mu nie więcej względów niż innym konkurentom, w ogóle do niego nie docierało. Ludzie tacy jak Falkhurst w każdym trochę cieplejszym uśmiechu lub miłej rozmowie natychmiast widzieli oznaki nadzwyczajnego zainteresowania.

Widok, najwyraźniej zakochanej Georginy Fairfax, rumieniącej się przy każdym słowie sir Williama, doprowadzał go do furii. Twarz mu zbladła, a szczęki nerwowo się zaciskały i wiele wysiłku kosztowało go, aby nie rzucić się na Athertona i nie skręcić mu karku.

- Uważaj, Bertram - rzuciła lady Inglewood, zatrzymując się przy nim. - Twoje rozdrażnienie staje się zbyt widoczne.

Jego pełne wściekłości spojrzenie było wystarczającą odpowiedzią.

Śliczna twarz lady Inglewood wykrzywiła się z gniewu.

Lady Inglewood obrzuciła go pełnym nienawiści spojrzeniem, ale cisnące się jej na usta ostre słowa zamarły, bo salon nagle przeszył krzyk.

Wszystkie oczy zwróciły się na pannę Fairfax, która zerwała się z kanapy, a jej błękitne oczy, w nagle pobladłej twarzy, wydawały się ogromne.

- Jeremy! - zawołała i rzuciła się biegiem przez pokój, aby wpaść w wyciągnięte ramiona wysokiego, młodego dżentelmena o ciemnych włosach i niebieskich oczach, niezwykle efektownie prezentującego się w szkarłatnym mundurze.

Gwar rozmów w salonie wzmógł się, gdy goście rozpoznali w nowo przybyłym męską połowę rodziny Fairfaksów. Panna Fairfax tymczasem, nieprzytomna ze szczęścia, całowała brata, śmiała się, płakała i paplała coś bez końca. Młody człowiek najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu, co więcej, sam też tę radość podzielał.

Lord Blake, który bezwstydnie podsłuchał całą rozmowę, ponownie zjawił się obok panny Glyn.

Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem.

- Czy to jednak rozsądne, milordzie? Inglewoodowie, formy towarzyskie, poczucie lojalności i zdrowy rozsądek - wszystko to sprzysięgnie się przeciw panu.

Lord Blake uśmiechnął się.

Panna Glyn roześmiała się.

rozjaśnia się w uśmiechu, przeraziła się. Miał taki zniewalający uśmiech! Ta przyjaźń nagle wydała się ogromnym zagrożeniem.

Gdyby widziała mordercze spojrzenie lady Inglewood, zagrożenie stałoby się dla niej jeszcze bardziej realne.

12

Och nie, milordzie, tylko nie to! Lord Blake uśmiechnął się szeroko do lokaja, który pomagał mu ściągnąć rękawice do jazdy konnej.

Maxwell patrzył na niego w milczeniu. Kąciki ust lorda Blake'a podejrzanie zadrżały.

Lord Blake ukrył uśmiech. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek był taki szczęśliwy i pełen chęci do życia, jak w ciągu tych dwóch tygodni, które upłynęły od wydanego przez rodziców garden party. Ostry język Kate Glyn i jej zdumiewający intelekt zmuszały go do działania na najwyższych obrotach przez cały czas. Nie był już tym „okropnym ponurakiem", jak jeszcze niedawno nazywał go kuzyn Peter. Pogoda ducha towarzyszyła mu przez cały dzień. Bez żalu rozstał się z płaszczem Hamleta. Nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem.

Ale jego lordowska mość uśmiechnął się tylko i pokręcił głową. Jak wytłumaczyć tę niebywałą transformację jego życia? A fenomen Katharine Glyn, skoro tak konsekwentnie unikała rozmów o sobie? A to ogromne pragnienie wywołania uśmiechu na jej twarzy? Jak to wszystko wytłumaczyć komuś, skoro sam tego nie pojmował.

Przypomniał sobie, jak to Nigel Braxton dwa tygodnie temu tańczył z nią na balu u Jerseyów. Poruszała się z taką gracją i sprawiała, że Braxton bez przerwy się śmiał. Jak bardzo mu wtedy zazdrościł - i tego tańca, i śmiechu. Gdy Tommy Carrington poprowadził ją do następnego tańca, Braxton poprosił Priscillę Inglewood. Tylko że wówczas już się nie śmiał, a gdy tylko muzyka umilkła, natychmiast zjawił się u boku przyjaciela.

- W moim sercu zajmuje drugie miejsce, tuż po moim krawcu.

Lord Blake roześmiał się głośno.

- Czy wiesz, że od śmierci Olivera dopiero drugi raz słyszę, jak się śmiejesz i oba przypadki miały miejsce w ciągu ostatniego tygodnia. Mam nadzieję, że wracasz na łono rodziny.

Lord Blake tak właśnie pomyślał, gdy poprosił Kate do tańca. Ich pierwszego wspólnego tańca. Tak łatwo dała się prowadzić. Tańczyli razem tak, jakby to robili od zawsze. Była uosobieniem wdzięku i lekkości i nie pamiętał, by kiedyś czuł się tak szczęśliwy jak w chwili, gdy droczyła się z nim w tańcu, to chwaląc jego garderobę, to śmiejąc się z jego godnego politowania losu. Jakież to okropne być dziedzicem tytułu książęcego.

A potem zupełnie go zawojowała, chociaż nie mógł powiedzieć, żeby starała się być szczególnie miła.

Dzwonek u drzwi wejściowych odezwał się natarczywie i Maxwell, najwyraźniej zadowolony wreszcie z efektów swojej pracy, skłoniwszy się głęboko, ruszył w stronę drzwi, aby sprawdzić, kto ośmiela się niepokoić jego lordowską mość.

Tymczasem markiz w milczeniu patrzył na swoje odbicie w lustrze. Nie, nie będzie już dłużej rezygnował z miłości.

Peter Robbins gwałtownie wtargnął do jego gotowalni, wołając od progu:

- No to znalazłeś się w prawdziwych tarapatach, kuzynie, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Lord Blake odwrócił się do gościa i podniósłszy do oka monokl, ze zdumieniem patrzył na jego niezwykle, jak na tę porę dnia, elegancki strój.

Robbins wybuchnął śmiechem.

Blake ze zdumieniem spojrzał na kuzyna.

Peter Robbins przez chwilę obserwował go w milczeniu.

Blake obracał w palcach monokl i wpatrywał się w czubki swoich butów.

0x01 graphic

Lord Blake stał przed imponującą miejską rezydencją Inglewoodów przy Grosvenor Square, myśląc o tym, co musi powiedzieć i jak bardzo to było odległe od tego, co miał zamiar powiedzieć jeszcze trzy tygodnie temu. Wówczas wiedział, jakie ma obowiązki w stosunku do Priscilli i własnej rodziny i gotów był je wypełnić. Ale teraz nie miał już zamiaru godzić się z takim losem.

Coś się w nim zmieniło. Ciepło w jego sercu zajęło miejsce bryły lodu, którą nosił w sobie przez pięć lat od śmierci 01ivera. I to ciepło w obecności Priscilli Inglewood nikło, jakby pierzchało przed wiejącym od niej chłodem.

Otworzył bramę, minął podjazd i wszedł po schodach na górę, po czym energicznie zastukał do ogromnych wejściowych drzwi rezydencji. Już po chwili otworzył mu lokaj w liberii, który, przyjąwszy od gościa bilet wizytowy, wprowadził go do utrzymanego w błękitnej tonacji dziennego salonu, po czym poszedł po lady Inglewood.

Na kominku płonął ogień, ale pokój wydawał się chłodny i dziwnie nieprzytulny. Blake miał ochotę usiąść, jednak fotele nie wyglądały na wygodne, podszedł więc do kominka, aby się trochę ogrzać. Rozejrzał się dookoła i pomyślał, jak bardzo ta dzisiejsza wizyta różni się od wczorajszej, którą wraz z Williamem Athertonem złożył Kate Glyn i jej przyjaciółce, Georginie Fairfax. Tamten pokój był ciepły, przyjazny i przytulny. Słodki uśmiech panny Fairfax i jej urocze rumieńce potrafiły oczarować nawet kogoś tak zgorzkniałego jak on, podczas gdy błyskotliwa, ale chwilami zupełnie absurdalna konwersacja z panną Glyn sprawiała, że śmiał się przez cały czas wizyty.

- Och, Theo, jak to dobrze, że jesteś! - zawołała lady Inglewood, wchodząc do salonu.

Blake podszedł do niej, chcąc się przywitać. Ujął wyciągniętą ku niemu dłoń, ale nie podniósł jej do ust.

- Priscillo, wyglądasz ślicznie jak zawsze. Jak się masz?

Zaakceptował pierwszą propozycję, odrzucając drugą, po czym zajął miejsce obok lady Inglewood na stojącej w pobliżu kominka błękitnej sofie. Chciał wyjawić cel swojej wizyty, ale lady Inglewood zaczęła komentować bal u Jerseyów i skandaliczne, jej zdaniem, zachowanie Katharine Glyn, która ośmieliła się tańczyć z jednym z najbardziej znanych uwodzicieli i często śmiała się hałaśliwie, co zupełnie nie przystoi kobiecie z towarzystwa. Wspomniała, że panna Glyn już jako młoda dziewczyna przejawiała podobne skłonności. Ta wiejska dziewucha, przyzwyczajona do przebywania z farmerami, bez skrępowania mówiła o problemach, jakie mieli z rozpłodem jednego z ich najcenniejszych byków. Zbulwersowała tym wszystkich. Podczas swojego debiutu wcale nie wypadła lepiej, tańcząc walca w klubie Almack's przy dezaprobacie stałych bywalców, dyskutując wszędzie i z każdym w zbyt agresywny i chwilami obraźliwy sposób. Prowadziła faeton po męsku, spacerowała ulicami Londynu bez towarzystwa służącej. I wreszcie jeździła konno po Hyde Parku bez pachołka.

Następnie lady Inglewood wspomniała ich ostatni wypad do Almack's, gdzie tak dobrze się razem bawili oraz jej wizytę wspólną z ojcem u księcia i księżnej Insley, gdzie tak wspaniale im się razem rozmawiało. Świadomość, że starzy przyjaciele mogą być siebie pewni, była dla niej cudowna.

W odpowiedzi lord Blake wstał, przeszedł w drugi koniec pokoju, następnie wrócił, aby zatrzymać się przed lady Inglewood.

- Priscillo - rzekł - muszę z tobą porozmawiać o pewnej delikatnej i przykrej sprawie. Bardzo bym nie chciał cię zranić, ale chyba nie mam wyjścia, jak zapytać wprost. Czy ty spodziewasz się propozycji małżeństwa z mojej strony?

Lady Inglewood zarumieniła się i opuściła wzrok na leżące na kolanach dłonie.

- Dlaczego pytasz, Theo? Nie sądzisz chyba, że mogę być aż tak pewna siebie.

- Ale może twój ojciec jest i ośmieszył nas przed całym miastem. Krążą niewiarygodne plotki o tym, że ty i ja zaręczamy się i że przed końcem roku będziemy już małżeństwem - powiedział spokojnie markiz. -Nie mogę ich tolerować Priscillo. I choć bardzo sobie cenię naszą przyjaźń i wiele nas łączy, nie jestem w stanie spełnić oczekiwań twojego ojca.

Twarz Lady Inglewood gwałtownie spurpurowiała, ale nie z powodu zakłopotania, a narastającego gniewu.

- Byłabyś wspaniałą książęcą żoną, gdybyś tylko mierzyła tak wysoko. Zapewniam cię, że w tym wypadku wina leży po mojej stronie.

- Chyba nie zamierzasz ożenić się z tą... Glyn?

Lord Blake wypuścił jej dłoń i cofnął się.

Lady Inglewood gwałtownie wstała. Jej twarz pobladła.

- Jeśli nadzieje mego ojca i jego słowa wprawiły cię w zakłopotanie, to przykro mi i dopilnuję, aby to się więcej nie powtórzyło. Jeśli pozwolisz, Theo, muszę się teraz przebrać na spotkanie z lady Montclair.

Nie podała mu ręki. Odwróciła się tylko i z dumnie podniesioną głową opuściła pokój, a lord Blake, patrząc, jak odchodzi, poczuł ulgę. O tym, że źle przyjmie jego słowa, dobrze wiedział. Podejrzewał, że poczuje się zdradzona i zawiedziona w swoich naturalnych przecież nadziejach. Nie przewidział jednak, że jej dłonie mogą zacisnąć się w pięści, a spojrzenie, pomimo pozornie grzecznych słów, zwiastuje wojnę. Nagle pojął, że Priscilla Inglewood może stać się jego śmiertelnym wrogiem. Miał tylko nadzieję, że nie stanie się odwrotnie.

13

Po południu, po porannej przejażdżce z lordem Blakiem, Katharine wysłała sir Williama i Georginę do ogrodu.

W bibliotece wynalazła tomik wierszy i umościwszy się w ulubionym fotelu, miała nadzieję na godzinkę zagłębić się w świat historii i poezji. Otworzyła poemat satyryczny Drydena. Absalom iAchitophel. Zaledwie jednak przeczytała parę linijek, gdy prawda w nich zawarta sprawiła, że myśli jej pobiegły do Thea Blake'a. Po chwili wróciła do poematu, ale po przeczytaniu kolejnych linijek poddała się. Wspomnienia minionych dwóch tygodni okazały się silniejsze.

Wszędzie, gdzie tylko się pojawiła, spotykała Thea: w teatrze, na różnych przyjęciach, rautach i balach. Gawędzili ze sobą, tańczyli i śmiali się godzinami. Jej opowieści o różnych, czasem niezbyt miłych przygodach z czasów wczesnej młodości spędzonej w Hampshire rozśmieszały jego lordowską mość do łez. Nieważne, czy była to historia o ugrzęźnięciu w moczarach, gdy ścigała szopa, a potem cała w błocie stanęła przed księciem Lancaster, czy też opowieść o rym, jak miała trzynaście lat i z rapierem w ręku przyparła ojca do ściany, by wymóc zgodę na naukę łaciny. O Boże! Jakże Theo się śmiał. Ten jego szczery, radosny śmiech wciąż miała w uszach.

Przyjaciele. Jak cudownie mieć kogoś, z kim można się pośmiać z ludzkiej bezmyślności i ludzkich słabostek, rozkoszować konną przejażdżką po Hyde Parku, dyskutować godzinami o Locke'u i Monteskiuszu, Platonie i Szekspirze. Ona i Theo byli przyjaciółmi.

- Nawet wbrew Priscilli Inglewood - mruknęła i zachmurzyła się.

Plotki ogromnie ją bawiły, a wiele z nich wymyślała sama. Wiedziała więc, iż nie należy traktować poważnie wszystkiego, o czym się szepcze na mieście. Jednak pogłoska o zbliżającym się ślubie Thea z Panną Doskonałą była tak uporczywa, a jej uśmieszek pełen satysfakcji, że Katharine musiała w końcu uznać tę wieść za prawdziwą. No i cóż z tego? Jeśli Theo był jej przyjacielem podczas dość burzliwego okresu narzeczeństwa, równie dobrze może nim być po zawarciu tego wstrętnego małżeństwa.

Nagle przyszło jej na myśl, że mogłaby wykorzystać pobyt panny Fairfax i sir Williama w ogrodzie i spokojnie się wypłakać z powodu zbliżającego się rozstania z przyjaciółką i czekającej ją nieuchronnej samotności. Ze zdumieniem jednak stwierdziła, że wcale nie ma ochoty na płacz i nie czuje się samotna. Spotkała bratnią duszę po dwudziestu pięciu latach poszukiwań... nawet gdyby on nalegał na okazanie sympatii Priscilli Inglewood. Kate i Theo lubili te same książki i sztuki, tak samo kochali konie, wiejskie życie i taniec.

Taniec.

Minęły już dwa tygodnie, a ona wciąż pamiętała drżenie, które przebiegło przez jej ciało, gdy Theo po raz pierwszy na balu u Jerseyów brał ją w ramiona. To było tak, jakby dwie połówki tego samego jabłka połączyły się znowu. Wspomnienia były tak silne, że w pewnej chwili zabrakło jej tchu, a serce zaczęło walić jak młotem. Podniosła dłonie do płonących policzków.

- Dobry Boże, ja płonę!

Czując, że sprawy zaczynają się wymykać z jej rąk, wstała nagle, odstawiła tomik poezji na półkę, po czym zaczęła nerwowo krążyć po pokoju... co w końcu zdenerwowało ją jeszcze bardziej.

- Nie jestem pensjonarką- mruknęła. - Co się ze mną dzieje?

Po chwili do pokoju wpadła panna Fairfax.

- Kate - zawołała, chwytając ją w ramiona - on się oświadczył.William oświadczył się! Pięć minut temu poprosił mnie o rękę!

Przyciągnęła przyjaciółkę do siebie i zaczęła ją mocno ściskać.

Wrzawa była tak wielka, że zaniepokojony Jeremy Fairfax i jak zawsze czujny Wainwright natychmiast zjawili się w bibliotece.

Panna Fairfax rzuciła mu się w ramiona.

Tymczasem sir William Atherton stał przed lordem i lady Egertonami i z drżeniem usiłował powiedzieć coś sensownego. Lord Egerton z sympatią patrzył na nieszczęśnika, przypominając sobie podobną scenę sprzed trzydziestu lat. Pomyślał, że on sam czuł się wtedy identycznie, jeśli nie gorzej. Spojrzał na swoją małżonkę, która z powagą słuchała, jak sir William tłumaczy się, że nie jest godny tak wielkiego zaszczytu, jak zdobycie ręki panny Fairfax.

Uśmiechnął się lekko, gdy wzrok lady Egerton spotkał się na chwilę z jego wzrokiem. A więc ona również pamiętała tę scenę sprzed lat? Mimo to patrzyła na biedaka tak, że drżał jak liść, chociaż jeszcze w ubiegłym tygodniu mówiła, iż najwyższy czas, by Atherton się zdeklarował. Mogliby wydać Georginę za mąż i wrócić wreszcie do normalnego życia.

Lord Egerton oderwał się od swoich myśli, gdy Atherton zaczynał formułować końcowe wnioski. Uważając, że taki dzień powinien pozostać w żywej pamięci młodego człowieka nawet po pięćdziesięciu latach i że nic tak temu nie sprzyja bardziej niż paraliżujący strach, postanowił porozmawiać z nim jeszcze przez parę minut, zanim da swoją zgodę. Sir William kiedyś będzie mu za to wdzięczny.

W godzinę po tym, jak opuścił rezydencję Fairfaksów, sir William, zapomniawszy odebrać konia od stajennego Egertonów, biegł z Berkeley Square z powrotem na Russel Court. Po chwili był już przed domem ukochanej. Nie zatrzymując się, wbiegł jak burza do holu, minął wystraszonego lokaja, pokojówkę i osłupiałego Wainwrighta, następnie, otwierając szeroko jedne drzwi po drugich, wpadł do biblioteki i nie widząc nikogo poza ukochaną, rzucił się do niej i wziął ją w ramiona.

14

Następnego dnia w klubie Almack's wiadomość o zaręczynach panny Fairfax z sir Williamem Athertonem była na ustach wszystkich. Dziedziczka wielkiej fortuny i niezrównana piękność, która mogła poślubić kogoś z najwyższych sfer, wybrała zwykłego szlachcica! Wiele młodych kobiet odetchnęło z ulgą, ponownie planując strategię jak najlepszego zamążpójścia. Szczęśliwa para stała pod ścianą, otoczona grupą przyjaciół, wielbicieli i plotkarzy, którzy nie mogli się doczekać, aby usłyszeć, jak doszło do tego sensacyjnego wydarzenia. Panna Glyn po przeciwnej stronie pokoju zgromadziła własny krąg przyjaciół: Thea Blake'a, Elizabeth i Tommy'ego Carringtonów oraz Jeremy'ego Fairfaksa. Oni także dyskutowali o zaręczynach budzących największe w tym sezonie emocje, pomimo gorących protestów panny Glyn, która uprzedzała, że jeśli usłyszy choć jeden żarliwy komentarz na temat zbliżającego się mariażu, zacznie krzyczeć. Została jednak zignorowana.

Czuła, jak fala gorąca popłynęła przez jej ciało, gdy wziął ją w ramiona i poprowadził walca. Gardło miała tak ściśnięte, że przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- N-n-nie pamiętam. To było tak dawno, a moja pamięć nie jest już taka jak kiedyś.

Jednak Blake nie miał zamiaru ustąpić.

Kiedy miałam szesnaście lat, ojciec nagle zmarł. Zgodnie z jego wolą, jako kobieta nie mogłam odziedziczyć Tryton Hall, domu rodzinnego, w którym się wychowywałam. Na moich prawnych opiekunów wybrał Fairfaksów. Pani Fairfax, widząc braki w mojej kobiecej edukacji, robiła, co mogła, żeby je wyrównać. Szycie, taniec, flirt, prowadzenie interesującej rozmowy z najbardziej nudnym rozmówcą to umiejętności, których mnie nauczyła, przygotowując do debiutu. Ostrzegała mnie również przed zbytnią szczerością, lekkomyślnością i ignorowaniem opinii innych osób. Jednak ja uważałam te przestrogi za nonsensowne i nie zważałam na nie.

Wkrótce po moim debiucie przekonałam się, niestety, iż wszystko, czego mnie uczyła, nie było nonsensem, ale wielką sztuką przetrwania. Krótko mówiąc, mój debiut okazał się katastrofą. Każde moje słowo, każdy krok stał się źródłem ogromnych upokorzeń. Oczywiście, niektórzy w towarzystwie czerpali radość z upokarzania mnie, ale winić za to powinnam siebie.

Kiedy minęło sześć najgorszych w moim życiu tygodni, postanowiłam przemyśleć moją sytuację i zdecydować, co dalej robić. Wrócić na wieś i zaszyć się tam na zawsze, co byłoby kapitulacją? Czy może wziąć się w garść i zmienić w ostentacyjną skromnisię, szanowaną w towarzystwie? A może jeszcze inaczej? Sądzę, że wybrałam.

Uwierzyłam, że pilnie obserwując zwyczaje, prezencję i maniery śmietanki towarzyskiej, nauczę się konwersacji i zachowania. Nie rezygnując z właściwej mi szczypty zuchwałości, stanę się nie tyle ekscentryczką, co pewną indywidualnością, która nie będzie więcej obiektem lekceważenia. I tak zaczęła się moja zdumiewająca transformacja, której efekty zaskoczyły nie tylko mnie, ale i cały towarzyski Londyn.

Kiedy zaproponowałam, że mogę zostać opiekunką i powiernicą Georginy, z pewnością znaleźli się tacy, którzy unosili brwi ze zdziwienia. Jednak wszyscy musieli się zgodzić: mądra, zdolna i dowcipna panna Glyn to najlepszy wybór na towarzyszkę ślicznej panny Fairfax. Któż bowiem może znać lepiej meandry towarzyskiego życia niż słynna Diablica z Hampshire? To brzmi jak bajka i jak każda bajka ta również musi mieć swój morał. Niech no pomyślę. Już mam! Nie bądź durniem i zawsze szanuj starszych. Amen.

- Myślę, że to nie tak, Kate - powiedział cicho Blake. - Z tej bajki można się wiele dowiedzieć.

. - Tak, jak bezdenna może być ludzka głupota. Ale wcześniej dyskutowałeś o czymś bardziej zajmującym. Mam na myśli małżeństwo Georginy z twoim przyjacielem. Ufam, że jesteś zadowolony z efektów moralnego wsparcia, jakiego mu nie szczędziłeś?

- Tak, jestem zazdrosna.

Uśmiechnął się.

Blake roześmiał się.

Jego szare oczy zwęziły się.

Blake wybuchnął śmiechem.

- Mój drogi - ciągnęła - masz takie samo prawo do tytułu książęcego, jak ja do mojego nazwiska. Żadne z nas nie miało wpływu na to, co wyznaczył nam los, ale musimy się z tym pogodzić. W końcu nie jest najgorzej. I chociaż pozbawiono mnie ukochanego rodzinnego domu, mogę czytać ulubione książki i skakać na koniu przez przeszkody, a ty, choć straciłeś ukochanego brata, lubisz elegancki świat, do którego przecież należysz. Wiesz, jak twój ojciec w rozmowie ze mną opisał twego brata? Nazwał go cudownym chłopcem pod każdym względem. Jednym z tych nielicznych, którym wszystko wychodzi, czego tylko się dotkną. Pomyślałam, że to opis doskonale pasujący... do ciebie. Spojrzał na nią ze zdumieniem.

Lord Blake westchnął.

Jego uśmiech był jak pieszczota.

Lord Blake stłumił śmiech.

- Problem większości ludzi polega na tym, że tańcząc walca, usiłują przez cały czas dominować. Ja natomiast czuję, że walca powinno tańczyć dwoje ludzi o tych samych umiejętnościach, którzy chcą się dopełnić. Chyba właśnie dlatego tak dobrze nam to wychodzi.

Lord Blake ze zdumieniem, ale i satysfakcją, obserwował, jak oblała się rumieńcem.

- No, no, czyżby tych dwoje zaczynało się dogadywać? - zauważyła panna Carrington, ruchem głowy wskazując pannę Glyn i lorda Blake'a, którzy po skończonym tańcu zajęli stojące pod ścianą dwa wolne fotele i zagłębili się w rozmowie.

Ostatnie dwa tygodnie były dla lady Inglewood prawdziwym horrorem. Cały Londyn zauważył, że lord Blake coraz częściej dotrzymuje towarzystwa pannie Glyn, że lubi z nią rozmawiać i tańczyć i nie interesuje się innymi kobietami.

Rzucało się również w oczy, że przestał bywać w domu Inglewoodów. W ciągu dwóch tygodni nie był u niej z wizytą ani razu, a kiedy spotkali się w klubie czy na przyjęciu, ograniczał się jedynie do uprzejmego przywitania, zapytania o zdrowie jej ojca, a potem, pod byle pretekstem odchodził, aby wesoło spędzić czas w towarzystwie panny Glyn.

Jego nazwisko ani razu nie pojawiło się w karnecie lady Inglewood.

Nie bez zdumienia zauważono również, że lord Inglewood nie mówi już o zbliżającym się małżeństwie córki z Blakiem.

Upokorzenie okazało się dla lady Inglewood dotkliwsze, niż sądziła. Straciła Thea Blake'a i nadzieję na tytuł księżnej... za sprawą Kate Glyn. Była na ustach wszystkich, plotkowano o niej, wyśmiewano się z niej i użalano nad nią. A wszystko przez tę prymitywną prostaczkę.

Czując, że budzi się w niej żądza mordu, ruszyła dumnym krokiem przez salę. Lord Falkhurst, który z nią tańczył już raz tego wieczoru, szybko podszedł do niej.

Uczucia lady Inglewood były identyczne. Patrzyła na rozbawioną grupę i czuła, jak narasta w niej złość. Dać się okpić przez taką Fairfax i upokorzyć przez tę jej przyzwoitkę!

- Uważam, że dosyć już przez nich wycierpieliśmy - powiedziała ze złością.

Lord Falkhurst ożywił się nagle.

15

Następnego ranka panna Fairfax i panna Glyn siedziały w salonie i przeglądały poranną pocztę. Bileciki z gratulacjami zaczynały napływać szerokim strumieniem i stos korespondencji do panny Fairfax pęczniał z każdą chwilą. Rozpromieniona brała do ręki jeden bilecik po drugim i jej entuzjastycznym okrzykom nie było końca.

I jeszcze tego dnia wybrała się po południu do pracowni pani Foote, żeby ta mogła wziąć miarę.

Po tygodniu sir William Atherton otrzymał bilecik napisany ręką ukochanej z prośbą by spotkał się z nią w pracowni słynnej pani Foote, a potem zabrał ją na lunch. Zaskoczony odwołał spotkanie z Blakiem i udał się na miejsce spotkania o podanej na bilecie godzinie. Jednak, ku swemu rozczarowaniu, w pracowni nie zastał Georginy. Pulchna kobieta w średnim wieku, która przedstawiła mu się jako właścicielka pracowni, powiedziała:

- Panna Fairfax poprosiła mnie, abym przekazała panu najszczersze wyrazy ubolewania, gdyż jej ciotka i wuj Egertonowie wezwali ją nagle i niestety musi odwołać spotkanie z panem.

Sir William z niepokojem pomyślał, jak wyjaśni przyjacielowi tę zaskakującą zmianę planów.

- Aby pańska wyprawa tu nie była bezowocna, chciałabym zaprezentować kreację panny Fairfax na zaręczyny.

Ponieważ wszystko, co dotyczyło ukochanej, bardzo sir Williama interesowało, zgodziły się z ochotą na propozycję krawcowej i pani Foote zniknęła na zapleczu, aby po chwili zjawić się znowu z suknią w ręku.

Sir William z zachwytem patrzył na suknię. Co prawda niewiele się znał na kobiecej modzie, ale potrafił docenić piękno. Suknia składała się z tuniki ze srebrnego jedwabiu i pajęczej sieci ozdobionej girlandami pereł i diamentów. Rękawy były prawie niewidoczne. Stanik również.

Po kilku godzinach rozstali się i sir William poszedł do klubu, gdzie, spotkawszy trzech kolegów ze szkolnej ławy, przesiedział kilka następnych godzin przy winie, wspominając dawne lata. Kiedy w końcu pożegnał przyjaciół, czując, że nadmiar wypitego wina zaczyna uderzać mu do głowy, nagle usłyszał, że ktoś go woła:

- Sir Williamie! Sir Williamie! Co za zbieg okoliczności, że się tu spotkaliśmy!

Zdumiony odwrócił się i ujrzał lorda Falkhursta, który rozpromieniony szedł w jego kierunku. Po chwili poczuł, że Falkhurst bierze go pod ramię i prowadzi w kierunku prywatnej loży.

Sir William machinalnie opróżnił zawartość kolejnego kieliszka. Może szampan pomoże mu zrozumieć sens tego, co mówił Falkhurst.

- Nie wiedziałem, że pan i Georgina byliście aż tak... zaprzyjaźnieni - powiedział, a ku jego zdumieniu, Falkhurst wybuchnął śmiechem.

- Z-z-zaprzyjaźnieni? - zawołał. - Dobre sobie!

- Jaką prawdę? - zawołał z furią Atherton.

Falkhurst przez chwilę obserwował go w milczeniu.

Sir William chlusnął mu zawartością kieliszka w twarz, po czym jak szalony wybiegł z klubu.

0x01 graphic

W poniedziałek rano sir William szedł jak zwykle na codzienne zajęcia do Jackson's, dzień był pogodny i ciepły, ale nie zwracał na to uwagi. Wciąż myślał o tym, co w sobotę usłyszał od Falkhursta i lady Inglewood musiała trzykrotnie powtórzyć jego imię, żeby oprzytomniał.

Jak śmiała, powtarzał w duchu, jak miała czelność insynuować, że Georgina mogła tak postąpić? Jak ktokolwiek mógł uważać Georginę za publiczną dziewkę? Czystość i niewinność ma przecież wypisane na twarzy.

A jednak - zatrzymał się nagle - jeśli wszyscy o tym mówią, to chyba coś w tym jest.

Nie! To niemożliwe! Znał duszę Georginy, tak jak ona znała jego. Stała przed nim czysta i nietknięta. Jej niewinność była prawdziwa, to nie żadne pozory.

A jednak, pomyślał, wlokąc się do domu, Falkhurst często kręcił się przy Georginie i ona zdawała się lubić jego towarzystwo. Poza tym parę tygodni temu mówiło się, że Falkhurst zdecydował postawić wszystko na jedną kartę i uciec z nią do Gretna Green. Wprawdzie Georgina śmiała się z tej historii, ale czyż w każdej plotce nie ma odrobiny prawdy?

A jednak...

Targany sprzecznymi uczuciami dotarł wreszcie do domu, gdzie przez dobre trzy godziny krążył po salonie, nie mogąc się pozbyć ani narastającego gniewu, ani nurtujących go wątpliwości. Gdyby tylko mógł zwrócić się z tym do przyjaciół! Ale jak mógł te straszne myśli wyrazić słowami? W końcu, czując, że zaczyna się dusić, zdecydował się wyjść, wierząc, że spacer na świeżym powietrzu przywróci mu rozsądek i ukoi nerwy. Jednak natychmiast po wyjściu na ulicę ponownie wpadł na Falkhursta.

Sir William obserwował w milczeniu jego twarz, czując, jak gniew powoli zaczyna go opuszczać.

- No dobrze - odparł z westchnieniem. - Przyjmuję pańskie przeprosiny.

- Równy z ciebie gość! Możesz mi podać rękę na zgodę?

Kolejne westchnienie i dwie męskie dłonie połączyły się.

Lord Falkhurst wziął go pod rękę i wprowadził do eleganckiej restauracji, w której często bywał ze swoimi przyjaciółmi. Po chwili sir William siedział już przy ogromnym stole naprzeciwko hrabiego. Sala restauracyjna usytuowana była na dwóch poziomach. Z wyższego, gdzie siedzieli obydwaj panowie, doskonale widać było całe wnętrze restauracji. W rogu sali kwartet smyczkowy cicho grał Haydna, podczas gdy dookoła słychać było gwar wesołych rozmów.

Lord Falkhurst wyraził zdziwienie, że sir William nigdy tu jeszcze nie był.

Lord Falkhurst złożył zamówienie, podczas gdy sir Williama ponownie opadły wątpliwości. Mademoiselle? Czyżby ten durny kelner miał na myśli Georginę? Sądząc po tym, co Falkhurst powiedział w sobotę i dziś, kelner nie mógł mieć na myśli nikogo innego. Z drugiej jednak strony Falkhurst interesował się wieloma kobietami. Może to zupełnie ktoś inny, jakaś aktorka lub tancerka? Patrząc jednak na zimną, arystokratyczną twarz Falkhursta, sir William odrzucił tę myśl.

Podniósł do ust kieliszek z winem, gdy nagle dobiegł go znajomy śmiech. Burgund oblał mu dłoń, gdy osłupiały odstawiał kieliszek na stół, starając się zlokalizować źródło tego śmiechu. Po chwili usłyszał go znowu. Dochodził z dołu.

Lord Falkhurst, widząc dziwny wyraz twarzy gościa, opadł na oparcie krzesła, a kąciki jego ust zadrżały w uśmiechu.

Sir William czuł, jak serce zaczyna mu mocno bić.

Rzucił się do wyjścia, roztrącając gości i kelnerów, którzy uciekali przed nim w popłochu. Oczy wszystkich obecnych skierowały się na niego, w tym również oczy panny Fairfax.

- William! -zawołała, zrywając się z krzesła. - William!

Jednak jej wołanie pozostało bez echa.

Tego wieczoru jeszcze przed dziewiątą sir William Atherton cisnął butem w swoją gospodynię, grubiańsko potraktował Petera Robbinsa, wyrzucając go z domu bez żadnego wyjaśnienia, opróżnił prawie dwie butelki brandy, gdy do salonu nieśmiało zajrzała gospodyni.

- Sir Williamie? Właśnie doręczono mi ten list.

- Daj go, kobieto! Nie mogę go przecież czytać na odległość.

Gospodyni szybko podała mu list i jeszcze szybciej wymknęła się z pokoju.

Sir William rozerwał kopertę niepewnymi rękami, ale potrzebował paru minut, aby się skupić i zacząć czytać.

Drogi sir Williamie!

Zazwyczaj nie mieszam się do takich spraw, gdy jednak w grę wchodzi mój honor, muszę się bronić.

Jeśli pan chce się przekonać, czy to, co mówiłam, jest prawdą, to proszę zjawić się dziś przed rezydencją Fairfaksów przy Russel Court nie później niż o jedenastej wieczorem. Georgina wyznała mi, że planuje na dziś randez-vous z lordem Falkhurstem i że zawsze spotykają się przy południowo-zachodnim wejściu do domu, zanim udadzą się do jej pokoju na prywatną rozmowę.

Jeśli nie wierzy pan w moją informację, wystarczy, że pójdzie pan dziś wieczorem pod dom swojej narzeczonej, a wtedy przekona się pan, że każde moje słowo było prawdziwe. Oczekuję jutro rano pańskich przeprosin.

Lady Priscilla Inglewood

Zmiął kartkę w maleńką kulkę i przez chwilę trzymał ją w zaciśniętej pięści.

- A niech ją wszyscy diabli - mruknął, po czym z trudem stanął na chwiejnych nogach.

Zmięty list wylądował w kominku.

Wyciągnął nową butelkę brandy, nalał do pełna i ponownie zaczął krążyć po pokoju, paraliżowany przez gniew i narastający strach, że jego życie może lec w gruzach tej nocy.

Podkradając się do rezydencji Fairfaksów, był już niemal trzydzieści metrów od południowo-zachodniego skrzydła domu, gdy nagle przy drzwiach wejściowych zauważył jakąś parę w namiętnym uścisku. Zamarł w bezruchu, a serce podeszło mu do gardła. Ten mężczyzna to pewnie Falkhurst, a kobieta... Jej czarne włosy spływały na ramiona i plecy; srebrna suknia z leciutkiej jak pajęcza sieć tkaniny, ozdobionej festonami pereł i diamentów uwydatniała jej piękną figurę.

Georgina!

To nie mógł być nikt inny. Georgina, ubrana w suknię uszytą specjalnie na bal z okazji ich zaręczyn, całowała lorda Falkhursta z namiętnością, którą, jak do niedawna sir William wierzył, żywiła tylko do niego. Poczuł, że fala mdłości podchodzi mu do gardła, gdy miłośnie objęta para rozłączyła się i sylwetka Georginy znalazła się w półmroku.

- Czy możemy wejść, ukochana? - wymruczał Falkhurst, wodząc palcem po jej smukłym ramieniu. W odpowiedzi zarzuciła mu ramiona na szyję i ponownie go objęła. W końcu rozłączyli się i objęci wpół weszli do domu.

William Atherton nie mógł już opanować mdłości. Po kilku minutach, kiedy jakoś doszedł do siebie, przesunął drżącą dłonią po włosach. Patrząc na drzwi, za którymi zniknęła para cudzołożnych kochanków, usiłował zrozumieć, co się stało.

Kobieta, którą kochał nad życie, zdradzała go i kpiła z niego, a cały Londyn o tym mówił! Śmiali się z niego od tygodni, a on o niczym nie wiedział. Upokorzenie oblało jego twarz purpurą. Nawet przyjaciele trzymali to przed nim w tajemnicy. Nawet Theo nie zrobił nic, by go wyciągnąć z tej pułapki. Ożeniłby się z Georgina, a później szydzono by z niego jako z największego rogacza w Anglii.

Nagle w jednym z okien na pierwszym piętrze domu Fairfaksów zapaliło się światło. Falkhurst zbliżył się do okna i przyciągnąwszy do siebie Georginę, powoli zaciągnął zasłony.

Jednak sir William zobaczył już i tak wystarczająco wiele.

0x01 graphic

Wczesnym rankiem następnego dnia sir William zjawił się przy drzwiach wejściowych domu Falkhursta ze śladami bezsennej nocy na twarzy, potarganymi włosami i w wymiętym ubraniu. Prawą dłoń zacisnął na szpadzie, lewą z furią walił w drzwi. Kiedy w końcu stanął w nich majordomus, sir William brutalnie odepchnął go i wbiegł do środka, głośno domagając się wyjścia lorda Falkhursta, obrzucając go jednocześnie najgorszymi epitetami, jakie mu tylko przyszły do głowy podczas tej koszmarnej, bezsennej nocy.

Po chwili lord Falkhurst, w czarnym, jedwabnym szlafroku, pojawił się na podeście.

Stary sługa pospiesznie opuścił hol.

- Słucham, Atherton. Czego chcesz?

W odpowiedzi sir William uderzył go z całej siły w twarz i jego lordowska mość z ogromnym tylko trudem powstrzymał wybuch gniewu.

- Doskonale - rzekł z westchnieniem Falkhurst - jeśli nalegasz.

Wprowadził Athertona do gabinetu, zdjął ze ściany szpadę, zrzucił szlafrok, odsunął parę krzeseł na bok i stanął na środku pokoju.

- Jestem gotów - rzekł.

Wykonali symulowany gest powitania i po chwili rozległ się brzęk uderzających o siebie kling. Sir William z furią zaatakował, ale Falkhurst bez trudu ten atak odparł. Sir William zaatakował jeszcze raz i jeszcze raz, jednak jego przeciwnik, górując nad nim umiejętnościami i opanowaniem, nie dawał mu żadnych szans.

- Niech cię piekło pochłonie, Falkhurst! Zabiję cię! Przysięgam, że cię zabiję! - ryknął sir William, rzucając się na znienawidzonego przeciwnika.

Jednak Falkhurst z łatwością posłał go na ziemię.

- Może byś i chciał, chłopcze - rzekł ironicznie - ale prawda jest taka, że nie potrafisz mnie pokonać. Błagam, dałeś już zrobić z siebie durnia, nie pozwól więc, aby to trwało dalej. Nie uwiodłem Georginy Fairfax, mój drogi. Chyba nie wierzysz, że byłem jej pierwszym kochankiem?

Atherton, ciężko dysząc, spojrzał na niego błędnym wzrokiem.

W pokoju zaległa cisza i lord Falkhurst mógł w pełni rozkoszować się efektownym zwycięstwem. Wszystko poszło tak, jak zaplanował.

16

Pojawienie się Georginy Fairfax na jej zaręczynowym balu wzbudziło ogromną sensację. Nigdy jeszcze Georgina nie wyglądała tak pięknie i nigdy też żadna kobieta nie widziała tak wspaniałej sukni.

Towarzysząca jej Katharine Glyn podeszła właśnie do lorda i lady Egertonów, żeby się z nimi przywitać, gdy nagle kątem oka spostrzegła lady Inglewood i lorda Falkhursta, którzy w odległym końcu sali z ożywieniem o czymś rozmawiali.

Podniosła głowę. Przed nią stał lord Blake, a na jego twarzy widać było zatroskanie.

- Czyżby sir William i lord Falkhurst zdążyli się tak szybko zaprzyjaźnić? - zapytała wprost.

Lord Blake patrzył na nią ze zdumieniem.

Lokaj lorda Blake'a, Maxwell, nieoczekiwanie zjawił się przed nimi.

Sir William podszedł tymczasem do lady Inglewood i lorda Falkhursta.

Mówiąc to, ujęła go pod ramię i pociągnęła za sobą na środek sali, gdzie czekał już lord Egerton, trzymając za rękę pannę Fairfax.

Lord Egerton uniósł do góry kieliszek szampana i poprosił o uwagę trzystu zebranych w sali gości. Gwar rozmów umilkł natychmiast i wszystkie oczy zwróciły się ku środkowi sali.

- Przyjaciele - powiedział. - Zebraliśmy się tu dziś z okazji zaręczyn mojej siostrzenicy, Georginy Fairfax z sir Williamem Athertonem, jak wszyscy się pewnie zgodzicie, wielce obiecującym, młodym człowiekiem. Wypijmy więc za ich zdrowie i przyszłe szczęście.

Kieliszki zgodnie powędrowały do góry, a serca przepełniła radość, gdy nagle... William Atherton, z pobladłą twarzą, cisnął kieliszkiem o ziemię.

- Ten bal to jedna wielka farsa - zawołał William Atherton - ale ja nie będę już dłużej grał w niej roli głupca. Zaręczyny panie i panowie, zerwane.

- William! - krzyknęła blada jak ściana panna Fairfax.

Lord Blake, przecisnąwszy się przez tłum gości, podszedł do stojącej na środku sali oniemiałej grupy i położył dłoń na ramieniu Athertona.

Po tych słowach odwrócił się i z podniesioną głową ruszył w stronę wyjścia. W sali balowej rozpętało się istne piekło, gdy panna Fairfax osunęła się zemdlona na ziemię.

- Georgina! - krzyknęła panna Glyn, rzucając się na kolana obok leżącej bez życia przyjaciółki.

Lord Blake wraz z Maxwellem szybko ruszyli jej na pomoc.

Tymczasem lord Blake ostrożnie wziął pannę Fairfax na ręce i eskortowany przez Maxwella i pannę Glyn szybko ruszył w stronę gabinetu Egertona.

Katharine zamknęła za sobą drzwi, lord Blake ułożył wciąż nieprzytomną pannę Fairfax na niewielkiej kanapie, po czym odszedł na bok, aby zamienić parę słów z Maxwellem. Katharine uklękła przy wciąż nie-dającej znaków życia przyjaciółce. Lewą ręką starała się wyczuć puls, prawą położyła na kredowo białym, zimnym czole.

- Maxwell, proszę cię - powiedziała, nie odrywając oczu od panny Fairfax - wiem, że gdzieś tu muszą być sole trzeźwiące. Kiedy je zdobędziesz, idź do kuchni i przygotuj tonik, przynajmniej w połowie z brandy. Mam nadzieję, że wiesz, co trzeba jeszcze do niego dodać.

Maxwell spojrzał na swojego pana, a kiedy ten skinął głową, bezszelestnie opuścił pokój.

- Max na pewno za chwilę wróci.

W pokoju zaległa cisza.

Słysząc wzburzone głosy w pobliżu bocznego wejścia do sali balowej, szybko przecisnął się przez tłum około setki gości i po chwili ujrzał Williama opartego plecami o ścianę. Otaczali go: Jeremy Fairfax, Tom-my Carrington i Elizabeth Carrington. Jeremy obrzucał go stekiem wyzwisk, Tommy żądał satysfakcji, a panna Carrington błagała brata, żeby nie ryzykował życia dla takiej kanalii. William był blady z wściekłości, a dookoła słychać było gwar podekscytowanych głosów.

Blake chwycił Carringtona za ramię i odciągnął go na bok, ciągnąc jednocześnie pannę Carrington, która przywarła do brata z rozpaczliwą determinacją.

Blake zablokował mu dostęp do Athertona.

Carrington spojrzał na siostrę i zreflektował się.

- Jak sobie życzysz - odparł Carrington, podając siostrze ramię.

Panna Carrington uśmiechnęła się z wdzięcznością do lorda Blake'a i wyszła z bratem z sali balowej.

Blake pozostał teraz sam na sam z żądnym krwi Fairfaksem i, szczerze mówiąc, chętnie pozostawiłby mu wolną rękę. Sam zresztą z przyjemnością dałby Athertonowi po gębie. Wiedział jednak, że nie wolno do tego dopuścić. Przynajmniej na razie.

Fairfax zawahał się.

- Zgoda - powiedział wolno. - Mam nadzieję, że, mając więcej czasu, wymyślę skuteczniejszy sposób załatwienia tej świni. Jeśli jednak jutro nie będzie go w mieście, Blake, ty będziesz za to odpowiedzialny.

William Atherton, widząc, jak Fairfax odchodzi, odetchnął z ulgą-

- Jestem ci bardzo wdzięczny, Theo - rzekł. - Już zacząłem się obawiać o moje życie.

W odpowiedzi Blake, otoczywszy jego szyję ramieniem, tak żeby ten nie mógł się ruszyć, pchnął go na ścianę.

Blake opuścił ramię i uwolnił przyjaciela z uścisku.

Blake, przygnębiony tym, co usłyszał, z ciężkim sercem wracał do gabinetu pana domu.

17

Kiedy lord Blake wszedł do gabinetu Egertona, Katharine siedziała na kanapie i trzymając w ramionach łkającą Georginę, nuciła coś miękkim, melodyjnym głosem, podczas gdy Maxwell z kamienną twarzą stał z boku.

Najwyraźniej jej wysiłki zaczynały przynosić efekty, ponieważ panna Fairfax stopniowo odzyskiwała spokój. Oczy Katharine i Blake'a spotkały się i żadne z nich nie odwróciło wzroku aż do chwili, gdy drzwi otworzyły się nagle i do pokoju wbiegła lady Egerton.

- Moje biedne dziecko - zawołała, biorąc pannę Fairfax w ramiona i tuląc ją do siebie. - Cóż to za koszmar! Kazałam przygotować dla ciebie pokój. Eugenia użyczyła ci coś ze swojej nocnej bielizny, a na górze czeka filiżanka aromatycznej herbatki. Chodź, moja droga, musisz położyć się do łóżka. Jestem pewna, że jutro wszystko się jakoś wyjaśni.

- Dziękuję ci, ciociu Charlotte - ledwie szepnęła panna Fairfax.

Lady Egerton poprosiła Maxwella, aby pomógł jej zaprowadzić pannę Fairfax na górę, i po chwili cała trójka powoli opuściła gabinet.

Panna Glyn podniosła się z kanapy i zaciskając dłonie, długo stała, w milczeniu wpatrując się w stojące w odległym kącie pokoju biurko.

Cisza przedłużała się i Blake bezradnie patrzył na jej cierpienie. Bardzo pragnął jakoś ją pocieszyć, ale wiedział, że to niemożliwe. Wiele by dał, aby nie musiał powtarzać jej słów Williama. Nigdy mu nawet nie przyszło do głowy, że będzie musiał zranić Kate.

- No i czego się dowiedziałeś? - zapytała twardo i chłodno.

Odwróciła twarz. Łzy, które ujrzał w jej oczach, wstrząsnęły nim bardziej niż to, co się wydarzyło tego wieczoru.

Katharine drgnęła.

- To straszne, Theo - wyszeptała. - Historia lubi się powtarzać, a ja nie byłam wystarczająco czujna, żeby temu zapobiec. Jestem bezdennie głupia. Pozwolić Falkhurstowi zabiegać ojej względy, gdy wiedziałam... - Odetchnęła głęboko. - Kiedy byłam dzieckiem, majątek należący do naszej rodziny sąsiadował z Monticle Park, majątkiem Falkhursta w Hampshire. Nasze rodziny, już od chwili, gdy przyszłam na świat, postanowiły, że nasze ziemie się połączą poprzez moje małżeństwo z Bertramem. Jednakże moja ogromnie buntownicza natura sprawiła, że zaczęto się obawiać, czy te plany zaakceptuję. Z tego powodu odizolowano mnie od wszelkiego towarzystwa, a Falkhurst zaczął się do mnie zalecać, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Miałam piętnaście lat, byłam niedoświadczona, bardzo uczuciowa i ogromnie mi schlebiało, że taki słynny bywalec salonów zwrócił na mnie uwagę. Tak więc łatwo przewidzieć, że się zakochałam.

Świetnie grał swoją rolę, a ja nie miałam żadnego powodu, aby mu nie ufać. Jednak w tydzień po pogrzebie mego ojca, przyszedł do mnie i powiedział, co o mnie myśli. Dowiedziałam się wtedy, że jestem nieokrzesaną, brzydką dziewczyną bez odrobiny wdzięku i że żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie chciałby mnie nawet do łóżka, a co dopiero mówić o poślubieniu mnie. Skoro więc nie jestem dziedziczką majątku, nie poślubi mnie, tak jak nie poślubiłby krowy.

Zatopiona w bolesnych wspomnieniach, nie widziała, jak dłonie lorda Blake'a zaciskają się w pięści.

- Pamiętam, że gdy wyszedł, długo jeszcze stałam w salonie, czując się tak, jakby nagle zawalił się cały świat. Przysięgłam sobie wówczas, że żaden mężczyzna nigdy już więcej mnie nie upokorzy. I oto ten sam człowiek osiągnął swój cel po raz drugi, tyle że tym razem zniszczył szczęście mojej przyjaciółki.

- Jesteś teraz starsza, mądrzejsza i z pewnością silniejsza, gdyż są przy tobie oddani przyjaciele. Jeśli Falkhurst rzeczywiście maczał w tym palce, to masz doskonałą okazję do zemsty za siebie i pannę Fairfax.

Panna Glyn szybko otarła łzy, przyjęła ofiarowaną jej chustkę i wydmuchawszy nos, podniosła głowę, jakby nagle odzyskała wiarę w siebie.

Katharine nagle zesztywniała.

Katharine z całej siły uderzyła lorda Blake'a w twarz, po czym odwróciła się i chciała wybiec z pokoju, ale Blake chwycił ją za ramiona.

Katharine miała wielką ochotę kopnąć go w piszczel, ale Blake w ostatniej chwili odskoczył na bok, po czym mocno nią potrząsnął.

- Psiakrew, Kate, posłuchaj mnie! Nie chciałem nikogo obrazić. Doskonale wiem, że panna Fairfax jest tak samo uczciwa jak ty, ale w każdej plotce tkwi zwykle ziarenko prawdy. Dlatego właśnie są tak szkodliwe. Siadaj więc i słuchaj!

Panna Glyn usiadła na stojącej obok sofie.

- Nie przerywaj, a jeśli mi uwierzysz, to jak dwoje dorosłych, racjonalnie myślących ludzi zastanowimy się, co robić - rzekł uroczyście.

Katharine słuchała go w skupieniu.

Katharine wy buchnęła śmiechem.

Po zastanowieniu Katharine uznała, że to bardzo prawdopodobne.

- Myślę, że aby rozsupłać ten węzeł, musimy zacząć od początku. Dopiero potem wolno, ostrożnie posuwać się naprzód. Koniec trzymamy w ręku, musimy znaleźć początek sznura, na którym William sam się powiesił. Coś mi jednak mówi, że to Falkhurst przygotował pętlę.

Panna Glyn obserwowała jego lordowską mość przez dłuższą chwilę.

Katharine uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową.

- Dobrze. A ty co będziesz robił?

Blake wstał i zaczął krążyć po pokoju.

Panna Glyn znowu wybuchnęła śmiechem.

- Co za okropny człowiek! - zawołała.

Jego lordowska mość skłonił się nisko.

- Uzgodnione - potwierdziła.

Ich oczy na chwilę się spotkały.

Twarz panny Glyn nagle pobladła i Blake delikatnie dotknął palcami jej czoła.

- Idź do domu, Kate - powiedział miękko. - Wpadnę do ciebie jutro.

18

Lord Blake wrócił późnym wieczorem od Egertonów dziwnie milczący. Wręczył lokajowi płaszcz, kapelusz i rękawice, po czym, zamiast pójść do swojej sypialni, zamknął się w gabinecie i prawie dwie godziny krążył po pokoju. Ciekawość służących, zaskoczonych niecodziennym zachowaniem, w końcu została zaspokojona. Jego lordowska mość wezwał swoich czterech lokajów, stajennego Scrantona i Maxwella do gabinetu.

Siedział za biurkiem bez surduta, w mocno rozluźnionym fularze i rozpiętej kamizelce. Przed nim leżało sześć zaklejonych kopert.

Maxwell bez słowa odebrał przeznaczoną dla niego kopertę. Po rozdzieleniu zadań Blake z ulgą opadł na oparcie fotela.

- Chcę mieć od każdego z was dzienne raporty - dodał - godzinne, jeśli wydarzy się coś niezwykłego. Jakieś pytania?

Odpowiedziało mu zgodne milczenie.

- Doskonale - rzekł z uśmiechem. - A zatem do roboty.

Scranton i czterej lokaje szybko opuścili gabinet.

Jedynie Maxwell ociągał się z wyjściem, z kamienną twarzą obserwując, jak jego pan pospiesznie robi jakieś notatki.

Blake chwilę przyglądał się staremu słudze w milczeniu.

- Ale teraz to się przecież zmieniło, nieprawdaż, milordzie?

Lord Blake podniósł głowę i przez chwilę obserwował go w milczeniu.

- Tak, Max, zmieniło się - powiedział. - Zanim wyjdziesz, chcę cię jeszcze o coś prosić. Nie mów o swoich spostrzeżeniach nikomu. Pozwól, że jeszcze przez jakiś czas będę nosił tę swoją maskę. Lord Falkhurst nie może niczego podejrzewać.

- Będę czujny, milordzie - zapewnił Maxwell, wychodząc z pokoju.

Blake uśmiechnął się, po czym, wyciągnąwszy się w fotelu, oparł stopy na blacie biurka i przez następną godzinę wpatrywał się w lśniące czubki swoich butów, ale myślami był zupełnie gdzie indziej.

0x01 graphic

Późnym popołudniem następnego dnia lord Blake zjawił się przed wejściem do rezydencji Fairfaksów. Po chwili Wainwright wprowadził go do biblioteki i natychmiast dyskretnie się wycofał. Blake cicho wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Panna Glyn była sama i zupełnie nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Ubrana w prostą suknię stała przy wiodących do ogrodu ogromnych przeszklonych drzwiach. Jej włosy były związane z tyłu głowy w ciasny węzeł, twarz blada i mizerna, oczy podkrążone. Najwyraźniej miała za sobą fatalną noc i niewiele lepszy dzień, mimo to panowała i nad sobą, i nad sytuacją, w jaką została wplątana.

Odwróciła się nagle. Jej oczy spotkały się z jego oczami i natychmiast złagodniały.

Uśmiechając się na wspomnienie jego pierwszej w tym domu wizyty, oparła mu dłoń na ramieniu i razem wyszli na zewnątrz. Tonący w ciepłych promieniach popołudniowego słońca ogród otaczał biegnący półkolem ceglany mur. Po lewej stronie znajdowała się niewielka oranżeria i rosły drzewa owocowe, po prawej był warzywnik i rabaty kwiatowe, a w centralnej części altana z drewnianą ławeczką.

- Bardzo tu pięknie - powiedział z zachwytem Blake.

- Prawda? To miejsce często bywa azylem tych, co szukają samotności.

Przez jakiś czas spacerowali w milczeniu.

- Jak na takie gaduły jak my, ta cisza jest czymś niezwykłym - zauważyła Katharine. - Skoro jednak jestem tu gospodynią, to chyba pierwsza muszę ją przerwać. Zanim laudanum zaczęło działać, udało mi się porozmawiać z Georginą i dużo się od niej dowiedziałam. Jeśli chodzi o tę suknię, którą miała na sobie ostatniego wieczoru, to wiąże się z nią dość ciekawa historia.

Opowiedziała Blake'owi, jak to pani Foote nieoczekiwanie zgodziła :ię uszyć Georginie suknię, nalegając na odbiór cztery dni wcześniej niż trzeba.

We wtorek zauważyła, że sir William radykalnie zmienił swój stosunek do niej i tak dalece ją to zaniepokoiło, że wspomniała mi o tym. Jednak w swojej głupocie złożyłam to na karb zdenerwowania narzeczonego. Rozumiesz teraz, co to znaczy? Sir William nie wierzył w te kłamstwa aż do poniedziałku.

Blake westchnął.

Znowu przez jakiś czas milczeli. Katharine czuła, że zakłopotanie Blake'a wynika z tego, że nie chce jej sprawić przykrości. Uśmiechnęła się więc promiennie i zapytała:

- A co sir William miał do powiedzenia tobie?

- Bardzo wiele i wyrzucał to z siebie z ogromnym żalem i gniewem. Najpierw opowiem ci o tej nieszczęsnej sukni.

Blake zaczął od zdarzeń, które miały miejsce w ubiegłą sobotę. Opowiedział więc, jak William otrzymał bilecik od panny Fairfax, jak zjawił się w pracowni pani Foote, a potem przekonał się, że panna Fairfax go oszukała.

Katharine spojrzała na niego ze zdumieniem.

Panna Glyn chwilę się nad czymś zastanawiała.

Blake zrelacjonował rozmowę Williama z Falkhurstem w sobotni wieczór w White's, podczas której Falkhurst przyznał się do romansu z panną Fairfax. Następnie opisał ich rzekomo przypadkowe spotkanie w poniedziałkowe popołudnie i wspólny, dramatycznie przerwany lunch.

Katharine jęknęła głucho na wspomnienie tej historii.

- Georgina opowiedziała mi to. Priscilla Inglewood zaprosiła ją na lunch i, kiedy z ożywieniem rozmawiały, Georgina nagle ujrzała wybiegającego z restauracji i ogromnie czymś wzburzonego Williama. Bardzo ją to wówczas poruszyło.

Blake zrelacjonował jej spotkanie Williama z pewną „lady o nienagannej reputacji", która zapewniła go o cudzołóstwie panny Fairfax. Następnie opowiedział o liście, w którym zapraszała go do Russel Court w poniedziałek wieczorem.

Katharine w milczeniu patrzyła przed siebie.

Lord Blake spojrzał w zadumie na ogromne, zasłonięte ciężkimi kotarami okna.

Zawahał się, ale trwało to tylko parę sekund.

- To Priscilla Inglewood.

Krew odpłynęła z twarzy Katharine.

Panna Glyn nagle poczuła się tak, jakby wpadła do głębokiej i bardzo niebezpiecznej wody. Pomyślała, jakie to musiało być okropne dla Blake'a dowiedzieć się, że jego narzeczona lub kobieta, która wkrótce ma nią być, mogła zrobić coś takiego. Musi się czuć zdradzony. Przerażenie i gniew przepełniły jej serce. Chciała krzyczeć i złorzeczyć tej kobiecie, ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić. Nie mogła sprawiać mu dodatkowego bólu.

Chociaż akurat tym wcale nie miał zamiaru się martwić. Im bardziej panna Glyn będzie zajęta, tym mniej czasu pozostanie jej na bolesne refleksje.

- a czym będziesz zajmował się ty, kiedy ja będę przemierzać ulice Londynu?

Blake uśmiechnął się szeroko.

- Mam zamiar zdemaskować Falkhursta.

Uśmiech znikł z jego twarzy.

Katharine milczała chwilę.

- To była moja wina - powiedziała cicho. - Zakochałam się w pięknej twarzy, w gładkim obejściu i moja wrodzona inteligencja zawiodła mnie.

Przekrył jej dłoń swoją dłonią.

- Ne obwiniaj siebie za to, że byłaś tak perfidnie wykorzystywana. Żadna dziewczyna, szczególnie piętnastoletnia, nie umiałaby ominąć tak zastawionej pułapki. Pomyśl, ten łajdak potrafił zatruć umysł i serce żołnierza, dżentelmena, człowieka światowego. Jeśli William w nią wpadł, jak mogłaś uniknąć jej ty?

Katharine uśmiechnęła się.

Katharine, starając się za wszelką cenę ukryć rozczarowanie, odprowadziła Blake'a do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymali się i odwrócili, aby spojrzeć sobie w oczy.

- Jestem ci bardzo... wdzięczna, Theo - powiedziała panna Glyn cicho, w/ciągając do niego rękę. - Nie dałabym sobie rady sama, mimo całej brawury. Dziękuję za wszystko, co dla nas robisz. Jesteś dobrym przyjacielem Williama.

- Jestem także twoim przyjacielem - odparł, ujmując jej dłoń. - Mówiąc szczerze, nie myślałem o nim ani nawet o pannie Fairfax.

I zamiast uścisnąć jej dłoń, tak jak się tego spodziewała, podniósł ją wolno do ust. Katharine poczuła, że jej policzki czerwienieją, a serce znowu zaczyna głośniej bić.

- Adieu, Katharine - powiedział, wciąż patrząc jej w oczy.

Panna Glyn nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

Markiz uwolnił wreszcie jej dłoń, po czym odwrócił się i wolno minął oszołomionego Wainwrighta, który, zamknąwszy za jego lordowską mością drzwi, z milczącym zdumieniem patrzył na swoją panią.

Panna Glyn, w pełni odzyskawszy już nad sobą panowanie, rzuciła mu piorunujące spojrzenie. Twarz majordomusa znowu przybrała obojętny wyraz.

19

Lord Blake wstał wcześnie. Pierwsze godziny spędził przy biurku w swoim gabinecie, studiując przy cygarach i kilku filiżankach herbaty obszerne raporty służących. W końcu wezwał lokaja i polecił mu natychmiast posłać po pana Robbinsa i lorda Braxtona. Obydwaj dżentelmeni już o dziesiątej zameldowali się u niego w gabinecie.

Braxton i Robbins spojrzeli na niego ze zdumieniem.

- Myślę - rzekł Robbins - że powinieneś wyrażać się jaśniej!

Następne pół godziny Blake spędził na relacjonowaniu wszystkiego, co on i Katharine Glyn odkryli, i co zamierzają robić dalej. Powoływał się przy tym ciągle na pannę Glyn i bezustannie ją wychwalał. Kiedy więc zmierzał ku końcowi opowieści, obaj zaproszeni panowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Braxton i Robbins znów porozumieli się wzrokiem, co wywołało na twarzy Blake'a uśmiech.

- Dość tych ukradkowych spojrzeń - powiedział. - Skupcie się raczej na intrydze. Na balu u Egertonów William, chcąc ukarać pannę Fairfax, wymienił z nazwiska Falkhursta. Falkhurst, chcąc uwiarygodnić oskarżenia Williama i ostatecznie pogrążyć pannę Fairfax, będzie napomykał o swoim romansie z nią jak największej liczbie osób. Każda zatem puszczona przez niego pogłoska, którą uda się obalić, to kolejny gwóźdź do jego trumny. W tym celu podzielmy miasto między nas i ruszajmy na łowy.

Trzej przyjaciele rozdzielili się, umawiając się na spotkanie w domu Blake'a na późny lunch. Po lunchu, podczas którego uzgodnili plan działania na najbliższe godziny, ponownie się rozdzielili, umawiając się tym razem, że po godzinie spotkają się w White's. Lord Blake poszedł do swojego pokoju, aby przebrać się w bardziej wytworny strój, zgodnie z rolą, którą miał wkrótce odegrać.

Wchodząc do klubu, pozdrawiał licznych znajomych, rozglądając się jednocześnie za Falkhurstem. W końcu znalazł go w czytelni. Siedział tam w skórzanym fotelu w pobliżu okna, z kieliszkiem brandy na stojącym obok pomocniku i londyńską „Gazette" w ręku. Blake, uśmiechając się szeroko, ruszył w kierunku niczego niepodejrzewającej ofiary.

- Falkhurst, co za niespodzianka! - zawołał. - Jakie to szczęście, że cię tu spotkałem. Wiedziałem, oczywiście, że jesteś członkiem klubu, ale nigdy się jakoś tu na ciebie nie natknąłem. Czasem tu trochę ciasno, ale White's ma swój styl i bywanie tu jest w dobrym tonie. Co pijesz? Brandy? - Lord Blake skinął na kelnera. - Jeszcze jedną brandy dla lorda Falkhursta i bordo dla mnie. No i co powiesz, przyjacielu? - zapytał, zagłębiając się w stojącym obok Falkhursta fotelu. - Doszedłeś już do siebie po tym skandalu u Egertonów? Okropna afera, po prostu okropna. Uważam, że Atherton musiał stracić rozum. Znałem go, oczywiście, od wielu lat, ale teraz zerwałem z nim wszelkie kontakty. Jego zachowanie było nie do wybaczenia. W okropnie złym tonie. Och, dziękuję - rzekł, gdy kelner podał mu kieliszek bordo.

Lord Falkhurst w końcu dał się namówić. Kiedy weszli do salonu karcianego, Robbins już zajął stolik do gry w odległym końcu pokoju, butelki brandy, porto i czerwonego wina czekały już na nich. Mężczyźni zajęli swoje miejsca. Uzgodniono pulę i rozdano karty.

Mężczyźni wybuchnęli nieprzyzwoitym śmiechem. Falkhurst i Robbins wygrali pierwsze rozdanie. Karty potasowano i rozdano ponownie.

- Ty masz łeb, Falkhurst - powiedział z uznaniem Blake, po czym szybko upił spory łyk wina. - A tak mówiąc między nami - dodał, pochylając się do Falkhursta - czy w oskarżeniach Athertona jest chociaż trochę prawdy?

Falkhurst, nieustannie zachęcany przez Robbinsa i Braxtona, a od czasu do czasu również przez Blake'a, w miarę jak rosła jego wygrana i malała ilość alkoholu na stole, coraz chętniej opowiadał o swoich schadzkach z panną Fairfax.

Blake roześmiał się.

- Dyskrecja jest czymś, czego bym nigdy pannie Glyn nie powierzył. To mała jadowita żmija.

Falkhurst, któremu niewiele już brakowało do kompletnego upicia, wybuchnął śmiechem.

Blake szybko przełknął ostatni łyk wina.

20

Późnym popołudniem następnego dnia Katharine Glyn zapukała do frontowych drzwi Russel Court. Jej ciemne włosy były upięte z tyłu i schowane pod zieloną chustką, zamiast eleganckiego stroju miała na sobie suknię ze zgrzebnej, szarej wełny, na nogach grube, czarne pończochy. Wainwright, który po chwili pojawił się w drzwiach, obrzucił nieproszonego gościa chłodnym spojrzeniem.

Po chwili zatrzymała się przed drzwiami do salonu, otworzyła je szeroko i zawołała po francusku:

- To ten człowiek, panie oficerze. Niech pan go aresztuje! Uratował mnie od gilotyny tylko po to, żeby mnie wykorzystać! O Boże, jaki wstyd! Jak przyjaciel mego ojca, za tyle okazanego mu serca, mógł nam odpłacić taką nikczemnością!

Lord Blake zakrztusił się łykiem madery, który właśnie wziął do ust i szybko się odwrócił.

Lord Blake wybuchnął śmiechem.

Panna Glyn łyknęła herbaty i opisała swoją wędrówkę po słynnych londyńskich pracowniach peruk. Uwieńczoną sukcesem, bo natrafiła na pana LeBeau, francuskiego emigranta, który przyznał się, że robił ostatnio czarną perukę dla Priscilli Inglewood. Następnie powtórzyła Blake'owi słowa Harriet Perm, nowej pokojówki, która, ulegając szantażowi Falkhursta, zgodziła się wypełnić jego polecenia. W poniedziałkowy wieczór dolała Georginie do herbaty środka nasennego, zostawiła Falkhurstowi i lady Inglewood otwarte drzwi do południowo-zachodniego skrzydła domu i wskazała im pomieszczenie gospodarcze z oknem, które odgrywało w ich planie wiodącą rolę.

- A skąd ten strój irlandzkiej praczki, który widzę na tobie? - zapytał Blake.

Panna Glyn opowiedziała mu więc o długich godzinach spędzonych w pralni Inglewoodów. Bonnie, młoda dziewczyna z Yorkshire, od niedawna pokojówka, miała wiele do opowiedzenia o lady Inglewood. W poniedziałkowy wieczór, tuż przed balem u księcia regenta, Bonnie weszła do jej pokoju, zanim lady Inglewood włożyła płaszcz. Jej pani miała na głowie czarną perukę, a na sobie srebrną suknię przybraną perłami i diamentami, której Bonnie nigdy nie widziała. I najważniejsze, lady Inglewood wróciła z balu bardzo późno tej nocy w różowej empirowej sukni i bez peruki. Bonnie nie wiedziała, co o tym sądzić, ale lord Blake i panna Glyn wiedzieli doskonale.

W odpowiedzi otrzymał jedynie piorunujące spojrzenie, pospiesznie więc dodał:

Wyciągnął notes i wręczył go Katharine, która już po szybkim przejrzeniu zapisków zauważyła, że w niektórych przypadkach będą pewne kłopoty z zapewnieniem pannie Fairfax alibi.

- Postanowiłem sam sprawdzić te historyjki Falkhursta - ciągnął Blake - i okazało się, iż w niektórych tkwi ziarno prawdy. Falkhurst miał rzeczywiście schadzki w przydrożnych gospodach poza miastem, ale ich właściciele gotowi są przysiąc w sądzie, iż żadna z towarzyszących mu pań w niczym nie przypominała panny Fairfax. Dotarłem nawet do jednej z tych ślicznotek i uzyskałem jej zapewnienie, że w każdej chwili może nam dostarczyć wszystkich potrzebnych dowodów.

Obserwowała go przez chwilę w milczeniu, po czym nieoczekiwanie rzuciła się na oparcie fotela i wybuchnęła śmiechem.

Blake musiał mieć niezbyt mądrą minę i śmiech Katharine, pomimo jej wysiłków, żeby się opanować, gdy tylko spojrzała na niego, wybuchał na nowo.

- Romansował! - jęknęła. - Romansował - powtórzyła i znowu zaniosła się śmiechem. Był on tak zaraźliwy, że nawet Blake nie był w stanie dłużej utrzymać powagi.

Kiedy Katharine opanowała się, wspólnie z Blakiem przez chwilę zastanawiali się nad zapłatą Falkhurstowi i lady Inglewood za ich nikczemność.

Spojrzał na nią spod oka.

Serce zabiło jej mocniej.

Filiżanka z herbatą zadrżała w jej ręku i Katharine szybko postawiła ją na tacy.

- Kate! - zawołał, ściskając jej dłonie. - Co ci jest? Stało się coś?

Katharine wzdrygnęła się i odetchnęła głęboko.

Jednak Blake nie pozwolił jej odejść. Chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie.

Z jej ust wyrwał się zduszony śmiech.

- Łotr!

Blake ponownie ujął jej dłonie.

- Kate, wiem, że to trudne, ale musisz to zrobić. Prawdę mówiąc, i ja za to odpowiadam, bo... powiedziałem Priscilli coś, co mogła uznać za niewybaczalne. Jeśli zdecydowała się uderzyć... cóż, wiedziała, że jesteś moją przyjaciółką. Ale w końcu, jakie to ma znaczenie? Tego, co ona i Falkhurst zrobili, nie da się wytłumaczyć. Poza tym ich intryga dotknęła nie tylko pannę Fairfax, Williama i ciebie, ale również Jeremy'ego Fairfaksa, Egertonów, twoich przyjaciół... Lista jest nieskończona—i właśnie to ich zgubi.

Wainwright zapukał do drzwi i po chwili wszedł do pokoju.

- A więc za godzinę, Wainwright.

Majordomus skłonił się i wyszedł.

- Cóż - powiedziała Katharine, też wstając - to była... bardzo interesująca wizyta. - Wyciągnęła do Blake'a rękę. - Dziękuję ci, Theo - powiedziała cicho. - Jestem ci wdzięczna za wszystko, co... powiedziałeś... i co zrobiłeś.

- To była dla mnie, zapewniam cię, ogromna przyjemność - odparł, unosząc jej dłoń do ust. -Dobrej nocy, Katharine.

Panna Glyn patrzyła, jak Wainwright odprowadza Blake'a do wyjścia. Ta wizyta zupełnie wytrąciła ją z równowagi. Najchętniej zaszyłaby się w swoim pokoju, ale wiedziała, że ma przed sobą zadanie, którego nie można odkładać. Weszła do holu.

Powoli ruszyła schodami w górę do swego pokoju. Weszła do środka, zrzuciła strój praczki, włożyła szlafrok, po czym, wziąwszy głęboki oddech, skierowała się do saloniku panny Fairfax.

21

Niebo w czwartkowy wieczór było całkowicie pokryte chmurami. Wiosenne ciepło ostatnich kilku tygodni zastąpił przejmujący chłód. Kolory wyraźnie przygasły, ludzie mniej chętnie zatrzymywali się na ulicach, aby zamienić ze sobą parę słów, a na kominkach ogień znowu płonął przez cały dzień. Książę i księżna Insley oraz Katharine Glyn siedzieli w salonie Insleyów, czekając na przybycie Blake'a i Williama Athertona.

Po chwili lord Blake w towarzystwie sir Williama wszedł do salonu.

- O, jesteście tu wszyscy - powiedział. - Wspaniale! Will, znasz moich rodziców, oczywiście, i, jak sądzę, pannę Glyn również.

Sir William ze zdumieniem rozejrzał się dookoła.

- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytał.

Lord Blake uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do kominka i oparłszy się o marmurowy gzyms, zwrócił w stronę audytorium.

Lord Blake kontynuował więc opowieść z pomocą panny Glyn, która uzupełniała ją o bardziej dramatyczne i barwne opisy tego, jak to sir William został wyprowadzony w pole.

- Uważacie mnie za durnia? - zawołał z furią William, kiedy opowieść dobiegła końca. - Sądzicie, że uwierzę w te ckliwe bajdy? Wiem, co słyszałem i widziałem! Sądzicie, że uwierzę wam, a nie własnym oczom i uszom? Georgina i Falkhurst są kochankami i nie ma znaczenia, co o tym my ślą jej lojalni przyjaciele!

Panna Glyn powiedziała spokojnie:

Oczy lorda Blake'a niebezpiecznie się zwęziły.

- Jestem przede wszystkim twoim przyjacielem, Will, proszę cię więc, nie oskarżaj mnie o przekupstwo i szantaż. Ja, chociaż mógłbym, nie oskarżam cię o głupotę.

- William - odezwała się z powagą księżna - wiem, że odrzucasz to, co tu dziś usłyszałeś. Uznanie tej prawdy to tak jak nagła utrata gruntu pod nogami. Musisz być jednak dzielny dla dobra panny Fairfax i swego własnego. Otwórz serce i rozum na to, co przed chwilą usłyszałeś, tak wygląda prawda.

Sir William powoli przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą, podczas gdy kolor jego własnej z każdą chwilą coraz bardziej przypominał popiół, a żołądek coraz bardziej podchodził mu do gardła. W końcu zatrzymał wzrok na Blake'u i w milczeniu przez dłuższy czas go obserwował. Nagle jęknął i wybiegł z pokoju, zanim zmaltretowany żołądek zdążył się pozbyć swojej zawartości.

Lord Blake pobiegł za nim.

Chwilę później lord Blake wrócił do salonu.

Sir William, który bardziej przypominał ducha, wrócił wreszcie do salonu.

0x01 graphic

Panna Glyn wróciła do Russel Court w dosyć ponurym nastroju. Weszła na pierwsze piętro, czując w głowie zamęt, po czym, zamiast skierować się do swojego pokoju, zatrzymała się przed sypialną swojej przyjaciółki i, odetchnąwszy głęboko, zapukała do drzwi.

Panna Fairfax, w szlafroku, z luźno opuszczonymi na ramiona włosami, stała przy oknie, patrząc przed siebie niewidzącymi oczami.

Katharine wzięła przyjaciółkę w ramiona, tuląc i kołysząc jak dziecko.

Blada twarz panny Fairfax nagle stała się szara.

0x01 graphic

Następnego dnia rano panna Fairfax weszła do pokoju śniadaniowego, gdzie Katharine Glyn i Jeremy Fairfax siedzieli przy porannym posiłku.

Po południu, gdy panna Fairfax nerwowo spacerowała po salonie, pomyślała, że będzie jej ono dziś bardzo potrzebne. Boże, czyżby straciła rozum, decydując się na napisanie tego listu do Williama? Jej niepewność i niezdecydowanie zdawały się rosnąć z każdą minutą.

Wreszcie rozległo się ciche pukanie do drzwi i Wainwright wprowadził jej byłego narzeczonego do pokoju, po czym dyskretnie wycofał się i zamknął za sobą drzwi.

Panna Fairfax została sam na sam z Williamem Athertonem. Zmiany, jakie zauważyła w jego wyglądzie, głęboko nią wstrząsnęły. Twarz miał bladą i wymizerowaną, a ubranie wisiało na nim, jakby schudł parę kilo.

Sir William ani na chwilę nie spuszczał wzroku z jej twarzy, podczas gdy ona ani na chwilę nie spuszczała wzroku ze swoich kolan.

W salonie znowu zaległa cisza.

Gwałtownie wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po leżącym przed kanapą dywanie.

Spojrzał na nią jak człowiek bliski śmierci na pustyni, który nieoczekiwanie dociera do oazy.

Panna Fairfax przyciągnęła jego głowę do piersi.

Sir William spojrzał na nią tak jak człowiek, któremu nagle pomieszało się w głowie, po czym przyciągnął ją do siebie i wziął w objęcia.

- Tak jest o wiele lepiej - powiedziała w chwilę później.

William siedział teraz obok niej na kanapie. Jej ramiona obejmowały jego szyję, a głowa spoczywała na jego piersiach.

22

Grałaś kiedyś w sztuce? - zapytał lord Blake pannę Glyn, gdy na balu u księcia regenta poprawiali kostiumy przed wyjściem na scenę.

Spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się.

Nie chcąc dać się wprawić w zakłopotanie, Katharine - pomimo przyspieszonego bicia serca - odważnie spojrzała jego lordowskiej mości w oczy i odparowała:

Lord Blake uśmiechnął się zniewalająco i już szykował jakąś celną ripostę, gdy ktoś gwałtownie zapukał do drzwi zamienionego na garderobę pokoju.

Jeremy Fairfax wsunął głowę, mówiąc, że do sali weszła właśnie jego siostra w sukni z pamiętnego balu zaręczynowego, budząc wśród zebranych zrozumiałą sensację.

Palce prawej dłoni Blake'a przez chwilę gładziły blond pukle peruki, po czym, elektryzując całe ciało Katharine, przesunęły się w dół po jej nagim ramieniu, następnie dotarły do karku, podczas gdy kciuk przesunął się w kierunku brody i uniósł do góry jej głowę.

W oczach lorda Blake'a widać było rozczarowanie. Wolno wypuścił ją z ramion i ruszył w stronę drzwi. Katharine szczęśliwa, że wyszła obronną ręką z opresji, odetchnęła głęboko, starając się jak najszybciej odzyskać tak potrzebną jej dziś zimną krew.

Po niespełna trzytygodniowych przygotowaniach służba księcia regenta przygotowała wspaniały bal na cześć najnowszego angielskiego ambasadora. Na bal zaproszono osoby z najwyższych kręgów towarzyskich. Zgodnie z przyjętymi regułami sir William Atherton, Fairfaksowie, Carringtonowie jak również Peter Robbins nie powinni byli w nim uczestniczyć, ale otrzymali książęcą dyspensę. Obecność Egertonów, lorda Braxtona oraz księcia i księżnej Insley była ze zrozumiałych względów oczywista.

Zażywny książę regent powoli wszedł po schodach na niewielkie podium w odległym końcu sali balowej i kiedy ostatnie uderzenie dzwonu oznajmiło północ, uniósł do góry ręce, prosząc o ciszę.

- Drodzy przyjaciele - powiedział, uśmiechając się łaskawie do zebranych gości. - Przygotowałem dziś dla was prawdziwą ucztę duchową. Małe divertissment, jeśli nie macie nic przeciwko temu. A tableau, sztukę lub jak kto woli misterium. Waszym zadaniem będzie rozpoznać odtwarzane przez aktorów postacie. Proszę jedynie o zachowanie ciszy, aż aktorzy skończą grę. Panie i panowie, oto Intryga, ]q) autorzy wkrótce zostaną ujawnieni.

Dookoła rozległy się gromkie oklaski i książę, kłaniając się ponownie, wrócił na swoje miejsce. Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku podium, gdy prowadzące na nie boczne drzwi otworzyły się i ukazała się w nich elegancko ubrana para.

Tymczasem przedstawienie zaczęło się.

Szmer przebiegł po sali, gdy do zaintrygowanej publiczności dotarło, kto kryje się pod maskami aktorów.

- Wasza wysokość! - zawołała lady Inglewood, rzuciwszy się w stronę księcia. - Chyba nie wierzysz w te nikczemne kłamstwa.

- Ależ właśnie uwierzyłem - odparł z uśmiechem książę.

Szmer na sali nasilał się.

Sala zatrzęsła się od śmiechu.

Nagle do sprawców swojego upadku zbliżyła się panna Fairfax z pałającą gniewem twarzą.

Chlusnął szampanem Falkhurstowi w twarz i rozbił kielich u jego stóp. Szmer przebiegł po sali, lecz zanim zszokowani goście zdołali dojść do siebie, do Falkhursta i lady Inglewood zbliżył się lord Egerton.

Usiłował wydostać się z sali, ale czyjeś ręce skutecznie mu w tym przeszkodziły. Próbował w innym kierunku, po czym jeszcze w innym, ale za każdym razem był brutalnie odpychany.

On i lady Inglewood stali samotnie, a dookoła nich wrogi krąg utworzony przez przyjaciół Georginy Fairfax. Falkhurst czuł, jak zaczyna go ogarniać panika.

Ci, którzy utworzyli krąg, jeden po drugim, od lorda Braxtona do Elizabeth Carrington, rzucali swoje oskarżenia, przypominając kłamstwa, które Falkhurst i lady Inglewood rozsiewali w ciągu minionych trzech tygodni.

Lady Inglewood osunęła się bez czucia na ziemię, a na sali zawrzało.

23

Osiem dni po wydarzeniach na balu u księcia regenta, Wainwright wszedł do biblioteki, aby zapytać, czy panna Glyn zechce przyjąć księżną Insley.

- Wainwright, nie mów głupstw, tylko zrób to, o co prosiłam.

Po chwili majordomus wprowadził księżną Insley do biblioteki.

Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.

- Ponieważ obydwoje od siedmiu dni nie dajecie znaku życia. Książę podejrzewa nawet, że spiskujecie, jak tu zniszczyć arystokrację, żeby Theo nie musiał dziedziczyć księstwa.

Panna Glyn uśmiechnęła się.

- Zapewniam, że nic takiego państwu nie grozi. Zagrzebałam się w książkach, nie widziałam pani syna i nie mam pojęcia, gdzie może być. Jednakże z tego co wiem, znikanie bez słowa na długo to chyba jego zwyczaj. Prawdopodobnie tak właśnie zrobił. Cóż mogłoby teraz trzymać go w Londynie? Kto wie, może właśnie pojedynkuje się z Percym o rękę Phoebe Lovejoy.

- Wolałabym raczej, żeby walczył o pani rękę, panno Glyn.

Panna Glyn patrzyła na nią ze zdumieniem.

Twarz panny Glyn pobladła jeszcze bardziej.

- Katharine, czy ty kochasz mojego syna? - zapytała cicho księżna.

Panna Glyn nagle zaczęła szlochać. Przycisnęła dłoń do ust, usiłując stłumić łkanie, ale nie na wiele to się zdało. Łzy strumieniem popłynęły jej po policzkach.

Księżna przez chwilę obserwowała ją uważnie, po czym uśmiechnęła się i pocałowała ją w policzek.

- Myślę, że bardzo się mylisz, moja droga. Mam wrażenie, że to jest właśnie to miejsce, skąd Theo zechce łaskawie przypomnieć nam o swoim istnieniu. Adieu, Katharine.

Po chwili księżna Insley opuściła rezydencję Fairfaksów. Wainwright, zamykając frontowe drzwi, pomyślał, iż nigdy jeszcze nie widział swojej młodej pani tak bladej i przygnębionej. Kiedy poinformował ją, że Georgina i Jeremy wybrali się na raut do Carringtonów i mają nadzieję, iż do nich dołączy, skinęła tylko głową, po czym oznajmiła, że idzie do swojego pokoju i nie będzie jadła kolacji. Majordomus z niepokojem obserwował, jak wolno wchodzi po schodach i zastanawiał się, czy nie powinien posłać po doktora Lindleya,

Jednak doktor niewiele by pomógł pannie Glyn. Dotarłszy do swojego pokoju, zdjęła suknię, włożyła nocną koszulę i usiadła w bujanym fotelu. Czuła się nieszczęśliwa, odrzucona i samotna jak nigdy. Nikogo, poza sobą, nie obwiniała o to. To przecież ona okazała się aż tak głupia, żeby zakochać się w Blake'u. Trudno mieć pretensję do jego lordowskiej mości, że nie zachował się honorowo. Najwyraźniej jego elokwencja i wrodzony dar przyciągania wszystkich żądnych małżeństwa kobiet popchnęły go w końcu na ścieżkę, którą wcale nie miał zamiaru podążać. Skorzystał więc z pierwszej okazji, aby zdystansować się od spekulacji co do swoich przyszłych zamierzeń. Po tym, czego doświadczył od kierującej się chorobliwą ambicją Priscilli Inglewood, panna Glyn w najmniejszym stopniu nie mogła go za to winić.

Osiem dni. Właściwie dziwiła się nawet, że przeżyła je w zupełnie niezłej formie. To okropne widowisko, które zrobiła z siebie przed księżną, nie może się już więcej powtórzyć. I pomyśleć, że mogła aż tak bardzo się odkryć! Musi koniecznie wziąć się w garść. Jest słynną Diablicą z Hampshire i nie może łkać na ramieniu księżnej oraz całymi dniami zastanawiać się, co Theo Blake zrobił ze swoim życiem.

Przeklinała swoją, z takim trudem zdobytą, reputację i obrzucała arystokratów najgorszymi epitetami, jakie znała. Po czym znów po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, co też ten cholerny Blake robił w ciągu ostatnich ośmiu dni, nie zważając na łzy roszące jej policzki.

0x01 graphic

Późnym wieczorem ósmego dnia po balu, lord Blake zatrzymał zaprzęg siwków przed swoim londyńskim domem, rzucił wodze Scrantonowi i zeskoczył na chodnik, czując w obolałych kościach każdy kilometr przebytej drogi. Pomyślał, że zrobić ponad trzysta kilometrów w jeden dzień, choćby i najlepiej resorowanym faetonem, to jednak męka.

Wszedł do domu, oddał lokajowi płaszcz, kapelusz i rękawice i poszedł na górę do swojej sypialni. Maxwell czekał już na niego i powstrzymując się od komentarzy na widok brudnego ubrania, zauważył jedynie, że kąpiel gotowa, a kolacja na stole. Lord Blake, stwierdziwszy, że jego ubranie nie jest jedyną rzeczą, która cuchnie, najpierw wziął kąpiel, rozkoszując się gorącą wodą, która, usuwając brud i zmęczenie, przywracała mu ludzki wygląd.

Kolację zjadł w swoim pokoju, pochwalił zakup nowych mebli, którego Maxwell dokonał na jego życzenie i upewnił się, że realizację zmian, które zarządził w Rosebriar w ciągu ostatnich siedmiu dni, powierzył właściwej osobie, po czym zrezygnowawszy z przejrzenia przygotowanej mu przez Maxwella korespondencji, zdecydował się na kieliszek brandy i życzył Maxwellowi dobrej nocy.

Siedząc przed płonącym kominkiem z kieliszkiem w jednym ręku i cygarem w drugim, czuł się tak, jakby uszło z niego powietrze. Gdyby ktoś widział, jak pracuje podczas minionych ośmiu dni, musiałby dojść do wniosku, że chce popełnić samobójstwo. Roześmiał się cicho. Samobójstwo było ostatnią rzeczą, o której by teraz pomyślał, chociaż... znowu się roześmiał, śmierć jest zawsze wzruszającym zakończeniem.

Wypił brandy, rzucił cygaro w ogień, zgasił lampę i z ulgą wyciągnął się na łóżku. Niewiele spał od słynnego balu, ale był zbyt zajęty i samotny, aby poświęcać na sen więcej niż parę godzin dziennie. Teraz jego myśli skupiały się na jednej postaci i jednym pragnieniu.

Pomimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Mijały kolejne, wybijane przez zegar godziny, a sen wciąż nie przychodził. W końcu zrezygnowany zapalił stojącą przy łóżku nocną lampę i, oparłszy się na wysoko ułożonych poduszkach, spędził w tej pozycji parę kolejnych minut. Przeżył osiem samotnych dni, przeżyje jedną więcej samotną noc.

Po kolejnych minutach przewracania się z boku na bok, wstał z łóżka, włożył szlafrok i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Szaleństwem byłoby wychodzić z domu o tej porze. Wszystko było przygotowane dopiero na rano.

Kiedy jednak zegar wybił trzecią po północy, zdecydował, że to już rano. Zrzucił szlafrok, wciągnął spodnie z kozłowej skóry, długie buty i białą koszulę, pospiesznie przejechał grzebieniem po włosach i zszedł na dół. Maxwell, zaniepokojony dochodzącymi z sypialni jego lordowskiej mości odgłosami, wyszedł do holu.

Kilka minut później lokaj panny Glyn był równie zszokowany jak Maxwell.

- Nie waż się! - zawołała z furią, wyskakując z łóżka.

Pospiesznie wciągnęła szlafrok i nie zwracając uwagi na potargane włosy i bose stopy, zbiegła po schodach i po chwili z bijącym mocno sercem stanęła przed Blakiem.

Nie odwracając od niego wzroku, jakby jego szare oczy trzymały ją na uwięzi, poleciła Wainwrightowi wracać do łóżka.

- Wyjdź! - powtórzyli jednocześnie panna Glyn i lord Blake.

Westchnąwszy głęboko, Wainwright z ociąganiem opuścił hol.

Kilka minut trwało, zanim Katharine była w stanie wyzwolić się spod władzy zniewalających szarych oczu.

- Czy coś się stało, Theo? Coś złego? - zapytała w końcu.

- Tak - przyznał. - Właściwie stało się coś złego. Mam dosyć mojej samotności. Dosyć samotności w domu i dosyć samotności w moim łóżku. Pomyślałem, że ty masz ten sam problem, Kate. Postanowiłem więc, że musimy się pobrać.

Patrzyła na niego, jakby nie rozumiała, co do niej mówi.

Usta Blake'a zadrżały.

W odpowiedzi Katharine zarzuciła mu ręce na szyję, z żarliwością oddając zarówno uścisk, jak i pocałunek.

Lord Blake stłumił śmiech.

Katharine z całej siły wbiła piętę w palce jego stopy.

- Co ty, do diabła, sobie myślałeś, wyjeżdżając tak bez słowa i trzymając mnie w niepewności przez osiem długich dni? — zawołała ze złością.

Blake miał ochotę się roześmiać, a jednocześnie wziąć ją znowu w ramiona.

Przez chwilę obserwował ją w milczeniu.

Blake wybuchnął śmiechem.

Twarz panny Glyn nagle stała się kredowobiała.

Lord Blake nie był w stanie powiedzieć nic więcej, ponieważ Katharine zaczęła go dosłownie obsypywać pocałunkami, jednocześnie przepraszając za wszystkie złośliwości, jakich mu nigdy nie szczędziła.

Uśmiechnął się i spojrzał na nią spod oka.

Wtuliła twarz w jego ramiona.

Znowu go pocałowała.

Panna Glyn uśmiechnęła się do ukochanego.

Lord Blake z westchnieniem oderwał się od narzeczonej.

Pół godziny później, gdy zaspany i raczej skonsternowany biskup Londynu, panna Glyn oraz Fairfaksowie czekali w salonie Insleyów, lord Blake pobiegł na górę po rodziców. Wesoło pogwizdując jakąś niezbyt cenzuralną piosenkę, wszedł do ich sypialni i zaczął bezceremonialnie budzić ojca.

- Halo, pater, czas wstawać - zawołał. - Maman, ty także.

Usiadł na brzegu łóżka, podczas gdy książę i księżna, tak brutalnie wyrwani ze snu, usiłowali dojść do siebie.

O godzinie czwartej nad ranem, w obecności biskupa Londynu, lord Blake włożył pannie Glyn na palec ślubną obrączkę, po czym biskup ogłosił ich mężem i żoną. Lord Blake natychmiast skorzystał z okazji, aby wziąć pannę młodą w objęcia.

W ślubnym orszaku rozległy się chichoty.

To szokujące zachowanie wzbudziło aplauz zgromadzonych osób. Radosnym okrzykom i wiwatom jeszcze długo nie było końca.

Ryszard III, akt I, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).

Polskim odpowiednikiem imienia William jest Wilhelm. Wilhelm Zdobywca -książę Normandii, od roku 1066 król ang. (przyp. red.).

Wiele hałasu o nic, akt II, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).

Jak wam się podoba, akt III, scena 2, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).

Kupiec wenecki, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).

Jak wyżej.

Jak wyżej.

fiend (ang.) - diabeł, szatan (przyp. red.).



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Michelle Martin Diablica z Hampshire
Michelle Martin Diablica z Hampshire 2
Martin Michelle Diablica z Hampshire
Diablica z Hampshire Martin Michelle
Martin Michelle Diablica z Hampshire
Martin Michelle Diablica z Hampshire
!Michelle Martin Miłość i fortuna
Michelle Martin Skaradzione chwile
!Michelle Martin Miłość i fortuna
Martin Michelle Królowa serc
Martin Michelle Awanturnica
Ten Prayers Michel de Saint Martin
Aphorisms and Maxims Michel de Saint Martin
Spiritual Ministry of Man Michel de Saint Martin
Martin Michelle Miłość i fortuna
Martin Michelle Królowa serc

więcej podobnych podstron