Michelle Martin
Diablica z
Hampshire
1
Katharine Glyn z rozbawieniem obserwowała, jak Thomas
Carrington usiłuje napełnić jej szklankę lemoniadą, nie
oblewając przy tym, jak to miał w zwyczaju, ani swego surduta
w purpurowe prążki, ani swych butów, ani wreszcie jej samej.
Tym razem jego wysiłki uwieńczył sukces.
-
Brawo, Tommy! - powiedziała z uznaniem, gdy szklanka
bezpiecznie dotarła wreszcie do jej rąk. - To był
prawdziwy majstersztyk.
-
Nabrałem wprawy - odrzekł, uśmiechając się z
zakłopotaniem.
-
To widać. Nim sezon dobiegnie końca, będziesz
niedoścignionym mistrzem elegancji i wdzięku -
zauważyła panna Glyn, a w jej oczach pokazały się wesołe
błyski.
-
No, no, Kate, chyba trochę przesadziłaś. Nie zapominaj
rautu u Bennetów z ubiegłego tygodnia.
-
Ktoś cię szturchnął w ramię, Tommy! Jestem pewna, że
ktoś cię potrącił - zauważyła z powagą.
Nagle jej wzrok zatrzymał się na lady Huntington, której
imponujących rozmiarów ciało wciśnięte było w suknię, niemal
trzeszczącą pod tym niewyobrażalnym naporem. Lady
Huntington, matka pięciu córek na wydaniu, mówiła coś z
przejęciem jakiemuś wytwornie ubranemu dżentelmenowi,
którego Katharine Glyn nigdy dotąd nie widziała. Włosy miał
ciemne i krótko ostrzyżone, oczy szare i lekko przymknięte,
gdy, bez szczególnego entuzjazmu, przytakiwał lady
Huntington. Jego wyrazistą twarz znaczyły wystające kości
policzkowe i kanciasty podbródek. Panna Glyn musiała
przyznać, że był wyjątkowo przystojny.
- Tommy, kim jest ten piękniś usidlony przez lady
Huntington? - zapytała.
Carrington posłusznie podążył za jej wzrokiem.
-
Och - odrzekł bez specjalnego zainteresowania. - To
chyba lord Blake. Naśladowca Brakstona, sądząc po
surducie. Jak można się ubierać w tak niewyszukany
sposób?
-
Jak widać nie każdy musi hołdować modzie, mój drogi.
Co wiesz o tym, w tak niewyszukany sposób ubranym,
lordzie Blake'u?
-
Niewiele. Chyba nie bywa w mieście zbyt często. Och, jest
jednak coś, słyszałem, że dla swoich kochanek jest hojny.
A gdy tylko zjawia się w mieście, natychmiast oblega go
tłum wielbicielek.
-
Aha! „Tańczy dziś lekko w niewieściej alkowie, przy
dźwięcznej lutni miłosnych akordach”
Carrington spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Ryszard III, akt pierwszy, scena pierwsza.
Jednak Carrington wciąż zdawał się nie rozumieć.
Katharine uśmiechnęła się.
-
To Szekspir, Tommy, dla podkreślenia, jak bardzo mnie
bawi odkrycie wśród nas rozpustnika.
-
To niezupełnie rozpustnik. Nie uwodzi niewinnych
panienek. Interesują go jedynie doświadczone kobiety.
-
Boże mój! A to szczwany lis.
Carrington uśmiechnął się szeroko.
-
Przykro mi, że cię rozczarowałem, Kate.
-
Cóż, przynajmniej ma na tyle zdrowego rozsądku, aby nie
udawać, że się dobrze bawi - zauważyła, obserwując
jednocześnie, jak lord Blake bezskutecznie usiłuje uwolnić
się od niezmordowanej lady Huntington. - Czy
Montclairowie kiedykolwiek wydali udany bal?
-
Z tego, co wiem, nie. Czy uważasz, że powinniśmy posłać
1 Ryszard III, akt I, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).
po specjalistów od balsamowania zwłok?
Katharine podniosła do ust szklaneczkę z ponczem.
- Sądzę, że nasi gospodarze już o tym pomyśleli - rzuciła
złośliwie, gdy lady Danforth, zanadto wystrojona i
upudrowana, zbliżyła się do nich, aby porwać ze sobą
Carringtona... w jakim jednak celu, Katharine nie miała pojęcia.
Pozostawiona sama sobie, podeszła do wychodzących na
ogród przeszklonych drzwi i oparłszy się o chłodne szyby,
jakby w ten sposób chciała uciec od dusznego powietrza
zatłoczonej sali balowej, oddała się jednej ze swoich ulubionych
rozrywek: obserwowaniu najzabawniejszych słabostek
wielkiego świata, który przesuwał się przed jej oczami.
Zerknęła na tego nierozpustnika, ale zasłoniły go dwie
matrony. Każda z nich, panna Glyn była tego pewna,
próbowała wcisnąć swoje niezamężne córeczki jakiemuś
niczego niepodejrzewającemu poczciwcowi. A piękniś był
kolejną partią na tym małżeńskim targu. Z każdą chwilą stawał
się dla niej coraz mniej ciekawy. Co za nudy.
Odwróciła się w poszukiwaniu ciekawszego obiektu i jej
wzrok zatrzymał się teraz na lordzie Bingsleyu, największym
dandysie ostatniej dekady, rozmawiającym o czymś z
gospodarzem balu. Ulubieniec wielu młodych mężczyzn z
towarzystwa, nie wyłączając Tommy'ego Carringtona, lord
Bingsley, zaskakiwał wszystkich oszałamiającym strojem na
każdym przyjęciu czy balu, w którym uczestniczył.
Dziś wieczorem zjawił się ubrany w wieczorowy surdut w
różowe i srebrne prążki, niebieską kamizelkę w złote cętki i
jasnożółte pantalony. Jego jasne włosy ufryzowane były a la
Byron, fular zawiązany zgodnie z modą minionego tygodnia, a
rogi kołnierzyka były tak sztywne i sterczały tak wysoko, że
głowa lorda Bingsleya sięgała o dobre pięć centymetrów wyżej
niż zazwyczaj. Całość robiła niesamowite wrażenie.
Zanim jednak Katharine Glyn zdołała uświadomić sobie,
jak bardzo to było w złym guście, gospodyni balu, pulchna
matrona około trzydziestki, posiadaczka sześciorga dzieci i
okropnej fryzury ozdobionej pawimi piórami, zbliżyła się do
niej w towarzystwie dwóch mężczyzn do złudzenia
przypominających Adonisa i Satyra. Adonis był jasnowłosym
młodym dżentelmenem o bardzo sympatycznej fizjonomii,
nieśmiałym uśmiechu i stosownym stroju. Satyr natomiast
przystojnym pięknisiem, który przed chwilą rozmawiał z lady
Huntington. Katharine odniosła wrażenie, że spierał się o coś z
Adonisem. W pewnej chwili wyglądało to nawet tak, jakby się
chciał wycofać, ale Adonis skutecznie mu to uniemożliwił.
-
Droga panno Glyn - powiedziała lady Montclair -
chciałabym przedstawić pani sir Williama Athertona oraz
lorda Blake'a. Sir William bardzo pragnie poznać miss
Fairfax, a ponieważ jest pani jej opiekunką, pomyślałam, iż
stosownie będzie, jeśli to ty ją przedstawisz.
-
Dziękuję, ale nie sądzę, aby to było konieczne -
odpowiedziała panna Glyn. - Jestem pewna, że pani zrobi
to z większym niż ja zaangażowaniem.
-
Ale... ale panno Glyn - zawołał złotowłosy młodzieniec. -
Jeśli pani jest rzeczywiście opiekunką panny Fairfax, to
chyba oczywiste, że powinienem się przedstawić najpierw
pani.
-
Doskonale - odparła Katharine, z pewnym ociąganiem
odwracając wzrok od nieco sennych oczu lorda Blake'a. -
Czy jest pan żonaty, sir Williamie?
Mężczyzna się zaczerwienił.
-
Dobry Boże, panno Glyn, oczywiście, że nie jestem!
Nigdy nie byłem nawet zaręczony.
-
Ach tak. A ile pan ma lat?
- Dwadzieścia sześć.
Powoli poruszyła wachlarzem.
-
To już samo w sobie jest zdumiewające. Każdy młody
mężczyzna, który mając dwadzieścia sześć lat, nie był
przynajmniej dwukrotnie zaręczony, zasługuje na to, aby
mu się wnikliwie przyjrzeć.
-
Panno Glyn, proszę o wybaczenie, ja... nie miałem nawet
okazji, żeby się zaręczyć. Byłem na kontynencie.
-
W jakim celu? - zapytała.
Sir William patrzył na nią, jakby nie rozumiał sensu
pytania. Lord Blake trącił go łokciem i szepnął mu coś na ucho.
Sir William zaczerwienił się, po czym odparł:
-
Walczyłem na wojnie, panno Glyn.
-
Ach tak! Z jakimi efektami?
-
Wierzę, że... że wypełniłem mój obowiązek.
-
I to wystarczy, sir Williamie. Skąd pochodzi pańska
rodzina?
-
Z Suffolk, panno Glyn. Jesteśmy starą rodziną z
odpowiednimi dochodami. Z moich najbliższych
pozostała mi tylko matka.
-
Był pan osobiście zamieszany w jakiś skandal?
-
Boże uchowaj, skądże!
-
Szkoda. A więc ma pan to jeszcze przed sobą -
oświadczyła. -Lady Montclair, może pani przedstawić tego
dżentelmena Georginie.
-
Ależ, panno Glyn, pani powinna to zrobić -
zaprotestowała lady Montclair. - Panna Fairfax jest tak
oblegana przez młodych dżentelmenów, że jeśli to ja
przedstawię jej sir Williama, z pewnością nie zwróci na
niego uwagi. Jeśli jednak zrobi to pani, przynajmniej na
niego spojrzy.
Panna Glyn uśmiechnęła się.
-
Nie bardzo rozumiem, co innego mogłaby zrobić, ale
dobrze, niech będzie tak, jak pani proponuje. A pan,
lordzie Blake, też pragnie być przedstawiony pannie
Fairfax?
-
Dziękuję, nie - odrzekł lord Blake, nie kryjąc znudzenia. -
Za bardzo jestem onieśmielony jej urodą, aby się zdobyć
na jakąś sensowną rozmowę.
Katharine Glyn spojrzała na niego z rozbawieniem i
zaczęła rozglądać się po sali w poszukiwaniu swojej
przyjaciółki i towarzyszki, panny Georginy Fairfax,
dwudziestoletniej piękności, której lśniące czarne włosy,
głęboko osadzone błękitne oczy, twarzyczka w kształcie
serduszka, zgrabna figura i łagodne usposobienie wielu
mężczyzn przyprawiały o zawrót głowy. Dodatkowym atutem
pięknej panny była ogromna fortuna.
W końcu ją zauważyła. Panna Fairfax stała zaledwie kilka
kroków na lewo od niej, otoczona przez sześciu młodych
elegantów.
- Chodźmy, sir Williamie - powiedziała panna Glyn,
ciągnąc go w stronę otaczającego pannę Fairfax męskiego
kręgu.
Używając na zmianę łokcia i uprzejmych przeprosin,
osiągnęła zamierzony efekt. Wielbiciele panny Fairfax, choć
niechętnie, rozstąpili się i panna Glyn podprowadziła sir
Williama do obiektu jego westchnień i dokonała krótkiej
prezentacji.
Kiedy jednak zauważyła, jak pod wpływem uśmiechu
blond boga pod jej przyjaciółką uginają się nogi, a jej twarz
nagle blednie, nie mogła opanować rozbawienia. Nigdy nie
widziała panny Fairfax w takim stanie. Blond bóg z Olimpu był
również nieco wytrącony z równowagi, nie na tyle jednak, aby
nie móc poprowadzić swojej wybranki na parkiet.
Samotność panny Glyn nie trwała zbyt długo, ponieważ
już po chwili podeszła do niej siostra Tommy'ego, Elizabeth
Carrington.
- Kim jest ten młody bóg, który tańczy właśnie z Georginą
i dlaczego najpierw mnie z nim nie poznałaś? - zapytała.
Katharine opowiedziała jej krótko, czego dowiedziała się o
sir Williamie, po czym skierowała rozmowę na inny temat:
-
Kim jest ten Blake, który przez cały czas dotrzymuje
towarzystwa sir Williamowi? Znasz go?
-
Nie - odparła miss Carrington. - I niewiele o nim wiem.
To najwyraźniej jego pierwszy sezon w Londynie po
latach nieobecności.
-
Wygląda na sensownego.
-
I ma furę pieniędzy.
-
Biedaczysko. Nic dziwnego, że ta Huntington tak na
niego poluje. Majątek i tytuł. Jakie to pospolite. Zaczynam
tracić do niego sympatię. Szkoda. Odniosłam wrażenie, że
mógłby mnie nieźle bawić.
-
Kate, ciebie wszyscy bawią.
-
To prawda. Jednak lord Blake szczególnie. Tommy
twierdzi, że panienki przepadają za nim. Jak myślisz,
zabrał dziś ze sobą jakąś?
-
Kate, nie bądź śmieszna!
-
Nie jestem śmieszna, tylko zrozpaczona. Jeśli wkrótce nie
dostrzegę czegoś interesującego, zasnę na stojąco.
Rozejrzała się po sali i szybko odkryła, że mężczyzna, o
którym mowa, tańczył właśnie z drugą na liście
najpiękniejszych kobiet na tym balu.
-
O Boże! - zawołała.
-
Co się stało?
-
On zna Priscillę Inglewood. Widzisz? Uśmiecha się do
niej.
Panna Carrington podążyła za jej wzrokiem.
-
Już wiem, skąd znam to nazwisko! Siostry Pomeroy
twierdzą, że ten Blake wrócił do miasta właśnie z powodu
Priscilli.
-
Chcesz powiedzieć, że ma zamiar związać się z Panną
Doskonałą? To pogrąża go w moich oczach ostatecznie.
Szkoda, wygląda dosyć... zajmująco. Cóż, muszę znaleźć
inny obiekt zainteresowania. Nie rozmawiałam jeszcze z
księżną Newberry.
-
Uważaj, Kate. Lady Mankin - zwyczajna baronowa -
zjawiła się dziś w prawie identycznej sukni i księżna jest
wściekła.
-
Wcale się nie dziwię. Lady Mankin wyszła, naturalnie?
-
Oczywiście! Biedaczka była zdruzgotana. Wątpię, czy
jeszcze kiedyś otrzyma zaproszenie od kogoś z
towarzystwa, a jej zgłoszenie do klubu Almack's stoi teraz
pod dużym znakiem zapytania.
-
Och, co za dramat w towarzystwie. Nawet w Drury Lane
nie zobaczy się lepszego.
W chwilę później panna Glyn złożyła wyrazy współczucia
księżnej Newberry, przeżyła kadryla z młodym Carringtonem i
odprawiła z kwitkiem z pół tuzina dżentelmenów, palących się
do zawarcia z nią znajomości... aby mieć łatwiejszy dostęp do
panny Fairfax.
Nie potrafiła ukryć, jak bardzo nie cierpiała pochlebstw,
szczególnie z ust dżentelmenów szukających ładnej buzi i
fortuny, a nie charakteru. Jej zadaniem było trzymać takich
niegodziwców jak najdalej od panny Fairfax. Traktowała ich
więc tak, by na długo zapomnieli o swoich marzeniach.
To, że żaden, chcący zawrzeć związek małżeński
mężczyzna, nie jest nią zainteresowany, Katharine Glyn
wiedziała od dawna. Jednak wcale z tego powodu nie cierpiała,
nie zależało jej bowiem ani na konkurentach, ani na ich
kiepskich wierszach, ani na samym wyjściu za mąż. Jej
dochody, aczkolwiek skromne, zapewniały środki do życia i
niczego więcej nie potrzebowała.
Uważając, że najwyższy czas wracać do domu, zaczęła się
rozglądać za swoją podopieczną, co, jak się okazało, wcale nie
było łatwe. W końcu znalazła ją w jakimś ustronnym miejscu,
pochłoniętą rozmową z panną Carrington.
- Och, Katharine! - zawołała podekscytowana panna
Fairfax na widok zbliżającej się przyjaciółki. - To
najcudowniejszy wieczór w moim życiu! Właśnie zwierzałam
się Beth ze wszystkich moich myśli i uczuć. Nic nie poradzę na
to, że nie potrafię ich zatrzymać. Są jak potężny wodospad. Są...
-
Cieszę się, Georgino - przerwała jej stanowczo panna
Glyn. -Zanim jednak ten wodospad zaleje wszystko
dookoła, chciałabym uświadomić ci, że minęła już druga i
czas wracać do domu. Beth, myślę, że powinnaś poszukać
swojego brata. Widziałam, jak rozmawiał z tą Morweną
Devon.
-
Co takiego? Znowu ta wymalowana modliszka? -
oburzyła się panna Carrington. - Myślałam, że Tommy ma
więcej rozumu - powiedziała, rzucając się na
poszukiwanie zbłąkanego brata.
-
Chodź, Georgino. - Panna Glyn wzięła przyjaciółkę pod
rękę i pociągnęła ją w kierunku wyjścia. - Czeka cię jutro
ciężki dzień i musisz się dobrze wyspać.
-
Jutro, jutro! - powtarzała wciąż panna Fairfax. - Zobaczę
go jutro. Och, Katharine, tyle się wydarzyło w ciągu tych
ostatnich kilku godzin!
-
To widać po twojej rozgorączkowanej twarzy i
błyszczących oczach. Lepiej jednak będzie, jak opowiesz
mi o tym w powozie. Uzewnętrznianie uczuć na środku
sali balowej naraża na zarzut trzpiotowatości. To świadczy
o braku obycia, a obycie, moja droga, jest bardzo ważne,
jeśli się chce utrzymać odpowiednią pozycję w
towarzystwie.
-
Och, Kate - zachichotała panna Fairfax. - Mówisz od
rzeczy!
Panna Glyn, która nigdy dotąd nie słyszała, żeby Georgina
chichotała, poczuła niepokój. Szybko wyprowadziła młodą
przyjaciółkę z sali i kiedy zajęły miejsce w powozie, a stangret
zaciął konie, opadła na oparcie siedzenia i, spojrzawszy spod
oka na pannę Fairfax, powiedziała:
-
Możesz zaczynać.
-
Nie patrz tak na mnie, Kate, jakbyś się obawiała czegoś
strasznego - odparła panna Fairfax ze śmiechem. -
Zapewniam cię, że jeszcze nigdy nie było mi tak
cudownie. Kręci mi się w głowie i jest mi tak lekko,
jakbym za chwilę miała się unieść do gwiazd, zatańczyć
walca dookoła Wielkiego Wozu, wyśpiewać hymn
Strzelcowi i dosiąść Wielkiej Niedźwiedzicy.
-
Nic z tego, Georgino, dobrze wiesz, że nawet na koniu
trzymasz się fatalnie.
-
Och, Katharine! Jestem taka szczęśliwa! - powtarzała
panna Fairfax. - Poznałam najcudowniejszego pod
słońcem mężczyznę. Jest taki piękny, że, kiedy o tym
myślę, czuję, jak zapiera mi dech w piersiach. Wiesz, przez
pierwsze pięć minut znajomości nie mogłam wymówić
słowa. Jest taki miły, uprzejmy, inteligentny i czuły. Ma
tyle gracji i wdzięku, a przy tym tyle siły, że mógłby nieść
mnie w ramionach na koniec świata.
Katharine straciła opanowanie i wybuchnęła śmiechem.
-
Och, Georgie, gdybyś mogła siebie słyszeć. Jeszcze się
nigdy tak nie ubawiłam.
-
Ale ja mówię poważnie.
-
Wiem, kochanie, wiem. To jest właśnie takie
zachwycające. Miłość od pierwszego wejrzenia! Nigdy nie
przypuszczałam, że zobaczę cię w takim stanie. I
pomyśleć, że to ja się do tego przyczyniłam!
-
Katharine, nie chciałabym, żebyś kpiła z moich uczuć do
Will... do sir Williama.
-
Przepraszam - odparła jej przyjaciółka z powagą. - Już nie
będę, przyrzekam. Sama mnie jednak do tego
sprowokowałaś... ale niech będzie, co ma być -
odkaszlnęła. - Cieszę się, że wybrałaś kogoś, kto ma na
imię William. Chrześcijańskie imię ma ogromny wpływ na
charakter mężczyzny i szczęście jego małżonki. Taki na
przykład Basil. To imię nieodparcie kojarzy mi się z łasicą.
Wskazuje na mężczyznę, któremu nie powinny ufać ani
kobiety, ani ich kieszenie. A Percy. Unikaj tego imienia,
Georgino, jak diabeł święconej wody, ponieważ
mężczyzna, który je nosi, nigdy nie wyrwie się z objęć
swojej mamusi. Waldos zachoruje na podagrę, Brian odda
się bez reszty polowaniom, a Roger rozpuście.
-
Katharine, doprawdy! - zachichotała ponownie panna
Fairfax.
-
Natomiast William - ciągnęła jej przyjaciółka wciąż z tą
samą powagą- to imię wspaniałe pod każdym względem.
Kryje w sobie siłę i urok historii. Zauważ tylko, że kojarzy
się z walką- przypomnij sobie Wilhelma Zdobywcę
twój Willie nie jest wyjątkiem. Jeśli będziesz go krótko
trzymała, a nie bawiła się w jakieś ckliwe „mój słodki
Willie", myślę, że będą z niego ludzie. Moja rozmowa z
nim była z konieczności króciutka i oczywiście potrzebuję
więcej informacji, zanim ostatecznie powiem ci, co o nim
myślę. Wspomniał, że ma jedynie matkę, to prawda?
-
Tak. Jego ojciec zmarł cztery lata temu, pozostawiając po
sobie jedyne dziecko, właśnie Williama.
-
Doskonale. Nie będziesz musiała szukać mężów dla jego
sióstr i spłacać długów jakiegoś brata utracjusza. A jakie
ma zdanie na temat dzieci?
-
Dzieci? - wykrztusiła z trudem panna Fairfax. - Katharine,
my dopiero co się poznaliśmy!
2 Polskim odpowiednikiem imienia William jest Wilhelm. Wilhelm Zdobywca -książę Normandii, od roku 1066
król ang. (przyp. red.).
-
Ależ moja droga Georgino, słuchając, z jakim
entuzjazmem mówisz o jego silnych ramionach, miałam
prawo przypuszczać...
-
Katharine, doprawdy! - prychnęła panna Fairfax. - Sir
William to po prostu uprzejmy, inteligentny, dowcipny,
wytwornie wyrażający się młody mężczyzna o
szlachetnym sercu, mądrych oczach i...
-
I jutro masz zamiar się z nim zobaczyć - dodała z
uśmiechem Katharine Glyn.
-
O tak! - westchnęła uszczęśliwiona Georgina. -
Wildingowie zaprosili go na jutrzejszy raut. Czy życie nie
jest cudowne?
Powóz zatrzymał się przed rezydencją Fairfaksów przy
Russel Court, gdzie na obydwie panie czekał już Wainwright,
majordomus Fairfaksów od dwudziestu prawie lat.
-
Dobry wieczór, Wainwright - powiedziała panna Glyn,
zdejmując płaszcz. - Ogromnie cię przepraszam za tę
nieprzyzwoitą godzinę. Usiłowałam wyciągnąć pannę
Fairfax wcześniej, ale tak świetnie się bawiła, że okazało
się to zupełnie niemożliwe.
-
Nic nie szkodzi, panno Glyn - odparł majordomus. -
Piliśmy właśnie z Rossem herbatę w kuchni.
-
Nie pozwól więc, aby ostygła - odpowiedziała z
uśmiechem panna Fairfax. - Zamknij tylko drzwi i wracaj
do Rossa. Katharine i ja idziemy natychmiast do łóżka.
-
Doskonale, panienko. - Wainwright skłonił się nisko,
podczas gdy one weszły na schody prowadzące do ich
sypialni.
-
Do łóżka, oczywiście - powtórzyła Katharine - ale dopiero
wtedy, gdy opowiesz mi wszystko o sir Williamie
Athertonie, moja droga.
-
Powiedziałam ci wszystko, co wiem, Kate. Zapominasz,
że dopiero dziś wieczorem się poznaliśmy.
-
Nie, nie, moja droga. To ty zapominasz.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Nic, Georgino, nic! Idź do łóżka i śnij o swoim... nowym
adoratorze.
-
Och, Kate, czy nie jest cudowny! - powtórzyła panna
Fairfax, obejmując ponownie przyjaciółkę. - Jestem pewna,
że wy dwoje jutro będziecie mieli okazję lepiej się poznać.
-
Jutro? Ależ ja jutro nie spotkam się z nim, Georgino.
-
Ale raut u Wildingów...
-
Nie wybieram się do Wildingów.
-
Kate!
-
Mówiłam ci już tydzień temu, że nie przyjęłam
zaproszenia. Twoja popularność, Georgino, zmusiła mnie
do życia, które mi wcale nie odpowiada. Ciągłe obcowanie
z ludźmi na każdym kroku podkreślającymi swoją
wyższość nawet świętego mogłyby wyprowadzić z
równowagi... a obie wiemy, że nie jestem żadną świętą.
Zrezygnowałam z rautu u Wildingów. Tęsknię do objęć
Dantego, Swifta, Jonsona! Oni są wierni.
-
Tak, ale teraz, kiedy poznałam sir Williama...
-
To nie jest powód, dla którego mogłabym zrezygnować
ze spędzenia wieczoru w bibliotece. Marzę o tym od
miesiąca. To tempo, które w tym sezonie nam narzuciłaś,
Georgino, niszczy moje duchowe życie. Sir William moje
wstępne oględziny przeszedł pozytywnie i wszystko
wskazuje na to, że twoje również. Zobaczymy, czy spełni
nasze oczekiwania, nieprawdaż, Georgie?
-
O tak! - westchnęła panna Fairfax, po czym zarumieniła
się nagle.
-
Wspaniale - odparła panna Glyn z uśmiechem. - Nim
minie tydzień, sir William rozgłosi wszystkim dookoła
swoją dozgonną miłość do ciebie.
2
Obie panny mieszkały razem w domu Fairfaksów przy
Russel Court od półtora roku, od śmierci rodziców panny
Fairfax. Jeremy, starszy brat Georginy, służył w kawalerii i nie
mógł zapewnić siostrze opieki. W tej sytuacji opiekunowie
dziewczyny, lord i lady Egerton, zaproponowali jej, aby
zamieszkała z nimi. Jednak młodziutka panna Fairfax zdawała
sobie sprawę z tego, że ta oferta nie była zupełnie szczera. Dla
ludzi, którzy mieli cztery córki na wydaniu - w tym trzy
niezbyt urodziwe -oraz dwóch synów, których upodobanie do
pięknych młodych kobiet dla nikogo nie było tajemnicą,
przyjęcie pod swój dach Georginy Fairfax mogłoby skończyć
się katastrofą. I wtedy to Katharine Glyn zaproponowała, że
może zamieszkać z panną Fairfax w roli jej opiekunki.
Panna Glyn straciła matkę, gdy miała pięć lat, ojca w
wieku lat szesnastu. Wtedy to przeniosła się do domu
Fairfaksów, wyznaczonych jej przez ojca na prawnych
opiekunów. Od tej chwili datuje się jej przyjaźń z pięć lat
młodszą Georginą. Śmierć państwa Fairfax w przededniu
debiutu Georginy sprawiła, że ta przyjaźń jeszcze bardziej się
zacieśniła.
Katharine doszła do wniosku, iż, skoro zdecydowała, że
sama nie wyjdzie za mąż, powinna zająć się młodziutką
przyjaciółką, przynajmniej do czasu, aż Jeremy Fairfax,
dwudziestotrzyletni brat Georginy, mając dosyć służby w
wojsku, wróci do Londynu i w sposób odpowiedzialny zajmie
się siostrą. A że panna Glyn znana była w towarzystwie z
inteligencji i dużej wiedzy o świecie - na tę opinię ciężko
pracowała - Egertonowie, aczkolwiek z pewnym wahaniem,
zaakceptowali w końcu jej propozycję.
Przez rok panna Glyn i panna Fairfax mieszkały same w
Russel Court w idealnej harmonii, rzadko wychodząc z domu i
widując się jedynie z najbliższymi przyjaciółmi. Jednak pod
koniec żałoby Katharine zaczęła nalegać, aby jej przyjaciółka
zaczęła znowu bywać w towarzystwie. Po dwóch tygodniach
od debiutu panna Fairfax została uznana za piękność sezonu i
największą jego sensację, co ją nieco zakłopotało, natomiast
pannę Glyn rozśmieszyło do łez. Po tym, jak książę regent
podczas debiutu zwrócił na pannę Fairfax szczególną uwagę, jej
sukces był murowany, a ona sama nie była już panią swego
losu.
Katharine Glyn nie zamierzała jednak rezygnować ze
swoich ulubionych zajęć jedynie po to, aby uczestniczyć w
triumfie przyjaciółki. Tak więc zamiast pójść z nią na raut, na
którym pewnie zanudziłaby się na śmierć, uprzedziła
Wainwrighta, że nie ma jej w domu dla nikogo, po czym
przebrała się w domowy strój i zaszyła w bibliotece, gdzie w
ulubionym skórzanym fotelu zagłębiła się w lekturze
pierwszego tomu Fausta. Koncentracja, towarzysząca jej dotąd
podczas zgłębiania dzieł Monteskiusza, Swifta, Wollstonecrafta
i Dantego, tym razem została brutalnie przerwana przez nagłe
pojawienie się Georginy, która wpadła do biblioteki i z
rozdzierającym okrzykiem - Kate! - rzuciła się do jej kolan.
-
Dobry wieczór, Georgino - powiedziała panna Glyn,
starając się zachować spokój. - Mam nadzieję, że miło
spędziłaś czas?
-
Och, Katharine! - zawołała panna Fairfax, ściskając kolana
przyjaciółki. - Było cudownie!
-
Domyślam się, że widziałaś się z sir Williamem
Athertonem.
-
Widziałam się z nim, rozmawiałam z nim, tańczyłam z
nim!
-
Cieszy mnie, że na tym się skończyło.
-
Och, Katharine, nasze spojrzenie na świat jest identyczne
- entuzjazmowała się panna Fairfax. - Nasze serca i umysły
czują i myślą tak samo. Mamy te same nadzieje i te same
marzenia. William ma wszystko, czego zawsze szukałam
w mężczyźnie. Jest... jest niezwykle łagodny i delikatny,
Kate, a mimo to taki pewny siebie. Opanowany i
inteligentny, chociaż czasem bardzo impulsywny. Wiesz,
rozmawiał dziś ze mną aż trzy razy!
-
Przepraszam, moja droga, ale muszę to skomentować.
Jedna rozmowa to tylko grzeczność z jego strony, druga -
to już głębsze zainteresowanie, trzecia świadczy o głębi
uczuć, ale i... twoim przyzwoleniu, Georgino.
-
Och, Katharine - zawołała panna Fairfax, ponownie
obejmując przyjaciółkę. - Jesteś kochaną, słodką, cudowną
kobietą. Jak możesz tak mówić!
-
To samo mogłabym powiedzieć o tobie.
-
Gdybyś jeszcze ty zakochała się wreszcie w kimś
wartościowym, moje szczęście byłoby już całkowite.
-
Błagam, Georgino, oszczędź mi tych twoich
wartościowych mężczyzn. Dobrze wiesz, że nie interesuje
mnie ani miłość, ani małżeństwo. Jestem szczęśliwa.
Dlaczego życzysz mi takiego nieszczęścia?
-
Miłość nie jest nieszczęściem.
-
Oczywiście, że jest. Jeśli nie zwiodą cię intencje
dżentelmena, wystawiając na pośmiewisko, to narażasz się
na cierpienie, oczekując spotkania z ukochanym lub
chwili, kiedy cię poprosi, abyś wpisała jego nazwisko do
swojego karnetu, lub na akceptację przez jego szanowną
mamusię. Żadna zakochana kobieta nie zachowała
rozsądku i pogody ducha. Pytam cię więc, Georgino, czy
może mnie spotkać coś gorszego niż miłość i niemożność
swobodnego zachowania się na salonach?
Twarz panny Fairfax pobladła nagle.
-
Katharine, sir William ma przyjść do mnie jutro.
Zaproponowałam, żeby przyszedł w porze
przedpołudniowych wizyt. Powiedział, że tak zrobi!
-
Doskonale. Będę miała okazję wyspowiadać go z każdej
godziny życia. W końcu to mój obowiązek.
-
Tak, ale ty... on... ja...
-
My. Tak, moja droga, mów, proszę, dalej.
-
Katharine, twój język...
-
Mój język? To już będzie nas czworo. Czy może być coś
bardziej przyjemnego?
-
Powściągliwość - odparła stanowczo panna Fairfax. -
Powściągliwość byłaby o wiele przyjemniejsza.
-
Georgino...
-
Och, Katharine - zawołała panna Fairfax, patrząc na nią
błagalnie. - Nie mam zamiaru cię krytykować, doskonale
wiesz, jak bardzo jestem do ciebie przywiązana i jak
bardzo cię kocham, ale... cóż... masz tendencję do
mówienia rzeczy kąśliwych i szczerze mówiąc
dziwacznych, kiedy sądzisz, że nikt tego nie słyszy. Sir
William może je niewłaściwie zrozumieć, nie znając cię i
nie kochając tak jak ja i... boję się, że możesz go
przestraszyć.
-
Georgino - odparła panna Glyn, chwytając przyjaciółkę za
ramiona - mężczyzna, który może się przestraszyć tego, co
mówię, nie jest wart, aby go zatrzymać.
-
Ale on jest! To jest... to znaczy... - Panna Fairfax
zarumieniła się gwałtownie. - To bardzo wartościowy i
godny zaufania dżentelmen i zależy mi na tym, aby w
moim domu wywrzeć na nim dobre wrażenie. To tylko
przez jakiś czas, Kate, zanim cię lepiej nie pozna. Później
będziesz się z nim przekomarzać, ile tylko dusza
zapragnie. Na razie jednak nie mogłabyś być trochę
bardziej powściągliwa? Zrobisz to dla mnie? Proszę?
-
Dla ciebie, Georgino, mogłabym obciąć swój język tępym
nożem.
-
Nie sądzę, żeby to było potrzebne. Pójdę teraz powiedzieć
kucharzowi, co ma przygotować na jutro dla gości. Och,
gdybym tylko wiedziała, co sir Atherton lubi. Szkoda, że
nie pomyślałam, aby go o to zapytać.
- Ośmielam się twierdzić, że myślałaś o czymś zupełnie
innym.
Panna Fairfax wybiegła już jednak z pokoju i nie usłyszała
ostatniego komentarza.
Katharine w zamyśleniu nawijała na palec pasmo włosów.
A więc Georgina w końcu wpadła. Katharine od dawna się tego
spodziewała, ponieważ jej przyjaciółka miała serce gotowe na
przyjęcie miłości. A jednak, szkoda. Przez ostatnie półtora roku
przyzwyczaiła się do towarzystwa przyjaciółki. I oto znalazł się
mężczyzna, który wywrócił jej wygodne życie do góry nogami.
Nie mogła pojąć, dlaczego kobiety zakochują się w
mężczyznach, mimo że później obiekt ich wzniosłych uczuć
krzywdzi je i rozczarowuje. Dzięki Bogu, pomyślała, że jestem
zbyt rozsądna na to, aby znaleźć się w takiej sytuacji.
Panna Fairfax leciała jednak w ogień miłości jak ćma i
trzeba ją było chronić, żeby się w tym ogniu nie poparzyła.
Katharine rzuciła lekko, że wyspowiada sir Williama z całego
życia, ale w tych słowach kryła się jej głęboka troska i niepokój.
Jej obowiązkiem było upewnić się, że droga przyjaciółka będzie
w ramionach sir Williama bezpieczna, nie dozna rozczarowania
i nie będzie cierpiała.
Jeśli sir William pozytywnie tę próbę przejdzie, a Georgina
wciąż będzie go chciała, to Katharine Glyn była pewna, że w
stosownym czasie zostaną ogłoszone zapowiedzi i pan młody
nie ucieknie sprzed ołtarza.
3
Następnego dnia po południu panna Glyn podejmowała
w ogromnym błękitnym salonie Thomasa i Elizabeth
Carringtonów, lorda Falkhursta, lorda Mowbry'ego oraz panny
Mary i Elvirę Pomeroy. Georgina Fairfax była również, ale jej
serce biło tak mocno, a krew tak pulsowała w skroniach, że
niewiele do niej docierało i w prowadzeniu konwersacji panna
Glyn musiała liczyć tylko na siebie. Sytuacja była o tyle
niezręczna, że, z wyjątkiem Carringtona, pozostałych
dżentelmenów sprowadziło tu wyłącznie zainteresowanie
osobą panny Fairfax.
Panna Carrington robiła, co mogła, aby ratować sytuację i
to nawet z niezłym rezultatem, ponieważ poza urodą miała
wiele wdzięku i, co nie było bez znaczenia, spory posag.
Katharine Glyn zaczęło to nawet bawić, ale wtedy do salonu
wszedł Wainwright i zaanonsował:
- Sir William Atherton i lord Blake.
Panna Glyn odwróciła się i ujrzała młodego Adonisa z
balu u Montclairów i jego znudzonego kompana. Trudno,
będzie musiała jakoś przeżyć wizytę przyjaciela Priscilli
Inglewood. Po prostu zignoruje go.
Na szczęście są tu inni, którzy zabawią lorda Blake'a... jeśli
przyjaciel lady Inglewood zasługuje na to, aby go zabawiać.
Widząc, z jaką determinacją jej przyjaciółka idzie w
kierunku obydwu dżentelmenów, Katharine szybko do niej
dołączyła.
-
Sir Williamie - powiedziała miękko panna Fairfax. - Tak
się cieszę, że mógł pan przyjść.
-
To ogromna przyjemność widzieć panią znowu, panno
Fairfax -odparł sir William równie miękkim głosem. -
Ośmieliłem się przyprowadzić ze sobą mojego najlepszego
przyjaciela. Lord Blake, jeśli panie pozwolą.
Lord Blake skłonił się, podniósł dłoń panny Fairfax do ust
i matowym głosem, który sprawił, że Katharine nagle zaparło
dech w piersiach, powiedział:
- Wiele o pani słyszałem, panno Fairfax, ale nigdy nie
miałem odwagi podnieść oczu na tak olśniewającą urodę.
Panna Glyn przymrużyła oczy. Jej oddech i zdrowy
rozsądek znowu były w normie. To tylko puste słowa,
powiedziała sobie, i więcej o nim mówią niż głos.
-
Jest pan niezwykle uprzejmy, lordzie Blake. Każdy
przyjaciel sir Williama jest mile widziany w moim domu.
Sir Williamie, miał pan już okazję poznać pannę Glyn.
Lordzie Blake, niech mi będzie wolno przedstawić pana
mojej najserdeczniejszej przyjaciółce, Katharine Glyn -
powiedziała panna Fairfax.
-
Jakże się cieszę, że znowu panią widzę, panno Glyn -
rzekł sir William, skłaniając głowę. - Pani imię prawie nie
schodzi z ust panny Fairfax.
-
Cóż za zdumiewający brak rozsądku - mruknęła
Katharine, starając się nie widzieć złośliwego uśmiechu
lorda Blake'a. - Ja również się cieszę, sir Williamie,
ponieważ nieustannie słyszę same dobre rzeczy o panu,
ataki wzorzec doskonałości zawsze chętnie widzę w moim
domu. Niestety, o panu, lordzie Blake, niewiele słyszałam.
-
Nie? - odparł, unosząc do góry jedną brew.
Znaczące szturchnięcie łokciem sprawiło, że panna Glyn
szybko dodała:
- I to dobrze o panu świadczy. Zdaje się, że w dzisiejszych
czasach ludzie mówią jedynie o tych, którzy są zamieszani w
jakieś skandale. Napije się pan herbaty?
Lord Blake z powagą uznał, że to doskonały pomysł.
Panna Glyn skinęła na pokojówkę i natychmiast pojawiły
się dwie filiżanki herbaty. Cała czwórka skierowała się teraz do
stojącej w pobliżu sofy, gdzie panie zajęły miejsca, a panowie
stanęli przed nimi.
-
Wspomniał pan, sir Williamie - odezwała się panna Glyn
- że porzucił niedawno służbę w wojsku i zdecydował się
na życie w cywilu.
-
Tak. Wróciłem do Anglii cztery miesiące temu. W
Londynie jestem zaledwie od dwóch tygodni.
-
Opatrzność musiała nad panem czuwać, ponieważ, jak
widzę, wrócił pan z frontu bez szwanku.
-
Miałem szczęście, to prawda, na przekór całej tej rzezi -
odparł sir William. - W ubiegłym roku zostałem lekko
draśnięty w ramię. I to była jedyna rana, jaką odniosłem.
-
Pańska matka musi być ogromnie szczęśliwa, że wrócił
pan bezpiecznie do domu - dodała panna Glyn.
-
To prawda. Zrezygnowałem z wojska dla niej - przyznał.
- Bardzo się o mnie bała, a zarządzanie majątkiem okazało
się dla niej zbyt wielkim obciążeniem. Nie powinienem tak
długo być poza domem.
-
To bardzo chwalebna postawa - skomentowała panna
Glyn. — A pan, milordzie? - powiedziała, zwracając się do
lorda Blake'a. - Pan również brał udział w tym konflikcie?
-
Boże uchowaj! - zawołał ze zgrozą lord Blake. - Wojna to
prawdziwa klęska dla garderoby. Słyszałem, że Francuzi
uwielbiają bić się na bagnety. Wszystko razem to raczej nie
najlepszy sposób spędzania czasu.
-
Cóż za praktyczny umysł - mruknęła panna Glyn. -
Prawda Georgino? Georgino? - powtórzyła, trącając
łokciem przyjaciółkę patrzącą z uwielbieniem na sir
Williama.
-
Hm? Och... co mówiłaś, Kate?
-
Rozmawiałam właśnie z lordem Blakiem o ogrodnictwie i
lord wspomniał, że sir William uwielbia cieplarnie, a to
doskonale się składa, sir Williamie - powiedziała panna
Glyn, zwracając się do nieco oszołomionego młodzieńca-
ponieważ mamy wspaniałą cieplarnię z tyłu ogrodu. Może
panna Fairfax dałaby się namówić i pokazała ją panu?
Panna Fairfax szybko zamrugała powiekami.
-
O tak. To wspaniały pomysł, Kate - wykrztusiła. - To
znaczy... jeśli ma pan na to ochotę, sir Williamie?
-
Z radością przemierzyłbym pustynię, gdyby tylko pani
tam była, panno Fairfax - oświadczył młodzieniec.
Wyekspediowawszy tych dwoje z salonu, Katharine
podniosła się z sofy i zatrzymała przed lordem Blakiem.
-
Nie rozmawialiśmy o ogrodnictwie, panno Glyn -
zauważył.
-
Nie? - odparła, marszcząc brwi.
-
Z całą pewnością.
- Coś takiego - mruknęła. - Dałabym głowę, że tak było.
Lord Blake patrzył na nią z rozbawieniem.
-
Wygląda na to, panno Glyn, że ten Atherton po prostu
wymknął się z panną Fairfax! - rzekł z oburzeniem lord
Mowbry, tęgawy dżentelmen o różowej cerze.
-
Myli się pan, lordzie Mowbry. To panna Fairfax
wymknęła się z sir Williamem - poprawiła go panna Glyn.
-
Czyżby?
-
Widzi pan, Georgina błagała mnie, żebym nic o tym nie
mówiła -wyznała, biorąc Mowbry'ego pod rękę. - Wierzę
jednak w pańską dyskrecję. Biedna panna Fairfax cierpi od
pewnego czasu na chorobę świętego Walentego.
Lord Blake odwrócił się, aby ukryć uśmiech.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem — zdziwił się lord
Mowbry.
- Och, to bardzo rzadka choroba i prawie nieuleczalna -
powiedziała ze smutkiem panna Glyn.
-
Co to ma jednak wspólnego z tym, że Atherton wyciągnął
ją do ogrodu?
-
Ależ wiele, drogi lordzie Mowbry. Wie pan, oczywiście,
że sir William wrócił właśnie z wojny?
-
Tak, tak, ale...
-
To wielka tajemnica, ale jestem pewna, że mogę panu
zaufać -ciągnęła panna Glyn głosem pełnym ekscytacji. -
Sir William wiele widział na pustyni egipskiej. Tam też
spotkał pewną Cygankę, która nauczyła go wielu
cudownych rzeczy, w tym również - dodała z triumfem
-jak uleczyć osobę dotkniętą chorobą świętego Walentego.
Właśnie teraz usiłuje jej pomóc!
Lord Mowbry przez chwilę patrzył w milczeniu na pannę
Glyn, po czym oznajmił, iż wcale mu się to wszystko nie
podoba, dlatego wychodzi, i pospiesznie opuścił pokój.
Lord Falkhurst, przystojny mężczyzna koło trzydziestki,
wyraźnie czymś poirytowany, natychmiast podszedł do panny
Glyn.
-
Katharine, zauważyłaś, że panna Fairfax wyszła z tym
Athertonem?
-
Wydaje mi się, że rzeczywiście coś takiego widziałam.
Oczywiście moje oczy nie są już tak dobre jak kiedyś.
-
Dlaczego im nie towarzyszysz, chociaż należy to do
twoich obowiązków? Chyba nie powiesz, że
pozostawienie tych dwojga sam na sam jest właściwe?
-
Bardziej właściwe niż te okropne myśli, które kłębią się w
twojej głowie, Falkhurst - odparła panna Glyn.
Lord Falkhurst zbladł gwałtownie, a jego szczęki zacisnęły
się nerwowo. Ten młody mężczyzna o zgrabnej figurze, bujnej,
ciemnej czuprynie, czarnych, ponurych oczach, zawziętym
charakterze i sporej fortunie dawno temu był zaręczony z
panną Glyn.
-
Ależ, Bertie - ciągnęła panna Glyn z promiennym
uśmiechem -doskonale wiedziała, że lord Falkhurst nie
cierpiał tego przezwiska z czasów dzieciństwa - nie rób
takiej kwaśnej miny. Wyglądasz jak nadąsany uczniak...
choć te czasy masz już dawno za sobą. Przestań się na
mnie boczyć. Przecież możemy porozmawiać jak ludzie
kulturalni. Powiedz, jak czuje się wuj Archibald? Zdaje się,
że cierpi z powodu kamieni w nerkach?
-
Dziękuję, jest już całkiem zdrowy - odparł lord Falkhurst
obojętnym tonem.
Katharine Glyn, sapiąc ze złości, zerwała się nagle i z całej
siły uderzyła lorda Falkhursta w twarz.
- Jak pan śmie, sir?! Jak pan śmie obrażać mnie w moim
własnym domu? Proszę wyjść! Natychmiast!
Siedem par oczu ze zdumieniem obserwowało tę
zaskakującą scenę.
-
Katharine - syknął lord Falkhurst - czyżbyś postradała
rozum? Co ty, do diabła, wyprawiasz?
-
Żadne przeprosiny nie są w stanie zatrzeć tego, co pan
zrobił, lordzie Falkhurst - powiedziała z naciskiem panna
Glyn. - Proszę opuścić ten dom i nigdy tu już nie wracać!
Widząc malującą się na twarzach pozostałych gości
wrogość, lord Falkhurst, wyraźnie zmieszany, skłonił się
sztywno i zrobił to, o co go poproszono.
Panna Glyn z nieskrywaną satysfakcją obserwowała, jak
hrabia opuszcza salon. Kiedy po chwili odwróciła się,
zauważyła, że lord Blake, który stał oparty o gzyms kominka, z
zainteresowaniem się jej przygląda. Nie przejęła się tym jednak.
W końcu obiecała poprawne zachowanie w obecności sir
Williama. Postanowiła zignorować jego lordowską mość.
-
Och, biedactwo! -zawołały ze współczuciem siostry
Pomeroy.
-
Jakież to musiało być dla ciebie okropne! -zauważyła
Elvira.
-
Ten człowiek to straszny cham - dodała Mary. - Mama
zawsze twierdziła, że lord Falkhurst to cham.
-
Twoja reakcja była niesamowita, te błyszczące gniewem
oczy, wysoko uniesiona głowa! - ekscytowała się Elvira. -
Czułam, jak ciarki mi przechodzą po plecach.
-
Byłaś wspaniała, moja droga - powiedziała Mary. - Po
prostu wspaniała.
Katharine Glyn ze łzami w oczach - zawsze idealnie
wcielała się w każdą rolę - przycisnęła dłonie panien Pomeroy
do piersi.
-
Co za wspaniałe przyjaciółki! Takie wrażliwe. Takie
troskliwe -dramatycznie zawiesiła głos.
-
Ależ moja droga, musisz się położyć. Musisz się położyć
natychmiast - oświadczyła lady Mary.
-
Tak, tak, Mary ma rację - przyznała lady Elvira. -
Potrzebujesz chłodnego kompresu i herbatki z mniszka
lekarskiego, by dojść do siebie po tym skandalicznym
ekscesie.
Odprowadzając panny Pomeroy do drzwi, Katharine
wciąż powtarzała:
- Jesteście dla mnie takie dobre. Nie wiem, jak mam wam
dziękować. Jak dałabym sobie radę bez takich przyjaciółek jak
wy? Mam tylko nadzieję, że zapomnicie tę przykrą scenę.
Kiedy następnym razem nas odwiedzicie, z pewnością będzie o
wiele przyjemniej.
Siostry Pomeroy zapewniły pannę Glyn, iż absolutnie nie
czują się dotknięte, ponownie poradziły, aby nie zapomniała o
herbatce z mniszka lekarskiego, i wyszły.
-
Nie przyjmujemy już dziś nikogo, Wainwright -
poinformowała panna Glyn majordomusa i ponownie
wróciła do salonu.
-
Koniec wizyty - oznajmiła, podchodząc do rodzeństwa
Carringtonów, po czym, stanąwszy między nimi, ujęła
obydwoje pod ręce i zaczęła ich prowadzić w kierunku
wyjścia. - To była ogromna przyjemność widzieć was
znowu. Pozdrówcie ode mnie, kogo chcecie, pamiętajcie o
mnie w modlitwach, a teraz adieu.
-
Co proszę? - wykrztusił z trudem Carrington w połowie
drogi do holu.
-
Po prostu wyrzucam was - wyjaśniła Katharine.
-
Ale dlaczego? - zapytał ze zdumieniem.
-
Ponieważ tu wciąż jesteście.
-
Ale... ale...
-
Chodźże, Tommy - powiedziała stanowczym tonem
panna Carrington, ciągnąc brata w kierunku wyjścia. -
Siostra Beth wszystko ci wyjaśni. Do widzenia, Kate -
rzuciła przez ramię. - Doskonale się bawiłam.
- Miło mi - odparła panna Glyn. - Musimy to kiedyś
powtórzyć.
Wesoły kobiecy śmiech był jedyną odpowiedzią, gdy
Wainwright żegnał przy drzwiach Carringtonów.
Katharine odetchnęła z ulgą, zadowolona z dobrze
wykonanego zadania, ponownie wróciła do salonu i,
zamknąwszy za sobą drzwi, ze zdumieniem zauważyła lorda
Blake'a, niedbale opartego o marmurowy gzyms kominka.
- Coś takiego! - zawołała ze zdumieniem. - Pan wciąż
tutaj?
-
A nie powinienem? - zapytał spokojnie, podchodząc do
niej. -Prawdę mówiąc, już trzęsę się ze strachu, kiedy
pomyślę, co może pani zrobić, aby mnie wyrzucić z domu.
-
Postaram się, żeby pańskie wyjście odbyło się w miarę
bezboleśnie - zapewniła go chłodno.
-
Jestem ogromnie zobowiązany, ale czy naprawdę muszę
wyjść?
-
Jak słusznie zauważył pewien wieszcz, nieproszeni goście
są najsympatyczniejsi, kiedy wychodzą. Ale proszę
zaczekać - powiedziała, podnosząc rękę w wymownym
geście, po czym zamknęła na chwilę oczy, jakby się chciała
nad czymś zastanowić. - Jest pan, o ile pamiętam,
przyjacielem sir Williama, tak? - zapytała.
-
Istotnie, jesteśmy zaprzyjaźnieni.
-
Do licha! - westchnęła. - Skoro jest pan przyjacielem sir
Williama Athertona, a sir William jest przyjacielem panny
Fairfax, wyrzucając pana, mogłabym obrazić sir Williama,
upokorzyć pannę Fairfax i sprowadzić tysiąc nieszczęść na
moją biedną głowę. Może pan zostać - zdecydowała bez
specjalnego entuzjazmu.
-
Jest pani, doprawdy, zbyt łaskawa.
-
Nie jestem łaskawa. Zastanawiam się tylko, jak z tego
wybrnąć. Od dawna jest pan lordem?
-
Od zawsze.
-
Ach tak!
Obserwował ją przez monokl.
-
Sądząc z tonu pani głosu, żyłem w grzechu? Czy,
podobnie jak Francuzi, nie lubi pani arystokracji?
-
Czy nie lubię? Przyznaję, że jest w was coś, co mnie
okropnie bawi. Ale poza tym...
- Nic dobrego nie da się powiedzieć, tak?
Jego uśmiech wydał się jej ogromnie ujmujący.
-
Przykro mi, ale nie. Trudno znaleźć coś dobrego w
robaczywym jabłku.
-
Protestuję. Pewnie pani nie uwierzy, ale nie wszyscy
jesteśmy łobuzami. A przynależność do wyższych sfer jest
raczej przyjemna. Wykwintne jedzenie, wspaniałe stroje...
Odpowiada mi takie życie. Łachmany i bieda to nic
miłego. Gdyby pani widziała marokańską bonżurkę, którą
dziś rano miałem na sobie, nie oceniałaby pani nas aż tak
surowo, zapewniam panią.
-
Nie zmieniłabym zdania z powodu jakiejś tam bonżurki.
Z powodu wieczorowego surduta - być może, ale
bonżurki - nigdy. Widziałam, jak tańczył pan z lady
Priscillą Inglewood na balu u Montclairów. Od dawna ją
pan zna?
-
Od dziecka.
-
Ach tak.
-
Moja droga, czyżbym znów popełnił błąd?
-
Po prostu zaskoczył mnie pan, milordzie. Nie mogę pojąć,
dlaczego, będąc przyjacielem lady Inglewood, zdecydował
się pan wejść do jaskini lwa.
Lord Blake bawił się trzymanym w ręku monoklem.
- Zdumiewa mnie pani, panno Glyn. Najwyraźniej nie lubi
pani lady Inglewood, wzorca doskonałości, a jednocześnie
szydzi z arystokracji. Czemu przypisać to dziwne nastawienie?
- Doprawdy, nic w ty dziwnego, milordzie. W młodości
bywałam źle traktowana przez wiele osób z towarzystwa i
pamiętam, jak okropnie się wtedy czułam. Nie chciałabym
doświadczyć tego znowu.
-
A lady Inglewood?
-
Ma w tym duży udział. „Gdyby jej oddech tak był
jadowity jak jej wyrazy, ani podobna byłoby żyć w jej
sąsiedztwie, zaraziłaby powietrze do północnego
bieguna"
-
Wiele hałasu o nic, akt drugi, scena pierwsza, ale nietrafnie
3 Wiele hałasu o nic, akt II, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).
dobrana, jak sądzę.
-
Pozostańmy więc każdy przy swoim. Lady Inglewood z
pewnością nie podziękuje panu, że pan tu dziś przyszedł.
Uzna pana za potwora i zażąda zadośćuczynienia. Być
może będzie pan musiał opuścić kraj na dłuższy czas.
-
Nigdy. Czyż jest gdzieś kraj tak zabawny jak Anglia?
-
Nie mam pojęcia, nigdy z niej nie wyjeżdżałam. Bardzo
się jednak cieszę, że pan to powiedział, ponieważ od
dawna uważam, że Anglia nie cieszy się w świecie taką
opinią, na jaką zasługuje. Czy lubi pan czytać, lordzie
Blake?
Kąciki jego ust leciutko zadrżały.
-
Czasami.
-
Mamy tu wspaniałą bibliotekę. Może chciałby pan z niej
skorzystać do powrotu sir Williama?
-
Nie odpowiada pani moje towarzystwo - skonstatował ze
smutkiem.
-
„...abyśmy mogli być bardziej obcy wobec siebie"
-
Jak wam się podoba, akt trzeci, scena druga.
-
Cenię pańską znajomość Szekspira, ale nie pańskich
przyjaciół. Nasza znajomość jest zbyt krótka, bym mogła
4 Jak wam się podoba, akt III, scena 2, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).
wiedzieć, czy odpowiada mi pańskie towarzystwo, ale
zdecydowanie nie podoba mi się to, co pan mówi. Dawno
już osiągnęłam pełnoletność, sir, i zdecydowałam żyć tak,
jak chcę. Postanowiłam nie utrzymywać żadnych
kontaktów z przyjaciółmi lady Inglewood i, jak sądzę, ona
również żąda od swoich przyjaciół, aby nie utrzymywali
kontaktów ze mną. Radzę więc, żeby pan tu już więcej nie
wracał.
-
Krzywdzi pani tę godną szacunku kobietę, mówiąc o niej
takie rzeczy. Lady Inglewood nie ma zwyczaj u żądać od
swoich przyjaciół, by postępowali zgodnie z jej życzeniem.
-
Och, niech pan nie mówi głupstw. Przed chwilą twierdził
pan przecież, że znają od dziecka.
-
I właśnie dlatego uważam lady Inglewood za czarującą,
inteligentną kobietę, która cieszy się w towarzystwie
ogromnym szacunkiem.
-
Rzeczywiście. Czy może być coś bardziej obiektywnego?
-
Mówi pani zagadkami, panno Glyn.
-
To mój dom, lordzie Blake i mówię tak, jak chcę.
Lord Blake oparł się niedbale o marmur kominka i patrzył
na nią spod półprzymkniętych powiek.
- Wygląda na to, że chyba się nie pogodzimy. Zostańmy
więc, jeśli chodzi o lady Inglewood, przy własnym zdaniu.
Niech mnie pani tylko nie wysyła do biblioteki. Proszę mi
pozwolić zostać i słuchać tego, co pani zechce powiedzieć... i
wypić jeszcze jedną filiżankę herbaty. Podaje pani znakomitą
herbatę, panno Glyn.
Westchnęła z rezygnacją i ponownie napełniła filiżankę
jego lordowskiej mości.
Korzystając z chwili przerwy w rozmowie, uważnie
przyjrzała się rozmówcy. Lord Blake, na pierwszy rzut oka,
ubrany był zgodnie z najnowszym trendem w modzie:
srebrzysty surdut w czerwone różyczki znakomicie uwydatniał
jego szerokie ramiona; na rudobrązowej kamizelce wisiał na
srebrnym łańcuszku monokl; bryczesy uwypuklały wspaniale
umięśnione nogi, a długie buty lśniły oślepiająco.
Po chwili jednak zauważyła, że kołnierzyk koszuli nie
sięga tak wysoko, jak powinien, ale umożliwia za to swobodne
ruchy głową. Krótko obcięte, ciemne włosy układały się
naturalnie, a na długich, wąskich palcach, poza rodowym
sygnetem, nie było żadnych pierścieni. Lord Blake najwyraźniej
nie był niewolnikiem mody.
Obiekt tej tak drobiazgowej lustracji, obserwował ją
również, co Katharine bardzo rozbawiło. Rzadko się zdarzało,
żeby ktokolwiek, a tym bardziej mężczyzna, obdarzał ją czymś
więcej niż tylko przelotnym spojrzeniem, nie mówiąc już o
lustracji od stóp do głów.
Spojrzała na niego spod oka i jej usta zadrżały w
uśmiechu.
-
Skończył pan? - zapytała.
-
Proszę o wybaczenie, ale gubię się w domysłach. Czy
nigdy nikomu nie pozwala pani zajrzeć pod tę maskę, za
pomocą której odgradza się pani od świata?
-
Ale to wcale nie jest maska! To jestem ja, lordzie Blake.
Chyba nie chce pan obnażać mnie przed światem?
Pomyśleć, jakie to byłoby nieprzyzwoite!
-
Nie kuś zdesperowanego człowieka.
Panna Glyn przycisnęła dłoń do ust, aby nie zareagować
śmiechem na ten cytat.
W szarych oczach lorda Blake'a widać było satysfakcję.
-
Czy czułaby się pani urażona, gdybym zadał jej bardziej
osobiste pytanie?
-
Przeciwnie - odparła, starając się odzyskać zimną krew. -
Osobiste pytania, zadane przez kogoś obcego, są zupełnie
nieszkodliwe, ponieważ osoba zapytana właściwie może
mówić, co jej tylko przyjdzie do głowy, a pytający nie jest
w stanie stwierdzić, czy zapytany mówi prawdę.
Ponieważ jednak my dwoje więcej się już nie spotkamy,
postaram się panować nad wyobraźnią. Proszę pytać,
milordzie.
Przez chwilę obserwował ją w milczeniu, po czym
odchrząknął i rzekł:
-
Zastanawiam się po prostu, dlaczego tak surowo
potraktowała pani lorda Falkhursta, gdy poinformował
panią, że jego wuj Archibald doszedł do siebie po ataku
kamieni nerkowych.
-
Ponieważ marzyłam od lat o tym, żeby uderzyć lorda
Falkhursta -oznajmiła, najwyraźniej uważając to za
całkiem wystarczający powód.
-
Często ulega pani takim zachciankom?
-
Jedynie w stosunku do lorda Falkhursta.
-
Nie lubi pani tego dżentelmena?
-
Zbyt wysoko pan go ceni. Szekspir trafnie ocenił takich
jak on: „W najkorzystniejszych chwilach jest czymś nieco
gorszym niż człowiek; w najmniej korzystnych czymś
nieco lepszym niż zwierzę..."
-
Rozumiem, że nie lubi pani jego towarzystwa?
-
„...którego nieobecności nie pragnęłabym żarliwie..."
-
To były dwa cytaty z Kupca weneckiego. Czy może pani
przytoczyć jakiś trzeci?
-
„Bóg go stworzył, dlatego trzeba go uznać za
człowieka..."
-
Brawo, panno Glyn! - zawołał, klaszcząc w ręce, chociaż
bez zbytniego entuzjazmu. - Widzę, że będę musiał
odświeżyć sobie Szekspira, by móc z panią swobodnie
konwersować. Dlaczego jednak właśnie dziś zdecydowała
się pani uderzyć lorda Falkhursta, skoro, jak sama pani
przyznaje, czekała na tę okazję od lat?
-
Och, czy zdobyłabym się na tę zuchwałość, gdybym nie
liczyła na trzy pozytywne efekty tego chwalebnego czynu?
-
I były?
-
Po pierwsze mogłam wreszcie spełnić moje marzenie. Po
drugie było dla mnie oczywiste, że po takim afroncie
opuści mój dom. A po trzecie wyobraziłam sobie tę burzę
5 Kupiec wenecki, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).
6 Jak wyżej.
7 Jak wyżej.
nieprzychylnych komentarzy, które prześladować będą
łajdaka przez wiele tygodni, gdyż traf chciał, że lady
Elvira i lady Mary Pomeroy były świadkami tego
szokującego zdarzenia. Nim słońce wzejdzie, będzie już o
nim wiedział cały Londyn. Nie wiem, czy pan się
orientuje, ale to największe plotkarki w mieście.
-
Słyszałem coś o tym.
-
Co mi nie przeszkadza bardzo je lubić - ciągnęła panna
Glyn, dzielnie panując nad śmiechem. - Uważam je za
najzabawniejsze stworzenia w towarzystwie. Znają
wszystkie krążące po Londynie plotki i zawsze je
ubarwiają. Plotki, jak pan zapewne wie, mają to do siebie,
że szybko się zmieniają, ale to, co robią z nimi Mary i
Elvira, to prawdziwy artyzm! Często sama wymyślam
jakąś plotkę o sobie, aby się przekonać, do jakich
rozmiarów potrafi urosnąć dzięki nieprawdopodobnej
inwencji tych pań. To bardzo zabawne.
-
Sprowadza mnie pani na manowce, panno Glyn.
Zaczynają mi się podobać te pani nonsensy.
-
Bez obawy. To tylko chwilowe zboczenie z drogi.
Mężczyźni z natury są bardzo zmienni.
-
Nie, madame, źle mnie pani zrozumiała! Moja słabość jest
tak niezmierzona, jak Zatoka Portugalska.
Panna Glyn nie mogła już opanować chichotu, który
szybko zamienił się w głośny śmiech.
Sir William Atherton i panna Fairfax wybrali właśnie ten
moment, aby wrócić do salonu. Sir William wydawał się
zakłopotany widokiem panny Glyn śmiejącej się z jego
przyjaciela. Wyraz twarzy panny Fairfax natomiast był
mieszaniną gniewu i przerażenia.
- Kate! - zawołała. - Co tu się dzieje?
Lord Blake starał się zachować powagę.
- Przepraszam cię, Georgino - wykrztusiła panna Glyn, z
trudem łapiąc powietrze. - Lord Blake opowiadał mi właśnie
wyborną historyjkę o wielbłądach w Himalajach, niestety,
niezbyt nadającą się do powtórzenia.
Lord Blake spojrzał na nią ze zdumieniem, ale ona
udawała, że tego nie widzi.
- Cieszę się, że wreszcie wróciliście - ciągnęła. - Już
chciałam zawiadomić policję, żeby was szukała. Drogi sir
Williamie - szybko dodała, biorąc go pod rękę - proszę usiąść i
pogawędzić ze mną przez chwilę. Panna Fairfax zupełnie
panem zawładnęła, a ja tak bardzo pragnęłam zamienić z
panem kilka słów.
-
Ale, panno Glyn - sir William rozejrzał się ze zdumieniem
dookoła - gdzie są pani pozostali goście?
-
Mieli... jakieś inne, wcześniej już uzgodnione spotkanie -
odparła wymijająco. - Georgino - rzuciła przez ramię,
prowadząc sir Williama w kierunku ciemnozielonej
kanapy - spróbuj, z łaski swojej, zająć się lordem Blakiem.
Przez następne pół godziny panna Glyn rozmawiała z
młodym człowiekiem, starając się taktownie wypytać o
wszystkie szczegóły z jego życia, co, jak uważała, było jej
szczególnym obowiązkiem. Bardzo szybko jednak doszła do
wniosku, że jej przyjaciółka nie myliła się w ocenie sir
Williama. Charakter młody człowiek miał wypisany na twarzy,
a to, co z niej wyczytała, wyglądało obiecująco. Mogła sprzyjać
tej znajomości bez obawy, że przyniesie ona jakiś zawód czy
cierpienie jej przyjaciółce.
Uświadomiwszy sobie, że czas wizyty został już dawno
przekroczony, sir William wstał, oznajmiając, że on i jego
przyjaciel muszą już iść.
-
Och, jestem pod wrażeniem - powiedziała panna Glyn,
wstając również. -Drogi panie, musi mi pan solennie
obiecać, że odwiedzi nas jutro. Bardzo miło mi się z panem
rozmawiało.
-
To dla mnie ogromny zaszczyt, panno Glyn - odrzekł sir
William, skłaniając z uśmiechem głowę.
Zręcznie manewrując przyjaciółką i sir Williamem, tak aby
mogli jeszcze chwilę ze sobą porozmawiać, zanim się
pożegnają, panna Glyn cofnęła się parę kroków, dołączając do
lorda Blake'a.
-
Mistrzowskie zagranie - rzekł z uznaniem.
-
Dziękuję, milordzie. Patronowanie rozkwitającej
romantycznej miłości to trudne i dosyć wyczerpujące
zadanie. Jeśli nie otrzymuje się w zamian dostatecznego
uznania, można zacząć się zastanawiać, czy warto się było
trudzić.
-
Nie aprobuje więc pani romantycznej miłości?
-
Oczywiście, że nie aprobuję, tak zresztą jak każdy
rozsądny człowiek. Romantyczna miłość zamienia
inteligentnych skądinąd ludzi w skończonych idiotów.
Georgina już wpadła w cielęcy zachwyt i zaczynam się
obawiać, żeby sytuacja nie wymknęła się spod mojej
kontroli.
-
Musi być pani dzielna - rzekł lord Blake. - Przytoczę
słowa niejakiego Ralpha Bottswaya, handlarza nawozem z
Lancaster, przy których pani problemy będą jak trzepot
skrzydeł ćmy podczas huraganu. Powiedział do mnie:
„Nieszczęścia mogą na nas spadać ze wszystkich stron,
wasza lordowska mość, nasze pola nie obrodzić, studnie
wyschnąć. Ktoś uprowadzi nam stada owiec i nasze
dzieci... ale przynajmniej nie będziemy się musieli obawiać
szarańczy".
Panna Glyn nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Proszę już iść i nie wracać - powiedziała. - Nie mogę
pozwolić, aby jakiś arystokrata wyprowadzał mnie w pole w
moim własnym domu, a co dopiero ktoś, kto od dziecka
przyjaźni się z Priscillą Inglewood.
Lord Blake skłonił się w milczeniu i wraz z sir Williamem,
który z ciężkim sercem pożegnał się wreszcie z panną Fairfax,
opuścił Russel Court.
-
Och, Kate! -zawołała panna Fairfax, rzucając się w
ramiona przyjaciółki. - Jestem taka szczęśliwa! Nie potrafię
znaleźć słów, by powiedzieć, co czuję. To tak, jakby gdzieś
wewnątrz mnie zapłonęło jakieś złociste światło!
-
Tak, tak kochanie - powtarzała spokojnie panna Glyn,
prowadząc podekscytowaną dziewczynę schodami do
pokoi na piętrze.
-
Och, Kate! - westchnęła panna Fairfax, kiedy weszła do
swojej sypialni i rzuciła się na łóżko. - On jest naprawdę
czarujący i ma takie nienaganne maniery. Czy wiesz -
powiedziała, siadając nagle - że on ma spaniela, który
uwielbia kornwalijskie ciasteczka, tak jak mój kochany
mały Scotty?
-
Wprost trudno w to uwierzyć - mruknęła panna Glyn,
idąc do swego pokoju.
4
Czcigodny markiz Blake Park, baron Willoughby-on-the
Marsh, lord Theodore Francis Beauregard Quentin Blake
wyjeżdżał z Russel Court z mieszanymi uczuciami. Nie
spodziewał się, że ta przedpołudniowa wizyta u dwóch
wytwornych dam z towarzystwa minie tak szybko i będzie taka
fascynująca. Jego doświadczenie, jeśli chodzi o tego typu
wizyty, nie było najlepsze, ale William tak bardzo go prosił.
Czy mógł odmówić przyjacielowi? Tak więc wybrał się z nim
do Russel Court i co? Nie było troskliwych pytań o zdrowie
jego i jego rodziców. Żadnych wynurzeń na temat pięknej
pogody. Ani minuty rozmowy o najświeższych towarzyskich
wydarzeniach. Zamiast tego - piękno, urok i panna Katharine
Glyn. Całkowicie nieprzewidywalna i ogromnie intrygująca.
Nawet teraz, kiedy zręcznie manewrując zaprzęgiem,
przejeżdżał zatłoczone centrum Londynu, nie mógł o niej
zapomnieć.
Była najbardziej stanowczą młodą kobietą, jaką
kiedykolwiek spotkał... W jej zachowaniu nie było nic, co
mogłoby świadczyć o tym, że usiłuje złapać go na męża. Już
sam ten fakt był nadzwyczajny, ponieważ zdążył się
przyzwyczaić, że w ciągu ostatnich pięciu lat był nieustannie
ścigany przez wszystkie polujące na arystokratyczne tytuły
kobiety.
Zamyślił się. Czy Oliver naprawdę zginął pięć lat temu?
Ból, który odczuwał za każdym razem, kiedy myślał o swoim
bracie, przeszył jego serce ponownie. Mimo iż minęło już tyle
lat, wciąż mógł powtarzać za Hamletem: Jakież przeraźliwie
nudne, banalne i bez sensu zdają się mi te wszystkie uroki
życia... Wiosenny Londyn i zakochany William nie były w
stanie wyrwać go z melancholii. I chociaż Katharine Glyn też
nie udało się tego dokonać, zdołała jednak tę szarość nieco
ubarwić. Może jego krótki pobyt w mieście nie będzie czasem
zupełnie straconym.
Najwyraźniej jego kompan czuł to samo, gdyż siedząc
obok niego w faetonie, od chwili opuszczenia Russel Court nie
przestawał rozwodzić się nad cnotami panny Fairfax i nawet
nie zauważył, gdy zatrzymali się przed klubem White's.
-
Błagam, przestań już, Will -jęknął lord Blake, rzucając
wodze pachołkowi i wyskakując z faetonu. -Za chwilę
wchodzimy do środka. Chyba nie masz zamiaru
ośmieszyć się tymi tak głośno wyrażanymi zachwytami?
-
Co, już przyjechaliśmy do White's? - rzekł William,
rozglądając się z niedowierzaniem.
-
Owszem, mój drogi - odparł lord Blake, nie kryjąc
rozbawienia. - I tak spóźniliśmy się na lunch, sądząc po
burczeniu w moim żołądku. Chodź, Will, musimy szybko
coś zjeść. Po emocjach, jakich doświadczyłeś tego ranka,
twój organizm także wymaga regeneracji. Myślę, że udziec
barani obu nas postawi na nogi.
Sir William wyskoczył z faetonu i podążył za
przyjacielem.
-
Tak się składa - odparł, gdy kłaniali się licznym
znajomym - że nie bardzo mam apetyt.
-
Och, nie wątpię - zauważył lord Blake. - Przynajmniej
usiądź, wypij kieliszek porto i dotrzymaj mi towarzystwa.
Kiedy weszli do jadalni, lord Blake zauważył siedzących
przy jednym ze stolików Robbinsa i lorda Braxtona i
zdecydował się do nich dołączyć. Chociaż dawno temu wybrał
życie odludka, cieszyło go, że jeszcze niezupełnie zdziwaczał.
Codzienność na prowincji, w otoczeniu służby, dzierżawców i
organizacji dobroczynnych, była tak cholernie nudna i...
monotonna. Nie o takim życiu kiedyś marzył.
Jednak teraz starał się odpędzić czarne myśli i cieszyć
towarzystwem przyjaciół. Zamówili lunch i rozmowa potoczyła
się wartko. Dyskutowali o wyścigach konnych, ostatnich
prezentacjach na dworze i płochych sercach kobiet.
Peter Robbins - w brązowym jeździeckim surducie,
spodniach ze skóry kozłowej i wysokich butach - ze
wzburzeniem opowiadał o niejakim Jamisonie Knoksie,
wyjątkowo cynicznym łobuzie, który, nie dalej jak dwa dni
temu, miał czelność odebrać mu kochankę. Niepocieszony
amant, którego wzrost, cera i nos wskazywały na
pokrewieństwo z Blakiem - w rzeczywistości byli kuzynami -
siedział naprzeciw niego.
Hrabia Braxton, siedzący po prawej stronie lorda Blake'a,
był najwyraźniej szczerze ubawiony żałosną historią Robbinsa,
ale taktownie krył śmiech, zasłaniając usta koronkową
chusteczką. Lord Braxton, trzydziestoletni dżentelmen,
uważany był za największego, po lordzie Bingsleyu, eleganta.
O ile jednak Bingsley wciąż szukał czegoś nowego, śmiałego i
wyszukanego, Braxton największą wagę przywiązywał do
eleganckiego kroju surduta, właściwego odcienia pończoch
oraz subtelnych manier i zainteresowań, które były istotnym
uzupełnieniem stroju.
Po lewej stronie Blake'a siedział sir William Atherton, ale
wnikliwy obserwator zauważyłby, że ten młody człowiek
błądzi gdzieś po Polach Elizejskich, wsłuchując się w bicie
swego serca.
-
Opamiętaj się, drogi chłopcze - rzekł lord Braxton do
Robbinsa. - Powinieneś był spodziewać się tego, skoro
paradujesz w tych ohydnych spodniach, a rozmawiać
umiesz jedynie o... uprawie roli, zawodach bokserskich i
innych nudziarstwach niestosownych dla niewieścich
uszu. Och, Peter, gdybyś tylko pozwolił mi sobą
pokierować, wkrótce byłbyś otoczony tłumem pięknych
kobiet. Mógłbym ci nawet wybrać piękną i cnotliwą
kandydatkę na żonę.
-
Żonę? - zawołał z przerażeniem Robbins. - Dobry Boże,
Braxton, cenię kobiety, lecz jedynie jako chwilową
rozrywkę, ale... ale małżeństwo...? - Wzdrygnął się
gwałtownie. - Potrzebny mi jeszcze jeden drink, a nie
twoja pomoc, milordzie.
Lord Blake zawołał kelnera i ich kieliszki natychmiast
zostały ponownie napełnione.
-
I co ty na to, Will? - zwrócił się do Williama Braxton. - Nie
przeszkadza ci to, że Peter należy do twoich najbliższych
przyjaciół?
-
Co proszę? - Sir William spojrzał na niego nieprzytomnie.
- Co mówiłeś, Nigel? Przepraszam, ale chyba trochę się
zamyśliłem.
-
Naszego Williama od trzech dni nie interesuje nic poza
pewną parą wymownych, błękitnych oczu - poinformował
przyjaciół lord Blake.
-
Nie mów! - zawołał Robbins, patrząc z zaciekawieniem na
Williama. -Nareszcie wpadł, tak? Kim jest ta ślicznotka,
która cię ujarzmiła, biedaku? Powiedz wujkowi Peterowi
wszystko.
-
Nie życzę sobie, abyś mówił o pannie Fairfax w taki
sposób -zaprotestował sir William.
-
Wielkie nieba! - zawołał lord Braxton. - Fairfax? Georgina
Fairfax? Największa, najsłodsza piękność, jakiej Londyn
nie widział od ponad dziesięciu lat? Muszę przyznać,
przyjacielu, że masz wyborny gust!
-
Theo, powiedz im, że to nie tak - błagał sir William.
Lord Blake uśmiechnął się lekko, odchrząknął, po czym
uroczyście zaczął:
-
William jest pod działaniem czystej, anielskiej miłości,
nieskażonej jakimiś tam fizycznymi czy też innymi
przyziemnymi pragnieniami. On żyje w innym świecie,
gdzie nie ma miejsca na małostkowość naszego zepsutego
świata. Mam rację, Will?
-
Nie pozwolę, abyś kpił z mojego szacunku dla panny
Fairfax! -zaprotestował ponownie sir William.
-
Ależ nic podobnego nie miałem na myśli, Will - uspokajał
go lord Blake. - Powiedziałem prawdę, opisując jedynie to,
co sam zaobserwowałem. Will i ja - poinformował
przyjaciół - wróciliśmy właśnie z wizyty u panny Fairfax i
jej opiekunki... panny Glyn, o ile dobrze pamiętam. Nawet
ja muszę przyznać, że z przyjemnością zostałbym dłużej.
-
Jest śliczna, prawda, Theo? - niecierpliwił się sir William.
-
Hm? O tak, powiedziałbym, że to całkiem... sympatyczna
osoba.
-
Sympatyczna? - zawołał z oburzeniem sir William. - Jej
widok zapiera dech w piersiach. To bogini w ludzkim
ciele. Panna Fairfax -oświadczył, patrząc na przyjaciół
płomiennym wzrokiem - to prawdziwe uosobienie
kobiecości.
-
Zawsze uważałem, że Will będzie pierwszą ofiarą
Kupidyna, ponieważ jest niepoprawnym romantykiem, i
to od chwili, gdy skończył dziesięć lat - zauważył Robbins.
- Ja nigdy nie miałem takich skłonności. Braxton jest od
dawna zakochany w swoim lustrzanym odbiciu, a Theo
jest na to całkiem uodporniony.
-
Jeśli o mnie chodzi - wtrącił lord Blake - to wolę
określenie zrażony. Każdą młodą kobietę, która chce
wydać się za mąż, interesują jedynie dwie rzeczy: mój
tytuł i fortuna. Dlaczego miałbym rezygnować z dobrego
snu, biorąc sobie na kark taki bagaż?
-
Theo, musisz się z tym pogodzić - rzekł z uśmiechem lord
Braxton. - Żadna rozsądna kobieta nie może ignorować
takiego tytułu i takiej fortuny. Co za uparty osioł - hrabia
zwrócił się do dwóch pozostałych przyjaciół. Panny na
wydaniu oblegają go, ożywione pragnieniem mamusie
popisują się swoimi córkami przy każdej nadarzającej się
okazji, Priscilla Inglewood bije wszystkie konkurentki na
głowę, a on wciąż się wzbrania dać na zapowiedzi.
Radzę ci, Nigel, nie mów tak lekceważąco o Priscilli -
ostrzegł przyjaciela lord Blake. -To szlachetna, piękna i
inteligentna młoda kobieta, którą łączą z moją rodziną silne
więzy przyjaźni i nie życzę sobie słyszeć ani słowa przeciw niej.
-
To harpia, nawet się nie spostrzeżesz, jak zaciągnie cię do
ołtarza, o ile nie powiesz jej wprost, że jej nie chcesz -
zauważył Robbins.
-
Co to za bzdury - odparł lord Blake. - Dlaczego miałbym
obrażać przyjaciółkę od dziecięcych lat, skoro nigdy nie
dałem jej najmniejszego powodu, żeby sądziła, iż mam
wobec niej jakieś matrymonialne plany?
-
Odziedziczyłeś po bracie majątek, tytuły i wszystkie
związane z nimi nadzieje, dlaczego nie miałbyś
odziedziczyć i narzeczonej? - powiedział lord Braxton.
-
Poza tym - dodał Robbins - mógłbym pójść o zakład, że to
ojciec wbił jej do głowy te wiążące się z tobą
matrymonialne oczekiwania, stary cwaniak.
-
Córka wierzy mu bezgranicznie - zauważył lord Braxton.
-
Dosyć! - rzekł stanowczo lord Blake - Obrażacie mnie i
Inglewoodów.
-
Ależ, Theo - zaprotestował Robbins - to takie zabawne
zastanawiać się, jaka będzie ta twoja przyszła żona. Poza
tym musisz się ożenić i wszyscy dobrze o tym wiedzą.
-
Szczególnie Priscilla - dodał lord Braxton.
-
Skończyłeś trzydziestkę i nie masz narzeczonej - ciągnął
Robbins. - Wkrótce będziesz stary, zdziwaczały i
niezdolny do zdobycia względów żadnej, nawet
najbardziej zdeterminowanej łowczyni fortun.
-
Poza, oczywiście, Priscillą - rzekł lord Braxton.
-
Dosyć, Nigel! - powtórzył lord Blake. - Bardziej niż wy
zdaję sobie sprawę z ciążącego na mnie obowiązku ożenku
i spłodzenia dziedzica fortuny i nazwiska. Kiedy pogodzę
się z myślą, że jakaś kobieta towarzyszyć mi będzie do
końca moich dni, dam ogłoszenie do gazety. Ale póki co
jednak rozmawiamy o sercu Williama, a nie moim.
-
Sercu? - zdziwił się lord Braxton. - Nie rozmawiamy o
twoim sercu, Theo, ponieważ wszyscy doskonale wiemy,
że umkniesz przed każdą zastawioną przez kobietę
pułapką. Nie, nie, ty się ożenisz wyłącznie z rozsądku.
Śmiem twierdzić, że na miłość i szczęście nie będzie tam
miejsca.
-
Zaczynasz mnie nudzić, Nigel - przerwał mu lord Blake i
chciał coś dodać, ale podszedł do niego lokaj i przekazał
mu wiadomość, że lord Falkhurst chciałby zamienić z nim
parę słów i czeka na niego w bibliotece.
-
Falkhurst? - zdziwił się Robbins. - Nie wiedziałem, że
utrzymujesz kontakty z tą zimną rybą.
-
Poznaliśmy się przed laty - odrzekł lord Blake, wstając od
stołu -i przez przypadek znaleźliśmy się dziś w tym
samym salonie. Panowie, wybaczcie, proszę, ale muszę
was na chwilę porzucić.
Kiedy wszedł do biblioteki, lord Falkhurst rozmyślał nad
czymś, trzymając w ręku kieliszek porto.
-
Chciałeś się widzieć ze mną, sir - rzekł Theo, skłaniając
lekko głowę.
-
Ach, jesteś więc, Blake - odparł Falkhurst, odstawiając
kieliszek i odwracając się w jego stronę.
-
Mam nadzieję, że doszedłeś już do siebie po tym
szokującym zdarzeniu w Russel Court?
-
Nie przywiązuję wagi do tego, co mówi i robi ta diablica,
Kate Glyn. Nikt zresztą nie powinien. Nie mam jednak
zamiaru rozmawiać o tej prowincjuszce. Chcę pomówić o
pannie Fairfax.
-
O pannie Fairfax? A co ja mam wspólnego z tą rozkoszną
istotą?
-
Możesz wpłynąć na Athertona, żeby dał jej spokój.
-
Ja? - zapytał lord Blake, unosząc brwi. - Dlaczego
miałbym zachować się jak impertynent?
-
Jesteś jego sponsorem i...
-
Sponsorem? Skąd ten pomysł? Will od dawna jest
pełnoletni, pochodzi z dobrej rodziny i jest zamożny. Nie
potrzebuje sponsorów. Właściwie, Falkhurst, powinieneś
porozmawiać z nim.
-
Chłopak przeżywa szczenięcą miłość - odparł z rosnącą
irytacją Falkhurst. - I nie jest to żadną tajemnicą, ponieważ
wszyscy dziś mieli okazję słuchać jego bredzenia. Nie
będzie słuchał rywala, ale chcę wierzyć, że posłucha ciebie.
-
A dlaczego, wyjaśnij mi z łaski swojej, miałbym odciągać
go od panny Fairfax? - zapytał Blake, strząsając z rękawa
surduta nieistniejący pyłek. - Stanowią bardzo ładną parę.
- Jedynie dla jego dobra. Zrobi z siebie głupca, jeśli nie
przestanie kręcić się koło panny Fairfax. Ona ma zbyt wiele
rozsądku, żeby oddać rękę takiemu nieopierzonemu
żółtodziobowi.
- I wystarczająco wiele, by przyjąć twoje zaloty, hm?
- Wierzę, że tak.
-
Och, jakie to szczęście, kiedy się ma tak niewiele
wątpliwości i obaw. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę,
Falkhurst, że Will nie ma żadnych szans w rywalizacji z
tobą... o względy panny Fairfax.
-
To mu to powiedz, Blake. Nie będę dłużej tolerował jego
śmiesznych zabiegów. Lepiej niech mi nie wchodzi w
drogę.
Zadowolony z siebie Falkhurst sztywnym krokiem opuścił
bibliotekę odprowadzany rozbawionym spojrzeniem Blake'a.
-
O Panie, jacy ci ludzie są beznadziejni - mruknął, zanim
ruszył w stronę jadalni, by znów dołączyć do przyjaciół.
-
I czego chciał ten Ponury Rycerz? - zapytał Braxton, gdy
Blake ciężko opadł na krzesło.
-
Dużo więcej, niż miał prawo oczekiwać - brzmiała
odpowiedź. -Nasza rozmowa przebiegała w nieco
szekspirowskim tonie. Najwyraźniej mam dziś szczęście
do bardów.
-
Dobry Boże, teatr! - zawołał sir William.
-
Uwaga, panowie - ostrzegł Robbins. - Ta cała afera z
panną Fairfax odebrała biedakowi rozum.
-
Co ty pleciesz - zirytował się sir William. - Źle mnie
zrozumiałeś. Georgina... to znaczy panna Fairfax
powiedziała mi, że razem z panną Glyn wybiera się dziś
wieczorem do teatru. Musimy iść!
Lord Braxton wzdrygnął się.
-
Nie ze mną - oświadczył. - Atmosfera teatru źle działa mi
na trawienie.
-
Peter? - zapytał sir William.
-
Wybacz, Will - odparł Robbins. - Przecież wiesz, że
niedobrze mi od patrzenia na te zniewieściałe pląsy na
scenie. Wcale się nie dziwię, że Braxton ma wtedy kłopoty
z żołądkiem.
-
Theo - rzekł William błagalnym głosem - przynajmniej ty
mnie nie zawiedź. Musisz towarzyszyć mi dziś
wieczorem. Jeśli pójdę sam, nigdy się nie odważę wejść do
loży panny Fairfax, gdyż niewątpliwie otaczać ją będzie
wielu adoratorów znaczniejszych niż ja. Odwaga szybko
ujdzie ze mnie jak woda przez sito. Musisz mnie dziś
podtrzymać na duchu, Theo, musisz!
-
No dobrze - westchnął lord Blake. - Ostatecznie mogę się
zgodzić. Przypomniałem sobie, że nowy wieczorowy
surdut przysłano mi dziś rano, a teatr to najwłaściwsze
miejsce do pokazania się. Jestem zdumiony, Nigel, bo to
dość, abyś i ty pojawił się w Drury Lane.
-
Publiczność jest tam tak krzykliwie ubrana, a przecież
wiesz, jak tego nie cierpię.
-
Masz rację. Ktoś jednak musi dać dobry przykład, nie
sądzisz?
-
I to właśnie ty - zauważył złośliwie Robbins.
-
Oczywiście, skoro Braxton nie odpowiada na wezwanie
do broni - odparł lord Blake.
-
Będziesz odpowiedzialny za występ tego fircyka,
Braxton.
-
Fircyka? - zawołał z oburzeniem lord Blake. - Powinienem
cię wyzwać za taką obrazę, Peter. To Bingsley jest
fircykiem. Natura, na szczęście, obdarzyła mnie dosyć
wyrafinowanym poczuciem smaku.
-
Też coś! - powiedział Robbins.
-
Spodobałby ci się mój nowy surdut, Peter - ciągnął lord
Blake. -Zieleń jest prawie taka sama jak zieleń lasów w
Insley, gdzie ustrzeliłeś tego ogromnego jelenia.
W odpowiedzi Robbins wzruszył jedynie ramionami.
- Doskonale, Will - oświadczył lord Blake, najwyraźniej
niezrażony tą niezbyt przychylną reakcją - ty jeden dostąpisz
zaszczytu podziwiania mojego nowego surduta.
5
Lord Blake, po kilkugodzinnej grze w karty w klubie
White's, opuszczał go ze znacznie cięższym portfelem, niż
wtedy gdy do niego wchodził. Wrócił do domu, gdzie bez
pośpiechu zjadł kolację, po czym oddał się w ręce zaufanego
kamerdynera, dla którego sensem istnienia, jak się wydawało,
była nieustanna troska o stan garderoby jego lordowskiej
mości.
-
Myślę - rzekł lord Blake, uważnie przyglądając się swemu
odbiciu w lustrze - że zwykły krawat fularowy będzie w
tym przypadku najstosowniejszy.
-
Zgadzam się z panem, milordzie — odparł Maxwell. -
Klasyczna prostota zawsze jest najstosowniejsza, gdy tak
się składa, że musimy uczestniczyć w jakiejś publicznej
imprezie.
-
No właśnie - powiedział z powagą lord Blake.
Wiążąc fular na kamizelce w kolorze matowego złota,
Maxwell zapytał, jakie plany na wieczór ma jego lordowska
mość.
- Nie musisz się martwić, mój drogi. Nie zniweczę twoich
wysiłków. Planuję jedynie teatr, krótką wizytę w moim domu
rodzinnym i wczesne spotkanie z poduszką.
- Żadnych więc szermierczych zawodów? Żadnych
wyścigów konnych o zmierzchu, milordzie?
Lord Blake przypomniał sobie niedawne słowa krytyki
Robbinsa pod jego adresem i uśmiechnął się.
-
Nie. Sprawdziłem mój kalendarz i nie ma w nim tego
typu rozrywek... na dzisiejszy wieczór.
-
Jestem z tego powodu niezmiernie rad, milordzie - rzekł
Maxwell, przekładając mu przez głowę monokl na złotym
łańcuszku i cofając się parę kroków, aby sprawdzić efekt
własnej pracy. Najwyraźniej nie był rozczarowany.
-Pozwoliłem sobie przejrzeć pańską pocztę, milordzie —
dodał. - Leży na biurku w pańskim gabinecie.
Zauważyłem list od wielce czcigodnego Otherby.
-
Ach, tak. Pewnie jakaś informacja o nowej szkole.
-
Jeszcze jedna szkoła, sir?
-
Tym razem to szkoła dla dziewcząt. W pobliżu Danforth.
Nigdy za dużo szkół... szczególnie dla biednych, Max.
-
To prawda, milordzie.
Lord badawczo przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze.
-
Doskonale, Max. Co ja bym zrobił bez ciebie?
-
Boję się pomyśleć, milordzie.
Kąciki ust lorda Blake'a leciutko zadrżały.
-
Poleciłeś Scrantonowi przygotować mój faeton? - zapytał
-
Czeka na podjeździe, milordzie.
Po drodze Blake zabrał sir Williama, po czym razem
pojechali do Drury Lane. Wchodząc na widownię, lord Blake
zmuszał się do ukłonów i uśmiechów kierowanych do licznych
znajomych, którzy go pozdrawiali. O Chryste, jak on nie
cierpiał takiej szopki! Po chwili w jednej z lóż zauważył
Priscillę Inglewood i ukłonił się jej. Lekko skłoniła złotowłosą
głowę, po czym ponownie odwróciła się do tłumu
zabiegających o jej względy wielbicieli. Wszyscy byli
szlachetnie urodzeni i bogaci. Dlaczego więc, do diabła nie
wyjdzie za mąż i nie zostawi jego sumienia w spokoju? Czyżby
Braxton miał rację? Czyżby rzeczywiście czekała na niego, aby
zrealizować swoje marzenie zostania księżną Insley?
Nigdy nie uważał lady Inglewood za kogoś więcej niż
przyjaciela rodziny, chociaż... pod wieloma względami byłaby
perfekcyjną żoną: piękna, elegancka, zrównoważona, wiedząca,
co i kiedy powiedzieć i byłby... wolny. Mógłby spędzać całe
dnie, nie kochając jej ani nie potrzebując; w nocy mógłby dzielić
z nią łoże, nie pragnąc jej; rankiem pocałować w policzek przy
śniadaniu. W takim małżeństwie nie ma miejsca na cierpienie.
Być może... być może powinien wnikliwie rozważyć
oczekiwania zarówno lady Inglewood... jak i jej ojca.
Po wejściu do loży, która zapewniała doskonałe warunki,
żeby widzieć i być widzianym, lord Blake i sir William zdjęli
płaszcze i zajęli miejsca.
-
No i jak? - zapytał lord Blake, zakładając nogę na nogę.
-
Nie widzę jej jeszcze.
- Nie chodzi mi o pannę Fairfax!
-
A o co?
-
O mój surdut, Will - odparł z westchnieniem lord Blake. -
Co sądzisz o moim nowym surducie?
-
Ach tak - odparł William, nie przestając się rozglądać. -
Jest... bardzo ładny, Theo.
-
Ładny? Jest fantastyczny! To efekt twórczej pracy Raoula
DeBries i mojej! Kolorem tak świetnie pasuje do moich
oczu. A jaki krój! Spójrz tylko, jak znakomicie uwydatnia
moje ramiona i tors. Ładny, też coś! Nie znajdziesz
efektowniejszego w całym Londynie. Nawet Braxton nie
ma się co ze mną równać.
-
Tam! - zawołał nagle sir William zduszonym głosem. -
Ona jest tam!
Wskazywał na lożę z lewej strony, w której tłoczyło się
przynajmniej dziesięciu młodych mężczyzn. Wśród nich widać
było nieco oszołomioną pannę Fairfax i jej niekryjącą
rozbawienia przyjaciółkę, pannę Glyn.
- Niezły tłum - skomentował lord Blake, krzywiąc w
uśmiechu twarz.
Sir William opadł na siedzenie.
-
Przy ich bogactwie, tytułach i biegłości w czarowaniu
kobiet, jak mogę marzyć o zdobyciu jej?
-
Spokojnie, Will -rzekł markiz, klepiąc przyjaciela po
ramieniu. -Ty również jesteś bogaty i utytułowany. A co
ważniejsze masz co najmniej dwukrotną przewagę, jeśli
chodzi o prezencję. I co najmniej trzykrotną, jeśli chodzi o
charakter, nad każdym mężczyzną w tamtej loży...
szczególnie nad lordem Falkhurstem. Nie rezygnuj z
polowania, zanim się zaczęło. Staraj się o nią, Will,
używając wszelkich dostępnych metod. Jeśli ty tego nie
zrobisz, może się zdarzyć, że ona sama przyjdzie do ciebie.
-
Theo! Czy ty myślisz...
-
Ja nie myślę, chłopcze - przerwał mu Blake. - Ja to po
prostu wiem.
W tej właśnie chwili rozległ się dzwonek i publiczność
zajęła swoje miejsca w oczekiwaniu na podniesienie kurtyny.
Lord Blake miał wreszcie doskonałą okazję do obserwacji
zarówno panny Fairfax, jak i jej niezmiernie intrygującej
towarzyszki.
Po niespełna godzinnej rozmowie wiedział, że piękna
panna Fairfax to inteligentna, czarująca, słodka, młoda kobieta.
Tę opinię potrafił zresztą sformułować już po kilkuminutowej
obserwacji jej twarzy. Była prostolinijna i uczciwa, a to
niezwykle rzadkie nie tylko wśród kobiet. Nietrudno
zrozumieć, dlaczego William tak łatwo dał się zauroczyć.
Cała uwaga lorda Blake'a skupiła się teraz na pannie Glyn.
Na jej ustach błąkał się zagadkowy uśmiech. Była niezwykłą
młodą kobietą i w przeciwieństwie do panny Fairfax zupełnie
nieprzeniknioną. Ciemnobrązowe włosy i oczy, wąski nos,
pełne usta... chociaż bez cienia wulgarności. Jej twarz i figura,
którą znakomicie podkreślała suknia z czerwonego i
brązowego jedwabiu, tworzyły atrakcyjną, chociaż z pewnością
nieporażającą całość. Mimo to lord Blake nie mógł oderwać od
niej wzroku.
Podziwiał ją za jej otwarcie demonstrowane chimeryczne
usposobienie i odwagę często graniczącą z zuchwałością; za
przenikliwy umysł i wyobraźnię, która zdawała się służyć jej
jedynie dla własnej rozrywki. Z drugiej jednak strony mówiła
przecież o nim i do niego takie absurdalne rzeczy. Chociaż...
Pokręcił głową i uśmiechnął się. Prawda była taka, że nie
bardzo wiedział, co sądzić o pannie Glyn. Intrygowała go, co
już samo w sobie było intrygujące, ponieważ rzadko się
zdarzało, aby ktoś zainteresował go aż tak. Ciężko i długo na to
pracował. I gdyby tylko mógł przestać o niej myśleć.
Tymczasem światła na widowni przygasły i lord Blake
zmuszony był skierować wzrok na scenę, gdzie kurtyna powoli
odsłaniała machinacje zwaśnionych rodów Montekich i
Kapuletich. Zanim opadła ponownie, kilkakrotnie złapał się na
tym, że wpadał w objęcia Morfeusza i tylko dzięki ogromnej
sile woli obronił się przed zaśnięciem. Gdyby tylko miał przy
sobie jakąś bratnią duszę, która czułaby podobnie jak on. Tuż
przy nim, po prawej stronie, sir William tak chłonął każde
padające ze sceny słowo, jakby od tego zależało jego życie. No
cóż, nie każdy był tak krytyczny jak on. Sir William miał inne,
godne podziwu cechy.
W loży po lewej stronie panna Fairfax siedziała wychylona
tak, jakby chciała chwycić każde słowo, każdą emocję, każdą
myśl, które aktorzy usiłowali wydobyć z tekstu Szekspira.
Następnie oczy lorda Blake'a dostrzegły sylwetkę panny Glyn.
Jej głowa spoczywała na oparciu fotela, lewa ręka ospale
poruszała wachlarzem, a prawa usiłowała zasłonić potężne
ziewnięcie... ale nie zdążyła.
Pierwszy akt sztuki skończył się wreszcie, światła ożywiły
się, a wraz z nimi sir William Atherton. Lord Blake spojrzał ze
zdumieniem na przyjaciela.
-
Chyba nie zamierzasz opuścić naszej loży? - zapytał.
-
Ale to wspaniała okazja do złożenia wizyty pannie
Fairfax. Rusz się, Theo. Jej loża jest jeszcze prawie pusta.
-
Drogi Williamie - rzekł lord Blake, poprawiając się w
fotelu -pod żadnym pozorem nie wolno ci opuszczać loży.
Musisz ze znużonym wyrazem twarzy czekać, aż twoje
wielbicielki przyjdą do ciebie.
-
Theo, skończ z tymi frazesami - odparł przytłumionym
głosem sir William. - Powiedziałeś, że pójdziesz ze mną,
aby mnie wspierać w moich staraniach o pannę Fairfax.
-
Przyszedłem pokazać mój nowy surdut, Will, sądziłem,
że wypowiedziałem się dziś w tej kwestii dosyć jasno.
Gdybym wiedział, że przyjdzie ci do głowy opuścić naszą
lożę...
-
Theo - przerwał mu sir William - przestań wreszcie. Jesteś
okropnie zabawny, ale to nie czas na żarty! Musisz się
nauczyć większej wstrzemięźliwości, Theo. Naprawdę
musisz. Jako twój przyjaciel, błagam cię, chodź ze mną do
loży panny Fairfax. Od tego, być może, zależy moje
przyszłe szczęście.
-
No dobrze - odparł z westchnieniem Blake. - Skoro jest
tak, jak mówisz...
-
Żadnych przemówień - przerwał mu sir William, usiłując
ściągnąć go z fotela. - Spójrz, jej loża jest już pełna.
Markiz z ociąganiem ruszył za przyjacielem, torując sobie
drogę w tłumie teatralnych bywalców. Po chwili pomyślał, że
Will miał rację, ponaglając go do pośpiechu. Lord Falkhurst już
zdążył zająć miejsce u boku panny Fairfax, skutecznie broniąc
jej przed naporem tłumu wielbicieli i jednocześnie zabawiając
rozmową.
Niezwykle zdeterminowany facet i jaki bezwzględny. Nic
dziwnego, że panna Fairfax woli szczere uwielbienie Williama
od tej, jak go Peter trafnie określił, wielkiej zimnej ryby.
Dźwięczny śmiech panny Fairfax popłynął nagle ponad
głowami tych, co byli przed nimi. Sir William ruszył do przodu,
rozepchnął dwóch młodych dżentelmenów, po czym zaczął
przeciskać się przez tłum, usiłując zwrócić na siebie uwagę
panny Fairfax.
Obserwując poczynania przyjaciela z rosnącym
rozbawieniem, lord Blake doszedł do wniosku, że jego pomoc
nie jest mu już potrzebna. Przepełniona loża panny Fairfax
nieoczekiwanie skojarzyła mu się z przepełnioną klatką dla
bydła. Jego surdut z pewnością nie wyszedłby z tego bez
szwanku. Są inne formy rozrywki.
Nagle do jego uszu dobiegł głośny kobiecy śmiech.
Rozglądając się dookoła, aby ustalić jego źródło, zauważył
pannę Glyn. Stała tyłem do sceny, oparta o balustradę loży,
obserwowała kłębiący się przed nią tłum i zanosiła od śmiechu.
Lord Blake okrążył lożę i wszedł do niej ponownie z drugiego,
bardziej odległego końca.
- Dobry wieczór, panno Glyn - powiedział, skłaniając
lekko głowę.
Panna Glyn drgnęła nagle i odwróciła się. Jej ogromne
brązowe oczy stały się jeszcze większe, gdy w intruzie
rozpoznała lorda Blake'a.
-
Przyjaciel przyjaciela przyjaciółki - powiedziała chłodno.
Uśmiechnął się, niezrażony tym wyraźnym brakiem
entuzjazmu.
-
Nadzoruje pani tę pielgrzymkę do stóp panny Fairfax?
- Zastanawiająca popularność, nie sądzi pan? - zauważyła
podejrzanie miłym głosem. - Do tego zwierzęcego pędu
adorujących hord zdążyłam się już trochę przyzwyczaić, ale to,
co widzę dziś, rozśmiesza mnie do łez. Czy pan wie, lordzie
Blake, że trywialność tłumu rośnie wprost proporcjonalnie do
liczby utytułowanych uczestników. To efekt moich bardzo
wnikliwych studiów.
- Fascynujące - mruknął lord Blake. - Teoria
wystarczająca, by u wielu ostudzić entuzjazm z powodu
szlachetnego urodzenia. Czy to samotne czuwanie, które
właśnie zakłóciłem, to jedyna pani korzyść z popularności
panny Fairfax?
-
Przypuszczam, że usiłuje pan zapytać, czy zawsze stoję z
boku skazana jedynie na własne towarzystwo?
-
Cóż... takie pytanie rzeczywiście przyszło mi na myśl -
przyznał.
-
W takim razie odpowiem, że tak! Nie, w reakcji na
pańskie następne, podchwytliwe pytanie. Panna Fairfax
po takich objawach uwielbienia ma zawsze posiniaczone
palce, pomiętą suknię i straszliwy ból głowy. Każdy na jej
miejscu mógłby stłumić skrupuły i zapomnieć o dobrym
wychowaniu. Szczerze mówiąc, kilka razy miałam
wrażenie, że widzę w jej oczach iskierkę buntu. Na razie
jednak potrafi jeszcze nad sobą panować. I wielka szkoda!
Spojrzał na nią ze współczuciem.
- Dlaczego usuwa się pani bez walki? Dlaczego nie
wykorzysta pani sytuacji i nie pokieruje sprawami tak, aby
któregoś z odrzuconych wielbicieli panny Fairfax poprowadzić
do ołtarza?
Roześmiała się ciepło i perliście.
- Do twarzy panu z tą szczerością, milordzie. Tak się
składa, że wcale nie pragnę zaciągnąć kogoś z tego stada do
kościoła. Mężczyźni, moim zdaniem, czasem są nawet zabawni,
ale często nieznośni i w końcu zawsze rozczarowują. Nie
chciałabym sprawić panu przykrości, sir, ale z doświadczenia
wiem, że mężczyźni, ogólnie biorąc, są bardzo powierzchowni i
przywiązują wagę jedynie do urody i posagu kobiety, której
nadskakują.
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
-
Po tym, co usłyszałem, zaczynam tracić do siebie całą
sympatię. Przyjmuję, panno Glyn, że to również wynika z
pani doświadczenia...
-
I z obserwacji.
-
A więc zamierza pani spędzić całe życie samotnie,
wyśpiewując hymny do zimnego, jałowego księżyca.
Zmarszczyła brwi.
-
Czy to nie żałosne, że kobieta jest podporządkowana
jakiemuś zeru? Że ceni sobie życie z jakąś bezrozumną
bryłą błota?
-
Muszę koniecznie znaleźć jakąś rysę na tym pani
szekspirowskim pancerzu albo źle się to dla mnie skończy.
-
Niech pan szuka, bawi mnie chłostanie arystokracji.
Piękny surdut ma pan na sobie!
-
Jest fantastyczny, prawda?
-
Po prostu olśniewający. Braxton zzielenieje z zazdrości.
Bez trudu go pan zaćmi.
-
Jest pani zbyt uprzejma.
-
Wcale nie jestem uprzejma. Cieszę się jedynie, że
dostrzegłam blade światełko wśród tej całej teatralnej
miernoty. Co się stało z naszą słynną angielską sceną?
-
Zeszła na psy, sądząc po dzisiejszym przedstawieniu -
odparł lord Blake. - Aktorom udało się z tej i tak już
dostatecznie nudnej sztuki zrobić coś, co teraz wydaje się
nie mieć końca.
-
Miło mi to słyszeć. Czy pan wie, lordzie Blake, że jest pan
pierwszą osobą, która otwarcie przyznaje, że nie lubi
Romea i Julii?
-
A więc pani również? - W spojrzeniu lorda Blake'a widać
było jednocześnie zdumienie i ogromną satysfakcję.
-
Tak, jestem ofiarą szekspirowskiego pióra. Muszę panu
powiedzieć, Blake, że pana obecność uratowała ten
wieczór i wlała trochę otuchy w moje serce. Pomyśleć, że
znalazłam tu bratnią duszę, którą tak samo nudzą te
nieprzyzwoicie długie godziny szekspirowskiej
fanfaronady!
-
Jestem szczęśliwy, że mogłem wyświadczyć pani
przysługę — odparł, starając się ukryć uśmiech.
-
Mógłby pan wyświadczyć jeszcze jedną, gdyby pan
zechciał.
-
Wszystko, co może wesprzeć siostrę w cierpieniu -
odrzekł z galanterią.
-
Proszę mnie zatem upewnić, że pański przyjaciel nie
działa jedynie pod wpływem głupiej namiętności, która po
kilku dniach się wypali.
-
Zaklina się, że to zadana strzałą Amora śmiertelna rana.
-
Nie raz już byłam zmuszona do wysłuchiwania takich
idiotyzmów. Jak może pan to znieść?
- Dziękując niebiosom, że nie jestem w takiej sytuacji.
Kąciki ust panny Glyn leciutko zadrżały.
-
Niech mi pan powie coś więcej o tym śmiertelnie
zranionym młodzieńcu.
-
Dlaczego?
Zawahała się, po czym z zaskakującą szczerością odparła:
- A dlaczego nie? To byłoby takie zabawne. Mógłby mi
pan na przykład opowiedzieć o jego romansie z żoną
wiejskiego pastora, licznych pojedynkach, wojennych profitach,
długach karcianych i kiepskim oku do koni. Wtedy ja opowiem
panu o moich beznadziejnie idealistycznych pierwszych
impresjach, które pan mógłby brutalnie rozwiać, przepełniając
mnie rozczarowaniem i wstydem. Wówczas pan mógłby
wspomnieć o jego bogatym i umierającym wuju, który ma
zamiar zostawić mu dwa miliony funtów, łowiska na Morzu
Północnym i składy piór bażancich w Indiach, a wtedy ja
udzielę temu związkowi błogosławieństwa i wszystko będzie
czyste jak łza!
Patrzył na nią ze zgrozą.
-
Stało się coś, lordzie Blake? - zapytała.
-
Zastanawiam się, dlaczego nie spotkałem pani wcześniej.
-
Wielkie nieba, dlaczego miałby pan tego chcieć? -
zdziwiła się. -Nie jestem piękna. Nie jestem bogata.
Czasem nie jestem nawet uprzejma. Oczywiście,
pamiętam, że to ja bronię dostępu do panny Fairfax. Mogę
pana do niej zaprowadzić, jeśli do tego pan zmierza.
-
To jakiś nonsens, panno Glyn.
-
Też tak sądzę, lordzie Blake.
-
Jak?
-
No cóż, to nonsens chcieć poznać mnie, gdy tyle o wiele
bardziej interesujących kobiet marzy, aby poznać
dżentelmena noszącego tak wytworne okrycie.
-
Czy wcześniej nie wyraziła pani identycznego
pragnienia?
-
Oczywiście, że nie. Wyraziłam jedynie uznanie dla
surduta, a nic dla tego, kto go nosi.
-
Jest pani okrutna - zauważył wyraźnie przygaszonym
głosem.
-
Nie sądzę, raczej protekcjonalna.
Jego głośny śmiech zaintrygował stojące w pobliżu osoby.
-
W ten sposób wszystkie moje wnioski przepadły -
powiedział.
-
A były jakieś?
-
Obawiam się, że sporo.
-
Zastanawia mnie, lordzie Blake, pańska znajomość z
Priscillą Inglewood. Jestem zdumiona, że miał pan
odwagę przyjść do tej loży, milordzie. Lady Inglewood z
pewnością nie będzie tym zachwycona.
-
Błagam, a cóż ona ma do moich rozmów?
-
Och, z tego, co ludzie mówią, bardzo wiele. Przede
wszystkim pomyśli, że wchodząc do obozu nieprzyjaciół,
jest pan nielojalny. Wkrótce się pan o tym przekona.
Chwilę obserwował ją przez monokl.
-
Wygląda więc na to, że są panie w stanie wojny?
-
Cóż za niestworzone rzeczy pan wygaduje! Kobiety nie
prowadzą działań wojennych, a jedynie potyczki...
chociaż, im więcej krwi, tym lepiej.
-
Rozumienie kobiecej psychiki idzie mi dosyć opornie. Co,
pomińmy Szekspira, ma pani przeciwko lady Inglewood?
-
Właściwie nic, sir... publicznie.
-
Czego, w takim razie, ona nie lubi w pani?
-
Wszystkiego, sir. Czy to nie oczywiste?
-
Jak to?
-
Czyżby pan nie widział, że jestem zaprzeczeniem
prawdziwej lady?
-
Coś w tym jest.
-
Obawiam się, że dużo... ale nie aż tak, żebym miała się
zmienić. Właściwie, dlaczego pan ze mną rozmawia,
lordzie Blake? To skrajna nielojalność. Lady Inglewood
rości sobie prawo do pana. Czy nie jej ucho powinien pan
pieścić błyskotliwymi żarcikami?
-
Niestety, ta dama wcale nie uważa ich za błyskotliwe. Jak
pani zapewne wie, to bardzo rozsądna kobieta.
-
Nic o tym nie wiem. Jak może nie lubić żartów tak
znakomicie wyedukowanego mężczyzny? Mam coraz
gorsze o niej zdanie. Właściwie, jak można być lojalnym
wobec tej góry lodu?
Szare oczy lorda Blake'a zwęziły się.
- Nie jestem aż tak bezwzględny, żeby zrywać przyjaźń z
kobietą tylko dlatego, że natura nie obdarzyła jej poczuciem
humoru. Śmiem twierdzić, że lady Inglewood nie darzy pani
sympatią z powodu pani niezrozumiałego zachowania.
- Wolałabym, żeby nie oceniał pan jej awersji w stosunku
do mnie, lordzie Blake. Ani lady Inglewood, ani mnie nie
przeszkadza niechęć, jaką czujemy do siebie. Ona purpurowieje
na mój widok, a mnie w jej obecności natychmiast wysuwają się
pazury. Nigdy jej nie polubię, sir. Jeśli dalej będzie jej pan z
uporem bronił, wyrzucę pana z tej loży natychmiast.
Groźba zabrzmiała poważnie, co do tego nie było
wątpliwości. Zastanawiające, jak kilka słów o lady Inglewood
mogło tak wzburzyć pannę Glyn?
-
Pani mnie zdumiewa. Wszystkie znajome kobiety bardzo
lubią moje towarzystwo, pani natomiast wciąż je odrzuca,
jakby sprawiało pani przykrość.
-
Doprawdy? Jakoś coraz mniej ufam kobietom z pańskiego
otoczenia.
-
Czyżby pani należała do tych kobiet, które z
lekceważeniem odnoszą się do osób własnej płci?
-
Proszę mnie nie obrażać, panie Blake. Lekceważę jedynie
tych, którzy na to zasługują, bez względu na płeć. Każdy,
kto twierdzi, że jest przyjacielem lady Inglewood, musi się
spodziewać mojej ostrej reakcji. A skoro już mówimy o tej
damie, czy widzi pan to przeszywające spojrzenie?
Lord Blake odwrócił się. Rzeczywiście wzrok lady
Inglewood nie wróżył niczego dobrego. Skłonił głowę, czego
ona zdawała się celowo nie dostrzegać. Czyżby panna Glyn
miała rację?
-
Niech pan uważa, lordzie Blake, inaczej wzrok Panny
Doskonałej zamieni pana w głaz.
-
Czyj?
-
Priscilli Inglewood, oczywiście.
Lord Blake wybuchnął śmiechem.
-
Jest pani niepoczytalna, panno Glyn.
-
Jestem znana w towarzystwie z trafności sądów - odparła
z wyraźną wymówką.
-
Nie jestem takim głupcem, by kupić taką deklarację, a
pani zbyt lekkomyślna, aby być wiarygodną.
-
Ale nie aż tak, by skrzyżować z panem szpadę -
zauważyła.
-
Przekonamy się - odparł z uśmiechem. - Pani sługa,
panno Glyn.
Szybkie spojrzenie, gdy opuszczał lożę, poinformowało
go, że sir William dotarł do panny Fairfax w stosunkowo
dobrym stanie i zdołał skupić na sobie całą jej uwagę.
Przeciskając się przez przemieszczający się we wszystkie strony
tłum widzów, analizował przed chwilą odbytą rozmowę. Było
dla niego jasne, że panna Glyn nie lubi Priscilli i że nie chce
mieć nic wspólnego z nim. Zastanawiał się, co wybrać:
możliwość prowadzenia tych fascynujących konwersacji czy też
trwającą od wielu lat przyjaźń?
- Theo! Theo! Wpadnij do mnie na chwilę!
Lord Blake podniósł głowę i zauważył machającą do niego
lady Inglewood. Idąc do jej loży, nie spuszczał z niej wzroku.
Lady Inglewood była wysoką, piękną blondynką z władczymi,
piwnymi oczami i posagiem wartym trzysta tysięcy. Miała już
dwadzieścia cztery lata i od dawna powinna być zamężna.
Gdyby nie śmierć jego brata przed pięciu laty, byłaby jego
bratową. Teraz, jego brat nie żyje, może zostać jego żoną.
-
Och, Priscillo! - powiedział, podnosząc jej dłoń do ust. -
Jesteś coraz piękniejsza.
-
Ach, ty komplemenciarzu! - odparła ze śmiechem. -
Dobrze wiesz, Theo, że właściwie jestem już starą panną!
-
Sądząc po tłumie adoratorów w twojej loży, nie myślę,
abyś musiała się tego bać.
-
Tak, wiem, że mogę mieć każdego z nich, ale żaden mi
nie odpowiada - odrzekła, patrząc na niego spod oka.
Lord Blake zmusił się do uśmiechu.
-
Jesteś widocznie zbyt wybredna.
-
Być może. Powiedz mi jednak, Theo, od jak dawna jesteś
w mieście i dlaczego mnie jeszcze nie odwiedziłeś?
-
Przyjechałem tu przed niespełna dwoma tygodniami i nie
spotkałem się jeszcze z nikim, droga Priscillo, poza grupą
wesołej młodzieży, dla której karty i wino są wszystkim.
-
Mam nadzieję, że teraz znajdziesz odpowiedniejszą
rozrywkę.
-
Myślę, że jestem już gotów do skorzystania z szerszego
wachlarza londyńskich przyjemności.
-
Takich jak zjedzenie kolacji z moim ojcem i ze mną jutro?
-
Będę liczył godziny.
Rozległ się dźwięk dzwonka, sygnalizujący koniec
przerwy i lord Blake zaczął się żegnać, ale dłoń lady Inglewood
spoczęła na jego ramieniu i zatrzymała go na chwilę.
- Jeszcze słówko, Theo, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Widziałem, jak rozmawiałeś z Kate Glyn. Chciałabym cię przed
nią ostrzec.
Lord Blake spojrzał uważnie na swoją starą przyjaciółkę.
-
Czy mam rozumieć, że grozi mi ze strony panny Glyn
jakieś niebezpieczeństwo?
-
Och, nie, jedynie obcowanie z tą osóbką jest groźne. Ona
nie cieszy się zbyt dobrą opinią w towarzystwie, Theo. Jej
ojciec był prowincjonalnym zerem, a matkę spłodził
zwykły pastor. Nieustannie prowokując wszystkich
swoim zachowaniem, jakby szokowanie sprawiało jej
przyjemność, obraca przeciw sobie całe towarzystwo.
-
Naprawdę? - rzekł, z uwagą przyglądając się szwom na
rękawie swojego surduta. - A co powiesz o jej przyjaciółce,
pannie Fairfax?
- Och, panna Fairfax jest bez zarzutu! Nikt nie może
powiedzieć o niej złego słowa. Wielka szkoda, że Egertonowie
nierozważnie powierzyli ją opiece tak nieodpowiedzialnej
osoby, jak Kate Glyn. Najwyraźniej potrafiła sprytnie zamydlić
im oczy.
-
Ale nie tobie, jak sądzę, Priscillo? Uśmiechnęła się
protekcjonalnie.
-
Pochlebiam sobie, że niełatwo to zrobić.
- Wszyscy podziwiamy twoją przenikliwość - przyznał
lord Blake, po czym pożegnał się i z ulgą wrócił do swojej loży.
Już po raz trzeci ostrzeżono go przed znajomością z Kate
Glyn: raz zrobiła to Priscilla Inglewood i dwa razy sama panna
Glyn. Lojalność wobec lady Inglewood walczyła w nim z
niezgodą na ingerencję innych w dobór przez niego przyjaciół.
Oczywiście, powinien zastosować się do życzenia panny Glyn i
wstrzymać kontakty z nią, ale mimo wszystko chciał, żeby go
polubiła. Na zastanawianie się, dlaczego ma się przejmować
sympatią panny Glyn, nie miał już czasu, bo w chwilę później
w loży pojawił się naładowany emocjami William Atherton i z
westchnieniem opadł na fotel.
-
Widzę, że ponowne rzucenie okiem na mój surdut
pozwoliło ci znacznie lepiej go ocenić - zakpił lord Blake.
-
Anioł, po prostu anioł - rzekł sir William, wyciągając się
w fotelu.
-
Raoul DeBries to rzeczywiście geniusz, ale żeby zaraz
anioł?
-
Co za łagodność, co za urok, co za uroda!
-
Williamie - dodał z powagą lord Blake - czyżbyś wiedział
o Raoulu DeBries coś, o czym ja nie wiem?
-
O kim? - zdumiał się William.
Lord Blake tylko się uśmiechnął i spytał przyjaciela o
postępy w kontaktach z panną Fairfax.
- Theo - oświadczył sir William. - Jestem zakochany!
6
Po podwiezieniu pełnego euforii przyjaciela do domu,
lord Blake skierował zaprzęg w stronę Grosvenor Square, gdzie
znajdował się jego rodzinny dom. Po chwili zatrzymał się przed
podjazdem, rzucił wodze stajennemu i szybkim krokiem ruszył
w stronę głównego wejścia.
Nagle się zatrzymał.
To było trudniejsze, niż sądził. Dręczyły go wyrzuty
sumienia. I nie dlatego, że nie kochał rodziców, ale dlatego, że
kochał ich za bardzo. Minął już prawie rok od ostatniego
spotkania z rodzicami. Lękał się miłości, która czekała za tymi
drzwiami. Gdyby choć raz stchórzył, uniknąłby tego spotkania.
Niestety, nie był tchórzem.
Lekko pociągnął za dzwonek i w drzwiach stanął
Hamilton, majordomus Insleyów od siedemnastu lat.
-
Witaj, Hamilton, stary druhu - rzekł lord Blake, wchodząc
do holu.
-
Boże, lord Blake! - zawołał wierny sługa. - Czy to
naprawdę pan?
-
Rozumiem aluzję, Hamilton! - odparł Blake, wręczając
kapelusz, płaszcz i rękawice majordomusowi. - Domyślam
się, że to jedynie subtelny wstęp do tego, co mnie za
chwilę czeka. Życie krnąbrnego syna nie jest łatwe,
Hamilton.
-
Nie, milordzie.
-
Książę i księżna w dużym salonie?
-
Tak, milordzie.
-
Doskonale, zaanonsuję się więc sam - powiedział lord
Blake, ruszając w stronę salonu.
Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami, otworzył je
szeroko i dźwięcznym głosem zawołał:
- Powrót syna marnotrawnego!
Księżna Insley uniosła na chwilę głowę, po czym wróciła
do pisania listu.
- Kto to Fitzgeraldzie?- zapytała małżonka. - Ktoś, kogo
znamy?
Lord Blake wyraźnie skruszony zbliżył się do księżnej i,
ucałowawszy jej dłoń, rzekł:
-
Maman, z każdym dniem jesteś coraz cudowniejsza.
-
Chciałeś powiedzieć po dziewięciu miesiącach i trzech
dniach -sprostowała księżna.
-
No właśnie - odparł z uśmiechem, niezrażony chłodnym
powitaniem ze strony ukochanej matki.
Książę Insley, wysoki pięćdziesięciosześcioletni
mężczyzna, siedział przy dębowym biurku w pobliżu
wychodzącego na ogród okna.
-
Cóż to, Theo, nie przywitasz się z ojcem?
-
Wybacz, pater - odparł z uśmiechem lord Blake - ale
piękno ma pierwszeństwo przed obowiązkiem. - Podszedł
do księcia i podniósł monokl do oka. - Co widzę, nowy
surdut i... bardzo efektowny. Czyżbyś w końcu wziął sobie
do serca moją radę i rzucił tego Wilmingtona dla kogoś o
bardziej wyrafinowanym smaku?
-
Chcę ci powiedzieć, że to właśnie on uszył mi ten surdut
w ubiegłym tygodniu!
-
Naprawdę? - Lord Blake uniósł brew. - Jak widać,
każdemu może zdarzyć się gafa.
Książę zaśmiał się cicho.
- Dobrze cię widzieć, synu.
Lord Blake skłonił głowę.
-
Jeśli już zdecydowałeś się przypomnieć nam o swoim
istnieniu, to nie stój tak i nie trać czasu na bzdury,
Theodore - wtrąciła księżna. -Usiądź przy mnie i
opowiedz o sobie.
-
Theo, mamo - poprawił ją, siadając na stojącej
naprzeciwko kanapie. - Theo, błagam cię. Nie miałem
głosu, gdy wybierałaś dla mnie to okropne imię, ale chyba
teraz mam wpływ na to, jak się na mnie mówi?
-
Theodore to imię twojego dziadka - dodała sucho księżna.
-
I tak samo jak ja go nie cierpiał. Kiedyś powiedział mi, że
kojarzy mu się z wiewiórką.
Zduszony śmiech księcia szybko zamienił się w kaszel.
-
Ponieważ prawie od roku nie mieliśmy od ciebie żadnej
wiadomości - ciągnęła księżna, patrząc spod oka na
małżonka - czy mamy rozumieć, że byłeś aż tak leniwy?
-
Mamo, ja protestuję! - zawołał lord Blake, zrywając się z
sofy. -Jak możesz tak mówić, i to po obejrzeniu mojego
najnowszego surduta? To model, przy którym bledną
wszystkie inne.
Wykonał kilka teatralnych póz, aby pokazać nowy
nabytek w pełnej krasie.
- Rzeczywiście to bardzo udany fason - przyznała księżna,
usiłując stłumić uśmieszek, który drżał w kącikach jej warg. -
Ale może już dosyć o głupstwach. Przez dziewięć miesięcy
pozbawieni byliśmy nie tylko twojego towarzystwa, ale i słowa
od ciebie. Jakie zatem masz dla nas nowiny, Theo? Jakie
wiadomości?
Lord Blake poprawił koronkę przy mankiecie.
-
Bingsley odnosi bezapelacyjny sukces. Książę regent
przegrał zakład z księciem Richmondu i przez tydzień
musiał żyć o chlebie i wodzie. Lady Lacson uważa sok z
ananasa i dojrzałych wiśni za niezwykle skuteczny na
pryszcze, natomiast...
-
Theo - przerwał mu książę - nie chcemy słuchać plotek.
Chcemy, żebyś nam opowiadał o sobie i o tym, czego
dokonałeś. Zrzuć w końcu tę maskę i choć przez chwilę
bądź znowu sobą.
-
Miałam nadzieję, że to szaleństwo do tej pory ci przeszło -
odezwała się księżna. — Powinnam była wiedzieć, że nie
przeszło, skoro tak długo cię nie było. Jeśli to potrwa
dłużej, synu, tamten Theo może już nigdy nie wrócić.
-
Tak byłoby lepiej - odparł lord Blake.
-
Ale tamten mi się podobał - wtrącił książę - i chciałbym
usłyszeć, co się z nim działo od ostatniej u nas wizyty.
-
Ja również - dodała księżna z nutą zniecierpliwienia. -
Czy byłeś szczęśliwy? Samotny? Zdrowy?
Lord Blake westchnął, opadł na oparcie kanapy i
wyciągnął przed siebie długie nogi.
- W ciągu ostatnich kilku miesięcy byłem w Rosebriar i
Danforth - odparł. - Fredericks wykonał kawał dobrej roboty
przy restauracji Rosebriar Manor. Poza tym eksperymentalnie
wprowadził pewne zmiany, o których dyskutowaliśmy rok
temu i w tym roku powinniśmy mieć rekordowe zbiory.
Książę podszedł do żony i ich dłonie splotły się w pełnym
satysfakcji geście.
-
Przy tak dużym popycie na żywność - ciągnął lord Blake -
możemy osiągnąć wspaniałe zyski, pomimo wysokich
nakładów na sprzęt i cieplarnie, których używamy do
przetestowania nowych nasion. Llewellyn oprowadził
mnie po Danforth. Stada owiec znajdują się w doskonałym
stanie, a straty w jagniętach okazały się niewielkie.
Odwiedziłem również kopalnię miedzi w Kornwalii i
farmę mleczną w Hertfordshire; zastanawiam się nad
poszerzeniem działalności.
-
Uważasz, że to rozsądne inwestować w kopalnię miedzi,
Theo? -zaniepokoiła się księżna. - Od dwóch lat mamy na
rynku zastój. Możesz łatwo stracić koszulę.
-
Mam wiele koszul, mamo. Strata jednej to nie
zmartwienie. Byle nie była to ta niebieska jedwabna, bo
bez niej życie straciłoby sens.
-
A co u twoich przyjaciół, Theo? - zapytał książę.
-
Myślę, że sobie radzą, chociaż Braxton od dwóch tygodni
jest jakby nieco wytrącony z równowagi. On ma słabość do
niebieskiego jedwabiu.
-
Miałem na myśli to, co dzieje się z nimi ostatnio.
-
Ach tak! Bardzo proszę - zawołał z nagłym ożywieniem. -
Mam dla ciebie sensacyjną wiadomość: William Atherton
właśnie dziś ogłosił, że jest śmiertelnie zakochany. Nie
poznałbyś go. Wygląda tak, jakby nagle postradał rozum,
biedny głupiec.
-
Theo, nie bądź cyniczny - wtrąciła księżna. - Lepiej
powiedz, w kim sir William jest zakochany!
-
Już mówię. To panna Georgina Fairfax: piękna,
inteligentna, czarująca i do tego całkiem niegłupia.
-
Georgina Fairfax? Dobry Boże, no to przepadł! - zawołała
księżna.
-
Też tak uważam - odparł z uśmiechem.
-
Czy ma u niej jakąś szansę, jak sądzisz, Theo? - zapytał
książę.
-
Myślę, że ma, sądząc po tym, co mówi jej przyjaciółka i
opiekunka o dziwacznym nazwisku Glyn.
-
Katharine Glyn? - zapytała księżna.
-
Tak. Znasz ją?
-
Jedynie ze słyszenia. To ulubienica pań Jersey i Montclair,
chociaż Priscilla Inglewood nie ma o niej najlepszego
zdania.
-
Panna Glyn rewanżuje się jej tym samym - zauważył
Blake. -Panna Glyn jest dziwną osobą i w niczym nie
przypomina swojej podopiecznej, panny Fairfax. Will i ja
byliśmy dziś u nich z wizytą. Właściwie to Will składał
wizytę pannie Fairfax. Zabrał mnie ze sobą, żeby mieć we
mnie moralne wsparcie, po czym zostawił na łasce panny
Glyn. Była nawet chwila, że zaczynałem się bać o moje
życie. Ta osóbka nagle uderzyła w twarz lorda Falkhursta
właściwie bez powodu.
-
Wielkie nieba! - zawołał książę. - Dlaczego?
-
Powiedziała, że marzyła o tym od dawna.
-- Brawo! - powiedziała z uznaniem księżna. - Od dawna
mu się to należało.
-
Zaciekawiasz mnie, mamo. Wytłumacz, proszę, co
właściwie miałaś na myśli.
-
Falkhurst i Katharine Glyn zaręczyli się, gdy ona miała
piętnaście lat - odparła księżna. - Wszystko zaaranżowały
ich rodziny. Stary hrabia chciał przejąć ziemię Glyna. W
grę wchodziły ogromne pieniądze. Jednak ojciec panny
Glyn zmarł rok później, a tydzień po pogrzebie młody
Falkhurst zerwał zaręczyny i wyjechał na polowanie do
Walii.
-
Teraz i ja przypominam sobie ten mały dramat - przyznał
książę. -Zachowanie Falkhursta spotkało się z powszechną
dezaprobatą. W klubie, ilekroć się tylko pojawił,
traktowano go bardzo ozięble.
-
Ale dlaczego zerwał zaręczyny? Przecież po śmierci
Glyna wystarczyło ożenić się z jego córką i natychmiast
przejąć ziemię.
-
Niestety nie - odparła księżna. - Falkhurst dowiedział się,
że ogromna część majątku Glyna przechodzi na własność
pierwszego kuzyna z Yorku, ponieważ panna Glyn nie
była w chwili śmierci ojca zamężna, a jej długotrwałe
narzeczeństwo nie miało żadnego znaczenia. Pozostała z
niemałymi środkami na utrzymanie, ale bez ziemi i prawa
do tytułu. To było stanowczo za mało, aby zaspokoić
apetyt Falkhursta.
-
Obrzydliwe! - zawołał książę. - Nigdy nie lubiłem tego
typa i bardzo się cieszę, że panna Glyn znalazła okazję do
rewanżu.
-
A więc to jest powód jej dziwacznego zachowania -
mruknął lord Blake, z uwagą wpatrując się w czubek
lśniącego buta.
-
Czy teraz, kiedy wróciłeś do miasta, możemy mieć
nadzieję, że będziesz częściej u nas bywać? - zapytała
księżna.- Przyjdziesz do nas jutro na kolację?
-
Niestety, nie, maman. Priscilla Inglewood już zatroszczyła
się o mój żołądek.
-
Co słyszę? Czyżbyś złożył jej wizytę, zanim raczyłeś
zjawić się u swoich rodziców? - oburzyła się księżna.
-
Ależ skąd. Spotkaliśmy się przez przypadek. Widzisz,
właśnie wracam z przedstawienia w Drury Lane. Priscilla
piękna jak zawsze i... wciąż niezamężna. Zastanawiam się,
czy nie powinienem naprawić tego, co się stało.
Księstwo spojrzeli na syna z konsternacją.
-
Mówisz poważnie, Theo? - zapytała księżna. - Zamierzasz
poślubić Priscillę?
-
Taka właśnie myśl przyszła mi do głowy. - Blake oparł się
o poduszkę sofy i przez chwilę w milczeniu obracał w
palcach monokl. -Zdałem sobie sprawę, że mam już swoje
lata i najwyższy czas się ożenić i mieć dzieci. Znam swoje
powinności.
-
Zawsze znałeś, Theo - powiedziała cicho księżna. - Czy
jednak Priscilla to dla ciebie odpowiednia żona?
Blake, wyraźnie zaskoczony tym, co usłyszał, wypuścił z
palców monokl i wstał.
- Ależ mamo, ona jest ideałem, wszyscy o tym wiedzą!
Oliver chciał się z nią ożenić, a przecież świetnie wiesz, że miał
doskonały gust. Poza tym jest dobra jak każda inna i z
pewnością zasługuje na więcej niż każda inna. Mogłaby już od
dawna spokojnie czekać na przyszły tytuł księżnej, gdyby nie
moja głupota.
-
Świadomość winy i poczucie obowiązku to nie są
powody do zawierania związku małżeńskiego -
zauważyła księżna. - Możesz spokojnie ożenić się z
miłości, mój drogi.
-
Nie sądzę - mruknął Blake.
-
W każdym razie, proszę cię, nie spiesz się do małżeństwa,
którego wkrótce możesz żałować - rzekł książę. - Dobrze
się jeszcze zastanów, Theo.
-
Nie chcecie zatem, żebym się ożenił i spłodził syna i
dziedzica majątku i nazwiska?
- Chcemy, żebyś był szczęśliwy, Theo - powiedziała
księżna.
- Niestety - odparł Blake - to akurat nie jest możliwe.
7
Przekonawszy Egertonów, ciotkę i wuja panny Fairfax,
żeby wysłali sir Williamowi zaproszenie na bal, Katharine Glyn
zawiozła pannę Fairfax swoim faetonem do sióstr Pomeroy.
Ojciec posadził Katharine na konia, gdy tylko nauczyła się
chodzić. Kilka lat później tak długo prosiła go, aby nauczył ja
powozić, aż w końcu ustąpił. Kiedy mając osiemnaście lat, po
raz pierwszy samodzielnie przejechała faetonem przez Hyde
Park, w mieście zawrzało od plotek. To, co wydawało się
skandalem, szybko jednak stało się modą gdy kilka młodych
kobiet z towarzystwa (nie chcąc być gorszymi od wiejskiej
przybłędy) zaczęło naśladować jej wyczyn. Niektóre potrafiły
powozić dwukółką, ale żadna nie radziła sobie z zaprzęgiem
składającym się z kilku koni. Nie mając umiejętności panny
Glyn, szybko zrezygnowały z samodzielnej jazdy. Ona jednak
wciąż jeździła na wizyty własnym faetonem, budząc lęk i
szokując.
Było ciepłe marcowe popołudnie. Zima tego roku była
wyjątkowo łagodna i w ogrodach i parkach pojawiły się już
pierwsze kwiaty, a w powietrzu czuło się powiew wiosennego
ciepła.
-
Spójrz na uszy Chaucera i Cervantesa - powiedziała
panna Glyn. - Te konie wprost rwą się do biegu.
-
Błagam, nie pozwól im na to - odparła nerwowo panna
Fairfax.
-
Dlaczego? Gdzie twoja żądza przygody, Georgie?
-
Opuszcza mnie, gdy patrzę na takie włochate,
czworonożne monstra.
-
Zastanawiam się, dlaczego cię lubię, skoro masz taką
awersję do koni - skomentowała Katharine Glyn, zręcznie
manewrując miedzy powozami. -Nie wiedziałam, że mam
taki szlachetny charakter.
Skierowała zaprzęg na promenadę, po czym puściła konie
truchtom wzdłuż jednej z elegantszych ulic Londynu,
zatrzymując się od czasu do czasu, aby pogawędzić z jakimś
znajomym.
W pewnej chwili Georgina Fairfax chwyciła przyjaciółkę
za ramie i krzyknęła jej prosto do ucha:
- Kate, stop!
Katharine gwałtownie ściągnęła wodze i konie stanęły
dęba. Georgina Fairfax krzyknęła z przerażenia, ale jej
przyjaciółka błyskawicznie opanowała sytuację.
-
Może byłabyś tak uprzejma, Georgino - syknęła przez
zaciśnięte zęby - i wyjaśniła mi, o co ci chodziło? No,
uspokój się, Chaucer - powiedziała do wciąż drżącego
gniadego. - Już dobrze, Cervantes. Uspokój się, staruszku.
-
Tak mi przykro, Kate. Wszystko przez to, że zauważyłam
nadchodzącego sir Williama i chciałam zamienić z nim
kilka słów.
-
Athertona? - zdumiała się panna Glyn, ale kiedy
podniosła głowę, zauważyła jadącego na kasztanie sir
Williama, a tuż obok niego lorda Blake'a na wspaniałym
koniu czystej krwi.
Obydwaj panowie podjechali do faetonu od strony panny
Fairfax i zatrzymali się.
-
Panno Fairfax, czy nic się pani nie stało? - zapytał sir
William, na którego twarzy wciąż widać było śmiertelne
przerażenie.
-
Och, naturalnie, że nic - odparła szybko, uśmiechając się
na powitanie. -Nie było żadnego niebezpieczeństwa, a
poza tym to była wyłącznie moja wina. Zachowałam się
tak nieodpowiedzialnie. Niepotrzebnie przestraszyłam
Chaucera i Cervantesa.
-
Kogo? - zdziwił się lord Blake.
-
Gniadosze Katharine - wyjaśniła panna Fairfax.
-
Panny Glyn? - powtórzył z niedowierzaniem lord Blake,
ponieważ konie były wyjątkowej urody.
-
Wyhodowałam je od źrebiąt - powiedziała Katharine,
śmiejąc się szeroko.
Nagle dotarło do niej, że lubi się śmiać, gdy lord Blake jest
w pobliżu i że to oznaka słabości. Zbyt wiele różnych rzeczy się
przy nim wydarzyło, aby mogła się czuć w jego obecności
szczęśliwa. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Jak może pani mówić, że było bezpiecznie? -
zaprotestował sir William. - Te bestie mogły ponieść i Bóg jeden
wie, jak mogło to się skończyć!
-
Spokojnie, Will, spokojnie - mruknął lord Blake.
-
Ale naprawdę nie było żadnego niebezpieczeństwa -
powtórzyła panna Fairfax. - Katharine doskonale powozi.
Panowała nad sytuacją przez cały czas. Jest fantastyczna.
-
Dziękuję ci, Georgino - odparła ponuro panna Glyn.
-
Za pozwoleniem, panno Glyn - rzekł chłodno sir William.
- Nie uważam za rozsądne, że dwie młode kobiety jadą
powozem w Londynie same. Zbyt wiele na każdym kroku
niebezpieczeństw.
Widząc, jak policzki panny Glyn nagle purpurowieją, a w
oczach zapalają się niebezpieczne błyski, lord Blake szybko
powiedział:
-
Myślę, że mój młody przyjaciel ma rację. Wiem, że od
kilku lat krzykiem mody jest, aby młode kobiety same
powoziły. Nie sądzę jednak, żeby należało modzie
bezkrytycznie ulegać. Ostatnio lansuje się na przykład
wyszczuplające gorsety dla mężczyzn i niektórzy
dżentelmeni, chcąc mieć talię osy, coś takiego wkładają,
ale to nie znaczy, że i ja muszę wziąć udział w tym
szaleństwie.
-
Theo, nie sądzę... - zaczął sir William.
-
Poza tym - ciągnął z niezmąconym spokojem lord Blake -
gdyby miała pani wprawę słynnej Diablicy z Hampshire,
nie musielibyśmy się bać, skoro jednak pani nią nie jest, a
odpowiada za najbardziej ubóstwianą kobietę w
Londynie, uważam, iż lepiej byłoby, gdyby...
-
Ależ, lordzie Blake - przerwała mu panna Glyn -ja jestem
Diablicą z Hampshire.
-
Co? - zawołał ze zdumieniem lord Blake, podczas gdy sir
William patrzył na nią z niedowierzaniem.
-
Powiedz im, Georgie - dodała panna Glyn, trącając
przyjaciółkę łokciem.
-
Kate, wiesz, że nie lubię tego przezwiska - odparła panna
Fairfax.
-
Och, mnie się nawet... podoba. Dużo nad tym myślałam,
aż w końcu doszłam do wniosku, że najlepiej zrobią to
siostry Pomeroy i upoważniłam je do upublicznienia tej
informacji. Jak możesz mówić, że go nie lubisz?
Lord Blake przypomniał sobie wszystkie skandaliczne
historie o tym najsłynniejszym artykule eksportowym
Hampshire do Londynu... i wszystkie skandaliczne rzeczy,
które panna Glyn powiedziała i zrobiła podczas ich krótkiej
znajomości i nagle wszystko zrozumiał.
- Oczywiście, że pani nią jest, powinienem to wiedzieć od
początku. Kiedyś będę opowiadał o tym moim wnukom.
Poznać osobiście słynną Diablicę z Hampshire...!
Sir William, czerwieniąc się, wykrztusił jakieś słowa
przeprosin, które panna Glyn przyjęła w milczeniu.
-
Teraz, kiedy wszystko jest już jasne - powiedziała -
chciałabym poinformować pana, sir Williamie, że może się
pan spodziewać zaproszenia na bal u Egertonów.
-
Przyjdzie pan, prawda? - zapytała panna Fairfax.
-
Tylko wtedy, jeśli pani tam będzie.
-
Może być pan tego absolutnie pewien - zauważyła panna
Glyn, widząc, jak policzki jej przyjaciółki oblewa
rumieniec.
-
Czy wolno mi mieć nadzieję, że zaproszenie to pani
zasługa, panno Fairfax? - zapytał sir William z czarującym
uśmiechem.
-
Mogłam o nie poprosić, ale to argumenty Katharine
przekonały moją ciotkę i wuja.
-
Pozostanę więc pani dozgonnym dłużnikiem, panno Glyn
- odparł sir William, skłaniając głowę.
-
Czyżby więc miała pani zyskać kogoś, kto nie tylko
będzie słuchał pani absurdalnych teorii, ale również się z
nimi zgadzał? Nigdy nie sądziłem, że to może się zdarzyć
- zdumiał się lord Blake.
-
Gdyby miał pan kontakty z osobami cieszącymi się
autorytetem w towarzystwie, lordzie Blake, poza sir
Williamem, oczywiście, z pewnością słyszałby pan, że
jestem ceniona za inteligencję i rozum daleko większe niż
to właściwe mojej płci.
- Najwyraźniej mam słaby słuch, ponieważ słyszę to tylko
od pani.
Brązowe oczy panny Glyn zwęziły się, ale nagle usłyszała
władczy kobiecy głos i błyskotliwa riposta zamarła jej na
ustach.
- Theo! Co za spotkanie!
Elegancki powozik, minąwszy faeton panny Glyn,
zatrzymał się trochę dalej i lady Priscilla Inglewood, ubrana w
zgrabny różowy płaszczyk, wychyliła się przez okno.
-
Twój uniżony sługa, Priscillo! -odparł lord Blake, z
uśmiechem skłaniając głowę.
-
Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o dzisiejszej kolacji z
nami. Mój ojciec nie może się ciebie doczekać. Wiesz, jak
bardzo sobie ceni twoje umiejętności gry w pikietę. Błagał
mnie nawet, żebym nie wypłoszyła cię swoją
trzpiotowatością, zanim zasiądziesz z nim do kart.
-
Ależ Priscillo! - zaprotestował, z trudem powstrzymując
westchnienie. Nie przepadał za grą w karty ze starym
Inglewoodem, ponieważ zawsze musiał przy tym
wysłuchiwać aluzji do przyszłego połączenia ich rodów. -
Wszyscy wiedzą, że nie ma w tobie nic z trzpiotki. Poza
tym, jak mógłbym dobrowolnie rezygnować z tak
uroczego towarzystwa jak twoje? Nie jestem takim
głupcem. Zapewne znasz pannę Glyn i pannę Fairfax?
-
Oczywiście - odparła lady Inglewood. - Jak się pani ma,
panno Fairfax?
-
Jesteśmy już okropnie spóźnione - wtrąciła panna Glyn. -
Wybaczycie nam państwo? Miło nam było pana spotkać,
sir Williamie. Niestety, musimy się spieszyć. A zatem do
wtorku, sir Williamie.
-
To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność - odrzekł z
galanterią, gdy panna Glyn zacięła konie.
Lord Blake z gracją uchylił kapelusza, ale spotkało się to
jedynie z chłodnym spojrzeniem panny Glyn i ledwo
dostrzegalnym skinieniem głowy. Boże mój! Czyżby ta
publiczna rozmowa z obozem przeciwnika miała go pozbawić
tak zabawnego jej towarzystwa?
-
Biedna panna Fairfax - westchnęła lady Inglewood - być
zmuszoną do znoszenia towarzystwa tak ordynarnej
opiekunki. Mam nadzieję, że pamiętasz, co ci mówiłam
wczoraj, Theo, i nie będziesz kontynuował znajomości z
panną Glyn?
-
Doskonale pamiętam, co mówiłaś, Priscillo. To był bardzo
trafny opis Diablicy z Hampshire.
-
Okropne przezwisko, nieprawdaż? Ale, moim zdaniem,
świetnie pasuje do panny Glyn. Do zobaczenia dziś
wieczorem, Theo - powiedziała, po czym poleciła
stangretowi jechać dalej.
Lord Blake przez chwilę w milczeniu obserwował niknący
w oddali powóz.
W tym czasie panna Fairfax mówiła z wyrzutem do
przyjaciółki:
- Kate, jak mogłaś być tak obcesowa?
- Sądziłam, że pożegnałyśmy się, zachowując wszelkie
zasady dobrego wychowania?
-
Cokolwiek byś nie mówiła, zrobiłaś lady Inglewood
afront.
-
I dobrze.
Panna Fairfax westchnęła.
- Nie mogę pojąć, dlaczego tak bardzo się nie znosicie.
-
Już ci mówiłam, Georgie. Nie gustuję w osobach, które są
doskonałe pod każdym względem, a Priscilla jest...
-
Wzorem doskonałości. Tak, wiem. Ale dlaczego nie
możesz jej wyśmiać, tak jak wyśmiewasz innych?
-
To stara historia i nie ma sensu do niej wracać.
-
Jednak mi powiedz.
-
Georgino...
-
Kate!
Katharine westchnęła ciężko.
- Kiedy miałam szesnaście lat i na swoje nieszczęście
byłam zaręczona z Berthiem Falkhurstem, uczestniczyłam w
letnim balu jako gość jego rodziny. Priscilla też tam była.
Ponieważ większość życia spędziła w Londynie, a ja, niestety,
w Hampshire, zdecydowanie górowała nade mną ogładą i z jej
tylko znanych powodów czerpała jakąś niezdrową radość z
ciągłego upokarzania mnie w towarzystwie. Byłam nieobyta,
wiesz, i bez przerwy popełniałam jakieś gafy; tak więc nie
brakowało jej okazji, żeby mi dokuczyć. Tak samo było podczas
mojego pierwszego londyńskiego sezonu. Bardzo trudno jest to
wybaczyć, a jeszcze trudniej zaprzestać wojny między nami i
zrezygnować z satystakcji, jaką mi daje ośmieszanie jej. Teraz ta
wojna zaostrza się, ponieważ jestem twoją najbliższą
przyjaciółką.
Panna Fairfax spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Co? - wykrztusiła po chwili, chwytając ją za ramię i
zmuszając do zatrzymania. - Katharine, o czym ty mówisz?
Panna Glyn, żałując zbyt lekkomyślnie wypowiedzianych
słów, starała się wykręcić od dalszych wyjaśnień, ale
przyjaciółka nie zamierzała ustąpić.
-
To całkiem proste, Georgino - odparła cicho. - Panna
Doskonała była gwiazdą towarzystwa od chwili debiutu.
Ten sezon jednak nie należy już do niej, ale do ciebie. I ona
nie może tego znieść. Czy nie widzisz tego, jak zielenieje z
zazdrości?
-
Tak, wiem. Ale jaki to ma związek z tobą?
-
Georgino, wszyscy wiedzą, że nie sposób cię nie lubić -
odparła z uśmiechem panna Glyn. - Priscilla, nie mogąc
otwarcie wystąpić przeciw tobie, zamierza zaatakować cię,
godząc we mnie. Skoro jestem kimś dla ciebie najbliższym,
najłatwiej cię zranić, atakując mnie.
-
Jakie to obrzydliwe! - zawołała panna Fairfax. - Jak można
coś takiego wymyślić?
-
Droga Georgino - powtórzyła jej przyjaciółka z
rozbawieniem. -Wcale się tym nie przejmuję. Właściwie ta
animozja bawi mnie. To takie męczące być słodką,
cierpliwą i uprzejmą dla każdego. Nawet nie wiesz, jaka to
frajda wyładować się na kimś takim. Ona nie jest w stanie
mnie zranić, gdyż nasz system wartości jest diametralnie
różny. To wszystko mnie naprawdę tylko bawi, możesz
więc być spokojna.
-
Och, Kate, czuję się doprawdy paskudnie.
-
Nie ma potrzeby. Musisz być tylko w stosunku do Panny
Doskonałej ogromnie ostrożna. Może cię zranić, jeśli tylko
znajdzie ku temu sposobność.
-
Kate, ty chyba nie mówisz poważnie.
-
Śmiertelnie poważnie, Georgino. Pod tą ujmującą fasadą
kryje się niebezpieczna kobieta. Za wszelką cenę
wystrzegaj się jej żądła.
-
Znowu ten Szekspir - zauważyła panna Fairfax. - Ach, wy
erudyci!
-
Tak się składa, że ta parafraza jest wyjątkowo trafna.
Żądło Panny Doskonałej ukryte jest w jej języku i w każdej
chwili może ukłuć. Błagam więc, Georgino, bądź ostrożna.
-
Obiecuję, Katharine. Obiecuję - śmiejąc się, powtórzyła
panna Fairfax.
Jednak Katharine Glyn wcale nie była tego pewna.
8
Lord Blake nie mógł odżałować tego, że idąc na bal do
Egertonów, nie pomyślał o zabraniu ze sobą wachlarza.
Wkrótce szczęki bolały go od tłumienia ziewania, gdy musiał
wysłuchiwać nudnych uwag pewnej piskliwej mamuśki i jej
dwóch nieciekawych córeczek, które wciąż powtarzały, że od
dawna marzyły o poznaniu jego lordowskiej mości i bez
przerwy chichotały na każde jego słowo. Piskliwa mamuśka nie
kryła zdumienia na wieść, że jego lordowska mość nie był na
ostatnim balu u Wraxtonów, bo przecież Wraxtonowie
zajmowali wysoką pozycję w towarzystwie i bardzo lubili jej
nudnawe córeczki.
W końcu, pod jakimś pretekstem, udało mu się uciec, ale
natychmiast został porwany przez jednego z przyjaciół ojca i
uraczony niezwykle barwną historyjką o niedawnym
polowaniu. Kiedy jednak zobaczył nadchodzącego Williama
Athertona, wcale nie był pewien, czy powinien traktować go
jako wybawienie.
Zdecydowawszy, że ma dość romantycznych zwierzeń
przyjaciela, szybko przerwał opowieść o polowaniu i umknął,
znikając w tłumie czterystu przybyłych na bal gości.
W pewnej chwili, uciekając przed nudą i osamotnieniem,
podszedł do stojącej w pobliżu ogromnej palmy eleganckiej
pary.
- Witam szanownych rodziców - powiedział. - Wasza
miłość, wyglądasz imponująco, pomimo sabotujących
wysiłków Wilmingtona.
- Musisz wiedzieć, Theo - odparł książę - że dostosowuję
się jedynie do wymogów mody.
-
Otóż to - mruknął z uśmiechem lord Blake. - Najdroższa
mamo -dodał, zwracając się do księżnej -jesteś po prostu
wspaniała. Powinnaś zawsze ubierać się w ten odcień
błękitu. Idealnie podkreśla kolor twoich oczu.
-
Drogi synu - odparła księżna, pozwalając pocałować się w
policzek. - Widzieć cię dwukrotnie w ciągu tygodnia to
zbyt wiele szczęścia dla mojego starego serca.
-
Co ty mówisz, maman, twoje serce jest wciąż dziewczęco
młode. A propos, mam dla was szokującą nowinę.
Poznałem słynną Diablicę z Hampshire.
-
Niemożliwe! - zawołał książę. - To fantastycznie!
Słyszałem, że to najzręczniejsza para rąk w Londynie.
Może wygrać dla ciebie fortunę, jeśli kiedyś zaangażujesz
ją do wyścigu powozów do Brighton.
-
Będę musiał jej to zaproponować - śmiejąc się, odparł lord
Blake. - Jeśli chodzi o powożenie, to panna Glyn dała już
dowód swoich nadzwyczajnych zdolności.
-
Panna Glyn? Opiekunka panny Fairfax? - spytała księżna.
-
Ona i Diablica z Hampshire to jedna i ta sama osoba.
-
Naprawdę? W takim razie z pewnością jest tutaj. Musisz
ją nam przedstawić, Theo.
-
To może być trudne. Nie chce utrzymywać ze mną
kontaktów.
-
Dlaczego? - zapytał książę.
-
Nie podoba się jej mój tytuł i moja przyjaźń z Priscillą
Inglewood.
-
Co ty mówisz? - zdziwiła się księżna. - Teraz jeszcze
bardziej pragnę ją poznać. Możesz zerwać te kontakty, ale
dopiero wtedy, gdy nas sobie przedstawisz.
-
Tak, mamo. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ją
przedstawić z jak najzabawniejszej strony - odparł Blake,
po czym natychmiast ruszył na poszukiwanie niczego
niepodejrzewającej panny Glyn.
Katharine miała już za sobą dwa tańce regionalne, walca i
trzy wyjątkowo nudne rozmowy, kiedy ponownie zjawiła się
obok panny Fairfax, która, wolna w danej chwili od męskiego
towarzystwa, postanowiła pogawędzić z przyjaciółką.
- Co, tak szybko znużone? - dobiegł z tyłu jakiś chłodny
głos.
Kiedy się odwróciły, spostrzegły piękną, młodą kobietę w
sukni z zielonego muślinu. Ogromna ilość blond loków
otaczała owalną twarz i opadała na długą, smukłą szyję.
- Panna Doskonała! - zawołała panna Glyn, uśmiechając
się złośliwie. - Teraz już wiem, skąd ten powiew chłodu.
-
Jaka piękna suknia, Priscillo! ~ powiedziała szybko panna
Fairfax. - Nigdy jeszcze takiej nie widziałam. Świetnie w
niej wyglądasz. Co za fason! Pozazdrościć. Czuję się przy
tobie jak Kopciuszek.
Lady Inglewood, która w tej kwestii zupełnie się z nią
zgadzała, odparła:
- To prawda. Została uszyta według jednego z moich
projektów. Pani Foote jest rzeczywiście świetną krawcową.
- Masz szczęście. Marzę o tym, żeby uszyła coś dla mnie,
ale jest tak zajęta, że musiałam się zapisać na listę oczekujących.
-
A to pech! - powiedziała lady Inglewood, uśmiechając się
jednocześnie z nieskrywaną satysfakcją, ponieważ to
właśnie ona ostrzegła panią Foote, że ją zrujnuje, jeśli ta
ośmieli się uszyć nie tylko suknię, ale nawet chusteczkę
dla Georginy Fairfax. - Słyszała pani zapewne, że wczoraj
na raucie u lady Jersey, wicehrabia Chamberlin
oświadczył mi się w obecności księcia regenta, księcia
Insleya i lady Jersey. Mój ojciec był niestety przeciwny
temu związkowi, odmówiłam więc wicehrabiemu. Bardzo
to przeżył. Żal mi było biedaka.
-
To smutne, kiedy trzeba odrzucić tak romantyczną i
cenną ofertę - zauważyła panna Fairfax.
-
Ale jakie szczęście dla Chamberlina - mruknęła panna
Glyn.
-
To prawda, Georgino - przyznała lady Inglewood. -
Przykro odrzucać takie oświadczyny, ale ja miałam już
przynajmniej z dziesięć podobnych. Poza tym, syn Insleya
również zamierza mi się oświadczyć. Mój ojciec
powiedział mi, że najdalej w ciągu miesiąca spodziewa się
deklaracji lorda Blake'a. Insleyowie są starymi
przyjaciółmi naszej rodziny, nie sądzę więc, żeby ojciec
czekał na próżno. Mam nadzieję, Georgino, że otrzyma
pani ofertę przynajmniej w połowie tak interesującą.
Nawet panna Fairfax nie była w stanie ukryć zdumienia,
ale to panna Glyn stanęła w obronie przyjaciółki.
- Płonna nadzieja, Panno Doskonała, ponieważ Georgina
wyjdzie za mąż z miłości, a nie dla tytułu i wystawnego
grobowca, który da jej schronienie po śmierci. Chociaż dla
ciebie to bardzo stosowne miejsce. Ciekawe, jak szybko markiz
znajdzie kogoś, kto ogrzeje jego łoże, które ty możesz jedynie
schłodzić? Z pewnością wiesz, że ma opinię mężczyzny, który
zmienia spódniczki tak szybko, jak niektórzy buty.
Wachlarz, który lady Inglewood trzymała w ręku, z
trzaskiem zamknął się.
- Osiem sezonów w mieście, jak widać, niczego cię nic
nauczyło. Wciąż jesteś tą samą pospolitą prowincjuszka, która
ma więcej jadu niż rozumu. Możesz wyprowadzać w pole
innych, ale ze mną ten numer ci się nie uda. Nie będę tu stała i
pozwalała się bezkarnie obrażać jakiejś prymitywnej
dziewusze, spłodzonej przez wiejskiego pijaczka!
-
Kate, jak mogłaś? - powiedziała z wyrzutem panna
Fairfax, gdy blada z wściekłości lady Inglewood zniknęła
w tłumie.
-
Cóż za ohydny człowiek! - wybuchnęła Katharine. - Jak
śmiał dopuścić do tego, że go polubiłam, gdy nosi się z
zamiarem poprowadzenia kogoś takiego jak Priscilla do
małżeńskiego łoża!
-
Kate, o kim ty mówisz?
-
O Blake'u! To przecież syn Insleya, dobry Boże, i to z nim
Priscilla wiąże nadzieje.
-
Ale dlaczego tak cię to denerwuje? Co cię obchodzi, z kim
ożeni się lord Blake?
Panna Glyn chwilę milczała, po czym uśmiechnęła się do
przyjaciółki.
- Błogosławię twój rozsądek Georgino. Masz całkowitą
rację. W tej samej chwili, gdy Panna Doskonała wyjdzie za mąż,
znowu odzyskamy spokój. Niech sobie bierze tego swojego
markiza. Obydwoje są siebie warci.
Sir William wybrał właśnie ten moment, aby podejść do
swojej Afrodyty i poprosić ją do tańca.
Katharine nie została jednak zbyt długo sama. Lord Blake
dał znak swoim rodzicom, żeby poszli za nim i szybko ruszył w
jej kierunku. Nie zdążył jednak nawet się ukłonić, gdy
wybuchnęła:
-
Ty! - syknęła - Ty... ty niegodziwcze! - tupnęła nogą.
-
Ja? - Blake cofnął się, zaskoczony takim atakiem furii.
-
Dziedzic Insleyów, pieszczoch Inglewoodów! Jak mogłam
tracić tyle czasu dla pana?
-
Muszę przyznać, że z każdym dniem intryguje mnie pani
coraz bardziej. Czy ma pani coś przeciwko staremu i
powszechnie szanowanemu domowi Insleyów?
-
Drwię z pańskiego starego domu, ty... ty rozpustniku.
Popełniłam niewybaczalny błąd, świadczący o skrajnej
głupocie, kiedy uwierzyłam, że pewien wdzięczący się
potomek Insleyów może być czymś więcej niż... niż
jedynie zapatrzonym w siebie salonowcem.
-
Kiedy się nad tym zastanawiam -rzekł lord Blake,
uważnie przypatrując się swoim wypolerowanym
paznokciom - nie sądzę, abym kiedykolwiek miał się
wdzięczyć.
Panna Glyn musiała się roześmiać.
Lord Blake roześmiał się również.
-
O właśnie! Tak jest znacznie lepiej. Lubię pani śmiech,
panno Glyn, ponieważ kiedy nie patrzy pani na mnie
groźnie, jest szczery i spontaniczny.
-
Błagam pana, Blake, niech mnie pan nie rozśmiesza, skoro
tak pana nie znoszę.
-
Nie może być pani taka okrutna, by mnie nie znosić za
coś, czego nie wybierałem.
-
Nonsens. Lady Inglewood wybrał pan całkiem
dobrowolnie.
-
Miałem na myśli majątek mojego ojca.
-
Dlaczego właściwie nie powiedział mi pan, że jest
dziedzicem księcia?
-
Sądziłem, że pani o tym wie.
-
Dlaczego więc nigdy dotąd pana nie widziałam ani nigdy
o nim nie słyszałam?
-
Objeżdżałem ojcowskie posiadłości niemal pięć lat i
jestem tu dopiero od trzech tygodni. Jeśli zaś chodzi o to,
że nie słyszała pani o mnie, to powód jest bardzo prosty.
Otóż przechodzenie tytułów w rodzinie to bardzo
skomplikowana sprawa. Nawet ja mam kłopoty z
wymienieniem wszystkich, które mi przysługują. Nie
uwierzy pani, ale wcale nie pragnąłem być markizem.
Chętnie zamieniłbym wszystkie moje klejnoty na zwykłe
paciorki, wspaniały pałac na pustelnię, a bogate szaty na
ubranie mieszkańca przytułku, ale mam określone
obowiązki względem rodziny.
-
Markiz? Spadkobierca Insleya - pokręciła głową. - Jak
mogłam być taka ślepa? A jednak bardzo mi pana żal.
Jakie to straszne, kiedy się musi być księciem! Jak rodzice
mogą być aż tak bezwzględni, żeby na barki niczego
niespodziewającego się dziecięcia nałożyć takie brzemię,
przygniatające patyną wieków i masą zobowiązań?
Powinien pan z nimi porozmawiać, lordzie Blake.
Koniecznie.
-
Usiłowałem - odrzekł z melancholijnym westchnieniem. -
I to wielokrotnie, ale nic do nich nie dociera.
-
Biedactwo. Naprawdę panu współczuję. Potrzebuje pan
jakiejś otuchy i nawet wiem, co ją panu przyniesie: jakaś
urocza spódniczka. Lubi je pan, nieprawdaż?
-
Słucham? - wykrztusił.
-
Czyżby nie lubił pan spódniczek?
-
Tak... Nie!... To znaczy...
-
O Boże, uważa pan, że użyłam niewłaściwego określenia?
Może powinnam powiedzieć podwiązek? A może
gorsetów? Już wiem - koszulek!
-
Nie, nie - odparł przytłumionym głosem - spódniczka to
właściwe określenie.
-
Cieszę się. Przyzna pan, lordzie Blake, że najważniejszy
jest dobry humor, gdyż czasem tylko dobrym humorem
można zatuszować największą nawet gafę.
-
Pamiętając o tym - powiedział lord Blake z figlarnym
uśmiechem - chciałbym przedstawić panią moim
rodzicom.
Katharine odwróciła się i, ku swojej wielkiej konsternacji,
ujrzała ogromnie rozbawionego, wytwornego księcia Insleya z,
zachowującą znacznie większą rezerwę, księżną Insley u boku.
Nie miała wątpliwości, że książęca para słyszała całą rozmowę.
Krew odpłynęła jej z twarzy i z desperacją powiedziała:
- Jakże się cieszę, że mogę wreszcie państwa poznać!
Państwa syn - rzuciła mordercze spojrzenie w kierunku
ogromnie rozbawionego lorda Blake'a - wiele mi o państwu
opowiadał. Czuję się więc tak, jakbym znała państwa od lat.
Bywa jednak różnie - powiedziała z czarującym uśmiechem. -
Mój ojciec w latach młodości często towarzyszył królowi na
polowaniach i wiele mi o naszym monarsze opowiadał. Kiedy
jednak zostałam mu przedstawiona, przeżyłam ogromne
rozczarowanie, ponieważ zupełnie nie przypominał tego
władcy, którego opisywał mój ojciec. Oczywiście król był już
wtedy obłąkany i zapewne wywarło to jakiś wpływ na jego
wygląd. Jednak mój zawód był ogromny i przez tydzień
pocieszałam się ogromnymi ilościami owoców z kremem.
Widzę jednak, że teraz mi to nie grozi, ponieważ jesteście
państwo wspaniali. Lordzie Blake - dodała, patrząc na niego z
dezaprobatą - podczas naszej rozmowy nie był pan
sprawiedliwy w ocenie swojej rodziny. Czy podoba się panu
bal, wasza miłość? - zapytała księcia.
-
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem.
-
Bardzo się cieszę, wasza miłość.
Prawda jednak była taka, że tak fatalnie nie czuła się od
swojego pierwszego sezonu w Londynie. Tamto upokorzenie
było porównywalne z obecnym. A zawinił on - lord Blake. Nie
tylko sprowokował ją do tej kretyńskiej rozmowy, ale również
nie zadał sobie trudu, aby uprzedzić ją o konsekwencjach.
Wprawdzie panna Glyn kpiła z zasad dobrego
wychowania, jednak nie była ich pozbawiona. Wiedziała, jak
powinna zachować się w każdej sytuacji, i żeby nie wiem jak
bardzo chciała się zemścić na lordzie Blake'u, nie uczyni nic, co
mogłoby zniszczyć jej, z takim trudem zdobytą, dobrą reputację
w towarzystwie. Jednego była pewna- lord Blake wkrótce się
przekona, co znaczy zaleźć jej za skórę.
Kiedy książę Insley skończył opowieść o pewnym balu w
Szkocji, w którym uczestniczył w młodości, do rozmowy
włączyła się księżna.
- Panno Glyn, jest już pani jakiś czas w mieście, jak sądzę?
- powiedziała.
Panna Glyn skinęła głową.
-
I wciąż nie jest pani zamężna?
Panna Glyn skinęła głową ponownie.
-
Nie obawia się pani, że tak już zostanie?
-
Wręcz przeciwnie ~ odparła z uśmiechem. - Tak się
składa, że wszyscy dookoła już pozakładali rodziny,
księżno. Proszę mi pozwolić, jeśli łaska, cieszyć się, że los
oszczędził mi losu mężatek.
-
Jest pani przeciwna rynkowi małżeństw?
-
Mam na nim niskie notowania, dlatego jestem przeciwna.
W młodości miałam pecha być dziedziczką fortuny i
wtedy plasowano mnie wysoko pomimo braku urody i
towarzyskiej ogłady. Kiedy przestałam być dziedziczką
zostałam pozbawiona wszystkiego i potraktowana jak coś
bez wartości. Moja romantyczna naiwność rozwiała się
nagle, za co jestem losowi ogromnie wdzięczna. Kiedy
byłam dziedziczką, stanowiłam towar do wystawienia na
małżeńskim targu. Teraz, gdy moje dochody zostały
znacznie ograniczone, należę do świata. Skoro tak, to niech
drży u moich stóp!
Księżna roześmiała się.
-
Nie można zaprzeczyć, że w pani pozornie absurdalnym
rozumowaniu jest jakiś sens. Do niedawna mój syn
również był przeciwny małżeństwu.
-
I chyba dobrze, gdyż z pewnością chciałby
podporządkować kobietę swoim wątpliwym regułom gry.
-
Sugeruje pani, że małżeństwo ze mną nie byłoby
rozkoszą? - zapytał lord Blake, wziąwszy się pod boki.
Panna Glyn spojrzała na niego chłodno.
- Czy jest ktoś, kto wziąłby mnie w obronę? - zawołał lord
Blake.
Odpowiedziało mu milczenie.
W tej właśnie chwili podeszła do nich lady Inglewood.
-
Dobry wieczór, wasza miłość - powiedziała. - Księżno, jak
miło panią widzieć.
-
Priscillo, wyglądasz jak zawsze pięknie - zauważył książę.
-
Mam nadzieję, że twój ojciec dobrze się czuje? -
powiedziała księżna.
-
Jest w salonie karcianym - odparła lady Inglewood. -
Może nie czuje się najlepiej, ale humor mu dopisuje. Theo,
proszę cię, pomóż mi ułagodzić księżnę Newberry. Nie
złożyłam jej w tym tygodniu wizyty i obawiam się, że
może zażądać mojej głowy. Może ty zdołasz ją od lego
odwieść, dobrze wiesz, jak lubi atrakcyjnych mężczyzn.
Nie miał wątpliwości, że to podstęp, ale nie mógł
odmówić prośbie Priscilli, nie narażając się przy tym na opinię
człowieka źle wychowanego. Skinął więc głową pannie Glyn i
podał ramię lady Inglewood.
-
Zawsze z radością gram dla ciebie rolę świętego Jerzego,
Priscillo. Prowadź mnie więc do tego smoka.
-
Drogi Theo, sama nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła -
zauważyła lady Inglewood i, zanim pociągnęła za sobą
lorda Blake'a, spojrzała na pannę Glyn z triumfalnym
uśmiechem. Po chwili jednak, kiedy odeszli wystarczająco
daleko, ton jej głosu uległ radykalnej zmianie. - Jak
mogłeś, Theo. Jak mogłeś przedstawić tę kobietę księciu i
księżnej, skoro uprzedzałam cię, żebyś nie podtrzymywał
tej znajomości?
-
Moja matka chciała ją poznać - odparł spokojnie Blake.
-
Nie mogłeś jej tego odradzić? Dobrze wiesz, jaką kobietą
jest ta Glyn! Przy jej braku dobrych manier mogła jedynie
zrobić twoim rodzicom jakiś afront.
-
Skoro o tym mowa, Priscillo - odparł lord Blake,
marszcząc brwi - nie mam pojęcia, co masz na myśli. Moi
rodzice spędzili kilka miłych chwil na rozmowie z panną
Glyn i, jak sądzę, ona również uważa je za miłe. Szkoda
tylko, że nie znali się wcześniej.
Lady Inglewood z trzaskiem zamknęła trzymany w ręku
wachlarz.
-
Czy ty jesteś ślepy, Theo? A może otumaniony lub pijany?
Kate Glyn całkowicie zasłużyła na swój przydomek.
Urodziła się diablicą i wciąż nią jest. Gdyby cię tak
traktowała jak mnie, nie mówiłbyś do mnie w taki...
obraźliwy sposób.
-
Czym, na Boga, aż tak bardzo się tobie naraziła, Priscillo?
-
Nie dalej jak dziś wieczorem napadła na mnie. Nie
potrafię powtórzyć, jakich obelżywych słów używała. To
prawdziwe monstrum, Theo, i chciałabym, żebyś to
wreszcie zrozumiał. To zazdrosna, pazerna i ordynarna
kobieta, z satysfakcją zadająca innym ból swoim
żmijowatym językiem.
Lord Blake obserwował, jak twarz lady Inglewood
czerwienieje z gniewu.
-
To okrutne słowa, Priscillo.
-
Są niczym w porównaniu do tych, którymi ona obrzuciła
mnie. To dlatego prosiłam cię, żebyś nie tańczył przed tą
diablicą.
-
Prawdę mówiąc, panna Glyn, jak dotąd, nawet nie stanęła
ze mną do kotyliona.
-
Theo - westchnęła lady Inglewood - proszę, abyś nie robił
sobie żartów z poważnych spraw. To ma dla mnie
ogromne znaczenie.
-
Wiem o tym, Priscillo, Naprawdę wiem.
Katharine Glyn obserwowała, jak odchodzą i z
ożywieniem o czymś rozmawiają.
-
Podziwiam determinację, z jaką osiągnęła swój cel. Muszę
jednak przyznać, że świetnie razem wyglądają. Lord Blake
porusza się z taką lekkością. Czyżby trenował szermierkę?
-
Przy każdej nadarzającej się okazji - odparła księżna.
-
Wspaniale. Może przyjmie moje wyzwanie.
-
Pani uprawia szermierkę? - zapytali jednocześnie książę i
jego małżonka.
-
Oczywiście. Kiedy miałam trzynaście lat, wymogłam na
ojcu, że jeśli jego najnowszym faetonem, zaprzęgniętym w
najlepszą parę koni, trzykrotnie przejadę w pełnym
galopie między słupkami bramy wjazdowej naszej
posiadłości bez najmniejszej rysy na farbie, to on pozwoli
mi na naukę szermierki. Jeśli jednak przegram, nie będę go
już więcej o to nagabywać i pokryję koszty naprawy
wszystkich spowodowanych przeze mnie szkód. Nie
muszę chyba mówić, że wygrałam. Oczywiście to, że
wstałam o drugiej nad ranem i przesunęłam słupki, mogło
mieć wpływ na mój sukces, ale ja wolę wierzyć, że to
zasługa moich umiejętności jeździeckich.
-
O tak - zauważyła księżna. - Przecież słynna Diablic z
Hampshire to pani.
-
Postrach trzech hrabstw i całego Londynu - odparła
panna Glyn z szerokim uśmiechem. - Papa chciał mieć
syna i ja zawsze starałam się mu to wynagrodzić.
-
I stąd ta wiedza o spódniczkach? - zapytała z uśmiechem
księżna.
-
Diablica z Hampshire znowu pędzi ku zagładzie -
westchnęła panna Glyn.
-
Drogi Fitzgeraldzie - zawołała księżna - ona się rumieni.
-
Nieprawda! - zaprotestowała Katharine. - Ja nigdy się nie
czerwienię. To tylko... nagłe skoki temperatury związane z
rzadką tropikalną chorobą. Jeszcze nie wiem, jaką. Czy
pani mogłaby sprawić, żeby lord Blake spędził noc w
państwa domu?
Insleyowie spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby pani wcale tego nie chciała.
Wiem, jaki potrafi być irytujący. Jakie to dziwne, że ma takich
wspaniałych rodziców. Jesteście państwo pewni, że ktoś nie
zostawił go pod państwa drzwiami?
- Całkowicie - odparł książę, krztusząc się ze śmiechu.
-
Szkoda. Obawiam się, że jego finansowa ruina trochę
państwa dotknie.
-
Ruina? - zdziwiła się księżna. - Co pani knuje?
-
Zemstę, oczywiście. Paskudnie mnie podszedł, musicie
państwo przyznać.
-
Rzeczywiście. Jakie to fascynujące. Regino, ujrzymy
Diablicę z Hampshire w akcji. Co ma pani zamiar zrobić,
panno Glyn?
-
Mam... przyjaciółkę, Phoebe Lovejoy. Myślę, że doskonale
spełni swoją rolę... jeśli tylko postaracie się państwo, aby
spędził noc w państwa domu i zjadł razem z wami
śniadanie.
9
Następnego dnia po balu u Egertonów lord Blake oraz
książę i księżna Insley siedzieli właśnie przy śniadaniu, gdy do
jadalni wszedł lokaj, niosąc zabawnie zapakowane pudełko.
-
Co to ma być, u licha? - zdziwił się książę. Jego ręka,
trzymająca filiżankę z kawą, zamarła w powietrzu.
-
Właśnie dostarczono tę przesyłkę, wasza miłość - odparł
lokaj. -Polecono mi oddać ją do rąk własnych lorda
Blake'a. Kurier bardzo na to nalegał. Jest również list
adresowany do księżnej.
Pudełko zostało postawione na stole przed lordem
Blakiem w chwili, gdy księżna otwierała list. Nagle
znieruchomiała, ze zdumieniem patrząc na trzymaną w ręku
kartkę.
-
Co u licha...? - mruknęła.
-
Co to jest, Regino? - zapytał książę.
-
Nie bardzo rozumiem... - powiedziała księżna
zduszonym głosem.
-
Czytaj głośno, mamo - zaproponował Blake. - Intrygujesz
nas. Czytaj głośno.
-
Chyba rzeczywiście tak będzie lepiej - przyznała księżna.
Droga księżno. Mam nadzieję, że ten list zastanie panią i jej
małżonka, księcia, w dobrym zdrowiu. Chociaż z tego, co mówił
Teddy, pani i książę nigdy nie czują się źle.
- Teddy? - powiedział książę, patrząc na syna z
rozbawieniem. - Kto to może być?
Autor listu nie może mieć na myśli mnie - zauważył lord
Blake, podnosząc widelec z kawałkiem pstrąga do ust. -Nikt
nigdy nie ośmielił się nazywać mnie Teddy.
-
Czy mogę kontynuować? - zapytała księżna, po czym
wróciła do listu.
Spotkaliśmy się - czytała dalej - gdy jeden z moich klientów źle
mnie potraktował w Berry Patch Tavern. Teddy był prawdziwym
bohaterem, zupełnie jak Robin Hood. Potem szybko zostaliśmy
przyjaciółmi. Pragnę jednak zapewnić panią, księżno, że nigdy nie
wzięłam od niego grosza, nawet wtedy, gdy urodził się mały Joey...
- Chwileczkę! - zawołał lord Blake. - Mamo, przysięgam, ja
nigdy…
Ale księżna czytała dalej.
...gdy urodził się mały Joey, ani żadnych prezentów poza tym, co
dziś zwracam Teddy emu. Nie żeby nie próbował dać mi funta czy
dwa, ale jak mu powiedziałam od początku, miłość nie ma ceny.
Tak kochałam pani syna, księżno, i on kochał mnie, ale
wiedziałam, że nic z tego nie będzie, pomimo wszystkich obietnic
Teddy ego. A kiedy przekonałam się, że w drodze jest mała Nellie...
- Dwoje? - zawołał książę. - Ależ ty jesteś płodny, Theo!
W szarych oczach jego syna zalśniły wesołe iskierki.
...że w drodze jest mała Nellie, wiedziałam, że musimy to
skończyć, abym mogła związać się z jakimś mężczyzną, który będzie
dbał o mnie i dzieci. Poślubiłam więc Percy ego i powiedziałam Teddy
emu, że musimy się rozstać...
- Dalsza część listu jest zamazana, jakby biedne dziewczę
płakało - powiedziała księżna. - Zaraz, zaraz! Czy to może być
A? Nie, nie, to M. Teraz to brzmi tak: ...Moje serce krwawiło przy
rozstaniu, wiedziałam jednak, że tak będzie lepiej, a Percy był dobry
dla mnie i moich maleństw, nie mogłam więc się uskarżać. Miałam
tylko kłopot, kiedy Percy znalazł jedyny prezent, jaki przyjęłam od
Teddy'ego w ubiegłym roku. O Chryste! Jak on na mnie wrzeszczał!
Jakoś jednak udało mi się go uspokoić, kiedy obiecałam, że ten prezent
natychmiast zwrócę i tak też zrobiłam, i teraz wszystko jest już w
porządku.
Lord Blake, nie mogąc opanować ciekawości, zaczął
nerwowo rozrywać różowy papier, w który opakowana była
przesyłka, tak że nie zauważył, jak jego ojciec, zasłaniając się
serwetką, usiłuje stłumić śmiech.
...Niech pani powie Teddy'emu - czytała dalej księżna - że Joey
i Nellie kochają go i że bardzo szybko uczą się liter. Proszę przyjąć
wyrazy głębokiego szacunku, Phoebe Lovejoy.
Lord Blake wyciągnął z pudełka bardzo skąpy stanik z
czarnej koronki i koszulkę nocną z czerwonego atłasu, bogato
ozdobioną wstążkami i do złudzenia przypominającą rekwizyt
z Porwania Sabinek. Książę Insley szybko odwrócił się, żeby
ukryć rozbawienie.
Nagle ramiona lorda Blake'a zaczęły dziwnie drżeć i
krzykliwy strój wysunął mu się z rąk. Tylko księżnej udało się
zachować powagę.
-
Theodore - powiedziała chłodno. - Co znaczy ten list i
ten... ten... okropny strój i kto to jest ta biedna Phoebe
Lovejoy?
-
Kto? - zawołał z triumfem lord Blake. - To przecież
Diablica z Hampshire!
Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem i ukrył głowę
w ramionach, podczas gdy jego rodzice uśmiechali się do siebie
z satysfakcją.
10
Rankiem drugiego dnia po balu u Egertonów panna Glyn i
jej przyjaciółka panna Fairfax siedziały naprzeciw siebie w
saloniku i, pijąc herbatę, przeglądały poranną pocztę.
-
O nie! - zawołała w pewnej chwili panna Fairfax.
Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.
-
Co się stało? - zapytała.
-
To jest list od księżnej Insley - odparła panna Fairfax,
pokazując dopiero co otwartą kopertę.
-
Naprawdę? To bardzo miłe.
-
Miłe? Ostrzegałam cię, że to tak się skończy. Ostrzegałam.
I teraz spójrz, jakie skutki przyniósł twój upór. To jest
zaproszenie na małe garden party, które książę i księżna
Insley wydają jutro.
-
Naprawdę? To brzmi bardzo obiecująco.
-
Obiecująco? - zawołała ze zdumieniem panna Fairfax. - Po
tym, jak, pomimo moich usilnych próśb, wysłałaś im tę
okropną przesyłkę i ten absurdalny list, publiczne
upokorzenie nazywasz czymś obiecującym?
-
Być może źle usłyszałam. Sądziłam, że zostałyśmy
zaproszone na garden party.
-
To jedynie pretekst, przecież musisz zdawać sobie z tego
sprawę. Insleyowie, w obecności śmietanki towarzyskiej,
wezmą na nas rewanż! Nigdy nie powinnaś była wysyłać
tej przeklętej paczki. Nigdy, nigdy, nigdy. Nie obchodzi
mnie, co ci lord Blake zrobił. O, Boże, co Insleyowie muszą
teraz myśleć o nas - zawołała z przerażeniem panna
Fairfax i ciarki przeszły jej po plecach.
-
Georgino - powtórzyła panna Glyn z godnym podziwu
spokojem. -Nie sądzę, żebyś miała dobrze w głowie.
-
Och! Ty... ty...
-
Czy wiesz, że powtarzasz jedno i to samo, kiedy tylko
jesteś zdenerwowana?
-
Nieprawda - zawołała z oburzeniem panna Fairfax.
-
Prawda.
-
Nieprawda, nieprawda, nieprawda!
-
Sama widzisz - zauważyła z satysfakcją panna Glyn.
-
Jesteś taka denerwująca - rzuciła ze złością panna Fairfax.
-
Tak, wiem. Co zamierzasz włożyć na party u Insleyów?
-
Co zmierzam włożyć? Nic!
-
Georgino!
-
Uważam, że moje miejsce jest raczej pod pręgierzem.
-
Nie bądź śmieszna. Oczywiście, że pójdziesz. Ktoś
przecież musi mi towarzyszyć.
-
Chyba nie masz zamiaru pójść?
-
Co z twoją głową, Georgino? Oczywiście, że mam zamiar.
To będzie wspaniała zabawa.
-
Po tym jak wysłałaś tę paczkę? Czy ty zupełnie nie masz
wstydu?
-
Rzeczywiście nie mam - odparła panna Glyn. - Zastanów
się, Georgino. Odmówienie Insleyom to towarzyskie
samobójstwo. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
-
Nie dbam o to.
-
Rób więc, co chcesz - odpowiedziała z westchnieniem
Katharine. - Przekażę w twoim imieniu ubolewanie i
wymyślę jakiś powód twojej nieobecności: malarię, ospę,
ucieczkę z ukochanym lub coś w tym rodzaju.
-
Doskonale, pójdę więc, ale z pewnością przeklnę dzień, w
którym przyszłam na świat - odparła z goryczą panna
Fairfax.
-
Grzeczna dziewczynka.
Georgina przez chwilę patrzyła na przyjaciółkę w
milczeniu.
-
Jak ci się to udaje? - zapytała w końcu.
-
Jak mi się co udaje?
-
Jak ci się to udaje, że robię w końcu to, na co zupełnie nie
mam ochoty?
-
Ależ, Georgino, będziesz się jutro fantastycznie bawiła.
Zaufaj mi.
Panna Fairfax miała na końcu języka kilka odpowiedzi, ale
żadna z nich nie była uprzejma. Na szczęście dla panny Glyn
do salonu wszedł Wainwright i beznamiętnym głosem
zaanonsował przybycie sir Williama Athertona.
- Tak wcześnie? - zdziwiła się panna Glyn. - Ten
młodzieniec najwyraźniej umiera z tęsknoty.
Gniewne spojrzenie panny Fairfax powstrzymało ją od
dalszych komentarzy. Wzruszyła więc jedynie ramionami i
zabrała się do sprzątania porozrzucanej korespondencji.
Panna Fairfax poleciła lokajowi wprowadzić sir Williama,
a sama zaczęła gorączkowo przygotowywać się na przyjęcie
gościa. Przestudiowała kilka póz na fotelu, po czym doszła do
wniosku, że sofa będzie odpowiedniejszym miejscem do
wyeksponowania swoich wdzięków. Szybko przebiegła przez
pokój i najpierw ułożyła się w pozycji półleżącej, aby po chwili
znowu wrócić do poprzedniej.
Panna Glyn przez cały czas tej gorączkowej aktywności
była wyjątkowo powściągliwa, mrucząc jedynie:
- Uważaj, Georgino. Wypalisz się, zanim twój luby zdąży
się pojawić.
Sir William, ubrany w strój do jazdy konnej, wpadł jak
burza do pokoju. Jego blond włosy powiewały w nieładzie, a
upięcie fularu dalekie było od finezji.
Szybkim krokiem przemierzył salon i, zatrzymawszy się
przed obiektem swoich westchnień, osunął na kolana, po czym
ujmując dłonie ukochanej, rzekł:
-
Najdroższa Georgino, przyszedłem tu wprost od sióstr
Pomeroy. Usłyszałem tam coś, w co nie mogę uwierzyć.
Powiedziały, że jesteś zaręczona z lordem Falkhurstem i że
wyjeżdżasz dziś wieczorem do Gretna Green!
-
Co?! - zawołała panna Fairfax.
-
Twierdziły, że cały Londyn wiedział, że Falkhurst
zamierzał się oświadczyć, tylko ja - skończony głupiec -
nic nie wiedziałem. Nie powinienem był tu przychodzić,
wiem, że nie powinienem. Dałaś słowo i rękę innemu i ja
muszę się z tym pogodzić.
Mówiąc to, sir William pokrywał dłonie panny Fairfax
gorącymi pocałunkami.
Panna Glyn, uważając swoją obecność za niezbyt stosowną
i wierząc, że jej przyjaciółka sama potrafi wszystko wyjaśnić,
dyskretnie opuściła salon i udała się do biblioteki.
Z ciężkim westchnieniem rozpoczęła wędrówkę po
ogromnym, ciemnym pokoju. Tu nie mogło być żadnych
wątpliwości. Panna Fairfax spotkała swego Adama, swego
Romea, swego księcia z bajki. Najwyższy czas znaleźć inne
schronienie. Pobyt pod wspólnym dachem z młodą parą był dla
niej nie do przyjęcia, choć pewnie przyjaciółka to zasugeruje.
Czułaby się jak święty Bernard wśród turkawek. Nie, to
zupełnie nie wchodzi w grę.
Znowu westchnęła. Przecież od dawna wiedziała, że
kiedyś to nastąpi. Jednak teraz, kiedy ta chwila nadeszła,
poczuła piekący ból. Świadomość, że już wkrótce nie będą
razem spędzały poranków, że czasy, gdy miała łatwy dostęp do
myśli i serca przyjaciółki, minęły bezpowrotnie, przepełniła ją
niewypowiedzianym smutkiem.
Małżeństwo, jak sądziła panna Glyn, samo w sobie nie
było czymś złym, oznaczało jednak ciężką próbę dla kobiecej
przyjaźni. Mężatka musiała przyjąć zupełnie nowe obowiązki.
Dom, służba, mąż, dzieci nie zostawiały jej zbyt wiele czasu dla
siebie, a jeszcze mniej dla przyjaciół.
Małżeństwo panny Fairfax z sir Williamem będzie poza
tym kolejną stratą, którą pannie Glyn przyjdzie dołączyć do
całej serii strat, jakie poniosła w krótkim czasie. Dodatkowy
argument na to, żeby nikogo nie kochać, gdyż ci, których
obdarzała uczuciem, albo odchodzili, albo ją rozczarowywali, a
ból za każdym razem był taki sam.
Wzięła głęboki oddech, uderzyła zaciśniętą dłonią w
poduszkę kanapy i znowu zaczęła krążyć po pokoju, rzucając
pod swoim własnym adresem mało cenzuralne epitety za
poddanie się aż takiej melancholii. Diablica z Hampshire nie
może narzekać, powinna działać. Kiedyś Londyn nudził ją.
Musiała wiele nad sobą pracować, aby miejskie życie choć
trochę zaczęło ją bawić. A teraz nawet utarczki z Panną
Doskonałą przestały sprawiać jej przyjemność. Nagle stanęła.
Utarczki z Panną Doskonałą przestały ją cieszyć od chwili, gdy
poznała lorda Blake'a.
Zmarszczyła brwi. Życie w mieście właściwie nigdy jej nie
odpowiadało. Najwyższy czas na zmiany. Jest wieśniaczką z
urodzenia i wychowania i do wiejskiego spokoju i piękna
powinna jak najszybciej wrócić. Jej dochody pozwolą na kupno
domu i pięćdziesięciu akrów ziemi. Jej ojciec postarał się o to,
żeby nie mogła wrócić do rodzinnego domu. Czy ból z tym
związany nigdy nie minie? Z ojcowskim brakiem wiary w nią i
jej umiejętności walczyła, dopóki ojciec żył. Kiedy jednak
odczytano zapis w jego testamencie: „...żadna kobieta nie
nadaje się do zarządzania Tryton Hall, szczególnie moja
córka..." bezlitośnie dał o sobie znać. Ciężko było pogodzić się
ze śmiercią ojca, jeszcze ciężej ze skutkami jego lekceważenia i
tyranii. Kroplą, która przelała kielich goryczy, było zachowanie
Falkhursta w tydzień po pogrzebie. A panna Fairfax nie mogła
zrozumieć, dlaczego jej przyjaciółka gardziła małżeństwem!
Musi wziąć się w garść. Zacząć nowe życie w nowym
domu. Może zaszyć się gdzieś na wsi: hodować konie i krowy,
owce i kurczęta; uprawiać żyto i pszenicę; założyć ogród
warzywny; zająć się gospodarstwem mlecznym i dziękować
losowi, że w porę uciekła z Londynu.
Jednak uczucie smutku nie opuszczało jej. Pomyślała o
czekającej ją samotności i o tym, że tej samotności w pewnym
sensie już doświadcza. Panna Fairfax, aczkolwiek bliska
przyjaciółka, nie była jej bratnią duszą; nie rozumiała jej
szalonych pomysłów, nie lubiła tych samych autorów co ona
ani takich form aktywności, które jej życiu nadawały sens.
Nagle wyprostowała się i uniosła wysoko głowę. Czego
nie da się pokonać, trzeba w miarę możliwości polubić. Dokąd
tylko sięgnie pamięcią, zawsze była samotna. Nic się więc w jej
życiu nie zmieni.
Nie mogąc dłużej powstrzymać ciekawości, podkradła się
do salonu i, uchyliwszy odrobinę drzwi, zajrzała do środka.
Sir William trzymał Georginę w objęciach i cicho coś do
niej mówił. Panna Glyn, ufając w rozsądek obojga młodych,
zamknęła drzwi i, powróciwszy do biblioteki, zagłębiła się w
ciekawej lekturze.
11
A wtedy ja pokazałam trzy damy! - poinformowała z
triumfem lady Inglewood. - Bingsley gwałtownie zbladł i karty
wysunęły mu się z dłoni. „Zostałem zrujnowany przez
złotowłosą królową pikiety" - zawołał. To było bardzo
zabawne.
Lord Blake zmusił się do uśmiechu.
-
Jego gust, jeśli chodzi o strój, jest oczywiście okropny -
ciągnęła lady Inglewood - ale Bingsleyowie są dobrze
notowani w naszym środowisku, a Freddie, kiedy mu na
tym zależy, potrafi czarować.
-
Trzeba być elokwentnym, gdy się ma do czynienia z tak
pięknym przeciwnikiem - odparł z galanterią lord Blake.
Lady Inglewood z ożywieniem kontynuowała monolog,
podczas gdy jej słuchaczowi coraz trudniej było okazywać
zainteresowanie. Rodzice obiecali mu dobrą zabawę, jeśli da się
namówić na to przyjęcie, ale jak dotąd dobra zabawa była
mirażem.
Zaanonsowano przybycie panien Glyn i Fairfax. Kiedy
zaskoczony lord Blake podniósł głowę, obie witały się właśnie z
księciem i księżną, a panna Glyn powiedziała coś, co sprawiło,
że jego ojciec się roześmiał.
-
Och, to okropne! - zawołała lady Inglewood. - Jak Kate
Glyn śmiała tu przyjść? Pewnie nawet nie była
zaproszona.
-
Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że otwiera listę gości.
-
Ufam, że księżna ma więcej rozsądku - odparła z
wyższością. -Panna Glyn jest tu najwyraźniej po to, aby
znaleźć odpowiedniego męża dla swojej przyjaciółki.
Podejrzewam, że ukradła zaproszenia!
-
Spróbujmy sprawdzić twoją teorię, Priscillo - rzekł lord
Blake, wsuwając jej rękę pod ramię i ciągnąc w stronę
panny Glyn.
Lady Inglewood uśmiechnęła się z triumfem. Wkrótce
markiz pokaże Diablicy z Hampshire, gdzie jej miejsce.
Panna Glyn, widząc, z jaką determinacją jego lordowska
mość zmierza ku niej, zebrała całą odwagę i z uśmiechem
powiedziała:
- Lordzie Blake, jestem zaskoczona pańskim widokiem.
Słyszałam, że musiał pan uciekać z kraju, ponieważ jakiś
rozwścieczony kowal depcze panu po piętach.
Tym razem lord Blake nie potrafił utrzymać powagi.
Śmiech, który nie mógł znaleźć ujścia, gdy otrzymał przesyłkę
od Phoebe Lovejoy, teraz wybuchnął ze zdwojoną siłą.
Lady Inglewood nie kryła wściekłości. Blake obraził ją... i
to na oczach tej... Glyn!
-
Jakie to dla ciebie typowe, obrazić gospodarza, i to
zaledwie w pięć minut od wejścia do jego domu.
-
Szykujesz się już do roli mężatki, Prissie? - odcięła się z
uśmiechem panna Glyn.
Lady Inglewood zaniemówiła.
- Diablica! - rzuciła po chwili i odeszła dumnym krokiem.
Cudownie było pokonać jednocześnie lorda Blake'a i lady
Inglewood! Panna Glyn, dumna z odniesionego triumfu,
skierowała się do stołów z przekąskami. Zwycięstwo w bitwie
wymagało regeneracji sił. To przyjęcie wciąż było dla niej
zagadką. Dlaczego ją tu zaproszono? Będzie, co ma być,
pomyślała. Najważniejsze, że tak łatwo pokonała tego pyszałka.
Lord Blake, który czmychnął do ogrodu, żeby w
samotności lizać rany i zrugać siebie za tak anemiczną obronę i
zupełny brak chęci odwetu, doszedł do wniosku, że męska
duma nie pozwala mu na oddanie pola bez walki. Energicznie
wkroczył do salonu i zatrzymał się przed prowokatorką w
chwili, gdy podnosiła do ust kawałek ciasta z owocami.
Spojrzała na niego badawczo spod uniesionych brwi. Z
trudem utrzymując powagę, powiedział:
- Piękną dziś m-m-mamy pogodę, nieprawdaż?
Po chwili jednak, nie mogąc się opanować, znowu
wybuchnął śmiechem i jeszcze raz salwował się ucieczką.
Zadowolona z siebie Katharine Glyn ponownie sięgnęła
po ulubiony placek z owocami.
Tymczasem markiz zdecydował pokrzepić się mocną
whisky, którą na takie właśnie okazje trzymał w sekretnym
schowku w bibliotece, po czym znowu wrócił do salonu i
jeszcze raz stanął przed Diablicą z Hampshire.
-
Tak szybko z powrotem? - zdziwiła się.
-
Musiałem wrócić - odrzekł z powagą lord Blake. - Coś
ciągnie mnie w to miejsce.
-
A ja odniosłam wrażenie, że coś ciągnie pana w
przeciwną stronę. Pomyślałam nawet, że to może mieć
jakiś związek z finansową katastrofą. Może z policją? Albo
koszulkami?
-
Spódniczkami - sprostował.
-
Przepraszam. Spódniczkami. Jest pan dzisiaj jakoś
dziwnie poruszony. Zastanawiam się, czy mogę być z
panem bezpieczna.
-
O wiele bezpieczniejsza niż ja z panią.
-
Nie rozumiem dlaczego, lordzie Blake?
-
Phoebe Lovejoy.
- Zmienia pan nazwisko? A może to jakaś pana znajoma?
Markiz mężnie stłumił chichot.
-
Nie zmieniam nazwiska, a pannę Lovejoy z jej bujną
wyobraźnią poznałem niedawno całkiem dobrze.
-
Jak mam rozumieć ten dziwny komentarz?
-
Och, niech pani przestanie, panno Glyn. Jest pani przecież
inteligentną osobą. Spróbuję ożywić pani pamięć:
zapakowane w różowy papier pudełko, łzawy list, mały
Joey i Nellie. Porwanie Sabinek?
-
Proszę, milordzie, sprawia pan, że się rumienię.
-
Nieprawdopodobne!
Tłumiąc wybuch śmiechu, Katharine przybrała niewinną
minę i powiedziała:
-
Pańskie nerwy wydają się nieco rozstrojone. Jeśli nie ma
pan nic przeciw temu, mogę sprezentować panu trochę
leków na nerwy z naszych zapasów.
-
Ależ, panno Glyn, wolnej kobiecie z towarzystwa nie
wypada dawać prezentów wolnemu mężczyźnie z
towarzystwa.
-
Nie? - zdziwiła się.
-Stanowczo nie - odparł z naciskiem. - Języki dopiero
miałyby używanie.
Panna Glyn ponownie wybuchnęła śmiechem.
- Powinna pani częściej się śmiać, panno Glyn. Do twarzy
pani z uśmiechem.
-
Pańskie żarty i wybiegi rozbrajają mnie.
Lord Blake napuszył się.
-
Nie znajdziesz mnie, pani, w rejestrze zwykłych ludzi.
Panna Glyn zaśmiała się.
-
Pean ku czci własnych cnót.
-
Wielkość zna swoją wartość.
-
Czyżby pana jedyną aspiracją było pokonać mnie w
pojedynku na cytaty z Szekspira?
-
Moją jedyną ambicją jest modernizacja dóbr Insleyów i
ochrona mojego dziedzictwa.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
-
Rzadko mnie ktoś tak zdumiewa, ale panu z pewnością
się to udało. Czy to, co przed chwilą usłyszałam, to
prawda?
-
Najprawdziwsza.
-
Pan będzie stanowił najbardziej interesujący rozdział w
mojej autobiografii - powiedziała, kręcąc głową. - Jestem o
tym głęboko przekonana.
-
Pochlebia mi pani - odparł, skłaniając głowę.
- To prawda. Pierwotnie miała to być jedynie notka.
Lord Blake ponownie wybuchnął śmiechem.
Lady Inglewood z przeciwległego końca salonu
obserwowała to urocze tete-a-tete z coraz większą furią.
Wszystkie uroczyste zapewnienia lorda Blake'a o przyjaźni i
szacunku nie miały żadnego znaczenia, gdy tak ostentacyjnie
okazuje swoje zainteresowanie tej diablicy! To, że bawiło go
towarzystwo panny Glyn, było oczywiste nawet dla lady
Inglewood. Doszła jednak do wniosku, że jej długotrwała
przyjaźń i rodzinne powiązania z Insleyami skłonią go wreszcie
do wybrania jej za swoją żonę. Poza tym, każdy wiedział, że
spadkobierca Insleyów musi się dobrze ożenić, a czy może być
lepszy wybór niż córka lorda Inglewood?
Jej ojciec już zastawiał na niego pułapkę, opowiadając
każdemu, że córka wkrótce będzie żoną Blake'a.
- Nie martw się, moja droga - powiedział, głaszcząc ją po
ręku. - Przyprowadzę ci tego młodzika, i to wkrótce. Chłopak
wie, jaki ma wobec ciebie obowiązek. Nie pozwolę, aby się
wymknął. Gdy wszyscy będą się spodziewać oświadczyn, nie
będzie miał innego wyjścia.
Czyżby Kate Glyn miała te plany pokrzyżować? Chociaż
otwarcie gardziła małżeństwem, lady Inglewood nie
wykluczała, że tytuł księżnej jest dla niej magnesem.
Poza tym lord Blake najwyraźniej szukał jej towarzystwa.
Wszyscy to już zauważyli. Czyżby jej ojciec się mylił? Czyżby
Theo miał się jednak wymknąć z ich sideł i wpaść w zastawioną
przez tę intrygantkę pułapkę?
Cóż to byłoby za upokorzenie! Spojrzenia rzucane
ukradkiem w jej kierunku. Chłodna grzeczność Reginy Insley,
świadomość, że jest już właściwie starą panną: dwadzieścia
cztery lata, wciąż niezamężna, bez perspektyw, bez tytułu
książęcego w przyszłości. To było nie do zniesienia.
Gdyby tylko Oliver żył, powtarzała sobie. Gdyby Oliver
żył, nie musiałaby polować na Thea i znosić tylu upokorzeń.
Była pewna Olivera, kiedy miała zaledwie szesnaście lat.
Zaręczyła się z nim, mając lat osiemnaście. Mając
dziewiętnaście mogła zostać mężatką, a księżną Insley zanim
osiągnie... trzydziestkę? Dlaczego by nie? Fitzgerald i Regina
nie będą żyć wiecznie.
Jednak Oliver zginął i pozostał tylko Theo Blake. Czy aby
rzeczywiście pozostał?
Po tych wszystkich planach, wysiłkach i marzeniach.
Nic?
Nie, to niemożliwe! Lady Inglewood nie wątpiła, że lord
Blake poczuwał się do zobowiązań w stosunku do niej. Musi się
nagiąć do oczekiwań środowiska i oświadczyć. To oczywiście
nie będzie małżeństwo z miłości, ale jakie to miało znaczenie?
01ivera też nie kochała. Najważniejsze, że będzie żoną Blake'a.
Jeśli Kate Glyn jej w tym nie przeszkodzi.
Tymczasem obiekt tych czarnych myśli, Kate Glyn,
opuściła lorda Blake'a i przechadzała się od jednej grupy gości
do drugiej, będąc pod wrażeniem nieoczekiwanego
towarzystwa najwyższych sfer, nie tracąc jednocześnie
krytycznego do nich stosunku. Już jako dziecko zauważyła, że
ludzie szlachetnie urodzeni są na ogół straszliwie nudni, aby po
latach dojść do wniosku, że tamta opinia była słuszna. I dlatego
tak bardzo ceniła Insleyów. Byli zupełnie inni: otwarci, uczciwi,
interesujący. Bardzo rzadkie okazy.
- Wędruje pani z muzami po Olimpie? - zapytał jakiś
przyjazny głos.
- Wasza miłość! - zawołała, gdy odwróciwszy się, ujrzała
uśmiechającego się do niej księcia Insleya. - Właśnie o panu
myślałam.
-
Dla mężczyzny w moim wieku to ogromny komplement -
zajmować myśli tak ślicznej i uroczej młodej damy.
-
Pan jest cudowny! - powiedziała z nieskrywanym
uwielbieniem. - Gdyby pan nie był już żonaty, mogłabym
oddać panu rękę.
-
A ja, panno Glyn, gdybym był dwadzieścia lat młodszy, z
pewnością bym o tę rękę zabiegał - odparł książę, śmiejąc
się cicho.
-
Nic by z tego nie było.
-
Nie?
-
Prawda jest taka, że nie pragnę być księżną. Właściwie,
nie mogę sobie nawet wyobrazić gorszego losu. Poza tym
byłabym okropną księżną, wasza miłość, bo tak się składa,
że ciągle robię jakieś dziwne rzeczy, świadczące o moim
kompletnym braku rozsądku. W konfrontacji z ogromnym
autorytetem obecnej księżnej, nie miałabym żadnych
szans. Niewiele jest kobiet, jeśli w ogóle są, które
potrafiłyby jej dorównać. Z mojej strony głupotą byłoby
wierzyć, że mnie może się udać.
-
Theo ma taki sam problem - rzekł książę z dziwnym
wyrazem twarzy.
-
Nie jest w stanie dorównać matce?
-
Nie, nie - odparł z uśmiechem książę - swojemu bratu,
lordowi Wycomb. Oliver był cudownym chłopcem pod
każdym względem. Jednym z tych, którym wszystko się
zawsze udaje, przyjazny i wrażliwy. Liczyliśmy na to, że
to on odziedziczy tytuł, ziemię, wszystko. Theo bardzo
tego pragnął i był szczęśliwy, że to nie on będzie musiał
dźwigać ten ciężar. Często z tego żartował, ale
wiedzieliśmy, jak bardzo... był pod wrażeniem zdolności
brata. 1 nagle... ciężar spadł na ramiona Thea. To było pięć
lat temu, a jednak... dobrze, że chociaż Theo tam był.
Oliver nie umierał samotnie.
-
Tam? - powiedziała z zakłopotaniem panna Glyn. - Ale ja
usłyszałam, że pański syn zginął podczas kampanii na
półwyspie, a lord Blake wspomniał mi kiedyś, że jego brat
nie walczył na wojnie.
-
To prawda, nie walczył. Służył jednak krajowi w inny
sposób. 01iver, jako nasz następca, nie mógł brać udziału
w wojnie, chociaż bardzo tego pragnął i zazdrościł bratu
jego patriotycznych uniesień. Chciał pojechać na półwysep
do Thea, który zawsze siebie o to obwiniał... Oliver, widzi
pani, nie powinien był znaleźć się na linii frontu. Namówił
Thea, aby go zabrał na szybki objazd. Nieoczekiwanie
walki zostały wznowione i śmierć położyła kres
patriotycznym ideałom Thea. Nawet nie wspomina o
wojnie. Bez reszty poświęcił się dobrom Insleyów,
obwiniając siebie o śmierć Olivera i chowając się za
szczelną zasłoną dyletanta.
- Pod każdą maską kryje się jakiś osobisty dramat, wasza
miłość. Ale właściwie dlaczego mi pan o tym wszystkim
opowiada?
Książę ujął jej dłoń w swoje dłonie i uśmiechnął do niej
ciepło.
-
Księżna i ja chcieliśmy wyrazić naszą głęboką
wdzięczność za wszystko, co pani zrobiła dla Thea.
-
Ja?!
-
Nauczyła go pani znowu się śmiać. To taki cenny dar.
-
Proszę, wasza miłość, błagam - odparła, rumieniąc się. -
Doprawdy, nie zrobiłam nic, żeby... Dobry Boże, co on tu
robi? - zawołała nagle.
Dżentelmenem, którego widok tak ją zaskoczył, był lord
Falkhurst, niezwykle efektownie prezentujący się w rdzawym
surducie, kamizelce w odcieniu matowego złota i brązowych
bryczesach.
-
Ma w naszych sferach zbyt wysoką pozycję, moja droga -
odparł książę. -Nie mogliśmy go zlekceważyć, chociaż ten
Falkhurst to strasznie zimna ryba.
-
Doskonałe określenie - powiedziała z uśmiechem.
-
Chodźmy - rzekł książę, podając jej ramię - uwolnię panią
od jego przykrego widoku. Ogród o tej porze roku jest taki
piękny.
Podczas gdy Katharine Glyn cieszyła się towarzystwem
księcia, panna Fairfax i sir William Atherton, promieniejąc
szczęściem, siedzieli w kąciku salonu na małej dwuosobowej
kanapie i wyglądało na to, że nic poza sobą nie widzą.
Wśród licznych gości, którzy zauważyli to niezwykłe tete-
a-tete był doprowadzony do wściekłości lord Falkhurst. Jeszcze
w grudniu nie miał żadnych wątpliwości, że po wielu
miesiącach wytrwałych zabiegów jego szanse u panny Fairfax
nie tylko wzrosły, ale były niemal stuprocentowe, a przejęcie
Meadowbrook i Pennington, majątków, które stanowiły posag
panny Fairfax, coraz bardziej realne. To, że okazywała mu nie
więcej względów niż innym konkurentom, w ogóle do niego
nie docierało. Ludzie tacy jak Falkhurst w każdym trochę
cieplejszym uśmiechu lub miłej rozmowie natychmiast widzieli
oznaki nadzwyczajnego zainteresowania.
Widok, najwyraźniej zakochanej Georginy Fairfax,
rumieniącej się przy każdym słowie sir Williama, doprowadzał
go do furii. Twarz mu zbladła, a szczęki nerwowo się zaciskały
i wiele wysiłku kosztowało go, aby nie rzucić się na Athertona i
nie skręcić mu karku.
- Uważaj, Bertram - rzuciła lady Inglewood, zatrzymując
się przy nim. - Twoje rozdrażnienie staje się zbyt widoczne.
-
Byłbym ci wdzięczny, Priscillo - wycedził lord Falkhurst,
zaciskając dłonie - gdybyś zachowała te uwagi dla siebie.
-
Radzę ci, abyś trzymał nerwy na wodzy.
-
Nie martw się, panuję nad sobą.
-
Morderczy błysk w twoich oczach zdaje się świadczyć o
czymś zupełnie innym. Chyba nie łudziłeś się, że
zdobędziesz rękę Georginy Fairfax?
Jego pełne wściekłości spojrzenie było wystarczającą
odpowiedzią.
-
Och, Bertram, jak możesz być takim głupcem! - zawołała
ze śmiechem. - Przecież ona uważa Katharine Glyn za
swoją najlepszą przyjaciółkę!
-
Jeśli ja jestem głupcem, to ty jesteś nim również.
-
Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła, czerwieniąc
się gwałtownie.
-
Czyżby, moja droga? O Blake'u, oczywiście. Wydaje się,
że rozgłaszane wszem i wobec buńczuczne zapowiedzi
twojego ojca były zdecydowanie przedwczesne, żeby nie
powiedzieć poronione. Jak mogłaś pomyśleć, że poślubisz
Blake'a, kiedy dla wszystkich było oczywiste, że w ciągu
tych ostatnich pięciu lat ledwie cię toleruje?
Śliczna twarz lady Inglewood wykrzywiła się z gniewu.
-
Lord Blake żywi do mnie ogromny szacunek i
przywiązanie.
-
Przestanie żywić, kiedy dotrą do niego plotki o waszych
rzekomych zaręczynach. Mówi się nawet - ciągnął
Falkhurst, uśmiechając się złośliwie - że adoruje tę małą
diablicę, Katharine Glyn. Jakie to zabawne widzieć, jak ta
prowincjonalna gąska pokonuje córkę hrabiego.
-
Ona tylko go bawi, to wszystko.
-
To i tak dużo więcej, niż osiągnęłaś ty.
Lady Inglewood obrzuciła go pełnym nienawiści
spojrzeniem, ale cisnące się jej na usta ostre słowa zamarły, bo
salon nagle przeszył krzyk.
Wszystkie oczy zwróciły się na pannę Fairfax, która
zerwała się z kanapy, a jej błękitne oczy, w nagle pobladłej
twarzy, wydawały się ogromne.
- Jeremy! - zawołała i rzuciła się biegiem przez pokój, aby
wpaść w wyciągnięte ramiona wysokiego, młodego
dżentelmena o ciemnych włosach i niebieskich oczach,
niezwykle efektownie prezentującego się w szkarłatnym
mundurze.
Gwar rozmów w salonie wzmógł się, gdy goście
rozpoznali w nowo przybyłym męską połowę rodziny
Fairfaksów. Panna Fairfax tymczasem, nieprzytomna ze
szczęścia, całowała brata, śmiała się, płakała i paplała coś bez
końca. Młody człowiek najwyraźniej nie miał nic przeciwko
temu, co więcej, sam też tę radość podzielał.
-
Powinieneś zostać aktorem, Jeremy - powiedziała z
uśmiechem panna Glyn. -Nigdy nie widziałam lepszego
wejścia.
-
Niezłe, czyż nie? - zauważył nieśmiało. - Witaj, Kate -
dodał, biorąc ją w ramiona. - Jak się czujesz?
-
Jak ktoś, kto po raz pierwszy w życiu nie bardzo wie, co
powiedzieć - odparła ze śmiechem panna Glyn.
-
Już tylko po to warto było przeprawić się przez Kanał -
zauważył młody Fairfax.
-
Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że to prawda -
powiedziała panna Fairfax, patrząc z uwielbieniem na
brata.
-
Ja również - dodała panna Glyn. - Co ty tu robisz, Jeremy?
Należałoby raczej oczekiwać, że bijesz się gdzieś z
Francuzami.
-
Przyjechałem na wcześniejszy urlop i, kierując się
wskazówkami Wainwrighta, znalazłem się tutaj. Jestem
pod wrażeniem kariery, jaką robisz w wielkim świecie,
Georgino, i wierzę, że w wirze towarzyskich zobowiązań
nie zapomnisz o swoim biednym bracie. Spraw tylko, aby
jakaś godna uwagi dziedziczka, a najlepiej dwie, stanęły
na mojej drodze.
-
Barbarzyńca -zawołała ze śmiechem panna Fairfax,
ściskając brata ponownie.
-
Widzę niewielki wpływ wojny na poprawę jego
charakteru - zauważyła panna Glyn.
-
I ty nic się nie zmieniłaś - rzekł Fairfax i w jego oczach
pokazały się wesołe iskierki.
-
Wręcz przeciwnie - zaprotestowała. - Jestem starsza i
mądrzejsza.
-
O Boże, jak ja się za tobą stęskniłem, Kate! - zawołał
Jeremy, ponownie biorąc ją w ramiona. - Tak zresztą, jak
cały mój regiment. Ale zrobiłaś na nich wrażenie,
kiedyście ostatnio razem z Georginą przyjechały do mnie
do obozu w odwiedziny. Wszyscy przesyłają ci gorące
pozdrowienia.
-
To miłe z ich strony - odparła z uśmiechem panna Glyn.
-
Ale dosyć grzeczności - rzekł Fairfax. - Gdzie jest ten
Atherton, o którym tyle mi naopowiadał poczciwy
Wainwright?
-
William? - zmieszała się panna Fairfax. - Och, jak mogłam
o nim zapomnieć?! Musisz go natychmiast poznać, Jeremy.
Polubisz go, jestem pewna.
-
Potraktuj to jako polecenie - poradziła mu panna Glyn,
zanim Georgina chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.
Lord Blake, który bezwstydnie podsłuchał całą rozmowę,
ponownie zjawił się obok panny Glyn.
-
Obiekt westchnień całego obozu! - zawołał. - Jakież to
musi budzić cudowne wspomnienia.
-
Pan zawsze musi usłyszeć niewłaściwe komentarze -
zauważyła z westchnieniem.
-
Z tego, co zdążyłem wywnioskować podczas naszej
krótkiej, ale bogatej w wydarzenia znajomości, pani życie
to jeden niewłaściwy komentarz.
-
To nie fair!
-
Kokietka.
-
Nieprawda!
-
Proszę to powiedzieć tym chłopakom.
-
Ignoruję pana - oświadczyła, odwracając się w drugą
stronę.
Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem.
-
Na Boga, uwielbiam panią, panno Glyn. Spojrzała na
niego ze zdumieniem.
- Czy to jednak rozsądne, milordzie? Inglewoodowie,
formy towarzyskie, poczucie lojalności i zdrowy rozsądek -
wszystko to sprzysięgnie się przeciw panu.
Lord Blake uśmiechnął się.
-
Dzięki pani, panno Glyn, wraca do mnie szczęśliwa i
beztroska młodość. Reszta jest bez znaczenia. Zostańmy
przyjaciółmi.
-
To ryzykowny krok, szczególnie gdy się weźmie pod
uwagę, ile radości daje mi dokuczanie panu.
-
Jestem pewien, że to się zmieni, kiedy już zostaniemy
przyjaciółmi.
Panna Glyn roześmiała się.
-
Nie sądziłam, że jest pan taki przebiegły, milordzie. A
więc dobrze. Muszę się przyznać, że nawet pana lubię,
chociaż wiem, że nie powinnam. Mimo to zaryzykuję i
przyjmę oferowaną mi przyjaźń.
-
Skoro więc nasze pokojowe zmagania mają się zamienić
w ciepłe, braterskie uczucia, mów do mnie Theo.
-
A ty do mnie - odparła, patrząc na niego z uśmiechem -
Katharine lub Kate, jeśli wolisz.
-
A więc przyjaciele?
-
Choć wiele nas dzieli.
-
A jednak jesteśmy przyjaciółmi.
-
Tak - odpowiedziała z wahaniem. - Chcę wierzyć, że
jesteśmy. Słysząc przyspieszone bicie swego serca i
widząc, jak twarz Blake'a
rozjaśnia się w uśmiechu, przeraziła się. Miał taki
zniewalający uśmiech! Ta przyjaźń nagle wydała się ogromnym
zagrożeniem.
Gdyby widziała mordercze spojrzenie lady Inglewood,
zagrożenie stałoby się dla niej jeszcze bardziej realne.
12
Och nie, milordzie, tylko nie to! Lord Blake uśmiechnął się
szeroko do lokaja, który pomagał mu ściągnąć rękawice do
jazdy konnej.
-
Nie chciałem zniszczyć efektów twojej ciężkiej pracy,
Max, naprawdę nie chciałem. Jednak panna Glyn narzuciła
takie tempo, że musiałem włożyć wiele wysiłku, by ją
pokonać.
-
Cieszę się, że jego lordowska mość odniósł zwycięstwo -
odparł Maxwell, ponuro patrząc na zmierzwione włosy
swego pana, zaczerwienioną twarz, pochlapany błotem
surdut, bryczesy i długie buty. Widok fularu wstrząsnął
nim do głębi. Z kapeluszem wcale nie było lepiej, ale
rękawice, tego stary sługa nie mógł już znieść.
-
Nie patrz na mnie z takim oburzeniem, Max. To w końcu
tylko strój do jazdy konnej.
Maxwell patrzył na niego w milczeniu. Kąciki ust lorda
Blake'a podejrzanie zadrżały.
-
Chciałem cię zapewnić, że nikt z towarzystwa mnie w
takim stanie nie widział. Tak więc twoja nienaganna
reputacja nic na tym nie ucierpiała.
-
Co za ulga, milordzie - odparł Maxwell, pomagając
swemu panu zdjąć surdut.
Lord Blake ukrył uśmiech. Nie pamiętał, żeby
kiedykolwiek był taki szczęśliwy i pełen chęci do życia, jak w
ciągu tych dwóch tygodni, które upłynęły od wydanego przez
rodziców garden party. Ostry język Kate Glyn i jej
zdumiewający intelekt zmuszały go do działania na
najwyższych obrotach przez cały czas. Nie był już tym
„okropnym ponurakiem", jak jeszcze niedawno nazywał go
kuzyn Peter. Pogoda ducha towarzyszyła mu przez cały dzień.
Bez żalu rozstał się z płaszczem Hamleta. Nieoczekiwanie
wybuchnął śmiechem.
-
Dobry Boże, odmieniła mnie ta Diablica z Hampshire!
-
Słucham, mi lordzie? - rzekł Maxwell, przygotowując
zmianę ubrania.
Ale jego lordowska mość uśmiechnął się tylko i pokręcił
głową. Jak wytłumaczyć tę niebywałą transformację jego życia?
A fenomen Katharine Glyn, skoro tak konsekwentnie unikała
rozmów o sobie? A to ogromne pragnienie wywołania
uśmiechu na jej twarzy? Jak to wszystko wytłumaczyć komuś,
skoro sam tego nie pojmował.
Przypomniał sobie, jak to Nigel Braxton dwa tygodnie
temu tańczył z nią na balu u Jerseyów. Poruszała się z taką
gracją i sprawiała, że Braxton bez przerwy się śmiał. Jak bardzo
mu wtedy zazdrościł - i tego tańca, i śmiechu. Gdy Tommy
Carrington poprowadził ją do następnego tańca, Braxton
poprosił Priscillę Inglewood. Tylko że wówczas już się nie
śmiał, a gdy tylko muzyka umilkła, natychmiast zjawił się u
boku przyjaciela.
-
Mam ci przekazać pretensje Priscilli za towarzyszenie
pannie Glyn na wczorajszym balu u Jerseyów - powiedział
bez zbytniego entuzjazmu.
-
Równie dobrze mogłaby mieć do mnie pretensję o to, że
mieszkam w tym samym hrabstwie, co panna Glyn.
Wiesz, one prowadzą ze sobą wojnę.
-
Naprawdę? Cóż, skoro między twoją przyszłą narzeczoną
a moją uroczą znajomą jest rzeczywiście wojna, to gotów
jestem założyć się o duże pieniądze, że to Priscilla
pierwsza zaatakuje i będzie miała ku temu powód. Jest
doskonale wyedukowaną, inteligentną osóbką. Świetnie
zna wagę pierwszego uderzenia, gdy ma do czynienia z
groźnym przeciwnikiem. Nigdy nie pogodzi się z
odsunięciem w cień przez kogokolwiek. A ponieważ to
panna Glyn podbiła moje serce swoim ostrym językiem i
czarującym uśmiechem, stawiam na nią jako na
zwyciężczynię. W tej sytuacji ty, w trosce o przyszłą
małżeńską harmonię, powinieneś postawić na Priscillę.
-
Nigel...
-
To tylko dygresja. Lepiej wróćmy do o wiele bardziej
fascynującej Kate Glyn.
-
Chyba zawróciła ci w głowie, przyznaj się - rzekł z
uśmiechem lord Blake.
- W moim sercu zajmuje drugie miejsce, tuż po moim
krawcu.
Lord Blake roześmiał się głośno.
- Czy wiesz, że od śmierci Olivera dopiero drugi raz
słyszę, jak się śmiejesz i oba przypadki miały miejsce w ciągu
ostatniego tygodnia. Mam nadzieję, że wracasz na łono
rodziny.
-
Nic mi nie wiadomo, bym go porzucał.
-
Zniknąłeś bez śladu. - Lord Braxton zażył szczyptę tabaki.
- Czy to Katharine Glyn cię odnalazła?
Lord Blake tak właśnie pomyślał, gdy poprosił Kate do
tańca. Ich pierwszego wspólnego tańca. Tak łatwo dała się
prowadzić. Tańczyli razem tak, jakby to robili od zawsze. Była
uosobieniem wdzięku i lekkości i nie pamiętał, by kiedyś czuł
się tak szczęśliwy jak w chwili, gdy droczyła się z nim w tańcu,
to chwaląc jego garderobę, to śmiejąc się z jego godnego
politowania losu. Jakież to okropne być dziedzicem tytułu
książęcego.
A potem zupełnie go zawojowała, chociaż nie mógł
powiedzieć, żeby starała się być szczególnie miła.
-
Doskonale, sir, pożartował pan sobie z mojej maski, to
teraz pozwoli pan, że porozmawiamy trochę o tej, pod
którą ty się chowasz, gdyż uważam, że jest dużo
groźniejsza od mojej.
-
Nie rozumiem, Kate.
-
Wcale nie trudno jest zamknąć się przed ludźmi,
zapewniam cię, ale ostatecznie to nie daje szczęścia, bo
przeszkadza w zbliżeniu się do tych kilkorga osób z twego
kręgu, które na to zasługują. Czy musisz odrzucać miłość
przyjaciół i rodziny?
Dzwonek u drzwi wejściowych odezwał się natarczywie i
Maxwell, najwyraźniej zadowolony wreszcie z efektów swojej
pracy, skłoniwszy się głęboko, ruszył w stronę drzwi, aby
sprawdzić, kto ośmiela się niepokoić jego lordowską mość.
Tymczasem markiz w milczeniu patrzył na swoje odbicie
w lustrze. Nie, nie będzie już dłużej rezygnował z miłości.
Peter Robbins gwałtownie wtargnął do jego gotowalni,
wołając od progu:
- No to znalazłeś się w prawdziwych tarapatach, kuzynie,
nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Lord Blake odwrócił się do gościa i podniósłszy do oka
monokl, ze zdumieniem patrzył na jego niezwykle, jak na tę
porę dnia, elegancki strój.
-
A niech cię, stary! A niech cię! Ten szyk musi coś znaczyć.
-
Theo, czyś ty zwariował?
-
Nie, przyjacielu. Trochę mnie tylko zamroczyło.
Dlaczegoś się tak wystroił? Zakochałeś się?
Robbins wybuchnął śmiechem.
-
Boże uchowaj! - odparł. - Na razie mi to nie grozi. Byłem z
wizytą u ciotki Aurelii. Jestem, jak wiesz, jej spadkobiercą i
nie chciałbym, żeby zmieniła testament tylko dlatego, że
nie znosi stroju do jazdy konnej przy śniadaniu.
-
Bardzo roztropnie.
-
Nie przyszedłem tu jednak, aby dyskutować o moich
nadziejach na spadek, lecz po to, żeby cię ostrzec o
grożącej ci katastrofie.
-
Zaintrygowałeś mnie, Peter. Wytężam słuch.
-
Do diabła, Theo! To nie są żarty! Ciotka Aurelia kupiła ci
już ślubny prezent!
Blake ze zdumieniem spojrzał na kuzyna.
-
Jesteś szalony - rzekł.
-
Zaczynam w to wierzyć. Ciotka Aurelia poinformowała
mnie, że cały Londyn już o tym mówi.
-
A kogóż to, jeśli łaska, mam poślubić?
-
Jak myślisz? Priscillę Inglewood! Jej ojciec już od trzech
tygodni chełpi się waszym ślubem, a ona, udając
skromnisię, wygłasza głupstwa w rodzaju: „No mnie nie
wypada mówić o zamiarach lorda Blake'a". Powiem ci
wprost, Theo, jeśli natychmiast nie podejmiesz działań, to
ta wiedźma przykuje cię do siebie na zawsze!
-
Nie jestem znowu taki bezwolny, aby dać się wciągnąć w
coś, co mnie zupełnie nie interesuje.
Peter Robbins przez chwilę obserwował go w milczeniu.
-
Zrobiłeś to rok temu. Niewiele brakowało, aby twoje
głupie poczucie obowiązku zaprowadziło cię do ołtarza.
-
Jestem dziś starszy i mądrzejszy - odparł Blake i
uśmiechnął się, myśląc o Kate Glyn.
-
Uwierzę ci, gdy położysz kres tym okropnym plotkom.
Blake obracał w palcach monokl i wpatrywał się w czubki
swoich butów.
-
Prawdę mówiąc, kuzynie i do mnie docierały te głupie
plotki, ale zakładałem, że Priscilla powstrzyma ojca przed
ośmieszeniem nas obojga. A teraz ty twierdzisz, że ona jest
współautorem tej szalonej intrygi.
-
A może ona nie wie, że jesteś starszy i mądrzejszy?
-
A może jej celem jest bycie księżną?
-
Możliwe, że i to, i to, ale jakie to w końcu ma znaczenie?
Przez nią znalazłeś się w tarapatach i sam musisz z tego
wybrnąć, zanim DeBries zacznie ci szyć ślubne ubranie.
-
Doskonale, Peter. Złożę Priscilli wizytę jeszcze dziś. O
Chryste, co za paskudna sytuacja!
-
A nie mówiłem? Powiedziałem ciotce Aurelii, żeby na
razie schowała głęboko ten kupiony dla ciebie ślubny
prezent - odparł Robbins, śmiejąc się szeroko.
-
No, może nie za głęboko. Dzięki, Peter. Jesteś
prawdziwym przyjacielem.
Lord Blake stał przed imponującą miejską rezydencją
Inglewoodów przy Grosvenor Square, myśląc o tym, co musi
powiedzieć i jak bardzo to było odległe od tego, co miał zamiar
powiedzieć jeszcze trzy tygodnie temu. Wówczas wiedział,
jakie ma obowiązki w stosunku do Priscilli i własnej rodziny i
gotów był je wypełnić. Ale teraz nie miał już zamiaru godzić się
z takim losem.
Coś się w nim zmieniło. Ciepło w jego sercu zajęło miejsce
bryły lodu, którą nosił w sobie przez pięć lat od śmierci 01ivera.
I to ciepło w obecności Priscilli Inglewood nikło, jakby
pierzchało przed wiejącym od niej chłodem.
Otworzył bramę, minął podjazd i wszedł po schodach na
górę, po czym energicznie zastukał do ogromnych wejściowych
drzwi rezydencji. Już po chwili otworzył mu lokaj w liberii,
który, przyjąwszy od gościa bilet wizytowy, wprowadził go do
utrzymanego w błękitnej tonacji dziennego salonu, po czym
poszedł po lady Inglewood.
Na kominku płonął ogień, ale pokój wydawał się chłodny i
dziwnie nieprzytulny. Blake miał ochotę usiąść, jednak fotele
nie wyglądały na wygodne, podszedł więc do kominka, aby się
trochę ogrzać. Rozejrzał się dookoła i pomyślał, jak bardzo ta
dzisiejsza wizyta różni się od wczorajszej, którą wraz z
Williamem Athertonem złożył Kate Glyn i jej przyjaciółce,
Georginie Fairfax. Tamten pokój był ciepły, przyjazny i
przytulny. Słodki uśmiech panny Fairfax i jej urocze rumieńce
potrafiły oczarować nawet kogoś tak zgorzkniałego jak on,
podczas gdy błyskotliwa, ale chwilami zupełnie absurdalna
konwersacja z panną Glyn sprawiała, że śmiał się przez cały
czas wizyty.
- Och, Theo, jak to dobrze, że jesteś! - zawołała lady
Inglewood, wchodząc do salonu.
Blake podszedł do niej, chcąc się przywitać. Ujął
wyciągniętą ku niemu dłoń, ale nie podniósł jej do ust.
- Priscillo, wyglądasz ślicznie jak zawsze. Jak się masz?
-
Zupełnie dobrze, dzięki Theo. Zechcesz usiąść? Napijesz
się herbaty?
Zaakceptował pierwszą propozycję, odrzucając drugą, po
czym zajął miejsce obok lady Inglewood na stojącej w pobliżu
kominka błękitnej sofie. Chciał wyjawić cel swojej wizyty, ale
lady Inglewood zaczęła komentować bal u Jerseyów i
skandaliczne, jej zdaniem, zachowanie Katharine Glyn, która
ośmieliła się tańczyć z jednym z najbardziej znanych
uwodzicieli i często śmiała się hałaśliwie, co zupełnie nie
przystoi kobiecie z towarzystwa. Wspomniała, że panna Glyn
już jako młoda dziewczyna przejawiała podobne skłonności. Ta
wiejska dziewucha, przyzwyczajona do przebywania z
farmerami, bez skrępowania mówiła o problemach, jakie mieli
z rozpłodem jednego z ich najcenniejszych byków.
Zbulwersowała tym wszystkich. Podczas swojego debiutu
wcale nie wypadła lepiej, tańcząc walca w klubie Almack's przy
dezaprobacie stałych bywalców, dyskutując wszędzie i z
każdym w zbyt agresywny i chwilami obraźliwy sposób.
Prowadziła faeton po męsku, spacerowała ulicami Londynu
bez towarzystwa służącej. I wreszcie jeździła konno po Hyde
Parku bez pachołka.
Następnie lady Inglewood wspomniała ich ostatni wypad
do Almack's, gdzie tak dobrze się razem bawili oraz jej wizytę
wspólną z ojcem u księcia i księżnej Insley, gdzie tak wspaniale
im się razem rozmawiało. Świadomość, że starzy przyjaciele
mogą być siebie pewni, była dla niej cudowna.
W odpowiedzi lord Blake wstał, przeszedł w drugi koniec
pokoju, następnie wrócił, aby zatrzymać się przed lady
Inglewood.
- Priscillo - rzekł - muszę z tobą porozmawiać o pewnej
delikatnej i przykrej sprawie. Bardzo bym nie chciał cię zranić,
ale chyba nie mam wyjścia, jak zapytać wprost. Czy ty
spodziewasz się propozycji małżeństwa z mojej strony?
Lady Inglewood zarumieniła się i opuściła wzrok na
leżące na kolanach dłonie.
- Dlaczego pytasz, Theo? Nie sądzisz chyba, że mogę być
aż tak pewna siebie.
- Ale może twój ojciec jest i ośmieszył nas przed całym
miastem. Krążą niewiarygodne plotki o tym, że ty i ja
zaręczamy się i że przed końcem roku będziemy już
małżeństwem - powiedział spokojnie markiz. -Nie mogę ich
tolerować Priscillo. I choć bardzo sobie cenię naszą przyjaźń i
wiele nas łączy, nie jestem w stanie spełnić oczekiwań twojego
ojca.
Twarz Lady Inglewood gwałtownie spurpurowiała, ale nie
z powodu zakłopotania, a narastającego gniewu.
-
Czyżbyś miał zamiar poślubić kogoś innego?
-
Wiesz, że ożenek mnie czeka.
-
Kto ma zatem lepsze kwalifikacje niż ja na małżonkę i
księżną? Blake ujął jej dłoń.
- Byłabyś wspaniałą książęcą żoną, gdybyś tylko mierzyła
tak wysoko. Zapewniam cię, że w tym wypadku wina leży po
mojej stronie.
- Chyba nie zamierzasz ożenić się z tą... Glyn?
Lord Blake wypuścił jej dłoń i cofnął się.
-
Nie rozmawiamy o pannie Glyn. Mówimy o kłopotliwej
sytuacji, którą trzeba natychmiast wyjaśnić. Mogłem
porozmawiać z twoim ojcem sam, Priscillo, ale zasługujesz
przecież na to, aby o sprawach, które ciebie dotyczą,
dowiadywać się z pierwszej ręki.
-
Ale twoja rozwaga, Theo...
-
Jestem potworem, Priscillo, wiem, ponieważ nie potrafię
dać ci tego, na co zasługujesz. Nie pozwolę jednak
wmanewrować się w żadne małżeństwo, choćby i
najbardziej szacowne.
Lady Inglewood gwałtownie wstała. Jej twarz pobladła.
- Jeśli nadzieje mego ojca i jego słowa wprawiły cię w
zakłopotanie, to przykro mi i dopilnuję, aby to się więcej nie
powtórzyło. Jeśli pozwolisz, Theo, muszę się teraz przebrać na
spotkanie z lady Montclair.
Nie podała mu ręki. Odwróciła się tylko i z dumnie
podniesioną głową opuściła pokój, a lord Blake, patrząc, jak
odchodzi, poczuł ulgę. O tym, że źle przyjmie jego słowa,
dobrze wiedział. Podejrzewał, że poczuje się zdradzona i
zawiedziona w swoich naturalnych przecież nadziejach. Nie
przewidział jednak, że jej dłonie mogą zacisnąć się w pięści, a
spojrzenie, pomimo pozornie grzecznych słów, zwiastuje
wojnę. Nagle pojął, że Priscilla Inglewood może stać się jego
śmiertelnym wrogiem. Miał tylko nadzieję, że nie stanie się
odwrotnie.
13
Po południu, po porannej przejażdżce z lordem Blakiem,
Katharine wysłała sir Williama i Georginę do ogrodu.
W bibliotece wynalazła tomik wierszy i umościwszy się w
ulubionym fotelu, miała nadzieję na godzinkę zagłębić się w
świat historii i poezji. Otworzyła poemat satyryczny Drydena.
Absalom iAchitophel. Zaledwie jednak przeczytała parę linijek,
gdy prawda w nich zawarta sprawiła, że myśli jej pobiegły do
Thea Blake'a. Po chwili wróciła do poematu, ale po
przeczytaniu kolejnych linijek poddała się. Wspomnienia
minionych dwóch tygodni okazały się silniejsze.
Wszędzie, gdzie tylko się pojawiła, spotykała Thea: w
teatrze, na różnych przyjęciach, rautach i balach. Gawędzili ze
sobą, tańczyli i śmiali się godzinami. Jej opowieści o różnych,
czasem niezbyt miłych przygodach z czasów wczesnej
młodości spędzonej w Hampshire rozśmieszały jego lordowską
mość do łez. Nieważne, czy była to historia o ugrzęźnięciu w
moczarach, gdy ścigała szopa, a potem cała w błocie stanęła
przed księciem Lancaster, czy też opowieść o rym, jak miała
trzynaście lat i z rapierem w ręku przyparła ojca do ściany, by
wymóc zgodę na naukę łaciny. O Boże! Jakże Theo się śmiał.
Ten jego szczery, radosny śmiech wciąż miała w uszach.
Przyjaciele. Jak cudownie mieć kogoś, z kim można się
pośmiać z ludzkiej bezmyślności i ludzkich słabostek,
rozkoszować konną przejażdżką po Hyde Parku, dyskutować
godzinami o Locke'u i Monteskiuszu, Platonie i Szekspirze.
Ona i Theo byli przyjaciółmi.
- Nawet wbrew Priscilli Inglewood - mruknęła i
zachmurzyła się.
Plotki ogromnie ją bawiły, a wiele z nich wymyślała sama.
Wiedziała więc, iż nie należy traktować poważnie wszystkiego,
o czym się szepcze na mieście. Jednak pogłoska o zbliżającym
się ślubie Thea z Panną Doskonałą była tak uporczywa, a jej
uśmieszek pełen satysfakcji, że Katharine musiała w końcu
uznać tę wieść za prawdziwą. No i cóż z tego? Jeśli Theo był jej
przyjacielem podczas dość burzliwego okresu narzeczeństwa,
równie dobrze może nim być po zawarciu tego wstrętnego
małżeństwa.
Nagle przyszło jej na myśl, że mogłaby wykorzystać pobyt
panny Fairfax i sir Williama w ogrodzie i spokojnie się
wypłakać z powodu zbliżającego się rozstania z przyjaciółką i
czekającej ją nieuchronnej samotności. Ze zdumieniem jednak
stwierdziła, że wcale nie ma ochoty na płacz i nie czuje się
samotna. Spotkała bratnią duszę po dwudziestu pięciu latach
poszukiwań... nawet gdyby on nalegał na okazanie sympatii
Priscilli Inglewood. Kate i Theo lubili te same książki i sztuki,
tak samo kochali konie, wiejskie życie i taniec.
Taniec.
Minęły już dwa tygodnie, a ona wciąż pamiętała drżenie,
które przebiegło przez jej ciało, gdy Theo po raz pierwszy na
balu u Jerseyów brał ją w ramiona. To było tak, jakby dwie
połówki tego samego jabłka połączyły się znowu. Wspomnienia
były tak silne, że w pewnej chwili zabrakło jej tchu, a serce
zaczęło walić jak młotem. Podniosła dłonie do płonących
policzków.
- Dobry Boże, ja płonę!
Czując, że sprawy zaczynają się wymykać z jej rąk, wstała
nagle, odstawiła tomik poezji na półkę, po czym zaczęła
nerwowo krążyć po pokoju... co w końcu zdenerwowało ją
jeszcze bardziej.
- Nie jestem pensjonarką- mruknęła. - Co się ze mną
dzieje?
Po chwili do pokoju wpadła panna Fairfax.
- Kate - zawołała, chwytając ją w ramiona - on się
oświadczył.William oświadczył się! Pięć minut temu poprosił
mnie o rękę!
Przyciągnęła przyjaciółkę do siebie i zaczęła ją mocno
ściskać.
-
I co mu odpowiedziałaś? -zdołała wydusić z siebie panna
Glyn.
-
Kate, cóż to za pytanie! - zawołała panna Fairfax,
wypuszczając przyjaciółkę z ramion. - William i ja
pobieramy się.
-
Hurra! - krzyknęła Katharine, wyrzucając w górę
ramiona, co wywołało u Georginy prawdziwy paroksyzm
śmiechu. - Niech wszyscy bogowie pobłogosławią
waszemu związkowi i zachowają was w dobrym zdrowiu.
Tylko niech absolutnie nie uczestniczą w weselnym
przyjęciu. Zapasy wina mogłyby tego nie wytrzymać. Och,
Georgie - powiedziała, ściskając przyjaciółkę. - Jestem taka
szczęśliwa z twojego powodu!
-
A ja jaka jestem szczęśliwa!
-
Tylko dlaczego tak długo z tym zwlekał? - dziwiła się
Katharine i jej przyjaciółka ponownie zaniosła się
śmiechem tak zaraźliwym, że Katharine nie mogła już
dłużej utrzymać powagi i sama zaczęła się serdecznie
śmiać.
Wrzawa była tak wielka, że zaniepokojony Jeremy Fairfax
i jak zawsze czujny Wainwright natychmiast zjawili się w
bibliotece.
-
Co tu się dzieje, do diabła? - zapytał zdumiony Jeremy.
Panna Fairfax rzuciła mu się w ramiona.
-
Och, braciszku, jestem zaręczona! William poprosił mnie
o rękę!
-
Droga Georgino! - zawołał Fairfax, całując siostrę. - Moje
serdeczne gratulacje. Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Już
myślałem, że nigdy się ciebie nie pozbędę.
-
Czy wolno mi życzyć pani z tej okazji wszystkiego
najlepszego, panno Fairfax? - szybko wtrącił Wainwright,
ratując nos Jeremy'ego przed rozkwaszeniem.
-
Możesz zrobić coś więcej, Wainwright - odparła
Georgina. - Podaj szampana! Dużo szampana! Musimy to
uczcić!
-
Doskonale, panienko - odrzekł majordomus i skłoniwszy
głowę, opuścił pokój.
-
A gdzie narzeczony? - zawołał Fairfax, rozglądając się
dookoła. - Czyżby już się ulotnił?
-
William pojechał rozmawiać z naszym wujem -
odpowiedziała Georgina i nagle zbladła. - Och, Jeremy, jak
myślisz, czy wuj Rupert powie tak?
-
Lepiej niech powie, albo pożałuje, że się urodził - odparł z
uśmiechem Fairfax.
Tymczasem sir William Atherton stał przed lordem i lady
Egertonami i z drżeniem usiłował powiedzieć coś sensownego.
Lord Egerton z sympatią patrzył na nieszczęśnika,
przypominając sobie podobną scenę sprzed trzydziestu lat.
Pomyślał, że on sam czuł się wtedy identycznie, jeśli nie gorzej.
Spojrzał na swoją małżonkę, która z powagą słuchała, jak sir
William tłumaczy się, że nie jest godny tak wielkiego zaszczytu,
jak zdobycie ręki panny Fairfax.
Uśmiechnął się lekko, gdy wzrok lady Egerton spotkał się
na chwilę z jego wzrokiem. A więc ona również pamiętała tę
scenę sprzed lat? Mimo to patrzyła na biedaka tak, że drżał jak
liść, chociaż jeszcze w ubiegłym tygodniu mówiła, iż najwyższy
czas, by Atherton się zdeklarował. Mogliby wydać Georginę za
mąż i wrócić wreszcie do normalnego życia.
Lord Egerton oderwał się od swoich myśli, gdy Atherton
zaczynał formułować końcowe wnioski. Uważając, że taki
dzień powinien pozostać w żywej pamięci młodego człowieka
nawet po pięćdziesięciu latach i że nic tak temu nie sprzyja
bardziej niż paraliżujący strach, postanowił porozmawiać z nim
jeszcze przez parę minut, zanim da swoją zgodę. Sir William
kiedyś będzie mu za to wdzięczny.
W godzinę po tym, jak opuścił rezydencję Fairfaksów, sir
William, zapomniawszy odebrać konia od stajennego
Egertonów, biegł z Berkeley Square z powrotem na Russel
Court. Po chwili był już przed domem ukochanej. Nie
zatrzymując się, wbiegł jak burza do holu, minął
wystraszonego lokaja, pokojówkę i osłupiałego Wainwrighta,
następnie, otwierając szeroko jedne drzwi po drugich, wpadł
do biblioteki i nie widząc nikogo poza ukochaną, rzucił się do
niej i wziął ją w ramiona.
-
Powiedział tak, Georgino, obydwoje powiedzieli tak! -
wołał, całując ją i ściskając.
-
Wygląda na to, że są zaręczeni - zauważył Jeremy Fairfax.
-
Wszystko na to wskazuje - mruknęła panna Glyn,
popijając szampana. - Jak oni mogą tak oddychać?
14
Następnego dnia w klubie Almack's wiadomość o
zaręczynach panny Fairfax z sir Williamem Athertonem była na
ustach wszystkich. Dziedziczka wielkiej fortuny i niezrównana
piękność, która mogła poślubić kogoś z najwyższych sfer,
wybrała zwykłego szlachcica! Wiele młodych kobiet odetchnęło
z ulgą, ponownie planując strategię jak najlepszego
zamążpójścia. Szczęśliwa para stała pod ścianą, otoczona grupą
przyjaciół, wielbicieli i plotkarzy, którzy nie mogli się doczekać,
aby usłyszeć, jak doszło do tego sensacyjnego wydarzenia.
Panna Glyn po przeciwnej stronie pokoju zgromadziła własny
krąg przyjaciół: Thea Blake'a, Elizabeth i Tommy'ego
Carringtonów oraz Jeremy'ego Fairfaksa. Oni także
dyskutowali o zaręczynach budzących największe w tym
sezonie emocje, pomimo gorących protestów panny Glyn, która
uprzedzała, że jeśli usłyszy choć jeden żarliwy komentarz na
temat zbliżającego się mariażu, zacznie krzyczeć. Została
jednak zignorowana.
-
Zdrajcy! - powiedziała panna Glyn. - Jestem otoczona
przez podłych zdrajców. Zmusza się mnie do
wysłuchiwania tych wszystkich romantycznych bzdur i
nikt nie ma w sobie choćby tyle grzeczności, żeby okazać
mi odrobinę współczucia.
-
Biedactwo - powiedziała panna Carrington, zabawnie
mlasnąwszy wargami i Katharine z trudem zdusiła
chichot.
-
A co z zaręczynowym przyjęciem? - zapytał Carrington,
jakby nie dostrzegał morderczego błysku w oku panny
Glyn.
-
Raczej balem, sądząc po kilometrowej liście gości - odparł
Jeremy Fairfax. - Ciotka i wuj zdecydowali, że zaręczyny
muszą mieć odpowiednią oprawę. Każdy, kto w Londynie
coś znaczy, będzie na balu u Egertonów od dziś za dwa
tygodnie.
-
Mnie to nie dotyczy - zauważyła panna Glyn. - Jestem
jedynie przyjaciółką i powiernicą narzeczonej. Pomogłam
tylko Athertonowi zbliżyć się do niej, a jej zbliżyć się do
niego. Nie jestem nikim ważnym.
-
Nie zwracajcie na nią uwagi - poradził Carrington
rozbawionej grupie. - W takim nastroju jest nie do
zniesienia.
-
Wobec tego nic tu po mnie - odparła panna Glyn.
-
Weź mnie ze sobą- rzekł Blake, chwytając ją za ramię. -
Muszę się trochę rozruszać. Poproś mnie do tańca.
-
Ja mam cię prosić? Ja pozwolę ci ze sobą zatańczyć -
odparła panna Glyn, po czym obydwoje zgodnie ruszyli w
stronę parkietu.
-
Powiedz mi, mój sympatyczny odludku, jak to się stało,
że zostałaś Diablicą z Hampshire?
Czuła, jak fala gorąca popłynęła przez jej ciało, gdy wziął
ją w ramiona i poprowadził walca. Gardło miała tak ściśnięte,
że przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- N-n-nie pamiętam. To było tak dawno, a moja pamięć nie
jest już taka jak kiedyś.
Jednak Blake nie miał zamiaru ustąpić.
-
Kate - powiedział, wymownie patrząc jej w oczy.
-
To strasznie nudna historia. Z pewnością cię nie
zainteresuje.
-
Kate.
-
Dobrze więc. Moja matka zmarła, kiedy byłam mała, a
ojciec nie mógł się zdecydować na powtórny związek,
choć to oznaczało, że nie będzie miał męskiego potomka,
który przedłuży jego ród. Nieco ekscentryczny z natury,
widząc moje niespokojne, skłonne do ryzyka
usposobienie, postanowił wychowywać mnie jak syna,
którego już nie spodziewał się mieć; zatrudniając
odpowiednich dla chłopców nauczycieli, ucząc jazdy
konnej i powożenia, a nawet fechtunku. Z lekceważeniem
odnosząc się do moich osiągnięć w nauce, chełpił się
jednocześnie moimi męskimi uzdolnieniami, opowiadając
wszystkim, że jego córka ma sprawniejsze ręce niż
wszyscy chłopcy w hrabstwie.
Kiedy miałam szesnaście lat, ojciec nagle zmarł. Zgodnie z
jego wolą, jako kobieta nie mogłam odziedziczyć Tryton Hall,
domu rodzinnego, w którym się wychowywałam. Na moich
prawnych opiekunów wybrał Fairfaksów. Pani Fairfax, widząc
braki w mojej kobiecej edukacji, robiła, co mogła, żeby je
wyrównać. Szycie, taniec, flirt, prowadzenie interesującej
rozmowy z najbardziej nudnym rozmówcą to umiejętności,
których mnie nauczyła, przygotowując do debiutu. Ostrzegała
mnie również przed zbytnią szczerością, lekkomyślnością i
ignorowaniem opinii innych osób. Jednak ja uważałam te
przestrogi za nonsensowne i nie zważałam na nie.
Wkrótce po moim debiucie przekonałam się, niestety, iż
wszystko, czego mnie uczyła, nie było nonsensem, ale wielką
sztuką przetrwania. Krótko mówiąc, mój debiut okazał się
katastrofą. Każde moje słowo, każdy krok stał się źródłem
ogromnych upokorzeń. Oczywiście, niektórzy w towarzystwie
czerpali radość z upokarzania mnie, ale winić za to powinnam
siebie.
Kiedy minęło sześć najgorszych w moim życiu tygodni,
postanowiłam przemyśleć moją sytuację i zdecydować, co dalej
robić. Wrócić na wieś i zaszyć się tam na zawsze, co byłoby
kapitulacją? Czy może wziąć się w garść i zmienić w
ostentacyjną skromnisię, szanowaną w towarzystwie? A może
jeszcze inaczej? Sądzę, że wybrałam.
Uwierzyłam, że pilnie obserwując zwyczaje, prezencję i
maniery śmietanki towarzyskiej, nauczę się konwersacji i
zachowania. Nie rezygnując z właściwej mi szczypty
zuchwałości, stanę się nie tyle ekscentryczką, co pewną
indywidualnością, która nie będzie więcej obiektem
lekceważenia. I tak zaczęła się moja zdumiewająca
transformacja, której efekty zaskoczyły nie tylko mnie, ale i cały
towarzyski Londyn.
Kiedy zaproponowałam, że mogę zostać opiekunką i
powiernicą Georginy, z pewnością znaleźli się tacy, którzy
unosili brwi ze zdziwienia. Jednak wszyscy musieli się zgodzić:
mądra, zdolna i dowcipna panna Glyn to najlepszy wybór na
towarzyszkę ślicznej panny Fairfax. Któż bowiem może znać
lepiej meandry towarzyskiego życia niż słynna Diablica z
Hampshire? To brzmi jak bajka i jak każda bajka ta również
musi mieć swój morał. Niech no pomyślę. Już mam! Nie bądź
durniem i zawsze szanuj starszych. Amen.
- Myślę, że to nie tak, Kate - powiedział cicho Blake. - Z tej
bajki można się wiele dowiedzieć.
. - Tak, jak bezdenna może być ludzka głupota. Ale
wcześniej dyskutowałeś o czymś bardziej zajmującym. Mam na
myśli małżeństwo Georginy z twoim przyjacielem. Ufam, że
jesteś zadowolony z efektów moralnego wsparcia, jakiego mu
nie szczędziłeś?
-
Cieszę się, że jest taki szczęśliwy. Choć przykro mi, że
tracę kompana. A jakie są twoje plany teraz, gdy panna
Fairfax już wkrótce wyjdzie za mąż? - zapytał, wirując z
nią w tańcu.
-
Myślę, że zaszyję się gdzieś na wsi - odparła Katharine. -
Zawsze bardziej odpowiadało mi życie na prowincji niż w
mieście. Teraz mogę stąd uciec. Miejskie życie zmęczyło
mnie i tęsknię już za urokami wsi. Najpierw jednak muszę
przygotować posłanie młodej parze.
-
Czy ty czasem nie jesteś zazdrosna, Kate? - zachichotał.
- Tak, jestem zazdrosna.
Uśmiechnął się.
-
Czego tak naprawdę zazdrościsz pannie Fairfax: urody,
pieniędzy, narzeczonego?
-
Szczęścia - powiedziała cicho.
-
Chyba nie mówisz poważnie.
-
Bardzo poważnie.
-
Wyglądasz na bardzo szczęśliwą osobę.
-
Och, zwykle jestem. Ale spójrz na Georginę. - Ruchem
głowy wskazała na przyjaciółkę i sir Williama, którzy
tańczyli zapatrzeni w siebie. - Ona promienieje szczęściem,
którego ja nigdy nie zaznam. Wiem, że takie uczucie nie
będzie trwało wiecznie. Ogień kiedyś zamieni się w żar.
Chciałabym jednak chociaż raz przeżyć to, co ona teraz.
-
Czy to nieosiągalne?
-
Oczywiście. Jak możesz o to pytać? - Zmieszała się nagle,
widząc, jak na nią patrzy. - Mam dwadzieścia pięć lat,
niezbyt pokaźny posag i... bardzo ostry język.
Blake roześmiał się.
-
W męskich sercach wzbudzam uczucie przyjaźni, nic
więcej. I cieszę się z tego, ponieważ małżeństwo zupełnie
mnie nie pociąga. Zbyt cenię sobie niezależność. Niewielu
jest mężczyzn, którzy wytrzymaliby z kimś takim jak ja, a
jeszcze mniej takich, z którymi ja mogłabym wytrzymać.
Poza tym, gdybym jednak wyszła za mąż, to z pewnością
nie dla pozycji czy majątku, ponieważ jestem szczęśliwa,
będąc nikim i nie brakuje mi pieniędzy na utrzymanie. To
znaczy, że byłoby to małżeństwo z miłości, a czy może być
coś gorszego? Jestem rozsądną kobietą i odrzucam miłość.
Nie ufam jej. A skoro już musimy mówić o miłości
-ciągnęła-to dlaczego ty wciąż jesteś kawalerem?
Dziedziczysz majątek i tytuł książęcy, jesteś przystojny,
wytwornie się wyrażasz i zawsze jesteś nienagannie
ubrany. Twoi rodzice z pewnością nalegali, żebyś się
ożenił?
-
Nie dawałem im ku temu zbyt wielu okazji.
-
Rzeczywiście. Czy zawsze musisz uciekać od swojego
przeznaczenia?
Jego szare oczy zwęziły się.
-
A któż by chciał zastępować brata? To nie ja miałem być
dziedzicem majątku i nazwiska. Nigdy nie chciałem być
księciem. To 01iver był spadkobiercą. Był stworzony do tej
roli.
-
Twój brat nie żyje - powiedziała cicho.
-
Wiem o tym. Jestem odpowiedzialny za jego śmierć, tak
jakbym toja go zastrzelił.
-
Czasem, choćby w tej chwili, marzę o tym, aby cię z całej
siły kopnąć.
Blake wybuchnął śmiechem.
- Mój drogi - ciągnęła - masz takie samo prawo do tytułu
książęcego, jak ja do mojego nazwiska. Żadne z nas nie miało
wpływu na to, co wyznaczył nam los, ale musimy się z tym
pogodzić. W końcu nie jest najgorzej. I chociaż pozbawiono
mnie ukochanego rodzinnego domu, mogę czytać ulubione
książki i skakać na koniu przez przeszkody, a ty, choć straciłeś
ukochanego brata, lubisz elegancki świat, do którego przecież
należysz. Wiesz, jak twój ojciec w rozmowie ze mną opisał
twego brata? Nazwał go cudownym chłopcem pod każdym
względem. Jednym z tych nielicznych, którym wszystko
wychodzi, czego tylko się dotkną. Pomyślałam, że to opis
doskonale pasujący... do ciebie. Spojrzał na nią ze zdumieniem.
-
Jesteś szalona.
-
Niedawno opowiadał mi - ciągnęła - o wszystkich
innowacjach, które wprowadziłeś w majątkach Insleyów.
Sama niejednokrotnie miałam okazję podziwiać, jak
świetnie jeździsz konno i powozisz, jak cudownie tańczysz
i prawisz komplementy surowym matronom. Tommy
Carrington zachwycał się twoją grą w piłkę, a lord Braxton
nieprawdopodobną zręcznością w posługiwaniu się
szpadą. Musisz zaakceptować to, co ci los przeznaczył,
Theo. Jesteś doskonały lub przynajmniej niezrównany. Nie
mogę się nadziwić, że jestem z tobą w takiej dobrej
komitywie, ponieważ na ogół nie lubię chodzących
ideałów. I albo straciłam rozum, albo twój perfekcjonizm
jest jedynie maską szorstkiego prostaka przedkładającego
zwierzęta nad ludzi.
Lord Blake westchnął.
-
Czyżbyś rzeczywiście nigdy nie zniżała się do
pochlebstw?
-
Mój drogi Theo - odparła - przez cały dzień słyszysz tyle
pochlebstw od zabiegających o twe względy pań, że
straciłabym do siebie szacunek, gdybym zniżyła się do
prawienia ci komplementów z powodu twoich
niezaprzeczalnych talentów na parkiecie... nawet, jeśli
jesteś najlepszym partnerem, jakiego kiedykolwiek
miałam.
-
Teraz wiem, dlaczego tak długo tkwię w Londynie.
Jego uśmiech był jak pieszczota.
-
Dlaczego? - zapytała.
-
Znalazłem wreszcie kobietę, która z gracją i wyczuciem
potrafi tańczyć walca.
-
Byłbyś rozczarowany, widząc, jak tańczyłam go po raz
pierwszy w Almack's. Usiłowałam prowadzić.
Lord Blake stłumił śmiech.
- Problem większości ludzi polega na tym, że tańcząc
walca, usiłują przez cały czas dominować. Ja natomiast czuję, że
walca powinno tańczyć dwoje ludzi o tych samych
umiejętnościach, którzy chcą się dopełnić. Chyba właśnie
dlatego tak dobrze nam to wychodzi.
Lord Blake ze zdumieniem, ale i satysfakcją, obserwował,
jak oblała się rumieńcem.
- No, no, czyżby tych dwoje zaczynało się dogadywać? –
zauważyła panna Carrington, ruchem głowy wskazując pannę
Glyn i lorda Blake'a, którzy po skończonym tańcu zajęli stojące
pod ścianą dwa wolne fotele i zagłębili się w rozmowie.
-
Każdego zastanawia przedłużający się pobyt Blake'a w
Londynie i częste towarzyszenie Kate - rzekł Fairfax. -
Jestem gotów się założyć, że ta jego skłonność mocno
skomplikuje sytuację lady Inglewood. Będzie musiała
rozejrzeć się za kimś innym. Rzecz w tym, czy ktoś jeszcze
ją zechce.
-
Niewątpliwie, choć czekanie na księcia sprawiło, że
najlepsze lata ma już za sobą - odparła panna Carrington. -
Teraz liczyć już może jedynie na jakiegoś łowcę posagu.
Ostatnie dwa tygodnie były dla lady Inglewood
prawdziwym horrorem. Cały Londyn zauważył, że lord Blake
coraz częściej dotrzymuje towarzystwa pannie Glyn, że lubi z
nią rozmawiać i tańczyć i nie interesuje się innymi kobietami.
Rzucało się również w oczy, że przestał bywać w domu
Inglewoodów. W ciągu dwóch tygodni nie był u niej z wizytą
ani razu, a kiedy spotkali się w klubie czy na przyjęciu,
ograniczał się jedynie do uprzejmego przywitania, zapytania o
zdrowie jej ojca, a potem, pod byle pretekstem odchodził, aby
wesoło spędzić czas w towarzystwie panny Glyn.
Jego nazwisko ani razu nie pojawiło się w karnecie lady
Inglewood.
Nie bez zdumienia zauważono również, że lord
Inglewood nie mówi już o zbliżającym się małżeństwie córki z
Blakiem.
Upokorzenie okazało się dla lady Inglewood dotkliwsze,
niż sądziła. Straciła Thea Blake'a i nadzieję na tytuł księżnej... za
sprawą Kate Glyn. Była na ustach wszystkich, plotkowano o
niej, wyśmiewano się z niej i użalano nad nią. A wszystko
przez tę prymitywną prostaczkę.
Czując, że budzi się w niej żądza mordu, ruszyła dumnym
krokiem przez salę. Lord Falkhurst, który z nią tańczył już raz
tego wieczoru, szybko podszedł do niej.
-
Uważaj, Priscillo - rzekł - twoje rozdrażnienie staje się
zbyt widoczne.
-
Żmija - syknęła, wskazując Katharine Glyn, która wciąż
siedziała z lordem Blakiem, a obok stała grupa ich
przyjaciół: lord Braxton, Carringtonowie i Jeremy Fairfax. -
Gdybym miała pazury, zdarłabym jej ten bezczelny
uśmiech z twarzy. Ona to wszystko robi, żeby mnie
upokorzyć.
-
Ta jędza jest ostatnio bardzo aktywna - przyznał ponuro
Falkhurst. - Jestem pewien, że to ona nastawiła Georginę
Fairfax przeciw mnie. Żmija! Rozpierała ją radość, gdy
panna Fairfax poinformowała mnie o swoich
absurdalnych zaręczynach z tym wiejskim gburem.
Dałbym głowę, że to ona ich skojarzyła.
-
Och, nie ma co do tego wątpliwości. Nasza panna Glyn
uwielbia wtykać nos w nie swoje sprawy. To jej
zawdzięczam, że lord Blake odwrócił się ode mnie.
-
Być pokonanym przez tego parweniusza - powtarzał ze
złością Falkhurst. - Niech diabli go wezmą! Niech diabli
wezmą ich wszystkich!
Uczucia lady Inglewood były identyczne. Patrzyła na
rozbawioną grupę i czuła, jak narasta w niej złość. Dać się okpić
przez taką Fairfax i upokorzyć przez tę jej przyzwoitkę!
- Uważam, że dosyć już przez nich wycierpieliśmy –
powiedziała ze złością.
Lord Falkhurst ożywił się nagle.
-
Czy nie przyszło ci na myśl, że być może dałoby się coś
zrobić?
-
Co proponujesz?
-
Dotarła dziś do mnie pewna bardzo interesująca
informacja o balu z okazji zaręczyn panny Fairfax z jej
błędnym rycerzem.
-
I jakie ma to dla nas znaczenie?
-
Ogromne, droga przyjaciółko, jeśli chcesz ujrzeć, jak ten
związek z hukiem się rozpada i jak ta banda zostaje w
ciągu dwóch tygodni definitywnie rozgromiona.
-
A Katharine Glyn?
-
Sądząc po jej przywiązaniu do panny Fairfax, otrzyma
cios, którego nie powinna przeżyć.
-
To fascynujące, Falkhurst. Mów dalej. Zamieniam się w
słuch.
15
Następnego ranka panna Fairfax i panna Glyn siedziały w
salonie i przeglądały poranną pocztę. Bileciki z gratulacjami
zaczynały napływać szerokim strumieniem i stos
korespondencji do panny Fairfax pęczniał z każdą chwilą.
Rozpromieniona brała do ręki jeden bilecik po drugim i jej
entuzjastycznym okrzykom nie było końca.
-
Och, spójrz! - zawołała w pewnej chwili. - To list od pani
Foote.
-
Nie ekscytuj się tak, moja droga - odpowiedziała panna
Glyn, biorąc do ręki leżące na stoliku czasopismo.
-
Kate! Ona pisze, że ma możliwość uszycia dla mnie sukni!
To podobno jakiś nadzwyczajny fason.
-
Zastanawiające - zauważyła panna Glyn, unosząc wzrok
znad okładki magazynu.
-
To fantastyczne! Może mi uszyć tę suknię na mój
zaręczynowy bal.
-
Ciekawa jestem, jak zerwała się ze smyczy Panny
Doskonałej?
-
Wcale mnie to nie interesuje - odparła panna Fairfax. -
Najważniejsze, że będę miała suknię uszytą przez
najlepszą krawcową w Londynie.
I jeszcze tego dnia wybrała się po południu do pracowni
pani Foote, żeby ta mogła wziąć miarę.
Po tygodniu sir William Atherton otrzymał bilecik
napisany ręką ukochanej z prośbą by spotkał się z nią w
pracowni słynnej pani Foote, a potem zabrał ją na lunch.
Zaskoczony odwołał spotkanie z Blakiem i udał się na miejsce
spotkania o podanej na bilecie godzinie. Jednak, ku swemu
rozczarowaniu, w pracowni nie zastał Georginy. Pulchna
kobieta w średnim wieku, która przedstawiła mu się jako
właścicielka pracowni, powiedziała:
- Panna Fairfax poprosiła mnie, abym przekazała panu
najszczersze wyrazy ubolewania, gdyż jej ciotka i wuj
Egertonowie wezwali ją nagle i niestety musi odwołać
spotkanie z panem.
Sir William z niepokojem pomyślał, jak wyjaśni
przyjacielowi tę zaskakującą zmianę planów.
- Aby pańska wyprawa tu nie była bezowocna, chciałabym
zaprezentować kreację panny Fairfax na zaręczyny.
Ponieważ wszystko, co dotyczyło ukochanej, bardzo sir
Williama interesowało, zgodziły się z ochotą na propozycję
krawcowej i pani Foote zniknęła na zapleczu, aby po chwili
zjawić się znowu z suknią w ręku.
Sir William z zachwytem patrzył na suknię. Co prawda
niewiele się znał na kobiecej modzie, ale potrafił docenić
piękno. Suknia składała się z tuniki ze srebrnego jedwabiu i
pajęczej sieci ozdobionej girlandami pereł i diamentów.
Rękawy były prawie niewidoczne. Stanik również.
-
Jest wspaniała! - zawołał.
-
Proszę zwrócić uwagę na jakość wykonania i lekkość
trenu - powiedziała pani Foote, podnosząc do góry suknię.
- Och, pańska narzeczona będzie w niej wyglądała jak
księżniczka. W całej Anglii nie znajdzie pan takiej drugiej.
-
Jest bardzo piękna - wymamrotał sir William,
wyobrażając sobie, jak będzie w niej wyglądała Georgina.
Po kilku minutach pożegnał panią Foote i wyszedł
poszukać lorda Blake'a. który zgodnie z jego
oczekiwaniami długo natrząsał się z przyjaciela, że tak
szybko daje się narzeczonej wodzić za nos.
Po kilku godzinach rozstali się i sir William poszedł do
klubu, gdzie, spotkawszy trzech kolegów ze szkolnej ławy,
przesiedział kilka następnych godzin przy winie, wspominając
dawne lata. Kiedy w końcu pożegnał przyjaciół, czując, że
nadmiar wypitego wina zaczyna uderzać mu do głowy, nagle
usłyszał, że ktoś go woła:
- Sir Williamie! Sir Williamie! Co za zbieg okoliczności, że
się tu spotkaliśmy!
Zdumiony odwrócił się i ujrzał lorda Falkhursta, który
rozpromieniony szedł w jego kierunku. Po chwili poczuł, że
Falkhurst bierze go pod ramię i prowadzi w kierunku
prywatnej loży.
-
Muszę panu pogratulować - rzekł Falkhurst. - Zdobycie
pięknej panny Fairfax to wielki sukces - dodał, popychając
młodzieńca na fotel i dając znak kelnerowi. - Musimy to
koniecznie uczcić szampanem.
-
To bardzo uprzejme z pana strony - zdołał powiedzieć sir
William. Wylewność Falkhursta, który zachowywał się
tak, jakby spotkał od dawna niewidzianego przyjaciela,
wprawiła go w zakłopotanie. Widząc jednak butelkę
szampana, która błyskawicznie zjawiła się na ich stole, i
kieliszki, które równie szybko zostały napełnione, nie
chciał zbytnią dociekliwością obrazić gospodarza.
Podniósł więc swój kieliszek i jednym haustem go
opróżnił. Zawartość kieliszka była nieustannie
uzupełniana.
-
Szczęściarz z ciebie, Atherton - rzekł Falkhurst, siadając
naprzeciw gościa. - Ogromny szczęściarz - powtórzył. - Ja
od tak dawna się starałem o względy Georginy, ale kiedy
ona wbije coś sobie do głowy, to trudno ją od tego
odwieść.
-
Ja... nie bardzo rozumiem.
-
Przyjacielu! - zawołał ze śmiechem Falkhurst. - Georgina
już tego wieczoru, kiedy cię poznała, powiedziała do
mnie, że wyjdzie za ciebie za mąż. Zepsuła mi wtedy cały
wieczór.
-
Co też pan opowiada! - zdziwił się sir William.
-
Błagałem ją, niemal każdego dnia. Czasem nawet na
kolanach. Jednak ona jest uparta jak dziecko.
Zdecydowała, że woli piękny wygląd od najpiękniejszego
nawet majątku. No cóż, zauważ proszę, że z jej majątkiem
stać ją nawet na poślubienie kominiarza, jeśli taka myśl
przyjdzie jej do głowy. Ale do dna, przyjacielu.
Sir William machinalnie opróżnił zawartość kolejnego
kieliszka. Może szampan pomoże mu zrozumieć sens tego, co
mówił Falkhurst.
- Nie wiedziałem, że pan i Georgina byliście aż tak...
zaprzyjaźnieni - powiedział, a ku jego zdumieniu, Falkhurst
wybuchnął śmiechem.
- Z-z-zaprzyjaźnieni? - zawołał. - Dobre sobie!
-
Powiedziałem coś zabawnego?
-
Chcesz powiedzieć, że o niczym nie wiedziałeś?
-
Nie wiedziałem o czym?
-
Och, daj spokój, chłopie - zirytował się Falkhurst. - Nie
udawaj głupiego. Cały Londyn zna prawdę o Georginie.
- Jaką prawdę? - zawołał z furią Atherton.
Falkhurst przez chwilę obserwował go w milczeniu.
-
Georgina wspomniała mi dziś podczas lunchu, że masz
klapki na oczach, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy...
-
Lunch? -zdziwił się William Atherton. - Dzisiaj? Georgina
jadła dziś lunch z panem?
-
Oczywiście. Pod Białym Jeleniem.
-
Niewierze.
-
Dwaj kelnerzy mogą to w każdej chwili potwierdzić.
-
Georgina jadła lunch z Egertonami! - zawołał z rozpaczą
Atherton.
-
Jeśli w to wierzysz, to jesteś większym durniem, niż
przypuszczałem - rzekł Falkhurst z szyderczym
uśmiechem.
-
Georgina nie mogłaby mnie okłamać.
-
Nie? Wobec tego, gdzie twoja nieskazitelna narzeczona
była w czwartek wieczorem?
-
Z bólem głowy poszła wcześnie do łóżka.
-
Och, poszła do łóżka, oczywiście, ale nie powiedziałbym,
że z bólem głowy.
Sir William chlusnął mu zawartością kieliszka w twarz, po
czym jak szalony wybiegł z klubu.
W poniedziałek rano sir William szedł jak zwykle na
codzienne zajęcia do Jackson's, dzień był pogodny i ciepły, ale
nie zwracał na to uwagi. Wciąż myślał o tym, co w sobotę
usłyszał od Falkhursta i lady Inglewood musiała trzykrotnie
powtórzyć jego imię, żeby oprzytomniał.
-
Dzień dobry, sir Williamie - zawołała ponownie.
-
Och! Lady Inglewood, proszę o wybaczenie. Byłem
trochę... nieobecny.
-
Myśląc zapewne o zbliżających się zaślubinach - odparła
z uśmiechem lady Inglewood. - Cały Londyn mówi o
waszych zaręczynach. Wszyscy spodziewali się, że
Georgina poślubi Falkhursta.
-
Falkhursta?
-
Ich wzajemne uczucie wydawało się tak trwałe i żarliwe -
ciągnęła lady Inglewood - i naturalnie, gdy związek staje
się tak... bliski... jak ich, każdy myśli o czymś takim jak
małżeństwo. Ale pan, sir Williamie, wszystkich nas
wyprowadził w pole. Moje gratulacje.
-
Lady Inglewood - zawrzał z gniewu sir William,
chwytając ją za przegub dłoni - czy chce pani powiedzieć,
że Georgina miała romans z lordem Falkhurstem?
-
Oczywiście! Czyżby pan o tym nie wiedział? Cały
Londyn wie o tym od sześciu miesięcy.
-
Nie wierzę pani - zawołał z oburzeniem, odpychając ją od
siebie.
-
Nie jestem przyzwyczajona do tego, by mi zarzucano
kłamstwo. Gdybym była mężczyzną, wyzwałabym pana
na pojedynek za taką obrazę. Mówię tylko to, co jest
publiczną tajemnicą. Mówi się nawet, że Falkhurst i panna
Fairfax spotykają się wieczorem, kiedy nie ma Katharine
Glyn. Oczywiście są ku temu okazje, gdy panna Glyn
uczestniczy w spotkaniach towarzyskich, a Georgina
zostaje w domu... sama. Nie byłabym zaskoczona, gdyby
się okazało, że to sama panna Glyn pomaga aranżować te
spotkania. Jest przecież w takich sprawach biegła.
Georgina często mówiła, że gdyby nie jej pomoc, nigdy by
się jej nie udało przyciągnąć pana do siebie. To oczywiście
absurdalne. Każdy przecież wie, jak bardzo ją pan kocha.
Bo jakże inaczej ignorowałby pan jej przeszłość i
decydował się poślubić wbrew opinii przyzwoitych ludzi?
-
Przeszłość Georginy jest bez zarzutu. Bez zarzutu!
-
Jeśli pan tak uważa - odparła lady Inglewood, wzruszając
ramionami.
-
Nie pozwolę, lady Inglewood, zniesławiać mojej
narzeczonej ani publicznie, ani prywatnie!
-
Drogi sir Williamie, powiedziałam panu tylko to, co
słyszałam od wielu innych osób. Oczywiście, byłam
pewna, że pan o tym wszystkim wie. Proszę jednak o
wybaczenie, jeśli mimowolnie pana obraziłam.
-
Obraziłam? - powtórzył, trzęsąc się z oburzenia. -
Obraziłam? Nazywając kobietę, którą bezgranicznie
kocham, publiczną dziewką, pani mnie pyta, czy nie
jestem obrażony?
-
Naprawdę przepraszam. Ja...
-
Nie będę tu stał i wysłuchiwał tych ohydnych kłamstw.
Żegnam, lady Inglewood - rzucił z furią i ruszył w
przeciwnym kierunku, zapominając o swoich zajęciach w
klubie.
Jak śmiała, powtarzał w duchu, jak miała czelność
insynuować, że Georgina mogła tak postąpić? Jak ktokolwiek
mógł uważać Georginę za publiczną dziewkę? Czystość i
niewinność ma przecież wypisane na twarzy.
A jednak - zatrzymał się nagle - jeśli wszyscy o tym
mówią, to chyba coś w tym jest.
Nie! To niemożliwe! Znał duszę Georginy, tak jak ona
znała jego. Stała przed nim czysta i nietknięta. Jej niewinność
była prawdziwa, to nie żadne pozory.
A jednak, pomyślał, wlokąc się do domu, Falkhurst często
kręcił się przy Georginie i ona zdawała się lubić jego
towarzystwo. Poza tym parę tygodni temu mówiło się, że
Falkhurst zdecydował postawić wszystko na jedną kartę i uciec
z nią do Gretna Green. Wprawdzie Georgina śmiała się z tej
historii, ale czyż w każdej plotce nie ma odrobiny prawdy?
A jednak...
Targany sprzecznymi uczuciami dotarł wreszcie do domu,
gdzie przez dobre trzy godziny krążył po salonie, nie mogąc się
pozbyć ani narastającego gniewu, ani nurtujących go
wątpliwości. Gdyby tylko mógł zwrócić się z tym do przyjaciół!
Ale jak mógł te straszne myśli wyrazić słowami? W końcu,
czując, że zaczyna się dusić, zdecydował się wyjść, wierząc, że
spacer na świeżym powietrzu przywróci mu rozsądek i ukoi
nerwy. Jednak natychmiast po wyjściu na ulicę ponownie
wpadł na Falkhursta.
-
Niech mi pan zejdzie z drogi - warknął przez zaciśnięte
zęby.
-
Atherton, proszę, muszę z tobą chwilę porozmawiać -
rzekł Falkhurst, kładąc mu na ramieniu dłoń, którą sir
William z odrazą strącił.
-
Nie mam panu nic do powiedzenia i nie chcę mieć z
panem nic wspólnego - oświadczył, usiłując go wyminąć,
ale hrabia ponownie zastąpił mu drogę.
-
Doskonale, aleja, drogi chłopcze, mam tobie coś ważnego
do powiedzenia. Chcę przeprosić i błagać o wybaczenie za
wszystko, co powiedziałem w sobotę wieczorem i co
mogło cię obrazić. Ja... byłem pijany i tak, przyznaję,
zżerała mnie zazdrość, że zdobyłeś kobietę, którą kocham
nad życie. Z pewnością, kochając Georginę tak, jak ja ją
kocham, zrozumiesz, co wycierpiałem w ciągu minionego
tygodnia.
-
Chyba... tak - odrzekł z wahaniem sir William.
-
Od soboty wymyślam sobie od ostatnich. Proszę,
Atherton, bądź dżentelmenem, którym ja, niestety, nie
byłem tamtego wieczoru, i przyjmij moje przeprosiny.
Sir William obserwował w milczeniu jego twarz, czując,
jak gniew powoli zaczyna go opuszczać.
- No dobrze - odparł z westchnieniem. - Przyjmuję pańskie
przeprosiny.
- Równy z ciebie gość! Możesz mi podać rękę na zgodę?
Kolejne westchnienie i dwie męskie dłonie połączyły się.
-
Niech Bóg cię błogosławi, Atherton - zawołał
uszczęśliwiony Falkhurst. -Nie potrafię ci powiedzieć, jaki
ogromny ciężar zdjąłeś mi z serca. Od dwóch dni nie
mogłem spać, tak mi to nie dawało spokoju. To, co wtedy
powiedziałem, jest niewybaczalne.
-
W porządku, Falkhurst - odparł spokojnie sir William. -
Rozumiem i podaję ci rękę na zgodę.
-
Pozwól jednak, że spróbuję się jakoś zrehabilitować.
Jadłeś już? Zrób mi tę przyjemność i chodź ze mną na
lunch.
-
Doprawdy, to wcale niepotrzebne.
-
Nalegam!
-
Właściwie nie jestem głodny.
-
Wciąż jesteś na mnie wściekły, to widać. No cóż -
westchnął -powinienem był się tego spodziewać.
-
Nie, to nie o to chodzi. - Sir William był wyraźnie
zmieszany. -Rzecz w tym, że ja... No dobrze... będzie mi
miło zjeść z panem lunch, milordzie - rzekł w końcu.
Lord Falkhurst wziął go pod rękę i wprowadził do
eleganckiej restauracji, w której często bywał ze swoimi
przyjaciółmi. Po chwili sir William siedział już przy ogromnym
stole naprzeciwko hrabiego. Sala restauracyjna usytuowana
była na dwóch poziomach. Z wyższego, gdzie siedzieli
obydwaj panowie, doskonale widać było całe wnętrze
restauracji. W rogu sali kwartet smyczkowy cicho grał Haydna,
podczas gdy dookoła słychać było gwar wesołych rozmów.
Lord Falkhurst wyraził zdziwienie, że sir William nigdy tu
jeszcze nie był.
-
Dziwne - powiedział. - Sądziłem, że Georgina...
Najważniejsze, że w końcu tu jesteś. Jedzenie jest
wyśmienite, obsługa bez zarzutu, a piwnica doskonale
zaopatrzona w wino.
-
Och, lordzie Falkhurst - powiedział kelner, odbierając
karty. -Jak miło znowu pana widzieć. Mademoiselle nie
ma dziś z panem?
-
Cóż... nie, Parkins - odrzekł Falkhurst. - Zaczniemy chyba
od zupy szparagowej, a potem...
Lord Falkhurst złożył zamówienie, podczas gdy sir
Williama ponownie opadły wątpliwości. Mademoiselle?
Czyżby ten durny kelner miał na myśli Georginę? Sądząc po
tym, co Falkhurst powiedział w sobotę i dziś, kelner nie mógł
mieć na myśli nikogo innego. Z drugiej jednak strony Falkhurst
interesował się wieloma kobietami. Może to zupełnie ktoś inny,
jakaś aktorka lub tancerka? Patrząc jednak na zimną,
arystokratyczną twarz Falkhursta, sir William odrzucił tę myśl.
Podniósł do ust kieliszek z winem, gdy nagle dobiegł go
znajomy śmiech. Burgund oblał mu dłoń, gdy osłupiały
odstawiał kieliszek na stół, starając się zlokalizować źródło tego
śmiechu. Po chwili usłyszał go znowu. Dochodził z dołu.
Lord Falkhurst, widząc dziwny wyraz twarzy gościa,
opadł na oparcie krzesła, a kąciki jego ust zadrżały w uśmiechu.
-
To prawda, przysięgam! Bardzo go kocham, pomimo
wszystkich jego słabości.
-
Georgina!
Sir William czuł, jak serce zaczyna mu mocno bić.
-
Masz bardzo wyrozumiałą naturę - zauważyła jej
towarzyszka.
-
Nie jestem święta, Priscillo - odparła panna Fairfax. -
Wszyscy mamy jakieś wady, nawet mój najdroższy
narzeczony.
-
Niemożliwe! - zawołała lady Inglewood, nie kryjąc
zdumienia. -Nie sir William!
-
Nawet on.
-
Teraz rozumiem. Urzekła cię piękna twarz. Blondyn czy
ciemnowłosy, jak twój kompan podczas sobotniego
lunchu, to dla ciebie wszystko jedno.
-
No, niezupełnie - odparła panna Fairfax i obydwie panie
znowu wybuchnęły śmiechem.
-
Przepraszam - mruknął Falkhurst. - Nie sądziłem, że
Georgina zjawi się tu trzy dni pod rząd. Posłuchaj,
Atherton, chociaż jesteśmy rywalami, to czy w tym
wypadku nie możemy się zachować jak dżentelmeni?
-
Niech cię diabli wezmą, Falkhurst - rzucił z furią sir
William. Odsunął krzesło, gwałtownie wstał i cisnął
serwetkę na stół jak rękawicę. - Obyś trafił na samo dno
piekła!
Rzucił się do wyjścia, roztrącając gości i kelnerów, którzy
uciekali przed nim w popłochu. Oczy wszystkich obecnych
skierowały się na niego, w tym również oczy panny Fairfax.
- William! -zawołała, zrywając się z krzesła. - William!
Jednak jej wołanie pozostało bez echa.
Tego wieczoru jeszcze przed dziewiątą sir William
Atherton cisnął butem w swoją gospodynię, grubiańsko
potraktował Petera Robbinsa, wyrzucając go z domu bez
żadnego wyjaśnienia, opróżnił prawie dwie butelki brandy,
gdy do salonu nieśmiało zajrzała gospodyni.
- Sir Williamie? Właśnie doręczono mi ten list.
-
Wrzuć do ognia - burknął, leżąc twarzą w dół na obitej
błękitnym brokatem sofie.
-
Ależ, sir, lokaj, który go przyniósł, powiedział, że to pilne
i że trzeba to panu natychmiast doręczyć.
-
Lokaj?
-
Z rezydencji Inglewoodów.
-
Czego oni mogą ode mnie chcieć? - zapytał, próbując
usiąść.
-
Mam tu ten list, sir - powiedziała gospodyni.
- Daj go, kobieto! Nie mogę go przecież czytać na
odległość.
Gospodyni szybko podała mu list i jeszcze szybciej
wymknęła się z pokoju.
Sir William rozerwał kopertę niepewnymi rękami, ale
potrzebował paru minut, aby się skupić i zacząć czytać.
Drogi sir Williamie!
Zazwyczaj nie mieszam się do takich spraw, gdy jednak w grę
wchodzi mój honor, muszę się bronić.
Jeśli pan chce się przekonać, czy to, co mówiłam, jest prawdą, to
proszę zjawić się dziś przed rezydencją Fairfaksów przy Russel Court
nie później niż o jedenastej wieczorem. Georgina wyznała mi, że
planuje na dziś randez-vous z lordem Falkhurstem i że zawsze
spotykają się przy południowo-zachodnim wejściu do domu, zanim
udadzą się do jej pokoju na prywatną rozmowę.
Jeśli nie wierzy pan w moją informację, wystarczy, że pójdzie
pan dziś wieczorem pod dom swojej narzeczonej, a wtedy przekona się
pan, że każde moje słowo było prawdziwe. Oczekuję jutro rano
pańskich przeprosin.
Lady Priscilla Inglewood
Zmiął kartkę w maleńką kulkę i przez chwilę trzymał ją w
zaciśniętej pięści.
- A niech ją wszyscy diabli - mruknął, po czym z trudem
stanął na chwiejnych nogach.
Zmięty list wylądował w kominku.
Wyciągnął nową butelkę brandy, nalał do pełna i
ponownie zaczął krążyć po pokoju, paraliżowany przez gniew i
narastający strach, że jego życie może lec w gruzach tej nocy.
Podkradając się do rezydencji Fairfaksów, był już niemal
trzydzieści metrów od południowo-zachodniego skrzydła
domu, gdy nagle przy drzwiach wejściowych zauważył jakąś
parę w namiętnym uścisku. Zamarł w bezruchu, a serce
podeszło mu do gardła. Ten mężczyzna to pewnie Falkhurst, a
kobieta... Jej czarne włosy spływały na ramiona i plecy; srebrna
suknia z leciutkiej jak pajęcza sieć tkaniny, ozdobionej
festonami pereł i diamentów uwydatniała jej piękną figurę.
Georgina!
To nie mógł być nikt inny. Georgina, ubrana w suknię
uszytą specjalnie na bal z okazji ich zaręczyn, całowała lorda
Falkhursta z namiętnością, którą, jak do niedawna sir William
wierzył, żywiła tylko do niego. Poczuł, że fala mdłości
podchodzi mu do gardła, gdy miłośnie objęta para rozłączyła
się i sylwetka Georginy znalazła się w półmroku.
- Czy możemy wejść, ukochana? - wymruczał Falkhurst,
wodząc palcem po jej smukłym ramieniu. W odpowiedzi
zarzuciła mu ramiona na szyję i ponownie go objęła. W końcu
rozłączyli się i objęci wpół weszli do domu.
William Atherton nie mógł już opanować mdłości. Po
kilku minutach, kiedy jakoś doszedł do siebie, przesunął drżącą
dłonią po włosach. Patrząc na drzwi, za którymi zniknęła para
cudzołożnych kochanków, usiłował zrozumieć, co się stało.
Kobieta, którą kochał nad życie, zdradzała go i kpiła z
niego, a cały Londyn o tym mówił! Śmiali się z niego od
tygodni, a on o niczym nie wiedział. Upokorzenie oblało jego
twarz purpurą. Nawet przyjaciele trzymali to przed nim w
tajemnicy. Nawet Theo nie zrobił nic, by go wyciągnąć z tej
pułapki. Ożeniłby się z Georgina, a później szydzono by z
niego jako z największego rogacza w Anglii.
Nagle w jednym z okien na pierwszym piętrze domu
Fairfaksów zapaliło się światło. Falkhurst zbliżył się do okna i
przyciągnąwszy do siebie Georginę, powoli zaciągnął zasłony.
Jednak sir William zobaczył już i tak wystarczająco wiele.
Wczesnym rankiem następnego dnia sir William zjawił się
przy drzwiach wejściowych domu Falkhursta ze śladami
bezsennej nocy na twarzy, potarganymi włosami i w wymiętym
ubraniu. Prawą dłoń zacisnął na szpadzie, lewą z furią walił w
drzwi. Kiedy w końcu stanął w nich majordomus, sir William
brutalnie odepchnął go i wbiegł do środka, głośno domagając
się wyjścia lorda Falkhursta, obrzucając go jednocześnie
najgorszymi epitetami, jakie mu tylko przyszły do głowy
podczas tej koszmarnej, bezsennej nocy.
Po chwili lord Falkhurst, w czarnym, jedwabnym
szlafroku, pojawił się na podeście.
-
Co to ma znaczyć, Atherton? - zapytał chłodno, schodząc
powoli na dół.
-
Usiłowałem go zatrzymać - wyjaśniał drżącym głosem
służący -ale on...
-
W porządku, Langton - powiedział Falkhurst. - Dam
sobie radę. Możesz odejść.
Stary sługa pospiesznie opuścił hol.
- Słucham, Atherton. Czego chcesz?
W odpowiedzi sir William uderzył go z całej siły w twarz i
jego lordowska mość z ogromnym tylko trudem powstrzymał
wybuch gniewu.
-
Chyba nie bardzo wiesz, co robisz - rzekł z doskonale
wyreżyserowanym zdumieniem.
-
Wiem.
-
Mam więc rozumieć, że mnie wyzywasz?
-
Tak - rzucił William przez zaciśnięte zęby.
-
Ale dlaczego?
-
Dobrze wiesz, dlaczego! Za upodlenie uczciwej kobiety i
za moje poniżenie. Znajdź lepiej jakąś szpadę, Falkhurst.
Nie zabiję przecież nieuzbrojonego człowieka.
-
Co, chcesz się ze mną bić bez sekundantów?
-
Zabiję cię jak psa, którym i tak zresztą jesteś.
- Doskonale - rzekł z westchnieniem Falkhurst - jeśli
nalegasz.
Wprowadził Athertona do gabinetu, zdjął ze ściany
szpadę, zrzucił szlafrok, odsunął parę krzeseł na bok i stanął na
środku pokoju.
- Jestem gotów - rzekł.
Wykonali symulowany gest powitania i po chwili rozległ
się brzęk uderzających o siebie kling. Sir William z furią
zaatakował, ale Falkhurst bez trudu ten atak odparł. Sir
William zaatakował jeszcze raz i jeszcze raz, jednak jego
przeciwnik, górując nad nim umiejętnościami i opanowaniem,
nie dawał mu żadnych szans.
- Niech cię piekło pochłonie, Falkhurst! Zabiję cię!
Przysięgam, że cię zabiję! - ryknął sir William, rzucając się na
znienawidzonego przeciwnika.
Jednak Falkhurst z łatwością posłał go na ziemię.
- Może byś i chciał, chłopcze - rzekł ironicznie - ale prawda
jest taka, że nie potrafisz mnie pokonać. Błagam, dałeś już
zrobić z siebie durnia, nie pozwól więc, aby to trwało dalej. Nie
uwiodłem Georginy Fairfax, mój drogi. Chyba nie wierzysz, że
byłem jej pierwszym kochankiem?
Atherton, ciężko dysząc, spojrzał na niego błędnym
wzrokiem.
-
Co to ma znaczyć?
-
Dobry Boże, człowieku. Georgina swoją słynną łóżkową
karierę zaczęła już w wieku siedemnastu lat. Z tego, co
wiem, od tamtego czasu była kochanką pułkownika,
barona, dwóch wicehrabiów i nawet pewnego księcia.
Oskarżanie mnie o uwiedzenie twojej cudownej Georginy
ma tyle samo sensu, co oskarżanie o uwiedzenie
cesarzowej Francji. Zamiast szukać zemsty na mnie,
powinieneś raczej zwrócić swój gniew przeciwko
prawdziwemu sprawcy twojego... upokorzenia. Czy ty
naprawdę uważasz, że mógłbym uwieść Georginę, gdyby
ona sama tego nie chciała? Czy wyobrażasz sobie, że
chciałbym ciągnąć nasz romans po ogłoszeniu waszych
zaręczyn, gdyby ona sama na to nie nalegała?
Powiedziałem ci już, że nigdy nie umiałem się jej oprzeć.
Georgina potrafi być bardzo przekonująca, jeśli czegoś
chce.
-
A ona, oczywiście, chce ciebie - rzekł William, usiłując
wstać.
-
Tak długo jak ją bawię, nie mam co do tego złudzeń.
Wkrótce mnie porzuci, tak jak wcześniej porzucała innych.
-
Jak mogłem tak dać się oszukać? -jęknął nieszczęśnik,
opadając ciężko na krzesło.
-
Mogę cię tylko pocieszyć, że nie jesteś pierwszy - dodał
spokojnie Falkhurst. - Masz szczęście, że w porę odkryłeś
prawdę.
-
Dlaczego nikt nie powiedział mi o jej nikczemnej
przeszłości? -zawołał z rozpaczą sir William.
-
Uwierzyłbyś, gdyby ktoś na to się zdobył?
-
Nie - wymamrotał sir William, usiłując pokonać nagłą
suchość w gardle.
W pokoju zaległa cisza i lord Falkhurst mógł w pełni
rozkoszować się efektownym zwycięstwem. Wszystko poszło
tak, jak zaplanował.
-
Jak ona śmie pokazywać się w towarzystwie z
podniesioną głową?
-
To cwana osóbka, ta nasza Georgina. Podczas swojej
błyskotliwej kariery pozyskała wielu wpływowych
przyjaciół. Gdy ktoś z tytułem, powiedzmy, księcia, życzy
sobie, aby była traktowana w towarzystwie jak osoba bez
skazy, to Georgina wie, że nic jej nie grozi. Mając takich
protektorów, jest pewna, że nikt nie odważy się stawić jej
czoło.
-
Ja to zrobię - zapewnił z determinacją William. -
Zemszczę się. Pokażę jej, gdzie jest jej miejsce, przysięgam!
16
Pojawienie się Georginy Fairfax na jej zaręczynowym balu
wzbudziło ogromną sensację. Nigdy jeszcze Georgina nie
wyglądała tak pięknie i nigdy też żadna kobieta nie widziała
tak wspaniałej sukni.
Towarzysząca jej Katharine Glyn podeszła właśnie do
lorda i lady Egertonów, żeby się z nimi przywitać, gdy nagle
kątem oka spostrzegła lady Inglewood i lorda Falkhursta,
którzy w odległym końcu sali z ożywieniem o czymś
rozmawiali.
-
Co oni tu robią? - zapytała ze zdumieniem.
-
Ależ, moja droga. Nie mogliśmy przecież pominąć tak
ważnych osób z najwyższych sfer - odparł lord Egerton. -
Poza tym, sir William nalegał, żeby ich zaprosić, a
ponieważ to narzeczony Georginy, Charlotte i ja
pomyśleliśmy, że dobrze będzie spełnić jego życzenie.
-
Rozumiem - odparła panna Glyn. Jednak wcale nie
rozumiała. Dziwny ten Atherton, pomyślała,
przechadzając się po sali. Nagle poczuła lęk.
-
Stało się coś?
Podniosła głowę. Przed nią stał lord Blake, a na jego
twarzy widać było zatroskanie.
- Czyżby sir William i lord Falkhurst zdążyli się tak
szybko zaprzyjaźnić? - zapytała wprost.
Lord Blake patrzył na nią ze zdumieniem.
-
Nie mogę w to uwierzyć - dodała.
-
O ile wiem, z pewnością nie - odparł. - Chociaż nie
widziałem Williama już od kilku dni.
-
W takim razie dlaczego nalegał, aby zaprosić Falkhursta
na dzisiejszy bal?
-
To jakiś nonsens!
-
Niestety to prawda. Wiem to od lorda Egertona i nie
muszę cię chyba przekonywać, że bardzo mnie to
zaniepokoiło. Falkhurst to trucizna, pijawka, która żyje na
cudzy koszt i zatruwa innych. Kto zbyt długo przebywa w
jego towarzystwie, sam staje się taki jak on. - Po chwili
milczenia z wymuszonym uśmiechem dodała: - Staję się
obrzydliwie melodramatyczna. Nie zwracaj na mnie
uwagi, Theo. Za bardzo dałam się ponieść wyobraźni.
-
Tak, ale...
-
Przepraszam, milordzie.
Lokaj lorda Blake'a, Maxwell, nieoczekiwanie zjawił się
przed nimi.
-
Max, co ty tu, u licha, robisz? - zawołał zdumiony lord
Blake.
-
Pan wybaczy, milordzie - odrzekł z niezmąconą powagą
Maxwell - ale ten list z Danforth doręczono przed chwilą z
usilną prośbą, żeby go pan przeczytał niezwłocznie.
Sir William podszedł tymczasem do lady Inglewood i
lorda Falkhursta.
-
Nie miałem jeszcze okazji, aby pani podziękować, lady
Inglewood, za okazaną mi życzliwość i uratowanie od
tego żałosnego związku -powiedział. - Jestem pani
ogromnie zobowiązany.
-
Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc.
-
Kiedy masz zamiar uderzyć? - zapytał lord Falkhurst.
-
Za chwilę, tak jak pan sugerował.
-
A więc postanowione? - zapytał ponownie Falkhurst.
-
Moja decyzja jest nieodwołalna - zapewnił William.
-
Sir Williamie! -zawołała lady Egerton, pospiesznie
podchodząc do Athertona. - Szukałam pana. Lord Egerton
pragnie wznieść toast. No chodźże wreszcie, niesforny
chłopcze. W końcu to twój bal.
Mówiąc to, ujęła go pod ramię i pociągnęła za sobą na
środek sali, gdzie czekał już lord Egerton, trzymając za rękę
pannę Fairfax.
Lord Egerton uniósł do góry kieliszek szampana i poprosił
o uwagę trzystu zebranych w sali gości. Gwar rozmów umilkł
natychmiast i wszystkie oczy zwróciły się ku środkowi sali.
- Przyjaciele - powiedział. - Zebraliśmy się tu dziś z okazji
zaręczyn mojej siostrzenicy, Georginy Fairfax z sir Williamem
Athertonem, jak wszyscy się pewnie zgodzicie, wielce
obiecującym, młodym człowiekiem. Wypijmy więc za ich
zdrowie i przyszłe szczęście.
Kieliszki zgodnie powędrowały do góry, a serca
przepełniła radość, gdy nagle... William Atherton, z pobladłą
twarzą, cisnął kieliszkiem o ziemię.
-
Dosyć! - zawołał z gniewem. - Dosyć tej farsy! Po sali
przebiegł szmer.
-
William, co pan, u diabła... - zaczął lord Egerton.
- Ten bal to jedna wielka farsa - zawołał William Atherton
- ale ja nie będę już dłużej grał w niej roli głupca. Zaręczyny
panie i panowie, zerwane.
- William! - krzyknęła blada jak ściana panna Fairfax.
-
Nie poślubiłbym tej dziewki - wołał Atherton, wskazując
oskarżycielko palcem na drżącą narzeczoną-tej
nierządnicy, za żadne skarby świata!
-
William, co ty mówisz? - krzyknęła z rozpaczą Georgina
Fairfax.
-
Nie rozumiesz, skarbie? - kpił Atherton. - Cóż, skoro nikt
nie ma odwagi obnażyć twojej prawdziwej twarzy, muszę
to zrobić ja. Czy ty naprawdę sądziłaś, że maska
niewinności zasłoni brud twojej duszy? Powiedz mi,
Georgino, czy po ślubie planowałaś przyprawić mi rogi z
Falkhurstem, czy też zamierzałaś znaleźć nowego ogiera
do swego łoża?
Lord Blake, przecisnąwszy się przez tłum gości, podszedł
do stojącej na środku sali oniemiałej grupy i położył dłoń na
ramieniu Athertona.
-
Straciłeś rozum czy się upiłeś? - syknął. - Przeproś
natychmiast i wynoś się!
-
Ja mam przeprosić? - zawołał Atherton, uwalniając ramię.
- Ją? Kogoś, czyje miejsce jest na kupie gnoju? Na pewno
nie ja! Znajdź kogoś innego, kto będzie słuchał twoich
wzniosłych kazań, Theo! Powtarzam, twoja cudowna
panna Fairfax to ladacznica i nie chcę więcej mieć z nią nic
wspólnego!
Po tych słowach odwrócił się i z podniesioną głową ruszył
w stronę wyjścia. W sali balowej rozpętało się istne piekło, gdy
panna Fairfax osunęła się zemdlona na ziemię.
- Georgina! - krzyknęła panna Glyn, rzucając się na kolana
obok leżącej bez życia przyjaciółki.
Lord Blake wraz z Maxwellem szybko ruszyli jej na
pomoc.
-
Trzeba ją przenieść do gabinetu - rzekł Blake.
-
Tak, tak, oczywiście - powtarzała bezradnie panna Glyn.
-
Usatysfakcjonowana? - zapytał lady Inglewood Falkhurst.
-
Zupełnie - odparła z uśmiechem.
Tymczasem lord Blake ostrożnie wziął pannę Fairfax na
ręce i eskortowany przez Maxwella i pannę Glyn szybko ruszył
w stronę gabinetu Egertona.
Katharine zamknęła za sobą drzwi, lord Blake ułożył
wciąż nieprzytomną pannę Fairfax na niewielkiej kanapie, po
czym odszedł na bok, aby zamienić parę słów z Maxwellem.
Katharine uklękła przy wciąż nie-dającej znaków życia
przyjaciółce. Lewą ręką starała się wyczuć puls, prawą położyła
na kredowo białym, zimnym czole.
- Maxwell, proszę cię - powiedziała, nie odrywając oczu od
panny Fairfax - wiem, że gdzieś tu muszą być sole trzeźwiące.
Kiedy je zdobędziesz, idź do kuchni i przygotuj tonik,
przynajmniej w połowie z brandy. Mam nadzieję, że wiesz, co
trzeba jeszcze do niego dodać.
Maxwell spojrzał na swojego pana, a kiedy ten skinął
głową, bezszelestnie opuścił pokój.
-
Co z nią? - zapytał Blake, podchodząc do klęczącej przy
kanapie Katharine.
-
Puls ledwo wyczuwalny.
- Max na pewno za chwilę wróci.
W pokoju zaległa cisza.
-
Co, na Boga, wymyślił ten twój słodki, uprzejmy,
nienagannie wychowany William? - zawołała nagle
zrozpaczona Katharine.
-
Nie mam pojęcia, ale wkrótce się dowiem. On nie mógł
odejść zbyt daleko - powiedział Blake, wychodząc z
gabinetu.
Słysząc wzburzone głosy w pobliżu bocznego wejścia do
sali balowej, szybko przecisnął się przez tłum około setki gości i
po chwili ujrzał Williama opartego plecami o ścianę. Otaczali
go: Jeremy Fairfax, Tom-my Carrington i Elizabeth Carrington.
Jeremy obrzucał go stekiem wyzwisk, Tommy żądał satysfakcji,
a panna Carrington błagała brata, żeby nie ryzykował życia dla
takiej kanalii. William był blady z wściekłości, a dookoła
słychać było gwar podekscytowanych głosów.
Blake chwycił Carringtona za ramię i odciągnął go na bok,
ciągnąc jednocześnie pannę Carrington, która przywarła do
brata z rozpaczliwą determinacją.
-
Co ty, do diabła, wyprawiasz? - protestował Carrington,
usiłując uwolnić się z uścisku.
-
Daj spokój, Tommy. Will nie zechce z tobą walczyć, a jeśli
nawet zechce, wylądujesz w więzieniu.
-
Nie pozwolę, żeby taki szubrawiec chodził po świecie -
nie ustępował Carrington.
Blake zablokował mu dostęp do Athertona.
-
Twoje życie jest o wiele więcej warte niż jego. Chyba nie
chcesz skończyć na szubienicy? Sprawiedliwości stanie się
zadość, przysięgam.
-
Nie mogę przecież stać bezczynnie i pozwalać tej kanalii
kalać honor najsłodszej dziewczyny, jaką kiedykolwiek
widział Londyn.
-
Odpowie za to, zapewniam cię. A ja nie zwykłem rzucać
słów na wiatr. Proszę cię, daj spokój. Nic dobrego by z
tego nie wyszło.
-
To takie niesprawiedliwe - powtarzał Tommy. - Dlaczego
spotkało to właśnie Georginę?
-
Imponuje mi twoja lojalność, Tommy, jednak nalegam,
żebyś to zostawił! Zabierz swoją siostrę do domu. Czy nie
widzisz, jak jest blada? Ledwo się trzyma na nogach.
Carrington spojrzał na siostrę i zreflektował się.
-
Przepraszam, Beth. Nie pomyślałem.
-
Byłeś zdenerwowany. Wszyscy zresztą byliśmy.
Doskonale to rozumiem -odpowiedziała Elizabeth z
bladym uśmiechem. - Jednak teraz chciałabym już iść do
domu.
- Jak sobie życzysz - odparł Carrington, podając siostrze
ramię.
Panna Carrington uśmiechnęła się z wdzięcznością do
lorda Blake'a i wyszła z bratem z sali balowej.
Blake pozostał teraz sam na sam z żądnym krwi
Fairfaksem i, szczerze mówiąc, chętnie pozostawiłby mu wolną
rękę. Sam zresztą z przyjemnością dałby Athertonowi po gębie.
Wiedział jednak, że nie wolno do tego dopuścić. Przynajmniej
na razie.
-
W porządku - rzekł szorstko, stając za Fairfaksem. -
Dosyć! Cofnij się, pozwól mu odetchnąć.
-
Najpierw pozna smak szpicruty, zanim pozwolę mu
odetchnąć smrodem, którego narobił - syknął Fairfax,
niebezpiecznie zaciskając fular na szyi Athertona.
-
Powiedziałem, dosyć! - warknął Blake, odciągając
Fairfaksa od ofiary. - Jeśli nie myślisz o swojej siostrze, to
pomyśl przynajmniej o Egertonach i skandalu, jaki
wywołasz, jeśli go zabijesz.
-
Byłbym przeklęty, gdybym pozwolił tej bestii bezkarnie
obrażać moją siostrę.
-
Czyja cię o to proszę? Mówię tylko, że to ani miejsce, ani
czas na zemstę.
-
Co wobec tego mam zrobić? - zapytał nieufnie Fairfax.
-
Idź do domu. Upij się. Williama zostaw mnie.
-
Do cholery! Przecież ja jestem bratem Georginy!
-
Czy myślisz, że Georginę ucieszyłby przelew krwi, być
może twojej? - zapytał Blake. - Chyba bardziej myślisz o
sobie niż o swojej siostrze. Puść Williama. Dopilnuję, by
nie opuścił miasta. Jeśli jutro rano wciąż będziesz chciał
jego głowy, dam ci go wraz z moim błogosławieństwem.
Fairfax zawahał się.
- Zgoda - powiedział wolno. - Mam nadzieję, że, mając
więcej czasu, wymyślę skuteczniejszy sposób załatwienia tej
świni. Jeśli jednak jutro nie będzie go w mieście, Blake, ty
będziesz za to odpowiedzialny.
William Atherton, widząc, jak Fairfax odchodzi, odetchnął
z ulgą-
- Jestem ci bardzo wdzięczny, Theo - rzekł. - Już zacząłem
się obawiać o moje życie.
W odpowiedzi Blake, otoczywszy jego szyję ramieniem,
tak żeby ten nie mógł się ruszyć, pchnął go na ścianę.
-
Straciłeś rozum? -wybuchnął. - Zniesławić tę słodką
dziewczynę tak podłymi kłamstwami?
-
Kłamstwami? - zawołał William, usiłując wyswobodzić
się z uścisku. - Bóg jeden wie, jak bardzo bym chciał, żeby
to były kłamstwa. Niestety, każde moje słowo jest prawdą.
Prawdą, słyszysz? Zrobiono ze mnie największego błazna
od czasów Faistaffa. Dałem sobie wmówić wszystko, Theo:
niewinność, słodycz, urodę, wszystko - głos mu się
załamał, przechodząc w łkanie, ale natychmiast się
opanował. - Teraz wyrównałem rachunki.
Blake opuścił ramię i uwolnił przyjaciela z uścisku.
-
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że uwierzyłeś w te
ohydne kłamstwa, William, ale mylisz się. Bardzo, bardzo
się mylisz.
-
Czyżby, Theo? Falkhurst opowiedział mi wiele
fascynujących historyjek o tym, jak Georgina przechodziła
przez najświetniejsze w Londynie sypialnie. Przyznał się
nawet, że od dawna ma z nią romans, i że ten romans
wciąż jeszcze trwa.
-
I ty uwierzyłeś temu łajdakowi?
-
Och, nie - odparł William, uśmiechając się gorzko -
uwierzyłem własnym oczom.
-
Co?
-
Widziałem ich, Theo, trzy dni temu. Była pełnia księżyca,
lampy paliły się. Widziałem ich objętych w miłosnym
uścisku, takim, który poprzedza pójście do łóżka.
Georgina była w sukni, którą miała na sobie dziś. Nie ma
mowy o pomyłce. To na pewno była ona. Wyglądała tak
nieziemsko pięknie w świetle księżyca, Theo. To
oczywiste, że Falkhurst nie potrafił oprzeć się jej urokowi.
-
Will - rzekł Blake - na Boga, nie...
-
A potem poszli na górę. Widziałem, jak obejmująsię w jej
sypialni. Nie od razu opuścili zasłony. Kłamstwa, Theo? O,
nie! Nie wtedy, kiedy widziałem i słyszałem, co
wydarzyło się między nimi.
-
Will - chciał coś powiedzieć Blake, ale Atherton
odepchnął jego wyciągniętą dłoń i wybiegł z sali.
Blake, przygnębiony tym, co usłyszał, z ciężkim sercem
wracał do gabinetu pana domu.
17
Kiedy lord Blake wszedł do gabinetu Egertona, Katharine
siedziała na kanapie i trzymając w ramionach łkającą Georginę,
nuciła coś miękkim, melodyjnym głosem, podczas gdy Maxwell
z kamienną twarzą stał z boku.
Najwyraźniej jej wysiłki zaczynały przynosić efekty,
ponieważ panna Fairfax stopniowo odzyskiwała spokój. Oczy
Katharine i Blake'a spotkały się i żadne z nich nie odwróciło
wzroku aż do chwili, gdy drzwi otworzyły się nagle i do
pokoju wbiegła lady Egerton.
- Moje biedne dziecko - zawołała, biorąc pannę Fairfax w
ramiona i tuląc ją do siebie. - Cóż to za koszmar! Kazałam
przygotować dla ciebie pokój. Eugenia użyczyła ci coś ze swojej
nocnej bielizny, a na górze czeka filiżanka aromatycznej
herbatki. Chodź, moja droga, musisz położyć się do łóżka.
Jestem pewna, że jutro wszystko się jakoś wyjaśni.
- Dziękuję ci, ciociu Charlotte - ledwie szepnęła panna
Fairfax.
Lady Egerton poprosiła Maxwella, aby pomógł jej
zaprowadzić pannę Fairfax na górę, i po chwili cała trójka
powoli opuściła gabinet.
Panna Glyn podniosła się z kanapy i zaciskając dłonie,
długo stała, w milczeniu wpatrując się w stojące w odległym
kącie pokoju biurko.
Cisza przedłużała się i Blake bezradnie patrzył na jej
cierpienie. Bardzo pragnął jakoś ją pocieszyć, ale wiedział, że to
niemożliwe. Wiele by dał, aby nie musiał powtarzać jej słów
Williama. Nigdy mu nawet nie przyszło do głowy, że będzie
musiał zranić Kate.
- No i czego się dowiedziałeś? - zapytała twardo i chłodno.
-
Rozmawiałem z Williamem - odparł. Katharine nie
poruszyła się. - Jest przekonany o prawdziwości swoich
oskarżeń. Nie wiem, jak to się stało i dlaczego, ale on
uwierzył, że panna Fairfax nie jest taka... jak się wydaje.
-
Gdybym była mężczyzną- powiedziała, wciąż odwrócona
do niego tyłem - zabiłabym Athertona gołymi rękami i z
przyjemnością poszłabym na galery, wiedząc, że
uwolniłam świat od potwora.
-
Musiałabyś stać w kolejce do tej przyjemności.
Odwróciła twarz. Łzy, które ujrzał w jej oczach,
wstrząsnęły nim bardziej niż to, co się wydarzyło tego
wieczoru.
-
To jakiś koszmarny sen - powiedziała cicho. - Jak mogłam
być tak nieostrożna i pozwolić, aby do tego doszło?
-
Ty?
-
Mój Boże, Theo, sprzyjałam temu związkowi! To ja
stwarzałam mu okazje, aby mógł być z nią sam na sam.
Czy nie rozumiesz, że to ja jestem winna temu, co się
stało? Powinnam była strzec Georginy jak źrenicy oka, a
zamiast tego doprowadziłam ją do katastrofy. O tym Jaki
okrutny potrafi być świat, wiedziałam znacznie więcej niż
ona. Powinnam była wiedzieć, że William Atherton...
nadużyje jej miłości.
-
Kate, to nie tak. To, co Will mówił dziś wieczorem, to nie
jego słowa, jestem pewien. Ktoś zatruł jego umysł i myślę,
że to musiał być Falkhurst.
Katharine drgnęła.
-
Ale jak i dlaczego? - ciągnął Blake. - Nie mam pojęcia.
-
Falkhurst? - zawołała. - Falkhurst? O, dobry Boże, nie!
Łzy popłynęły jej po policzkach.
-
Kate, co się stało? - zapytał miękko, podchodząc do niej.
- To straszne, Theo - wyszeptała. - Historia lubi się
powtarzać, a ja nie byłam wystarczająco czujna, żeby temu
zapobiec. Jestem bezdennie głupia. Pozwolić Falkhurstowi
zabiegać ojej względy, gdy wiedziałam... - Odetchnęła głęboko.
- Kiedy byłam dzieckiem, majątek należący do naszej rodziny
sąsiadował z Monticle Park, majątkiem Falkhursta w
Hampshire. Nasze rodziny, już od chwili, gdy przyszłam na
świat, postanowiły, że nasze ziemie się połączą poprzez moje
małżeństwo z Bertramem. Jednakże moja ogromnie
buntownicza natura sprawiła, że zaczęto się obawiać, czy te
plany zaakceptuję. Z tego powodu odizolowano mnie od
wszelkiego towarzystwa, a Falkhurst zaczął się do mnie
zalecać, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Miałam piętnaście
lat, byłam niedoświadczona, bardzo uczuciowa i ogromnie mi
schlebiało, że taki słynny bywalec salonów zwrócił na mnie
uwagę. Tak więc łatwo przewidzieć, że się zakochałam.
Świetnie grał swoją rolę, a ja nie miałam żadnego powodu,
aby mu nie ufać. Jednak w tydzień po pogrzebie mego ojca,
przyszedł do mnie i powiedział, co o mnie myśli.
Dowiedziałam się wtedy, że jestem nieokrzesaną, brzydką
dziewczyną bez odrobiny wdzięku i że żaden mężczyzna przy
zdrowych zmysłach nie chciałby mnie nawet do łóżka, a co
dopiero mówić o poślubieniu mnie. Skoro więc nie jestem
dziedziczką majątku, nie poślubi mnie, tak jak nie poślubiłby
krowy.
Zatopiona w bolesnych wspomnieniach, nie widziała, jak
dłonie lorda Blake'a zaciskają się w pięści.
- Pamiętam, że gdy wyszedł, długo jeszcze stałam w
salonie, czując się tak, jakby nagle zawalił się cały świat.
Przysięgłam sobie wówczas, że żaden mężczyzna nigdy już
więcej mnie nie upokorzy. I oto ten sam człowiek osiągnął swój
cel po raz drugi, tyle że tym razem zniszczył szczęście mojej
przyjaciółki.
-
Nie zrezygnujesz chyba z zemsty, Kate. Czas wyrównać
rachunki. Spojrzała na niego ze zdumieniem.
-
Co masz na myśli?
- Jesteś teraz starsza, mądrzejsza i z pewnością silniejsza,
gdyż są przy tobie oddani przyjaciele. Jeśli Falkhurst
rzeczywiście maczał w tym palce, to masz doskonałą okazję do
zemsty za siebie i pannę Fairfax.
Panna Glyn szybko otarła łzy, przyjęła ofiarowaną jej
chustkę i wydmuchawszy nos, podniosła głowę, jakby nagle
odzyskała wiarę w siebie.
-
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę zachować się
jak pensjonarka. Masz rację, Theo. Falkhurst mógł się nie
zmienić, aleja zmieniłam się z pewnością i tym razem nie
pozwolę, by uciekł przed moim gniewem. Nie wiem tylko,
od czego zacząć. Jak mam dowiedzieć się, co się stało i jak
pomścić Georginę?
-
My dowiemy się, co się stało i my pomścimy pannę
Fairfax -poprawił ją Blake.
-
Ależ, Theo, to przecież nie twoja sprawa.
-
Pozwól, że sam o tym zdecyduję. Przeanalizowałem
każde słowo Willa i doszedłem do wniosku, że tak
zachowuje się jedynie człowiek straszliwie zraniony i
jednocześnie całkowicie pewny swoich racji. On naprawdę
w to wszystko wierzy, Kate. Wymienił Falkhursta z
nazwiska i od tego musimy zacząć. Czy to możliwe, że to,
co powiedział William, w jakiejś części jest prawdziwe?
Katharine nagle zesztywniała.
-
Co masz na myśli?
-
Chodzi mi o to, czy panna Fairfax może być w jakiś
sposób związana z Falkhurstem lub czy mogła popełnić
jakąś nieostrożność?
Katharine z całej siły uderzyła lorda Blake'a w twarz, po
czym odwróciła się i chciała wybiec z pokoju, ale Blake chwycił
ją za ramiona.
-
Puść mnie! - krzyknęła.
-
Nie - odparł z kamiennym spokojem. - Nie puszczę cię,
dopóki mnie nie wysłuchasz.
Katharine miała wielką ochotę kopnąć go w piszczel, ale
Blake w ostatniej chwili odskoczył na bok, po czym mocno nią
potrząsnął.
- Psiakrew, Kate, posłuchaj mnie! Nie chciałem nikogo
obrazić. Doskonale wiem, że panna Fairfax jest tak samo
uczciwa jak ty, ale w każdej plotce tkwi zwykle ziarenko
prawdy. Dlatego właśnie są tak szkodliwe. Siadaj więc i słuchaj!
Panna Glyn usiadła na stojącej obok sofie.
- Nie przerywaj, a jeśli mi uwierzysz, to jak dwoje
dorosłych, racjonalnie myślących ludzi zastanowimy się, co
robić - rzekł uroczyście.
Katharine słuchała go w skupieniu.
-
Chyba tracę rozum - powiedziała w końcu. - Atakować
przyjaciela, gdy prawdziwy łajdak chodzi wolno i śmieje
się z nas? Co się ze mną dzieje?
-
Wszystko w porządku, Kate. W takiej sytuacji nikt nie
reaguje właściwie. - Blake potarł policzek. - Czy ty czasem
nie trenujesz w Jackson’s Saloon?
Katharine wy buchnęła śmiechem.
-
O tak, teraz już znacznie lepiej - zauważył z uśmiechem
Blake.
-
Och, Theo, przepraszam...
-
Nie trzeba. Śmiem twierdzić, że każdy na twoim miejscu
potraktowałby mnie tak samo. Powinienem być
szczęśliwy, że mnie nie zastrzeliłaś.
-
Zastrzeliłabym - odparła, śmiejąc się szeroko - gdybym
tylko miała broń.
-
Uwierz mi, że i bez broni świetnie sobie radzisz. Powiedz
mi jednak, co sądzisz o opowieści Williama? Czy Falkhurst
może stać za tym skandalem?
-
Bertie i Georgina zaangażowani w długotrwały romans?
Czule objęci w świetle księżyca? Och, ta historyjka z
daleka śmierdzi Falkhurstem, bez wątpienia. Ale jak tego
dokonał? I dlaczego? Z pewnością jest zdolny do takich
intryg, ale tylko wtedy, kiedy czuje się sprowokowany, a
przecież Georgina nie zrobiła mu nic złego!
-
Odrzuciła go, zaręczając się z Williamem.
Po zastanowieniu Katharine uznała, że to bardzo
prawdopodobne.
- Myślę, że aby rozsupłać ten węzeł, musimy zacząć od
początku. Dopiero potem wolno, ostrożnie posuwać się
naprzód. Koniec trzymamy w ręku, musimy znaleźć początek
sznura, na którym William sam się powiesił. Coś mi jednak
mówi, że to Falkhurst przygotował pętlę.
Panna Glyn obserwowała jego lordowską mość przez
dłuższą chwilę.
-
Wreszcie maska opadła - powiedziała cicho.
-
Omawiamy plan działania, a nie moją garderobę.
-
A więc - powiedziała, biorąc głęboki oddech - sir William
jest przekonany, że widział Falkhursta i pannę Fairfax
razem.
-
I tu rodzi się podstawowe pytanie: jak Falkhurst zdołał
zaaranżować coś tak nieprawdopodobnego?
-
Theo! - zawołała nagle Katharine, chwytając go za ramię i
ciągnąc w dół, żeby usiadł przy niej. - On musiał mieć
wspólnika, a ściślej mówiąc wspólniczkę, do odegrania
roli Georginy!
-
Interesujące - mruknął markiz. - Intryga skomplikowała
się... z konieczności. William nigdy nie uwierzyłby w same
słowa. Falkhurst musiał pokazać mu pannę Fairfax w
chwili, gdy dokonuje zdrady.
-
Tak, oczywiście! - zawołała Katharine, zapominając o
łzach. -Kiedy William rzekomo widział Falkhursta i
Georginę?
-
Trzy dni temu, w poniedziałkowy wieczór.
-
Właśnie wtedy był bal u księcia regenta.
-
Tak, masz rację. Wszyscy tam byli...
-
Poza Georgina.
-
O nie! -jęknął Blake.
-
Została w domu. Nagle poczuła mdłości i położyła się do
łóżka.
-
Tak więc Georgina nie ma nic na swoją obronę. Falkhurst
może spokojnie twierdzić, i pewnie już tak zrobił, że
udawała chorobę, aby się z nim spotkać.
Katharine uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową.
-
Nie, Georgina nie udawała, zapewniam cię. Jednak
niepokoi mnie, iż cała intryga opierała się na tym, aby tego
wieczoru nikt nie zobaczył jej w miejscu publicznym. Jej
choroba idealnie rozwiązywała ten problem, ale skąd
Falkhurst mógł wiedzieć, że Georgina właśnie tego dnia
zachoruje i zostanie w domu?
-
Są metody, żeby wywołać przynajmniej symptomy
choroby.
-
Tylko że Falkhurst przez cały dzień nawet nie zbliżał się
do naszego domu.
-
Musiał więc polegać na kimś wewnątrz domu. To właśnie
mogła być jego wspólniczka.
-
Ja... nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś u nas mógłby...
rozmyślnie zrobić coś takiego Georginie - zaprotestowała
Katharine.
-
Może ta osoba nie wiedziała, do czego zmierza Falkhurst
- odparł Blake, ujmując dłoń panny Glyn. - Musimy
zdobyć więcej faktów, zanim będziemy mogli pójść dalej.
Gdy tylko panna Fairfax dojdzie do siebie, będziesz
musiała z nią porozmawiać. Wypytaj o wszystkie
szczegóły jej poniedziałkowej niedyspozycji. Może
przypomni sobie coś, co zaprowadzi nas do tajemniczej
wspólniczki Falkhursta. I koniecznie zapytaj o suknię.
-
Suknię?
-
Tę, którą miała na sobie dziś wieczorem.
-
Dobry Boże, dlaczego?
-
William twierdzi, że tamtej nocy dziewczyna, która
spotkała się z Falkhurstem, a którą on uważa za pannę
Fairfax, miała na sobie tę samą suknię, co dziś wieczorem.
-
Niemożliwe.
-
Sprawdź to.
- Dobrze. A ty co będziesz robił?
Blake wstał i zaczął krążyć po pokoju.
-
Mam zamiar wziąć na widelec Williama. Muszę
wyciągnąć z niego wszystko, co wie lub myśli, że wie, oraz
wszystko, co powiedział mu Falkhurst. Być może uda się
nam sprawić, że nasz Posępny Rycerz sam wpadnie we
własne sidła.
-
I żeby zrobił to publicznie - dodała stanowczo. - Jak
rewanż to rewanż. Falkhurst publicznie zniesławił
Georginę, a więc powinniśmy zrobić mu to samo.
-
Zgoda - odparł Blake, zatrzymując się przed nią. -
Musimy także przekonać Williama, jak bardzo się mylił...
Boże, jakże on będzie siebie nienawidził, gdy pozna
prawdę. Mam tylko nadzieję, że uda się nam ich pogodzić.
-
Co takiego? - sapnęła ze złością Katharine. - Ty chyba nie
mówisz poważnie! Georgina miałaby pogodzić się z tym
łajdakiem? Prędzej sama wydam się za Falkhursta, niż do
tego dopuszczę.
-
To z pewnością jest jakiś sposób, aby wymierzyć
Falkhurstowi sprawiedliwość.
Panna Glyn znowu wybuchnęła śmiechem.
- Co za okropny człowiek! - zawołała.
Jego lordowska mość skłonił się nisko.
-
W końcu co do jednego jesteśmy zgodni - rzekł. - Musimy
ujawnić perfidię Falkhursta przed światem, znaleźć jego
wspólniczkę i przekonać Williama, jak bardzo się mylił.
-
Ambitny plan - zauważyła panna Glyn.
-
Chyba nie chcesz powiedzieć, że słynna Diablica z
Hampshire utknęła już na pierwszej przeszkodzie - rzekł
Blake, zmuszając ją, żeby wstała.
-
Ja? Nigdy!
-
Ani ja. A więc uzgodnione.
- Uzgodnione - potwierdziła.
Ich oczy na chwilę się spotkały.
-
Powinnaś wrócić do domu - powiedział, patrząc na nią z
zatroskaniem. - Musisz być bardzo wyczerpana, Kate.
-
Tak, rzeczywiście, jestem... Ja... chciałabym ci
podziękować, Theo, za pomoc Georginie, za to, że
pomogłeś mi się pozbierać i za twoje wsparcie. I pomyśleć,
że chciałam zrobić ci krzywdę! - Jej dłoń delikatnie
dotknęła jego policzka. -Nie rozumiem tylko, dlaczego
miałbyś się w to mieszać.
-
Muszę, Kate. Muszę, gdy ktoś, kogo cenię, potrzebuje
pomocy.
-
Ale przecież Georginę ledwie znasz.
-
Nie miałem na myśli panny Fairfax.
Twarz panny Glyn nagle pobladła i Blake delikatnie
dotknął palcami jej czoła.
- Idź do domu, Kate - powiedział miękko. - Wpadnę do
ciebie jutro.
18
Lord Blake wrócił późnym wieczorem od Egertonów
dziwnie milczący. Wręczył lokajowi płaszcz, kapelusz i
rękawice, po czym, zamiast pójść do swojej sypialni, zamknął
się w gabinecie i prawie dwie godziny krążył po pokoju.
Ciekawość służących, zaskoczonych niecodziennym
zachowaniem, w końcu została zaspokojona. Jego lordowska
mość wezwał swoich czterech lokajów, stajennego Scrantona i
Maxwella do gabinetu.
Siedział za biurkiem bez surduta, w mocno rozluźnionym
fularze i rozpiętej kamizelce. Przed nim leżało sześć
zaklejonych kopert.
-
Przez jakiś czas będziecie pełnić nowe obowiązki -
powiedział. -Rano usłyszycie zapewne, co się wydarzyło
dziś na balu u Egertonów. Mówiąc w skrócie, sir William
Atherton publicznie i w sposób brutalny zerwał swoje
zaręczyny z panną Fairfax. Został w to jakoś wrobiony i
musimy dojść, jak. Ty, Caroll, i ty, Yarner będziecie śledzić
sir Williama dniem i nocą. Nie muszę wspominać, że
musicie to robić tak, aby nie wzbudzić jakichkolwiek
podejrzeń. Sir Williamowi nie wolno opuszczać miasta.
Chcę wiedzieć o każdej wizycie, zarówno tej, którą składa,
jak i tej, którą przyjmuje, znać zawartość korespondencji,
która do niego przychodzi lub opuszcza jego dom.
Szczegółowe instrukcje znajdziecie tu - wyjaśnił, wręczając
lokajom koperty. - Dawson i Merriott - ciągnął lord Blake -
będziecie robić to samo, ale obiektem waszego
zainteresowania będzie lord Falkhurst.
-
Lord Falkhurst, sir? - nie krył zdumienia Dawson. - Ten
hrabia?
-
Ten sam.
-
Czy to on właśnie oszukał sir Williama? - zapytał
Merriott.
-
Tak sądzę.
-
Będziemy chodzić za nim jak cień - obiecał Merriott.
-
Wiedziałem, że mogę wam zaufać - odrzekł z uśmiechem
lord Blake, wręczając im koperty. Scranton, chcę, byś
zajrzał do każdego urzędu pocztowego i pubu w
promieniu trzydziestu kilometrów od Londynu.
Porozmawiajcie z każdym listonoszem, z każdym
pachołkiem, każdą służącą. Sprawdź, z kim Falkhurst się
ostatnio spotykał i kiedy.
-
Zrobię to z przyjemnością, sir - odparł Scranton. -
Słyszałem, że w niektórych przydrożnych gospodach
warzą całkiem niezłe piwo.
-
Pij, co chcesz, bylebyś zachował trzeźwą głowę - rzekł
lord Blake, wręczając mu kopertę z instrukcją.
-
A co ja mam robić, milordzie? - zapytał Maxwell.
-
Wybadaj służbę Falkhursta, szczególnie jego lokaja. Chcę
wiedzieć dokładnie, co Falkhurst robił w ciągu ostatnich
dwóch tygodni.
Maxwell bez słowa odebrał przeznaczoną dla niego
kopertę. Po rozdzieleniu zadań Blake z ulgą opadł na oparcie
fotela.
- Chcę mieć od każdego z was dzienne raporty - dodał -
godzinne, jeśli wydarzy się coś niezwykłego. Jakieś pytania?
Odpowiedziało mu zgodne milczenie.
- Doskonale - rzekł z uśmiechem. - A zatem do roboty.
Scranton i czterej lokaje szybko opuścili gabinet.
Jedynie Maxwell ociągał się z wyjściem, z kamienną
twarzą obserwując, jak jego pan pospiesznie robi jakieś notatki.
-
Tak, Max, potrzebujesz czegoś? - zapytał lord Blake, nie
podnosząc głowy znad biurka.
-
Chciałem tylko wyrazić moje zadowolenie, że znowu jest
pan w takim bojowym nastroju. Lepiej, że wykorzystuje
pan swoje imponujące możliwości w jakimś szlachetnym
celu, niż miałby je pan marnować, przemierzając tę wyspę
wzdłuż i wszerz.
Blake chwilę przyglądał się staremu słudze w milczeniu.
-
Cóż to, ty również martwiłeś się o mnie, Max?
-
Każdy, komu na panu zależy, martwił się, sir. Czy panna
Glyn... hm... nie załamała się pod ciężarem tego skandalu?
-
Skądże, mój drogi. Będzie walczyć do końca.
-
Tak, to silna kobieta, milordzie. Jednak, w tej sytuacji to
dobrze, że ma w panu przyjaciela.
-
Dziękuję ci, Max. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie
pomóc.
-
Panna Fairfax ma wielu przyjaciół, którzy w każdej chwili
gotowi są stanąć w jej obronie.
-
Tak - odparł lord Blake, patrząc w zadumie na płomień
świecy. - Szkoda, że Kate, będąc młodziutką dziewczyną,
nie miała ich w ogóle.
- Ale teraz to się przecież zmieniło, nieprawdaż,
milordzie?
Lord Blake podniósł głowę i przez chwilę obserwował go
w milczeniu.
- Tak, Max, zmieniło się - powiedział. - Zanim wyjdziesz,
chcę cię jeszcze o coś prosić. Nie mów o swoich spostrzeżeniach
nikomu. Pozwól, że jeszcze przez jakiś czas będę nosił tę swoją
maskę. Lord Falkhurst nie może niczego podejrzewać.
- Będę czujny, milordzie - zapewnił Maxwell, wychodząc z
pokoju.
Blake uśmiechnął się, po czym, wyciągnąwszy się w
fotelu, oparł stopy na blacie biurka i przez następną godzinę
wpatrywał się w lśniące czubki swoich butów, ale myślami był
zupełnie gdzie indziej.
Późnym popołudniem następnego dnia lord Blake zjawił
się przed wejściem do rezydencji Fairfaksów. Po chwili
Wainwright wprowadził go do biblioteki i natychmiast
dyskretnie się wycofał. Blake cicho wszedł do pokoju,
zamykając za sobą drzwi.
Panna Glyn była sama i zupełnie nie zdawała sobie
sprawy z jego obecności. Ubrana w prostą suknię stała przy
wiodących do ogrodu ogromnych przeszklonych drzwiach. Jej
włosy były związane z tyłu głowy w ciasny węzeł, twarz blada
i mizerna, oczy podkrążone. Najwyraźniej miała za sobą fatalną
noc i niewiele lepszy dzień, mimo to panowała i nad sobą, i nad
sytuacją, w jaką została wplątana.
Odwróciła się nagle. Jej oczy spotkały się z jego oczami i
natychmiast złagodniały.
-
Theo, jak to dobrze, że jesteś - powiedziała i uśmiech
rozjaśnił jej twarz.
-
Przepraszam, że nie mogłem przyjść wcześniej - odparł,
ujmując jej dłoń. - Co słychać?
-
Jeremy wyniósł się z samego rana i nie dał jeszcze znaku
życia. Georgina śpi w swoim pokoju.
-
Jest tutaj? - zdziwił się Blake.
-
Nalegała, żeby rano wrócić do domu.
-
Jak się czuje?
-
Lepiej niż mogłam przypuszczać. Wzięła się w garść. Ma
twardy charakter. Jednak widać po niej, że tej nocy wcale
nie spała, nalegałam więc, żeby się położyła. Dodałam do
jej porannej czekolady parę kropel laudanum i wciąż
jeszcze śpi.
-
Robisz jej czekoladę? - roześmiał się.
-
Po co się ma przyjaciół?
-
Boję się pomyśleć. - Milczał przez chwilę. - Mam ci dużo
do powiedzenia, Kate.
-
Ja tobie również. Może jednak przejdziemy do ogrodu.
Ten pokój wydaje mi się dziś jakiś ciemny i ponury.
Pokażę ci nasze róże.
-
Mógłbym przemierzyć nawet pustynię, byłe tylko z
panią, parno Glyn.
Uśmiechając się na wspomnienie jego pierwszej w tym
domu wizyty, oparła mu dłoń na ramieniu i razem wyszli na
zewnątrz. Tonący w ciepłych promieniach popołudniowego
słońca ogród otaczał biegnący półkolem ceglany mur. Po lewej
stronie znajdowała się niewielka oranżeria i rosły drzewa
owocowe, po prawej był warzywnik i rabaty kwiatowe, a w
centralnej części altana z drewnianą ławeczką.
- Bardzo tu pięknie - powiedział z zachwytem Blake.
- Prawda? To miejsce często bywa azylem tych, co szukają
samotności.
Przez jakiś czas spacerowali w milczeniu.
- Jak na takie gaduły jak my, ta cisza jest czymś
niezwykłym - zauważyła Katharine. - Skoro jednak jestem tu
gospodynią, to chyba pierwsza muszę ją przerwać. Zanim
laudanum zaczęło działać, udało mi się porozmawiać z
Georginą i dużo się od niej dowiedziałam. Jeśli chodzi o tę
suknię, którą miała na sobie ostatniego wieczoru, to wiąże się z
nią dość ciekawa historia.
Opowiedziała Blake'owi, jak to pani Foote nieoczekiwanie
zgodziła :ię uszyć Georginie suknię, nalegając na odbiór cztery
dni wcześniej niż trzeba.
-
W poniedziałek, w dniu, w którym był bal u księcia
regenta-dodał Blake.
-
No właśnie. Mogłabym przysiąc, Theo, że tej sukni nikt
nie wkładał aż do wczorajszego wieczoru. Gdyby to była
suknia, którą William widział w poniedziałkowy wieczór,
nosiłaby ślady zagnieceń i wymagałaby odprasowania. To
jednak w ogóle nie wchodzi w grę. Nikt, poza Georginą,
od poniedziałku rano, gdy suknia powędrowała do jej
szafy, aż do chwili, gdy ją stamtąd sama wyjęła ostatniego
wieczoru, na pewno nie dotykał sukni. Poza tym suknia
nie miała żadnych zagnieceń.. a Georginą nie ma
najmniejszego pojęcia o prasowaniu.
We wtorek zauważyła, że sir William radykalnie zmienił
swój stosunek do niej i tak dalece ją to zaniepokoiło, że
wspomniała mi o tym. Jednak w swojej głupocie złożyłam to na
karb zdenerwowania narzeczonego. Rozumiesz teraz, co to
znaczy? Sir William nie wierzył w te kłamstwa aż do
poniedziałku.
-
Co oznacza, że manipulacja postępowała z zadziwiającą
szybkością - rzekł Blake. - Falkhurst i jego wspólniczka
potrzebowali dwóch tygodni na przygotowanie sukni, ale
tylko dwóch lub trzech dni, żeby otumanić Williama.
Falkhurst niewątpliwie obawiał się, że jeśli Will będzie
miał więcej czasu na myślenie, być może dostrzeże w tej
historii poważne luki. Kto zna go tak jak ja, wie, że to
bardzo prawdopodobne. Ale o tym później. Powiedz,
czego dowiedziałaś się o chorobie panny Fairfax.
-
Dolegliwości były bardzo dokuczliwe i przyszły nagle -
odparła Katharine. - Zaczęły się tuż po popołudniowej
herbatce.
-
Najwyraźniej nie jesteś jedyną, która przyrządza napoje
dla panny Fairfax.
-
To oczywiste.
Blake westchnął.
-
I tak panna Fairfax została skutecznie wyeliminowana z
gry.
-
Co gorsza, pokojówka tego wieczoru wprawdzie
zaglądała do Georginy kilka razy, ale o dziesiątej Georgina
zasnęła i pokojówka wkrótce też poszła spać.
Rozmawiałam ze wszystkimi służącymi, ale nikt tej nocy
do Georginy nie zaglądał.
-
Cholera! Czy panna Fairfax mówiła coś o Falkhurście?
-
O tak i nawet była na tyle uprzejma, żeby poinformować
mnie o listach miłosnych, które Falkhurst jej przysyłał!
Chylę czoła przed twoją umiejętnością przewidywania,
milordzie. Nie mówiła mi o tym wcześniej, gdyż bała się,
że mogę go wyzwać na pojedynek za taką bezczelność. I
tak bym na pewno zrobiła.
-
I z pewnością pokonałabyś go bez trudu.
-
Też tak sądzę, ale, jak widać, Georgina nie ufała mi.
Pomyśleć, że Falkhurst był aż tak bezczelny... a ona mi nic
nie napomknęła.
-
Nie robiła nic, aby go zniechęcić?
-
Oczywiście, że robiła. Nie odpowiadała na jego listy i
traktowała ozięble. Na to jednak, żeby go porządnie
zbesztać, jest za miękka. Nie umie być niemiła w stosunku
do kogoś, kto zaklina się, że wzięła jego serce do niewoli.
-
Tak więc Falkhurst mógł cały czas wierzyć w to, w co
bardzo chciał wierzyć - westchnął Blake. - Co za okropna
sytuacja.
Znowu przez jakiś czas milczeli. Katharine czuła, że
zakłopotanie Blake'a wynika z tego, że nie chce jej sprawić
przykrości. Uśmiechnęła się więc promiennie i zapytała:
- A co sir William miał do powiedzenia tobie?
- Bardzo wiele i wyrzucał to z siebie z ogromnym żalem i
gniewem. Najpierw opowiem ci o tej nieszczęsnej sukni.
Blake zaczął od zdarzeń, które miały miejsce w ubiegłą
sobotę. Opowiedział więc, jak William otrzymał bilecik od
panny Fairfax, jak zjawił się w pracowni pani Foote, a potem
przekonał się, że panna Fairfax go oszukała.
Katharine spojrzała na niego ze zdumieniem.
-
Theo, w ubiegłą sobotę, Georgina, Jeremy i ja wybraliśmy
się na piknik do Kensington. Wyjechaliśmy rano,
wróciliśmy późnym popołudniem. Georgina nie mogła
więc być u pani Foote i nie mogła napisać do sir Wiliama,
żeby się z nią tam spotkał... chyba że...
-
Tak?
Panna Glyn chwilę się nad czymś zastanawiała.
-
Jakiś tydzień temu Georgina i sir William spotkali się u
pani Foote przed pójściem na raut. Będąc z natury
romantykiem, sir William mógł nie zniszczyć listu, który
wówczas rzeczywiście od niej otrzymał. Prawdopodobnie
list został skradziony i posłużył Falkhurstowi do
sporządzenia tego fałszywego.
-
Przecież Will mógłby rozpoznać fałszerstwo.
-
Niekoniecznie. Nie znał jeszcze tak dobrze jej pisma, a
poza tym, dlaczego miałby mu się tak dokładnie
przyglądać?
-
Rzeczywiście.
-
Tylko dlaczego Falkhurstowi miałoby zależeć na
ściągnięciu sir Williama do pani Foote?
-
Suknia - mruknął Blake w nagłym olśnieniu. - Kate,
chodziło o suknię! Pani Foote nalegała, żeby Will ją
zobaczył. Nie rozumiesz? Musiał widzieć ją wcześniej,
żeby później można go było przekonać, że to pannę
Fairfax widzi w ramionach Falkhursta w poniedziałkówy
wieczór. Will powiedział nawet, że jest pewien, że to była
ona, ponieważ miała na sobie tę samą suknię, którą
widział w sobotę.
-
Wszystko jasne! Och, Theo, trafiłeś w dziesiątkę! Czego
się jeszcze dowiedziałeś?
-
Otóż, po incydencie w pracowni pani Foote nastąpiła cała
seria czegoś, co określiłbym prowokacyjnymi rozmowami.
Blake zrelacjonował rozmowę Williama z Falkhurstem w
sobotni wieczór w White's, podczas której Falkhurst przyznał
się do romansu z panną Fairfax. Następnie opisał ich rzekomo
przypadkowe spotkanie w poniedziałkowe popołudnie i
wspólny, dramatycznie przerwany lunch.
Katharine jęknęła głucho na wspomnienie tej historii.
- Georgina opowiedziała mi to. Priscilla Inglewood
zaprosiła ją na lunch i, kiedy z ożywieniem rozmawiały,
Georgina nagle ujrzała wybiegającego z restauracji i ogromnie
czymś wzburzonego Williama. Bardzo ją to wówczas
poruszyło.
-
Nie wątpię. Historia Williama jest bardziej sensacyjna.
Zaklinał się, że słyszał, jak Georgina wychwala Falkhursta
pod niebiosa i mówi, że go kocha. Później wzburzony
wybiegł.
-
Georgina wychwalająca Falkhursta? To jakiś absurd.
-
Will przysięga, że słyszał to na własne uszy.
-
Nie mógł słyszeć, ponieważ Georgina i Panna Doskonała
rozmawiały o Jeremym. To dlatego zachowanie sir
Williama tak ją zbulwersowało. Nie mogła pojąć, dlaczego
rozmowa ojej bracie tak go wzburzyła. Co jeszcze naplótł
twój słodki Will?
Blake zrelacjonował jej spotkanie Williama z pewną „lady
o nienagannej reputacji", która zapewniła go o cudzołóstwie
panny Fairfax. Następnie opowiedział o liście, w którym
zapraszała go do Russel Court w poniedziałek wieczorem.
Katharine w milczeniu patrzyła przed siebie.
-
Kiedy po wypiciu ogromnej ilości alkoholu - ciągnął lord
Blake -William przyszedł tam, zobaczył Falkhursta z
kobietą, którą, jak twierdzi, była panna Fairfax. Czule
objęci wchodzili do domu, a potem, stojąc na wprost okna
na pierwszym piętrze południowo-zachodniego skrzydła,
znów się obejmowali.
-
Theo - powiedziała spokojnym głosem panna Glyn -
pokój Georginy ma dwa okna. Oba wychodzą na ogród.
Możesz je stąd zobaczyć.
Lord Blake spojrzał w zadumie na ogromne, zasłonięte
ciężkimi kotarami okna.
-
Rzeczywiście.
-
Jedyne, które odpowiada twojemu opisowi, to okno od
pomieszczenia gospodarczego.
-
Raczej dziwne miejsce na schadzkę - zauważył.
-
A już z pewnością niezbyt wygodne. - Katharine umilkła
na chwilę, po czym, patrząc Blake'owi w oczy, zapytała
cicho: - Theo, kim jest ta „dama o nienagannej reputacji"?
Zawahał się, ale trwało to tylko parę sekund.
- To Priscilla Inglewood.
Krew odpłynęła z twarzy Katharine.
-
Jesteś pewien, że to była ona?
-
Najzupełniej.
Panna Glyn nagle poczuła się tak, jakby wpadła do
głębokiej i bardzo niebezpiecznej wody. Pomyślała, jakie to
musiało być okropne dla Blake'a dowiedzieć się, że jego
narzeczona lub kobieta, która wkrótce ma nią być, mogła zrobić
coś takiego. Musi się czuć zdradzony. Przerażenie i gniew
przepełniły jej serce. Chciała krzyczeć i złorzeczyć tej kobiecie,
ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić. Nie mogła sprawiać
mu dodatkowego bólu.
-
Przykro mi - powiedziała tylko. - Wiem, jak bliską osobą
jest ona dla... twojej rodziny. To musi być dla ciebie bardzo
trudne.
-
Rzeczywiście, trudno w to wszystko uwierzyć. Nie
wiedziałem, że Priscilla może być tak okrutna.
-
Wierzysz zatem, że lady Inglewood była wspólniczką
Falkhursta?
-
Tak.
-
To potworne, że zdradziła cię w taki sposób - ugryzła się
w język. - Przepraszam, Theo, ale moje nerwy są jeszcze w
niezbyt dobrym stanie. Nie rozumiem tylko, dlaczego lądy
Inglewood wmieszała się w to wszystko? Wiem, że była
zazdrosna o Georginę, ale dlaczego zaatakowała ją w taki
sposób? Georgina nic złego jej nie zrobiła.
-
Podejrzewam, że powodów jest kilka - rzekł ostrożnie. -
Zanim jednak przedyskutuję je z tobą, wolałbym jeszcze
sam dokładnie je przeanalizować.
-
W porządku. Co wobec tego robimy dalej?
-
Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że
zachowując dotychczasowy, zgodny z płcią podział pracy,
powinniśmy skupić się na nowych zadaniach. Do ciebie
będzie należało odkrycie, jak Priscilli udało się odegrać
rolę Georginy.
-
Tak, to powinno być interesujące, ponieważ suknia jest
kluczem do tej intrygi - roześmiała się, choć dość smętnie. -
Miała drugą, identyczną suknię, idę o zakład. Jako stała
klientka tej Foote bez trudu mogła to zaaranżować.
-
Coś w tym jest.
-
Poza tym wydaje mi się, że aby ta randka Priscilli się
udała, potrzebny był jeszcze jeden wspólnik: perukarz.
Nawet jeśli sir William był pijany jak bela - a myślę, że był
- dwa razy by się zastanowił, gdyby jego rzekoma
narzeczona miała blond loki.
-
Wspaniale, naprawdę wspaniale - rzekł z uznaniem lord
Blake. -Pomiędzy szukaniem perukarza a odkrywaniem
sposobu, w jaki Priscilla dostała się do środka Russel
Court, niewiele będziesz miała czasu dla siebie.
Chociaż akurat tym wcale nie miał zamiaru się martwić.
Im bardziej panna Glyn będzie zajęta, tym mniej czasu
pozostanie jej na bolesne refleksje.
-
A
czym będziesz zajmował się ty, kiedy ja będę
przemierzać ulice Londynu?
Blake uśmiechnął się szeroko.
- Mam zamiar zdemaskować Falkhursta.
-
Och, nie! Błagam, Theo, zostaw to mnie. Żądam jego
głowy!
Uśmiech znikł z jego twarzy.
-
Musiał bardzo cię zranić.
Katharine milczała chwilę.
- To była moja wina - powiedziała cicho. - Zakochałam się
w pięknej twarzy, w gładkim obejściu i moja wrodzona
inteligencja zawiodła mnie.
Przekrył jej dłoń swoją dłonią.
- Ne obwiniaj siebie za to, że byłaś tak perfidnie
wykorzystywana. Żadna dziewczyna, szczególnie
piętnastoletnia, nie umiałaby ominąć tak zastawionej pułapki.
Pomyśl, ten łajdak potrafił zatruć umysł i serce żołnierza,
dżentelmena, człowieka światowego. Jeśli William w nią
wpadł, jak mogłaś uniknąć jej ty?
Katharine uśmiechnęła się.
-
Przez długie lata rozkoszowałam się myślą jakby to było,
gdybym w porę odzyskała rozum i zdemaskowała
Falkhursta, ale dopiero przy ołtarzu. Wyobraź sobie, jaki
byłby skandal!
-
Jesteś niepoprawna - odparł Blake, krztusząc się od
tłumionego śmiechu
-
Mówię serio.
-
Wiem. Jesteś cudowna. I pomyśleć, że szokowałaś
środowisko przez długie lata, a ja spotkałem cię zaledwie
siedem tygodni temu. Mam sobie za złe, że tak się stało.
Wyobraź sobie, ile cudownych chwil mogliśmy razem
przeżyć.
-
Aż strach pomyśleć - odparła z uśmiechem.
-
Możemy to jednak nadrobić. Przed nami całe życie.
-
Tak - odparła, czując, jak mocno bije jej serce. - To
prawda. A więc strategia na jutro ustalona. Czeka nas
zemsta.
-
Niestety, na razie czekają na mnie rodzice. Muszę iść.
Katharine, starając się za wszelką cenę ukryć
rozczarowanie, odprowadziła Blake'a do wyjścia. Przy
drzwiach zatrzymali się i odwrócili, aby spojrzeć sobie w oczy.
- Jestem ci bardzo... wdzięczna, Theo - powiedziała panna
Glyn cicho, w/ciągając do niego rękę. - Nie dałabym sobie rady
sama, mimo całej brawury. Dziękuję za wszystko, co dla nas
robisz. Jesteś dobrym przyjacielem Williama.
- Jestem także twoim przyjacielem - odparł, ujmując jej
dłoń. - Mówiąc szczerze, nie myślałem o nim ani nawet o
pannie Fairfax.
I zamiast uścisnąć jej dłoń, tak jak się tego spodziewała,
podniósł ją wolno do ust. Katharine poczuła, że jej policzki
czerwienieją, a serce znowu zaczyna głośniej bić.
- Adieu, Katharine - powiedział, wciąż patrząc jej w oczy.
Panna Glyn nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
Markiz uwolnił wreszcie jej dłoń, po czym odwrócił się i
wolno minął oszołomionego Wainwrighta, który, zamknąwszy
za jego lordowską mością drzwi, z milczącym zdumieniem
patrzył na swoją panią.
Panna Glyn, w pełni odzyskawszy już nad sobą
panowanie, rzuciła mu piorunujące spojrzenie. Twarz
majordomusa znowu przybrała obojętny wyraz.
-
Doprawdy - rzuciła z pełnym irytacji i westchnieniem -
można by pomyśleć, że nigdy nie widziałeś, jak komuś
mówię do widzenia.
-
Nie, panienko - mruknął Wainwright, kiedy panna Glyn
zniknęła na schodach i nie mogła go już słyszeć. - Nie
spodziewałem się być świadkiem takiej sceny.
19
Lord Blake wstał wcześnie. Pierwsze godziny spędził przy
biurku w swoim gabinecie, studiując przy cygarach i kilku
filiżankach herbaty obszerne raporty służących. W końcu
wezwał lokaja i polecił mu natychmiast posłać po pana
Robbinsa i lorda Braxtona. Obydwaj dżentelmeni już o
dziesiątej zameldowali się u niego w gabinecie.
-
Angielska punktualność nie ma sobie równej - powiedział
Blake. - Siadajcie, przyjaciele, siadajcie.
-
Gdzie twoja marokańska bonżurka, Blake, gdzie cygaro i
chiński czajniczek? - zawołał Robbins, podejrzliwie
przyglądając się jego wyprasowanemu surdutowi,
nienagannym pantalonom i lśniącym, długim butom.
-
To nie czas ani miejsce na dekadentyzm - odparł Blake. -
Wezwałem was panowie w sprawie niecierpiącej zwłoki.
Chciałbym, żebyście w ten miły kwietniowy poranek
poszwendali się trochę po starym Londynie, łowiąc plotki.
Braxton i Robbins spojrzeli na niego ze zdumieniem.
- Myślę - rzekł Robbins - że powinieneś wyrażać się jaśniej!
Następne pół godziny Blake spędził na relacjonowaniu
wszystkiego, co on i Katharine Glyn odkryli, i co zamierzają
robić dalej. Powoływał się przy tym ciągle na pannę Glyn i
bezustannie ją wychwalał. Kiedy więc zmierzał ku końcowi
opowieści, obaj zaproszeni panowie wymienili
porozumiewawcze spojrzenia.
-
Coś mi się zdaje - skomentował lord Braxton, z uwagą
patrząc na rubinowy pierścień na prawym ręku - że
wchodzisz w głęboką wodę, mój drogi.
-
W najgłębszą- poprawił go Blake.
Braxton i Robbins znów porozumieli się wzrokiem, co
wywołało na twarzy Blake'a uśmiech.
- Dość tych ukradkowych spojrzeń - powiedział. - Skupcie
się raczej na intrydze. Na balu u Egertonów William, chcąc
ukarać pannę Fairfax, wymienił z nazwiska Falkhursta.
Falkhurst, chcąc uwiarygodnić oskarżenia Williama i
ostatecznie pogrążyć pannę Fairfax, będzie napomykał o swoim
romansie z nią jak największej liczbie osób. Każda zatem
puszczona przez niego pogłoska, którą uda się obalić, to
kolejny gwóźdź do jego trumny. W tym celu podzielmy miasto
między nas i ruszajmy na łowy.
Trzej przyjaciele rozdzielili się, umawiając się na spotkanie
w domu Blake'a na późny lunch. Po lunchu, podczas którego
uzgodnili plan działania na najbliższe godziny, ponownie się
rozdzielili, umawiając się tym razem, że po godzinie spotkają
się w White's. Lord Blake poszedł do swojego pokoju, aby
przebrać się w bardziej wytworny strój, zgodnie z rolą, którą
miał wkrótce odegrać.
Wchodząc do klubu, pozdrawiał licznych znajomych,
rozglądając się jednocześnie za Falkhurstem. W końcu znalazł
go w czytelni. Siedział tam w skórzanym fotelu w pobliżu
okna, z kieliszkiem brandy na stojącym obok pomocniku i
londyńską „Gazette" w ręku. Blake, uśmiechając się szeroko,
ruszył w kierunku niczego niepodejrzewającej ofiary.
- Falkhurst, co za niespodzianka! - zawołał. - Jakie to
szczęście, że cię tu spotkałem. Wiedziałem, oczywiście, że jesteś
członkiem klubu, ale nigdy się jakoś tu na ciebie nie natknąłem.
Czasem tu trochę ciasno, ale White's ma swój styl i bywanie tu
jest w dobrym tonie. Co pijesz? Brandy? - Lord Blake skinął na
kelnera. - Jeszcze jedną brandy dla lorda Falkhursta i bordo dla
mnie. No i co powiesz, przyjacielu? - zapytał, zagłębiając się w
stojącym obok Falkhursta fotelu. - Doszedłeś już do siebie po
tym skandalu u Egertonów? Okropna afera, po prostu okropna.
Uważam, że Atherton musiał stracić rozum. Znałem go,
oczywiście, od wielu lat, ale teraz zerwałem z nim wszelkie
kontakty. Jego zachowanie było nie do wybaczenia. W okropnie
złym tonie. Och, dziękuję - rzekł, gdy kelner podał mu kieliszek
bordo.
-
Jak widzę, szczęście mi sprzyja - zawołał Braxton,
podchodząc do obu mężczyzn. - Theo, zostań moim
partnerem w grze w wista. Peter, po tym, jak go wczoraj
ograłem z całej forsy, nie może się doczekać rewanżu.
-
Nigel, nic z tego - odparł Blake. - Dopiero co znalazłem
ten wygodny fotel i razem z Falkhurstem ucięliśmy sobie
miłą pogawędkę.
-
Nie ma sprawy, bierz go więc ze sobą- nie ustępował
Braxton. -Peter też szuka partnera, a słyszałem, że
Falkhurst ma szczęście do kart.
-
To prawda - przyznał Falkhurst - ale nie mogę grać.
Miałem zamiar...
-
Ależ musisz zagrać! - napierał Braxton. - Wyświadczysz
mi ogromną przysługę, Falkhurst, jeśli się zgodzisz. Peter
Robbins ściga mnie dziś cały dzień. Jedyne wyjście, to jak
najszybciej z nim zagrać. Przysięgam, że to wyśmienity
gracz. Po prostu wczoraj karta mu nie szła. To każdemu
się zdarza. Bądź dżentelmenem, Falkhurst, i dosiądź się do
nas.
-
Chodź, Falkhurst - powiedział Blake, wstając z miejsca. -
Nie da się odmówić Braxtonowi, gdy ma taki uśmiech na
twarzy. Zgódź się na parę rozdań. Ja będę dbał o brandy,
Braxton dodawał szyku, a Peter będzie nas bawił.
Lord Falkhurst w końcu dał się namówić. Kiedy weszli do
salonu karcianego, Robbins już zajął stolik do gry w odległym
końcu pokoju, butelki brandy, porto i czerwonego wina czekały
już na nich. Mężczyźni zajęli swoje miejsca. Uzgodniono pulę i
rozdano karty.
-
Falkhurst i ja rozmawialiśmy właśnie o tej okropnej
awanturze u Egertonów ubiegłego wieczoru - powiedział
Blake, rzucając kartę. -Sądzę, że trochę alkoholu dobrze ci
zrobi, Falkhurst. Te publicznie rzucane na ciebie
oszczerstwa, mogą ci zrujnować reputację.
-
Wcale nie - odparł Falkhurst - schlebia mi wręcz sposób,
w jaki kojarzy się mnie z najbardziej pożądaną kobietą z
towarzystwa.
-
Wie, co mówi - rzekł Robbins, uzupełniając kieliszek
Falkhursta. - Ta Fairfax to ładna kobietka, bez wątpienia, i
dojrzała do zerwania.
-
Sądząc po słowach Williama Athertona - zauważył
Falkhurst -już została... zerwana.
Mężczyźni wybuchnęli nieprzyzwoitym śmiechem.
Falkhurst i Robbins wygrali pierwsze rozdanie. Karty
potasowano i rozdano ponownie.
- Ty masz łeb, Falkhurst - powiedział z uznaniem Blake,
po czym szybko upił spory łyk wina. - A tak mówiąc między
nami - dodał, pochylając się do Falkhursta - czy w oskarżeniach
Athertona jest chociaż trochę prawdy?
-
Naprawdę nie wiesz, Blake? - zdziwił się Falkhurst. - Nie
mogłeś porozmawiać o tym z Katharine Glyn?
-
Uchowaj Boże! - skrzywił się Blake. - Ta diablica
zatrzasnęła mi przed nosem drzwi. Wini mnie za
zachowanie Athertona. I bardzo dobrze, naprawdę. Te
rozmowy z nią stawały się już nudne. A co powiesz o
pannie Fairfax? Czy rozmowy z nią są bardziej...
zajmujące?
-
Tak się składa, że... - cedził z uśmieszkiem Falkhurst - sir
William wcale tak do końca się nie mylił.
-
Nie! - zawołał Blake. - Ty chyba nie mówisz serio!
Georgina Fairfax? A to ci aktorka!
-
To prawda - potwierdził Falkhurst, opróżniając kieliszek.
Robbins natychmiast napełnił go znowu. - Wszystkich
wyprowadziła w pole. Niewiele brakowało, a ze mną
również by się to jej udało. Ale ja, gdy chodzi o kobiety,
mam szósty zmysł. Wiedziałem, że nie jest taka, jaką
udaje. - Palce Falkhursta zaczęły gładzić szkło kieliszka. -1
nie była, panowie, zapewniam was. Nie była.
Falkhurst, nieustannie zachęcany przez Robbinsa i
Braxtona, a od czasu do czasu również przez Blake'a, w miarę
jak rosła jego wygrana i malała ilość alkoholu na stole, coraz
chętniej opowiadał o swoich schadzkach z panną Fairfax.
-
Nie osiągnąłeś jeszcze dna, Falkhurst - zauważył Blake,
uśmiechając się złośliwie. - Jeśli uczciwe kobiety poznają
twój prawdziwy charakter, wszystkie drzwi zamkną się
przed tobą.
-
Wręcz przeciwnie - odrzekł Falkhurst, biorąc do ust
kolejny łyk brandy. - Kobiety uważają uwodziciela za
bardzo interesującego. Lista przysyłanych do mnie
zaproszeń wydłużyłaby się w dwójnasób.
-
Wiesz - odezwał się Braxton - zawsze mnie zastanawiało,
że panna Glyn nigdy cię nie nakryła. Sprawia wrażenie
wyjątkowo surowego cerbera.
-
Och, śmiem twierdzić, że wiedziała o wszystkim, ale to
wierny kundel i nie zdradziłaby drogiej przyjaciółki za
żadne skarby świata. Egertonowie uczynili ją
odpowiedzialną za reputację panny Fairfax i Kate Glyn to
właśnie robi. Dba o jej reputację.
-
Zasługuje na medal - oświadczył Blake.
-
Oczywiście, miałem nawet okazję odwdzięczyć się za jej...
dyskrecję - odparł Falkhurst.
Blake roześmiał się.
- Dyskrecja jest czymś, czego bym nigdy pannie Glyn nie
powierzył. To mała jadowita żmija.
Falkhurst, któremu niewiele już brakowało do
kompletnego upicia, wybuchnął śmiechem.
-
Pięknie ją podsumowałeś - rzekł z uznaniem. - Powiem
wam coś, panowie. To ogromne szczęście, że jej ojciec tak
szybko zmarł. Gdyby nie to, mógłbym tę kulę mieć u nogi
przez całe życie! Czy możecie sobie wyobrazić
małżeństwo z Katharine Glyn? Ona nawet w łóżku nie jest
zabawna.
-
Wiesz to z własnego doświadczenia? - zapytał szybko
Braxton, widząc, jak szczęki Blake'a zaciskają się i jak w
jego oczach pojawiają się mordercze błyski.
-
Mówiąc między nami - odparł Falkhurst, pochylając się
do przodu i wydychając opary brandy -
przekoziołkowaliśmy się kiedyś parę razy na sianie. Nie
ma o czym wspominać, ale nic lepszego nie było akurat
pod ręką.
Blake szybko przełknął ostatni łyk wina.
-
Uważam, że można ci to wybaczyć - rzekł z
wymuszonym uśmiechem Braxton. - Jak widać to świetnie
dobrana para, ta panna Fairfax i ta jej, pożal się Boże,
towarzyszka, panna Glyn. Jak sądzisz, długo jeszcze
potrwa ta farsa?
-
Niedługo - zapewnił Falkhurst. - Po tym smrodzie, który
roz-szedł się dzięki Athertonowi, towarzystwo będzie się
do tych pań odnosić z dużą rezerwą.
-
I dobrze im tak - powiedział Robbins.
-
Tak - wycedził Falkhurst. - Kate Glyn będzie nareszcie
miała to, na co zasłużyła od dawna.
-
A panna Fairfax? - zapytał Braxton.
-
Zawsze zadzierała nosa. Wreszcie pokazano jej, gdzie jest
jej miejsce i będzie musiała się z tym oswoić.
-
A wszystko dzięki Williamowi Athertonowi - mruknął
Blake.
-
Tak, wykonał dobrą robotę - wybełkotał Falkhurst. - Sam
nie zrobi łbym tego lepiej.
20
Późnym popołudniem następnego dnia Katharine Glyn
zapukała do frontowych drzwi Russel Court. Jej ciemne włosy
były upięte z tyłu i schowane pod zieloną chustką, zamiast
eleganckiego stroju miała na sobie suknię ze zgrzebnej, szarej
wełny, na nogach grube, czarne pończochy. Wainwright, który
po chwili pojawił się w drzwiach, obrzucił nieproszonego
gościa chłodnym spojrzeniem.
-
Wejście dla służby jest... -Nagle zauważył znajomy błysk
w oku i charakterystyczny grymas ust. - Panna Glyn! -
wykrztusił z trudem.
-
We własnej osobie - rzuciła wesoło Katharine, wchodząc
do holu. - Jest ktoś do mnie?
-
Lord Blake, panienko - odparł Wainwright, usiłując
odzyskać tak typową dla niego powściągliwość.
-Przyszedł jakieś dziesięć minut temu i czeka na panienkę
we frontowym salonie.
-
Wspaniale. Napijemy się herbaty, Wainwright-
powiedziała, mijając wciąż niemogącego dojść do siebie
majordomusa.
Po chwili zatrzymała się przed drzwiami do salonu,
otworzyła je szeroko i zawołała po francusku:
- To ten człowiek, panie oficerze. Niech pan go aresztuje!
Uratował mnie od gilotyny tylko po to, żeby mnie wykorzystać!
O Boże, jaki wstyd! Jak przyjaciel mego ojca, za tyle okazanego
mu serca, mógł nam odpłacić taką nikczemnością!
Lord Blake zakrztusił się łykiem madery, który właśnie
wziął do ust i szybko się odwrócił.
-
Kate! -zawołał, z trudem łapiąc powietrze.
-
Jak się masz, Theo - odparła, zamykając za sobą drzwi i
wyjmując mu z ręki kieliszek. - Zamówiłam herbatę.
Lord Blake wybuchnął śmiechem.
-
Francuska emigrantka - powiedział, usiłując pokonać
czkawkę. -Ciekawe, co wymyślisz jeszcze.
-
Och, w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin byłam
już włoską hrabiną, a dziś irlandzką praczką.
-
Katharine, Katharine, Katharine - powiedział, patrząc na
nią z ukosa. - Jesteś nadzwyczajna!
-
Wiem. Miałam bardzo udane dwa dni. Mam nadzieję, że
o sobie możesz powiedzieć to samo.
-
Chyba tak - odparł, odbierając z jej rąk filiżankę z herbatą.
- Jednak zacznijmy od ciebie.
Panna Glyn łyknęła herbaty i opisała swoją wędrówkę po
słynnych londyńskich pracowniach peruk. Uwieńczoną
sukcesem, bo natrafiła na pana LeBeau, francuskiego
emigranta, który przyznał się, że robił ostatnio czarną perukę
dla Priscilli Inglewood. Następnie powtórzyła Blake'owi słowa
Harriet Perm, nowej pokojówki, która, ulegając szantażowi
Falkhursta, zgodziła się wypełnić jego polecenia. W
poniedziałkowy wieczór dolała Georginie do herbaty środka
nasennego, zostawiła Falkhurstowi i lady Inglewood otwarte
drzwi do południowo-zachodniego skrzydła domu i wskazała
im pomieszczenie gospodarcze z oknem, które odgrywało w
ich planie wiodącą rolę.
- A skąd ten strój irlandzkiej praczki, który widzę na tobie?
- zapytał Blake.
Panna Glyn opowiedziała mu więc o długich godzinach
spędzonych w pralni Inglewoodów. Bonnie, młoda dziewczyna
z Yorkshire, od niedawna pokojówka, miała wiele do
opowiedzenia o lady Inglewood. W poniedziałkowy wieczór,
tuż przed balem u księcia regenta, Bonnie weszła do jej pokoju,
zanim lady Inglewood włożyła płaszcz. Jej pani miała na głowie
czarną perukę, a na sobie srebrną suknię przybraną perłami i
diamentami, której Bonnie nigdy nie widziała. I najważniejsze,
lady Inglewood wróciła z balu bardzo późno tej nocy w
różowej empirowej sukni i bez peruki. Bonnie nie wiedziała, co
o tym sądzić, ale lord Blake i panna Glyn wiedzieli doskonale.
-
Jesteś nieoceniona - powiedział Blake.
-
Ty tak uważasz. Mam tylko nadzieję, że zdołamy
przekonać o tym resztę towarzystwa. Teraz bądź dobrym
chłopcem i opowiedz o swoich przygodach.
-
O czym chcesz usłyszeć najpierw: o tym, jak giermek
Falkhursta usiłował zepchnąć mnie z Tower Bridge, czy o
tym, jak zostałem uwięziony w pokoju pełnym
ogromnych, jadowitych węży? - zapytał.
W odpowiedzi otrzymał jedynie piorunujące spojrzenie,
pospiesznie więc dodał:
-
Może lepiej opowiem ci jednak o mojej rozmowie z
Falkhurstem.
-
Ależ to musiało być nudne.
-
No tak - odparł Blake, uśmiechając się szeroko. - Okazał
się wyjątkowo niedyskretny, co pewnie zawdzięczamy
wspaniałej brandy oraz moim i Braxtona umiejętnościom
przegrywania, kiedy mamy w tym jakiś cel. Posunął się
tak daleko, że wymienił daty, czas i miejsca swoich
rzekomych schadzek z panną Fairfax.
Wyciągnął notes i wręczył go Katharine, która już po
szybkim przejrzeniu zapisków zauważyła, że w niektórych
przypadkach będą pewne kłopoty z zapewnieniem pannie
Fairfax alibi.
- Postanowiłem sam sprawdzić te historyjki Falkhursta –
ciągnął Blake - i okazało się, iż w niektórych tkwi ziarno
prawdy. Falkhurst miał rzeczywiście schadzki w przydrożnych
gospodach poza miastem, ale ich właściciele gotowi są przysiąc
w sądzie, iż żadna z towarzyszących mu pań w niczym nie
przypominała panny Fairfax. Dotarłem nawet do jednej z tych
ślicznotek i uzyskałem jej zapewnienie, że w każdej chwili
może nam dostarczyć wszystkich potrzebnych dowodów.
-
Dlaczego twoje wysiłki muszą przyćmiewać moje? Tak
czy inaczej mamy go, Theo. Jestem pewna.
-
Myślę, że damy sobie z tym radę. Poza tym jestem
pewien, że Falkhurst sam siebie zgubi.
-
Mówił coś jeszcze?
-
Kto? Falkhurst? On... nie, nic więcej.
-
Daj spokój, Blake, bądź dużym chłopcem - roześmiała się
szeroko - i opowiedz wszystko cioci Kate.
-
Naprawdę, nie uważam, że... - Urwał nagle, czując na
sobie jej wymowny wzrok. - No dobrze - dodał z
westchnieniem. - Pozwolił sobie na kilka dosyć
swobodnych uwag o sobie i o tobie... To znaczy... on się
zaklinał, że romansował z tobą... kiedyś.
Obserwowała go przez chwilę w milczeniu, po czym
nieoczekiwanie rzuciła się na oparcie fotela i wybuchnęła
śmiechem.
Blake musiał mieć niezbyt mądrą minę i śmiech Katharine,
pomimo jej wysiłków, żeby się opanować, gdy tylko spojrzała
na niego, wybuchał na nowo.
- Romansował! - jęknęła. - Romansował - powtórzyła i
znowu zaniosła się śmiechem. Był on tak zaraźliwy, że nawet
Blake nie był w stanie dłużej utrzymać powagi.
Kiedy Katharine opanowała się, wspólnie z Blakiem przez
chwilę zastanawiali się nad zapłatą Falkhurstowi i lady
Inglewood za ich nikczemność.
-
Wiemy już wszystko i mamy już prawie wszystkie
potrzebne dowody - zauważył Blake. - Pułapka
przygotowana i wkrótce możemy przystąpić do zadania
ostatniego ciosu. Nadszedł czas, Kate, żeby panna Fairfax
poznała całą prawdę.
-
Wiem - westchnęła - i bardzo się boję. Nie wiem, jak ona
to przyjmie.
-
Jest silna i z twoją pomocą jakoś przez to przejdzie.
Powiedz jej, Katharine. Powiedz jeszcze dziś.
-
Masz rację, oczywiście. Tak zrobię -zawahała się. - To
musi być... trudne dla ciebie.
Spojrzał na nią spod oka.
-
Dlaczego?
-
Dowiedzieć się takich okropieństw o Priscilli. Nikogo nie
może uszczęśliwić odkrycie, że jego narzeczona nie jest
taka, jak myślał.
-
Narzeczona? Jaka narzeczona?
Serce zabiło jej mocniej.
-
Zerwałeś z nią?
-
W żaden sposób nigdy nie byłem z nią związany. Nie
byłem, nie jestem i nigdy nie będę zaręczony z Priscillą
Inglewood.
Filiżanka z herbatą zadrżała w jej ręku i Katharine szybko
postawiła ją na tacy.
-
Ależ Theo, cały Londyn już kupuje wam ślubne prezenty.
-
W takim razie cały Londyn nie grzeszy rozumem. Jestem
zdumiony, Katharine, że mogłaś uwierzyć w takie bzdury,
szczególnie teraz, gdy Priscillą tak podle z wami postąpiła.
-
A jednak masz wobec niej zobowiązania...
-
Wiele by o tym mówić, ale może niekoniecznie dziś -
odparł, patrząc jej w oczy. - Wiele w swoim życiu
wycierpiałaś, Kate, rozumiesz więc, co przeżywałem,
kiedy umarł mój brat. Obwiniałem się o coś, czemu nie
byłem w stanie zapobiec, tak jak ty obwiniasz się o to, co
spotkało pannę Fairfax. Po śmierci brata zamknąłem się w
sobie jak żółw w skorupie, uciekając od tych, których
kochałem najbardziej. Utrwalałem w sobie absurdalne
kłamstwa, które mnie zatruwały. Uwierzyłem w końcu, że
nie potrzebuję miłości. W pewnym sensie mam dług
wdzięczności wobec Priscilli. Myśląc o małżeństwie z nią,
zrozumiałem, jak odrażający byłby dla mnie ten oziębły
dyktowany rozsądkiem związek. Determinacja Priscilli w
dążeniu do uzyskania tytułu księżnej Insley unaoczniła
mi, że wmawianie sobie zobowiązań wobec niej to jakieś
szaleństwo. Teraz nie jestem już winien jej nic, prócz
zemsty za was, za ciebie i pannę Fairfax.
-
Tak, ale wobec mnie jej taktyka była inna - powiedziała
cicho i zamyśliła się.
- Kate! - zawołał, ściskając jej dłonie. - Co ci jest? Stało się
coś?
Katharine wzdrygnęła się i odetchnęła głęboko.
-
Przyszło mi na myśl - powiedziała głucho - że
okrucieństwo Falkhursta i Priscilli wobec Georginy i
Williama jest niewspółmierne do przyczyny. Owszem,
Priscillą była zazdrosna o Georginę, a Falkhurst o sir
Williama i mógł się czuć upokorzony przez Georginę. Ale
podstawowy element tej układanki gdzieś się nam
zagubił. Chyba jednak go wreszcie odnalazłam, Theo.
Chodzi o mnie.
-
Kate...
-
Nie próbuj mnie przekonywać, że jest inaczej! - zawołała.
- Znam prawdę. Falkhurst, Priscillą i ja prowadzimy ze
sobą wojnę już niemal dziesięć lat i ja, jak zwykle zresztą,
posunęłam się za daleko. Kto by ścierpiał te wszystkie
obelgi, którymi ich obrzucałam. To jedyna sensowna
odpowiedź, Blake. Jak najlepiej mnie zaatakować, jeśli nie
przez zniszczenie Georginy? A czy można bardziej
zniszczyć Georginę, niż nastawić przeciwko niej kogoś,
kogo pokochała bezgranicznie? Nie widzisz tego, Theo?
To pasuje. Wszystko nareszcie pasuje. - Panna Glyn
odwróciła się szybko.
Jednak Blake nie pozwolił jej odejść. Chwycił ją za ramiona
i odwrócił do siebie.
-
Kate, dość. Nie możesz się obwiniać za wszystko. Nie
masz prawa. Jeśli Priscilla i Falkhurst chcieli zranić tylko
ciebie, mogli to zrobić na wiele innych, prostszych
sposobów. Ale nie zrobili. Zaatakowali pannę Fairfax i
Williama wprost, bo to ich chcieli zranić. Oczywiście ciebie
zranili też i... zgadzam się, że chcieli tego. Ale chodzi o to,
że ich ofiarami są nasi przyjaciele, osoby, których Priscilla
i Falkhurst nienawidzą właściwie bez powodu, i że jesteś
tym przybita, a może...
-
Jesteś bardzo przekonujący, Theo - powiedziała,
uśmiechając się blado. -Teraz już znasz tę gorszą część
duszy. Czasem potrafię być niezłą zołzą!
-
Co to, to nie!
Z jej ust wyrwał się zduszony śmiech.
- Łotr!
Blake ponownie ujął jej dłonie.
- Kate, wiem, że to trudne, ale musisz to zrobić. Prawdę
mówiąc, i ja za to odpowiadam, bo... powiedziałem Priscilli coś,
co mogła uznać za niewybaczalne. Jeśli zdecydowała się
uderzyć... cóż, wiedziała, że jesteś moją przyjaciółką. Ale w
końcu, jakie to ma znaczenie? Tego, co ona i Falkhurst zrobili,
nie da się wytłumaczyć. Poza tym ich intryga dotknęła nie tylko
pannę Fairfax, Williama i ciebie, ale również Jeremy'ego
Fairfaksa, Egertonów, twoich przyjaciół... Lista jest
nieskończona—i właśnie to ich zgubi.
Wainwright zapukał do drzwi i po chwili wszedł do
pokoju.
-
Kiedy mam podawać kolację, panno Glyn?
-
Theo, zostaniesz? - zapytała Katharine.
-
Dziękuję, ale nie mogę - odparł Blake, wstając. - Czeka
mnie jeszcze kilka wizyt. Może innym razem.
- A więc za godzinę, Wainwright.
Majordomus skłonił się i wyszedł.
- Cóż - powiedziała Katharine, też wstając - to była...
bardzo interesująca wizyta. - Wyciągnęła do Blake'a rękę. -
Dziękuję ci, Theo - powiedziała cicho. - Jestem ci wdzięczna za
wszystko, co... powiedziałeś... i co zrobiłeś.
- To była dla mnie, zapewniam cię, ogromna przyjemność
- odparł, unosząc jej dłoń do ust. -Dobrej nocy, Katharine.
Panna Glyn patrzyła, jak Wainwright odprowadza Blake'a
do wyjścia. Ta wizyta zupełnie wytrąciła ją z równowagi.
Najchętniej zaszyłaby się w swoim pokoju, ale wiedziała, że ma
przed sobą zadanie, którego nie można odkładać. Weszła do
holu.
-
Czy Georgina jest u siebie, Wainwright? - zapytała.
-
Tak, panienko - odrzekł majordomus z kamienną, jak
zawsze, twarzą.
-
Dziękuję ci.
Powoli ruszyła schodami w górę do swego pokoju. Weszła
do środka, zrzuciła strój praczki, włożyła szlafrok, po czym,
wziąwszy głęboki oddech, skierowała się do saloniku panny
Fairfax.
21
Niebo w czwartkowy wieczór było całkowicie pokryte
chmurami. Wiosenne ciepło ostatnich kilku tygodni zastąpił
przejmujący chłód. Kolory wyraźnie przygasły, ludzie mniej
chętnie zatrzymywali się na ulicach, aby zamienić ze sobą parę
słów, a na kominkach ogień znowu płonął przez cały dzień.
Książę i księżna Insley oraz Katharine Glyn siedzieli w salonie
Insleyów, czekając na przybycie Blake'a i Williama Athertona.
-
Wolałabym, żeby pogoda nie dostrajała się do naszego
nastroju -westchnęła panna Glyn.
-
Jest rzeczywiście ponuro - przyznała księżna.
-
Myślę, że nie musicie być państwo przy tym obecni -
powiedziała panna Glyn. - Theo i ja możemy porozmawiać
z nim sami.
-
Nie, nie, panno Glyn, chcemy zostać - odparł książę. - Z
tego, co Theo powiedział o stanie umysłu Williama, biedak
może w to wszystko nie uwierzyć, sądząc, że usiłujecie
bronić panny Fairfax. Jeśli to jednak my potwierdzimy
waszą wersję, będzie zmuszony ją zaakceptować.
Po chwili lord Blake w towarzystwie sir Williama wszedł
do salonu.
- O, jesteście tu wszyscy - powiedział. - Wspaniale! Will,
znasz moich rodziców, oczywiście, i, jak sądzę, pannę Glyn
również.
Sir William ze zdumieniem rozejrzał się dookoła.
- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytał.
-
Zaraz się dowiesz. Siadaj - rzekł lord Blake, wskazując mu
fotel obok księcia i księżnej. - Opowiem ci pewną historię.
-
Jeśli o Georginie... - zaczął zapalczywie sir William.
-
Również - przerwał mu lord Blake. - Przede wszystkim
jednak o Priscilli Inglewood i Bertramie Falkhurście.
Siadaj, Will - powtórzył, wciskając go w stojący za nim
fotel.
-
Jeszcze nie widziałam, żeby kogoś tak zdecydowanie
namawiano do zajęcia miejsca - zauważyła panna Glyn.
Lord Blake uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do
kominka i oparłszy się o marmurowy gzyms, zwrócił w stronę
audytorium.
-
A więc - zaczął - pewnego razu był sobie pewien lord i
pewna lady, o sercach przepełnionych zazdrością i
nienawiścią do pewnej bardzo w sobie zakochanej pary
młodych ludzi. A że ów lord i owa lady byli bardzo
samolubni i okrutni, wymyślili intrygę, która miała
zniszczyć szczęście kochanków.
-
Posłuchaj, Theo - przerwał mu sir William - jeśli myślisz,
że będę spokojnie siedział i wysłuchiwał tych bzdur...
-
Niegrzecznie jest przerywać komuś w pół zdania -
zauważyła z powagą księżna.
Lord Blake kontynuował więc opowieść z pomocą panny
Glyn, która uzupełniała ją o bardziej dramatyczne i barwne
opisy tego, jak to sir William został wyprowadzony w pole.
- Uważacie mnie za durnia? - zawołał z furią William,
kiedy opowieść dobiegła końca. - Sądzicie, że uwierzę w te
ckliwe bajdy? Wiem, co słyszałem i widziałem! Sądzicie, że
uwierzę wam, a nie własnym oczom i uszom? Georgina i
Falkhurst są kochankami i nie ma znaczenia, co o tym my ślą jej
lojalni przyjaciele!
Panna Glyn powiedziała spokojnie:
-
Mamy tu złożone pod przysięgą zeznanie pani Foote,
słynnej krawcowej, którą miał pan okazję poznać,
stwierdzające, że lady Inglewood zleciła jej wykonanie na
wasz zaręczynowy bal dwóch identycznych sukni. Jedną
włożyła lady Inglewood, gdy w poniedziałkowy wieczór
odgrywała rolę Georginy.
-
Wspaniale - zadrwił sir William. - Ile zapłaciłeś pani Foote
za to oświadczenie, Theo?
Oczy lorda Blake'a niebezpiecznie się zwęziły.
- Jestem przede wszystkim twoim przyjacielem, Will,
proszę cię więc, nie oskarżaj mnie o przekupstwo i szantaż. Ja,
chociaż mógłbym, nie oskarżam cię o głupotę.
- William - odezwała się z powagą księżna - wiem, że
odrzucasz to, co tu dziś usłyszałeś. Uznanie tej prawdy to tak
jak nagła utrata gruntu pod nogami. Musisz być jednak dzielny
dla dobra panny Fairfax i swego własnego. Otwórz serce i
rozum na to, co przed chwilą usłyszałeś, tak wygląda prawda.
-
Theo zebrał złożone pod przysięgą oświadczenia - wtrącił
książę. - Wszystkie zaprzeczają rzekomym schadzkom
Falkhursta z panną Fairfax. Theo jest w stanie udowodnić,
że w żadnej z wymienionych sytuacji, panny Fairfax nie
mogło tam być.
-
Zostałeś wykorzystany, Will - powiedział spokojnie lord
Blake -haniebnie wykorzystany. Nie jest łatwo z tym się
pogodzić, wiem, ale dla spokoju twojego sumienia musisz
uwierzyć we wszystko, co ci powiedziałem. Co jest gorsze:
uwierzyć w niewinność panny Fairfax czy w kłamstwa,
które tak cię zatruły?
Sir William powoli przenosił wzrok z jednej twarzy na
drugą, podczas gdy kolor jego własnej z każdą chwilą coraz
bardziej przypominał popiół, a żołądek coraz bardziej
podchodził mu do gardła. W końcu zatrzymał wzrok na
Blake'u i w milczeniu przez dłuższy czas go obserwował. Nagle
jęknął i wybiegł z pokoju, zanim zmaltretowany żołądek zdążył
się pozbyć swojej zawartości.
Lord Blake pobiegł za nim.
-
Biedny chłopiec - szepnęła księżna.
-
Falkhurst i Priscilla muszą za to odpowiedzieć -
oświadczył książę.
-
I pomyśleć, że znając kogoś przez całe życie, można go
nie znać wcale - dodała w zadumie księżna.
Chwilę później lord Blake wrócił do salonu.
-
Jak on się czuje? - zapytała księżna.
-
Wątpię, czy w ciągu najbliższych dwóch tygodni jego
żołądek będzie w stanie cokolwiek przyjąć - odparł Blake,
zagłębiając się w fotelu. - Szkoda chłopaka - dodał z
westchnieniem. - Czy tak samo było po twojej rozmowie z
panną Fairfax?
-
Gorzej - odparła Katharine. - Georgina od wtorku
wieczorem nie opuszcza swojego pokoju. Nie chce jeść ani
z nikim rozmawiać.
-
Nie wiedziałem.
-
Nie mówiłam ci - powiedziała, wzruszając ramionami. -
Właściwie, nie martwię się tym. W końcu dojdzie do
siebie.
-
To musi być trudny dla pani okres, panno Glyn -
zauważyła księżna.
-
Bywało gorzej - odparła Katharine, wzruszając ponownie
ramionami.
Sir William, który bardziej przypominał ducha, wrócił
wreszcie do salonu.
-
Uważam - powiedział drżącym głosem - że winien jestem
wszystkim przeprosiny. Źle się zachowałem, podczas gdy
wy staraliście się jedynie pomóc mi.
-
Nie musisz przepraszać, Williamie - odparł książę. -
Każdy młody człowiek w twojej sytuacji zrobiłby to samo.
-
Boże, szkoda, że nie umarłem! -jęknął sir William,
opadając na fotel i kryjąc głowę w ramionach. - Jak
mogłem być tak ślepy?
-
Falkhurst i Priscilla bardzo sprytnie wszystko
zaplanowali - powiedział lord Blake. - Musieli działać
szybko, żeby cię zaskoczyć i nie dać czasu na otrzeźwienie.
-
Ale dlaczego? - zawołał sir William, podnosząc głowę. -
Dlaczego zrobili to mnie? Nam?
-
Najwyraźniej lord Falkhurst wierzył, że to on jest
wybrańcem panny Fairfax - odparła księżna. - Kiedy
ogłoszono wasze zaręczyny, jego zazdrość i gniew stały się
nie do opanowania. I wszystko wskazuje na to, że Priscilla
wykorzystała okazję, aby zranić swoją największą
rywalkę. Zazdrość, Williamie, to straszny przeciwnik.
-
Muszę się z nią zobaczyć - rzekł sir William, patrząc
błagalnie na pannę Glyn. - Muszę porozmawiać z
Georginą.
-
Jeszcze nie teraz - powiedziała cicho Katharine. - Ona już
wie to, o czym pan dowiedział się przed chwilą, i sądzę, że
to dotknęło ją bardziej niż pańskie oskarżenia. Georginą
potrzebuje czasu. Ja, a może nawet ona sama,
zawiadomimy pana, kiedy będzie w stanie zobaczyć się z
panem.
-
Jeśli... w ogóle zechce -jęknął i ponownie ukrył twarz w
dłoniach.
Panna Glyn wróciła do Russel Court w dosyć ponurym
nastroju. Weszła na pierwsze piętro, czując w głowie zamęt, po
czym, zamiast skierować się do swojego pokoju, zatrzymała się
przed sypialną swojej przyjaciółki i, odetchnąwszy głęboko,
zapukała do drzwi.
-
Tak? - odparł przytłumiony głos.
-
To ja, Georgino. Chciałabym z tobą porozmawiać.
-
Nie chcę nikogo widzieć.
-
Nonsens - powiedziała Katharine, mimo protestów
przyjaciółki wchodząc do środka. I zamknęła za sobą
drzwi.
Panna Fairfax, w szlafroku, z luźno opuszczonymi na
ramiona włosami, stała przy oknie, patrząc przed siebie
niewidzącymi oczami.
-
Pięknie wyglądasz - skomentowała panna Glyn.
-
Odejdź, Kate - rzuciła z westchnieniem panna Fairfax. -
Nie jestem w towarzyskim nastroju.
-
Biedactwo. Musisz się więc przełamać, ponieważ mam
zamiar tu zostać.
-
Doprawdy, Kate - westchnęła ponownie panna Fairfax,
kładąc się na łóżku i zwijając w kłębek - czy ty w ogóle nie
uznajesz prywatności?
-
Nie, jeśli widzę kogoś takiego jak ty - rzuciła panna Glyn,
siadając obok przyjaciółki. - Nie jestem w stanie
zrozumieć, dlaczego nie chcesz stanąć do walki. To
zupełnie do ciebie niepodobne. Dlaczego się poddałaś,
Georgino?
-
A niby co miałabym zrobić? - zapytała panna Fairfax,
wyrywając rękę z uścisku panny Glyn. - Wydrapać
Priscilli oczy? Uderzyć Falkhursta w twarz? Dać anons w
„Gazette"?
-
Wszystko jedno - odparła panna Glyn z powagą. - Tylko,
na Boga, coś zrób!
-
Dlaczego? Co to da? Czy wymaże z pamięci koszmar,
który przeżywam od kilku dni? I te wszystkie potworne
rzeczy, które William mówił o mnie? Czy zwróci mi
utracone szczęście?
-
Nie, ale przynajmniej będzie ci lżej.
-
Jakim cudem?
-
Manipulowano tobą i Williamem. Czujesz się więc
zraniona i bezsilna, jak nigdy dotąd i, co zrozumiałe,
czujesz odrazę. Ale jeśli z tym coś zrobisz, odzyskasz
wpływ na swoje życie. A wtedy, jak sądzę, zaczniesz sama
siebie traktować lepiej niż teraz.
-
Jakie to ma znaczenie? - zauważyła z goryczą Georgina. -
Nie wyjdę za mąż w czerwcu. Nie odzyskam przyjaźni i
miłości Williama. Nie będę go kochać.
-
A chciałabyś? - zapytała ze zdumieniem panna Glyn.
-
Nie wiem! - zawołała ze złością panna Fairfax, uderzając
pięścią w materac. - To dziwne, kochać go po tym, co mi
powiedział i zrobił, a jednocześnie nienawidzić, że tak
uległ manipulacji, tak mnie zranił i nie ufał mi.
-
Nie on rozdawał karty.
-
To nie ma znaczenia.
-
Jesteś niemądra.
-
Wiem! Jeśli on mógł postępować głupio, dlaczego ja nie
mogę. Jest we mnie tyle złości, bólu i przerażenia, Kate, że
chwilami czuję, że już tego nie wytrzymam. Nigdy się tak
nie czułam. Och, Kate, jestem taka nieszczęśliwa! - załkała.
Katharine wzięła przyjaciółkę w ramiona, tuląc i kołysząc
jak dziecko.
-
Gdybym tylko mogła przestać o nim myśleć - mówiła
panna Fairfax, szlochając. - Tak mi wstyd.
-
A jak myślisz, dlaczego sir William tak brutalnie wobec
ciebie postąpił? - zapytała panna Glyn. - Pomimo tego, co
widział i słyszał, wciąż cię kochał. Wciąż kochał kobietę,
która, jak sądził, haniebnie go zdradziła, i nienawidził
siebie za to.
-
On nadal mnie kocha? - zapytała panna Fairfax,
odsuwając się od przyjaciółki, aby spojrzeć jej w twarz. -
Pomimo tych wszystkich paskudnych rzeczy, które o mnie
myślał?
-
Tak sądzę.
-
Jakie to... dziwne.
-
Nie bardziej niż to, że ty go kochasz, pomimo wszystko.
-
Ale to jest różnica.
-
Jaka?
-
W porządku, Kate, może i nie ma różnicy. Ale ja
przynajmniej nie wierzyłam w te wszystkie kłamstwa o
nim. Podczas gdy on wierzył w każde oskarżenie, które z
takim okrucieństwem rzucał mi w twarz. Jak mogę go
dalej kochać, jak mogę mu przebaczyć, wiedząc to
wszystko?
-
Dlaczego uważasz, że musisz? Mylisz się Georgino. Nikt
nie miałby ci za złe, gdybyś podeszła do sir Williama i
napluła mu w twarz.
-
Mówisz od rzeczy! - zawołała panna Fairfax i nagle się
roześmiała.
-
Ależ, Georgino, absurd to moja specjalność.
-
Jak zwykle przesadzasz - odparła z uśmiechem panna
Fairfax. -Ostatnio, jak sądzę, nie miałaś ku temu zbyt
wielu okazji. Zmieniłaś się, Kate, a może to oni cię
zmienili? A co z twoim rewanżem?
-
Książę ma zamiar wydać bal na cześć nowego
ambasadora w Hiszpanii. Nie wiem jeszcze, kiedy ten bal
się odbędzie, ale książę i księżna Insley zapytają jego
wysokość, czy będziemy mogli wystawić w jego trakcie
nasz mały melodramat. Na razie to jeszcze nic pewnego.
-
Przypuszczam, że przewidziałaś w nim rolę dla mnie?
-
Droga Georgino, występujesz podczas całego trzeciego
aktu!
-
A... William... też otrzyma w nim jakąś rolę?
-
Nie wiem. Mam nadzieję. W tej chwili nie jest w stanie
myśleć o czymkolwiek poza horrorem, który nam
wszystkim zafundował. Widzisz, on nawet nie wierzy, że
kiedykolwiek mu wybaczysz. Świadomość tego, co ci
zrobił... bardzo nim wstrząsnęła. - Katharine wzięła
głęboki oddech. - On... chce się z tobą zobaczyć.
Blada twarz panny Fairfax nagle stała się szara.
-
O Boże, Kate, co ja mam zrobić?
-
Nie wiem, Georgie - powiedziała cicho Katharine. -
Bardzo mi przykro, ale nie wiem. Theo i ja, a nawet książę
i księżna, chcielibyśmy widzieć was znowu razem,
podczas gdy Jeremy i Tommy Carrington chcieliby oblać
go smołą i oblepić piórami, a potem ściąć mu głowę. Część
mnie chciałaby zobaczyć sir Williama powieszonego na
najwyższym maszcie, inna natomiast... żałuje go. A sam sir
William stracił nadzieję na szczęście w chwili, gdy ujrzał
Priscillę i Bertiego odgrywających swoją scenę. Dałabym
wszystko, żeby ci móc doradzić, Georgino, ale nie potrafię.
Ten problem musisz rozwiązać sama.
Następnego dnia rano panna Fairfax weszła do pokoju
śniadaniowego, gdzie Katharine Glyn i Jeremy Fairfax siedzieli
przy porannym posiłku.
-
Georgina! - zawołała ze zdumieniem panna Glyn.
-
Dzień dobry wszystkim - powiedziała panna Fairfax, po
czym podeszła do stolika, nalała sobie do filiżanki kawy,
wzięła z tacy grzankę i usiadła przy stole.
-
Jak dobrze znowu cię widzieć - rzekł Jeremy, uśmiechając
się do niej ciepło. - Stęskniliśmy się już za tobą.
-
Napisałam do Williama- powiedziała cicho panna Fairfax.
- Prosiłam, żeby przyszedł do mnie dziś po południu.
-
Dobry Boże, dlaczego?! - Jej brat nie krył oburzenia.
-
Ponieważ muszę z nim porozmawiać - wyjaśniła chłodno.
-
Brawo! - Siedząca po przeciwnej stronie stołu panna Glyn
wzniosła toast, unosząc filiżankę z herbatą. - Życzę ci
szczęścia, Georgino.
Po południu, gdy panna Fairfax nerwowo spacerowała po
salonie, pomyślała, że będzie jej ono dziś bardzo potrzebne.
Boże, czyżby straciła rozum, decydując się na napisanie tego
listu do Williama? Jej niepewność i niezdecydowanie zdawały
się rosnąć z każdą minutą.
Wreszcie rozległo się ciche pukanie do drzwi i Wainwright
wprowadził jej byłego narzeczonego do pokoju, po czym
dyskretnie wycofał się i zamknął za sobą drzwi.
Panna Fairfax została sam na sam z Williamem
Athertonem. Zmiany, jakie zauważyła w jego wyglądzie,
głęboko nią wstrząsnęły. Twarz miał bladą i wymizerowaną, a
ubranie wisiało na nim, jakby schudł parę kilo.
-
Dziękuję, że zechciałaś się ze mną widzieć. - Jego głos
brzmiał głucho w ciszy salonu.
-
Nie wyglądasz najlepiej - powiedziała miękko.
-
Mam... za sobą trudny tydzień.
-
Proszę, usiądź. - Wskazała ręką fotel, stojący naprzeciwko
kanapy, na której po chwili sama usiadła.
Sir William ani na chwilę nie spuszczał wzroku z jej
twarzy, podczas gdy ona ani na chwilę nie spuszczała wzroku
ze swoich kolan.
-
Napisałaś... -zaczął sir William. -Z twojego listu
zrozumiałem, że... chcesz ze mną rozmawiać.
-
Tak.
W salonie znowu zaległa cisza.
-
Posłuchaj, jeśli to jest dla ciebie... - zaczął ponownie.
-
Och nie, to nie tak - przerwała mu szybko. - Tylko to takie
trudne. -Nie wiem... od czego zacząć, a nawet, co tak
naprawdę chcę powiedzieć.
-
Ja wiem, co powinienem powiedzieć - odparł z przejęciem
sir William.
-
Tak?
Gwałtownie wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po
leżącym przed kanapą dywanie.
-
Posłuchaj - rzekł w końcu, zatrzymując się przed panną
Fairfax. - Zraniłem cię, rzucając publicznie oskarżenie i...
zdradzając miłość i zaufanie, jakimi mnie kiedyś
obdarzyłaś. Ja tę twoją miłość czy też przyjaźń zabiłem.
Wiem, że nigdy nie wróci to, co między nami było, ale
wspomnienia będę nosił w sercu aż do końca życia. Wiem,
że nigdy nie wybaczysz mi tego, co ci zrobiłem. Ale... ale
proszę cię, Georgino, proszę tylko o to, żebyś mnie nie
nienawidziła. Masz, oczywiście, do tego prawo, bardziej
niż kiedykolwiek na świecie. Tylko że... - przesunął drżącą
dłonią po włosach -ja nie mogę tego znieść. Proszę,
powiedz mi, że pewnego dnia przestaniesz mnie
nienawidzić. Że taki dzień nastąpi, Georgino. Błagam cię,
daj mi chociaż cień nadziei.
-
Williamie - powiedziała spokojnie panna Fairfax -
sprawiłeś, że cierpiałam tak, jak chyba nikt na świecie. Nie
sądziłam, że to zniosę.
-
Dobry Boże, Georgino! -zawołał William, rzucając się
przed panną Fairfax na kolana. - Powiedz tylko, że kiedyś
przestaniesz mnie nienawidzić, błagam cię.
-
Mój słodki Williamie - szepnęła, wplatając palce w jego
jedwabiste włosy. Nagle poczuła, jak ogarniają spokój. -
Nie nienawidzę cię. Ja ciebie kocham. Pokochałam od
pierwszej chwili i nie przestałam kochać nawet na
sekundę.
Spojrzał na nią jak człowiek bliski śmierci na pustyni,
który nieoczekiwanie dociera do oazy.
-
A ponieważ cię kocham - ciągnęła panna Fairfax - i wiem,
że zostałeś bezwzględnie wykorzystany, bardzo mi łatwo
ci wybaczyć.
-
Niech Bóg ci błogosławi, Georgino - zawołał, szlochając, i
łzy popłynęły mu po policzkach.
Panna Fairfax przyciągnęła jego głowę do piersi.
-
Och, mój ukochany - szepnęła. - Byliśmy na samym dnie
piekła i cierpieliśmy męki, bo byliśmy sami. Gdyby to
miało się powtórzyć, idźmy tam razem.
-
Razem? - William niemal stracił oddech.
-
Czyżbyś zapomniał, że kiedyś prosiłeś mnie o rękę? Nie
porzucisz mnie przed ołtarzem, mam nadzieję?
-
A więc... wciąż chcesz wyjść za mnie? Po tym, co ci
zrobiłem?
-
Po tym, co zrobiono nam - poprawiła go panna Fairfax. -
Tak, mam zamiar.
Sir William spojrzał na nią tak jak człowiek, któremu nagle
pomieszało się w głowie, po czym przyciągnął ją do siebie i
wziął w objęcia.
- Tak jest o wiele lepiej - powiedziała w chwilę później.
William siedział teraz obok niej na kanapie. Jej ramiona
obejmowały jego szyję, a głowa spoczywała na jego piersiach.
-
Zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa, Georgino,
przysięgam! -powtarzał żarliwie. - Sprawię, że zapomnisz
o tym koszmarze, przez który musieliśmy przejść.
-
Och nie, Will, nie rób tego. Nie chcę zapomnieć.
Widziałam cię od dobrej i złej strony, a ty widziałeś, jak
cierpię, i jak łatwo mnie zranić. To, co się stało, odmieniło
nas oboje. Nie możemy tego odrzucać. Myślę, że właśnie
dzięki temu jesteśmy lepsi. Większość młodych ludzi
przed ślubem nie wie, jak się zachowa w chwili próby. My
już wiemy i nie wolno ci myśleć, że stało się coś, czego
powinniśmy się wstydzić. Kochaliśmy się, gdy inni w
takiej sytuacji zerwaliby natychmiast wszelkie łączące ich
więzy. Zostaliśmy poddani ciężkiej próbie i najważniejsze,
że wyszliśmy z niej zwycięsko.
22
Grałaś kiedyś w sztuce? - zapytał lord Blake pannę Glyn,
gdy na balu u księcia regenta poprawiali kostiumy przed
wyjściem na scenę.
-
Raz - powiedziała, przyglądając się swemu odbiciu w
lustrze. -W dzieciństwie.
-
Czy była tam jakaś gorąca scena miłosna?
-
Nie nazwałabym jej gorącą- odparła, poprawiając perukę.
-Miałam wtedy dziesięć lat i grałam rolę Beatrycze, a
moim partnerem był Benedykt, jedenastoletni syn
miejscowego pastora. Z tego, co pamiętam, nie byłam
wówczas zbyt tą grą poruszona.
-
Nieczuła istota. Mam nadzieję, że dziś będzie inaczej.
-
Nie przypominam sobie żadnej gorącej sceny w naszym
scenariuszu - zauważyła z powagą panna Glyn.
-
Możemy przecież odegrać tę scenę identycznie jak
Falkhurst i Priscilla tamtego wieczoru... Najlepsi aktorzy
zawsze improwizują.
-
Nie tym razem. Wielkie dzięki. Nie chcę wyglądać na
zmieszaną.
Spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się.
-
A mogłabyś być zmieszana?
-
Mając tak arystokratyczne audytorium? Z pewnością.
-
No trudno - rzekł Blake z westchnieniem. - Musimy
przenieść nasz eksperyment na inny dzień. Ale lepiej miej
się na baczności, Kate. Moja ciekawość wymaga
zaspokojenia.
-
Ciekawość, jak mówią, to pierwszy stopień do piekła.
-
Śmierć to bardzo atrakcyjne zakończenie.
-
Twoja miłosna scena z każdą minutą coraz bardziej się
komplikuje.
-
Improwizacja, jak już powiedziałem, to istotna część gry.
-
Czy ta sentencja jest gdzieś wyryta w kamieniu?
-
Och nie, w znacznie bardziej podatnym materiale.
Nie chcąc dać się wprawić w zakłopotanie, Katharine -
pomimo przyspieszonego bicia serca - odważnie spojrzała jego
lordowskiej mości w oczy i odparowała:
-
Miałeś dużo okazji, żeby sprawdzić prawdziwość tego
twierdzenia, jak sądzę.
-
Nie tak znowu wiele, jak niektórzy usiłują ci wmówić.
-
Nie bądź taki skromny! Z tego, co słyszę, pod tym
względem nie masz sobie równych.
-
Ma pani ostry język, panno Glyn.
-
Przydaje się... w improwizowanych sytuacjach.
Lord Blake uśmiechnął się zniewalająco i już szykował
jakąś celną ripostę, gdy ktoś gwałtownie zapukał do drzwi
zamienionego na garderobę pokoju.
Jeremy Fairfax wsunął głowę, mówiąc, że do sali weszła
właśnie jego siostra w sukni z pamiętnego balu zaręczynowego,
budząc wśród zebranych zrozumiałą sensację.
-
Wszyscy są już na swoich miejscach - powiedział. - Myślę,
że nie ma na co czekać.
-
Chciałabym jak najszybciej mieć to już za sobą. Gdybym
tylko nie musiała wkładać tej przeklętej peruki!
-
Współczuję ci - powiedział Blake, zatrzymując się przed
nią. -Przyznaję, że będę tęsknił do twoich ciemnych loków.
Palce prawej dłoni Blake'a przez chwilę gładziły blond
pukle peruki, po czym, elektryzując całe ciało Katharine,
przesunęły się w dół po jej nagim ramieniu, następnie dotarły
do karku, podczas gdy kciuk przesunął się w kierunku brody i
uniósł do góry jej głowę.
-
Katharine, ty masz w sobie siłę... - zaczął Blake, ale
przerwały mu trzy szybko po sobie następujące puknięcia
do drzwi.
-
Książę! - zawołała panna Glyn. - Są gotowi?
W oczach lorda Blake'a widać było rozczarowanie. Wolno
wypuścił ją z ramion i ruszył w stronę drzwi. Katharine
szczęśliwa, że wyszła obronną ręką z opresji, odetchnęła
głęboko, starając się jak najszybciej odzyskać tak potrzebną jej
dziś zimną krew.
-
Gotowa? - zapytał Blake.
-
Mam nadzieję - mruknęła, zaniepokojona płomiennym
spojrzeniem jego szarych oczu. Przez moment, gdy ruszył
w jej kierunku, obawiała się, że znowu weźmie ją w
ramiona, ale tuż przed nią zatrzymał się nagle, aby podać
jej ramię i po chwili bez słowa opuścili garderobę.
Po niespełna trzytygodniowych przygotowaniach służba
księcia regenta przygotowała wspaniały bal na cześć
najnowszego angielskiego ambasadora. Na bal zaproszono
osoby z najwyższych kręgów towarzyskich. Zgodnie z
przyjętymi regułami sir William Atherton, Fairfaksowie,
Carringtonowie jak również Peter Robbins nie powinni byli w
nim uczestniczyć, ale otrzymali książęcą dyspensę. Obecność
Egertonów, lorda Braxtona oraz księcia i księżnej Insley była ze
zrozumiałych względów oczywista.
Zażywny książę regent powoli wszedł po schodach na
niewielkie podium w odległym końcu sali balowej i kiedy
ostatnie uderzenie dzwonu oznajmiło północ, uniósł do góry
ręce, prosząc o ciszę.
- Drodzy przyjaciele - powiedział, uśmiechając się
łaskawie do zebranych gości. - Przygotowałem dziś dla was
prawdziwą ucztę duchową. Małe divertissment, jeśli nie macie
nic przeciwko temu. A tableau, sztukę lub jak kto woli
misterium. Waszym zadaniem będzie rozpoznać odtwarzane
przez aktorów postacie. Proszę jedynie o zachowanie ciszy, aż
aktorzy skończą grę. Panie i panowie, oto Intryga, ]
Q
) autorzy
wkrótce zostaną ujawnieni.
Dookoła rozległy się gromkie oklaski i książę, kłaniając się
ponownie, wrócił na swoje miejsce. Wszystkie oczy zwróciły się
w kierunku podium, gdy prowadzące na nie boczne drzwi
otworzyły się i ukazała się w nich elegancko ubrana para.
-
Czy to czasem nie Priscilla Inglewood? - szepnęła lady
Jersey do lady Montclair.
-
Ja też tak sądzę, ale kim jest ten mężczyzna?
-
Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że jest podobny do
lorda Falkhursta. Widziałam, jak wchodził ubrany w taki
właśnie płaszcz.
-
Ale dlaczego udają aktorów? - zapytała lady Montclair,
szybko jednak umilkła, uciszona syknięciami siedzących w
pobliżu gości.
Tymczasem przedstawienie zaczęło się.
-
Suknia gotowa? - zapytał aktor swojej blond towarzyszki.
-
Oczywiście - odpowiedziała aktorka. - Peruka również. A
co z tym durniem, Adonisem?
-
Moja historyjka o cudzołóstwie doprowadziła go do białej
gorączki. List, w którym donosisz o mojej planowanej
schadzce z Glorianną, dobije go. Kiedy odegramy dziś
wieczorem naszą scenę, będzie musiał uwierzyć, że
Glorianna i ja jesteśmy kochankami, a on stał się z tego
powodu dla wszystkich pośmiewiskiem.
-
Jesteś pewien, że pokojówka doda środka nasennego do
herbaty Glorianny i zostawi otwarte boczne drzwi?
-
Zbyt wiele mi zawdzięcza, Panno Doskonała, aby mogła
sprawić nam zawód. Pamiętaj, żebyś, udając Gloriannę,
nie odezwała się słowem. Naszemu Adonisowi mógłby się
nie spodobać twój północny akcent.
-
Nie jestem głupia, lordzie Fiend
. Musimy stanąć tak, żeby
światło padało na suknię. Suknia i peruka upewni go, że to
ja jestem jego ukochaną narzeczoną. Zagraj dobrze swoją
rolę, a twój przeciwnik będzie zniszczony.
-
I twój również. Nikt o niczym się nie dowie.
-
Zbrodnia doskonała - zachichotała aktorka.
-
A naszą zemstą będzie widok twarzy Glorianny, gdy
Adonis oskarży ją o zdradę. Tej nocy zapomnę o
wszystkich upokorzeniach, których przez nich
doświadczyłem.
-
A ja o tych, które zawdzięczam tej dziewce. Nadszedł
wreszcie czas zemsty.
-
Dosyć! - zawołał nagle lord Falkhurst, idąc w kierunku
podium, na którym odgrywała się cała scena. - Nie będę tu
stał i pozwalał się obrażać przez tych oszustów ani chwili
8 fiend (ang.) - diabeł, szatan (przyp. red.).
dłużej! Przepuśćcie mnie, słyszycie! Wylądujecie w
kryminale! Obydwoje!
-
Coś mi się zdaje - odezwał się książę regent, podchodząc
do lorda Falkhursta, który dotarł już na środek sali -że to
pan, milordzie, znajdzie się w kryminale, a nie panna Glyn
i lord Blake, jeśli się pan natychmiast nie uspokoi.
Szmer przebiegł po sali, gdy do zaintrygowanej
publiczności dotarło, kto kryje się pod maskami aktorów.
- Wasza wysokość! - zawołała lady Inglewood, rzuciwszy
się w stronę księcia. - Chyba nie wierzysz w te nikczemne
kłamstwa.
- Ależ właśnie uwierzyłem - odparł z uśmiechem książę.
Szmer na sali nasilał się.
-
Poza tym, w jaki sposób rozpoznaliście siebie w sztuce,
skoro nikt ani razu nie wymienił waszych nazwisk?
-
To jakaś intryga! - grzmiał lord Falkhurst. - Przeklęta,
brudna intryga, aby mnie zniszczyć. - Wciąż wrzeszczał i
jego atak był tak zaciekły, że ci, którzy znajdowali się w
pobliżu, zaczęli się od niego odsuwać. Nawet książę się
cofnął.
-
Milordzie - zawołał książę regent i rozwścieczony
Falkhurst odwrócił się do przyszłego monarchy - wydaje
mi się, że twój protest jest trochę przesadny.
Sala zatrzęsła się od śmiechu.
Nagle do sprawców swojego upadku zbliżyła się panna
Fairfax z pałającą gniewem twarzą.
-
Oskarżam was oboje o nikczemną potwarz - zawołała. -
Wtargnęliście do mojego domu, zastraszyliście służbę,
truliście mnie i niewiele brakowało, a zniszczylibyście
najczystszą miłość. Nazwaliście mnie dziwką. Jesteście jak
szakale usiłujące nasycić się trupem mego honoru i
szczęścia.
-
Przysięgam przed Bogiem - oświadczył donośnym
głosem sir William Atherton, stając u boku panny Fairfax -
że lord Falkhurst i lady Inglewood zatruli mój umysł tak
nikczemnie, że nie jestem w stanie spokojnie o nich
myśleć. Posłużyli się mną w swojej grze jak pionkiem, aby
mnie unicestwić i pozbawić honoru kobietę, którą kocham.
Wasz widok - rzekł do zszokowanej pary - budzi we mnie
odrazę.
Chlusnął szampanem Falkhurstowi w twarz i rozbił
kielich u jego stóp. Szmer przebiegł po sali, lecz zanim
zszokowani goście zdołali dojść do siebie, do Falkhursta i lady
Inglewood zbliżył się lord Egerton.
-
Za parę, która splugawiła mój dom! - zawołał i cisnął swój
kielich z szampanem do stóp bladej jak ściana lady
Inglewood.
-
Nie będę- tu stał i słuchał tych idiotyzmów ani chwili
dłużej -wybuchnął lord Falkhurst.
Usiłował wydostać się z sali, ale czyjeś ręce skutecznie mu
w tym przeszkodziły. Próbował w innym kierunku, po czym
jeszcze w innym, ale za każdym razem był brutalnie
odpychany.
On i lady Inglewood stali samotnie, a dookoła nich wrogi
krąg utworzony przez przyjaciół Georginy Fairfax. Falkhurst
czuł, jak zaczyna go ogarniać panika.
Ci, którzy utworzyli krąg, jeden po drugim, od lorda
Braxtona do Elizabeth Carrington, rzucali swoje oskarżenia,
przypominając kłamstwa, które Falkhurst i lady Inglewood
rozsiewali w ciągu minionych trzech tygodni.
-
To... to oburzające! - wykrztusiła z trudem lady
Inglewood. - Jak śmiecie... Jak śmiecie mówić takie rzeczy
o mnie?
-
Jak ty śmiałaś sączyć truciznę do ucha sir Williama? -
zawołała stojąca na podium panna Glyn.
-
Jestem córką hrabiego! Nie będę stała bezczynnie i
wysłuchiwała wyzwisk jakiejś wiejskiej prostaczki.
-
Cóż to, uciekasz, Priscillo? - zawołał lord Blake. - Czyżbyś
się bała sądu równych sobie?
-
Zostaliście zdemaskowani - rzekł książę regent, wchodząc
do środka kręgu. -Na nic się nie zdadzą protesty i
zapewnienia o niewinności. Mam tu złożone pod
przysięgą oświadczenia dwudziestu ludzi honoru
-powiedział, podnosząc do góry plik dokumentów -
obalające wszystkie kłamstwa i insynuacje, które z takim
upodobaniem rozsiewaliście dookoła, i uznaję was
winnymi zawiązania najbardziej podstępnej intrygi, z jaką
miałem do czynienia. Oświadczam wam, że jesteście
zrujnowani. Lady Inglewood, będzie pani pariasem wśród
własnej sfery - rzekł książę. -Odtąd wszystkie drzwi będą
przed panią zamknięte. Żadnemu mężczyźnie ze
szlachetnego rodu nie wolno będzie pani poślubić.
Natomiast pan, lordzie Falkhurst, którego udział w tej
aferze był bardziej haniebny, zostanie pozbawiony tytułu i
wszystkich dóbr. Pański majątek w Hampshire mam
zamiar przekazać w prezencie ślubnym sir Williamowi i
pannie Fairfax.
Lady Inglewood osunęła się bez czucia na ziemię, a na sali
zawrzało.
-
Szczęśliwa? - zapytał lord Blake.
-
Nie - odpowiedziała Katharine Glyn. - Jak można być
szczęśliwym, kiedy się patrzy na takie marne stworzenia.
Ale jestem... wdzięczna. Dziękuję ci, Theo.
23
Osiem dni po wydarzeniach na balu u księcia regenta,
Wainwright wszedł do biblioteki, aby zapytać, czy panna Glyn
zechce przyjąć księżną Insley.
-
Dobry Boże, Wainwright, straciłeś rozum, żeby trzymać
jej wysokość w holu? Wprowadź ją natychmiast,
człowieku! -zawołała panna Glyn, zrywając się z fotela i w
pośpiechu poprawiając suknię.
-
Ależ, panno Glyn, pani sama uprzedzała mnie, że nie ma
jej dla nikogo.
- Wainwright, nie mów głupstw, tylko zrób to, o co
prosiłam.
Po chwili majordomus wprowadził księżną Insley do
biblioteki.
-
Cieszę się, że zastałam panią w domu - powiedziała z
uśmiechem, ściskając rękę panny Glyn.
-
Przynajmniej nie wywołuję skandali w wielkim świecie,
tak? -zapytała z przekąsem panna Glyn.
-
Gdybym się tego obawiała, nie byłoby mnie tutaj. Szukam
Thea.
Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.
-
Na Boga, dlaczego szuka go pani u mnie?
- Ponieważ obydwoje od siedmiu dni nie dajecie znaku
życia. Książę podejrzewa nawet, że spiskujecie, jak tu zniszczyć
arystokrację, żeby Theo nie musiał dziedziczyć księstwa.
Panna Glyn uśmiechnęła się.
- Zapewniam, że nic takiego państwu nie grozi.
Zagrzebałam się w książkach, nie widziałam pani syna i nie
mam pojęcia, gdzie może być. Jednakże z tego co wiem,
znikanie bez słowa na długo to chyba jego zwyczaj.
Prawdopodobnie tak właśnie zrobił. Cóż mogłoby teraz
trzymać go w Londynie? Kto wie, może właśnie pojedynkuje
się z Percym o rękę Phoebe Lovejoy.
- Wolałabym raczej, żeby walczył o pani rękę, panno Glyn.
-
Moją? - zdziwiła się Katharine. - Proszę o wybaczenie,
wasza miłość, ale czy na pewno pani wie, co mówi? Nie
mam ani urody, ani majątku, ani tytułu - niczego, co by za
mną przemawiało. Nie nadaję się na pani synową, księżno.
Insleyowie zawsze zawierają właściwe związki, każdy o
tym wie.
-
Ja jednak się upieram, nie mogłabym sobie wymarzyć
lepszej synowej niż Diablica z Hampshire.
Panna Glyn patrzyła na nią ze zdumieniem.
-
Czyżby ostatnio polubiła pani sherry?
-
Jakże bardzo brakowało mi pani fantazji - powiedziała
księżna, tłumiąc śmiech. -Jak się pani czuje, panno Glyn?
-
Bardzo dobrze, dziękuję, księżno.
-
Doprawdy? Nie powiedziałabym. Jest pani blada i ma
sińce pod oczami.
-
Pochlebstwo jest pani obce - zauważyła z uśmiechem
panna Glyn.
-
Nie uznaję nudnych konwersacji ani pustosłowia. Czy ma
pani jakieś zmartwienie?
-
Ja? Skądże! Dlaczego?
-
Może dlatego, moja droga, że nie widziałaś Theodore'a
już od siedmiu dni.
Twarz panny Glyn pobladła jeszcze bardziej.
-
No cóż... przyznaję, że jest mi trochę przykro. Po tym
wszystkim, cośmy razem przeżyli z powodu Georginy i
Williama, to nagłe zniknięcie bez słowa...
-
To bardzo bezduszne.
-
Można by nawet pomyśleć, że mnie unika. Oczywiście,
nie miałabym do niego pretensji, gdyby nawet tak było.
Często postępuję dosyć dziwacznie, jak to określa
Georgina, i...
- Katharine, czy ty kochasz mojego syna? - zapytała cicho
księżna.
Panna Glyn nagle zaczęła szlochać. Przycisnęła dłoń do
ust, usiłując stłumić łkanie, ale nie na wiele to się zdało. Łzy
strumieniem popłynęły jej po policzkach.
-
No, no, moja droga - powiedziała księżna, tuląc ją do
siebie. -Nie ma powodu do łez.
-
Jestem potwornie głupia - wyrzuciła z siebie panna Glyn,
usiłując nabrać powietrza w płuca. Uwolniła się z objęć
księżnej i szybko otarła łzy. - Proszę o wybaczenie. Moje
nerwy trochę mnie ostatnio zawodzą.
-
Nie mów głupstw, moja droga - zaprotestowała księżna. -
Tu nie ma nic do wybaczania. A ja jestem pewna, że Theo
uwielbia wszystkie twoje dziwactwa. Jest zbyt uczciwy i
szczery, żeby w tak ważnej sprawie robić jakieś uniki.
-
Będzie, co będzie - powiedziała panna Glyn, biorąc
głęboki oddech i zmuszając się do uśmiechu. - Może pani
uspokoić księcia, że monarchii nie grozi przewrót.
Przyszła tu pani w poszukiwaniu lorda Blake'a, ale mogę
panią zapewnić, iż ten dom to ostatnie miejsce na ziemi,
gdzie mógłby być. Oczywiście bardzo się cieszę z tej
wizyty -dodała nagle, biorąc księżną pod ramię i
prowadząc ją w stronę drzwi. -To było urocze tete-a-tete.
Musimy koniecznie spotkać się kiedyś znowu.
-
Panno Glyn, czy mam rozumieć, że pani mnie wyrzuca?
-
O Boże, czyżbym była aż tak obcesowa?
Księżna przez chwilę obserwowała ją uważnie, po czym
uśmiechnęła się i pocałowała ją w policzek.
- Myślę, że bardzo się mylisz, moja droga. Mam wrażenie,
że to jest właśnie to miejsce, skąd Theo zechce łaskawie
przypomnieć nam o swoim istnieniu. Adieu, Katharine.
Po chwili księżna Insley opuściła rezydencję Fairfaksów.
Wainwright, zamykając frontowe drzwi, pomyślał, iż nigdy
jeszcze nie widział swojej młodej pani tak bladej i
przygnębionej. Kiedy poinformował ją, że Georgina i Jeremy
wybrali się na raut do Carringtonów i mają nadzieję, iż do nich
dołączy, skinęła tylko głową, po czym oznajmiła, że idzie do
swojego pokoju i nie będzie jadła kolacji. Majordomus z
niepokojem obserwował, jak wolno wchodzi po schodach i
zastanawiał się, czy nie powinien posłać po doktora Lindleya,
Jednak doktor niewiele by pomógł pannie Glyn. Dotarłszy
do swojego pokoju, zdjęła suknię, włożyła nocną koszulę i
usiadła w bujanym fotelu. Czuła się nieszczęśliwa, odrzucona i
samotna jak nigdy. Nikogo, poza sobą, nie obwiniała o to. To
przecież ona okazała się aż tak głupia, żeby zakochać się w
Blake'u. Trudno mieć pretensję do jego lordowskiej mości, że
nie zachował się honorowo. Najwyraźniej jego elokwencja i
wrodzony dar przyciągania wszystkich żądnych małżeństwa
kobiet popchnęły go w końcu na ścieżkę, którą wcale nie miał
zamiaru podążać. Skorzystał więc z pierwszej okazji, aby
zdystansować się od spekulacji co do swoich przyszłych
zamierzeń. Po tym, czego doświadczył od kierującej się
chorobliwą ambicją Priscilli Inglewood, panna Glyn w
najmniejszym stopniu nie mogła go za to winić.
Osiem dni. Właściwie dziwiła się nawet, że przeżyła je w
zupełnie niezłej formie. To okropne widowisko, które zrobiła z
siebie przed księżną, nie może się już więcej powtórzyć. I
pomyśleć, że mogła aż tak bardzo się odkryć! Musi koniecznie
wziąć się w garść. Jest słynną Diablicą z Hampshire i nie może
łkać na ramieniu księżnej oraz całymi dniami zastanawiać się,
co Theo Blake zrobił ze swoim życiem.
Przeklinała swoją, z takim trudem zdobytą, reputację i
obrzucała arystokratów najgorszymi epitetami, jakie znała. Po
czym znów po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, co też ten
cholerny Blake robił w ciągu ostatnich ośmiu dni, nie zważając
na łzy roszące jej policzki.
Późnym wieczorem ósmego dnia po balu, lord Blake
zatrzymał zaprzęg siwków przed swoim londyńskim domem,
rzucił wodze Scrantonowi i zeskoczył na chodnik, czując w
obolałych kościach każdy kilometr przebytej drogi. Pomyślał,
że zrobić ponad trzysta kilometrów w jeden dzień, choćby i
najlepiej resorowanym faetonem, to jednak męka.
Wszedł do domu, oddał lokajowi płaszcz, kapelusz i
rękawice i poszedł na górę do swojej sypialni. Maxwell czekał
już na niego i powstrzymując się od komentarzy na widok
brudnego ubrania, zauważył jedynie, że kąpiel gotowa, a
kolacja na stole. Lord Blake, stwierdziwszy, że jego ubranie nie
jest jedyną rzeczą, która cuchnie, najpierw wziął kąpiel,
rozkoszując się gorącą wodą, która, usuwając brud i zmęczenie,
przywracała mu ludzki wygląd.
Kolację zjadł w swoim pokoju, pochwalił zakup nowych
mebli, którego Maxwell dokonał na jego życzenie i upewnił się,
że realizację zmian, które zarządził w Rosebriar w ciągu
ostatnich siedmiu dni, powierzył właściwej osobie, po czym
zrezygnowawszy z przejrzenia przygotowanej mu przez
Maxwella korespondencji, zdecydował się na kieliszek brandy i
życzył Maxwellowi dobrej nocy.
Siedząc przed płonącym kominkiem z kieliszkiem w
jednym ręku i cygarem w drugim, czuł się tak, jakby uszło z
niego powietrze. Gdyby ktoś widział, jak pracuje podczas
minionych ośmiu dni, musiałby dojść do wniosku, że chce
popełnić samobójstwo. Roześmiał się cicho. Samobójstwo było
ostatnią rzeczą, o której by teraz pomyślał, chociaż... znowu się
roześmiał, śmierć jest zawsze wzruszającym zakończeniem.
Wypił brandy, rzucił cygaro w ogień, zgasił lampę i z ulgą
wyciągnął się na łóżku. Niewiele spał od słynnego balu, ale był
zbyt zajęty i samotny, aby poświęcać na sen więcej niż parę
godzin dziennie. Teraz jego myśli skupiały się na jednej postaci
i jednym pragnieniu.
Pomimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Mijały kolejne,
wybijane przez zegar godziny, a sen wciąż nie przychodził. W
końcu zrezygnowany zapalił stojącą przy łóżku nocną lampę i,
oparłszy się na wysoko ułożonych poduszkach, spędził w tej
pozycji parę kolejnych minut. Przeżył osiem samotnych dni,
przeżyje jedną więcej samotną noc.
Po kolejnych minutach przewracania się z boku na bok,
wstał z łóżka, włożył szlafrok i zaczął nerwowo krążyć po
pokoju. Szaleństwem byłoby wychodzić z domu o tej porze.
Wszystko było przygotowane dopiero na rano.
Kiedy jednak zegar wybił trzecią po północy, zdecydował,
że to już rano. Zrzucił szlafrok, wciągnął spodnie z kozłowej
skóry, długie buty i białą koszulę, pospiesznie przejechał
grzebieniem po włosach i zszedł na dół. Maxwell,
zaniepokojony dochodzącymi z sypialni jego lordowskiej mości
odgłosami, wyszedł do holu.
-
Czy coś się stało, milordzie? - zapytał, z niepokojem
obserwując, jak jego pan narzuca na siebie pelerynę.
-
Wychodzę, Max - powiedział lord Blake, wciągając
rękawice.
-
Pozwoli pan, milordzie, że ośmielę się wskazać na bardzo
późną porę.
-
Lepiej późno niż wcale, Max. Moja żona i ja powinniśmy
wrócić przed zmrokiem. Dopilnuj, żeby wszystko było w
porządku - odparł lord Blake, zanim zniknął za
frontowymi drzwiami i zbiegł po schodach w kierunku
podjazdu.
-
Oczywiście, sir... żona, sir?
Kilka minut później lokaj panny Glyn był równie
zszokowany jak Maxwell.
-
Panno Glyn, panno Glyn! - szeptał zdesperowany,
zastanawiając się, czy nie będzie musiał potrząsnąć swoją
panią. - Proszę się obudzić, panno Glyn, błagam panią!
-
Co się stało, Wainwright? - jęknęła, z trudem otwierając
oczy.
-
To lord Blake, panienko. Jest na dole i żąda widzenia się z
panią. Nie chce wyjść, panienko.
-
Theo? - zawołała, siadając gwałtownie na łóżku. - Tutaj?
Teraz?
-
Tak, panienko. Czy mam zawołać Rossa, aby go
wyrzucił?
- Nie waż się! - zawołała z furią, wyskakując z łóżka.
Pospiesznie wciągnęła szlafrok i nie zwracając uwagi na
potargane włosy i bose stopy, zbiegła po schodach i po chwili z
bijącym mocno sercem stanęła przed Blakiem.
-
Witaj, cudzoziemcze - powiedziała, bezskutecznie usiłując
uspokoić bijące nieprzytomnie serce.
-
To nie trwało aż tak długo - zauważył z uśmiechem Blake.
- Dobrze cię znowu widzieć, Kate.
-
Nie rozumiem, dlaczego aż osiem dni odmawiałeś sobie
tej przyjemności - powiedziała chłodno, starając się nie
ulec zniewalającej mocy jego uśmiechu.
-
Jesteś rozdrażniona.
-
Nie jestem. Żadna dobrze wychowana kobieta nie może
być rozdrażniona. Jestem tylko nieco wytrącona z
równowagi.
-
Boże, jak się za tobą stęskniłem - szepnął Blake i
aksamitny ton jego głosu sprawił, że nagle poczuła, jak
przez jej ciało przebiega dreszcz. - Muszę z tobą
porozmawiać. Sam na sam.
Nie odwracając od niego wzroku, jakby jego szare oczy
trzymały ją na uwięzi, poleciła Wainwrightowi wracać do
łóżka.
-
Ależ panno Glyn! - zaniepokoił się stary sługa. - To
nieprzyzwoite.
-
Wracaj do łóżka, Wainwright. Dotrzymam towarzystwa
jego lordowskiej mości - powtórzyła Katharine, wciąż nie
odwracając wzroku od lorda Blake'a.
-
Ale...
-
Wainwright!
-
Pan Fairfax nie pochwaliłby tego - prychnął majordomus.
- Wyjdź! - powtórzyli jednocześnie panna Glyn i lord
Blake.
Westchnąwszy głęboko, Wainwright z ociąganiem opuścił
hol.
Kilka minut trwało, zanim Katharine była w stanie
wyzwolić się spod władzy zniewalających szarych oczu.
- Czy coś się stało, Theo? Coś złego? - zapytała w końcu.
- Tak - przyznał. - Właściwie stało się coś złego. Mam
dosyć mojej samotności. Dosyć samotności w domu i dosyć
samotności w moim łóżku. Pomyślałem, że ty masz ten sam
problem, Kate. Postanowiłem więc, że musimy się pobrać.
Patrzyła na niego, jakby nie rozumiała, co do niej mówi.
-
Pobrać? Z kim?
Usta Blake'a zadrżały.
-
Ze sobą, ty okropna kobieto. Teraz. Zaraz.
-
W koszuli nocnej?
-
W ten sposób zaoszczędzimy trochę czasu - odparł z
uśmiechem.
-
Upiłeś się?
-
O nie! - odparł i odgarnąwszy burzę ciemnych loków z
karku, położył jej dłoń na ramieniu. - Nie mogę sobie na to
pozwolić. Dziś muszę być trzeźwy jak nigdy. - Przyciągnął
ją do siebie.
-
Nie zrobiłeś... nic, aby mnie przekonać, że mnie kochasz
-zaprotestowała. - Nie powiedziałeś ani słowa o miłości.
-
Wszystko, co mówię i robię, wypływa z miłości do ciebie -
wyszeptał, biorąc ją w ramiona. - Dobrze o tym wiesz.
-
Jesteś zbyt pewny siebie. Nie zapytałeś mnie jeszcze, co
do ciebie czuję.
-
Nie muszę pytać. Kochasz mnie, prawda?
-
Tak, naturalnie, że tak. Wolałabym jednak sama ci to
powiedzieć.
-
Więc? - powiedział, a jego usta znalazły się
niebezpiecznie blisko jej ust.
-
Kocham cię, Theo - wyszeptała, gdy lord Blake,
zerwawszy ostatnie hamujące go więzy, mocno ją do
siebie przytulił i pocałował z całą od tak dawna tłumioną
namiętnością.
W odpowiedzi Katharine zarzuciła mu ręce na szyję, z
żarliwością oddając zarówno uścisk, jak i pocałunek.
-
O Boże, Kate - powiedział, całując jej czoło, policzek -
miałem zamiar przyjść do ciebie rano, poślubić w południe
i zaraz potem porwać do Rosebriar, gdzie moglibyśmy
swobodnie się sobą nacieszyć. Nie chciałem jednak czekać
do rana.
-
Tak się cieszę, że nie czekałeś - odparła, przyjmując i
oddając pocałunki. - Kto to jest Rosebriar?
Lord Blake stłumił śmiech.
-
To urocza wiejska posiadłość, którą poleciłem
przygotować do przyjęcia na miesiąc miodowy pewnej
młodej pary. Nie muszę dodawać, że doglądałem
wszystkiego osobiście.
-
Ach, to tam właśnie byłeś?
-
Zgadłaś!
Katharine z całej siły wbiła piętę w palce jego stopy.
- Co ty, do diabła, sobie myślałeś, wyjeżdżając tak bez
słowa i trzymając mnie w niepewności przez osiem długich
dni? — zawołała ze złością.
Blake miał ochotę się roześmiać, a jednocześnie wziąć ją
znowu w ramiona.
-
Niełatwo to wyjaśnić - rzekł. - Sam do końca tego nie
rozumiem. Wiem tylko, że tak bardzo cię pragnąłem, że
gdybym cię zobaczył, porozmawiał z tobą, to mógłbym cię
porwać i wywieźć bez ślubu, a przecież nie mogłem tego
zrobić.
-
Dlaczego?
Przez chwilę obserwował ją w milczeniu.
-
Zgodnie z tym, co powiedział twój wierny Wainwright, to
byłoby nieprzyzwoite.
-
Tak, jakby mi na tym zależało.
-
Kate...
-
Theo, czy ty mnie słuchałeś? Byłam bardzo nieszczęśliwa!
Gdybyś mi o wszystkim powiedział, zgodziłabym się bez
wahania. Nie może być nic gorszego niż te siedem
okropnych dni. Poza tym życie z tobą w grzechu byłoby
całkiem przyjemne.
Blake wybuchnął śmiechem.
-
O, nie. To nie byłby dobry pomysł. Musisz się poświęcić.
Nie ścierpiałbym złośliwości na temat mojej żony. Lepiej
jak wszystko odbędzie się zgodnie z dobrymi
obyczajami... chociaż trochę.
-
Boże - westchnęła ciężko. - Ten człowiek nie ma
skrupułów, gdy idzie do łóżka z połową rozpustnic w tym
kraju, a ze mną musi być taki szlachetny.
-
Wybacz, kochana - odparł Blake, ponownie okrywając ją
pocałunkami. - Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie trudne.
Próbowałem się czymś zająć, ale nie pomagało. Poza tym
prace w Rosebriar jeszcze trwają, chociaż twój ślubny
prezent już na ciebie czeka. Będziemy mogli przenieść się
do Tryton Hall w następnym miesiącu. Chyba spodoba ci
się mieć Athertonów za sąsiadów, nieprawdaż?
Twarz panny Glyn nagle stała się kredowobiała.
-
Co powiedziałeś? - wyszeptała.
-
Ta sprawa zajęła mi kilka dni. Musiałem się ostro
targować. Ten twój kuzyn to straszny sknera, ale Tryton
Hall jest znowu twój.
Lord Blake nie był w stanie powiedzieć nic więcej,
ponieważ Katharine zaczęła go dosłownie obsypywać
pocałunkami, jednocześnie przepraszając za wszystkie
złośliwości, jakich mu nigdy nie szczędziła.
Uśmiechnął się i spojrzał na nią spod oka.
-
Ja i moje zmaltretowane palce wybaczamy ci.
Wtuliła twarz w jego ramiona.
-
Jesteś kochanym, słodkim, cudownym mężczyzną i
uwielbiam cię!
-
A więc wyjdziesz za mnie?
Znowu go pocałowała.
-
Ty wiesz, że tak. Nie mogłabym być szczęśliwa bez ciebie.
Tryton Hall! Wciąż nie mogę w to uwierzyć. To jakieś
szaleństwo, Theo. Będę okropną księżną. Poza tym
Insleyowie zawsze zawierają znakomite związki.
-
Będziesz wspaniałą księżną, a ja nie wyobrażam sobie
lepszej żony niż ty, najdroższa.
Panna Glyn uśmiechnęła się do ukochanego.
-
Zawsze potrafisz powiedzieć coś miłego.
-
Mam... specjalny patent w kieszeni - mruknął Blake, drżąc
pod dotykiem jej rąk. - A biskup Londynu mieszka
zaledwie dwie przecznice dalej.
-
Ale z ciebie spryciarz, Theo. Pomyślałeś o wszystkim.
-
Niezupełnie o wszystkim - zawołała panna Fairfax,
pochylając się nad balustradą podestu pierwszego piętra. -
Będzie wam potrzebna druhna.
-
I drużba -- dodał Jeremy Fairfax, stając u boku siostry.
-
Widzisz, Blake, mieliśmy audytorium.
-
Na to wygląda - westchnął.
-
Załatwimy się z nimi później - szepnęła, delikatnie
muskając ustami jego usta.
-
Doskonale.
-
A co z biskupem? - zapytał Jeremy.
Lord Blake z westchnieniem oderwał się od narzeczonej.
-
Chyba będziemy ich musieli zabrać ze sobą.
-
Skoro tak, nalegam, żeby twoi rodzice również byli
obecni.
-
Daj spokój, Kate, bądź rozsądna.
-
Ja zawsze jestem rozsądna - odparła panna Glyn. - Jeśli
mam być członkiem twojej rodziny, to chcę, aby to stało się
przy pełnej aprobacie księcia i księżnej. Nie uważam, żeby
to dla nich była miła niespodzianka, gdy nieoczekiwana,
niechciana i trochę stuknięta synowa złoży im rano wizytę.
Muszą być o wszystkim uprzedzeni.
-
No, dobrze - odparł lord Blake z westchnieniem. - To
wymaga jednak pewnych zmian w ustalonej już ceremonii
ślubnej. Katharine i ja - zawołał do rozbawionego
dwuosobowego audytorium - idziemy do biskupa, a wy
się szykujcie. Spotkamy się w domu moich rodziców przy
Grosvenor Square. I nie zapomnijcie wziąć ze sobą pantofli
rannych dla mojej uroczej panny młodej - rzekł, biorąc ją
ponownie w ramiona. -Nie chciałbym, aby w noc poślubną
śmiertelnie się zaziębiła.
Pół godziny później, gdy zaspany i raczej skonsternowany
biskup Londynu, panna Glyn oraz Fairfaksowie czekali w
salonie Insleyów, lord Blake pobiegł na górę po rodziców.
Wesoło pogwizdując jakąś niezbyt cenzuralną piosenkę, wszedł
do ich sypialni i zaczął bezceremonialnie budzić ojca.
- Halo, pater, czas wstawać - zawołał. - Maman, ty także.
Usiadł na brzegu łóżka, podczas gdy książę i księżna, tak
brutalnie wyrwani ze snu, usiłowali dojść do siebie.
-
Theo, co tu się dzieje, u licha? - zapytała księżna, nie
kryjąc niezadowolenia.
-
Czy wiesz, która godzina? - wymamrotał książę. - Jak
możesz być tak nieodpowiedzialny?
-
Mon cher papa, ależ ja właśnie jestem jak najbardziej
odpowiedzialny - odparł z oburzeniem lord Blake. -
Wiedziałem, ponad wszelką wątpliwość, że będziecie
chcieli być obecni na ślubie swojego syna i dziedzica.
Przyszedłem więc poprosić, żebyście zeszli na dół.
-
Na ślubie? - powtórzyli jednocześnie książę i księżna.
-
Diablicy z Hampshire i moim - odparł lord Blake, śmiejąc
się szeroko. - Panna Glyn uparła się, że powinniście
dowiedzieć się o ślubie przed ceremonią. Oryginalny
pomysł, nieprawdaż? Nie marudźcie więc. Nie wypada,
żeby biskup czekał tak długo.
O godzinie czwartej nad ranem, w obecności biskupa
Londynu, lord Blake włożył pannie Glyn na palec ślubną
obrączkę, po czym biskup ogłosił ich mężem i żoną. Lord Blake
natychmiast skorzystał z okazji, aby wziąć pannę młodą w
objęcia.
-
Pocałuj mnie, Kate - powiedział.
-
Och, naprawdę, Theo - westchnęła lady Blake - mógłbyś
pomyśleć o czymś bardziej oryginalnym.
W ślubnym orszaku rozległy się chichoty.
-
Słodka Kate - odparł pan młody drżącym głosem - niech
twój pocałunek uczyni mnie nieśmiertelnym.
-
I tak zapewne się stanie - odpowiedziała lady Blake,
zarzucając małżonkowi ramiona na szyję i całując go do
utraty tchu.
To szokujące zachowanie wzbudziło aplauz
zgromadzonych osób. Radosnym okrzykom i wiwatom jeszcze
długo nie było końca.
-
Wiesz - szepnęła małżonkowi do ucha lady Blake - myślę,
że mimo wszystko, spodoba mi się małżeńskie życie.
-
Dopilnuję tego osobiście - odparł.