Nim zakończyła się kampania wrześniowa, Francja wymieniła polską elitę rządzącą na taką, co, do której posiadano pewność, że wykona każde polecenia Paryża - pisze Andrzej Krajewski w artykule dla WP.
Zachowanie gospodarzy wydało się pułkownikowi Beckowi tak podejrzane, że odmówił wejścia do specjalnego pociągu, stojącego na dworcu w Czerniowcach. Wprawdzie rząd Rumunii gwarantował polskim władzom bezpieczny przejazd przez swe terytorium, lecz minister przeczuwał, iż coś jest nie tak. Namówił więc premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, by do Bukaresztu jechali samochodami. Do pociągu wsiadł prezydent Mościcki, marszałek Rydz-Śmigły i ministrowie.
Pułapka zamknęła się wkrótce po ruszeniu lokomotywy. Za Czerniowcami wagony składu zostały rozdzielone i każdy z nową lokomotywą pojechał w inną stronę. Ignacego Mościckiego wywieziono do Bicaz, Rydza-Śmigełego do Krajowej, a ministrów do Slanicy. Wszędzie czekały oddziały wojska i żandarmerii, żeby więźniów odizolować od świata. Mościcki wylądował w górskim pałacyku, z kolei marszałek znalazł się w domu położonym w głębokiej dolinie, do której wiodła polna droga.
Tak z pomocą Rumunii Francuzi przystąpili do gruntownej wymiany polskiej elity władzy. ''Wolano, by w okresie wojny reprezentował Polskę zespół ludzi dobranych i protegowanych, posłusznych i uległych, w swym kompleksie niższości i ślepym zaufaniu niezdolnych do samodzielnego działania i stawiania żądań, lecz gotowych do spełniania wszelkich wskazań i poleceń'' - zapisał w ''Najnowszej historii politycznej Polski'' Władysław Pobóg-Malinowski. Do dziś nie wiadomo, czy perfekcyjny spisek zorganizowano na polecenie premiera Édouarda Daladiera, czy też za jego plecami działał Deuxième Bureau (z wywiadu wojskowego Francji), z którym od lat współpracował gen. Władysław Sikorski.
Bohater drugiego planu
Kariera polityczna Sikorskiego obfitowała w liczne wolty. Bohater wojny z bolszewicką Rosją nie ukrywał swych ambicji, by zostać kimś takim, jak… Piłsudski (nota bene serdecznie go nie cierpiąc). Szansę dał mu zamach na Gabriela Narutowicza. Zamęt w parlamencie, jaki nastał po śmierci prezydenta, przyniósł konieczność stworzenia ponadpartyjnego rządu. Marszałek Sejmu Maciej Rataj uznał, że najlepszym premierem będzie czterdziestoletni, zdolny generał. Pomysł poparła endecja, szukająca w wojsku przeciwwagi dla Piłsudskiego. Ale Sikorski - zaraz po objęciu stanowiska - zaatakował swych dobroczyńców, oskarżając w expose endeków o obrzucanie Narutowicza ''błotem'' i - tym samym - ''pogwałcenie prawa i obelgę przeciwko majestatowi Rzeczypospolitej''.
Ta próba rozbicia obozu prawicy i przejęcia kontroli nad jego częścią nie powiodła się. Po roku rząd Sikorskiego upadł. Jednak jego następca, ludowo-narodowy gabinet Wincentego Witosa, przetrwał ledwie kilka miesięcy i ambitny generał w grudniu 1923 r. został ministrem spraw wojskowych w rządzie fachowców Władysława Grabskiego. Wkrótce zasłynął z dwóch rzeczy: konsekwentnego łamania karier oficerom związanym z Piłsudskim oraz otwarcia na interesy z Francuzami, które zaowocowało wieloma finansowymi aferami w przemyśle zbrojeniowym. Najgłośniejszą przyniosło utworzenie spółki ''Frankopol'', mającej w ciągu 10 lat dostarczyć polskiemu lotnictwu 2650 samolotów bojowych. Francusko-polski zarząd dostał z budżetu II RP - za sprawą Sikorskiego - 3,3 mln ówczesnych złotych. Następnie kupił grunty pod fabrykę i postawił na nich dwa baraki. Na tym spółka zakończyła działalność, a fundusze zniknęły.
Władysław Sikorski odznacza załogę ORP "Piorun", 1941 r. fot. Wikimedia Commons
Sikorski nie poniósł żadnych konsekwencji za malwersacje swoich podwładnych, ale po przejęciu władzy przez Piłsudskiego szybko ''ewakuował się'' do Francji. ''Bystry jego umysł dostrzegł wówczas, że dla umocnienia pozycji w kraju należy zdobyć sobie pozycję za granicą'' - zapisał w pamiętniku ekonomista Feliks Młynarski. Przez następne lata generał konsekwentnie umacniał przyjaźń z francuskimi elitami politycznymi i wojskowymi. Przy okazji nawiązał bliskie relacje z oficerami Deuxième Bureau. Próbował też jednoczyć przywódców antysanacyjnej opozycji wokół pomysłu, by na nowego prezydenta II RP wykreować narodowego bohatera Ignacego Paderewskiego. Paryż wspierał tę inicjatywę, bo Piłsudski zupełnie nie podporządkowywał się woli Francji. Gdy zaś ministrem spraw zagranicznych mianował płk. Józefa Becka, między obu krajami zapanował lodowaty chłód. ''Beck był i pozostał jedną z tych osób, które w sposób jawny lub z ukrycia służą polityce wrogiej wpływom francuskim'' - ostrzegał jeszcze latach 20. gen. Henri Niessel. Dopiero w połowie lat 30., gdy francuskim ambasadorem w Warszawie został Leon Noël, stosunki nieco się ociepliły. ''Przybierając ostatecznie charakter poprawnej uprzejmości'' - odnotowywał dyplomata.
Najpopularniejsze
W 1936 r. Sikorski zorganizował Front Morges, chcąc wspólnie z Wincentym Witosem i Wojciechem Korfantym odebrać władzę następcom Piłsudskiego. Ale sanacja trzymała się mocno. Na nic zdały się nawet próby zablokowania wielkiej pożyczki wojskowej, którą rząd II RP postanowił zaciągnąć we Francji. Czechosłowacki poseł w Warszawie, Juraj Slavik, w wysłanym do Pragi raporcie donosił, iż sfrustrowany Sikorski powiedział mu, że ''jeśli Beck lub Rydz-Śmigły dostanie od Francji pieniądze, to powiedzcie Noëlowi, że zerwę wszelkie kontakty z Francją''. Ale konieczność zacieśnienia sojuszu obu państw przeciw III Rzeszy okazywała się ważniejsza. W tych okolicznościach polityczna kariera Sikorskiego zdawała się definitywnie dobiegać końca. I chyba nawet się z tym pogodził, skoro 25 sierpnia 1939 r. wysłał Rydzowi-Śmigłemu prośbę o przydzielenie mu dowództwa nad jakąś jednostką frontową. Naczelny Wódz pismo zignorował, popełniając tym samym niewybaczalny błąd.
Serdeczne zaproszenie
Leon Noël już 9 września 1939 r. spotkał się w Krzemieńcu z ministrem Beckiem, by porozmawiać o przeniesieniu władz państwowych Rzeczpospolitej do Francji. Zwłaszcza, że sytuacja na froncie stawała się coraz bardziej katastrofalna. Po spotkaniu Beck poinformował Rydza-Śmigłego, że jedzie do Krzemieńca, skąd zadba o szybką ewakuację rządu na Zachód, gdyby nastąpiła taka konieczność.
W dniu 12 września znów przyjechał do niego Noël, żeby wspólnie ustalić, na jakich warunkach rząd Francji udzieli polskiemu gościny. Ambasador zaproponował, by polska Rada Ministrów - wraz z prezydentem i urzędnikami - przejechała przez Rumunię do któregoś z jej portów, gdzie czekałby już francuski okręt wojenny. Gwarantowałby on Polakom na swym pokładzie przywilej ''droit de residence'' (prawo do eksterytorialnego pobytu), obowiązujący następnie w kraju docelowym.
Beck nie wiedział, że tego samego dnia polski poseł w Hiszpanii Marian Szumlakowski wysłał do niego depeszę zawierającą sensacyjną informację. Otóż spotkał się on z Philippem Pétainem, ambasadorem francuskim w Madrycie. Ten - z racji swej wielkiej sympatii do Piłsudskiego i jego następców - ostrzegł, że gdy tylko polski rząd przekroczy rumuńską granicę, to zostanie internowany. Depesza Szumlakowskiego trafiła do ambasady w Bukareszcie i tam zniknęła.
Beck nie był też świadom, że pozostający bez przydziału gen. Sikorski spotykał się 12 września we Lwowie z politykami i generałami, by omówić możliwość obalenia sanacyjnej ekipy. Nagle jednak zmienił zadanie i - po rozmowie z wysłannikami Leona Noëla - wyruszył w stronę granicy z Rumunią.
Tymczasem polski minister spraw zagranicznych negocjował z rumuńskim ambasadorem Gheorghe Grigorceą warunki ''droit de passage'' (prawa przejścia). Konkrety usłyszał dopiero 17 września, kiedy Armia Czerwona przekroczyła wschodnią granicę II RP. Rumuński ambasador zapewnił wówczas Becka, że jego rząd zamierza przestrzegać konwencji haskiej. Pozwalała ona państwu neutralnemu na zagwarantowanie bezpiecznego przejazdu przez swe terytorium władzom kraju, który toczył wojnę. Po południu 17 września potwierdził tę obietnicę rumuński minister spraw zagranicznych Grigore Gafencu. Zaproponował, by władze Rzeczpospolitej udały się jak najszybciej do portu w Constanzy. Rumuńska zgoda nadeszła w kluczowym momencie. Zniecierpliwiony zwłoką Józef Beck przygotował alternatywną trasę ucieczki. Polski rząd miał ewakuować się na Węgry i stamtąd dotrzeć do Francji drogą lotniczą. Jednak wariant rumuński wydał mu się prostszy i bezpieczniejszy.
Szosa na Czerniowce
''Z przejściowego potopu uchronić musimy uosobienie Rzplitej i źródło konstytucyjnej władzy. Dlatego choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzplitej i naczelnych organów państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników'' - napisano w orędziu prezydenckim, zatwierdzonym przez Mościckiego 17 września w Kutach.
Wiedziano, że Armia Czerwona zbliża się do granicy rumuńskiej i w ciągu kilkunastu godzin odetnie drogi ewakuacji. Decyzja więc mogła być tylko jedna. Ucieczka przez most graniczny nad Czeremoszem zaczęła się tuż przed północą. ''Dla społeczeństwa takiego, jak polskie, gdzie nad kategoriami politycznymi myślenia górują zawsze imperatywy uczuciowe, opuszczenie terytorium Rzeczypospolitej przez naczelne władze państwowe musiało stać się wśród oszałamiających ciosów wrześniowych dodatkowym, głębokim wstrząsem moralnym'' - pisze Władysław Pobóg-Malinowski. Nota bene, podczas rozmów z Rumunami mowy nie było o przepuszczeniu Wodza Naczelnego, a wedle międzynarodowych konwencji kraj neutralny powinien go internować. Jednak wieczorem 17 września minister Gafencu przysłał zapewnienie, że także Rydz-Smigły będzie mógł swobodnie dostać się do Francji.
Po drugiej stronie granicy w Czerniowcach na Polaków czekały kwatery i niespodzianka. Ambasador Grigorcea poprosił o podpisanie deklaracji, w której polski rząd na czas przejazdu przez terytorium Rumunii zrzekał się wszelkich atrybutów władzy. Zaskoczony Beck stanowczo odmówił. Od tego momentu Rumuni zaczęli udzielać coraz mętniejszych tłumaczeń. W końcu, po południu 18 września, oznajmili, że z powodu ogłoszenia mobilizacji w całej Besarabii chcą ewakuować polskie władze w głąb kraju. W tym celu podstawiono specjalny pociąg. Tracąc zaufanie do gospodarzy, Beck postanowił podróżować samochodem. Jednak jego decyzja nie miała znaczenia.
Wedle zapisów Konstytucji kwietniowej, prezydent Rzeczpospolitej miał prawo powoływać i odwoływać premiera oraz Naczelnego Wodza, a podczas wojny także wskazać swego następcę. W procesie legalnego przekazania władzy kluczową osobą był Ignacy Mościcki, który został uwięziony przez Rumunów w Bicaz. Tam wkrótce zjawił się ambasador II RP w Bukareszcie - Roger Raczyński. Zaczął usilnie przekonywać odizolowanego prezydenta, iż sytuacja jest beznadziejna i ten musi jak najszybciej wyznaczyć swego następcę. Wedle Poboga-Malinowskiego Raczyński był jedynie pionkiem, a główne role w spisku odgrywali: radca ambasady w Bukareszcie Alfred Poniński oraz attache wojskowy ppłk Tadeusz Zakrzewski. To oni zadbali, żeby legalny rząd został odcięty od świata. Po czym niecierpliwie czekali na przybycie Sikorskiego.
Winston Churchill oraz Charles de Gaulle (po prawej) i Władysław Sikorski (po lewej) fot. Wikimedia Commons
Wyścig do Bukaresztu
Samochód gen. Sikorskiego przejechał przez most nad Czeremoszem tuż po 5 rano 18 września. Po drugiej stronie czekał już ambasador Noël i dwóch wysokiej rangi francuskich oficerów. Zabezpieczyli oni benzynę dla auta Polaka i stali się jego obstawą, gwarantując bezpieczne dotarcie do Bukaresztu.
Najpopularniejsze
To ostatnie nie udało się Beckowi. Minister Gafencu umówił się z nim na spotkanie w Slănic, ale zamiast szefa rumuńskiego MSZ czekali tam już żandarmi i przymusowa kwatera. Nie chcąc się poddać, płk Beck zdołał wymóc, żeby do stolicy mogła wyjechać jego żona. Jadwiga Beck znała osobiście premiera Rumunii Armanda Călinescu, który stał się ostatnią nadzieją sanacji. Ale pani Beck nie zdążyła się z nim spotkać. W dniu 21 września, niedaleko pałacu Cotroceni, samochód szefa rumuńskiego rządu ostrzelali z broni maszynowej zamachowcy. Premier zginął wraz z kierowcą i ochroniarzem. Ujętych sprawców natychmiast zabito, a wszystko wskazywało na to, że za mordem stała proniemiecka Żelazna Gwardia i służby specjalne III Rzeszy. Śmierć Călinescu odebrała Beckowi i Mościckiemu resztki nadziei na uwolnienie. Co ciekawe, w tym czasie domagali się tego Brytyjczycy. Natomiast internowania stanowczo żądały Berlin oraz Moskwa. Rząd francuski zachował całkowite milczenie.
Sikorski przez dwa dni krążył w Bukareszcie między ambasadą francuską a polską. Wreszcie 22 września wsiadł do luksusowego wagonu Orient Expressu jadącego do Paryża. Towarzyszył mu nieoceniony Leon Noël. ''Poinformuję rząd [Francji] o stanie faktycznym z wnioskiem o niedopuszczenie tej kliki rządowej [sanacji]'' - zapisał Sikorski na kartce w notatniku podczas podróży. Nie musiał za bardzo się starać. W nocy z 20 na 21 września Mościcki uległ namowom Rogera Raczyńskiego i przekazał mu swój dekret do przesłania pocztą dyplomatyczną do Paryża. Nominował nim na swego następcę gen. Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Tym wyborem kompletnie zaskoczył wszystkich, ponieważ była to jedyna kandydatura, jakiej mu nie podsuwano. Nie po to pozbywano się piłsudczyków, by ulubionym adiutant Marszałka miał zostać nowym prezydentem.
Przez następne dni rząd Francji - z pomocą Wielkiej Brytanii - wywierał presję na Wieniawie, by ten nominacji nie przyjął. Tak też się stało i Mościcki po raz drugi musiał wskazać swego następcę. Tym razem stał się nim były wojewoda i minister spraw wewnętrznych, spolegliwy Władysław Raczkiewicz. Alianci wyrazili zgodę, ale pod warunkiem, iż Raczkiewicz zrzeknie się najważniejszych uprawnień na rzecz premiera. To ostatnie stanowisko objął oczywiście Sikorski.
Ostatni etap czystki przeprowadzili nieocenieni pracownicy ambasady w Bukareszcie: ppłk Zakrzewski i Alfred Poniński. Sporządzili listę osób związanych z obozem sanacyjnym, które znalazły się w Rumunii. W krótkim czasie trafiły one do obozów internowania. Potencjalnym zwolennikom Sikorskiego ułatwiano zaś wyjazd do Francji. W ten sposób w ciągu dwunastu dni, pod dyktando Paryża, dokonała się całkowita wymiana polskiej elity rządzącej. Wśród członków nowej Rady Ministrów nikt nie myślał o tym, by mieć do Francuzów pretensje o niewykonanie umów sojuszniczych, ani też nie palił się do sprzeciwu wobec niekorzystnych dla Rzeczpospolitej decyzji aliantów. Znamienne, że Sikorski godził się na wszystko, czego tylko od niego żądano, nawet po klęsce Francji.
Przebywający w Londynie Stanisław Cat-Mackiewicz pewnego razu wybrał się do kina przy Piccadilly Circus. Tam z rosnącym niesmakiem oglądał kronikę z najnowszych wydarzeń. ''Na ekranie Jerzy VI ze swoją miłą, sympatyczną, a tak podobną do Kazia Zdziechowskiego fizjonomią, i Churchill, podobny do ogromnego nadętego buldoga z gumy. Raptem sus, skok i wskakuje między nich gen. Sikorski w generalskiej rogatywce. Cała sala rozumie, że generał wskoczył w ostatniej chwili, zobaczywszy soczewkę operatora kinowego. Robi mi się nieprzyjemnie. De Gaulle by tak nie skakał'' - zauważył aluzyjnie wileński publicysta.
Andrzej Krajewski dla Wirtualnej Polski