HISTORIA JEDNEGO POWROTU - DLACZEGO NIE WARTO PORZUCAĆ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO
Napisał JACEK JURECZKO
Wstęp
Chciałbym podzielić się z Wami moim osobistym doświadczeniem wystąpienia i powrotu do Kościoła katolickiego. Przy tej okazji chciałbym zwrócić się do moich braci odłączonych, którzy są karmieni nauką antykatolicką właśnie na podstawie świadectwa osób odchodzących z Kościoła katolickiego.
Współczuję protestantom urodzonym nie w katolickim Kościele. Współczuję, ale nie z powodu inności, ale z powodu mylnych informacji, jakie rozgłaszają byli katolicy. Wiem, że jeden czy drugi protestant wychowany we wspólnocie protestanckiej posiada obraz katolicyzmu zaczerpnięty od byłych katolików, którzy o doktrynie Kościoła wiedzą niewiele. Jako przykład niech posłuży publikacja książki ex-księdza Luisa Padrosy Dlaczego wystąpiłem z Kościoła katolickiego? Owa pozycja doczekała się publikacji internetowej w serwisie jakoby chrześcijańskim «Jezus.pl». O czym traktuje owa pozycja? Otóż ks. Padrosa to były ksiądz-zakonnik nie pozostawiający na Kościele katolickim suchej nitki. Jedną z ciekawostek tej książki jest to, że opisywany jest Kościół przed soborowy (kapłan tyłem do ludu, msza św. w j. łacińskim itp.). Mam nadzieję, że autorzy serwisu - z nazwy chrześcijańskiego - zdążyli się dowiedzieć, że Msza św. od kilku lat odprawiana jest już w języku ojczystym. Jeżeli autorzy serwisu zdobędą się na odrobinę dociekliwości, to bez trudu ustalą, w którym roku przeprowadzono reformę liturgiczną i dopuszczono języki narodowe do liturgii. O ile dużą wartość posiada zamieszczanie szacownych dzieł patrystycznych, o tyle publikacja nic nie wnoszącej książki ks. Luisa Padrosy jest chybionym posunięciem, świadczącym o wielkiej niechęci do nas, katolików.
Nawrócenie
Zmieniające życie spotkanie z Panem, Bogiem, przeżyłem podczas… spowiedzi. Dla czytających ten tekst protestantów wychowanych w swojej tradycji muszę zaznaczyć, że ów sakrament (zainteresowani bez trudu odnajdą w słowniku teologicznym słowo „sakrament”) jest spotkaniem z przebaczającym - darmo i bezwarunkowo - Bogiem. Pamiętam jak zupełnie nieoczekiwanie skierowałem swoje kroki do Kościoła. Byłem wychowany w Kościele katolickim, ale zupełnie nie odczuwałem znaczenia tego faktu. Nie wiedziałem, że Jezus Chrystus umarł za mnie. Zwykle za taką postać rzeczy oskarża się księży, twierdząc, że nie głoszą zbawienia w Chrystusie. To fałsz! To moje uszy zamknięte były na nauczanie prawdy. Kilka lat wcześniej zamknąłem swoje serce na cichy głos Ducha Świętego i zatraciłem zdolność trzeźwego myślenia.
Tego dnia chciałem po prostu wyżalić się Panu, Bogu, i choć w niewielkim stopniu odzyskać nadzieję w sens przyjaźni z Nim. Rozpocząłem głośną modlitwę - zanim to uczyniłem, sprawdziłem, czy na pewno nikt oprócz mnie nie przebywa w świątyni: „Panie, jeżeli jesteś…” i nagle zobaczyłem księdza siedzącego w konfesjonale. Pomyślałem: „nic nie masz do stracenia” i poszedłem do spowiedzi. Ktoś powie, że to normalne i nie ma w tym nic szczególnego - i całkowicie się z nim zgodzę, poza jednym małym szczegółem: spotkałem wtedy kochającego Boga.
To jedno wydarzenie zmieniło CAŁE moje życie, a najwspanialszym darem Boga było Jego Słowo. Od tego dnia rozpocząłem gorliwe czytanie Pisma. Szkoda, że nie zachowała się moja pierwsza Biblia, która tak naprawdę dosłownie wiele ode mnie ucierpiała: kreśliłem, podkreślałem, kolorowałem. Żadna na świecie książka długo takich tortur by nie wytrzymała.
Gorliwość o dom Twój pożera mnie…
Każdy gorliwiec gotowy jest na wielkie poświęcenie, wymagając tego samego od innych. To wielki i podstawowy błąd każdego neofity czy, mówiąc biblijnie, „niemowlęcia w wierze”. Zastanawiałem się: „dlaczego inni tak nie czynią, dlaczego księża jakoś nie przejawiają radości z tego, co robią”. Zostałem ministrantem, uczęszczając na trzy Msze św. dziennie!!! Tak, rano o 7:00 i 7:30 oraz o godz. 18:00. Taka aktywność trwała do czasu mojego odejścia z Kościoła katolickiego.
Odejście z Kościoła Bożego, czyli: krok wstecz
Moja gorliwość została wystawiona na dużą próbę. Pragnąłem spotykać się z ludźmi kochającymi Pana. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że kapłan, wybierając stan duchowny, otwarcie wyznaje: „Kocham Cię, Panie, i pragnę służyć Twojemu Kościołowi”.
Moje serce coraz bardziej oddalało się od Kościoła. Poznałem braci i siostry z Kościoła zielonoświątkowego. Imponowali mi znajomością Pisma i bezkompromisowym życiem słowem Bożym. W ten sposób powoli, powoli, szykowano mnie na szok związany z „prawdą” o Kościele katolickim. To ciekawe, na początku nikt nie negował mojego biegania na codzienną Eucharystię, moich wyjazdów do kochanych ojców karmelitów z Czernej do spowiedzi. Chciałem, aby taki stan trwał wiecznie.
W międzyczasie odkryłem małą broszurkę Cztery prawa duchowego życia. W ciągu jednego tygodnia - razem z moim przyjacielem Marcinem - doprowadziliśmy do wyznania Jezusa jako Pana dużą grupę braci i sióstr z Ruchu Światło-Życie. Jednakże ta książeczka mocno mnie zaniepokoiła. Przecież moi rodzice ani księża nie czytali tej broszurki i nie wyznali Jezusa jako Pana i Zbawiciela, a - to już efekt pracy braci zielonoświątkowców - przecież bez takiego wyznania ustami doświadczenie zbawienia jest niemożliwe!
Nie miałem pojęcia, jak kontakt z zielonoświątkowcami zmieni moje życie.
Moją pierwszą protestancką lekturą była rewelacyjna książka Dawida Wilkersona Krzyż i sztylet. To z niej dowiedziałem się, że bardzo potrzebuję „chrztu w Duchu Świętym”. Po raz pierwszy spotkałem się ze słowem „pastor” i dowiedziałem się, że pastor ma żonę i dzieci! Ponieważ nie byłem nigdy na nabożeństwie w zborze, to nie znałem w ogóle protestanckiej terminologii.
Drugą protestancką lekturą była Droga sceptyka do Boga Josha McDowella. Ta lektura pokazała mi, że jako osoba świecka mam do odegrania jakąś rolę w Kościele, ale na to okazało się być już za późno.
Moi parafialni księża zaczęli zauważać - jak to sami określili - moje protestanckie myślenie. Chociaż ja sam nie myślałem o odejściu z Kościoła, który na swój sposób kochałem. Uczciwie przedstawiałem zaprzyjaźnionemu księdzu moje wątpliwości co do pewnych kwestii w Kościele i pokazałem też Biblijne studium dla nowo narodzonych chrześcijan, prosząc o ocenę i uwagi. Niestety, ksiądz odmówił komentowania tych książek, twierdząc, że zawierają protestancką interpretację Pisma. Tego było już za wiele: „jak to - oburzyłem się - przecież tutaj są tylko pytania do poszczególnych wersetów!” Ksiądz nie był na taką dyskusję przygotowany i po tej rozmowie miałem jeszcze większy mętlik w głowie.
„Zieloni” jakby na to czekali - rozpoczęli batalię o mnie. Modlili się w swoich grupach, pokazywali mi protestanckie ulotki typu Katolicka Biblia mówi prawdę itp. Żeby mnie już kompletnie dobić - i tutaj to, czym się z Wami dzielę, ma dużo wspólnego ze wstępem - otrzymałem książkę byłego księdza L. Padrosy Dlaczego wystąpiłem z Kościoła katolickiego.
Myślałem, że jestem w stanie obronić swoją katolickość, ale bardzo się przeliczyłem. Lektura tej książki mocno osłabiła moją wiarę w prawdę w Kościele katolickim.
Być protestantem…
Wraz z odejściem z Kościoła katolickiego radykalnie zmieniła się moja opinia na jego temat. Przestał być dla mnie Kościołem, a stał się „Babilonem Wielkim” i „Wielką nierządnicą”. Każdego dnia pragnąłem spotkać się z biednymi, oszukanymi katolikami i oznajmiać im prawdę. Nie miałem żadnego pojęcia o prawdziwej doktrynie Kościoła katolickiego, ale sprawiałem wrażenie dobrze poinformowanego. Z całą zajadłością atakowałem błędy „nominalnych chrześcijan”, chociaż nawet nie uważałem katolików za chrześcijan. Taką postawę przejawiałem przez kilka lat, co pozwoliło mi zostać liderem młodzieżowym. Kilkanaście młodych osób było moim łupem - choć nie zdobywałem „dla Chrystusa”, ponieważ były to osoby już zdobyte, tzn. zaangażowane w swoim Kościele. Moje „misyjne” zdolności zostały docenione przez radę starszych i pastora i przeniesiono mnie do innego miasta, abym i tam „ratował” ludzi.
„Ni pies, ni wydra”, czyli chrześcijaństwo ponadwyznaniowe
Po jakimś czasie zauważyłem, że jako radykalny zielonoświątkowiec nie mam dostępu do tych kręgów ludzi, do których chciałem dotrzeć. Na szczęście poznałem ChSA (Chrześcijańskie Stowarzyszenie Akademickie) związane z szeroko rozumianym chrześcijaństwem, ale o tradycji ewangelikalnej. ChSA nie utożsamiało się z żadnym z istniejących Kościołów, chcąc być narzędziem w ręku każdego. Zaangażowałem się w służbę wśród młodzieży ze szkół średnich. Zacząłem współpracować m.in. z luteranami, baptystami, metodystami. Mój radykalizm powoli przestawał podobać się Bogu.
ChSA odegrało wielką rolę w moim życiu. Zobaczyłem, że Bóg kocha myślących i wierzących inaczej niż ja. Była to dobra szkoła tolerancji i próby zrozumienia innych tradycji ewangelikalnych.
Niestety, muszę stwierdzić, że o ile ChSA jest organizacją ponadwyznaniową, to niekoniecznie otwartą na katolików. Nie pamiętam, ale zdaje się, że podobnie jak Ruch Nowego Życia czy Chrześcijańska Społeczność Internetu (ChSI związana jest z internetową gazetką „WIATR” tworzoną swego czasu przez… katolicką wspólnotę Koinonia Jan Chrzciciel), ChSA posiada swoje wyznanie wiary wychodzące naprzeciw wszystkim Kościołom, w którym znajdziemy między innym punkt stwierdzający uznawanie 66 ksiąg Pisma Świętego, co oczywiście dla nas, katolików, jest nie do przyjęcia[1].
Tak na marginesie, cała dyskusja o Ruchu Nowego Życia, czy jest sektą, czy nie, jest zupełnie źle ustawiona. Z pewnością nie jest sektą, ale na pewno nie jest dobrym miejscem dla katolika[2].
Byłem świadkiem, że zabroniono katolikom biorącym udział w wakacyjnym obozie udziału w Mszy św., co tłumaczono innymi planami dla całego obozu. Nie uszanowano tożsamości religijnej niektórych osób (o ile pamiętam, we Mszy św. chciały wziąć udział dziewczyny z Makowa Podhalańskiego).
Z powrotem w Kościele katolickim
Nie będę opisywał szczegółów, które doprowadziły mnie do podjęcia nauki w Biblijnym Seminarium Teologicznym we Wrocławiu, ale sam pobyt w seminarium baptystycznym wymaga trochę uwagi.
Podczas nauki w BST Pan otwierał moje oczy. Okazało się, że nauka na uczelni protestanckiej może doprowadzić do Kościoła katolickiego. Oczywiście, nie był to efekt zamierzony i pożądany przez władze i wykładowców BST, ale tak się właśnie stało.
Uświadomiłem sobie, że teologia protestancka jest bardzo relatywna. Każdy z nas, studentów BST, tworzył swój własny „system teologiczny”, którego podstawą miała być tylko Biblia. Zachęcano nas do składania comiesięcznych wyznań wiary (praktycznie dokonywało się to po każdym przerobionym dziale). Muszę przyznać, że była to niezła gimnastyka. Każdy z nas spędzał setki godzin nad Biblią, którą kochaliśmy i studiowaliśmy. Miłość do Słowa, wielki szacunek do prawd objawionych - to wszystko stało się dla mnie wielkim skarbem, który otrzymałem podczas nauki w BST. Uczono nas, że Biblia jest najważniejszą lekturą teologa, że do Biblii trzeba podejść bardzo poważnie i z bojaźnią, obawą o złe odczytanie Objawienia i z pokorą wobec naszych ograniczonych możliwości. Nie pozwolono nam na „wczytywanie” swoich pomysłów do tekstu Pisma. Wiele mógłbym jeszcze o tym napisać, ale streszczę to jednym zdaniem - BST nauczyło mnie, „jak czytać”, a nie „co tam jest napisane”.
Relatywizm zburzył moje podstawy teologiczne. Przestałem być pewny, że znam prawdę, i rozpocząłem lekturę wczesnych pisarzy chrześcijańskich (Didache, dzieła Augustyna, katechezy Cyryla Aleksandryjskiego itp.), co doprowadziło mnie do wniosku, że moja interpretacja Pisma znacznie (to delikatne słowo) odbiega od przedstawianej przez Ojców Kościoła i Tradycji (pisane dużym „T”).
Mój oficjalny powrót do Kościoła katolickiego miał miejsce w I Niedzielę Adwentu 1996 roku w Kościele pw. św. Wojciecha u oo. dominikanów (o. Paweł Maliński).
Co dalej?
To nie koniec mojej duchowej przygody.
Na początku myślałem, że będę tylko „biorcą” w Kościele, ale Pan stosunkowo szybko pokazał mi - choćby przez książkę ks. A. Siemieniewskiego katolickie spojrzenie na wiarę - że moje osobiste doświadczenie może pomóc innym. Od grudnia 2000 wraz z Andrzejem Siemieniewskim rozpoczęliśmy rozmowy o celowości powołania do istnienia Katolickiego Serwisu Apologetycznego, który ruszył 2 lutego 2001. Tak więc minął dokładnie rok od naszego wejścia w wirtualną sieć.
Wierzę, że wielu z nas potrzebuje jasno i prosto zadanego pytania. Pytanie to kieruję do tych wszystkich, którzy wahają się w wierze i nie wiedzą, czy może warto odejść z Kościoła katolickiego do bardziej atrakcyjnej grupy, czy trwać tam, gdzie Pan, Bóg, nas zasadził.
Proszę o stanięcie w prawdzie i zadanie sobie tego pytania:
Czy bycie katolikiem przeszkadza mi w całkowitym pójściu za Bogiem i czy mogę w Kościele katolickim zostać zbawiony?
Jeżeli odpowiedź brzmi „TAK”, to po co zmieniać Kościół?
Pozwólcie mi na przekazanie jeszcze jednej myśli: protestanci twierdzą, że zbawienie jest z łaski. Co oczywiście jest prawdą, a skoro jest to prawdą, to czy nie mogę być zbawiony z łaski w Kościele katolickim? Czy też muszę spełnić jakiś warunek (uczynek), aby dostąpić zbawienia?
[1] Np. Chrześcijańska Społeczność Internetu
[2] Ks. Andrzej Siemieniewski - Doktryna Ruchu Nowego Życia - główne punkty wiary Ruchu Nowego Życia.