Henryk Sienkiewicz, Za chlebem - treść
I (Na Oceanie - Rozmyślanie - Burza - Przybycie)
Niemiecki statek „Blucher” płynął z Hamburga do Nowego Yorku. Pogoda była dobra, wietrzna, ale nie burzowa. Pasażerowie odpoczywali na pokładzie - emigranci (którzy podróżowali pod pokładem) obok tych z pierwszej klasy. Tylko stary mężczyzna i młoda dziewczyna byli smutni i samotni, nie rozumieli niemieckiego. Byli to polscy chłopi.
Chłop to Wawrzon Toporek, płynął z córką Marysią. Wszystko było obce, więc znajome słońce (jak w Lipińcach) dodało im otuchy. Dziewczyna twierdziła, że w domu było lepiej, a stary przekonywał ją, że jedzie po dobrobyt, że będzie panią.
Pół roku temu Wawrzon wdał się w proces o krowę. Przegrał go, nie miał czym spłacić, więc zajęli mu konia, a za opór skazali na areszt. Nie mógł uczestniczyć we żniwach, wiele plonów się zmarnowało. Z rozpaczy zaczął pić. Pewien Niemiec przekonał go, że w Ameryce dostanie tyle ziemi, ile tylko chce. Wspólnie z Żydem przekonali go do wyjazdu.
W Hamburgu obdarli ich z pieniędzy, płynęli stłoczeni pod pokładem, pomiatano nimi. Przy córce nadrabiał miną, ale bał się. Marysia wspominała Jaśka Smolaka, koniucha, który obiecywał nocą przy studni, że za nią pojedzie. Gdy zaszło słońce, oboje poczuli, że oddalają się od ziemi rodzinnej.
Sala 4 klasy robiła wrażenie piwnicy, a łóżka z przepierzeniami były jak nory. Dłuższy tam pobyt wywołuje czasem nawet szkorbut. Ludzie często nie wychodzili na pokład, bo bali się zostawić rzeczy. Zbliżała się burza. Polacy zrozumieli dopiero, gdy statek zaczął się kołysać. Rzucało nimi, bo siedzieli na dziobie. Ojciec błagał Marysię o wybaczenie, że ją na zgubę zaciągnął, ona przyzywała Jaśka. Mówili litanię. Trochę wody wlało się do kabiny, ale statek był na pełnym morzu, więc niebezpieczeństwo zatonięcia było znikome.
Rano Wawrzon zaczął się zastanawiać, czy to nie grzech kusić Boga i jechać przez takie odmęty do niby lepszego świata. Mieli płynąć jeszcze 7 dni, w tym 2 w burzy. Chłop zebrał się na odwagę i dwa dni przed dojazdem zapytał majtka, czy daleko jeszcze. Rozumiał po polsku, bo był to Kaszuba, teraz - Niemiec.
Zobaczyli wkrótce wyspę Sandy-Hok, wielkie gmachy, domy, kominy fabryczne i chmurę dymu - Nowy Jork. Zielone parki wzbudziły w chłopie nadzieję na kawałek ziemi. Na statek weszli ludzie od kwarantanny, hoteli, pensjonatów, przewodnicy, wymieniający pieniądze i inni. Kaszuba pomógł Wawrzonowi wymienić pieniądze.
Na lądzie przeszli kontrolę celną. Miasto było tłumne i gwarne. Na widok murzynów żegnali się. Polacy wyglądali tam dziwnie i obco, ale nikt na nich nie zwracał uwagi. Czuli się jeszcze bardziej samotnie. Do nocy czekali na komisarza, który nie nadszedł, bo go nie było, ktoś ich zwiódł. Ale chłopi są cierpliwi, więc czekali mimo zimna. Zasnęli w śniegu.
II (W Nowym Jorku)
Po zejściu z Broadwayu, to trafia się w coraz biedniejsze dzielnice. Są stare, zniszczone i brudne. Tu są najtańsze boardinghousy (zajazdy) i bar-roomy, a obok jaskinie zbrodni, nędzy, głody i łez. Mieszka tu cała emigracja, która nie może pójść do workinghousów (domów wyrobniczych) lub nie chce z lenistwa. Tu znaleźli się nasi bohaterowie.
Marysia jest chora, nie mają co jeść. Już trzeci miesiąc żywią się wyłącznie kartoflami. Wawrzon nie znał języka, więc nie mógł znaleźć pracy. Irlandczycy go bili. W Polsce mógłby choć żebrać pod krzyżem - miałby co jeść, a Pan Bóg czuwałby nad nim. Powiesiłby się już, gdyby nie Marysia. Do tego tęsknił za Lipińcami, męczyło go to, bo sam sobie nie uświadamiał, że brakuje mu najbardziej ojczystej ziemi. Poznali rodziny polskie, ale one też nie miały co jeść. Nie wiedzieli, że w Hoboken jest polski kościół.
Wawrzon poszedł do portu nałapać desek pływających po wodzie, by rozpalić w piecu. Zjadał resztki, które znalazł - nie myślał nawet o głodnej Marysi. Już miał coś ukraść, ale w drodze powrotnej pomógł wyciągnąć z błota wóz z kartoflami i zabrał te, które spadły.
Marysia też nie znalazła pracy. Siedziała w domu, bo bała się zaczepek obcych. Tęskniła za domem, za Jaśkiem - miała być w Ameryce panią, a stała się biedniejsza od niego.
Zanim Wawrzon wrócił, Mulat, właściciel rudery, wyrzucił Marysię z tobołkami na ulicę, bo nie miała dolara na kolejny tydzień. To załamało Wawrzona ostatecznie. Marysia nie mogła unieść tobołków. Ojciec kazał jej je zostawić, gdy nie chciała, powiedział, że ją zabije. Poszli do portu. Marysia przysypiała z gorączki.
W Wawrzonie dojrzewała jakaś myśl. Nocą obudził Marysię i powiedział, że utopi ją, a potem siebie, by uwolnić ich od niedoli. Dziewczyna miała 18 lat i nie chciała umierać. Ale Warzon był spokojny, wręcz obłędnie. Mimo Marysinych krzyków o miłosierdzie, zepchnął ją w przepaść. Złapała się jeszcze po drodze belki, ale ojciec chciał ją odczepić. Marysia widziała okręt z tłumem ludzi, a z niego Jaśko i Matka Boska wyciągali do niej ręce. W ostatniej chwili Wawrzon się opamiętał i wciągnął ją z powrotem. Marysia mu odpuściła. Z księżyca spłynęły anioły i zesłały na nią sen.
Rano wyglądała jak martwa, ale słońce ją jeszcze rozbudziło. Wawrzon zapłakał. Marysia była zdrowsza od świeżego powietrza portu. Nieopodal znaleźli chleb, solone mięso i gotowaną kukurydzę. W mieście spotkali starego Polaka z małym chłopakiem. Nakarmił ich, a oni opowiedzieli swoją historię. Pan od 0 lat był w Ameryce, ale wciąż tęskni za krajem. Jego syn Wiliam nie zna Polski, rozumie po polsku, ale woli mówić po angielsku.
W Arkansas powstawała nowa osada - Borowina. Pan dał im pieniądze na podróż i założenie gospodarstwa. Robił to gł. ze względu na dziewczynę. Dał jej swój adres. Ugościł ich w swoim domu, gdzie wszyscy traktowali ich jak krewnych.
III (Życie osadnicze)
Borowina najpierw otrzymała nazwę, a potem rozpisano ogłoszenia o sprzedaży działek. Sąsiadowała z Memphis, gdzie szalała żółta febra, ale to było za Missisipi. Z drugie strony mieszkali Indianie Choctaws, ale oni pałali sympatią do Polaków. Poza tym przewidywano wkrótce zniknięcie Indian. W planach była kolej żelazna, teraz trzeba było tam się dostawać wozami. Mazurzy ciągnęli do osady, bo nie boją się żadnych trudności, tym bardziej kiedy są razem.
Mazurom trochę zrzedły miny, gdy na miejscu zobaczyli stary dębowy las, ale zaraz wzięli się za karczowanie. Żywiono się antylopami, jeleniami i bawołami, bito owce, kupowano w Little-Rock mąkę i solone mięso. Wieczorami tańczono wokół taborów.
Wkrótce okazało się, że każdy zapłacił za działkę inną cenę, a nikt nie wiedział, jaka część jest jego. Niemcy pewnie razem by wycięli las, postawili domy, a potem się podzielili, ale Mazurzy chcieli od razu działać na swoim terenie, zaczęły się więc kłótnie. Przyjechał tam pan Grünmański (-ski dodał sobie, by handel szedł lepiej) z saloonem. Mazurzy zaczęli kłócić się nawet, że północ Ameryki jest lepsza od południa. Tylko w chwilach niebezpieczeństw i przy wieczornych tańcach gromada łączyła się zgodnie, ale na krótko.
Byli tu Wawrzon i Marysia. Dziewczynę powietrze ożywiło, oboje nie tęsknili, musząc ciężko pracować. Wawrzon wybrał sobie dobry kawał lasu, a wszyscy parobcy byli po jego stronie ze względu na urodę Marysi. Pomagali mu też chętnie.
Ludzie zaczęli łapać febrę, chodziły plotki, że las nie ma końca, że coś w nim straszy. Tabor się rozwiązał, ustawiano wozy jak najdalej od siebie. Ginęły owce.
Tylko Marysia ufała, że Bóg i tym razem im pomoże. Ojciec jej zachorował i chciał ja wydać za mąż za Czarnego Orlika, ale Marysia chciała być wierna Jaśkowi.
Pewnej nocy Orlik spalił bór, by nie tracić już czasu na karczowanie. Potem oświadczył się Marysi. Dziewczyna bała się go, bo był osmolony i z ogniem w oczach.
Parę dni potem spadł ogromny deszcz i osada zamieniła się w sadzawkę. Ludzie zaczęli chorować. Nie dało się uciec, bo rzeka wezbrała. Kończyły się zapasy. Orlik tylko przynosił Wawrzonowi i Marysi co dzień zwierzynę. Deszcz lał nadal i fale wkrótce zalały wioskę. Wawrzon i Marysia spłynęli jak na tratwie na ścianie domu, na której leżał chory starzec. Orlik wskoczył na ich tratwę i wiosłując kilka godzin wyprowadził ich z toni. Po wieczór Wawrzon zaczął konać. Bóg dał mu spokojną śmierć, bo zdawało mu się, że wraca do Polski. Orlik i Marysia ujrzeli łódź ratunkową, ale wiosło im się złamało, prąd ich zniósł, karabin zamókł, nie mogli jej przywołać. Orlik rzucił się wpław. Usłyszano go i Marysia się uratowała, ale on utonął.
Marysia pojechała do Nowego Jorku do pana Złotopolskiego spod Poznania. Ale on sam umarł, a jego dzieci wyjechały. Kapitanowie nie chcieli jej zabrać do Lipiniec. Ze zgryzoty i głodu popadła w obłęd i co dzień przychodziła do portu wyglądać Jaśka. Ludzie dawali jej jałmużnę. Tak żyła 2 miesiące, po których znaleziono w porcie ciało zmarłej dziewczyny.
THE END
3