Henryk Sienkiewicz, Organista z Ponikły - treść
Antoni Kleń szedł w śniegu z Zagrabia do Ponikły. Był kuso ubrany, ale szedł radośnie, bo rano podpisał z kanonikiem Krajewskim kontrakt na organistę, bo poprzedni, stary Mielnicki, zmarł od kopnięcia konia. Dotąd grywał przygodnie na oboju lub organach, a lepszy był od tutejszych organistów. Teraz będzie nareszcie szanowany.
Kleń od małego lubił muzykę. Mielnicki nauczył go grać, uczeń szybko przerósłmistrza. Potem uciekł z muzykantami. Wrócił biedny, ale zyskał sławę świetnego grajka. Gdy czasem zastępował organistę w kościele, w niego samego, księdza i wiernych wstępowała jakby ekstaza religijna.
Zakochał się w pannie Olce, córce strycharza (ceglarza) z Zagrabia. Ona pokochała najpierw jest spryt do muzyki, a potem i jego samego. Ojciec jednak, choć sam biedny, nie chciał jej wydać za Klenia. Przyjął go dopiero jako organistę. Teraz Kleń wracał właśnie od niego.
Wyrzucał sobie, że tylko w łokieć Olę z czcią pocałował, gdy wyznała mu, że nawet gdyby był biedny, poszłaby za nim na koniec świata. Mróz szczypał, więc poszedł na przełaj łąkami. Dla zabicia czasu grał na oboju to, co przedtem u strycharza. Zaczął od prostej pieśni, ale ojciec Oli kazał grać coś bardziej dworskiego. Ciężko mu się szło, bo miał długie nogi i zapadały mu się w głęboki śnieg. Myślał o Oleńce i radował się, że jej jest ciepło. Usiadł ze zmęczenia, ale grał Mój zielony dzban, by nie zasnąć. Obój powoli wypadał mu z rąk, wołał Oleńkę, a potem zasnął. Rano trwał nadal, z obojem przy nogach, jakby zdziwiony i zasłuchany w nutę piosenki...
THE END