MEDYCYNA I ETYKA
Toczy się walka między "kulturą życia a kulturą śmierci"
Od eutanazji do zabijania
ZBIGNIEW WOJTASIŃSKI
Koniec XX stulecia kojarzy się nie tylko z postępem, ale i z zewsząd pojawiającymi się sygnałami o narastaniu różnego rodzaju kryzysów. Mówi się o groźbie światowego kryzysu ekonomicznego, rosną napięcia międzynarodowe. Ale bodaj czy nie najgłośniej alarmuje się o kryzysie wiary oraz upadku autorytetów i moralności. Australijski uczony Peter Singer obwieszcza krach tradycyjnej etyki, który jednocześnie początkuje otwierającą nowe perspektywy rewolucję w etyce. Przyrównuje ją nawet do przewrotu kopernikańskiego w nauce. Ale do czego taki kontrowersyjny przewrót może doprowadzić ludzkość?
Singer od kilku lat bulwersuje swymi poglądami bioetyków i innych specjalistów, próbujących uporać się z coraz trudniejszymi dylematami moralnymi, jakie stawia postęp medycyny. W Polsce jego poglądy, jak dotąd, nie wykroczyły poza wąski krąg myślicieli. Tę lukę postanowił wypełnić Państwowy Instytut Wydawniczy, który opublikował jedną z najnowszych prac tego autora „O życiu i śmierci. Upadek tradycyjnej etyki”. Książka może również w naszym kraju wywołać szerszą dyskusję, gdyż jak podkreśla australijski filozof: tradycyjnej etyki nadal bronią jedynie biskupi i konserwatywni bioetycy, którzy z namaszczeniem głoszą niezbywalną wartość każdego ludzkiego życia, niezależnie od jego charakteru i jakości.
Jakość zamiast świętości życia
Powodów do takich rozważań nie brakuje. W Holandii parlament usankcjonował eutanazję niedobrowolną, pozwalającą lekarzowi uśmiercić ciężko chorego, nawet bez jego zgody. We Włoszech jako dawcę narządów wykorzystano bezmózgowego noworodka. Z kolei Amerykańskie Towarzystwo Medyczne uznało, że bezcelowe jest przedłużanie życia chorego, będącego w stanie śpiączki. Wszystko to skłania Singera do jednego wniosku: „Po prawie dwóch tysiącach lat władania naszymi myślami i decyzjami w sprawach życia i śmierci tradycyjna etyka zachodnia załamała się”.
Postęp medycyny niewątpliwie postawił przed ludźmi jedne z najtrudniejszych problemów do rozwiązania. Jednak obwieszczanie końca tradycyjnej etyki, uznającej świętość ludzkiego życia, jest raczej zbyt pochopne. Tym bardziej, że „nowa etyka” nie ma wiele nowego do zaproponowania. „Świętość życia” proponuje się zastąpić bardzo modnym obecnie określeniem „jakość życia”, które jeśli nawet rozwiązuje część nurtujących dylematów, to tworzy też nowe, być może jeszcze bardziej bulwersujące.
Najlepszym tego przykładem jest eutanazja. Początkowe dyskusje nad tym, że każdy ma „prawo do śmierci” i godnego umierania, przerodziły się w rozważania o eutanazji niedobrowolnej, przeprowadzanej bez woli chorego. W Holandii eutanazja na życzenie osób śmiertelnie chorych została rozszerzona na osoby cierpiące fizycznie lub psychicznie. Z prawa do śmierci przerodziła się w wywołujący dreszcze przymus umierania. Takie sytuacje nie są już całkowicie wydumane lub występujące tylko sporadycznie.
W raporcie rządu holenderskiego z 1995 r. lekarze skrócili życie 3, 6 tys. osób, którzy faktycznie poprosili o śmierć. W 900 przypadkach życie chorego skrócono bez jego zgody, a w 1, 9 tys. zwiększono dawkę środków przeciwbólowych z zamiarem przyspieszenia śmierci. Można podejrzewać, że w praktyce takich przypadków było i jest znacznie więcej. Trudno zatem się dziwić, że coraz częściej ciężko chorzy boją się pójść do szpitala, bo lękają się, że zostaną uznani za pacjentów nie rokujących nadziei, obciążających jedynie budżet służby zdrowia. Podobnie znikomą ochronę mają noworodki z ciężkimi wadami i nie rokujący nadziei ludzie chorzy psychicznie.
Pułapki „prawa do śmierci”
Przykład Holandii jest wyjątkiem. Nigdzie na świecie eutanazja nie jest wykonywana w tak szerokim zakresie, przynajmniej oficjalnie. Jest jednak konsekwencją powszechnie akceptowanego obecnie założenia, że najważniejszym kryterium opieki medycznej jest „jakość życia” chorego. Pozornie w określeniu tym nie ma nic niepokojącego. Wręcz przeciwnie, jakością życia pacjenta określa się jakość opieki medycznej, jaką można mu zapewnić, a także komfort psychiczny i bezpieczeństwo, jakie można mu zaoferować.
Jakość życia stała się synonimem nowoczesnej medycyny. Może być bardziej chlubą niż powodem do obaw i niezadowolenia. Niebezpieczeństwo polega na tym, że „jakość życia” może być też zupełnie inaczej rozumiana. Na przykład, gdy interes społeczny, ekonomiczny czy nawet udręczonej chorobą rodziny chorego przedkładany jest nad opiekę nad nim z poszanowaniem świętości jego życia. Wtedy też jakość zastępuje świętość życia.
Tak właśnie stało się w Holandii. I w tym kierunku może też zmierzać rewolucja w etyce, w rozumieniu Petera Singera. Jej konsekwencją -- trzeba o tym powiedzieć wyraźnie -- jest wywołująca najwięcej kontrowersji selekcja i eliminacja ludzi. Jednostki, uznane według przyjętych kryteriów z a nieprzydatne, są likwidowane. W przyszłości problem ten zyskałby szczególny wymiar, gdyż wraz ze starzeniem się społeczeństw we wszystkich krajach uprzemysłowionych coraz więcej będzie ludzi ciężko chorych, zniedołężniałych, stanowiących ogromne obciążenie dla młodszych członków tej samej społeczności. Wtedy kolejnym krokiem może być też eliminowanie z miłosierdzia emerytów, ludzi chorych psychicznie i niepełnosprawnych. Czy w tym właśnie kierunku ma zmierzać „nowoczesna”etyka?
„Wynikający z sekularyzmu brak relacji do Boga sprawia, że człowiek uważa siebie za jedyną normę i kryterium wszelkich działań i przypisuje sobie prawo całkowitego decydowania o swoim losie, w tym również prawo do określania momentu własnej śmierci” -- twierdzi ks. prof. Wojciech Bołoz, prorektor Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Ksiądz jest autorem książki pt. „Życie w ludzkich rękach”, której wydanie z biegło się z polską publikacją Paula Singera. Podkreśla w niej, że odrzucenie absolutnej władzy Boga sprawia, że życie ludzkie uważane jest za wartość tylko wtedy, gdy związane jest z sukcesami i stanowi źródło przyjemności. Jeśli zaś niesie ze sobą cierpienie i ból, wtedy jawi się jako ciężar, od którego trzeba się za wszelką cenę uwolnić.
„Życie ludzkie, pozbawione kontekstu religijnego, jest traktowane wyłącznie w kategoriach wydajności ekonomicznej, konsumpcjonizmu i przyjemności. W takiej koncepcji nie ma już miejsca na cierpienie, które przychodzi często w sposób nieoczekiwany. Cierpienie jawi się jako ta rzeczywistość, którą trzeba odrzucić. Gdy zaś nie ma innej możliwości, trzeba położyć kres życiu przez eutanazję”.
Człowiek w roli Stwórcy
Singer przyznaje, że ludzie niepełnosprawni obciążają społeczeństwo. Jeśli chce tylko szokować, to znakomicie mu się to udaje. Jego zdaniem, społeczeństwo nie przetrwałoby bez jakiegoś zakazu zabijania ludzi, lecz może przeżyć, jeśli jedni nie ratują innych w potrzebie -- mimo że będzie wtedy bardziej obojętne i zatomizowane. I dodaje: „Etyka, by mogła być zaakceptowana, chyba musi być nieco stronnicza, czyniąc ustępstwa na rzecz nas samych, naszych rodzin i przyjaciół”.
Trzeba przyznać, że niebywały w ostatnich latach rozwój medycyny stawia lekarzy i zwykłych ludzi przed wyjątkowo trudnymi wyborami. W jakich sytuacjach należy kontynuować lub zaniechać tzw. uporczywą terapię, wymagającą stosowania uciążliwych i kosztownych zabiegów? Czasami płynne są granice między intensywnym leczeniem z użyciem środków przeciwbólowych, a przyspieszaniem śmierci terminalnie chorej osoby. W jakich zatem sytuacjach nie ma wątpliwości, że dostępne środki medyczne nie są już proporcjonalne do przewidywanej poprawy życia, gdy rezygnacja z nich nie może być uznana za eutanazję bez woli chorego?
Na te pytania nie można odpowiedzieć kodeksem zasad postępowania, i chyba nigdy nie będzie to możliwe. Trudno też prawnie rozgraniczyć dozwolone metody bierne, które nie zakłócają naturalnego przebiegu zdarzeń, od niedozwolonych działań aktywnych, przyspieszających śmierć za pomocą leków. Ryzykowne jest jednak przyjmowanie założenia, że na podstawie osiągniętej już wiedzy naukowej lub "wyższych" racji społecznych można wyrokować -- kogo warto, a kogo nie warto ratować. Mimo tych wątpliwości, próby takie ciągle są podejmowane, a Peter Singer w swych poglądach wcale nie jest odosobniony.
Kultura umierania
W podobnym kierunku zmierza dyskusja prowadzona obecnie w Stanach Zjednoczonych. W ubiegłym roku przed Sądem Najwyższym odbyły się dwie rozprawy, dające terminalnie chorym prawo do decydowania o godnej śmierci. Jak napisał w „Medycynie po dyplomie” (polskie wydanie amerykańskiego pisma „Postgraduate medicine”) dr Leonard J. Deftos, taka możliwość, oferowana poczytalnie nieuleczalnie chorym osobom dorosłym, jest uczciwsza niż budząca niepokój i czasami nieudolnie przeprowadzana „terminalna sedacja”. Amerykański lekarz sprowadza problem do dylematu: „Czy wolałbyś umierać (potajemnie - Z. W. ) w furgonetce dr. Kevorkiana, czy z troskliwym i odpowiedzialnym lekarzem? Czy na Twoją decyzję miałaby wpływ możliwość skorzystania z pomocy przepełnionego współczuciem lekarza, co stanowiłoby alternatywę dla przeciągającego się i pełnego bólu umierania?”. Dr Deftos sugeruje, że odmawianie takiej możliwości chorym jest obłudne. Ale po której stronie tej dyskusji faktycznie ukrywa się obłuda?
Największym zarzutem wobec eutanazji w wersji holenderskiej jest to, że Holendrzy rozwinęli różne formy bezbolesnego z pewnością uśmiercania chorych, zamiast starać się zapewnić terminalnie chorym opiekę paliatywną. Obecnie mogą na nią liczyć tylko nieliczni. Doświadczenie ludzi, którzy zajmują się tą niezwykle trudną opieką medyczną, np. w Polsce, pokazują, że prawa do śmierci pragną głównie ludzie, którzy potwornie cierpią i znajdują się w głębokiej depresji. Ale choć trochę wystarczy im pomóc -- zarówno lekami, jak i troską -- by zmieniły się ich poglądy i samopoczucie. Taka pomoc coraz częściej jest możliwa właśnie dzięki postępowi medycyny.
W Polsce dylematy te wydają się nieco odległe, gdyż eutanazja nigdy nie była tak głośno rozważana na forum społecznym. Nie było dotąd spektakularnych wydarzeń, zarówno w sądzie, jak i w szpitalach. Ale za tym nie ukrywa się jakaś obłuda, lecz raczej inna „kultura umierania”, w której zasada świętości życia nigdy nie została podważona. Liczne przykłady w innych krajach pokazują, że tej kultury nadal warto bronić, choćby dla zdrowia społecznego. To między innymi miał na myśli Jan Paweł II, gdy powiedział, że we współczesnych społeczeństwach dokonuje się walka między „kulturą życia a kulturą śmierci”.