Emmanuel Mesthene


Emmanuel Mesthene

WARTOŚCI RELIGIJNE W EPOCE TECHNIKI

NA CZYM POLEGA NOWOŚĆ NASZYCH CZASÓW

Jeżeli chcemy zgłębić sens tego, co jest nowością naszych czasów i określić wpływ tej nowości na dziedzinę teologii bądź odnośnie do roli Kościołów w społeczeństwie, dobrze będzie od razu wyjaśnić, na czym ta nowość dzisiejsza polega.

Sam fakt zaistnienia czegoś nowego nie jest jeszcze nowością. W każdym okresie historii następowały jakieś zmiany. Jakże moglibyśmy inaczej rozróżniać epoki? Należy tylko zbadać specyfikę nowości w naszej epoce, gdyż nowe jest taką samą nowością, jaką w pewnym okresie było również stare.

Sam postęp nauki i techniki w naszych czasach nie jest faktem osobliwie nowym. Nagły rozwój techniki przemysłowej przed dwustu laty nadał nazwę ówczesnej epoce, a jest rzeczą nader wątpliwą, czy jakaś nowa myśl naukowa mogłaby wywrzeć na świat wpływ tak dogłębny i tak doniosły jak myśl Izaaka Newtona jeszcze sto lat wcześniej.

Nie mamy wreszcie pewności, czy nowością naszej epoki jest tempo jej rozwoju. Świadectwo niepełne, jakie nam daje np. ograniczona dziedzina ekonomii, przeczy temu. Krzywa postępu dokonanego na przestrzeni stu lat, którą można już wykreślić, przedstawia linię wstępującą, regularną i nie moglibyśmy się na nią powołać dla poparcia teorii zmian wybuchowych albo nieciągłości postępu. Poza tym brak nam ustalonych kryteriów, określonej metody, oraz faktów niezbędnych, które by pozwoliły na wiarygodne stwierdzenie, że szybkość ewolucji społecznej w ogóle się zmienia.

Dlatego uważałbym za wątpliwe wszelkie twierdzenie, które mówi, że nowość stanowi coś oryginalnego w naszej cywilizacji, że przemożne wpływy nauki i techniki są w niej nowością, albo też, że przyśpieszenie ewolucji społecznej jest obecnie inne, niż było. Takie twierdzenia wypływają, jak sądzę, dużo bardziej z zapału rewolucyjnego i chęci przekonania innych, niż z danych sprawdzonych i ze szczerego poszukiwania prawdy.

A jednak jest z pewnością jakaś nowość niosąca bardzo ważne konsekwencje. Sadzę, ze nasza epoka różni się od wszystkich poprzednich głównie z dwóch punktów widzenia: przede wszystkim rozporządzamy w rzeczywistości oszałamiającą potęga fizyczną; po drugie, co jest godne uwagi, zaczynamy myśleć i działać, zdając sobie dokładnie sprawę z tego faktu. Jesteśmy więc pierwszym pokoleniem ludzkości, które może spodziewać się wyzwolenia z tyranii fizycznej natury, która dręczyła człowieka od zarania jego istnienia.

ODWIECZNA TYRANIA MATERII

Świadomość niemożliwości fizycznej człowieka ma historie bardzo długą i bardzo przygnębiającą. Można przypuszczać, iż rozpoczęła się ona od pełnego bojaźliwej czołobitności stosunku pierwszych ludzi do brutalnej, nieustępliwej natury. Ziemia, powietrze, ogień i woda - wieczne i niewzruszone żywioły starożytnej fizyki - narzucały ludziom swoje wymagania, czyniły ich karłami i odnosiły nad człowiekiem przewagę - same obojętne, o ile nawet nie wrogie. Świat fizyczny ciążył potężnie i groźnie na sprawach ludzkich i człowiek nie był w stanie mu się przeciwstawić. Homer opisywał ten stan rzeczy obdarzając naturę boskością, a starożytni filozofowie w tym samym duchu twierdzili, że żywioły - woda, powietrze, ziemia i ogień - są podstawowymi zasadami wszelkiego istnienia.

Od tamtych czasów aż po nasze dni zmienił się tylko sposób mówienia, a różne następujące po sobie okresy, stając wobec tej fizycznej przemocy usiłowały wejść w porozumienie z siłami natury. W dramacie greckim poddawano się naturze jako losowi lub fatalizmowi. Sokrates pojmował przyrodę jako bryłę nieświadomości; uczniowie jego jako materię metafizyczną. Tuż przed erą chrześcijańską uważano naturę za zło. Kościół ją egzorcyzmował jako diabła, karcił w jej cielesności, lub osądzał jako coś zdrożnego. W filozofii nowożytnej była ona pierwiastkiem nieracjonalnym w postaci substancji u Johna Locke`a, albo bezkształtnej różnorodności u Emanuela Kanta, czy też czystego trwania u Henryka Bergsona. Natura zawładnęła mistyką jako nirwana, psychiką jako Id, w końcu u współczesnych myślicieli francuskich jako ślepy przedmiot zaangażowania egzystencjalnego.

W taki rozmaity sposób chcieli ludzie wyrazić przekonanie, że natura fizyczna zdaje się mieć swą strukturę i prawie własną wolę, która nie ustępuje łatwo przed zamysłami i dążeniami człowieka. Jest ona faktem brutalnym, odwiecznie istniejącym, czymś w rodzaju końcowego etapu egzystencjalnego, który pozwala na grę myśli i działania ludzkiego w ograniczonym zakresie.

Należy w całej rozciągłości doceniać skutki tych wyobrażeń o oporności natury fizycznej na stworzone pojęcia i perspektywy przyszłości człowieka. Prawie nieustannie w ciągu swej historii człowiek uczył się przewidywać granice skutków swego działania i poruszać się jakby wewnątrz królestwa permanentnej niemożności. Człowiek mógł podróżować po morzu przy pomocy żagla, wiosła lub płynąc wpław, ale nie mógł się poruszać w głębinie morskiej. Mógł przebywać przestrzenie pieszo, konno, wozem, ale nie mógł latać. Legendy takie jak o Dedalu lub Posejdonie sławiły to, czego ludzie nie potrafili osiągnąć w rzeczywistości.

Podobnie zacieśniona była myśl. Istniało niezliczone mnóstwo możliwości, jednakże były one ograniczone, ponieważ nie miały nigdy na widoku przemiany struktury fizycznej samego istnienia. Człowiek w zasadzie mógł poznać wszystko, co jest dostępne jego poznaniu, raz na zawsze. Czyż nie tę możliwość wiedzy doskonałej Platon ukazuje jako ideał Dobra? Zadaniem myśli było rozróżnianie, porównywanie i wybieranie w tym stałym i wiecznym splocie możliwości. Wybór, którego dokonał Platon, tak samo nie przekraczał kręgu możliwości, jak wybór szachisty nie wychodzi poza to, na co mu pozwala szachownica i posiadane figury. Istnieje prawo naturalne, twierdzili ludzie, któremu wszelkie prawo ludzkie jest raz na zawsze poddane, prawo, które określa sposoby i nawyki myślenia.

OBIETNICE TECHNIKI

W ciągu całego tego okresu zdarzał się od czasu do czasu taki czy inny wynalazek, który pociągał za sobą zmianę fizycznych warunków działania. Stwarzał on nowe możliwości - tak, jak postawienie dodatkowego pionka na szachownicy. Nowe perspektywy działania fizycznego są więc wynikiem wynalazku, jak się dziś mówi - osiągnięciem techniki. Takie jest znaczenia słów „wynalazek” i „technika”. Każdy wynalazek poczynając od koła u wozu, a kończąc na rakiecie stwarza nowe możliwości, jakich przed nim nie było. Ale w dawnych czasach wynalazki były nieliczne, rzadkie, wyjątkowe i cudowne. Uważano je za nieoczekiwane wyjątki z ogólnie obowiązującej normy. Były to nowości, do których społeczności ludzkie z czasem się przyzwyczajały. Zresztą, ponieważ zdarzały się dość rzadko, można było dostosowywać się do nich powoli i prawie bezwiednie, nie zmieniając przez to radykalnie poglądów na świat, ani tradycyjnych sposobów myślenia i działania. Tak zwana rewolucja przemysłowa była w tym właśnie rewolucyjna, że przeniknęła postawy, wartości i nawyki myślenia oraz działania, które wcale nie były przygotowane do jej przyjęcia, wchłonięcia i ewoluowania wraz z nią.

Dzisiaj, jeżeli mogę się wyrazić paradoksalnie, technika staje się coraz mniej rewolucyjna, gdyż nie tylko uświadamiamy sobie potęgę, która ona nam przygotowuje, ale nawet jej świadomie szukamy. Wynalazki są teraz liczne, częste, z góry zamierzone i coraz bardziej przyjmuje się je jako fakty normalne. Nie będziemy np. wcale się dziwić, gdy się dostaniemy na księżyc, przeciwnie bylibyśmy wprost zdumieni, gdyby się to nie udało. Zaczynamy posługiwać się wynalazkami jako celowymi środkami do urządzania przyszłości, nie uważając ich już za czynniki niekontrolowane, które zakłócają teraźniejszość. Nie oczekujemy już, aby jakiś wynalazek zdarzył się przypadkowo. Człowiek pracuje nad wynalazkiem i zmusza go niejako do urzeczywistnienia się, ponieważ uważa go za sposób wyzwolenia się spod przemocy, którą dawniej nieuchronnie narzucała ludziom natura fizyczna.

Bacon pierwszy - w XVI wieku przewidział możliwość opanowania fizycznej potęgi przyrody przez poznanie naukowe. My jesteśmy pierwsi, jak to sugerowałem, którzy posiadamy aktualnie dostateczną ilość tej fizycznej mocy, aby stworzyć prawie dowolnie nowe możliwości. Dzięki wielkim zmianom fizycznym, których świadomie dokonujemy możemy dosłownie tworzyć nowe alternatywy w przyrodzie. Dawna tyrania materii została przezwyciężona, o czym dobrze wiemy. W wieku XVII stwierdzono, że świat nie jest wcale taki, jak sobie wyobrażał Arystoteles, ani jak uczył św. Tomasz z Akwinu. Obecnie idziemy dalej w porządku poznawczym i zdajemy sobie sprawę, że świat fizyczny nie jest niezmienny. Możemy go zmienić i ukształtować według własnych zamiarów.

Streszczając się powiemy: technika doszła do dojrzałości nie tylko w swej własnej dziedzinie, lecz również jako zjawisko społeczne. Jesteśmy zdolni do tworzenia nowych możliwości i chcemy je tworzyć. Stwarzając nowe możliwości powiększamy zakres wyboru. Przy szerszym wachlarzu wyboru mamy z natury rzeczy więcej okazji do pomyślnych rozwiązań. Dzięki liczniejszym okazjom mamy większą wolność, a przy większej wolności można być bardziej ludzkim. Na tym, jak sądzę, polega rzeczywista nowość naszych czasów. Powstaje świadomość, że gwałtowny rozwój techniczny niesie obietnicę nowej wolności, podniesienia godności osoby ludzkiej i wyzwolenia naszych dążeń ze wszelkich pęt.

NOWE PROBLEMY I NIEBEZPIECZEŃSTWA

W konsekwencji dochodzimy do wniosku, że technika ze swej najlepszej strony jest czymś wyzwalającym . a jednak wielu ludzi obawia się, aby ona nie zniewalała i nie poniżała człowieka oraz nie działała destrukcyjnie na wartości najbardziej przez ludzi umiłowane. Ważne jest uświadomienie sobie, iż niebezpieczeństwo istnieje i dlatego trzeba spróbować je zrozumieć. Osobiście widzę cztery jego podstawy.

Przede wszystkim nie trzeba zamykać oczu na fakt, że technika niweczy istotnie pewne wartości. Stwarza ona milion możliwości, o których przedtem nie myślano, ale jednocześnie wyklucza niektóre dotąd znane. Samochód pozwala zobaczyć i poznać bezpośrednio obce krainy, znane dotychczas z legendy, ale również strąca do królestwa baśni to, co miało dotąd swoją wartość na dawnym rynku. Produkcja masowa płyt, reprodukcji itp. Wprowadziła Bacha i Bruegela do każdego domu, ale jednocześnie pozbawiła rzetelnego rzemieślnika rynku zbytu dla jego wypracowanych i użytecznych wytworów, w które wkładał on całą swą zręczność i które były przedmiotem jego dumy.

Nowoczesne wodociągi eliminują wiejską studnię, a współczesne wyasfaltowane ulice nie zostawiają roślinom ani skrawka ziemi, gdzie by mogły zapuścić korzenie. Niewątpliwie pewne wartości kulturowe należą już do przeszłości. Daremnie próbowano by je wskrzesić i jałowe byłoby ich opłakiwanie. Jednak żale to rzecz ludzka.

Po drugie technika często odkrywa to, czego sama nie stworzyła. Na przykład ogromny nakład zwierzęcego wprost trudu tysięcy ludzi pracujących nad nielicznymi urządzeniami starożytnych cywilizacji, z których korzystać mogła tylko szczupła elita. Nowoczesna środki informacji wyjawiają to, co było ukryte i wyświetlają przykre nieraz tajemnice. Dzisiejszy transport ukazuje ludziom biednym rzeczy najlepsze, na które ich nie stać. Zwiększona produkcja pozwala opłacić powszechne nauczanie, tak że większa liczba osób czyta, uczy się, porównuje i nabiera nadziei na lepsze życie, a nadzieje te nie zostają spełnione. Tak zatem technikę obarcza się często odpowiedzialnością za istniejący smutny stan rzeczy, podczas gdy ona odkrywa coś, co było już uprzednio i za co nie może odpowiadać.

Po trzecie można by sądzić, że technika jest złem, ponieważ niewątpliwie kryje w sobie niebezpieczeństwa. Dzięki niej możemy badać firmament niebieski, ale równie dobrze możemy zniszczyć świat. Dzięki niej leczymy choroby, ale możemy też wytruć całe narody. Technika może wyzwolić miliony niewolników, ale jest również w stanie zniewolić miliony innych ludzi. Trzeba pamiętać, że technika stwarza tyko możliwości i z tego względu jest etycznie neutralna. Ułatwienia, które nam technika przynosi zawierają nowe okazje do popełniania błędów. Jej wielka potęga może prowadzić do nieobliczalnych pomyłek zrobionych tak doskonale, że sprostowanie ich okazuje się prawie niemożliwe. Z całą pewnością technika nie jest a priori synonimem dobra, przeciwnie, może ona prowadzić do zła.

Wreszcie, i to w sposób najbardziej oczywisty, technika niepokoi tym, że komplikuje nasz świat. Powoduje to niemiłe uczucie, trudne do określenia, a jednak dręczące. Nowe alternatywy, które otwiera technika, wymagają wysiłku, aby je zbadać, zrozumieć i ocenić. Mamy szerszy wachlarz wyboru i dlatego ten wybór staje się trudniejszy. Stajemy wobec konieczności zmiany, co zakłóca nabytą rutynę, podważa stare obyczaje, zmusza nas do osobistego, bardziej plastycznego przystosowywania się do nowych sytuacji. Spotykamy niebezpieczeństwa, które każą nam nieustannie poddawać rewizji dotychczasowe wartościowania i skłaniają do odrzucenia dawnych sposobów działania i do tworzenia w to miejsce nowych, bardziej przydatnych w odmiennych sytuacjach. W ten sposób cała egzystencja wydaje się trudniejsza.

NIEUFNOŚĆ WZGLĘDEM TECHNIKI

Czasem nie odróżnia się aspektu negatywnego techniki od techniki jako takiej. Wówczas to pomieszanie pojęć może zaciemnić sprawę z dwóch względów, które warto podkreślić. Po pierwsze ten błąd może prowadzić do generalnej nieufności względem potęgi i dzieł umysłu ludzkiego wprowadzając sztuczny rozdział między współczesnymi poczynaniami naukowymi i technicznymi z jednej strony a pewną koncepcją przednaukową wyidealizowaną i statyczną ludzkich wartości z drugiej. Po drugie ta postawa może również wpływać na sposób dyskutowania nad bardzo ważnymi zagadnieniami współczesnymi, które wynikają ze starcia między techniką, a społeczeństwem. Mianowicie może ona nadawać dyskusjom odcienie, które raczej utrudniają nawiązanie kontaktu, niż je ułatwiają i skutkiem tego raczej przeszkadzają działalności społecznej, mającej na celu rozwiązanie owych zagadnień.

Przez to samo, że niepokój towarzyszący technice jest bardziej bezpośrednio odczuwalny i dzięki temu niekiedy nabiera większej wagi, niż jej moc i jej obietnice, technika sprawia na niektórych wrażenie obcego i wrogiego intruza na scenie ludzkiego życia. Pozornie nie różni się ona od tego obcego i wrogiego intruza, o którym była już mowa; od ostatecznej i niepokonanej konieczności fizycznej. Ponieważ nawyki niełatwo giną, powstaje jedna z tych ciekawych inwersji wyobrażeniowych, które się zdarzały w historii. Mianowicie, nasze niedawno osiągnięte panowanie nad przyrodą wydaje się skrajną formą tej tyranii. W rezultacie obawiamy się naszej wiedzy i osiągniętego dzięki niej opanowania świata fizycznego, obawiamy się narzędzi, które wymyśliliśmy, tworzenia ludzkich cudów techniki - jako czegoś nie dającego się okiełznać, nie poddającego się kontroli, nieosobowego. Obawiamy się tej techniki, która musi nas w końcu niechybnie - jak mówimy - pozbawić środków egzystencji, wolności i wprost charakteru istot ludzkich.

Taka reakcja jest zjawiskiem powtarzalnym. Przypomina ona zachowanie owego więźnia trzymanego wiele lat w zamknięciu, który cofa się przed odpowiedzialnością niesioną mu przez wolność i wolałby złudne bezpieczeństwo celi, do której się przyzwyczaił. Jeszcze bardziej przypomina to innego więźnia pogrążonego w otchłani niewiedzy, którego jeszcze Sokrates zapytywał, czyby go oczy nie bolały, gdyby kazano mu patrzeć na światło wiedzy „tak, że próbowałby się opierać i odwracać ku rzeczom, które mógł dotąd widzieć wyraźnie, w przekonaniu, że są one w istocie jaśniejsze, niż nowe przedmioty wiedzy pokazywane mu w tej chwili”. Czyż tak bardzo treść tego pytania różni się od formy naszego eskapizmu, kiedy bezosobowość, wrogość i oporność dawnej natury fizycznej przypisujemy współczesnej wiedzy i jej narzędziom, choć one to właśnie mogą nas ostatecznie od tego wszystkiego uwolnić.

Technika ma dwa oblicza: jedno pełne obietnic, a drugie takie, że może nas zniechęcić i rozbroić. Przynosi ona zdobyte naszym wysiłkiem wyzwolenie od tradycyjnej tyranii natury - od znanego nam zła; stawia przed nami obok innych problemów już poruszanych odpowiedzialność i trud uczenia się opanowywania materii i łagodzenia jej zła. Jest to wypowiedziana w inny sposób prawda, że większa moc, szerszy wybór i pełniejsza wolność wymagają więcej mądrości w działaniu, jeżeli mają nas czynić bardziej ludzkimi. Choroba naszej epoki polega na tym - jak wielu ludzi już zauważyło - że nasza potęga materialna rośnie szybciej, niż zdolność jej zrozumienia i dobrego wykorzystania. Stanowi to z pewnością apel do rozwagi, a nie wezwanie do rozpaczy.

TECHNIKA A PRACA

Postawa beznadziejności może również, jak to już wyżej zaznaczyłem, przyćmiewać pewne interpretacje poszczególnych zagadnień i w ten sposób przeszkadza Ina rozumnemu działaniu. Mam wrażenie, na przykład, że ta postawa zaciążyła na publicznej dyskusji na temat wpływu techniki na pracę i zatrudnienie.

Zagadnienie to ukazywało się ustawicznie w formie obawy, aby maszyny nie pozbawiły ludzi na stałe pracy. Ta obawa przeszkodziła w rozróżnieniu dwóch zagadnień z gruntu różnych. Pierwsze jest kwestią analizy ekonomicznej oraz praktyki życia gospodarczego. Do tego problemu posiadamy liczne dane, które dają się analizować przy pomocy dobrze opracowanych i ścisłych metod i na temat których (gdy chodzi o ich rozmiary i implikacje) panuje niemal całkowita zgodność między fachowcami.

Istnieje jednomyślna opinia, że poziom zatrudnienia jest funkcją rozwoju gospodarczego branego raczej w całości, a nie w szczególności procesów mechanizacji i automatyzacji produkcji. Poza tym nie ma wielkiej obawy, aby przymusowe bezrobocie mogło dotknąć szersze kręgi robotników. Nie ma też danych, żeby w społeczeństwie zwiększała się ilość niezatrudnionych, albo żeby klasa robotnicza doznawała zubożenia na skutek wciąż wzrastającej wydajności maszyn.

Oczywiście są i zawsze będą aktualne poważne problemy dla poszczególnych osób, dla pewnych zawodów i pewnych gałęzi przemysłu w związku z modernizacją maszyn, przesuwaniem i stałym przystosowaniem pracowników do ciągle dokonujących się zmian gospodarczych i technologicznych. Ale trzeba zaznaczyć, że wiedza teoretyczna i praktyczna, środki działania i mechanizmy społeczne zdolne do stawiania czoła tym problemom są o wiele bardziej rozwinięte niż w jakiejkolwiek podobnej dziedzinie aktywności społecznej. Między innym istnieją środki, które sygnalizują i łagodzą wstrząsy, jakie są nieuniknione w gospodarce będącej w stanie ewolucji, bez względu na to jak wysoka i stała byłaby szybkość tego rozwoju. Jeżeli w tym działaniu jeszcze coś nie odpowiada potrzebom, wynika to z braku dobrej woli w zarządzaniu, a nie z braku wiedzy.

Inaczej mówiąc niewiele nowego wniosą do problemu zatrudnienia prawdopodobne następstwa automatyzacji. Automatyzacja jest ostatecznie tylko najnowszą formą mechanizacji, a ta jest uznana za ważny czynnik ewolucji gospodarczej co najmniej od czasów ewolucji przemysłowej. Nowością jest bardziej powszechne uświadomienie sobie wymagań maszyny względem człowieka, które wynikają ze współczesnych innowacji technicznych, których pełna doniosłość i efektywne wyniki są bez precedensu. To jest zagadnienie osobne. W rzeczywistości jest to również sprawa pracy, ale nie dotyczy zatrudnienia w sensie ekonomicznym tego terminu. Chodzi o odrębne zagadnienie, które mieszano nieraz z problemem ekonomicznym, ponieważ mylnie je formułowano, jako sprawę automatyzacji i zatrudnienia.

Zagadnienie to tkwi nie w pytaniu, czy ludzie w ogóle znajdą pracę, lecz jaką pracę mogę oni wykonywać z największym pożytkiem, uwzględniając szeroką gamę wyboru, jaką stawia przed nimi współczesna technika. Jest to nie tyle zagadnienie gospodarcze, co kwestia wartości i jakości wykonywanej pracy. Nie chodzi tu o sposoby wykorzystania wolnego czasu ludzi, ale o określenie nowych dla nich zajęć, które by łączyły użyteczność społeczną z zadowoleniem osobistym.

Ostatecznie nie przewiduję, aby w przyszłości, gdy maszyny zaspokoją w pełni potrzeby materialne, społeczeństwo potrzebowało mniej pracy ludzkiej, albo żeby ją mniej ceniło, czy też gorzej wynagradzało. Ale przede wszystkim od takiej chwili, o ile ona w ogóle nadejdzie, jesteśmy jeszcze bardzo oddaleni, dopóki istnieją społeczności bogate i gorzej sytuowane. Po drugie mamy przed sobą prace wychowawcze, zjednoczeniowe, twórcze, zwalczanie chorób i wszelkiej biedy - prace, które są i będą ledwie zapoczątkowane, dopóki większość ludzi musi się trudzić wytwarzaniem dóbr konsumpcyjnych. Im sprawniej maszyny będą mogły zastąpić nas w naszych czynnościach, tym więcej będziemy mogli spełniać prac niedostępnych dla maszyn. To także jest pewnego rodzaju wyzwolenie: wyzwolenie niewolników historii, aby w końcu stali się pełnymi ludźmi.

Sądzę, że to jest właściwy sens techniki dla zagadnienia pracy. Twierdzić przeciwnie, ze maszyny grożą zubożeniem i odczłowieczeniem ludzi, to jakby chcieć zatrzymać czas i fałszywie odczytywać rzeczywistość, która przed nami stoi. Jest to poniechanie rozsądku i poddanie się beznadziejności, zastąpienie argumentów sofizmatami, co mi przypomina trafne powiedzenie Franklina Roosevelta, że „jedyną rzeczą, której należy się obawiać, to sam strach”.

LĘK PRZED NAUKAMI PRZYRODNICZYMI

Pewne z gruntu irracjonalne obawy przed techniką mają również swój odpowiednik w rozpowszechnionym lęku przed samymi naukami przyrodniczymi. Tutaj również przedwczesne zwątpienie wobec pewnych rzeczywistych problemów stawianych przez naukę i technikę może zaciemniać ich zrozumienie.

Na przykład przerażająca jest z pewnością perspektywa niezamierzonego zła, które może być spowodowane niewiedzą i omylnością człowieka, gdy usiłuje on opanować swoje środowisko i ulepszać swój los. Okropna jest także myśl o niespodziewanych następstwach lekarstw, których my używamy, a które mogą dotknąć naszych wnuków. Jakie potwory, mimo naszej woli, moglibyśmy wytworzyć, ucząc się manipulować kodem genetycznym? Jakie napięcia w psychice ludzkiej wywołuje świat obojętny, pełen pośpiechu i gwałtownie zautomatyzowany? Jaki kataklizm polityczny przygotowujemy dostarczając Wielkiemu Bratu z roku 1984 wszelkich narzędzi, jakie mu mogą być potrzebne? Może lepiej byłoby według słów Hamleta:

… „znosić cierpienia, których doznajemy,

Niż uciekać do innych, których nie znamy”.

Czemu by nie zatrzymać wszystkiego? Zastopować automatyzację! Przestać ingerować w sprawy życia i dziedziczności! Skończyć z niedorzecznym lotem na księżyc! Te okrzyki są stare. Usłyszano je, niewątpliwie już wtedy, gdy pierwsze koło zostało wymyślone. Wynalezieniu bomby, samochodu, przędzalni, prochu strzelniczego, drutu, towarzyszyły podobne wołania powodowane zachwianiem równowagi społecznej. Dobrze, ale czemu nie zatrzymać się w tej chwili, gdy może pozostaje już tylko kilka minut do wybicia dwunastej?

Mimo to nie zahamujemy rozwoju techniki, z trzech powodów; nie chcemy tego; nie możemy, jeśli nadal chcemy pozostać ludźmi i wreszcie nie powinniśmy.

Nie wiemy, czy bomby atomowe zabiją więcej ludzi niż dawne wojny, ale jest pewne, że energia atomowa mogłaby w przyszłości wyrównać przerażającą przepaść, jaka istnieje między lepiej i gorzej wyposażonymi narodami świata. Czy bardziej tragiczne byłoby zakażenie setki dzieci wadliwą szczepionką przeciw wirusowi polio, czy pozwolenie na to, żeby epidemie zapalenia opon mózgowych czyniły dalej bez końca swoje spustoszenia? Nie wiemy również, czy potwór stworzony, być może, kiedyś w laboratorium przez człowieka pragnącego zgłębić tajemnice życia, będzie bardziej monstrualny niż takie, które mogłaby jeszcze przyroda wytworzyć spontanicznie, jeżeliby jej tajemnice pozostały na zawsze ukryte. Czy naprawdę jest oczywiste, że samorzutne i nieograniczone mnożenie się gotuje lepszy los dla człowieka, niż omyłki towarzyszące próbom rozwiązania tego problemu naukowo? Pierwszą przyczyną, dla której nie zatrzymujemy postępu techniki, jest - jak sądzę - to, że po dojrzałym rozważeniu nie możemy zdecydować, czy tego rzeczywiście chcemy.

Po drugie - nie możemy się zatrzymać, jeśli nie chcemy uchybić naszej godności ludzkiej. Bardzo już dawno temu Arystoteles powiedział, że „człowiek z natury swej pragnie wiedzieć”. Chce on zgłębić i poznać wszystko do czego pociąga go ciekawość i co jest dostępne dla jego mózgu i to tak długo, dopóki żyje. Ci, którzy w przeszłości nawoływali do zatrzymania się, zawsze ostatecznie przegrywali.

Nie hamujemy rozwoju techniki wreszcie dlatego, ponieważ nie powinniśmy przestać być ludźmi. Nie sądzę, aby nawet ci, którzy najciężej oskarżają nauki przyrodnicze, zgodzili się dobrowolnie, że rasa ludzka okazała teraz swoja niezdolność do stawienia czoła własnym wytworom. Takie wyznanie stanowiłoby ostatni stopień odczłowieczenia, równałoby się wyrzeczeniu najbardziej ludzkich przymiotów: inteligencji, odwagi, wyobraźni i wyższych aspiracji. Zatrzymanie się byłoby, wreszcie, ostatnim krzykiem rozpaczy człowieka, który traci istotę swego człowieczeństwa, ponieważ został pokonany przez świadomość wielkiej odpowiedzialności za swój ludzki byt. Byłaby to ostateczna „przegrana nerwów”, niepowetowana porażka odwagi.

ODZYSKANIE ODWAGI

Odwołuję się tu do sławnego wyrażenia: the failure of nerve (utrata odwagi spowodowana załamaniem się systemu nerwowego), aby wprowadzić trzeci i ostatni przykład ukazujący, jak strach i pesymizm mogą oddziaływać niekorzystnie na rozeznanie i zamącić ocenę wartości. Odnosi się to do tych, którzy upatrują grzech pychy w śmiałym opanowywaniu natury przez człowieka.

Wyrażenie the failure of nerve zostało użyte po raz pierwszy przez znakomitego erudytę klasycznego Gilberta Murraya dla scharakteryzowania zmiany nastawienia, która nastąpiła w cywilizacji hellenistycznej na początku naszej ery. Grecy z piątego i czwartego wieku przed Chr. wierzyli w możność zupełnego i ostatecznego zrozumienia wszechświata. W naturze bytu, ani w człowieku nie było niczego, co pozostawałoby poza polem naturalnych możliwości poznania ludzkiego. Dlatego wierzyli, że umysł ludzki może pojąć wszystko to, czego można dowiedzieć się o świecie i co jest potrzebne do pokierowania ludzkim losem.

Wojny oraz przemieszanie się kultur, charakteryzujące następny okres, przyniosły z sobą niepokój i niepewność, które wstrząsnęły klasyczną wiarą w zrozumiałość świata, w zdolność ludzką do poszerzania zakresu wiedzy i działania. Odtąd zaczęto sądzić, że w dziedzinie poznania i działania jest pewien odcinek zastrzeżony jedynie dla samego Boga, nie podlegający ani rozumowi ani wysiłkom ludzkim. Inaczej mówiąc ludzie zwracali się coraz bardziej i bardziej do Boga, aby spełnił za nich to, do czego sami nie czuli się zdolni. To właśnie stanowi the failure of nerve - „przegraną nerwów”.

W dotychczasowej treści mego wykładu często powtarzało się zdanie mówiące, że czasy bardzo się zmieniają. Posiadamy możność i wolę zgłębiania i przekształcania natury fizycznej, kierowania naszą własną biologią, podobnie jak biologią zwierząt i roślin z naszego otoczenia, modyfikowanie warunków atmosferycznych, przekształcania osobowości ludzkiej, dotarcia do księżyca dziś, a do innych ciał niebieskich jutro. Bóg, dusza ludzka i tajemnice życia stały się normalnie przedmiotami badania. Jesteśmy skłonni badać wszystko , co nam podda wyobraźnia. Po raz pierwszy od czasów greckich jesteśmy znowu przekonani o zasadniczej możliwości zrozumienia wszechświata, o tym, że w zasadzie nie zawiera on nic, co by mogło ujść naszym dociekaniom. Potwierdza to socjolog Daniel Bell, gdy pisze: „W naszych czasach jesteśmy przekonani, że we wszechświecie nie ma bezwzględnych tajemnic i to jest jedną ze znamiennych cech współczesnej postawy”. Jest to inny sposób odpowiedzi na pytanie, co nowego zawiera nasza epoka. Jesteśmy obecnie świadkami odzyskiwania optymizmu i odwagi na szeroką skalę.

Czy ta ufność jest grzechem? - Według Gilberta Murraya „prawdopodobnie większość chrześcijan jest skłonna do wierzenia, że bez przegranej, albo poczucia porażki, bez skruchy w sercu i pewności swego grzechu bardzo trudno jest człowiekowi osiągnąć i rozwijać życie religijne”. Zdaje mi się, że ten pogląd podziela jeszcze większość chrześcijan, chociaż coraz wyraźniej nowsza literatura ujawnia istnienie pewnej liczby teologów, którzy przyjmują odmienny punkt widzenia. Co do mnie, sądzę, że uznawanie poczucia przegranej za warunek doznania religijnego, to nawrót do jakichś pozostałości z okresu historycznego, w którym natura i nieprzyjazny świat przygnębiały ludzi do tego stopnia, że wyrzekali się wszelkiej nadziei pocieszenia. Trzymanie się takiej perspektywy obecnie, gdy człowiek dochodzi do coraz sprawniejszego opanowania przyrody dzięki wzrastającej wierze w możliwości ludzkie, jest zarówno fałszowaniem rzeczywistości, jak sprzedawaniem tanio religii. Z pewnością nie na tym polega chwała Boża, aby opierał On swoja władzę na słabości człowieka.

RACJA BYTU RELIGII

Błędne pojęcie o naturze naszych czasów, takie jak je wyżej opisałem, czy to gdy chodzi ogólnie o sprawy gospodarcze i rozwój naukowy czy o szczególny ich charakter, zagrażają religii ukrywając przed nią całkiem nową rolę, którą musi ona dla siebie wywalczyć, jeżeli chce pozostać nadal efektywna w świecie. Te fałszywe pojęcia pochodzą od ludzi, którzy mają dopiero odzyskać odwagę, albo którzy ją ponownie utracili i skutkiem tego widzą tylko zło w sile, niebezpieczeństwo w wiedzy i grzech w ufności pokładanej w człowieku. Z tego powodu zaciemniają główne pytanie postawione religii przez technikę: pytanie o jej rację bytu. Religia przeżywa dziś kryzys, ponieważ w znacznej części straciła swoją dawną rolę i musi odkryć nową, do której jest powołana. Zrobiłem kiedyś uwagę, że Kościoły „po pełnieniu przez dwadzieścia dzieł ludzkich muszą teraz nauczyć się lepiej pełnić dzieło Boże”.

Co jest dziełem ludzkim a co Bożym? Zadanie człowieka polega na tym, aby być mądrym i dobrym. Zadaniem Boga jest objawienie się ludziom jako mądrość i dobroć. Zadaniem ludzkim jest rozróżnianie wartości i realizowanie tego, co możliwe. Bóg stanowi wartość najwyższą i wieczną możliwość i napełnia człowieka łaską, izby Go znał i chwalił. Sprawa ludzką jest poznawanie Boga, a do Boga należy objawianie się człowiekowi. Inaczej mówiąc Bóg i człowiek są sprzymierzeni w dziele świata, co oznacza, iż człowiek powinien przynajmniej spełnić swoją rolę.

Ten współudział człowieka polega właśnie na tym, czego on przeważnie nie czynił poprzez wieki, jakie upłynęły od czasów omawianych przez Murraya. Gdy przed dwoma tysiącami lat nastąpiła utrata wiary w możność zrozumienia rzeczywistości, słusznie została ona nazwana „utratą odwagi”, „przegraną nerwów”, bo był to wstęp do kapitulacji moralnej. Ludzie zaniechali wówczas wysiłku, aby zdobyć mądrość, gdyż uważali to za zbyt trudne. Wyrzekli się nadziei szczęścia na ziemi widząc wartości tylko w życiu przyszłym i przypisywali potęgę samemu tylko Bogu. I tak zaniedbali swoją właściwą pracę. Kościoły, choćby dlatego, aby zapełnić powstałą lukę, usiłowały spełnić zastępczo za ludzi ich pracę, zajmując się wiedzą, budowaniem, rządzeniem oraz sprawami sumienia. Co do określenia czy Kościoły wywiązały się z tego zadania z pożytkiem czy ze szkodą zainteresowanych; opinie są bardzo różne i burzliwe debaty na ten temat nie przyniosły jeszcze dopowiedzi; ale nigdy nie podawano w wątpliwość użyteczności Kościołów dla spraw ludzkich, gdyż te ludzkie sprawy uczyniły one swoimi. Kościoły zatem spełniały prace za człowieka.

Odnowa wiary w poznawalność wszystkich rzeczy dokonana dwa tysiące lat później oznacza ponowne podjęcie odpowiedzialności przez człowieka. Ten fakt właśnie, jak próbowałem wykazać, jest prawdziwą nowością naszych czasów. Znaczy to, że Kościoły pozostawiają pole działania ludziom, ponieważ człowiek zdecydował się robić to, co do niego należy i uznał, że posiada dosyć po temu wiedzy, chęci i zręczności. Daremne byłoby wmawianie mu, że nie jest w stanie tego dokonać, ponieważ jest ciemny, słaby albo grzeszny - nie będzie tego słuchał.

Ale czy odnowienie wiary w poznawalność rzeczywistości eliminuje całkowicie działalność Kościołów w świecie? W ciągu swego istnienia służyły one ludziom za podporę. Czy historia ich skończy się teraz, gdy człowiek odzyskał władzę chodzenia o własnych siłach? Kryzys przeżywany obecnie przez Kościoły polega na obawie o dalszą ich użyteczność wobec tego, że człowiek odzyskał równowagę psychiczną i odwagę. Jest to bolesny kryzys, gdyż nic nie jest równie przygnębiające, jak poczucie bezużyteczności, która nie zasługuje nawet na wspomnienie.

POZNANIE BOGA I DOPEŁNIENIE JEGO DZIEŁA

Chciałbym wyrazić przed zakończeniem myśl, że rozwiązanie tego kryzysu mogłoby leżeć właśnie w tej samej sile i postawie umysłowej, która go wywołała. Ten punkt widzenia zarysowuje się już w moim tekście. Mianowicie, sądzę, że siła i ufność, która w tej chwili człowiek odzyskał, pozwalają mu na dobrowolne sprzymierzanie się raz jeszcze z Bogiem dla kontynuowania dzieła tego świata. Potrzeba poznania Boga jest dlatego stosunkowo większa obecnie, niż była dawniej, gdy panowała bojaźń i kiedy wydawało się, że wystarczy sama tylko ufność w Bogu. Z tej samej przyczyny, która sprawiła, że Kościoły zostały uwolnione od obowiązku spełniania zadań ludzkich, mogą one znaleźć nowe swoje powołanie w spełnianiu dzieła Bożego, polegającego na poznawaniu Boga i ukazywaniu Go ludziom. Nazywam to „nowym powołaniem”, ponieważ w przeszłości bardzo często Kościoły bywały zbyt zajęte sprawami ludzkimi, aby mogły skupić całą swą uwagę na służbie Bogu. I powiedziałem, że „mogą znaleźć”, ponieważ gdyby nie mogły, ktoś inny zacząłby to robić za nie. I zapewne roztropnie jest przypomnieć sobie czasami, że podczas gdy Bóg jest wieczny, to Kościoły takimi nie są i że nawet najstarsze z nich stanowią tylko uzupełnienie do odwiecznego ludzkiego doświadczenia religijnego.

Cóż to znaczy: znać Boga? Według słów św. Pawła znaczy to, że nie trzeba wpatrywać się „w to, co widzialne […]. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie” (2 Kor 4, 17-18).

Powiedziałem, że technika wyposaża człowieka w zdolność stwarzania nowych możliwości oraz wywołuje w nim chęć do ich wykorzystania. Korzystając z tych sił i realizując swoje zamierzenia, człowiek spotyka się z zagadnieniem, jak wybrać i rozróżnić dobro pomiędzy wszystkimi możliwościami. Nadmieniłem również, że Bóg objawia się jako sama dobroć i wieczysta możliwość. Dlatego to człowiek odczuwa tym większą potrzebę poznania Boga w miarę tego, jak sam zdobywa umiejętność wykonywania własnego dzieła.

Co znaczy ukazywać człowiekowi Boga? W odpowiedzi przytoczę tekst profesora Shinna:

„Wiara chrześcijańska zajmowała się zawsze spotykaniem się absolutu z konkretem. Nie mogłaby poprzestać na wizjach wieczności ani na sądach czysto pragmatycznych, które widzą decyzje tylko w ich bezpośrednim kontekście […]. Kościół zna Ewangelię, która mu ustawicznie przypomina, że sprawdzianem jakiegokolwiek programu społecznego nie jest lojalność względem cenionych tradycji, ale troska o dobro osób umiłowanych przez Stwórcę i Odkupiciela […]. W naszych czasach powołanie Kościoła polega w głównej mierze na utrzymywaniu w społeczeństwie krytycyzmu wobec celów i wartości, których użyteczność społeczną zwykło się przyjmować bez dowodu”.

Wydaje się, że istnieją trzy wstępne warunki, niezbędne do tego, aby Kościoły mogły spełnić to zadanie:

Przede wszystkim Kościoły muszą się łączyć w społeczeństwie, zachowując jednak pewien dystans. Przy tej okazji ostrzegam przed niebezpieczeństwem zbytniej laicyzacji samego Kościoła, która popychałaby go do spełniania znowu zadań ludzkich obecnie - raczej wspólnie z człowiekiem niż zamiast niego. Następnie Kościoły zachowując pewien dystans w stosunku do społeczeństwa, nie powinny odrywać się od niego zupełnie. Herezja ariańska została słusznie potępiona i w swych dzisiejszych formach nie jest ona mniej heretycka ani bardziej pomocna.

Po trzecie, jeżeli Kościoły chcą krytykować społeczeństwo w sposób konstruktywny, powinny przede wszystkim znać się na tym, o czym mówią. Powinny one wiedzieć to, co wie społeczeństwo, umieć ocenić jego siły i zrozumieć jego dążenia. Muszą one pokazać ludziom Boga takiego, jakim jest, a nie takiego, jakim chciałyby aby był, gdyż to ostatnie byłoby bluźnierstwem.

Tł. J. M. Sokołowska

Emmanuel G. Mesthene urodził się 19 sierpnia 1920 r. w Stanach Zjednoczonych. Studiował na uniwersytecie Columbia (Nowy York). Magister sztuk pięknych (1949), doktor filozofii (1964), od tegoż roku jest dyrektorem wykonawczym Programme on Technology and Society (programu techniki i społeczeństwa) na Uniwersytecie Harward; jest także wykładowcą w Graduate School of Business Administration (Wyższa Szkoła Administracji Gospodarczej). Z publikacji jego wymienimy: The meaning of Technology for Man (Sens techniki dla człowieka) wydane w 1967 r. z przedmową; oraz artykuł Technology`s Challenge to the Churches (Wołanie techniki do Kościołów) drukowany w „Theology Today”, styczeń 1967.

Aluzja do powieści G. Orwella, w której przywódca polityczny nazywany jest „Big Rother” (red.).

14



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
06 Nadadza mu imie Emmanuelid 6 Nieznany (2)
Ketteler Wilchelm Emmanuel
Emmanuel Mounier, Emmanuel Mounier (koncepcja personalizmu)
Ontologia miłości Emmanuela Levinasa
Komentarz siostry Emmanuel do orędzia z 2 lutego 2017 r
Emmanuelle Arsan Emmanuelle
tommy emmanuel stay close to me version 3
tommy emmanuel the finger lakes
MISTERIUM BOŻONARODZENIOWE EMMANUEL
041 Emmanuel Levinas
Arsan Antonin Emmanuelle(1)
Emmanuel Levinas Metafizyka i transcendencja 2
tommy emmanuel blue moon1
Tommy Emmanuel Guitar Boogie
Emmanuel David Nevue
tommy emmanuel to b or not to b

więcej podobnych podstron