Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich


PODZIEMNY ŚWIAT

GÓR SOWICH

RIESE - ZAMEK KSIĄŻ - RÜDIGER

MARIUSZ ANISZEWSKI - PIOTR ZAGÓRSKI (FOTO)

Projekt i wykonanie okładki: Tomasz Supcziński

Korekta: Anna Piekarowicz

Redaktor serii „Militarne Sekrety": Bartosz Rdułtowski

Copyright © 2002 by Mariusz Aniszewski

Copyright © 2006 by Wydawnictwo TECHNOL, Kraków

ISBN 83-916111-7-5 ISBN 978-83-916111-7-3

WYDAWNICTWO TECHNOL

30-051 Kraków, ul. Urzędnicza 12/4 tel. (012) 633-72-07 lub 509-371-564 e-mail: wydawnictwo@technol.anv.pl internet: www.technol.anv.pl Kraków 2006. Wydanie II (rozszerzone)

Druk: Drukarnia Technet

30-732 Kraków, ul. Biskupińska 3A

tel. (012) 656-21-11, fax (012) 656-12-78


SPIS TREŚCl

WSTĘP

WPROWADZENIE

CZĘŚĆ I-OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH

CZĘŚĆ II-BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

CZĘŚĆ III- POCZĄTKI BUDOWY

CZĘŚĆ IV - HIMMELSTRASSE CZYLI OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI

CZĘŚĆ V-WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz-część naziemna

Kompleks Włodarz-część podziemna

Kompleks Włodarz-badania

Kompleks Osówka - część naziemna

Kompleks Osówka - część podziemna

Kompleks Osówka-badania

Kompleks Jugowice Górne - część naziemna

Kompleks Jugowice Górne - część podziemna

Kompleks Jugowice Górne - badania

Kompleks Soboń - część naziemna

Kompleks Soboń-część podziemna

Kompleks Rzeczka - część naziemna

Kompleks Rzeczka-część podziemna

Kompleks Rzeczka - badania

Kompleks Moszna - część naziemna

Kompleks Moszna - badania

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Kompleks Sokolec - część podziemna

Kompleks Sokolec - badania

Kompleks Wielka Sowa - ogólnie

Kompleks Wielka Sowa-badania

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka amunicj i Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie - badania

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Inne

CZĘŚĆ VI - PO WOJNIE

CZĘŚĆ VII - ZAGADKI

CZĘŚĆ VIII - ZAKOŃCZENIE

CZĘŚĆ IX - KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNAFUHRERA?

SCHRONY DLA WOJSKA?

TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

BROŃ ATOMOWA?

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

VERGELTUNGSWAFFE V-l, V-2, V-3?

V-7?

WUNDERWAFFE?

CZĘŚĆ X - NA SZLAKU

KALENDARIUM BUDOWY

DANE LICZBOWE „RIESE"

SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH W III RZESZY

ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU PRZED WYBUCHEM WOJNY

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)

RüDIGER WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

OKRES POWOJENNY

BIBLIOGRAFIA

PLANY I ZDJĘCIA.


WSTĘP

Jest to swoisty dokument. Dokument próbujący choćby trochę rozja­śnić mroki tajemnic jakie po dziś dzień otaczają Góry Sowie oraz ich podziemny świat. Świat, w którym „żyje" Olbrzym. Zapytacie cóż to takiego ten Olbrzym? Jest to gigantyczne przedsięwzięcie techniczno­-budowlane o nieznanym dokładnie przeznaczeniu, które w latach 1943-1945 realizowane było na terenie Gór Sowich.

Dziś określa się je mianem „Lochów Walimia", choć tak naprawdę sam Walim niewiele z lochami ma wspólnego, bowiem roboty budo­wlane realizowane były na obszarze blisko 200 km - zarówno na powierzchni, jak i pod powierzchnią okolicznych gór.

Kwatera Hitlera czy zakłady zbrojeniowe? Laboratoria czy schrony dla wojska? Tego nie wie nikt, natomiast każda z tych hipotez jest możliwa i będzie możliwa tak długo, aż w jakiś „cudowny" sposób uda się wyjaśnić tajemnice Gór Sowich.

Na powstanie tej książki złożyła się praca wielu osób. Wielu moich kolegów i przyjaciół nie szczędziło sił i środków, biorąc udział w ciężkich pracach terenowych. To właśnie dzięki nim stało się możli­we pokonanie tak wielu zawałów, odkrycie nowych nieznanych dotąd fragmentów podziemi oraz dokonanie dokładnej inwentaryzacji obie­któw podziemnych i naziemnych. Ponadto, dzięki życzliwości wielu osób, zaistniała możliwość skorzystania z wielu nieznanych dotąd faktów dotyczących sowiogórskich tajemnic. Wszystkim im dziękuję.

Natomiast moje specjalne podziękowania winien jestem człowiekowi, który przekazał mi bardzo wiele ważnych informacji na temat naj­większych tajemnic Gór Sowich. Wielka szkoda, że nie wszystkie z nich mogę ujawnić.


WPROWADZENIE

Mniej więcej pośrodku rozległego pasma Sudetów, w tzw. Sudetach Środkowych (ciągnących się od Nysy Łużyckiej aż po Bramę Opa­wską), leżą Góry Sowie. Swoim zasięgiem obejmują one tereny pomię­dzy Wałbrzychem a Przełęczą Srebrnej Góry na długości ponad 25 km. Od północnego zachodu Góry Sowie ograniczone są Górami Wałbrzy­skimi (w rejonie Doliny Bystrzycy), od południa Przełęczą Srebrnej Góry, od południowego zachodu Doliną Włodzicy, a od wschodu (poprzez Uskok Brzeżny) graniczą z krainą geograficzną, której polska nazwa brzmi Dolny Śląsk, niemiecka natomiast Niederschlesien.

Ogólna powierzchnia Gór Sowich to około 300 km2, terenów poro­śniętych w części szczytowej lasem a w dolnych partiach wykorzysty­wanych pod uprawy.

Góry Sowie tworzą mało zróżnicowany, zwarty blok o łagodnych szczytach, stromych zboczach, od których odchodzą krótkie grzbiety poprzecinane głębokimi dolinami licznych potoków. Jednak to nie potoki, lecz wody podziemne są najważniejsze dla opowieści o jakiej mowa będzie w tej książce. Tworzą one bowiem specyficzny układ cieków i żył wodnych, który okazał się idealny dla niemieckich planów związanych z Górami Sowimi. Ważne dla owych zamierzeń było również doskonałe ukształtowanie terenu, a także jego stosunkowo rzadkie zaludnienie oraz bogate zaplecze surowcowe (węgiel kamienny i energia elektryczna). Dodatkowo dobrze rozwinięta sieć dróg oraz kolei, pozwalała na łatwe dotarcie do najbardziej nawet „dzikich" rejo­nów gór. Umożliwiały one wywiezienie w głąb Rzeszy sporych ilości ładunku, bez niepotrzebnego i kłopotliwego zwracania na to uwagi osób postronnych. A ponieważ nowych dróg oraz torowisk nie trzeba było budować, to i nagłe „uaktywnienie się" tego terenu mogło pozostać praktycznie niezauważalne.

Jednak największą, jeśli można tak powiedzieć, ciekawostką tego terenu jest sieć telekomunikacyjna. Ostatnie badania prowadzone przez Mariusza Kisiela doprowadziły do ciekawych odkryć. Otóż okazuje się, że Góry Sowie są częścią składową potężnego węzła łączności o kry­ptonimie „Rüdiger", który swoim zasięgiem obejmował FHQ Riese. W jego skład wchodzą: przyłącza dla pociągów specjalnych w tunelach kolejowych koło Jedliny Zdrój i Ogorzelca oraz co najmniej dwie centrale telefoniczne - jedna w Zamku Książ, druga w nieustalonej lokalizacji -jak i gęsta sieć wieloparowych linii telefonicznych i tele­graficznych, których przepustowość do dziś budzi respekt. Badania stwierdzają, iż ważnym elementem związanym z powyższym tematem były również stacje wzmacniakowe: Świdnica i Rzeczka.

W tym ustronnym rejonie Gór Sowich życie toczyło się spokojnie aż do pamiętnego 1933 roku. Wtedy to władzę nad Wielkimi Niemcami przejął pewien człowiek niepozornej postury - nazywał się Adolf Hitler. Pod jego rządami omawiane tereny osiągnęły szybko wysoki stopień uprzemysłowienia i stały się trzecim, po Zagłębiu Ruhry i Górnym Śląsku, zapleczem przemysłowym Niemiec. Pod koniec 1944 roku miały one również zostać jedynym miejscem, do którego nie dotrze zawierucha wojenna, a zlokalizowany tam przemysł będzie mógł funkcjonować bez zakłóceń. Oczywiście mowa tu o przemyśle zbroje­niowym. A działo się w Górach Sowich wiele, bardzo wiele...

Cały teren Gór Sowich jest „podziurawiony" niczym szwajcarski ser - niemal każda górska miejscowość ma „swoją" kopalnię, sztolnię czy też szyb wydobywczy. Miejsce to gwarantowało idealne wręcz warunki do ulokowania na nim wielu zakładów zbrojeniowych, których byt w głębi Rzeszy był już zagrożony. Tak też się stało. Leżące na uboczu Niemiec i oddalone od teatru działań wojennych Góry Sowie „wpadły w oko" strategom z Naczelnego Dowództwa. Pojawił się „stwór", który do życia potrzebował dobrych dróg, kolei, sieci telekomunikacyjnej, zaplecza surowcowego, wielkiej ilości wody, niewielu świadków i zwartych, gnejsowych masywów. A że wszystko to znalazł właśnie tutaj - w Górach Sowich - rozpoczął bez przeszkód swój wzrost, osiągając ostatecznie adekwatne do nazwy rozmiary. Był naprawdę OLBRZYMI


CZĘŚĆ I

OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH

Już w trakcie przygotowań do prowadzenia działań wojennych władze III Rzeszy położyły duży nacisk na zapewnienie sobie odpowiednich warunków bezpieczeństwa, m.in. poprzez budowę schronów i całych systemów podziemnych kwater. Pod Kancelarią Rzeszy w Berlinie zbudowano trzy schrony: dla Führera, Bormanna i Brigadeführera Mohnke - komendanta Kancelarii SS. W zasadzie prawie każdy bar­dziej znaczący dostojnik III Rzeszy posiadał prywatny schron przeciw­lotniczy. W szczególności zaś lubowali się w nich: Hitler, Göring i Bormann. Göring kazał sobie wybudować wielki, podziemny schron zarówno pod rezydencją w Karinhall, jak i w zamku Valdenstein pod Norymbergą. Co ciekawe, wzdłuż drogi z Karinhall do Berlina stały w regularnych odstępach potężne, żelbetowe bunkry, aby w razie nalotu Göring mógł się natychmiast schronić. Przywódca Niemieckiego Frontu Pracy - Robert Ley - gdy zobaczył skutki trafienia ciężkiej bomby w schron publiczny, interesował się tylko grubością jego stropu. Wyni­kało to z faktu, że posiadał podobny w swojej posiadłości na przed­mieściach. Hitler przesadnie dbał o własne życie, np. uwielbiał szybką jazdę samochodem, dopóki nie zobaczył skutków wypadku drogowego. Wtedy momentalnie zakazał swojemu kierowcy przekraczania pręd­kości 80 km/h. Fiihrer lękał się również zamachów i w obawie przed nimi nosił specjalną czapkę, która miała nieco szerszy otok, wykonany z kuloodpornej stali. W jego samolocie zamontowano specjalną pan­cerną kabinę-kapsułę ze spadochronem, w której odbywał podróż. Do samolotu tego Hitler i tak bał się wsiadać. Był to bowiem Focke-Wulf 200 Condor z chowanym podwoziem, a nowości techniczne go przera­żały. Jak wiemy Führer posiadał także sobowtórów.

Nie ma zatem nic zaskakującego w fakcie, że dokądkolwiek Hitler planował się udać, najpierw zarządzał tam budowę specjalnych schronów. Grubość ich stropów rosła wraz ze zwiększającym się wagomia­rem bomb i w 1945 roku osiągnęła około 8 metrów żelbetonu, często pokrytego 2-3 metrową warstwą ziemi. Podobnie rzecz miała się z naczelnymi dowództwami armii. Wybudowano dla nich wiele polowych Stanowisk Dowodzenia, które starano się lokować w pobliżu kwater Führera. W rejonie Berlina powstały kwatery dla OKW, w Dahlem, Zossen oraz w Wünsdorf dla Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH), w Poczdamie dla OKL, zaś w samym Berli­nie dla OKM. Wszystkie one razem tworzyły zespół naczelnego kierowania siłami zbrojnymi III Rzeszy. Szczególnie dobrze była ukryta kwatera w Zossen. Powstał tam cały zespół kilkukondygnacyjnych schronów, które na zewnątrz przypominały domki mieszkalne, tymcza­sem były połączone siecią podziemnych tuneli. Kwaterę w Zossen wykorzystywano przez całą wojnę. Natomiast na czas trwania poszcze­gólnych kampanii wojennych powstawały coraz to nowe kwatery - np. dla kierowania działaniami wojennymi na zachodzie powstały aż cztery zespoły kwater:

I - w górach Taunus - zamek Ziegenberg (kryptonim Adlerhorst) dla
Hitlera i Dowództwa Sił Zbrojnych, zamek Kransberg dla OKL oraz
schrony w pobliżu Giesen (kryptonim Gisela) dla OKH. Kompleks ten
zbudowano jesienią 1939 roku. Składał się z kilku doskonale zamaskowanych, potężnych, żelbetowych bunkrów, które wykorzystano dopiero w grudniu 1944 roku, podczas ofensywy w Ardenach,

II - w górach Schwarzwaldu koło Kniebis (kryptonim Tannenberg),

III - w Palatynacie, koło Landstuhl, dla wysuniętych rzutów do­wództw,

IV- w górach Eifel - koło Munstereifel (kryptonim Felssennest) dla Führera i jego współpracowników oraz w rejonie Bad Godesberg (kryptonim Forsterei) dla OKH.

W trakcie działań wojennych przeciw Grecji i Jugosławii Naczelne Dowództwo oraz Führer przebywali w pociągach specjalnych, ukrytych w tunelu kolejowym w Alpach Styryjskich koło Anspag. Ponadto część dowództwa przebywała w Wiener Neustadt. Z pociągów specjalnych korzystano także w początkowym okresie wojny ze Związkiem Radzie­ckim. Wtedy też w okolicy Spały powstały dwa żelbetowe schrony mające chronić pociągi specjalne przed skutkami nalotów. Miały one po 380 m długości, 15 m szerokości i 10 m wysokości. Grubość żelbetu dochodziła do 3 m. Wewnątrz, obok peronu, znajdowały się pomie­szczenia do pracy i odpoczynku.

W wyniku rozszerzania się zasięgu działań wojennych na terenie ZSRR, w Prusach Wschodnich (koło Kętrzyna) przygotowano kolejną wielką i najbardziej chyba znaną kwaterę główną - S3 Wolfschanze - tzw. Wilczy Szaniec. W skład tego kompleksu wchodziło siedem grup schronów, przewidzianych dla wszystkich naczelnych organów państwa.

Cały teren kwater głównych otoczony był zaporami pól minowych i drutem kolczastym, wzmocnione patrole bez przerwy przeczesywały okolicę, zaś wszystkich mieszkańców obowiązywały zaostrzone środki bezpieczeństwa.

Ponadto w Winnicy na Ukrainie powstała tymczasowa kwatera główna (kryptonim Wehrwolf) na okres operacji stalingradzkiej i kaukaskiej. Składała się z kilkunastu betonowych i drewnianych baraków, rozproszonych po lesie. Do kierowania operacjami przeciwko Aliantom, w przypadku ich lądowania we Francji, przygotowano dwie kwatery główne, z których jedna położona była koło Soissons (kry­ptonim W2, czyli Wolfschlucht 2), a druga znajdowała się w tunelu kolejowym w miejscowości Margival (W3). Poza tym jeszcze jedna kwatera znajdowała się w Belgii, w miejscowości Bruly de Pesche (Wl). Nie znamy natomiast dokładnej lokalizacji kwatery o krypto­nimie Brunhildę. Prawdopodobnie mieściła się koło Metz, tuż przy granicy Francji z Luksemburgiem. Inne mniej znane kwatery znajdo­wały się w Pullach koło Monachium (S3 Siegfried), w zamku Kessheim koło Salzburga oraz w Bad Nauheim. Dodatkowo, najbardziej chyba luksusowa rezydencja Führera istniała w alpejskiej miejscowości Obersalzberg (S3 Serail), gdzie obok wspaniałego domku wypoczynko­wego na szczycie „prywatnej góry" Hitlera - Zugspitze - wybudowano niewielki zamek, umeblowany bogato w stylu kajutowym. Prowadząca do zamku szosa (jazda po niej była iście karkołomna) dochodziła do wykutego w skale szybu windy (o głębokości 120 m), który prowadził do Orlego Gniazda - tak bowiem nazwano ów zamek.

Jakby tego było mało, wiosną 1944 roku Führer wydał rozkaz wybudowania dwóch kolejnych kwater głównych. Miały się one znajdować w Turyngii oraz na Śląsku. Pierwszą z nich - podziemną kwaterę S3 Olga w Turyngii - budowano w największej tajemnicy w dolinie Jonasza (Jonastal). Z braku oryginalnych dokumentów cały ten obiekt wciąż jest niezbadany. Zresztą, jeszcze pod koniec wojny został on częściowo wysadzony w powietrze przez saperów z SS, zaś w 1947 roku stacjonujące w dolinie wojska radzieckie dokonały ostatecznego zawalenia wejść do sztolni. Tym niemniej w 1991 roku udało się odnaleźć część dokumentacji technicznej obiektu z 1945 roku, którą wykonało lokalne biuro geodezyjne na zlecenie Rosjan. Z dokumentacji tej wynika, że zinwentaryzowano wówczas 2 135,8 m sztolni (z których 620 m było obetonowanych) i 817 m wyrobisk poprzecznych. Puste przestrzenie między betonem zapełniano żużlem. Ściany i sufity miały być zaizolowane supremą a następnie otynkowane. Planowano tam elektryczne ogrzewanie oraz zaopatrzenie w wodę pochodzącą z zewnę­trznego zbiornika. W pobliżu obiektu powstały dwie centrale telekomunikacyjne oraz schron dla pociągu Führera. Budowę prowadzono do kwietnia 1945 roku, po czym przerwano ją ze względu na nadchodzące wojska amerykańskie. Do środka tego gigantycznego obiektu prowa­dziło aż 25 wejść. Warto też dodać, że istnieją pewne przesłanki, iż wewnątrz korytarzy ukryto wiele transportów z drogocennymi przedmiotami, które były przeznaczone na wystrój przyszłej kwatery. Poza tym, choć wydaje się to mało prawdopodobne, kwatera ta wymie­niana jest jako jedno z przypuszczalnych miejsc ukrycia Bursztynowej Komnaty.

Jeżeli chodzi o drugą budowaną wtedy kwaterę główną, to sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Do dziś bowiem nie udało się precy­zyjnie określić jakie podziemne obiekty miały wchodzić w jej skład. Najczęściej wymieniany jest zamek Książ - to chyba najbardziej prawdopodobne. Nie możemy natomiast stwierdzić czy obiekty rejonu Walim - Głuszyca miały także należeć do kwatery, czy też planowano wykorzystać je dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Co prawda lista kodów klasyfikuje te obiekty jako S3 Riese, to znaczy kwatery, ale może to być tylko sprytny wybieg, który miał na celu ukrycie loka­lizacji supertajnych zakładów Wunderwaffe. Nie wiemy tego na pewno, dlatego też musimy brać pod uwagę obie możliwości.

W kontekście tego zagadnienia Albert Speer stwierdza:

„Zgodnie z punktem 18 protokołu narady u Führera, 20 czerwca 1944 roku poinformowałem, że przy rozbudowie jego głównej kwatery pracuje aktualnie 28 tys. robotników... Według mojego pisma do adiutanta Hitlera do spraw Wehrmachtu z dnia 22 września 1944 roku na budowę schronów w Kętrzynie wydano 36 min RM, na schrony w Pullach koło Monachium 13 min RM, a na zespół schronów Olbrzym (Riese) koło Bad Charlottenbrunn 150 min RM. Do wykonania tych budów potrzeba było, według mojego pisma, 257 tys. m betonu zbrojonego stalą, wykonano 213 tys. m tuneli, 58 km dróg z sześcioma mostami i 100 km rurociągów. Tylko sam projekt 'Olbrzym' pochłonął więcej betonu niż w 1944 roku przyznano ludności cywilnej na budowę schronów".

Cytuję ten tekst, podobnie jak wszyscy inni piszący o podziemiach Gór Sowich, nie po to, aby zwiększyć objętość książki! Przytaczam go dlatego, żeby uzmysłowić wszystkim skalę wysiłku jaki włożono w „Olbrzyma". Gdy trwała wojna (był rok 1941), a Niemcy byli u szczytu potęgi, do kierowania swoją machiną wojenną wystarczały im skromne" bunkry w lesie pod Kętrzynem. Gdy wojna miała się ku końcowi i nie było już „Wielkich Niemiec", za najważniejsze uznano realizację projektu, który swoimi kosztami przewyższał wszystkie inne kilkakrotnie! Dlaczego? Czyżby miał on uratować III Rzeszę? Wszy­stko na to wskazuje.


CZĘŚĆ II

BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

W 1943 roku stało się dla Niemców jasne, że ich przewaga w po­wietrzu należy do przeszłości, a Luftwaffe nie jest już w stanie równo­cześnie prowadzić równorzędnej walki na rozległym teatrze działań wojennych oraz skutecznie bronić terytorium III Rzeszy przed nalotami Aliantów. Zapewnienia Goringa, że żaden obcy samolot nie pojawi się nad terenem Niemiec, można już było spokojnie włożyć między bajki. Niemcy traciły panowanie w powietrzu i nic nie było w stanie tego zmienić.

Po załamaniu się ofensywy powietrznej na Wielką Brytanię i rozpo­częciu wojny ze Związkiem Radzieckim, wytworzyła się specyficzna sytuacja swego rodzaju zawieszenia broni, którą najlepiej wykorzystali Brytyjczycy. Po kilku miesiącach przygotowań rozpoczęli oni naloty na niemieckie miasta i zakłady zbrojeniowe. W zasadzie pierwsze naloty miały miejsce już w 1939 roku, jednak były to sporadyczne przypadki, jako że Bomber Command posiadało w tamtym czasie bardzo ograni­czoną liczbę samolotów dalekiego zasięgu. Jesienią 1940 roku RAF rozpoczął bombardowanie portów we Francji, celem niedopuszczenia do inwazji. Po rezygnacji Niemców z planowanej inwazji na Wielką Brytanię (operacja Lew Morski - niem. Seelöwe), wiosną 1940 roku bombowce brytyjskie skierowano na stocznie okrętów podwodnych i fabryki samolotów. Rozpoczęte naloty na silnie bronione zakłady okazały się jednak nieskuteczne. Ponieważ niemiecka obrona przeciw­lotnicza zadawała Aliantom wielkie straty, zimą 1942 roku wydano rozkaz do rozpoczęcia tzw. nalotów dywanowych na niemieckie miasta. Głównym wykonawcą tego planu został gen. lot. Sir Arthur Harris, dowódca Bomber Command. Jego samoloty swój pierwszy „występ" miały nad Lubeką i Rostockiem. Jednak dopiero nalot na Kolonię - który miał miejsce w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku - ukazał w pełni grozę nalotów dywanowych. Podobnie rzecz się miała w Ham­burgu, gdzie między 24 lipca a 3 sierpnia 1942 roku lotnictwo RAF-u dokonało 7 nalotów, które zrównały miasto z ziemią. Straty w Hambur­gu oszacowano na około 23 mld RM, tj. około 9 mld USD. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że to właśnie Hamburg ujawnił wszelkie braki w systemie niemieckiej obrony przeciwlotniczej oraz brak dosta­tecznej ilości schronów dla ludności cywilnej. Jak wiemy Niemcy nie posiadały w początkowym okresie wojny dobrych, nocnych samolotów myśliwskich, zdolnych do walki z setkami potężnie opancerzonych alianckich bombowców. Alianci tymczasem coraz częściej i skuteczniej obracali w puch niemieckie miasta i przemysł. Ginęły więc miasta, dziesiątki tysięcy ludzi, płonął ich dobytek. Sytuacja uległa poprawie w latach 1944-1945, jednak mimo że straty Aliantów rosły, nie zaprze­stali oni nalotów. Wręcz przeciwnie - zwiększyli ich częstotliwość. W nocy z 16 na 17 lutego 1945 roku angielskie lotnictwo dokonało największej masowej zbrodni II wojny światowej, kiedy to pod gruzami Drezna zginęło ponad 200 tys. ludzi. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem ten typowo terrorystyczny nalot nie miał żadnego znaczenia strate­gicznego.

Ofensywa bombowa przeciw niemieckim miastom trwała do połowy kwietnia 1945 roku i spowodowała ogromne zniszczenia w ich zwartej zabudowie. Miasto Dureń zostało zniszczone w 99,2 %, a Paderborn w 95,6%. Sam Berlin przeżył 363 naloty, Hamburg 213 itd. Jednak lotnictwo Aliantów działało nie tylko nad miastami. Alianccy dowódcy uważali, że należy także walczyć z przemysłem. Niemcy potrafili jednak dobrze chronić swoje zakłady zbrojeniowe. Dużo fabryk umie­szczono w betonowych schronach i doskonale zamaskowano. Zabezpie­czenia te spowodowały, że ówcześnie stosowane bomby musiały przejść ewolucję dotyczącą ich wagomiaru. O ile w 1941 roku produko­wano bomby 2000-funtowe (910 kg.), to w 1945 roku używano już „potworów" o wadze 22 000 funtów czyli ponad 10 ton. Automatycznie wzrastała także grubość stropów w schronach. Pod koniec wojny osią­gnęła ona wartość około 8 m (S3 Wolfschanze), zaś w schronach dla ludności cywilnej około 4 m. W ten sposób ciężko było jednak za­bezpieczyć ogromne powierzchnie zakładów zbrojeniowych i straty w niemieckim przemyśle obronnym systematycznie rosły.

Pierwszym większym i udanym nalotem na fabryki zbrojeniowe było zbombardowanie zakładów firmy Henschel w Rostocku, w kwietniu 1942 roku. Przenoszenie zakładów w inne części kraju niewiele dawało, gdyż systematycznie wzrastał zasięg bombowców. Wizytujący w listo­padzie 1943 roku zakłady Junkersa, naczelny dowódca Luftwaffe - Hermann Göring — wydał rozkaz przeniesienia części taśm produkcyj­nych do koszar w Zittau oraz do budowanej w górach nad Łabą podziemnej fabryki. Ponadto pełnomocnicy Ministra Lotnictwa Rzeszy rozpoczęli dokładne penetrowanie całych Niemiec w poszukiwaniu kopalń, jaskiń i tuneli nadających się do uruchomienia w nich produkcji zbrojeniowej. Prace adaptacyjne w tych obiektach należały do Central­nego Urzędu Planowania (Zentrale Planung), działającego od paździer­nika 1943 roku.

W pobliżu Monachium i koło Gendorf, w lasach wschodniej Bawarii, powstały dwa wielkie zakłady Messerschmitta. Przykładowo w Gendorf (kryptonim Okapi) główna hala miała 1 km długości, 100 m szerokości i 35 m wysokości. Strop o grubości 6 m pokryty był ziemią i drzewami, a w środku na 8 piętrach powstawały setki myśliwców. Montownia Me 262 powstała także w kopalni piasku porcelanowego w Kahla w Turyngii. Zakłady wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt nosiły nazwę REIMAHG im Kahla. Był to skrót od nazwy: REIchs Marschall Hermann Göring, a ich kryptonim brzmiał Lachs. Podziemne wyrobiska zakładów miały ponad 32 km długości i powierzchnię 90 000 m2, w których produkowano 1 250 samolotów miesięcznie. Ponadto istniały też montownie w: Leonberg w Bawarii (kryptonim Reihe Reiher), Lechfeld i Schwarzt w Tyrolu (wyrobiska kopalni miedzi), Oberammengau (kryptonim Cerusit), Jenbach (kryptonim Almandin), Igling, Engeln, Kaufening (kryptonim Fritz) oraz Augsburgu (kryptonim Arno). Kolejną wielką montownię koncernu Messerschmitta ulokowano w Sankt Georgen koło Gusen. Podlegała ona WVHA der SS i nosiła kryptonim B5 Bergkristall. Montowano w niej odrzutowe Me 262.

Innym doskonałym przykładem niemieckiego budownictwa spe­cjalnego są, wspomniane już wcześniej, zakłady Junkersa w górach nad Łabą niedaleko Dessau (dah). Zbudowano je w górskiej dolinie wewnątrz stosunkowo niewielkiego wzniesienia. Od północy do środka zakładów prowadziło 6 tuneli, z których dwa były przelotowe i miały po 1 800 m długości. Dodatkowo do obiektu prowadziły też trzy tunele od wschodu. Przekrój tuneli był prostokątny o wymiarach: 12,5 x 7 m. Obiekt składał się z sieci równoległych komór połączonych chodni­kami. Ogólna kubatura wynosiła ponad 5 mln m3, powierzchnia około 700 000 m2. Nadkład skalny o grubości 60 m zapewniał bezpieczeństwo przed bombardowaniem. Obiekt miał pełną klimatyzację, a jego załoga składała się z około 10 tys. ludzi. Inny kompleks (pod kryptonimem Reh), przeznaczony dla kilku różnych zakładów, powstał w starej ko­palni potasu w Neu Stassfurt koło Magdeburga. Ulokowano w nim m.in. fabrykę samolotów Heinkel, fabrykę łożysk tocznych Fischer, fabrykę silników BMW oraz zakłady Siemensa.

Wszystkie te prace spowodowały, że Aliantom nie udało się zatrzy­mać produkcji samolotów, a wręcz przeciwnie, o ile w 1943 roku wyprodukowano w Niemczech blisko 25 tys. sztuk samolotów, to w 1944 roku, w czasie największego nasilenia nalotów, powstało ich już 40,5 tys.

W przypadku przemysłu paliw płynnych Niemcy posunęli się jeszcze dalej. Oto plan „programu Geilenberga":

Pomimo przygotowania tak precyzyjnego planu ukrycia fabryk paliw płynnych pod ziemią, Niemcom nie udało się zrealizować go do końca. Zdołano uruchomić bowiem jedynie 12 z planowanych 16 fabryk. Warto jeszcze dodać, że plan ten był ostatnią deską ratunku dla przemysłu niemieckiego. Alianci tymczasem mieli przygotowany plan całkowitego zniszczenia przemysłu paliw płynnych w Rzeszy (poprzez bombardowania), do realizacji którego potrzebowali 25 pogodnych dni.

Do lokalizacji przemysłu zbrojeniowego, poza oczywiście nowo budowanymi podziemiami, wykorzystano istniejące stare kopalnie, jaskinie, piwnice zamkowe, piwnice browarów, tunele metra i kolei a także wszelkie inne „podziemne pustki". Samych tylko tuneli kole­jowych wykorzystano około 50. Ulokowano w nich m.in. następujące fabryki:

Zakłady o kryptonimie Igel znalazły schronienie w piwnicach browa­ru Hansa w Niedermending, a zakłady Nanny w podziemiach browaru w Plauen. Sztolnie w kamieniołomach w Lammle dały tymczasem schronienie zakładom o kryptonimie Obsidian I i Obsidian II, zaś stare sztolnie w Rottleberode zakładom o kryptonimie Melaphyr. W podzie­miach twierdzy Erfurt ulokowano zakłady o kryptonimie Tanne, natomiast w zdobytej belgijskiej twierdzy Eben Emael swoją pracę rozpoczęły zakłady o kryptonimie Maiglocken. W Litomierzycach w Czechach zlokalizowano potężny kompleks zbrojeniowy, mający produkować silniki odrzutowe do samolotów i osprzęt elektroniczny do różnego rodzaju rakiet. Na cały kompleks składały się 3 fabryki o kryptonimie Richard I, II, III oraz podległy SS obiekt B5. Oczywiście są to tylko wybrane przykłady z liczącej ponad 800 pozycji listy fabryk zbrojeniowych.

Najgorzej było jednak z tzw. Broniami Odwetowymi, czyli Vergeltungswaffe. Ich montownie byty bowiem szczególnie pilnie tropione przez Aliantów i niszczone z całą bezwzględnością. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku ponad 600 bombowców RAF-u, pod dowództwem płk J. H. Searby'ego, dokonało nalotu na ośrodek badań rakietowych w Peenemunde na wyspie Uznam. W wyniku poczynionych zniszczeń znacznie opóźniło się bojowe użycie, będących w końcowej fazie prób dwóch typów broni odwetowych: latającej bomby V-l oraz rakiety V-2. Aby dokończenie prób i produkcja tej broni była możliwa, podjęto decyzję o rozbiciu głównego ośrodka na kilka części. W miejscowości Blizna, na istniejącym tam poligonie SS, powstał poligon o kryptonimie Heidelager. Wkrótce zaczęto przeprowadzać na nim próbne odpalenia rakiet V-2, dowożonych z głównej montowni w Górach Harzu. Tam bowiem, w wapiennym masywie góry Kohnstein koło Nordhausen, wybudowano fabrykę spółki Mittelberg GmbH o kryptonimie Dora. Główną część fabryki stanowiły dwa biegnące równolegle tunele, oddalone od siebie o 200 m i połączone poprzecznymi komorami w liczbie 46. Ich długość wynosiła po 1 800 m, a komory miały wymia­ry: 12,5 x 8,5 m. Wiele komór podzielono dodatkowo na dwie kondygnacje, na górnej urządzając biura i magazyny. W północnej części wyrobisk, noszących nazwę Nordwerke i obejmujących komory 1-27, zlokalizowano linię montażu latających bomb V-l, natomiast w części południowej produkowano rakiety V-2. W części tej (w tunelu A) przebiegała linia transportu materiałów, podzespołów i gotowych rakiet, a w tunelu B znajdowała się linia montażu rakiet, po której prze­suwał się podstawowy człon rakiety. Łączna sieć tuneli miała długość około 15 km, powierzchnię 125 tys. m2, a kubaturę 875 tys. m Wewnątrz rozlokowano ponad 20 tys. najnowocześniejszych obrabiarek i agregatów wymagających szczególnych warunków mikroklima-tycznych. Aby sprostać tym wymogom, powstało 12 szybów wentyla­cyjnych, które zapewniały cogodzinną wymianę powietrza w obiekcie. Nowoczesne urządzenia klimatyzacyjne utrzymywały stałą temperaturę 17°C i wilgotność około 70%. Doskonałe urządzenia i wyposażenie sprawiały, że był to najnowocześniejszy zakład zbrojeniowy świata.

Aby w pełni uzmysłowić o jakich wielkościach owych podziemnych obiektów jest mowa dodam, że znajdujące się w budowie dwa przykła­dowe kompleksy miały mieć następujące parametry:

•B11 Eber-251 tys.m2,

• B12 Kaolin - 600 tys. m2.

B12 Kaolin byłby ponad 4-krotnie większy od słynnej Dory i blisko 20-krotnie większy od znanych obecnie podziemi w Górach Sowich. Miał to być także największy ze wszystkich podziemnych obiektów zbrojeniowych podległych WVHA der SS. Gwoli ścisłości, jeden z dwóch największych, bowiem wszystko wskazuje na to, że drugim z owych gigantów miał być... S3 Riese!

Z zakładami Dora powiązany był inny podziemny zakład firmy Borsig w Düseldorfie, który produkował zbiorniki napędowe i nosił kryptonim Berta. Głowice bojowe produkowano w fabryce Laura we Frankfurcie, płynny tlen powstawał w fabryce o kryptonimie Helene w Puchheim, zaś zapalniki wytwarzano w Rothenstein koło Jeny (kryptonim Albit). Wymienione tutaj zakłady nigdy nie zostały przez Aliantów zniszczone i pracowały nieprzerwanie aż do końca wojny. W efekcie dawały one Führerowi tysiące rakiet, którymi dokonywano ataków „odwetowych" za zniszczone niemieckie fabryki i miasta.

Omówione dotychczas niemieckie podziemne fabryki nowych broni nie zamykają ich pełnej listy. Kolejna wielka montownia rakiet V-2 była budowana we wnętrzu wzgórza koło Eperlecques, 30 km na południe od Dunkierki. Magazyn do przechowywania rakiet powstawał zaś w Wizernes, w żelbetowym bunkrze o średnicy 90 m, natomiast w Watten, Wizernes, Predefin, Siracourt, Rinxent i Lottinghen budowa­no wyrzutnie. Ponadto powstawała też baza radarowa dla przyszłych wyrzutni, która miała się znajdować w Predefin. Natomiast niedaleko Eperlecąues, we wnętrzu niewielkiego wzniesienia obok Mimoyecques, powstawał jeden z najtajniejszych obiektów III Rzeszy. Budowano tam mianowicie gigantyczną działobitnię nowej superbroni V-3. Obiekt no­sił kryptonim Wiese.

Warto tutaj dodać, że cały mechanizm powstawania nowych fabryk zbrojeniowych dla Broni Odwetowych (Vergeltungswaffe) oraz tzw. Cudownych Broni (Wunderwaffe) podlegał WVHA der SS, czyli Głów­nemu Urzędowi Gospodarczo-Administracyjnemu SS i jako Anlage „W" dzielił się na:

Poniżej przytaczam kilka przykładów z listy kodowej: 1. Przedsięwzięcia A:

2. Przedsięwzięcia B:

3. Przedsięwzięcia S:

Jak widać kodem S3 oznaczano tylko kwatery główne oraz bardzo ważne obiekty powiązane z kwaterami. Jak już wspomniałem, na liście kodowej podziemnych fabryk zbrojeniowych III Rzeszy znajduje się ponad 800 pozycji, z czego co najmniej 240 to obiekty w pełni ukoń­czone i prowadzące produkcję. Ogółem wybudowano 13 mln m2 powierzchni fabryk z planowanych 94 mln. To właśnie dzięki tym poczynaniom niemiecka produkcja zbrojeniowa szybko rosła, mimo wzrastających bombardowań.

W procesie przenoszenia przemysłu zbrojeniowego pod ziemię ważną rolę wyznaczono także terenom Dolnego Śląska. Ponieważ obszary te znajdowały się poza zasięgiem alianckich bombowców, od samego początku wzbudzały zainteresowanie kierownictwa Sztabu Myśliwskie­go. Mało tego, po pewnym czasie ziemie te zaczęto nawet określać mianem „schronu Rzeszy", co chyba najlepiej świadczy o roli jaką im wyznaczono w ratowaniu gospodarki wojennej III Rzeszy. Kiedy rozpoczęła się ofensywa bombowa na niemieckie miasta, na Dolny Śląsk zaczęto kierować masy ludzi z terenów objętych nalotami. Już w październiku 1943 roku na terenach Śląska przebywało 112 tys. przesiedleńców - tzw. Luftkriegsbetroffene. Na tereny te rozpoczęto też przenoszenie ważniejszych zakładów zbrojeniowych wraz z całym personelem (październik 1943 roku ponad 12 tys. pracowników). Szczególną rolę przywiązywano do jak najszybszego uruchomienia produkcji w przeniesionych z Essen do Głuszycy zakładach koncernu Kruppa (bwn). Miano w nich produkować podzespoły do Me 262.

Lista kodowa podaje następujące obiekty zlokalizowane na terenie Dolnego Śląska:

Oczywiście nie są to wszystkie tego typu obiekty na naszym terenie, bowiem wiele z powstających nie posiadało jeszcze kodów. Piecho­wice, Mieroszów, Antonówka czy Stolec to tylko nieliczne tego typu przykłady. Podobnie ma się sprawa z fabryką amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich.

Ponadto na terenie Dolnego Śląska zlokalizowano jeszcze co najmniej kilkanaście podziemnych fabryk zbrojeniowych. Co do ich lokalizacji mamy tylko mgliste pojęcie. O tym, że istniały wiemy na pewno - widać to na liście kodów, gdzie obok kodu fabryki pozostaje puste miejsce na jej lokalizację. Jednak miejsca te są tak doskonale ukryte, że do dziś nie udało się trafić na ich ślad.

Ponieważ na dolnośląskich terenach panował praktycznie aż do końca wojny niczym nie zmącony spokój (tereny te zostały zajęte przez Armię Czerwoną dopiero 8-10 maja 1945 roku), władze niemieckie prze­kształciły ten rejon w jeden wielki „schron" dla przemysłu i ludności cywilnej. Urządziły tu również dziesiątki skrytek dla wszelkiego rodzaju dóbr materialnych, zdobytych zarówno na podbitych narodach jak i przewiezionych z terenów Rzeszy.

Podsumowując ten rozdział należy jasno stwierdzić, że mimo zmaso­wanych nalotów dywanowych na terytorium III Rzeszy, Aliantom nie udało się złamać potęgi niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, który właśnie w okresie największego nasilenia nalotów osiągnął najwyższy poziom produkcji, dając armii broń do dalszego prowadzenia walki. Trzeba także przyznać, że nie byłoby to możliwe bez ogromnych ofiar i wyrzeczeń, wyjątkowo zdyscyplinowanego społeczeństwa niemie­ckiego oraz bez sprowadzenia najważniejszych gałęzi przemysłu pod ziemię, dzięki czemu nie przerwał on produkcji ani na jeden dzień, co w warunkach, w jakich to realizowano, jest naprawdę zadziwiające.


CZĘŚĆ III

POCZĄTKI BUDOWY

Prace, związane z budową w Górach Sowich, prowadzone były na powierzchni około 200 km2 w masywach kilku gór. Do najważniejszych należały: Wielka Sowa (Hohe Eule), Włodarz (Wolfsberg), Jedlińska Kopa (Saalberg), Moszna (Mulenberg), Soboń (Ramenberg), Osówka (Sauferhöhen), Ostra (Spitzenberg), wzniesienia Działu Jawornickiego (Mittelberg), Gontowa (Schindelberg) oraz pas wzniesień, który ciągnie się od Gontowej aż po Włodykę, Książówkę i Tyńcową. Ponadto prace prowadzone były również na skalistym wzniesieniu o nazwie Wilk (Wolfsberg), na którym zbudowany jest zamek Książ. W zakres prowadzonych prac budowlanych wchodziło drążenie pod­ziemnych wyrobisk we wnętrzu gór oraz stawianie na ich powierzchni różnych żelbetowych budowli.

Na podstawie ostatnich badań stwierdzono istnienie 7 kompleksów (na pewno) i co najmniej dwóch innych (prawdopodobnie). Głównymi kompleksami w Górach Sowich są:

Ślady w terenie wskazują na istnienie jeszcze dwóch innych komple­ksów: na górze Moszna oraz na górze Wielka Sowa. Istnieją przypu­szczenia, że kompleks na górze Wielka Sowa to gotowy i całkowicie ukończony system. Ponadto, na terenie objętym budową znajdują się jeszcze inne podziemne kompleksy. Przypuszczalnie nie są one jednak związane z przedsięwzięciem budowlanym Olbrzym. Mowa o pod­ziemnych tunelach w Głuszycy.

Nazwy kompleksów zostały utworzone od nazw miejscowości, gór lub budowli które znajdowały się w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Chodzi tutaj o takie miejscowości jak: Walim (Wüstewaltersdorf), Rzeczka (Dorfbach), Głuszyca (Wüstegiersdorf), Jugowice (Hausdorf), Olszyniec (Erlenbusch), Jedlinka (Tannhausen), Zimna Woda (Kaltwasser), Kolce (Dörnhau), Sokolec (Falkenberg), Sowina (Eule), Ludwiko­wice Kłodzkie (Ludwigsdorf) oraz Książ (Fürstenstein). Rozmieszcze­nie wszystkich kompleksów w Górach Sowich, lokalizację obozów oraz zasięg poszczególnych kompleksów pokazuje mapka na rycinie nr 12.

Zatrudnianie obcej siły roboczej rozpoczęło się na terenie Dolnego Śląska w zasadzie juz około 1940. Wtedy to, w związku z masowym wcielaniem obywateli niemieckich do Wermachtu, zaczęto kierować na tereny Dolnego Śląska pierwsze transporty polskich jeńców wojennych. Wraz z upływem czasu liczba robotników zaczęła wzrastać. Dla przykładu, 25 września 1941 roku przebywało tam 96 836 robotników, zaś 15 sierpnia 1944 roku było ich już 256 996. Ogromną część wśród pracujących stanowili jeńcy wojenni, którzy na mocy Konwencji Genewskiej mogli być zatrudniani tylko do prac nie związanych z przemysłem zbrojeniowym. Kiedy zatem zapadła decyzja o rozpoczęciu prac budowlanych w Górach Sowich, do ich realizacji siły roboczej nie brakowało. W początkowym okresie budowy ( wiosna 1943 roku) kierownictwo przedsięwzięcia podporządkowane zostało specjalnie utworzonej w tym celu spółce akcyjnej o nazwie Śląska Wspólnota Przemysłowa (Schlesische Industriegemeinschaft AG). To właśnie ona zaczęła wykorzystywać rzesze skierowanych w ten rejon robotników.

Kierownictwo spółki miało swoją siedzibę w Jedlinie Zdroju. Struktura organizacyjna spółki przedstawiała się następująco: na jej czele stał Hatwig, któremu podlegała placówka o nazwie Frontführung. Była ona zarazem właściwym kierownictwem budowy i poprzez komendantów zarządzała obozami robotników. Z Pomocą wydziału sanitarnego (pod kierownictwem Oberwachtführera Lachmanna) miała także zapewnić robotnikom opiekę lekarską. Siedziba Frontführung mieściła się w Walimiu, a szefem owej placówki był Kramer. Własnego lekarza do nadzorowania obozów kierownictwo uzyskało dopiero 9 lutego 1944 roku w osobie doktora Kirsteina. Dla potrzeb spółki oddano znaczną część przybywających na Śląsk robotników, a w listopadzie 1943 roku rozpoczęły się regularne dostawy siły roboczej do obozów w Górach Sowich. Na początku zorganizowano 4 obozy zbiorcze (Gemein­schaftlager), w większości zlokalizowane w budynkach zakładów włókienniczych, które przejęła Śląska Wspólnota Przemysłowa. Były to następujące obozy:

W początkowym okresie w obozach tych miało przebywać około 5 200 robotników.

Obóz nr 1 założono w piętrowym budynku przędzalni Websky GmbH. Przebywali w nim jeńcy wojenni z włoskiej armii marszałka Badoglio oraz Polacy, Ukraińcy i tzw. Ostarbeiterzy, czyli robotnicy z okupowanych terenów ZSRR. Obóz posiadał dwie filie. Pierwsza mieściła się w starej kuchni przędzalni Websky. Przebywało tam 40 Polek oraz grupa Rosjan. Druga filia miała swoją siedzibę w restauracji Gasthaus zum Bergfrieden.

Obóz nr 2 w Kolcach mieścił się w budynku tkalni lnu, gdzie przebywali głównie Polacy oraz niewielka grupa Rosjan. Polacy z tego obozu pracowali przy pracach pomiarowych, a Rosjanie przy budowie dróg.

Obóz nr 3 w Głuszycy zlokalizowano w zabudowaniach fabryki włókienniczej (obecnie Argopol), gdzie przebywali obywatele ZSRR.

Natomiast obóz nr 4 w Głuszycy Górnej ulokowano w budynkach fabryki włókienniczej, koło wiaduktu kolejowego linii kolejowej Wałbrzych-Kłodzko. Powstał on dopiero w marcu 1944 roku.

Według stanu na koniec marca 1944 roku w obozach spółki przebywało ogółem 3 402 więźniów. W związku z pilnością przed­sięwzięcia budowlanego ich liczba wzrastała szybko i docelowo miała osiągnąć poziom aż 15 tys. ludzi. Nigdy jednak do tego nie doszło, bowiem z racji zbyt wolnego tempa robót Naczelne Dowództwo wydało rozkaz o przejęciu zadań budowlanych przez Organizację Todta (OT). Budowa otrzymała kryptonim Olbrzym. Należy dodać, że wszystko to działo się pod ścisłą kontrolą Sztabu Myśliwskiego, który koordynował prace w Górach Sowich. Szefem tego departamentu został inż. Xavier Dorsch z Ministerstwa Rzeszy ds. Zbrojeń i Produkcji Zbrojeniowej. Kierownictwo techniczne budowy powierzono majorowi Wehrmachtu - Anthonowi Dalmusowi natomiast sprawy finansowe przejął SS Hauptsturmführer Karl Maria Hettlage. Tymczasem Naczelnym Dyrektorem całości był minister przemysłu i zbrojeń III Rzeszy - Albert Speer. Warto w tym miejscu dodać, że ludzie ci nigdy nie stanęli przed sądem, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Po wojnie Xavier Dorsch był współwłaścicielem dużego biura konstrukcyjnego, Karl-Otto Saur (zastępca A Speera) prowadził w Monachium biuro dokumentacji technicznej i uczestniczył w produkcji rakiet, zaś Karl Maria Hettlage był sekretarzem w bońskim ministerstwie finansów. Jedynie Albert Speer został skazany na 20 lat więzienia jako główny zbrodniarz
wojenny.

W związku z planowanym wykorzystaniem do prac budowlanych więźniów KL Gross Rosen, wyznaczono osobę odpowiedzialną za dostarczanie ich w rejon budowy. Był nią SS Hauptsturmführer dr Fritz Schmelter. Siedziba generalnego zarządu budowy - której kryptonim w pełnej nazwie brzmiał Oberbauleitung RIESE Sonderbauforhaben im Niederschlesien - mieściła się w Jedlince, gdzie urzędował także kierownik budowy - inż. Oberhahm. Wkrótce po przejęciu budowy przez OT, na terenie Gór Sowich rozpętało się prawdziwe piekło.

Interesującym zagadnieniem, związanym z budową w Górach So­wich, jest technika wykonywania prac tak na powierzchni jak i pod ziemią. Jest to o tyle ciekawe, że zastosowano tutaj wiele nowych, nie wykorzystywanych wcześniej rozwiązań technicznych. Część z nich była w latach wojny absolutną nowością i trzeba było wielu lat rozwoju myśli technicznej, aby zaczęto je stosować powszechnie.

Zanim na terenie Gór Sowich rozpoczęto prace budowlane i górnicze trzeba było najpierw przygotować infrastrukturę pod przyszłą budowę. A wyglądało to mniej więcej tak.

Pierwsze transporty więźniów (zima 1943 roku) skierowane zostały do budowy obozów dla dalszych tysięcy niewolników, którzy mieli niebawem przybyć w Góry Sowie. Z cegły i pustaków stawiano muro­wane, piętrowe baraki dla obsługi technicznej z OT, straży z SS oraz z przeznaczeniem na najważniejsze obozowe budynki: kuchnię, maga­zyn i revier. Były to zazwyczaj budowle o wymiarach 46 x 16,5 m. Poza nimi, na betonowych fundamentach, stawiano drewniane baraki dla więźniów. Abram Kajzer - były więzień - zapamiętał je nastę­pująco:

„Było to dość długie pomieszczenie, jak zresztą wszystkie inne. Środkiem bloku biegł długi korytarz. W obydwu końcach korytarza było wejście. Po prawej i lewej stronie znajdowały się zupełnie puste, numerowane pokoje, bez prycz, bez stołków, tylko ściany z dwoma oknami".

Warto zauważyć, że opisane baraki do złudzenia przypominają żelbe­towe budynki budowane przy drodze na Soboniu. W wielu obozach budowano także bardziej prymitywne obiekty - tzw. fińskie celty Były to okrągłe baraki na betonowych platformach, zbijane z desek i dykty Poza tym często zdarzało się, że więźniów lokowano w zwykłych namiotach lub wręcz w jamach wygrzebanych w ziemi.

Kiedy powstały już obozy zapełniane powoli niewolnikami, przyszedł czas na przygotowanie placu budowy. Więźniów zatrudniono przy wyrębie lasów i regulacji potoków. Druga, ze wspomnianych prac, polegała na obudowywaniu fragmentów koryta kamienno-betonowym murem oraz budowie przepustów, małych tam i punktów czerpania wody. W tym samym czasie inne grupy robocze plantowały i równały zbocza gór, aby po utworzeniu nasypu ułożyć na nim tory kolejki wąskotorowej. Liczne rozjazdy kolejki umożliwiały dotarcie nią do wszystkich rejonów budowy oraz do dwóch stacji przeładunkowych: w Głuszycy Górnej i Olszyńcu. Równolegle z siecią torowisk zaczęła powstawać tzw. główna droga ruchu. Biegła ona z budowanego właśnie dworca dla pociągów specjalnych (w Kolcach) przez Osówkę, Mosznę, Włodarz do Jugowic oraz poprzez odgałęzienie także na Soboń i dalej do Głuszycy. Komanda robocze po wyrównaniu terenu, utwardzały go podsypką i piaskiem. Następnie układano kamienny bruk; kamienia było sporo, bowiem właśnie zaczęto drążyć podziemia. Zaczęły też powstawać żelbetowe magazyny i platformy - tam swoją pracę rozpo­częły potężne betoniarki o pojemności 3-4 tys. litrów. Cementu był ogrom - jego składy zlokalizowano na platformach obok betoniarek. Leżał w równych, wielkich jak dom stertach, worek przy worku. Zaraz obok, w ogromnych żelbetowych zbiornikach (o przekroju trapezu), zgromadzono duże ilości piasku i kruszywa. Piasek dostarczano koleją, natomiast kruszywo powstawało na miejscu. Na hałdach stały wielkie kruszarki-młyny do kamienia, które przerabiały kamień wydobyty z podziemi na drobny tłuczeń.

Powoli cały las zaczął zmieniać swój wygląd. Był silnie rozkopany; powstały setki mniejszych lub większych wykopów, w których „wyrastały" różnorakie budowle. Obok, w uprzednio przygotowanych rowach, inne grupy robocze kładły kable telefoniczne, energetyczne oraz kanalizację i wodociągi (sprawne do dziś). W kompleksie Osowka rozpoczęto budowę specjalnej platformy wyciągowej, która poruszała się po szynach na stoku góry. Jej zadaniem był transport kruszywa z położonych u podnóża góry usypisk na poziom platform z betoniarkami Platforma wyciągowa była ustawiona pod odpowiednim kątem do zbocza i przewoziła na górny poziom całe wagoniki z materiałem budowlanym. Podobne dwie platformy zaczęłyteż powstawać w kompleksie Sokolec.

Powoli w lesie „wyrastały" nowe magazyny, bunkry, wartownie i bu­
dynki obsługi. Rosły składy cementu, piasku i kruszywa oraz hałdy
urobku z podziemi, w których dniem i nocą trwały gorączkowe prace.
Wydłużały się też podziemne labirynty...

Zanim jednak powstawał tunel, w zboczu góry wykonywano duże wybranie z platformą (np. sztolnia nr 4 w Rzeczce). Dopiero z tej platformy, przy pomocy pneumatycznych świdrów i donaritu - mate­riału wybuchowego produkowanego w pobliskiej fabryce amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich - drążyło się tunel. Z reguły nawiercano 16-20 otworów o głębokości 1,5-2 m, przy czym poboczne otwory rozchodziły się promieniście w celu zwiększenia zasięgu wybuchu. W otwory wciskano ładunki donaritu i gdy wszystko było gotowe, następowało krótkie ostrzeżenie a później wybuch. Jeszcze nie opadł pył po eksplozji, gdy na przodku już byli ludzie. To komando odpowiedzialne za załadunek urobku na wagoniki. Najpierw długimi, metalowymi tykami strącali wiszące u stropu, poruszone wybuchem skały. Kiedy skończyli (a koniec często był tra­giczny, bowiem powstawał zawał grzebiący dziesiątki osób), na ich miejsce wkraczali ładowacze. Do stojących z tyłu wagoników przerzu­cali oni urobek. Dla lepszego załadunku kamienia, przed wybuchem stawiano na przodku stalową płytę, na którą zwalały się okruchy skał. Z płyty ładowało się dużo lepiej, a przede wszystkim szybciej. Po oczyszczeniu tunelu z urobku, na przodek znowu wchodzili wiertacze. Długimi na 2 metry świdrami nawiercali ścianę, zakładali donarit i... koniec. Czas na drugą zmianę, która wchodziła na przodek gotowy do odstrzelenia. Kilkanaście metrów dalej inne komanda kładły tory kolejki, wzmacniały tunel drewnianą obudową oraz na wbitych w stro­py i ściany kołkach montowały instalację elektryczną do oświetlenia oraz do odpalania nowych ładunków. W tym samym czasie inna ekipa przedłużała o kilka metrów, zgodnie z postępem prac na przodku, zawieszony u stropu rurociąg o średnicy około 500 mm. Było nim tłoczone do podziemi powietrze, w celu wentylacji.

Jeżeli powstawała konieczność poszerzenia tunelu do rozmiarów hali, to pod lub nad wybitym już tunelem drążono jeszcze jeden tunel, tak samo po prawej i po lewej stronie, a następnie wybierano skałę między nimi. W ten sposób uzyskiwano komorę o wymaganej wielkości. W gotowych już odcinkach korytarzy i komór kolejne ekipy rozpoczy­nały betonowanie. Montowano szalunki, zakładano zbrojenie i tłoczono beton przygotowywany przez betoniarki na powierzchni. Beton poda­wany był do podziemi specjalnym rurociągiem. Ciśnienie w rurach uzyskiwano poprzez podłączenie go do wielkich kompresorów, które stały obok wejść do podziemi. Rurociąg biegł do podziemi przez główny tunel lub szyb. W większych halach stosowano podwójny strop, którego zadaniem było wygłuszenie i amortyzacja. Z kolei w beto­nowych podłogach hal tworzono głębokie kanały, w których miały następnie biec wszelkie instalacje niezbędne do funkcjonowania obiektu. W kilku kompleksach wykuto głębokie szyby. Służyły do celów wentylacyjnych oraz transportowych. Natomiast w każdym wylotowym tunelu, po jego dwóch stronach (około 50 m od wlotu) powstały duże, żelbetowe wartownie. Miały one bronić obiekt przed wtargnięciem do niego osób niepowołanych oraz zabezpieczać przed wydostaniem się na zewnątrz więźniów, którzy w nim pracowali.

Stanisław Suliga tak oto wspomina tamte wydarzenia:

„W okolice Głuszycy przywieziono mnie i innych na po­czątku grudnia 1942 roku. Byliśmy pierwszym transportem, który tam umieszczono. Na obozowym zdjęciu, które pozostało mi jako jedyna pamiątka po tamtych ciężkich czasach, mam numer 48, co może świadczyć, że przed nami nie było tam żadnych więźniów. Umieszczono nas w fabryce dywanów (sam budynek istnieje do dziś, ale nazwy zakładu w tej chwili nie pamiętam). Z Wałbrzycha przywieziono nas traktorami na odkrytych przyczepach. W transporcie było około 200 osób. W samej fabryce dywanów, w której nas skoszarowano, znajdowało się około 3 tys. robotników. Byli to głównie Polacy i Rosjanie. Nie pamiętam w tej chwili czy mieszkali z nami robotnicy innych narodowości. Wydaje mi się, że nie. Z czasem dostarczono do naszego obozu nowych więźniów, tak że w mar­cu 1943 roku było nas tam około 6 tys. osób. Liczby tej nie należy jednak oceniać jako dokładnej, ponieważ szacuję „na oko".

Mieszkaliśmy tam w bardzo trudnych warunkach; budynek był nie opalany, spaliśmy na piętrowych łóżkach. Na śniadanie dostawaliśmy tylko czarną kawę. Wojska w tym czasie nie było zbyt dużo. Przy bramie, jak pamiętam, stał jeden umunduro­wany i uzbrojony wartownik.

Przez zimę - tj. od grudnia 1942 roku do końca lutego 1943 roku - pracowałem z częścią więźniów przy budowie dróg. Plantowaliśmy teren pod wytyczoną drogę, obsypywaliśmy oraz dowoziliśmy ręczną kolejką szynową gruz i piach. Inni robotnicy pracowali przy innych pracach. Podczas pracy pilnowali nas wartownicy z bronią. Byli to przeważnie ludzie już nie pierwszej młodości. Nad planowością wykonania robót czuwało kilku niemieckich majstrów.

Na początku marca 1943 roku zostałem zabrany z 42 innymi więźniami do pracy przy drążeniu tunelu w górach. Tunel zaczynaliśmy drążyć od samego początku. Innymi słowy gdy nas tam zabrano, mieliśmy przed sobą tylko ścianę litej skały i stopniowo, poprzez użycie dynamitu i wiertarek spalinowych, wchodziliśmy w głąb góry.

Praca wyglądała w ten sposób, że nawiercaliśmy otwory wiertarkami, po czym wkładaliśmy w te otwory dynamit z lontem i detonowaliśmy. Następnie wybieraliśmy rękoma powstały gruz do kolib (wózki na szynach) i przewoziliśmy na zgniatarki. Stamtąd kamień transportowano do budowy dróg. Po około tygodniu drążenia w tej górze można już było wejść w głąb tunelu. Po wykopaniu około 10 m tunelu zabezpiecza­liśmy strop drewnianymi ślepiami. Przychodząc do pracy mieliśmy już przygotowane narzędzia. Dynamit również był przygotowany i wydzielany przez Niemców. Narzędzia były zamykane na kłódkę w drewnianych skrzyniach. Przy drążeniu tunelu pilnował nas jeden wartownik i jeden majster. Powstały podczas drążenia kamień, jak już pisałem, ładowano na koliby, które sprowadzano po szynach w dół. Puste już wózki pchano pod górę ręcznie. Przez jeden miesiąc w 42 osoby wykopaliśmy kilkaset metrów tunelu; ciężko mi dokładnie określić ile tego było, ale dużo. Po miesiącu pracy w tunelu przeniesiono nas do pracy przy budowie mostów i torów wokół góry. (...)

Chciałbym jeszcze dodać, że pracowałem także przy kopaniu tunelu w drugiej górze w połowie 1944 roku. Ale trwało to krótko, bo około dwóch tygodni. Pracowało nas tam już tylko 3 lub 4 osoby (w środku tunelu, a był on już dosyć długi). Pracując przy drążeniu tunelu w tej górze miałem ciekawy przypadek. Mianowicie, kiedy wierciłem otwory wiertarką spa­linową pod dynamit, nagle, z otworu zaczęła tryskać woda. Płynęła dość szybkim nurtem i po jakimś czasie wody było już w tunelu po łydki. Niemieccy majstrowie rozkazali zamurować to miejsce i wyznaczono inny kierunek kopania tunelu. Kilka dni później przeniesiono mnie znowu do budowy dróg i mostów.

Po pracy w obozie rozmawialiśmy nieraz między sobą, gdzie kto pracował. Słyszałem, że niektórzy pracowali przy drążeniu tunelu pionowo od wierzchołka góry w głąb. W tym przypadku robotnicy, którzy tam pracowali, mieli do dyspozycji wycią­garki, którymi wciągali wózki na szczyt góry. Niestety w tej chwili nie pamiętam już kto gdzie pracował i co to były za pra­ce. W każdym bądź razie pracowało tam wielu więźniów, wielu narodowości, a w rejonie znajdowało się wiele mniejszych i większych obozów".

W tym samym czasie na powierzchni powstawały tzw. budowle główne. Miały służyć bezpośrednio funkcjonowaniu gotowego już obie­ktu. W zasadzie żadna z tych budowli nie została w całości ukończona. Podobnie było z podziemiami. Oczywiście mowa o podziemiach, które znamy, bowiem wiele, jeśli nie wszystkie wyrobiska, znajdujące się za zawałami mogą posiadać obudowę żelbetową i być w znacznym stopniu wykończone.

Na terenie budowy w Górach Sowich zaangażowanych było ponad 40 specjalistycznych firm. Przedstawiam tutaj pełny wykaz tych firm z wyszczególnieniem, co każda z nich wykonywała.

  1. Budowa sztolni: Sanger und Laninger, Kemma und Co., Sager und Wörner, Duebner, Seiden und Spiner, Singer und Müller, Bucer, Tebe, Lenz, Ackermann, Urban, Dybno, Arthur Becker-Tiefbau AG. Berlin, Gepperdt, Hotze, Krauss, Wayss und Freytag, Deutsche Hoch und Tiefbaugessellschaft, Messinger oraz włoska firma Ghiseri.

  2. Budowa dróg: Hutto, Jank, Otto Weil, Eule.

  3. Budowa nasypów i torowisk: Weiden und Petersil, VDM, Kemma und Co.

  4. Budowa baraków: Argo-Waldenburg, Fix.

  5. Montaż instalacji: Otto Trebitz, Mülhausen, Hoffmanswerke, Pischel.

  6. Regulacja rzek i potoków: Lingen.

  7. Kamieniołomy: Hegerfeld, Steinhage, Schallchorn.

  8. Transport: Nationalsocjalistisches Kraftfahrkorps (NSKK).

  9. Maszyny i osprzęt: Krupp AG.

  10. Demontaż: Websky.

Z wymienionych firm zdecydowanie największą był Holzmann, który prowadził roboty na kilku kompleksach. Pozostałe firmy ograniczały się z reguły do jednego kompleksu.

Skoro poznaliśmy już technikę wykonywanych prac, czas zoriento­wać się w typach powstających obiektów.

Na „Wielkiej Budowie" możemy rozpoznać kilka rodzajów obiektów, które miały też różne przeznaczenie. Najważniejszymi były tzw. budo­wle główne. Do obiektów tych zaliczymy: „Kasyno", „Siłownię", podziemne przejście z „Kasyna" do szybu w kompleksie Osówka, żelbetowe budynki budowane w kompleksach Soboń i Sokolec, obiekty nieznanego przeznaczenia powstałe przy wlotach sztolni nr 1 i 4 w kompleksie Włodarz, centralę telekomunikacyjną w Rzeczce oraz wszystkie budynki techniczne powstałe na terenie wsi Jugowice Górne. Ponadto należą do nich wszystkie zbiorniki wodne (tak otwarte jak i zamknięte), przepompownie, przepływki przy drogach, tamy, prze­pusty, studzienki, rurociągi oraz oczywiście sieć dróg łączących kompleksy, wraz ze wszystkimi murami oporowymi przy drogach i torowiskach (część torowisk po zakończeniu budowy miała być przebudowana na drogi) oraz kamienno-żelbetowe obudowy rzek i potoków.

Drugim typem są tzw. budowle pomocnicze, czyli wszelkie magazyny materiałów budowlanych (na: cement, piasek, kruszywo, cegły, kamionkę itd.), fundamenty betoniarek, kruszarek kamienia, urządzeń przeładunkowych i kompresorów, platformy wyciągowe na Osówce i Soboniu, sieć kolejek wąskotorowych wraz ze wszystkimi mostami i wiaduktami, magazyny sprzętu budowlanego (świdrów, łopat, kilo­fów, taczek itd.), wszelkie warsztaty (kuźnie, stolarnie, tartaki itd.) oraz warsztaty naprawcze różnego sprzętu technicznego oraz środków trans­portu. Do budowli tych zaliczymy także wszystkie żelbetowe platformy, na których przygotowywano beton oraz wiele mniejszych obiektów. Wszystkie obiekty pomocnicze miały istnieć tylko przez czas trwania budowy i po jej zakończeniu miały zostać rozebrane, a teren po ich lokalizacji uporządkowany i zrekultywowany. Trzeba dodać, że do zespołu budowli pomocniczych należy także zaliczyć (choć fakt ten jest makabryczny) wszystkie funkcjonujące na terenie budowy obozy koncentracyjne i pracy przymusowej. Po zakończeniu prac miały być one zlikwidowane, zaś więźniowie -jako „wtajemniczeni" - mieli być wymordowani.

Osobną część budowli stanowi sieć bunkrów, schronów i stanowisk obrony przeciwlotniczej (w Głuszycy i Sierpnicach). W skład tej grupy wchodzą: „duży" i „mały" bunkier w kompleksie Włodarz, trzy warto­wnie w kompleksie Soboń, wartownie w Jugowicach, na Sokolcu i Książu oraz bunkier w Kolcach. Warto też dodać, że w skład systemu obrony wchodziła również wieża widokowa zlokalizowana na szczycie góry Wielka Sowa, na której umieszczono punkt obserwacyjny obrony przeciwlotniczej. Poza tym do obiektów o dużym znaczeniu dla Olbrzy­ma zaliczymy jeszcze jeden, który, na swój sposób, spełniał bardzo ważną rolę. W jego wnętrzu dbano bowiem o dobre samopoczucie esesmańskiej załogi, co było nie bez znaczenia dla życia setek więźniów. Znajdował się w dużym, piętrowym budynku w Jugowicach. Obiekt ten mieścił kasyno oraz dom publiczny.

Na terenie budowy prowadzono zakrojone na szeroką skalę prace ziemne. Obejmowały one niwelację terenu i zmianę jego konfiguracji w związku z przyszłym maskowaniem gotowych już obiektów, a także zacieraniem śladów po pracach budowlanych.

CZĘŚĆ IV

HIMMELSTRASSE - CZYLI

OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI

Mniej więcej w kwietniu 1944 roku (dokładna data nie jest znana) na placu budowy pojawiły się charakterystyczne żółto-brązowe mundury pracowników Organizacji Todta. Ponieważ OT specjalizowała się w bu­dowie wszelkich obiektów specjalnego przeznaczenia, to i w Górach Sowich prace nabrały tempa.

Siłę roboczą dla potrzeb tego ogromnego przedsięwzięcia miano czerpać z KL Gross Rosen, który był najbliżej położonym w rejonie budowy obozem. KL Gross Rosen założony został 1 maja 1940 roku z filii KL Sachsenhausen, na zboczu niewielkiego wzgórza o nazwie Krowiarka (305 m n.p.m.), znajdującego się około 1,5 km od wsi Rogo­źnica. Obóz szybko stał się jednym z najcięższych lagrów III Rzeszy. Jednym z powodów był specyficzny mikroklimat, panujący na tar­ganym huraganowymi wiatrami zboczu, na którym ulokowano obóz. Od samego początku więźniowie pracowali dla wielu firm mających swoje filie na terenie obozu. Jednak już od 1942 roku rozpoczęło się zakładanie na zewnątrz obozu macierzystego (Stammlager) obozów filialnych (Aussenkommando), których liczba szybko rosła i pod koniec wojny przekraczała sto. W zasadzie pierwsze transporty więźniów w Góry Sowie nie pokrywają się czasowo z przejęciem budowy przez Organizację Todta. Już w zimie 1943 roku w omawiany rejon skierowano bowiem kilka transportów więźniów - mieli oni za zadanie przygotowanie obozów dla większej liczby transportów, głównie Żydów narodowości polskiej, francuskiej, czeskiej, belgijskiej, węgierskiej oraz greckiej. Te rozpoczęto zwozić od wiosny 1944 roku. Nieco Później znaleźli się tam także jeńcy włoscy i radzieccy. Ogółem w obozach na terenie Gór Sowich przebywało w latach 1943-45 około 40 tys. więźniów wysłanych ze stanu osobowego KL Gross Rosen. Nie można jednak wykluczyć, że na omawianym obszarze przebywało dużo więcej obcej siły roboczej. Za górną granicę przyjmuje się liczbę 70 tys. więźniów, w tym około 20 tys. Żydów i około 13 tys. jeńców wojen­nych. Wszystkim obozom na terenie budowy nadano wspólną nazwę - przypuszczalnie w celach dezorientacji i utajnienia - która brzmiała Arbeitslager (AL) Riese. Nie precyzowała dokładnie lokalizacji poszczególnych obozów, których na pewno było 13, a co do kilku dalszych istnieją przypuszczenia. Rozległy obszar budowy spowodo­wał, że obozy rozrzucone były po całym terenie. Znajdowały się one w następujących miejscach:

  1. Tannhausen (Jedlinka) - dawny obóz nr 5 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej, jako że już po przejęciu prac przez OT utworzono jeszcze dwa obozy spółki o numerach 5 i 6. Niestety lokalizacja obozu nr 6 nie jest obecnie znana,

  2. Wüstegiersdorf (Głuszyca) - dawny obóz nr 3 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej,

  3. Schotterwerk (Głuszyca Górna),

  4. Dörnhau (Kolce) - dawny obóz nr 2 Śląskiej Wspólnoty
    Przemysłowej,

  5. Lärche (koło Głuszycy),

  6. Märzbachtal (koło Głuszycy),

  7. Kaltwasser (Zimna Woda),

  8. Säuferwasser (koło Głuszycy),

  9. Wolfsberg (góra Włodarz),

  10. Erlenbusch (Olszyniec),

  11. Zentralrevier im Tannhausen (szpital w Jedlince),

  12. Falkenberg (Sokolec),

  13. Fürstenstein (Książ).

Obozy istniały od kwietnia 1944 roku do maja 1945 roku. Kilka z nich zostało ewakuowanych w lutym 1945 roku, KL Kaltwasser został zlikwidowany pod koniec 1944 roku, a pozostałe obozy dotrwały do końca wojny. Komendantem AL Riese był SS Hauptsturmführer Albert Lüdkemeyer, który miał swoją siedzibę w Głuszycy. Poza wymienio­nymi wyżej obozami na terenie budowy istniało kilka innych. Nie wchodziły jednak w skład AL Riese. Były to:

Istniało również kilka małych, tymczasowych komand roboczych, zlokalizowanych w prowizorycznych barakach, gdzieś na górskich zboczach. Można do nich zaliczyć m.in. ślady po niewielkich obozach: na górze Włodarz, na południowych stokach góry Moszna oraz ruiny po barakach typu celta na południowo-wschodnim zboczu Działu Jawor­nickiego (niemiecka nazwa tego obozu brzmiała Stenzelberg).

Teraz przyjrzyjmy się bliżej, jak wyglądały wyżej wymienione obozy AL Riese i co do dziś z nich pozostało.

  1. KL Tannhausen - powstał prawdopodobnie na przełomie kwietnia i maja 1944 roku w zabudowaniach produkcyjnych firmy Websky, na pograniczu Jedliny Górnej i Głuszycy. Brak jest danych co do administracji obozu, wiadomo natomiast, że w obozie przebywali Żydzi greccy i węgierscy, a nieco później zaczęły napływać transporty Żydów polskich i Żydów z państw Europy Zachodniej. Ostatni udokumento­wany transport przybył do obozu 30 kwietnia 1945 roku. Więźniowie pracowali przy różnych robotach budowlanych. Śmiertelność w obozie była wysoka, choć brak jest dokładnych danych na ten temat. Obóz wyzwolono w maju 1945 roku.

  2. KL Wüstegiersdorf - powstał pod koniec kwietnia 1944 roku na terenie fabryki włókienniczej, w której poprzednio mieścił się obóz nr 3 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Lagerführerem komanda był SS-Scharführer Schwarz. Na terenie obozu zlokalizowano centralny magazyn żywności oraz odzieży dla wszystkich komand AL Riese - tzw. Zentralverpflegunglager. W obozie przebywało około 1 000 wię­źniów, głównie Żydów polskich i węgierskich. Wykonywali prace związane z działalnością obozu, jako centrum administracyjnego dla pozostałych obozów. Byli zatrudnieni przez takie firmy jak: Messinger, Sager und Worner, Fix, Krupp AG, Websky, Holzmann, Schalhorn, Lenz oraz Nationalistisches Kraftfhrkorps. Już z samego faktu pracy dla firmy Holzmann (praca w podziemiach) śmiertelność musiała być wysoka, choć na pewno nie należała do największych w AL Riese. Obóz wyzwolono 8 maja 1945 roku.

  3. KL Schötterwerk - powstał 15 maja 1944 roku w barakach obok wytwórni żwiru, tuż przy stacji kolejowej Głuszyca Górna. Obóz ten składał się z co najmniej 11 baraków. Przebywali w nim głównie Żydzi polscy, czescy, słowaccy i węgierscy w liczbie około 1 000 osób. Przez obóz przeszło również 21 transportów skierowanych do innych obozów. Więźniowie zatrudnieni byli przy obróbce kamienia, przeładunku materiałów budowlanych, pracach stolarskich i budowie kolejki wąsko­torowej. Pracowali dla firm: Lenz, Holzmann, Steinhage i Schallhorn. Śmiertelność w tym obozie była bardzo wysoka, głównie za sprawą epi­demii tyfusu. Już po wyzwoleniu - 8 maja 1945 roku - zorganizowano na jego terenie szpital dla chorych więźniów.

  4. KL Dörnhau. W 1942 roku w Kolcach założony został obóz jenie­cki dla żołnierzy rosyjskich. Przebywało w nim około 8 tys. więźniów. Jesienią 1943 roku jeńcy przystąpili do urządzania pomieszczeń dla robotników przymusowych w opuszczonej hali fabrycznej. Miała ona długość około 100 m i trzy kondygnacje wysokości, Można więc przyjąć, że obóz powstał jesienią 1943 roku jako Lager nr 3 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Jednakże zimą 1944 roku - w związku z licznymi zachorowaniami na tyfus - obóz został zamknięty i po zakończeniu kwarantanny - w czerwcu 1944 - przeznaczono go dla więźniów KL Gross Rosen. Wtedy właśnie wybudowano 4 baraki. Od jesieni 1944 roku obóz zaczął spełniać rolę szpitala zbiorczego dla chorych z całej budowy. Przeszli przez niego prawie wszyscy chorzy z innych sowiogórskich obozów.

Komendantem obozu był SS-Unterscharführer Wolf. Dzienny stan obozu wynosił od 1 000 do 1 400 więźniów, głównie Żydów. Ponadto przez obóz przeszło kilka tysięcy chorych, wśród których była bardzo wysoka śmiertelność. Wystarczy dodać, że w obozie tym zginęła większość więźniów z Gór Sowich. To właśnie w Kolcach powstał kompleks masowych grobów, w liczbie 25. Pochowano tam minimum 1943 osoby. Wysoka śmiertelność w obozie spowodowana była przera­żającymi warunkami sanitarnymi, jakie panowały na trzecim piętrze hali, gdzie urządzono pomieszczenie dla chorych. Więźniowie, którzy tam przebywali, byli zupełnie nadzy i otrzymywali zmniejszone racje żywnościowe. Oto jak wyglądało to „piętro" w maju 1945. roku:

„Podłogę pokrywała kilkucentymetrowa chyba warstwa mo­czu. Pływały w nim drewniaki i mniej lub bardziej roz­puszczone kawałki kału. Tuż przy pryczach, a także między nimi a drzwiami, leżały nagie zwłoki w najbardziej nieprawdo­podobnych pozach, najczęściej na brzuchu, rozkraczone, z twarzą zanurzoną w moczu. Zwłoki zmarłych więźniów leżały również na pryczach, między ciałami dającymi jakieś oznaki życia".

Jak wspomina Adam Lau - więzień przebywający w obozie od lutego
1945 roku - wiosną 1945 roku umierało około 70 osób dziennie,
przeważnie z głodu. On sam tydzień przed wyzwoleniem zaczął
puchnąć. Po wyzwoleniu musiał opuścić obóz ze względu na epidemię
tyfusu. Przewieziono go do Pragi, gdzie przeleżał w beznadziejnym
stanie 6 miesięcy. Więźniowie tego obozu pracowali dla OT oraz firm:
Krause, Putzer, Schallhorn i Arthur Becker Tiefbau AG. Ich podstawowymi zajęciami były roboty budowlane i transportowe, a pod koniec wojny także demontaż wykonanych wcześniej instalacji. Jak wspomina Abram Kajzer:

„(...) pracujemy przy bocznicy kolejowej, ładujemy części baraków, maszyny, rury i szyny... Dziś pracowałem w innej grupie, u Madziara, w tunelu nr 4. Demontujemy urządzenia tunelu, wyrywamy olbrzymie, ciężkie rury i składamy je przed tunelem (...)".

Bezpośrednio po wyzwoleniu - noc z 8 na 9 maja 1945 roku - zorga­nizowano w obozie szpital dla byłych więźniów.

  1. KL Märzbachtal. Obóz ten został założony w maju 1944 roku w wąskiej dolinie Marcowego Potoku Dużego, około 200 m przed jego połączeniem z Marcowym Potokiem Małym. W terenie zachowały się resztki kamiennych umywalni i fundamenty baraków. W obozie przebywali więźniowie z kilku państw - głównie Żydzi węgierscy i polscy - którzy pracowali dla firm: Otto Trebitz, Argo Waldenburg, Mülhausen oraz Weiden. Byli wykorzystywani przy budowie drogi w górach, wykonywaniu podziemnych tuneli (prawdopodobnie w kom­pleksie Soboń) oraz innych pracach budowlanych. Co do śmiertelności, to brak szczegółowych danych, ale z pewnością była ona wysoka. Obóz wyzwolono 8 maja 1945 roku.

  2. KL Lärche. Powstał około połowy października 1944 roku na
    zalesionym zboczu góry Soboń - stąd jego nazwa Lärche (Modrzew)
    Składał się z baraków zbudowanych z cienkiej dykty. Przebywali w nim
    więźniowie przeniesieni tu z likwidowanego obozu KL Kaltwasser.
    Byli to w większości Żydzi greccy i polscy. Podobnie było z admi­nistracją. W Larche znaleźli się wszyscy funkcyjni i esesmani z KL
    Kaltwasser. Więźniowie pracowali dla firm: Butzer, Holzmann, Argo Waldenburg i Lingen przy budowie ujęć wodnych oraz na bocznicy
    kolejowej na zboczu Sobonia. Śmiertelność, podobnie jak i w innych
    obozach, była bardzo wysoka. Nie rozstrzygnięto do końca sprawy
    ewakuacji obozu, bowiem część więźniów skierowano do KL Dörnhau,
    a część przewieziono do KL Flössenburg. Jednak przyjmuje się, że obóz
    istniał co najmniej do połowy lutego 1945 roku.

  3. KL Kaltwasser - zlokalizowano na północ od zabudowań fabryki
    Karla Tommka w Głuszycy. Pozostałości po obozie widoczne są przy
    drodze biegnącej przez wieś Zimna Woda. Założony został w sierpniu
    1944 roku. Obóz składał się z pięciu baraków oddalonych od siebie
    o około 50 m i otoczonych drutem kolczastym. Wartownicy SS po­
    czątkowo stali wewnątrz obozu, jednak później zostali przeniesieni
    za druty. Jednym z komendantów obozu był esesman o przezwisku
    „Gołębiarz". Jego ulubionym miejscem bicia była czaszka ofiary.
    Przyjmuje się, że w obozie przebywało od 1 000 do 10 000 więźniów,
    przeważnie Żydów łódzkich. Byli zatrudniani do karczowania lasów,
    budowy nasypów kolejki wąskotorowej, przy regulacji rzek i potoków
    oraz do prac transportowych na terenie kompleksu Soboń. Śmiertelność
    w obozie była bardzo duża, ale obecnie nie jest możliwe ustalenie jej
    wysokości. Obóz został zlikwidowany w grudniu 1944 roku (ostatni
    transport więźniów do KL Larche odszedł 18 grudnia 1944) i tę datę
    przyjmuje się za dzień rozwiązania obozu. Natomiast według M.C.K.
    całkowita ewakuacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku, wcześniej
    oczyszczono tylko obóz z bezwartościowych muzułmanów.

  4. KL Säuferwasser. Powstał w maju lub czerwcu 1944 roku na
    zboczu wzgórza obok strumienia o nazwie Kłobia, około 250 m na
    południe od wlotu sztolni nr 3 w kompleksie Osówka. Składał się z kilkunastu baraków rozrzuconych po lesie, w których przebywali Żydzi węgierscy, czescy i polscy w bliżej nie określonej liczbie. W lesie, w okolicy sztolni nr 3, zachowały się do dziś fundamenty po barakach, mała oczyszczalnia ścieków, ujęcie wody i resztki kanalizacji. Więźniowie pracowali dla firmy Holzmann przy drążeniu sztolni w kompleksie Osówka i przy pracach na powierzchni. Śmiertelność wśród więźniów była bardzo wysoka, np. znany jest przypadek ober­wania się całej ściany w jednej z podziemnych hal, przez to śmierć poniosło kilkuset więźniów oraz wielu Niemców. Obóz wyzwolono 9 maja 1945 roku.

  5. KL Wolfsberg - położony na zboczu góry Włodarz, był naj­większym obozem w systemie AL Riese. W nomenklaturze niemieckiej nosił nazwę Bauleitung II. Powstał na początku maja 1944 roku i składał się z kilkunastu baraków oraz około 100 celt zbudowanych z pilśniowych płyt. W terenie zachowało się stosunkowo dużo śladów po budowlach obozowych, m.in. widoczne są ruiny kuchni, oczyszczani ścieków oraz kilku betonowych baraków. Według zebranych dokumentów i zeznań świadków ustalono, że Lagerführerem obozu był niejaki Rudolf Kugelmeyer - człowiek o stalowych oczach i jednej ręce bezwładnej. Jego poprzednik - o przezwisku „Szewc" - miał około 50 lat i zamiłowanie do „zabawy" w lekarza. W obozie przebywali wyłącznie Żydzi polscy i węgierscy w ilości około 3 tys. (stan na 22 listopada 1944 roku - 3 012 więźniów). Byli oni zatrudnieni przy drążeniu tuneli, pracach transportowych oraz budowlanych na terenie kompleksu Włodarz przez takie firmy jak: Dübner, Otto Weil, Kemma, Hutze, Geppardt, Jank, VDM oraz szereg innych (kooperujących z Baustelle), których było blisko 40. Warto dodać, że więźniowie praco­wali w komandach o podwójnych nazwach. Jedną nazwę używano w obozie, a drugą na budowie, np. Lagerbaukommando - Scheilhorn-kommando. Dziś można z całą pewnością stwierdzić, że spośród wszystkich obozów AL Riese, to właśnie obóz Wolfsberg pochłonął największą ilość ofiar. Ewakuację obozu rozpoczęto 17 lutego 1945 roku do KL Bergen-Belsen oraz do KL Ebensee (filia KL Mauthausen). Chorzy zostali tymczasem przeniesieni do KL Dörnhau.

  6. KL Erlenbusch. Obóz ten został założony na przełomie maja i czerwca 1944 roku na terenie gospodarstwa rolnego Alfreda Sprotte, który z ramienia NSDAP (jako Kreislagerführer) nadzorował wszystkie obozy w powiecie wałbrzyskim. Obóz składał się z 5 baraków i 4 wież strażniczych, ogrodzonych drutem kolczastym. Przebywało w nim około 600-700 więźniów, głównie Żydów z wielu krajów europejskich.

Według relacji Arnolda Mostowicza baraki były drewniane i pomalo­wane na kolor jasnozielony, a w połowie kwietnia 1945 roku do obozu przybyła jakaś nieznana komisja. Składała się z 6 oficerów SS i dokonała selekcji więźniów. Ci, którzy zostali wytypowani, mieli zostać zgładzeni. Do egzekucji na szczęście już nie doszło.

Więźniowie pracowali przy drążeniu tuneli i przygotowywaniu infra­struktury budowlanej w bliżej nieokreślonym kompleksie w Górach Sowich. Byli także zatrudnieni przy kopaniu rowu przeciwczołgowego w nieustalonym miejscu.

Ostatni udokumentowany transport więźniów do KL Dörnhau miał miejsce 21 kwietnia 1945 roku, jednak -jak zeznaje Arnold Mostowicz — jeszcze po 30 kwietnia w obozie przebywali ludzie. Na Poparcie tego faktu Mostowicz wspomina, że właśnie wtedy jeden z więźniów znalazł kawałek gazety, w której była mowa o samobójstwie Führera. Tak więc na początku maja 1945 roku musiał mieć miejsce jeszcze jeden transport do KL Dörnhau, zaś data: 4 maja 1945 roku - podawana przez ITS Arolsen jako data likwidacji obozu - jest bardzo prawdopodobna. Pozostali więźniowie przebywali w obozie aż do wyzwolenia, tj. do 9 maja 1945 roku. Jak zeznaje A. Religa:

„Przed przyjściem Armii Czerwonej, pewnego dnia wieczo­rem, dzienna zmiana więźniów nie wróciła z pracy do obozu, a nocna nie poszła do pracy. Pozamykano ich w barakach, a załoga SS zniknęła".

  1. KL Tannhausen Zentralrevier (Zentralkrankenrevier) - mieścił się
    w 4 murowanych barakach (2 dalsze pozostały w budowie) przy drodze
    z Jedlinki do Głuszycy. Został założony w czerwcu 1944 roku
    i stanowił Centralny Szpital Obozowy dla ciężko chorych więźniów
    kompleksu AL Riese. W szpitalu przebywało jednocześnie około 1 000
    chorych, rozlokowanych w jasnych, czystych pokojach, w których
    znajdowały się prycze i piece. Mimo że nigdzie nie pracowali, ich
    położenie było bardzo trudne. Mieli bowiem zmniejszone racje żywno­
    ściowe, gdyż w opinii władz niemieckich obóz był bezproduktywny.
    Leczenie polegało na leżeniu w łóżku, jako że brak było jakichkolwiek
    lekarstw i środków opatrunkowych. Po wojnie zlokalizowano w nim
    szpital Blumenau dla byłych więźniów. Należy jeszcze dodać, że szpital
    ten nie miał nic wspólnego z KL Tannhausen, który był odrębnym
    obozem, zlokalizowanym w zupełnie innej części miejscowości.

  2. KL Falkenberg - powstał w kwietniu lub maju 1944 roku
    u podnóża góry Gontowa. Obóz podzielony był na dwie części.
    W pierwszej przebywali Żydzi greccy, którzy mieszkali w małych
    namiotach, natomiast w drugiej mieszkali w barakach Żydzi polscy
    i węgierscy. Dopiero pod koniec lipca 1944 roku uruchomiono kuchnię
    obozową, a zimą urządzenia sanitarne. Pierwszym więźniem-lekarzem,
    który został dopuszczony do leczenia więźniów, był dr Bronisław Rubin
    przybyły z transportem więźniów z Płaszowa. W leczeniu pomocą
    służyli mu również sami więźniowie, którzy zaopatrzyli apteczkę w
    wazelinę, materiały opatrunkowe itd. Dla uzyskania salicylu gotowano korę z wierzby, maści przyrządzano z żywicy, a warsztatowcy wykonali lancety, szyny i kule. Do szycia ran używano zaś igieł z warsztatu krawieckiego. Ze strony Niemców nie było żadnej pomocy. Śmier­telność wśród więźniów niestety szybko wzrastała. Powiększały ją dodatkowo selekcje przeprowadzane przez SS pod kierownictwem SS Obersturmführera dr Heinricha Rindfleischa. Po przeniesieniu z Majdanka pełnił w obozach AL Riese funkcję szefa służby sanitarnej. Oto jak zapamiętał Rindfleischa wspomniany już dr Rubin:

„W okresie letnim przyjeżdżał raz w miesiącu z Wüste­giersdorf młody lekarz SS - dr Rindfleisch. Nigdy nie wszedł do baraku chorych, lecz ograniczał się do kilku pytań lub wydania kilku poleceń i odebrania raportów, które musiałem składać biegiem".

Więźniowie KL Falkenberg pracowali dla następujących firm: Fix, Wayss und Freytag, Seidenspiner, Urban, Dybno oraz Deutsche Hoch und Tiefbaugesellschaft. Oto jak opisuje spotkanie z więźniami tego obozu Fritz Kirschte:

„Zobaczyłem grupę wychudzonych, zgłodniałych więźniów, których eskortowali wrzeszczący, pozbawieni wszelkich lu­dzkich uczuć esesmani, z bronią gotową do strzału, ze szpicru­tami i drewnianymi pałkami w rękach".

Śmiertelność w obozie była wysoka, lecz wysokości nie udało się precyzyjnie ustalić. Obóz ewakuowano na początku lutego 1945 roku do KL Mauthausen i KL Bergen Belsen.

  1. KL Fürstenstein. Powstał w maju 1944 roku, około 1 km na południe od zamku Książ, na miejscu dzisiejszego parkingu. Poważne rozbieżności dotyczą wyglądu obozu. Udało się jednak ustalić, że po­czątkowo więźniowie zamieszkiwali w okrągłych, zbudowanych z dykty barakach (tzw. fińskich celtach). Spali na siennikach ułożonych bezpośrednio na ziemi. Dopiero późną jesienią 1944 roku postawiono duże baraki, a w nich trzykondygnacyjne prycze.

Niewiele wiadomo także o władzach obozowych, ale udało się ustalić nazwiska kilku esesmanów z załogi obozu. Byli nimi: Krieger, Schwerk, Scheintawer. Obóz należał do największych w AL Riese, jednak brak danych o ilości przebywających w nim więźniów, głównie Żydów polskich, węgierskich i greckich. Pracowali dla kilku firm, min,: Pischel, Kemma, Singer und Müller, Hegerfeld Singer und Laninger. Ich praca obejmowała drążenie tuneli, obróbkę kamienia i prace budowlane na terenie zamku. Nie znamy dokładnej liczby ofiar jednak nie ulega wątpliwości, że jest ona wysoka. Około 16 lutego 1945 roku - w związku z rozwijającą się ofensywą Armii Czerwonej - prace zostały przerwane, zaś więźniowie przewiezieni do KL Flössenburg Jednakże, po ustabilizowaniu się frontu, do Książa przywieziono nową grupę więźniów i roboty wznowiono. Ostatecznie przerwano je dopiero w pierwszych dniach maja 1945 roku, a więźniów wywieziono prawdopodobnie w rejon Walimia i tam pozostawiono. Oczywiście chodzi tu o tych więźniów, którzy nie brali udziału w maskowaniu podziemi, bowiem tych przypuszczalnie zgładzono w okolicach zamku lub w jego niezbadanych podziemiach.

Na tym przykładzie możemy zakończyć prezentację obozów AL Riese, istniejących (udokumentowanych) w czasie wojny na terenie Gór Sowich. Jak już pisałem wcześniej, w rejonie budowy powstało jeszcze kilka innych obozów.

Obóz pracy dla robotników przymusowych w Wüstewaltersdorf to nic innego, jak obóz nr 1 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Natomiast poza nim w okolicy Walimia istniało jeszcze kilka innych, mniejszych obozów pracy. O ich lokalizacji niewiele wiadomo. Jeden z nich miał się znajdować przy drodze Walim - Jugowice i składał się z około 20 ba­raków ogrodzonych naelektryzowanym drutem kolczastym. Więźnio­wie mieszkali także w ziemiankach pobudowanych w okolicznych lasach. Oto co zeznał E. Szenkowski:

„(...) mieszkaliśmy w norach wydłubanych w ziemi. Zbudo­wano je jeszcze przed naszym przyjściem. Na długości 6-7 m wiodły w głąb góry małe lochy, a w nich była tylko dwuoso­bowa prycza i garść słomy. Tych nor było około 20. Teren wokół nich odgrodzono prowizoryczną zaporą z drutu kolcza­stego. My, ludzie, jak krety mieszkaliśmy w ziemi (...)".

Z tego co udało się ustalić więźniowie obozu walimskiego pracowali przy drążeniu sztolni w kompleksie Rzeczka oraz w okolicznych górach. Warunki życia w obozie były katastrofalne - spośród 500 sprowadzonych tam więźniów (byłych powstańców warszawskich) po dwóch tygodniach zostało zaledwie kilkunastu. Nie mając żadnego przygotowania do życia w obozie i spotykając się ze szczególnymi represjami władz, wyginęli ,jak muchy". Likwidacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku. Zdrowych więźniów wywieziono do Bawarii, chorych pozostawiono swojemu losowi, skazując ich de facto na śmierć.

Obóz pracy dla robotników przymusowych w Hausdorf (Jugowice) został założony w połowie 1944 roku, ale według zeznań W. Milejskiego jego budowę rozpoczęto już w marcu 1943 roku. Faktem jest, że na terenie Jugowic znajduje się kilkanaście żelbetowych, piętrowych baraków pozostałość po obozie a wybudowanie ich wymagało czasu. Obóz znajdował się przy drodze do Walimia. Lagerführerem był esesman o przezwisku Szewc. Uchodził za człowieka wymagającego i surowego — poprzednio „szefował" w KL Wolfsberg. w obozie przebywało kilka tysięcy więźniów z Polski, ZSRR, Francji oraz Protektoratu Czech i Moraw. Byli to głównie Żydzi. Zatrudniano ich przy budowie dróg, regulacji rzek i drążeniu tuneli w kompleksie Jugowice. Ponadto w obozie przebywała grupa więźniów pracująca w fabryce Alfreda Humberta przy produkcji silników samolotowych Około 120 włoskich i czeskich fachowców z dziedziny górnictwa pracowało przy drążeniu tuneli w górach. Ludzie ci pozbawieni byli kontaktu z innymi więźniami, a po pracy odwożono ich w nieznanym kierunku. Ewakuację obozu rozpoczęto w marcu 1945 roku, nakazując zdrowym więźniom wymarsz w kierunku Berlina. Ostatecznie obóz zlikwidowano 9 maja 1945 roku. Udało się ustalić, że w Jugowicach znajdowała się też siedziba SS, SD i III Amt Abwehra, ochraniających teren budowy.

Obóz dla robotników przymusowych Eule (Sowina) jest najmniej Poznanym miejscem pracy przymusowej. Nie znamy jego dokładnej lokalizacji ani nie posiadamy żadnych danych na jego temat. Wiemy tylko, że w przysiółku Sowina istniał jakiś obóz, który na pewno nie należał do kompleksu AL Riese. W terenie pozostały po nim liczne ślady. Są tam m.in. fundamenty oraz fragmenty budowli i murów.

Niewiele wiemy również o obozie Stenzelberg. Jedynym śladem jest raport lekarza sprawującego nadzór nad obozami w Górach Sowich, datowany na 27 maja 1944 roku. Jest w nim mowa o obozie noszącym nazwę Stenzelberg. Według śladów na powierzchni góry (położonej na południe od Chłopskiej Góry) można stwierdzić, że istniał tam jakiś obóz. Widoczne są okrągłe płyty betonowe, na których stały baraki typu celta oraz resztki kanalizacji. Jednak nie możemy jednoznacznie stwierdzić czy są to ruiny obozu Stenzelberg, czy też ruiny jakiegoś nieznanego, zupełnie innego obozu.

Jeszcze mniej wiadomo o obozach Waldlager I, II, III. Prawdopodo­bnie były to obozy położone w okolicy stawów w Głuszycy oraz przy drodze na zboczu Jagodzińca. Istnieją tam ślady po trzech obozach o nieznanej nazwie.

Na terenie Gór Sowich istniało co najmniej kilkanaście małych, prowizorycznie urządzonych obozów bez nazwy, które nadawały się do szybkiego przeniesienia w inne miejsce, w związku z postępem prac budowlanych. Były to często kilkudziesięcioosobowe komanda o na­zwach tworzonych od nazwisk ich dowódców. Po ich działalności (a raczej bytności) nie zostały żadne ślady i obecnie nie jest możliwe odnalezienie miejsc, w których komanda owe przebywały.

Podsumowując. Instytucje odpowiedzialne za zapewnienie budowie w Górach Sowich odpowiedniej ilości rąk do pracy, zorganizowały cały szereg obozów koncentracyjnych, obozów pracy przymusowej oraz wiele luźnych komand roboczych. Przebywali w nich więźniowie, jeńcy wojenni oraz robotnicy przymusowi, którzy pod nadzorem specjalistów z OT prowadzili zakrojone na szeroką skalę prace, zarówno na po­wierzchni jak i pod powierzchnią Gór Sowich.

W kontekście opisu robót prowadzonych w Górach Sowich nie można również nie wspomnieć o unikalnym wręcz systemie różnych zabezpieczeń. Celem ich było utrzymanie w tajemnicy charakteru realizowanych tam zadań. Dla zapewnienia „ochrony" kontr­wywiadowczej powołano specjalną placówkę III Amt Abwehra - liczącą ponad 100 osób. Na terenie budowy działali również agenci SD i Gestapo. Tymczasem miejscowa ludność miała zakaz przebywania w pobliżu terenów budowy - zabroniono jej nawet opuszczania domów w czasie wyładunku nowych transportów więźniów. Utajnienie posunę­ło się do tego stopnia, że oficerom dowodzącym oddziałami wartowni­czymi w podziemiach wolno było się poruszać tylko w obrębie tego fragmentu tunelu, który był strzeżony przez ich oddział. Komanda robocze nosiły podwójne nazwy, inne w czasie pracy w podziemiach, inne w obozie. Kierowca jednego z oficerów nadzorujących budowę wspominał, że w kierownictwie budowy obowiązywał zakaz noszenia mundurów, wymieniania stopni wojskowych i oddawania honorów wyższym stopniem. Plany robót znało prawdopodobnie wąskie grono z kierownictwa budowy i kilku wyższych funkcjonariuszy wojska i SS. Poza wspomnianymi już ograniczeniami, ludność miejscowa miała także zakaz wyjazdu z terenu budowy bez zezwolenia oraz przyjmo­wania gości spoza terenu objętego budową. Całego obszaru strzegło około 4 tys. żołnierzy Waffen-SS z oddziałów SS-Totenkopf (oddziały wartownicze z obozów koncentracyjnych). Szczególną opieką otaczano wejścia do podziemi. Jak wspomina E. Szenkowski przed tunelem zawsze stało dwóch żołnierzy SS, którzy bardzo skrupulatnie spraw­dzali wszystkie osoby wchodzące i wychodzące z tunelu. Przepustki sprawdzano nawet pracownikom OT, mimo że byli oni ogólnie znani. Podobnie troskliwą opieką otaczano komanda pracujące pod ziemią. Wejście do tunelu przez osobę postronną oraz kontakt z pracującymi pod ziemią ludźmi było praktycznie niemożliwe. Na całym terenie budowy rozstawione były posterunki, a dodatkowo po lesie chodziły patrole z psami, które pilnowały, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren budowy, a tym bardziej go opuścił. Zdarzały się też wypadki aresztowania, a czasem nawet zastrzelenia tych, którzy zbyt głęboko weszli w las. Dwóch wyrostków z Hitlerjugend przesiedziało ponad miesiąc w wałbrzyskim więzieniu tylko za to, że zwykła dziecięca ciekawość zaprowadziła ich w pobliże wlotu do jednego z tuneli. Ponadto wokół całego terenu budowy rozlokowano gęstą sieć stanowisk artylerii przeciwlotniczej, co jednak okazało się posunięciem zbędnym, jako że wrogie bombowce ani razu nie zakłóciły pracy na Baustelle. Dziś po stanowiskach tych pozostały jedynie na wpół zasypane i za­rośnięte krzakami transzeje oraz ruiny bunkrów-schronów przeciw­lotniczych. Niestety nie udało się odtworzyć w całości rozlokowania tych stanowisk. Znajdowały się bowiem przeważnie na odsłoniętych zboczach górskich, które obecnie wykorzystuje się pod pola uprawne.

Dzień powszedni więźnia był niekończącą się męką i katorgą, pas­mem cierpień i zwierzęcej wręcz egzystencji. Wszystko to w warunkach urągających wszelkim ludzkim uczuciom. Z dostępnych wspomnień świadków tamtych wydarzeń można spróbować odtworzyć wygląd takiego „normalnego" dnia na budowie. Najlepiej określić by ją można stwierdzeniem - budowy z potu, krwi i łez.

Tryb życia obozowego został podporządkowany jednemu celowi - potrzebom organizacji wykonywanych robót. Dzień powszedni na budowie, w przybliżeniu, wyglądał następująco: rozpoczynał się zazwyczaj o godzinie czwartej rano, dosyć brutalną pobudką, na którą składały się krzyki i bicie. Więźniowie byli następnie wyganiani na plac apelowy, gdzie stali niezależnie od pogody do godziny szóstej rano. W tym czasie obozowi kapo przygotowywali wszystkie bloki do apelu porannego. Komanda robocze formowane były zgodnie z przysłanym na dany dzień zapotrzebowaniem od konkretnej firmy. Szeregi więźniów wyrównywano krzykiem i biciem. W końcu nadchodził czas apelu. Rozpoczynało się doprowadzone do absurdu kilkakrotne liczenie, ostateczne równanie szeregów, co trwało aż do pojawienia się na placu Lagerfuhrera. Na jego widok Lageraltester podawał komendę: Achtung, Mützen ab!, Augen rechts! Potem składał meldunek. Lagerführer jeszcze raz przeliczał szeregi i w końcu podawał komendę: Abmarsch! Lageraltester rozkazywał: Rechts um! Augen Links! Gleischritt marsch! Apel był skończony.

Po dotarciu na miejsce, poszczególne komanda rozpoczynały najczęściej 10-cio lub 12-sto godzinny dzień pracy. Należy w tym miejscu dodać, że długość dnia roboczego na różnych odcinkach budowy nie była taka sama. O ile komanda pracujące na powierzchni obowiązywał 12-sto godzinny dzień pracy, o tyle komanda drążące podziemia pracowały tylko 8 godzin (ale za to na trzy zmiany). Na powierzchni pracowano na jedną zmianę. Do pracy chodziło się codziennie, oprócz niedziel, kiedy to więźniowie stali cały dzień na Apelplatzu. Dla wielu było to bardziej męczące niż sama praca. Pogoda panująca danego dnia nie miała najmniejszego znaczenia, Jak wspomina Abram Kajzer:

„Dzisiaj była straszna burza. Stojąc od czwartej do szóstej rano na apelu, pod gołym niebem, przemokliśmy do suchej nitki. Łudziliśmy się, że nie pójdziemy do pracy. Błagaliśmy o to w duchu Boga, ale to nic nie dało. Deszcz lał przez cały dzień. Ociekające pasiaki przylgnęły nam do ciał. Przestało skutkować bicie majstra i wachy. Nikt nie był zdolny poruszyć łopatą lub kilofem. Rozeszliśmy się na wszystkie strony. Każdy krył się w lesie, pod drzewem i szczękał zębami".

Od godziny siódmej do dwunastej trwała nieprzerwana praca, której towarzyszyło ciągłe poganianie i pokrzykiwanie majstrów z OT. Ci ostatni, jak zeznają więźniowie, niewiele różnili się okrucieństwem od esesmanów i kapo. Od godziny dwunastej do trzynastej trwała przerwa na obiad. Składał się z zabarwionej wody o jakimś nierozpo­znanym smaku. Komanda „spożywały" zupę, a następnie szybko powracały na miejsce pracy. Ta trwała już do zmroku. Słaniające się na nogach szeregi niewolników wracały do obozu w zupełnych ciemno­ściach. Jeszcze przy bramie trzeba było sprężyć krok, aby nie zginąć od ciosu pałką, zadanego przez wściekłego kapo. Obok bramy stał bowiem Lagerführer i razem z Lageralteste liczyli swoich „poddanych". Na miejscu czekała na nich, jak zawsze, wodnista zupa i kawałek chleba z trocin. Wreszcie, około godziny dwudziestej trzeciej, zmordo­wani ludzie padali, jak kłody, na wytarte sienniki, aby zapaść w kamienny sen. Nazajutrz czekał ich kolejny dzień pracy, męki, a być może... śmierci.

Aby w pełni zrozumieć warunki życia na terenie „Wielkiej Budowy", musimy jeszcze dowiedzieć się o kilku (z pozoru mało istotnych) rzeczach, a mianowicie: jak więźniowie byli ubrani, co jedli, gdzie lub raczej jak mieszkali. Jeżeli chodzi o ubiór więźnia, to nie było tutaj jakichś specjalnych norm. Więźniowie w przeważającej części byli ubrani w drelichowe spodnie i bluzy w niebiesko-białe pasy. Pod spodem nosili cienkie kalesony i koszule, najczęściej pełne pcheł i wszy, za „posiadanie" których groziła notabene kara śmierci. Na no­gach nosili drewniane trepy, a co szczęśliwsi mieli nawet czapki. Ubiory takie noszono przez cały okrągły rok - zarówno upalnym latem, jak i mroźną zimą. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak straszne męki Przechodzili więźniowie, przebywający w tych kilku podartych łachma­nach na trzydziestostopniowym mrozie. Abram Kajzer wspomina:

„Dziś był wyjątkowo mroźny dzień. Nie mogłem dać sobie rady przy pracy. Nie mogę też chodzić. Stopy pieką jak przypa­lane żywym ogniem. Chodzę boso. Moje drewniane trepy są całkiem zdarte, pasiasta bluza za ciasna, toteż w odstępach między guzikami prześwieca gołe ciało smagane przez mroźny wiatr. Drżę z głodu i zimna".

Więźniowie, ryzykując nierzadko życiem, próbowali radzić sobie na różne sposoby. Pod bluzę wpychali papier z worków po cemencie, zaś na nogach obwiązywali sobie drutem kolczastym kawałki desek, aby tylko nie chodzić boso. Nie ma chyba gorszej tortury, niż chodzenie przemrożonymi stopami po ostrych odłamkach skalnych lub stanie cały dzień w lodowatej wodzie potoku, przy jego regulacji. Do wyżej opisywanych ubiorów dodawano jeszcze najrozmaitsze cywilne ubrania z wszytymi tzw. winklami (kolorowe oznaczenia kategorii więźnia, np. Żydzi - żółty).

Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie różniło się ono specjalnie od "jadłospisu" stosowanego we wszystkich innych obozach. Na śniadanie podawano jedynie miskę kawy zbożowej, na obiad kolorową wodę o smaku, np. grochówki, w której pływały kawałeczki rozgotowanych ziemniaków lub brukwi. Często też dodawano odrobinę nadpsutego końskiego mięsa. Na kolację więzień otrzymywał ponownie zupo-podobną wodę i około 250 gramów chleba (kilogramowy bochenek przypadał na czterech więźniów) z odrobiną margaryny i kiełbasy. Całkowita wartość kaloryczna tych wszystkich potraw nie przekraczała 400 kalorii, tak więc więźniowie wykonujący pracę przewidzianą dla dobrze odżywionego siłacza, padali jak muchy z głodu i wyczerpania. Znane są przypadki, że więźniowie próbowali jeść korę z drzew (trawę jedzono regularnie), co chyba dobitnie świadczy o straszliwym głodzie jaki panował na budowie.

Jakby tego było mało, to przywiezionym na budowę więźniom nie zapewniono żadnych, nawet elementarnych, warunków higieny. Wię­źniowie nie mieli się gdzie myć, chodzili zawszeni i zapchleni. Nie ma się zatem co dziwić, że w końcu na Baustelle wybuchła epidemia tyfusu, która pochłonęła około 7 tys. ofiar.

„Natychmiast zasnął i prawie natychmiast się obudził. Cały bok, na którym leżał, palił go i swędział, obsypany pulchnymi. bąblami. Nad siennikiem ujrzał coś, co przypominało opar uno0x08 graphic
szący się nad mokradłem. Zjawisko to wywoływały dziesiątki tysięcy, a może miliony skaczących pcheł".

O zdrowie więźnia nikt się nie troszczył. Obozowe rewiry były najczęściej umieralniami, do których znoszono najsłabszych muzułma­nów. Po kilku dniach jechali oni do krematorium w KL Gross Rosen lub trafiali do któregoś z masowych grobów, jakże licznych na terenie budowy. Najczęstszym powodem śmierci było wyczerpanie. Wielu umierało na gruźlicę, zapalenie płuc, biegunkę głodową czy też zwykłe przeziębienie, które w warunkach obozu najczęściej kończyło się w krematorium. Nikt nie przejmował się ciężkimi uszkodzeniami ciała więźniów, do jakich dochodziło w trakcie pracy. Jeżeli ktoś nie miał siły, aby stawić się do pracy, to po prostu dobijano go, bowiem nie przedstawiał już żadnej wartości jako robotnik. Należy tu dodać, że wartość siły roboczej firmy przeliczały w markach - 5 RM za robo­tnika wykwalifikowanego i 4 RM za zwykłego pracownika fizycznego. Opłatę firmy wnosiły do Głównego Urzędu Administracyjno--Gospodarczego Rzeszy. Poniżej przedstawiam raport lekarza obozo­wego AL Riese. Mowa jest w nim o stanie służby zdrowia na terenie „Wielkiej Budowy" zimą 1945 roku. Wynika z niego jasno, że Niemcy zdawali sobie sprawę z katastrofalnych warunków sanitarnych, które panowały na budowie, lecz nie robili nic, aby stan ten uległ zmianie:

„LagerArzt AL Riese Wüstegiersdorf 26.01.45 r.

SS Standortarzt Gross Rosen

Wpłynęło 06.02.45 r.

Dot: Raport o służbie zdrowia w AL Riese w okresie od 26.12.44 do 25.01.45 r.

Odn. rozkaz lekarza garnizonowego SS, Az.:49/9.44/Dr.E. do lekarza garnizonowego SS Gross Rosen

I. Obsada wojskowa

l/wielkość obsady wojskowej 7/192/621

2/liczba chorych na rewirze w opisanym okresie 23

3/liczba żołnierzy leczonych ambulatoryjnie 135

  1. Więźniowie .

l/liczba chorych w szpitalu w opisanym okresie 7140

2/obłożenie szpitala w dniu 25.01.45 3496

3/więźniowie leczeni ambulatoryjnie 29750

4/liczba zachorowań infekcyjnych dnia 25.01.45 0

5/liczba lekarzy 63

6/liczba pielęgniarzy 56

7/liczba lekarzy-więźniów 60

8/liczba pielęgniarzy-więźniów 66

9/przeciętne obłożenie szpitala 3 216

W relacjonowanym okresie liczba zachorowań wśród więźniów znacznie wzrosła. Należało się spodziewać, ze zimna pora roku przyczyni się do tego szczególnie. Dochodzi do tego szczególna nieodporność na choroby więźniów nie przyzwyczajonych do tego surowego klimatu. Warunki zakwaterowania w obozach bardzo poprawiły się. Przede wszystkim dba się o to, aby więźniowie nie musieli już leżeć na podłodze. Baraki są wszędzie ogrzewane, poza tym więźniowie mają przeciętnie po dwa koce. Przeprowadzono szczepienia większości więźniów. Pozostałe szczepienia wykonywane są na bieżąco. Urządzenia sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. Latryny w niektórych obozach usytuowane są szczególnie niewłaściwie i jest ich za mało. Zawszenie obozów jest duże. Urządzenia służące do odwszawiania są niewystarczające. Zaopatrzenie w leki jest STANOWCZO NIEWYSTARCZA­JĄCE. Poprawiła się jedynie ilość wydawanych narzędzi do drobnych zabiegów chirurgicznych. Jedynym sposobem lecze­nia wielu więźniów jest zalecanie leżenia w łóżku. Centralny szpital w Tannhausen jest całkowicie obłożony i dysponuje obecnie jedynie prowizoryczną salą operacyjną. Wszystkie lżejsze ale i BEZNADZIEJNE przypadki kierowane są do szpitala w Dörnhau. Wyżywienie jest stale kontrolowane i jest zadowalające, jak na obecne warunki. W kuchniach prowadzo­nych przez OT nie stwierdzono uchybień.

LagerArzt SS

Obersturmführer

podpis nieczytelny"

Ale to jeszcze nie wszystko. Koszmar nie kończył się bowiem na tym, ze więźniowie chodzili prawie nadzy, głodni do nieprzytomności, brudni i schorowani. Musieli jeszcze stawić czoła jednej przeszkodzie - okrucieństwu i zwykłemu sadyzmowi majstrów z OT, esesmanów, kapo oraz każdego, kto miał jakąkolwiek władzę nad nimi. Ta właśnie przeszkoda była najtrudniejsza do pokonania. Do historii przeszły już nazwiska takich sadystów, jak np. SS Unterscharführer Lüdecke który zabijał więźniów młotkiem czy też Maxa Krause - zwanego Krwa­wym Maxem". Jego ulubionym „orężem" była gumowa pałka Wielkim okrucieństwem odznaczał się także kierownik Oberhahn który rozkazywał wyganiać prawie nagich więźniów do bezsensownego przerzucania zwałów śniegu z miejsca na miejsce. Wielu, bardzo wielu przypłaciło ten „pomysł" życiem.

Nie sposób wymienić tutaj każdego, znęcającego się nad więźniami i dokonującego potwornych, a zarazem bardzo wymyślnych zbrodni Świadek - T. Moderski -- wspomina, że widział, jak dwóch esesmanów założyło się o to, czy uda im się jednym uderzeniem siekiery przeciąć więźnia na pół (!!!). Zwycięzca miał otrzymać skrzynkę wódki. Więźniów zabijano drewnianymi styliskami łopat, duszono poprzez stawanie na kołku przyłożonym do szyi, zakłuwano bagnetami, topiono w beczkach i zbiornikach przeciwpożarowych lub po prostu kończono ich życie strzałem w tył głowy. Według świadków i istniejących dokumentów dziennie umierało około 50 więźniów. Możemy więc sobie wyobrazić, jakim piekłem była sowiogórska budowa. Dokładna liczba ofiar przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym nie została ustalona. Przypuszcza się, że zginęło około 40 tys. więźniów, jednak ich liczba może być znacznie większa. Do dziś pozostaje niewyjaśniony los około 20 tys. więźniów, których skreślono z ewidencji KL Gross Rosen w grudniu 1944 roku i rzekomo wysłano w rejon AL Riese, dokąd nigdy nie dotarli. Jak zeznaje Jan Nowak:

„(...) wydawało mi się rzeczą dziwną, że w ciągu jednego dnia zniknęło tylu więźniów, więc zwróciłem na to uwagę przyjmu­jącemu meldunki esesmanowi, na co ten odparł, że meldunek jest prawdziwy. Wydarzenie to było szeroko komentowane przez esesmanów, że ilość więźniów zmniejszyła się o taką wysoką liczbę".

Jan Nowak dodał jeszcze, że z fragmentów rozmów podsłuchanych wśród SS wywnioskował, iż transportu tego pozbyto się poprzez wprowadzenie go do jakiegoś tunelu i wysadzenie wejścia.

Z kolei Pan Czesław S. z Bytomia tak wspomina swój pobyt w Górach Sowich w latach wojny:

„Byłem więźniem komanda Wustewaltersdorf. Lagerführerem był niewysoki oficer SS, z którego twarzy me schodziło rozbawienie. Jeździł zawsze po terenie budowy na koniu z małokalibrowym karabinkiem w ręce i strzelił śrutem do więźniów, którzy na uboczu załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne. Kiedyś był zapalonym myśliwym i teraz tak sobie polował. Moim hauptkapo był Wilhelm Weiss, który wiele mi pomógł i był moim przyjacielem. W obozie był też jego syn, ale Weiss nikomu nie mówił, kto nim jest. Starał się go chronić za wszelką cenę. Pracowałem przy drążeniu tuneli. Nie mogłem chodzić po całym terenie budowy, ale i tak widziałem jej ogrom. Mnóstwo wejść do sztolni przy drogach prowadzących poziomo wzdłuż pasma górskiego, na kilku poziomach. Urobek wywożono lorami z podziemi. Lory toczyły się same w dół i nabierały niebezpiecznej szybkości. Toteż przy każdym wózku był hamulcowy. Byli to żydowscy chłopcy w wieku 13-16 lat. Przy wielu lorach były zepsute hamulce i hamowali wsuwając kij między koła a podwozie lub po prostu butami. Codziennie było kilka wykolejeń i często hamulcowi ginęli pod zwałami kamienia, ciężko rannych zaś dobijano. Ja też przez pewien czas byłem hamulcowym. Była to najlżejsza praca. W pod­ziemia puste lory ciągnęły lokomotywy. W pobliżu wejść do drążonych korytarzy stały potężne kompresory tłoczące powie­trze do sztolni. Od nich odbiegały grube rury. Hałas był okropny. Wewnątrz, mimo urządzeń ssących i tłoczących powietrze, widoczny w świetle lamp kamienny pył wdzierał się do płuc i wywoływał paroksyzmy kaszlu. Z głównych korytarzy odchodziły boczne. Często u sufitu korytarza wiercono otwory, a stamtąd nowe korytarze prowadziły w głąb góry. Można było do nich wejść po drabinie albo od wejścia, z innego poziomu. Na przodku praca wyglądała następująco: robiliśmy dziury długimi świdrami oraz przy pomocy młotów pneumatycznych. Nadzorowali to włoscy strzelniczy z firmy Ghiseri. My borowaliśmy kilka, czasem kilkanaście otworów. Włosi umiesz­czali ładunki. Strzelano, potem wchodzili ładowacze. Najpierw długimi tykami stukali w sklepienie, aby strącić luźno wiszące kamienie. Często nie tylko ogromny głaz, ale cały wyraźny wybuchem przodek zawalał ładowacza. Dwa razy widziałem jak ogromna niczym świątynia hala zawalała się grzebiąc ludzi. Urobek ładowaliśmy na lory i wierciliśmy dalej. Całe ciało wibrowało. Z podziemi wychodziliśmy jak pijani, na całym ciele kamienny pył, w oczach, w ustach, w nosie, w płucach. Na plecach i w pachwinach mieliśmy rozległe zapalenia. Wielu nie wytrzymywało tego wszystkiego i każdego dnia nieśliśmy po pracy do obozu kilka trupów. Każdego dnia schodziły z gór żałobne karawany. Przy wejściu do obozu „przybijaliśmy" drewniakami. Szlaban otwierał śliczny, żydowski chłopiec w czyściutkim, uszytym na miarę pasiaku. Stało ich tam zawsze kilku. Wszyscy byli piękni, z długimi włosami, starannie uczesani. Obok szlabanu stała wartownia, a w niej roześmiani esesmani. Młodzi, wypasieni, rumiani... Potem ci rumiani zniknęli i zastąpili ich starsi, często inwalidzi... Esesmani wylewali ze swoich menażek nadmiar jedzenia do stojącego obok baraku administracyjnego korytka, do którego pchali się zgłodniali więźniowie. Niemcy śmiali się, że jesteśmy gorsi niż świnie, kiedy wybieraliśmy resztki do ust. Głód skręcał wnętrzności. Rzeczywiście, ginęły w nas resztki człowie­czeństwa. Jednej nocy nie pozwolono mi usnąć, rzężący w agonii sąsiad w końcu umarł. Cały czas, w wyniku ciasnoty, był do mnie przytulony. Kiedy ucichł, ściągnąłem z niego podarty koc, aby trochę się ogrzać. Wtedy zobaczyłem wysta­jący mu spod pachy kawałek chleba, którego nie zdążył przed śmiercią zjeść. Chleba przesiąkniętego przedśmiertnym potem, obrzydliwego ale chleba... Tak, aby nikt mnie nie ubiegł, wyciągnąłem mu ten kawałek chleba i skrycie połykałem dużymi kęsami. Obrzydzenie przyszło potem. I wstyd, że byłem jak ta hiena cmentarna... Mówiłem o Wilhelmie Weissie. Kiedyś kapo Kula kazał mu bić własnego syna. To znaczy kapo tylko domyślał się, że to jego syn. Weiss bił mocno, żeby nie zastąpił go inny kapo. Starał się bić syna tak, żeby mu niczego nie uszkodzić. Zresztą tam ciągle bili. Bił mnie też kapo Schranck, którego nazywano szafą. To było po tym, jak chcia­łem zabić kapo Kulę i wykoleiłem na niego lorę z kamieniem. Ale udało mu się wyżyć. Spod ręki kapo Schrancka mało kto wychodził żywy. Kiedyś do wyładowywania cementu Schranck ustawił małego chłopca. To było ponad siły tego dziecka. Kiedy wypadł mu worek i wysypał się cement, kapo krzycząc, że to sabotaż, zerwał z chłopca ubranie. Więźniowie rozrobili cement z piaskiem i wodą. Chłopca zaczęto okładać szybko schnącą zaprawą. Przedtem zbito go do nieprzytomności. Schranck wygładzał zaprawę na żywym ciele. Zabawę przerwał przybyły nagle oficer SS, zanim „plastyk" doszedł do głowy Krzyczał na esesmanów, że zabawiać to się mogą po pracy, przejechał pejczem po nagle pokornej gębie Schrancka. Chłopiec zmarł w drodze do obozu. Kiedyś kapo Schranck załatwiał się w krza­kach i wypatrzył go jadący na koniu Lagerführer - myśliwy. Strzelił do gołego tyłka, ale śrut trafił Schrancka w jądra. Kapo zwijał się z bólu na trawie. Lagerführer okazał się litościwy dla swego ulubionego kapo. Nie dobił go, jak to miał w zwyczaju, ale kazał go zanieść do izby chorych i tam wykastrować... Co ładniejszy żydowski chłopak za olbrzymie szczęście poczy­tywał sobie być wybranym na kochanka jakiegoś funkcjona­riusza obozowego. Przeważająca część funkcyjnych więźniów miała swego młodego przyjaciela. Bywało, że cały harem. Po znudzeniu się jednym wymieniali na innego swoje, jak mówili, „pupki". Tylko jeden nie poddał się. Na niedwuznaczną propozycję napluł w twarz samemu blokowemu. Widzący to apelowy zaproponował chłopcu, że zrobi go kapo. On odmówił. Kazano więc wychłostać opornego. Bił go stary kapo, niegdyś dyrektor węgierskiego banku. Kapo był chudy, a chłopak jak na swoje 14 lat wyjątkowo dobrze rozwinięty i muskularny. I w końcu 14-latek wpadł w szał i pobił bijącego. Rzucili się na niego inni kapo i zabiliby chłopaka, gdyby nie przeszkodził temu Wilhelm. Pod koniec 1944 roku racje żywnościowe zmniejszyły się tak, że ludzie zaczęli częściej umierać. A w 1945 roku to się nasiliło. Niemcom o to chodziło. Szkoda było na nas kul".

Przygotowania do ewakuacji obozów podległych komendantowi AL Riese rozpoczęto w styczniu 1945 roku, kiedy to Armia Czerwona parła na zachód realizując plany tzw. Ofensywy Styczniowej. Wtedy właśnie komendant KL Gross Rosen wydał rozkaz ewakuacji filii swojego obozu. Jednak po 15 lutego 1945 roku front na Dolnym Śląsku ustabilizował się i pozostał w niezmienionym stanie aż do maja 1945 roku. Wyniknęło stąd duże zamieszanie, wydano wiele sprzecznym rozkazów i, co najważniejsze, wstrzymano ewakuację wielu obozów lub ograniczono się tylko do ewakuacji części więźniów. Tak właśnie stało się w Górach Sowich. Początkowy etap ewakuacji z Gór Sowich miał charakter porządkowy. Wszystkich chorych przeniesiono do szpitala w Kolcach, a front robot ograniczono. W celu koncentracji więźniów w kilku leżących blisko siebie obozach, na przełomie stycznia i lutego zlikwidowano znajdujący się w tzw. strefie zewnętrznej KL Falkenberg przez co dalsza, szybka ewakuacja reszty obozów stała się łatwiejsi Niestety, do dziś nie udało się dokładnie ustalić przebiegu ewakuacji więźniów AL Riese. Nie wiadomo też ilu więźniów opuściło Góry Sowie, ilu zginęło w czasie akcji oraz w ilu transportach i do jakich obozów dotarli. Nie budzące wątpliwości dane posiadamy tylko o trzech transportach, które miały miejsce na przełomie lutego i marca. 25 lutego do KL Flössenburg przybył transport 3 059 więźniów, złożony z więźniów KL Wolfsbergu i KL Falkenbergu, w którym było 256 ofiar śmiertelnych. KL Mauthausen przyjął 3 marca 2 048 więź­niów ewakuowanych z KL Wolfsberg. Jeszcze tego samego dnia zostali oni przeniesieni do Ebensee i umieszczeni w komando Solway.

Natomiast 7 marca 1945 roku do KL Buchenwald przybyło 905 więź­niów z transportu zebranego we wszystkich obozach AL Riese. Posiadamy także pewne dane o jeszcze jednej kolumnie ewakuacyjnej. Ta przez Trutnov dotarła do KL Bergen Belsen. Wyruszyła ona prawdopodobnie 17 lutego 1945 roku z rejonu Włodarza i 19 lutego, po dotarciu na dworzec kolejowy w Trutnovie, załadowana została do składu, który dostarczył ją do KL Bergen Belsen. W omawianej kolumnie znajdowało się około 800 ludzi. Ta część więźniów, która pozostała na terenie Gór Sowich, prowadziła dalsze prace. Jednak nie były to te same prace, co przed ewakuacją. Teraz więźniowie pracowali głównie przy likwidacji firm, demontażu urządzeń oraz maskowaniu tych fragmentów, bądź całych podziemi, które ze względu na swoją zawartość nie mogły wpaść w ręce Sowietów. Jednak nie wszystko zostało wywiezione. Pozostawiono znaczną ilość maszyn i materiałów budowlanych, które wpadły w ręce Armii Czerwonej. Jeszcze przed rozpoczęciem operacji maskowania, do Wiednia wyjechało kierowni­ctwo budowy. Na dwa dni przed wkroczeniem Sowietów Niemcy opuścili teren budowy, pozostawiając własnemu losowi tysiące konających więźniów. Dla nich to właśnie, tuż po wyzwoleniu, utwo­rzono na terenie Głuszycy kilka szpitali. Akcję tę przeprowadzili zdrowsi więźniowie. Do niesienia pomocy lekarskiej przystąpiono bezpośrednio na miejscu pobytu chorych, gdyż stan kilkuset osób uniemożliwiał ich przetransportowanie. W utworzonych szpitalach jeszcze do początku 1946 roku przebywało 600 chorych. Były to szpitale: Blumenau - kontynuacja szpitala o nazwie Zentralrevier w Jedlince, Banhof - na terenie byłego obozu Schötterwerk, Stohr na terenie zakładów włókienniczych o tej samej nazwie, Schule i Kinder­heim - zlokalizowane w budynkach przy ulicy Grunwaldzkiej. Po likwidacji trzech pierwszych, pozostałych chorych przeniesiono w lecie 1945 roku do najlepiej urządzonych szpitali - Stohr i Kinder­heim. W szpitalach głuszyckich zmarło 133 więźniów.


CZĘŚĆ V

WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

Czas w końcu przyjrzeć się bliżej temu, co w latach 1943-1945 powstało na i pod powierzchnią Gór Sowich. Poszczególne kompleksy można podzielić na trzy zasadnicze grupy:

Dodatkowo, w części 4 (Pozostałości) przedstawione zostaną infor­macje o innych, występujących w interesującym nas rejonie obiektach podziemnych. Zatem... do dzieła!


CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz - część naziemna

Włodarz jest jednym z najbardziej rozległych kompleksów spośród wszystkich istniejących na „Wielkiej Budowie". Teren budowy objął duże obszary lasu, głównie na północno wschodnich zboczach góry Włodarz (811 m n.p.m.). W rejonie sztolni prowadzono wiele prac ziemnych, a także rozpoczęto wznoszenie kilku żelbetowych budowli. Aby zapewnić stały dopływ materiałów i ludzi, z bocznicy na stacji w Olszyńcu doprowadzono kolejkę wąskotorową, której tory biegną zakosami po zboczach Jedlińskiej Kopy i Włodarza, kończąc się stacją przeładunkową na północnym krańcu kompleksu. Od tego miejsca na budowę prowadzi gęsta sieć torowisk, gdyż kolejka była głównym źródłem transportu na teren budowy na Włodarzu. Ponadto do celów zaopatrzeniowych oraz dla zapewnienia łączności z innymi kompleksa­mi wybudowano kamienną drogę, która biegnie z Jugowic przez Włodarz, Mosznę do kompleksu Osówka oraz na Soboń. W związku ze zwiększonym zapotrzebowaniem na wodę, na zboczu Włodarza wybudowano duży zbiornik betonowy o pojemności 350 m oraz rozbu­dowano cały system ujęć wodnych i podziemnych rurociągów. Obok wspomnianej już stacji przeładunkowej zlokalizowano ciąg baraków i magazynów na materiały budowlane, w których znajdują się części osprzętu elektrycznego, kabli, cegieł oraz tysiące worków skamie­niałego cementu, ułożone w regularne stosy. Obok toru zlokalizowano też składowisko piasku i żwiru. Dziś na tym miejscu jest sporej wielkości góra usypana wyłącznie z piasku. Przy jednym z betonowych baraków, na poboczu, leżą potężne, żelbetowe stropice, które były używane do obudowy stropu w podziemnych halach. Drugi, wielki skład materiałów zlokalizowano na południowym krańcu budowy. Na betonowych platformach leży tam kilkanaście tysięcy skamieniałych worków cementu oraz stosy cegieł. Trzeci, nieco mniejszy skład znajduje się nad dużym wykopem obok wlotu sztolni nr 1. W dwóch ceglanych barakach zmagazynowano tam kilka tysięcy worków cemen­tu. W wielu miejscach napotkamy obecnie na niewielkie składy piasku, cementu czy cegieł. Na całym terenie kompleksu zlokalizowano też dwa duże wysypiska kamienia, pochodzącego z drążonych podziemi.

Pierwsze znajduje się powyżej wylotu sztolni nr 1, obok ciągu magazy­nów. Główne usypisko znajduje się na południowym krańcu budowy, obok stert cementu. Na jego terenie hałda ma kilkanaście metrów wysokości i wygląda naprawdę potężnie. Niewielka hałda znajduje się także na wprost wlotu sztolni nr 3, a kolejna, nieco większa, na przeciwko tzw. „Żabnika" obok sztolni nr 4. Na hałdzie tej wykonano kilka wykopów i rozpoczęto budowę dwóch fundamentów pod baraki. Za hałdą, aż do głównego usypiska, zlokalizowano ciąg platform, na których stały wielkie betoniarki o pojemności 3-4 tys. litrów, przygoto­wujące beton dla potrzeb budowy. Poniżej głównego usypiska miały swoje zakończenia tory kolejki, która transportowała od stojących w tym miejscu kruszarek zmielony kamień, używany do zagęszczania betonu. Obok kruszarek stoją wielkie fundamenty po ładowarkach i innych urządzeniach technicznych.

Poniżej ciągu platform wykonano dwa duże wykopy, a w jednym z nich wylano już ławę fundamentową. Natomiast pomiędzy wykopami a platformami wybudowano ceglano-betonowy bunkier. Obok wlotu sztolni nr 4 znajduje się długa platforma. Na betonowych podstawach spoczywały na niej kompresory wentylujące podziemia. Natomiast poniżej platformy wybudowano zbiornik wody do chłodzenia owych kompresorów, od którego wykopano rów biegnący aż do żelbetowych baraków obsługi, przy drodze do Jugowic. Nad wlotem sztolni nr 4 wy­konano kilka wykopów oraz fundament pod barak, od którego biegnie niewielkiej głębokości rów w okolice sztolni nr 1.

Pomiędzy wlotami sztolni nr 2 i 3 (poniżej torowiska) stoi duży, żelbetowy bunkier, a jeszcze niżej całe zbocze poryto wykopami i usypano wiele pryzm ziemi. W kilku wykopach rozpoczęto wylewanie fundamentów. Platformy po barakach znajdują się także obok wlotu sztolni nr 1. Powyżej tego wlotu stoi dziwna, żelbetowa budowla - przypominać może zarówno rampę przeładunkową kolejki jak i jakiś magazyn. Przeznaczenia owej budowli niestety nie znamy. Obok niej wylano betonowy, ośmiokątny fundament. Jego przeznaczenie jest także niewyjaśnione. Pomiędzy drogą a północnym ciągiem magazy­nów, w dolinie potoku, wykonano także kilka wykopów, a obok rozgałęziających się w tym miejscu torów kolejki stoją fundamenty po ładowarkach. Natomiast na samych torach umiejscowiono kanał naprawczy dla parowozów i wagoników. W pobliżu wlotów sztolni nr 1 i 4 wykonano dwa wykopy, w których mieścić się miały główne budowle kompleksu. Tuż obok wlotu sztolni nr 1 wykonano wykop o długości około 80 m, szerokości około 60 m i głębokości (prawdopodobnie) 15 m. Piszę prawdopodobnie, bowiem przez wiele lat do wykopu tego zwożono śmieci, przez co obecnie ma zaledwie 4-5 m głębokości. Podając głębokość 15 m, opieram się na zeznaniu Pana Stasiaka z Jugowic, który wykop ten widział jeszcze przed zawaleniem śmieciami. Na dnie wykopu rozpoczęto wylewanie funda­mentów; jeden z nich miał podobno kilka metrów wysokości. Dziś wystaje jeszcze 1,2 m ponad warstwę śmieci. Na dwóch ścianach bocznych wykonano także żelbetowe fragmenty muru lub też podstaw pod jakieś urządzenia. Do jednego z fundamentów dochodzi tor kolejki wąskotorowej. Drugi wykop ulokowano obok wlotu sztolni nr 4. Ma on długość około 100 m, szerokość 50 m i głębokość około 10 m. W wykopie, od strony torowiska, rozpoczęto betonowanie dużego fundamentu pod nieznaną budowlę. Obecnie część wykopu zalana jest wodą, która stała się miejscem rozrodu dla tysięcy kijanek. Stąd też wzięła się nazwa - Żabnik. Na południowym krańcu kompleksu, na wzgórzu obok drogi, znajdują się ruiny baraków po nieznanym obozie, którego więźniowie pracowali na terenie Włodarza lub Moszny. Na terenie kompleksu wykonano wiele mniejszych wykopów, rowów, pryzm, składów materiałów oraz niewielkich betonowych fundamen­tów. Wszystkie nadają budowie specyficzny krajobraz. Ich dokładną lokalizację przedstawia mapka naziemnych obiektów kompleksu Włodarz.

Kompleks Włodarz - część podziemna

Na północno-wschodnich zboczach góry znajduje się największy z dotychczas poznanych podziemnych kompleksów - Włodarz. System składa się z czterech sztolni, które leżą na wysokości 585-590 m n.p.m. i biegną równolegle do siebie w głąb góry. Są one oddalone od siebie: 1-2 o 80 m, 2-3 o 80 m oraz 3-4 o 160 m. Poza sztolniami w skład systemu wchodzą wyrobiska chodnikowe i komorowe. W każdej ze sztolni, w odległości około 50 m od wejścia, wykuto po dwie leżące po przeciwnych stronach wartownie. Stan zaawansowania Prac nad nimi jest różny - od początkowej fazy drążenia komory, aż do etapu obetonowanej wartowni w sztolni nr 4.

Teraz poznamy bliżej część dostępną „suchą nogą", jako że na skutek obwałów przy wejściach około 30% tuneli jest stale zalanych wodą.

Do suchej części wchodzimy wejściem nr 4, przez bardzo nie­bezpieczny obwał. Naszym oczom ukazuje się tunel do połowy zawa­lony gnijącą obudową, pod którą stoi około 40 cm wody. Po pokonaniu tego odcinka, po około 50 m, dochodzimy do wartowni. Ta po stronie lewej jest w większości już obetonowana. Z części betonu nie zdjęto nawet szalunku, przez co stoi tam teraz plątanina drewnianych stempli. Komora po stronie prawej ma wybetonowaną tylko podłogę. W rogu owej komory leżą wielkie, łukowe płyty szalunkowe przygotowane do betonowania stropu. Dalej, po około 80-100 m dochodzimy do „szacho­wnicy" tuneli i wyrobisk, na które składają się sztolnie nr 2, 3, 4 oraz 9 tuneli równoległych do nich i 4 poprzeczne. W prawo mamy tunel A, którym posuwamy się dalej prosto. Co chwilę nad naszymi głowami pojawiają się ślepo zakończone szybiki. Są to zaczątki kucia górnego
poziomu. W końcowym odcinku tunelu A szybiki te mają prawie 10 m wysokości i po kilka poziomych drewnianych pomostów, zamo­cowanych na wbitych w skałę wiertłach. Te ostatnie połączone są dra­binkami, które do dziś stoją na pomostach. Gdy wreszcie dojdziemy do końca tunelu A i skręcimy w prawo, po kilku metrach natrafimy na wodę. Im dalej będziemy próbowali się poruszać, tym będzie głębsza. Musimy zatem wracać.

W podobny sposób możemy przejść tunele B i C, gdzie także po pewnym czasie napotkamy wodę. Nieco inaczej wygląda sprawa w tunelu D. Idąc nim prosto, po minięciu skrzyżowania ze sztolnią nr 3, po mniej więcej 50 m dochodzimy do krzyżówki. Tam kończy się nasze zwiedzanie suchej części podziemi. Jedynie idąc w prawo dotrzemy do miejsca gdzie ma swój wlot szyb transportowy z powierzchni. To wszystko - dalej woda jest coraz głębsza. Zmieniamy zatem środek lokomocji i przesiadamy się na ponton. Płynąc dalej tunelem D, do­cieramy do dosyć dużej komory wybranej między tunelem D a sztolnią nr 2. Po wpłynięciu i pokonaniu około 50 m docieramy do komór wartowni. W Prawej komorze natrafiamy na ciekawą rzecz. Otóż na głębokości około 1 m pod wodą, stoją na dnie skrzynie po materiale wybuchowym - donaricie. Za wartownią jest niewielki zawał, za którym jest już sucho i możemy wyjść na powierzchnię.

Wracamy pontonem aż do tunelu D i skręcamy w prawo Po 80 m dopływamy do czegoś, co... zapiera nam dech w piersiach. Wpływamy bowiem na prawdziwe podziemne jezioro. Hala o długości ponad 60 m szerokości 9 m i wysokości ponad 10 m zalana jest do głębokości 1 5 m krystalicznie czystą i piekielnie zimną wodą. Doskonale widać w niej leżące na dnie różne przedmioty, służące kiedyś budowniczym Na końcu hali - zwanej Jeziorem Łabędzim - jest jeden z najbardziej tajemniczych zawałów jakie znamy. O tym jednak będzie mowa w rozdziale omawiającym działalność SGP KRET.

Od strony wlotu do hali sztolni nr 1 rozpoczęto montowanie stropu z potężnych żelbetowych łukowych stropic. Sztolnia nr 1 jest najgłębiej zalana w całym systemie. Poziom wody wynosi tam ponad 1,7 m. Wartownię w sztolni nr 1 rozpoczęto dopiero drążyć. Gotowa jest jedna komora i zaczątki drugiej. To wszystko jeżeli chodzi o poziom I pod­ziemi w kompleksie Włodarz. Istnieje jeszcze drugi, położony wyżej ciąg tuneli, który razem z dolnymi tunelami (już po wyburzeniu znajdującej się między nimi warstwy skał) miał tworzyć wielkie hale. Taki właśnie ciąg korytarzy biegnie nad całym tunelem C. Można się tam dostać przez liczne szybiki, którymi zsypywano na stojące na dole wagoniki urobek z górnego poziomu. Ponadto fragmenty takich tuneli biegną nad tunelami A i B oraz nad tunelem D przy zalanej hali, gdzie dodatkowo górne korytarze C i D łączy poprzeczny chodnik. Wymiary korytarzy górnego poziomu są o wiele większe od korytarzy poziomu dolnego. Przeważnie ich szerokość waha się od 4 do 5 m. Tak więc, aby uzyskać wymiary dużej hali, nie wystarczyłoby wyburzenie stropu między tymi poziomami, ale trzeba byłoby jeszcze poszerzać dolny tunel. Widzimy tutaj podobieństwo tych tuneli do korytarzy o przekroju T z kompleksu Osówka, gdzie podziemia są jakby o jeden stopień wyżej - mają już wyburzony strop.

Z powierzchni dochodzi do podziemi szyb o głębokości 40 m i śred­nicy 4 m. Jest w połowie zablokowany przez zator z gałęzi, liści i ziemi. Długość korytarzy w kompleksie Włodarz wynosi 3 100 m, po­wierzchnia 10 710 m2, natomiast kubatura: 31 362 m3 poziomu dolnego i 10 625 m3 poziomu górnego, co razem daje 42 000 m .

Stan wyrobisk pod względem górniczym jest dobry, jedynie przy wejściach istnieją obwały. Zagradzają one odpływ wodzie i są prze­szkodą w swobodnej penetracji podziemi.

Kompleks Włodarz - badania

W podziemiach kompleksu Włodarz nasze szczególne zainteresowanie wzbudził (i wzbudza nadal) duży zawał na końcu hali, będącej przedłużeniem sztolni nr 1. Warunki pracy w tym miejscu należą do najcięższych w całym „Riese". Dojście do zawału jest bardzo trudne i wiedzie przez głęboką wodę i wielkie bloki skalne. Podjęliśmy jednak wyzwanie.

Prace badawcze w tym miejscu przeprowadziliśmy w grudniu 1993 roku oraz w styczniu 1994 roku. Polegały na rozbijaniu wielkich bloków skał (kilof, młot, przecinaki) i przerzucaniu rumoszu skalnego kilka metrów za siebie. Po paru dniach udało się nam odsłonić kilka metrów chodnika wychodzącego nieco poza obrys hali. Niestety, kończy się on przodkiem. Dalsze prace przerwało pojawienie się w wy­kopie wody, która przesiąka ze wspomnianego „Jeziora Łabędziego".

Podczas rozkopywania zawału natrafiliśmy na sporo części sprzętu budowlanego (kilofy, łopaty, świdry) oraz na duże ilości lasek donaritu wraz z odcinkami lontów, a także na same lonty (nawet 2-3 metrowe odcinki). Może to świadczyć o pośpiesznym zdetonowaniu ładunków w tym odcinku podziemi. Wystające z zawału w jednym miejscu po­gięte szyny kolejki zdają się to potwierdzać. Obecnie prace w tym rejo­nie możliwe będą chyba dopiero po osuszeniu podziemi, jednak aby tego dokonać, trzeba będzie przekopać aż trzy zawały w sztolni nr 1. Blokują one bowiem odpływ wody z kompleksu, „zalewając" go do głębokości 1,7 m w rejonie wartowni. Bez osuszenia podziemi ciężko będzie całkowicie spenetrować zawał i wyjaśnić tajemnicę Włodarza. Według wszelkich znaków zawał ten kryje dostęp do dalszych, dużych partii podziemi oraz sztolni nr 5 - największego mitu kompleksu Włodarz. Mitu, którego od kilku lat usilnie poszukują wszyscy „sie­dzący" w temacie Gór Sowich.

Tak się złożyło, że jako jeden ze szczęśliwców miałem okazję widzieć fotokopie oryginalnych planów sztolni nr 5 oraz tego, do czego ona prowadzi. A prowadzi w bardzo ciekawe miejsca. Sztolnia ta do­chodzi do systemu podziemnych komór, w których ulokowany został ośrodek badawczy, a dalej biegnie w kierunku serca Olbrzyma", do tzw. „Centrum". Cóż to takiego owo „Centrum"? Jest to duży podziemny kompleks ulokowany wewnątrz Góry Moszna który pełni rolę głównego skrzyżowania w podziemnych Górach Sowich. Do niego schodzą się wszystkie chodniki łączące podziemne kompleksy Możemy więc stwierdzić, że odkrycie wejścia do „Centrum" rozwiąże tajemnice „Olbrzyma". Tak, o ile oczywiście ktoś kiedyś zainwestuje odpowiednią sumę pieniędzy, aby zlokalizować i odkopać wloty sztolni (prawdopodobnie dwóch) prowadzące do „Centrum" lub do zamasko­wanego szybu, pełniącego w „Centrum" rolę szybu windowego.

Wiadomo, że kompleksy podziemi wykuto na różnych poziomach i że w szybie „Centrum" chodniki do kompleksów także schodzą się na różnych poziomach. Powstał zatem szyb z windami, które umożliwiają przejście między kompleksami, np. z Włodarza (590 m n.p.m.) winda w „Centrum" zjedzie na 560 m n.p.m. i dalej już prosta droga do Rzeczki.

Wiadomo, iż wylot sztolni nr 5 znajduje się wyżej niż poziom znanych sztolni Włodarza, ale o ile wyżej - tego dokładnie nie wiem. Podobnie też nie znam odchylenia kierunku przebiegu względem sztolni nr 1. Wiem za to, że posiada połączenie poprzez korytarz komunika­cyjny i wąską sztolnię odwadniającą ze znanymi nam podziemiami oraz że właśnie dlatego podziemny Włodarz zalany jest dziś wodą. Niech o prawdziwości tego, o czym piszę, świadczy fakt znalezienia kilka lat temu w sztolni nr 1 przez moich kolegów pewnej niepozornej blaszanej tabliczki. Ma ona następujący napis: A II. Wyjaśniam, że jest to tabli­czka z numerem sztolni, a konkretnie z numerem wyjazdu z podziemi (A - Ausgang (wyjazd) II). Obecnie nazywamy ten tunel sztolnią nr 1, ale w rzeczywistości był on tunelem nr 2 w kompleksie Włodarza. Tunelem nr 1 jest mityczna (choć tak naprawdę istniejąca) sztolnia nr 5. A „na deser" zamieszczam fragment planu podziemi, o których piszę

(patrz ryc. 39).

Kompleks Osówka - część naziemna

Kompleks Osówka jest najbardziej rozbudowanym spośród wszy­stkich kompleksów w Górach Sowich. Odnosi się to zarówno do części naziemnej jak i podziemnej.

Na część naziemną kompleksu Osówka składają się budowle w rejo­nie podziemi, wzdłuż drogi Kolce-Walim oraz wiele innych poje­dynczych obiektów rozrzuconych po lesie w promieniu około 1 km od szczytu góry.

Zanim poznamy zasadniczą część kompleksu, przyjrzyjmy się bliżej pozostałościom po Wielkiej Budowie, które znajdują się jakby na przedpolu kompleksu Osówka, we wsi Kolce. W dużym, trzypiętrowym budynku zlokalizowano tam jeden z najbardziej znanych obozów sowiogórskiej budowy i KL Dörnhau. Obecnie mieści się w nim magazyn zbożowy. Nieco dalej (przy nasypie kolei normalnotorowej) znajdują się wielkie wykopy pod podziemny dworzec kolejowy dla pociągów specjalnych. Fakt ten sugeruje zamiar rozbudowy podziemi aż pod rejon wsi. Obok wykopów umiejscowiono magazyny i baraki z warsztatami naprawczymi dla kolejek wąskotorowych, które kursowa­ły na Osówkę i Soboń. Fundamenty oraz resztki nasypów kolej pozostały po nich do dziś. Niedaleko obozu (od wysadzonego mostu) rozpoczyna się szeroka, brukowana droga, biegnąca przez cały kom­pleks oraz dalej przez Mosznę aż w rejon Włodarza. Droga ta jest w doskonałym stanie, podobnie jak i cały system studzienek odwadniających stok, na którym ją zbudowano. Zanim droga osiągnie las, dwukrotnie krzyżuje się z torami kolejki wąskotorowej, która zakosami po zboczu góry, pnie się pod sam jej szczyt w miejsce, gdzie zlokalizowano główną część budowy. Idąc tą drogą, co kilkadziesiąt metrów widzimy w lesie duże wykopy, pryzmy gleby i splantowane platformy pod budowę jakichś obiektów. Przy drodze znajduje się także niewielki kamieniołom - jak się niedawno okazało nie jest on wybraniem pod sztolnię nr 4. Około 1,5 km w głąb lasu rozpoczyna się zasadnicza część budowy, leżąca na poziomie wlotów sztolni.

W rejonie wlotu sztolni nr 3 zlokalizowano obóz dla więźniów zatrudnionych przy budowie kompleksu o nazwie KL Saüferwasser Dziś pozostały po nim fundamenty baraków i ujęcia wody. Nad wlotem sztolni nr 3 wykonano duży wykop, poszerzający wlot do sztolni lub przygotowany pod obiekt nieznanego przeznaczenia.

Obok torowiska kolejki, która transportowała urobek ze sztolni nr 3 na pobliskie usypisko w dolinie potoku Kłobia, stoi fundament kompresora. Jest usytuowany w bardzo ciekawym miejscu. Otóż do najbliższego wlotu sztolni (nr 3) jest około 250 m. Tymczasem naprze­ciw fundamentu droga jest mocno poszerzona - niestety nie wiadomo w jakim celu. Około 300 m dalej zlokalizowano główne usypisko kamienia z podziemi. Zajmuje ono całą dolinę potoku i jest naprawdę potężne. Właśnie tam - na poziomie potoku Kłobia - spod zwałów ka­mienia wystają tory kolejki. Czyżby prowadziły one do kolejnej sztolni?

Na hałdzie obok torowiska stoi podstawa (4 żelbetowe słupy) po urzą­dzeniu wyciągowym platformy, która kursowała na szynach po zboczu góry do poziomu „górnej" budowy. Pomiędzy wlotem sztolni nr 2 a hałdą stoi fundament ze schodami po niewielkiej wartowni. Znajduje sil tam również gruba, żelbetowa płyta nieznanego przeznaczenia. Tworzy ona na potoku swego rodzaju most. Przed wlotem sztolni nr 2 znajduje się niewielki skład cementu, natomiast po drugiej stronie drogi stoją fundamenty po barakach obsługi technicznej oraz fundamenty po niewielkich magazynach sprzętu technicznego (łopat, kilofów itp.). Znajduje się tam także fundament po nieznanym urządzeniu, pryzmy gleby oraz krótkie wykopy (rowy?). Nieco bliżej wlotu sztolni nr 1 leży betonowy, otwarty zbiornik przeciwpożarowy. Tuż nad drogą, pomię­dzy sztolniami nr 1 i 2, znajdują się duże fundamenty po stacji kompre­sorów, zaopatrujących podziemia w powietrze. Około 300 m dalej, na zboczu, wybudowano obiekt o bardzo dziwnym kształcie. Są to jakby betonowe klatki. Nie znamy przeznaczenia tego obiektu. Podobna konstrukcja znajduje się także na zboczu, po drugiej stronie drogi, dokładnie naprzeciw opisywanej budowli.

Jeżeli chodzi o tzw. część dolną, to w zasadzie już wszystko. O wiele ciekawsze obiekty znajdują się na zboczu nad podziemiami...

Tory kolejki wąskotorowej, biegnącej od wsi Kolce, wznoszą się na wysokość około 660 m n.p.m., osiągając poziom zasadniczej części budowy na Osówce. Tor prowadzący od strony Sobonia rozgałęzia się bezpośrednio nad podziemiami na kilka bocznych torowisk, docierają­cych do wszystkich najważniejszych części budowy.

Główną budowlę systemu ulokowano obok centralnego torowiska w samym środku budowy. Mowa o żelbetowym bunkrze o powierzchni około 680 m2 i kubaturze 2 300 m3. Jest to budowla w stanie surowym - ściany o grubości 0,5 m są wewnątrz wyłożone supremą, a dach o grubości 0,6 m ma kształt koryta, jako że był on przygotowywany do maskowania ziemią i drzewkami. Bunkier posiada 8 połączonych ze sobą pomieszczeń, 5 otworów drzwiowych i 46 okien. Jedna ze ścian jest zbudowana z cegły, co świadczy o zamiarze rozbudowy obiektu. Potwierdzeniem tego jest rozległy wykop obok budowli, w którym miano wybudować drugą część obiektu. Budowla ma ponad 50 m długości i 14 m szerokości. Wśród ludności miejscowej funkcjonują aż 3 nazwy, jakimi określa się ten obiekt. Niewątpliwie najbardziej znaną jest „Kasyno". Nazwy rzadziej używane to: „Zamek Hitlera" i „Dom Hitlera". Podobnie, jak w wielu innych przypadkach również dla tego obiektu nie udało się określić przeznaczenia. Prawdopodobnie miał on mieścić pomieszczenia mieszkalne dla obsługi technicznej go­towego obiektu lub był przygotowany na pomieszczenia produkcyjno -laboratoryjne. Nie możemy jednak stwierdzić tego ze stuprocentową pewnością. Poniżej „Kasyna", przy torze kolejki, wybudowano ciąg sześciu żelbetowych zbiorników przeznaczonych do magazynowania piasku i żwiru. Mają one łączną długość 134 m, szerokość 11 m i głębokość 5 m. Część z nich jest wypełniona piaskiem i kruszywem. Pod zbiornikami usytuowano na kilku poziomach betonowe platformy. Stały na nich betoniarki, kruszarki, być może kompresory oraz inne urządzenia techniczne niezbędne do przygotowania betonu, który pod ciśnieniem podawano przez szyb do podziemi. Na jednej z platform zmagazynowano kilka tysięcy worków cementu. Obok nich stoi wielka bryła zastygłego nie wykorzystanego betonu. Pomiędzy "Kasynem" a zbiornikami znajduje się wejście do podziemnego tunelu o wymiarach 1,25 x 1,95 m, długości 30 m i spadzie około 8°. Tunel ten miał łączyć „Kasyno" z szybem. Ukończona część tunelu ma wylot w betonowym pomieszczeniu, przykrytym żelbetową płytą (obecnie zawaloną) Pomieszczenie ma kształt nieforemnego sześciokąta. Dalszy ciąg tunelu był w trakcie budowy. Wykonano tylko wykop, dochodzący do szybu Na podstawie jego wewnętrznego kształtu przypuszczamy, że miał on służyć jako kanał, w którym biegłyby różne kable łączące „Kasyno" z podziemiami. Jego wymiary są bowiem zbyt małe, aby mogli się w nim poruszać swobodnie ludzie, zwłaszcza, że mieli to być naj­ważniejsi ludzie w Rzeszy.

Na tej samej platformie, gdzie zmagazynowano worki cementu, stoi żelbetowy magazyn, do którego dochodził tor kolejki. Wokół magazynu znajdują się rozległe składy cegieł, rur kamionkowych i innych elemen­tów ceramicznych używanych na budowie. Od głównego toru poprowa­dzono też boczny tor - dochodził on do górnej stacji platformy wycią­gowej. Po platformie pozostały dziś jedynie ruiny stacji oraz biegnące po zboczu betonowe podstawy, po których się poruszała. Na linii nasypu platformy widzimy m.in. ślady po wiadukcie kolejki wąsko­torowej, która kursowała nad platformą. Prowadziła do najbardziej tajemniczej budowli systemu - „Siłowni".

„Siłownia" jest betonowym blokiem o wymiarach 30 x 30 m. Z tego monolitu prowadzą w głąb włazy ze stalowymi klamrami oraz zawalone obecnie zejścia, świadczące o kilkupiętrowej głębokości obiektu. Cała dostępna jego część połączona jest siecią rur i kanałów. Na powierzchni są też doskonale widoczne elementy hydrauliki przemysłowej: rury kamionkowe, studzienki i śluzy. Do środka budowli prowadzą jeszcze dwa ciekawe otwory. Pierwszy z nich przypomina szyb windy, natomiast drugi jest bez wątpienia klatką schodową. Jak głęboko sięga ta budowla i co kryją niedostępne od 1945 roku dolne poziomy Siło­wni? To dwa pytania, na które wciąż brak jednoznacznej odpowiedzi.

Wiadomo, że obiekt miał być rozbudowywany. Świadczą o tym sterczące z niego stalowe pręty. Według naocznych świadków, zaraz po wojnie miały one po 4-5 m wysokości, ale niestety zostały w latach 50. ścięte przez szabrowników, których nie brakowało w tym rejonie.

Powyżej „Kasyna" i głównego toru kolejki prowadzono rozległe prace ziemne - wykonano wiele wykopów pod fundamenty przyszłych budowli, a około 450 m od szczytu Osówki wybudowano dwukkomo­rowy zbiornik na wodę o pojemności 350 m3. Zbiornik zasilany był w wodę rurociągiem biegnącym przez Rzeczkę, aż ze stoków Wielkiej Sowy. Ślady wykopów wskazują, że miał zaopatrywać w wodę cały rejon budowy. W pobliżu zbiornika znajdują się także fundamenty po kilku barakach mieszkalnych bądź magazynach. Duży zespół magazy­nów zlokalizowano także na wschód od „Kasyna", gdzie przy za­kończeniach torowisk znajdują się duże składowiska piasku i ceramiki budowlanej. Na brzegu lasu stoi duża ceglana budowla z zakratowa­nymi oknami, o nieznanym przeznaczeniu. Nieco głębiej w lesie, przy punkcie węzłowym szlaków, zbudowano niewielki zbiornik na wodę. Obok tego miejsca, w świerkowym lasku, znajduje się betonowy fundament po baraku, a cały teren wokół jest splantowany i pełen wykopów. Przy drodze biegnącej z Kole do Walimia, około 750 m przed wlotem sztolni nr 3, poprowadzono po zboczu drogę, dochodzącą do platformy przy jednym z zakosów kolejki. Na platformie w zboczu góry wybudowano niewielki żelbetowy magazyn, w którym prawdopo­dobnie przechowywano materiał wybuchowy używany na budowie. Magazyn zamykano pancerno-betonowymi drzwiami. Dziś pozostały po nich jedynie zawiasy i... wspomnienia.

Jak już nadmienialiśmy, zaopatrzenie kompleksu Osówka w materiały budowlane odbywało się kolejką wąskotorową, która miała swoją bocznicę na stacji kolei normalnotorowej w Głuszycy Górnej. Kolejkę poprowadzono przez Głuszycę Górną (gdzie obok wiaduktu normalnej kolei widać filary po wiadukcie kolejki wąskotorowej), dalej do Kole obok wsi Zimna Woda i zakosami aż do poziomu budowy.

Do rejonu budowy doprowadzono także rurociąg od ujęć wody w Głuszycy. Jak widać kompleks Osówka w swojej naziemnej części jest najbardziej rozległym i zaawansowanym w budowie kompleksem Mimo to nie daje nam odpowiedzi na pytanie: jak miała ostatecznie wyglądać naziemna część obiektu budowanego wewnątrz góry?

Kompleks Osówka - część podziemna

Przy leśnej drodze Kolce-Walim, w dolinie, którą płynie potok Kłobia, znajdują się wejścia do najbardziej rozbudowanego systemu podziemnego w Górach Sowich. Wloty do tuneli usytuowane są na południowych stokach niepozornej góry o nazwie Osówka. Dość trudno odnaleźć ją w przewyższających masywach Włodarza, Sobonia i Moszny. Jednak mimo swych niewielkich rozmiarów wnętrze góry kryje potężny system, ustępujący swoimi rozmiarami tylko podziemiom Włodarza.

System składa się właściwie z dwóch części. Pierwsza (większa) obejmuje sztolnię nr 1 i 2 oraz położone między nimi wyrobiska chodnikowe. Druga część to sztolnia nr 3. Jest oddalona od zasadniczej części podziemi o około 500 m i tworzy osobny system niepołączony z częścią główną. Wyrobiska sztolni leżą na następujących wysoko­ściach: nr 1- 610 m n.p.m. oraz nr 2 - 595 m n.p.m. Pierwszy poziom dostępny z wejścia nr 1 kończy się na tzw. uskoku, który jest wielkim zawałem. O wybuchu, jaki zniszczył tę część tunelu i sztucznie połączył obydwa poziomy, świadczą wyraźnie resztki obudowy, lontów i pokru­szonej skały. W miejscu tym można też zauważyć ciekawą rzecz. Otóż, spływająca do uskoku woda wsiąka w niego, co wydaje się naturalne, natomiast na pewno naturalnym nie jest to, że w położonej niżej war­towni po owej wodzie nie ma już śladu.

Teraz wejdźmy do środka.

Od razu odczuwamy różnicę temperatur. W lecie jest zimno, natorniast zimą natura pokazuje nam do czego jest zdolna. W wyniku skraplania się i częściowego zamarzania pary wodnej (efekt ruchu turystycznego) naszym oczom ukazuje się prawdziwie bajkowy świat. Duże i małe, cieniutkie jak szpilki i grube jak drzewa, wiszące i sterczące ze spągu lodowe sople są niesamowite. Dlatego też osobiście polecam zwiedzanie podziemi szczególnie zimą - to doprawdy nie­zapomniane przeżycie.

Po około 50 m z głównego tunelu skręcamy w prawo i przez tunel biegnący od komory wartowni docieramy do serca kompleksu. Widzi­my wszystkie fazy budowy, od małych tuneli aż po gigantyczne hale o wymiarach boiska sportowego. Doskonale wyeksponowane są tunele o przekroju litery T. Powstały poprzez wybranie najpierw części dolnej, potem środkowej, górnej a następnie górnych bocznych fragmentów. Pozostałych elementów nie zdołano już wybrać. Gdyby jednak to uczy­niono, powstałyby ciągi hal o szerokości 8-10 m i wysokości 10-15 m. Takie hale wykuto tylko w trzech miejscach. Dwie z nich są już obeto­nowane; jedna w całości, druga ma wylany tylko strop. Nie zdjęto z niego szalunku i dziś tworzy on fantastyczny widok. Niebawem wchodzimy w nieco węższe tunele. Tunel sztolni nr 2 poprowadzi nas w kierunku tzw. uskoku i wartowni. Pod nogami szumi woda. Spływa w kierunku uskoku. Dochodzimy do niego. Dziś jest zagruzowany i przykryty schodami, ale kiedyś, aby dostać się do wartowni trzeba było się nieco pogimnastykować.

Schodzimy do wartowni. Jest niemal całkowicie ukończona. Dosko­nale widoczne są podwójne żelbetowe stropy nad komorami, działające niczym poduszka powietrzna. W pomieszczeniach warty zamontowano pancerne płyty, które były dodatkowo chronione przez obudowę przeciwodłamkową (mowa o schodkach z betonu naokoło płyty). Zwróćmy uwagę na ich grubość i doskonały stan. Okienka strzelnic znajdują się po obu stronach tunelu, ale są w stosunku do siebie przesunięte o kilka metrów. Po co? Aby w przypadku otwarcia ognia strzelcy nie razili się wzajemnie ogniem.

Mijamy wartownię i tunelem sztolni nr 2, kierując się do wyjścia. Po drodze mijamy niewielki fundament po kompresorze tłoczącym powietrze do tunelu. Jeszcze kilka metrów i jesteśmy znowu w krainie światła.

Na końcu, w otwartej części podziemi, możemy zobaczyć jedną dużą halę w stanie surowym. Znajduje się tam również odejście tunelu w kierunku Włodarz-Soboń oraz Rzeczka. Można tam także podejść od spodu pod szyb wentylacyjny. Zobaczymy dodatkowo pewną komorę, położoną dokładnie pod tzw. „Siłownią". Wszystko wskazuje, że stąd właśnie zamierzano wykuć szyb łączący oba te miejsca.

Niestety, chyba nigdy nie zobaczymy sztolni nr 3. Dlaczego? Prawdo­podobnie nie będzie udostępniona turystom. Leży bowiem około 500 m od głównych wyrobisk. Kiedy idziemy na Osówkę drogą z Kolc, w pewnym momencie ją mijamy - jest to wybranie w zboczu z drewnianymi stemplami. W tym miejscu muszę wykazać się brakiem skromności i samemu pochwalić, gdyż to właśnie Grupa Badawcza „Góry Sowie", w której działałem, dokonała odkopania tego wejścia w 1992 roku. Przed nami sztolnię rur 3 badał m.in. Jerzy Cera. Co jest w jej środku? Otóż, sztolnia ma razem z bocznymi chochlikami długość około 120 m i dwie ceglano-betonowe tamy, które przegradzają ją do wysokości 90 cm i 60 cm. Nie wiemy po co je wybudowano, natomiast bardzo skutecznie przeszkadzają w penetracji tunelu, utrzymując w nim wodę do głębokości 90 cm.

Ogólna długość wyrobisk w kompleksie Osówka wynosi 1 750 m, powierzchnia 6 700 m2 a kubatura 30 000 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym (pomijając prace zabezpieczające) jest dobry i przy penetracji kompleksu nie ma prawie żadnego zagrożenia.

Kompleks Osówka - badania

Prace badawcze w kompleksie Osówka rozpoczęliśmy w czerwcu 1992 roku od przebrania obwału na wlocie sztolni nr 3. Nie było to trudne technicznie, ale bardzo męczące fizycznie. Po prostu trzeba było przerzucić całe tony ziemi i skał oraz odsłonić wlot sztolni, aby woda wypełniająca tunel mogła swobodnie spłynąć. Chodziło nam o możli­wość spenetrowania tunelu, co też powiodło się 28 sierpnia 1992 roku Po przebraniu zawału i postawieniu obudowy z drewna, udało się nam obniżyć poziom wody w tunelu do około 30 cm. Obecnie (po pono­wnym osunięciu się ziemi) poziom wody w tunelu oscyluje w granicach 80 cm. Innymi słowy, aby swobodnie penetrować tunel ponownie należałoby oczyścić obwał.

Pomiędzy kwietniem a czerwcem 1994 roku prowadziliśmy roboty przy tzw. uskoku. Tutaj sprawa wyglądała dużo poważniej. Czekało nas znacznie więcej skał do przerzucenia, a do tego prace utrudniały ciemności oraz lejąca się na głowy woda, pochodząca z żyły wodnej odsłoniętej w czasie drążenia chodników w latach 1943-1945. Jednak uporczywe przekopywanie zawału, powoli dawało efekty. Byliśmy coraz głębiej i bliżej celu. Po lewej stronie tunelu ukazały się szalunki (belki i deski) oraz coraz większe pustki między skałami. Niestety, zale­wająca ciągle wykop woda okazała się silniejsza od nas. Przegraliśmy. Obecnie są pewne szanse, aby jeszcze raz zmierzyć się z uskokiem, tym razem z pomocą techniki. Piszę „pewne szanse", bowiem gospodarz obiektu do końca nie jest zdecydowany czy prowadzić prace badawcze, czy też zadowolić się stanem obecnym. Stan obecny to efekt „dziwnej" adaptacji obiektu, w wyniku której, co prawda ułatwiono przejścia głównymi tunelami ale także, bez sprawdzania, zasypano rumoszem skalnym wszystkie ważne, najbardziej obiecujące miejsca, znacznie utrudniając dostęp do nich. Popełniono wręcz kardynalne błędy tłuma­cząc to chęcią szybkiego otwarcia tuneli dla turystów, lecz mam nadzieję, nie zaprzepaszczono przy tym ostatecznie szansy odkrycia czegoś nowego.

Komora strzelnicza (izba bojowa) w prawej wartowni tunelu nr 2 jest niedostępna od... No właśnie, od kiedy? Wejścia do niej broni duży zawał, który powstał gdzieś między 1945 a 1950 rokiem w wyniku wysadzenia części nie obetonowanej komory wartowni. Przez długie lata do wnętrza izby bojowej można było zaglądać jedynie przez nieco uchylone okienko strzelnicy. Można też było obejrzeć sobie leżącą naprzeciw taką samą wartownię i porównać je, ale to nie to samo.

18 stycznia 1998 roku stanęliśmy przed wartownią z mocnym posta­nowieniem jej zbadania. Skąd wzięła się szansa? Otóż, izba bojowa po­siada (oprócz otworu strzelniczego oraz wentylacji) otwór o przekroju prostokąta o wymiarach mniej więcej 25 x 40 cm, przez który miały z niej być wyrzucane granaty. Wybór padł na Piotra, najszczuplejszego.

Po kilku minutach przeciskania (otwór jest długi na około 1 m), Piotr oznajmił o dotarciu do wnętrza wartowni. Okazało się, że w wartowni nie ma nic poza pustą skrzynką narzędziową i dwoma budowlanymi „koziołkami". Tajemnica przestała być tajemnicą.

Z kolei w maju i czerwcu 1998 roku postanowiliśmy wyjaśnić jedną z zagadek „Kasyna". Chodzi o nie wybetonowany fragment podłogi (około 4 x 5 m) wewnątrz budowli. Nasze prace posuwały się szybko do przodu, bowiem ziemia nie była zbyt ubita. Podkreślam - ZIEMIA! - a nie skały, które powinny tu być. Po wykonaniu wykopu o wymia­rach 2 x 3 m i głębokości 2,5-3,0 m, dotarliśmy do warstwy skał, której nie zdołaliśmy już przebić. Fakt ten bardzo nas zaskoczył, bowiem badania prowadzone różnymi technikami (m.in. przez radiestetów) wskazywały na istnienie w tym miejscu zejścia do podziemnej części obiektu. Ponadto z tego właśnie miejsca powinien biec tunel w kierunku Siłowni". Czy biegnie on faktycznie? Bardzo możliwe. Być może uda się nam w końcu dokończyć wykop i tajemnica zostanie wyjaśniona Pozostaje tylko ta warstwa skał...

Kompleks Jugowice Górne - część naziemna

System Jugowice Górne posiada dość mocno rozbudowaną część naziemną. Składają się na nią żelbetowe baraki, ujęcia wody oraz sieć dróg i torowisk. Poznawanie tej części rozpoczniemy od dworca kolejo­wego na trasie Świdnica-Jedlina Zdrój. Od stacji biegło zelektryfi­kowane połączenie do Walimia, które zaopatrywało w materiały kompleks Rzeczka. Sama stacja była też punktem przeładunkowym dla materiałów używanych na budowie w górach. Po wojnie znajdowało się na niej dużo sprzętu (kabli, osprzętu elektrycznego i różnego sprzętu technicznego). Zaopatrywanie systemu Jugowice odbywało się z bo­cznicy kolejowej na stacji w Olszyńcu. Stąd też zakosami poprowa­dzono kolejkę wąskotorową do kompleksów Włodarz i Jugowice. W samych Jugowicach (około 200 m za wiaduktem kolejowym; wybudowano basen, prawdopodobnie na potrzeby przebywającej na terenie kompleksu załogi. Uregulowano też płynący przez wieś stru­mień Jaworzynka, którego brzegi tu i ówdzie wzmocniono betonowym murem. Wzdłuż drogi na terenie całej wsi stoją żelbetowe baraki obsługi technicznej. Baraki, to raczej za dużo powiedziane. Są to żałosne ruiny baraków zdewastowanych przez miejscową ludność. Według relacji świadka były to piętrowe konstrukcje z żelbetu, mające wymiary 46,5 x 16 m oraz 42 x 12 m. Posiadały centralne ogrzewanie, sieć wodociągową i kanalizacyjną oraz elektryczność. Część pomie­szczeń wykończono płytkami ceramicznymi. Niestety, na przełomie lat 40. i 50. w skutek odzysku z nich pustaków, częściowo je rozebrano, a następnie podcięto filary trzymające stropy. W efekcie, baraki stały się ruiną.

W górnej części wsi, po prawej stronie drogi, zlokalizowano stację końcową kolejki wąskotorowej. Przy bocznicy ulokowano skład mate­riałów budowlanych. Jeszcze dziś można tam znaleźć worki skamienia­łego cementu oraz duże ilości metalowego osprzętu używanego na budowie. Stoi tam także fundament po dużym baraku magazynowym. Na zboczu góry, powyżej bocznicy, znajdował się obóz dla robotników przymusowych oraz jeńców wojennych. Dziś po barakach pozostały jedynie betonowe platformy i fundamenty. Według ustaleń obóz nosił nazwę Hausdorf i nie miał nic wspólnego z KL Gross Rosen.

Z ważniejszych budowli, zlokalizowanych przed wlotami sztolni, wymienić należy fundament po kompresorze, jaki stoi poniżej wlotu sztolni nr 2, fundament po takim samym urządzeniu, stojący na wybra­niu przed zawalonym wlotem sztolni nr 4 oraz fundament po baraku, który stał obok wlotu sztolni nr 6. Poza tym, na wybraniu przed sztolnią nr 4 znajduje się ceglany fundament nieznanego przeznaczenia. Mówi się, że stał tam piec (?!), że była piekarnia? Na dzień dzisiejszy nie wiemy jednak nip więcej o funkcji tej budowli. Przed wlotami sztolni nr 1 i 2 jest duża hałda kamienia z podziemi. Podobne hałdy, lecz nieco mniejsze, znajdują się przed wlotami sztolni nr 6 i 7. W związku ze zwiększonym ruchem samochodowym, drogę biegnącą przez wieś poszerzono i utwardzono. W dwóch miejscach skarpy wzmocniono betonowymi murami oporowymi oraz odwodniono siecią sączków i studzienek. Na wschodnim zboczu góry Jedlińska Kopa, w dolinie potoku bez nazwy, wybudowano żelbetowy zbiornik na wodę oraz małą przepompownię. Zbiornik jest dwukomorowy i ma 350 m pojemności. Miał on być częściowo zasilany wodą z potoku, częściowo zaś wodą spływającą do niego z okolicznych betonowych studzienek, którymi zdrenowano zbocza Włodarza i Jedlińskiej Kopy.

Kompleks Jugowice Górne - część podziemna

Pomimo łatwego dostępu do wlotów sztolni, podziemny system Jugowice nie cieszył się zbytnim zainteresowaniem badaczy. Co więcej, do 1992 roku udało się przeprowadzić penetrację tylko jednej sztolni (nr 6) i to jedynie częściom. Pozostałe wloty sztolni w ilości sześciu pozostawały niedostępne. Dopiero badania prowadzone przez SGP KRET pozwoliły ostatecznie ustalić ilość wejść i doprowadziły do spe­netrowania większości z nich.

Podziemia Jugowic wydrążono na południowo zachodnim zboczu wzgórza o wysokości 626 m n.p.m. w masywie Działu Jawornickiego. System można podzielić na dwie części. Do pierwszej zaliczymy sztolnie nr 1-5, do drugiej zaś sztolnie nr 6-7. Wloty sztolni nr 1-5 leżą na wysokości 486-495 m n.p.m., natomiast wloty sztolni nr 6-7 na wy­sokości 492-495 m n.p.m.

Wlot sztolni nr 1 znajduje się nad hałdą na niewielkiej platformie. Sama sztolnia ma zaledwie 10 m długości, szerokość 3 m, wysokość 3 m i kończy się przodkiem.

Wlot sztolni nr 2 leży około 9 m poniżej sztolni nr 1. Spenetrowano ją 31 października 1992 roku, po przekopaniu obwału przy wejściu. Sama sztolnia ma 109 m długości, szerokość 3 m i wysokość 2,2-3,2 m. W końcowym odcinku wznosi się na tyle, że prawdopodobnie osiąga poziom sztolni nr 1 i 3. Razem z odejściem do sztolni nr 4 tworzy system wyrobisk chodnikowych o łącznej długości około 230 m. Wyro­biska są w stanie surowym, częściowo wzmocnione drewnianą obudową. W kilku tunelach stoi woda - około 30 cm. Jest jej szcze­gólnie dużo w rejonie zawału na odejściu wyrobisk do sztolni nr 4.

Co do istnienia sztolni nr 4 zachodziły poważne wątpliwości, ale ślady 00 wierceniach otworów strzałowych z dwóch stron ostatecznie potwierdziły, że sztolnia nr 4 istnieje, a jej spenetrowanie stało się możliwe po przekopaniu zawału na jej wlocie na wybraniu w rejonie tzw. piekarni. Nieubłaganie nasuwają się pytania: dlaczego wlot sztolni nr 4, w przeciwieństwie do pozostałych, był zawsze niedostępny? Co takiego kryje odcinek sztolni odcięty z dwóch stron zawałami, w którym szczególnie interesujące jest to, że rozpoznana w zawale szerokość sztolni nr 4 wynosi 4-5 m? Fakt ten oznacza, że sztolnia jest szersza od największych tuneli znanych nam obecnie. W sztolni wystę­pują pomalowane farbą fosforową słupy, stojące na wlocie do tunelu, niespotykane nigdzie indziej. Słupy pomalowane w biało-czerwone pasy mogą sugerować, że do wnętrza tunelu wjeżdżały nawet samocho­dy ciężarowe. Jeżeli prawdą okaże się wersja, że sztolnia ta przechodzi przez całą górę, to jej wylot znajduje się w okolicach dworca PKP w Walimiu, co wydaje się bardzo prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste.

Sztolnia nr 3 leży na tej samej wysokości co sztolnia nr 1 i podobnie jak ona ma zaledwie 15 m długości. Jej szerokość to 3 m, a wysokość 2,5-3 m.

Około 100 m dalej znajduje się miejsce, gdzie rozpoczęto drążenie sztolni nr 5. W zboczu wykuto zaledwie niewielką niszę o głębokości około 3 m w kierunku wyrobisk 1-4, stąd też możemy przypuszczać, że sztolnie te miały stanowić zwartą całość.

Bardziej na południowy-wschód położone są dwie ostatnie sztolnie systemu Jugowice o numerach 6 i 7. Leżą one na wysokościach: nr 6 - 492 m n.p.m., nr 7 - 495 m n.p.m.

Sztolnia nr 6 jest poznana na odcinku około 30 m. Zaraz przy wlocie korytarz przegrodzony jest betonową ścianą grubości 0,5 m, w której zamontowano stalowe drzwi. Są one uchylone, jednak zaraz za nimi korytarz jest zawalony na odcinku około 5 m. Tuż za zawałem znajdują się drugie stalowe drzwi, uchylone tak samo jak i pierwsze. Jednak za nimi drogę zamyka nam już woda o głębokości około 1,2 m, która dochodzi aż do zawału przegradzającego tunel od czasów wojny. Zawał ten utworzył na łące, leżącej nad tunelem, duże zapadlisko o średnicy około 5-6 m i głębokości około 4 m. Z miejsca tego podejmowane były próby dostania się do tunelu poprzez wykonanie szybu.

Około 120 m dalej położone jest wejście do ostatniej sztolni w syste­mie Jugowice. Udało się je spenetrować w 1993 roku, po uprzednim rozkopaniu przez koparkę około dziesięciometrowego, zawalonego odcinka początkowego tunelu. Przy rozkopywaniu zawału natrafiono na skamieniały worek cementu i oś z kołami od wagonika kolejki wąsko­torowej. Sztolnia ma obecnie długość 24,5 m. W środkowym odcinku sztolnia posiada łukowy, betonowy strop o grubości 10 cm. Wspiera się on na bocznych ścianach tunelu i dzieli wyrobisko na dwie prawie równe części. Pod stropem wzniesiono dwie ceglane ścianki, które nie dotykają stropu. Końcowy odcinek o długości 8,7 m nieco się poszerza osiągając 2,7 m wysokości i 3,2 m szerokości. Odcinki sztolni przed i za betonowym stropem są obudowane drewnem. Co ciekawe, cała sztolnia pokryta jest warstwą czarnej substancji podobnej do sadzy. Dotychczas nie udało się ustalić czym dokładnie jest owa substancja. Na przodku odkryto starą gaśnicę, jednak miejscowa ludność nie przypomina sobie, aby w sztolni był pożar, na co zdaje się z kolei wskazywać wspomniana warstwa „sadzy".

Ogólna długość poznanych wyrobisk w systemie Jugowice wynosi około 460 m, powierzchnia około 1 360 m2, natomiast ich kubatura sięga 4 200 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest ogólnie dobry, choć w kilku miejscach są niebezpieczne obwały ze stropu. Jeżeli chodzi o wartości poznawcze, to podziemia te nie zawierają żadnych rewelacji i w zasadzie niczym od innych się nie różnią. Jedynie wyrobiska między sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania, choć przeszkodą będzie tu dosyć trudne do pokonania wejście. Trudne z po­wodu ciągle obsypującej się ze zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez SGP KRET w 1992 roku.

Kompleks Jugowice Górne - badania

Kiedy w 1992 roku rozpoczynaliśmy badanie Jugowic Górnych, nie przypuszczaliśmy, że czeka nas tak ciężka próba. Próba, przede wszystkim wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami „wykopkach".

24 października 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo szybko udało się nam dostać do sztolni nr 1 i 3. Obie sztolnie kończą się zaraz przodkami (10 i 15 m). Nabraliśmy więc pewności, że podobnie szybko „skończymy" z Jugowicami. Co za błąd!

31 października 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokona­liśmy penetracji (przez przekop przy stropie) sztolni nr 2 oraz połączo­nego z nią systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników natrafiliśmy na zawał odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy więc przekopu, jednak zaraz się wycofaliśmy. Niby nic się nie działo, ale zawał wygląda „paskudnie" i mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces był i tak ogromny.

Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostę­pna od wojny. Zagadka. Ale tu łopaty nie wystarczą. W czerwcowy
ranek 1993 roku, przed wlotem sztolni pojawia się koparka Fadroma,
usuwająca (za jednym zamachem) 1,5 tony skalnego gruzu. Jednak,
mimo takiej pojemności, na odsłonięcie wejścia potrzebuje aż dwóch
dni. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, ile czasu pochłonęłoby kopanie
łopatami. Niejako „po drodze" odsłonięte zostają zagrzebane w zawale
worki cementu, oś wagonika, splątane przewody elektryczne oraz lonty.
Cóż jednak z tego! Sztolnia jest krótka i w żaden sposób nie spełnia
nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy.

Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a my już wbijaliśmy łopaty w zawał sztolni nr 6. Szczelina przy stropie i można wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i wodzie, częściowo otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie. Podobnie jak 1 zawał, który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego - tędy nie przejdziemy.

Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami Jest 31 października 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty szelkami i liną do grubego drzewa, kopię w zagłębieniu, które ma być ponoć szybem wentylacyjnym. I jest nim, o czym mogę się naocznie przekonać „dzięki" grubości drzewa. Szyb jest głęboki, ale bardzo wąski, czego osobiście doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-tym metrze. Niestety, tędy również nie dostaniemy się do pod­ziemi.

Kwiecień 1994 roku zastaje nas przy monotonnym kopaniu zbocza w miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół jest spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło?

Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem „robimy" zapadlisko na łące. Musimy kopać szyb - zaczyna się piekło. Wiadro za wiadrem, wybieramy urobek. W gołych rękach na przemian: łopata, kilof i przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na miejscu i dopiero w kawałkach wynieść na hałdę. Wykop trzeba co chwilę wzmocnić belką obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać drabinę. Blokowisko skał jest coraz większe i ciaśniejsze. W końcu stajemy w miejscu.

Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy: albo my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i prześwitów między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą - prowadzącą do tunelu. Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro tunel jest zawalony. Zawał jest potężny. Skupiamy na nim wszystkie nasze siły i możliwości, lecz po dwóch tygodniach odpusz­czamy. Bez koparki, bez rozkopania przez nią wejścia, a później jego obudowania - nie mamy szans. Konieczne jest zabezpieczenie tyłów i zrobienie miejsca na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak ciasno, że nie da się tam nic zrobić.

Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6. Ale już nie tak chaotycznie. Znowu czerwcowy ranek, znowu koparka staje przed zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na opór, ześlizguje się z niego i znowu trafia na opór. Atmosfera jest nerwowa. W poprzek tunelu z zawału wystaje betonowy, gruby mur oraz otwarte do połowy stalowe drzwi. Okazuje się że na wlocie do sztolni nr 6 zbudowano standartową śluzę gazową - dwie żelbetowe przegrody, dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop tunelu między nimi zapadł się, grzebiąc wszystko pod warstwą gruzu. Koparka podjeżdża pod zapadlisko na łące i zaczyna pracę. Ostatecznie powstaje dół o głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy kopanie nowego szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do tunelu pozostało nam około 10 metrów gruzowiska. Wraca stary scenariusz: łopata, kilof, przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące plecy i najważniejsze - „wspaniałe" letnie słońce. Na porośniętej trawą łące czujemy się bowiem jak na patelni. Żar z nieba, pot na plecach, odciski na rękach i coraz dłuższa drabina. Pod koniec sierpnia dojdzie do 8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2 metrów - lecz dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała się twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu, nie dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przer­waliśmy we wrześniu, szyb wytrzymał do jesiennych deszczów. Potem, dzięki tonom nasiąkniętej wodą ziemi, rozwiały się nasze nadzieje na wejście do tunelu. Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana!

W czerwcu 1998 roku postanowiliśmy ostatecznie rozwiązać tajemnicę sztolni nr 4. Wiedzieliśmy, że aby się do niej dostać, ko­nieczne jest rozkopanie zawalonego wlotu. A zatem ponownie pojawiła się koparka Fadroma i mozolnie, godzina po godzinie, odkrywała wielką tajemnicę. Po kilku dniach, w zboczu góry, pojawił się olbrzymi wykop. Wokół niego piętrzyły się dziesiątki metrów sześciennych skalnego gruzu - krajobraz iście księżycowy.

17 lipca 1998 roku, około południa, na miejscu naszych prac pojawił się funkcjonariusz Straży Leśnej i z bronią w dłoni (po co?) wstrzymał nasze prace. Całe szczęście, że wcześniej zdążyliśmy „rzucić okiem do środka tunelu. Trochę krzyku, trochę nerwówki i... tak zostaliśmy przestępcami. Uznano nas za szkodliwy element, przedstawiono nam wiele bardzo poważnych zarzutów oraz grożono poważnymi konse­kwencjami finansowo-prawnymi. Na szczęście przełożeni dzielnych Strażników Leśnych zachowali więcej zdrowego rozsądku. Niemniej, zostaliśmy zmuszeni do zasypania tego, co wykopaliśmy. Prawdo­podobnie nigdy więcej nie uda się wyjaśnić jednej z największych tajemnic Gór Sowich - na zasypanym przez nas wykopie posadzono młody las. A chyba nie ma w Polsce szaleńca, który walczyłby z Lasa­mi Państwowymi o to, aby pozwolono mu rozkopać uprawę leśną.

Podsumowując nasze podchody do wielkiej tajemnicy, chciałbym wspomnieć, że od pewnego czasu krąży w świecie poszukiwaczy histo­ria, jakoby „Aniszewski i Spółka" odkryli w Jugowicach coś, co do dziś nie ma prawa ujrzeć światła dziennego, co tłumaczyłoby interwencję władz, szybkie zasypanie wykopu nr 4 i powiązanego z nim wykopu przy sztolni nr 6 oraz nagłe zaprzestanie „kręcenia się" po górach w/w osobników. No cóż, może to prawda, a może nie...

Kompleks Soboń - część naziemna

W części naziemnej kompleksu Soboń prace budowlane oraz roboty ziemne prowadzono głównie w rejonie szczytu góry, w promieniu około 500 m. Zaopatrzenie w materiały budowlane odbywało się przy pomocy kolejki wąskotorowej, która biegła zakosami od stacji w Głuszycy Górnej przez Kolce na poziom kompleksu Osówka, gdzie (około 350 m od szczytu góry) od głównego toru odchodziło odgałęzienie do komple­ksu Soboń. Torowisko kolejki okalało cały rejon budowy i dochodziło w dolinę Potoku Marcowego Dużego. U jego źródeł zlokalizowano główny skład materiałów budowlanych. W miejscu tym powstała wielo­torowa bocznica, przy której zmagazynowano wielkie ilości piasku. O tym, jak było go dużo, świadczy wspomnienie Abrama Kajzera:

„Pracuję w nocy przy kipowaniu. Co godzinę nadchodzi
pociąg składający się z 16 wagonów z zamarzniętym piaskiem.
Po wykipowaniu piasku i wyrównaniu terenu przesuwani
za pomocą knypli szyny. Gdy tylko skończymy prace przy
jednym pociągu, już nadchodzi następny i znów bierzemy się
za kilofy".

Do jakich celów gromadzono tak wielkie ilości piasku, że w miejscu jego składowania powstała sporej wielkości piaskownia? Tyle piasku, co na Soboniu, nie nagromadzono na pozostałych budowach. Oprócz piasku, na platformie poniżej, złożono kilka tysięcy worków cementu. Niewielki skład cementu zlokalizowano też na platformie bliżej szczytu góry, niedaleko zbiornika na wodę.

Dla potrzeb komunikacji wybudowano drogę biegnącą z rejonu budowy (zakosami góry Jagodziniec) do Głuszycy. W trakcie budowy była natomiast druga droga, biegnąca w kierunku Moszny - miała połączyć kompleks Sobonia z pozostałymi. Zasilanie kompleksu w wodę odbywało się z położonego około 100 m poniżej bocznicy niewielkiego stawu oraz ze zbiornika na szczycie góry, o pojemności 350 m3, zasilanego z ujęć znajdujących się na południowych zboczach Włodarza. Wodę czerpano również z niewielkiego ujęcia na potoku po­wyżej bocznicy. Około 200 m wyżej zbudowano mała. przepompownię.

Należy dodać, że system transportowo-komunikacyjny kompleksu zamierzano rozbudować. Poza wspomnianymi już drogami i toro­wiskami budowano nowy tor kolejki biegnący ponad drogą, po zboczu Jagodzińca. Na terenie kompleksu zlokalizowano trzy główne usypiska kamienia z podziemi. Pierwsze znajduje się około 50 m obok wlotu sztolni nr 1, drugie naprzeciw wlotu sztolni nr 2, a trzecie (największe) zlokalizowano między wlotem sztolni nr 3, a drogą prowadzącą do wsi Zimna Woda. W rejonie bocznicy i składu materiałów budowlanych ulokowano najważniejszą część budowli technicznych i pomocniczych. Tuż Poniżej składu piasku powstał długi na około 100 m betonowy rów. Posiada on trapezowy przekrój, a po dnie poruszała się kolejka wąskotorowa. Na wprost rowu zlokalizowano dużą stację urządzeń technicznych, typu ładowarka-dźwig. Powyżej tego miejsca powstała betonowa śluza lub pochylnia wyładunkowa sypkich materiałów z kolejki. Jej tor biegnie tuż nad nasypem, na którym owa śluza powstała. Pomiędzy torem a drogą, znajduje się betonowy fundament po baraku warsztatowym, a zaraz obok stoją ceglane ruiny niewielkiego murowanego budynku. Poniżej betonowego rowu widać ślady po istniejących tam dwóch betonowych budowlach. Około 100 m na północny-zachód od tego miejsca (po drugiej stronie drogi) zlokalizo­wano drugą, mniejszą bocznicę. Dokonywano tam napraw lokomo­tywek i wagoników. Świadczą o tym kanały naprawcze na torach. Bocznicę od drogi oddziela niewielki mur oporowy. Obok torowiska znajduje się także fundament po baraku warsztatowym, w którym pracowały komanda naprawcze.

Około 150 m dalej, na trójkątnej platformie obok torowiska, rozpoczęto budowę dużej, żelbetowej budowli. Przypomina wielki basen z wystającymi z dna podstawami pod urządzenia techniczne. Przeznaczenie tej budowli nie jest znane. Kilka metrów obok stoi fundament po, najprawdopodobniej, murowanym budynku.

Szeroko zakrojone prace, głównie ziemne, prowadzono także na zbo­czach wzgórza, w którym drążono podziemia. Idąc torowiskiem od bocznicy na południowy-wschód, docieramy do miejsca, gdzie w prawo odchodzi krótki, boczny tor. Wybudowano tu jednokondygnacyjny, żelbetowy bunkier o wymiarach 11 x 5,8 m. Nieco dalej wykonano długi na około 50 m wykop w kształcie litery T. W swojej środkowej części wykop jest dwukrotnie głębszy niż na skrzydłach. Poniżej niego rozpoczyna się cały ciąg podłużnych wykopów pod duże, żelbetowe budynki. Ślady wskazują na zamiar wybudowania 8-9 tego typu konstrukcji, tyle bowiem wykonano wykopów. Dwa budynki zaczęto już stawiać. Znajdują się one na zakręcie drogi biegnącej wokół Sobonia. Są to jednopiętrowe budowle, mające 24,4 m długości oraz 11,5 m szerokości. W rejonie wykopów znaleźć można ślady masko­wania robót, które wykonywano dwoma sposobami. Pierwszy polegał na rozpinaniu na specjalnych słupach (ich podstawy widać obok bunkra) drobnej metalowej siatki, z wplecionymi plastikowymi, różno­kolorowymi liśćmi. Drugim sposobem było sadzenie wokół budowli kilkunastoletnich drzew, wkopywanych w ziemię w wielkich, betono­wych donicach. W opisywanym rejonie znajduje się około 100 drzew posadzonych w ten sposób.

W pobliżu sztolni nr 3 ograniczono się jedynie do posadzenia około 10 drzew oraz złożono kilkadziesiąt worków cementu. Na stoku, poniżej wlotu sztolni, wybudowano małą ceglaną wartownię, natomiast na zboczu ponad sztolnią zlokalizowano obóz KL Larche. W odległości 100 m od niego stoi na niewielkiej platformie fundament po kompre­sorze, a 300 m dalej, za hałdą, przy samym torze kolejki, znajduje się ujęcie wody w postaci hydrantu. Obok leży fundament po ceglanym budynku. Dalej tor kolejki krzyżuje się z nowo budowaną drogą, a jeszcze dalej zbudowano krótkie odgałęzienie od głównego toru, które kończy się ślepo po około 50 m. Wokół, na zboczu, usypano 11 pryzm gleby. Tymczasem na zboczu wzgórza położonego pomiędzy Włoda­rzem a Moszną, nieco powyżej szczytu Sobonia, wykonano duży wykop. Prawdopodobnie zamierzano tu wybudować zbiornik wodny
lub przepompownię.

Z gotowych budowli należy jeszcze wymienić małą, ceglaną wartownię, wybudowaną przy trasie, wzdłuż Marcowego Potoku Dużego do Głuszycy. Ponadto przy drodze biegnącej zboczami Jagodzińca do Głuszycy, na jej pierwszym zakręcie od strony budowy, znajdują się ruiny nie znanego z nazwy obozu.

Kompleks Soboń - część podziemna

Góra Soboń (713 m n.p.m.), niewielkie, płaskie wzniesienie w masy­wie Włodarza, kryje w swoim wnętrzu najmniej chyba znany pod­ziemny system. Jego tajemniczość wynika z faktu, iż jest on położony w samym sercu góry, w środku gęstego lasu. Ludziom, nie znającym dobrze terenu, bardzo trudno odnaleźć w labiryncie dróg i ścieżek tę właściwą, prowadzącą do wlotów tuneli.

Część podziemna składa się z trzech sztolni, wchodzących w górę z trzech kierunków. Sztolnia nr 1 ma wlot na północno-zachodnim zboczu na wysokości 650 m n.p.m., sztolnia nr 2 ma wlot na południowo-zachodnim zboczu na wysokości 648 m n.p.m., zaś sztolnia nr 3 na południowo-wschodnim stoku na wysokości 652 m n.p.m. Wszystkie wloty leżą przy wybudowanej w czasie wojny kamiennej drodze, biegnącej wokół góry. Ponieważ wloty wszystkich sztolni zasłonięte są obwałami oraz gęsto zarośnięte krzakami, bardzo trudno je zlokalizować. Szczególne problemy sprawia odnalezienie wlotu sztolni nr 1, a jest to jedyne wejście, którym można dostać się do środka, co też ..czynimy".

Wsuwamy się na plecach przez wąską szczelinę przy stropie i oto jesteśmy w tunelu. Biegnie on w kierunku południowo-wschodnim i ma 216 m długości. Początkowy odcinek jest „klasyczny": trochę wody, wszechobecne błoto, co kawałek kilka metrów obudowy, siady instalacji elektrycznej i torów kolejki. Dopiero po około 100 m za­dają się poprzeczne wyrobiska chodnikowe. Po prawej stronie, na drugim skrzyżowaniu, znajduje się obudowana komora o wymiarach 3 x 2,5 m, posiadająca drewniane drzwi i betonową podłogę. Chodniki w lewo to proste, nie posiadające odgałęzień odcinki o długości do 40 m. Jedynie tunel, leżący naprzeciw sztolni nr 2, poszerza się i zyskuje czworoboczny przekrój. Poprzednio tunel miał przekrój sklepienia gotyckiego okna.

Prostopadle do sztolni nr 1 dochodzi tunel sztolni nr 2. Od głównego skrzyżowania w prawo biegnie szeroki tunel. Po około 50 m łączy się ze sztolnią nr 2. W miejscu tym powstał uskok o wysokości około 1,2 m, będący efektem niewielkiej różnicy w poziomach, przy kuciu tuneli z obu stron. Długość sztolni nr 2 wynosi 170 m. Sztolnia ma wlot przy tej samej drodze co sztolnia nr 1. Po około 27 m od wejścia natrafiamy na naturalny zawał, tak więc dalsza część jest niedostępna z zewnątrz, natomiast od wewnątrz można nią dotrzeć aż do omawia­nego zawału, idąc ze sztolni nr 1. Od uskoku do zawału tunel zalany jest wodą do głębokości 1 m.

W 1976 roku Grupa Badawcza „Góry Sowie" wykopała szyb nad wspomnianym zawałem, aby dostać się do sztolni od zewnątrz.

Tymczasem dokładnie naprzeciwko sztolni nr 1 (po drugiej stronie góry), leży wlot sztolni nr 3. Dla lepszej lokalizacji podam, że jest to około 350 m na północ od ostatnich zabudowań wsi Zimna Woda. Z powodu zbyt małej grubości skał nad stropem, początkowy odcinek (około 65 m) uległ zawaleniu lub (czego nie można wykluczyć) został wysadzony, tworząc niewielkiej głębokości podłużne zapadlisko z widocznymi fragmentami drewnianej obudowy. Osiemnaście osta­tnich metrów sztolni opisuje raport P. Kruszyńskiego (kierownika Grupy Badawczej „Góry Sowie" z lat 1975-77, czyli okresu, kiedy podjęto próbę pokonania wspomnianego zawału):

„(...) spenetrowano część dalszego ciągu sztolni nr 3, natra­fiając na sztucznie wywołane zawały. W jednym z nich znajduje się niewielki metalowy zbiornik. Natomiast w ostatni zawał, do którego udało się dotrzeć, ale którego ze względów technicznych nie udało się przejść, wchodzą tory kolejki wąskotorowej oraz przewody elektryczne".

Zawał ten jest jednym z najciekawszych, z jakimi się spotykamy, a równocześnie jednym z najtrudniejszych technicznie do przejścia. To, że coś się za nim kryje, nie ulega wątpliwości, pozostaje tylko pytanie: co? Warto tutaj dodać, że obecnie prace w tym miejscu prowadzi grupa z Krakowa. Ma, jak dotąd, niezłe wyniki.

Ogólna długość poznanych tuneli w systemie Soboń wynosi 700 m, powierzchnia 1 900 m2 a kubatura 4 000 m3. W wielu pomieszczeniach znajduje się woda. Pod względem górniczym stan wyrobisk jest dobry choć w kilku miejscach powstały niewielkie obwały na skutek wietrzenia popękanych już od wybuchów skał. Ciekawostką tych podziemi jest występowanie w nich kilku luźno leżących fragmentów żelbetowego monolitu. Skąd się tam wzięły, nie wiadomo.

Kompleks Rzeczka - część naziemna

W kompleksie Rzeczka teren budowy właściwie objął tylko dolinę między Małą Sową a zboczem góry Ostra, w której to drążono tunele. Przed wlotami sztolni powstała jedna wspólna dla tuneli platforma, kończąca się od strony Walimia niewielką hałdą. Jej skromność wynika z faktu, że część urobku wywieziono samochodami do Olszyńca i dalej, np. na autostradę Wrocław-Berlin, gdzie używano go do budowy Dziś oprócz skalnego rumowiska, pozostały tylko fundamenty po moście, który sięgał aż do drogi i służył do załadunku kamienia na samochody Na tych właśnie fundamentach ustawiono ostatnio oryginalny most z okresu II wojny światowej. Wszystko jest w porządku, poza drobnym szczegółem, że jest to most... amerykański!

Wyżej wymieniona platforma ma około 10 m szerokości i ponad
100 m długości. W kierunku Rzeczki biegnie od niej nasyp torowiska
kolejki wąskotorowej - wywożono nim część urobku na pobliskie niewielkie usypisko. Przy końcu torów znajduje się betonowa platforma (prawdopodobnie stał na niej drewniany barak) oraz ceglana studzienka o średnicy 60 cm. Obok sztolni nr 3 znajdują się betonowe fundamenty kompresorów. Na drugim brzegu rzeki Walimki są też ruiny po ceglanych budynkach i barakach obsługi technicznej. Nieco niżej, około
200 m w stronę Walimia, widać ceglane fundamenty prawdopodobnie po tartaku oraz bardzo ciekawy, żelbetowy most przez Walimkę. Jest długi tylko na 3-4 m, ale za to szeroki na prawie 8 m. Po cóż to, na małej rzeczce, tak potężny most, którego grubość sięga blisko 50 cm? Powody są dwa. Po pierwsze: naprzeciw mostu, w zboczu góry Ostra, przygotowano wybranie pod kolejną, czwartą sztolnię systemu Rzeczka, toteż musiał wytrzymać wielkie ciężary kursujących kolejek i samochodów. Po drugie: pod mostem znajduje się wylot tunelu odwadniającego o wymiarach 60 x 80 cm. Wylot ten jest zupełnie niewidoczny z drogi, właśnie dzięki szerokości mostu. Tunel po około 20 m zamknięty jest zawałem, a szkoda, ponieważ prawdopodobnie prowadzi on pod wyrobiska i może mieć z nimi połączenie poprzez
studzienkę. Jego spenetrowanie mogłoby umożliwić odkrycie nowych, nieznanych dotąd wyrobisk.

Bardzo ciekawe miejsce znajduje się na zboczu góry Ostra, około 20 m powyżej wlotów sztolni. Jest tam fragment splantowanego zbocza (odcinek drogi, toru?) oraz duże wybranie z wklęśnięciem, pasujące do jednego z zawałów w hali, między sztolnią nr 2 a 3. W tym miejscu znajduje się prawdopodobnie szyb wentylacyjny, obecnie zasypany.

Jeżeli chodzi o naziemne budowle systemu Rzeczka, zlokalizowane w rejonie podziemi, to już w zasadzie wszystko. Nieco dalej, na po­czątku wsi, wybudowano dużą i jak na owe czasy super nowoczesną centralę telekomunikacyjną, przez którą między kierownictwem Oberbauleitung Riese a Berlinem istniała tzw. gorąca linia. Poza tym, już w samej Rzeczce, istnieją fundamenty po bliżej nierozpoznanych barakach oraz znajduje się jedna ze studzienek zbiorczych rurociągu Wielka Sowa-Osówka.

System Rzeczka jest chyba najsłabiej rozbudowanym na powierzchni systemem Gór Sowich - poza centralą telekomunikacyjną nie posiada żadnej gotowej budowli. Mało tego, nie ma nawet śladów świadczących o początku ich budowy.

Kompleks Rzeczka - część podziemna

Najbardziej Jawnym" systemem podziemnym, jest system Rzeczka. Jawnym, dlatego że położonym tuż obok drogi Walim-Rzeczka i każdy przejeżdżając, zawiesza na nim, a ściślej mówiąc na wejściach do nie­go, wzrok. Wejścia położone sama zachodnich zboczach małej, ale za to bardzo stromej góry Ostra, między Walimiem a Rzeczką. Wloty leżą na wysokości 557-559 m n.p.m.

Jest to najmniejszy z obecnie znanych systemów, oczywiście jeżeli nie bierzemy pod uwagę tych tuneli, które prawdopodobnie znajdują się za dwoma zawałami wewnątrz systemu. Do wnętrza góry prowadzą trzy wejścia, oddalone od siebie o około 40 m. Tunele główne biegną równolegle i są połączone poprzecznymi halami.

Wchodząc wejściem nr 1, po 27 m po prawej stronie napotykamy żelbetową wartownię, zakończoną żelbetową halą. Nieco dalej, także po prawej stronie, jest wybetonowana wnęka, a po kilku metrach dochodzimy do całkowicie obetonowanej komory o długości 33 m, szerokości 4,5 m i wysokości 5,5 m. Komora posiada podwójny, betonowy strop i fundament z rowkami na przewody. Hala łączy się z tunelem nr 2. Sztolnia nr 1 posiada także jeszcze jedno połączenie z betonową halą. Tworzy je krótki tunel, odchodzący od sztolni pod kątem prostym. Za zakrętem w lewo dochodzi do hali pod takim samym kątem. W nim to właśnie odkryto niedawno szyb o średnicy 3-4 m, całkowicie zalany wodą i wypełniony przegnitymi resztkami obudowy, przez co niemożliwe jest zbadanie jego głębokości. Szyb przykryto drewnianą podłogą, na którą nasypano gruz skalny. Jego odkrycie stało się możliwe dzięki pracom prowadzonym w podziemiach przez Urząd Gminy w Walimiu.

Dalej tunele nr 1 i 2 dochodzą po kilkunastu metrach do największej ze wszystkich znanych obecnie hal. Jej wymiary są imponujące: długość około 80 m, szerokość 8 m, wysokość 10 m. Sztolnia nr 3 po­siada w swojej środkowej części (z lewej strony) dwie komory we wstępnej fazie drążenia. Miały się tam znajdować wartownie. Właściwie nie są to komory a zaledwie kilkumetrowe zagłębienia, którym daleko jeszcze do wymiarów wartowni.

Nieco za tymi komorami, leży po prawej stronie kolejna hala, w śro­dkowej części przegrodzona zawałem. Za nim łączy się z tunelem nr 2, na wysokości obetonowanej hali. Komora jest nie obudowana i ma następujące wymiary: długość 38 m, szerokość 6 m i wysokość 8 m. Sztolnia nr 3 dochodzi też do opisanej już dużej hali, łączącej wszystkie trzy tunele. Niestety, nie możemy w pełni podziwiać jej ogromu, bowiem w środkowej części (na wprost tunelu nr 2) przegrodzona jest zawałem, na który składa się nie wybrana część urobku, mogąca zakrywać wlot do dalszej części wyrobisk. Tak więc pomiędzy sztolniami nr 2 i 3 istnieje tylko wąskie przejście pod stropem, w dodatku niezbyt bezpieczne. W prawym rogu hali, na wprost sztolni nr 1 znajduje się zawał liniowy o długości 12-15 m. Powstał przez wysadzenie warstwy skał między dolnym a górnym chodnikiem. Czy za tym zawałem coś się kryje? Nie. Prace prowadzone przez SGP KRET nie potwierdziły, aby tunel biegł dalej.

Obecnie, dzięki inicjatywie Urzędu Gminy Walim, całość tuneli jest dostępna dla zwiedzających. Całkowita długość wyrobisk kompleksu Rzeczka wynosi 500 m, powierzchnia 2 500 m , a kubatura 14 000 m . Pod względem górniczym stan wyrobisk jest dobry.

Kompleks Rzeczka - badania

Prace badawcze w podziemiach kompleksu Rzeczka podjęliśmy pomiędzy styczniem a marcem 1993 roku. Po dokładnym spenetrowa­niu obiektu, okazało się, że są w nim trzy miejsca godne „wbicia łopaty". Najpierw dokonaliśmy przebrania zawału na przedłużeniu sztolni nr 1. Warto było spróbować, gdyż zawał ten mógł kryć dostęp do dalszych części podziemi. Przerzucenie około dwóch ton skał i rumoszu, pozwoliło stwierdzić, że tunel kończy się ponad wszelką wątpliwość przodkiem, a sam zawał powstał poprzez odpalenie stropowej części chodnika. Wewnątrz zawału znaleźliśmy dwa świdry górnicze oraz resztki łopaty i kilofa.

Jeżeli chodzi o dwa pozostałe miejsca, to... niestety, zabrakło nam czasu. Zaczęła się bowiem adaptacja obiektu dla celów turystycznych i dla eksploratorów nie było już miejsca. Co ciekawe, pomimo posiadanych sił i środków w czasie adaptacji nie sprawdzono tych miejsc, choć wie o nich każde dziecko w okolicy. Wie o nich także kierownic­two obiektu, lecz mimo ze taka akcja sprowadziłaby nowe rzesze turystów (a co za tym idzie dodatkowe pieniądze), nie podjęto ża­dnych działań, mogących wyjaśnić choćby jedną z tajemnic kom­pleksu Rzeczka. W tym przypadku chodzi o odgruzowanie podszybia i samego szybu wentylacyjnego, zlokalizowanego pomiędzy sztolniami nr 2 i 3 oraz o przekopanie zawału na Wielkiej Hali na przedłużeniu sztolni nr 2.

Kompleks Moszna - część naziemna

Kompleks Moszna podobnie jak i kompleks Wielka Sowa jest bardzo mało poznany, a przez to tajemniczy. Mimo prowadzonych przez SPG KRET badań, nie udało się natrafić na miejsca z zawalonymi wlotami sztolni. Znalezione wybrania i wklęśnięcia w zboczach nie były niestety tymi, których szukaliśmy.

Najciekawsza część naziemnych budowli znajduje się w sąsiedztwie niewielkiego kamieniołomu, na wschodnich zboczach góry Moszna. Istnieją tam ślady po torowisku kolejki wąskotorowej, biegnącej w kierunku Osówki i Włodarza. Jest tam też zlokalizowana mała hałda, obok której stoi fundament po ładowarce oraz niewielkie fundamenty prawdopodobnie po kompresorze. Zaraz obok wykonano w zboczu dwa wybrania. Zamontowano tam dziwne, betonowe prefabrykaty, przypo­minające wyglądem futryny drzwi. Na platformie, pomiędzy wybraniami, znajduje się głęboka na około 4 m, betonowa studzienka.

Do kompleksu zaliczymy także ślady po nieznanym bliżej obozie, którego budowę rozpoczęto przy skrzyżowaniu drogi z Włodarza na Soboń. Ponadto w dolinie potoku, między Włodarzem a Moszna, wy­budowano niewielkie ujęcia wody, a ponad nimi (w zboczu góry) wykonano dwa wybrania, których boczne ściany obłożono kamieniem.

Kompleks Moszna - badania

Pod nazwą kompleksu „Moszna" kryje się rejon góry Moszna wraz ze wszystkimi śladami na powierzchni, mogącymi świadczyć o istnie­niu w tym miejscu obiektu podziemnego.

Prace w tym rejonie rozpoczęliśmy od sprawdzenia przekopem jednego z wybrań, w którym zamontowano tzw. „futrynę". Po wyko­naniu głębokiego wykopu na przodku wybrania, stwierdziliśmy, że nie istnieje w tym miejscu tunel.

W kwietniu 1997 roku przystąpiliśmy do przekopania jednego z dwóch wybrań zlokalizowanych na północno-zachodnim stoku góry Moszna. Wybrania te są położone przy utwardzonej drodze, posiadają obłożone kamiennym murem boczne ściany i do złudzenia przypo­minają wloty sztolni. Po przebraniu około 2 m gruzowiska, nie udało nam się ani zaprzeczyć, ani potwierdzić hipotezy o istnieniu tunelu. Sprawa ta wymaga dalszych badań. Gdyby bowiem w tym miejscu miało nie być tunelu, to nie powinno się tam znajdować luźne gruzo­wisko. Twardy, skalny przodek lub skalna ściana - owszem, ale nie rumowisko.

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Część naziemna kompleksu Sokolec obejmuje swym zasięgiem prawie całą górę Gontową oraz część doliny potoku bez nazwy, spływającego z południowych zboczy Wielkiej Sowy do Ludwikowic Kłodzkich. W trakcie budowy wykonywano głównie prace ziemne, a budowle stałe dopiero rozpoczęto stawiać.

Dla potrzeb budowy przebudowano drogę Sowina-Sierpnica utwardzając jej nawierzchnię oraz budując cały system studzienek i przepustów odwadniających. Ponadto, od poziomu sztolni nr 3 i 4 budowano od podstaw drogę dochodzącą do głównej arterii. W miejscu styku obydwu dróg postawiono mur oporowy o długości 47 m. Jego zadaniem było umocnienie skarpy, na stromym w tym miejscu stoku.

Zaopatrzenie kompleksu w materiały budowlane odbywało się za pomocą kolejki wąskotorowej. Biegła ona z bocznicy kolei normalno­torowej w Ludwikowicach Kłodzkich, odległej od centrum kompleksu o około 3 km. W Sowinie wózki były transportowane z małej bocznicy aż do poziomu sztolni nr 3 i 4 za pomocą platformy, poruszającej się po szynach ułożonych na stoku góry. Była to taka sama platforma jak na Osówce. Druga platforma dostarczała wagoniki wyżej, na poziom sztolni nr 1 i 2. Osobne torowiska istniały także przy wlotach sztolni i służyły do wywożenia urobku na hałdy oraz transportu materiałów budowlanych do sztolni.

W kompleksie Sokolec istniały dwa składowiska materiałów budo­wlanych. Pierwsze zlokalizowano na bocznicy u podnóża góry, gdzie zmagazynowano pewne ilości worków cementu oraz kruszyna Drugie składowisko istniało przy drodze leśnej, niedaleko wlotów sztolni nr 1 i 2. Na betonowych platformach leży tam kilka tysięcy worków ska­mieniałego cementu.

W całym systemie znajduje się kilka usypisk kamienia z podziemi Przed wlotami sztolni nr 3 i 4 powstały lokalne hałdy, natomiast główne usypisko znajduje się przy drodze Sowina-Sierpnica około 200 m od wlotów sztolni nr 1 i 2.

Większość magazynów zlokalizowano przy bocznicy u podnóża góry. Istniały tam także wszelkiego rodzaju warsztaty i baraki techniczne. Przy budowie kompleksu pracowali więźniowie KL Gross Rosen, dla których obóz zlokalizowano przy skrzyżowaniu dróg z Sokolca do Ludwikowie Kłodzkich. Z urządzeń technicznych w kompleksie Sokolec powstały jedynie fundamenty pod kompresory, znajdujące się w dolinie poniżej wlotu sztolni nr 3. Jeżeli chodzi o budowle naziemne w kompleksie, to w zasadzie żadnej nie „wydźwignięto" powyżej fundamentów. Największe zgrupowanie obiektów powstawało około 800 m na północ od sztolni nr 1 i 2, przy drodze Sowina-Sierpnica, gdzie wykonano kilkanaście wykopów pod fundamenty, a kilka już wybetonowano. Kilka wykopów powstało również na zboczu powyżej sztolni nr 3.

To w zasadzie wszystko, co można obecnie napisać na temat naziem­nej części kompleksu Sokolec - jednego z najmniej rozbudowanych na powierzchni systemów w Górach Sowich.


Kompleks Sokolec - część podziemna

Około 5 km od centralnej części budowy, wewnątrz góry Gontowa - najwyższego wzniesienia Wzgórz Wyrębińskich (717 m n.p.m.) - istnieje jeden z mniej znanych podziemnych kompleksów. W nomen­klaturze badaczy nosi nazwę „Sokolec". Jego mała popularność wynika prawdopodobnie z faktu, iż leży nieco na uboczu całej Wielkiej Budowy, przez co, siłą rzeczy, „mówi" się o nim mniej niż o pozosta­łych kompleksach. Mniej znany, nie znaczy jednak mniej interesujący.

Podziemia Sokolca (leżące w tzw. Strefie Zewnętrznej) przez wielu badaczy wiązane są z ogromnym podziemnym kompleksem zbrojenio­wym zlokalizowanym we wnętrzu góry Włodyka. Hipoteza ta wydaje się mieć rację bytu z kilku powodów. Po pierwsze: Włodyka leży dużo bliżej niż np. Osówka. Po drugie: kolejka wąskotorowa łączyła kiedyś Gontową z Ludwikowicami Kłodzkimi, skąd do podziemi Włodyki jest bardzo blisko. KL Ludwigsdorf (obóz, którego więźniowie pracowali na Włodyce) zlokalizowany był właśnie w miejscu rozgałęzień kolejki. W jedną stronę biegła ona do podnóży Gontowej, natomiast w drugą prosto na Włodykę. Zresztą kompleks zbrojeniowy Włodyka nie kończył się na samej górze Włodyce, tylko sięgał na kilka okolicznych gór (Tyńcowa, Księżówka) i „kierował się" w stronę Gontowej.

Powróćmy jednak do podziemi Sokolca. Składają się z co najmniej dwóch zespołów. Tzw. poziom I tworzą dwie sztolnie, mające wloty na północnym zboczu góry, na wysokości 640 m n.p.m., przy drodze łączącej Sowinę z Sierpnicą. Do podziemi wchodzimy wejściem nr 2. Ma ono wymiary 3,5 x 3 m. Po około 60 m trafiamy na wielki zawał, jaki powstał na skrzyżowaniu sztolni z wyrobiskami wartowni. Aby go obejść, skręcamy w lewo i przez komory wartowni przechodzimy ponownie do głównego tunelu. Idąc dalej, mijamy układ wyrobisk chodnikowych, gdzieniegdzie tylko obudowanych drewnianymi stemplami. Po drodze mijamy hale o wymiarach 35 x 5 x 5 m oraz jedną o wymiarach 15 x 5 x 5 m. Dochodzimy do końca wyrobisk i skręcamy w lewo. Wchodząc w sztolnię nr 1, kierujemy się do wyjścia. Znowu mijamy wartownię z dużym wyciekiem wody, przez co pozostała część chodnika głównego zalana jest do głębokości 0,5 m. Jeżeli mamy wodery, wychodzimy na powierzchnię, jeżeli nie... wracamy do wyjścia nr 2. Wyrobiska tej części są w stanie surowym, nie stwierdzono także istnienia szybu transportowego lub wentylacy­jnego. Ze względu na bardzo kruchy piaskowiec (w którym wydrążono sztolnie) i jego szybkie wietrzenie, podziemia są bardzo niebezpieczne. Istnieje w nich dużo obwałów, zwłaszcza na skrzyżowaniach chodni­ków. Ciągle też powstają nowe. Nie będzie przesadne stwierdzenie, że będąc w środku, słyszy się niemal sypiący ze stropu gruz. Dlatego zdecydowanie odradzam zwiedzanie tego systemu. Nie ma w nim nic ciekawego, a cena, jaką przyjdzie za tę „przyjemność" zapłacić, może być wysoka.

O wiele ciekawsze są natomiast dwa wejścia w tzw. poziomie II (oddalonym od poziomu I o około kilometr), położone na wysokości 580 m n.p.m. Odległość miedzy sztolniami wynosi 250 m. Dzięki badaniom prowadzonym w 1994 roku przez SGP KRET, udało się po części wyjaśnić ich tajemnicę. Szczególnie interesująca jest sztolnia nr 3. Już sama wielkość wybrania i platformy przed jej wlotem zapowiadają, że nie jest to tylko niewielki tunel. Zresztą, do sztolni dochodził podwójny tor kolejki, a świadkowie mówią o 2 km długości głównego korytarza. Tymczasem...

Grupie Poszukiwawczej KRET udało się rozkopać zawał przed wlotem sztolni i osuszyć korytarz (wcześniej tunel był zalany pod sam strop) tak, że jego spenetrowanie stało się możliwe. Skończyło się szybciej niż myśleliśmy - już po około 10 m. Drogę zagrodził nam kolejny wielki zawał. Sterczały z niego duże stemple i podpory. Co ciekawe, tryskała z niego też woda. Świadczyć to może o dużej długości tunelu i jego całkowitym zalaniu, przez co znajdująca się tam pod dużym ciśnieniem woda „przeciska się" przez szczeliny. Przekopanie tego zawału wiąże się obecnie z wielkimi trudnościami technicznymi i raczej nie będzie prowadzone. Poznana długość sztolni wynosi 10 m, szerokość chodnika 3,5 m a wysokość 3 m.

Natomiast jeszcze przed pracami przy sztolni nr 3, dokonana została penetracja sztolni nr 4. Jej wlot został wysadzony w powietrze w czasie maskowania obiektu. Świadczą o tym resztki lontów znalezione podczas odkopywania zawału oraz wyraźnie widoczne w tunelu przemieszczenie powybuchowe części wyposażenia. Sztolnia nr 4 posiada standartowe wymiary, tj. 2,5-3 m wysokości oraz 3-4 m szerokości. Jej długość razem ze zniszczoną częścią wylotową zamyka się w 100 m.

Dzięki wybuchowi, który ukrył ją dla świata na całe 50 lat, sztolnia zachowała (jako jedyna w Górach Sowich) swoje unikatowe wypo­sażenie. Na całej długości tunelu położone jest torowisko kolejki, z tym że na przodku nie są to tory na podkładach drewnianych, lecz wymienne zestawy o długości 5 m, połączone metalowymi kształtowni­kami. Montowano je na przodku tylko na okres wybierania świeżego urobku i po przedłużeniu tunelu zastępowano normalnymi torami. Kilka metrów za wlotem tunelu stoi na torach prawdziwe cacko - wagonik--platforma do przewożenia stempli na obudowę tunelu. Jest to jedyny jak dotąd, oryginalny, zachowany wagonik z budowy w Górach Sowich!

W prawym, górnym rogu tunelu, na wbitych w strop drewnianych kołkach zamocowano obejmy. Trzymały rurociąg tłoczący do tunelu świeże powietrze. Dziś rurociąg leży na spągu tunelu i tylko w jednym miejscu wznosi się pod strop, trzymany jedną nieco mocniejszą obejmą. Zerwany został prawdopodobnie siłą wybuchu. Rurociąg składa się z pięciometrowych odcinków rury o średnicy 500 mm, połączonych ze sobą na wcisk.

W tunelu ostało się sporo drobnego sprzętu technicznego, używane podczas jego budowy. Jest kilka świdrów, łopat, kilofów oraz części osprzętu elektrycznego. Niestety, sztolnia zdecydowanie nie nadaje się do zwiedzania. Wiąże się to z silnym spękaniem górotworu w wyniku eksplozji. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest zły i ciągle się pogarsza. Zresztą, już dziś wejście do sztolni nie jest możliwe, bowiem w 1995 roku powstał na wlocie kolejny zawał - i całe szczęście.

Całkowita długość znanych tuneli kompleksu Sokolec wynosi 860 m. Ich powierzchnia to 2 450 m2 a kubatura 7 100 m3.

W kompleksie Sokolec uderza jeszcze jedna ciekawa rzecz. Otóż dla Niemców nie było ważne w jakiej skale kuto podziemia. Skoro wszystko miało być obetonowane, można było drążyć tunele choćby w piasku. Liczyło się miejsce.

Kompleks Sokolec - badania

Prace badawcze w kompleksie Sokolec należą do najlżejszych i zarazem najtrudniejszych. Wynika to z rodzaju skały w jakiej wykuto podziemia. Jest nim piaskowiec - łatwy do przekopywania, szybko wietrzejący i rozkładający się zarówno na „fajny" piasek, jak i „prze­klęte" gliniaste błoto. Stąd trudności w dokonywaniu przekopu, konieczność jego bezwzględnego szalowania (bardzo dokładnego) i oczywiście strach, że coś się zawali. Mimo ryzyka, spróbowaliśmy.

24 września 1994 roku, po kilku zaledwie godzinach kopania i wykonaniu wąskiego przekopu, tuż przy stropie domniemanego jeszcze tunelu - tunel stał się rzeczywistością. Okazało się, iż jest w nienaruszonym stanie wraz ze swą cenną zawartością. Nie chodzi tu oczywiście o złoto czy Bursztynową Komnatę, a tylko (a może aż) o torowisko kolejki, wagonik-platformę, rurociąg, sprzęt techniczny i elektryczny. Niestety, zbyt długo nie cieszyliśmy się tunelem. Dał znać o sobie piaskowiec - z hukiem i trzaskiem powodował kolejny zawał. Szczęście, że zdążyliśmy zinwentaryzować sztolnię.

Dopiero rok później - we wrześniu 1995 roku - rozpoczęliśmy "wykopki" przy wlocie tunelu nr 3. Wlot ten, niedostępny od wojny, zlokalizowany w 1991 roku przez PTE (Polskie Towarzystwo Eksplo­zyjne), niestety nie został przez odkrywców „zdobyty". Czyżby „Eksploratorzy" wystraszyli się zimnej wody, zalewającej tunel aż po strop? To właśnie woda jest w sztolni nr 3 największym problemem.

Dwa dni zajęło nam przekopanie się przez obwał na wlocie i spuszczenie wody ze sztolni, ale jakież było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że po 10 m w sztolni jest kolejny zawał. Po wejściu do tunelu stwierdziliśmy, iż jest on zalany prawie do połowy swej wysokości. Mimo to, rozpoczęliśmy przebieranie zawału. Po ciężkiej pracy udało nam się odsłonić z zawału jeden stempel, przerzucić około 2 ton ciężkiego błota i kamieni oraz stwierdzić, że z zawału tryska woda! Znaczyć to mogło tylko jedno - za zawałem tunel jest pełen wody i należy go jak najszybciej... opuścić. Tak też zrobiliśmy.

Obecnie, aby ostatecznie zbadać sztolnię nr 3, trzeba zaangażować ciężki sprzęt (koparka), szeroko odsłonić wlot tunelu, wybrać muł z jego początkowego odcinka i bardzo ostrożnie zacząć przebierać zawał, mając nadzieję, że woda nie przebije się przez niego w sposób niekontrolowany. Niemniej jest to do zrobienia, a tunel ten naprawdę warto zbadać.

Kompleks Wielka Sowa - ogólnie

Kolejnym rejonem prac, prawdopodobnie zlokalizowanym w tzw. Strefie Zewnętrznej, jest obszar masywu Wielkiej i Małej Sowy. Wnioskować tak można z faktu, iż więźniowie pracujący w rejonie Sokolca, na bocznicy przeładunkowej, rozdzielali materiały budowlane na dwie części (zezname świadka). Ta mniejsza część "wędrowała" platformami na Gontową. Natomiast, zdecydowanie większa część Materiałów ładowana była na ciężarówki i transportowana prosto do Sowiej Doliny, gdzie w czasie wojny Niemcy prowadzili wielką, podziemną budowę (zeznania świadka). Gdyby było tak w rzeczywistości to w masywie Wielkiej Sowy należałoby oczekiwać istnienia gigantycznych podziemi o znacznym stopniu ukończenia. Dowodem pośrednim na istnienie takiego obiektu może być fakt, że po dziś dzień nie udało się ustalić zakresu robót wykonywanych przez komando Eule. Takie komando istniało, tyle tylko, że nie wiadomo co robiło. A może budowało i potem maskowało „Die Anlage Hoche Eule"? Jeżeli tak było, to nie wykonało swojej pracy dokładnie do końca, bowiem na powierzchni masywu Wielkiej i Małej Sowy znajdują się pewne ślady, wskazujące na istnienie wewnątrz góry jakiegoś dużego obiektu. Przy drodze opasającej masyw Wielkiej Sowy znajduje się hałda. Znaleźć tam można klamry do łączenia stempli w tunelach, skamieniałe worki cementu oraz drobne elementy techniczne, charakterystyczne dla budowy podziemnego obiektu. Kilka małych hałd znajduje się także w rejonie Łąki Sikorskiego. W dolinie Sowiego Spławu wybudowano niewielki zbiornik na wodę oraz kładziono rurociąg. Także w dolinie potoku Walimka wybudowano kilka studzienek zbiorczych, mały zbiornik, sieć rurociągów oraz przebudowano drogę trawersującą zbocza masywu. Natomiast, w samej Sowiej Dolinie powstał duży zbiornik na wodę i kilka studzienek zbiorczych. Jedynym namacalnym dowodem istnienia podziemi jest odnalezienie na jednym ze zboczy kilkusetmetrowego odcinka nasypu, po którym poruszała się kolejka wąskotorowa (znaleziono kilka gwoździ do mocowania szyn na podkła­dach). Udało się odkryć kilka bardzo ciekawych małych tuneli, wchodzących do wnętrza Wielkiej Sowy z różnych kierunków. Jednak, jak wykazały badania, są to stare wyrobiska górnicze pochodzące z XIX wieku i nie kryją żadnych tajemnic. Na wyrobiska te składa się 5 niezbyt długich tuneli poszukiwawczych (najdłuższy ma 70 m) o nieregularnym przekroju biegnących wzdłuż mało wydajnych żył kwarcowo-barytowych. Łączna długość wyrobisk nie przekracza 200 m. Wszystkie są zalane wodą, czasami aż pod strop.

W Kompleks Wielka Sowa - badania

W poszukiwaniu podziemi kompleksu „Wielka Sowa" przeszliśmy całą górę wzdłuż i wszerz, z góry na dół i z powrotem, a następnie... jeszcze raz wzdłuż i wszerz. Niestety me udało nam się zlokalizować ani jednego tunelu z lat 1943-1945. Ich maskowanie jest perfekcyjne choć kilka razy byliśmy niemal pewni, że jesteśmy już na ich tropie...

Dziwna, ceglano-betonowa studnia, dziwny „bulgot" gdzieś głęboko - zaczynamy czyszczenie. Po około 1,5 m docieramy do dna studni. Jesteśmy zaskoczeni. W twarde dno wchodzi kamionkowa rura o średnicy 150 mm. Gdzie prowadzi? A „bulgot" słychać dalej...

Październik i listopad 1996 roku były bardzo gorące (mimo jesieni), przynajmniej dla nas. Tunel znaleźliśmy przypadkowo - początkowo', może nie tyle tunel, co szczelinę między skałami. Rozkopanie poszło nam bardzo sprawnie do momentu, gdy stwierdziliśmy, że owa szcze­lina przemieniła się w tunel, w dodatku pełen wody. Co robić? Szybka decyzja i wchodzimy. Miejsca na ponton było za mało, ale „idąc", głowa powinna wystawać ponad wodę. Ruszamy! Wchodzi Tomek i ja. Na początku brak nam tchu, gdyż woda ma temperaturę około 3-4°C. Dalej jest już znośnie - aż do 27 metra - gdzie powstał zawał.

Wracamy za tydzień, ale już z pompą. Po kilku godzinach woda opa­da. Jesteśmy przy zawale. Ależ ciasno! Kopanie na kolanach, na leżącej,, gruz, błoto, błoto, błoto i wciąż przybywa wody. Jest jej za mało, aby pompa ją wessała, a za dużo, aby siedzieć w tunelu. Musimy się wycofać.

- Panowie, dlaczego ta woda w strumyku taka żółta, jak „sztolniowa" - pyta Piotr.

Idziemy jej śladem, przed nami mała platforma i... wlot tunelu! Jeszcze świeży odkop. Dziś wiemy, że to ktoś z Wrocławia odkopał sztolnię (dziękujemy!). Następuje chwila konsternacji, potem szybki powrót do domu po sprzęt i... do boju. Wszędzie straszne błoto - żółte, lepkie i ciężkie. Tunele ciasne, nieregularne, kończą się obwałami. Gdy wychodzimy na zewnątrz, wyglądamy jak wielkie kule błota. Niestety, znowu okazuje się, że nie tego tunelu szukaliśmy (opisane wyżej tunele to stare kopalnie srebra a nie część »Riese", szkoda).

W marcu 1997 roku lokalizujemy dziwny, głęboki wykop o średnicy około 5 m. Niby nic szczególnego, ale z jego dna wystawały grube belki (kantówki) oraz stalowe pręty. Czyżby zasypany szyb? Nasze zdziwienie wzrosło, gdy zeszliśmy na dno wykopu - okazało się wybeto­nowane. Korek na szybie! Sensacja! Zaczynamy wykopki. Czyścimy beton z ziemi, odwalamy belki, odginamy stalowe pręty i znowu rozczarowanie To nie zamaskowany szyb a zwykły fundament, pospiesznie wylany i niedokończony.

Na jednym ze zboczy Wielkiej Sowy udało się nam zlokalizować jeszcze jedno ciekawe miejsce. Dochodzi tam droga, coś się zapadło, wycieka woda, słowem jest interesująco. Przydałaby się koparka, ale niestety koszty...

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka amunicji Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Aby zaprezentowany w tej książce opis podziemi w Górach Sowich był kompletny, należy również kilka słów poświęcić kompleksowi zbrojeniowemu w Miłkowie.

W jego skład wchodziła fabryka amunicji Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG - zlokalizowane w rozległych podziemnych wyrobiskach nieczynnej kopalni węgla kamiennego Wenceslaus oraz w wydrążonej przez więźniów części podziemnej we wnętrzu góry Włodyka. Jaki związek miały te fabryki z AL Riese? Po pierwsze: Unterkommando Ludwigsdorf było podobozem KL Wüstegiersdorf, czyli podlegało de facto AL Riese. Po drugie: znaczna część produkcji materiałów wybuchowych z Dynamit AG wędrowała prosto na Wielką Budowę. To właśnie z podziemi Włodyki pochodził donarit - materiał wybuchowy, którym drążono tunele Olbrzyma. Po trzecie: na terenie fabryki Mölke-Werke istniała elektrownia i to właśnie ona poprzez podziemne kable zaopatrywała w energię elektryczną całego Olbrzyma. Po czwarte: rozbudowa podziemnej części kompleksu kierowała się właśnie w stronę Sokolca, który prawdopodobnie miał stanowić pod­ziemne zaplecze magazynowe dla obydwu fabryk.

Jak już wspomniałem, w skład kompleksu wchodziły dwie fabryki zbrojeniowe. Ich lokalizację oparto na wykorzystaniu zabudowy i wyrobisk kopalni, zamkniętej jeszcze w latach 30. z powodu częstych wyrzutów metanu (w jednej z katastrof zginęło 151 górników). Prawdopodobnie pod koniec 1943 roku rozpoczęto adaptację obiektów
dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Na powierzchni wybudowano liczne schrony, bunkry, wartownie i magazyny maskowane na stropach ziemią i małymi drzewkami. Do wszystkich tych obiektów doprowadzono sieć żelbetowych dróg, a cały teren chroniony był przez liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej.

Nie wiadomo dokładnie kiedy rozpoczęto drążyć podziemną część kompleksu. Nie ma o tym żadnych wzmianek. Wiadomo natomiast, że podziemia te istnieją. Zeznania więźniów pracujących na powierz­chni mówią o gigantycznych tunelach we Włodyce, w których ginęły tysiące ludzi. Jedna z byłych więźniarek zeznaje, iż nieraz widziała ludzi pędzonych do tuneli. Mówiąc dokładniej, to nie do tuneli, tylko do 0x08 graphic
szybu windy, którym zjeżdżali do podziemi. Gdy wracali wieczorem wyglądali upiornie. Setki ludzi w kolorach: żółtym, czerwonym i zielonym ledwo wlokło się do obozu. Pracowali przy mieszaniu różnych składników prochu.

Do dziś nie udało się trafić na ślad wejść do podziemi fabryki Dynamit AG. Jest to sprawa o tyle utrudniona, że rejon ewentualnych wlotów tuneli leży w tzw. gorącej strefie. Do dnia dzisiejszego cały masyw Włodyki jest bowiem wprost naszpikowany amunicją różnego kalibru i wszelkie prace w tym rejonie są zdecydowanie niewskazane. Podobnie rzecz się ma z penetracją wyrobisk kopalni. Tutaj metan jest najlepszym strażnikiem.

Niestety, nie mogę, tak jak to robiłem przy opisach innych komple­ksów, podać danych liczbowych dotyczących podziemi, bowiem ich po prostu nie znam. Przynajmniej na razie.

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie - badania

W rejonie fabryki zbrojeniowej w Ludwikowicach Kłodzkich wszel­kie prace terenowe są bardzo ryzykowne. Z powodu ogromnych wprost ilość amunicji artyleryjskiej zakopanej na zboczach Włodyki. Niemniej w marcu 1997 roku podjęliśmy próbę przekopu jednego z wklęśnięć w zboczu góry. Mieliśmy nadzieję na odkopanie tunelu. Niestety mimo przerzucenia kilku ton skał i gruzu skalnego, nie potwierdziły się nasze przypuszczenia co do lokalizacji tunelu. Sprawa pozostaje otwarta.

Podobnie rzecz się miała z penetracją sztolni o polskiej nazwie Wacław I (niemiecka nazwa nie jest nam znana). Po wejściu przez szyb wentylacyjny, udało się nam zbadać jej przebieg na długości około 200 m. Do połowy długości jest ona obudowana betonem, ciąg dalszy to obudowa ceglana. W części obudowanej cegłą, około 50 m od przodka, po obu stronach tunelu znajdują się zawały, które prawdo­podobnie kryją dostęp do dalszych chodników. Zawały są jednak na tyle niebezpieczne, że zrezygnowaliśmy z prób dalszej penetracji. Naprawdę nie warto ryzykować.

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Jeżeli chodzi o naziemną część kompleksu zamku Książ, to prace w nim prowadzono zarówno na terenie zamku, jak i w jego okolicy, w promieniu około 1 km. W zamku prowadzono roboty polegające na przebudowie części pomieszczeń oraz ich adaptacji do zamierzonych celów. Niestety, w wyniku tej przebudowy bardzo ucierpiało wyposa­żenie zamku - m.in. w sali Krzywej, Konrada i w hallu Bolka zerwano zabytkowe plafony i inne ozdoby. W starej części zamku wzmocniono drewniane stropy, a na piątym piętrze rozpoczęto przebudowę dużych sal na mniejsze pokoje, prawdopodobnie dla żołnierzy pułku ochrony Führera.

Z drugiego poziomu piwnic zamkowych wykuto do pierwszego po­ziomu podziemi szyb klatki schodowej. W związku z tymi pracami, w jednym z pomieszczeń na parterze zamku ustawiono kompresor, niszcząc przy okazji piękną, zabytkową podłogę pomieszczenia.

Na głównym tarasie przed zamkiem, obok wlotu szybu wenty­lacyjnego, zlokalizowano skład materiałów budowlanych, natomiast przed budynkiem biblioteki zbudowano tajemniczy, żelbetowy zbiornik, w którym, jak mówią świadkowie, nawet zimą woda była ciepła. Czyżby jakieś próby z uranem?

Dużo poważniejsze prace prowadzono w okolicy zamku. Ze stacji kolejowej Wałbrzych- Szczawienko poprowadzono do kompleksu torowisko kolejki wąskotorowej, biegnące obok Palmiarni, dzisiejszego parkingu i amfiteatru, do rejonu podziemi. Obok parkingu na zale­sionym wzgórzu zbudowano dwa duże zbiorniki na wodę, zasilane ze studni głębinowych w rejonie Lubiechowa. Natomiast rejon samego parkingu zajmował obóz koncentracyjny KL Furstenstein. Tuż za par­kingiem zlokalizowano także dużą przepompownię. Jednak zdecydowa­nie najciekawsza budowla znajduje się na terenie kapliczki rodu von Hochberg. Otóż, obok rozległych piwnic kapliczki wybetonowano dużą komorę, do której doprowadzono z powierzchni 9 okrągłych otworów o średnicy około 500 mm. Otwory dają jednoznaczne skojarzenie, że przeznaczeniem budowli była stacja wentylacyjna dla jakiegoś dużego, podziemnego obiektu. Z dna komory odchodzą dwie obetonowane studzienki, niestety, obecnie zagruzowane. Może warto byłoby je oczyścić?

Po drugiej stronie zamku znajdowały się wloty trzech sztolni, toteż na platformie przed sztolniami powstało kilka baraków magazynowych oraz kilka fundamentów pod urządzenia techniczne. Nieco poniżej, na zboczu góry, rozpoczęto budowę niewielkiej oczyszczalni ścieków, od której wykopano rów w kierunku rzeki Pełcznicy. Przy sztolni nr 4 - znacznie oddalonej od trzech pozostałych - nie ma żadnych budowli. Jest tam natomiast duża hałda, sięgająca aż do rzeki Pełcznicy. Po przeciwnej stronie wąwozu znajdują się ruiny zameczku o nazwie Stary Książ, wokół którego istnieją ślady po nierozpoznanych pracach. Równie ciekawy jest głęboki wąwóz rzeki Pełcznicy. W zamierzeniach niemieckich całe zamkowe wzgórze miało zostać odcięte od świata, a dojazd do zamku możliwy tylko poprzez podziemne tunele. Tunel dla samochodów miał biec od strony Świebodzic, natomiast tunel kolejowy od strony tzw. Łuku Świebodzickiego. W rejonie tym można znaleźć pewne ślady po prowadzonych pracach. Są one widoczne m.in. w odsłonięciu, gdzie przemieszane warstwy ziemi i skał świadczy o ingerencji człowieka w głąb zbocza.

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

Podziemia pod zamkiem Książ składają się z nieznanej dokładnie liczby poziomów wyrobisk. Na dzień dzisiejszy znane są dwa poziomy: pierwszy na głębokości 15 m pod zamkiem i drugi na głębokości 53 m pod dziedzińcem, położonym na wysokości 399 m n.p.m. Tunele wyku­te zostały w zlepieńcu kulmowym.

Do podziemi poziomu pierwszego wchodzimy wejściem, znajdu­jącym się na tarasie bogini Flory. Zaraz za wejściem dostrzegamy wylot strzelnicy wartowni ochraniającej obiekt. Aby przejść dalej, mijamy wartownię i skręcamy w prawo. Idąc tunelem mijamy wejście do win­dy, łączącej poszczególne kondygnacje zamku z podziemiami oraz szyb klatki schodowej dochodzącej do poziomu piwnic zanikowych.

Nieco dalej drogę przegradza nam zawalisko w tunelu. To zasypana część chodnika, dochodząca bezpośrednio do głównego szybu zamko­wych podziemi, który obecnie jest całkowicie zagruzowany. Tunel dochodzi do dużej komory. Z jej dna prowadził, wspomniany wyżej, szyb aż do podziemi dolnego poziomu. Po drugiej stronie komory znajduje się jeszcze jedno dojście z tarasu bogini Flory, obecnie zamurowane. Podziemia poziomu pierwszego mają długość około 80 m, powie­rzchnię 180 m2 i kubaturę 400 m3.

Podziemia poziomu pierwszego są obecnie całkowicie niedostępne z racji ulokowania w nich aparatury pomiarowej stacji sejsmograficznej PAN. Jako jedyne znane obecnie podziemia, posiadają bardzo wysoki stopień wykończenia, co świadczyć może o wysokim zaawansowaniu budowy tego obiektu. Składają się z czterech sztolni dolotowych oraz sieci krzyżujących się ze sobą wyrobisk chodnikowych, które powię­kszono do rozmiarów hal (5 m wysokości i 5,5 m szerokości). Ponadto w podziemiach znajdują się cztery całkowicie wybetonowane Komory o wymiarach 13 x 4,5 x 3,8 m. Do podziemi docierają aż trzy szyby, Pełniące następujące zadania:

Podziemia zamku Książ są doskonałym przykładem na to, jak pra­wdopodobnie miały wyglądać wszystkie systemy podziemne w Górach Sowich, gdyby je ukończono.

Ogólna długość tuneli kompleksu wynosi 1 070 m i powierzchnia 4 100 m2, a kubatura sięga 14 200 m3.

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Pierwszy system wyrobisk zespołu schronowego w Głuszycy odna­jdujemy za Zakładami Przemysłu Włókienniczego nr 2. Tworzą go dwie sztolnie wydrążone w skale gnejsowej. Wloty sztolni znajdują się na wysokości 480 m n.p.m. Jedyne możliwe wejście znajduje się przy drodze, za zakładami. Tunel ma wymiary 2,5 x 3 m. Od głównego chodnika odchodzą niewielkie wyrobiska poprzeczne, a po około 100 m sztolnia nr 1 krzyżuje się ze sztolnią nr 2, pod kątem prostym. Tuż przed skrzyżowaniem, po prawej stronie natrafiamy na trzy niewielkie, ceglane komory. Znaczna część sztolni nr 1 posiada obudowę z żelbeto­wych prefabrykatów. Kilkanaście metrów za skrzyżowaniem, w sztolni nr 2, wydrążono komory na wartownię. W miejscu tym istnieje dziś wielki zawał, który ciągnie się aż do wylotu sztolni nr 2. Całkowita dłu­gość wyrobisk wynosi 240 m, powierzchnia 600 m a kubatura 1800 nr.

Drugi system wyrobisk ulokowano za Zakładami Przemysłu Włókien­niczego nr 1. Zespół ten składa się z dwóch sztolni połączonych wyro­biskami poprzecznymi. Wiemy o tym dzięki zachowanemu w Urzędzie Gminy w Głuszycy planowi podziemi, wykonanemu w latach 50. przez Wojsko Polskie podczas penetracji podziemi. Po spenetrowaniu, wloty do obiektu zostały wysadzone w powietrze. Dlaczego? Trzeci system składa się prawdopodobnie z dwóch lub trzech sztolni umiejscowionych na zboczu w rejonie ulicy Kolejowej. Z powodu zawałów systemie był penetrowany. Ślady po czwartym systemie znajdują się przy drodze leśnej prowadzącej na Soboń, kilkadziesiąt metrów za trzema stawami W zboczu góry istnieją dwa wybrania z wysadzonymi rumowiskami skał.

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Na początku XX wieku, pomiędzy Wałbrzychem a Jedlina Zdrój,
powstał jeden z najdłuższych tuneli kolejowych na dzisiejszych
ziemiach polskich. Ma długość 1 612 m. W jego skład wchodzą dwa
równoległe tunele, połączone kilkoma poprzecznymi chodnikami
technicznymi. Lewy tunel (tak go nazwijmy) posiada niewielką komorę
w której wykuto na powierzchnię góry szyb wentylacyjny o głębokości
80 m.

Sprawa jest o tyle ważna, że w latach 1944-1945 w lewym tunelu powstał schron dla pociągów specjalnych. Na długości około 200 m tunel poszerzono i obudowano żelbetem (cały tunel posiada obudowę ceglano-kamienną). Co kilkanaście metrów, w bocznej ścianie tunelu, znajdują się wnęki techniczne oraz wyloty systemu odwadniającego! Wszystko niby pasuje, tyle tylko, że podobne tunele-schrony, istniejące w innych miejscach, posiadają znacząco rozbudowane zaplecze techniczne dla pasażerów pociągów, w postaci całych ciągów korytarzy i pomieszczeń. Natomiast w omawianym tunelu niczego takiego nie ma. Pozostaje tylko możliwość, że wloty do zaplecza zamurowano. Jest to wielce prawdopodobne, bowiem z tunelem i jego okolicą związana jest sprawa centrali telekomunikacyjnej o kryptonimie S3 Rüdiger. Jej loka­lizację w rejonie tunelu potwierdzają niemieckie dokumenty, natomiast w terenie nie ma po niej śladu. Ściślej mówiąc, ślad jest, tyle tylko, że bardzo enigmatyczny. W 1996 roku w wyniku prac terenowych uda­ło się nam odkryć bardzo interesujący tunel, zakończony komorą z zala­nym szybem, prowadzącym prawdopodobnie do centrali i zaplecza technicznego schronu dla pociągów. W lecie 1997 roku nurkowie, bada­jący szyb, potwierdzili połączenie szybu z niewiadomymi wyrobiskami, które kierują się prosto w stronę tunelu.

Inne

Poza wymienionymi wcześniej podziemiami w Głuszycy oraz
tunelem-schronem, na interesującym nas terenie znajduje się wiele
innych, nie związanych z II wojną światową obiektów podziemnych.
Są to następujące budowle:

Na tym kończę prezentację podziemnych labiryntów Gór Sowich. Przedstawiłem Państwu wszystkie poznane przez nas obiekty, choć zdaję sobie sprawę, że jest to zaledwie część z tego, co naprawdę kryją Góry Sowie.

Wszystkie opisane podziemia są w dobrym stanie górniczym, z wyją­tkiem podziemi Sokolca, wykutych w kruchym piaskowcu.

Nieco inaczej przedstawia się sprawa z budowlami naziemnymi. Przez wszystkie powojenne lata były one narażone na działanie różnych czynników atmosferycznych oraz na niszczycielskie czyny miejscowej ludności, która dokonała wielu poważnych zniszczeń. Dziś większość jest w stanie ruiny. Oparły się jedynie masywne, żelbetowe bunkry i fundamenty urządzeń technicznych. Najgorzej wyglądają budowle ceglane, zdewastowane całkowicie w wyniku odzyskiwania z nich cegieł i innych prefabrykatów. Obiekty naziemne stoją dziś opuszczone i zapomniane, rosną na nich małe drzewa, krzaki i wszechobecny mech, przez co proces niszczenia przebiega znacznie szybciej. Pocieszającym jest fakt, że zaplanowano oczyszczenie wszystkich obiektów z roślin­ności i odpowiednie oznakowanie całego terenu tak, aby każdy mógł bez przeszkód dotrzeć do tych ciekawych i unikatowych przykładów niemieckiej myśli technicznej i budownictwa fortyfikacyjnego z okresu II wojny światowej.

W pracach badawczych na terenie S3 Riese brali udział:

Jacek Duszczak

Andrzej Hercuń

Dariusz Korólczyk

Mariusz Mirosław

Piotr Rodziewicz

Paweł Rodziewicz

Andrzej Stasiak

Robert Stonkus

Grzegorz Urbański

Tomasz Witkowski

Andrzej Wojtoń

Piotr Zagórski

oraz

MARIUSZ ANISZEWSKI

Uczestniczyło w nich także kilku innych naszych kolegów, którzy dorywczo, w miarę możliwości, pomagali nam przerzucać tony skal­nego gruzu w poszukiwaniu nowych tuneli


CZĘŚĆ VI

PO WOJNIE

12 stycznia 1945 roku ruszyła ofensywa styczniowa, której rozwój znacząco wpłynął na sytuację militarną na Dolnym Śląsku. Po dwóch tygodniach walk armie sowieckie znalazły się w samym sercu Śląska, zajmując go bez większych kłopotów. Dalej uderzenie sowietów skiero­wane zostało na linię Odry i główne miasta: Opole, Wrocław, Głogów i Brzeg. Po sforsowaniu rzeki - 16 lutego 1945 roku - armie sowieckie rozpoczęły jedną z ostatnich, wielkich operacji ofensywnych tej wojny - operację berlińską - zapominając jakby o Dolnym Śląsku. Jeżeli bowiem nie liczyć walk o Wrocław, to na terenie tym panował niczym niezmącony spokój. Działo się tak aż do dnia rozpoczęcia operacji opolskiej - 15 marca 1945 roku - bowiem dopiero wtedy jednostki Armii Czerwonej wkroczyły na dolnośląską ziemię, walcząc o jej zdobycie. 8 maja 1945 roku wojska 59 armii gen. Iwana Korownikowa realizując zadania operacji praskiej i prowadząc walki w Kotlinie Kłodzkiej sforsowały Góry Bystrzyckie i zajęły ostatnie tereny Dolnego Śląska. Dwa dni później oddziały 21 armii I-go Frontu Ukraińskiego zdecydowanym rajdem zajęły bez walk Świdnicę, Wałbrzych i tereny wokół tych miast. Nikt nie bronił powstałej tak wielkim wysiłkiem Wielkiej Budowy, nikt nie bronił Walimia, Głuszycy, setek ton specjali­stycznego sprzętu, maszyn, miejscowej ludności... Rosjanie dostali wspaniały prezent. Czy władze sowieckie zdawały sobie sprawę z tego, co wpadło im w ręce? Nie wiadomo. Wszystko wskazuje na to, że nie bardzo, jako że schrony, tunele, porzucona broń i ogólny bałagan napotykano na każdym pobojowisku. Tak więc i w tym przypadku nie robiono sensacji. Skupiono się głównie na dostarczaniu (z inicjatywy więźniów) powstałym szpitalom wszelkiego rodzaju lekarstw, żywności i wyposażenia. W szpitalach tych umieszczono wszystkich więźniów, którzy przetrwali sowiogórskie piekło i w większości znajdowali się na krawędzi śmierci. Niestety, mimo starań lekarzy sowieckich oddelego­wanych do tej pracy wielu byłych więźniów niedługo cieszyło się wolnością. Miesiące morderczej pracy, chorób, bicia, głodzenia zrobiły swoje. Wiele sowiogórskich tajemnic zabrali ze sobą do grobu ci nie­szczęśnicy. Poza wsparciem dla szpitali, władze sowieckie rozpoczęły także tworzenie „polskiej" administracji, MO, SB oraz pomagały polskim osadnikom w przejmowaniu majątków po wysiedlanych sukce­sywnie Niemcach.

Jednak powoli sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Sowieci już wiedzą co działo się w Górach Sowich. Rozpoczynają akcję. Specjalne oddzia­ły wojska wybrane ze składu 59 i 21 armii ogólnowojskowej prze­czesują rejon Wielkiej Budowy w poszukiwaniu ukrytych dóbr materialnych, pobierają próbki ziemi, aby ustalić w niej zawartość rudy uranu, starają się dotrzeć do wysadzonych podziemi. Mimo że przedsię­wzięcia te kończą się niepowodzeniem, akcja trwa nadal i polega na regularnej grabieży sprzętu technicznego oraz materiałów budowlanych pozostawionych na budowie. Dzień i noc na wschód podążają transpor­ty cementu, cegieł, stali, rozebranych torów kolejki wąskotorowej, instalacji elektrycznej, wszelkiego rodzaju maszyn oraz tego wszystkie­go, co dla wyzwoleńczej Armii Czerwonej i ludu uczciwie pracującego przedstawia jakąkolwiek wartość. Aby w pełni ukazać jak wyglądała ta akcja przyjrzyjmy się raportowi S. Styczyńskiego (pełnomocnika Ministerstwa Kultury i Sztuki d/s rewindykacji dóbr zrabowanych w Polsce) dotyczącemu postępowania Sowietów na zamku Książ:

„(...) gospodarka Rosjan przez cały 1945 rok, jeżeli chodzi o ruchomości zamku polegała głównie na przygodnym wywo­żeniu rzeczy cenniejszych, co jednak nie miało charakteru zor­ganizowanej akcji. Wywożono meble, dywany, obrazy, rzeźby itd. Dopiero w styczniu 1946 roku zjechała komisja złożona z wyższych oficerów kwatery marszałka Rokossowskiego, która dokonała przeglądu całości... W kilka dni później rozpo­czął się zorganizowany wywóz na wielką skalę, który w lutym objął bibliotekę, w marcu i kwietniu resztę ruchomości. W maju w barbarzyński sposób zniszczono resztę pozostałych rucho­mości dokładnie łamiąc wszelkie meble, wyrąbując drzwi, okna, wyrywając parkiety, boazerie i malowidła tak, że wnętrza kompletnie spustoszone przedstawiają stan kompletnej ruiny, szczęśliwie jak dotąd chronionej przez nieuszkodzony dach. W tym stanie zamek został w początkach czerwca przekazany władzom polskim".

Podobny los spotkał dziesiątki innych zamków, dworków i pałaców Dolnego Śląska, bowiem nowa władza nie znała litości. Ucierpiał bardzo wysoko rozwinięty na tych terenach przemysł oraz komunikacja Właśnie wtedy demontuje się i wywozi do Rosji jedną linię torów z odcinka Wrocław-Zgorzelec. Wtedy też doprowadza się do ruiny dolnośląski przemysł, przez rabunek i dewastację o jakiej świat nie słyszał. Razem z Sowietami rabunek prowadzą setki band szabrowni­ków kradnących to wszystko, czego nie wywiozła Armia Wyzwoli­ciela. Szczególnie tragicznie los obchodzi się z Wielką Budową która przeżywa prawdziwy najazd złodziei oraz „legalnie" działających firm, zajmujących się odzyskiem materiałów budowlanych. Inż. I. Gisges wspomina:

„Przypomniały mi się lata 1945-47 kiedy to na własną rękę organizowałem wyjazdy do najrozmaitszych zakamarków, opuszczonych zamków, dziwnych schronów, podziemi, a nawet starych stodół zapchanych różnymi materiałami. Pracowałem wtedy w energetyce w Wałbrzychu, a zapasów było brak. Walim stanowił wtedy kopalnię materiałów i urządzeń nie tylko dla energetyki. Przywieźliśmy stamtąd m.in. kilka samochodów samych tylko izolatorów, niezliczone ilości żelaza profilowego i rur kamionkowych...".

A oto jak pamięta te lata pan A. Śleziak z Gliwic:

„W miejscowości Jugowice natrafiliśmy na wykopany otwór imitujący budowę szybu wentylacyjnego, tu znów kupa żela­stwa i materiałów, w szopie kilkadziesiąt silników elektry­cznych, niezabezpieczony magazyn wszelkich typów amunicji. Tam urządziliśmy sobie strzelanie z Panzerfaustów. Stwier­dzam, że otwór ten był już częściowo zasypany prawdopo­dobnie przez wysadzenie dynamitem. Podobnie za fabryką lniarską w Walimiu był wybudowany duży schron (!) obok stosy amunicji, granatów, Panzerfaustów. Aż strach ogarnia na myśl, że podpali to ktoś niepowołany. A dostęp ma każdy".

Ziemie te faktycznie nie należały do najspokojniejszych. Jeszcze w latach 1947-1948 nocami słychać było strzały i stłumione odgłosy eksplozji. Jest wielce prawdopodobne, że walimskie podziemia mogły służyć przez jakiś czas za kryjówkę bandom Werwolfu. A trzeba nam wiedzieć, że w powiecie wałbrzyskim działała jedna z najliczniejszych grup Werwolfu, licząca około 150 osób. Jej dowódcą był esesman Zoeffer, a dzieliła się na: Stadtgruppe - dowódca Alfred Kramer, Kreisgruppe - dowódca Helmuth Nowak i Panzergruppe - dowódca Elsner, która dokonywała wszelkich akcji dywersyjnych. Dla porówna­nia działająca w powiecie jeleniogórskim grupa Paula Schmidta liczyła około 20 osób, a grupa Karla Christiana operująca w powiecie bystrzyckim aż 7 osób.

O tym jak wyglądała Wielka Budowa w 1947 roku możemy dowie­dzieć się z serii artykułów Zbigniewa Mosingiewicza zamieszczonych w Słowie Polskim:

„Samo rozrzucenie wejść daje pojęcie o ogromie podziem­nego miasta. Nie jest ono dotychczas w dostateczny sposób zbadane. Mieszkańcy Głuszycy często na własną rękę udają się na poszukiwania rzekomo ukrytych tam skarbów, ale w swych wędrówkach dochodzą jedynie do głównego tunelu. Bocznych tuneli nikt dotychczas nie zbadał. Przygodnych poszukiwaczy skarbów odstraszają groźne bunkry i pogłoski o zaminowaniu przejść".

Dobiegają końca burzliwe lata 40. Podziemia są już lepiej znane. Armia Czerwona nie znalazła w nich złota ani uranu i w efekcie straciła nimi zainteresowanie. Nie stracili go natomiast szabrownicy. Nieprzer­wanie penetrują podziemia, wywożąc z nich wszystko, co tylko da się oderwać, odkuć, podnieść i wyciągnąć na powierzchnię. Przecież złom jest w cenie. Jednak poza nimi niewielu jest śmiałków gotowych zmierzyć się z Olbrzymem, i tylko czasami komendanci okolicznych posterunków MO polecali wysadzić wejście do tego czy innego tunelu lub szybu, czego domagali się mieszkańcy, ponieważ ginęło im pasące się tam bydło, a dzieciaki wracały do domów,.. uzbrojone po zęby w znalezione w podziemiach pistolety maszynowe i panzerfausty...

Pojawiają się w końcu pierwsze osoby próbujące rozwikłać tajemnicę „walimskich podziemi". W lecie 1947 roku do Walimia przybywa ppor. Radek, który wraz z trzema kompanami prowadzi oględziny budowy. Jednak ppor Radek znika tak nagle, jak się pojawia. Tajemnica nadal pozostaje tajemnicą. Jakby na zakończenie tragicznej dekady lat 40., w 1948 roku w niewyjaśnionych okolicznościach wylatuje w powietrze jedno z wejść do podziemi Sokolca, co jeszcze bardziej utajnią ten kompleks.

Czas szybko mija, nie przynosząc przez następne kilka lat nic nowego. Dopiero w sierpniu 1954 roku na terenie Gór Sowieh pojawia się kilkuosobowa grupa wojskowych dokonując m.in. inwentaryzacji sztolni nr 2 w kompleksie Jugowice. To właśnie tej grupie zawdzięcza­my błędnie wykonany plan tych podziemi, wokół którego narosło tyle nieporozumień i legend. Sześć lat później w Górach Sowich znowu po­jawia się wojsko. Niestety, me udało się nam ustalić, jaka ekipa działała na tym terenie i czego dokonała, za to o wiele więcej wiemy o poczyna­niach następnej ekipy. Ta zawitała na te tereny 23 lipca 1964 roku.

Wyprawą GKBZHwP kierował dr Jacek Wilczur, a miała za zadanie ostateczne rozwiązanie zagadki walimskich lochów oraz zebranie mate­riału dowodowego o zbrodniach hitlerowskich na tym terenie. W wyni­ku zakrojonych na szeroką skalę prac ekipie dr Wilczura udało się zinwentaryzować wszystkie główne kompleksy budowy oraz zebrać wiele dowodów zbrodni popełnionych przez SS. Do najbardziej obcią­żających dowodów należą niewątpliwie odkryte w kilku miejscach ma­sowe groby więźniów, którzy zginęli przy budowie Olbrzyma oraz ze­znania naocznych świadków zbrodni. Oto co powiedział sam dr Wilczur Żołnierzowi Polskiemu w kilka dni po zakończeniu wyprawy:

„Wyprawa w Góry Sowie wzbogaciła naszą wiedzę o hitlerowskim systemie eksploatacji sił więźnia, wzbogaciła naszą wiedzę o sposobach technicznych eksterminacji. (...) Góry Sowie to klasyczny przykład współpracy kapitału i przemysłu niemieckiego z SS. (...) Świadkowie obliczają że przy budowie labiryntów i urządzeń obronnych zatrudnionych było około 45 firm. Istnieją jednak dowody, które pozwalają przypuszczał, że ta, w Górach Sowich przygotowywano kwaterę Hitlera i kwaterę dla OKW. We wszystkich wsiach i osadach, w których prowadzono roboty tunelowe, drążono góry i budowano naziemne urządzenia obowiązywał zakaz przyjmowania gości z zewnątrz, choćby nawet z sąsiedniej wsi. Chodziło o zachowanie najściślejszej tajemnicy".

Należy tutaj dodać, że to właśnie dr Wilczur „odkrył" dla historii tego terenu panów Heina i Schneidera - Niemców zamieszkałych w Jugo­wicach, których zeznania okazały się bezcenne przy odtwarzaniu wyglądu budowy i warunków na niej panujących. Niestety do wielu rzeczy nie udało się im dotrzeć, a to za sprawą bardzo złej atmosfery panującej w otoczeniu wyprawy. Jest prawie pewne, że poczynaniami członków wyprawy interesowało się KGB i SB, co bardzo utrudniało wszelkie prace. Właśnie za sprawą KGB nie doszło do skutku plano­wane rozkopanie jednego z zawałów i penetracja podziemi leżących za nim. Właśnie za sprawą KGB i SB atmosfera w Górach Sowich popsuła się do tego stopnia, że zainteresowanie Wielką Budową znikło na kilka lat. Walerian Skrzypczak tak oto wspomina:

„Pamiętam, że w listopadzie 1943 roku przywieziono na stację w Walimiu transport więźniów w pasiakach z jakiegoś obozu, ale z jakiego nie wiem. Wagonów tych było 5. Ilu wię­źniów przywieziono również dokładnie nie wiem. Więźniowie ci zaczęli budować baraki najpierw w Walimiu a później w Jugowicach. Więcej transportu koleją z więźniami do pracy w Walimiu nie przychodziło. Z opowiadań Niemców zamieszkałych wtedy w Walimiu, którzy kontaktowali się z pracownikami OM wiem, że ogółem miało być tam zatrudnionych co najmniej 38 tys. ludzi. Kierownictwo tej budowy mieściło się w Jedlince w zamku, i chyba ono tylko mogło być zorientowane jakiego rodzaju miały być te budowle i czemu miały służyć. Sami Niemcy snuli różne domysły na temat prowadzonych prac w głębi gór, jedni mówili, że miała to być jakaś fabryka prochu a inni, że miała to być kwatera główna Hitlera, ponieważ do Walimia przyjechali wtedy gestapowcy z Kętrzyna, gdzie poprzednio taka kwatera się mieściła. Z niedożywienia i złych warunków higienicznych wybuchł wśród więźniów tyfus i na ten tyfus zmarło około 700 osób a na cmentarzu w Walimiu znajdują się trzy masowe groby, w których pochowano zmarłych. Pracowali także w Walimiu jeńcy włoscy, których zmarło około 22 osoby. Niezależnie od tego pracowali tam także cywilni robotnicy z OT a także cywilni robotnicy włoscy, minerzy którzy wysadzali chodniki w skałach. Główny obóz więźniów zatrudnionych przy budo­wach w Walimiu, znajdował się w Jugowicach, które za czasów niemieckich nosiły nazwę Hausdorf. Obóz ten znajdował się w rejonie ul. Górnej w Jugowicach. Był także obóz więźniarski w Olszyńcu oraz obóz w Klocach. Prace były ściśle izolowane, na drogach wiodących do góry, gdzie prowadzono roboty, stały tablice ostrzegawcze, grożące karą śmierci za wejście na teren budowy. Niemcy mówili także, że w Głuszycy istniało krematorium, ale ,gdzie nie wiem. Mój pracodawca Szymura nie mówił mi nigdy o tym, aby malował jakieś kotły wewnątrz pomieszczeń zbudowanych wewnątrz góry".

Latem 1972 roku w Walimiu pojawił się pchor. Jerzy Cera Dyspo­nując ludźmi i sprzętem, rozpoczął dokładne badania nad walimskimi podziemiami. Przez kolejnych pięć lat Jerzy Cera przybywał w Góry Sowie i prowadził inwentaryzację budowy. Owocem tych wypraw stała się obszerna praca dyplomowa, która bardzo dokładnie, jak na owe czasy, przedstawiała wygląd budowy oraz problematykę więźniów pracujących w jej kompleksach. Poza tym Jerzy Cera zainteresował się szczególnie kompleksem Jugowice, gdzie też rozpoczął prace ziemne. Niestety, nie udało mu się odkryć żadnych rewelacji i poza inwenta­ryzacją kompleksu nic nowego nie odkrył.

Minął rok od zakończenia ostatniej wyprawy Jerzego Cery. Jest upa­lne lato 1976 roku gdy na horyzoncie pojawia się kolejna ekipa pragnąca zmierzyć się z Olbrzymem. Ekipą, w skład której wchodzą studenci Politechniki Wałbrzyskiej, kieruje Piotr Kruszyński, późnie­jszy pracownik Centralnego Archiwum Gross Rosen, autor wielu prac o Górach Sowich. Ponadto w składzie ekipy znajdują się jeszcze dwaj interesujący ludzie: Tadeusz Słowikowski i Andrzej Nowicki, których chyba nie trzeba przedstawiać. Działania ekipy ograniczają się w zasa­dzie do dokładnego zbadania podziemi i przekopania zawałów w nich występujących, co udaje się tylko częściowo. Po dokładnej inwenta­ryzacji budowli naziemnych, ekipa podjęła próbę przekopania zawału przy wlocie sztolni nr 3 w kompleksie Soboń. Próba zakończyła się w zasadzie sukcesem, gdyż po wykonaniu szybu udało im się dotrzeć do kilkunastometrowego odcinka chodnika, zakończonego zawałem. Zawału jednak nie udało się już sforsować. Jest to zawał o tyle ciekawy, że wchodzą w niego poderwane wybuchem tory kolejki oraz przewody elektryczne. W następnym roku ekipa, która została nazwana Grupą Badawczą Góry Sowie, w takim samym składzie jak rok wcześniej, Podjęła jeszcze jedną próbę rozebrania zawału w kompleksie Soboń - tym razem na zawalonym odcinku sztolni nr 2. Po wykopaniu szybu, udało się nim dotrzeć do zawalonej części chodnika. Niestety, żadnych rewelacji nie odkryto. W trzecim roku prowadzenia badan na terenie pór Sowich, ekipa Piotra Kruszyńskiego stanowiła już poważny zespół badawczy. W jego skład wchodzili studenci Politechniki Wałbrzyskiej, górnicy i ratownicy z Wałbrzycha, przedstawiciele LOK, delegat Zakładu Medycyny Sądowej z Krakowa oraz studenci AGH. Wykonali szereg badań na terenie zamku Książ, stwierdzając w okolicach wiele anomalii geofizycznych wskazujących na istnienie podziemnych próżni, czyli pomieszczeń, korytarzy lub tuneli, o których dotychczas jeszcze nie wiedziano. W tym samym czasie na terenie stacji kolejowej w Głuszycy, podczas wykopu pod wodociąg, natrafiono na drewniane paki z nieheblowanych desek. Było ich 18. Wkrótce okazało się, że nie są to paki lecz trumny, zbijane z materiału jaki był pod ręka. Na zako­ńczenia działalności podjęto jeszcze próbę rozkopania jednego z zawa­łów. Podstawiono koparkę, jednak po paru godzinach pracy, natrafiono na caliznę skalną, ponad wszelką wątpliwość nie tkniętą ani świdrem ani oskardem.

Niestety, był to ostatni rok działalności Grupy Badawczej Góry Sowie. Na placu boju pozostał w zasadzie tylko Piotr Kruszyński, który nadal prowadził prace badawcze i zbierał materiały o sowiogórskiej budowie. Związane to było z jego zajęciem, ponieważ po zakończeniu studiów rozpoczął pracę w C. A. Gross Rosen w Wałbrzychu. Jego wie­loletnia praca zaowocowała w 1989 roku wydaniem przez C. A. Gross Rosen broszury pt.: Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, która jest bardzo konkretnym, pobawionym sensacji i fantazji wydaniem prezentującym stan badań podziemi aż do 1989 roku.

W Górach Sowich próbowała swych sił jeszcze jedna grupa. Latem 1985 roku ekipa pod przewodnictwem pana L. Krzyścina, rozpoczęła pracę przy zawale na wlocie sztolni nr I w kompleksie Włodarz. Po wykonaniu głębokiego przekopu prace przerwano ze względu na obsuwanie się skał ze zbocza położonego nad wlotem sztolni.

W roku 1991 podjęto jeszcze jedną próbę zgłębienia tajemnic budo­wy. Prowadzono prace wykopaliskowe na jednym z zawałów w kom­pleksie Głuszyca oraz poszukiwano masowych grobów w rejonie Kole. Wyniki badań pozwalają przypuszczać, że w pobliżu KL Dörnhau w Kolcach znajduje się kilka nieznanych, masowych grobów. Sprawa wymaga dalszych prac terenowych.

Jak zeznaje Kazimierz Fedorowicz:

„W Walimiu mieszkam od początku 1947 roku. W owym czasie przed tunelem w Walimiu przy ulicy 1-go Maja stały obrabiarki różnego rodzaju. M.in. rozpoznałem kolosa-betoniarkę sporo narzędzi, wewnątrz znaleźliśmy dwa motory dieslo­wskie masę drutu zbrojeniowego i masę drewna. Do wewnątrz wchodziło się po torach wąskotorówki. Od Niemców w cywilu niczego nie można się było dowiedzieć. Nigdy nikt w okresie moich 19 lat pobytu tutaj nie wpadł na minę, nie słyszałem aby komukolwiek cos się stało. Od pana Stroińskiego, mieszkańca Walimia, słyszałem, że w lochach zamku hitlerowskiego są pancerne drzwi, których nie można otworzyć. Nie pamiętam kto, ale jeszcze inna osoba także powiedziała mi o tych drzwiach".

Wczesną wiosną 1992 roku powstała Sowiogórska Grupa Poszuki­wawcza KRET, która zajęła się odkrywaniem tajemnic Gór Sowich.

Poniżej przedstawiam krótki opis wszystkiego, co udało się nam odkryć przez 4 lata działalności:

Po zawieszeniu działalności powstała nowa grupa badawcza o nazwie THROLL. Z ważniejszych osiągnięć tej grupy mogę wymienić:


CZĘŚĆ VII

ZAGADKI

W chwili, gdy Wilhelm Keitel podpisywał akt bezwarunkowej
kapitulacji Trzeciej Rzeszy, w ludzkich umysłach zaczynały powstawać
pierwsze opowieści o Górach Sowich i ich tajemnicach. W myśl
założenia, że to, co jest nieznane, musi być tajemnicze i nieprawdo­
podobne, wymyślano różne nowe teorie o wielokilometrowych korytarzach, podziemnych komnatach pełnych złota i kosztowności oraz
o przeznaczeniu „Wielkiej Budowy". W poniższym rozdziale zebrane
zostały wszystkie znane nam historie dotyczące sowiogórskich pod­
ziemi.

"Było ich trzech: dwóch esesmanów i cywil. Kazali mu się natychmiast ubierać i iść z nimi. Przed domem czekał samo­chód. Jeszcze na progu zawiązali mu oczy, a mimo to ostrzegali - jeśli otworzysz oczy śmierć!!! Już po kilku minutach pełnej ostrych zakrętów jazdy wiedział, że udaje się gdzieś w ota­czające Walim góry. Samochód stanął, uniosło go kilka par rąk. Położono go na drewnianej podłodze. Po chwili podłoga drgnę­ła. Jechali nowym samochodem. W końcu samochód zatrzymał się, kazano mu wysiąść. Dwóch ludzi wzięło go pod ręce, szli długo, a za każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Pod sto­pami była gładka, betonowa powierzchnia. Gdy odwiązali mu oczy stwierdził, że znajduje się w jakimś podziemnym tunelu wyposażonym w wiele skomplikowanych urządzeń techni­cznych. Kazano mu poddać konserwacji i wybielić duży kocioł. Praca trwała trzy dni, a przez cały czas pilnowało go dwóch esesmanów. Nie wolno mu było rozmawiać ani patrzeć na przechodzących obok ludzi. Po trzech dniach SS z tym samym co poprzednio ceremoniałem odwiozło go do domu".

To relacja Polaka, mieszkającego w czasie wojny w Walimiu. Nas­uwa się tylko jedno pytanie - gdzie znajdują się owe opisywane przez niego podziemia?

„Opowiadał mi pewien felczer, Niemiec, że jednej nocy
przyprowadzono do niego kilku wynędzniałych więźniów. Lu­dzie ci byli potwornie owrzodzeni, a właściwie były to ślady jakiś ogromnych poparzeń skóry".

Felczer nie rozpoznał choroby. Dziś po tylu latach, po doświadcze­niach Hiroszimy - mówi pan Trelak - podejrzewam, że były to objawy choroby popromiennej. Czyżby jednak bomba atomowa?

Inż. Anthon Dalmus - główny energetyk budowy, budowniczy umocnień Wału Atlantyckiego, wyrzutni V-l oraz kwatery wodza w Kętrzynie - wspomina o 70 wagonach dziennie, które przywoziły setki maszyn. Jedno jest pewne, że nie były one potrzebne rzekomemu miasteczku hitlerowskiemu, wykutemu w górach. Na rzucone pytanie: Czy plotki na temat mającego tu powstać atomowego miasteczka podziemnego to prawda? Czerwona twarz Dalmusa robi się blada, a szare, stalowe oczy przykrywają się powiekami. Łapie się za twarz nerwowym ruchem i dopiero po chwili zaczyna mówić: Nie to nie jest prawda, plany podziemnego miasta widziałem w głównym biurze OT w Berlinie i mogę na to przysiąc.

W jakim zatem celu na budowie zużyto ponad 400 km kabli energe­tycznych o grubości od 60 do 120 mm? Dalmus, inżynier przecież, mówi, że takich kabli jeszcze w swym życiu nie widział!!!

Pan Czesław S. z Bytomia wspomina:

„Pracami kierowały trzy firmy. Esesmani pokazywali na północny-zachód i mówili, że za tymi górami jest Waldenburg, a za nimi wielki zamek, w którym mieści się ich kwatera.
Mówili, że od tego zamku do naszych sztolni prowadzi beto­nowy tunel, którym jeździ kolejka z wagonikami, Tą kolejką przyjeżdżają do nich na inspekcję ich szefowie".

A z naszej strony wypada dodać, że jeżeli pan Czesław S. mówi prawdę, to dotarcie do takiego tunelu będzie prawdziwą rewelacją. Z drugiej jednak strony, wydaje się mało prawdopodobne istnienie aż tak długiego tunelu - w końcu to ponad 20 km! Znane jest wpra­wdzie zeznanie jednego z więźniów, który pod koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdujący się ponad 3 km wewnątrz góry, ale 20 km to już chyba lekka przesada. Drugi powód negujący możliwość istnienia takiego chodnika, to czas potrzebny na wykonanie tunelu o długości 20 km. Przy siedmiu metrach postępu prac dziennie, to około... 8 lat. Tak więc wszystko jest chyba jasne?

„W grudniu 1944 roku zapędzono nas do niezwykle ciężkiej pracy. Nosiliśmy olbrzymie, ponad dwustukilogramowe rury, z których układano rurociąg. Później dowiedzieliśmy się, że Niemcy tą drogą tłoczą w głąb tuneli płynny beton. Rurociąg pracował dzień i noc".

W ten sposób powstały w głębi lochów, opisywane już, potężne bunkry, które dzisiaj... nie istnieją. Gdzie zatem szukać tych wielkich budowli? W którym kompleksie jest zawał tarasujący drogę do nich? Czy na Włodarzu? A może na Mosznie? A może w końcu na Wielkiej Sowie? Kto wie?

„Było to na krótko przed zakończeniem wojny. Po zapadnię­ciu zmroku na ulicach Walimia pojawiły się patrole złożone z SS i SD. Tuż przed jedenastą rozległ się warkot silników. Na ulicy pojawiła się jadąca z dużą prędkością kolumna ciężarówek, wiozących ukryty pod wysoko upiętymi plandeka­mi ładunek. Kolumna jechała gdzieś w okolice wlotów sztolni. Nasz obserwator nie spał tej nocy. Tuż przed świtem zawarcza­ły znowu silniki. Kolumna wracała, ale puste już były skrzynie, nie było także przykrywających ładunek plandek".

A oto jeszcze jedna relacja, mówiąca o podobnym wydarzeniu:

„Żołnierze obstawili wieś. Przez blisko dwie godziny ludzie słyszeli hałas silników ciężarówek, które przejeżdżały przez wieś i kierowały się w góry. Po jakimś czasie nastąpiła seria potężnych wybuchów. Wydawało się, że grzmią całe góry, że Niemcy za pomocą dynamitu chcą je w ogóle poprzestawiać. SS opuściło wieś o świcie. Ciężarówki nie powróciły z gór".

Tyle cytat, a nam jakoś dziwnie pasuje do tej opowieści jeszcze jedna historia, mówiąca o osobliwym wydarzeniu.

W połowie lat 60. do redakcji Żołnierza Wolności nadszedł list od byłego partyzanta (ps. Śmiały), który po wojnie ukrywał się w Górach Sowich. Zetknął się z leśniczym, Niemcem, który był świadkiem wprowadzenia owej kolumny do podziemi. Wejście następnie wysadzono, a miejsce zamaskowano ziemią i sztucznie zasadzonymi drzewami, przywiezionymi w beczkach. Niemiec chciał wskazać Śmiałemu to miejsce, ale przed spotkaniem zginął w niewyjaśnionych okoliczno­ściach. Według tego, co udało się nam ustalić, wszystkie te relacje mówią o jednym transporcie, który przybył drogą od strony Dzierżo­niowa i został wprowadzony do jednej ze sztolni, prawdopodobnie w rejonie Wielkiej Sowy. Niestety, nie wiemy nic na temat ładunku owego transportu. Czy było to „złoto Wrocławia", czy depozyty ludności, czy też skarby jednego z muzeów, czy w końcu coś z rodzaju „Cudownych Broni"? Wszystkie hipotezy są możliwe... "

Interesujące rzeczy działy się w rejonie kompleksu Sokolec. Świadko­wie zwracają też uwagę na o wiele większy obiekt budowany w Sowiej Dolinie, bezpośrednio schodzącej spod szczytu Wielkiej Sowy. Przebywający w tym rejonie na robotach pan Kosma, mówi, że na po­czątku 1945 roku od strony Wałbrzycha nadjechała kolumna cięża­rówek. Skierowały się wprost do Sowiej Doliny, w miejsce gdzie Niemcy prowadzili wielką budowę. Podobne transporty kierowały się także do podziemi na górze Gontowa. Niestety, również i w tym przypadku nie udało się nam natrafić na najmniejszy ślad owych transportów, tak w dokumentach, jak i w samej Sowiej Dolinie, najdzikszym chyba miejscu w masywie Wielkiej Sowy.

Tuż przed zakończeniem wojny na terenie Baustelle, miał miejsce jeszcze jeden ciekawy wypadek. Otóż, żołnierze niemieccy, którym powierzono eskortowanie samochodu z dokumentacją obozową, po przełamaniu frontu polostawili samochód na polu minowym, uprzednio oczywiście odpowiednio go zabezpieczając. Po wojnie, kiedy dostali się do niewoli, wskazali to miejsce. Wojsko ściągnęło ciężarówkę zawierającą dokumentację obozową wraz z planami Walimia oraz dokumenty personalne niemieckiej załogi budowy. W. Furyk zeznaje:

„Po ściągnięciu samochodu z pola minowego, stwierdziłem że zawartość konwojowanego przez ujętych esesmanów samochodu stanowiły materiały zawierające pełną dokumentację założeniową wraz z planami Walimia, planami zatrudnienia więźniów oraz dokumenty personalne niemieckiej załogi. Z dokumentów tych pamiętam nazwisko SS Sturmführera Lüidecke. Dokumenty te przekazałem w całości Wojskowej Komendzie m. Wrocławia Jak sobie przypominam dokumenty te opatrzone były hitlerowskimi pieczęciami i podpisami ze ścisłą numeracją. Wśród tych dokumentów widziałem nazwiska, stopnie i przydziały służbowe niemieckich członków załogi oraz ich zdjęcia, a nadto obozowe listy więźniów. Wspomniane dokumenty, gdyby stały się dostępne, dla OKBZH we Wrocławiu stanowiłyby stuprocentowy materiał dowodowy dotyczący tego zagadnienia".

Wszystkie dokumenty przekazano Armii Czerwonej i... ślad po nich zaginął. Do dziś nie udało się ich odnaleźć i prawdopodobnie nie uda się już nigdy.

Pewnej letniej nocy 1945 roku, w górach dała się słyszeć seria wybu­chów. Właśnie tej nocy jeden z mieszkańców Walimia postanowił zrobić sobie wycieczkę w okoliczne lasy. Gdy szedł, tuż pod jego stopami zakołysała się ziemia, a po lesie przetoczył się głuchy grzmot. Mężczyzna w panice ukrył się w krzakach i po chwili stwierdził, że w jego kierunku idzie kilka postaci. Szli gęsiego i zatrzymali się na polance, kilka kroków od niego. Zapalili latarki. W świetle ukazały się mundury SS. Mężczyzna zauważył, że wszystkie mundury są mocno zakurzone. - Docierały do niego strzępy zdań, cicho szeptanych przez Niemców: No nareszcie koniec, musimy stąd szybko odejść, w Wüste­waltersdorf mogli słyszeć wybuchy, musimy połączyć się z grupą Weidemanna. Gdy zrobiło się jasno mężczyzna stwierdził, że znajduje się blisko jednego z wejść do podziemi. Wydobywał się z niego jeszcze nieosiadły kurz. Dziś wiemy, że ów człowiek zetknął się, prawdo­podobnie, z jedną z grup Werwolfu, wysadzającą partie podziemi, które nie mogły dostać się w ręce wroga. Niestety, nie udało się nam ustalić, o które podziemia chodzi.

Pewna Niemka, mieszkająca w tym czasie w Walimiu, wspomina, że w 1945 roku słychać było nocami przytłumione wybuchy, idące z gór oraz, że wszyscy bali się okropnie wychodzić z domów, bo jak mówi: Werwolf maskował niewygodne podziemia i lepiej było nie wchodzić mu w drogą. Prawdą jest, że w powiecie wałbrzyskim działała wtedy jedna z najliczniejszych grup tej organizacji i na pewno robiła „coś" w walimskich podziemiach. A przecież miejscowa ludność wiedziała, co znajduje się w górach. Trudno bowiem było utrzymać w tajemnicy prowadzone na tak szeroką skalę roboty. Bano się jednak uchylić choć rąbka tajemnicy w obawie przed zemstą Werwolfu. Wiedziano, co spotkało pewnego Niemca, który za próbę zdrady tajemnic podziemi w Ludwikowicach Kłodzkich, zapłacił życiem. Pamię­tano także o znalezionym w okolicy wejścia do podziemi w kompleksie Rzeczka mężczyźnie - zginął od ciosu siekierą. Zwłok nie rozpoznano - były zupełnie nagie. Warto tutaj dodać, że zostawianie nagich zwłok było typową zemstą Werwolfu, a w późniejszym okresie (aż do dnia dzisiejszego!) organizacji o nazwie Odessa. W 1987 roku w pobliżu Hamburga znaleziono nagie zwłoki człowieka, który był blisko odkry­cia tajemnicy Bursztynowej Komnaty... umarli milczą.

Wśród napływającej na te tereny ludności, aż roiło się od niesamo­witych opowieści o skarbach ukrytych w podziemiach. Przecież w przepastnych magazynach Niemcy zgromadzili ogromne ilości artykułów żywnościowych. W pierwszych latach po wojnie, kiedy z wyżywieniem na tych terenach było krucho, ta wersja, krążąca wśród Niemców i Polaków, znajdowała chętnych słuchaczy. Inne wersje mówiły o wielkich składach materiałów włókienniczych, maszynach, futrach, złocie itd. Inni wspominali o Wunderwaffe i wszystkich nowinkach technicznych, tak szumnie okrzyczanych przez Goebelsa. Nic dziwnego, że co bardziej odważni próbowali natrafić na ślad, prowadzący do podziemnego skarbca. Szukano robotników, majstrów i wszystkich mających coś do powiedzenia o walimskich podziemiach. Obdarzeni wyobraźnią, gotowi byli wędrować podziemnymi tunelami do Wałbrzycha, Świdnicy a nawet do... Wrocławia. Psychoza narastała z dnia na dzień. Ktoś słyszał w górach strzały, komuś zginęło kilka sztuk inwentarza, ktoś wreszcie widział w lesie dym. Kiedy podszedł bliżej, ujrzał suszące się na drzewie mundury, dodajmy niemieckie oraz siedzących przy ognisku ludzi. Na gałęzi wisiała rozpłatana krowa. Tajemnica rozrosła się jeszcze bardziej, gdy w Walimiu pojawił się, opisywany już w poprzednim rozdziale, ppor. Radek. Ci z mieszkań­ców, którzy pamiętają jego wizytę, mówią, że ppor. pokazał im jakiś plan - zaznaczone były wszystkie budynki, drogi i wejścia do podziemi. Pamiętają także, że na planie widać było dwa wejścia do podziemi, zlokalizowane na zboczach Wielkiej Sowy. Ludzie, mieszkający w czasie wojny w Walimiu, wiedzieli, że w tamtym rejonie są strzeżone wejścia do podziemi, tymczasem po wojnie zniknęły one z powierzchni ziemi. Wejścia miały się znajdować na południowym stoku góry... czyżby więc jednak Sowia Dolina?

Z osobą wspomnianego już inż. Anthona Dalmusa - majora Wehrma­chtu, jednego z najważniejszych ludzi na budowie - związane są bardzo ciekawe wydarzenia. Otóż, inż. Dalmus nie wyjechał (jak całe kiero­wnictwo budowy) do Niemiec, ale osiedlił się w Głuszycy. Tam przez kilka powojennych lat pracował w zakładach włókienniczych. Chętnie rozmawiał o budowie z władzami i udzielił wielu ważnych informacji, dotyczących wyglądu budowy.

Oto, jak według niego, wyglądałaby kwatera główna w tym rejonie: w Kolcach miał powstać duży dworzec kolejowy, od którego doskonałe drogi asfaltowe prowadziłyby do poszczególnych schronów i fortyfi­kacji. Specjalne lotnisko miało znajdować się na splantowanym zboczu Wielkiej Sowy obok drogi Walim-Dzierżoniów. Główne budynki kwatery usytuowano na powierzchni, pod 1,5 metrową warstwą ziemi i betonu. Z chwilą ogłoszenia alarmu przeciwlotniczego szybkobieżne windy zjeżdżałyby wraz z dostojnikami do podziemi. Tam miały znajdować się wielkie elektrownie, a specjalne rurociągi dostarczałyby świeżą wodę. Przed niespodziewanymi nalotami chronić miały duże stacje radarowe, rozmieszczone w promieniu stu kilometrów wokół Walimia i Głuszycy Błyskawiczną łączność z poszczególnymi mia­stami i ośrodkami dowodzenia planowano zapewnić specjalnymi, posiadającymi 450 żył kablami telefonicznymi. Kable takie ułożono w wielkiej tajemnicy na trasie Głuszyca-Berlin-Warszawa-Praga-Hamburg-Królewiec-Kętrzyn. Nocami specjalne brygady OT kopały rów i układały kabel. Rano na powierzchni nie było śladu rozkopanej ziemi. Ponadto wszystkie kompleksy miały być połączone tunelami w których kursowały kolejki elektryczne.

Tyle relacji inż. Dalmusa, uroczego pana, do którego nikt nie miał nigdy zastrzeżeń i nie posądzał o nic, gdyby nie fakt, że inż. Dalmus do tego stopnia poczuł się bezpieczny, że postanowił sprzedać polskim władzom tajemnicę Gór Sowich. Zażądał 1,5 mil złotych, co na lata 50. było ogromną sumą. Niestety, władze nie wykorzystały okazji i propo­zycję odrzucono. Co gorsza, Dalmusem zainteresowało się UB, odkry­wając jego wojenną przeszłość. Dalmus zniknął z dnia na dzień, po prostu zapadł się pod ziemię. Mówiono, że uciekł do Austrii, jednak nam wydaje się bardziej prawdopodobna wersja, że został zlikwi­dowany za zdradę przez Werwolf albo przez NKWD lub jako bardzo niewygodny świadek, przez UB.

Podobnie zresztą działo się z innymi ludźmi, mającymi coś do powiedzenia na temat budowy. Przykładem niech będzie historia pewnej Niemki, kochanki jednego z oficerów niemieckich, zatrudnio­nych na budowie. Dużo wiedziała i... zniknęła, podobnie jak kilka innych osób, znających część tajemnic budowy. Inni, mniej ważni, dostawali listy z ostrzeżeniem i przestawali się interesować budową lub zmieniali miejsce zamieszkania. Wobec takiej sytuacji, do dziś pozo­stało bardzo niewielu ludzi, którzy mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Niestety nie żyją już panowie Schneider i Hein, Niemcy mieszkający w Jugowicach, którzy swoimi zeznaniami bardzo rozjaśnili mroki tajemnic otaczających Wielką Budowę. Niestety, nie żyje już większość więźniów, którzy przetrwali sowiogórskie piekło i składali zeznania przed GKBZHwP w roku 1964. Ci co zostali albo nie chcą mówić, albo po prostu niewiele wiedzą. Być może chcą tez uniknąć losu pewnego mieszkańca Walimia, u którego po śmierci w połowie lat 80. w trakcie zajmowania domu na poczet skarbu państwa, znale­ziono pewien niemiecki dokument. Ktoś krzyknął: to legitymacja SS, on był esesmanem! i tak już zostało. W psychozie panującej na tym terenie nikt nie zwrócił uwagi na dokument, a sprawę dodatkowo rozdmuchała prasa, pisząc o strażniku Gór Sowich i niesłusznie oczer­niając tego człowieka. Zamieszczone później sprostowanie niczego nie zmieniło. W oczach wszystkich człowiek ten na zawsze pozostanie strażnikiem sowiogórskich skarbów i esesmanem. Jak się okazało, dokument nie był żadną legitymacją SS, tylko zaświadczeniem o pracy na terenie Rzeszy w latach wojny.

Swego czasu wśród miejscowej ludności krążyła opowieść o kilku niemieckich płetwonurkach. W latach 60. weszli do zalanych korytarzy i nigdy nie wyszli. No cóż, wyobraźnia ludzka jest ogromna, zwłaszcza jeżeli chodzi o rzeczy nieznane. Autor osobiście słyszał niesamowitą opowieść o kilometrowych tunelach, w których stoją całe pociągi cennych rzeczy, snutą przez pewnego mieszkańca Walimia w jednej z piwiarni. Co ciekawe, ów człowiek, jak twierdził, może bez problemu wskazać miejsce, gdzie znajduje się wejście do owych tuneli. Na prośbę, aby to uczynił, zasłonił się złym stanem zdrowia (chyba po alkoholu) i brakiem czasu.

Kiedy w 1964 roku, w czasie opisywanej już wyprawy GKBZHwP, nadano sprawie Gór Sowich duży rozgłos, pisząc m.in. o zawalonych wejściach i niepokonanych przez nikogo pancernych drzwiach, do Konsulatu Generalnego PRL w Berlinie przyszedł list, napisany przez Bernharda P. Oto treść tego listu:

„W połowie 1950 roku zetknąłem się w lokalu z górnikiem pochodzącym z okolic Wałbrzycha, który był w podpitym stanie. Zapytał mnie skąd pochodzę, więc powiedziałem, że z Górnego Śląska. Jak to usłyszał stał się bardziej poufały i zaczął mi sugerować, że zapewne zostałem stamtąd wyrzu­cony przez Polaczków. Zataiłem, że opuściłem Górny Śląsk dobrowolnie jeszcze przed wojną i potakiwałem mu kiedy wyzywał na Ruskich i Polaczków. W pewnym momencie za­czął mówić o Walimiu. Mówił, że został wraz z innymi zobo­wiązany do pracy na terenie budowy w charakterze sztygara i odpowiadał za stanowiskowy postęp robót. W wielu chodni­kach magazynowano amunicję, granaty, pięści pancerne i bom­by lotnicze. W miejscu gdzie zamontowano drzwi pancerne znajduje się wiele skrzyń z zamku księcia von Pless, który koło Wałbrzycha miał zamek na wysokiej górze. Czy stamtąd coś wydobyto nie mógł mi powiedzieć, gdyż jako nazista został aresztowany i ponad dwa lata spędził w więzieniu. Teraz już nie pamiętam jak się nazywał ale wiem, że miał krótkie niemieckie nazwisko. Całą tą sprawę przyjąłem jako bajkę, ale z drugiej strony nie wydaje mi się żeby kłamał. Dopiero wasze artykuły wyjaśniły mi wszystko.

Z pozdrowieniem socjalistycznym Bernhard Pióretzki

P.S. Docierało tam wiele transportów ze Stuttgartu, Drezna Lipska, Sudetów. Tego on dowiedział się od SS gdyż był mę­żem zaufania NSDAP. Czyżby więc skarbiec Rzeszy zlokali­zowano właśnie w Górach Sowich? Wiele wskazuje, że tak "

Równie sensacyjne są historie poszczególnych kompleksów. Krąży o nich niezliczona ilość, nieprawdopodobnych wręcz, opowieści. Przedstawię je poniżej, opisując każdy kompleks osobno.

Z kompleksem Włodarz związana jest relacja pewnego więźnia. Wspomina on, że pod koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdu­jący się ponad 3 km w głębi góry! W podziemiach jest tylko jedno miejsce, w którym zawał zamyka dalszą drogę, a gdzie możliwe jest występowanie tak długiego tunelu. Chodzi o zawał na przedłużeniu dużej, zalanej hali, gdzie za pomocą donaritu zawalono całą ścianę, tamując dostęp do istniejących przypuszczalnie dalszych podziemi. Niestety, trudności techniczne w postaci wielotonowych odłamków skalnych uniemożliwiają dalsze prace w tym miejscu, a szkoda. W 1945 roku właśnie stamtąd wydobywał się na powierzchnię charakte­rystyczny, mdły zapach rozkładających się ciał ludzkich. Wspomina o nim jeden ze świadków, który znalazł się wtedy w rejonie zawału. Wiele wskazuje, że właśnie w podziemiach Włodarza zamknięto ska­zując na straszną śmierć kilka tysięcy więźniów z transportów, których losu nie znamy:

„W końcu kwietnia silne oddziały SS nocami wyprowadziły kilka tysięcy odzianych w strzępy ubrań szkieletów. Kolumny ruszyły w głąb Gór Sowich. Jedno jest pewne. Te ostatnie kilka tysięcy więźniów nigdy nie dotarło do stacji w Jugowicach, ani nie przeszło przez Walim".

Ciekawą rzecz wspomina także Helena Putlin. Otóż, według niej już w 1938 roku część Włodarza i Moszny była ogrodzona i prowadzono jakieś prace pod nadzorem SS. Jak ustaliliśmy, wyżej opisywany fakt miał miejsce nie na Włodarzu, a w podwałbrzyskich Kozicach, gdzie faktycznie wydobywano rudę uranu. Niemniej nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że w rejonie masywu Włodarza nie prowadzono żadnych tajemniczych prac przed 1939 rokiem.

W bezpośrednim sąsiedztwie Włodarza znajduje się mało znany kompleks Soboń, z którym właściwie nie wiąże się żadna sensacyjna historia. W zasadzie jedynym ciekawym miejscem w tym kompleksie jest, opisywany już dokładnie, zawał w sztolni nr 3, penetrowany przez Jerzego Cerę w latach 70., w którym natrafiono na ślady istnienia dalszych tuneli, być może wykończonych w całości.

Stosunkowo dużo ciekawych informacji udało nam się zebrać na temat następnego kompleksu o nazwie Osówka. Zdecydowanie najbar­dziej tajemniczym obiektem naziemnym tego kompleksu jest tzw. Siło­wnia, żelbetowy blok z dużą ilością przepustów, śluz, tam i kanałów dostępny tylko na jednym poziomie. O istnieniu dalszych poziomów świadczą zawalone klatki schodowe, szyb windy oraz kanały o głębo­kości przekraczającej głębokość dostępnego poziomu:

„Wczoraj plut. Urbanowicz zapuścił się w jeden z wąskich otworów. Plut. czołgał się 8 m w głąb. Dalszą drogę odcięła mu woda. Próbne sondowanie wykazało, że woda sięga jeszcze głębokości kilkunastu metrów (patrz akapit poniżej). Otwór, o którym mowa skierowany jest mniej więcej pod kątem 45o w głąb budowli. Istnieją pewne przesłanki na to, że podziemne tunele znajdujące się idealnie pod omawianą budowlą są z nią połączone".

Do relacji tej idealnie pasuje wiadomość, jaką przekazał nam Piotr Kruszyński. Badając kiedyś Siłownię, wrzucił do jej wnętrza świecę dymną. Po kilku minutach dym buchnął z kilkunastu otworów na jej powierzchni. Kilka dni później jego kolega, przebywający w podziemiach Osówki, mówił mu, że podziemia są zadymione tłu­stym, żółtawym dymem, takim samym jak dym ze świecy dymnej. Człowiek ten nie wiedział o wrzuceniu świecy do wnętrza Siłowni. Czyżby więc istniało połączenie między Siłownią a podziemiami? Jeżeli tak, to byłaby to niemała sensacja. Obecnie, aby dostać się do wnętrza Siłowni stało się konieczne oczyszczenie szybu klatki scho­dowej, jako że jest to jedyne miejsce rokujące nadzieję na odkrycie czegoś ciekawego. Jak bowiem wiadomo, każde schody dokądś prowa­dzą, w tym przypadku do wnętrza Siłowni i jeszcze jednej tajemnicy Wielkiej Budowy.

Prace badawcze, prowadzone w lecie i na jesieni 1997 roku, dopro­wadziły do bardzo ciekawych odkryć. Po wypompowaniu wody z szybu klatki schodowej oraz wybraniu zalegającego w niej gruzu okazało się, iż jest ona połączona z szybem domniemanej windy. Szyb windy, mający początkowo przekrój kwadratu, przechodzi w okrągłe pomie­szczenie o średnicy 6 m, całkowicie wybetonowane, połączone z powierzchnią kanałem technicznym o upadzie 45°. W „kwadratowej części szybu wychodzą liczne rury kamionkowe. Niestety, jak na razie, z braku możliwości technicznych nie dokonano gruntownego zbadania dna pomieszczenia. Wstępne badania wykazały, że jest wybetonowane i posiada niespotykanie mocne zbrojenie w postaci siatki z prętów stalowych średnicy 30 mm.

Ciekawostką jest fakt, że uderzenia młotem w ściany okrągłego pomieszczenia są słyszane w podziemiach Osówki. Czyżby zatem istniało między nimi połączenie? Jeżeli tak, to tylko „gdzieś" za usko­kiem, w niezbadanych jeszcze tunelach.

Obok wyżej opisywanego pomieszczenia odkryliśmy cztery betonowe studnie o średnicy 1 m, obecnie zalane wodą. Ich wstępne sondowanie pozwala stwierdzić, że mają po kilkanaście metrów głębokości. Przeprowadziliśmy także kilka doświadczeń ze świecami dymnymi. Zaowocowało to ustaleniem ciekawych połączeń w systemie Kamion­kowych rur. Obecnie planowane są dalsze badania, które prawdopo­dobnie doprowadzą do wyjaśnienia wielu tajemnic Siłowni.

Dużo interesujących miejsc znajduje się także w części podziemnej kompleksu. Na przykład, do dziś nie zbadano dokładnie dna szybu wentylacyjnego. Ze względu na obwał, nie sprawdzono jego ścian aż z trzech stron i nie wiadomo czy nie kryją jakiegoś nowego tunelu? Podobnie ma się sprawa z tzw. uskokiem, sztucznym zawaleniem skał między poziomami tuneli w rejonie wartowni. To, że kryje jakieś tunele jest niemal pewne, a to z racji wody, która spływając z górnego po­ziomu ginie w nim całkowicie, nie wypływając na dole w wartowni. Gdyby nie miała innego odpływu, już dawno zalałaby wartownię pod strop, tymczasem wartownia jest sucha, mimo że od miejsca wsiąkania wody dzieli ją odległość 5-8 m. Interesujący jest także sam moment powstania zawału. Otóż, przyjęło się, że powstał on wiosną 1945 roku w trakcie maskowania podziemi. Wersja ta funkcjonuje wszędzie do dnia dzisiejszego, jednak my dotarliśmy przy pomocy Piotra Kru­szyńskiego do zeznań pewnego polskiego leśniczego - prawdopodobnie pierwszego człowieka penetrującego po wojnie podziemia Osówki. W lipcu 1945 roku, kiedy ów człowiek wszedł do podziemi, w środku paliło się jeszcze światło (!), a wszystko wyglądało tak, jakby pracę przerwano kilka godzin temu. Leśniczy zeznaje, że był w rejonie war­towni i nie widział żadnego zawału. Widział natomiast tunel biegnący prosto w głąb góry, w który wszedł na głębokość kilkuset metrów. Od tunelu odchodziły w obu kierunkach boczne tunele i hale. Jak twierdzi, ze strachu nie penetrował całego labiryntu. Wspomina także, że po zaję­ciu budowy przez Rosjan został przez nich zatrzymany i pracował dla nich jako przewodnik po kompleksie. Kiedy Rosjanie poznali system, szybko zrezygnowali z jego pomocy, a cały teren podziemi otoczyło wojsko. Leśniczy był jednak ciekaw co tam robią i podpatrzył, że ze sztolni nr 2 wychodzi na powierzchnię taśmociąg, którym Rosjanie coś wywożą z podziemi oraz że wynoszą ze środka dziwne cylindryczne pojemniki wielkości wiadra. Co ciekawe, jeden pojemnik niosło z wielkim trudem aż 4 żołnierzy. Akcja trwała przez dwa miesiące. Dziś możemy tylko przypuszczać, że były to pojemniki z ołowiu, zawierane próbki ziemi, do badań na obecność w niej rudy uranu. Kiedy kilka miesięcy później leśniczy znowu odwiedził rejon wartowni, zastał tam rozległy zawał, blokujący dalszą drogę a jedno­cześnie sztucznie łączący obydwa poziomy podziemi.

Równie tajemnicza jest sztolnia nr 3, a ściślej mówiąc jej wypo­sażenie. W jakim bowiem celu w sztolni o długości około 120 m wybu­dowano aż dwie ceglano-betonowe tamy z urządzeniami hydrauli­cznymi? Nam nasuwa się tylko jedno przypuszczenie. Sztolnia nr 3 miała służyć jako punkt pobierania wody dla kompleksu. Przemawia za tym fakt, że tuż nad wejściem do niej wykonano dużych rozmiarów wykop pod nierozpoznaną budowlę - mogła to być stacja pomp. Inna wersja sugeruje, że w trakcie budowy sztolni natrafiono po prostu na dużą żyłę wodną i w związku z tym budowę przerwano, a tamy postawiono, aby regulować wypływ wody na powierzchnię. Na przy­kład tylko nocą.

Kompleks Jugowice jest sam w sobie sensacyjną historią - żaden inny
nie wprowadził tyle zamieszania. Stało się tak z powodu niedostępności
wnętrza kompleksu do penetracji. Dopiero nasze prace w ostatnich
latach wyjaśniły większość niewiadomych. Według mieszkającego
w pobliżu sztolni pana Milanowskiego, te słynne stalowe drzwi w szto­
lni nr 6 były po wojnie otwarte! Przed nimi, natomiast, leżały na powie­
rzchni dwie stalowe szafy pancerne zawierające jakieś papiery. Jakie,
nie wiadomo. Szafy zabrano na złom w latach 50. Poza tym, aż do
wczesnych lat 50. większość wejść była dostępna i sama natura doko­
nała ich zawalenia. Od wojny była zamaskowana tylko sztolnia nr 4,
która wydaje się być centralną w całym systemie. Podobnie jak odkryty
Przez nas szyb wentylacyjny na zboczu Chłopskiej Góry. Bardzo cieka­
wy szczegół podaje pan Maciejewski w swojej pracy o górach. Jak
Pisze: W ciągu czterech miesięcy od zbudowania pierwszego baraku
więźniowie wykuli 18 otworów w skałach. No cóż, my dotychczas
zlokalizowaliśmy 7 otworów, co do paru innych mamy pewne przyp­uszczenia, ale gdzie pozostałe?

Także w kompleksie Rzeczka jest kilka niewiadomych. Według pewnej relacji, w latach 50. grupa geologów, badających skały Gór Sowich, penetrowała m.in. podziemia Rzeczki. Jak mówią, idąc cały czas prosto jedną ze sztolni, minęli po kolei sześć poprzecznych hal, a dalej nie szli, po prostu ze strachu. Dziś znamy tylko dwa poprzeczne ciągi hal, a zawał na sztolni nr 1 możemy wykluczyć - zbadaliśmy go dokładnie i ponad wszelką wątpliwość kończy się przodkiem. Pozostaje zatem tylko zawał na przedłużeniu sztolni nr 2. Jego przekopanie może wnieść wiele nowego do kształtu podziemi w tym kompleksie. Nasza grupa na razie nie jest nim zainteresowana. W Rzeczce istnieje bowiem jeszcze jedno osobliwe miejsce. Chodzi o mały tunel, z wlotem pod betonowym mostem naprzeciw platformy pod sztolnię nr 4. Istniejący w nim zawał może doprowadzić do rozwiązania tajemnicy kompleksu, ponieważ tunel biegnie prosto pod znane nam podziemia, które prawdo­podobnie miał odwadniać.

Wiele tajemnic kryje w sobie także nieco oddalony od serca budowy kompleks Sokolec. Według stanu na dzień dzisiejszy istnieją w nim tylko 4 wloty do podziemi, rozłożone na dwóch poziomach. Natomiast relacje mówią aż o 11 wejściach zgrupowanych na trzech poziomach. Gdzie zatem szukać pozostałych wejść? Pan M. Bazała twierdzi, że do niektórych sztolni można dostać się za pomocą ceglano-betonowych studzienek z powierzchni ziemi. My dodamy jedynie, że faktycznie zlokalizowaliśmy kilka takich studzienek, leżących poza zasięgiem znanych podziemi. Co ciekawe, studzienki są zagruzowane, lecz mimo to słychać w nich głuche echo świadczące o ich dużej głębokości. Czy sięgają do podziemi? Tylko ich oczyszczenie może dać odpowiedź na to pytanie.

A teraz ciekawostka. Od wielu mieszkańców tych okolic słyszeliśmy o pewnej Niemce, która w latach 70. miała otrzymać z Niemiec urzą­dzenia do... wentylacji podziemi. Nikt jednak nie potrafi powiedzieć kim jest ta Pani. My osobiście nie wierzymy w tę historie - psychoza panująca wśród miejscowej ludności bardzo często prowadzi do wymyślania opowieści pozbawionych jakichkolwiek realnych podstaw.

Na koniec warto dodać, że w rejonie kompleksu Sokolec istnieje jeszcze jedna sztolnia, której kształt i historia owiane są tajemnicą. Chodzi o zlokalizowaną przy dolnych hałdach u podnóża góry sztolnię, powstałą prawdopodobnie w latach 50. Według naszych ustaleń próbowano tam eksploatować rudę uranu, a pracowali w niej pod nadzorem KGB i UB żołnierze karnego batalionu. Do dziś żyje niewie­lu żołnierzy tego batalionu. Wejście do sztolni jest obecnie zamurowane ze względu na wzmożone promieniowanie. Niestety, nie udało nam się znaleźć powiązania tej sztolni z wyrobiskami z okresu wojny, choć nie jest wykluczone, że jest to jedna ze sztolni kompleksu Sokolec, rozbudowana po prostu przez pechowych górników. Jeżeli tak jest w rzeczywistości, to pozostałych sztolni tajemniczego poziomu III-go należy szukać w pobliżu owej sztolni lub u podnóża góry, na tej samej wysokości.

Zdecydowanie najwięcej „mrożących krew w żyłach" historii związa­nych jest z zamkiem Książ i podziemiami wykutymi w skale, na której stoi. W zasadzie do dnia dzisiejszego nie ustalono ostatecznie ilości poziomów podziemnych wyrobisk. Znane są dwa poziomy, jednak może być ich nawet 4-5. O tym, że pod zamkiem są jeszcze nie odkryte pomieszczenia wiadomo na pewno, ale nikt nie zadał sobie trudu, aby spróbować do nich dotrzeć. Wszystkie dotychczasowe próby miały charakter amatorski i chaotyczny, co w przypadku domniemanej zawartości tych tuneli jest po prostu nietaktem. Nie zadano sobie też trudu sprawdzenia całego szybu transportowego - w bezmyślny sposób zasypano go gruzem i śmieciami. Nie zbadano szybu windy, choć na jej tablicy z numerami pięter jest 11 przycisków. Dodajmy, że zamek ma 5 pięter, dwa piętra piwnic i... już. Gdzie są zatem pozostałe miejsca, w których zatrzymywała się winda. Jej szyb zabetonowano na pierwszym poziomie podziemi. Nie rozbito także murów, na które wskazywał wieloletni opiekun zamku, niejaki Wawrzyszek. Zostały one wzniesione wiosną 1945 roku i obok nich posadzono bluszcz, którego gałęzie pnąc się po ścianach, zazdrośnie strzegą tajemnic zamku. W okresie zajmowania zamku przez Wojsko Polskie prowadzono pewne prace poszukiwawcze, podobnie jak i wcześniej czyniła to Armia Czerwona. Nie doprowadziły jednak ani do wniosków potwierdza­jących istnienia podziemnych skrytek, ani je negujących. A przecież z analizy dokumentacji zamku i zeznań świadków jednoznacznie wyni­ka, że nie wszystkie pomieszczenia zamku zostały dokładnie zbadane, Czy te wszystkie irracjonalne działania miały jakiś ukryty cel? Jeżeli tak, to kto miał interes, aby tajemnice zamku nie zostały odkryte? Nie wiadomo.

Wiadomo, że prace prowadzono zarówno w samym zamku jak i w skałach, na których stoi. Wiadomo też, że wykonywali je Żydzi z KL Fürstenstein pod nadzorem OT, a obóz mieścił się w okolicy dzisiejszego parkingu. Niewiele natomiast wiadomo o tym, że w dolinie rzeki Pełcznicy istniał drugi obóz. Przebywali tam górnicy z Donbasu, zajmujący się drożeniem tuneli. Co ciekawe, górnicy nie pracowali w znanych podziemiach. Stwierdza to jednoznacznie Żyd o nazwisku Weiss, który tam pracował. Jak mówi, nigdy nie spotkał żadnego z tych górników, słyszał natomiast o istnieniu ich obozu. Gdzie zatem zatru­dniano tych kilkuset fachowców, których (jak wszystko na to wskazuje) zlikwidowano pod koniec wojny w nieznanych okolicznościach. Kiedy sprowadzono pana Weissa do podziemi stwierdził, że obok jednego z bocznych korytarzy znajdowało się duże pomieszczenie. Dziś jest tam gruba ściana. Weiss twierdzi ponadto, że kiedy 26 lutego 1945 roku opuszczał podziemia, żaden z chodników nie był obetonowany. Na to samo miejsce wskazał także niejaki Semeniuk - Rumun z OT - który wkrótce po złożeniu zeznań zginął w Świebodzicach w tajemniczych okolicznościach. Mówił, że wielokrotnie przechodził obok pomieszcze­nia, które obecnie... nie istnieje. Dodał również, że wszystkich Żydów pracujących przy betonowaniu chodników zlikwidowano. W miejscu, wskazanym przez tych dwóch panów, przeprowadzono w latach 80. próbne odwierty, jednak na głębokości 1,5 m wiertła zaklinowały się i trzeba było przerwać prace. Kilka metrów dalej ściana, gdzie dokony­wano odwiertu, kończy się. Grubość betonu nie przekracza tam 60 cm. Dlaczego więc kilka metrów dalej beton ma już ponad 1,5 m grubości?

Oto słowa człowieka, który był w czasie wojny zatrudniony w OT jako kierowca:

„Wielokrotnie woziłem na zamek materiały budowlane, takie jak cement i cegła. Obok mnie w szoferce zawsze siedział mój szef, sierżant SS, poczciwy człowiek. Materiały dowoziłem na dziedziniec zamku, z którego wybito szyb do podziemi. W cza­sie rozładunku musiałem opuścić samochód. Myślę, że dlatego, bym nie widział więźniów rozładowujących cement i cegłę. Pewnego razu, a było to w ostatnich tygodniach wojny, jak zawsze poszliśmy z moim szefem 'na spacer'. Sierżant na chwilę oddalił się i wrócił z wiadomością, że w kursie powro­tnym zabierzemy pewien ładunek. Poszliśmy do piwnic zamku, gdzie w dużym pomieszczeniu leżała masa drewnianych, izolowanych papą skrzyń. Miały napisy w języku niemieckim — Ostrożnie!!! Cenny ładunek!!! oraz wybitego orła Rzeszy. Skrzynie były puste. Sierżant powiedział, że jeżeli chcę, to mo­gę pogrzebać w nich. Może znajdę coś na pamiątkę - jak stwierdził. Niestety nic w nich nie znalazłem. Potem zaczął się załadunek. Wszystkie skrzynie wywieźliśmy na leśną polanę i spaliliśmy. Sierżant mówił, abym jak najszybciej zapomniał o tym wydarzeniu, gdyż skrzynie zawierały ładunek specjalny, który złożono w podziemiach zamku i lepiej o tym nic nie wiedzieć. Żyję, gdyż w ostatnich dniach wojny sierżant ostrzegł mnie, że SS likwiduje wszystkich mających związek z tymi skrzyniami. Uciekłem ".

Powyższa relacja może być w pełni wiarygodna. Jak udało się nam ustalić, pod koniec wojny na zamek przybywało wiele transportów z cennymi rzeczami, a w momencie zajęcia zamku przez Armię Czerwoną po transportach tych nie pozostał nawet najmniejszy ślad Należy przypuszczać, iż ich zawartość ukryto w podziemnych komo­rach, w metalowych, zaizolowanych skrzynkach. Kilkanaście lat temu T. Słowikowski - człowiek mocno zaangażowany w odkrycie tajemnic zamku - znalazł jedną z takich skrzynek w lesie u podnóża zamku. Niestety, była już pusta. Pan Słowikowski twierdzi, że do zamkowych podziemi dotrzeć można przez kilka zamaskowanych studzienek znajdujących się na zalesionym zboczu.

„Byłem wtedy strażnikiem na parkingu. Zajechał mercedes z niemieckimi tablicami. Wysiadło 4 eleganckich panów. Spytałem jak długo pozostaną na zamku. Odpowiedzieli, że jakieś 4-5 godzin, bo chcą odpocząć i posiedzieć na tarasie. Czas płynął powoli. Minęło 5 godzin a naszych turystów ani śladu. Bytem jakiś taki niespokojny, więc poszedłem na zamek. Niestety nikt tam nie widział 4 Niemców. Szukałem ich po parku ponad dwie godziny i zacząłem się denerwować. Zaczęło się ściemniać, gdy Niemcy wrócili. Zmęczeni, brudni podeszli do samochodu - zabłądziliśmy - rzucił jeden z nich i bez słowa odjechali. A ja do tej pory zadaję sobie pytanie - czego szukali i do czego dotarli? Czy może do jednej z tych studzienek?"

Do podziemi - twierdzi pan Słowikowski - można dostać się np. Przez kolektor ściekowy. Jego budowa zajęła 4 lata, a mimo to Poprowadzono go w najmniej dogodnym terenie, pod skalnym masy­wem zamkowego wzgórza. Podobny kolektor budowali Niemcy. Szedł doliną rzeki Pełcznicy. Nasuwa się pytanie - dlaczego również nowego kolektora nie poprowadzono w tym miejscu, dlaczego poprowadzono go pod dwoma hipotetycznymi tunelami kolejowymi dochodzącymi do zamku. Komu na tym zależało, bo przecież z kolektora, przy niewiel­kim wysiłku, można przez podkop dotrzeć do tuneli. Ponadto, wzdłuż kolektora biegnie tor kolejki wąskotorowej. Można stąd wywieźć przedmioty o dużym ciężarze i objętości. A propos tuneli kolejowych, to chodzi przypuszczalnie o dwa tunele, biegnące do zamku, którymi do podziemi miały dojeżdżać pociągi specjalne. Tunele mają biec od torów linii kolejowej Wrocław-Wałbrzych, a ich wloty mają znajdować się w rejonie tzw. Łuku Świebodzickiego i obok stacji Wałbrzych Szczawienko. W rejonie Łuku faktycznie istnieje odcinek zbocza góry nie­naturalnie płaski z młodym drzewostanem, zbudowany, jak wykazały badania, z luźnych skalnych okruchów i ziemi. Zbocze to dochodzi do samych torów pod ostrym kątem - idealnie pasuje na bocznicę. Pan Słowikowski dotarł do takiej oto opowieści: żołnierz Wehrmachtu jechał na urlop pociągiem do Wałbrzycha. W Świebodzicach do wagonu wsiadł esesman i nakazał wszystkim, aby przesiedli się na lewą stronę i pod żadnym pozorem nie patrzyli w prawo. Żołnierz pamięta, że za Świebodzicami pociąg wjechał w jakby tunel zbudowany z siatki maskującej rozpostartej nad wąską w tym miejscu doliną. Wtedy właśnie ukradkiem zerknął w prawo. Zobaczył kilka rzędów wago­ników kolejki wąskotorowej, wypełnionych urobkiem oraz wlot tunelu w zboczu. Czyżby jednak prawda?

Z tunelem tym związana jest jeszcze jedna historia: pod koniec wojny z kierunku Wrocławia nadjechał pociąg, minął Świebodzice i na 61,1 km trasy zapadł się pod ziemię. Jedno jest pewne. Pociąg ten nigdy nie dotarł do Wałbrzycha. Na 61,1 km była bocznica, z której tor prowadził tunelem do podziemi zamku. Jak udało się nam ustalić pociąg składał się z lokomotywy, dwóch wagonów osłony SS, salonki gauleitera Hanke oraz dwóch wagonów z nieznaną zawartością. Co było w tych dwóch wagonach? Czy złoto Wrocławia? Bardzo możliwe.

Według zeznań opiekuna zamku - Wawrzyszka - z zamku na drugą stronę rzeki przerzucony był most pneumatyczny (!), którym Niemcy mogli toczyć nawet wózki kolejki wąskotorowej. Most ten, a także to co tam robiono, chronione było największą tajemnicą. Wawrzyszek zeznaje ponadto, że pod koniec wojny w podzamkowych tunelach ukryto wiele transportów napływających z całych Niemiec. Mówiło się wówczas, że w skrzyniach zgromadzono skarby kultury francuskiej, w tym Bibliotekę Narodową z Paryża. A na koniec taka oto ciekawostka (czy tylko ciekawostka?): Hubertus Strughold - naukowiec przeprowa­dzający doświadczenia z medycyny lotniczej, w tym testy w kabinach ciśnieniowych — wspomina:

„Nasz instytut w Dachau został zbombardowany. Ewakuowa­no nas na Śląsk, do zamku baronowej. Nie pamiętam jak się nazywał. W podziemiach zamku próbowałem lotu w rakiecie. Badałem swoje reakcje. Musieliśmy uciekać, bo Rosjanie byli o 10 km".

Bardzo ciekawy fakt podaje jeden z byłych więźniów. Nie wie gdzie, bo go to nie interesowało, widział, jak w jednym z tuneli uruchomiono produkcję jakiś części do samolotów. Było to na krótko przed za­kończeniem wojny.

A oto co spotkało jednego z oficerów niemieckich: jako nie nadający się na front, nadzorował prace w Górach Sowich. Wszyscy nadzorcy zostali zaproszeni przez SS na kolację i poczęstowani alkoholem. Nasz oficer ze względu na chorobę żołądka alkoholu nie tknął. Kiedy zoba­czył, że pijący kolejno tracą przytomność, przerażony zaczął udawać, że z nim także jest źle. Został załadowany na ciężarówkę i wraz z inny­mi zupełnie nagimi i nieżyjącymi już kolegami wywieziony w niezna­nym kierunku. Uciekł wyskakując z ciężarówki. Jaka więc tajemnica związana jest z Górami Sowimi, skoro razem z więźniami pogrzebano tam także strażników?

Przyroda i czas skutecznie zacierają ślady prowadzonych prac i zbrodni. Z każdym rokiem przybywa nowych zawałów w tunelach, niszczeją budowle naziemne, umierają świadkowie. Coraz trudniej nam odtworzyć wygląd i historię pewnych miejsc. Czy zdążymy? Jedno jest pewne, nie możemy zaprzestać prac nad tak fascynującym tematem jak Góry Sowie i ich tajemnice. W rozdziale tym staraliśmy się przedstawić Państwu co ciekawsze „sensacje" dotyczące Wielkiej Budowy i w spo­sób racjonalny je wytłumaczyć. Za dużo bowiem narosło mitów, nieporozumień i kłamstw, nie przynoszących nikomu pożytku, a często prowadzących do tragedii. Góry Sowie i to co działo się na ich terenie w latach 1943-45, zalicza się do największych tajemnic II wojny świa­towej i należy dołożyć maksimum wysiłku, aby tę tajemnicę rozwiązać. Trzeba w końcu jasno wiedzieć, co naprawdę działo się w górach, które w czasie wojny nazywano Górami Śmierci...


CZĘŚĆ VIII

ZAKOŃCZENIE

Wojenna historia obszaru Gór Sowich stanowi do dziś jedną z naj­większych tajemnic II wojny światowej. Od lat zajmują się nią najwybi­tniejsi badacze historii wojskowości, techniki fortyfikacyjnej i poszuki­wacze skarbów. Każdy z nich znajduje w Górach Sowich „coś" dla siebie. Historycy starają się wyjaśnić genezę budowy i jej przeznacze­nie, miłośnicy fortyfikacji badają unikalne techniki budowy i dokonują inwentaryzacji, poszukiwacze skarbów pędzą za „nieznanym". Są i tacy, którzy łączą w sobie wszystkie te zainteresowania, starając się rozwikłać tajemnicę Olbrzyma. Do tych ostatnich zaliczam się i ja. Prowadząc od szeregu lat systematyczne badania pozostałości Wielkiej Budowy, staram się dotrzeć do nowych tajemnic, tuneli i... skarbów. A do odkrycia zostało jeszcze wiele - bardzo wiele. Poza ostatecznym wyjaśnieniem przeznaczenia przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym, koniecznie trzeba rozkopać i zinwentaryzować wszystkie zawały, które zagradzają dziś dostęp do tajemnic. Są to:

Aby zadanie to stało się wykonalne, potrzebne są pieniądze i to,
niestety, niemałe. Potrzebni są sponsorzy, aby prowadzić trudne prace
terenowe. Czy się znajdą? Mam nadzieję, że tak.

Na koniec kilka refleksji na temat Olbrzyma. Dokonując inwentaryza­cji oraz biorąc udział w licznych pracach poszukiwawczych wyrobiłem sobie prywatne zdanie na temat przeznaczenia Olbrzyma. Otóż uwa­żam, że zespół kompleksów zlokalizowanych w Górach Sowich miał stanowić (po ukończeniu budowy) gigantyczny kompleks zbrojeniowy, który poprzez kompleks Sokolca byłby połączony z istniejącymi już zbrojowniami we wnętrzu Włodyki. Kompleks zamku Książ miał być natomiast, bez wątpienia, kolejną kwaterą główną Führera. Na czym opieram swoje przemyślenia? Porównując plany podziemi Włodarza, Osówki, Rzeczki itd. z planami podziemi zamku Książ od razu rzuca się w oczy ich „inność". Ma się wrażenie, że chodzi o zupełnie różne obiekty. Z jednej strony proste sztolnie, regularne skrzyżowania, monotonia powtarzających się przecznic i hal, a z drugiej strony nieregularne korytarze, tu i ówdzie ulokowane komory, szyby wind i klatek schodowych. Te obiekty nie mogą służyć temu samemu Poznaczeniu! Z kolei porównanie planów np. Włodarza z planami fabryki V-2 o kryptonimie Dora lub fabryką Junkersa w Dessau wyjaśnia chyba wszystko. Te same założenia, te same tunele, hale, ta sama monotonia.

Mieczysław Mołdawa w swojej pracy pt: Gross Rosen, obóz koncentracyjny na Śląsku stwierdza, że Olbrzym to:

"(...) komando pracujące w niezwykle ciężkich warunkach przy budowie ukrytych w Górach Sowich zakładów zbroje­niowych podlegających Luftwaffe (broń rakietowa) i mających służyć programowi Riese. Dla tego programu założono w 1944 roku szereg komand polowych do drążenia wyrobisk pod hale tunelowe podziemnych fabryk".

Dalej zaś charakteryzując kompleks zamku Książ pisze:

„Komando Furstenstein na terenie kwatery Luftwaffe z ośrod­kiem studiów broni powietrznych oraz inspekcją specjalną (Sonderinspektion) budowy fabryk podziemnych w masywie Gór Sowich. Komando małe założone w 1944 roku. powiązane z pobliskim komandem Wustegiersdorf budującym kompleks zbrojeniowy (...)".

Myślę, że jest to, jak do tej pory, najbardziej wiarygodna i sensowna charakterystyka przedsięwzięcia budowlanego OLBRZYM.


CZĘŚĆ IX

KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNA FUHRERA?

Najbardziej prawdopodobna wersja „wydarzeń", choć wydaje się, że także najbardziej... błędna. Podstawą rozpowszechniania tej wersji są opublikowane wspomnienia Alberta Speera oraz Nicolausa von Belo-wa, którzy właśnie o „Riese" piszą jako o nowej kwaterze głównej budowanej w górach koło Wałbrzycha. Pozornie wszystko pasuje, bowiem właśnie w górach koło Wałbrzycha zlokalizowany jest Zamek Książ, gdzie właśnie powstawała kwatera główna, natomiast „Riese" wcale nie jest zlokalizowany w górach koło Wałbrzycha, tylko nieco dalej. Bardziej by pasowało: w górach koło Jedliny Zdrój koło Walimia, koło Głuszycy itd. Ale i o tym wspomina Albert Speer pisząc o nowej kwaterze powstającej w górach na Śląsku koło Jedliny Zdrój.

Zaczyna się zatem pewien zamęt - ile tych kwater głównych budowano? Jedną, dwie, trzy a może cztery? Wielu obdarzonych większą fantazją badaczy twierdzi nawet, że wszystkie podziemia rejonu Walim - Głuszyca miały stanowić zespół kwater na wzór podobnego zespołu z rejonu Kętrzyna. Co więcej, niektórzy już nawet podzielili podziemia dla poszczególnych organów, i tak np.: Rzeczka przypadła Goebelsowi,
Włodarz miał być dla Goeringa a Osówka dla Hitlera. Fantazja ludzka
nie zna granic.

SCHRONY DLA WOJSKA?

Wersja szeroko propagowana we wczesnych latach powojennych przez przesłuchiwanych Niemców (np. Dalmusa). Według niej podzie­mia "Riese" miały służyć jako schrony dla ok. czterdziestotysięcznej armii. Totalna bzdura - nikt przy zdrowych zmysłach nie "zapychałby" podziemi wojskiem, gdyż w ten sposób przestawało być mobilne i nie posiadało kontaktu z rzeczywistością. Chyba, że miałyby to być schrony przeciwatomowe ...


TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

Wersja raczej nierealna. Nikt normalny nie buduje centrum bada­wczego, którego wyniki prac będą gotowe za kilka lat, w momencie, gdy wojna zbliża się ku końcowi. Zresztą sam Albert Speer pisze, że pod koniec 1944 roku wydał rozkaz przerwania wszystkich budów, których ukończenie przewidziano po 1945 roku. Może to sugerować, że „Riese" miał być skończony w 1945 roku. Jednak i to nie do końca odpowiada prawdzie, bowiem pewne przesłanki mówią o 1948 roku, co świadczyłoby o wyjątkowej ważności „Olbrzyma".

BROŃ ATOMOWA?

Ciekawa hipoteza. Niby fantastyczna, ale też bardzo realna, jeżeli przyjąć, że „Riese" miało wchodzić w skład koncernu Concordia, budowanego w Sudetach z wielkim rozmachem, a w jego skład wchodziły m.in.:

Na poparcie tej hipotezy przytacza się ciągle opowieść o sprowa­dzeniu w Góry Sowie grupy fizyków i chemików ze Skandynawii, którzy podobno prowadzili tutaj jakieś badania. Niestety brak na to dowodów.

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

Jest to jedyne sensowne przeznaczenie tych obiektów i - jak sądzę - jedyne możliwe do zrealizowania. Jak wiadomo w marcu 1944 roku w związku z nalotami został powołany do życia tzw. Sztab Myśliwski, który pod dowództwem gen. Erharda Milcha zajmował się budową nowych, najczęściej podziemnych zakładów zbrojeniowych. Protokół jednej z narad Sztabu Myśliwskiego mówi o rozpoczęciu pod koniec 1943 roku budowy 6 wielkich zespołów fabryk dla przemysłu lotni­czego. „Riese" zaczęto budować również pod koniec 1943 roku - czyżby zbieg okoliczności?


VERGELTUNGSWAFFE - V-l, V-2, V-3?

Istnieje wiele sprzeczności co do profilu produkcji w Górach Sowich jedni mówią o lotnictwie, inni upierają się przy V-l i V-2 ale tek naprawdę nie ma żadnego znaczenia co miało być produkowane Rakiety czy samoloty - nie istotne, ważne, że miała to być produkcja zbrojeniowa.

V-7?

Ostatnio temat ten jest bardzo „modny", głównie za sprawą Igora Witkowskiego i jego „bardzo interesujących" informacji (ciekawe skąd?) o wszelkiego rodzaju latających spodkach i ich fenomenalnych osiągach. Jednak wartość tych informacji jest, powiedzmy, dyskusyjna.

Za przykład niech posłuży taki oto fakt: Pan Witkowski uparcie twier­dzi, że w Ludwikowicach Kłodzkich, w dawnej kopalni Venceslaus istniał wielki ośrodek badawczy, a jego sercem była tzw. „Muchołapka" (żelbetowa konstrukcja w kształcie wielokąta służąca do testowania startujących z niej obiektów dyskoidalnych).

Otóż, niniejszym informuję Pana Witkowskiego, że identyczny obiekt znajduje się w Elektrowni Siechnice we Wrocławiu i jest tam niczym innym jak chłodnią (zdjęcia obiektu do wglądu na stronach: 220-221).

Skoro reszta rewelacji Pana Witkowskiego ma podobny ciężar gatun­kowy, to ja nie mam nic więcej do dodania.

WUNDERWAFFE?

Wunderwaffe - tak naprawdę prawie nic nie wiemy o tej broni. Dla jednych miała to być bomba atomowa, dla innych latające talerze, broń wysokich temperatur lub broń radiologiczna, jeszcze inni wspominają o działach elektromagnetycznych lub o wielkich działach, czołgach i rakietach, które swoimi wagomiarami miały rozstrzygnąć losy wojny. Ale zejdźmy na ziemię. Niemcy, owszem, byli wizjonerami przyszłości - wymyślili i wyprodukowali bronie naprawdę fantastyczne - ale...bez przesady.

Poziom technologicznego rozwoju w latach 40. był taki a nie inny i to | on oznaczał możliwości stworzenia danych brom. Aby wyprodukować jakąkolwiek nową broń, trzeba by ten poziom przeskoczyć, poza tym, trzeba by przeznaczyć na to niewyobrażalne sumy pieniędzy, masę materiałów, ludzi i czasu. Niemcy nie mieli żadnej z tych rzeczy. Oczywiście nikt nie zaprzecza, że były prowadzone prace nad wieloma rodzajami nowych broni, jednak w większości jedynym ich efektem było wykreślenie planów, a w najlepszym wypadku rozpoczęcie bu­dowy prototypu. Gdzie więc byłby sens budowy tak wielkim nakładem sił i środków skomplikowanych technicznie zakładów produkujących ową Wunderwaffe, skoro ona sama istniała jedynie w głowach kilku zapaleńców? Poza tym, to nie Wunderwaffe była potrzebna na wiosnę 1945 roku na polu bitwy, tylko setki nowych Tygrysów, Messer-schmittów i U-bootów.

Wszystkie opisane powyżej znaki zapytania to tylko przypuszczenia, co do przeznaczenia „Olbrzyma", jednak rozsądek podpowiada, że tylko produkcja zbrojeniowa mogła tutaj wchodzić w rachubę. Natomiast podziemia Zamku Książ bez wątpienia miały stanowić część składową nowej kwatery głównej Adolfa Hitlera. Zaznaczam, że są to przypuszczenia, na których poparcie nie mamy niestety dowodów, bowiem nic nie wiadomo o zachowaniu jakiejkolwiek dokumentacji technicznej dotyczącej Gór Sowich. Wielu uważa, że dokumentacja ta została zniszczona, jednak bardziej prawdopodobne jest jej utajnienie z bliżej nie znanych powodów. Być może Olbrzym miał służyć tak przerażającym celom, że do dziś „nie wypada" o tym mówić. A być może stał się jednym z wielu „sejfów III Rzeszy" i w tym wypadku jeszcze długo nie poznamy prawdy.


CZĘŚĆ X

NA SZLAKU

Na koniec zapraszam Państwa do przejścia czarnego szlaku marty­rologii. Poprowadzi on nas przez całą, główną część sowiogórskiej budowy.

Szlak bierze swój początek na stacji kolejowej w Jugowicach, tej samej, na której wyładowywano transporty więźniów pędzonych do pracy w górach. Idziemy drogą w kierunku Wałbrzycha i przed rzeką Bystrzycą skręcamy w lewo. Jesteśmy na drodze, gruntownie przebudo­wywanej jeszcze podczas wojny. Więźniowie układali kostkę, budowali przepusty i studzienki, aby droga była zdolna do przyjmowania ciężkich transportów. Mijamy wiadukt nad drogą (wiadukt ten przygotowany był do wysadzenia, o czym świadczą otwory po ładunkach tuż przy filarach) i po około 200 m, po lewej stronie, zaczyna się długi na blisko 100 m i wysoki na 5 m (w części centralnej) mur oporowy. Mur wykonany został w czasie wojny. Po drugiej stronie drogi płynie strumień Jaworzynka - przy jego regulacji pracowali więźniowie. Również po stronie lewej, ale nieco wyżej, na zboczach Jedlińskiej Kopy zauważyć można linie nasypów kolejki wąskotorowej, biegnącej kilkoma zakosami z Olszyńca na Włodarz. Po minięciu muru, przez około 1,5 km idziemy przez typową, polską wieś, z walącymi się zagrodami, dziurawymi płotami i ogólnym nieporządkiem. Po około 20 minutach marszu dochodzimy do drugiego muru oporowego, długiego na około 150 m. Jest w nim ciekawie rozwiązany technicznie podjazd do stojącego wyżej domu. On także powstał w czasie wojny. Jeszcze kilka kroków i po naszej prawej stronie, za rzeką, pojawiają się ruiny dwóch baraków obsługi technicznej o wymiarach 46 x 16m. Baraki te - posiadające m.in. ogrzewanie, wykafelkowane kuchnie i łaźnie oraz wszelkie inne wygody - zostały zdewastowane przez miejscową ludność do tego stopnia, że trzeba było je wyburzyć, gdyż groziły zawaleniem. Niedaleko od baraków stoi betonowy fundament warto­wni. Mijamy most na Jaworzynce i po kilku minutach, tym razem po lewej, znowu widzimy ruiny baraków, jeden o wymiarach takich jak dwa poprzednie, drugi ma 42 x 12 m. Za nimi znajduje się niewielki staw - to ujęcie wody dla budowy. Idziemy ciągle pod górę. Po prawej stronie widać ruiny Kasyna SS, po lewej zaś ruiny dwóch kolejnych baraków i po prawej podobnie. Jesteśmy w centrum kompleksu Jugowice. Dochodzimy do miejsca, gdzie szlak skręca w lewo przez kamienny mostek w polną drogę. Od razu przed naszymi oczami wyrasta hałda kamienia z podziemi. Powyżej znajdują się wloty sztolni nr 1, 2 i 3. Obok hałdy stoi fundament po kompresorze. Idziemy dalej, mijając po kolei wloty pozostałych sztolni, ruiny baraku i dwie nie­wielkie hałdy. Przystańmy teraz na moment przed wlotem sztolni nr 7. W roku 1993 potrzeba było dwóch dni pracy koparki, aby dostać się do środka. Ciągle idziemy kamienną drogą, skręcamy w prawo i mamy około 100 m ostrzejszego podejścia. Wychodzimy na szutrową drogę. Przed nami, w lesie stoją ruiny sześciu baraków obsługi technicznej kompleksu Włodarz -jesteśmy już na terenie tego kompleksu. Baraki te także zostały zupełnie zdewastowane. Przy tej samej drodze, jakieś 100 m dalej, znajdują się ruiny największego obozu koncentracyjnego Gór Sowich, nazwanego Wolfsberg. Był wielki. Mówi się o blisko 200 barakach i kilku tysiącach więźniów. Obóz ten pochłonął także największą ilość ofiar. Idąc drogą przez około 500 m, mijamy resztki zabudowań obozu, dalej posuwamy się w kierunku Walimia. Około kilometr za obozem zaczynamy ostre podejście pod górę, za którą leży Walim. Na górze tej od strony Walimia mijamy cmentarz i schodzimy do miejscowości. Szlak wiedzie nas przez miasteczko główną drogą i mimo że jest to szlak martyrologii, nie przechodzi przez położony nieco na uboczu, przy żółtym szlaku, cmentarz ofiar zbrodni hitlerowskich. Leżą na nim tysiące więźniów zamęczonych w fabrykach zbrojeniowych Walimia oraz przy budowie w górach. Mijamy zatem Walim i około 200 m za miasteczkiem szlak skręca w prawo w dolinę rzeki Walimki prowadząc nas do podziemi kompleksu Rzeczka. Zanim staniemy przed wlotami sztolni, widzimy po drodze ruiny tartaku, filary mostu, hałdę kamienia z podziemi i resztki ceglanych baraków obsługi. Przed wlotem tuneli postawiono mały, kamienny obelisk ku czci więźniów, którzy oddali życie przy drążeniu tuneli. Obecnie podziemia są udostępnione dla turystów, natomiast na platformie przed tunelami odtworzony został plac budowy. Przywieziono m.in. ze składów w lesie skamieniałe worki cementu i wielkie żelbetowe stropice. Udało się odnaleźć kilka wagoników kolejki wąskotorowej - ustawiono je na kilkunastometrowym odcinku torowiska. Idziemy w kierunku Rzeczki, wychodzimy z powrotem na drogę asfaltową. Po lewej, na wzniesieniu, stoi budynek ogrodzony drutem kolczastym. To zabudowania centrali telekomunikacyjnej wzniesionej przez Niemców w czasie wojny. Była to najnowocześniejsza centrala w Niemczech, co chyba najlepiej świadczy o ważności sowiogórskiej budowy. Około 500 m poruszamy się drogą asfaltową i w końcu skręcamy w prawo. Szlak prowadzi nas głęboką, stromą doliną potoku bez nazwy i po około 15 minutach wychodzimy na porośnięty trawą płaskowyż. Szlak biegnie polną drogą, wśród rzadko rozrzuconych zabudowań kolonii o nazwie Rzeczka Górna lub Grządki. Obie nazwy są poprawne. Po około 25 minutach dochodzimy do węzła szlaków turystycznych, przecinających całe Góry Sowie. Obok jest niewielki stawek, zbiornik wody dla kompleksu Osówka, na terenie którego jesteśmy. Szlak prowadzi przez ruiny dawnych gospodarstw i baraków obsługi. Po około 300 m skręca w le­wo i schodzi nieco w dół. Po chwili droga wyrównuje się - nic w tym dziwnego, bowiem idziemy po nasypie kolejki wąskotorowej -jej gęsta sieć oplatała teren budowy. W pewnym momencie zauważymy po lewej stronie żelbetowe zbiorniki na kruszywo i piasek o trapezowym prze­kroju. Natomiast, po prawej stronie uważne oko dostrzeże doskonale zamaskowany, potężny bunkier. To Kasyno. Obok niego widać betonowy fundament stacji kolejki oraz wejście do podziemnego tunelu - przejścia pod zbiornikami. Minęliśmy już Kasyno, idziemy dalej, po obu stronach drogi (torowiska), mijając wielkie sterty cegieł i ceramiki budowlanej. Wśród drzew jest mogiła. Tu leży jeden z tych, którzy za wielką przygodę z podziemiami zapłacili życiem. Zabłądził w podziękach i kiedy w końcu udało mu się wyjść na powierzchnię nie starczyło już sił, aby dotrzeć do wioski. Działo się to w mroźną noc w 1993 roku. Zamarzł.

Szlak skręca w lewo, w dół. Po chwili docieramy do wielkiego beto­nowego monolitu. Jesteśmy na Siłowni. Uważajmy, aby nie wpaść któregoś z otworów. Wiele z nich jest zarośniętych, sterczą pręty zbrojeniowe i stoi woda. Z Siłowni schodzimy w dół, tuż obok nasypu, po którym poruszała się platforma wyciągowa. Jesteśmy już na dole. Obok drogi widzimy podstawy owej platformy (cztery słupy).Skręcając ze szlaku w lewo, po około 200 m docieramy do udostępnionych dla zwiedzających podziemi Osówki. Koniecznie trzeba je zobaczyć.

Wracamy drogą w dół. Mijamy podmokłą dolinę potoku Kłobia i tu znajdowała się część obozu Saüferwasser. Dużo ciekawszy widok mamy jednak po stronie prawej - to wlot sztolni nr 3 systemu Osówka. Wejście to uprzednio zawalone, zostało rozkopane w lecie 1992 roku przez SGP KRET. Idziemy szeroką, brukowaną drogą i co kilkadziesiąt metrów mijamy studzienki odwadniające. Droga jest doskonale zdrenowana. Kilometr dalej wychodzimy z lasu na trawiaste zbocze, którym droga biegnie do Kole. Szlak wychodzi na asfaltową drogę, prowadzącą do wsi. Z lewej widzimy budynek fabryczny, w którym mieścił się obóz i szpital Dörnhau. Dalej przechodzimy obok głębokich wykopów, częściowo zalanych wodą. W tym miejscu budowano podziemny dworzec dla pociągów specjalnych, które miały przybywać w ten rejon. Za wykopami trzeba skręcić w prawo i po krótkim podejściu jesteśmy na kolejnym cmentarzu, na którym spoczywają zamęczeni przez faszystów więźniowie. Ku ich czci wzniesiono pomnik. Po wyjściu z cmentarza szlak idzie w kierunku Głuszycy Górnej, gdzie też się udajemy. W miasteczku tym, obok wiaduktu kolejowego, stoją obecnie opuszczone zabudowania fabryczne. W nich to w czasie wojny mieścił się obóz nr 4 dla robotników przymusowych. Od wiaduktu jest około 300 m do stacji PKP, w którym to miejscu czarny szlak martyrologii ma swój koniec. Przeszliśmy cały szlak, który ma długość około 18 km i jest chyba najciekawszym szlakiem pro­wadzącym przez Góry Sowie.

Wszyscy, którzy chcieliby osobiście poznać wyżej opisany szlak, mo­gą bez większych przeszkód dojechać autobusami PKS-u ze Świdnicy, Dzierżoniowa i Wałbrzycha, zarówno do Jugowic jak i do Kole i Walimia. Do 1989 roku istniało jeszcze jedno dogodne połączenie, chodzi o linie kolejową ze Świdnicy do Jedliny Zdrój. Niestety, ze względów finansowych zostało ono zlikwidowane. Nie zlikwidowano natomiast połączenia Wałbrzych-Kłodzko, które doprowadzi nas do Głuszycy. Stamtąd już tylko krok do serca budowy. Na terenie Gór Sowich istnieje dobrze rozbudowana baza noclegowa, na którą składają się:

Ponadto o noclegi nietrudno u wielu miejscowych gospodarzy. Niektórzy turyści, zwłaszcza młodzi, nocują często w budynku Kasyna,

gdzie urządzono palenisko, ławki i miejsca do spania „na sosnowych gałązkach". Są i tacy zapaleńcy, którzy nocują w podziemiach, ale do takiego noclegu potrzebne są cieple, puchowe śpiwory i odrobina doświadczenia w nocowaniu pod ziemią. Na koniec chciałbym prosić o kontakt wszystkich tych, którzy na temat Gór Sowich wiedzą coś, czego ja nie wiem, a chcieliby się tym ze mną podzielić.

Świdnica, 2001


KALENDARIUM BUDOWY

1941.05.01 - z filii obozu KL Sachsenchausen powstaje w Rogoźnicy kl

Gross Rosen

1942 - Rozpoczyna się tworzenie filii KL Gross Rosen.

1943.03 - Początek budowy obozu w Jugowicach.

1943.06.06 - Sprowadzenie w Góry Sowie 120 chemików ze Skandynawii

1943.06.10 - Początek ofensywy bombowej Aliantów.

1943.06 - Przejęcie obozów Organisation Schmelt przez KL Gross Rosen

1943.11 - Początek transportów robotników dla potrzeb Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej, pierwsze prace w górach.

1943.12 - Powstaje obóz w Głuszycy.

1944.01 - Wybucha epidemia tyfusu, trwają prace ziemne, początek drążenia tuneli.

1944.04 - Przejęcie budowy przez Organisation Todt.

1944.04.22 -Pierwszy transport Żydów w Góry Sowie, powstaje KL Falkenberg

1944.05 - Powstają obozy KL Säuferwasser, KL Schötterwerk, KL Wolfsberg, KL Tannhausen.

1944.06 - Powstają obozy KL Erlenbusch, KL Dörnhau, KL Märzbachtal
i Zentralrevier im Tannhausen.

1944.08 - Powstaje obóz KL Kaltwasser.

1944.09.22 - Raport A. Speera o stanie robót w Górach Sowich.

1944.09.29 - Transport 500 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.

1944.10 - Powstaje obóz KL Lärche oraz KL Fürstenstein.

1944.10.19 - Transport 357 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.

1944.12 - Wysianie w rejon Gór Sowich transportu 20 tys. więźniów, których los pozostaje nieznany.

1944.12.18 - Likwidacja obozu KL Kaltwasser.

1945.01.14 - Przerwanie prac w Górach Sowich (Ofensywa Styczniowa), w KL Dörnhau wybucha epidemia tyfusu.

1945.02.14 - Od tego dnia trwa cząstkowa ewakuacja komand roboczych do
KL Mauthausen, KL Flössenburg i KL Bergen-Belsen - około

6 tys. Likwidowany jest obóz KLLärche.

1945.02.17 - Likwidowany jest KL Wolfsberg, w rejon budowy przybywa

grupa więźniów z Cieplic i Bielawy.

1945.02.26 - Cząstkowa likwidacja obozu KL Fürstenstein, początek prac

maskujących.

1945.03 - Likwidacja obozu AL Hausdorf.

1945.04 - Okres demontażu i maskowania robót w Górach Sowich.

1945.05.08 - Pierwsze jednostki Armii Czerwonej zajmują Góry Sowie 1945.05.10 - Powstają szpitale dla byłych więźniów. Koniec AL Riese.


SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

(Opracował: Mariusz Kisiel)

Poniższy rozdział ma na celu przybliżenie czytelnikowi problemu łączności telekomunikacyjnej w kontekście przyszłej FHO Riese. Gdyż właściwie można już tak nazywać ten projekt. W literaturze polskiej i na stronach internetowych problem ten jest poruszany bardzo marginalnie, a niejednokrotnie w sposób wręcz sensacyjny. Marginalnie przede wszystkim dlatego, że w Polsce nikt tak naprawdę nie zajmował się tą dziedziną w sposób naukowy. Dodatkowo szczątki materiałów archiwalnych, które znajdują się w kraju, nie rozjaśniają sytuacji na tyle, aby pokusić się o rzeczowe stwierdzenia.

Prace inwentaryzacyjne (terenowe) są utrudnione poprzez liczne przypadki demontażu sieci telekomunikacyjnych, co miało miejsce zaraz po wojnie. Za proceder ten odpowiedzialne były różne firmy oraz szereg „przedsiębiorczych" obywateli. Raporty z prowadzonych demontaży, zachowane w archiwach, z różnych względów nie zawsze są „wiarygodnym dokumentem". Pracami często kierowali bowiem ludzie niedoświadczeni w branży łączności, a tym samym nieświadomie przekłamywali oni dane o pójtemnościach kabli. W efekcie w ich rela­cjach - na których opiera się część współczesnych badaczy (autorów) - napotkać można przeinaczenia i błędy, będące zasadniczo konse­kwencją nieznajomości tematu.

Wraz z rosnącym zainteresowaniem projektem „Riese", pojawiały się nowe, sensacyjne wątki i spekulacje. Bardzo często były one pokłosiem błędnego tłumaczenia materiałów archiwalnych dostępnych w Polsce. Język techniczny zasadniczo różni się od potocznego, oprócz tego sta­rzeje się on znacznie szybciej, niż ten używany na co dzień do konwer­sacji. Wyrazy techniczne używane w latach czterdziestych dzisiaj często nic nie mówią badaczom tematu lub też mówią nie to, co powin­ny. Nierzadko bowiem przypisuje się im zupełnie inne znaczenie, co wynika właśnie z nieznajomości języka technicznego (niemieckiego) z lat 30. i 40.

Dodatkowo, pewne odkrycia związane z „Riese" ulegały nadinterpre­tacji, a wnioski wysuwano na zasadzie domysłów, tak jak w przypadku Ochsenkopftunnel (tunel kolejowy pod górą Wołowiec) czy też sztolni na zboczu Wołowca. Otóż, odkrycie sztolni zostało szybko powiązane z węzłem łączności Rüdiger. W konsekwencji zaczęły się pojawiać informacje, jakoby w tej właśnie sztolni miała być umieszczona naj­ważniejsza centrala telefoniczna FHQ Riese. Wszystko zaś za sprawą pewnego dokumentu archiwalnego, w postaci mapy z zaznaczonym węzłem łączności - Rüdiger, o którym będzie mowa w dalszej części.

Pamiętam dobrze atmosferę, jaka towarzyszyła odkryciu sztolni. Mariusz Aniszewski (wraz ze swoją grupą) po odkopaniu sztolni znaleźli na jej końcu szyb o głębokości około 15 m. Był on suchy i widać w nim było pomosty wykonane do komunikacji. Pomiędzy tymi pomostami porozkładane były drabiny. Ze względu na brak sprzętu, który konieczny był do ewentualnego opuszczenia się na dno szybu, penetrację odłożono na następny dzień. Tymczasem po przybyciu grupy (następnego dnia) okazało się, że szyb jest zalany wodą po same brzegi. Ze względu na trudne warunki (bardzo duże zamulenie wody i prze­szkody w postaci podestów), poczynione próby nurkowania nie przy­niosły żadnych rezultatów. Już wtedy pojawiły się sensacyjne spekula­cje na temat tego zdarzenia. Ale jak tu nie spekulować, skoro podczas suchego lata szyb o średnicy około dwóch metrów i głębokości około 15 m w ciągu kilkunastu zaledwie godzin samoistnie wypełnił się wodą. Rzecz niespotykana; matka natura czy ręka człowieka? Niestety do dzisiaj nie poznaliśmy odpowiedzi jak to się stało i co kryje zalany szyb; stan wody raz się podnosi innym razem opada. Pozostawmy jednak domysły i wątki sensacyjne...

W dalszej części spróbuję przeanalizować znane materiały archiwalne i fakty z prac terenowych, co pozwoli lepiej zrozumieć istotę zagadnie­nia. A zagadnieniem tym jest historia sieci telekomunikacyjnej w rejo­nie Gór Sowich. Temat ten, zignorowany przez wiele lat, wbrew pozorom, może dać szereg ciekawych wskazówek odnośnie zagadek skrywanych przez Riese.

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH

W III RZESZY

Dobrze rozwinięta i elastyczna sieć telekomunikacyjna jest niezbędna do zapewnienia szybkiego przepływu informacji oraz sprawnego dowo­dzenia zarówno na szczeblach wojskowych jak i cywilnych. Brak sprawnej łączności, a tym samym przekazu informacji, często był przyczyną klęsk i niepowodzeń zarówno w polityce, jak i w działaniach wojennych.

W III Rzeszy nadzór nad budową i eksploatacją sieci telekomunika­cyjnych sprawowała początkowo Poczta Rzeszy (Deutsche Reichspost). Sytuacja zmieniła się diametralnie w 1937 roku, kiedy to w Zarządzie Dowództwa Wehrmachtu utworzono dział łączności informacyjnej. Jednostka ta podlegała szefowi służb łączności lądowej, zaś do jej zadań należała koordynacja i ujednolicenie systemów łączności w kraju, a także zapewnieniem łączności wewnątrz struktur wojskowych, w szcze­gólności zaś pomiędzy Fuhrerem a poszczególnymi dowództwami. Na realizację tego celu zostały przeznaczone znaczne środki finansowe oraz duża ilość kadry pracowniczej. Na wypadek konieczności obrony III Rzeszy zarezerwowano około 30% łączy należących do Poczty Rzeszy.

Ujednolicenie systemów łączności nie było zadaniem prostym i po­czątkowo sprawiło duże problemy. Sytuacja znacznie poprawiła się od 1940 roku, kiedy to Wehrmacht otrzymał zgodę na wojskowe wykorzy­stanie sieci telekomunikacyjnych drogownictwa i kolei Rzeszy.

Od 1937 roku Poczta Rzeszy stanęła przed koniecznością intensyfika­cji swoich dotychczasowych działań oraz angażowania coraz większych sił i środków szczególnie dla potrzeb Wehrmachtu. Kolejne wzmożenie wysiłku nastąpiło po przejęciu sieci telekomunikacyjnych Czech i Austrii oraz podczas przygotowań do wojny z Polską. Powstało wtedy około 10 tys. kilometrów nowych łączy, które sfinansował Wehrmacht.

Po zajęciu Polski, w ramach rozwoju gospodarczego wschodu i przy­gotowań ataku na Związek Radziecki, nastąpiła dalsza intensyfikacja działań rozbudowy sieci telekomunikacyjnych na skalę dotąd niespoty­kaną. W ciągu tylko jednego roku ułożono 2 100 km kabli ziemnych i napowietrznych. Na ukończeniu było zaś dalszych 1 300 km kabli. Dodatkowo zbudowano 10 central i 35 stacji wzmacniakowych, dla zapewnienia dobrej jakości połączeń na znacznych odległościach. Przejęto też sieć telekomunikacyjną Poczty Polskiej, która w wyniku działań wojennych była w znacznym stopniu zniszczona. Jednakże po dokonaniu niezbędnych napraw, dostosowano ją do potrzeb Poczty Rzeszy. Nastąpiła też całkowita zmiana w planowaniu dalszego rozwo­ju łączy z defensywnego na ofensywny. Powodowało to jednak konie­czność dalszych inwestycji. Poczta Rzeszy rozważała możliwość budowy kabli koncentrycznych na kierunku wschód-zachód. W owych czasach była to technologia bardzo nowoczesna i o wiele wydajniejsza od dotychczas stosowanych. Przepustowość łączy na takich kablach była bowiem kilkakrotnie większa. Pod koniec wojny na Dolnym Śląsku rozpoczęto prace budowlane dla takiej właśnie linii, lecz zostały one przerwane w związku ze zbliżającym się końcem III Rzeszy.

ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU PRZED WYBUCHEM WOJNY

Pierwszy telefoniczny kabel dalekosiężny FK 34 na trasie Plauen--Wrocław o długości 439,7 km, który przechodził przez Świdnicę, powstał w latach 1927-1929. W związku z budową FK 34 na terenie miasta wybudowano w pomieszczeniach miejscowej poczty stację roboczą (centralę telefoniczną).

W drugiej połowie lat trzydziestych powstaje specjalny program budowy kabli dalekosiężnych (międzymiastowych). 28 lipca 1936 roku Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (OKW) postanawia włączyć do te­go programu budowę kabla FK 221 na trasie Legnica-Koźle o długości 208,7 km. Ze względu na trudności materiałowe i wysokie koszty budowy, początkowy przedbieg zostaje skrócony do 150 km (KF 221 zostaje zrealizowany na trasie Legnica-Biechów koło Nysy na długości 150 km).

W dniu 27 lutego 1937 roku OKW zleca Ministerstwu Poczty (RPM) położenie kabla FK 221 na brakującym odcinku Biechów-Koźle. Zadanie to otrzymuje najwyższy stopień pilności ze względu na przewi­dywane wykorzystanie tego kabla w związku z „Planem Białym" czyli agresją na Polskę. Ze względu na nasilające się kłopoty materiałowe budowa się przeciąga.

14 grudnia 1937 roku na naradzie z udziałem Niemieckiego Towa­
rzystwa Kabli Dalekosiężnych (DFKG) stwierdza się konieczność
ułożenia FK 221 na odcinku Biechów-Koźle do 15 sierpnia 1938 roku.
Budowa tego odcinka została ukończona w terminie, jednak ze względu
na braki w wyposażeniu stacji wzmacniakowej Świdnica I, kabel jest
początkowo używany w ograniczonym zakresie.

W związku z przygotowywaniem ataku na Polskę 22 maja 1939 OKW żąda od Dyrekcji Poczt we Wrocławiu i Opolu przedłużenia kabla FK 221 Zw. Brzeg-Biechów do Nysy. 15 lipca 1938 roku OKW żąda od Ministerstwa Poczty ułożenia nowego Kabla FK 256 na odcinku Legnica-Wrocław o długości 73,5 km. Ułożenie nowego 114 paro­wego kabla w tej relacji miało na celu zwiększenie przepustowości łączy - istniejący na tym odcinku kabel FK 26 przestał być wystar­czający. Pod presją zbliżającego się ataku na Polskę OKW żąda od Ministerstwa Poczty układania kolejnych kabli. W dniu 2 listopada 1938 roku OKW zleca Ministerstwu Poczty (w ramach specjalnZ programu budowy 1939/1940) budowę kabla FK 285 na odcinku Jelenia Góra-Kamienna Góra-Wałbrzych-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Wałbrzych-Świdnica. Dnia 9 stycznia 1939 następuje zmiana trasy FK 285; nowa trasa przebiega na linii Gryfów-Jelenia Góra-Kamienna Góra-Świebodzice-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Świebodzice-Świdnica. Z początkiem 1940 roku następuje wstrzy­manie prac przy budowie FK 285.

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

Budowa FK 221 spowodowała konieczność powstania stacji wzma-cniakowej w Świdnicy (Schweidnitz) w późniejszym okresie zwanej Świdnica I (Verst A I). Budynek powstał w 1938 roku przy ul. Tołstoja nr 8-10 (Bismarckstrasse). W części naziemnej przypomina dom wielo­rodzinny, natomiast część podziemna, znacznie większa powierz­chniowo od naziemnej, przeznaczona jest na pomieszczenia robocze i wszelkie urządzenia. Jest to obiekt bardzo nowoczesny, posiadający dwa niezależne zasilania energii elektrycznej wraz ze stacją transfor­matorów, własny generator prądotwórczy, zasilanie w wodę miejską, własną studnię, stację filtrów powietrza na wypadek ataku gazowego i gazoszczelny system ochrony pomieszczeń technicznych. Wyposaże­nie zostaje zamontowane nie wcześniej niż w 1939 roku - świadczą o tym daty wybite na tabliczkach znamionowych poszczególnych urzą­dzeń, takich jak agregat prądotwórczy czy urządzeniach stacji uzdatnia­nia powietrza. Obiekt jest wybudowany według standardów Deutsche Reichspost obowiązujących w czasie pokoju, niemniej jednak jest on bardzo dobrze zabezpieczony przed bombardowaniem z powietrza, atakiem gazowym oraz przed odcięciem od mediów zewnętrznych, takich jak energia elektryczna i woda. W przypadku odcięcia energii elektrycznej pierwszy ciężar zasilania obiektu przejmują baterie akumulatorów, specjalnie przygotowanych do tego celu. Akumulatory zasilają najważniejsze .urządzenia do czasu załączenia się, co zresztą następuje automatycznie, potężnego agregatu prądotwórczego napędzanego dwunastocylindrowym silnikiem Diesla firmy Deuth Emisja spalin wydzielanych przez agregat odbywa się przez jeden z kominów budynku tak, aby me wzbudzać podejrzeń osób obserwujących obiekt z zewnątrz! Na zewnątrz niesłyszalna jest też praca agregatu umieszczo­nego w podziemnej części stacji wzmacniakowej i odpowiednio wyga­szonym pomieszczeniu. Dodatkowo architektura budynku - nie odbie­gająca od ogólnych norm budownictwa cywilnego w tym rejonie - zapewnia dodatkowy kamuflaż wespół z ogrodem założonym nad częścią podziemną stacji wzmacniakowej. Inaczej mówiąc, ten bardzo ważny obiekt łączności przy ul. Bismarckstrasse w żaden sposób nie wyróżnia się niczym szczególnym ani też nie przyciąga uwagi nawet wprawnego i dobrze poinformowanego obserwatora, zapewniając mu całkowitą anonimowość.


STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)

26 lutego 1941 roku podczas narady w Ministerstwie Poczty OKW przedstawia plan budowy kolejnych dalekosiężnych linii kablowych:

FK 8Ib w Libercu miał się połączyć z budowanym równolegle kablem FK 81 a Liberec-Karlowe Vary, jednak na tym odcinku inwestycja ta nie została nigdy ukończona.

Budowa FK 82 - najprawdopodobniej związana z planem agresji na Związek Radziecki - miała znacznie poprawić przepustowość linii na terenie Dolnego Śląska, a tym samym na kierunku wschód-zachód. Wszystkie te działania powodują duży wzrost znaczenia węzła Świd­nickiego i wymuszają kolejne inwestycje w jego infrastrukturę. Konieczność wzmocnienia sygnału (zgodnie z wytycznymi Mini­sterstwa Poczty z 1937 roku) powoduje potrzebę budowy kolejnej stacji wzmacniakowej. Zostaje ona ulokowana w Miejscowości Rzeczka (Dorfbach) około 25 kilometrów od Świdnicy. Dokładna data oddania jej do użytku nie jest znana. Na podstawie postępów prac przy budowie linii kablowych można jednak określić przypuszczalny termin uruchomienia owej stacji na przełom lat 1941-1942.

Ciekawostką jest fakt, że stacja wzmacniakowa Schweidnitz II (Verst A II) w Rzeczce została ulokowana w prowizorycznej piwnicy, częściowo zagłębionej w ziemi, obok parterowego baraku obsługi. Brak zachowania jakichkolwiek względów bezpieczeństwa i ochrony urzą­dzeń poprzez umieszczenie ich w podziemnym, co prawda pomieszcze­niu, ale nie posiadającym żadnej klasy odporności, ewidentnie sugeruje konieczność jak najszybszego uruchomienia połączeń kablowych. Tak nadzwyczajna sytuacja może być podyktowana jedynie brakiem czasu na budowę lub wykończenie właściwego do tego celu obiektu oraz dużą pewnością, że obiekt ten nie będzie celem żadnych ataków w naj­bliższym okresie, a przynajmniej do czasu przygotowania docelowych Pomieszczeń przeznaczonych dla urządzeń stacji wzmacniakowej. Tym bardziej, że po wybuchu wojny zaostrzyły się jeszcze standardy bezpieczeństwa dla tego typu budowli i powinny być one wznoszone jako obiekty całkowicie podziemne o dużej klasie odporności (nie mniej­szej niż Schweidnitz I) zarówno na ataki gazowe jak i bombowe Tymczasem w przypadku Rzeczki nie można mówić o jakimkolwiek zabezpieczeniu, zaś porównując ją do stacji wzmacniakowej w Świ­dnicy wygląda dosłownie jak piwnica do przechowywania ziemniaków! Wieloletni, nieżyjący już pracownik PPTiT - pan Tadeusz Krawczyk - tak relacjonował przejęcie tego obiektu w 1945 roku:

„Pod koniec 1945 roku otrzymałem polecenie objęcia kiero­wnictwa nad stacją wzmacniakową Świdnica II w miejscowości Rzeczka. Zastałem tu parterowy barak zbudowany z pustaków - była to część socjalna stacji wzmacniakowej przewidziana dla obsługi. Część techniczna znajdowała się natomiast w prowi­zorycznej piwnicy obok baraku, gdzie były wszelkie urządzenia stacji wzmacniakowej wraz z agregatem prądotwórczym. Budy­nek był w stanie nienaruszonym a wszystkie urządzenia cały czas pracowały. Pieczę nad nimi sprawowali niemieccy praco­wnicy Poczty Rzeszy, których byłem przełożonym do czasu wymiany ich na polskich pracowników. Początkowo ruch na łączach był bardzo niewielki i chyba z tego powodu w 1946 roku niemieckie urządzenia zostały zdemontowane i wywie­zione do centralnej Polski - o ile dobrze pamiętam mówiło się o Tarnowie. Nam przysłano wojskową przewoźną stacje wzma­cniakową, taką na przyczepie. Później obok baraku powstał budynek nowej stacji a barak po jakimś czasie rozebrano, pozostały po nim tylko fundamenty i obok niego niewielka piwnica, w której pierwotnie była stacja wzmacniakową".

Należałoby się zastanowić czy budowa linii FK 82 i stacji wzmacnia­kowej była związana tylko z „planem Barbarossa", czyli agresją na Związek Radziecki czy też z innym zadaniem? Rozważając pierwszą wersję, wydaje się, że prace rozpoczęto zbyt późno, aby ukończyć je na czas. Pierwotnie plan ataku przewidywał ofensywę na 15 maja 1941 roku, jednak w związku z interwencją Hitlera na Bałkanach w Jugosławii i Grecji termin przesunięto na 22 czerwiec 1941 roku. Nie mniej jednak plan był przygotowany i podpisany przez Hitlera już 18 września 1940 roku. Opóźnień w planowanych inwestycjach nie można raczej tłumaczyć brakiem materiałów, ponieważ w tym czasie takie kłopoty jeszcze nie występowały na dużą skalę, tym bardziej dla inwestycji zlecanych przez armię. W innym przypadku, gdyby łączność ta miała służyć do celów planowanej kwatery „Riese", tempo prac wcale nie powinno dziwić, bowiem nie było żadnego pośpiechu; ale w tym czasie według znanych dokumentów nikt jej jeszcze nie planował. Gorączkowy pośpiech przy uruchamianiu linii kablowej FK 82 i samej stacji wzmacniakowej Schweidnitz II (Verst A II) można jedynie zrzucić na karby postępów wojsk niemieckich podczas pierwszych miesięcy agresji na ZSRR. Trudno jednak wytłumaczyć fakt pozostawienia stacji Schweidnitz II w prowizorycznych pomieszcze­niach do końca wojny, nawet biorąc pod uwagę fakt, że Dolny Śląsk był w zasadzie do końca terenem względnie bezpiecznym.

Niemieckie źródła powołujące się na dokumenty archiwalne twierdzą że na koniec 1944 roku był w pełni ukończony bunkier łączności dla stacji wzmacniakowej Schweidnitz II, ale nie zamontowano jeszcze urządzeń. Jedynym ze znanych miejsc w najbliższej okolicy, bo w zasadzie ze względów technicznych tylko najbliższa okolica wchodzi w grę, jest podziemny kompleks Rzeczka. W tym miejscu zaś pojawia się paradoks. Według zasad budowy bunkrów łączności przeznaczo­nych na stacje wzmacniakowe i centrale łączności, kompleks Rzeczka należy wyeliminować (!) ze względu na niemieckie przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Otóż, pod koniec wojny mówiły one wyraźnie, że tego typu obiekty mają być osobnymi budowlami, zagłębionymi w ziemi i odpowiednio zabezpieczonymi przed atakami z ziemi i powietrza.


RüDIGER - WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

W świetle znanych w Polsce dokumentów archiwalnych węzeł łącz­ności o kryptonimie Rüdiger nabierał znaczenia strategicznego etapo­wo. Pierwszy etap w jego historii dobrze obrazuje dokument w postaci mapy topograficznej z naniesionym dużym okręgiem sygnowanym rzymską cyfrą V i dwoma mniejszymi oraz wykazem łączy telefoni­cznych i teleksowych. Mniejsze okręgi obrysowują dwa tunele kolejo­we przeznaczone na schrony dla pociągów specjalnych. Jak wiadomo niemieckie sztaby oraz sam Hitler często wykorzystywali ruchome punkty dowodzenia w postaci pociągów specjalnych, czyli mobilnych kwater dowodzenia. Dla ich ochrony budowano początkowo specjalne schrony kolejowe, takie jak na południu Polski w Stępinie (Anlage Süd) czy w Jeleniu i Konewce koło Spały (Anlage Mitle). Wraz z rozwojem wojny i koniecznością coraz większej mobilności zaniechano ich budowy, zaczęto wykorzystywać istniejące budowle w postaci tuneli kolejowych. Rozwiązanie takie było mniej kosztowne i bardziej uniwersalne. Problem włączenia ruchomych kwater w ogólnokrajową sieć teletechniczną rozwiązywano w najprostszy z możliwych sposo­bów. W tunelu, do części gdzie miał zatrzymywać się pociąg specjalny, doprowadzano kabel telefoniczny, który był zakończony głowicą kablową. Do niej obsługa wagonu łączności dopinała specjalnie przygo­towany na tą okazję kabel i nawiązywała łączność z dowolnym miejscem w III Rzeszy. Na wyżej wspomnianej mapie małe okręgi oznaczają:

Do obu tuneli doprowadzono kable, które zakończono głowicami umieszczonymi w hermetycznie zamykanych skrzynkach, dodatkowo zalutowanych w czasie, gdy przyłącza nie były używane. W przypadku tunelu pod Wołowcem wyprowadzono także równoległy przyłącz na dworcu kolejowym w Jedlinie Zdrój (Bad Charlottenbrunn), gdzie przewidywano zakwaterowanie części sztabu. Przyłącz ten najprawdo­podobniej znajdował się w pomieszczeniu zawiadowcy stacji, w chwili obecnej nie można jednak tego stwierdzić z cała pewnością.

Pojemność kabli była stosunkowo niewielka, montowano kable dale­kosiężne o pojemności 8 par, jednakże dobrze wyposażone wagony łączności ruchomych kwater, posiadające urządzenia telefonii wielo­krotnej umożliwiały zestawienie kilkudziesięciu tzw. łączy sztywnych. Łączem sztywnym nazywa się połączenie od punku do punktu, czyli np. tunel Ochsenkopf- Naczelne Dowództwo Wermachtu, bez konieczności łączenia rozmowy przez jakąkolwiek centralę po drodze. Upraszczając ten przykład jeszcze bardziej, można to ująć w następujący sposób: obsługa w wagonie łączności po wybraniu połączenia z Naczelnym Dowództwem Wermachtu otrzymywała je bez ingerencji w to połą­czenie obsługi central po trasie połączenia. W praktyce oznaczało to, że o takim połączeniu nikt w zasadzie nie wiedział, poza nadawcą i odbiorcą, dodatkowo dla bezpieczeństwa i ochrony przed ewen­tualnym podsłuchem np. gdyby ktoś próbował wpinać się bezpośrednio na głowice kablowe w poszczególnych centralach lub stacjach wzma-cniakowych, przez które takie połączenia przechodziły, sygnał był kodowany. Zgodnie z wykazem łączy zamieszczonych na archiwalnej mapie, zestawiono je dla obu tuneli i dworca w Jedlinie Zdrój jedna­kowo.

Zestawiono łącznie 38 połączeń telefonicznych i 20 teleksowych z najważniejszymi urzędami III Rzeszy oraz centrami łączności w różnych miejscach. Analizując te połączenia widać, że gro z nich to łącza do różnego rodzaju central telefonicznych wojskowych i cywilnych. Taka konfiguracja oznacza bardzo elastyczny system połą­czeń, który daje praktycznie nieograniczone możliwości porozumie­wania się różnymi drogami, np. na wypadek zniszczenia części tych obiektów lub linii kablowych je łączących. Rozmowę w takim przy­padku można przeprowadzić dowolną drogą obejściową. Poniżej przedstawiony jest pełny wykaz połączeń wraz z tłumaczeniem nazw kodowych.


4 łącza tel. do OKW Naczelne Dowództwo Wermachtu

6 łączy tel.do Sdpl.Berhn miejsce specjalne w Berlinie, lokalizacja

nieznana

2 łącza tel. do Annabu centrala telefoniczna OKH w obiekcie

Zeppelin w Zossen koło Berlina, wydzielona część tej          centrali obsługiwała FHQ

1 łącze tel. do DV Hochland centrala telefoniczna lokalizacja nieznana

1 łącze tel. do DV Donau centrala telefoniczna lokalizacja nieznana

1 łącze tel. do DV Hessen centrala telefoniczna w Gizen

1 łącze tel. do DV San centrala telefoniczna w Rzeszowie

1 łącze tel. do DV Schlesien centrala telefoniczna w Mysłowicach

5 łączy tel. do LV 1000 centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden

10 łączy tel. do LV Irene planowana centrala telefoniczna OKL w obiekcie Riese    podaje się także miejscowość Szczawienko

1 łącze tel. do FA Freiburg centrala telefoniczna w Świebodzicach

1 łącze tel. do FA Glatz centrala telefoniczna w Kłodzku

łącze tel. do FA Schweidnitz centrala telefoniczna w Świdnicy

łącza tel. do FA Breslau centrala telefoniczna we Wrocławiu 1 łącze tel. do OT Breslau Organizacja Todta we Wrocławiu

5 łączy telex, do OKW Naczelne Dowództwo Wermachtu

1 łącze telex, do Kürfurft kwatera główna Luftwaffe w Wildpark

Werder koło Poczdamu

1 łącze telex, do Annabu centrala telefoniczna OKH w obiekcie Zeppelin w                  Zossen koło Berlina

1 łącze telex, do AA. Berlin Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie

1 łącze telex, do Gen. Kob. Breslau Naczelne Dowództwo Garnizonu Wrocław

2 łącza telex, do Irene planowana centrala telefoniczna OKL  w obiekcie Riese          podaje się także miejscowość Szczawienko

2 łącza telex, do LV 1000 centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden

1 łącze telex, do DV Hochland centrala telefoniczna

1 łącze telex, do Seftern planowana centrala OKM w ramach Riese

1 łącze telex, do RKzl. Berlin Kancelaria Rzeszy w Berlinie

1 łącze telex, do RKzl. Munchen Kancelaria Rzeszy Monachium

2 łącza telex, do DNB Berlin Niemiecka Agencja Prasowa w Beninie

1 łącze telex, do Prop. Min. Ministerstwo Propagandy

Należy jednak pamiętać, że nazwy kodowe poszczególnych obiektów, co jakiś czas ulegały zmianom ze względu na konieczność utrzymania w tajemnicy lokalizacji tychże obiektów.

Przyłącz telefoniczny w wraz z głowicą w tunelu koło Ogorzelca został zdemontowany na początku lat 90. Podobny los spotkał kabel w Ochsenkopftunnel - nie jest jednak znany okres, w jakim to nastą­piło. W chwili obecnej nie można jednoznacznie stwierdzić, przez który węzeł nastąpiło włączenie przyłączy z tuneli kolejowych do sieci ogólnokrajowej, najbliższym odpowiednio wyposażonym węzłem była, FA Freiburg czyli centrala w Świebodzicach, jednak nie był to węzeł wojskowy, a właśnie przez taki węzeł w pierwszej kolejności powinna przechodzić łączność związana z FHQ. Możliwe jednak, że z braku innych rozwiązań i czasu na ich stworzenie nastąpiło to właśnie tam. Logicznym posunięciem byłoby włączenie tych przyłączy do centrali głównej FHQ Riese, ale ta według dokumentów była jeszcze w pla­nowaniu.

Kolejnym dokumentem archiwalnym, w którym pojawia się Rüdiger, jest Stand der Anlagen FHQ, pochodzący z archiwum w Londynie. Z tego dokumentu, przygotowanego najprawdopodobniej na odprawę dotyczącą łączności w kwaterach Hitlera, wynika, że ranga tego obiektu wzrasta do roli węzła łączności FHQ (kwatery Hitlera). Dowiadujemy się z niego, że w skład Riidigera miały wchodzić dwie centrale telefoniczne, pierwsza główna, planowana o pojemności 600 numerów telefonicznych i 45 teleksowych, nie posiadająca jeszcze lokalizacji, miała być ukończona w lipcu 1945 roku. Druga 300 numerowa, z 30 numerami teleksowymi zlokalizowana w Książu była w trakcie budowy, planowany termin jej uruchomienia określono na grudzień 1944 roku. Można przypuszczać, że została ukończona w planowym terminie, a następnie była ewakuowana lub stała się zdobyczą wojenną oddziałów Armii Radzieckiej. Przekładając powyższe opisy central na język bardziej zrozumiały dla laika, centrala w Książu miała obsłużyć pomieszczenia w zamku i jego okolicy - przewidziano tu możliwość podłączenia 300 linii telefonicznych dla użytkowników w tym obiekcie. Włączenie do sieci Poczty Rzeszy miało nastąpić najprawdopodobniej poprzez stację wzmacniakową Świebodzice (Freiburg). Co do pierwszej z nich można powiedzieć, że mając dwukrotną pojemność była przezna­czona dla większej ilości użytkowników. Gdzie zatem mogła być umiejscowiona? Odpowiedź w zasadzie nasuwa się sama. Kolejnym skupiskiem, gdzie występowało największe zapotrzebowanie na środki łączności były kwatery dowodzenia poszczególnych rodzajów wojsk, zwykle skupiane w niedalekiej odległości od wodza. Jeśli więc Riese w Górach Sowich miało takie zadanie, tutaj należałoby szukać odpowiedniego miejsca. Jak ważnym miejscem miał być kompleks „Riese" piszą autorzy książki pt. „Kwatery Główne Führera" Franza W. Seidlera i Dietera Zeigerta.

„(...) Tutaj, w mocno pofałdowanym lesistym terenie górskim pośrodku Dolnego Śląska miały powstać podziemne, chroniące przed bombami kwatery robocze i mieszkalne dla Führera, OKH, dowództwa Luftwaffe, ReichsFührera SS i ministra spraw zagranicznych Rzeszy, a także dla ich pracowników pomocni­czych i oddziałów zabezpieczenia (...)".19

Czyli miały tu zawitać dowództwa wszystkich rodzajów broni z Führerem na czele. Takie skupisko dowódców i urzędników generuje duże potrzeby. Dodatkowo wiemy, że 11 maja 1944 roku Ministerstwo Poczty Rzeszy wyraziło zgodę na ułożenie dwóch kabli łącznikowych (OFK II i OFK III) pomiędzy stacją wzmacniakową Świdnica a stacją wzmacniakową Rzeczka, o pojemności 63 pary każdy. Dokumentacje pozostawione po wojnie przez Niemców potwierdzają fakt wpro­wadzenia ich na stacje wzmacniakowe w Świdnicy i Rzeczce. Kable te zostały ułożone dwoma niezależnymi drogami tworząc pętlę wokół Gór Sowich! Takie zapętlenie stosuje się dla odbiorców, którzy na skutek awarii lub sabotażu nie mogą utracić łączności. Dodatkowo w Jugowicach wybudowano komorę kablową (przełączalnię), przez którą prze­chodził OFK n. Analogiczną kom|ę kablową wybudowano w Kolcach dla OFK III. Obiekty tego typu występują w miejscach, gdzie zachodzi potrzeba odpowiedniej konfiguracji łączy w zależności od potrzeb i sytuacji, zazwyczaj jednak takie obiekty powstają na łączach strategicznych. Można w nich dokonywać rozgałęzień kabli lub też zestawiać łącza. Często bywały one punktem styku dla innych kabli a nawet całych sieci, np. sieci Poczty Rzeszy i sieci wojskowych lub specjalnych. W przypadku stwierdzenia awarii lub sabotażu w takich komorach kablowych zestawiano drogi obejściowe niezależnie od central i stacji wzmacmakowych, w przypadku przejecia jakiegoś obiektu przez dywersantów można było go tutaj pozbawić łączności. Samo zaś ułożenie kabli łącznikowycn OFK II i OFK III świadczy o planowanej lokalizacji sporej centrali dla potrzeb użytkowników na tym rejonie Analizując znane informacje można przypuszczać, że główna centrala FHQ Riese miała być ulokowana w Górach Sowich. Właściwym mie­jscem byłyby okolice stacji wzmacniakowej Rzeczka, gdzie przebiegały istniejące linie międzymiastowe i można było bez problemu włączyć się do sieci ogólnokrajowej. Dodatkowo, dzięki kablom OFK I i OFK II otrzymywano niezależne połączenie ze stacją wzmacniakową i centralą w Świdnicy. Jak wspomniałem wcześniej - według informacji otrzy­manych ze źródeł niemieckich - taki obiekt powstał i był gotowy do montażu okablowania oraz urządzeń na koniec 1944 roku. Zaskakującą informacją jest to, że według standardów ówcześnie panujących w budownictwie łączności powinien być zagłębiony pod ziemią nie mniej niż 16 metrów, posiadać dwa wejścia bronione wartowniami oraz dwa wyjścia awaryjne. Oczywiście musiał być obiektem w pełni nie­zależnym od źródeł energii i wody dostarczanych z zewnątrz, w pełni odpornym na ataki bombowe i gazowe. W jego wnętrzu przewidziano miejsce dla centrali telefonicznej, dalekopisowej, stacji wzmacnia­kowej, pomieszczeń do pracy i wypoczynku załogi oraz wszelkich urządzeń niezbędnych do jego funkcjonowania, czyli pomieszczenia agregatu, stacji filtrów, zbiorników paliwa oraz ujęcia wody w postaci studni głębinowej. Łączna powierzchnia znanych obiektów tego typu zawiera się pomiędzy 1 000 a 2 500 m2. Wśród znanych obecnie budowli na terenie kompleksu „Riese" taki obiekt o takim zaawanso­waniu budowlanym jednak nie występuje. Oznaczać to może, jeśli uwierzymy archiwalnym źródłom niemieckim, że w dalszym ciągu czeka on na odkrycie!

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

Połączenia do poszczególnych obiektów „Riese" są na dzień obecny praktycznie nieznane. Nie znaczy to oczywiście, że ich nie było. Skoro planowano, a nawet wykonano część kompleksów w sposób gotowy do użytku - a takie informacje dotarły do mnie w ostatnim czasie - musiała też istnieć miejscowa sieć kablowa. Na dzień dzisiejszy niewiele o niej wiemy. Pewne jest tylko połączenie kablem 20 parowym pomiędzy stacją wzmacniakową Rzeczka a centralą miejską w Walimiu, wykorzystywane zresztą do początku lat 90. Nie wiadomo ile kabli wyprowadzono ze stacji w kierunku poszczególnych komleksów Nie zachowały się żadne znane dokumentacje techniczne ich budowy. Z relacji, jaką otrzymałem od byłego pracownika Poczty Polskiej, biorącego udział w uruchamianiu łączności na tym terenie, niewiele wynikało. Wspominał, ze po wojnie do utrzymania i konserwacji sieci telefonicznej (kabli międzymiastowych pomiędzy poszczególnymi stacjami wzmacniakowymi) zatrudniano Niemców, a konkretnie byłych pracowników Deutsche Reich Post. Nieznane im były jednak żadne połączenia z podziemiami, a przynajmniej tak twierdzili. Niewiedza ta mogła wynikać ze struktury podziału uprawnień. Pracownicy Deutsche Reich Post zajmowali się konserwacją linii będących własnością poczty, natomiast linie do obiektów militarnych były w gestii wojsko­wych służb łączności. We wspomnieniach pojawiła się informacja o przerwanym kablu na terenie stacji, który wychodził w stronę kompleksu Rzeczka. Przebiegał pod obecnymi schodami prowadzącymi do nowego budynku stacji wzmacniakowej, następnie pod drogą i ginął gdzieś z drugiej strony. Próbowano zlokalizować dokąd biegnie, ponieważ sądzono, że na jego drugim końcu mogą znajdować się cenne dla Poczty Polskiej urządzenia. Próby jednak, z braku odpowiedniego sprzętu i trudnego terenu, szybko przerwano. Inne relacje mówią o wydzieraniu z ziemi zaraz po wojnie różnego rodzaju okablowania, także teletechnicznego z rejonu kompleksów Osówki i Sobonia. Relacje światków są jednak szczątkowe; nikt nie pamięta, jakie to były kable, ilu parowe i jaką miały budowę. Nie bardzo można się też oprzeć na archiwalnych dokumentach Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych, które są mało precyzyjne i w większości opisują majątek przejmowany z magazynów, wspominając jedynie pobieżnie o pracach ziemnych, podczas których odzyskiwano wszelkiego typu okablowanie. Znane raporty służb wojskowych oddelegowanych do pozyskiwania kabli telefonicznych także nie rozjaśniają sytuacji z powodu fragmenta­rycznie przeprowadzonych prac i na niewielkich odcinkach.

OKRES POWOJENNY

Po zakończeniu działań wojennych SW Świdnica (Verst A I) pozostaje przejęta przez Pocztę Polską i użytkowana wraz z poniemiecką infrastrukturą do 2000 roku. Ze względu na zastąpienie kabli daleko­siężnych światłowodami pod koniec lat 90. stacja wzmacniakowa zostaje wycofana z eksploatacji. Ciekawostką jest fakt wykorzysty­wania do końca jej pracy urządzeń zainstalowanych w 1939 roku, ta­kich jak agregat prądotwórczy czy stacja uzdatniania powietrza oraz wszystkich kabli dalekosiężnych przejętych po III Rzeszy.

1. Charakterystyka FK 34

Przebieg: Plauen - Zwickau - Chemnitz - Freiberg - Dresden - Bautzen

- Löbau - Görlitz - Gryfów - Jelenia Góra - Świebodzice - Świdnica - Wrocław

Stacje wzmacniakowe: Plauen, Chemnitz, Dresden, Löbau, Gryfów, Świebodzice, Wrocław

Pojemność kabla:

Długość kabla: FK 34 - 439,7 km (całkowita),

FK 34a: Plauen - Dresden (98a) - 151,7 km (długość odcinka)

FK 34b: Dresden - Wrocław (98a) - 288,0 km (długość odcinka)
Okres budowy: 1927 - 1929

Oddany do użytku:

19 lipca 1927 roku: Plauen - Dresden

1927 rok: Świebodzice - Wrocław

19 września 1929 roku: Dresden - Świebodzice

2. Charakterystyka FK 221

Przebieg: Legnica - Snowidza k/ Jawora - Strzegom - Świdnica - Piława - Dzierżoniów - Henryków - Ziębice - Biechów ( koło Nysy) - Pakosławice-Korfantów-Głogówek- Większych - Koźle

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Świdnica (I), Biechów, Koźle

Pojemność kabla:

Długość kabla: FK 221 - 253,9 km (całkowita),

FK 221a: Legnica - Koźle (102b) - 208,7 km (długość odcinka)

FK 221b: Biechów - Brzeg (102b) - 45,2 km (długość odcinka)

Okres budowy: 1937 - 1938

Oddany do użytku:

12 lipca 1938 roku: Legnica - Świdnica

15 sierpnia 1938 roku: Świdnica - Koźle

18 sierpnia 1999 roku: Biechów - Brzeg

3. Charakterystyka FK 256

Przebieg: Legnica - Wrocław

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Wrocław

Pojemność kabla: 114 par

Długość kabla: FK 256 - 253,9 km (całkowita 114a)

Okres budowy: 1938-1939

Oddany do użytku: 10 sierpnia 1939 roku

Koszt budowy: 1 960 000 RM

4. Charakterystyka FK 82

Przebieg: Wrocław - Rzeczka - (z odgałęzieniem do Świdnicy) - Nowa Ruda - Kłodzko i Szumprek - Opawa później przedłużony do Koźla

Stacje wzmacniakowe: Wrocław, Rzeczka, Kłodzko, Szumprek, Opawa

Pojemność kabla: 8 par (linia dwu kablowa)

Długość kabla: FK 82 - 237,0 km

Okres budowy: 1941 - 1942

Oddany do użytku :10 sierpnia 1939 roku

Koszt budowy: 1 46o 000 RM (za odcinek Wrocław Świdnica), 3 836 000 RM

(za odcinek Świdnica Szumprek)

5. Charakterystyka OFK II

Przebieg: Świdnica - Burkatów - Bystrzyca Górna - Lubachów - Jugowice

- Walim - Rzeczka

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka

Pojemność kabla: 63 pary

Długość kabla: OFK II - 25,0 km

Okres budowy: 1944 rok

Oddany do użytku: brak danych

Koszt budowy: brak danych

6. Charakterystyka OFK III

Przebieg: Świdnica - Modliszów - Kozice - Jedlina Zdrój - Głuszyca - Kolce

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka

Pojemność kabla: 63 pary

Długość kabla: OFK II - 32,0 km

Okres budowy: 1944 rok

Oddany do użytku: brak danych

Koszt budowy: brak danych

Przypisy:

Skróty i Tłumaczenia

Deutsche Reichspost (DRP) - Poczta Rzeszy

PPT - Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych

FK (Fernkabel) - kabel dalekosiężny (międzymiastowy)

RPM - Ministerstwu Poczty Rzeszy

DFKG - Niemieckiego Towarzystwa Kabli Dalekosiężnych

PPTiT - Polska Poczta Telefon i Telegraf

FHQ (Führerhauptquartier) - kwatera Hitlera .

Ochsenkopftunnel - tunel kolejowy pomiędzy Wałbrzychem i Jedliną Zdrój pod górą Wołowiec


BIBLIOGRAFIA

  1. Adamczewski Leszek, Złowieszcze Góry, PDW Ławica, Warszawa Poznań 1992

  2. Antkowiak Włodzimierz, Nie odbyte skarby - przewodnik dla poszukiwaczy, COMER, Toruń 1991

  3. Bartek J. Marek., Joanna Szczepankiewicz, Słownik nazewnictwa krajo­znawczego Śląska i Ziemi Lubuskiej, Silesia, Wrocław 1994

  4. Below von Nicolaus, Byłem adiutantem Hitlera, MON, Warszawa 1990

  5. Cera Jerzy, Tajemnice Walimskich Podziemi, WSOWPanc, Poznań 1974

  6. Cybulski Bogdan, Ewakuacja więźniów AL Riese do Tratenau PMGR 1990

  7. Cybulski Bogdan, Obozy podporządkowane KL Gross Rosen, PMGR 1987

  8. Cybulski Bogdan, Szpitale dla byłych więźniów obozu koncentracyjnego Gross Rosen w Głuszycy /943-1945/, Studia nad faszyzmem i zbro­dniami hitlerowskimi, tom VII, Wrocław 1980

  9. Jońca Edmund, Książański Park Krajobrazowy, PTTK Kraj, Warszawa 1989

  10. Konieczny Alfred, Obozy Spółki Akcyjnej Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej w Górach Sowich w lalach 1943-1944, Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom VI, Wrocław 1980

  11. Konieczny Alfred, Szpital obozowy w Kolcach dla więźniów AL Riese w świetle nowych dokumentów. Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom XII, Wrocław 1987

  12. Kajzer Abram, Za drutami śmierci, Łódź 1962

  13. Kozłowska Krystyna, Milcząca wyrzutnia, MON, Warszawa 1985

  14. Kruszyński Piotr, Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, PMGR 1990

  15. Maciejewski Marek, Filie KL Gross Rosen w Górach Sowich 1943-1945, Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom I Wro­cław 1974

  16. Mostowicz Arnold, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, PiW, Warszawa 1986

  17. Rogalski Marian, Zaborowski Maciej, Fortyfikacja wczoraj i dziś, MON, Warszawa 1978

  18. Słownik geografii turystycznej Sudetów, tom 11, „Góry Sowie. Wyda­wnictwo I-BIS, Wrocław 1995

  19. Sukmanowska Anna, Stolarczyk Stanisław, Tańcząc na wulkanie, Wydawnictwo Dingo, Warszawa 1991

  20. Speer Albet, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990

  21. Tetter Jan, Tajemnice Gór Sowich, „Ekspres Reporterów", KAW 1970

  22. MSW Biuro C, Informator o nielegalnych, antypaństwowych organizacjach i bandach zbrojnych działających w Polsce Ludowej w latach
    1944-1956, Wydawnictwo Retro, Lublin 1993

  23. Cykl artykułów Jerzego Cery z „Gazety Robotniczej" zatytułowany Tajemnice Gór Sowich, 17 sierpnia — 21 września 1974

  24. Cykl artykułów Zbigniewa Mosingiewicza ze „Słowa Polskiego":


Więcej na ten temat w rozdziałach: „Pozostałości" i „Sieć telefoniczna w FHQ Riese".

Speer Albert, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990

Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny SS

Góra Gontowa jest nieco oddalona od głównej części budowy i położona niedaleko Sokołca.

Jedna z takich płyt do dziś leży na przodku w sztolni nr 3 w kompleksie Osówka,

W systemie istniało centralne odpalanie ładunków na wszystkich przodkach jednocześnie, co bardzo przyśpieszało prace.

Obecnie wartownie te są w sowiogórskich kompleksach w różnym stanie zaawansowania; od gotowych obiektów do początków drążenia komór.

W żargonie obozowym, „muzułmanami" określano więźniów będących w najgorszej kondycji fizycznej i zdrowotnej.

Gospodarstwo to miało powierzchnię około 1 ha

W skład przybyłej komisji wchodził m.in. doktor Thilo - ten sam, który razem doktorem Mengele dokonywał selekcji na rampach Oświęcimia.

Za przykład może tu posłużyć komando Lüdecke, które notabene było komandem śmierci. Przebywali w nim więźniowie skazani na śmierć, a ich dowódca - SS-Unter-sturmruhrer Lüdecke - był wyjątkowym sadystą i zbrodniarzem

Niestety ustalenie dokładnej daty nie jest możliwe.

Ślady po grubych słupach i wystające z betonu potężne stalowe haki sugerują iż w miejscu tym mógł stać np. duży przeładunkowy żuraw.

O drążeniu tunelu z dwóch stron świadczą kierunki wierceń otworów strzałowych.

Co ciekawe zawał ten doskonale pasuje do zapadliska na zboczu i może to być zawalony szyb.

Woda nie odpływa z tunelu, ponieważ około 40 m od wyjścia powstał niewielki obwał.

Warto dodać, że system ten badany był już w 1954 roku przez nieznaną ekipę wojskową. Wykonała ona błędnie plan tych podziemi, co doprowadziło w następnych latach do powstania wielu wręcz fantastycznych historii, dotyczących kształtu i zawartości tuneli.

19 Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wydawnictwo Colori, Warszawa 2001



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aniszewski M Zagorski P Podziemny Swiat Gor Sowich id 6
M Aniszewski, P Zagórski Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagorski P Podziemny Swiat Gor Sowich
(Agharta) Podziemny świat prawdziwych Panów Ziemi
Awe Tajemnice Gor sowich
Podziemny świat Gizy, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
(Agharta) Podziemny świat prawdziwych Panów Ziemi
Agharta podziemny świat
Świat podziemi
Ruchy wody morskiej i wody podziemne
GEOLOGIA 3 wody podziemne

więcej podobnych podstron