Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich

background image

MILITARNE SEKRETY

PODZIEMNY ŚWIAT

Gór Sowich

WYDANIE ROZSZERZONE

RIESE - ZAMEK KSIĄŻ - RÜDIGER

MARIUSZ ANISZEWSKI - PIOTR ZAGÓRSKI (FOTO)

background image

Projekt i wykonanie okładki: Tomasz Supcziński

Korekta: Anna Piekarowicz

Redaktor serii „Militarne Sekrety": Bartosz Rdułtowski

Copyright © 2002 by Mariusz Aniszewski

Copyright © 2006 by Wydawnictwo TECHNOL, Kraków

ISBN 83-916111-7-5 ISBN 978-83-916111-7-3

WYDAWNICTWO TECHNOL

30-051 Kraków, ul. Urzędnicza 12/4 tel. (012) 633-72-07 lub 509-371-564 e-mail:

wydawnictwo@technol.anv.pl internet: www.technol.anv.pl Kraków 2006. Wydanie II

(rozszerzone)

Druk: Drukarnia Technet

30-732 Kraków, ul. Biskupińska 3A

tel. (012) 656-21-11, fax (012) 656-12-78

http://www.technet.krakow.pl

Informacje na temat innych publikacji Wydawnictwa TECHNOL znaleść można na

naszej stronie internetowej: www.technol.anv.pl

background image

WSTĘP

Jest to swoisty dokument. Dokument próbujący choćby trochę rozjaśnić mroki

tajemnic jakie po dziś dzień otaczają Góry Sowie oraz ich podziemny świat.

Świat, w którym „żyje" Olbrzym. Zapytacie cóż to takiego ten Olbrzym? Jest to

gigantyczne przedsięwzięcie techniczno-budowlane o nieznanym dokładnie

przeznaczeniu, które w latach 1943-1945 realizowane było na terenie Gór

Sowich.

Dziś określa się je mianem „Lochów Walimia", choć tak naprawdę sam

Walim niewiele z lochami ma wspólnego, bowiem roboty budowlane

realizowane były na obszarze blisko 200 km - zarówno na powierzchni, jak i pod

powierzchnią okolicznych gór.

Kwatera Hitlera czy zakłady zbrojeniowe? Laboratoria czy schrony dla

wojska? Tego nie wie nikt, natomiast każda z tych hipotez jest możliwa i będzie

możliwa tak długo, aż w jakiś „cudowny" sposób uda się wyjaśnić tajemnice Gór

Sowich.

Na powstanie tej książki złożyła się praca wielu osób. Wielu moich kolegów i

przyjaciół nie szczędziło sił i środków, biorąc udział w ciężkich pracach

terenowych. To właśnie dzięki nim stało się możliwe pokonanie tak wielu

zawałów, odkrycie nowych nieznanych dotąd fragmentów podziemi oraz

dokonanie dokładnej inwentaryzacji obiektów podziemnych i naziemnych.

Ponadto, dzięki życzliwości wielu osób, zaistniała możliwość skorzystania z

wielu nieznanych dotąd faktów dotyczących sowiogórskich tajemnic. Wszystkim

im dziękuję.

Natomiast moje specjalne podziękowania winien jestem człowiekowi, który

przekazał mi bardzo wiele ważnych informacji na temat największych tajemnic

Gór Sowich. Wielka szkoda, że nie wszystkie

z nich mogę ujawnić.

background image

WPROWADZENIE

Mniej więcej pośrodku rozległego pasma Sudetów, w tzw. Sudetach

Środkowych (ciągnących się od Nysy Łużyckiej aż po Bramę Opawską), leżą

Góry Sowie. Swoim zasięgiem obejmują one tereny pomiędzy Wałbrzychem a

Przełęczą Srebrnej Góry na długości ponad 25 km. Od północnego zachodu

Góry Sowie ograniczone są Górami Wałbrzyskimi (w rejonie Doliny

Bystrzycy), od południa Przełęczą Srebrnej Góry, od południowego zachodu

Doliną Włodzicy, a od wschodu (poprzez Uskok Brzeżny) graniczą z krainą

geograficzną, której polska nazwa brzmi Dolny Śląsk, niemiecka natomiast

Niederschlesien.

Ogólna powierzchnia Gór Sowich to około 300 km2, terenów porośniętych w

części szczytowej lasem a w dolnych partiach wykorzystywanych pod uprawy.

Góry Sowie tworzą mało zróżnicowany, zwarty blok o łagodnych szczytach,

stromych zboczach, od których odchodzą krótkie grzbiety poprzecinane

głębokimi dolinami licznych potoków. Jednak t o n i e potoki, lecz wody

podziemne są najważniejsze dla opowieści o jakiej mowa będzie w tej książce.

Tworzą one bowiem specyficzny układ cieków i żył wodnych, który okazał się

idealny dla niemieckich planów związanych z Górami Sowimi. Ważne dla owych

zamierzeń było również doskonałe ukształtowanie terenu, a także jego

stosunkowo rzadkie zaludnienie oraz bogate zaplecze surowcowe (węgiel

kamienny i energia elektryczna). Dodatkowo dobrze rozwinięta sieć dróg oraz

kolei, pozwalała na łatwe dotarcie do najbardziej nawet „dzikich" rejonów gór.

Umożliwiały one wywiezienie w głąb Rzeszy sporych ilości ładunku, bez

niepotrzebnego i kłopotliwego zwracania na to uwagi osób postronnych. A

ponieważ nowych dróg oraz torowisk nie trzeba było budować, to i nagłe

„uaktywnienie się" tego terenu mogło pozostać praktycznie niezauważalne.

Jednak największą, jeśli można tak powiedzieć, ciekawostką tego terenu jest

sieć telekomunikacyjna. Ostatnie badania prowadzone przez Mariusza Kisiela

doprowadziły do ciekawych odkryć. Otóż okazuje się, że Góry Sowie są częścią

składową potężnego węzła łączności o kryptonimie „Rüdiger", który swoim

zasięgiem obejmował FHQ Riese. W jego skład wchodzą: przyłącza dla

background image

pociągów specjalnych w tunelach kolejowych koło Jedliny Zdrój i Ogorzelca

oraz co najmniej dwie centrale telefoniczne - jedna w Zamku Książ, druga w

nieustalonej lokalizacji -jak i gęsta sieć wieloparowych linii telefonicznych i tele-

graficznych, których przepustowość do dziś budzi respekt. Badania stwierdzają, iż

ważnym elementem związanym z powyższym tematem były również stacje

wzmacniakowe: Świdnica i Rzeczka.1

W tym ustronnym rejonie Gór Sowich życie toczyło się spokojnie aż do

pamiętnego 1933 roku. Wtedy to władzę nad Wielkimi Niemcami przejął pewien

człowiek niepozornej postury - nazywał się Adolf Hitler. Pod jego rządami

omawiane tereny osiągnęły szybko wysoki stopień uprzemysłowienia i stały się

trzecim, po Zagłębiu Ruhry i Górnym Śląsku, zapleczem przemysłowym Niemiec.

Pod koniec 1944 roku miały one również zostać jedynym miejscem, do którego

nie dotrze zawierucha wojenna, a zlokalizowany tam przemysł będzie mógł

funkcjonować bez zakłóceń. Oczywiście mowa tu o przemyśle zbrojeniowym. A

działo się w Górach Sowich wiele, bardzo wiele...

Cały teren Gór Sowich jest „podziurawiony" niczym szwajcarski ser - niemal

każda górska miejscowość ma „swoją" kopalnię, sztolnię czy też szyb

wydobywczy. Miejsce to gwarantowało idealne wręcz warunki do ulokowania

na nim wielu zakładów zbrojeniowych, których byt w głębi Rzeszy był już

zagrożony. Tak też się stało. Leżące na uboczu Niemiec i oddalone od teatru

działań wojennych Góry Sowie „wpadły w oko" strategom z Naczelnego

Dowództwa. Pojawił się „stwór", który do życia potrzebował dobrych dróg,

kolei, sieci telekomunikacyjnej, zaplecza surowcowego, wielkiej ilości wody,

niewielu świadków i zwartych, gnejsowych masywów. A że wszystko to znalazł

właśnie tutaj - w Górach Sowich - rozpoczął bez przeszkód swój wzrost,

osiągając ostatecznie adekwatne do nazwy rozmiary. Był naprawdę

OLBRZYMI

1

Więcej na ten temat w rozdziałach: „Pozostałości" i „Sieć telefoniczna w FHQ Riese".

background image

CZĘŚĆ I

OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH

Już w trakcie przygotowań do prowadzenia działań wojennych władze III Rzeszy

położyły duży nacisk na zapewnienie sobie odpowiednich warunków

bezpieczeństwa, m.in. poprzez budowę schronów i całych systemów podziemnych

kwater. Pod Kancelarią Rzeszy w Berlinie zbudowano trzy schrony: dla Führera,

Bormanna i Brigadeführera Mohnke - komendanta Kancelarii SS. W zasadzie

prawie każdy bardziej znaczący dostojnik III Rzeszy posiadał prywatny schron

przeciwlotniczy. W szczególności zaś lubowali się w nich: Hitler, Göring i

Bormann. Göring kazał sobie wybudować wielki, podziemny schron zarówno pod

rezydencją w Karinhall, jak i w zamku Valdenstein pod Norymbergą. Co

ciekawe, wzdłuż drogi z Karinhall do Berlina stały w regularnych odstępach

potężne, żelbetowe bunkry, aby w razie nalotu Göring mógł się natychmiast

schronić. Przywódca Niemieckiego Frontu Pracy - Robert Ley - gdy zobaczył

skutki trafienia ciężkiej bomby w schron publiczny, interesował się tylko

grubością jego stropu. Wynikało to z faktu, że posiadał podobny w swojej

posiadłości na przedmieściach. Hitler przesadnie dbał o własne życie, np.

uwielbiał szybką jazdę samochodem, dopóki nie zobaczył skutków wypadku

drogowego. Wtedy momentalnie zakazał swojemu kierowcy przekraczania pręd-

kości 80 km/h. Fiihrer lękał się również zamachów i w obawie przed nimi nosił

specjalną czapkę, która miała nieco szerszy otok, wykonany z kuloodpornej stali.

W jego samolocie zamontowano specjalną pancerną kabinę-kapsułę ze

spadochronem, w której odbywał podróż. Do samolotu tego Hitler i tak bał się

wsiadać. Był to bowiem Focke-Wulf 200 Condor z chowanym podwoziem, a

nowości techniczne go przerażały. Jak wiemy Führer posiadał także sobowtórów.

Nie ma zatem nic zaskakującego w fakcie, że dokądkolwiek Hitler planował się

udać, najpierw zarządzał tam budowę specjalnych schronów. Grubość ich stropów

rosła wraz ze zwiększającym się wagomiarem bomb i w 1945 roku osiągnęła

około 8 metrów żelbetonu, często pokrytego 2-3 metrową warstwą ziemi.

Podobnie rzecz miała się z naczelnymi dowództwami armii. Wybudowano

dla nich wiele polowych Stanowisk Dowodzenia, które starano się lokować w

background image

pobliżu kwater Führera. W rejonie Berlina powstały kwatery dla OKW, w

Dahlem, Zossen oraz w Wünsdorf dla Naczelnego Dowództwa Wojsk

Lądowych (OKH), w Poczdamie dla OKL, zaś w samym Berlinie dla OKM.

Wszystkie one razem tworzyły zespół naczelnego kierowania siłami zbrojnymi

III Rzeszy. Szczególnie dobrze była ukryta kwatera w Zossen. Powstał tam cały

zespół kilkukondygnacyjnych schronów, które na zewnątrz przypominały domki

mieszkalne, tymczasem były połączone siecią podziemnych tuneli. Kwaterę w

Zossen wykorzystywano przez całą wojnę. Natomiast na czas trwania poszcze-

gólnych kampanii wojennych powstawały coraz to nowe kwatery - np. dla

kierowania działaniami wojennymi na zachodzie powstały aż cztery zespoły

kwater:

I - w górach Taunus - zamek Ziegenberg (kryptonim Adlerhorst) dla

Hitlera i Dowództwa Sił Zbrojnych, zamek Kransberg dla OKL oraz

schrony w pobliżu Giesen (kryptonim Gisela) dla OKH. Kompleks ten

zbudowano jesienią 1939 roku. Składał się z kilku doskonale zamaskowanych,

potężnych, żelbetowych bunkrów, które wykorzystano dopiero w grudniu 1944

roku, podczas ofensywy w Ardenach,

II - w górach Schwarzwaldu koło Kniebis (kryptonim Tannenberg),

III - w Palatynacie, koło Landstuhl, dla wysuniętych rzutów dowództw,

IV- w górach Eifel - koło Munstereifel (kryptonim Felssennest) dla Führera i

jego współpracowników oraz w rejonie Bad Godesberg (kryptonim Forsterei)

dla OKH.

W trakcie działań wojennych przeciw Grecji i Jugosławii Naczelne

Dowództwo oraz Führer przebywali w pociągach specjalnych, ukrytych w

tunelu kolejowym w Alpach Styryjskich koło Anspag. Ponadto część dowództwa

przebywała w Wiener Neustadt. Z pociągów specjalnych korzystano także w

początkowym okresie wojny ze Związkiem Radzieckim. Wtedy też w okolicy

Spały powstały dwa żelbetowe schrony mające chronić pociągi specjalne przed

skutkami nalotów. Miały one po 380 m długości, 15 m szerokości i 10 m

wysokości. Grubość żelbetu dochodziła do 3 m. Wewnątrz, obok peronu,

znajdowały się pomieszczenia do pracy i odpoczynku.

background image

W wyniku rozszerzania się zasięgu działań wojennych na terenie ZSRR, w

Prusach Wschodnich (koło Kętrzyna) przygotowano kolejną wielką i najbardziej

chyba znaną kwaterę główną - S3 Wolfschanze - tzw. Wilczy Szaniec. W skład

tego kompleksu wchodziło siedem grup schronów, przewidzianych dla

wszystkich naczelnych organów państwa.

• W lesie koło Gierłoży zlokalizowano główny zespół schronów, w których

przebywał Führer, jego otoczenie i OKW. W skład zespołu wchodziło kilkanaście

żelbetowych bunkrów, przy czym główny bunkier Führera miał strop o grubości

blisko 8 m. Poza tym powstało tam wiele baraków i budowli pomocniczych. W

pobliżu, na południe od szosy Giżycko-Kętrzyn, znajdowało się lotnisko polowe.

• W lesie koło miejscowości Przystań (w pobliżu Węgorzewa) znajdowała

się kwatera polowa wojsk lądowych - Anna. W jej skład wchodziło kilka

bunkrów i baraków a także schrony mieszczące urządzenia techniczne (siłownia,

ciepłownia itd.). Łączyła się bez jakiejkolwiek granicy z kwaterą wojsk

kwatermistrzowskich - Quelle — która także miała kilkanaście żelbetowych

schronów o grubości stropów 2 i 4 m.

• W pobliżu jeziora Śniardwy, koło miejscowości Ruciane, zlokalizowano

kwaterę główną dowództwa wojsk lotniczych - Robinson.

• Polowa kwatera dowódcy SS i policji mieściła się w miejscowości

Mamerki, gdzie powstało także kilka żelbetowych bunkrów.

• Polowa kwatera szefa kancelarii Rzeszy ulokowana została w

schronach koło wsi Radzieje.

• Polowa kwatera Ministra Spraw Zagranicznych miała swoją siedzibę na

zamku Sztynort.

Cały teren kwater głównych otoczony był zaporami pól minowych i drutem

kolczastym, wzmocnione patrole bez przerwy przeczesywały okolicę, zaś

wszystkich mieszkańców obowiązywały zaostrzone środki bezpieczeństwa.

Ponadto w Winnicy na Ukrainie powstała tymczasowa kwatera główna

(kryptonim Wehrwolf) na okres operacji stalingradzkiej i kaukaskiej. Składała

się z kilkunastu betonowych i drewnianych baraków, rozproszonych po lesie. Do

kierowania operacjami przeciwko Aliantom, w przypadku ich lądowania we

background image

Francji, przygotowano dwie kwatery główne, z których jedna położona była koło

Soissons (kryptonim W2, czyli Wolfschlucht 2), a druga znajdowała się w tunelu

kolejowym w miejscowości Margival (W3). Poza tym jeszcze jedna kwatera

znajdowała się w Belgii, w miejscowości Bruly de Pesche (Wl). Nie znamy

natomiast dokładnej lokalizacji kwatery o kryptonimie Brunhildę.

Prawdopodobnie mieściła się koło Metz, tuż przy granicy Francji z

Luksemburgiem. Inne mniej znane kwatery znajdowały się w Pullach koło

Monachium (S3 Siegfried), w zamku Kessheim koło Salzburga oraz w Bad

Nauheim. Dodatkowo, najbardziej chyba luksusowa rezydencja Führera istniała

w alpejskiej miejscowości Obersalzberg (S3 Serail), gdzie obok wspaniałego

domku wypoczynkowego na szczycie „prywatnej góry" Hitlera - Zugspitze -

wybudowano niewielki zamek, umeblowany bogato w stylu kajutowym.

Prowadząca do zamku szosa (jazda po niej była iście karkołomna) dochodziła do

wykutego w skale szybu windy (o głębokości 120 m), który prowadził do Orlego

Gniazda - tak bowiem nazwano ów zamek.

Jakby tego było mało, wiosną 1944 roku Führer wydał rozkaz wybudowania

dwóch kolejnych kwater głównych. Miały się one znajdować w Turyngii oraz na

Śląsku. Pierwszą z nich - podziemną kwaterę S3 Olga w Turyngii - budowano w

największej tajemnicy w dolinie Jonasza (Jonastal). Z braku oryginalnych

dokumentów cały ten obiekt wciąż jest niezbadany. Zresztą, jeszcze pod koniec

wojny został on częściowo wysadzony w powietrze przez saperów z SS, zaś w

1947 roku stacjonujące w dolinie wojska radzieckie dokonały ostatecznego

zawalenia wejść do sztolni. Tym niemniej w 1991 roku udało się odnaleźć część

dokumentacji technicznej obiektu z 1945 roku, którą wykonało lokalne biuro

geodezyjne na zlecenie Rosjan. Z dokumentacji tej wynika, że zinwentaryzowano

wówczas 2 135,8 m sztolni (z których 620 m było obetonowanych) i 817 m

wyrobisk poprzecznych. Puste przestrzenie między betonem zapełniano żużlem.

Ściany i sufity miały być zaizolowane supremą a następnie otynkowane.

Planowano tam elektryczne ogrzewanie oraz zaopatrzenie w wodę pochodzącą z

zewnętrznego zbiornika. W pobliżu obiektu powstały dwie centrale

telekomunikacyjne oraz schron dla pociągu Führera. Budowę prowadzono do

background image

kwietnia 1945 roku, po czym przerwano ją ze względu na nadchodzące wojska

amerykańskie. Do środka tego gigantycznego obiektu prowadziło aż 25 wejść.

Warto też dodać, że istnieją pewne przesłanki, iż wewnątrz korytarzy ukryto

wiele transportów z drogocennymi przedmiotami, które były przeznaczone na

wystrój przyszłej kwatery. Poza tym, choć wydaje się to mało prawdopodobne,

kwatera ta wymieniana jest jako jedno z przypuszczalnych miejsc ukrycia

Bursztynowej Komnaty.

Jeżeli chodzi o drugą budowaną wtedy kwaterę główną, to sprawa jest nieco

bardziej skomplikowana. Do dziś bowiem nie udało się precyzyjnie określić

jakie podziemne obiekty miały wchodzić w jej skład. Najczęściej wymieniany

jest zamek Książ - to chyba najbardziej prawdopodobne. Nie możemy natomiast

stwierdzić czy obiekty rejonu Walim - Głuszyca miały także należeć do

kwatery, czy też planowano wykorzystać je dla potrzeb przemysłu

zbrojeniowego. Co prawda lista kodów klasyfikuje te obiekty jako S3 Riese, to

znaczy kwatery, ale może to być tylko sprytny wybieg, który miał na celu

ukrycie lokalizacji supertajnych zakładów Wunderwaffe. Nie wiemy tego na

pewno, dlatego też musimy brać pod uwagę obie możliwości.

W kontekście tego zagadnienia Albert Speer stwierdza:

„Zgodnie z punktem 18 protokołu narady u Führera, 20 czerwca 1944

roku poinformowałem, że przy rozbudowie jego głównej kwatery

pracuje aktualnie 28 tys. robotników... Według mojego pisma do

adiutanta Hitlera do spraw Wehrmachtu z dnia 22 września 1944 roku

na budowę schronów w Kętrzynie wydano 36 min RM, na schrony w

Pullach koło Monachium 13 min RM, a na zespół schronów Olbrzym

(Riese) koło Bad Charlottenbrunn 150 min RM. Do wykonania tych

budów potrzeba było, według mojego pisma, 257 tys. m betonu

zbrojonego stalą, wykonano 213 tys. m tuneli, 58 km dróg z

sześcioma mostami i 100 km rurociągów. Tylko sam projekt 'Olbrzym'

pochłonął więcej betonu niż w 1944 roku przyznano ludności cywilnej na

background image

budowę schronów"2.

Cytuję ten tekst, podobnie jak wszyscy inni piszący o podziemiach Gór

Sowich, nie po to, aby zwiększyć objętość książki! Przytaczam go dlatego, żeby

uzmysłowić wszystkim skalę wysiłku jaki włożono w „Olbrzyma". Gdy trwała

wojna (był rok 1941), a Niemcy byli u szczytu potęgi, do kierowania swoją machiną

wojenną wystarczały im skromne" bunkry w lesie pod Kętrzynem. Gdy wojna miała

się ku końcowi i nie było już „Wielkich Niemiec", za najważniejsze uznano realizację

projektu, który swoimi kosztami przewyższał wszystkie inne kilkakrotnie! Dlaczego?

Czyżby miał on uratować III Rzeszę? Wszystko na to wskazuje.

2

Speer Albert, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990

background image

CZĘŚĆ II

BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

W 1943 roku stało się dla Niemców jasne, że ich przewaga w powietrzu

należy do przeszłości, a Luftwaffe nie jest już w stanie równocześnie prowadzić

równorzędnej walki na rozległym teatrze działań wojennych oraz skutecznie

bronić terytorium III Rzeszy przed nalotami Aliantów. Zapewnienia Goringa, że

żaden obcy samolot nie pojawi się nad terenem Niemiec, można już było

spokojnie włożyć między bajki. Niemcy traciły panowanie w powietrzu i nic nie

było w stanie tego zmienić.

Po załamaniu się ofensywy powietrznej na Wielką Brytanię i rozpoczęciu

wojny ze Związkiem Radzieckim, wytworzyła się specyficzna sytuacja swego

rodzaju zawieszenia broni, którą najlepiej wykorzystali Brytyjczycy. Po kilku

miesiącach przygotowań rozpoczęli oni naloty na niemieckie miasta i zakłady

zbrojeniowe. W zasadzie pierwsze naloty miały miejsce już w 1939 roku, jednak

były to sporadyczne przypadki, jako że Bomber Command posiadało w tamtym

czasie bardzo ograniczoną liczbę samolotów dalekiego zasięgu. Jesienią 1940

roku RAF rozpoczął bombardowanie portów we Francji, celem niedopuszczenia

do inwazji. Po rezygnacji Niemców z planowanej inwazji na Wielką Brytanię

(operacja Lew Morski - niem. Seelöwe), wiosną 1940 roku bombowce

brytyjskie skierowano na stocznie okrętów podwodnych i fabryki samolotów.

Rozpoczęte naloty na silnie bronione zakłady okazały się jednak nieskuteczne.

Ponieważ niemiecka obrona przeciwlotnicza zadawała Aliantom wielkie straty,

zimą 1942 roku wydano rozkaz do rozpoczęcia tzw. nalotów dywanowych na

niemieckie miasta. Głównym wykonawcą tego planu został gen. lot. Sir Arthur

Harris, dowódca Bomber Command. Jego samoloty swój pierwszy „występ"

miały nad Lubeką i Rostockiem. Jednak dopiero nalot na Kolonię - który miał

miejsce w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku - ukazał w pełni grozę nalotów

dywanowych. Podobnie rzecz się miała w Hamburgu, gdzie między 24 lipca a 3

sierpnia 1942 roku lotnictwo RAF-u dokonało 7 nalotów, które zrównały miasto

z ziemią. Straty w Hamburgu oszacowano na około 23 mld RM, tj. około 9 mld

USD. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że to właśnie Hamburg ujawnił

background image

wszelkie braki w systemie niemieckiej obrony przeciwlotniczej oraz brak dosta-

tecznej ilości schronów dla ludności cywilnej. Jak wiemy Niemcy nie posiadały

w początkowym okresie wojny dobrych, nocnych samolotów myśliwskich,

zdolnych do walki z setkami potężnie opancerzonych alianckich bombowców.

Alianci tymczasem coraz częściej i skuteczniej obracali w puch niemieckie

miasta i przemysł. Ginęły więc miasta, dziesiątki tysięcy ludzi, płonął ich

dobytek. Sytuacja uległa poprawie w latach 1944-1945, jednak mimo że straty

Aliantów rosły, nie zaprzestali oni nalotów. Wręcz przeciwnie - zwiększyli ich

częstotliwość. W nocy z 16 na 17 lutego 1945 roku angielskie lotnictwo

dokonało największej masowej zbrodni II wojny światowej, kiedy to pod gruzami

Drezna zginęło ponad 200 tys. ludzi. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem ten

typowo terrorystyczny nalot nie miał żadnego znaczenia strategicznego.

Ofensywa bombowa przeciw niemieckim miastom trwała do połowy kwietnia

1945 roku i spowodowała ogromne zniszczenia w ich zwartej zabudowie.

Miasto Dureń zostało zniszczone w 99,2 %, a Paderborn w 95,6%. Sam Berlin

przeżył 363 naloty, Hamburg 213 itd. Jednak lotnictwo Aliantów działało nie

tylko nad miastami. Alianccy dowódcy uważali, że należy także walczyć z

przemysłem. Niemcy potrafili jednak dobrze chronić swoje zakłady

zbrojeniowe. Dużo fabryk umieszczono w betonowych schronach i doskonale

zamaskowano. Zabezpieczenia te spowodowały, że ówcześnie stosowane

bomby musiały przejść ewolucję dotyczącą ich wagomiaru. O ile w 1941 roku

produkowano bomby 2000-funtowe (910 kg.), to w 1945 roku używano już

„potworów" o wadze 22 000 funtów czyli ponad 10 ton. Automatycznie wzrastała

także grubość stropów w schronach. Pod koniec wojny osiągnęła ona wartość

około 8 m (S3 Wolfschanze), zaś w schronach dla ludności cywilnej około 4 m.

W ten sposób ciężko było jednak zabezpieczyć ogromne powierzchnie zakładów

zbrojeniowych i straty w niemieckim przemyśle obronnym systematycznie rosły.

Pierwszym większym i udanym nalotem na fabryki zbrojeniowe było

zbombardowanie zakładów firmy Henschel w Rostocku, w kwietniu 1942 roku.

Przenoszenie zakładów w inne części kraju niewiele dawało, gdyż systematycznie

wzrastał zasięg bombowców. Wizytujący w listopadzie 1943 roku zakłady

background image

Junkersa, naczelny dowódca Luftwaffe - Hermann Göring — wydał rozkaz

przeniesienia części taśm produkcyjnych do koszar w Zittau oraz do budowanej w

górach nad Łabą podziemnej fabryki. Ponadto pełnomocnicy Ministra Lotnictwa

Rzeszy rozpoczęli dokładne penetrowanie całych Niemiec w poszukiwaniu

kopalń, jaskiń i tuneli nadających się do uruchomienia w nich produkcji

zbrojeniowej. Prace adaptacyjne w tych obiektach należały do Centralnego

Urzędu Planowania (Zentrale Planung), działającego od października 1943 roku.

W pobliżu Monachium i koło Gendorf, w lasach wschodniej Bawarii,

powstały dwa wielkie zakłady Messerschmitta. Przykładowo w Gendorf

(kryptonim Okapi) główna hala miała 1 km długości, 100 m szerokości i 35 m

wysokości. Strop o grubości 6 m pokryty był ziemią i drzewami, a w środku na

8 piętrach powstawały setki myśliwców. Montownia Me 262 powstała także w

kopalni piasku porcelanowego w Kahla w Turyngii. Zakłady wyposażone w

najnowocześniejszy sprzęt nosiły nazwę REIMAHG im Kahla. Był to skrót od

nazwy: REIchs Marschall Hermann Göring, a ich kryptonim brzmiał Lachs.

Podziemne wyrobiska zakładów miały ponad 32 km długości i powierzchnię 90

000 m2, w których produkowano 1 250 samolotów miesięcznie. Ponadto istniały

też montownie w: Leonberg w Bawarii (kryptonim Reihe Reiher), Lechfeld i

Schwarzt w Tyrolu (wyrobiska kopalni miedzi), Oberammengau (kryptonim

Cerusit), Jenbach (kryptonim Almandin), Igling, Engeln, Kaufening

(kryptonim Fritz) oraz Augsburgu (kryptonim Arno). Kolejną wielką

montownię koncernu Messerschmitta ulokowano w Sankt Georgen koło Gusen.

Podlegała ona WVHA der SS 3 i nosiła kryptonim B5 Bergkristall. Montowano

w niej odrzutowe Me 262.

Innym doskonałym przykładem niemieckiego budownictwa specjalnego są,

wspomniane już wcześniej, zakłady Junkersa w górach nad Łabą niedaleko

Dessau (dah). Zbudowano je w górskiej dolinie wewnątrz stosunkowo

niewielkiego wzniesienia. Od północy do środka zakładów prowadziło 6 tuneli,

z których dwa były przelotowe i miały po 1 800 m długości. Dodatkowo do

obiektu prowadziły też trzy tunele od wschodu. Przekrój tuneli był prostokątny o

3

Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny SS

background image

wymiarach: 12,5 x 7 m. Obiekt składał się z sieci równoległych komór

połączonych chodnikami. Ogólna kubatura wynosiła ponad 5 mln m3,

powierzchnia około 700 000 m2. Nadkład skalny o grubości 60 m zapewniał

bezpieczeństwo przed bombardowaniem. Obiekt miał pełną klimatyzację, a jego

załoga składała się z około 10 tys. ludzi. Inny kompleks (pod kryptonimem

Reh), przeznaczony dla kilku różnych zakładów, powstał w starej kopalni potasu

w Neu Stassfurt koło Magdeburga. Ulokowano w nim m.in. fabrykę samolotów

Heinkel, fabrykę łożysk tocznych Fischer, fabrykę silników BMW oraz zakłady

Siemensa.

Wszystkie te prace spowodowały, że Aliantom nie udało się zatrzymać

produkcji samolotów, a wręcz przeciwnie, o ile w 1943 roku wyprodukowano w

Niemczech blisko 25 tys. sztuk samolotów, to w 1944 roku, w czasie

największego nasilenia nalotów, powstało ich już 40,5 tys.

W przypadku przemysłu paliw płynnych Niemcy posunęli się jeszcze dalej.

Oto plan „programu Geilenberga":

• 8 zakładów destylatorni (zlokalizowanych w kamieniołomach i w stokach

gór w Niemczech środkowych i Austrii) miało produkować półfabrykat

wyjściowy do dalszej obróbki w ilości 648 tys. ton rocznie. Zakłady te miały

kryptonim Offen I-VIII.

• 4 rafinerie zlokalizowane w sztolniach i jaskiniach, które miały przerabiać

ropę przygotowaną wcześniej w destylatorniach. Rafinerie te nosiły kryptonim

Dachs i mieściły się w: Jakobsberg w Westfalii (Dachs 1), Ebensee w Austrii

(Dachs 2), Havlickuv Brod w Czechach (Dachs 3), Osterode w Górach Harzu

(Dachs 4). Fabryki te miały rozpocząć pracę w styczniu 1945 roku i produkować

564 tys. ton paliwa rocznie.

• Taube - zakład krakingowy o produkcji 276 tys. ton zlokalizowano w

sztolni w Ebensee w Austrii.

• Kuckkuck - zakład produkcji benzyny syntetycznej o wydajności 240 tyś.

ton zbudowano w Górach Harzu wewnątrz góry Kohnstein.

• Meise - zakład katalizy o produkcji 158 tys. ton w Górach Harzu.
• Zakład produkcji benzyny syntetycznej o kryptonimie Schwalbe i

background image

wydajności 1 min ton. Został zlokalizowany w starym kamieniołomie koło

Neuenrade.

Pomimo przygotowania tak precyzyjnego planu ukrycia fabryk paliw płynnych

pod ziemią, Niemcom nie udało się zrealizować go do końca. Zdołano uruchomić

bowiem jedynie 12 z planowanych 16 fabryk. Warto jeszcze dodać, że plan ten

był ostatnią deską ratunku dla przemysłu niemieckiego. Alianci tymczasem mieli

przygotowany plan całkowitego zniszczenia przemysłu paliw płynnych w Rzeszy

(poprzez bombardowania), do realizacji którego potrzebowali 25 pogodnych dni.

Do lokalizacji przemysłu zbrojeniowego, poza oczywiście nowo budowanymi

podziemiami, wykorzystano istniejące stare kopalnie, jaskinie, piwnice

zamkowe, piwnice browarów, tunele metra i kolei a także wszelkie inne

„podziemne pustki". Samych tylko tuneli kolejowych wykorzystano około 50.

Ulokowano w nich m.in. następujące fabryki:

• Auerhahn - tunel w Tuttlingen,
• Birkhahn - tunel w Wiesenstein,
• Dompfaff - tunel w Bleicht,
• Eisvogel - tunel w Oberndorf i wiele innych.

Zakłady o kryptonimie Igel znalazły schronienie w piwnicach browaru Hansa

w Niedermending, a zakłady Nanny w podziemiach browaru w Plauen. Sztolnie

w kamieniołomach w Lammle dały tymczasem schronienie zakładom o

kryptonimie Obsidian I i Obsidian II, zaś stare sztolnie w Rottleberode

zakładom o kryptonimie Melaphyr. W podziemiach twierdzy Erfurt ulokowano

zakłady o kryptonimie Tanne, natomiast w zdobytej belgijskiej twierdzy Eben

Emael swoją pracę rozpoczęły zakłady o kryptonimie Maiglocken. W

Litomierzycach w Czechach zlokalizowano potężny kompleks zbrojeniowy,

mający produkować silniki odrzutowe do samolotów i osprzęt elektroniczny do

różnego rodzaju rakiet. Na cały kompleks składały się 3 fabryki o kryptonimie

Richard I, II, III oraz podległy SS obiekt B5. Oczywiście są to tylko wybrane

przykłady z liczącej ponad 800 pozycji listy fabryk zbrojeniowych.

Najgorzej było jednak z tzw. Broniami Odwetowymi, czyli Vergeltungswaffe.

Ich montownie byty bowiem szczególnie pilnie tropione przez Aliantów i

background image

niszczone z całą bezwzględnością. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku ponad

600 bombowców RAF-u, pod dowództwem płk J. H. Searby'ego, dokonało

nalotu na ośrodek badań rakietowych w Peenemunde na wyspie Uznam. W

wyniku poczynionych zniszczeń znacznie opóźniło się bojowe użycie, będących

w końcowej fazie prób dwóch typów broni odwetowych: latającej bomby V-l oraz

rakiety V-2. Aby dokończenie prób i produkcja tej broni była możliwa, podjęto

decyzję o rozbiciu głównego ośrodka na kilka części. W miejscowości Blizna, na

istniejącym tam poligonie SS, powstał poligon o kryptonimie Heidelager. Wkrótce

zaczęto przeprowadzać na nim próbne odpalenia rakiet V-2, dowożonych z

głównej montowni w Górach Harzu. Tam bowiem, w wapiennym masywie góry

Kohnstein koło Nordhausen, wybudowano fabrykę spółki Mittelberg GmbH o

kryptonimie Dora. Główną część fabryki stanowiły dwa biegnące równolegle

tunele, oddalone od siebie o 200 m i połączone poprzecznymi komorami w

liczbie 46. Ich długość wynosiła po 1 800 m, a komory miały wymiary: 12,5 x 8,5

m. Wiele komór podzielono dodatkowo na dwie kondygnacje, na górnej

urządzając biura i magazyny. W północnej części wyrobisk, noszących nazwę

Nordwerke i obejmujących komory 1-27, zlokalizowano linię montażu

latających bomb V-l, natomiast w części południowej produkowano rakiety V-2.

W części tej (w tunelu A) przebiegała linia transportu materiałów, podzespołów i

gotowych rakiet, a w tunelu B znajdowała się linia montażu rakiet, po której prze-

suwał się podstawowy człon rakiety. Łączna sieć tuneli miała długość około 15

km, powierzchnię 125 tys. m2, a kubaturę 875 tys. m Wewnątrz rozlokowano

ponad 20 tys. najnowocześniejszych obrabiarek i agregatów wymagających

szczególnych warunków mikroklima-tycznych. Aby sprostać tym wymogom,

powstało 12 szybów wentylacyjnych, które zapewniały cogodzinną wymianę

powietrza w obiekcie. Nowoczesne urządzenia klimatyzacyjne utrzymywały stałą

temperaturę 17°C i wilgotność około 70%. Doskonałe urządzenia i wyposażenie

sprawiały, że był to najnowocześniejszy zakład zbrojeniowy świata.

Aby w pełni uzmysłowić o jakich wielkościach owych podziemnych obiektów

jest mowa dodam, że znajdujące się w budowie dwa przykładowe kompleksy

miały mieć następujące parametry:

background image

•B11 Eber-251 tys.m2,

• B12 Kaolin - 600 tys. m2.

B12 Kaolin byłby ponad 4-krotnie większy od słynnej Dory i blisko 20-krotnie

większy od znanych obecnie podziemi w Górach Sowich. Miał to być także

największy ze wszystkich podziemnych obiektów zbrojeniowych podległych

WVHA der SS. Gwoli ścisłości, jeden z dwóch największych, bowiem

wszystko wskazuje na to, że drugim z owych gigantów miał być... S3 Riese!

Z zakładami Dora powiązany był inny podziemny zakład firmy Borsig w

Düseldorfie, który produkował zbiorniki napędowe i nosił kryptonim Berta.

Głowice bojowe produkowano w fabryce Laura we Frankfurcie, płynny tlen

powstawał w fabryce o kryptonimie Helene w Puchheim, zaś zapalniki

wytwarzano w Rothenstein koło Jeny (kryptonim Albit). Wymienione tutaj

zakłady nigdy nie zostały przez Aliantów zniszczone i pracowały nieprzerwanie

aż do końca wojny. W efekcie dawały one Führerowi tysiące rakiet, którymi

dokonywano ataków „odwetowych" za zniszczone niemieckie fabryki i miasta.

Omówione dotychczas niemieckie podziemne fabryki nowych broni nie

zamykają ich pełnej listy. Kolejna wielka montownia rakiet V-2 była budowana

we wnętrzu wzgórza koło Eperlecques, 30 km na południe od Dunkierki.

Magazyn do przechowywania rakiet powstawał zaś w Wizernes, w żelbetowym

bunkrze o średnicy 90 m, natomiast w Watten, Wizernes, Predefin, Siracourt,

Rinxent i Lottinghen budowano wyrzutnie. Ponadto powstawała też baza

radarowa dla przyszłych wyrzutni, która miała się znajdować w Predefin.

Natomiast niedaleko Eperlecąues, we wnętrzu niewielkiego wzniesienia obok

Mimoyecques, powstawał jeden z najtajniejszych obiektów III Rzeszy.

Budowano tam mianowicie gigantyczną działobitnię nowej superbroni V-3.

Obiekt nosił kryptonim Wiese.

Warto tutaj dodać, że cały mechanizm powstawania nowych fabryk

zbrojeniowych dla Broni Odwetowych (Vergeltungswaffe) oraz tzw.

Cudownych Broni (Wunderwaffe) podlegał WVHA der SS, czyli Głównemu

Urzędowi Gospodarczo-Administracyjnemu SS i jako Anlage „W" dzielił się na:

• Przedsięwzięcia A - budowa podziemnych obiektów różnego

background image

przeznaczenia o kryptonimach Al, A2, A3 itd.,

• Przedsięwzięcia B - budowa podziemnych obiektów specjalnego

przeznaczenia o kryptonimach B1, B2, B3 itd.,

• Przedsięwzięcia S - tzw. budowy specjalne, tzn. kwatery główne i fabryki

broni specjalnych o kryptonimach S1, S2, S3 itd.

Poniżej przytaczam kilka przykładów z listy kodowej: 1. Przedsięwzięcia A:

• A5 Heinrich - Rottleberode,
• A6 Wilhelm - Wansleben,
• A8 Goldfisch - Obrigheim.

2. Przedsięwzięcia B:

• B1 Zement - Ebensee,
• B2 Malachit - Langenstein,
• B8 Bergkristall — St. Georgen,
• B11 Eber — Niedersachsenwerfen,
• B12 Kaolin - Wolffleben.

3. Przedsięwzięcia S:

• S3 Riese - Bad Charlottenbrunn,
• S3 Olga - Jonastal,
• S3 Serail — Obersalzberg,
• S3 Siegfried - Pullach,
• S3 Rüdiger - Waldenburg/am Schl.

Jak widać kodem S3 oznaczano tylko kwatery główne oraz bardzo ważne

obiekty powiązane z kwaterami. Jak już wspomniałem, na liście kodowej

podziemnych fabryk zbrojeniowych III Rzeszy znajduje się ponad 800 pozycji,

z czego co najmniej 240 to obiekty w pełni ukończone i prowadzące produkcję.

Ogółem wybudowano 13 mln m2 powierzchni fabryk z planowanych 94 mln.

To właśnie dzięki tym poczynaniom niemiecka produkcja zbrojeniowa szybko

rosła, mimo wzrastających bombardowań.

W procesie przenoszenia przemysłu zbrojeniowego pod ziemię ważną rolę

background image

wyznaczono także terenom Dolnego Śląska. Ponieważ obszary te znajdowały się

poza zasięgiem alianckich bombowców, od samego początku wzbudzały

zainteresowanie kierownictwa Sztabu Myśliwskiego. Mało tego, po pewnym

czasie ziemie te zaczęto nawet określać mianem „schronu Rzeszy", co chyba

najlepiej świadczy o roli jaką im wyznaczono w ratowaniu gospodarki wojennej

III Rzeszy. Kiedy rozpoczęła się ofensywa bombowa na niemieckie miasta, na

Dolny Śląsk zaczęto kierować masy ludzi z terenów objętych nalotami. Już w

październiku 1943 roku na terenach Śląska przebywało 112 tys. przesiedleńców

- tzw. Luftkriegsbetroffene. Na tereny te rozpoczęto też przenoszenie

ważniejszych zakładów zbrojeniowych wraz z całym personelem (październik

1943 roku ponad 12 tys. pracowników). Szczególną rolę przywiązywano do

jak najszybszego uruchomienia produkcji w przeniesionych z Essen do

Głuszycy zakładach koncernu Kruppa (bwn). Miano w nich produkować

podzespoły do Me 262.

Lista kodowa podaje następujące obiekty zlokalizowane na terenie Dolnego

Śląska:

• Afra- Jawor,
• Balthasar - Strzegom,
• Beate — Namysłów,
• Birnbaum - Twierdza Kłodzko,
• Eisenglanz — Leśna,
• Else - Zgorzelec,
• Lehm —Bolków,
• Seehund - Sobótka,
• Sylvinit - Kowary,
• Trude —Nysa,
• Willemit - Grochów, koło Kłodzka.

Oczywiście nie są to wszystkie tego typu obiekty na naszym terenie, bowiem

wiele z powstających nie posiadało jeszcze kodów. Piechowice, Mieroszów,

Antonówka czy Stolec to tylko nieliczne tego typu przykłady. Podobnie ma się

background image

sprawa z fabryką amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich.

Ponadto na terenie Dolnego Śląska zlokalizowano jeszcze co najmniej

kilkanaście podziemnych fabryk zbrojeniowych. Co do ich lokalizacji mamy

tylko mgliste pojęcie. O tym, że istniały wiemy na pewno - widać to na liście

kodów, gdzie obok kodu fabryki pozostaje puste miejsce na jej lokalizację.

Jednak miejsca te są tak doskonale ukryte, że do dziś nie udało się trafić na ich

ślad.

Ponieważ na dolnośląskich terenach panował praktycznie aż do końca wojny

niczym nie zmącony spokój (tereny te zostały zajęte przez Armię Czerwoną

dopiero 8-10 maja 1945 roku), władze niemieckie przekształciły ten rejon w

jeden wielki „schron" dla przemysłu i ludności cywilnej. Urządziły tu również

dziesiątki skrytek dla wszelkiego rodzaju dóbr materialnych, zdobytych

zarówno na podbitych narodach jak i przewiezionych z terenów Rzeszy.

Podsumowując ten rozdział należy jasno stwierdzić, że mimo zmasowanych

nalotów dywanowych na terytorium III Rzeszy, Aliantom nie udało się złamać

potęgi niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, który właśnie w okresie

największego nasilenia nalotów osiągnął najwyższy poziom produkcji, dając

armii broń do dalszego prowadzenia walki. Trzeba także przyznać, że nie byłoby

to możliwe bez ogromnych ofiar i wyrzeczeń, wyjątkowo zdyscyplinowanego

społeczeństwa niemieckiego oraz bez sprowadzenia najważniejszych gałęzi

przemysłu pod ziemię, dzięki czemu nie przerwał on produkcji ani na jeden dzień,

co w warunkach, w jakich to realizowano, jest naprawdę zadziwiające.

background image

CZĘŚĆ III

POCZĄTKI BUDOWY

Prace, związane z budową w Górach Sowich, prowadzone były na powierzchni

około 200 km2 w masywach kilku gór. Do najważniejszych należały: Wielka Sowa

(Hohe Eule), Włodarz (Wolfsberg), Jedlińska Kopa (Saalberg), Moszna

(Mulenberg), Soboń (Ramenberg), Osówka (Sauferhöhen), Ostra (Spitzenberg),

wzniesienia Działu Jawornickiego (Mittelberg), Gontowa4 (Schindelberg) oraz

pas wzniesień, który ciągnie się od Gontowej aż po Włodykę, Książówkę i

Tyńcową. Ponadto prace prowadzone były również na skalistym wzniesieniu o

nazwie Wilk (Wolfsberg), na którym zbudowany jest zamek Książ. W zakres

prowadzonych prac budowlanych wchodziło drążenie podziemnych wyrobisk we

wnętrzu gór oraz stawianie na ich powierzchni różnych żelbetowych budowli.

Na podstawie ostatnich badań stwierdzono istnienie 7 kompleksów (na pewno) i

co najmniej dwóch innych (prawdopodobnie). Głównymi kompleksami w Górach

Sowich są:

• Włodarz,
• Osówka,
• Jugowice Górne,
• Soboń,
• Rzeczka,
• Sokolec,
• oraz podziemne tunele pod zamkiem Książ.

Ślady w terenie wskazują na istnienie jeszcze dwóch innych kompleksów: na górze

Moszna oraz na górze Wielka Sowa. Istnieją przypuszczenia, że kompleks na górze

Wielka Sowa to gotowy i całkowicie ukończony system. Ponadto, na terenie objętym

budową znajdują się jeszcze inne podziemne kompleksy. Przypuszczalnie nie są one

jednak związane z przedsięwzięciem budowlanym Olbrzym. Mowa o podziemnych

4

Góra Gontowa jest nieco oddalona od głównej części budowy i położona niedaleko

Sokołca.

background image

tunelach w Głuszycy.

Nazwy kompleksów zostały utworzone od nazw miejscowości, gór lub budowli

które znajdowały się w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Chodzi tutaj o takie

miejscowości jak: Walim (Wüstewaltersdorf), Rzeczka (Dorfbach), Głuszyca

(Wüstegiersdorf), Jugowice (Hausdorf), Olszyniec (Erlenbusch), Jedlinka (Tannhausen),

Zimna Woda (Kaltwasser), Kolce (Dörnhau), Sokolec (Falkenberg), Sowina (Eule),

Ludwikowice Kłodzkie (Ludwigsdorf) oraz Książ (Fürstenstein). Rozmieszczenie

wszystkich kompleksów w Górach Sowich, lokalizację obozów oraz zasięg

poszczególnych kompleksów pokazuje mapka na rycinie nr 12.

Zatrudnianie obcej siły roboczej rozpoczęło się na terenie Dolnego Śląska w

zasadzie juz około 1940. Wtedy to, w związku z masowym wcielaniem

obywateli niemieckich do Wermachtu, zaczęto kierować na tereny Dolnego Śląska

pierwsze transporty polskich jeńców wojennych. Wraz z upływem czasu liczba

robotników zaczęła wzrastać. Dla przykładu, 25 września 1941 roku przebywało

tam 96 836 robotników, zaś 15 sierpnia 1944 roku było ich już 256 996.

Ogromną część wśród pracujących stanowili jeńcy wojenni, którzy na mocy

Konwencji Genewskiej mogli być zatrudniani tylko do prac nie związanych z

przemysłem zbrojeniowym. Kiedy zatem zapadła decyzja o rozpoczęciu prac

budowlanych w Górach Sowich, do ich realizacji siły roboczej nie brakowało. W

początkowym okresie budowy ( wiosna 1943 roku) kierownictwo

przedsięwzięcia podporządkowane zostało specjalnie utworzonej w tym celu

spółce akcyjnej o nazwie Śląska Wspólnota Przemysłowa (Schlesische

Industriegemeinschaft AG). To właśnie ona zaczęła wykorzystywać rzesze

skierowanych w ten rejon robotników.

Kierownictwo spółki miało swoją siedzibę w Jedlinie Zdroju. Struktura

organizacyjna spółki przedstawiała się następująco: na jej czele stał Hatwig,

któremu podlegała placówka o nazwie Frontführung. Była ona zarazem

właściwym kierownictwem budowy i poprzez komendantów zarządzała

obozami robotników. Z Pomocą wydziału sanitarnego (pod kierownictwem

Oberwachtführera Lachmanna) miała także zapewnić robotnikom opiekę

lekarską. Siedziba Frontführung mieściła się w Walimiu, a szefem owej

background image

placówki był Kramer. Własnego lekarza do nadzorowania obozów kierownictwo

uzyskało dopiero 9 lutego 1944 roku w osobie doktora Kirsteina. Dla potrzeb

spółki oddano znaczną część przybywających na Śląsk robotników, a w

listopadzie 1943 roku rozpoczęły się regularne dostawy siły roboczej do obozów

w Górach Sowich. Na początku zorganizowano 4 obozy zbiorcze (Gemein-

schaftlager), w większości zlokalizowane w budynkach zakładów

włókienniczych, które przejęła Śląska Wspólnota Przemysłowa. Były to następujące

obozy:

• Lager I im Wüstewaltersdorf (Walim),
• Lager II im Dörnhau (Kolce),
• Lager III im Wüstegiersdorf (Głuszyca),
• Lager IV im Ober Wüstegiersdorf (Głuszyca Górna).

W początkowym okresie w obozach tych miało przebywać około 5 200

robotników.

Obóz nr 1 założono w piętrowym budynku przędzalni Websky GmbH.

Przebywali w nim jeńcy wojenni z włoskiej armii marszałka Badoglio oraz Polacy,

Ukraińcy i tzw. Ostarbeiterzy, czyli robotnicy z okupowanych terenów ZSRR.

Obóz posiadał dwie filie. Pierwsza mieściła się w starej kuchni przędzalni Websky.

Przebywało tam 40 Polek oraz grupa Rosjan. Druga filia miała swoją siedzibę w

restauracji Gasthaus zum Bergfrieden.

Obóz nr 2 w Kolcach mieścił się w budynku tkalni lnu, gdzie przebywali

głównie Polacy oraz niewielka grupa Rosjan. Polacy z tego obozu pracowali przy

pracach pomiarowych, a Rosjanie przy budowie dróg.

Obóz nr 3 w Głuszycy zlokalizowano w zabudowaniach fabryki włókienniczej

(obecnie Argopol), gdzie przebywali obywatele ZSRR.

Natomiast obóz nr 4 w Głuszycy Górnej ulokowano w budynkach fabryki

włókienniczej, koło wiaduktu kolejowego linii kolejowej Wałbrzych-Kłodzko.

Powstał on dopiero w marcu 1944 roku.

Według stanu na koniec marca 1944 roku w obozach spółki przebywało

ogółem 3 402 więźniów. W związku z pilnością przedsięwzięcia budowlanego ich

liczba wzrastała szybko i docelowo miała osiągnąć poziom aż 15 tys. ludzi. Nigdy

background image

jednak do tego nie doszło, bowiem z racji zbyt wolnego tempa robót Naczelne

Dowództwo wydało rozkaz o przejęciu zadań budowlanych przez Organizację

Todta (OT). Budowa otrzymała kryptonim Olbrzym. Należy dodać, że wszystko

to działo się pod ścisłą kontrolą Sztabu Myśliwskiego, który koordynował prace

w Górach Sowich. Szefem tego departamentu został inż. Xavier Dorsch z

Ministerstwa Rzeszy ds. Zbrojeń i Produkcji Zbrojeniowej. Kierownictwo

techniczne budowy powierzono majorowi Wehrmachtu - Anthonowi

Dalmusowi natomiast sprawy finansowe przejął SS Hauptsturmführer Karl

Maria Hettlage. Tymczasem Naczelnym Dyrektorem całości był minister

przemysłu i zbrojeń III Rzeszy – Albert Speer. Warto w tym miejscu dodać, że

ludzie ci nigdy nie stanęli przed sądem, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Po

wojnie Xavier Dorsch był współwłaścicielem dużego biura konstrukcyjnego,

Karl-Otto Saur (zastępca A Speera) prowadził w Monachium biuro

dokumentacji technicznej i uczestniczył w produkcji rakiet, zaś Karl Maria

Hettlage był sekretarzem w bońskim ministerstwie finansów. Jedynie Albert

Speer został skazany na 20 lat więzienia jako główny zbrodniarz

wojenny.

W związku z planowanym wykorzystaniem do prac budowlanych więźniów KL

Gross Rosen, wyznaczono osobę odpowiedzialną za dostarczanie ich w rejon

budowy. Był nią SS Hauptsturmführer dr Fritz Schmelter. Siedziba generalnego

zarządu budowy - której kryptonim w pełnej nazwie brzmiał Oberbauleitung

RIESE Sonderbauforhaben im Niederschlesien - mieściła się w Jedlince, gdzie

urzędował także kierownik budowy - inż. Oberhahm. Wkrótce po przejęciu

budowy przez OT, na terenie Gór Sowich rozpętało się prawdziwe piekło.

Interesującym zagadnieniem, związanym z budową w Górach Sowich, jest

technika wykonywania prac tak na powierzchni jak i pod ziemią. Jest to o tyle

ciekawe, że zastosowano tutaj wiele nowych, nie wykorzystywanych wcześniej

rozwiązań technicznych. Część z nich była w latach wojny absolutną nowością i

trzeba było wielu lat rozwoju myśli technicznej, aby zaczęto je stosować

powszechnie.

Zanim na terenie Gór Sowich rozpoczęto prace budowlane i górnicze trzeba

background image

było najpierw przygotować infrastrukturę pod przyszłą budowę. A wyglądało to

mniej więcej tak.

Pierwsze transporty więźniów (zima 1943 roku) skierowane zostały do

budowy obozów dla dalszych tysięcy niewolników, którzy mieli niebawem

przybyć w Góry Sowie. Z cegły i pustaków stawiano murowane, piętrowe

baraki dla obsługi technicznej z OT, straży z SS oraz z przeznaczeniem na

najważniejsze obozowe budynki: kuchnię, magazyn i revier. Były to zazwyczaj

budowle o wymiarach 46 x 16,5 m. Poza nimi, na betonowych fundamentach,

stawiano drewniane baraki dla więźniów. Abram Kajzer - były więzień -

zapamiętał je następująco:

„Było to dość długie pomieszczenie, jak zresztą wszystkie inne.

Środkiem bloku biegł długi korytarz. W obydwu końcach korytarza

było wejście. Po prawej i lewej stronie znajdowały się zupełnie puste,

numerowane pokoje, bez prycz, bez stołków, tylko ściany z dwoma

oknami".

Warto zauważyć, że opisane baraki do złudzenia przypominają żelbetowe

budynki budowane przy drodze na Soboniu. W wielu obozach budowano także

bardziej prymitywne obiekty - tzw. fińskie celty Były to okrągłe baraki na

betonowych platformach, zbijane z desek i dykty Poza tym często zdarzało się,

że więźniów lokowano w zwykłych namiotach lub wręcz w jamach

wygrzebanych w ziemi.

Kiedy powstały już obozy zapełniane powoli niewolnikami, przyszedł czas na

przygotowanie placu budowy. Więźniów zatrudniono przy wyrębie lasów i

regulacji potoków. Druga, ze wspomnianych prac, polegała na obudowywaniu

fragmentów koryta kamienno-betonowym murem oraz budowie przepustów,

małych tam i punktów czerpania wody. W tym samym czasie inne grupy

robocze plantowały i równały zbocza gór, aby po utworzeniu nasypu ułożyć na

nim tory kolejki wąskotorowej. Liczne rozjazdy kolejki umożliwiały dotarcie

nią do wszystkich rejonów budowy oraz do dwóch stacji przeładunkowych: w

Głuszycy Górnej i Olszyńcu. Równolegle z siecią torowisk zaczęła powstawać

tzw. główna droga ruchu. Biegła ona z budowanego właśnie dworca dla

background image

pociągów specjalnych (w Kolcach) przez Osówkę, Mosznę, Włodarz do

Jugowic oraz poprzez odgałęzienie także na Soboń i dalej do Głuszycy.

Komanda robocze po wyrównaniu terenu, utwardzały go podsypką i piaskiem.

Następnie układano kamienny bruk; kamienia było sporo, bowiem właśnie

zaczęto drążyć podziemia. Zaczęły też powstawać żelbetowe magazyny i

platformy - tam swoją pracę rozpoczęły potężne betoniarki o pojemności 3-4

tys. litrów. Cementu był ogrom - jego składy zlokalizowano na platformach

obok betoniarek. Leżał w równych, wielkich jak dom stertach, worek przy

worku. Zaraz obok, w ogromnych żelbetowych zbiornikach (o przekroju

trapezu), zgromadzono duże ilości piasku i kruszywa. Piasek dostarczano koleją,

natomiast kruszywo powstawało na miejscu. Na hałdach stały wielkie kruszarki-

młyny do kamienia, które przerabiały kamień wydobyty z podziemi na drobny

tłuczeń.

Powoli cały las zaczął zmieniać swój wygląd. Był silnie rozkopany; powstały

setki mniejszych lub większych wykopów, w których „wyrastały" różnorakie

budowle. Obok, w uprzednio przygotowanych rowach, inne grupy robocze

kładły kable telefoniczne, energetyczne oraz kanalizację i wodociągi (sprawne

do dziś). W kompleksie Osowka rozpoczęto budowę specjalnej platformy

wyciągowej, która poruszała się po szynach na stoku góry. Jej zadaniem był

transport kruszywa z położonych u podnóża góry usypisk na poziom platform z

betoniarkami Platforma wyciągowa była ustawiona pod odpowiednim kątem do

zbocza i przewoziła na górny poziom całe wagoniki z materiałem budowlanym.

Podobne dwie platformy zaczęłyteż powstawać w kompleksie Sokolec.

Powoli w lesie „wyrastały" nowe magazyny, bunkry, wartownie i bu

dynki obsługi. Rosły składy cementu, piasku i kruszywa oraz hałdy

urobku z podziemi, w których dniem i nocą trwały gorączkowe prace.

Wydłużały się też podziemne labirynty...

Zanim jednak powstawał tunel, w zboczu góry wykonywano duże wybranie z

platformą (np. sztolnia nr 4 w Rzeczce). Dopiero z tej platformy, przy pomocy

pneumatycznych świdrów i donaritu - materiału wybuchowego produkowanego

w pobliskiej fabryce amunicji firmy Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich

background image

- drążyło się tunel. Z reguły nawiercano 16-20 otworów o głębokości 1,5-2 m,

przy czym poboczne otwory rozchodziły się promieniście w celu zwiększenia

zasięgu wybuchu. W otwory wciskano ładunki donaritu i gdy wszystko było

gotowe, następowało krótkie ostrzeżenie a później wybuch. Jeszcze nie opadł

pył po eksplozji, gdy na przodku już byli ludzie. To komando odpowiedzialne za

załadunek urobku na wagoniki. Najpierw długimi, metalowymi tykami strącali

wiszące u stropu, poruszone wybuchem skały. Kiedy skończyli (a koniec często

był tragiczny, bowiem powstawał zawał grzebiący dziesiątki osób), na ich miejsce

wkraczali ładowacze. Do stojących z tyłu wagoników przerzucali oni urobek. Dla

lepszego załadunku kamienia, przed wybuchem stawiano na przodku stalową

płytę, na którą zwalały się okruchy skał. Z płyty ładowało się dużo lepiej, a

przede wszystkim szybciej.5 Po oczyszczeniu tunelu z urobku, na przodek znowu

wchodzili wiertacze. Długimi na 2 metry świdrami nawiercali ścianę, zakładali

donarit i... koniec. Czas na drugą zmianę, która wchodziła na przodek gotowy do

odstrzelenia. Kilkanaście metrów dalej inne komanda kładły tory kolejki,

wzmacniały tunel drewnianą obudową oraz na wbitych w stropy i ściany kołkach

montowały instalację elektryczną do oświetlenia oraz do odpalania nowych

ładunków6. W tym samym czasie inna ekipa przedłużała o kilka metrów, zgodnie z

postępem prac na przodku, zawieszony u stropu rurociąg o średnicy około 500

mm. Było nim tłoczone do podziemi powietrze, w celu wentylacji.

Jeżeli powstawała konieczność poszerzenia tunelu do rozmiarów hali, to pod lub

nad wybitym już tunelem drążono jeszcze jeden tunel, tak samo po prawej i po

lewej stronie, a następnie wybierano skałę między nimi. W ten sposób

uzyskiwano komorę o wymaganej wielkości. W gotowych już odcinkach

korytarzy i komór kolejne ekipy rozpoczynały betonowanie. Montowano

szalunki, zakładano zbrojenie i tłoczono beton przygotowywany przez betoniarki

na powierzchni. Beton podawany był do podziemi specjalnym rurociągiem.

Ciśnienie w rurach uzyskiwano poprzez podłączenie go do wielkich

5

Jedna z takich płyt do dziś leży na przodku w sztolni nr 3 w kompleksie Osówka,

6

W systemie istniało centralne odpalanie ładunków na wszystkich przodkach

jednocześnie, co bardzo przyśpieszało prace.

background image

kompresorów, które stały obok wejść do podziemi. Rurociąg biegł do podziemi

przez główny tunel lub szyb. W większych halach stosowano podwójny strop,

którego zadaniem było wygłuszenie i amortyzacja. Z kolei w betonowych

podłogach hal tworzono głębokie kanały, w których miały następnie biec

wszelkie instalacje niezbędne do funkcjonowania obiektu. W kilku

kompleksach wykuto głębokie szyby. Służyły do celów wentylacyjnych oraz

transportowych. Natomiast w każdym wylotowym tunelu, po jego dwóch

stronach (około 50 m od wlotu) powstały duże, żelbetowe wartownie. Miały one

bronić obiekt przed wtargnięciem do niego osób niepowołanych oraz

zabezpieczać przed wydostaniem się na zewnątrz więźniów, którzy w nim

pracowali7.

Stanisław Suliga tak oto wspomina tamte wydarzenia:

„W okolice Głuszycy przywieziono mnie i innych na początku

grudnia 1942 roku. Byliśmy pierwszym transportem, który tam

umieszczono. Na obozowym zdjęciu, które pozostało mi jako jedyna

pamiątka po tamtych ciężkich czasach, mam numer 48, co może

świadczyć, że przed nami nie było tam żadnych więźniów.

Umieszczono nas w fabryce dywanów (sam budynek istnieje do dziś, ale

nazwy zakładu w tej chwili nie pamiętam). Z Wałbrzycha

przywieziono nas traktorami na odkrytych przyczepach. W transporcie

było około 200 osób. W samej fabryce dywanów, w której nas

skoszarowano, znajdowało się około 3 tys. robotników. Byli to głównie

Polacy i Rosjanie. Nie pamiętam w tej chwili czy mieszkali z nami

robotnicy innych narodowości. Wydaje mi się, że nie. Z czasem

dostarczono do naszego obozu nowych więźniów, tak że w marcu 1943

roku było nas tam około 6 tys. osób. Liczby tej nie należy jednak

oceniać jako dokładnej, ponieważ szacuję „na oko".

Mieszkaliśmy tam w bardzo trudnych warunkach; budynek był nie

opalany, spaliśmy na piętrowych łóżkach. Na śniadanie dostawaliśmy

7

Obecnie wartownie te są w sowiogórskich kompleksach w różnym stanie zaawansowania; od

gotowych obiektów do początków drążenia komór.

background image

tylko czarną kawę. Wojska w tym czasie nie było zbyt dużo. Przy

bramie, jak pamiętam, stał jeden umundurowany i uzbrojony

wartownik.

Przez zimę - tj. od grudnia 1942 roku do końca lutego 1943 roku -

pracowałem z częścią więźniów przy budowie dróg. Plantowaliśmy

teren pod wytyczoną drogę, obsypywaliśmy oraz dowoziliśmy ręczną

kolejką szynową gruz i piach. Inni robotnicy pracowali przy innych

pracach. Podczas pracy pilnowali nas wartownicy z bronią. Byli to

przeważnie ludzie już nie pierwszej młodości. Nad planowością

wykonania robót czuwało kilku niemieckich majstrów.

Na początku marca 1943 roku zostałem zabrany z 42 innymi

więźniami do pracy przy drążeniu tunelu w górach. Tunel

zaczynaliśmy drążyć od samego początku. Innymi słowy gdy nas tam

zabrano, mieliśmy przed sobą tylko ścianę litej skały i stopniowo,

poprzez użycie dynamitu i wiertarek spalinowych, wchodziliśmy w

głąb góry.

Praca wyglądała w ten sposób, że nawiercaliśmy otwory

wiertarkami, po czym wkładaliśmy w te otwory dynamit z lontem i

detonowaliśmy. Następnie wybieraliśmy rękoma powstały gruz do

kolib (wózki na szynach) i przewoziliśmy na zgniatarki. Stamtąd

kamień transportowano do budowy dróg. Po około tygodniu drążenia

w tej górze można już było wejść w głąb tunelu. Po wykopaniu około

10 m tunelu zabezpieczaliśmy strop drewnianymi ślepiami.

Przychodząc do pracy mieliśmy już przygotowane narzędzia. Dynamit

również był przygotowany i wydzielany przez Niemców. Narzędzia

były zamykane na kłódkę w drewnianych skrzyniach. Przy drążeniu

tunelu pilnował nas jeden wartownik i jeden majster. Powstały podczas

drążenia kamień, jak już pisałem, ładowano na koliby, które

sprowadzano po szynach w dół. Puste już wózki pchano pod górę

ręcznie. Przez jeden miesiąc w 42 osoby wykopaliśmy kilkaset metrów

tunelu; ciężko mi dokładnie określić ile tego było, ale dużo. Po

background image

miesiącu pracy w tunelu przeniesiono nas do pracy przy budowie

mostów i torów wokół góry. (...)

Chciałbym jeszcze dodać, że pracowałem także przy kopaniu tunelu w

drugiej górze w połowie 1944 roku. Ale trwało to krótko, bo około

dwóch tygodni. Pracowało nas tam już tylko 3 lub 4 osoby (w środku

tunelu, a był on już dosyć długi). Pracując przy drążeniu tunelu w tej

górze miałem ciekawy przypadek. Mianowicie, kiedy wierciłem otwory

wiertarką spalinową pod dynamit, nagle, z otworu zaczęła tryskać

woda. Płynęła dość szybkim nurtem i po jakimś czasie wody było już w

tunelu po łydki. Niemieccy majstrowie rozkazali zamurować to miejsce i

wyznaczono inny kierunek kopania tunelu. Kilka dni później

przeniesiono mnie znowu do budowy dróg i mostów.

Po pracy w obozie rozmawialiśmy nieraz między sobą, gdzie kto

pracował. Słyszałem, że niektórzy pracowali przy drążeniu tunelu

pionowo od wierzchołka góry w głąb. W tym przypadku robotnicy,

którzy tam pracowali, mieli do dyspozycji wyciągarki, którymi wciągali

wózki na szczyt góry. Niestety w tej chwili nie pamiętam już kto gdzie

pracował i co to były za prace. W każdym bądź razie pracowało tam

wielu więźniów, wielu narodowości, a w rejonie znajdowało się wiele

mniejszych i większych obozów".

W tym samym czasie na powierzchni powstawały tzw. budowle główne.

Miały służyć bezpośrednio funkcjonowaniu gotowego już obiektu. W zasadzie

żadna z tych budowli nie została w całości ukończona. Podobnie było z

podziemiami. Oczywiście mowa o podziemiach, które znamy, bowiem wiele,

jeśli nie wszystkie wyrobiska, znajdujące się za zawałami mogą posiadać obudowę

żelbetową i być w znacznym stopniu wykończone.

Na terenie budowy w Górach Sowich zaangażowanych było ponad 40

specjalistycznych firm. Przedstawiam tutaj pełny wykaz tych firm z

wyszczególnieniem, co każda z nich wykonywała.

1. Budowa sztolni: Sanger und Laninger, Kemma und Co., Sager und Wörner,

Duebner, Seiden und Spiner, Singer und Müller, Bucer, Tebe, Lenz, Ackermann,

background image

Urban, Dybno, Arthur Becker-Tiefbau AG. Berlin, Gepperdt, Hotze, Krauss, Wayss

und Freytag, Deutsche Hoch und Tiefbaugessellschaft, Messinger oraz włoska firma

Ghiseri.

2. Budowa dróg: Hutto, Jank, Otto Weil, Eule.

3. Budowa nasypów i torowisk: Weiden und Petersil, VDM, Kemma und Co.

4. Budowa baraków: Argo-Waldenburg, Fix.

5. Montaż instalacji: Otto Trebitz, Mülhausen, Hoffmanswerke, Pischel.

6. Regulacja rzek i potoków: Lingen.

7. Kamieniołomy: Hegerfeld, Steinhage, Schallchorn.

8. Transport: Nationalsocjalistisches Kraftfahrkorps (NSKK).

9. Maszyny i osprzęt: Krupp AG.

10. Demontaż: Websky.

Z wymienionych firm zdecydowanie największą był Holzmann, który prowadził

roboty na kilku kompleksach. Pozostałe firmy ograniczały się z reguły do jednego

kompleksu.

Skoro poznaliśmy już technikę wykonywanych prac, czas zorientować się w

typach powstających obiektów.

Na „Wielkiej Budowie" możemy rozpoznać kilka rodzajów obiektów, które

miały też różne przeznaczenie. Najważniejszymi były tzw. budowle główne. Do

obiektów tych zaliczymy: „Kasyno", „Siłownię", podziemne przejście z

„Kasyna" do szybu w kompleksie Osówka, żelbetowe budynki budowane w

kompleksach Soboń i Sokolec, obiekty nieznanego przeznaczenia powstałe przy

wlotach sztolni nr 1 i 4 w kompleksie Włodarz, centralę telekomunikacyjną w

Rzeczce oraz wszystkie budynki techniczne powstałe na terenie wsi Jugowice

Górne. Ponadto należą do nich wszystkie zbiorniki wodne (tak otwarte jak i

zamknięte), przepompownie, przepływki przy drogach, tamy, przepusty,

studzienki, rurociągi oraz oczywiście sieć dróg łączących kompleksy, wraz ze

wszystkimi murami oporowymi przy drogach i torowiskach (część torowisk po

zakończeniu budowy miała być przebudowana na drogi) oraz kamienno-

żelbetowe obudowy rzek i potoków.

Drugim typem są tzw. budowle pomocnicze, czyli wszelkie magazyny

background image

materiałów budowlanych (na: cement, piasek, kruszywo, cegły, kamionkę itd.),

fundamenty betoniarek, kruszarek kamienia, urządzeń przeładunkowych i

kompresorów, platformy wyciągowe na Osówce i Soboniu, sieć kolejek

wąskotorowych wraz ze wszystkimi mostami i wiaduktami, magazyny sprzętu

budowlanego (świdrów, łopat, kilofów, taczek itd.), wszelkie warsztaty (kuźnie,

stolarnie, tartaki itd.) oraz warsztaty naprawcze różnego sprzętu technicznego oraz

środków transportu. Do budowli tych zaliczymy także wszystkie żelbetowe platformy,

na których przygotowywano beton oraz wiele mniejszych obiektów. Wszystkie

obiekty pomocnicze miały istnieć tylko przez czas trwania budowy i po jej

zakończeniu miały zostać rozebrane, a teren po ich lokalizacji uporządkowany i

zrekultywowany. Trzeba dodać, że do zespołu budowli pomocniczych należy także

zaliczyć (choć fakt ten jest makabryczny) wszystkie funkcjonujące na terenie budowy

obozy koncentracyjne i pracy przymusowej. Po zakończeniu prac miały być one

zlikwidowane, zaś więźniowie -jako „wtajemniczeni" - mieli być wymordowani.

Osobną część budowli stanowi sieć bunkrów, schronów i stanowisk obrony

przeciwlotniczej (w Głuszycy i Sierpnicach). W skład tej grupy wchodzą:

„duży" i „mały" bunkier w kompleksie Włodarz, trzy wartownie w kompleksie

Soboń, wartownie w Jugowicach, na Sokolcu i Książu oraz bunkier w Kolcach.

Warto też dodać, że w skład systemu obrony wchodziła również wieża

widokowa zlokalizowana na szczycie góry Wielka Sowa, na której umieszczono

punkt obserwacyjny obrony przeciwlotniczej. Poza tym do obiektów o dużym

znaczeniu dla Olbrzyma zaliczymy jeszcze jeden, który, na swój sposób,

spełniał bardzo ważną rolę. W jego wnętrzu dbano bowiem o dobre

samopoczucie esesmańskiej załogi, co było nie bez znaczenia dla życia setek

więźniów. Znajdował się w dużym, piętrowym budynku w Jugowicach. Obiekt ten

mieścił kasyno oraz dom publiczny.

Na terenie budowy prowadzono zakrojone na szeroką skalę prace ziemne.

Obejmowały one niwelację terenu i zmianę jego konfiguracji w związku z przyszłym

maskowaniem gotowych już obiektów, a także zacieraniem śladów po pracach

budowlanych.

background image

CZĘŚĆ IV

HIMMELSTRASSE - CZYLI

OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI

Mniej więcej w kwietniu 1944 roku (dokładna data nie jest znana) na placu budowy

pojawiły się charakterystyczne żółto-brązowe mundury pracowników Organizacji

Todta. Ponieważ OT specjalizowała się w budowie wszelkich obiektów specjalnego

przeznaczenia, to i w Górach Sowich prace nabrały tempa.

Siłę roboczą dla potrzeb tego ogromnego przedsięwzięcia miano czerpać z KL

Gross Rosen, który był najbliżej położonym w rejonie budowy obozem. KL

Gross Rosen założony został 1 maja 1940 roku z filii KL Sachsenhausen, na

zboczu niewielkiego wzgórza o nazwie Krowiarka (305 m n.p.m.), znajdującego się

około 1,5 km od wsi Rogoźnica. Obóz szybko stał się jednym z najcięższych

lagrów III Rzeszy. Jednym z powodów był specyficzny mikroklimat, panujący

na targanym huraganowymi wiatrami zboczu, na którym ulokowano obóz. Od

samego początku więźniowie pracowali dla wielu firm mających swoje filie na

terenie obozu. Jednak już od 1942 roku rozpoczęło się zakładanie na zewnątrz

obozu macierzystego (Stammlager) obozów filialnych (Aussenkommando),

których liczba szybko rosła i pod koniec wojny przekraczała sto. W zasadzie

pierwsze transporty więźniów w Góry Sowie nie pokrywają się czasowo z

przejęciem budowy przez Organizację Todta. Już w zimie 1943 roku w

omawiany rejon skierowano bowiem kilka transportów więźniów - mieli oni za

zadanie przygotowanie obozów dla większej liczby transportów, głównie Żydów

narodowości polskiej, francuskiej, czeskiej, belgijskiej, węgierskiej oraz greckiej. Te

rozpoczęto zwozić od wiosny 1944 roku. Nieco Później znaleźli się tam także

jeńcy włoscy i radzieccy. Ogółem w obozach na terenie Gór Sowich przebywało

w latach 1943-45 około 40 tys. więźniów wysłanych ze stanu osobowego KL Gross

Rosen. Nie można jednak wykluczyć, że na omawianym obszarze przebywało dużo

więcej obcej siły roboczej. Za górną granicę przyjmuje się liczbę 70 tys. więźniów, w

tym około 20 tys. Żydów i około 13 tys. jeńców wojennych. Wszystkim obozom

na terenie budowy nadano wspólną nazwę - przypuszczalnie w celach

dezorientacji i utajnienia - która brzmiała Arbeitslager (AL) Riese. Nie

background image

precyzowała dokładnie lokalizacji poszczególnych obozów, których na pewno

było 13, a co do kilku dalszych istnieją przypuszczenia. Rozległy obszar budowy

spowodował, że obozy rozrzucone były po całym terenie. Znajdowały się one w

następujących miejscach:

1. Tannhausen (Jedlinka) - dawny obóz nr 5 Śląskiej Wspólnoty

Przemysłowej, jako że już po przejęciu prac przez OT utworzono jeszcze dwa

obozy spółki o numerach 5 i 6. Niestety lokalizacja obozu nr 6 nie jest obecnie

znana,

2. Wüstegiersdorf (Głuszyca) - dawny obóz nr 3 Śląskiej Wspólnoty

Przemysłowej,

3. Schotterwerk (Głuszyca Górna),

4. Dörnhau (Kolce) - dawny obóz nr 2 Śląskiej Wspólnoty

Przemysłowej,

5. Lärche (koło Głuszycy),

6. Märzbachtal (koło Głuszycy),

7. Kaltwasser (Zimna Woda),

8. Säuferwasser (koło Głuszycy),

9. Wolfsberg (góra Włodarz),

10. Erlenbusch (Olszyniec),

11. Zentralrevier im Tannhausen (szpital w Jedlince),

12. Falkenberg (Sokolec),

13. Fürstenstein (Książ).

Obozy istniały od kwietnia 1944 roku do maja 1945 roku. Kilka z nich zostało

ewakuowanych w lutym 1945 roku, KL Kaltwasser został zlikwidowany pod koniec

1944 roku, a pozostałe obozy dotrwały do końca wojny. Komendantem AL Riese

był SS Hauptsturmführer Albert Lüdkemeyer, który miał swoją siedzibę w

Głuszycy. Poza wymienionymi wyżej obozami na terenie budowy istniało kilka

innych. Nie wchodziły jednak w skład AL Riese. Były to:

• Wüstewaltersdorf (Walim),
• Eule (Sowina),
• Hausdorf (Jugowice),

background image

• oraz trzy obozy o nazwie Waldlager I, II, III - o których lokalizacji mamy

tylko mgliste pojęcie.

Istniało również kilka małych, tymczasowych komand roboczych,

zlokalizowanych w prowizorycznych barakach, gdzieś na górskich zboczach.

Można do nich zaliczyć m.in. ślady po niewielkich obozach: na górze Włodarz, na

południowych stokach góry Moszna oraz ruiny po barakach typu celta na

południowo-wschodnim zboczu Działu Jawornickiego (niemiecka nazwa tego

obozu brzmiała Stenzelberg).

Teraz przyjrzyjmy się bliżej, jak wyglądały wyżej wymienione obozy AL

Riese i co do dziś z nich pozostało.

1. KL Tannhausen - powstał prawdopodobnie na przełomie kwietnia i maja

1944 roku w zabudowaniach produkcyjnych firmy Websky, na pograniczu

Jedliny Górnej i Głuszycy. Brak jest danych co do administracji obozu,

wiadomo natomiast, że w obozie przebywali Żydzi greccy i węgierscy, a nieco

później zaczęły napływać transporty Żydów polskich i Żydów z państw Europy

Zachodniej. Ostatni udokumentowany transport przybył do obozu 30 kwietnia

1945 roku. Więźniowie pracowali przy różnych robotach budowlanych.

Śmiertelność w obozie była wysoka, choć brak jest dokładnych danych na ten

temat. Obóz wyzwolono w maju 1945 roku.

2. KL Wüstegiersdorf - powstał pod koniec kwietnia 1944 roku na terenie

fabryki włókienniczej, w której poprzednio mieścił się obóz nr 3 Śląskiej

Wspólnoty Przemysłowej. Lagerführerem komanda był SS-Scharführer

Schwarz. Na terenie obozu zlokalizowano centralny magazyn żywności oraz

odzieży dla wszystkich komand AL Riese - tzw. Zentralverpflegunglager. W

obozie przebywało około 1 000 więźniów, głównie Żydów polskich i

węgierskich. Wykonywali prace związane z działalnością obozu, jako centrum

administracyjnego dla pozostałych obozów. Byli zatrudnieni przez takie firmy

jak: Messinger, Sager und Worner, Fix, Krupp AG, Websky, Holzmann,

Schalhorn, Lenz oraz Nationalistisches Kraftfhrkorps. Już z samego faktu pracy

dla firmy Holzmann (praca w podziemiach) śmiertelność musiała być wysoka,

choć na pewno nie należała do największych w AL Riese. Obóz wyzwolono 8

background image

maja 1945 roku.

3. KL Schötterwerk - powstał 15 maja 1944 roku w barakach obok wytwórni

żwiru, tuż przy stacji kolejowej Głuszyca Górna. Obóz ten składał się z co

najmniej 11 baraków. Przebywali w nim głównie Żydzi polscy, czescy,

słowaccy i węgierscy w liczbie około 1 000 osób. Przez obóz przeszło również

21 transportów skierowanych do innych obozów. Więźniowie zatrudnieni byli

przy obróbce kamienia, przeładunku materiałów budowlanych, pracach

stolarskich i budowie kolejki wąskotorowej. Pracowali dla firm: Lenz,

Holzmann, Steinhage i Schallhorn. Śmiertelność w tym obozie była bardzo

wysoka, głównie za sprawą epidemii tyfusu. Już po wyzwoleniu - 8 maja 1945

roku - zorganizowano na jego terenie szpital dla chorych więźniów.

4. KL Dörnhau. W 1942 roku w Kolcach założony został obóz jeniecki dla

żołnierzy rosyjskich. Przebywało w nim około 8 tys. więźniów. Jesienią 1943

roku jeńcy przystąpili do urządzania pomieszczeń dla robotników

przymusowych w opuszczonej hali fabrycznej. Miała ona długość około 100 m i

trzy kondygnacje wysokości, Można więc przyjąć, że obóz powstał jesienią

1943 roku jako Lager nr 3 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Jednakże zimą 1944

roku - w związku z licznymi zachorowaniami na tyfus - obóz został zamknięty i po

zakończeniu kwarantanny - w czerwcu 1944 - przeznaczono go dla więźniów KL

Gross Rosen. Wtedy właśnie wybudowano 4 baraki. Od jesieni 1944 roku obóz

zaczął spełniać rolę szpitala zbiorczego dla chorych z całej budowy. Przeszli przez

niego prawie wszyscy chorzy z innych sowiogórskich obozów.

Komendantem obozu był SS-Unterscharführer Wolf. Dzienny stan obozu

wynosił od 1 000 do 1 400 więźniów, głównie Żydów. Ponadto przez obóz

przeszło kilka tysięcy chorych, wśród których była bardzo wysoka śmiertelność.

Wystarczy dodać, że w obozie tym zginęła większość więźniów z Gór Sowich.

To właśnie w Kolcach powstał kompleks masowych grobów, w liczbie 25.

Pochowano tam minimum 1943 osoby. Wysoka śmiertelność w obozie

spowodowana była przerażającymi warunkami sanitarnymi, jakie panowały na

trzecim piętrze hali, gdzie urządzono pomieszczenie dla chorych. Więźniowie,

którzy tam przebywali, byli zupełnie nadzy i otrzymywali zmniejszone racje

background image

żywnościowe. Oto jak wyglądało to „piętro" w maju 1945. roku:

„Podłogę pokrywała kilkucentymetrowa chyba warstwa moczu. Pływały

w nim drewniaki i mniej lub bardziej rozpuszczone kawałki kału. Tuż

przy pryczach, a także między nimi a drzwiami, leżały nagie zwłoki w

najbardziej nieprawdopodobnych pozach, najczęściej na brzuchu,

rozkraczone, z twarzą zanurzoną w moczu. Zwłoki zmarłych więźniów

leżały również na pryczach, między ciałami dającymi jakieś oznaki życia".

Jak wspomina Adam Lau - więzień przebywający w obozie od lutego

1945 roku - wiosną 1945 roku umierało około 70 osób dziennie,

przeważnie z głodu. On sam tydzień przed wyzwoleniem zaczął

puchnąć. Po wyzwoleniu musiał opuścić obóz ze względu na epidemię

tyfusu. Przewieziono go do Pragi, gdzie przeleżał w beznadziejnym

stanie 6 miesięcy. Więźniowie tego obozu pracowali dla OT oraz firm:

Krause, Putzer, Schallhorn i Arthur Becker Tiefbau AG. Ich podstawowymi

zajęciami były roboty budowlane i transportowe, a pod koniec wojny także

demontaż wykonanych wcześniej instalacji. Jak wspomina Abram Kajzer:

„(...) pracujemy przy bocznicy kolejowej, ładujemy części baraków, maszyny,

rury i szyny... Dziś pracowałem w innej grupie, u Madziara, w tunelu nr 4.

Demontujemy urządzenia tunelu, wyrywamy olbrzymie, ciężkie rury i

składamy je przed tunelem (...)".

Bezpośrednio po wyzwoleniu - noc z 8 na 9 maja 1945 roku - zorganizowano w

obozie szpital dla byłych więźniów.

5. KL Märzbachtal. Obóz ten został założony w maju 1944 roku w wąskiej

dolinie Marcowego Potoku Dużego, około 200 m przed jego połączeniem z

Marcowym Potokiem Małym. W terenie zachowały się resztki kamiennych

umywalni i fundamenty baraków. W obozie przebywali więźniowie z kilku

państw - głównie Żydzi węgierscy i polscy - którzy pracowali dla firm:

Otto Trebitz, Argo Waldenburg, Mülhausen oraz Weiden. Byli

wykorzystywani przy budowie drogi w górach, wykonywaniu podziemnych

tuneli (prawdopodobnie w kompleksie Soboń) oraz innych pracach budowlanych.

Co do śmiertelności, to brak szczegółowych danych, ale z pewnością była ona

background image

wysoka. Obóz wyzwolono 8 maja 1945 roku.

6. KL Lärche. Powstał około połowy października 1944 roku na

zalesionym zboczu góry Soboń - stąd jego nazwa Lärche (Modrzew)

Składał się z baraków zbudowanych z cienkiej dykty. Przebywali w nim

więźniowie przeniesieni tu z likwidowanego obozu KL Kaltwasser.

Byli to w większości Żydzi greccy i polscy. Podobnie było z administracją. W

Larche znaleźli się wszyscy funkcyjni i esesmani z KL

Kaltwasser. Więźniowie pracowali dla firm: Butzer, Holzmann, Argo

Waldenburg i Lingen przy budowie ujęć wodnych oraz na bocznicy

kolejowej na zboczu Sobonia. Śmiertelność, podobnie jak i w innych

obozach, była bardzo wysoka. Nie rozstrzygnięto do końca sprawy

ewakuacji obozu, bowiem część więźniów skierowano do KL Dörnhau,

a część przewieziono do KL Flössenburg. Jednak przyjmuje się, że obóz

istniał co najmniej do połowy lutego 1945 roku.

7. KL Kaltwasser - zlokalizowano na północ od zabudowań fabryki

Karla Tommka w Głuszycy. Pozostałości po obozie widoczne są przy

drodze biegnącej przez wieś Zimna Woda. Założony został w sierpniu

1944 roku. Obóz składał się z pięciu baraków oddalonych od siebie

o około 50 m i otoczonych drutem kolczastym. Wartownicy SS po

czątkowo stali wewnątrz obozu, jednak później zostali przeniesieni

za druty. Jednym z komendantów obozu był esesman o przezwisku

„Gołębiarz". Jego ulubionym miejscem bicia była czaszka ofiary.

Przyjmuje się, że w obozie przebywało od 1 000 do 10 000 więźniów,

przeważnie Żydów łódzkich. Byli zatrudniani do karczowania lasów,

budowy nasypów kolejki wąskotorowej, przy regulacji rzek i potoków

oraz do prac transportowych na terenie kompleksu Soboń. Śmiertelność

w obozie była bardzo duża, ale obecnie nie jest możliwe ustalenie jej

wysokości. Obóz został zlikwidowany w grudniu 1944 roku (ostatni

transport więźniów do KL Larche odszedł 18 grudnia 1944) i tę datę

przyjmuje się za dzień rozwiązania obozu. Natomiast według M.C.K.

całkowita ewakuacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku, wcześniej

background image

oczyszczono tylko obóz z bezwartościowych muzułmanów8.

8. KL Säuferwasser. Powstał w maju lub czerwcu 1944 roku na

zboczu wzgórza obok strumienia o nazwie Kłobia, około 250 m na
południe od wlotu sztolni nr 3 w kompleksie Osówka. Składał się z kilkunastu
baraków rozrzuconych po lesie, w których przebywali Żydzi węgierscy, czescy i
polscy w bliżej nie określonej liczbie. W lesie, w okolicy sztolni nr 3, zachowały się do
dziś fundamenty po barakach, mała oczyszczalnia ścieków, ujęcie wody i resztki
kanalizacji. Więźniowie pracowali dla firmy Holzmann przy drążeniu sztolni w
kompleksie Osówka i przy pracach na powierzchni. Śmiertelność wśród więźniów była
bardzo wysoka, np. znany jest przypadek oberwania się całej ściany w jednej z
podziemnych hal, przez to śmierć poniosło kilkuset więźniów oraz wielu Niemców.
Obóz wyzwolono 9 maja 1945 roku.

9. KL Wolfsberg - położony na zboczu góry Włodarz, był największym obozem w

systemie AL Riese. W nomenklaturze niemieckiej nosił nazwę Bauleitung II. Powstał na

początku maja 1944 roku i składał się z kilkunastu baraków oraz około 100 celt

zbudowanych z pilśniowych płyt. W terenie zachowało się stosunkowo dużo śladów po

budowlach obozowych, m.in. widoczne są ruiny kuchni, oczyszczani ścieków oraz kilku

betonowych baraków. Według zebranych dokumentów i zeznań świadków

ustalono, że Lagerführerem obozu był niejaki Rudolf Kugelmeyer - człowiek o

stalowych oczach i jednej ręce bezwładnej. Jego poprzednik - o przezwisku

„Szewc" - miał około 50 lat i zamiłowanie do „zabawy" w lekarza. W obozie

przebywali wyłącznie Żydzi polscy i węgierscy w ilości około 3 tys. (stan na 22

listopada 1944 roku - 3 012 więźniów). Byli oni zatrudnieni przy drążeniu tuneli,

pracach transportowych oraz budowlanych na terenie kompleksu Włodarz przez

takie firmy jak: Dübner, Otto Weil, Kemma, Hutze, Geppardt, Jank, VDM oraz

szereg innych (kooperujących z Baustelle), których było blisko 40. Warto dodać, że

więźniowie pracowali w komandach o podwójnych nazwach. Jedną nazwę

używano w obozie, a drugą na budowie, np. Lagerbaukommando - Scheilhorn-

kommando. Dziś można z całą pewnością stwierdzić, że spośród wszystkich

obozów AL Riese, to właśnie obóz Wolfsberg pochłonął największą ilość ofiar.

Ewakuację obozu rozpoczęto 17 lutego 1945 roku do KL Bergen-Belsen oraz do

KL Ebensee (filia KL Mauthausen). Chorzy zostali tymczasem przeniesieni do KL

Dörnhau.

8

W żargonie obozowym, „muzułmanami" określano więźniów będących w najgorszej kondycji fizycznej i

zdrowotnej.

background image

10. KL Erlenbusch. Obóz ten został założony na przełomie maja i czerwca

1944 roku na terenie gospodarstwa rolnego 9 Alfreda Sprotte, który z ramienia

NSDAP (jako Kreislagerführer) nadzorował wszystkie obozy w powiecie

wałbrzyskim. Obóz składał się z 5 baraków i 4 wież strażniczych, ogrodzonych

drutem kolczastym. Przebywało w nim około 600-700 więźniów, głównie Żydów

z wielu krajów europejskich.

Według relacji Arnolda Mostowicza baraki były drewniane i pomalowane na

kolor jasnozielony, a w połowie kwietnia 1945 roku do obozu przybyła jakaś

nieznana komisja. Składała się z 6 oficerów SS10 i dokonała selekcji więźniów.

Ci, którzy zostali wytypowani, mieli zostać zgładzeni. Do egzekucji na szczęście

już nie doszło.

Więźniowie pracowali przy drążeniu tuneli i przygotowywaniu infrastruktury

budowlanej w bliżej nieokreślonym kompleksie w Górach Sowich. Byli także

zatrudnieni przy kopaniu rowu przeciwczołgowego w nieustalonym miejscu.

Ostatni udokumentowany transport więźniów do KL Dörnhau miał miejsce 21

kwietnia 1945 roku, jednak -jak zeznaje Arnold Mostowicz — jeszcze po 30

kwietnia w obozie przebywali ludzie. Na Poparcie tego faktu Mostowicz

wspomina, że właśnie wtedy jeden z więźniów znalazł kawałek gazety, w której

była mowa o samobójstwie Führera. Tak więc na początku maja 1945 roku

musiał mieć miejsce jeszcze jeden transport do KL Dörnhau, zaś data: 4 maja

1945 roku - podawana przez ITS Arolsen jako data likwidacji obozu - jest bardzo

prawdopodobna. Pozostali więźniowie przebywali w obozie aż do wyzwolenia,

tj. do 9 maja 1945 roku. Jak zeznaje A. Religa:

„Przed przyjściem Armii Czerwonej, pewnego dnia wieczorem,

dzienna zmiana więźniów nie wróciła z pracy do obozu, a nocna nie

poszła do pracy. Pozamykano ich w barakach, a załoga SS zniknęła".

11. KL Tannhausen Zentralrevier (Zentralkrankenrevier) - mieścił się

w 4 murowanych barakach (2 dalsze pozostały w budowie) przy drodze

z Jedlinki do Głuszycy. Został założony w czerwcu 1944 roku

9

Gospodarstwo to miało powierzchnię około 1 ha

10

W skład przybyłej komisji wchodził m.in. doktor Thilo - ten sam, który razem

doktorem Mengele dokonywał

selekcji na rampach Oświęcimia.

background image

i stanowił Centralny Szpital Obozowy dla ciężko chorych więźniów

kompleksu AL Riese. W szpitalu przebywało jednocześnie około 1 000

chorych, rozlokowanych w jasnych, czystych pokojach, w których

znajdowały się prycze i piece. Mimo że nigdzie nie pracowali, ich

położenie było bardzo trudne. Mieli bowiem zmniejszone racje żywno

ściowe, gdyż w opinii władz niemieckich obóz był bezproduktywny.

Leczenie polegało na leżeniu w łóżku, jako że brak było jakichkolwiek

lekarstw i środków opatrunkowych. Po wojnie zlokalizowano w nim

szpital Blumenau dla byłych więźniów. Należy jeszcze dodać, że szpital

ten nie miał nic wspólnego z KL Tannhausen, który był odrębnym

obozem, zlokalizowanym w zupełnie innej części miejscowości.

12. KL Falkenberg - powstał w kwietniu lub maju 1944 roku

u podnóża góry Gontowa. Obóz podzielony był na dwie części.

W pierwszej przebywali Żydzi greccy, którzy mieszkali w małych

namiotach, natomiast w drugiej mieszkali w barakach Żydzi polscy

i węgierscy. Dopiero pod koniec lipca 1944 roku uruchomiono kuchnię

obozową, a zimą urządzenia sanitarne. Pierwszym więźniem-lekarzem,

który został dopuszczony do leczenia więźniów, był dr Bronisław Rubin

przybyły z transportem więźniów z Płaszowa. W leczeniu pomocą

służyli mu również sami więźniowie, którzy zaopatrzyli apteczkę w

wazelinę, materiały opatrunkowe itd. Dla uzyskania salicylu gotowano korę z

wierzby, maści przyrządzano z żywicy, a warsztatowcy wykonali lancety, szyny i

kule. Do szycia ran używano zaś igieł z warsztatu krawieckiego. Ze strony

Niemców nie było żadnej pomocy. Śmiertelność wśród więźniów niestety

szybko wzrastała. Powiększały ją dodatkowo selekcje przeprowadzane przez SS

pod kierownictwem SS Obersturmführera dr Heinricha Rindfleischa. Po

przeniesieniu z Majdanka pełnił w obozach AL Riese funkcję szefa służby

sanitarnej. Oto jak zapamiętał Rindfleischa wspomniany już dr Rubin:

„W okresie letnim przyjeżdżał raz w miesiącu z Wüstegiersdorf młody

lekarz SS - dr Rindfleisch. Nigdy nie wszedł do baraku chorych, lecz

ograniczał się do kilku pytań lub wydania kilku poleceń i odebrania

background image

raportów, które musiałem składać biegiem".

Więźniowie KL Falkenberg pracowali dla następujących firm: Fix, Wayss

und Freytag, Seidenspiner, Urban, Dybno oraz Deutsche Hoch und

Tiefbaugesellschaft. Oto jak opisuje spotkanie z więźniami tego obozu Fritz

Kirschte:

„Zobaczyłem grupę wychudzonych, zgłodniałych więźniów, których

eskortowali wrzeszczący, pozbawieni wszelkich ludzkich uczuć

esesmani, z bronią gotową do strzału, ze szpicrutami i drewnianymi

pałkami w rękach".

Śmiertelność w obozie była wysoka, lecz wysokości nie udało się precyzyjnie

ustalić. Obóz ewakuowano na początku lutego 1945 roku do KL Mauthausen i

KL Bergen Belsen.

13. KL Fürstenstein. Powstał w maju 1944 roku, około 1 km na południe od

zamku Książ, na miejscu dzisiejszego parkingu. Poważne rozbieżności dotyczą

wyglądu obozu. Udało się jednak ustalić, że początkowo więźniowie

zamieszkiwali w okrągłych, zbudowanych z dykty barakach (tzw. fińskich

celtach). Spali na siennikach ułożonych bezpośrednio na ziemi. Dopiero późną

jesienią 1944 roku postawiono duże baraki, a w nich trzykondygnacyjne prycze.

Niewiele wiadomo także o władzach obozowych, ale udało się ustalić

nazwiska kilku esesmanów z załogi obozu. Byli nimi: Krieger, Schwerk,

Scheintawer. Obóz należał do największych w AL Riese, jednak brak danych o

ilości przebywających w nim więźniów, głównie Żydów polskich, węgierskich i

greckich. Pracowali dla kilku firm, min,: Pischel, Kemma, Singer und Müller,

Hegerfeld Singer und Laninger. Ich praca obejmowała drążenie tuneli, obróbkę

kamienia i prace budowlane na terenie zamku. Nie znamy dokładnej liczby ofiar

jednak nie ulega wątpliwości, że jest ona wysoka. Około 16 lutego 1945 roku - w

związku z rozwijającą się ofensywą Armii Czerwonej - prace zostały przerwane, zaś

więźniowie przewiezieni do KL Flössenburg Jednakże, po ustabilizowaniu się

frontu, do Książa przywieziono nową grupę więźniów i roboty wznowiono.

Ostatecznie przerwano je dopiero w pierwszych dniach maja 1945 roku, a

więźniów wywieziono prawdopodobnie w rejon Walimia i tam pozostawiono.

background image

Oczywiście chodzi tu o tych więźniów, którzy nie brali udziału w maskowaniu

podziemi, bowiem tych przypuszczalnie zgładzono w okolicach zamku lub w jego

niezbadanych podziemiach.

Na tym przykładzie możemy zakończyć prezentację obozów AL Riese,

istniejących (udokumentowanych) w czasie wojny na terenie Gór Sowich. Jak już

pisałem wcześniej, w rejonie budowy powstało jeszcze kilka innych obozów.

Obóz pracy dla robotników przymusowych w Wüstewaltersdorf to nic innego,

jak obóz nr 1 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Natomiast poza nim w okolicy

Walimia istniało jeszcze kilka innych, mniejszych obozów pracy. O ich

lokalizacji niewiele wiadomo. Jeden z nich miał się znajdować przy drodze

Walim - Jugowice i składał się z około 20 baraków ogrodzonych

naelektryzowanym drutem kolczastym. Więźniowie mieszkali także w

ziemiankach pobudowanych w okolicznych lasach. Oto co zeznał E.

Szenkowski:

„(...) mieszkaliśmy w norach wydłubanych w ziemi. Zbudowano je

jeszcze przed naszym przyjściem. Na długości 6-7 m wiodły w głąb

góry małe lochy, a w nich była tylko dwuosobowa prycza i garść

słomy. Tych nor było około 20. Teren wokół nich odgrodzono

prowizoryczną zaporą z drutu kolczastego. My, ludzie, jak krety

mieszkaliśmy w ziemi (...)".

Z tego co udało się ustalić więźniowie obozu walimskiego pracowali przy

drążeniu sztolni w kompleksie Rzeczka oraz w okolicznych górach. Warunki

życia w obozie były katastrofalne - spośród 500 sprowadzonych tam więźniów

(byłych powstańców warszawskich) po dwóch tygodniach zostało zaledwie

kilkunastu. Nie mając żadnego przygotowania do życia w obozie i spotykając

się ze szczególnymi represjami władz, wyginęli ,jak muchy". Likwidacja obozu

nastąpiła w lutym 1945 roku. Zdrowych więźniów wywieziono do Bawarii,

chorych pozostawiono swojemu losowi, skazując ich de facto na śmierć.

Obóz pracy dla robotników przymusowych w Hausdorf (Jugowice) został

założony w połowie 1944 roku, ale według zeznań W. Milejskiego jego budowę

rozpoczęto już w marcu 1943 roku. Faktem jest, że na terenie Jugowic znajduje

background image

się kilkanaście żelbetowych, piętrowych baraków pozostałość po obozie

a wybudowanie ich wymagało czasu. Obóz znajdował się przy drodze do

Walimia. Lagerführerem był esesman o przezwisku Szewc. Uchodził za

człowieka wymagającego i surowego — poprzednio „szefował" w KL

Wolfsberg. w obozie przebywało kilka tysięcy więźniów z Polski, ZSRR,

Francji oraz Protektoratu Czech i Moraw. Byli to głównie Żydzi. Zatrudniano ich przy

budowie dróg, regulacji rzek i drążeniu tuneli w kompleksie Jugowice. Ponadto

w obozie przebywała grupa więźniów pracująca w fabryce Alfreda Humberta przy

produkcji silników samolotowych Około 120 włoskich i czeskich fachowców z

dziedziny górnictwa pracowało przy drążeniu tuneli w górach. Ludzie ci pozbawieni

byli kontaktu z innymi więźniami, a po pracy odwożono ich w nieznanym kierunku.

Ewakuację obozu rozpoczęto w marcu 1945 roku, nakazując zdrowym więźniom

wymarsz w kierunku Berlina. Ostatecznie obóz zlikwidowano 9 maja 1945 roku.

Udało się ustalić, że w Jugowicach znajdowała się też siedziba SS, SD i III Amt

Abwehra, ochraniających teren budowy.

Obóz dla robotników przymusowych Eule (Sowina) jest najmniej Poznanym miejscem

pracy przymusowej. Nie znamy jego dokładnej lokalizacji ani nie posiadamy żadnych

danych na jego temat. Wiemy tylko, że w przysiółku Sowina istniał jakiś obóz, który na

pewno nie należał do kompleksu AL Riese. W terenie pozostały po nim liczne

ślady. Są tam m.in. fundamenty oraz fragmenty budowli i murów.

Niewiele wiemy również o obozie Stenzelberg. Jedynym śladem jest raport

lekarza sprawującego nadzór nad obozami w Górach Sowich, datowany na 27

maja 1944 roku. Jest w nim mowa o obozie noszącym nazwę Stenzelberg.

Według śladów na powierzchni góry (położonej na południe od Chłopskiej

Góry) można stwierdzić, że istniał tam jakiś obóz. Widoczne są okrągłe płyty

betonowe, na których stały baraki typu celta oraz resztki kanalizacji. Jednak

nie możemy jednoznacznie stwierdzić czy są to ruiny obozu Stenzelberg, czy

też ruiny jakiegoś nieznanego, zupełnie innego obozu.

Jeszcze mniej wiadomo o obozach Waldlager I, II, III. Prawdopodobnie były

to obozy położone w okolicy stawów w Głuszycy oraz przy drodze na zboczu

Jagodzińca. Istnieją tam ślady po trzech obozach o nieznanej nazwie.

background image

Na terenie Gór Sowich istniało co najmniej kilkanaście małych,

prowizorycznie urządzonych obozów bez nazwy, które nadawały się do

szybkiego przeniesienia w inne miejsce, w związku z postępem prac

budowlanych. Były to często kilkudziesięcioosobowe komanda o nazwach

tworzonych od nazwisk ich dowódców.11 Po ich działalności (a raczej

bytności) nie zostały żadne ślady i obecnie nie jest możliwe odnalezienie miejsc,

w których komanda owe przebywały.

Podsumowując. Instytucje odpowiedzialne za zapewnienie budowie w Górach

Sowich odpowiedniej ilości rąk do pracy, zorganizowały cały szereg obozów

koncentracyjnych, obozów pracy przymusowej oraz wiele luźnych komand

roboczych. Przebywali w nich więźniowie, jeńcy wojenni oraz robotnicy

przymusowi, którzy pod nadzorem specjalistów z OT prowadzili zakrojone na

szeroką skalę prace, zarówno na powierzchni jak i pod powierzchnią Gór

Sowich.

W kontekście opisu robót prowadzonych w Górach Sowich nie można

również nie wspomnieć o unikalnym wręcz systemie różnych zabezpieczeń.

Celem ich było utrzymanie w tajemnicy charakteru realizowanych tam zadań.

Dla zapewnienia „ochrony" kontrwywiadowczej powołano specjalną placówkę

III Amt Abwehra - liczącą ponad 100 osób. Na terenie budowy działali również

agenci SD i Gestapo. Tymczasem miejscowa ludność miała zakaz przebywania w

pobliżu terenów budowy - zabroniono jej nawet opuszczania domów w czasie

wyładunku nowych transportów więźniów. Utajnienie posunęło się do tego stopnia,

że oficerom dowodzącym oddziałami wartowniczymi w podziemiach wolno było

się poruszać tylko w obrębie tego fragmentu tunelu, który był strzeżony przez ich

oddział. Komanda robocze nosiły podwójne nazwy, inne w czasie pracy w

podziemiach, inne w obozie. Kierowca jednego z oficerów nadzorujących budowę

wspominał, że w kierownictwie budowy obowiązywał zakaz noszenia mundurów,

wymieniania stopni wojskowych i oddawania honorów wyższym stopniem. Plany

robót znało prawdopodobnie wąskie grono z kierownictwa budowy i kilku

11

Za przykład może tu posłużyć komando Lüdecke, które notabene było komandem śmierci. Przebywali w nim

więźniowie skazani na śmierć, a ich dowódca - SS-Unter-sturmruhrer Lüdecke - był wyjątkowym

sadystą i

zbrodniarzem

background image

wyższych funkcjonariuszy wojska i SS. Poza wspomnianymi już ograniczeniami,

ludność miejscowa miała także zakaz wyjazdu z terenu budowy bez zezwolenia

oraz przyjmowania gości spoza terenu objętego budową. Całego obszaru strzegło

około 4 tys. żołnierzy Waffen-SS z oddziałów SS-Totenkopf (oddziały

wartownicze z obozów koncentracyjnych). Szczególną opieką otaczano wejścia do

podziemi. Jak wspomina E. Szenkowski przed tunelem zawsze stało dwóch

żołnierzy SS, którzy bardzo skrupulatnie sprawdzali wszystkie osoby wchodzące

i wychodzące z tunelu. Przepustki sprawdzano nawet pracownikom OT, mimo że

byli oni ogólnie znani. Podobnie troskliwą opieką otaczano komanda pracujące

pod ziemią. Wejście do tunelu przez osobę postronną oraz kontakt z pracującymi

pod ziemią ludźmi było praktycznie niemożliwe. Na całym terenie budowy

rozstawione były posterunki, a dodatkowo po lesie chodziły patrole z psami, które

pilnowały, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren budowy, a tym bardziej go

opuścił. Zdarzały się też wypadki aresztowania, a czasem nawet zastrzelenia tych,

którzy zbyt głęboko weszli w las. Dwóch wyrostków z Hitlerjugend przesiedziało

ponad miesiąc w wałbrzyskim więzieniu tylko za to, że zwykła dziecięca

ciekawość zaprowadziła ich w pobliże wlotu do jednego z tuneli. Ponadto wokół

całego terenu budowy rozlokowano gęstą sieć stanowisk artylerii przeciwlotniczej, co

jednak okazało się posunięciem zbędnym, jako że wrogie bombowce ani razu nie

zakłóciły pracy na Baustelle. Dziś po stanowiskach tych pozostały jedynie na

wpół zasypane i zarośnięte krzakami transzeje oraz ruiny bunkrów-schronów

przeciwlotniczych. Niestety nie udało się odtworzyć w całości rozlokowania

tych stanowisk. Znajdowały się bowiem przeważnie na odsłoniętych zboczach

górskich, które obecnie wykorzystuje się pod pola uprawne.

Dzień powszedni więźnia był niekończącą się męką i katorgą, pasmem

cierpień i zwierzęcej wręcz egzystencji. Wszystko to w warunkach urągających

wszelkim ludzkim uczuciom. Z dostępnych wspomnień świadków tamtych

wydarzeń można spróbować odtworzyć wygląd takiego „normalnego" dnia na

budowie. Najlepiej określić by ją można stwierdzeniem - budowy z potu, krwi i

łez.

Tryb życia obozowego został podporządkowany jednemu celowi - potrzebom

background image

organizacji wykonywanych robót. Dzień powszedni na budowie, w

przybliżeniu, wyglądał następująco: rozpoczynał się zazwyczaj o godzinie

czwartej rano, dosyć brutalną pobudką, na którą składały się krzyki i bicie.

Więźniowie byli następnie wyganiani na plac apelowy, gdzie stali niezależnie od

pogody do godziny szóstej rano. W tym czasie obozowi kapo przygotowywali

wszystkie bloki do apelu porannego. Komanda robocze formowane były

zgodnie z przysłanym na dany dzień zapotrzebowaniem od konkretnej firmy.

Szeregi więźniów wyrównywano krzykiem i biciem. W końcu nadchodził czas

apelu. Rozpoczynało się doprowadzone do absurdu kilkakrotne liczenie,

ostateczne równanie szeregów, co trwało aż do pojawienia się na placu

Lagerfuhrera. Na jego widok Lageraltester podawał komendę: Achtung, Mützen

ab!, Augen rechts! Potem składał meldunek. Lagerführer jeszcze raz przeliczał

szeregi i w końcu podawał komendę: Abmarsch! Lageraltester rozkazywał:

Rechts um! Augen Links! Gleischritt marsch! Apel był skończony.

Po dotarciu na miejsce, poszczególne komanda rozpoczynały najczęściej 10-

cio lub 12-sto godzinny dzień pracy. Należy w tym miejscu dodać, że długość

dnia roboczego na różnych odcinkach budowy nie była taka sama. O ile

komanda pracujące na powierzchni obowiązywał 12-sto godzinny dzień pracy, o

tyle komanda drążące podziemia pracowały tylko 8 godzin (ale za to na trzy

zmiany). Na powierzchni pracowano na jedną zmianę. Do pracy chodziło się

codziennie, oprócz niedziel, kiedy to więźniowie stali cały dzień na Apelplatzu.

Dla wielu było to bardziej męczące niż sama praca. Pogoda panująca danego

dnia nie miała najmniejszego znaczenia, Jak wspomina Abram Kajzer:

„Dzisiaj była straszna burza. Stojąc od czwartej do szóstej rano na

apelu, pod gołym niebem, przemokliśmy do suchej nitki. Łudziliśmy się,

że nie pójdziemy do pracy. Błagaliśmy o to w duchu Boga, ale to nic nie

dało. Deszcz lał przez cały dzień. Ociekające pasiaki przylgnęły nam do

ciał. Przestało skutkować bicie majstra i wachy. Nikt nie był zdolny poruszyć

łopatą lub kilofem. Rozeszliśmy się na wszystkie strony. Każdy krył się w

lesie, pod drzewem i szczękał zębami".

Od godziny siódmej do dwunastej trwała nieprzerwana praca, której

background image

towarzyszyło ciągłe poganianie i pokrzykiwanie majstrów z OT. Ci ostatni, jak

zeznają więźniowie, niewiele różnili się okrucieństwem od esesmanów i kapo. Od

godziny dwunastej do trzynastej trwała przerwa na obiad. Składał się z

zabarwionej wody o jakimś nierozpoznanym smaku. Komanda „spożywały"

zupę, a następnie szybko powracały na miejsce pracy. Ta trwała już do zmroku.

Słaniające się na nogach szeregi niewolników wracały do obozu w zupełnych

ciemnościach. Jeszcze przy bramie trzeba było sprężyć krok, aby nie zginąć od

ciosu pałką, zadanego przez wściekłego kapo. Obok bramy stał bowiem

Lagerführer i razem z Lageralteste liczyli swoich „poddanych". Na miejscu

czekała na nich, jak zawsze, wodnista zupa i kawałek chleba z trocin. Wreszcie,

około godziny dwudziestej trzeciej, zmordowani ludzie padali, jak kłody, na

wytarte sienniki, aby zapaść w kamienny sen. Nazajutrz czekał ich kolejny dzień

pracy, męki, a być może... śmierci.

Aby w pełni zrozumieć warunki życia na terenie „Wielkiej Budowy", musimy

jeszcze dowiedzieć się o kilku (z pozoru mało istotnych) rzeczach, a mianowicie:

jak więźniowie byli ubrani, co jedli, gdzie lub raczej jak mieszkali. Jeżeli chodzi o

ubiór więźnia, to nie było tutaj jakichś specjalnych norm. Więźniowie w

przeważającej części byli ubrani w drelichowe spodnie i bluzy w niebiesko-białe

pasy. Pod spodem nosili cienkie kalesony i koszule, najczęściej pełne pcheł i

wszy, za „posiadanie" których groziła notabene kara śmierci. Na nogach nosili

drewniane trepy, a co szczęśliwsi mieli nawet czapki. Ubiory takie noszono przez

cały okrągły rok - zarówno upalnym latem, jak i mroźną zimą. Możemy sobie tylko

wyobrazić, jak straszne męki Przechodzili więźniowie, przebywający w tych kilku

podartych łachmanach na trzydziestostopniowym mrozie. Abram Kajzer wspomina:

„Dziś był wyjątkowo mroźny dzień. Nie mogłem dać sobie rady

przy pracy. Nie mogę też chodzić. Stopy pieką jak przypalane żywym
ogniem. Chodzę boso. Moje drewniane trepy są całkiem zdarte,
pasiasta bluza za ciasna, toteż w odstępach między guzikami
prześwieca gołe ciało smagane przez mroźny wiatr. Drżę z głodu i
zimna".

Więźniowie, ryzykując nierzadko życiem, próbowali radzić sobie na różne

sposoby. Pod bluzę wpychali papier z worków po cemencie, zaś na nogach

obwiązywali sobie drutem kolczastym kawałki desek, aby tylko nie chodzić

background image

boso. Nie ma chyba gorszej tortury, niż chodzenie przemrożonymi stopami po

ostrych odłamkach skalnych lub stanie cały dzień w lodowatej wodzie potoku,

przy jego regulacji. Do wyżej opisywanych ubiorów dodawano jeszcze

najrozmaitsze cywilne ubrania z wszytymi tzw. winklami (kolorowe oznaczenia

kategorii więźnia, np. Żydzi - żółty).

Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie różniło się ono specjalnie od "jadłospisu"

stosowanego we wszystkich innych obozach. Na śniadanie podawano jedynie

miskę kawy zbożowej, na obiad kolorową wodę o smaku, np. grochówki, w

której pływały kawałeczki rozgotowanych ziemniaków lub brukwi. Często też

dodawano odrobinę nadpsutego końskiego mięsa. Na kolację więzień

otrzymywał ponownie zupo-podobną wodę i około 250 gramów chleba

(kilogramowy bochenek przypadał na czterech więźniów) z odrobiną margaryny

i kiełbasy. Całkowita wartość kaloryczna tych wszystkich potraw nie przekraczała

400 kalorii, tak więc więźniowie wykonujący pracę przewidzianą dla dobrze

odżywionego siłacza, padali jak muchy z głodu i wyczerpania. Znane są

przypadki, że więźniowie próbowali jeść korę z drzew (trawę jedzono regularnie),

co chyba dobitnie świadczy o straszliwym głodzie jaki panował na budowie.

Jakby tego było mało, to przywiezionym na budowę więźniom nie zapewniono

żadnych, nawet elementarnych, warunków higieny. Więźniowie nie mieli się

gdzie myć, chodzili zawszeni i zapchleni. Nie ma się zatem co dziwić, że w

końcu na Baustelle wybuchła epidemia tyfusu, która pochłonęła około 7 tys.

ofiar.

„Natychmiast zasnął i prawie natychmiast się obudził. Cały bok, na

którym leżał, palił go i swędział, obsypany pulchnymi. bąblami. Nad

siennikiem ujrzał coś, co przypominało opar unoszący się nad

mokradłem. Zjawisko to wywoływały dziesiątki tysięcy, a może

miliony skaczących pcheł".

O zdrowie więźnia nikt się nie troszczył. Obozowe rewiry były najczęściej

umieralniami, do których znoszono najsłabszych muzułmanów. Po kilku dniach

jechali oni do krematorium w KL Gross Rosen lub trafiali do któregoś z

masowych grobów, jakże licznych na terenie budowy. Najczęstszym powodem

background image

śmierci było wyczerpanie. Wielu umierało na gruźlicę, zapalenie płuc, biegunkę

głodową czy też zwykłe przeziębienie, które w warunkach obozu najczęściej

kończyło się w krematorium. Nikt nie przejmował się ciężkimi uszkodzeniami

ciała więźniów, do jakich dochodziło w trakcie pracy. Jeżeli ktoś nie miał siły,

aby stawić się do pracy, to po prostu dobijano go, bowiem nie przedstawiał już

żadnej wartości jako robotnik. Należy tu dodać, że wartość siły roboczej firmy

przeliczały w markach - 5 RM za robotnika wykwalifikowanego i 4 RM za

zwykłego pracownika fizycznego. Opłatę firmy wnosiły do Głównego

Urzędu Administracyjno--Gospodarczego Rzeszy. Poniżej przedstawiam raport

lekarza obozowego AL Riese. Mowa jest w nim o stanie służby zdrowia na

terenie „Wielkiej Budowy" zimą 1945 roku. Wynika z niego jasno, że Niemcy

zdawali sobie sprawę z katastrofalnych warunków sanitarnych, które panowały

na budowie, lecz nie robili nic, aby stan ten uległ zmianie:

„LagerArzt AL Riese Wüstegiersdorf 26.01.45 r.

SS Standortarzt Gross Rosen
Wpłynęło 06.02.45 r.
Dot: Raport o służbie zdrowia w AL Riese w okresie od 26.12.44 do
25.01.45 r.
Odn. rozkaz lekarza garnizonowego SS, Az.:49/9.44/Dr.E. do lekarza
garnizonowego SS Gross Rosen
I. Obsada wojskowa

l/wielkość obsady wojskowej

7/192/621

2/liczba chorych na rewirze w opisanym okresie

23

3/liczba żołnierzy leczonych ambulatoryjnie 135

II.

Więźniowie .

l/liczba chorych w szpitalu w opisanym okresie

7140

2/obłożenie szpitala w dniu 25.01.45 3496

3/więźniowie leczeni ambulatoryjnie 29750

4/liczba zachorowań infekcyjnych dnia 25.01.45 0

5/liczba lekarzy 63

6/liczba pielęgniarzy 56

7/liczba lekarzy-więźniów 60

8/liczba pielęgniarzy-więźniów 66

background image

9/przeciętne obłożenie szpitala 3 216

W relacjonowanym okresie liczba zachorowań wśród więźniów znacznie

wzrosła. Należało się spodziewać, ze zimna pora roku przyczyni się do tego

szczególnie. Dochodzi do tego szczególna nieodporność na choroby

więźniów nie przyzwyczajonych do tego surowego klimatu. Warunki

zakwaterowania w obozach bardzo poprawiły się. Przede wszystkim dba się

o to, aby więźniowie nie musieli już leżeć na podłodze. Baraki są wszędzie

ogrzewane, poza tym więźniowie mają przeciętnie po dwa koce. Przeprowadzono

szczepienia większości więźniów. Pozostałe szczepienia wykonywane są na

bieżąco. Urządzenia sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. Latryny w

niektórych obozach usytuowane są szczególnie niewłaściwie i jest ich za mało.

Zawszenie obozów jest duże. Urządzenia służące do odwszawiania są

niewystarczające. Zaopatrzenie w leki jest STANOWCZO NIEWYSTARCZA-

JĄCE. Poprawiła się jedynie ilość wydawanych narzędzi do drobnych zabiegów

chirurgicznych. Jedynym sposobem leczenia wielu więźniów jest zalecanie

leżenia w łóżku. Centralny szpital w Tannhausen jest całkowicie obłożony i

dysponuje obecnie jedynie prowizoryczną salą operacyjną. Wszystkie lżejsze

ale i BEZNADZIEJNE przypadki kierowane są do szpitala w Dörnhau.

Wyżywienie jest stale kontrolowane i jest zadowalające, jak na obecne warunki.

W kuchniach prowadzonych przez OT nie stwierdzono uchybień.

LagerArzt SS

Obersturmführer

podpis nieczytelny"

Ale to jeszcze nie wszystko. Koszmar nie kończył się bowiem na tym, ze

więźniowie chodzili prawie nadzy, głodni do nieprzytomności, brudni i

schorowani. Musieli jeszcze stawić czoła jednej przeszkodzie - okrucieństwu i

zwykłemu sadyzmowi majstrów z OT, esesmanów, kapo oraz każdego, kto miał

jakąkolwiek władzę nad nimi. Ta właśnie przeszkoda była najtrudniejsza do

pokonania. Do historii przeszły już nazwiska takich sadystów, jak np. SS

Unterscharführer Lüdecke który zabijał więźniów młotkiem czy też Maxa

Krause - zwanego Krwawym Maxem". Jego ulubionym „orężem" była gumowa

background image

pałka Wielkim okrucieństwem odznaczał się także kierownik Oberhahn który

rozkazywał wyganiać prawie nagich więźniów do bezsensownego przerzucania

zwałów śniegu z miejsca na miejsce. Wielu, bardzo wielu przypłaciło ten

„pomysł" życiem.

Nie sposób wymienić tutaj każdego, znęcającego się nad więźniami i

dokonującego potwornych, a zarazem bardzo wymyślnych zbrodni Świadek - T.

Moderski -- wspomina, że widział, jak dwóch esesmanów założyło się o to, czy

uda im się jednym uderzeniem siekiery przeciąć więźnia na pół (!!!). Zwycięzca

miał otrzymać skrzynkę wódki. Więźniów zabijano drewnianymi styliskami

łopat, duszono poprzez stawanie na kołku przyłożonym do szyi, zakłuwano

bagnetami, topiono w beczkach i zbiornikach przeciwpożarowych lub po prostu

kończono ich życie strzałem w tył głowy. Według świadków i istniejących

dokumentów dziennie umierało około 50 więźniów. Możemy więc sobie

wyobrazić, jakim piekłem była sowiogórska budowa. Dokładna liczba ofiar

przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym nie została ustalona. Przypuszcza się, że

zginęło około 40 tys. więźniów, jednak ich liczba może być znacznie większa.

Do dziś pozostaje niewyjaśniony los około 20 tys. więźniów, których skreślono

z ewidencji KL Gross Rosen w grudniu 1944 roku i rzekomo wysłano w rejon

AL Riese, dokąd nigdy nie dotarli. Jak zeznaje Jan Nowak:

„(...) wydawało mi się rzeczą dziwną, że w ciągu jednego dnia zniknęło

tylu więźniów, więc zwróciłem na to uwagę przyjmującemu meldunki

esesmanowi, na co ten odparł, że meldunek jest prawdziwy.

Wydarzenie to było szeroko komentowane przez esesmanów, że ilość

więźniów zmniejszyła się o taką wysoką liczbę".

Jan Nowak dodał jeszcze, że z fragmentów rozmów podsłuchanych wśród SS

wywnioskował, iż transportu tego pozbyto się poprzez wprowadzenie go do

jakiegoś tunelu i wysadzenie wejścia.

Z kolei Pan Czesław S. z Bytomia tak wspomina swój pobyt w Górach

Sowich w latach wojny:

„Byłem więźniem komanda Wustewaltersdorf. Lagerführerem był

niewysoki oficer SS, z którego twarzy me schodziło rozbawienie.

background image

Jeździł zawsze po terenie budowy na koniu z małokalibrowym

karabinkiem w ręce i strzelił śrutem do więźniów, którzy na

uboczu załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne. Kiedyś był

zapalonym myśliwym i teraz tak sobie polował. Moim hauptkapo był

Wilhelm Weiss, który wiele mi pomógł i był moim przyjacielem. W

obozie był też jego syn, ale Weiss nikomu nie mówił, kto nim jest.

Starał się go chronić za wszelką cenę. Pracowałem przy drążeniu tuneli.

Nie mogłem chodzić po całym terenie budowy, ale i tak widziałem jej

ogrom. Mnóstwo wejść do sztolni przy drogach prowadzących

poziomo wzdłuż pasma górskiego, na kilku poziomach. Urobek

wywożono lorami z podziemi. Lory toczyły się same w dół i nabierały

niebezpiecznej szybkości. Toteż przy każdym wózku był hamulcowy.

Byli to żydowscy chłopcy w wieku 13-16 lat. Przy wielu lorach były

zepsute hamulce i hamowali wsuwając kij między koła a podwozie

lub po prostu butami. Codziennie było kilka wykolejeń i często

hamulcowi ginęli pod zwałami kamienia, ciężko rannych zaś

dobijano. Ja też przez pewien czas byłem hamulcowym. Była to

najlżejsza praca. W podziemia puste lory ciągnęły lokomotywy. W

pobliżu wejść do drążonych korytarzy stały potężne kompresory

tłoczące powietrze do sztolni. Od nich odbiegały grube rury. Hałas

był okropny. Wewnątrz, mimo urządzeń ssących i tłoczących

powietrze, widoczny w świetle lamp kamienny pył wdzierał się do

płuc i wywoływał paroksyzmy kaszlu. Z głównych korytarzy

odchodziły boczne. Często u sufitu korytarza wiercono otwory, a

stamtąd nowe korytarze prowadziły w głąb góry. Można było do nich

wejść po drabinie albo od wejścia, z innego poziomu. Na przodku

praca wyglądała następująco: robiliśmy dziury długimi świdrami oraz

przy pomocy młotów pneumatycznych. Nadzorowali to włoscy

strzelniczy z firmy Ghiseri. My borowaliśmy kilka, czasem

kilkanaście otworów. Włosi umieszczali ładunki. Strzelano, potem

wchodzili ładowacze. Najpierw długimi tykami stukali w sklepienie,

background image

aby strącić luźno wiszące kamienie. Często nie tylko ogromny głaz,

ale cały wyraźny wybuchem przodek zawalał ładowacza. Dwa razy

widziałem jak ogromna niczym świątynia hala zawalała się grzebiąc

ludzi. Urobek ładowaliśmy na lory i wierciliśmy dalej. Całe ciało

wibrowało. Z podziemi wychodziliśmy jak pijani, na całym ciele

kamienny pył, w oczach, w ustach, w nosie, w płucach. Na plecach i w

pachwinach mieliśmy rozległe zapalenia. Wielu nie wytrzymywało tego

wszystkiego i każdego dnia nieśliśmy po pracy do obozu kilka trupów.

Każdego dnia schodziły z gór żałobne karawany. Przy wejściu do

obozu „przybijaliśmy" drewniakami. Szlaban otwierał śliczny,

żydowski chłopiec w czyściutkim, uszytym na miarę pasiaku. Stało ich

tam zawsze kilku. Wszyscy byli piękni, z długimi włosami, starannie

uczesani. Obok szlabanu stała wartownia, a w niej roześmiani

esesmani. Młodzi, wypasieni, rumiani... Potem ci rumiani zniknęli i

zastąpili ich starsi, często inwalidzi... Esesmani wylewali ze swoich

menażek nadmiar jedzenia do stojącego obok baraku

administracyjnego korytka, do którego pchali się zgłodniali więźniowie.

Niemcy śmiali się, że jesteśmy gorsi niż świnie, kiedy wybieraliśmy

resztki do ust. Głód skręcał wnętrzności. Rzeczywiście, ginęły w

nas resztki człowieczeństwa. Jednej nocy nie pozwolono mi

usnąć, rzężący w agonii sąsiad w końcu umarł. Cały czas, w wyniku

ciasnoty, był do mnie przytulony. Kiedy ucichł, ściągnąłem z niego

podarty koc, aby trochę się ogrzać. Wtedy zobaczyłem wystający mu

spod pachy kawałek chleba, którego nie zdążył przed śmiercią zjeść.

Chleba przesiąkniętego przedśmiertnym potem, obrzydliwego ale

chleba... Tak, aby nikt mnie nie ubiegł, wyciągnąłem mu ten kawałek

chleba i skrycie połykałem dużymi kęsami. Obrzydzenie przyszło

potem. I wstyd, że byłem jak ta hiena cmentarna... Mówiłem o

Wilhelmie Weissie. Kiedyś kapo Kula kazał mu bić własnego syna. To

znaczy kapo tylko domyślał się, że to jego syn. Weiss bił mocno, żeby

nie zastąpił go inny kapo. Starał się bić syna tak, żeby mu niczego nie

background image

uszkodzić. Zresztą tam ciągle bili. Bił mnie też kapo Schranck, którego

nazywano szafą. To było po tym, jak chciałem zabić kapo Kulę i

wykoleiłem na niego lorę z kamieniem. Ale udało mu się wyżyć. Spod

ręki kapo Schrancka mało kto wychodził żywy. Kiedyś do

wyładowywania cementu Schranck ustawił małego chłopca. To było

ponad siły tego dziecka. Kiedy wypadł mu worek i wysypał się cement,

kapo krzycząc, że to sabotaż, zerwał z chłopca ubranie. Więźniowie

rozrobili cement z piaskiem i wodą. Chłopca zaczęto okładać szybko

schnącą zaprawą. Przedtem zbito go do nieprzytomności. Schranck

wygładzał zaprawę na żywym ciele. Zabawę przerwał przybyły nagle

oficer SS, zanim „plastyk" doszedł do głowy Krzyczał na esesmanów, że

zabawiać to się mogą po pracy, przejechał pejczem po nagle pokornej

gębie Schrancka. Chłopiec zmarł w drodze do obozu. Kiedyś kapo

Schranck załatwiał się w krzakach i wypatrzył go jadący na koniu

Lagerführer - myśliwy. Strzelił do gołego tyłka, ale śrut trafił Schrancka w

jądra. Kapo zwijał się z bólu na trawie. Lagerführer okazał się litościwy dla

swego ulubionego kapo. Nie dobił go, jak to miał w zwyczaju, ale kazał go

zanieść do izby chorych i tam wykastrować... Co ładniejszy żydowski

chłopak za olbrzymie szczęście poczytywał sobie być wybranym na

kochanka jakiegoś funkcjonariusza obozowego. Przeważająca część

funkcyjnych więźniów miała swego młodego przyjaciela. Bywało, że cały

harem. Po znudzeniu się jednym wymieniali na innego swoje, jak mówili,

„pupki". Tylko jeden nie poddał się. Na niedwuznaczną

propozycję napluł w twarz samemu blokowemu. Widzący to apelowy

zaproponował chłopcu, że zrobi go kapo. On odmówił. Kazano więc

wychłostać opornego. Bił go stary kapo, niegdyś dyrektor węgierskiego

banku. Kapo był chudy, a chłopak jak na swoje 14 lat wyjątkowo

dobrze rozwinięty i muskularny. I w końcu 14-latek wpadł w szał i pobił

bijącego. Rzucili się na niego inni kapo i zabiliby chłopaka, gdyby nie

przeszkodził temu Wilhelm. Pod koniec 1944 roku racje

żywnościowe zmniejszyły się tak, że ludzie zaczęli częściej

background image

umierać. A w 1945 roku to się nasiliło. Niemcom o to chodziło. Szkoda

było na nas kul".

Przygotowania do ewakuacji obozów podległych komendantowi AL Riese

rozpoczęto w styczniu 1945 roku, kiedy to Armia Czerwona parła na zachód

realizując plany tzw. Ofensywy Styczniowej. Wtedy właśnie komendant KL

Gross Rosen wydał rozkaz ewakuacji filii swojego obozu. Jednak po 15 lutego

1945 roku front na Dolnym Śląsku ustabilizował się i pozostał w

niezmienionym stanie aż do maja 1945 roku. Wyniknęło stąd duże zamieszanie,

wydano wiele sprzecznym rozkazów i, co najważniejsze, wstrzymano

ewakuację wielu obozów lub ograniczono się tylko do ewakuacji części

więźniów. Tak właśnie stało się w Górach Sowich. Początkowy etap ewakuacji

z Gór Sowich miał charakter porządkowy. Wszystkich chorych przeniesiono do

szpitala w Kolcach, a front robot ograniczono. W celu koncentracji więźniów w kilku

leżących blisko siebie obozach, na przełomie stycznia i lutego zlikwidowano

znajdujący się w tzw. strefie zewnętrznej KL Falkenberg przez co dalsza, szybka

ewakuacja reszty obozów stała się łatwiejsi Niestety, do dziś nie udało się dokładnie

ustalić przebiegu ewakuacji więźniów AL Riese. Nie wiadomo też ilu więźniów

opuściło Góry Sowie, ilu zginęło w czasie akcji oraz w ilu transportach i do jakich

obozów dotarli. Nie budzące wątpliwości dane posiadamy tylko o trzech

transportach, które miały miejsce na przełomie lutego i marca. 25 lutego do KL

Flössenburg przybył transport 3 059 więźniów, złożony z więźniów KL

Wolfsbergu i KL Falkenbergu, w którym było 256 ofiar śmiertelnych. KL

Mauthausen przyjął 3 marca 2 048 więźniów ewakuowanych z KL Wolfsberg.

Jeszcze tego samego dnia zostali oni przeniesieni do Ebensee i umieszczeni w

komando Solway.

Natomiast 7 marca 1945 roku do KL Buchenwald przybyło 905 więźniów z

transportu zebranego we wszystkich obozach AL Riese. Posiadamy także pewne

dane o jeszcze jednej kolumnie ewakuacyjnej. Ta przez Trutnov dotarła do KL

Bergen Belsen. Wyruszyła ona prawdopodobnie 17 lutego 1945 roku z rejonu

Włodarza i 19 lutego, po dotarciu na dworzec kolejowy w Trutnovie, załadowana

została do składu, który dostarczył ją do KL Bergen Belsen. W omawianej

background image

kolumnie znajdowało się około 800 ludzi. Ta część więźniów, która pozostała na

terenie Gór Sowich, prowadziła dalsze prace. Jednak nie były to te same prace, co

przed ewakuacją. Teraz więźniowie pracowali głównie przy likwidacji firm,

demontażu urządzeń oraz maskowaniu tych fragmentów, bądź całych podziemi,

które ze względu na swoją zawartość nie mogły wpaść w ręce Sowietów. Jednak

nie wszystko zostało wywiezione. Pozostawiono znaczną ilość maszyn i materiałów

budowlanych, które wpadły w ręce Armii Czerwonej. Jeszcze przed

rozpoczęciem operacji maskowania, do Wiednia wyjechało kierownictwo

budowy. Na dwa dni przed wkroczeniem Sowietów Niemcy opuścili teren

budowy, pozostawiając własnemu losowi tysiące konających więźniów. Dla

nich to właśnie, tuż po wyzwoleniu, utworzono na terenie Głuszycy kilka szpitali.

Akcję tę przeprowadzili zdrowsi więźniowie. Do niesienia pomocy lekarskiej

przystąpiono bezpośrednio na miejscu pobytu chorych, gdyż stan kilkuset osób

uniemożliwiał ich przetransportowanie. W utworzonych szpitalach jeszcze do

początku 1946 roku przebywało 600 chorych. Były to szpitale: Blumenau -

kontynuacja szpitala o nazwie Zentralrevier w Jedlince, Banhof - na terenie

byłego obozu Schötterwerk, Stohr na terenie zakładów włókienniczych o tej samej

nazwie, Schule i Kinderheim - zlokalizowane w budynkach przy ulicy

Grunwaldzkiej. Po likwidacji trzech pierwszych, pozostałych chorych

przeniesiono w lecie 1945 roku do najlepiej urządzonych szpitali - Stohr i

Kinderheim. W szpitalach głuszyckich zmarło 133 więźniów.

background image

CZĘŚĆ V

WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

Czas w końcu przyjrzeć się bliżej temu, co w latach 1943-1945 powstało na i pod

powierzchnią Gór Sowich. Poszczególne kompleksy można podzielić na trzy

zasadnicze grupy:

• Część centralną (STREFA I), w której zlokalizowane są kompleksy Włodarz, Osówka,

Jugowice Górne, Soboń, Rzeczka i Moszna,

• Część zewnętrzną (STREFA II), w której zlokalizowane są kompleksy: Sokolec i

Wielka Sowa oraz fabryka zbrojeniowa o kryptonimie Mölke Werke w Ludwikowicach

Kłodzkich w masywie góry Włodyka,

• Podziemia Zamku Książ.

Dodatkowo, w części 4 (Pozostałości) przedstawione zostaną informacje o innych,

występujących w interesującym nas rejonie obiektach podziemnych. Zatem... do dzieła!

background image

CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz - część naziemna

Włodarz jest jednym z najbardziej rozległych kompleksów spośród wszystkich

istniejących na „Wielkiej Budowie". Teren budowy objął duże obszary lasu, głównie

na północno wschodnich zboczach góry Włodarz (811 m n.p.m.). W rejonie sztolni

prowadzono wiele prac ziemnych, a także rozpoczęto wznoszenie kilku żelbetowych

budowli. Aby zapewnić stały dopływ materiałów i ludzi, z bocznicy na stacji w

Olszyńcu doprowadzono kolejkę wąskotorową, której tory biegną zakosami po

zboczach Jedlińskiej Kopy i Włodarza, kończąc się stacją przeładunkową na

północnym krańcu kompleksu. Od tego miejsca na budowę prowadzi gęsta sieć

torowisk, gdyż kolejka była głównym źródłem transportu na teren budowy na

Włodarzu. Ponadto do celów zaopatrzeniowych oraz dla zapewnienia łączności z

innymi kompleksami wybudowano kamienną drogę, która biegnie z Jugowic

przez Włodarz, Mosznę do kompleksu Osówka oraz na Soboń. W związku ze

zwiększonym zapotrzebowaniem na wodę, na zboczu Włodarza wybudowano duży

zbiornik betonowy o pojemności 350 m oraz rozbudowano cały system ujęć wodnych

i podziemnych rurociągów. Obok wspomnianej już stacji przeładunkowej

zlokalizowano ciąg baraków i magazynów na materiały budowlane, w których

znajdują się części osprzętu elektrycznego, kabli, cegieł oraz tysiące worków

skamieniałego cementu, ułożone w regularne stosy. Obok toru zlokalizowano też

składowisko piasku i żwiru. Dziś na tym miejscu jest sporej wielkości góra

usypana wyłącznie z piasku. Przy jednym z betonowych baraków, na poboczu, leżą

potężne, żelbetowe stropice, które były używane do obudowy stropu w

podziemnych halach. Drugi, wielki skład materiałów zlokalizowano na

południowym krańcu budowy. Na betonowych platformach leży tam kilkanaście

tysięcy skamieniałych worków cementu oraz stosy cegieł. Trzeci, nieco mniejszy

skład znajduje się nad dużym wykopem obok wlotu sztolni nr 1. W dwóch ceglanych

barakach zmagazynowano tam kilka tysięcy worków cementu. W wielu miejscach

napotkamy obecnie na niewielkie składy piasku, cementu czy cegieł. Na całym terenie

kompleksu zlokalizowano też dwa duże wysypiska kamienia, pochodzącego z

drążonych podziemi.

background image

Pierwsze znajduje się powyżej wylotu sztolni nr 1, obok ciągu magazynów. Główne

usypisko znajduje się na południowym krańcu budowy, obok stert cementu. Na

jego terenie hałda ma kilkanaście metrów wysokości i wygląda naprawdę

potężnie. Niewielka hałda znajduje się także na wprost wlotu sztolni nr 3, a

kolejna, nieco większa, na przeciwko tzw. „Żabnika" obok sztolni nr 4. Na

hałdzie tej wykonano kilka wykopów i rozpoczęto budowę dwóch fundamentów

pod baraki. Za hałdą, aż do głównego usypiska, zlokalizowano ciąg platform, na

których stały wielkie betoniarki o pojemności 3-4 tys. litrów, przygotowujące

beton dla potrzeb budowy. Poniżej głównego usypiska miały swoje zakończenia

tory kolejki, która transportowała od stojących w tym miejscu kruszarek

zmielony kamień, używany do zagęszczania betonu. Obok kruszarek stoją

wielkie fundamenty po ładowarkach i innych urządzeniach technicznych.

Poniżej ciągu platform wykonano dwa duże wykopy, a w jednym z nich wylano już

ławę fundamentową. Natomiast pomiędzy wykopami a platformami wybudowano

ceglano-betonowy bunkier. Obok wlotu sztolni nr 4 znajduje się długa platforma. Na

betonowych podstawach spoczywały na niej kompresory wentylujące podziemia.

Natomiast poniżej platformy wybudowano zbiornik wody do chłodzenia owych

kompresorów, od którego wykopano rów biegnący aż do żelbetowych baraków

obsługi, przy drodze do Jugowic. Nad wlotem sztolni nr 4 wykonano kilka wykopów

oraz fundament pod barak, od którego biegnie niewielkiej głębokości rów w

okolice sztolni nr 1.

Pomiędzy wlotami sztolni nr 2 i 3 (poniżej torowiska) stoi duży, żelbetowy

bunkier, a jeszcze niżej całe zbocze poryto wykopami i usypano wiele pryzm

ziemi. W kilku wykopach rozpoczęto wylewanie fundamentów. Platformy po

barakach znajdują się także obok wlotu sztolni nr 1. Powyżej tego wlotu stoi

dziwna, żelbetowa budowla - przypominać może zarówno rampę przeładunkową

kolejki jak i jakiś magazyn. Przeznaczenia owej budowli niestety nie znamy. Obok

niej wylano betonowy, ośmiokątny fundament. Jego przeznaczenie jest także

niewyjaśnione. Pomiędzy drogą a północnym ciągiem magazynów, w dolinie

potoku, wykonano także kilka wykopów, a obok rozgałęziających się w tym miejscu

torów kolejki stoją fundamenty po ładowarkach. Natomiast na samych torach

background image

umiejscowiono kanał naprawczy dla parowozów i wagoników. W pobliżu wlotów

sztolni nr 1 i 4 wykonano dwa wykopy, w których mieścić się miały główne

budowle kompleksu. Tuż obok wlotu sztolni nr 1 wykonano wykop o długości

około 80 m, szerokości około 60 m i głębokości (prawdopodobnie) 15 m. Piszę

prawdopodobnie, bowiem przez wiele lat do wykopu tego zwożono śmieci, przez

co obecnie ma zaledwie 4-5 m głębokości. Podając głębokość 15 m, opieram się

na zeznaniu Pana Stasiaka z Jugowic, który wykop ten widział jeszcze przed

zawaleniem śmieciami. Na dnie wykopu rozpoczęto wylewanie fundamentów; jeden

z nich miał podobno kilka metrów wysokości. Dziś wystaje jeszcze 1,2 m ponad

warstwę śmieci. Na dwóch ścianach bocznych wykonano także żelbetowe

fragmenty muru lub też podstaw pod jakieś urządzenia. Do jednego z fundamentów

dochodzi tor kolejki wąskotorowej. Drugi wykop ulokowano obok wlotu sztolni nr

4. Ma on długość około 100 m, szerokość 50 m i głębokość około 10 m. W

wykopie, od strony torowiska, rozpoczęto betonowanie dużego fundamentu pod

nieznaną budowlę. Obecnie część wykopu zalana jest wodą, która stała się

miejscem rozrodu dla tysięcy kijanek. Stąd też wzięła się nazwa - Żabnik. Na

południowym krańcu kompleksu, na wzgórzu obok drogi, znajdują się ruiny

baraków po nieznanym obozie, którego więźniowie pracowali na terenie

Włodarza lub Moszny. Na terenie kompleksu wykonano wiele mniejszych

wykopów, rowów, pryzm, składów materiałów oraz niewielkich betonowych

fundamentów. Wszystkie nadają budowie specyficzny krajobraz. Ich dokładną

lokalizację przedstawia mapka naziemnych obiektów kompleksu Włodarz.

Kompleks Włodarz - część podziemna

Na północno-wschodnich zboczach góry znajduje się największy z

dotychczas poznanych podziemnych kompleksów - Włodarz. System składa się

z czterech sztolni, które leżą na wysokości 585-590 m n.p.m. i biegną

równolegle do siebie w głąb góry. Są one oddalone od siebie: 1-2 o 80 m, 2-3 o

80 m oraz 3-4 o 160 m. Poza sztolniami w skład systemu wchodzą wyrobiska

chodnikowe i komorowe. W każdej ze sztolni, w odległości około 50 m od

wejścia, wykuto po dwie leżące po przeciwnych stronach wartownie. Stan

background image

zaawansowania Prac nad nimi jest różny - od początkowej fazy drążenia komory,

aż do etapu obetonowanej wartowni w sztolni nr 4.

Teraz poznamy bliżej część dostępną „suchą nogą", jako że na skutek obwałów przy

wejściach około 30% tuneli jest stale zalanych wodą.

Do suchej części wchodzimy wejściem nr 4, przez bardzo niebezpieczny obwał.

Naszym oczom ukazuje się tunel do połowy zawalony gnijącą obudową, pod którą

stoi około 40 cm wody. Po pokonaniu tego odcinka, po około 50 m, dochodzimy do

wartowni. Ta po stronie lewej jest w większości już obetonowana. Z części betonu

nie zdjęto nawet szalunku, przez co stoi tam teraz plątanina drewnianych stempli.

Komora po stronie prawej ma wybetonowaną tylko podłogę. W rogu owej komory

leżą wielkie, łukowe płyty szalunkowe przygotowane do betonowania stropu. Dalej,

po około 80-100 m dochodzimy do „szachownicy" tuneli i wyrobisk, na które

składają się sztolnie nr 2, 3, 4 oraz 9 tuneli równoległych do nich i 4 poprzeczne.

W prawo mamy tunel A, którym posuwamy się dalej prosto. Co chwilę nad naszymi

głowami pojawiają się ślepo zakończone szybiki. Są to zaczątki kucia górnego

poziomu. W końcowym odcinku tunelu A szybiki te mają prawie 10 m wysokości

i po kilka poziomych drewnianych pomostów, zamocowanych na wbitych w skałę

wiertłach. Te ostatnie połączone są drabinkami, które do dziś stoją na pomostach.

Gdy wreszcie dojdziemy do końca tunelu A i skręcimy w prawo, po kilku metrach

natrafimy na wodę. Im dalej będziemy próbowali się poruszać, tym będzie głębsza.

Musimy zatem wracać.

W podobny sposób możemy przejść tunele B i C, gdzie także po pewnym

czasie napotkamy wodę. Nieco inaczej wygląda sprawa w tunelu D. Idąc nim

prosto, po minięciu skrzyżowania ze sztolnią nr 3, po mniej więcej 50 m dochodzimy

do krzyżówki. Tam kończy się nasze zwiedzanie suchej części podziemi. Jedynie

idąc w prawo dotrzemy do miejsca gdzie ma swój wlot szyb transportowy z

powierzchni. To wszystko - dalej woda jest coraz głębsza. Zmieniamy zatem środek

lokomocji i przesiadamy się na ponton. Płynąc dalej tunelem D, docieramy do dosyć

dużej komory wybranej między tunelem D a sztolnią nr 2. Po wpłynięciu i pokonaniu

około 50 m docieramy do komór wartowni. W Prawej komorze natrafiamy na

ciekawą rzecz. Otóż na głębokości około 1 m pod wodą, stoją na dnie skrzynie po

background image

materiale wybuchowym - donaricie. Za wartownią jest niewielki zawał, za

którym jest już sucho i możemy wyjść na powierzchnię.

Wracamy pontonem aż do tunelu D i skręcamy w prawo Po 80 m dopływamy do

czegoś, co... zapiera nam dech w piersiach. Wpływamy bowiem na prawdziwe

podziemne jezioro. Hala o długości ponad 60 m szerokości 9 m i wysokości ponad 10 m

zalana jest do głębokości 1 5 m krystalicznie czystą i piekielnie zimną wodą. Doskonale

widać w niej leżące na dnie różne przedmioty, służące kiedyś budowniczym Na

końcu hali - zwanej Jeziorem Łabędzim - jest jeden z najbardziej tajemniczych

zawałów jakie znamy. O tym jednak będzie mowa w rozdziale omawiającym

działalność SGP KRET.

Od strony wlotu do hali sztolni nr 1 rozpoczęto montowanie stropu z potężnych

żelbetowych łukowych stropic. Sztolnia nr 1 jest najgłębiej zalana w całym systemie.

Poziom wody wynosi tam ponad 1,7 m. Wartownię w sztolni nr 1 rozpoczęto dopiero

drążyć. Gotowa jest jedna komora i zaczątki drugiej. To wszystko jeżeli chodzi o

poziom I podziemi w kompleksie Włodarz. Istnieje jeszcze drugi, położony wyżej

ciąg tuneli, który razem z dolnymi tunelami (już po wyburzeniu znajdującej się

między nimi warstwy skał) miał tworzyć wielkie hale. Taki właśnie ciąg korytarzy

biegnie nad całym tunelem C. Można się tam dostać przez liczne szybiki, którymi

zsypywano na stojące na dole wagoniki urobek z górnego poziomu. Ponadto

fragmenty takich tuneli biegną nad tunelami A i B oraz nad tunelem D przy zalanej

hali, gdzie dodatkowo górne korytarze C i D łączy poprzeczny chodnik. Wymiary

korytarzy górnego poziomu są o wiele większe od korytarzy poziomu dolnego.

Przeważnie ich szerokość waha się od 4 do 5 m. Tak więc, aby uzyskać wymiary

dużej hali, nie wystarczyłoby wyburzenie stropu między tymi poziomami, ale

trzeba byłoby jeszcze poszerzać dolny tunel. Widzimy tutaj podobieństwo tych

tuneli do korytarzy o przekroju T z kompleksu Osówka, gdzie podziemia są jakby

o jeden stopień wyżej - mają już wyburzony strop.

Z powierzchni dochodzi do podziemi szyb o głębokości 40 m i średnicy 4 m. Jest w

połowie zablokowany przez zator z gałęzi, liści i ziemi. Długość korytarzy w

kompleksie Włodarz wynosi 3 100 m, powierzchnia 10 710 m2, natomiast kubatura:

31 362 m3 poziomu dolnego i 10 625 m3 poziomu górnego, co razem daje 42 000 m .

background image

Stan wyrobisk pod względem górniczym jest dobry, jedynie przy wejściach istnieją

obwały. Zagradzają one odpływ wodzie i są przeszkodą w swobodnej penetracji

podziemi.

Kompleks Włodarz - badania

W podziemiach kompleksu Włodarz nasze szczególne zainteresowanie

wzbudził (i wzbudza nadal) duży zawał na końcu hali, będącej przedłużeniem

sztolni nr 1. Warunki pracy w tym miejscu należą do najcięższych w całym

„Riese". Dojście do zawału jest bardzo trudne i wiedzie przez głęboką wodę i

wielkie bloki skalne. Podjęliśmy jednak wyzwanie.

Prace badawcze w tym miejscu przeprowadziliśmy w grudniu 1993 roku oraz

w styczniu 1994 roku. Polegały na rozbijaniu wielkich bloków skał (kilof, młot,

przecinaki) i przerzucaniu rumoszu skalnego kilka metrów za siebie. Po paru

dniach udało się nam odsłonić kilka metrów chodnika wychodzącego nieco poza

obrys hali. Niestety, kończy się on przodkiem. Dalsze prace przerwało

pojawienie się w wykopie wody, która przesiąka ze wspomnianego „Jeziora

Łabędziego".

Podczas rozkopywania zawału natrafiliśmy na sporo części sprzętu

budowlanego (kilofy, łopaty, świdry) oraz na duże ilości lasek donaritu wraz z

odcinkami lontów, a także na same lonty (nawet 2-3 metrowe odcinki). Może to

świadczyć o pośpiesznym zdetonowaniu ładunków w tym odcinku podziemi.

Wystające z zawału w jednym miejscu pogięte szyny kolejki zdają się to

potwierdzać. Obecnie prace w tym rejonie możliwe będą chyba dopiero po

osuszeniu podziemi, jednak aby tego dokonać, trzeba będzie przekopać aż trzy

zawały w sztolni nr 1. Blokują one bowiem odpływ wody z kompleksu,

„zalewając" go do głębokości 1,7 m w rejonie wartowni. Bez osuszenia

podziemi ciężko będzie całkowicie spenetrować zawał i wyjaśnić tajemnicę

Włodarza. Według wszelkich znaków zawał ten kryje dostęp do dalszych,

dużych partii podziemi oraz sztolni nr 5 - największego mitu kompleksu

Włodarz. Mitu, którego od kilku lat usilnie poszukują wszyscy „siedzący" w

temacie Gór Sowich.

Tak się złożyło, że jako jeden ze szczęśliwców miałem okazję widzieć

background image

fotokopie oryginalnych planów sztolni nr 5 oraz tego, do czego ona prowadzi. A

prowadzi w bardzo ciekawe miejsca. Sztolnia ta dochodzi do systemu

podziemnych komór, w których ulokowany został ośrodek badawczy, a dalej

biegnie w kierunku serca Olbrzyma", do tzw. „Centrum". Cóż to takiego owo

„Centrum"? Jest to duży podziemny kompleks ulokowany wewnątrz Góry

Moszna który pełni rolę głównego skrzyżowania w podziemnych Górach

Sowich. Do niego schodzą się wszystkie chodniki łączące podziemne kompleksy

Możemy więc stwierdzić, że odkrycie wejścia do „Centrum" rozwiąże tajemnice

„Olbrzyma". Tak, o ile oczywiście ktoś kiedyś zainwestuje odpowiednią sumę

pieniędzy, aby zlokalizować i odkopać wloty sztolni (prawdopodobnie dwóch)

prowadzące do „Centrum" lub do zamaskowanego szybu, pełniącego w „Centrum" rolę

szybu windowego.

Wiadomo, że kompleksy podziemi wykuto na różnych poziomach i że w

szybie „Centrum" chodniki do kompleksów także schodzą się na różnych poziomach.

Powstał zatem szyb z windami, które umożliwiają przejście między kompleksami, np.

z Włodarza (590 m n.p.m.) winda w „Centrum" zjedzie na 560 m n.p.m. i dalej już

prosta droga do Rzeczki.

Wiadomo, iż wylot sztolni nr 5 znajduje się wyżej niż poziom znanych sztolni

Włodarza, ale o ile wyżej - tego dokładnie nie wiem. Podobnie też nie znam odchylenia

kierunku przebiegu względem sztolni nr 1. Wiem za to, że posiada połączenie poprzez

korytarz komunikacyjny i wąską sztolnię odwadniającą ze znanymi nam podziemiami

oraz że właśnie dlatego podziemny Włodarz zalany jest dziś wodą. Niech o

prawdziwości tego, o czym piszę, świadczy fakt znalezienia kilka lat temu w sztolni nr

1 przez moich kolegów pewnej niepozornej blaszanej tabliczki. Ma ona następujący

napis: A II. Wyjaśniam, że jest to tabliczka z numerem sztolni, a konkretnie z

numerem wyjazdu z podziemi (A - Ausgang (wyjazd) II). Obecnie nazywamy ten

tunel sztolnią nr 1, ale w rzeczywistości był on tunelem nr 2 w kompleksie Włodarza.

Tunelem nr 1 jest mityczna (choć tak naprawdę istniejąca) sztolnia nr 5. A „na deser"

zamieszczam fragment planu podziemi, o których piszę

(patrz ryc. 39).

background image

Kompleks Osówka - część naziemna

Kompleks Osówka jest najbardziej rozbudowanym spośród wszystkich kompleksów

w Górach Sowich. Odnosi się to zarówno do części naziemnej jak i podziemnej.

Na część naziemną kompleksu Osówka składają się budowle w rejonie podziemi,

wzdłuż drogi Kolce-Walim oraz wiele innych pojedynczych obiektów rozrzuconych po

lesie w promieniu około 1 km od szczytu góry.

Zanim poznamy zasadniczą część kompleksu, przyjrzyjmy się bliżej pozostałościom

po Wielkiej Budowie, które znajdują się jakby na przedpolu kompleksu Osówka, we

wsi Kolce. W dużym, trzypiętrowym budynku zlokalizowano tam jeden z najbardziej

znanych obozów sowiogórskiej budowy i KL Dörnhau. Obecnie mieści się w

nim magazyn zbożowy. Nieco dalej (przy nasypie kolei normalnotorowej) znajdują się

wielkie wykopy pod podziemny dworzec kolejowy dla pociągów specjalnych. Fakt

ten sugeruje zamiar rozbudowy podziemi aż pod rejon wsi. Obok wykopów

umiejscowiono magazyny i baraki z warsztatami naprawczymi dla kolejek wąskotorowych,

które kursowały na Osówkę i Soboń. Fundamenty oraz resztki nasypów kolej

pozostały po nich do dziś. Niedaleko obozu (od wysadzonego mostu) rozpoczyna

się szeroka, brukowana droga, biegnąca przez cały kompleks oraz dalej przez

Mosznę aż w rejon Włodarza. Droga ta jest w doskonałym stanie, podobnie jak i

cały system studzienek odwadniających stok, na którym ją zbudowano. Zanim

droga osiągnie las, dwukrotnie krzyżuje się z torami kolejki wąskotorowej, która

zakosami po zboczu góry, pnie się pod sam jej szczyt w miejsce, gdzie zlokalizowano

główną część budowy. Idąc tą drogą, co kilkadziesiąt metrów widzimy w lesie

duże wykopy, pryzmy gleby i splantowane platformy pod budowę jakichś

obiektów. Przy drodze znajduje się także niewielki kamieniołom - jak się

niedawno okazało nie jest on wybraniem pod sztolnię nr 4. Około 1,5 km w głąb

lasu rozpoczyna się zasadnicza część budowy, leżąca na poziomie wlotów sztolni.

W rejonie wlotu sztolni nr 3 zlokalizowano obóz dla więźniów zatrudnionych

przy budowie kompleksu o nazwie KL Saüferwasser Dziś pozostały po nim

fundamenty baraków i ujęcia wody. Nad wlotem sztolni nr 3 wykonano duży wykop,

poszerzający wlot do sztolni lub przygotowany pod obiekt nieznanego

przeznaczenia.

background image

Obok torowiska kolejki, która transportowała urobek ze sztolni nr 3 na

pobliskie usypisko w dolinie potoku Kłobia, stoi fundament kompresora. Jest

usytuowany w bardzo ciekawym miejscu. Otóż do najbliższego wlotu sztolni (nr

3) jest około 250 m. Tymczasem naprzeciw fundamentu droga jest mocno

poszerzona - niestety nie wiadomo w jakim celu. Około 300 m dalej

zlokalizowano główne usypisko kamienia z podziemi. Zajmuje ono całą dolinę

potoku i jest naprawdę potężne. Właśnie tam - na poziomie potoku Kłobia - spod

zwałów kamienia wystają tory kolejki. Czyżby prowadziły one do kolejnej sztolni?

Na hałdzie obok torowiska stoi podstawa (4 żelbetowe słupy) po urządzeniu

wyciągowym platformy, która kursowała na szynach po zboczu góry do poziomu

„górnej" budowy. Pomiędzy wlotem sztolni nr 2 a hałdą stoi fundament ze

schodami po niewielkiej wartowni. Znajduje sil tam również gruba, żelbetowa

płyta nieznanego przeznaczenia. Tworzy ona na potoku swego rodzaju most.

Przed wlotem sztolni nr 2 znajduje się niewielki skład cementu, natomiast po drugiej

stronie drogi stoją fundamenty po barakach obsługi technicznej oraz fundamenty po

niewielkich magazynach sprzętu technicznego (łopat, kilofów itp.). Znajduje się

tam także fundament po nieznanym urządzeniu, pryzmy gleby oraz krótkie

wykopy (rowy?). Nieco bliżej wlotu sztolni nr 1 leży betonowy, otwarty zbiornik

przeciwpożarowy. Tuż nad drogą, pomiędzy sztolniami nr 1 i 2, znajdują się duże

fundamenty po stacji kompresorów, zaopatrujących podziemia w powietrze.

Około 300 m dalej, na zboczu, wybudowano obiekt o bardzo dziwnym kształcie.

Są to jakby betonowe klatki. Nie znamy przeznaczenia tego obiektu. Podobna

konstrukcja znajduje się także na zboczu, po drugiej stronie drogi, dokładnie

naprzeciw opisywanej budowli.

Jeżeli chodzi o tzw. część dolną, to w zasadzie już wszystko. O wiele

ciekawsze obiekty znajdują się na zboczu nad podziemiami...

Tory kolejki wąskotorowej, biegnącej od wsi Kolce, wznoszą się na wysokość

około 660 m n.p.m., osiągając poziom zasadniczej części budowy na Osówce.

Tor prowadzący od strony Sobonia rozgałęzia się bezpośrednio nad

podziemiami na kilka bocznych torowisk, docierających do wszystkich

najważniejszych części budowy.

background image

Główną budowlę systemu ulokowano obok centralnego torowiska w samym

środku budowy. Mowa o żelbetowym bunkrze o powierzchni około 680 m2 i

kubaturze 2 300 m3. Jest to budowla w stanie surowym - ściany o grubości 0,5

m są wewnątrz wyłożone supremą, a dach o grubości 0,6 m ma kształt koryta,

jako że był on przygotowywany do maskowania ziemią i drzewkami. Bunkier

posiada 8 połączonych ze sobą pomieszczeń, 5 otworów drzwiowych i 46 okien.

Jedna ze ścian jest zbudowana z cegły, co świadczy o zamiarze rozbudowy

obiektu. Potwierdzeniem tego jest rozległy wykop obok budowli, w którym

miano wybudować drugą część obiektu. Budowla ma ponad 50 m długości i 14

m szerokości. Wśród ludności miejscowej funkcjonują aż 3 nazwy, jakimi

określa się ten obiekt. Niewątpliwie najbardziej znaną jest „Kasyno". Nazwy

rzadziej używane to: „Zamek Hitlera" i „Dom Hitlera". Podobnie, jak w wielu

innych przypadkach również dla tego obiektu nie udało się określić

przeznaczenia. Prawdopodobnie miał on mieścić pomieszczenia mieszkalne dla

obsługi technicznej gotowego obiektu lub był przygotowany na pomieszczenia

produkcyjno -laboratoryjne. Nie możemy jednak stwierdzić tego ze

stuprocentową pewnością. Poniżej „Kasyna", przy torze kolejki, wybudowano

ciąg sześciu żelbetowych zbiorników przeznaczonych do magazynowania

piasku i żwiru. Mają one łączną długość 134 m, szerokość 11 m i głębokość 5

m. Część z nich jest wypełniona piaskiem i kruszywem. Pod zbiornikami

usytuowano na kilku poziomach betonowe platformy. Stały na nich betoniarki,

kruszarki, być może kompresory oraz inne urządzenia techniczne niezbędne do

przygotowania betonu, który pod ciśnieniem podawano przez szyb do podziemi.

Na jednej z platform zmagazynowano kilka tysięcy worków cementu. Obok

nich stoi wielka bryła zastygłego nie wykorzystanego betonu. Pomiędzy

"Kasynem" a zbiornikami znajduje się wejście do podziemnego tunelu o

wymiarach 1,25 x 1,95 m, długości 30 m i spadzie około 8°. Tunel ten miał

łączyć „Kasyno" z szybem. Ukończona część tunelu ma wylot w betonowym

pomieszczeniu, przykrytym żelbetową płytą (obecnie zawaloną) Pomieszczenie

ma kształt nieforemnego sześciokąta. Dalszy ciąg tunelu był w trakcie budowy.

Wykonano tylko wykop, dochodzący do szybu Na podstawie jego

background image

wewnętrznego kształtu przypuszczamy, że miał on służyć jako kanał, w którym

biegłyby różne kable łączące „Kasyno" z podziemiami. Jego wymiary są

bowiem zbyt małe, aby mogli się w nim poruszać swobodnie ludzie, zwłaszcza,

że mieli to być najważniejsi ludzie w Rzeszy.

Na tej samej platformie, gdzie zmagazynowano worki cementu, stoi

żelbetowy magazyn, do którego dochodził tor kolejki. Wokół magazynu

znajdują się rozległe składy cegieł, rur kamionkowych i innych elementów

ceramicznych używanych na budowie. Od głównego toru poprowadzono też

boczny tor - dochodził on do górnej stacji platformy wyciągowej. Po platformie

pozostały dziś jedynie ruiny stacji oraz biegnące po zboczu betonowe podstawy,

po których się poruszała. Na linii nasypu platformy widzimy m.in. ślady po

wiadukcie kolejki wąskotorowej, która kursowała nad platformą. Prowadziła do

najbardziej tajemniczej budowli systemu - „Siłowni".

„Siłownia" jest betonowym blokiem o wymiarach 30 x 30 m. Z tego monolitu

prowadzą w głąb włazy ze stalowymi klamrami oraz zawalone obecnie zejścia,

świadczące o kilkupiętrowej głębokości obiektu. Cała dostępna jego część

połączona jest siecią rur i kanałów. Na powierzchni są też doskonale widoczne

elementy hydrauliki przemysłowej: rury kamionkowe, studzienki i śluzy. Do

środka budowli prowadzą jeszcze dwa ciekawe otwory. Pierwszy z nich

przypomina szyb windy, natomiast drugi jest bez wątpienia klatką schodową.

Jak głęboko sięga ta budowla i co kryją niedostępne od 1945 roku dolne

poziomy Siłowni? To dwa pytania, na które wciąż brak jednoznacznej

odpowiedzi.

Wiadomo, że obiekt miał być rozbudowywany. Świadczą o tym sterczące z

niego stalowe pręty. Według naocznych świadków, zaraz po wojnie miały one

po 4-5 m wysokości, ale niestety zostały w latach 50. ścięte przez

szabrowników, których nie brakowało w tym rejonie.

Powyżej „Kasyna" i głównego toru kolejki prowadzono rozległe prace ziemne

- wykonano wiele wykopów pod fundamenty przyszłych budowli, a około 450

m od szczytu Osówki wybudowano dwukkomorowy zbiornik na wodę o

pojemności 350 m3. Zbiornik zasilany był w wodę rurociągiem biegnącym

background image

przez Rzeczkę, aż ze stoków Wielkiej Sowy. Ślady wykopów wskazują, że miał

zaopatrywać w wodę cały rejon budowy. W pobliżu zbiornika znajdują się także

fundamenty po kilku barakach mieszkalnych bądź magazynach. Duży zespół

magazynów zlokalizowano także na wschód od „Kasyna", gdzie przy za-

kończeniach torowisk znajdują się duże składowiska piasku i ceramiki

budowlanej. Na brzegu lasu stoi duża ceglana budowla z zakratowanymi

oknami, o nieznanym przeznaczeniu. Nieco głębiej w lesie, przy punkcie

węzłowym szlaków, zbudowano niewielki zbiornik na wodę. Obok tego

miejsca, w świerkowym lasku, znajduje się betonowy fundament po baraku, a

cały teren wokół jest splantowany i pełen wykopów. Przy drodze biegnącej z

Kole do Walimia, około 750 m przed wlotem sztolni nr 3, poprowadzono po

zboczu drogę, dochodzącą do platformy przy jednym z zakosów kolejki. Na

platformie w zboczu góry wybudowano niewielki żelbetowy magazyn, w

którym prawdopodobnie przechowywano materiał wybuchowy używany na

budowie. Magazyn zamykano pancerno-betonowymi drzwiami. Dziś pozostały

po nich jedynie zawiasy i... wspomnienia.

Jak już nadmienialiśmy, zaopatrzenie kompleksu Osówka w materiały

budowlane odbywało się kolejką wąskotorową, która miała swoją bocznicę na

stacji kolei normalnotorowej w Głuszycy Górnej. Kolejkę poprowadzono przez

Głuszycę Górną (gdzie obok wiaduktu normalnej kolei widać filary po wiadukcie kolejki

wąskotorowej), dalej do Kole obok wsi Zimna Woda i zakosami aż do poziomu

budowy.

Do rejonu budowy doprowadzono także rurociąg od ujęć wody w Głuszycy. Jak

widać kompleks Osówka w swojej naziemnej części jest najbardziej rozległym i

zaawansowanym w budowie kompleksem Mimo to nie daje nam odpowiedzi na

pytanie: jak miała ostatecznie wyglądać naziemna część obiektu budowanego wewnątrz

góry?

Kompleks Osówka - część podziemna

Przy leśnej drodze Kolce-Walim, w dolinie, którą płynie potok Kłobia,

znajdują się wejścia do najbardziej rozbudowanego systemu podziemnego w Górach

background image

Sowich. Wloty do tuneli usytuowane są na południowych stokach niepozornej góry o

nazwie Osówka. Dość trudno odnaleźć ją w przewyższających masywach

Włodarza, Sobonia i Moszny. Jednak mimo swych niewielkich rozmiarów wnętrze

góry kryje potężny system, ustępujący swoimi rozmiarami tylko podziemiom

Włodarza.

System składa się właściwie z dwóch części. Pierwsza (większa) obejmuje

sztolnię nr 1 i 2 oraz położone między nimi wyrobiska chodnikowe. Druga część to

sztolnia nr 3. Jest oddalona od zasadniczej części podziemi o około 500 m i tworzy

osobny system niepołączony z częścią główną. Wyrobiska sztolni leżą na

następujących wysokościach: nr 1- 610 m n.p.m. oraz nr 2 - 595 m n.p.m. Pierwszy

poziom dostępny z wejścia nr 1 kończy się na tzw. uskoku, który jest wielkim

zawałem. O wybuchu, jaki zniszczył tę część tunelu i sztucznie połączył obydwa

poziomy, świadczą wyraźnie resztki obudowy, lontów i pokruszonej skały. W miejscu

tym można też zauważyć ciekawą rzecz. Otóż, spływająca do uskoku woda wsiąka w

niego, co wydaje się naturalne, natomiast na pewno naturalnym nie jest to, że w

położonej niżej wartowni po owej wodzie nie ma już śladu.

Teraz wejdźmy do środka.

Od razu odczuwamy różnicę temperatur. W lecie jest zimno, natorniast zimą

natura pokazuje nam do czego jest zdolna. W wyniku skraplania się i częściowego

zamarzania pary wodnej (efekt ruchu turystycznego) naszym oczom ukazuje się

prawdziwie bajkowy świat. Duże i małe, cieniutkie jak szpilki i grube jak

drzewa, wiszące i sterczące ze spągu lodowe sople są niesamowite. Dlatego też osobiście

polecam zwiedzanie podziemi szczególnie zimą - to doprawdy niezapomniane

przeżycie.

Po około 50 m z głównego tunelu skręcamy w prawo i przez tunel biegnący od

komory wartowni docieramy do serca kompleksu. Widzimy wszystkie fazy budowy,

od małych tuneli aż po gigantyczne hale o wymiarach boiska sportowego. Doskonale

wyeksponowane są tunele o przekroju litery T. Powstały poprzez wybranie najpierw

części dolnej, potem środkowej, górnej a następnie górnych bocznych fragmentów.

Pozostałych elementów nie zdołano już wybrać. Gdyby jednak to uczyniono,

powstałyby ciągi hal o szerokości 8-10 m i wysokości 10-15 m. Takie hale

background image

wykuto tylko w trzech miejscach. Dwie z nich są już obetonowane; jedna w

całości, druga ma wylany tylko strop. Nie zdjęto z niego szalunku i dziś tworzy

on fantastyczny widok. Niebawem wchodzimy w nieco węższe tunele. Tunel

sztolni nr 2 poprowadzi nas w kierunku tzw. uskoku i wartowni. Pod nogami

szumi woda. Spływa w kierunku uskoku. Dochodzimy do niego. Dziś jest

zagruzowany i przykryty schodami, ale kiedyś, aby dostać się do wartowni

trzeba było się nieco pogimnastykować.

Schodzimy do wartowni. Jest niemal całkowicie ukończona. Doskonale

widoczne są podwójne żelbetowe stropy nad komorami, działające niczym

poduszka powietrzna. W pomieszczeniach warty zamontowano pancerne płyty,

które były dodatkowo chronione przez obudowę przeciwodłamkową (mowa o

schodkach z betonu naokoło płyty). Zwróćmy uwagę na ich grubość i doskonały

stan. Okienka strzelnic znajdują się po obu stronach tunelu, ale są w stosunku do

siebie przesunięte o kilka metrów. Po co? Aby w przypadku otwarcia ognia

strzelcy nie razili się wzajemnie ogniem.

Mijamy wartownię i tunelem sztolni nr 2, kierując się do wyjścia. Po drodze

mijamy niewielki fundament po kompresorze tłoczącym powietrze do tunelu. Jeszcze

kilka metrów i jesteśmy znowu w krainie światła.

Na końcu, w otwartej części podziemi, możemy zobaczyć jedną dużą halę w

stanie surowym. Znajduje się tam również odejście tunelu w kierunku Włodarz-

Soboń oraz Rzeczka. Można tam także podejść od spodu pod szyb

wentylacyjny. Zobaczymy dodatkowo pewną komorę, położoną dokładnie pod

tzw. „Siłownią". Wszystko wskazuje, że stąd właśnie zamierzano wykuć szyb

łączący oba te miejsca.

Niestety, chyba nigdy nie zobaczymy sztolni nr 3. Dlaczego? Prawdopodobnie nie będzie

udostępniona turystom. Leży bowiem około 500 m od głównych wyrobisk. Kiedy

idziemy na Osówkę drogą z Kolc, w pewnym momencie ją mijamy - jest to

wybranie w zboczu z drewnianymi stemplami. W tym miejscu muszę wykazać się brakiem

skromności i samemu pochwalić, gdyż to właśnie Grupa Badawcza „Góry Sowie", w

której działałem, dokonała odkopania tego wejścia w 1992 roku. Przed nami sztolnię

rur 3 badał m.in. Jerzy Cera. Co jest w jej środku? Otóż, sztolnia ma razem z bocznymi

background image

chochlikami długość około 120 m i dwie ceglano-betonowe tamy, które przegradzają ją do

wysokości 90 cm i 60 cm. Nie wiemy po co je wybudowano, natomiast bardzo skutecznie

przeszkadzają w penetracji tunelu, utrzymując w nim wodę do głębokości 90 cm.

Ogólna długość wyrobisk w kompleksie Osówka wynosi 1 750 m, powierzchnia 6 700

m2 a kubatura 30 000 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym (pomijając

prace zabezpieczające) jest dobry i przy penetracji kompleksu nie ma prawie żadnego

zagrożenia.

Kompleks Osówka - badania

Prace badawcze w kompleksie Osówka rozpoczęliśmy w czerwcu 1992 roku od

przebrania obwału na wlocie sztolni nr 3. Nie było to trudne technicznie, ale bardzo

męczące fizycznie. Po prostu trzeba było przerzucić całe tony ziemi i skał oraz odsłonić

wlot sztolni, aby woda wypełniająca tunel mogła swobodnie spłynąć. Chodziło nam o

możliwość spenetrowania tunelu, co też powiodło się 28 sierpnia 1992 roku Po

przebraniu zawału i postawieniu obudowy z drewna, udało się nam obniżyć poziom

wody w tunelu do około 30 cm. Obecnie (po ponownym osunięciu się ziemi) poziom

wody w tunelu oscyluje w granicach 80 cm. Innymi słowy, aby swobodnie

penetrować tunel ponownie należałoby oczyścić obwał.

Pomiędzy kwietniem a czerwcem 1994 roku prowadziliśmy roboty przy tzw.

uskoku. Tutaj sprawa wyglądała dużo poważniej. Czekało nas znacznie więcej skał

do przerzucenia, a do tego prace utrudniały ciemności oraz lejąca się na głowy

woda, pochodząca z żyły wodnej odsłoniętej w czasie drążenia chodników w

latach 1943-1945. Jednak uporczywe przekopywanie zawału, powoli dawało

efekty. Byliśmy coraz głębiej i bliżej celu. Po lewej stronie tunelu ukazały się

szalunki (belki i deski) oraz coraz większe pustki między skałami. Niestety, zalewająca

ciągle wykop woda okazała się silniejsza od nas. Przegraliśmy. Obecnie są pewne

szanse, aby jeszcze raz zmierzyć się z uskokiem, tym razem z pomocą techniki.

Piszę „pewne szanse", bowiem gospodarz obiektu do końca nie jest zdecydowany

czy prowadzić prace badawcze, czy też zadowolić się stanem obecnym. Stan obecny

to efekt „dziwnej" adaptacji obiektu, w wyniku której, co prawda ułatwiono

przejścia głównymi tunelami ale także, bez sprawdzania, zasypano rumoszem

background image

skalnym wszystkie ważne, najbardziej obiecujące miejsca, znacznie utrudniając

dostęp do nich. Popełniono wręcz kardynalne błędy tłumacząc to chęcią szybkiego

otwarcia tuneli dla turystów, lecz mam nadzieję, nie zaprzepaszczono przy tym

ostatecznie szansy odkrycia czegoś nowego.

Komora strzelnicza (izba bojowa) w prawej wartowni tunelu nr 2 jest niedostępna

od... No właśnie, od kiedy? Wejścia do niej broni duży zawał, który powstał

gdzieś między 1945 a 1950 rokiem 12 w wyniku wysadzenia części nie

obetonowanej komory wartowni. Przez długie lata do wnętrza izby bojowej można

było zaglądać jedynie przez nieco uchylone okienko strzelnicy. Można też było

obejrzeć sobie leżącą naprzeciw taką samą wartownię i porównać je, ale to nie to

samo.

18 stycznia 1998 roku stanęliśmy przed wartownią z mocnym postanowieniem jej

zbadania. Skąd wzięła się szansa? Otóż, izba bojowa posiada (oprócz otworu

strzelniczego oraz wentylacji) otwór o przekroju prostokąta o wymiarach mniej

więcej 25 x 40 cm, przez który miały z niej być wyrzucane granaty. Wybór padł na

Piotra, najszczuplejszego.

Po kilku minutach przeciskania (otwór jest długi na około 1 m), Piotr oznajmił

o dotarciu do wnętrza wartowni. Okazało się, że w wartowni nie ma nic poza

pustą skrzynką narzędziową i dwoma budowlanymi „koziołkami". Tajemnica

przestała być tajemnicą.

Z kolei w maju i czerwcu 1998 roku postanowiliśmy wyjaśnić jedną z

zagadek „Kasyna". Chodzi o nie wybetonowany fragment podłogi (około 4 x 5

m) wewnątrz budowli. Nasze prace posuwały się szybko do przodu, bowiem

ziemia nie była zbyt ubita. Podkreślam - ZIEMIA! - a nie skały, które powinny

tu być. Po wykonaniu wykopu o wymiarach 2 x 3 m i głębokości 2,5-3,0 m,

dotarliśmy do warstwy skał, której nie zdołaliśmy już przebić. Fakt ten bardzo

nas zaskoczył, bowiem badania prowadzone różnymi technikami (m.in. przez

radiestetów) wskazywały na istnienie w tym miejscu zejścia do podziemnej części

obiektu. Ponadto z tego właśnie miejsca powinien biec tunel w kierunku Siłowni". Czy

biegnie on faktycznie? Bardzo możliwe. Być może uda się nam w końcu dokończyć

background image

wykop i tajemnica zostanie wyjaśniona Pozostaje tylko ta warstwa skał...

Kompleks Jugowice Górne - część naziemna

System Jugowice Górne posiada dość mocno rozbudowaną część naziemną.

Składają się na nią żelbetowe baraki, ujęcia wody oraz sieć dróg i torowisk.

Poznawanie tej części rozpoczniemy od dworca kolejowego na trasie Świdnica-Jedlina

Zdrój. Od stacji biegło zelektryfikowane połączenie do Walimia, które

zaopatrywało w materiały kompleks Rzeczka. Sama stacja była też punktem

przeładunkowym dla materiałów używanych na budowie w górach. Po wojnie

znajdowało się na niej dużo sprzętu (kabli, osprzętu elektrycznego i różnego sprzętu

technicznego). Zaopatrywanie systemu Jugowice odbywało się z bocznicy kolejowej na

stacji w Olszyńcu. Stąd też zakosami poprowadzono kolejkę wąskotorową do

kompleksów Włodarz i Jugowice. W samych Jugowicach (około 200 m za

wiaduktem kolejowym; wybudowano basen, prawdopodobnie na potrzeby

przebywającej na terenie kompleksu załogi. Uregulowano też płynący przez

wieś strumień Jaworzynka, którego brzegi tu i ówdzie wzmocniono betonowym

murem. Wzdłuż drogi na terenie całej wsi stoją żelbetowe baraki obsługi

technicznej. Baraki, to raczej za dużo powiedziane. Są to żałosne ruiny baraków

zdewastowanych przez miejscową ludność. Według relacji świadka były to

piętrowe konstrukcje z żelbetu, mające wymiary 46,5 x 16 m oraz 42 x 12 m.

Posiadały centralne ogrzewanie, sieć wodociągową i kanalizacyjną oraz

elektryczność. Część pomieszczeń wykończono płytkami ceramicznymi.

Niestety, na przełomie lat 40. i 50. w skutek odzysku z nich pustaków,

częściowo je rozebrano, a następnie podcięto filary trzymające stropy. W

efekcie, baraki stały się ruiną.

W górnej części wsi, po prawej stronie drogi, zlokalizowano stację końcową

kolejki wąskotorowej. Przy bocznicy ulokowano skład materiałów budowlanych.

Jeszcze dziś można tam znaleźć worki skamieniałego cementu oraz duże ilości

metalowego osprzętu używanego na budowie. Stoi tam także fundament po dużym

baraku magazynowym. Na zboczu góry, powyżej bocznicy, znajdował się obóz dla

12

Niestety ustalenie dokładnej daty nie jest możliwe.

background image

robotników przymusowych oraz jeńców wojennych. Dziś po barakach pozostały

jedynie betonowe platformy i fundamenty. Według ustaleń obóz nosił nazwę Hausdorf

i nie miał nic wspólnego z KL Gross Rosen.

Z ważniejszych budowli, zlokalizowanych przed wlotami sztolni, wymienić należy

fundament po kompresorze, jaki stoi poniżej wlotu sztolni nr 2, fundament po takim

samym urządzeniu, stojący na wybraniu przed zawalonym wlotem sztolni nr 4 oraz

fundament po baraku, który stał obok wlotu sztolni nr 6. Poza tym, na wybraniu przed

sztolnią nr 4 znajduje się ceglany fundament nieznanego przeznaczenia. Mówi się, że

stał tam piec (?!), że była piekarnia? Na dzień dzisiejszy nie wiemy jednak nip więcej

o funkcji tej budowli. Przed wlotami sztolni nr 1 i 2 jest duża hałda kamienia z

podziemi. Podobne hałdy, lecz nieco mniejsze, znajdują się przed wlotami sztolni nr

6 i 7. W związku ze zwiększonym ruchem samochodowym, drogę biegnącą

przez wieś poszerzono i utwardzono. W dwóch miejscach skarpy wzmocniono

betonowymi murami oporowymi oraz odwodniono siecią sączków i studzienek.

Na wschodnim zboczu góry Jedlińska Kopa, w dolinie potoku bez nazwy,

wybudowano żelbetowy zbiornik na wodę oraz małą przepompownię. Zbiornik

jest dwukomorowy i ma 350 m pojemności. Miał on być częściowo zasilany

wodą z potoku, częściowo zaś wodą spływającą do niego z okolicznych

betonowych studzienek, którymi zdrenowano zbocza Włodarza i Jedlińskiej

Kopy.

Kompleks Jugowice Górne - część podziemna

Pomimo łatwego dostępu do wlotów sztolni, podziemny system Jugowice nie

cieszył się zbytnim zainteresowaniem badaczy. Co więcej, do 1992 roku udało

się przeprowadzić penetrację tylko jednej sztolni (nr 6) i to jedynie częściom.

Pozostałe wloty sztolni w ilości sześciu pozostawały niedostępne. Dopiero

badania prowadzone przez SGP KRET pozwoliły ostatecznie ustalić ilość wejść

i doprowadziły do spenetrowania większości z nich.

Podziemia Jugowic wydrążono na południowo zachodnim zboczu wzgórza o

wysokości 626 m n.p.m. w masywie Działu Jawornickiego. System można

podzielić na dwie części. Do pierwszej zaliczymy sztolnie nr 1-5, do drugiej zaś

background image

sztolnie nr 6-7. Wloty sztolni nr 1-5 leżą na wysokości 486-495 m n.p.m.,

natomiast wloty sztolni nr 6-7 na wysokości 492-495 m n.p.m.

Wlot sztolni nr 1 znajduje się nad hałdą na niewielkiej platformie. Sama

sztolnia ma zaledwie 10 m długości, szerokość 3 m, wysokość 3 m i kończy się

przodkiem.

Wlot sztolni nr 2 leży około 9 m poniżej sztolni nr 1. Spenetrowano ją 31

października 1992 roku, po przekopaniu obwału przy wejściu. Sama sztolnia ma

109 m długości, szerokość 3 m i wysokość 2,2-3,2 m. W końcowym odcinku

wznosi się na tyle, że prawdopodobnie osiąga poziom sztolni nr 1 i 3. Razem z

odejściem do sztolni nr 4 tworzy system wyrobisk chodnikowych o łącznej

długości około 230 m. Wyrobiska są w stanie surowym, częściowo

wzmocnione drewnianą obudową. W kilku tunelach stoi woda - około 30 cm.

Jest jej szczególnie dużo w rejonie zawału na odejściu wyrobisk do sztolni nr 4.

Co do istnienia sztolni nr 4 zachodziły poważne wątpliwości, ale ślady 00 wierceniach

otworów strzałowych z dwóch stron ostatecznie potwierdziły, że sztolnia nr 4

istnieje, a jej spenetrowanie stało się możliwe po przekopaniu zawału na jej wlocie

na wybraniu w rejonie tzw. piekarni. Nieubłaganie nasuwają się pytania: dlaczego

wlot sztolni nr 4, w przeciwieństwie do pozostałych, był zawsze niedostępny? Co

takiego kryje odcinek sztolni odcięty z dwóch stron zawałami, w którym

szczególnie interesujące jest to, że rozpoznana w zawale szerokość sztolni nr 4

wynosi 4-5 m? Fakt ten oznacza, że sztolnia jest szersza od największych tuneli

znanych nam obecnie. W sztolni występują pomalowane farbą fosforową słupy,

stojące na wlocie do tunelu, niespotykane nigdzie indziej. Słupy pomalowane w

biało-czerwone pasy mogą sugerować, że do wnętrza tunelu wjeżdżały nawet

samochody ciężarowe. Jeżeli prawdą okaże się wersja, że sztolnia ta przechodzi przez

całą górę, to jej wylot znajduje się w okolicach dworca PKP w Walimiu, co

wydaje się bardzo prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste.

Sztolnia nr 3 leży na tej samej wysokości co sztolnia nr 1 i podobnie jak ona ma

zaledwie 15 m długości. Jej szerokość to 3 m, a wysokość 2,5-3 m.

Około 100 m dalej znajduje się miejsce, gdzie rozpoczęto drążenie sztolni nr 5. W

zboczu wykuto zaledwie niewielką niszę o głębokości około 3 m w kierunku

background image

wyrobisk 1-4, stąd też możemy przypuszczać, że sztolnie te miały stanowić

zwartą całość.

Bardziej na południowy-wschód położone są dwie ostatnie sztolnie systemu

Jugowice o numerach 6 i 7. Leżą one na wysokościach: nr 6 - 492 m n.p.m., nr 7 -

495 m n.p.m.

Sztolnia nr 6 jest poznana na odcinku około 30 m. Zaraz przy wlocie korytarz

przegrodzony jest betonową ścianą grubości 0,5 m, w której zamontowano stalowe

drzwi. Są one uchylone, jednak zaraz za nimi korytarz jest zawalony na odcinku około 5

m. Tuż za zawałem znajdują się drugie stalowe drzwi, uchylone tak samo jak i

pierwsze. Jednak za nimi drogę zamyka nam już woda o głębokości około 1,2 m,

która dochodzi aż do zawału przegradzającego tunel od czasów wojny. Zawał ten

utworzył na łące, leżącej nad tunelem, duże zapadlisko o średnicy około 5-6 m i

głębokości około 4 m. Z miejsca tego podejmowane były próby dostania się do tunelu

poprzez wykonanie szybu.

Około 120 m dalej położone jest wejście do ostatniej sztolni w systemie Jugowice.

Udało się je spenetrować w 1993 roku, po uprzednim rozkopaniu przez koparkę około

dziesięciometrowego, zawalonego odcinka początkowego tunelu. Przy rozkopywaniu

zawału natrafiono na skamieniały worek cementu i oś z kołami od wagonika kolejki

wąskotorowej. Sztolnia ma obecnie długość 24,5 m. W środkowym odcinku sztolnia

posiada łukowy, betonowy strop o grubości 10 cm. Wspiera się on na bocznych

ścianach tunelu i dzieli wyrobisko na dwie prawie równe części. Pod stropem

wzniesiono dwie ceglane ścianki, które nie dotykają stropu. Końcowy odcinek o

długości 8,7 m nieco się poszerza osiągając 2,7 m wysokości i 3,2 m szerokości.

Odcinki sztolni przed i za betonowym stropem są obudowane drewnem. Co ciekawe,

cała sztolnia pokryta jest warstwą czarnej substancji podobnej do sadzy. Dotychczas nie

udało się ustalić czym dokładnie jest owa substancja. Na przodku odkryto starą

gaśnicę, jednak miejscowa ludność nie przypomina sobie, aby w sztolni był pożar, na

co zdaje się z kolei wskazywać wspomniana warstwa „sadzy".

Ogólna długość poznanych wyrobisk w systemie Jugowice wynosi około 460

m, powierzchnia około 1 360 m2, natomiast ich kubatura sięga 4 200 m3. Stan

wyrobisk pod względem górniczym jest ogólnie dobry, choć w kilku miejscach

background image

są niebezpieczne obwały ze stropu. Jeżeli chodzi o wartości poznawcze, to

podziemia te nie zawierają żadnych rewelacji i w zasadzie niczym od innych się

nie różnią. Jedynie wyrobiska między sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania,

choć przeszkodą będzie tu dosyć trudne do pokonania wejście. Trudne z powodu

ciągle obsypującej się ze zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez

SGP KRET w 1992 roku.

Kompleks Jugowice Górne - badania

Kiedy w 1992 roku rozpoczynaliśmy badanie Jugowic Górnych, nie

przypuszczaliśmy, że czeka nas tak ciężka próba. Próba, przede wszystkim

wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami „wykopkach".

24 października 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo szybko

udało się nam dostać do sztolni nr 1 i 3. Obie sztolnie kończą się zaraz

przodkami (10 i 15 m). Nabraliśmy więc pewności, że podobnie szybko

„skończymy" z Jugowicami. Co za błąd!

31 października 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokonaliśmy

penetracji (przez przekop przy stropie) sztolni nr 2 oraz połączonego z nią

systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników natrafiliśmy na zawał

odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy więc przekopu, jednak zaraz

się wycofaliśmy. Niby nic się nie działo, ale zawał wygląda „paskudnie" i

mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces

był i tak ogromny.

Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostępna od

wojny. Zagadka. Ale tu łopaty nie wystarczą. W czerwcowy

ranek 1993 roku, przed wlotem sztolni pojawia się koparka Fadroma,

usuwająca (za jednym zamachem) 1,5 tony skalnego gruzu. Jednak,

mimo takiej pojemności, na odsłonięcie wejścia potrzebuje aż dwóch

dni. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, ile czasu pochłonęłoby kopanie

łopatami. Niejako „po drodze" odsłonięte zostają zagrzebane w zawale

worki cementu, oś wagonika, splątane przewody elektryczne oraz lonty.

Cóż jednak z tego! Sztolnia jest krótka i w żaden sposób nie spełnia

background image

nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy.

Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a my

już wbijaliśmy łopaty w zawał sztolni nr 6. Szczelina przy stropie i można

wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i wodzie, częściowo

otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie. Podobnie jak 1 zawał,

który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego - tędy nie przejdziemy.

Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami Jest 31

października 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty szelkami i liną

do grubego drzewa, kopię w zagłębieniu, które ma być ponoć szybem

wentylacyjnym. I jest nim, o czym mogę się naocznie przekonać „dzięki"

grubości drzewa. Szyb jest głęboki, ale bardzo wąski, czego osobiście

doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-tym metrze. Niestety,

tędy również nie dostaniemy się do podziemi.

Kwiecień 1994 roku zastaje nas przy monotonnym kopaniu zbocza w

miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół jest

spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło?

Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem „robimy"

zapadlisko na łące. Musimy kopać szyb - zaczyna się piekło. Wiadro za

wiadrem, wybieramy urobek. W gołych rękach na przemian: łopata, kilof i

przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na miejscu i dopiero w

kawałkach wynieść na hałdę. Wykop trzeba co chwilę wzmocnić belką

obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać drabinę. Blokowisko skał jest

coraz większe i ciaśniejsze. W końcu stajemy w miejscu.

Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy: albo

my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i prześwitów

między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą - prowadzącą do tunelu.

Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro tunel jest zawalony. Zawał jest

potężny. Skupiamy na nim wszystkie nasze siły i możliwości, lecz po dwóch

tygodniach odpuszczamy. Bez koparki, bez rozkopania przez nią wejścia, a

później jego obudowania - nie mamy szans. Konieczne jest zabezpieczenie

tyłów i zrobienie miejsca na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak

background image

ciasno, że nie da się tam nic zrobić.

Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6. Ale już

nie tak chaotycznie. Znowu czerwcowy ranek, znowu koparka staje przed

zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na opór, ześlizguje się z

niego i znowu trafia na opór. Atmosfera jest nerwowa. W poprzek tunelu z

zawału wystaje betonowy, gruby mur oraz otwarte do połowy stalowe drzwi.

Okazuje się że na wlocie do sztolni nr 6 zbudowano standartową śluzę gazową -

dwie żelbetowe przegrody, dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop

tunelu między nimi zapadł się, grzebiąc wszystko pod warstwą gruzu. Koparka

podjeżdża pod zapadlisko na łące i zaczyna pracę. Ostatecznie powstaje dół o

głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy kopanie nowego

szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do tunelu pozostało

nam około 10 metrów gruzowiska. Wraca stary scenariusz: łopata, kilof,

przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące plecy i najważniejsze - „wspaniałe"

letnie słońce. Na porośniętej trawą łące czujemy się bowiem jak na patelni. Żar z

nieba, pot na plecach, odciski na rękach i coraz dłuższa drabina. Pod koniec

sierpnia dojdzie do 8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2

metrów - lecz dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała

się twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu, nie

dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przerwaliśmy we wrześniu, szyb wytrzymał

do jesiennych deszczów. Potem, dzięki tonom nasiąkniętej wodą ziemi, rozwiały się

nasze nadzieje na wejście do tunelu. Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana!

W czerwcu 1998 roku postanowiliśmy ostatecznie rozwiązać tajemnicę

sztolni nr 4. Wiedzieliśmy, że aby się do niej dostać, konieczne jest rozkopanie

zawalonego wlotu. A zatem ponownie pojawiła się koparka Fadroma i mozolnie,

godzina po godzinie, odkrywała wielką tajemnicę. Po kilku dniach, w zboczu

góry, pojawił się olbrzymi wykop. Wokół niego piętrzyły się dziesiątki metrów

sześciennych skalnego gruzu - krajobraz iście księżycowy.

17 lipca 1998 roku, około południa, na miejscu naszych prac pojawił się

funkcjonariusz Straży Leśnej i z bronią w dłoni (po co?) wstrzymał nasze prace.

Całe szczęście, że wcześniej zdążyliśmy „rzucić okiem do środka tunelu. Trochę

background image

krzyku, trochę nerwówki i... tak zostaliśmy przestępcami. Uznano nas za

szkodliwy element, przedstawiono nam wiele bardzo poważnych zarzutów oraz

grożono poważnymi konsekwencjami finansowo-prawnymi. Na szczęście

przełożeni dzielnych Strażników Leśnych zachowali więcej zdrowego rozsądku.

Niemniej, zostaliśmy zmuszeni do zasypania tego, co wykopaliśmy. Prawdo-

podobnie nigdy więcej nie uda się wyjaśnić jednej z największych tajemnic Gór

Sowich - na zasypanym przez nas wykopie posadzono młody las. A chyba nie

ma w Polsce szaleńca, który walczyłby z Lasami Państwowymi o to, aby

pozwolono mu rozkopać uprawę leśną.

Podsumowując nasze podchody do wielkiej tajemnicy, chciałbym

wspomnieć, że od pewnego czasu krąży w świecie poszukiwaczy historia,

jakoby „Aniszewski i Spółka" odkryli w Jugowicach coś, co do dziś nie ma

prawa ujrzeć światła dziennego, co tłumaczyłoby interwencję władz, szybkie

zasypanie wykopu nr 4 i powiązanego z nim wykopu przy sztolni nr 6 oraz

nagłe zaprzestanie „kręcenia się" po górach w/w osobników. No cóż, może to

prawda, a może nie...

Kompleks Soboń - część naziemna

W części naziemnej kompleksu Soboń prace budowlane oraz roboty ziemne

prowadzono głównie w rejonie szczytu góry, w promieniu około 500 m.

Zaopatrzenie w materiały budowlane odbywało się przy pomocy kolejki

wąskotorowej, która biegła zakosami od stacji w Głuszycy Górnej przez Kolce

na poziom kompleksu Osówka, gdzie (około 350 m od szczytu góry) od głównego

toru odchodziło odgałęzienie do kompleksu Soboń. Torowisko kolejki okalało

cały rejon budowy i dochodziło w dolinę Potoku Marcowego Dużego. U jego

źródeł zlokalizowano główny skład materiałów budowlanych. W miejscu tym powstała

wielotorowa bocznica, przy której zmagazynowano wielkie ilości piasku. O tym,

jak było go dużo, świadczy wspomnienie Abrama Kajzera:

„Pracuję w nocy przy kipowaniu. Co godzinę nadchodzi

pociąg składający się z 16 wagonów z zamarzniętym piaskiem.

Po wykipowaniu piasku i wyrównaniu terenu przesuwani

background image

za pomocą knypli szyny. Gdy tylko skończymy prace przy

jednym pociągu, już nadchodzi następny i znów bierzemy się

za kilofy".

Do jakich celów gromadzono tak wielkie ilości piasku, że w miejscu jego

składowania powstała sporej wielkości piaskownia? Tyle piasku, co na Soboniu, nie

nagromadzono na pozostałych budowach. Oprócz piasku, na platformie poniżej,

złożono kilka tysięcy worków cementu. Niewielki skład cementu zlokalizowano też na

platformie bliżej szczytu góry, niedaleko zbiornika na wodę.

Dla potrzeb komunikacji wybudowano drogę biegnącą z rejonu budowy

(zakosami góry Jagodziniec) do Głuszycy. W trakcie budowy była natomiast druga

droga, biegnąca w kierunku Moszny - miała połączyć kompleks Sobonia z

pozostałymi. Zasilanie kompleksu w wodę odbywało się z położonego około 100 m

poniżej bocznicy niewielkiego stawu oraz ze zbiornika na szczycie góry, o

pojemności 350 m3, zasilanego z ujęć znajdujących się na południowych zboczach

Włodarza. Wodę czerpano również z niewielkiego ujęcia na potoku powyżej bocznicy.

Około 200 m wyżej zbudowano mała. przepompownię.

Należy dodać, że system transportowo-komunikacyjny kompleksu zamierzano

rozbudować. Poza wspomnianymi już drogami i torowiskami budowano nowy tor

kolejki biegnący ponad drogą, po zboczu Jagodzińca. Na terenie kompleksu

zlokalizowano trzy główne usypiska kamienia z podziemi. Pierwsze znajduje się

około 50 m obok wlotu sztolni nr 1, drugie naprzeciw wlotu sztolni nr 2, a trzecie

(największe) zlokalizowano między wlotem sztolni nr 3, a drogą prowadzącą do wsi

Zimna Woda. W rejonie bocznicy i składu materiałów budowlanych ulokowano

najważniejszą część budowli technicznych i pomocniczych. Tuż Poniżej składu piasku

powstał długi na około 100 m betonowy rów. Posiada on trapezowy przekrój, a po

dnie poruszała się kolejka wąskotorowa. Na wprost rowu zlokalizowano dużą

stację urządzeń technicznych, typu ładowarka-dźwig.13 Powyżej tego miejsca

powstała betonowa śluza lub pochylnia wyładunkowa sypkich materiałów z

kolejki. Jej tor biegnie tuż nad nasypem, na którym owa śluza powstała.

Pomiędzy torem a drogą, znajduje się betonowy fundament po baraku

13

Ślady po grubych słupach i wystające z betonu potężne stalowe haki sugerują iż w miejscu tym mógł stać

background image

warsztatowym, a zaraz obok stoją ceglane ruiny niewielkiego murowanego

budynku. Poniżej betonowego rowu widać ślady po istniejących tam

dwóch betonowych budowlach. Około 100 m na północny-zachód od tego

miejsca (po drugiej stronie drogi) zlokalizowano drugą, mniejszą bocznicę.

Dokonywano tam napraw lokomotywek i wagoników. Świadczą o tym kanały

naprawcze na torach. Bocznicę od drogi oddziela niewielki mur oporowy. Obok

torowiska znajduje się także fundament po baraku warsztatowym, w którym

pracowały komanda naprawcze.

Około 150 m dalej, na trójkątnej platformie obok torowiska, rozpoczęto

budowę dużej, żelbetowej budowli. Przypomina wielki basen z wystającymi z

dna podstawami pod urządzenia techniczne. Przeznaczenie tej budowli nie jest

znane. Kilka metrów obok stoi fundament po, najprawdopodobniej, murowanym

budynku.

Szeroko zakrojone prace, głównie ziemne, prowadzono także na zboczach

wzgórza, w którym drążono podziemia. Idąc torowiskiem od bocznicy na

południowy-wschód, docieramy do miejsca, gdzie w prawo odchodzi krótki,

boczny tor. Wybudowano tu jednokondygnacyjny, żelbetowy bunkier o

wymiarach 11 x 5,8 m. Nieco dalej wykonano długi na około 50 m wykop w

kształcie litery T. W swojej środkowej części wykop jest dwukrotnie głębszy niż

na skrzydłach. Poniżej niego rozpoczyna się cały ciąg podłużnych wykopów

pod duże, żelbetowe budynki. Ślady wskazują na zamiar wybudowania 8-9

tego typu konstrukcji, tyle bowiem wykonano wykopów. Dwa budynki zaczęto

już stawiać. Znajdują się one na zakręcie drogi biegnącej wokół Sobonia. Są to

jednopiętrowe budowle, mające 24,4 m długości oraz 11,5 m szerokości. W

rejonie wykopów znaleźć można ślady maskowania robót, które wykonywano

dwoma sposobami. Pierwszy polegał na rozpinaniu na specjalnych słupach (ich

podstawy widać obok bunkra) drobnej metalowej siatki, z wplecionymi

plastikowymi, różnokolorowymi liśćmi. Drugim sposobem było sadzenie wokół

budowli kilkunastoletnich drzew, wkopywanych w ziemię w wielkich, betono-

wych donicach. W opisywanym rejonie znajduje się około 100 drzew

np. duży przeładunkowy żuraw.

background image

posadzonych w ten sposób.

W pobliżu sztolni nr 3 ograniczono się jedynie do posadzenia około 10 drzew

oraz złożono kilkadziesiąt worków cementu. Na stoku, poniżej wlotu sztolni,

wybudowano małą ceglaną wartownię, natomiast na zboczu ponad sztolnią

zlokalizowano obóz KL Larche. W odległości 100 m od niego stoi na niewielkiej

platformie fundament po kompresorze, a 300 m dalej, za hałdą, przy samym

torze kolejki, znajduje się ujęcie wody w postaci hydrantu. Obok leży

fundament po ceglanym budynku. Dalej tor kolejki krzyżuje się z nowo

budowaną drogą, a jeszcze dalej zbudowano krótkie odgałęzienie od głównego

toru, które kończy się ślepo po około 50 m. Wokół, na zboczu, usypano 11 pryzm

gleby. Tymczasem na zboczu wzgórza położonego pomiędzy Włodarzem a

Moszną, nieco powyżej szczytu Sobonia, wykonano duży wykop.

Prawdopodobnie zamierzano tu wybudować zbiornik wodny

lub przepompownię.

Z gotowych budowli należy jeszcze wymienić małą, ceglaną wartownię,

wybudowaną przy trasie, wzdłuż Marcowego Potoku Dużego do Głuszycy.

Ponadto przy drodze biegnącej zboczami Jagodzińca do Głuszycy, na jej

pierwszym zakręcie od strony budowy, znajdują się ruiny nie znanego z nazwy obozu.

Kompleks Soboń - część podziemna

Góra Soboń (713 m n.p.m.), niewielkie, płaskie wzniesienie w masywie Włodarza,

kryje w swoim wnętrzu najmniej chyba znany podziemny system. Jego

tajemniczość wynika z faktu, iż jest on położony w samym sercu góry, w środku

gęstego lasu. Ludziom, nie znającym dobrze terenu, bardzo trudno odnaleźć w

labiryncie dróg i ścieżek tę właściwą, prowadzącą do wlotów tuneli.

Część podziemna składa się z trzech sztolni, wchodzących w górę z trzech

kierunków. Sztolnia nr 1 ma wlot na północno-zachodnim zboczu na wysokości

650 m n.p.m., sztolnia nr 2 ma wlot na południowo-zachodnim zboczu na wysokości

648 m n.p.m., zaś sztolnia nr 3 na południowo-wschodnim stoku na wysokości 652

m n.p.m. Wszystkie wloty leżą przy wybudowanej w czasie wojny kamiennej drodze,

biegnącej wokół góry. Ponieważ wloty wszystkich sztolni zasłonięte są obwałami

background image

oraz gęsto zarośnięte krzakami, bardzo trudno je zlokalizować. Szczególne problemy

sprawia odnalezienie wlotu sztolni nr 1, a jest to jedyne wejście, którym można dostać

się do środka, co też ..czynimy".

Wsuwamy się na plecach przez wąską szczelinę przy stropie i oto jesteśmy w

tunelu. Biegnie on w kierunku południowo-wschodnim i ma 216 m długości.

Początkowy odcinek jest „klasyczny": trochę wody, wszechobecne błoto, co

kawałek kilka metrów obudowy, siady instalacji elektrycznej i torów kolejki.

Dopiero po około 100 m zadają się poprzeczne wyrobiska chodnikowe. Po prawej

stronie, na drugim skrzyżowaniu, znajduje się obudowana komora o wymiarach

3 x 2,5 m, posiadająca drewniane drzwi i betonową podłogę. Chodniki w lewo to

proste, nie posiadające odgałęzień odcinki o długości do 40 m. Jedynie tunel, leżący

naprzeciw sztolni nr 2, poszerza się i zyskuje czworoboczny przekrój.

Poprzednio tunel miał przekrój sklepienia gotyckiego okna.

Prostopadle do sztolni nr 1 dochodzi tunel sztolni nr 2. Od głównego skrzyżowania

w prawo biegnie szeroki tunel. Po około 50 m łączy się ze sztolnią nr 2. W miejscu

tym powstał uskok o wysokości około 1,2 m, będący efektem niewielkiej różnicy w

poziomach, przy kuciu tuneli z obu stron.14 Długość sztolni nr 2 wynosi 170 m.

Sztolnia ma wlot przy tej samej drodze co sztolnia nr 1. Po około 27 m od wejścia

natrafiamy na naturalny zawał, tak więc dalsza część jest niedostępna z zewnątrz,

natomiast od wewnątrz można nią dotrzeć aż do omawianego zawału, idąc ze sztolni

nr 1. Od uskoku do zawału tunel zalany jest wodą do głębokości 1 m.

W 1976 roku Grupa Badawcza „Góry Sowie" wykopała szyb nad wspomnianym

zawałem, aby dostać się do sztolni od zewnątrz.

Tymczasem dokładnie naprzeciwko sztolni nr 1 (po drugiej stronie góry), leży

wlot sztolni nr 3. Dla lepszej lokalizacji podam, że jest to około 350 m na północ

od ostatnich zabudowań wsi Zimna Woda. Z powodu zbyt małej grubości skał nad

stropem, początkowy odcinek (około 65 m) uległ zawaleniu lub (czego nie można

wykluczyć) został wysadzony, tworząc niewielkiej głębokości podłużne

zapadlisko z widocznymi fragmentami drewnianej obudowy. Osiemnaście ostatnich

metrów sztolni opisuje raport P. Kruszyńskiego (kierownika Grupy Badawczej

14

O drążeniu tunelu z dwóch stron świadczą kierunki wierceń otworów strzałowych.

background image

„Góry Sowie" z lat 1975-77, czyli okresu, kiedy podjęto próbę pokonania

wspomnianego zawału):

„(...) spenetrowano część dalszego ciągu sztolni nr 3, natrafiając

na sztucznie wywołane zawały. W jednym z nich znajduje się

niewielki metalowy zbiornik. Natomiast w ostatni zawał, do

którego udało się dotrzeć, ale którego ze względów technicznych

nie udało się przejść, wchodzą tory kolejki wąskotorowej oraz

przewody elektryczne".

Zawał ten jest jednym z najciekawszych, z jakimi się spotykamy, a

równocześnie jednym z najtrudniejszych technicznie do przejścia. To, że coś się

za nim kryje, nie ulega wątpliwości, pozostaje tylko pytanie: co? Warto tutaj

dodać, że obecnie prace w tym miejscu prowadzi grupa z Krakowa. Ma, jak

dotąd, niezłe wyniki.

Ogólna długość poznanych tuneli w systemie Soboń wynosi 700 m, powierzchnia 1

900 m2 a kubatura 4 000 m3. W wielu pomieszczeniach znajduje się woda. Pod

względem górniczym stan wyrobisk jest dobry choć w kilku miejscach powstały

niewielkie obwały na skutek wietrzenia popękanych już od wybuchów skał.

Ciekawostką tych podziemi jest występowanie w nich kilku luźno leżących

fragmentów żelbetowego monolitu. Skąd się tam wzięły, nie wiadomo.

Kompleks Rzeczka - część naziemna

W kompleksie Rzeczka teren budowy właściwie objął tylko dolinę między Małą

Sową a zboczem góry Ostra, w której to drążono tunele. Przed wlotami sztolni

powstała jedna wspólna dla tuneli platforma, kończąca się od strony Walimia

niewielką hałdą. Jej skromność wynika z faktu, że część urobku wywieziono

samochodami do Olszyńca i dalej, np. na autostradę Wrocław-Berlin, gdzie używano

go do budowy Dziś oprócz skalnego rumowiska, pozostały tylko fundamenty po

moście, który sięgał aż do drogi i służył do załadunku kamienia na samochody Na

tych właśnie fundamentach ustawiono ostatnio oryginalny most z okresu II wojny

światowej. Wszystko jest w porządku, poza drobnym szczegółem, że jest to most...

amerykański!

background image

Wyżej wymieniona platforma ma około 10 m szerokości i ponad

100 m długości. W kierunku Rzeczki biegnie od niej nasyp torowiska

kolejki wąskotorowej - wywożono nim część urobku na pobliskie niewielkie

usypisko. Przy końcu torów znajduje się betonowa platforma (prawdopodobnie stał na

niej drewniany barak) oraz ceglana studzienka o średnicy 60 cm. Obok sztolni nr 3

znajdują się betonowe fundamenty kompresorów. Na drugim brzegu rzeki Walimki

są też ruiny po ceglanych budynkach i barakach obsługi technicznej. Nieco niżej, około

200 m w stronę Walimia, widać ceglane fundamenty prawdopodobnie po tartaku oraz

bardzo ciekawy, żelbetowy most przez Walimkę. Jest długi tylko na 3-4 m, ale za to

szeroki na prawie 8 m. Po cóż to, na małej rzeczce, tak potężny most, którego

grubość sięga blisko 50 cm? Powody są dwa. Po pierwsze: naprzeciw mostu, w

zboczu góry Ostra, przygotowano wybranie pod kolejną, czwartą sztolnię

systemu Rzeczka, toteż musiał wytrzymać wielkie ciężary kursujących kolejek i

samochodów. Po drugie: pod mostem znajduje się wylot tunelu odwadniającego o

wymiarach 60 x 80 cm. Wylot ten jest zupełnie niewidoczny z drogi, właśnie dzięki

szerokości mostu. Tunel po około 20 m zamknięty jest zawałem, a szkoda, ponieważ

prawdopodobnie prowadzi on pod wyrobiska i może mieć z nimi połączenie poprzez

studzienkę. Jego spenetrowanie mogłoby umożliwić odkrycie nowych, nieznanych

dotąd wyrobisk.

Bardzo ciekawe miejsce znajduje się na zboczu góry Ostra, około 20 m powyżej

wlotów sztolni. Jest tam fragment splantowanego zbocza (odcinek drogi, toru?) oraz

duże wybranie z wklęśnięciem, pasujące do jednego z zawałów w hali, między

sztolnią nr 2 a 3. W tym miejscu znajduje się prawdopodobnie szyb wentylacyjny,

obecnie zasypany.

Jeżeli chodzi o naziemne budowle systemu Rzeczka, zlokalizowane w rejonie

podziemi, to już w zasadzie wszystko. Nieco dalej, na początku wsi,

wybudowano dużą i jak na owe czasy super nowoczesną centralę

telekomunikacyjną, przez którą między kierownictwem Oberbauleitung Riese a

Berlinem istniała tzw. gorąca linia. Poza tym, już w samej Rzeczce, istnieją

fundamenty po bliżej nierozpoznanych barakach oraz znajduje się jedna ze

studzienek zbiorczych rurociągu Wielka Sowa-Osówka.

background image

System Rzeczka jest chyba najsłabiej rozbudowanym na powierzchni

systemem Gór Sowich - poza centralą telekomunikacyjną nie posiada żadnej

gotowej budowli. Mało tego, nie ma nawet śladów świadczących o początku ich

budowy.

Kompleks Rzeczka - część podziemna

Najbardziej Jawnym" systemem podziemnym, jest system Rzeczka. Jawnym,

dlatego że położonym tuż obok drogi Walim-Rzeczka i każdy przejeżdżając,

zawiesza na nim, a ściślej mówiąc na wejściach do niego, wzrok. Wejścia

położone sama zachodnich zboczach małej, ale za to bardzo stromej góry Ostra,

między Walimiem a Rzeczką. Wloty leżą na wysokości 557-559 m n.p.m.

Jest to najmniejszy z obecnie znanych systemów, oczywiście jeżeli nie

bierzemy pod uwagę tych tuneli, które prawdopodobnie znajdują się za dwoma

zawałami wewnątrz systemu. Do wnętrza góry prowadzą trzy wejścia, oddalone

od siebie o około 40 m. Tunele główne biegną równolegle i są połączone

poprzecznymi halami.

Wchodząc wejściem nr 1, po 27 m po prawej stronie napotykamy żelbetową

wartownię, zakończoną żelbetową halą. Nieco dalej, także po prawej stronie, jest

wybetonowana wnęka, a po kilku metrach dochodzimy do całkowicie

obetonowanej komory o długości 33 m, szerokości 4,5 m i wysokości 5,5 m.

Komora posiada podwójny, betonowy strop i fundament z rowkami na

przewody. Hala łączy się z tunelem nr 2. Sztolnia nr 1 posiada także jeszcze

jedno połączenie z betonową halą. Tworzy je krótki tunel, odchodzący od

sztolni pod kątem prostym. Za zakrętem w lewo dochodzi do hali pod takim

samym kątem. W nim to właśnie odkryto niedawno szyb o średnicy 3-4 m,

całkowicie zalany wodą i wypełniony przegnitymi resztkami obudowy, przez co

niemożliwe jest zbadanie jego głębokości. Szyb przykryto drewnianą podłogą, na

którą nasypano gruz skalny. Jego odkrycie stało się możliwe dzięki pracom

prowadzonym w podziemiach przez Urząd Gminy w Walimiu.

Dalej tunele nr 1 i 2 dochodzą po kilkunastu metrach do największej ze wszystkich

znanych obecnie hal. Jej wymiary są imponujące: długość około 80 m, szerokość

background image

8 m, wysokość 10 m. Sztolnia nr 3 posiada w swojej środkowej części (z lewej

strony) dwie komory we wstępnej fazie drążenia. Miały się tam znajdować

wartownie. Właściwie nie są to komory a zaledwie kilkumetrowe zagłębienia,

którym daleko jeszcze do wymiarów wartowni.

Nieco za tymi komorami, leży po prawej stronie kolejna hala, w środkowej

części przegrodzona zawałem.15 Za nim łączy się z tunelem nr 2, na wysokości

obetonowanej hali. Komora jest nie obudowana i ma następujące wymiary:

długość 38 m, szerokość 6 m i wysokość 8 m. Sztolnia nr 3 dochodzi też do

opisanej już dużej hali, łączącej wszystkie trzy tunele. Niestety, nie możemy w

pełni podziwiać jej ogromu, bowiem w środkowej części (na wprost tunelu nr

2) przegrodzona jest zawałem, na który składa się nie wybrana część urobku,

mogąca zakrywać wlot do dalszej części wyrobisk. Tak więc pomiędzy

sztolniami nr 2 i 3 istnieje tylko wąskie przejście pod stropem, w dodatku

niezbyt bezpieczne. W prawym rogu hali, na wprost sztolni nr 1 znajduje się

zawał liniowy o długości 12-15 m. Powstał przez wysadzenie warstwy skał

między dolnym a górnym chodnikiem. Czy za tym zawałem coś się kryje? Nie.

Prace prowadzone przez SGP KRET nie potwierdziły, aby tunel biegł dalej.

Obecnie, dzięki inicjatywie Urzędu Gminy Walim, całość tuneli jest dostępna

dla zwiedzających. Całkowita długość wyrobisk kompleksu Rzeczka wynosi

500 m, powierzchnia 2 500 m , a kubatura 14 000 m . Pod względem górniczym

stan wyrobisk jest dobry.

Kompleks Rzeczka - badania

Prace badawcze w podziemiach kompleksu Rzeczka podjęliśmy pomiędzy

styczniem a marcem 1993 roku. Po dokładnym spenetrowaniu obiektu, okazało

się, że są w nim trzy miejsca godne „wbicia łopaty". Najpierw dokonaliśmy

przebrania zawału na przedłużeniu sztolni nr 1. Warto było spróbować, gdyż

zawał ten mógł kryć dostęp do dalszych części podziemi. Przerzucenie około

dwóch ton skał i rumoszu, pozwoliło stwierdzić, że tunel kończy się ponad

wszelką wątpliwość przodkiem, a sam zawał powstał poprzez odpalenie

15

Co ciekawe zawał ten doskonale pasuje do zapadliska na zboczu i może to być zawalony szyb.

background image

stropowej części chodnika. Wewnątrz zawału znaleźliśmy dwa świdry górnicze

oraz resztki łopaty i kilofa.

Jeżeli chodzi o dwa pozostałe miejsca, to... niestety, zabrakło nam czasu.

Zaczęła się bowiem adaptacja obiektu dla celów turystycznych i dla

eksploratorów nie było już miejsca. Co ciekawe, pomimo posiadanych sił i

środków w czasie adaptacji nie sprawdzono tych miejsc, choć wie o nich każde

dziecko w okolicy. Wie o nich także kierownictwo obiektu, lecz mimo ze taka

akcja sprowadziłaby nowe rzesze turystów (a co za tym idzie dodatkowe

pieniądze), nie podjęto żadnych działań, mogących wyjaśnić choćby jedną z

tajemnic kompleksu Rzeczka. W tym przypadku chodzi o odgruzowanie podszybia

i samego szybu wentylacyjnego, zlokalizowanego pomiędzy sztolniami nr 2 i 3 oraz o

przekopanie zawału na Wielkiej Hali na przedłużeniu sztolni nr 2.

Kompleks Moszna - część naziemna

Kompleks Moszna podobnie jak i kompleks Wielka Sowa jest bardzo mało poznany,

a przez to tajemniczy. Mimo prowadzonych przez SPG KRET badań, nie udało się

natrafić na miejsca z zawalonymi wlotami sztolni. Znalezione wybrania i wklęśnięcia

w zboczach nie były niestety tymi, których szukaliśmy.

Najciekawsza część naziemnych budowli znajduje się w sąsiedztwie niewielkiego

kamieniołomu, na wschodnich zboczach góry Moszna. Istnieją tam ślady po

torowisku kolejki wąskotorowej, biegnącej w kierunku Osówki i Włodarza. Jest tam

też zlokalizowana mała hałda, obok której stoi fundament po ładowarce oraz niewielkie

fundamenty prawdopodobnie po kompresorze. Zaraz obok wykonano w zboczu dwa

wybrania. Zamontowano tam dziwne, betonowe prefabrykaty, przypominające

wyglądem futryny drzwi. Na platformie, pomiędzy wybraniami, znajduje się głęboka

na około 4 m, betonowa studzienka.

Do kompleksu zaliczymy także ślady po nieznanym bliżej obozie, którego budowę

rozpoczęto przy skrzyżowaniu drogi z Włodarza na Soboń. Ponadto w dolinie potoku,

między Włodarzem a Moszna, wybudowano niewielkie ujęcia wody, a ponad nimi

(w zboczu góry) wykonano dwa wybrania, których boczne ściany obłożono

kamieniem.

background image

Kompleks Moszna - badania

Pod nazwą kompleksu „Moszna" kryje się rejon góry Moszna wraz ze

wszystkimi śladami na powierzchni, mogącymi świadczyć o istnieniu w tym

miejscu obiektu podziemnego.

Prace w tym rejonie rozpoczęliśmy od sprawdzenia przekopem jednego z

wybrań, w którym zamontowano tzw. „futrynę". Po wykonaniu głębokiego

wykopu na przodku wybrania, stwierdziliśmy, że nie istnieje w tym miejscu tunel.

W kwietniu 1997 roku przystąpiliśmy do przekopania jednego z dwóch

wybrań zlokalizowanych na północno-zachodnim stoku góry Moszna. Wybrania

te są położone przy utwardzonej drodze, posiadają obłożone kamiennym murem

boczne ściany i do złudzenia przypominają wloty sztolni. Po przebraniu około 2

m gruzowiska, nie udało nam się ani zaprzeczyć, ani potwierdzić hipotezy o

istnieniu tunelu. Sprawa ta wymaga dalszych badań. Gdyby bowiem w tym

miejscu miało nie być tunelu, to nie powinno się tam znajdować luźne gruzo-

wisko. Twardy, skalny przodek lub skalna ściana - owszem, ale nie rumowisko.

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Część naziemna kompleksu Sokolec obejmuje swym zasięgiem prawie całą

górę Gontową oraz część doliny potoku bez nazwy, spływającego z

południowych zboczy Wielkiej Sowy do Ludwikowic Kłodzkich. W trakcie

budowy wykonywano głównie prace ziemne, a budowle stałe dopiero

rozpoczęto stawiać.

Dla potrzeb budowy przebudowano drogę Sowina-Sierpnica utwardzając jej

nawierzchnię oraz budując cały system studzienek i przepustów

odwadniających. Ponadto, od poziomu sztolni nr 3 i 4 budowano od podstaw

drogę dochodzącą do głównej arterii. W miejscu styku obydwu dróg postawiono

mur oporowy o długości 47 m. Jego zadaniem było umocnienie skarpy, na

stromym w tym miejscu stoku.

Zaopatrzenie kompleksu w materiały budowlane odbywało się za pomocą

kolejki wąskotorowej. Biegła ona z bocznicy kolei normalnotorowej w

background image

Ludwikowicach Kłodzkich, odległej od centrum kompleksu o około 3 km. W

Sowinie wózki były transportowane z małej bocznicy aż do poziomu sztolni nr 3 i

4 za pomocą platformy, poruszającej się po szynach ułożonych na stoku góry.

Była to taka sama platforma jak na Osówce. Druga platforma dostarczała wagoniki

wyżej, na poziom sztolni nr 1 i 2. Osobne torowiska istniały także przy wlotach

sztolni i służyły do wywożenia urobku na hałdy oraz transportu materiałów

budowlanych do sztolni.

W kompleksie Sokolec istniały dwa składowiska materiałów budowlanych. Pierwsze

zlokalizowano na bocznicy u podnóża góry, gdzie zmagazynowano pewne ilości worków

cementu oraz kruszyna Drugie składowisko istniało przy drodze leśnej, niedaleko wlotów

sztolni nr 1 i 2. Na betonowych platformach leży tam kilka tysięcy worków skamieniałego

cementu.

W całym systemie znajduje się kilka usypisk kamienia z podziemi Przed wlotami sztolni nr

3 i 4 powstały lokalne hałdy, natomiast główne usypisko znajduje się przy drodze Sowina-

Sierpnica około 200 m od wlotów sztolni nr 1 i 2.

Większość magazynów zlokalizowano przy bocznicy u podnóża góry. Istniały

tam także wszelkiego rodzaju warsztaty i baraki techniczne. Przy budowie

kompleksu pracowali więźniowie KL Gross Rosen, dla których obóz

zlokalizowano przy skrzyżowaniu dróg z Sokolca do Ludwikowie Kłodzkich.

Z urządzeń technicznych w kompleksie Sokolec powstały jedynie fundamenty

pod kompresory, znajdujące się w dolinie poniżej wlotu sztolni nr 3. Jeżeli

chodzi o budowle naziemne w kompleksie, to w zasadzie żadnej nie

„wydźwignięto" powyżej fundamentów. Największe zgrupowanie obiektów

powstawało około 800 m na północ od sztolni nr 1 i 2, przy drodze Sowina-

Sierpnica, gdzie wykonano kilkanaście wykopów pod fundamenty, a kilka już

wybetonowano. Kilka wykopów powstało również na zboczu powyżej sztolni nr

3.

To w zasadzie wszystko, co można obecnie napisać na temat naziemnej części

kompleksu Sokolec - jednego z najmniej rozbudowanych na powierzchni

systemów w Górach Sowich.

background image

Kompleks Sokolec - część podziemna

Około 5 km od centralnej części budowy, wewnątrz góry Gontowa -

najwyższego wzniesienia Wzgórz Wyrębińskich (717 m n.p.m.) - istnieje jeden z

mniej znanych podziemnych kompleksów. W nomenklaturze badaczy nosi nazwę

„Sokolec". Jego mała popularność wynika prawdopodobnie z faktu, iż leży nieco na

uboczu całej Wielkiej Budowy, przez co, siłą rzeczy, „mówi" się o nim mniej niż o

pozostałych kompleksach. Mniej znany, nie znaczy jednak mniej interesujący.

Podziemia Sokolca (leżące w tzw. Strefie Zewnętrznej) przez wielu badaczy

wiązane są z ogromnym podziemnym kompleksem zbrojeniowym zlokalizowanym we

wnętrzu góry Włodyka. Hipoteza ta wydaje się mieć rację bytu z kilku powodów. Po

pierwsze: Włodyka leży dużo bliżej niż np. Osówka. Po drugie: kolejka wąskotorowa

łączyła kiedyś Gontową z Ludwikowicami Kłodzkimi, skąd do podziemi Włodyki jest

bardzo blisko. KL Ludwigsdorf (obóz, którego więźniowie pracowali na Włodyce)

zlokalizowany był właśnie w miejscu rozgałęzień kolejki. W jedną stronę biegła

ona do podnóży Gontowej, natomiast w drugą prosto na Włodykę. Zresztą

kompleks zbrojeniowy Włodyka nie kończył się na samej górze Włodyce, tylko

sięgał na kilka okolicznych gór (Tyńcowa, Księżówka) i „kierował się" w stronę

Gontowej.

Powróćmy jednak do podziemi Sokolca. Składają się z co najmniej dwóch

zespołów. Tzw. poziom I tworzą dwie sztolnie, mające wloty na północnym zboczu

góry, na wysokości 640 m n.p.m., przy drodze łączącej Sowinę z Sierpnicą. Do

podziemi wchodzimy wejściem nr 2. Ma ono wymiary 3,5 x 3 m. Po około 60 m

trafiamy na wielki zawał, jaki powstał na skrzyżowaniu sztolni z wyrobiskami

wartowni. Aby go obejść, skręcamy w lewo i przez komory wartowni przechodzimy

ponownie do głównego tunelu. Idąc dalej, mijamy układ wyrobisk chodnikowych,

gdzieniegdzie tylko obudowanych drewnianymi stemplami. Po drodze mijamy

hale o wymiarach 35 x 5 x 5 m oraz jedną o wymiarach 15 x 5 x 5 m. Dochodzimy

do końca wyrobisk i skręcamy w lewo. Wchodząc w sztolnię nr 1, kierujemy się

do wyjścia. Znowu mijamy wartownię z dużym wyciekiem wody, przez co pozostała

część chodnika głównego zalana jest do głębokości 0,5 m.

16

Jeżeli mamy wodery,

16

Woda nie odpływa z tunelu, ponieważ około 40 m od wyjścia powstał niewielki obwał.

background image

wychodzimy na powierzchnię, jeżeli nie... wracamy do wyjścia nr 2. Wyrobiska

tej części są w stanie surowym, nie stwierdzono także istnienia szybu

transportowego lub wentylacyjnego. Ze względu na bardzo kruchy piaskowiec

(w którym wydrążono sztolnie) i jego szybkie wietrzenie, podziemia są bardzo

niebezpieczne. Istnieje w nich dużo obwałów, zwłaszcza na skrzyżowaniach

chodników. Ciągle też powstają nowe. Nie będzie przesadne stwierdzenie, że

będąc w środku, słyszy się niemal sypiący ze stropu gruz. Dlatego

zdecydowanie odradzam zwiedzanie tego systemu. Nie ma w nim nic

ciekawego, a cena, jaką przyjdzie za tę „przyjemność" zapłacić, może być

wysoka.

O wiele ciekawsze są natomiast dwa wejścia w tzw. poziomie II (oddalonym

od poziomu I o około kilometr), położone na wysokości 580 m n.p.m. Odległość

miedzy sztolniami wynosi 250 m. Dzięki badaniom prowadzonym w 1994 roku

przez SGP KRET, udało się po części wyjaśnić ich tajemnicę. Szczególnie

interesująca jest sztolnia nr 3. Już sama wielkość wybrania i platformy przed jej

wlotem zapowiadają, że nie jest to tylko niewielki tunel. Zresztą, do sztolni

dochodził podwójny tor kolejki, a świadkowie mówią o 2 km długości głównego

korytarza. Tymczasem...

Grupie Poszukiwawczej KRET udało się rozkopać zawał przed wlotem

sztolni i osuszyć korytarz (wcześniej tunel był zalany pod sam strop) tak, że jego

spenetrowanie stało się możliwe. Skończyło się szybciej niż myśleliśmy - już po

około 10 m. Drogę zagrodził nam kolejny wielki zawał. Sterczały z niego duże

stemple i podpory. Co ciekawe, tryskała z niego też woda. Świadczyć to może o

dużej długości tunelu i jego całkowitym zalaniu, przez co znajdująca się tam

pod dużym ciśnieniem woda „przeciska się" przez szczeliny. Przekopanie tego

zawału wiąże się obecnie z wielkimi trudnościami technicznymi i raczej nie

będzie prowadzone. Poznana długość sztolni wynosi 10 m, szerokość chodnika

3,5 m a wysokość 3 m.

Natomiast jeszcze przed pracami przy sztolni nr 3, dokonana została

penetracja sztolni nr 4. Jej wlot został wysadzony w powietrze w czasie

maskowania obiektu. Świadczą o tym resztki lontów znalezione podczas

background image

odkopywania zawału oraz wyraźnie widoczne w tunelu przemieszczenie

powybuchowe części wyposażenia. Sztolnia nr 4 posiada standartowe wymiary,

tj. 2,5-3 m wysokości oraz 3-4 m szerokości. Jej długość razem ze zniszczoną

częścią wylotową zamyka się w 100 m.

Dzięki wybuchowi, który ukrył ją dla świata na całe 50 lat, sztolnia zachowała

(jako jedyna w Górach Sowich) swoje unikatowe wyposażenie. Na całej długości

tunelu położone jest torowisko kolejki, z tym że na przodku nie są to tory na

podkładach drewnianych, lecz wymienne zestawy o długości 5 m, połączone

metalowymi kształtownikami. Montowano je na przodku tylko na okres wybierania

świeżego urobku i po przedłużeniu tunelu zastępowano normalnymi torami. Kilka

metrów za wlotem tunelu stoi na torach prawdziwe cacko - wagonik--platforma do

przewożenia stempli na obudowę tunelu. Jest to jedyny jak dotąd, oryginalny,

zachowany wagonik z budowy w Górach Sowich!

W prawym, górnym rogu tunelu, na wbitych w strop drewnianych kołkach

zamocowano obejmy. Trzymały rurociąg tłoczący do tunelu świeże powietrze. Dziś

rurociąg leży na spągu tunelu i tylko w jednym miejscu wznosi się pod strop, trzymany

jedną nieco mocniejszą obejmą. Zerwany został prawdopodobnie siłą wybuchu.

Rurociąg składa się z pięciometrowych odcinków rury o średnicy 500 mm,

połączonych ze sobą na wcisk.

W tunelu ostało się sporo drobnego sprzętu technicznego, używane podczas jego

budowy. Jest kilka świdrów, łopat, kilofów oraz części osprzętu elektrycznego. Niestety,

sztolnia zdecydowanie nie nadaje się do zwiedzania. Wiąże się to z silnym spękaniem

górotworu w wyniku eksplozji. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest zły i ciągle

się pogarsza. Zresztą, już dziś wejście do sztolni nie jest możliwe, bowiem w 1995 roku

powstał na wlocie kolejny zawał - i całe szczęście.

Całkowita długość znanych tuneli kompleksu Sokolec wynosi 860 m. Ich

powierzchnia to 2 450 m2 a kubatura 7 100 m

3

.

W kompleksie Sokolec uderza jeszcze jedna ciekawa rzecz. Otóż dla Niemców nie

było ważne w jakiej skale kuto podziemia. Skoro wszystko miało być

obetonowane, można było drążyć tunele choćby w piasku. Liczyło się miejsce.

background image

Kompleks Sokolec - badania

Prace badawcze w kompleksie Sokolec należą do najlżejszych i zarazem

najtrudniejszych. Wynika to z rodzaju skały w jakiej wykuto podziemia. Jest nim

piaskowiec - łatwy do przekopywania, szybko wietrzejący i rozkładający się zarówno

na „fajny" piasek, jak i „przeklęte" gliniaste błoto. Stąd trudności w dokonywaniu

przekopu, konieczność jego bezwzględnego szalowania (bardzo dokładnego) i

oczywiście strach, że coś się zawali. Mimo ryzyka, spróbowaliśmy.

24 września 1994 roku, po kilku zaledwie godzinach kopania i wykonaniu

wąskiego przekopu, tuż przy stropie domniemanego jeszcze tunelu - tunel stał się

rzeczywistością. Okazało się, iż jest w nienaruszonym stanie wraz ze swą cenną

zawartością. Nie chodzi tu oczywiście o złoto czy Bursztynową Komnatę, a tylko (a

może aż) o torowisko kolejki, wagonik-platformę, rurociąg, sprzęt techniczny i

elektryczny. Niestety, zbyt długo nie cieszyliśmy się tunelem. Dał znać o sobie

piaskowiec - z hukiem i trzaskiem powodował kolejny zawał. Szczęście, że

zdążyliśmy zinwentaryzować sztolnię.

Dopiero rok później - we wrześniu 1995 roku - rozpoczęliśmy "wykopki" przy

wlocie tunelu nr 3. Wlot ten, niedostępny od wojny, zlokalizowany w 1991 roku

przez PTE (Polskie Towarzystwo Eksplozyjne), niestety nie został przez odkrywców

„zdobyty". Czyżby „Eksploratorzy" wystraszyli się zimnej wody, zalewającej

tunel aż po strop? To właśnie woda jest w sztolni nr 3 największym problemem.

Dwa dni zajęło nam przekopanie się przez obwał na wlocie i spuszczenie wody

ze sztolni, ale jakież było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że po 10 m w

sztolni jest kolejny zawał. Po wejściu do tunelu stwierdziliśmy, iż jest on zalany

prawie do połowy swej wysokości. Mimo to, rozpoczęliśmy przebieranie

zawału. Po ciężkiej pracy udało nam się odsłonić z zawału jeden stempel,

przerzucić około 2 ton ciężkiego błota i kamieni oraz stwierdzić, że z zawału

tryska woda! Znaczyć to mogło tylko jedno - za zawałem tunel jest pełen wody i

należy go jak najszybciej... opuścić. Tak też zrobiliśmy.

Obecnie, aby ostatecznie zbadać sztolnię nr 3, trzeba zaangażować ciężki

sprzęt (koparka), szeroko odsłonić wlot tunelu, wybrać muł z jego

początkowego odcinka i bardzo ostrożnie zacząć przebierać zawał, mając

background image

nadzieję, że woda nie przebije się przez niego w sposób niekontrolowany.

Niemniej jest to do zrobienia, a tunel ten naprawdę warto zbadać.

Kompleks Wielka Sowa - ogólnie

Kolejnym rejonem prac, prawdopodobnie zlokalizowanym w tzw. Strefie

Zewnętrznej, jest obszar masywu Wielkiej i Małej Sowy. Wnioskować tak

można z faktu, iż więźniowie pracujący w rejonie Sokolca, na bocznicy

przeładunkowej, rozdzielali materiały budowlane na dwie części (zezname

świadka). Ta mniejsza część "wędrowała" platformami na Gontową. Natomiast,

zdecydowanie większa część Materiałów ładowana była na ciężarówki i

transportowana prosto do Sowiej Doliny, gdzie w czasie wojny Niemcy

prowadzili wielką, podziemną budowę (zeznania świadka). Gdyby było tak w

rzeczywistości to w masywie Wielkiej Sowy należałoby oczekiwać istnienia

gigantycznych podziemi o znacznym stopniu ukończenia. Dowodem pośrednim na

istnienie takiego obiektu może być fakt, że po dziś dzień nie udało się ustalić zakresu

robót wykonywanych przez komando Eule. Takie komando istniało, tyle tylko, że nie

wiadomo co robiło. A może budowało i potem maskowało „Die Anlage Hoche

Eule"? Jeżeli tak było, to nie wykonało swojej pracy dokładnie do końca,

bowiem na powierzchni masywu Wielkiej i Małej Sowy znajdują się pewne

ślady, wskazujące na istnienie wewnątrz góry jakiegoś dużego obiektu. Przy drodze

opasającej masyw Wielkiej Sowy znajduje się hałda. Znaleźć tam można klamry

do łączenia stempli w tunelach, skamieniałe worki cementu oraz drobne elementy

techniczne, charakterystyczne dla budowy podziemnego obiektu. Kilka małych hałd

znajduje się także w rejonie Łąki Sikorskiego. W dolinie Sowiego Spławu

wybudowano niewielki zbiornik na wodę oraz kładziono rurociąg. Także w dolinie

potoku Walimka wybudowano kilka studzienek zbiorczych, mały zbiornik, sieć

rurociągów oraz przebudowano drogę trawersującą zbocza masywu. Natomiast,

w samej Sowiej Dolinie powstał duży zbiornik na wodę i kilka studzienek

zbiorczych. Jedynym namacalnym dowodem istnienia podziemi jest odnalezienie

na jednym ze zboczy kilkusetmetrowego odcinka nasypu, po którym poruszała się

kolejka wąskotorowa (znaleziono kilka gwoździ do mocowania szyn na podkładach).

background image

Udało się odkryć kilka bardzo ciekawych małych tuneli, wchodzących do

wnętrza Wielkiej Sowy z różnych kierunków. Jednak, jak wykazały badania, są to stare

wyrobiska górnicze pochodzące z XIX wieku i nie kryją żadnych tajemnic. Na

wyrobiska te składa się 5 niezbyt długich tuneli poszukiwawczych (najdłuższy

ma 70 m) o nieregularnym przekroju biegnących wzdłuż mało wydajnych żył

kwarcowo-barytowych. Łączna długość wyrobisk nie przekracza 200 m.

Wszystkie są zalane wodą, czasami aż pod strop.

W Kompleks Wielka Sowa - badania

W poszukiwaniu podziemi kompleksu „Wielka Sowa" przeszliśmy całą górę

wzdłuż i wszerz, z góry na dół i z powrotem, a następnie... jeszcze raz wzdłuż i

wszerz. Niestety me udało nam się zlokalizować ani jednego tunelu z lat 1943-1945. Ich

maskowanie jest perfekcyjne choć kilka razy byliśmy niemal pewni, że jesteśmy już na

ich tropie...

Dziwna, ceglano-betonowa studnia, dziwny „bulgot" gdzieś głęboko - zaczynamy

czyszczenie. Po około 1,5 m docieramy do dna studni. Jesteśmy zaskoczeni. W

twarde dno wchodzi kamionkowa rura o średnicy 150 mm. Gdzie prowadzi? A

„bulgot" słychać dalej...

Październik i listopad 1996 roku były bardzo gorące (mimo jesieni), przynajmniej dla

nas. Tunel znaleźliśmy przypadkowo - początkowo', może nie tyle tunel, co szczelinę

między skałami. Rozkopanie poszło nam bardzo sprawnie do momentu, gdy

stwierdziliśmy, że owa szczelina przemieniła się w tunel, w dodatku pełen wody. Co

robić? Szybka decyzja i wchodzimy. Miejsca na ponton było za mało, ale „idąc",

głowa powinna wystawać ponad wodę. Ruszamy! Wchodzi Tomek i ja. Na początku

brak nam tchu, gdyż woda ma temperaturę około 3-4°C. Dalej jest już znośnie - aż do

27 metra - gdzie powstał zawał.

Wracamy za tydzień, ale już z pompą. Po kilku godzinach woda opada. Jesteśmy

przy zawale. Ależ ciasno! Kopanie na kolanach, na leżącej,, gruz, błoto, błoto, błoto i

wciąż przybywa wody. Jest jej za mało, aby pompa ją wessała, a za dużo, aby

siedzieć w tunelu. Musimy się wycofać.

- Panowie, dlaczego ta woda w strumyku taka żółta, jak „sztolniowa" - pyta Piotr.

background image

Idziemy jej śladem, przed nami mała platforma i... wlot tunelu! Jeszcze świeży

odkop. Dziś wiemy, że to ktoś z Wrocławia odkopał sztolnię (dziękujemy!). Następuje

chwila konsternacji, potem szybki powrót do domu po sprzęt i... do boju. Wszędzie

straszne błoto - żółte, lepkie i ciężkie. Tunele ciasne, nieregularne, kończą się

obwałami. Gdy wychodzimy na zewnątrz, wyglądamy jak wielkie kule błota.

Niestety, znowu okazuje się, że nie tego tunelu szukaliśmy (opisane wyżej tunele

to stare kopalnie srebra a nie część »Riese", szkoda).

W marcu 1997 roku lokalizujemy dziwny, głęboki wykop o średnicy około 5 m.

Niby nic szczególnego, ale z jego dna wystawały grube belki (kantówki) oraz stalowe

pręty. Czyżby zasypany szyb? Nasze zdziwienie wzrosło, gdy zeszliśmy na dno

wykopu - okazało się wybetonowane. Korek na szybie! Sensacja! Zaczynamy

wykopki. Czyścimy beton z ziemi, odwalamy belki, odginamy stalowe pręty i

znowu rozczarowanie To nie zamaskowany szyb a zwykły fundament,

pospiesznie wylany i niedokończony.

Na jednym ze zboczy Wielkiej Sowy udało się nam zlokalizować jeszcze jedno

ciekawe miejsce. Dochodzi tam droga, coś się zapadło, wycieka woda, słowem jest

interesująco. Przydałaby się koparka, ale niestety koszty...

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka amunicji

Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Aby zaprezentowany w tej książce opis podziemi w Górach Sowich był kompletny,

należy również kilka słów poświęcić kompleksowi zbrojeniowemu w Miłkowie.

W jego skład wchodziła fabryka amunicji Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit

AG - zlokalizowane w rozległych podziemnych wyrobiskach nieczynnej kopalni

węgla kamiennego Wenceslaus oraz w wydrążonej przez więźniów części podziemnej

we wnętrzu góry Włodyka. Jaki związek miały te fabryki z AL Riese? Po pierwsze:

Unterkommando Ludwigsdorf było podobozem KL Wüstegiersdorf, czyli podlegało

de facto AL Riese. Po drugie: znaczna część produkcji materiałów wybuchowych z

Dynamit AG wędrowała prosto na Wielką Budowę. To właśnie z podziemi Włodyki

pochodził donarit - materiał wybuchowy, którym drążono tunele Olbrzyma. Po trzecie:

na terenie fabryki Mölke-Werke istniała elektrownia i to właśnie ona poprzez

background image

podziemne kable zaopatrywała w energię elektryczną całego Olbrzyma. Po czwarte:

rozbudowa podziemnej części kompleksu kierowała się właśnie w stronę Sokolca,

który prawdopodobnie miał stanowić podziemne zaplecze magazynowe dla

obydwu fabryk.

Jak już wspomniałem, w skład kompleksu wchodziły dwie fabryki zbrojeniowe. Ich

lokalizację oparto na wykorzystaniu zabudowy i wyrobisk kopalni, zamkniętej

jeszcze w latach 30. z powodu częstych wyrzutów metanu (w jednej z katastrof zginęło

151 górników). Prawdopodobnie pod koniec 1943 roku rozpoczęto adaptację obiektów

dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Na powierzchni wybudowano liczne schrony,

bunkry, wartownie i magazyny maskowane na stropach ziemią i małymi drzewkami. Do

wszystkich tych obiektów doprowadzono sieć żelbetowych dróg, a cały teren chroniony

był przez liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej.

Nie wiadomo dokładnie kiedy rozpoczęto drążyć podziemną część kompleksu. Nie

ma o tym żadnych wzmianek. Wiadomo natomiast, że podziemia te istnieją.

Zeznania więźniów pracujących na powierzchni mówią o gigantycznych tunelach we

Włodyce, w których ginęły tysiące ludzi. Jedna z byłych więźniarek zeznaje, iż

nieraz widziała ludzi pędzonych do tuneli. Mówiąc dokładniej, to nie do tuneli, tylko do

szybu windy, którym zjeżdżali do podziemi. Gdy wracali wieczorem wyglądali

upiornie. Setki ludzi w kolorach: żółtym, czerwonym i zielonym ledwo wlokło

się do obozu. Pracowali przy mieszaniu różnych składników prochu.

Do dziś nie udało się trafić na ślad wejść do podziemi fabryki Dynamit AG.

Jest to sprawa o tyle utrudniona, że rejon ewentualnych wlotów tuneli leży w tzw.

gorącej strefie. Do dnia dzisiejszego cały masyw Włodyki jest bowiem wprost

naszpikowany amunicją różnego kalibru i wszelkie prace w tym rejonie są

zdecydowanie niewskazane. Podobnie rzecz się ma z penetracją wyrobisk

kopalni. Tutaj metan jest najlepszym strażnikiem.

Niestety, nie mogę, tak jak to robiłem przy opisach innych kompleksów,

podać danych liczbowych dotyczących podziemi, bowiem ich po prostu nie

znam. Przynajmniej na razie.

background image

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie - badania

W rejonie fabryki zbrojeniowej w Ludwikowicach Kłodzkich wszelkie prace terenowe

są bardzo ryzykowne. Z powodu ogromnych wprost ilość amunicji artyleryjskiej

zakopanej na zboczach Włodyki. Niemniej w marcu 1997 roku podjęliśmy próbę

przekopu jednego z wklęśnięć w zboczu góry. Mieliśmy nadzieję na odkopanie tunelu.

Niestety mimo przerzucenia kilku ton skał i gruzu skalnego, nie potwierdziły się nasze

przypuszczenia co do lokalizacji tunelu. Sprawa pozostaje otwarta.

Podobnie rzecz się miała z penetracją sztolni o polskiej nazwie Wacław I

(niemiecka nazwa nie jest nam znana). Po wejściu przez szyb wentylacyjny, udało się

nam zbadać jej przebieg na długości około 200 m. Do połowy długości jest ona

obudowana betonem, ciąg dalszy to obudowa ceglana. W części obudowanej cegłą,

około 50 m od przodka, po obu stronach tunelu znajdują się zawały, które prawdo-

podobnie kryją dostęp do dalszych chodników. Zawały są jednak na tyle

niebezpieczne, że zrezygnowaliśmy z prób dalszej penetracji. Naprawdę nie warto

ryzykować.

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Jeżeli chodzi o naziemną część kompleksu zamku Książ, to prace w nim

prowadzono zarówno na terenie zamku, jak i w jego okolicy, w promieniu około

1 km. W zamku prowadzono roboty polegające na przebudowie części

pomieszczeń oraz ich adaptacji do zamierzonych celów. Niestety, w wyniku tej

przebudowy bardzo ucierpiało wyposażenie zamku - m.in. w sali Krzywej,

Konrada i w hallu Bolka zerwano zabytkowe plafony i inne ozdoby. W starej

części zamku wzmocniono drewniane stropy, a na piątym piętrze rozpoczęto

przebudowę dużych sal na mniejsze pokoje, prawdopodobnie dla żołnierzy

pułku ochrony Führera.

Z drugiego poziomu piwnic zamkowych wykuto do pierwszego poziomu

podziemi szyb klatki schodowej. W związku z tymi pracami, w jednym z

pomieszczeń na parterze zamku ustawiono kompresor, niszcząc przy okazji

piękną, zabytkową podłogę pomieszczenia.

background image

Na głównym tarasie przed zamkiem, obok wlotu szybu wentylacyjnego,

zlokalizowano skład materiałów budowlanych, natomiast przed budynkiem

biblioteki zbudowano tajemniczy, żelbetowy zbiornik, w którym, jak mówią

świadkowie, nawet zimą woda była ciepła. Czyżby jakieś próby z uranem?

Dużo poważniejsze prace prowadzono w okolicy zamku. Ze stacji kolejowej

Wałbrzych- Szczawienko poprowadzono do kompleksu torowisko kolejki

wąskotorowej, biegnące obok Palmiarni, dzisiejszego parkingu i amfiteatru, do

rejonu podziemi. Obok parkingu na zalesionym wzgórzu zbudowano dwa duże

zbiorniki na wodę, zasilane ze studni głębinowych w rejonie Lubiechowa.

Natomiast rejon samego parkingu zajmował obóz koncentracyjny KL

Furstenstein. Tuż za parkingiem zlokalizowano także dużą przepompownię.

Jednak zdecydowanie najciekawsza budowla znajduje się na terenie kapliczki

rodu von Hochberg. Otóż, obok rozległych piwnic kapliczki wybetonowano dużą

komorę, do której doprowadzono z powierzchni 9 okrągłych otworów o

średnicy około 500 mm. Otwory dają jednoznaczne skojarzenie, że

przeznaczeniem budowli była stacja wentylacyjna dla jakiegoś dużego,

podziemnego obiektu. Z dna komory odchodzą dwie obetonowane studzienki, niestety,

obecnie zagruzowane. Może warto byłoby je oczyścić?

Po drugiej stronie zamku znajdowały się wloty trzech sztolni, toteż na platformie

przed sztolniami powstało kilka baraków magazynowych oraz kilka fundamentów

pod urządzenia techniczne. Nieco poniżej, na zboczu góry, rozpoczęto budowę

niewielkiej oczyszczalni ścieków, od której wykopano rów w kierunku rzeki

Pełcznicy. Przy sztolni nr 4 - znacznie oddalonej od trzech pozostałych - nie ma

żadnych budowli. Jest tam natomiast duża hałda, sięgająca aż do rzeki Pełcznicy.

Po przeciwnej stronie wąwozu znajdują się ruiny zameczku o nazwie Stary Książ,

wokół którego istnieją ślady po nierozpoznanych pracach. Równie ciekawy jest głęboki

wąwóz rzeki Pełcznicy. W zamierzeniach niemieckich całe zamkowe wzgórze miało

zostać odcięte od świata, a dojazd do zamku możliwy tylko poprzez podziemne

tunele. Tunel dla samochodów miał biec od strony Świebodzic, natomiast tunel

kolejowy od strony tzw. Łuku Świebodzickiego. W rejonie tym można znaleźć

pewne ślady po prowadzonych pracach. Są one widoczne m.in. w odsłonięciu,

background image

gdzie przemieszane warstwy ziemi i skał świadczy o ingerencji człowieka w

głąb zbocza.

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

Podziemia pod zamkiem Książ składają się z nieznanej dokładnie liczby

poziomów wyrobisk. Na dzień dzisiejszy znane są dwa poziomy: pierwszy na głębokości

15 m pod zamkiem i drugi na głębokości 53 m pod dziedzińcem, położonym na

wysokości 399 m n.p.m. Tunele wykute zostały w zlepieńcu kulmowym.

Do podziemi poziomu pierwszego wchodzimy wejściem, znajdującym się na

tarasie bogini Flory. Zaraz za wejściem dostrzegamy wylot strzelnicy wartowni

ochraniającej obiekt. Aby przejść dalej, mijamy wartownię i skręcamy w prawo. Idąc

tunelem mijamy wejście do windy, łączącej poszczególne kondygnacje zamku z

podziemiami oraz szyb klatki schodowej dochodzącej do poziomu piwnic zanikowych.

Nieco dalej drogę przegradza nam zawalisko w tunelu. To zasypana część chodnika,

dochodząca bezpośrednio do głównego szybu zamkowych podziemi, który obecnie jest

całkowicie zagruzowany. Tunel dochodzi do dużej komory. Z jej dna prowadził,

wspomniany wyżej, szyb aż do podziemi dolnego poziomu. Po drugiej stronie

komory znajduje się jeszcze jedno dojście z tarasu bogini Flory, obecnie

zamurowane. Podziemia poziomu pierwszego mają długość około 80 m, powie-

rzchnię 180 m2 i kubaturę 400 m3.

Podziemia poziomu pierwszego są obecnie całkowicie niedostępne z racji

ulokowania w nich aparatury pomiarowej stacji sejsmograficznej PAN. Jako jedyne

znane obecnie podziemia, posiadają bardzo wysoki stopień wykończenia, co świadczyć

może o wysokim zaawansowaniu budowy tego obiektu. Składają się z czterech sztolni

dolotowych oraz sieci krzyżujących się ze sobą wyrobisk chodnikowych, które powię-

kszono do rozmiarów hal (5 m wysokości i 5,5 m szerokości). Ponadto w

podziemiach znajdują się cztery całkowicie wybetonowane Komory o wymiarach 13

x 4,5 x 3,8 m. Do podziemi docierają aż trzy szyby, Pełniące następujące zadania:

• szyb nr 1 - o średnicy 5 m - miał pomieścić windę oraz urządzenia

wentylacyjne,

• szyb nr 2 - o średnicy 3,5 m - służyć miał celom wentylacyjnym, natomiast w

background image

trakcie budowy podawano nim do podziemi beton,

• szyb nr 3 - o średnicy 0,7 m - wykonany był tylko do podawania betonu.

Podziemia zamku Książ są doskonałym przykładem na to, jak pra-

wdopodobnie miały wyglądać wszystkie systemy podziemne w Górach Sowich,

gdyby je ukończono.

Ogólna długość tuneli kompleksu wynosi 1 070 m i powierzchnia 4 100 m2, a

kubatura sięga 14 200 m

3

.

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Pierwszy system wyrobisk zespołu schronowego w Głuszycy odnajdujemy za

Zakładami Przemysłu Włókienniczego nr 2. Tworzą go dwie sztolnie wydrążone

w skale gnejsowej. Wloty sztolni znajdują się na wysokości 480 m n.p.m.

Jedyne możliwe wejście znajduje się przy drodze, za zakładami. Tunel ma

wymiary 2,5 x 3 m. Od głównego chodnika odchodzą niewielkie wyrobiska

poprzeczne, a po około 100 m sztolnia nr 1 krzyżuje się ze sztolnią nr 2, pod

kątem prostym. Tuż przed skrzyżowaniem, po prawej stronie natrafiamy na trzy

niewielkie, ceglane komory. Znaczna część sztolni nr 1 posiada obudowę z

żelbetowych prefabrykatów. Kilkanaście metrów za skrzyżowaniem, w sztolni

nr 2, wydrążono komory na wartownię. W miejscu tym istnieje dziś wielki

zawał, który ciągnie się aż do wylotu sztolni nr 2. Całkowita długość wyrobisk

wynosi 240 m, powierzchnia 600 m a kubatura 1800 nr.

Drugi system wyrobisk ulokowano za Zakładami Przemysłu Włókienniczego

nr 1. Zespół ten składa się z dwóch sztolni połączonych wyrobiskami

poprzecznymi. Wiemy o tym dzięki zachowanemu w Urzędzie Gminy w

Głuszycy planowi podziemi, wykonanemu w latach 50. przez Wojsko Polskie

podczas penetracji podziemi. Po spenetrowaniu, wloty do obiektu zostały

wysadzone w powietrze. Dlaczego? Trzeci system składa się prawdopodobnie z

dwóch lub trzech sztolni umiejscowionych na zboczu w rejonie ulicy Kolejowej. Z

powodu zawałów systemie był penetrowany. Ślady po czwartym systemie znajdują się

background image

przy drodze leśnej prowadzącej na Soboń, kilkadziesiąt metrów za trzema stawami W

zboczu góry istnieją dwa wybrania z wysadzonymi rumowiskami skał.

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Na początku XX wieku, pomiędzy Wałbrzychem a Jedlina Zdrój,

powstał jeden z najdłuższych tuneli kolejowych na dzisiejszych
ziemiach polskich. Ma długość 1 612 m. W jego skład wchodzą dwa
równoległe tunele, połączone kilkoma poprzecznymi chodnikami
technicznymi. Lewy tunel (tak go nazwijmy) posiada niewielką komorę
w której wykuto na powierzchnię góry szyb wentylacyjny o głębokości
80 m.

Sprawa jest o tyle ważna, że w latach 1944-1945 w lewym tunelu powstał

schron dla pociągów specjalnych. Na długości około 200 m tunel poszerzono i

obudowano żelbetem (cały tunel posiada obudowę ceglano-kamienną). Co

kilkanaście metrów, w bocznej ścianie tunelu, znajdują się wnęki techniczne oraz

wyloty systemu odwadniającego! Wszystko niby pasuje, tyle tylko, że podobne

tunele-schrony, istniejące w innych miejscach, posiadają znacząco rozbudowane

zaplecze techniczne dla pasażerów pociągów, w postaci całych ciągów korytarzy i

pomieszczeń. Natomiast w omawianym tunelu niczego takiego nie ma. Pozostaje

tylko możliwość, że wloty do zaplecza zamurowano. Jest to wielce

prawdopodobne, bowiem z tunelem i jego okolicą związana jest sprawa centrali

telekomunikacyjnej o kryptonimie S3 Rüdiger. Jej lokalizację w rejonie tunelu

potwierdzają niemieckie dokumenty, natomiast w terenie nie ma po niej śladu.

Ściślej mówiąc, ślad jest, tyle tylko, że bardzo enigmatyczny. W 1996 roku w

wyniku prac terenowych udało się nam odkryć bardzo interesujący tunel,

zakończony komorą z zalanym szybem, prowadzącym prawdopodobnie do centrali

i zaplecza technicznego schronu dla pociągów. W lecie 1997 roku nurkowie, bada-

jący szyb, potwierdzili połączenie szybu z niewiadomymi wyrobiskami, które

kierują się prosto w stronę tunelu.

Inne

Poza wymienionymi wcześniej podziemiami w Głuszycy oraz

tunelem-schronem, na interesującym nas terenie znajduje się wiele

background image

innych, nie związanych z II wojną światową obiektów podziemnych.

Są to następujące budowle:

„Silberloch" - kopalnia srebra na Przełęczy Walimskiej,

tzw. sztolnia uranowa na zboczu Strażowej Góry,

kopalnia węgla kamiennego koło Sierpnicy,

nieznane z nazwy wyrobiska kopalniane w Jedlinie Zdroju,

sztolnia poszukiwawcza w rejonie Lasocina,

tajemnicze obiekty podziemne na południowo-wschodnich zboczach

masywu Wielkiej Sowy - prawdopodobnie kopalnie rud srebra,

kopalnie rud srebra w Złotym Lesie,

kopalnia barytu w Bystrzycy Górnej,

kopalnie barytu „Augusta" w Kamionkach,

sieć wyrobisk pokopalnianych zagłębia węglowego Wałbrzych--Nowa

Ruda-Jugów-Jedlina.

Na tym kończę prezentację podziemnych labiryntów Gór Sowich. Przedstawiłem

Państwu wszystkie poznane przez nas obiekty, choć zdaję sobie sprawę, że jest to

zaledwie część z tego, co naprawdę kryją Góry Sowie.

Wszystkie opisane podziemia są w dobrym stanie górniczym, z wyjątkiem podziemi

Sokolca, wykutych w kruchym piaskowcu.

Nieco inaczej przedstawia się sprawa z budowlami naziemnymi. Przez

wszystkie powojenne lata były one narażone na działanie różnych czynników

atmosferycznych oraz na niszczycielskie czyny miejscowej ludności, która dokonała

wielu poważnych zniszczeń. Dziś większość jest w stanie ruiny. Oparły się

jedynie masywne, żelbetowe bunkry i fundamenty urządzeń technicznych. Najgorzej

wyglądają budowle ceglane, zdewastowane całkowicie w wyniku odzyskiwania

z nich cegieł i innych prefabrykatów. Obiekty naziemne stoją dziś opuszczone i

zapomniane, rosną na nich małe drzewa, krzaki i wszechobecny mech, przez co

proces niszczenia przebiega znacznie szybciej. Pocieszającym jest fakt, że

zaplanowano oczyszczenie wszystkich obiektów z roślinności i odpowiednie

oznakowanie całego terenu tak, aby każdy mógł bez przeszkód dotrzeć do tych

ciekawych i unikatowych przykładów niemieckiej myśli technicznej i

background image

budownictwa fortyfikacyjnego z okresu II wojny światowej.

W pracach badawczych na terenie S3 Riese brali udział:

Jacek Duszczak

Andrzej Hercuń

Dariusz Korólczyk

Mariusz Mirosław

Piotr Rodziewicz

Paweł Rodziewicz

Andrzej Stasiak

Robert Stonkus

Grzegorz Urbański

Tomasz Witkowski

Andrzej Wojtoń

Piotr Zagórski

oraz

MARIUSZ ANISZEWSKI

Uczestniczyło w nich także kilku innych naszych kolegów, którzy

dorywczo, w miarę możliwości, pomagali nam przerzucać tony skalnego gruzu

w poszukiwaniu nowych tuneli.

background image

CZĘŚĆ VI

PO WOJNIE

12 stycznia 1945 roku ruszyła ofensywa styczniowa, której rozwój znacząco wpłynął

na sytuację militarną na Dolnym Śląsku. Po dwóch tygodniach walk armie sowieckie

znalazły się w samym sercu Śląska, zajmując go bez większych kłopotów. Dalej uderzenie

sowietów skierowane zostało na linię Odry i główne miasta: Opole, Wrocław, Głogów

i Brzeg. Po sforsowaniu rzeki - 16 lutego 1945 roku - armie sowieckie rozpoczęły jedną

z ostatnich, wielkich operacji ofensywnych tej wojny - operację berlińską -

zapominając jakby o Dolnym Śląsku. Jeżeli bowiem nie liczyć walk o Wrocław, to na

terenie tym panował niczym niezmącony spokój. Działo się tak aż do dnia rozpoczęcia

operacji opolskiej - 15 marca 1945 roku - bowiem dopiero wtedy jednostki Armii

Czerwonej wkroczyły na dolnośląską ziemię, walcząc o jej zdobycie. 8 maja 1945

roku wojska 59 armii gen. Iwana Korownikowa realizując zadania operacji praskiej i

prowadząc walki w Kotlinie Kłodzkiej sforsowały Góry Bystrzyckie i zajęły ostatnie

tereny Dolnego Śląska. Dwa dni później oddziały 21 armii I-go Frontu Ukraińskiego

zdecydowanym rajdem zajęły bez walk Świdnicę, Wałbrzych i tereny wokół tych miast.

Nikt nie bronił powstałej tak wielkim wysiłkiem Wielkiej Budowy, nikt nie bronił

Walimia, Głuszycy, setek ton specjalistycznego sprzętu, maszyn, miejscowej ludności...

Rosjanie dostali wspaniały prezent. Czy władze sowieckie zdawały sobie sprawę z tego,

co wpadło im w ręce? Nie wiadomo. Wszystko wskazuje na to, że nie bardzo, jako że

schrony, tunele, porzucona broń i ogólny bałagan napotykano na każdym pobojowisku.

Tak więc i w tym przypadku nie robiono sensacji. Skupiono się głównie na dostarczaniu

(z inicjatywy więźniów) powstałym szpitalom wszelkiego rodzaju lekarstw, żywności i

wyposażenia. W szpitalach tych umieszczono wszystkich więźniów, którzy przetrwali

sowiogórskie piekło i w większości znajdowali się na krawędzi śmierci. Niestety, mimo

starań lekarzy sowieckich oddelegowanych do tej pracy wielu byłych więźniów

niedługo cieszyło się wolnością. Miesiące morderczej pracy, chorób, bicia,

głodzenia zrobiły swoje. Wiele sowiogórskich tajemnic zabrali ze sobą do grobu ci

nieszczęśnicy. Poza wsparciem dla szpitali, władze sowieckie rozpoczęły także

tworzenie „polskiej" administracji, MO, SB oraz pomagały polskim osadnikom

w przejmowaniu majątków po wysiedlanych sukcesywnie Niemcach.

background image

Jednak powoli sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Sowieci już wiedzą co działo

się w Górach Sowich. Rozpoczynają akcję. Specjalne oddziały wojska wybrane

ze składu 59 i 21 armii ogólnowojskowej przeczesują rejon Wielkiej Budowy

w poszukiwaniu ukrytych dóbr materialnych, pobierają próbki ziemi, aby

ustalić w niej zawartość rudy uranu, starają się dotrzeć do wysadzonych

podziemi. Mimo że przedsięwzięcia te kończą się niepowodzeniem, akcja trwa

nadal i polega na regularnej grabieży sprzętu technicznego oraz materiałów

budowlanych pozostawionych na budowie. Dzień i noc na wschód podążają

transporty cementu, cegieł, stali, rozebranych torów kolejki wąskotorowej,

instalacji elektrycznej, wszelkiego rodzaju maszyn oraz tego wszystkiego, co dla

wyzwoleńczej Armii Czerwonej i ludu uczciwie pracującego przedstawia

jakąkolwiek wartość. Aby w pełni ukazać jak wyglądała ta akcja przyjrzyjmy

się raportowi S. Styczyńskiego (pełnomocnika Ministerstwa Kultury i Sztuki

d/s rewindykacji dóbr zrabowanych w Polsce) dotyczącemu postępowania

Sowietów na zamku Książ:

„(...) gospodarka Rosjan przez cały 1945 rok, jeżeli chodzi o

ruchomości zamku polegała głównie na przygodnym wywożeniu

rzeczy cenniejszych, co jednak nie miało charakteru zor-

ganizowanej akcji. Wywożono meble, dywany, obrazy, rzeźby itd.

Dopiero w styczniu 1946 roku zjechała komisja złożona z

wyższych oficerów kwatery marszałka Rokossowskiego, która

dokonała przeglądu całości... W kilka dni później rozpoczął się

zorganizowany wywóz na wielką skalę, który w lutym objął

bibliotekę, w marcu i kwietniu resztę ruchomości. W maju w

barbarzyński sposób zniszczono resztę pozostałych ruchomości

dokładnie łamiąc wszelkie meble, wyrąbując drzwi, okna,

wyrywając parkiety, boazerie i malowidła tak, że wnętrza

kompletnie spustoszone przedstawiają stan kompletnej ruiny,

szczęśliwie jak dotąd chronionej przez nieuszkodzony dach. W

tym stanie zamek został w początkach czerwca przekazany

władzom polskim".

background image

Podobny los spotkał dziesiątki innych zamków, dworków i pałaców Dolnego

Śląska, bowiem nowa władza nie znała litości. Ucierpiał bardzo wysoko rozwinięty na

tych terenach przemysł oraz komunikacja Właśnie wtedy demontuje się i wywozi do

Rosji jedną linię torów z odcinka Wrocław-Zgorzelec. Wtedy też doprowadza się do

ruiny dolnośląski przemysł, przez rabunek i dewastację o jakiej świat nie słyszał.

Razem z Sowietami rabunek prowadzą setki band szabrowników kradnących to

wszystko, czego nie wywiozła Armia Wyzwoliciela. Szczególnie tragicznie los

obchodzi się z Wielką Budową która przeżywa prawdziwy najazd złodziei oraz

„legalnie" działających firm, zajmujących się odzyskiem materiałów budowlanych. Inż.

I. Gisges wspomina:

„Przypomniały mi się lata 1945-47 kiedy to na własną rękę

organizowałem wyjazdy do najrozmaitszych zakamarków, opuszczonych

zamków, dziwnych schronów, podziemi, a nawet starych stodół zapchanych

różnymi materiałami. Pracowałem wtedy w energetyce w Wałbrzychu,

a zapasów było brak. Walim stanowił wtedy kopalnię materiałów i

urządzeń nie tylko dla energetyki. Przywieźliśmy stamtąd m.in. kilka

samochodów samych tylko izolatorów, niezliczone ilości żelaza

profilowego i rur kamionkowych...".

A oto jak pamięta te lata pan A. Śleziak z Gliwic:

„W miejscowości Jugowice natrafiliśmy na wykopany otwór

imitujący budowę szybu wentylacyjnego, tu znów kupa żelastwa i

materiałów, w szopie kilkadziesiąt silników elektrycznych,

niezabezpieczony magazyn wszelkich typów amunicji. Tam

urządziliśmy sobie strzelanie z Panzerfaustów. Stwierdzam, że

otwór ten był już częściowo zasypany prawdopodobnie przez

wysadzenie dynamitem. Podobnie za fabryką lniarską w Walimiu

był wybudowany duży schron (!) obok stosy amunicji, granatów,

Panzerfaustów. Aż strach ogarnia na myśl, że podpali to ktoś niepowołany.

A dostęp ma każdy".

Ziemie te faktycznie nie należały do najspokojniejszych. Jeszcze w latach

1947-1948 nocami słychać było strzały i stłumione odgłosy eksplozji. Jest wielce

background image

prawdopodobne, że walimskie podziemia mogły służyć przez jakiś czas za

kryjówkę bandom Werwolfu. A trzeba nam wiedzieć, że w powiecie wałbrzyskim

działała jedna z najliczniejszych grup Werwolfu, licząca około 150 osób. Jej

dowódcą był esesman Zoeffer, a dzieliła się na: Stadtgruppe - dowódca Alfred

Kramer, Kreisgruppe - dowódca Helmuth Nowak i Panzergruppe - dowódca

Elsner, która dokonywała wszelkich akcji dywersyjnych. Dla porównania

działająca w powiecie jeleniogórskim grupa Paula Schmidta liczyła około 20

osób, a grupa Karla Christiana operująca w powiecie bystrzyckim aż 7 osób.

O tym jak wyglądała Wielka Budowa w 1947 roku możemy dowiedzieć się z

serii artykułów Zbigniewa Mosingiewicza zamieszczonych w Słowie Polskim:

„Samo rozrzucenie wejść daje pojęcie o ogromie podziemnego

miasta. Nie jest ono dotychczas w dostateczny sposób zbadane.

Mieszkańcy Głuszycy często na własną rękę udają się na

poszukiwania rzekomo ukrytych tam skarbów, ale w swych

wędrówkach dochodzą jedynie do głównego tunelu. Bocznych

tuneli nikt dotychczas nie zbadał. Przygodnych poszukiwaczy

skarbów odstraszają groźne bunkry i pogłoski o zaminowaniu

przejść".

Dobiegają końca burzliwe lata 40. Podziemia są już lepiej znane. Armia

Czerwona nie znalazła w nich złota ani uranu i w efekcie straciła nimi

zainteresowanie. Nie stracili go natomiast szabrownicy. Nieprzerwanie penetrują

podziemia, wywożąc z nich wszystko, co tylko da się oderwać, odkuć, podnieść

i wyciągnąć na powierzchnię. Przecież złom jest w cenie. Jednak poza nimi

niewielu jest śmiałków gotowych zmierzyć się z Olbrzymem, i tylko czasami

komendanci okolicznych posterunków MO polecali wysadzić wejście do tego

czy innego tunelu lub szybu, czego domagali się mieszkańcy, ponieważ ginęło

im pasące się tam bydło, a dzieciaki wracały do domów,.. uzbrojone po zęby w

znalezione w podziemiach pistolety maszynowe i panzerfausty...

Pojawiają się w końcu pierwsze osoby próbujące rozwikłać tajemnicę

„walimskich podziemi". W lecie 1947 roku do Walimia przybywa ppor. Radek,

który wraz z trzema kompanami prowadzi oględziny budowy. Jednak ppor

background image

Radek znika tak nagle, jak się pojawia. Tajemnica nadal pozostaje tajemnicą.

Jakby na zakończenie tragicznej dekady lat 40., w 1948 roku w niewyjaśnionych

okolicznościach wylatuje w powietrze jedno z wejść do podziemi Sokolca, co

jeszcze bardziej utajnią ten kompleks.

Czas szybko mija, nie przynosząc przez następne kilka lat nic nowego. Dopiero

w sierpniu 1954 roku na terenie Gór Sowieh pojawia się kilkuosobowa grupa

wojskowych dokonując m.in. inwentaryzacji sztolni nr 2 w kompleksie Jugowice. To

właśnie tej grupie zawdzięczamy błędnie wykonany plan tych podziemi, wokół którego

narosło tyle nieporozumień i legend. Sześć lat później w Górach Sowich znowu pojawia

się wojsko. Niestety, me udało się nam ustalić, jaka ekipa działała na tym terenie i czego

dokonała, za to o wiele więcej wiemy o poczynaniach następnej ekipy. Ta zawitała na te

tereny 23 lipca 1964 roku.

Wyprawą GKBZHwP kierował dr Jacek Wilczur, a miała za zadanie ostateczne

rozwiązanie zagadki walimskich lochów oraz zebranie materiału dowodowego o

zbrodniach hitlerowskich na tym terenie. W wyniku zakrojonych na szeroką skalę prac

ekipie dr Wilczura udało się zinwentaryzować wszystkie główne kompleksy budowy

oraz zebrać wiele dowodów zbrodni popełnionych przez SS. Do najbardziej obcią-

żających dowodów należą niewątpliwie odkryte w kilku miejscach masowe groby

więźniów, którzy zginęli przy budowie Olbrzyma oraz zeznania naocznych świadków

zbrodni. Oto co powiedział sam dr Wilczur Żołnierzowi Polskiemu w kilka dni po

zakończeniu wyprawy:

„Wyprawa w Góry Sowie wzbogaciła naszą wiedzę o

hitlerowskim systemie eksploatacji sił więźnia, wzbogaciła naszą

wiedzę o sposobach technicznych eksterminacji. (...) Góry Sowie

to klasyczny przykład współpracy kapitału i przemysłu

niemieckiego z SS. (...) Świadkowie obliczają że przy budowie

labiryntów i urządzeń obronnych zatrudnionych było około 45 firm.

Istnieją jednak dowody, które pozwalają przypuszczał, że ta, w

Górach Sowich przygotowywano kwaterę Hitlera i kwaterę dla

OKW. We wszystkich wsiach i osadach, w których prowadzono roboty

tunelowe, drążono góry i budowano naziemne urządzenia

background image

obowiązywał zakaz przyjmowania gości z zewnątrz, choćby nawet z

sąsiedniej wsi. Chodziło o zachowanie najściślejszej tajemnicy".

Należy tutaj dodać, że to właśnie dr Wilczur „odkrył" dla historii tego terenu panów

Heina i Schneidera - Niemców zamieszkałych w Jugowicach, których zeznania

okazały się bezcenne przy odtwarzaniu wyglądu budowy i warunków na niej

panujących. Niestety do wielu rzeczy nie udało się im dotrzeć, a to za sprawą

bardzo złej atmosfery panującej w otoczeniu wyprawy. Jest prawie pewne, że

poczynaniami członków wyprawy interesowało się KGB i SB, co bardzo

utrudniało wszelkie prace. Właśnie za sprawą KGB nie doszło do skutku plano-

wane rozkopanie jednego z zawałów i penetracja podziemi leżących za nim.

Właśnie za sprawą KGB i SB atmosfera w Górach Sowich popsuła się do tego

stopnia, że zainteresowanie Wielką Budową znikło na kilka lat. Walerian

Skrzypczak tak oto wspomina:

„Pamiętam, że w listopadzie 1943 roku przywieziono na stację w

Walimiu transport więźniów w pasiakach z jakiegoś obozu, ale z

jakiego nie wiem. Wagonów tych było 5. Ilu więźniów

przywieziono również dokładnie nie wiem. Więźniowie ci zaczęli

budować baraki najpierw w Walimiu a później w Jugowicach.

Więcej transportu koleją z więźniami do pracy w Walimiu nie

przychodziło. Z opowiadań Niemców zamieszkałych wtedy w

Walimiu, którzy kontaktowali się z pracownikami OM wiem,

że ogółem miało być tam zatrudnionych co najmniej 38 tys.

ludzi. Kierownictwo tej budowy mieściło się w Jedlince w zamku,

i chyba ono tylko mogło być zorientowane jakiego rodzaju miały

być te budowle i czemu miały służyć. Sami Niemcy snuli różne

domysły na temat prowadzonych prac w głębi gór, jedni mówili,

że miała to być jakaś fabryka prochu a inni, że miała to być

kwatera główna Hitlera, ponieważ do Walimia przyjechali wtedy

gestapowcy z Kętrzyna, gdzie poprzednio taka kwatera się

mieściła. Z niedożywienia i złych warunków higienicznych

wybuchł wśród więźniów tyfus i na ten tyfus zmarło około 700

background image

osób a na cmentarzu w Walimiu znajdują się trzy masowe

groby, w których pochowano zmarłych. Pracowali także w

Walimiu jeńcy włoscy, których zmarło około 22 osoby.

Niezależnie od tego pracowali tam także cywilni robotnicy z OT a

także cywilni robotnicy włoscy, minerzy którzy wysadzali

chodniki w skałach. Główny obóz więźniów zatrudnionych przy

budowach w Walimiu, znajdował się w Jugowicach, które za

czasów niemieckich nosiły nazwę Hausdorf. Obóz ten znajdował

się w rejonie ul. Górnej w Jugowicach. Był także obóz więźniarski

w Olszyńcu oraz obóz w Klocach. Prace były ściśle izolowane, na

drogach wiodących do góry, gdzie prowadzono roboty, stały

tablice ostrzegawcze, grożące karą śmierci za wejście na teren

budowy. Niemcy mówili także, że w Głuszycy istniało

krematorium, ale ,gdzie nie wiem. Mój pracodawca Szymura nie

mówił mi nigdy o tym, aby malował jakieś kotły wewnątrz

pomieszczeń zbudowanych wewnątrz góry".

Latem 1972 roku w Walimiu pojawił się pchor. Jerzy Cera Dysponując

ludźmi i sprzętem, rozpoczął dokładne badania nad walimskimi podziemiami.

Przez kolejnych pięć lat Jerzy Cera przybywał w Góry Sowie i prowadził

inwentaryzację budowy. Owocem tych wypraw stała się obszerna praca

dyplomowa, która bardzo dokładnie, jak na owe czasy, przedstawiała wygląd

budowy oraz problematykę więźniów pracujących w jej kompleksach. Poza tym

Jerzy Cera zainteresował się szczególnie kompleksem Jugowice, gdzie też

rozpoczął prace ziemne. Niestety, nie udało mu się odkryć żadnych rewelacji i

poza inwentaryzacją kompleksu nic nowego nie odkrył.

Minął rok od zakończenia ostatniej wyprawy Jerzego Cery. Jest upalne lato

1976 roku gdy na horyzoncie pojawia się kolejna ekipa pragnąca zmierzyć się z

Olbrzymem. Ekipą, w skład której wchodzą studenci Politechniki Wałbrzyskiej,

kieruje Piotr Kruszyński, późniejszy pracownik Centralnego Archiwum Gross

Rosen, autor wielu prac o Górach Sowich. Ponadto w składzie ekipy znajdują się

jeszcze dwaj interesujący ludzie: Tadeusz Słowikowski i Andrzej Nowicki,

background image

których chyba nie trzeba przedstawiać. Działania ekipy ograniczają się w zasadzie

do dokładnego zbadania podziemi i przekopania zawałów w nich występujących,

co udaje się tylko częściowo. Po dokładnej inwentaryzacji budowli naziemnych,

ekipa podjęła próbę przekopania zawału przy wlocie sztolni nr 3 w kompleksie

Soboń. Próba zakończyła się w zasadzie sukcesem, gdyż po wykonaniu szybu

udało im się dotrzeć do kilkunastometrowego odcinka chodnika, zakończonego

zawałem. Zawału jednak nie udało się już sforsować. Jest to zawał o tyle ciekawy,

że wchodzą w niego poderwane wybuchem tory kolejki oraz przewody

elektryczne. W następnym roku ekipa, która została nazwana Grupą Badawczą

Góry Sowie, w takim samym składzie jak rok wcześniej, Podjęła jeszcze jedną

próbę rozebrania zawału w kompleksie Soboń - tym razem na zawalonym

odcinku sztolni nr 2. Po wykopaniu szybu, udało się nim dotrzeć do zawalonej

części chodnika. Niestety, żadnych rewelacji nie odkryto. W trzecim roku

prowadzenia badan na terenie pór Sowich, ekipa Piotra Kruszyńskiego stanowiła

już poważny zespół badawczy. W jego skład wchodzili studenci Politechniki

Wałbrzyskiej, górnicy i ratownicy z Wałbrzycha, przedstawiciele LOK, delegat

Zakładu Medycyny Sądowej z Krakowa oraz studenci AGH. Wykonali szereg badań

na terenie zamku Książ, stwierdzając w okolicach wiele anomalii geofizycznych

wskazujących na istnienie podziemnych próżni, czyli pomieszczeń, korytarzy lub

tuneli, o których dotychczas jeszcze nie wiedziano. W tym samym czasie na

terenie stacji kolejowej w Głuszycy, podczas wykopu pod wodociąg, natrafiono

na drewniane paki z nieheblowanych desek. Było ich 18. Wkrótce okazało się, że

nie są to paki lecz trumny, zbijane z materiału jaki był pod ręka. Na zakończenia

działalności podjęto jeszcze próbę rozkopania jednego z zawałów. Podstawiono

koparkę, jednak po paru godzinach pracy, natrafiono na caliznę skalną, ponad

wszelką wątpliwość nie tkniętą ani świdrem ani oskardem.

Niestety, był to ostatni rok działalności Grupy Badawczej Góry Sowie. Na

placu boju pozostał w zasadzie tylko Piotr Kruszyński, który nadal prowadził

prace badawcze i zbierał materiały o sowiogórskiej budowie. Związane to było z

jego zajęciem, ponieważ po zakończeniu studiów rozpoczął pracę w C. A. Gross

Rosen w Wałbrzychu. Jego wieloletnia praca zaowocowała w 1989 roku

background image

wydaniem przez C. A. Gross Rosen broszury pt.: Podziemia w Górach Sowich i

Zamku Książ, która jest bardzo konkretnym, pobawionym sensacji i fantazji

wydaniem prezentującym stan badań podziemi aż do 1989 roku.

W Górach Sowich próbowała swych sił jeszcze jedna grupa. Latem 1985 roku

ekipa pod przewodnictwem pana L. Krzyścina, rozpoczęła pracę przy zawale na

wlocie sztolni nr I w kompleksie Włodarz. Po wykonaniu głębokiego przekopu

prace przerwano ze względu na obsuwanie się skał ze zbocza położonego nad

wlotem sztolni.

W roku 1991 podjęto jeszcze jedną próbę zgłębienia tajemnic budowy.

Prowadzono prace wykopaliskowe na jednym z zawałów w kompleksie Głuszyca

oraz poszukiwano masowych grobów w rejonie Kole. Wyniki badań pozwalają

przypuszczać, że w pobliżu KL Dörnhau w Kolcach znajduje się kilka

nieznanych, masowych grobów. Sprawa wymaga dalszych prac terenowych.

Jak zeznaje Kazimierz Fedorowicz:

„W Walimiu mieszkam od początku 1947 roku. W owym czasie przed

tunelem w Walimiu przy ulicy 1-go Maja stały obrabiarki różnego rodzaju.

M.in. rozpoznałem kolosa-betoniarkę sporo narzędzi, wewnątrz

znaleźliśmy dwa motory dieslowskie masę drutu zbrojeniowego i masę

drewna. Do wewnątrz wchodziło się po torach wąskotorówki. Od

Niemców w cywilu niczego nie można się było dowiedzieć. Nigdy

nikt w okresie moich 19 lat pobytu tutaj nie wpadł na minę, nie

słyszałem aby komukolwiek cos się stało. Od pana Stroińskiego,

mieszkańca Walimia, słyszałem, że w lochach zamku

hitlerowskiego są pancerne drzwi, których nie można otworzyć. Nie

pamiętam kto, ale jeszcze inna osoba także powiedziała mi o tych

drzwiach".

Wczesną wiosną 1992 roku powstała Sowiogórska Grupa Poszukiwawcza

KRET, która zajęła się odkrywaniem tajemnic Gór Sowich.

Poniżej przedstawiam krótki opis wszystkiego, co udało się nam odkryć przez

4 lata działalności:

• czerwiec-sierpień 1992 - prace przy odkopaniu i inwentaryzacji sztolni nr 3

background image

w kompleksie Osówka,

• sierpień-paździemik 1992 - inwentaryzacja Olbrzyma,
• 24 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 1 i 3 w

kompleksie Jugowice Górne,

• 31 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 2 w

kompleksie Jugowice Górne,

17

• styczeń-luty 1993 - prace w kompleksie Rzeczka, gdzie po oczyszczeniu

zawału na przedłużeniu sztolni nr 1 wyjaśniamy kolejną zagadkę; stwierdzamy

ponad wszelką wątpliwość, że zawał kończy się przodkiem, a nie jak wielu

uparcie twierdziło dalszym ciągiem korytarza, do których, co ciekawe,

niejeden z nich kiedyś wchodził,

• luty-czerwiec 1993 - inwentaryzacja Olbrzyma,
• czerwiec 1993 - realizacja dla potrzeb TVP SA filmu o Górach Sowich,
• lipiec 1993 - rozkopanie zawału przy sztolni nr 7 w kompleksie Jugowice

Górne,

• lipiec-październik 1993 - prace przy zawale sztolni nr 6 w kompleksie

Jugowice Górne,

• listopad 1993 - odkopanie szybu w kompleksie Jugowice Górne,
• grudzień 1993 - marzec 1994 - prace na zawale w kompleksie

Włodarz,

• marzec-kwiecień 1994 - prace poszukiwawcze na terenie kompleksu Wielka

Sowa,

• kwiecień 1994 - pierwsze prace przy sztolni nr 4 w kompleksie

Jugowice Górne,

• kwiecień-maj 1994 - prace przy uskoku w kompleksie Osówka,
• 24 wrzesień 1994 - odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie Sokolec,
• kwiecień-maj 1995 - ostateczne odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie

Jugowice Górne,

17

Warto dodać, że system ten badany był już w 1954 roku przez nieznaną ekipę wojskową. Wykonała ona

błędnie plan tych podziemi, co doprowadziło w następnych latach do powstania wielu wręcz fantastycznych

background image

• lipiec 1995 - odkopanie pancernych drzwi oraz dalsze prace na zawale przy

sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne, niestety ciągle bez rezultatu,

• wrzesień 1995 - działalność SGP KRET zostaje zawieszona.

Po zawieszeniu działalności powstała nowa grupa badawcza o nazwie

THROLL. Z ważniejszych osiągnięć tej grupy mogę wymienić:

• wrzesień-listopad 1995 - prace przy starych kopalniach srebra na Wielkiej

Sowie. Pierwsza informacja o tzw. „CENTRUM",

• marzec-sierpień 1996 - prace badawcze w rejonie lokalizacji centrali

telefonicznej „Rüdiger", m.in. odkrycie tunelu z szybem (niestety zalanym),

wgląd w tajne plany kompleksu Włodarz.

• wstępne badania terenowe (odkop zawału) na terenie fabryki w Miłkowie,
• lato-jesień 1997 - prace na Siłowni w kompleksie Osówka,
• jesień-zima 1997 - prace badawcze w podziemiach Osówki (m.in. prace na

betonowej hali,

• 18 stycznia 1998 - penetracja dotychczas niedostępnej drugiej wartowni,
• wiosna 1998 - wznowione zostają prace badawcze w kompleksach Osówki i

Jugowic Górnych,

• druga (konkretna) wzmianka o „CENTRUM",
• maj-czerwiec 1998 -prace przy „tajemnicach" Kasyna,
• czerwiec-lipiec 1998 - prace badawcze na sztolni nr 4 w kompleksie

Jugowice Górne.

historii, dotyczących kształtu i zawartości tuneli.

background image

CZĘŚĆ VII

ZAGADKI

W chwili, gdy Wilhelm Keitel podpisywał akt bezwarunkowej

kapitulacji Trzeciej Rzeszy, w ludzkich umysłach zaczynały powstawać

pierwsze opowieści o Górach Sowich i ich tajemnicach. W myśl

założenia, że to, co jest nieznane, musi być tajemnicze i nieprawdo

podobne, wymyślano różne nowe teorie o wielokilometrowych korytarzach,

podziemnych komnatach pełnych złota i kosztowności oraz

o przeznaczeniu „Wielkiej Budowy". W poniższym rozdziale zebrane

zostały wszystkie znane nam historie dotyczące sowiogórskich pod

ziemi.

"Było ich trzech: dwóch esesmanów i cywil. Kazali mu się

natychmiast ubierać i iść z nimi. Przed domem czekał samochód.

Jeszcze na progu zawiązali mu oczy, a mimo to ostrzegali - jeśli

otworzysz oczy śmierć!!! Już po kilku minutach pełnej ostrych

zakrętów jazdy wiedział, że udaje się gdzieś w otaczające Walim

góry. Samochód stanął, uniosło go kilka par rąk. Położono go na

drewnianej podłodze. Po chwili podłoga drgnęła. Jechali nowym

samochodem. W końcu samochód zatrzymał się, kazano mu

wysiąść. Dwóch ludzi wzięło go pod ręce, szli długo, a za

każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Pod stopami była

gładka, betonowa powierzchnia. Gdy odwiązali mu oczy

stwierdził, że znajduje się w jakimś podziemnym tunelu

wyposażonym w wiele skomplikowanych urządzeń techni-

cznych. Kazano mu poddać konserwacji i wybielić duży kocioł.

Praca trwała trzy dni, a przez cały czas pilnowało go dwóch

esesmanów. Nie wolno mu było rozmawiać ani patrzeć na

przechodzących obok ludzi. Po trzech dniach SS z tym samym co

poprzednio ceremoniałem odwiozło go do domu".

To relacja Polaka, mieszkającego w czasie wojny w Walimiu. Nasuwa się tylko

background image

jedno pytanie - gdzie znajdują się owe opisywane przez niego podziemia?

„Opowiadał mi pewien felczer, Niemiec, że jednej nocy

przyprowadzono do niego kilku wynędzniałych więźniów. Ludzie ci

byli potwornie owrzodzeni, a właściwie były to ślady jakiś

ogromnych poparzeń skóry".

Felczer nie rozpoznał choroby. Dziś po tylu latach, po doświadczeniach Hiroszimy -

mówi pan Trelak - podejrzewam, że były to objawy choroby popromiennej. Czyżby

jednak bomba atomowa?

Inż. Anthon Dalmus - główny energetyk budowy, budowniczy umocnień Wału

Atlantyckiego, wyrzutni V-l oraz kwatery wodza w Kętrzynie - wspomina o 70

wagonach dziennie, które przywoziły setki maszyn. Jedno jest pewne, że nie były one

potrzebne rzekomemu miasteczku hitlerowskiemu, wykutemu w górach. Na rzucone

pytanie: Czy plotki na temat mającego tu powstać atomowego miasteczka

podziemnego to prawda? Czerwona twarz Dalmusa robi się blada, a szare,

stalowe oczy przykrywają się powiekami. Łapie się za twarz nerwowym ruchem i

dopiero po chwili zaczyna mówić: Nie to nie jest prawda, plany podziemnego miasta

widziałem w głównym biurze OT w Berlinie i mogę na to przysiąc.

W jakim zatem celu na budowie zużyto ponad 400 km kabli energetycznych o

grubości od 60 do 120 mm? Dalmus, inżynier przecież, mówi, że takich kabli

jeszcze w swym życiu nie widział!!!

Pan Czesław S. z Bytomia wspomina:

„Pracami kierowały trzy firmy. Esesmani pokazywali na północny-

zachód i mówili, że za tymi górami jest Waldenburg, a za nimi wielki

zamek, w którym mieści się ich kwatera.

Mówili, że od tego zamku do naszych sztolni prowadzi betonowy tunel,

którym jeździ kolejka z wagonikami, Tą kolejką

przyjeżdżają do

nich na inspekcję ich szefowie".

A z naszej strony wypada dodać, że jeżeli pan Czesław S. mówi prawdę, to

dotarcie do takiego tunelu będzie prawdziwą rewelacją. Z drugiej jednak strony,

wydaje się mało prawdopodobne istnienie aż tak długiego tunelu - w końcu to

ponad 20 km! Znane jest wprawdzie zeznanie jednego z więźniów, który pod

background image

koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdujący się ponad 3 km wewnątrz góry,

ale 20 km to już chyba lekka przesada. Drugi powód negujący możliwość istnienia

takiego chodnika, to czas potrzebny na wykonanie tunelu o długości 20 km.

Przy siedmiu metrach postępu prac dziennie, to około... 8 lat. Tak więc

wszystko jest chyba jasne?

„W grudniu 1944 roku zapędzono nas do niezwykle ciężkiej

pracy. Nosiliśmy olbrzymie, ponad dwustukilogramowe rury, z

których układano rurociąg. Później dowiedzieliśmy się, że

Niemcy tą drogą tłoczą w głąb tuneli płynny beton. Rurociąg

pracował dzień i noc".

W ten sposób powstały w głębi lochów, opisywane już, potężne bunkry, które

dzisiaj... nie istnieją. Gdzie zatem szukać tych wielkich budowli? W którym

kompleksie jest zawał tarasujący drogę do nich? Czy na Włodarzu? A może na

Mosznie? A może w końcu na Wielkiej Sowie? Kto wie?

„Było to na krótko przed zakończeniem wojny. Po zapadnięciu

zmroku na ulicach Walimia pojawiły się patrole złożone z SS i

SD. Tuż przed jedenastą rozległ się warkot silników. Na ulicy

pojawiła się jadąca z dużą prędkością kolumna ciężarówek,

wiozących ukryty pod wysoko upiętymi plandekami ładunek.

Kolumna jechała gdzieś w okolice wlotów sztolni. Nasz

obserwator nie spał tej nocy. Tuż przed świtem zawarczały znowu

silniki. Kolumna wracała, ale puste już były skrzynie, nie było

także przykrywających ładunek plandek".

A oto jeszcze jedna relacja, mówiąca o podobnym wydarzeniu:

„Żołnierze obstawili wieś. Przez blisko dwie godziny ludzie

słyszeli hałas silników ciężarówek, które przejeżdżały przez wieś

i kierowały się w góry. Po jakimś czasie nastąpiła seria potężnych

wybuchów. Wydawało się, że grzmią całe góry, że Niemcy za

pomocą dynamitu chcą je w ogóle poprzestawiać. SS opuściło wieś

o świcie. Ciężarówki nie powróciły z gór".

Tyle cytat, a nam jakoś dziwnie pasuje do tej opowieści jeszcze jedna historia,

background image

mówiąca o osobliwym wydarzeniu.

W połowie lat 60. do redakcji Żołnierza Wolności nadszedł list od byłego

partyzanta (ps. Śmiały), który po wojnie ukrywał się w Górach Sowich. Zetknął

się z leśniczym, Niemcem, który był świadkiem wprowadzenia owej kolumny do

podziemi. Wejście następnie wysadzono, a miejsce zamaskowano ziemią i sztucznie

zasadzonymi drzewami, przywiezionymi w beczkach. Niemiec chciał wskazać

Śmiałemu to miejsce, ale przed spotkaniem zginął w niewyjaśnionych okoliczno-

ściach. Według tego, co udało się nam ustalić, wszystkie te relacje mówią o

jednym transporcie, który przybył drogą od strony Dzierżoniowa i został

wprowadzony do jednej ze sztolni, prawdopodobnie w rejonie Wielkiej Sowy.

Niestety, nie wiemy nic na temat ładunku owego transportu. Czy było to „złoto

Wrocławia", czy depozyty ludności, czy też skarby jednego z muzeów, czy w końcu

coś z rodzaju „Cudownych Broni"? Wszystkie hipotezy są możliwe... "

Interesujące rzeczy działy się w rejonie kompleksu Sokolec. Świadkowie zwracają też

uwagę na o wiele większy obiekt budowany w Sowiej Dolinie, bezpośrednio

schodzącej spod szczytu Wielkiej Sowy. Przebywający w tym rejonie na robotach

pan Kosma, mówi, że na początku 1945 roku od strony Wałbrzycha nadjechała

kolumna ciężarówek. Skierowały się wprost do Sowiej Doliny, w miejsce gdzie

Niemcy prowadzili wielką budowę. Podobne transporty kierowały się także do

podziemi na górze Gontowa. Niestety, również i w tym przypadku nie udało się

nam natrafić na najmniejszy ślad owych transportów, tak w dokumentach, jak i

w samej Sowiej Dolinie, najdzikszym chyba miejscu w masywie Wielkiej Sowy.

Tuż przed zakończeniem wojny na terenie Baustelle, miał miejsce jeszcze

jeden ciekawy wypadek. Otóż, żołnierze niemieccy, którym powierzono

eskortowanie samochodu z dokumentacją obozową, po przełamaniu frontu

polostawili samochód na polu minowym, uprzednio oczywiście odpowiednio go

zabezpieczając. Po wojnie, kiedy dostali się do niewoli, wskazali to miejsce.

Wojsko ściągnęło ciężarówkę zawierającą dokumentację obozową wraz z

planami Walimia oraz dokumenty personalne niemieckiej załogi budowy. W. Furyk

zeznaje:

„Po ściągnięciu samochodu z pola minowego, stwierdziłem że

background image

zawartość konwojowanego przez ujętych esesmanów samochodu

stanowiły materiały zawierające pełną dokumentację

założeniową wraz z planami Walimia, planami zatrudnienia

więźniów oraz dokumenty personalne niemieckiej załogi. Z

dokumentów tych pamiętam nazwisko SS Sturmführera Lüidecke.

Dokumenty te przekazałem w całości Wojskowej Komendzie m.

Wrocławia Jak sobie przypominam dokumenty te opatrzone były

hitlerowskimi pieczęciami i podpisami ze ścisłą numeracją. Wśród

tych dokumentów widziałem nazwiska, stopnie i przydziały służbowe

niemieckich członków załogi oraz ich zdjęcia, a nadto obozowe listy

więźniów. Wspomniane dokumenty, gdyby stały się dostępne, dla

OKBZH we Wrocławiu stanowiłyby stuprocentowy materiał

dowodowy dotyczący tego zagadnienia".

Wszystkie dokumenty przekazano Armii Czerwonej i... ślad po nich zaginął.

Do dziś nie udało się ich odnaleźć i prawdopodobnie nie uda się już nigdy.

Pewnej letniej nocy 1945 roku, w górach dała się słyszeć seria wybuchów.

Właśnie tej nocy jeden z mieszkańców Walimia postanowił zrobić sobie

wycieczkę w okoliczne lasy. Gdy szedł, tuż pod jego stopami zakołysała się

ziemia, a po lesie przetoczył się głuchy grzmot. Mężczyzna w panice ukrył się w

krzakach i po chwili stwierdził, że w jego kierunku idzie kilka postaci. Szli

gęsiego i zatrzymali się na polance, kilka kroków od niego. Zapalili latarki. W

świetle ukazały się mundury SS. Mężczyzna zauważył, że wszystkie mundury są

mocno zakurzone. - Docierały do niego strzępy zdań, cicho szeptanych przez

Niemców: No nareszcie koniec, musimy stąd szybko odejść, w Wüstewaltersdorf

mogli słyszeć wybuchy, musimy połączyć się z grupą Weidemanna. Gdy zrobiło

się jasno mężczyzna stwierdził, że znajduje się blisko jednego z wejść do

podziemi. Wydobywał się z niego jeszcze nieosiadły kurz. Dziś wiemy, że ów

człowiek zetknął się, prawdopodobnie, z jedną z grup Werwolfu, wysadzającą

partie podziemi, które nie mogły dostać się w ręce wroga. Niestety, nie udało się

nam ustalić, o które podziemia chodzi.

Pewna Niemka, mieszkająca w tym czasie w Walimiu, wspomina, że w 1945

background image

roku słychać było nocami przytłumione wybuchy, idące z gór oraz, że wszyscy

bali się okropnie wychodzić z domów, bo jak mówi: Werwolf maskował

niewygodne podziemia i lepiej było nie wchodzić mu w drogą. Prawdą jest, że w

powiecie wałbrzyskim działała wtedy jedna z najliczniejszych grup tej

organizacji i na pewno robiła „coś" w walimskich podziemiach. A przecież

miejscowa ludność wiedziała, co znajduje się w górach. Trudno bowiem było

utrzymać w tajemnicy prowadzone na tak szeroką skalę roboty. Bano się jednak

uchylić choć rąbka tajemnicy w obawie przed zemstą Werwolfu. Wiedziano, co

spotkało pewnego Niemca, który za próbę zdrady tajemnic podziemi w

Ludwikowicach Kłodzkich, zapłacił życiem. Pamiętano także o znalezionym w

okolicy wejścia do podziemi w kompleksie Rzeczka mężczyźnie - zginął od

ciosu siekierą. Zwłok nie rozpoznano - były zupełnie nagie. Warto tutaj dodać,

że zostawianie nagich zwłok było typową zemstą Werwolfu, a w późniejszym

okresie (aż do dnia dzisiejszego!) organizacji o nazwie Odessa. W 1987 roku w

pobliżu Hamburga znaleziono nagie zwłoki człowieka, który był blisko odkrycia

tajemnicy Bursztynowej Komnaty... umarli milczą.

Wśród napływającej na te tereny ludności, aż roiło się od niesamowitych opowieści o

skarbach ukrytych w podziemiach. Przecież w przepastnych magazynach Niemcy

zgromadzili ogromne ilości artykułów żywnościowych. W pierwszych latach po

wojnie, kiedy z wyżywieniem na tych terenach było krucho, ta wersja, krążąca wśród

Niemców i Polaków, znajdowała chętnych słuchaczy. Inne wersje mówiły o

wielkich składach materiałów włókienniczych, maszynach, futrach, złocie itd. Inni

wspominali o Wunderwaffe i wszystkich nowinkach technicznych, tak szumnie

okrzyczanych przez Goebelsa. Nic dziwnego, że co bardziej odważni próbowali

natrafić na ślad, prowadzący do podziemnego skarbca. Szukano robotników,

majstrów i wszystkich mających coś do powiedzenia o walimskich podziemiach.

Obdarzeni wyobraźnią, gotowi byli wędrować podziemnymi tunelami do

Wałbrzycha, Świdnicy a nawet do... Wrocławia. Psychoza narastała z dnia na

dzień. Ktoś słyszał w górach strzały, komuś zginęło kilka sztuk inwentarza, ktoś

wreszcie widział w lesie dym. Kiedy podszedł bliżej, ujrzał suszące się na

drzewie mundury, dodajmy niemieckie oraz siedzących przy ognisku ludzi. Na

background image

gałęzi wisiała rozpłatana krowa. Tajemnica rozrosła się jeszcze bardziej, gdy w

Walimiu pojawił się, opisywany już w poprzednim rozdziale, ppor. Radek. Ci z

mieszkańców, którzy pamiętają jego wizytę, mówią, że ppor. pokazał im jakiś

plan - zaznaczone były wszystkie budynki, drogi i wejścia do podziemi.

Pamiętają także, że na planie widać było dwa wejścia do podziemi,

zlokalizowane na zboczach Wielkiej Sowy. Ludzie, mieszkający w czasie

wojny w Walimiu, wiedzieli, że w tamtym rejonie są strzeżone wejścia do

podziemi, tymczasem po wojnie zniknęły one z powierzchni ziemi. Wejścia

miały się znajdować na południowym stoku góry... czyżby więc jednak Sowia

Dolina?

Z osobą wspomnianego już inż. Anthona Dalmusa - majora Wehrmachtu,

jednego z najważniejszych ludzi na budowie - związane są bardzo ciekawe

wydarzenia. Otóż, inż. Dalmus nie wyjechał (jak całe kierownictwo budowy) do

Niemiec, ale osiedlił się w Głuszycy. Tam przez kilka powojennych lat

pracował w zakładach włókienniczych. Chętnie rozmawiał o budowie z

władzami i udzielił wielu ważnych informacji, dotyczących wyglądu budowy.

Oto, jak według niego, wyglądałaby kwatera główna w tym rejonie: w

Kolcach miał powstać duży dworzec kolejowy, od którego doskonałe drogi

asfaltowe prowadziłyby do poszczególnych schronów i fortyfikacji. Specjalne

lotnisko miało znajdować się na splantowanym zboczu Wielkiej Sowy obok

drogi Walim-Dzierżoniów. Główne budynki kwatery usytuowano na

powierzchni, pod 1,5 metrową warstwą ziemi i betonu. Z chwilą ogłoszenia

alarmu przeciwlotniczego szybkobieżne windy zjeżdżałyby wraz z

dostojnikami do podziemi. Tam miały znajdować się wielkie elektrownie, a

specjalne rurociągi dostarczałyby świeżą wodę. Przed niespodziewanymi

nalotami chronić miały duże stacje radarowe, rozmieszczone w promieniu stu

kilometrów wokół Walimia i Głuszycy Błyskawiczną łączność z poszczególnymi miastami

i ośrodkami dowodzenia planowano zapewnić specjalnymi, posiadającymi 450

żył kablami telefonicznymi. Kable takie ułożono w wielkiej tajemnicy na trasie

Głuszyca-Berlin-Warszawa-Praga-Hamburg-Królewiec-Kętrzyn. Nocami specjalne

brygady OT kopały rów i układały kabel. Rano na powierzchni nie było śladu rozkopanej

background image

ziemi. Ponadto wszystkie kompleksy miały być połączone tunelami w których kursowały

kolejki elektryczne.

Tyle relacji inż. Dalmusa, uroczego pana, do którego nikt nie miał nigdy zastrzeżeń i nie

posądzał o nic, gdyby nie fakt, że inż. Dalmus do tego stopnia poczuł się bezpieczny, że

postanowił sprzedać polskim władzom tajemnicę Gór Sowich. Zażądał 1,5 mil złotych, co na lata

50. było ogromną sumą. Niestety, władze nie wykorzystały okazji i propozycję odrzucono. Co

gorsza, Dalmusem zainteresowało się UB, odkrywając jego wojenną przeszłość. Dalmus

zniknął z dnia na dzień, po prostu zapadł się pod ziemię. Mówiono, że uciekł do Austrii,

jednak nam wydaje się bardziej prawdopodobna wersja, że został zlikwidowany za zdradę

przez Werwolf albo przez NKWD lub jako bardzo niewygodny świadek, przez UB.

Podobnie zresztą działo się z innymi ludźmi, mającymi coś do powiedzenia na temat

budowy. Przykładem niech będzie historia pewnej Niemki, kochanki jednego z oficerów

niemieckich, zatrudnionych na budowie. Dużo wiedziała i... zniknęła, podobnie jak kilka

innych osób, znających część tajemnic budowy. Inni, mniej ważni, dostawali listy z

ostrzeżeniem i przestawali się interesować budową lub zmieniali miejsce zamieszkania. Wobec

takiej sytuacji, do dziś pozostało bardzo niewielu ludzi, którzy mają coś do powiedzenia w tej

sprawie. Niestety nie żyją już panowie Schneider i Hein, Niemcy mieszkający w Jugowicach,

którzy swoimi zeznaniami bardzo rozjaśnili mroki tajemnic otaczających Wielką Budowę.

Niestety, nie żyje już większość więźniów, którzy przetrwali sowiogórskie piekło i składali

zeznania przed GKBZHwP w roku 1964. Ci co zostali albo nie chcą mówić, albo po prostu

niewiele wiedzą. Być może chcą tez uniknąć losu pewnego mieszkańca Walimia, u

którego po śmierci w połowie lat 80. w trakcie zajmowania domu na poczet skarbu

państwa, znaleziono pewien niemiecki dokument. Ktoś krzyknął: to legitymacja

SS, on był esesmanem! i tak już zostało. W psychozie panującej na tym terenie

nikt nie zwrócił uwagi na dokument, a sprawę dodatkowo rozdmuchała prasa, pisząc

o strażniku Gór Sowich i niesłusznie oczerniając tego człowieka. Zamieszczone

później sprostowanie niczego nie zmieniło. W oczach wszystkich człowiek ten na

zawsze pozostanie strażnikiem sowiogórskich skarbów i esesmanem. Jak się

okazało, dokument nie był żadną legitymacją SS, tylko zaświadczeniem o pracy

na terenie Rzeszy w latach wojny.

Swego czasu wśród miejscowej ludności krążyła opowieść o kilku

background image

niemieckich płetwonurkach. W latach 60. weszli do zalanych korytarzy i nigdy

nie wyszli. No cóż, wyobraźnia ludzka jest ogromna, zwłaszcza jeżeli chodzi o

rzeczy nieznane. Autor osobiście słyszał niesamowitą opowieść o

kilometrowych tunelach, w których stoją całe pociągi cennych rzeczy, snutą

przez pewnego mieszkańca Walimia w jednej z piwiarni. Co ciekawe, ów

człowiek, jak twierdził, może bez problemu wskazać miejsce, gdzie znajduje się

wejście do owych tuneli. Na prośbę, aby to uczynił, zasłonił się złym stanem

zdrowia (chyba po alkoholu) i brakiem czasu.

Kiedy w 1964 roku, w czasie opisywanej już wyprawy GKBZHwP, nadano

sprawie Gór Sowich duży rozgłos, pisząc m.in. o zawalonych wejściach i

niepokonanych przez nikogo pancernych drzwiach, do Konsulatu Generalnego

PRL w Berlinie przyszedł list, napisany przez Bernharda P. Oto treść tego listu:

„W połowie 1950 roku zetknąłem się w lokalu z górnikiem

pochodzącym z okolic Wałbrzycha, który był w podpitym stanie.

Zapytał mnie skąd pochodzę, więc powiedziałem, że z

Górnego Śląska. Jak to usłyszał stał się bardziej poufały i zaczął

mi sugerować, że zapewne zostałem stamtąd wyrzucony przez

Polaczków. Zataiłem, że opuściłem Górny Śląsk dobrowolnie

jeszcze przed wojną i potakiwałem mu kiedy wyzywał na

Ruskich i Polaczków. W pewnym momencie zaczął mówić o

Walimiu. Mówił, że został wraz z innymi zobowiązany do pracy

na terenie budowy w charakterze sztygara i odpowiadał za

stanowiskowy postęp robót. W wielu chodnikach magazynowano

amunicję, granaty, pięści pancerne i bomby lotnicze. W miejscu

gdzie zamontowano drzwi pancerne znajduje się wiele skrzyń z

zamku księcia von Pless, który koło Wałbrzycha miał zamek na

wysokiej górze. Czy stamtąd coś wydobyto nie mógł mi

powiedzieć, gdyż jako nazista został aresztowany i ponad dwa lata

spędził w więzieniu. Teraz już nie pamiętam jak się nazywał ale

wiem, że miał krótkie niemieckie nazwisko. Całą tą sprawę

przyjąłem jako bajkę, ale z drugiej strony nie wydaje mi się żeby

background image

kłamał. Dopiero wasze artykuły wyjaśniły mi wszystko.

Z pozdrowieniem socjalistycznym Bernhard Pióretzki

P.S. Docierało tam wiele transportów ze Stuttgartu, Drezna Lipska,

Sudetów. Tego on dowiedział się od SS gdyż był mężem zaufania

NSDAP. Czyżby więc skarbiec Rzeszy zlokalizowano właśnie w

Górach Sowich? Wiele wskazuje, że tak "

Równie sensacyjne są historie poszczególnych kompleksów. Krąży o nich

niezliczona ilość, nieprawdopodobnych wręcz, opowieści. Przedstawię je

poniżej, opisując każdy kompleks osobno.

Z kompleksem Włodarz związana jest relacja pewnego więźnia. Wspomina

on, że pod koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdujący się ponad 3 km w

głębi góry! W podziemiach jest tylko jedno miejsce, w którym zawał zamyka

dalszą drogę, a gdzie możliwe jest występowanie tak długiego tunelu. Chodzi o

zawał na przedłużeniu dużej, zalanej hali, gdzie za pomocą donaritu zawalono

całą ścianę, tamując dostęp do istniejących przypuszczalnie dalszych podziemi.

Niestety, trudności techniczne w postaci wielotonowych odłamków skalnych

uniemożliwiają dalsze prace w tym miejscu, a szkoda. W 1945 roku właśnie

stamtąd wydobywał się na powierzchnię charakterystyczny, mdły zapach

rozkładających się ciał ludzkich. Wspomina o nim jeden ze świadków, który

znalazł się wtedy w rejonie zawału. Wiele wskazuje, że właśnie w podziemiach

Włodarza zamknięto skazując na straszną śmierć kilka tysięcy więźniów z

transportów, których losu nie znamy:

„W końcu kwietnia silne oddziały SS nocami wyprowadziły kilka

tysięcy odzianych w strzępy ubrań szkieletów. Kolumny ruszyły w

głąb Gór Sowich. Jedno jest pewne. Te ostatnie kilka tysięcy

więźniów nigdy nie dotarło do stacji w Jugowicach, ani nie

przeszło przez Walim".

Ciekawą rzecz wspomina także Helena Putlin. Otóż, według niej już w 1938

roku część Włodarza i Moszny była ogrodzona i prowadzono jakieś prace pod

nadzorem SS. Jak ustaliliśmy, wyżej opisywany fakt miał miejsce nie na

Włodarzu, a w podwałbrzyskich Kozicach, gdzie faktycznie wydobywano rudę

background image

uranu. Niemniej nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że w rejonie masywu

Włodarza nie prowadzono żadnych tajemniczych prac przed 1939 rokiem.

W bezpośrednim sąsiedztwie Włodarza znajduje się mało znany kompleks

Soboń, z którym właściwie nie wiąże się żadna sensacyjna historia. W zasadzie

jedynym ciekawym miejscem w tym kompleksie jest, opisywany już dokładnie,

zawał w sztolni nr 3, penetrowany przez Jerzego Cerę w latach 70., w którym

natrafiono na ślady istnienia dalszych tuneli, być może wykończonych w

całości.

Stosunkowo dużo ciekawych informacji udało nam się zebrać na temat

następnego kompleksu o nazwie Osówka. Zdecydowanie najbardziej

tajemniczym obiektem naziemnym tego kompleksu jest tzw. Siłownia,

żelbetowy blok z dużą ilością przepustów, śluz, tam i kanałów dostępny tylko na

jednym poziomie. O istnieniu dalszych poziomów świadczą zawalone klatki

schodowe, szyb windy oraz kanały o głębokości przekraczającej głębokość

dostępnego poziomu:

„Wczoraj plut. Urbanowicz zapuścił się w jeden z wąskich otworów.

Plut. czołgał się 8 m w głąb. Dalszą drogę odcięła mu woda.

Próbne sondowanie wykazało, że woda sięga jeszcze głębokości

kilkunastu metrów (patrz akapit poniżej). Otwór, o którym mowa

skierowany jest mniej więcej pod kątem 45

o

w głąb budowli. Istnieją

pewne przesłanki na to, że podziemne tunele znajdujące się idealnie pod

omawianą budowlą są z nią połączone".

Do relacji tej idealnie pasuje wiadomość, jaką przekazał nam Piotr

Kruszyński. Badając kiedyś Siłownię, wrzucił do jej wnętrza świecę dymną. Po kilku

minutach dym buchnął z kilkunastu otworów na jej powierzchni. Kilka dni później

jego kolega, przebywający w podziemiach Osówki, mówił mu, że podziemia są

zadymione tłustym, żółtawym dymem, takim samym jak dym ze świecy dymnej.

Człowiek ten nie wiedział o wrzuceniu świecy do wnętrza Siłowni. Czyżby więc

istniało połączenie między Siłownią a podziemiami? Jeżeli tak, to byłaby to niemała

sensacja. Obecnie, aby dostać się do wnętrza Siłowni stało się konieczne oczyszczenie

szybu klatki schodowej, jako że jest to jedyne miejsce rokujące nadzieję na odkrycie

background image

czegoś ciekawego. Jak bowiem wiadomo, każde schody dokądś prowadzą, w tym

przypadku do wnętrza Siłowni i jeszcze jednej tajemnicy Wielkiej Budowy.

Prace badawcze, prowadzone w lecie i na jesieni 1997 roku, doprowadziły do bardzo

ciekawych odkryć. Po wypompowaniu wody z szybu klatki schodowej oraz wybraniu

zalegającego w niej gruzu okazało się, iż jest ona połączona z szybem domniemanej

windy. Szyb windy, mający początkowo przekrój kwadratu, przechodzi w okrągłe

pomieszczenie o średnicy 6 m, całkowicie wybetonowane, połączone z powierzchnią

kanałem technicznym o upadzie 45°. W „kwadratowej części szybu wychodzą liczne

rury kamionkowe. Niestety, jak na razie, z braku możliwości technicznych nie dokonano

gruntownego zbadania dna pomieszczenia. Wstępne badania wykazały, że jest

wybetonowane i posiada niespotykanie mocne zbrojenie w postaci siatki z prętów

stalowych średnicy 30 mm.

Ciekawostką jest fakt, że uderzenia młotem w ściany okrągłego

pomieszczenia są słyszane w podziemiach Osówki. Czyżby zatem istniało między

nimi połączenie? Jeżeli tak, to tylko „gdzieś" za uskokiem, w niezbadanych jeszcze

tunelach.

Obok wyżej opisywanego pomieszczenia odkryliśmy cztery betonowe studnie o

średnicy 1 m, obecnie zalane wodą. Ich wstępne sondowanie pozwala stwierdzić,

że mają po kilkanaście metrów głębokości. Przeprowadziliśmy także kilka

doświadczeń ze świecami dymnymi. Zaowocowało to ustaleniem ciekawych

połączeń w systemie Kamionkowych rur. Obecnie planowane są dalsze badania,

które prawdopodobnie doprowadzą do wyjaśnienia wielu tajemnic Siłowni.

Dużo interesujących miejsc znajduje się także w części podziemnej

kompleksu. Na przykład, do dziś nie zbadano dokładnie dna szybu

wentylacyjnego. Ze względu na obwał, nie sprawdzono jego ścian aż z trzech

stron i nie wiadomo czy nie kryją jakiegoś nowego tunelu? Podobnie ma się

sprawa z tzw. uskokiem, sztucznym zawaleniem skał między poziomami tuneli

w rejonie wartowni. To, że kryje jakieś tunele jest niemal pewne, a to z racji

wody, która spływając z górnego poziomu ginie w nim całkowicie, nie

wypływając na dole w wartowni. Gdyby nie miała innego odpływu, już dawno

zalałaby wartownię pod strop, tymczasem wartownia jest sucha, mimo że od

background image

miejsca wsiąkania wody dzieli ją odległość 5-8 m. Interesujący jest także sam

moment powstania zawału. Otóż, przyjęło się, że powstał on wiosną 1945 roku

w trakcie maskowania podziemi. Wersja ta funkcjonuje wszędzie do dnia

dzisiejszego, jednak my dotarliśmy przy pomocy Piotra Kruszyńskiego do

zeznań pewnego polskiego leśniczego - prawdopodobnie pierwszego człowieka

penetrującego po wojnie podziemia Osówki. W lipcu 1945 roku, kiedy ów

człowiek wszedł do podziemi, w środku paliło się jeszcze światło (!), a wszystko

wyglądało tak, jakby pracę przerwano kilka godzin temu. Leśniczy zeznaje, że

był w rejonie wartowni i nie widział żadnego zawału. Widział natomiast tunel

biegnący prosto w głąb góry, w który wszedł na głębokość kilkuset metrów. Od

tunelu odchodziły w obu kierunkach boczne tunele i hale. Jak twierdzi, ze

strachu nie penetrował całego labiryntu. Wspomina także, że po zajęciu budowy

przez Rosjan został przez nich zatrzymany i pracował dla nich jako przewodnik

po kompleksie. Kiedy Rosjanie poznali system, szybko zrezygnowali z jego

pomocy, a cały teren podziemi otoczyło wojsko. Leśniczy był jednak ciekaw

co tam robią i podpatrzył, że ze sztolni nr 2 wychodzi na powierzchnię

taśmociąg, którym Rosjanie coś wywożą z podziemi oraz że wynoszą ze środka

dziwne cylindryczne pojemniki wielkości wiadra. Co ciekawe, jeden pojemnik

niosło z wielkim trudem aż 4 żołnierzy. Akcja trwała przez dwa miesiące. Dziś

możemy tylko przypuszczać, że były to pojemniki z ołowiu, zawierane próbki

ziemi, do badań na obecność w niej rudy uranu. Kiedy kilka miesięcy później

leśniczy znowu odwiedził rejon wartowni, zastał tam rozległy zawał, blokujący

dalszą drogę a jednocześnie sztucznie łączący obydwa poziomy podziemi.

Równie tajemnicza jest sztolnia nr 3, a ściślej mówiąc jej wyposażenie. W jakim

bowiem celu w sztolni o długości około 120 m wybudowano aż dwie ceglano-betonowe

tamy z urządzeniami hydraulicznymi? Nam nasuwa się tylko jedno przypuszczenie.

Sztolnia nr 3 miała służyć jako punkt pobierania wody dla kompleksu. Przemawia za tym

fakt, że tuż nad wejściem do niej wykonano dużych rozmiarów wykop pod

nierozpoznaną budowlę - mogła to być stacja pomp. Inna wersja sugeruje, że w trakcie

budowy sztolni natrafiono po prostu na dużą żyłę wodną i w związku z tym budowę

przerwano, a tamy postawiono, aby regulować wypływ wody na powierzchnię. Na

background image

przykład tylko nocą.

Kompleks Jugowice jest sam w sobie sensacyjną historią - żaden inny

nie wprowadził tyle zamieszania. Stało się tak z powodu niedostępności

wnętrza kompleksu do penetracji. Dopiero nasze prace w ostatnich

latach wyjaśniły większość niewiadomych. Według mieszkającego

w pobliżu sztolni pana Milanowskiego, te słynne stalowe drzwi w szto

lni nr 6 były po wojnie otwarte! Przed nimi, natomiast, leżały na powie

rzchni dwie stalowe szafy pancerne zawierające jakieś papiery. Jakie,

nie wiadomo. Szafy zabrano na złom w latach 50. Poza tym, aż do

wczesnych lat 50. większość wejść była dostępna i sama natura doko

nała ich zawalenia. Od wojny była zamaskowana tylko sztolnia nr 4,

która wydaje się być centralną w całym systemie. Podobnie jak odkryty

Przez nas szyb wentylacyjny na zboczu Chłopskiej Góry. Bardzo cieka

wy szczegół podaje pan Maciejewski w swojej pracy o górach. Jak

Pisze: W ciągu czterech miesięcy od zbudowania pierwszego baraku

więźniowie wykuli 18 otworów w skałach. No cóż, my dotychczas

zlokalizowaliśmy 7 otworów, co do paru innych mamy pewne przypuszczenia, ale gdzie

pozostałe?

Także w kompleksie Rzeczka jest kilka niewiadomych. Według pewnej relacji,

w latach 50. grupa geologów, badających skały Gór Sowich, penetrowała m.in.

podziemia Rzeczki. Jak mówią, idąc cały czas prosto jedną ze sztolni, minęli po

kolei sześć poprzecznych hal, a dalej nie szli, po prostu ze strachu. Dziś znamy

tylko dwa poprzeczne ciągi hal, a zawał na sztolni nr 1 możemy wykluczyć -

zbadaliśmy go dokładnie i ponad wszelką wątpliwość kończy się przodkiem.

Pozostaje zatem tylko zawał na przedłużeniu sztolni nr 2. Jego przekopanie

może wnieść wiele nowego do kształtu podziemi w tym kompleksie. Nasza

grupa na razie nie jest nim zainteresowana. W Rzeczce istnieje bowiem jeszcze

jedno osobliwe miejsce. Chodzi o mały tunel, z wlotem pod betonowym mostem

naprzeciw platformy pod sztolnię nr 4. Istniejący w nim zawał może

doprowadzić do rozwiązania tajemnicy kompleksu, ponieważ tunel biegnie

prosto pod znane nam podziemia, które prawdopodobnie miał odwadniać.

background image

Wiele tajemnic kryje w sobie także nieco oddalony od serca budowy

kompleks Sokolec. Według stanu na dzień dzisiejszy istnieją w nim tylko 4

wloty do podziemi, rozłożone na dwóch poziomach. Natomiast relacje mówią aż

o 11 wejściach zgrupowanych na trzech poziomach. Gdzie zatem szukać

pozostałych wejść? Pan M. Bazała twierdzi, że do niektórych sztolni można

dostać się za pomocą ceglano-betonowych studzienek z powierzchni ziemi. My

dodamy jedynie, że faktycznie zlokalizowaliśmy kilka takich studzienek,

leżących poza zasięgiem znanych podziemi. Co ciekawe, studzienki są

zagruzowane, lecz mimo to słychać w nich głuche echo świadczące o ich dużej

głębokości. Czy sięgają do podziemi? Tylko ich oczyszczenie może dać

odpowiedź na to pytanie.

A teraz ciekawostka. Od wielu mieszkańców tych okolic słyszeliśmy o

pewnej Niemce, która w latach 70. miała otrzymać z Niemiec urządzenia do...

wentylacji podziemi. Nikt jednak nie potrafi powiedzieć kim jest ta Pani. My

osobiście nie wierzymy w tę historie - psychoza panująca wśród miejscowej

ludności bardzo często prowadzi do wymyślania opowieści pozbawionych

jakichkolwiek realnych podstaw.

Na koniec warto dodać, że w rejonie kompleksu Sokolec istnieje jeszcze

jedna sztolnia, której kształt i historia owiane są tajemnicą. Chodzi o

zlokalizowaną przy dolnych hałdach u podnóża góry sztolnię, powstałą

prawdopodobnie w latach 50. Według naszych ustaleń próbowano tam

eksploatować rudę uranu, a pracowali w niej pod nadzorem KGB i UB żołnierze

karnego batalionu. Do dziś żyje niewielu żołnierzy tego batalionu. Wejście do

sztolni jest obecnie zamurowane ze względu na wzmożone promieniowanie.

Niestety, nie udało nam się znaleźć powiązania tej sztolni z wyrobiskami z

okresu wojny, choć nie jest wykluczone, że jest to jedna ze sztolni kompleksu

Sokolec, rozbudowana po prostu przez pechowych górników. Jeżeli tak jest w

rzeczywistości, to pozostałych sztolni tajemniczego poziomu III-go należy szukać w

pobliżu owej sztolni lub u podnóża góry, na tej samej wysokości.

Zdecydowanie najwięcej „mrożących krew w żyłach" historii związanych jest z

zamkiem Książ i podziemiami wykutymi w skale, na której stoi. W zasadzie do dnia

background image

dzisiejszego nie ustalono ostatecznie ilości poziomów podziemnych wyrobisk.

Znane są dwa poziomy, jednak może być ich nawet 4-5. O tym, że pod zamkiem są

jeszcze nie odkryte pomieszczenia wiadomo na pewno, ale nikt nie zadał sobie trudu,

aby spróbować do nich dotrzeć. Wszystkie dotychczasowe próby miały charakter

amatorski i chaotyczny, co w przypadku domniemanej zawartości tych tuneli jest

po prostu nietaktem. Nie zadano sobie też trudu sprawdzenia całego szybu

transportowego - w bezmyślny sposób zasypano go gruzem i śmieciami. Nie zbadano

szybu windy, choć na jej tablicy z numerami pięter jest 11 przycisków. Dodajmy, że

zamek ma 5 pięter, dwa piętra piwnic i... już. Gdzie są zatem pozostałe miejsca, w

których zatrzymywała się winda. Jej szyb zabetonowano na pierwszym poziomie

podziemi. Nie rozbito także murów, na które wskazywał wieloletni opiekun zamku,

niejaki Wawrzyszek. Zostały one wzniesione wiosną 1945 roku i obok nich posadzono

bluszcz, którego gałęzie pnąc się po ścianach, zazdrośnie strzegą tajemnic zamku.

W okresie zajmowania zamku przez Wojsko Polskie prowadzono pewne prace

poszukiwawcze, podobnie jak i wcześniej czyniła to Armia Czerwona. Nie

doprowadziły jednak ani do wniosków potwierdzających istnienia podziemnych

skrytek, ani je negujących. A przecież z analizy dokumentacji zamku i zeznań

świadków jednoznacznie wynika, że nie wszystkie pomieszczenia zamku zostały

dokładnie zbadane, Czy te wszystkie irracjonalne działania miały jakiś ukryty cel?

Jeżeli tak, to kto miał interes, aby tajemnice zamku nie zostały odkryte? Nie

wiadomo.

Wiadomo, że prace prowadzono zarówno w samym zamku jak i w skałach, na

których stoi. Wiadomo też, że wykonywali je Żydzi z KL Fürstenstein pod

nadzorem OT, a obóz mieścił się w okolicy dzisiejszego parkingu. Niewiele

natomiast wiadomo o tym, że w dolinie rzeki Pełcznicy istniał drugi obóz.

Przebywali tam górnicy z Donbasu, zajmujący się drożeniem tuneli. Co ciekawe,

górnicy nie pracowali w znanych podziemiach. Stwierdza to jednoznacznie Żyd o

nazwisku Weiss, który tam pracował. Jak mówi, nigdy nie spotkał żadnego z tych

górników, słyszał natomiast o istnieniu ich obozu. Gdzie zatem zatrudniano tych

kilkuset fachowców, których (jak wszystko na to wskazuje) zlikwidowano pod

koniec wojny w nieznanych okolicznościach. Kiedy sprowadzono pana Weissa

background image

do podziemi stwierdził, że obok jednego z bocznych korytarzy znajdowało się

duże pomieszczenie. Dziś jest tam gruba ściana. Weiss twierdzi ponadto, że

kiedy 26 lutego 1945 roku opuszczał podziemia, żaden z chodników nie był

obetonowany. Na to samo miejsce wskazał także niejaki Semeniuk - Rumun z

OT - który wkrótce po złożeniu zeznań zginął w Świebodzicach w tajemniczych

okolicznościach. Mówił, że wielokrotnie przechodził obok pomieszczenia, które

obecnie... nie istnieje. Dodał również, że wszystkich Żydów pracujących przy

betonowaniu chodników zlikwidowano. W miejscu, wskazanym przez tych

dwóch panów, przeprowadzono w latach 80. próbne odwierty, jednak na

głębokości 1,5 m wiertła zaklinowały się i trzeba było przerwać prace. Kilka

metrów dalej ściana, gdzie dokonywano odwiertu, kończy się. Grubość betonu

nie przekracza tam 60 cm. Dlaczego więc kilka metrów dalej beton ma już

ponad 1,5 m grubości?

Oto słowa człowieka, który był w czasie wojny zatrudniony w OT jako

kierowca:

„Wielokrotnie woziłem na zamek materiały budowlane, takie jak

cement i cegła. Obok mnie w szoferce zawsze siedział mój szef,

sierżant SS, poczciwy człowiek. Materiały dowoziłem na

dziedziniec zamku, z którego wybito szyb do podziemi. W czasie

rozładunku musiałem opuścić samochód. Myślę, że dlatego, bym

nie widział więźniów rozładowujących cement i cegłę. Pewnego

razu, a było to w ostatnich tygodniach wojny, jak zawsze

poszliśmy z moim szefem 'na spacer'. Sierżant na chwilę oddalił

się i wrócił z wiadomością, że w kursie powrotnym zabierzemy

pewien ładunek. Poszliśmy do piwnic zamku, gdzie w dużym

pomieszczeniu leżała masa drewnianych, izolowanych papą

skrzyń. Miały napisy w języku niemieckim — Ostrożnie!!!

Cenny ładunek!!! oraz wybitego orła Rzeszy. Skrzynie były puste.

Sierżant powiedział, że jeżeli chcę, to mogę pogrzebać w nich.

Może znajdę coś na pamiątkę - jak stwierdził. Niestety nic w nich

nie znalazłem. Potem zaczął się załadunek. Wszystkie skrzynie

background image

wywieźliśmy na leśną polanę i spaliliśmy. Sierżant mówił, abym

jak najszybciej zapomniał o tym wydarzeniu, gdyż skrzynie

zawierały ładunek specjalny, który złożono w podziemiach zamku i

lepiej o tym nic nie wiedzieć. Żyję, gdyż w ostatnich dniach wojny

sierżant ostrzegł mnie, że SS likwiduje wszystkich mających

związek z tymi skrzyniami. Uciekłem ".

Powyższa relacja może być w pełni wiarygodna. Jak udało się nam ustalić, pod

koniec wojny na zamek przybywało wiele transportów z cennymi rzeczami, a w

momencie zajęcia zamku przez Armię Czerwoną po transportach tych nie

pozostał nawet najmniejszy ślad Należy przypuszczać, iż ich zawartość ukryto w

podziemnych komorach, w metalowych, zaizolowanych skrzynkach. Kilkanaście

lat temu T. Słowikowski - człowiek mocno zaangażowany w odkrycie tajemnic

zamku - znalazł jedną z takich skrzynek w lesie u podnóża zamku. Niestety, była

już pusta. Pan Słowikowski twierdzi, że do zamkowych podziemi dotrzeć można

przez kilka zamaskowanych studzienek znajdujących się na zalesionym zboczu.

„Byłem wtedy strażnikiem na parkingu. Zajechał mercedes z

niemieckimi tablicami. Wysiadło 4 eleganckich panów. Spytałem

jak długo pozostaną na zamku. Odpowiedzieli, że jakieś 4-5

godzin, bo chcą odpocząć i posiedzieć na tarasie. Czas płynął

powoli. Minęło 5 godzin a naszych turystów ani śladu. Bytem jakiś

taki niespokojny, więc poszedłem na zamek. Niestety nikt tam nie

widział 4 Niemców. Szukałem ich po parku ponad dwie godziny i

zacząłem się denerwować. Zaczęło się ściemniać, gdy Niemcy

wrócili. Zmęczeni, brudni podeszli do samochodu - zabłądziliśmy -

rzucił jeden z nich i bez słowa odjechali. A ja do tej pory zadaję sobie

pytanie - czego szukali i do czego dotarli? Czy może do jednej z tych

studzienek?"

Do podziemi - twierdzi pan Słowikowski - można dostać się np. Przez

kolektor ściekowy. Jego budowa zajęła 4 lata, a mimo to Poprowadzono go w

najmniej dogodnym terenie, pod skalnym masywem zamkowego wzgórza.

Podobny kolektor budowali Niemcy. Szedł doliną rzeki Pełcznicy. Nasuwa się

background image

pytanie - dlaczego również nowego kolektora nie poprowadzono w tym miejscu,

dlaczego poprowadzono go pod dwoma hipotetycznymi tunelami kolejowymi

dochodzącymi do zamku. Komu na tym zależało, bo przecież z kolektora, przy

niewielkim wysiłku, można przez podkop dotrzeć do tuneli. Ponadto, wzdłuż

kolektora biegnie tor kolejki wąskotorowej. Można stąd wywieźć przedmioty o

dużym ciężarze i objętości. A propos tuneli kolejowych, to chodzi

przypuszczalnie o dwa tunele, biegnące do zamku, którymi do podziemi miały

dojeżdżać pociągi specjalne. Tunele mają biec od torów linii kolejowej

Wrocław-Wałbrzych, a ich wloty mają znajdować się w rejonie tzw. Łuku

Świebodzickiego i obok stacji Wałbrzych Szczawienko. W rejonie Łuku

faktycznie istnieje odcinek zbocza góry nienaturalnie płaski z młodym

drzewostanem, zbudowany, jak wykazały badania, z luźnych skalnych

okruchów i ziemi. Zbocze to dochodzi do samych torów pod ostrym kątem -

idealnie pasuje na bocznicę. Pan Słowikowski dotarł do takiej oto opowieści:

żołnierz Wehrmachtu jechał na urlop pociągiem do Wałbrzycha. W

Świebodzicach do wagonu wsiadł esesman i nakazał wszystkim, aby przesiedli

się na lewą stronę i pod żadnym pozorem nie patrzyli w prawo. Żołnierz

pamięta, że za Świebodzicami pociąg wjechał w jakby tunel zbudowany z siatki

maskującej rozpostartej nad wąską w tym miejscu doliną. Wtedy właśnie

ukradkiem zerknął w prawo. Zobaczył kilka rzędów wagoników kolejki

wąskotorowej, wypełnionych urobkiem oraz wlot tunelu w zboczu. Czyżby

jednak prawda?

Z tunelem tym związana jest jeszcze jedna historia: pod koniec wojny z

kierunku Wrocławia nadjechał pociąg, minął Świebodzice i na 61,1 km trasy

zapadł się pod ziemię. Jedno jest pewne. Pociąg ten nigdy nie dotarł do

Wałbrzycha. Na 61,1 km była bocznica, z której tor prowadził tunelem do

podziemi zamku. Jak udało się nam ustalić pociąg składał się z lokomotywy,

dwóch wagonów osłony SS, salonki gauleitera Hanke oraz dwóch wagonów z

nieznaną zawartością. Co było w tych dwóch wagonach? Czy złoto Wrocławia?

Bardzo możliwe.

Według zeznań opiekuna zamku - Wawrzyszka - z zamku na drugą stronę

background image

rzeki przerzucony był most pneumatyczny (!), którym Niemcy mogli toczyć

nawet wózki kolejki wąskotorowej. Most ten, a także to co tam robiono,

chronione było największą tajemnicą. Wawrzyszek zeznaje ponadto, że pod

koniec wojny w podzamkowych tunelach ukryto wiele transportów

napływających z całych Niemiec. Mówiło się wówczas, że w skrzyniach

zgromadzono skarby kultury francuskiej, w tym Bibliotekę Narodową z Paryża.

A na koniec taka oto ciekawostka (czy tylko ciekawostka?): Hubertus Strughold

- naukowiec przeprowadzający doświadczenia z medycyny lotniczej, w tym

testy w kabinach ciśnieniowych — wspomina:

„Nasz instytut w Dachau został zbombardowany. Ewakuowano nas

na Śląsk, do zamku baronowej. Nie pamiętam jak się nazywał. W

podziemiach zamku próbowałem lotu w rakiecie. Badałem swoje

reakcje. Musieliśmy uciekać, bo Rosjanie byli o 10 km".

Bardzo ciekawy fakt podaje jeden z byłych więźniów. Nie wie gdzie, bo go to nie

interesowało, widział, jak w jednym z tuneli uruchomiono produkcję jakiś części do

samolotów. Było to na krótko przed zakończeniem wojny.

A oto co spotkało jednego z oficerów niemieckich: jako nie nadający się na front,

nadzorował prace w Górach Sowich. Wszyscy nadzorcy zostali zaproszeni przez SS na

kolację i poczęstowani alkoholem. Nasz oficer ze względu na chorobę żołądka alkoholu

nie tknął. Kiedy zobaczył, że pijący kolejno tracą przytomność, przerażony zaczął

udawać, że z nim także jest źle. Został załadowany na ciężarówkę i wraz z innymi

zupełnie nagimi i nieżyjącymi już kolegami wywieziony w nieznanym kierunku. Uciekł

wyskakując z ciężarówki. Jaka więc tajemnica związana jest z Górami Sowimi, skoro

razem z więźniami pogrzebano tam także strażników?

Przyroda i czas skutecznie zacierają ślady prowadzonych prac i zbrodni. Z

każdym rokiem przybywa nowych zawałów w tunelach, niszczeją budowle naziemne,

umierają świadkowie. Coraz trudniej nam odtworzyć wygląd i historię pewnych miejsc.

Czy zdążymy? Jedno jest pewne, nie możemy zaprzestać prac nad tak fascynującym

tematem jak Góry Sowie i ich tajemnice. W rozdziale tym staraliśmy się przedstawić

Państwu co ciekawsze „sensacje" dotyczące Wielkiej Budowy i w sposób racjonalny je

background image

wytłumaczyć. Za dużo bowiem narosło mitów, nieporozumień i kłamstw, nie

przynoszących nikomu pożytku, a często prowadzących do tragedii. Góry Sowie i to co

działo się na ich terenie w latach 1943-45, zalicza się do największych tajemnic II wojny

światowej i należy dołożyć maksimum wysiłku, aby tę tajemnicę rozwiązać. Trzeba w

końcu jasno wiedzieć, co naprawdę działo się w górach, które w czasie wojny nazywano

Górami Śmierci...

background image

CZĘŚĆ VIII

ZAKOŃCZENIE

Wojenna historia obszaru Gór Sowich stanowi do dziś jedną z największych

tajemnic II wojny światowej. Od lat zajmują się nią najwybitniejsi badacze historii

wojskowości, techniki fortyfikacyjnej i poszukiwacze skarbów. Każdy z nich

znajduje w Górach Sowich „coś" dla siebie. Historycy starają się wyjaśnić genezę

budowy i jej przeznaczenie, miłośnicy fortyfikacji badają unikalne techniki budowy

i dokonują inwentaryzacji, poszukiwacze skarbów pędzą za „nieznanym". Są i

tacy, którzy łączą w sobie wszystkie te zainteresowania, starając się rozwikłać

tajemnicę Olbrzyma. Do tych ostatnich zaliczam się i ja. Prowadząc od szeregu

lat systematyczne badania pozostałości Wielkiej Budowy, staram się dotrzeć do

nowych tajemnic, tuneli i... skarbów. A do odkrycia zostało jeszcze wiele -

bardzo wiele. Poza ostatecznym wyjaśnieniem przeznaczenia przedsięwzięcia

budowlanego Olbrzym, koniecznie trzeba rozkopać i zinwentaryzować wszystkie

zawały, które zagradzają dziś dostęp do tajemnic. Są to:

• zawał w podziemiach kompleksu Osówka - tzw. uskok,
• zawał sztolni nr 4 w kompleksie Osówka,
• zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego nr 2 w kompleksie

Osówka,

• zawał w sztolni nr 1 w kompleksie Włodarz,
• zawał (po zlokalizowaniu) sztolni nr 5 w kompleksie Włodarz,
• zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Soboń,
• zawał w sztolni nr 2 w kompleksie Rzeczka,
• zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego w kompleksie Rzeczka,
• zawał w sztolni nr 4 w kompleksie Jugowice Górne,
• zawał w sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne,
• zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Sokolec,
• zawały sztolni fabryki zbrojeniowej Mölke-Werke,
• zawał na wlocie tunelu kolejowego prowadzącego do podziemi kompleksu

Książ,

background image

• odgruzowanie obiektu tzw. Siłowni w kompleksie Osówka,
• lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu Moszna,
• lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu Wielka Sowa
• oraz wiele pomniejszych zawałów i osuwisk.

Aby zadanie to stało się wykonalne, potrzebne są pieniądze i to,

niestety, niemałe. Potrzebni są sponsorzy, aby prowadzić trudne prace

terenowe. Czy się znajdą? Mam nadzieję, że tak.

Na koniec kilka refleksji na temat Olbrzyma. Dokonując inwentaryzacji oraz biorąc

udział w licznych pracach poszukiwawczych wyrobiłem sobie prywatne zdanie na

temat przeznaczenia Olbrzyma. Otóż uważam, że zespół kompleksów

zlokalizowanych w Górach Sowich miał stanowić (po ukończeniu budowy)

gigantyczny kompleks zbrojeniowy, który poprzez kompleks Sokolca byłby

połączony z istniejącymi już zbrojowniami we wnętrzu Włodyki. Kompleks zamku

Książ miał być natomiast, bez wątpienia, kolejną kwaterą główną Führera. Na czym

opieram swoje przemyślenia? Porównując plany podziemi Włodarza, Osówki,

Rzeczki itd. z planami podziemi zamku Książ od razu rzuca się w oczy ich „inność".

Ma się wrażenie, że chodzi o zupełnie różne obiekty. Z jednej strony proste

sztolnie, regularne skrzyżowania, monotonia powtarzających się przecznic i hal,

a z drugiej strony nieregularne korytarze, tu i ówdzie ulokowane komory, szyby

wind i klatek schodowych. Te obiekty nie mogą służyć temu samemu

Poznaczeniu! Z kolei porównanie planów np. Włodarza z planami fabryki V-2 o

kryptonimie Dora lub fabryką Junkersa w Dessau wyjaśnia chyba wszystko. Te

same założenia, te same tunele, hale, ta sama monotonia.

Mieczysław Mołdawa w swojej pracy pt: Gross Rosen, obóz koncentracyjny na

Śląsku stwierdza, że Olbrzym to:

"(...) komando pracujące w niezwykle ciężkich warunkach przy

budowie ukrytych w Górach Sowich zakładów zbrojeniowych

podlegających Luftwaffe (broń rakietowa) i mających służyć

programowi Riese. Dla tego programu założono w 1944 roku szereg

komand polowych do drążenia wyrobisk pod hale tunelowe

podziemnych fabryk".

background image

Dalej zaś charakteryzując kompleks zamku Książ pisze:

„Komando Furstenstein na terenie kwatery Luftwaffe z ośrod-

kiem studiów broni powietrznych oraz inspekcją specjalną

(Sonderinspektion) budowy fabryk podziemnych w masywie Gór

Sowich. Komando małe założone w 1944 roku. powiązane z

pobliskim komandem Wustegiersdorf budującym kompleks

zbrojeniowy (...)".

Myślę, że jest to, jak do tej pory, najbardziej wiarygodna i sensowna

charakterystyka przedsięwzięcia budowlanego OLBRZYM.

background image

CZĘŚĆ IX

KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNA FUHRERA?

Najbardziej prawdopodobna wersja „wydarzeń", choć wydaje się, że także

najbardziej... błędna. Podstawą rozpowszechniania tej wersji są opublikowane

wspomnienia Alberta Speera oraz Nicolausa von Belo-wa, którzy właśnie o „Riese" piszą

jako o nowej kwaterze głównej budowanej w górach koło Wałbrzycha. Pozornie

wszystko pasuje, bowiem właśnie w górach koło Wałbrzycha zlokalizowany jest Zamek

Książ, gdzie właśnie powstawała kwatera główna, natomiast „Riese" wcale nie jest

zlokalizowany w górach koło Wałbrzycha, tylko nieco dalej. Bardziej by pasowało: w

górach koło Jedliny Zdrój koło Walimia, koło Głuszycy itd. Ale i o tym wspomina Albert

Speer pisząc o nowej kwaterze powstającej w górach na Śląsku koło Jedliny Zdrój.

Zaczyna się zatem pewien zamęt - ile tych kwater głównych budowano? Jedną,

dwie, trzy a może cztery? Wielu obdarzonych większą fantazją badaczy twierdzi nawet, że

wszystkie podziemia rejonu Walim - Głuszyca miały stanowić zespół kwater na wzór

podobnego zespołu z rejonu Kętrzyna. Co więcej, niektórzy już nawet podzielili

podziemia dla poszczególnych organów, i tak np.: Rzeczka przypadła Goebelsowi,

Włodarz miał być dla Goeringa a Osówka dla Hitlera. Fantazja ludzka

nie zna granic.

SCHRONY DLA WOJSKA?

Wersja szeroko propagowana we wczesnych latach powojennych przez

przesłuchiwanych Niemców (np. Dalmusa). Według niej podziemia "Riese" miały

służyć jako schrony dla ok. czterdziestotysięcznej armii. Totalna bzdura - nikt

przy zdrowych zmysłach nie "zapychałby" podziemi wojskiem, gdyż w ten

sposób przestawało być mobilne i nie posiadało kontaktu z rzeczywistością.

Chyba, że miałyby to być schrony przeciwatomowe ...

background image

TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

Wersja raczej nierealna. Nikt normalny nie buduje centrum badawczego,

którego wyniki prac będą gotowe za kilka lat, w momencie, gdy wojna zbliża się

ku końcowi. Zresztą sam Albert Speer pisze, że pod koniec 1944 roku wydał

rozkaz przerwania wszystkich budów, których ukończenie przewidziano po 1945

roku. Może to sugerować, że „Riese" miał być skończony w 1945 roku. Jednak i to

nie do końca odpowiada prawdzie, bowiem pewne przesłanki mówią o 1948

roku, co świadczyłoby o wyjątkowej ważności „Olbrzyma".

BROŃ ATOMOWA?

Ciekawa hipoteza. Niby fantastyczna, ale też bardzo realna, jeżeli przyjąć, że

„Riese" miało wchodzić w skład koncernu Concordia, budowanego w Sudetach z

wielkim rozmachem, a w jego skład wchodziły m.in.:

• zakłady elektroniki rakietowej w Litomierzycach,
• zakłady wzbogacania ciężkiej wody w Mieroszowie,
• zakłady wzbogacania uranu w Kowarach,
• zakłady systemów rakietowych w Górach Izerskich,
• i być może zakłady-montownie broni „A" w Walimiu i Głuszycy.

Na poparcie tej hipotezy przytacza się ciągle opowieść o sprowadzeniu w

Góry Sowie grupy fizyków i chemików ze Skandynawii, którzy podobno

prowadzili tutaj jakieś badania. Niestety brak na to dowodów.

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

Jest to jedyne sensowne przeznaczenie tych obiektów i - jak sądzę - jedyne

możliwe do zrealizowania. Jak wiadomo w marcu 1944 roku w związku z

nalotami został powołany do życia tzw. Sztab Myśliwski, który pod dowództwem

gen. Erharda Milcha zajmował się budową nowych, najczęściej podziemnych

zakładów zbrojeniowych. Protokół jednej z narad Sztabu Myśliwskiego mówi o

rozpoczęciu pod koniec 1943 roku budowy 6 wielkich zespołów fabryk dla

przemysłu lotniczego. „Riese" zaczęto budować również pod koniec 1943

roku - czyżby zbieg okoliczności?

background image

VERGELTUNGSWAFFE - V-l, V-2, V-3?

Istnieje wiele sprzeczności co do profilu produkcji w Górach Sowich jedni mówią o

lotnictwie, inni upierają się przy V-l i V-2 ale tek naprawdę nie ma żadnego

znaczenia co miało być produkowane Rakiety czy samoloty - nie istotne, ważne, że

miała to być produkcja zbrojeniowa.

V-7?

Ostatnio temat ten jest bardzo „modny", głównie za sprawą Igora Witkowskiego i

jego „bardzo interesujących" informacji (ciekawe skąd?) o wszelkiego rodzaju

latających spodkach i ich fenomenalnych osiągach. Jednak wartość tych informacji jest,

powiedzmy, dyskusyjna.

Za przykład niech posłuży taki oto fakt: Pan Witkowski uparcie twierdzi, że w

Ludwikowicach Kłodzkich, w dawnej kopalni Venceslaus istniał wielki ośrodek

badawczy, a jego sercem była tzw. „Muchołapka" (żelbetowa konstrukcja w kształcie

wielokąta służąca do testowania startujących z niej obiektów dyskoidalnych).

Otóż, niniejszym informuję Pana Witkowskiego, że identyczny obiekt znajduje się w

Elektrowni Siechnice we Wrocławiu i jest tam niczym innym jak chłodnią (zdjęcia

obiektu do wglądu na stronach: 220-221).

Skoro reszta rewelacji Pana Witkowskiego ma podobny ciężar gatunkowy, to ja nie

mam nic więcej do dodania.

WUNDERWAFFE?

Wunderwaffe - tak naprawdę prawie nic nie wiemy o tej broni. Dla jednych miała to

być bomba atomowa, dla innych latające talerze, broń wysokich temperatur lub broń

radiologiczna, jeszcze inni wspominają o działach elektromagnetycznych lub o

wielkich działach, czołgach i rakietach, które swoimi wagomiarami miały

rozstrzygnąć losy wojny. Ale zejdźmy na ziemię. Niemcy, owszem, byli

wizjonerami przyszłości - wymyślili i wyprodukowali bronie naprawdę

fantastyczne - ale...bez przesady.

Poziom technologicznego rozwoju w latach 40. był taki a nie inny i to | on

oznaczał możliwości stworzenia danych brom. Aby wyprodukować jakąkolwiek

background image

nową broń, trzeba by ten poziom przeskoczyć, poza tym, trzeba by przeznaczyć na to

niewyobrażalne sumy pieniędzy, masę materiałów, ludzi i czasu. Niemcy nie mieli

żadnej z tych rzeczy. Oczywiście nikt nie zaprzecza, że były prowadzone prace nad

wieloma rodzajami nowych broni, jednak w większości jedynym ich efektem

było wykreślenie planów, a w najlepszym wypadku rozpoczęcie budowy

prototypu. Gdzie więc byłby sens budowy tak wielkim nakładem sił i środków

skomplikowanych technicznie zakładów produkujących ową Wunderwaffe,

skoro ona sama istniała jedynie w głowach kilku zapaleńców? Poza tym, to nie

Wunderwaffe była potrzebna na wiosnę 1945 roku na polu bitwy, tylko setki

nowych Tygrysów, Messer-schmittów i U-bootów.

Wszystkie opisane powyżej znaki zapytania to tylko przypuszczenia, co do

przeznaczenia „Olbrzyma", jednak rozsądek podpowiada, że tylko produkcja

zbrojeniowa mogła tutaj wchodzić w rachubę. Natomiast podziemia Zamku

Książ bez wątpienia miały stanowić część składową nowej kwatery głównej

Adolfa Hitlera. Zaznaczam, że są to przypuszczenia, na których poparcie nie

mamy niestety dowodów, bowiem nic nie wiadomo o zachowaniu jakiejkolwiek

dokumentacji technicznej dotyczącej Gór Sowich. Wielu uważa, że

dokumentacja ta została zniszczona, jednak bardziej prawdopodobne jest jej

utajnienie z bliżej nie znanych powodów. Być może Olbrzym miał służyć tak

przerażającym celom, że do dziś „nie wypada" o tym mówić. A być może stał

się jednym z wielu „sejfów III Rzeszy" i w tym wypadku jeszcze długo nie

poznamy prawdy.

background image

CZĘŚĆ X

NA SZLAKU

Na koniec zapraszam Państwa do przejścia czarnego szlaku martyrologii. Poprowadzi

on nas przez całą, główną część sowiogórskiej budowy.

Szlak bierze swój początek na stacji kolejowej w Jugowicach, tej samej, na której

wyładowywano transporty więźniów pędzonych do pracy w górach. Idziemy drogą w

kierunku Wałbrzycha i przed rzeką Bystrzycą skręcamy w lewo. Jesteśmy na drodze,

gruntownie przebudowywanej jeszcze podczas wojny. Więźniowie układali kostkę,

budowali przepusty i studzienki, aby droga była zdolna do przyjmowania ciężkich

transportów. Mijamy wiadukt nad drogą (wiadukt ten przygotowany był do wysadzenia, o

czym świadczą otwory po ładunkach tuż przy filarach) i po około 200 m, po lewej

stronie, zaczyna się długi na blisko 100 m i wysoki na 5 m (w części centralnej) mur

oporowy. Mur wykonany został w czasie wojny. Po drugiej stronie drogi płynie

strumień Jaworzynka - przy jego regulacji pracowali więźniowie. Również po

stronie lewej, ale nieco wyżej, na zboczach Jedlińskiej Kopy zauważyć można linie

nasypów kolejki wąskotorowej, biegnącej kilkoma zakosami z Olszyńca na Włodarz. Po

minięciu muru, przez około 1,5 km idziemy przez typową, polską wieś, z walącymi się

zagrodami, dziurawymi płotami i ogólnym nieporządkiem. Po około 20 minutach marszu

dochodzimy do drugiego muru oporowego, długiego na około 150 m. Jest w nim

ciekawie rozwiązany technicznie podjazd do stojącego wyżej domu. On także powstał w

czasie wojny. Jeszcze kilka kroków i po naszej prawej stronie, za rzeką, pojawiają

się ruiny dwóch baraków obsługi technicznej o wymiarach 46 x 16m. Baraki te -

posiadające m.in. ogrzewanie, wykafelkowane kuchnie i łaźnie oraz wszelkie inne

wygody - zostały zdewastowane przez miejscową ludność do tego stopnia, że

trzeba było je wyburzyć, gdyż groziły zawaleniem. Niedaleko od baraków stoi

betonowy fundament wartowni. Mijamy most na Jaworzynce i po kilku

minutach, tym razem po lewej, znowu widzimy ruiny baraków, jeden o

wymiarach takich jak dwa poprzednie, drugi ma 42 x 12 m. Za nimi znajduje się

niewielki staw - to ujęcie wody dla budowy. Idziemy ciągle pod górę. Po prawej

stronie widać ruiny Kasyna SS, po lewej zaś ruiny dwóch kolejnych baraków i

po prawej podobnie. Jesteśmy w centrum kompleksu Jugowice. Dochodzimy

background image

do miejsca, gdzie szlak skręca w lewo przez kamienny mostek w polną drogę.

Od razu przed naszymi oczami wyrasta hałda kamienia z podziemi. Powyżej

znajdują się wloty sztolni nr 1, 2 i 3. Obok hałdy stoi fundament po

kompresorze. Idziemy dalej, mijając po kolei wloty pozostałych sztolni, ruiny

baraku i dwie niewielkie hałdy. Przystańmy teraz na moment przed wlotem

sztolni nr 7. W roku 1993 potrzeba było dwóch dni pracy koparki, aby dostać się

do środka. Ciągle idziemy kamienną drogą, skręcamy w prawo i mamy około

100 m ostrzejszego podejścia. Wychodzimy na szutrową drogę. Przed nami, w

lesie stoją ruiny sześciu baraków obsługi technicznej kompleksu Włodarz -

jesteśmy już na terenie tego kompleksu. Baraki te także zostały zupełnie

zdewastowane. Przy tej samej drodze, jakieś 100 m dalej, znajdują się ruiny

największego obozu koncentracyjnego Gór Sowich, nazwanego Wolfsberg. Był

wielki. Mówi się o blisko 200 barakach i kilku tysiącach więźniów. Obóz ten

pochłonął także największą ilość ofiar. Idąc drogą przez około 500 m, mijamy

resztki zabudowań obozu, dalej posuwamy się w kierunku Walimia. Około

kilometr za obozem zaczynamy ostre podejście pod górę, za którą leży Walim.

Na górze tej od strony Walimia mijamy cmentarz i schodzimy do miejscowości.

Szlak wiedzie nas przez miasteczko główną drogą i mimo że jest to szlak

martyrologii, nie przechodzi przez położony nieco na uboczu, przy żółtym

szlaku, cmentarz ofiar zbrodni hitlerowskich. Leżą na nim tysiące więźniów

zamęczonych w fabrykach zbrojeniowych Walimia oraz przy budowie w

górach. Mijamy zatem Walim i około 200 m za miasteczkiem szlak skręca w

prawo w dolinę rzeki Walimki prowadząc nas do podziemi kompleksu Rzeczka.

Zanim staniemy przed wlotami sztolni, widzimy po drodze ruiny tartaku, filary

mostu, hałdę kamienia z podziemi i resztki ceglanych baraków obsługi. Przed

wlotem tuneli postawiono mały, kamienny obelisk ku czci więźniów, którzy

oddali życie przy drążeniu tuneli. Obecnie podziemia są udostępnione dla

turystów, natomiast na platformie przed tunelami odtworzony został plac

budowy. Przywieziono m.in. ze składów w lesie skamieniałe worki cementu i

wielkie żelbetowe stropice. Udało się odnaleźć kilka wagoników kolejki

wąskotorowej - ustawiono je na kilkunastometrowym odcinku torowiska.

background image

Idziemy w kierunku Rzeczki, wychodzimy z powrotem na drogę asfaltową. Po

lewej, na wzniesieniu, stoi budynek ogrodzony drutem kolczastym. To

zabudowania centrali telekomunikacyjnej wzniesionej przez Niemców w czasie wojny.

Była to najnowocześniejsza centrala w Niemczech, co chyba najlepiej świadczy o

ważności sowiogórskiej budowy. Około 500 m poruszamy się drogą asfaltową i w końcu

skręcamy w prawo. Szlak prowadzi nas głęboką, stromą doliną potoku bez nazwy i po

około 15 minutach wychodzimy na porośnięty trawą płaskowyż. Szlak biegnie polną drogą,

wśród rzadko rozrzuconych zabudowań kolonii o nazwie Rzeczka Górna lub

Grządki. Obie nazwy są poprawne. Po około 25 minutach dochodzimy do węzła szlaków

turystycznych, przecinających całe Góry Sowie. Obok jest niewielki stawek, zbiornik

wody dla kompleksu Osówka, na terenie którego jesteśmy. Szlak prowadzi przez

ruiny dawnych gospodarstw i baraków obsługi. Po około 300 m skręca w lewo i schodzi

nieco w dół. Po chwili droga wyrównuje się - nic w tym dziwnego, bowiem idziemy po

nasypie kolejki wąskotorowej -jej gęsta sieć oplatała teren budowy. W pewnym momencie

zauważymy po lewej stronie żelbetowe zbiorniki na kruszywo i piasek o trapezowym

przekroju. Natomiast, po prawej stronie uważne oko dostrzeże doskonale

zamaskowany, potężny bunkier. To Kasyno. Obok niego widać betonowy

fundament stacji kolejki oraz wejście do podziemnego tunelu - przejścia pod

zbiornikami. Minęliśmy już Kasyno, idziemy dalej, po obu stronach drogi (torowiska),

mijając wielkie sterty cegieł i ceramiki budowlanej. Wśród drzew jest mogiła. Tu leży

jeden z tych, którzy za wielką przygodę z podziemiami zapłacili życiem. Zabłądził w

podziękach i kiedy w końcu udało mu się wyjść na powierzchnię nie starczyło już

sił, aby dotrzeć do wioski. Działo się to w mroźną noc w 1993 roku. Zamarzł.

Szlak skręca w lewo, w dół. Po chwili docieramy do wielkiego betonowego

monolitu. Jesteśmy na Siłowni. Uważajmy, aby nie wpaść któregoś z otworów.

Wiele z nich jest zarośniętych, sterczą pręty zbrojeniowe i stoi woda. Z Siłowni

schodzimy w dół, tuż obok nasypu, po którym poruszała się platforma wyciągowa.

Jesteśmy już na dole. Obok drogi widzimy podstawy owej platformy (cztery

słupy).Skręcając ze szlaku w lewo, po około 200 m docieramy do

udostępnionych dla zwiedzających podziemi Osówki. Koniecznie trzeba je

zobaczyć.

background image

Wracamy drogą w dół. Mijamy podmokłą dolinę potoku Kłobia i tu

znajdowała się część obozu Saüferwasser. Dużo ciekawszy widok mamy jednak

po stronie prawej - to wlot sztolni nr 3 systemu Osówka. Wejście to uprzednio

zawalone, zostało rozkopane w lecie 1992 roku przez SGP KRET. Idziemy

szeroką, brukowaną drogą i co kilkadziesiąt metrów mijamy studzienki

odwadniające. Droga jest doskonale zdrenowana. Kilometr dalej

wychodzimy z lasu na trawiaste zbocze, którym droga biegnie do Kole. Szlak

wychodzi na asfaltową drogę, prowadzącą do wsi. Z lewej widzimy budynek

fabryczny, w którym mieścił się obóz i szpital Dörnhau. Dalej przechodzimy

obok głębokich wykopów, częściowo zalanych wodą. W tym miejscu

budowano podziemny dworzec dla pociągów specjalnych, które miały

przybywać w ten rejon. Za wykopami trzeba skręcić w prawo i po krótkim

podejściu jesteśmy na kolejnym cmentarzu, na którym spoczywają zamęczeni

przez faszystów więźniowie. Ku ich czci wzniesiono pomnik. Po wyjściu z

cmentarza szlak idzie w kierunku Głuszycy Górnej, gdzie też się udajemy. W

miasteczku tym, obok wiaduktu kolejowego, stoją obecnie opuszczone

zabudowania fabryczne. W nich to w czasie wojny mieścił się obóz nr 4 dla

robotników przymusowych. Od wiaduktu jest około 300 m do stacji PKP, w

którym to miejscu czarny szlak martyrologii ma swój koniec. Przeszliśmy cały

szlak, który ma długość około 18 km i jest chyba najciekawszym szlakiem pro-

wadzącym przez Góry Sowie.

Wszyscy, którzy chcieliby osobiście poznać wyżej opisany szlak, mogą bez

większych przeszkód dojechać autobusami PKS-u ze Świdnicy, Dzierżoniowa i

Wałbrzycha, zarówno do Jugowic jak i do Kole i Walimia. Do 1989 roku

istniało jeszcze jedno dogodne połączenie, chodzi o linie kolejową ze Świdnicy

do Jedliny Zdrój. Niestety, ze względów finansowych zostało ono

zlikwidowane. Nie zlikwidowano natomiast połączenia Wałbrzych-Kłodzko,

które doprowadzi nas do Głuszycy. Stamtąd już tylko krok do serca budowy. Na

terenie Gór Sowich istnieje dobrze rozbudowana baza noclegowa, na którą

składają się:

• w Rzeczce cała sieć pensjonatów prywatnych i domów wypoczynkowych

background image

(Rzeczka, Borsuk, Krokus, Bartek, Warszawianka),

• w Zagórzu Śląskim - Dom Wycieczkowy Gawra, schronisko młodzieżowe

oraz hotel TKKF nad Jeziorem Bystrzyckim,

• w Walimiu nocować można w kilku domach wczasowych oraz jeździe „U

Huberta", w Sokolcu - pensjonaty Wisła oraz Zachęta.

Ponadto o noclegi nietrudno u wielu miejscowych gospodarzy. Niektórzy

turyści, zwłaszcza młodzi, nocują często w budynku Kasyna,

gdzie urządzono palenisko, ławki i miejsca do spania „na sosnowych gałązkach". Są i tacy

zapaleńcy, którzy nocują w podziemiach, ale do takiego noclegu potrzebne są cieple,

puchowe śpiwory i odrobina doświadczenia w nocowaniu pod ziemią. Na koniec

chciałbym prosić o kontakt wszystkich tych, którzy na temat Gór Sowich wiedzą coś, czego

ja nie wiem, a chcieliby się tym ze mną podzielić.

Świdnica, 2001

background image

KALENDARIUM BUDOWY

1941.05.01 - z filii obozu KL Sachsenchausen powstaje w Rogoźnicy kl

Gross Rosen

1942

- Rozpoczyna się tworzenie filii KL Gross Rosen.

1943.03 - Początek budowy obozu w Jugowicach.

1943.06.06 - Sprowadzenie w Góry Sowie 120 chemików ze Skandynawii

1943.06.10 - Początek ofensywy bombowej Aliantów.

1943.06 -

Przejęcie obozów Organisation Schmelt przez KL Gross Rosen

1943.11 -

Początek transportów robotników dla potrzeb Śląskiej

Wspólnoty Przemysłowej, pierwsze prace w górach.

1943.12

- Powstaje obóz w Głuszycy.

1944.01

- Wybucha epidemia tyfusu, trwają prace ziemne, początek drążenia

tuneli.

1944.04 -

Przejęcie budowy przez Organisation Todt.

1944.04.22 -Pierwszy transport Żydów w Góry Sowie, powstaje KL Falkenberg

1944.05 - Powstają obozy KL Säuferwasser, KL Schötterwerk, KL Wolfsberg,

KL Tannhausen.

1944.06 -

Powstają obozy KL Erlenbusch, KL Dörnhau, KL Märzbachtal

i Zentralrevier im Tannhausen.

1944.08

- Powstaje obóz KL Kaltwasser.

1944.09.22 - Raport A. Speera o stanie robót w Górach Sowich.

1944.09.29 - Transport 500 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.

1944.10

- Powstaje obóz KL Lärche oraz KL Fürstenstein.

1944.10.19 - Transport 357 inwalidów do KL Auschwitz do komór gazowych.

1944.12

- Wysianie w rejon Gór Sowich transportu 20 tys. więźniów,

których los pozostaje nieznany.

1944.12.18 - Likwidacja obozu KL Kaltwasser.

1945.01.14 - Przerwanie prac w Górach Sowich (Ofensywa Styczniowa), w

KL Dörnhau wybucha epidemia tyfusu.

1945.02.14 - Od tego dnia trwa cząstkowa ewakuacja komand roboczych do

background image

KL Mauthausen, KL Flössenburg i KL Bergen-Belsen - około

6 tys. Likwidowany jest obóz KLLärche.

1945.02.17 - Likwidowany jest KL Wolfsberg, w rejon budowy przybywa

grupa więźniów z Cieplic i Bielawy.

1945.02.26 - Cząstkowa likwidacja obozu KL Fürstenstein, początek prac

maskujących.

1945.03

- Likwidacja obozu AL Hausdorf.

1945.04

- Okres demontażu i maskowania robót w Górach Sowich.

1945.05.08 - Pierwsze jednostki Armii Czerwonej zajmują Góry Sowie

1945.05.10 - Powstają szpitale dla byłych więźniów. Koniec AL Riese.

background image

SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

(Opracował: Mariusz Kisiel)

Poniższy rozdział ma na celu przybliżenie czytelnikowi problemu łączności

telekomunikacyjnej w kontekście przyszłej FHO Riese. Gdyż właściwie można już

tak nazywać ten projekt. W literaturze polskiej i na stronach internetowych problem

ten jest poruszany bardzo marginalnie, a niejednokrotnie w sposób wręcz sensacyjny.

Marginalnie przede wszystkim dlatego, że w Polsce nikt tak naprawdę nie zajmował się tą

dziedziną w sposób naukowy. Dodatkowo szczątki materiałów archiwalnych, które

znajdują się w kraju, nie rozjaśniają sytuacji na tyle, aby pokusić się o rzeczowe

stwierdzenia.

Prace inwentaryzacyjne (terenowe) są utrudnione poprzez liczne przypadki

demontażu sieci telekomunikacyjnych, co miało miejsce zaraz po wojnie. Za

proceder ten odpowiedzialne były różne firmy oraz szereg „przedsiębiorczych"

obywateli. Raporty z prowadzonych demontaży, zachowane w archiwach, z różnych

względów nie zawsze są „wiarygodnym dokumentem". Pracami często kierowali

bowiem ludzie niedoświadczeni w branży łączności, a tym samym nieświadomie

przekłamywali oni dane o pójtemnościach kabli. W efekcie w ich relacjach - na których

opiera się część współczesnych badaczy (autorów) - napotkać można przeinaczenia i

błędy, będące zasadniczo konsekwencją nieznajomości tematu.

Wraz z rosnącym zainteresowaniem projektem „Riese", pojawiały się nowe, sensacyjne

wątki i spekulacje. Bardzo często były one pokłosiem błędnego tłumaczenia materiałów

archiwalnych dostępnych w Polsce. Język techniczny zasadniczo różni się od potocznego,

oprócz tego starzeje się on znacznie szybciej, niż ten używany na co dzień do konwersacji.

Wyrazy techniczne używane w latach czterdziestych dzisiaj często nic nie mówią

badaczom tematu lub też mówią nie to, co powinny. Nierzadko bowiem przypisuje się

im zupełnie inne znaczenie, co wynika właśnie z nieznajomości języka technicznego

(niemieckiego) z lat 30. i 40.

Dodatkowo, pewne odkrycia związane z „Riese" ulegały nadinterpretacji, a

wnioski wysuwano na zasadzie domysłów, tak jak w przypadku Ochsenkopftunnel

(tunel kolejowy pod górą Wołowiec) czy też sztolni na zboczu Wołowca. Otóż,

odkrycie sztolni zostało szybko powiązane z węzłem łączności Rüdiger. W

background image

konsekwencji zaczęły się pojawiać informacje, jakoby w tej właśnie sztolni miała

być umieszczona najważniejsza centrala telefoniczna FHQ Riese. Wszystko zaś za

sprawą pewnego dokumentu archiwalnego, w postaci mapy z zaznaczonym

węzłem łączności - Rüdiger, o którym będzie mowa w dalszej części.

Pamiętam dobrze atmosferę, jaka towarzyszyła odkryciu sztolni. Mariusz

Aniszewski (wraz ze swoją grupą) po odkopaniu sztolni znaleźli na jej końcu

szyb o głębokości około 15 m. Był on suchy i widać w nim było pomosty

wykonane do komunikacji. Pomiędzy tymi pomostami porozkładane były

drabiny. Ze względu na brak sprzętu, który konieczny był do ewentualnego

opuszczenia się na dno szybu, penetrację odłożono na następny dzień. Tymczasem

po przybyciu grupy (następnego dnia) okazało się, że szyb jest zalany wodą po same

brzegi. Ze względu na trudne warunki (bardzo duże zamulenie wody i prze-

szkody w postaci podestów), poczynione próby nurkowania nie przyniosły

żadnych rezultatów. Już wtedy pojawiły się sensacyjne spekulacje na temat tego

zdarzenia. Ale jak tu nie spekulować, skoro podczas suchego lata szyb o

średnicy około dwóch metrów i głębokości około 15 m w ciągu kilkunastu

zaledwie godzin samoistnie wypełnił się wodą. Rzecz niespotykana; matka natura

czy ręka człowieka? Niestety do dzisiaj nie poznaliśmy odpowiedzi jak to się

stało i co kryje zalany szyb; stan wody raz się podnosi innym razem opada.

Pozostawmy jednak domysły i wątki sensacyjne...

W dalszej części spróbuję przeanalizować znane materiały archiwalne i fakty z

prac terenowych, co pozwoli lepiej zrozumieć istotę zagadnienia. A zagadnieniem

tym jest historia sieci telekomunikacyjnej w rejonie Gór Sowich. Temat ten,

zignorowany przez wiele lat, wbrew pozorom, może dać szereg ciekawych

wskazówek odnośnie zagadek skrywanych przez Riese.

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH

W III RZESZY

Dobrze rozwinięta i elastyczna sieć telekomunikacyjna jest niezbędna do

zapewnienia szybkiego przepływu informacji oraz sprawnego dowodzenia zarówno

na szczeblach wojskowych jak i cywilnych. Brak sprawnej łączności, a tym

samym przekazu informacji, często był przyczyną klęsk i niepowodzeń zarówno

background image

w polityce, jak i w działaniach wojennych.

W III Rzeszy nadzór nad budową i eksploatacją sieci telekomunikacyjnych

sprawowała początkowo Poczta Rzeszy (Deutsche Reichspost). Sytuacja zmieniła się

diametralnie w 1937 roku, kiedy to w Zarządzie Dowództwa Wehrmachtu

utworzono dział łączności informacyjnej. Jednostka ta podlegała szefowi służb

łączności lądowej, zaś do jej zadań należała koordynacja i ujednolicenie systemów

łączności w kraju, a także zapewnieniem łączności wewnątrz struktur wojskowych, w

szczególności zaś pomiędzy Fuhrerem a poszczególnymi dowództwami. Na

realizację tego celu zostały przeznaczone znaczne środki finansowe oraz duża

ilość kadry pracowniczej. Na wypadek konieczności obrony III Rzeszy

zarezerwowano około 30% łączy należących do Poczty Rzeszy.

Ujednolicenie systemów łączności nie było zadaniem prostym i początkowo

sprawiło duże problemy. Sytuacja znacznie poprawiła się od 1940 roku, kiedy to

Wehrmacht otrzymał zgodę na wojskowe wykorzystanie sieci

telekomunikacyjnych drogownictwa i kolei Rzeszy.

Od 1937 roku Poczta Rzeszy stanęła przed koniecznością intensyfikacji

swoich dotychczasowych działań oraz angażowania coraz większych sił i środków

szczególnie dla potrzeb Wehrmachtu. Kolejne wzmożenie wysiłku nastąpiło po

przejęciu sieci telekomunikacyjnych Czech i Austrii oraz podczas przygotowań

do wojny z Polską. Powstało wtedy około 10 tys. kilometrów nowych łączy, które

sfinansował Wehrmacht.

Po zajęciu Polski, w ramach rozwoju gospodarczego wschodu i przygotowań

ataku na Związek Radziecki, nastąpiła dalsza intensyfikacja działań rozbudowy

sieci telekomunikacyjnych na skalę dotąd niespotykaną. W ciągu tylko jednego

roku ułożono 2 100 km kabli ziemnych i napowietrznych. Na ukończeniu było

zaś dalszych 1 300 km kabli. Dodatkowo zbudowano 10 central i 35 stacji

wzmacniakowych, dla zapewnienia dobrej jakości połączeń na znacznych

odległościach. Przejęto też sieć telekomunikacyjną Poczty Polskiej, która w

wyniku działań wojennych była w znacznym stopniu zniszczona. Jednakże po

dokonaniu niezbędnych napraw, dostosowano ją do potrzeb Poczty Rzeszy.

Nastąpiła też całkowita zmiana w planowaniu dalszego rozwoju łączy z

background image

defensywnego na ofensywny. Powodowało to jednak konieczność dalszych

inwestycji. Poczta Rzeszy rozważała możliwość budowy kabli

koncentrycznych na kierunku wschód-zachód. W owych czasach była to

technologia bardzo nowoczesna i o wiele wydajniejsza od dotychczas

stosowanych. Przepustowość łączy na takich kablach była bowiem kilkakrotnie

większa. Pod koniec wojny na Dolnym Śląsku rozpoczęto prace budowlane dla

takiej właśnie linii, lecz zostały one przerwane w związku ze zbliżającym się końcem

III Rzeszy.

ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU PRZED

WYBUCHEM WOJNY

Pierwszy telefoniczny kabel dalekosiężny FK 34 na trasie Plauen--Wrocław o

długości 439,7 km, który przechodził przez Świdnicę, powstał w latach 1927-1929. W

związku z budową FK 34 na terenie miasta wybudowano w pomieszczeniach

miejscowej poczty stację roboczą (centralę telefoniczną).

W drugiej połowie lat trzydziestych powstaje specjalny program budowy kabli

dalekosiężnych (międzymiastowych). 28 lipca 1936 roku Naczelne Dowództwo

Wehrmachtu (OKW) postanawia włączyć do tego programu budowę kabla FK 221 na

trasie Legnica-Koźle o długości 208,7 km. Ze względu na trudności materiałowe i

wysokie koszty budowy, początkowy przedbieg zostaje skrócony do 150 km (KF 221

zostaje zrealizowany na trasie Legnica-Biechów koło Nysy na długości 150 km).

W dniu 27 lutego 1937 roku OKW zleca Ministerstwu Poczty (RPM) położenie

kabla FK 221 na brakującym odcinku Biechów-Koźle. Zadanie to otrzymuje

najwyższy stopień pilności ze względu na przewidywane wykorzystanie tego kabla w

związku z „Planem Białym" czyli agresją na Polskę. Ze względu na nasilające się kłopoty

materiałowe budowa się przeciąga.

14 grudnia 1937 roku na naradzie z udziałem Niemieckiego Towa

rzystwa Kabli Dalekosiężnych (DFKG) stwierdza się konieczność

ułożenia FK 221 na odcinku Biechów-Koźle do 15 sierpnia 1938 roku.

Budowa tego odcinka została ukończona w terminie, jednak ze względu

na braki w wyposażeniu stacji wzmacniakowej Świdnica I, kabel jest

początkowo używany w ograniczonym zakresie.

background image

W związku z przygotowywaniem ataku na Polskę 22 maja 1939 OKW żąda od

Dyrekcji Poczt we Wrocławiu i Opolu przedłużenia kabla FK 221 Zw. Brzeg-

Biechów do Nysy. 15 lipca 1938 roku OKW żąda od Ministerstwa Poczty

ułożenia nowego Kabla FK 256 na odcinku Legnica-Wrocław o długości 73,5 km.

Ułożenie nowego 114 parowego kabla w tej relacji miało na celu zwiększenie

przepustowości łączy - istniejący na tym odcinku kabel FK 26 przestał być

wystarczający. Pod presją zbliżającego się ataku na Polskę OKW żąda od

Ministerstwa Poczty układania kolejnych kabli. W dniu 2 listopada 1938 roku

OKW zleca Ministerstwu Poczty (w ramach specjalnZ programu budowy

1939/1940) budowę kabla FK 285 na odcinku Jelenia Góra-Kamienna Góra-

Wałbrzych-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Wałbrzych-Świdnica. Dnia 9

stycznia 1939 następuje zmiana trasy FK 285; nowa trasa przebiega na linii Gryfów-

Jelenia Góra-Kamienna Góra-Świebodzice-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw.

Świebodzice-Świdnica. Z początkiem 1940 roku następuje wstrzymanie prac przy budowie

FK 285.

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

Budowa FK 221 spowodowała konieczność powstania stacji wzma-cniakowej w

Świdnicy (Schweidnitz) w późniejszym okresie zwanej Świdnica I (Verst A I).

Budynek powstał w 1938 roku przy ul. Tołstoja nr 8-10 (Bismarckstrasse). W części

naziemnej przypomina dom wielorodzinny, natomiast część podziemna, znacznie

większa powierzchniowo od naziemnej, przeznaczona jest na pomieszczenia

robocze i wszelkie urządzenia. Jest to obiekt bardzo nowoczesny, posiadający dwa

niezależne zasilania energii elektrycznej wraz ze stacją transformatorów, własny

generator prądotwórczy, zasilanie w wodę miejską, własną studnię, stację filtrów

powietrza na wypadek ataku gazowego i gazoszczelny system ochrony pomieszczeń

technicznych. Wyposażenie zostaje zamontowane nie wcześniej niż w 1939 roku -

świadczą o tym daty wybite na tabliczkach znamionowych poszczególnych urządzeń,

takich jak agregat prądotwórczy czy urządzeniach stacji uzdatniania powietrza. Obiekt jest

wybudowany według standardów Deutsche Reichspost obowiązujących w czasie

pokoju, niemniej jednak jest on bardzo dobrze zabezpieczony przed

background image

bombardowaniem z powietrza, atakiem gazowym oraz przed odcięciem od

mediów zewnętrznych, takich jak energia elektryczna i woda. W przypadku

odcięcia energii elektrycznej pierwszy ciężar zasilania obiektu przejmują baterie

akumulatorów, specjalnie przygotowanych do tego celu. Akumulatory zasilają

najważniejsze .urządzenia do czasu załączenia się, co zresztą następuje

automatycznie, potężnego agregatu prądotwórczego napędzanego

dwunastocylindrowym silnikiem Diesla firmy Deuth Emisja spalin

wydzielanych przez agregat odbywa się przez jeden z kominów budynku tak, aby me

wzbudzać podejrzeń osób obserwujących obiekt z zewnątrz! Na zewnątrz niesłyszalna

jest też praca agregatu umieszczonego w podziemnej części stacji wzmacniakowej i

odpowiednio wygaszonym pomieszczeniu. Dodatkowo architektura budynku - nie

odbiegająca od ogólnych norm budownictwa cywilnego w tym rejonie -

zapewnia dodatkowy kamuflaż wespół z ogrodem założonym nad częścią

podziemną stacji wzmacniakowej. Inaczej mówiąc, ten bardzo ważny obiekt

łączności przy ul. Bismarckstrasse w żaden sposób nie wyróżnia się niczym

szczególnym ani też nie przyciąga uwagi nawet wprawnego i dobrze

poinformowanego obserwatora, zapewniając mu całkowitą anonimowość.

background image

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)

26 lutego 1941 roku podczas narady w Ministerstwie Poczty OKW przedstawia

plan budowy kolejnych dalekosiężnych linii kablowych:

• FK 81b - na trasie Liberec-Świdnica,
• FK 82 - na trasie Wrocław-Świdnica-Szumprek-Opawa o długości 237 km ..

FK 8Ib w Libercu miał się połączyć z budowanym równolegle kablem FK 81

a Liberec-Karlowe Vary, jednak na tym odcinku inwestycja ta nie została nigdy

ukończona.

Budowa FK 82 - najprawdopodobniej związana z planem agresji na Związek

Radziecki - miała znacznie poprawić przepustowość linii na terenie Dolnego Śląska, a

tym samym na kierunku wschód-zachód. Wszystkie te działania powodują duży wzrost

znaczenia węzła Świdnickiego i wymuszają kolejne inwestycje w jego

infrastrukturę. Konieczność wzmocnienia sygnału (zgodnie z wytycznymi Mini-

sterstwa Poczty z 1937 roku) powoduje potrzebę budowy kolejnej stacji wzmacniakowej.

Zostaje ona ulokowana w Miejscowości Rzeczka (Dorfbach) około 25 kilometrów od

Świdnicy. Dokładna data oddania jej do użytku nie jest znana. Na podstawie postępów

prac przy budowie linii kablowych można jednak określić przypuszczalny termin

uruchomienia owej stacji na przełom lat 1941-1942.

Ciekawostką jest fakt, że stacja wzmacniakowa Schweidnitz II (Verst A II) w

Rzeczce została ulokowana w prowizorycznej piwnicy, częściowo zagłębionej w

ziemi, obok parterowego baraku obsługi. Brak zachowania jakichkolwiek względów

bezpieczeństwa i ochrony urządzeń poprzez umieszczenie ich w podziemnym, co prawda

pomieszczeniu, ale nie posiadającym żadnej klasy odporności, ewidentnie sugeruje

konieczność jak najszybszego uruchomienia połączeń kablowych. Tak nadzwyczajna

sytuacja może być podyktowana jedynie brakiem czasu na budowę lub wykończenie

właściwego do tego celu obiektu oraz dużą pewnością, że obiekt ten nie będzie celem

żadnych ataków w najbliższym okresie, a przynajmniej do czasu przygotowania

docelowych Pomieszczeń przeznaczonych dla urządzeń stacji wzmacniakowej. Tym

bardziej, że po wybuchu wojny zaostrzyły się jeszcze standardy bezpieczeństwa

dla tego typu budowli i powinny być one wznoszone jako obiekty całkowicie

podziemne o dużej klasie odporności (nie mniejszej niż Schweidnitz I) zarówno

background image

na ataki gazowe jak i bombowe Tymczasem w przypadku Rzeczki nie można

mówić o jakimkolwiek zabezpieczeniu, zaś porównując ją do stacji

wzmacniakowej w Świdnicy wygląda dosłownie jak piwnica do przechowywania

ziemniaków! Wieloletni, nieżyjący już pracownik PPTiT - pan Tadeusz

Krawczyk - tak relacjonował przejęcie tego obiektu w 1945 roku:

„Pod koniec 1945 roku otrzymałem polecenie objęcia kiero-

wnictwa nad stacją wzmacniakową Świdnica II w miejscowości

Rzeczka. Zastałem tu parterowy barak zbudowany z pustaków -

była to część socjalna stacji wzmacniakowej przewidziana dla

obsługi. Część techniczna znajdowała się natomiast w prowi-

zorycznej piwnicy obok baraku, gdzie były wszelkie urządzenia

stacji wzmacniakowej wraz z agregatem prądotwórczym. Budynek

był w stanie nienaruszonym a wszystkie urządzenia cały czas

pracowały. Pieczę nad nimi sprawowali niemieccy pracownicy

Poczty Rzeszy, których byłem przełożonym do czasu wymiany

ich na polskich pracowników. Początkowo ruch na łączach był

bardzo niewielki i chyba z tego powodu w 1946 roku niemieckie

urządzenia zostały zdemontowane i wywiezione do centralnej

Polski - o ile dobrze pamiętam mówiło się o Tarnowie. Nam

przysłano wojskową przewoźną stacje wzmacniakową, taką na

przyczepie. Później obok baraku powstał budynek nowej stacji a

barak po jakimś czasie rozebrano, pozostały po nim tylko

fundamenty i obok niego niewielka piwnica, w której pierwotnie

była stacja wzmacniakową".

Należałoby się zastanowić czy budowa linii FK 82 i stacji wzmacniakowej

była związana tylko z „planem Barbarossa", czyli agresją na Związek Radziecki

czy też z innym zadaniem? Rozważając pierwszą wersję, wydaje się, że prace

rozpoczęto zbyt późno, aby ukończyć je na czas. Pierwotnie plan ataku

przewidywał ofensywę na 15 maja 1941 roku, jednak w związku z

interwencją Hitlera na Bałkanach w Jugosławii i Grecji termin przesunięto

na 22 czerwiec 1941 roku. Nie mniej jednak plan był przygotowany i podpisany

background image

przez Hitlera już 18 września 1940 roku. Opóźnień w planowanych

inwestycjach nie można raczej tłumaczyć brakiem materiałów, ponieważ w tym

czasie takie kłopoty jeszcze nie występowały na dużą skalę, tym bardziej dla

inwestycji zlecanych przez armię. W innym przypadku, gdyby łączność ta miała

służyć do celów planowanej kwatery „Riese", tempo prac wcale nie powinno dziwić,

bowiem nie było żadnego pośpiechu; ale w tym czasie według znanych dokumentów

nikt jej jeszcze nie planował. Gorączkowy pośpiech przy uruchamianiu linii

kablowej FK 82 i samej stacji wzmacniakowej Schweidnitz II (Verst A II) można jedynie

zrzucić na karby postępów wojsk niemieckich podczas pierwszych miesięcy agresji na

ZSRR. Trudno jednak wytłumaczyć fakt pozostawienia stacji Schweidnitz II w

prowizorycznych pomieszczeniach do końca wojny, nawet biorąc pod uwagę fakt, że

Dolny Śląsk był w zasadzie do końca terenem względnie bezpiecznym.

Niemieckie źródła powołujące się na dokumenty archiwalne twierdzą że na koniec

1944 roku był w pełni ukończony bunkier łączności dla stacji wzmacniakowej

Schweidnitz II, ale nie zamontowano jeszcze urządzeń. Jedynym ze znanych miejsc

w najbliższej okolicy, bo w zasadzie ze względów technicznych tylko najbliższa

okolica wchodzi w grę, jest podziemny kompleks Rzeczka. W tym miejscu zaś pojawia

się paradoks. Według zasad budowy bunkrów łączności przeznaczonych na stacje

wzmacniakowe i centrale łączności, kompleks Rzeczka należy wyeliminować (!) ze

względu na niemieckie przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Otóż, pod koniec wojny

mówiły one wyraźnie, że tego typu obiekty mają być osobnymi budowlami,

zagłębionymi w ziemi i odpowiednio zabezpieczonymi przed atakami z ziemi i

powietrza.

background image

RüDIGER - WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

W świetle znanych w Polsce dokumentów archiwalnych węzeł łączności o

kryptonimie Rüdiger nabierał znaczenia strategicznego etapowo. Pierwszy etap w jego

historii dobrze obrazuje dokument w postaci mapy topograficznej z naniesionym dużym

okręgiem sygnowanym rzymską cyfrą V i dwoma mniejszymi oraz wykazem łączy

telefonicznych i teleksowych. Mniejsze okręgi obrysowują dwa tunele kolejowe

przeznaczone na schrony dla pociągów specjalnych. Jak wiadomo niemieckie sztaby oraz

sam Hitler często wykorzystywali ruchome punkty dowodzenia w postaci pociągów

specjalnych, czyli mobilnych kwater dowodzenia. Dla ich ochrony budowano początkowo

specjalne schrony kolejowe, takie jak na południu Polski w Stępinie (Anlage Süd) czy w

Jeleniu i Konewce koło Spały (Anlage Mitle). Wraz z rozwojem wojny i koniecznością

coraz większej mobilności zaniechano ich budowy, zaczęto wykorzystywać istniejące

budowle w postaci tuneli kolejowych. Rozwiązanie takie było mniej kosztowne i bardziej

uniwersalne. Problem włączenia ruchomych kwater w ogólnokrajową sieć teletechniczną

rozwiązywano w najprostszy z możliwych sposobów. W tunelu, do części gdzie miał

zatrzymywać się pociąg specjalny, doprowadzano kabel telefoniczny, który był

zakończony głowicą kablową. Do niej obsługa wagonu łączności dopinała specjalnie

przygotowany na tą okazję kabel i nawiązywała łączność z dowolnym miejscem

w III Rzeszy. Na wyżej wspomnianej mapie małe okręgi oznaczają:

• Ochsenkopftunnel niedaleko Wałbrzycha wydrążony pod górą Kleine

Ochsenkopf. W polskiej literaturze kolejowej góra znana jest pod nazwą Mały

Kozioł, zaś na mapach turystycznych oznaczana jest jako Mały Wołowiec,

• tunel pod Przełęczą Kowarską nieopodal miejscowości Ogorzelec (niemiecka

nazwa Dittersbach).

Do obu tuneli doprowadzono kable, które zakończono głowicami

umieszczonymi w hermetycznie zamykanych skrzynkach, dodatkowo

zalutowanych w czasie, gdy przyłącza nie były używane. W przypadku tunelu pod

Wołowcem wyprowadzono także równoległy przyłącz na dworcu kolejowym w

Jedlinie Zdrój (Bad Charlottenbrunn), gdzie przewidywano zakwaterowanie

części sztabu. Przyłącz ten najprawdopodobniej znajdował się w pomieszczeniu

background image

zawiadowcy stacji, w chwili obecnej nie można jednak tego stwierdzić z cała

pewnością.

Pojemność kabli była stosunkowo niewielka, montowano kable dalekosiężne

o pojemności 8 par, jednakże dobrze wyposażone wagony łączności ruchomych

kwater, posiadające urządzenia telefonii wielokrotnej umożliwiały zestawienie

kilkudziesięciu tzw. łączy sztywnych. Łączem sztywnym nazywa się połączenie od

punku do punktu, czyli np. tunel Ochsenkopf- Naczelne Dowództwo Wermachtu,

bez konieczności łączenia rozmowy przez jakąkolwiek centralę po drodze.

Upraszczając ten przykład jeszcze bardziej, można to ująć w następujący

sposób: obsługa w wagonie łączności po wybraniu połączenia z Naczelnym

Dowództwem Wermachtu otrzymywała je bez ingerencji w to połączenie

obsługi central po trasie połączenia. W praktyce oznaczało to, że o takim

połączeniu nikt w zasadzie nie wiedział, poza nadawcą i odbiorcą, dodatkowo

dla bezpieczeństwa i ochrony przed ewentualnym podsłuchem np. gdyby ktoś

próbował wpinać się bezpośrednio na głowice kablowe w poszczególnych

centralach lub stacjach wzma-cniakowych, przez które takie połączenia

przechodziły, sygnał był kodowany. Zgodnie z wykazem łączy zamieszczonych

na archiwalnej mapie, zestawiono je dla obu tuneli i dworca w Jedlinie Zdrój

jednakowo.

Zestawiono łącznie 38 połączeń telefonicznych i 20 teleksowych z

najważniejszymi urzędami III Rzeszy oraz centrami łączności w różnych

miejscach. Analizując te połączenia widać, że gro z nich to łącza do różnego

rodzaju central telefonicznych wojskowych i cywilnych. Taka konfiguracja

oznacza bardzo elastyczny system połączeń, który daje praktycznie

nieograniczone możliwości porozumiewania się różnymi drogami, np. na

wypadek zniszczenia części tych obiektów lub linii kablowych je łączących.

Rozmowę w takim przypadku można przeprowadzić dowolną drogą obejściową.

Poniżej przedstawiony jest pełny wykaz połączeń wraz z tłumaczeniem nazw

kodowych.

background image

4 łącza tel. do OKW Naczelne Dowództwo Wermachtu

6 łączy tel.do Sdpl.Berhn miejsce specjalne w Berlinie, lokalizacja

nieznana

2 łącza tel. do Annabu

centrala telefoniczna OKH w obiekcie

Zeppelin w Zossen koło Berlina, wydzielona część tej

centrali obsługiwała FHQ

1 łącze tel. do DV Hochland centrala telefoniczna lokalizacja nieznana

1 łącze tel. do DV Donau

centrala telefoniczna lokalizacja nieznana

1 łącze tel. do DV Hessen

centrala telefoniczna w Gizen

1 łącze tel. do DV San centrala telefoniczna w Rzeszowie

1 łącze tel. do DV Schlesien centrala telefoniczna w Mysłowicach

5 łączy tel. do LV 1000 centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden

10 łączy tel. do LV Irene

planowana centrala telefoniczna OKL w obiekcie Riese

podaje się także miejscowość Szczawienko

1 łącze tel. do FA Freiburg

centrala telefoniczna w Świebodzicach

1 łącze tel. do FA Glatz centrala telefoniczna w Kłodzku

łącze tel. do FA Schweidnitz centrala telefoniczna w Świdnicy

łącza tel. do FA Breslau

centrala telefoniczna we Wrocławiu 1 łącze tel. do OT Breslau

Organizacja Todta we Wrocławiu

5 łączy telex, do OKW Naczelne Dowództwo Wermachtu

1 łącze telex, do Kürfurft

kwatera główna Luftwaffe w Wildpark

Werder koło Poczdamu

1 łącze telex, do Annabu

centrala telefoniczna OKH w obiekcie Zeppelin w

Zossen koło Berlina

1 łącze telex, do AA. Berlin Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie

1 łącze telex, do Gen. Kob. Breslau Naczelne Dowództwo Garnizonu Wrocław

2 łącza telex, do Irene planowana centrala telefoniczna OKL w obiekcie Riese

podaje się także miejscowość Szczawienko

2 łącza telex, do LV 1000

centrala telefoniczna OKL w Berchtesgaden

1 łącze telex, do DV Hochland centrala telefoniczna

1 łącze telex, do Seftern

planowana centrala OKM w ramach Riese

background image

1 łącze telex, do RKzl. Berlin Kancelaria Rzeszy w Berlinie

1 łącze telex, do RKzl. Munchen

Kancelaria Rzeszy Monachium

2 łącza telex, do DNB Berlin Niemiecka Agencja Prasowa w Beninie

1 łącze telex, do Prop. Min. Ministerstwo Propagandy

Należy jednak pamiętać, że nazwy kodowe poszczególnych obiektów, co jakiś

czas ulegały zmianom ze względu na konieczność utrzymania w tajemnicy lokalizacji tychże

obiektów.

Przyłącz telefoniczny w wraz z głowicą w tunelu koło Ogorzelca został

zdemontowany na początku lat 90. Podobny los spotkał kabel w

Ochsenkopftunnel - nie jest jednak znany okres, w jakim to nastąpiło. W chwili

obecnej nie można jednoznacznie stwierdzić, przez który węzeł nastąpiło włączenie

przyłączy z tuneli kolejowych do sieci ogólnokrajowej, najbliższym odpowiednio

wyposażonym węzłem była, FA Freiburg czyli centrala w Świebodzicach, jednak

nie był to węzeł wojskowy, a właśnie przez taki węzeł w pierwszej kolejności

powinna przechodzić łączność związana z FHQ. Możliwe jednak, że z braku

innych rozwiązań i czasu na ich stworzenie nastąpiło to właśnie tam. Logicznym

posunięciem byłoby włączenie tych przyłączy do centrali głównej FHQ Riese,

ale ta według dokumentów była jeszcze w planowaniu.

Kolejnym dokumentem archiwalnym, w którym pojawia się Rüdiger, jest

Stand der Anlagen FHQ, pochodzący z archiwum w Londynie. Z tego

dokumentu, przygotowanego najprawdopodobniej na odprawę dotyczącą

łączności w kwaterach Hitlera, wynika, że ranga tego obiektu wzrasta do roli

węzła łączności FHQ (kwatery Hitlera). Dowiadujemy się z niego, że w skład

Riidigera miały wchodzić dwie centrale telefoniczne, pierwsza główna,

planowana o pojemności 600 numerów telefonicznych i 45 teleksowych, nie

posiadająca jeszcze lokalizacji, miała być ukończona w lipcu 1945 roku. Druga

300 numerowa, z 30 numerami teleksowymi zlokalizowana w Książu była w

trakcie budowy, planowany termin jej uruchomienia określono na grudzień 1944

roku. Można przypuszczać, że została ukończona w planowym terminie, a

następnie była ewakuowana lub stała się zdobyczą wojenną oddziałów Armii

Radzieckiej. Przekładając powyższe opisy central na język bardziej zrozumiały

background image

dla laika, centrala w Książu miała obsłużyć pomieszczenia w zamku i jego

okolicy - przewidziano tu możliwość podłączenia 300 linii telefonicznych dla

użytkowników w tym obiekcie. Włączenie do sieci Poczty Rzeszy miało nastąpić

najprawdopodobniej poprzez stację wzmacniakową Świebodzice (Freiburg). Co do

pierwszej z nich można powiedzieć, że mając dwukrotną pojemność była przezna-

czona dla większej ilości użytkowników. Gdzie zatem mogła być

umiejscowiona? Odpowiedź w zasadzie nasuwa się sama. Kolejnym skupiskiem,

gdzie występowało największe zapotrzebowanie na środki łączności były kwatery

dowodzenia poszczególnych rodzajów wojsk, zwykle skupiane w niedalekiej

odległości od wodza. Jeśli więc Riese w Górach Sowich miało takie zadanie, tutaj

należałoby szukać odpowiedniego miejsca. Jak ważnym miejscem miał być kompleks

„Riese" piszą autorzy książki pt. „Kwatery Główne Führera" Franza W. Seidlera i

Dietera Zeigerta.

„(...) Tutaj, w mocno pofałdowanym lesistym terenie górskim pośrodku

Dolnego Śląska miały powstać podziemne, chroniące przed bombami

kwatery robocze i mieszkalne dla Führera, OKH, dowództwa Luftwaffe,

ReichsFührera SS i ministra spraw zagranicznych Rzeszy, a także dla ich

pracowników pomocniczych i oddziałów zabezpieczenia (...)".

19

Czyli miały tu zawitać dowództwa wszystkich rodzajów broni z Führerem na czele.

Takie skupisko dowódców i urzędników generuje duże potrzeby. Dodatkowo wiemy, że

11 maja 1944 roku Ministerstwo Poczty Rzeszy wyraziło zgodę na ułożenie dwóch kabli

łącznikowych (OFK II i OFK III) pomiędzy stacją wzmacniakową Świdnica a stacją

wzmacniakową Rzeczka, o pojemności 63 pary każdy. Dokumentacje pozostawione po

wojnie przez Niemców potwierdzają fakt wprowadzenia ich na stacje wzmacniakowe

w Świdnicy i Rzeczce. Kable te zostały ułożone dwoma niezależnymi drogami tworząc

pętlę wokół Gór Sowich! Takie zapętlenie stosuje się dla odbiorców, którzy na skutek

awarii lub sabotażu nie mogą utracić łączności. Dodatkowo w Jugowicach wybudowano

komorę kablową (przełączalnię), przez którą przechodził OFK n. Analogiczną kom|ę

kablową wybudowano w Kolcach dla OFK III. Obiekty tego typu występują w

miejscach, gdzie zachodzi potrzeba odpowiedniej konfiguracji łączy w zależności

19

Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wydawnictwo Colori, Warszawa 2001

background image

od potrzeb i sytuacji, zazwyczaj jednak takie obiekty powstają na łączach

strategicznych. Można w nich dokonywać rozgałęzień kabli lub też zestawiać

łącza. Często bywały one punktem styku dla innych kabli a nawet całych sieci,

np. sieci Poczty Rzeszy i sieci wojskowych lub specjalnych. W przypadku

stwierdzenia awarii lub sabotażu w takich komorach kablowych zestawiano

drogi obejściowe niezależnie od central i stacji wzmacmakowych, w przypadku

przejecia jakiegoś obiektu przez dywersantów można było go tutaj pozbawić łączności.

Samo zaś ułożenie kabli łącznikowycn OFK II i OFK III świadczy o planowanej

lokalizacji sporej centrali dla potrzeb użytkowników na tym rejonie Analizując

znane informacje można przypuszczać, że główna centrala FHQ Riese miała być

ulokowana w Górach Sowich. Właściwym miejscem byłyby okolice stacji

wzmacniakowej Rzeczka, gdzie przebiegały istniejące linie międzymiastowe i można

było bez problemu włączyć się do sieci ogólnokrajowej. Dodatkowo, dzięki

kablom OFK I i OFK II otrzymywano niezależne połączenie ze stacją

wzmacniakową i centralą w Świdnicy. Jak wspomniałem wcześniej - według

informacji otrzymanych ze źródeł niemieckich - taki obiekt powstał i był

gotowy do montażu okablowania oraz urządzeń na koniec 1944 roku. Zaskakującą

informacją jest to, że według standardów ówcześnie panujących w

budownictwie łączności powinien być zagłębiony pod ziemią nie mniej niż 16

metrów, posiadać dwa wejścia bronione wartowniami oraz dwa wyjścia awaryjne.

Oczywiście musiał być obiektem w pełni niezależnym od źródeł energii i wody

dostarczanych z zewnątrz, w pełni odpornym na ataki bombowe i gazowe. W

jego wnętrzu przewidziano miejsce dla centrali telefonicznej, dalekopisowej,

stacji wzmacniakowej, pomieszczeń do pracy i wypoczynku załogi oraz

wszelkich urządzeń niezbędnych do jego funkcjonowania, czyli pomieszczenia

agregatu, stacji filtrów, zbiorników paliwa oraz ujęcia wody w postaci studni

głębinowej. Łączna powierzchnia znanych obiektów tego typu zawiera się

pomiędzy 1 000 a 2 500 m2. Wśród znanych obecnie budowli na terenie

kompleksu „Riese" taki obiekt o takim zaawansowaniu budowlanym jednak nie

występuje. Oznaczać to może, jeśli uwierzymy archiwalnym źródłom

niemieckim, że w dalszym ciągu czeka on na odkrycie!

background image

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

Połączenia do poszczególnych obiektów „Riese" są na dzień obecny praktycznie

nieznane. Nie znaczy to oczywiście, że ich nie było. Skoro planowano, a nawet

wykonano część kompleksów w sposób gotowy do użytku - a takie informacje

dotarły do mnie w ostatnim czasie - musiała też istnieć miejscowa sieć kablowa. Na

dzień dzisiejszy niewiele o niej wiemy. Pewne jest tylko połączenie kablem 20

parowym pomiędzy stacją wzmacniakową Rzeczka a centralą miejską w

Walimiu, wykorzystywane zresztą do początku lat 90. Nie wiadomo ile kabli

wyprowadzono ze stacji w kierunku poszczególnych komleksów Nie zachowały

się żadne znane dokumentacje techniczne ich budowy. Z relacji, jaką

otrzymałem od byłego pracownika Poczty Polskiej, biorącego udział w

uruchamianiu łączności na tym terenie, niewiele wynikało. Wspominał, ze po

wojnie do utrzymania i konserwacji sieci telefonicznej (kabli międzymiastowych

pomiędzy poszczególnymi stacjami wzmacniakowymi) zatrudniano Niemców, a konkretnie

byłych pracowników Deutsche Reich Post. Nieznane im były jednak żadne połączenia

z podziemiami, a przynajmniej tak twierdzili. Niewiedza ta mogła wynikać ze struktury

podziału uprawnień. Pracownicy Deutsche Reich Post zajmowali się konserwacją

linii będących własnością poczty, natomiast linie do obiektów militarnych były w

gestii wojskowych służb łączności. We wspomnieniach pojawiła się informacja o

przerwanym kablu na terenie stacji, który wychodził w stronę kompleksu Rzeczka.

Przebiegał pod obecnymi schodami prowadzącymi do nowego budynku stacji

wzmacniakowej, następnie pod drogą i ginął gdzieś z drugiej strony. Próbowano

zlokalizować dokąd biegnie, ponieważ sądzono, że na jego drugim końcu mogą

znajdować się cenne dla Poczty Polskiej urządzenia. Próby jednak, z braku

odpowiedniego sprzętu i trudnego terenu, szybko przerwano. Inne relacje mówią

o wydzieraniu z ziemi zaraz po wojnie różnego rodzaju okablowania, także

teletechnicznego z rejonu kompleksów Osówki i Sobonia. Relacje światków są jednak

szczątkowe; nikt nie pamięta, jakie to były kable, ilu parowe i jaką miały budowę. Nie

bardzo można się też oprzeć na archiwalnych dokumentach Przedsiębiorstwa

Poszukiwań Terenowych, które są mało precyzyjne i w większości opisują majątek

przejmowany z magazynów, wspominając jedynie pobieżnie o pracach ziemnych,

background image

podczas których odzyskiwano wszelkiego typu okablowanie. Znane raporty służb

wojskowych oddelegowanych do pozyskiwania kabli telefonicznych także nie

rozjaśniają sytuacji z powodu fragmentarycznie przeprowadzonych prac i na

niewielkich odcinkach.

OKRES POWOJENNY

Po zakończeniu działań wojennych SW Świdnica (Verst A I) pozostaje przejęta

przez Pocztę Polską i użytkowana wraz z poniemiecką infrastrukturą do 2000

roku. Ze względu na zastąpienie kabli dalekosiężnych światłowodami pod

koniec lat 90. stacja wzmacniakowa zostaje wycofana z eksploatacji.

Ciekawostką jest fakt wykorzystywania do końca jej pracy urządzeń

zainstalowanych w 1939 roku, takich jak agregat prądotwórczy czy stacja

uzdatniania powietrza oraz wszystkich kabli dalekosiężnych przejętych po III

Rzeszy.

1. Charakterystyka FK 34

Przebieg: Plauen - Zwickau - Chemnitz - Freiberg - Dresden - Bautzen

- Löbau - Görlitz - Gryfów - Jelenia Góra - Świebodzice - Świdnica - Wrocław

Stacje wzmacniakowe: Plauen, Chemnitz, Dresden, Löbau, Gryfów, Świebodzice,

Wrocław

Pojemność kabla:

Długość kabla: FK 34 - 439,7 km (całkowita),

FK 34a: Plauen - Dresden (98a) - 151,7 km (długość odcinka)

FK 34b: Dresden - Wrocław (98a) - 288,0 km (długość odcinka)

Okres budowy: 1927 - 1929

Oddany do użytku:

19 lipca 1927 roku: Plauen – Dresden

1927 rok: Świebodzice – Wrocław

19 września 1929 roku: Dresden - Świebodzice

2. Charakterystyka FK 221

background image

Przebieg: Legnica - Snowidza k/ Jawora - Strzegom - Świdnica – Piława -

Dzierżoniów - Henryków - Ziębice - Biechów ( koło Nysy) - Pakosławice-

Korfantów-Głogówek- Większych - Koźle

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Świdnica (I), Biechów, Koźle

Pojemność kabla:

Długość kabla: FK 221 - 253,9 km (całkowita),

FK 221a: Legnica - Koźle (102b) - 208,7 km (długość odcinka)

FK 221b: Biechów - Brzeg (102b) - 45,2 km (długość odcinka)

Okres budowy: 1937 - 1938

Oddany do użytku:

12 lipca 1938 roku: Legnica – Świdnica

15 sierpnia 1938 roku: Świdnica – Koźle

18 sierpnia 1999 roku: Biechów - Brzeg

3. Charakterystyka FK 256

Przebieg: Legnica - Wrocław

Stacje wzmacniakowe: Legnica, Wrocław

Pojemność kabla: 114 par

Długość kabla: FK 256 - 253,9 km (całkowita 114a)

Okres budowy: 1938-1939

Oddany do użytku: 10 sierpnia 1939 roku

Koszt budowy: 1 960 000 RM

4. Charakterystyka FK 82

Przebieg: Wrocław - Rzeczka - (z odgałęzieniem do Świdnicy) - Nowa Ruda - Kłodzko i

Szumprek - Opawa później przedłużony do Koźla

Stacje wzmacniakowe: Wrocław, Rzeczka, Kłodzko, Szumprek, Opawa

Pojemność kabla: 8 par (linia dwu kablowa)

Długość kabla: FK 82 - 237,0 km

Okres budowy: 1941 - 1942

Oddany do użytku :10 sierpnia 1939 roku

Koszt budowy: 1 46o 000 RM (za odcinek Wrocław Świdnica), 3 836 000 RM

(za odcinek Świdnica Szumprek)

background image

5.

Charakterystyka OFK II

Przebieg: Świdnica - Burkatów - Bystrzyca Górna - Lubachów - Jugowice

- Walim - Rzeczka

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka

Pojemność kabla: 63 pary

Długość kabla: OFK II - 25,0 km

Okres budowy: 1944 rok

Oddany do użytku: brak danych

Koszt budowy: brak danych

6.

Charakterystyka OFK III

Przebieg: Świdnica - Modliszów - Kozice - Jedlina Zdrój - Głuszyca - Kolce

- Rzeczka

Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka

Pojemność kabla: 63 pary

Długość kabla: OFK II - 32,0 km

Okres budowy: 1944 rok

Oddany do użytku: brak danych

Koszt budowy: brak danych

Przypisy:

• Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wydawnictwo

Colori, Warszawa 2001

• Kowalski Jacek, Kudelski J. Robert, Rekuć Zbigniew, Tajemnica „Riese", Biuro

Odkryć, Łódź 2002

Skróty i Tłumaczenia

Deutsche Reichspost (DRP) - Poczta Rzeszy

PPT - Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych

FK (Fernkabel) - kabel dalekosiężny (międzymiastowy)

RPM - Ministerstwu Poczty Rzeszy

background image

DFKG - Niemieckiego Towarzystwa Kabli Dalekosiężnych

PPTiT - Polska Poczta Telefon i Telegraf

FHQ (Führerhauptquartier) - kwatera Hitlera

.

Ochsenkopftunnel - tunel kolejowy pomiędzy Wałbrzychem i Jedliną Zdrój pod górą

Wołowiec

background image

BIBLIOGRAFIA

1. Adamczewski Leszek, Złowieszcze Góry, PDW Ławica, Warszawa Poznań

1992

2. Antkowiak Włodzimierz, Nie odbyte skarby - przewodnik dla poszukiwaczy,

COMER, Toruń 1991

3. Bartek J. Marek., Joanna Szczepankiewicz, Słownik nazewnictwa krajo-

znawczego Śląska i Ziemi Lubuskiej, Silesia, Wrocław 1994

4. Below von Nicolaus, Byłem adiutantem Hitlera, MON, Warszawa 1990

5. Cera Jerzy, Tajemnice Walimskich Podziemi, WSOWPanc, Poznań 1974

6. Cybulski Bogdan, Ewakuacja więźniów AL Riese do Tratenau PMGR 1990

7. Cybulski Bogdan, Obozy podporządkowane KL Gross Rosen, PMGR 1987

8. Cybulski Bogdan, Szpitale dla byłych więźniów obozu koncentracyjnego Gross

Rosen w Głuszycy /943-1945/, Studia nad faszyzmem i zbrodniami

hitlerowskimi, tom VII, Wrocław 1980

9. Jońca Edmund, Książański Park Krajobrazowy, PTTK Kraj, Warszawa 1989

10. Konieczny Alfred, Obozy Spółki Akcyjnej Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej w

Górach Sowich w lalach 1943-1944, Studia nad faszyzmem i zbrodniami

hitlerowskimi, tom VI, Wrocław 1980

11. Konieczny Alfred, Szpital obozowy w Kolcach dla więźniów AL Riese w

świetle nowych dokumentów. Studia nad faszyzmem i zbrodniami

hitlerowskimi, tom XII, Wrocław 1987

12. Kajzer Abram, Za drutami śmierci, Łódź 1962

13. Kozłowska Krystyna, Milcząca wyrzutnia, MON, Warszawa 1985

14. Kruszyński Piotr, Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, PMGR 1990

15. Maciejewski Marek, Filie KL Gross Rosen w Górach Sowich 1943-1945,

Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom I Wrocław 1974

16. Mostowicz Arnold, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, PiW, Warszawa 1986

17. Rogalski Marian, Zaborowski Maciej, Fortyfikacja wczoraj i dziś, MON,

Warszawa 1978

18. Słownik geografii turystycznej Sudetów, tom 11, „Góry Sowie. Wydawnictwo

I-BIS, Wrocław 1995

background image

19. Sukmanowska Anna, Stolarczyk Stanisław, Tańcząc na wulkanie,

Wydawnictwo Dingo, Warszawa 1991

20. Speer Albet, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990

21. Tetter Jan, Tajemnice Gór Sowich, „Ekspres Reporterów", KAW 1970

22. MSW Biuro C, Informator o nielegalnych, antypaństwowych organizacjach i

bandach zbrojnych działających w Polsce Ludowej w latach

1944-1956, Wydawnictwo Retro, Lublin 1993

23. Cykl artykułów Jerzego Cery z „Gazety Robotniczej" zatytułowany

Tajemnice Gór Sowich, 17 sierpnia — 21 września 1974

24. Cykl artykułów Zbigniewa Mosingiewicza ze „Słowa Polskiego":

Odkrywamy podziemne miasto w Głuszycy, 27 października 1947
W przepastnych korytarzach odkryto 6 drzemiących motorów Diesla 28

października 1947

10 milionów worków cementu pozostało jeszcze z olbrzymich zapasów jakie

nagromadzono w Głuszycy, 29 października 1947

„Akcja Adolfa" i luksusowe oranżerie na kamienistych zboczach

głuszyckiej góry, 30 października 1947

Co przygotowywał Hitler w Głuszycy, 1 listopada 1947

background image

SPIS TREŚCl

WSTĘP

WPROWADZENIE

CZĘŚĆ I-OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH

CZĘŚĆ II-BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ

CZĘŚĆ III- POCZĄTKI BUDOWY

CZĘŚĆ IV - HIMMELSTRASSE CZYLI OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI

CZĘŚĆ V-WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA

CZĘŚĆ CENTRALNA

Kompleks Włodarz-część naziemna
Kompleks Włodarz-część podziemna
Kompleks Włodarz-badania
Kompleks Osówka - część naziemna
Kompleks Osówka - część podziemna
Kompleks Osówka-badania
Kompleks Jugowice Górne - część naziemna
Kompleks Jugowice Górne - część podziemna
Kompleks Jugowice Górne – badania
Kompleks Soboń - część naziemna
Kompleks Soboń-część podziemna
Kompleks Rzeczka - część naziemna
Kompleks Rzeczka-część podziemna
Kompleks Rzeczka – badania
Kompleks Moszna - część naziemna
Kompleks Moszna - badania

CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA

Kompleks Sokolec - część naziemna

Kompleks Sokolec - część podziemna

Kompleks Sokolec – badania

Kompleks Wielka Sowa – ogólnie

Kompleks Wielka Sowa-badania

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka amunicj i

Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG

Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie – badania

background image

KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ

Kompleks Zamku Książ - część naziemna

Kompleks Zamku Książ - część podziemna

POZOSTAŁOŚCI

Kompleks schronów w Głuszycy

Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój

Inne

CZĘŚĆ VI - PO WOJNIE

CZĘŚĆ VII – ZAGADKI

CZĘŚĆ VIII – ZAKOŃCZENIE

CZĘŚĆ IX - KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA

KWATERA GŁÓWNAFUHRERA?

SCHRONY DLA WOJSKA?

TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?

BROŃ ATOMOWA?

ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?

VERGELTUNGSWAFFE V-l, V-2, V-3?

V-7?

WUNDERWAFFE?

CZĘŚĆ X - NA SZLAKU

KALENDARIUM BUDOWY

DANE LICZBOWE „RIESE"

SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE

ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH W III RZESZY

ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU

PRZED WYBUCHEM WOJNY

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I

STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)

RüDIGER WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE

ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"

background image

OKRES POWOJENNY

BIBLIOGRAFIA

PLANY I ZDJĘCIA.

SPIS TREŚCI


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aniszewski M Zagorski P Podziemny Swiat Gor Sowich id 6
M Aniszewski, P Zagórski Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagórski P Podziemny Świat Gór Sowich
Aniszewski M Zagorski P Podziemny Swiat Gor Sowich
(Agharta) Podziemny świat prawdziwych Panów Ziemi
Awe Tajemnice Gor sowich
Podziemny świat Gizy, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
(Agharta) Podziemny świat prawdziwych Panów Ziemi
Agharta podziemny świat
Świat podziemi
Ruchy wody morskiej i wody podziemne
GEOLOGIA 3 wody podziemne

więcej podobnych podstron