MILITARNE SEKRETY
PODZIEMNY ŚWIAT
Gór
Sowich
WYDANIE ROZSZERZONE
RIESE - ZAMEK KSIĄŻ - RÜDIGER
MARIUSZ ANISZEWSKI - PIOTR ZAGÓRSKI (FOTO)
Projekt i
wykonanie okładki: Tomasz Supcziński
Korekta: Anna Piekarowicz
Redaktor serii „Militarne Sekrety": Bartosz Rdułtowski
Copyright © 2002 by Mariusz Aniszewski
Copyright © 2006 by Wydawnictwo TECHNOL, Kraków
ISBN 83-916111-7-5 ISBN 978-83-916111-7-3
WYDAWNICTWO TECHNOL
30-051 Kraków, ul. Urzędnicza 12/4 tel. (012) 633-72-07 lub 509-371-
564 e-mail: wydawnictwo@technol.anv.pl internet: www.technol.anv.pl
Kraków 2006. Wydanie II (rozszerzone)
Druk: Drukarnia Technet
30-732 Kraków, ul. Biskupińska 3A
tel. (012) 656-21-11, fax (012) 656-12-78
http://www.technet.krakow.pl
Informacje na temat innych publikacji Wydawnictwa TECHNOL
znaleść można na naszej stronie internetowej: www.technol.anv.pl
WSTĘP
Jest to swoisty dokument. Dokument próbujący choćby trochę rozja-
śnić mroki tajemnic jakie po dziś dzień otaczają Góry Sowie oraz ich
podziemny świat. Świat, w którym „żyje" Olbrzym. Zapytacie cóż to
takiego ten Olbrzym? Jest to gigantyczne przedsięwzięcie techniczno-
budowlane o nieznanym dokładnie przeznaczeniu, które w latach 1943-
1945 realizowane było na terenie Gór Sowich.
Dziś określa się je mianem „Lochów Walimia", choć tak naprawdę sam
Walim niewiele z lochami ma wspólnego, bowiem roboty budowlane
realizowane były na obszarze blisko 200 km - zarówno na powierzchni,
jak i pod powierzchnią okolicznych gór.
Kwatera Hitlera czy zakłady zbrojeniowe? Laboratoria czy schrony dla
wojska? Tego nie wie nikt, natomiast każda z tych hipotez jest możliwa i
będzie możliwa tak długo, aż w jakiś „cudowny" sposób uda się wyjaśnić
tajemnice Gór Sowich.
Na powstanie tej książki złożyła się praca wielu osób. Wielu moich
kolegów i przyjaciół nie szczędziło sił i środków, biorąc udział w
ciężkich pracach terenowych. To właśnie dzięki nim stało się możliwe
pokonanie tak wielu zawałów, odkrycie nowych nieznanych dotąd
fragmentów podziemi oraz dokonanie dokładnej inwentaryzacji obiektów
podziemnych i naziemnych. Ponadto, dzięki życzliwości wielu osób,
zaistniała możliwość skorzystania z wielu nieznanych dotąd faktów
dotyczących sowiogórskich tajemnic. Wszystkim im dziękuję.
Natomiast moje specjalne podziękowania winien jestem człowiekowi,
który przekazał mi bardzo wiele ważnych informacji na temat naj-
większych tajemnic Gór Sowich. Wielka szkoda, że nie wszystkie
z nich mogę ujawnić.
WPROWADZENIE
Mniej więcej pośrodku rozległego pasma Sudetów, w tzw. Sudetach
Środkowych (ciągnących się od Nysy Łużyckiej aż po Bramę Opawską),
leżą Góry Sowie. Swoim zasięgiem obejmują one tereny pomiędzy
Wałbrzychem a Przełęczą Srebrnej Góry na długości ponad 25 km. Od
północnego zachodu Góry Sowie ograniczone są Górami Wałbrzyskimi
(w rejonie Doliny Bystrzycy), od południa Przełęczą Srebrnej Góry, od
południowego zachodu Doliną Włodzicy, a od wschodu (poprzez Uskok
Brzeżny) graniczą z krainą geograficzną, której polska nazwa brzmi
Dolny Śląsk, niemiecka natomiast Niederschlesien.
Ogólna powierzchnia Gór Sowich to około 300 km2, terenów poro-
śniętych w części szczytowej lasem a w dolnych partiach wykorzysty-
wanych pod uprawy.
Góry Sowie tworzą mało zróżnicowany, zwarty blok o łagodnych
szczytach, stromych zboczach, od których odchodzą krótkie grzbiety
poprzecinane głębokimi dolinami licznych potoków. Jednak to nie potoki,
lecz wody podziemne są najważniejsze dla opowieści o jakiej mowa
będzie w tej książce. Tworzą one bowiem specyficzny układ cieków i żył
wodnych, który okazał się idealny dla niemieckich planów związanych z
Górami Sowimi. Ważne dla owych zamierzeń było również doskonałe
ukształtowanie terenu, a także jego stosunkowo rzadkie zaludnienie oraz
bogate zaplecze surowcowe (węgiel kamienny i energia elektryczna).
Dodatkowo dobrze rozwinięta sieć dróg oraz kolei, pozwalała na łatwe
dotarcie do najbardziej nawet „dzikich" rejonów gór. Umożliwiały one
wywiezienie w głąb Rzeszy sporych ilości ładunku, bez niepotrzebnego i
kłopotliwego zwracania na to uwagi osób postronnych. A ponieważ
nowych dróg oraz torowisk nie trzeba było budować, to i nagłe
„uaktywnienie się" tego terenu mogło pozostać praktycznie
niezauważalne.
Jednak największą, jeśli można tak powiedzieć, ciekawostką tego
terenu jest sieć telekomunikacyjna. Ostatnie badania prowadzone przez
Mariusza Kisiela doprowadziły do ciekawych odkryć. Otóż okazuje się,
że Góry Sowie są częścią składową potężnego węzła łączności o kry-
ptonimie „Rüdiger", który swoim zasięgiem obejmował FHQ Riese. W
jego skład wchodzą: przyłącza dla pociągów specjalnych w tunelach
kolejowych koło Jedliny Zdrój i Ogorzelca oraz co najmniej dwie
centrale telefoniczne - jedna w Zamku Książ, druga w nieustalonej
lokalizacji -jak i gęsta sieć wieloparowych linii telefonicznych i tele-
graficznych, których przepustowość do dziś budzi respekt. Badania
stwierdzają, iż ważnym elementem związanym z powyższym tematem
były również stacje wzmacniakowe: Świdnica i Rzeczka.
W tym ustronnym rejonie Gór Sowich życie toczyło się spokojnie aż
do pamiętnego 1933 roku. Wtedy to władzę nad Wielkimi Niemcami
przejął pewien człowiek niepozornej postury - nazywał się Adolf Hitler.
Pod jego rządami omawiane tereny osiągnęły szybko wysoki stopień
uprzemysłowienia i stały się trzecim, po Zagłębiu Ruhry i Górnym
Śląsku, zapleczem przemysłowym Niemiec. Pod koniec 1944 roku miały
one również zostać jedynym miejscem, do którego nie dotrze zawierucha
wojenna, a zlokalizowany tam przemysł będzie mógł funkcjonować bez
zakłóceń. Oczywiście mowa tu o przemyśle zbrojeniowym. A działo się
w Górach Sowich wiele, bardzo wiele...
Cały teren Gór Sowich jest „podziurawiony" niczym szwajcarski ser -
niemal każda górska miejscowość ma „swoją" kopalnię, sztolnię czy też
szyb wydobywczy. Miejsce to gwarantowało idealne wręcz warunki do
ulokowania na nim wielu zakładów zbrojeniowych, których byt w głębi
Rzeszy był już zagrożony. Tak też się stało. Leżące na uboczu Niemiec i
oddalone od teatru działań wojennych Góry Sowie „wpadły w oko"
strategom z Naczelnego Dowództwa. Pojawił się „stwór", który do życia
potrzebował dobrych dróg, kolei, sieci telekomunikacyjnej, zaplecza
surowcowego, wielkiej ilości wody, niewielu świadków i zwartych,
gnejsowych masywów. A że wszystko to znalazł właśnie tutaj - w Górach
Sowich - rozpoczął bez przeszkód swój wzrost, osiągając ostatecznie
adekwatne do nazwy rozmiary. Był naprawdę OLBRZYMI
CZĘŚĆ I
OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH
Już w trakcie przygotowań do prowadzenia działań wojennych władze
III Rzeszy położyły duży nacisk na zapewnienie sobie odpowiednich
warunków bezpieczeństwa, m.in. poprzez budowę schronów i całych
systemów podziemnych kwater. Pod Kancelarią Rzeszy w Berlinie
zbudowano trzy schrony: dla Führera, Bormanna i Brigadeführera
Mohnke - komendanta Kancelarii SS. W zasadzie prawie każdy bardziej
znaczący dostojnik III Rzeszy posiadał prywatny schron przeciwlotniczy.
W szczególności zaś lubowali się w nich: Hitler, Göring i Bormann.
Göring kazał sobie wybudować wielki, podziemny schron zarówno pod
rezydencją w Karinhall, jak i w zamku Valdenstein pod Norymbergą. Co
ciekawe, wzdłuż drogi z Karinhall do Berlina stały w regularnych
odstępach potężne, żelbetowe bunkry, aby w razie nalotu Göring mógł się
natychmiast schronić. Przywódca Niemieckiego Frontu Pracy - Robert
Ley - gdy zobaczył skutki trafienia ciężkiej bomby w schron publiczny,
interesował się tylko grubością jego stropu. Wynikało to z faktu, że
posiadał podobny w swojej posiadłości na przedmieściach. Hitler
przesadnie dbał o własne życie, np. uwielbiał szybką jazdę samochodem,
dopóki nie zobaczył skutków wypadku drogowego. Wtedy momentalnie
zakazał swojemu kierowcy przekraczania prędkości 80 km/h. Fiihrer
lękał się również zamachów i w obawie przed nimi nosił specjalną
czapkę, która miała nieco szerszy otok, wykonany z kuloodpornej stali.
W jego samolocie zamontowano specjalną pancerną kabinę-kapsułę ze
spadochronem, w której odbywał podróż. Do samolotu tego Hitler i tak
bał się wsiadać. Był to bowiem Focke-Wulf 200 Condor z chowanym
podwoziem, a nowości techniczne go przerażały. Jak wiemy Führer
posiadał także sobowtórów.
Nie ma zatem nic zaskakującego w fakcie, że dokądkolwiek Hitler
planował się udać, najpierw zarządzał tam budowę specjalnych
schronów. Grubość ich stropów rosła wraz ze zwiększającym się
wagomiarem bomb i w 1945 roku osiągnęła około 8 metrów żelbetonu,
często pokrytego 2-3 metrową warstwą ziemi. Podobnie rzecz miała się
z naczelnymi dowództwami armii. Wybudowano dla nich wiele
polowych Stanowisk Dowodzenia, które starano się lokować w pobliżu
kwater Führera. W rejonie Berlina powstały kwatery dla OKW, w
Dahlem, Zossen oraz w Wünsdorf dla Naczelnego Dowództwa Wojsk
Lądowych (OKH), w Poczdamie dla OKL, zaś w samym Berlinie dla
OKM. Wszystkie one razem tworzyły zespół naczelnego kierowania
siłami zbrojnymi III Rzeszy. Szczególnie dobrze była ukryta kwatera w
Zossen. Powstał tam cały zespół kilkukondygnacyjnych schronów, które
na zewnątrz przypominały domki mieszkalne, tymczasem były połączone
siecią podziemnych tuneli. Kwaterę w Zossen wykorzystywano przez
całą wojnę. Natomiast na czas trwania poszczególnych kampanii
wojennych powstawały coraz to nowe kwatery - np. dla kierowania
działaniami wojennymi na zachodzie powstały aż cztery zespoły kwater:
I
- w górach Taunus - zamek Ziegenberg (kryptonim Adlerhorst) dla
Hitlera i Dowództwa Sił Zbrojnych, zamek Kransberg dla OKL oraz
schrony w pobliżu Giesen (kryptonim Gisela) dla OKH. Kompleks ten
zbudowano jesienią 1939 roku. Składał się z kilku doskonale
zamaskowanych, potężnych, żelbetowych bunkrów, które wykorzystano
dopiero w grudniu 1944 roku, podczas ofensywy w Ardenach,
II - w górach Schwarzwaldu koło Kniebis (kryptonim Tannenberg),
III - w Palatynacie, koło Landstuhl, dla wysuniętych rzutów do-
wództw,
IV- w górach Eifel - koło Munstereifel (kryptonim Felssennest) dla
Führera i jego współpracowników oraz w rejonie Bad Godesberg
(kryptonim Forsterei) dla OKH.
W trakcie działań wojennych przeciw Grecji i Jugosławii Naczelne
Dowództwo oraz Führer przebywali w pociągach specjalnych, ukrytych
w tunelu kolejowym w Alpach Styryjskich koło Anspag. Ponadto część
dowództwa przebywała w Wiener Neustadt. Z pociągów specjalnych
korzystano także w początkowym okresie wojny ze Związkiem Radzie-
ckim. Wtedy też w okolicy Spały powstały dwa żelbetowe schrony
mające chronić pociągi specjalne przed skutkami nalotów. Miały one po
380 m długości, 15 m szerokości i 10 m wysokości. Grubość żelbetu
dochodziła do 3 m. Wewnątrz, obok peronu, znajdowały się pomie-
szczenia do pracy i odpoczynku.
W wyniku rozszerzania się zasięgu działań wojennych na terenie
ZSRR, w Prusach Wschodnich (koło Kętrzyna) przygotowano kolejną
wielką i najbardziej chyba znaną kwaterę główną - S3 Wolfschanze - tzw.
Wilczy Szaniec. W skład tego kompleksu wchodziło siedem grup
schronów, przewidzianych dla wszystkich naczelnych organów państwa.
1 W lesie koło Gierłoży zlokalizowano główny zespół schronów, w
których przebywał Führer, jego otoczenie i OKW. W skład zespołu
wchodziło kilkanaście żelbetowych bunkrów, przy czym główny bunkier
Führera miał strop o grubości blisko 8 m. Poza tym powstało tam wiele
baraków i budowli pomocniczych. W pobliżu, na południe od szosy
Giżycko-Kętrzyn, znajdowało się lotnisko polowe.
2 W lesie koło miejscowości Przystań (w pobliżu Węgorzewa)
znajdowała się kwatera polowa wojsk lądowych - Anna. W jej skład
wchodziło kilka bunkrów i baraków a także schrony mieszczące
urządzenia techniczne (siłownia, ciepłownia itd.). Łączyła się bez
jakiejkolwiek granicy z kwaterą wojsk kwatermistrzowskich - Quelle —
która także miała kilkanaście żelbetowych schronów o grubości stropów
2 i 4 m.
3 W pobliżu jeziora Śniardwy, koło miejscowości Ruciane, zloka-
lizowano kwaterę główną dowództwa wojsk lotniczych - Robinson.
4 Polowa kwatera dowódcy SS i policji mieściła się w miejscowości
Mamerki, gdzie powstało także kilka żelbetowych bunkrów.
5 Polowa kwatera szefa kancelarii Rzeszy ulokowana została
w schronach koło wsi Radzieje.
6 Polowa kwatera Ministra Spraw Zagranicznych miała swoją sie-
dzibę na zamku Sztynort.
Cały teren kwater głównych otoczony był zaporami pól minowych i
drutem kolczastym, wzmocnione patrole bez przerwy przeczesywały
okolicę, zaś wszystkich mieszkańców obowiązywały zaostrzone środki
bezpieczeństwa.
Ponadto w Winnicy na Ukrainie powstała tymczasowa kwatera główna
(kryptonim Wehrwolf) na okres operacji stalingradzkiej i kaukaskiej.
Składała się z kilkunastu betonowych i drewnianych baraków,
rozproszonych po lesie. Do kierowania operacjami przeciwko Aliantom,
w przypadku ich lądowania we Francji, przygotowano dwie kwatery
główne, z których jedna położona była koło Soissons (kryptonim W2,
czyli Wolfschlucht 2), a druga znajdowała się w tunelu kolejowym w
miejscowości Margival (W3). Poza tym jeszcze jedna kwatera
znajdowała się w Belgii, w miejscowości Bruly de Pesche (Wl). Nie
znamy natomiast dokładnej lokalizacji kwatery o kryptonimie Brunhildę.
Prawdopodobnie mieściła się koło Metz, tuż przy granicy Francji z
Luksemburgiem. Inne mniej znane kwatery znajdowały się w Pullach
koło Monachium (S3 Siegfried), w zamku Kessheim koło Salzburga oraz
w Bad Nauheim. Dodatkowo, najbardziej chyba luksusowa rezydencja
Führera istniała w alpejskiej miejscowości Obersalzberg (S3 Serail),
gdzie obok wspaniałego domku wypoczynkowego na szczycie
„prywatnej góry" Hitlera - Zugspitze - wybudowano niewielki zamek,
umeblowany bogato w stylu kajutowym. Prowadząca do zamku szosa
(jazda po niej była iście karkołomna) dochodziła do wykutego w skale
szybu windy (o głębokości 120 m), który prowadził do Orlego Gniazda -
tak bowiem nazwano ów zamek.
Jakby tego było mało, wiosną 1944 roku Führer wydał rozkaz
wybudowania dwóch kolejnych kwater głównych. Miały się one
znajdować w Turyngii oraz na Śląsku. Pierwszą z nich - podziemną
kwaterę S3 Olga w Turyngii - budowano w największej tajemnicy w
dolinie Jonasza (Jonastal). Z braku oryginalnych dokumentów cały ten
obiekt wciąż jest niezbadany. Zresztą, jeszcze pod koniec wojny został on
częściowo wysadzony w powietrze przez saperów z SS, zaś w 1947 roku
stacjonujące w dolinie wojska radzieckie dokonały ostatecznego
zawalenia wejść do sztolni. Tym niemniej w 1991 roku udało się
odnaleźć część dokumentacji technicznej obiektu z 1945 roku, którą
wykonało lokalne biuro geodezyjne na zlecenie Rosjan. Z dokumentacji
tej wynika, że zinwentaryzowano wówczas 2 135,8 m sztolni (z których
620 m było obetonowanych) i 817 m wyrobisk poprzecznych. Puste
przestrzenie między betonem zapełniano żużlem. Ściany i sufity miały
być zaizolowane supremą a następnie otynkowane. Planowano tam
elektryczne ogrzewanie oraz zaopatrzenie w wodę pochodzącą z zewnę-
trznego zbiornika. W pobliżu obiektu powstały dwie centrale
telekomunikacyjne oraz schron dla pociągu Führera. Budowę
prowadzono do kwietnia 1945 roku, po czym przerwano ją ze względu na
nadchodzące wojska amerykańskie. Do środka tego gigantycznego
obiektu prowadziło aż 25 wejść. Warto też dodać, że istnieją pewne
przesłanki, iż wewnątrz korytarzy ukryto wiele transportów z
drogocennymi przedmiotami, które były przeznaczone na wystrój
przyszłej kwatery. Poza tym, choć wydaje się to mało prawdopodobne,
kwatera ta wymieniana jest jako jedno z przypuszczalnych miejsc ukrycia
Bursztynowej Komnaty.
Jeżeli chodzi o drugą budowaną wtedy kwaterę główną, to sprawa jest
nieco bardziej skomplikowana. Do dziś bowiem nie udało się precyzyjnie
określić jakie podziemne obiekty miały wchodzić w jej skład. Najczęściej
wymieniany jest zamek Książ - to chyba najbardziej prawdopodobne. Nie
możemy natomiast stwierdzić czy obiekty rejonu Walim - Głuszyca miały
także należeć do kwatery, czy też planowano wykorzystać je dla potrzeb
przemysłu zbrojeniowego. Co prawda lista kodów klasyfikuje te obiekty
jako S3 Riese, to znaczy kwatery, ale może to być tylko sprytny wybieg,
który miał na celu ukrycie lokalizacji supertajnych zakładów
Wunderwaffe. Nie wiemy tego na pewno, dlatego też musimy brać pod
uwagę obie możliwości.
W kontekście tego zagadnienia Albert Speer stwierdza:
„Zgodnie z punktem 18 protokołu narady u Führera, 20
czerwca 1944 roku poinformowałem, że przy rozbudowie jego
głównej kwatery pracuje aktualnie 28 tys. robotników...
Według mojego pisma do adiutanta Hitlera do spraw
Wehrmachtu z dnia 22 września 1944 roku na budowę
schronów w Kętrzynie wydano 36 min RM, na schrony w
Pullach koło Monachium 13 min RM, a na zespół schronów
Olbrzym (Riese) koło Bad Charlottenbrunn 150 min RM. Do
wykonania tych budów potrzeba było, według mojego pisma,
257 tys. m betonu zbrojonego stalą, wykonano 213 tys. m
tuneli, 58 km dróg z sześcioma mostami i 100 km rurociągów.
Tylko sam projekt 'Olbrzym' pochłonął więcej betonu niż w
1944 roku przyznano ludności cywilnej na budowę schronów".
Cytuję ten tekst, podobnie jak wszyscy inni piszący o podziemiach Gór
Sowich, nie po to, aby zwiększyć objętość książki! Przytaczam go
dlatego, żeby uzmysłowić wszystkim skalę wysiłku jaki włożono w
„Olbrzyma". Gdy trwała wojna (był rok 1941), a Niemcy byli u szczytu
potęgi, do kierowania swoją machiną wojenną wystarczały im skromne"
bunkry w lesie pod Kętrzynem. Gdy wojna miała się ku końcowi i nie
było już „Wielkich Niemiec", za najważniejsze uznano realizację
projektu, który swoimi kosztami przewyższał wszystkie inne
kilkakrotnie! Dlaczego? Czyżby miał on uratować III Rzeszę? Wszystko
na to wskazuje.
CZĘŚĆ II
BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ
W 1943 roku stało się dla Niemców jasne, że ich przewaga w po-
wietrzu należy do przeszłości, a Luftwaffe nie jest już w stanie równo-
cześnie prowadzić równorzędnej walki na rozległym teatrze działań
wojennych oraz skutecznie bronić terytorium III Rzeszy przed nalotami
Aliantów. Zapewnienia Goringa, że żaden obcy samolot nie pojawi się
nad terenem Niemiec, można już było spokojnie włożyć między bajki.
Niemcy traciły panowanie w powietrzu i nic nie było w stanie tego
zmienić.
Po załamaniu się ofensywy powietrznej na Wielką Brytanię i rozpo-
częciu wojny ze Związkiem Radzieckim, wytworzyła się specyficzna
sytuacja swego rodzaju zawieszenia broni, którą najlepiej wykorzystali
Brytyjczycy. Po kilku miesiącach przygotowań rozpoczęli oni naloty na
niemieckie miasta i zakłady zbrojeniowe. W zasadzie pierwsze naloty
miały miejsce już w 1939 roku, jednak były to sporadyczne przypadki,
jako że Bomber Command posiadało w tamtym czasie bardzo ograni-
czoną liczbę samolotów dalekiego zasięgu. Jesienią 1940 roku RAF
rozpoczął bombardowanie portów we Francji, celem niedopuszczenia do
inwazji. Po rezygnacji Niemców z planowanej inwazji na Wielką
Brytanię (operacja Lew Morski - niem. Seelöwe), wiosną 1940 roku
bombowce brytyjskie skierowano na stocznie okrętów podwodnych i
fabryki samolotów. Rozpoczęte naloty na silnie bronione zakłady okazały
się jednak nieskuteczne. Ponieważ niemiecka obrona przeciwlotnicza
zadawała Aliantom wielkie straty, zimą 1942 roku wydano rozkaz do
rozpoczęcia tzw. nalotów dywanowych na niemieckie miasta. Głównym
wykonawcą tego planu został gen. lot. Sir Arthur Harris, dowódca
Bomber Command. Jego samoloty swój pierwszy „występ" miały nad
Lubeką i Rostockiem. Jednak dopiero nalot na Kolonię - który miał
miejsce w nocy z 30 na 31 maja 1942 roku - ukazał w pełni grozę
nalotów dywanowych. Podobnie rzecz się miała w Hamburgu, gdzie
między 24 lipca a 3 sierpnia 1942 roku lotnictwo RAF-u dokonało 7
nalotów, które zrównały miasto z ziemią. Straty w Hamburgu
oszacowano na około 23 mld RM, tj. około 9 mld USD. Trzeba jednak
uczciwie przyznać, że to właśnie Hamburg ujawnił wszelkie braki w
systemie niemieckiej obrony przeciwlotniczej oraz brak dostatecznej
ilości schronów dla ludności cywilnej. Jak wiemy Niemcy nie posiadały
w początkowym okresie wojny dobrych, nocnych samolotów
myśliwskich, zdolnych do walki z setkami potężnie opancerzonych
alianckich bombowców. Alianci tymczasem coraz częściej i skuteczniej
obracali w puch niemieckie miasta i przemysł. Ginęły więc miasta,
dziesiątki tysięcy ludzi, płonął ich dobytek. Sytuacja uległa poprawie w
latach 1944-1945, jednak mimo że straty Aliantów rosły, nie zaprzestali
oni nalotów. Wręcz przeciwnie - zwiększyli ich częstotliwość. W nocy z
16 na 17 lutego 1945 roku angielskie lotnictwo dokonało największej
masowej zbrodni II wojny światowej, kiedy to pod gruzami Drezna
zginęło ponad 200 tys. ludzi. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem ten typowo
terrorystyczny nalot nie miał żadnego znaczenia strategicznego.
Ofensywa bombowa przeciw niemieckim miastom trwała do połowy
kwietnia 1945 roku i spowodowała ogromne zniszczenia w ich zwartej
zabudowie. Miasto Dureń zostało zniszczone w 99,2 %, a Paderborn w
95,6%. Sam Berlin przeżył 363 naloty, Hamburg 213 itd. Jednak
lotnictwo Aliantów działało nie tylko nad miastami. Alianccy dowódcy
uważali, że należy także walczyć z przemysłem. Niemcy potrafili jednak
dobrze chronić swoje zakłady zbrojeniowe. Dużo fabryk umieszczono w
betonowych schronach i doskonale zamaskowano. Zabezpieczenia te
spowodowały, że ówcześnie stosowane bomby musiały przejść
ewolucję dotyczącą ich wagomiaru. O ile w 1941 roku produkowano
bomby 2000-funtowe (910 kg.), to w 1945 roku używano już
„potworów" o wadze 22 000 funtów czyli ponad 10 ton. Automatycznie
wzrastała także grubość stropów w schronach. Pod koniec wojny osią-
gnęła ona wartość około 8 m (S3 Wolfschanze), zaś w schronach dla
ludności cywilnej około 4 m. W ten sposób ciężko było jednak za-
bezpieczyć ogromne powierzchnie zakładów zbrojeniowych i straty w
niemieckim przemyśle obronnym systematycznie rosły.
Pierwszym większym i udanym nalotem na fabryki zbrojeniowe było
zbombardowanie zakładów firmy Henschel w Rostocku, w kwietniu 1942
roku. Przenoszenie zakładów w inne części kraju niewiele dawało, gdyż
systematycznie wzrastał zasięg bombowców. Wizytujący w listopadzie
1943 roku zakłady Junkersa, naczelny dowódca Luftwaffe - Hermann
Göring — wydał rozkaz przeniesienia części taśm produkcyjnych do
koszar w Zittau oraz do budowanej w górach nad Łabą podziemnej
fabryki. Ponadto pełnomocnicy Ministra Lotnictwa Rzeszy rozpoczęli
dokładne penetrowanie całych Niemiec w poszukiwaniu kopalń, jaskiń i
tuneli nadających się do uruchomienia w nich produkcji zbrojeniowej.
Prace adaptacyjne w tych obiektach należały do Centralnego Urzędu
Planowania (Zentrale Planung), działającego od października 1943 roku.
W pobliżu Monachium i koło Gendorf, w lasach wschodniej Bawarii,
powstały dwa wielkie zakłady Messerschmitta. Przykładowo w Gendorf
(kryptonim Okapi) główna hala miała 1 km długości, 100 m szerokości i
35 m wysokości. Strop o grubości 6 m pokryty był ziemią i drzewami, a
w środku na 8 piętrach powstawały setki myśliwców. Montownia Me 262
powstała także w kopalni piasku porcelanowego w Kahla w Turyngii.
Zakłady wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt nosiły nazwę
REIMAHG im Kahla. Był to skrót od nazwy: REIchs Marschall Hermann
Göring, a ich kryptonim brzmiał Lachs. Podziemne wyrobiska zakładów
miały ponad 32 km długości i powierzchnię 90 000 m2, w których
produkowano 1 250 samolotów miesięcznie. Ponadto istniały też
montownie w: Leonberg w Bawarii (kryptonim Reihe Reiher), Lechfeld i
Schwarzt w Tyrolu (wyrobiska kopalni miedzi), Oberammengau
(kryptonim Cerusit), Jenbach (kryptonim Almandin), Igling, Engeln,
Kaufening (kryptonim Fritz) oraz Augsburgu (kryptonim Arno).
Kolejną wielką montownię koncernu Messerschmitta ulokowano w Sankt
Georgen koło Gusen. Podlegała ona WVHA der SS i nosiła kryptonim
B5 Bergkristall. Montowano w niej odrzutowe Me 262.
Innym doskonałym przykładem niemieckiego budownictwa spe-
cjalnego są, wspomniane już wcześniej, zakłady Junkersa w górach nad
Łabą niedaleko Dessau (dah). Zbudowano je w górskiej dolinie wewnątrz
stosunkowo niewielkiego wzniesienia. Od północy do środka zakładów
prowadziło 6 tuneli, z których dwa były przelotowe i miały po 1 800 m
długości. Dodatkowo do obiektu prowadziły też trzy tunele od wschodu.
Przekrój tuneli był prostokątny o wymiarach: 12,5 x 7 m. Obiekt składał
się z sieci równoległych komór połączonych chodnikami. Ogólna
kubatura wynosiła ponad 5 mln m3, powierzchnia około 700 000 m2.
Nadkład skalny o grubości 60 m zapewniał bezpieczeństwo przed
bombardowaniem. Obiekt miał pełną klimatyzację, a jego załoga składała
się z około 10 tys. ludzi. Inny kompleks (pod kryptonimem Reh),
przeznaczony dla kilku różnych zakładów, powstał w starej kopalni
potasu w Neu Stassfurt koło Magdeburga. Ulokowano w nim m.in.
fabrykę samolotów Heinkel, fabrykę łożysk tocznych Fischer, fabrykę
silników BMW oraz zakłady Siemensa.
Wszystkie te prace spowodowały, że Aliantom nie udało się zatrzymać
produkcji samolotów, a wręcz przeciwnie, o ile w 1943 roku
wyprodukowano w Niemczech blisko 25 tys. sztuk samolotów, to w 1944
roku, w czasie największego nasilenia nalotów, powstało ich już 40,5 tys.
W przypadku przemysłu paliw płynnych Niemcy posunęli się jeszcze
dalej. Oto plan „programu Geilenberga":
2 8 zakładów destylatorni (zlokalizowanych w kamieniołomach i w
stokach gór w Niemczech środkowych i Austrii) miało produkować
półfabrykat wyjściowy do dalszej obróbki w ilości 648 tys. ton rocznie.
Zakłady te miały kryptonim Offen I-VIII.
6 4 rafinerie zlokalizowane w sztolniach i jaskiniach, które miały
przerabiać ropę przygotowaną wcześniej w destylatorniach. Rafinerie te
nosiły kryptonim Dachs i mieściły się w: Jakobsberg w Westfalii (Dachs
1), Ebensee w Austrii (Dachs 2), Havlickuv Brod w Czechach (Dachs 3),
Osterode w Górach Harzu (Dachs 4). Fabryki te miały rozpocząć pracę w
styczniu 1945 roku i produkować 564 tys. ton paliwa rocznie.
7 Taube - zakład krakingowy o produkcji 276 tys. ton zlokalizowano
w sztolni w Ebensee w Austrii.
8 Kuckkuck - zakład produkcji benzyny syntetycznej o wydajności
240 tyś. ton zbudowano w Górach Harzu wewnątrz góry Kohnstein.
9 Meise - zakład katalizy o produkcji 158 tys. ton w Górach Harzu.
10 Zakład produkcji benzyny syntetycznej o kryptonimie Schwalbe i
wydajności 1 min ton. Został zlokalizowany w starym kamieniołomie
koło Neuenrade.
Pomimo przygotowania tak precyzyjnego planu ukrycia fabryk paliw
płynnych pod ziemią, Niemcom nie udało się zrealizować go do końca.
Zdołano uruchomić bowiem jedynie 12 z planowanych 16 fabryk. Warto
jeszcze dodać, że plan ten był ostatnią deską ratunku dla przemysłu
niemieckiego. Alianci tymczasem mieli przygotowany plan całkowitego
zniszczenia przemysłu paliw płynnych w Rzeszy (poprzez
bombardowania), do realizacji którego potrzebowali 25 pogodnych dni.
Do lokalizacji przemysłu zbrojeniowego, poza oczywiście nowo
budowanymi podziemiami, wykorzystano istniejące stare kopalnie,
jaskinie, piwnice zamkowe, piwnice browarów, tunele metra i kolei a
także wszelkie inne „podziemne pustki". Samych tylko tuneli kolejowych
wykorzystano około 50. Ulokowano w nich m.in. następujące fabryki:
1 Auerhahn - tunel w Tuttlingen,
2 Birkhahn - tunel w Wiesenstein,
3 Dompfaff - tunel w Bleicht,
4 Eisvogel - tunel w Oberndorf i wiele innych.
Zakłady o kryptonimie Igel znalazły schronienie w piwnicach browaru
Hansa w Niedermending, a zakłady Nanny w podziemiach browaru w
Plauen. Sztolnie w kamieniołomach w Lammle dały tymczasem
schronienie zakładom o kryptonimie Obsidian I i Obsidian II, zaś stare
sztolnie w Rottleberode zakładom o kryptonimie Melaphyr. W podzie-
miach twierdzy Erfurt ulokowano zakłady o kryptonimie Tanne,
natomiast w zdobytej belgijskiej twierdzy Eben Emael swoją pracę
rozpoczęły zakłady o kryptonimie Maiglocken. W Litomierzycach w
Czechach zlokalizowano potężny kompleks zbrojeniowy, mający
produkować silniki odrzutowe do samolotów i osprzęt elektroniczny do
różnego rodzaju rakiet. Na cały kompleks składały się 3 fabryki o
kryptonimie Richard I, II, III oraz podległy SS obiekt B5. Oczywiście są
to tylko wybrane przykłady z liczącej ponad 800 pozycji listy fabryk
zbrojeniowych.
Najgorzej było jednak z tzw. Broniami Odwetowymi, czyli
Vergeltungswaffe. Ich montownie byty bowiem szczególnie pilnie
tropione przez Aliantów i niszczone z całą bezwzględnością. W nocy z 17
na 18 sierpnia 1943 roku ponad 600 bombowców RAF-u, pod
dowództwem płk J. H. Searby'ego, dokonało nalotu na ośrodek badań
rakietowych w Peenemunde na wyspie Uznam. W wyniku poczynionych
zniszczeń znacznie opóźniło się bojowe użycie, będących w końcowej
fazie prób dwóch typów broni odwetowych: latającej bomby V-l oraz
rakiety V-2. Aby dokończenie prób i produkcja tej broni była możliwa,
podjęto decyzję o rozbiciu głównego ośrodka na kilka części. W
miejscowości Blizna, na istniejącym tam poligonie SS, powstał poligon o
kryptonimie Heidelager. Wkrótce zaczęto przeprowadzać na nim próbne
odpalenia rakiet V-2, dowożonych z głównej montowni w Górach Harzu.
Tam bowiem, w wapiennym masywie góry Kohnstein koło Nordhausen,
wybudowano fabrykę spółki Mittelberg GmbH o kryptonimie Dora.
Główną część fabryki stanowiły dwa biegnące równolegle tunele,
oddalone od siebie o 200 m i połączone poprzecznymi komorami w
liczbie 46. Ich długość wynosiła po 1 800 m, a komory miały wymiary:
12,5 x 8,5 m. Wiele komór podzielono dodatkowo na dwie kondygnacje,
na górnej urządzając biura i magazyny. W północnej części wyrobisk,
noszących nazwę Nordwerke i obejmujących komory 1-27,
zlokalizowano linię montażu latających bomb V-l, natomiast w części
południowej produkowano rakiety V-2. W części tej (w tunelu A)
przebiegała linia transportu materiałów, podzespołów i gotowych rakiet, a
w tunelu B znajdowała się linia montażu rakiet, po której przesuwał się
podstawowy człon rakiety. Łączna sieć tuneli miała długość około 15 km,
powierzchnię 125 tys. m2, a kubaturę 875 tys. m Wewnątrz rozlokowano
ponad 20 tys. najnowocześniejszych obrabiarek i agregatów
wymagających szczególnych warunków mikroklima-tycznych. Aby
sprostać tym wymogom, powstało 12 szybów wentylacyjnych, które
zapewniały cogodzinną wymianę powietrza w obiekcie. Nowoczesne
urządzenia klimatyzacyjne utrzymywały stałą temperaturę 17°C i
wilgotność około 70%. Doskonałe urządzenia i wyposażenie sprawiały,
że był to najnowocześniejszy zakład zbrojeniowy świata.
Aby w pełni uzmysłowić o jakich wielkościach owych podziemnych
obiektów jest mowa dodam, że znajdujące się w budowie dwa przykła-
dowe kompleksy miały mieć następujące parametry:
•B11 Eber-251 tys.m2,
• B12 Kaolin - 600 tys. m2.
B12 Kaolin byłby ponad 4-krotnie większy od słynnej Dory i blisko
20-krotnie większy od znanych obecnie podziemi w Górach Sowich. Miał
to być także największy ze wszystkich podziemnych obiektów
zbrojeniowych podległych WVHA der SS. Gwoli ścisłości, jeden z
dwóch największych, bowiem wszystko wskazuje na to, że drugim z
owych gigantów miał być... S3 Riese!
Z zakładami Dora powiązany był inny podziemny zakład firmy Borsig
w Düseldorfie, który produkował zbiorniki napędowe i nosił kryptonim
Berta. Głowice bojowe produkowano w fabryce Laura we Frankfurcie,
płynny tlen powstawał w fabryce o kryptonimie Helene w Puchheim, zaś
zapalniki wytwarzano w Rothenstein koło Jeny (kryptonim Albit).
Wymienione tutaj zakłady nigdy nie zostały przez Aliantów zniszczone i
pracowały nieprzerwanie aż do końca wojny. W efekcie dawały one
Führerowi tysiące rakiet, którymi dokonywano ataków „odwetowych" za
zniszczone niemieckie fabryki i miasta.
Omówione dotychczas niemieckie podziemne fabryki nowych broni
nie zamykają ich pełnej listy. Kolejna wielka montownia rakiet V-2 była
budowana we wnętrzu wzgórza koło Eperlecques, 30 km na południe od
Dunkierki. Magazyn do przechowywania rakiet powstawał zaś w
Wizernes, w żelbetowym bunkrze o średnicy 90 m, natomiast w Watten,
Wizernes, Predefin, Siracourt, Rinxent i Lottinghen budowano wyrzutnie.
Ponadto powstawała też baza radarowa dla przyszłych wyrzutni, która
miała się znajdować w Predefin. Natomiast niedaleko Eperlecąues, we
wnętrzu niewielkiego wzniesienia obok Mimoyecques, powstawał jeden z
najtajniejszych obiektów III Rzeszy. Budowano tam mianowicie
gigantyczną działobitnię nowej superbroni V-3. Obiekt nosił kryptonim
Wiese.
Warto tutaj dodać, że cały mechanizm powstawania nowych fabryk
zbrojeniowych dla Broni Odwetowych (Vergeltungswaffe) oraz tzw.
Cudownych Broni (Wunderwaffe) podlegał WVHA der SS, czyli Głów-
nemu Urzędowi Gospodarczo-Administracyjnemu SS i jako Anlage „W"
dzielił się na:
1 Przedsięwzięcia A - budowa podziemnych obiektów różnego
przeznaczenia o kryptonimach Al, A2, A3 itd.,
2 Przedsięwzięcia B - budowa podziemnych obiektów specjalnego
przeznaczenia o kryptonimach B1, B2, B3 itd.,
3 Przedsięwzięcia S - tzw. budowy specjalne, tzn. kwatery główne i
fabryki broni specjalnych o kryptonimach S1, S2, S3 itd.
Poniżej przytaczam kilka przykładów z listy kodowej: 1.
Przedsięwzięcia A:
1 A5 Heinrich - Rottleberode,
2 A6 Wilhelm - Wansleben,
3 A8 Goldfisch - Obrigheim.
2. Przedsięwzięcia B:
1 B1 Zement - Ebensee,
2 B2 Malachit - Langenstein,
3 B8 Bergkristall — St. Georgen,
4 B11 Eber — Niedersachsenwerfen,
5 B12 Kaolin - Wolffleben.
3. Przedsięwzięcia S:
1 S3 Riese - Bad Charlottenbrunn,
2 S3 Olga - Jonastal,
3 S3 Serail — Obersalzberg,
4 S3 Siegfried - Pullach,
5 S3 Rüdiger - Waldenburg/am Schl.
Jak widać kodem S3 oznaczano tylko kwatery główne oraz bardzo
ważne obiekty powiązane z kwaterami. Jak już wspomniałem, na liście
kodowej podziemnych fabryk zbrojeniowych III Rzeszy znajduje się
ponad 800 pozycji, z czego co najmniej 240 to obiekty w pełni ukoń-
czone i prowadzące produkcję. Ogółem wybudowano 13 mln m2
powierzchni fabryk z planowanych 94 mln. To właśnie dzięki tym
poczynaniom niemiecka produkcja zbrojeniowa szybko rosła, mimo
wzrastających bombardowań.
W procesie przenoszenia przemysłu zbrojeniowego pod ziemię ważną
rolę wyznaczono także terenom Dolnego Śląska. Ponieważ obszary te
znajdowały się poza zasięgiem alianckich bombowców, od samego
początku wzbudzały zainteresowanie kierownictwa Sztabu Myśliwskie-
go. Mało tego, po pewnym czasie ziemie te zaczęto nawet określać
mianem „schronu Rzeszy", co chyba najlepiej świadczy o roli jaką im
wyznaczono w ratowaniu gospodarki wojennej III Rzeszy. Kiedy
rozpoczęła się ofensywa bombowa na niemieckie miasta, na Dolny Śląsk
zaczęto kierować masy ludzi z terenów objętych nalotami. Już w
październiku 1943 roku na terenach Śląska przebywało 112 tys.
przesiedleńców - tzw. Luftkriegsbetroffene. Na tereny te rozpoczęto też
przenoszenie ważniejszych zakładów zbrojeniowych wraz z całym
personelem (październik 1943 roku ponad 12 tys. pracowników).
Szczególną rolę przywiązywano do jak najszybszego uruchomienia
produkcji w przeniesionych z Essen do Głuszycy zakładach koncernu
Kruppa (bwn). Miano w nich produkować podzespoły do Me 262.
Lista kodowa podaje następujące obiekty zlokalizowane na terenie
Dolnego Śląska:
1 Afra- Jawor,
2 Balthasar - Strzegom,
3 Beate — Namysłów,
4 Birnbaum - Twierdza Kłodzko,
5 Eisenglanz — Leśna,
6 Else - Zgorzelec,
7 Lehm —Bolków,
8 Seehund - Sobótka,
9 Sylvinit - Kowary,
10 Trude —Nysa,
11 Willemit - Grochów, koło Kłodzka.
Oczywiście nie są to wszystkie tego typu obiekty na naszym terenie,
bowiem wiele z powstających nie posiadało jeszcze kodów. Piechowice,
Mieroszów, Antonówka czy Stolec to tylko nieliczne tego typu
przykłady. Podobnie ma się sprawa z fabryką amunicji firmy Dynamit
AG w Ludwikowicach Kłodzkich.
Ponadto na terenie Dolnego Śląska zlokalizowano jeszcze co najmniej
kilkanaście podziemnych fabryk zbrojeniowych. Co do ich lokalizacji
mamy tylko mgliste pojęcie. O tym, że istniały wiemy na pewno - widać
to na liście kodów, gdzie obok kodu fabryki pozostaje puste miejsce na
jej lokalizację. Jednak miejsca te są tak doskonale ukryte, że do dziś nie
udało się trafić na ich ślad.
Ponieważ na dolnośląskich terenach panował praktycznie aż do końca
wojny niczym nie zmącony spokój (tereny te zostały zajęte przez Armię
Czerwoną dopiero 8-10 maja 1945 roku), władze niemieckie prze-
kształciły ten rejon w jeden wielki „schron" dla przemysłu i ludności
cywilnej. Urządziły tu również dziesiątki skrytek dla wszelkiego rodzaju
dóbr materialnych, zdobytych zarówno na podbitych narodach jak i
przewiezionych z terenów Rzeszy.
Podsumowując ten rozdział należy jasno stwierdzić, że mimo zmaso-
wanych nalotów dywanowych na terytorium III Rzeszy, Aliantom nie
udało się złamać potęgi niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, który
właśnie w okresie największego nasilenia nalotów osiągnął najwyższy
poziom produkcji, dając armii broń do dalszego prowadzenia walki.
Trzeba także przyznać, że nie byłoby to możliwe bez ogromnych ofiar i
wyrzeczeń, wyjątkowo zdyscyplinowanego społeczeństwa niemieckiego
oraz bez sprowadzenia najważniejszych gałęzi przemysłu pod ziemię,
dzięki czemu nie przerwał on produkcji ani na jeden dzień, co w
warunkach, w jakich to realizowano, jest naprawdę zadziwiające.
CZĘŚĆ III
POCZĄTKI BUDOWY
Prace, związane z budową w Górach Sowich, prowadzone były na
powierzchni około 200 km2 w masywach kilku gór. Do najważniejszych
należały: Wielka Sowa (Hohe Eule), Włodarz (Wolfsberg), Jedlińska
Kopa (Saalberg), Moszna (Mulenberg), Soboń (Ramenberg), Osówka
(Sauferhöhen), Ostra (Spitzenberg), wzniesienia Działu Jawornickiego
(Mittelberg), Gontowa (Schindelberg) oraz pas wzniesień, który ciągnie
się od Gontowej aż po Włodykę, Książówkę i Tyńcową. Ponadto prace
prowadzone były również na skalistym wzniesieniu o nazwie Wilk
(Wolfsberg), na którym zbudowany jest zamek Książ. W zakres
prowadzonych prac budowlanych wchodziło drążenie podziemnych
wyrobisk we wnętrzu gór oraz stawianie na ich powierzchni różnych
żelbetowych budowli.
Na podstawie ostatnich badań stwierdzono istnienie 7 kompleksów (na
pewno) i co najmniej dwóch innych (prawdopodobnie). Głównymi
kompleksami w Górach Sowich są:
1 Włodarz,
2 Osówka,
3 Jugowice Górne,
4 Soboń,
5 Rzeczka,
6 Sokolec,
7 oraz podziemne tunele pod zamkiem Książ.
Ślady w terenie wskazują na istnienie jeszcze dwóch innych komple-
ksów: na górze Moszna oraz na górze Wielka Sowa. Istnieją przypu-
szczenia, że kompleks na górze Wielka Sowa to gotowy i całkowicie
ukończony system. Ponadto, na terenie objętym budową znajdują się
jeszcze inne podziemne kompleksy. Przypuszczalnie nie są one jednak
związane z przedsięwzięciem budowlanym Olbrzym. Mowa o pod-
ziemnych tunelach w Głuszycy.
Nazwy kompleksów zostały utworzone od nazw miejscowości, gór lub
budowli które znajdowały się w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Chodzi
tutaj o takie miejscowości jak: Walim (Wüstewaltersdorf), Rzeczka
(Dorfbach), Głuszyca (Wüstegiersdorf), Jugowice (Hausdorf), Olszyniec
(Erlenbusch), Jedlinka (Tannhausen), Zimna Woda (Kaltwasser), Kolce
(Dörnhau), Sokolec (Falkenberg), Sowina (Eule), Ludwikowice Kłodzkie
(Ludwigsdorf) oraz Książ (Fürstenstein). Rozmieszczenie wszystkich
kompleksów w Górach Sowich, lokalizację obozów oraz zasięg
poszczególnych kompleksów pokazuje mapka na rycinie nr 12.
Zatrudnianie obcej siły roboczej rozpoczęło się na terenie Dolnego
Śląska w zasadzie juz około 1940. Wtedy to, w związku z masowym
wcielaniem obywateli niemieckich do Wermachtu, zaczęto kierować na
tereny Dolnego Śląska pierwsze transporty polskich jeńców wojennych.
Wraz z upływem czasu liczba robotników zaczęła wzrastać. Dla
przykładu, 25 września 1941 roku przebywało tam 96 836 robotników,
zaś 15 sierpnia 1944 roku było ich już 256 996. Ogromną część wśród
pracujących stanowili jeńcy wojenni, którzy na mocy Konwencji
Genewskiej mogli być zatrudniani tylko do prac nie związanych z
przemysłem zbrojeniowym. Kiedy zatem zapadła decyzja o rozpoczęciu
prac budowlanych w Górach Sowich, do ich realizacji siły roboczej nie
brakowało. W początkowym okresie budowy ( wiosna 1943 roku)
kierownictwo przedsięwzięcia podporządkowane zostało specjalnie
utworzonej w tym celu spółce akcyjnej o nazwie Śląska Wspólnota
Przemysłowa (Schlesische Industriegemeinschaft AG). To właśnie ona
zaczęła wykorzystywać rzesze skierowanych w ten rejon robotników.
Kierownictwo spółki miało swoją siedzibę w Jedlinie Zdroju. Struktura
organizacyjna spółki przedstawiała się następująco: na jej czele stał
Hatwig, któremu podlegała placówka o nazwie Frontführung. Była ona
zarazem właściwym kierownictwem budowy i poprzez komendantów
zarządzała obozami robotników. Z Pomocą wydziału sanitarnego (pod
kierownictwem Oberwachtführera Lachmanna) miała także zapewnić
robotnikom opiekę lekarską. Siedziba Frontführung mieściła się w
Walimiu, a szefem owej placówki był Kramer. Własnego lekarza do
nadzorowania obozów kierownictwo uzyskało dopiero 9 lutego 1944
roku w osobie doktora Kirsteina. Dla potrzeb spółki oddano znaczną
część przybywających na Śląsk robotników, a w listopadzie 1943 roku
rozpoczęły się regularne dostawy siły roboczej do obozów w Górach
Sowich. Na początku zorganizowano 4 obozy zbiorcze (Gemein-
schaftlager), w większości zlokalizowane w budynkach zakładów
włókienniczych, które przejęła Śląska Wspólnota Przemysłowa. Były to
następujące obozy:
1 Lager I im Wüstewaltersdorf (Walim),
2 Lager II im Dörnhau (Kolce),
3 Lager III im Wüstegiersdorf (Głuszyca),
4 Lager IV im Ober Wüstegiersdorf (Głuszyca Górna).
W początkowym okresie w obozach tych miało przebywać około 5 200
robotników.
Obóz nr 1 założono w piętrowym budynku przędzalni Websky GmbH.
Przebywali w nim jeńcy wojenni z włoskiej armii marszałka Badoglio
oraz Polacy, Ukraińcy i tzw. Ostarbeiterzy, czyli robotnicy z
okupowanych terenów ZSRR. Obóz posiadał dwie filie. Pierwsza
mieściła się w starej kuchni przędzalni Websky. Przebywało tam 40
Polek oraz grupa Rosjan. Druga filia miała swoją siedzibę w restauracji
Gasthaus zum Bergfrieden.
Obóz nr 2 w Kolcach mieścił się w budynku tkalni lnu, gdzie
przebywali głównie Polacy oraz niewielka grupa Rosjan. Polacy z tego
obozu pracowali przy pracach pomiarowych, a Rosjanie przy budowie
dróg.
Obóz nr 3 w Głuszycy zlokalizowano w zabudowaniach fabryki
włókienniczej (obecnie Argopol), gdzie przebywali obywatele ZSRR.
Natomiast obóz nr 4 w Głuszycy Górnej ulokowano w budynkach
fabryki włókienniczej, koło wiaduktu kolejowego linii kolejowej
Wałbrzych-Kłodzko. Powstał on dopiero w marcu 1944 roku.
Według stanu na koniec marca 1944 roku w obozach spółki
przebywało ogółem 3 402 więźniów. W związku z pilnością przed-
sięwzięcia budowlanego ich liczba wzrastała szybko i docelowo miała
osiągnąć poziom aż 15 tys. ludzi. Nigdy jednak do tego nie doszło,
bowiem z racji zbyt wolnego tempa robót Naczelne Dowództwo wydało
rozkaz o przejęciu zadań budowlanych przez Organizację Todta (OT).
Budowa otrzymała kryptonim Olbrzym. Należy dodać, że wszystko to
działo się pod ścisłą kontrolą Sztabu Myśliwskiego, który koordynował
prace w Górach Sowich. Szefem tego departamentu został inż. Xavier
Dorsch z Ministerstwa Rzeszy ds. Zbrojeń i Produkcji Zbrojeniowej.
Kierownictwo techniczne budowy powierzono majorowi Wehrmachtu -
Anthonowi Dalmusowi natomiast sprawy finansowe przejął SS
Hauptsturmführer Karl Maria Hettlage. Tymczasem Naczelnym
Dyrektorem całości był minister przemysłu i zbrojeń III Rzeszy – Albert
Speer. Warto w tym miejscu dodać, że ludzie ci nigdy nie stanęli przed
sądem, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Po wojnie Xavier Dorsch
był współwłaścicielem dużego biura konstrukcyjnego, Karl-Otto Saur
(zastępca A Speera) prowadził w Monachium biuro dokumentacji
technicznej i uczestniczył w produkcji rakiet, zaś Karl Maria Hettlage był
sekretarzem w bońskim ministerstwie finansów. Jedynie Albert Speer
został skazany na 20 lat więzienia jako główny zbrodniarz
wojenny.
W związku z planowanym wykorzystaniem do prac budowlanych
więźniów KL Gross Rosen, wyznaczono osobę odpowiedzialną za
dostarczanie ich w rejon budowy. Był nią SS Hauptsturmführer dr Fritz
Schmelter. Siedziba generalnego zarządu budowy - której kryptonim w
pełnej nazwie brzmiał Oberbauleitung RIESE Sonderbauforhaben im
Niederschlesien - mieściła się w Jedlince, gdzie urzędował także
kierownik budowy - inż. Oberhahm. Wkrótce po przejęciu budowy przez
OT, na terenie Gór Sowich rozpętało się prawdziwe piekło.
Interesującym zagadnieniem, związanym z budową w Górach Sowich,
jest technika wykonywania prac tak na powierzchni jak i pod ziemią. Jest
to o tyle ciekawe, że zastosowano tutaj wiele nowych, nie
wykorzystywanych wcześniej rozwiązań technicznych. Część z nich była
w latach wojny absolutną nowością i trzeba było wielu lat rozwoju myśli
technicznej, aby zaczęto je stosować powszechnie.
Zanim na terenie Gór Sowich rozpoczęto prace budowlane i górnicze
trzeba było najpierw przygotować infrastrukturę pod przyszłą budowę. A
wyglądało to mniej więcej tak.
Pierwsze transporty więźniów (zima 1943 roku) skierowane zostały do
budowy obozów dla dalszych tysięcy niewolników, którzy mieli
niebawem przybyć w Góry Sowie. Z cegły i pustaków stawiano muro-
wane, piętrowe baraki dla obsługi technicznej z OT, straży z SS oraz z
przeznaczeniem na najważniejsze obozowe budynki: kuchnię, magazyn i
revier. Były to zazwyczaj budowle o wymiarach 46 x 16,5 m. Poza nimi,
na betonowych fundamentach, stawiano drewniane baraki dla więźniów.
Abram Kajzer - były więzień - zapamiętał je następująco:
„Było to dość długie pomieszczenie, jak zresztą wszystkie inne.
Środkiem bloku biegł długi korytarz. W obydwu końcach
korytarza było wejście. Po prawej i lewej stronie znajdowały
się zupełnie puste, numerowane pokoje, bez prycz, bez
stołków, tylko ściany z dwoma oknami".
Warto zauważyć, że opisane baraki do złudzenia przypominają żelbe-
towe budynki budowane przy drodze na Soboniu. W wielu obozach
budowano także bardziej prymitywne obiekty - tzw. fińskie celty Były to
okrągłe baraki na betonowych platformach, zbijane z desek i dykty Poza
tym często zdarzało się, że więźniów lokowano w zwykłych namiotach
lub wręcz w jamach wygrzebanych w ziemi.
Kiedy powstały już obozy zapełniane powoli niewolnikami, przyszedł
czas na przygotowanie placu budowy. Więźniów zatrudniono przy
wyrębie lasów i regulacji potoków. Druga, ze wspomnianych prac,
polegała na obudowywaniu fragmentów koryta kamienno-betonowym
murem oraz budowie przepustów, małych tam i punktów czerpania wody.
W tym samym czasie inne grupy robocze plantowały i równały zbocza
gór, aby po utworzeniu nasypu ułożyć na nim tory kolejki wąskotorowej.
Liczne rozjazdy kolejki umożliwiały dotarcie nią do wszystkich rejonów
budowy oraz do dwóch stacji przeładunkowych: w Głuszycy Górnej i
Olszyńcu. Równolegle z siecią torowisk zaczęła powstawać tzw. główna
droga ruchu. Biegła ona z budowanego właśnie dworca dla pociągów
specjalnych (w Kolcach) przez Osówkę, Mosznę, Włodarz do Jugowic
oraz poprzez odgałęzienie także na Soboń i dalej do Głuszycy. Komanda
robocze po wyrównaniu terenu, utwardzały go podsypką i piaskiem.
Następnie układano kamienny bruk; kamienia było sporo, bowiem
właśnie zaczęto drążyć podziemia. Zaczęły też powstawać żelbetowe
magazyny i platformy - tam swoją pracę rozpoczęły potężne betoniarki o
pojemności 3-4 tys. litrów. Cementu był ogrom - jego składy
zlokalizowano na platformach obok betoniarek. Leżał w równych,
wielkich jak dom stertach, worek przy worku. Zaraz obok, w ogromnych
żelbetowych zbiornikach (o przekroju trapezu), zgromadzono duże ilości
piasku i kruszywa. Piasek dostarczano koleją, natomiast kruszywo
powstawało na miejscu. Na hałdach stały wielkie kruszarki-młyny do
kamienia, które przerabiały kamień wydobyty z podziemi na drobny
tłuczeń.
Powoli cały las zaczął zmieniać swój wygląd. Był silnie rozkopany;
powstały setki mniejszych lub większych wykopów, w których
„wyrastały" różnorakie budowle. Obok, w uprzednio przygotowanych
rowach, inne grupy robocze kładły kable telefoniczne, energetyczne oraz
kanalizację i wodociągi (sprawne do dziś). W kompleksie Osowka
rozpoczęto budowę specjalnej platformy wyciągowej, która poruszała się
po szynach na stoku góry. Jej zadaniem był transport kruszywa z
położonych u podnóża góry usypisk na poziom platform z betoniarkami
Platforma wyciągowa była ustawiona pod odpowiednim kątem do zbocza
i przewoziła na górny poziom całe wagoniki z materiałem budowlanym.
Podobne dwie platformy zaczęłyteż powstawać w kompleksie Sokolec.
Powoli w lesie „wyrastały" nowe magazyny, bunkry, wartownie i bu
dynki obsługi. Rosły składy cementu, piasku i kruszywa oraz hałdy
urobku z podziemi, w których dniem i nocą trwały gorączkowe prace.
Wydłużały się też podziemne labirynty...
Zanim jednak powstawał tunel, w zboczu góry wykonywano duże
wybranie z platformą (np. sztolnia nr 4 w Rzeczce). Dopiero z tej
platformy, przy pomocy pneumatycznych świdrów i donaritu - materiału
wybuchowego produkowanego w pobliskiej fabryce amunicji firmy
Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich - drążyło się tunel. Z reguły
nawiercano 16-20 otworów o głębokości 1,5-2 m, przy czym poboczne
otwory rozchodziły się promieniście w celu zwiększenia zasięgu
wybuchu. W otwory wciskano ładunki donaritu i gdy wszystko było
gotowe, następowało krótkie ostrzeżenie a później wybuch. Jeszcze nie
opadł pył po eksplozji, gdy na przodku już byli ludzie. To komando
odpowiedzialne za załadunek urobku na wagoniki. Najpierw długimi,
metalowymi tykami strącali wiszące u stropu, poruszone wybuchem
skały. Kiedy skończyli (a koniec często był tragiczny, bowiem powstawał
zawał grzebiący dziesiątki osób), na ich miejsce wkraczali ładowacze. Do
stojących z tyłu wagoników przerzucali oni urobek. Dla lepszego
załadunku kamienia, przed wybuchem stawiano na przodku stalową
płytę, na którą zwalały się okruchy skał. Z płyty ładowało się dużo lepiej,
a przede wszystkim szybciej. Po oczyszczeniu tunelu z urobku, na
przodek znowu wchodzili wiertacze. Długimi na 2 metry świdrami
nawiercali ścianę, zakładali donarit i... koniec. Czas na drugą zmianę,
która wchodziła na przodek gotowy do odstrzelenia. Kilkanaście metrów
dalej inne komanda kładły tory kolejki, wzmacniały tunel drewnianą
obudową oraz na wbitych w stropy i ściany kołkach montowały instalację
elektryczną do oświetlenia oraz do odpalania nowych ładunków. W tym
samym czasie inna ekipa przedłużała o kilka metrów, zgodnie z postępem
prac na przodku, zawieszony u stropu rurociąg o średnicy około 500 mm.
Było nim tłoczone do podziemi powietrze, w celu wentylacji.
Jeżeli powstawała konieczność poszerzenia tunelu do rozmiarów hali,
to pod lub nad wybitym już tunelem drążono jeszcze jeden tunel, tak
samo po prawej i po lewej stronie, a następnie wybierano skałę między
nimi. W ten sposób uzyskiwano komorę o wymaganej wielkości. W
gotowych już odcinkach korytarzy i komór kolejne ekipy rozpoczynały
betonowanie. Montowano szalunki, zakładano zbrojenie i tłoczono beton
przygotowywany przez betoniarki na powierzchni. Beton podawany był
do podziemi specjalnym rurociągiem. Ciśnienie w rurach uzyskiwano
poprzez podłączenie go do wielkich kompresorów, które stały obok wejść
do podziemi. Rurociąg biegł do podziemi przez główny tunel lub szyb. W
większych halach stosowano podwójny strop, którego zadaniem było
wygłuszenie i amortyzacja. Z kolei w betonowych podłogach hal
tworzono głębokie kanały, w których miały następnie biec wszelkie
instalacje niezbędne do funkcjonowania obiektu. W kilku
kompleksach wykuto głębokie szyby. Służyły do celów wentylacyjnych
oraz transportowych. Natomiast w każdym wylotowym tunelu, po jego
dwóch stronach (około 50 m od wlotu) powstały duże, żelbetowe
wartownie. Miały one bronić obiekt przed wtargnięciem do niego osób
niepowołanych oraz zabezpieczać przed wydostaniem się na zewnątrz
więźniów, którzy w nim pracowali.
Stanisław Suliga tak oto wspomina tamte wydarzenia:
„W okolice Głuszycy przywieziono mnie i innych na po-
czątku grudnia 1942 roku. Byliśmy pierwszym transportem,
który tam umieszczono. Na obozowym zdjęciu, które pozostało
mi jako jedyna pamiątka po tamtych ciężkich czasach, mam
numer 48, co może świadczyć, że przed nami nie było tam
żadnych więźniów. Umieszczono nas w fabryce dywanów (sam
budynek istnieje do dziś, ale nazwy zakładu w tej chwili nie
pamiętam). Z Wałbrzycha przywieziono nas traktorami na
odkrytych przyczepach. W transporcie było około 200 osób. W
samej fabryce dywanów, w której nas skoszarowano,
znajdowało się około 3 tys. robotników. Byli to głównie Polacy
i Rosjanie. Nie pamiętam w tej chwili czy mieszkali z nami
robotnicy innych narodowości. Wydaje mi się, że nie. Z czasem
dostarczono do naszego obozu nowych więźniów, tak że w
marcu 1943 roku było nas tam około 6 tys. osób. Liczby tej nie
należy jednak oceniać jako dokładnej, ponieważ szacuję „na
oko".
Mieszkaliśmy tam w bardzo trudnych warunkach; budynek
był nie opalany, spaliśmy na piętrowych łóżkach. Na śniadanie
dostawaliśmy tylko czarną kawę. Wojska w tym czasie nie było
zbyt dużo. Przy bramie, jak pamiętam, stał jeden umunduro-
wany i uzbrojony wartownik.
Przez zimę - tj. od grudnia 1942 roku do końca lutego 1943
roku - pracowałem z częścią więźniów przy budowie dróg.
Plantowaliśmy teren pod wytyczoną drogę, obsypywaliśmy
oraz dowoziliśmy ręczną kolejką szynową gruz i piach. Inni
robotnicy pracowali przy innych pracach. Podczas pracy
pilnowali nas wartownicy z bronią. Byli to przeważnie ludzie
już nie pierwszej młodości. Nad planowością wykonania robót
czuwało kilku niemieckich majstrów.
Na początku marca 1943 roku zostałem zabrany z 42 innymi
więźniami do pracy przy drążeniu tunelu w górach. Tunel
zaczynaliśmy drążyć od samego początku. Innymi słowy gdy
nas tam zabrano, mieliśmy przed sobą tylko ścianę litej skały i
stopniowo, poprzez użycie dynamitu i wiertarek spalinowych,
wchodziliśmy w głąb góry.
Praca wyglądała w ten sposób, że nawiercaliśmy otwory
wiertarkami, po czym wkładaliśmy w te otwory dynamit z
lontem i detonowaliśmy. Następnie wybieraliśmy rękoma
powstały gruz do kolib (wózki na szynach) i przewoziliśmy na
zgniatarki. Stamtąd kamień transportowano do budowy dróg.
Po około tygodniu drążenia w tej górze można już było wejść
w głąb tunelu. Po wykopaniu około 10 m tunelu zabezpiecza-
liśmy strop drewnianymi ślepiami. Przychodząc do pracy
mieliśmy już przygotowane narzędzia. Dynamit również był
przygotowany i wydzielany przez Niemców. Narzędzia były
zamykane na kłódkę w drewnianych skrzyniach. Przy drążeniu
tunelu pilnował nas jeden wartownik i jeden majster. Powstały
podczas drążenia kamień, jak już pisałem, ładowano na koliby,
które sprowadzano po szynach w dół. Puste już wózki pchano
pod górę ręcznie. Przez jeden miesiąc w 42 osoby wykopaliśmy
kilkaset metrów tunelu; ciężko mi dokładnie określić ile tego
było, ale dużo. Po miesiącu pracy w tunelu przeniesiono nas do
pracy przy budowie mostów i torów wokół góry. (...)
Chciałbym jeszcze dodać, że pracowałem także przy kopaniu
tunelu w drugiej górze w połowie 1944 roku. Ale trwało to
krótko, bo około dwóch tygodni. Pracowało nas tam już tylko 3
lub 4 osoby (w środku tunelu, a był on już dosyć długi).
Pracując przy drążeniu tunelu w tej górze miałem ciekawy
przypadek. Mianowicie, kiedy wierciłem otwory wiertarką spa-
linową pod dynamit, nagle, z otworu zaczęła tryskać woda.
Płynęła dość szybkim nurtem i po jakimś czasie wody było już
w tunelu po łydki. Niemieccy majstrowie rozkazali zamurować
to miejsce i wyznaczono inny kierunek kopania tunelu. Kilka
dni później przeniesiono mnie znowu do budowy dróg
i mostów.
Po pracy w obozie rozmawialiśmy nieraz między sobą, gdzie
kto pracował. Słyszałem, że niektórzy pracowali przy drążeniu
tunelu pionowo od wierzchołka góry w głąb. W tym przypadku
robotnicy, którzy tam pracowali, mieli do dyspozycji wycią-
garki, którymi wciągali wózki na szczyt góry. Niestety w tej
chwili nie pamiętam już kto gdzie pracował i co to były za pra-
ce. W każdym bądź razie pracowało tam wielu więźniów, wielu
narodowości, a w rejonie znajdowało się wiele mniejszych i
większych obozów".
W tym samym czasie na powierzchni powstawały tzw. budowle
główne. Miały służyć bezpośrednio funkcjonowaniu gotowego już obie-
ktu. W zasadzie żadna z tych budowli nie została w całości ukończona.
Podobnie było z podziemiami. Oczywiście mowa o podziemiach, które
znamy, bowiem wiele, jeśli nie wszystkie wyrobiska, znajdujące się za
zawałami mogą posiadać obudowę żelbetową i być w znacznym stopniu
wykończone.
Na terenie budowy w Górach Sowich zaangażowanych było ponad 40
specjalistycznych firm. Przedstawiam tutaj pełny wykaz tych firm z
wyszczególnieniem, co każda z nich wykonywała.
1. Budowa sztolni: Sanger und Laninger, Kemma und Co., Sager und
Wörner, Duebner, Seiden und Spiner, Singer und Müller, Bucer, Tebe,
Lenz, Ackermann, Urban, Dybno, Arthur Becker-Tiefbau AG. Berlin,
Gepperdt, Hotze, Krauss, Wayss und Freytag, Deutsche Hoch und
Tiefbaugessellschaft, Messinger oraz włoska firma Ghiseri.
2. Budowa dróg: Hutto, Jank, Otto Weil, Eule.
3. Budowa nasypów i torowisk: Weiden und Petersil, VDM, Kemma
und Co.
4. Budowa baraków: Argo-Waldenburg, Fix.
5. Montaż instalacji: Otto Trebitz, Mülhausen, Hoffmanswerke,
Pischel.
6. Regulacja rzek i potoków: Lingen.
7. Kamieniołomy: Hegerfeld, Steinhage, Schallchorn.
8. Transport: Nationalsocjalistisches Kraftfahrkorps (NSKK).
9. Maszyny i osprzęt: Krupp AG.
10. Demontaż: Websky.
Z wymienionych firm zdecydowanie największą był Holzmann, który
prowadził roboty na kilku kompleksach. Pozostałe firmy ograniczały się z
reguły do jednego kompleksu.
Skoro poznaliśmy już technikę wykonywanych prac, czas zorientować
się w typach powstających obiektów.
Na „Wielkiej Budowie" możemy rozpoznać kilka rodzajów obiektów,
które miały też różne przeznaczenie. Najważniejszymi były tzw. budowle
główne. Do obiektów tych zaliczymy: „Kasyno", „Siłownię", podziemne
przejście z „Kasyna" do szybu w kompleksie Osówka, żelbetowe budynki
budowane w kompleksach Soboń i Sokolec, obiekty nieznanego
przeznaczenia powstałe przy wlotach sztolni nr 1 i 4 w kompleksie
Włodarz, centralę telekomunikacyjną w Rzeczce oraz wszystkie budynki
techniczne powstałe na terenie wsi Jugowice Górne. Ponadto należą do
nich wszystkie zbiorniki wodne (tak otwarte jak i zamknięte),
przepompownie, przepływki przy drogach, tamy, przepusty, studzienki,
rurociągi oraz oczywiście sieć dróg łączących kompleksy, wraz ze
wszystkimi murami oporowymi przy drogach i torowiskach (część
torowisk po zakończeniu budowy miała być przebudowana na drogi) oraz
kamienno-żelbetowe obudowy rzek i potoków.
Drugim typem są tzw. budowle pomocnicze, czyli wszelkie magazyny
materiałów budowlanych (na: cement, piasek, kruszywo, cegły, kamionkę
itd.), fundamenty betoniarek, kruszarek kamienia, urządzeń
przeładunkowych i kompresorów, platformy wyciągowe na Osówce i
Soboniu, sieć kolejek wąskotorowych wraz ze wszystkimi mostami i
wiaduktami, magazyny sprzętu budowlanego (świdrów, łopat, kilofów,
taczek itd.), wszelkie warsztaty (kuźnie, stolarnie, tartaki itd.) oraz
warsztaty naprawcze różnego sprzętu technicznego oraz środków trans-
portu. Do budowli tych zaliczymy także wszystkie żelbetowe platformy,
na których przygotowywano beton oraz wiele mniejszych obiektów.
Wszystkie obiekty pomocnicze miały istnieć tylko przez czas trwania
budowy i po jej zakończeniu miały zostać rozebrane, a teren po ich
lokalizacji uporządkowany i zrekultywowany. Trzeba dodać, że do
zespołu budowli pomocniczych należy także zaliczyć (choć fakt ten jest
makabryczny) wszystkie funkcjonujące na terenie budowy obozy
koncentracyjne i pracy przymusowej. Po zakończeniu prac miały być one
zlikwidowane, zaś więźniowie -jako „wtajemniczeni" - mieli być
wymordowani.
Osobną część budowli stanowi sieć bunkrów, schronów i stanowisk
obrony przeciwlotniczej (w Głuszycy i Sierpnicach). W skład tej grupy
wchodzą: „duży" i „mały" bunkier w kompleksie Włodarz, trzy warto-
wnie w kompleksie Soboń, wartownie w Jugowicach, na Sokolcu i
Książu oraz bunkier w Kolcach. Warto też dodać, że w skład systemu
obrony wchodziła również wieża widokowa zlokalizowana na szczycie
góry Wielka Sowa, na której umieszczono punkt obserwacyjny obrony
przeciwlotniczej. Poza tym do obiektów o dużym znaczeniu dla Olbrzy-
ma zaliczymy jeszcze jeden, który, na swój sposób, spełniał bardzo
ważną rolę. W jego wnętrzu dbano bowiem o dobre samopoczucie
esesmańskiej załogi, co było nie bez znaczenia dla życia setek więźniów.
Znajdował się w dużym, piętrowym budynku w Jugowicach. Obiekt ten
mieścił kasyno oraz dom publiczny.
Na terenie budowy prowadzono zakrojone na szeroką skalę prace
ziemne. Obejmowały one niwelację terenu i zmianę jego konfiguracji w
związku z przyszłym maskowaniem gotowych już obiektów, a także
zacieraniem śladów po pracach budowlanych.
CZĘŚĆ IV
HIMMELSTRASSE - CZYLI
OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I ŚMIERCI
Mniej więcej w kwietniu 1944 roku (dokładna data nie jest znana) na
placu budowy pojawiły się charakterystyczne żółto-brązowe mundury
pracowników Organizacji Todta. Ponieważ OT specjalizowała się w bu-
dowie wszelkich obiektów specjalnego przeznaczenia, to i w Górach
Sowich prace nabrały tempa.
Siłę roboczą dla potrzeb tego ogromnego przedsięwzięcia miano
czerpać z KL Gross Rosen, który był najbliżej położonym w rejonie
budowy obozem. KL Gross Rosen założony został 1 maja 1940 roku z
filii KL Sachsenhausen, na zboczu niewielkiego wzgórza o nazwie
Krowiarka (305 m n.p.m.), znajdującego się około 1,5 km od wsi Rogo-
źnica. Obóz szybko stał się jednym z najcięższych lagrów III Rzeszy.
Jednym z powodów był specyficzny mikroklimat, panujący na targanym
huraganowymi wiatrami zboczu, na którym ulokowano obóz. Od samego
początku więźniowie pracowali dla wielu firm mających swoje filie na
terenie obozu. Jednak już od 1942 roku rozpoczęło się zakładanie na
zewnątrz obozu macierzystego (Stammlager) obozów filialnych
(Aussenkommando), których liczba szybko rosła i pod koniec wojny
przekraczała sto. W zasadzie pierwsze transporty więźniów w Góry
Sowie nie pokrywają się czasowo z przejęciem budowy przez
Organizację Todta. Już w zimie 1943 roku w omawiany rejon
skierowano bowiem kilka transportów więźniów - mieli oni za zadanie
przygotowanie obozów dla większej liczby transportów, głównie Żydów
narodowości polskiej, francuskiej, czeskiej, belgijskiej, węgierskiej oraz
greckiej. Te rozpoczęto zwozić od wiosny 1944 roku. Nieco Później
znaleźli się tam także jeńcy włoscy i radzieccy. Ogółem w obozach na
terenie Gór Sowich przebywało w latach 1943-45 około 40 tys. więźniów
wysłanych ze stanu osobowego KL Gross Rosen. Nie można jednak
wykluczyć, że na omawianym obszarze przebywało dużo więcej obcej
siły roboczej. Za górną granicę przyjmuje się liczbę 70 tys. więźniów, w
tym około 20 tys. Żydów i około 13 tys. jeńców wojennych. Wszystkim
obozom na terenie budowy nadano wspólną nazwę - przypuszczalnie w
celach dezorientacji i utajnienia - która brzmiała Arbeitslager (AL) Riese.
Nie precyzowała dokładnie lokalizacji poszczególnych obozów, których
na pewno było 13, a co do kilku dalszych istnieją przypuszczenia.
Rozległy obszar budowy spowodował, że obozy rozrzucone były po
całym terenie. Znajdowały się one w następujących miejscach:
1. Tannhausen (Jedlinka) - dawny obóz nr 5 Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej, jako że już po przejęciu prac przez OT utworzono jeszcze
dwa obozy spółki o numerach 5 i 6. Niestety lokalizacja obozu nr 6 nie
jest obecnie znana,
2. Wüstegiersdorf (Głuszyca) - dawny obóz nr 3 Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej,
3. Schotterwerk (Głuszyca Górna),
4. Dörnhau (Kolce) - dawny obóz nr 2 Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej,
5. Lärche (koło Głuszycy),
6. Märzbachtal (koło Głuszycy),
7. Kaltwasser (Zimna Woda),
8. Säuferwasser (koło Głuszycy),
9. Wolfsberg (góra Włodarz),
10. Erlenbusch (Olszyniec),
11. Zentralrevier im Tannhausen (szpital w Jedlince),
12. Falkenberg (Sokolec),
13. Fürstenstein (Książ).
Obozy istniały od kwietnia 1944 roku do maja 1945 roku. Kilka z nich
zostało ewakuowanych w lutym 1945 roku, KL Kaltwasser został
zlikwidowany pod koniec 1944 roku, a pozostałe obozy dotrwały do
końca wojny. Komendantem AL Riese był SS Hauptsturmführer Albert
Lüdkemeyer, który miał swoją siedzibę w Głuszycy. Poza wymienionymi
wyżej obozami na terenie budowy istniało kilka innych. Nie wchodziły
jednak w skład AL Riese. Były to:
Wüstewaltersdorf (Walim),
Eule (Sowina),
Hausdorf (Jugowice),
oraz trzy obozy o nazwie Waldlager I, II, III - o których lokalizacji
mamy tylko mgliste pojęcie.
Istniało również kilka małych, tymczasowych komand roboczych,
zlokalizowanych w prowizorycznych barakach, gdzieś na górskich
zboczach. Można do nich zaliczyć m.in. ślady po niewielkich obozach: na
górze Włodarz, na południowych stokach góry Moszna oraz ruiny po
barakach typu celta na południowo-wschodnim zboczu Działu Jawor-
nickiego (niemiecka nazwa tego obozu brzmiała Stenzelberg).
Teraz przyjrzyjmy się bliżej, jak wyglądały wyżej wymienione obozy
AL Riese i co do dziś z nich pozostało.
4. KL Tannhausen - powstał prawdopodobnie na przełomie kwietnia i
maja 1944 roku w zabudowaniach produkcyjnych firmy Websky, na
pograniczu Jedliny Górnej i Głuszycy. Brak jest danych co do
administracji obozu, wiadomo natomiast, że w obozie przebywali Żydzi
greccy i węgierscy, a nieco później zaczęły napływać transporty Żydów
polskich i Żydów z państw Europy Zachodniej. Ostatni udokumentowany
transport przybył do obozu 30 kwietnia 1945 roku. Więźniowie pracowali
przy różnych robotach budowlanych. Śmiertelność w obozie była
wysoka, choć brak jest dokładnych danych na ten temat. Obóz
wyzwolono w maju 1945 roku.
8. KL Wüstegiersdorf - powstał pod koniec kwietnia 1944 roku na
terenie fabryki włókienniczej, w której poprzednio mieścił się obóz nr 3
Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Lagerführerem komanda był
SS-Scharführer Schwarz. Na terenie obozu zlokalizowano centralny
magazyn żywności oraz odzieży dla wszystkich komand AL Riese - tzw.
Zentralverpflegunglager. W obozie przebywało około 1 000 więźniów,
głównie Żydów polskich i węgierskich. Wykonywali prace związane z
działalnością obozu, jako centrum administracyjnego dla pozostałych
obozów. Byli zatrudnieni przez takie firmy jak: Messinger, Sager und
Worner, Fix, Krupp AG, Websky, Holzmann, Schalhorn, Lenz oraz
Nationalistisches Kraftfhrkorps. Już z samego faktu pracy dla firmy
Holzmann (praca w podziemiach) śmiertelność musiała być wysoka, choć
na pewno nie należała do największych w AL Riese. Obóz wyzwolono 8
maja 1945 roku.
10. KL Schötterwerk - powstał 15 maja 1944 roku w barakach obok
wytwórni żwiru, tuż przy stacji kolejowej Głuszyca Górna. Obóz ten
składał się z co najmniej 11 baraków. Przebywali w nim głównie Żydzi
polscy, czescy, słowaccy i węgierscy w liczbie około 1 000 osób. Przez
obóz przeszło również 21 transportów skierowanych do innych obozów.
Więźniowie zatrudnieni byli przy obróbce kamienia, przeładunku
materiałów budowlanych, pracach stolarskich i budowie kolejki wąsko-
torowej. Pracowali dla firm: Lenz, Holzmann, Steinhage i Schallhorn.
Śmiertelność w tym obozie była bardzo wysoka, głównie za sprawą epi-
demii tyfusu. Już po wyzwoleniu - 8 maja 1945 roku - zorganizowano na
jego terenie szpital dla chorych więźniów.
14. KL Dörnhau. W 1942 roku w Kolcach założony został obóz jenie-
cki dla żołnierzy rosyjskich. Przebywało w nim około 8 tys. więźniów.
Jesienią 1943 roku jeńcy przystąpili do urządzania pomieszczeń dla
robotników przymusowych w opuszczonej hali fabrycznej. Miała ona
długość około 100 m i trzy kondygnacje wysokości, Można więc przyjąć,
że obóz powstał jesienią 1943 roku jako Lager nr 3 Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej. Jednakże zimą 1944 roku - w związku z licznymi
zachorowaniami na tyfus - obóz został zamknięty i po zakończeniu
kwarantanny - w czerwcu 1944 - przeznaczono go dla więźniów KL
Gross Rosen. Wtedy właśnie wybudowano 4 baraki. Od jesieni 1944 roku
obóz zaczął spełniać rolę szpitala zbiorczego dla chorych z całej budowy.
Przeszli przez niego prawie wszyscy chorzy z innych sowiogórskich
obozów.
Komendantem obozu był SS-Unterscharführer Wolf. Dzienny stan
obozu wynosił od 1 000 do 1 400 więźniów, głównie Żydów. Ponadto
przez obóz przeszło kilka tysięcy chorych, wśród których była bardzo
wysoka śmiertelność. Wystarczy dodać, że w obozie tym zginęła
większość więźniów z Gór Sowich. To właśnie w Kolcach powstał
kompleks masowych grobów, w liczbie 25. Pochowano tam minimum
1943 osoby. Wysoka śmiertelność w obozie spowodowana była przera-
żającymi warunkami sanitarnymi, jakie panowały na trzecim piętrze hali,
gdzie urządzono pomieszczenie dla chorych. Więźniowie, którzy tam
przebywali, byli zupełnie nadzy i otrzymywali zmniejszone racje
żywnościowe. Oto jak wyglądało to „piętro" w maju 1945. roku:
„Podłogę pokrywała kilkucentymetrowa chyba warstwa mo-
czu. Pływały w nim drewniaki i mniej lub bardziej roz-
puszczone kawałki kału. Tuż przy pryczach, a także między
nimi a drzwiami, leżały nagie zwłoki w najbardziej nieprawdo-
podobnych pozach, najczęściej na brzuchu, rozkraczone, z
twarzą zanurzoną w moczu. Zwłoki zmarłych więźniów leżały
również na pryczach, między ciałami dającymi jakieś oznaki
życia".
Jak wspomina Adam Lau - więzień przebywający w obozie od lutego
1945 roku - wiosną 1945 roku umierało około 70 osób dziennie,
przeważnie z głodu. On sam tydzień przed wyzwoleniem zaczął
puchnąć. Po wyzwoleniu musiał opuścić obóz ze względu na epidemię
tyfusu. Przewieziono go do Pragi, gdzie przeleżał w beznadziejnym
stanie 6 miesięcy. Więźniowie tego obozu pracowali dla OT oraz firm:
Krause, Putzer, Schallhorn i Arthur Becker Tiefbau AG. Ich
podstawowymi zajęciami były roboty budowlane i transportowe, a pod
koniec wojny także demontaż wykonanych wcześniej instalacji. Jak
wspomina Abram Kajzer:
„(...) pracujemy przy bocznicy kolejowej, ładujemy części
baraków, maszyny, rury i szyny... Dziś pracowałem w innej
grupie, u Madziara, w tunelu nr 4. Demontujemy urządzenia
tunelu, wyrywamy olbrzymie, ciężkie rury i składamy je przed
tunelem (...)".
Bezpośrednio po wyzwoleniu - noc z 8 na 9 maja 1945 roku - zorga-
nizowano w obozie szpital dla byłych więźniów.
15. KL Märzbachtal. Obóz ten został założony w maju 1944 roku w
wąskiej dolinie Marcowego Potoku Dużego, około 200 m przed jego
połączeniem z Marcowym Potokiem Małym. W terenie zachowały się
resztki kamiennych umywalni i fundamenty baraków. W obozie
przebywali więźniowie z kilku państw - głównie Żydzi węgierscy i
polscy - którzy pracowali dla firm: Otto Trebitz, Argo
Waldenburg, Mülhausen oraz Weiden. Byli wykorzystywani przy
budowie drogi w górach, wykonywaniu podziemnych tuneli
(prawdopodobnie w kompleksie Soboń) oraz innych pracach
budowlanych. Co do śmiertelności, to brak szczegółowych danych, ale z
pewnością była ona wysoka. Obóz wyzwolono 8 maja 1945 roku.
16. KL Lärche. Powstał około połowy października 1944 roku na
zalesionym zboczu góry Soboń - stąd jego nazwa Lärche (Modrzew)
Składał się z baraków zbudowanych z cienkiej dykty. Przebywali w nim
więźniowie przeniesieni tu z likwidowanego obozu KL Kaltwasser.
Byli to w większości Żydzi greccy i polscy. Podobnie było z admi-
nistracją. W Larche znaleźli się wszyscy funkcyjni i esesmani z KL
Kaltwasser. Więźniowie pracowali dla firm: Butzer, Holzmann, Argo
Waldenburg i Lingen przy budowie ujęć wodnych oraz na bocznicy
kolejowej na zboczu Sobonia. Śmiertelność, podobnie jak i w innych
obozach, była bardzo wysoka. Nie rozstrzygnięto do końca sprawy
ewakuacji obozu, bowiem część więźniów skierowano do KL Dörnhau,
a część przewieziono do KL Flössenburg. Jednak przyjmuje się, że obóz
istniał co najmniej do połowy lutego 1945 roku.
21. KL Kaltwasser - zlokalizowano na północ od zabudowań fabryki
Karla Tommka w Głuszycy. Pozostałości po obozie widoczne są przy
drodze biegnącej przez wieś Zimna Woda. Założony został w sierpniu
1944 roku. Obóz składał się z pięciu baraków oddalonych od siebie
o około 50 m i otoczonych drutem kolczastym. Wartownicy SS po
czątkowo stali wewnątrz obozu, jednak później zostali przeniesieni
za druty. Jednym z komendantów obozu był esesman o przezwisku
„Gołębiarz". Jego ulubionym miejscem bicia była czaszka ofiary.
Przyjmuje się, że w obozie przebywało od 1 000 do 10 000 więźniów,
przeważnie Żydów łódzkich. Byli zatrudniani do karczowania lasów,
budowy nasypów kolejki wąskotorowej, przy regulacji rzek i potoków
oraz do prac transportowych na terenie kompleksu Soboń. Śmiertelność
w obozie była bardzo duża, ale obecnie nie jest możliwe ustalenie jej
wysokości. Obóz został zlikwidowany w grudniu 1944 roku (ostatni
transport więźniów do KL Larche odszedł 18 grudnia 1944) i tę datę
przyjmuje się za dzień rozwiązania obozu. Natomiast według M.C.K.
całkowita ewakuacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku, wcześniej
oczyszczono tylko obóz z bezwartościowych muzułmanów.
23. KL Säuferwasser. Powstał w maju lub czerwcu 1944 roku na
zboczu wzgórza obok strumienia o nazwie Kłobia, około 250 m na
południe od wlotu sztolni nr 3 w kompleksie Osówka. Składał się z
kilkunastu baraków rozrzuconych po lesie, w których przebywali Żydzi
węgierscy, czescy i polscy w bliżej nie określonej liczbie. W lesie, w
okolicy sztolni nr 3, zachowały się do dziś fundamenty po barakach, mała
oczyszczalnia ścieków, ujęcie wody i resztki kanalizacji. Więźniowie
pracowali dla firmy Holzmann przy drążeniu sztolni w kompleksie
Osówka i przy pracach na powierzchni. Śmiertelność wśród więźniów
była bardzo wysoka, np. znany jest przypadek oberwania się całej ściany
w jednej z podziemnych hal, przez to śmierć poniosło kilkuset więźniów
oraz wielu Niemców. Obóz wyzwolono 9 maja 1945 roku.
29. KL Wolfsberg - położony na zboczu góry Włodarz, był naj-
większym obozem w systemie AL Riese. W nomenklaturze niemieckiej
nosił nazwę Bauleitung II. Powstał na początku maja 1944 roku i składał
się z kilkunastu baraków oraz około 100 celt zbudowanych z pilśniowych
płyt. W terenie zachowało się stosunkowo dużo śladów po budowlach
obozowych, m.in. widoczne są ruiny kuchni, oczyszczani ścieków oraz
kilku betonowych baraków. Według zebranych dokumentów i zeznań
świadków ustalono, że Lagerführerem obozu był niejaki Rudolf
Kugelmeyer - człowiek o stalowych oczach i jednej ręce bezwładnej.
Jego poprzednik - o przezwisku „Szewc" - miał około 50 lat i
zamiłowanie do „zabawy" w lekarza. W obozie przebywali wyłącznie
Żydzi polscy i węgierscy w ilości około 3 tys. (stan na 22 listopada 1944
roku - 3 012 więźniów). Byli oni zatrudnieni przy drążeniu tuneli,
pracach transportowych oraz budowlanych na terenie kompleksu
Włodarz przez takie firmy jak: Dübner, Otto Weil, Kemma, Hutze,
Geppardt, Jank, VDM oraz szereg innych (kooperujących z Baustelle),
których było blisko 40. Warto dodać, że więźniowie pracowali w
komandach o podwójnych nazwach. Jedną nazwę używano w obozie, a
drugą na budowie, np. Lagerbaukommando - Scheilhorn-kommando.
Dziś można z całą pewnością stwierdzić, że spośród wszystkich obozów
AL Riese, to właśnie obóz Wolfsberg pochłonął największą ilość ofiar.
Ewakuację obozu rozpoczęto 17 lutego 1945 roku do KL Bergen-Belsen
oraz do KL Ebensee (filia KL Mauthausen). Chorzy zostali tymczasem
przeniesieni do KL Dörnhau.
30. KL Erlenbusch. Obóz ten został założony na przełomie maja i
czerwca 1944 roku na terenie gospodarstwa rolnego Alfreda Sprotte,
który z ramienia NSDAP (jako Kreislagerführer) nadzorował wszystkie
obozy w powiecie wałbrzyskim. Obóz składał się z 5 baraków i 4 wież
strażniczych, ogrodzonych drutem kolczastym. Przebywało w nim około
600-700 więźniów, głównie Żydów z wielu krajów europejskich.
Według relacji Arnolda Mostowicza baraki były drewniane i pomalo-
wane na kolor jasnozielony, a w połowie kwietnia 1945 roku do obozu
przybyła jakaś nieznana komisja. Składała się z 6 oficerów SS i dokonała
selekcji więźniów. Ci, którzy zostali wytypowani, mieli zostać zgładzeni.
Do egzekucji na szczęście już nie doszło.
Więźniowie pracowali przy drążeniu tuneli i przygotowywaniu infra-
struktury budowlanej w bliżej nieokreślonym kompleksie w Górach
Sowich. Byli także zatrudnieni przy kopaniu rowu przeciwczołgowego w
nieustalonym miejscu.
Ostatni udokumentowany transport więźniów do KL Dörnhau miał
miejsce 21 kwietnia 1945 roku, jednak -jak zeznaje Arnold Mostowicz —
jeszcze po 30 kwietnia w obozie przebywali ludzie. Na Poparcie tego
faktu Mostowicz wspomina, że właśnie wtedy jeden z więźniów znalazł
kawałek gazety, w której była mowa o samobójstwie Führera. Tak więc
na początku maja 1945 roku musiał mieć miejsce jeszcze jeden transport
do KL Dörnhau, zaś data: 4 maja 1945 roku - podawana przez ITS
Arolsen jako data likwidacji obozu - jest bardzo prawdopodobna.
Pozostali więźniowie przebywali w obozie aż do wyzwolenia, tj. do 9
maja 1945 roku. Jak zeznaje A. Religa:
„Przed przyjściem Armii Czerwonej, pewnego dnia wieczo-
rem, dzienna zmiana więźniów nie wróciła z pracy do obozu, a
nocna nie poszła do pracy. Pozamykano ich w barakach, a
załoga SS zniknęła".
31. KL Tannhausen Zentralrevier (Zentralkrankenrevier) - mieścił się
w 4 murowanych barakach (2 dalsze pozostały w budowie) przy drodze
z Jedlinki do Głuszycy. Został założony w czerwcu 1944 roku
i stanowił Centralny Szpital Obozowy dla ciężko chorych więźniów
kompleksu AL Riese. W szpitalu przebywało jednocześnie około 1 000
chorych, rozlokowanych w jasnych, czystych pokojach, w których
znajdowały się prycze i piece. Mimo że nigdzie nie pracowali, ich
położenie było bardzo trudne. Mieli bowiem zmniejszone racje żywno
ściowe, gdyż w opinii władz niemieckich obóz był bezproduktywny.
Leczenie polegało na leżeniu w łóżku, jako że brak było jakichkolwiek
lekarstw i środków opatrunkowych. Po wojnie zlokalizowano w nim
szpital Blumenau dla byłych więźniów. Należy jeszcze dodać, że szpital
ten nie miał nic wspólnego z KL Tannhausen, który był odrębnym
obozem, zlokalizowanym w zupełnie innej części miejscowości.
33. KL Falkenberg - powstał w kwietniu lub maju 1944 roku
u podnóża góry Gontowa. Obóz podzielony był na dwie części.
W pierwszej przebywali Żydzi greccy, którzy mieszkali w małych
namiotach, natomiast w drugiej mieszkali w barakach Żydzi polscy
i węgierscy. Dopiero pod koniec lipca 1944 roku uruchomiono kuchnię
obozową, a zimą urządzenia sanitarne. Pierwszym więźniem-lekarzem,
który został dopuszczony do leczenia więźniów, był dr Bronisław Rubin
przybyły z transportem więźniów z Płaszowa. W leczeniu pomocą
służyli mu również sami więźniowie, którzy zaopatrzyli apteczkę w
wazelinę, materiały opatrunkowe itd. Dla uzyskania salicylu gotowano
korę z wierzby, maści przyrządzano z żywicy, a warsztatowcy wykonali
lancety, szyny i kule. Do szycia ran używano zaś igieł z warsztatu
krawieckiego. Ze strony Niemców nie było żadnej pomocy. Śmiertelność
wśród więźniów niestety szybko wzrastała. Powiększały ją dodatkowo
selekcje przeprowadzane przez SS pod kierownictwem SS
Obersturmführera dr Heinricha Rindfleischa. Po przeniesieniu z
Majdanka pełnił w obozach AL Riese funkcję szefa służby sanitarnej. Oto
jak zapamiętał Rindfleischa wspomniany już dr Rubin:
„W okresie letnim przyjeżdżał raz w miesiącu z Wüstegiersdorf
młody lekarz SS - dr Rindfleisch. Nigdy nie wszedł do baraku
chorych, lecz ograniczał się do kilku pytań lub wydania kilku
poleceń i odebrania raportów, które musiałem składać
biegiem".
Więźniowie KL Falkenberg pracowali dla następujących firm: Fix,
Wayss und Freytag, Seidenspiner, Urban, Dybno oraz Deutsche Hoch
und Tiefbaugesellschaft. Oto jak opisuje spotkanie z więźniami tego
obozu Fritz Kirschte:
„Zobaczyłem grupę wychudzonych, zgłodniałych więźniów,
których eskortowali wrzeszczący, pozbawieni wszelkich lu-
dzkich uczuć esesmani, z bronią gotową do strzału, ze szpicru-
tami i drewnianymi pałkami w rękach".
Śmiertelność w obozie była wysoka, lecz wysokości nie udało się
precyzyjnie ustalić. Obóz ewakuowano na początku lutego 1945 roku do
KL Mauthausen i KL Bergen Belsen.
36. KL Fürstenstein. Powstał w maju 1944 roku, około 1 km na
południe od zamku Książ, na miejscu dzisiejszego parkingu. Poważne
rozbieżności dotyczą wyglądu obozu. Udało się jednak ustalić, że po-
czątkowo więźniowie zamieszkiwali w okrągłych, zbudowanych z dykty
barakach (tzw. fińskich celtach). Spali na siennikach ułożonych
bezpośrednio na ziemi. Dopiero późną jesienią 1944 roku postawiono
duże baraki, a w nich trzykondygnacyjne prycze.
Niewiele wiadomo także o władzach obozowych, ale udało się ustalić
nazwiska kilku esesmanów z załogi obozu. Byli nimi: Krieger, Schwerk,
Scheintawer. Obóz należał do największych w AL Riese, jednak brak
danych o ilości przebywających w nim więźniów, głównie Żydów
polskich, węgierskich i greckich. Pracowali dla kilku firm, min,: Pischel,
Kemma, Singer und Müller, Hegerfeld Singer und Laninger. Ich praca
obejmowała drążenie tuneli, obróbkę kamienia i prace budowlane na
terenie zamku. Nie znamy dokładnej liczby ofiar jednak nie ulega
wątpliwości, że jest ona wysoka. Około 16 lutego 1945 roku - w związku
z rozwijającą się ofensywą Armii Czerwonej - prace zostały przerwane,
zaś więźniowie przewiezieni do KL Flössenburg Jednakże, po
ustabilizowaniu się frontu, do Książa przywieziono nową grupę więźniów
i roboty wznowiono. Ostatecznie przerwano je dopiero w pierwszych
dniach maja 1945 roku, a więźniów wywieziono prawdopodobnie w rejon
Walimia i tam pozostawiono. Oczywiście chodzi tu o tych więźniów,
którzy nie brali udziału w maskowaniu podziemi, bowiem tych
przypuszczalnie zgładzono w okolicach zamku lub w jego niezbadanych
podziemiach.
Na tym przykładzie możemy zakończyć prezentację obozów AL Riese,
istniejących (udokumentowanych) w czasie wojny na terenie Gór
Sowich. Jak już pisałem wcześniej, w rejonie budowy powstało jeszcze
kilka innych obozów.
Obóz pracy dla robotników przymusowych w Wüstewaltersdorf to nic
innego, jak obóz nr 1 Śląskiej Wspólnoty Przemysłowej. Natomiast poza
nim w okolicy Walimia istniało jeszcze kilka innych, mniejszych obozów
pracy. O ich lokalizacji niewiele wiadomo. Jeden z nich miał się
znajdować przy drodze Walim - Jugowice i składał się z około 20 ba-
raków ogrodzonych naelektryzowanym drutem kolczastym. Więźniowie
mieszkali także w ziemiankach pobudowanych w okolicznych lasach. Oto
co zeznał E. Szenkowski:
„(...) mieszkaliśmy w norach wydłubanych w ziemi. Zbudo-
wano je jeszcze przed naszym przyjściem. Na długości 6-7 m
wiodły w głąb góry małe lochy, a w nich była tylko dwuoso-
bowa prycza i garść słomy. Tych nor było około 20. Teren
wokół nich odgrodzono prowizoryczną zaporą z drutu kolcza-
stego. My, ludzie, jak krety mieszkaliśmy w ziemi (...)".
Z tego co udało się ustalić więźniowie obozu walimskiego pracowali
przy drążeniu sztolni w kompleksie Rzeczka oraz w okolicznych górach.
Warunki życia w obozie były katastrofalne - spośród 500 sprowadzonych
tam więźniów (byłych powstańców warszawskich) po dwóch tygodniach
zostało zaledwie kilkunastu. Nie mając żadnego przygotowania do życia
w obozie i spotykając się ze szczególnymi represjami władz, wyginęli
,jak muchy". Likwidacja obozu nastąpiła w lutym 1945 roku. Zdrowych
więźniów wywieziono do Bawarii, chorych pozostawiono swojemu
losowi, skazując ich de facto na śmierć.
Obóz pracy dla robotników przymusowych w Hausdorf (Jugowice)
został założony w połowie 1944 roku, ale według zeznań W. Milejskiego
jego budowę rozpoczęto już w marcu 1943 roku. Faktem jest, że na
terenie Jugowic znajduje się kilkanaście żelbetowych, piętrowych
baraków pozostałość po obozie a wybudowanie ich wymagało
czasu. Obóz znajdował się przy drodze do Walimia. Lagerführerem był
esesman o przezwisku Szewc. Uchodził za człowieka wymagającego i
surowego — poprzednio „szefował" w KL Wolfsberg. w obozie
przebywało kilka tysięcy więźniów z Polski, ZSRR, Francji oraz
Protektoratu Czech i Moraw. Byli to głównie Żydzi. Zatrudniano ich przy
budowie dróg, regulacji rzek i drążeniu tuneli w kompleksie Jugowice.
Ponadto w obozie przebywała grupa więźniów pracująca w fabryce
Alfreda Humberta przy produkcji silników samolotowych Około 120
włoskich i czeskich fachowców z dziedziny górnictwa pracowało przy
drążeniu tuneli w górach. Ludzie ci pozbawieni byli kontaktu z innymi
więźniami, a po pracy odwożono ich w nieznanym kierunku. Ewakuację
obozu rozpoczęto w marcu 1945 roku, nakazując zdrowym więźniom
wymarsz w kierunku Berlina. Ostatecznie obóz zlikwidowano 9 maja
1945 roku. Udało się ustalić, że w Jugowicach znajdowała się też siedziba
SS, SD i III Amt Abwehra, ochraniających teren budowy.
Obóz dla robotników przymusowych Eule (Sowina) jest najmniej
Poznanym miejscem pracy przymusowej. Nie znamy jego dokładnej
lokalizacji ani nie posiadamy żadnych danych na jego temat. Wiemy
tylko, że w przysiółku Sowina istniał jakiś obóz, który na pewno nie
należał do kompleksu AL Riese. W terenie pozostały po nim liczne ślady.
Są tam m.in. fundamenty oraz fragmenty budowli i murów.
Niewiele wiemy również o obozie Stenzelberg. Jedynym śladem jest
raport lekarza sprawującego nadzór nad obozami w Górach Sowich,
datowany na 27 maja 1944 roku. Jest w nim mowa o obozie noszącym
nazwę Stenzelberg. Według śladów na powierzchni góry (położonej na
południe od Chłopskiej Góry) można stwierdzić, że istniał tam jakiś obóz.
Widoczne są okrągłe płyty betonowe, na których stały baraki typu celta
oraz resztki kanalizacji. Jednak nie możemy jednoznacznie stwierdzić
czy są to ruiny obozu Stenzelberg, czy też ruiny jakiegoś nieznanego,
zupełnie innego obozu.
Jeszcze mniej wiadomo o obozach Waldlager I, II, III. Prawdopodo-
bnie były to obozy położone w okolicy stawów w Głuszycy oraz przy
drodze na zboczu Jagodzińca. Istnieją tam ślady po trzech obozach o
nieznanej nazwie.
Na terenie Gór Sowich istniało co najmniej kilkanaście małych,
prowizorycznie urządzonych obozów bez nazwy, które nadawały się do
szybkiego przeniesienia w inne miejsce, w związku z postępem prac
budowlanych. Były to często kilkudziesięcioosobowe komanda o na-
zwach tworzonych od nazwisk ich dowódców. Po ich działalności (a
raczej bytności) nie zostały żadne ślady i obecnie nie jest możliwe
odnalezienie miejsc, w których komanda owe przebywały.
Podsumowując. Instytucje odpowiedzialne za zapewnienie budowie w
Górach Sowich odpowiedniej ilości rąk do pracy, zorganizowały cały
szereg obozów koncentracyjnych, obozów pracy przymusowej oraz wiele
luźnych komand roboczych. Przebywali w nich więźniowie, jeńcy
wojenni oraz robotnicy przymusowi, którzy pod nadzorem specjalistów z
OT prowadzili zakrojone na szeroką skalę prace, zarówno na powierzchni
jak i pod powierzchnią Gór Sowich.
W kontekście opisu robót prowadzonych w Górach Sowich nie można
również nie wspomnieć o unikalnym wręcz systemie różnych
zabezpieczeń. Celem ich było utrzymanie w tajemnicy charakteru
realizowanych tam zadań. Dla zapewnienia „ochrony" kontr-
wywiadowczej powołano specjalną placówkę III Amt Abwehra -
liczącą ponad 100 osób. Na terenie budowy działali również agenci SD i
Gestapo. Tymczasem miejscowa ludność miała zakaz przebywania w
pobliżu terenów budowy - zabroniono jej nawet opuszczania domów w
czasie wyładunku nowych transportów więźniów. Utajnienie posunęło się
do tego stopnia, że oficerom dowodzącym oddziałami wartowniczymi w
podziemiach wolno było się poruszać tylko w obrębie tego fragmentu
tunelu, który był strzeżony przez ich oddział. Komanda robocze nosiły
podwójne nazwy, inne w czasie pracy w podziemiach, inne w obozie.
Kierowca jednego z oficerów nadzorujących budowę wspominał, że w
kierownictwie budowy obowiązywał zakaz noszenia mundurów,
wymieniania stopni wojskowych i oddawania honorów wyższym
stopniem. Plany robót znało prawdopodobnie wąskie grono z
kierownictwa budowy i kilku wyższych funkcjonariuszy wojska i SS.
Poza wspomnianymi już ograniczeniami, ludność miejscowa miała także
zakaz wyjazdu z terenu budowy bez zezwolenia oraz przyjmowania gości
spoza terenu objętego budową. Całego obszaru strzegło około 4 tys.
żołnierzy Waffen-SS z oddziałów SS-Totenkopf (oddziały wartownicze z
obozów koncentracyjnych). Szczególną opieką otaczano wejścia do
podziemi. Jak wspomina E. Szenkowski przed tunelem zawsze stało
dwóch żołnierzy SS, którzy bardzo skrupulatnie sprawdzali wszystkie
osoby wchodzące i wychodzące z tunelu. Przepustki sprawdzano nawet
pracownikom OT, mimo że byli oni ogólnie znani. Podobnie troskliwą
opieką otaczano komanda pracujące pod ziemią. Wejście do tunelu przez
osobę postronną oraz kontakt z pracującymi pod ziemią ludźmi było
praktycznie niemożliwe. Na całym terenie budowy rozstawione były
posterunki, a dodatkowo po lesie chodziły patrole z psami, które
pilnowały, aby nikt niepowołany nie dostał się na teren budowy, a tym
bardziej go opuścił. Zdarzały się też wypadki aresztowania, a czasem
nawet zastrzelenia tych, którzy zbyt głęboko weszli w las. Dwóch
wyrostków z Hitlerjugend przesiedziało ponad miesiąc w wałbrzyskim
więzieniu tylko za to, że zwykła dziecięca ciekawość zaprowadziła ich w
pobliże wlotu do jednego z tuneli. Ponadto wokół całego terenu budowy
rozlokowano gęstą sieć stanowisk artylerii przeciwlotniczej, co jednak
okazało się posunięciem zbędnym, jako że wrogie bombowce ani razu nie
zakłóciły pracy na Baustelle. Dziś po stanowiskach tych pozostały
jedynie na wpół zasypane i zarośnięte krzakami transzeje oraz ruiny
bunkrów-schronów przeciwlotniczych. Niestety nie udało się odtworzyć
w całości rozlokowania tych stanowisk. Znajdowały się bowiem
przeważnie na odsłoniętych zboczach górskich, które obecnie
wykorzystuje się pod pola uprawne.
Dzień powszedni więźnia był niekończącą się męką i katorgą, pasmem
cierpień i zwierzęcej wręcz egzystencji. Wszystko to w warunkach
urągających wszelkim ludzkim uczuciom. Z dostępnych wspomnień
świadków tamtych wydarzeń można spróbować odtworzyć wygląd
takiego „normalnego" dnia na budowie. Najlepiej określić by ją można
stwierdzeniem - budowy z potu, krwi i łez.
Tryb życia obozowego został podporządkowany jednemu celowi -
potrzebom organizacji wykonywanych robót. Dzień powszedni na
budowie, w przybliżeniu, wyglądał następująco: rozpoczynał się
zazwyczaj o godzinie czwartej rano, dosyć brutalną pobudką, na którą
składały się krzyki i bicie. Więźniowie byli następnie wyganiani na plac
apelowy, gdzie stali niezależnie od pogody do godziny szóstej rano. W
tym czasie obozowi kapo przygotowywali wszystkie bloki do apelu
porannego. Komanda robocze formowane były zgodnie z przysłanym na
dany dzień zapotrzebowaniem od konkretnej firmy. Szeregi więźniów
wyrównywano krzykiem i biciem. W końcu nadchodził czas apelu.
Rozpoczynało się doprowadzone do absurdu kilkakrotne liczenie,
ostateczne równanie szeregów, co trwało aż do pojawienia się na placu
Lagerfuhrera. Na jego widok Lageraltester podawał komendę: Achtung,
Mützen ab!, Augen rechts! Potem składał meldunek. Lagerführer jeszcze
raz przeliczał szeregi i w końcu podawał komendę: Abmarsch!
Lageraltester rozkazywał: Rechts um! Augen Links! Gleischritt marsch!
Apel był skończony.
Po dotarciu na miejsce, poszczególne komanda rozpoczynały
najczęściej 10-cio lub 12-sto godzinny dzień pracy. Należy w tym
miejscu dodać, że długość dnia roboczego na różnych odcinkach budowy
nie była taka sama. O ile komanda pracujące na powierzchni
obowiązywał 12-sto godzinny dzień pracy, o tyle komanda drążące
podziemia pracowały tylko 8 godzin (ale za to na trzy zmiany). Na
powierzchni pracowano na jedną zmianę. Do pracy chodziło się
codziennie, oprócz niedziel, kiedy to więźniowie stali cały dzień na
Apelplatzu. Dla wielu było to bardziej męczące niż sama praca. Pogoda
panująca danego dnia nie miała najmniejszego znaczenia, Jak wspomina
Abram Kajzer:
„Dzisiaj była straszna burza. Stojąc od czwartej do szóstej
rano na apelu, pod gołym niebem, przemokliśmy do suchej
nitki. Łudziliśmy się, że nie pójdziemy do pracy. Błagaliśmy o
to w duchu Boga, ale to nic nie dało. Deszcz lał przez cały
dzień. Ociekające pasiaki przylgnęły nam do ciał. Przestało
skutkować bicie majstra i wachy. Nikt nie był zdolny poruszyć
łopatą lub kilofem. Rozeszliśmy się na wszystkie strony. Każdy
krył się w lesie, pod drzewem i szczękał zębami".
Od godziny siódmej do dwunastej trwała nieprzerwana praca, której
towarzyszyło ciągłe poganianie i pokrzykiwanie majstrów z OT. Ci
ostatni, jak zeznają więźniowie, niewiele różnili się okrucieństwem od
esesmanów i kapo. Od godziny dwunastej do trzynastej trwała przerwa na
obiad. Składał się z zabarwionej wody o jakimś nierozpoznanym smaku.
Komanda „spożywały" zupę, a następnie szybko powracały na miejsce
pracy. Ta trwała już do zmroku. Słaniające się na nogach szeregi
niewolników wracały do obozu w zupełnych ciemnościach. Jeszcze przy
bramie trzeba było sprężyć krok, aby nie zginąć od ciosu pałką, zadanego
przez wściekłego kapo. Obok bramy stał bowiem Lagerführer i razem z
Lageralteste liczyli swoich „poddanych". Na miejscu czekała na nich, jak
zawsze, wodnista zupa i kawałek chleba z trocin. Wreszcie, około
godziny dwudziestej trzeciej, zmordowani ludzie padali, jak kłody, na
wytarte sienniki, aby zapaść w kamienny sen. Nazajutrz czekał ich
kolejny dzień pracy, męki, a być może... śmierci.
Aby w pełni zrozumieć warunki życia na terenie „Wielkiej Budowy",
musimy jeszcze dowiedzieć się o kilku (z pozoru mało istotnych)
rzeczach, a mianowicie: jak więźniowie byli ubrani, co jedli, gdzie lub
raczej jak mieszkali. Jeżeli chodzi o ubiór więźnia, to nie było tutaj
jakichś specjalnych norm. Więźniowie w przeważającej części byli ubrani
w drelichowe spodnie i bluzy w niebiesko-białe pasy. Pod spodem nosili
cienkie kalesony i koszule, najczęściej pełne pcheł i wszy, za
„posiadanie" których groziła notabene kara śmierci. Na nogach nosili
drewniane trepy, a co szczęśliwsi mieli nawet czapki. Ubiory takie
noszono przez cały okrągły rok - zarówno upalnym latem, jak i mroźną
zimą. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak straszne męki Przechodzili
więźniowie, przebywający w tych kilku podartych łachmanach na
trzydziestostopniowym mrozie. Abram Kajzer wspomina:
„Dziś był wyjątkowo mroźny dzień. Nie mogłem dać sobie
rady przy pracy. Nie mogę też chodzić. Stopy pieką jak przypa-
lane żywym ogniem. Chodzę boso. Moje drewniane trepy są
całkiem zdarte, pasiasta bluza za ciasna, toteż w odstępach
między guzikami prześwieca gołe ciało smagane przez mroźny
wiatr. Drżę z głodu i zimna".
Więźniowie, ryzykując nierzadko życiem, próbowali radzić sobie na
różne sposoby. Pod bluzę wpychali papier z worków po cemencie, zaś na
nogach obwiązywali sobie drutem kolczastym kawałki desek, aby tylko
nie chodzić boso. Nie ma chyba gorszej tortury, niż chodzenie
przemrożonymi stopami po ostrych odłamkach skalnych lub stanie cały
dzień w lodowatej wodzie potoku, przy jego regulacji. Do wyżej
opisywanych ubiorów dodawano jeszcze najrozmaitsze cywilne ubrania z
wszytymi tzw. winklami (kolorowe oznaczenia kategorii więźnia, np.
Żydzi - żółty).
Jeżeli chodzi o wyżywienie, to nie różniło się ono specjalnie od
"jadłospisu" stosowanego we wszystkich innych obozach. Na śniadanie
podawano jedynie miskę kawy zbożowej, na obiad kolorową wodę o
smaku, np. grochówki, w której pływały kawałeczki rozgotowanych
ziemniaków lub brukwi. Często też dodawano odrobinę nadpsutego
końskiego mięsa. Na kolację więzień otrzymywał ponownie zupo-
podobną wodę i około 250 gramów chleba (kilogramowy bochenek
przypadał na czterech więźniów) z odrobiną margaryny i kiełbasy.
Całkowita wartość kaloryczna tych wszystkich potraw nie przekraczała
400 kalorii, tak więc więźniowie wykonujący pracę przewidzianą dla
dobrze odżywionego siłacza, padali jak muchy z głodu i wyczerpania.
Znane są przypadki, że więźniowie próbowali jeść korę z drzew (trawę
jedzono regularnie), co chyba dobitnie świadczy o straszliwym głodzie
jaki panował na budowie.
Jakby tego było mało, to przywiezionym na budowę więźniom nie
zapewniono żadnych, nawet elementarnych, warunków higieny. Wię-
źniowie nie mieli się gdzie myć, chodzili zawszeni i zapchleni. Nie ma się
zatem co dziwić, że w końcu na Baustelle wybuchła epidemia tyfusu,
która pochłonęła około 7 tys. ofiar.
„Natychmiast zasnął i prawie natychmiast się obudził. Cały
bok, na którym leżał, palił go i swędział, obsypany pulchnymi.
bąblami. Nad siennikiem ujrzał coś, co przypominało opar
unoszący się nad mokradłem. Zjawisko to wywoływały
dziesiątki tysięcy, a może miliony skaczących pcheł".
O zdrowie więźnia nikt się nie troszczył. Obozowe rewiry były
najczęściej umieralniami, do których znoszono najsłabszych muzułma-
nów. Po kilku dniach jechali oni do krematorium w KL Gross Rosen lub
trafiali do któregoś z masowych grobów, jakże licznych na terenie
budowy. Najczęstszym powodem śmierci było wyczerpanie. Wielu
umierało na gruźlicę, zapalenie płuc, biegunkę głodową czy też zwykłe
przeziębienie, które w warunkach obozu najczęściej kończyło się w
krematorium. Nikt nie przejmował się ciężkimi uszkodzeniami ciała
więźniów, do jakich dochodziło w trakcie pracy. Jeżeli ktoś nie miał siły,
aby stawić się do pracy, to po prostu dobijano go, bowiem nie
przedstawiał już żadnej wartości jako robotnik. Należy tu dodać, że
wartość siły roboczej firmy przeliczały w markach - 5 RM za robotnika
wykwalifikowanego i 4 RM za zwykłego pracownika fizycznego. Opłatę
firmy wnosiły do Głównego Urzędu Administracyjno--
Gospodarczego Rzeszy. Poniżej przedstawiam raport lekarza obozowego
AL Riese. Mowa jest w nim o stanie służby zdrowia na terenie „Wielkiej
Budowy" zimą 1945 roku. Wynika z niego jasno, że Niemcy zdawali
sobie sprawę z katastrofalnych warunków sanitarnych, które panowały na
budowie, lecz nie robili nic, aby stan ten uległ zmianie:
„LagerArzt AL Riese Wüstegiersdorf
26.01.45 r.
SS Standortarzt Gross Rosen
Wpłynęło 06.02.45 r.
Dot: Raport o służbie zdrowia w AL Riese w okresie od
26.12.44 do 25.01.45 r.
Odn. rozkaz lekarza garnizonowego SS, Az.:49/9.44/Dr.E. do
lekarza garnizonowego SS Gross Rosen
I. Obsada wojskowa
l/wielkość obsady wojskowej
7/192/62
1
2/liczba chorych na rewirze w opisanym okresie
23
3/liczba żołnierzy leczonych ambulatoryjnie
135
II. Więźniowie .
l/liczba chorych w szpitalu w opisanym okresie
7140
2/obłożenie szpitala w dniu 25.01.45 3496
3/więźniowie leczeni ambulatoryjnie 29750
4/liczba zachorowań infekcyjnych dnia 25.01.45 0
5/liczba lekarzy 63
6/liczba pielęgniarzy 56
7/liczba lekarzy-więźniów 60
8/liczba pielęgniarzy-więźniów 66
9/przeciętne obłożenie szpitala 3 216
W relacjonowanym okresie liczba zachorowań wśród więźniów
znacznie wzrosła. Należało się spodziewać, ze zimna pora roku przyczyni
się do tego szczególnie. Dochodzi do tego szczególna nieodporność
na choroby więźniów nie przyzwyczajonych do tego surowego
klimatu. Warunki zakwaterowania w obozach bardzo poprawiły się.
Przede wszystkim dba się o to, aby więźniowie nie musieli już leżeć na
podłodze. Baraki są wszędzie ogrzewane, poza tym więźniowie mają
przeciętnie po dwa koce. Przeprowadzono szczepienia większości
więźniów. Pozostałe szczepienia wykonywane są na bieżąco. Urządzenia
sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. Latryny w niektórych obozach
usytuowane są szczególnie niewłaściwie i jest ich za mało. Zawszenie
obozów jest duże. Urządzenia służące do odwszawiania są
niewystarczające. Zaopatrzenie w leki jest STANOWCZO
NIEWYSTARCZAJĄCE. Poprawiła się jedynie ilość wydawanych
narzędzi do drobnych zabiegów chirurgicznych. Jedynym sposobem
leczenia wielu więźniów jest zalecanie leżenia w łóżku. Centralny szpital
w Tannhausen jest całkowicie obłożony i dysponuje obecnie jedynie
prowizoryczną salą operacyjną. Wszystkie lżejsze ale i
BEZNADZIEJNE przypadki kierowane są do szpitala w Dörnhau.
Wyżywienie jest stale kontrolowane i jest zadowalające, jak na obecne
warunki. W kuchniach prowadzonych przez OT nie stwierdzono
uchybień.
LagerArzt SS
Obersturmführer
podpis nieczytelny"
Ale to jeszcze nie wszystko. Koszmar nie kończył się bowiem na tym,
ze więźniowie chodzili prawie nadzy, głodni do nieprzytomności, brudni
i schorowani. Musieli jeszcze stawić czoła jednej przeszkodzie -
okrucieństwu i zwykłemu sadyzmowi majstrów z OT, esesmanów, kapo
oraz każdego, kto miał jakąkolwiek władzę nad nimi. Ta właśnie
przeszkoda była najtrudniejsza do pokonania. Do historii przeszły już
nazwiska takich sadystów, jak np. SS Unterscharführer Lüdecke który
zabijał więźniów młotkiem czy też Maxa Krause - zwanego Krwawym
Maxem". Jego ulubionym „orężem" była gumowa pałka Wielkim
okrucieństwem odznaczał się także kierownik Oberhahn który
rozkazywał wyganiać prawie nagich więźniów do bezsensownego
przerzucania zwałów śniegu z miejsca na miejsce. Wielu, bardzo wielu
przypłaciło ten „pomysł" życiem.
Nie sposób wymienić tutaj każdego, znęcającego się nad więźniami i
dokonującego potwornych, a zarazem bardzo wymyślnych zbrodni
Świadek - T. Moderski -- wspomina, że widział, jak dwóch esesmanów
założyło się o to, czy uda im się jednym uderzeniem siekiery przeciąć
więźnia na pół (!!!). Zwycięzca miał otrzymać skrzynkę wódki.
Więźniów zabijano drewnianymi styliskami łopat, duszono poprzez
stawanie na kołku przyłożonym do szyi, zakłuwano bagnetami, topiono w
beczkach i zbiornikach przeciwpożarowych lub po prostu kończono ich
życie strzałem w tył głowy. Według świadków i istniejących
dokumentów dziennie umierało około 50 więźniów. Możemy więc sobie
wyobrazić, jakim piekłem była sowiogórska budowa. Dokładna liczba
ofiar przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym nie została ustalona.
Przypuszcza się, że zginęło około 40 tys. więźniów, jednak ich liczba
może być znacznie większa. Do dziś pozostaje niewyjaśniony los około
20 tys. więźniów, których skreślono z ewidencji KL Gross Rosen w
grudniu 1944 roku i rzekomo wysłano w rejon AL Riese, dokąd nigdy nie
dotarli. Jak zeznaje Jan Nowak:
„(...) wydawało mi się rzeczą dziwną, że w ciągu jednego dnia
zniknęło tylu więźniów, więc zwróciłem na to uwagę przyjmu-
jącemu meldunki esesmanowi, na co ten odparł, że meldunek
jest prawdziwy. Wydarzenie to było szeroko komentowane przez
esesmanów, że ilość więźniów zmniejszyła się o taką wysoką
liczbę".
Jan Nowak dodał jeszcze, że z fragmentów rozmów podsłuchanych
wśród SS wywnioskował, iż transportu tego pozbyto się poprzez
wprowadzenie go do jakiegoś tunelu i wysadzenie wejścia.
Z kolei Pan Czesław S. z Bytomia tak wspomina swój pobyt w
Górach Sowich w latach wojny:
„Byłem więźniem komanda Wustewaltersdorf. Lagerführerem
był niewysoki oficer SS, z którego twarzy me schodziło
rozbawienie. Jeździł zawsze po terenie budowy na koniu z
małokalibrowym karabinkiem w ręce i strzelił śrutem do
więźniów, którzy na uboczu załatwiali swoje potrzeby
fizjologiczne. Kiedyś był zapalonym myśliwym i teraz tak
sobie polował. Moim hauptkapo był Wilhelm Weiss, który
wiele mi pomógł i był moim przyjacielem. W obozie był też
jego syn, ale Weiss nikomu nie mówił, kto nim jest. Starał się
go chronić za wszelką cenę. Pracowałem przy drążeniu tuneli.
Nie mogłem chodzić po całym terenie budowy, ale i tak
widziałem jej ogrom. Mnóstwo wejść do sztolni przy drogach
prowadzących poziomo wzdłuż pasma górskiego, na kilku
poziomach. Urobek wywożono lorami z podziemi. Lory
toczyły się same w dół i nabierały niebezpiecznej szybkości.
Toteż przy każdym wózku był hamulcowy. Byli to żydowscy
chłopcy w wieku 13-16 lat. Przy wielu lorach były zepsute
hamulce i hamowali wsuwając kij między koła a podwozie lub
po prostu butami. Codziennie było kilka wykolejeń i często
hamulcowi ginęli pod zwałami kamienia, ciężko rannych zaś
dobijano. Ja też przez pewien czas byłem hamulcowym. Była to
najlżejsza praca. W podziemia puste lory ciągnęły lokomotywy.
W pobliżu wejść do drążonych korytarzy stały potężne
kompresory tłoczące powietrze do sztolni. Od nich odbiegały
grube rury. Hałas był okropny. Wewnątrz, mimo urządzeń
ssących i tłoczących powietrze, widoczny w świetle lamp
kamienny pył wdzierał się do płuc i wywoływał paroksyzmy
kaszlu. Z głównych korytarzy odchodziły boczne. Często u
sufitu korytarza wiercono otwory, a stamtąd nowe korytarze
prowadziły w głąb góry. Można było do nich wejść po drabinie
albo od wejścia, z innego poziomu. Na przodku praca
wyglądała następująco: robiliśmy dziury długimi świdrami oraz
przy pomocy młotów pneumatycznych. Nadzorowali to
włoscy strzelniczy z firmy Ghiseri. My borowaliśmy kilka,
czasem kilkanaście otworów. Włosi umieszczali ładunki.
Strzelano, potem wchodzili ładowacze. Najpierw długimi
tykami stukali w sklepienie, aby strącić luźno wiszące
kamienie. Często nie tylko ogromny głaz, ale cały wyraźny
wybuchem przodek zawalał ładowacza. Dwa razy widziałem
jak ogromna niczym świątynia hala zawalała się grzebiąc ludzi.
Urobek ładowaliśmy na lory i wierciliśmy dalej. Całe ciało
wibrowało. Z podziemi wychodziliśmy jak pijani, na całym
ciele kamienny pył, w oczach, w ustach, w nosie, w płucach.
Na plecach i w pachwinach mieliśmy rozległe zapalenia. Wielu
nie wytrzymywało tego wszystkiego i każdego dnia nieśliśmy
po pracy do obozu kilka trupów. Każdego dnia schodziły z gór
żałobne karawany. Przy wejściu do obozu „przybijaliśmy"
drewniakami. Szlaban otwierał śliczny, żydowski chłopiec
w czyściutkim, uszytym na miarę pasiaku. Stało ich tam zawsze
kilku. Wszyscy byli piękni, z długimi włosami, starannie
uczesani. Obok szlabanu stała wartownia, a w niej roześmiani
esesmani. Młodzi, wypasieni, rumiani... Potem ci rumiani
zniknęli i zastąpili ich starsi, często inwalidzi... Esesmani
wylewali ze swoich menażek nadmiar jedzenia do stojącego
obok baraku administracyjnego korytka, do którego pchali się
zgłodniali więźniowie. Niemcy śmiali się, że jesteśmy gorsi niż
świnie, kiedy wybieraliśmy resztki do ust. Głód skręcał
wnętrzności. Rzeczywiście, ginęły w nas resztki człowie-
czeństwa. Jednej nocy nie pozwolono mi usnąć, rzężący
w agonii sąsiad w końcu umarł. Cały czas, w wyniku ciasnoty,
był do mnie przytulony. Kiedy ucichł, ściągnąłem z niego
podarty koc, aby trochę się ogrzać. Wtedy zobaczyłem wysta-
jący mu spod pachy kawałek chleba, którego nie zdążył przed
śmiercią zjeść. Chleba przesiąkniętego przedśmiertnym potem,
obrzydliwego ale chleba... Tak, aby nikt mnie nie ubiegł,
wyciągnąłem mu ten kawałek chleba i skrycie połykałem
dużymi kęsami. Obrzydzenie przyszło potem. I wstyd, że
byłem jak ta hiena cmentarna... Mówiłem o Wilhelmie
Weissie. Kiedyś kapo Kula kazał mu bić własnego syna. To
znaczy kapo tylko domyślał się, że to jego syn. Weiss bił
mocno, żeby nie zastąpił go inny kapo. Starał się bić syna tak,
żeby mu niczego nie uszkodzić. Zresztą tam ciągle bili. Bił
mnie też kapo Schranck, którego nazywano szafą. To było po
tym, jak chciałem zabić kapo Kulę i wykoleiłem na niego lorę z
kamieniem. Ale udało mu się wyżyć. Spod ręki kapo Schrancka
mało kto wychodził żywy. Kiedyś do wyładowywania cementu
Schranck ustawił małego chłopca. To było ponad siły tego
dziecka. Kiedy wypadł mu worek i wysypał się cement, kapo
krzycząc, że to sabotaż, zerwał z chłopca ubranie. Więźniowie
rozrobili cement z piaskiem i wodą. Chłopca zaczęto okładać
szybko schnącą zaprawą. Przedtem zbito go do
nieprzytomności. Schranck wygładzał zaprawę na żywym
ciele. Zabawę przerwał przybyły nagle oficer SS, zanim
„plastyk" doszedł do głowy Krzyczał na esesmanów, że
zabawiać to się mogą po pracy, przejechał pejczem po nagle
pokornej gębie Schrancka. Chłopiec zmarł w drodze do obozu.
Kiedyś kapo Schranck załatwiał się w krzakach i wypatrzył go
jadący na koniu Lagerführer - myśliwy. Strzelił do gołego
tyłka, ale śrut trafił Schrancka w jądra. Kapo zwijał się z bólu
na trawie. Lagerführer okazał się litościwy dla swego
ulubionego kapo. Nie dobił go, jak to miał w zwyczaju, ale
kazał go zanieść do izby chorych i tam wykastrować... Co
ładniejszy żydowski chłopak za olbrzymie szczęście poczy-
tywał sobie być wybranym na kochanka jakiegoś funkcjona-
riusza obozowego. Przeważająca część funkcyjnych więźniów
miała swego młodego przyjaciela. Bywało, że cały harem. Po
znudzeniu się jednym wymieniali na innego swoje, jak mówili,
„pupki". Tylko jeden nie poddał się. Na niedwuznaczną
propozycję napluł w twarz samemu blokowemu. Widzący to
apelowy zaproponował chłopcu, że zrobi go kapo. On
odmówił. Kazano więc wychłostać opornego. Bił go stary
kapo, niegdyś dyrektor węgierskiego banku. Kapo był chudy, a
chłopak jak na swoje 14 lat wyjątkowo dobrze rozwinięty i
muskularny. I w końcu 14-latek wpadł w szał i pobił bijącego.
Rzucili się na niego inni kapo i zabiliby chłopaka, gdyby nie
przeszkodził temu Wilhelm. Pod koniec 1944 roku racje
żywnościowe zmniejszyły się tak, że ludzie zaczęli
częściej umierać. A w 1945 roku to się nasiliło. Niemcom o to
chodziło. Szkoda było na nas kul".
Przygotowania do ewakuacji obozów podległych komendantowi AL
Riese rozpoczęto w styczniu 1945 roku, kiedy to Armia Czerwona parła
na zachód realizując plany tzw. Ofensywy Styczniowej. Wtedy właśnie
komendant KL Gross Rosen wydał rozkaz ewakuacji filii swojego obozu.
Jednak po 15 lutego 1945 roku front na Dolnym Śląsku ustabilizował
się i pozostał w niezmienionym stanie aż do maja 1945 roku. Wyniknęło
stąd duże zamieszanie, wydano wiele sprzecznym rozkazów i, co
najważniejsze, wstrzymano ewakuację wielu obozów lub ograniczono się
tylko do ewakuacji części więźniów. Tak właśnie stało się w Górach
Sowich. Początkowy etap ewakuacji z Gór Sowich miał charakter
porządkowy. Wszystkich chorych przeniesiono do szpitala w Kolcach, a
front robot ograniczono. W celu koncentracji więźniów w kilku leżących
blisko siebie obozach, na przełomie stycznia i lutego zlikwidowano
znajdujący się w tzw. strefie zewnętrznej KL Falkenberg przez co dalsza,
szybka ewakuacja reszty obozów stała się łatwiejsi Niestety, do dziś nie
udało się dokładnie ustalić przebiegu ewakuacji więźniów AL Riese. Nie
wiadomo też ilu więźniów opuściło Góry Sowie, ilu zginęło w czasie
akcji oraz w ilu transportach i do jakich obozów dotarli. Nie budzące
wątpliwości dane posiadamy tylko o trzech transportach, które miały
miejsce na przełomie lutego i marca. 25 lutego do KL Flössenburg
przybył transport 3 059 więźniów, złożony z więźniów KL Wolfsbergu i
KL Falkenbergu, w którym było 256 ofiar śmiertelnych. KL Mauthausen
przyjął 3 marca 2 048 więźniów ewakuowanych z KL Wolfsberg. Jeszcze
tego samego dnia zostali oni przeniesieni do Ebensee i umieszczeni w
komando Solway.
Natomiast 7 marca 1945 roku do KL Buchenwald przybyło 905 więź-
niów z transportu zebranego we wszystkich obozach AL Riese.
Posiadamy także pewne dane o jeszcze jednej kolumnie ewakuacyjnej. Ta
przez Trutnov dotarła do KL Bergen Belsen. Wyruszyła ona
prawdopodobnie 17 lutego 1945 roku z rejonu Włodarza i 19 lutego, po
dotarciu na dworzec kolejowy w Trutnovie, załadowana została do
składu, który dostarczył ją do KL Bergen Belsen. W omawianej kolumnie
znajdowało się około 800 ludzi. Ta część więźniów, która pozostała na
terenie Gór Sowich, prowadziła dalsze prace. Jednak nie były to te same
prace, co przed ewakuacją. Teraz więźniowie pracowali głównie przy
likwidacji firm, demontażu urządzeń oraz maskowaniu tych fragmentów,
bądź całych podziemi, które ze względu na swoją zawartość nie mogły
wpaść w ręce Sowietów. Jednak nie wszystko zostało wywiezione.
Pozostawiono znaczną ilość maszyn i materiałów budowlanych, które
wpadły w ręce Armii Czerwonej. Jeszcze przed rozpoczęciem operacji
maskowania, do Wiednia wyjechało kierownictwo budowy. Na dwa dni
przed wkroczeniem Sowietów Niemcy opuścili teren budowy,
pozostawiając własnemu losowi tysiące konających więźniów. Dla
nich to właśnie, tuż po wyzwoleniu, utworzono na terenie Głuszycy kilka
szpitali. Akcję tę przeprowadzili zdrowsi więźniowie. Do niesienia
pomocy lekarskiej przystąpiono bezpośrednio na miejscu pobytu chorych,
gdyż stan kilkuset osób uniemożliwiał ich przetransportowanie. W
utworzonych szpitalach jeszcze do początku 1946 roku przebywało 600
chorych. Były to szpitale: Blumenau - kontynuacja szpitala o nazwie
Zentralrevier w Jedlince, Banhof - na terenie byłego obozu Schötterwerk,
Stohr na terenie zakładów włókienniczych o tej samej nazwie, Schule i
Kinderheim - zlokalizowane w budynkach przy ulicy Grunwaldzkiej. Po
likwidacji trzech pierwszych, pozostałych chorych przeniesiono w lecie
1945 roku do najlepiej urządzonych szpitali - Stohr i Kinderheim. W
szpitalach głuszyckich zmarło 133 więźniów.
CZĘŚĆ V
WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA
Czas w końcu przyjrzeć się bliżej temu, co w latach 1943-1945
powstało na i pod powierzchnią Gór Sowich. Poszczególne kompleksy
można podzielić na trzy zasadnicze grupy:
2 Część centralną (STREFA I), w której zlokalizowane są kompleksy
Włodarz, Osówka, Jugowice Górne, Soboń, Rzeczka i Moszna,
4 Część zewnętrzną (STREFA II), w której zlokalizowane są kom-
pleksy: Sokolec i Wielka Sowa oraz fabryka zbrojeniowa o
kryptonimie Mölke Werke w Ludwikowicach Kłodzkich w masywie
góry Włodyka,
5 Podziemia Zamku Książ.
Dodatkowo, w części 4 (Pozostałości) przedstawione zostaną infor-
macje o innych, występujących w interesującym nas rejonie obiektach
podziemnych. Zatem... do dzieła!
CZĘŚĆ CENTRALNA
Kompleks Włodarz - część naziemna
Włodarz jest jednym z najbardziej rozległych kompleksów spośród
wszystkich istniejących na „Wielkiej Budowie". Teren budowy objął
duże obszary lasu, głównie na północno wschodnich zboczach góry
Włodarz (811 m n.p.m.). W rejonie sztolni prowadzono wiele prac
ziemnych, a także rozpoczęto wznoszenie kilku żelbetowych budowli.
Aby zapewnić stały dopływ materiałów i ludzi, z bocznicy na stacji w
Olszyńcu doprowadzono kolejkę wąskotorową, której tory biegną
zakosami po zboczach Jedlińskiej Kopy i Włodarza, kończąc się stacją
przeładunkową na północnym krańcu kompleksu. Od tego miejsca na
budowę prowadzi gęsta sieć torowisk, gdyż kolejka była głównym
źródłem transportu na teren budowy na Włodarzu. Ponadto do celów
zaopatrzeniowych oraz dla zapewnienia łączności z innymi kompleksami
wybudowano kamienną drogę, która biegnie z Jugowic przez Włodarz,
Mosznę do kompleksu Osówka oraz na Soboń. W związku ze
zwiększonym zapotrzebowaniem na wodę, na zboczu Włodarza
wybudowano duży zbiornik betonowy o pojemności 350 m oraz rozbu-
dowano cały system ujęć wodnych i podziemnych rurociągów. Obok
wspomnianej już stacji przeładunkowej zlokalizowano ciąg baraków i
magazynów na materiały budowlane, w których znajdują się części
osprzętu elektrycznego, kabli, cegieł oraz tysiące worków skamieniałego
cementu, ułożone w regularne stosy. Obok toru zlokalizowano też
składowisko piasku i żwiru. Dziś na tym miejscu jest sporej wielkości
góra usypana wyłącznie z piasku. Przy jednym z betonowych baraków,
na poboczu, leżą potężne, żelbetowe stropice, które były używane do
obudowy stropu w podziemnych halach. Drugi, wielki skład materiałów
zlokalizowano na południowym krańcu budowy. Na betonowych
platformach leży tam kilkanaście tysięcy skamieniałych worków cementu
oraz stosy cegieł. Trzeci, nieco mniejszy skład znajduje się nad dużym
wykopem obok wlotu sztolni nr 1. W dwóch ceglanych barakach
zmagazynowano tam kilka tysięcy worków cementu. W wielu miejscach
napotkamy obecnie na niewielkie składy piasku, cementu czy cegieł. Na
całym terenie kompleksu zlokalizowano też dwa duże wysypiska
kamienia, pochodzącego z drążonych podziemi.
Pierwsze znajduje się powyżej wylotu sztolni nr 1, obok ciągu magazy-
nów. Główne usypisko znajduje się na południowym krańcu budowy,
obok stert cementu. Na jego terenie hałda ma kilkanaście metrów
wysokości i wygląda naprawdę potężnie. Niewielka hałda znajduje się
także na wprost wlotu sztolni nr 3, a kolejna, nieco większa, na przeciwko
tzw. „Żabnika" obok sztolni nr 4. Na hałdzie tej wykonano kilka
wykopów i rozpoczęto budowę dwóch fundamentów pod baraki. Za
hałdą, aż do głównego usypiska, zlokalizowano ciąg platform, na których
stały wielkie betoniarki o pojemności 3-4 tys. litrów, przygotowujące
beton dla potrzeb budowy. Poniżej głównego usypiska miały swoje
zakończenia tory kolejki, która transportowała od stojących w tym
miejscu kruszarek zmielony kamień, używany do zagęszczania betonu.
Obok kruszarek stoją wielkie fundamenty po ładowarkach i innych
urządzeniach technicznych.
Poniżej ciągu platform wykonano dwa duże wykopy, a w jednym z
nich wylano już ławę fundamentową. Natomiast pomiędzy wykopami a
platformami wybudowano ceglano-betonowy bunkier. Obok wlotu
sztolni nr 4 znajduje się długa platforma. Na betonowych podstawach
spoczywały na niej kompresory wentylujące podziemia. Natomiast
poniżej platformy wybudowano zbiornik wody do chłodzenia owych
kompresorów, od którego wykopano rów biegnący aż do żelbetowych
baraków obsługi, przy drodze do Jugowic. Nad wlotem sztolni nr 4 wy-
konano kilka wykopów oraz fundament pod barak, od którego biegnie
niewielkiej głębokości rów w okolice sztolni nr 1.
Pomiędzy wlotami sztolni nr 2 i 3 (poniżej torowiska) stoi duży,
żelbetowy bunkier, a jeszcze niżej całe zbocze poryto wykopami i
usypano wiele pryzm ziemi. W kilku wykopach rozpoczęto wylewanie
fundamentów. Platformy po barakach znajdują się także obok wlotu
sztolni nr 1. Powyżej tego wlotu stoi dziwna, żelbetowa budowla -
przypominać może zarówno rampę przeładunkową kolejki jak i jakiś
magazyn. Przeznaczenia owej budowli niestety nie znamy. Obok niej
wylano betonowy, ośmiokątny fundament. Jego przeznaczenie jest także
niewyjaśnione. Pomiędzy drogą a północnym ciągiem magazynów, w
dolinie potoku, wykonano także kilka wykopów, a obok rozgałęziających
się w tym miejscu torów kolejki stoją fundamenty po ładowarkach.
Natomiast na samych torach umiejscowiono kanał naprawczy dla
parowozów i wagoników. W pobliżu wlotów sztolni nr 1 i 4 wykonano
dwa wykopy, w których mieścić się miały główne budowle kompleksu.
Tuż obok wlotu sztolni nr 1 wykonano wykop o długości około 80 m,
szerokości około 60 m i głębokości (prawdopodobnie) 15 m. Piszę
prawdopodobnie, bowiem przez wiele lat do wykopu tego zwożono
śmieci, przez co obecnie ma zaledwie 4-5 m głębokości. Podając
głębokość 15 m, opieram się na zeznaniu Pana Stasiaka z Jugowic, który
wykop ten widział jeszcze przed zawaleniem śmieciami. Na dnie wykopu
rozpoczęto wylewanie fundamentów; jeden z nich miał podobno kilka
metrów wysokości. Dziś wystaje jeszcze 1,2 m ponad warstwę śmieci. Na
dwóch ścianach bocznych wykonano także żelbetowe fragmenty muru
lub też podstaw pod jakieś urządzenia. Do jednego z fundamentów
dochodzi tor kolejki wąskotorowej. Drugi wykop ulokowano obok wlotu
sztolni nr 4. Ma on długość około 100 m, szerokość 50 m i głębokość
około 10 m. W wykopie, od strony torowiska, rozpoczęto betonowanie
dużego fundamentu pod nieznaną budowlę. Obecnie część wykopu zalana
jest wodą, która stała się miejscem rozrodu dla tysięcy kijanek. Stąd też
wzięła się nazwa - Żabnik. Na południowym krańcu kompleksu, na
wzgórzu obok drogi, znajdują się ruiny baraków po nieznanym obozie,
którego więźniowie pracowali na terenie Włodarza lub Moszny. Na
terenie kompleksu wykonano wiele mniejszych wykopów, rowów,
pryzm, składów materiałów oraz niewielkich betonowych fundamentów.
Wszystkie nadają budowie specyficzny krajobraz. Ich dokładną
lokalizację przedstawia mapka naziemnych obiektów kompleksu
Włodarz.
Kompleks Włodarz - część podziemna
Na północno-wschodnich zboczach góry znajduje się największy z
dotychczas poznanych podziemnych kompleksów - Włodarz. System
składa się z czterech sztolni, które leżą na wysokości 585-590 m n.p.m. i
biegną równolegle do siebie w głąb góry. Są one oddalone od siebie: 1-2
o 80 m, 2-3 o 80 m oraz 3-4 o 160 m. Poza sztolniami w skład systemu
wchodzą wyrobiska chodnikowe i komorowe. W każdej ze sztolni, w
odległości około 50 m od wejścia, wykuto po dwie leżące po
przeciwnych stronach wartownie. Stan zaawansowania Prac nad nimi jest
różny - od początkowej fazy drążenia komory, aż do etapu obetonowanej
wartowni w sztolni nr 4.
Teraz poznamy bliżej część dostępną „suchą nogą", jako że na skutek
obwałów przy wejściach około 30% tuneli jest stale zalanych wodą.
Do suchej części wchodzimy wejściem nr 4, przez bardzo nie-
bezpieczny obwał. Naszym oczom ukazuje się tunel do połowy zawalony
gnijącą obudową, pod którą stoi około 40 cm wody. Po pokonaniu tego
odcinka, po około 50 m, dochodzimy do wartowni. Ta po stronie lewej
jest w większości już obetonowana. Z części betonu nie zdjęto nawet
szalunku, przez co stoi tam teraz plątanina drewnianych stempli. Komora
po stronie prawej ma wybetonowaną tylko podłogę. W rogu owej komory
leżą wielkie, łukowe płyty szalunkowe przygotowane do betonowania
stropu. Dalej, po około 80-100 m dochodzimy do „szachownicy" tuneli i
wyrobisk, na które składają się sztolnie nr 2, 3, 4 oraz 9 tuneli
równoległych do nich i 4 poprzeczne. W prawo mamy tunel A, którym
posuwamy się dalej prosto. Co chwilę nad naszymi głowami pojawiają
się ślepo zakończone szybiki. Są to zaczątki kucia górnego
poziomu. W końcowym odcinku tunelu A szybiki te mają prawie 10 m
wysokości i po kilka poziomych drewnianych pomostów, zamocowanych
na wbitych w skałę wiertłach. Te ostatnie połączone są drabinkami, które
do dziś stoją na pomostach. Gdy wreszcie dojdziemy do końca tunelu A i
skręcimy w prawo, po kilku metrach natrafimy na wodę. Im dalej
będziemy próbowali się poruszać, tym będzie głębsza. Musimy zatem
wracać.
W podobny sposób możemy przejść tunele B i C, gdzie także po
pewnym czasie napotkamy wodę. Nieco inaczej wygląda sprawa w tunelu
D. Idąc nim prosto, po minięciu skrzyżowania ze sztolnią nr 3, po mniej
więcej 50 m dochodzimy do krzyżówki. Tam kończy się nasze
zwiedzanie suchej części podziemi. Jedynie idąc w prawo dotrzemy do
miejsca gdzie ma swój wlot szyb transportowy z powierzchni. To
wszystko - dalej woda jest coraz głębsza. Zmieniamy zatem środek
lokomocji i przesiadamy się na ponton. Płynąc dalej tunelem D, do-
cieramy do dosyć dużej komory wybranej między tunelem D a sztolnią nr
2. Po wpłynięciu i pokonaniu około 50 m docieramy do komór wartowni.
W Prawej komorze natrafiamy na ciekawą rzecz. Otóż na głębokości
około 1 m pod wodą, stoją na dnie skrzynie po materiale wybuchowym -
donaricie. Za wartownią jest niewielki zawał, za którym jest już sucho i
możemy wyjść na powierzchnię.
Wracamy pontonem aż do tunelu D i skręcamy w prawo Po 80 m
dopływamy do czegoś, co... zapiera nam dech w piersiach. Wpływamy
bowiem na prawdziwe podziemne jezioro. Hala o długości ponad 60 m
szerokości 9 m i wysokości ponad 10 m zalana jest do głębokości 1 5 m
krystalicznie czystą i piekielnie zimną wodą. Doskonale widać w niej
leżące na dnie różne przedmioty, służące kiedyś budowniczym Na końcu
hali - zwanej Jeziorem Łabędzim - jest jeden z najbardziej tajemniczych
zawałów jakie znamy. O tym jednak będzie mowa w rozdziale
omawiającym działalność SGP KRET.
Od strony wlotu do hali sztolni nr 1 rozpoczęto montowanie stropu z
potężnych żelbetowych łukowych stropic. Sztolnia nr 1 jest najgłębiej
zalana w całym systemie. Poziom wody wynosi tam ponad 1,7 m.
Wartownię w sztolni nr 1 rozpoczęto dopiero drążyć. Gotowa jest jedna
komora i zaczątki drugiej. To wszystko jeżeli chodzi o poziom I podziemi
w kompleksie Włodarz. Istnieje jeszcze drugi, położony wyżej ciąg
tuneli, który razem z dolnymi tunelami (już po wyburzeniu znajdującej
się między nimi warstwy skał) miał tworzyć wielkie hale. Taki właśnie
ciąg korytarzy biegnie nad całym tunelem C. Można się tam dostać przez
liczne szybiki, którymi zsypywano na stojące na dole wagoniki urobek z
górnego poziomu. Ponadto fragmenty takich tuneli biegną nad tunelami
A i B oraz nad tunelem D przy zalanej hali, gdzie dodatkowo górne
korytarze C i D łączy poprzeczny chodnik. Wymiary korytarzy górnego
poziomu są o wiele większe od korytarzy poziomu dolnego. Przeważnie
ich szerokość waha się od 4 do 5 m. Tak więc, aby uzyskać wymiary
dużej hali, nie wystarczyłoby wyburzenie stropu między tymi poziomami,
ale trzeba byłoby jeszcze poszerzać dolny tunel. Widzimy tutaj
podobieństwo tych tuneli do korytarzy o przekroju T z kompleksu
Osówka, gdzie podziemia są jakby o jeden stopień wyżej - mają już
wyburzony strop.
Z powierzchni dochodzi do podziemi szyb o głębokości 40 m i śred-
nicy 4 m. Jest w połowie zablokowany przez zator z gałęzi, liści i ziemi.
Długość korytarzy w kompleksie Włodarz wynosi 3 100 m, powierzchnia
10 710 m2, natomiast kubatura: 31 362 m3 poziomu dolnego i 10 625 m3
poziomu górnego, co razem daje 42 000 m .
Stan wyrobisk pod względem górniczym jest dobry, jedynie przy
wejściach istnieją obwały. Zagradzają one odpływ wodzie i są przeszkodą
w swobodnej penetracji podziemi.
Kompleks Włodarz - badania
W podziemiach kompleksu Włodarz nasze szczególne zainteresowanie
wzbudził (i wzbudza nadal) duży zawał na końcu hali, będącej
przedłużeniem sztolni nr 1. Warunki pracy w tym miejscu należą do
najcięższych w całym „Riese". Dojście do zawału jest bardzo trudne i
wiedzie przez głęboką wodę i wielkie bloki skalne. Podjęliśmy jednak
wyzwanie.
Prace badawcze w tym miejscu przeprowadziliśmy w grudniu 1993
roku oraz w styczniu 1994 roku. Polegały na rozbijaniu wielkich bloków
skał (kilof, młot, przecinaki) i przerzucaniu rumoszu skalnego kilka
metrów za siebie. Po paru dniach udało się nam odsłonić kilka metrów
chodnika wychodzącego nieco poza obrys hali. Niestety, kończy się on
przodkiem. Dalsze prace przerwało pojawienie się w wykopie wody,
która przesiąka ze wspomnianego „Jeziora Łabędziego".
Podczas rozkopywania zawału natrafiliśmy na sporo części sprzętu
budowlanego (kilofy, łopaty, świdry) oraz na duże ilości lasek donaritu
wraz z odcinkami lontów, a także na same lonty (nawet 2-3 metrowe
odcinki). Może to świadczyć o pośpiesznym zdetonowaniu ładunków w
tym odcinku podziemi. Wystające z zawału w jednym miejscu pogięte
szyny kolejki zdają się to potwierdzać. Obecnie prace w tym rejonie
możliwe będą chyba dopiero po osuszeniu podziemi, jednak aby tego
dokonać, trzeba będzie przekopać aż trzy zawały w sztolni nr 1. Blokują
one bowiem odpływ wody z kompleksu, „zalewając" go do głębokości
1,7 m w rejonie wartowni. Bez osuszenia podziemi ciężko będzie
całkowicie spenetrować zawał i wyjaśnić tajemnicę Włodarza. Według
wszelkich znaków zawał ten kryje dostęp do dalszych, dużych partii
podziemi oraz sztolni nr 5 - największego mitu kompleksu Włodarz.
Mitu, którego od kilku lat usilnie poszukują wszyscy „siedzący" w
temacie Gór Sowich.
Tak się złożyło, że jako jeden ze szczęśliwców miałem okazję widzieć
fotokopie oryginalnych planów sztolni nr 5 oraz tego, do czego ona
prowadzi. A prowadzi w bardzo ciekawe miejsca. Sztolnia ta dochodzi do
systemu podziemnych komór, w których ulokowany został ośrodek
badawczy, a dalej biegnie w kierunku serca Olbrzyma", do tzw.
„Centrum". Cóż to takiego owo „Centrum"? Jest to duży podziemny
kompleks ulokowany wewnątrz Góry Moszna który pełni rolę głównego
skrzyżowania w podziemnych Górach Sowich. Do niego schodzą się
wszystkie chodniki łączące podziemne kompleksy Możemy więc
stwierdzić, że odkrycie wejścia do „Centrum" rozwiąże tajemnice
„Olbrzyma". Tak, o ile oczywiście ktoś kiedyś zainwestuje odpowiednią
sumę pieniędzy, aby zlokalizować i odkopać wloty sztolni
(prawdopodobnie dwóch) prowadzące do „Centrum" lub do zamasko-
wanego szybu, pełniącego w „Centrum" rolę szybu windowego.
Wiadomo, że kompleksy podziemi wykuto na różnych poziomach i że
w szybie „Centrum" chodniki do kompleksów także schodzą się na
różnych poziomach. Powstał zatem szyb z windami, które umożliwiają
przejście między kompleksami, np. z Włodarza (590 m n.p.m.) winda w
„Centrum" zjedzie na 560 m n.p.m. i dalej już prosta droga do Rzeczki.
Wiadomo, iż wylot sztolni nr 5 znajduje się wyżej niż poziom znanych
sztolni Włodarza, ale o ile wyżej - tego dokładnie nie wiem. Podobnie też
nie znam odchylenia kierunku przebiegu względem sztolni nr 1. Wiem za
to, że posiada połączenie poprzez korytarz komunikacyjny i wąską
sztolnię odwadniającą ze znanymi nam podziemiami oraz że właśnie
dlatego podziemny Włodarz zalany jest dziś wodą. Niech o prawdziwości
tego, o czym piszę, świadczy fakt znalezienia kilka lat temu w sztolni nr 1
przez moich kolegów pewnej niepozornej blaszanej tabliczki. Ma ona
następujący napis: A II. Wyjaśniam, że jest to tabliczka z numerem
sztolni, a konkretnie z numerem wyjazdu z podziemi (A - Ausgang
(wyjazd) II). Obecnie nazywamy ten tunel sztolnią nr 1, ale w
rzeczywistości był on tunelem nr 2 w kompleksie Włodarza. Tunelem nr
1 jest mityczna (choć tak naprawdę istniejąca) sztolnia nr 5. A „na deser"
zamieszczam fragment planu podziemi, o których piszę
(patrz ryc. 39).
Kompleks Osówka - część naziemna
Kompleks Osówka jest najbardziej rozbudowanym spośród wszystkich
kompleksów w Górach Sowich. Odnosi się to zarówno do części
naziemnej jak i podziemnej.
Na część naziemną kompleksu Osówka składają się budowle w rejonie
podziemi, wzdłuż drogi Kolce-Walim oraz wiele innych pojedynczych
obiektów rozrzuconych po lesie w promieniu około 1 km od szczytu
góry.
Zanim poznamy zasadniczą część kompleksu, przyjrzyjmy się bliżej
pozostałościom po Wielkiej Budowie, które znajdują się jakby na
przedpolu kompleksu Osówka, we wsi Kolce. W dużym, trzypiętrowym
budynku zlokalizowano tam jeden z najbardziej znanych obozów
sowiogórskiej budowy i KL Dörnhau. Obecnie mieści się w nim magazyn
zbożowy. Nieco dalej (przy nasypie kolei normalnotorowej) znajdują się
wielkie wykopy pod podziemny dworzec kolejowy dla pociągów
specjalnych. Fakt ten sugeruje zamiar rozbudowy podziemi aż pod rejon
wsi. Obok wykopów umiejscowiono magazyny i baraki z warsztatami
naprawczymi dla kolejek wąskotorowych, które kursowały na Osówkę i
Soboń. Fundamenty oraz resztki nasypów kolej pozostały po nich do
dziś. Niedaleko obozu (od wysadzonego mostu) rozpoczyna się szeroka,
brukowana droga, biegnąca przez cały kompleks oraz dalej przez Mosznę
aż w rejon Włodarza. Droga ta jest w doskonałym stanie, podobnie jak i
cały system studzienek odwadniających stok, na którym ją zbudowano.
Zanim droga osiągnie las, dwukrotnie krzyżuje się z torami kolejki
wąskotorowej, która zakosami po zboczu góry, pnie się pod sam jej
szczyt w miejsce, gdzie zlokalizowano główną część budowy. Idąc tą
drogą, co kilkadziesiąt metrów widzimy w lesie duże wykopy, pryzmy
gleby i splantowane platformy pod budowę jakichś obiektów. Przy
drodze znajduje się także niewielki kamieniołom - jak się niedawno
okazało nie jest on wybraniem pod sztolnię nr 4. Około 1,5 km w głąb
lasu rozpoczyna się zasadnicza część budowy, leżąca na poziomie
wlotów sztolni.
W rejonie wlotu sztolni nr 3 zlokalizowano obóz dla więźniów
zatrudnionych przy budowie kompleksu o nazwie KL Saüferwasser Dziś
pozostały po nim fundamenty baraków i ujęcia wody. Nad wlotem sztolni
nr 3 wykonano duży wykop, poszerzający wlot do sztolni lub
przygotowany pod obiekt nieznanego przeznaczenia.
Obok torowiska kolejki, która transportowała urobek ze sztolni nr 3 na
pobliskie usypisko w dolinie potoku Kłobia, stoi fundament
kompresora. Jest usytuowany w bardzo ciekawym miejscu. Otóż do
najbliższego wlotu sztolni (nr 3) jest około 250 m. Tymczasem naprzeciw
fundamentu droga jest mocno poszerzona - niestety nie wiadomo w jakim
celu. Około 300 m dalej zlokalizowano główne usypisko kamienia z
podziemi. Zajmuje ono całą dolinę potoku i jest naprawdę potężne.
Właśnie tam - na poziomie potoku Kłobia - spod zwałów kamienia
wystają tory kolejki. Czyżby prowadziły one do kolejnej sztolni?
Na hałdzie obok torowiska stoi podstawa (4 żelbetowe słupy) po urzą-
dzeniu wyciągowym platformy, która kursowała na szynach po zboczu
góry do poziomu „górnej" budowy. Pomiędzy wlotem sztolni nr 2 a hałdą
stoi fundament ze schodami po niewielkiej wartowni. Znajduje sil tam
również gruba, żelbetowa płyta nieznanego przeznaczenia. Tworzy ona
na potoku swego rodzaju most. Przed wlotem sztolni nr 2 znajduje się
niewielki skład cementu, natomiast po drugiej stronie drogi stoją
fundamenty po barakach obsługi technicznej oraz fundamenty po
niewielkich magazynach sprzętu technicznego (łopat, kilofów itp.).
Znajduje się tam także fundament po nieznanym urządzeniu, pryzmy
gleby oraz krótkie wykopy (rowy?). Nieco bliżej wlotu sztolni nr 1 leży
betonowy, otwarty zbiornik przeciwpożarowy. Tuż nad drogą, pomiędzy
sztolniami nr 1 i 2, znajdują się duże fundamenty po stacji kompresorów,
zaopatrujących podziemia w powietrze. Około 300 m dalej, na zboczu,
wybudowano obiekt o bardzo dziwnym kształcie. Są to jakby betonowe
klatki. Nie znamy przeznaczenia tego obiektu. Podobna konstrukcja
znajduje się także na zboczu, po drugiej stronie drogi, dokładnie
naprzeciw opisywanej budowli.
Jeżeli chodzi o tzw. część dolną, to w zasadzie już wszystko. O wiele
ciekawsze obiekty znajdują się na zboczu nad podziemiami...
Tory kolejki wąskotorowej, biegnącej od wsi Kolce, wznoszą się na
wysokość około 660 m n.p.m., osiągając poziom zasadniczej części
budowy na Osówce. Tor prowadzący od strony Sobonia rozgałęzia się
bezpośrednio nad podziemiami na kilka bocznych torowisk, docierają-
cych do wszystkich najważniejszych części budowy.
Główną budowlę systemu ulokowano obok centralnego torowiska w
samym środku budowy. Mowa o żelbetowym bunkrze o powierzchni
około 680 m2 i kubaturze 2 300 m3. Jest to budowla w stanie surowym -
ściany o grubości 0,5 m są wewnątrz wyłożone supremą, a dach o
grubości 0,6 m ma kształt koryta, jako że był on przygotowywany do
maskowania ziemią i drzewkami. Bunkier posiada 8 połączonych ze sobą
pomieszczeń, 5 otworów drzwiowych i 46 okien. Jedna ze ścian jest
zbudowana z cegły, co świadczy o zamiarze rozbudowy obiektu.
Potwierdzeniem tego jest rozległy wykop obok budowli, w którym miano
wybudować drugą część obiektu. Budowla ma ponad 50 m długości i 14
m szerokości. Wśród ludności miejscowej funkcjonują aż 3 nazwy, jakimi
określa się ten obiekt. Niewątpliwie najbardziej znaną jest „Kasyno".
Nazwy rzadziej używane to: „Zamek Hitlera" i „Dom Hitlera". Podobnie,
jak w wielu innych przypadkach również dla tego obiektu nie udało się
określić przeznaczenia. Prawdopodobnie miał on mieścić pomieszczenia
mieszkalne dla obsługi technicznej gotowego obiektu lub był
przygotowany na pomieszczenia produkcyjno -laboratoryjne. Nie
możemy jednak stwierdzić tego ze stuprocentową pewnością. Poniżej
„Kasyna", przy torze kolejki, wybudowano ciąg sześciu żelbetowych
zbiorników przeznaczonych do magazynowania piasku i żwiru. Mają one
łączną długość 134 m, szerokość 11 m i głębokość 5 m. Część z nich jest
wypełniona piaskiem i kruszywem. Pod zbiornikami usytuowano na kilku
poziomach betonowe platformy. Stały na nich betoniarki, kruszarki, być
może kompresory oraz inne urządzenia techniczne niezbędne do
przygotowania betonu, który pod ciśnieniem podawano przez szyb do
podziemi. Na jednej z platform zmagazynowano kilka tysięcy worków
cementu. Obok nich stoi wielka bryła zastygłego nie wykorzystanego
betonu. Pomiędzy "Kasynem" a zbiornikami znajduje się wejście do
podziemnego tunelu o wymiarach 1,25 x 1,95 m, długości 30 m i spadzie
około 8°. Tunel ten miał łączyć „Kasyno" z szybem. Ukończona część
tunelu ma wylot w betonowym pomieszczeniu, przykrytym żelbetową
płytą (obecnie zawaloną) Pomieszczenie ma kształt nieforemnego
sześciokąta. Dalszy ciąg tunelu był w trakcie budowy. Wykonano tylko
wykop, dochodzący do szybu Na podstawie jego wewnętrznego kształtu
przypuszczamy, że miał on służyć jako kanał, w którym biegłyby różne
kable łączące „Kasyno" z podziemiami. Jego wymiary są bowiem zbyt
małe, aby mogli się w nim poruszać swobodnie ludzie, zwłaszcza, że
mieli to być najważniejsi ludzie w Rzeszy.
Na tej samej platformie, gdzie zmagazynowano worki cementu, stoi
żelbetowy magazyn, do którego dochodził tor kolejki. Wokół magazynu
znajdują się rozległe składy cegieł, rur kamionkowych i innych elemen-
tów ceramicznych używanych na budowie. Od głównego toru poprowa-
dzono też boczny tor - dochodził on do górnej stacji platformy wycią-
gowej. Po platformie pozostały dziś jedynie ruiny stacji oraz biegnące po
zboczu betonowe podstawy, po których się poruszała. Na linii nasypu
platformy widzimy m.in. ślady po wiadukcie kolejki wąskotorowej, która
kursowała nad platformą. Prowadziła do najbardziej tajemniczej budowli
systemu - „Siłowni".
„Siłownia" jest betonowym blokiem o wymiarach 30 x 30 m. Z tego
monolitu prowadzą w głąb włazy ze stalowymi klamrami oraz zawalone
obecnie zejścia, świadczące o kilkupiętrowej głębokości obiektu. Cała
dostępna jego część połączona jest siecią rur i kanałów. Na powierzchni
są też doskonale widoczne elementy hydrauliki przemysłowej: rury
kamionkowe, studzienki i śluzy. Do środka budowli prowadzą jeszcze
dwa ciekawe otwory. Pierwszy z nich przypomina szyb windy, natomiast
drugi jest bez wątpienia klatką schodową. Jak głęboko sięga ta budowla i
co kryją niedostępne od 1945 roku dolne poziomy Siłowni? To dwa
pytania, na które wciąż brak jednoznacznej odpowiedzi.
Wiadomo, że obiekt miał być rozbudowywany. Świadczą o tym
sterczące z niego stalowe pręty. Według naocznych świadków, zaraz po
wojnie miały one po 4-5 m wysokości, ale niestety zostały w latach 50.
ścięte przez szabrowników, których nie brakowało w tym rejonie.
Powyżej „Kasyna" i głównego toru kolejki prowadzono rozległe prace
ziemne - wykonano wiele wykopów pod fundamenty przyszłych budowli,
a około 450 m od szczytu Osówki wybudowano dwukkomorowy zbiornik
na wodę o pojemności 350 m3. Zbiornik zasilany był w wodę
rurociągiem biegnącym przez Rzeczkę, aż ze stoków Wielkiej Sowy.
Ślady wykopów wskazują, że miał zaopatrywać w wodę cały rejon
budowy. W pobliżu zbiornika znajdują się także fundamenty po kilku
barakach mieszkalnych bądź magazynach. Duży zespół magazynów
zlokalizowano także na wschód od „Kasyna", gdzie przy zakończeniach
torowisk znajdują się duże składowiska piasku i ceramiki budowlanej. Na
brzegu lasu stoi duża ceglana budowla z zakratowanymi oknami, o
nieznanym przeznaczeniu. Nieco głębiej w lesie, przy punkcie węzłowym
szlaków, zbudowano niewielki zbiornik na wodę. Obok tego miejsca, w
świerkowym lasku, znajduje się betonowy fundament po baraku, a cały
teren wokół jest splantowany i pełen wykopów. Przy drodze biegnącej z
Kole do Walimia, około 750 m przed wlotem sztolni nr 3, poprowadzono
po zboczu drogę, dochodzącą do platformy przy jednym z zakosów
kolejki. Na platformie w zboczu góry wybudowano niewielki żelbetowy
magazyn, w którym prawdopodobnie przechowywano materiał
wybuchowy używany na budowie. Magazyn zamykano pancerno-
betonowymi drzwiami. Dziś pozostały po nich jedynie zawiasy i...
wspomnienia.
Jak już nadmienialiśmy, zaopatrzenie kompleksu Osówka w materiały
budowlane odbywało się kolejką wąskotorową, która miała swoją
bocznicę na stacji kolei normalnotorowej w Głuszycy Górnej. Kolejkę
poprowadzono przez Głuszycę Górną (gdzie obok wiaduktu normalnej
kolei widać filary po wiadukcie kolejki wąskotorowej), dalej do Kole
obok wsi Zimna Woda i zakosami aż do poziomu budowy.
Do rejonu budowy doprowadzono także rurociąg od ujęć wody w
Głuszycy. Jak widać kompleks Osówka w swojej naziemnej części jest
najbardziej rozległym i zaawansowanym w budowie kompleksem Mimo
to nie daje nam odpowiedzi na pytanie: jak miała ostatecznie wyglądać
naziemna część obiektu budowanego wewnątrz góry?
Kompleks Osówka - część podziemna
Przy leśnej drodze Kolce-Walim, w dolinie, którą płynie potok Kłobia,
znajdują się wejścia do najbardziej rozbudowanego systemu
podziemnego w Górach Sowich. Wloty do tuneli usytuowane są na
południowych stokach niepozornej góry o nazwie Osówka. Dość trudno
odnaleźć ją w przewyższających masywach Włodarza, Sobonia i Moszny.
Jednak mimo swych niewielkich rozmiarów wnętrze góry kryje potężny
system, ustępujący swoimi rozmiarami tylko podziemiom Włodarza.
System składa się właściwie z dwóch części. Pierwsza (większa)
obejmuje sztolnię nr 1 i 2 oraz położone między nimi wyrobiska
chodnikowe. Druga część to sztolnia nr 3. Jest oddalona od zasadniczej
części podziemi o około 500 m i tworzy osobny system niepołączony z
częścią główną. Wyrobiska sztolni leżą na następujących wysokościach:
nr 1- 610 m n.p.m. oraz nr 2 - 595 m n.p.m. Pierwszy poziom dostępny z
wejścia nr 1 kończy się na tzw. uskoku, który jest wielkim zawałem. O
wybuchu, jaki zniszczył tę część tunelu i sztucznie połączył obydwa
poziomy, świadczą wyraźnie resztki obudowy, lontów i pokruszonej
skały. W miejscu tym można też zauważyć ciekawą rzecz. Otóż,
spływająca do uskoku woda wsiąka w niego, co wydaje się naturalne,
natomiast na pewno naturalnym nie jest to, że w położonej niżej war-
towni po owej wodzie nie ma już śladu.
Teraz wejdźmy do środka.
Od razu odczuwamy różnicę temperatur. W lecie jest zimno, natorniast
zimą natura pokazuje nam do czego jest zdolna. W wyniku skraplania się
i częściowego zamarzania pary wodnej (efekt ruchu turystycznego)
naszym oczom ukazuje się prawdziwie bajkowy świat. Duże i małe,
cieniutkie jak szpilki i grube jak drzewa, wiszące i sterczące ze spągu
lodowe sople są niesamowite. Dlatego też osobiście polecam zwiedzanie
podziemi szczególnie zimą - to doprawdy niezapomniane przeżycie.
Po około 50 m z głównego tunelu skręcamy w prawo i przez tunel
biegnący od komory wartowni docieramy do serca kompleksu. Widzimy
wszystkie fazy budowy, od małych tuneli aż po gigantyczne hale o
wymiarach boiska sportowego. Doskonale wyeksponowane są tunele o
przekroju litery T. Powstały poprzez wybranie najpierw części dolnej,
potem środkowej, górnej a następnie górnych bocznych fragmentów.
Pozostałych elementów nie zdołano już wybrać. Gdyby jednak to uczy-
niono, powstałyby ciągi hal o szerokości 8-10 m i wysokości 10-15 m.
Takie hale wykuto tylko w trzech miejscach. Dwie z nich są już obeto-
nowane; jedna w całości, druga ma wylany tylko strop. Nie zdjęto z niego
szalunku i dziś tworzy on fantastyczny widok. Niebawem wchodzimy w
nieco węższe tunele. Tunel sztolni nr 2 poprowadzi nas w kierunku tzw.
uskoku i wartowni. Pod nogami szumi woda. Spływa w kierunku uskoku.
Dochodzimy do niego. Dziś jest zagruzowany i przykryty schodami, ale
kiedyś, aby dostać się do wartowni trzeba było się nieco
pogimnastykować.
Schodzimy do wartowni. Jest niemal całkowicie ukończona. Dosko-
nale widoczne są podwójne żelbetowe stropy nad komorami, działające
niczym poduszka powietrzna. W pomieszczeniach warty zamontowano
pancerne płyty, które były dodatkowo chronione przez obudowę
przeciwodłamkową (mowa o schodkach z betonu naokoło płyty).
Zwróćmy uwagę na ich grubość i doskonały stan. Okienka strzelnic
znajdują się po obu stronach tunelu, ale są w stosunku do siebie
przesunięte o kilka metrów. Po co? Aby w przypadku otwarcia ognia
strzelcy nie razili się wzajemnie ogniem.
Mijamy wartownię i tunelem sztolni nr 2, kierując się do wyjścia. Po
drodze mijamy niewielki fundament po kompresorze tłoczącym
powietrze do tunelu. Jeszcze kilka metrów i jesteśmy znowu w krainie
światła.
Na końcu, w otwartej części podziemi, możemy zobaczyć jedną dużą
halę w stanie surowym. Znajduje się tam również odejście tunelu w
kierunku Włodarz-Soboń oraz Rzeczka. Można tam także podejść od
spodu pod szyb wentylacyjny. Zobaczymy dodatkowo pewną komorę,
położoną dokładnie pod tzw. „Siłownią". Wszystko wskazuje, że stąd
właśnie zamierzano wykuć szyb łączący oba te miejsca.
Niestety, chyba nigdy nie zobaczymy sztolni nr 3. Dlaczego? Prawdo-
podobnie nie będzie udostępniona turystom. Leży bowiem około 500 m
od głównych wyrobisk. Kiedy idziemy na Osówkę drogą z Kolc, w
pewnym momencie ją mijamy - jest to wybranie w zboczu z drewnianymi
stemplami. W tym miejscu muszę wykazać się brakiem skromności i
samemu pochwalić, gdyż to właśnie Grupa Badawcza „Góry Sowie", w
której działałem, dokonała odkopania tego wejścia w 1992 roku. Przed
nami sztolnię rur 3 badał m.in. Jerzy Cera. Co jest w jej środku? Otóż,
sztolnia ma razem z bocznymi chochlikami długość około 120 m i dwie
ceglano-betonowe tamy, które przegradzają ją do wysokości 90 cm i 60
cm. Nie wiemy po co je wybudowano, natomiast bardzo skutecznie
przeszkadzają w penetracji tunelu, utrzymując w nim wodę do głębokości
90 cm.
Ogólna długość wyrobisk w kompleksie Osówka wynosi 1 750 m,
powierzchnia 6 700 m2 a kubatura 30 000 m3. Stan wyrobisk pod
względem górniczym (pomijając prace zabezpieczające) jest dobry i przy
penetracji kompleksu nie ma prawie żadnego zagrożenia.
Kompleks Osówka - badania
Prace badawcze w kompleksie Osówka rozpoczęliśmy w czerwcu 1992
roku od przebrania obwału na wlocie sztolni nr 3. Nie było to trudne
technicznie, ale bardzo męczące fizycznie. Po prostu trzeba było
przerzucić całe tony ziemi i skał oraz odsłonić wlot sztolni, aby woda
wypełniająca tunel mogła swobodnie spłynąć. Chodziło nam o możliwość
spenetrowania tunelu, co też powiodło się 28 sierpnia 1992 roku Po
przebraniu zawału i postawieniu obudowy z drewna, udało się nam
obniżyć poziom wody w tunelu do około 30 cm. Obecnie (po ponownym
osunięciu się ziemi) poziom wody w tunelu oscyluje w granicach 80 cm.
Innymi słowy, aby swobodnie penetrować tunel ponownie należałoby
oczyścić obwał.
Pomiędzy kwietniem a czerwcem 1994 roku prowadziliśmy roboty
przy tzw. uskoku. Tutaj sprawa wyglądała dużo poważniej. Czekało nas
znacznie więcej skał do przerzucenia, a do tego prace utrudniały
ciemności oraz lejąca się na głowy woda, pochodząca z żyły wodnej
odsłoniętej w czasie drążenia chodników w latach 1943-1945. Jednak
uporczywe przekopywanie zawału, powoli dawało efekty. Byliśmy coraz
głębiej i bliżej celu. Po lewej stronie tunelu ukazały się szalunki (belki i
deski) oraz coraz większe pustki między skałami. Niestety, zalewająca
ciągle wykop woda okazała się silniejsza od nas. Przegraliśmy. Obecnie
są pewne szanse, aby jeszcze raz zmierzyć się z uskokiem, tym razem z
pomocą techniki. Piszę „pewne szanse", bowiem gospodarz obiektu do
końca nie jest zdecydowany czy prowadzić prace badawcze, czy też
zadowolić się stanem obecnym. Stan obecny to efekt „dziwnej" adaptacji
obiektu, w wyniku której, co prawda ułatwiono przejścia głównymi
tunelami ale także, bez sprawdzania, zasypano rumoszem skalnym
wszystkie ważne, najbardziej obiecujące miejsca, znacznie utrudniając
dostęp do nich. Popełniono wręcz kardynalne błędy tłumacząc to chęcią
szybkiego otwarcia tuneli dla turystów, lecz mam nadzieję, nie
zaprzepaszczono przy tym ostatecznie szansy odkrycia czegoś nowego.
Komora strzelnicza (izba bojowa) w prawej wartowni tunelu nr 2 jest
niedostępna od... No właśnie, od kiedy? Wejścia do niej broni duży
zawał, który powstał gdzieś między 1945 a 1950 rokiem w wyniku
wysadzenia części nie obetonowanej komory wartowni. Przez długie lata
do wnętrza izby bojowej można było zaglądać jedynie przez nieco
uchylone okienko strzelnicy. Można też było obejrzeć sobie leżącą
naprzeciw taką samą wartownię i porównać je, ale to nie to samo.
18 stycznia 1998 roku stanęliśmy przed wartownią z mocnym posta-
nowieniem jej zbadania. Skąd wzięła się szansa? Otóż, izba bojowa po-
siada (oprócz otworu strzelniczego oraz wentylacji) otwór o przekroju
prostokąta o wymiarach mniej więcej 25 x 40 cm, przez który miały z
niej być wyrzucane granaty. Wybór padł na Piotra, najszczuplejszego.
Po kilku minutach przeciskania (otwór jest długi na około 1 m), Piotr
oznajmił o dotarciu do wnętrza wartowni. Okazało się, że w wartowni nie
ma nic poza pustą skrzynką narzędziową i dwoma budowlanymi
„koziołkami". Tajemnica przestała być tajemnicą.
Z kolei w maju i czerwcu 1998 roku postanowiliśmy wyjaśnić jedną z
zagadek „Kasyna". Chodzi o nie wybetonowany fragment podłogi (około
4 x 5 m) wewnątrz budowli. Nasze prace posuwały się szybko do przodu,
bowiem ziemia nie była zbyt ubita. Podkreślam - ZIEMIA! - a nie skały,
które powinny tu być. Po wykonaniu wykopu o wymiarach 2 x 3 m i
głębokości 2,5-3,0 m, dotarliśmy do warstwy skał, której nie zdołaliśmy
już przebić. Fakt ten bardzo nas zaskoczył, bowiem badania prowadzone
różnymi technikami (m.in. przez radiestetów) wskazywały na istnienie w
tym miejscu zejścia do podziemnej części obiektu. Ponadto z tego
właśnie miejsca powinien biec tunel w kierunku Siłowni". Czy biegnie on
faktycznie? Bardzo możliwe. Być może uda się nam w końcu dokończyć
wykop i tajemnica zostanie wyjaśniona Pozostaje tylko ta warstwa skał...
Kompleks Jugowice Górne - część naziemna
System Jugowice Górne posiada dość mocno rozbudowaną część
naziemną. Składają się na nią żelbetowe baraki, ujęcia wody oraz sieć
dróg i torowisk. Poznawanie tej części rozpoczniemy od dworca kolejo-
wego na trasie Świdnica-Jedlina Zdrój. Od stacji biegło zelektryfikowane
połączenie do Walimia, które zaopatrywało w materiały kompleks
Rzeczka. Sama stacja była też punktem przeładunkowym dla materiałów
używanych na budowie w górach. Po wojnie znajdowało się na niej dużo
sprzętu (kabli, osprzętu elektrycznego i różnego sprzętu technicznego).
Zaopatrywanie systemu Jugowice odbywało się z bocznicy kolejowej na
stacji w Olszyńcu. Stąd też zakosami poprowadzono kolejkę
wąskotorową do kompleksów Włodarz i Jugowice. W samych
Jugowicach (około 200 m za wiaduktem kolejowym; wybudowano basen,
prawdopodobnie na potrzeby przebywającej na terenie kompleksu załogi.
Uregulowano też płynący przez wieś strumień Jaworzynka, którego
brzegi tu i ówdzie wzmocniono betonowym murem. Wzdłuż drogi na
terenie całej wsi stoją żelbetowe baraki obsługi technicznej. Baraki, to
raczej za dużo powiedziane. Są to żałosne ruiny baraków
zdewastowanych przez miejscową ludność. Według relacji świadka były
to piętrowe konstrukcje z żelbetu, mające wymiary 46,5 x 16 m oraz 42 x
12 m. Posiadały centralne ogrzewanie, sieć wodociągową i kanalizacyjną
oraz elektryczność. Część pomieszczeń wykończono płytkami
ceramicznymi. Niestety, na przełomie lat 40. i 50. w skutek odzysku z
nich pustaków, częściowo je rozebrano, a następnie podcięto filary
trzymające stropy. W efekcie, baraki stały się ruiną.
W górnej części wsi, po prawej stronie drogi, zlokalizowano stację
końcową kolejki wąskotorowej. Przy bocznicy ulokowano skład mate-
riałów budowlanych. Jeszcze dziś można tam znaleźć worki skamienia-
łego cementu oraz duże ilości metalowego osprzętu używanego na
budowie. Stoi tam także fundament po dużym baraku magazynowym. Na
zboczu góry, powyżej bocznicy, znajdował się obóz dla robotników
przymusowych oraz jeńców wojennych. Dziś po barakach pozostały
jedynie betonowe platformy i fundamenty. Według ustaleń obóz nosił
nazwę Hausdorf i nie miał nic wspólnego z KL Gross Rosen.
Z ważniejszych budowli, zlokalizowanych przed wlotami sztolni,
wymienić należy fundament po kompresorze, jaki stoi poniżej wlotu
sztolni nr 2, fundament po takim samym urządzeniu, stojący na wybraniu
przed zawalonym wlotem sztolni nr 4 oraz fundament po baraku, który
stał obok wlotu sztolni nr 6. Poza tym, na wybraniu przed sztolnią nr 4
znajduje się ceglany fundament nieznanego przeznaczenia. Mówi się, że
stał tam piec (?!), że była piekarnia? Na dzień dzisiejszy nie wiemy
jednak nip więcej o funkcji tej budowli. Przed wlotami sztolni nr 1 i 2 jest
duża hałda kamienia z podziemi. Podobne hałdy, lecz nieco mniejsze,
znajdują się przed wlotami sztolni nr 6 i 7. W związku ze zwiększonym
ruchem samochodowym, drogę biegnącą przez wieś poszerzono i
utwardzono. W dwóch miejscach skarpy wzmocniono betonowymi
murami oporowymi oraz odwodniono siecią sączków i studzienek. Na
wschodnim zboczu góry Jedlińska Kopa, w dolinie potoku bez nazwy,
wybudowano żelbetowy zbiornik na wodę oraz małą przepompownię.
Zbiornik jest dwukomorowy i ma 350 m pojemności. Miał on być
częściowo zasilany wodą z potoku, częściowo zaś wodą spływającą do
niego z okolicznych betonowych studzienek, którymi zdrenowano zbocza
Włodarza i Jedlińskiej Kopy.
Kompleks Jugowice Górne - część podziemna
Pomimo łatwego dostępu do wlotów sztolni, podziemny system
Jugowice nie cieszył się zbytnim zainteresowaniem badaczy. Co więcej,
do 1992 roku udało się przeprowadzić penetrację tylko jednej sztolni (nr
6) i to jedynie częściom. Pozostałe wloty sztolni w ilości sześciu
pozostawały niedostępne. Dopiero badania prowadzone przez SGP KRET
pozwoliły ostatecznie ustalić ilość wejść i doprowadziły do spe-
netrowania większości z nich.
Podziemia Jugowic wydrążono na południowo zachodnim zboczu
wzgórza o wysokości 626 m n.p.m. w masywie Działu Jawornickiego.
System można podzielić na dwie części. Do pierwszej zaliczymy sztolnie
nr 1-5, do drugiej zaś sztolnie nr 6-7. Wloty sztolni nr 1-5 leżą na
wysokości 486-495 m n.p.m., natomiast wloty sztolni nr 6-7 na wy-
sokości 492-495 m n.p.m.
Wlot sztolni nr 1 znajduje się nad hałdą na niewielkiej platformie.
Sama sztolnia ma zaledwie 10 m długości, szerokość 3 m, wysokość 3 m
i kończy się przodkiem.
Wlot sztolni nr 2 leży około 9 m poniżej sztolni nr 1. Spenetrowano ją
31 października 1992 roku, po przekopaniu obwału przy wejściu. Sama
sztolnia ma 109 m długości, szerokość 3 m i wysokość 2,2-3,2 m. W
końcowym odcinku wznosi się na tyle, że prawdopodobnie osiąga
poziom sztolni nr 1 i 3. Razem z odejściem do sztolni nr 4 tworzy system
wyrobisk chodnikowych o łącznej długości około 230 m. Wyrobiska są
w stanie surowym, częściowo wzmocnione drewnianą obudową. W
kilku tunelach stoi woda - około 30 cm. Jest jej szczególnie dużo w
rejonie zawału na odejściu wyrobisk do sztolni nr 4.
Co do istnienia sztolni nr 4 zachodziły poważne wątpliwości, ale ślady 00
wierceniach otworów strzałowych z dwóch stron ostatecznie
potwierdziły, że sztolnia nr 4 istnieje, a jej spenetrowanie stało się
możliwe po przekopaniu zawału na jej wlocie na wybraniu w rejonie tzw.
piekarni. Nieubłaganie nasuwają się pytania: dlaczego wlot sztolni nr 4,
w przeciwieństwie do pozostałych, był zawsze niedostępny? Co takiego
kryje odcinek sztolni odcięty z dwóch stron zawałami, w którym
szczególnie interesujące jest to, że rozpoznana w zawale szerokość
sztolni nr 4 wynosi 4-5 m? Fakt ten oznacza, że sztolnia jest szersza od
największych tuneli znanych nam obecnie. W sztolni występują
pomalowane farbą fosforową słupy, stojące na wlocie do tunelu,
niespotykane nigdzie indziej. Słupy pomalowane w biało-czerwone pasy
mogą sugerować, że do wnętrza tunelu wjeżdżały nawet samochody
ciężarowe. Jeżeli prawdą okaże się wersja, że sztolnia ta przechodzi przez
całą górę, to jej wylot znajduje się w okolicach dworca PKP w Walimiu,
co wydaje się bardzo prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste.
Sztolnia nr 3 leży na tej samej wysokości co sztolnia nr 1 i podobnie
jak ona ma zaledwie 15 m długości. Jej szerokość to 3 m, a wysokość 2,5-
3 m.
Około 100 m dalej znajduje się miejsce, gdzie rozpoczęto drążenie
sztolni nr 5. W zboczu wykuto zaledwie niewielką niszę o głębokości
około 3 m w kierunku wyrobisk 1-4, stąd też możemy przypuszczać, że
sztolnie te miały stanowić zwartą całość.
Bardziej na południowy-wschód położone są dwie ostatnie sztolnie
systemu Jugowice o numerach 6 i 7. Leżą one na wysokościach: nr 6 -
492 m n.p.m., nr 7 - 495 m n.p.m.
Sztolnia nr 6 jest poznana na odcinku około 30 m. Zaraz przy wlocie
korytarz przegrodzony jest betonową ścianą grubości 0,5 m, w której
zamontowano stalowe drzwi. Są one uchylone, jednak zaraz za nimi
korytarz jest zawalony na odcinku około 5 m. Tuż za zawałem znajdują
się drugie stalowe drzwi, uchylone tak samo jak i pierwsze. Jednak za
nimi drogę zamyka nam już woda o głębokości około 1,2 m, która
dochodzi aż do zawału przegradzającego tunel od czasów wojny. Zawał
ten utworzył na łące, leżącej nad tunelem, duże zapadlisko o średnicy
około 5-6 m i głębokości około 4 m. Z miejsca tego podejmowane były
próby dostania się do tunelu poprzez wykonanie szybu.
Około 120 m dalej położone jest wejście do ostatniej sztolni w syste-
mie Jugowice. Udało się je spenetrować w 1993 roku, po uprzednim
rozkopaniu przez koparkę około dziesięciometrowego, zawalonego
odcinka początkowego tunelu. Przy rozkopywaniu zawału natrafiono na
skamieniały worek cementu i oś z kołami od wagonika kolejki wąsko-
torowej. Sztolnia ma obecnie długość 24,5 m. W środkowym odcinku
sztolnia posiada łukowy, betonowy strop o grubości 10 cm. Wspiera się
on na bocznych ścianach tunelu i dzieli wyrobisko na dwie prawie równe
części. Pod stropem wzniesiono dwie ceglane ścianki, które nie dotykają
stropu. Końcowy odcinek o długości 8,7 m nieco się poszerza osiągając
2,7 m wysokości i 3,2 m szerokości. Odcinki sztolni przed i za
betonowym stropem są obudowane drewnem. Co ciekawe, cała sztolnia
pokryta jest warstwą czarnej substancji podobnej do sadzy. Dotychczas
nie udało się ustalić czym dokładnie jest owa substancja. Na przodku
odkryto starą gaśnicę, jednak miejscowa ludność nie przypomina sobie,
aby w sztolni był pożar, na co zdaje się z kolei wskazywać wspomniana
warstwa „sadzy".
Ogólna długość poznanych wyrobisk w systemie Jugowice wynosi
około 460 m, powierzchnia około 1 360 m2, natomiast ich kubatura sięga
4 200 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest ogólnie dobry,
choć w kilku miejscach są niebezpieczne obwały ze stropu. Jeżeli chodzi
o wartości poznawcze, to podziemia te nie zawierają żadnych rewelacji i
w zasadzie niczym od innych się nie różnią. Jedynie wyrobiska między
sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania, choć przeszkodą będzie tu dosyć
trudne do pokonania wejście. Trudne z powodu ciągle obsypującej się ze
zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez SGP KRET w 1992
roku.
Kompleks Jugowice Górne - badania
Kiedy w 1992 roku rozpoczynaliśmy badanie Jugowic Górnych, nie
przypuszczaliśmy, że czeka nas tak ciężka próba. Próba, przede
wszystkim wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami
„wykopkach".
24 października 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo
szybko udało się nam dostać do sztolni nr 1 i 3. Obie sztolnie kończą się
zaraz przodkami (10 i 15 m). Nabraliśmy więc pewności, że podobnie
szybko „skończymy" z Jugowicami. Co za błąd!
31 października 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokona-
liśmy penetracji (przez przekop przy stropie) sztolni nr 2 oraz połączo-
nego z nią systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników
natrafiliśmy na zawał odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy
więc przekopu, jednak zaraz się wycofaliśmy. Niby nic się nie działo, ale
zawał wygląda „paskudnie" i mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz
obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces był i tak ogromny.
Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostę-
pna od wojny. Zagadka. Ale tu łopaty nie wystarczą. W czerwcowy
ranek 1993 roku, przed wlotem sztolni pojawia się koparka Fadroma,
usuwająca (za jednym zamachem) 1,5 tony skalnego gruzu. Jednak,
mimo takiej pojemności, na odsłonięcie wejścia potrzebuje aż dwóch
dni. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, ile czasu pochłonęłoby kopanie
łopatami. Niejako „po drodze" odsłonięte zostają zagrzebane w zawale
worki cementu, oś wagonika, splątane przewody elektryczne oraz lonty.
Cóż jednak z tego! Sztolnia jest krótka i w żaden sposób nie spełnia
nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy.
Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a
my już wbijaliśmy łopaty w zawał sztolni nr 6. Szczelina przy stropie i
można wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i
wodzie, częściowo otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie.
Podobnie jak 1 zawał, który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego
- tędy nie przejdziemy.
Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami
Jest 31 października 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty
szelkami i liną do grubego drzewa, kopię w zagłębieniu, które ma być
ponoć szybem wentylacyjnym. I jest nim, o czym mogę się naocznie
przekonać „dzięki" grubości drzewa. Szyb jest głęboki, ale bardzo wąski,
czego osobiście doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-
tym metrze. Niestety, tędy również nie dostaniemy się do podziemi.
Kwiecień 1994 roku zastaje nas przy monotonnym kopaniu zbocza w
miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół
jest spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło?
Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem
„robimy" zapadlisko na łące. Musimy kopać szyb - zaczyna się piekło.
Wiadro za wiadrem, wybieramy urobek. W gołych rękach na przemian:
łopata, kilof i przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na
miejscu i dopiero w kawałkach wynieść na hałdę. Wykop trzeba co
chwilę wzmocnić belką obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać
drabinę. Blokowisko skał jest coraz większe i ciaśniejsze. W końcu
stajemy w miejscu.
Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy:
albo my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i
prześwitów między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą -
prowadzącą do tunelu. Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro
tunel jest zawalony. Zawał jest potężny. Skupiamy na nim wszystkie
nasze siły i możliwości, lecz po dwóch tygodniach odpuszczamy. Bez
koparki, bez rozkopania przez nią wejścia, a później jego obudowania -
nie mamy szans. Konieczne jest zabezpieczenie tyłów i zrobienie miejsca
na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak ciasno, że nie da się
tam nic zrobić.
Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6.
Ale już nie tak chaotycznie. Znowu czerwcowy ranek, znowu koparka
staje przed zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na
opór, ześlizguje się z niego i znowu trafia na opór. Atmosfera jest
nerwowa. W poprzek tunelu z zawału wystaje betonowy, gruby mur oraz
otwarte do połowy stalowe drzwi. Okazuje się że na wlocie do sztolni nr
6 zbudowano standartową śluzę gazową - dwie żelbetowe przegrody,
dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop tunelu między nimi
zapadł się, grzebiąc wszystko pod warstwą gruzu. Koparka podjeżdża
pod zapadlisko na łące i zaczyna pracę. Ostatecznie powstaje dół o
głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy kopanie
nowego szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do
tunelu pozostało nam około 10 metrów gruzowiska. Wraca stary
scenariusz: łopata, kilof, przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące
plecy i najważniejsze - „wspaniałe" letnie słońce. Na porośniętej trawą
łące czujemy się bowiem jak na patelni. Żar z nieba, pot na plecach,
odciski na rękach i coraz dłuższa drabina. Pod koniec sierpnia dojdzie do
8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2 metrów - lecz
dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała się
twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu,
nie dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przerwaliśmy we wrześniu,
szyb wytrzymał do jesiennych deszczów. Potem, dzięki tonom
nasiąkniętej wodą ziemi, rozwiały się nasze nadzieje na wejście do
tunelu. Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana!
W czerwcu 1998 roku postanowiliśmy ostatecznie rozwiązać
tajemnicę sztolni nr 4. Wiedzieliśmy, że aby się do niej dostać, konieczne
jest rozkopanie zawalonego wlotu. A zatem ponownie pojawiła się
koparka Fadroma i mozolnie, godzina po godzinie, odkrywała wielką
tajemnicę. Po kilku dniach, w zboczu góry, pojawił się olbrzymi wykop.
Wokół niego piętrzyły się dziesiątki metrów sześciennych skalnego
gruzu - krajobraz iście księżycowy.
17 lipca 1998 roku, około południa, na miejscu naszych prac pojawił
się funkcjonariusz Straży Leśnej i z bronią w dłoni (po co?) wstrzymał
nasze prace. Całe szczęście, że wcześniej zdążyliśmy „rzucić okiem do
środka tunelu. Trochę krzyku, trochę nerwówki i... tak zostaliśmy
przestępcami. Uznano nas za szkodliwy element, przedstawiono nam
wiele bardzo poważnych zarzutów oraz grożono poważnymi konse-
kwencjami finansowo-prawnymi. Na szczęście przełożeni dzielnych
Strażników Leśnych zachowali więcej zdrowego rozsądku. Niemniej,
zostaliśmy zmuszeni do zasypania tego, co wykopaliśmy. Prawdo-
podobnie nigdy więcej nie uda się wyjaśnić jednej z największych
tajemnic Gór Sowich - na zasypanym przez nas wykopie posadzono
młody las. A chyba nie ma w Polsce szaleńca, który walczyłby z Lasami
Państwowymi o to, aby pozwolono mu rozkopać uprawę leśną.
Podsumowując nasze podchody do wielkiej tajemnicy, chciałbym
wspomnieć, że od pewnego czasu krąży w świecie poszukiwaczy historia,
jakoby „Aniszewski i Spółka" odkryli w Jugowicach coś, co do dziś nie
ma prawa ujrzeć światła dziennego, co tłumaczyłoby interwencję władz,
szybkie zasypanie wykopu nr 4 i powiązanego z nim wykopu przy sztolni
nr 6 oraz nagłe zaprzestanie „kręcenia się" po górach w/w osobników. No
cóż, może to prawda, a może nie...
Kompleks Soboń - część naziemna
W części naziemnej kompleksu Soboń prace budowlane oraz roboty
ziemne prowadzono głównie w rejonie szczytu góry, w promieniu około
500 m. Zaopatrzenie w materiały budowlane odbywało się przy pomocy
kolejki wąskotorowej, która biegła zakosami od stacji w Głuszycy Górnej
przez Kolce na poziom kompleksu Osówka, gdzie (około 350 m od
szczytu góry) od głównego toru odchodziło odgałęzienie do kompleksu
Soboń. Torowisko kolejki okalało cały rejon budowy i dochodziło w
dolinę Potoku Marcowego Dużego. U jego źródeł zlokalizowano główny
skład materiałów budowlanych. W miejscu tym powstała wielotorowa
bocznica, przy której zmagazynowano wielkie ilości piasku. O tym, jak
było go dużo, świadczy wspomnienie Abrama Kajzera:
„Pracuję w nocy przy kipowaniu. Co godzinę nadchodzi
pociąg składający się z 16 wagonów z zamarzniętym
piaskiem.
Po wykipowaniu piasku i wyrównaniu terenu przesuwani
za pomocą knypli szyny. Gdy tylko skończymy prace przy
jednym pociągu, już nadchodzi następny i znów bierzemy
się
za kilofy".
Do jakich celów gromadzono tak wielkie ilości piasku, że w miejscu
jego składowania powstała sporej wielkości piaskownia? Tyle piasku, co
na Soboniu, nie nagromadzono na pozostałych budowach. Oprócz piasku,
na platformie poniżej, złożono kilka tysięcy worków cementu. Niewielki
skład cementu zlokalizowano też na platformie bliżej szczytu góry,
niedaleko zbiornika na wodę.
Dla potrzeb komunikacji wybudowano drogę biegnącą z rejonu
budowy (zakosami góry Jagodziniec) do Głuszycy. W trakcie budowy
była natomiast druga droga, biegnąca w kierunku Moszny - miała
połączyć kompleks Sobonia z pozostałymi. Zasilanie kompleksu w wodę
odbywało się z położonego około 100 m poniżej bocznicy niewielkiego
stawu oraz ze zbiornika na szczycie góry, o pojemności 350 m3,
zasilanego z ujęć znajdujących się na południowych zboczach Włodarza.
Wodę czerpano również z niewielkiego ujęcia na potoku powyżej
bocznicy. Około 200 m wyżej zbudowano mała. przepompownię.
Należy dodać, że system transportowo-komunikacyjny kompleksu
zamierzano rozbudować. Poza wspomnianymi już drogami i torowiskami
budowano nowy tor kolejki biegnący ponad drogą, po zboczu Jagodzińca.
Na terenie kompleksu zlokalizowano trzy główne usypiska kamienia z
podziemi. Pierwsze znajduje się około 50 m obok wlotu sztolni nr 1,
drugie naprzeciw wlotu sztolni nr 2, a trzecie (największe) zlokalizowano
między wlotem sztolni nr 3, a drogą prowadzącą do wsi Zimna Woda. W
rejonie bocznicy i składu materiałów budowlanych ulokowano
najważniejszą część budowli technicznych i pomocniczych. Tuż Poniżej
składu piasku powstał długi na około 100 m betonowy rów. Posiada on
trapezowy przekrój, a po dnie poruszała się kolejka wąskotorowa. Na
wprost rowu zlokalizowano dużą stację urządzeń technicznych, typu
ładowarka-dźwig. Powyżej tego miejsca powstała betonowa śluza lub
pochylnia wyładunkowa sypkich materiałów z kolejki. Jej tor biegnie
tuż nad nasypem, na którym owa śluza powstała. Pomiędzy torem a
drogą, znajduje się betonowy fundament po baraku warsztatowym, a
zaraz obok stoją ceglane ruiny niewielkiego murowanego budynku.
Poniżej betonowego rowu widać ślady po istniejących tam dwóch
betonowych budowlach. Około 100 m na północny-zachód od tego
miejsca (po drugiej stronie drogi) zlokalizowano drugą, mniejszą
bocznicę. Dokonywano tam napraw lokomotywek i wagoników.
Świadczą o tym kanały naprawcze na torach. Bocznicę od drogi oddziela
niewielki mur oporowy. Obok torowiska znajduje się także fundament po
baraku warsztatowym, w którym pracowały komanda naprawcze.
Około 150 m dalej, na trójkątnej platformie obok torowiska,
rozpoczęto budowę dużej, żelbetowej budowli. Przypomina wielki basen
z wystającymi z dna podstawami pod urządzenia techniczne.
Przeznaczenie tej budowli nie jest znane. Kilka metrów obok stoi
fundament po, najprawdopodobniej, murowanym budynku.
Szeroko zakrojone prace, głównie ziemne, prowadzono także na zbo-
czach wzgórza, w którym drążono podziemia. Idąc torowiskiem od
bocznicy na południowy-wschód, docieramy do miejsca, gdzie w prawo
odchodzi krótki, boczny tor. Wybudowano tu jednokondygnacyjny,
żelbetowy bunkier o wymiarach 11 x 5,8 m. Nieco dalej wykonano długi
na około 50 m wykop w kształcie litery T. W swojej środkowej części
wykop jest dwukrotnie głębszy niż na skrzydłach. Poniżej niego
rozpoczyna się cały ciąg podłużnych wykopów pod duże, żelbetowe
budynki. Ślady wskazują na zamiar wybudowania 8-9 tego typu
konstrukcji, tyle bowiem wykonano wykopów. Dwa budynki zaczęto już
stawiać. Znajdują się one na zakręcie drogi biegnącej wokół Sobonia. Są
to jednopiętrowe budowle, mające 24,4 m długości oraz 11,5 m
szerokości. W rejonie wykopów znaleźć można ślady maskowania robót,
które wykonywano dwoma sposobami. Pierwszy polegał na rozpinaniu
na specjalnych słupach (ich podstawy widać obok bunkra) drobnej
metalowej siatki, z wplecionymi plastikowymi, różnokolorowymi liśćmi.
Drugim sposobem było sadzenie wokół budowli kilkunastoletnich drzew,
wkopywanych w ziemię w wielkich, betonowych donicach. W
opisywanym rejonie znajduje się około 100 drzew posadzonych w ten
sposób.
W pobliżu sztolni nr 3 ograniczono się jedynie do posadzenia około 10
drzew oraz złożono kilkadziesiąt worków cementu. Na stoku, poniżej
wlotu sztolni, wybudowano małą ceglaną wartownię, natomiast na
zboczu ponad sztolnią zlokalizowano obóz KL Larche. W odległości 100
m od niego stoi na niewielkiej platformie fundament po kompresorze, a
300 m dalej, za hałdą, przy samym torze kolejki, znajduje się ujęcie wody
w postaci hydrantu. Obok leży fundament po ceglanym budynku. Dalej
tor kolejki krzyżuje się z nowo budowaną drogą, a jeszcze dalej
zbudowano krótkie odgałęzienie od głównego toru, które kończy się
ślepo po około 50 m. Wokół, na zboczu, usypano 11 pryzm gleby.
Tymczasem na zboczu wzgórza położonego pomiędzy Włodarzem a
Moszną, nieco powyżej szczytu Sobonia, wykonano duży wykop.
Prawdopodobnie zamierzano tu wybudować zbiornik wodny
lub przepompownię.
Z gotowych budowli należy jeszcze wymienić małą, ceglaną
wartownię, wybudowaną przy trasie, wzdłuż Marcowego Potoku Dużego
do Głuszycy. Ponadto przy drodze biegnącej zboczami Jagodzińca do
Głuszycy, na jej pierwszym zakręcie od strony budowy, znajdują się
ruiny nie znanego z nazwy obozu.
Kompleks Soboń - część podziemna
Góra Soboń (713 m n.p.m.), niewielkie, płaskie wzniesienie w masy-
wie Włodarza, kryje w swoim wnętrzu najmniej chyba znany podziemny
system. Jego tajemniczość wynika z faktu, iż jest on położony w samym
sercu góry, w środku gęstego lasu. Ludziom, nie znającym dobrze terenu,
bardzo trudno odnaleźć w labiryncie dróg i ścieżek tę właściwą,
prowadzącą do wlotów tuneli.
Część podziemna składa się z trzech sztolni, wchodzących w górę z
trzech kierunków. Sztolnia nr 1 ma wlot na północno-zachodnim zboczu
na wysokości 650 m n.p.m., sztolnia nr 2 ma wlot na południowo-
zachodnim zboczu na wysokości 648 m n.p.m., zaś sztolnia nr 3 na
południowo-wschodnim stoku na wysokości 652 m n.p.m. Wszystkie
wloty leżą przy wybudowanej w czasie wojny kamiennej drodze,
biegnącej wokół góry. Ponieważ wloty wszystkich sztolni zasłonięte są
obwałami oraz gęsto zarośnięte krzakami, bardzo trudno je zlokalizować.
Szczególne problemy sprawia odnalezienie wlotu sztolni nr 1, a jest to
jedyne wejście, którym można dostać się do środka, co też ..czynimy".
Wsuwamy się na plecach przez wąską szczelinę przy stropie i oto
jesteśmy w tunelu. Biegnie on w kierunku południowo-wschodnim i ma
216 m długości. Początkowy odcinek jest „klasyczny": trochę wody,
wszechobecne błoto, co kawałek kilka metrów obudowy, siady instalacji
elektrycznej i torów kolejki. Dopiero po około 100 m zadają się
poprzeczne wyrobiska chodnikowe. Po prawej stronie, na drugim
skrzyżowaniu, znajduje się obudowana komora o wymiarach 3 x 2,5 m,
posiadająca drewniane drzwi i betonową podłogę. Chodniki w lewo to
proste, nie posiadające odgałęzień odcinki o długości do 40 m. Jedynie
tunel, leżący naprzeciw sztolni nr 2, poszerza się i zyskuje czworoboczny
przekrój. Poprzednio tunel miał przekrój sklepienia gotyckiego okna.
Prostopadle do sztolni nr 1 dochodzi tunel sztolni nr 2. Od głównego
skrzyżowania w prawo biegnie szeroki tunel. Po około 50 m łączy się ze
sztolnią nr 2. W miejscu tym powstał uskok o wysokości około 1,2 m,
będący efektem niewielkiej różnicy w poziomach, przy kuciu tuneli z obu
stron. Długość sztolni nr 2 wynosi 170 m. Sztolnia ma wlot przy tej samej
drodze co sztolnia nr 1. Po około 27 m od wejścia natrafiamy na
naturalny zawał, tak więc dalsza część jest niedostępna z zewnątrz,
natomiast od wewnątrz można nią dotrzeć aż do omawianego zawału,
idąc ze sztolni nr 1. Od uskoku do zawału tunel zalany jest wodą do
głębokości 1 m.
W 1976 roku Grupa Badawcza „Góry Sowie" wykopała szyb nad
wspomnianym zawałem, aby dostać się do sztolni od zewnątrz.
Tymczasem dokładnie naprzeciwko sztolni nr 1 (po drugiej stronie
góry), leży wlot sztolni nr 3. Dla lepszej lokalizacji podam, że jest to
około 350 m na północ od ostatnich zabudowań wsi Zimna Woda. Z
powodu zbyt małej grubości skał nad stropem, początkowy odcinek
(około 65 m) uległ zawaleniu lub (czego nie można wykluczyć) został
wysadzony, tworząc niewielkiej głębokości podłużne zapadlisko z
widocznymi fragmentami drewnianej obudowy. Osiemnaście ostatnich
metrów sztolni opisuje raport P. Kruszyńskiego (kierownika Grupy
Badawczej „Góry Sowie" z lat 1975-77, czyli okresu, kiedy podjęto
próbę pokonania wspomnianego zawału):
„(...) spenetrowano część dalszego ciągu sztolni nr 3,
natrafiając na sztucznie wywołane zawały. W jednym z
nich znajduje się niewielki metalowy zbiornik. Natomiast
w ostatni zawał, do którego udało się dotrzeć, ale którego
ze względów technicznych nie udało się przejść, wchodzą
tory kolejki wąskotorowej oraz przewody elektryczne".
Zawał ten jest jednym z najciekawszych, z jakimi się spotykamy, a
równocześnie jednym z najtrudniejszych technicznie do przejścia. To, że
coś się za nim kryje, nie ulega wątpliwości, pozostaje tylko pytanie: co?
Warto tutaj dodać, że obecnie prace w tym miejscu prowadzi grupa z
Krakowa. Ma, jak dotąd, niezłe wyniki.
Ogólna długość poznanych tuneli w systemie Soboń wynosi 700 m,
powierzchnia 1 900 m2 a kubatura 4 000 m3. W wielu pomieszczeniach
znajduje się woda. Pod względem górniczym stan wyrobisk jest dobry
choć w kilku miejscach powstały niewielkie obwały na skutek wietrzenia
popękanych już od wybuchów skał. Ciekawostką tych podziemi jest
występowanie w nich kilku luźno leżących fragmentów żelbetowego
monolitu. Skąd się tam wzięły, nie wiadomo.
Kompleks Rzeczka - część naziemna
W kompleksie Rzeczka teren budowy właściwie objął tylko dolinę
między Małą Sową a zboczem góry Ostra, w której to drążono tunele.
Przed wlotami sztolni powstała jedna wspólna dla tuneli platforma,
kończąca się od strony Walimia niewielką hałdą. Jej skromność wynika z
faktu, że część urobku wywieziono samochodami do Olszyńca i dalej, np.
na autostradę Wrocław-Berlin, gdzie używano go do budowy Dziś oprócz
skalnego rumowiska, pozostały tylko fundamenty po moście, który sięgał
aż do drogi i służył do załadunku kamienia na samochody Na tych
właśnie fundamentach ustawiono ostatnio oryginalny most z okresu II
wojny światowej. Wszystko jest w porządku, poza drobnym szczegółem,
że jest to most... amerykański!
Wyżej wymieniona platforma ma około 10 m szerokości i ponad
100 m długości. W kierunku Rzeczki biegnie od niej nasyp torowiska
kolejki wąskotorowej - wywożono nim część urobku na pobliskie
niewielkie usypisko. Przy końcu torów znajduje się betonowa platforma
(prawdopodobnie stał na niej drewniany barak) oraz ceglana studzienka o
średnicy 60 cm. Obok sztolni nr 3 znajdują się betonowe fundamenty
kompresorów. Na drugim brzegu rzeki Walimki są też ruiny po ceglanych
budynkach i barakach obsługi technicznej. Nieco niżej, około
200 m w stronę Walimia, widać ceglane fundamenty prawdopodobnie po
tartaku oraz bardzo ciekawy, żelbetowy most przez Walimkę. Jest długi
tylko na 3-4 m, ale za to szeroki na prawie 8 m. Po cóż to, na małej
rzeczce, tak potężny most, którego grubość sięga blisko 50 cm? Powody
są dwa. Po pierwsze: naprzeciw mostu, w zboczu góry Ostra,
przygotowano wybranie pod kolejną, czwartą sztolnię systemu Rzeczka,
toteż musiał wytrzymać wielkie ciężary kursujących kolejek i
samochodów. Po drugie: pod mostem znajduje się wylot tunelu
odwadniającego o wymiarach 60 x 80 cm. Wylot ten jest zupełnie
niewidoczny z drogi, właśnie dzięki szerokości mostu. Tunel po około 20
m zamknięty jest zawałem, a szkoda, ponieważ prawdopodobnie
prowadzi on pod wyrobiska i może mieć z nimi połączenie poprzez
studzienkę. Jego spenetrowanie mogłoby umożliwić odkrycie nowych,
nieznanych dotąd wyrobisk.
Bardzo ciekawe miejsce znajduje się na zboczu góry Ostra, około 20 m
powyżej wlotów sztolni. Jest tam fragment splantowanego zbocza
(odcinek drogi, toru?) oraz duże wybranie z wklęśnięciem, pasujące do
jednego z zawałów w hali, między sztolnią nr 2 a 3. W tym miejscu
znajduje się prawdopodobnie szyb wentylacyjny, obecnie zasypany.
Jeżeli chodzi o naziemne budowle systemu Rzeczka, zlokalizowane w
rejonie podziemi, to już w zasadzie wszystko. Nieco dalej, na początku
wsi, wybudowano dużą i jak na owe czasy super nowoczesną centralę
telekomunikacyjną, przez którą między kierownictwem Oberbauleitung
Riese a Berlinem istniała tzw. gorąca linia. Poza tym, już w samej
Rzeczce, istnieją fundamenty po bliżej nierozpoznanych barakach oraz
znajduje się jedna ze studzienek zbiorczych rurociągu Wielka Sowa-
Osówka.
System Rzeczka jest chyba najsłabiej rozbudowanym na powierzchni
systemem Gór Sowich - poza centralą telekomunikacyjną nie posiada
żadnej gotowej budowli. Mało tego, nie ma nawet śladów świadczących o
początku ich budowy.
Kompleks Rzeczka - część podziemna
Najbardziej Jawnym" systemem podziemnym, jest system Rzeczka.
Jawnym, dlatego że położonym tuż obok drogi Walim-Rzeczka i każdy
przejeżdżając, zawiesza na nim, a ściślej mówiąc na wejściach do niego,
wzrok. Wejścia położone sama zachodnich zboczach małej, ale za to
bardzo stromej góry Ostra, między Walimiem a Rzeczką. Wloty leżą na
wysokości 557-559 m n.p.m.
Jest to najmniejszy z obecnie znanych systemów, oczywiście jeżeli nie
bierzemy pod uwagę tych tuneli, które prawdopodobnie znajdują się za
dwoma zawałami wewnątrz systemu. Do wnętrza góry prowadzą trzy
wejścia, oddalone od siebie o około 40 m. Tunele główne biegną
równolegle i są połączone poprzecznymi halami.
Wchodząc wejściem nr 1, po 27 m po prawej stronie napotykamy
żelbetową wartownię, zakończoną żelbetową halą. Nieco dalej, także po
prawej stronie, jest wybetonowana wnęka, a po kilku metrach
dochodzimy do całkowicie obetonowanej komory o długości 33 m,
szerokości 4,5 m i wysokości 5,5 m. Komora posiada podwójny,
betonowy strop i fundament z rowkami na przewody. Hala łączy się z
tunelem nr 2. Sztolnia nr 1 posiada także jeszcze jedno połączenie z
betonową halą. Tworzy je krótki tunel, odchodzący od sztolni pod kątem
prostym. Za zakrętem w lewo dochodzi do hali pod takim samym kątem.
W nim to właśnie odkryto niedawno szyb o średnicy 3-4 m, całkowicie
zalany wodą i wypełniony przegnitymi resztkami obudowy, przez co
niemożliwe jest zbadanie jego głębokości. Szyb przykryto drewnianą
podłogą, na którą nasypano gruz skalny. Jego odkrycie stało się możliwe
dzięki pracom prowadzonym w podziemiach przez Urząd Gminy w
Walimiu.
Dalej tunele nr 1 i 2 dochodzą po kilkunastu metrach do największej ze
wszystkich znanych obecnie hal. Jej wymiary są imponujące: długość
około 80 m, szerokość 8 m, wysokość 10 m. Sztolnia nr 3 posiada w
swojej środkowej części (z lewej strony) dwie komory we wstępnej
fazie drążenia. Miały się tam znajdować wartownie. Właściwie nie są to
komory a zaledwie kilkumetrowe zagłębienia, którym daleko jeszcze do
wymiarów wartowni.
Nieco za tymi komorami, leży po prawej stronie kolejna hala, w śro-
dkowej części przegrodzona zawałem. Za nim łączy się z tunelem nr 2, na
wysokości obetonowanej hali. Komora jest nie obudowana i ma
następujące wymiary: długość 38 m, szerokość 6 m i wysokość 8 m.
Sztolnia nr 3 dochodzi też do opisanej już dużej hali, łączącej wszystkie
trzy tunele. Niestety, nie możemy w pełni podziwiać jej ogromu, bowiem
w środkowej części (na wprost tunelu nr 2) przegrodzona jest zawałem,
na który składa się nie wybrana część urobku, mogąca zakrywać wlot do
dalszej części wyrobisk. Tak więc pomiędzy sztolniami nr 2 i 3
istnieje tylko wąskie przejście pod stropem, w dodatku niezbyt
bezpieczne. W prawym rogu hali, na wprost sztolni nr 1 znajduje się
zawał liniowy o długości 12-15 m. Powstał przez wysadzenie warstwy
skał między dolnym a górnym chodnikiem. Czy za tym zawałem coś się
kryje? Nie. Prace prowadzone przez SGP KRET nie potwierdziły, aby
tunel biegł dalej.
Obecnie, dzięki inicjatywie Urzędu Gminy Walim, całość tuneli jest
dostępna dla zwiedzających. Całkowita długość wyrobisk kompleksu
Rzeczka wynosi 500 m, powierzchnia 2 500 m , a kubatura 14 000 m .
Pod względem górniczym stan wyrobisk jest dobry.
Kompleks Rzeczka - badania
Prace badawcze w podziemiach kompleksu Rzeczka podjęliśmy
pomiędzy styczniem a marcem 1993 roku. Po dokładnym spenetrowaniu
obiektu, okazało się, że są w nim trzy miejsca godne „wbicia łopaty".
Najpierw dokonaliśmy przebrania zawału na przedłużeniu sztolni nr 1.
Warto było spróbować, gdyż zawał ten mógł kryć dostęp do dalszych
części podziemi. Przerzucenie około dwóch ton skał i rumoszu, pozwoliło
stwierdzić, że tunel kończy się ponad wszelką wątpliwość przodkiem, a
sam zawał powstał poprzez odpalenie stropowej części chodnika.
Wewnątrz zawału znaleźliśmy dwa świdry górnicze oraz resztki łopaty i
kilofa.
Jeżeli chodzi o dwa pozostałe miejsca, to... niestety, zabrakło nam
czasu. Zaczęła się bowiem adaptacja obiektu dla celów turystycznych i
dla eksploratorów nie było już miejsca. Co ciekawe, pomimo
posiadanych sił i środków w czasie adaptacji nie sprawdzono tych miejsc,
choć wie o nich każde dziecko w okolicy. Wie o nich także kierownictwo
obiektu, lecz mimo ze taka akcja sprowadziłaby nowe rzesze turystów (a
co za tym idzie dodatkowe pieniądze), nie podjęto żadnych działań,
mogących wyjaśnić choćby jedną z tajemnic kompleksu Rzeczka. W tym
przypadku chodzi o odgruzowanie podszybia i samego szybu
wentylacyjnego, zlokalizowanego pomiędzy sztolniami nr 2 i 3 oraz o
przekopanie zawału na Wielkiej Hali na przedłużeniu sztolni nr 2.
Kompleks Moszna - część naziemna
Kompleks Moszna podobnie jak i kompleks Wielka Sowa jest bardzo
mało poznany, a przez to tajemniczy. Mimo prowadzonych przez SPG
KRET badań, nie udało się natrafić na miejsca z zawalonymi wlotami
sztolni. Znalezione wybrania i wklęśnięcia w zboczach nie były niestety
tymi, których szukaliśmy.
Najciekawsza część naziemnych budowli znajduje się w sąsiedztwie
niewielkiego kamieniołomu, na wschodnich zboczach góry Moszna.
Istnieją tam ślady po torowisku kolejki wąskotorowej, biegnącej w
kierunku Osówki i Włodarza. Jest tam też zlokalizowana mała hałda,
obok której stoi fundament po ładowarce oraz niewielkie fundamenty
prawdopodobnie po kompresorze. Zaraz obok wykonano w zboczu dwa
wybrania. Zamontowano tam dziwne, betonowe prefabrykaty, przypo-
minające wyglądem futryny drzwi. Na platformie, pomiędzy wybraniami,
znajduje się głęboka na około 4 m, betonowa studzienka.
Do kompleksu zaliczymy także ślady po nieznanym bliżej obozie,
którego budowę rozpoczęto przy skrzyżowaniu drogi z Włodarza na
Soboń. Ponadto w dolinie potoku, między Włodarzem a Moszna, wy-
budowano niewielkie ujęcia wody, a ponad nimi (w zboczu góry)
wykonano dwa wybrania, których boczne ściany obłożono kamieniem.
Kompleks Moszna - badania
Pod nazwą kompleksu „Moszna" kryje się rejon góry Moszna wraz ze
wszystkimi śladami na powierzchni, mogącymi świadczyć o istnieniu w
tym miejscu obiektu podziemnego.
Prace w tym rejonie rozpoczęliśmy od sprawdzenia przekopem
jednego z wybrań, w którym zamontowano tzw. „futrynę". Po wykonaniu
głębokiego wykopu na przodku wybrania, stwierdziliśmy, że nie istnieje
w tym miejscu tunel.
W kwietniu 1997 roku przystąpiliśmy do przekopania jednego z
dwóch wybrań zlokalizowanych na północno-zachodnim stoku góry
Moszna. Wybrania te są położone przy utwardzonej drodze, posiadają
obłożone kamiennym murem boczne ściany i do złudzenia przypominają
wloty sztolni. Po przebraniu około 2 m gruzowiska, nie udało nam się ani
zaprzeczyć, ani potwierdzić hipotezy o istnieniu tunelu. Sprawa ta
wymaga dalszych badań. Gdyby bowiem w tym miejscu miało nie być
tunelu, to nie powinno się tam znajdować luźne gruzowisko. Twardy,
skalny przodek lub skalna ściana - owszem, ale nie rumowisko.
CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA
Kompleks Sokolec - część naziemna
Część naziemna kompleksu Sokolec obejmuje swym zasięgiem prawie
całą górę Gontową oraz część doliny potoku bez nazwy, spływającego z
południowych zboczy Wielkiej Sowy do Ludwikowic Kłodzkich. W
trakcie budowy wykonywano głównie prace ziemne, a budowle stałe
dopiero rozpoczęto stawiać.
Dla potrzeb budowy przebudowano drogę Sowina-Sierpnica
utwardzając jej nawierzchnię oraz budując cały system studzienek i
przepustów odwadniających. Ponadto, od poziomu sztolni nr 3 i 4
budowano od podstaw drogę dochodzącą do głównej arterii. W miejscu
styku obydwu dróg postawiono mur oporowy o długości 47 m. Jego
zadaniem było umocnienie skarpy, na stromym w tym miejscu stoku.
Zaopatrzenie kompleksu w materiały budowlane odbywało się za
pomocą kolejki wąskotorowej. Biegła ona z bocznicy kolei normalno-
torowej w Ludwikowicach Kłodzkich, odległej od centrum kompleksu o
około 3 km. W Sowinie wózki były transportowane z małej bocznicy aż
do poziomu sztolni nr 3 i 4 za pomocą platformy, poruszającej się po
szynach ułożonych na stoku góry. Była to taka sama platforma jak na
Osówce. Druga platforma dostarczała wagoniki wyżej, na poziom sztolni
nr 1 i 2. Osobne torowiska istniały także przy wlotach sztolni i służyły do
wywożenia urobku na hałdy oraz transportu materiałów budowlanych do
sztolni.
W kompleksie Sokolec istniały dwa składowiska materiałów budo-
wlanych. Pierwsze zlokalizowano na bocznicy u podnóża góry, gdzie
zmagazynowano pewne ilości worków cementu oraz kruszyna Drugie
składowisko istniało przy drodze leśnej, niedaleko wlotów sztolni nr 1 i
2. Na betonowych platformach leży tam kilka tysięcy worków ska-
mieniałego cementu.
W całym systemie znajduje się kilka usypisk kamienia z podziemi
Przed wlotami sztolni nr 3 i 4 powstały lokalne hałdy, natomiast główne
usypisko znajduje się przy drodze Sowina-Sierpnica około 200 m od
wlotów sztolni nr 1 i 2.
Większość magazynów zlokalizowano przy bocznicy u podnóża góry.
Istniały tam także wszelkiego rodzaju warsztaty i baraki techniczne. Przy
budowie kompleksu pracowali więźniowie KL Gross Rosen, dla których
obóz zlokalizowano przy skrzyżowaniu dróg z Sokolca do Ludwikowie
Kłodzkich. Z urządzeń technicznych w kompleksie Sokolec powstały
jedynie fundamenty pod kompresory, znajdujące się w dolinie poniżej
wlotu sztolni nr 3. Jeżeli chodzi o budowle naziemne w kompleksie, to w
zasadzie żadnej nie „wydźwignięto" powyżej fundamentów. Największe
zgrupowanie obiektów powstawało około 800 m na północ od sztolni nr 1
i 2, przy drodze Sowina-Sierpnica, gdzie wykonano kilkanaście wykopów
pod fundamenty, a kilka już wybetonowano. Kilka wykopów powstało
również na zboczu powyżej sztolni nr 3.
To w zasadzie wszystko, co można obecnie napisać na temat naziemnej
części kompleksu Sokolec - jednego z najmniej rozbudowanych na
powierzchni systemów w Górach Sowich.
Kompleks Sokolec - część podziemna
Około 5 km od centralnej części budowy, wewnątrz góry Gontowa -
najwyższego wzniesienia Wzgórz Wyrębińskich (717 m n.p.m.) - istnieje
jeden z mniej znanych podziemnych kompleksów. W nomenklaturze
badaczy nosi nazwę „Sokolec". Jego mała popularność wynika
prawdopodobnie z faktu, iż leży nieco na uboczu całej Wielkiej Budowy,
przez co, siłą rzeczy, „mówi" się o nim mniej niż o pozostałych
kompleksach. Mniej znany, nie znaczy jednak mniej interesujący.
Podziemia Sokolca (leżące w tzw. Strefie Zewnętrznej) przez wielu
badaczy wiązane są z ogromnym podziemnym kompleksem zbrojenio-
wym zlokalizowanym we wnętrzu góry Włodyka. Hipoteza ta wydaje się
mieć rację bytu z kilku powodów. Po pierwsze: Włodyka leży dużo bliżej
niż np. Osówka. Po drugie: kolejka wąskotorowa łączyła kiedyś Gontową
z Ludwikowicami Kłodzkimi, skąd do podziemi Włodyki jest bardzo
blisko. KL Ludwigsdorf (obóz, którego więźniowie pracowali na
Włodyce) zlokalizowany był właśnie w miejscu rozgałęzień kolejki. W
jedną stronę biegła ona do podnóży Gontowej, natomiast w drugą prosto
na Włodykę. Zresztą kompleks zbrojeniowy Włodyka nie kończył się na
samej górze Włodyce, tylko sięgał na kilka okolicznych gór (Tyńcowa,
Księżówka) i „kierował się" w stronę Gontowej.
Powróćmy jednak do podziemi Sokolca. Składają się z co najmniej
dwóch zespołów. Tzw. poziom I tworzą dwie sztolnie, mające wloty na
północnym zboczu góry, na wysokości 640 m n.p.m., przy drodze
łączącej Sowinę z Sierpnicą. Do podziemi wchodzimy wejściem nr 2. Ma
ono wymiary 3,5 x 3 m. Po około 60 m trafiamy na wielki zawał, jaki
powstał na skrzyżowaniu sztolni z wyrobiskami wartowni. Aby go
obejść, skręcamy w lewo i przez komory wartowni przechodzimy
ponownie do głównego tunelu. Idąc dalej, mijamy układ wyrobisk
chodnikowych, gdzieniegdzie tylko obudowanych drewnianymi
stemplami. Po drodze mijamy hale o wymiarach 35 x 5 x 5 m oraz jedną
o wymiarach 15 x 5 x 5 m. Dochodzimy do końca wyrobisk i skręcamy w
lewo. Wchodząc w sztolnię nr 1, kierujemy się do wyjścia. Znowu
mijamy wartownię z dużym wyciekiem wody, przez co pozostała część
chodnika głównego zalana jest do głębokości 0,5 m. Jeżeli mamy wodery,
wychodzimy na powierzchnię, jeżeli nie... wracamy do wyjścia nr 2.
Wyrobiska tej części są w stanie surowym, nie stwierdzono także
istnienia szybu transportowego lub wentylacyjnego. Ze względu na
bardzo kruchy piaskowiec (w którym wydrążono sztolnie) i jego szybkie
wietrzenie, podziemia są bardzo niebezpieczne. Istnieje w nich dużo
obwałów, zwłaszcza na skrzyżowaniach chodników. Ciągle też powstają
nowe. Nie będzie przesadne stwierdzenie, że będąc w środku, słyszy się
niemal sypiący ze stropu gruz. Dlatego zdecydowanie odradzam
zwiedzanie tego systemu. Nie ma w nim nic ciekawego, a cena, jaką
przyjdzie za tę „przyjemność" zapłacić, może być wysoka.
O wiele ciekawsze są natomiast dwa wejścia w tzw. poziomie II
(oddalonym od poziomu I o około kilometr), położone na wysokości 580
m n.p.m. Odległość miedzy sztolniami wynosi 250 m. Dzięki badaniom
prowadzonym w 1994 roku przez SGP KRET, udało się po części
wyjaśnić ich tajemnicę. Szczególnie interesująca jest sztolnia nr 3. Już
sama wielkość wybrania i platformy przed jej wlotem zapowiadają, że nie
jest to tylko niewielki tunel. Zresztą, do sztolni dochodził podwójny tor
kolejki, a świadkowie mówią o 2 km długości głównego korytarza.
Tymczasem...
Grupie Poszukiwawczej KRET udało się rozkopać zawał przed wlotem
sztolni i osuszyć korytarz (wcześniej tunel był zalany pod sam strop) tak,
że jego spenetrowanie stało się możliwe. Skończyło się szybciej niż
myśleliśmy - już po około 10 m. Drogę zagrodził nam kolejny wielki
zawał. Sterczały z niego duże stemple i podpory. Co ciekawe, tryskała z
niego też woda. Świadczyć to może o dużej długości tunelu i jego
całkowitym zalaniu, przez co znajdująca się tam pod dużym ciśnieniem
woda „przeciska się" przez szczeliny. Przekopanie tego zawału wiąże się
obecnie z wielkimi trudnościami technicznymi i raczej nie będzie
prowadzone. Poznana długość sztolni wynosi 10 m, szerokość chodnika
3,5 m a wysokość 3 m.
Natomiast jeszcze przed pracami przy sztolni nr 3, dokonana została
penetracja sztolni nr 4. Jej wlot został wysadzony w powietrze w czasie
maskowania obiektu. Świadczą o tym resztki lontów znalezione podczas
odkopywania zawału oraz wyraźnie widoczne w tunelu przemieszczenie
powybuchowe części wyposażenia. Sztolnia nr 4 posiada standartowe
wymiary, tj. 2,5-3 m wysokości oraz 3-4 m szerokości. Jej długość razem
ze zniszczoną częścią wylotową zamyka się w 100 m.
Dzięki wybuchowi, który ukrył ją dla świata na całe 50 lat, sztolnia
zachowała (jako jedyna w Górach Sowich) swoje unikatowe wypo-
sażenie. Na całej długości tunelu położone jest torowisko kolejki, z tym
że na przodku nie są to tory na podkładach drewnianych, lecz wymienne
zestawy o długości 5 m, połączone metalowymi kształtownikami.
Montowano je na przodku tylko na okres wybierania świeżego urobku i
po przedłużeniu tunelu zastępowano normalnymi torami. Kilka metrów
za wlotem tunelu stoi na torach prawdziwe cacko - wagonik--platforma
do przewożenia stempli na obudowę tunelu. Jest to jedyny jak dotąd,
oryginalny, zachowany wagonik z budowy w Górach Sowich!
W prawym, górnym rogu tunelu, na wbitych w strop drewnianych
kołkach zamocowano obejmy. Trzymały rurociąg tłoczący do tunelu
świeże powietrze. Dziś rurociąg leży na spągu tunelu i tylko w jednym
miejscu wznosi się pod strop, trzymany jedną nieco mocniejszą obejmą.
Zerwany został prawdopodobnie siłą wybuchu. Rurociąg składa się z
pięciometrowych odcinków rury o średnicy 500 mm, połączonych ze
sobą na wcisk.
W tunelu ostało się sporo drobnego sprzętu technicznego, używane
podczas jego budowy. Jest kilka świdrów, łopat, kilofów oraz części
osprzętu elektrycznego. Niestety, sztolnia zdecydowanie nie nadaje się do
zwiedzania. Wiąże się to z silnym spękaniem górotworu w wyniku
eksplozji. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest zły i ciągle się
pogarsza. Zresztą, już dziś wejście do sztolni nie jest możliwe, bowiem w
1995 roku powstał na wlocie kolejny zawał - i całe szczęście.
Całkowita długość znanych tuneli kompleksu Sokolec wynosi 860 m.
Ich powierzchnia to 2 450 m2 a kubatura 7 100 m
3
.
W kompleksie Sokolec uderza jeszcze jedna ciekawa rzecz. Otóż dla
Niemców nie było ważne w jakiej skale kuto podziemia. Skoro wszystko
miało być obetonowane, można było drążyć tunele choćby w piasku.
Liczyło się miejsce.
Kompleks Sokolec - badania
Prace badawcze w kompleksie Sokolec należą do najlżejszych i
zarazem najtrudniejszych. Wynika to z rodzaju skały w jakiej wykuto
podziemia. Jest nim piaskowiec - łatwy do przekopywania, szybko
wietrzejący i rozkładający się zarówno na „fajny" piasek, jak i „prze-
klęte" gliniaste błoto. Stąd trudności w dokonywaniu przekopu,
konieczność jego bezwzględnego szalowania (bardzo dokładnego) i
oczywiście strach, że coś się zawali. Mimo ryzyka, spróbowaliśmy.
24 września 1994 roku, po kilku zaledwie godzinach kopania i
wykonaniu wąskiego przekopu, tuż przy stropie domniemanego jeszcze
tunelu - tunel stał się rzeczywistością. Okazało się, iż jest w
nienaruszonym stanie wraz ze swą cenną zawartością. Nie chodzi tu
oczywiście o złoto czy Bursztynową Komnatę, a tylko (a może aż) o
torowisko kolejki, wagonik-platformę, rurociąg, sprzęt techniczny i
elektryczny. Niestety, zbyt długo nie cieszyliśmy się tunelem. Dał znać o
sobie piaskowiec - z hukiem i trzaskiem powodował kolejny zawał.
Szczęście, że zdążyliśmy zinwentaryzować sztolnię.
Dopiero rok później - we wrześniu 1995 roku - rozpoczęliśmy
"wykopki" przy wlocie tunelu nr 3. Wlot ten, niedostępny od wojny,
zlokalizowany w 1991 roku przez PTE (Polskie Towarzystwo Eksplo-
zyjne), niestety nie został przez odkrywców „zdobyty". Czyżby
„Eksploratorzy" wystraszyli się zimnej wody, zalewającej tunel aż po
strop? To właśnie woda jest w sztolni nr 3 największym problemem.
Dwa dni zajęło nam przekopanie się przez obwał na wlocie i spuszczenie
wody ze sztolni, ale jakież było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że
po 10 m w sztolni jest kolejny zawał. Po wejściu do tunelu
stwierdziliśmy, iż jest on zalany prawie do połowy swej wysokości.
Mimo to, rozpoczęliśmy przebieranie zawału. Po ciężkiej pracy udało
nam się odsłonić z zawału jeden stempel, przerzucić około 2 ton
ciężkiego błota i kamieni oraz stwierdzić, że z zawału tryska woda!
Znaczyć to mogło tylko jedno - za zawałem tunel jest pełen wody i należy
go jak najszybciej... opuścić. Tak też zrobiliśmy.
Obecnie, aby ostatecznie zbadać sztolnię nr 3, trzeba zaangażować
ciężki sprzęt (koparka), szeroko odsłonić wlot tunelu, wybrać muł z jego
początkowego odcinka i bardzo ostrożnie zacząć przebierać zawał, mając
nadzieję, że woda nie przebije się przez niego w sposób niekontrolowany.
Niemniej jest to do zrobienia, a tunel ten naprawdę warto zbadać.
Kompleks Wielka Sowa - ogólnie
Kolejnym rejonem prac, prawdopodobnie zlokalizowanym w tzw.
Strefie Zewnętrznej, jest obszar masywu Wielkiej i Małej Sowy.
Wnioskować tak można z faktu, iż więźniowie pracujący w rejonie
Sokolca, na bocznicy przeładunkowej, rozdzielali materiały budowlane
na dwie części (zezname świadka). Ta mniejsza część "wędrowała"
platformami na Gontową. Natomiast, zdecydowanie większa część
Materiałów ładowana była na ciężarówki i transportowana prosto do
Sowiej Doliny, gdzie w czasie wojny Niemcy prowadzili wielką,
podziemną budowę (zeznania świadka). Gdyby było tak w rzeczywistości
to w masywie Wielkiej Sowy należałoby oczekiwać istnienia
gigantycznych podziemi o znacznym stopniu ukończenia. Dowodem
pośrednim na istnienie takiego obiektu może być fakt, że po dziś dzień
nie udało się ustalić zakresu robót wykonywanych przez komando Eule.
Takie komando istniało, tyle tylko, że nie wiadomo co robiło. A może
budowało i potem maskowało „Die Anlage Hoche Eule"? Jeżeli tak było,
to nie wykonało swojej pracy dokładnie do końca, bowiem na
powierzchni masywu Wielkiej i Małej Sowy znajdują się pewne ślady,
wskazujące na istnienie wewnątrz góry jakiegoś dużego obiektu. Przy
drodze opasającej masyw Wielkiej Sowy znajduje się hałda. Znaleźć tam
można klamry do łączenia stempli w tunelach, skamieniałe worki
cementu oraz drobne elementy techniczne, charakterystyczne dla budowy
podziemnego obiektu. Kilka małych hałd znajduje się także w rejonie
Łąki Sikorskiego. W dolinie Sowiego Spławu wybudowano niewielki
zbiornik na wodę oraz kładziono rurociąg. Także w dolinie potoku
Walimka wybudowano kilka studzienek zbiorczych, mały zbiornik, sieć
rurociągów oraz przebudowano drogę trawersującą zbocza masywu.
Natomiast, w samej Sowiej Dolinie powstał duży zbiornik na wodę i
kilka studzienek zbiorczych. Jedynym namacalnym dowodem istnienia
podziemi jest odnalezienie na jednym ze zboczy kilkusetmetrowego
odcinka nasypu, po którym poruszała się kolejka wąskotorowa
(znaleziono kilka gwoździ do mocowania szyn na podkładach). Udało
się odkryć kilka bardzo ciekawych małych tuneli, wchodzących do
wnętrza Wielkiej Sowy z różnych kierunków. Jednak, jak wykazały
badania, są to stare wyrobiska górnicze pochodzące z XIX wieku i nie
kryją żadnych tajemnic. Na wyrobiska te składa się 5 niezbyt długich
tuneli poszukiwawczych (najdłuższy ma 70 m) o nieregularnym
przekroju biegnących wzdłuż mało wydajnych żył kwarcowo-
barytowych. Łączna długość wyrobisk nie przekracza 200 m.
Wszystkie są zalane wodą, czasami aż pod strop.
W Kompleks Wielka Sowa - badania
W poszukiwaniu podziemi kompleksu „Wielka Sowa" przeszliśmy
całą górę wzdłuż i wszerz, z góry na dół i z powrotem, a następnie...
jeszcze raz wzdłuż i wszerz. Niestety me udało nam się zlokalizować ani
jednego tunelu z lat 1943-1945. Ich maskowanie jest perfekcyjne choć
kilka razy byliśmy niemal pewni, że jesteśmy już na ich tropie...
Dziwna, ceglano-betonowa studnia, dziwny „bulgot" gdzieś głęboko -
zaczynamy czyszczenie. Po około 1,5 m docieramy do dna studni.
Jesteśmy zaskoczeni. W twarde dno wchodzi kamionkowa rura o
średnicy 150 mm. Gdzie prowadzi? A „bulgot" słychać dalej...
Październik i listopad 1996 roku były bardzo gorące (mimo jesieni),
przynajmniej dla nas. Tunel znaleźliśmy przypadkowo - początkowo',
może nie tyle tunel, co szczelinę między skałami. Rozkopanie poszło nam
bardzo sprawnie do momentu, gdy stwierdziliśmy, że owa szczelina
przemieniła się w tunel, w dodatku pełen wody. Co robić? Szybka
decyzja i wchodzimy. Miejsca na ponton było za mało, ale „idąc", głowa
powinna wystawać ponad wodę. Ruszamy! Wchodzi Tomek i ja. Na
początku brak nam tchu, gdyż woda ma temperaturę około 3-4°C. Dalej
jest już znośnie - aż do 27 metra - gdzie powstał zawał.
Wracamy za tydzień, ale już z pompą. Po kilku godzinach woda opada.
Jesteśmy przy zawale. Ależ ciasno! Kopanie na kolanach, na leżącej,,
gruz, błoto, błoto, błoto i wciąż przybywa wody. Jest jej za mało, aby
pompa ją wessała, a za dużo, aby siedzieć w tunelu. Musimy się wycofać.
- Panowie, dlaczego ta woda w strumyku taka żółta, jak „sztolniowa" -
pyta Piotr.
Idziemy jej śladem, przed nami mała platforma i... wlot tunelu! Jeszcze
świeży odkop. Dziś wiemy, że to ktoś z Wrocławia odkopał sztolnię
(dziękujemy!). Następuje chwila konsternacji, potem szybki powrót do
domu po sprzęt i... do boju. Wszędzie straszne błoto - żółte, lepkie i
ciężkie. Tunele ciasne, nieregularne, kończą się obwałami. Gdy
wychodzimy na zewnątrz, wyglądamy jak wielkie kule błota. Niestety,
znowu okazuje się, że nie tego tunelu szukaliśmy (opisane wyżej tunele
to stare kopalnie srebra a nie część »Riese", szkoda).
W marcu 1997 roku lokalizujemy dziwny, głęboki wykop o średnicy
około 5 m. Niby nic szczególnego, ale z jego dna wystawały grube belki
(kantówki) oraz stalowe pręty. Czyżby zasypany szyb? Nasze zdziwienie
wzrosło, gdy zeszliśmy na dno wykopu - okazało się wybetonowane.
Korek na szybie! Sensacja! Zaczynamy wykopki. Czyścimy beton z
ziemi, odwalamy belki, odginamy stalowe pręty i znowu rozczarowanie
To nie zamaskowany szyb a zwykły fundament, pospiesznie wylany i
niedokończony.
Na jednym ze zboczy Wielkiej Sowy udało się nam zlokalizować
jeszcze jedno ciekawe miejsce. Dochodzi tam droga, coś się zapadło,
wycieka woda, słowem jest interesująco. Przydałaby się koparka, ale
niestety koszty...
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka
amunicji Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG
Aby zaprezentowany w tej książce opis podziemi w Górach Sowich
był kompletny, należy również kilka słów poświęcić kompleksowi
zbrojeniowemu w Miłkowie.
W jego skład wchodziła fabryka amunicji Mölke-Werke oraz fabryka
prochu Dynamit AG - zlokalizowane w rozległych podziemnych
wyrobiskach nieczynnej kopalni węgla kamiennego Wenceslaus oraz w
wydrążonej przez więźniów części podziemnej we wnętrzu góry
Włodyka. Jaki związek miały te fabryki z AL Riese? Po pierwsze:
Unterkommando Ludwigsdorf było podobozem KL Wüstegiersdorf, czyli
podlegało de facto AL Riese. Po drugie: znaczna część produkcji
materiałów wybuchowych z Dynamit AG wędrowała prosto na Wielką
Budowę. To właśnie z podziemi Włodyki pochodził donarit - materiał
wybuchowy, którym drążono tunele Olbrzyma. Po trzecie: na terenie
fabryki Mölke-Werke istniała elektrownia i to właśnie ona poprzez
podziemne kable zaopatrywała w energię elektryczną całego Olbrzyma.
Po czwarte: rozbudowa podziemnej części kompleksu kierowała się
właśnie w stronę Sokolca, który prawdopodobnie miał stanowić pod-
ziemne zaplecze magazynowe dla obydwu fabryk.
Jak już wspomniałem, w skład kompleksu wchodziły dwie fabryki
zbrojeniowe. Ich lokalizację oparto na wykorzystaniu zabudowy i
wyrobisk kopalni, zamkniętej jeszcze w latach 30. z powodu częstych
wyrzutów metanu (w jednej z katastrof zginęło 151 górników).
Prawdopodobnie pod koniec 1943 roku rozpoczęto adaptację obiektów
dla potrzeb przemysłu zbrojeniowego. Na powierzchni wybudowano
liczne schrony, bunkry, wartownie i magazyny maskowane na stropach
ziemią i małymi drzewkami. Do wszystkich tych obiektów
doprowadzono sieć żelbetowych dróg, a cały teren chroniony był przez
liczne stanowiska artylerii przeciwlotniczej.
Nie wiadomo dokładnie kiedy rozpoczęto drążyć podziemną część
kompleksu. Nie ma o tym żadnych wzmianek. Wiadomo natomiast, że
podziemia te istnieją. Zeznania więźniów pracujących na powierzchni
mówią o gigantycznych tunelach we Włodyce, w których ginęły tysiące
ludzi. Jedna z byłych więźniarek zeznaje, iż nieraz widziała ludzi
pędzonych do tuneli. Mówiąc dokładniej, to nie do tuneli, tylko do szybu
windy, którym zjeżdżali do podziemi. Gdy wracali wieczorem wyglądali
upiornie. Setki ludzi w kolorach: żółtym, czerwonym i zielonym ledwo
wlokło się do obozu. Pracowali przy mieszaniu różnych składników
prochu.
Do dziś nie udało się trafić na ślad wejść do podziemi fabryki Dynamit
AG. Jest to sprawa o tyle utrudniona, że rejon ewentualnych wlotów
tuneli leży w tzw. gorącej strefie. Do dnia dzisiejszego cały masyw
Włodyki jest bowiem wprost naszpikowany amunicją różnego kalibru i
wszelkie prace w tym rejonie są zdecydowanie niewskazane. Podobnie
rzecz się ma z penetracją wyrobisk kopalni. Tutaj metan jest najlepszym
strażnikiem.
Niestety, nie mogę, tak jak to robiłem przy opisach innych komple-
ksów, podać danych liczbowych dotyczących podziemi, bowiem ich po
prostu nie znam. Przynajmniej na razie.
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie - badania
W rejonie fabryki zbrojeniowej w Ludwikowicach Kłodzkich wszelkie
prace terenowe są bardzo ryzykowne. Z powodu ogromnych wprost ilość
amunicji artyleryjskiej zakopanej na zboczach Włodyki. Niemniej w
marcu 1997 roku podjęliśmy próbę przekopu jednego z wklęśnięć w
zboczu góry. Mieliśmy nadzieję na odkopanie tunelu. Niestety mimo
przerzucenia kilku ton skał i gruzu skalnego, nie potwierdziły się nasze
przypuszczenia co do lokalizacji tunelu. Sprawa pozostaje otwarta.
Podobnie rzecz się miała z penetracją sztolni o polskiej nazwie
Wacław I (niemiecka nazwa nie jest nam znana). Po wejściu przez szyb
wentylacyjny, udało się nam zbadać jej przebieg na długości około 200
m. Do połowy długości jest ona obudowana betonem, ciąg dalszy to
obudowa ceglana. W części obudowanej cegłą, około 50 m od przodka,
po obu stronach tunelu znajdują się zawały, które prawdopodobnie kryją
dostęp do dalszych chodników. Zawały są jednak na tyle niebezpieczne,
że zrezygnowaliśmy z prób dalszej penetracji. Naprawdę nie warto
ryzykować.
KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ
Kompleks Zamku Książ - część naziemna
Jeżeli chodzi o naziemną część kompleksu zamku Książ, to prace w
nim prowadzono zarówno na terenie zamku, jak i w jego okolicy, w
promieniu około 1 km. W zamku prowadzono roboty polegające na
przebudowie części pomieszczeń oraz ich adaptacji do zamierzonych
celów. Niestety, w wyniku tej przebudowy bardzo ucierpiało wyposa-
żenie zamku - m.in. w sali Krzywej, Konrada i w hallu Bolka zerwano
zabytkowe plafony i inne ozdoby. W starej części zamku wzmocniono
drewniane stropy, a na piątym piętrze rozpoczęto przebudowę dużych sal
na mniejsze pokoje, prawdopodobnie dla żołnierzy pułku ochrony
Führera.
Z drugiego poziomu piwnic zamkowych wykuto do pierwszego po-
ziomu podziemi szyb klatki schodowej. W związku z tymi pracami, w
jednym z pomieszczeń na parterze zamku ustawiono kompresor, niszcząc
przy okazji piękną, zabytkową podłogę pomieszczenia.
Na głównym tarasie przed zamkiem, obok wlotu szybu wenty-
lacyjnego, zlokalizowano skład materiałów budowlanych, natomiast
przed budynkiem biblioteki zbudowano tajemniczy, żelbetowy zbiornik,
w którym, jak mówią świadkowie, nawet zimą woda była ciepła. Czyżby
jakieś próby z uranem?
Dużo poważniejsze prace prowadzono w okolicy zamku. Ze stacji
kolejowej Wałbrzych- Szczawienko poprowadzono do kompleksu
torowisko kolejki wąskotorowej, biegnące obok Palmiarni, dzisiejszego
parkingu i amfiteatru, do rejonu podziemi. Obok parkingu na zalesionym
wzgórzu zbudowano dwa duże zbiorniki na wodę, zasilane ze studni
głębinowych w rejonie Lubiechowa. Natomiast rejon samego parkingu
zajmował obóz koncentracyjny KL Furstenstein. Tuż za parkingiem
zlokalizowano także dużą przepompownię. Jednak zdecydowanie
najciekawsza budowla znajduje się na terenie kapliczki rodu von
Hochberg. Otóż, obok rozległych piwnic kapliczki wybetonowano dużą
komorę, do której doprowadzono z powierzchni 9 okrągłych otworów o
średnicy około 500 mm. Otwory dają jednoznaczne skojarzenie, że
przeznaczeniem budowli była stacja wentylacyjna dla jakiegoś dużego,
podziemnego obiektu. Z dna komory odchodzą dwie obetonowane
studzienki, niestety, obecnie zagruzowane. Może warto byłoby je
oczyścić?
Po drugiej stronie zamku znajdowały się wloty trzech sztolni, toteż na
platformie przed sztolniami powstało kilka baraków magazynowych oraz
kilka fundamentów pod urządzenia techniczne. Nieco poniżej, na zboczu
góry, rozpoczęto budowę niewielkiej oczyszczalni ścieków, od której
wykopano rów w kierunku rzeki Pełcznicy. Przy sztolni nr 4 - znacznie
oddalonej od trzech pozostałych - nie ma żadnych budowli. Jest tam
natomiast duża hałda, sięgająca aż do rzeki Pełcznicy. Po przeciwnej
stronie wąwozu znajdują się ruiny zameczku o nazwie Stary Książ, wokół
którego istnieją ślady po nierozpoznanych pracach. Równie ciekawy jest
głęboki wąwóz rzeki Pełcznicy. W zamierzeniach niemieckich całe
zamkowe wzgórze miało zostać odcięte od świata, a dojazd do zamku
możliwy tylko poprzez podziemne tunele. Tunel dla samochodów miał
biec od strony Świebodzic, natomiast tunel kolejowy od strony tzw. Łuku
Świebodzickiego. W rejonie tym można znaleźć pewne ślady po
prowadzonych pracach. Są one widoczne m.in. w odsłonięciu, gdzie
przemieszane warstwy ziemi i skał świadczy o ingerencji człowieka w
głąb zbocza.
Kompleks Zamku Książ - część podziemna
Podziemia pod zamkiem Książ składają się z nieznanej dokładnie
liczby poziomów wyrobisk. Na dzień dzisiejszy znane są dwa poziomy:
pierwszy na głębokości 15 m pod zamkiem i drugi na głębokości 53 m
pod dziedzińcem, położonym na wysokości 399 m n.p.m. Tunele wykute
zostały w zlepieńcu kulmowym.
Do podziemi poziomu pierwszego wchodzimy wejściem, znajdującym
się na tarasie bogini Flory. Zaraz za wejściem dostrzegamy wylot
strzelnicy wartowni ochraniającej obiekt. Aby przejść dalej, mijamy
wartownię i skręcamy w prawo. Idąc tunelem mijamy wejście do windy,
łączącej poszczególne kondygnacje zamku z podziemiami oraz szyb
klatki schodowej dochodzącej do poziomu piwnic zanikowych.
Nieco dalej drogę przegradza nam zawalisko w tunelu. To zasypana
część chodnika, dochodząca bezpośrednio do głównego szybu zamko-
wych podziemi, który obecnie jest całkowicie zagruzowany. Tunel
dochodzi do dużej komory. Z jej dna prowadził, wspomniany wyżej, szyb
aż do podziemi dolnego poziomu. Po drugiej stronie komory znajduje się
jeszcze jedno dojście z tarasu bogini Flory, obecnie zamurowane.
Podziemia poziomu pierwszego mają długość około 80 m, powierzchnię
180 m2 i kubaturę 400 m3.
Podziemia poziomu pierwszego są obecnie całkowicie niedostępne z
racji ulokowania w nich aparatury pomiarowej stacji sejsmograficznej
PAN. Jako jedyne znane obecnie podziemia, posiadają bardzo wysoki
stopień wykończenia, co świadczyć może o wysokim zaawansowaniu
budowy tego obiektu. Składają się z czterech sztolni dolotowych oraz
sieci krzyżujących się ze sobą wyrobisk chodnikowych, które powię-
kszono do rozmiarów hal (5 m wysokości i 5,5 m szerokości). Ponadto w
podziemiach znajdują się cztery całkowicie wybetonowane Komory o
wymiarach 13 x 4,5 x 3,8 m. Do podziemi docierają aż trzy szyby,
Pełniące następujące zadania:
2 szyb nr 1 - o średnicy 5 m - miał pomieścić windę oraz urządzenia
wentylacyjne,
4 szyb nr 2 - o średnicy 3,5 m - służyć miał celom wentylacyjnym,
natomiast w trakcie budowy podawano nim do podziemi beton,
5 szyb nr 3 - o średnicy 0,7 m - wykonany był tylko do podawania
betonu.
Podziemia zamku Książ są doskonałym przykładem na to, jak pra-
wdopodobnie miały wyglądać wszystkie systemy podziemne w Górach
Sowich, gdyby je ukończono.
Ogólna długość tuneli kompleksu wynosi 1 070 m i powierzchnia 4
100 m2, a kubatura sięga 14 200 m
3
.
POZOSTAŁOŚCI
Kompleks schronów w Głuszycy
Pierwszy system wyrobisk zespołu schronowego w Głuszycy odna-
jdujemy za Zakładami Przemysłu Włókienniczego nr 2. Tworzą go dwie
sztolnie wydrążone w skale gnejsowej. Wloty sztolni znajdują się na
wysokości 480 m n.p.m. Jedyne możliwe wejście znajduje się przy
drodze, za zakładami. Tunel ma wymiary 2,5 x 3 m. Od głównego
chodnika odchodzą niewielkie wyrobiska poprzeczne, a po około 100 m
sztolnia nr 1 krzyżuje się ze sztolnią nr 2, pod kątem prostym. Tuż przed
skrzyżowaniem, po prawej stronie natrafiamy na trzy niewielkie, ceglane
komory. Znaczna część sztolni nr 1 posiada obudowę z żelbetowych
prefabrykatów. Kilkanaście metrów za skrzyżowaniem, w sztolni nr 2,
wydrążono komory na wartownię. W miejscu tym istnieje dziś wielki
zawał, który ciągnie się aż do wylotu sztolni nr 2. Całkowita długość
wyrobisk wynosi 240 m, powierzchnia 600 m a kubatura 1800 nr.
Drugi system wyrobisk ulokowano za Zakładami Przemysłu Włókien-
niczego nr 1. Zespół ten składa się z dwóch sztolni połączonych wyro-
biskami poprzecznymi. Wiemy o tym dzięki zachowanemu w Urzędzie
Gminy w Głuszycy planowi podziemi, wykonanemu w latach 50. przez
Wojsko Polskie podczas penetracji podziemi. Po spenetrowaniu, wloty do
obiektu zostały wysadzone w powietrze. Dlaczego? Trzeci system składa
się prawdopodobnie z dwóch lub trzech sztolni umiejscowionych na
zboczu w rejonie ulicy Kolejowej. Z powodu zawałów systemie był
penetrowany. Ślady po czwartym systemie znajdują się przy drodze
leśnej prowadzącej na Soboń, kilkadziesiąt metrów za trzema stawami W
zboczu góry istnieją dwa wybrania z wysadzonymi rumowiskami skał.
Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój
Na początku XX wieku, pomiędzy Wałbrzychem a Jedlina Zdrój,
powstał jeden z najdłuższych tuneli kolejowych na dzisiejszych
ziemiach polskich. Ma długość 1 612 m. W jego skład wchodzą dwa
równoległe tunele, połączone kilkoma poprzecznymi chodnikami
technicznymi. Lewy tunel (tak go nazwijmy) posiada niewielką komorę
w której wykuto na powierzchnię góry szyb wentylacyjny o głębokości
80 m.
Sprawa jest o tyle ważna, że w latach 1944-1945 w lewym tunelu
powstał schron dla pociągów specjalnych. Na długości około 200 m tunel
poszerzono i obudowano żelbetem (cały tunel posiada obudowę ceglano-
kamienną). Co kilkanaście metrów, w bocznej ścianie tunelu, znajdują się
wnęki techniczne oraz wyloty systemu odwadniającego! Wszystko niby
pasuje, tyle tylko, że podobne tunele-schrony, istniejące w innych
miejscach, posiadają znacząco rozbudowane zaplecze techniczne dla
pasażerów pociągów, w postaci całych ciągów korytarzy i pomieszczeń.
Natomiast w omawianym tunelu niczego takiego nie ma. Pozostaje tylko
możliwość, że wloty do zaplecza zamurowano. Jest to wielce
prawdopodobne, bowiem z tunelem i jego okolicą związana jest sprawa
centrali telekomunikacyjnej o kryptonimie S3 Rüdiger. Jej lokalizację w
rejonie tunelu potwierdzają niemieckie dokumenty, natomiast w terenie
nie ma po niej śladu. Ściślej mówiąc, ślad jest, tyle tylko, że bardzo
enigmatyczny. W 1996 roku w wyniku prac terenowych udało się nam
odkryć bardzo interesujący tunel, zakończony komorą z zalanym szybem,
prowadzącym prawdopodobnie do centrali i zaplecza technicznego
schronu dla pociągów. W lecie 1997 roku nurkowie, badający szyb,
potwierdzili połączenie szybu z niewiadomymi wyrobiskami, które
kierują się prosto w stronę tunelu.
Inne
Poza wymienionymi wcześniej podziemiami w Głuszycy oraz
tunelem-schronem, na interesującym nas terenie znajduje się wiele
innych, nie związanych z II wojną światową obiektów podziemnych.
Są to następujące budowle:
1 „Silberloch" - kopalnia srebra na Przełęczy Walimskiej,
2 tzw. sztolnia uranowa na zboczu Strażowej Góry,
3 kopalnia węgla kamiennego koło Sierpnicy,
4 nieznane z nazwy wyrobiska kopalniane w Jedlinie Zdroju,
5 sztolnia poszukiwawcza w rejonie Lasocina,
6 tajemnicze obiekty podziemne na południowo-wschodnich zboczach
masywu Wielkiej Sowy - prawdopodobnie kopalnie rud srebra,
7 kopalnie rud srebra w Złotym Lesie,
8 kopalnia barytu w Bystrzycy Górnej,
9 kopalnie barytu „Augusta" w Kamionkach,
11 sieć wyrobisk pokopalnianych zagłębia węglowego Wałbrzych--Nowa
Ruda-Jugów-Jedlina.
Na tym kończę prezentację podziemnych labiryntów Gór Sowich.
Przedstawiłem Państwu wszystkie poznane przez nas obiekty, choć zdaję
sobie sprawę, że jest to zaledwie część z tego, co naprawdę kryją Góry
Sowie.
Wszystkie opisane podziemia są w dobrym stanie górniczym, z wyją-
tkiem podziemi Sokolca, wykutych w kruchym piaskowcu.
Nieco inaczej przedstawia się sprawa z budowlami naziemnymi. Przez
wszystkie powojenne lata były one narażone na działanie różnych
czynników atmosferycznych oraz na niszczycielskie czyny miejscowej
ludności, która dokonała wielu poważnych zniszczeń. Dziś większość jest
w stanie ruiny. Oparły się jedynie masywne, żelbetowe bunkry i
fundamenty urządzeń technicznych. Najgorzej wyglądają budowle
ceglane, zdewastowane całkowicie w wyniku odzyskiwania z nich cegieł
i innych prefabrykatów. Obiekty naziemne stoją dziś opuszczone i
zapomniane, rosną na nich małe drzewa, krzaki i wszechobecny mech,
przez co proces niszczenia przebiega znacznie szybciej. Pocieszającym
jest fakt, że zaplanowano oczyszczenie wszystkich obiektów z roślinności
i odpowiednie oznakowanie całego terenu tak, aby każdy mógł bez
przeszkód dotrzeć do tych ciekawych i unikatowych przykładów
niemieckiej myśli technicznej i budownictwa fortyfikacyjnego z okresu II
wojny światowej.
W pracach badawczych na terenie S3 Riese brali udział:
Jacek Duszczak
Andrzej Hercuń
Dariusz Korólczyk
Mariusz Mirosław
Piotr Rodziewicz
Paweł Rodziewicz
Andrzej Stasiak
Robert Stonkus
Grzegorz Urbański
Tomasz Witkowski
Andrzej Wojtoń
Piotr Zagórski
oraz
MARIUSZ ANISZEWSKI
Uczestniczyło w nich także kilku innych naszych kolegów, którzy
dorywczo, w miarę możliwości, pomagali nam przerzucać tony skalnego
gruzu w poszukiwaniu nowych tuneli.
CZĘŚĆ VI
PO WOJNIE
12 stycznia 1945 roku ruszyła ofensywa styczniowa, której rozwój
znacząco wpłynął na sytuację militarną na Dolnym Śląsku. Po dwóch
tygodniach walk armie sowieckie znalazły się w samym sercu Śląska,
zajmując go bez większych kłopotów. Dalej uderzenie sowietów skiero-
wane zostało na linię Odry i główne miasta: Opole, Wrocław, Głogów i
Brzeg. Po sforsowaniu rzeki - 16 lutego 1945 roku - armie sowieckie
rozpoczęły jedną z ostatnich, wielkich operacji ofensywnych tej wojny -
operację berlińską - zapominając jakby o Dolnym Śląsku. Jeżeli bowiem
nie liczyć walk o Wrocław, to na terenie tym panował niczym
niezmącony spokój. Działo się tak aż do dnia rozpoczęcia operacji
opolskiej - 15 marca 1945 roku - bowiem dopiero wtedy jednostki Armii
Czerwonej wkroczyły na dolnośląską ziemię, walcząc o jej zdobycie. 8
maja 1945 roku wojska 59 armii gen. Iwana Korownikowa realizując
zadania operacji praskiej i prowadząc walki w Kotlinie Kłodzkiej
sforsowały Góry Bystrzyckie i zajęły ostatnie tereny Dolnego Śląska.
Dwa dni później oddziały 21 armii I-go Frontu Ukraińskiego
zdecydowanym rajdem zajęły bez walk Świdnicę, Wałbrzych i tereny
wokół tych miast. Nikt nie bronił powstałej tak wielkim wysiłkiem
Wielkiej Budowy, nikt nie bronił Walimia, Głuszycy, setek ton specjali-
stycznego sprzętu, maszyn, miejscowej ludności... Rosjanie dostali
wspaniały prezent. Czy władze sowieckie zdawały sobie sprawę z tego,
co wpadło im w ręce? Nie wiadomo. Wszystko wskazuje na to, że nie
bardzo, jako że schrony, tunele, porzucona broń i ogólny bałagan
napotykano na każdym pobojowisku. Tak więc i w tym przypadku nie
robiono sensacji. Skupiono się głównie na dostarczaniu (z inicjatywy
więźniów) powstałym szpitalom wszelkiego rodzaju lekarstw, żywności i
wyposażenia. W szpitalach tych umieszczono wszystkich więźniów,
którzy przetrwali sowiogórskie piekło i w większości znajdowali się na
krawędzi śmierci. Niestety, mimo starań lekarzy sowieckich oddelego-
wanych do tej pracy wielu byłych więźniów niedługo cieszyło się
wolnością. Miesiące morderczej pracy, chorób, bicia, głodzenia zrobiły
swoje. Wiele sowiogórskich tajemnic zabrali ze sobą do grobu ci nie-
szczęśnicy. Poza wsparciem dla szpitali, władze sowieckie rozpoczęły
także tworzenie „polskiej" administracji, MO, SB oraz pomagały polskim
osadnikom w przejmowaniu majątków po wysiedlanych sukcesywnie
Niemcach.
Jednak powoli sytuacja zaczęła ulegać zmianie. Sowieci już wiedzą co
działo się w Górach Sowich. Rozpoczynają akcję. Specjalne oddziały
wojska wybrane ze składu 59 i 21 armii ogólnowojskowej przeczesują
rejon Wielkiej Budowy w poszukiwaniu ukrytych dóbr
materialnych, pobierają próbki ziemi, aby ustalić w niej zawartość rudy
uranu, starają się dotrzeć do wysadzonych podziemi. Mimo że przedsię-
wzięcia te kończą się niepowodzeniem, akcja trwa nadal i polega na
regularnej grabieży sprzętu technicznego oraz materiałów budowlanych
pozostawionych na budowie. Dzień i noc na wschód podążają transporty
cementu, cegieł, stali, rozebranych torów kolejki wąskotorowej, instalacji
elektrycznej, wszelkiego rodzaju maszyn oraz tego wszystkiego, co dla
wyzwoleńczej Armii Czerwonej i ludu uczciwie pracującego przedstawia
jakąkolwiek wartość. Aby w pełni ukazać jak wyglądała ta akcja
przyjrzyjmy się raportowi S. Styczyńskiego (pełnomocnika
Ministerstwa Kultury i Sztuki d/s rewindykacji dóbr zrabowanych w
Polsce) dotyczącemu postępowania Sowietów na zamku Książ:
„(...) gospodarka Rosjan przez cały 1945 rok, jeżeli chodzi
o ruchomości zamku polegała głównie na przygodnym
wywożeniu rzeczy cenniejszych, co jednak nie miało
charakteru zorganizowanej akcji. Wywożono meble,
dywany, obrazy, rzeźby itd. Dopiero w styczniu 1946 roku
zjechała komisja złożona z wyższych oficerów kwatery
marszałka Rokossowskiego, która dokonała przeglądu
całości... W kilka dni później rozpoczął się zorganizowany
wywóz na wielką skalę, który w lutym objął bibliotekę, w
marcu i kwietniu resztę ruchomości. W maju w
barbarzyński sposób zniszczono resztę pozostałych rucho-
mości dokładnie łamiąc wszelkie meble, wyrąbując drzwi,
okna, wyrywając parkiety, boazerie i malowidła tak, że
wnętrza kompletnie spustoszone przedstawiają stan
kompletnej ruiny, szczęśliwie jak dotąd chronionej przez
nieuszkodzony dach. W tym stanie zamek został w
początkach czerwca przekazany władzom polskim".
Podobny los spotkał dziesiątki innych zamków, dworków i pałaców
Dolnego Śląska, bowiem nowa władza nie znała litości. Ucierpiał bardzo
wysoko rozwinięty na tych terenach przemysł oraz komunikacja Właśnie
wtedy demontuje się i wywozi do Rosji jedną linię torów z odcinka
Wrocław-Zgorzelec. Wtedy też doprowadza się do ruiny dolnośląski
przemysł, przez rabunek i dewastację o jakiej świat nie słyszał. Razem z
Sowietami rabunek prowadzą setki band szabrowników kradnących to
wszystko, czego nie wywiozła Armia Wyzwoliciela. Szczególnie
tragicznie los obchodzi się z Wielką Budową która przeżywa prawdziwy
najazd złodziei oraz „legalnie" działających firm, zajmujących się
odzyskiem materiałów budowlanych. Inż. I. Gisges wspomina:
„Przypomniały mi się lata 1945-47 kiedy to na własną
rękę organizowałem wyjazdy do najrozmaitszych
zakamarków, opuszczonych zamków, dziwnych
schronów, podziemi, a nawet starych stodół zapchanych
różnymi materiałami. Pracowałem wtedy w energetyce w
Wałbrzychu, a zapasów było brak. Walim stanowił wtedy
kopalnię materiałów i urządzeń nie tylko dla energetyki.
Przywieźliśmy stamtąd m.in. kilka samochodów samych
tylko izolatorów, niezliczone ilości żelaza profilowego i
rur kamionkowych...".
A oto jak pamięta te lata pan A. Śleziak z Gliwic:
„W miejscowości Jugowice natrafiliśmy na wykopany
otwór imitujący budowę szybu wentylacyjnego, tu znów
kupa żelastwa i materiałów, w szopie kilkadziesiąt
silników elektrycznych, niezabezpieczony magazyn
wszelkich typów amunicji. Tam urządziliśmy sobie
strzelanie z Panzerfaustów. Stwierdzam, że otwór ten był
już częściowo zasypany prawdopodobnie przez
wysadzenie dynamitem. Podobnie za fabryką lniarską w
Walimiu był wybudowany duży schron (!) obok stosy
amunicji, granatów, Panzerfaustów. Aż strach ogarnia na
myśl, że podpali to ktoś niepowołany. A dostęp ma
każdy".
Ziemie te faktycznie nie należały do najspokojniejszych. Jeszcze w
latach 1947-1948 nocami słychać było strzały i stłumione odgłosy
eksplozji. Jest wielce prawdopodobne, że walimskie podziemia mogły
służyć przez jakiś czas za kryjówkę bandom Werwolfu. A trzeba nam
wiedzieć, że w powiecie wałbrzyskim działała jedna z najliczniejszych
grup Werwolfu, licząca około 150 osób. Jej dowódcą był esesman
Zoeffer, a dzieliła się na: Stadtgruppe - dowódca Alfred Kramer,
Kreisgruppe - dowódca Helmuth Nowak i Panzergruppe - dowódca
Elsner, która dokonywała wszelkich akcji dywersyjnych. Dla porównania
działająca w powiecie jeleniogórskim grupa Paula Schmidta liczyła około
20 osób, a grupa Karla Christiana operująca w powiecie bystrzyckim aż 7
osób.
O tym jak wyglądała Wielka Budowa w 1947 roku możemy dowie-
dzieć się z serii artykułów Zbigniewa Mosingiewicza zamieszczonych w
Słowie Polskim:
„Samo rozrzucenie wejść daje pojęcie o ogromie podziem-
nego miasta. Nie jest ono dotychczas w dostateczny
sposób zbadane. Mieszkańcy Głuszycy często na własną
rękę udają się na poszukiwania rzekomo ukrytych tam
skarbów, ale w swych wędrówkach dochodzą jedynie do
głównego tunelu. Bocznych tuneli nikt dotychczas nie
zbadał. Przygodnych poszukiwaczy skarbów odstraszają
groźne bunkry i pogłoski o zaminowaniu przejść".
Dobiegają końca burzliwe lata 40. Podziemia są już lepiej znane.
Armia Czerwona nie znalazła w nich złota ani uranu i w efekcie straciła
nimi zainteresowanie. Nie stracili go natomiast szabrownicy. Nieprzer-
wanie penetrują podziemia, wywożąc z nich wszystko, co tylko da się
oderwać, odkuć, podnieść i wyciągnąć na powierzchnię. Przecież złom
jest w cenie. Jednak poza nimi niewielu jest śmiałków gotowych
zmierzyć się z Olbrzymem, i tylko czasami komendanci okolicznych
posterunków MO polecali wysadzić wejście do tego czy innego tunelu
lub szybu, czego domagali się mieszkańcy, ponieważ ginęło im pasące się
tam bydło, a dzieciaki wracały do domów,.. uzbrojone po zęby w
znalezione w podziemiach pistolety maszynowe i panzerfausty...
Pojawiają się w końcu pierwsze osoby próbujące rozwikłać tajemnicę
„walimskich podziemi". W lecie 1947 roku do Walimia przybywa ppor.
Radek, który wraz z trzema kompanami prowadzi oględziny budowy.
Jednak ppor Radek znika tak nagle, jak się pojawia. Tajemnica nadal
pozostaje tajemnicą. Jakby na zakończenie tragicznej dekady lat 40., w
1948 roku w niewyjaśnionych okolicznościach wylatuje w powietrze
jedno z wejść do podziemi Sokolca, co jeszcze bardziej utajnią ten
kompleks.
Czas szybko mija, nie przynosząc przez następne kilka lat nic nowego.
Dopiero w sierpniu 1954 roku na terenie Gór Sowieh pojawia się
kilkuosobowa grupa wojskowych dokonując m.in. inwentaryzacji sztolni
nr 2 w kompleksie Jugowice. To właśnie tej grupie zawdzięczamy
błędnie wykonany plan tych podziemi, wokół którego narosło tyle
nieporozumień i legend. Sześć lat później w Górach Sowich znowu po-
jawia się wojsko. Niestety, me udało się nam ustalić, jaka ekipa działała
na tym terenie i czego dokonała, za to o wiele więcej wiemy o poczyna-
niach następnej ekipy. Ta zawitała na te tereny 23 lipca 1964 roku.
Wyprawą GKBZHwP kierował dr Jacek Wilczur, a miała za zadanie
ostateczne rozwiązanie zagadki walimskich lochów oraz zebranie mate-
riału dowodowego o zbrodniach hitlerowskich na tym terenie. W wyniku
zakrojonych na szeroką skalę prac ekipie dr Wilczura udało się
zinwentaryzować wszystkie główne kompleksy budowy oraz zebrać
wiele dowodów zbrodni popełnionych przez SS. Do najbardziej obcią-
żających dowodów należą niewątpliwie odkryte w kilku miejscach ma-
sowe groby więźniów, którzy zginęli przy budowie Olbrzyma oraz ze-
znania naocznych świadków zbrodni. Oto co powiedział sam dr Wilczur
Żołnierzowi Polskiemu w kilka dni po zakończeniu wyprawy:
„Wyprawa w Góry Sowie wzbogaciła naszą wiedzę o
hitlerowskim systemie eksploatacji sił więźnia,
wzbogaciła naszą wiedzę o sposobach technicznych
eksterminacji. (...) Góry Sowie to klasyczny przykład
współpracy kapitału i przemysłu niemieckiego z SS. (...)
Świadkowie obliczają że przy budowie labiryntów i
urządzeń obronnych zatrudnionych było około 45 firm.
Istnieją jednak dowody, które pozwalają przypuszczał, że
ta, w Górach Sowich przygotowywano kwaterę Hitlera i
kwaterę dla OKW. We wszystkich wsiach i osadach, w
których prowadzono roboty tunelowe, drążono góry i
budowano naziemne urządzenia obowiązywał zakaz
przyjmowania gości z zewnątrz, choćby nawet z sąsiedniej
wsi. Chodziło o zachowanie najściślejszej tajemnicy".
Należy tutaj dodać, że to właśnie dr Wilczur „odkrył" dla historii tego
terenu panów Heina i Schneidera - Niemców zamieszkałych w Jugo-
wicach, których zeznania okazały się bezcenne przy odtwarzaniu
wyglądu budowy i warunków na niej panujących. Niestety do wielu
rzeczy nie udało się im dotrzeć, a to za sprawą bardzo złej atmosfery
panującej w otoczeniu wyprawy. Jest prawie pewne, że poczynaniami
członków wyprawy interesowało się KGB i SB, co bardzo utrudniało
wszelkie prace. Właśnie za sprawą KGB nie doszło do skutku planowane
rozkopanie jednego z zawałów i penetracja podziemi leżących za nim.
Właśnie za sprawą KGB i SB atmosfera w Górach Sowich popsuła się do
tego stopnia, że zainteresowanie Wielką Budową znikło na kilka lat.
Walerian Skrzypczak tak oto wspomina:
„Pamiętam, że w listopadzie 1943 roku przywieziono na
stację w Walimiu transport więźniów w pasiakach z
jakiegoś obozu, ale z jakiego nie wiem. Wagonów tych
było 5. Ilu więźniów przywieziono również dokładnie nie
wiem. Więźniowie ci zaczęli budować baraki najpierw w
Walimiu a później w Jugowicach. Więcej transportu koleją
z więźniami do pracy w Walimiu nie przychodziło. Z
opowiadań Niemców zamieszkałych wtedy w Walimiu,
którzy kontaktowali się z pracownikami OM wiem, że
ogółem miało być tam zatrudnionych co najmniej 38
tys. ludzi. Kierownictwo tej budowy mieściło się w Jedlince
w zamku, i chyba ono tylko mogło być zorientowane
jakiego rodzaju miały być te budowle i czemu miały służyć.
Sami Niemcy snuli różne domysły na temat prowadzonych
prac w głębi gór, jedni mówili, że miała to być jakaś
fabryka prochu a inni, że miała to być kwatera główna
Hitlera, ponieważ do Walimia przyjechali wtedy
gestapowcy z Kętrzyna, gdzie poprzednio taka kwatera
się mieściła. Z niedożywienia i złych warunków
higienicznych wybuchł wśród więźniów tyfus i na ten tyfus
zmarło około 700 osób a na cmentarzu w Walimiu
znajdują się trzy masowe groby, w których pochowano
zmarłych. Pracowali także w Walimiu jeńcy włoscy,
których zmarło około 22 osoby. Niezależnie od tego
pracowali tam także cywilni robotnicy z OT a także cywilni
robotnicy włoscy, minerzy którzy wysadzali chodniki w
skałach. Główny obóz więźniów zatrudnionych przy budo-
wach w Walimiu, znajdował się w Jugowicach, które za
czasów niemieckich nosiły nazwę Hausdorf. Obóz ten
znajdował się w rejonie ul. Górnej w Jugowicach. Był także
obóz więźniarski w Olszyńcu oraz obóz w Klocach. Prace
były ściśle izolowane, na drogach wiodących do góry,
gdzie prowadzono roboty, stały tablice ostrzegawcze,
grożące karą śmierci za wejście na teren budowy. Niemcy
mówili także, że w Głuszycy istniało krematorium, ale
,gdzie nie wiem. Mój pracodawca Szymura nie mówił mi
nigdy o tym, aby malował jakieś kotły wewnątrz
pomieszczeń zbudowanych wewnątrz góry".
Latem 1972 roku w Walimiu pojawił się pchor. Jerzy Cera Dyspo-
nując ludźmi i sprzętem, rozpoczął dokładne badania nad walimskimi
podziemiami. Przez kolejnych pięć lat Jerzy Cera przybywał w Góry
Sowie i prowadził inwentaryzację budowy. Owocem tych wypraw stała
się obszerna praca dyplomowa, która bardzo dokładnie, jak na owe czasy,
przedstawiała wygląd budowy oraz problematykę więźniów pracujących
w jej kompleksach. Poza tym Jerzy Cera zainteresował się szczególnie
kompleksem Jugowice, gdzie też rozpoczął prace ziemne. Niestety, nie
udało mu się odkryć żadnych rewelacji i poza inwentaryzacją kompleksu
nic nowego nie odkrył.
Minął rok od zakończenia ostatniej wyprawy Jerzego Cery. Jest upalne
lato 1976 roku gdy na horyzoncie pojawia się kolejna ekipa pragnąca
zmierzyć się z Olbrzymem. Ekipą, w skład której wchodzą studenci
Politechniki Wałbrzyskiej, kieruje Piotr Kruszyński, późniejszy
pracownik Centralnego Archiwum Gross Rosen, autor wielu prac o
Górach Sowich. Ponadto w składzie ekipy znajdują się jeszcze dwaj
interesujący ludzie: Tadeusz Słowikowski i Andrzej Nowicki, których
chyba nie trzeba przedstawiać. Działania ekipy ograniczają się w zasadzie
do dokładnego zbadania podziemi i przekopania zawałów w nich
występujących, co udaje się tylko częściowo. Po dokładnej inwenta-
ryzacji budowli naziemnych, ekipa podjęła próbę przekopania zawału
przy wlocie sztolni nr 3 w kompleksie Soboń. Próba zakończyła się w
zasadzie sukcesem, gdyż po wykonaniu szybu udało im się dotrzeć do
kilkunastometrowego odcinka chodnika, zakończonego zawałem. Zawału
jednak nie udało się już sforsować. Jest to zawał o tyle ciekawy, że
wchodzą w niego poderwane wybuchem tory kolejki oraz przewody
elektryczne. W następnym roku ekipa, która została nazwana Grupą
Badawczą Góry Sowie, w takim samym składzie jak rok wcześniej,
Podjęła jeszcze jedną próbę rozebrania zawału w kompleksie Soboń - tym
razem na zawalonym odcinku sztolni nr 2. Po wykopaniu szybu, udało się
nim dotrzeć do zawalonej części chodnika. Niestety, żadnych rewelacji
nie odkryto. W trzecim roku prowadzenia badan na terenie pór Sowich,
ekipa Piotra Kruszyńskiego stanowiła już poważny zespół badawczy. W
jego skład wchodzili studenci Politechniki Wałbrzyskiej, górnicy i
ratownicy z Wałbrzycha, przedstawiciele LOK, delegat Zakładu
Medycyny Sądowej z Krakowa oraz studenci AGH. Wykonali szereg
badań na terenie zamku Książ, stwierdzając w okolicach wiele anomalii
geofizycznych wskazujących na istnienie podziemnych próżni, czyli
pomieszczeń, korytarzy lub tuneli, o których dotychczas jeszcze nie
wiedziano. W tym samym czasie na terenie stacji kolejowej w
Głuszycy, podczas wykopu pod wodociąg, natrafiono na drewniane paki
z nieheblowanych desek. Było ich 18. Wkrótce okazało się, że nie są to
paki lecz trumny, zbijane z materiału jaki był pod ręka. Na zakończenia
działalności podjęto jeszcze próbę rozkopania jednego z zawałów.
Podstawiono koparkę, jednak po paru godzinach pracy, natrafiono na
caliznę skalną, ponad wszelką wątpliwość nie tkniętą ani świdrem ani
oskardem.
Niestety, był to ostatni rok działalności Grupy Badawczej Góry Sowie.
Na placu boju pozostał w zasadzie tylko Piotr Kruszyński, który nadal
prowadził prace badawcze i zbierał materiały o sowiogórskiej budowie.
Związane to było z jego zajęciem, ponieważ po zakończeniu studiów
rozpoczął pracę w C. A. Gross Rosen w Wałbrzychu. Jego wieloletnia
praca zaowocowała w 1989 roku wydaniem przez C. A. Gross Rosen
broszury pt.: Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, która jest
bardzo konkretnym, pobawionym sensacji i fantazji wydaniem
prezentującym stan badań podziemi aż do 1989 roku.
W Górach Sowich próbowała swych sił jeszcze jedna grupa. Latem
1985 roku ekipa pod przewodnictwem pana L. Krzyścina, rozpoczęła
pracę przy zawale na wlocie sztolni nr I w kompleksie Włodarz. Po
wykonaniu głębokiego przekopu prace przerwano ze względu na
obsuwanie się skał ze zbocza położonego nad wlotem sztolni.
W roku 1991 podjęto jeszcze jedną próbę zgłębienia tajemnic budowy.
Prowadzono prace wykopaliskowe na jednym z zawałów w kompleksie
Głuszyca oraz poszukiwano masowych grobów w rejonie Kole. Wyniki
badań pozwalają przypuszczać, że w pobliżu KL Dörnhau w Kolcach
znajduje się kilka nieznanych, masowych grobów. Sprawa wymaga
dalszych prac terenowych.
Jak zeznaje Kazimierz Fedorowicz:
„W Walimiu mieszkam od początku 1947 roku. W owym
czasie przed tunelem w Walimiu przy ulicy 1-go Maja
stały obrabiarki różnego rodzaju. M.in. rozpoznałem
kolosa-betoniarkę sporo narzędzi, wewnątrz znaleźliśmy
dwa motory dieslowskie masę drutu zbrojeniowego i masę
drewna. Do wewnątrz wchodziło się po torach
wąskotorówki. Od Niemców w cywilu niczego nie można
się było dowiedzieć. Nigdy nikt w okresie moich 19 lat
pobytu tutaj nie wpadł na minę, nie słyszałem aby
komukolwiek cos się stało. Od pana Stroińskiego,
mieszkańca Walimia, słyszałem, że w lochach zamku
hitlerowskiego są pancerne drzwi, których nie można
otworzyć. Nie pamiętam kto, ale jeszcze inna osoba także
powiedziała mi o tych drzwiach".
Wczesną wiosną 1992 roku powstała Sowiogórska Grupa Poszuki-
wawcza KRET, która zajęła się odkrywaniem tajemnic Gór Sowich.
Poniżej przedstawiam krótki opis wszystkiego, co udało się nam
odkryć przez 4 lata działalności:
1 czerwiec-sierpień 1992 - prace przy odkopaniu i inwentaryzacji
sztolni nr 3 w kompleksie Osówka,
2 sierpień-paździemik 1992 - inwentaryzacja Olbrzyma,
3 24 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 1 i 3 w
kompleksie Jugowice Górne,
4 31 października 1992 - odkopanie i inwentaryzacja sztolni nr 2 w
kompleksie Jugowice Górne,
6 styczeń-luty 1993 - prace w kompleksie Rzeczka, gdzie po
oczyszczeniu zawału na przedłużeniu sztolni nr 1 wyjaśniamy kolejną
zagadkę; stwierdzamy ponad wszelką wątpliwość, że zawał kończy
się przodkiem, a nie jak wielu uparcie twierdziło dalszym ciągiem
korytarza, do których, co ciekawe, niejeden z nich kiedyś wchodził,
7 luty-czerwiec 1993 - inwentaryzacja Olbrzyma,
8 czerwiec 1993 - realizacja dla potrzeb TVP SA filmu o Górach
Sowich,
9 lipiec 1993 - rozkopanie zawału przy sztolni nr 7 w kompleksie
Jugowice Górne,
10 lipiec-październik 1993 - prace przy zawale sztolni nr 6 w kompleksie
Jugowice Górne,
11 listopad 1993 - odkopanie szybu w kompleksie Jugowice Górne,
12 grudzień 1993 - marzec 1994 - prace na zawale w kompleksie
Włodarz,
13 marzec-kwiecień 1994 - prace poszukiwawcze na terenie kompleksu
Wielka Sowa,
14 kwiecień 1994 - pierwsze prace przy sztolni nr 4 w kompleksie
Jugowice Górne,
15 kwiecień-maj 1994 - prace przy uskoku w kompleksie Osówka,
16 24 wrzesień 1994 - odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie Sokolec,
17 kwiecień-maj 1995 - ostateczne odkopanie sztolni nr 4 w kompleksie
Jugowice Górne,
18 lipiec 1995 - odkopanie pancernych drzwi oraz dalsze prace na
zawale przy sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne, niestety
ciągle bez rezultatu,
20 wrzesień 1995 - działalność SGP KRET zostaje zawieszona.
Po zawieszeniu działalności powstała nowa grupa badawcza o nazwie
THROLL. Z ważniejszych osiągnięć tej grupy mogę wymienić:
1 wrzesień-listopad 1995 - prace przy starych kopalniach srebra na
Wielkiej Sowie. Pierwsza informacja o tzw. „CENTRUM",
2 marzec-sierpień 1996 - prace badawcze w rejonie lokalizacji centrali
telefonicznej „Rüdiger", m.in. odkrycie tunelu z szybem (niestety
zalanym), wgląd w tajne plany kompleksu Włodarz.
3 wstępne badania terenowe (odkop zawału) na terenie fabryki w
Miłkowie,
4 lato-jesień 1997 - prace na Siłowni w kompleksie Osówka,
5 jesień-zima 1997 - prace badawcze w podziemiach Osówki (m.in.
prace na betonowej hali,
6 18 stycznia 1998 - penetracja dotychczas niedostępnej drugiej
wartowni,
7 wiosna 1998 - wznowione zostają prace badawcze w kompleksach
Osówki i Jugowic Górnych,
8 druga (konkretna) wzmianka o „CENTRUM",
9 maj-czerwiec 1998 -prace przy „tajemnicach" Kasyna,
10 czerwiec-lipiec 1998 - prace badawcze na sztolni nr 4 w kompleksie
Jugowice Górne.
CZĘŚĆ VII
ZAGADKI
W chwili, gdy Wilhelm Keitel podpisywał akt bezwarunkowej
kapitulacji Trzeciej Rzeszy, w ludzkich umysłach zaczynały powstawać
pierwsze opowieści o Górach Sowich i ich tajemnicach. W myśl
założenia, że to, co jest nieznane, musi być tajemnicze i nieprawdo
podobne, wymyślano różne nowe teorie o wielokilometrowych
korytarzach, podziemnych komnatach pełnych złota i kosztowności oraz
o przeznaczeniu „Wielkiej Budowy". W poniższym rozdziale zebrane
zostały wszystkie znane nam historie dotyczące sowiogórskich pod
ziemi.
"Było ich trzech: dwóch esesmanów i cywil. Kazali mu
się natychmiast ubierać i iść z nimi. Przed domem czekał
samochód. Jeszcze na progu zawiązali mu oczy, a mimo to
ostrzegali - jeśli otworzysz oczy śmierć!!! Już po kilku
minutach pełnej ostrych zakrętów jazdy wiedział, że udaje
się gdzieś w otaczające Walim góry. Samochód stanął,
uniosło go kilka par rąk. Położono go na drewnianej
podłodze. Po chwili podłoga drgnęła. Jechali nowym
samochodem. W końcu samochód zatrzymał się, kazano
mu wysiąść. Dwóch ludzi wzięło go pod ręce, szli długo, a
za każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Pod stopami
była gładka, betonowa powierzchnia. Gdy odwiązali mu
oczy stwierdził, że znajduje się w jakimś podziemnym
tunelu wyposażonym w wiele skomplikowanych
urządzeń technicznych. Kazano mu poddać konserwacji i
wybielić duży kocioł. Praca trwała trzy dni, a przez cały
czas pilnowało go dwóch esesmanów. Nie wolno mu było
rozmawiać ani patrzeć na przechodzących obok ludzi. Po
trzech dniach SS z tym samym co poprzednio
ceremoniałem odwiozło go do domu".
To relacja Polaka, mieszkającego w czasie wojny w Walimiu. Nasuwa
się tylko jedno pytanie - gdzie znajdują się owe opisywane przez niego
podziemia?
„Opowiadał mi pewien felczer, Niemiec, że jednej nocy
przyprowadzono do niego kilku wynędzniałych więźniów.
Ludzie ci byli potwornie owrzodzeni, a właściwie były to
ślady jakiś ogromnych poparzeń skóry".
Felczer nie rozpoznał choroby. Dziś po tylu latach, po doświadcze-
niach Hiroszimy - mówi pan Trelak - podejrzewam, że były to objawy
choroby popromiennej. Czyżby jednak bomba atomowa?
Inż. Anthon Dalmus - główny energetyk budowy, budowniczy
umocnień Wału Atlantyckiego, wyrzutni V-l oraz kwatery wodza w
Kętrzynie - wspomina o 70 wagonach dziennie, które przywoziły setki
maszyn. Jedno jest pewne, że nie były one potrzebne rzekomemu
miasteczku hitlerowskiemu, wykutemu w górach. Na rzucone pytanie:
Czy plotki na temat mającego tu powstać atomowego miasteczka
podziemnego to prawda? Czerwona twarz Dalmusa robi się blada, a
szare, stalowe oczy przykrywają się powiekami. Łapie się za twarz
nerwowym ruchem i dopiero po chwili zaczyna mówić: Nie to nie jest
prawda, plany podziemnego miasta widziałem w głównym biurze OT w
Berlinie i mogę na to przysiąc.
W jakim zatem celu na budowie zużyto ponad 400 km kabli energe-
tycznych o grubości od 60 do 120 mm? Dalmus, inżynier przecież, mówi,
że takich kabli jeszcze w swym życiu nie widział!!!
Pan Czesław S. z Bytomia wspomina:
„Pracami kierowały trzy firmy. Esesmani pokazywali
na północny-zachód i mówili, że za tymi górami jest
Waldenburg, a za nimi wielki zamek, w którym mieści się
ich kwatera.
Mówili, że od tego zamku do naszych sztolni prowadzi
betonowy tunel, którym jeździ kolejka z wagonikami, Tą
kolejką przyjeżdżają do nich na inspekcję ich
szefowie".
A z naszej strony wypada dodać, że jeżeli pan Czesław S. mówi
prawdę, to dotarcie do takiego tunelu będzie prawdziwą rewelacją. Z
drugiej jednak strony, wydaje się mało prawdopodobne istnienie aż tak
długiego tunelu - w końcu to ponad 20 km! Znane jest wprawdzie
zeznanie jednego z więźniów, który pod koniec wojny szedł do pracy na
przodek, znajdujący się ponad 3 km wewnątrz góry, ale 20 km to już
chyba lekka przesada. Drugi powód negujący możliwość istnienia takiego
chodnika, to czas potrzebny na wykonanie tunelu o długości 20 km. Przy
siedmiu metrach postępu prac dziennie, to około... 8 lat. Tak więc
wszystko jest chyba jasne?
„W grudniu 1944 roku zapędzono nas do niezwykle
ciężkiej pracy. Nosiliśmy olbrzymie, ponad
dwustukilogramowe rury, z których układano rurociąg.
Później dowiedzieliśmy się, że Niemcy tą drogą tłoczą w
głąb tuneli płynny beton. Rurociąg pracował dzień i noc".
W ten sposób powstały w głębi lochów, opisywane już, potężne
bunkry, które dzisiaj... nie istnieją. Gdzie zatem szukać tych wielkich
budowli? W którym kompleksie jest zawał tarasujący drogę do nich? Czy
na Włodarzu? A może na Mosznie? A może w końcu na Wielkiej Sowie?
Kto wie?
„Było to na krótko przed zakończeniem wojny. Po
zapadnięciu zmroku na ulicach Walimia pojawiły się
patrole złożone z SS i SD. Tuż przed jedenastą rozległ się
warkot silników. Na ulicy pojawiła się jadąca z dużą
prędkością kolumna ciężarówek, wiozących ukryty pod
wysoko upiętymi plandekami ładunek. Kolumna jechała
gdzieś w okolice wlotów sztolni. Nasz obserwator nie spał
tej nocy. Tuż przed świtem zawarczały znowu silniki.
Kolumna wracała, ale puste już były skrzynie, nie było
także przykrywających ładunek plandek".
A oto jeszcze jedna relacja, mówiąca o podobnym wydarzeniu:
„Żołnierze obstawili wieś. Przez blisko dwie godziny
ludzie słyszeli hałas silników ciężarówek, które
przejeżdżały przez wieś i kierowały się w góry. Po jakimś
czasie nastąpiła seria potężnych wybuchów. Wydawało
się, że grzmią całe góry, że Niemcy za pomocą dynamitu
chcą je w ogóle poprzestawiać. SS opuściło wieś o świcie.
Ciężarówki nie powróciły z gór".
Tyle cytat, a nam jakoś dziwnie pasuje do tej opowieści jeszcze jedna
historia, mówiąca o osobliwym wydarzeniu.
W połowie lat 60. do redakcji Żołnierza Wolności nadszedł list od
byłego partyzanta (ps. Śmiały), który po wojnie ukrywał się w Górach
Sowich. Zetknął się z leśniczym, Niemcem, który był świadkiem
wprowadzenia owej kolumny do podziemi. Wejście następnie
wysadzono, a miejsce zamaskowano ziemią i sztucznie zasadzonymi
drzewami, przywiezionymi w beczkach. Niemiec chciał wskazać
Śmiałemu to miejsce, ale przed spotkaniem zginął w niewyjaśnionych
okolicznościach. Według tego, co udało się nam ustalić, wszystkie te
relacje mówią o jednym transporcie, który przybył drogą od strony
Dzierżoniowa i został wprowadzony do jednej ze sztolni,
prawdopodobnie w rejonie Wielkiej Sowy. Niestety, nie wiemy nic na
temat ładunku owego transportu. Czy było to „złoto Wrocławia", czy
depozyty ludności, czy też skarby jednego z muzeów, czy w końcu coś z
rodzaju „Cudownych Broni"? Wszystkie hipotezy są możliwe... "
Interesujące rzeczy działy się w rejonie kompleksu Sokolec. Świadko-
wie zwracają też uwagę na o wiele większy obiekt budowany w Sowiej
Dolinie, bezpośrednio schodzącej spod szczytu Wielkiej Sowy.
Przebywający w tym rejonie na robotach pan Kosma, mówi, że na po-
czątku 1945 roku od strony Wałbrzycha nadjechała kolumna ciężarówek.
Skierowały się wprost do Sowiej Doliny, w miejsce gdzie Niemcy
prowadzili wielką budowę. Podobne transporty kierowały się także do
podziemi na górze Gontowa. Niestety, również i w tym przypadku nie
udało się nam natrafić na najmniejszy ślad owych transportów, tak w
dokumentach, jak i w samej Sowiej Dolinie, najdzikszym chyba miejscu
w masywie Wielkiej Sowy.
Tuż przed zakończeniem wojny na terenie Baustelle, miał miejsce
jeszcze jeden ciekawy wypadek. Otóż, żołnierze niemieccy, którym
powierzono eskortowanie samochodu z dokumentacją obozową, po
przełamaniu frontu polostawili samochód na polu minowym, uprzednio
oczywiście odpowiednio go zabezpieczając. Po wojnie, kiedy dostali się
do niewoli, wskazali to miejsce. Wojsko ściągnęło ciężarówkę
zawierającą dokumentację obozową wraz z planami Walimia oraz
dokumenty personalne niemieckiej załogi budowy. W. Furyk zeznaje:
„Po ściągnięciu samochodu z pola minowego,
stwierdziłem że zawartość konwojowanego przez ujętych
esesmanów samochodu stanowiły materiały
zawierające pełną dokumentację założeniową wraz z
planami Walimia, planami zatrudnienia więźniów oraz
dokumenty personalne niemieckiej załogi. Z
dokumentów tych pamiętam nazwisko SS Sturmführera
Lüidecke. Dokumenty te przekazałem w całości
Wojskowej Komendzie m. Wrocławia Jak sobie
przypominam dokumenty te opatrzone były
hitlerowskimi pieczęciami i podpisami ze ścisłą
numeracją. Wśród tych dokumentów widziałem nazwiska,
stopnie i przydziały służbowe niemieckich członków
załogi oraz ich zdjęcia, a nadto obozowe listy więźniów.
Wspomniane dokumenty, gdyby stały się dostępne, dla
OKBZH we Wrocławiu stanowiłyby stuprocentowy
materiał dowodowy dotyczący tego zagadnienia".
Wszystkie dokumenty przekazano Armii Czerwonej i... ślad po nich
zaginął. Do dziś nie udało się ich odnaleźć i prawdopodobnie nie uda się
już nigdy.
Pewnej letniej nocy 1945 roku, w górach dała się słyszeć seria wybu-
chów. Właśnie tej nocy jeden z mieszkańców Walimia postanowił zrobić
sobie wycieczkę w okoliczne lasy. Gdy szedł, tuż pod jego stopami
zakołysała się ziemia, a po lesie przetoczył się głuchy grzmot. Mężczyzna
w panice ukrył się w krzakach i po chwili stwierdził, że w jego kierunku
idzie kilka postaci. Szli gęsiego i zatrzymali się na polance, kilka kroków
od niego. Zapalili latarki. W świetle ukazały się mundury SS. Mężczyzna
zauważył, że wszystkie mundury są mocno zakurzone. - Docierały do
niego strzępy zdań, cicho szeptanych przez Niemców: No nareszcie
koniec, musimy stąd szybko odejść, w Wüstewaltersdorf mogli słyszeć
wybuchy, musimy połączyć się z grupą Weidemanna. Gdy zrobiło się
jasno mężczyzna stwierdził, że znajduje się blisko jednego z wejść do
podziemi. Wydobywał się z niego jeszcze nieosiadły kurz. Dziś wiemy,
że ów człowiek zetknął się, prawdopodobnie, z jedną z grup Werwolfu,
wysadzającą partie podziemi, które nie mogły dostać się w ręce wroga.
Niestety, nie udało się nam ustalić, o które podziemia chodzi.
Pewna Niemka, mieszkająca w tym czasie w Walimiu, wspomina, że w
1945 roku słychać było nocami przytłumione wybuchy, idące z gór oraz,
że wszyscy bali się okropnie wychodzić z domów, bo jak mówi: Werwolf
maskował niewygodne podziemia i lepiej było nie wchodzić mu w drogą.
Prawdą jest, że w powiecie wałbrzyskim działała wtedy jedna z
najliczniejszych grup tej organizacji i na pewno robiła „coś" w
walimskich podziemiach. A przecież miejscowa ludność wiedziała, co
znajduje się w górach. Trudno bowiem było utrzymać w tajemnicy
prowadzone na tak szeroką skalę roboty. Bano się jednak uchylić choć
rąbka tajemnicy w obawie przed zemstą Werwolfu. Wiedziano, co
spotkało pewnego Niemca, który za próbę zdrady tajemnic podziemi w
Ludwikowicach Kłodzkich, zapłacił życiem. Pamiętano także o
znalezionym w okolicy wejścia do podziemi w kompleksie Rzeczka
mężczyźnie - zginął od ciosu siekierą. Zwłok nie rozpoznano - były
zupełnie nagie. Warto tutaj dodać, że zostawianie nagich zwłok było
typową zemstą Werwolfu, a w późniejszym okresie (aż do dnia
dzisiejszego!) organizacji o nazwie Odessa. W 1987 roku w pobliżu
Hamburga znaleziono nagie zwłoki człowieka, który był blisko odkrycia
tajemnicy Bursztynowej Komnaty... umarli milczą.
Wśród napływającej na te tereny ludności, aż roiło się od niesamo-
witych opowieści o skarbach ukrytych w podziemiach. Przecież w
przepastnych magazynach Niemcy zgromadzili ogromne ilości artykułów
żywnościowych. W pierwszych latach po wojnie, kiedy z wyżywieniem
na tych terenach było krucho, ta wersja, krążąca wśród Niemców i
Polaków, znajdowała chętnych słuchaczy. Inne wersje mówiły o wielkich
składach materiałów włókienniczych, maszynach, futrach, złocie itd.
Inni wspominali o Wunderwaffe i wszystkich nowinkach technicznych,
tak szumnie okrzyczanych przez Goebelsa. Nic dziwnego, że co bardziej
odważni próbowali natrafić na ślad, prowadzący do podziemnego
skarbca. Szukano robotników, majstrów i wszystkich mających coś do
powiedzenia o walimskich podziemiach. Obdarzeni wyobraźnią, gotowi
byli wędrować podziemnymi tunelami do Wałbrzycha, Świdnicy a nawet
do... Wrocławia. Psychoza narastała z dnia na dzień. Ktoś słyszał w
górach strzały, komuś zginęło kilka sztuk inwentarza, ktoś wreszcie
widział w lesie dym. Kiedy podszedł bliżej, ujrzał suszące się na drzewie
mundury, dodajmy niemieckie oraz siedzących przy ognisku ludzi. Na
gałęzi wisiała rozpłatana krowa. Tajemnica rozrosła się jeszcze bardziej,
gdy w Walimiu pojawił się, opisywany już w poprzednim rozdziale, ppor.
Radek. Ci z mieszkańców, którzy pamiętają jego wizytę, mówią, że ppor.
pokazał im jakiś plan - zaznaczone były wszystkie budynki, drogi i
wejścia do podziemi. Pamiętają także, że na planie widać było dwa
wejścia do podziemi, zlokalizowane na zboczach Wielkiej Sowy.
Ludzie, mieszkający w czasie wojny w Walimiu, wiedzieli, że w tamtym
rejonie są strzeżone wejścia do podziemi, tymczasem po wojnie zniknęły
one z powierzchni ziemi. Wejścia miały się znajdować na południowym
stoku góry... czyżby więc jednak Sowia Dolina?
Z osobą wspomnianego już inż. Anthona Dalmusa - majora Wehrma-
chtu, jednego z najważniejszych ludzi na budowie - związane są bardzo
ciekawe wydarzenia. Otóż, inż. Dalmus nie wyjechał (jak całe kiero-
wnictwo budowy) do Niemiec, ale osiedlił się w Głuszycy. Tam przez
kilka powojennych lat pracował w zakładach włókienniczych. Chętnie
rozmawiał o budowie z władzami i udzielił wielu ważnych informacji,
dotyczących wyglądu budowy.
Oto, jak według niego, wyglądałaby kwatera główna w tym rejonie: w
Kolcach miał powstać duży dworzec kolejowy, od którego doskonałe
drogi asfaltowe prowadziłyby do poszczególnych schronów i fortyfikacji.
Specjalne lotnisko miało znajdować się na splantowanym zboczu
Wielkiej Sowy obok drogi Walim-Dzierżoniów. Główne budynki
kwatery usytuowano na powierzchni, pod 1,5 metrową warstwą ziemi i
betonu. Z chwilą ogłoszenia alarmu przeciwlotniczego szybkobieżne
windy zjeżdżałyby wraz z dostojnikami do podziemi. Tam miały
znajdować się wielkie elektrownie, a specjalne rurociągi dostarczałyby
świeżą wodę. Przed niespodziewanymi nalotami chronić miały duże
stacje radarowe, rozmieszczone w promieniu stu kilometrów wokół
Walimia i Głuszycy Błyskawiczną łączność z poszczególnymi miastami i
ośrodkami dowodzenia planowano zapewnić specjalnymi, posiadającymi
450 żył kablami telefonicznymi. Kable takie ułożono w wielkiej
tajemnicy na trasie Głuszyca-Berlin-Warszawa-Praga-Hamburg-
Królewiec-Kętrzyn. Nocami specjalne brygady OT kopały rów i układały
kabel. Rano na powierzchni nie było śladu rozkopanej ziemi. Ponadto
wszystkie kompleksy miały być połączone tunelami w których kursowały
kolejki elektryczne.
Tyle relacji inż. Dalmusa, uroczego pana, do którego nikt nie miał
nigdy zastrzeżeń i nie posądzał o nic, gdyby nie fakt, że inż. Dalmus do
tego stopnia poczuł się bezpieczny, że postanowił sprzedać polskim
władzom tajemnicę Gór Sowich. Zażądał 1,5 mil złotych, co na lata 50.
było ogromną sumą. Niestety, władze nie wykorzystały okazji i propo-
zycję odrzucono. Co gorsza, Dalmusem zainteresowało się UB, odkry-
wając jego wojenną przeszłość. Dalmus zniknął z dnia na dzień, po prostu
zapadł się pod ziemię. Mówiono, że uciekł do Austrii, jednak nam wydaje
się bardziej prawdopodobna wersja, że został zlikwidowany za zdradę
przez Werwolf albo przez NKWD lub jako bardzo niewygodny świadek,
przez UB.
Podobnie zresztą działo się z innymi ludźmi, mającymi coś do
powiedzenia na temat budowy. Przykładem niech będzie historia pewnej
Niemki, kochanki jednego z oficerów niemieckich, zatrudnionych na
budowie. Dużo wiedziała i... zniknęła, podobnie jak kilka innych osób,
znających część tajemnic budowy. Inni, mniej ważni, dostawali listy z
ostrzeżeniem i przestawali się interesować budową lub zmieniali miejsce
zamieszkania. Wobec takiej sytuacji, do dziś pozostało bardzo niewielu
ludzi, którzy mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Niestety nie żyją już
panowie Schneider i Hein, Niemcy mieszkający w Jugowicach, którzy
swoimi zeznaniami bardzo rozjaśnili mroki tajemnic otaczających Wielką
Budowę. Niestety, nie żyje już większość więźniów, którzy przetrwali
sowiogórskie piekło i składali zeznania przed GKBZHwP w roku 1964.
Ci co zostali albo nie chcą mówić, albo po prostu niewiele wiedzą. Być
może chcą tez uniknąć losu pewnego mieszkańca Walimia, u którego po
śmierci w połowie lat 80. w trakcie zajmowania domu na poczet skarbu
państwa, znaleziono pewien niemiecki dokument. Ktoś krzyknął: to
legitymacja SS, on był esesmanem! i tak już zostało. W psychozie
panującej na tym terenie nikt nie zwrócił uwagi na dokument, a sprawę
dodatkowo rozdmuchała prasa, pisząc o strażniku Gór Sowich i
niesłusznie oczerniając tego człowieka. Zamieszczone później
sprostowanie niczego nie zmieniło. W oczach wszystkich człowiek ten na
zawsze pozostanie strażnikiem sowiogórskich skarbów i esesmanem. Jak
się okazało, dokument nie był żadną legitymacją SS, tylko
zaświadczeniem o pracy na terenie Rzeszy w latach wojny.
Swego czasu wśród miejscowej ludności krążyła opowieść o kilku
niemieckich płetwonurkach. W latach 60. weszli do zalanych korytarzy i
nigdy nie wyszli. No cóż, wyobraźnia ludzka jest ogromna, zwłaszcza
jeżeli chodzi o rzeczy nieznane. Autor osobiście słyszał niesamowitą
opowieść o kilometrowych tunelach, w których stoją całe pociągi
cennych rzeczy, snutą przez pewnego mieszkańca Walimia w jednej z
piwiarni. Co ciekawe, ów człowiek, jak twierdził, może bez problemu
wskazać miejsce, gdzie znajduje się wejście do owych tuneli. Na prośbę,
aby to uczynił, zasłonił się złym stanem zdrowia (chyba po alkoholu) i
brakiem czasu.
Kiedy w 1964 roku, w czasie opisywanej już wyprawy GKBZHwP,
nadano sprawie Gór Sowich duży rozgłos, pisząc m.in. o zawalonych
wejściach i niepokonanych przez nikogo pancernych drzwiach, do
Konsulatu Generalnego PRL w Berlinie przyszedł list, napisany przez
Bernharda P. Oto treść tego listu:
„W połowie 1950 roku zetknąłem się w lokalu z
górnikiem pochodzącym z okolic Wałbrzycha, który był w
podpitym stanie. Zapytał mnie skąd pochodzę, więc
powiedziałem, że z Górnego Śląska. Jak to usłyszał stał
się bardziej poufały i zaczął mi sugerować, że zapewne
zostałem stamtąd wyrzucony przez Polaczków. Zataiłem,
że opuściłem Górny Śląsk dobrowolnie jeszcze przed
wojną i potakiwałem mu kiedy wyzywał na Ruskich i
Polaczków. W pewnym momencie zaczął mówić o
Walimiu. Mówił, że został wraz z innymi zobowiązany do
pracy na terenie budowy w charakterze sztygara i
odpowiadał za stanowiskowy postęp robót. W wielu
chodnikach magazynowano amunicję, granaty, pięści
pancerne i bomby lotnicze. W miejscu gdzie
zamontowano drzwi pancerne znajduje się wiele skrzyń z
zamku księcia von Pless, który koło Wałbrzycha miał
zamek na wysokiej górze. Czy stamtąd coś wydobyto nie
mógł mi powiedzieć, gdyż jako nazista został aresztowany
i ponad dwa lata spędził w więzieniu. Teraz już nie
pamiętam jak się nazywał ale wiem, że miał krótkie
niemieckie nazwisko. Całą tą sprawę przyjąłem jako
bajkę, ale z drugiej strony nie wydaje mi się żeby kłamał.
Dopiero wasze artykuły wyjaśniły mi wszystko.
Z pozdrowieniem socjalistycznym Bernhard
Pióretzki
P.S. Docierało tam wiele transportów ze Stuttgartu,
Drezna Lipska, Sudetów. Tego on dowiedział się od SS
gdyż był mężem zaufania NSDAP. Czyżby więc skarbiec
Rzeszy zlokalizowano właśnie w Górach Sowich? Wiele
wskazuje, że tak "
Równie sensacyjne są historie poszczególnych kompleksów. Krąży o
nich niezliczona ilość, nieprawdopodobnych wręcz, opowieści.
Przedstawię je poniżej, opisując każdy kompleks osobno.
Z kompleksem Włodarz związana jest relacja pewnego więźnia.
Wspomina on, że pod koniec wojny szedł do pracy na przodek, znajdu-
jący się ponad 3 km w głębi góry! W podziemiach jest tylko jedno
miejsce, w którym zawał zamyka dalszą drogę, a gdzie możliwe jest
występowanie tak długiego tunelu. Chodzi o zawał na przedłużeniu
dużej, zalanej hali, gdzie za pomocą donaritu zawalono całą ścianę,
tamując dostęp do istniejących przypuszczalnie dalszych podziemi.
Niestety, trudności techniczne w postaci wielotonowych odłamków
skalnych uniemożliwiają dalsze prace w tym miejscu, a szkoda. W 1945
roku właśnie stamtąd wydobywał się na powierzchnię charakte-
rystyczny, mdły zapach rozkładających się ciał ludzkich. Wspomina o
nim jeden ze świadków, który znalazł się wtedy w rejonie zawału. Wiele
wskazuje, że właśnie w podziemiach Włodarza zamknięto skazując na
straszną śmierć kilka tysięcy więźniów z transportów, których losu nie
znamy:
„W końcu kwietnia silne oddziały SS nocami
wyprowadziły kilka tysięcy odzianych w strzępy ubrań
szkieletów. Kolumny ruszyły w głąb Gór Sowich. Jedno
jest pewne. Te ostatnie kilka tysięcy więźniów nigdy nie
dotarło do stacji w Jugowicach, ani nie przeszło przez
Walim".
Ciekawą rzecz wspomina także Helena Putlin. Otóż, według niej już w
1938 roku część Włodarza i Moszny była ogrodzona i prowadzono jakieś
prace pod nadzorem SS. Jak ustaliliśmy, wyżej opisywany fakt miał
miejsce nie na Włodarzu, a w podwałbrzyskich Kozicach, gdzie
faktycznie wydobywano rudę uranu. Niemniej nie możemy z całą
pewnością stwierdzić, że w rejonie masywu Włodarza nie prowadzono
żadnych tajemniczych prac przed 1939 rokiem.
W bezpośrednim sąsiedztwie Włodarza znajduje się mało znany
kompleks Soboń, z którym właściwie nie wiąże się żadna sensacyjna
historia. W zasadzie jedynym ciekawym miejscem w tym kompleksie
jest, opisywany już dokładnie, zawał w sztolni nr 3, penetrowany przez
Jerzego Cerę w latach 70., w którym natrafiono na ślady istnienia
dalszych tuneli, być może wykończonych w całości.
Stosunkowo dużo ciekawych informacji udało nam się zebrać na temat
następnego kompleksu o nazwie Osówka. Zdecydowanie najbardziej
tajemniczym obiektem naziemnym tego kompleksu jest tzw. Siłownia,
żelbetowy blok z dużą ilością przepustów, śluz, tam i kanałów dostępny
tylko na jednym poziomie. O istnieniu dalszych poziomów świadczą
zawalone klatki schodowe, szyb windy oraz kanały o głębokości
przekraczającej głębokość dostępnego poziomu:
„Wczoraj plut. Urbanowicz zapuścił się w jeden z wąskich
otworów. Plut. czołgał się 8 m w głąb. Dalszą drogę
odcięła mu woda. Próbne sondowanie wykazało, że woda
sięga jeszcze głębokości kilkunastu metrów (patrz akapit
poniżej). Otwór, o którym mowa skierowany jest mniej
więcej pod kątem 45
o
w głąb budowli. Istnieją pewne
przesłanki na to, że podziemne tunele znajdujące się
idealnie pod omawianą budowlą są z nią połączone".
Do relacji tej idealnie pasuje wiadomość, jaką przekazał nam Piotr
Kruszyński. Badając kiedyś Siłownię, wrzucił do jej wnętrza świecę
dymną. Po kilku minutach dym buchnął z kilkunastu otworów na jej
powierzchni. Kilka dni później jego kolega, przebywający w podziemiach
Osówki, mówił mu, że podziemia są zadymione tłustym, żółtawym
dymem, takim samym jak dym ze świecy dymnej. Człowiek ten nie
wiedział o wrzuceniu świecy do wnętrza Siłowni. Czyżby więc istniało
połączenie między Siłownią a podziemiami? Jeżeli tak, to byłaby to
niemała sensacja. Obecnie, aby dostać się do wnętrza Siłowni stało się
konieczne oczyszczenie szybu klatki schodowej, jako że jest to jedyne
miejsce rokujące nadzieję na odkrycie czegoś ciekawego. Jak bowiem
wiadomo, każde schody dokądś prowadzą, w tym przypadku do wnętrza
Siłowni i jeszcze jednej tajemnicy Wielkiej Budowy.
Prace badawcze, prowadzone w lecie i na jesieni 1997 roku, dopro-
wadziły do bardzo ciekawych odkryć. Po wypompowaniu wody z szybu
klatki schodowej oraz wybraniu zalegającego w niej gruzu okazało się, iż
jest ona połączona z szybem domniemanej windy. Szyb windy, mający
początkowo przekrój kwadratu, przechodzi w okrągłe pomieszczenie o
średnicy 6 m, całkowicie wybetonowane, połączone z powierzchnią
kanałem technicznym o upadzie 45°. W „kwadratowej części szybu
wychodzą liczne rury kamionkowe. Niestety, jak na razie, z braku
możliwości technicznych nie dokonano gruntownego zbadania dna
pomieszczenia. Wstępne badania wykazały, że jest wybetonowane i
posiada niespotykanie mocne zbrojenie w postaci siatki z prętów
stalowych średnicy 30 mm.
Ciekawostką jest fakt, że uderzenia młotem w ściany okrągłego
pomieszczenia są słyszane w podziemiach Osówki. Czyżby zatem istniało
między nimi połączenie? Jeżeli tak, to tylko „gdzieś" za uskokiem, w
niezbadanych jeszcze tunelach.
Obok wyżej opisywanego pomieszczenia odkryliśmy cztery betonowe
studnie o średnicy 1 m, obecnie zalane wodą. Ich wstępne sondowanie
pozwala stwierdzić, że mają po kilkanaście metrów głębokości.
Przeprowadziliśmy także kilka doświadczeń ze świecami dymnymi.
Zaowocowało to ustaleniem ciekawych połączeń w systemie Kamion-
kowych rur. Obecnie planowane są dalsze badania, które prawdopo-
dobnie doprowadzą do wyjaśnienia wielu tajemnic Siłowni.
Dużo interesujących miejsc znajduje się także w części podziemnej
kompleksu. Na przykład, do dziś nie zbadano dokładnie dna szybu
wentylacyjnego. Ze względu na obwał, nie sprawdzono jego ścian aż z
trzech stron i nie wiadomo czy nie kryją jakiegoś nowego tunelu?
Podobnie ma się sprawa z tzw. uskokiem, sztucznym zawaleniem skał
między poziomami tuneli w rejonie wartowni. To, że kryje jakieś tunele
jest niemal pewne, a to z racji wody, która spływając z górnego poziomu
ginie w nim całkowicie, nie wypływając na dole w wartowni. Gdyby nie
miała innego odpływu, już dawno zalałaby wartownię pod strop,
tymczasem wartownia jest sucha, mimo że od miejsca wsiąkania wody
dzieli ją odległość 5-8 m. Interesujący jest także sam moment powstania
zawału. Otóż, przyjęło się, że powstał on wiosną 1945 roku w trakcie
maskowania podziemi. Wersja ta funkcjonuje wszędzie do dnia
dzisiejszego, jednak my dotarliśmy przy pomocy Piotra Kruszyńskiego
do zeznań pewnego polskiego leśniczego - prawdopodobnie pierwszego
człowieka penetrującego po wojnie podziemia Osówki. W lipcu 1945
roku, kiedy ów człowiek wszedł do podziemi, w środku paliło się jeszcze
światło (!), a wszystko wyglądało tak, jakby pracę przerwano kilka
godzin temu. Leśniczy zeznaje, że był w rejonie wartowni i nie widział
żadnego zawału. Widział natomiast tunel biegnący prosto w głąb góry, w
który wszedł na głębokość kilkuset metrów. Od tunelu odchodziły w obu
kierunkach boczne tunele i hale. Jak twierdzi, ze strachu nie penetrował
całego labiryntu. Wspomina także, że po zajęciu budowy przez Rosjan
został przez nich zatrzymany i pracował dla nich jako przewodnik po
kompleksie. Kiedy Rosjanie poznali system, szybko zrezygnowali z jego
pomocy, a cały teren podziemi otoczyło wojsko. Leśniczy był jednak
ciekaw co tam robią i podpatrzył, że ze sztolni nr 2 wychodzi na
powierzchnię taśmociąg, którym Rosjanie coś wywożą z podziemi oraz
że wynoszą ze środka dziwne cylindryczne pojemniki wielkości wiadra.
Co ciekawe, jeden pojemnik niosło z wielkim trudem aż 4 żołnierzy.
Akcja trwała przez dwa miesiące. Dziś możemy tylko przypuszczać, że
były to pojemniki z ołowiu, zawierane próbki ziemi, do badań na
obecność w niej rudy uranu. Kiedy kilka miesięcy później leśniczy
znowu odwiedził rejon wartowni, zastał tam rozległy zawał, blokujący
dalszą drogę a jednocześnie sztucznie łączący obydwa poziomy
podziemi.
Równie tajemnicza jest sztolnia nr 3, a ściślej mówiąc jej wyposażenie.
W jakim bowiem celu w sztolni o długości około 120 m wybudowano aż
dwie ceglano-betonowe tamy z urządzeniami hydraulicznymi? Nam
nasuwa się tylko jedno przypuszczenie. Sztolnia nr 3 miała służyć jako
punkt pobierania wody dla kompleksu. Przemawia za tym fakt, że tuż nad
wejściem do niej wykonano dużych rozmiarów wykop pod
nierozpoznaną budowlę - mogła to być stacja pomp. Inna wersja sugeruje,
że w trakcie budowy sztolni natrafiono po prostu na dużą żyłę wodną i w
związku z tym budowę przerwano, a tamy postawiono, aby regulować
wypływ wody na powierzchnię. Na przykład tylko nocą.
Kompleks Jugowice jest sam w sobie sensacyjną historią - żaden inny
nie wprowadził tyle zamieszania. Stało się tak z powodu niedostępności
wnętrza kompleksu do penetracji. Dopiero nasze prace w ostatnich
latach wyjaśniły większość niewiadomych. Według mieszkającego
w pobliżu sztolni pana Milanowskiego, te słynne stalowe drzwi w szto
lni nr 6 były po wojnie otwarte! Przed nimi, natomiast, leżały na powie
rzchni dwie stalowe szafy pancerne zawierające jakieś papiery. Jakie,
nie wiadomo. Szafy zabrano na złom w latach 50. Poza tym, aż do
wczesnych lat 50. większość wejść była dostępna i sama natura doko
nała ich zawalenia. Od wojny była zamaskowana tylko sztolnia nr 4,
która wydaje się być centralną w całym systemie. Podobnie jak odkryty
Przez nas szyb wentylacyjny na zboczu Chłopskiej Góry. Bardzo cieka
wy szczegół podaje pan Maciejewski w swojej pracy o górach. Jak
Pisze: W ciągu czterech miesięcy od zbudowania pierwszego baraku
więźniowie wykuli 18 otworów w skałach. No cóż, my dotychczas
zlokalizowaliśmy 7 otworów, co do paru innych mamy pewne przyp-
uszczenia, ale gdzie pozostałe?
Także w kompleksie Rzeczka jest kilka niewiadomych. Według
pewnej relacji, w latach 50. grupa geologów, badających skały Gór
Sowich, penetrowała m.in. podziemia Rzeczki. Jak mówią, idąc cały czas
prosto jedną ze sztolni, minęli po kolei sześć poprzecznych hal, a dalej
nie szli, po prostu ze strachu. Dziś znamy tylko dwa poprzeczne ciągi hal,
a zawał na sztolni nr 1 możemy wykluczyć - zbadaliśmy go dokładnie i
ponad wszelką wątpliwość kończy się przodkiem. Pozostaje zatem tylko
zawał na przedłużeniu sztolni nr 2. Jego przekopanie może wnieść wiele
nowego do kształtu podziemi w tym kompleksie. Nasza grupa na razie
nie jest nim zainteresowana. W Rzeczce istnieje bowiem jeszcze jedno
osobliwe miejsce. Chodzi o mały tunel, z wlotem pod betonowym
mostem naprzeciw platformy pod sztolnię nr 4. Istniejący w nim zawał
może doprowadzić do rozwiązania tajemnicy kompleksu, ponieważ tunel
biegnie prosto pod znane nam podziemia, które prawdopodobnie miał
odwadniać.
Wiele tajemnic kryje w sobie także nieco oddalony od serca budowy
kompleks Sokolec. Według stanu na dzień dzisiejszy istnieją w nim tylko
4 wloty do podziemi, rozłożone na dwóch poziomach. Natomiast relacje
mówią aż o 11 wejściach zgrupowanych na trzech poziomach. Gdzie
zatem szukać pozostałych wejść? Pan M. Bazała twierdzi, że do
niektórych sztolni można dostać się za pomocą ceglano-betonowych
studzienek z powierzchni ziemi. My dodamy jedynie, że faktycznie
zlokalizowaliśmy kilka takich studzienek, leżących poza zasięgiem
znanych podziemi. Co ciekawe, studzienki są zagruzowane, lecz mimo to
słychać w nich głuche echo świadczące o ich dużej głębokości. Czy
sięgają do podziemi? Tylko ich oczyszczenie może dać odpowiedź na to
pytanie.
A teraz ciekawostka. Od wielu mieszkańców tych okolic słyszeliśmy o
pewnej Niemce, która w latach 70. miała otrzymać z Niemiec urządzenia
do... wentylacji podziemi. Nikt jednak nie potrafi powiedzieć kim jest ta
Pani. My osobiście nie wierzymy w tę historie - psychoza panująca wśród
miejscowej ludności bardzo często prowadzi do wymyślania
opowieści pozbawionych jakichkolwiek realnych podstaw.
Na koniec warto dodać, że w rejonie kompleksu Sokolec istnieje
jeszcze jedna sztolnia, której kształt i historia owiane są tajemnicą.
Chodzi o zlokalizowaną przy dolnych hałdach u podnóża góry sztolnię,
powstałą prawdopodobnie w latach 50. Według naszych ustaleń
próbowano tam eksploatować rudę uranu, a pracowali w niej pod
nadzorem KGB i UB żołnierze karnego batalionu. Do dziś żyje niewielu
żołnierzy tego batalionu. Wejście do sztolni jest obecnie zamurowane ze
względu na wzmożone promieniowanie. Niestety, nie udało nam się
znaleźć powiązania tej sztolni z wyrobiskami z okresu wojny, choć nie
jest wykluczone, że jest to jedna ze sztolni kompleksu Sokolec,
rozbudowana po prostu przez pechowych górników. Jeżeli tak jest w
rzeczywistości, to pozostałych sztolni tajemniczego poziomu III-go
należy szukać w pobliżu owej sztolni lub u podnóża góry, na tej samej
wysokości.
Zdecydowanie najwięcej „mrożących krew w żyłach" historii związa-
nych jest z zamkiem Książ i podziemiami wykutymi w skale, na której
stoi. W zasadzie do dnia dzisiejszego nie ustalono ostatecznie ilości
poziomów podziemnych wyrobisk. Znane są dwa poziomy, jednak może
być ich nawet 4-5. O tym, że pod zamkiem są jeszcze nie odkryte
pomieszczenia wiadomo na pewno, ale nikt nie zadał sobie trudu, aby
spróbować do nich dotrzeć. Wszystkie dotychczasowe próby miały
charakter amatorski i chaotyczny, co w przypadku domniemanej
zawartości tych tuneli jest po prostu nietaktem. Nie zadano sobie też
trudu sprawdzenia całego szybu transportowego - w bezmyślny sposób
zasypano go gruzem i śmieciami. Nie zbadano szybu windy, choć na jej
tablicy z numerami pięter jest 11 przycisków. Dodajmy, że zamek ma 5
pięter, dwa piętra piwnic i... już. Gdzie są zatem pozostałe miejsca, w
których zatrzymywała się winda. Jej szyb zabetonowano na pierwszym
poziomie podziemi. Nie rozbito także murów, na które wskazywał
wieloletni opiekun zamku, niejaki Wawrzyszek. Zostały one wzniesione
wiosną 1945 roku i obok nich posadzono bluszcz, którego gałęzie pnąc
się po ścianach, zazdrośnie strzegą tajemnic zamku. W okresie
zajmowania zamku przez Wojsko Polskie prowadzono pewne prace
poszukiwawcze, podobnie jak i wcześniej czyniła to Armia Czerwona.
Nie doprowadziły jednak ani do wniosków potwierdzających istnienia
podziemnych skrytek, ani je negujących. A przecież z analizy
dokumentacji zamku i zeznań świadków jednoznacznie wynika, że nie
wszystkie pomieszczenia zamku zostały dokładnie zbadane, Czy te
wszystkie irracjonalne działania miały jakiś ukryty cel? Jeżeli tak, to kto
miał interes, aby tajemnice zamku nie zostały odkryte? Nie wiadomo.
Wiadomo, że prace prowadzono zarówno w samym zamku jak i w
skałach, na których stoi. Wiadomo też, że wykonywali je Żydzi z KL
Fürstenstein pod nadzorem OT, a obóz mieścił się w okolicy dzisiejszego
parkingu. Niewiele natomiast wiadomo o tym, że w dolinie rzeki
Pełcznicy istniał drugi obóz. Przebywali tam górnicy z Donbasu,
zajmujący się drożeniem tuneli. Co ciekawe, górnicy nie pracowali w
znanych podziemiach. Stwierdza to jednoznacznie Żyd o nazwisku
Weiss, który tam pracował. Jak mówi, nigdy nie spotkał żadnego z tych
górników, słyszał natomiast o istnieniu ich obozu. Gdzie zatem zatru-
dniano tych kilkuset fachowców, których (jak wszystko na to wskazuje)
zlikwidowano pod koniec wojny w nieznanych okolicznościach. Kiedy
sprowadzono pana Weissa do podziemi stwierdził, że obok jednego z
bocznych korytarzy znajdowało się duże pomieszczenie. Dziś jest tam
gruba ściana. Weiss twierdzi ponadto, że kiedy 26 lutego 1945 roku
opuszczał podziemia, żaden z chodników nie był obetonowany. Na to
samo miejsce wskazał także niejaki Semeniuk - Rumun z OT - który
wkrótce po złożeniu zeznań zginął w Świebodzicach w tajemniczych
okolicznościach. Mówił, że wielokrotnie przechodził obok pomieszcze-
nia, które obecnie... nie istnieje. Dodał również, że wszystkich Żydów
pracujących przy betonowaniu chodników zlikwidowano. W miejscu,
wskazanym przez tych dwóch panów, przeprowadzono w latach 80.
próbne odwierty, jednak na głębokości 1,5 m wiertła zaklinowały się i
trzeba było przerwać prace. Kilka metrów dalej ściana, gdzie dokony-
wano odwiertu, kończy się. Grubość betonu nie przekracza tam 60 cm.
Dlaczego więc kilka metrów dalej beton ma już ponad 1,5 m grubości?
Oto słowa człowieka, który był w czasie wojny zatrudniony w OT jako
kierowca:
„Wielokrotnie woziłem na zamek materiały budowlane,
takie jak cement i cegła. Obok mnie w szoferce zawsze
siedział mój szef, sierżant SS, poczciwy człowiek.
Materiały dowoziłem na dziedziniec zamku, z którego
wybito szyb do podziemi. W czasie rozładunku musiałem
opuścić samochód. Myślę, że dlatego, bym nie widział
więźniów rozładowujących cement i cegłę. Pewnego razu,
a było to w ostatnich tygodniach wojny, jak zawsze
poszliśmy z moim szefem 'na spacer'. Sierżant na chwilę
oddalił się i wrócił z wiadomością, że w kursie powrotnym
zabierzemy pewien ładunek. Poszliśmy do piwnic zamku,
gdzie w dużym pomieszczeniu leżała masa
drewnianych, izolowanych papą skrzyń. Miały napisy w
języku niemieckim — Ostrożnie!!! Cenny ładunek!!! oraz
wybitego orła Rzeszy. Skrzynie były puste. Sierżant
powiedział, że jeżeli chcę, to mogę pogrzebać w nich.
Może znajdę coś na pamiątkę - jak stwierdził. Niestety nic
w nich nie znalazłem. Potem zaczął się załadunek.
Wszystkie skrzynie wywieźliśmy na leśną polanę i
spaliliśmy. Sierżant mówił, abym jak najszybciej
zapomniał o tym wydarzeniu, gdyż skrzynie zawierały
ładunek specjalny, który złożono w podziemiach zamku i
lepiej o tym nic nie wiedzieć. Żyję, gdyż w ostatnich
dniach wojny sierżant ostrzegł mnie, że SS likwiduje
wszystkich mających związek z tymi skrzyniami.
Uciekłem ".
Powyższa relacja może być w pełni wiarygodna. Jak udało się nam
ustalić, pod koniec wojny na zamek przybywało wiele transportów z
cennymi rzeczami, a w momencie zajęcia zamku przez Armię Czerwoną
po transportach tych nie pozostał nawet najmniejszy ślad Należy
przypuszczać, iż ich zawartość ukryto w podziemnych komorach, w
metalowych, zaizolowanych skrzynkach. Kilkanaście lat temu T.
Słowikowski - człowiek mocno zaangażowany w odkrycie tajemnic
zamku - znalazł jedną z takich skrzynek w lesie u podnóża zamku.
Niestety, była już pusta. Pan Słowikowski twierdzi, że do zamkowych
podziemi dotrzeć można przez kilka zamaskowanych studzienek
znajdujących się na zalesionym zboczu.
„Byłem wtedy strażnikiem na parkingu. Zajechał
mercedes z niemieckimi tablicami. Wysiadło 4
eleganckich panów. Spytałem jak długo pozostaną na
zamku. Odpowiedzieli, że jakieś 4-5 godzin, bo chcą
odpocząć i posiedzieć na tarasie. Czas płynął powoli.
Minęło 5 godzin a naszych turystów ani śladu. Bytem jakiś
taki niespokojny, więc poszedłem na zamek. Niestety nikt
tam nie widział 4 Niemców. Szukałem ich po parku ponad
dwie godziny i zacząłem się denerwować. Zaczęło się
ściemniać, gdy Niemcy wrócili. Zmęczeni, brudni podeszli
do samochodu - zabłądziliśmy - rzucił jeden z nich i bez
słowa odjechali. A ja do tej pory zadaję sobie pytanie -
czego szukali i do czego dotarli? Czy może do jednej z tych
studzienek?"
Do podziemi - twierdzi pan Słowikowski - można dostać się np. Przez
kolektor ściekowy. Jego budowa zajęła 4 lata, a mimo to Poprowadzono
go w najmniej dogodnym terenie, pod skalnym masywem zamkowego
wzgórza. Podobny kolektor budowali Niemcy. Szedł doliną rzeki
Pełcznicy. Nasuwa się pytanie - dlaczego również nowego kolektora nie
poprowadzono w tym miejscu, dlaczego poprowadzono go pod dwoma
hipotetycznymi tunelami kolejowymi dochodzącymi do zamku. Komu na
tym zależało, bo przecież z kolektora, przy niewielkim wysiłku, można
przez podkop dotrzeć do tuneli. Ponadto, wzdłuż kolektora biegnie tor
kolejki wąskotorowej. Można stąd wywieźć przedmioty o dużym
ciężarze i objętości. A propos tuneli kolejowych, to chodzi
przypuszczalnie o dwa tunele, biegnące do zamku, którymi do podziemi
miały dojeżdżać pociągi specjalne. Tunele mają biec od torów linii
kolejowej Wrocław-Wałbrzych, a ich wloty mają znajdować się w rejonie
tzw. Łuku Świebodzickiego i obok stacji Wałbrzych Szczawienko. W
rejonie Łuku faktycznie istnieje odcinek zbocza góry nienaturalnie płaski
z młodym drzewostanem, zbudowany, jak wykazały badania, z luźnych
skalnych okruchów i ziemi. Zbocze to dochodzi do samych torów pod
ostrym kątem - idealnie pasuje na bocznicę. Pan Słowikowski dotarł do
takiej oto opowieści: żołnierz Wehrmachtu jechał na urlop pociągiem do
Wałbrzycha. W Świebodzicach do wagonu wsiadł esesman i nakazał
wszystkim, aby przesiedli się na lewą stronę i pod żadnym pozorem nie
patrzyli w prawo. Żołnierz pamięta, że za Świebodzicami pociąg wjechał
w jakby tunel zbudowany z siatki maskującej rozpostartej nad wąską w
tym miejscu doliną. Wtedy właśnie ukradkiem zerknął w prawo.
Zobaczył kilka rzędów wagoników kolejki wąskotorowej, wypełnionych
urobkiem oraz wlot tunelu w zboczu. Czyżby jednak prawda?
Z tunelem tym związana jest jeszcze jedna historia: pod koniec wojny z
kierunku Wrocławia nadjechał pociąg, minął Świebodzice i na 61,1 km
trasy zapadł się pod ziemię. Jedno jest pewne. Pociąg ten nigdy nie dotarł
do Wałbrzycha. Na 61,1 km była bocznica, z której tor prowadził tunelem
do podziemi zamku. Jak udało się nam ustalić pociąg składał się z
lokomotywy, dwóch wagonów osłony SS, salonki gauleitera Hanke oraz
dwóch wagonów z nieznaną zawartością. Co było w tych dwóch
wagonach? Czy złoto Wrocławia? Bardzo możliwe.
Według zeznań opiekuna zamku - Wawrzyszka - z zamku na drugą
stronę rzeki przerzucony był most pneumatyczny (!), którym Niemcy
mogli toczyć nawet wózki kolejki wąskotorowej. Most ten, a także to co
tam robiono, chronione było największą tajemnicą. Wawrzyszek
zeznaje ponadto, że pod koniec wojny w podzamkowych tunelach ukryto
wiele transportów napływających z całych Niemiec. Mówiło się
wówczas, że w skrzyniach zgromadzono skarby kultury francuskiej, w
tym Bibliotekę Narodową z Paryża. A na koniec taka oto ciekawostka
(czy tylko ciekawostka?): Hubertus Strughold - naukowiec przeprowa-
dzający doświadczenia z medycyny lotniczej, w tym testy w kabinach
ciśnieniowych — wspomina:
„Nasz instytut w Dachau został zbombardowany.
Ewakuowano nas na Śląsk, do zamku baronowej. Nie
pamiętam jak się nazywał. W podziemiach zamku
próbowałem lotu w rakiecie. Badałem swoje reakcje.
Musieliśmy uciekać, bo Rosjanie byli o 10 km".
Bardzo ciekawy fakt podaje jeden z byłych więźniów. Nie wie gdzie,
bo go to nie interesowało, widział, jak w jednym z tuneli uruchomiono
produkcję jakiś części do samolotów. Było to na krótko przed za-
kończeniem wojny.
A oto co spotkało jednego z oficerów niemieckich: jako nie nadający
się na front, nadzorował prace w Górach Sowich. Wszyscy nadzorcy
zostali zaproszeni przez SS na kolację i poczęstowani alkoholem. Nasz
oficer ze względu na chorobę żołądka alkoholu nie tknął. Kiedy zobaczył,
że pijący kolejno tracą przytomność, przerażony zaczął udawać, że z nim
także jest źle. Został załadowany na ciężarówkę i wraz z innymi zupełnie
nagimi i nieżyjącymi już kolegami wywieziony w nieznanym kierunku.
Uciekł wyskakując z ciężarówki. Jaka więc tajemnica związana jest z
Górami Sowimi, skoro razem z więźniami pogrzebano tam także
strażników?
Przyroda i czas skutecznie zacierają ślady prowadzonych prac i
zbrodni. Z każdym rokiem przybywa nowych zawałów w tunelach,
niszczeją budowle naziemne, umierają świadkowie. Coraz trudniej nam
odtworzyć wygląd i historię pewnych miejsc. Czy zdążymy? Jedno jest
pewne, nie możemy zaprzestać prac nad tak fascynującym tematem jak
Góry Sowie i ich tajemnice. W rozdziale tym staraliśmy się przedstawić
Państwu co ciekawsze „sensacje" dotyczące Wielkiej Budowy i w sposób
racjonalny je wytłumaczyć. Za dużo bowiem narosło mitów,
nieporozumień i kłamstw, nie przynoszących nikomu pożytku, a często
prowadzących do tragedii. Góry Sowie i to co działo się na ich terenie w
latach 1943-45, zalicza się do największych tajemnic II wojny światowej
i należy dołożyć maksimum wysiłku, aby tę tajemnicę rozwiązać. Trzeba
w końcu jasno wiedzieć, co naprawdę działo się w górach, które w czasie
wojny nazywano Górami Śmierci...
CZĘŚĆ VIII
ZAKOŃCZENIE
Wojenna historia obszaru Gór Sowich stanowi do dziś jedną z naj-
większych tajemnic II wojny światowej. Od lat zajmują się nią najwybi-
tniejsi badacze historii wojskowości, techniki fortyfikacyjnej i poszuki-
wacze skarbów. Każdy z nich znajduje w Górach Sowich „coś" dla
siebie. Historycy starają się wyjaśnić genezę budowy i jej przeznaczenie,
miłośnicy fortyfikacji badają unikalne techniki budowy i dokonują
inwentaryzacji, poszukiwacze skarbów pędzą za „nieznanym". Są i tacy,
którzy łączą w sobie wszystkie te zainteresowania, starając się rozwikłać
tajemnicę Olbrzyma. Do tych ostatnich zaliczam się i ja. Prowadząc od
szeregu lat systematyczne badania pozostałości Wielkiej Budowy, staram
się dotrzeć do nowych tajemnic, tuneli i... skarbów. A do odkrycia zostało
jeszcze wiele - bardzo wiele. Poza ostatecznym wyjaśnieniem
przeznaczenia przedsięwzięcia budowlanego Olbrzym, koniecznie trzeba
rozkopać i zinwentaryzować wszystkie zawały, które zagradzają dziś
dostęp do tajemnic. Są to:
1 zawał w podziemiach kompleksu Osówka - tzw. uskok,
2 zawał sztolni nr 4 w kompleksie Osówka,
3 zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego nr 2 w kompleksie
Osówka,
4 zawał w sztolni nr 1 w kompleksie Włodarz,
5 zawał (po zlokalizowaniu) sztolni nr 5 w kompleksie Włodarz,
6 zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Soboń,
7 zawał w sztolni nr 2 w kompleksie Rzeczka,
8 zawał i odgruzowanie szybu wentylacyjnego w kompleksie Rzeczka,
9 zawał w sztolni nr 4 w kompleksie Jugowice Górne,
10 zawał w sztolni nr 6 w kompleksie Jugowice Górne,
11 zawał w sztolni nr 3 w kompleksie Sokolec,
12 zawały sztolni fabryki zbrojeniowej Mölke-Werke,
13 zawał na wlocie tunelu kolejowego prowadzącego do podziemi
kompleksu Książ,
14 odgruzowanie obiektu tzw. Siłowni w kompleksie Osówka,
15 lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu
Moszna,
16 lokalizacja i odgruzowanie zawałów na wlotach sztolni kompleksu
Wielka Sowa
17 oraz wiele pomniejszych zawałów i osuwisk.
Aby zadanie to stało się wykonalne, potrzebne są pieniądze i to,
niestety, niemałe. Potrzebni są sponsorzy, aby prowadzić trudne prace
terenowe. Czy się znajdą? Mam nadzieję, że tak.
Na koniec kilka refleksji na temat Olbrzyma. Dokonując inwentaryza-
cji oraz biorąc udział w licznych pracach poszukiwawczych wyrobiłem
sobie prywatne zdanie na temat przeznaczenia Olbrzyma. Otóż uważam,
że zespół kompleksów zlokalizowanych w Górach Sowich miał stanowić
(po ukończeniu budowy) gigantyczny kompleks zbrojeniowy, który
poprzez kompleks Sokolca byłby połączony z istniejącymi już
zbrojowniami we wnętrzu Włodyki. Kompleks zamku Książ miał być
natomiast, bez wątpienia, kolejną kwaterą główną Führera. Na czym
opieram swoje przemyślenia? Porównując plany podziemi Włodarza,
Osówki, Rzeczki itd. z planami podziemi zamku Książ od razu rzuca się
w oczy ich „inność". Ma się wrażenie, że chodzi o zupełnie różne
obiekty. Z jednej strony proste sztolnie, regularne skrzyżowania,
monotonia powtarzających się przecznic i hal, a z drugiej strony
nieregularne korytarze, tu i ówdzie ulokowane komory, szyby wind i
klatek schodowych. Te obiekty nie mogą służyć temu samemu
Poznaczeniu! Z kolei porównanie planów np. Włodarza z planami fabryki
V-2 o kryptonimie Dora lub fabryką Junkersa w Dessau wyjaśnia chyba
wszystko. Te same założenia, te same tunele, hale, ta sama monotonia.
Mieczysław Mołdawa w swojej pracy pt: Gross Rosen, obóz
koncentracyjny na Śląsku stwierdza, że Olbrzym to:
"(...) komando pracujące w niezwykle ciężkich warunkach
przy budowie ukrytych w Górach Sowich zakładów
zbrojeniowych podlegających Luftwaffe (broń rakietowa)
i mających służyć programowi Riese. Dla tego programu
założono w 1944 roku szereg komand polowych do
drążenia wyrobisk pod hale tunelowe podziemnych
fabryk".
Dalej zaś charakteryzując kompleks zamku Książ pisze:
„Komando Furstenstein na terenie kwatery Luftwaffe z
ośrodkiem studiów broni powietrznych oraz inspekcją
specjalną (Sonderinspektion) budowy fabryk
podziemnych w masywie Gór Sowich. Komando małe
założone w 1944 roku. powiązane z pobliskim komandem
Wustegiersdorf budującym kompleks zbrojeniowy (...)".
Myślę, że jest to, jak do tej pory, najbardziej wiarygodna i sensowna
charakterystyka przedsięwzięcia budowlanego OLBRZYM.
CZĘŚĆ IX
KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA
KWATERA GŁÓWNA FUHRERA?
Najbardziej prawdopodobna wersja „wydarzeń", choć wydaje się, że
także najbardziej... błędna. Podstawą rozpowszechniania tej wersji są
opublikowane wspomnienia Alberta Speera oraz Nicolausa von Belo-wa,
którzy właśnie o „Riese" piszą jako o nowej kwaterze głównej budowanej
w górach koło Wałbrzycha. Pozornie wszystko pasuje, bowiem właśnie w
górach koło Wałbrzycha zlokalizowany jest Zamek Książ, gdzie właśnie
powstawała kwatera główna, natomiast „Riese" wcale nie jest
zlokalizowany w górach koło Wałbrzycha, tylko nieco dalej. Bardziej by
pasowało: w górach koło Jedliny Zdrój koło Walimia, koło Głuszycy itd.
Ale i o tym wspomina Albert Speer pisząc o nowej kwaterze powstającej
w górach na Śląsku koło Jedliny Zdrój.
Zaczyna się zatem pewien zamęt - ile tych kwater głównych
budowano? Jedną, dwie, trzy a może cztery? Wielu obdarzonych większą
fantazją badaczy twierdzi nawet, że wszystkie podziemia rejonu Walim -
Głuszyca miały stanowić zespół kwater na wzór podobnego zespołu z
rejonu Kętrzyna. Co więcej, niektórzy już nawet podzielili podziemia dla
poszczególnych organów, i tak np.: Rzeczka przypadła Goebelsowi,
Włodarz miał być dla Goeringa a Osówka dla Hitlera. Fantazja ludzka
nie zna granic.
SCHRONY DLA WOJSKA?
Wersja szeroko propagowana we wczesnych latach powojennych przez
przesłuchiwanych Niemców (np. Dalmusa). Według niej podziemia
"Riese" miały służyć jako schrony dla ok. czterdziestotysięcznej armii.
Totalna bzdura - nikt przy zdrowych zmysłach nie "zapychałby"
podziemi wojskiem, gdyż w ten sposób przestawało być mobilne i nie
posiadało kontaktu z rzeczywistością. Chyba, że miałyby to być schrony
przeciwatomowe ...
TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?
Wersja raczej nierealna. Nikt normalny nie buduje centrum bada-
wczego, którego wyniki prac będą gotowe za kilka lat, w momencie, gdy
wojna zbliża się ku końcowi. Zresztą sam Albert Speer pisze, że pod
koniec 1944 roku wydał rozkaz przerwania wszystkich budów, których
ukończenie przewidziano po 1945 roku. Może to sugerować, że „Riese"
miał być skończony w 1945 roku. Jednak i to nie do końca odpowiada
prawdzie, bowiem pewne przesłanki mówią o 1948 roku, co
świadczyłoby o wyjątkowej ważności „Olbrzyma".
BROŃ ATOMOWA?
Ciekawa hipoteza. Niby fantastyczna, ale też bardzo realna, jeżeli
przyjąć, że „Riese" miało wchodzić w skład koncernu Concordia,
budowanego w Sudetach z wielkim rozmachem, a w jego skład
wchodziły m.in.:
1 zakłady elektroniki rakietowej w Litomierzycach,
2 zakłady wzbogacania ciężkiej wody w Mieroszowie,
3 zakłady wzbogacania uranu w Kowarach,
4 zakłady systemów rakietowych w Górach Izerskich,
6 i być może zakłady-montownie broni „A" w Walimiu i Głuszycy.
Na poparcie tej hipotezy przytacza się ciągle opowieść o sprowadzeniu
w Góry Sowie grupy fizyków i chemików ze Skandynawii, którzy
podobno prowadzili tutaj jakieś badania. Niestety brak na to dowodów.
ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?
Jest to jedyne sensowne przeznaczenie tych obiektów i - jak sądzę -
jedyne możliwe do zrealizowania. Jak wiadomo w marcu 1944 roku w
związku z nalotami został powołany do życia tzw. Sztab Myśliwski, który
pod dowództwem gen. Erharda Milcha zajmował się budową nowych,
najczęściej podziemnych zakładów zbrojeniowych. Protokół jednej z
narad Sztabu Myśliwskiego mówi o rozpoczęciu pod koniec 1943 roku
budowy 6 wielkich zespołów fabryk dla przemysłu lotniczego. „Riese"
zaczęto budować również pod koniec 1943 roku - czyżby zbieg
okoliczności?
VERGELTUNGSWAFFE - V-l, V-2, V-3?
Istnieje wiele sprzeczności co do profilu produkcji w Górach Sowich
jedni mówią o lotnictwie, inni upierają się przy V-l i V-2 ale tek
naprawdę nie ma żadnego znaczenia co miało być produkowane Rakiety
czy samoloty - nie istotne, ważne, że miała to być produkcja zbrojeniowa.
V-7?
Ostatnio temat ten jest bardzo „modny", głównie za sprawą Igora
Witkowskiego i jego „bardzo interesujących" informacji (ciekawe skąd?)
o wszelkiego rodzaju latających spodkach i ich fenomenalnych osiągach.
Jednak wartość tych informacji jest, powiedzmy, dyskusyjna.
Za przykład niech posłuży taki oto fakt: Pan Witkowski uparcie twier-
dzi, że w Ludwikowicach Kłodzkich, w dawnej kopalni Venceslaus
istniał wielki ośrodek badawczy, a jego sercem była tzw. „Muchołapka"
(żelbetowa konstrukcja w kształcie wielokąta służąca do testowania
startujących z niej obiektów dyskoidalnych).
Otóż, niniejszym informuję Pana Witkowskiego, że identyczny obiekt
znajduje się w Elektrowni Siechnice we Wrocławiu i jest tam niczym
innym jak chłodnią (zdjęcia obiektu do wglądu na stronach: 220-221).
Skoro reszta rewelacji Pana Witkowskiego ma podobny ciężar gatun-
kowy, to ja nie mam nic więcej do dodania.
WUNDERWAFFE?
Wunderwaffe - tak naprawdę prawie nic nie wiemy o tej broni. Dla
jednych miała to być bomba atomowa, dla innych latające talerze, broń
wysokich temperatur lub broń radiologiczna, jeszcze inni wspominają o
działach elektromagnetycznych lub o wielkich działach, czołgach i
rakietach, które swoimi wagomiarami miały rozstrzygnąć losy wojny. Ale
zejdźmy na ziemię. Niemcy, owszem, byli wizjonerami przyszłości -
wymyślili i wyprodukowali bronie naprawdę fantastyczne - ale...bez
przesady.
Poziom technologicznego rozwoju w latach 40. był taki a nie inny i to |
on oznaczał możliwości stworzenia danych brom. Aby wyprodukować
jakąkolwiek nową broń, trzeba by ten poziom przeskoczyć, poza tym,
trzeba by przeznaczyć na to niewyobrażalne sumy pieniędzy, masę
materiałów, ludzi i czasu. Niemcy nie mieli żadnej z tych rzeczy.
Oczywiście nikt nie zaprzecza, że były prowadzone prace nad wieloma
rodzajami nowych broni, jednak w większości jedynym ich efektem było
wykreślenie planów, a w najlepszym wypadku rozpoczęcie budowy
prototypu. Gdzie więc byłby sens budowy tak wielkim nakładem sił i
środków skomplikowanych technicznie zakładów produkujących ową
Wunderwaffe, skoro ona sama istniała jedynie w głowach kilku
zapaleńców? Poza tym, to nie Wunderwaffe była potrzebna na wiosnę
1945 roku na polu bitwy, tylko setki nowych Tygrysów, Messer-
schmittów i U-bootów.
Wszystkie opisane powyżej znaki zapytania to tylko przypuszczenia,
co do przeznaczenia „Olbrzyma", jednak rozsądek podpowiada, że tylko
produkcja zbrojeniowa mogła tutaj wchodzić w rachubę. Natomiast
podziemia Zamku Książ bez wątpienia miały stanowić część składową
nowej kwatery głównej Adolfa Hitlera. Zaznaczam, że są to
przypuszczenia, na których poparcie nie mamy niestety dowodów,
bowiem nic nie wiadomo o zachowaniu jakiejkolwiek dokumentacji
technicznej dotyczącej Gór Sowich. Wielu uważa, że dokumentacja ta
została zniszczona, jednak bardziej prawdopodobne jest jej utajnienie z
bliżej nie znanych powodów. Być może Olbrzym miał służyć tak
przerażającym celom, że do dziś „nie wypada" o tym mówić. A być może
stał się jednym z wielu „sejfów III Rzeszy" i w tym wypadku jeszcze
długo nie poznamy prawdy.
CZĘŚĆ X
NA SZLAKU
Na koniec zapraszam Państwa do przejścia czarnego szlaku marty-
rologii. Poprowadzi on nas przez całą, główną część sowiogórskiej
budowy.
Szlak bierze swój początek na stacji kolejowej w Jugowicach, tej
samej, na której wyładowywano transporty więźniów pędzonych do
pracy w górach. Idziemy drogą w kierunku Wałbrzycha i przed rzeką
Bystrzycą skręcamy w lewo. Jesteśmy na drodze, gruntownie przebudo-
wywanej jeszcze podczas wojny. Więźniowie układali kostkę, budowali
przepusty i studzienki, aby droga była zdolna do przyjmowania ciężkich
transportów. Mijamy wiadukt nad drogą (wiadukt ten przygotowany był
do wysadzenia, o czym świadczą otwory po ładunkach tuż przy filarach) i
po około 200 m, po lewej stronie, zaczyna się długi na blisko 100 m i
wysoki na 5 m (w części centralnej) mur oporowy. Mur wykonany został
w czasie wojny. Po drugiej stronie drogi płynie strumień Jaworzynka -
przy jego regulacji pracowali więźniowie. Również po stronie lewej, ale
nieco wyżej, na zboczach Jedlińskiej Kopy zauważyć można linie
nasypów kolejki wąskotorowej, biegnącej kilkoma zakosami z Olszyńca
na Włodarz. Po minięciu muru, przez około 1,5 km idziemy przez
typową, polską wieś, z walącymi się zagrodami, dziurawymi płotami i
ogólnym nieporządkiem. Po około 20 minutach marszu dochodzimy do
drugiego muru oporowego, długiego na około 150 m. Jest w nim
ciekawie rozwiązany technicznie podjazd do stojącego wyżej domu. On
także powstał w czasie wojny. Jeszcze kilka kroków i po naszej prawej
stronie, za rzeką, pojawiają się ruiny dwóch baraków obsługi technicznej
o wymiarach 46 x 16m. Baraki te - posiadające m.in. ogrzewanie,
wykafelkowane kuchnie i łaźnie oraz wszelkie inne wygody - zostały
zdewastowane przez miejscową ludność do tego stopnia, że trzeba było je
wyburzyć, gdyż groziły zawaleniem. Niedaleko od baraków stoi
betonowy fundament wartowni. Mijamy most na Jaworzynce i po kilku
minutach, tym razem po lewej, znowu widzimy ruiny baraków, jeden o
wymiarach takich jak dwa poprzednie, drugi ma 42 x 12 m. Za nimi
znajduje się niewielki staw - to ujęcie wody dla budowy. Idziemy ciągle
pod górę. Po prawej stronie widać ruiny Kasyna SS, po lewej zaś ruiny
dwóch kolejnych baraków i po prawej podobnie. Jesteśmy w centrum
kompleksu Jugowice. Dochodzimy do miejsca, gdzie szlak skręca w lewo
przez kamienny mostek w polną drogę. Od razu przed naszymi oczami
wyrasta hałda kamienia z podziemi. Powyżej znajdują się wloty sztolni nr
1, 2 i 3. Obok hałdy stoi fundament po kompresorze. Idziemy dalej,
mijając po kolei wloty pozostałych sztolni, ruiny baraku i dwie niewielkie
hałdy. Przystańmy teraz na moment przed wlotem sztolni nr 7. W roku
1993 potrzeba było dwóch dni pracy koparki, aby dostać się do środka.
Ciągle idziemy kamienną drogą, skręcamy w prawo i mamy około 100 m
ostrzejszego podejścia. Wychodzimy na szutrową drogę. Przed nami, w
lesie stoją ruiny sześciu baraków obsługi technicznej kompleksu Włodarz
-jesteśmy już na terenie tego kompleksu. Baraki te także zostały zupełnie
zdewastowane. Przy tej samej drodze, jakieś 100 m dalej, znajdują się
ruiny największego obozu koncentracyjnego Gór Sowich, nazwanego
Wolfsberg. Był wielki. Mówi się o blisko 200 barakach i kilku tysiącach
więźniów. Obóz ten pochłonął także największą ilość ofiar. Idąc drogą
przez około 500 m, mijamy resztki zabudowań obozu, dalej posuwamy
się w kierunku Walimia. Około kilometr za obozem zaczynamy ostre
podejście pod górę, za którą leży Walim. Na górze tej od strony Walimia
mijamy cmentarz i schodzimy do miejscowości. Szlak wiedzie nas przez
miasteczko główną drogą i mimo że jest to szlak martyrologii, nie
przechodzi przez położony nieco na uboczu, przy żółtym szlaku,
cmentarz ofiar zbrodni hitlerowskich. Leżą na nim tysiące więźniów
zamęczonych w fabrykach zbrojeniowych Walimia oraz przy budowie w
górach. Mijamy zatem Walim i około 200 m za miasteczkiem szlak
skręca w prawo w dolinę rzeki Walimki prowadząc nas do podziemi
kompleksu Rzeczka. Zanim staniemy przed wlotami sztolni, widzimy po
drodze ruiny tartaku, filary mostu, hałdę kamienia z podziemi i resztki
ceglanych baraków obsługi. Przed wlotem tuneli postawiono mały,
kamienny obelisk ku czci więźniów, którzy oddali życie przy drążeniu
tuneli. Obecnie podziemia są udostępnione dla turystów, natomiast na
platformie przed tunelami odtworzony został plac budowy. Przywieziono
m.in. ze składów w lesie skamieniałe worki cementu i wielkie żelbetowe
stropice. Udało się odnaleźć kilka wagoników kolejki wąskotorowej -
ustawiono je na kilkunastometrowym odcinku torowiska. Idziemy w
kierunku Rzeczki, wychodzimy z powrotem na drogę asfaltową. Po
lewej, na wzniesieniu, stoi budynek ogrodzony drutem kolczastym. To
zabudowania centrali telekomunikacyjnej wzniesionej przez Niemców w
czasie wojny. Była to najnowocześniejsza centrala w Niemczech, co
chyba najlepiej świadczy o ważności sowiogórskiej budowy. Około 500
m poruszamy się drogą asfaltową i w końcu skręcamy w prawo. Szlak
prowadzi nas głęboką, stromą doliną potoku bez nazwy i po około 15
minutach wychodzimy na porośnięty trawą płaskowyż. Szlak biegnie
polną drogą, wśród rzadko rozrzuconych zabudowań kolonii o nazwie
Rzeczka Górna lub Grządki. Obie nazwy są poprawne. Po około 25
minutach dochodzimy do węzła szlaków turystycznych, przecinających
całe Góry Sowie. Obok jest niewielki stawek, zbiornik wody dla
kompleksu Osówka, na terenie którego jesteśmy. Szlak prowadzi przez
ruiny dawnych gospodarstw i baraków obsługi. Po około 300 m skręca w
lewo i schodzi nieco w dół. Po chwili droga wyrównuje się - nic w tym
dziwnego, bowiem idziemy po nasypie kolejki wąskotorowej -jej gęsta
sieć oplatała teren budowy. W pewnym momencie zauważymy po lewej
stronie żelbetowe zbiorniki na kruszywo i piasek o trapezowym prze-
kroju. Natomiast, po prawej stronie uważne oko dostrzeże doskonale
zamaskowany, potężny bunkier. To Kasyno. Obok niego widać betonowy
fundament stacji kolejki oraz wejście do podziemnego tunelu - przejścia
pod zbiornikami. Minęliśmy już Kasyno, idziemy dalej, po obu stronach
drogi (torowiska), mijając wielkie sterty cegieł i ceramiki budowlanej.
Wśród drzew jest mogiła. Tu leży jeden z tych, którzy za wielką
przygodę z podziemiami zapłacili życiem. Zabłądził w podziękach i
kiedy w końcu udało mu się wyjść na powierzchnię nie starczyło już sił,
aby dotrzeć do wioski. Działo się to w mroźną noc w 1993 roku. Zamarzł.
Szlak skręca w lewo, w dół. Po chwili docieramy do wielkiego beto-
nowego monolitu. Jesteśmy na Siłowni. Uważajmy, aby nie wpaść
któregoś z otworów. Wiele z nich jest zarośniętych, sterczą pręty
zbrojeniowe i stoi woda. Z Siłowni schodzimy w dół, tuż obok nasypu,
po którym poruszała się platforma wyciągowa. Jesteśmy już na dole.
Obok drogi widzimy podstawy owej platformy (cztery słupy).Skręcając
ze szlaku w lewo, po około 200 m docieramy do udostępnionych dla
zwiedzających podziemi Osówki. Koniecznie trzeba je zobaczyć.
Wracamy drogą w dół. Mijamy podmokłą dolinę potoku Kłobia i tu
znajdowała się część obozu Saüferwasser. Dużo ciekawszy widok mamy
jednak po stronie prawej - to wlot sztolni nr 3 systemu Osówka. Wejście
to uprzednio zawalone, zostało rozkopane w lecie 1992 roku przez SGP
KRET. Idziemy szeroką, brukowaną drogą i co kilkadziesiąt metrów
mijamy studzienki odwadniające. Droga jest doskonale zdrenowana.
Kilometr dalej wychodzimy z lasu na trawiaste zbocze, którym droga
biegnie do Kole. Szlak wychodzi na asfaltową drogę, prowadzącą do wsi.
Z lewej widzimy budynek fabryczny, w którym mieścił się obóz i szpital
Dörnhau. Dalej przechodzimy obok głębokich wykopów, częściowo
zalanych wodą. W tym miejscu budowano podziemny dworzec dla
pociągów specjalnych, które miały przybywać w ten rejon. Za wykopami
trzeba skręcić w prawo i po krótkim podejściu jesteśmy na kolejnym
cmentarzu, na którym spoczywają zamęczeni przez faszystów
więźniowie. Ku ich czci wzniesiono pomnik. Po wyjściu z cmentarza
szlak idzie w kierunku Głuszycy Górnej, gdzie też się udajemy. W
miasteczku tym, obok wiaduktu kolejowego, stoją obecnie opuszczone
zabudowania fabryczne. W nich to w czasie wojny mieścił się obóz nr 4
dla robotników przymusowych. Od wiaduktu jest około 300 m do stacji
PKP, w którym to miejscu czarny szlak martyrologii ma swój koniec.
Przeszliśmy cały szlak, który ma długość około 18 km i jest chyba
najciekawszym szlakiem prowadzącym przez Góry Sowie.
Wszyscy, którzy chcieliby osobiście poznać wyżej opisany szlak, mogą
bez większych przeszkód dojechać autobusami PKS-u ze Świdnicy,
Dzierżoniowa i Wałbrzycha, zarówno do Jugowic jak i do Kole i
Walimia. Do 1989 roku istniało jeszcze jedno dogodne połączenie,
chodzi o linie kolejową ze Świdnicy do Jedliny Zdrój. Niestety, ze
względów finansowych zostało ono zlikwidowane. Nie zlikwidowano
natomiast połączenia Wałbrzych-Kłodzko, które doprowadzi nas do
Głuszycy. Stamtąd już tylko krok do serca budowy. Na terenie Gór
Sowich istnieje dobrze rozbudowana baza noclegowa, na którą składają
się:
2 w Rzeczce cała sieć pensjonatów prywatnych i domów wypoczyn-
kowych (Rzeczka, Borsuk, Krokus, Bartek, Warszawianka),
3 w Zagórzu Śląskim - Dom Wycieczkowy Gawra, schronisko mło-
dzieżowe oraz hotel TKKF nad Jeziorem Bystrzyckim,
5 w Walimiu nocować można w kilku domach wczasowych oraz
jeździe „U Huberta", w Sokolcu - pensjonaty Wisła oraz Zachęta.
Ponadto o noclegi nietrudno u wielu miejscowych gospodarzy.
Niektórzy turyści, zwłaszcza młodzi, nocują często w budynku Kasyna,
gdzie urządzono palenisko, ławki i miejsca do spania „na sosnowych
gałązkach". Są i tacy zapaleńcy, którzy nocują w podziemiach, ale do
takiego noclegu potrzebne są cieple, puchowe śpiwory i odrobina
doświadczenia w nocowaniu pod ziemią. Na koniec chciałbym prosić o
kontakt wszystkich tych, którzy na temat Gór Sowich wiedzą coś, czego
ja nie wiem, a chcieliby się tym ze mną podzielić.
Świdnica, 2001
KALENDARIUM BUDOWY
1941.05.01 - z filii obozu KL Sachsenchausen powstaje w Rogoźnicy kl
Gross Rosen
1942
- Rozpoczyna się tworzenie filii KL Gross Rosen.
1943.03
- Początek budowy obozu w Jugowicach.
1943.06.06 - Sprowadzenie w Góry Sowie 120 chemików ze
Skandynawii
1943.06.10 - Początek ofensywy bombowej Aliantów.
1943.06
- Przejęcie obozów Organisation Schmelt przez KL Gross
Rosen
1943.11
- Początek transportów robotników dla potrzeb Śląskiej
Wspólnoty Przemysłowej, pierwsze prace w górach.
1943.12
- Powstaje obóz w Głuszycy.
1944.01
- Wybucha epidemia tyfusu, trwają prace ziemne, początek
drążenia tuneli.
1944.04
- Przejęcie budowy przez Organisation Todt.
1944.04.22 -Pierwszy transport Żydów w Góry Sowie, powstaje KL
Falkenberg
1944.05 - Powstają obozy KL Säuferwasser, KL Schötterwerk, KL
Wolfsberg, KL Tannhausen.
1944.06
- Powstają obozy KL Erlenbusch, KL Dörnhau, KL
Märzbachtal
i Zentralrevier im Tannhausen.
1944.08
- Powstaje obóz KL Kaltwasser.
1944.09.22 - Raport A. Speera o stanie robót w Górach Sowich.
1944.09.29 - Transport 500 inwalidów do KL Auschwitz do komór
gazowych.
1944.10
- Powstaje obóz KL Lärche oraz KL Fürstenstein.
1944.10.19 - Transport 357 inwalidów do KL Auschwitz do komór
gazowych.
1944.12
- Wysianie w rejon Gór Sowich transportu 20 tys. więźniów,
których los pozostaje nieznany.
1944.12.18 - Likwidacja obozu KL Kaltwasser.
1945.01.14 - Przerwanie prac w Górach Sowich (Ofensywa
Styczniowa), w KL Dörnhau wybucha epidemia tyfusu.
1945.02.14 - Od tego dnia trwa cząstkowa ewakuacja komand
roboczych do
KL Mauthausen, KL Flössenburg i KL Bergen-Belsen - około
6 tys. Likwidowany jest obóz KLLärche.
1945.02.17 - Likwidowany jest KL Wolfsberg, w rejon budowy
przybywa
grupa więźniów z Cieplic i Bielawy.
1945.02.26 - Cząstkowa likwidacja obozu KL Fürstenstein, początek
prac
maskujących.
1945.03
- Likwidacja obozu AL Hausdorf.
1945.04
- Okres demontażu i maskowania robót w Górach Sowich.
1945.05.08 - Pierwsze jednostki Armii Czerwonej zajmują Góry Sowie
1945.05.10 - Powstają szpitale dla byłych więźniów. Koniec AL Riese.
SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE
(Opracował: Mariusz Kisiel)
Poniższy rozdział ma na celu przybliżenie czytelnikowi problemu
łączności telekomunikacyjnej w kontekście przyszłej FHO Riese. Gdyż
właściwie można już tak nazywać ten projekt. W literaturze polskiej i na
stronach internetowych problem ten jest poruszany bardzo marginalnie, a
niejednokrotnie w sposób wręcz sensacyjny. Marginalnie przede
wszystkim dlatego, że w Polsce nikt tak naprawdę nie zajmował się tą
dziedziną w sposób naukowy. Dodatkowo szczątki materiałów
archiwalnych, które znajdują się w kraju, nie rozjaśniają sytuacji na tyle,
aby pokusić się o rzeczowe stwierdzenia.
Prace inwentaryzacyjne (terenowe) są utrudnione poprzez liczne
przypadki demontażu sieci telekomunikacyjnych, co miało miejsce zaraz
po wojnie. Za proceder ten odpowiedzialne były różne firmy oraz szereg
„przedsiębiorczych" obywateli. Raporty z prowadzonych demontaży,
zachowane w archiwach, z różnych względów nie zawsze są
„wiarygodnym dokumentem". Pracami często kierowali bowiem ludzie
niedoświadczeni w branży łączności, a tym samym nieświadomie
przekłamywali oni dane o pójtemnościach kabli. W efekcie w ich rela-
cjach - na których opiera się część współczesnych badaczy (autorów) -
napotkać można przeinaczenia i błędy, będące zasadniczo konsekwencją
nieznajomości tematu.
Wraz z rosnącym zainteresowaniem projektem „Riese", pojawiały się
nowe, sensacyjne wątki i spekulacje. Bardzo często były one pokłosiem
błędnego tłumaczenia materiałów archiwalnych dostępnych w Polsce.
Język techniczny zasadniczo różni się od potocznego, oprócz tego sta-
rzeje się on znacznie szybciej, niż ten używany na co dzień do konwer-
sacji. Wyrazy techniczne używane w latach czterdziestych dzisiaj często
nic nie mówią badaczom tematu lub też mówią nie to, co powinny.
Nierzadko bowiem przypisuje się im zupełnie inne znaczenie, co wynika
właśnie z nieznajomości języka technicznego (niemieckiego) z lat 30. i
40.
Dodatkowo, pewne odkrycia związane z „Riese" ulegały nadinterpre-
tacji, a wnioski wysuwano na zasadzie domysłów, tak jak w przypadku
Ochsenkopftunnel (tunel kolejowy pod górą Wołowiec) czy też sztolni na
zboczu Wołowca. Otóż, odkrycie sztolni zostało szybko powiązane z
węzłem łączności Rüdiger. W konsekwencji zaczęły się pojawiać
informacje, jakoby w tej właśnie sztolni miała być umieszczona naj-
ważniejsza centrala telefoniczna FHQ Riese. Wszystko zaś za sprawą
pewnego dokumentu archiwalnego, w postaci mapy z zaznaczonym
węzłem łączności - Rüdiger, o którym będzie mowa w dalszej części.
Pamiętam dobrze atmosferę, jaka towarzyszyła odkryciu sztolni.
Mariusz Aniszewski (wraz ze swoją grupą) po odkopaniu sztolni
znaleźli na jej końcu szyb o głębokości około 15 m. Był on suchy i widać
w nim było pomosty wykonane do komunikacji. Pomiędzy tymi
pomostami porozkładane były drabiny. Ze względu na brak sprzętu, który
konieczny był do ewentualnego opuszczenia się na dno szybu, penetrację
odłożono na następny dzień. Tymczasem po przybyciu grupy (następnego
dnia) okazało się, że szyb jest zalany wodą po same brzegi. Ze względu
na trudne warunki (bardzo duże zamulenie wody i przeszkody w postaci
podestów), poczynione próby nurkowania nie przyniosły żadnych
rezultatów. Już wtedy pojawiły się sensacyjne spekulacje na temat tego
zdarzenia. Ale jak tu nie spekulować, skoro podczas suchego lata szyb o
średnicy około dwóch metrów i głębokości około 15 m w ciągu
kilkunastu zaledwie godzin samoistnie wypełnił się wodą. Rzecz
niespotykana; matka natura czy ręka człowieka? Niestety do dzisiaj nie
poznaliśmy odpowiedzi jak to się stało i co kryje zalany szyb; stan wody
raz się podnosi innym razem opada. Pozostawmy jednak domysły i wątki
sensacyjne...
W dalszej części spróbuję przeanalizować znane materiały archiwalne i
fakty z prac terenowych, co pozwoli lepiej zrozumieć istotę zagadnienia.
A zagadnieniem tym jest historia sieci telekomunikacyjnej w rejonie Gór
Sowich. Temat ten, zignorowany przez wiele lat, wbrew pozorom, może
dać szereg ciekawych wskazówek odnośnie zagadek skrywanych przez
Riese.
ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH
W III RZESZY
Dobrze rozwinięta i elastyczna sieć telekomunikacyjna jest niezbędna
do zapewnienia szybkiego przepływu informacji oraz sprawnego dowo-
dzenia zarówno na szczeblach wojskowych jak i cywilnych. Brak
sprawnej łączności, a tym samym przekazu informacji, często był
przyczyną klęsk i niepowodzeń zarówno w polityce, jak i w działaniach
wojennych.
W III Rzeszy nadzór nad budową i eksploatacją sieci telekomunika-
cyjnych sprawowała początkowo Poczta Rzeszy (Deutsche Reichspost).
Sytuacja zmieniła się diametralnie w 1937 roku, kiedy to w Zarządzie
Dowództwa Wehrmachtu utworzono dział łączności informacyjnej.
Jednostka ta podlegała szefowi służb łączności lądowej, zaś do jej zadań
należała koordynacja i ujednolicenie systemów łączności w kraju, a także
zapewnieniem łączności wewnątrz struktur wojskowych, w szczególności
zaś pomiędzy Fuhrerem a poszczególnymi dowództwami. Na realizację
tego celu zostały przeznaczone znaczne środki finansowe oraz duża ilość
kadry pracowniczej. Na wypadek konieczności obrony III Rzeszy
zarezerwowano około 30% łączy należących do Poczty Rzeszy.
Ujednolicenie systemów łączności nie było zadaniem prostym i po-
czątkowo sprawiło duże problemy. Sytuacja znacznie poprawiła się od
1940 roku, kiedy to Wehrmacht otrzymał zgodę na wojskowe wykorzy-
stanie sieci telekomunikacyjnych drogownictwa i kolei Rzeszy.
Od 1937 roku Poczta Rzeszy stanęła przed koniecznością intensyfika-
cji swoich dotychczasowych działań oraz angażowania coraz większych
sił i środków szczególnie dla potrzeb Wehrmachtu. Kolejne wzmożenie
wysiłku nastąpiło po przejęciu sieci telekomunikacyjnych Czech i
Austrii oraz podczas przygotowań do wojny z Polską. Powstało wtedy
około 10 tys. kilometrów nowych łączy, które sfinansował Wehrmacht.
Po zajęciu Polski, w ramach rozwoju gospodarczego wschodu i przy-
gotowań ataku na Związek Radziecki, nastąpiła dalsza intensyfikacja
działań rozbudowy sieci telekomunikacyjnych na skalę dotąd niespoty-
kaną. W ciągu tylko jednego roku ułożono 2 100 km kabli ziemnych i
napowietrznych. Na ukończeniu było zaś dalszych 1 300 km kabli.
Dodatkowo zbudowano 10 central i 35 stacji wzmacniakowych, dla
zapewnienia dobrej jakości połączeń na znacznych odległościach.
Przejęto też sieć telekomunikacyjną Poczty Polskiej, która w wyniku
działań wojennych była w znacznym stopniu zniszczona. Jednakże po
dokonaniu niezbędnych napraw, dostosowano ją do potrzeb Poczty
Rzeszy. Nastąpiła też całkowita zmiana w planowaniu dalszego rozwoju
łączy z defensywnego na ofensywny. Powodowało to jednak konieczność
dalszych inwestycji. Poczta Rzeszy rozważała możliwość budowy
kabli koncentrycznych na kierunku wschód-zachód. W owych czasach
była to technologia bardzo nowoczesna i o wiele wydajniejsza od
dotychczas stosowanych. Przepustowość łączy na takich kablach była
bowiem kilkakrotnie większa. Pod koniec wojny na Dolnym Śląsku
rozpoczęto prace budowlane dla takiej właśnie linii, lecz zostały one
przerwane w związku ze zbliżającym się końcem III Rzeszy.
ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU
PRZED WYBUCHEM WOJNY
Pierwszy telefoniczny kabel dalekosiężny FK 34 na trasie Plauen--
Wrocław o długości 439,7 km, który przechodził przez Świdnicę, powstał
w latach 1927-1929. W związku z budową FK 34 na terenie miasta
wybudowano w pomieszczeniach miejscowej poczty stację roboczą
(centralę telefoniczną).
W drugiej połowie lat trzydziestych powstaje specjalny program
budowy kabli dalekosiężnych (międzymiastowych). 28 lipca 1936 roku
Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (OKW) postanawia włączyć do tego
programu budowę kabla FK 221 na trasie Legnica-Koźle o długości
208,7 km. Ze względu na trudności materiałowe i wysokie koszty
budowy, początkowy przedbieg zostaje skrócony do 150 km (KF 221
zostaje zrealizowany na trasie Legnica-Biechów koło Nysy na długości
150 km).
W dniu 27 lutego 1937 roku OKW zleca Ministerstwu Poczty (RPM)
położenie kabla FK 221 na brakującym odcinku Biechów-Koźle. Zadanie
to otrzymuje najwyższy stopień pilności ze względu na przewidywane
wykorzystanie tego kabla w związku z „Planem Białym" czyli agresją na
Polskę. Ze względu na nasilające się kłopoty materiałowe budowa się
przeciąga.
14 grudnia 1937 roku na naradzie z udziałem Niemieckiego Towa
rzystwa Kabli Dalekosiężnych (DFKG) stwierdza się konieczność
ułożenia FK 221 na odcinku Biechów-Koźle do 15 sierpnia 1938 roku.
Budowa tego odcinka została ukończona w terminie, jednak ze względu
na braki w wyposażeniu stacji wzmacniakowej Świdnica I, kabel jest
początkowo używany w ograniczonym zakresie.
W związku z przygotowywaniem ataku na Polskę 22 maja 1939 OKW
żąda od Dyrekcji Poczt we Wrocławiu i Opolu przedłużenia kabla FK
221 Zw. Brzeg-Biechów do Nysy. 15 lipca 1938 roku OKW żąda od
Ministerstwa Poczty ułożenia nowego Kabla FK 256 na odcinku Legnica-
Wrocław o długości 73,5 km. Ułożenie nowego 114 parowego kabla w
tej relacji miało na celu zwiększenie przepustowości łączy - istniejący na
tym odcinku kabel FK 26 przestał być wystarczający. Pod presją
zbliżającego się ataku na Polskę OKW żąda od Ministerstwa Poczty
układania kolejnych kabli. W dniu 2 listopada 1938 roku OKW zleca
Ministerstwu Poczty (w ramach specjalnZ programu budowy 1939/1940)
budowę kabla FK 285 na odcinku Jelenia Góra-Kamienna Góra-
Wałbrzych-Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Wałbrzych-Świdnica.
Dnia 9 stycznia 1939 następuje zmiana trasy FK 285; nowa trasa
przebiega na linii Gryfów-Jelenia Góra-Kamienna Góra-Świebodzice-
Biechów z odgałęzieniem FK 285 Zw. Świebodzice-Świdnica. Z
początkiem 1940 roku następuje wstrzymanie prac przy budowie FK 285.
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I
Budowa FK 221 spowodowała konieczność powstania stacji wzma-
cniakowej w Świdnicy (Schweidnitz) w późniejszym okresie zwanej
Świdnica I (Verst A I). Budynek powstał w 1938 roku przy ul. Tołstoja nr
8-10 (Bismarckstrasse). W części naziemnej przypomina dom wielo-
rodzinny, natomiast część podziemna, znacznie większa powierzchniowo
od naziemnej, przeznaczona jest na pomieszczenia robocze i wszelkie
urządzenia. Jest to obiekt bardzo nowoczesny, posiadający dwa
niezależne zasilania energii elektrycznej wraz ze stacją transformatorów,
własny generator prądotwórczy, zasilanie w wodę miejską, własną
studnię, stację filtrów powietrza na wypadek ataku gazowego i
gazoszczelny system ochrony pomieszczeń technicznych. Wyposażenie
zostaje zamontowane nie wcześniej niż w 1939 roku - świadczą o tym
daty wybite na tabliczkach znamionowych poszczególnych urządzeń,
takich jak agregat prądotwórczy czy urządzeniach stacji uzdatniania
powietrza. Obiekt jest wybudowany według standardów Deutsche
Reichspost obowiązujących w czasie pokoju, niemniej jednak jest on
bardzo dobrze zabezpieczony przed bombardowaniem z powietrza,
atakiem gazowym oraz przed odcięciem od mediów zewnętrznych, takich
jak energia elektryczna i woda. W przypadku odcięcia energii
elektrycznej pierwszy ciężar zasilania obiektu przejmują baterie
akumulatorów, specjalnie przygotowanych do tego celu. Akumulatory
zasilają najważniejsze .urządzenia do czasu załączenia się, co zresztą
następuje automatycznie, potężnego agregatu prądotwórczego
napędzanego dwunastocylindrowym silnikiem Diesla firmy Deuth
Emisja spalin wydzielanych przez agregat odbywa się przez jeden z
kominów budynku tak, aby me wzbudzać podejrzeń osób obserwujących
obiekt z zewnątrz! Na zewnątrz niesłyszalna jest też praca agregatu
umieszczonego w podziemnej części stacji wzmacniakowej i
odpowiednio wygaszonym pomieszczeniu. Dodatkowo architektura
budynku - nie odbiegająca od ogólnych norm budownictwa cywilnego w
tym rejonie - zapewnia dodatkowy kamuflaż wespół z ogrodem
założonym nad częścią podziemną stacji wzmacniakowej. Inaczej
mówiąc, ten bardzo ważny obiekt łączności przy ul. Bismarckstrasse w
żaden sposób nie wyróżnia się niczym szczególnym ani też nie przyciąga
uwagi nawet wprawnego i dobrze poinformowanego obserwatora,
zapewniając mu całkowitą anonimowość.
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)
26 lutego 1941 roku podczas narady w Ministerstwie Poczty OKW
przedstawia plan budowy kolejnych dalekosiężnych linii kablowych:
1 FK 81b - na trasie Liberec-Świdnica,
2 FK 82 - na trasie Wrocław-Świdnica-Szumprek-Opawa o długości
237 km ..
FK 8Ib w Libercu miał się połączyć z budowanym równolegle kablem
FK 81 a Liberec-Karlowe Vary, jednak na tym odcinku inwestycja ta nie
została nigdy ukończona.
Budowa FK 82 - najprawdopodobniej związana z planem agresji na
Związek Radziecki - miała znacznie poprawić przepustowość linii na
terenie Dolnego Śląska, a tym samym na kierunku wschód-zachód.
Wszystkie te działania powodują duży wzrost znaczenia węzła Świd-
nickiego i wymuszają kolejne inwestycje w jego infrastrukturę.
Konieczność wzmocnienia sygnału (zgodnie z wytycznymi Ministerstwa
Poczty z 1937 roku) powoduje potrzebę budowy kolejnej stacji
wzmacniakowej. Zostaje ona ulokowana w Miejscowości Rzeczka
(Dorfbach) około 25 kilometrów od Świdnicy. Dokładna data oddania jej
do użytku nie jest znana. Na podstawie postępów prac przy budowie linii
kablowych można jednak określić przypuszczalny termin uruchomienia
owej stacji na przełom lat 1941-1942.
Ciekawostką jest fakt, że stacja wzmacniakowa Schweidnitz II (Verst
A II) w Rzeczce została ulokowana w prowizorycznej piwnicy,
częściowo zagłębionej w ziemi, obok parterowego baraku obsługi. Brak
zachowania jakichkolwiek względów bezpieczeństwa i ochrony urządzeń
poprzez umieszczenie ich w podziemnym, co prawda pomieszczeniu, ale
nie posiadającym żadnej klasy odporności, ewidentnie sugeruje
konieczność jak najszybszego uruchomienia połączeń kablowych. Tak
nadzwyczajna sytuacja może być podyktowana jedynie brakiem czasu na
budowę lub wykończenie właściwego do tego celu obiektu oraz dużą
pewnością, że obiekt ten nie będzie celem żadnych ataków w najbliższym
okresie, a przynajmniej do czasu przygotowania docelowych
Pomieszczeń przeznaczonych dla urządzeń stacji wzmacniakowej. Tym
bardziej, że po wybuchu wojny zaostrzyły się jeszcze standardy
bezpieczeństwa dla tego typu budowli i powinny być one wznoszone jako
obiekty całkowicie podziemne o dużej klasie odporności (nie mniejszej
niż Schweidnitz I) zarówno na ataki gazowe jak i bombowe Tymczasem
w przypadku Rzeczki nie można mówić o jakimkolwiek zabezpieczeniu,
zaś porównując ją do stacji wzmacniakowej w Świdnicy wygląda
dosłownie jak piwnica do przechowywania ziemniaków! Wieloletni,
nieżyjący już pracownik PPTiT - pan Tadeusz Krawczyk - tak
relacjonował przejęcie tego obiektu w 1945 roku:
„Pod koniec 1945 roku otrzymałem polecenie objęcia
kierownictwa nad stacją wzmacniakową Świdnica II w
miejscowości Rzeczka. Zastałem tu parterowy barak
zbudowany z pustaków - była to część socjalna stacji
wzmacniakowej przewidziana dla obsługi. Część
techniczna znajdowała się natomiast w prowizorycznej
piwnicy obok baraku, gdzie były wszelkie urządzenia
stacji wzmacniakowej wraz z agregatem prądotwórczym.
Budynek był w stanie nienaruszonym a wszystkie
urządzenia cały czas pracowały. Pieczę nad nimi
sprawowali niemieccy pracownicy Poczty Rzeszy, których
byłem przełożonym do czasu wymiany ich na polskich
pracowników. Początkowo ruch na łączach był bardzo
niewielki i chyba z tego powodu w 1946 roku niemieckie
urządzenia zostały zdemontowane i wywiezione do
centralnej Polski - o ile dobrze pamiętam mówiło się o
Tarnowie. Nam przysłano wojskową przewoźną stacje
wzmacniakową, taką na przyczepie. Później obok baraku
powstał budynek nowej stacji a barak po jakimś czasie
rozebrano, pozostały po nim tylko fundamenty i obok
niego niewielka piwnica, w której pierwotnie była stacja
wzmacniakową".
Należałoby się zastanowić czy budowa linii FK 82 i stacji wzmacnia-
kowej była związana tylko z „planem Barbarossa", czyli agresją na
Związek Radziecki czy też z innym zadaniem? Rozważając pierwszą
wersję, wydaje się, że prace rozpoczęto zbyt późno, aby ukończyć je na
czas. Pierwotnie plan ataku przewidywał ofensywę na 15 maja 1941 roku,
jednak w związku z interwencją Hitlera na Bałkanach w
Jugosławii i Grecji termin przesunięto na 22 czerwiec 1941 roku. Nie
mniej jednak plan był przygotowany i podpisany przez Hitlera już 18
września 1940 roku. Opóźnień w planowanych inwestycjach nie można
raczej tłumaczyć brakiem materiałów, ponieważ w tym czasie takie
kłopoty jeszcze nie występowały na dużą skalę, tym bardziej dla
inwestycji zlecanych przez armię. W innym przypadku, gdyby łączność ta
miała służyć do celów planowanej kwatery „Riese", tempo prac wcale nie
powinno dziwić, bowiem nie było żadnego pośpiechu; ale w tym czasie
według znanych dokumentów nikt jej jeszcze nie planował. Gorączkowy
pośpiech przy uruchamianiu linii kablowej FK 82 i samej stacji
wzmacniakowej Schweidnitz II (Verst A II) można jedynie zrzucić na
karby postępów wojsk niemieckich podczas pierwszych miesięcy agresji
na ZSRR. Trudno jednak wytłumaczyć fakt pozostawienia stacji
Schweidnitz II w prowizorycznych pomieszczeniach do końca wojny,
nawet biorąc pod uwagę fakt, że Dolny Śląsk był w zasadzie do końca
terenem względnie bezpiecznym.
Niemieckie źródła powołujące się na dokumenty archiwalne twierdzą
że na koniec 1944 roku był w pełni ukończony bunkier łączności dla
stacji wzmacniakowej Schweidnitz II, ale nie zamontowano jeszcze
urządzeń. Jedynym ze znanych miejsc w najbliższej okolicy, bo w
zasadzie ze względów technicznych tylko najbliższa okolica wchodzi w
grę, jest podziemny kompleks Rzeczka. W tym miejscu zaś pojawia się
paradoks. Według zasad budowy bunkrów łączności przeznaczonych na
stacje wzmacniakowe i centrale łączności, kompleks Rzeczka należy
wyeliminować (!) ze względu na niemieckie przepisy dotyczące
bezpieczeństwa. Otóż, pod koniec wojny mówiły one wyraźnie, że tego
typu obiekty mają być osobnymi budowlami, zagłębionymi w ziemi i
odpowiednio zabezpieczonymi przed atakami z ziemi i powietrza.
RüDIGER - WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE
W świetle znanych w Polsce dokumentów archiwalnych węzeł łącz-
ności o kryptonimie Rüdiger nabierał znaczenia strategicznego etapowo.
Pierwszy etap w jego historii dobrze obrazuje dokument w postaci mapy
topograficznej z naniesionym dużym okręgiem sygnowanym rzymską
cyfrą V i dwoma mniejszymi oraz wykazem łączy telefonicznych i
teleksowych. Mniejsze okręgi obrysowują dwa tunele kolejowe
przeznaczone na schrony dla pociągów specjalnych. Jak wiadomo
niemieckie sztaby oraz sam Hitler często wykorzystywali ruchome
punkty dowodzenia w postaci pociągów specjalnych, czyli mobilnych
kwater dowodzenia. Dla ich ochrony budowano początkowo specjalne
schrony kolejowe, takie jak na południu Polski w Stępinie (Anlage Süd)
czy w Jeleniu i Konewce koło Spały (Anlage Mitle). Wraz z rozwojem
wojny i koniecznością coraz większej mobilności zaniechano ich
budowy, zaczęto wykorzystywać istniejące budowle w postaci tuneli
kolejowych. Rozwiązanie takie było mniej kosztowne i bardziej
uniwersalne. Problem włączenia ruchomych kwater w ogólnokrajową
sieć teletechniczną rozwiązywano w najprostszy z możliwych sposobów.
W tunelu, do części gdzie miał zatrzymywać się pociąg specjalny,
doprowadzano kabel telefoniczny, który był zakończony głowicą
kablową. Do niej obsługa wagonu łączności dopinała specjalnie przygo-
towany na tą okazję kabel i nawiązywała łączność z dowolnym miejscem
w III Rzeszy. Na wyżej wspomnianej mapie małe okręgi oznaczają:
1 Ochsenkopftunnel niedaleko Wałbrzycha wydrążony pod górą Kleine
Ochsenkopf. W polskiej literaturze kolejowej góra znana jest pod
nazwą Mały Kozioł, zaś na mapach turystycznych oznaczana jest jako
Mały Wołowiec,
2 tunel pod Przełęczą Kowarską nieopodal miejscowości Ogorzelec
(niemiecka nazwa Dittersbach).
Do obu tuneli doprowadzono kable, które zakończono głowicami
umieszczonymi w hermetycznie zamykanych skrzynkach, dodatkowo
zalutowanych w czasie, gdy przyłącza nie były używane. W przypadku
tunelu pod Wołowcem wyprowadzono także równoległy przyłącz na
dworcu kolejowym w Jedlinie Zdrój (Bad Charlottenbrunn), gdzie
przewidywano zakwaterowanie części sztabu. Przyłącz ten najprawdo-
podobniej znajdował się w pomieszczeniu zawiadowcy stacji, w chwili
obecnej nie można jednak tego stwierdzić z cała pewnością.
Pojemność kabli była stosunkowo niewielka, montowano kable dale-
kosiężne o pojemności 8 par, jednakże dobrze wyposażone wagony
łączności ruchomych kwater, posiadające urządzenia telefonii wielo-
krotnej umożliwiały zestawienie kilkudziesięciu tzw. łączy sztywnych.
Łączem sztywnym nazywa się połączenie od punku do punktu, czyli np.
tunel Ochsenkopf- Naczelne Dowództwo Wermachtu, bez konieczności
łączenia rozmowy przez jakąkolwiek centralę po drodze. Upraszczając
ten przykład jeszcze bardziej, można to ująć w następujący sposób:
obsługa w wagonie łączności po wybraniu połączenia z Naczelnym
Dowództwem Wermachtu otrzymywała je bez ingerencji w to połączenie
obsługi central po trasie połączenia. W praktyce oznaczało to, że o takim
połączeniu nikt w zasadzie nie wiedział, poza nadawcą i odbiorcą,
dodatkowo dla bezpieczeństwa i ochrony przed ewentualnym
podsłuchem np. gdyby ktoś próbował wpinać się bezpośrednio na
głowice kablowe w poszczególnych centralach lub stacjach wzma-
cniakowych, przez które takie połączenia przechodziły, sygnał był
kodowany. Zgodnie z wykazem łączy zamieszczonych na archiwalnej
mapie, zestawiono je dla obu tuneli i dworca w Jedlinie Zdrój jednakowo.
Zestawiono łącznie 38 połączeń telefonicznych i 20 teleksowych z
najważniejszymi urzędami III Rzeszy oraz centrami łączności w
różnych miejscach. Analizując te połączenia widać, że gro z nich to łącza
do różnego rodzaju central telefonicznych wojskowych i cywilnych. Taka
konfiguracja oznacza bardzo elastyczny system połączeń, który daje
praktycznie nieograniczone możliwości porozumiewania się różnymi
drogami, np. na wypadek zniszczenia części tych obiektów lub linii
kablowych je łączących. Rozmowę w takim przypadku można
przeprowadzić dowolną drogą obejściową. Poniżej przedstawiony jest
pełny wykaz połączeń wraz z tłumaczeniem nazw kodowych.
4 łącza tel. do OKW Naczelne Dowództwo Wermachtu
6 łączy tel.do Sdpl.Berhn miejsce specjalne w Berlinie, lokalizacja
nieznana
2 łącza tel. do Annabu
centrala telefoniczna OKH w obiekcie
Zeppelin w Zossen koło Berlina, wydzielona
część tej centrali
obsługiwała FHQ
1 łącze tel. do DV Hochland
centrala telefoniczna lokalizacja nieznana
1 łącze tel. do DV Donau centrala telefoniczna lokalizacja nieznana
1 łącze tel. do DV Hessen
centrala telefoniczna w Gizen
1 łącze tel. do DV San
centrala telefoniczna w Rzeszowie
1 łącze tel. do DV Schlesien
centrala telefoniczna w Mysłowicach
5 łączy tel. do LV 1000 centrala telefoniczna OKL w
Berchtesgaden
10 łączy tel. do LV Irene planowana centrala telefoniczna OKL w
obiekcie Riese podaje się
także miejscowość Szczawienko
1 łącze tel. do FA Freiburg
centrala telefoniczna w Świebodzicach
1 łącze tel. do FA Glatz centrala telefoniczna w Kłodzku
łącze tel. do FA Schweidnitz
centrala telefoniczna w Świdnicy
łącza tel. do FA Breslau centrala telefoniczna we Wrocławiu 1 łącze tel.
do OT Breslau
Organizacja Todta we Wrocławiu
5 łączy telex, do OKW
Naczelne Dowództwo Wermachtu
1 łącze telex, do Kürfurft kwatera główna Luftwaffe w Wildpark
Werder koło Poczdamu
1 łącze telex, do Annabu centrala telefoniczna OKH w obiekcie
Zeppelin w
Zossen koło
Berlina
1 łącze telex, do AA. Berlin
Ministerstwo Spraw Zagranicznych w
Berlinie
1 łącze telex, do Gen. Kob. Breslau Naczelne Dowództwo Garnizonu
Wrocław
2 łącza telex, do Irene
planowana centrala telefoniczna OKL w
obiekcie Riese podaje się także
miejscowość Szczawienko
2 łącza telex, do LV 1000
centrala telefoniczna OKL w
Berchtesgaden
1 łącze telex, do DV Hochland centrala telefoniczna
1 łącze telex, do Seftern planowana centrala OKM w ramach Riese
1 łącze telex, do RKzl. Berlin Kancelaria Rzeszy w Berlinie
1 łącze telex, do RKzl. Munchen
Kancelaria Rzeszy Monachium
2 łącza telex, do DNB Berlin
Niemiecka Agencja Prasowa w
Beninie
1 łącze telex, do Prop. Min.
Ministerstwo Propagandy
Należy jednak pamiętać, że nazwy kodowe poszczególnych obiektów,
co jakiś czas ulegały zmianom ze względu na konieczność utrzymania w
tajemnicy lokalizacji tychże obiektów.
Przyłącz telefoniczny w wraz z głowicą w tunelu koło Ogorzelca został
zdemontowany na początku lat 90. Podobny los spotkał kabel w
Ochsenkopftunnel - nie jest jednak znany okres, w jakim to nastąpiło. W
chwili obecnej nie można jednoznacznie stwierdzić, przez który węzeł
nastąpiło włączenie przyłączy z tuneli kolejowych do sieci
ogólnokrajowej, najbliższym odpowiednio wyposażonym węzłem była,
FA Freiburg czyli centrala w Świebodzicach, jednak nie był to węzeł
wojskowy, a właśnie przez taki węzeł w pierwszej kolejności powinna
przechodzić łączność związana z FHQ. Możliwe jednak, że z braku
innych rozwiązań i czasu na ich stworzenie nastąpiło to właśnie tam.
Logicznym posunięciem byłoby włączenie tych przyłączy do centrali
głównej FHQ Riese, ale ta według dokumentów była jeszcze w pla-
nowaniu.
Kolejnym dokumentem archiwalnym, w którym pojawia się Rüdiger,
jest Stand der Anlagen FHQ, pochodzący z archiwum w Londynie. Z
tego dokumentu, przygotowanego najprawdopodobniej na odprawę
dotyczącą łączności w kwaterach Hitlera, wynika, że ranga tego obiektu
wzrasta do roli węzła łączności FHQ (kwatery Hitlera). Dowiadujemy się
z niego, że w skład Riidigera miały wchodzić dwie centrale telefoniczne,
pierwsza główna, planowana o pojemności 600 numerów telefonicznych i
45 teleksowych, nie posiadająca jeszcze lokalizacji, miała być ukończona
w lipcu 1945 roku. Druga 300 numerowa, z 30 numerami teleksowymi
zlokalizowana w Książu była w trakcie budowy, planowany termin jej
uruchomienia określono na grudzień 1944 roku. Można przypuszczać, że
została ukończona w planowym terminie, a następnie była ewakuowana
lub stała się zdobyczą wojenną oddziałów Armii Radzieckiej.
Przekładając powyższe opisy central na język bardziej zrozumiały dla
laika, centrala w Książu miała obsłużyć pomieszczenia w zamku i jego
okolicy - przewidziano tu możliwość podłączenia 300 linii telefonicznych
dla użytkowników w tym obiekcie. Włączenie do sieci Poczty Rzeszy
miało nastąpić najprawdopodobniej poprzez stację wzmacniakową
Świebodzice (Freiburg). Co do pierwszej z nich można powiedzieć, że
mając dwukrotną pojemność była przeznaczona dla większej ilości
użytkowników. Gdzie zatem mogła być umiejscowiona? Odpowiedź w
zasadzie nasuwa się sama. Kolejnym skupiskiem, gdzie występowało
największe zapotrzebowanie na środki łączności były kwatery
dowodzenia poszczególnych rodzajów wojsk, zwykle skupiane w
niedalekiej odległości od wodza. Jeśli więc Riese w Górach Sowich miało
takie zadanie, tutaj należałoby szukać odpowiedniego miejsca. Jak
ważnym miejscem miał być kompleks „Riese" piszą autorzy książki pt.
„Kwatery Główne Führera" Franza W. Seidlera i Dietera Zeigerta.
„(...) Tutaj, w mocno pofałdowanym lesistym terenie
górskim pośrodku Dolnego Śląska miały powstać
podziemne, chroniące przed bombami kwatery robocze i
mieszkalne dla Führera, OKH, dowództwa Luftwaffe,
ReichsFührera SS i ministra spraw zagranicznych Rzeszy,
a także dla ich pracowników pomocniczych i oddziałów
zabezpieczenia (...)".
19
Czyli miały tu zawitać dowództwa wszystkich rodzajów broni z
Führerem na czele. Takie skupisko dowódców i urzędników generuje
duże potrzeby. Dodatkowo wiemy, że 11 maja 1944 roku Ministerstwo
Poczty Rzeszy wyraziło zgodę na ułożenie dwóch kabli łącznikowych
(OFK II i OFK III) pomiędzy stacją wzmacniakową Świdnica a stacją
wzmacniakową Rzeczka, o pojemności 63 pary każdy. Dokumentacje
pozostawione po wojnie przez Niemców potwierdzają fakt wprowadzenia
ich na stacje wzmacniakowe w Świdnicy i Rzeczce. Kable te zostały
ułożone dwoma niezależnymi drogami tworząc pętlę wokół Gór Sowich!
Takie zapętlenie stosuje się dla odbiorców, którzy na skutek awarii lub
sabotażu nie mogą utracić łączności. Dodatkowo w Jugowicach
wybudowano komorę kablową (przełączalnię), przez którą przechodził
OFK n. Analogiczną kom|ę kablową wybudowano w Kolcach dla OFK
III. Obiekty tego typu występują w miejscach, gdzie zachodzi potrzeba
odpowiedniej konfiguracji łączy w zależności od potrzeb i sytuacji,
zazwyczaj jednak takie obiekty powstają na łączach strategicznych.
Można w nich dokonywać rozgałęzień kabli lub też zestawiać łącza.
Często bywały one punktem styku dla innych kabli a nawet całych sieci,
np. sieci Poczty Rzeszy i sieci wojskowych lub specjalnych. W
przypadku stwierdzenia awarii lub sabotażu w takich komorach
kablowych zestawiano drogi obejściowe niezależnie od central i stacji
wzmacmakowych, w przypadku przejecia jakiegoś obiektu przez
dywersantów można było go tutaj pozbawić łączności. Samo zaś ułożenie
kabli łącznikowycn OFK II i OFK III świadczy o planowanej lokalizacji
sporej centrali dla potrzeb użytkowników na tym rejonie Analizując
znane informacje można przypuszczać, że główna centrala FHQ Riese
miała być ulokowana w Górach Sowich. Właściwym miejscem byłyby
okolice stacji wzmacniakowej Rzeczka, gdzie przebiegały istniejące linie
międzymiastowe i można było bez problemu włączyć się do sieci
ogólnokrajowej. Dodatkowo, dzięki kablom OFK I i OFK II
otrzymywano niezależne połączenie ze stacją wzmacniakową i centralą w
Świdnicy. Jak wspomniałem wcześniej - według informacji otrzymanych
ze źródeł niemieckich - taki obiekt powstał i był gotowy do montażu
okablowania oraz urządzeń na koniec 1944 roku. Zaskakującą informacją
jest to, że według standardów ówcześnie panujących w budownictwie
łączności powinien być zagłębiony pod ziemią nie mniej niż 16 metrów,
posiadać dwa wejścia bronione wartowniami oraz dwa wyjścia awaryjne.
Oczywiście musiał być obiektem w pełni niezależnym od źródeł energii i
wody dostarczanych z zewnątrz, w pełni odpornym na ataki bombowe i
gazowe. W jego wnętrzu przewidziano miejsce dla centrali telefonicznej,
dalekopisowej, stacji wzmacniakowej, pomieszczeń do pracy i
wypoczynku załogi oraz wszelkich urządzeń niezbędnych do jego
funkcjonowania, czyli pomieszczenia agregatu, stacji filtrów, zbiorników
paliwa oraz ujęcia wody w postaci studni głębinowej. Łączna
powierzchnia znanych obiektów tego typu zawiera się pomiędzy 1 000 a
2 500 m2. Wśród znanych obecnie budowli na terenie kompleksu
„Riese" taki obiekt o takim zaawansowaniu budowlanym jednak nie
występuje. Oznaczać to może, jeśli uwierzymy archiwalnym źródłom
niemieckim, że w dalszym ciągu czeka on na odkrycie!
ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"
Połączenia do poszczególnych obiektów „Riese" są na dzień obecny
praktycznie nieznane. Nie znaczy to oczywiście, że ich nie było. Skoro
planowano, a nawet wykonano część kompleksów w sposób gotowy do
użytku - a takie informacje dotarły do mnie w ostatnim czasie - musiała
też istnieć miejscowa sieć kablowa. Na dzień dzisiejszy niewiele o niej
wiemy. Pewne jest tylko połączenie kablem 20 parowym pomiędzy stacją
wzmacniakową Rzeczka a centralą miejską w Walimiu,
wykorzystywane zresztą do początku lat 90. Nie wiadomo ile kabli
wyprowadzono ze stacji w kierunku poszczególnych komleksów Nie
zachowały się żadne znane dokumentacje techniczne ich budowy. Z
relacji, jaką otrzymałem od byłego pracownika Poczty Polskiej,
biorącego udział w uruchamianiu łączności na tym terenie, niewiele
wynikało. Wspominał, ze po wojnie do utrzymania i konserwacji sieci
telefonicznej (kabli międzymiastowych pomiędzy poszczególnymi
stacjami wzmacniakowymi) zatrudniano Niemców, a konkretnie byłych
pracowników Deutsche Reich Post. Nieznane im były jednak żadne
połączenia z podziemiami, a przynajmniej tak twierdzili. Niewiedza ta
mogła wynikać ze struktury podziału uprawnień. Pracownicy Deutsche
Reich Post zajmowali się konserwacją linii będących własnością poczty,
natomiast linie do obiektów militarnych były w gestii wojskowych służb
łączności. We wspomnieniach pojawiła się informacja o przerwanym
kablu na terenie stacji, który wychodził w stronę kompleksu Rzeczka.
Przebiegał pod obecnymi schodami prowadzącymi do nowego budynku
stacji wzmacniakowej, następnie pod drogą i ginął gdzieś z drugiej
strony. Próbowano zlokalizować dokąd biegnie, ponieważ sądzono, że na
jego drugim końcu mogą znajdować się cenne dla Poczty Polskiej
urządzenia. Próby jednak, z braku odpowiedniego sprzętu i trudnego
terenu, szybko przerwano. Inne relacje mówią o wydzieraniu z ziemi
zaraz po wojnie różnego rodzaju okablowania, także teletechnicznego z
rejonu kompleksów Osówki i Sobonia. Relacje światków są jednak
szczątkowe; nikt nie pamięta, jakie to były kable, ilu parowe i jaką miały
budowę. Nie bardzo można się też oprzeć na archiwalnych dokumentach
Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych, które są mało precyzyjne i w
większości opisują majątek przejmowany z magazynów, wspominając
jedynie pobieżnie o pracach ziemnych, podczas których odzyskiwano
wszelkiego typu okablowanie. Znane raporty służb wojskowych
oddelegowanych do pozyskiwania kabli telefonicznych także nie
rozjaśniają sytuacji z powodu fragmentarycznie przeprowadzonych prac i
na niewielkich odcinkach.
OKRES POWOJENNY
Po zakończeniu działań wojennych SW Świdnica (Verst A I) pozostaje
przejęta przez Pocztę Polską i użytkowana wraz z poniemiecką
infrastrukturą do 2000 roku. Ze względu na zastąpienie kabli daleko-
siężnych światłowodami pod koniec lat 90. stacja wzmacniakowa zostaje
wycofana z eksploatacji. Ciekawostką jest fakt wykorzystywania do
końca jej pracy urządzeń zainstalowanych w 1939 roku, takich jak
agregat prądotwórczy czy stacja uzdatniania powietrza oraz wszystkich
kabli dalekosiężnych przejętych po III Rzeszy.
1. Charakterystyka FK 34
Przebieg: Plauen - Zwickau - Chemnitz - Freiberg - Dresden - Bautzen
- Löbau - Görlitz - Gryfów - Jelenia Góra - Świebodzice - Świdnica -
Wrocław
Stacje wzmacniakowe: Plauen, Chemnitz, Dresden, Löbau, Gryfów,
Świebodzice, Wrocław
Pojemność kabla:
Długość kabla: FK 34 - 439,7 km (całkowita),
FK 34a: Plauen - Dresden (98a) - 151,7 km (długość odcinka)
FK 34b: Dresden - Wrocław (98a) - 288,0 km (długość odcinka)
Okres budowy: 1927 - 1929
Oddany do użytku:
19 lipca 1927 roku: Plauen – Dresden
1927 rok: Świebodzice – Wrocław
19 września 1929 roku: Dresden - Świebodzice
2. Charakterystyka FK 221
Przebieg: Legnica - Snowidza k/ Jawora - Strzegom - Świdnica – Piława -
Dzierżoniów - Henryków - Ziębice - Biechów ( koło Nysy) -
Pakosławice-Korfantów-Głogówek- Większych - Koźle
Stacje wzmacniakowe: Legnica, Świdnica (I), Biechów, Koźle
Pojemność kabla:
Długość kabla: FK 221 - 253,9 km (całkowita),
FK 221a: Legnica - Koźle (102b) - 208,7 km (długość odcinka)
FK 221b: Biechów - Brzeg (102b) - 45,2 km (długość odcinka)
Okres budowy: 1937 - 1938
Oddany do użytku:
12 lipca 1938 roku: Legnica – Świdnica
15 sierpnia 1938 roku: Świdnica – Koźle
18 sierpnia 1999 roku: Biechów - Brzeg
3. Charakterystyka FK 256
Przebieg: Legnica - Wrocław
Stacje wzmacniakowe: Legnica, Wrocław
Pojemność kabla: 114 par
Długość kabla: FK 256 - 253,9 km (całkowita 114a)
Okres budowy: 1938-1939
Oddany do użytku: 10 sierpnia 1939 roku
Koszt budowy: 1 960 000 RM
4. Charakterystyka FK 82
Przebieg: Wrocław - Rzeczka - (z odgałęzieniem do Świdnicy) - Nowa
Ruda - Kłodzko i Szumprek - Opawa później przedłużony do
Koźla
Stacje wzmacniakowe: Wrocław, Rzeczka, Kłodzko, Szumprek, Opawa
Pojemność kabla: 8 par (linia dwu kablowa)
Długość kabla: FK 82 - 237,0 km
Okres budowy: 1941 - 1942
Oddany do użytku :10 sierpnia 1939 roku
Koszt budowy: 1 46o 000 RM (za odcinek Wrocław Świdnica), 3 836
000 RM
(za odcinek Świdnica Szumprek)
5.
Charakterystyka OFK II
Przebieg: Świdnica - Burkatów - Bystrzyca Górna - Lubachów -
Jugowice
- Walim - Rzeczka
Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka
Pojemność kabla: 63 pary
Długość kabla: OFK II - 25,0 km
Okres budowy: 1944 rok
Oddany do użytku: brak danych
Koszt budowy: brak danych
6.
Charakterystyka OFK III
Przebieg: Świdnica - Modliszów - Kozice - Jedlina Zdrój - Głuszyca -
Kolce
- Rzeczka
Stacje wzmacniakowe: Świdnica - Rzeczka
Pojemność kabla: 63 pary
Długość kabla: OFK II - 32,0 km
Okres budowy: 1944 rok
Oddany do użytku: brak danych
Koszt budowy: brak danych
Przypisy:
1 Zeidler W. Franz, Zeigert Dieter, Kwatery Główne Führera, Wyda-
wnictwo Colori, Warszawa 2001
4 Kowalski Jacek, Kudelski J. Robert, Rekuć Zbigniew, Tajemnica
„Riese", Biuro Odkryć, Łódź 2002
Skróty i Tłumaczenia
Deutsche Reichspost (DRP) - Poczta Rzeszy
PPT - Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych
FK (Fernkabel) - kabel dalekosiężny (międzymiastowy)
RPM - Ministerstwu Poczty Rzeszy
DFKG - Niemieckiego Towarzystwa Kabli Dalekosiężnych
PPTiT - Polska Poczta Telefon i Telegraf
FHQ (Führerhauptquartier) - kwatera Hitlera
.
Ochsenkopftunnel - tunel kolejowy pomiędzy Wałbrzychem i Jedliną
Zdrój pod górą Wołowiec BIBLIOGRAFIA
1. Adamczewski Leszek, Złowieszcze Góry, PDW Ławica, Warszawa
Poznań 1992
2. Antkowiak Włodzimierz, Nie odbyte skarby - przewodnik dla
poszukiwaczy, COMER, Toruń 1991
3. Bartek J. Marek., Joanna Szczepankiewicz, Słownik nazewnictwa
krajoznawczego Śląska i Ziemi Lubuskiej, Silesia, Wrocław 1994
4. Below von Nicolaus, Byłem adiutantem Hitlera, MON, Warszawa
1990
5. Cera Jerzy, Tajemnice Walimskich Podziemi, WSOWPanc, Poznań
1974
6. Cybulski Bogdan, Ewakuacja więźniów AL Riese do Tratenau PMGR
1990
7. Cybulski Bogdan, Obozy podporządkowane KL Gross Rosen, PMGR
1987
8. Cybulski Bogdan, Szpitale dla byłych więźniów obozu
koncentracyjnego Gross Rosen w Głuszycy /943-1945/, Studia nad
faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom VII, Wrocław 1980
9. Jońca Edmund, Książański Park Krajobrazowy, PTTK Kraj,
Warszawa 1989
10. Konieczny Alfred, Obozy Spółki Akcyjnej Śląskiej Wspólnoty
Przemysłowej w Górach Sowich w lalach 1943-1944, Studia nad
faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom VI, Wrocław 1980
11. Konieczny Alfred, Szpital obozowy w Kolcach dla więźniów AL Riese
w świetle nowych dokumentów. Studia nad faszyzmem i zbrodniami
hitlerowskimi, tom XII, Wrocław 1987
12. Kajzer Abram, Za drutami śmierci, Łódź 1962
13. Kozłowska Krystyna, Milcząca wyrzutnia, MON, Warszawa 1985
14. Kruszyński Piotr, Podziemia w Górach Sowich i Zamku Książ, PMGR
1990
15. Maciejewski Marek, Filie KL Gross Rosen w Górach Sowich 1943-
1945, Studia nad faszyzmem i zbrodniami hitlerowskimi, tom I Wro-
cław 1974
16. Mostowicz Arnold, Żółta gwiazda i czerwony krzyż, PiW, Warszawa
1986
17. Rogalski Marian, Zaborowski Maciej, Fortyfikacja wczoraj i dziś,
MON, Warszawa 1978
18. Słownik geografii turystycznej Sudetów, tom 11, „Góry Sowie. Wyda-
wnictwo I-BIS, Wrocław 1995
19. Sukmanowska Anna, Stolarczyk Stanisław, Tańcząc na wulkanie,
Wydawnictwo Dingo, Warszawa 1991
20. Speer Albet, Wspomnienia, MON, Warszawa 1990
21. Tetter Jan, Tajemnice Gór Sowich, „Ekspres Reporterów", KAW
1970
22. MSW Biuro C, Informator o nielegalnych, antypaństwowych
organizacjach i bandach zbrojnych działających w Polsce Ludowej w
latach
1944-1956, Wydawnictwo Retro, Lublin 1993
23. Cykl artykułów Jerzego Cery z „Gazety Robotniczej" zatytułowany
Tajemnice Gór Sowich, 17 sierpnia — 21 września 1974
24. Cykl artykułów Zbigniewa Mosingiewicza ze „Słowa Polskiego":
1 Odkrywamy podziemne miasto w Głuszycy, 27 października 1947
2 W przepastnych korytarzach odkryto 6 drzemiących motorów
Diesla 28 października 1947
3 10 milionów worków cementu pozostało jeszcze z olbrzymich
zapasów jakie nagromadzono w Głuszycy, 29 października 1947
4 „Akcja Adolfa" i luksusowe oranżerie na kamienistych zboczach
głuszyckiej góry, 30 października 1947
5 Co przygotowywał Hitler w Głuszycy, 1 listopada 1947
SPIS TREŚCl
WSTĘP
WPROWADZENIE
CZĘŚĆ I-OPOWIEŚĆ O KWATERACH GŁÓWNYCH
CZĘŚĆ II-BOMBOWCE NAD TRZECIĄ RZESZĄ
CZĘŚĆ III- POCZĄTKI BUDOWY
CZĘŚĆ IV - HIMMELSTRASSE CZYLI OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I
ŚMIERCI
CZĘŚĆ V-WIELKA BUDOWA CZYLI BETON I SKAŁA
CZĘŚĆ CENTRALNA
Kompleks Włodarz-część naziemna
Kompleks Włodarz-część podziemna
Kompleks Włodarz-badania
Kompleks Osówka - część naziemna
Kompleks Osówka - część podziemna
Kompleks Osówka-badania
Kompleks Jugowice Górne - część naziemna
Kompleks Jugowice Górne - część podziemna
Kompleks Jugowice Górne – badania
Kompleks Soboń - część naziemna
Kompleks Soboń-część podziemna
Kompleks Rzeczka - część naziemna
Kompleks Rzeczka-część podziemna
Kompleks Rzeczka – badania
Kompleks Moszna - część naziemna
Kompleks Moszna - badania
CZĘŚĆ ZEWNĘTRZNA
Kompleks Sokolec - część naziemna
Kompleks Sokolec - część podziemna
Kompleks Sokolec – badania
Kompleks Wielka Sowa – ogólnie
Kompleks Wielka Sowa-badania
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie, fabryka
amunicj i Mölke-Werke oraz fabryka prochu Dynamit AG
Kompleks zbrojeniowy Miłków - Ludwikowice Kłodzkie –
badania
KOMPLEKS ZAMKU KSIĄŻ
Kompleks Zamku Książ - część naziemna
Kompleks Zamku Książ - część podziemna
POZOSTAŁOŚCI
Kompleks schronów w Głuszycy
Tunel kolejowy Wałbrzych-Jedlina Zdrój
Inne
CZĘŚĆ VI - PO WOJNIE
CZĘŚĆ VII – ZAGADKI
CZĘŚĆ VIII – ZAKOŃCZENIE
CZĘŚĆ IX - KILKA ZNAKÓW ZAPYTANIA
KWATERA GŁÓWNAFUHRERA?
SCHRONY DLA WOJSKA?
TAJNY OŚRODEK BADAWCZY?
BROŃ ATOMOWA?
ZAKŁADY ZBROJENIOWE LUFTWAFFE?
VERGELTUNGSWAFFE V-l, V-2, V-3?
V-7?
WUNDERWAFFE?
CZĘŚĆ X - NA SZLAKU
KALENDARIUM BUDOWY
DANE LICZBOWE „RIESE"
SIEĆ TELEFONICZNA W FHQ RIESE
ROZWÓJ SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH W III RZESZY
ROZWÓJ SIECI DALEKOSIĘŻNYCH NA DOLNYM ŚLĄSKU
PRZED WYBUCHEM WOJNY
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA I
STACJA WZMACNIAKOWA ŚWIDNICA II (RZECZKA)
RüDIGER WĘZEŁ ŁĄCZNOŚCI DLA FHQ RIESE
ŁĄCZNOŚĆ W KOMPLEKSIE „RIESE"
OKRES POWOJENNY
BIBLIOGRAFIA
PLANY I ZDJĘCIA.
SPIS TREŚCI