Erle Stanley
GARDNER
Sprawa szantażowanego męża
Tłumaczyła Anna Rojkowska
„KB”
PRZEDMOWA
Mój przyjaciel, dr Walter Camp, jest wybitną postacią w dziedzinie medycyny sądowej.
Jedną z jego największych zalet jest spokojny, beznamiętny sposób, w jaki podchodzi do zagadnień naukowych. Trudno sobie wyobrazić, że dr Camp mógłby do tego stopnia stracić głowę, by pójść owczym pędem za opinią innych lub by na jego sąd wpłynęły sprawy natury osobistej czy finansowej.
Walter Camp zdobył zarówno stopień doktora medycyny, jak i filozofii, a jednak pomimo sukcesów zawodowych i posiadania umysłowości równie pozbawionej emocji (i równie dokładnej) jak maszyna do liczenia, pozostał serdeczny, przyjacielski i promieniuje ludzkim ciepłem.
Doktor Camp jest jednym z najwybitniejszych toksykologów w kraju. Piastuje stanowisko profesora toksykologii i farmacji na Uniwersytecie Illinois i toksykologa koronera hrabstwa Cook, w którym leży rojna metropolia - Chicago.
Przez kilka ostatnich lat był sekretarzem Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych. Nikt nie zgadnie, ile czasu, energii i wysiłku poświęcił tej placówce, wspomagany przez swą prywatną sekretarkę Polly Cline.
Pomimo osiągnięć dr Camp pozostał skromny. Lubi pracować wspólnie z innymi, przy czym zawsze minimalizuje własny wkład w grupowy sukces.
Rzadko spotyka się takich ludzi, którzy posiadają umiejętność doprowadzania spraw do końca oraz stanowczość konieczną do pracy w grupie i którzy potrafią koordynować zadania wykonywane przez innych.
W tym roku dorocznemu zebraniu Akademii Nauk Sądowych przewodzili: dr Camp (sekretarz), profesor kryminalistyki na Uniwersytecie North Western Fred Inbau (przewodniczący) i szef wydziału medycyny sądowej na Uniwersytecie Harvarda dr Richard Ford (szef programowy). Uczestnicy spotkania mogli się przekonać, że była to jedna z najbardziej inspirujących sesji poświęconych tak szerokiemu wachlarzowi zagadnień. Stało się to możliwe głównie dzięki temu, że współpraca trójki organizatorów przebiegała gładko i była tak doskonale skoordynowana i wydajna, iż wielu z nas nie zdawało sobie sprawy, że zajęło im to tyle godzin przygotowań, pracy i niemal nieustannych konsultacji.
Doktor Camp przyczynił się do rozwiązania wielu spektakularnych spraw, w których ktoś mniej opanowany, mniej obiektywny, czułby się zbity z tropu. Przypomnę choćby sprawę Ragena, kiedy to próbowano udowodnić, że zastrzelony mężczyzna naprawdę zmarł w wyniku zatrucia rtęcią. Albo sprawę gangstera oczekującego egzekucji, który zdołał umknąć przeznaczeniu, podobno dzięki śmiertelnej dawce strychniny.
Doktor Camp, będąc arbitrem w tych sprawach, postępował w sposób przynoszący zaszczyt najlepszym tradycjom nauk sądowych. Nie pozwolił, by jego sąd kształtowały pogłoski, naciski zainteresowanych stron czy opinia publiczna. Rozważał przedstawione zagadnienia jak naukowiec i rozwiązał je jak naukowiec.
Dedykuję tę książkę mojemu przyjacielowi Walterowi J. R. Campowi, doktorowi medycyny i filozofii
Erie Stanley Gardner
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stewart G. Bedford wszedł do swego gabinetu, odwiesił kapelusz i zbliżył się do ogromnego orzechowego biurka, które rok temu dostał od żony na urodziny, i usiadł na fotelu obrotowym.
Niezawodna i kompetentna osobista sekretarka Elsa Griffin zostawiła na jego biurku poranną gazetę. Złożyła ją tak, aby z pierwszej strony uśmiechała się do niego fotografia żony.
Była to świetna fotografia Anny Roann Bedford, dobrze oddająca charakterystyczny błysk w jej oczach i żywość usposobienia.
Stewart Bedford był niezwykle dumny z żony. Dumny i zarazem przejęty, że w wieku lat pięćdziesięciu dwóch zdołał poślubić kobietę dwadzieścia lat od siebie młodszą i uczynić ją promiennie szczęśliwą.
Bedford, mając bogactwo, cenne kontakty zawodowe i wpływowych przyjaciół, nie udzielał się zbytnio towarzysko. Jego pierwsza żona nie żyła od dwunastu lat. Po jej śmierci w kręgu znajomych zaczęto uważać go za najlepszą partię, lecz jego swaty nie interesowały. Zajmował się wyłącznie pracą, odnosił coraz większe sukcesy finansowe, a coraz wyższa pozycja w świecie biznesu napełniała jego serce niemal taką samą dumą, jaką mógłby odczuwać na widok sukcesów syna, gdyby go miał.
I wtedy właśnie spotkał Annę Roann. W jednej chwili całe dotychczasowe życie przewróciło się do góry nogami. Po ognistych zalotach nastąpił szybki ślub w Nevadzie.
Anna cieszyła się pozycją towarzyską, którą osiągnęła poprzez małżeństwo, tak jak dziecko cieszy się nową zabawką. Bedford nadal zajmował się prowadzeniem interesów, choć teraz przestało to być najważniejszą cząstką jego życia. Chciał dać żonie wszystko, czego tylko mogłaby pragnąć, a Anna
Roann pragnęła niejednej rzeczy. Jej entuzjastyczna wdzięczność powodowała, że stale czuł się jak kochający ojciec w Boże Narodzenie.
Bedford siedział przy biurku i czytał gazetę, kiedy do gabinetu wślizgnęła się Elsa Griffin.
- Dzień dobry, Elso - powiedział. - Dziękuję, że zwróciłaś moją uwagę na relację z przyjęcia mojej żony.
Uśmiechnął się z wdzięcznością.
Dla Stewarta Elsa Griffin była wygodna jak bonżurka i papucie. Pracowała u niego od piętnastu lat, znała każdą jego zachciankę i potrafiła czytać w myślach. Bardzo, ale to bardzo ją lubił. Prawdę mówiąc, po śmierci żony przeżyli nawet krótki romans. Jej spokojna wyrozumiałość była dla niego jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Chciał się nawet z nią ożenić - naturalnie zanim spotkał Annę Roann.
Bedford wiedział, że zachował się jak głupiec, zakochując się bez reszty w Annie, kobiecie, która dopiero skończyła trzydzieści lat. Wiedział, że bardzo rani Elsę Griffin, ale nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami, tak jak nie da się zatrzymać biegu strumienia nad brzegiem urwiska. Ożenił się bez namysłu.
Elsa Griffin złożyła im gratulacje i życzenia wszelkiego szczęścia i wkrótce wróciła do roli osobistej sekretarki. Jeśli cierpiała - a był pewien, że tak - nie dawała tego po sobie poznać.
Pewien mężczyzna, chce się z panem zobaczyć - powiedziała.
Kto? I czego chce?
Nazywa się Denham. Prosił, żeby panu powiedzieć, że Binney Denham chce się z panem zobaczyć i że, jeśli to konieczne, poczeka.
Benny Denham? Nie znam żadnego Benny'ego Denhama. Dlaczego chce się ze mną spotkać? Odeślij go do któregoś z kierowników, który...
- Nie Benny. Binney - przerwała mu. - I mówi, że to sprawa osobista i że będzie czekał, aż pan będzie wolny.
Bedford uczynił ręką gest odprawy. Elsa potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, żeby sobie poszedł. Uparł się, że się z panem spotka.
- Nie mogę być na żądanie pierwszej lepszej osoby, która przyjdzie i będzie nalegać na spotkanie w sprawie osobistej - jęknął Bedford.
- Wiem. Ale w Denhamie jest coś... trudno mi to opisać... jest jakiś upór, który... no cóż, trochę mnie przeraża.
- Jak to, przeraża?! - najeżył się Denham.
- Nie, nie o to chodzi, że mi grozi. Po prostu jest w nim niebywała, śmiertelna cierpliwość. Odniosłam wrażenie, że rzeczywiście lepiej by było, gdyby pan go przyjął. Siedzi na krześle, spokojnie i bez ruchu, a za każdym razem, kiedy na niego spojrzę, wpatruje się we mnie tymi dziwnymi oczyma. Wolałabym, żeby pan go przyjął.
- W porządku. Do diabła, zobaczmy, czego chce i niech się stąd wynosi. Co to za sprawa osobista? Może to stary kumpel ze szkoły, który potrzebuje forsy?
- Nie, to nie to. Mam wrażenie, że to coś ważnego.
- Dobrze - rzekł Bedford z uśmiechem. - Ufam twojej intuicji. Załatwimy go, zanim zabierzemy się za przegląd poczty. Poproś go.
Elsa wyszła z gabinetu i chwilę później w drzwiach stanął Binney Denham. Ukłonił się i uśmiechnął przepraszająco. Tylko oczy nie miały przepraszającego wyrazu. Ich spojrzenie było nieruchome i oceniające, jak gdyby gość przybył w sprawie życia i śmierci.
- Cieszę się, że zechciał mnie pan przyjąć - powiedział. - Obawiałem się, że mogę mieć z tym kłopot. Delbert absolutnie kazał mi się z panem spotkać, nawet gdybym musiał długo czekać, a Delbert to człowiek, któremu lepiej się nie sprzeciwiać.
W mózgu Bedforda zabrzęczał dzwonek alarmowy.
- Proszę usiąść - powiedział. - Kto to, do diabła, jest Delbert?
- Ktoś... jak by tu powiedzieć? Mój znajomy.
-Wspólnik?
Nie, skądże. Nie jestem jego wspólnikiem. Raczej kolegą.
W porządku. Proszę usiąść i powiedzieć mi, co pana tu sprowadza. Mam dzisiaj kilka spotkań w planie i muszę zająć się ważną korespondencją.
Dziękuję, bardzo panu dziękuję.
Binney Denham przysunął się i usiadł na brzeżku krzesła stojącego przy biurku. W dłoniach miętosił kapelusz. Nie podał Bedfordowi ręki na przywitanie.
O co chodzi? - przynaglił go Bedford.
O inwestycję. Zdaje się, że Delbertowi brakuje pieniędzy na sfinansowanie jakiejś operacji. Potrzebuje tylko dwudziestu tysięcy dolarów, które będzie w stanie oddać po kilku...
Co jest, do cholery? - wybuchnął Bedford. - Powiedział pan mojej sekretarce, że chodzi o sprawę osobistą. Nie znam pana, nie znam Delberta i nie mam ochoty wkładać dwudziestu tysięcy dolarów w cudze interesy. Jeśli to wszystko...
Pan mnie nie zrozumiał, sir - zaprotestował człowieczek. - Widzi pan, to dotyczy pańskiej żony.
Bedford zesztywniał z wściekłości, ale dzwonek alarmowy w głowie zadzwonił tak głośno, że zdobył się na ostrożność.
- W jaki sposób jej to dotyczy? - spytał.
- Widzi pan, to jest tak. Oczywiście, rozumie pan, że jest zbyt na te rzeczy. Te czasopisma... Wiem, że pan nimi gardzi, tak samo jak ja. Nie czytam ich i pan zapewne też nie. Ale nie da się zaprzeczyć, że istnieją i są bardzo popularne.
Okay. Proszę to wreszcie z siebie wykrztusić. O czym pan mówi?
Oczywiście... No cóż, musiałby pan znać Delberta, żeby zrozumieć sytuację. Delbert jest bardzo uparty. Kiedy czegoś chce, musi tego dopiąć.
Dalej, człowieku - warknął Bedford. - O co chodzi z moją żoną? Po co pan o niej wspomniał?
- Naturalnie wspomniałem o niej, ponieważ... eee, widzi pan, znam dobrze Delberta i, choć nie mogę darować mu tego pomysłu...
Jakiego pomysłu?
Na zdobycie pieniędzy.
Dobra, potrzebuje pieniędzy. I co z tego?
Myślał, że pan je dostarczy.
A co z moją żoną? - spytał Bedford, hamując się, by nie wyrzucić natręta na zbity pysk.
Chodzi o jej przeszłość.
Co pan ma na mysi?
Dowody na jej kryminalną przeszłość, odciski palców itd. - wyjaśnił Denham cichym, przepraszającym głosem.
Zapadła głucha cisza. Robiąc interesy, Bedford zbyt dobrze opanował umiejętność zachowania kamiennej miny, aby teraz pozwolić Denhamowi wyczytać coś ze swojej twarzy. Przez głowę przebiegały mu gorączkowe myśli. Co w końcu wiedział o Annie Roann? Zawarła nieszczęśliwe małżeństwo, o którym nie lubiła rozmawiać. Przeżyła tragedię: samobójstwo męża. Na szczęście był ubezpieczony. Po jego śmierci młoda wdowa otrzymała odszkodowanie, co pozwoliło jej utrzymać się przez jakiś czas. Dwa lata podróżowała za granicą a potem spotkała Stewarta Bedforda.
Proszę wyłożyć karty na stół - odezwał się Bedford głosem, który jemu samemu wydał się obcy. - Co to jest? Szantaż?
Szantaż! - wykrzyknął z przerażeniem człowieczek.
- Dobre nieba, panie Bedford! Skądże! Nawet Delbert by się do tego nie zniżył.
To co to jest, jak nie szantaż? - spytał Bedford.
Chciałbym, aby pozwolił mi pan wyjaśnić sprawę tej inwestycji. Myślę, że zgodzi się pan, że jest to bardzo dobra inwestycja i otrzyma pan swoje dwadzieścia tysięcy w granicach... Delbert mówił o sześciu miesiącach. Osobiście sądzę, że nie prędzej niż za rok. Delbert to optymista.
A co z dowodami na karalność mojej żony? - wycharczał Bedford.
O to właśnie chodzi - wyjaśnił przepraszającym tonem Denham. - Widzi pan, Delbert po prostu musi zdobyć te pieniądze. Myślał, że pan mu pożyczy. Naturalnie, ma te informacje i wie, że niektóre czasopisma płacą za coś takiego grubą forsę. Rozmawiałem z nim na ten temat. Jestem pewien, że w żadnym wypadku nie zapłacą mu dwudziestu tysięcy, ale Delbert jest przekonany, że zapłacą, jeśli informacje będą udokumentowane i...
- A są udokumentowane?
Oczywiście, proszę pana. Inaczej nawet bym o tym nie wspomniał.
Jak udokumentowane?
Mamy kartę ewidencyjną z więzienia z fotografią i odciskami palców.
Proszę pokazać.
Wolałbym porozmawiać o inwestycji, panie Bedford. Naprawdę nie zamierzałem się do tego uciekać. Widzę jednak, że jest pan bardzo niecierpliwy...
- Co z tymi dowodami? - nalegał Bedford.
Człowieczek sięgnął do kieszeni i wyjął szarą kopertę.
- Naprawdę nie chciałem tak tego załatwiać - zaznaczył ze smutkiem i podał ją rozmówcy.
Bedford otworzył kopertę i wyciągnął ze środka kilka kartek papieru.
Albo było to najlepiej sfałszowane zdjęcie, jakie kiedykolwiek widział, albo rzeczywiście przedstawiało Annę Roann. Zrobiono je przed kilku laty. W oczach miała ten sam wyzywający, łobuzerski błysk, takie samo lekkie nachylenie głowy, uśmiech. Pod zdjęciem widniał przeklęty numer ewidencyjny, a jeszcze niżej odciski palców i numery pogwałconych paragrafów kodeksu karnego.
Głos Denhama stale sączył się w uszy Bedforda.
Te paragrafy kodeksu odnoszą się do oszustwa ubezpieczeniowego. Mam nadzieję, że nie ma mi pan za złe... Wiem, że to pana intryguje. Mnie też ciekawiło, więc sprawdziłem.
Co takiego zrobiła?
Miała ubezpieczenie na jakąś biżuterię. Popełniła jeden błąd. Zastawiła ją w lombardzie, zanim zgłosiła jej zaginięcie na policji. Odebrała ubezpieczenie, a potem policja znalazła biżuterię w lombardzie... W takich wypadkach policja działa szybko.
I co dalej? - spytał Bedford. - Została skazana czy dostała wyrok w zawieszeniu? A może oskarżenie oddalono?
Na Boga, nie wiem! I nie sądzę, żeby Delbert wiedział. To są materiały, które od niego dostałem. Powiedział, że ma zamiar sprzedać je temu czasopismu. Powiedziałem mu, że uważam jego postępowanie za bardzo głupie i że czasopismo na pewno nie zapłaci mu tyle, ile potrzebuje na tę inwestycję, a poza tym, szczerze panu przyznam, że nie podoba mi się to wszystko. Nie lubię, kiedy czasopisma grzebią w czyjejś przeszłości czy kogoś oczerniają. Po prostu nie lubię tego.
Właśnie widzę - powiedział Bedford ponuro. Siedział, trzymając przed sobą fotostat dokumentu opisującego jego żonę: wiek, wzrost, wagę, kolor oczu, typ odcisków palców. Zatem tak wyglądał szantaż. Znał go ze słyszenia, a teraz miał
okazję wypróbować na własnej skórze. Ten człowiek, siedzący nieśmiało na brzeżku krzesła i ściskający oburącz kapelusz, był szantażystą, a on jego ofiarą.
Bedford dobrze wiedział, co należy czynić w takich wypadkach. Powinien wywalić gościa na zbity pysk, stłuc go na kwaśne jabłko lub zgłosić sprawę na policji. Powinien powiedzieć: „Rób, co chcesz. Szantażyście nie zapłacę ani centa”. Mógł też udawać, że się zgadza, zadzwonić na policję i wyjaśnić sprawę oficerowi zajmującemu się tego rodzaju przestępstwami. Ten na pewno załatwiłby sprawę dyskretnie i bez rozgłosu.
Wiedział, jak by to dalej się potoczyło. Policja dostarczyłaby mu znakowane banknoty, które miałby wręczyć Denhamowi. Następnie nastąpiłoby aresztowanie i żadne szczegóły nie dostałyby się do wiadomości publicznej.
Ale czy na pewno?
Przecież zostałby ten tajemniczy Delbert... Delbert, będący najwyraźniej pomysłodawcą całego przedsięwzięcia... Delbert, który chciał sprzedać swe informacje jednemu z tych czasopism, które wyrastały jak grzyby po deszczu i których istnienie zależało od wygrzebywania i rozpowszechniania sensacyjnych faktów o bliźnich.
Wszystko sprowadzało się do tego, czy dokumenty były autentyczne, czy nie.
Jeśli były autentyczne, Bedford znalazł się w pułapce. Jeśli nie, zachodził wypadek fałszerstwa.
Potrzebuję czasu, by się zastanowić - powiedział w końcu Bedford.
Ile czasu? - spytał Binney Denham. Po raz pierwszy w jego głosie pojawiła się twarda nutka. Bedford, zaskoczony, podniósł na niego wzrok, ale zobaczył tylko drobnego mężczyznę nieśmiało przycupniętego na skraju krzesła i miętolącego w rękach kapelusz.
Przede wszystkim chciałbym sprawdzić fakty.
- Och, ma pan na myśli tę inwestycję? - spytał Denham z wyraźną nadzieją w głosie.
- Do diabła z inwestycją! Obydwaj wiemy, co jest grane. Teraz wynoś się pan i daj mi pomyśleć.
- Ale chciałbym panu powiedzieć o tym interesie, który mamy na oku - upierał się Denham. - Deibert jest pewien, że spłacimy każdy cent pożyczki od pana. Teraz chodzi o to, że na początek musimy mieć kapitał operacyjny, a to...
- Wiem, wiem - przerwał Bedford. - Muszę to przemyśleć.
Binney Denham zerwał się na równe nogi.
- Przepraszam, że przyszedłem bez umówienia, panie Bedford. Wiem przecież, jaki pan jest zajęty, a ja zabrałem panu dużo cennego czasu. Już mnie nie ma.
- Chwileczkę. Jak mam się z panem skontaktować?
Binney Denham odwrócił się w drzwiach.
- Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, to ja się z panem skontaktuję. I oczywiście muszę pomówić z Delbertem. Do widzenia panu. - Mówiąc to, uchylił drzwi i wymknął się z gabinetu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wieczorem obiad jedli tylko we dwoje. Anna Roann Bedford sama podawała koktajle na srebrnej tacy, którą otrzymali w prezencie ślubnym.
Gdy żona zniknęła na chwilę w pokoju kredensowym, Stewart Bedford, z uczuciem, że popełnia podłość, wsunął tacę pod kanapę.
Po obiedzie, w czasie którego na próżno starał się ukryć napięcie, zabrał tacę na górę do pracowni. Tam przymocował kawałek kartonu do brzegów tacy taśmą klejącą, aby zabezpieczyć odciśnięte linie papilarne żony, a tacę schował do tekturowego pudła, w którym ostatnio przysłano mu koszule ze sklepu.
Anna Roann zdziwiła się, kiedy zobaczyła męża wychodzącego nazajutrz do pracy z pudłem pod pachą, ale wyjaśnił jej - mając nadzieję, że zabrzmi to naturalnie - że nie odpowiada mu kolor koszul i chce je wymienić. Elsa Griffin owinie pudło papierem i wyśle do sklepu.
Przez chwilę Bedfordowi wydawało się, że w oczach żony mignęła nieufność, ale nic nie powiedziała i na pożegnanie pocałowała go tak czule jak zwykle.
Bezpiecznie ukryty w gabinecie, Bedford przystąpił do czynności, o których nie miał bladego pojęcia. W sklepie z artykułami dla plastyków zaopatrzył się wcześniej w węgiel rysunkowy i pędzelek z wielbłądziej sierści. Teraz starł koniec sztyftu węgla na proszek i posypał nim dno tacy. Z satysfakcją zauważył, że na powierzchni pokazało się kilka czytelnych odcisków.
Teraz powinien porównać je z liniami papilarnymi na karcie ewidencyjnej otrzymanej od pokornego człowieczka, który prosił go o dwadzieścia tysięcy dolarów „pożyczki”.
Był tak zaabsorbowany, że nie słyszał, jak do gabinetu weszła Elsa Griffin.
Dopiero gdy zajrzała mu przez ramię, poderwał się i powiedział ze złością:
- Mówiłem, że nie chcę, aby mi przeszkadzano.
Wiem - odparła spokojnie - ale myślałam, że mogłabym pomóc.
Niestety, nie możesz.
Policja robi to w ten sposób, że przykłada do odcisków palców przezroczystą taśmę klejącą. Gdy się jąodrywa, proszek przykleja się do taśmy i utrwala wzór. Następnie można taśmę nakleić na kawałek papieru i spokojnie badać linie papilarne, mając pewność, że się ich nie zniszczy.
Stewart Bedford odwrócił się do niej w fotelu obrotowym.
Słuchaj no - powiedział. - Ile z tego wiesz i o czym mówisz?
Może pan nie pamięta, że kiedy wczoraj rozmawiał pan z Denhamem, nie wyłączył pan swojego interkomu.
- Niemożliwe!
Sekretarka pokiwała głową.
Nie miałem o tym pojęcia. Jestem prawie pewien, że go wyłączyłem.
A jednak nie.
- W porządku. Przynieś taśmę. Spróbujemy.
- Mam ją przy sobie. Nożyczki też.
Zręcznie przycięła odpowiednie kawałki taśmy, położyła je na spodzie tacy, przygładziła, pilnując, by się dobrze przykleiły, a następnie oderwała. Teraz mogli dokładnie zbadać odciski palców, linia po linii i pętla po pętli.
- Widzę, że nie jest ci to obce - zauważył Bedford.
Roześmiała się.
- Może mi pan wierzyć lub nie, ale skończyłam korespondencyjny kurs dla detektywów-amatorów.
Po co?
Pojęcia nie mam - wyznała lekko. - Chciałam się czymś zająć, a zawsze fascynował mnie zawód detektywa. Pomyślałam, że może ten kurs wyostrzy moją spostrzegawczość.
Bedford czule poklepał japo ramieniu.
- No cóż, jeśli jesteś w tym taka dobra, weź krzesło i usiądź. Masz tu szkło powiększające. Zobaczymy, co tu mamy.
Okazało się, że nauka nie poszła w las. Elsa Griffin bardzo sprawnie odszukała punkty podobieństwa. W ciągu kwadransa Stewart Bedford z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie ma w tej sprawie najmniejszych wątpliwości. Linie papilarne na karcie ewidencyjnej dokładnie odpowiadały czterem wyraźnym odciskom pozostawionym na srebrnej tacy.
- Skoro i tak o wszystkim wiesz, Elso - powiedział - to może coś mi poradzisz?
Elsa potrząsnęła głową.
- Ten problem musi pan sam rozwiązać. Jeśli raz zacznie pan płacić, nigdy się to nie skończy.
- A jeśli nie zapłacę?
Wzruszyła ramionami.
Bedford spojrzał na zniekształcone odbicie swej zmartwionej twarzy w tacy. Wiedział, co by to znaczyło dla jego żony, gdyby sprawa kiedykolwiek się wydała.
Była radosna, pełna życia, szczęśliwa. Bedford zdawał sobie sprawę, co by się stało, gdyby jeden z tych brukowców zamieścił wzmiankę ojej przeszłości, historię nie przebierającej w środkach dziewczyny, która postanowiła wzmocnić swą pozycję na rynku matrymonialnym posagiem zdobytym za pomocą oszustwa na towarzystwie ubezpieczeniowym.
Nie miał wyboru - musiał zrobić wszystko, by nic się nie wydało.
Wyobraził sobie lodowate wyrazy współczucia, formalne deklaracje niewiary w to, co publikują „oszczercze pisma”.
Niektórzy zechcą pokazać Annie, jacy są miłosierni. Inni natychmiast, z celowym okrucieństwem, zerwą znajomość.
Obręcz będzie się coraz mocniej zaciskać. Trzeba będzie rozgłosić, że Anna przeżyła załamanie psychiczne... Wyjedzie za granicę. Nigdy nie wróci - a przynajmniej nie tak, jak chciałaby wrócić.
Wydawało się, że Elsa Griffin czyta w jego myślach.
- Mógłby pan - powiedziała - udawać, że się pan zgadza, żeby zyskać na czasie. To dałoby nam możliwość dowiedzenia się czegoś o tym człowieku. W końcu musi mieć jakiś słaby punkt. Pamiętam, że czytałam kiedyś kryminał o kimś, kto miał podobny problem...
- I co? - ponaglił ją Bedford.
- Oczywiście, to tylko książka.
- Nie szkodzi.
Ten mężczyzna nie mógł sobie pozwolić na wyrzucenie szantażysty za drzwi. Nie mógł też dopuścić, by jego tajemnica stała się własnością publiczną. Ale to był bardzo sprytny facet... Oczywiście to wszystko fikcja. Właściwie było ich dwóch, zupełnie jak w tym wypadku.
No dalej! I co zrobił?
- Zabił jednego szantażystę i tak spreparował dowody, że wskazywały na to, że sprawcąjest ten drugi. Przerażony szantażysta próbował wszystko wyjaśnić, opowiadając prawdziwą historię, ale sędzia go wyśmiał i skazał na krzesło elektryczne.
- Zbyt wydumane - rzekł Bedford.- Możliwe tylko w książce.
- Wiem - przyznała Elsa. - Oczywiście, że to fikcja, ale podana była tak przekonująco, że... że wszystko wydawało się jak najbardziej możliwe. Zapamiętałam tę intrygę - Bedford ze zdumieniem spojrzał na sekretarkę. Nigdy nie podejrzewał u niej takich cech charakteru.
- Nie wiedziałem, że jesteś taka krwiożercza, Elso.
Ale to tylko książka!
Ale dobrze ją zapamiętałaś! Jak to się stało, że zainteresowałaś się tym kursem dla detektywów?
Zawsze czytałam relacje z prawdziwych procesów. Zamieszczająje niektóre czasopisma.
- Lubisz to?
- Uwielbiam.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Pozwalają zająć czymś umysł.
W szybkim tempie uczę się nowych rzeczy o ludziach - powiedział, stale się jej przyglądając.
W końcu dziewczyna musi się czymś zająć, jak zostaje całkiem sama - odparła zaczepnie.
Szybko odwrócił wzrok. Podszedł do biurka i schował tacę do pudełka po koszulach.
Teraz będziemy musieli poczekać, Elso - powiedział. - Jeśli Denham będzie próbował skontaktować się telefonicznie lub osobiście, próbuj go spławić. Ale gdyby nalegał, połącz go ze mną. Porozmawiam z nim.
A co z tym? - spytała, wskazując odciski palców na przezroczystej taśmie.
Zniszcz je. Nie wyrzucaj po prostu do kosza. Potnij na małe kawałeczki i spal.
Elsa kiwnęła głową i wyszła z gabinetu.
Przez cały dzień Denham nie dał znaku życia. Brak wiadomości od niego zaczął w końcu działać Bedfordowi na nerwy. Po południu dwa razy wzywał Elsę.
- Denham się kontaktował?
Potrząsnęła głową.
- Nie spławiaj go, jak przyjdzie. Kiedy zadzwoni, połącz mnie z nim. Jeśli przyjdzie osobiście, wprowadź go od razu. Nie mogę wytrzymać tego napięcia. Wolę od razu dowiedzieć się, co jest grane.
Nie chce pan zatrudnić prywatnych detektywów? Mogliby go śledzić, jak będzie wychodził z biura...
Absolutnie! - zaprotestował Bedford. - Śledziliby go i mogliby odkryć, co on wie. A wtedy szantażowaliby mnie i on, i oni. Lepiej załatwmy to sami. Oczywiście, zawsze jest jeszcze możliwość, że ten gość mówił prawdę i rzeczywiście chodzi tylko o pożyczkę. Może ten jego wspólnik, Delbert, to jakiś wariat, który potrzebuje kapitału i w ten sposób chce go zdobyć. Może naprawdę waha się między sprzedaniem informacji czasopismu a uzyskaniem pożyczki ode mnie. Jeśli Denham zadzwoni, Elso, połącz mnie natychmiast. Chcę zawrzeć tę transakcję, zanim któryś z nich nawiąże kontakt z gazetą. To byłoby zbyt niebezpieczne!
W porządku - przyrzekła. - Przełączę do pana rozmowę natychmiast, jak tylko zadzwoni.
Ale Binney Denham nie zadzwonił i Bedford, idąc do domu, czuł się jak skazaniec, którego ułaskawienie spoczywa w rękach gubernatora. Każda minuta składała się z sześćdziesięciu sekund dręczącej niepewności.
Anna Roann przywitała go w długiej sukni z głębokim dekoltem, z haftowaną zapinką w kształcie żabki, a na włosach miała zrobione pasemka. Najwyraźniej dopiero co wróciła od fryzjera.
Stewart Bedford miał nadzieję na następny obiad tete-a-tete, ze świecami i koktajlami, ale żona przypomniała mu, że zaprosili przyjaciół i powinien przebrać się w strój wieczorowy.
Bedford zabrał kartonowe pudło do swojego pokoju, wyciągnął tacę i, nie zauważony, odniósł ją do pokoju kredensowego.
Obiad był bardzo udany. Anna była w świetnej formie i Bedford z satysfakcją zauważył zdumione spojrzenia mężczyzn, którzy dawno już przestali się spodziewać, że jakaś kobieta zwróci na niego uwagę. Teraz przyglądali się mu, jakby chcieli
dojrzeć w nim tę cechę, którą najwyraźniej przeoczyli. Zazdrość i podziw w ich wzroku sprawiały, że czuł się znacznie młodszy niż w rzeczywistości. Złapał się na tym, że prostuje plecy, wciąga brzuch i obrzuca ich dumnym spojrzeniem.
Ten świat nie był w końcu taki zły. Na wszystkie kłopoty znajdzie się przecież jakaś rada. Nigdy nie jest tak źle, jak się człowiekowi wydaje.
I wtedy właśnie zadzwonił telefon. Kamerdyner powiedział, że dzwoni jakiś pan D. w ważnej sprawie.
Bedford postanowił okazać stanowczość.
- Powiedz mu, że w tej chwili nie mogę podejść do aparatu. Niech zadzwoni do mnie jutro do biura albo zostawi numer, pod którym mógłbym się z nim skontaktować za godzinę lub dwie.
Kamerdyner skinął głową i odszedł. Przez chwilę Bedford czuł się tak, jakby postawił na swoim. Pokazał tym cholernym szantażystom, że nie będzie skakał tak, jak oni mu zagrają. Po chwili kamerdyner wrócił.
Przepraszam, sir - powiedział. - Pan D. mówi, że ma dla pana ogromnie ważną wiadomość. Prosił, żebym przekazał, że jego partner wymyka się spod kontroli. Zadzwoni jeszcze raz za dwadzieścia minut. Więcej nie może dla pana zrobić.
To dobrze - odparł Bedford, starając się utrzymać kamienną twarz, choć nagle wpadł w panikę. - Kiedy zadzwoni, podejdę do telefonu.
Nie zdawał sobie sprawy, jak często przez następny nie kończący się kwadrans zerkał na zegarek, dopóki nie napotkał badawczego spojrzenia Anny. Przeklął się za to, że nie potrafi ukryć napięcia. Powinien był od razu odebrać telefon.
Na szczęście żaden z gości niczego nie zauważył. Tylko żona obserwowała go tym swoim jakby nieobecnym spojrzeniem, które przybierała, gdy próbowała czegoś dociec.
Dokładnie dwadzieścia minut po pierwszym telefonie w drzwiach ukazał się kamerdyner. Złapał spojrzenie Bedforda i skinął głową. Bedford, starając się, żeby wypadło to jak najbardziej swobodnie, wstał i podchodząc do drzwi rzekł:
Okay, Harvey, odbiorę ten telefon w gabinecie. Odwieś słuchawkę, jak tylko będę na linii.
Dobrze, proszę pana - odparł służący.
Bedford przeprosił gości, szybko wbiegł po schodach, zamknął drzwi i podniósł słuchawkę.
Słucham. Mówi Bedford.
Ogromnie mi przykro, że musiałem panu zakłócić dzisiaj spokój, ale wydawało mi się, że wolałby pan wiedzieć - usłyszał przepraszający głos Denhama. - Widzi pan, Delbert rozmawiał z kimś, kto ma znajomości w jednej z tych gazet i wydaje się, że nie będzie miał żadnych trudności...
Z kim rozmawiał?
Nie wiem, naprawdę. To był ktoś, kto zna to pismo. Podobno dobrze płacą za to, co publikują.
Bzdury! - przerwał Bedford. - Żaden szmatławiec nie zapłaci mu tyle pieniędzy za tak marny materiał. Poza tym, jeśli to opublikują, pozwę ich do sądu za oszczerstwo.
Wiem o tym, proszę pana. Szkoda, że nie może pan porozmawiać z Delbertem. Może by przemówił mu pan do rozsądku. Mnie się to nie udało. Jutro z samego rana idzie do redakcji. Jestem przekonany, że kiedy zobaczą, czym dysponuje, spławią go jakąś marną sumką. Tak czy inaczej, wolałem, żeby pan wiedział.
Słuchaj - odparł Bedford. - Zachowujmy się rozsądnie. Niech Delbert nie kontaktuje się z tym czasopismem. Powiedz mu, żeby skontaktował się ze mną.
- Och, Delbert tego nie zrobi. Bardzo się pana boi.
- Boi się mnie?
- Naturalnie. Właśnie dlatego pomyślałem... wydawało mi się, że pan to zrozumie. Uważałem, że powinniśmy panu
powiedzieć. Że należy się to panu choćby ze względu na pana pozycję. To ja wymyśliłem, żeby się do pana zwrócić. Delbert chciał po prostu sprzedać to, co wie. Mówi, że przy załatwianiu interesu w ten sposób istnieją pewne niedogodności... na przykład mógłby go pan zwabić w pułapkę. Chce sprzedać gazecie prawdziwe informacje i zgarnąć forsę. Próbował powstrzymać mnie przed pójściem do pana. Twierdzi, że najprawdopodobniej zastawi pan na nas pułapkę.
Słuchaj - przekonywał Bedford. - Delbert to głupiec. Nie będzie mi dyktował, co mam robić, a czego nie.
Tak, sir.
- Nie pozwolę się zastraszyć.
Tak, sir.
Wiem też, że wasze informacje są nieprawdziwe. Coś mi tu śmierdzi.
Przykro mi, że tak pan uważa, bo Delbert...
Jeden moment - przerwał mu Bedford. - Nie tak szybko. Powiedziałem, że wiem, jak sytuacja wygląda, ale postanowiłem, że wolę zrobić to, czego ode mnie oczekujecie, niż mieć z tego powodu kłopoty. Jasne?
O tak, proszę pana. Jak najbardziej. Kiedy powiem o tym Delbertowi, na pewno zmieni zdanie... a przynajmniej taką mam nadzieję. On oczywiście uważa, że jest pan zbyt sprytny. Boi się, że zastawi pan na nas pułapkę.
Do licha z pułapką! W interesach jestem uczciwy. Zapamiętaj to sobie. Dotrzymuję słowa. Nie będzie żadnej pułapki. Pilnuj Delberta i zadzwoń do mnie jutro do pracy, żeby wszystko ustalić.
Obawiam się, że trzeba to zrobić dzisiaj.
Dzisiaj! To niemożliwe!
Trudno. Jeśli tak pan to traktuje...
Chwileczkę! - krzyknął Bedford. - Proszę się nie rozłączać! Mówię tylko, że dziś nie da się tego przygotować.
No cóż, nie wiem, czy uda mi się zapanować nad Delbertem.
Mogę wam dać czek.
Na Boga, tylko nie czek! Delbert nie chciałby nawet o tym słyszeć. Uważałby, że to próba złapania go w pułapkę. Musi być gotówka, to znaczy takie pieniądze, których źródła nie da się wyśledzić. Delbert jest bardzo podejrzliwy, panie Bedford, i uważa pana za sprytnego biznesmena.
Przestańmy bawić się w podchody i zajmijmy się interesami. Jutro rano pójdę do banku i wyciągnę pieniądze. Możecie...
Bardzo przepraszam. Delbert powiedział, że nic z tego. Nie mówmy więcej o tej sprawie.
Czekaj, czekaj! Chwileczkę! - krzyczał Bedford. Na drugim końcu linii słyszał szmer rozmowy: błagający głos Denhama i, raz czy dwa, burkliwy głos innego mężczyzny, a potem znowu przepraszający głos Denhama. Nie mógł rozróżnić słów, tylko ton głosu.
Po chwili Denham powrócił do telefonu.
Powiem panu, panie Bedford, co pan zrobi. To chyba najlepsze wyjście. Jutro z rana, jak tylko otworzą bank, pójdzie pan i wyciągnie dwadzieścia tysięcy dolarów w czekach podróżnych. Każdy ma być na sto dolarów. Zabierze pan te czeki do biura. Bardzo mi przykro, że przerwałem przyjemny wieczór. Wiem, że nie powinniśmy tego robić, ale Delbert jest bardzo niecierpliwy i okropnie podejrzliwy. Widzi pan, ten interes, który ma na oku, bardzo dużo dla niego znaczy... Musiałby pan go znać, żeby to zrozumieć. Ja robię, co mogę, a to stawia mnie w bardzo krępującej sytuacji. Przepraszam za ten telefon.
Nie ma za co - powiedział machinalnie Bedford. - Słuchaj, Denham. Pilnuj tego Delberta, kimkolwiek on jest, żeby się nie wygłupił. Jutro dostaniecie pieniądze. Uważaj na niego. Najlepiej nie zostawiaj go samego.
Dobrze, proszę pana.
Możesz być z nim całą noc? Nie spuszczaj go z oczu. Nie chcę, żeby mu coś głupiego wpadło do głowy.
Spróbuję. - Binney Denham rozłączył się.
Ciągle trzymając słuchawkę, sięgnął po chusteczkę, żeby wytrzeć z czoła zimny pot, i wtedy usłyszał, jak ktoś delikatnie odłożył słuchawkę drugiego aparatu.
Sparaliżował go strach. Bezskutecznie starał się sobie przypomnieć, czy słyszał, jak kamerdyner odkłada słuchawkę, zanim zaczęła się rozmowa z Denhamem. Czy to możliwe, żeby ktoś podsłuchiwał? Jeśli tak, to kto?
A swoją drogą od jak dawna jest u nich ten kamerdyner? Zatrudniła go Anna Roann. Co o nim wiedziała? Czy to możliwe, żeby szantażystą był ktoś z domu?
Kto to był, ten Delbert? Skąd pewność, że ktoś taki w ogóle istnieje? A może za tym wszystkim stoi tylko Denham?
Z nagłym zdecydowaniem otworzył szufladę komody, wyjął rewolwer kalibru 38 i wrzucił go do neseseru. Do diabła, jeśli ci szantażyści chcą być brutalni, potrafi im odpłacić tym samym.
Otworzył drzwi gabinetu i cicho przemknął po schodach. Nagle zatrzymał się jak wryty: w pokoju kredensowym zobaczył żonę. Znalazła srebrną tacę i teraz oglądała pod światło jej spód.
Nie umył jej i na tacy pozostały niewyraźne odciski palców pokryte pyłem węglowym i matowe ślady w miejscach, gdzie do błyszczącej lustrzanej powierzchni przylepiona była taśma klejąca.
ROZDZIAŁ TRZECI
Podpisując się dwieście razy na czekach podróżnych opiewających na dwadzieścia tysięcy dolarów, Stewart G. Bedford z trudem hamował złość.
Pracownik banku, próbując zabawić Bedforda, pogłębił tylko jego rozdrażnienie.
Jedzie pan dla przyjemności czy w interesach, panie Bedford?
Ani jedno, ani drugie.
Naprawdę?
Naprawdę.
Bedford podpisywał czeki w zaciętym milczeniu. Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że swoim zachowaniem pobudza tylko ciekawość urzędnika, więc dodał:
Lubię mieć trochę rezerwowej gotówki pod ręką, a przynajmniej coś, co w każdej chwili można wymienić na gotówkę.
Rozumiem - powiedział urzędnik i więcej się nie odzywał.
Bedford zabrał czeki i wyszedł z banku. Dlaczego, do cholery, nie mogli wziąć tej sumy w banknotach dziesięcio - i dwudziestodolarowych, tak jak robili to porywacze na filmach? Dobrze mu tak, po co zadawał się z szajką szantażystów?
Bedford wszedł do swojego gabinetu i zobaczył czekającą na niego Elsę Griffin.
Bedford uniósł pytająco brwi.
- Czeka na pana pan Denham i jakaś dziewczyna - powiedziała.
Dziewczyna? Skinęła głową.
Jego dziewczyna?
- Trudno powiedzieć. Wygląda nieźle.
To znaczy jak?
Blondynka, ładna cera, piękne nogi, zaokrąglona tam gdzie trzeba, wyraziste oczy, kropla perfum. Na intelektualistkę nie wygląda. To wszystko.
- Naprawdę wszystko?
Naprawdę.
Dobrze, niech wejdą - polecił Bedford.- Zostawię intcrkom włączony, żebyś mogła słuchać.
- Czy chce pan, żebym... coś zrobiła?
Potrząsnął głową.
- Nie możemy zrobić nic innego, jak dać im pieniądze. Elsa Griffin wyszła i po chwili zjawił się Binney Denham z blondynką.
- Dzień dobry, panie Bedford, dzień dobry. Chciałbym panu przedstawić Geraldine Corning.
Blondynka zamrugała oczami i powiedziała uwodzicielskim, niskim głosem:
W skrócie Geny.
Zrobimy tak - rzekł Denham - że pan pojedzie z Gerry.
Co to znaczy, że mam z nią jechać?
To znaczy, że pojedzie pan ze mną - wyjaśniła Geny.
Słuchajcie no - zezłościł się Bedford - wprawdzie jestem gotów... - Przerwał, widząc dziwny błysk w oczach Denhama.
Delbert tak kazał - powiedział Denham. - Opracował plan w szczegółach, panie Bedford. Miałem niemało kłopotów z Delbertem... a nawet bardzo dużo kłopotów. Nie sądzę, żeby zgodził się na te wszystkie zmiany.
Dobrze - warknął Bedford. - Jedźmy.
Ma pan czeki?
Są w neseserze.
- Doskonale! Świetnie! Mówiłem Delbertowi, że na pana można liczyć. Ale on się boi, a kiedy człowiek się boi, zachowuje się nierozsądnie. Zgadza się pan ze mną?
Skąd mam wiedzieć - odparł Bedford ponuro.
Racja. Skąd by pan mógł wiedzieć? Przepraszam, że zadałem panu takie pytanie. Mówiłem o Delbercie, To dziwny facet.
Geny uśmiechnęła się.
Lepiej chodźmy - powiedziała.
Dokąd jedziemy?
Gerry panu powie. Zjadę z wami windą, jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, a potem się rozdzielimy. Jestem pewien, że wszystko będzie okay.
Bedford zawahał się.
Jest mi bardzo przykro - powiedział Denham - że zmuszam pana do tego. I tak miał pan dość kłopotów. Chciałbym, żeby pan wiedział, że cały czas byłem temu przeciwny, wierzę pańskiemu słowu. Ale Delbert jest inny. Nie zrozumie się go, jeśli się go nie zna. Delbert jest strasznie podejrzliwy. Widzi pan, on się boi. Uważa pana za sprytnego biznesmena i obawia się, że mógł się pan skontaktować z kimś, kto narobiłby nam kłopotów. Delbert chce po prostu sprzedać to, co ma, gazecie. Mówi, że to jest zupełnie legalne i nikt nie może...
Na Boga, przestańmy grać komedię - wybuchnął Bedford. - Zapłacę. Mam dla was pieniądze. A teraz chodźmy stąd.
Gerry podeszła do niego i poufale wsunęła mu rękę pod ramię.
- Słyszałeś, co powiedział, Binney? Chce już iść.
Bedford skierował się do drzwi wychodzących do sekretariatu.
- Nie tędy - zaprotestował przepraszającym tonem Binney. - Mamy wyjść prosto na korytarz, koło windy.
- Muszę powiadomić sekretarkę, że wychodzę - uparł się Bedford. - Musi wiedzieć, że mnie nie będzie.
Binney zakaszlał.
Przykro mi, proszę pana. Delbertowi szczególnie na tym zależało.
Ale słuchaj - zaprotestował Bedford.
Lepiej będzie tak, jak zaproponowałem. Tak jak chce Delbert.
Bedford pozwolił Geraldinie Corning podprowadzić się do drzwi. Binney Denham otworzył je, wszyscy wyszli na korytarz i zjechali windą na parter.
Proszę za mną - powiedział Binney i poprowadził ich do nowego żółtego samochodu zaparkowanego przy krawężniku dokładnie naprzeciw wejścia do budynku.
Nie boisz się kobiet-kierowców? - spytała Geraldine.
- A jak ci idzie? - spytał Bedford. - Prowadzenie samochodu?
- Tak.
- Nie najlepiej.
To ja poprowadzę.
Zgoda.
- A gdzie jest Denham?
- Binney nie jedzie z nami. Już się z nim nie spotkamy. Teraz pojedzie za nami tylko kawałek.
Bedford usiadł za kierownicą.
Blondynka zgrabnie wsunęła się na sąsiednie siedzenie. Mężczyzna musiał przyznać, że była całkiem niezła: zaokrąglona tam gdzie trzeba, niezłe oczy, cera, nogi i strój. Nie mógł się tylko zdecydować, czy rzeczywiście jest głupia, czy tylko udaje.
- Bye, bye, Binney - powiedziała.
Denham ukłonił się, posłał im uśmiech i jeszcze raz się ukłonił.
Miłej podróży - zawołał, gdy Bedford zapalił.
Gdzie jedziemy?
Prosto przed siebie - powiedziała blondynka. Kątem oka Bedford zauważył postać Elsy Griffin stojącej na chodniku. Dzięki interkomowi wiedziała, co zrobią, i zdołała wyjść przed budynek, zanim opuścili biuro. W ręku miała notes i ołówek. Domyślił się, że spisała numer rejestracyjny samochodu, którym odjechał.
Zdołał się powstrzymać, żeby na nianie spojrzeć, i ruszył, włączając się w sznur samochodów.
- Posłuchaj - powiedział Bedford - chciałbym wiedzieć, w co się pakuję.
Chyba się mnie nie boisz?
Chcę wiedzieć, w co się pakuję.
Masz robić to, co ci każę, a nie będzie żadnych kłopotów.
Nie załatwiam tak interesów.
- To wracamy do biura i możesz zapomnieć o całej sprawie.
Bedford przemyślał jej słowa i nie zawrócił.
Blondynka zaczęła wiercić się na siedzeniu, starając się jak najwygodniej usadowić. W końcu podciągnęła kolana do góry i oparła stopy na siedzeniu, nie próbując nawet zasłonić nóg.
- Słuchaj - zagadnęła - jak już musimy być razem, moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Byłoby nam łatwiej.
Bedford nie odezwał się. Skrzywiła się i powiedziała:
- Chciałam tylko stworzyć miłą atmosferę.
Po chwili usiadła prosto, naciągnęła spódnicę na kolana i zauważyła:
- Okay, jak chcesz, możesz być nieprzystępny. Niech pan skręci w lewo na najbliższym skrzyżowaniu, panie Naburmuszony.
Skręcił w lewo.
- Skręć w prawo, na autostradę, i jedź na północ.
Bedford wjechał na autostradę i instynktownie sprawdził poziom benzyny. Bak był pełny. Przygotował się na dłuższą jazdę.
- Teraz w prawo, zjedź z autostrady na najbliższym skrzyżowaniu.
Bedford wypełnił polecenie. Blondynka znowu podciągnęła nogi i położyła mu rękę na ramieniu.
Bedford zdał sobie sprawę, że dziewczyna uważnie obserwuje przez tylną szybę jadące za nimi samochody.
Spojrzał w lusterko wsteczne.
Z autostrady, zachowując cały czas przyzwoitą odległość, zjechał za nimi jeden samochód.
- Teraz w prawo - poleciła Geraldine.
Przez ułamek sekundy Bedford widział kierowcę drugiego samochodu. Był to Binney Denhąm.
Geraldine coraz to kazała mu zmieniać kierunek jazdy. Tamten samochód cały czas się ich trzymał, czasem dalej, czasem bliżej, aż w końcu Denham - przekonawszy się, że nikt ich nie śledzi - zniknął.
- Teraz jedziemy prosto - rzekła Geraldine Corning. - Powiem ci, gdzie się zatrzymamy.
Wyjeżdżali z Wiltshire. Trzymając się jej wskazówek, Bedford skręcił na północ.
- Zwolnij - poleciła dziewczyna.
Bedford posłusznie zwolnił.
- Teraz wybierz jakiś dobry motel. Odjechaliśmy wystarczająco daleko.
Akurat po lewej mieli motel, ale był tak nędzny, że Bedford się nie zatrzymał. Pół mili dalej zobaczyli następny. Nazywał się Staylonger.
Co powiesz na ten?
Może być. Wjedź na podjazd. Mamy wynająć segment i czekać.
- Jak mam nas zameldować? - spytał.
Wzruszyła ramionami.
Mam się tobą zająć do czasu załatwienia całej sprawy. Binney uważał, że będziesz się mniej denerwował, jeśli będę dotrzymywać ci towarzystwa.
Jestem żonaty - zaprotestował Bedford. - Nie mam zamiaru dać się przy okazji złapać w pułapkę.
Jak chcesz. Tak czy inaczej, musimy tu poczekać. Nie ma żadnej pułapki. Rób, jak nakazuje ci sumienie.
Bedford wszedł do motelu. Na jego widok właściciel błysnął w uśmiechu złotym zębem. Nie zadawał żadnych pytań.
Bedford wpisał się w księdze hotelowej jako S.G. Wilfred i podał adres w San Diego. Opowiedział też na poczekaniu wymyśloną bajeczkę.
Umówiliśmy się tu z przyjaciółmi z San Diego, ale przyjechaliśmy trochę za wcześnie. Czy macie podwójny segment?
Pewnie, że mamy - odparł właściciel. - Mamy wszystko, czego możecie potrzebować.
Właśnie potrzebujemy podwójnego segmentu.
Jeśli pan weźmie podwójny segment, będzie pan musiał zapłacić za całość. Jeśli weźmie pan pojedynczy, zarezerwuję ten drugi do godziny szóstej i, jak pańscy przyjaciele przyjadą, to za niego zapłacą.
Nie, ja płacę za wszystko.
- To wyniesie dwadzieścia osiem dolarów.
Usłyszawszy cenę, Bedford chciał zaprotestować, ale przypomniał sobie blondynkę w samochodzie i pomyślał, że lepiej nic nie mówić. Wyłożył dwadzieścia osiem dolarów na ladę i otrzymał dwa klucze.
- To te dwa domki na samym końcu, rozdzielone podwójnym garażem. Numer piętnaście i szesnaście. W środku są drzwi łączące oba numery.
Bedford podziękował, wrócił do samochodu i zaparkował go w garażu.
- I co teraz? - spytał Gerry.
- Chyba musimy poczekać - odparła.
Bedford otworzył drzwi jednego z domków i przepuścił przodem Geraldine.
W środku było całkiem przyjemnie: podwójne łóżko, mała kuchenka, lodówka i drzwi prowadzące do sąsiedniego domku, wyglądającego zupełnie tak samo. W każdym segmencie była też toaleta i wykładany kafelkami prysznic.
- Chcesz, żebym dotrzymała ci towarzystwa? - spytała Geraldine.
To twój pokój - powiedział Bedford - a to mój. Spojrzała na niego niemal z wyrzutem.
Masz czeki podróżne? Bedford skinął głową.
- Lepiej zacznij je podpisywać - poradziła dziewczyna, wskazując dłonią stół.
Bedford otworzył neseser i już sięgał po czeki, kiedy jego wzrok padł na rewolwer. Zupełnie o nim zapomniał. Pospiesznie przekręcił neseser tak, żeby Geraldine nie widziała zawartości, i wyjął plik czeków.
Usiadł przy stole i zaczął je podpisywać.
Dziewczyna zdjęła żakiet, badawczo przyjrzała się sobie w lustrze, dokładnie obejrzała nogi, wyrównała pończochy.
- Chyba się trochę odświeżę - rzuciła Bedfordowi przez ramię.
Przeszła do drugiego segmentu. Bedford usłyszał, jak puściła wodę. Potem dobiegł go dźwięk otwierania i zamykania szuflady, a chwilę później skrzypnięcie frontowych drzwi.
Nagle ogarnęły go podejrzenia. Odłożył pióro i wszedł do drugiego segmentu.
Pośrodku pokoju, w biustonoszu, majtkach i rajstopach, stała Geraldine, pochylona nad otwartą walizką.
Odwróciła się niespiesznie.
Już wszystko podpisałeś? Tak szybko? - spytała zdziwiona.
Nie - odparł Bedford gniewnie. - Usłyszałem, że otwierasz drzwi. Przyszło mi do głowy, że chcesz uciec.
Zaśmiała się.
- Wyciągałam walizkę z bagażnika. Wcale nie zamierzam cię zostawić. Lepiej wracaj podpisywać czeki, mogą być wkrótce potrzebne.
Dziewczyna nie była zmieszana ani nie zachowywała się prowokująco. Stała tylko, przypatrując mu się uważnie. Bedford, złapawszy się na tym, że z przyjemnością przygląda się jej figurze, odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Po raz drugi tego dnia musiał złożyć dwieście podpisów. Gdy skończył, podszedł do drzwi łączących oba pokoje i spytał:
- Wszyscy ubrani?
- Wchodź, wchodź, nie bądź taki sztywniak - zawołała Geraldine.
Teraz ubrana była w obcisłą gabardynową spódnicę, podkreślającą jej kształty, miękki różowy sweterek, opięty na pokaźnych piersiach, i drogi szeroki pas otaczający jej wąską talię.
- Masz je? - spytała.
Bedford wręczył jej czeki.
Geraldine dokładnie sprawdziła, czy każdy czek jest prawidłowo podpisany, spojrzała na zegarek i rzekła:
- Idę na chwilę do samochodu. Zostań tutaj.
Wyszła, zamykając drzwi z zewnątrz. Bedford szybko wyjął notes, wyrwał z niego kartkę i napisał na niej numer zastrzeżonego telefonu, stojącego na biurku Elsy Griffin. Pod spodem dodał: „Proszę zadzwonić pod ten numer i powiedzieć, że jestem w motelu Staylonger”. Zawinął kartkę w banknot dwudziestodolarowy i włożył go do kieszonki kamizelki. Potem zaczął przeglądać walizkę Geraldine, z nadzieją, że dowie się czegoś o właścicielce.
Walizka i podręczna torba były zupełnie nowe. Na skórze widniały złote inicjały „GC”. Nie było żadnych innych znaków szczególnych.
Bedford usłyszał kroki na drewnianych schodach prowadzących do domku i odskoczył od bagażu. Po chwili dziewczyna otworzyła drzwi.
Mam butelkę. Co powiesz na drinka? - spytała.
Dla mnie za wcześnie.
Zapaliła papierosa, przeciągnęła się leniwie i usiadła na łóżku.
Będziemy musieli trochę poczekać - wytłumaczyła.
Na co?
Żeby się upewnić, że wszystko w porządku. Nie bądź taki niecierpliwy.
Bedford wrócił do swego pokoju i usiadł w fotelu, który okazał się niezbyt wygodny. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. W końcu wstał i poszedł do sąsiedniego segmentu. Geraldine siedziała wyciągnięta w fotelu, drugi fotel służył jej za podnóżek. Krótka spódniczka odsłaniała bardzo atrakcyjne nogi.
Nie mogę siedzieć cały dzień, nic nie robiąc - powiedział ze złością.
Chyba nie chcesz się teraz wycofać, prawda?
Oczywiście, inaczej nie posunąłbym się tak daleko. Ale są granice. Niektórych rzeczy nie zamierzam tolerować.
Bez nerwów, ponuraku. Bądź ludzki. Musimy tu jeszcze trochę posiedzieć. Potrafisz grać w karty?
- Trochę.
Co powiesz na remibrydża?
W porządku. Jaka stawka?
Jaka chcesz.
Bedford wahał się przez chwilę, wreszcie ustalił centa za każdy punkt.
Po godzinie stracił około dwudziestu siedmiu dolarów. Przerwał rozdawanie kart i rzekł:
Na Boga, przestańmy bawić się w ciuciubabkę. Kiedy się stąd wydostanę?
Po południu, kiedy zamkną wszystkie banki.
Tego już za wiele - zawołał.
Musisz się z tym pogodzić. Rozluźnij się i zachowuj po ludzku. W końcu jestem takim samym człowiekiem jak ty.
I tak już nie masz swoich pieniędzy. Teraz masz wszystko do stracenia i nic do zyskania. Usiądź i się zrelaksuj. Zdejmij płaszcz. Zdejmij buty. Chcesz drinka?
Podeszła do lodówki, otworzyła zamrażalnik i wyjęła kostki lodu.
Okay - poddał się Bedford. - A co masz?
Szkocką z lodem albo z wodą.
Dla mnie z lodem.
Już lepiej - powiedziała. - Mogłabym cię polubić, gdybyś nie był takim zrzędą. Wiele osób chciałoby być ze mną na twoim miejscu. Moglibyśmy dobrze się bawić, gdybyś przestał zgrzytać zębami. Znasz jakieś dowcipy?
Teraz nie wydają się śmieszne.
Geraldine otworzyła nie napoczętą butelkę szkockiej i nalała hojnie do szklaneczek.
- Za ciebie, duży chłopcze - powiedziała, patrząc na niego nad szklanki.
- Za zbrodnię - odparł Bedford.
- Tak lepiej.
- Wiesz, jesteś całkiem atrakcyjną dziewczyną. Masz niezłą figurę.
- Widziałam, jak mi się przyglądałeś.
Nie wydawałaś się bardzo zakłopotana brakiem... eee niekompletnym strojem.
Nie ty pierwszy oglądałeś mnie w takim stanie.
Czym się zajmujesz? - spytał Bedford. - To znaczy, zawodowo?
Głównie postępuję według wskazówek - odparła z uśmiechem.
Czyich wskazówek?
To zależy.
Znasz faceta nazwiskiem Delbert?
Słyszałam o nim.
Co to za gość?
Wiem tylko tyle, ile powiedział mi Binney. Zdaje się, że to świr, ale sprytny świr. Nerwus.
A Binney a znasz?
Pewnie.
Jaki on jest?
Dość miły.
Wybierzmy jakiś temat, na który moglibyśmy porozmawiać. Co robiłaś, zanim spotkałaś tego typa?
Rozwodziłam małżeństwa.
Zawodowo?
Tak. Szłam z facetem do hotelu, rozbierałam się i czekałam, aż nas nakryją.
- Myślałem, że tego się już nie praktykuje.
Nie w tym stanie.
A gdzie to było? - Gdzie indziej.
Nie jesteś bardzo rozmowna.
- Porozmawiajmy o tobie - zaproponowała. - Opowiedz mi o swojej firmie.
To dosyć skomplikowane. Ziewnęła.
Za wszelką cenę chcesz być cnotliwy, co nie?
Jestem żonaty.
Pograjmy jeszcze w karty.
Grali w karty, dopóki Geraldine nie postanowiła się zdrzemnąć. Gdy zaczęła rozpinać zamek spódnicy, Bedford podszedł do drzwi prowadzących do jego części.
Zostań. Muszę być pewna, że nie wyjdziesz.
Chcesz zamknąć drzwi? - Są zamknięte.
Naprawdę?
- Pewnie - przyznała z nonszalancją. - Mam klucze.
Zamknęłam je z zewnątrz, kiedy wyszłam do samochodu. Nie sądziłeś chyba, że jestem aż tak głupia?
- Nie wiedziałem.
- Nigdy nie sypiasz po południu?
- Nie.
- Okay. Chyba będziemy musieli jakoś to znieść. To co, karty czy jeszcze raz drinka? A może i jedno, i drugie?
- Nie masz gazety?
- Masz mnie. Nie sądzili, że oprócz mnie będziesz potrzebował jeszcze czegoś, żeby się nie nudzić. Co oznacza, że są rzeczy, których nawet oni nie potrafią przewidzieć.
- Zaśmiała się.
Bedford udał się do swojego pokoju i usiadł. Dziewczyna przyszła za nim. Po chwili z braku jakiegokolwiek zajęcia Bedford zaczął robić się znużony i senny. Wyciągnął się na łóżku. Zapadł w lekką drzemkę.
Po kilku minutach ocknął się. W powietrzu czuł zapach perfum. Blondynka w luźnej, półprzezroczystej kreacji stała nad nim, trzymając w ręku kawałek papieru.
Bedford gwałtownie przyszedł do siebie.
Co się stało? - spytał.
Otrzymaliśmy wiadomość. Pojawiły się komplikacje. Będziemy musieli tu jeszcze poczekać.
- Jak długo?
- Nie powiedzieli.
- Musimy coś zjeść.
- Pomyśleli o tym. Na kolację możemy wyjechać. Ja wybiorę miejsce. Cały czas masz być ze mną. Żadnych telefonów. Jeśli chcesz przypudrować nos, zrób to, zanim wyruszymy. W razie jakiegoś oszustwa tracisz pieniądze, a Delbert idzie do redakcji gazety. Miałam ci to wszystko przekazać. Masz się mnie słuchać. Oni chcieli, żebyś się nie denerwował i był zadowolony. Myśleli, że ja wystarczę, żeby cię zabawić, ale powiedziałam im, że ciebie nie łatwo zabawiać, więc zgodzili się, żebyśmy wyszli do knajpy. Ale żadnych telefonów.
- Jak się z nimi skontaktowałaś? - spytał.
Uśmiechnęła się.
- Przez gołębie pocztowe. Trzymam je za stanikiem. Nie zauważyłeś?
- W porządku. Chodźmy coś zjeść.
Gdy usiadła koło niego w samochodzie, ze zdziwieniem zauważył, że traktuje ją jak kompana. Dziewczyna podciągnęła pod siebie nogi, tak że jej prawe kolano dotknęło jego uda. Splecione ręce oparła mu na ramieniu.
Cześć przystojniaku - powiedziała.
Cześć, piękna - odparł.
To już lepiej - zauważyła z uśmiechem.
Bedford skręcił na autostradę biegnącą brzegiem morza. Jechali powoli, trzymając się zewnętrznego pasa.
Musisz być już głodna - rzekł.
Dziękuję.
Uniósł pytająco brwi.
Za to, że traktujesz mnie jak człowieka - wyjaśniła. - W końcu nim jestem.
Jak to się stało, że zajęłaś się tą robotą? - spytał nagle.
Zależy, co rozumiesz przez „tę robotę”.
Zapadło milczenie. Bedford wymyślił dwa czy trzy możliwe wyjaśnienia, ale w końcu zdecydował się żadnego z nich nie wymieniać. Po chwili dziewczyna powiedziała:
Jak się jest pasywnym, to chyba po prostu niektóre rzeczy same do nas przychodzą. Jeśli raz pozwolisz, żeby wypadki tobą kierowały, ich strumień staje się coraz szybszy i coraz trudniej jest zawrócić i płynąć pod prąd. No patrz, chyba zaczynam filozofować, tego byś się po mnie nie spodziewał.
Nie wiem, czego mam się po tobie spodziewać.
Czego tylko chcesz. Nie zaaresztują cię za to. Bedford zamyślił się.
Po co pozwalać, żeby unosił nas strumień? - spytał.
-Na początku nie zdajesz sobie sprawy, że w ogóle jest jakiś prąd. A jak już się zorientujesz, to wolisz to, niż nic nie robić. Do diabła, nie zamierzam prowadzić dyskusji filozoficznych o pustym żołądku.
- W tej knajpie serwują wspaniałe steki.
Zaczął hamować, ale nagle się rozmyślił. Spojrzał na dziewczynę i zobaczył, że przygląda mu się częściowo z rozbawieniem, a częściowo z pogardą.
- Pewnie cię tu znają, co?
- Bywam tutaj.
Jeden rzut oka na mnie i twoja reputacja legnie w gruzach, o to chodzi?
Nie, nie o to - zaprotestował gorąco. - Sama powinnaś o tym wiedzieć. Ale w tych okolicznościach nie zamierzam zostawiać za sobą zbyt wielu śladów. W końcu nie wiem, przeciwko komu czy czemu jestem.
Na pewno nie przeciwko mnie - skwitowała. - I pamiętaj, że to ja mam wybrać restaurację. Ty zapłacisz.
Pojechali dalej. Po kilku milach, wskazując mijaną właśnie karczmę, dziewczyna zawołała:
- Zatrzymaj się tu!
W sali jadalnej wybrali zatoczkę wychodzącą na wodę. Powietrze było balsamiczne, słone od oceanu, słońce grzało. Zamówili grube steki z cebulką, chleb czosnkowy i piwo Guinnessa. Na deser brandy i likier benedyktynkę. Bedford zapłacił czekiem.
- A to dla ciebie - powiedział kelnerowi, wręczając mu złożony dwudziestodolarowy banknot z karteczką w środku.
Odstawił krzesło i przypilnował, by Geraldine była już odwrócona w kierunku drzwi, zanim kelner rozwinie banknot. Wiedział, że niemądrze postąpił, narażając dwadzieścia tysięcy dolarów, ale dzięki temu miał wrażenie, że przechytrzył wrogów.
Pożałował swej pochopnej akcji, dopiero kiedy jechali z powrotem autostradą. I tak nie pomoże, a może wszystko zepsuć.
Rozsądek mówił mu, że jego prześladowcy nie pójdą ze swojąhistoriądo gazety, w każdym razie nie teraz, kiedy trafiła im się taka ofiara boża, którą można naciąć na dwadzieścia tysięcy za jednym zamachem.
Im więcej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że Delbert nie istnieje. Cały gang składał się z Binneya Denhama i blondynki.
Czy to możliwe, że sympatyczna blondynka jest mózgiem gangu? Zaczął ją już traktować jak kompana. Wolał uważać ją za grzeczną dziewczynkę, która dostała się jakoś pod wpływ Binneya, niebezpiecznego typa, wyglądającego, jakby wiecznie przepraszał za to, że żyje.
Bedford i dziewczyna milczeli, ale było to milczenie przyjaciół.
- Dobry z ciebie gość, jak już się ciebie pozna - powiedziała mu. - Na początku ranisz kobiecą próżność. Chyba niektórzy żonaci mężczyźni są właśnie tacy, zajęci tylko własną żoną.
- Dziękuję. Jak się ciebie pozna, też się okazuje, że równa z ciebie dziewczyna. - Długo jesteś żonaty?
- Prawie dwa lata.
Szczęśliwie?
Aha.
W ten interes wdepnąłeś przez nią, prawda?
Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym o tym nie mówić.
Okay. Chyba już powinniśmy wracać.
Dadzą ci znać, kiedy będzie po wszystkim?
Aha. Spieniężenie dwustu czeków podróżnych zabiera czas. Szczególnie jeśli chce się wszystko załatwić jak trzeba.
A do tego czasu masz mnie trzymać z boku, o to chodzi? Zamrugała oczami.
Mniej więcej - przyznała.
Dlaczego nie zajął się tym sam Binney?
Sądzili, że do niego mogłoby ci braknąć cierpliwości.
Mówisz „oni”?
- Och, ta moja niewyparzona gęba! Porozmawiajmy o polityce albo seksie, albo statystyce handlowej, albo o czymkolwiek, w czym byśmy się zgadzali.
- Uważasz, że byś się zgadzała z moimi poglądami politycznymi?
Pewnie, jestem tolerancyjna. Wiesz co?
Co?
Mam ochotę na drinka.
- Możemy zatrzymać się w jednej z przydrożnych knajpek - zasugerował Bedford.
Potrząsnęła głową.
Mogłoby im się to nie podobać. Wróćmy do motelu. Mam nie spuszczać cię z oczu, a muszę przypudrować sobie nos. Jak to się stało, że wdepnąłeś w ten pasztet?
Nie mówmy o tym.
Okay. Wracajmy. Z tobą było pewnie tak jak ze mną. Po prostu najpierw splot wypadków, potem ktoś ci mówi, co masz zrobić, a ty zaczynasz go słuchać. Tak było ze mną. Ale kiedyś trzeba zacząć walczyć z prądem. Najlepiej, jak tylko pierwszy raz poczujesz, że cię pcha. Nie powinnam ci tego mówić. Nie należy to do mojej pracy. Wszystko dlatego, że taki przyzwoity z ciebie gość. Myślę, że zawsze grałeś fair. A popatrz na mnie. Zawsze wybierałam najłatwiejszą drogę. Wydaje mi się, że nie mam dość odwagi, by stawić czoło rzeczywistości.
Przez chwilę jechali w milczeniu. W końcu dziewczyna powiedziała:
- Jest tylko jedno wyjście.
- Dla kogo?
Dla nas obojga. Zapomniałam już, jak porządny może być porządny gość.
O jakim wyjściu mówiłaś?
Ale ona tylko potrząsnęła głową i więcej się nie odezwała.
Przysunęła się bliżej i przytuliła do jego ramienia. Bedford, gorączkowo szukający wyjścia z sytuacji, odprężył się. Pomyślał, że był głupcem, oddając się we władzę Binneya Denhama i tajemniczego indywiduum nazwiskiem Delbert. Tamci mieli jego pieniądze. Teraz na pewno będą unikali rozgłosu. Może będą fair w stosunku do niego, ponieważ będą liczyli na dalsze dochody.
Bedford zdawał sobie sprawę, że musi coś z tym zrobić. Wiedział, że teraz przez jakiś czas zostawią go w spokoju, co da mu możliwość obmyślenia jakiejś obrony.
Podjechali pod motel. Właściciel wyjrzał przez drzwi, żeby przekonać się, kto przybył, najwyraźniej rozpoznał samochód, pomachał do nich i się wycofał.
Bedford wjechał do garażu. Geraldine Corning, która miała wszystkie klucze, otworzyła drzwi i razem weszli do segmentu. Dziewczyna wyciągnęła butelkę szkockiej i karty. Nagle wybuchnęła śmiechem i wyrzuciła karty do kosza na śmieci.
- Spróbujmy bez tego. Nigdy w życiu tak się nie nudziłam. Co za okropny sposób na zarabianie pieniędzy.
Z lodówki wyjęła lód, nałożyła po kilka kostek do dwóch szklaneczek i nalała alkoholu. Dopełniła każdą szklankę wodą z kranu i zamieszała łyżeczką.
- Za zbrodnię! - powiedziała, gdy trącili się szklankami.
W milczeniu popijali drinki.
Geraldine zzuła buty, czubkami palców przejechała po pończosze, z wyraźną przyjemnością przyjrzała się swojej nodze, przeciągnęła się, ziewnęła, skosztowała drinka i powiedziała:
- Jestem senna.
Stopą zaczepioną o szczebel przysunęła do siebie krzesło, oparła o nie nogi i rozsiadła się wygodnie.
Wiesz - powiedziała - zdarza się, że dziewczyna staje na rozdrożu, ale nic na to nie wskazuje, a ona nie zdaje sobie sprawy z nadciągającego kryzysu.
To znaczy?
Jak zwracają się do ciebie przyjaciele?
Mam na imię Stewart.
- O cholera, co za imię. Mówią do ciebie Stef?
- Aha.
- W porządku, będę mówiła do ciebie Stef. Stef, czegoś się od ciebie nauczyłam.
- Czego?
- Nauczyłam się, że nigdzie się nie zajdzie w życiu, jeśli będzie się pozwalało innym sobą kierować. Albo zawrócę, albo mnie wyrzuci na brzeg. Jestem znużona tym, że inni kierują moim życiem. Opowiedz mi o swojej żonie.
Bedford wyciągnął się na łóżku, podkładając dwie poduszki pod głowę.
Nie mówmy o niej - poprosił.
To znaczy, że nie chcesz rozmawiać o niej właśnie ze mną?
- Niezupełnie.
Chcę tylko wiedzieć - powiedziała Geraldine nieco tęsknym tonem - jaka musi być kobieta, żeby mężczyzna kochał ją tak jak ty.
Jest wspaniała - odparł Bedford.
Do diabła, to wiem! Nie trać czasu na takie rzeczy. Chcę wiedzieć, jaki jest jej stosunek do życia... i chciałabym wiedzieć, co Binney ma na nią.
Dlaczego cię to interesuje?
Nie wiem - przyznała. - Myślałam, że może mogłabym jej pomóc. - Oparła głowę o zagłówek fotela i przeraźliwie ziewnęła. - Ojej, jaka jestem śpiąca!
Milczeli. Bedford złożył głowę na poduszki i rozmyślał o żonie. Czuł, że powinien powiedzieć coś o niej Geraldine, na przykład o tym, jaka jest pełna życia, jaką ma osobowość, o tym, że umie żartować tak, by nigdy nikogo nie urazić.
Bedford usłyszał ciche westchnienie i spojrzał na Geraldine. Spała. On sam czuł się dziwnie senny. Minęło całe nerwowe napięcie, co - biorąc pod uwagę okoliczności - było raczej niezwykłe. Oczy same się zamykały, otworzył je z wysiłkiem i przez chwilę widział podwójnie. Z trudem zmusił wzrok do normalnego widzenia.
Siadając, poczuł nagły zawrót głowy. Opadł z powrotem na poduszki. Domyślił się, że w drinku był środek nasenny. Teraz już było za późno, by temu zaradzić. Bez przekonania postanowił zmusić się do wstania z łóżka, ale zabrakło mu energii. Poddał się wszechogarniającemu uczuciu senności.
Wydawało mu się, że słyszy głosy. Ktoś mówił coś szeptem, coś na jego temat. Wiedział, że dotyczy to jakichś jego obowiązków w prawdziwym życiu. Chciał obudzić się, żeby zająć się tymi obowiązkami, ale dawka środka nasennego była zbyt duża i ponownie ogarnął go świat ciszy.
Usłyszał zapuszczanie silnika, potem strzeliło z gaźnika. Znowu próbował obudzić się z letargu, ale na próżno.
Po długim czasie, który wydawał się wiecznością, Bedford zaczął odzyskiwać przytomność. Wiedział, że leży na łóżku w motelu. Powinien wstać. W pokoju była dziewczyna. To ona przyprawiła drink środkiem nasennym. Myślał o tym, nie otwierając oczu, przez jakieś dziesięć minut czy kwadrans. Potem znowu zapadł w drzemkę i znowu się ocknął. Jak tylko przyszedł do siebie, próbował kontynuować rozmyślanie. Nie tylko do jego drinku dodano środek nasenny, do jej także. Pamiętał, że gdzieś wyjeżdżali. Butelka została w pokoju. Ktoś musiał wejść i pod ich nieobecność wsypać proszek do butelki whisky. Geraldine to miła dziewczyna. Najpierw jej nienawidził, ale przekonał się, że nie była zła. Lubiła go. Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby zaczął się do niej przystawiać. A nawet miała mu za złe, że tego nie zrobił. Uraziło to jej próżność. Dlatego zaczęła myśleć o jego żonie. Chciała wiedzieć, jaka jest Anna Roann.
Na myśl o Annie Roann gwałtownie otworzył oczy.
Za oknem zapadł już zmrok i w pokoju było całkiem ciemno, tylko przez otwarte drzwi wpadało światło z przyległego segmentu. Słaba poświata z sąsiedniego pokoju raziła go w oczy. Zaczął się podnosić, kiedy poczuł, że do lewego rękawa płaszcza ma przypiętą kartkę. Odwrócił się, tak żeby na kartkę padało światło, i przeczytał: „Wszystko w porządku, możesz już wracać do domu. Całusy, Geny”.
Bedford z trudem usiadł.
Podszedł do oświetlonych drzwi sąsiedniego segmentu. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do światła padającego z wnętrza pokoju. Zaczął wołać: - Wszyscy ubrani? - ale zrezygnował w połowie. W końcu, gdyby Geraldine zależało, zamknęłaby drzwi. Promieniowała ciepłem i Bedford z przyjemnością o niej myślał. Przypomniał sobie, jak poprzednim razem wszedł przez te drzwi i zastał ją niemal nagą. Naprawdę miała piękną figurę. Otwarciejąpodziwiał, a ona przyglądała mu się z wyrazem rozbawionej tolerancji. Nie sięgnęła po suknię ani się nie odwróciła.
Bedford wkroczył do pokoju.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był mężczyzna, leżący bokiem na podłodze w kałuży krwi. Krew zaczęła przesiąkać dywan, tworząc szklistą plamę, od której odbijało się światło nocnej lampki i padało czerwoną poświatą na ścianę.
Binney Denham był zupełnie martwy. Jednak nawet po śmierci nie stracił przepraszającego wyrazu twarzy. Wyglądał, jakby protestował przeciwko konieczności zabrudzenia spłowiałego dywanu krwiąwypływającąz jego klatki piersiowej.
ROZDZTAŁ CZWARTY
Stewart Bedford wpadł w panikę. Pędem wrócił do swojego pokoju, złapał kapelusz, szybko otworzył neseser. Rewolwer zniknął.
Włożył kapelusz na głowę, porwał neseser i zamknął drzwi do sąsiedniego pokoju. Znalazł się w ciemnościach rozświetlanych tylko regularnymi czerwonymi błyskami.
Bedford odsunął zasłonę i wyjrzał przez okno. Zobaczył duży migający czerwony neon: „Motel Staylonger”. Pod spodem stałym karmazynowym światłem płonął mniejszy napis: „wolne pokoje”.
Bedford nacisnął klamkę i aż wzdrygnął się na myśl, że Geraldine zapomniała otworzyć drzwi z zewnątrz. Na szczęście nie były zamknięte, gałka łatwo się przekręciła.
Bedford wyjrzał na oświetlony dziedziniec. Motel zbudowany był na planie ogromnej litery U. Nad drzwiami do każdego segmentu i do garażu paliło się światło, co dawało wrażenie głębi.
Bedford zajrzał do garażu między wynajętymi przez siebie segmentami. Garaż był pusty. Żółty samochód zniknął.
Stewart Bedford zdał sobie nagle sprawę, że musi dojść do miejsca, gdzie mógłby złapać taksówkę, a nie ma odwagi przejść przez oświetlony dziedziniec. Przy końcu motelu, tuż koło ulicy, znajdowało się biuro. Właściciel na pewno go zobaczy i może go zaczepić i zacząć zadawać pytania.
Bedford zamknął drzwi segmentu numer 15 i ścieżką wzdłuż budynku szybko doszedł do ogrodzenia. W tym miejscu nie było siatki, tylko drut kolczasty. Bedford przerzucił neseser na drugą stronę i spróbował przecisnąć się między drutami. Niestety, były mocno naciągnięte. Bedford, zdenerwowany, myślał, że już się bezpiecznie przedarł, kiedy zahaczył kolanem o drut i poczuł, że lekko rozdarł nogawkę.
W końcu znalazł się po drugiej stronie i ruszył na przełaj po polu. Światło neonu hotelowego wystarczało, by omijać największe wądoły.
Wyszedł na jakąś boczną drogę biegnącą w kierunku autostrady, którą w obie strony ciągnęły sznury samochodów.
Bedford szybko podążył w tamtą stronę.
Nagle jeden z samochodów jadących autostradą zwolnił i skręcił w boczną drogę. Na Bedforda padło jasne światło reflektorów. Przez chwilę walczył z paniką, chciał zawrócić i uciekać. Zdał sobie jednak sprawę, że wyglądałoby to nader podejrzanie i kierowca mógłby zgłosić jego dziwne zachowanie na policji. A policja na pewno wysłałaby w teren samochód patrolowy. Bedford dumnie podniósł głowę, wyprostował się i wolno ruszył poboczem w kierunku samochodu. Starał się sprawiać wrażenie człowieka idącego w jakimś ważnym celu, zaabsorbowanego swą misją biznesmena z teczką idącego na spotkanie w jakimś pobliskim zakładzie.
Światło reflektorów coraz bardziej go oślepiało. Samochód zjechał na bok i zatrzymał się tuż przed Bedfordem. Usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
- Stef! Och, Stef! - dobiegły go histeryczne okrzyki Elsy Griffin.
Elsa odchodziła od zmysłów ze zmartwienia. Na dźwięk jej głosu poczuł tak ogromną ulgę, że nie zauważył, że po raz pierwszy od ponad pięciu lat zwróciła się do niego zdrobnieniem imienia.
Wsiadaj, wsiadaj - zawołała i Stewart Bedford wsunął się na przednie siedzenie.
Co się stało? - spytała.
Nie wiem. Właściwie mnóstwo. Obawiam się, że wpadliśmy w kłopoty. Skąd się tu wzięłaś?
Dostałam twoją wiadomość. Zadzwonił ktoś, kto przed-
stawił się jako kelner i powiedział, że jakiś mężczyzna zostawił wiadomość zawiniętą w dwadzieścia dolarów...
Tak, tak - przerwał jej. - Co zrobiłaś?
Pojechałam do motelu i wynajęłam segment. Podałam fałszywe nazwisko i adres. Przestawiłam cyfry w numerze rejestracyjnym auta, ale recepcjonista tego nie zauważył. Wpadł mi w oko żółty samochód - już zdążyłam sprawdzić jego numer. Pochodzi z wypożyczalni.
- I co zrobiłaś?
Siedziałam w pokoju i miałam wszystko pod obserwacją. Oczywiście, nie mogłam usadowić się w drzwiach i wlepiać wzroku w twój segment, ale otworzyłam drzwi, a sama usiadłam w głębi, tak że jeśli ktoś szedł do twojego segmentu lub z niego wracał, na pewno bym go zobaczyła. Tak samo samochód. Byłam gotowa, by natychmiast za nim pojechać.
No i co? Co się działo?
Około półtorej godziny temu żółty samochód opuścił teren motelu.
- A ty co zrobiłaś?
- Wskoczyłam do swojego auta i pojechałam za nim. Oczywiście, nie za blisko, ale na tyle, żeby dogonić go na autostradzie. Przejechałam kilka mil, zanim ośmieliłam się zbliżyć na tyle, by przyjrzeć się pasażerom. W środku była tylko ta blondynka. Wróciłam i zaparkowałam samochód. I wierz mi, przeżyłam okropną godzinę. Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Chciałam pójść do ciebie, ale się bałam. Odkryłam, że wyglądając przez okno łazienki, mogę obserwować drzwi twojego garażu i przylegających doń dwóch segmentów. Stałam w łazience i gapiłam się przez okno. I wreszcie zobaczyłam ciebie, jak skręcasz za motel. Pomyślałam, że pewnie chcesz dojść do ulicy, chowając się za budynkami. Kiedy nie zjawiłeś się, przyszło mi do głowy, że musiałeś przejść przez ogrodzenie, więc wsiadłam w samochód, przyjechałam tutaj i znalazłam cię.
- Wpadliśmy w niezły pasztet, Elso - powiedział Bedford.
- W segmencie jest trup.
- Kto? - Binney Denham.
- Jak to się stało?
- Został zastrzelony. Możemy mieć kłopoty. Kiedy zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem, włożyłem rewolwer do neseseru. Miałem go przy sobie.
- Tego właśnie się obawiałam.
Czekaj, nie tak szybko. Ja go nie zabiłem. Nie wiem, jak to się stało. Spałem. Dziewczyna dała mi drinka z proszkiem nasennym - choć nie sądzę, że to ona go wsypała. Ktoś musiał wejść do pokoju i wsypać proszek do butelki whisky. A ona z niej nalała.
Na szczęście - powiedziała Elsa - Peny Mason, ten prawnik, czeka na nas w biurze.
- Niemożliwe! - zawołał ze zdumieniem. Pokiwała głową.
Jak tego dokonałaś?
Miałam przeczucie. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Zadzwoniłam do Masona zaraz po tym, jak wyjechałeś z biura, i powiedziałam mu, że masz kłopoty, że ja nie mogę z nim o tym rozmawiać, ale chciałabym wiedzieć, jak się z nim skontaktować w razie pilnej potrzeby w dzień lub w nocy. Pracował już dla ciebie, więc, oczywiście, traktuje cię jak stałego klienta i... dał mi swój numer. Zadzwoniłam do niego jakąś godzinę temu, jak tylko wróciłam z pościgu za blondynką. Miałam przeczucie, że coś się stało. Prosiłam, żeby czekał w biurze na telefon ode mnie. Powiedziałam, że może ci wysłać rachunek na dowolną kwotę, ale chcę, aby czekał w biurze.
Stewart Bedford poklepał Elsę po ramieniu.
- Jak zawsze, sekretarka doskonała! Jedźmy do biura Masona.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Było już po dziesiątej. Perry Mason, słynny adwokat, czekał w swoim biurze. Della Street, jego zaufana sekretarka, siedziała w fotelu naprzeciw szefa.
Mason spojrzał na zegarek i powiedział:
Czekamy do jedenastej, a potem idziemy do domu.
Rozmawiałeś z sekretarką Stewarta G. Bedforda?
Tak.
Rozumiem, że to bardzo ważna sprawa?
Powiedziała, że mogę zażądać każdej sumy, że pan Bedford musi się ze mną dzisiaj zobaczyć, ale że, zanim go przyprowadzi, musi się z nim najpierw skontaktować.
To dziwne.
Owszem.
Ożenił się dwa lata temu, prawda?
- Tak mi się wydaje.
- Znasz jego sekretarkę?
- Spotkałem ją trzy czy cztery razy. Niezła dziewczyna. Lojalna, spokojna, opanowana, sprawna. Czekaj, Delio, słyszę kroki.
Ktoś zapukał delikatnie w grube drzwi prowadzące z korytarza do gabinetu. Della podeszła otworzyć.
Do gabinetu wkroczyli Elsa Griffin i Stewart Bedford.
- Dzięki Bogu jeszcze pan jest! - zawołała Elsa. - Przyjechaliśmy tu tak szybko, jak tylko się dało.
Co się stało, panie Bedford? - spytał Mason, podając mu rękę. - Chyba państwo znają moją sekretarkę, Delię Street. No, to o co chodzi?
Chyba nie ma się czym martwić - powiedział Bedford, usilnie starając się, by zabrzmiało to wesoło.
Chyba jest - zaprzeczyła Elsa. - Mogą dojść do pana Bedforda poprzez czeki podróżne.
Mason wskazał krzesła.
Może by państwo usiedli i opowiedzieli wszystko od początku?
Zawarłem transakcję handlową z mężczyzną, którego znam pod nazwiskiem Binney Denham. Możliwe, że to nie jest jego prawdziwe nazwisko. Obawiam się, że dziś wieczorem dał się zamordować w motelu.
Czy policja wie o tym?
Jeszcze nie.
Mówi pan, że został zamordowany?
Tak.
Skąd pan wie?
Widział ciało - wtrąciła Elsa Griffin.
Zawiadomił pan kogoś? Bedford potrząsnął głową.
Pomyśleliśmy, że lepiej najpierw spotkać się z panem.
Czego dotyczyła ta transakcja?
To sprawa prywatna - wyjaśnił Bedford.
Czego dotyczyła ta transakcja? - powtórzył Mason.
Mówię panu, że to sprawa prywatna. Teraz, kiedy Denham nie żyje, nie ma potrzebny, żeby ktokolwiek...
Czego dotyczyła ta transakcja? - powtórzył trzeci raz Mason.
To szantaż - wyjawiła Elsa.
Tak myślałem - powiedział Mason ponuro. - Proszę opowiedzieć tę historię i nic nie ukrywać. Muszę wiedzieć wszystko.
- Niech pan mu opowie - rzekła Elsa Griffin - albo ja to zrobię.
Bedford zmarszczył brwi, przez chwilę się namyślał i potem opowiedział wszystko, od początku. Wyjął nawet kartę ewidencyjną z policyjnym zdjęciem żony i opisem odcisków palców.
- Zostawili mi to - wyjaśnił, podając dokumenty Masonowi.
Mason przejrzał je i spytał:
- To pańska żona?
Bedford skinął głową.
Oczywiście poznaje pan zdjęcie, ale nie może mieć pan pewności co do odcisków palców - powiedział Mason. - Równie dobrze mogą być cudze.
Nie, to jej odciski - odparł Bedford.
Skąd pan wie?
Bedford opowiedział mu o tym, jak zdjęli odciski palców ze srebrnej tacy.
Będzie pan musiał zgłosić morderstwo policji - rzekł Mason.
A co się stanie, jeśli tego nie zrobię?
Będzie pan w poważnych kłopotach. Pani Griffin, niech pani pójdzie do najbliższej budki, zadzwoni na policję, ale niech się pani nie przedstawia. Proszę im powiedzieć, że w segmencie numer szesnaście w hotelu Staylonger jest ciało zamordowanego człowieka.
Lepiej zrobię to sam. Mason potrząsnął głową.
Chcę, żeby zgłosiła im to kobieta.
Dlaczego?
Bo i tak się dowiedzą że była tam dziewczyna.
A co my zrobimy? - spytał Bedford. Mason spojrzał na zegarek i rzekł:
- Muszę wyciągnąć z łóżka i skłonić do pracy Paula Drake z Detektywistycznej Agencji Drake'a. Nie mogę go za bardzo wtajemniczać w tę sprawę, nie odważę się mu wszystkiego powiedzieć. A propos, jaki był numer tego samo chodu?
- To samochód z wypożyczalni...
- Proszę o numer.
Elsa Griffin podała numer rejestracyjny samochodu: CYX 221.
Mason zadzwonił na zastrzeżony numer agencji Drake'a. Po drugiej stronie odezwał się zaspany głos Paula.
- Paul, mam zadanie, którym będziesz musiał zająć się osobiście - powiedział Mason.
- Boże! - zaprotestował Drakę - czy ty nigdy nie sypiasz?
- W hotelu Staylonger policja właśnie znajduje ciało.
Chcę wiedzieć o tej sprawie wszystko, co się da.
Co masz na myśli, mówiąc, że znajduje?
Właśnie to. Czas teraźniejszy.
Znowu jakiś pasztet - jęknął Drakę. - Dlaczego nie możesz ułatwić mi raz zadania i poczekać, aż czas zmieni się na przeszły?
Ponieważ liczy się każda minuta. Podaję ci numer rejestracyjny samochodu. Prawdopodobnie pochodzi z wypożyczalni. Chcę wiedzieć, gdzie terazjest, kto go wypożyczył, a jeśli już został oddany, to o której godzinie go zwrócono. I jeszcze coś. Chcę, żebyś wysłał jednego ze swoich ludzi, tylko takiego, żeby nikt nie poznał, że to detektyw, najlepiej kobietę. Niech wypożyczy ten samochód tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
- I co ma z nim zrobić?
- Niech pojedzie gdzieś, gdzie mój człowiek mógłby go dokładnie obejrzeć i zbadać ślady, czy są jakieś włosy, plamy krwi, broni, odciski palców.
- I potem co?
Potem niech z samego rana załaduje wóz torfem, pojemnikami z liściówką i mrożonym mięsem.
Innymi słowy - podsumował Drake - chcesz zniszczyć wszystkie ślady, jakiekolwiek mogłyby się zachować.
Nic takiego! Do głowy by mi to nie przyszło. Przede wszystkim po tym, jak samochodem zajmie się mój specjalista, nie będzie już żadnych śladów, które można byłoby zatrzeć.
Drakę przez chwilę przeżuwał słowa Masona.
Czy fałszowanie śladów to nie jest przestępstwo?
Przecież ślady zabezpieczy kryminolog.
A co zrobimy z kryminologiem?
Jeśli zechce, może przekazać wszystko policji. W ten sposób dowiemy się wszystkiego pierwsi. W przeciwnym wypadku policja będzie wiedziała wszystko, co da się odczytać z samochodu, a my dowiemy się tego dopiero w sądzie, kiedy prokurator powoła kryminologa na świadka.
To po co ten torf, liściówka i mrożone mięso?
Żeby żaden kryminolog nie przedstawił próbek gleby, krwi i włosów i nie próbował nam wmówić, że wie, skąd pochodzą.
Drakę jęknął.
Okay - zgodził się w końcu z rezygnacją. - Znowu się zaczyna. Kto ma być tym twoim specjalistą?
Jak zdobędziesz samochód, spróbuj złapać doktora Leroya Shelby'ego..
Chcesz, żebym go wtajemniczył w sprawę?
Chcę, żeby znalazł wszystkie ślady pozostawione w samochodzie.
W porządku. Zajmę się tym.
Pamiętaj, że jesteśmy tylko o krok przed policją, może nawet o pół kroku - przypomniał mu Mason. - Do rana na pewno będą mieli numer tego samochodu. Jeśli trzeba, wyciągnij doktora Shelby'ego z łóżka. Chcę, żeby dokładnie usunął wszystkie ślady z samochodu.
Spytają Shelby'ego, kto zlecił mu to zadanie.
Pewnie. I ty tu wchodzisz.
Dadzą mi popalić!
No i co z tego?
A ja co im powiem?
Że ja ci to zleciłem.
Naprawdę mogę im to powiedzieć? - w głosie Drake'a czuć było wyraźną ulgę.
- Naprawdę - przytaknął Mason. - Ale teraz już zabierz się za robotę.
Mason odłożył słuchawkę i powiedział Bedfordowi: - Niech pan idzie do domu i spróbuje przekonać żonę, że był pan na spotkaniu zarządu czy konferencji. Potrafi pan to zrobić tak, żeby niczego nie podejrzewała?
Jeśli już poszła spać, to chyba tak. Kiedy jest śpiąca, nie dopytuje się za bardzo.
No to ma pan szczęście - zauważył sucho Mason. - Niech pan rano będzie pod telefonem. Jeśli ktoś będzie zadawał panu jakiekolwiek pytania, proszę odesłać go do mnie. Pewnie zjawi się ktoś, kto będzie pytał o te czeki podróżne. Proszę powiedzieć, że zrobił pan interes, że nie może pan o tym dyskutować i proszę odesłać go do mnie.
Bedford skinął głową.
Potrafi pan zrobić to, o co proszę?
Potrafię - rzekł Bedford i dodał: - Inna sprawa, czy mi się to upiecze.
Bedford wyszedł z biura. Elsa Griffin ruszyła za nim, ale Mason zatrzymał ją.
Proszę dać mu kilka minut przewagi - poprosił.
Co mam zrobić po tym, jak poinformuję policję o ciele?
Przez jakiś czas niech się pani nie nawija im pod rękę.
Mogłabym tu wrócić?
Po co?
Chciałabym wiedzieć, jak się sprawa rozwija. Chcę być w pierwszym szeregu. Pan przecież będzie tu czekał na wiadomości, prawda?
Mason skinął głową.
- Nie będę przeszkadzać, a mogłabym pomóc choćby przy telefonowaniu.
Dobrze - zgodził się Mason. - Wie pani, co powiedzieć policji?
Tylko o zwłokach.
- Dokładnie.
Naturalnie będą chcieli wiedzieć, kto dzwoni.
Niech się pani tym nie przejmuje. Proszę powiedzieć im tylko o ciele. Proszę nie pozwolić sobie przerwać. Jeśli będą chcieli zadać pytanie, proszę mówić dalej. Zaczną słuchać, jak usłyszą o ciele. Kiedy tylko pani im o tym powie, proszę odłożyć słuchawkę.
Czy to nie jest wbrew prawu?
Jakiemu prawu?
Dotyczącemu zatajania dowodów?
Jakich dowodów?
Jeśli... jeśli ktoś znajduje ciało i ukrywa się... zamiast zgłosić się na policji... i zataja swoje nazwisko...
Czy pani nazwisko pomoże im znaleźć ciało? Przecież powie im pani, gdzie ono jest. To właśnie powinno ich interesować. Ciało. Niech pani nie zdradza im swojej tożsamości. Proszę tylko zapamiętać dokładny czas rozmowy.
Dlaczego mam ukryć nazwisko?
Bo to mogłoby panią obciążyć. W związku z tym nikomu nie musi pani tego mówić, nawet w sądzie.
W porządku, postąpię zgodnie z instrukcjami.
Tak będzie najlepiej - przyznał Mason.
Elsa Griffin wyszła z biura, zamykając za sobą drzwi. Della Street spojrzała na szefa.
- Podejrzewam, że przydałaby nam się filiżanka kawy? - rzekła.
- Kawa, pączki, cheeseburgery i chrupki ziemniaczane - powiedział Mason i wzdrygnął się. - Co za koszmarna mieszanka na noc.
Della uśmiechnęła się.
- Teraz wiemy, jak czuje się Paul Drake. Sytuacja się odwróciła. Zazwyczaj to my idziemy do restauracji na stek, a Paul siedzi w biurze i żywi się hamburgerami.
- I połyka wodorowęglan sodu - dodał Mason.
Tak jest, i wodorowęglan sodu - przyznała Della. - Zadzwonię do baru z zamówieniem.
Wyciągnij termos z biblioteki, Delio - poradził Mason. - Niech naleją do pełna kawy. Może będziemy musieli siedzieć całą noc.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
O godzinie pierwszej w nocy Paul Drakę zapukał w umówiony sposób do drzwi gabinetu Masona.
Della Street wpuściła go do środka.
Drakę podszedł do dużego miękkiego fotela dla klientów i ulokował się w nim w ulubiony sposób, opierając się o jedną poręcz i przerzucając nogi przez drugą.
Teraz będę siedział w biurze, Perry - powiedział. - Wysłałem ludzi, żeby pracowali nad tą sprawą. Pomyślałem, że chciałbyś mieć pierwsze doniesienia.
Mów - zachęcił go Mason.
Najpierw o ofierze. Nazywa się Binney Denham. Nikt nie wie, czym się zajmował. Miał skrytkę sejfową w banku otwartym dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wynajmował ją wspólnie z facetem nazwiskiem Henry Elston. Wczoraj za piętnaście dziesiąta ten Elston pojawił się w banku i poszedł do skrytki. Miał ze sobą aktówkę. Nikt nie wie, czy coś wkładał, czy wyjmował. Teraz policja zaplombowała skrytkę. Z samego rana otworzy ją komornik skarbowy. Założę się, że okaże się pusta.
Mason skinął głową.
- Poza tym nic nie wiadomo. Denham nie miał konta, nie zostawił po sobie żadnego śladu w świecie biznesu, a jednak żył na niezłym poziomie, wydawał dosyć dużo pieniędzy, zawsze płacił gotówką. Rano policja sprawdzi, czy składał zeznania podatkowe. Jeśli chodzi o samochód, był wynajęty w agencji. Próbowałem dobrać się do niego, ale policja już miała numer. Zdążyli go przechwycić.
- Kto go wynajął?
- Nieokreślonego wyglądu osoba z prawem jazdy wystawionym w Oklahomie. Dane z prawa jazdy znajdowały się na umowie wynajmu. Policja już je sprawdziła, ale nic się nie dowiedziała. Nazwisko i adres fałszywe.
- To była kobieta czy mężczyzna?
- Nie rzucający się w oczy mężczyzna. Nikt go nie pamięta.
Co jeszcze?
W motelu policja dowiedziała się ciekawych rzeczy. Okazuje się, że facet z laleczką wynajął dwa segmenty. Facet mówił, że oczekuje pary przyjaciół. Te dwa segmenty łączyły się drzwiami. Facet wynajął pokoje, a dziewczyna siedziała w samochodzie. Właściciel nie widział jej dobrze, ale wydaje mu się, że to była blondynka z piękną figurą. Miała w sobie coś takiego, że od razu było widać, że to kosztowna lala. Facet wyglądał na trochę przestraszonego. Prawdopodobnie biznesmen. Mamy jego dokładny rysopis.
- Mów.
- Pięćdziesiąt-pięćdziesiąt cztery lata. Szary garnitur. Pięć stóp dziewięć cali wzrostu. Waży około dziewięćdziesięciu pięciu kilogramów. Szare oczy. Długi prosty nos. Usta dosyć szerokie i stanowczy podbródek. Miał szary kapelusz. Bujne włosy, ciemne, tylko trochę posiwiałe na skroniach.
Elsa Griffin rzuciła Masonowi przerażone spojrzenie. Opis był nadzwyczaj dokładny.
Mason zachował kamienną twarz.
Coś jeszcze, Paul? - spytał prawnik.
Tak. Numer dwunasty wynajęła dziewczyna. Dosyć atrakcyjna, ciemna, szczupła, spokojna, w wieku trzydziestu-trzydziestu pięciu lat.
- No i?
- Zameldowała się, poszła do swojego segmentu, wyszła. Teraz jej nie ma. Nie wróciła.
Co ona ma z tym wspólnego? - spytał Mason.
Ona jest w porządku, ale właściciel motelu powiedział, że złapał inną kobietę w jej pokoju. Ta miała około trzydziestu lat, może trzydziestu dwóch. Świetna babka, ze wspaniałą
figurą, długonoga, o królewskim wyglądzie. Ciemne włosy, szare oczy. Weszła do pokoju tamtej pierwszej. Właściciel złapał ją, jak wychodziła. Nie była zameldowana i zainteresował się, co tam robiła. Powiedziała, że miała się spotkać z koleżanką, ale jej nie było, drzwi zastała otwarte, więc weszła, usiadła i czekała prawie godzinę.
Przyjechała samochodem?
To właśnie jest podejrzane. Musiała zaparkować przecznicę lub dwie dalej. Przyszła piechotą, najbliższy przystanek autobusu jest o pół mili, a dziewczyna była bardzo elegancka - wysokie obcasy i w ogóle.
- I weszła do segmentu dwunastego?
- Tak, to jedyna podejrzana okoliczność, którą zauważył właściciel. Było koło ósmej. Kobieta z dwunastki wynajęła segment jakieś dwie godziny wcześniej i wyjechała. Właściciel uwierzył tej kobiecie, która wychodziła z jej pokoju, i w ogóle by o niej nie myślał, tylko że policja kazała mu przypomnieć sobie wszystko, co choć trochę odstawało od normy, więc przypomniał sobie właśnie to. Policja nie przywiązuje do tego wagi. Przynajmniej na razie. Ten facet przypomniał sobie też, że widział, jak żółty samochód wyjeżdżał gdzieś koło ósmej. Wydaje mu się, choć nie jest pewien, że prowadziła blondynka i że w środku nikogo więcej nie było. To naprowadziło policję na myśl, że mogła wyjechać przed strzelaniną. Nie są pewni, kiedy nastąpił strzał.
Zatem był strzał?
Tak, z rewolweru kaliber trzydzieści osiem. Facet dostał w plecy. Kula przeszyła serce. Zgon na miejscu.
Skąd wiedzą, że wypalono w plecy? - spytał Mason. - Nie było jeszcze autopsji.
Znaleźli kulę. Przeszła przez ciało na wylot, ale zatrzymała się na płaszczu. Kula wytoczyła się, kiedy ruszyli ciało. To zdarza się częściej, niż mógłbyś przypuszczać. W naboju jest akurat tyle prochu, aby przebić ciało, ale jeśli kula napotka dodatkowo opór ubrania, nie jest w stanie pokonać tej przeszkody i zostaje zatrzymana. - Zatem mają kulę?
- Owszem.
- W jakim jest stanie, Paul? Mocno spłaszczona czy...
- Nie, z tego, co wiem, jest w niezłym stanie. Policja uważa, że ma wystarczająco cech szczególnych, aby mogli zidentyfikować rewolwer, z którego została wystrzelona. Teraz puść mnie, Peny. Policja wymyśliła, że blondynka wyjechała, ponieważ pokazał się tam ten Denham i zaczął się kłócić z jej facetem. Ten gość zameldował się jako S.G. Wilfred i podał adres w San Diego. Adres fikcyjny, nazwisko zresztą też.
- I co dalej?
Policja doszła do wniosku, że jeśli pobili się o dziewczynę i ten facet, mówmy na niego Wilfred, załatwił tego drugiego, a potem został bez samochodu, to mógł próbować wymknąć się od tyłu. Zaczęli szukać śladów i znaleźli miejsce, gdzie przedzierał się przez ogrodzenie z drutu kolczastego i podarł ubranie. Policja ma kilka nitek z jego ubrania - znaleźli je na drucie. Niezła robota. Twój przyjaciel, porucznik Tragg, kierował akcją i, jak tylko zobaczył ślady prowadzące do ogrodzenia, wyjął szkło powiększające. No i oczywiście znalazł te nitki.
A co powiesz o śladach stóp?
- Zrobili odlewy. Ślady prowadziły przez ogrodzenie, potem biegły polem aż do bocznej drogi. Podejrzewają, że ten facet przypuszczalnie poszedł na piechotę do autostrady, a tam złapał okazję do miasta. Policja nada w gazetach komunikaty, że poszukuje ludzi, którzy widzieli i będąpotrafili opisać autostopowicza.
Rozumiem - odparł Mason. - Coś jeszcze, Paul?
Chodzi o ten samochód. Został oddany do agencji. Zajechała nim młoda kobieta, wysiadła i ruszyła do biura, ale po drodze zniknęła. Oczywiście, wiesz, jak to się dzieje.
Osoba wynajmująca samochód zostawia pięćdziesiąt dolarów kaucji. Nikogo nie interesują samochody, które są zwracane. Odebranie kaucji leży w interesie tego, kto pożycza. Opłata za wynajem i przebieg liczonajest za cały dzień i rzadko kiedy osiąga pięćdziesiąt dolarów.
- Mówisz, że policja zajęła się samochodem?
Tak jest. Teraz badają odciski palców. Podobno mają niezły zestaw. Oczywiście, badają też odciski palców w segmencie piętnastym i szesnastym.
No cóż - odparł Mason. - Będą pewnie mieli coś konkretnego.
Do diabła, już mają coś konkretnego! Jedyna rzecz, której im brakuje, to facet pasujący do tych odcisków. Ale nie bój się, Perry, będą go mieli.
- Kiedy?
Drakę opuścił powieki i rozpatrywał problem.
- Pięćdziesiąt procent, że przed dziesiątą rano. Prawie na pewno przed piątą po południu.
- Co teraz planujesz? - spytał Mason.
W biurze mam leżankę. Trochę się zdrzemnę. Okolica roi się od moich ludzi. Będą węszyć gdzie się da.
W porządku. Jeśli coś się zdarzy, daj mi znać.
Gdzie będziesz?
Tutaj.
- W tej sprawie musisz mieć cholernie ważnego klienta.
- Nie spekuluj, tylko dostarczaj mi informacji.
- Dzięki za wskazówkę - powiedział Drake i wyszedł z biura.
Mason spojrzał na Elsę Griffin.
Najwyraźniej - rzekł - nikt jeszcze nie powziął żadnych podejrzeń co do pani.
Opis osoby wynajmującej segment dwunasty był bardzo dokładny.
Chce pani wrócić? - spytał Mason.
Na twarzy kobiety odbiło się przerażenie.
Mam wracać? Po co?
Bedford opowiedział o pani pomocy przy zdejmowaniu odcisków palców ze srebrnej tacy. Czy chciałaby pani pojechać do motelu, do swojego segmentu? Właściciel zapewne wyjrzy, żeby sprawdzić, kto przyjechał. Może pani go trochę nabujać. Potem pójdzie pani do siebie i zdejmie odciski palców z klamek, gałek na drzwiach szafy i z każdego miejsca, w którym mogłyby być zostawione. Utrwali je pani na taśmie i przyniesie do mnie.
A jeśli właściciel będzie miał jakieś podejrzenia? Jeśli sprawdzi numer mojego samochodu? Jak się wpisywałam do księgi, przestawiłam cyfry.
- To ryzyko, które musimy podjąć.
Potrząsnęła głową.
Nie byłoby to w porządku wobec pana Bedforda. Gdyby ktoś mnie tam rozpoznał, zaprowadziłoby go to prosto do niego.
Już i tak prowadzi do niego wystarczająco dużo śladów. Paul Drakę miał rację. Pięćdziesiąt procent, że dotrą do niego przed dziesiątą rano. A na pewno będą go mieli przed piątą po południu. Zostawił ślad w postaci dwustu czeków podróżnych, a Binney Denham podejmował pieniądze na te czeki. Policja zacznie sprawdzać, co robił Denham w ciągu dnia i trafi do miejsc, gdzie pobierał pieniądze. A to zaprowadzi ich wprost do Bedforda. Rozpoznają go po odciskach palców.
I co potem?
Potem - odparł Mason - staniemy przez oskarżeniem o morderstwo. Sprawa trafi do sądu.
- I co dalej?
Będą musieli udowodnić ponad wszelką wątpliwość jego winę. Czy pani myśli, że zabił Denhama?
Nie! - zaprotestowała z uczuciem.
W porządku. Opowie swoją historyjkę. Ma tę kartkę przypiętą do rękawa, tę którą znalazł, kiedy się obudził.
A jak wytłumaczy to, że nie zgłosił znalezienia ciała?
Ależ zgłosił. Pani zgłosiła. On pani polecił zadzwonić na policję. Zrobił, co mógł, żeby ułatwić policji zajęcie się sprawą, tylko próbował trzymać się z dala. Była to pożałowania godna próba uniknięcia rozgłosu, ponieważ miał do czynienia z szantażystą.
Przez chwilę myślała nad słowami Masona, i w końcu rzekła:
Panu Bedfordowi się to nie spodoba.
Co mu się w tym nie spodoba?
Konieczność wytłumaczenia policji, po co tam pojechał.
Nic nie musi wyjaśniać. Może nie otwierać ust. Ja zajmę się wyjaśnieniami.
Obawiam się, że to mu się też nie spodoba.
Zanim sprawa się skończy, będzie musiał znieść dużo rzeczy, które mu się nie będą podobały - odparł niecierpliwie Mason. - Osobom podejrzanym o morderstwo rzadko kiedy podoba się to, co robi policja, próbując dotrzeć do prawdy.
A więc on zostanie oskarżony o morderstwo?
Może pani podać jakikolwiek wiarygodny powód, czemu miałoby być inaczej?
Myśli pan, że to coś da, jeśli pojadę do hotelu i zdejmę odciski palców?
Musimy spróbować. Z tego, co mówi Drakę, wnioskuję, że z niczym tam pani nie łączą. Właściciel motelu będzie się starał, żeby goście nie byli niepokojeni. Będzie próbował ograniczyć działania policji do segmentów piętnaście i szesnaście. Pani napije się paru drinków i wyleje parę kropli alkoholu na apaszkę, tak żeby rzuciło się w oczy, że pani piła. Proszę jechać do hotelu, jakby nigdy nic. Jeśli właściciel podejdzie i opowie o tej kobiecie, która weszła do pani pokoju, proszę mu powiedzieć, że nic się nie stało, że to była przyjaciółka, która przyszła panią odwiedzić, że to pani jej poleciła wejść i się rozgościć, gdyby pani nie zastała, i że pani poszła na spotkanie z kimś, kogo pani bardzo lubi i że w związku z tym nie stawiła się pani na spotkanie z przyjaciółką. Chciałbym zdobyć odciski palców osoby, która była w pani segmencie, ale przede wszystkim chciałbym, żeby pani starła wszystkie swoje odciski. Jak skończy pani zdejmować odciski palców, proszę wszystko wkoło zmyć mydłem i ciepłą wodą. Proszę się pozbyć wszystkiego, co mogłoby okazać się obciążające.
Dlaczego?
Ponieważ jeśli tego nie zrobimy, a policja dojdzie do wniosku, że warto przyjrzeć się kobiecie z numeru dwunastego i zacznie szukać jej odcisków, obciąży to panią. Poza tym, nie rozumie pani, że będzie wyglądać podejrzanie, jeśli pani nie wróci na noc? Właściciel na pewno zgłosi to jako jeszcze jedną podejrzaną okoliczność.
Okay. Jadę. Skąd mam wziąć zestaw do zdejmowania odcisków palców?
Mason uśmiechnął się szeroko.
Mamy tu jeden na wszelki wypadek. Pani wie, jak to się robi. Bedford mówił, że zdjęła pani odciski palców z tacy.
Oczywiście, że wiem. Może mi pan nie wierzyć, ale zrobiłam korespondencyjny kurs detektywistyczny. No, to już jadę.
Jeśli cokolwiek się stanie, wszystko jedno co - ostrzegł ją Mason - proszę dzwonić do agencji Drake'a. Będę z nim w stałym kontakcie. Jeśli ktoś próbowałby panią o cokolwiek wypytywać, niech pani nie mówi ani słowa.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
O siódmej rano Paul Drakę był w biurze Masona.
Co wiesz o tym Binneyu Denhamie, Peny? - spytał detektyw.
A co ty o nim wiesz?
Tylko to, co wie policja. Ale zaczyna się klarować.
No?
Miał tę skrytkę sejfową razem z Elstonem. Elston poszedł do banku, a teraz policja nie może go znaleźć. Tego należałoby się spodziewać. Policja znalazła mieszkanie Denhama. Zbyt szykowne jak na faceta, który podobno mieszkał sam.
Dlaczego mówisz „podobno”?
Policja podejrzewa, że ktoś z nim jednak mieszkał.
Co znaleźli?
Czterdzieści tysięcy dolarów w gotówce pod dywanem. Jeden róg dywanu był tak często podnoszony, że to od razu rzuciło się w oczy. Pod spodem podłoga wyłożona była studolarowymi banknotami.
Co z podatkiem dochodowym? - spytał Mason.
Jeszcze się za to nie zabrali. Z samego rana zwrócą się o pomoc do chłopców z urzędu skarbowego.
Nieźle - zauważył Mason.
Prawda? - zgodził się Paul.
Co jeszcze wiesz?
Policja wysunęła teorię, że Binney Denham zajmował się szantażem i wykończyła go jedna z ofiar. Ten facet z dziewczyną to mogła być właśnie ofiara szantażu. Policja nic jeszcze o nich nie wie. Mówią o nich pan X i panna Y. Przypuśćmy, że pan X jest dobrze znanym, bogatym człowiekiem interesów, a panna Y rozrywką na weekend. A może kandydatką na miejsce pani X. Przypuśćmy, że cała sprawa była na razie utrzymywana w tajemnicy i że dowiedział się o tym Binney Denham. Binney wpada złożyć swoje uszanowanie i zgarnąć forsę, ale zamiast tego dostaje kulę w plecy.
Ciekawe - przyznał Mason. - Jak Binney Denham mógł się o tym dowiedzieć?
Binney Denham miał czterdzieści tysięcy dolców pod dywanem. Nie dostaje się takich datków w gotówce, jeśli nie potrafi się zbierać informacji.
Ciekawe! - powtórzył Mason.
Lepiej trzymaj się od tego z dala - ostrzegł Drakę.
O czym mówisz? - spytał prawnik.
Masz klienta. Nie pytałem, kto to jest, ale przyjmuję możliwość, że pan X.
- Nie trać czasu na zgadywanki, Paul.
Jeśli reprezentujesz pana X, to miejmy nadzieję, że nie zostawił za sobą zbyt wielu śladów. Na tej sprawie można się sparzyć.
Wiem - odparł Mason. - Chcesz kawy, Paul?
Nie zaszkodziłoby.
Della nalała detektywowi filiżankę kawy. Drakę spróbował i skrzywił się.
Co jest? - zainteresował się Mason.
Fuj! Z termosu! Założę się, że została zrobiona koło północy.
Mylisz się - wytknęła mu Della. - Dolałam nowej po trzeciej rano.
To z powodu mojego żołądka - narzekał Drakę. - Mam nalot na języku i uczucie, że zamiast żołądka dźwigam słoik z politurą. To pewnie wynik żywienia się kawą, hamburgerami i wodorowęglanem sodu.
Czy ktoś słyszał strzał? - spytał Mason.
Zbyt wiele osób. Niektórzy twierdzą, że słyszeli strzał o ósmej piętnaście, inni o ósmej czterdzieści pięć, inni o dzie
wiątej trzydzieści. Może po autopsji policja będzie mogła powiedzieć więcej na ten temat. Problem polega na tym, że motel leży przy autostradzie, tuż przed zakrętem i lekkim wzniesieniem. Ciężarówki zwalniająprzed zakrętem i wielu z nich strzela gaźnik. Ludzie nie zwracają już na to uwagi, bo za często się zdarza.
Drakę wysączył ostatnie krople kawy.
- Idę zjeść jajka na szynce - powiedział. - Idziecie ze mną?
Mason pokręcił głową.
Jeszcze trochę tu posiedzimy, Paul - odparł.
Do licha! Pan X musi być milionerem! - zawołał Paul.
Mówisz to w żartach czy na poważnie? - spytał Mason.
- W żartach - powiedział Paul i wstał z fotela.
Dwadzieścia minut później Elsa Griffin zapukała do drzwi gabinetu Masona. Kiedy Della Street otworzyła drzwi, ukradkiem wślizgnęła się do środka.
Wygląda pani jak piękna kobieta-szpieg, która właśnie wykradła łatwowiernemu generałowi tajemnicę najnowszej broni atomowej.
Spisałam się na medal! - pochwaliła się.
Dobrze! - powiedział Mason. - Proszę wszystko opowiedzieć.
Kiedy tam dotarłam, zamieszanie już się skończyło. W garażu był samochód policyjny i kilku policjantów w segmentach piętnaście i szesnaście. Przypuszczalnie szukali odcisków palców.
Co pani zrobiła?
Podjechałam do dwunastki, zaparkowałam samochód i włączyłam światło. Poczekałam trochę, żeby się przekonać, czy ktoś się mną zainteresuje. Nie chciałam, żeby mnie złapał przy zdejmowaniu odcisków palców.
- I co się zdarzyło?
- Przyszedł właściciel i zapukał do drzwi. Przyglądał mi się uważnie. Pewnie pod maską spokojnej kobiety doszukiwał się skłonności do szaleństw.
- Co pani zrobiła?
- Wyprostowałam jego poglądy na ten temat. Powiedziałam, że przyjechałam na zjazd szkoły, że mieliśmy dużą imprezę i że teraz mam zamiar zdrzemnąć się, a potem wsiadam w samochód i wracam do pracy.
- A on coś mówił?
- Nie o morderstwie. Powiedział, że miał trochę kłopotów, ale nie zdradził ich charakteru, a potem wspomniał, że w moim pokoju była jakaś kobieta. Powiedziałam, że wszystko w porządku, że to była koleżanka ze szkoły, z którą miałam się spotkać, i że sama jej poradziłam, żeby weszła i zaczekała na mnie. Powiedziałam, że celowo zostawiłam otwarte drzwi.
Nic nie podejrzewał?
Nie. Powiedział, że miał kłopoty i próbował sprawdzić, czy nie zdarzyło się nic niezwykłego, że przypomniał sobie tę kobietę i był ciekaw, czy z nią wszystko było w porządku.
Mówił, o której to było godzinie?
Nie wiedział dokładnie, ale podejrzewam, że musiała tam wejść wtedy, kiedy ja uganiałam się za blondynką. Musiałam przejechać niezły kawałek, zanim udało mi się wrócić.
W samochodzie na pewno była blondynka?
- Tak, nazywa się Geraldine Coming.
-A co z odciskami? - spytał Mason.
Mam całe mnóstwo. Obawiam się, że większość z nich to moje, ale może kilka należy do niej. Dobrych zebrałam dwadzieścia pięć czy coś koło tego. Każdą z kart z odciskami ponumerowałam i zrobiłam dodatkowo w notesie spis numerów z informacją, skąd każdy odcisk został zdjęty.
Zatarła pani wszystkie ślady za sobą?
- Zmyłam wszystko dokładnie wodą z mydłem, a potem wypolerowałam suchym ręcznikiem.
Lepiej niech pani zostawi swoje odciski palców, żeby ludzie Drake'a mogli panią wyodrębnić. Miejmy nadzieję, że niektóre z tych odcisków należą do tej intruzki. Nie wie pani, kto to mógł być?
Nie mam pojęcia. Po prostu tego nie rozumiem. Po co ktoś miałby interesować się moim segmentem?
Może to była pomyłka? - zasugerował Mason.
Panie Mason, czy nie przypuszcza pan, że ci... szantażyści nabrali podejrzeń, kiedy się pokazałam? Może obserwowali otoczenie? Poznaliby mnie, gdyby mnie zobaczyli.
Nie będę ryzykował zgadywania, dopóki nie zdobędę więcej informacji. Proszę iść do biura Drake'a, zostawić swoje odciski i przyniesione karty i powiedzieć Drake'owi, żeby jego ludzie przejrzeli to, co pani przyniosła, odrzucili pani odciski, a resztę mi dali.
A ja co mam robić?
- Byłoby doskonale, gdyby nie poszła pani do biura.
Ale pan Bedford będzie mnie potrzebował. Właśnie dzisiaj ma...
Dzisiaj policja przyjdzie do biura i zacznie zadawać pytania. Niech się pani nie zdziwi, jeśli przyprowadzą ze sobą właściciela motelu Staylonger.
Po co mieliby go brać?
Żeby dokonał identyfikacji. Skomplikowałoby to co nieco sprawy, gdyby zastał panią w sekretariacie przy biurku i rozpoznał w pani kobietę z numeru dwanaście.
Wyobrażam sobie! - przeraziła się Elsa.
Proszę zadzwonić do pana Bedforda i wszystko mu wyjaśnić - poradził Mason. - Niech pani nie mówi, że wróciła pani do motelu i zebrała odciski palców. Proszę po prostu powiedzieć, że nie spała pani prawie całą noc i że ja uważam za absolutnie niewskazane, aby była pani dziś w biurze. Proszę uprzedzić pana Bedforda, że najprawdopodobniej jeszcze przed południem będzie miał oficjalnych gości i że, jeśli będą go pytać o czeki podróżne, niech powie, że chodzi o interes i że nie chce tego komentować. Jeśli okaże się, że na podstawie odcisków palców chcą go zidentyfikować jako mężczyznę, który prowadził wynajęty samochód i był w motelu, albo jeśli przyjdzie z nimi właściciel motelu i go rozpozna, niech pan Bedford nie mówi ani słowa. Niech pani zastępczyni zadzwoni do mnie i do biura Drake'a w chwili, kiedy ktokolwiek z policji zjawi się w biurze. Może to pani zrobić?
Elsa Griffm spojrzała Masonowi w oczy i powiedziała:
Panie Mason, niech mnie pan dobrze zrozumie. Zrobię wszystko... absolutnie wszystko, żeby zapewnić człowiekowi, u którego pracuję, szczęście i bezpieczeństwo.
Jestem tego pewien - odparł Mason - i widzę w tym niebezpieczeństwo.
Co pan ma na myśli?
Był szantażowany. Policja mogłaby pomyśleć, że pani poświęcenie dla szefa skłoniło panią do zlikwidowania szantażysty.
Och, tego bym nie zrobiła! - zawołała szybko.
Może nie, ale chodzi o to, by przekonać o tym policję.
Panie Mason - powiedziała z wahaniem - nie sądzi pan, że Denhama zabił wspólnik? Wspominał mężczyznę nazwiskiem Delbert. To ten Delbert miał być taki uparty.
Niewykluczone.
Jestem niemal pewna, że tak było.
Dlaczego? - spytał Mason, rzucając jej badawcze spojrzenie.
Widzi pan, zawsze interesowałam się wykrywaniem zbrodni. Często czytam czasopisma, w których drukują sprawozdania z prawdziwych procesów. Właśnie w takim czasopiśmie znalazłam ogłoszenie o korespondencyjnym kursie detektywistycznym.
Tak? - powiedział Mason, rzucając spojrzenie Delii.
Wydaje się, że jak gang się dobrze obłowi, to wspólnicy
przeważnie nie chcą się dzielić. Jeśli jest ich trzech, a jeden z nich zginie, to dzielą się na pół. Jeśli jest ich dwóch i jeden zginie, to ten drugi bierze wszystko.
Chwileczkę - przerwał Mason. - Tego nie przeczytała pani w żadnym czasopiśmie. To motyw typowy dla literatury - słuchowisk radiowych, filmów w kinie i telewizji. Niektórzy pisarze stosują motyw gangu likwidującego się wzajemnie, żeby nie dzielić się zdobyczą. Często spotyka się ten motyw w komiksach. Gdzie to pani czytała? W jakim piśmie?
Nie pamiętam - przyznała. - Kiedy teraz o tym myślę, to rzeczywiście wydaje mi się, że to było w komiksie. Widzi pan, lubię kryminały. Czytam pisma, oglądam filmy na ten temat... można powiedzieć, że jestem wielbicielką kryminałów.
Problem w tym - wyjaśnił Mason - że policja nie zamierza oskarżyć wspólnika. Oskarżą Stewarta Bedforda. Tak myślę.
Rozumiem. Tylko się zastanawiałam nad tym, czy sprytny obrońca nie mógłby podrzucić jakichś dowodów, które by wskazywały na to, że mordercą jest Delbert, ten wspólnik Denhama. To pomogłoby panu Bedfordowi, prawda?
Sprytny prawnik nie podrzuca fałszywych dowodów.
Och! Chyba za dużo czytam na temat zbrodni. Ten temat mnie po prostu fascynuje. No cóż, to ja już się zbieram.
Niech pani idzie do domu i zadzwoni do pracy, że jest pani chora. Proszę nie zapomnieć wstąpić do biura Paula Drake'a i zostawić odciski palców.
Nie zapomnę - przyrzekła.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Paul popatrzył na Delię i powiedział:
- Ależ ta dziewczyna ma pomysły!
A ma, ma.
Jeśli ma naprawdę ochotę podrzucić fałszywe dowody przeciwko temu Delbertowi - ciągnął Mason - albo przeciwko
komukolwiek innemu, to lepiej niech będzie ostrożna. Dobry policjant ma nosa i wyczuje fałszywe dowody na odległość.
Najgorsze, że jeśli Elsa coś podrzuciła i policja to wykryła, naturalnie będzie przekonana, że to twoja robota.
Cóż, ryzyko zawodowe. Chodźmy coś zjeść, Delio.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zanim Mason i Della Street wrócili ze śniadania, Sid Carson, specjalista od daktyloskopii współpracujący z Paulem Drakiem, skończył pracę nad odciskami przyniesionymi przez Elsę Griffin i czekał na Masona w biurze.
Prawie wszystkie odciski - powiedział - są Elsy Griffin. Ale mamy cztery pozostawione przez kogoś innego.
Które to?
Są tu, w tej kopercie. Numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
W porządku - powiedział Mason. - Zachowam je na przyszłość. Pozostałe należą wyłącznie do panny Griffin?
Tak jest. Zostawiła swoje odciski w biurze i porównaliśmy je. Tylko te cztery nie należą do niej.
A co możesz o nich powiedzieć?
Niewiele. Mógł pozostawić je poprzedni gość. Co nieco zależy od wilgotności, od tego, jak dokładnie się sprząta, kiedy ostatnio pokój był wynajmowany i tak dalej. Od wilgotności powietrza zależy żywot pozostawionego odcisku.
A jakie są te odciski? Dobre?
Bardzo dobre. Naprawdę.
Były jakieś informacje na temat tego, skąd pochodzą?
Tak. Ta dziewczyna zrobiła niezłą robotę. Zdjęła odciski, przeniosła je na karty, na odwrocie kart napisała, skąd je wzięła. Dwa są z lustra. Dwa ze szklanej gałki drzwi szafy. Zrobiła nawet rysunek gałki. Gałka nie jest okrągła, tylko wieloboczna, żeby ręka się nie ślizgała przy przekręcaniu.
Dzięki, Carson. Wpadnę do ciebie, jak będę miał coś więcej - powiedział Mason.
Okay - rzucił Carson na odchodne.
Mason przez chwilę przyglądał się odciskom palców widocznym pod przezroczystą taśmą. - I co? - spytała Della.
Nie jestem specjalistą Delio, ale... - ustawił tak szkło powiększające, aby uzyskać jak najwyraźniejszy obraz.
Ale co? - ponagliła go Della.
Do diabła! Ten odcisk palca już widziałem!
Jak to, widziałeś go?
Pamiętam ten specyficzny układ... - Głos Masona zamarł.
Della podeszła i spojrzała mu przez ramię.
Delio! - zawołał nagle adwokat. Della aż podskoczyła.
Co? - spytała.
- Wyciągnij kartę ewidencyjną ze zdjęciami i odciskami palców żony Bedforda.
Della pobiegła do półki i wyjęła kartę, którą Bedford zostawił u Masona i którą posłużyli się szantażyści, by udokumentować swe rewelacje.
Dobry Boże! - zawołała Della. - Przecież nie mogło tam być pani Bedford!
Skąd wiesz? Pamiętaj, co mówił jej mąż o tym telefonie od Binneya, który odebrał w domu w trakcie przyjęcia. Chciał porozmawiać bez świadków, więc poszedł do pracowni i poprosił kamerdynera, żeby odwiesił słuchawkę, jak tylko odbierze telefon na górze. Przypuśćmy, że wzbudziło to podejrzenia pani Bedford. Przypuśćmy, że posłała po coś kamerdynera i powiedziała, że sama przypilnuje tego telefonu. Przypuśćmy, że podsłuchała rozmowę...
Chcesz powiedzieć... że o wszystkim się dowiedziała?
Bądźmy realistami. Kiedy oszukała to towarzystwo ubezpieczeniowe?
Kilka lat temu, przed pierwszym małżeństwem - odparła Della Street.
Właśnie. Potem wyszła za mąż, jej mąż popełnił samobójstwo, a ona dostała pieniądze z jego polisy. Po kilku latach poślubiła Bedforda i po następnych paru latach pojawili się szantażyści. A kiedy policja przeszukała mieszkanie Binneya Denhama, okazało się, że podłoga wyścielona jest nowiutkimi studolarówkami.
Chcesz powiedzieć, że ją też szantażowali?
Dlaczego nie? Przyjrzyjmy się tym odciskom. Jeśli wiedziała, że Binney zamierza udać się do jej męża... W podbramkowej sytuacji kobieta może stać się bardzo niebezpieczna.
Ale Bedford mówił, że przedsięwzięli wszelkie środki ostrożności, żeby ich nie śledzono. Pamiętasz, jak nam mówił, że krążyli wkoło i że za nimi jechał Binney, a potem Bedford sam wybrał motel?
- Wiem o tym, ale co nam szkodzi porównać odciski. Ten już na pewno widziałem.
Mason wziął szkło powiększające i dokładnie zbadał odciski palców widniejące pod fotografiami policyjnymi na dokumencie i na kartach przyniesionych przez Elsę Griffin. Cicho zagwizdał.
Trafiłeś na coś?
Spójrz - powiedział Mason.
- Nie potrafiłabym zinterpretować odcisków, nawet gdybym się rok uczyła - zaprotestowała Della.
- Te na pewno potrafisz. Przyjrzyj się temu odciskowi na karcie. I porównaj go z tym tutaj. Widzisz ten ostry łuk? Policz, ile jest linii do pierwszego wyraźnego rozgałęzienia, a potem spójrz na to miejsce, gdzie linie układają się...
- Wielkie nieba! Są takie same! Mason skinął głową.
To znaczy, że pani Bedford śledziła...
Kogo? - spytał Mason.
Męża z blondynką.
Prawnik potrząsnął głową.
Na pewno nie, biorąc pod uwagę te ich środki ostrożności. Ponadto, gdyby śledziła męża i tę dziewczynę, wiedziałaby, które segmenty wynajęli, i poszłaby prosto tam.
To kogo śledziła?
Może Binneya Denhama?
Chcesz powiedzieć, że Denham pojechał do motelu po pieniądze?
Możliwe.
To po co wchodziła do pokoju Elsy Griffin? Skąd by wiedziała, że Elsa też tam była?
Tego nie wiem. Zadzwoń do biura Paula Drake'a, Delio. Niech śledzą panią Bedford. Przekonamy się, co będzie dziś robić.
A potem?
Mason zastanawiał się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami.
- Jeśli mam z nią pomówić, lepiej będzie, jeśli to zrobię, zanim policja dobierze się do jej męża.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kobieta, która podjechała niskim zagranicznym samochodem sportowym do stacji benzynowej, pasowała sylwetką do swego auta. Była szczupła i bardzo zgrabna. Uśmiechnęła się do pracownika stacji i powiedziała: „Do pełna”. Otworzyła drzwi i, przytrzymując spódnicę, żeby nie odsłaniała jej długich nóg, wysiadła z samochodu.
Szybko poprawiła spódnicę i powiedziała:
- Przy okazji proszę sprawdzić poziom oleju i wody.
Odwróciła się. Tuż za nią stał wysoki, szczupły, ale barczysty mężczyzna. Zaniepokoiła go jego twarz, jakby wykuta z granitu. Obejrzała się ponownie.
- Dzień dobry, pani Bedford. Nazywam się Peny Mason - przedstawił się nieznajomy.
- Pan jest tym prawnikiem?
Potwierdził skinieniem głowy.
- Miło mi pana poznać. Słyszałam o panu od męża. Wygląda na to, że pan mnie zna, ale nie przypominam sobie, byśmy się kiedykolwiek spotkali.
- Nie spotkaliśmy się. To jest pierwszy raz. Moglibyśmy przez chwilę porozmawiać?
Jej spojrzenie momentalnie stało się ostrożne i zimne.
O czym? - spytała.
Zajmie nam to tylko pięć minut - powiedział, spoglądając znacząco w kierunku pracownika stacji, który, choć wlepiał wzrok w końcówkę węża z dystrybutora, pilnie nadstawiał ucha.
Zawahała się lekko, ale w końcu się zgodziła. Ruszyła w kierunku kompresora, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.
- A więc, o czym chce pan ze mną rozmawiać.
- O motelu Staylonger, w którym była pani wczoraj wieczorem.
Szare oczy przybrały lekko kpiący wyraz. Nie dała po sobie poznać, że słowa Masona trafiły w czułe miejsce.
- Nie byłam wczoraj w żadnym motelu, panie Mason, ale jeśli pan chce, chętnie o tym porozmawiam. Staylonger. Zdaje mi się, że znam tę nazwę. Czy może mnie pan oświecić, gdzie on się znajduje?
- Tam, gdzie pani była wczoraj wieczorem.
- Pana upór może mnie zdenerwować.
Mason wyjął z kieszeni kartkę papieru i rzekł:
- To jest odcisk serdecznego palca pani prawej ręki. Zostawiła go pani na szklanej gałce drzwi szafy. Może przypomni pani sobie tę gałkę, pani Bedford. Była dosyć ozdobna, wielokątna, co z jednej strony niewątpliwie ułatwia przekręcanie jej, a z drugiej gwarantuje pozostawienie dobrych odcisków palców.
Kobieta z namysłem przyglądała się prawnikowi.
A skąd pan wie, że to mój odcisk?
Porównałem go.
Z czym?
Z kartą ewidencyjną z policji.
Pani Bedford na moment odwróciła wzrok.
Mogę się dowiedzieć, jaki jest cel tych pytań? Czemu bawi się pan ze mną w kotka i myszkę? Znając pana reputację, przyjmuję, że nie chodzi o pospolity szantaż?
W popołudniowym wydaniu gazet znajdzie się informacja o morderstwie popełnionym w motelu Staylonger. Naturalnie, policja interesuje się wszystkim, co się tam zdarzyło, a co choć trochę odbiega od normy.
A skąd pana zainteresowanie? - spytała chłodno pani Bedford.
Reprezentuję klienta, który chwilowo woli zachować anonimowość.
Rozumiem. I być może pana klient chciałby mnie wmieszać w morderstwo?
Może.
W tym wypadku powinnam kontaktować się z moim prawnikiem, a nie jego... czyjej.
Jak pani woli. Jednakże w tym wypadku nie byłaby to pierwsza w kolejności pani rozmowa.
Z kim byłaby pierwsza?
Z policją.
- Mechanik już kończy sprawdzać mój samochód. Kilkaset metrów stąd jest hotel. Na półpiętrze jest pokój do prowadzenie korespondencji, w którym przeważnie nikogo nie ma. Pojadę tam. Jak pan chce, może pan jechać za mną.
- Dobrze - zgodził się Mason. - Ale proszę nie próbować żadnych sztuczek z tym sportowym samochodem. Udałoby się pani mnie zgubić, ale ten manewr mógłby okazać się zbyt kosztowny.
Pani Bedford spojrzała mu prosto w oczy.
- Jeśli tak się zdarzy, że mnie pan lepiej pozna, panie Mason - rzekła - to się pan przekona, że nie uciekam się do tanich chwytów. Kiedy walczę, to walczę, ale kiedy daję słowo, to go dotrzymuję. Oczywiście, zakładam, że pana samochód jest w stanie jechać z przeciętną szybkością i policjant z drogówki nie będzie musiał popychać pana na skrzyżowaniach.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się, podeszła podpisać czek za benzynę, wsiadła do samochodu i ruszyła.
Mason jechał za nią, zaparkował przed hotelem, wjechał na półpiętro i dołączył do pani Bedford.
Pani Bedford każdym szczegółem podkreślała swą szczupłą sylwetkę. Nosiła długie kolczyki i miała długą cygarniczkę z rzeźbionej kości słoniowej, co podkreślało smukłość palców, w których trzymała papierosa.
Pani Bedford spojrzała z uśmiechem na Masona, który usadowił się na krześle obok.
Całą drogę starałam się wymyślić coś, co powstrzymałoby pana od zadawania mi pytań - przyznała - ale nic nie wymyśliłam. Nic wiem, czy blefował pan na temat moich odcisków palców i tych dokumentów z policji. Czego pan chce?
Chcę dowiedzieć się czegoś na temat biżuterii i tego towarzystwa ubezpieczeniowego.
Pani Bedford głęboko zaciągnęła się papierosem, powoli wypuściła dym i nagle się poddała.
- W porządku - powiedziała. - W tym czasie nazywałam się Anna Duncan. Zawsze nienawidziłam przeciętności. Chciałam się wyróżniać. Musiałam iść do pracy, ale nic miałam żadnego zawodu. Jedyne, co mogłam robić, to najzwyklejsza harówka biurowa. Spróbowałam, ale nie odpowiadało mi. Wyglądałam zbyt dobrze, żeby mężczyzn, dla których pracowałam, zadowalało to, że wypełniam zwykłe obowiązki biurowe, co było zresztą jedyną rzeczą, za jaką byli gotowi mi płacić. Niemal wszystko, co odziedziczyłam po śmierci matki, to trochę biżuterii. Biżuteria była stara i cenna, i ubezpieczona na dużą kwotę.
Chciałam się odpowiednio ubrać i obracać w towarzystwie, żeby zostać zauważoną. Gotowa byłam zaryzykować. Pomyślałam, że jeśli będę spotykać się z ludźmi z odpowiedniego środowiska, mogę liczyć najaśniejsząprzyszłość. Przerażała mnie perspektywa monotonnego życia wypełnionego pisaniem listów cały długi dzień i ukradkową randką z szefem, który nieodmiennie okłamuje żonę, mówiąc, że ma pilną pracę w biurze.
- I co pani zrobiła?
- Bardzo niezgrabnie, po amatorsku zabrałam się za tę sprawę. Zamiast iść do dobrej firmy, która by wyceniła biżuterię i zaproponowała odpowiedni kontrakt, poszłam do lombardu.
- I?
- Sądziłam, że jeśli dostanę jakieś pieniądze w formie pożyczki, to później ją spłacę i odzyskam biżuterię. Myśla
łam, że uda mi się zainwestować pieniądze w jakiś dochodowy interes. Mieszkałam wtedy ze skąpą i w dodatku ciekawską ciotką. Nie powinnam tak o niej mówić, już nie żyje. Chodzi o to, że musiałam jakoś wyjaśnić utratę biżuterii, więc stworzyłam pozory kradzieży, a biżuterię zaniosłam do lombardu.
A ciotka zgłosiła kradzież na policji?
Na tym się właśnie potknęłam.
Pani miała w planach wizytę na policji?! - Ależ skąd!
To co się stało?
- Nie byłam przygotowana na tyle kłopotliwych pytań.
Biżuteria była ubezpieczona i ciotka nalegała, żebym upomniała się o odszkodowanie. Wzięła formularz, wypełniła go i dała mi do podpisania. Policja zbadała całą sprawę, tak samo towarzystwo ubezpieczeniowe. W końcu wypłacono mi sumę, na którą była ubezpieczona biżuteria. Nie chciałam tych pieniędzy, ale musiałam je wziąć, żeby podtrzymać pozory. Nie wydałam z tego ani grosza.
Potem powiedziałam ciotce bajkę o tym, że chcę odwiedzić przyjaciół. Wzięłam pieniądze z lombardu, kupiłam trochę ciuchów i pojechałam do Phoenix w Arizonie. To znane miejsce wypoczynku zimowego. Wybrałam hotel odpowiedniej klasy, aby mieć pewność spotkania ludzi z lepszego towarzystwa.
- I co się zdarzyło? - spytał Mason.
Policja znalazła biżuterię w lombardzie. Najpierw myśleli, że zastawił ją złodziej. A potem dostali rysopis osoby, która zastawiła klejnoty, i ich olśniło. To było straszne!
Wierzę.
W tym czasie spotkałam bardzo szacownego dżentelmena, prawnika, wdowca. Nie wiem, czy kiedykolwiek zwróciłby na mnie uwagę, gdyby nie kłopoty, w jakie wpadłam. Był adwokatem, a ja zwróciłam się do niego o pomoc. Najpierw był chłodny i sceptyczny, ale jak usłyszał moją wersję wypadków, poczuł współczucie. Zainteresował się mną, pomógł mi wybrnąć z tego całego bigosu, przedstawiał ludziom.
Przeżyłam trzy najwspanialsze miesiące w życiu. Byłam lubiana w towarzystwie. Przekonałam się, że prawdą jest, że jak cię widzą, tak cię piszą.
Zakochał się we mnie. Ja go nie kochałam, ale był bogaty. I potrzebował mnie. Brakowało mu pewności siebie, zawsze był zbyt ostrożny. Poślubiłam go, próbowałam ośmielić, żeby porzucił zbytnią ostrożność i czasem zdecydował się na ryzyko. Nie bardzo mi się udało. Poszedł za moją radą, zaryzykował, ale znalazł się w krytycznej sytuacji, cienka skorupka pewności siebie pękła, powróciły stare obawy. Nie wytrzymał tego i popełnił samobójstwo. Najgorsze, że w końcu okazało się, że zwyciężył! Wiadomości o sukcesie jego przedsięwzięcia przyszły godzinę po śmiertelnym strzale. Czułam się strasznie. Powinnam była być wtedy razem z nim. W czasie, gdy to się stało, siedziałam u kosmetyczki. Zabił się w chwili zwątpienia. Taki już był. Po jego śmierci doktor powiedział mi, że cierpiał na depresję maniakalną. Podobno był książkowym przykładem. Powiedział, że właściwie przedłużyłam jego życie, dając mu poczucie stabilności. Podobno w chwilach głębokiego zniechęcenia tacy ludzie odczuwają przymus samobójczy. Przychodzi to na nich niespodziewanie.
Mąż zostawił mi spadek i dostałam pieniądze z jego polisy na życie. W tym czasie obracałam się już w odpowiednim towarzystwie. Spotkałam Stewarta Bedforda. Zafascynował mnie. Jest dwadzieścia lat starszy ode mnie. Wiem, co to oznacza. Jest duża różnica pomiędzy kobietą w wieku łat trzydziestu dwóch i pięćdziesięciodwuletnim mężczyzną, ogromna między kobietą czterdziestodwuletnią i mężczyzną sześćdziesięciodwuletnim i przepaść między pięćdziesięciodwuletnią kobietą i siedemdziesięciodwuletnim mężczyzną. Nie da się jej zlikwidować żadnym sposobem. Stewart Bedford
spotkał mnie i zapragnął. Pragnął mnie w taki sam sposób, w jaki kolekcjoner może pragnąć zdobyć wyjątkowy obraz. Zgodziłam się wyjść za niego za mąż. Wiedziałam, że pragnie pochwalić się mną przed przyjaciółmi, pochodzącymi z najwyższych kręgów społecznych. Próbowałam wypełnić moje obowiązki jak najlepiej. I wtedy wypłynęła ta historia.
- Jaka?
- Moja przeszłość.
Jak to się stało?
Przez Binneya Denhama.
Szantażował panią?
Oczywiście! Nie mogłam pozwolić, aby wydało się, że żona Stewarta Bedforda, z której był taki dumny, została aresztowana za oszustwo.
- I jak się to skończyło?
- Binney Denham to mistrz kamuflażu. Nie wiadomo, co z nim zrobić. Udaje, że pracuje dla chciwego i twardego faceta, a naprawdę sam kręci całą sprawą. Nie ma nikogo innego, prócz paru wynajętych osób, które wypełniają jego polecenia i w niczym się nie orientują.
Tydzień temu doszłam do wniosku, że mam dosyć opłacania się szantażyście. Powiedziałam Binneyowi, żeby poszedł do diabła. Dałam mu w twarz. Powiedziałam, że jeśli jeszcze kiedyś spróbuje wyciągnąć ode mnie choć centa, pójdę na policję. Może mi pan wierzyć lub nie, ale naprawdę miałam taki zamiar. W końcu chcę żyć normalnie, a nie kryć się po kątach ze strachu przed Binneyem Denhamem.
- Powiedziała pani o tym mężowi? - spytał prawnik.
- Nie. Aby to zrozumieć, panie Mason, musiałby pan wiedzieć coś o tle całej sprawy.
To znaczy?
Zanim mój mąż się ze mną ożenił, miał romans ze swoją sekretarką, wierną, lojalną dziewczyną nazwiskiem Elsa Griffin.
Powiedział o tym pani?
Skąd!
To jak się pani dowiedziała?
- Musiałam zorientować się, jak sprawa wygląda, zanim zdecydowałam się na małżeństwo. Chciałam być pewna, że między nimi wszystko się skończyło.
- I skończyło się?
Przynajmniej jeśli chodzi o niego.
A co z nią?
Tak czy inaczej miałaby złamane serce. Postanowiłam wyjść za niego.
Czy pani mąż zorientował się, że pani wie o jego romansie?
Wolne żarty. Dobrze to rozegrałam.
- Zatem płaciła pani szantażyście i zdecydowała się pani to przerwać?
Kiwnęła głową.
A co postanowiła pani powiedzieć mężowi?
Nic, panie Mason. Wydawało mi się, że mam pięćdziesiąt procent szans, że Binney zostawi mnie w spokoju, jeśli przekona się, że jestem absolutnie zdecydowana nigdy więcej nie dać mu ani grosza. W końcu szantażysta nie zdobędzie pieniędzy, rozpowszechniając wszystko, co wie.
Dziś jest to możliwe - zauważył Mason. - Są czasopisma publikujące takie rzeczy.
Przyszło mi to na myśl, ale powiedziałam Denhamowi, że jeśli kiedykolwiek to opublikuje, nie cofnę się przed niczym i powiem o szantażu, a mam dosyć dowodów, żeby go skazano.
- Co było dalej?
Na moment odwróciła oczy i powiedziała:
Mam nadzieję, że to wszystko. Mason potrząsnął głową.
To znaczy, że... że poszedł do Stewarta?
Dlaczego pani tak sądzi?
Nie wiem... Przedwczoraj wieczorem był telefon. Stewart zachowywał się bardzo dziwnie. Poszedł rozmawiać do swojego gabinetu. Kamerdyner miał odwiesić słuchawkę, ale został odwołany. Kiedy przechodziłam koło aparatu, zauważyłam, że słuchawka nie leży na widełkach, i usłyszałam szmer rozmowy. Podniosłam słuchawkę, ale rozmowa akurat się skończyła. Wydawało mi się jednak, że rozpoznaję jękliwy, błagający głos Binneya Denhama. Nie rozróżniłam żadnych słów, tylko głos. Potem doszłam do wniosku, że musiałam sobie to wyobrazić. Najpierw chciałam zapytać męża, kto dzwonił, ale w końcu postanowiłam tego nie robić.
Obawiam się, że wpadła pani w kłopoty, pani Bedford - powiedział Mason.
Nieraz mi się to zdarzało - odparła opanowanym głosem. - Niech pan lepiej powie, o co chodzi.
Doskonale, już to robię. Ta dawna sprawa wisiała nad pani głową jak miecz Damoklesa. Płaciła pani szantażyście tysiące dolarów. Nagle zebrała się pani na odwagę i...
Raczej zdobyłam się na desperacki krok.
Właśnie. Pragnę panią poinformować, że ten mężczyzna, którego wczoraj wieczorem zamordowano w motelu Staylonger, to był właśnie Binney Denham.
Czy wiadomo, kto to zrobił? - spytała z kamienną twarzą.
Jeszcze nie.
Są jakieś poszlaki?
Mason, patrząc jej prosto w oczy, odparł:
- Wczoraj wieczorem mniej więcej w czasie, kiedy musiało zostać popełnione morderstwo, właściciel motelu widział kobietę wychodzącą z segmentu numer dwanaście. Najwyraźniej czegoś tam szukała. Rysopis pasuje dokładnie do pani.
- Przypuszczam, że pasowałby do mnie rysopis niejednej osoby. W końcu rysopisy są bardzo niedokładne.
- Pani jest charakterystyczna. Ten mężczyzna bardzo dokładnie panią opisał.
Anna Bedford z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Mason dodał:
- Poza tym odciski palców pobrane z segmentu numer dwanaście są bez wątpienia pani.
- Niemożliwe.
- Ależ tak. Pokazałem je pani.
Czy policja wie, że pan je ma?
Nie.
Mówiłam panu, że nie było mnie tam, panie Mason. Mason nie odpowiedział.
Pracował pan nieraz dla mojego męża?
Owszem.
Czy jest jakiś sposób, żeby podrobić odciski palców?
Możliwe. Specjaliści od daktyloskopii utrzymują, że nie ma.
Te odciski, o których pan wspomniał, są w segmencie dwunastym?
Już nie.
Co się z nimi stało?
Wszystkie zostały starte.
Ktoś pana okłamuje, panie Mason. To nie mogą być moje odciski. To jakaś pomyłka.
Chwileczkę. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Czy wczoraj wieczorem nie śledziła pani Binneya Denhama i nie pojechała za nim aż do motelu?
Panie Mason, po co miałabym jechać za nim do jakiegoś motelu?
Ponieważ pani mąż miał tam zapłacić Denhamowi dwadzieścia tysięcy dolarów za milczenie.
Kobieta przygryzła wargi, ale jej twarz pozostała kamienna.
Zatem pani nie pojechała tam za Denhamem?
Wolałabym umrzeć, niż pozwolić tej oślizgłej kreaturze dostać Stewarta w swoje szpony! Raczej bym...
Tak też pomyśli policja, próbując ustalić motyw morderstwa.
Spróbują znaleźć przyczynę, dla której mogłabym zamordować Binneya Denhama?
- Właśnie.
Ale mówię panu, że mnie tam nie było! Wczoraj wieczór byłam w domu i czekałam na męża. Również jest pan w błędzie, jeśli chodzi o Stewarta. Nie był w żadnym motelu tylko na jakimś nudnym zebraniu zarządu. Omawiali bardzo delikatną operację, tak że nie mógł nawet wyjść, żeby do mnie zadzwonić. Jest pan pewien, że Binney Denham nie żyje? Może to pomyłka?
Jestem absolutnie pewien.
Myślała nad tym przez chwilę. W końcu wstała z krzesła i powiedziała:
Byłabym kłamczucha i hipokrytką, gdybym powiedziała, że zasmuciła mnie ta wiadomość. Niemniej zdaję sobie sprawę, że jego śmierć stawia przed panem poważny problem. Policja zacznie sprawdzać jego kontakty. Wykryją, że był szantażystą. Spróbują ułożyć listę jego ofiar, żeby zobaczyć, kto miał najsilniejszą motywację, by go zabić. Jako prawnik zajmujący się sprawami mojego męża musi pan postarać się, żeby policja nie odkryła, czym Binney mnie szantażował. Stewart lubi się mną pochwalić przed znajomymi... Trudno to wyjaśnić. Podejrzewam, że podobnie czuje się właściciel psa championa. Lubi pokazywać go na wystawach i patrzeć, jak dostaje medale, a inni hodowcy żółkną z zazdrości. Stewart lubi mnie ubierać, dawać mi klejnoty, otaczać służbą, a wreszcie zapraszać znajomych, żeby mnie zobaczyli. Patrzą na niego z zazdrością, a Stewart po prostu to kocha.
Ale w głębi serca pani się to nie podoba?
Uwielbiam to, niech pan nie ma żadnych wątpliwości - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Jako prawnik Stewarta musi pan znaleźć jakiś sposób, żeby ochronić go przed skandalem. Musi pan wymyślić coś, żeby nie wydała się moja przeszłość.
Pani myśli, że jestem magikiem?
To nie ja tak myślę, tylko mój mąż. Jesteśmy gotowi zapłacić panu proporcjonalnie do naszych oczekiwań. Za dowiedzenie, że odciski palców zostały sfałszowane i że w dzień morderstwa nie zbliżyłam się nawet do motelu.
Anna Bedford odwróciła się i odeszła spokojnie i z gracją, jakby była panią sytuacji.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Perry Mason wjechał na parking przy biurze. Parkingowy, który zawsze machał mu na powitanie dłonią, tym razem gwałtownie gestykulował.
Mason nacisnął na hamulec. Parkingowy podbiegł do niego, wołając:
- Wiadomość dla pana!
Mason wziął kartkę papieru, na której widniały nabazgrane słowa: „Policja cię szuka. Della”.
Po chwili wahania prawnik zaparkował samochód na zarezerwowanym dla siebie miejscu i wszedł do budynku.
Nie wiadomo skąd pojawił się u jego boku wysoki mężczyzna.
Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, panie Mason, wjadę razem z panem - powiedział.
Proszę, proszę, porucznik Tragg z Wydziału Zabójstw. Czy mogę w czymś pomóc, poruczniku?
Zależy - odparł Tragg.
Od czego?
Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, porozmawiamy w pańskim biurze.
W milczeniu wjechali na górę. Mason, mijając swoje biuro, otworzył drzwi z napisem „Gabinet prywatny”.
Szefie, policja cię szu... - przywitał ich zmartwiony głos Delii. - Och! - wykrzyknęła na widok porucznika Tragga.
Dzień dobry, panno Street - powiedział z zabójczą uprzejmością porucznik. - A skąd pani wie, że policja szuka pana Masona?
Och, słyszałam o tym. Mam nadzieję, że to nie była tajemnica? - spytała Della, spuszczając skromnie oczy.
Jak widać, chyba nie - odparł Tragg, sadowiąc się wygodnie w fotelu.
- Papierosa? - zaproponował Mason, częstując porucznika.
- Chętnie.
Mason podał gościowi ogień.
Co za obsługa - mruknął policjant.
Z uśmiechem - odparł Mason, zapalając papierosa.
O ile porucznik Tragg, wzrostem niemal równy prawnikowi, był typowym nowoczesnym oficerem, profesjonalistą w swoim zawodzie, któremu oddawał się z pasją, o tyle jego podwładny, sierżant Holcomb, nie skrywający swej niechęci do adwokata, uosabiał twardogłowego gliniarza, przedstawiciela dawnej szkoły. Mason i Tragg lubili i cenili się nawzajem.
Motel Staylonger - powiedział Tragg, patrząc na Masona. Prawnik, zdziwiony, uniósł brwi do góry.
Czy to coś panu mówi? - spytał porucznik. - Ładna nazwa.
Był tam pan kiedykolwiek? Mason potrząsnął głową. - A pański klient?
Skąd mogę wiedzieć. Mam wielu klientów i przypuszczam, że niektórzy z nich regularnie zatrzymują się w motelach. Jak się podróżuje samochodem, motele okazują się nad wyraz pożyteczne. Z łatwością można dostać się do swojego bagażu...
Do diabła z owijaniem w bawełnę. Wczoraj w nocy w motelu Staylonger popełniono morderstwo.
Doprawdy? Kto został zamordowany?
Mężczyzna nazwiskiem Denham. Binney Denham. Ciekawy typ, jak się okazało.
Mój klient?
Mam nadzieję, że nie.
Rozumiem jednak, że coś mnie z nim łączy?
-Nie zdziwiłbym się.
Może mi pan zdradzi, o co chodzi?
Zdradzę panu niektóre szczegóły sprawy. Wczoraj wieczór mężczyzna wyglądający na zamożnego biznesmena, ciemnowłosy, posiwiały na skroniach, szczupły, dobrze ubrany zjawił się w motelu Staylonger z kobietą dużo od siebie młodszą. Facet mógł mieć pięćdziesiąt lat, kobieta, uwodzicielska blondynka, około dwudziestu pięciu.
- No no - skomentował Mason.
Tragg wyszczerzył zęby.
- Właśnie - powiedział. - Rzecz niespotykana, prawda? Co najdziwniejsze, facet koniecznie chciał wziąć dwa segmenty. Mówił, że czekają na jeszcze jedną parę. Dostał dwa segmenty połączone drzwiami, po czym sam zajął numer piętnasty, a blondynkę oddelegował do szesnastki. Samochód, którym przyjechali, był wypożyczony. Nasza parka wypiła kilka drinków, wyjechali, wrócili i wieczorem dziewczyna wyjechała. Sama.
Koło godziny jedenastej wieczorem policja otrzymała telefon od kobiety, która nie zdradziła swej tożsamości. Powiedziała, że chciała zgłosić zabójstwo w segmencie szesnastym motelu Staylonger, i odwiesiła słuchawkę.
Tak po prostu? - spytał Mason.
Tak po prostu. Ciekawe, prawda?
Dlaczego ciekawe?
Czy ja wiem... Kiedy się temu przyjrzeć, wyłania się pewien wzór postępowania. Po co ta kobieta zgłaszała zabójstwo?
Bo uważała, że powinna się tą informacją podzielić z policją - odparł szybko Mason.
To dlaczego nie podała nazwiska ani adresu?
Pewnie nie chciała być w to wmieszana.
Zadziwiające, jak podobnie myślimy. Tylko że ja poszedłbym jeden krok dalej.
Z jakim skutkiem?
Zazwyczaj kobieta, która nie chce być wmieszana w taką sprawę, nie zadaje sobie trudu, by meldować o tym policji. Jeśli już melduje, to podaje swoje dane - naturalnie pod warunkiem, że działa w dobrej wierze. Ale jeżeli uda się najpierw do sprytnego adwokata, ten może jej poradzić tak: „Zgłoszenie zabójstwa to pani obowiązek, ale nie ma żadnego prawa, które zmuszałoby panią do zdradzania tożsamości”. Wie pan, jak to jest... Taka sytuacja daje do myślenia.
Myślenie to najwyraźniej pański nawyk - zauważył Mason.
Próbuję go rozwijać - wyjaśnił Tragg.
Czy jest coś więcej?
O, wiele więcej. Sprawdziliśmy zgłoszenie. Często dostajemy fałszywe sygnały, ale ten okazał się prawdziwy. Na środku pokoju leżał facet z dziuraw plecach. Mężczyzna wyglądający na biznesmena, blondynka i samochód zniknęli. Samochód zabrała dziewczyna. Jej towarzysz przedostał się przez ogrodzenie z kolczastego drutu z tyłu motelu. Przy okazji rozerwał ubranie. Najwyraźniej się spieszył.
Mason pokiwał współczująco głową.
Niewiele materiału dla was.
To drobnostka, niech się pan o nas nie martwi. Mamy ogromny materiał. Po pierwsze, numer rejestracyjny auta. Odnaleźliśmy je. Samochód pochodził z agencji wynajmu. Mamy wóz i parę niezłych odcisków palców.
Rozumiem.
Wkrótce po tym, jak zadzwoniliśmy do agencji, że zabieramy auto, otrzymaliśmy telefon od faceta, który prowadzi ten interes. Powiedział, że przyszła do nich kobieta, która chciała wynająć samochód określonego typu. Obejrzała to, co mieli na stanie, i zrezygnowała. W ręce trzymała kartkę z numerem rejestracyjnym. Wydawało się, że szuka konkretnego auta.
-Mówiła jakiego?
- Nie.
Mason uśmiechnął się.
Ten mężczyzna musi mieć żywą wyobraźnię.
Być może - przyznał Tragg. - Ale ta kobieta zachowywała się w sposób, który obudził jego podejrzenia. Pomyślał, że może szukała tego samochodu, który figurował w sprawie morderstwa. Kiedy sobie poszła, ruszył za nią. Kobieta wsiadła do samochodu, prowadzonego przez mężczyznę. Facet z agencji spisał numer rejestracyjny.
Spryciarz z niego.
Samochód należy do Agencji Detektywistycznej Drake'a.
Rozmawiał pan z Drakiem?
Jeszcze nie. Może zrobię to później. Agencja Detektywistyczna Drake'a ma biura na tym samym piętrze co pan i obsługuje wszystkie pańskie sprawy. Paul Drake to pański partner.
Rozumiem - powiedział Mason, strzepując popiół z papierosa.
Zatem, dla własnej satysfakcji, przyjrzałem się temu i owemu. Nic bardzo oficjalnego - uspokoił Masona Tragg - tylko taka rutynowa kontrola.
Rozumiem - powtórzył Mason.
- Zauważyłem, że kiedy Paul Drake pracuje nad jakąś szczególnie ważną sprawą i siedzi całą noc w biurze, zamawia hamburgery w barze znajdującym się kilka kroków stąd na tej samej ulicy. Może nie należałoby panu tego zdradzać.
Magik nie powinien wyjaśniać, na czym polegają jego sztuczki. Psuje to efekt.
Ale wracając do naszej sprawy. Wpadłem rano do tego barku, zamówiłem kawę i porozmawiałem chwilę z właścicielem. Powiedziałem, że podobno w nocy miał zamówienie na hamburgery z dostawą i że chciałbym zobaczyć się z osobą, która wtedy pracowała. Okazało się, że ten mężczyzna poszedł już do domu, ale jeszcze nie spał, więc właściciel dał mi słuchawkę. Pomyślałem, że pewnie Drakę zamówił to co zwykle, ale natrafiłem na coś nieoczekiwanego. Dowiedziałem się, że to pan i pańska sekretarka siedzieliście całą noc w biurze i że zamówiliście hamburgery i kawę.
- Proszę, co przychodzi z korzystania z udogodnień - powiedział Mason. - Powinienem był sam się pofatygować.
- Albo wysłać pannę Street - podsunął Tragg, uśmiechając się do Delii.
No i co? - spytał Mason. - Dodał pan dwa do dwóch i wyszło panu osiemnaście? O to chodzi?
Na razie nic nie dodawałem. Po prostu zwracam pańską uwagę na pewne fakty, których nie próbowałem jeszcze podsumować. Coś panu powiem, panie Mason. Binney Denham był szantażystą. Nie wiemy jeszcze wszystkiego na jego temat. Rachunki miał zaszyfrowane, a my nie złamaliśmy tego szyfru. Ale mamy odciski palców z wypożyczonego samochodu. Mamy niedopałki z popielniczki. I parę innych rzeczy, o których na razie nie wspomnę. Jeśli ma pan klienta, który ma w swojej biografii coś, co mogłoby go narazić na szantaż, jeśli Binney Denham go ograbiał i jeśli pański klient zdecydował się uwolnić od niego - a od takiego typa uwolnić można się właściwie tylko w jeden sposób - to w zamian za niewielką współpracę z policją przyrzekam zrobić tyle, ile się da w tych warunkach.
Chcielibyśmy wiedzieć, co w tym wszystkim robiła ponętna blondynka. Wiele rzeczy odkryliśmy, wielu się właśnie dowiadujemy, ale jest jeszcze parę drobiazgów, których nie wiemy. Sprytny prawnik łatwiej mógłby wydostać swojego klienta z kłopotów, współpracując z policją i - być może - prokuratorem okręgowym, niż utrudniając im pracę.
- Mówi pan w imieniu prokuratora okręgowego? - spytał Mason.
Tragg zgasił papierosa w popielniczce.
- To właśnie jest słaby punkt mojej propozycji - przyznał.
- Ten pański prokurator okręgowy nie przepada za mną
- wytknął Mason.
Niestety - przyznał Tragg.
Myślę, że - biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności - sprytny prawnik wolałby rozgrywać partię, nie pokazując kart.
No tak. To ja już chyba pójdę. Wpadłem do was tylko tak, przy okazji. Można powiedzieć, na wszelki wypadek. Hm... Jest pan pewien, Mason, że nie chce pan nic powiedzieć?
Mason potrząsnął głową.
- Niech pan nie macza w tym palców - ostrzegł go Tragg.
- Są u nas tacy, co pana nie lubią. Mówię to panu po przyjaźni.
- Czy sierżant Holcomb będzie zajmował się tą sprawą?
- zainteresował się Mason.
Sierżant Holcomb już się nią zajmuje.
Ach tak.
Tragg wstał, wygładził płaszcz i, biorąc kapelusz, uśmiechnął się do Delii Street.
- Czasami mogę czytać w pani jak w otwartej książce
- powiedział.
- Naprawdę? - zdziwiła się Della Street.
Tragg kiwnął głową.
- Stale rzuca pani okiem na zastrzeżony telefon w rogu biurka Masona. Na pewno, jak tylko stąd wyjdę, zadzwoni pani do Drake'a. A przecież zaznaczyłem, że to była przyjacielska pogawędka. Jeśli chce pani wiedzieć, nie zamierzam zaglądać do jego biura - przynajmniej na razie.
Bardzo chciałbym, aby nie zdarzyło się nic, co by położyło kres pracy pana Masona jako prawnika, ponieważ wtedy nie mógłby wypłacać pani pensji. Przyznam się też, że zdecydowanie wolę zadawać się z ludźmi inteligentnymi niż z oszukańczymi prawnikami, którzy, broniąc klientów, uciekają się do krzywoprzysięstwa.
Pomyślałem sobie, że wpadnę do was z przyjacielską wizytą, i że może będzie wam łatwiej ustrzec się kłopotów, jeśli będziecie wiedzieli, że zamierzam zameldować o tym, co dowiedziałem się na dole w barze, o tych kanapkach i kawie, które zamówiono nad ranem z biura pana Masona.
Nie sądzę, żeby osoby, które przyszły tu w nocy, były na tyle nieostrożne, żeby podać swoje własne nazwisko, ale oczywiście to wszystko sprawdzimy. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że rysopisy mężczyzny i kobiety, którzy przyszli nocą do pańskiego biura, zgadzały się z rysopisami osób zameldowanych w segmentach numer piętnaście i szesnaście w motelu Staylonger. Naturalnie, grafolog rzuci okiem na podpis mężczyzny w księdze prowadzonej przez nocnego portiera w tym budynku.
Muszę lecieć. Mam konferencję z gorliwym sierżantem Holcombem. Nie wspomnę mu, że byłem u was. - Z tymi słowami Tragg wyszedł z gabinetu.
Do diabła! - zaklął Mason. - Człowiek myśli, że jest sprytny, a przeoczy rzeczy oczywiste.
Mówisz o Traggu? - spytała Della.
A tam Tragg! Mówię o sobie! Zamawianie hamburgerów jest bardzo wygodne dla nas i jeszcze bardziej wygodne dla policji. W przyszłości będziemy pamiętać, żeby nie wpaść w tę pułapkę.
Dzięki Traggowi - zauważyła Della.
Dzięki szlachetnemu przeciwnikowi, który wkrótce będzie deptał po piętach naszemu klientowi - powiedział Mason.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mason zamknął drzwi prowadzące do gabinetu, podszedł do Delii Street i zniżając głos rzekł:
Powinnaś zrobić sobie przerwę śniadaniową, Delio.
A w trakcie przerwy?
Zadzwonisz do Stewarta Bedforda. Tylko uważaj, żeby nikt nie widział, jaki numer wykręcasz. Powiesz mu, żeby pod żadnym pozorem nie próbował się ze mną kontaktować. Od czasu do czasu będę do niego dzwonił z budki. Powiedz mu, że policja wie, że interesuję się tą sprawą i moje biuro może być pod obserwacją.
Della Street kiwnęła głową.
- Teraz musimy być bardzo ostrożni - powiedział prawnik. - Porucznik Tragg wie, że Paul Drakę pracuje nad tą sprawą. A Tragg to niebezpieczne połączenie inteligencji, zdolności i uporu.
Zabrali samochód z agencji wynajmu i zdjęli odciski palców. Nie mają możliwości zidentyfikowania po nich Stewarta Bedforda, bo nie wiedzą, czyje one są. Ale jak tylko Bedford pojawi się gdzieś w tej sprawie, wezmą jego odciski i wtedy udowodnią, że był w tym samochodzie.
A co z panią Bedford? - spytała Della. - Czy nie powinieneś powiedzieć mu o żonie?
Dlaczego?
Bo go reprezentujesz.
Jako adwokat Bedforda, muszę dbać o jego interesy.
Czy nie powinien wiedzieć, że jego żona jest w to zamieszana?
W jaki sposób jest zamieszana?
Była w tym motelu. Miała motyw, i to nie byle jaki. Szefie, wiesz przecież równie dobrze jak ja, że pojechała do motelu, bo myślała, że Binney Denham przyssał się do jej męża, a nie zamierzała tego tolerować. Był tylko jeden sposób, by położyć temu kres.
Uważasz, że go zabiła?
Dlaczego nie? Mason zacisnął usta.
Dlaczego nie? - powtórzyła Della.
W sprawach takich jak ta nie wiemy nic, dopóki nie znamy wszystkich faktów. A wtedy jest już zwykle za późno, by ochronić klienta. W tej sprawie staram się chronić klienta.
Tylko jednego klienta?
- Tylko jednego. Stewarta G. Bedforda.
- Zatem nie musisz mu nic mówić o żonie?
Mason potrząsnął głową.
- Jestem prawnikiem. Muszę brać na siebie odpowiedzialność za swoje działanie. Bedford kocha żonę. Bardzo możliwe, że kocha ją bardziej niż ona jego. Dla niej to małżeństwo może być tylko czymś w rodzaju interesu. Dla niego to romantyczny związek zmieniający całe życie.
- No i?
- Jeśli powiem mu o tym, że jego żona była w motelu i że w związku z tym może być podejrzana, Bedford heroicznie się poświęci. Jeśli będzie uważał, że istnieje choćby najmniejsze prawdopodobieństwo jej winy, weźmie wszystko na siebie. Jestem w sytuacji lekarza, który ma wyleczyć pacjenta, ale nie musi mu mówić wszystkiego, co wie. Po prostu przepisu je kurację i robi wszystko, by pacjent stosował się do jego zaleceń.
Della zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami i w końcu powiedziała:
Czy myślisz, że policja dotrze dziś do Bedforda?
Możliwe. To tylko kwestia czasu. Pamiętaj, że Bedford zostawił za sobą wiele śladów. Po pierwsze, wziął mnóstwo czeków podróżnych, podpisał je i oddał szantażystom. A oni
je zrealizowali. Tragg na pewno trafi na ten ślad. Po drugie, Bedford napisał kartkę, którą dał kelnerowi, z prośbą o telefon do Elsy Griffin. Podał nazwę motelu. Nie podpisał się wprawdzie, ale kiedy gazety zaczną rozpisywać się o morderstwie w motelu Staylonger, prawdopodobnie kelner przypomni sobie tę sprawę.
Myślisz, że zachował kartkę?
Niewykluczone. Była dla niego warta dwadzieścia dolarów, na pewno będzie to pamiętał. Bardzo możliwe, że zachował kartkę. Będziemy musieli unikać policji tak długo, dopóki Paul Drakę nie zdobędzie czegoś na temat Denhama. A my tymczasem poszukamy blondynki.
Okay - powiedziała Della. - Robię sobie przerwę śniadaniową i zadzwonię do Bedforda.
Jak się czujesz, Delio? Nie jesteś zmęczona?
Jak długo mam kawę, trzymam się na nogach.
- Lepiej idź dziś wcześniej do domu i prześpij się trochę.
- A ty?
Nic mi nie będzie. Po południu też się stąd wyrwę. Teraz w każdej chwili może się coś zdarzyć. Mam nadzieję, że Drakę coś wykryje, zanim Tragg dotrze do naszego klienta. No, napij się kawy i idź do domu się przespać. W razie czego zadzwonię do ciebie.
Jeszcze trochę poczekam. Wolałabym, żebyś to ty pojechał odpocząć. W razie czego bym do ciebie zadzwoniła.
Mason spojrzał na zegarek.
Poczekajmy do południa, Delio. Jeśli do tego czasu Drakę nic nie odkryje, to oboje zrobimy sobie przerwę. Zostawię wiadomość w biurze Drake'a, gdzie mogą mnie łapać.
Okay. Idę dzwonić do Bedforda.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Mason wstąpił do biura Paula Drake'a.
Nie wyglądasz źle - zauważył prawnik.
A powinienem?
Nie spałeś całą noc.
Przyzwyczailiśmy się do tego. Ale za to jak ty wyglądasz! - Ja nie jestem do tego przyzwyczajony. Masz coś?
Nie za wiele. Policja pracuje nad tą sprawą, a to nam utrudnia zadanie.
Ten Denham miał przyjaciółkę blondynkę - powiedział Mason.
Co z tego?
Jest mi potrzebna.
- Komu nie jest? Szuka jej policja i gazety. - Jaki mają rysopis?
Dziewczyna w wieku około dwudziestu pięciu dwudziestu siedmiu lat, pięć stóp trzy cale wzrostu, nieco przy kości, wąska w talii, szeroka w biodrach i obfita w biuście.
Czego dowiedzieli się w wyniku oględzin samochodu?
Nikt nie wie. Policja nic nie zdradziła. Mają jakieś odciski.
- A co znaleźli w motelu?
- Też mają jakieś odciski.
Powiem ci coś, Paul. Policja wie, że pracujesz nad tą sprawą.
To byłby cud, gdyby nie wiedzieli. Nie da się zdobywać informacji bez pozostawiania śladów. Pewnie kojarzą, że pracuję dla ciebie?
Mason kiwnął głową.
- A wiedzą, dla kogo ty pracujesz? - spytał Drake, patrząc uważnie na prawnika.
Jeszcze nie.
Nie martw się. Wkrótce się dowiedzą.
- Zgadza się, to tylko kwestia czasu. Chciałbym znaleźć tę blondynkę, zanim oni ją zgarną.
- To musisz dać mi jakieś informacje, których nie posiada policja. Inaczej nie mam cienia szansy ich wyprzedzić. Dla nich pracuje sztab ludzi, mają za sobą prawo i kartoteki policyjne. Ja nic nie mam.
- Dam ci wskazówkę.
- Jaką?
W takich wypadkach nie używa się prawdziwych nazwisk. Ale inicjały mogą być prawdziwe. Mój klient wspomniał, że dziewczyna przedstawiła mu się jako Geraldine Corning. Miała nową torbę i walizkę ze złotymi inicjałami „CG”.
Sądzisz, że podała mu prawdziwe nazwisko?
Wątpię. Ale mam przeczucie, że inicjały będą się zgadzały. Nazwisko będzie trudne do odgadnięcia, ale nie ma tak wiele imion zaczynających się na literę G. Możesz na początek spróbować Glorię albo Grace.
W tym mieście co druga blondynka ma na imię Gloria albo Grace.
Wiem, ale ona obracała się w specyficznym środowisku.
A wiesz, co się dzieje, kiedy wypytujesz o dziewczynę z tego środowiska? Ludzie zamykają się jak ostrygi. Boją się. Możesz pytać ich o co chcesz i wszystko idzie dobrze, dopóki nie spytasz mimochodem: „Czy zna pan dziewczynę o imieniu Gloria albo Grace, która trzymała się z tym szantażystą Binneyem Denhamem?” Koniec rozmowy.
Mason zamyślił się.
- Rozumiem cię, Paul. Ale wiele od tego zależy. Po prostu musimy ją znaleźć. Na pewno ma gdzieś rachunek kredytowy opłacany przez mężczyznę, który ją utrzymuje, lub...
Wiesz, ile by trwało, gdybyśmy próbowali sprawdzić wszystkie blondynki, które mają rachunki kredytowe opłacane przez swoich fagasów?
Czekaj! - wykrzyknął Mason. - Próbuję zawęzić pole poszukiwań. Musiała mieć rachunek u kosmetyczki. Musiała też mieć kontakt z tym Harrym Elstonem, który wynajmował skrytkę sejfowąwspólnie z Binneyem. A propos, masz coś na jego temat?
Kompletnie nic. Elston pojawił się w banku, otworzył skrytkę, a potem rozpłynął się w powietrzu.
- Policja go szuka?
- Jeszcze jak!
Szantażyści i hazardziści. Hazardziści chodzą na wyścigi. Sprawdź tory wyścigowe. Może tam coś o niej wiedzą. Miała nowe walizki. Może kupione specjalnie na tę okazję. Ja idę do domu się przespać. Chciałbym, żebyś zajął się tą sprawą osobiście, Paul, przynajmniej przez kilka godzin. Potem możesz przekazać ją swoim ludziom i też się przespać.
Do diabła! Mam jeszcze wystarczająco sił na cały dzień i całą noc.
Ja nie - powiedział Mason wstając z krzesła. - Zadzwoń, jak coś zdobędziesz. Chcę porozmawiać z tą blondynką, zanim dopadnie ją policja. Wydaje mi się, że po południu będzie gorąco. A wtedy muszę być w stanie logicznie myśleć.
Okay, zadzwonię - przyrzekł Drakę. - Nie spodziewaj się jednak zbyt wiele, jeśli chodzi o tę dziewczynę. Będzie trudno ją znaleźć, w tym środowisku nikt nie zechce gadać.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Mason wziął gorący prysznic, położył się do łóżka i natychmiast zapadł w sen. Po kilku sekundach, jak mu się wydawało, zbudził go natarczywy dźwięk telefonu.
Zdołał przyłożyć słuchawkę do ucha i mruknąć:
- Halo.
Po drugiej stronie odezwał się Paul Drakę.
Wszystko się wydało, Peny. Wyskakuj z łóżka.
Co się stało?
Policja sprawdzała koneksje Denhama i natrafili na czeki podróżne. Podobno zrealizowano całe mnóstwo czeków. Wszystkie były podpisane przez Stewarta G. Bedforda. Z powodu jego pozycji policja nie chciała go nachodzić do czasu, aż zdobędzie wszystkie dowody.
Mają zdjęcia Bedforda i pokazali je Morrisonowi Bremsowi, właścicielowi motelu Staylonger. Brems nie jest całkiem pewien, ale sądząc na podstawie fotografii, to właśnie Bedford był tym mężczyzną z blondynką. Policja...
Czy już go aresztowali? - przerwał mu Mason. - Nie.
Zabrali go na przesłuchanie?
Jeszcze nie. Jadą do niego do biura...
Ja też tam jadę - powiedział prawnik.
Mason ubrał się, przejechał grzebieniem po włosach, wypadł z mieszkania, zjechał windą na parter, wskoczył do samochodu i pognał do biura Bedforda.
Przybył za późno.
Kiedy zjawił się adwokat, w gabinecie Bedforda byli już sierżant Holcomb, jeden policjant umundurowany i jeden w cywilu. Pod ścianą stał dobrodusznie uśmiechnięty mężczyzna z dość wydatnym brzuszkiem.
Dzień dobry. Co się stało? - spytał Mason. Sierżant Holcomb wyszczerzył zęby.
Spóźnił się pan - powiedział.
Co się stało, panie Bedford? - powtórzył Mason.
Ci ludzie uważają, że byłem w jakimś motelu z blondynką. Zadają mi pytania o szantaż i morderstwo, i...
I bardzo grzecznie poprosiliśmy pana Bedforda o odciski palców - uzupełnił sierżant. - A on odmówił współpracy. Nie chciał się nawet przywitać. I co, Mason, poradzi pan swojemu klientowi? Ma nam dać odciski palców czy nie?
- Nie musi nic wam dawać. Jeśli chcecie dostać jego odciski palców, aresztujcie go.
- Możemy to zrobić.
- I narazić się na sprawę o bezprawne aresztowanie - rzekł Mason. - Od nikogo chętniej nie wygram odszkodowania niż od pana, sierżancie.
- Czy to ten facet? - spytał Holcomb mężczyznę z brzuszkiem.
- Byłbym pewniejszy, gdybym zobaczył go w kapeluszu. Sierżant Holcomb podszedł do szafy, wyciągnął kapelusz i wcisnął go Bedfordowi na głowę.
- No a teraz?
Mężczyzna przyjrzał się Bedfordowi i powiedział:
Wygląda jak tamten gość.
Rozejrzyj się - polecił Holcomb policjantowi w cywilnym ubraniu, który zaraz wyciągnął z kieszeni skórzany przybornik z różnymi proszkami i pędzelkiem z wielbłądziej sierści i zaczął posypywać proszkiem popielniczkę.
Nie wolno ci tego robić - zaprotestował Mason.
Spróbuj mu przeszkodzić - powiedział Holcomb. - Tylko spróbuj. Nie znam nikogo, komu chętniej dałbym w szczękę niż tobie, Mason. Zbieramy dowody. Spróbuj nas powstrzymać.
Holcomb odwrócił się do Bedforda.
Wziąłeś pan z banku czeki na dwadzieścia tysięcy dolców. Na co panu były?
Proszę nie odpowiadać - wtrącił Mason - dopóki nie zaczną pana traktować z szacunkiem należnym człowiekowi z pańską pozycją. Niech pan im nic nie mówi.
Wszystkie te czeki zostały zrealizowane w przeciągu mniej niż dwunastu godzin - ciągnął sierżant Holcomb. - O co chodziło?
Bedford siedział z zaciśniętymi ustami.
Może płacił pan szantażyście - zasugerował sierżant - który bał się, że banknoty mogą być znaczone albo spisane według numerów serii i wymyślił sposób, wjaki sam mógłby zrealizować tę wypłatę?
I zostawić za sobą takie ślady? - spytał sarkastycznie Mason.
- Nic bądź głupi - powiedział Holcomb. - Czeki zostały zrealizowane w taki sposób, że za sto lat nie powiązałbyś ich z Binneyem Donhamem. Gdyby nie morderstwo, nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli.
Oficer w cywilnym ubraniu przez chwilę przyglądał się przez lupę odciskom palców, po czym rzucił spojrzenie Holcombowi i skinął głową.
Co tam masz? - spytał sierżant.
Śliczny odcisk. Pasuje do odcisku na...
Nie mów mu - przerwał pospiesznie sierżant. - Mnie wystarczy. Zbieraj się, Bedford. Jesteś aresztowany.
- Na jakiej podstawie? - spytał Mason.
Na podstawie podejrzenia o popełnienie morderstwa.
Możecie zatrzymać go pod zarzutem popełnienia morderstwa, ale nic na podstawie samego podejrzenia.
Może nic mogę go aresztować, ale na pewno zabiorę go na komisariat. Chcesz się założyć?
Albo przedstawisz oskarżenie, albo postaram się dla niego o haheas corpus.
Holcomb uśmiechnął się triumfalnie.
- Proszę bardzo, postaraj się o habeas corpus. Zanim go zdobędziesz, zdążę Bedforda wpisać do rejestru i wezmę jego odciski palców. Jeśli ci się wydaje, że na podstawie dowodów, które posiadamy, możesz wytoczyć sprawę o bezprawne aresztowanie, to jesteś większym cymbałem, niż sądziłem. No, chodź, Bedford. Wolisz wziąć taksówkę, czy mam zamówić karetkę?
Bedford spojrzał na adwokata.
Niech pan weźmie taksówkę - poradził Mason - ale niech pan nie składa żadnych zeznań, jeśli mnie tam nie będzie.
To wystarczy! - przerwał mu sierżant Holcomb. - Najwyżej za godzinę będę miał sprawę zamkniętą a jeśli w tym czasie uda ci się zdobyć habeas corpus, to będziesz cudotwórcą.
Stewart Bedford wyprostował się dumnie i powiedział:
Panowie! Chcę złożyć zeznania.
Niech pan tego nie robi! - zaprotestował Mason. - Na razie żadnych zeznań!
Bedford zmierzył go zimnym spojrzeniem.
Panie Mason - powiedział - zaangażowałem pana, żeby pilnował pan moich konstytucyjnych praw. Ale nikt nie musi mi mówić, jakie są moje prawa moralne.
Radzę panu nic nie mówić - powtórzył zirytowany adwokat.
Sierżant Holcomb z nadzieją w głosie zwrócił się do Bedforda:
To pana biuro. Jeśli chce pan, żeby wyszedł, proszę powiedzieć tylko słowo, a wyprowadzimy go za drzwi.
Wolę, żeby został. Chciałem tylko powiedzieć wam, panowie, że byłem wczoraj w motelu Staylonger.
No, to rozumiem - rzekł sierżant, przysuwając sobie krzesło. - Proszę dalej.
- Panie Bedford - ostrzegł Mason - może się panu wydawać, że postępuje pan prawidłowo, ale...
Wyrzućcie go, chłopcy, jeśli spróbuje przeszkadzać - polecił Holcomb. - Dalej, Bedford, dalej. Wyrzuć to z siebie, a na pewno lepiej się poczujesz.
Ten typ Binney Denham szantażował mnie - kontynuował biznesmen. - W mojej przeszłości jest coś, co miałem nadzieję, że nigdy nie wyjdzie na światło dzienne. Denham to wykrył.
Co to było? - spytał sierżant.
Mason otworzył usta, ale pohamował się i nic nie powiedział.
Ucieczka z miejsca wypadku. To zdarzyło się sześć lat temu. Wypiłem parę kieliszków. Noc była ciemna, padał deszcz. To naprawdę nie była moja wina, byłem całkowicie trzeźwy. Przez ulicę przechodziła starsza kobieta, ubrana na ciemno. Nie widziałem jej, dopóki nie znalazła się tuż przed maską. Wpadła pod samochód. Od razu wiedziałem, że już nic nie można dla niej zrobić. Z ogromną siłą odrzuciło ją na chodnik.
Gdzie się to stało? - spytał policjant.
- Na ulicy Figueroa, sześć lat temu. Kobieta nazywała się Sara Biggs. Wszystkie szczegóły znajdzie pan w raportach z wypadku. Jak już mówiłem, wypiłem kilka kieliszków. Dobrze wiem, na co mogę sobie pozwolić, kiedy prowadzę. Nigdy nie siadam za kierownicę, jeśli za dużo wypiję. Tych parę kieliszków nie miało najmniejszego wpływu na wypadek, ale wiedziałem, że czuć ode mnie alkohol. Dla tej kobiety nic już nie mogłem zrobić. Ulica była pusta. Pojechałem dalej.
Naturalnie szukałem w gazetach wiadomości o wypadku. Kobieta zginęła na miejscu. Mówię wam, panowie, że to była całkowicie jej wina. W ciemną, deszczową noc przechodziła ulicę w niedozwolonym miejscu. Nie wiem, co ją skłoniło, żeby akurat tam wejść na jezdnię. Potem dowiedziałem się, że to była staruszka, ubrana na czarno.
Wtedy tego nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że piłem i że spowodowałem wypadek nie ze swojej winy. I że na pewno by mnie oskarżono ze względu na ten alkohol.
- W porządku - rzekł Holcomb. - Uciekł pan, a Denham to wykrył. Zgadza się?
- Tak jest.
- I co zrobił?
Trochę odczekał, a potem zapuścił we mnie szpony. Przyszedł i zażądał...
Kiedy? - przerwał sierżant.
Trzy dni temu.
Przedtem pan go nie znał?
Wtedy pierwszy raz spotkałem tego śliskiego drania. Zachowywał się uniżenie i przepraszająco. Powiedział, że jest mu ogromnie przykro, ale potrzebuje pieniędzy... Powiedział, żebym dał mu czeki podróżne na dwadzieścia tysięcy dolarów. Potem powiedział mi, że musi mnie usunąć z obiegu, dopóki nie zrealizuje tych czeków. Przyprowadził blondynkę, Geraldine Corning. Jej samochód stał zaparkowany przed wejściem do budynku. Nie wiem, jak im się udało znaleźć miejsce do parkowania, ale samochód stał dokładnie naprzeciw drzwi. Panna Coming pojeździła ze mnąw kółko, dopóki nie przekonała się, że nikt nas nie śledzi, potem kazała mi wybrać jakiś dobry motel.
Pan wybrał motel czy ona? - spytał sierżant.
Ja.
W porządku. I co dalej?
- Zobaczyłem neon motelu Staylonger i zaproponowałem, żebyśmy się tam zatrzymali. Ona się zgodziła. Ponieważ dałem już jeden powód do szantażu, nie chciałem zostać wrobiony w ukartowaną aferę z dziewczyną. Powiedziałem panu Bremsowi, właścicielowi motelu (to ten mężczyzna, który mnie przed chwilą rozpoznał), że oczekuję jeszcze jednej pary i dlatego chcę wynająć podwójny segment. On poradził mi,
że byłoby lepiej poczekać na tę drugą parę, żeby sami za siebie zapłacili. Powiedziałem, że płacę za wszystko i biorę dwa segmenty.
- I co?
Pannę Corning ulokowałem w jednym domku, a sam zająłem drugi. Między segmentami były otwarte drzwi. Starałem się wytrzymać w samotności, ale to było strasznie nudne. Graliśmy w karty, napiliśmy się drinka, a potem pojechaliśmy na obiad. Zatrzymaliśmy się w karczmie. Zjedliśmy niezły obiad, a potem wróciliśmy i wypiliśmy następnego drinka. Tym razem ktoś wsypał środek nasenny do alkoholu. Zasnąłem. Nie wiem, co się dalej działo.
Okay - powiedział sierżant Holcomb. - Nieźle sobie radzisz. Dlaczego nie powiesz nam o broni?
Powiem. Nigdy w życiu nie byłem szantażowany. Myśl o robieniu interesów na takiej zasadzie doprowadzała mnie do furii. Tak się składa, że w domu miałem rewolwer. Włożyłem go do neseseru.
Proszę mówić dalej - zachęcił Holcomb.
Powiedziałem, że w ostatnim drinku był środek nasenny.
O której to było godzinie?
Jakoś po południu.
Trzecia? Czwarta?
Może czwarta. Nie mogę podać dokładnego czasu. Jeszcze było jasno.
Skąd wiesz, że w drinku coś było?
Po prostu wiem. Nigdy nie potrafiłem zasnąć w ciągu dnia. A po tym drinku nie mogłem utrzymać oczu otwartych. Widziałem podwójnie. Chciałem wstać, ale nie mogłem się podnieść. Opadłem na łóżko i zasnąłem.
To ta panienka zaprawiła alkohol? - spytał sierżant.
Raczej sądzę, że ktoś inny wszedł do pokoju w czasie naszej nieobecności i wsypał coś do butelki. Panna Corning zaczęła odczuwać senność jeszcze przede mną. O ile pamiętam, zasnęła w trakcie rozmowy.
Czasami robią takie przedstawienie - przyznał Holcomb. - Ofiara wtedy nic nie podejrzewa. Dziewczyna wsypuje środek do butelki, a potem pierwsza udaje senność. To stary numer.
Możliwe. Ja wam mówię to, co wiem.
W porządku - rzekł Holcomb. - Jak to się stało, że sięgnąłeś po broń? Pewnie ten facet się pokazał...
- Nie wyciągnąłem broni. Była w neseserze. Kiedy obudziłem się w środku nocy, rewolwer zniknął.
- I co zrobiłeś? - spytał sceptycznie Holcomb.
Kiedy w sąsiednim segmencie znalazłem ciało Binneya Denhama, wpadłem w panikę. Zabrałem neseser i kapelusz i wymknąłem się tyłem. Przecisnąłem się przez druty kolczaste...
Podarłeś ubranie? - spytał sierżant.
Rozdarłem spodnie na kolanie.
I co dalej?
- Poszedłem w kierunku drogi.
- I?
- Złapałem okazję. To wszystko, panowie.
Ten facet został zabity z twojego rewolweru? - spytał Holcomb.
Skąd mam wiedzieć? Opowiedziałem wam wszystko, co wiem. Nie jestem przyzwyczajony do tego, by kwestionowano moje słowo. Nie mam zamiaru dać się zastraszyć. Powiedziałem absolutną prawdę.
- Co zrobiłeś z rewolwerem? No, Bedford, powiedziałeś nam tyle, że równie dobrze mógłbyś wyznać wszystko. W końcu to był szantażysta. Wiele można by powiedzieć na twoje usprawiedliwienie. Wiedziałeś, że jeśli raz zapłacisz, będziesz musiał ciągle płacić. Nie miałeś innego wyjścia. No, powiedz, co zrobiłeś z rewolwerem.
- Powiedziałem prawdę.
Chyba nie oczekujesz, że uwierzymy w tę historyjkę - rzekł Holcomb. - Po co w ogóle brałeś broń, jeśli nie zamierzałeś jej użyć?
Mówiłem, że nie wiem. Sądzę, że chciałem go onieśmielić. Powiedziałbym mu, że zapłacę raz jeden i nigdy więcej. Prawdopodobnie sądziłem, że jak pokażę mu rewolwer i zagrożę, że za następną próbą szantażu zabiję go, to da mi spokój. Szczerze mówiąc, nie wiem, co chciałem zrobić. Nie miałem konkretnego planu. Działałem pod wpływem impulsu...
Wiem, wiem - wtrącił Holcomb. - Teraz powiedz nam prawdę. Co zrobiłeś z bronią? Powiedz nam to, na pewno ci ulży.
Bedford potrząsnął głową.
- Powiedziałem wszystko, co wiem. Ktoś wyjął ją z mojego neseseru, kiedy spałem.
Holcomb spojrzał na oficera w cywilnym ubraniu i rzekł do Bedforda:
Okay. Porozmawiamy z prokuratorem okręgowym. Ty płacisz za taksówkę. - Odwrócił się do Masona i dodał: - Ty i twoje habeas corpus. Tym razem ci się nie udało. Co teraz myślisz o swoim kliencie?
Nie bądź głupi - odparł prawnik. - Jeśli zamierzał zabić Denhama, dlaczego nie zrobił tego, zanim mu zapłacił? Zaoszczędziłby dwadzieścia tysięcy.
Sierżant Holcomb zastanawiał się przez chwilę ze zmarszczonym czołem i odparł:
- Bo wcześniej nie miał okazji. Poza tym to sprytny gość. Opłacało mu się wybulić dwadzieścia tysięcy, żeby dać ci ten argument do ręki. Sam zadałeś to pytanie, Mason, i sam będziesz musiał na nie odpowiedzieć na sali sądowej. Ja będę się przysłuchiwał.
Chodź, Bedford. Jedziemy tam, skąd sam Peny Mason cię nie wyciągnie. Twoje zeznanie bardzo się nam przydało. No, zawołaj taksówkę. Mason zostaje tutaj.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mason, potwornie zmęczony, wszedł do biura Drake'a.
- Drake poszedł do domu? - spytał dziewczynę obsługującą centralkę.
Pokręciła głową i wskazała na drzwi prowadzące do długiego, wąskiego kory tarza.
Jeszcze jest. Myślę, że odpoczywa. Jest w pokoju numer siedem. Tym z kozetką.
Zajrzę do środka - rzekł Mason. - Jeśli śpi, nie będę mu przeszkadzał. A w ogóle co się dzieje?
Wysłał mnóstwo ludzi do roboty. Przychodzą raporty, ale nic ważnego. Próbuje zlokalizować tę blondynkę, której pan potrzebuje. Kazał się zawołać, gdybyśmy dostali coś na jej temat.
Dzięki - powiedział Mason. - Podejdę do niego na paluszkach i zajrzę. Jak śpi, to się wycofam.
Mason minął liczne biura mieszczące się po obu stronach korytarza i delikatnie otworzył drzwi siódemki.
Był to mały pokój, w którym znajdował się stół, dwa krzesła i kozetka. Na kozetce leżał Paul Drakę, lekko pochrapując.
Mason stał przez chwilę w progu, przyglądając się śpiącej postaci, po czym wycofał się i cicho zamknął drzwi.
Ledwie zdjął rękę z klamki, stojący na stole telefon zadzwonił przeraźliwie. Mason zawahał się i wszedł do pokoju.
Paul Drake siedział na kozetce i patrzył wokół nieprzytomnymi oczyma. Podniósł słuchawkę i przytknął ją do ucha.
- Słucham? - rzucił. - Tak... O co chodzi? - Podniósł zaspane oczy, zobaczył Masona i sennie pokiwał głową.
Nagle wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. W jednej chwili oprzytomniał, jak gdyby ktoś chlusnął mu na twarz wiadro zimnej wody.
- Czekaj - powiedział. - Jaki to adres?... Okay, a nazwisko? W porządku, zapisałem. - Drakę pospiesznie bazgrał coś na kartce papieru. - Miejcie dom pod obserwacją Jeśli wyjdzie, idźcie za nią. Zaraz do was jadę. Będę tam za piętnaście-dwadzieścia minut. Do zobaczenia.
Rzucił słuchawkę na widełki.
Mamy ją, Perry - powiedział. - Kogo?
Geraldine Corning.
Jesteś pewien?
Nazywa się Grace Compton. Tutaj mam adres. Miałeś dobre przeczucie, jeśli chodzi o inicjały na walizce.
Jak ją namierzyłeś, Paul?
Powiem ci po drodze. Jedziemy.
Drake przeczesał palcami włosy, złapał kapelusz i, niemal depcząc Masonowi po piętach, pospieszył za nim korytarzem.
- Jedziemy twoim samochodem czy moim? - spytał prawnik w windzie.
- Wszystko jedno.
- To pojedziemy moim. Ja będę prowadził, a ty mi wszystko opowiesz.
W samochodzie Drakę zaczął mówić, jeszcze zanim ruszyli.
Wskazówkę dała nam lokalizacja wypożyczalni samochodów. W spisie firm zaczęliśmy szukać reklam pobliskich sklepów z torbami podróżnymi. Zaprzęgnąłem do pracy sześć osób - sprawdzali wszystko, co im tylko przyszło do głowy. Jeden z nich natrafił na coś ciekawego. Znalazł faceta, który pamiętał, że sprzedawał walizki blondynce odpowiadającej rysopisowi i że umieszczał na nich inicjały „GC”. Blondynka zapłaciła czekiem podpisanym „Grace Compton”, a ten facet pamiętał, z jakiego banku był to czek. Potem poszło już łatwo. Dziewczyna mieszka w bloku i najwyraźniej teraz jest w domu.
Doskonale, Paul. Dobra robota - pochwalił Mason.
Oczywiście, to może być fałszywy ślad. W końcu szukaliśmy tylko na podstawie rysopisu i kilku wątłych wskazówek, a mnóstwo blondynek kupuje torby podróżne.
Wiem - przyznał prawnik - ale intuicja mi mówi, że to ona.
Skręć w następną w lewo, Perry.
Mason skręcił zgodnie ze wskazówkami Drake'a, a po trzystu metrach skręcił w prawo.
- Znajdź miejsce do parkowania - poradził Paul.
Mason zajechał na wolne miejsce przy krawężniku. Razem z Drakiem wysiedli i podeszli do eleganckiego budynku.
Mężczyzna siedzący w samochodzie stojącym blisko wejścia do bloku zapalił zapałkę i przybliżył ją do papierosa.
- To mój człowiek - poinformował Drakę przyjaciela.
- Chcesz z nim porozmawiać?
- Powinniśmy?
- Niekoniecznie. Dał nam sygnał. Zapalenie zapałki i papieros znaczą że dziewczyna nadal jest w domu.
Mason przyjrzał się nazwiskom lokatorów przy domofonie i znalazł mieszkanie Grace Compton. Miało numer 231.
Jak wchodzimy, Paul? Dzwonimy do niej czy ty sam...
Nic trudnego - odrzekł Drakę, badając zamek przy drzwiach. Wyciągnął z kieszeni wytrych, włożył go w zamek i drzwi stanęły otworem.
Chodźmy - powiedział prawnik.
Weszli schodami na drugie piętro i stanęli przed drzwiami z numerem 231.
- Teraz sam musisz sobie radzić - rzekł detektyw. - Oczywiście, twoja intuicja może cię nie zawieść, ale też może zawieść. Mamy tylko jej rysopis.
- Zdamy się na los szczęścia - zadecydował Mason.
Nacisnął dzwonek raz długo, dwa razy krótko i znów długo. Usłyszeli szybkie kroki wewnątrz i drzwi otworzyła im blondynka w eleganckiej piżamie.
- Boże! Czy ty... - urwała na widok dwóch mężczyzn.
- Panna Compton? - spytał Mason.
Jej oczy natychmiast przybrały czujny wyraz.
- O co chodzi? - spytała.
- Chcielibyśmy z panią porozmawiać.
- Kim jesteście?
- To jest Paul Drakę, detektyw.
Na to mnie nie nabierzecie...
A ja nazywam się Perry Mason i jestem prawnikiem.
Okay, i co z tego?
Wie pani coś o motelu Staylonger, pani Compton?
Tak - odparła bez tchu. - Byłam tam z jedną z gwiazd kina. Nie chciał, żeby ta sprawa się wydała. Straciłam dla niego głowę. Teraz procesuję się z nim o alimenty dla mego nie narodzonego dziecka. Skąd o tym wiedzieliście?
Była tam pani wczoraj ze Stewartem G. Bedfordem? - spytał prawnik.
Jeśli chcecie mnie przyskrzynić, to wyduście to z siebie, jak nie, to zmiatajcie stąd.
- Nie jesteśmy z policji. Próbuję zebrać pewne informacje, zanim zabierze się za to policja.
Dlatego zabrał pan ze sobą detektywa.
Prywatnego.
Ach, rozumiem. I chcecie się dowiedzieć, co wczoraj robiłam. To cudownie! Może zechcą panowie wejść i się rozgościć? Chyba powinnam postawić wam drinka...
Znała pani Binneya Denhama?
Denham... Denham... - Pokręciła głową. - To nazwisko nic mi nie mówi. Czy powinnam go znać?
- Jeśli jest pani tą osobą, którą myślę, że pani jest - rzekł Mason - to była pani wczoraj w segmencie numer piętnaście i szesnaście w motelu Staylonger razem z Bedfordem.
Ależ panie Mason, co pan mówi! Nigdy nie chodzę do motelu bez przyzwoitki. Nigdy!
Na podłodze segmentu, który pani zajmowała, znaleziono wczoraj ciało Binneya Denhama z kulą z rewolweru kalibru trzydzieści osiem w głowie.
Dziewczyna cofnęła się o krok, z pobladłą twarzą i wytrzeszczonymi oczyma. Otworzyła usta jakby do krzyku i przycisnęła do nich pięść.
Mason kiwnął głową do Paula Drake'a i pewnie wszedł do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do krzesła, usiadł, zapalił papierosa i rzekł:
- Siadaj, Paul - zupełnie, jakby był gospodarzem.
Dziewczyna przyglądała mu się dłuższą chwilę z przerażeniem w oczach. W końcu spytała:
- To... prawda?
Niech pani zadzwoni na policję. Oni pani powiedzą - poradził prawnik.
Policja nie jest mi potrzebna do szczęścia.
Przypuszczalnie jest wprost odwrotnie. Lada chwila tu będą. Powie nam pani, co się stało?
Blondynka podeszła do krzesła i przycupnęła na brzegu - Dlaczego pan się tym interesuje? - spytała.
Reprezentuję Stewarta Bedforda. Policja myśli, że miał coś wspólnego z morderstwem.
Do diabła! - mruknęła. - Pewnie, że mógł mieć.
Co tam się działo? - spytał ponownie Mason.
Binney naciągnął go na większą forsę. Nie znam szczegółów. Binney zatrudniał mnie tylko od czasu do czasu.
W jakim charakterze?
Miałam pilnować ofiary, dopóki Binney nie zdobył gotówki. Potem Binney dawał mi znać i gość mógł wracać.
Dlaczego go pani pilnowała?
Żeby w ostatniej chwili nie zmienił zdania i żebyśmy mieli pewność, że nie współpracuje z żadną prywatną agencją detektywi styczną.
Co pani robiła?
Starałam się kierować ich uwagę na inne rzeczy.
Takie jak?
Mam może robić rysunki?
Co pani robiła z Bedfordem?
- Kierowałam jego uwagę na inne rzeczy, a nie było to łatwe. On kocha swoją żonę. Próbowałam go zainteresować, ale równie dobrze mogłabym być kostką lodu na ociekaczu w zlewie. Dopiero po dłuższym czasie zaprzyjaźniliśmy się i... Nie myślcie sobie za wiele, to było wszystko, naprawdę.
Polubiłam tego faceta.
Wtedy właśnie zdecydowałam się, że więcej nie będę uczestniczyć w tej grze. Kiedy zobaczyłam, jak zależy mu na żonie, jak... Pomyślałam, że ciągle jestem młoda, jeszcze mam szansę. Może kiedyś jakiś mężczyzna będzie dbał o mnie tak samo, jeśli tylko spotka mnie w odpowiednim towarzystwie. W obecnej sytuacji nie mam szans na wzbudzenie podobnych uczuć.
Więc co pani zrobiła?
Właśnie tu ktoś nas przechytrzył.
Co się stało?
Wyszłam. Zostawiłam butelkę z alkoholem na stole. Ktoś musiał tam coś dosypać. Wróciliśmy i wypiliśmy po drinku. Nie wiedziałam, że zostaliśmy uśpieni, dopóki się nie obudziłam. Było już ciemno. Bedford jeszcze spał. Jemu nalałam dwa razy więcej whisky niż sobie. Zbadałam jego puls, ale był silny i regularny, więc pomyślałam, że nic się nie stało. Przez chwilę bałam się, że ktoś dolał kropli nasennych, a one mogąbyć niebezpieczne, ale to był chyba jakiś barbiturant. Nie czułam się źle.
- I co dalej?
- Wzięłam prysznic, przebrałam się. Wiedziałam, że nie będziemy już długo czekać. Banki były już zamknięte i Binney lada chwila mógł się pokazać.
- I pokazał się?
-Tak.
- I co pani powiedział?
- Że wszystko poszło gładko i że możemy się zwijać.
- I co?
- Oskarżyłam go o wsypanie środka nasennego do butelki, ale się wyparł. Zdenerwowałam się. Pomyślałam, że już mi nie wierzy. Powiedziałam mu, że następnym razem może sobie poszukać innej dziewczyny do tej brudnej roboty. Od słowa do słowa, w końcu powiedziałam mu, że Bedford śpi. Próbowaliśmy go obudzić, ale się nie dało. Siadał, a potem z powrotem walił się na poduszki. Miał zupełnie miękkie nogi.
Nic na to nie mogłam poradzić. Musiał po prostu odespać swoje. Byłam wściekła na Binneya, ale to wcale nie pomagało Bedfordowi.
Nie miałam ochoty dłużej się tam kręcić. Bedford miał pieniądze, więc mógł zawołać taksówkę i wrócić do domu. Przypięłam mu do rękawa kartkę z informacją, że może wracać, i poszłam do samochodu.
Gdzie był Binney Denham?
W swoim samochodzie.
Co pani potem zrobiła?
Wróciłam do miasta i oddałam samochód do wypożyczalni, tak jak ustaliliśmy. W takich sytuacjach kazał mi nie odbierać kaucji. Miałam tylko zaparkować samochód na ich parkingu, zostawić klucze w stacyjce i udać się w stronę biura, tak jakbym miała zamiar tam wejść, ale naprawdę miałam je minąć. Pracownicy agencji znajdowali samochód z kluczykami w środku, w depozycie było pięćdziesiąt dolarów, a tymczasem opłata wynosiła jedenaście lub dwanaście dolarów. Czekali trochę, czy ktoś nie przyjdzie po pieniądze, ale po jakimś czasie, jak się rozliczali, chowali nadwyżkę do kieszeni i było po wszystkim.
Binney został w motelu?
- Nie, wyjechał w tym samym czasie co ja.
Zatem musiał wrócić.
Chyba tak. Był tam jego samochód? Mason potrząsnął głową.
Raczej nie. Jaki miał samochód?
- Nie wyróżniającego się chevroleta. Jeździł samochodem, na który nikt nie zwróciłby uwagi, podobnym do setek innych.
- Czy miał jakiś powód, żeby wrócić?
- Nic o tym nie wiem. Pieniądze miał przy sobie. Czego jeszcze mógł chcieć?
Mason zmarszczył czoło.
Coś jednak musiało być. Wrócił, żeby się spotkać z Bedfordem. A może zostawił coś w motelu? Coś, co go obciążało?
Binney? Na pewno nie.
Czy wie pani, czym szantażował Bedforda? - Binney nigdy mi nic nie mówił.
Jakim nazwiskiem się pani przedstawiła?
Geraldine Corning. To pseudonim zawodowy.
Wyjeżdża pani? - spytał Mason, wskazując nowe walizki przy drzwiach.
Możliwe.
Opłaca się pani ta robota?
Nie opłacałoby mi się, nawet gdybym zarabiała sto razy tyle. Nie kupi się szacunku dla samego siebie.
To wcale nie może pani pomóc Bedfordowi?
Ani pomóc, ani zaszkodzić. Tym razem Binney nieźle się obłowił. Dwadzieścia tysięcy dolarów w czekach podróżnych. Bedford dużo stracił, ale cały czas zachowywał się jak gentleman.
Co pani z nimi zrobiła?
Powiedziałam Bedfordowi, żeby je podpisał i włożyłam je do schowka w wynajętym samochodzie. Tak się umówiliśmy. Binney kręcił się w pobliżu i obserwował mnie.
Załatwiliśmy to tak, żebyśmy byli całkowicie bezpieczni.
Wiedzieliśmy, że nikt nie mógł nas śledzić. Jeździliśmy tak długo, aż zdobyliśmy stuprocentową pewność. Ja krążyłam po okolicy, cały czas zawracając i robiąc pętle, a Binney jechał za mną. Jak już wiedzieliśmy, że na pewno nikt za nami nie jedzie, pozwoliłam Bedfordowi wybrać motel. To dało mu trochę pewności siebie, rozluźnił się.
Zamknęłam go w jego segmencie, żeby nie mógł wyjść, poszłam do budki telefonicznej i zadzwoniłam do Binneya. Powiedziałam, gdzie jesteśmy i że czeki są już podpisane.
- I?
- I włożyłam je do schowka w samochodzie. Tak uzgodniliśmy. Binney wyjął je i zrealizował.
- Wie pani, jak to robił?
- Pewnie miał umowę z jakimś kasjerem. Nie wiem. Nie podejrzewam, żeby puścił je normalnie w obieg. Interesy zawsze załatwiał po swojemu.
Czy Binney miał wspólnika? Potrząsnęła głową.
Wspominał o jakimś Delbercie - rzekł Mason. Dziewczyna roześmiała się.
Binney był sprytny! Jego ofiary nienawidziły fikcyjnego Delberta tak bardzo, że mogłyby zamordować go gołymi rękami, ale Binneya to omijało. Był taki słodki i wyglądał, jakby przepraszał, że żyje.
Pani była jego jedynym wspólnikiem?
- Niech pan nie żartuje! Nie byłam wspólnikiem. Byłam płatnym pracownikiem. Czasem dał mi kilkaset dolarów premii, ale rzadko. Binney nie szastał pieniędzmi. Wyciągnięcie forsy z tego krętacza było...
- Trudne? - podpowiedział Mason.
Potrząsnęła głową.
- Panią też oszukał?
- Odczep się, dobrze? Siedzę tu i paplę bez potrzeby! Ta moja niewyparzona gęba napyta mi kiedyś biedy.
Mason spróbował z innej strony.
Postanowiła pani, że to będzie ostatnia robota?
Tak, po rozmowie z Bedfordem.
Jak to się stało? Co Bedford pani powiedział?
Do diabła, nie wiem. Chyba nie mówił nic specjalnego. Raczej chodziło o jego stosunek do żony, o to, że ja dla niego nie istniałam. Tak bardzo kochał swoją żonę, że nie zauważał żadnej innej kobiety. Zaczęłam się zastanawiać, jak kobieta może zdobyć szacunek takiego mężczyzny... Cholera, nie wiem, jak do tego doszło. Jeśli wszystko musi pan zaklasyfikować, to powiedzmy, że zmieniłam spojrzenie na życie. Znalazłam swoją religię.
- Na to, co pani mówi, mamy tylko pani słowo - rzekł Mason. - Nadarzyła się pani piękna szansa na odpłacenie szantażyście pięknym za nadobne. Sama pani przyznaje, że postanowiła pani skończyć z takim życiem. Mogła pani wspomnieć o tym Binneyowi. Jemu mogło się to nie spodobać. Mówiła pani, że razem z Binneyem próbowaliście dobudzić Bedforda. Z pewnością wcześniej przeszukała pani jego neseser. Kiedy zaczęło być gorąco, mogła pani strzelić Binneyowi w plecy, wyjąć mu z kieszeni dwadzieścia tysięcy dolarów i odjechać.
Ma pan paskudnie podejrzliwy prawniczy umysł. Prawnicy zawsze myślą o tym, co najgorsze.
Coś nie tak z moim pomysłem?
Wszystko nie tak.
Na przykład?
Powiedziałam, że zrywam z tym wszystkim. Powiedziałam, że zmieniłam spojrzenie na życie. Zrobiłam się moralna i zaraz wykończyłam faceta, żeby zdobyć dwadzieścia tysięcy dolarów? To gdzie ta moja religia?
Może musiała pani go zabić - podsunął Mason, przyglądając się dziewczynie spod zmrużonych powiek. - Binneyowi mogła się nie spodobać ta pani religia. Mógł mieć własne plany i zaczęło być gorąco.
- Koniecznie chce mnie pan wrobić, co? Jest pan prawnikiem, pański klient ma pieniądze, pozycję społeczną, prestiż. Ja nic nie mam. Rzuci mnie pan na pożarcie, żeby ocalić klienta. Musiałam być cholernie głupia, że w ogóle z panem rozmawiałam.
- Jeśli zabiła go pani w samoobronie, jestem pewien, że pan Bedford zadba o to...
Spadaj! Mason wstał.
Chciałem tylko usłyszeć pani wersję - wyjaśnił. - I usłyszał ją pan.
Gdyby musiała go pani zabić w samoobronie, to byłoby dla pani lepiej, gdyby pani sama zgłosiła się na policję. Wie pani, że ucieczka jest przyznaniem się do winy.
Pewnie ma pan niejeden problem na głowie, panie Mason - zauważyła sarkastycznie dziewczyna. - Podobnie jak ja. Nie będę pana zatrzymywać i nie pozwolę, aby pan mnie zatrzymywał. - Wstała i podeszła do drzwi.
Mason i Drakę wolnym krokiem schodzili po schodach.
Poślij za nią kogoś, Paul - powiedział adwokat. - Mam przeczucie, że będzie próbowała uciec.
Mam ją zatrzymać?
Broń Boże! Chcę tylko wiedzieć, gdzie pojedzie.
To może być trudne.
Musisz dopilnować, żeby twój człowiek miał pieniądze. Niech leci tym samym samolotem co ona i na chwilę nie traci jej z oczu.
- Okay. Idź do samochodu. Ja pogadam z detektywem.
Mason podszedł do swojego auta. Drakę, mijając zaparkowany koło bloku samochód, dał tylko znak głową i zniknął za rogiem budynku. Z auta wysiadł kierowca i podążył za nim. Po krótkiej rozmowie wrócił do samochodu.
Paul podszedł do Masona i rzekł:
- Da nam znać, jeśli cokolwiek będzie się działo, i wszędzie za nią pojedzie. Tylko jest problem, bo nie ma paszportu.
- Nie szkodzi. Ona pewnie też nie ma. Czy ma wystarczająco dużo pieniędzy?
- Teraz już tak.
Ona nie może się zorientować, że jest śledzona, Paul.
Mój człowiek to profesjonalista, Perry! Chcesz, żeby uciekła?
Szkoda, że jej historyjka była taka przekonująca, Paul - rzekł Mason z namysłem. - Pewnie, że chciałbym, żeby uciekła. Reprezentuję klienta oskarżonego o morderstwo. Ona sama przyznała, że miała powód, żeby zabić Binneya Denhama. Jeśli ucieknie, oskarżę ją o to morderstwo, chyba że policja wykopie coś jeszcze przeciwko Bedfordowi. Dlatego chcę dać jej dużo luzu, to może zrobi coś, co będzie świadczyło przeciwko niej. Jedno mnie martwi. Wzbudziła moją sympatię.
Nie rozklejaj się, Perry. Jest zawodową naciągaczką. Musi potrafić opowiedzieć wzruszającą historyjkę. Założę się, że to ona zabiła Denhama. Nie roń nad nią łez.
Nie będę ronił łez. A jeśli w pośpiechu się stąd wyniesie, to będę miał uniewinnienie Stewarta Bedforda w kieszeni.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Mason siedział w więziennej rozmównicy naprzeciw Bedforda.
- Podejrzewam, że wykombinował pan ten wypadek samochodowy po to, żeby ocalić dobre imię żony. Poświęcił się pan, żeby jej w to nie wciągać.
Bedford skinął głową.
Dlaczego, do diabła, nie zdradził mi pan, co zamierza pan zrobić?
Bałem się, że to się panu nie spodoba.
Skąd wziął pan tyle szczegółów?
- Tak się składa, że wiem co nieco o tej sprawie. Ta starsza kobieta była krewną jednego z moich pracowników. Doktorzy orzekli, że musi zostać poddana bardzo kosztownej operacji. Mój pracownik o nic mnie nie prosił, ale opowiedział o wszystkim Elsie Griffin, a ona mi powtórzyła. Kazałem jej dopilnować, żeby ten człowiek dostał zaliczkę pokrywającą koszty operacji, a po miesiącu podwyżkę wysokości rat, które miał do spłacenia. Dwa dni później ta kobieta, najwyraźniej zamroczona, wyszła na jezdnię i wpadła pod samochód. Sprawcy nigdy nie znaleziono.
- Ta historyjka nie wzbudzi podejrzeń pańskiego pracownika?
- Nie sądzę. Nie rozmawiał ze mną, tylko z Elsą Griffin.
- Założył pan sobie pętlę na szyję.
- Nie jest tak źle - pocieszył Masona Bedford. - Podobno takie przestępstwo po trzech latach ulega przedawnieniu, więc nie można mnie już za to sądzić. Nie rozumie pan, panie Mason? Musiałem wymyślić coś, czym Denham mógł mnie szantażować. Inaczej dziennikarze zaczęliby węszyć, a pierwsze, co by im przyszło do głowy, to moja żona. Sprawdziliby
jej przeszłość i wszystko by się wydało. Ja załatwiłem sprawę tak, że nikt o niej nie pomyśli. - Mam nadzieję.
- Niech pan mnie posłucha, Mason. Sądzę, że wiem, kto zabił Denhama.
- Kto?
- Pamięta pan, że w motelu była jakaś intruzka? Już wszystko rozumiem. Denham był szantażystą. Ktoś doszedł do wniosku, że jedynym wyjściem jest zabicie go. Ale żeby uniknąć podejrzeń, trzeba było poczekać, aż Denham zacznie szantażować kogoś innego, i dopiero wtedy wkroczyć do akcji. W ten sposób podejrzenia padną na tę drugą osobę.
- Proszę dalej.
Jak sądzę, ta kobieta śledziła Denhama lub w jakiś inny sposób dowiedziała się, że Denham dopadł następnej ofiary. Wiedziała, że to ja jestem tą ofiarą. Pojechała za Denhamem do motelu. Zabiła go, kiedy dostał ode mnie pieniądze.
Pańskim rewolwerem? - spytał sucho Mason.
Nie, nie, proszę poczekać, właśnie do tego zmierzam. Mówiłem, że wszystko mam wyjaśnione.
W porządku. Jak to pan wyjaśni?
Nie mogła jechać za Geraldine Corning i za mną. Po pierwsze, Geraldine zastosowała różne środki ostrożności, po drugie, jak przekonała się, że nie jesteśmy śledzeni, ja wybrałem motel. Geraldine powiedziała mi, żebym wybrał jakikolwiek motel i ja wybrałem właśnie ten.
- Doskonale. Na razie wszystko trzyma się kupy.
- Ta kobieta wiedziała, że Denham przygotowuje się do oskubania następnego klienta, więc zaczęła go śledzić. Denham przyjechał do motelu po pieniądze. Na razie jeszcze nie wiedziała, że coś się szykuje, ale kiedy pojechał zrealizować czeki, zgadła, że trafiła na następny szantaż.
Zatem kiedy Denham wrócił i puścił Geraldine do domu, ta kobieta zobaczyła swoją szansę. Musiała ukryć się gdzieś w motelu. Naturalnie, nie mogła schować się na zewnątrz, więc musiała próbować, czy nie da się wejść do któregoś z pobliskich segmentów. Tak się złożyło, że Elsa zostawiła otwarte drzwi dwunastki, bo nie miała tam nic wartościowego. Ta kobieta wślizgnęła się do środka i czekała. Denhama musiała zabić swoim pistoletem.
Potem przeszukała pokój i znalazła mnie śpiącego, najwyraźniej pod wpływem jakichś środków. Na podłodze leżał mój neseser. Oczywiście zaciekawiło ją kim jestem i dlaczego śpię, i zajrzała do neseseru. Zobaczyła wizytówkę z moim nazwiskiem i adresem i znalazła rewolwer. Nie namyślając się wiele, zabrała go i schowała tak, żeby nigdy się nie znalazł. W ten sposób ja miałem odpowiadać za zamordowanie Denhama.
Wszystko możliwe - przyznał ostrożnie Mason.
Dlatego chcę, żeby poruszył pan niebo i ziemię i znalazł tę kobietę. Kiedy znajdzie pan ją i prawdziwe narzędzie zbrodni, eksperci od balistyki dowiodą, że właśnie z tego rewolweru został zabity Denham. A my wyciągniemy z niej, co zrobiła z moją bronią. Rozumie pan, Mason? Ta kobieta jest kluczem do zbrodni.
Wiem, że wysłał pan Elsę, żeby zebrała odciski palców ze swojego segmentu w motelu. Najwyraźniej to samo przyszło nam do głowy. Elsa mówi, że przyniosła kilka bardzo wyraźnych odcisków kobiecych palców, szczególnie dobre były na gałce od drzwi.
Naturalnie wiele z nich zostawiła sama Elsa - rzekł Mason.
Wiem, wiem - zniecierpliwił się Bedford. - Ale nie wszystkie. Elsa nie otwierała szafy. Dwa odciski na gałce od drzwi musiała zostawić ta kobieta.
Właściciel motelu, nie pamiętam, jak się nazywa, miał okazję z nią rozmawiać. Widział, jak wychodziła z motelu, pytał ją, co tam robiła i tak dalej. Jest cennym świadkiem.
Chcę, żeby pańscy ludzie porozmawiali z nim i zdobyli jak najbardziej szczegółowy rysopis. No, Mason, niech się pan za to zabiera i rozpracuje sprawę pod tym kątem. Mam przeczucie, że moje rozumowanie jest prawidłowe.
Niewykluczone - odparł adwokat.
Mason, mam pieniądze, dużo pieniędzy - powiedział zniecierpliwiony Bedford. - Niech pan żąda, ile pan chce. Może pan zatrudnić wszystkich detektywów w mieście, ale ma pan znaleźć tę kobietę. Potrzebujemy jej.
A jeśli zabiła go z pańskiej broni?
Niemożliwe. Śledząc Denhama miała tylko jeden cel: chciała go zabić. Trudno przypuszczać, że miała zamiar zabić go gołymi rękoma.
Zanim zaczniemy pracować nad tą teorią, wolałbym mieć pewność, że morderstwo nie zostało popełnione z pańskiej broni. Aby tego dowieść, musimy mieć albo broń, albo kule. Pamięta pan jakieś pniaki lub drzewa, które służyły panu za cel?
- Chce pan znaleźć stare kule?
-Tak.
Nie. Nie wiem, czy choć raz wystrzeliłem z tego rewolweru.
Jak długo go pan miał?
Pięć lub sześć lat.
Przy kupnie podpisywał pan rejestr?
Nie pamiętam. Chyba tak.
Mam inną poszlakę, ale chcę, żeby pan zatrzymał to dla siebie.
Co takiego?
Blondynka, z którą był pan w motelu.
Co z nią?
Miała okazję i motyw. Tak naprawdę jest jedyną logiczną podejrzaną.
Twarz Bedforda pociemniała.
Panie Mason, co pan? To jest dobre dziecko. Może zeszła na złą drogę, ale nie popełniłaby morderstwa.
Skąd pan wie?
Spędziłem z nią dużo czasu. To dobre dziecko. Chciała się z tego wycofać.
Tym bardziej jest podejrzana. Przypuśćmy, że powiedziała Denhamowi, że rezygnuje, a on zaczął ją naciskać. Zostało jej tylko jedno wyjście. Binney musiał mieć coś na nią, czym mógł jej grozić, gdyby chciała się wyzwolić.
Bedford gwałtownie potrząsnął głową.
Nie ma pan racji. Niech pan szuka tej kobiety z dwunastki.
Moglibyśmy przekonać sędziów - rzekł Mason - że blondynka sięgnęła po pana rewolwer, natomiast kobieta, która śledziła Binneya, na pewno zabrała własną broń.
Niech pan robi tak, jak powiedziałem.
Jeśli upiera się pan, żeby tak to rozegrać, to jeśli okaże się, że Denham został zabity z pana broni, jest pan ugotowany.
Niech pan robi tak, jak powiedziałem - powtórzył Bedford. - W tej sprawie mam przeczucie, a zawsze kieruję się intuicją. W końcu, jeśli przegram, będzie to mój pogrzeb.
Mówił pan w przenośni - zwrócił mu uwagę adwokat - ale jest to jak najbardziej realne.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Mason ziewał ze zmęczenia, otwierając drzwi swojego gabinetu.
Della Street spojrzała na niego znad swojego biurka.
Hej, szefie. Jak idzie?
Wydawało mi się, że powiedziałem ci, żebyś poszła do domu i położyła się spać.
Poszłam do domu i położyłam się spać. Wyspałam się. Jestem gotowa na następną sesję nocną, jeśli będzie to konieczne.
Mason wzdrygnął się.
Nawet tak nie myśl. Jedna wystarczy mi na długo.
To dlatego, że jesteś wyczerpany. Nie potrafisz się odprężyć w wolnych chwilach.
Dzisiaj nie było żadnych wolnych chwil.
Kiedy ciebie nie było, dzwonił Paul Drakę. Mówił, że ma coś, co może okazać się interesujące. Chce przyjść porozmawiać z tobą.
Zadzwoń po niego.
Della nie łączyła się przez centralę, tylko zadzwoniła bezpośrednio na zastrzeżony numer Paula Drake'a.
Mason oparł się o oparcie obrotowego fotela, zamknął oczy, wyciągnął ramiona nad głowę i ziewnął przerażająco.
- Kłopot w sprawach tego typu polega na tym - powiedział - że cały czas trzeba o krok wyprzedzać policję, a policja nie śpi. Pracuje na zmiany.
Della Street kiwnęła głową i, słysząc, że Paul puka do drzwi, wstała, żeby mu otworzyć.
Cześć, Paul - powiedział Mason. - Co nowego?
Wyglądasz na zmęczonego - zauważył Drakę.
Wczoraj miałem ciężki dzień, a wieczorem sytuacja gwałtownie zaczęła się rozwijać. Co robi policja?
Policja - rzekł Drakę - świętuje.
Jak to?
- Znaleźli jakiś dowód, który zamknął im sprawę. - Co to jest?
- Nie wiem i nikt tego nie wie. Policja uważa, że to coś ważnego. Ale nie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Przypuszczam, że słyszałeś, że twój klient złożył następne oświadczenie.
Mason jęknął.
- Nie mogę nadążyć za jego oświadczeniami. Co tym razem powiedział?
- Powiedział dziennikarzom, że chce jak najszybszej rozprawy, a prokurator okręgowy mówi, że jeśli Bedford nie blefuje, to mu ją chętnie zapewni i że jest akurat wolny termin, uprzednio zarezerwowany na sprawę, która została odroczona. Ponieważ Bedford jest biznesmenem i żąda oczyszczenia swojego nazwiska, więc wygląda na to, że sędzia zgodzi się na natychmiastową rozprawę.
- Świetnie - zauważył sarkastycznie Mason. - Bedford nie uważa za wskazane skonsultować się ze swoim prawnikiem, zanim złoży jakieś oświadczenie prasie.
A co z Harrym Elstonem, Paul? Masz coś na niego?
Nic kompletnie, policja też nic nie znalazła. Elston otworzył skrytkę sejfową wczoraj około dziewiątej czterdzieści pięć wieczorem. Miał ze sobą neseser. Nikt nie wie, czy wyciągnął coś ze skrytki, czy tam coś włożył, ale policja jest skłonna przypuszczać, że najpierw wyjął, a potem włożył.
Jak to?
To była wspólna skrytka, na dwa nazwiska. Teraz nie ma w niej nic, co należałoby do Harry'ego Elstona, za to jest pełno papierów Binneya Denhama. Nie są nic warte, nikt nie trzymałby czegoś takiego w skrytce.
Ludzie trzyma=ją w skrytkach dziwne rzeczy - zauważył Mason.
U niego znaleziono stare listy, pokwitowane rachunki, przeterminowane karty kredytowe, nieaktualne ubezpieczenie na samochód i inne śmieci, nie warte drugiego spojrzenia, a co dopiero przechowywania w sejfie.
Mason zacisnął usta i zamyślił się.
Co więcej - ciągnął Drakę - skrytka jest szczelnie wypełniona, po prostu wypchana po brzegi. Policja uważa, że miało to ich przekonać, że nic z niej nie zostało wyjęte. Są pewni, że w skrytce znajdowała się gotówka lub papiery wartościowe, że Elston dowiedział się, że Denham nie żyje, więc wyciągnął wszystko, a w zamian włożył te śmieci.
Jak dowiedział się, że Denham nie żyje? - spytał adwokat.
Przez jakiś czas policję też to bardzo interesowało. Teraz już przestało. Uważają, że mająpewną, zamkniętą sprawę przeciwko Bedfordowi i że każdy sędzia skaże go za morderstwo pierwszego stopnia. Prokurator okręgowy mówi, że jeszcze nie wie, czy będzie wnosił o karę śmierci. Rzekł, że choć jest świadom spoczywającej na nim odpowiedzialności z racji zajmowanego stanowiska, to jednak wobec braku współpracy ze strony obrony nie widzi powodu do okazywania jakichś nadzwyczajnych względów.
Mason uśmiechnął się szeroko.
Czyli pośle mojego klienta do komory gazowej, żeby zemścić się na mnie. O to chodzi?
Nie wyraził się tak, ale to właśnie można wyczytać między wierszami.
Miły koleś - podsumował adwokat. - Coś jeszcze, Paul?
Tak. Właśnie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Tuż przed przyjściem tutaj odebrałem telefon. Detektyw, który śledził Grace Compton, miał tylko czas na bardzo krótką rozmowę. Jest na lotnisku. Nasza blondynka leci do Meksyku, do Acapulco. Podejrzewam, że wybiera się na małą wycieczkę jachtem. Mój człowiek nie spuszcza jej z oka. Kupił bilet na ten sam lot. Nie miał czasu na dłuższą rozmowę, tylko zasygnalizował mi, co się święci.
Co mu poleciłeś?
Żeby jechał do Acapulco. - Kiedy odlot?
Jest samolot do Mexico City o ósmej trzydzieści. Mason spojrzał na zegarek.
Ona jest już na lotnisku? Drakę kiwnął głową.
- Ma mnóstwo czasu do odlotu. Po co przyjechała tak szybko?
- Nie mam pojęcia.
Jak się przebrała? - spytał Mason.
Skąd wiedziałeś, że się przebrała? - wykrzyknął Drakę. - Nie wspominałem o tym.
Pomyśl chwilę, Paul. Wie, że policja ma jej dokładny rysopis i że jej szuka. Kiedy policja kogoś szuka, to na pewno weźmie pod dokładną obserwację lotniska. Zatem jeśli Grace Compton jedzie do Acapulco, logiczną rzeczą byłoby, gdyby została w domu jak długo się da i dopiero w ostatniej chwili wsiadła do samolotu. Każda chwila spędzona na lotnisku jest dla niej bardzo niebezpieczna. Dlatego sądzę, że musiała obmyślić jakieś przebranie, które uważa za całkowicie bezpieczne.
- Trafiłeś w dziesiątkę. Nikt jej nie pozna. Mason, zdumiony, uniósł pytająco brwi.
- Jak to, Paul?
- Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że mój człowiek powiedział, że zmieniła wygląd i że gdyby nie śledził jej i nie był świadkiem przeobrażenia, nie byłby w stanie jej rozpoznać. Nie miał czasu na podanie szczegółów. Dodał tylko, że dziewczyna czeka na samolot do Acapulco. Więcej nie wiem.
Jeszcze zadzwoni? - spytał Mason.
Ilekroć będzie miał okazję, da mi znać.
To jeden z twoich stałych pracowników?
Tak.
Myślisz, że zna Delię Street?
Chyba tak. Często się tu kręci. Mason odwrócił się do Delii.
Jedź na lotnisko, Delio. Weź taksówkę. Przypuszczalnie pracownik Paula zadzwoni do nas, zanim się tam zjawisz. Postaraj się z nim skontaktować. Opisz go, Paul.
Ma pięćdziesiąt dwa lata. Kiedyś był rudy, ale teraz trochę posiwiał i jest łysy na czubku, ale tego Della nie zobaczy, bo ma szary kapelusz z rondem naciągniętym na oczy, też zresztą szare. To taki facet, którego możesz nie zauważyć, nawet jeśli patrzysz wprost na niego.
Znajdę go - przyrzekła Della.
Wątpię. To ostatni facet, który mógłby wpaść w oczy.
W porządku - zaśmiała się Della. - Będę szukała faceta, który najmniej ze wszystkich wpada w oczy. Co mam zrobić, jak go znajdę, szefie?
- Powiedz, żeby pokazał ci tę dziewczynę. Spróbuj wciągnąć jąw rozmowę. Uważaj, żeby się niczego nie domyśliła. Postaraj się, żeby inicjatywa wyszła z jej strony. Usiądź przy niej i zacznij szlochać w chusteczkę. Udawaj, że masz kłopoty. Jeśli się boi, poczuje z tobą więź.
Jaki ma być powód moich szlochów?
Twój chłopiec miał przylecieć z San Francisco, ale nie dotrzymał słowa. Czekasz na niego i wypatrujesz z samolotu na samolot.
Okay. Jadę - powiedziała Della. - Masz dosyć pieniędzy?
Tak sądzę.
Weź trzysta dolarów z sejfu - poradził Mason.
Oo! Ja też mam jechać do Acapulco?
-Nie wiem. Jeśli zacznie ci się zwierzać, bądź z nią tak długo, jak długo będzie mówiła. Nawet gdybyś musiała lecieć do Acapulco.
Della Street wyjęła z sejfu pieniądze, trzymane tam na wypadek niespodziewanych wydatków, włożyła gotówkę do torebki, złapała płaszcz i kapelusz i wypadła z biura.
Lecę, szefie - zawołała na pożegnanie.
Zadzwoń, jeśli będziesz miała okazję - krzyknął za nią Paul. - Najlepiej na zastrzeżony numer.
Kiedy Della poszła, Mason odwrócił się do Paula Drake i rzekł:
Teraz zajmiemy się mieszkaniem tej dziewczyny, Paul.
To znaczy?
Zrezygnowała z wynajmu czy po prostu zamknęła drzwi i wyszła?
Do diabła, nie wiem.
- To się dowiedz i daj mi znać. Jeśli zrezygnowała i mieszkanie jest wolne, wyślij tam dwoje zaufanych pracowników, kobietę i mężczyznę. Niech podają się za małżeństwo szukające mieszkania. Niech zapłacą kaucję za zarezerwowanie czy co tam będą od nich wymagać, a potem niech wejdą i zdejmą wszystkie odciski palców.
Chcesz odciski tej dziewczyny? Mason skinął głową.
Po co?
Żebym mógł pokazać je policji.
- Najlepszy sposób na ich zdobycie, Peny, to zdradzić policji, co się dzieje.
Mason pokręcił głową.
Dlaczego nie? - spytał Drakę. - W końcu i tak mają jej odciski. Zebrali je z samochodu i motelu i...
Po pierwsze przygotowują sprawę przeciwko Stewartowi Bedfordowi. W związku z tym jej i tak nic nie zrobią. Pomyślą, że chcę skierować ich na fałszywy trop. Po drugie, chcę mieć odciski kogoś innego, kto był w tym mieszkaniu. Jednak główny powód to to, że nie zaryzykuję wzięcia na siebie odpowiedzialności za to, co się dzieje.
- A co się dzieje?
- Zabójca szykuje się do ucieczki. Drakę zmarszczył brwi.
Masz dosyć dowodów, żeby skazać ją za morderstwo, Perry, nawet gdyby nie uciekła?
Nie chcę jej skazać za morderstwo, Paul. Chcę tylko uwolnić Stewarta G. Bedforda. Zobacz, co się da zrobić w sprawie odcisków palców. Nie zapomnij uprzedzić swojego człowieka, żeby wypatrywał Delii Street. Mam przeczucie, że nareszcie zaczyna się nam układać.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Była godzina siódma wieczór, kiedy Della zadzwoniła na zastrzeżony numer telefonu.
Jestem w budce na lotnisku, szefie. Z blondynkami się nie udało. Kompletny klops.
Skontaktowałaś się z człowiekiem Drake'a?
Tak, to znaczy on skontaktował się ze mną. Paul opisał go bardzo dobrze. Rozglądałam się wkoło, szukając faceta nie rzucającego się w oczy, i nie mogłam go znaleźć, kiedy nagle poczułam, że mężczyzna stojący tuż koło mnie w kolejce do kiosku szturcha mnie łokciem. Odsunęłam się, ale spojrzałam na tego faceta i to był on!
- I wypatrzyłaś Grace Compton?
On mi ją pokazał. Mnie zupełnie zwiodła.
Co takiego z sobą zrobiła?
Miała ciemne okulary, z największymi i najciemniejszymi szkłami, jakie w życiu widziałam. Włosy w strąkach, suknia ciążowa...
Coś takiego, suknia ciążowa! - wykrzyknął Mason.
Właśnie, suknia ciążowa, odpowiednio wypchana, zdziała cuda.
Nie udało ci się z nią porozmawiać?
Nie. Szlochałam w chusteczkę i próbowałam wszystkich innych sposobów, które przyszły mi na myśl, a których nie rozszyfrowałaby natychmiast jako próby nawiązania znajomości. Nie udało mi się.
- Coś jeszcze?
- Tak. Kiedy wstała z miejsca i powoli udała się do toalety, wyprzedziłam ją i weszłam pierwsza. Na szczęście wiedziałam, gdzie idzie. Dowiedziałam się, dlaczego założyła te
ciemne okulary. Została okrutnie pobita. Na jednym oku ma taki wielki siniec, że widać by go było spoza okularów, gdyby nie przykryła go kredką w cielistym kolorze. Ma spuchnięte usta...
- I nie reaguje na twoje próby nawiązania kontaktu?
Już nie wiem, co mam wymyślić.
Skontaktuj się z pracownikiem Drake'a, Delio - rzekł Mason. - Powiedz mu, żeby do mnie zadzwonił, a w tym czasie ty będziesz miała na nią oko. Daj mu ten zastrzeżony numer. Niech natychmiast zadzwoni. Ty pilnuj dziewczyny.
Okay, zaraz się z nim skontaktuję, ale lepiej, żeby nikt nie widział, że z nim rozmawiam. Napiszę mu wszystko na kartce, którą mu ukradkiem wręczę.
Świetnie - pochwalił prawnik. - Uważaj, żeby nikt tego nie zauważył. Pamiętaj, że ciemne okulary mają jeden feler. Nigdy nie wiadomo, na co dana osoba patrzy.
Zrobię to zręcznie. A ty możesz zaufać człowiekowi Paula. Potrafi otrzeć się o ciebie i odebrać karteczkę w taki sposób, że nikomu nie przyjdzie do głowy, że to zrobił. Ten facet wygląda na łagodnego, nieśmiałego, skromnego pantoflarza, który po raz pierwszy wypuścił się gdzieś bez żony i boi się własnego cienia.
W porządku - rzekł Mason. - Do roboty, Delio. Kiedy ten facet skończy ze mną rozmawiać i wyjdzie z budki, łap taksówkę i wracaj do biura.
Jakie krótkie wakacje! - westchnęła Della. - Miałam nadzieję na dwa tygodnie w Acapulco.
Powinnaś była zmusić ją do mówienia. Nie mogę wydawać pieniędzy klienta na opłacenie twoich szlochów w Acapulco, jeśli nie widzę rezultatów.
Moje szlochy spłynęły po niej jak woda po kaczce - powiedziała Della. - Powinnam była włożyć suknię ciążową i spróbować porozmawiać o porodzie. Mogę powiedzieć tylko jedno, szefie, ta dziewczyna jest śmiertelnie przerażona.
- No dobrze - rzekł Mason. - Daj znać człowiekowi Drake'a, żeby zatelefonował.
Kilka minut później zadzwonił zastrzeżony telefon na biurku Masona. Prawnik podniósł słuchawkę i powiedział:
- Halo?
Po drugiej stronie usłyszał bezbarwny męski głos.
Tu pracownik Drake'a. Chciał pan ze mną rozmawiać?
Tak. Jak ta dziewczyna załatwiła sobie przebranie?
Wyszła z domu w woalce i czarnych okularach. Zawołała taksówkę, pojechała do bloków pod nazwą Siesta Arms i weszła do środka. Nie mogłem zobaczyć, gdzie się udała, ale zdołałem stuknąć samochodem taksówkę, wysiadłem i gorąco przepraszałem kierowcę, wciągnąłem go w rozmowę i dałem pięć dolarów na pokrycie kosztów naprawy, co mu naturalnie bardzo odpowiadało, bo nie było co naprawiać. Powiedział, że czeka na klientkę, że ta, którą przywiózł, poszła na górę spakować siostrę, że siostra jest w ciąży i ma jechać na lotnisko, żeby złapać samolot do San Francisco. Teraz czekał na tę siostrę.
Okay, i co dalej?
Czekałem pod blokiem, tuż za taksówką. Dziewczyna nic nie podejrzewała. Kiedy wyszła, wcale bym jej nie poznał, gdyby nie buty. Miała wprawdzie suknię ciążową, ale te same buty z krokodylej skóry. Puściłem taksówkę przodem, a sam trzymałem się daleko z tyłu, bo i tak wiedziałem, gdzie jadą.
Na lotnisko?
Zgadza się.
- I co było dalej?
Dziewczyna załatwiła sobie wizę turystyczną, kupiła bilet do Acapulco i nadała bagaż. Jadąc na lotnisko, nie miała najmniejszego pojęcia, kiedy jest następny samolot. Usiadła i czekała na najbliższy lot do Mexico City.
Nic nie podejrzewa?
- Nic a nic.
- Wsiądź do tego samego samolotu, żeby jej przypilnować, w razie gdyby znowu zmieniła wygląd. W Mexico City będą na ciebie czekali ludzie Drake'a. Możesz z nimi współpracować. Znają teren i język i mają oficjalne kontakty, w razie gdyby były potrzebne. Będzie lepiej załatwić to w ten sposób, niż gdybyś próbował poradzić sobie sam.
- Dzięki.
- Teraz uważaj, to ważne - powiedział Mason. - Widziałeś, kiedy Paul Drakę i ja poszliśmy do Grace Compton?
- Tak jest.
- Widziałeś, jak wychodziła?
- Tak.
- Czy pomiędzy naszymi odwiedzinami a udaniem się na lotnisko nigdzie nie wychodziła?
- Nigdzie.
- Ruch przed blokiem był duży?
- Całkiem całkiem.
Wszedł do niej jakiś mężczyzna. Chciałbym, żebyś go rozpoznał.
Wie pan, jak wyglądał?
- Na razie nie mam najmniejszego pojęcia. Może później się dowiem. Zastanawiam się, czy poznałbyś go, gdybym go znalazł. Potrafiłbyś?
Do diabła, nie! - powiedział detektyw tym samym bezbarwnym głosem. - Nie jestem maszyną. Miałem pilnować blondynki, żeby się nie wymknęła. Nikt mi nie mówił, żeby...
Nie szkodzi - przerwał mu prawnik. - Po prostu chciałem się upewnić. To wszystko.
- Gdyby mi pan powiedział, mógłbym...
- Nie, nie, nic się nie stało.
- To wszystko?
- Tak jest. Baw się dobrze.
Po raz pierwszy w głosie mężczyzny pojawiła się nutka zainteresowania:
- Niech się pan nie łudzi, na pewno mi się nie uda! - powiedział.
Kiedy Della Street wróciła, zastała Perry'ego Masona niecierpliwie krążącego po gabinecie.
Co się stało? - spytała.
Mam w ręku karty, którymi muszę zagrać tak, aby każda karta wzięła lewę. Nie chcę grać tak, żeby było to na rękę prokuratorowi, żeby przebił moje asy.
Czy ma dużo kart atutowych?
W sprawie kryminalnej prokuratura ma same karty atutowe.
Mason ponownie zaczął niespokojnie krążyć po biurze. Po kilku minutach usłyszeli charakterystyczne pukanie Paula Drake'a. Prawnik skinął głową i Della otworzyła drzwi.
Miałeś intuicję, Peny - powiedział wchodząc Paul Drakę. - Czynsz opłaciła do dziesiątego. Powiedziała, że zmieniły jej się plany, bo jej siostra z San Francisco będzie wkrótce rodzić i ma kłopoty. Zostawiła pieniądze na sprzątanie i tak dalej i przeprosiła właścicielkę domu za kłopot.
Chwileczkę - rzekł Mason. - Rozmawiała z nią bezpośrednio czy...
Nie, przez telefon.
- Ktoś dał jej niezły wycisk. Chciałbym wiedzieć, kto.
- Wysłałem tam moich ludzi - odparł Drake - wynajęli tymczasowo mieszkanie. Właścicielce dali pięćdziesiąt dolarów kaucji i powiedzieli, że chcą najpierw przekonać się, jak tam się mieszka. Pozwoliła im zostać tak długo, jak długo zechcą. Moi ludzie zabrali się za szukanie odcisków palców i zdjęli, co tylko się dało, a potem wszystko wyszorowali, żeby nie dało się poznać, że zbierali odciski palców.
- Ile mają? - spytał adwokat.
Drake wyciągnął z kieszeni kopertę.
- Wszystkie są na tych kartach. Razem - czterdzieści osiem.
Mason przerzucił pobieżnie karty.
- Jak można je zidentyfikować, Paul? - spytał.
- Na odwrocie mają numery delikatnie napisane ołówkiem.
Ołówkiem?
Zgadza się. Zanim trafią do sądu, poprawimy je atramentem. Ale gdybyś chciał jakieś odciski wycofać, będzie można zmienić numery. W ten sposób do sądu trafią z kolejnymi numerami. Inaczej mogłoby się okazać, że prezentujesz odciski jeden-osiem, potem brakowałoby trzech lub czterech numerów, a potem znowu byłyby kolejne numery. Prokurator z pewnością zażądałby przedstawienia brakujących odcisków i wybuchłaby afera.
Rozumiem - odparł Mason.
Za tę kaucję mamy zarezerwowane mieszkanie do piętnastego - rzekł Drakę. - Mam podpowiedzieć policji, żeby zainteresowali się mieszkaniem Grace Compton?
Jeszcze nie! - zawołał adwokat.
- Teraz, jak dziewczyna pojechała do Acapulco, możesz mieć problem ze zdobyciem dowodów, których potrzebujesz - zauważył Drake.
- Już je mam - powiedział Mason, uśmiechając się szeroko.
Drakę powstał z fotela.- Mam nadzieję, że nie wpadniesz na żaden świetny pomysł koło północy. Do zobaczenia jutro, Peny.
- Do widzenia - odpowiedział Mason.
Della Street patrzyła na szefa zdumionym wzrokiem.
- Wyglądasz jak kot, który dobrał się do śmietanki - powiedziała.
- Idź do sejfu, Delio, i wyciągnij odciski palców, które Elsa Griffin zebrała w segmencie dwunastym.
Della przyniosła koperty.
- Mamy dwa zestawy. Jeden to odciski Elsy Griffin, drugi - cztery odciski nieznajomej kobiety. Te cztery sana ponumerowanych kartach. To są numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Mason skinął głową i zajął się kartami, które otrzymał od Drake'a.
W porządku, Delio, zrób notatkę - poprosił.
Co mam pisać?
Numer siedem na karcie z listy Drake'a poprawiam atramentem na numer czternaście. Numer trzy na liście Drake'a na numer szesnaście. Numer dziewiętnaście na liście Drake na numer dziewięć. Numer trzydzieści na liście Drake'a na numer dwanaście. Zapisałaś?
Della kiwnęła głową.
- W porządku - rzekł Mason. - Weź karty i napisz na nich te numery: czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Chcę, żeby były napisane damską ręką, choć do głowy by mi nie przyszło podrabiać czyjeś pismo, chciałbym, aby jak najbardziej przypominały numery na pozostałych kartach.
- Ależ szefie, to jest... Przecież to sąnumery najważniejszych odcisków z segmentu dwunastego w motelu!
Właśnie - powiedział Mason. - Jak tylko wypiszesz te numery na odpowiednich kartach, Delio, pamiętaj, aby mi je przynieść, ile razy zażądam odcisków palców na kartach numer czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Ależ, szefie, nie możesz tego zrobić!
Dlaczego?
To jest substytucja dowodów!
Dowodów na co?
Dowodów na obecność pewnej osoby w tym segmencie. Dowodów, że pani...
Ostrożnie, żadnych nazwisk!
To są dowody, że ta osoba rzeczywiście była w tym segmencie.
- Ciekawe!
Della Street rzuciła adwokatowi skonsternowane spojrzenie.
Szefie, co robisz? Przecież to jest fałszowanie dowodów! Przecież... Przecież...
No i co takiego robię, według ciebie? - spytał Mason.
Nadajesz tym kartom numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście, wkładasz je do tej koperty i Elsa Griffm... Oczywiście, Elsa Griffin weźmie te karty, porówna numery z numerami ze swoich notatek i powie, że odcisk numer czternaście został zdjęty ze szklanej gałki... a to będzie znaczyło, że zamiast osoby, która naprawdę była w numerze dwunastym, była tam blondynka.
Mason uśmiechnął się od ucha do ucha.
- A ponieważ policja ma zatrzęsienie jej odcisków, trudno im będzie powiedzieć, że nie wiedzą, kto tam był -zauważył.
Ale wtedy oskarżą Grace Compton, że weszła do dwunastki, podczas gdy naprawdę wcale jej tam nie było - zaprotestowała Della Street.
Skąd wiesz, że jej tam nie było?
Nie zostawiła odcisków palców. Mason tylko się uśmiechnął.
Szefie, czy to nie jest... prawnie zabronione?
Co jest prawnie zabronione? - Niszczenie dowodów.
Nic nie zniszczyłem - zaprotestował Mason.
Aleje mieszasz. Czy nie jest zabronione pokazywanie świadkowi fałszywych...
Czy te odciski są fałszywe?
Są podstawione.
To nie znaczy, że są fałszywe - wyjaśnił prawnik. - Na każdej karcie jest prawdziwy odcisk palca. Żadnego z nich nie zmieniłem.
Ale zmieniłeś numery na kartach.
Wcale nie. Drakę powiedział nam, że nadał kartom tymczasowe numery, żebyśmy mogli ponumerować je potem piórem w takiej kolejności, jaka nam odpowiada.
Oszukujesz Elsę Griffin.
Nie powiedziałem jej ani słowa.
- Ale jeśli pokażesz jej te odciski jako odciski zdjęte z numeru dwunastego, to będzie oszustwo.
Ale jeśli nie powiem jej, że one sąz numeru dwunastego, nie będzie oszustwa. Poza tym, skąd wiemy, że te odciski są dowodami?
Szefie, proszę, nie rób tego! Za dużo ryzykujesz, starając się ocalić panią... Nie pozwalasz wymieniać nazwisk, ale wiesz, kogo mam na myśli. Żeby ją ocalić, zakładasz sobie pętlę na szyję i... podkładasz fałszywe dowody przeciwko tej Compton.
Mason uśmiechnął się.
- Och, Delio, Delio, przestań się tym martwić. To ja ryzykuję.
- I to jak!
Włóż kapelusz - polecił prawnik. - Zapraszam cię na kolację, na jakiś stek, a potem możesz iść do domu i się wyspać.
A co ty będziesz robił?
Może też położę się do łóżka. Myślę, że przyprawimy Hamiltona Burgera o ból głowy.
Ale szefie - to jest substytucja dowodów! Fałszowanie dowodów! Nadawanie dowodom fałszywych etykietek!
Zapominasz - zaprotestował Mason - że ciągle mamy oryginalne odciski, które dostaliśmy od Elsy Griffin. Mają oryginalne numery, przez nią nadane. My wzięliśmy inne odciski i zmieniliśmy im numery. Mamy do tego prawo. Możemy ponumerować nasze odciski w dowolny sposób. Jeśli przypadkowo zaistnieje zbieżność, to nie jest przestępstwo. No, rozchmurz się. Za bardzo się martwisz.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Sędzia Harmon Strouse spojrzał na siedzących za stołem obrony Perry'ego Masona oraz jego klienta Stewarta G. Bedforda, za którym stał umundurowany policjant.
Obrona może skorzystać z prawa do wyłączenia.
Obrona przyjmuje skład ławy przysięgłych.
Sędzia Strouse rzucił okiem na Hamiltona Burgera, prokuratora okręgowego o byczym karku i beczkowatej klatce piersiowej, którego niechęć do Perry'ego Masona była przysłowiowa.
Oskarżenie jest usatysfakcjonowane składem ławy przysięgłych - warknął Hamilton Burger.
Doskonale - odparł sędzia. - Zatem członkowie ławy wstaną i zostaną zaprzysiężeni.
Bedford pochylił się do Masona i szepnął:
- No, teraz nareszcie będziemy wiedzieli, co mają przeciwko mnie i z czym musimy walczyć. Dowody, które przed stawili przed Grand Jury, były zaledwie wystarczające, żeby postawić mnie w stan oskarżenia. Celowo nie zdradzali tego, co mają.
Mason skinął głową. Hamilton Burger wstał i rzekł:
- Wysoki Sądzie, chcę postąpić w sposób raczej nieco dzienny. Mamy do czynienia z inteligentnymi sędziami przysięgłymi. Nie muszę im mówić, co będę próbował zrobić. Chcę zrezygnować z wprowadzenia. Jako pierwszego świadka pragnę powołać Thomasa G. Farlanda.
Po złożeniu przysięgi Farland zeznał, że jest funkcjonariuszem policji i że szóstego kwietnia dostał polecenie udania się do motelu Staylonger. Po okazaniu legitymacji służbowej właścicielowi motelu nazwiskiem Morrison Brems powiedział, że chce zajrzeć do numeru szesnastego. Poszedł tam i na podłodze znalazł ciało mężczyzny, który najwyraźniej został zastrzelony. Natychmiast zawiadomił Wydział Zabójstw. Po jakimś czasie przyjechali policjanci wraz z koronerem i specjalistami od daktyloskopii.
Oddaję świadka obronie - warknął Hamilton Burger.
Jak to się stało, że pojechał pan do motelu? - spytał Mason.
- Dostałem takie polecenie.
Od kogo?
Otrzymałem je drogą radiową.
Co dokładnie powiedziano?
Zgłaszam sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, obrona próbuje oprzeć się na dowodzie ze słyszenia.
Świadek zeznał, że dostał polecenie, żeby wejść do segmentu numer szesnaście - powiedział Mason. - Zgodnie z przepisami, jeśli podczas bezpośredniego przesłuchania cytowany jest fragment rozmowy, druga strona może zażądać przedstawienia całej rozmowy. Chcę wiedzieć, co oprócz tego powiedziano w rozmowie, w czasie której wydano świadkowi polecenie udania się do motelu.
Ale to nie jest dowód bezpośredni, tylko ze słyszenia - sprzeciwił się Hamilton Burger.
To rozmowa - zaprotestował z uśmiechem Mason.
Uchylam sprzeciw - powiedział sędzia. - Świadek, przedstawiwszy fragment rozmowy, może w czasie przesłuchania zrelacjonować całość.
No cóż - rzekł Farland. - powiedziano tylko, że mam iść do motelu, to wszystko.
Czy zostało wspomniane, czego może się pan tam spodziewać?
- Tak.
A czego?
Ciała.
Czy wydający polecenie mówił, skąd wie, że tam jest ciało?
Powiedział, że otrzymał zgłoszenie.
Mówił coś na temat tego zgłoszenia?
Tak, że otrzymał anonimowy telefon:
Wspomniał może, kto dzwonił? Kobieta czy mężczyzna? Świadek zawahał się.
Tak czy nie? - nalegał Mason.
Tak. To był kobiecy głos.
Dziękuję - powiedział Mason z przesadną uprzejmością.
- To wszystko.
Hamilton Burger przedstawił kilku świadków, którzy zidentyfikowali zmarłego jako Binneya Denhama i oświadczyli, że kiedy poruszono ciało, spod płaszcza z przodu wytoczyła się kula.
- Moim następnym świadkiem będzie Morrison Brems - rzekł Hamilton Burger.
Kiedy Brems stanął za barierką i został zaprzysiężony, Hamilton Burger skinął głową do Vincenta Hadleya, zastępcy prokuratora okręgowego, siedzącego po jego lewej ręce, i Hadley, uprzejmy i wytworny strateg z dużym doświadczeniem, zaczął przesłuchiwać właściciela motelu. Wydobył z niego fakt, że szóstego kwietnia około jedenastej rano oskarżony, w towarzystwie młodej kobiety, zatrzymał się w motelu; że poinformował właściciela motelu, iż czekają na jeszcze jedną parę z San Diego i chcą wynająć dwa segmenty; że świadek poradził, aby poczekali, aż znajomi przyjadą, to wtedy sami zapłacą za swój segment. Jednak oskarżony wolał zapłacić za dwa segmenty z własnej kieszeni i zająć je natychmiast.
- Jakie nazwisko wpisał do księgi gości hotelowych? - spytał Vincent Hadley.
S. G. Wilfred.
Z żoną?
Z żoną.
Co nastąpiło później?
Nie zwracałem na nich większej uwagi. Oczywiście, patrząc na to z perspektywy, pomyślałem...
Nieistotne, co pan pomyślał - przerwał mu Hadley. - Proszę zrelacjonować, co się stało, co pan zaobserwował, co powiedział oskarżony lub kto inny w jego obecności.
Gdzie mam zacząć?
Proszę po prostu odpowiedzieć na pytanie. Co się dalej zdarzyło?
Przez chwilę byli w segmencie, a potem dziewczyna...
Mówiąc „dziewczyna”, ma pan na myśli panią Wilfred?
Oczywiście, to nie była żadna pani Wilfred.
Tego pan nie wie - zaznaczył Hadley. - W księdze gości wpisała się jako pani Wilfred.
To oskarżony wpisał ją jako panią Wilfred.
W porządku. Proszę zatem mówić o niej „pani Wilfred”. Co dalej się zdarzyło?
Pani Wilfred wyszła dwa razy. Pierwszy raz podeszła do zewnętrznych drzwi segmentu numer piętnaście i myślałem, że ma zamiar wejść do środka, ale...
Nieważne, co pan myślał. Co zrobiła?
Wiem, że zamknęła je od zewnątrz, ale nie mogę przysiąc, że widziałem, jak obracała klucz w zamku, więc pewnie nie pozwolicie mi tego powiedzieć. Jak już skończyła to, co tam robiła, podeszła do samochodu, wyjęła bagaż i zaniosła go do numeru szesnaście. Wkrótce potem wyszła, podeszła do samochodu i otworzyła schowek z przodu. Nie wiem, ile czasu tam spędziła, ponieważ zostałem odwołany i nie wracałem przez jakieś pół godziny. Po dłuższym czasie obydwoje wyszli i odjechali samochodem.
Chwileczkę - powiedział Hadley. - Czy zanim zobaczył
pan, jak odjeżdżają, widział pan kogoś innego w pobliżu samochodu?
Nie mogę przysiąc - rzekł Brems.
To niech pan nie przysięga. Proszę tylko powiedzieć to, co pan wie i co pan widział.
Widziałem, jak koło segmentu szesnastego na kilka minut zatrzymał się dosyć zniszczony samochód. Pomyślałem, że to przyjechała ta druga para.
Proszę mówić tylko o tym, co pan widział.
No cóż, widziałem, że samochód zatrzymał się tam na krótko. Po chwili odjechał.
Chwileczkę. Samochód sam nie odjechał. Ktoś musiał siedzieć za kierownicą.
Zgadza się.
Czy zna pan tę osobę?
Wtedy nie wiedziałem, kto to jest. Teraz tak.
Kto to był?
Ten Denham - mężczyzna, którego znaleziono martwego.
Widział pan jego twarz?
Tak.
Zatrzymał się koło biura?
Nie.
Nie zatrzymał się, wyjeżdżając samochodem z terenu motelu?
Nie.
A kiedy wjeżdżał?
Również nie.
W porządku. Teraz proszę przypomnieć sobie wszystko, co nastąpiło później.
Naturalnie, miałem inne rzeczy do roboty. Mam cały motel na głowie i nie mogę cały czas przyglądać się...
Proszę po prostu powiedzieć, co pan widział, panie Brems. Nie oczekujemy, że opowie nam pan o wszystkim, co się wydarzyło. Tylko to, co pan widział.
- Noo... oskarżony i ta dziewczyna...
Ma pan na myśli tę, która w księdze gości figuruje pod nazwiskiem pani Wilfred?
Tak, o tę mi chodzi.
Dobrze. Co zrobiła pani Wilfred i oskarżony?
Przez jakiś czas ich nie było. Potem wrócili. Musiało być już późne popołudnie. Nie wiem, która dokładnie była godzina. Wjechali do garażu pomiędzy segmentami...
A wcześniej? - przerwał Hadley. - Czy miał pan okazję zajrzeć do pokojów, kiedy ich nie było?
- Eee... tak, miałem.
Co to była za okazja?
Wie pan, jak przyjeżdżają takie pary... to znaczy... mamy trzy stawki. Stawkę zwykłą, turystycznąi dla takich... przejezdnych, co to tylko pokazują się i zaraz ich nie ma. W wypadku takiej pary jak ta żądamy opłaty około dwa razy wyższej od zwykłej. Kiedy ci... przejezdni goście wychodzą, zaglądamy do pokojów, żeby sprawdzić, czy mają zamiar wrócić. Jeśli zostawiają na środku otwarty bagaż, to go przeglądamy. Czasem nawet otwieramy, jeśli jest zamknięty. Jeśli nie chce się wypaść z interesu, musi się przyjmować również tych chwilowych gości, ale daje się wyższe stawki i ma się zazwyczaj duży obrót. Wolałbym tego nie robić, ale nie ma wyjścia. W każdym razie, kiedy ci goście wychodzą, zagląda się do ich pokojów.
Właśnie dlatego pan wszedł?
Tak.
Co pan zrobił?
Nacisnąłem klamkę drzwi wejściowych do numeru piętnastego, ale były zamknięte. Wtedy nacisnąłem klamkę do szesnastki, ale też było zamknięte.
Co pan wtedy zrobił?
Otworzyłem drzwi uniwersalnym kluczem i wszedłem do środka.
Które drzwi pan otworzył?
Od szesnastki.
Co pan tam zobaczył?
Zauważyłem, że walizka i torba dziewczyny... to znaczy pani Wilfred były w numerze szesnastym, a neseser mężczyzny w piętnastym.
Zaglądał pan do neseseru? - Owszem.
Co pan tam zauważył?
Zauważyłem rewolwer.
Oglądał pan ten rewolwer?
- Tylko na tyle, na ile było widać. Nie chciałem go dotykać. Zobaczyłem ten rewolwer, i postanowiłem, że wobec tego lepiej...
- Niech pan nie mówi tego, co pan myślał albo co postanowił. Pytam, co pan zrobił i widział - przerwał Hadley. - Teraz wróćmy do tego, co zdarzyło się później.
Dobrze.
Widział pan jeszcze oskarżonego?
Tak. On i ta... ta kobieta... to znaczy pani Wilfred wrócili do motelu późnym popołudniem. Weszli do swoich segmentów i nie zwracałem na nich więcej uwagi. Miałem coś innego do roboty. Potem zauważyłem samochód, który gdzieś wyjeżdżał. Było gdzieś koło ósmej, może trochę po ósmej. Rzuciłem okiem i zobaczyłem, że to jest samochód oskarżonego i że prowadziła ta kobieta. Nie widziałem dobrze, ale mam wrażenie, że koło niej nikogo niebyło.
Czy słyszał pan jakieś niecodzienne dźwięki?
Prawdę mówiąc, nie. Słyszeli coś goście będący w innej części motelu.
- To nieistotne. Teraz mówimy o panu. Czy pan słyszał jakieś niecodzienne dźwięki?
- Nie.
- I tak pan zeznał policjantom, którzy pana przesłuchiwali?
- Tak.
Kiedy miał pan następną okazję wejścia do segmentu piętnastego lub szesnastego?
Kiedy przyjechał policjant i powiedział, że chce tam wejść.
Co pan zrobił?
Wziąłem uniwersalny klucz i otworzyłem drzwi szesnastki.
Drzwi były zamknięte na klucz?
Prawdę mówiąc, nie.
Co zobaczył pan w środku?
Zobaczyłem ciało tego człowieka... tego, który podobno nazywał się Binney Dcnham. Leżał na podłodze w kałuży krwi.
- Zaglądaliście do segmentu piętnastego?
- Tak.
Jak tam weszliście?
Wyszliśmy z szesnastki na dwór i podeszliśmy do drzwi piętnastki.
Były zamknięte na klucz?
Nie.
Czy oskarżony znajdował się w środku? - Kiedy weszliśmy, już go nie było.
A neseser?
Jego też już nie było.
Czy oskarżony lub kobieta, którą wpisał do księgi jako swoją żonę, wrócili potem do motelu?
Nie.
Czy następnie towarzyszył pan policji, kiedy przeszli na tyły posiadłości?
- Tak. Widać było jego ślady...
Jeden moment. Właśnie do tego dążę. Co jest na tyłach posiadłości?
Ogrodzenie z drutu kolczastego.
A jaka jest gleba?
- Gliniasta. Po deszczu robi się miękka. Latem, kiedy słońce świeci i ją wysusza, jest bardzo twarda.
W jakim stanie była gleba nocą szóstego kwietnia? - Była miękka.
Czy odcisnęłyby się w niej ślady męskich stóp?
Naturalnie.
- Czy widział pan jakieś ślady, kiedy zaprowadził pan funkcjonariuszy na tyły motelu?
- Tak.
Zna pan porucznika Tragga?
Tak.
Pokazał mu pan te ślady?
Wskazałem mu drogę, a on zwrócił moją uwagę na ślady stóp.
Co następnie zrobił porucznik Tragg?
Podszedł do ogrodzenia z drutu kolczastego, w miejscu, gdzie ślady wskazywały, że ktoś się przez nie przeciskał, i znalazł parę nitek. W niektórych miejscach drut jest trochę zardzewiały i nitki z łatwością się go trzymały.
Czy widział pan Denhama jeszcze raz od chwili, kiedy zauważył go pan koło segmentu numer szesnaście w samochodzie, który opisał pan jako dosyć zniszczony?
- Dopiero kiedy zobaczyłem go nieżywego na podłodze.
Motel jest otwarty dla gości?
Oczywiście. Tak ma być.
Zatem pan Denham mógł przyjść i wyjść, nie będąc przez pana widzianym?
Naturalnie.
Kolej na pana - rzekł Hadley.
Jak sam pan powiedział - zaczął Mason - Denham mógł wejść do segmentu szesnastego zaraz za kobietą, którą pan nazywał panią Wilfred, prawda?
- Tak.
- Nie będąc przez pana widzianym?
-Tak.
- Czy to byłoby łatwe?
- Oczywiście. Patrzę, kiedy ludzie podjeżdżają samochodem i zachowują się, jakby chcieli wejść do biura, ale nie zwracam uwagi na tych, którzy udają się bezpośrednio do segmentów. To znaczy, że jeśli przejeżdżają nie zwalniając koło wywieszki „biuro”, nie interesuję się nimi. Zarabiam na życie wynajmując pokoje w motelu. Nie chcę wściubiać nosa w prywatne sprawy gości.
- To godne pochwały - zauważył Mason. - W ciągu dnia i aż do wieczora wynajął pan również inne segmenty, prawda?
- Tak.
- Czy wieczorem szóstego i w ciągu dnia siódmego kwietnia pomagał pan policji w poszukiwaniu broni?
- Wnoszę sprzeciw. Pytanie jest nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą. Nie jest to należyty sposób prowadzenia przesłuchania - zawołał Hadley i, wstając z miejsca, dodał: - Wysoki Sądzie, nie pytaliśmy tego świadka o nic, co działo się siódmego kwietnia. Pytaliśmy go tylko o to, co zdarzyło się szóstego kwietnia.
Sądzę, że w tych okolicznościach ranek siódmego kwietnia byłby nieco zbyt odległy w czasie - zgodził się sędzia Strouse. - Podtrzymuję sprzeciw.
Czy widział pan jeszcze raz ten rewolwer?
Zgłaszam sprzeciw! Niewłaściwie prowadzone przesłuchanie - wtrącił Hadley. - Pytanie jest tak sformułowane, że może odnosić się do daty o tydzień późniejszej! Bezpośrednie przesłuchanie świadka dotyczyło tylko szóstego kwietnia.
Podtrzymuję sprzeciw - zarządził sędzia.
Odnośnie do popołudnia i wieczora szóstego kwietnia, czy zauważył pan jeszcze coś odbiegającego od normy?
- Nie - zaprzeczył Brems.
Bedford nachylił się do Masona i szepnął:
- Niech go pan przygwoździ! Niech go pan zmusi, żeby powiedział o tej kobiecie, która wtargnęła do dwunastki. Niech ją opisze! Musimy dowiedzieć się, kto to był.
- Zauważył pan Binneya Denhama w motelu - powiedział Mason.
- Tak jest.
- I wiedział pan, że nie figuruje w księdze gości?
- Tak.
- Innymi słowy, wiedział pan, że jest obcy.
Tak. Ale musi pan pamiętać, panie Mason, że nie mogłem być tego pewien. Oskarżony wynajął dwa segmenty i za nie zapłacił. Uprzedził mnie, że oczekuje pary z San Diego. Skąd mogłem wiedzieć, że nie mówił o Denhamie?
Rozumiem - rzekł Mason. - Wyjaśnia to obecność pana Denhama. A teraz chciałbym wiedzieć, czy nie zauważył pan jakichś innych osób... powiedzmy nie upoważnionych do przebywania w motelu.
- Nie.
- Czy nie było nikogo w dwunastce?
Brems zastanowił się przez chwilę, potrząsnął głową, po czym nagle rzekł:
- Chwileczkę... Tak. Zgłosiłem to policji.
- Nieważne, co zgłosił pan policji - przerwał Hadley.
- Proszę słuchać pytań i na nie odpowiadać. Proszę nie udzielać samorzutnie informacji, o które pana nie proszono.
- No cóż... była tam pewna osoba, ale potem okazało się, że z nią było wszystko w porządku.
Czy ta osoba bezprawnie przebywała w pokoju w motelu?
Zgłaszam sprzeciw, pytanie sugeruje odpowiedź i żąda od świadka wyciągania wniosków.
To jest zwykłe przesłuchiwanie świadka przez obronę - wyjaśnił Mason.
- Uważam, że słowo „bezprawnie” odwołuje się do wniosku świadka. Jednak pozwalam odpowiedzieć na to pytanie
- rzekł sędzia Strouse. - Chcę dać obronie dużą swobodę w przesłuchaniu, szczególnie w odniesieniu do tych świadków, którzy będą pytani o osoby obecne w motelu przed popełnieniem zbrodni.
Doskonale - powiedział Hadley. - Wycofuję sprzeciw, Wysoki Sądzie, żeby nie wprowadzać zamieszania w protokole. Panie Brems, proszę odpowiedzieć na pytanie.
Powiem tyle. Z dwunastki wyszła kobieta. To nie była ta osoba, która wynajęła segment. Zaczepiłem ją bo myślałem... no cóż, nie wolno mi mówić, co myślałem. Ale rozmawiałem z nią.
O czym pan z nią rozmawiał? - spytał Mason. - Zapytałem ją, co tam robiła.
A co ona powiedziała?
- Wysoki Sądzie - wtrącił Hadley - Pan Mason już nie tylko wykracza poza ramy przesłuchania, ale w ogóle chce wprowadzić dowód ze słyszenia.
- Podtrzymuję sprzeciw - powiedział sędzia Strouse. Mason zwrócił się do świadka:
O co pan ją zapytał?
Wnoszę sprzeciw na tych samych zasadach - zaoponował Hadley.
- Podtrzymuję sprzeciw - ponownie zarządził sędzia.
Adwokat odwrócił się do Bedforda i szepnął:
Widzi pan, że natykamy się na mnóstwo przeszkód natury proceduralnej. Nie mogę przesłuchać świadka na temat rozmowy z tą kobietą.
Ale musimy dowiedzieć się, kto to był. Niech pan nie da się im przechytrzyć, panie Mason. Jest pan sprytnym prawnikiem. Niech pan zadaje takie pytania, żeby sędzia nie mógł przeciwko nim zaprotestować. Musimy przecież dotrzeć do tej kobiety.
Mówi pan, że kobieta, która wyszła z numeru dwunastego, nie była osobą, która go wynajęła?
- Tak jest.
- I pan ją zatrzymał?
- Tak.
Czy pan poinformował o niej policję?
Zgłaszam sprzeciw. Niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą.
- Podtrzymuję sprzeciw.
- Zeznał pan, że rozmawiał pan z policjantami.
- Oczywiście, kiedy odkryto ciało, policja chciała wiedzieć o wszystkim, co działo się w motelu. To było po tym, jak zapytali, czy mogą zajrzeć do szesnastki, żeby sprawdzić zgłoszenie, które właśnie otrzymali. Powiedziałem, że nie widzę przeszkód.
W porządku. Czy, mówię cały czas o tej samej rozmowie, policja pytała pana, czy po południu lub wieczorem po terenie motelu kręciły się jakieś nieuprawnione osoby?
Zgłaszam sprzeciw - powiedział Hadley. - Pytanie o dowód ze słyszenia, nieistotne, niewłaściwe, źle prowadzone przesłuchanie.
Sędzia Strouse uśmiechnął się.
- Pan Mason znowu próbuje odwołać się do reguły, zgodnie z którą, jeśli w przesłuchaniu bezpośrednim przytoczono fragment rozmowy, strona przeciwna może przepytać świadka odnośnie do całej rozmowy. Świadek może odpowiedzieć napytanie.
- Policję głównie interesowało, czy słyszałem strzały.
Nie pytam o to, co głównie interesowało policję - przypomniał świadkowi Mason. - Chciałem wiedzieć, czy pytali pana, czy po południu i wieczorem po terenie motelu kręciły się jakieś nieupoważnione osoby.
Tak, pytali o to.
Czy powiedział im pan, w tej właśnie rozmowie, o kobiecie, którą widział pan wychodzącą z numeru dwunastego?
- Tak.
Co dokładnie im pan powiedział?
Wysoki Sądzie - rzekł Hadley - obrona wprowadza szczegóły, które nie mają nic wspólnego ze sprawą, a tylko zaciemnią jej obraz. Nie mamy nic przeciwko temu, by obrona powołała pan Bremsa na własnego świadka. Wtedy pan Mason będzie mógł zadać mu jakie zechce pytania, choć będzie musiał liczyć się z tym, że oskarżenie może zakwestionować zeznania jako nieistotne, niewłaściwe i niedopuszczalne.
Obrona nie musi powoływać pana Bremsa na własnego świadka - wytknął sędzia Strouse. - W bezpośrednim przesłuchaniu pytał go pan o rozmowę z policjantami.
Nie o rozmowę. Zapytałem go tylko o skutek tej rozmowy. Pan Mason mógł zaprotestować przeciwko memu pytaniu ze względu na to, że dotyczyło wniosków świadka.
Ale nie chciał tego robić - zauważył dobrodusznie sędzia. - Prawnie nie ma znaczenia, czy pyta się świadka o wnioski wyciągnięte z rozmowy, czy prosi o dokładne zacytowanie konwersacji. W przesłuchaniu bezpośrednim został wprowadzony temat rozmowy. Teraz pan Mason może żądać przedstawienia całej rozmowy.
Ale to, o co pyta, nie łączy się ze sprawą interesującą policję! - zaprotestował Hadley. - I nie ma żadnego związku ze zbrodnią.
Skąd pan wie? - spytał sędzia.
Ponieważ wiemy, co się zdarzyło.
Pan Mason może mieć inną teorię dotyczącą tego, co się wydarzyło. Sąd chce dać obronie jak największą swobodę w przesłuchaniach. Świadek może odpowiedzieć na pytanie.
Zatem - podjął Mason - co powiedział pan policjantom na temat kobiety wychodzącej z dwunastki?
Powiedziałem im, że w tym segmencie była intruzka. - Użył pan słowa „intruzka”?
Wydaje mi się, że tak.
Co jeszcze im pan powiedział?
Powiedziałem im o tym, że z nią rozmawiałem.
Czy powtórzył im pan, co mówiła ta kobieta?
Znowu muszę zgłosić sprzeciw, Wysoki Sądzie - wtrącił Hadley. - Pan Mason pyta o dowód ze słyszenia na temat dowodu ze słyszenia. Będzie to świadectwo tego, co być może jakaś kobieta powiedziała świadkowi i co on z kolei przekazał funkcjonariuszom policji. To czystej wody pogłoski.
- Takie postępowanie jest jednak dozwolone w wypadku ponownego przesłuchiwania świadków przez stronę przeciwną - zadecydował sędzia Strouse. - Proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Tak, powiedziałem, że ta kobieta powiedziała mi, że jest koleżanką osoby, która wynajęła ten segment. Podobno, gdyby koleżanki nie było, miała wejść i poczekać na nią.
- Może pan opisać tę kobietę? - spytał mason.
- Wnoszę sprzeciw, pytanie jest nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie.
Podtrzymuję sprzeciw - powiedział sędzia. Mason uśmiechnął się.
Czy w czasie rozmowy opisał ją pan policjantom?
Sprzeciw na tych samych podstawach. Sędzia uśmiechnął się.
Uchylam sprzeciw. Teraz pytanie pana Masona dotyczy rozmowy, co do której może przepytać świadka.
Powiedziałem policji, że ta kobieta miała dwadzieścia osiem-trzydzieści lat, że była brunetką z ciemnoszarymi oczami, dosyć wysoką... To znaczy wysoką jak na kobietę. Miała długie nogi. Poruszała się... po królewsku, z godnością. Widać było, że...
- Proszę jej nie opisywać - ostrzegł świadka Hadley. - Proszę tylko powtórzyć to, co powiedział pan policji.
To właśnie mówiłem. Oczywiście, potem okazało się, że wszystko było w porządku.
Proszę o skreślenie z protokołu tej części wypowiedzi świadka, która nie była odpowiedzią na pytanie - rzekł Mason.
Proszę skreślić - zarządził sędzia.
Nie mam więcej pytań do świadka - powiedział adwokat.
Hadley, bardzo zły, przystąpił do ponownego przesłuchiwania świadka.
- Powiedział pan policji, że według pana ta kobieta była intruzką?
- Tak.
- Potem przekonał się pan, że nie miał pan racji, czy to prawda?
- Zgłaszam sprzeciw - wtrącił Mason. - Pytanie sugeruje odpowiedź, jest nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze sprawą, przesłuchanie prowadzone jest niewłaściwie.
- Podtrzymuję sprzeciw.
Ale w końcu powiedział pan policji, że nie miał pan racji, prawda? - krzyknął zdenerwowany Hadley.
Wnoszę sprzeciw. Niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, a poza tym pytanie odnosi się do rozmowy, co do której świadek nie był przesłuchiwany.
Sędzię Strouse zawahał się i spojrzał na świadka.
Kiedy im pan to powiedział?
Następnego dnia.
Podtrzymuję sprzeciw.
Tego samego dnia rozmawiał pan na ten temat z kobietą, która wynajęła dwunastkę, prawda?
Wnoszę sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze sprawą, próba wprowadzenia dowodu ze słyszenia, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, a poza tym rozmowa nie odbyła się w obecności oskarżonego.
Podtrzymuję sprzeciw.
Hadley usiadł na krześle i powiedział coś na ucho Hamiltonowi Burgerowi. Przez chwilę prokurator okręgowy i jego zastępca z ożywieniem, choć szeptem się o coś sprzeczali. W końcu Hadley przystąpił do kolejnego ataku.
- Czy, tego samego dnia i w tej samej rozmowie z policją, zeznał pan, że po rozmowie z tą kobietą był pan przekonany, że mówiła prawdę?
- Tak.
To wszystko - powiedział triumfalnie Hadley.
Chwileczkę!- Mason zatrzymał świadka, który zaczął już odchodzić. - Jeszcze jedno pytanie. Czy w trakcie tej samej rozmowy opisał pan policji tę kobietę jako intruzkę?
Tak, w tej rozmowie tak powiedziałem.
- Użył pan słowa „intruzka”?
- Tak.
Mason uśmiechnął się do zastępcy prokuratora okręgowego.
Nie mam więcej pytań - powiedział.
Ja też nie - burknął Hadley.
- Proszę wezwać następnego świadka - zarządził sędzia Strouse.
Hadley wezwał kierownika wypożyczalni samochodów, który opisał okoliczności wynajęcia i oddania auta, o które pytała policja, oraz wspomniał, że osoba oddająca je nie odebrała reszty pieniędzy należnych z racji nie wykorzystanej kaucji.
- Nie mam pytań - powiedział Mason.
Inny pracownik tej samej wypożyczalni zeznał, że szóstego kwietnia około dziesiątej wieczorem widział, jak samochód wjechał na parking wypożyczalni. Za kierownicą siedziała młoda kobieta. Nie zwrócił na nią uwagi.
- Proszę zadawać pytania - rzekł Hadley.
- Może pan opisać tę kobietę? - spytał Mason.
- Była ładna.
Czy może pan opisać ją dokładniej? - poprosił adwokat, a na twarze niektórych sędziów przysięgłych wypłynął uśmiech.
Pewnie. Była w wieku około dwudziestu lat. Miała to, co trzeba!
To znaczy? - zdziwił się sędzia Strouse.
Miała dobrą figurę - poprawił się pospiesznie świadek.
- Widział pan jej włosy? - spytał Mason.
- Była blondynką.
- Zaraz zadam panu pytanie, ale chcę, żeby pan dobrze się zastanowił, zanim na nie odpowie. Czy widział pan, aby po zaparkowaniu samochodu ta kobieta wyjmowała z niego jakiś bagaż?
Mężczyzna potrząsnął głową.
Nie, nic absolutnie nie wyciągała.
Jest pan pewien?
Jestem pewien.
- Widział pan, jak wysiada z samochodu?
- No a jak!
Na sali rozpraw rozległy się śmiechy.
To wszystko - oznajmił Mason.
Nie mam więcej pytań - zawtórował mu Hadley.
Zastępca prokuratora wezwał specjalistę od daktyloskopii, który zeznał, że nocą szóstego kwietnia i wczesnym rankiem siódmego zebrał odciski palców z segmentów numer piętnaście i szesnaście motelu Staylonger. Pokazał kilka odcisków palców, które określił jako istotne.
Dlaczego zaklasyfikował je pan jako istotne? - spytał Hadley.
Ponieważ odpowiadały odciskom zdjętym z samochodu, na temat którego przed chwilą zeznawał świadek.
Specjalista od daktyloskopii zeznał ponadto, że zbadał wynajęty samochód, zebrał i zabezpieczył kilka odcisków odpowiadających odciskom z segmentów piętnastego i szes
nastego z motelu, gdzie znaleziono ciało, i że niektóre z nich bez żadnej wątpliwości zostawił Stewart G. Bedford.
Proszę pytać - powiedział Hadley.
Kto pozostawił te inne odciski? - spytał Mason.
Podejrzewam, że blondynka, która przyprowadziła samochód do wypożyczalni i...
Nie wie pan na pewno?
Nie, nie wiem. Wiem, że zabezpieczyłem pewne odciski z segmentów piętnastego i szesnastego i z samochodu z rejestracją CXY 221 i że te odciski odpowiadały odciskom pobranym od Stewarta G. Bedforda, kiedy został przywieziony na komendę.
W segmentach piętnastym i szesnastym znalazł pan również odciski, które, jak pan sądzi, zostawiła blondynka.
- Tak.
Gdzie je pan znalazł?
Och, w różnych miejscach, na lustrze, szklankach, gałce drzwi.
- I takie same odciski znalazł pan w samochodzie?
- Tak.
Innymi słowy - wytknął mu Mason - według tego, co pan był w stanie stwierdzić na podstawie własnych obserwacji, te inne odciski mogły być równie dobrze zostawione przez mordercę Binneya Denhama?
Zgłaszam sprzeciw - powiedział Hadley. - Pytania są tendencyjne i wymagają odpowiedzi będącej wnioskiem świadka.
- Świadek jest specjalistą - powiedział Mason. - Chcę usłyszeć jego wnioski, ale ograniczam pytanie tylko do tego, co mógł stwierdzić na podstawie własnych obserwacji.
Sędzia Strouse zawahał się, po czym rzekł:
Pozwalam świadkowi odpowiedzieć na pytanie.
O ile wiem na podstawie tego, co sam zauważyłem, mordercą mogła być równie dobrze jedna, jak i druga osoba.
- Albo też morderstwo mógł popełnić ktoś inny? - spytał Mason.
- To prawda.
- Dziękuję. To wszystko.
- Proszę wezwać Richarda Judsona - powiedział Hamilton Burger.
Woźny wezwał Richarda Judsona. Judson - wyprostowany, barczysty, z wąską talią, tubalnym głosem i chłodnymi oczyma - przypominał bankiera oceniającego opłacalność udzielenia kredytu hipotecznego. Okazało się, że jest policjantem i 10 kwietnia złożył wizytę w domu Bedfordów.
Co zrobił pan po przybyciu do domu państwa Bedfordów? - spytał prokurator okręgowy.
Rozejrzałem się po terenie.
Gdzie pan zaglądał?
Byłem w ogrodzie i w garażu.
Miał pan nakaz rewizji?
Owszem.
Czy okazał go pan komuś?
Nikogo nie było w domu, więc nie mogłem tego zrobić.
Gdzie zajrzał pan najpierw?
Do garażu.
A dokładniej?
Przeszukałem cały garaż.
Czy może nam pan powiedzieć więcej na ten temat?
W garażu stał samochód. Dokładnie go przeszukaliśmy. Były też opony. Obejrzeliśmy je i zajrzeliśmy do starych dętek...
Mówi pan „my”. Kto był z panem?
Mój współpracownik.
Funkcjonariusz policji?
Tak.
Gdzie jeszcze szukaliście?
Właściwie wszędzie. Za krokwiami i w starych pudłach. Zrobiliśmy dokładną rewizję.
Co zrobiliście potem? - spytał Hamilton Burger.
- Na środku podłogi w garażu był odpływ, zasłonięty kratką, żeby można było zmywać podłogę gumowym wężem. Odkręciliśmy tę kratkę i zajrzeliśmy do rury.
Co tam znaleźliście?
Broń.
Jaką broń?
Rewolwer Colt kaliber trzydzieści osiem.
Czy ma pan numer tego rewolweru?
Tak, zapisałem go.
Od razu na miejscu znalezienia broni?
Tak.
Sam pan sporządził tę notatkę?
Tak.
Ma ją pan ze sobą?
Tak.
Co pan zatem zapisał na temat tego rewolweru? Świadek otworzył notes.
- Był to niklowany rewolwer marki Colt, kaliber trzydzieści osiem. W bębenku miał pięć pocisków, jedna komora była pusta. Numer fabryczny 740818.
Co zrobiliście z rewolwerem? - Przekazaliśmy go Arthurowi Merriamowi.
Kim jest Arthur Merriam?
Policyjnym ekspertem do spraw broni i balistyki.
Może pan pytać - zwrócił się Hamilton Burger do Perry'ego Masona.
Jak zrozumiałem, miał pan nakaz rewizji, panie Judson - zaczął adwokat.
- Tak.
Jaki teren obejmował nakaz rewizji?
Dom, ogród i garaż.
W domu nie było nikogo, komu mógłby pan okazać nakaz?
Nie, nie w czasie, kiedy robiliśmy rewizję.
Kiedy został wystawiony nakaz rewizji?
Zdaje się, że ósmego.
Dostał go pan ósmego rano?
Nie pamiętam dokładnie pory dnia.
Czy to było rano? - Chyba tak.
Co pan zrobił po otrzymaniu nakazu rewizji?
Włożyłem go do kieszeni.
A potem?
Zająłem się sprawą.
Co pan robił w ramach, jak to pan ujął, zajmowania się sprawą jak już pan włożył nakaz rewizji do kieszeni?
Pojechałem w parę miejsc, zobaczyć, jak się sytuacja rozwija.
W rzeczywistości pojechał pan do domu Bedfordów, prawda?
Zajmowaliśmy się tą sprawą sprawdzając, jak się posuwa praca. Krążyliśmy po okolicy.
A potem zaparkowaliście samochód, prawda?
Tak jest.
W miejscu, z którego mogliście widzieć garaż? Świadek zawahał się.
Tak - przyznał w końcu.
- I czekaliście cały dzień, prawda?
Owszem.
A następnego dnia wróciliście?
Tak.
W to samo miejsce?
Tak.
- I znowu czekaliście cały dzień?
- Tak
Następnego dnia znowu wróciliście?
Tak.
W to samo miejsce?
Tak.
- I do której czekaliście?
Do około czwartej po południu.
Wiedzieliście, że nikogo nie ma w domu, prawda? - No cóż, widzieliśmy, że pani Bedford odjechała.
Zatem wiedzieliście, że nikogo nie ma w domu.
Czegoś takiego nie można być pewnym.
Mieliście dom pod obserwacją?
Owszem.
- Żeby się zorientować, kiedy nikogo nie będzie w domu?
Po prostu mieliśmy dom pod obserwacją, aby wiedzieć, kto do niego wchodzi i kto wychodzi.
I przy pierwszej okazji, kiedy wydawało się wam, że nikogo nie ma w domu, weszliście i przeszukaliście garaż?
Eee... można tak to nazwać.
- I zrobiliście rewizję w garażu, ale nie w domu?
Nie, nie robiliśmy rewizji w domu.
Przeszukaliście każdy kąt garażu, każdy centymetr kwadratowy?
- Tak.
Czekaliście, aby mieć pewność, że nikogo nie ma w domu, a potem przystąpiliście do rewizji.
Chcieliśmy zrobić rewizję w garażu. Nie chcieliśmy, aby nam przeszkadzano czy przerywano.
Mason uśmiechnął się lodowato.
Właśnie pan przyznał, panie Judson, że chcieliście zrobić rewizję w garażu.
Co w tym złego? Mieliśmy przecież nakaz rewizji.
Powiedział pan „w garażu”.
Miałem na myśli całość posiadłości... dom, wszystko.
Nie powiedział pan tego. Powiedział pan, że chcieliście zrobić rewizję w garażu.
Mieliśmy nakaz.
Czy nie jest prawdą - spytał Mason - że jedynym miejscem, które naprawdę chcieliście przeszukać, był garaż, a zainteresowaliście się nim dlatego, że otrzymaliście doniesienie, że znajdziecie tam broń?
Oczywiście, szukaliśmy broni.
Czy, zanim wyruszyliście, nie otrzymaliście doniesienia, że w garażu znajduje się broń?
Wnoszę sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie - zaprotestował Hamilton Burger.
Sędzię Strouse zastanawiał się przez chwilę.
Uchylam sprzeciw... jeśli świadek zna odpowiedź na pytanie.
Nie wiem nic na temat doniesienia.
Czy nie jest prawdą, że zamierzaliście zrobić rewizję przede wszystkim w garażu?
Poszliśmy tam najpierw.
Czy była jakaś przyczyna tego, że najpierw udaliście się do garażu?
- Tam zaczęliśmy. Pomyśleliśmy, że może tam znajdziemy broń.
A dlaczego tak pomyśleliście?
Garaż to całkiem dobry schowek.
Chce pan powiedzieć, że policja nie otrzymała żadnego anonimowego telefonu ze wskazówką gdzie możecie szukać?
Chcę powiedzieć, że przeszukaliśmy garaż, szukając broni, i znaleźliśmy jątam. Nie wiem, jakie wskazówki otrzymali inni funkcjonariusze. Ja miałem poszukać broni.
W garażu? - No cóż... tak.
Dziękuję - powiedział Mason. - To wszystko.
Miejsce dla świadków zajął teraz Arthur Merriam. Jego zeznania dotyczyły testów, które przeprowadził z bronią otrzymaną od poprzedniego świadka, włączoną do materiału dowodowego. Oświadczył, że wystrzelił z rewolweru kulę, a następnie porównał ją pod mikroskopem porównawczym z kulą którą została zabita ofiara. Przyniósł ze sobą fotografie ukazujące identyczność zarysowań: na obu nałożonych na siebie kulach zarysowania się pokrywały. Zdjęcia zostały włączone do materiału dowodowego.
- Teraz pańska kolej - zwrócił się Hamilton Burger do Masona.
Adwokat wydawał się nieco znudzony.
- Nie mam pytań - rzekł.
Następnym świadkiem prokuratora był mężczyzna pracujący na stoisku sportowym w jednym z dużych domów towarowych w centrum miasta. Mężczyzna przyniósł dokumenty dowodzące, że rewolwer, którym została popełniona zbrodnia, kupił pięć lat temu Stewart G. Bedford. Pokazał podpis Bedforda na rejestrze broni palnej i przekazał sądowi foto-stat oryginału, po czym pozwolono mu zabrać oryginał.
- Przekazuję świadka obronie - powiedział Hamilton Burger.
- Nie mam pytań - oświadczył Mason, z trudnością tłumiąc ziewnięcie.
Sędzia Strouse spojrzał na zegar i rzekł:
- Czas na przerwę. Sąd upomina sędziów przysięgłych, aby nie dyskutowali o sprawie między sobą ani żeby nie pozwalali nikomu dyskutować o niej w swojej obecności. Przysięgłym nie wolno wyrobić sobie ani wyrazić żadnej opinii, dopóki nie zostanie zakończone przedstawianie dowodów. Sąd ogłasza przerwę do jutra do godziny dziesiątej rano.
Bedford schwycił swojego obrońcę za ramię.
- Panie Mason - szepnął - ktoś podrzucił broń do mojego garażu.
A może sam ją pan tam schował?
Niech pan się nie wygłupia! Mówiłem, że po tym, jak zasnąłem, nie widziałem więcej rewolweru. Ktoś zaprawił alkohol jakimś środkiem nasennym, a potem wyciągnął broń z mojego neseseru, zabił Binneya Denhama i w końcu podrzucił rewolwer do mojego garażu.
- I zadzwonił z tą informacją na policję - dodał Mason - żeby mieć pewność, że znajdą broń u pana. - To znaczy... że co?
To znaczy, że ktoś zadbał o to, żeby policji nie zabrakło dowodów na pana związek z tym morderstwem.
Wracamy do tajemniczej kobiety, która wtargnęła do pokoju Elsy...
Chwileczkę. Bez nazwisk - ostrzegł Mason.
No, do tej kobiety, która tam była. Do diabła, Mason, mówię panu, że ona jest ważna. Stanowi klucz do całej tajemnicy. Nie zwraca pan na nią żadnej uwagi ani nie próbuje jej pan znaleźć!
Jak mam się zabrać za szukanie jej? - spytał niecierpliwie adwokat. - Mówi mi pan, że w stogu siana jest igła i że ta igła jest ważna. I co z tego?
Strażnik dał znak Bedfordowi, że czas iść.
Niech pan zatrudni pięćdziesięciu detektywów - syknął Bedford, przystając jeszcze na chwilę. - Niech pan zatrudni stu, ale musi pan znaleźć tę kobietę!
Do zobaczenia jutro - zawołał Mason do Bedforda, którego strażnik prowadził do windy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Perry Mason i Della Street zjedli obiad w ulubionej restauracji, a kiedy wrócili, żeby jeszcze popracować w biurze, w foyer budynku zastali czekającą na nich Elsę Griffin.
- Witamy - powiedział prawnik. - Chce się pani ze mną zobaczyć?
Kobieta skinęła głową.
Długo pani czeka?
Około dwudziestu minut. Powiedziano mi, że wyszliście państwo na obiad, ale macie jeszcze wrócić do biura, więc czekałam.
Mason rzucił spojrzenie Delii.
Coś ważnego? - spytał.
Tak sądzę.
Chodźmy do biura.
Pojechali windą na górę i podeszli do gabinetu Masona. Prawnik otworzył drzwi, wszedł i zapalił światło.
- Niech pani zdejmie płaszcz i kapelusz - zaprosiła Della. - I proszę usiąść w tamtym fotelu.
Elsa Griffin zachowywała się ze spokojem i zdecydowaniem, typowym dla kobiety, która przyszła w jakimś konkretnym celu i przygotowała się wewnętrznie na podjęcie niezbędnych kroków, by ten cel osiągnąć.
- Miałam okazję rozmawiać przez chwilę z panem Bedfordem - powiedziała.
Mason kiwnął głową.
- Prywatnie - dodała.
- I co?
- Pan Bedford uważa, że biorąc pod uwagę środki, jakie otrzymał pan do dyspozycji, mógłby pan zrobić więcej w sprawie tej kobiety, która wtargnęła do mojego segmentu w motelu. To oczywiste, że mogła stamtąd obserwować te dwa segmenty, piętnasty i szesnasty, a potem pójść i... w stosownym momencie otworzyć drzwi szesnastki, wystrzelić i uciec.
Tak - powiedział ironicznie Mason. - Wystrzelić z rewolweru Bedforda.
Ma pan rację - przyznała Elsa i po namyśle dodała: - Chyba musiałaby najpierw wejść do drugiego segmentu i zabrać broń... Ale mogła tak zrobić, panie Mason. Jak blondynka odjechała, mogła wejść do domku, znaleźć pana Bedforda pogrążonego we śnie i zabrać rewolwer z jego neseseru.
Mason przyglądał się jej uważnie. Nagle kobieta powiedziała:
Panie Mason, nie uważa pan, że to bardzo źle wygląda, że na rozprawę pani Bedford zakłada te wielkie czarne okulary i siedzi pod samą ścianą? Powinna przesiąść się do przodu i wspierać moralnie męża, a nie ukrywać się, jak gdyby... jakby bała się, że ludzie dowiedzą się, kim jest.
Każdy wie, kim jest - odparł prawnik. - Dziennikarze bez przerwy proszą ją o wywiady, odkąd zaczęto wybierać skład ławy przysięgłych.
Wiem, ale dlaczego nie chce zdjąć tych okropnych czarnych okularów? Bardzo źle w nich wygląda. Okulary mają takie wielkie szkła, że kompletnie zmieniają jej wygląd. Jest zupełnie niepodobna do siebie.
Co według pani powinienem zrobić?
Czy nie mógłby pan jej powiedzieć, żeby była trochę bardziej naturalna? Niech pan jej poradzi, żeby zdjęła okulary i przesiadła się do przodu, koło męża, aby od czasu do czasu dodać mu otuchy.
Tego właśnie chce pan Bedford?
Na pewno. Uważam, że jest urażony postępowaniem żony. Zachowuje się inaczej niż zwykle. Jakby był załamany.
- Rozumiem. Zapadło milczenie.
-Co pan zrobił z tymi odciskami palców, które zdjęłam w motelu, panie Mason? - spytała po chwili Elsa Griffin.
- Niestety, niewiele. Widzi pani, bardzo trudno jest przeprowadzić identyfikację, jeśli się nie ma kompletnego zestawu dziesięciu odcisków. Ale skoro uczyła się pani sztuki prowadzenia dochodzenia, na pewno pani o tym wie.
- Wiem - przyznała, choć w jej głosie można było wyczuć powątpiewanie. - Wydawało mi się, że pan Brems podał bardzo dobry rysopis intruzki.
Mason skinął głową.
- W tym rysopisie uderzyło mnie to, co mówił o sposobie, w jaki ta kobieta się poruszała. Czuję, jakbym ją niemal znała. To bardzo dziwne uczucie. Zupełnie, jakbym patrzyła na twarz osoby, która mi bardzo kogoś przypomina, ale nie wiem, kogo. Za nic nie mogę sobie przypomnieć, bo w łańcuchu brakuje jednego ogniwa.
Mason znowu tylko skinął głową.
- Mam wrażenie, że gdybym tylko wpadła na to, jakie to ogniwo, wszystko bym zgadła. Uważam, że rozwiązanie całej sprawy jest w zasięgu ręki, ale umyka nam jak...
Mason nie powiedział ani słowa.
- No cóż - rzekła Elsa, wstając - muszę iść. Chciałam panu powiedzieć, że pan Bedford bardzo chciałby, aby skon centrował się pan na szukaniu tej kobiety. Jestem również przekonana, że byłoby znacznie lepiej, gdyby jego żona nie zachowywała się tak, jakby bała się, że ktoś może ją poznać. To naprawdę piękna kobieta, o majestatycznej postawie...
Elsa Griffin urwała i spojrzała na adwokata wzrokiem, w którym malowało się wzrastające zdumienie.
Co się stało? - spytał Mason. - Co jest?
Mój Boże! - wykrzyknęła. - To niemożliwe!
Niech pani powie, o co chodzi - rzekł Mason.
Elsa nie przestawała patrzeć przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.
- Czy coś się pani stało? - spytała Della.
- Mój Boże, panie Mason! Czuję się ogłuszona! Muszę usiąść.
Osunęła się na fotel, powoli pokręciła głową, omiatając biuro Masona takim wzrokiem, jak gdyby przeżyła szok, w wyniku którego poczuła się kompletnie zdezorientowana.- No i co się stało? - pytał adwokat.
Mówiłam właśnie o pani Beford i myślałam ojej postawie i sposobie poruszania się... Proszę pana, wszystko zrozumiałam. To straszne.
Co jest straszne?
- Nie rozumie pan? Chodzi o tę intruzkę, która weszła do mojego segmentu w motelu. Rysopis podany przez pana Brema doskonale do niej pasuje. Trudno byłoby lepiej opisać panią Bedford.
Mason siedział w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w twarz Elsy Griffin. Nagle sekretarka Bedforda strzeliła palcami.
- Już mam, panie Mason! Nareszcie! Ma pan jej fotografię na karcie ewidencyjnej. Tam jest jej zdjęcie i odciski palców. Mógłby pan porównać je z odciskami, które zebrałam w motelu. Za chwilę byśmy wiedzieli!
Mason kiwnął głową Delii Street.
- Przynieś kartę z odciskami palców pani Bedford, Delio, oraz kopertę z nie zidentyfikowanymi odciskami. Pamiętasz, że odrzuciliśmy odciski Elsy Griffin. Zostały nam cztery nie zidentyfikowane, numer czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście. Chciałbym je zobaczyć.
Della Street przez chwilę patrzyła na zupełnie pozbawioną wyrazu twarz szefa, a potem podeszła do zamykanej szarki, w której prawnik trzymał akta bieżących spraw i wyciągnęła żądane dokumenty.
Elsa Griffin zachłannie sięgnęła po kopertę, wyjęła z niej karty, dokładnie się im przyjrzała, a potem sięgnęła po dokument z odciskami palców Anny Roann Bedford.
Szybko porównywała odciski. Z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej podekscytowana.
- Panie Mason, to są jej odciski! - wykrzyknęła.
Mason wziął kartę ewidencyjną pani Bedford. Elsa Griffin nie wypuszczała z rąk kart numer czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
To jej odciski! Może mi pan wierzyć. Studiowałam daktyloskopię.
Miejmy nadzieję, że się pani myli - powiedział prawnik. - Inaczej wywołalibyśmy porządną awanturę. Nie możemy sobie na to pozwolić.
Panie Mason, reprezentuje pan Stewarta Bedforda - oświadczyła surowo. - Nie może go pan zdradzić. Musi pan bronić go, niezależnie od tego, kto przy okazji będzie poszkodowany.
Prawnik musi zawsze robić to, co najlepsze dla klienta - odparł adwokat. - Co nie znaczy, że ma postępować zgodnie z tym, czego życzy sobie klient lub jego przyjaciele. Musi robić to, co będzie dla niego najlepsze.
Chce pan powiedzieć, że nie powie pan panu Bedfordowi, że to jego żona, doprowadzona do desperacji przez szantażystę, postanowiła...
Nie - odparł Mason. - Nie mam zamiaru mu o tym powiedzieć i nie chcę, żeby pani mu o tym powiedziała.
Elsa Griffin zerwała się na równe nogi i rzuciła się do drzwi. Della Street wyciągnęła rękę, by schwycić Elsę za spódnicę, ale nie dosięgnęła jej.
- Proszę wrócić! - zawołała.
Zanim Della dobiegła do drzwi, Elsa już je otworzyła. Na progu stał sierżant Holcomb.
Dobry wieczór - powiedział, obejmując Elsę ramieniem. - Było tu jakieś małe zamieszanie. Co się stało?
Ta kobieta próbuje zabrać coś, co do niej nie należy - wyjaśnił Mason.
- No no, to ciekawe. Coś panu ukradła? Może pan opisać tę rzecz? Może chce pan pojechać na komendę i zażądać aresztowania jej pod zarzutem kradzieży? A co pani ma do powiedzenia, panno Griffin?
Elsa Griffin wsunęła zabrane karty z odciskami za bluzkę.
- Czy będzie pan tak miły - spytała sierżanta - i odprowadzi mnie do domu, i przypilnuje, żebym została wezwana do sądu jako świadek oskarżenia? Sądzę, że najwyższy czas, żeby przekonać pana Masona, znanego adwokata, że ukrywanie przed policją dowodów przeciwko mordercy jest nie zgodne z prawem.
Twarz sierżanta Holcombe'a rozjaśniła się.
- Siostro - powiedział wylewnie - to wspaniałe słowa.
Pójdziemy, gdzie tylko sobie zażyczysz.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Następnego dnia rano, kiedy rozpoczęła się rozprawa, Hamilton Burger wstał z twarzą wyraźnie zdradzającą jego uczucia.
- Wysoki Sądzie - rzekł - chciałbym zwrócić uwagę Wysokiego Sądu na paragraf sto trzydziesty piąty kodeksu karnego, w którym jest powiedziane: „Każdy, kto wiedząc, że jakaś księga, rejestr, akta, dokument pisany czy inna rzecz ma być włączona do materiału dowodowego w toczącym się śledztwie, na rozprawie czy w innym prawnie sankcjonowanym postępowaniu dowodowym, celowo niszczy lub ukrywa tę księgę, rejestr, akta itd z zamiarem niedopuszczenia do ich udostępnienia, popełnia wykroczenie”.
Sędzia Strouse, wyraźnie zdezorientowany, powiedział:
Sąd zna prawo, panie Burger.
Chciałem tylko zwrócić uwagę Wysokiego Sądu na ten paragraf - odparł Hamilton Burger. - Wiem, że Sąd zna prawo. Mam jednak wrażenie, że niektóre inne osoby go nie znają. Wysoki Sądzie, chciałbym wezwać na świadka Elsę Griffin.
Stewart Bedford z przerażeniem spojrzał na Masona.
- Co to, do diabła, znaczy? - szepnął. - Myślałem, że nikt o niej nie wie. Nie możemy pozwolić, by Brems rozpoznał ją jako osobę, która wynajęła dwunastkę.
- Nie podobał jej się mój sposób prowadzenia sprawy - odparł adwokat. - Postanowiła złożyć zeznania.
Kiedy to się stało?
Wczoraj późnym wieczorem.
Nic mi pan nie powiedział.
Nie chciałem pana martwić.
Otworzyły się drzwi i Elsa Griffin, z wysoko podniesioną głową, wmaszerowała na salę. Podniosła prawą rękę i została zaprzysiężona.
Jak się pani nazywa? - zapytał Hamilton Burger.
Elsa Griffin.
Zna pani oskarżonego?
Jestem jego pracownicą.
Gdzie była pani szóstego kwietnia tego roku?
W motelu Staylonger.
Co tam pani robiła?
Pojechałam tam na prośbę pewnej osoby.
Wysoki Sądzie - powiedział Hamilton Burger, zwracając się do sędziego Strouse'a - zaraz będziemy świadkami zupełnie niespodziewanego rozwoju sytuacji. Muszę oświadczyć, że ten świadek, mimo iż życzył sobie pewnych działań ze strony prokuratury, tym niemniej wspólnie z inną osobą, którą zaraz wymienię, postanowił ukryć dowody, które uważam za istotne dla tej sprawy.
Świadek przyszedł, bo otrzymał wezwanie do stawienia się przed sądem, ale jest nastawiony niechętnie. To znaczy, chętnie mówi o pewnych aspektach sprawy, ale co do pozostałych odmówił zeznań i nie mam pojęcia, ile może o nich wiedzieć. Mówi wyłącznie na wybrany przez siebie temat.
Dlatego uważam za konieczne, bym w pewnych sprawach mógł traktować pannę Griffin jako niechętnego świadka.
Może byłoby lepiej, gdyby najpierw przepytał pan świadka na temat, o którym chętnie mówi - zasugerował sędzia - a potem próbował wydobyć z niego zeznania na pozostałe tematy, traktując go jako niechętnego świadka, zgodnie z zasadami przesłuchiwania takich świadków.
Dobrze, Wysoki Sądzie.
Hamilton Burger odwrócił się do świadka.
Pracuje pani u oskarżonego przez kilka lat?
Tak.
W jakim charakterze?
Osobistej sekretarki.
Zna pani pana Morrisona Bremsa, właściciela motelu Staylonger?
- Tak.
- Czy rozmawiała z nim pani szóstego kwietnia tego roku?
- Tak.
- Kiedy?
Wczesnym wieczorem.
Co zostało wtedy powiedziane?
Wnoszę sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą - powiedział Mason.
Chwileczkę. - Powiedział Hamilton Burger. - Wysoki Sądzie, chcemy wykazać, że w czasie tej rozmowy świadek działał jako przedstawiciel oskarżonego i że udał się do motelu zgodnie z poleceniem wydanym przez oskarżonego.
To proszę to najpierw wykazać - zadecydował sędzia.
Ale, Wysoki Sądzie, tu właśnie natykamy się na kłopot. - wyjaśnił prokurator. - To jeden z tych punktów, których świadek nie chce wyjaśnić.
Czy są jakieś punkty, które świadek chce wyjaśnić? - spytał sędzia.
- Tak.
- Sąd prosił, aby w pierwszej kolejności tym się pan zajął. Jak już zdobędziemy wszystkie zeznania w sprawach, co do których świadek chce zeznawać, a wynikną jeszcze inne sprawy, co do których świadek okaże się niechętny, wówczas może pan prosić o pozwolenie traktowania go jak świadka niechętnego.
- Dobrze, Wysoki Sądzie.
Hamilton Burger ponownie zwrócił się do świadka.
Czy wieczorem szóstego kwietnia, po tej rozmowie, wróciła pani jeszcze raz do motelu Staylonger?
Właściwie był to już ranek siódmego.
Kto tam panią wysłał?
Pan Perry Mason.
Chce pani powiedzieć, że otrzymała pani takie polecenie od pana Perry'ego Masona, zatrudnionego już wówczas przez Stewarta G. Bedforda, oskarżonego w tej sprawie?
- Tak.
Co pan Mason kazał pani zrobić?
Zdobyć odciski palców z numeru dwunastego. Miałam wziąć zestaw do zdejmowania odcisków palców, oprószyć wszystkie sprzęty, na których mogły zachować się odciski palców, zdjąć je, zatrzeć wszystkie ślady, jakie mogłyby się jeszcze zachować, a potem przywieźć zebrane odciski palców panu Masonowi.
Czy potrafi pani zdejmować odciski palców?
Tak.
Czy pani się tego uczyła?
Tak.
- Gdzie?
- Ukończyłam odpowiedni kurs korespondencyjny.
Skąd zdobyła pani niezbędne wyposażenie do zdejmowania odcisków?
Dostarczył mi go pan Mason.
- I co pani zrobiła, jak już pani otrzymała sprzęt?
- Zgodnie z poleceniem, pojechałam do motelu i w segmencie dwunastym zdjęłam odciski palców.
- I co było potem?
Zabrałam wszystko do pana Masona, żeby mógł wyeliminować moje odciski palców i, dzięki temu, wyodrębnić odciski osoby, która wtargnęła do dwunastki podczas mojej nieobecności.
Czy wie pani, czy zostało to zrobione?
- Tak. Powiedział mi to pan Mason. On również poinformował mnie, że wszystkie zebrane odciski były moje, za wyjątkiem czterech.
- Czy pani wie, na których kartach były te cztery?
- Tak. Gdy zebrałam odciski, umieściłam je na kartach, które ponumerowałam. Te karty z istotnymi odciskami nosiły numery: czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Numer czternasty i szesnasty pochodziły ze szklanej gałki drzwi do szafy w motelu, numer dziewięć i dwanaście z lustra.
Czy wie pani, gdzie są teraz te cztery karty?
Tak.
Gdzie?
Ja je mam.
Jak je pani zdobyła?
- Porwałam je wczoraj z biura Perry'ego Masona i uciekłam na policję, ponieważ pan Mason próbował mi je odebrać.
Oddała je pani policji?
Nie.
Dlaczego?
Ponieważ nie chciałam, żeby się z nimi stało coś złego. Rozumie pan, już wczoraj wieczorem zorientowałam się, czyje to są odciski. Dlatego właśnie uciekłam.
Dlaczego uważała pani za konieczne uciekać? - spytał Burger.
Sędzia Strouse wyczekująco spojrzał na Perry'ego Masona. Kiedy prawnik nie próbował oponować przeciw pytaniu prokuratora, sędzia powiedział do świadka:
Proszę chwilę zaczekać z odpowiedzią. Nie ma pan nic przeciwko temu pytaniu, panie Mason?
Nie Wysoki Sądzie - odparł adwokat. - Czuję, że jestem tu sądzony i dlatego chcę ukazać wszystkie fakty.
Sędzia zmarszczył brwi.
- Nie kwestionuję, że czuje się pan, panie Mason, jakby to pan był pan sądzony. Odczucia to rzecz dyskusyjna. Bezdyskusyjny natomiast jest fakt, że teraz sądzony jest pański klient, a pana podstawowym obowiązkiem jest chronić jego interesy, bez względu na to, jaki ma to wpływ na pańskie prywatne sprawy.
- Też tak to rozumiem, Wysoki Sądzie.
- Pytanie oskarżyciela wydaje się kontrowersyjne, a odpowiedzią na nie może być tylko wniosek wyciągnięty przez świadka.
- Nie zgłaszam sprzeciwu, Wysoki Sądzie.
Sędzia Strouse zawahał się i powiedział:
Chciałbym zwrócić panu uwagę, panie Mason, że Sąd może okazać się pomocny, jeśli w tej sprawie jest konflikt interesów pomiędzy panem i klientem i nie protestuje pan przeciw pytaniom, które mogłyby przynieść szkodę klientowi.
Myślę, Wysoki Sądzie - rzekł Mason - że sytuacja może być odwrotna. Mam wrażenie, że odpowiedź świadka może się okazać niekorzystna dla mnie, ale bardzo korzystna dla oskarżonego. Rozumiem, że właśnie dlatego świadek chętnie zeznaje w jednych sprawach, ale milczy co do innych. Po prostu panna Griffin uważa, że powinna zeznawać przeciwko mnie, ale chce zachować lojalność wobec pracodawcy?
Dobrze - powiedział sędzia. - Jeśli nie chce pan wnieść protestu, pozwalam świadkowi odpowiedzieć na to pytanie.
Proszę odpowiedzieć na pytanie - rzekł Hamilton Burger. - Dlaczego uważała pani za konieczne uciekać?
Ponieważ w tym czasie już wiedziałam, czyje są te odciski.
Naprawdę?
Tak.
Mówiła pani, że uczyła się pani daktyloskopii?
Tak.
- I była pani w stanie zinterpretować te odciski?
- Tak.
Porównała je pani z oryginałami?
Na tyle, żeby się zorientować.
Hamilton odwrócił się do stołu sędziowskiego i powiedział:
- Muszę przyznać, Wysoki Sądzie, że w niektórych sprawach poruszam się na oślep z powodu niecodziennej sytuacji, jaka się wytworzyła. Świadek przyrzekł złożyć zeznanie w sądzie, ale nie chciał mi powiedzieć...
Nie wnoszę sprzeciwu - przerwał sędzia. - Proszę powstrzymać się od czynienia uwag czy komentowania zeznań świadka do momentu podsumowania sprawy przed sądem przysięgłych. Proszę po prostu trzymać się regulaminu: pytanie, odpowiedź, pytanie, odpowiedź i tak dalej.
Dobrze - przyrzekł prokurator okręgowy.
Sędzia Strouse w zamyśleniu spojrzał w dół na Masona. W jego wzroku malowały się nękające go wątpliwości.
- Sama pani była w stanie zidentyfikować te odciski?
- pytał Hamilton Burger.
- Tak.
Zatem kto je zostawił?
Chwileczkę - przerwał sędzia Strouse. - Najwyraźniej obrona nie ma zamiaru wnieść sprzeciwu, mimo że pytanie zahacza o sprawy nie zawarte w materiale dowodowym i że wymaga opinii specjalisty. Panno Griffin?
Słucham, Wysoki Sądzie.
- Mówi pani, że uczyła się pani daktyloskopii?
Tak. Uczyłam się Wysoki Sądzie.
Gdzie?
- Na kursie korespondencyjnym.
- Jak długo?
- Zrobiłam cały kurs. Otrzymałam świadectwo. Nauczyłam się rozróżniać cechy charakterystyczne odcisków, potrafię je zdejmować, interpretować, porównywać i klasyfikować.
Czy obrona nie wnosi sprzeciwu?
Żadnego - powiedział Mason.
Czyje to były odciski? - spytał Hamilton Burger.
Chwileczkę - przerwał Mason. - Wysoki Sądzie, uważam, że pytanie jest niewłaściwe.
Zgadzam się, że sprzeciw jest jak najbardziej na miejscu - powiedział sędzia.
- Ale - ciągnął adwokat - nie sprzeciwiam się temu pytaniu ze względów, które prawdopodobnie Wysoki Sąd ma na myśli. Sądzę, że świadek, mimo iż uważa się za specjalistę w dziedzinie daktyloskopii, jednak jest specjalistą w ograniczonym zakresie. Można by powiedzieć specjalistą-amatorem. Dlatego wydaje mi się, że pytanie nie powinno brzmieć, czyje to były odciski, ale ile, w opinii świadka (na ile może być ona miarodajna), istnieje punktów podobieństwa pomiędzy tymi odciskami a wzorem.
- Podtrzymuję sprzeciw - oświadczył sędzia Strouse.
Na twarzy Hamiltona Burgera odbiła się złość.
- Ile w pani opinii, o ile może być ona miarodajna, jest punktów podobieństwa pomiędzy odciskami zebranymi w motelu i odciskami tej osoby, z którymi robiła pani porównanie?
Elsa Griffin podniosła głowę i zmierzyła wyzywającym spojrzeniem najpierw oskarżonego, a potem Masona. Następnie odwróciła się do przysięgłych i z pewnością w głosie powiedziała:
- Moim zdaniem, o ile może być ono miarodajne, istnieje tyle punktów podobieństwa, że mogę stwierdzić, że są to odciski palców pani Stewartowej Bedford, żony oskarżonego.
Hamilton Burger szeroko się uśmiechnął.
- Czy ma pani przy sobie karty z odciskami?
- Mam.
- W jaki sposób je pani zidentyfikowała?
- Karty są ponumerowane. Mają kolejno numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście. Na odwrocie kart podpisałam się, tak żeby nie było możliwości podmiany czy pomyłki. Posłuchałam w tym względzie sugestii pana prokuratora okręgowego. Chciał, żebym powierzyła te karty jego pieczy. Kiedy odmówiłam, poprosił, żebym na każdej napisała swoje nazwisko, żeby nie było możliwości popełnienia oszustwa.
Hamilton Burger promieniał.
- Czy coś potem zrobiłem, a jeśli tak, to co?
Potem pan złożył swój podpis pod moim i napisał datę.
Proszę o włączenie tych kart do materiału dowodowego jako dowodów rzeczowych oskarżenia i opatrzenie ich odpowiednimi numerami.
Chwileczkę - wtrącił Mason. - Sądzę, że w tym miejscu mam prawo do przesłuchania świadka na zasadzie voirdire co do autentyczności tych dowodów.
Proszę bardzo - zgodził się Hamilton Burger. - Może pan w ogóle przejąć przesłuchanie, bo właśnie od tego miejsca świadek nie chciał zeznawać.
Głos ma obrona - rzekł sędzia Strouse.
Pani opiera swój sąd na podstawie identyfikacji, którą przeprowadziła pani wczoraj wieczorem?
- Tak.
W moim biurze?
Tak.
Czy w tym czasie nie była pani dosyć podniecona?
- No cóż... dobrze, przyznam, że byłam trochę podekscytowana, ale nie na tyle, aby nie móc przeprowadzić identyfikacji.
- Zbadała pani wszystkie cztery odciski?
- Tak.
- I wszystkie cztery były odciskami palców pani Bedford?
- Owszem.
Bedford pociągnął Masona za rękaw i szepnął:
- Niech nie pozwoli jej pan...
Spokojnie - uciszył klienta, odsuwając jego rękę na bok. Podszedł do miejsca dla świadków i powiedział:
Jak rozumiem, ma pani wprawę w klasyfikacji odcisków?
- Tak.
Wie pani, jak to się robi?
Bardzo dobrze wiem.
Dam pani lupę i razem przyjrzymy się tym odciskom.
Mason wyjął silną lupę - Mogę dostać parę kart włączonych do materiału dowodowego? - spytał sekretarza. - Nie chcę odcisków oskarżonego, które zostały znalezione w samochodzie i w motelu, ale te, które są odciskami nie zidentyfikowanej osoby, zebranymi z samochodu i motelu.
Proszę bardzo - rzekł sekretarz, przeszukując materiał dowodowy. Wręczył Masonowi kilka kart.
Teraz chcę zwrócić pani uwagę na dowód rzeczowy numer dwadzieścia osiem. Proszę, żeby mu się pani przyjrzała i sprawdziła, czy ten odcisk pasuje do któregoś z odcisków na karcie numer czternaście, szesnaście, dziewięć lub dwanaście, które pani ze sobą przyniosła.
Panna Griffin z uwagą przyjrzała się odciskowi pod lupą i potrząsnęła głową - Nie - rzekła i dodała: - To niemożliwe. Te odciski tutaj zostawiła pani Bedford, a tamte pochodzą od osoby nie zidentyfikowanej.
Ale, o ile pani wie, ta nie zidentyfikowana osoba mogłaby okazać się panią Bedford? - spytał Mason.
- Nie, to była blondynka. Widziałam ją.
Ale nie wie pani, czy te odciski zostawiła blondynka.
Nie, tego nie wiem.
To proszę dokładnie zbadać ten odcisk.
Mason podał odcisk Elsie Griffin, która pobieżnie przyjrzała mu się pod powiększeniem i oddała Masonowi.
- Teraz - rzekł adwokat - zwracam pani uwagę na dowód rzeczowy numer trzydzieści cztery. Proszę porównać z nim.
Znowu świadek niedbale przyjrzał się odciskowi pod lupą i powiedział:
Nie. Nie pasują.
Żaden? - upewnił się Mason.
- Żaden! Mówię panu, że to są odciski pani Bedford, o czym pan wie równie dobrze jak ja.
Mason wydawał się nieco zdezorientowany. Przyjrzał się dowodom rzeczowym a potem odciskom na kartach, które trzymała w ręku Elsa.
- Może powie mi pani - zasugerował - jak interpretuje pani odciski. Weźmy na przykład ten, na karcie numer szesnaście. Jak pamiętam, jest to jeden z tych ze szklanej gałki drzwi?
- Tak.
Jaka cechę charakterystyczna rzuca się pani w oczy?
Ostry łuk.
Rozumiem. Ostry łuk - mruknął Mason z namysłem.
- Czy mogłaby pani pokazać, gdzie jest ten ostry łuk? Ach, tak. Ten odcisk, który jest dowodem rzeczowym numer trzydzieści siedem, również ma ostry łuk, nieprawdaż?
Elsa Griffin rzuciła okiem i rzekła:
Owszem.
Teraz porównajmy go z tym na karcie z numerem szesnastym, który, jak pani mówi, pochodzi z gałki do drzwi. Policzmy, ile linii przecina pętlę przed pierwszym rozwidleniem. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem linii, a potem rozwidlenie.
Zgadza się.
Teraz weźmy dowód rzeczowy numer trzydzieści siedem i policzmy... ależ tak, zgadza się, również tyle samo linii przed tym charakterystycznym rozwidleniem, nieprawdaż?
- Proszę pokazać - zażądał świadek.
Kobieta zbadała odcisk pod łupą.
Zgadza się - powiedziała. - To jest jeden punkt podobieństwa. Musi być co najmniej kilka, żeby uznać je za identyczne.
Rozumiem. Jeden punkt podobieństwa może być przypadkowy.
Niech pan się nie łudzi - powiedziała lodowato Elsa.
- To jest przypadek.
- Dobrze, dobrze, spójrzmy jeszcze raz na pani numer szesnasty, ten z gałki do drzwi, i poszukajmy innego charakterystycznego znaku.
- Proszę, jest tutaj - wskazała Elsa. - Na dziesiątej linii.
- Na dziesiątej... proszę pokazać. Rzeczywiście. To teraz porównajmy z dowodem numer trzydzieści siedem.
Nie ma co patrzeć - powiedziała panna Griffin. - Nic takiego nie będzie.
Pst, pst, niech pani nie wyciąga pochopnych wniosków - ostrzegł ją Mason. - Występuje pani w charakterze eksperta, więc proszę popatrzeć. Proszę policzyć linie i...
Świadka zatchnęło.
Czyżby znalazła pani drugi punkt podobieństwa??? - spytał Mason, pozornie równie zdziwiony jak świadek.
Chyba... chyba tak - przyznała słabym głosem Elsa. - Najwyraźniej ktoś podmienił ten odcisk.
Chwileczkę! - wykrzyknął Hamilton Burger. - Wysoki Sądzie, to poważna sprawa!
Kto miał popełnić oszustwo? - spytał Mason. - Odciski palców, co do których panna Griffin składała zeznania, były w jej posiadaniu. Zeznała, że miała je w swoim posiadaniu przez całą noc. Nie chciała wypuścić ich z rąk, bo bała się, żeby nie zostały zafałszowane. Podpisała się na odwrocie każdej karty. Prokurator okręgowy podpisał się na odwrocie każdej karty i napisał datę. Na kartach są ich podpisy. Pozostałe odciski palców są dowodami rzeczowymi włączonymi do materiału dowodowego przez oskarżenie. Dopiero co wziąłem je od sekretarza. Mająnadany przez niego numer ewidencyjny.
Mimo wszystko ktoś się do nich dobrał! - zagrzmiał Hamilton Burger. - Świadek wie o tym i ja też!
Panie Burger, niech pan nie rzuca oskarżeń, jeśli nie jest pan w stanie ich dowieść - upomniał prokuratora sędzia Strouse. - W tym wypadku najwyraźniej nie było możliwości dokonania substytucji. Panno Griffin...
Słucham, Wysoki Sądzie?
Proszę spojrzeć na kartę numer szesnaście. - Tak, Wysoki Sądzie.
To tę kartę miała pani wczoraj wieczorem?
Chyba... och, chyba tak.
Zabrała ją pani z biura Perry'ego Masona?
Tak.
- I wówczas właśnie porównała pani znajdujący się na niej odcisk palca z odciskiem palca pani Bedford?
- Tak, Wysoki Sądzie.
- Miała pani wówczas tę kartę w rękach?
- Tak, Wysoki Sądzie.
A co pani zrobiła z nią zaraz po upewnieniu się, że zawiera odcisk palca pani Bedford? Pytam o tę jedną kartę. Co pani z nią zrobiła?
Włożyłam ją za bluzkę.
A potem?
Potem udałam się pod eskortą sierżanta Holcomba do biura pana Hamiltona Burgera. Pan Burger chciał, żebym zostawiła karty pod jego opieką ale odmówiłam. Idąc za jego sugestią złożyłam na każdej karcie mój podpis, a potem on się podpisał i napisał datę, żeby wykluczyć możliwość dokonania podmiany przeze mnie albo przez kogoś innego.
Czy ten podpis i data na odwrocie karty to pana pismo?
- Wydaje się, że tak, ale... nie jestem pewien - rzekł prokurator okręgowy. - Czy mogę przez chwilę przyjrzeć się tym odciskom?
Nie musi się pan spieszyć - powiedział sędzia Strouse.
Wysoki Sądzie - odezwał się po chwili Hamilton Burger. - Wydaje mi się, że w tej kwestii należałoby przeprowadzić dochodzenie. W sprawach, w których obrońcą jest pan Perry Mason, taki rozwój wypadków nie jest niczym odosobnionym.
- Składam protest - powiedział adwokat. - Próbuję tylko przesłuchać tego eksperta... a właściwie tak zwanego eksperta.
Elsa Griffm podniosła wzrok znad odcisków palców i obrzuciła go spojrzeniem pełnym nienawiści.
- Proszę, żeby oskarżyciel i obrońca wrócili na swoje miejsca. Świadkowi udzielam tyle czasu, ile będzie potrzebował do przeprowadzenia identyfikacji.
Burger niechętnie wrócił do swojego stołu i usiadł na krześle.
Mason również wrócił, usiadł na krześle i beztrosko zaplótł ręce za głową.
Stewart Bedford próbował mu coś szeptem powiedzieć, ale adwokat uciszył go mchem ręki.
Świadek porównywał odciski, najpierw badał jeden, potem drugi, liczył linie. W panującej na sali ciszy czuło się rosnące napięcie.
Nagle Elsa Griffin rzuciła lupą w Masona. Lupa odbiła się od stołu i uderzyła prawnika w klatkę piersiową. Elsa Griffin wypuściła z rąk wszystkie karty, zasłoniła dłońmi twarz i zaczęła histerycznie płakać.
Mason wstał.
- Chwileczkę - powstrzymał go sędzia Strouse. - Niech obydwie strony zostaną na swoich miejscach. Sąd chce przesłuchać świadka. Panno Griffin, niech pani się opanuje. Chcę zadać pani kilka pytań.
Sekretarka Bedforda odjęła ręce od twarzy i spojrzała załzawionymi oczyma na sędziego.
O co chodzi? - spytała.
Czy teraz pani przyznaje, że odcisk na pani karcie numer szesnaście jest identyczny z odciskiem włączonym do materiału dowodowego pod numerem trzydzieści siedem?
- Tak jest, Wysoki Sądzie, ale nie był. Wczoraj wieczór był to odcisk pani Bedford. Ktoś tu wszystko wymieszał... Och, teraz już nie wiem, co robię i co mówię.
-Nie ma powodu wpadać w histerię, panno Griffin. Jest pani pewna, że ten odcisk numer szesnaście jest tym samym, który zebrała pani z motelu?
Kiwnęła głową.
Musi być tym samym. Wiem, że zostawiła go pani Bedford.
Nie ma najmniejszej wątpliwości co do autentyczności dowodu rzeczowego włączonego do materiału dowodowego - rzekł sędzia. - Zgodnie ze świadectwem świadka oskarżenia, najwyraźniej kobieta, która szóstego kwietnia była w numerze szesnastym w motelu, tego samego dnia weszła również do numeru dwunastego i była kierowcą wynajętego auta.
Elsa Griffin potrząsnęła głową.
Nie jest tak, Wysoki Sądzie. To po prostu niemożliwe. - Znowu zalała się łzami.
Czy mogę wysunąć pewną propozycję? - spytał Hamilton Burger.
Jaką? - zapytał lodowatym głosem sędzia Strouse.
Świadek jest wytrącony z równowagi. Proponuję, żeby go odwołać, i żeby karty z numerami czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście zostały przez sekretarza oznaczone, a następnie oddane policyjnemu specjaliście od daktyloskopii, który jest tutaj na sali i który może szybko je zbadać i przekazać wyniki. Jednocześnie chciałbym oświadczyć, że jestem całkowicie przekonany o uczciwości i prawości tego świadka. Osobiście nie mam wątpliwości, że musiała zostać dokonana substytucja. Uważam, że ktoś pragnie oszukać Sąd i w celu udowodnienia tego chciałbym wezwać na świadka Morrisona Bremsa, właściciela motelu.
Sędzia Strouse w zamyśleniu gładził się po brodzie. W końcu oświadczył:
- Sąd pominie milczeniem uwagi oskarżenia na temat oszustwa. Zarządzam odwołanie świadka. Proszę o oznakowanie kart i oddanie ich do badania specjaliście, który po-
przednio składał zeznania. W międzyczasie zostanie przesłuchany świadek Brems. Proszę tymczasem opuścić miejsce dla świadków, panno Griffin, i się uspokoić.
Woźny odprowadził szlochającą Elsę.
Na salę wprowadzono Morrisona Bremsa.
- Chciałbym teraz udowodnić swoją rację w inny sposób
- powiedział Hamilton Burger. - Panie Brems, został pan już zaprzysiężony. Mówił pan, że rozmawiał pan z intruzką, która wyszła z dwunastki?
- Tak.
- Widział pan, jak wychodziła?
- Tak.
- Chcę prosić panią Bedford, która jest na sali, aby wstała i zdjęła te wielkie ciemne okulary, które skutecznie ukrywają jej twarz. Proszę, aby podeszła do świadka.
- Niech pan protestuje! - szepnął gwałtownie Bedford.
- Niech go pan powstrzyma! Nie pozwólmy mu...
- Spokojnie - ostrzegł go Mason. - Jeśli teraz zaprotestuję, nastawimy do siebie nieprzychylnie ławę przysięgłych.
Pani Bedford, proszę wstać - polecił sędzia Strouse. Pani Bedford podniosła się z miejsca.
Czy zechce pani zdjąć okulary?
To nie jest prawidłowy sposób przeprowadzania identyfikacji - zaoponował Mason. - Powinno ustawić się kilka kobiet w rzędzie, Wysoki Sądzie. Mimo wszystko nie wnoszę sprzeciwu.
Proszę podejść tutaj, do barierki, pani Bedford - zażądał sędzia - i odwrócić się twarzą do świadka.
To ta! to ona! - zawołał z podnieceniem Morrison Brems.
Anna Roann Bedford zatrzymała się gwałtownie i odwróciła przodem do świadka.
- To kłamstwo - powiedziała z nienawiścią w głosie.
Sędzia Strouse uderzył młotkiem.
- Proszę nic nie mówić, chyba że w odpowiedzi na pytanie oskarżyciela lub obrońcy - upomniał ją. - Pani Bedford, proszę wrócić na miejsce i nie czynić żadnych uwag. Panie Burger, proszę pytać świadka.
Uśmiechnięty Hamilton Burger odwrócił się do Perry'ego Masona i ukłonił się z przesadną grzecznością.
Teraz, panie Mason, może pan przesłuchiwać świadka, ile pan chce.
Jeden moment, panie prokuratorze - zawołał sędzia. - ostatnia uwaga była nie na miejscu.
Przepraszam, Wysoki Sądzie - powiedział Hamilton Burger z triumfującą miną. - Myślę, że wkrótce uda mi się wyjaśnić Sądowi, co stało się z materiałem dowodowym, ale z chęcią posłucham, jak pan Mason przesłuchuje tego świadka. Chcę zobaczyć, co zrobi z jego zeznaniami. Jeszcze raz przepraszam.
Proszę przystąpić do przesłuchania - polecił Perry'emu Masonowi sędzia.
Adwokat wstał i podszedł do barierki.
- Czy był pan kiedykolwiek karany sądownie, panie Brems?
Świadek zachwiał się, jakby dostał w szczękę. Hamilton Burger zerwał się na równe nogi i krzyknął:
Wysoki Sądzie, obrona nie może uciekać się do takich chwytów! To ze wszech miar niewłaściwe, chyba że ma podstawy sądzić... - zawahał się.
Jest dozwolone zakwestionować prawdomówność świadka poprzez ukazanie, że popełnił zbrodnię - wtrącił szybko Mason.
Oczywiście, że tak, oczywiście - wrzeszczał Hamilton Burger. - Ale nie można zadawać takich pytań, jeśli nie ma się najmniejszych podstaw do poparcia swojego oskarżenia. To nieprawidłowość! To...
Może pozwoli pan, żeby świadek odpowiedział na pytanie - przerwał mu adwokat - a wtedy..
To niewłaściwe! To postępowanie niezgodne z etyką prawnika! To...
Oddalam sprzeciw - zdecydował sędzia Strouse. - Niech świadek odpowie na pytanie.
Proszę pamiętać - ostrzegł Mason - że zeznaje pan pod przysięgą. Pytam pana, czy był pan kiedyś karany za przestępstwo.
Wydawało się, że świadek, poprzednio tak pewny siebie, nagle zmalał. Zaczął się niespokojnie kręcić. Cisza w sali stała się przygniatająca.
Był pan karany? - nie dawał za wygraną Mason.
Tak - przyznał Brems.
Ile razy? - Trzy.
- Czy używał pan kiedykolwiek pseudonimu Harry Elston?
Świadek znowu się zawahał.
Zeznaje pan pod przysięgą - przypomniał mu Mason. - Uprzedzam pana, że grafolog i tak przyjrzy się pana pismu, więc proszę uważać na to, co pan mówi.
Odmawiam odpowiedzi - powiedział świadek, z trudem starając się opanować - ze względu na to, że odpowiedź na to pytanie rzuca na mnie podejrzenie o przestępstwo.
Czy szóstego kwietnia tego roku przyszedł pan do mieszkania swojej wspólniczki Grace Compton, która przebywała w segmencie szesnastym w motelu pod nazwiskiem pani S. G. Wilfred, i pobił ją pan, ponieważ ze mną rozmawiała? Jeszcze chwileczkę, panie Brems. Zanim pan odpowie na pytanie, musi pan wiedzieć, że wynająłem detektywa, który obserwował dom, w którym mieszkała panna Compton, i zwracał uwagę na ludzi wchodzących i wychodzących z jej mieszkania i że w obecnej chwili jestem w kontakcie z Grace Compton, przebywającą w Acapulco. Teraz proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Odmawiam odpowiedzi - powiedział świadek, z trudem starając się opanować - ze względu na to, że odpowiedź na to pytanie rzuca na mnie podejrzenie o przestępstwo.
Mason, świadom poruszenia wśród przysięgłych, którzy wpatrywali się w niego wybałuszonymi oczyma i z trudem mogli usiedzieć na miejscu, zwrócił się do sędziego Strouse'a:
- Teraz, Wysoki Sądzie, proszę o zarządzenie przerwy, dopóki nie będziemy mieli wyników badań daktyloskopijnych, aby policja miała podstawę do przeprowadzenia ponownego śledztwa.
Mason usiadł.
- Ze względu na rozwój wypadków - powiedział sędzia Strouse - Sąd ogłasza przerwę do godziny czternastej.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Stewart Bedford, Della Street, Paul Drakę i Peny Mason siedzieli w biurze Masona.
Bedford przetarł oczy palcami.
Ci cholerni fotografowie! - jęknął. - Kompletnie oślepili mnie lampami błyskowymi.
Za jakąś godzinę przejdzie panu - pocieszył go adwokat. - Ale lepiei, żeby Paul Drakę odwiózł pana do domu.
Nie musi. Zaraz przyjdzie tu moja żona. Panie Mason, niech pan wreszcie powie, skąd pan wiedział, co się zdarzyło?
- Miałem kilka wskazówek. Tę historię o swoim wypadku samochodowym wymyślił pan na poczekaniu. Szantażyści nie mogli przewidzieć, że pan tak postąpi. Wiedzieli natomiast, że pan był w motelu Stayionger z powodu szantażu, i że szantaż dotyczył sprawy związanej z pana żoną. Aby policja miała doskonale zamkniętą sprawę, postanowili jeszcze wmieszać w nią pańską żonę. Dlatego Morrison Brems, pozornie szacowny właściciel motelu, zeznał, że widział nieznajomą kobietę wyłaniającą się z segmentu numer dwanaście.
Kiedy wyszedł pan z Grace Compton na lunch, Brems zdał sobie sprawę, że wystarczy wsypać do whisky środek nasenny, następnie zabić Denhama pana rewolwerem i wyjąć wszystko ze skrytki, którą wynajmował wspólnie z Denhamem, aby został pan posądzony o zbrodnię. Motywem miało być pragnienie uwolnienia siebie i żony od szantażysty.
Z tego właśnie powodu Brems chciał rzucić podejrzenie na pańską żonę. Wcale nie dał się nabrać Elsie Griffin, kiedy wpisała do księgi fałszywe nazwisko i przestawiła cyfry w numerze rejestracyjnym samochodu. Dlatego Brems wymyślił tajemniczą kobietę, którą podobno widział wychodzącą z dwunastki. Podał doskonały i szczegółowy rysopis pańskiej żony, tak że niemal każdy, kto ją znał, bez trudu by ją rozpoznał.
- Ale, panie Mason, to ja wybrałem ten motel!
Adwokat uśmiechnął się.
- Tak się panu wydawało. Kiedy zwróci pan uwagę na okoliczności, wtedy zda pan sobie sprawę, że wyglądało to tak: w pewnym momencie blondynka powiedziała, że nikt was nie śledzi i że może pan wybrać motel. Pierwszy, koło którego przejeżdżaliście, był nędzny, drugiej kategorii. Pan by się tam nie zatrzymał i szantażyści o tym wiedzieli.
Następny to był Staylonger i właśnie ten pan wybrał. Gdyby pan chciał go minąć, zapewne blondynka i tak by skierowała na niego pana uwagę. Wybrał pan motel w ten sam sposób, w jaki pierwszy lepszy człowiek z widowni wybiera kartę z pliku, który podaje mu magik.
A co z tymi odciskami palców? Dlaczego Elsa tak się pomyliła?
Elsa pierwsza nabrała się na historyjkę Bremsa - wyjaśnił Mason. - Jak tylko poznała rysopis tej kobiety, poczuła absolutną pewność, że w motelu była pana żona i w związku z tym to ona musiała zabić Binneya Denhama. Postanowiła nic nie mówić, chyba że zagrożone byłoby pana życie.
Wysłałem ją do segmentu dwunastego, aby zdobyła odciski palców. W motelu Elsa spędziła kilka godzin. Miała mnóstwo czasu, nie tylko żeby zebrać odciski, ale też żeby porównać je z własnymi. Ku jej irytacji okazało się, że nie znalazła ani jednego cudzego odcisku. A przecież była pewna, że w tym pokoju przebywała pańska żona. Zrobiła jedyną logiczną rzecz, jaką w tych okolicznościach mogła zrobić. Musi pan wziąć pod uwagę, że Elsa jest absolutnie lojalna w stosunku do pana, ale nie czuła się zobowiązana do lojalności wobec pana żony, której nie lubi. Pomimo pańskiego polecenia, nie wyrzuciła tych odcisków, które zebraliście z tacy, więc z motelu pojechała do domu, wyciągnęła je, ponumerowała tak, żeby pasowały do pozostałych, i przywiozła wszystko do mnie.
Wiedziała z całkowitą pewnością, że po wyeliminowaniu jej odcisków zostaną cztery odciski pana żony. Nie miała zamiaru nic z tym robić, chyba żeby sytuacja stała się dramatyczna. Chciała posłużyć się tymi odciskami, żeby ochronić pana od śmierci.
Przyznam, że był czas kiedy sam bardzo się tym martwiłem. Elsa, oczywiście, myślała, że pana żona była w rękawiczkach i dlatego nie zostawiła odcisków. Ja też uważałem, że pana żona była w motelu, dopóki nie zmieniłem zdania.
- I co pan wtedy zrobił?
- Miałem odciski z mieszkania Grace Compton. Cztery najlepsze włożyłem do sejfu, a na kartach umieściłem te same numery, które były na kartach przyniesionych przez Elsę.
Paul Drakę potrząsnął głową.
- Tu przesadziłeś, Peny. Możesz za to odpowiadać.
- Odpowiadać za co? - spytał Peny.
- Substytucję dowodów.
- Nic takiego nie zrobiłem.
- To zabronione przez prawo.
- Oczywiście - zgodził się Perry. - Tyle że ja nie dokonałem żadnej substytucji. Powiedziałem, żeby Della podała mi karty numer czternaście, szesnaście, dwanaście i dziewięć z sejfu. I ona to zrobiła. Oczywiście, nic na to nie poradzę, że były dwa zestawy kart z tymi numerami i że Della podała mi zły zestaw. To nie była substytucja. Naturalnie, gdyby Elsa zapytała mnie, czy to są te odciski, które mi dała, musiałbym przyznać, że nie, albo byłbym winien oszustwa popełnionego na świadku i ukrywania dowodów. Ale ona nie zadała mi tego pytania. I nawet wcale nie porównywała odcisków.
Ponieważ wiedziała, że to były odciski pani Bedford, to tylko udała, że je porównuje, a potem porwała je i czmychnęła za drzwi, gdzie - zgodnie z umową - czekał sierżant Holcomb. W tych okolicznościach nie musiałem mu dobrowolnie udzielać żadnych informacji.
Ale skąd pan to wszystko wiedział?
Sprawa była prosta. Wiedziałem, że pana żona nie zostawiła żadnych odcisków w motelu, ponieważ jej tam nie było. A skoro rysopis podany przez Morrisona Bremsa był tak bardzo dokładny i w każdym szczególe odpowiadał pana żonie, zorientowałem się, że Brems musi kłamać. Wszyscy wiedzieliśmy, że Binney Denham miał wspólnika. To znaczy wydawało się nam, że ma. Kiedy Grace Compton została pobita za to, że ze mną rozmawiała, miałem już pewność, że wspólnik istnieje. Kto zatem mógł nim być?
Najbardziej logiczną osobą byłby Morrison Brems. Binney Denham na pewno wolałby zabawiać się szantażem w znajomym motelu, gdzie by miał jakiś układ z właścicielem. Na pewno okaże się, że ten motel był jednym z ich największych źródeł dochodu. Prowadził go Morrison Brems. Kiedy goście zachowywali się trochę podejrzanie, Brems zaglądał do ich bagażu, sprawdzał numer rejestracyjny samochodu i dowiadywał się, kim są. Następnie przekazywał informacje Denhamowi. Stąd właśnie pochodził główny materiał do szantażu.
Popełnili błąd, starając się przedobrzyć sprawę. Tak się starali, aby wmieszać w to pana żonę, że opisali ją jako osobę, która odwiedziła motel. Policja nie zauważyła, że rysopis odpowiada pana żonie, ale Brems już by się postarał ich oświecić. Elsa Griffin natomiast natychmiast skojarzyła jedno z drugim i dlatego naciskała pana, żeby pan domagał się ode mnie znalezienia kobiety z motelu. Kiedy według niej nie dość się starałem, postanowiła wykręcić ten numer z odciskami.
Ponieważ wiedziała, że odciski pochodzą z tacy, a nie z motelu, więc tylko udawała, że porównuje je z odciskami z karty ewidencyjnej. Była tak pewna swego, że nawet nie szukała cech charakterystycznych.
- Ale skąd pan wiedział, że to wszystko lipa? - spytał Bedford. - Skąd pan wiedział, że moja żona nie była w motelu?
Mason spojrzał mu w oczy.
- Zapytałem ją o to, a ona zapewniła mnie, że nie była.
- I oparł pan całą obronę i swoją reputację na jej słowie?
Mason, nie spuszczając wzroku z Bedforda, odrzekł:
W tym interesie, panie Bedford, trzeba umieć ocenić ludzi albo się wypada.
Nadal nie pojmuję, jak pan wpadł na to, że Brems był kiedyś karany.
Mason uśmiechnął się.
- Zastosowałem zasadę prawdopodobieństwa i oparłem się na znajomości ludzi. To, że Brems, mając określone skłonności, doszedł do swego wieku nie wchodząc w konflikt z prawem, byłoby równie niemożliwe jak to, by pańska żona, patrząc mi w oczy, skłamała o wizycie w motelu.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
To pewnie Anna Roann - powiedział Bedford, wstając z fotela. - Panie Mason, jak mogę panu podziękować za to, co pan dla mnie zrobił?
Proszę napisać „dziękuję” na czeku, który pan dla mnie wystawi - odparł krótko prawnik.
„KB”