Gardner Erle Stanley Perry Mason 50 Sprawa szantażowanego męża


0x08 graphic
Erle Stanley

GARDNER

Sprawa szantażowanego męża

Tłumaczyła Anna Rojkowska

„KB”

PRZEDMOWA

Mój przyjaciel, dr Walter Camp, jest wybitną postacią w dziedzinie medycyny sądowej.

Jedną z jego największych zalet jest spokojny, beznamiętny sposób, w jaki podchodzi do zagadnień naukowych. Trudno sobie wyobrazić, że dr Camp mógłby do tego stopnia stracić głowę, by pójść owczym pędem za opinią innych lub by na jego sąd wpłynęły sprawy natury osobistej czy finansowej.

Walter Camp zdobył zarówno stopień doktora medycyny, jak i filozofii, a jednak pomimo sukcesów zawodowych i posiadania umysłowości równie pozbawionej emocji (i równie dokładnej) jak maszyna do liczenia, pozostał serdeczny, przyjacielski i promieniuje ludzkim ciepłem.

Doktor Camp jest jednym z najwybitniejszych toksykologów w kraju. Piastuje stanowisko profesora toksykologii i farmacji na Uniwersytecie Illinois i toksykologa koronera hrabstwa Cook, w którym leży rojna metropolia - Chicago.

Przez kilka ostatnich lat był sekretarzem Amerykańskiej Akademii Nauk Sądowych. Nikt nie zgadnie, ile czasu, energii i wysiłku poświęcił tej placówce, wspomagany przez swą prywatną sekretarkę Polly Cline.

Pomimo osiągnięć dr Camp pozostał skromny. Lubi pracować wspólnie z innymi, przy czym zawsze minimalizuje własny wkład w grupowy sukces.

Rzadko spotyka się takich ludzi, którzy posiadają umiejętność doprowadzania spraw do końca oraz stanowczość konieczną do pracy w grupie i którzy potrafią koordynować zadania wykonywane przez innych.

W tym roku dorocznemu zebraniu Akademii Nauk Sądowych przewodzili: dr Camp (sekretarz), profesor kryminalistyki na Uniwersytecie North Western Fred Inbau (przewodniczący) i szef wydziału medycyny sądowej na Uniwersytecie Harvarda dr Richard Ford (szef programowy). Uczestnicy spotkania mogli się przekonać, że była to jedna z najbardziej inspirujących sesji poświęconych tak szerokiemu wachlarzowi zagadnień. Stało się to możliwe głównie dzięki temu, że współpraca trójki organizatorów przebiegała gładko i była tak doskonale skoordynowana i wydajna, iż wielu z nas nie zdawało sobie sprawy, że zajęło im to tyle godzin przygotowań, pracy i niemal nieustannych konsultacji.

Doktor Camp przyczynił się do rozwiązania wielu spektakularnych spraw, w których ktoś mniej opanowany, mniej obiektywny, czułby się zbity z tropu. Przypomnę choćby sprawę Ragena, kiedy to próbowano udowodnić, że zastrzelony mężczyzna naprawdę zmarł w wyniku zatrucia rtęcią. Albo sprawę gangstera oczekującego egzekucji, który zdołał umknąć przeznaczeniu, podobno dzięki śmiertelnej dawce strychniny.

Doktor Camp, będąc arbitrem w tych sprawach, postępował w sposób przynoszący zaszczyt najlepszym tradycjom nauk sądowych. Nie pozwolił, by jego sąd kształtowały pogłoski, naciski zainteresowanych stron czy opinia publiczna. Rozważał przedstawione zagadnienia jak naukowiec i rozwiązał je jak naukowiec.

Dedykuję tę książkę mojemu przyjacielowi Walterowi J. R. Campowi, doktorowi medycyny i filozofii

Erie Stanley Gardner


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stewart G. Bedford wszedł do swego gabinetu, odwiesił kapelusz i zbliżył się do ogromnego orzechowego biurka, które rok temu dostał od żony na urodziny, i usiadł na fotelu obrotowym.

Niezawodna i kompetentna osobista sekretarka Elsa Griffin zostawiła na jego biurku poranną gazetę. Złożyła ją tak, aby z pierwszej strony uśmiechała się do niego fotografia żony.

Była to świetna fotografia Anny Roann Bedford, dobrze oddająca charakterystyczny błysk w jej oczach i żywość usposobienia.

Stewart Bedford był niezwykle dumny z żony. Dumny i zarazem przejęty, że w wieku lat pięćdziesięciu dwóch zdołał poślubić kobietę dwadzieścia lat od siebie młodszą i uczynić ją promiennie szczęśliwą.

Bedford, mając bogactwo, cenne kontakty zawodowe i wpływowych przyjaciół, nie udzielał się zbytnio towarzysko. Jego pierwsza żona nie żyła od dwunastu lat. Po jej śmierci w kręgu znajomych zaczęto uważać go za najlepszą partię, lecz jego swaty nie interesowały. Zajmował się wyłącznie pracą, odnosił coraz większe sukcesy finansowe, a coraz wyższa pozycja w świecie biznesu napełniała jego serce niemal taką samą dumą, jaką mógłby odczuwać na widok sukcesów syna, gdyby go miał.

I wtedy właśnie spotkał Annę Roann. W jednej chwili całe dotychczasowe życie przewróciło się do góry nogami. Po ognistych zalotach nastąpił szybki ślub w Nevadzie.

Anna cieszyła się pozycją towarzyską, którą osiągnęła poprzez małżeństwo, tak jak dziecko cieszy się nową zabawką. Bedford nadal zajmował się prowadzeniem interesów, choć teraz przestało to być najważniejszą cząstką jego życia. Chciał dać żonie wszystko, czego tylko mogłaby pragnąć, a Anna


Roann pragnęła niejednej rzeczy. Jej entuzjastyczna wdzięczność powodowała, że stale czuł się jak kochający ojciec w Boże Narodzenie.

Bedford siedział przy biurku i czytał gazetę, kiedy do gabinetu wślizgnęła się Elsa Griffin.

- Dzień dobry, Elso - powiedział. - Dziękuję, że zwróciłaś moją uwagę na relację z przyjęcia mojej żony.

Uśmiechnął się z wdzięcznością.

Dla Stewarta Elsa Griffin była wygodna jak bonżurka i papucie. Pracowała u niego od piętnastu lat, znała każdą jego zachciankę i potrafiła czytać w myślach. Bardzo, ale to bardzo ją lubił. Prawdę mówiąc, po śmierci żony przeżyli nawet krótki romans. Jej spokojna wyrozumiałość była dla niego jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Chciał się nawet z nią ożenić - naturalnie zanim spotkał Annę Roann.

Bedford wiedział, że zachował się jak głupiec, zakochując się bez reszty w Annie, kobiecie, która dopiero skończyła trzydzieści lat. Wiedział, że bardzo rani Elsę Griffin, ale nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami, tak jak nie da się zatrzymać biegu strumienia nad brzegiem urwiska. Ożenił się bez namysłu.

Elsa Griffin złożyła im gratulacje i życzenia wszelkiego szczęścia i wkrótce wróciła do roli osobistej sekretarki. Jeśli cierpiała - a był pewien, że tak - nie dawała tego po sobie poznać.

- Nie Benny. Binney - przerwała mu. - I mówi, że to sprawa osobista i że będzie czekał, aż pan będzie wolny.

Bedford uczynił ręką gest odprawy. Elsa potrząsnęła głową.

- Nie sądzę, żeby sobie poszedł. Uparł się, że się z panem spotka.

- Nie mogę być na żądanie pierwszej lepszej osoby, która przyjdzie i będzie nalegać na spotkanie w sprawie osobistej - jęknął Bedford.

- Wiem. Ale w Denhamie jest coś... trudno mi to opisać... jest jakiś upór, który... no cóż, trochę mnie przeraża.

- Jak to, przeraża?! - najeżył się Denham.

- Nie, nie o to chodzi, że mi grozi. Po prostu jest w nim niebywała, śmiertelna cierpliwość. Odniosłam wrażenie, że rzeczywiście lepiej by było, gdyby pan go przyjął. Siedzi na krześle, spokojnie i bez ruchu, a za każdym razem, kiedy na niego spojrzę, wpatruje się we mnie tymi dziwnymi oczyma. Wolałabym, żeby pan go przyjął.

- W porządku. Do diabła, zobaczmy, czego chce i niech się stąd wynosi. Co to za sprawa osobista? Może to stary kumpel ze szkoły, który potrzebuje forsy?

- Nie, to nie to. Mam wrażenie, że to coś ważnego.

- Dobrze - rzekł Bedford z uśmiechem. - Ufam twojej intuicji. Załatwimy go, zanim zabierzemy się za przegląd poczty. Poproś go.

Elsa wyszła z gabinetu i chwilę później w drzwiach stanął Binney Denham. Ukłonił się i uśmiechnął przepraszająco. Tylko oczy nie miały przepraszającego wyrazu. Ich spojrzenie było nieruchome i oceniające, jak gdyby gość przybył w sprawie życia i śmierci.

- Cieszę się, że zechciał mnie pan przyjąć - powiedział. - Obawiałem się, że mogę mieć z tym kłopot. Delbert absolutnie kazał mi się z panem spotkać, nawet gdybym musiał długo czekać, a Delbert to człowiek, któremu lepiej się nie sprzeciwiać.


W mózgu Bedforda zabrzęczał dzwonek alarmowy.

- Proszę usiąść - powiedział. - Kto to, do diabła, jest Delbert?

- Ktoś... jak by tu powiedzieć? Mój znajomy.

-Wspólnik?

Binney Denham przysunął się i usiadł na brzeżku krzesła stojącego przy biurku. W dłoniach miętosił kapelusz. Nie podał Bedfordowi ręki na przywitanie.

Bedford zesztywniał z wściekłości, ale dzwonek alarmowy w głowie zadzwonił tak głośno, że zdobył się na ostrożność.

- W jaki sposób jej to dotyczy? - spytał.

- Widzi pan, to jest tak. Oczywiście, rozumie pan, że jest zbyt na te rzeczy. Te czasopisma... Wiem, że pan nimi gardzi, tak samo jak ja. Nie czytam ich i pan zapewne też nie. Ale nie da się zaprzeczyć, że istnieją i są bardzo popularne.


- Naturalnie wspomniałem o niej, ponieważ... eee, widzi pan, znam dobrze Delberta i, choć nie mogę darować mu tego pomysłu...

Zapadła głucha cisza. Robiąc interesy, Bedford zbyt dobrze opanował umiejętność zachowania kamiennej miny, aby teraz pozwolić Denhamowi wyczytać coś ze swojej twarzy. Przez głowę przebiegały mu gorączkowe myśli. Co w końcu wiedział o Annie Roann? Zawarła nieszczęśliwe małżeństwo, o którym nie lubiła rozmawiać. Przeżyła tragedię: samobójstwo męża. Na szczęście był ubezpieczony. Po jego śmierci młoda wdowa otrzymała odszkodowanie, co pozwoliło jej utrzymać się przez jakiś czas. Dwa lata podróżowała za granicą a potem spotkała Stewarta Bedforda.

- Dobre nieba, panie Bedford! Skądże! Nawet Delbert by się do tego nie zniżył.

- A są udokumentowane?

- Co z tymi dowodami? - nalegał Bedford.

Człowieczek sięgnął do kieszeni i wyjął szarą kopertę.

- Naprawdę nie chciałem tak tego załatwiać - zaznaczył ze smutkiem i podał ją rozmówcy.

Bedford otworzył kopertę i wyciągnął ze środka kilka kartek papieru.


Albo było to najlepiej sfałszowane zdjęcie, jakie kiedykolwiek widział, albo rzeczywiście przedstawiało Annę Roann. Zrobiono je przed kilku laty. W oczach miała ten sam wyzywający, łobuzerski błysk, takie samo lekkie nachylenie głowy, uśmiech. Pod zdjęciem widniał przeklęty numer ewidencyjny, a jeszcze niżej odciski palców i numery pogwałconych paragrafów kodeksu karnego.

Głos Denhama stale sączył się w uszy Bedforda.

okazję wypróbować na własnej skórze. Ten człowiek, siedzący nieśmiało na brzeżku krzesła i ściskający oburącz kapelusz, był szantażystą, a on jego ofiarą.

Bedford dobrze wiedział, co należy czynić w takich wypadkach. Powinien wywalić gościa na zbity pysk, stłuc go na kwaśne jabłko lub zgłosić sprawę na policji. Powinien powiedzieć: „Rób, co chcesz. Szantażyście nie zapłacę ani centa”. Mógł też udawać, że się zgadza, zadzwonić na policję i wyjaśnić sprawę oficerowi zajmującemu się tego rodzaju przestępstwami. Ten na pewno załatwiłby sprawę dyskretnie i bez rozgłosu.

Wiedział, jak by to dalej się potoczyło. Policja dostarczyłaby mu znakowane banknoty, które miałby wręczyć Denhamowi. Następnie nastąpiłoby aresztowanie i żadne szczegóły nie dostałyby się do wiadomości publicznej.

Ale czy na pewno?

Przecież zostałby ten tajemniczy Delbert... Delbert, będący najwyraźniej pomysłodawcą całego przedsięwzięcia... Delbert, który chciał sprzedać swe informacje jednemu z tych czasopism, które wyrastały jak grzyby po deszczu i których istnienie zależało od wygrzebywania i rozpowszechniania sensacyjnych faktów o bliźnich.

Wszystko sprowadzało się do tego, czy dokumenty były autentyczne, czy nie.

Jeśli były autentyczne, Bedford znalazł się w pułapce. Jeśli nie, zachodził wypadek fałszerstwa.

- Och, ma pan na myśli tę inwestycję? - spytał Denham z wyraźną nadzieją w głosie.

- Do diabła z inwestycją! Obydwaj wiemy, co jest grane. Teraz wynoś się pan i daj mi pomyśleć.

- Ale chciałbym panu powiedzieć o tym interesie, który mamy na oku - upierał się Denham. - Deibert jest pewien, że spłacimy każdy cent pożyczki od pana. Teraz chodzi o to, że na początek musimy mieć kapitał operacyjny, a to...

- Wiem, wiem - przerwał Bedford. - Muszę to przemyśleć.

Binney Denham zerwał się na równe nogi.

- Przepraszam, że przyszedłem bez umówienia, panie Bedford. Wiem przecież, jaki pan jest zajęty, a ja zabrałem panu dużo cennego czasu. Już mnie nie ma.

- Chwileczkę. Jak mam się z panem skontaktować?

Binney Denham odwrócił się w drzwiach.

- Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, to ja się z panem skontaktuję. I oczywiście muszę pomówić z Delbertem. Do widzenia panu. - Mówiąc to, uchylił drzwi i wymknął się z gabinetu.


ROZDZIAŁ DRUGI

Wieczorem obiad jedli tylko we dwoje. Anna Roann Bedford sama podawała koktajle na srebrnej tacy, którą otrzymali w prezencie ślubnym.

Gdy żona zniknęła na chwilę w pokoju kredensowym, Stewart Bedford, z uczuciem, że popełnia podłość, wsunął tacę pod kanapę.

Po obiedzie, w czasie którego na próżno starał się ukryć napięcie, zabrał tacę na górę do pracowni. Tam przymocował kawałek kartonu do brzegów tacy taśmą klejącą, aby zabezpieczyć odciśnięte linie papilarne żony, a tacę schował do tekturowego pudła, w którym ostatnio przysłano mu koszule ze sklepu.

Anna Roann zdziwiła się, kiedy zobaczyła męża wychodzącego nazajutrz do pracy z pudłem pod pachą, ale wyjaśnił jej - mając nadzieję, że zabrzmi to naturalnie - że nie odpowiada mu kolor koszul i chce je wymienić. Elsa Griffin owinie pudło papierem i wyśle do sklepu.

Przez chwilę Bedfordowi wydawało się, że w oczach żony mignęła nieufność, ale nic nie powiedziała i na pożegnanie pocałowała go tak czule jak zwykle.

Bezpiecznie ukryty w gabinecie, Bedford przystąpił do czynności, o których nie miał bladego pojęcia. W sklepie z artykułami dla plastyków zaopatrzył się wcześniej w węgiel rysunkowy i pędzelek z wielbłądziej sierści. Teraz starł koniec sztyftu węgla na proszek i posypał nim dno tacy. Z satysfakcją zauważył, że na powierzchni pokazało się kilka czytelnych odcisków.

Teraz powinien porównać je z liniami papilarnymi na karcie ewidencyjnej otrzymanej od pokornego człowieczka, który prosił go o dwadzieścia tysięcy dolarów „pożyczki”.


Był tak zaabsorbowany, że nie słyszał, jak do gabinetu weszła Elsa Griffin.

Dopiero gdy zajrzała mu przez ramię, poderwał się i powiedział ze złością:

- Mówiłem, że nie chcę, aby mi przeszkadzano.

Stewart Bedford odwrócił się do niej w fotelu obrotowym.

- Niemożliwe!

Sekretarka pokiwała głową.

- W porządku. Przynieś taśmę. Spróbujemy.

- Mam ją przy sobie. Nożyczki też.

Zręcznie przycięła odpowiednie kawałki taśmy, położyła je na spodzie tacy, przygładziła, pilnując, by się dobrze przykleiły, a następnie oderwała. Teraz mogli dokładnie zbadać odciski palców, linia po linii i pętla po pętli.

- Widzę, że nie jest ci to obce - zauważył Bedford.

Roześmiała się.

- Może mi pan wierzyć lub nie, ale skończyłam korespondencyjny kurs dla detektywów-amatorów.


Bedford czule poklepał japo ramieniu.

- No cóż, jeśli jesteś w tym taka dobra, weź krzesło i usiądź. Masz tu szkło powiększające. Zobaczymy, co tu mamy.

Okazało się, że nauka nie poszła w las. Elsa Griffin bardzo sprawnie odszukała punkty podobieństwa. W ciągu kwadransa Stewart Bedford z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie ma w tej sprawie najmniejszych wątpliwości. Linie papilarne na karcie ewidencyjnej dokładnie odpowiadały czterem wyraźnym odciskom pozostawionym na srebrnej tacy.

- Skoro i tak o wszystkim wiesz, Elso - powiedział - to może coś mi poradzisz?

Elsa potrząsnęła głową.

- Ten problem musi pan sam rozwiązać. Jeśli raz zacznie pan płacić, nigdy się to nie skończy.

- A jeśli nie zapłacę?

Wzruszyła ramionami.

Bedford spojrzał na zniekształcone odbicie swej zmartwionej twarzy w tacy. Wiedział, co by to znaczyło dla jego żony, gdyby sprawa kiedykolwiek się wydała.

Była radosna, pełna życia, szczęśliwa. Bedford zdawał sobie sprawę, co by się stało, gdyby jeden z tych brukowców zamieścił wzmiankę ojej przeszłości, historię nie przebierającej w środkach dziewczyny, która postanowiła wzmocnić swą pozycję na rynku matrymonialnym posagiem zdobytym za pomocą oszustwa na towarzystwie ubezpieczeniowym.

Nie miał wyboru - musiał zrobić wszystko, by nic się nie wydało.

Wyobraził sobie lodowate wyrazy współczucia, formalne deklaracje niewiary w to, co publikują „oszczercze pisma”.


0x08 graphic
Niektórzy zechcą pokazać Annie, jacy są miłosierni. Inni natychmiast, z celowym okrucieństwem, zerwą znajomość.

Obręcz będzie się coraz mocniej zaciskać. Trzeba będzie rozgłosić, że Anna przeżyła załamanie psychiczne... Wyjedzie za granicę. Nigdy nie wróci - a przynajmniej nie tak, jak chciałaby wrócić.

Wydawało się, że Elsa Griffin czyta w jego myślach.

- Mógłby pan - powiedziała - udawać, że się pan zgadza, żeby zyskać na czasie. To dałoby nam możliwość dowiedzenia się czegoś o tym człowieku. W końcu musi mieć jakiś słaby punkt. Pamiętam, że czytałam kiedyś kryminał o kimś, kto miał podobny problem...

- I co? - ponaglił ją Bedford.

- Oczywiście, to tylko książka.

- Nie szkodzi.

- Zabił jednego szantażystę i tak spreparował dowody, że wskazywały na to, że sprawcąjest ten drugi. Przerażony szantażysta próbował wszystko wyjaśnić, opowiadając prawdziwą historię, ale sędzia go wyśmiał i skazał na krzesło elektryczne.

- Zbyt wydumane - rzekł Bedford.- Możliwe tylko w książce.

- Wiem - przyznała Elsa. - Oczywiście, że to fikcja, ale podana była tak przekonująco, że... że wszystko wydawało się jak najbardziej możliwe. Zapamiętałam tę intrygę - Bedford ze zdumieniem spojrzał na sekretarkę. Nigdy nie podejrzewał u niej takich cech charakteru.


- Nie wiedziałem, że jesteś taka krwiożercza, Elso.

- Lubisz to?

- Uwielbiam.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

Szybko odwrócił wzrok. Podszedł do biurka i schował tacę do pudełka po koszulach.

Elsa kiwnęła głową i wyszła z gabinetu.

Przez cały dzień Denham nie dał znaku życia. Brak wiadomości od niego zaczął w końcu działać Bedfordowi na nerwy. Po południu dwa razy wzywał Elsę.

- Denham się kontaktował?

Potrząsnęła głową.

- Nie spławiaj go, jak przyjdzie. Kiedy zadzwoni, połącz mnie z nim. Jeśli przyjdzie osobiście, wprowadź go od razu. Nie mogę wytrzymać tego napięcia. Wolę od razu dowiedzieć się, co jest grane.


Ale Binney Denham nie zadzwonił i Bedford, idąc do domu, czuł się jak skazaniec, którego ułaskawienie spoczywa w rękach gubernatora. Każda minuta składała się z sześćdziesięciu sekund dręczącej niepewności.

Anna Roann przywitała go w długiej sukni z głębokim dekoltem, z haftowaną zapinką w kształcie żabki, a na włosach miała zrobione pasemka. Najwyraźniej dopiero co wróciła od fryzjera.

Stewart Bedford miał nadzieję na następny obiad tete-a-tete, ze świecami i koktajlami, ale żona przypomniała mu, że zaprosili przyjaciół i powinien przebrać się w strój wieczorowy.

Bedford zabrał kartonowe pudło do swojego pokoju, wyciągnął tacę i, nie zauważony, odniósł ją do pokoju kredensowego.

Obiad był bardzo udany. Anna była w świetnej formie i Bedford z satysfakcją zauważył zdumione spojrzenia mężczyzn, którzy dawno już przestali się spodziewać, że jakaś kobieta zwróci na niego uwagę. Teraz przyglądali się mu, jakby chcieli


dojrzeć w nim tę cechę, którą najwyraźniej przeoczyli. Zazdrość i podziw w ich wzroku sprawiały, że czuł się znacznie młodszy niż w rzeczywistości. Złapał się na tym, że prostuje plecy, wciąga brzuch i obrzuca ich dumnym spojrzeniem.

Ten świat nie był w końcu taki zły. Na wszystkie kłopoty znajdzie się przecież jakaś rada. Nigdy nie jest tak źle, jak się człowiekowi wydaje.

I wtedy właśnie zadzwonił telefon. Kamerdyner powiedział, że dzwoni jakiś pan D. w ważnej sprawie.

Bedford postanowił okazać stanowczość.

- Powiedz mu, że w tej chwili nie mogę podejść do aparatu. Niech zadzwoni do mnie jutro do biura albo zostawi numer, pod którym mógłbym się z nim skontaktować za godzinę lub dwie.

Kamerdyner skinął głową i odszedł. Przez chwilę Bedford czuł się tak, jakby postawił na swoim. Pokazał tym cholernym szantażystom, że nie będzie skakał tak, jak oni mu zagrają. Po chwili kamerdyner wrócił.

Nie zdawał sobie sprawy, jak często przez następny nie kończący się kwadrans zerkał na zegarek, dopóki nie napotkał badawczego spojrzenia Anny. Przeklął się za to, że nie potrafi ukryć napięcia. Powinien był od razu odebrać telefon.

Na szczęście żaden z gości niczego nie zauważył. Tylko żona obserwowała go tym swoim jakby nieobecnym spojrzeniem, które przybierała, gdy próbowała czegoś dociec.


Dokładnie dwadzieścia minut po pierwszym telefonie w drzwiach ukazał się kamerdyner. Złapał spojrzenie Bedforda i skinął głową. Bedford, starając się, żeby wypadło to jak najbardziej swobodnie, wstał i podchodząc do drzwi rzekł:

Bedford przeprosił gości, szybko wbiegł po schodach, zamknął drzwi i podniósł słuchawkę.

- Och, Delbert tego nie zrobi. Bardzo się pana boi.

- Boi się mnie?

- Naturalnie. Właśnie dlatego pomyślałem... wydawało mi się, że pan to zrozumie. Uważałem, że powinniśmy panu0x08 graphic
powiedzieć. Że należy się to panu choćby ze względu na pana pozycję. To ja wymyśliłem, żeby się do pana zwrócić. Delbert chciał po prostu sprzedać to, co wie. Mówi, że przy załatwianiu interesu w ten sposób istnieją pewne niedogodności... na przykład mógłby go pan zwabić w pułapkę. Chce sprzedać gazecie prawdziwe informacje i zgarnąć forsę. Próbował powstrzymać mnie przed pójściem do pana. Twierdzi, że najprawdopodobniej zastawi pan na nas pułapkę.

- Nie pozwolę się zastraszyć.

Po chwili Denham powrócił do telefonu.

Ciągle trzymając słuchawkę, sięgnął po chusteczkę, żeby wytrzeć z czoła zimny pot, i wtedy usłyszał, jak ktoś delikatnie odłożył słuchawkę drugiego aparatu.

Sparaliżował go strach. Bezskutecznie starał się sobie przypomnieć, czy słyszał, jak kamerdyner odkłada słuchawkę, zanim zaczęła się rozmowa z Denhamem. Czy to możliwe, żeby ktoś podsłuchiwał? Jeśli tak, to kto?

A swoją drogą od jak dawna jest u nich ten kamerdyner? Zatrudniła go Anna Roann. Co o nim wiedziała? Czy to możliwe, żeby szantażystą był ktoś z domu?

Kto to był, ten Delbert? Skąd pewność, że ktoś taki w ogóle istnieje? A może za tym wszystkim stoi tylko Denham?

Z nagłym zdecydowaniem otworzył szufladę komody, wyjął rewolwer kalibru 38 i wrzucił go do neseseru. Do diabła, jeśli ci szantażyści chcą być brutalni, potrafi im odpłacić tym samym.

Otworzył drzwi gabinetu i cicho przemknął po schodach. Nagle zatrzymał się jak wryty: w pokoju kredensowym zobaczył żonę. Znalazła srebrną tacę i teraz oglądała pod światło jej spód.

Nie umył jej i na tacy pozostały niewyraźne odciski palców pokryte pyłem węglowym i matowe ślady w miejscach, gdzie do błyszczącej lustrzanej powierzchni przylepiona była taśma klejąca.


ROZDZIAŁ TRZECI

Podpisując się dwieście razy na czekach podróżnych opiewających na dwadzieścia tysięcy dolarów, Stewart G. Bedford z trudem hamował złość.

Pracownik banku, próbując zabawić Bedforda, pogłębił tylko jego rozdrażnienie.

Bedford podpisywał czeki w zaciętym milczeniu. Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że swoim zachowaniem pobudza tylko ciekawość urzędnika, więc dodał:

Bedford zabrał czeki i wyszedł z banku. Dlaczego, do cholery, nie mogli wziąć tej sumy w banknotach dziesięcio - i dwudziestodolarowych, tak jak robili to porywacze na filmach? Dobrze mu tak, po co zadawał się z szajką szantażystów?

Bedford wszedł do swojego gabinetu i zobaczył czekającą na niego Elsę Griffin.

Bedford uniósł pytająco brwi.

- Czeka na pana pan Denham i jakaś dziewczyna - powiedziała.

- Trudno powiedzieć. Wygląda nieźle.


- Naprawdę wszystko?

- Czy chce pan, żebym... coś zrobiła?

Potrząsnął głową.

- Nie możemy zrobić nic innego, jak dać im pieniądze. Elsa Griffin wyszła i po chwili zjawił się Binney Denham z blondynką.

- Dzień dobry, panie Bedford, dzień dobry. Chciałbym panu przedstawić Geraldine Corning.

Blondynka zamrugała oczami i powiedziała uwodzicielskim, niskim głosem:

- Doskonale! Świetnie! Mówiłem Delbertowi, że na pana można liczyć. Ale on się boi, a kiedy człowiek się boi, zachowuje się nierozsądnie. Zgadza się pan ze mną?


Geny uśmiechnęła się.

Bedford zawahał się.

Gerry podeszła do niego i poufale wsunęła mu rękę pod ramię.

- Słyszałeś, co powiedział, Binney? Chce już iść.

Bedford skierował się do drzwi wychodzących do sekretariatu.

- Nie tędy - zaprotestował przepraszającym tonem Binney. - Mamy wyjść prosto na korytarz, koło windy.

- Muszę powiadomić sekretarkę, że wychodzę - uparł się Bedford. - Musi wiedzieć, że mnie nie będzie.

Binney zakaszlał.


Bedford pozwolił Geraldinie Corning podprowadzić się do drzwi. Binney Denham otworzył je, wszyscy wyszli na korytarz i zjechali windą na parter.

- A jak ci idzie? - spytał Bedford. - Prowadzenie samochodu?

- Tak.

- Nie najlepiej.

- A gdzie jest Denham?

- Binney nie jedzie z nami. Już się z nim nie spotkamy. Teraz pojedzie za nami tylko kawałek.

Bedford usiadł za kierownicą.

Blondynka zgrabnie wsunęła się na sąsiednie siedzenie. Mężczyzna musiał przyznać, że była całkiem niezła: zaokrąglona tam gdzie trzeba, niezłe oczy, cera, nogi i strój. Nie mógł się tylko zdecydować, czy rzeczywiście jest głupia, czy tylko udaje.

- Bye, bye, Binney - powiedziała.

Denham ukłonił się, posłał im uśmiech i jeszcze raz się ukłonił.

Zdołał się powstrzymać, żeby na nianie spojrzeć, i ruszył, włączając się w sznur samochodów.

- Posłuchaj - powiedział Bedford - chciałbym wiedzieć, w co się pakuję.

- To wracamy do biura i możesz zapomnieć o całej sprawie.

Bedford przemyślał jej słowa i nie zawrócił.

Blondynka zaczęła wiercić się na siedzeniu, starając się jak najwygodniej usadowić. W końcu podciągnęła kolana do góry i oparła stopy na siedzeniu, nie próbując nawet zasłonić nóg.

- Słuchaj - zagadnęła - jak już musimy być razem, moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Byłoby nam łatwiej.

Bedford nie odezwał się. Skrzywiła się i powiedziała:

- Chciałam tylko stworzyć miłą atmosferę.

Po chwili usiadła prosto, naciągnęła spódnicę na kolana i zauważyła:

- Okay, jak chcesz, możesz być nieprzystępny. Niech pan skręci w lewo na najbliższym skrzyżowaniu, panie Naburmuszony.

Skręcił w lewo.

- Skręć w prawo, na autostradę, i jedź na północ.

Bedford wjechał na autostradę i instynktownie sprawdził poziom benzyny. Bak był pełny. Przygotował się na dłuższą jazdę.

- Teraz w prawo, zjedź z autostrady na najbliższym skrzyżowaniu.

Bedford wypełnił polecenie. Blondynka znowu podciągnęła nogi i położyła mu rękę na ramieniu.


0x08 graphic
Bedford zdał sobie sprawę, że dziewczyna uważnie obserwuje przez tylną szybę jadące za nimi samochody.

Spojrzał w lusterko wsteczne.

Z autostrady, zachowując cały czas przyzwoitą odległość, zjechał za nimi jeden samochód.

- Teraz w prawo - poleciła Geraldine.

Przez ułamek sekundy Bedford widział kierowcę drugiego samochodu. Był to Binney Denhąm.

Geraldine coraz to kazała mu zmieniać kierunek jazdy. Tamten samochód cały czas się ich trzymał, czasem dalej, czasem bliżej, aż w końcu Denham - przekonawszy się, że nikt ich nie śledzi - zniknął.

- Teraz jedziemy prosto - rzekła Geraldine Corning. - Powiem ci, gdzie się zatrzymamy.

Wyjeżdżali z Wiltshire. Trzymając się jej wskazówek, Bedford skręcił na północ.

- Zwolnij - poleciła dziewczyna.

Bedford posłusznie zwolnił.

- Teraz wybierz jakiś dobry motel. Odjechaliśmy wystarczająco daleko.

Akurat po lewej mieli motel, ale był tak nędzny, że Bedford się nie zatrzymał. Pół mili dalej zobaczyli następny. Nazywał się Staylonger.

- Jak mam nas zameldować? - spytał.

Wzruszyła ramionami.

Bedford wszedł do motelu. Na jego widok właściciel błysnął w uśmiechu złotym zębem. Nie zadawał żadnych pytań.

Bedford wpisał się w księdze hotelowej jako S.G. Wilfred i podał adres w San Diego. Opowiedział też na poczekaniu wymyśloną bajeczkę.

- To wyniesie dwadzieścia osiem dolarów.

Usłyszawszy cenę, Bedford chciał zaprotestować, ale przypomniał sobie blondynkę w samochodzie i pomyślał, że lepiej nic nie mówić. Wyłożył dwadzieścia osiem dolarów na ladę i otrzymał dwa klucze.

- To te dwa domki na samym końcu, rozdzielone podwójnym garażem. Numer piętnaście i szesnaście. W środku są drzwi łączące oba numery.

Bedford podziękował, wrócił do samochodu i zaparkował go w garażu.

- I co teraz? - spytał Gerry.

- Chyba musimy poczekać - odparła.

Bedford otworzył drzwi jednego z domków i przepuścił przodem Geraldine.

W środku było całkiem przyjemnie: podwójne łóżko, mała kuchenka, lodówka i drzwi prowadzące do sąsiedniego domku, wyglądającego zupełnie tak samo. W każdym segmencie była też toaleta i wykładany kafelkami prysznic.


- Chcesz, żebym dotrzymała ci towarzystwa? - spytała Geraldine.

- Lepiej zacznij je podpisywać - poradziła dziewczyna, wskazując dłonią stół.

Bedford otworzył neseser i już sięgał po czeki, kiedy jego wzrok padł na rewolwer. Zupełnie o nim zapomniał. Pospiesznie przekręcił neseser tak, żeby Geraldine nie widziała zawartości, i wyjął plik czeków.

Usiadł przy stole i zaczął je podpisywać.

Dziewczyna zdjęła żakiet, badawczo przyjrzała się sobie w lustrze, dokładnie obejrzała nogi, wyrównała pończochy.

- Chyba się trochę odświeżę - rzuciła Bedfordowi przez ramię.

Przeszła do drugiego segmentu. Bedford usłyszał, jak puściła wodę. Potem dobiegł go dźwięk otwierania i zamykania szuflady, a chwilę później skrzypnięcie frontowych drzwi.

Nagle ogarnęły go podejrzenia. Odłożył pióro i wszedł do drugiego segmentu.

Pośrodku pokoju, w biustonoszu, majtkach i rajstopach, stała Geraldine, pochylona nad otwartą walizką.

Odwróciła się niespiesznie.

Zaśmiała się.

- Wyciągałam walizkę z bagażnika. Wcale nie zamierzam cię zostawić. Lepiej wracaj podpisywać czeki, mogą być wkrótce potrzebne.


Dziewczyna nie była zmieszana ani nie zachowywała się prowokująco. Stała tylko, przypatrując mu się uważnie. Bedford, złapawszy się na tym, że z przyjemnością przygląda się jej figurze, odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Po raz drugi tego dnia musiał złożyć dwieście podpisów. Gdy skończył, podszedł do drzwi łączących oba pokoje i spytał:

- Wszyscy ubrani?

- Wchodź, wchodź, nie bądź taki sztywniak - zawołała Geraldine.

Teraz ubrana była w obcisłą gabardynową spódnicę, podkreślającą jej kształty, miękki różowy sweterek, opięty na pokaźnych piersiach, i drogi szeroki pas otaczający jej wąską talię.

- Masz je? - spytała.

Bedford wręczył jej czeki.

Geraldine dokładnie sprawdziła, czy każdy czek jest prawidłowo podpisany, spojrzała na zegarek i rzekła:

- Idę na chwilę do samochodu. Zostań tutaj.

Wyszła, zamykając drzwi z zewnątrz. Bedford szybko wyjął notes, wyrwał z niego kartkę i napisał na niej numer zastrzeżonego telefonu, stojącego na biurku Elsy Griffin. Pod spodem dodał: „Proszę zadzwonić pod ten numer i powiedzieć, że jestem w motelu Staylonger”. Zawinął kartkę w banknot dwudziestodolarowy i włożył go do kieszonki kamizelki. Potem zaczął przeglądać walizkę Geraldine, z nadzieją, że dowie się czegoś o właścicielce.

Walizka i podręczna torba były zupełnie nowe. Na skórze widniały złote inicjały „GC”. Nie było żadnych innych znaków szczególnych.

Bedford usłyszał kroki na drewnianych schodach prowadzących do domku i odskoczył od bagażu. Po chwili dziewczyna otworzyła drzwi.

Zapaliła papierosa, przeciągnęła się leniwie i usiadła na łóżku.

Bedford wrócił do swego pokoju i usiadł w fotelu, który okazał się niezbyt wygodny. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. W końcu wstał i poszedł do sąsiedniego segmentu. Geraldine siedziała wyciągnięta w fotelu, drugi fotel służył jej za podnóżek. Krótka spódniczka odsłaniała bardzo atrakcyjne nogi.

- Trochę.

Bedford wahał się przez chwilę, wreszcie ustalił centa za każdy punkt.

Po godzinie stracił około dwudziestu siedmiu dolarów. Przerwał rozdawanie kart i rzekł:

I tak już nie masz swoich pieniędzy. Teraz masz wszystko do stracenia i nic do zyskania. Usiądź i się zrelaksuj. Zdejmij płaszcz. Zdejmij buty. Chcesz drinka?

Podeszła do lodówki, otworzyła zamrażalnik i wyjęła kostki lodu.

Geraldine otworzyła nie napoczętą butelkę szkockiej i nalała hojnie do szklaneczek.

- Za ciebie, duży chłopcze - powiedziała, patrząc na niego nad szklanki.

- Za zbrodnię - odparł Bedford.

- Tak lepiej.

- Wiesz, jesteś całkiem atrakcyjną dziewczyną. Masz niezłą figurę.

- Widziałam, jak mi się przyglądałeś.

- Myślałem, że tego się już nie praktykuje.

- Porozmawiajmy o tobie - zaproponowała. - Opowiedz mi o swojej firmie.

Grali w karty, dopóki Geraldine nie postanowiła się zdrzemnąć. Gdy zaczęła rozpinać zamek spódnicy, Bedford podszedł do drzwi prowadzących do jego części.

- Pewnie - przyznała z nonszalancją. - Mam klucze.

Zamknęłam je z zewnątrz, kiedy wyszłam do samochodu. Nie sądziłeś chyba, że jestem aż tak głupia?


- Nie wiedziałem.

- Nigdy nie sypiasz po południu?

- Nie.

- Okay. Chyba będziemy musieli jakoś to znieść. To co, karty czy jeszcze raz drinka? A może i jedno, i drugie?

- Nie masz gazety?

- Masz mnie. Nie sądzili, że oprócz mnie będziesz potrzebował jeszcze czegoś, żeby się nie nudzić. Co oznacza, że są rzeczy, których nawet oni nie potrafią przewidzieć.

- Zaśmiała się.

Bedford udał się do swojego pokoju i usiadł. Dziewczyna przyszła za nim. Po chwili z braku jakiegokolwiek zajęcia Bedford zaczął robić się znużony i senny. Wyciągnął się na łóżku. Zapadł w lekką drzemkę.

Po kilku minutach ocknął się. W powietrzu czuł zapach perfum. Blondynka w luźnej, półprzezroczystej kreacji stała nad nim, trzymając w ręku kawałek papieru.

Bedford gwałtownie przyszedł do siebie.

- Jak długo?

- Nie powiedzieli.

- Musimy coś zjeść.

- Pomyśleli o tym. Na kolację możemy wyjechać. Ja wybiorę miejsce. Cały czas masz być ze mną. Żadnych telefonów. Jeśli chcesz przypudrować nos, zrób to, zanim wyruszymy. W razie jakiegoś oszustwa tracisz pieniądze, a Delbert idzie do redakcji gazety. Miałam ci to wszystko przekazać. Masz się mnie słuchać. Oni chcieli, żebyś się nie denerwował i był zadowolony. Myśleli, że ja wystarczę, żeby cię zabawić, ale powiedziałam im, że ciebie nie łatwo zabawiać, więc zgodzili się, żebyśmy wyszli do knajpy. Ale żadnych telefonów.


- Jak się z nimi skontaktowałaś? - spytał.

Uśmiechnęła się.

- Przez gołębie pocztowe. Trzymam je za stanikiem. Nie zauważyłeś?

- W porządku. Chodźmy coś zjeść.

Gdy usiadła koło niego w samochodzie, ze zdziwieniem zauważył, że traktuje ją jak kompana. Dziewczyna podciągnęła pod siebie nogi, tak że jej prawe kolano dotknęło jego uda. Splecione ręce oparła mu na ramieniu.

Bedford skręcił na autostradę biegnącą brzegiem morza. Jechali powoli, trzymając się zewnętrznego pasa.

Uniósł pytająco brwi.

Zapadło milczenie. Bedford wymyślił dwa czy trzy możliwe wyjaśnienia, ale w końcu zdecydował się żadnego z nich nie wymieniać. Po chwili dziewczyna powiedziała:

-Na początku nie zdajesz sobie sprawy, że w ogóle jest jakiś prąd. A jak już się zorientujesz, to wolisz to, niż nic nie robić. Do diabła, nie zamierzam prowadzić dyskusji filozoficznych o pustym żołądku.

- W tej knajpie serwują wspaniałe steki.

Zaczął hamować, ale nagle się rozmyślił. Spojrzał na dziewczynę i zobaczył, że przygląda mu się częściowo z rozbawieniem, a częściowo z pogardą.

- Pewnie cię tu znają, co?

- Bywam tutaj.

Pojechali dalej. Po kilku milach, wskazując mijaną właśnie karczmę, dziewczyna zawołała:

- Zatrzymaj się tu!

W sali jadalnej wybrali zatoczkę wychodzącą na wodę. Powietrze było balsamiczne, słone od oceanu, słońce grzało. Zamówili grube steki z cebulką, chleb czosnkowy i piwo Guinnessa. Na deser brandy i likier benedyktynkę. Bedford zapłacił czekiem.

- A to dla ciebie - powiedział kelnerowi, wręczając mu złożony dwudziestodolarowy banknot z karteczką w środku.

Odstawił krzesło i przypilnował, by Geraldine była już odwrócona w kierunku drzwi, zanim kelner rozwinie banknot. Wiedział, że niemądrze postąpił, narażając dwadzieścia tysięcy dolarów, ale dzięki temu miał wrażenie, że przechytrzył wrogów.


0x08 graphic
0x08 graphic
Pożałował swej pochopnej akcji, dopiero kiedy jechali z powrotem autostradą. I tak nie pomoże, a może wszystko zepsuć.

Rozsądek mówił mu, że jego prześladowcy nie pójdą ze swojąhistoriądo gazety, w każdym razie nie teraz, kiedy trafiła im się taka ofiara boża, którą można naciąć na dwadzieścia tysięcy za jednym zamachem.

Im więcej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że Delbert nie istnieje. Cały gang składał się z Binneya Denhama i blondynki.

Czy to możliwe, że sympatyczna blondynka jest mózgiem gangu? Zaczął ją już traktować jak kompana. Wolał uważać ją za grzeczną dziewczynkę, która dostała się jakoś pod wpływ Binneya, niebezpiecznego typa, wyglądającego, jakby wiecznie przepraszał za to, że żyje.

Bedford i dziewczyna milczeli, ale było to milczenie przyjaciół.

- Dobry z ciebie gość, jak już się ciebie pozna - powiedziała mu. - Na początku ranisz kobiecą próżność. Chyba niektórzy żonaci mężczyźni są właśnie tacy, zajęci tylko własną żoną.

- Dziękuję. Jak się ciebie pozna, też się okazuje, że równa z ciebie dziewczyna. - Długo jesteś żonaty?

- Prawie dwa lata.

- Och, ta moja niewyparzona gęba! Porozmawiajmy o polityce albo seksie, albo statystyce handlowej, albo o czymkolwiek, w czym byśmy się zgadzali.

- Uważasz, że byś się zgadzała z moimi poglądami politycznymi?

- Możemy zatrzymać się w jednej z przydrożnych knajpek - zasugerował Bedford.

Potrząsnęła głową.

Przez chwilę jechali w milczeniu. W końcu dziewczyna powiedziała:

- Jest tylko jedno wyjście.


- Dla kogo?

Ale ona tylko potrząsnęła głową i więcej się nie odezwała.

Przysunęła się bliżej i przytuliła do jego ramienia. Bedford, gorączkowo szukający wyjścia z sytuacji, odprężył się. Pomyślał, że był głupcem, oddając się we władzę Binneya Denhama i tajemniczego indywiduum nazwiskiem Delbert. Tamci mieli jego pieniądze. Teraz na pewno będą unikali rozgłosu. Może będą fair w stosunku do niego, ponieważ będą liczyli na dalsze dochody.

Bedford zdawał sobie sprawę, że musi coś z tym zrobić. Wiedział, że teraz przez jakiś czas zostawią go w spokoju, co da mu możliwość obmyślenia jakiejś obrony.

Podjechali pod motel. Właściciel wyjrzał przez drzwi, żeby przekonać się, kto przybył, najwyraźniej rozpoznał samochód, pomachał do nich i się wycofał.

Bedford wjechał do garażu. Geraldine Corning, która miała wszystkie klucze, otworzyła drzwi i razem weszli do segmentu. Dziewczyna wyciągnęła butelkę szkockiej i karty. Nagle wybuchnęła śmiechem i wyrzuciła karty do kosza na śmieci.

- Spróbujmy bez tego. Nigdy w życiu tak się nie nudziłam. Co za okropny sposób na zarabianie pieniędzy.

Z lodówki wyjęła lód, nałożyła po kilka kostek do dwóch szklaneczek i nalała alkoholu. Dopełniła każdą szklankę wodą z kranu i zamieszała łyżeczką.

- Za zbrodnię! - powiedziała, gdy trącili się szklankami.

W milczeniu popijali drinki.

Geraldine zzuła buty, czubkami palców przejechała po pończosze, z wyraźną przyjemnością przyjrzała się swojej nodze, przeciągnęła się, ziewnęła, skosztowała drinka i powiedziała:

- Jestem senna.


Stopą zaczepioną o szczebel przysunęła do siebie krzesło, oparła o nie nogi i rozsiadła się wygodnie.

- O cholera, co za imię. Mówią do ciebie Stef?

- Aha.

- W porządku, będę mówiła do ciebie Stef. Stef, czegoś się od ciebie nauczyłam.

- Czego?

- Nauczyłam się, że nigdzie się nie zajdzie w życiu, jeśli będzie się pozwalało innym sobą kierować. Albo zawrócę, albo mnie wyrzuci na brzeg. Jestem znużona tym, że inni kierują moim życiem. Opowiedz mi o swojej żonie.

Bedford wyciągnął się na łóżku, podkładając dwie poduszki pod głowę.

- Niezupełnie.

Milczeli. Bedford złożył głowę na poduszki i rozmyślał o żonie. Czuł, że powinien powiedzieć coś o niej Geraldine, na przykład o tym, jaka jest pełna życia, jaką ma osobowość, o tym, że umie żartować tak, by nigdy nikogo nie urazić.

Bedford usłyszał ciche westchnienie i spojrzał na Geraldine. Spała. On sam czuł się dziwnie senny. Minęło całe nerwowe napięcie, co - biorąc pod uwagę okoliczności - było raczej niezwykłe. Oczy same się zamykały, otworzył je z wysiłkiem i przez chwilę widział podwójnie. Z trudem zmusił wzrok do normalnego widzenia.

Siadając, poczuł nagły zawrót głowy. Opadł z powrotem na poduszki. Domyślił się, że w drinku był środek nasenny. Teraz już było za późno, by temu zaradzić. Bez przekonania postanowił zmusić się do wstania z łóżka, ale zabrakło mu energii. Poddał się wszechogarniającemu uczuciu senności.

Wydawało mu się, że słyszy głosy. Ktoś mówił coś szeptem, coś na jego temat. Wiedział, że dotyczy to jakichś jego obowiązków w prawdziwym życiu. Chciał obudzić się, żeby zająć się tymi obowiązkami, ale dawka środka nasennego była zbyt duża i ponownie ogarnął go świat ciszy.

Usłyszał zapuszczanie silnika, potem strzeliło z gaźnika. Znowu próbował obudzić się z letargu, ale na próżno.

Po długim czasie, który wydawał się wiecznością, Bedford zaczął odzyskiwać przytomność. Wiedział, że leży na łóżku w motelu. Powinien wstać. W pokoju była dziewczyna. To ona przyprawiła drink środkiem nasennym. Myślał o tym, nie otwierając oczu, przez jakieś dziesięć minut czy kwadrans. Potem znowu zapadł w drzemkę i znowu się ocknął. Jak tylko przyszedł do siebie, próbował kontynuować rozmyślanie. Nie tylko do jego drinku dodano środek nasenny, do jej także. Pamiętał, że gdzieś wyjeżdżali. Butelka została w pokoju. Ktoś musiał wejść i pod ich nieobecność wsypać proszek do butelki whisky. Geraldine to miła dziewczyna. Najpierw jej nienawidził, ale przekonał się, że nie była zła. Lubiła go. Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby zaczął się do niej przystawiać. A nawet miała mu za złe, że tego nie zrobił. Uraziło to jej próżność. Dlatego zaczęła myśleć o jego żonie. Chciała wiedzieć, jaka jest Anna Roann.

Na myśl o Annie Roann gwałtownie otworzył oczy.

Za oknem zapadł już zmrok i w pokoju było całkiem ciemno, tylko przez otwarte drzwi wpadało światło z przyległego segmentu. Słaba poświata z sąsiedniego pokoju raziła go w oczy. Zaczął się podnosić, kiedy poczuł, że do lewego rękawa płaszcza ma przypiętą kartkę. Odwrócił się, tak żeby na kartkę padało światło, i przeczytał: „Wszystko w porządku, możesz już wracać do domu. Całusy, Geny”.

Bedford z trudem usiadł.

Podszedł do oświetlonych drzwi sąsiedniego segmentu. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do światła padającego z wnętrza pokoju. Zaczął wołać: - Wszyscy ubrani? - ale zrezygnował w połowie. W końcu, gdyby Geraldine zależało, zamknęłaby drzwi. Promieniowała ciepłem i Bedford z przyjemnością o niej myślał. Przypomniał sobie, jak poprzednim razem wszedł przez te drzwi i zastał ją niemal nagą. Naprawdę miała piękną figurę. Otwarciejąpodziwiał, a ona przyglądała mu się z wyrazem rozbawionej tolerancji. Nie sięgnęła po suknię ani się nie odwróciła.

Bedford wkroczył do pokoju.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był mężczyzna, leżący bokiem na podłodze w kałuży krwi. Krew zaczęła przesiąkać dywan, tworząc szklistą plamę, od której odbijało się światło nocnej lampki i padało czerwoną poświatą na ścianę.

Binney Denham był zupełnie martwy. Jednak nawet po śmierci nie stracił przepraszającego wyrazu twarzy. Wyglądał, jakby protestował przeciwko konieczności zabrudzenia spłowiałego dywanu krwiąwypływającąz jego klatki piersiowej.


0x08 graphic
ROZDZTAŁ CZWARTY

Stewart Bedford wpadł w panikę. Pędem wrócił do swojego pokoju, złapał kapelusz, szybko otworzył neseser. Rewolwer zniknął.

Włożył kapelusz na głowę, porwał neseser i zamknął drzwi do sąsiedniego pokoju. Znalazł się w ciemnościach rozświetlanych tylko regularnymi czerwonymi błyskami.

Bedford odsunął zasłonę i wyjrzał przez okno. Zobaczył duży migający czerwony neon: „Motel Staylonger”. Pod spodem stałym karmazynowym światłem płonął mniejszy napis: „wolne pokoje”.

Bedford nacisnął klamkę i aż wzdrygnął się na myśl, że Geraldine zapomniała otworzyć drzwi z zewnątrz. Na szczęście nie były zamknięte, gałka łatwo się przekręciła.

Bedford wyjrzał na oświetlony dziedziniec. Motel zbudowany był na planie ogromnej litery U. Nad drzwiami do każdego segmentu i do garażu paliło się światło, co dawało wrażenie głębi.

Bedford zajrzał do garażu między wynajętymi przez siebie segmentami. Garaż był pusty. Żółty samochód zniknął.

Stewart Bedford zdał sobie nagle sprawę, że musi dojść do miejsca, gdzie mógłby złapać taksówkę, a nie ma odwagi przejść przez oświetlony dziedziniec. Przy końcu motelu, tuż koło ulicy, znajdowało się biuro. Właściciel na pewno go zobaczy i może go zaczepić i zacząć zadawać pytania.

Bedford zamknął drzwi segmentu numer 15 i ścieżką wzdłuż budynku szybko doszedł do ogrodzenia. W tym miejscu nie było siatki, tylko drut kolczasty. Bedford przerzucił neseser na drugą stronę i spróbował przecisnąć się między drutami. Niestety, były mocno naciągnięte. Bedford, zdenerwowany, myślał, że już się bezpiecznie przedarł, kiedy zahaczył kolanem o drut i poczuł, że lekko rozdarł nogawkę.


W końcu znalazł się po drugiej stronie i ruszył na przełaj po polu. Światło neonu hotelowego wystarczało, by omijać największe wądoły.

Wyszedł na jakąś boczną drogę biegnącą w kierunku autostrady, którą w obie strony ciągnęły sznury samochodów.

Bedford szybko podążył w tamtą stronę.

Nagle jeden z samochodów jadących autostradą zwolnił i skręcił w boczną drogę. Na Bedforda padło jasne światło reflektorów. Przez chwilę walczył z paniką, chciał zawrócić i uciekać. Zdał sobie jednak sprawę, że wyglądałoby to nader podejrzanie i kierowca mógłby zgłosić jego dziwne zachowanie na policji. A policja na pewno wysłałaby w teren samochód patrolowy. Bedford dumnie podniósł głowę, wyprostował się i wolno ruszył poboczem w kierunku samochodu. Starał się sprawiać wrażenie człowieka idącego w jakimś ważnym celu, zaabsorbowanego swą misją biznesmena z teczką idącego na spotkanie w jakimś pobliskim zakładzie.

Światło reflektorów coraz bardziej go oślepiało. Samochód zjechał na bok i zatrzymał się tuż przed Bedfordem. Usłyszał odgłos otwieranych drzwi.

- Stef! Och, Stef! - dobiegły go histeryczne okrzyki Elsy Griffin.

Elsa odchodziła od zmysłów ze zmartwienia. Na dźwięk jej głosu poczuł tak ogromną ulgę, że nie zauważył, że po raz pierwszy od ponad pięciu lat zwróciła się do niego zdrobnieniem imienia.

stawił się jako kelner i powiedział, że jakiś mężczyzna zostawił wiadomość zawiniętą w dwadzieścia dolarów...

- I co zrobiłaś?

- A ty co zrobiłaś?

- Wskoczyłam do swojego auta i pojechałam za nim. Oczywiście, nie za blisko, ale na tyle, żeby dogonić go na autostradzie. Przejechałam kilka mil, zanim ośmieliłam się zbliżyć na tyle, by przyjrzeć się pasażerom. W środku była tylko ta blondynka. Wróciłam i zaparkowałam samochód. I wierz mi, przeżyłam okropną godzinę. Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Chciałam pójść do ciebie, ale się bałam. Odkryłam, że wyglądając przez okno łazienki, mogę obserwować drzwi twojego garażu i przylegających doń dwóch segmentów. Stałam w łazience i gapiłam się przez okno. I wreszcie zobaczyłam ciebie, jak skręcasz za motel. Pomyślałam, że pewnie chcesz dojść do ulicy, chowając się za budynkami. Kiedy nie zjawiłeś się, przyszło mi do głowy, że musiałeś przejść przez ogrodzenie, więc wsiadłam w samochód, przyjechałam tutaj i znalazłam cię.


- Wpadliśmy w niezły pasztet, Elso - powiedział Bedford.

- W segmencie jest trup.

- Kto? - Binney Denham.

- Jak to się stało?

- Został zastrzelony. Możemy mieć kłopoty. Kiedy zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem, włożyłem rewolwer do neseseru. Miałem go przy sobie.

- Tego właśnie się obawiałam.

- Niemożliwe! - zawołał ze zdumieniem. Pokiwała głową.

Stewart Bedford poklepał Elsę po ramieniu.

- Jak zawsze, sekretarka doskonała! Jedźmy do biura Masona.


0x08 graphic
ROZDZIAŁ PIĄTY

Było już po dziesiątej. Perry Mason, słynny adwokat, czekał w swoim biurze. Della Street, jego zaufana sekretarka, siedziała w fotelu naprzeciw szefa.

Mason spojrzał na zegarek i powiedział:

- Tak mi się wydaje.

- Znasz jego sekretarkę?

- Spotkałem ją trzy czy cztery razy. Niezła dziewczyna. Lojalna, spokojna, opanowana, sprawna. Czekaj, Delio, słyszę kroki.

Ktoś zapukał delikatnie w grube drzwi prowadzące z korytarza do gabinetu. Della podeszła otworzyć.

Do gabinetu wkroczyli Elsa Griffin i Stewart Bedford.

- Dzięki Bogu jeszcze pan jest! - zawołała Elsa. - Przyjechaliśmy tu tak szybko, jak tylko się dało.

Mason wskazał krzesła.

- Niech pan mu opowie - rzekła Elsa Griffin - albo ja to zrobię.

Bedford zmarszczył brwi, przez chwilę się namyślał i potem opowiedział wszystko, od początku. Wyjął nawet kartę ewidencyjną z policyjnym zdjęciem żony i opisem odcisków palców.

- Zostawili mi to - wyjaśnił, podając dokumenty Masonowi.


0x08 graphic
Mason przejrzał je i spytał:

- To pańska żona?

Bedford skinął głową.

Bedford opowiedział mu o tym, jak zdjęli odciski palców ze srebrnej tacy.

- Muszę wyciągnąć z łóżka i skłonić do pracy Paula Drake z Detektywistycznej Agencji Drake'a. Nie mogę go za bardzo wtajemniczać w tę sprawę, nie odważę się mu wszystkiego powiedzieć. A propos, jaki był numer tego samo chodu?

- To samochód z wypożyczalni...

- Proszę o numer.

Elsa Griffin podała numer rejestracyjny samochodu: CYX 221.


Mason zadzwonił na zastrzeżony numer agencji Drake'a. Po drugiej stronie odezwał się zaspany głos Paula.

- Paul, mam zadanie, którym będziesz musiał zająć się osobiście - powiedział Mason.

- Boże! - zaprotestował Drakę - czy ty nigdy nie sypiasz?

- W hotelu Staylonger policja właśnie znajduje ciało.

Chcę wiedzieć o tej sprawie wszystko, co się da.

- I co ma z nim zrobić?

- Niech pojedzie gdzieś, gdzie mój człowiek mógłby go dokładnie obejrzeć i zbadać ślady, czy są jakieś włosy, plamy krwi, broni, odciski palców.

- I potem co?

Drakę przez chwilę przeżuwał słowa Masona.


Drakę jęknął.

- Naprawdę - przytaknął Mason. - Ale teraz już zabierz się za robotę.

Mason odłożył słuchawkę i powiedział Bedfordowi: - Niech pan idzie do domu i spróbuje przekonać żonę, że był pan na spotkaniu zarządu czy konferencji. Potrafi pan to zrobić tak, żeby niczego nie podejrzewała?

Bedford skinął głową.

Bedford wyszedł z biura. Elsa Griffin ruszyła za nim, ale Mason zatrzymał ją.

Mason skinął głową.

- Nie będę przeszkadzać, a mogłabym pomóc choćby przy telefonowaniu.

- Dokładnie.

Elsa Griffin wyszła z biura, zamykając za sobą drzwi. Della Street spojrzała na szefa.

- Podejrzewam, że przydałaby nam się filiżanka kawy? - rzekła.

- Kawa, pączki, cheeseburgery i chrupki ziemniaczane - powiedział Mason i wzdrygnął się. - Co za koszmarna mieszanka na noc.

Della uśmiechnęła się.

- Teraz wiemy, jak czuje się Paul Drake. Sytuacja się odwróciła. Zazwyczaj to my idziemy do restauracji na stek, a Paul siedzi w biurze i żywi się hamburgerami.

- I połyka wodorowęglan sodu - dodał Mason.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

O godzinie pierwszej w nocy Paul Drakę zapukał w umówiony sposób do drzwi gabinetu Masona.

Della Street wpuściła go do środka.

Drakę podszedł do dużego miękkiego fotela dla klientów i ulokował się w nim w ulubiony sposób, opierając się o jedną poręcz i przerzucając nogi przez drugą.

Mason skinął głową.

- Poza tym nic nie wiadomo. Denham nie miał konta, nie zostawił po sobie żadnego śladu w świecie biznesu, a jednak żył na niezłym poziomie, wydawał dosyć dużo pieniędzy, zawsze płacił gotówką. Rano policja sprawdzi, czy składał zeznania podatkowe. Jeśli chodzi o samochód, był wynajęty w agencji. Próbowałem dobrać się do niego, ale policja już miała numer. Zdążyli go przechwycić.

- Kto go wynajął?

- Nieokreślonego wyglądu osoba z prawem jazdy wystawionym w Oklahomie. Dane z prawa jazdy znajdowały się na umowie wynajmu. Policja już je sprawdziła, ale nic się nie dowiedziała. Nazwisko i adres fałszywe.

- To była kobieta czy mężczyzna?

- Nie rzucający się w oczy mężczyzna. Nikt go nie pamięta.

- Mów.

- Pięćdziesiąt-pięćdziesiąt cztery lata. Szary garnitur. Pięć stóp dziewięć cali wzrostu. Waży około dziewięćdziesięciu pięciu kilogramów. Szare oczy. Długi prosty nos. Usta dosyć szerokie i stanowczy podbródek. Miał szary kapelusz. Bujne włosy, ciemne, tylko trochę posiwiałe na skroniach.

Elsa Griffin rzuciła Masonowi przerażone spojrzenie. Opis był nadzwyczaj dokładny.

Mason zachował kamienną twarz.

- No i?

- Zameldowała się, poszła do swojego segmentu, wyszła. Teraz jej nie ma. Nie wróciła.

figurą, długonoga, o królewskim wyglądzie. Ciemne włosy, szare oczy. Weszła do pokoju tamtej pierwszej. Właściciel złapał ją, jak wychodziła. Nie była zameldowana i zainteresował się, co tam robiła. Powiedziała, że miała się spotkać z koleżanką, ale jej nie było, drzwi zastała otwarte, więc weszła, usiadła i czekała prawie godzinę.

- I weszła do segmentu dwunastego?

- Tak, to jedyna podejrzana okoliczność, którą zauważył właściciel. Było koło ósmej. Kobieta z dwunastki wynajęła segment jakieś dwie godziny wcześniej i wyjechała. Właściciel uwierzył tej kobiecie, która wychodziła z jej pokoju, i w ogóle by o niej nie myślał, tylko że policja kazała mu przypomnieć sobie wszystko, co choć trochę odstawało od normy, więc przypomniał sobie właśnie to. Policja nie przywiązuje do tego wagi. Przynajmniej na razie. Ten facet przypomniał sobie też, że widział, jak żółty samochód wyjeżdżał gdzieś koło ósmej. Wydaje mu się, choć nie jest pewien, że prowadziła blondynka i że w środku nikogo więcej nie było. To naprowadziło policję na myśl, że mogła wyjechać przed strzelaniną. Nie są pewni, kiedy nastąpił strzał.

- Owszem.

- W jakim jest stanie, Paul? Mocno spłaszczona czy...

- Nie, z tego, co wiem, jest w niezłym stanie. Policja uważa, że ma wystarczająco cech szczególnych, aby mogli zidentyfikować rewolwer, z którego została wystrzelona. Teraz puść mnie, Peny. Policja wymyśliła, że blondynka wyjechała, ponieważ pokazał się tam ten Denham i zaczął się kłócić z jej facetem. Ten gość zameldował się jako S.G. Wilfred i podał adres w San Diego. Adres fikcyjny, nazwisko zresztą też.

- I co dalej?

- Zrobili odlewy. Ślady prowadziły przez ogrodzenie, potem biegły polem aż do bocznej drogi. Podejrzewają, że ten facet przypuszczalnie poszedł na piechotę do autostrady, a tam złapał okazję do miasta. Policja nada w gazetach komunikaty, że poszukuje ludzi, którzy widzieli i będąpotrafili opisać autostopowicza.

Osoba wynajmująca samochód zostawia pięćdziesiąt dolarów kaucji. Nikogo nie interesują samochody, które są zwracane. Odebranie kaucji leży w interesie tego, kto pożycza. Opłata za wynajem i przebieg liczonajest za cały dzień i rzadko kiedy osiąga pięćdziesiąt dolarów.

- Mówisz, że policja zajęła się samochodem?

- Kiedy?

Drakę opuścił powieki i rozpatrywał problem.

- Pięćdziesiąt procent, że przed dziesiątą rano. Prawie na pewno przed piątą po południu.

- Co teraz planujesz? - spytał Mason.

- W tej sprawie musisz mieć cholernie ważnego klienta.

- Nie spekuluj, tylko dostarczaj mi informacji.

- Dzięki za wskazówkę - powiedział Drake i wyszedł z biura.

Mason spojrzał na Elsę Griffin.

Na twarzy kobiety odbiło się przerażenie.

- To ryzyko, które musimy podjąć.

Potrząsnęła głową.

- I co dalej?

Przez chwilę myślała nad słowami Masona, i w końcu rzekła:

Mason uśmiechnął się szeroko.

0x08 graphic
ROZDZIAŁ SIÓDMY

O siódmej rano Paul Drakę był w biurze Masona.

- Nie trać czasu na zgadywanki, Paul.

Della nalała detektywowi filiżankę kawy. Drakę spróbował i skrzywił się.

Drakę wysączył ostatnie krople kawy.

- Idę zjeść jajka na szynce - powiedział. - Idziecie ze mną?

Mason pokręcił głową.

- W żartach - powiedział Paul i wstał z fotela.

Dwadzieścia minut później Elsa Griffin zapukała do drzwi gabinetu Masona. Kiedy Della Street otworzyła drzwi, ukradkiem wślizgnęła się do środka.

- I co się zdarzyło?

- Przyszedł właściciel i zapukał do drzwi. Przyglądał mi się uważnie. Pewnie pod maską spokojnej kobiety doszukiwał się skłonności do szaleństw.

- Co pani zrobiła?

- Wyprostowałam jego poglądy na ten temat. Powiedziałam, że przyjechałam na zjazd szkoły, że mieliśmy dużą imprezę i że teraz mam zamiar zdrzemnąć się, a potem wsiadam w samochód i wracam do pracy.

- A on coś mówił?

- Nie o morderstwie. Powiedział, że miał trochę kłopotów, ale nie zdradził ich charakteru, a potem wspomniał, że w moim pokoju była jakaś kobieta. Powiedziałam, że wszystko w porządku, że to była koleżanka ze szkoły, z którą miałam się spotkać, i że sama jej poradziłam, żeby weszła i zaczekała na mnie. Powiedziałam, że celowo zostawiłam otwarte drzwi.

- Tak, nazywa się Geraldine Coming.

-A co z odciskami? - spytał Mason.

- Zmyłam wszystko dokładnie wodą z mydłem, a potem wypolerowałam suchym ręcznikiem.


- Byłoby doskonale, gdyby nie poszła pani do biura.

Elsa Griffm spojrzała Masonowi w oczy i powiedziała:

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Paul popatrzył na Delię i powiedział:

- Ależ ta dziewczyna ma pomysły!

komukolwiek innemu, to lepiej niech będzie ostrożna. Dobry policjant ma nosa i wyczuje fałszywe dowody na odległość.

0x08 graphic
ROZDZIAŁ ÓSMY

Zanim Mason i Della Street wrócili ze śniadania, Sid Carson, specjalista od daktyloskopii współpracujący z Paulem Drakiem, skończył pracę nad odciskami przyniesionymi przez Elsę Griffin i czekał na Masona w biurze.

Mason przez chwilę przyglądał się odciskom palców widocznym pod przezroczystą taśmą. - I co? - spytała Della.

Della podeszła i spojrzała mu przez ramię.

- Wyciągnij kartę ewidencyjną ze zdjęciami i odciskami palców żony Bedforda.

Della pobiegła do półki i wyjęła kartę, którą Bedford zostawił u Masona i którą posłużyli się szantażyści, by udokumentować swe rewelacje.

- Wiem o tym, ale co nam szkodzi porównać odciski. Ten już na pewno widziałem.

Mason wziął szkło powiększające i dokładnie zbadał odciski palców widniejące pod fotografiami policyjnymi na dokumencie i na kartach przyniesionych przez Elsę Griffin. Cicho zagwizdał.

- Nie potrafiłabym zinterpretować odcisków, nawet gdybym się rok uczyła - zaprotestowała Della.

- Te na pewno potrafisz. Przyjrzyj się temu odciskowi na karcie. I porównaj go z tym tutaj. Widzisz ten ostry łuk? Policz, ile jest linii do pierwszego wyraźnego rozgałęzienia, a potem spójrz na to miejsce, gdzie linie układają się...

- Wielkie nieba! Są takie same! Mason skinął głową.

Prawnik potrząsnął głową.

Mason zastanawiał się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami.

- Jeśli mam z nią pomówić, lepiej będzie, jeśli to zrobię, zanim policja dobierze się do jej męża.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kobieta, która podjechała niskim zagranicznym samochodem sportowym do stacji benzynowej, pasowała sylwetką do swego auta. Była szczupła i bardzo zgrabna. Uśmiechnęła się do pracownika stacji i powiedziała: „Do pełna”. Otworzyła drzwi i, przytrzymując spódnicę, żeby nie odsłaniała jej długich nóg, wysiadła z samochodu.

Szybko poprawiła spódnicę i powiedziała:

- Przy okazji proszę sprawdzić poziom oleju i wody.

Odwróciła się. Tuż za nią stał wysoki, szczupły, ale barczysty mężczyzna. Zaniepokoiła go jego twarz, jakby wykuta z granitu. Obejrzała się ponownie.

- Dzień dobry, pani Bedford. Nazywam się Peny Mason - przedstawił się nieznajomy.

- Pan jest tym prawnikiem?

Potwierdził skinieniem głowy.

- Miło mi pana poznać. Słyszałam o panu od męża. Wygląda na to, że pan mnie zna, ale nie przypominam sobie, byśmy się kiedykolwiek spotkali.

- Nie spotkaliśmy się. To jest pierwszy raz. Moglibyśmy przez chwilę porozmawiać?

Jej spojrzenie momentalnie stało się ostrożne i zimne.

Zawahała się lekko, ale w końcu się zgodziła. Ruszyła w kierunku kompresora, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.

- A więc, o czym chce pan ze mną rozmawiać.


- O motelu Staylonger, w którym była pani wczoraj wieczorem.

Szare oczy przybrały lekko kpiący wyraz. Nie dała po sobie poznać, że słowa Masona trafiły w czułe miejsce.

- Nie byłam wczoraj w żadnym motelu, panie Mason, ale jeśli pan chce, chętnie o tym porozmawiam. Staylonger. Zdaje mi się, że znam tę nazwę. Czy może mnie pan oświecić, gdzie on się znajduje?

- Tam, gdzie pani była wczoraj wieczorem.

- Pana upór może mnie zdenerwować.

Mason wyjął z kieszeni kartkę papieru i rzekł:

- To jest odcisk serdecznego palca pani prawej ręki. Zostawiła go pani na szklanej gałce drzwi szafy. Może przypomni pani sobie tę gałkę, pani Bedford. Była dosyć ozdobna, wielokątna, co z jednej strony niewątpliwie ułatwia przekręcanie jej, a z drugiej gwarantuje pozostawienie dobrych odcisków palców.

Kobieta z namysłem przyglądała się prawnikowi.

Pani Bedford na moment odwróciła wzrok.

- Mechanik już kończy sprawdzać mój samochód. Kilkaset metrów stąd jest hotel. Na półpiętrze jest pokój do prowadzenie korespondencji, w którym przeważnie nikogo nie ma. Pojadę tam. Jak pan chce, może pan jechać za mną.

- Dobrze - zgodził się Mason. - Ale proszę nie próbować żadnych sztuczek z tym sportowym samochodem. Udałoby się pani mnie zgubić, ale ten manewr mógłby okazać się zbyt kosztowny.

Pani Bedford spojrzała mu prosto w oczy.

- Jeśli tak się zdarzy, że mnie pan lepiej pozna, panie Mason - rzekła - to się pan przekona, że nie uciekam się do tanich chwytów. Kiedy walczę, to walczę, ale kiedy daję słowo, to go dotrzymuję. Oczywiście, zakładam, że pana samochód jest w stanie jechać z przeciętną szybkością i policjant z drogówki nie będzie musiał popychać pana na skrzyżowaniach.

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się, podeszła podpisać czek za benzynę, wsiadła do samochodu i ruszyła.

Mason jechał za nią, zaparkował przed hotelem, wjechał na półpiętro i dołączył do pani Bedford.

Pani Bedford każdym szczegółem podkreślała swą szczupłą sylwetkę. Nosiła długie kolczyki i miała długą cygarniczkę z rzeźbionej kości słoniowej, co podkreślało smukłość palców, w których trzymała papierosa.

Pani Bedford spojrzała z uśmiechem na Masona, który usadowił się na krześle obok.


Pani Bedford głęboko zaciągnęła się papierosem, powoli wypuściła dym i nagle się poddała.

- W porządku - powiedziała. - W tym czasie nazywałam się Anna Duncan. Zawsze nienawidziłam przeciętności. Chciałam się wyróżniać. Musiałam iść do pracy, ale nic miałam żadnego zawodu. Jedyne, co mogłam robić, to najzwyklejsza harówka biurowa. Spróbowałam, ale nie odpowiadało mi. Wyglądałam zbyt dobrze, żeby mężczyzn, dla których pracowałam, zadowalało to, że wypełniam zwykłe obowiązki biurowe, co było zresztą jedyną rzeczą, za jaką byli gotowi mi płacić. Niemal wszystko, co odziedziczyłam po śmierci matki, to trochę biżuterii. Biżuteria była stara i cenna, i ubezpieczona na dużą kwotę.

Chciałam się odpowiednio ubrać i obracać w towarzystwie, żeby zostać zauważoną. Gotowa byłam zaryzykować. Pomyślałam, że jeśli będę spotykać się z ludźmi z odpowiedniego środowiska, mogę liczyć najaśniejsząprzyszłość. Przerażała mnie perspektywa monotonnego życia wypełnionego pisaniem listów cały długi dzień i ukradkową randką z szefem, który nieodmiennie okłamuje żonę, mówiąc, że ma pilną pracę w biurze.

- I co pani zrobiła?

- Bardzo niezgrabnie, po amatorsku zabrałam się za tę sprawę. Zamiast iść do dobrej firmy, która by wyceniła biżuterię i zaproponowała odpowiedni kontrakt, poszłam do lombardu.

- I?

- Sądziłam, że jeśli dostanę jakieś pieniądze w formie pożyczki, to później ją spłacę i odzyskam biżuterię. Myśla0x08 graphic
łam, że uda mi się zainwestować pieniądze w jakiś dochodowy interes. Mieszkałam wtedy ze skąpą i w dodatku ciekawską ciotką. Nie powinnam tak o niej mówić, już nie żyje. Chodzi o to, że musiałam jakoś wyjaśnić utratę biżuterii, więc stworzyłam pozory kradzieży, a biżuterię zaniosłam do lombardu.

- Nie byłam przygotowana na tyle kłopotliwych pytań.

Biżuteria była ubezpieczona i ciotka nalegała, żebym upomniała się o odszkodowanie. Wzięła formularz, wypełniła go i dała mi do podpisania. Policja zbadała całą sprawę, tak samo towarzystwo ubezpieczeniowe. W końcu wypłacono mi sumę, na którą była ubezpieczona biżuteria. Nie chciałam tych pieniędzy, ale musiałam je wziąć, żeby podtrzymać pozory. Nie wydałam z tego ani grosza.

Potem powiedziałam ciotce bajkę o tym, że chcę odwiedzić przyjaciół. Wzięłam pieniądze z lombardu, kupiłam trochę ciuchów i pojechałam do Phoenix w Arizonie. To znane miejsce wypoczynku zimowego. Wybrałam hotel odpowiedniej klasy, aby mieć pewność spotkania ludzi z lepszego towarzystwa.

- I co się zdarzyło? - spytał Mason.

Przeżyłam trzy najwspanialsze miesiące w życiu. Byłam lubiana w towarzystwie. Przekonałam się, że prawdą jest, że jak cię widzą, tak cię piszą.

Zakochał się we mnie. Ja go nie kochałam, ale był bogaty. I potrzebował mnie. Brakowało mu pewności siebie, zawsze był zbyt ostrożny. Poślubiłam go, próbowałam ośmielić, żeby porzucił zbytnią ostrożność i czasem zdecydował się na ryzyko. Nie bardzo mi się udało. Poszedł za moją radą, zaryzykował, ale znalazł się w krytycznej sytuacji, cienka skorupka pewności siebie pękła, powróciły stare obawy. Nie wytrzymał tego i popełnił samobójstwo. Najgorsze, że w końcu okazało się, że zwyciężył! Wiadomości o sukcesie jego przedsięwzięcia przyszły godzinę po śmiertelnym strzale. Czułam się strasznie. Powinnam była być wtedy razem z nim. W czasie, gdy to się stało, siedziałam u kosmetyczki. Zabił się w chwili zwątpienia. Taki już był. Po jego śmierci doktor powiedział mi, że cierpiał na depresję maniakalną. Podobno był książkowym przykładem. Powiedział, że właściwie przedłużyłam jego życie, dając mu poczucie stabilności. Podobno w chwilach głębokiego zniechęcenia tacy ludzie odczuwają przymus samobójczy. Przychodzi to na nich niespodziewanie.

Mąż zostawił mi spadek i dostałam pieniądze z jego polisy na życie. W tym czasie obracałam się już w odpowiednim towarzystwie. Spotkałam Stewarta Bedforda. Zafascynował mnie. Jest dwadzieścia lat starszy ode mnie. Wiem, co to oznacza. Jest duża różnica pomiędzy kobietą w wieku łat trzydziestu dwóch i pięćdziesięciodwuletnim mężczyzną, ogromna między kobietą czterdziestodwuletnią i mężczyzną sześćdziesięciodwuletnim i przepaść między pięćdziesięciodwuletnią kobietą i siedemdziesięciodwuletnim mężczyzną. Nie da się jej zlikwidować żadnym sposobem. Stewart Bedford0x08 graphic
0x08 graphic
spotkał mnie i zapragnął. Pragnął mnie w taki sam sposób, w jaki kolekcjoner może pragnąć zdobyć wyjątkowy obraz. Zgodziłam się wyjść za niego za mąż. Wiedziałam, że pragnie pochwalić się mną przed przyjaciółmi, pochodzącymi z najwyższych kręgów społecznych. Próbowałam wypełnić moje obowiązki jak najlepiej. I wtedy wypłynęła ta historia.

- Jaka?

- Moja przeszłość.

- I jak się to skończyło?

- Binney Denham to mistrz kamuflażu. Nie wiadomo, co z nim zrobić. Udaje, że pracuje dla chciwego i twardego faceta, a naprawdę sam kręci całą sprawą. Nie ma nikogo innego, prócz paru wynajętych osób, które wypełniają jego polecenia i w niczym się nie orientują.

Tydzień temu doszłam do wniosku, że mam dosyć opłacania się szantażyście. Powiedziałam Binneyowi, żeby poszedł do diabła. Dałam mu w twarz. Powiedziałam, że jeśli jeszcze kiedyś spróbuje wyciągnąć ode mnie choć centa, pójdę na policję. Może mi pan wierzyć lub nie, ale naprawdę miałam taki zamiar. W końcu chcę żyć normalnie, a nie kryć się po kątach ze strachu przed Binneyem Denhamem.

- Powiedziała pani o tym mężowi? - spytał prawnik.

- Nie. Aby to zrozumieć, panie Mason, musiałby pan wiedzieć coś o tle całej sprawy.

- Musiałam zorientować się, jak sprawa wygląda, zanim zdecydowałam się na małżeństwo. Chciałam być pewna, że między nimi wszystko się skończyło.

- I skończyło się?

- Zatem płaciła pani szantażyście i zdecydowała się pani to przerwać?

Kiwnęła głową.

- Co było dalej?

Na moment odwróciła oczy i powiedziała:

Mason, patrząc jej prosto w oczy, odparł:

- Wczoraj wieczorem mniej więcej w czasie, kiedy musiało zostać popełnione morderstwo, właściciel motelu widział kobietę wychodzącą z segmentu numer dwanaście. Najwyraźniej czegoś tam szukała. Rysopis pasuje dokładnie do pani.

- Przypuszczam, że pasowałby do mnie rysopis niejednej osoby. W końcu rysopisy są bardzo niedokładne.


- Pani jest charakterystyczna. Ten mężczyzna bardzo dokładnie panią opisał.

Anna Bedford z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Mason dodał:

- Poza tym odciski palców pobrane z segmentu numer dwanaście są bez wątpienia pani.

- Niemożliwe.

- Ależ tak. Pokazałem je pani.

Kobieta przygryzła wargi, ale jej twarz pozostała kamienna.

- Właśnie.

Myślała nad tym przez chwilę. W końcu wstała z krzesła i powiedziała:

Anna Bedford odwróciła się i odeszła spokojnie i z gracją, jakby była panią sytuacji.


0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Perry Mason wjechał na parking przy biurze. Parkingowy, który zawsze machał mu na powitanie dłonią, tym razem gwałtownie gestykulował.

Mason nacisnął na hamulec. Parkingowy podbiegł do niego, wołając:

- Wiadomość dla pana!

Mason wziął kartkę papieru, na której widniały nabazgrane słowa: „Policja cię szuka. Della”.

Po chwili wahania prawnik zaparkował samochód na zarezerwowanym dla siebie miejscu i wszedł do budynku.

Nie wiadomo skąd pojawił się u jego boku wysoki mężczyzna.

W milczeniu wjechali na górę. Mason, mijając swoje biuro, otworzył drzwi z napisem „Gabinet prywatny”.

- Papierosa? - zaproponował Mason, częstując porucznika.

- Chętnie.

Mason podał gościowi ogień.

O ile porucznik Tragg, wzrostem niemal równy prawnikowi, był typowym nowoczesnym oficerem, profesjonalistą w swoim zawodzie, któremu oddawał się z pasją, o tyle jego podwładny, sierżant Holcomb, nie skrywający swej niechęci do adwokata, uosabiał twardogłowego gliniarza, przedstawiciela dawnej szkoły. Mason i Tragg lubili i cenili się nawzajem.

0x08 graphic
-Nie zdziwiłbym się.

- No no - skomentował Mason.

Tragg wyszczerzył zęby.

- Właśnie - powiedział. - Rzecz niespotykana, prawda? Co najdziwniejsze, facet koniecznie chciał wziąć dwa segmenty. Mówił, że czekają na jeszcze jedną parę. Dostał dwa segmenty połączone drzwiami, po czym sam zajął numer piętnasty, a blondynkę oddelegował do szesnastki. Samochód, którym przyjechali, był wypożyczony. Nasza parka wypiła kilka drinków, wyjechali, wrócili i wieczorem dziewczyna wyjechała. Sama.

Koło godziny jedenastej wieczorem policja otrzymała telefon od kobiety, która nie zdradziła swej tożsamości. Powiedziała, że chciała zgłosić zabójstwo w segmencie szesnastym motelu Staylonger, i odwiesiła słuchawkę.

Mason pokiwał współczująco głową.

0x08 graphic
0x08 graphic
-Mówiła jakiego?

- Nie.

Mason uśmiechnął się.

- Zauważyłem, że kiedy Paul Drake pracuje nad jakąś szczególnie ważną sprawą i siedzi całą noc w biurze, zamawia hamburgery w barze znajdującym się kilka kroków stąd na tej samej ulicy. Może nie należałoby panu tego zdradzać.

Magik nie powinien wyjaśniać, na czym polegają jego sztuczki. Psuje to efekt.

Ale wracając do naszej sprawy. Wpadłem rano do tego barku, zamówiłem kawę i porozmawiałem chwilę z właścicielem. Powiedziałem, że podobno w nocy miał zamówienie na hamburgery z dostawą i że chciałbym zobaczyć się z osobą, która wtedy pracowała. Okazało się, że ten mężczyzna poszedł już do domu, ale jeszcze nie spał, więc właściciel dał mi słuchawkę. Pomyślałem, że pewnie Drakę zamówił to co zwykle, ale natrafiłem na coś nieoczekiwanego. Dowiedziałem się, że to pan i pańska sekretarka siedzieliście całą noc w biurze i że zamówiliście hamburgery i kawę.

- Proszę, co przychodzi z korzystania z udogodnień - powiedział Mason. - Powinienem był sam się pofatygować.

- Albo wysłać pannę Street - podsunął Tragg, uśmiechając się do Delii.

Chcielibyśmy wiedzieć, co w tym wszystkim robiła ponętna blondynka. Wiele rzeczy odkryliśmy, wielu się właśnie dowiadujemy, ale jest jeszcze parę drobiazgów, których nie wiemy. Sprytny prawnik łatwiej mógłby wydostać swojego klienta z kłopotów, współpracując z policją i - być może - prokuratorem okręgowym, niż utrudniając im pracę.

- Mówi pan w imieniu prokuratora okręgowego? - spytał Mason.


0x08 graphic
0x08 graphic
Tragg zgasił papierosa w popielniczce.

- To właśnie jest słaby punkt mojej propozycji - przyznał.

- Ten pański prokurator okręgowy nie przepada za mną

- wytknął Mason.

Mason potrząsnął głową.

- Niech pan nie macza w tym palców - ostrzegł go Tragg.

- Są u nas tacy, co pana nie lubią. Mówię to panu po przyjaźni.

- Czy sierżant Holcomb będzie zajmował się tą sprawą?

- zainteresował się Mason.

Tragg wstał, wygładził płaszcz i, biorąc kapelusz, uśmiechnął się do Delii Street.

- Czasami mogę czytać w pani jak w otwartej książce

- powiedział.

- Naprawdę? - zdziwiła się Della Street.

Tragg kiwnął głową.

- Stale rzuca pani okiem na zastrzeżony telefon w rogu biurka Masona. Na pewno, jak tylko stąd wyjdę, zadzwoni pani do Drake'a. A przecież zaznaczyłem, że to była przyjacielska pogawędka. Jeśli chce pani wiedzieć, nie zamierzam zaglądać do jego biura - przynajmniej na razie.

Bardzo chciałbym, aby nie zdarzyło się nic, co by położyło kres pracy pana Masona jako prawnika, ponieważ wtedy nie mógłby wypłacać pani pensji. Przyznam się też, że zdecydowanie wolę zadawać się z ludźmi inteligentnymi niż z oszukańczymi prawnikami, którzy, broniąc klientów, uciekają się do krzywoprzysięstwa.

Pomyślałem sobie, że wpadnę do was z przyjacielską wizytą, i że może będzie wam łatwiej ustrzec się kłopotów, jeśli będziecie wiedzieli, że zamierzam zameldować o tym, co dowiedziałem się na dole w barze, o tych kanapkach i kawie, które zamówiono nad ranem z biura pana Masona.

Nie sądzę, żeby osoby, które przyszły tu w nocy, były na tyle nieostrożne, żeby podać swoje własne nazwisko, ale oczywiście to wszystko sprawdzimy. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że rysopisy mężczyzny i kobiety, którzy przyszli nocą do pańskiego biura, zgadzały się z rysopisami osób zameldowanych w segmentach numer piętnaście i szesnaście w motelu Staylonger. Naturalnie, grafolog rzuci okiem na podpis mężczyzny w księdze prowadzonej przez nocnego portiera w tym budynku.

Muszę lecieć. Mam konferencję z gorliwym sierżantem Holcombem. Nie wspomnę mu, że byłem u was. - Z tymi słowami Tragg wyszedł z gabinetu.

0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ JEDENASTY

Mason zamknął drzwi prowadzące do gabinetu, podszedł do Delii Street i zniżając głos rzekł:

Della Street kiwnęła głową.

- Teraz musimy być bardzo ostrożni - powiedział prawnik. - Porucznik Tragg wie, że Paul Drakę pracuje nad tą sprawą. A Tragg to niebezpieczne połączenie inteligencji, zdolności i uporu.

Zabrali samochód z agencji wynajmu i zdjęli odciski palców. Nie mają możliwości zidentyfikowania po nich Stewarta Bedforda, bo nie wiedzą, czyje one są. Ale jak tylko Bedford pojawi się gdzieś w tej sprawie, wezmą jego odciski i wtedy udowodnią, że był w tym samochodzie.

- Tylko jednego. Stewarta G. Bedforda.

- Zatem nie musisz mu nic mówić o żonie?

Mason potrząsnął głową.

- Jestem prawnikiem. Muszę brać na siebie odpowiedzialność za swoje działanie. Bedford kocha żonę. Bardzo możliwe, że kocha ją bardziej niż ona jego. Dla niej to małżeństwo może być tylko czymś w rodzaju interesu. Dla niego to romantyczny związek zmieniający całe życie.

- No i?

- Jeśli powiem mu o tym, że jego żona była w motelu i że w związku z tym może być podejrzana, Bedford heroicznie się poświęci. Jeśli będzie uważał, że istnieje choćby najmniejsze prawdopodobieństwo jej winy, weźmie wszystko na siebie. Jestem w sytuacji lekarza, który ma wyleczyć pacjenta, ale nie musi mu mówić wszystkiego, co wie. Po prostu przepisu je kurację i robi wszystko, by pacjent stosował się do jego zaleceń.

Della zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami i w końcu powiedziała:

- Lepiej idź dziś wcześniej do domu i prześpij się trochę.

- A ty?

Mason spojrzał na zegarek.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Mason wstąpił do biura Paula Drake'a.

- Komu nie jest? Szuka jej policja i gazety. - Jaki mają rysopis?

- A co znaleźli w motelu?

- Też mają jakieś odciski.

Mason kiwnął głową.

- A wiedzą, dla kogo ty pracujesz? - spytał Drake, patrząc uważnie na prawnika.


- Zgadza się, to tylko kwestia czasu. Chciałbym znaleźć tę blondynkę, zanim oni ją zgarną.

- To musisz dać mi jakieś informacje, których nie posiada policja. Inaczej nie mam cienia szansy ich wyprzedzić. Dla nich pracuje sztab ludzi, mają za sobą prawo i kartoteki policyjne. Ja nic nie mam.

- Dam ci wskazówkę.

- Jaką?

Mason zamyślił się.

- Rozumiem cię, Paul. Ale wiele od tego zależy. Po prostu musimy ją znaleźć. Na pewno ma gdzieś rachunek kredytowy opłacany przez mężczyznę, który ją utrzymuje, lub...


- Policja go szuka?

- Jeszcze jak!

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Mason wziął gorący prysznic, położył się do łóżka i natychmiast zapadł w sen. Po kilku sekundach, jak mu się wydawało, zbudził go natarczywy dźwięk telefonu.

Zdołał przyłożyć słuchawkę do ucha i mruknąć:

- Halo.

Po drugiej stronie odezwał się Paul Drakę.

Mają zdjęcia Bedforda i pokazali je Morrisonowi Bremsowi, właścicielowi motelu Staylonger. Brems nie jest całkiem pewien, ale sądząc na podstawie fotografii, to właśnie Bedford był tym mężczyzną z blondynką. Policja...

Mason ubrał się, przejechał grzebieniem po włosach, wypadł z mieszkania, zjechał windą na parter, wskoczył do samochodu i pognał do biura Bedforda.

Przybył za późno.

Kiedy zjawił się adwokat, w gabinecie Bedforda byli już sierżant Holcomb, jeden policjant umundurowany i jeden w cywilu. Pod ścianą stał dobrodusznie uśmiechnięty mężczyzna z dość wydatnym brzuszkiem.


- Nie musi nic wam dawać. Jeśli chcecie dostać jego odciski palców, aresztujcie go.

- Możemy to zrobić.

- I narazić się na sprawę o bezprawne aresztowanie - rzekł Mason. - Od nikogo chętniej nie wygram odszkodowania niż od pana, sierżancie.

- Czy to ten facet? - spytał Holcomb mężczyznę z brzuszkiem.

- Byłbym pewniejszy, gdybym zobaczył go w kapeluszu. Sierżant Holcomb podszedł do szafy, wyciągnął kapelusz i wcisnął go Bedfordowi na głowę.

- No a teraz?

Mężczyzna przyjrzał się Bedfordowi i powiedział:

0x08 graphic
Holcomb odwrócił się do Bedforda.

Bedford siedział z zaciśniętymi ustami.

- Nic bądź głupi - powiedział Holcomb. - Czeki zostały zrealizowane w taki sposób, że za sto lat nie powiązałbyś ich z Binneyem Donhamem. Gdyby nie morderstwo, nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli.

Oficer w cywilnym ubraniu przez chwilę przyglądał się przez lupę odciskom palców, po czym rzucił spojrzenie Holcombowi i skinął głową.

- Na jakiej podstawie? - spytał Mason.

Holcomb uśmiechnął się triumfalnie.

- Proszę bardzo, postaraj się o habeas corpus. Zanim go zdobędziesz, zdążę Bedforda wpisać do rejestru i wezmę jego odciski palców. Jeśli ci się wydaje, że na podstawie dowodów, które posiadamy, możesz wytoczyć sprawę o bezprawne aresztowanie, to jesteś większym cymbałem, niż sądziłem. No, chodź, Bedford. Wolisz wziąć taksówkę, czy mam zamówić karetkę?

Bedford spojrzał na adwokata.

Stewart Bedford wyprostował się dumnie i powiedział:

Bedford zmierzył go zimnym spojrzeniem.

Sierżant Holcomb z nadzieją w głosie zwrócił się do Bedforda:

- Panie Bedford - ostrzegł Mason - może się panu wydawać, że postępuje pan prawidłowo, ale...


Mason otworzył usta, ale pohamował się i nic nie powiedział.

- Na ulicy Figueroa, sześć lat temu. Kobieta nazywała się Sara Biggs. Wszystkie szczegóły znajdzie pan w raportach z wypadku. Jak już mówiłem, wypiłem kilka kieliszków. Dobrze wiem, na co mogę sobie pozwolić, kiedy prowadzę. Nigdy nie siadam za kierownicę, jeśli za dużo wypiję. Tych parę kieliszków nie miało najmniejszego wpływu na wypadek, ale wiedziałem, że czuć ode mnie alkohol. Dla tej kobiety nic już nie mogłem zrobić. Ulica była pusta. Pojechałem dalej.

Naturalnie szukałem w gazetach wiadomości o wypadku. Kobieta zginęła na miejscu. Mówię wam, panowie, że to była całkowicie jej wina. W ciemną, deszczową noc przechodziła ulicę w niedozwolonym miejscu. Nie wiem, co ją skłoniło, żeby akurat tam wejść na jezdnię. Potem dowiedziałem się, że to była staruszka, ubrana na czarno.


Wtedy tego nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że piłem i że spowodowałem wypadek nie ze swojej winy. I że na pewno by mnie oskarżono ze względu na ten alkohol.

- W porządku - rzekł Holcomb. - Uciekł pan, a Denham to wykrył. Zgadza się?

- Tak jest.

- I co zrobił?

- Zobaczyłem neon motelu Staylonger i zaproponowałem, żebyśmy się tam zatrzymali. Ona się zgodziła. Ponieważ dałem już jeden powód do szantażu, nie chciałem zostać wrobiony w ukartowaną aferę z dziewczyną. Powiedziałem panu Bremsowi, właścicielowi motelu (to ten mężczyzna, który mnie przed chwilą rozpoznał), że oczekuję jeszcze jednej pary i dlatego chcę wynająć podwójny segment. On poradził mi, 0x08 graphic
że byłoby lepiej poczekać na tę drugą parę, żeby sami za siebie zapłacili. Powiedziałem, że płacę za wszystko i biorę dwa segmenty.

- I co?

- Nie wyciągnąłem broni. Była w neseserze. Kiedy obudziłem się w środku nocy, rewolwer zniknął.

- I co zrobiłeś? - spytał sceptycznie Holcomb.

- Poszedłem w kierunku drogi.

- I?

- Złapałem okazję. To wszystko, panowie.

- Co zrobiłeś z rewolwerem? No, Bedford, powiedziałeś nam tyle, że równie dobrze mógłbyś wyznać wszystko. W końcu to był szantażysta. Wiele można by powiedzieć na twoje usprawiedliwienie. Wiedziałeś, że jeśli raz zapłacisz, będziesz musiał ciągle płacić. Nie miałeś innego wyjścia. No, powiedz, co zrobiłeś z rewolwerem.

- Powiedziałem prawdę.


Bedford potrząsnął głową.

- Powiedziałem wszystko, co wiem. Ktoś wyjął ją z mojego neseseru, kiedy spałem.

Holcomb spojrzał na oficera w cywilnym ubraniu i rzekł do Bedforda:

Sierżant Holcomb zastanawiał się przez chwilę ze zmarszczonym czołem i odparł:

- Bo wcześniej nie miał okazji. Poza tym to sprytny gość. Opłacało mu się wybulić dwadzieścia tysięcy, żeby dać ci ten argument do ręki. Sam zadałeś to pytanie, Mason, i sam będziesz musiał na nie odpowiedzieć na sali sądowej. Ja będę się przysłuchiwał.

Chodź, Bedford. Jedziemy tam, skąd sam Peny Mason cię nie wyciągnie. Twoje zeznanie bardzo się nam przydało. No, zawołaj taksówkę. Mason zostaje tutaj.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mason, potwornie zmęczony, wszedł do biura Drake'a.

- Drake poszedł do domu? - spytał dziewczynę obsługującą centralkę.

Pokręciła głową i wskazała na drzwi prowadzące do długiego, wąskiego kory tarza.

Mason minął liczne biura mieszczące się po obu stronach korytarza i delikatnie otworzył drzwi siódemki.

Był to mały pokój, w którym znajdował się stół, dwa krzesła i kozetka. Na kozetce leżał Paul Drakę, lekko pochrapując.

Mason stał przez chwilę w progu, przyglądając się śpiącej postaci, po czym wycofał się i cicho zamknął drzwi.

Ledwie zdjął rękę z klamki, stojący na stole telefon zadzwonił przeraźliwie. Mason zawahał się i wszedł do pokoju.

Paul Drake siedział na kozetce i patrzył wokół nieprzytomnymi oczyma. Podniósł słuchawkę i przytknął ją do ucha.

- Słucham? - rzucił. - Tak... O co chodzi? - Podniósł zaspane oczy, zobaczył Masona i sennie pokiwał głową.

Nagle wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. W jednej chwili oprzytomniał, jak gdyby ktoś chlusnął mu na twarz wiadro zimnej wody.


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
- Czekaj - powiedział. - Jaki to adres?... Okay, a nazwisko? W porządku, zapisałem. - Drakę pospiesznie bazgrał coś na kartce papieru. - Miejcie dom pod obserwacją Jeśli wyjdzie, idźcie za nią. Zaraz do was jadę. Będę tam za piętnaście-dwadzieścia minut. Do zobaczenia.

Rzucił słuchawkę na widełki.

Drake przeczesał palcami włosy, złapał kapelusz i, niemal depcząc Masonowi po piętach, pospieszył za nim korytarzem.

- Jedziemy twoim samochodem czy moim? - spytał prawnik w windzie.

- Wszystko jedno.

- To pojedziemy moim. Ja będę prowadził, a ty mi wszystko opowiesz.

W samochodzie Drakę zaczął mówić, jeszcze zanim ruszyli.

Mason skręcił zgodnie ze wskazówkami Drake'a, a po trzystu metrach skręcił w prawo.

- Znajdź miejsce do parkowania - poradził Paul.

Mason zajechał na wolne miejsce przy krawężniku. Razem z Drakiem wysiedli i podeszli do eleganckiego budynku.

Mężczyzna siedzący w samochodzie stojącym blisko wejścia do bloku zapalił zapałkę i przybliżył ją do papierosa.

- To mój człowiek - poinformował Drakę przyjaciela.

- Chcesz z nim porozmawiać?

- Powinniśmy?

- Niekoniecznie. Dał nam sygnał. Zapalenie zapałki i papieros znaczą że dziewczyna nadal jest w domu.

Mason przyjrzał się nazwiskom lokatorów przy domofonie i znalazł mieszkanie Grace Compton. Miało numer 231.

Weszli schodami na drugie piętro i stanęli przed drzwiami z numerem 231.

- Teraz sam musisz sobie radzić - rzekł detektyw. - Oczywiście, twoja intuicja może cię nie zawieść, ale też może zawieść. Mamy tylko jej rysopis.

- Zdamy się na los szczęścia - zadecydował Mason.

Nacisnął dzwonek raz długo, dwa razy krótko i znów długo. Usłyszeli szybkie kroki wewnątrz i drzwi otworzyła im blondynka w eleganckiej piżamie.

- Boże! Czy ty... - urwała na widok dwóch mężczyzn.


0x08 graphic
0x08 graphic
- Panna Compton? - spytał Mason.

Jej oczy natychmiast przybrały czujny wyraz.

- O co chodzi? - spytała.

- Chcielibyśmy z panią porozmawiać.

- Kim jesteście?

- To jest Paul Drakę, detektyw.

- Nie jesteśmy z policji. Próbuję zebrać pewne informacje, zanim zabierze się za to policja.

- Jeśli jest pani tą osobą, którą myślę, że pani jest - rzekł Mason - to była pani wczoraj w segmencie numer piętnaście i szesnaście w motelu Staylonger razem z Bedfordem.

Dziewczyna cofnęła się o krok, z pobladłą twarzą i wytrzeszczonymi oczyma. Otworzyła usta jakby do krzyku i przycisnęła do nich pięść.

Mason kiwnął głową do Paula Drake'a i pewnie wszedł do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do krzesła, usiadł, zapalił papierosa i rzekł:

- Siadaj, Paul - zupełnie, jakby był gospodarzem.

Dziewczyna przyglądała mu się dłuższą chwilę z przerażeniem w oczach. W końcu spytała:

- To... prawda?

Blondynka podeszła do krzesła i przycupnęła na brzegu - Dlaczego pan się tym interesuje? - spytała.

- Kierowałam jego uwagę na inne rzeczy, a nie było to łatwe. On kocha swoją żonę. Próbowałam go zainteresować, ale równie dobrze mogłabym być kostką lodu na ociekaczu w zlewie. Dopiero po dłuższym czasie zaprzyjaźniliśmy się i... Nie myślcie sobie za wiele, to było wszystko, naprawdę.

Polubiłam tego faceta.

Wtedy właśnie zdecydowałam się, że więcej nie będę uczestniczyć w tej grze. Kiedy zobaczyłam, jak zależy mu na żonie, jak... Pomyślałam, że ciągle jestem młoda, jeszcze mam szansę. Może kiedyś jakiś mężczyzna będzie dbał o mnie tak samo, jeśli tylko spotka mnie w odpowiednim towarzystwie. W obecnej sytuacji nie mam szans na wzbudzenie podobnych uczuć.

- I co dalej?

- Wzięłam prysznic, przebrałam się. Wiedziałam, że nie będziemy już długo czekać. Banki były już zamknięte i Binney lada chwila mógł się pokazać.

- I pokazał się?


-Tak.

- I co pani powiedział?

- Że wszystko poszło gładko i że możemy się zwijać.

- I co?

- Oskarżyłam go o wsypanie środka nasennego do butelki, ale się wyparł. Zdenerwowałam się. Pomyślałam, że już mi nie wierzy. Powiedziałam mu, że następnym razem może sobie poszukać innej dziewczyny do tej brudnej roboty. Od słowa do słowa, w końcu powiedziałam mu, że Bedford śpi. Próbowaliśmy go obudzić, ale się nie dało. Siadał, a potem z powrotem walił się na poduszki. Miał zupełnie miękkie nogi.

Nic na to nie mogłam poradzić. Musiał po prostu odespać swoje. Byłam wściekła na Binneya, ale to wcale nie pomagało Bedfordowi.

Nie miałam ochoty dłużej się tam kręcić. Bedford miał pieniądze, więc mógł zawołać taksówkę i wrócić do domu. Przypięłam mu do rękawa kartkę z informacją, że może wracać, i poszłam do samochodu.

- Nie, wyjechał w tym samym czasie co ja.


- Nie wyróżniającego się chevroleta. Jeździł samochodem, na który nikt nie zwróciłby uwagi, podobnym do setek innych.

- Czy miał jakiś powód, żeby wrócić?

- Nic o tym nie wiem. Pieniądze miał przy sobie. Czego jeszcze mógł chcieć?

Mason zmarszczył czoło.

Załatwiliśmy to tak, żebyśmy byli całkowicie bezpieczni.


Wiedzieliśmy, że nikt nie mógł nas śledzić. Jeździliśmy tak długo, aż zdobyliśmy stuprocentową pewność. Ja krążyłam po okolicy, cały czas zawracając i robiąc pętle, a Binney jechał za mną. Jak już wiedzieliśmy, że na pewno nikt za nami nie jedzie, pozwoliłam Bedfordowi wybrać motel. To dało mu trochę pewności siebie, rozluźnił się.

Zamknęłam go w jego segmencie, żeby nie mógł wyjść, poszłam do budki telefonicznej i zadzwoniłam do Binneya. Powiedziałam, gdzie jesteśmy i że czeki są już podpisane.

- I?

- I włożyłam je do schowka w samochodzie. Tak uzgodniliśmy. Binney wyjął je i zrealizował.

- Wie pani, jak to robił?

- Pewnie miał umowę z jakimś kasjerem. Nie wiem. Nie podejrzewam, żeby puścił je normalnie w obieg. Interesy zawsze załatwiał po swojemu.

- Niech pan nie żartuje! Nie byłam wspólnikiem. Byłam płatnym pracownikiem. Czasem dał mi kilkaset dolarów premii, ale rzadko. Binney nie szastał pieniędzmi. Wyciągnięcie forsy z tego krętacza było...

- Trudne? - podpowiedział Mason.

Potrząsnęła głową.

- Panią też oszukał?

- Odczep się, dobrze? Siedzę tu i paplę bez potrzeby! Ta moja niewyparzona gęba napyta mi kiedyś biedy.


0x08 graphic
Mason spróbował z innej strony.

- Na to, co pani mówi, mamy tylko pani słowo - rzekł Mason. - Nadarzyła się pani piękna szansa na odpłacenie szantażyście pięknym za nadobne. Sama pani przyznaje, że postanowiła pani skończyć z takim życiem. Mogła pani wspomnieć o tym Binneyowi. Jemu mogło się to nie spodobać. Mówiła pani, że razem z Binneyem próbowaliście dobudzić Bedforda. Z pewnością wcześniej przeszukała pani jego neseser. Kiedy zaczęło być gorąco, mogła pani strzelić Binneyowi w plecy, wyjąć mu z kieszeni dwadzieścia tysięcy dolarów i odjechać.

- Koniecznie chce mnie pan wrobić, co? Jest pan prawnikiem, pański klient ma pieniądze, pozycję społeczną, prestiż. Ja nic nie mam. Rzuci mnie pan na pożarcie, żeby ocalić klienta. Musiałam być cholernie głupia, że w ogóle z panem rozmawiałam.

- Jeśli zabiła go pani w samoobronie, jestem pewien, że pan Bedford zadba o to...

Mason i Drakę wolnym krokiem schodzili po schodach.

- Okay. Idź do samochodu. Ja pogadam z detektywem.

Mason podszedł do swojego auta. Drakę, mijając zaparkowany koło bloku samochód, dał tylko znak głową i zniknął za rogiem budynku. Z auta wysiadł kierowca i podążył za nim. Po krótkiej rozmowie wrócił do samochodu.

Paul podszedł do Masona i rzekł:

- Da nam znać, jeśli cokolwiek będzie się działo, i wszędzie za nią pojedzie. Tylko jest problem, bo nie ma paszportu.


0x08 graphic
0x08 graphic
- Nie szkodzi. Ona pewnie też nie ma. Czy ma wystarczająco dużo pieniędzy?

- Teraz już tak.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Mason siedział w więziennej rozmównicy naprzeciw Bedforda.

- Podejrzewam, że wykombinował pan ten wypadek samochodowy po to, żeby ocalić dobre imię żony. Poświęcił się pan, żeby jej w to nie wciągać.

Bedford skinął głową.

- Tak się składa, że wiem co nieco o tej sprawie. Ta starsza kobieta była krewną jednego z moich pracowników. Doktorzy orzekli, że musi zostać poddana bardzo kosztownej operacji. Mój pracownik o nic mnie nie prosił, ale opowiedział o wszystkim Elsie Griffin, a ona mi powtórzyła. Kazałem jej dopilnować, żeby ten człowiek dostał zaliczkę pokrywającą koszty operacji, a po miesiącu podwyżkę wysokości rat, które miał do spłacenia. Dwa dni później ta kobieta, najwyraźniej zamroczona, wyszła na jezdnię i wpadła pod samochód. Sprawcy nigdy nie znaleziono.

- Ta historyjka nie wzbudzi podejrzeń pańskiego pracownika?

- Nie sądzę. Nie rozmawiał ze mną, tylko z Elsą Griffin.

- Założył pan sobie pętlę na szyję.

- Nie jest tak źle - pocieszył Masona Bedford. - Podobno takie przestępstwo po trzech latach ulega przedawnieniu, więc nie można mnie już za to sądzić. Nie rozumie pan, panie Mason? Musiałem wymyślić coś, czym Denham mógł mnie szantażować. Inaczej dziennikarze zaczęliby węszyć, a pierwsze, co by im przyszło do głowy, to moja żona. Sprawdziliby0x08 graphic
0x08 graphic
jej przeszłość i wszystko by się wydało. Ja załatwiłem sprawę tak, że nikt o niej nie pomyśli. - Mam nadzieję.

- Niech pan mnie posłucha, Mason. Sądzę, że wiem, kto zabił Denhama.

- Kto?

- Pamięta pan, że w motelu była jakaś intruzka? Już wszystko rozumiem. Denham był szantażystą. Ktoś doszedł do wniosku, że jedynym wyjściem jest zabicie go. Ale żeby uniknąć podejrzeń, trzeba było poczekać, aż Denham zacznie szantażować kogoś innego, i dopiero wtedy wkroczyć do akcji. W ten sposób podejrzenia padną na tę drugą osobę.

- Proszę dalej.

- Doskonale. Na razie wszystko trzyma się kupy.

- Ta kobieta wiedziała, że Denham przygotowuje się do oskubania następnego klienta, więc zaczęła go śledzić. Denham przyjechał do motelu po pieniądze. Na razie jeszcze nie wiedziała, że coś się szykuje, ale kiedy pojechał zrealizować czeki, zgadła, że trafiła na następny szantaż.

Zatem kiedy Denham wrócił i puścił Geraldine do domu, ta kobieta zobaczyła swoją szansę. Musiała ukryć się gdzieś w motelu. Naturalnie, nie mogła schować się na zewnątrz, więc musiała próbować, czy nie da się wejść do któregoś z pobliskich segmentów. Tak się złożyło, że Elsa zostawiła otwarte drzwi dwunastki, bo nie miała tam nic wartościowego. Ta kobieta wślizgnęła się do środka i czekała. Denhama musiała zabić swoim pistoletem.

Potem przeszukała pokój i znalazła mnie śpiącego, najwyraźniej pod wpływem jakichś środków. Na podłodze leżał mój neseser. Oczywiście zaciekawiło ją kim jestem i dlaczego śpię, i zajrzała do neseseru. Zobaczyła wizytówkę z moim nazwiskiem i adresem i znalazła rewolwer. Nie namyślając się wiele, zabrała go i schowała tak, żeby nigdy się nie znalazł. W ten sposób ja miałem odpowiadać za zamordowanie Denhama.

Wiem, że wysłał pan Elsę, żeby zebrała odciski palców ze swojego segmentu w motelu. Najwyraźniej to samo przyszło nam do głowy. Elsa mówi, że przyniosła kilka bardzo wyraźnych odcisków kobiecych palców, szczególnie dobre były na gałce od drzwi.

Właściciel motelu, nie pamiętam, jak się nazywa, miał okazję z nią rozmawiać. Widział, jak wychodziła z motelu, pytał ją, co tam robiła i tak dalej. Jest cennym świadkiem.


Chcę, żeby pańscy ludzie porozmawiali z nim i zdobyli jak najbardziej szczegółowy rysopis. No, Mason, niech się pan za to zabiera i rozpracuje sprawę pod tym kątem. Mam przeczucie, że moje rozumowanie jest prawidłowe.

- Chce pan znaleźć stare kule?

-Tak.

Twarz Bedforda pociemniała.


Bedford gwałtownie potrząsnął głową.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Mason ziewał ze zmęczenia, otwierając drzwi swojego gabinetu.

Della Street spojrzała na niego znad swojego biurka.

Mason wzdrygnął się.

Della nie łączyła się przez centralę, tylko zadzwoniła bezpośrednio na zastrzeżony numer Paula Drake'a.

Mason oparł się o oparcie obrotowego fotela, zamknął oczy, wyciągnął ramiona nad głowę i ziewnął przerażająco.

- Kłopot w sprawach tego typu polega na tym - powiedział - że cały czas trzeba o krok wyprzedzać policję, a policja nie śpi. Pracuje na zmiany.

Della Street kiwnęła głową i, słysząc, że Paul puka do drzwi, wstała, żeby mu otworzyć.

- Znaleźli jakiś dowód, który zamknął im sprawę. - Co to jest?

- Nie wiem i nikt tego nie wie. Policja uważa, że to coś ważnego. Ale nie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Przypuszczam, że słyszałeś, że twój klient złożył następne oświadczenie.

Mason jęknął.

- Nie mogę nadążyć za jego oświadczeniami. Co tym razem powiedział?

- Powiedział dziennikarzom, że chce jak najszybszej rozprawy, a prokurator okręgowy mówi, że jeśli Bedford nie blefuje, to mu ją chętnie zapewni i że jest akurat wolny termin, uprzednio zarezerwowany na sprawę, która została odroczona. Ponieważ Bedford jest biznesmenem i żąda oczyszczenia swojego nazwiska, więc wygląda na to, że sędzia zgodzi się na natychmiastową rozprawę.

- Świetnie - zauważył sarkastycznie Mason. - Bedford nie uważa za wskazane skonsultować się ze swoim prawnikiem, zanim złoży jakieś oświadczenie prasie.

A co z Harrym Elstonem, Paul? Masz coś na niego?

Mason zacisnął usta i zamyślił się.

Mason uśmiechnął się szeroko.

- Ma mnóstwo czasu do odlotu. Po co przyjechała tak szybko?

- Nie mam pojęcia.

- Trafiłeś w dziesiątkę. Nikt jej nie pozna. Mason, zdumiony, uniósł pytająco brwi.

- Jak to, Paul?

- Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że mój człowiek powiedział, że zmieniła wygląd i że gdyby nie śledził jej i nie był świadkiem przeobrażenia, nie byłby w stanie jej rozpoznać. Nie miał czasu na podanie szczegółów. Dodał tylko, że dziewczyna czeka na samolot do Acapulco. Więcej nie wiem.


- Powiedz, żeby pokazał ci tę dziewczynę. Spróbuj wciągnąć jąw rozmowę. Uważaj, żeby się niczego nie domyśliła. Postaraj się, żeby inicjatywa wyszła z jej strony. Usiądź przy niej i zacznij szlochać w chusteczkę. Udawaj, że masz kłopoty. Jeśli się boi, poczuje z tobą więź.

-Nie wiem. Jeśli zacznie ci się zwierzać, bądź z nią tak długo, jak długo będzie mówiła. Nawet gdybyś musiała lecieć do Acapulco.

Della Street wyjęła z sejfu pieniądze, trzymane tam na wypadek niespodziewanych wydatków, włożyła gotówkę do torebki, złapała płaszcz i kapelusz i wypadła z biura.

Kiedy Della poszła, Mason odwrócił się do Paula Drake i rzekł:

- To się dowiedz i daj mi znać. Jeśli zrezygnowała i mieszkanie jest wolne, wyślij tam dwoje zaufanych pracowników, kobietę i mężczyznę. Niech podają się za małżeństwo szukające mieszkania. Niech zapłacą kaucję za zarezerwowanie czy co tam będą od nich wymagać, a potem niech wejdą i zdejmą wszystkie odciski palców.

- Najlepszy sposób na ich zdobycie, Peny, to zdradzić policji, co się dzieje.

Mason pokręcił głową.

- A co się dzieje?

- Zabójca szykuje się do ucieczki. Drakę zmarszczył brwi.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Była godzina siódma wieczór, kiedy Della zadzwoniła na zastrzeżony numer telefonu.

- I wypatrzyłaś Grace Compton?

- Coś jeszcze?

- Tak. Kiedy wstała z miejsca i powoli udała się do toalety, wyprzedziłam ją i weszłam pierwsza. Na szczęście wiedziałam, gdzie idzie. Dowiedziałam się, dlaczego założyła te 0x08 graphic
ciemne okulary. Została okrutnie pobita. Na jednym oku ma taki wielki siniec, że widać by go było spoza okularów, gdyby nie przykryła go kredką w cielistym kolorze. Ma spuchnięte usta...

- I nie reaguje na twoje próby nawiązania kontaktu?

- No dobrze - rzekł Mason. - Daj znać człowiekowi Drake'a, żeby zatelefonował.

Kilka minut później zadzwonił zastrzeżony telefon na biurku Masona. Prawnik podniósł słuchawkę i powiedział:

- Halo?

Po drugiej stronie usłyszał bezbarwny męski głos.

- I co było dalej?

0x08 graphic
- Nic a nic.

- Wsiądź do tego samego samolotu, żeby jej przypilnować, w razie gdyby znowu zmieniła wygląd. W Mexico City będą na ciebie czekali ludzie Drake'a. Możesz z nimi współpracować. Znają teren i język i mają oficjalne kontakty, w razie gdyby były potrzebne. Będzie lepiej załatwić to w ten sposób, niż gdybyś próbował poradzić sobie sam.

- Dzięki.

- Teraz uważaj, to ważne - powiedział Mason. - Widziałeś, kiedy Paul Drakę i ja poszliśmy do Grace Compton?

- Tak jest.

- Widziałeś, jak wychodziła?

- Tak.

- Czy pomiędzy naszymi odwiedzinami a udaniem się na lotnisko nigdzie nie wychodziła?

- Nigdzie.

- Ruch przed blokiem był duży?

- Całkiem całkiem.

- Na razie nie mam najmniejszego pojęcia. Może później się dowiem. Zastanawiam się, czy poznałbyś go, gdybym go znalazł. Potrafiłbyś?

- Gdyby mi pan powiedział, mógłbym...

- Nie, nie, nic się nie stało.

- To wszystko?

- Tak jest. Baw się dobrze.


Po raz pierwszy w głosie mężczyzny pojawiła się nutka zainteresowania:

- Niech się pan nie łudzi, na pewno mi się nie uda! - powiedział.

Kiedy Della Street wróciła, zastała Perry'ego Masona niecierpliwie krążącego po gabinecie.

Mason ponownie zaczął niespokojnie krążyć po biurze. Po kilku minutach usłyszeli charakterystyczne pukanie Paula Drake'a. Prawnik skinął głową i Della otworzyła drzwi.

- Ktoś dał jej niezły wycisk. Chciałbym wiedzieć, kto.

- Wysłałem tam moich ludzi - odparł Drake - wynajęli tymczasowo mieszkanie. Właścicielce dali pięćdziesiąt dolarów kaucji i powiedzieli, że chcą najpierw przekonać się, jak tam się mieszka. Pozwoliła im zostać tak długo, jak długo zechcą. Moi ludzie zabrali się za szukanie odcisków palców i zdjęli, co tylko się dało, a potem wszystko wyszorowali, żeby nie dało się poznać, że zbierali odciski palców.

- Ile mają? - spytał adwokat.

Drake wyciągnął z kieszeni kopertę.


- Wszystkie są na tych kartach. Razem - czterdzieści osiem.

Mason przerzucił pobieżnie karty.

- Jak można je zidentyfikować, Paul? - spytał.

- Na odwrocie mają numery delikatnie napisane ołówkiem.

- Teraz, jak dziewczyna pojechała do Acapulco, możesz mieć problem ze zdobyciem dowodów, których potrzebujesz - zauważył Drake.

- Już je mam - powiedział Mason, uśmiechając się szeroko.

Drakę powstał z fotela.- Mam nadzieję, że nie wpadniesz na żaden świetny pomysł koło północy. Do zobaczenia jutro, Peny.

- Do widzenia - odpowiedział Mason.

Della Street patrzyła na szefa zdumionym wzrokiem.

- Wyglądasz jak kot, który dobrał się do śmietanki - powiedziała.

- Idź do sejfu, Delio, i wyciągnij odciski palców, które Elsa Griffin zebrała w segmencie dwunastym.

Della przyniosła koperty.

- Mamy dwa zestawy. Jeden to odciski Elsy Griffin, drugi - cztery odciski nieznajomej kobiety. Te cztery sana ponumerowanych kartach. To są numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.

Mason skinął głową i zajął się kartami, które otrzymał od Drake'a.

Della kiwnęła głową.

- W porządku - rzekł Mason. - Weź karty i napisz na nich te numery: czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.

Chcę, żeby były napisane damską ręką, choć do głowy by mi nie przyszło podrabiać czyjeś pismo, chciałbym, aby jak najbardziej przypominały numery na pozostałych kartach.

- Ależ szefie, to jest... Przecież to sąnumery najważniejszych odcisków z segmentu dwunastego w motelu!

0x08 graphic
0x08 graphic
- Ciekawe!

Della Street rzuciła adwokatowi skonsternowane spojrzenie.

Mason uśmiechnął się od ucha do ucha.

- A ponieważ policja ma zatrzęsienie jej odcisków, trudno im będzie powiedzieć, że nie wiedzą, kto tam był -zauważył.

- Ale jeśli pokażesz jej te odciski jako odciski zdjęte z numeru dwunastego, to będzie oszustwo.

Mason uśmiechnął się.

- Och, Delio, Delio, przestań się tym martwić. To ja ryzykuję.

- I to jak!

0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Sędzia Harmon Strouse spojrzał na siedzących za stołem obrony Perry'ego Masona oraz jego klienta Stewarta G. Bedforda, za którym stał umundurowany policjant.

Sędzia Strouse rzucił okiem na Hamiltona Burgera, prokuratora okręgowego o byczym karku i beczkowatej klatce piersiowej, którego niechęć do Perry'ego Masona była przysłowiowa.

Bedford pochylił się do Masona i szepnął:

- No, teraz nareszcie będziemy wiedzieli, co mają przeciwko mnie i z czym musimy walczyć. Dowody, które przed stawili przed Grand Jury, były zaledwie wystarczające, żeby postawić mnie w stan oskarżenia. Celowo nie zdradzali tego, co mają.

Mason skinął głową. Hamilton Burger wstał i rzekł:

- Wysoki Sądzie, chcę postąpić w sposób raczej nieco dzienny. Mamy do czynienia z inteligentnymi sędziami przysięgłymi. Nie muszę im mówić, co będę próbował zrobić. Chcę zrezygnować z wprowadzenia. Jako pierwszego świadka pragnę powołać Thomasa G. Farlanda.

Po złożeniu przysięgi Farland zeznał, że jest funkcjonariuszem policji i że szóstego kwietnia dostał polecenie udania się do motelu Staylonger. Po okazaniu legitymacji służbowej właścicielowi motelu nazwiskiem Morrison Brems powiedział, że chce zajrzeć do numeru szesnastego. Poszedł tam i na podłodze znalazł ciało mężczyzny, który najwyraźniej został zastrzelony. Natychmiast zawiadomił Wydział Zabójstw. Po jakimś czasie przyjechali policjanci wraz z koronerem i specjalistami od daktyloskopii.

- Dostałem takie polecenie.

- Tak.


- To wszystko.

Hamilton Burger przedstawił kilku świadków, którzy zidentyfikowali zmarłego jako Binneya Denhama i oświadczyli, że kiedy poruszono ciało, spod płaszcza z przodu wytoczyła się kula.

- Moim następnym świadkiem będzie Morrison Brems - rzekł Hamilton Burger.

Kiedy Brems stanął za barierką i został zaprzysiężony, Hamilton Burger skinął głową do Vincenta Hadleya, zastępcy prokuratora okręgowego, siedzącego po jego lewej ręce, i Hadley, uprzejmy i wytworny strateg z dużym doświadczeniem, zaczął przesłuchiwać właściciela motelu. Wydobył z niego fakt, że szóstego kwietnia około jedenastej rano oskarżony, w towarzystwie młodej kobiety, zatrzymał się w motelu; że poinformował właściciela motelu, iż czekają na jeszcze jedną parę z San Diego i chcą wynająć dwa segmenty; że świadek poradził, aby poczekali, aż znajomi przyjadą, to wtedy sami zapłacą za swój segment. Jednak oskarżony wolał zapłacić za dwa segmenty z własnej kieszeni i zająć je natychmiast.

- Jakie nazwisko wpisał do księgi gości hotelowych? - spytał Vincent Hadley.


- Noo... oskarżony i ta dziewczyna...

- Eee... tak, miałem.

- Tylko na tyle, na ile było widać. Nie chciałem go dotykać. Zobaczyłem ten rewolwer, i postanowiłem, że wobec tego lepiej...

- Niech pan nie mówi tego, co pan myślał albo co postanowił. Pytam, co pan zrobił i widział - przerwał Hadley. - Teraz wróćmy do tego, co zdarzyło się później.

- To nieistotne. Teraz mówimy o panu. Czy pan słyszał jakieś niecodzienne dźwięki?

- Nie.

- I tak pan zeznał policjantom, którzy pana przesłuchiwali?


- Tak.

- Zaglądaliście do segmentu piętnastego?

- Tak.

- Tak. Widać było jego ślady...

0x08 graphic
- Gliniasta. Po deszczu robi się miękka. Latem, kiedy słońce świeci i ją wysusza, jest bardzo twarda.

- Czy widział pan jakieś ślady, kiedy zaprowadził pan funkcjonariuszy na tyły motelu?

- Tak.

- Dopiero kiedy zobaczyłem go nieżywego na podłodze.

- Tak.

- Nie będąc przez pana widzianym?


-Tak.

- Czy to byłoby łatwe?

- Oczywiście. Patrzę, kiedy ludzie podjeżdżają samochodem i zachowują się, jakby chcieli wejść do biura, ale nie zwracam uwagi na tych, którzy udają się bezpośrednio do segmentów. To znaczy, że jeśli przejeżdżają nie zwalniając koło wywieszki „biuro”, nie interesuję się nimi. Zarabiam na życie wynajmując pokoje w motelu. Nie chcę wściubiać nosa w prywatne sprawy gości.

- To godne pochwały - zauważył Mason. - W ciągu dnia i aż do wieczora wynajął pan również inne segmenty, prawda?

- Tak.

- Czy wieczorem szóstego i w ciągu dnia siódmego kwietnia pomagał pan policji w poszukiwaniu broni?

- Wnoszę sprzeciw. Pytanie jest nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą. Nie jest to należyty sposób prowadzenia przesłuchania - zawołał Hadley i, wstając z miejsca, dodał: - Wysoki Sądzie, nie pytaliśmy tego świadka o nic, co działo się siódmego kwietnia. Pytaliśmy go tylko o to, co zdarzyło się szóstego kwietnia.

- Nie - zaprzeczył Brems.

Bedford nachylił się do Masona i szepnął:


0x08 graphic
- Niech go pan przygwoździ! Niech go pan zmusi, żeby powiedział o tej kobiecie, która wtargnęła do dwunastki. Niech ją opisze! Musimy dowiedzieć się, kto to był.

- Zauważył pan Binneya Denhama w motelu - powiedział Mason.

- Tak jest.

- I wiedział pan, że nie figuruje w księdze gości?

- Tak.

- Innymi słowy, wiedział pan, że jest obcy.

- Nie.

- Czy nie było nikogo w dwunastce?

Brems zastanowił się przez chwilę, potrząsnął głową, po czym nagle rzekł:

- Chwileczkę... Tak. Zgłosiłem to policji.

- Nieważne, co zgłosił pan policji - przerwał Hadley.

- Proszę słuchać pytań i na nie odpowiadać. Proszę nie udzielać samorzutnie informacji, o które pana nie proszono.

- No cóż... była tam pewna osoba, ale potem okazało się, że z nią było wszystko w porządku.

- Uważam, że słowo „bezprawnie” odwołuje się do wniosku świadka. Jednak pozwalam odpowiedzieć na to pytanie


- rzekł sędzia Strouse. - Chcę dać obronie dużą swobodę w przesłuchaniu, szczególnie w odniesieniu do tych świadków, którzy będą pytani o osoby obecne w motelu przed popełnieniem zbrodni.

- Wysoki Sądzie - wtrącił Hadley - Pan Mason już nie tylko wykracza poza ramy przesłuchania, ale w ogóle chce wprowadzić dowód ze słyszenia.

- Podtrzymuję sprzeciw - powiedział sędzia Strouse. Mason zwrócił się do świadka:

- Podtrzymuję sprzeciw - ponownie zarządził sędzia.

Adwokat odwrócił się do Bedforda i szepnął:

0x08 graphic
- Tak jest.

- I pan ją zatrzymał?

- Tak.

- Podtrzymuję sprzeciw.

- Zeznał pan, że rozmawiał pan z policjantami.

- Oczywiście, kiedy odkryto ciało, policja chciała wiedzieć o wszystkim, co działo się w motelu. To było po tym, jak zapytali, czy mogą zajrzeć do szesnastki, żeby sprawdzić zgłoszenie, które właśnie otrzymali. Powiedziałem, że nie widzę przeszkód.

Sędzia Strouse uśmiechnął się.

- Pan Mason znowu próbuje odwołać się do reguły, zgodnie z którą, jeśli w przesłuchaniu bezpośrednim przytoczono fragment rozmowy, strona przeciwna może przepytać świadka odnośnie do całej rozmowy. Świadek może odpowiedzieć napytanie.

- Policję głównie interesowało, czy słyszałem strzały.

- Tak.

- Takie postępowanie jest jednak dozwolone w wypadku ponownego przesłuchiwania świadków przez stronę przeciwną - zadecydował sędzia Strouse. - Proszę odpowiedzieć na pytanie.

- Tak, powiedziałem, że ta kobieta powiedziała mi, że jest koleżanką osoby, która wynajęła ten segment. Podobno, gdyby koleżanki nie było, miała wejść i poczekać na nią.

- Może pan opisać tę kobietę? - spytał mason.

- Wnoszę sprzeciw, pytanie jest nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie.

- Proszę jej nie opisywać - ostrzegł świadka Hadley. - Proszę tylko powtórzyć to, co powiedział pan policji.


Hadley, bardzo zły, przystąpił do ponownego przesłuchiwania świadka.

- Powiedział pan policji, że według pana ta kobieta była intruzką?

- Tak.

- Potem przekonał się pan, że nie miał pan racji, czy to prawda?

- Zgłaszam sprzeciw - wtrącił Mason. - Pytanie sugeruje odpowiedź, jest nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze sprawą, przesłuchanie prowadzone jest niewłaściwie.

- Podtrzymuję sprzeciw.

Sędzię Strouse zawahał się i spojrzał na świadka.

0x08 graphic
0x08 graphic
Hadley usiadł na krześle i powiedział coś na ucho Hamiltonowi Burgerowi. Przez chwilę prokurator okręgowy i jego zastępca z ożywieniem, choć szeptem się o coś sprzeczali. W końcu Hadley przystąpił do kolejnego ataku.

- Czy, tego samego dnia i w tej samej rozmowie z policją, zeznał pan, że po rozmowie z tą kobietą był pan przekonany, że mówiła prawdę?

- Tak.

- Użył pan słowa „intruzka”?

- Tak.

Mason uśmiechnął się do zastępcy prokuratora okręgowego.

- Proszę wezwać następnego świadka - zarządził sędzia Strouse.

Hadley wezwał kierownika wypożyczalni samochodów, który opisał okoliczności wynajęcia i oddania auta, o które pytała policja, oraz wspomniał, że osoba oddająca je nie odebrała reszty pieniędzy należnych z racji nie wykorzystanej kaucji.

- Nie mam pytań - powiedział Mason.

Inny pracownik tej samej wypożyczalni zeznał, że szóstego kwietnia około dziesiątej wieczorem widział, jak samochód wjechał na parking wypożyczalni. Za kierownicą siedziała młoda kobieta. Nie zwrócił na nią uwagi.

- Proszę zadawać pytania - rzekł Hadley.

- Może pan opisać tę kobietę? - spytał Mason.

- Była ładna.


- Widział pan jej włosy? - spytał Mason.

- Była blondynką.

- Zaraz zadam panu pytanie, ale chcę, żeby pan dobrze się zastanowił, zanim na nie odpowie. Czy widział pan, aby po zaparkowaniu samochodu ta kobieta wyjmowała z niego jakiś bagaż?

Mężczyzna potrząsnął głową.

- Widział pan, jak wysiada z samochodu?

- No a jak!

Na sali rozpraw rozległy się śmiechy.

Zastępca prokuratora wezwał specjalistę od daktyloskopii, który zeznał, że nocą szóstego kwietnia i wczesnym rankiem siódmego zebrał odciski palców z segmentów numer piętnaście i szesnaście motelu Staylonger. Pokazał kilka odcisków palców, które określił jako istotne.

Specjalista od daktyloskopii zeznał ponadto, że zbadał wynajęty samochód, zebrał i zabezpieczył kilka odcisków odpowiadających odciskom z segmentów piętnastego i szes0x08 graphic
0x08 graphic
nastego z motelu, gdzie znaleziono ciało, i że niektóre z nich bez żadnej wątpliwości zostawił Stewart G. Bedford.

- Tak.

- I takie same odciski znalazł pan w samochodzie?

- Tak.

- Świadek jest specjalistą - powiedział Mason. - Chcę usłyszeć jego wnioski, ale ograniczam pytanie tylko do tego, co mógł stwierdzić na podstawie własnych obserwacji.

Sędzia Strouse zawahał się, po czym rzekł:

- Albo też morderstwo mógł popełnić ktoś inny? - spytał Mason.

- To prawda.

- Dziękuję. To wszystko.

- Proszę wezwać Richarda Judsona - powiedział Hamilton Burger.

Woźny wezwał Richarda Judsona. Judson - wyprostowany, barczysty, z wąską talią, tubalnym głosem i chłodnymi oczyma - przypominał bankiera oceniającego opłacalność udzielenia kredytu hipotecznego. Okazało się, że jest policjantem i 10 kwietnia złożył wizytę w domu Bedfordów.

- Na środku podłogi w garażu był odpływ, zasłonięty kratką, żeby można było zmywać podłogę gumowym wężem. Odkręciliśmy tę kratkę i zajrzeliśmy do rury.

- Był to niklowany rewolwer marki Colt, kaliber trzydzieści osiem. W bębenku miał pięć pocisków, jedna komora była pusta. Numer fabryczny 740818.

- Tak.

- I czekaliście cały dzień, prawda?

- I znowu czekaliście cały dzień?

- Tak


- I do której czekaliście?

- Żeby się zorientować, kiedy nikogo nie będzie w domu?

- I zrobiliście rewizję w garażu, ale nie w domu?

- Tak.

Mason uśmiechnął się lodowato.

Sędzię Strouse zastanawiał się przez chwilę.

- Tam zaczęliśmy. Pomyśleliśmy, że może tam znajdziemy broń.

0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
Miejsce dla świadków zajął teraz Arthur Merriam. Jego zeznania dotyczyły testów, które przeprowadził z bronią otrzymaną od poprzedniego świadka, włączoną do materiału dowodowego. Oświadczył, że wystrzelił z rewolweru kulę, a następnie porównał ją pod mikroskopem porównawczym z kulą którą została zabita ofiara. Przyniósł ze sobą fotografie ukazujące identyczność zarysowań: na obu nałożonych na siebie kulach zarysowania się pokrywały. Zdjęcia zostały włączone do materiału dowodowego.

- Teraz pańska kolej - zwrócił się Hamilton Burger do Masona.

Adwokat wydawał się nieco znudzony.

- Nie mam pytań - rzekł.

Następnym świadkiem prokuratora był mężczyzna pracujący na stoisku sportowym w jednym z dużych domów towarowych w centrum miasta. Mężczyzna przyniósł dokumenty dowodzące, że rewolwer, którym została popełniona zbrodnia, kupił pięć lat temu Stewart G. Bedford. Pokazał podpis Bedforda na rejestrze broni palnej i przekazał sądowi foto-stat oryginału, po czym pozwolono mu zabrać oryginał.

- Przekazuję świadka obronie - powiedział Hamilton Burger.

- Nie mam pytań - oświadczył Mason, z trudnością tłumiąc ziewnięcie.

Sędzia Strouse spojrzał na zegar i rzekł:

- Czas na przerwę. Sąd upomina sędziów przysięgłych, aby nie dyskutowali o sprawie między sobą ani żeby nie pozwalali nikomu dyskutować o niej w swojej obecności. Przysięgłym nie wolno wyrobić sobie ani wyrazić żadnej opinii, dopóki nie zostanie zakończone przedstawianie dowodów. Sąd ogłasza przerwę do jutra do godziny dziesiątej rano.

Bedford schwycił swojego obrońcę za ramię.

- Panie Mason - szepnął - ktoś podrzucił broń do mojego garażu.


- I zadzwonił z tą informacją na policję - dodał Mason - żeby mieć pewność, że znajdą broń u pana. - To znaczy... że co?

Strażnik dał znak Bedfordowi, że czas iść.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Perry Mason i Della Street zjedli obiad w ulubionej restauracji, a kiedy wrócili, żeby jeszcze popracować w biurze, w foyer budynku zastali czekającą na nich Elsę Griffin.

- Witamy - powiedział prawnik. - Chce się pani ze mną zobaczyć?

Kobieta skinęła głową.

Mason rzucił spojrzenie Delii.

Pojechali windą na górę i podeszli do gabinetu Masona. Prawnik otworzył drzwi, wszedł i zapalił światło.

- Niech pani zdejmie płaszcz i kapelusz - zaprosiła Della. - I proszę usiąść w tamtym fotelu.

Elsa Griffin zachowywała się ze spokojem i zdecydowaniem, typowym dla kobiety, która przyszła w jakimś konkretnym celu i przygotowała się wewnętrznie na podjęcie niezbędnych kroków, by ten cel osiągnąć.

- Miałam okazję rozmawiać przez chwilę z panem Bedfordem - powiedziała.

Mason kiwnął głową.

- Prywatnie - dodała.

- I co?

- Pan Bedford uważa, że biorąc pod uwagę środki, jakie otrzymał pan do dyspozycji, mógłby pan zrobić więcej w sprawie tej kobiety, która wtargnęła do mojego segmentu w motelu. To oczywiste, że mogła stamtąd obserwować te dwa segmenty, piętnasty i szesnasty, a potem pójść i... w stosownym momencie otworzyć drzwi szesnastki, wystrzelić i uciec.

Mason przyglądał się jej uważnie. Nagle kobieta powiedziała:

- Rozumiem. Zapadło milczenie.


0x08 graphic
-Co pan zrobił z tymi odciskami palców, które zdjęłam w motelu, panie Mason? - spytała po chwili Elsa Griffin.

- Niestety, niewiele. Widzi pani, bardzo trudno jest przeprowadzić identyfikację, jeśli się nie ma kompletnego zestawu dziesięciu odcisków. Ale skoro uczyła się pani sztuki prowadzenia dochodzenia, na pewno pani o tym wie.

- Wiem - przyznała, choć w jej głosie można było wyczuć powątpiewanie. - Wydawało mi się, że pan Brems podał bardzo dobry rysopis intruzki.

Mason skinął głową.

- W tym rysopisie uderzyło mnie to, co mówił o sposobie, w jaki ta kobieta się poruszała. Czuję, jakbym ją niemal znała. To bardzo dziwne uczucie. Zupełnie, jakbym patrzyła na twarz osoby, która mi bardzo kogoś przypomina, ale nie wiem, kogo. Za nic nie mogę sobie przypomnieć, bo w łańcuchu brakuje jednego ogniwa.

Mason znowu tylko skinął głową.

- Mam wrażenie, że gdybym tylko wpadła na to, jakie to ogniwo, wszystko bym zgadła. Uważam, że rozwiązanie całej sprawy jest w zasięgu ręki, ale umyka nam jak...

Mason nie powiedział ani słowa.

- No cóż - rzekła Elsa, wstając - muszę iść. Chciałam panu powiedzieć, że pan Bedford bardzo chciałby, aby skon centrował się pan na szukaniu tej kobiety. Jestem również przekonana, że byłoby znacznie lepiej, gdyby jego żona nie zachowywała się tak, jakby bała się, że ktoś może ją poznać. To naprawdę piękna kobieta, o majestatycznej postawie...

Elsa Griffin urwała i spojrzała na adwokata wzrokiem, w którym malowało się wzrastające zdumienie.

Elsa nie przestawała patrzeć przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.


- Czy coś się pani stało? - spytała Della.

- Mój Boże, panie Mason! Czuję się ogłuszona! Muszę usiąść.

Osunęła się na fotel, powoli pokręciła głową, omiatając biuro Masona takim wzrokiem, jak gdyby przeżyła szok, w wyniku którego poczuła się kompletnie zdezorientowana.- No i co się stało? - pytał adwokat.

- Nie rozumie pan? Chodzi o tę intruzkę, która weszła do mojego segmentu w motelu. Rysopis podany przez pana Brema doskonale do niej pasuje. Trudno byłoby lepiej opisać panią Bedford.

Mason siedział w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w twarz Elsy Griffin. Nagle sekretarka Bedforda strzeliła palcami.

- Już mam, panie Mason! Nareszcie! Ma pan jej fotografię na karcie ewidencyjnej. Tam jest jej zdjęcie i odciski palców. Mógłby pan porównać je z odciskami, które zebrałam w motelu. Za chwilę byśmy wiedzieli!

Mason kiwnął głową Delii Street.

- Przynieś kartę z odciskami palców pani Bedford, Delio, oraz kopertę z nie zidentyfikowanymi odciskami. Pamiętasz, że odrzuciliśmy odciski Elsy Griffin. Zostały nam cztery nie zidentyfikowane, numer czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście. Chciałbym je zobaczyć.

Della Street przez chwilę patrzyła na zupełnie pozbawioną wyrazu twarz szefa, a potem podeszła do zamykanej szarki, w której prawnik trzymał akta bieżących spraw i wyciągnęła żądane dokumenty.

Elsa Griffin zachłannie sięgnęła po kopertę, wyjęła z niej karty, dokładnie się im przyjrzała, a potem sięgnęła po dokument z odciskami palców Anny Roann Bedford.


Szybko porównywała odciski. Z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej podekscytowana.

- Panie Mason, to są jej odciski! - wykrzyknęła.

Mason wziął kartę ewidencyjną pani Bedford. Elsa Griffin nie wypuszczała z rąk kart numer czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.

Elsa Griffin zerwała się na równe nogi i rzuciła się do drzwi. Della Street wyciągnęła rękę, by schwycić Elsę za spódnicę, ale nie dosięgnęła jej.

- Proszę wrócić! - zawołała.

Zanim Della dobiegła do drzwi, Elsa już je otworzyła. Na progu stał sierżant Holcomb.

- No no, to ciekawe. Coś panu ukradła? Może pan opisać tę rzecz? Może chce pan pojechać na komendę i zażądać aresztowania jej pod zarzutem kradzieży? A co pani ma do powiedzenia, panno Griffin?

Elsa Griffin wsunęła zabrane karty z odciskami za bluzkę.

- Czy będzie pan tak miły - spytała sierżanta - i odprowadzi mnie do domu, i przypilnuje, żebym została wezwana do sądu jako świadek oskarżenia? Sądzę, że najwyższy czas, żeby przekonać pana Masona, znanego adwokata, że ukrywanie przed policją dowodów przeciwko mordercy jest nie zgodne z prawem.

Twarz sierżanta Holcombe'a rozjaśniła się.

- Siostro - powiedział wylewnie - to wspaniałe słowa.

Pójdziemy, gdzie tylko sobie zażyczysz.


0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Następnego dnia rano, kiedy rozpoczęła się rozprawa, Hamilton Burger wstał z twarzą wyraźnie zdradzającą jego uczucia.

- Wysoki Sądzie - rzekł - chciałbym zwrócić uwagę Wysokiego Sądu na paragraf sto trzydziesty piąty kodeksu karnego, w którym jest powiedziane: „Każdy, kto wiedząc, że jakaś księga, rejestr, akta, dokument pisany czy inna rzecz ma być włączona do materiału dowodowego w toczącym się śledztwie, na rozprawie czy w innym prawnie sankcjonowanym postępowaniu dowodowym, celowo niszczy lub ukrywa tę księgę, rejestr, akta itd z zamiarem niedopuszczenia do ich udostępnienia, popełnia wykroczenie”.

Sędzia Strouse, wyraźnie zdezorientowany, powiedział:

Stewart Bedford z przerażeniem spojrzał na Masona.

- Co to, do diabła, znaczy? - szepnął. - Myślałem, że nikt o niej nie wie. Nie możemy pozwolić, by Brems rozpoznał ją jako osobę, która wynajęła dwunastkę.

- Nie podobał jej się mój sposób prowadzenia sprawy - odparł adwokat. - Postanowiła złożyć zeznania.

Otworzyły się drzwi i Elsa Griffin, z wysoko podniesioną głową, wmaszerowała na salę. Podniosła prawą rękę i została zaprzysiężona.

Świadek przyszedł, bo otrzymał wezwanie do stawienia się przed sądem, ale jest nastawiony niechętnie. To znaczy, chętnie mówi o pewnych aspektach sprawy, ale co do pozostałych odmówił zeznań i nie mam pojęcia, ile może o nich wiedzieć. Mówi wyłącznie na wybrany przez siebie temat.

Dlatego uważam za konieczne, bym w pewnych sprawach mógł traktować pannę Griffin jako niechętnego świadka.

Hamilton Burger odwrócił się do świadka.

- Tak.

- Czy rozmawiała z nim pani szóstego kwietnia tego roku?

- Tak.

- Kiedy?

- Tak.

- Sąd prosił, aby w pierwszej kolejności tym się pan zajął. Jak już zdobędziemy wszystkie zeznania w sprawach, co do których świadek chce zeznawać, a wynikną jeszcze inne sprawy, co do których świadek okaże się niechętny, wówczas może pan prosić o pozwolenie traktowania go jak świadka niechętnego.

- Dobrze, Wysoki Sądzie.

Hamilton Burger ponownie zwrócił się do świadka.

- Tak.

- Gdzie?

- Ukończyłam odpowiedni kurs korespondencyjny.

- I co pani zrobiła, jak już pani otrzymała sprzęt?

- Zgodnie z poleceniem, pojechałam do motelu i w segmencie dwunastym zdjęłam odciski palców.

- I co było potem?

- Tak. Powiedział mi to pan Mason. On również poinformował mnie, że wszystkie zebrane odciski były moje, za wyjątkiem czterech.

- Czy pani wie, na których kartach były te cztery?


0x08 graphic
0x08 graphic
- Tak. Gdy zebrałam odciski, umieściłam je na kartach, które ponumerowałam. Te karty z istotnymi odciskami nosiły numery: czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.

Numer czternasty i szesnasty pochodziły ze szklanej gałki drzwi do szafy w motelu, numer dziewięć i dwanaście z lustra.

- Porwałam je wczoraj z biura Perry'ego Masona i uciekłam na policję, ponieważ pan Mason próbował mi je odebrać.

Sędzia Strouse wyczekująco spojrzał na Perry'ego Masona. Kiedy prawnik nie próbował oponować przeciw pytaniu prokuratora, sędzia powiedział do świadka:

Sędzia zmarszczył brwi.

- Nie kwestionuję, że czuje się pan, panie Mason, jakby to pan był pan sądzony. Odczucia to rzecz dyskusyjna. Bezdyskusyjny natomiast jest fakt, że teraz sądzony jest pański klient, a pana podstawowym obowiązkiem jest chronić jego interesy, bez względu na to, jaki ma to wpływ na pańskie prywatne sprawy.


- Też tak to rozumiem, Wysoki Sądzie.

- Pytanie oskarżyciela wydaje się kontrowersyjne, a odpowiedzią na nie może być tylko wniosek wyciągnięty przez świadka.

- Nie zgłaszam sprzeciwu, Wysoki Sądzie.

Sędzia Strouse zawahał się i powiedział:

- I była pani w stanie zinterpretować te odciski?

- Tak.

Hamilton odwrócił się do stołu sędziowskiego i powiedział:

- Muszę przyznać, Wysoki Sądzie, że w niektórych sprawach poruszam się na oślep z powodu niecodziennej sytuacji, jaka się wytworzyła. Świadek przyrzekł złożyć zeznanie w sądzie, ale nie chciał mi powiedzieć...

Sędzia Strouse w zamyśleniu spojrzał w dół na Masona. W jego wzroku malowały się nękające go wątpliwości.

- Sama pani była w stanie zidentyfikować te odciski?

- pytał Hamilton Burger.

- Tak.

- Mówi pani, że uczyła się pani daktyloskopii?

- Na kursie korespondencyjnym.

- Jak długo?

- Zrobiłam cały kurs. Otrzymałam świadectwo. Nauczyłam się rozróżniać cechy charakterystyczne odcisków, potrafię je zdejmować, interpretować, porównywać i klasyfikować.


- Ale - ciągnął adwokat - nie sprzeciwiam się temu pytaniu ze względów, które prawdopodobnie Wysoki Sąd ma na myśli. Sądzę, że świadek, mimo iż uważa się za specjalistę w dziedzinie daktyloskopii, jednak jest specjalistą w ograniczonym zakresie. Można by powiedzieć specjalistą-amatorem. Dlatego wydaje mi się, że pytanie nie powinno brzmieć, czyje to były odciski, ale ile, w opinii świadka (na ile może być ona miarodajna), istnieje punktów podobieństwa pomiędzy tymi odciskami a wzorem.

- Podtrzymuję sprzeciw - oświadczył sędzia Strouse.

Na twarzy Hamiltona Burgera odbiła się złość.

- Ile w pani opinii, o ile może być ona miarodajna, jest punktów podobieństwa pomiędzy odciskami zebranymi w motelu i odciskami tej osoby, z którymi robiła pani porównanie?

Elsa Griffin podniosła głowę i zmierzyła wyzywającym spojrzeniem najpierw oskarżonego, a potem Masona. Następnie odwróciła się do przysięgłych i z pewnością w głosie powiedziała:

- Moim zdaniem, o ile może być ono miarodajne, istnieje tyle punktów podobieństwa, że mogę stwierdzić, że są to odciski palców pani Stewartowej Bedford, żony oskarżonego.

Hamilton Burger szeroko się uśmiechnął.

- Czy ma pani przy sobie karty z odciskami?

- Mam.

- W jaki sposób je pani zidentyfikowała?

- Karty są ponumerowane. Mają kolejno numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście. Na odwrocie kart podpisałam się, tak żeby nie było możliwości podmiany czy pomyłki. Posłuchałam w tym względzie sugestii pana prokuratora okręgowego. Chciał, żebym powierzyła te karty jego pieczy. Kiedy odmówiłam, poprosił, żebym na każdej napisała swoje nazwisko, żeby nie było możliwości popełnienia oszustwa.

Hamilton Burger promieniał.

- Czy coś potem zrobiłem, a jeśli tak, to co?


- Tak.

- No cóż... dobrze, przyznam, że byłam trochę podekscytowana, ale nie na tyle, aby nie móc przeprowadzić identyfikacji.

- Zbadała pani wszystkie cztery odciski?

- Tak.

- I wszystkie cztery były odciskami palców pani Bedford?

- Owszem.

Bedford pociągnął Masona za rękaw i szepnął:

- Niech nie pozwoli jej pan...

- Tak.

Mason wyjął silną lupę - Mogę dostać parę kart włączonych do materiału dowodowego? - spytał sekretarza. - Nie chcę odcisków oskarżonego, które zostały znalezione w samochodzie i w motelu, ale te, które są odciskami nie zidentyfikowanej osoby, zebranymi z samochodu i motelu.

Panna Griffin z uwagą przyjrzała się odciskowi pod lupą i potrząsnęła głową - Nie - rzekła i dodała: - To niemożliwe. Te odciski tutaj zostawiła pani Bedford, a tamte pochodzą od osoby nie zidentyfikowanej.

- Nie, to była blondynka. Widziałam ją.

Mason podał odcisk Elsie Griffin, która pobieżnie przyjrzała mu się pod powiększeniem i oddała Masonowi.

- Teraz - rzekł adwokat - zwracam pani uwagę na dowód rzeczowy numer trzydzieści cztery. Proszę porównać z nim.

Znowu świadek niedbale przyjrzał się odciskowi pod lupą i powiedział:

- Żaden! Mówię panu, że to są odciski pani Bedford, o czym pan wie równie dobrze jak ja.


0x08 graphic
0x08 graphic
Mason wydawał się nieco zdezorientowany. Przyjrzał się dowodom rzeczowym a potem odciskom na kartach, które trzymała w ręku Elsa.

- Może powie mi pani - zasugerował - jak interpretuje pani odciski. Weźmy na przykład ten, na karcie numer szesnaście. Jak pamiętam, jest to jeden z tych ze szklanej gałki drzwi?

- Tak.

- Czy mogłaby pani pokazać, gdzie jest ten ostry łuk? Ach, tak. Ten odcisk, który jest dowodem rzeczowym numer trzydzieści siedem, również ma ostry łuk, nieprawdaż?

Elsa Griffin rzuciła okiem i rzekła:

- Proszę pokazać - zażądał świadek.

Kobieta zbadała odcisk pod łupą.

- To jest przypadek.


- Dobrze, dobrze, spójrzmy jeszcze raz na pani numer szesnasty, ten z gałki do drzwi, i poszukajmy innego charakterystycznego znaku.

- Proszę, jest tutaj - wskazała Elsa. - Na dziesiątej linii.

- Na dziesiątej... proszę pokazać. Rzeczywiście. To teraz porównajmy z dowodem numer trzydzieści siedem.

Świadka zatchnęło.

- I wówczas właśnie porównała pani znajdujący się na niej odcisk palca z odciskiem palca pani Bedford?

- Tak, Wysoki Sądzie.

- Miała pani wówczas tę kartę w rękach?

- Tak, Wysoki Sądzie.

- Wydaje się, że tak, ale... nie jestem pewien - rzekł prokurator okręgowy. - Czy mogę przez chwilę przyjrzeć się tym odciskom?

- Składam protest - powiedział adwokat. - Próbuję tylko przesłuchać tego eksperta... a właściwie tak zwanego eksperta.

Elsa Griffm podniosła wzrok znad odcisków palców i obrzuciła go spojrzeniem pełnym nienawiści.

- Proszę, żeby oskarżyciel i obrońca wrócili na swoje miejsca. Świadkowi udzielam tyle czasu, ile będzie potrzebował do przeprowadzenia identyfikacji.

Burger niechętnie wrócił do swojego stołu i usiadł na krześle.

Mason również wrócił, usiadł na krześle i beztrosko zaplótł ręce za głową.

Stewart Bedford próbował mu coś szeptem powiedzieć, ale adwokat uciszył go mchem ręki.

Świadek porównywał odciski, najpierw badał jeden, potem drugi, liczył linie. W panującej na sali ciszy czuło się rosnące napięcie.

Nagle Elsa Griffin rzuciła lupą w Masona. Lupa odbiła się od stołu i uderzyła prawnika w klatkę piersiową. Elsa Griffin wypuściła z rąk wszystkie karty, zasłoniła dłońmi twarz i zaczęła histerycznie płakać.

Mason wstał.

- Chwileczkę - powstrzymał go sędzia Strouse. - Niech obydwie strony zostaną na swoich miejscach. Sąd chce przesłuchać świadka. Panno Griffin, niech pani się opanuje. Chcę zadać pani kilka pytań.

Sekretarka Bedforda odjęła ręce od twarzy i spojrzała załzawionymi oczyma na sędziego.

- Tak jest, Wysoki Sądzie, ale nie był. Wczoraj wieczór był to odcisk pani Bedford. Ktoś tu wszystko wymieszał... Och, teraz już nie wiem, co robię i co mówię.


0x08 graphic
0x08 graphic
-Nie ma powodu wpadać w histerię, panno Griffin. Jest pani pewna, że ten odcisk numer szesnaście jest tym samym, który zebrała pani z motelu?

Kiwnęła głową.

Elsa Griffin potrząsnęła głową.

Sędzia Strouse w zamyśleniu gładził się po brodzie. W końcu oświadczył:

- Sąd pominie milczeniem uwagi oskarżenia na temat oszustwa. Zarządzam odwołanie świadka. Proszę o oznakowanie kart i oddanie ich do badania specjaliście, który po-


przednio składał zeznania. W międzyczasie zostanie przesłuchany świadek Brems. Proszę tymczasem opuścić miejsce dla świadków, panno Griffin, i się uspokoić.

Woźny odprowadził szlochającą Elsę.

Na salę wprowadzono Morrisona Bremsa.

- Chciałbym teraz udowodnić swoją rację w inny sposób

- powiedział Hamilton Burger. - Panie Brems, został pan już zaprzysiężony. Mówił pan, że rozmawiał pan z intruzką, która wyszła z dwunastki?

- Tak.

- Widział pan, jak wychodziła?

- Tak.

- Chcę prosić panią Bedford, która jest na sali, aby wstała i zdjęła te wielkie ciemne okulary, które skutecznie ukrywają jej twarz. Proszę, aby podeszła do świadka.

- Niech pan protestuje! - szepnął gwałtownie Bedford.

- Niech go pan powstrzyma! Nie pozwólmy mu...

- Spokojnie - ostrzegł go Mason. - Jeśli teraz zaprotestuję, nastawimy do siebie nieprzychylnie ławę przysięgłych.

Anna Roann Bedford zatrzymała się gwałtownie i odwróciła przodem do świadka.

- To kłamstwo - powiedziała z nienawiścią w głosie.


Sędzia Strouse uderzył młotkiem.

- Proszę nic nie mówić, chyba że w odpowiedzi na pytanie oskarżyciela lub obrońcy - upomniał ją. - Pani Bedford, proszę wrócić na miejsce i nie czynić żadnych uwag. Panie Burger, proszę pytać świadka.

Uśmiechnięty Hamilton Burger odwrócił się do Perry'ego Masona i ukłonił się z przesadną grzecznością.

Adwokat wstał i podszedł do barierki.

- Czy był pan kiedykolwiek karany sądownie, panie Brems?

Świadek zachwiał się, jakby dostał w szczękę. Hamilton Burger zerwał się na równe nogi i krzyknął:

Wydawało się, że świadek, poprzednio tak pewny siebie, nagle zmalał. Zaczął się niespokojnie kręcić. Cisza w sali stała się przygniatająca.

- Czy używał pan kiedykolwiek pseudonimu Harry Elston?

Świadek znowu się zawahał.

- Odmawiam odpowiedzi - powiedział świadek, z trudem starając się opanować - ze względu na to, że odpowiedź na to pytanie rzuca na mnie podejrzenie o przestępstwo.

Mason, świadom poruszenia wśród przysięgłych, którzy wpatrywali się w niego wybałuszonymi oczyma i z trudem mogli usiedzieć na miejscu, zwrócił się do sędziego Strouse'a:

- Teraz, Wysoki Sądzie, proszę o zarządzenie przerwy, dopóki nie będziemy mieli wyników badań daktyloskopijnych, aby policja miała podstawę do przeprowadzenia ponownego śledztwa.

Mason usiadł.

- Ze względu na rozwój wypadków - powiedział sędzia Strouse - Sąd ogłasza przerwę do godziny czternastej.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Stewart Bedford, Della Street, Paul Drakę i Peny Mason siedzieli w biurze Masona.

Bedford przetarł oczy palcami.

- Miałem kilka wskazówek. Tę historię o swoim wypadku samochodowym wymyślił pan na poczekaniu. Szantażyści nie mogli przewidzieć, że pan tak postąpi. Wiedzieli natomiast, że pan był w motelu Stayionger z powodu szantażu, i że szantaż dotyczył sprawy związanej z pana żoną. Aby policja miała doskonale zamkniętą sprawę, postanowili jeszcze wmieszać w nią pańską żonę. Dlatego Morrison Brems, pozornie szacowny właściciel motelu, zeznał, że widział nieznajomą kobietę wyłaniającą się z segmentu numer dwanaście.

Kiedy wyszedł pan z Grace Compton na lunch, Brems zdał sobie sprawę, że wystarczy wsypać do whisky środek nasenny, następnie zabić Denhama pana rewolwerem i wyjąć wszystko ze skrytki, którą wynajmował wspólnie z Denhamem, aby został pan posądzony o zbrodnię. Motywem miało być pragnienie uwolnienia siebie i żony od szantażysty.

Z tego właśnie powodu Brems chciał rzucić podejrzenie na pańską żonę. Wcale nie dał się nabrać Elsie Griffin, kiedy wpisała do księgi fałszywe nazwisko i przestawiła cyfry w numerze rejestracyjnym samochodu. Dlatego Brems wymyślił tajemniczą kobietę, którą podobno widział wychodzącą z dwunastki. Podał doskonały i szczegółowy rysopis pańskiej żony, tak że niemal każdy, kto ją znał, bez trudu by ją rozpoznał.

- Ale, panie Mason, to ja wybrałem ten motel!

Adwokat uśmiechnął się.

- Tak się panu wydawało. Kiedy zwróci pan uwagę na okoliczności, wtedy zda pan sobie sprawę, że wyglądało to tak: w pewnym momencie blondynka powiedziała, że nikt was nie śledzi i że może pan wybrać motel. Pierwszy, koło którego przejeżdżaliście, był nędzny, drugiej kategorii. Pan by się tam nie zatrzymał i szantażyści o tym wiedzieli.

Następny to był Staylonger i właśnie ten pan wybrał. Gdyby pan chciał go minąć, zapewne blondynka i tak by skierowała na niego pana uwagę. Wybrał pan motel w ten sam sposób, w jaki pierwszy lepszy człowiek z widowni wybiera kartę z pliku, który podaje mu magik.

Wysłałem ją do segmentu dwunastego, aby zdobyła odciski palców. W motelu Elsa spędziła kilka godzin. Miała mnóstwo czasu, nie tylko żeby zebrać odciski, ale też żeby porównać je z własnymi. Ku jej irytacji okazało się, że nie znalazła ani jednego cudzego odcisku. A przecież była pewna, że w tym pokoju przebywała pańska żona. Zrobiła jedyną logiczną rzecz, jaką w tych okolicznościach mogła zrobić. Musi pan wziąć pod uwagę, że Elsa jest absolutnie lojalna w stosunku do pana, ale nie czuła się zobowiązana do lojalności wobec pana żony, której nie lubi. Pomimo pańskiego polecenia, nie wyrzuciła tych odcisków, które zebraliście z tacy, więc z motelu pojechała do domu, wyciągnęła je, ponumerowała tak, żeby pasowały do pozostałych, i przywiozła wszystko do mnie.

Wiedziała z całkowitą pewnością, że po wyeliminowaniu jej odcisków zostaną cztery odciski pana żony. Nie miała zamiaru nic z tym robić, chyba żeby sytuacja stała się dramatyczna. Chciała posłużyć się tymi odciskami, żeby ochronić pana od śmierci.

Przyznam, że był czas kiedy sam bardzo się tym martwiłem. Elsa, oczywiście, myślała, że pana żona była w rękawiczkach i dlatego nie zostawiła odcisków. Ja też uważałem, że pana żona była w motelu, dopóki nie zmieniłem zdania.

- I co pan wtedy zrobił?

- Miałem odciski z mieszkania Grace Compton. Cztery najlepsze włożyłem do sejfu, a na kartach umieściłem te same numery, które były na kartach przyniesionych przez Elsę.

Paul Drakę potrząsnął głową.

- Tu przesadziłeś, Peny. Możesz za to odpowiadać.

- Odpowiadać za co? - spytał Peny.

- Substytucję dowodów.

- Nic takiego nie zrobiłem.

- To zabronione przez prawo.

- Oczywiście - zgodził się Perry. - Tyle że ja nie dokonałem żadnej substytucji. Powiedziałem, żeby Della podała mi karty numer czternaście, szesnaście, dwanaście i dziewięć z sejfu. I ona to zrobiła. Oczywiście, nic na to nie poradzę, że były dwa zestawy kart z tymi numerami i że Della podała mi zły zestaw. To nie była substytucja. Naturalnie, gdyby Elsa zapytała mnie, czy to są te odciski, które mi dała, musiałbym przyznać, że nie, albo byłbym winien oszustwa popełnionego na świadku i ukrywania dowodów. Ale ona nie zadała mi tego pytania. I nawet wcale nie porównywała odcisków.

Ponieważ wiedziała, że to były odciski pani Bedford, to tylko udała, że je porównuje, a potem porwała je i czmychnęła za drzwi, gdzie - zgodnie z umową - czekał sierżant Holcomb. W tych okolicznościach nie musiałem mu dobrowolnie udzielać żadnych informacji.

Najbardziej logiczną osobą byłby Morrison Brems. Binney Denham na pewno wolałby zabawiać się szantażem w znajomym motelu, gdzie by miał jakiś układ z właścicielem. Na pewno okaże się, że ten motel był jednym z ich największych źródeł dochodu. Prowadził go Morrison Brems. Kiedy goście zachowywali się trochę podejrzanie, Brems zaglądał do ich bagażu, sprawdzał numer rejestracyjny samochodu i dowiadywał się, kim są. Następnie przekazywał informacje Denhamowi. Stąd właśnie pochodził główny materiał do szantażu.

Popełnili błąd, starając się przedobrzyć sprawę. Tak się starali, aby wmieszać w to pana żonę, że opisali ją jako osobę, która odwiedziła motel. Policja nie zauważyła, że rysopis odpowiada pana żonie, ale Brems już by się postarał ich oświecić. Elsa Griffin natomiast natychmiast skojarzyła jedno z drugim i dlatego naciskała pana, żeby pan domagał się ode mnie znalezienia kobiety z motelu. Kiedy według niej nie dość się starałem, postanowiła wykręcić ten numer z odciskami.

Ponieważ wiedziała, że odciski pochodzą z tacy, a nie z motelu, więc tylko udawała, że porównuje je z odciskami z karty ewidencyjnej. Była tak pewna swego, że nawet nie szukała cech charakterystycznych.

- Ale skąd pan wiedział, że to wszystko lipa? - spytał Bedford. - Skąd pan wiedział, że moja żona nie była w motelu?

Mason spojrzał mu w oczy.

- Zapytałem ją o to, a ona zapewniła mnie, że nie była.

- I oparł pan całą obronę i swoją reputację na jej słowie?

Mason, nie spuszczając wzroku z Bedforda, odrzekł:

Mason uśmiechnął się.

- Zastosowałem zasadę prawdopodobieństwa i oparłem się na znajomości ludzi. To, że Brems, mając określone skłonności, doszedł do swego wieku nie wchodząc w konflikt z prawem, byłoby równie niemożliwe jak to, by pańska żona, patrząc mi w oczy, skłamała o wizycie w motelu.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi.

„KB”



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 50 Sprawa szantażowanego męża
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 86 Sprawa odłożonego morderstwa
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 84 Sprawa podzielonego domu
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 38 Sprawa nerwowej żałobniczki
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 66 Sprawa falszywego obrazu
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 73 Sprawa niecierpliwych spadkobierców
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 11 Sprawa kulawego kanarka
Gardner Erle Stanley Perry Mason 31 Sprawa samotnej dziedziczki 2
Gardner Erle Stanley Perry Mason 73 Sprawa niecierpliwych spatkobierców 2
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 69 Sprawa zakochanej ciotki
Gardner Erle Stanley Perry Mason 49 Adorator panny West
Gardner Erle Stanley Sprawa szantażowanego męża
Gardner, Erle Stanley Mason 67 The Case Of The Blonde Bonanza
Gardner, Erle Stanley Mason 04 The Case Of The Howling Dog
Gardner, Erle Stanley Mason 30 The Case Of The Lazy Lover
Gardner, Erle Stanley Mason 09 The Case Of The Stuttering Bishop
Gardner Erle Stanley Sprawa haczyka z przynętą
Gardner Erle Stanley Sprawa zakochanej ciotki

więcej podobnych podstron