Erle Stanley
GARDNER
Sprawa szantażowanego męża
Tłumaczyła Anna Rojkowska
„KB”
PRZEDMOWA
Mój przyjaciel, dr Walter Camp, jest wybitną postacią w dziedzinie medycyny
sądowej.
Jedną z jego największych zalet jest spokojny, beznamiętny sposób, w jaki
podchodzi do zagadnień naukowych. Trudno sobie wyobrazić, że dr Camp mógłby do
tego stopnia stracić głowę, by pójść owczym pędem za opinią innych lub by na jego
sąd wpłynęły sprawy natury osobistej czy finansowej.
Walter Camp zdobył zarówno stopień doktora medycyny, jak i filozofii, a
jednak pomimo sukcesów zawodowych i posiadania umysłowości równie
pozbawionej emocji (i równie dokładnej) jak maszyna do liczenia, pozostał
serdeczny, przyjacielski i promieniuje ludzkim ciepłem.
Doktor Camp jest jednym z najwybitniejszych toksykologów w kraju. Piastuje
stanowisko profesora toksykologii i farmacji na Uniwersytecie Illinois i toksykologa
koronera hrabstwa Cook, w którym leży rojna metropolia - Chicago.
Przez kilka ostatnich lat był sekretarzem Amerykańskiej Akademii Nauk
Sądowych. Nikt nie zgadnie, ile czasu, energii i wysiłku poświęcił tej placówce,
wspomagany przez swą prywatną sekretarkę Polly Cline.
Pomimo osiągnięć dr Camp pozostał skromny. Lubi pracować wspólnie z
innymi, przy czym zawsze minimalizuje własny wkład w grupowy sukces.
Rzadko spotyka się takich ludzi, którzy posiadają umiejętność doprowadzania
spraw do końca oraz stanowczość konieczną do pracy w grupie i którzy potrafią
koordynować zadania wykonywane przez innych.
W tym roku dorocznemu zebraniu Akademii Nauk Sądowych przewodzili: dr
Camp (sekretarz), profesor kryminalistyki na Uniwersytecie North Western Fred
Inbau (przewodniczący) i szef wydziału medycyny sądowej na Uniwersytecie
Harvarda dr Richard Ford (szef programowy). Uczestnicy spotkania mogli się
przekonać, że była to jedna z najbardziej inspirujących sesji poświęconych tak
szerokiemu wachlarzowi zagadnień. Stało się to możliwe głównie dzięki temu, że
współpraca trójki organizatorów przebiegała gładko i była tak doskonale
skoordynowana i wydajna, iż wielu z nas nie zdawało sobie sprawy, że zajęło im to
tyle godzin przygotowań, pracy i niemal nieustannych konsultacji.
Doktor Camp przyczynił się do rozwiązania wielu spektakularnych spraw, w
których ktoś mniej opanowany, mniej obiektywny, czułby się zbity z tropu.
Przypomnę choćby sprawę Ragena, kiedy to próbowano udowodnić, że zastrzelony
mężczyzna naprawdę zmarł w wyniku zatrucia rtęcią. Albo sprawę gangstera
oczekującego egzekucji, który zdołał umknąć przeznaczeniu, podobno dzięki
śmiertelnej dawce strychniny.
Doktor Camp, będąc arbitrem w tych sprawach, postępował w sposób
przynoszący zaszczyt najlepszym tradycjom nauk sądowych. Nie pozwolił, by jego
sąd kształtowały pogłoski, naciski zainteresowanych stron czy opinia publiczna.
Rozważał przedstawione zagadnienia jak naukowiec i rozwiązał je jak naukowiec.
Dedykuję tę książkę mojemu przyjacielowi Walterowi J. R. Campowi,
doktorowi medycyny i filozofii
Erie Stanley Gardner
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stewart G. Bedford wszedł do swego gabinetu, odwiesił kapelusz i zbliżył się
do ogromnego orzechowego biurka, które rok temu dostał od żony na urodziny, i
usiadł na fotelu obrotowym.
Niezawodna i kompetentna osobista sekretarka Elsa Griffin zostawiła na jego
biurku poranną gazetę. Złożyła ją tak, aby z pierwszej strony uśmiechała się do niego
fotografia żony.
Była to świetna fotografia Anny Roann Bedford, dobrze oddająca
charakterystyczny błysk w jej oczach i żywość usposobienia.
Stewart Bedford był niezwykle dumny z żony. Dumny i zarazem przejęty, że
w wieku lat pięćdziesięciu dwóch zdołał poślubić kobietę dwadzieścia lat od siebie
młodszą i uczynić ją promiennie szczęśliwą.
Bedford, mając bogactwo, cenne kontakty zawodowe i wpływowych
przyjaciół, nie udzielał się zbytnio towarzysko. Jego pierwsza żona nie żyła od
dwunastu lat. Po jej śmierci w kręgu znajomych zaczęto uważać go za najlepszą
partię, lecz jego swaty nie interesowały. Zajmował się wyłącznie pracą, odnosił coraz
większe sukcesy finansowe, a coraz wyższa pozycja w świecie biznesu napełniała
jego serce niemal taką samą dumą, jaką mógłby odczuwać na widok sukcesów syna,
gdyby go miał.
I wtedy właśnie spotkał Annę Roann. W jednej chwili całe dotychczasowe
życie przewróciło się do góry nogami. Po ognistych zalotach nastąpił szybki ślub w
Nevadzie.
Anna cieszyła się pozycją towarzyską, którą osiągnęła poprzez małżeństwo,
tak jak dziecko cieszy się nową zabawką. Bedford nadal zajmował się prowadzeniem
interesów, choć teraz przestało to być najważniejszą cząstką jego życia. Chciał dać
żonie wszystko, czego tylko mogłaby pragnąć, a Anna
Roann pragnęła niejednej rzeczy. Jej entuzjastyczna wdzięczność powodowała, że
stale czuł się jak kochający ojciec w Boże Narodzenie.
Bedford siedział przy biurku i czytał gazetę, kiedy do gabinetu wślizgnęła się Elsa
Griffin.
- Dzień dobry, Elso - powiedział. - Dziękuję, że zwróciłaś moją uwagę na
relację z przyjęcia mojej żony.
Uśmiechnął się z wdzięcznością.
Dla Stewarta Elsa Griffin była wygodna jak bonżurka i papucie. Pracowała u
niego od piętnastu lat, znała każdą jego zachciankę i potrafiła czytać w myślach.
Bardzo, ale to bardzo ją lubił. Prawdę mówiąc, po śmierci żony przeżyli nawet krótki
romans. Jej spokojna wyrozumiałość była dla niego jedną z najważniejszych rzeczy w
życiu. Chciał się nawet z nią ożenić - naturalnie zanim spotkał Annę Roann.
Bedford wiedział, że zachował się jak głupiec, zakochując się bez reszty w
Annie, kobiecie, która dopiero skończyła trzydzieści lat. Wiedział, że bardzo rani Elsę
Griffin, ale nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami, tak jak nie da się zatrzymać
biegu strumienia nad brzegiem urwiska. Ożenił się bez namysłu.
Elsa Griffin złożyła im gratulacje i życzenia wszelkiego szczęścia i wkrótce
wróciła do roli osobistej sekretarki. Jeśli cierpiała - a był pewien, że tak - nie dawała
tego po sobie poznać.
Pewien mężczyzna, chce się z panem zobaczyć - powiedziała.
Kto? I czego chce?
Nazywa się Denham. Prosił, żeby panu powiedzieć, że Binney Denham chce
się z panem zobaczyć i że, jeśli to konieczne, poczeka.
Benny Denham? Nie znam żadnego Benny’ego Denhama. Dlaczego chce się
ze mną spotkać? Odeślij go do któregoś z kierowników, który...
- Nie Benny. Binney - przerwała mu. - I mówi, że to sprawa osobista i że
będzie czekał, aż pan będzie wolny.
Bedford uczynił ręką gest odprawy. Elsa potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, żeby sobie poszedł. Uparł się, że się z panem spotka.
- Nie mogę być na żądanie pierwszej lepszej osoby, która przyjdzie i będzie
nalegać na spotkanie w sprawie osobistej - jęknął Bedford.
- Wiem. Ale w Denhamie jest coś... trudno mi to opisać... jest jakiś upór,
który... no cóż, trochę mnie przeraża.
- Jak to, przeraża?! - najeżył się Denham.
- Nie, nie o to chodzi, że mi grozi. Po prostu jest w nim niebywała, śmiertelna
cierpliwość. Odniosłam wrażenie, że rzeczywiście lepiej by było, gdyby pan go
przyjął. Siedzi na krześle, spokojnie i bez ruchu, a za każdym razem, kiedy na niego
spojrzę, wpatruje się we mnie tymi dziwnymi oczyma. Wolałabym, żeby pan go
przyjął.
- W porządku. Do diabła, zobaczmy, czego chce i niech się stąd wynosi. Co to
za sprawa osobista? Może to stary kumpel ze szkoły, który potrzebuje forsy?
- Nie, to nie to. Mam wrażenie, że to coś ważnego.
- Dobrze - rzekł Bedford z uśmiechem. - Ufam twojej intuicji. Załatwimy go,
zanim zabierzemy się za przegląd poczty. Poproś go.
Elsa wyszła z gabinetu i chwilę później w drzwiach stanął Binney Denham.
Ukłonił się i uśmiechnął przepraszająco. Tylko oczy nie miały przepraszającego
wyrazu. Ich spojrzenie było nieruchome i oceniające, jak gdyby gość przybył w
sprawie życia i śmierci.
- Cieszę się, że zechciał mnie pan przyjąć - powiedział. - Obawiałem się, że
mogę mieć z tym kłopot. Delbert absolutnie kazał mi się z panem spotkać, nawet
gdybym musiał długo czekać, a Delbert to człowiek, któremu lepiej się nie
sprzeciwiać.
W mózgu Bedforda zabrzęczał dzwonek alarmowy.
- Proszę usiąść - powiedział. - Kto to, do diabła, jest Delbert?
- Ktoś... jak by tu powiedzieć? Mój znajomy.
-Wspólnik?
Nie, skądże. Nie jestem jego wspólnikiem. Raczej kolegą.
W porządku. Proszę usiąść i powiedzieć mi, co pana tu sprowadza. Mam
dzisiaj kilka spotkań w planie i muszę zająć się ważną korespondencją.
Dziękuję, bardzo panu dziękuję.
Binney Denham przysunął się i usiadł na brzeżku krzesła stojącego przy
biurku. W dłoniach miętosił kapelusz. Nie podał Bedfordowi ręki na przywitanie.
O co chodzi? - przynaglił go Bedford.
O inwestycję. Zdaje się, że Delbertowi brakuje pieniędzy na sfinansowanie
jakiejś operacji. Potrzebuje tylko dwudziestu tysięcy dolarów, które będzie w stanie
oddać po kilku...
Co jest, do cholery? - wybuchnął Bedford. - Powiedział pan mojej
sekretarce, że chodzi o sprawę osobistą. Nie znam pana, nie znam Delberta i nie mam
ochoty wkładać dwudziestu tysięcy dolarów w cudze interesy. Jeśli to wszystko...
Pan mnie nie zrozumiał, sir - zaprotestował człowieczek. - Widzi pan, to
dotyczy pańskiej żony.
Bedford zesztywniał z wściekłości, ale dzwonek alarmowy w głowie
zadzwonił tak głośno, że zdobył się na ostrożność.
- W jaki sposób jej to dotyczy? - spytał.
- Widzi pan, to jest tak. Oczywiście, rozumie pan, że jest zbyt na te rzeczy. Te
czasopisma... Wiem, że pan nimi gardzi, tak samo jak ja. Nie czytam ich i pan
zapewne też nie. Ale nie da się zaprzeczyć, że istnieją i są bardzo popularne.
Okay. Proszę to wreszcie z siebie wykrztusić. O czym pan mówi?
Oczywiście... No cóż, musiałby pan znać Delberta, żeby zrozumieć sytuację.
Delbert jest bardzo uparty. Kiedy czegoś chce, musi tego dopiąć.
Dalej, człowieku - warknął Bedford. - O co chodzi z moją żoną? Po co pan o
niej wspomniał?
- Naturalnie wspomniałem o niej, ponieważ... eee, widzi pan, znam dobrze
Delberta i, choć nie mogę darować mu tego pomysłu...
Jakiego pomysłu?
Na zdobycie pieniędzy.
Dobra, potrzebuje pieniędzy. I co z tego?
Myślał, że pan je dostarczy.
A co z moją żoną? - spytał Bedford, hamując się, by nie wyrzucić natręta na
zbity pysk.
Chodzi o jej przeszłość.
Co pan ma na mysi?
Dowody na jej kryminalną przeszłość, odciski palców itd. - wyjaśnił
Denham cichym, przepraszającym głosem.
Zapadła głucha cisza. Robiąc interesy, Bedford zbyt dobrze opanował
umiejętność zachowania kamiennej miny, aby teraz pozwolić Denhamowi wyczytać
coś ze swojej twarzy. Przez głowę przebiegały mu gorączkowe myśli. Co w końcu
wiedział o Annie Roann? Zawarła nieszczęśliwe małżeństwo, o którym nie lubiła
rozmawiać. Przeżyła tragedię: samobójstwo męża. Na szczęście był ubezpieczony. Po
jego śmierci młoda wdowa otrzymała odszkodowanie, co pozwoliło jej utrzymać się
przez jakiś czas. Dwa lata podróżowała za granicą a potem spotkała Stewarta
Bedforda.
Proszę wyłożyć karty na stół - odezwał się Bedford głosem, który jemu
samemu wydał się obcy. - Co to jest? Szantaż?
Szantaż! - wykrzyknął z przerażeniem człowieczek.
- Dobre nieba, panie Bedford! Skądże! Nawet Delbert by się do tego nie
zniżył.
To co to jest, jak nie szantaż? - spytał Bedford.
Chciałbym, aby pozwolił mi pan wyjaśnić sprawę tej inwestycji. Myślę, że
zgodzi się pan, że jest to bardzo dobra inwestycja i otrzyma pan swoje dwadzieścia
tysięcy w granicach... Delbert mówił o sześciu miesiącach. Osobiście sądzę, że nie
prędzej niż za rok. Delbert to optymista.
A co z dowodami na karalność mojej żony? - wycharczał Bedford.
O to właśnie chodzi - wyjaśnił przepraszającym tonem Denham. - Widzi
pan, Delbert po prostu musi zdobyć te pieniądze. Myślał, że pan mu pożyczy.
Naturalnie, ma te informacje i wie, że niektóre czasopisma płacą za coś takiego grubą
forsę. Rozmawiałem z nim na ten temat. Jestem pewien, że w żadnym wypadku nie
zapłacą mu dwudziestu tysięcy, ale Delbert jest przekonany, że zapłacą, jeśli
informacje będą udokumentowane i...
- A są udokumentowane?
Oczywiście, proszę pana. Inaczej nawet bym o tym nie wspomniał.
Jak udokumentowane?
Mamy kartę ewidencyjną z więzienia z fotografią i odciskami palców.
Proszę pokazać.
Wolałbym porozmawiać o inwestycji, panie Bedford. Naprawdę nie
zamierzałem się do tego uciekać. Widzę jednak, że jest pan bardzo niecierpliwy...
- Co z tymi dowodami? - nalegał Bedford.
Człowieczek sięgnął do kieszeni i wyjął szarą kopertę.
- Naprawdę nie chciałem tak tego załatwiać - zaznaczył ze smutkiem i podał
ją rozmówcy.
Bedford otworzył kopertę i wyciągnął ze środka kilka kartek papieru.
Albo było to najlepiej sfałszowane zdjęcie, jakie kiedykolwiek widział, albo
rzeczywiście przedstawiało Annę Roann. Zrobiono je przed kilku laty. W oczach
miała ten sam wyzywający, łobuzerski błysk, takie samo lekkie nachylenie głowy,
uśmiech. Pod zdjęciem widniał przeklęty numer ewidencyjny, a jeszcze niżej odciski
palców i numery pogwałconych paragrafów kodeksu karnego.
Głos Denhama stale sączył się w uszy Bedforda.
Te paragrafy kodeksu odnoszą się do oszustwa ubezpieczeniowego. Mam
nadzieję, że nie ma mi pan za złe... Wiem, że to pana intryguje. Mnie też ciekawiło,
więc sprawdziłem.
Co takiego zrobiła?
Miała ubezpieczenie na jakąś biżuterię. Popełniła jeden błąd. Zastawiła ją w
lombardzie, zanim zgłosiła jej zaginięcie na policji. Odebrała ubezpieczenie, a potem
policja znalazła biżuterię w lombardzie... W takich wypadkach policja działa szybko.
I co dalej? - spytał Bedford. - Została skazana czy dostała wyrok w
zawieszeniu? A może oskarżenie oddalono?
Na Boga, nie wiem! I nie sądzę, żeby Delbert wiedział. To są materiały,
które od niego dostałem. Powiedział, że ma zamiar sprzedać je temu czasopismu.
Powiedziałem mu, że uważam jego postępowanie za bardzo głupie i że czasopismo na
pewno nie zapłaci mu tyle, ile potrzebuje na tę inwestycję, a poza tym, szczerze panu
przyznam, że nie podoba mi się to wszystko. Nie lubię, kiedy czasopisma grzebią w
czyjejś przeszłości czy kogoś oczerniają. Po prostu nie lubię tego.
Właśnie widzę - powiedział Bedford ponuro. Siedział, trzymając przed sobą
fotostat dokumentu opisującego jego żonę: wiek, wzrost, wagę, kolor oczu, typ
odcisków palców. Zatem tak wyglądał szantaż. Znał go ze słyszenia, a teraz miał
okazję wypróbować na własnej skórze. Ten człowiek, siedzący nieśmiało na
brzeżku krzesła i ściskający oburącz kapelusz, był szantażystą, a on jego ofiarą.
Bedford dobrze wiedział, co należy czynić w takich wypadkach. Powinien
wywalić gościa na zbity pysk, stłuc go na kwaśne jabłko lub zgłosić sprawę na policji.
Powinien powiedzieć: „Rób, co chcesz. Szantażyście nie zapłacę ani centa”. Mógł też
udawać, że się zgadza, zadzwonić na policję i wyjaśnić sprawę oficerowi
zajmującemu się tego rodzaju przestępstwami. Ten na pewno załatwiłby sprawę
dyskretnie i bez rozgłosu.
Wiedział, jak by to dalej się potoczyło. Policja dostarczyłaby mu znakowane
banknoty, które miałby wręczyć Denhamowi. Następnie nastąpiłoby aresztowanie i
żadne szczegóły nie dostałyby się do wiadomości publicznej.
Ale czy na pewno?
Przecież zostałby ten tajemniczy Delbert... Delbert, będący najwyraźniej
pomysłodawcą całego przedsięwzięcia... Delbert, który chciał sprzedać swe
informacje jednemu z tych czasopism, które wyrastały jak grzyby po deszczu i
których istnienie zależało od wygrzebywania i rozpowszechniania sensacyjnych
faktów o bliźnich.
Wszystko sprowadzało się do tego, czy dokumenty były autentyczne, czy nie.
Jeśli były autentyczne, Bedford znalazł się w pułapce. Jeśli nie, zachodził
wypadek fałszerstwa.
Potrzebuję czasu, by się zastanowić - powiedział w końcu Bedford.
Ile czasu? - spytał Binney Denham. Po raz pierwszy w jego głosie pojawiła
się twarda nutka. Bedford, zaskoczony, podniósł na niego wzrok, ale zobaczył tylko
drobnego mężczyznę nieśmiało przycupniętego na skraju krzesła i miętolącego w
rękach kapelusz.
Przede wszystkim chciałbym sprawdzić fakty.
- Och, ma pan na myśli tę inwestycję? - spytał Denham z wyraźną nadzieją w
głosie.
- Do diabła z inwestycją! Obydwaj wiemy, co jest grane. Teraz wynoś się pan
i daj mi pomyśleć.
- Ale chciałbym panu powiedzieć o tym interesie, który mamy na oku - upierał
się Denham. - Deibert jest pewien, że spłacimy każdy cent pożyczki od pana. Teraz
chodzi o to, że na początek musimy mieć kapitał operacyjny, a to...
- Wiem, wiem - przerwał Bedford. - Muszę to przemyśleć.
Binney Denham zerwał się na równe nogi.
- Przepraszam, że przyszedłem bez umówienia, panie Bedford. Wiem
przecież, jaki pan jest zajęty, a ja zabrałem panu dużo cennego czasu. Już mnie nie
ma.
- Chwileczkę. Jak mam się z panem skontaktować?
Binney Denham odwrócił się w drzwiach.
- Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, to ja się z panem skontaktuję. I
oczywiście muszę pomówić z Delbertem. Do widzenia panu. - Mówiąc to, uchylił
drzwi i wymknął się z gabinetu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wieczorem obiad jedli tylko we dwoje. Anna Roann Bedford sama podawała
koktajle na srebrnej tacy, którą otrzymali w prezencie ślubnym.
Gdy żona zniknęła na chwilę w pokoju kredensowym, Stewart Bedford, z
uczuciem, że popełnia podłość, wsunął tacę pod kanapę.
Po obiedzie, w czasie którego na próżno starał się ukryć napięcie, zabrał tacę
na górę do pracowni. Tam przymocował kawałek kartonu do brzegów tacy taśmą
klejącą, aby zabezpieczyć odciśnięte linie papilarne żony, a tacę schował do
tekturowego pudła, w którym ostatnio przysłano mu koszule ze sklepu.
Anna Roann zdziwiła się, kiedy zobaczyła męża wychodzącego nazajutrz do
pracy z pudłem pod pachą, ale wyjaśnił jej - mając nadzieję, że zabrzmi to naturalnie
- że nie odpowiada mu kolor koszul i chce je wymienić. Elsa Griffin owinie pudło
papierem i wyśle do sklepu.
Przez chwilę Bedfordowi wydawało się, że w oczach żony mignęła nieufność,
ale nic nie powiedziała i na pożegnanie pocałowała go tak czule jak zwykle.
Bezpiecznie ukryty w gabinecie, Bedford przystąpił do czynności, o których
nie miał bladego pojęcia. W sklepie z artykułami dla plastyków zaopatrzył się
wcześniej w węgiel rysunkowy i pędzelek z wielbłądziej sierści. Teraz starł koniec
sztyftu węgla na proszek i posypał nim dno tacy. Z satysfakcją zauważył, że na
powierzchni pokazało się kilka czytelnych odcisków.
Teraz powinien porównać je z liniami papilarnymi na karcie ewidencyjnej
otrzymanej od pokornego człowieczka, który prosił go o dwadzieścia tysięcy dolarów
„pożyczki”.
Był tak zaabsorbowany, że nie słyszał, jak do gabinetu weszła Elsa Griffin.
Dopiero gdy zajrzała mu przez ramię, poderwał się i powiedział ze złością:
- Mówiłem, że nie chcę, aby mi przeszkadzano.
Wiem - odparła spokojnie - ale myślałam, że mogłabym pomóc.
Niestety, nie możesz.
Policja robi to w ten sposób, że przykłada do odcisków palców
przezroczystą taśmę klejącą. Gdy się jąodrywa, proszek przykleja się do taśmy i
utrwala wzór. Następnie można taśmę nakleić na kawałek papieru i spokojnie badać
linie papilarne, mając pewność, że się ich nie zniszczy.
Stewart Bedford odwrócił się do niej w fotelu obrotowym.
Słuchaj no - powiedział. - Ile z tego wiesz i o czym mówisz?
Może pan nie pamięta, że kiedy wczoraj rozmawiał pan z Denhamem, nie
wyłączył pan swojego interkomu.
- Niemożliwe!
Sekretarka pokiwała głową.
Nie miałem o tym pojęcia. Jestem prawie pewien, że go wyłączyłem.
A jednak nie.
- W porządku. Przynieś taśmę. Spróbujemy.
- Mam ją przy sobie. Nożyczki też.
Zręcznie przycięła odpowiednie kawałki taśmy, położyła je na spodzie tacy,
przygładziła, pilnując, by się dobrze przykleiły, a następnie oderwała. Teraz mogli
dokładnie zbadać odciski palców, linia po linii i pętla po pętli.
- Widzę, że nie jest ci to obce - zauważył Bedford.
Roześmiała się.
- Może mi pan wierzyć lub nie, ale skończyłam korespondencyjny kurs dla
detektywów-amatorów.
Po co?
Pojęcia nie mam - wyznała lekko. - Chciałam się czymś zająć, a zawsze
fascynował mnie zawód detektywa. Pomyślałam, że może ten kurs wyostrzy moją
spostrzegawczość.
Bedford czule poklepał japo ramieniu.
- No cóż, jeśli jesteś w tym taka dobra, weź krzesło i usiądź. Masz tu szkło
powiększające. Zobaczymy, co tu mamy.
Okazało się, że nauka nie poszła w las. Elsa Griffin bardzo sprawnie
odszukała punkty podobieństwa. W ciągu kwadransa Stewart Bedford z przerażeniem
zdał sobie sprawę, że nie ma w tej sprawie najmniejszych wątpliwości. Linie
papilarne na karcie ewidencyjnej dokładnie odpowiadały czterem wyraźnym
odciskom pozostawionym na srebrnej tacy.
- Skoro i tak o wszystkim wiesz, Elso - powiedział - to może coś mi
poradzisz?
Elsa potrząsnęła głową.
- Ten problem musi pan sam rozwiązać. Jeśli raz zacznie pan płacić, nigdy się
to nie skończy.
- A jeśli nie zapłacę?
Wzruszyła ramionami.
Bedford spojrzał na zniekształcone odbicie swej zmartwionej twarzy w tacy.
Wiedział, co by to znaczyło dla jego żony, gdyby sprawa kiedykolwiek się wydała.
Była radosna, pełna życia, szczęśliwa. Bedford zdawał sobie sprawę, co by się
stało, gdyby jeden z tych brukowców zamieścił wzmiankę ojej przeszłości, historię
nie przebierającej w środkach dziewczyny, która postanowiła wzmocnić swą pozycję
na rynku matrymonialnym posagiem zdobytym za pomocą oszustwa na towarzystwie
ubezpieczeniowym.
Nie miał wyboru - musiał zrobić wszystko, by nic się nie wydało.
Wyobraził sobie lodowate wyrazy współczucia, formalne deklaracje niewiary
w to, co publikują „oszczercze pisma”.
Niektórzy zechcą pokazać Annie, jacy są miłosierni. Inni natychmiast, z celowym
okrucieństwem, zerwą znajomość.
Obręcz będzie się coraz mocniej zaciskać. Trzeba będzie rozgłosić, że Anna przeżyła
załamanie psychiczne... Wyjedzie za granicę. Nigdy nie wróci - a przynajmniej nie
tak, jak chciałaby wrócić.
Wydawało się, że Elsa Griffin czyta w jego myślach.
- Mógłby pan - powiedziała - udawać, że się pan zgadza, żeby zyskać na
czasie. To dałoby nam możliwość dowiedzenia się czegoś o tym człowieku. W końcu
musi mieć jakiś słaby punkt. Pamiętam, że czytałam kiedyś kryminał o kimś, kto miał
podobny problem...
- I co? - ponaglił ją Bedford.
- Oczywiście, to tylko książka.
- Nie szkodzi.
Ten mężczyzna nie mógł sobie pozwolić na wyrzucenie szantażysty za
drzwi. Nie mógł też dopuścić, by jego tajemnica stała się własnością publiczną. Ale to
był bardzo sprytny facet... Oczywiście to wszystko fikcja. Właściwie było ich dwóch,
zupełnie jak w tym wypadku.
No dalej! I co zrobił?
- Zabił jednego szantażystę i tak spreparował dowody, że wskazywały na to,
że sprawcąjest ten drugi. Przerażony szantażysta próbował wszystko wyjaśnić,
opowiadając prawdziwą historię, ale sędzia go wyśmiał i skazał na krzesło
elektryczne.
- Zbyt wydumane - rzekł Bedford.- Możliwe tylko w książce.
- Wiem - przyznała Elsa. - Oczywiście, że to fikcja, ale podana była tak
przekonująco, że... że wszystko wydawało się jak najbardziej możliwe. Zapamiętałam
tę intrygę - Bedford ze zdumieniem spojrzał na sekretarkę. Nigdy nie podejrzewał u
niej takich cech charakteru.
- Nie wiedziałem, że jesteś taka krwiożercza, Elso.
Ale to tylko książka!
Ale dobrze ją zapamiętałaś! Jak to się stało, że zainteresowałaś się tym
kursem dla detektywów?
Zawsze czytałam relacje z prawdziwych procesów. Zamieszczająje niektóre
czasopisma.
- Lubisz to?
- Uwielbiam.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Pozwalają zająć czymś umysł.
W szybkim tempie uczę się nowych rzeczy o ludziach - powiedział, stale się
jej przyglądając.
W końcu dziewczyna musi się czymś zająć, jak zostaje całkiem sama -
odparła zaczepnie.
Szybko odwrócił wzrok. Podszedł do biurka i schował tacę do pudełka po
koszulach.
Teraz będziemy musieli poczekać, Elso - powiedział. - Jeśli Denham będzie
próbował skontaktować się telefonicznie lub osobiście, próbuj go spławić. Ale gdyby
nalegał, połącz go ze mną. Porozmawiam z nim.
A co z tym? - spytała, wskazując odciski palców na przezroczystej taśmie.
Zniszcz je. Nie wyrzucaj po prostu do kosza. Potnij na małe kawałeczki i
spal.
Elsa kiwnęła głową i wyszła z gabinetu.
Przez cały dzień Denham nie dał znaku życia. Brak wiadomości od niego
zaczął w końcu działać Bedfordowi na nerwy. Po południu dwa razy wzywał Elsę.
- Denham się kontaktował?
Potrząsnęła głową.
- Nie spławiaj go, jak przyjdzie. Kiedy zadzwoni, połącz mnie z nim. Jeśli
przyjdzie osobiście, wprowadź go od razu. Nie mogę wytrzymać tego napięcia. Wolę
od razu dowiedzieć się, co jest grane.
Nie chce pan zatrudnić prywatnych detektywów? Mogliby go śledzić, jak
będzie wychodził z biura...
Absolutnie! - zaprotestował Bedford. - Śledziliby go i mogliby odkryć, co on
wie. A wtedy szantażowaliby mnie i on, i oni. Lepiej załatwmy to sami. Oczywiście,
zawsze jest jeszcze możliwość, że ten gość mówił prawdę i rzeczywiście chodzi tylko
o pożyczkę. Może ten jego wspólnik, Delbert, to jakiś wariat, który potrzebuje
kapitału i w ten sposób chce go zdobyć. Może naprawdę waha się między
sprzedaniem informacji czasopismu a uzyskaniem pożyczki ode mnie. Jeśli Denham
zadzwoni, Elso, połącz mnie natychmiast. Chcę zawrzeć tę transakcję, zanim któryś z
nich nawiąże kontakt z gazetą. To byłoby zbyt niebezpieczne!
W porządku - przyrzekła. - Przełączę do pana rozmowę natychmiast, jak
tylko zadzwoni.
Ale Binney Denham nie zadzwonił i Bedford, idąc do domu, czuł się jak
skazaniec, którego ułaskawienie spoczywa w rękach gubernatora. Każda minuta
składała się z sześćdziesięciu sekund dręczącej niepewności.
Anna Roann przywitała go w długiej sukni z głębokim dekoltem, z haftowaną
zapinką w kształcie żabki, a na włosach miała zrobione pasemka. Najwyraźniej
dopiero co wróciła od fryzjera.
Stewart Bedford miał nadzieję na następny obiad tete-a-tete, ze świecami i
koktajlami, ale żona przypomniała mu, że zaprosili przyjaciół i powinien przebrać się
w strój wieczorowy.
Bedford zabrał kartonowe pudło do swojego pokoju, wyciągnął tacę i, nie
zauważony, odniósł ją do pokoju kredensowego.
Obiad był bardzo udany. Anna była w świetnej formie i Bedford z satysfakcją
zauważył zdumione spojrzenia mężczyzn, którzy dawno już przestali się spodziewać,
że jakaś kobieta zwróci na niego uwagę. Teraz przyglądali się mu, jakby chcieli
dojrzeć w nim tę cechę, którą najwyraźniej przeoczyli. Zazdrość i podziw w ich
wzroku sprawiały, że czuł się znacznie młodszy niż w rzeczywistości. Złapał się na
tym, że prostuje plecy, wciąga brzuch i obrzuca ich dumnym spojrzeniem.
Ten świat nie był w końcu taki zły. Na wszystkie kłopoty znajdzie się przecież jakaś
rada. Nigdy nie jest tak źle, jak się człowiekowi wydaje.
I wtedy właśnie zadzwonił telefon. Kamerdyner powiedział, że dzwoni jakiś pan D. w
ważnej sprawie.
Bedford postanowił okazać stanowczość.
- Powiedz mu, że w tej chwili nie mogę podejść do aparatu. Niech zadzwoni
do mnie jutro do biura albo zostawi numer, pod którym mógłbym się z nim
skontaktować za godzinę lub dwie.
Kamerdyner skinął głową i odszedł. Przez chwilę Bedford czuł się tak, jakby
postawił na swoim. Pokazał tym cholernym szantażystom, że nie będzie skakał tak,
jak oni mu zagrają. Po chwili kamerdyner wrócił.
Przepraszam, sir - powiedział. - Pan D. mówi, że ma dla pana ogromnie
ważną wiadomość. Prosił, żebym przekazał, że jego partner wymyka się spod
kontroli. Zadzwoni jeszcze raz za dwadzieścia minut. Więcej nie może dla pana
zrobić.
To dobrze - odparł Bedford, starając się utrzymać kamienną twarz, choć
nagle wpadł w panikę. - Kiedy zadzwoni, podejdę do telefonu.
Nie zdawał sobie sprawy, jak często przez następny nie kończący się
kwadrans zerkał na zegarek, dopóki nie napotkał badawczego spojrzenia Anny.
Przeklął się za to, że nie potrafi ukryć napięcia. Powinien był od razu odebrać telefon.
Na szczęście żaden z gości niczego nie zauważył. Tylko żona obserwowała go
tym swoim jakby nieobecnym spojrzeniem, które przybierała, gdy próbowała czegoś
dociec.
Dokładnie dwadzieścia minut po pierwszym telefonie w drzwiach ukazał się
kamerdyner. Złapał spojrzenie Bedforda i skinął głową. Bedford, starając się, żeby
wypadło to jak najbardziej swobodnie, wstał i podchodząc do drzwi rzekł:
Okay, Harvey, odbiorę ten telefon w gabinecie. Odwieś słuchawkę, jak tylko
będę na linii.
Dobrze, proszę pana - odparł służący.
Bedford przeprosił gości, szybko wbiegł po schodach, zamknął drzwi i
podniósł słuchawkę.
Słucham. Mówi Bedford.
Ogromnie mi przykro, że musiałem panu zakłócić dzisiaj spokój, ale
wydawało mi się, że wolałby pan wiedzieć - usłyszał przepraszający głos Denhama. -
Widzi pan, Delbert rozmawiał z kimś, kto ma znajomości w jednej z tych gazet i
wydaje się, że nie będzie miał żadnych trudności...
Z kim rozmawiał?
Nie wiem, naprawdę. To był ktoś, kto zna to pismo. Podobno dobrze płacą
za to, co publikują.
Bzdury! - przerwał Bedford. - Żaden szmatławiec nie zapłaci mu tyle
pieniędzy za tak marny materiał. Poza tym, jeśli to opublikują, pozwę ich do sądu za
oszczerstwo.
Wiem o tym, proszę pana. Szkoda, że nie może pan porozmawiać z
Delbertem. Może by przemówił mu pan do rozsądku. Mnie się to nie udało. Jutro z
samego rana idzie do redakcji. Jestem przekonany, że kiedy zobaczą, czym
dysponuje, spławią go jakąś marną sumką. Tak czy inaczej, wolałem, żeby pan
wiedział.
Słuchaj - odparł Bedford. - Zachowujmy się rozsądnie. Niech Delbert nie
kontaktuje się z tym czasopismem. Powiedz mu, żeby skontaktował się ze mną.
- Och, Delbert tego nie zrobi. Bardzo się pana boi.
- Boi się mnie?
- Naturalnie. Właśnie dlatego pomyślałem... wydawało mi się, że pan to
zrozumie. Uważałem, że powinniśmy panu powiedzieć. Że należy się to panu choćby
ze względu na pana pozycję. To ja wymyśliłem, żeby się do pana zwrócić. Delbert
chciał po prostu sprzedać to, co wie. Mówi, że przy załatwianiu interesu w ten sposób
istnieją pewne niedogodności... na przykład mógłby go pan zwabić w pułapkę. Chce
sprzedać gazecie prawdziwe informacje i zgarnąć forsę. Próbował powstrzymać mnie
przed pójściem do pana. Twierdzi, że najprawdopodobniej zastawi pan na nas
pułapkę.
Słuchaj - przekonywał Bedford. - Delbert to głupiec. Nie będzie mi
dyktował, co mam robić, a czego nie.
Tak, sir.
- Nie pozwolę się zastraszyć.
Tak, sir.
Wiem też, że wasze informacje są nieprawdziwe. Coś mi tu śmierdzi.
Przykro mi, że tak pan uważa, bo Delbert...
Jeden moment - przerwał mu Bedford. - Nie tak szybko. Powiedziałem, że
wiem, jak sytuacja wygląda, ale postanowiłem, że wolę zrobić to, czego ode mnie
oczekujecie, niż mieć z tego powodu kłopoty. Jasne?
O tak, proszę pana. Jak najbardziej. Kiedy powiem o tym Delbertowi, na
pewno zmieni zdanie... a przynajmniej taką mam nadzieję. On oczywiście uważa, że
jest pan zbyt sprytny. Boi się, że zastawi pan na nas pułapkę.
Do licha z pułapką! W interesach jestem uczciwy. Zapamiętaj to sobie.
Dotrzymuję słowa. Nie będzie żadnej pułapki. Pilnuj Delberta i zadzwoń do mnie
jutro do pracy, żeby wszystko ustalić.
Obawiam się, że trzeba to zrobić dzisiaj.
Dzisiaj! To niemożliwe!
Trudno. Jeśli tak pan to traktuje...
Chwileczkę! - krzyknął Bedford. - Proszę się nie rozłączać! Mówię tylko, że
dziś nie da się tego przygotować.
No cóż, nie wiem, czy uda mi się zapanować nad Delbertem.
Mogę wam dać czek.
Na Boga, tylko nie czek! Delbert nie chciałby nawet o tym słyszeć.
Uważałby, że to próba złapania go w pułapkę. Musi być gotówka, to znaczy takie
pieniądze, których źródła nie da się wyśledzić. Delbert jest bardzo podejrzliwy, panie
Bedford, i uważa pana za sprytnego biznesmena.
Przestańmy bawić się w podchody i zajmijmy się interesami. Jutro rano
pójdę do banku i wyciągnę pieniądze. Możecie...
Bardzo przepraszam. Delbert powiedział, że nic z tego. Nie mówmy więcej
o tej sprawie.
Czekaj, czekaj! Chwileczkę! - krzyczał Bedford. Na drugim końcu linii
słyszał szmer rozmowy: błagający głos Denhama i, raz czy dwa, burkliwy głos innego
mężczyzny, a potem znowu przepraszający głos Denhama. Nie mógł rozróżnić słów,
tylko ton głosu.
Po chwili Denham powrócił do telefonu.
Powiem panu, panie Bedford, co pan zrobi. To chyba najlepsze wyjście.
Jutro z rana, jak tylko otworzą bank, pójdzie pan i wyciągnie dwadzieścia tysięcy
dolarów w czekach podróżnych. Każdy ma być na sto dolarów. Zabierze pan te czeki
do biura. Bardzo mi przykro, że przerwałem przyjemny wieczór. Wiem, że nie
powinniśmy tego robić, ale Delbert jest bardzo niecierpliwy i okropnie podejrzliwy.
Widzi pan, ten interes, który ma na oku, bardzo dużo dla niego znaczy... Musiałby
pan go znać, żeby to zrozumieć. Ja robię, co mogę, a to stawia mnie w bardzo
krępującej sytuacji. Przepraszam za ten telefon.
Nie ma za co - powiedział machinalnie Bedford. - Słuchaj, Denham. Pilnuj
tego Delberta, kimkolwiek on jest, żeby się nie wygłupił. Jutro dostaniecie pieniądze.
Uważaj na niego. Najlepiej nie zostawiaj go samego.
Dobrze, proszę pana.
Możesz być z nim całą noc? Nie spuszczaj go z oczu. Nie chcę, żeby mu coś
głupiego wpadło do głowy.
Spróbuję. - Binney Denham rozłączył się.
Ciągle trzymając słuchawkę, sięgnął po chusteczkę, żeby wytrzeć z czoła
zimny pot, i wtedy usłyszał, jak ktoś delikatnie odłożył słuchawkę drugiego aparatu.
Sparaliżował go strach. Bezskutecznie starał się sobie przypomnieć, czy
słyszał, jak kamerdyner odkłada słuchawkę, zanim zaczęła się rozmowa z
Denhamem. Czy to możliwe, żeby ktoś podsłuchiwał? Jeśli tak, to kto?
A swoją drogą od jak dawna jest u nich ten kamerdyner? Zatrudniła go Anna
Roann. Co o nim wiedziała? Czy to możliwe, żeby szantażystą był ktoś z domu?
Kto to był, ten Delbert? Skąd pewność, że ktoś taki w ogóle istnieje? A może
za tym wszystkim stoi tylko Denham?
Z nagłym zdecydowaniem otworzył szufladę komody, wyjął rewolwer kalibru
38 i wrzucił go do neseseru. Do diabła, jeśli ci szantażyści chcą być brutalni, potrafi
im odpłacić tym samym.
Otworzył drzwi gabinetu i cicho przemknął po schodach. Nagle zatrzymał się
jak wryty: w pokoju kredensowym zobaczył żonę. Znalazła srebrną tacę i teraz
oglądała pod światło jej spód.
Nie umył jej i na tacy pozostały niewyraźne odciski palców pokryte pyłem
węglowym i matowe ślady w miejscach, gdzie do błyszczącej lustrzanej powierzchni
przylepiona była taśma klejąca.
ROZDZIAŁ TRZECI
Podpisując się dwieście razy na czekach podróżnych opiewających na dwadzieścia
tysięcy dolarów, Stewart G. Bedford z trudem hamował złość.
Pracownik banku, próbując zabawić Bedforda, pogłębił tylko jego rozdrażnienie.
Jedzie pan dla przyjemności czy w interesach, panie Bedford?
Ani jedno, ani drugie.
Naprawdę?
Naprawdę.
Bedford podpisywał czeki w zaciętym milczeniu. Po chwili zdał sobie jednak
sprawę, że swoim zachowaniem pobudza tylko ciekawość urzędnika, więc dodał:
Lubię mieć trochę rezerwowej gotówki pod ręką, a przynajmniej coś, co w
każdej chwili można wymienić na gotówkę.
Rozumiem - powiedział urzędnik i więcej się nie odzywał.
Bedford zabrał czeki i wyszedł z banku. Dlaczego, do cholery, nie mogli
wziąć tej sumy w banknotach dziesięcio - i dwudziestodolarowych, tak jak robili to
porywacze na filmach? Dobrze mu tak, po co zadawał się z szajką szantażystów?
Bedford wszedł do swojego gabinetu i zobaczył czekającą na niego Elsę
Griffin.
Bedford uniósł pytająco brwi.
- Czeka na pana pan Denham i jakaś dziewczyna - powiedziała.
Dziewczyna? Skinęła głową.
Jego dziewczyna?
- Trudno powiedzieć. Wygląda nieźle.
To znaczy jak?
Blondynka, ładna cera, piękne nogi, zaokrąglona tam gdzie trzeba, wyraziste
oczy, kropla perfum. Na intelektualistkę nie wygląda. To wszystko.
- Naprawdę wszystko?
Naprawdę.
Dobrze, niech wejdą - polecił Bedford.- Zostawię intcrkom włączony, żebyś
mogła słuchać.
- Czy chce pan, żebym... coś zrobiła?
Potrząsnął głową.
- Nie możemy zrobić nic innego, jak dać im pieniądze. Elsa Griffin wyszła i
po chwili zjawił się Binney Denham z blondynką.
- Dzień dobry, panie Bedford, dzień dobry. Chciałbym panu przedstawić
Geraldine Corning.
Blondynka zamrugała oczami i powiedziała uwodzicielskim, niskim głosem:
W skrócie Geny.
Zrobimy tak - rzekł Denham - że pan pojedzie z Gerry.
Co to znaczy, że mam z nią jechać?
To znaczy, że pojedzie pan ze mną - wyjaśniła Geny.
Słuchajcie no - zezłościł się Bedford - wprawdzie jestem gotów... - Przerwał,
widząc dziwny błysk w oczach Denhama.
Delbert tak kazał - powiedział Denham. - Opracował plan w szczegółach,
panie Bedford. Miałem niemało kłopotów z Delbertem... a nawet bardzo dużo
kłopotów. Nie sądzę, żeby zgodził się na te wszystkie zmiany.
Dobrze - warknął Bedford. - Jedźmy.
Ma pan czeki?
Są w neseserze.
- Doskonale! Świetnie! Mówiłem Delbertowi, że na pana można liczyć. Ale
on się boi, a kiedy człowiek się boi, zachowuje się nierozsądnie. Zgadza się pan ze
mną?
Skąd mam wiedzieć - odparł Bedford ponuro.
Racja. Skąd by pan mógł wiedzieć? Przepraszam, że zadałem panu takie
pytanie. Mówiłem o Delbercie, To dziwny facet.
Geny uśmiechnęła się.
Lepiej chodźmy - powiedziała.
Dokąd jedziemy?
Gerry panu powie. Zjadę z wami windą, jeśli pan nie ma nic przeciwko
temu, a potem się rozdzielimy. Jestem pewien, że wszystko będzie okay.
Bedford zawahał się.
Jest mi bardzo przykro - powiedział Denham - że zmuszam pana do tego. I
tak miał pan dość kłopotów. Chciałbym, żeby pan wiedział, że cały czas byłem temu
przeciwny, wierzę pańskiemu słowu. Ale Delbert jest inny. Nie zrozumie się go, jeśli
się go nie zna. Delbert jest strasznie podejrzliwy. Widzi pan, on się boi. Uważa pana
za sprytnego biznesmena i obawia się, że mógł się pan skontaktować z kimś, kto
narobiłby nam kłopotów. Delbert chce po prostu sprzedać to, co ma, gazecie. Mówi,
że to jest zupełnie legalne i nikt nie może...
Na Boga, przestańmy grać komedię - wybuchnął Bedford. - Zapłacę. Mam
dla was pieniądze. A teraz chodźmy stąd.
Gerry podeszła do niego i poufale wsunęła mu rękę pod ramię.
- Słyszałeś, co powiedział, Binney? Chce już iść.
Bedford skierował się do drzwi wychodzących do sekretariatu.
- Nie tędy - zaprotestował przepraszającym tonem Binney. - Mamy wyjść
prosto na korytarz, koło windy.
- Muszę powiadomić sekretarkę, że wychodzę - uparł się Bedford. - Musi
wiedzieć, że mnie nie będzie.
Binney zakaszlał.
Przykro mi, proszę pana. Delbertowi szczególnie na tym zależało.
Ale słuchaj - zaprotestował Bedford.
Lepiej będzie tak, jak zaproponowałem. Tak jak chce Delbert.
Bedford pozwolił Geraldinie Corning podprowadzić się do drzwi. Binney
Denham otworzył je, wszyscy wyszli na korytarz i zjechali windą na parter.
Proszę za mną - powiedział Binney i poprowadził ich do nowego żółtego
samochodu zaparkowanego przy krawężniku dokładnie naprzeciw wejścia do
budynku.
Nie boisz się kobiet-kierowców? - spytała Geraldine.
- A jak ci idzie? - spytał Bedford. - Prowadzenie samochodu?
- Tak.
- Nie najlepiej.
To ja poprowadzę.
Zgoda.
- A gdzie jest Denham?
- Binney nie jedzie z nami. Już się z nim nie spotkamy. Teraz pojedzie za
nami tylko kawałek.
Bedford usiadł za kierownicą.
Blondynka zgrabnie wsunęła się na sąsiednie siedzenie. Mężczyzna musiał
przyznać, że była całkiem niezła: zaokrąglona tam gdzie trzeba, niezłe oczy, cera,
nogi i strój. Nie mógł się tylko zdecydować, czy rzeczywiście jest głupia, czy tylko
udaje.
- Bye, bye, Binney - powiedziała.
Denham ukłonił się, posłał im uśmiech i jeszcze raz się ukłonił.
Miłej podróży - zawołał, gdy Bedford zapalił.
Gdzie jedziemy?
Prosto przed siebie - powiedziała blondynka. Kątem oka Bedford zauważył
postać Elsy Griffin stojącej na chodniku. Dzięki interkomowi wiedziała, co zrobią, i
zdołała wyjść przed budynek, zanim opuścili biuro. W ręku miała notes i ołówek.
Domyślił się, że spisała numer rejestracyjny samochodu, którym odjechał.
Zdołał się powstrzymać, żeby na nianie spojrzeć, i ruszył, włączając się w
sznur samochodów.
- Posłuchaj - powiedział Bedford - chciałbym wiedzieć, w co się pakuję.
Chyba się mnie nie boisz?
Chcę wiedzieć, w co się pakuję.
Masz robić to, co ci każę, a nie będzie żadnych kłopotów.
Nie załatwiam tak interesów.
- To wracamy do biura i możesz zapomnieć o całej sprawie.
Bedford przemyślał jej słowa i nie zawrócił.
Blondynka zaczęła wiercić się na siedzeniu, starając się jak najwygodniej
usadowić. W końcu podciągnęła kolana do góry i oparła stopy na siedzeniu, nie
próbując nawet zasłonić nóg.
- Słuchaj - zagadnęła - jak już musimy być razem, moglibyśmy się
zaprzyjaźnić. Byłoby nam łatwiej.
Bedford nie odezwał się. Skrzywiła się i powiedziała:
- Chciałam tylko stworzyć miłą atmosferę.
Po chwili usiadła prosto, naciągnęła spódnicę na kolana i zauważyła:
- Okay, jak chcesz, możesz być nieprzystępny. Niech pan skręci w lewo na
najbliższym skrzyżowaniu, panie Naburmuszony.
Skręcił w lewo.
- Skręć w prawo, na autostradę, i jedź na północ.
Bedford wjechał na autostradę i instynktownie sprawdził poziom benzyny.
Bak był pełny. Przygotował się na dłuższą jazdę.
- Teraz w prawo, zjedź z autostrady na najbliższym skrzyżowaniu.
Bedford wypełnił polecenie. Blondynka znowu podciągnęła nogi i położyła
mu rękę na ramieniu.
Bedford zdał sobie sprawę, że dziewczyna uważnie obserwuje przez tylną szybę
jadące za nimi samochody.
Spojrzał w lusterko wsteczne.
Z autostrady, zachowując cały czas przyzwoitą odległość, zjechał za nimi jeden
samochód.
- Teraz w prawo - poleciła Geraldine.
Przez ułamek sekundy Bedford widział kierowcę drugiego samochodu. Był to
Binney Denhąm.
Geraldine coraz to kazała mu zmieniać kierunek jazdy. Tamten samochód cały
czas się ich trzymał, czasem dalej, czasem bliżej, aż w końcu Denham -
przekonawszy się, że nikt ich nie śledzi - zniknął.
- Teraz jedziemy prosto - rzekła Geraldine Corning. - Powiem ci, gdzie się
zatrzymamy.
Wyjeżdżali z Wiltshire. Trzymając się jej wskazówek, Bedford skręcił na
północ.
- Zwolnij - poleciła dziewczyna.
Bedford posłusznie zwolnił.
- Teraz wybierz jakiś dobry motel. Odjechaliśmy wystarczająco daleko.
Akurat po lewej mieli motel, ale był tak nędzny, że Bedford się nie zatrzymał.
Pół mili dalej zobaczyli następny. Nazywał się Staylonger.
Co powiesz na ten?
Może być. Wjedź na podjazd. Mamy wynająć segment i czekać.
- Jak mam nas zameldować? - spytał.
Wzruszyła ramionami.
Mam się tobą zająć do czasu załatwienia całej sprawy. Binney uważał, że
będziesz się mniej denerwował, jeśli będę dotrzymywać ci towarzystwa.
Jestem żonaty - zaprotestował Bedford. - Nie mam zamiaru dać się przy
okazji złapać w pułapkę.
Jak chcesz. Tak czy inaczej, musimy tu poczekać. Nie ma żadnej pułapki.
Rób, jak nakazuje ci sumienie.
Bedford wszedł do motelu. Na jego widok właściciel błysnął w uśmiechu
złotym zębem. Nie zadawał żadnych pytań.
Bedford wpisał się w księdze hotelowej jako S.G. Wilfred i podał adres w San
Diego. Opowiedział też na poczekaniu wymyśloną bajeczkę.
Umówiliśmy się tu z przyjaciółmi z San Diego, ale przyjechaliśmy trochę za
wcześnie. Czy macie podwójny segment?
Pewnie, że mamy - odparł właściciel. - Mamy wszystko, czego możecie
potrzebować.
Właśnie potrzebujemy podwójnego segmentu.
Jeśli pan weźmie podwójny segment, będzie pan musiał zapłacić za całość.
Jeśli weźmie pan pojedynczy, zarezerwuję ten drugi do godziny szóstej i, jak pańscy
przyjaciele przyjadą, to za niego zapłacą.
Nie, ja płacę za wszystko.
- To wyniesie dwadzieścia osiem dolarów.
Usłyszawszy cenę, Bedford chciał zaprotestować, ale przypomniał sobie
blondynkę w samochodzie i pomyślał, że lepiej nic nie mówić. Wyłożył dwadzieścia
osiem dolarów na ladę i otrzymał dwa klucze.
- To te dwa domki na samym końcu, rozdzielone podwójnym garażem. Numer
piętnaście i szesnaście. W środku są drzwi łączące oba numery.
Bedford podziękował, wrócił do samochodu i zaparkował go w garażu.
- I co teraz? - spytał Gerry.
- Chyba musimy poczekać - odparła.
Bedford otworzył drzwi jednego z domków i przepuścił przodem Geraldine.
W środku było całkiem przyjemnie: podwójne łóżko, mała kuchenka, lodówka
i drzwi prowadzące do sąsiedniego domku, wyglądającego zupełnie tak samo. W
każdym segmencie była też toaleta i wykładany kafelkami prysznic.
- Chcesz, żebym dotrzymała ci towarzystwa? - spytała Geraldine.
To twój pokój - powiedział Bedford - a to mój. Spojrzała na niego niemal z
wyrzutem.
Masz czeki podróżne? Bedford skinął głową.
- Lepiej zacznij je podpisywać - poradziła dziewczyna, wskazując dłonią stół.
Bedford otworzył neseser i już sięgał po czeki, kiedy jego wzrok padł na
rewolwer. Zupełnie o nim zapomniał. Pospiesznie przekręcił neseser tak, żeby
Geraldine nie widziała zawartości, i wyjął plik czeków.
Usiadł przy stole i zaczął je podpisywać.
Dziewczyna zdjęła żakiet, badawczo przyjrzała się sobie w lustrze, dokładnie
obejrzała nogi, wyrównała pończochy.
- Chyba się trochę odświeżę - rzuciła Bedfordowi przez ramię.
Przeszła do drugiego segmentu. Bedford usłyszał, jak puściła wodę. Potem
dobiegł go dźwięk otwierania i zamykania szuflady, a chwilę później skrzypnięcie
frontowych drzwi.
Nagle ogarnęły go podejrzenia. Odłożył pióro i wszedł do drugiego segmentu.
Pośrodku pokoju, w biustonoszu, majtkach i rajstopach, stała Geraldine,
pochylona nad otwartą walizką.
Odwróciła się niespiesznie.
Już wszystko podpisałeś? Tak szybko? - spytała zdziwiona.
Nie - odparł Bedford gniewnie. - Usłyszałem, że otwierasz drzwi. Przyszło
mi do głowy, że chcesz uciec.
Zaśmiała się.
- Wyciągałam walizkę z bagażnika. Wcale nie zamierzam cię zostawić. Lepiej
wracaj podpisywać czeki, mogą być wkrótce potrzebne.
Dziewczyna nie była zmieszana ani nie zachowywała się prowokująco. Stała
tylko, przypatrując mu się uważnie. Bedford, złapawszy się na tym, że z
przyjemnością przygląda się jej figurze, odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Po
raz drugi tego dnia musiał złożyć dwieście podpisów. Gdy skończył, podszedł do
drzwi łączących oba pokoje i spytał:
- Wszyscy ubrani?
- Wchodź, wchodź, nie bądź taki sztywniak - zawołała Geraldine.
Teraz ubrana była w obcisłą gabardynową spódnicę, podkreślającą jej
kształty, miękki różowy sweterek, opięty na pokaźnych piersiach, i drogi szeroki pas
otaczający jej wąską talię.
- Masz je? - spytała.
Bedford wręczył jej czeki.
Geraldine dokładnie sprawdziła, czy każdy czek jest prawidłowo podpisany,
spojrzała na zegarek i rzekła:
- Idę na chwilę do samochodu. Zostań tutaj.
Wyszła, zamykając drzwi z zewnątrz. Bedford szybko wyjął notes, wyrwał z
niego kartkę i napisał na niej numer zastrzeżonego telefonu, stojącego na biurku Elsy
Griffin. Pod spodem dodał: „Proszę zadzwonić pod ten numer i powiedzieć, że jestem
w motelu Staylonger”. Zawinął kartkę w banknot dwudziestodolarowy i włożył go do
kieszonki kamizelki. Potem zaczął przeglądać walizkę Geraldine, z nadzieją, że
dowie się czegoś o właścicielce.
Walizka i podręczna torba były zupełnie nowe. Na skórze widniały złote
inicjały „GC”. Nie było żadnych innych znaków szczególnych.
Bedford usłyszał kroki na drewnianych schodach prowadzących do domku i
odskoczył od bagażu. Po chwili dziewczyna otworzyła drzwi.
Mam butelkę. Co powiesz na drinka? - spytała.
Dla mnie za wcześnie.
Zapaliła papierosa, przeciągnęła się leniwie i usiadła na łóżku.
Będziemy musieli trochę poczekać - wytłumaczyła.
Na co?
Żeby się upewnić, że wszystko w porządku. Nie bądź taki niecierpliwy.
Bedford wrócił do swego pokoju i usiadł w fotelu, który okazał się niezbyt
wygodny. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. W końcu wstał i poszedł do
sąsiedniego segmentu. Geraldine siedziała wyciągnięta w fotelu, drugi fotel służył jej
za podnóżek. Krótka spódniczka odsłaniała bardzo atrakcyjne nogi.
Nie mogę siedzieć cały dzień, nic nie robiąc - powiedział ze złością.
Chyba nie chcesz się teraz wycofać, prawda?
Oczywiście, inaczej nie posunąłbym się tak daleko. Ale są granice.
Niektórych rzeczy nie zamierzam tolerować.
Bez nerwów, ponuraku. Bądź ludzki. Musimy tu jeszcze trochę posiedzieć.
Potrafisz grać w karty?
- Trochę.
Co powiesz na remibrydża?
W porządku. Jaka stawka?
Jaka chcesz.
Bedford wahał się przez chwilę, wreszcie ustalił centa za każdy punkt.
Po godzinie stracił około dwudziestu siedmiu dolarów. Przerwał rozdawanie
kart i rzekł:
Na Boga, przestańmy bawić się w ciuciubabkę. Kiedy się stąd wydostanę?
Po południu, kiedy zamkną wszystkie banki.
Tego już za wiele - zawołał.
Musisz się z tym pogodzić. Rozluźnij się i zachowuj po ludzku. W końcu
jestem takim samym człowiekiem jak ty.
I tak już nie masz swoich pieniędzy. Teraz masz wszystko do stracenia i nic
do zyskania. Usiądź i się zrelaksuj. Zdejmij płaszcz. Zdejmij buty. Chcesz drinka?
Podeszła do lodówki, otworzyła zamrażalnik i wyjęła kostki lodu.
Okay - poddał się Bedford. - A co masz?
Szkocką z lodem albo z wodą.
Dla mnie z lodem.
Już lepiej - powiedziała. - Mogłabym cię polubić, gdybyś nie był takim
zrzędą. Wiele osób chciałoby być ze mną na twoim miejscu. Moglibyśmy dobrze się
bawić, gdybyś przestał zgrzytać zębami. Znasz jakieś dowcipy?
Teraz nie wydają się śmieszne.
Geraldine otworzyła nie napoczętą butelkę szkockiej i nalała hojnie do
szklaneczek.
- Za ciebie, duży chłopcze - powiedziała, patrząc na niego nad szklanki.
- Za zbrodnię - odparł Bedford.
- Tak lepiej.
- Wiesz, jesteś całkiem atrakcyjną dziewczyną. Masz niezłą figurę.
- Widziałam, jak mi się przyglądałeś.
Nie wydawałaś się bardzo zakłopotana brakiem... eee niekompletnym
strojem.
Nie ty pierwszy oglądałeś mnie w takim stanie.
Czym się zajmujesz? - spytał Bedford. - To znaczy, zawodowo?
Głównie postępuję według wskazówek - odparła z uśmiechem.
Czyich wskazówek?
To zależy.
Znasz faceta nazwiskiem Delbert?
Słyszałam o nim.
Co to za gość?
Wiem tylko tyle, ile powiedział mi Binney. Zdaje się, że to świr, ale sprytny
świr. Nerwus.
A Binney a znasz?
Pewnie.
Jaki on jest?
Dość miły.
Wybierzmy jakiś temat, na który moglibyśmy porozmawiać. Co robiłaś,
zanim spotkałaś tego typa?
Rozwodziłam małżeństwa.
Zawodowo?
Tak. Szłam z facetem do hotelu, rozbierałam się i czekałam, aż nas nakryją.
- Myślałem, że tego się już nie praktykuje.
Nie w tym stanie.
A gdzie to było? - Gdzie indziej.
Nie jesteś bardzo rozmowna.
- Porozmawiajmy o tobie - zaproponowała. - Opowiedz mi o swojej firmie.
To dosyć skomplikowane. Ziewnęła.
Za wszelką cenę chcesz być cnotliwy, co nie?
Jestem żonaty.
Pograjmy jeszcze w karty.
Grali w karty, dopóki Geraldine nie postanowiła się zdrzemnąć. Gdy zaczęła
rozpinać zamek spódnicy, Bedford podszedł do drzwi prowadzących do jego części.
Zostań. Muszę być pewna, że nie wyjdziesz.
Chcesz zamknąć drzwi? - Są zamknięte.
Naprawdę?
- Pewnie - przyznała z nonszalancją. - Mam klucze.
Zamknęłam je z zewnątrz, kiedy wyszłam do samochodu. Nie sądziłeś chyba,
że jestem aż tak głupia?
- Nie wiedziałem.
- Nigdy nie sypiasz po południu?
- Nie.
- Okay. Chyba będziemy musieli jakoś to znieść. To co, karty czy jeszcze raz
drinka? A może i jedno, i drugie?
- Nie masz gazety?
- Masz mnie. Nie sądzili, że oprócz mnie będziesz potrzebował jeszcze
czegoś, żeby się nie nudzić. Co oznacza, że są rzeczy, których nawet oni nie potrafią
przewidzieć.
- Zaśmiała się.
Bedford udał się do swojego pokoju i usiadł. Dziewczyna przyszła za nim. Po
chwili z braku jakiegokolwiek zajęcia Bedford zaczął robić się znużony i senny.
Wyciągnął się na łóżku. Zapadł w lekką drzemkę.
Po kilku minutach ocknął się. W powietrzu czuł zapach perfum. Blondynka w
luźnej, półprzezroczystej kreacji stała nad nim, trzymając w ręku kawałek papieru.
Bedford gwałtownie przyszedł do siebie.
Co się stało? - spytał.
Otrzymaliśmy wiadomość. Pojawiły się komplikacje. Będziemy musieli tu
jeszcze poczekać.
- Jak długo?
- Nie powiedzieli.
- Musimy coś zjeść.
- Pomyśleli o tym. Na kolację możemy wyjechać. Ja wybiorę miejsce. Cały
czas masz być ze mną. Żadnych telefonów. Jeśli chcesz przypudrować nos, zrób to,
zanim wyruszymy. W razie jakiegoś oszustwa tracisz pieniądze, a Delbert idzie do
redakcji gazety. Miałam ci to wszystko przekazać. Masz się mnie słuchać. Oni
chcieli, żebyś się nie denerwował i był zadowolony. Myśleli, że ja wystarczę, żeby
cię zabawić, ale powiedziałam im, że ciebie nie łatwo zabawiać, więc zgodzili się,
żebyśmy wyszli do knajpy. Ale żadnych telefonów.
- Jak się z nimi skontaktowałaś? - spytał.
Uśmiechnęła się.
- Przez gołębie pocztowe. Trzymam je za stanikiem. Nie zauważyłeś?
- W porządku. Chodźmy coś zjeść.
Gdy usiadła koło niego w samochodzie, ze zdziwieniem zauważył, że traktuje
ją jak kompana. Dziewczyna podciągnęła pod siebie nogi, tak że jej prawe kolano
dotknęło jego uda. Splecione ręce oparła mu na ramieniu.
Cześć przystojniaku - powiedziała.
Cześć, piękna - odparł.
To już lepiej - zauważyła z uśmiechem.
Bedford skręcił na autostradę biegnącą brzegiem morza. Jechali powoli,
trzymając się zewnętrznego pasa.
Musisz być już głodna - rzekł.
Dziękuję.
Uniósł pytająco brwi.
Za to, że traktujesz mnie jak człowieka - wyjaśniła. - W końcu nim jestem.
Jak to się stało, że zajęłaś się tą robotą? - spytał nagle.
Zależy, co rozumiesz przez „tę robotę”.
Zapadło milczenie. Bedford wymyślił dwa czy trzy możliwe wyjaśnienia, ale
w końcu zdecydował się żadnego z nich nie wymieniać. Po chwili dziewczyna
powiedziała:
Jak się jest pasywnym, to chyba po prostu niektóre rzeczy same do nas
przychodzą. Jeśli raz pozwolisz, żeby wypadki tobą kierowały, ich strumień staje się
coraz szybszy i coraz trudniej jest zawrócić i płynąć pod prąd. No patrz, chyba
zaczynam filozofować, tego byś się po mnie nie spodziewał.
Nie wiem, czego mam się po tobie spodziewać.
Czego tylko chcesz. Nie zaaresztują cię za to. Bedford zamyślił się.
Po co pozwalać, żeby unosił nas strumień? - spytał.
-Na początku nie zdajesz sobie sprawy, że w ogóle jest jakiś prąd. A jak już
się zorientujesz, to wolisz to, niż nic nie robić. Do diabła, nie zamierzam prowadzić
dyskusji filozoficznych o pustym żołądku.
- W tej knajpie serwują wspaniałe steki.
Zaczął hamować, ale nagle się rozmyślił. Spojrzał na dziewczynę i zobaczył,
że przygląda mu się częściowo z rozbawieniem, a częściowo z pogardą.
- Pewnie cię tu znają, co?
- Bywam tutaj.
Jeden rzut oka na mnie i twoja reputacja legnie w gruzach, o to chodzi?
Nie, nie o to - zaprotestował gorąco. - Sama powinnaś o tym wiedzieć. Ale
w tych okolicznościach nie zamierzam zostawiać za sobą zbyt wielu śladów. W końcu
nie wiem, przeciwko komu czy czemu jestem.
Na pewno nie przeciwko mnie - skwitowała. - I pamiętaj, że to ja mam
wybrać restaurację. Ty zapłacisz.
Pojechali dalej. Po kilku milach, wskazując mijaną właśnie karczmę,
dziewczyna zawołała:
- Zatrzymaj się tu!
W sali jadalnej wybrali zatoczkę wychodzącą na wodę. Powietrze było
balsamiczne, słone od oceanu, słońce grzało. Zamówili grube steki z cebulką, chleb
czosnkowy i piwo Guinnessa. Na deser brandy i likier benedyktynkę. Bedford
zapłacił czekiem.
- A to dla ciebie - powiedział kelnerowi, wręczając mu złożony
dwudziestodolarowy banknot z karteczką w środku.
Odstawił krzesło i przypilnował, by Geraldine była już odwrócona w kierunku
drzwi, zanim kelner rozwinie banknot. Wiedział, że niemądrze postąpił, narażając
dwadzieścia tysięcy dolarów, ale dzięki temu miał wrażenie, że przechytrzył wrogów.
Pożałował swej pochopnej akcji, dopiero kiedy jechali z powrotem autostradą. I tak
nie pomoże, a może wszystko zepsuć.
Rozsądek mówił mu, że jego prześladowcy nie pójdą ze swojąhistoriądo gazety, w
każdym razie nie teraz, kiedy trafiła im się taka ofiara boża, którą można naciąć na
dwadzieścia tysięcy za jednym zamachem.
Im więcej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że Delbert nie istnieje. Cały
gang składał się z Binneya Denhama i blondynki.
Czy to możliwe, że sympatyczna blondynka jest mózgiem gangu? Zaczął ją już
traktować jak kompana. Wolał uważać ją za grzeczną dziewczynkę, która dostała się
jakoś pod wpływ Binneya, niebezpiecznego typa, wyglądającego, jakby wiecznie
przepraszał za to, że żyje.
Bedford i dziewczyna milczeli, ale było to milczenie przyjaciół.
- Dobry z ciebie gość, jak już się ciebie pozna - powiedziała mu. - Na
początku ranisz kobiecą próżność. Chyba niektórzy żonaci mężczyźni są właśnie tacy,
zajęci tylko własną żoną.
- Dziękuję. Jak się ciebie pozna, też się okazuje, że równa z ciebie
dziewczyna. - Długo jesteś żonaty?
- Prawie dwa lata.
Szczęśliwie?
Aha.
W ten interes wdepnąłeś przez nią, prawda?
Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym o tym nie mówić.
Okay. Chyba już powinniśmy wracać.
Dadzą ci znać, kiedy będzie po wszystkim?
Aha. Spieniężenie dwustu czeków podróżnych zabiera czas. Szczególnie
jeśli chce się wszystko załatwić jak trzeba.
A do tego czasu masz mnie trzymać z boku, o to chodzi? Zamrugała oczami.
Mniej więcej - przyznała.
Dlaczego nie zajął się tym sam Binney?
Sądzili, że do niego mogłoby ci braknąć cierpliwości.
Mówisz „oni”?
- Och, ta moja niewyparzona gęba! Porozmawiajmy o polityce albo seksie,
albo statystyce handlowej, albo o czymkolwiek, w czym byśmy się zgadzali.
- Uważasz, że byś się zgadzała z moimi poglądami politycznymi?
Pewnie, jestem tolerancyjna. Wiesz co?
Co?
Mam ochotę na drinka.
- Możemy zatrzymać się w jednej z przydrożnych knajpek - zasugerował
Bedford.
Potrząsnęła głową.
Mogłoby im się to nie podobać. Wróćmy do motelu. Mam nie spuszczać cię
z oczu, a muszę przypudrować sobie nos. Jak to się stało, że wdepnąłeś w ten pasztet?
Nie mówmy o tym.
Okay. Wracajmy. Z tobą było pewnie tak jak ze mną. Po prostu najpierw
splot wypadków, potem ktoś ci mówi, co masz zrobić, a ty zaczynasz go słuchać. Tak
było ze mną. Ale kiedyś trzeba zacząć walczyć z prądem. Najlepiej, jak tylko
pierwszy raz poczujesz, że cię pcha. Nie powinnam ci tego mówić. Nie należy to do
mojej pracy. Wszystko dlatego, że taki przyzwoity z ciebie gość. Myślę, że zawsze
grałeś fair. A popatrz na mnie. Zawsze wybierałam najłatwiejszą drogę. Wydaje mi
się, że nie mam dość odwagi, by stawić czoło rzeczywistości.
Przez chwilę jechali w milczeniu. W końcu dziewczyna powiedziała:
- Jest tylko jedno wyjście.
- Dla kogo?
Dla nas obojga. Zapomniałam już, jak porządny może być porządny gość.
O jakim wyjściu mówiłaś?
Ale ona tylko potrząsnęła głową i więcej się nie odezwała.
Przysunęła się bliżej i przytuliła do jego ramienia. Bedford, gorączkowo
szukający wyjścia z sytuacji, odprężył się. Pomyślał, że był głupcem, oddając się we
władzę Binneya Denhama i tajemniczego indywiduum nazwiskiem Delbert. Tamci
mieli jego pieniądze. Teraz na pewno będą unikali rozgłosu. Może będą fair w
stosunku do niego, ponieważ będą liczyli na dalsze dochody.
Bedford zdawał sobie sprawę, że musi coś z tym zrobić. Wiedział, że teraz
przez jakiś czas zostawią go w spokoju, co da mu możliwość obmyślenia jakiejś
obrony.
Podjechali pod motel. Właściciel wyjrzał przez drzwi, żeby przekonać się, kto
przybył, najwyraźniej rozpoznał samochód, pomachał do nich i się wycofał.
Bedford wjechał do garażu. Geraldine Corning, która miała wszystkie klucze,
otworzyła drzwi i razem weszli do segmentu. Dziewczyna wyciągnęła butelkę
szkockiej i karty. Nagle wybuchnęła śmiechem i wyrzuciła karty do kosza na śmieci.
- Spróbujmy bez tego. Nigdy w życiu tak się nie nudziłam. Co za okropny
sposób na zarabianie pieniędzy.
Z lodówki wyjęła lód, nałożyła po kilka kostek do dwóch szklaneczek i nalała
alkoholu. Dopełniła każdą szklankę wodą z kranu i zamieszała łyżeczką.
- Za zbrodnię! - powiedziała, gdy trącili się szklankami.
W milczeniu popijali drinki.
Geraldine zzuła buty, czubkami palców przejechała po pończosze, z wyraźną
przyjemnością przyjrzała się swojej nodze, przeciągnęła się, ziewnęła, skosztowała
drinka i powiedziała:
- Jestem senna.
Stopą zaczepioną o szczebel przysunęła do siebie krzesło, oparła o nie nogi i
rozsiadła się wygodnie.
Wiesz - powiedziała - zdarza się, że dziewczyna staje na rozdrożu, ale nic na
to nie wskazuje, a ona nie zdaje sobie sprawy z nadciągającego kryzysu.
To znaczy?
Jak zwracają się do ciebie przyjaciele?
Mam na imię Stewart.
- O cholera, co za imię. Mówią do ciebie Stef?
- Aha.
- W porządku, będę mówiła do ciebie Stef. Stef, czegoś się od ciebie
nauczyłam.
- Czego?
- Nauczyłam się, że nigdzie się nie zajdzie w życiu, jeśli będzie się pozwalało
innym sobą kierować. Albo zawrócę, albo mnie wyrzuci na brzeg. Jestem znużona
tym, że inni kierują moim życiem. Opowiedz mi o swojej żonie.
Bedford wyciągnął się na łóżku, podkładając dwie poduszki pod głowę.
Nie mówmy o niej - poprosił.
To znaczy, że nie chcesz rozmawiać o niej właśnie ze mną?
- Niezupełnie.
Chcę tylko wiedzieć - powiedziała Geraldine nieco tęsknym tonem - jaka
musi być kobieta, żeby mężczyzna kochał ją tak jak ty.
Jest wspaniała - odparł Bedford.
Do diabła, to wiem! Nie trać czasu na takie rzeczy. Chcę wiedzieć, jaki jest
jej stosunek do życia... i chciałabym wiedzieć, co Binney ma na nią.
Dlaczego cię to interesuje?
Nie wiem - przyznała. - Myślałam, że może mogłabym jej pomóc. - Oparła
głowę o zagłówek fotela i przeraźliwie ziewnęła. - Ojej, jaka jestem śpiąca!
Milczeli. Bedford złożył głowę na poduszki i rozmyślał o żonie. Czuł, że
powinien powiedzieć coś o niej Geraldine, na przykład o tym, jaka jest pełna życia,
jaką ma osobowość, o tym, że umie żartować tak, by nigdy nikogo nie urazić.
Bedford usłyszał ciche westchnienie i spojrzał na Geraldine. Spała. On sam
czuł się dziwnie senny. Minęło całe nerwowe napięcie, co - biorąc pod uwagę
okoliczności - było raczej niezwykłe. Oczy same się zamykały, otworzył je z
wysiłkiem i przez chwilę widział podwójnie. Z trudem zmusił wzrok do normalnego
widzenia.
Siadając, poczuł nagły zawrót głowy. Opadł z powrotem na poduszki.
Domyślił się, że w drinku był środek nasenny. Teraz już było za późno, by temu
zaradzić. Bez przekonania postanowił zmusić się do wstania z łóżka, ale zabrakło mu
energii. Poddał się wszechogarniającemu uczuciu senności.
Wydawało mu się, że słyszy głosy. Ktoś mówił coś szeptem, coś na jego
temat. Wiedział, że dotyczy to jakichś jego obowiązków w prawdziwym życiu. Chciał
obudzić się, żeby zająć się tymi obowiązkami, ale dawka środka nasennego była zbyt
duża i ponownie ogarnął go świat ciszy.
Usłyszał zapuszczanie silnika, potem strzeliło z gaźnika. Znowu próbował
obudzić się z letargu, ale na próżno.
Po długim czasie, który wydawał się wiecznością, Bedford zaczął odzyskiwać
przytomność. Wiedział, że leży na łóżku w motelu. Powinien wstać. W pokoju była
dziewczyna. To ona przyprawiła drink środkiem nasennym. Myślał o tym, nie
otwierając oczu, przez jakieś dziesięć minut czy kwadrans. Potem znowu zapadł w
drzemkę i znowu się ocknął. Jak tylko przyszedł do siebie, próbował kontynuować
rozmyślanie. Nie tylko do jego drinku dodano środek nasenny, do jej także. Pamiętał,
że gdzieś wyjeżdżali. Butelka została w pokoju. Ktoś musiał wejść i pod ich
nieobecność wsypać proszek do butelki whisky. Geraldine to miła dziewczyna.
Najpierw jej nienawidził, ale przekonał się, że nie była zła. Lubiła go. Nie miałaby
nic przeciwko temu, gdyby zaczął się do niej przystawiać. A nawet miała mu za złe,
że tego nie zrobił. Uraziło to jej próżność. Dlatego zaczęła myśleć o jego żonie.
Chciała wiedzieć, jaka jest Anna Roann.
Na myśl o Annie Roann gwałtownie otworzył oczy.
Za oknem zapadł już zmrok i w pokoju było całkiem ciemno, tylko przez
otwarte drzwi wpadało światło z przyległego segmentu. Słaba poświata z sąsiedniego
pokoju raziła go w oczy. Zaczął się podnosić, kiedy poczuł, że do lewego rękawa
płaszcza ma przypiętą kartkę. Odwrócił się, tak żeby na kartkę padało światło, i
przeczytał: „Wszystko w porządku, możesz już wracać do domu. Całusy, Geny”.
Bedford z trudem usiadł.
Podszedł do oświetlonych drzwi sąsiedniego segmentu. Jego oczy powoli
przyzwyczajały się do światła padającego z wnętrza pokoju. Zaczął wołać: - Wszyscy
ubrani? - ale zrezygnował w połowie. W końcu, gdyby Geraldine zależało,
zamknęłaby drzwi. Promieniowała ciepłem i Bedford z przyjemnością o niej myślał.
Przypomniał sobie, jak poprzednim razem wszedł przez te drzwi i zastał ją niemal
nagą. Naprawdę miała piękną figurę. Otwarciejąpodziwiał, a ona przyglądała mu się z
wyrazem rozbawionej tolerancji. Nie sięgnęła po suknię ani się nie odwróciła.
Bedford wkroczył do pokoju.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był mężczyzna, leżący bokiem na
podłodze w kałuży krwi. Krew zaczęła przesiąkać dywan, tworząc szklistą plamę, od
której odbijało się światło nocnej lampki i padało czerwoną poświatą na ścianę.
Binney Denham był zupełnie martwy. Jednak nawet po śmierci nie stracił
przepraszającego wyrazu twarzy. Wyglądał, jakby protestował przeciwko
konieczności zabrudzenia spłowiałego dywanu krwiąwypływającąz jego klatki
piersiowej.
ROZDZTAŁ CZWARTY
Stewart Bedford wpadł w panikę. Pędem wrócił do swojego pokoju, złapał kapelusz,
szybko otworzył neseser. Rewolwer zniknął.
Włożył kapelusz na głowę, porwał neseser i zamknął drzwi do sąsiedniego pokoju.
Znalazł się w ciemnościach rozświetlanych tylko regularnymi czerwonymi błyskami.
Bedford odsunął zasłonę i wyjrzał przez okno. Zobaczył duży migający czerwony
neon: „Motel Staylonger”. Pod spodem stałym karmazynowym światłem płonął
mniejszy napis: „wolne pokoje”.
Bedford nacisnął klamkę i aż wzdrygnął się na myśl, że Geraldine zapomniała
otworzyć drzwi z zewnątrz. Na szczęście nie były zamknięte, gałka łatwo się
przekręciła.
Bedford wyjrzał na oświetlony dziedziniec. Motel zbudowany był na planie ogromnej
litery U. Nad drzwiami do każdego segmentu i do garażu paliło się światło, co dawało
wrażenie głębi.
Bedford zajrzał do garażu między wynajętymi przez siebie segmentami. Garaż był
pusty. Żółty samochód zniknął.
Stewart Bedford zdał sobie nagle sprawę, że musi dojść do miejsca, gdzie mógłby
złapać taksówkę, a nie ma odwagi przejść przez oświetlony dziedziniec. Przy końcu
motelu, tuż koło ulicy, znajdowało się biuro. Właściciel na pewno go zobaczy i może
go zaczepić i zacząć zadawać pytania.
Bedford zamknął drzwi segmentu numer 15 i ścieżką wzdłuż budynku szybko doszedł
do ogrodzenia. W tym miejscu nie było siatki, tylko drut kolczasty. Bedford
przerzucił neseser na drugą stronę i spróbował przecisnąć się między drutami.
Niestety, były mocno naciągnięte. Bedford, zdenerwowany, myślał, że już się
bezpiecznie przedarł, kiedy zahaczył kolanem o drut i poczuł, że lekko rozdarł
nogawkę.
W końcu znalazł się po drugiej stronie i ruszył na przełaj po polu. Światło neonu
hotelowego wystarczało, by omijać największe wądoły.
Wyszedł na jakąś boczną drogę biegnącą w kierunku autostrady, którą w obie strony
ciągnęły sznury samochodów.
Bedford szybko podążył w tamtą stronę.
Nagle jeden z samochodów jadących autostradą zwolnił i skręcił w boczną drogę. Na
Bedforda padło jasne światło reflektorów. Przez chwilę walczył z paniką, chciał
zawrócić i uciekać. Zdał sobie jednak sprawę, że wyglądałoby to nader podejrzanie i
kierowca mógłby zgłosić jego dziwne zachowanie na policji. A policja na pewno
wysłałaby w teren samochód patrolowy. Bedford dumnie podniósł głowę,
wyprostował się i wolno ruszył poboczem w kierunku samochodu. Starał się sprawiać
wrażenie człowieka idącego w jakimś ważnym celu, zaabsorbowanego swą misją
biznesmena z teczką idącego na spotkanie w jakimś pobliskim zakładzie.
Światło reflektorów coraz bardziej go oślepiało. Samochód zjechał na bok i zatrzymał
się tuż przed Bedfordem. Usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
- Stef! Och, Stef! - dobiegły go histeryczne okrzyki Elsy Griffin.
Elsa odchodziła od zmysłów ze zmartwienia. Na dźwięk jej głosu poczuł tak
ogromną ulgę, że nie zauważył, że po raz pierwszy od ponad pięciu lat zwróciła się
do niego zdrobnieniem imienia.
Wsiadaj, wsiadaj - zawołała i Stewart Bedford wsunął się na przednie
siedzenie.
Co się stało? - spytała.
Nie wiem. Właściwie mnóstwo. Obawiam się, że wpadliśmy w kłopoty.
Skąd się tu wzięłaś?
Dostałam twoją wiadomość. Zadzwonił ktoś, kto przed-
stawił się jako kelner i powiedział, że jakiś mężczyzna zostawił wiadomość
zawiniętą w dwadzieścia dolarów...
Tak, tak - przerwał jej. - Co zrobiłaś?
Pojechałam do motelu i wynajęłam segment. Podałam fałszywe nazwisko i
adres. Przestawiłam cyfry w numerze rejestracyjnym auta, ale recepcjonista tego nie
zauważył. Wpadł mi w oko żółty samochód - już zdążyłam sprawdzić jego numer.
Pochodzi z wypożyczalni.
- I co zrobiłaś?
Siedziałam w pokoju i miałam wszystko pod obserwacją. Oczywiście, nie
mogłam usadowić się w drzwiach i wlepiać wzroku w twój segment, ale otworzyłam
drzwi, a sama usiadłam w głębi, tak że jeśli ktoś szedł do twojego segmentu lub z
niego wracał, na pewno bym go zobaczyła. Tak samo samochód. Byłam gotowa, by
natychmiast za nim pojechać.
No i co? Co się działo?
Około półtorej godziny temu żółty samochód opuścił teren motelu.
- A ty co zrobiłaś?
- Wskoczyłam do swojego auta i pojechałam za nim. Oczywiście, nie za
blisko, ale na tyle, żeby dogonić go na autostradzie. Przejechałam kilka mil, zanim
ośmieliłam się zbliżyć na tyle, by przyjrzeć się pasażerom. W środku była tylko ta
blondynka. Wróciłam i zaparkowałam samochód. I wierz mi, przeżyłam okropną
godzinę. Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Chciałam pójść do ciebie, ale się
bałam. Odkryłam, że wyglądając przez okno łazienki, mogę obserwować drzwi
twojego garażu i przylegających doń dwóch segmentów. Stałam w łazience i gapiłam
się przez okno. I wreszcie zobaczyłam ciebie, jak skręcasz za motel. Pomyślałam, że
pewnie chcesz dojść do ulicy, chowając się za budynkami. Kiedy nie zjawiłeś się,
przyszło mi do głowy, że musiałeś przejść przez ogrodzenie, więc wsiadłam w
samochód, przyjechałam tutaj i znalazłam cię.
- Wpadliśmy w niezły pasztet, Elso - powiedział Bedford.
- W segmencie jest trup.
- Kto? - Binney Denham.
- Jak to się stało?
- Został zastrzelony. Możemy mieć kłopoty. Kiedy zadzwonił do mnie
wczoraj wieczorem, włożyłem rewolwer do neseseru. Miałem go przy sobie.
- Tego właśnie się obawiałam.
Czekaj, nie tak szybko. Ja go nie zabiłem. Nie wiem, jak to się stało.
Spałem. Dziewczyna dała mi drinka z proszkiem nasennym - choć nie sądzę, że to
ona go wsypała. Ktoś musiał wejść do pokoju i wsypać proszek do butelki whisky. A
ona z niej nalała.
Na szczęście - powiedziała Elsa - Peny Mason, ten prawnik, czeka na nas w
biurze.
- Niemożliwe! - zawołał ze zdumieniem. Pokiwała głową.
Jak tego dokonałaś?
Miałam przeczucie. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Zadzwoniłam do
Masona zaraz po tym, jak wyjechałeś z biura, i powiedziałam mu, że masz kłopoty, że
ja nie mogę z nim o tym rozmawiać, ale chciałabym wiedzieć, jak się z nim
skontaktować w razie pilnej potrzeby w dzień lub w nocy. Pracował już dla ciebie,
więc, oczywiście, traktuje cię jak stałego klienta i... dał mi swój numer. Zadzwoniłam
do niego jakąś godzinę temu, jak tylko wróciłam z pościgu za blondynką. Miałam
przeczucie, że coś się stało. Prosiłam, żeby czekał w biurze na telefon ode mnie.
Powiedziałam, że może ci wysłać rachunek na dowolną kwotę, ale chcę, aby czekał w
biurze.
Stewart Bedford poklepał Elsę po ramieniu.
- Jak zawsze, sekretarka doskonała! Jedźmy do biura Masona.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Było już po dziesiątej. Perry Mason, słynny adwokat, czekał w swoim biurze.
Della Street, jego zaufana sekretarka, siedziała w fotelu naprzeciw szefa.
Mason spojrzał na zegarek i powiedział:
Czekamy do jedenastej, a potem idziemy do domu.
Rozmawiałeś z sekretarką Stewarta G. Bedforda?
Tak.
Rozumiem, że to bardzo ważna sprawa?
Powiedziała, że mogę zażądać każdej sumy, że pan Bedford musi się ze mną
dzisiaj zobaczyć, ale że, zanim go przyprowadzi, musi się z nim najpierw
skontaktować.
To dziwne.
Owszem.
Ożenił się dwa lata temu, prawda?
- Tak mi się wydaje.
- Znasz jego sekretarkę?
- Spotkałem ją trzy czy cztery razy. Niezła dziewczyna. Lojalna, spokojna,
opanowana, sprawna. Czekaj, Delio, słyszę kroki.
Ktoś zapukał delikatnie w grube drzwi prowadzące z korytarza do gabinetu.
Della podeszła otworzyć.
Do gabinetu wkroczyli Elsa Griffin i Stewart Bedford.
- Dzięki Bogu jeszcze pan jest! - zawołała Elsa. - Przyjechaliśmy tu tak
szybko, jak tylko się dało.
Co się stało, panie Bedford? - spytał Mason, podając mu rękę. - Chyba
państwo znają moją sekretarkę, Delię Street. No, to o co chodzi?
Chyba nie ma się czym martwić - powiedział Bedford, usilnie starając się,
by zabrzmiało to wesoło.
Chyba jest - zaprzeczyła Elsa. - Mogą dojść do pana Bedforda poprzez czeki
podróżne.
Mason wskazał krzesła.
Może by państwo usiedli i opowiedzieli wszystko od początku?
Zawarłem transakcję handlową z mężczyzną, którego znam pod nazwiskiem
Binney Denham. Możliwe, że to nie jest jego prawdziwe nazwisko. Obawiam się, że
dziś wieczorem dał się zamordować w motelu.
Czy policja wie o tym?
Jeszcze nie.
Mówi pan, że został zamordowany?
Tak.
Skąd pan wie?
Widział ciało - wtrąciła Elsa Griffin.
Zawiadomił pan kogoś? Bedford potrząsnął głową.
Pomyśleliśmy, że lepiej najpierw spotkać się z panem.
Czego dotyczyła ta transakcja?
To sprawa prywatna - wyjaśnił Bedford.
Czego dotyczyła ta transakcja? - powtórzył Mason.
Mówię panu, że to sprawa prywatna. Teraz, kiedy Denham nie żyje, nie ma
potrzebny, żeby ktokolwiek...
Czego dotyczyła ta transakcja? - powtórzył trzeci raz Mason.
To szantaż - wyjawiła Elsa.
Tak myślałem - powiedział Mason ponuro. - Proszę opowiedzieć tę historię i
nic nie ukrywać. Muszę wiedzieć wszystko.
- Niech pan mu opowie - rzekła Elsa Griffin - albo ja to zrobię.
Bedford zmarszczył brwi, przez chwilę się namyślał i potem opowiedział
wszystko, od początku. Wyjął nawet kartę ewidencyjną z policyjnym zdjęciem żony i
opisem odcisków palców.
- Zostawili mi to - wyjaśnił, podając dokumenty Masonowi.
Mason przejrzał je i spytał:
- To pańska żona?
Bedford skinął głową.
Oczywiście poznaje pan zdjęcie, ale nie może mieć pan pewności co do
odcisków palców - powiedział Mason. - Równie dobrze mogą być cudze.
Nie, to jej odciski - odparł Bedford.
Skąd pan wie?
Bedford opowiedział mu o tym, jak zdjęli odciski palców ze srebrnej tacy.
Będzie pan musiał zgłosić morderstwo policji - rzekł Mason.
A co się stanie, jeśli tego nie zrobię?
Będzie pan w poważnych kłopotach. Pani Griffin, niech pani pójdzie do
najbliższej budki, zadzwoni na policję, ale niech się pani nie przedstawia. Proszę im
powiedzieć, że w segmencie numer szesnaście w hotelu Staylonger jest ciało
zamordowanego człowieka.
Lepiej zrobię to sam. Mason potrząsnął głową.
Chcę, żeby zgłosiła im to kobieta.
Dlaczego?
Bo i tak się dowiedzą że była tam dziewczyna.
A co my zrobimy? - spytał Bedford. Mason spojrzał na zegarek i rzekł:
- Muszę wyciągnąć z łóżka i skłonić do pracy Paula Drake z
Detektywistycznej Agencji Drake’a. Nie mogę go za bardzo wtajemniczać w tę
sprawę, nie odważę się mu wszystkiego powiedzieć. A propos, jaki był numer tego
samo chodu?
- To samochód z wypożyczalni...
- Proszę o numer.
Elsa Griffin podała numer rejestracyjny samochodu: CYX 221.
Mason zadzwonił na zastrzeżony numer agencji Drake’a. Po drugiej stronie odezwał
się zaspany głos Paula.
- Paul, mam zadanie, którym będziesz musiał zająć się osobiście - powiedział
Mason.
- Boże! - zaprotestował Drakę - czy ty nigdy nie sypiasz?
- W hotelu Staylonger policja właśnie znajduje ciało.
Chcę wiedzieć o tej sprawie wszystko, co się da.
Co masz na myśli, mówiąc, że znajduje?
Właśnie to. Czas teraźniejszy.
Znowu jakiś pasztet - jęknął Drakę. - Dlaczego nie możesz ułatwić mi raz
zadania i poczekać, aż czas zmieni się na przeszły?
Ponieważ liczy się każda minuta. Podaję ci numer rejestracyjny samochodu.
Prawdopodobnie pochodzi z wypożyczalni. Chcę wiedzieć, gdzie terazjest, kto go
wypożyczył, a jeśli już został oddany, to o której godzinie go zwrócono. I jeszcze coś.
Chcę, żebyś wysłał jednego ze swoich ludzi, tylko takiego, żeby nikt nie poznał, że to
detektyw, najlepiej kobietę. Niech wypożyczy ten samochód tak szybko, jak tylko
będzie to możliwe.
- I co ma z nim zrobić?
- Niech pojedzie gdzieś, gdzie mój człowiek mógłby go dokładnie obejrzeć i
zbadać ślady, czy są jakieś włosy, plamy krwi, broni, odciski palców.
- I potem co?
Potem niech z samego rana załaduje wóz torfem, pojemnikami z liściówką i
mrożonym mięsem.
Innymi słowy - podsumował Drake - chcesz zniszczyć wszystkie ślady,
jakiekolwiek mogłyby się zachować.
Nic takiego! Do głowy by mi to nie przyszło. Przede wszystkim po tym, jak
samochodem zajmie się mój specjalista, nie będzie już żadnych śladów, które można
byłoby zatrzeć.
Drakę przez chwilę przeżuwał słowa Masona.
Czy fałszowanie śladów to nie jest przestępstwo?
Przecież ślady zabezpieczy kryminolog.
A co zrobimy z kryminologiem?
Jeśli zechce, może przekazać wszystko policji. W ten sposób dowiemy się
wszystkiego pierwsi. W przeciwnym wypadku policja będzie wiedziała wszystko, co
da się odczytać z samochodu, a my dowiemy się tego dopiero w sądzie, kiedy
prokurator powoła kryminologa na świadka.
To po co ten torf, liściówka i mrożone mięso?
Żeby żaden kryminolog nie przedstawił próbek gleby, krwi i włosów i nie
próbował nam wmówić, że wie, skąd pochodzą.
Drakę jęknął.
Okay - zgodził się w końcu z rezygnacją. - Znowu się zaczyna. Kto ma być
tym twoim specjalistą?
Jak zdobędziesz samochód, spróbuj złapać doktora Leroya Shelby’ego..
Chcesz, żebym go wtajemniczył w sprawę?
Chcę, żeby znalazł wszystkie ślady pozostawione w samochodzie.
W porządku. Zajmę się tym.
Pamiętaj, że jesteśmy tylko o krok przed policją, może nawet o pół kroku -
przypomniał mu Mason. - Do rana na pewno będą mieli numer tego samochodu. Jeśli
trzeba, wyciągnij doktora Shelby’ego z łóżka. Chcę, żeby dokładnie usunął wszystkie
ślady z samochodu.
Spytają Shelby’ego, kto zlecił mu to zadanie.
Pewnie. I ty tu wchodzisz.
Dadzą mi popalić!
No i co z tego?
A ja co im powiem?
Że ja ci to zleciłem.
Naprawdę mogę im to powiedzieć? - w głosie Drake’a czuć było wyraźną
ulgę.
- Naprawdę - przytaknął Mason. - Ale teraz już zabierz się za robotę.
Mason odłożył słuchawkę i powiedział Bedfordowi: - Niech pan idzie do
domu i spróbuje przekonać żonę, że był pan na spotkaniu zarządu czy konferencji.
Potrafi pan to zrobić tak, żeby niczego nie podejrzewała?
Jeśli już poszła spać, to chyba tak. Kiedy jest śpiąca, nie dopytuje się za
bardzo.
No to ma pan szczęście - zauważył sucho Mason. - Niech pan rano będzie
pod telefonem. Jeśli ktoś będzie zadawał panu jakiekolwiek pytania, proszę odesłać
go do mnie. Pewnie zjawi się ktoś, kto będzie pytał o te czeki podróżne. Proszę
powiedzieć, że zrobił pan interes, że nie może pan o tym dyskutować i proszę odesłać
go do mnie.
Bedford skinął głową.
Potrafi pan zrobić to, o co proszę?
Potrafię - rzekł Bedford i dodał: - Inna sprawa, czy mi się to upiecze.
Bedford wyszedł z biura. Elsa Griffin ruszyła za nim, ale Mason zatrzymał ją.
Proszę dać mu kilka minut przewagi - poprosił.
Co mam zrobić po tym, jak poinformuję policję o ciele?
Przez jakiś czas niech się pani nie nawija im pod rękę.
Mogłabym tu wrócić?
Po co?
Chciałabym wiedzieć, jak się sprawa rozwija. Chcę być w pierwszym
szeregu. Pan przecież będzie tu czekał na wiadomości, prawda?
Mason skinął głową.
- Nie będę przeszkadzać, a mogłabym pomóc choćby przy telefonowaniu.
Dobrze - zgodził się Mason. - Wie pani, co powiedzieć policji?
Tylko o zwłokach.
- Dokładnie.
Naturalnie będą chcieli wiedzieć, kto dzwoni.
Niech się pani tym nie przejmuje. Proszę powiedzieć im tylko o ciele.
Proszę nie pozwolić sobie przerwać. Jeśli będą chcieli zadać pytanie, proszę mówić
dalej. Zaczną słuchać, jak usłyszą o ciele. Kiedy tylko pani im o tym powie, proszę
odłożyć słuchawkę.
Czy to nie jest wbrew prawu?
Jakiemu prawu?
Dotyczącemu zatajania dowodów?
Jakich dowodów?
Jeśli... jeśli ktoś znajduje ciało i ukrywa się... zamiast zgłosić się na policji...
i zataja swoje nazwisko...
Czy pani nazwisko pomoże im znaleźć ciało? Przecież powie im pani, gdzie
ono jest. To właśnie powinno ich interesować. Ciało. Niech pani nie zdradza im
swojej tożsamości. Proszę tylko zapamiętać dokładny czas rozmowy.
Dlaczego mam ukryć nazwisko?
Bo to mogłoby panią obciążyć. W związku z tym nikomu nie musi pani tego
mówić, nawet w sądzie.
W porządku, postąpię zgodnie z instrukcjami.
Tak będzie najlepiej - przyznał Mason.
Elsa Griffin wyszła z biura, zamykając za sobą drzwi. Della Street spojrzała
na szefa.
- Podejrzewam, że przydałaby nam się filiżanka kawy? - rzekła.
- Kawa, pączki, cheeseburgery i chrupki ziemniaczane - powiedział Mason i
wzdrygnął się. - Co za koszmarna mieszanka na noc.
Della uśmiechnęła się.
- Teraz wiemy, jak czuje się Paul Drake. Sytuacja się odwróciła. Zazwyczaj to
my idziemy do restauracji na stek, a Paul siedzi w biurze i żywi się hamburgerami.
- I połyka wodorowęglan sodu - dodał Mason.
Tak jest, i wodorowęglan sodu - przyznała Della. - Zadzwonię do baru z
zamówieniem.
Wyciągnij termos z biblioteki, Delio - poradził Mason. - Niech naleją do
pełna kawy. Może będziemy musieli siedzieć całą noc.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
O godzinie pierwszej w nocy Paul Drakę zapukał w umówiony sposób do
drzwi gabinetu Masona.
Della Street wpuściła go do środka.
Drakę podszedł do dużego miękkiego fotela dla klientów i ulokował się w nim
w ulubiony sposób, opierając się o jedną poręcz i przerzucając nogi przez drugą.
Teraz będę siedział w biurze, Perry - powiedział. - Wysłałem ludzi, żeby
pracowali nad tą sprawą. Pomyślałem, że chciałbyś mieć pierwsze doniesienia.
Mów - zachęcił go Mason.
Najpierw o ofierze. Nazywa się Binney Denham. Nikt nie wie, czym się
zajmował. Miał skrytkę sejfową w banku otwartym dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Wynajmował ją wspólnie z facetem nazwiskiem Henry Elston. Wczoraj za
piętnaście dziesiąta ten Elston pojawił się w banku i poszedł do skrytki. Miał ze sobą
aktówkę. Nikt nie wie, czy coś wkładał, czy wyjmował. Teraz policja zaplombowała
skrytkę. Z samego rana otworzy ją komornik skarbowy. Założę się, że okaże się
pusta.
Mason skinął głową.
- Poza tym nic nie wiadomo. Denham nie miał konta, nie zostawił po sobie
żadnego śladu w świecie biznesu, a jednak żył na niezłym poziomie, wydawał dosyć
dużo pieniędzy, zawsze płacił gotówką. Rano policja sprawdzi, czy składał zeznania
podatkowe. Jeśli chodzi o samochód, był wynajęty w agencji. Próbowałem dobrać się
do niego, ale policja już miała numer. Zdążyli go przechwycić.
- Kto go wynajął?
- Nieokreślonego wyglądu osoba z prawem jazdy wystawionym w Oklahomie.
Dane z prawa jazdy znajdowały się na umowie wynajmu. Policja już je sprawdziła,
ale nic się nie dowiedziała. Nazwisko i adres fałszywe.
- To była kobieta czy mężczyzna?
- Nie rzucający się w oczy mężczyzna. Nikt go nie pamięta.
Co jeszcze?
W motelu policja dowiedziała się ciekawych rzeczy. Okazuje się, że facet z
laleczką wynajął dwa segmenty. Facet mówił, że oczekuje pary przyjaciół. Te dwa
segmenty łączyły się drzwiami. Facet wynajął pokoje, a dziewczyna siedziała w
samochodzie. Właściciel nie widział jej dobrze, ale wydaje mu się, że to była
blondynka z piękną figurą. Miała w sobie coś takiego, że od razu było widać, że to
kosztowna lala. Facet wyglądał na trochę przestraszonego. Prawdopodobnie
biznesmen. Mamy jego dokładny rysopis.
- Mów.
- Pięćdziesiąt-pięćdziesiąt cztery lata. Szary garnitur. Pięć stóp dziewięć cali
wzrostu. Waży około dziewięćdziesięciu pięciu kilogramów. Szare oczy. Długi prosty
nos. Usta dosyć szerokie i stanowczy podbródek. Miał szary kapelusz. Bujne włosy,
ciemne, tylko trochę posiwiałe na skroniach.
Elsa Griffin rzuciła Masonowi przerażone spojrzenie. Opis był nadzwyczaj
dokładny.
Mason zachował kamienną twarz.
Coś jeszcze, Paul? - spytał prawnik.
Tak. Numer dwunasty wynajęła dziewczyna. Dosyć atrakcyjna, ciemna,
szczupła, spokojna, w wieku trzydziestu-trzydziestu pięciu lat.
- No i?
- Zameldowała się, poszła do swojego segmentu, wyszła. Teraz jej nie ma. Nie
wróciła.
Co ona ma z tym wspólnego? - spytał Mason.
Ona jest w porządku, ale właściciel motelu powiedział, że złapał inną
kobietę w jej pokoju. Ta miała około trzydziestu lat, może trzydziestu dwóch.
Świetna babka, ze wspaniałą
figurą, długonoga, o królewskim wyglądzie. Ciemne włosy, szare oczy.
Weszła do pokoju tamtej pierwszej. Właściciel złapał ją, jak wychodziła. Nie była
zameldowana i zainteresował się, co tam robiła. Powiedziała, że miała się spotkać z
koleżanką, ale jej nie było, drzwi zastała otwarte, więc weszła, usiadła i czekała
prawie godzinę.
Przyjechała samochodem?
To właśnie jest podejrzane. Musiała zaparkować przecznicę lub dwie dalej.
Przyszła piechotą, najbliższy przystanek autobusu jest o pół mili, a dziewczyna była
bardzo elegancka - wysokie obcasy i w ogóle.
- I weszła do segmentu dwunastego?
- Tak, to jedyna podejrzana okoliczność, którą zauważył właściciel. Było koło
ósmej. Kobieta z dwunastki wynajęła segment jakieś dwie godziny wcześniej i
wyjechała. Właściciel uwierzył tej kobiecie, która wychodziła z jej pokoju, i w ogóle
by o niej nie myślał, tylko że policja kazała mu przypomnieć sobie wszystko, co choć
trochę odstawało od normy, więc przypomniał sobie właśnie to. Policja nie
przywiązuje do tego wagi. Przynajmniej na razie. Ten facet przypomniał sobie też, że
widział, jak żółty samochód wyjeżdżał gdzieś koło ósmej. Wydaje mu się, choć nie
jest pewien, że prowadziła blondynka i że w środku nikogo więcej nie było. To
naprowadziło policję na myśl, że mogła wyjechać przed strzelaniną. Nie są pewni,
kiedy nastąpił strzał.
Zatem był strzał?
Tak, z rewolweru kaliber trzydzieści osiem. Facet dostał w plecy. Kula
przeszyła serce. Zgon na miejscu.
Skąd wiedzą, że wypalono w plecy? - spytał Mason. - Nie było jeszcze
autopsji.
Znaleźli kulę. Przeszła przez ciało na wylot, ale zatrzymała się na płaszczu.
Kula wytoczyła się, kiedy ruszyli ciało. To zdarza się częściej, niż mógłbyś
przypuszczać. W naboju jest akurat tyle prochu, aby przebić ciało, ale jeśli kula
napotka dodatkowo opór ubrania, nie jest w stanie pokonać tej przeszkody i zostaje
zatrzymana. - Zatem mają kulę?
- Owszem.
- W jakim jest stanie, Paul? Mocno spłaszczona czy...
- Nie, z tego, co wiem, jest w niezłym stanie. Policja uważa, że ma
wystarczająco cech szczególnych, aby mogli zidentyfikować rewolwer, z którego
została wystrzelona. Teraz puść mnie, Peny. Policja wymyśliła, że blondynka
wyjechała, ponieważ pokazał się tam ten Denham i zaczął się kłócić z jej facetem.
Ten gość zameldował się jako S.G. Wilfred i podał adres w San Diego. Adres
fikcyjny, nazwisko zresztą też.
- I co dalej?
Policja doszła do wniosku, że jeśli pobili się o dziewczynę i ten facet,
mówmy na niego Wilfred, załatwił tego drugiego, a potem został bez samochodu, to
mógł próbować wymknąć się od tyłu. Zaczęli szukać śladów i znaleźli miejsce, gdzie
przedzierał się przez ogrodzenie z drutu kolczastego i podarł ubranie. Policja ma kilka
nitek z jego ubrania - znaleźli je na drucie. Niezła robota. Twój przyjaciel, porucznik
Tragg, kierował akcją i, jak tylko zobaczył ślady prowadzące do ogrodzenia, wyjął
szkło powiększające. No i oczywiście znalazł te nitki.
A co powiesz o śladach stóp?
- Zrobili odlewy. Ślady prowadziły przez ogrodzenie, potem biegły polem aż
do bocznej drogi. Podejrzewają, że ten facet przypuszczalnie poszedł na piechotę do
autostrady, a tam złapał okazję do miasta. Policja nada w gazetach komunikaty, że
poszukuje ludzi, którzy widzieli i będąpotrafili opisać autostopowicza.
Rozumiem - odparł Mason. - Coś jeszcze, Paul?
Chodzi o ten samochód. Został oddany do agencji. Zajechała nim młoda
kobieta, wysiadła i ruszyła do biura, ale po drodze zniknęła. Oczywiście, wiesz, jak to
się dzieje.
Osoba wynajmująca samochód zostawia pięćdziesiąt dolarów kaucji. Nikogo
nie interesują samochody, które są zwracane. Odebranie kaucji leży w interesie tego,
kto pożycza. Opłata za wynajem i przebieg liczonajest za cały dzień i rzadko kiedy
osiąga pięćdziesiąt dolarów.
- Mówisz, że policja zajęła się samochodem?
Tak jest. Teraz badają odciski palców. Podobno mają niezły zestaw.
Oczywiście, badają też odciski palców w segmencie piętnastym i szesnastym.
No cóż - odparł Mason. - Będą pewnie mieli coś konkretnego.
Do diabła, już mają coś konkretnego! Jedyna rzecz, której im brakuje, to
facet pasujący do tych odcisków. Ale nie bój się, Perry, będą go mieli.
- Kiedy?
Drakę opuścił powieki i rozpatrywał problem.
- Pięćdziesiąt procent, że przed dziesiątą rano. Prawie na pewno przed piątą po
południu.
- Co teraz planujesz? - spytał Mason.
W biurze mam leżankę. Trochę się zdrzemnę. Okolica roi się od moich
ludzi. Będą węszyć gdzie się da.
W porządku. Jeśli coś się zdarzy, daj mi znać.
Gdzie będziesz?
Tutaj.
- W tej sprawie musisz mieć cholernie ważnego klienta.
- Nie spekuluj, tylko dostarczaj mi informacji.
- Dzięki za wskazówkę - powiedział Drake i wyszedł z biura.
Mason spojrzał na Elsę Griffin.
Najwyraźniej - rzekł - nikt jeszcze nie powziął żadnych podejrzeń co do
pani.
Opis osoby wynajmującej segment dwunasty był bardzo dokładny.
Chce pani wrócić? - spytał Mason.
Na twarzy kobiety odbiło się przerażenie.
Mam wracać? Po co?
Bedford opowiedział o pani pomocy przy zdejmowaniu odcisków palców ze
srebrnej tacy. Czy chciałaby pani pojechać do motelu, do swojego segmentu?
Właściciel zapewne wyjrzy, żeby sprawdzić, kto przyjechał. Może pani go trochę
nabujać. Potem pójdzie pani do siebie i zdejmie odciski palców z klamek, gałek na
drzwiach szafy i z każdego miejsca, w którym mogłyby być zostawione. Utrwali je
pani na taśmie i przyniesie do mnie.
A jeśli właściciel będzie miał jakieś podejrzenia? Jeśli sprawdzi numer
mojego samochodu? Jak się wpisywałam do księgi, przestawiłam cyfry.
- To ryzyko, które musimy podjąć.
Potrząsnęła głową.
Nie byłoby to w porządku wobec pana Bedforda. Gdyby ktoś mnie tam
rozpoznał, zaprowadziłoby go to prosto do niego.
Już i tak prowadzi do niego wystarczająco dużo śladów. Paul Drakę miał
rację. Pięćdziesiąt procent, że dotrą do niego przed dziesiątą rano. A na pewno będą
go mieli przed piątą po południu. Zostawił ślad w postaci dwustu czeków
podróżnych, a Binney Denham podejmował pieniądze na te czeki. Policja zacznie
sprawdzać, co robił Denham w ciągu dnia i trafi do miejsc, gdzie pobierał pieniądze.
A to zaprowadzi ich wprost do Bedforda. Rozpoznają go po odciskach palców.
I co potem?
Potem - odparł Mason - staniemy przez oskarżeniem o morderstwo. Sprawa
trafi do sądu.
- I co dalej?
Będą musieli udowodnić ponad wszelką wątpliwość jego winę. Czy pani
myśli, że zabił Denhama?
Nie! - zaprotestowała z uczuciem.
W porządku. Opowie swoją historyjkę. Ma tę kartkę przypiętą do rękawa, tę
którą znalazł, kiedy się obudził.
A jak wytłumaczy to, że nie zgłosił znalezienia ciała?
Ależ zgłosił. Pani zgłosiła. On pani polecił zadzwonić na policję. Zrobił, co
mógł, żeby ułatwić policji zajęcie się sprawą, tylko próbował trzymać się z dala. Była
to pożałowania godna próba uniknięcia rozgłosu, ponieważ miał do czynienia z
szantażystą.
Przez chwilę myślała nad słowami Masona, i w końcu rzekła:
Panu Bedfordowi się to nie spodoba.
Co mu się w tym nie spodoba?
Konieczność wytłumaczenia policji, po co tam pojechał.
Nic nie musi wyjaśniać. Może nie otwierać ust. Ja zajmę się wyjaśnieniami.
Obawiam się, że to mu się też nie spodoba.
Zanim sprawa się skończy, będzie musiał znieść dużo rzeczy, które mu się
nie będą podobały - odparł niecierpliwie Mason. - Osobom podejrzanym o
morderstwo rzadko kiedy podoba się to, co robi policja, próbując dotrzeć do prawdy.
A więc on zostanie oskarżony o morderstwo?
Może pani podać jakikolwiek wiarygodny powód, czemu miałoby być
inaczej?
Myśli pan, że to coś da, jeśli pojadę do hotelu i zdejmę odciski palców?
Musimy spróbować. Z tego, co mówi Drakę, wnioskuję, że z niczym tam
pani nie łączą. Właściciel motelu będzie się starał, żeby goście nie byli niepokojeni.
Będzie próbował ograniczyć działania policji do segmentów piętnaście i szesnaście.
Pani napije się paru drinków i wyleje parę kropli alkoholu na apaszkę, tak żeby
rzuciło się w oczy, że pani piła. Proszę jechać do hotelu, jakby nigdy nic. Jeśli
właściciel podejdzie i opowie o tej kobiecie, która weszła do pani pokoju, proszę mu
powiedzieć, że nic się nie stało, że to była przyjaciółka, która przyszła panią
odwiedzić, że to pani jej poleciła wejść i się rozgościć, gdyby pani nie zastała, i że
pani poszła na spotkanie z kimś, kogo pani bardzo lubi i że w związku z tym nie
stawiła się pani na spotkanie z przyjaciółką. Chciałbym zdobyć odciski palców osoby,
która była w pani segmencie, ale przede wszystkim chciałbym, żeby pani starła
wszystkie swoje odciski. Jak skończy pani zdejmować odciski palców, proszę
wszystko wkoło zmyć mydłem i ciepłą wodą. Proszę się pozbyć wszystkiego, co
mogłoby okazać się obciążające.
Dlaczego?
Ponieważ jeśli tego nie zrobimy, a policja dojdzie do wniosku, że warto
przyjrzeć się kobiecie z numeru dwunastego i zacznie szukać jej odcisków, obciąży to
panią. Poza tym, nie rozumie pani, że będzie wyglądać podejrzanie, jeśli pani nie
wróci na noc? Właściciel na pewno zgłosi to jako jeszcze jedną podejrzaną
okoliczność.
Okay. Jadę. Skąd mam wziąć zestaw do zdejmowania odcisków palców?
Mason uśmiechnął się szeroko.
Mamy tu jeden na wszelki wypadek. Pani wie, jak to się robi. Bedford
mówił, że zdjęła pani odciski palców z tacy.
Oczywiście, że wiem. Może mi pan nie wierzyć, ale zrobiłam
korespondencyjny kurs detektywistyczny. No, to już jadę.
Jeśli cokolwiek się stanie, wszystko jedno co - ostrzegł ją Mason - proszę
dzwonić do agencji Drake’a. Będę z nim w stałym kontakcie. Jeśli ktoś próbowałby
panią o cokolwiek wypytywać, niech pani nie mówi ani słowa.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
O siódmej rano Paul Drakę był w biurze Masona.
Co wiesz o tym Binneyu Denhamie, Peny? - spytał detektyw.
A co ty o nim wiesz?
Tylko to, co wie policja. Ale zaczyna się klarować.
No?
Miał tę skrytkę sejfową razem z Elstonem. Elston poszedł do banku, a teraz
policja nie może go znaleźć. Tego należałoby się spodziewać. Policja znalazła
mieszkanie Denhama. Zbyt szykowne jak na faceta, który podobno mieszkał sam.
Dlaczego mówisz „podobno”?
Policja podejrzewa, że ktoś z nim jednak mieszkał.
Co znaleźli?
Czterdzieści tysięcy dolarów w gotówce pod dywanem. Jeden róg dywanu
był tak często podnoszony, że to od razu rzuciło się w oczy. Pod spodem podłoga
wyłożona była studolarowymi banknotami.
Co z podatkiem dochodowym? - spytał Mason.
Jeszcze się za to nie zabrali. Z samego rana zwrócą się o pomoc do
chłopców z urzędu skarbowego.
Nieźle - zauważył Mason.
Prawda? - zgodził się Paul.
Co jeszcze wiesz?
Policja wysunęła teorię, że Binney Denham zajmował się szantażem i
wykończyła go jedna z ofiar. Ten facet z dziewczyną to mogła być właśnie ofiara
szantażu. Policja nic jeszcze o nich nie wie. Mówią o nich pan X i panna Y.
Przypuśćmy, że pan X jest dobrze znanym, bogatym człowiekiem interesów, a panna
Y rozrywką na weekend. A może kandydatką na miejsce pani X. Przypuśćmy, że cała
sprawa była na razie utrzymywana w tajemnicy i że dowiedział się o tym Binney
Denham. Binney wpada złożyć swoje uszanowanie i zgarnąć forsę, ale zamiast tego
dostaje kulę w plecy.
Ciekawe - przyznał Mason. - Jak Binney Denham mógł się o tym
dowiedzieć?
Binney Denham miał czterdzieści tysięcy dolców pod dywanem. Nie dostaje
się takich datków w gotówce, jeśli nie potrafi się zbierać informacji.
Ciekawe! - powtórzył Mason.
Lepiej trzymaj się od tego z dala - ostrzegł Drakę.
O czym mówisz? - spytał prawnik.
Masz klienta. Nie pytałem, kto to jest, ale przyjmuję możliwość, że pan X.
- Nie trać czasu na zgadywanki, Paul.
Jeśli reprezentujesz pana X, to miejmy nadzieję, że nie zostawił za sobą zbyt
wielu śladów. Na tej sprawie można się sparzyć.
Wiem - odparł Mason. - Chcesz kawy, Paul?
Nie zaszkodziłoby.
Della nalała detektywowi filiżankę kawy. Drakę spróbował i skrzywił się.
Co jest? - zainteresował się Mason.
Fuj! Z termosu! Założę się, że została zrobiona koło północy.
Mylisz się - wytknęła mu Della. - Dolałam nowej po trzeciej rano.
To z powodu mojego żołądka - narzekał Drakę. - Mam nalot na języku i
uczucie, że zamiast żołądka dźwigam słoik z politurą. To pewnie wynik żywienia się
kawą, hamburgerami i wodorowęglanem sodu.
Czy ktoś słyszał strzał? - spytał Mason.
Zbyt wiele osób. Niektórzy twierdzą, że słyszeli strzał o ósmej piętnaście,
inni o ósmej czterdzieści pięć, inni o dziewiątej trzydzieści. Może po autopsji policja
będzie mogła powiedzieć więcej na ten temat. Problem polega na tym, że motel leży
przy autostradzie, tuż przed zakrętem i lekkim wzniesieniem. Ciężarówki
zwalniająprzed zakrętem i wielu z nich strzela gaźnik. Ludzie nie zwracają już na to
uwagi, bo za często się zdarza.
Drakę wysączył ostatnie krople kawy.
- Idę zjeść jajka na szynce - powiedział. - Idziecie ze mną?
Mason pokręcił głową.
Jeszcze trochę tu posiedzimy, Paul - odparł.
Do licha! Pan X musi być milionerem! - zawołał Paul.
Mówisz to w żartach czy na poważnie? - spytał Mason.
- W żartach - powiedział Paul i wstał z fotela.
Dwadzieścia minut później Elsa Griffin zapukała do drzwi gabinetu Masona.
Kiedy Della Street otworzyła drzwi, ukradkiem wślizgnęła się do środka.
Wygląda pani jak piękna kobieta-szpieg, która właśnie wykradła
łatwowiernemu generałowi tajemnicę najnowszej broni atomowej.
Spisałam się na medal! - pochwaliła się.
Dobrze! - powiedział Mason. - Proszę wszystko opowiedzieć.
Kiedy tam dotarłam, zamieszanie już się skończyło. W garażu był samochód
policyjny i kilku policjantów w segmentach piętnaście i szesnaście. Przypuszczalnie
szukali odcisków palców.
Co pani zrobiła?
Podjechałam do dwunastki, zaparkowałam samochód i włączyłam światło.
Poczekałam trochę, żeby się przekonać, czy ktoś się mną zainteresuje. Nie chciałam,
żeby mnie złapał przy zdejmowaniu odcisków palców.
- I co się zdarzyło?
- Przyszedł właściciel i zapukał do drzwi. Przyglądał mi się uważnie. Pewnie
pod maską spokojnej kobiety doszukiwał się skłonności do szaleństw.
- Co pani zrobiła?
- Wyprostowałam jego poglądy na ten temat. Powiedziałam, że przyjechałam
na zjazd szkoły, że mieliśmy dużą imprezę i że teraz mam zamiar zdrzemnąć się, a
potem wsiadam w samochód i wracam do pracy.
- A on coś mówił?
- Nie o morderstwie. Powiedział, że miał trochę kłopotów, ale nie zdradził ich
charakteru, a potem wspomniał, że w moim pokoju była jakaś kobieta. Powiedziałam,
że wszystko w porządku, że to była koleżanka ze szkoły, z którą miałam się spotkać, i
że sama jej poradziłam, żeby weszła i zaczekała na mnie. Powiedziałam, że celowo
zostawiłam otwarte drzwi.
Nic nie podejrzewał?
Nie. Powiedział, że miał kłopoty i próbował sprawdzić, czy nie zdarzyło się
nic niezwykłego, że przypomniał sobie tę kobietę i był ciekaw, czy z nią wszystko
było w porządku.
Mówił, o której to było godzinie?
Nie wiedział dokładnie, ale podejrzewam, że musiała tam wejść wtedy,
kiedy ja uganiałam się za blondynką. Musiałam przejechać niezły kawałek, zanim
udało mi się wrócić.
W samochodzie na pewno była blondynka?
- Tak, nazywa się Geraldine Coming.
-A co z odciskami? - spytał Mason.
Mam całe mnóstwo. Obawiam się, że większość z nich to moje, ale może
kilka należy do niej. Dobrych zebrałam dwadzieścia pięć czy coś koło tego. Każdą z
kart z odciskami ponumerowałam i zrobiłam dodatkowo w notesie spis numerów z
informacją, skąd każdy odcisk został zdjęty.
Zatarła pani wszystkie ślady za sobą?
- Zmyłam wszystko dokładnie wodą z mydłem, a potem wypolerowałam
suchym ręcznikiem.
Lepiej niech pani zostawi swoje odciski palców, żeby ludzie Drake’a mogli
panią wyodrębnić. Miejmy nadzieję, że niektóre z tych odcisków należą do tej
intruzki. Nie wie pani, kto to mógł być?
Nie mam pojęcia. Po prostu tego nie rozumiem. Po co ktoś miałby
interesować się moim segmentem?
Może to była pomyłka? - zasugerował Mason.
Panie Mason, czy nie przypuszcza pan, że ci... szantażyści nabrali podejrzeń,
kiedy się pokazałam? Może obserwowali otoczenie? Poznaliby mnie, gdyby mnie
zobaczyli.
Nie będę ryzykował zgadywania, dopóki nie zdobędę więcej informacji.
Proszę iść do biura Drake’a, zostawić swoje odciski i przyniesione karty i powiedzieć
Drake’owi, żeby jego ludzie przejrzeli to, co pani przyniosła, odrzucili pani odciski, a
resztę mi dali.
A ja co mam robić?
- Byłoby doskonale, gdyby nie poszła pani do biura.
Ale pan Bedford będzie mnie potrzebował. Właśnie dzisiaj ma...
Dzisiaj policja przyjdzie do biura i zacznie zadawać pytania. Niech się pani
nie zdziwi, jeśli przyprowadzą ze sobą właściciela motelu Staylonger.
Po co mieliby go brać?
Żeby dokonał identyfikacji. Skomplikowałoby to co nieco sprawy, gdyby
zastał panią w sekretariacie przy biurku i rozpoznał w pani kobietę z numeru
dwanaście.
Wyobrażam sobie! - przeraziła się Elsa.
Proszę zadzwonić do pana Bedforda i wszystko mu wyjaśnić - poradził
Mason. - Niech pani nie mówi, że wróciła pani do motelu i zebrała odciski palców.
Proszę po prostu powiedzieć, że nie spała pani prawie całą noc i że ja uważam za
absolutnie niewskazane, aby była pani dziś w biurze. Proszę uprzedzić pana
Bedforda, że najprawdopodobniej jeszcze przed południem będzie miał oficjalnych
gości i że, jeśli będą go pytać o czeki podróżne, niech powie, że chodzi o interes i że
nie chce tego komentować. Jeśli okaże się, że na podstawie odcisków palców chcą go
zidentyfikować jako mężczyznę, który prowadził wynajęty samochód i był w motelu,
albo jeśli przyjdzie z nimi właściciel motelu i go rozpozna, niech pan Bedford nie
mówi ani słowa. Niech pani zastępczyni zadzwoni do mnie i do biura Drake’a w
chwili, kiedy ktokolwiek z policji zjawi się w biurze. Może to pani zrobić?
Elsa Griffm spojrzała Masonowi w oczy i powiedziała:
Panie Mason, niech mnie pan dobrze zrozumie. Zrobię wszystko...
absolutnie wszystko, żeby zapewnić człowiekowi, u którego pracuję, szczęście i
bezpieczeństwo.
Jestem tego pewien - odparł Mason - i widzę w tym niebezpieczeństwo.
Co pan ma na myśli?
Był szantażowany. Policja mogłaby pomyśleć, że pani poświęcenie dla szefa
skłoniło panią do zlikwidowania szantażysty.
Och, tego bym nie zrobiła! - zawołała szybko.
Może nie, ale chodzi o to, by przekonać o tym policję.
Panie Mason - powiedziała z wahaniem - nie sądzi pan, że Denhama zabił
wspólnik? Wspominał mężczyznę nazwiskiem Delbert. To ten Delbert miał być taki
uparty.
Niewykluczone.
Jestem niemal pewna, że tak było.
Dlaczego? - spytał Mason, rzucając jej badawcze spojrzenie.
Widzi pan, zawsze interesowałam się wykrywaniem zbrodni. Często czytam
czasopisma, w których drukują sprawozdania z prawdziwych procesów. Właśnie w
takim czasopiśmie znalazłam ogłoszenie o korespondencyjnym kursie
detektywistycznym.
Tak? - powiedział Mason, rzucając spojrzenie Delii.
Wydaje się, że jak gang się dobrze obłowi, to wspólnicy przeważnie nie
chcą się dzielić. Jeśli jest ich trzech, a jeden z nich zginie, to dzielą się na pół. Jeśli
jest ich dwóch i jeden zginie, to ten drugi bierze wszystko.
Chwileczkę - przerwał Mason. - Tego nie przeczytała pani w żadnym
czasopiśmie. To motyw typowy dla literatury - słuchowisk radiowych, filmów w kinie
i telewizji. Niektórzy pisarze stosują motyw gangu likwidującego się wzajemnie, żeby
nie dzielić się zdobyczą. Często spotyka się ten motyw w komiksach. Gdzie to pani
czytała? W jakim piśmie?
Nie pamiętam - przyznała. - Kiedy teraz o tym myślę, to rzeczywiście
wydaje mi się, że to było w komiksie. Widzi pan, lubię kryminały. Czytam pisma,
oglądam filmy na ten temat... można powiedzieć, że jestem wielbicielką kryminałów.
Problem w tym - wyjaśnił Mason - że policja nie zamierza oskarżyć
wspólnika. Oskarżą Stewarta Bedforda. Tak myślę.
Rozumiem. Tylko się zastanawiałam nad tym, czy sprytny obrońca nie
mógłby podrzucić jakichś dowodów, które by wskazywały na to, że mordercą jest
Delbert, ten wspólnik Denhama. To pomogłoby panu Bedfordowi, prawda?
Sprytny prawnik nie podrzuca fałszywych dowodów.
Och! Chyba za dużo czytam na temat zbrodni. Ten temat mnie po prostu
fascynuje. No cóż, to ja już się zbieram.
Niech pani idzie do domu i zadzwoni do pracy, że jest pani chora. Proszę nie
zapomnieć wstąpić do biura Paula Drake’a i zostawić odciski palców.
Nie zapomnę - przyrzekła.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Paul popatrzył na Delię i powiedział:
- Ależ ta dziewczyna ma pomysły!
A ma, ma.
Jeśli ma naprawdę ochotę podrzucić fałszywe dowody przeciwko temu
Delbertowi - ciągnął Mason - albo przeciwko
komukolwiek innemu, to lepiej niech będzie ostrożna. Dobry policjant ma
nosa i wyczuje fałszywe dowody na odległość.
Najgorsze, że jeśli Elsa coś podrzuciła i policja to wykryła, naturalnie będzie
przekonana, że to twoja robota.
Cóż, ryzyko zawodowe. Chodźmy coś zjeść, Delio.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zanim Mason i Della Street wrócili ze śniadania, Sid Carson, specjalista od
daktyloskopii współpracujący z Paulem Drakiem, skończył pracę nad odciskami
przyniesionymi przez Elsę Griffin i czekał na Masona w biurze.
Prawie wszystkie odciski - powiedział - są Elsy Griffin. Ale mamy cztery
pozostawione przez kogoś innego.
Które to?
Są tu, w tej kopercie. Numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
W porządku - powiedział Mason. - Zachowam je na przyszłość. Pozostałe
należą wyłącznie do panny Griffin?
Tak jest. Zostawiła swoje odciski w biurze i porównaliśmy je. Tylko te
cztery nie należą do niej.
A co możesz o nich powiedzieć?
Niewiele. Mógł pozostawić je poprzedni gość. Co nieco zależy od
wilgotności, od tego, jak dokładnie się sprząta, kiedy ostatnio pokój był
wynajmowany i tak dalej. Od wilgotności powietrza zależy żywot pozostawionego
odcisku.
A jakie są te odciski? Dobre?
Bardzo dobre. Naprawdę.
Były jakieś informacje na temat tego, skąd pochodzą?
Tak. Ta dziewczyna zrobiła niezłą robotę. Zdjęła odciski, przeniosła je na
karty, na odwrocie kart napisała, skąd je wzięła. Dwa są z lustra. Dwa ze szklanej
gałki drzwi szafy. Zrobiła nawet rysunek gałki. Gałka nie jest okrągła, tylko
wieloboczna, żeby ręka się nie ślizgała przy przekręcaniu.
Dzięki, Carson. Wpadnę do ciebie, jak będę miał coś więcej - powiedział
Mason.
Okay - rzucił Carson na odchodne.
Mason przez chwilę przyglądał się odciskom palców widocznym pod
przezroczystą taśmą. - I co? - spytała Della.
Nie jestem specjalistą Delio, ale... - ustawił tak szkło powiększające, aby
uzyskać jak najwyraźniejszy obraz.
Ale co? - ponagliła go Della.
Do diabła! Ten odcisk palca już widziałem!
Jak to, widziałeś go?
Pamiętam ten specyficzny układ... - Głos Masona zamarł.
Della podeszła i spojrzała mu przez ramię.
Delio! - zawołał nagle adwokat. Della aż podskoczyła.
Co? - spytała.
- Wyciągnij kartę ewidencyjną ze zdjęciami i odciskami palców żony
Bedforda.
Della pobiegła do półki i wyjęła kartę, którą Bedford zostawił u Masona i
którą posłużyli się szantażyści, by udokumentować swe rewelacje.
Dobry Boże! - zawołała Della. - Przecież nie mogło tam być pani Bedford!
Skąd wiesz? Pamiętaj, co mówił jej mąż o tym telefonie od Binneya, który
odebrał w domu w trakcie przyjęcia. Chciał porozmawiać bez świadków, więc
poszedł do pracowni i poprosił kamerdynera, żeby odwiesił słuchawkę, jak tylko
odbierze telefon na górze. Przypuśćmy, że wzbudziło to podejrzenia pani Bedford.
Przypuśćmy, że posłała po coś kamerdynera i powiedziała, że sama przypilnuje tego
telefonu. Przypuśćmy, że podsłuchała rozmowę...
Chcesz powiedzieć... że o wszystkim się dowiedziała?
Bądźmy realistami. Kiedy oszukała to towarzystwo ubezpieczeniowe?
Kilka lat temu, przed pierwszym małżeństwem - odparła Della Street.
Właśnie. Potem wyszła za mąż, jej mąż popełnił samobójstwo, a ona dostała
pieniądze z jego polisy. Po kilku latach poślubiła Bedforda i po następnych paru
latach pojawili się szantażyści. A kiedy policja przeszukała mieszkanie Binneya
Denhama, okazało się, że podłoga wyścielona jest nowiutkimi studolarówkami.
Chcesz powiedzieć, że ją też szantażowali?
Dlaczego nie? Przyjrzyjmy się tym odciskom. Jeśli wiedziała, że Binney
zamierza udać się do jej męża... W podbramkowej sytuacji kobieta może stać się
bardzo niebezpieczna.
Ale Bedford mówił, że przedsięwzięli wszelkie środki ostrożności, żeby ich
nie śledzono. Pamiętasz, jak nam mówił, że krążyli wkoło i że za nimi jechał Binney,
a potem Bedford sam wybrał motel?
- Wiem o tym, ale co nam szkodzi porównać odciski. Ten już na pewno
widziałem.
Mason wziął szkło powiększające i dokładnie zbadał odciski palców
widniejące pod fotografiami policyjnymi na dokumencie i na kartach przyniesionych
przez Elsę Griffin. Cicho zagwizdał.
Trafiłeś na coś?
Spójrz - powiedział Mason.
- Nie potrafiłabym zinterpretować odcisków, nawet gdybym się rok uczyła -
zaprotestowała Della.
- Te na pewno potrafisz. Przyjrzyj się temu odciskowi na karcie. I porównaj
go z tym tutaj. Widzisz ten ostry łuk? Policz, ile jest linii do pierwszego wyraźnego
rozgałęzienia, a potem spójrz na to miejsce, gdzie linie układają się...
- Wielkie nieba! Są takie same! Mason skinął głową.
To znaczy, że pani Bedford śledziła...
Kogo? - spytał Mason.
Męża z blondynką.
Prawnik potrząsnął głową.
Na pewno nie, biorąc pod uwagę te ich środki ostrożności. Ponadto, gdyby
śledziła męża i tę dziewczynę, wiedziałaby, które segmenty wynajęli, i poszłaby
prosto tam.
To kogo śledziła?
Może Binneya Denhama?
Chcesz powiedzieć, że Denham pojechał do motelu po pieniądze?
Możliwe.
To po co wchodziła do pokoju Elsy Griffin? Skąd by wiedziała, że Elsa też
tam była?
Tego nie wiem. Zadzwoń do biura Paula Drake’a, Delio. Niech śledzą panią
Bedford. Przekonamy się, co będzie dziś robić.
A potem?
Mason zastanawiał się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami.
- Jeśli mam z nią pomówić, lepiej będzie, jeśli to zrobię, zanim policja
dobierze się do jej męża.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kobieta, która podjechała niskim zagranicznym samochodem sportowym do
stacji benzynowej, pasowała sylwetką do swego auta. Była szczupła i bardzo zgrabna.
Uśmiechnęła się do pracownika stacji i powiedziała: „Do pełna”. Otworzyła drzwi i,
przytrzymując spódnicę, żeby nie odsłaniała jej długich nóg, wysiadła z samochodu.
Szybko poprawiła spódnicę i powiedziała:
- Przy okazji proszę sprawdzić poziom oleju i wody.
Odwróciła się. Tuż za nią stał wysoki, szczupły, ale barczysty mężczyzna.
Zaniepokoiła go jego twarz, jakby wykuta z granitu. Obejrzała się ponownie.
- Dzień dobry, pani Bedford. Nazywam się Peny Mason - przedstawił się
nieznajomy.
- Pan jest tym prawnikiem?
Potwierdził skinieniem głowy.
- Miło mi pana poznać. Słyszałam o panu od męża. Wygląda na to, że pan
mnie zna, ale nie przypominam sobie, byśmy się kiedykolwiek spotkali.
- Nie spotkaliśmy się. To jest pierwszy raz. Moglibyśmy przez chwilę
porozmawiać?
Jej spojrzenie momentalnie stało się ostrożne i zimne.
O czym? - spytała.
Zajmie nam to tylko pięć minut - powiedział, spoglądając znacząco w
kierunku pracownika stacji, który, choć wlepiał wzrok w końcówkę węża z
dystrybutora, pilnie nadstawiał ucha.
Zawahała się lekko, ale w końcu się zgodziła. Ruszyła w kierunku
kompresora, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.
- A więc, o czym chce pan ze mną rozmawiać.
- O motelu Staylonger, w którym była pani wczoraj wieczorem.
Szare oczy przybrały lekko kpiący wyraz. Nie dała po sobie poznać, że słowa
Masona trafiły w czułe miejsce.
- Nie byłam wczoraj w żadnym motelu, panie Mason, ale jeśli pan chce,
chętnie o tym porozmawiam. Staylonger. Zdaje mi się, że znam tę nazwę. Czy może
mnie pan oświecić, gdzie on się znajduje?
- Tam, gdzie pani była wczoraj wieczorem.
- Pana upór może mnie zdenerwować.
Mason wyjął z kieszeni kartkę papieru i rzekł:
- To jest odcisk serdecznego palca pani prawej ręki. Zostawiła go pani na
szklanej gałce drzwi szafy. Może przypomni pani sobie tę gałkę, pani Bedford. Była
dosyć ozdobna, wielokątna, co z jednej strony niewątpliwie ułatwia przekręcanie jej,
a z drugiej gwarantuje pozostawienie dobrych odcisków palców.
Kobieta z namysłem przyglądała się prawnikowi.
A skąd pan wie, że to mój odcisk?
Porównałem go.
Z czym?
Z kartą ewidencyjną z policji.
Pani Bedford na moment odwróciła wzrok.
Mogę się dowiedzieć, jaki jest cel tych pytań? Czemu bawi się pan ze mną w
kotka i myszkę? Znając pana reputację, przyjmuję, że nie chodzi o pospolity szantaż?
W popołudniowym wydaniu gazet znajdzie się informacja o morderstwie
popełnionym w motelu Staylonger. Naturalnie, policja interesuje się wszystkim, co
się tam zdarzyło, a co choć trochę odbiega od normy.
A skąd pana zainteresowanie? - spytała chłodno pani Bedford.
Reprezentuję klienta, który chwilowo woli zachować anonimowość.
Rozumiem. I być może pana klient chciałby mnie wmieszać w morderstwo?
Może.
W tym wypadku powinnam kontaktować się z moim prawnikiem, a nie
jego... czyjej.
Jak pani woli. Jednakże w tym wypadku nie byłaby to pierwsza w kolejności
pani rozmowa.
Z kim byłaby pierwsza?
Z policją.
- Mechanik już kończy sprawdzać mój samochód. Kilkaset metrów stąd jest
hotel. Na półpiętrze jest pokój do prowadzenie korespondencji, w którym przeważnie
nikogo nie ma. Pojadę tam. Jak pan chce, może pan jechać za mną.
- Dobrze - zgodził się Mason. - Ale proszę nie próbować żadnych sztuczek z
tym sportowym samochodem. Udałoby się pani mnie zgubić, ale ten manewr mógłby
okazać się zbyt kosztowny.
Pani Bedford spojrzała mu prosto w oczy.
- Jeśli tak się zdarzy, że mnie pan lepiej pozna, panie Mason - rzekła - to się
pan przekona, że nie uciekam się do tanich chwytów. Kiedy walczę, to walczę, ale
kiedy daję słowo, to go dotrzymuję. Oczywiście, zakładam, że pana samochód jest w
stanie jechać z przeciętną szybkością i policjant z drogówki nie będzie musiał
popychać pana na skrzyżowaniach.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się, podeszła podpisać czek za
benzynę, wsiadła do samochodu i ruszyła.
Mason jechał za nią, zaparkował przed hotelem, wjechał na półpiętro i
dołączył do pani Bedford.
Pani Bedford każdym szczegółem podkreślała swą szczupłą sylwetkę. Nosiła
długie kolczyki i miała długą cygarniczkę z rzeźbionej kości słoniowej, co
podkreślało smukłość palców, w których trzymała papierosa.
Pani Bedford spojrzała z uśmiechem na Masona, który usadowił się na krześle
obok.
Całą drogę starałam się wymyślić coś, co powstrzymałoby pana od
zadawania mi pytań - przyznała - ale nic nie wymyśliłam. Nic wiem, czy blefował
pan na temat moich odcisków palców i tych dokumentów z policji. Czego pan chce?
Chcę dowiedzieć się czegoś na temat biżuterii i tego towarzystwa
ubezpieczeniowego.
Pani Bedford głęboko zaciągnęła się papierosem, powoli wypuściła dym i
nagle się poddała.
- W porządku - powiedziała. - W tym czasie nazywałam się Anna Duncan.
Zawsze nienawidziłam przeciętności. Chciałam się wyróżniać. Musiałam iść do
pracy, ale nic miałam żadnego zawodu. Jedyne, co mogłam robić, to najzwyklejsza
harówka biurowa. Spróbowałam, ale nie odpowiadało mi. Wyglądałam zbyt dobrze,
żeby mężczyzn, dla których pracowałam, zadowalało to, że wypełniam zwykłe
obowiązki biurowe, co było zresztą jedyną rzeczą, za jaką byli gotowi mi płacić.
Niemal wszystko, co odziedziczyłam po śmierci matki, to trochę biżuterii. Biżuteria
była stara i cenna, i ubezpieczona na dużą kwotę.
Chciałam się odpowiednio ubrać i obracać w towarzystwie, żeby zostać
zauważoną. Gotowa byłam zaryzykować. Pomyślałam, że jeśli będę spotykać się z
ludźmi z odpowiedniego środowiska, mogę liczyć najaśniejsząprzyszłość. Przerażała
mnie perspektywa monotonnego życia wypełnionego pisaniem listów cały długi dzień
i ukradkową randką z szefem, który nieodmiennie okłamuje żonę, mówiąc, że ma
pilną pracę w biurze.
- I co pani zrobiła?
- Bardzo niezgrabnie, po amatorsku zabrałam się za tę sprawę. Zamiast iść do
dobrej firmy, która by wyceniła biżuterię i zaproponowała odpowiedni kontrakt,
poszłam do lombardu.
- I?
- Sądziłam, że jeśli dostanę jakieś pieniądze w formie pożyczki, to później ją
spłacę i odzyskam biżuterię. Myślałam, że uda mi się zainwestować pieniądze w jakiś
dochodowy interes. Mieszkałam wtedy ze skąpą i w dodatku ciekawską ciotką. Nie
powinnam tak o niej mówić, już nie żyje. Chodzi o to, że musiałam jakoś wyjaśnić
utratę biżuterii, więc stworzyłam pozory kradzieży, a biżuterię zaniosłam do
lombardu.
A ciotka zgłosiła kradzież na policji?
Na tym się właśnie potknęłam.
Pani miała w planach wizytę na policji?! - Ależ skąd!
To co się stało?
- Nie byłam przygotowana na tyle kłopotliwych pytań.
Biżuteria była ubezpieczona i ciotka nalegała, żebym upomniała się o
odszkodowanie. Wzięła formularz, wypełniła go i dała mi do podpisania. Policja
zbadała całą sprawę, tak samo towarzystwo ubezpieczeniowe. W końcu wypłacono
mi sumę, na którą była ubezpieczona biżuteria. Nie chciałam tych pieniędzy, ale
musiałam je wziąć, żeby podtrzymać pozory. Nie wydałam z tego ani grosza.
Potem powiedziałam ciotce bajkę o tym, że chcę odwiedzić przyjaciół.
Wzięłam pieniądze z lombardu, kupiłam trochę ciuchów i pojechałam do Phoenix w
Arizonie. To znane miejsce wypoczynku zimowego. Wybrałam hotel odpowiedniej
klasy, aby mieć pewność spotkania ludzi z lepszego towarzystwa.
- I co się zdarzyło? - spytał Mason.
Policja znalazła biżuterię w lombardzie. Najpierw myśleli, że zastawił ją
złodziej. A potem dostali rysopis osoby, która zastawiła klejnoty, i ich olśniło. To
było straszne!
Wierzę.
W tym czasie spotkałam bardzo szacownego dżentelmena, prawnika,
wdowca. Nie wiem, czy kiedykolwiek zwróciłby na mnie uwagę, gdyby nie kłopoty,
w jakie wpadłam. Był adwokatem, a ja zwróciłam się do niego o pomoc. Najpierw był
chłodny i sceptyczny, ale jak usłyszał moją wersję wypadków, poczuł współczucie.
Zainteresował się mną, pomógł mi wybrnąć z tego całego bigosu, przedstawiał
ludziom.
Przeżyłam trzy najwspanialsze miesiące w życiu. Byłam lubiana w
towarzystwie. Przekonałam się, że prawdą jest, że jak cię widzą, tak cię piszą.
Zakochał się we mnie. Ja go nie kochałam, ale był bogaty. I potrzebował
mnie. Brakowało mu pewności siebie, zawsze był zbyt ostrożny. Poślubiłam go,
próbowałam ośmielić, żeby porzucił zbytnią ostrożność i czasem zdecydował się na
ryzyko. Nie bardzo mi się udało. Poszedł za moją radą, zaryzykował, ale znalazł się w
krytycznej sytuacji, cienka skorupka pewności siebie pękła, powróciły stare obawy.
Nie wytrzymał tego i popełnił samobójstwo. Najgorsze, że w końcu okazało się, że
zwyciężył! Wiadomości o sukcesie jego przedsięwzięcia przyszły godzinę po
śmiertelnym strzale. Czułam się strasznie. Powinnam była być wtedy razem z nim. W
czasie, gdy to się stało, siedziałam u kosmetyczki. Zabił się w chwili zwątpienia. Taki
już był. Po jego śmierci doktor powiedział mi, że cierpiał na depresję maniakalną.
Podobno był książkowym przykładem. Powiedział, że właściwie przedłużyłam jego
życie, dając mu poczucie stabilności. Podobno w chwilach głębokiego zniechęcenia
tacy ludzie odczuwają przymus samobójczy. Przychodzi to na nich niespodziewanie.
Mąż zostawił mi spadek i dostałam pieniądze z jego polisy na życie. W tym
czasie obracałam się już w odpowiednim towarzystwie. Spotkałam Stewarta
Bedforda. Zafascynował mnie. Jest dwadzieścia lat starszy ode mnie. Wiem, co to
oznacza. Jest duża różnica pomiędzy kobietą w wieku łat trzydziestu dwóch i
pięćdziesięciodwuletnim mężczyzną, ogromna między kobietą czterdziestodwuletnią
i mężczyzną sześćdziesięciodwuletnim i przepaść między pięćdziesięciodwuletnią
kobietą i siedemdziesięciodwuletnim mężczyzną. Nie da się jej zlikwidować żadnym
sposobem. Stewart Bedford spotkał mnie i zapragnął. Pragnął mnie w taki sam
sposób, w jaki kolekcjoner może pragnąć zdobyć wyjątkowy obraz. Zgodziłam się
wyjść za niego za mąż. Wiedziałam, że pragnie pochwalić się mną przed
przyjaciółmi, pochodzącymi z najwyższych kręgów społecznych. Próbowałam
wypełnić moje obowiązki jak najlepiej. I wtedy wypłynęła ta historia.
- Jaka?
- Moja przeszłość.
Jak to się stało?
Przez Binneya Denhama.
Szantażował panią?
Oczywiście! Nie mogłam pozwolić, aby wydało się, że żona Stewarta
Bedforda, z której był taki dumny, została aresztowana za oszustwo.
- I jak się to skończyło?
- Binney Denham to mistrz kamuflażu. Nie wiadomo, co z nim zrobić. Udaje,
że pracuje dla chciwego i twardego faceta, a naprawdę sam kręci całą sprawą. Nie ma
nikogo innego, prócz paru wynajętych osób, które wypełniają jego polecenia i w
niczym się nie orientują.
Tydzień temu doszłam do wniosku, że mam dosyć opłacania się szantażyście.
Powiedziałam Binneyowi, żeby poszedł do diabła. Dałam mu w twarz. Powiedziałam,
że jeśli jeszcze kiedyś spróbuje wyciągnąć ode mnie choć centa, pójdę na policję.
Może mi pan wierzyć lub nie, ale naprawdę miałam taki zamiar. W końcu chcę żyć
normalnie, a nie kryć się po kątach ze strachu przed Binneyem Denhamem.
- Powiedziała pani o tym mężowi? - spytał prawnik.
- Nie. Aby to zrozumieć, panie Mason, musiałby pan wiedzieć coś o tle całej
sprawy.
To znaczy?
Zanim mój mąż się ze mną ożenił, miał romans ze swoją sekretarką, wierną,
lojalną dziewczyną nazwiskiem Elsa Griffin.
Powiedział o tym pani?
Skąd!
To jak się pani dowiedziała?
- Musiałam zorientować się, jak sprawa wygląda, zanim zdecydowałam się na
małżeństwo. Chciałam być pewna, że między nimi wszystko się skończyło.
- I skończyło się?
Przynajmniej jeśli chodzi o niego.
A co z nią?
Tak czy inaczej miałaby złamane serce. Postanowiłam wyjść za niego.
Czy pani mąż zorientował się, że pani wie o jego romansie?
Wolne żarty. Dobrze to rozegrałam.
- Zatem płaciła pani szantażyście i zdecydowała się pani to przerwać?
Kiwnęła głową.
A co postanowiła pani powiedzieć mężowi?
Nic, panie Mason. Wydawało mi się, że mam pięćdziesiąt procent szans, że
Binney zostawi mnie w spokoju, jeśli przekona się, że jestem absolutnie
zdecydowana nigdy więcej nie dać mu ani grosza. W końcu szantażysta nie zdobędzie
pieniędzy, rozpowszechniając wszystko, co wie.
Dziś jest to możliwe - zauważył Mason. - Są czasopisma publikujące takie
rzeczy.
Przyszło mi to na myśl, ale powiedziałam Denhamowi, że jeśli kiedykolwiek
to opublikuje, nie cofnę się przed niczym i powiem o szantażu, a mam dosyć
dowodów, żeby go skazano.
- Co było dalej?
Na moment odwróciła oczy i powiedziała:
Mam nadzieję, że to wszystko. Mason potrząsnął głową.
To znaczy, że... że poszedł do Stewarta?
Dlaczego pani tak sądzi?
Nie wiem... Przedwczoraj wieczorem był telefon. Stewart zachowywał się
bardzo dziwnie. Poszedł rozmawiać do swojego gabinetu. Kamerdyner miał odwiesić
słuchawkę, ale został odwołany. Kiedy przechodziłam koło aparatu, zauważyłam, że
słuchawka nie leży na widełkach, i usłyszałam szmer rozmowy. Podniosłam
słuchawkę, ale rozmowa akurat się skończyła. Wydawało mi się jednak, że
rozpoznaję jękliwy, błagający głos Binneya Denhama. Nie rozróżniłam żadnych słów,
tylko głos. Potem doszłam do wniosku, że musiałam sobie to wyobrazić. Najpierw
chciałam zapytać męża, kto dzwonił, ale w końcu postanowiłam tego nie robić.
Obawiam się, że wpadła pani w kłopoty, pani Bedford - powiedział Mason.
Nieraz mi się to zdarzało - odparła opanowanym głosem. - Niech pan lepiej
powie, o co chodzi.
Doskonale, już to robię. Ta dawna sprawa wisiała nad pani głową jak miecz
Damoklesa. Płaciła pani szantażyście tysiące dolarów. Nagle zebrała się pani na
odwagę i...
Raczej zdobyłam się na desperacki krok.
Właśnie. Pragnę panią poinformować, że ten mężczyzna, którego wczoraj
wieczorem zamordowano w motelu Staylonger, to był właśnie Binney Denham.
Czy wiadomo, kto to zrobił? - spytała z kamienną twarzą.
Jeszcze nie.
Są jakieś poszlaki?
Mason, patrząc jej prosto w oczy, odparł:
- Wczoraj wieczorem mniej więcej w czasie, kiedy musiało zostać popełnione
morderstwo, właściciel motelu widział kobietę wychodzącą z segmentu numer
dwanaście. Najwyraźniej czegoś tam szukała. Rysopis pasuje dokładnie do pani.
- Przypuszczam, że pasowałby do mnie rysopis niejednej osoby. W końcu
rysopisy są bardzo niedokładne.
- Pani jest charakterystyczna. Ten mężczyzna bardzo dokładnie panią opisał.
Anna Bedford z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Mason dodał:
- Poza tym odciski palców pobrane z segmentu numer dwanaście są bez
wątpienia pani.
- Niemożliwe.
- Ależ tak. Pokazałem je pani.
Czy policja wie, że pan je ma?
Nie.
Mówiłam panu, że nie było mnie tam, panie Mason. Mason nie
odpowiedział.
Pracował pan nieraz dla mojego męża?
Owszem.
Czy jest jakiś sposób, żeby podrobić odciski palców?
Możliwe. Specjaliści od daktyloskopii utrzymują, że nie ma.
Te odciski, o których pan wspomniał, są w segmencie dwunastym?
Już nie.
Co się z nimi stało?
Wszystkie zostały starte.
Ktoś pana okłamuje, panie Mason. To nie mogą być moje odciski. To jakaś
pomyłka.
Chwileczkę. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Czy wczoraj wieczorem nie
śledziła pani Binneya Denhama i nie pojechała za nim aż do motelu?
Panie Mason, po co miałabym jechać za nim do jakiegoś motelu?
Ponieważ pani mąż miał tam zapłacić Denhamowi dwadzieścia tysięcy
dolarów za milczenie.
Kobieta przygryzła wargi, ale jej twarz pozostała kamienna.
Zatem pani nie pojechała tam za Denhamem?
Wolałabym umrzeć, niż pozwolić tej oślizgłej kreaturze dostać Stewarta w
swoje szpony! Raczej bym...
Tak też pomyśli policja, próbując ustalić motyw morderstwa.
Spróbują znaleźć przyczynę, dla której mogłabym zamordować Binneya
Denhama?
- Właśnie.
Ale mówię panu, że mnie tam nie było! Wczoraj wieczór byłam w domu i
czekałam na męża. Również jest pan w błędzie, jeśli chodzi o Stewarta. Nie był w
żadnym motelu tylko na jakimś nudnym zebraniu zarządu. Omawiali bardzo delikatną
operację, tak że nie mógł nawet wyjść, żeby do mnie zadzwonić. Jest pan pewien, że
Binney Denham nie żyje? Może to pomyłka?
Jestem absolutnie pewien.
Myślała nad tym przez chwilę. W końcu wstała z krzesła i powiedziała:
Byłabym kłamczucha i hipokrytką, gdybym powiedziała, że zasmuciła mnie
ta wiadomość. Niemniej zdaję sobie sprawę, że jego śmierć stawia przed panem
poważny problem. Policja zacznie sprawdzać jego kontakty. Wykryją, że był
szantażystą. Spróbują ułożyć listę jego ofiar, żeby zobaczyć, kto miał najsilniejszą
motywację, by go zabić. Jako prawnik zajmujący się sprawami mojego męża musi
pan postarać się, żeby policja nie odkryła, czym Binney mnie szantażował. Stewart
lubi się mną pochwalić przed znajomymi... Trudno to wyjaśnić. Podejrzewam, że
podobnie czuje się właściciel psa championa. Lubi pokazywać go na wystawach i
patrzeć, jak dostaje medale, a inni hodowcy żółkną z zazdrości. Stewart lubi mnie
ubierać, dawać mi klejnoty, otaczać służbą, a wreszcie zapraszać znajomych, żeby
mnie zobaczyli. Patrzą na niego z zazdrością, a Stewart po prostu to kocha.
Ale w głębi serca pani się to nie podoba?
Uwielbiam to, niech pan nie ma żadnych wątpliwości - powiedziała, patrząc
mu prosto w oczy. - Jako prawnik Stewarta musi pan znaleźć jakiś sposób, żeby
ochronić go przed skandalem. Musi pan wymyślić coś, żeby nie wydała się moja
przeszłość.
Pani myśli, że jestem magikiem?
To nie ja tak myślę, tylko mój mąż. Jesteśmy gotowi zapłacić panu
proporcjonalnie do naszych oczekiwań. Za dowiedzenie, że odciski palców zostały
sfałszowane i że w dzień morderstwa nie zbliżyłam się nawet do motelu.
Anna Bedford odwróciła się i odeszła spokojnie i z gracją, jakby była panią
sytuacji.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Perry Mason wjechał na parking przy biurze. Parkingowy, który zawsze machał mu
na powitanie dłonią, tym razem gwałtownie gestykulował.
Mason nacisnął na hamulec. Parkingowy podbiegł do niego, wołając:
- Wiadomość dla pana!
Mason wziął kartkę papieru, na której widniały nabazgrane słowa: „Policja cię
szuka. Della”.
Po chwili wahania prawnik zaparkował samochód na zarezerwowanym dla
siebie miejscu i wszedł do budynku.
Nie wiadomo skąd pojawił się u jego boku wysoki mężczyzna.
Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, panie Mason, wjadę razem z panem -
powiedział.
Proszę, proszę, porucznik Tragg z Wydziału Zabójstw. Czy mogę w czymś
pomóc, poruczniku?
Zależy - odparł Tragg.
Od czego?
Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, porozmawiamy w pańskim biurze.
W milczeniu wjechali na górę. Mason, mijając swoje biuro, otworzył drzwi z
napisem „Gabinet prywatny”.
Szefie, policja cię szu... - przywitał ich zmartwiony głos Delii. - Och! -
wykrzyknęła na widok porucznika Tragga.
Dzień dobry, panno Street - powiedział z zabójczą uprzejmością porucznik. -
A skąd pani wie, że policja szuka pana Masona?
Och, słyszałam o tym. Mam nadzieję, że to nie była tajemnica? - spytała
Della, spuszczając skromnie oczy.
Jak widać, chyba nie - odparł Tragg, sadowiąc się wygodnie w fotelu.
- Papierosa? - zaproponował Mason, częstując porucznika.
- Chętnie.
Mason podał gościowi ogień.
Co za obsługa - mruknął policjant.
Z uśmiechem - odparł Mason, zapalając papierosa.
O ile porucznik Tragg, wzrostem niemal równy prawnikowi, był typowym
nowoczesnym oficerem, profesjonalistą w swoim zawodzie, któremu oddawał się z
pasją, o tyle jego podwładny, sierżant Holcomb, nie skrywający swej niechęci do
adwokata, uosabiał twardogłowego gliniarza, przedstawiciela dawnej szkoły. Mason i
Tragg lubili i cenili się nawzajem.
Motel Staylonger - powiedział Tragg, patrząc na Masona. Prawnik,
zdziwiony, uniósł brwi do góry.
Czy to coś panu mówi? - spytał porucznik. - Ładna nazwa.
Był tam pan kiedykolwiek? Mason potrząsnął głową. - A pański klient?
Skąd mogę wiedzieć. Mam wielu klientów i przypuszczam, że niektórzy z
nich regularnie zatrzymują się w motelach. Jak się podróżuje samochodem, motele
okazują się nad wyraz pożyteczne. Z łatwością można dostać się do swojego bagażu...
Do diabła z owijaniem w bawełnę. Wczoraj w nocy w motelu Staylonger
popełniono morderstwo.
Doprawdy? Kto został zamordowany?
Mężczyzna nazwiskiem Denham. Binney Denham. Ciekawy typ, jak się
okazało.
Mój klient?
Mam nadzieję, że nie.
Rozumiem jednak, że coś mnie z nim łączy?
-Nie zdziwiłbym się.
Może mi pan zdradzi, o co chodzi?
Zdradzę panu niektóre szczegóły sprawy. Wczoraj wieczór mężczyzna
wyglądający na zamożnego biznesmena, ciemnowłosy, posiwiały na skroniach,
szczupły, dobrze ubrany zjawił się w motelu Staylonger z kobietą dużo od siebie
młodszą. Facet mógł mieć pięćdziesiąt lat, kobieta, uwodzicielska blondynka, około
dwudziestu pięciu.
- No no - skomentował Mason.
Tragg wyszczerzył zęby.
- Właśnie - powiedział. - Rzecz niespotykana, prawda? Co najdziwniejsze,
facet koniecznie chciał wziąć dwa segmenty. Mówił, że czekają na jeszcze jedną parę.
Dostał dwa segmenty połączone drzwiami, po czym sam zajął numer piętnasty, a
blondynkę oddelegował do szesnastki. Samochód, którym przyjechali, był
wypożyczony. Nasza parka wypiła kilka drinków, wyjechali, wrócili i wieczorem
dziewczyna wyjechała. Sama.
Koło godziny jedenastej wieczorem policja otrzymała telefon od kobiety,
która nie zdradziła swej tożsamości. Powiedziała, że chciała zgłosić zabójstwo w
segmencie szesnastym motelu Staylonger, i odwiesiła słuchawkę.
Tak po prostu? - spytał Mason.
Tak po prostu. Ciekawe, prawda?
Dlaczego ciekawe?
Czy ja wiem... Kiedy się temu przyjrzeć, wyłania się pewien wzór
postępowania. Po co ta kobieta zgłaszała zabójstwo?
Bo uważała, że powinna się tą informacją podzielić z policją - odparł szybko
Mason.
To dlaczego nie podała nazwiska ani adresu?
Pewnie nie chciała być w to wmieszana.
Zadziwiające, jak podobnie myślimy. Tylko że ja poszedłbym jeden krok
dalej.
Z jakim skutkiem?
Zazwyczaj kobieta, która nie chce być wmieszana w taką sprawę, nie zadaje
sobie trudu, by meldować o tym policji. Jeśli już melduje, to podaje swoje dane -
naturalnie pod warunkiem, że działa w dobrej wierze. Ale jeżeli uda się najpierw do
sprytnego adwokata, ten może jej poradzić tak: „Zgłoszenie zabójstwa to pani
obowiązek, ale nie ma żadnego prawa, które zmuszałoby panią do zdradzania
tożsamości”. Wie pan, jak to jest... Taka sytuacja daje do myślenia.
Myślenie to najwyraźniej pański nawyk - zauważył Mason.
Próbuję go rozwijać - wyjaśnił Tragg.
Czy jest coś więcej?
O, wiele więcej. Sprawdziliśmy zgłoszenie. Często dostajemy fałszywe
sygnały, ale ten okazał się prawdziwy. Na środku pokoju leżał facet z dziuraw
plecach. Mężczyzna wyglądający na biznesmena, blondynka i samochód zniknęli.
Samochód zabrała dziewczyna. Jej towarzysz przedostał się przez ogrodzenie z
kolczastego drutu z tyłu motelu. Przy okazji rozerwał ubranie. Najwyraźniej się
spieszył.
Mason pokiwał współczująco głową.
Niewiele materiału dla was.
To drobnostka, niech się pan o nas nie martwi. Mamy ogromny materiał. Po
pierwsze, numer rejestracyjny auta. Odnaleźliśmy je. Samochód pochodził z agencji
wynajmu. Mamy wóz i parę niezłych odcisków palców.
Rozumiem.
Wkrótce po tym, jak zadzwoniliśmy do agencji, że zabieramy auto,
otrzymaliśmy telefon od faceta, który prowadzi ten interes. Powiedział, że przyszła do
nich kobieta, która chciała wynająć samochód określonego typu. Obejrzała to, co
mieli na stanie, i zrezygnowała. W ręce trzymała kartkę z numerem rejestracyjnym.
Wydawało się, że szuka konkretnego auta.
-Mówiła jakiego?
- Nie.
Mason uśmiechnął się.
Ten mężczyzna musi mieć żywą wyobraźnię.
Być może - przyznał Tragg. - Ale ta kobieta zachowywała się w sposób,
który obudził jego podejrzenia. Pomyślał, że może szukała tego samochodu, który
figurował w sprawie morderstwa. Kiedy sobie poszła, ruszył za nią. Kobieta wsiadła
do samochodu, prowadzonego przez mężczyznę. Facet z agencji spisał numer
rejestracyjny.
Spryciarz z niego.
Samochód należy do Agencji Detektywistycznej Drake’a.
Rozmawiał pan z Drakiem?
Jeszcze nie. Może zrobię to później. Agencja Detektywistyczna Drake’a ma
biura na tym samym piętrze co pan i obsługuje wszystkie pańskie sprawy. Paul Drake
to pański partner.
Rozumiem - powiedział Mason, strzepując popiół z papierosa.
Zatem, dla własnej satysfakcji, przyjrzałem się temu i owemu. Nic bardzo
oficjalnego - uspokoił Masona Tragg - tylko taka rutynowa kontrola.
Rozumiem - powtórzył Mason.
- Zauważyłem, że kiedy Paul Drake pracuje nad jakąś szczególnie ważną
sprawą i siedzi całą noc w biurze, zamawia hamburgery w barze znajdującym się
kilka kroków stąd na tej samej ulicy. Może nie należałoby panu tego zdradzać.
Magik nie powinien wyjaśniać, na czym polegają jego sztuczki. Psuje to efekt.
Ale wracając do naszej sprawy. Wpadłem rano do tego barku, zamówiłem
kawę i porozmawiałem chwilę z właścicielem. Powiedziałem, że podobno w nocy
miał zamówienie na hamburgery z dostawą i że chciałbym zobaczyć się z osobą,
która wtedy pracowała. Okazało się, że ten mężczyzna poszedł już do domu, ale
jeszcze nie spał, więc właściciel dał mi słuchawkę. Pomyślałem, że pewnie Drakę
zamówił to co zwykle, ale natrafiłem na coś nieoczekiwanego. Dowiedziałem się, że
to pan i pańska sekretarka siedzieliście całą noc w biurze i że zamówiliście
hamburgery i kawę.
- Proszę, co przychodzi z korzystania z udogodnień - powiedział Mason. -
Powinienem był sam się pofatygować.
- Albo wysłać pannę Street - podsunął Tragg, uśmiechając się do Delii.
No i co? - spytał Mason. - Dodał pan dwa do dwóch i wyszło panu
osiemnaście? O to chodzi?
Na razie nic nie dodawałem. Po prostu zwracam pańską uwagę na pewne
fakty, których nie próbowałem jeszcze podsumować. Coś panu powiem, panie
Mason. Binney Denham był szantażystą. Nie wiemy jeszcze wszystkiego na jego
temat. Rachunki miał zaszyfrowane, a my nie złamaliśmy tego szyfru. Ale mamy
odciski palców z wypożyczonego samochodu. Mamy niedopałki z popielniczki. I parę
innych rzeczy, o których na razie nie wspomnę. Jeśli ma pan klienta, który ma w
swojej biografii coś, co mogłoby go narazić na szantaż, jeśli Binney Denham go
ograbiał i jeśli pański klient zdecydował się uwolnić od niego - a od takiego typa
uwolnić można się właściwie tylko w jeden sposób - to w zamian za niewielką
współpracę z policją przyrzekam zrobić tyle, ile się da w tych warunkach.
Chcielibyśmy wiedzieć, co w tym wszystkim robiła ponętna blondynka. Wiele
rzeczy odkryliśmy, wielu się właśnie dowiadujemy, ale jest jeszcze parę drobiazgów,
których nie wiemy. Sprytny prawnik łatwiej mógłby wydostać swojego klienta z
kłopotów, współpracując z policją i - być może - prokuratorem okręgowym, niż
utrudniając im pracę.
- Mówi pan w imieniu prokuratora okręgowego? - spytał Mason.
Tragg zgasił papierosa w popielniczce.
- To właśnie jest słaby punkt mojej propozycji - przyznał.
- Ten pański prokurator okręgowy nie przepada za mną
- wytknął Mason.
Niestety - przyznał Tragg.
Myślę, że - biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności - sprytny prawnik
wolałby rozgrywać partię, nie pokazując kart.
No tak. To ja już chyba pójdę. Wpadłem do was tylko tak, przy okazji.
Można powiedzieć, na wszelki wypadek. Hm... Jest pan pewien, Mason, że nie chce
pan nic powiedzieć?
Mason potrząsnął głową.
- Niech pan nie macza w tym palców - ostrzegł go Tragg.
- Są u nas tacy, co pana nie lubią. Mówię to panu po przyjaźni.
- Czy sierżant Holcomb będzie zajmował się tą sprawą?
- zainteresował się Mason.
Sierżant Holcomb już się nią zajmuje.
Ach tak.
Tragg wstał, wygładził płaszcz i, biorąc kapelusz, uśmiechnął się do Delii
Street.
- Czasami mogę czytać w pani jak w otwartej książce
- powiedział.
- Naprawdę? - zdziwiła się Della Street.
Tragg kiwnął głową.
- Stale rzuca pani okiem na zastrzeżony telefon w rogu biurka Masona. Na
pewno, jak tylko stąd wyjdę, zadzwoni pani do Drake’a. A przecież zaznaczyłem, że
to była przyjacielska pogawędka. Jeśli chce pani wiedzieć, nie zamierzam zaglądać
do jego biura - przynajmniej na razie.
Bardzo chciałbym, aby nie zdarzyło się nic, co by położyło kres pracy pana
Masona jako prawnika, ponieważ wtedy nie mógłby wypłacać pani pensji. Przyznam
się też, że zdecydowanie wolę zadawać się z ludźmi inteligentnymi niż z
oszukańczymi prawnikami, którzy, broniąc klientów, uciekają się do
krzywoprzysięstwa.
Pomyślałem sobie, że wpadnę do was z przyjacielską wizytą, i że może będzie
wam łatwiej ustrzec się kłopotów, jeśli będziecie wiedzieli, że zamierzam
zameldować o tym, co dowiedziałem się na dole w barze, o tych kanapkach i kawie,
które zamówiono nad ranem z biura pana Masona.
Nie sądzę, żeby osoby, które przyszły tu w nocy, były na tyle nieostrożne,
żeby podać swoje własne nazwisko, ale oczywiście to wszystko sprawdzimy. Nie
zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że rysopisy mężczyzny i kobiety, którzy przyszli
nocą do pańskiego biura, zgadzały się z rysopisami osób zameldowanych w
segmentach numer piętnaście i szesnaście w motelu Staylonger. Naturalnie, grafolog
rzuci okiem na podpis mężczyzny w księdze prowadzonej przez nocnego portiera w
tym budynku.
Muszę lecieć. Mam konferencję z gorliwym sierżantem Holcombem. Nie
wspomnę mu, że byłem u was. - Z tymi słowami Tragg wyszedł z gabinetu.
Do diabła! - zaklął Mason. - Człowiek myśli, że jest sprytny, a przeoczy
rzeczy oczywiste.
Mówisz o Traggu? - spytała Della.
A tam Tragg! Mówię o sobie! Zamawianie hamburgerów jest bardzo
wygodne dla nas i jeszcze bardziej wygodne dla policji. W przyszłości będziemy
pamiętać, żeby nie wpaść w tę pułapkę.
Dzięki Traggowi - zauważyła Della.
Dzięki szlachetnemu przeciwnikowi, który wkrótce będzie deptał po piętach
naszemu klientowi - powiedział Mason.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mason zamknął drzwi prowadzące do gabinetu, podszedł do Delii Street i
zniżając głos rzekł:
Powinnaś zrobić sobie przerwę śniadaniową, Delio.
A w trakcie przerwy?
Zadzwonisz do Stewarta Bedforda. Tylko uważaj, żeby nikt nie widział, jaki
numer wykręcasz. Powiesz mu, żeby pod żadnym pozorem nie próbował się ze mną
kontaktować. Od czasu do czasu będę do niego dzwonił z budki. Powiedz mu, że
policja wie, że interesuję się tą sprawą i moje biuro może być pod obserwacją.
Della Street kiwnęła głową.
- Teraz musimy być bardzo ostrożni - powiedział prawnik. - Porucznik Tragg
wie, że Paul Drakę pracuje nad tą sprawą. A Tragg to niebezpieczne połączenie
inteligencji, zdolności i uporu.
Zabrali samochód z agencji wynajmu i zdjęli odciski palców. Nie mają
możliwości zidentyfikowania po nich Stewarta Bedforda, bo nie wiedzą, czyje one są.
Ale jak tylko Bedford pojawi się gdzieś w tej sprawie, wezmą jego odciski i wtedy
udowodnią, że był w tym samochodzie.
A co z panią Bedford? - spytała Della. - Czy nie powinieneś powiedzieć mu
o żonie?
Dlaczego?
Bo go reprezentujesz.
Jako adwokat Bedforda, muszę dbać o jego interesy.
Czy nie powinien wiedzieć, że jego żona jest w to zamieszana?
W jaki sposób jest zamieszana?
Była w tym motelu. Miała motyw, i to nie byle jaki. Szefie, wiesz przecież
równie dobrze jak ja, że pojechała do motelu, bo myślała, że Binney Denham przyssał
się do jej męża, a nie zamierzała tego tolerować. Był tylko jeden sposób, by położyć
temu kres.
Uważasz, że go zabiła?
Dlaczego nie? Mason zacisnął usta.
Dlaczego nie? - powtórzyła Della.
W sprawach takich jak ta nie wiemy nic, dopóki nie znamy wszystkich
faktów. A wtedy jest już zwykle za późno, by ochronić klienta. W tej sprawie staram
się chronić klienta.
Tylko jednego klienta?
- Tylko jednego. Stewarta G. Bedforda.
- Zatem nie musisz mu nic mówić o żonie?
Mason potrząsnął głową.
- Jestem prawnikiem. Muszę brać na siebie odpowiedzialność za swoje
działanie. Bedford kocha żonę. Bardzo możliwe, że kocha ją bardziej niż ona jego.
Dla niej to małżeństwo może być tylko czymś w rodzaju interesu. Dla niego to
romantyczny związek zmieniający całe życie.
- No i?
- Jeśli powiem mu o tym, że jego żona była w motelu i że w związku z tym
może być podejrzana, Bedford heroicznie się poświęci. Jeśli będzie uważał, że
istnieje choćby najmniejsze prawdopodobieństwo jej winy, weźmie wszystko na
siebie. Jestem w sytuacji lekarza, który ma wyleczyć pacjenta, ale nie musi mu mówić
wszystkiego, co wie. Po prostu przepisu je kurację i robi wszystko, by pacjent
stosował się do jego zaleceń.
Della zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami i w końcu powiedziała:
Czy myślisz, że policja dotrze dziś do Bedforda?
Możliwe. To tylko kwestia czasu. Pamiętaj, że Bedford zostawił za sobą
wiele śladów. Po pierwsze, wziął mnóstwo czeków podróżnych, podpisał je i oddał
szantażystom. A oni je zrealizowali. Tragg na pewno trafi na ten ślad. Po drugie,
Bedford napisał kartkę, którą dał kelnerowi, z prośbą o telefon do Elsy Griffin. Podał
nazwę motelu. Nie podpisał się wprawdzie, ale kiedy gazety zaczną rozpisywać się o
morderstwie w motelu Staylonger, prawdopodobnie kelner przypomni sobie tę
sprawę.
Myślisz, że zachował kartkę?
Niewykluczone. Była dla niego warta dwadzieścia dolarów, na pewno
będzie to pamiętał. Bardzo możliwe, że zachował kartkę. Będziemy musieli unikać
policji tak długo, dopóki Paul Drakę nie zdobędzie czegoś na temat Denhama. A my
tymczasem poszukamy blondynki.
Okay - powiedziała Della. - Robię sobie przerwę śniadaniową i zadzwonię
do Bedforda.
Jak się czujesz, Delio? Nie jesteś zmęczona?
Jak długo mam kawę, trzymam się na nogach.
- Lepiej idź dziś wcześniej do domu i prześpij się trochę.
- A ty?
Nic mi nie będzie. Po południu też się stąd wyrwę. Teraz w każdej chwili
może się coś zdarzyć. Mam nadzieję, że Drakę coś wykryje, zanim Tragg dotrze do
naszego klienta. No, napij się kawy i idź do domu się przespać. W razie czego
zadzwonię do ciebie.
Jeszcze trochę poczekam. Wolałabym, żebyś to ty pojechał odpocząć. W
razie czego bym do ciebie zadzwoniła.
Mason spojrzał na zegarek.
Poczekajmy do południa, Delio. Jeśli do tego czasu Drakę nic nie odkryje, to
oboje zrobimy sobie przerwę. Zostawię wiadomość w biurze Drake’a, gdzie mogą
mnie łapać.
Okay. Idę dzwonić do Bedforda.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Mason wstąpił do biura Paula Drake’a.
Nie wyglądasz źle - zauważył prawnik.
A powinienem?
Nie spałeś całą noc.
Przyzwyczailiśmy się do tego. Ale za to jak ty wyglądasz! - Ja nie jestem do
tego przyzwyczajony. Masz coś?
Nie za wiele. Policja pracuje nad tą sprawą, a to nam utrudnia zadanie.
Ten Denham miał przyjaciółkę blondynkę - powiedział Mason.
Co z tego?
Jest mi potrzebna.
- Komu nie jest? Szuka jej policja i gazety. - Jaki mają rysopis?
Dziewczyna w wieku około dwudziestu pięciu dwudziestu siedmiu lat, pięć
stóp trzy cale wzrostu, nieco przy kości, wąska w talii, szeroka w biodrach i obfita w
biuście.
Czego dowiedzieli się w wyniku oględzin samochodu?
Nikt nie wie. Policja nic nie zdradziła. Mają jakieś odciski.
- A co znaleźli w motelu?
- Też mają jakieś odciski.
Powiem ci coś, Paul. Policja wie, że pracujesz nad tą sprawą.
To byłby cud, gdyby nie wiedzieli. Nie da się zdobywać informacji bez
pozostawiania śladów. Pewnie kojarzą, że pracuję dla ciebie?
Mason kiwnął głową.
- A wiedzą, dla kogo ty pracujesz? - spytał Drake, patrząc uważnie na
prawnika.
Jeszcze nie.
Nie martw się. Wkrótce się dowiedzą.
- Zgadza się, to tylko kwestia czasu. Chciałbym znaleźć tę blondynkę, zanim
oni ją zgarną.
- To musisz dać mi jakieś informacje, których nie posiada policja. Inaczej nie
mam cienia szansy ich wyprzedzić. Dla nich pracuje sztab ludzi, mają za sobą prawo i
kartoteki policyjne. Ja nic nie mam.
- Dam ci wskazówkę.
- Jaką?
W takich wypadkach nie używa się prawdziwych nazwisk. Ale inicjały
mogą być prawdziwe. Mój klient wspomniał, że dziewczyna przedstawiła mu się jako
Geraldine Corning. Miała nową torbę i walizkę ze złotymi inicjałami „CG”.
Sądzisz, że podała mu prawdziwe nazwisko?
Wątpię. Ale mam przeczucie, że inicjały będą się zgadzały. Nazwisko
będzie trudne do odgadnięcia, ale nie ma tak wiele imion zaczynających się na literę
G. Możesz na początek spróbować Glorię albo Grace.
W tym mieście co druga blondynka ma na imię Gloria albo Grace.
Wiem, ale ona obracała się w specyficznym środowisku.
A wiesz, co się dzieje, kiedy wypytujesz o dziewczynę z tego środowiska?
Ludzie zamykają się jak ostrygi. Boją się. Możesz pytać ich o co chcesz i wszystko
idzie dobrze, dopóki nie spytasz mimochodem: „Czy zna pan dziewczynę o imieniu
Gloria albo Grace, która trzymała się z tym szantażystą Binneyem Denhamem?”
Koniec rozmowy.
Mason zamyślił się.
- Rozumiem cię, Paul. Ale wiele od tego zależy. Po prostu musimy ją znaleźć.
Na pewno ma gdzieś rachunek kredytowy opłacany przez mężczyznę, który ją
utrzymuje, lub...
Wiesz, ile by trwało, gdybyśmy próbowali sprawdzić wszystkie blondynki,
które mają rachunki kredytowe opłacane przez swoich fagasów?
Czekaj! - wykrzyknął Mason. - Próbuję zawęzić pole poszukiwań. Musiała
mieć rachunek u kosmetyczki. Musiała też mieć kontakt z tym Harrym Elstonem,
który wynajmował skrytkę sejfowąwspólnie z Binneyem. A propos, masz coś na jego
temat?
Kompletnie nic. Elston pojawił się w banku, otworzył skrytkę, a potem
rozpłynął się w powietrzu.
- Policja go szuka?
- Jeszcze jak!
Szantażyści i hazardziści. Hazardziści chodzą na wyścigi. Sprawdź tory
wyścigowe. Może tam coś o niej wiedzą. Miała nowe walizki. Może kupione
specjalnie na tę okazję. Ja idę do domu się przespać. Chciałbym, żebyś zajął się tą
sprawą osobiście, Paul, przynajmniej przez kilka godzin. Potem możesz przekazać ją
swoim ludziom i też się przespać.
Do diabła! Mam jeszcze wystarczająco sił na cały dzień i całą noc.
Ja nie - powiedział Mason wstając z krzesła. - Zadzwoń, jak coś
zdobędziesz. Chcę porozmawiać z tą blondynką, zanim dopadnie ją policja. Wydaje
mi się, że po południu będzie gorąco. A wtedy muszę być w stanie logicznie myśleć.
Okay, zadzwonię - przyrzekł Drakę. - Nie spodziewaj się jednak zbyt wiele,
jeśli chodzi o tę dziewczynę. Będzie trudno ją znaleźć, w tym środowisku nikt nie
zechce gadać.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Mason wziął gorący prysznic, położył się do łóżka i natychmiast zapadł w sen.
Po kilku sekundach, jak mu się wydawało, zbudził go natarczywy dźwięk telefonu.
Zdołał przyłożyć słuchawkę do ucha i mruknąć:
- Halo.
Po drugiej stronie odezwał się Paul Drakę.
Wszystko się wydało, Peny. Wyskakuj z łóżka.
Co się stało?
Policja sprawdzała koneksje Denhama i natrafili na czeki podróżne.
Podobno zrealizowano całe mnóstwo czeków. Wszystkie były podpisane przez
Stewarta G. Bedforda. Z powodu jego pozycji policja nie chciała go nachodzić do
czasu, aż zdobędzie wszystkie dowody.
Mają zdjęcia Bedforda i pokazali je Morrisonowi Bremsowi, właścicielowi
motelu Staylonger. Brems nie jest całkiem pewien, ale sądząc na podstawie fotografii,
to właśnie Bedford był tym mężczyzną z blondynką. Policja...
Czy już go aresztowali? - przerwał mu Mason. - Nie.
Zabrali go na przesłuchanie?
Jeszcze nie. Jadą do niego do biura...
Ja też tam jadę - powiedział prawnik.
Mason ubrał się, przejechał grzebieniem po włosach, wypadł z mieszkania,
zjechał windą na parter, wskoczył do samochodu i pognał do biura Bedforda.
Przybył za późno.
Kiedy zjawił się adwokat, w gabinecie Bedforda byli już sierżant Holcomb,
jeden policjant umundurowany i jeden w cywilu. Pod ścianą stał dobrodusznie
uśmiechnięty mężczyzna z dość wydatnym brzuszkiem.
Dzień dobry. Co się stało? - spytał Mason. Sierżant Holcomb wyszczerzył
zęby.
Spóźnił się pan - powiedział.
Co się stało, panie Bedford? - powtórzył Mason.
Ci ludzie uważają, że byłem w jakimś motelu z blondynką. Zadają mi
pytania o szantaż i morderstwo, i...
I bardzo grzecznie poprosiliśmy pana Bedforda o odciski palców - uzupełnił
sierżant. - A on odmówił współpracy. Nie chciał się nawet przywitać. I co, Mason,
poradzi pan swojemu klientowi? Ma nam dać odciski palców czy nie?
- Nie musi nic wam dawać. Jeśli chcecie dostać jego odciski palców,
aresztujcie go.
- Możemy to zrobić.
- I narazić się na sprawę o bezprawne aresztowanie - rzekł Mason. - Od
nikogo chętniej nie wygram odszkodowania niż od pana, sierżancie.
- Czy to ten facet? - spytał Holcomb mężczyznę z brzuszkiem.
- Byłbym pewniejszy, gdybym zobaczył go w kapeluszu. Sierżant Holcomb
podszedł do szafy, wyciągnął kapelusz i wcisnął go Bedfordowi na głowę.
- No a teraz?
Mężczyzna przyjrzał się Bedfordowi i powiedział:
Wygląda jak tamten gość.
Rozejrzyj się - polecił Holcomb policjantowi w cywilnym ubraniu, który
zaraz wyciągnął z kieszeni skórzany przybornik z różnymi proszkami i pędzelkiem z
wielbłądziej sierści i zaczął posypywać proszkiem popielniczkę.
Nie wolno ci tego robić - zaprotestował Mason.
Spróbuj mu przeszkodzić - powiedział Holcomb. - Tylko spróbuj. Nie znam
nikogo, komu chętniej dałbym w szczękę niż tobie, Mason. Zbieramy dowody.
Spróbuj nas powstrzymać.
Holcomb odwrócił się do Bedforda.
Wziąłeś pan z banku czeki na dwadzieścia tysięcy dolców. Na co panu były?
Proszę nie odpowiadać - wtrącił Mason - dopóki nie zaczną pana traktować
z szacunkiem należnym człowiekowi z pańską pozycją. Niech pan im nic nie mówi.
Wszystkie te czeki zostały zrealizowane w przeciągu mniej niż dwunastu
godzin - ciągnął sierżant Holcomb. - O co chodziło?
Bedford siedział z zaciśniętymi ustami.
Może płacił pan szantażyście - zasugerował sierżant - który bał się, że
banknoty mogą być znaczone albo spisane według numerów serii i wymyślił sposób,
wjaki sam mógłby zrealizować tę wypłatę?
I zostawić za sobą takie ślady? - spytał sarkastycznie Mason.
- Nic bądź głupi - powiedział Holcomb. - Czeki zostały zrealizowane w taki
sposób, że za sto lat nie powiązałbyś ich z Binneyem Donhamem. Gdyby nie
morderstwo, nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli.
Oficer w cywilnym ubraniu przez chwilę przyglądał się przez lupę odciskom
palców, po czym rzucił spojrzenie Holcombowi i skinął głową.
Co tam masz? - spytał sierżant.
Śliczny odcisk. Pasuje do odcisku na...
Nie mów mu - przerwał pospiesznie sierżant. - Mnie wystarczy. Zbieraj się,
Bedford. Jesteś aresztowany.
- Na jakiej podstawie? - spytał Mason.
Na podstawie podejrzenia o popełnienie morderstwa.
Możecie zatrzymać go pod zarzutem popełnienia morderstwa, ale nic na
podstawie samego podejrzenia.
Może nic mogę go aresztować, ale na pewno zabiorę go na komisariat.
Chcesz się założyć?
Albo przedstawisz oskarżenie, albo postaram się dla niego o haheas corpus.
Holcomb uśmiechnął się triumfalnie.
- Proszę bardzo, postaraj się o habeas corpus. Zanim go zdobędziesz, zdążę
Bedforda wpisać do rejestru i wezmę jego odciski palców. Jeśli ci się wydaje, że na
podstawie dowodów, które posiadamy, możesz wytoczyć sprawę o bezprawne
aresztowanie, to jesteś większym cymbałem, niż sądziłem. No, chodź, Bedford.
Wolisz wziąć taksówkę, czy mam zamówić karetkę?
Bedford spojrzał na adwokata.
Niech pan weźmie taksówkę - poradził Mason - ale niech pan nie składa
żadnych zeznań, jeśli mnie tam nie będzie.
To wystarczy! - przerwał mu sierżant Holcomb. - Najwyżej za godzinę będę
miał sprawę zamkniętą a jeśli w tym czasie uda ci się zdobyć habeas corpus, to
będziesz cudotwórcą.
Stewart Bedford wyprostował się dumnie i powiedział:
Panowie! Chcę złożyć zeznania.
Niech pan tego nie robi! - zaprotestował Mason. - Na razie żadnych zeznań!
Bedford zmierzył go zimnym spojrzeniem.
Panie Mason - powiedział - zaangażowałem pana, żeby pilnował pan moich
konstytucyjnych praw. Ale nikt nie musi mi mówić, jakie są moje prawa moralne.
Radzę panu nic nie mówić - powtórzył zirytowany adwokat.
Sierżant Holcomb z nadzieją w głosie zwrócił się do Bedforda:
To pana biuro. Jeśli chce pan, żeby wyszedł, proszę powiedzieć tylko słowo,
a wyprowadzimy go za drzwi.
Wolę, żeby został. Chciałem tylko powiedzieć wam, panowie, że byłem
wczoraj w motelu Staylonger.
No, to rozumiem - rzekł sierżant, przysuwając sobie krzesło. - Proszę dalej.
- Panie Bedford - ostrzegł Mason - może się panu wydawać, że postępuje pan
prawidłowo, ale...
Wyrzućcie go, chłopcy, jeśli spróbuje przeszkadzać - polecił Holcomb. -
Dalej, Bedford, dalej. Wyrzuć to z siebie, a na pewno lepiej się poczujesz.
Ten typ Binney Denham szantażował mnie - kontynuował biznesmen. - W
mojej przeszłości jest coś, co miałem nadzieję, że nigdy nie wyjdzie na światło
dzienne. Denham to wykrył.
Co to było? - spytał sierżant.
Mason otworzył usta, ale pohamował się i nic nie powiedział.
Ucieczka z miejsca wypadku. To zdarzyło się sześć lat temu. Wypiłem parę
kieliszków. Noc była ciemna, padał deszcz. To naprawdę nie była moja wina, byłem
całkowicie trzeźwy. Przez ulicę przechodziła starsza kobieta, ubrana na ciemno. Nie
widziałem jej, dopóki nie znalazła się tuż przed maską. Wpadła pod samochód. Od
razu wiedziałem, że już nic nie można dla niej zrobić. Z ogromną siłą odrzuciło ją na
chodnik.
Gdzie się to stało? - spytał policjant.
- Na ulicy Figueroa, sześć lat temu. Kobieta nazywała się Sara Biggs.
Wszystkie szczegóły znajdzie pan w raportach z wypadku. Jak już mówiłem, wypiłem
kilka kieliszków. Dobrze wiem, na co mogę sobie pozwolić, kiedy prowadzę. Nigdy
nie siadam za kierownicę, jeśli za dużo wypiję. Tych parę kieliszków nie miało
najmniejszego wpływu na wypadek, ale wiedziałem, że czuć ode mnie alkohol. Dla
tej kobiety nic już nie mogłem zrobić. Ulica była pusta. Pojechałem dalej.
Naturalnie szukałem w gazetach wiadomości o wypadku. Kobieta zginęła na
miejscu. Mówię wam, panowie, że to była całkowicie jej wina. W ciemną, deszczową
noc przechodziła ulicę w niedozwolonym miejscu. Nie wiem, co ją skłoniło, żeby
akurat tam wejść na jezdnię. Potem dowiedziałem się, że to była staruszka, ubrana na
czarno.
Wtedy tego nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że piłem i że spowodowałem wypadek
nie ze swojej winy. I że na pewno by mnie oskarżono ze względu na ten alkohol.
- W porządku - rzekł Holcomb. - Uciekł pan, a Denham to wykrył. Zgadza
się?
- Tak jest.
- I co zrobił?
Trochę odczekał, a potem zapuścił we mnie szpony. Przyszedł i zażądał...
Kiedy? - przerwał sierżant.
Trzy dni temu.
Przedtem pan go nie znał?
Wtedy pierwszy raz spotkałem tego śliskiego drania. Zachowywał się
uniżenie i przepraszająco. Powiedział, że jest mu ogromnie przykro, ale potrzebuje
pieniędzy... Powiedział, żebym dał mu czeki podróżne na dwadzieścia tysięcy
dolarów. Potem powiedział mi, że musi mnie usunąć z obiegu, dopóki nie zrealizuje
tych czeków. Przyprowadził blondynkę, Geraldine Corning. Jej samochód stał
zaparkowany przed wejściem do budynku. Nie wiem, jak im się udało znaleźć
miejsce do parkowania, ale samochód stał dokładnie naprzeciw drzwi. Panna Coming
pojeździła ze mnąw kółko, dopóki nie przekonała się, że nikt nas nie śledzi, potem
kazała mi wybrać jakiś dobry motel.
Pan wybrał motel czy ona? - spytał sierżant.
Ja.
W porządku. I co dalej?
- Zobaczyłem neon motelu Staylonger i zaproponowałem, żebyśmy się tam
zatrzymali. Ona się zgodziła. Ponieważ dałem już jeden powód do szantażu, nie
chciałem zostać wrobiony w ukartowaną aferę z dziewczyną. Powiedziałem panu
Bremsowi, właścicielowi motelu (to ten mężczyzna, który mnie przed chwilą
rozpoznał), że oczekuję jeszcze jednej pary i dlatego chcę wynająć podwójny
segment. On poradził mi, że byłoby lepiej poczekać na tę drugą parę, żeby sami za
siebie zapłacili. Powiedziałem, że płacę za wszystko i biorę dwa segmenty.
- I co?
Pannę Corning ulokowałem w jednym domku, a sam zająłem drugi. Między
segmentami były otwarte drzwi. Starałem się wytrzymać w samotności, ale to było
strasznie nudne. Graliśmy w karty, napiliśmy się drinka, a potem pojechaliśmy na
obiad. Zatrzymaliśmy się w karczmie. Zjedliśmy niezły obiad, a potem wróciliśmy i
wypiliśmy następnego drinka. Tym razem ktoś wsypał środek nasenny do alkoholu.
Zasnąłem. Nie wiem, co się dalej działo.
Okay - powiedział sierżant Holcomb. - Nieźle sobie radzisz. Dlaczego nie
powiesz nam o broni?
Powiem. Nigdy w życiu nie byłem szantażowany. Myśl o robieniu interesów
na takiej zasadzie doprowadzała mnie do furii. Tak się składa, że w domu miałem
rewolwer. Włożyłem go do neseseru.
Proszę mówić dalej - zachęcił Holcomb.
Powiedziałem, że w ostatnim drinku był środek nasenny.
O której to było godzinie?
Jakoś po południu.
Trzecia? Czwarta?
Może czwarta. Nie mogę podać dokładnego czasu. Jeszcze było jasno.
Skąd wiesz, że w drinku coś było?
Po prostu wiem. Nigdy nie potrafiłem zasnąć w ciągu dnia. A po tym drinku
nie mogłem utrzymać oczu otwartych. Widziałem podwójnie. Chciałem wstać, ale nie
mogłem się podnieść. Opadłem na łóżko i zasnąłem.
To ta panienka zaprawiła alkohol? - spytał sierżant.
Raczej sądzę, że ktoś inny wszedł do pokoju w czasie naszej nieobecności i
wsypał coś do butelki. Panna Corning zaczęła odczuwać senność jeszcze przede mną.
O ile pamiętam, zasnęła w trakcie rozmowy.
Czasami robią takie przedstawienie - przyznał Holcomb. - Ofiara wtedy nic
nie podejrzewa. Dziewczyna wsypuje środek do butelki, a potem pierwsza udaje
senność. To stary numer.
Możliwe. Ja wam mówię to, co wiem.
W porządku - rzekł Holcomb. - Jak to się stało, że sięgnąłeś po broń?
Pewnie ten facet się pokazał...
- Nie wyciągnąłem broni. Była w neseserze. Kiedy obudziłem się w środku
nocy, rewolwer zniknął.
- I co zrobiłeś? - spytał sceptycznie Holcomb.
Kiedy w sąsiednim segmencie znalazłem ciało Binneya Denhama, wpadłem
w panikę. Zabrałem neseser i kapelusz i wymknąłem się tyłem. Przecisnąłem się
przez druty kolczaste...
Podarłeś ubranie? - spytał sierżant.
Rozdarłem spodnie na kolanie.
I co dalej?
- Poszedłem w kierunku drogi.
- I?
- Złapałem okazję. To wszystko, panowie.
Ten facet został zabity z twojego rewolweru? - spytał Holcomb.
Skąd mam wiedzieć? Opowiedziałem wam wszystko, co wiem. Nie jestem
przyzwyczajony do tego, by kwestionowano moje słowo. Nie mam zamiaru dać się
zastraszyć. Powiedziałem absolutną prawdę.
- Co zrobiłeś z rewolwerem? No, Bedford, powiedziałeś nam tyle, że równie
dobrze mógłbyś wyznać wszystko. W końcu to był szantażysta. Wiele można by
powiedzieć na twoje usprawiedliwienie. Wiedziałeś, że jeśli raz zapłacisz, będziesz
musiał ciągle płacić. Nie miałeś innego wyjścia. No, powiedz, co zrobiłeś z
rewolwerem.
- Powiedziałem prawdę.
Chyba nie oczekujesz, że uwierzymy w tę historyjkę - rzekł Holcomb. - Po
co w ogóle brałeś broń, jeśli nie zamierzałeś jej użyć?
Mówiłem, że nie wiem. Sądzę, że chciałem go onieśmielić. Powiedziałbym
mu, że zapłacę raz jeden i nigdy więcej. Prawdopodobnie sądziłem, że jak pokażę mu
rewolwer i zagrożę, że za następną próbą szantażu zabiję go, to da mi spokój.
Szczerze mówiąc, nie wiem, co chciałem zrobić. Nie miałem konkretnego planu.
Działałem pod wpływem impulsu...
Wiem, wiem - wtrącił Holcomb. - Teraz powiedz nam prawdę. Co zrobiłeś z
bronią? Powiedz nam to, na pewno ci ulży.
Bedford potrząsnął głową.
- Powiedziałem wszystko, co wiem. Ktoś wyjął ją z mojego neseseru, kiedy
spałem.
Holcomb spojrzał na oficera w cywilnym ubraniu i rzekł do Bedforda:
Okay. Porozmawiamy z prokuratorem okręgowym. Ty płacisz za taksówkę.
- Odwrócił się do Masona i dodał: - Ty i twoje habeas corpus. Tym razem ci się nie
udało. Co teraz myślisz o swoim kliencie?
Nie bądź głupi - odparł prawnik. - Jeśli zamierzał zabić Denhama, dlaczego
nie zrobił tego, zanim mu zapłacił? Zaoszczędziłby dwadzieścia tysięcy.
Sierżant Holcomb zastanawiał się przez chwilę ze zmarszczonym czołem i
odparł:
- Bo wcześniej nie miał okazji. Poza tym to sprytny gość. Opłacało mu się
wybulić dwadzieścia tysięcy, żeby dać ci ten argument do ręki. Sam zadałeś to
pytanie, Mason, i sam będziesz musiał na nie odpowiedzieć na sali sądowej. Ja będę
się przysłuchiwał.
Chodź, Bedford. Jedziemy tam, skąd sam Peny Mason cię nie wyciągnie.
Twoje zeznanie bardzo się nam przydało. No, zawołaj taksówkę. Mason zostaje tutaj.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mason, potwornie zmęczony, wszedł do biura Drake’a.
- Drake poszedł do domu? - spytał dziewczynę obsługującą centralkę.
Pokręciła głową i wskazała na drzwi prowadzące do długiego, wąskiego kory
tarza.
Jeszcze jest. Myślę, że odpoczywa. Jest w pokoju numer siedem. Tym z
kozetką.
Zajrzę do środka - rzekł Mason. - Jeśli śpi, nie będę mu przeszkadzał. A w
ogóle co się dzieje?
Wysłał mnóstwo ludzi do roboty. Przychodzą raporty, ale nic ważnego.
Próbuje zlokalizować tę blondynkę, której pan potrzebuje. Kazał się zawołać,
gdybyśmy dostali coś na jej temat.
Dzięki - powiedział Mason. - Podejdę do niego na paluszkach i zajrzę. Jak
śpi, to się wycofam.
Mason minął liczne biura mieszczące się po obu stronach korytarza i
delikatnie otworzył drzwi siódemki.
Był to mały pokój, w którym znajdował się stół, dwa krzesła i kozetka. Na
kozetce leżał Paul Drakę, lekko pochrapując.
Mason stał przez chwilę w progu, przyglądając się śpiącej postaci, po czym
wycofał się i cicho zamknął drzwi.
Ledwie zdjął rękę z klamki, stojący na stole telefon zadzwonił przeraźliwie.
Mason zawahał się i wszedł do pokoju.
Paul Drake siedział na kozetce i patrzył wokół nieprzytomnymi oczyma.
Podniósł słuchawkę i przytknął ją do ucha.
- Słucham? - rzucił. - Tak... O co chodzi? - Podniósł zaspane oczy, zobaczył
Masona i sennie pokiwał głową.
Nagle wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. W jednej chwili
oprzytomniał, jak gdyby ktoś chlusnął mu na twarz wiadro zimnej wody.
- Czekaj - powiedział. - Jaki to adres?... Okay, a nazwisko? W porządku,
zapisałem. - Drakę pospiesznie bazgrał coś na kartce papieru. - Miejcie dom pod
obserwacją Jeśli wyjdzie, idźcie za nią. Zaraz do was jadę. Będę tam za piętnaście-
dwadzieścia minut. Do zobaczenia.
Rzucił słuchawkę na widełki.
Mamy ją, Perry - powiedział. - Kogo?
Geraldine Corning.
Jesteś pewien?
Nazywa się Grace Compton. Tutaj mam adres. Miałeś dobre przeczucie,
jeśli chodzi o inicjały na walizce.
Jak ją namierzyłeś, Paul?
Powiem ci po drodze. Jedziemy.
Drake przeczesał palcami włosy, złapał kapelusz i, niemal depcząc Masonowi
po piętach, pospieszył za nim korytarzem.
- Jedziemy twoim samochodem czy moim? - spytał prawnik w windzie.
- Wszystko jedno.
- To pojedziemy moim. Ja będę prowadził, a ty mi wszystko opowiesz.
W samochodzie Drakę zaczął mówić, jeszcze zanim ruszyli.
Wskazówkę dała nam lokalizacja wypożyczalni samochodów. W spisie firm
zaczęliśmy szukać reklam pobliskich sklepów z torbami podróżnymi. Zaprzęgnąłem
do pracy sześć osób - sprawdzali wszystko, co im tylko przyszło do głowy. Jeden z
nich natrafił na coś ciekawego. Znalazł faceta, który pamiętał, że sprzedawał walizki
blondynce odpowiadającej rysopisowi i że umieszczał na nich inicjały „GC”.
Blondynka zapłaciła czekiem podpisanym „Grace Compton”, a ten facet pamiętał, z
jakiego banku był to czek. Potem poszło już łatwo. Dziewczyna mieszka w bloku i
najwyraźniej teraz jest w domu.
Doskonale, Paul. Dobra robota - pochwalił Mason.
Oczywiście, to może być fałszywy ślad. W końcu szukaliśmy tylko na
podstawie rysopisu i kilku wątłych wskazówek, a mnóstwo blondynek kupuje torby
podróżne.
Wiem - przyznał prawnik - ale intuicja mi mówi, że to ona.
Skręć w następną w lewo, Perry.
Mason skręcił zgodnie ze wskazówkami Drake’a, a po trzystu metrach skręcił
w prawo.
- Znajdź miejsce do parkowania - poradził Paul.
Mason zajechał na wolne miejsce przy krawężniku. Razem z Drakiem
wysiedli i podeszli do eleganckiego budynku.
Mężczyzna siedzący w samochodzie stojącym blisko wejścia do bloku zapalił
zapałkę i przybliżył ją do papierosa.
- To mój człowiek - poinformował Drakę przyjaciela.
- Chcesz z nim porozmawiać?
- Powinniśmy?
- Niekoniecznie. Dał nam sygnał. Zapalenie zapałki i papieros znaczą że
dziewczyna nadal jest w domu.
Mason przyjrzał się nazwiskom lokatorów przy domofonie i znalazł
mieszkanie Grace Compton. Miało numer 231.
Jak wchodzimy, Paul? Dzwonimy do niej czy ty sam...
Nic trudnego - odrzekł Drakę, badając zamek przy drzwiach. Wyciągnął z
kieszeni wytrych, włożył go w zamek i drzwi stanęły otworem.
Chodźmy - powiedział prawnik.
Weszli schodami na drugie piętro i stanęli przed drzwiami z numerem 231.
- Teraz sam musisz sobie radzić - rzekł detektyw. - Oczywiście, twoja intuicja
może cię nie zawieść, ale też może zawieść. Mamy tylko jej rysopis.
- Zdamy się na los szczęścia - zadecydował Mason.
Nacisnął dzwonek raz długo, dwa razy krótko i znów długo. Usłyszeli szybkie
kroki wewnątrz i drzwi otworzyła im blondynka w eleganckiej piżamie.
- Boże! Czy ty... - urwała na widok dwóch mężczyzn.
- Panna Compton? - spytał Mason.
Jej oczy natychmiast przybrały czujny wyraz.
- O co chodzi? - spytała.
- Chcielibyśmy z panią porozmawiać.
- Kim jesteście?
- To jest Paul Drakę, detektyw.
Na to mnie nie nabierzecie...
A ja nazywam się Perry Mason i jestem prawnikiem.
Okay, i co z tego?
Wie pani coś o motelu Staylonger, pani Compton?
Tak - odparła bez tchu. - Byłam tam z jedną z gwiazd kina. Nie chciał, żeby
ta sprawa się wydała. Straciłam dla niego głowę. Teraz procesuję się z nim o alimenty
dla mego nie narodzonego dziecka. Skąd o tym wiedzieliście?
Była tam pani wczoraj ze Stewartem G. Bedfordem? - spytał prawnik.
Jeśli chcecie mnie przyskrzynić, to wyduście to z siebie, jak nie, to
zmiatajcie stąd.
- Nie jesteśmy z policji. Próbuję zebrać pewne informacje, zanim zabierze się
za to policja.
Dlatego zabrał pan ze sobą detektywa.
Prywatnego.
Ach, rozumiem. I chcecie się dowiedzieć, co wczoraj robiłam. To cudownie!
Może zechcą panowie wejść i się rozgościć? Chyba powinnam postawić wam
drinka...
Znała pani Binneya Denhama?
Denham... Denham... - Pokręciła głową. - To nazwisko nic mi nie mówi.
Czy powinnam go znać?
- Jeśli jest pani tą osobą, którą myślę, że pani jest - rzekł Mason - to była pani
wczoraj w segmencie numer piętnaście i szesnaście w motelu Staylonger razem z
Bedfordem.
Ależ panie Mason, co pan mówi! Nigdy nie chodzę do motelu bez
przyzwoitki. Nigdy!
Na podłodze segmentu, który pani zajmowała, znaleziono wczoraj ciało
Binneya Denhama z kulą z rewolweru kalibru trzydzieści osiem w głowie.
Dziewczyna cofnęła się o krok, z pobladłą twarzą i wytrzeszczonymi oczyma.
Otworzyła usta jakby do krzyku i przycisnęła do nich pięść.
Mason kiwnął głową do Paula Drake’a i pewnie wszedł do mieszkania,
zamykając za sobą drzwi. Podszedł do krzesła, usiadł, zapalił papierosa i rzekł:
- Siadaj, Paul - zupełnie, jakby był gospodarzem.
Dziewczyna przyglądała mu się dłuższą chwilę z przerażeniem w oczach. W
końcu spytała:
- To... prawda?
Niech pani zadzwoni na policję. Oni pani powiedzą - poradził prawnik.
Policja nie jest mi potrzebna do szczęścia.
Przypuszczalnie jest wprost odwrotnie. Lada chwila tu będą. Powie nam
pani, co się stało?
Blondynka podeszła do krzesła i przycupnęła na brzegu - Dlaczego pan się
tym interesuje? - spytała.
Reprezentuję Stewarta Bedforda. Policja myśli, że miał coś wspólnego z
morderstwem.
Do diabła! - mruknęła. - Pewnie, że mógł mieć.
Co tam się działo? - spytał ponownie Mason.
Binney naciągnął go na większą forsę. Nie znam szczegółów. Binney
zatrudniał mnie tylko od czasu do czasu.
W jakim charakterze?
Miałam pilnować ofiary, dopóki Binney nie zdobył gotówki. Potem Binney
dawał mi znać i gość mógł wracać.
Dlaczego go pani pilnowała?
Żeby w ostatniej chwili nie zmienił zdania i żebyśmy mieli pewność, że nie
współpracuje z żadną prywatną agencją detektywi styczną.
Co pani robiła?
Starałam się kierować ich uwagę na inne rzeczy.
Takie jak?
Mam może robić rysunki?
Co pani robiła z Bedfordem?
- Kierowałam jego uwagę na inne rzeczy, a nie było to łatwe. On kocha swoją
żonę. Próbowałam go zainteresować, ale równie dobrze mogłabym być kostką lodu na
ociekaczu w zlewie. Dopiero po dłuższym czasie zaprzyjaźniliśmy się i... Nie myślcie
sobie za wiele, to było wszystko, naprawdę.
Polubiłam tego faceta.
Wtedy właśnie zdecydowałam się, że więcej nie będę uczestniczyć w tej grze.
Kiedy zobaczyłam, jak zależy mu na żonie, jak... Pomyślałam, że ciągle jestem
młoda, jeszcze mam szansę. Może kiedyś jakiś mężczyzna będzie dbał o mnie tak
samo, jeśli tylko spotka mnie w odpowiednim towarzystwie. W obecnej sytuacji nie
mam szans na wzbudzenie podobnych uczuć.
Więc co pani zrobiła?
Właśnie tu ktoś nas przechytrzył.
Co się stało?
Wyszłam. Zostawiłam butelkę z alkoholem na stole. Ktoś musiał tam coś
dosypać. Wróciliśmy i wypiliśmy po drinku. Nie wiedziałam, że zostaliśmy uśpieni,
dopóki się nie obudziłam. Było już ciemno. Bedford jeszcze spał. Jemu nalałam dwa
razy więcej whisky niż sobie. Zbadałam jego puls, ale był silny i regularny, więc
pomyślałam, że nic się nie stało. Przez chwilę bałam się, że ktoś dolał kropli
nasennych, a one mogąbyć niebezpieczne, ale to był chyba jakiś barbiturant. Nie
czułam się źle.
- I co dalej?
- Wzięłam prysznic, przebrałam się. Wiedziałam, że nie będziemy już długo
czekać. Banki były już zamknięte i Binney lada chwila mógł się pokazać.
- I pokazał się?
-Tak.
- I co pani powiedział?
- Że wszystko poszło gładko i że możemy się zwijać.
- I co?
- Oskarżyłam go o wsypanie środka nasennego do butelki, ale się wyparł.
Zdenerwowałam się. Pomyślałam, że już mi nie wierzy. Powiedziałam mu, że
następnym razem może sobie poszukać innej dziewczyny do tej brudnej roboty. Od
słowa do słowa, w końcu powiedziałam mu, że Bedford śpi. Próbowaliśmy go
obudzić, ale się nie dało. Siadał, a potem z powrotem walił się na poduszki. Miał
zupełnie miękkie nogi.
Nic na to nie mogłam poradzić. Musiał po prostu odespać swoje. Byłam
wściekła na Binneya, ale to wcale nie pomagało Bedfordowi.
Nie miałam ochoty dłużej się tam kręcić. Bedford miał pieniądze, więc mógł
zawołać taksówkę i wrócić do domu. Przypięłam mu do rękawa kartkę z informacją,
że może wracać, i poszłam do samochodu.
Gdzie był Binney Denham?
W swoim samochodzie.
Co pani potem zrobiła?
Wróciłam do miasta i oddałam samochód do wypożyczalni, tak jak
ustaliliśmy. W takich sytuacjach kazał mi nie odbierać kaucji. Miałam tylko
zaparkować samochód na ich parkingu, zostawić klucze w stacyjce i udać się w stronę
biura, tak jakbym miała zamiar tam wejść, ale naprawdę miałam je minąć.
Pracownicy agencji znajdowali samochód z kluczykami w środku, w depozycie było
pięćdziesiąt dolarów, a tymczasem opłata wynosiła jedenaście lub dwanaście
dolarów. Czekali trochę, czy ktoś nie przyjdzie po pieniądze, ale po jakimś czasie, jak
się rozliczali, chowali nadwyżkę do kieszeni i było po wszystkim.
Binney został w motelu?
- Nie, wyjechał w tym samym czasie co ja.
Zatem musiał wrócić.
Chyba tak. Był tam jego samochód? Mason potrząsnął głową.
Raczej nie. Jaki miał samochód?
- Nie wyróżniającego się chevroleta. Jeździł samochodem, na który nikt nie
zwróciłby uwagi, podobnym do setek innych.
- Czy miał jakiś powód, żeby wrócić?
- Nic o tym nie wiem. Pieniądze miał przy sobie. Czego jeszcze mógł chcieć?
Mason zmarszczył czoło.
Coś jednak musiało być. Wrócił, żeby się spotkać z Bedfordem. A może
zostawił coś w motelu? Coś, co go obciążało?
Binney? Na pewno nie.
Czy wie pani, czym szantażował Bedforda? - Binney nigdy mi nic nie
mówił.
Jakim nazwiskiem się pani przedstawiła?
Geraldine Corning. To pseudonim zawodowy.
Wyjeżdża pani? - spytał Mason, wskazując nowe walizki przy drzwiach.
Możliwe.
Opłaca się pani ta robota?
Nie opłacałoby mi się, nawet gdybym zarabiała sto razy tyle. Nie kupi się
szacunku dla samego siebie.
To wcale nie może pani pomóc Bedfordowi?
Ani pomóc, ani zaszkodzić. Tym razem Binney nieźle się obłowił.
Dwadzieścia tysięcy dolarów w czekach podróżnych. Bedford dużo stracił, ale cały
czas zachowywał się jak gentleman.
Co pani z nimi zrobiła?
Powiedziałam Bedfordowi, żeby je podpisał i włożyłam je do schowka w
wynajętym samochodzie. Tak się umówiliśmy. Binney kręcił się w pobliżu i
obserwował mnie.
Załatwiliśmy to tak, żebyśmy byli całkowicie bezpieczni.
Wiedzieliśmy, że nikt nie mógł nas śledzić. Jeździliśmy tak długo, aż zdobyliśmy
stuprocentową pewność. Ja krążyłam po okolicy, cały czas zawracając i robiąc pętle,
a Binney jechał za mną. Jak już wiedzieliśmy, że na pewno nikt za nami nie jedzie,
pozwoliłam Bedfordowi wybrać motel. To dało mu trochę pewności siebie, rozluźnił
się.
Zamknęłam go w jego segmencie, żeby nie mógł wyjść, poszłam do budki
telefonicznej i zadzwoniłam do Binneya. Powiedziałam, gdzie jesteśmy i że czeki są
już podpisane.
- I?
- I włożyłam je do schowka w samochodzie. Tak uzgodniliśmy. Binney wyjął je i
zrealizował.
- Wie pani, jak to robił?
- Pewnie miał umowę z jakimś kasjerem. Nie wiem. Nie podejrzewam, żeby
puścił je normalnie w obieg. Interesy zawsze załatwiał po swojemu.
Czy Binney miał wspólnika? Potrząsnęła głową.
Wspominał o jakimś Delbercie - rzekł Mason. Dziewczyna roześmiała się.
Binney był sprytny! Jego ofiary nienawidziły fikcyjnego Delberta tak
bardzo, że mogłyby zamordować go gołymi rękami, ale Binneya to omijało. Był taki
słodki i wyglądał, jakby przepraszał, że żyje.
Pani była jego jedynym wspólnikiem?
- Niech pan nie żartuje! Nie byłam wspólnikiem. Byłam płatnym
pracownikiem. Czasem dał mi kilkaset dolarów premii, ale rzadko. Binney nie szastał
pieniędzmi. Wyciągnięcie forsy z tego krętacza było...
- Trudne? - podpowiedział Mason.
Potrząsnęła głową.
- Panią też oszukał?
- Odczep się, dobrze? Siedzę tu i paplę bez potrzeby! Ta moja niewyparzona
gęba napyta mi kiedyś biedy.
Mason spróbował z innej strony.
Postanowiła pani, że to będzie ostatnia robota?
Tak, po rozmowie z Bedfordem.
Jak to się stało? Co Bedford pani powiedział?
Do diabła, nie wiem. Chyba nie mówił nic specjalnego. Raczej chodziło o
jego stosunek do żony, o to, że ja dla niego nie istniałam. Tak bardzo kochał swoją
żonę, że nie zauważał żadnej innej kobiety. Zaczęłam się zastanawiać, jak kobieta
może zdobyć szacunek takiego mężczyzny... Cholera, nie wiem, jak do tego doszło.
Jeśli wszystko musi pan zaklasyfikować, to powiedzmy, że zmieniłam spojrzenie na
życie. Znalazłam swoją religię.
- Na to, co pani mówi, mamy tylko pani słowo - rzekł Mason. - Nadarzyła się
pani piękna szansa na odpłacenie szantażyście pięknym za nadobne. Sama pani
przyznaje, że postanowiła pani skończyć z takim życiem. Mogła pani wspomnieć o
tym Binneyowi. Jemu mogło się to nie spodobać. Mówiła pani, że razem z Binneyem
próbowaliście dobudzić Bedforda. Z pewnością wcześniej przeszukała pani jego
neseser. Kiedy zaczęło być gorąco, mogła pani strzelić Binneyowi w plecy, wyjąć mu
z kieszeni dwadzieścia tysięcy dolarów i odjechać.
Ma pan paskudnie podejrzliwy prawniczy umysł. Prawnicy zawsze myślą o
tym, co najgorsze.
Coś nie tak z moim pomysłem?
Wszystko nie tak.
Na przykład?
Powiedziałam, że zrywam z tym wszystkim. Powiedziałam, że zmieniłam
spojrzenie na życie. Zrobiłam się moralna i zaraz wykończyłam faceta, żeby zdobyć
dwadzieścia tysięcy dolarów? To gdzie ta moja religia?
Może musiała pani go zabić - podsunął Mason, przyglądając się
dziewczynie spod zmrużonych powiek. - Binneyowi mogła się nie spodobać ta pani
religia. Mógł mieć własne plany i zaczęło być gorąco.
- Koniecznie chce mnie pan wrobić, co? Jest pan prawnikiem, pański klient
ma pieniądze, pozycję społeczną, prestiż. Ja nic nie mam. Rzuci mnie pan na
pożarcie, żeby ocalić klienta. Musiałam być cholernie głupia, że w ogóle z panem
rozmawiałam.
- Jeśli zabiła go pani w samoobronie, jestem pewien, że pan Bedford zadba o
to...
Spadaj! Mason wstał.
Chciałem tylko usłyszeć pani wersję - wyjaśnił. - I usłyszał ją pan.
Gdyby musiała go pani zabić w samoobronie, to byłoby dla pani lepiej,
gdyby pani sama zgłosiła się na policję. Wie pani, że ucieczka jest przyznaniem się
do winy.
Pewnie ma pan niejeden problem na głowie, panie Mason - zauważyła
sarkastycznie dziewczyna. - Podobnie jak ja. Nie będę pana zatrzymywać i nie
pozwolę, aby pan mnie zatrzymywał. - Wstała i podeszła do drzwi.
Mason i Drakę wolnym krokiem schodzili po schodach.
Poślij za nią kogoś, Paul - powiedział adwokat. - Mam przeczucie, że będzie
próbowała uciec.
Mam ją zatrzymać?
Broń Boże! Chcę tylko wiedzieć, gdzie pojedzie.
To może być trudne.
Musisz dopilnować, żeby twój człowiek miał pieniądze. Niech leci tym
samym samolotem co ona i na chwilę nie traci jej z oczu.
- Okay. Idź do samochodu. Ja pogadam z detektywem.
Mason podszedł do swojego auta. Drakę, mijając zaparkowany koło bloku
samochód, dał tylko znak głową i zniknął za rogiem budynku. Z auta wysiadł
kierowca i podążył za nim. Po krótkiej rozmowie wrócił do samochodu.
Paul podszedł do Masona i rzekł:
- Da nam znać, jeśli cokolwiek będzie się działo, i wszędzie za nią pojedzie.
Tylko jest problem, bo nie ma paszportu.
- Nie szkodzi. Ona pewnie też nie ma. Czy ma wystarczająco dużo pieniędzy?
- Teraz już tak.
Ona nie może się zorientować, że jest śledzona, Paul.
Mój człowiek to profesjonalista, Perry! Chcesz, żeby uciekła?
Szkoda, że jej historyjka była taka przekonująca, Paul - rzekł Mason z
namysłem. - Pewnie, że chciałbym, żeby uciekła. Reprezentuję klienta oskarżonego o
morderstwo. Ona sama przyznała, że miała powód, żeby zabić Binneya Denhama.
Jeśli ucieknie, oskarżę ją o to morderstwo, chyba że policja wykopie coś jeszcze
przeciwko Bedfordowi. Dlatego chcę dać jej dużo luzu, to może zrobi coś, co będzie
świadczyło przeciwko niej. Jedno mnie martwi. Wzbudziła moją sympatię.
Nie rozklejaj się, Perry. Jest zawodową naciągaczką. Musi potrafić
opowiedzieć wzruszającą historyjkę. Założę się, że to ona zabiła Denhama. Nie roń
nad nią łez.
Nie będę ronił łez. A jeśli w pośpiechu się stąd wyniesie, to będę miał
uniewinnienie Stewarta Bedforda w kieszeni.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Mason siedział w więziennej rozmównicy naprzeciw Bedforda.
- Podejrzewam, że wykombinował pan ten wypadek samochodowy po to, żeby
ocalić dobre imię żony. Poświęcił się pan, żeby jej w to nie wciągać.
Bedford skinął głową.
Dlaczego, do diabła, nie zdradził mi pan, co zamierza pan zrobić?
Bałem się, że to się panu nie spodoba.
Skąd wziął pan tyle szczegółów?
- Tak się składa, że wiem co nieco o tej sprawie. Ta starsza kobieta była
krewną jednego z moich pracowników. Doktorzy orzekli, że musi zostać poddana
bardzo kosztownej operacji. Mój pracownik o nic mnie nie prosił, ale opowiedział o
wszystkim Elsie Griffin, a ona mi powtórzyła. Kazałem jej dopilnować, żeby ten
człowiek dostał zaliczkę pokrywającą koszty operacji, a po miesiącu podwyżkę
wysokości rat, które miał do spłacenia. Dwa dni później ta kobieta, najwyraźniej
zamroczona, wyszła na jezdnię i wpadła pod samochód. Sprawcy nigdy nie
znaleziono.
- Ta historyjka nie wzbudzi podejrzeń pańskiego pracownika?
- Nie sądzę. Nie rozmawiał ze mną, tylko z Elsą Griffin.
- Założył pan sobie pętlę na szyję.
- Nie jest tak źle - pocieszył Masona Bedford. - Podobno takie przestępstwo
po trzech latach ulega przedawnieniu, więc nie można mnie już za to sądzić. Nie
rozumie pan, panie Mason? Musiałem wymyślić coś, czym Denham mógł mnie
szantażować. Inaczej dziennikarze zaczęliby węszyć, a pierwsze, co by im przyszło
do głowy, to moja żona. Sprawdziliby jej przeszłość i wszystko by się wydało. Ja
załatwiłem sprawę tak, że nikt o niej nie pomyśli. - Mam nadzieję.
- Niech pan mnie posłucha, Mason. Sądzę, że wiem, kto zabił Denhama.
- Kto?
- Pamięta pan, że w motelu była jakaś intruzka? Już wszystko rozumiem.
Denham był szantażystą. Ktoś doszedł do wniosku, że jedynym wyjściem jest zabicie
go. Ale żeby uniknąć podejrzeń, trzeba było poczekać, aż Denham zacznie
szantażować kogoś innego, i dopiero wtedy wkroczyć do akcji. W ten sposób
podejrzenia padną na tę drugą osobę.
- Proszę dalej.
Jak sądzę, ta kobieta śledziła Denhama lub w jakiś inny sposób dowiedziała
się, że Denham dopadł następnej ofiary. Wiedziała, że to ja jestem tą ofiarą. Pojechała
za Denhamem do motelu. Zabiła go, kiedy dostał ode mnie pieniądze.
Pańskim rewolwerem? - spytał sucho Mason.
Nie, nie, proszę poczekać, właśnie do tego zmierzam. Mówiłem, że
wszystko mam wyjaśnione.
W porządku. Jak to pan wyjaśni?
Nie mogła jechać za Geraldine Corning i za mną. Po pierwsze, Geraldine
zastosowała różne środki ostrożności, po drugie, jak przekonała się, że nie jesteśmy
śledzeni, ja wybrałem motel. Geraldine powiedziała mi, żebym wybrał jakikolwiek
motel i ja wybrałem właśnie ten.
- Doskonale. Na razie wszystko trzyma się kupy.
- Ta kobieta wiedziała, że Denham przygotowuje się do oskubania następnego
klienta, więc zaczęła go śledzić. Denham przyjechał do motelu po pieniądze. Na razie
jeszcze nie wiedziała, że coś się szykuje, ale kiedy pojechał zrealizować czeki,
zgadła, że trafiła na następny szantaż.
Zatem kiedy Denham wrócił i puścił Geraldine do domu, ta kobieta zobaczyła
swoją szansę. Musiała ukryć się gdzieś w motelu. Naturalnie, nie mogła schować się
na zewnątrz, więc musiała próbować, czy nie da się wejść do któregoś z pobliskich
segmentów. Tak się złożyło, że Elsa zostawiła otwarte drzwi dwunastki, bo nie miała
tam nic wartościowego. Ta kobieta wślizgnęła się do środka i czekała. Denhama
musiała zabić swoim pistoletem.
Potem przeszukała pokój i znalazła mnie śpiącego, najwyraźniej pod
wpływem jakichś środków. Na podłodze leżał mój neseser. Oczywiście zaciekawiło
ją kim jestem i dlaczego śpię, i zajrzała do neseseru. Zobaczyła wizytówkę z moim
nazwiskiem i adresem i znalazła rewolwer. Nie namyślając się wiele, zabrała go i
schowała tak, żeby nigdy się nie znalazł. W ten sposób ja miałem odpowiadać za
zamordowanie Denhama.
Wszystko możliwe - przyznał ostrożnie Mason.
Dlatego chcę, żeby poruszył pan niebo i ziemię i znalazł tę kobietę. Kiedy
znajdzie pan ją i prawdziwe narzędzie zbrodni, eksperci od balistyki dowiodą, że
właśnie z tego rewolweru został zabity Denham. A my wyciągniemy z niej, co zrobiła
z moją bronią. Rozumie pan, Mason? Ta kobieta jest kluczem do zbrodni.
Wiem, że wysłał pan Elsę, żeby zebrała odciski palców ze swojego segmentu
w motelu. Najwyraźniej to samo przyszło nam do głowy. Elsa mówi, że przyniosła
kilka bardzo wyraźnych odcisków kobiecych palców, szczególnie dobre były na gałce
od drzwi.
Naturalnie wiele z nich zostawiła sama Elsa - rzekł Mason.
Wiem, wiem - zniecierpliwił się Bedford. - Ale nie wszystkie. Elsa nie
otwierała szafy. Dwa odciski na gałce od drzwi musiała zostawić ta kobieta.
Właściciel motelu, nie pamiętam, jak się nazywa, miał okazję z nią
rozmawiać. Widział, jak wychodziła z motelu, pytał ją, co tam robiła i tak dalej. Jest
cennym świadkiem.
Chcę, żeby pańscy ludzie porozmawiali z nim i zdobyli jak najbardziej szczegółowy
rysopis. No, Mason, niech się pan za to zabiera i rozpracuje sprawę pod tym kątem.
Mam przeczucie, że moje rozumowanie jest prawidłowe.
Niewykluczone - odparł adwokat.
Mason, mam pieniądze, dużo pieniędzy - powiedział zniecierpliwiony
Bedford. - Niech pan żąda, ile pan chce. Może pan zatrudnić wszystkich detektywów
w mieście, ale ma pan znaleźć tę kobietę. Potrzebujemy jej.
A jeśli zabiła go z pańskiej broni?
Niemożliwe. Śledząc Denhama miała tylko jeden cel: chciała go zabić.
Trudno przypuszczać, że miała zamiar zabić go gołymi rękoma.
Zanim zaczniemy pracować nad tą teorią, wolałbym mieć pewność, że
morderstwo nie zostało popełnione z pańskiej broni. Aby tego dowieść, musimy mieć
albo broń, albo kule. Pamięta pan jakieś pniaki lub drzewa, które służyły panu za cel?
- Chce pan znaleźć stare kule?
-Tak.
Nie. Nie wiem, czy choć raz wystrzeliłem z tego rewolweru.
Jak długo go pan miał?
Pięć lub sześć lat.
Przy kupnie podpisywał pan rejestr?
Nie pamiętam. Chyba tak.
Mam inną poszlakę, ale chcę, żeby pan zatrzymał to dla siebie.
Co takiego?
Blondynka, z którą był pan w motelu.
Co z nią?
Miała okazję i motyw. Tak naprawdę jest jedyną logiczną podejrzaną.
Twarz Bedforda pociemniała.
Panie Mason, co pan? To jest dobre dziecko. Może zeszła na złą drogę, ale
nie popełniłaby morderstwa.
Skąd pan wie?
Spędziłem z nią dużo czasu. To dobre dziecko. Chciała się z tego wycofać.
Tym bardziej jest podejrzana. Przypuśćmy, że powiedziała Denhamowi, że
rezygnuje, a on zaczął ją naciskać. Zostało jej tylko jedno wyjście. Binney musiał
mieć coś na nią, czym mógł jej grozić, gdyby chciała się wyzwolić.
Bedford gwałtownie potrząsnął głową.
Nie ma pan racji. Niech pan szuka tej kobiety z dwunastki.
Moglibyśmy przekonać sędziów - rzekł Mason - że blondynka sięgnęła po
pana rewolwer, natomiast kobieta, która śledziła Binneya, na pewno zabrała własną
broń.
Niech pan robi tak, jak powiedziałem.
Jeśli upiera się pan, żeby tak to rozegrać, to jeśli okaże się, że Denham
został zabity z pana broni, jest pan ugotowany.
Niech pan robi tak, jak powiedziałem - powtórzył Bedford. - W tej sprawie
mam przeczucie, a zawsze kieruję się intuicją. W końcu, jeśli przegram, będzie to mój
pogrzeb.
Mówił pan w przenośni - zwrócił mu uwagę adwokat - ale jest to jak
najbardziej realne.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Mason ziewał ze zmęczenia, otwierając drzwi swojego gabinetu.
Della Street spojrzała na niego znad swojego biurka.
Hej, szefie. Jak idzie?
Wydawało mi się, że powiedziałem ci, żebyś poszła do domu i położyła się
spać.
Poszłam do domu i położyłam się spać. Wyspałam się. Jestem gotowa na
następną sesję nocną, jeśli będzie to konieczne.
Mason wzdrygnął się.
Nawet tak nie myśl. Jedna wystarczy mi na długo.
To dlatego, że jesteś wyczerpany. Nie potrafisz się odprężyć w wolnych
chwilach.
Dzisiaj nie było żadnych wolnych chwil.
Kiedy ciebie nie było, dzwonił Paul Drakę. Mówił, że ma coś, co może
okazać się interesujące. Chce przyjść porozmawiać z tobą.
Zadzwoń po niego.
Della nie łączyła się przez centralę, tylko zadzwoniła bezpośrednio na
zastrzeżony numer Paula Drake’a.
Mason oparł się o oparcie obrotowego fotela, zamknął oczy, wyciągnął
ramiona nad głowę i ziewnął przerażająco.
- Kłopot w sprawach tego typu polega na tym - powiedział - że cały czas
trzeba o krok wyprzedzać policję, a policja nie śpi. Pracuje na zmiany.
Della Street kiwnęła głową i, słysząc, że Paul puka do drzwi, wstała, żeby mu
otworzyć.
Cześć, Paul - powiedział Mason. - Co nowego?
Wyglądasz na zmęczonego - zauważył Drakę.
Wczoraj miałem ciężki dzień, a wieczorem sytuacja gwałtownie zaczęła się
rozwijać. Co robi policja?
Policja - rzekł Drakę - świętuje.
Jak to?
- Znaleźli jakiś dowód, który zamknął im sprawę. - Co to jest?
- Nie wiem i nikt tego nie wie. Policja uważa, że to coś ważnego. Ale nie
dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Przypuszczam, że słyszałeś, że twój klient
złożył następne oświadczenie.
Mason jęknął.
- Nie mogę nadążyć za jego oświadczeniami. Co tym razem powiedział?
- Powiedział dziennikarzom, że chce jak najszybszej rozprawy, a prokurator
okręgowy mówi, że jeśli Bedford nie blefuje, to mu ją chętnie zapewni i że jest akurat
wolny termin, uprzednio zarezerwowany na sprawę, która została odroczona.
Ponieważ Bedford jest biznesmenem i żąda oczyszczenia swojego nazwiska, więc
wygląda na to, że sędzia zgodzi się na natychmiastową rozprawę.
- Świetnie - zauważył sarkastycznie Mason. – Bedford nie uważa za wskazane
skonsultować się ze swoim prawnikiem, zanim złoży jakieś oświadczenie prasie.
A co z Harrym Elstonem, Paul? Masz coś na niego?
Nic kompletnie, policja też nic nie znalazła. Elston otworzył skrytkę sejfową
wczoraj około dziewiątej czterdzieści pięć wieczorem. Miał ze sobą neseser. Nikt nie
wie, czy wyciągnął coś ze skrytki, czy tam coś włożył, ale policja jest skłonna
przypuszczać, że najpierw wyjął, a potem włożył.
Jak to?
To była wspólna skrytka, na dwa nazwiska. Teraz nie ma w niej nic, co
należałoby do Harry’ego Elstona, za to jest pełno papierów Binneya Denhama. Nie są
nic warte, nikt nie trzymałby czegoś takiego w skrytce.
Ludzie trzyma=ją w skrytkach dziwne rzeczy - zauważył Mason.
U niego znaleziono stare listy, pokwitowane rachunki, przeterminowane
karty kredytowe, nieaktualne ubezpieczenie na samochód i inne śmieci, nie warte
drugiego spojrzenia, a co dopiero przechowywania w sejfie.
Mason zacisnął usta i zamyślił się.
Co więcej - ciągnął Drakę - skrytka jest szczelnie wypełniona, po prostu
wypchana po brzegi. Policja uważa, że miało to ich przekonać, że nic z niej nie
zostało wyjęte. Są pewni, że w skrytce znajdowała się gotówka lub papiery
wartościowe, że Elston dowiedział się, że Denham nie żyje, więc wyciągnął
wszystko, a w zamian włożył te śmieci.
Jak dowiedział się, że Denham nie żyje? - spytał adwokat.
Przez jakiś czas policję też to bardzo interesowało. Teraz już przestało.
Uważają, że mająpewną, zamkniętą sprawę przeciwko Bedfordowi i że każdy sędzia
skaże go za morderstwo pierwszego stopnia. Prokurator okręgowy mówi, że jeszcze
nie wie, czy będzie wnosił o karę śmierci. Rzekł, że choć jest świadom spoczywającej
na nim odpowiedzialności z racji zajmowanego stanowiska, to jednak wobec braku
współpracy ze strony obrony nie widzi powodu do okazywania jakichś
nadzwyczajnych względów.
Mason uśmiechnął się szeroko.
Czyli pośle mojego klienta do komory gazowej, żeby zemścić się na mnie. O
to chodzi?
Nie wyraził się tak, ale to właśnie można wyczytać między wierszami.
Miły koleś - podsumował adwokat. - Coś jeszcze, Paul?
Tak. Właśnie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Tuż przed przyjściem
tutaj odebrałem telefon. Detektyw, który śledził Grace Compton, miał tylko czas na
bardzo krótką rozmowę. Jest na lotnisku. Nasza blondynka leci do Meksyku, do
Acapulco. Podejrzewam, że wybiera się na małą wycieczkę jachtem. Mój człowiek
nie spuszcza jej z oka. Kupił bilet na ten sam lot. Nie miał czasu na dłuższą rozmowę,
tylko zasygnalizował mi, co się święci.
Co mu poleciłeś?
Żeby jechał do Acapulco. - Kiedy odlot?
Jest samolot do Mexico City o ósmej trzydzieści. Mason spojrzał na
zegarek.
Ona jest już na lotnisku? Drakę kiwnął głową.
- Ma mnóstwo czasu do odlotu. Po co przyjechała tak szybko?
- Nie mam pojęcia.
Jak się przebrała? - spytał Mason.
Skąd wiedziałeś, że się przebrała? - wykrzyknął Drakę. - Nie wspominałem
o tym.
Pomyśl chwilę, Paul. Wie, że policja ma jej dokładny rysopis i że jej szuka.
Kiedy policja kogoś szuka, to na pewno weźmie pod dokładną obserwację lotniska.
Zatem jeśli Grace Compton jedzie do Acapulco, logiczną rzeczą byłoby, gdyby
została w domu jak długo się da i dopiero w ostatniej chwili wsiadła do samolotu.
Każda chwila spędzona na lotnisku jest dla niej bardzo niebezpieczna. Dlatego sądzę,
że musiała obmyślić jakieś przebranie, które uważa za całkowicie bezpieczne.
- Trafiłeś w dziesiątkę. Nikt jej nie pozna. Mason, zdumiony, uniósł pytająco
brwi.
- Jak to, Paul?
- Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że mój człowiek powiedział, że zmieniła
wygląd i że gdyby nie śledził jej i nie był świadkiem przeobrażenia, nie byłby w
stanie jej rozpoznać. Nie miał czasu na podanie szczegółów. Dodał tylko, że
dziewczyna czeka na samolot do Acapulco. Więcej nie wiem.
Jeszcze zadzwoni? - spytał Mason.
Ilekroć będzie miał okazję, da mi znać.
To jeden z twoich stałych pracowników?
Tak.
Myślisz, że zna Delię Street?
Chyba tak. Często się tu kręci. Mason odwrócił się do Delii.
Jedź na lotnisko, Delio. Weź taksówkę. Przypuszczalnie pracownik Paula
zadzwoni do nas, zanim się tam zjawisz. Postaraj się z nim skontaktować. Opisz go,
Paul.
Ma pięćdziesiąt dwa lata. Kiedyś był rudy, ale teraz trochę posiwiał i jest
łysy na czubku, ale tego Della nie zobaczy, bo ma szary kapelusz z rondem
naciągniętym na oczy, też zresztą szare. To taki facet, którego możesz nie zauważyć,
nawet jeśli patrzysz wprost na niego.
Znajdę go - przyrzekła Della.
Wątpię. To ostatni facet, który mógłby wpaść w oczy.
W porządku - zaśmiała się Della. - Będę szukała faceta, który najmniej ze
wszystkich wpada w oczy. Co mam zrobić, jak go znajdę, szefie?
- Powiedz, żeby pokazał ci tę dziewczynę. Spróbuj wciągnąć jąw rozmowę.
Uważaj, żeby się niczego nie domyśliła. Postaraj się, żeby inicjatywa wyszła z jej
strony. Usiądź przy niej i zacznij szlochać w chusteczkę. Udawaj, że masz kłopoty.
Jeśli się boi, poczuje z tobą więź.
Jaki ma być powód moich szlochów?
Twój chłopiec miał przylecieć z San Francisco, ale nie dotrzymał słowa.
Czekasz na niego i wypatrujesz z samolotu na samolot.
Okay. Jadę - powiedziała Della. - Masz dosyć pieniędzy?
Tak sądzę.
Weź trzysta dolarów z sejfu - poradził Mason.
Oo! Ja też mam jechać do Acapulco?
-Nie wiem. Jeśli zacznie ci się zwierzać, bądź z nią tak długo, jak długo
będzie mówiła. Nawet gdybyś musiała lecieć do Acapulco.
Della Street wyjęła z sejfu pieniądze, trzymane tam na wypadek
niespodziewanych wydatków, włożyła gotówkę do torebki, złapała płaszcz i kapelusz
i wypadła z biura.
Lecę, szefie - zawołała na pożegnanie.
Zadzwoń, jeśli będziesz miała okazję - krzyknął za nią Paul. - Najlepiej na
zastrzeżony numer.
Kiedy Della poszła, Mason odwrócił się do Paula Drake i rzekł:
Teraz zajmiemy się mieszkaniem tej dziewczyny, Paul.
To znaczy?
Zrezygnowała z wynajmu czy po prostu zamknęła drzwi i wyszła?
Do diabła, nie wiem.
- To się dowiedz i daj mi znać. Jeśli zrezygnowała i mieszkanie jest wolne,
wyślij tam dwoje zaufanych pracowników, kobietę i mężczyznę. Niech podają się za
małżeństwo szukające mieszkania. Niech zapłacą kaucję za zarezerwowanie czy co
tam będą od nich wymagać, a potem niech wejdą i zdejmą wszystkie odciski palców.
Chcesz odciski tej dziewczyny? Mason skinął głową.
Po co?
Żebym mógł pokazać je policji.
- Najlepszy sposób na ich zdobycie, Peny, to zdradzić policji, co się dzieje.
Mason pokręcił głową.
Dlaczego nie? - spytał Drakę. - W końcu i tak mają jej odciski. Zebrali je z
samochodu i motelu i...
Po pierwsze przygotowują sprawę przeciwko Stewartowi Bedfordowi. W
związku z tym jej i tak nic nie zrobią. Pomyślą, że chcę skierować ich na fałszywy
trop. Po drugie, chcę mieć odciski kogoś innego, kto był w tym mieszkaniu. Jednak
główny powód to to, że nie zaryzykuję wzięcia na siebie odpowiedzialności za to, co
się dzieje.
- A co się dzieje?
- Zabójca szykuje się do ucieczki. Drakę zmarszczył brwi.
Masz dosyć dowodów, żeby skazać ją za morderstwo, Perry, nawet gdyby
nie uciekła?
Nie chcę jej skazać za morderstwo, Paul. Chcę tylko uwolnić Stewarta G.
Bedforda. Zobacz, co się da zrobić w sprawie odcisków palców. Nie zapomnij
uprzedzić swojego człowieka, żeby wypatrywał Delii Street. Mam przeczucie, że
nareszcie zaczyna się nam układać.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Była godzina siódma wieczór, kiedy Della zadzwoniła na zastrzeżony numer
telefonu.
Jestem w budce na lotnisku, szefie. Z blondynkami się nie udało. Kompletny
klops.
Skontaktowałaś się z człowiekiem Drake’a?
Tak, to znaczy on skontaktował się ze mną. Paul opisał go bardzo dobrze.
Rozglądałam się wkoło, szukając faceta nie rzucającego się w oczy, i nie mogłam go
znaleźć, kiedy nagle poczułam, że mężczyzna stojący tuż koło mnie w kolejce do
kiosku szturcha mnie łokciem. Odsunęłam się, ale spojrzałam na tego faceta i to był
on!
- I wypatrzyłaś Grace Compton?
On mi ją pokazał. Mnie zupełnie zwiodła.
Co takiego z sobą zrobiła?
Miała ciemne okulary, z największymi i najciemniejszymi szkłami, jakie w
życiu widziałam. Włosy w strąkach, suknia ciążowa...
Coś takiego, suknia ciążowa! - wykrzyknął Mason.
Właśnie, suknia ciążowa, odpowiednio wypchana, zdziała cuda.
Nie udało ci się z nią porozmawiać?
Nie. Szlochałam w chusteczkę i próbowałam wszystkich innych sposobów,
które przyszły mi na myśl, a których nie rozszyfrowałaby natychmiast jako próby
nawiązania znajomości. Nie udało mi się.
- Coś jeszcze?
- Tak. Kiedy wstała z miejsca i powoli udała się do toalety, wyprzedziłam ją i
weszłam pierwsza. Na szczęście wiedziałam, gdzie idzie. Dowiedziałam się, dlaczego
założyła te ciemne okulary. Została okrutnie pobita. Na jednym oku ma taki wielki
siniec, że widać by go było spoza okularów, gdyby nie przykryła go kredką w
cielistym kolorze. Ma spuchnięte usta...
- I nie reaguje na twoje próby nawiązania kontaktu?
Już nie wiem, co mam wymyślić.
Skontaktuj się z pracownikiem Drake’a, Delio - rzekł Mason. - Powiedz mu,
żeby do mnie zadzwonił, a w tym czasie ty będziesz miała na nią oko. Daj mu ten
zastrzeżony numer. Niech natychmiast zadzwoni. Ty pilnuj dziewczyny.
Okay, zaraz się z nim skontaktuję, ale lepiej, żeby nikt nie widział, że z nim
rozmawiam. Napiszę mu wszystko na kartce, którą mu ukradkiem wręczę.
Świetnie - pochwalił prawnik. - Uważaj, żeby nikt tego nie zauważył.
Pamiętaj, że ciemne okulary mają jeden feler. Nigdy nie wiadomo, na co dana osoba
patrzy.
Zrobię to zręcznie. A ty możesz zaufać człowiekowi Paula. Potrafi otrzeć się
o ciebie i odebrać karteczkę w taki sposób, że nikomu nie przyjdzie do głowy, że to
zrobił. Ten facet wygląda na łagodnego, nieśmiałego, skromnego pantoflarza, który
po raz pierwszy wypuścił się gdzieś bez żony i boi się własnego cienia.
W porządku - rzekł Mason. - Do roboty, Delio. Kiedy ten facet skończy ze
mną rozmawiać i wyjdzie z budki, łap taksówkę i wracaj do biura.
Jakie krótkie wakacje! - westchnęła Della. - Miałam nadzieję na dwa
tygodnie w Acapulco.
Powinnaś była zmusić ją do mówienia. Nie mogę wydawać pieniędzy
klienta na opłacenie twoich szlochów w Acapulco, jeśli nie widzę rezultatów.
Moje szlochy spłynęły po niej jak woda po kaczce - powiedziała Della. -
Powinnam była włożyć suknię ciążową i spróbować porozmawiać o porodzie. Mogę
powiedzieć tylko jedno, szefie, ta dziewczyna jest śmiertelnie przerażona.
- No dobrze - rzekł Mason. - Daj znać człowiekowi Drake’a, żeby
zatelefonował.
Kilka minut później zadzwonił zastrzeżony telefon na biurku Masona.
Prawnik podniósł słuchawkę i powiedział:
- Halo?
Po drugiej stronie usłyszał bezbarwny męski głos.
Tu pracownik Drake’a. Chciał pan ze mną rozmawiać?
Tak. Jak ta dziewczyna załatwiła sobie przebranie?
Wyszła z domu w woalce i czarnych okularach. Zawołała taksówkę,
pojechała do bloków pod nazwą Siesta Arms i weszła do środka. Nie mogłem
zobaczyć, gdzie się udała, ale zdołałem stuknąć samochodem taksówkę, wysiadłem i
gorąco przepraszałem kierowcę, wciągnąłem go w rozmowę i dałem pięć dolarów na
pokrycie kosztów naprawy, co mu naturalnie bardzo odpowiadało, bo nie było co
naprawiać. Powiedział, że czeka na klientkę, że ta, którą przywiózł, poszła na górę
spakować siostrę, że siostra jest w ciąży i ma jechać na lotnisko, żeby złapać samolot
do San Francisco. Teraz czekał na tę siostrę.
Okay, i co dalej?
Czekałem pod blokiem, tuż za taksówką. Dziewczyna nic nie podejrzewała.
Kiedy wyszła, wcale bym jej nie poznał, gdyby nie buty. Miała wprawdzie suknię
ciążową, ale te same buty z krokodylej skóry. Puściłem taksówkę przodem, a sam
trzymałem się daleko z tyłu, bo i tak wiedziałem, gdzie jadą.
Na lotnisko?
Zgadza się.
- I co było dalej?
Dziewczyna załatwiła sobie wizę turystyczną, kupiła bilet do Acapulco i
nadała bagaż. Jadąc na lotnisko, nie miała najmniejszego pojęcia, kiedy jest następny
samolot. Usiadła i czekała na najbliższy lot do Mexico City.
Nic nie podejrzewa?
- Nic a nic.
- Wsiądź do tego samego samolotu, żeby jej przypilnować, w razie gdyby
znowu zmieniła wygląd. W Mexico City będą na ciebie czekali ludzie Drake’a.
Możesz z nimi współpracować. Znają teren i język i mają oficjalne kontakty, w razie
gdyby były potrzebne. Będzie lepiej załatwić to w ten sposób, niż gdybyś próbował
poradzić sobie sam.
- Dzięki.
- Teraz uważaj, to ważne - powiedział Mason. - Widziałeś, kiedy Paul Drakę i
ja poszliśmy do Grace Compton?
- Tak jest.
- Widziałeś, jak wychodziła?
- Tak.
- Czy pomiędzy naszymi odwiedzinami a udaniem się na lotnisko nigdzie nie
wychodziła?
- Nigdzie.
- Ruch przed blokiem był duży?
- Całkiem całkiem.
Wszedł do niej jakiś mężczyzna. Chciałbym, żebyś go rozpoznał.
Wie pan, jak wyglądał?
- Na razie nie mam najmniejszego pojęcia. Może później się dowiem.
Zastanawiam się, czy poznałbyś go, gdybym go znalazł. Potrafiłbyś?
Do diabła, nie! - powiedział detektyw tym samym bezbarwnym głosem. -
Nie jestem maszyną. Miałem pilnować blondynki, żeby się nie wymknęła. Nikt mi nie
mówił, żeby...
Nie szkodzi - przerwał mu prawnik. - Po prostu chciałem się upewnić. To
wszystko.
- Gdyby mi pan powiedział, mógłbym...
- Nie, nie, nic się nie stało.
- To wszystko?
- Tak jest. Baw się dobrze.
Po raz pierwszy w głosie mężczyzny pojawiła się nutka zainteresowania:
- Niech się pan nie łudzi, na pewno mi się nie uda! - powiedział.
Kiedy Della Street wróciła, zastała Perry’ego Masona niecierpliwie krążącego
po gabinecie.
Co się stało? - spytała.
Mam w ręku karty, którymi muszę zagrać tak, aby każda karta wzięła lewę.
Nie chcę grać tak, żeby było to na rękę prokuratorowi, żeby przebił moje asy.
Czy ma dużo kart atutowych?
W sprawie kryminalnej prokuratura ma same karty atutowe.
Mason ponownie zaczął niespokojnie krążyć po biurze. Po kilku minutach
usłyszeli charakterystyczne pukanie Paula Drake’a. Prawnik skinął głową i Della
otworzyła drzwi.
Miałeś intuicję, Peny - powiedział wchodząc Paul Drakę. - Czynsz opłaciła
do dziesiątego. Powiedziała, że zmieniły jej się plany, bo jej siostra z San Francisco
będzie wkrótce rodzić i ma kłopoty. Zostawiła pieniądze na sprzątanie i tak dalej i
przeprosiła właścicielkę domu za kłopot.
Chwileczkę - rzekł Mason. - Rozmawiała z nią bezpośrednio czy...
Nie, przez telefon.
- Ktoś dał jej niezły wycisk. Chciałbym wiedzieć, kto.
- Wysłałem tam moich ludzi - odparł Drake - wynajęli tymczasowo
mieszkanie. Właścicielce dali pięćdziesiąt dolarów kaucji i powiedzieli, że chcą
najpierw przekonać się, jak tam się mieszka. Pozwoliła im zostać tak długo, jak długo
zechcą. Moi ludzie zabrali się za szukanie odcisków palców i zdjęli, co tylko się dało,
a potem wszystko wyszorowali, żeby nie dało się poznać, że zbierali odciski palców.
- Ile mają? - spytał adwokat.
Drake wyciągnął z kieszeni kopertę.
- Wszystkie są na tych kartach. Razem - czterdzieści osiem.
Mason przerzucił pobieżnie karty.
- Jak można je zidentyfikować, Paul? - spytał.
- Na odwrocie mają numery delikatnie napisane ołówkiem.
Ołówkiem?
Zgadza się. Zanim trafią do sądu, poprawimy je atramentem. Ale gdybyś
chciał jakieś odciski wycofać, będzie można zmienić numery. W ten sposób do sądu
trafią z kolejnymi numerami. Inaczej mogłoby się okazać, że prezentujesz odciski
jeden-osiem, potem brakowałoby trzech lub czterech numerów, a potem znowu
byłyby kolejne numery. Prokurator z pewnością zażądałby przedstawienia
brakujących odcisków i wybuchłaby afera.
Rozumiem - odparł Mason.
Za tę kaucję mamy zarezerwowane mieszkanie do piętnastego - rzekł Drakę.
- Mam podpowiedzieć policji, żeby zainteresowali się mieszkaniem Grace Compton?
Jeszcze nie! - zawołał adwokat.
- Teraz, jak dziewczyna pojechała do Acapulco, możesz mieć problem ze
zdobyciem dowodów, których potrzebujesz - zauważył Drake.
- Już je mam - powiedział Mason, uśmiechając się szeroko.
Drakę powstał z fotela.- Mam nadzieję, że nie wpadniesz na żaden świetny
pomysł koło północy. Do zobaczenia jutro, Peny.
- Do widzenia - odpowiedział Mason.
Della Street patrzyła na szefa zdumionym wzrokiem.
- Wyglądasz jak kot, który dobrał się do śmietanki - powiedziała.
- Idź do sejfu, Delio, i wyciągnij odciski palców, które Elsa Griffin zebrała w
segmencie dwunastym.
Della przyniosła koperty.
- Mamy dwa zestawy. Jeden to odciski Elsy Griffin, drugi - cztery odciski
nieznajomej kobiety. Te cztery sana ponumerowanych kartach. To są numery
czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Mason skinął głową i zajął się kartami, które otrzymał od Drake’a.
W porządku, Delio, zrób notatkę - poprosił.
Co mam pisać?
Numer siedem na karcie z listy Drake’a poprawiam atramentem na numer
czternaście. Numer trzy na liście Drake’a na numer szesnaście. Numer dziewiętnaście
na liście Drake na numer dziewięć. Numer trzydzieści na liście Drake’a na numer
dwanaście. Zapisałaś?
Della kiwnęła głową.
- W porządku - rzekł Mason. - Weź karty i napisz na nich te numery:
czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Chcę, żeby były napisane damską ręką, choć do głowy by mi nie przyszło
podrabiać czyjeś pismo, chciałbym, aby jak najbardziej przypominały numery na
pozostałych kartach.
- Ależ szefie, to jest... Przecież to sąnumery najważniejszych odcisków z
segmentu dwunastego w motelu!
Właśnie - powiedział Mason. - Jak tylko wypiszesz te numery na
odpowiednich kartach, Delio, pamiętaj, aby mi je przynieść, ile razy zażądam
odcisków palców na kartach numer czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Ależ, szefie, nie możesz tego zrobić!
Dlaczego?
To jest substytucja dowodów!
Dowodów na co?
Dowodów na obecność pewnej osoby w tym segmencie. Dowodów, że
pani...
Ostrożnie, żadnych nazwisk!
To są dowody, że ta osoba rzeczywiście była w tym segmencie.
- Ciekawe!
Della Street rzuciła adwokatowi skonsternowane spojrzenie.
Szefie, co robisz? Przecież to jest fałszowanie dowodów! Przecież...
Przecież...
No i co takiego robię, według ciebie? - spytał Mason.
Nadajesz tym kartom numery czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście,
wkładasz je do tej koperty i Elsa Griffm... Oczywiście, Elsa Griffin weźmie te karty,
porówna numery z numerami ze swoich notatek i powie, że odcisk numer czternaście
został zdjęty ze szklanej gałki... a to będzie znaczyło, że zamiast osoby, która
naprawdę była w numerze dwunastym, była tam blondynka.
Mason uśmiechnął się od ucha do ucha.
- A ponieważ policja ma zatrzęsienie jej odcisków, trudno im będzie
powiedzieć, że nie wiedzą, kto tam był -zauważył.
Ale wtedy oskarżą Grace Compton, że weszła do dwunastki, podczas gdy
naprawdę wcale jej tam nie było - zaprotestowała Della Street.
Skąd wiesz, że jej tam nie było?
Nie zostawiła odcisków palców. Mason tylko się uśmiechnął.
Szefie, czy to nie jest... prawnie zabronione?
Co jest prawnie zabronione? - Niszczenie dowodów.
Nic nie zniszczyłem - zaprotestował Mason.
Aleje mieszasz. Czy nie jest zabronione pokazywanie świadkowi
fałszywych...
Czy te odciski są fałszywe?
Są podstawione.
To nie znaczy, że są fałszywe - wyjaśnił prawnik. - Na każdej karcie jest
prawdziwy odcisk palca. Żadnego z nich nie zmieniłem.
Ale zmieniłeś numery na kartach.
Wcale nie. Drakę powiedział nam, że nadał kartom tymczasowe numery,
żebyśmy mogli ponumerować je potem piórem w takiej kolejności, jaka nam
odpowiada.
Oszukujesz Elsę Griffin.
Nie powiedziałem jej ani słowa.
- Ale jeśli pokażesz jej te odciski jako odciski zdjęte z numeru dwunastego, to
będzie oszustwo.
Ale jeśli nie powiem jej, że one sąz numeru dwunastego, nie będzie
oszustwa. Poza tym, skąd wiemy, że te odciski są dowodami?
Szefie, proszę, nie rób tego! Za dużo ryzykujesz, starając się ocalić panią...
Nie pozwalasz wymieniać nazwisk, ale wiesz, kogo mam na myśli. Żeby ją ocalić,
zakładasz sobie pętlę na szyję i... podkładasz fałszywe dowody przeciwko tej
Compton.
Mason uśmiechnął się.
- Och, Delio, Delio, przestań się tym martwić. To ja ryzykuję.
- I to jak!
Włóż kapelusz - polecił prawnik. - Zapraszam cię na kolację, na jakiś stek, a
potem możesz iść do domu i się wyspać.
A co ty będziesz robił?
Może też położę się do łóżka. Myślę, że przyprawimy Hamiltona Burgera o
ból głowy.
Ale szefie - to jest substytucja dowodów! Fałszowanie dowodów!
Nadawanie dowodom fałszywych etykietek!
Zapominasz - zaprotestował Mason - że ciągle mamy oryginalne odciski,
które dostaliśmy od Elsy Griffin. Mają oryginalne numery, przez nią nadane. My
wzięliśmy inne odciski i zmieniliśmy im numery. Mamy do tego prawo. Możemy
ponumerować nasze odciski w dowolny sposób. Jeśli przypadkowo zaistnieje
zbieżność, to nie jest przestępstwo. No, rozchmurz się. Za bardzo się martwisz.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Sędzia Harmon Strouse spojrzał na siedzących za stołem obrony Perry’ego
Masona oraz jego klienta Stewarta G. Bedforda, za którym stał umundurowany
policjant.
Obrona może skorzystać z prawa do wyłączenia.
Obrona przyjmuje skład ławy przysięgłych.
Sędzia Strouse rzucił okiem na Hamiltona Burgera, prokuratora okręgowego o
byczym karku i beczkowatej klatce piersiowej, którego niechęć do Perry’ego Masona
była przysłowiowa.
Oskarżenie jest usatysfakcjonowane składem ławy przysięgłych - warknął
Hamilton Burger.
Doskonale - odparł sędzia. - Zatem członkowie ławy wstaną i zostaną
zaprzysiężeni.
Bedford pochylił się do Masona i szepnął:
- No, teraz nareszcie będziemy wiedzieli, co mają przeciwko mnie i z czym
musimy walczyć. Dowody, które przed stawili przed Grand Jury, były zaledwie
wystarczające, żeby postawić mnie w stan oskarżenia. Celowo nie zdradzali tego, co
mają.
Mason skinął głową. Hamilton Burger wstał i rzekł:
- Wysoki Sądzie, chcę postąpić w sposób raczej nieco dzienny. Mamy do
czynienia z inteligentnymi sędziami przysięgłymi. Nie muszę im mówić, co będę
próbował zrobić. Chcę zrezygnować z wprowadzenia. Jako pierwszego świadka
pragnę powołać Thomasa G. Farlanda.
Po złożeniu przysięgi Farland zeznał, że jest funkcjonariuszem policji i że
szóstego kwietnia dostał polecenie udania się do motelu Staylonger. Po okazaniu
legitymacji służbowej właścicielowi motelu nazwiskiem Morrison Brems powiedział,
że chce zajrzeć do numeru szesnastego. Poszedł tam i na podłodze znalazł ciało
mężczyzny, który najwyraźniej został zastrzelony. Natychmiast zawiadomił Wydział
Zabójstw. Po jakimś czasie przyjechali policjanci wraz z koronerem i specjalistami od
daktyloskopii.
Oddaję świadka obronie - warknął Hamilton Burger.
Jak to się stało, że pojechał pan do motelu? - spytał Mason.
- Dostałem takie polecenie.
Od kogo?
Otrzymałem je drogą radiową.
Co dokładnie powiedziano?
Zgłaszam sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające
związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, obrona próbuje oprzeć
się na dowodzie ze słyszenia.
Świadek zeznał, że dostał polecenie, żeby wejść do segmentu numer
szesnaście - powiedział Mason. - Zgodnie z przepisami, jeśli podczas bezpośredniego
przesłuchania cytowany jest fragment rozmowy, druga strona może zażądać
przedstawienia całej rozmowy. Chcę wiedzieć, co oprócz tego powiedziano w
rozmowie, w czasie której wydano świadkowi polecenie udania się do motelu.
Ale to nie jest dowód bezpośredni, tylko ze słyszenia - sprzeciwił się
Hamilton Burger.
To rozmowa - zaprotestował z uśmiechem Mason.
Uchylam sprzeciw - powiedział sędzia. - Świadek, przedstawiwszy fragment
rozmowy, może w czasie przesłuchania zrelacjonować całość.
No cóż - rzekł Farland. - powiedziano tylko, że mam iść do motelu, to
wszystko.
Czy zostało wspomniane, czego może się pan tam spodziewać?
- Tak.
A czego?
Ciała.
Czy wydający polecenie mówił, skąd wie, że tam jest ciało?
Powiedział, że otrzymał zgłoszenie.
Mówił coś na temat tego zgłoszenia?
Tak, że otrzymał anonimowy telefon:
Wspomniał może, kto dzwonił? Kobieta czy mężczyzna? Świadek zawahał
się.
Tak czy nie? - nalegał Mason.
Tak. To był kobiecy głos.
Dziękuję - powiedział Mason z przesadną uprzejmością.
- To wszystko.
Hamilton Burger przedstawił kilku świadków, którzy zidentyfikowali
zmarłego jako Binneya Denhama i oświadczyli, że kiedy poruszono ciało, spod
płaszcza z przodu wytoczyła się kula.
- Moim następnym świadkiem będzie Morrison Brems - rzekł Hamilton
Burger.
Kiedy Brems stanął za barierką i został zaprzysiężony, Hamilton Burger
skinął głową do Vincenta Hadleya, zastępcy prokuratora okręgowego, siedzącego po
jego lewej ręce, i Hadley, uprzejmy i wytworny strateg z dużym doświadczeniem,
zaczął przesłuchiwać właściciela motelu. Wydobył z niego fakt, że szóstego kwietnia
około jedenastej rano oskarżony, w towarzystwie młodej kobiety, zatrzymał się w
motelu; że poinformował właściciela motelu, iż czekają na jeszcze jedną parę z San
Diego i chcą wynająć dwa segmenty; że świadek poradził, aby poczekali, aż znajomi
przyjadą, to wtedy sami zapłacą za swój segment. Jednak oskarżony wolał zapłacić za
dwa segmenty z własnej kieszeni i zająć je natychmiast.
- Jakie nazwisko wpisał do księgi gości hotelowych? - spytał Vincent Hadley.
S. G. Wilfred.
Z żoną?
Z żoną.
Co nastąpiło później?
Nie zwracałem na nich większej uwagi. Oczywiście, patrząc na to z
perspektywy, pomyślałem...
Nieistotne, co pan pomyślał - przerwał mu Hadley. - Proszę zrelacjonować,
co się stało, co pan zaobserwował, co powiedział oskarżony lub kto inny w jego
obecności.
Gdzie mam zacząć?
Proszę po prostu odpowiedzieć na pytanie. Co się dalej zdarzyło?
Przez chwilę byli w segmencie, a potem dziewczyna...
Mówiąc „dziewczyna”, ma pan na myśli panią Wilfred?
Oczywiście, to nie była żadna pani Wilfred.
Tego pan nie wie - zaznaczył Hadley. - W księdze gości wpisała się jako
pani Wilfred.
To oskarżony wpisał ją jako panią Wilfred.
W porządku. Proszę zatem mówić o niej „pani Wilfred”. Co dalej się
zdarzyło?
Pani Wilfred wyszła dwa razy. Pierwszy raz podeszła do zewnętrznych
drzwi segmentu numer piętnaście i myślałem, że ma zamiar wejść do środka, ale...
Nieważne, co pan myślał. Co zrobiła?
Wiem, że zamknęła je od zewnątrz, ale nie mogę przysiąc, że widziałem, jak
obracała klucz w zamku, więc pewnie nie pozwolicie mi tego powiedzieć. Jak już
skończyła to, co tam robiła, podeszła do samochodu, wyjęła bagaż i zaniosła go do
numeru szesnaście. Wkrótce potem wyszła, podeszła do samochodu i otworzyła
schowek z przodu. Nie wiem, ile czasu tam spędziła, ponieważ zostałem odwołany i
nie wracałem przez jakieś pół godziny. Po dłuższym czasie obydwoje wyszli i
odjechali samochodem.
Chwileczkę - powiedział Hadley. - Czy zanim zobaczył pan, jak odjeżdżają,
widział pan kogoś innego w pobliżu samochodu?
Nie mogę przysiąc - rzekł Brems.
To niech pan nie przysięga. Proszę tylko powiedzieć to, co pan wie i co pan
widział.
Widziałem, jak koło segmentu szesnastego na kilka minut zatrzymał się
dosyć zniszczony samochód. Pomyślałem, że to przyjechała ta druga para.
Proszę mówić tylko o tym, co pan widział.
No cóż, widziałem, że samochód zatrzymał się tam na krótko. Po chwili
odjechał.
Chwileczkę. Samochód sam nie odjechał. Ktoś musiał siedzieć za
kierownicą.
Zgadza się.
Czy zna pan tę osobę?
Wtedy nie wiedziałem, kto to jest. Teraz tak.
Kto to był?
Ten Denham - mężczyzna, którego znaleziono martwego.
Widział pan jego twarz?
Tak.
Zatrzymał się koło biura?
Nie.
Nie zatrzymał się, wyjeżdżając samochodem z terenu motelu?
Nie.
A kiedy wjeżdżał?
Również nie.
W porządku. Teraz proszę przypomnieć sobie wszystko, co nastąpiło
później.
Naturalnie, miałem inne rzeczy do roboty. Mam cały motel na głowie i nie
mogę cały czas przyglądać się...
Proszę po prostu powiedzieć, co pan widział, panie Brems. Nie oczekujemy,
że opowie nam pan o wszystkim, co się wydarzyło. Tylko to, co pan widział.
- Noo... oskarżony i ta dziewczyna...
Ma pan na myśli tę, która w księdze gości figuruje pod nazwiskiem pani
Wilfred?
Tak, o tę mi chodzi.
Dobrze. Co zrobiła pani Wilfred i oskarżony?
Przez jakiś czas ich nie było. Potem wrócili. Musiało być już późne
popołudnie. Nie wiem, która dokładnie była godzina. Wjechali do garażu pomiędzy
segmentami...
A wcześniej? - przerwał Hadley. - Czy miał pan okazję zajrzeć do pokojów,
kiedy ich nie było?
- Eee... tak, miałem.
Co to była za okazja?
Wie pan, jak przyjeżdżają takie pary... to znaczy... mamy trzy stawki.
Stawkę zwykłą, turystycznąi dla takich... przejezdnych, co to tylko pokazują się i
zaraz ich nie ma. W wypadku takiej pary jak ta żądamy opłaty około dwa razy
wyższej od zwykłej. Kiedy ci... przejezdni goście wychodzą, zaglądamy do pokojów,
żeby sprawdzić, czy mają zamiar wrócić. Jeśli zostawiają na środku otwarty bagaż, to
go przeglądamy. Czasem nawet otwieramy, jeśli jest zamknięty. Jeśli nie chce się
wypaść z interesu, musi się przyjmować również tych chwilowych gości, ale daje się
wyższe stawki i ma się zazwyczaj duży obrót. Wolałbym tego nie robić, ale nie ma
wyjścia. W każdym razie, kiedy ci goście wychodzą, zagląda się do ich pokojów.
Właśnie dlatego pan wszedł?
Tak.
Co pan zrobił?
Nacisnąłem klamkę drzwi wejściowych do numeru piętnastego, ale były
zamknięte. Wtedy nacisnąłem klamkę do szesnastki, ale też było zamknięte.
Co pan wtedy zrobił?
Otworzyłem drzwi uniwersalnym kluczem i wszedłem do środka.
Które drzwi pan otworzył?
Od szesnastki.
Co pan tam zobaczył?
Zauważyłem, że walizka i torba dziewczyny... to znaczy pani Wilfred były
w numerze szesnastym, a neseser mężczyzny w piętnastym.
Zaglądał pan do neseseru? - Owszem.
Co pan tam zauważył?
Zauważyłem rewolwer.
Oglądał pan ten rewolwer?
- Tylko na tyle, na ile było widać. Nie chciałem go dotykać. Zobaczyłem ten
rewolwer, i postanowiłem, że wobec tego lepiej...
- Niech pan nie mówi tego, co pan myślał albo co postanowił. Pytam, co pan
zrobił i widział - przerwał Hadley. - Teraz wróćmy do tego, co zdarzyło się później.
Dobrze.
Widział pan jeszcze oskarżonego?
Tak. On i ta... ta kobieta... to znaczy pani Wilfred wrócili do motelu późnym
popołudniem. Weszli do swoich segmentów i nie zwracałem na nich więcej uwagi.
Miałem coś innego do roboty. Potem zauważyłem samochód, który gdzieś wyjeżdżał.
Było gdzieś koło ósmej, może trochę po ósmej. Rzuciłem okiem i zobaczyłem, że to
jest samochód oskarżonego i że prowadziła ta kobieta. Nie widziałem dobrze, ale
mam wrażenie, że koło niej nikogo niebyło.
Czy słyszał pan jakieś niecodzienne dźwięki?
Prawdę mówiąc, nie. Słyszeli coś goście będący w innej części motelu.
- To nieistotne. Teraz mówimy o panu. Czy pan słyszał jakieś niecodzienne
dźwięki?
- Nie.
- I tak pan zeznał policjantom, którzy pana przesłuchiwali?
- Tak.
Kiedy miał pan następną okazję wejścia do segmentu piętnastego lub
szesnastego?
Kiedy przyjechał policjant i powiedział, że chce tam wejść.
Co pan zrobił?
Wziąłem uniwersalny klucz i otworzyłem drzwi szesnastki.
Drzwi były zamknięte na klucz?
Prawdę mówiąc, nie.
Co zobaczył pan w środku?
Zobaczyłem ciało tego człowieka... tego, który podobno nazywał się Binney
Dcnham. Leżał na podłodze w kałuży krwi.
- Zaglądaliście do segmentu piętnastego?
- Tak.
Jak tam weszliście?
Wyszliśmy z szesnastki na dwór i podeszliśmy do drzwi piętnastki.
Były zamknięte na klucz?
Nie.
Czy oskarżony znajdował się w środku? - Kiedy weszliśmy, już go nie było.
A neseser?
Jego też już nie było.
Czy oskarżony lub kobieta, którą wpisał do księgi jako swoją żonę, wrócili
potem do motelu?
Nie.
Czy następnie towarzyszył pan policji, kiedy przeszli na tyły posiadłości?
- Tak. Widać było jego ślady...
Jeden moment. Właśnie do tego dążę. Co jest na tyłach posiadłości?
Ogrodzenie z drutu kolczastego.
A jaka jest gleba?
- Gliniasta. Po deszczu robi się miękka. Latem, kiedy słońce świeci i ją
wysusza, jest bardzo twarda.
W jakim stanie była gleba nocą szóstego kwietnia? - Była miękka.
Czy odcisnęłyby się w niej ślady męskich stóp?
Naturalnie.
- Czy widział pan jakieś ślady, kiedy zaprowadził pan funkcjonariuszy na tyły
motelu?
- Tak.
Zna pan porucznika Tragga?
Tak.
Pokazał mu pan te ślady?
Wskazałem mu drogę, a on zwrócił moją uwagę na ślady stóp.
Co następnie zrobił porucznik Tragg?
Podszedł do ogrodzenia z drutu kolczastego, w miejscu, gdzie ślady
wskazywały, że ktoś się przez nie przeciskał, i znalazł parę nitek. W niektórych
miejscach drut jest trochę zardzewiały i nitki z łatwością się go trzymały.
Czy widział pan Denhama jeszcze raz od chwili, kiedy zauważył go pan
koło segmentu numer szesnaście w samochodzie, który opisał pan jako dosyć
zniszczony?
- Dopiero kiedy zobaczyłem go nieżywego na podłodze.
Motel jest otwarty dla gości?
Oczywiście. Tak ma być.
Zatem pan Denham mógł przyjść i wyjść, nie będąc przez pana widzianym?
Naturalnie.
Kolej na pana - rzekł Hadley.
Jak sam pan powiedział - zaczął Mason - Denham mógł wejść do segmentu
szesnastego zaraz za kobietą, którą pan nazywał panią Wilfred, prawda?
- Tak.
- Nie będąc przez pana widzianym?
-Tak.
- Czy to byłoby łatwe?
- Oczywiście. Patrzę, kiedy ludzie podjeżdżają samochodem i zachowują się,
jakby chcieli wejść do biura, ale nie zwracam uwagi na tych, którzy udają się
bezpośrednio do segmentów. To znaczy, że jeśli przejeżdżają nie zwalniając koło
wywieszki „biuro”, nie interesuję się nimi. Zarabiam na życie wynajmując pokoje w
motelu. Nie chcę wściubiać nosa w prywatne sprawy gości.
- To godne pochwały - zauważył Mason. - W ciągu dnia i aż do wieczora
wynajął pan również inne segmenty, prawda?
- Tak.
- Czy wieczorem szóstego i w ciągu dnia siódmego kwietnia pomagał pan
policji w poszukiwaniu broni?
- Wnoszę sprzeciw. Pytanie jest nieistotne, niedopuszczalne i nie mające
związku ze sprawą. Nie jest to należyty sposób prowadzenia przesłuchania - zawołał
Hadley i, wstając z miejsca, dodał: - Wysoki Sądzie, nie pytaliśmy tego świadka o
nic, co działo się siódmego kwietnia. Pytaliśmy go tylko o to, co zdarzyło się
szóstego kwietnia.
Sądzę, że w tych okolicznościach ranek siódmego kwietnia byłby nieco zbyt
odległy w czasie - zgodził się sędzia Strouse. - Podtrzymuję sprzeciw.
Czy widział pan jeszcze raz ten rewolwer?
Zgłaszam sprzeciw! Niewłaściwie prowadzone przesłuchanie - wtrącił
Hadley. - Pytanie jest tak sformułowane, że może odnosić się do daty o tydzień
późniejszej! Bezpośrednie przesłuchanie świadka dotyczyło tylko szóstego kwietnia.
Podtrzymuję sprzeciw - zarządził sędzia.
Odnośnie do popołudnia i wieczora szóstego kwietnia, czy zauważył pan
jeszcze coś odbiegającego od normy?
- Nie - zaprzeczył Brems.
Bedford nachylił się do Masona i szepnął:
- Niech go pan przygwoździ! Niech go pan zmusi, żeby powiedział o tej kobiecie,
która wtargnęła do dwunastki. Niech ją opisze! Musimy dowiedzieć się, kto to był.
- Zauważył pan Binneya Denhama w motelu - powiedział Mason.
- Tak jest.
- I wiedział pan, że nie figuruje w księdze gości?
- Tak.
- Innymi słowy, wiedział pan, że jest obcy.
Tak. Ale musi pan pamiętać, panie Mason, że nie mogłem być tego pewien.
Oskarżony wynajął dwa segmenty i za nie zapłacił. Uprzedził mnie, że oczekuje pary
z San Diego. Skąd mogłem wiedzieć, że nie mówił o Denhamie?
Rozumiem - rzekł Mason. - Wyjaśnia to obecność pana Denhama. A teraz
chciałbym wiedzieć, czy nie zauważył pan jakichś innych osób... powiedzmy nie
upoważnionych do przebywania w motelu.
- Nie.
- Czy nie było nikogo w dwunastce?
Brems zastanowił się przez chwilę, potrząsnął głową, po czym nagle rzekł:
- Chwileczkę... Tak. Zgłosiłem to policji.
- Nieważne, co zgłosił pan policji - przerwał Hadley.
- Proszę słuchać pytań i na nie odpowiadać. Proszę nie udzielać samorzutnie
informacji, o które pana nie proszono.
- No cóż... była tam pewna osoba, ale potem okazało się, że z nią było
wszystko w porządku.
Czy ta osoba bezprawnie przebywała w pokoju w motelu?
Zgłaszam sprzeciw, pytanie sugeruje odpowiedź i żąda od świadka
wyciągania wniosków.
To jest zwykłe przesłuchiwanie świadka przez obronę - wyjaśnił Mason.
- Uważam, że słowo „bezprawnie” odwołuje się do wniosku świadka. Jednak
pozwalam odpowiedzieć na to pytanie
- rzekł sędzia Strouse. - Chcę dać obronie dużą swobodę w przesłuchaniu, szczególnie
w odniesieniu do tych świadków, którzy będą pytani o osoby obecne w motelu przed
popełnieniem zbrodni.
Doskonale - powiedział Hadley. - Wycofuję sprzeciw, Wysoki Sądzie, żeby
nie wprowadzać zamieszania w protokole. Panie Brems, proszę odpowiedzieć na
pytanie.
Powiem tyle. Z dwunastki wyszła kobieta. To nie była ta osoba, która
wynajęła segment. Zaczepiłem ją bo myślałem... no cóż, nie wolno mi mówić, co
myślałem. Ale rozmawiałem z nią.
O czym pan z nią rozmawiał? - spytał Mason. - Zapytałem ją, co tam robiła.
A co ona powiedziała?
- Wysoki Sądzie - wtrącił Hadley - Pan Mason już nie tylko wykracza poza
ramy przesłuchania, ale w ogóle chce wprowadzić dowód ze słyszenia.
- Podtrzymuję sprzeciw - powiedział sędzia Strouse. Mason zwrócił się do
świadka:
O co pan ją zapytał?
Wnoszę sprzeciw na tych samych zasadach - zaoponował Hadley.
- Podtrzymuję sprzeciw - ponownie zarządził sędzia.
Adwokat odwrócił się do Bedforda i szepnął:
Widzi pan, że natykamy się na mnóstwo przeszkód natury proceduralnej.
Nie mogę przesłuchać świadka na temat rozmowy z tą kobietą.
Ale musimy dowiedzieć się, kto to był. Niech pan nie da się im
przechytrzyć, panie Mason. Jest pan sprytnym prawnikiem. Niech pan zadaje takie
pytania, żeby sędzia nie mógł przeciwko nim zaprotestować. Musimy przecież
dotrzeć do tej kobiety.
Mówi pan, że kobieta, która wyszła z numeru dwunastego, nie była osobą,
która go wynajęła?
- Tak jest.
- I pan ją zatrzymał?
- Tak.
Czy pan poinformował o niej policję?
Zgłaszam sprzeciw. Niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, pytanie
nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą.
- Podtrzymuję sprzeciw.
- Zeznał pan, że rozmawiał pan z policjantami.
- Oczywiście, kiedy odkryto ciało, policja chciała wiedzieć o wszystkim, co
działo się w motelu. To było po tym, jak zapytali, czy mogą zajrzeć do szesnastki,
żeby sprawdzić zgłoszenie, które właśnie otrzymali. Powiedziałem, że nie widzę
przeszkód.
W porządku. Czy, mówię cały czas o tej samej rozmowie, policja pytała
pana, czy po południu lub wieczorem po terenie motelu kręciły się jakieś
nieuprawnione osoby?
Zgłaszam sprzeciw - powiedział Hadley. - Pytanie o dowód ze słyszenia,
nieistotne, niewłaściwe, źle prowadzone przesłuchanie.
Sędzia Strouse uśmiechnął się.
- Pan Mason znowu próbuje odwołać się do reguły, zgodnie z którą, jeśli w
przesłuchaniu bezpośrednim przytoczono fragment rozmowy, strona przeciwna może
przepytać świadka odnośnie do całej rozmowy. Świadek może odpowiedzieć
napytanie.
- Policję głównie interesowało, czy słyszałem strzały.
Nie pytam o to, co głównie interesowało policję - przypomniał świadkowi
Mason. - Chciałem wiedzieć, czy pytali pana, czy po południu i wieczorem po terenie
motelu kręciły się jakieś nieupoważnione osoby.
Tak, pytali o to.
Czy powiedział im pan, w tej właśnie rozmowie, o kobiecie, którą widział
pan wychodzącą z numeru dwunastego?
- Tak.
Co dokładnie im pan powiedział?
Wysoki Sądzie - rzekł Hadley - obrona wprowadza szczegóły, które nie
mają nic wspólnego ze sprawą, a tylko zaciemnią jej obraz. Nie mamy nic przeciwko
temu, by obrona powołała pan Bremsa na własnego świadka. Wtedy pan Mason
będzie mógł zadać mu jakie zechce pytania, choć będzie musiał liczyć się z tym, że
oskarżenie może zakwestionować zeznania jako nieistotne, niewłaściwe i
niedopuszczalne.
Obrona nie musi powoływać pana Bremsa na własnego świadka - wytknął
sędzia Strouse. - W bezpośrednim przesłuchaniu pytał go pan o rozmowę z
policjantami.
Nie o rozmowę. Zapytałem go tylko o skutek tej rozmowy. Pan Mason mógł
zaprotestować przeciwko memu pytaniu ze względu na to, że dotyczyło wniosków
świadka.
Ale nie chciał tego robić - zauważył dobrodusznie sędzia. - Prawnie nie ma
znaczenia, czy pyta się świadka o wnioski wyciągnięte z rozmowy, czy prosi o
dokładne zacytowanie konwersacji. W przesłuchaniu bezpośrednim został
wprowadzony temat rozmowy. Teraz pan Mason może żądać przedstawienia całej
rozmowy.
Ale to, o co pyta, nie łączy się ze sprawą interesującą policję! -
zaprotestował Hadley. - I nie ma żadnego związku ze zbrodnią.
Skąd pan wie? - spytał sędzia.
Ponieważ wiemy, co się zdarzyło.
Pan Mason może mieć inną teorię dotyczącą tego, co się wydarzyło. Sąd
chce dać obronie jak największą swobodę w przesłuchaniach. Świadek może
odpowiedzieć na pytanie.
Zatem - podjął Mason - co powiedział pan policjantom na temat kobiety
wychodzącej z dwunastki?
Powiedziałem im, że w tym segmencie była intruzka. - Użył pan słowa
„intruzka”?
Wydaje mi się, że tak.
Co jeszcze im pan powiedział?
Powiedziałem im o tym, że z nią rozmawiałem.
Czy powtórzył im pan, co mówiła ta kobieta?
Znowu muszę zgłosić sprzeciw, Wysoki Sądzie - wtrącił Hadley. - Pan
Mason pyta o dowód ze słyszenia na temat dowodu ze słyszenia. Będzie to
świadectwo tego, co być może jakaś kobieta powiedziała świadkowi i co on z kolei
przekazał funkcjonariuszom policji. To czystej wody pogłoski.
- Takie postępowanie jest jednak dozwolone w wypadku ponownego
przesłuchiwania świadków przez stronę przeciwną - zadecydował sędzia Strouse. -
Proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Tak, powiedziałem, że ta kobieta powiedziała mi, że jest koleżanką osoby,
która wynajęła ten segment. Podobno, gdyby koleżanki nie było, miała wejść i
poczekać na nią.
- Może pan opisać tę kobietę? - spytał mason.
- Wnoszę sprzeciw, pytanie jest nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku
ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie.
Podtrzymuję sprzeciw - powiedział sędzia. Mason uśmiechnął się.
Czy w czasie rozmowy opisał ją pan policjantom?
Sprzeciw na tych samych podstawach. Sędzia uśmiechnął się.
Uchylam sprzeciw. Teraz pytanie pana Masona dotyczy rozmowy, co do
której może przepytać świadka.
Powiedziałem policji, że ta kobieta miała dwadzieścia osiem-trzydzieści lat,
że była brunetką z ciemnoszarymi oczami, dosyć wysoką... To znaczy wysoką jak na
kobietę. Miała długie nogi. Poruszała się... po królewsku, z godnością. Widać było,
że...
- Proszę jej nie opisywać - ostrzegł świadka Hadley. - Proszę tylko powtórzyć
to, co powiedział pan policji.
To właśnie mówiłem. Oczywiście, potem okazało się, że wszystko było w
porządku.
Proszę o skreślenie z protokołu tej części wypowiedzi świadka, która nie
była odpowiedzią na pytanie - rzekł Mason.
Proszę skreślić - zarządził sędzia.
Nie mam więcej pytań do świadka - powiedział adwokat.
Hadley, bardzo zły, przystąpił do ponownego przesłuchiwania świadka.
- Powiedział pan policji, że według pana ta kobieta była intruzką?
- Tak.
- Potem przekonał się pan, że nie miał pan racji, czy to prawda?
- Zgłaszam sprzeciw - wtrącił Mason. - Pytanie sugeruje odpowiedź, jest
nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze sprawą, przesłuchanie prowadzone
jest niewłaściwie.
- Podtrzymuję sprzeciw.
Ale w końcu powiedział pan policji, że nie miał pan racji, prawda? -
krzyknął zdenerwowany Hadley.
Wnoszę sprzeciw. Niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, a poza tym
pytanie odnosi się do rozmowy, co do której świadek nie był przesłuchiwany.
Sędzię Strouse zawahał się i spojrzał na świadka.
Kiedy im pan to powiedział?
Następnego dnia.
Podtrzymuję sprzeciw.
Tego samego dnia rozmawiał pan na ten temat z kobietą, która wynajęła
dwunastkę, prawda?
Wnoszę sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze
sprawą, próba wprowadzenia dowodu ze słyszenia, niewłaściwie prowadzone
przesłuchanie, a poza tym rozmowa nie odbyła się w obecności oskarżonego.
Podtrzymuję sprzeciw.
Hadley usiadł na krześle i powiedział coś na ucho Hamiltonowi Burgerowi.
Przez chwilę prokurator okręgowy i jego zastępca z ożywieniem, choć szeptem się o
coś sprzeczali. W końcu Hadley przystąpił do kolejnego ataku.
- Czy, tego samego dnia i w tej samej rozmowie z policją, zeznał pan, że po
rozmowie z tą kobietą był pan przekonany, że mówiła prawdę?
- Tak.
To wszystko - powiedział triumfalnie Hadley.
Chwileczkę!- Mason zatrzymał świadka, który zaczął już odchodzić. -
Jeszcze jedno pytanie. Czy w trakcie tej samej rozmowy opisał pan policji tę kobietę
jako intruzkę?
Tak, w tej rozmowie tak powiedziałem.
- Użył pan słowa „intruzka”?
- Tak.
Mason uśmiechnął się do zastępcy prokuratora okręgowego.
Nie mam więcej pytań - powiedział.
Ja też nie - burknął Hadley.
- Proszę wezwać następnego świadka - zarządził sędzia Strouse.
Hadley wezwał kierownika wypożyczalni samochodów, który opisał
okoliczności wynajęcia i oddania auta, o które pytała policja, oraz wspomniał, że
osoba oddająca je nie odebrała reszty pieniędzy należnych z racji nie wykorzystanej
kaucji.
- Nie mam pytań - powiedział Mason.
Inny pracownik tej samej wypożyczalni zeznał, że szóstego kwietnia około
dziesiątej wieczorem widział, jak samochód wjechał na parking wypożyczalni. Za
kierownicą siedziała młoda kobieta. Nie zwrócił na nią uwagi.
- Proszę zadawać pytania - rzekł Hadley.
- Może pan opisać tę kobietę? - spytał Mason.
- Była ładna.
Czy może pan opisać ją dokładniej? - poprosił adwokat, a na twarze
niektórych sędziów przysięgłych wypłynął uśmiech.
Pewnie. Była w wieku około dwudziestu lat. Miała to, co trzeba!
To znaczy? - zdziwił się sędzia Strouse.
Miała dobrą figurę - poprawił się pospiesznie świadek.
- Widział pan jej włosy? - spytał Mason.
- Była blondynką.
- Zaraz zadam panu pytanie, ale chcę, żeby pan dobrze się zastanowił, zanim
na nie odpowie. Czy widział pan, aby po zaparkowaniu samochodu ta kobieta
wyjmowała z niego jakiś bagaż?
Mężczyzna potrząsnął głową.
Nie, nic absolutnie nie wyciągała.
Jest pan pewien?
Jestem pewien.
- Widział pan, jak wysiada z samochodu?
- No a jak!
Na sali rozpraw rozległy się śmiechy.
To wszystko - oznajmił Mason.
Nie mam więcej pytań - zawtórował mu Hadley.
Zastępca prokuratora wezwał specjalistę od daktyloskopii, który zeznał, że
nocą szóstego kwietnia i wczesnym rankiem siódmego zebrał odciski palców z
segmentów numer piętnaście i szesnaście motelu Staylonger. Pokazał kilka odcisków
palców, które określił jako istotne.
Dlaczego zaklasyfikował je pan jako istotne? - spytał Hadley.
Ponieważ odpowiadały odciskom zdjętym z samochodu, na temat którego
przed chwilą zeznawał świadek.
Specjalista od daktyloskopii zeznał ponadto, że zbadał wynajęty samochód,
zebrał i zabezpieczył kilka odcisków odpowiadających odciskom z segmentów
piętnastego i szesnastego z motelu, gdzie znaleziono ciało, i że niektóre z nich bez
żadnej wątpliwości zostawił Stewart G. Bedford.
Proszę pytać - powiedział Hadley.
Kto pozostawił te inne odciski? - spytał Mason.
Podejrzewam, że blondynka, która przyprowadziła samochód do
wypożyczalni i...
Nie wie pan na pewno?
Nie, nie wiem. Wiem, że zabezpieczyłem pewne odciski z segmentów
piętnastego i szesnastego i z samochodu z rejestracją CXY 221 i że te odciski
odpowiadały odciskom pobranym od Stewarta G. Bedforda, kiedy został
przywieziony na komendę.
W segmentach piętnastym i szesnastym znalazł pan również odciski, które,
jak pan sądzi, zostawiła blondynka.
- Tak.
Gdzie je pan znalazł?
Och, w różnych miejscach, na lustrze, szklankach, gałce drzwi.
- I takie same odciski znalazł pan w samochodzie?
- Tak.
Innymi słowy - wytknął mu Mason - według tego, co pan był w stanie
stwierdzić na podstawie własnych obserwacji, te inne odciski mogły być równie
dobrze zostawione przez mordercę Binneya Denhama?
Zgłaszam sprzeciw - powiedział Hadley. - Pytania są tendencyjne i
wymagają odpowiedzi będącej wnioskiem świadka.
- Świadek jest specjalistą - powiedział Mason. - Chcę usłyszeć jego wnioski,
ale ograniczam pytanie tylko do tego, co mógł stwierdzić na podstawie własnych
obserwacji.
Sędzia Strouse zawahał się, po czym rzekł:
Pozwalam świadkowi odpowiedzieć na pytanie.
O ile wiem na podstawie tego, co sam zauważyłem, mordercą mogła być
równie dobrze jedna, jak i druga osoba.
- Albo też morderstwo mógł popełnić ktoś inny? - spytał Mason.
- To prawda.
- Dziękuję. To wszystko.
- Proszę wezwać Richarda Judsona - powiedział Hamilton Burger.
Woźny wezwał Richarda Judsona. Judson - wyprostowany, barczysty, z wąską
talią, tubalnym głosem i chłodnymi oczyma - przypominał bankiera oceniającego
opłacalność udzielenia kredytu hipotecznego. Okazało się, że jest policjantem i 10
kwietnia złożył wizytę w domu Bedfordów.
Co zrobił pan po przybyciu do domu państwa Bedfordów? - spytał
prokurator okręgowy.
Rozejrzałem się po terenie.
Gdzie pan zaglądał?
Byłem w ogrodzie i w garażu.
Miał pan nakaz rewizji?
Owszem.
Czy okazał go pan komuś?
Nikogo nie było w domu, więc nie mogłem tego zrobić.
Gdzie zajrzał pan najpierw?
Do garażu.
A dokładniej?
Przeszukałem cały garaż.
Czy może nam pan powiedzieć więcej na ten temat?
W garażu stał samochód. Dokładnie go przeszukaliśmy. Były też opony.
Obejrzeliśmy je i zajrzeliśmy do starych dętek...
Mówi pan „my”. Kto był z panem?
Mój współpracownik.
Funkcjonariusz policji?
Tak.
Gdzie jeszcze szukaliście?
Właściwie wszędzie. Za krokwiami i w starych pudłach. Zrobiliśmy
dokładną rewizję.
Co zrobiliście potem? - spytał Hamilton Burger.
- Na środku podłogi w garażu był odpływ, zasłonięty kratką, żeby można było
zmywać podłogę gumowym wężem. Odkręciliśmy tę kratkę i zajrzeliśmy do rury.
Co tam znaleźliście?
Broń.
Jaką broń?
Rewolwer Colt kaliber trzydzieści osiem.
Czy ma pan numer tego rewolweru?
Tak, zapisałem go.
Od razu na miejscu znalezienia broni?
Tak.
Sam pan sporządził tę notatkę?
Tak.
Ma ją pan ze sobą?
Tak.
Co pan zatem zapisał na temat tego rewolweru? Świadek otworzył notes.
- Był to niklowany rewolwer marki Colt, kaliber trzydzieści osiem. W
bębenku miał pięć pocisków, jedna komora była pusta. Numer fabryczny 740818.
Co zrobiliście z rewolwerem? - Przekazaliśmy go Arthurowi Merriamowi.
Kim jest Arthur Merriam?
Policyjnym ekspertem do spraw broni i balistyki.
Może pan pytać - zwrócił się Hamilton Burger do Perry’ego Masona.
Jak zrozumiałem, miał pan nakaz rewizji, panie Judson - zaczął adwokat.
- Tak.
Jaki teren obejmował nakaz rewizji?
Dom, ogród i garaż.
W domu nie było nikogo, komu mógłby pan okazać nakaz?
Nie, nie w czasie, kiedy robiliśmy rewizję.
Kiedy został wystawiony nakaz rewizji?
Zdaje się, że ósmego.
Dostał go pan ósmego rano?
Nie pamiętam dokładnie pory dnia.
Czy to było rano? - Chyba tak.
Co pan zrobił po otrzymaniu nakazu rewizji?
Włożyłem go do kieszeni.
A potem?
Zająłem się sprawą.
Co pan robił w ramach, jak to pan ujął, zajmowania się sprawą jak już pan
włożył nakaz rewizji do kieszeni?
Pojechałem w parę miejsc, zobaczyć, jak się sytuacja rozwija.
W rzeczywistości pojechał pan do domu Bedfordów, prawda?
Zajmowaliśmy się tą sprawą sprawdzając, jak się posuwa praca. Krążyliśmy
po okolicy.
A potem zaparkowaliście samochód, prawda?
Tak jest.
W miejscu, z którego mogliście widzieć garaż? Świadek zawahał się.
Tak - przyznał w końcu.
- I czekaliście cały dzień, prawda?
Owszem.
A następnego dnia wróciliście?
Tak.
W to samo miejsce?
Tak.
- I znowu czekaliście cały dzień?
- Tak
Następnego dnia znowu wróciliście?
Tak.
W to samo miejsce?
Tak.
- I do której czekaliście?
Do około czwartej po południu.
Wiedzieliście, że nikogo nie ma w domu, prawda? - No cóż, widzieliśmy, że
pani Bedford odjechała.
Zatem wiedzieliście, że nikogo nie ma w domu.
Czegoś takiego nie można być pewnym.
Mieliście dom pod obserwacją?
Owszem.
- Żeby się zorientować, kiedy nikogo nie będzie w domu?
Po prostu mieliśmy dom pod obserwacją, aby wiedzieć, kto do niego
wchodzi i kto wychodzi.
I przy pierwszej okazji, kiedy wydawało się wam, że nikogo nie ma w domu,
weszliście i przeszukaliście garaż?
Eee... można tak to nazwać.
- I zrobiliście rewizję w garażu, ale nie w domu?
Nie, nie robiliśmy rewizji w domu.
Przeszukaliście każdy kąt garażu, każdy centymetr kwadratowy?
- Tak.
Czekaliście, aby mieć pewność, że nikogo nie ma w domu, a potem
przystąpiliście do rewizji.
Chcieliśmy zrobić rewizję w garażu. Nie chcieliśmy, aby nam
przeszkadzano czy przerywano.
Mason uśmiechnął się lodowato.
Właśnie pan przyznał, panie Judson, że chcieliście zrobić rewizję w garażu.
Co w tym złego? Mieliśmy przecież nakaz rewizji.
Powiedział pan „w garażu”.
Miałem na myśli całość posiadłości... dom, wszystko.
Nie powiedział pan tego. Powiedział pan, że chcieliście zrobić rewizję w
garażu.
Mieliśmy nakaz.
Czy nie jest prawdą - spytał Mason - że jedynym miejscem, które naprawdę
chcieliście przeszukać, był garaż, a zainteresowaliście się nim dlatego, że
otrzymaliście doniesienie, że znajdziecie tam broń?
Oczywiście, szukaliśmy broni.
Czy, zanim wyruszyliście, nie otrzymaliście doniesienia, że w garażu
znajduje się broń?
Wnoszę sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku
ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie - zaprotestował Hamilton Burger.
Sędzię Strouse zastanawiał się przez chwilę.
Uchylam sprzeciw... jeśli świadek zna odpowiedź na pytanie.
Nie wiem nic na temat doniesienia.
Czy nie jest prawdą, że zamierzaliście zrobić rewizję przede wszystkim w
garażu?
Poszliśmy tam najpierw.
Czy była jakaś przyczyna tego, że najpierw udaliście się do garażu?
- Tam zaczęliśmy. Pomyśleliśmy, że może tam znajdziemy broń.
A dlaczego tak pomyśleliście?
Garaż to całkiem dobry schowek.
Chce pan powiedzieć, że policja nie otrzymała żadnego anonimowego
telefonu ze wskazówką gdzie możecie szukać?
Chcę powiedzieć, że przeszukaliśmy garaż, szukając broni, i znaleźliśmy
jątam. Nie wiem, jakie wskazówki otrzymali inni funkcjonariusze. Ja miałem
poszukać broni.
W garażu? - No cóż... tak.
Dziękuję - powiedział Mason. - To wszystko.
Miejsce dla świadków zajął teraz Arthur Merriam. Jego zeznania dotyczyły
testów, które przeprowadził z bronią otrzymaną od poprzedniego świadka, włączoną
do materiału dowodowego. Oświadczył, że wystrzelił z rewolweru kulę, a następnie
porównał ją pod mikroskopem porównawczym z kulą którą została zabita ofiara.
Przyniósł ze sobą fotografie ukazujące identyczność zarysowań: na obu nałożonych
na siebie kulach zarysowania się pokrywały. Zdjęcia zostały włączone do materiału
dowodowego.
- Teraz pańska kolej - zwrócił się Hamilton Burger do Masona.
Adwokat wydawał się nieco znudzony.
- Nie mam pytań - rzekł.
Następnym świadkiem prokuratora był mężczyzna pracujący na stoisku
sportowym w jednym z dużych domów towarowych w centrum miasta. Mężczyzna
przyniósł dokumenty dowodzące, że rewolwer, którym została popełniona zbrodnia,
kupił pięć lat temu Stewart G. Bedford. Pokazał podpis Bedforda na rejestrze broni
palnej i przekazał sądowi foto-stat oryginału, po czym pozwolono mu zabrać
oryginał.
- Przekazuję świadka obronie - powiedział Hamilton Burger.
- Nie mam pytań - oświadczył Mason, z trudnością tłumiąc ziewnięcie.
Sędzia Strouse spojrzał na zegar i rzekł:
- Czas na przerwę. Sąd upomina sędziów przysięgłych, aby nie dyskutowali o
sprawie między sobą ani żeby nie pozwalali nikomu dyskutować o niej w swojej
obecności. Przysięgłym nie wolno wyrobić sobie ani wyrazić żadnej opinii, dopóki
nie zostanie zakończone przedstawianie dowodów. Sąd ogłasza przerwę do jutra do
godziny dziesiątej rano.
Bedford schwycił swojego obrońcę za ramię.
- Panie Mason - szepnął - ktoś podrzucił broń do mojego garażu.
A może sam ją pan tam schował?
Niech pan się nie wygłupia! Mówiłem, że po tym, jak zasnąłem, nie
widziałem więcej rewolweru. Ktoś zaprawił alkohol jakimś środkiem nasennym, a
potem wyciągnął broń z mojego neseseru, zabił Binneya Denhama i w końcu
podrzucił rewolwer do mojego garażu.
- I zadzwonił z tą informacją na policję - dodał Mason - żeby mieć pewność,
że znajdą broń u pana. - To znaczy... że co?
To znaczy, że ktoś zadbał o to, żeby policji nie zabrakło dowodów na pana
związek z tym morderstwem.
Wracamy do tajemniczej kobiety, która wtargnęła do pokoju Elsy...
Chwileczkę. Bez nazwisk - ostrzegł Mason.
No, do tej kobiety, która tam była. Do diabła, Mason, mówię panu, że ona
jest ważna. Stanowi klucz do całej tajemnicy. Nie zwraca pan na nią żadnej uwagi ani
nie próbuje jej pan znaleźć!
Jak mam się zabrać za szukanie jej? - spytał niecierpliwie adwokat. - Mówi
mi pan, że w stogu siana jest igła i że ta igła jest ważna. I co z tego?
Strażnik dał znak Bedfordowi, że czas iść.
Niech pan zatrudni pięćdziesięciu detektywów - syknął Bedford, przystając
jeszcze na chwilę. - Niech pan zatrudni stu, ale musi pan znaleźć tę kobietę!
Do zobaczenia jutro - zawołał Mason do Bedforda, którego strażnik
prowadził do windy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Perry Mason i Della Street zjedli obiad w ulubionej restauracji, a kiedy
wrócili, żeby jeszcze popracować w biurze, w foyer budynku zastali czekającą na
nich Elsę Griffin.
- Witamy - powiedział prawnik. - Chce się pani ze mną zobaczyć?
Kobieta skinęła głową.
Długo pani czeka?
Około dwudziestu minut. Powiedziano mi, że wyszliście państwo na obiad,
ale macie jeszcze wrócić do biura, więc czekałam.
Mason rzucił spojrzenie Delii.
Coś ważnego? - spytał.
Tak sądzę.
Chodźmy do biura.
Pojechali windą na górę i podeszli do gabinetu Masona. Prawnik otworzył
drzwi, wszedł i zapalił światło.
- Niech pani zdejmie płaszcz i kapelusz - zaprosiła Della. - I proszę usiąść w
tamtym fotelu.
Elsa Griffin zachowywała się ze spokojem i zdecydowaniem, typowym dla
kobiety, która przyszła w jakimś konkretnym celu i przygotowała się wewnętrznie na
podjęcie niezbędnych kroków, by ten cel osiągnąć.
- Miałam okazję rozmawiać przez chwilę z panem Bedfordem - powiedziała.
Mason kiwnął głową.
- Prywatnie - dodała.
- I co?
- Pan Bedford uważa, że biorąc pod uwagę środki, jakie otrzymał pan do
dyspozycji, mógłby pan zrobić więcej w sprawie tej kobiety, która wtargnęła do
mojego segmentu w motelu. To oczywiste, że mogła stamtąd obserwować te dwa
segmenty, piętnasty i szesnasty, a potem pójść i... w stosownym momencie otworzyć
drzwi szesnastki, wystrzelić i uciec.
Tak - powiedział ironicznie Mason. - Wystrzelić z rewolweru Bedforda.
Ma pan rację - przyznała Elsa i po namyśle dodała: - Chyba musiałaby
najpierw wejść do drugiego segmentu i zabrać broń... Ale mogła tak zrobić, panie
Mason. Jak blondynka odjechała, mogła wejść do domku, znaleźć pana Bedforda
pogrążonego we śnie i zabrać rewolwer z jego neseseru.
Mason przyglądał się jej uważnie. Nagle kobieta powiedziała:
Panie Mason, nie uważa pan, że to bardzo źle wygląda, że na rozprawę pani
Bedford zakłada te wielkie czarne okulary i siedzi pod samą ścianą? Powinna
przesiąść się do przodu i wspierać moralnie męża, a nie ukrywać się, jak gdyby...
jakby bała się, że ludzie dowiedzą się, kim jest.
Każdy wie, kim jest - odparł prawnik. - Dziennikarze bez przerwy proszą ją
o wywiady, odkąd zaczęto wybierać skład ławy przysięgłych.
Wiem, ale dlaczego nie chce zdjąć tych okropnych czarnych okularów?
Bardzo źle w nich wygląda. Okulary mają takie wielkie szkła, że kompletnie
zmieniają jej wygląd. Jest zupełnie niepodobna do siebie.
Co według pani powinienem zrobić?
Czy nie mógłby pan jej powiedzieć, żeby była trochę bardziej naturalna?
Niech pan jej poradzi, żeby zdjęła okulary i przesiadła się do przodu, koło męża, aby
od czasu do czasu dodać mu otuchy.
Tego właśnie chce pan Bedford?
Na pewno. Uważam, że jest urażony postępowaniem żony. Zachowuje się
inaczej niż zwykle. Jakby był załamany.
- Rozumiem. Zapadło milczenie.
-Co pan zrobił z tymi odciskami palców, które zdjęłam w motelu, panie
Mason? - spytała po chwili Elsa Griffin.
- Niestety, niewiele. Widzi pani, bardzo trudno jest przeprowadzić
identyfikację, jeśli się nie ma kompletnego zestawu dziesięciu odcisków. Ale skoro
uczyła się pani sztuki prowadzenia dochodzenia, na pewno pani o tym wie.
- Wiem - przyznała, choć w jej głosie można było wyczuć powątpiewanie. -
Wydawało mi się, że pan Brems podał bardzo dobry rysopis intruzki.
Mason skinął głową.
- W tym rysopisie uderzyło mnie to, co mówił o sposobie, w jaki ta kobieta się
poruszała. Czuję, jakbym ją niemal znała. To bardzo dziwne uczucie. Zupełnie,
jakbym patrzyła na twarz osoby, która mi bardzo kogoś przypomina, ale nie wiem,
kogo. Za nic nie mogę sobie przypomnieć, bo w łańcuchu brakuje jednego ogniwa.
Mason znowu tylko skinął głową.
- Mam wrażenie, że gdybym tylko wpadła na to, jakie to ogniwo, wszystko
bym zgadła. Uważam, że rozwiązanie całej sprawy jest w zasięgu ręki, ale umyka
nam jak...
Mason nie powiedział ani słowa.
- No cóż - rzekła Elsa, wstając - muszę iść. Chciałam panu powiedzieć, że pan
Bedford bardzo chciałby, aby skon centrował się pan na szukaniu tej kobiety. Jestem
również przekonana, że byłoby znacznie lepiej, gdyby jego żona nie zachowywała się
tak, jakby bała się, że ktoś może ją poznać. To naprawdę piękna kobieta, o
majestatycznej postawie...
Elsa Griffin urwała i spojrzała na adwokata wzrokiem, w którym malowało się
wzrastające zdumienie.
Co się stało? - spytał Mason. - Co jest?
Mój Boże! - wykrzyknęła. - To niemożliwe!
Niech pani powie, o co chodzi - rzekł Mason.
Elsa nie przestawała patrzeć przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.
- Czy coś się pani stało? - spytała Della.
- Mój Boże, panie Mason! Czuję się ogłuszona! Muszę usiąść.
Osunęła się na fotel, powoli pokręciła głową, omiatając biuro Masona takim
wzrokiem, jak gdyby przeżyła szok, w wyniku którego poczuła się kompletnie
zdezorientowana.- No i co się stało? - pytał adwokat.
Mówiłam właśnie o pani Beford i myślałam ojej postawie i sposobie
poruszania się... Proszę pana, wszystko zrozumiałam. To straszne.
Co jest straszne?
- Nie rozumie pan? Chodzi o tę intruzkę, która weszła do mojego segmentu w
motelu. Rysopis podany przez pana Brema doskonale do niej pasuje. Trudno byłoby
lepiej opisać panią Bedford.
Mason siedział w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w twarz Elsy Griffin.
Nagle sekretarka Bedforda strzeliła palcami.
- Już mam, panie Mason! Nareszcie! Ma pan jej fotografię na karcie
ewidencyjnej. Tam jest jej zdjęcie i odciski palców. Mógłby pan porównać je z
odciskami, które zebrałam w motelu. Za chwilę byśmy wiedzieli!
Mason kiwnął głową Delii Street.
- Przynieś kartę z odciskami palców pani Bedford, Delio, oraz kopertę z nie
zidentyfikowanymi odciskami. Pamiętasz, że odrzuciliśmy odciski Elsy Griffin.
Zostały nam cztery nie zidentyfikowane, numer czternaście, szesnaście, dziewięć i
dwanaście. Chciałbym je zobaczyć.
Della Street przez chwilę patrzyła na zupełnie pozbawioną wyrazu twarz
szefa, a potem podeszła do zamykanej szarki, w której prawnik trzymał akta
bieżących spraw i wyciągnęła żądane dokumenty.
Elsa Griffin zachłannie sięgnęła po kopertę, wyjęła z niej karty, dokładnie się
im przyjrzała, a potem sięgnęła po dokument z odciskami palców Anny Roann
Bedford.
Szybko porównywała odciski. Z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej
podekscytowana.
- Panie Mason, to są jej odciski! - wykrzyknęła.
Mason wziął kartę ewidencyjną pani Bedford. Elsa Griffin nie wypuszczała z rąk kart
numer czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.
To jej odciski! Może mi pan wierzyć. Studiowałam daktyloskopię.
Miejmy nadzieję, że się pani myli - powiedział prawnik. - Inaczej
wywołalibyśmy porządną awanturę. Nie możemy sobie na to pozwolić.
Panie Mason, reprezentuje pan Stewarta Bedforda - oświadczyła surowo. -
Nie może go pan zdradzić. Musi pan bronić go, niezależnie od tego, kto przy okazji
będzie poszkodowany.
Prawnik musi zawsze robić to, co najlepsze dla klienta - odparł adwokat. -
Co nie znaczy, że ma postępować zgodnie z tym, czego życzy sobie klient lub jego
przyjaciele. Musi robić to, co będzie dla niego najlepsze.
Chce pan powiedzieć, że nie powie pan panu Bedfordowi, że to jego żona,
doprowadzona do desperacji przez szantażystę, postanowiła...
Nie - odparł Mason. - Nie mam zamiaru mu o tym powiedzieć i nie chcę,
żeby pani mu o tym powiedziała.
Elsa Griffin zerwała się na równe nogi i rzuciła się do drzwi. Della Street
wyciągnęła rękę, by schwycić Elsę za spódnicę, ale nie dosięgnęła jej.
- Proszę wrócić! - zawołała.
Zanim Della dobiegła do drzwi, Elsa już je otworzyła. Na progu stał sierżant
Holcomb.
Dobry wieczór - powiedział, obejmując Elsę ramieniem. - Było tu jakieś
małe zamieszanie. Co się stało?
Ta kobieta próbuje zabrać coś, co do niej nie należy - wyjaśnił Mason.
- No no, to ciekawe. Coś panu ukradła? Może pan opisać tę rzecz? Może chce
pan pojechać na komendę i zażądać aresztowania jej pod zarzutem kradzieży? A co
pani ma do powiedzenia, panno Griffin?
Elsa Griffin wsunęła zabrane karty z odciskami za bluzkę.
- Czy będzie pan tak miły - spytała sierżanta - i odprowadzi mnie do domu, i
przypilnuje, żebym została wezwana do sądu jako świadek oskarżenia? Sądzę, że
najwyższy czas, żeby przekonać pana Masona, znanego adwokata, że ukrywanie
przed policją dowodów przeciwko mordercy jest nie zgodne z prawem.
Twarz sierżanta Holcombe’a rozjaśniła się.
- Siostro - powiedział wylewnie - to wspaniałe słowa.
Pójdziemy, gdzie tylko sobie zażyczysz.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Następnego dnia rano, kiedy rozpoczęła się rozprawa, Hamilton Burger wstał
z twarzą wyraźnie zdradzającą jego uczucia.
- Wysoki Sądzie - rzekł - chciałbym zwrócić uwagę Wysokiego Sądu na
paragraf sto trzydziesty piąty kodeksu karnego, w którym jest powiedziane: „Każdy,
kto wiedząc, że jakaś księga, rejestr, akta, dokument pisany czy inna rzecz ma być
włączona do materiału dowodowego w toczącym się śledztwie, na rozprawie czy w
innym prawnie sankcjonowanym postępowaniu dowodowym, celowo niszczy lub
ukrywa tę księgę, rejestr, akta itd z zamiarem niedopuszczenia do ich udostępnienia,
popełnia wykroczenie”.
Sędzia Strouse, wyraźnie zdezorientowany, powiedział:
Sąd zna prawo, panie Burger.
Chciałem tylko zwrócić uwagę Wysokiego Sądu na ten paragraf - odparł
Hamilton Burger. - Wiem, że Sąd zna prawo. Mam jednak wrażenie, że niektóre inne
osoby go nie znają. Wysoki Sądzie, chciałbym wezwać na świadka Elsę Griffin.
Stewart Bedford z przerażeniem spojrzał na Masona.
- Co to, do diabła, znaczy? - szepnął. - Myślałem, że nikt o niej nie wie. Nie
możemy pozwolić, by Brems rozpoznał ją jako osobę, która wynajęła dwunastkę.
- Nie podobał jej się mój sposób prowadzenia sprawy - odparł adwokat. -
Postanowiła złożyć zeznania.
Kiedy to się stało?
Wczoraj późnym wieczorem.
Nic mi pan nie powiedział.
Nie chciałem pana martwić.
Otworzyły się drzwi i Elsa Griffin, z wysoko podniesioną głową,
wmaszerowała na salę. Podniosła prawą rękę i została zaprzysiężona.
Jak się pani nazywa? - zapytał Hamilton Burger.
Elsa Griffin.
Zna pani oskarżonego?
Jestem jego pracownicą.
Gdzie była pani szóstego kwietnia tego roku?
W motelu Staylonger.
Co tam pani robiła?
Pojechałam tam na prośbę pewnej osoby.
Wysoki Sądzie - powiedział Hamilton Burger, zwracając się do sędziego
Strouse’a - zaraz będziemy świadkami zupełnie niespodziewanego rozwoju sytuacji.
Muszę oświadczyć, że ten świadek, mimo iż życzył sobie pewnych działań ze strony
prokuratury, tym niemniej wspólnie z inną osobą, którą zaraz wymienię, postanowił
ukryć dowody, które uważam za istotne dla tej sprawy.
Świadek przyszedł, bo otrzymał wezwanie do stawienia się przed sądem, ale
jest nastawiony niechętnie. To znaczy, chętnie mówi o pewnych aspektach sprawy,
ale co do pozostałych odmówił zeznań i nie mam pojęcia, ile może o nich wiedzieć.
Mówi wyłącznie na wybrany przez siebie temat.
Dlatego uważam za konieczne, bym w pewnych sprawach mógł traktować
pannę Griffin jako niechętnego świadka.
Może byłoby lepiej, gdyby najpierw przepytał pan świadka na temat, o
którym chętnie mówi - zasugerował sędzia - a potem próbował wydobyć z niego
zeznania na pozostałe tematy, traktując go jako niechętnego świadka, zgodnie z
zasadami przesłuchiwania takich świadków.
Dobrze, Wysoki Sądzie.
Hamilton Burger odwrócił się do świadka.
Pracuje pani u oskarżonego przez kilka lat?
Tak.
W jakim charakterze?
Osobistej sekretarki.
Zna pani pana Morrisona Bremsa, właściciela motelu Staylonger?
- Tak.
- Czy rozmawiała z nim pani szóstego kwietnia tego roku?
- Tak.
- Kiedy?
Wczesnym wieczorem.
Co zostało wtedy powiedziane?
Wnoszę sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku
ze sprawą - powiedział Mason.
Chwileczkę. - Powiedział Hamilton Burger. - Wysoki Sądzie, chcemy
wykazać, że w czasie tej rozmowy świadek działał jako przedstawiciel oskarżonego i
że udał się do motelu zgodnie z poleceniem wydanym przez oskarżonego.
To proszę to najpierw wykazać - zadecydował sędzia.
Ale, Wysoki Sądzie, tu właśnie natykamy się na kłopot. - wyjaśnił
prokurator. - To jeden z tych punktów, których świadek nie chce wyjaśnić.
Czy są jakieś punkty, które świadek chce wyjaśnić? - spytał sędzia.
- Tak.
- Sąd prosił, aby w pierwszej kolejności tym się pan zajął. Jak już
zdobędziemy wszystkie zeznania w sprawach, co do których świadek chce zeznawać,
a wynikną jeszcze inne sprawy, co do których świadek okaże się niechętny, wówczas
może pan prosić o pozwolenie traktowania go jak świadka niechętnego.
- Dobrze, Wysoki Sądzie.
Hamilton Burger ponownie zwrócił się do świadka.
Czy wieczorem szóstego kwietnia, po tej rozmowie, wróciła pani jeszcze raz
do motelu Staylonger?
Właściwie był to już ranek siódmego.
Kto tam panią wysłał?
Pan Perry Mason.
Chce pani powiedzieć, że otrzymała pani takie polecenie od pana Perry’ego
Masona, zatrudnionego już wówczas przez Stewarta G. Bedforda, oskarżonego w tej
sprawie?
- Tak.
Co pan Mason kazał pani zrobić?
Zdobyć odciski palców z numeru dwunastego. Miałam wziąć zestaw do
zdejmowania odcisków palców, oprószyć wszystkie sprzęty, na których mogły
zachować się odciski palców, zdjąć je, zatrzeć wszystkie ślady, jakie mogłyby się
jeszcze zachować, a potem przywieźć zebrane odciski palców panu Masonowi.
Czy potrafi pani zdejmować odciski palców?
Tak.
Czy pani się tego uczyła?
Tak.
- Gdzie?
- Ukończyłam odpowiedni kurs korespondencyjny.
Skąd zdobyła pani niezbędne wyposażenie do zdejmowania odcisków?
Dostarczył mi go pan Mason.
- I co pani zrobiła, jak już pani otrzymała sprzęt?
- Zgodnie z poleceniem, pojechałam do motelu i w segmencie dwunastym
zdjęłam odciski palców.
- I co było potem?
Zabrałam wszystko do pana Masona, żeby mógł wyeliminować moje odciski
palców i, dzięki temu, wyodrębnić odciski osoby, która wtargnęła do dwunastki
podczas mojej nieobecności.
Czy wie pani, czy zostało to zrobione?
- Tak. Powiedział mi to pan Mason. On również poinformował mnie, że
wszystkie zebrane odciski były moje, za wyjątkiem czterech.
- Czy pani wie, na których kartach były te cztery?
- Tak. Gdy zebrałam odciski, umieściłam je na kartach, które
ponumerowałam. Te karty z istotnymi odciskami nosiły numery: czternaście,
szesnaście, dziewięć i dwanaście.
Numer czternasty i szesnasty pochodziły ze szklanej gałki drzwi do szafy w
motelu, numer dziewięć i dwanaście z lustra.
Czy wie pani, gdzie są teraz te cztery karty?
Tak.
Gdzie?
Ja je mam.
Jak je pani zdobyła?
- Porwałam je wczoraj z biura Perry’ego Masona i uciekłam na policję,
ponieważ pan Mason próbował mi je odebrać.
Oddała je pani policji?
Nie.
Dlaczego?
Ponieważ nie chciałam, żeby się z nimi stało coś złego. Rozumie pan, już
wczoraj wieczorem zorientowałam się, czyje to są odciski. Dlatego właśnie uciekłam.
Dlaczego uważała pani za konieczne uciekać? - spytał Burger.
Sędzia Strouse wyczekująco spojrzał na Perry’ego Masona. Kiedy prawnik nie
próbował oponować przeciw pytaniu prokuratora, sędzia powiedział do świadka:
Proszę chwilę zaczekać z odpowiedzią. Nie ma pan nic przeciwko temu
pytaniu, panie Mason?
Nie Wysoki Sądzie - odparł adwokat. - Czuję, że jestem tu sądzony i dlatego
chcę ukazać wszystkie fakty.
Sędzia zmarszczył brwi.
- Nie kwestionuję, że czuje się pan, panie Mason, jakby to pan był pan
sądzony. Odczucia to rzecz dyskusyjna. Bezdyskusyjny natomiast jest fakt, że teraz
sądzony jest pański klient, a pana podstawowym obowiązkiem jest chronić jego
interesy, bez względu na to, jaki ma to wpływ na pańskie prywatne sprawy.
- Też tak to rozumiem, Wysoki Sądzie.
- Pytanie oskarżyciela wydaje się kontrowersyjne, a odpowiedzią na nie może
być tylko wniosek wyciągnięty przez świadka.
- Nie zgłaszam sprzeciwu, Wysoki Sądzie.
Sędzia Strouse zawahał się i powiedział:
Chciałbym zwrócić panu uwagę, panie Mason, że Sąd może okazać się
pomocny, jeśli w tej sprawie jest konflikt interesów pomiędzy panem i klientem i nie
protestuje pan przeciw pytaniom, które mogłyby przynieść szkodę klientowi.
Myślę, Wysoki Sądzie - rzekł Mason - że sytuacja może być odwrotna. Mam
wrażenie, że odpowiedź świadka może się okazać niekorzystna dla mnie, ale bardzo
korzystna dla oskarżonego. Rozumiem, że właśnie dlatego świadek chętnie zeznaje w
jednych sprawach, ale milczy co do innych. Po prostu panna Griffin uważa, że
powinna zeznawać przeciwko mnie, ale chce zachować lojalność wobec pracodawcy?
Dobrze - powiedział sędzia. - Jeśli nie chce pan wnieść protestu, pozwalam
świadkowi odpowiedzieć na to pytanie.
Proszę odpowiedzieć na pytanie - rzekł Hamilton Burger. - Dlaczego
uważała pani za konieczne uciekać?
Ponieważ w tym czasie już wiedziałam, czyje są te odciski.
Naprawdę?
Tak.
Mówiła pani, że uczyła się pani daktyloskopii?
Tak.
- I była pani w stanie zinterpretować te odciski?
- Tak.
Porównała je pani z oryginałami?
Na tyle, żeby się zorientować.
Hamilton odwrócił się do stołu sędziowskiego i powiedział:
- Muszę przyznać, Wysoki Sądzie, że w niektórych sprawach poruszam się na
oślep z powodu niecodziennej sytuacji, jaka się wytworzyła. Świadek przyrzekł
złożyć zeznanie w sądzie, ale nie chciał mi powiedzieć...
Nie wnoszę sprzeciwu - przerwał sędzia. - Proszę powstrzymać się od
czynienia uwag czy komentowania zeznań świadka do momentu podsumowania
sprawy przed sądem przysięgłych. Proszę po prostu trzymać się regulaminu: pytanie,
odpowiedź, pytanie, odpowiedź i tak dalej.
Dobrze - przyrzekł prokurator okręgowy.
Sędzia Strouse w zamyśleniu spojrzał w dół na Masona. W jego wzroku
malowały się nękające go wątpliwości.
- Sama pani była w stanie zidentyfikować te odciski?
- pytał Hamilton Burger.
- Tak.
Zatem kto je zostawił?
Chwileczkę - przerwał sędzia Strouse. - Najwyraźniej obrona nie ma
zamiaru wnieść sprzeciwu, mimo że pytanie zahacza o sprawy nie zawarte w
materiale dowodowym i że wymaga opinii specjalisty. Panno Griffin?
Słucham, Wysoki Sądzie.
- Mówi pani, że uczyła się pani daktyloskopii?
Tak. Uczyłam się Wysoki Sądzie.
Gdzie?
- Na kursie korespondencyjnym.
- Jak długo?
- Zrobiłam cały kurs. Otrzymałam świadectwo. Nauczyłam się rozróżniać
cechy charakterystyczne odcisków, potrafię je zdejmować, interpretować,
porównywać i klasyfikować.
Czy obrona nie wnosi sprzeciwu?
Żadnego - powiedział Mason.
Czyje to były odciski? - spytał Hamilton Burger.
Chwileczkę - przerwał Mason. - Wysoki Sądzie, uważam, że pytanie jest
niewłaściwe.
Zgadzam się, że sprzeciw jest jak najbardziej na miejscu - powiedział
sędzia.
- Ale - ciągnął adwokat - nie sprzeciwiam się temu pytaniu ze względów,
które prawdopodobnie Wysoki Sąd ma na myśli. Sądzę, że świadek, mimo iż uważa
się za specjalistę w dziedzinie daktyloskopii, jednak jest specjalistą w ograniczonym
zakresie. Można by powiedzieć specjalistą-amatorem. Dlatego wydaje mi się, że
pytanie nie powinno brzmieć, czyje to były odciski, ale ile, w opinii świadka (na ile
może być ona miarodajna), istnieje punktów podobieństwa pomiędzy tymi odciskami
a wzorem.
- Podtrzymuję sprzeciw - oświadczył sędzia Strouse.
Na twarzy Hamiltona Burgera odbiła się złość.
- Ile w pani opinii, o ile może być ona miarodajna, jest punktów podobieństwa
pomiędzy odciskami zebranymi w motelu i odciskami tej osoby, z którymi robiła pani
porównanie?
Elsa Griffin podniosła głowę i zmierzyła wyzywającym spojrzeniem najpierw
oskarżonego, a potem Masona. Następnie odwróciła się do przysięgłych i z
pewnością w głosie powiedziała:
- Moim zdaniem, o ile może być ono miarodajne, istnieje tyle punktów
podobieństwa, że mogę stwierdzić, że są to odciski palców pani Stewartowej Bedford,
żony oskarżonego.
Hamilton Burger szeroko się uśmiechnął.
- Czy ma pani przy sobie karty z odciskami?
- Mam.
- W jaki sposób je pani zidentyfikowała?
- Karty są ponumerowane. Mają kolejno numery czternaście, szesnaście,
dziewięć i dwanaście. Na odwrocie kart podpisałam się, tak żeby nie było możliwości
podmiany czy pomyłki. Posłuchałam w tym względzie sugestii pana prokuratora
okręgowego. Chciał, żebym powierzyła te karty jego pieczy. Kiedy odmówiłam,
poprosił, żebym na każdej napisała swoje nazwisko, żeby nie było możliwości
popełnienia oszustwa.
Hamilton Burger promieniał.
- Czy coś potem zrobiłem, a jeśli tak, to co?
Potem pan złożył swój podpis pod moim i napisał datę.
Proszę o włączenie tych kart do materiału dowodowego jako dowodów
rzeczowych oskarżenia i opatrzenie ich odpowiednimi numerami.
Chwileczkę - wtrącił Mason. - Sądzę, że w tym miejscu mam prawo do
przesłuchania świadka na zasadzie voirdire co do autentyczności tych dowodów.
Proszę bardzo - zgodził się Hamilton Burger. - Może pan w ogóle przejąć
przesłuchanie, bo właśnie od tego miejsca świadek nie chciał zeznawać.
Głos ma obrona - rzekł sędzia Strouse.
Pani opiera swój sąd na podstawie identyfikacji, którą przeprowadziła pani
wczoraj wieczorem?
- Tak.
W moim biurze?
Tak.
Czy w tym czasie nie była pani dosyć podniecona?
- No cóż... dobrze, przyznam, że byłam trochę podekscytowana, ale nie na
tyle, aby nie móc przeprowadzić identyfikacji.
- Zbadała pani wszystkie cztery odciski?
- Tak.
- I wszystkie cztery były odciskami palców pani Bedford?
- Owszem.
Bedford pociągnął Masona za rękaw i szepnął:
- Niech nie pozwoli jej pan...
Spokojnie - uciszył klienta, odsuwając jego rękę na bok. Podszedł do
miejsca dla świadków i powiedział:
Jak rozumiem, ma pani wprawę w klasyfikacji odcisków?
- Tak.
Wie pani, jak to się robi?
Bardzo dobrze wiem.
Dam pani lupę i razem przyjrzymy się tym odciskom.
Mason wyjął silną lupę - Mogę dostać parę kart włączonych do materiału
dowodowego? - spytał sekretarza. - Nie chcę odcisków oskarżonego, które zostały
znalezione w samochodzie i w motelu, ale te, które są odciskami nie zidentyfikowanej
osoby, zebranymi z samochodu i motelu.
Proszę bardzo - rzekł sekretarz, przeszukując materiał dowodowy. Wręczył
Masonowi kilka kart.
Teraz chcę zwrócić pani uwagę na dowód rzeczowy numer dwadzieścia
osiem. Proszę, żeby mu się pani przyjrzała i sprawdziła, czy ten odcisk pasuje do
któregoś z odcisków na karcie numer czternaście, szesnaście, dziewięć lub dwanaście,
które pani ze sobą przyniosła.
Panna Griffin z uwagą przyjrzała się odciskowi pod lupą i potrząsnęła głową -
Nie - rzekła i dodała: - To niemożliwe. Te odciski tutaj zostawiła pani Bedford, a
tamte pochodzą od osoby nie zidentyfikowanej.
Ale, o ile pani wie, ta nie zidentyfikowana osoba mogłaby okazać się panią
Bedford? - spytał Mason.
- Nie, to była blondynka. Widziałam ją.
Ale nie wie pani, czy te odciski zostawiła blondynka.
Nie, tego nie wiem.
To proszę dokładnie zbadać ten odcisk.
Mason podał odcisk Elsie Griffin, która pobieżnie przyjrzała mu się pod
powiększeniem i oddała Masonowi.
- Teraz - rzekł adwokat - zwracam pani uwagę na dowód rzeczowy numer
trzydzieści cztery. Proszę porównać z nim.
Znowu świadek niedbale przyjrzał się odciskowi pod lupą i powiedział:
Nie. Nie pasują.
Żaden? - upewnił się Mason.
- Żaden! Mówię panu, że to są odciski pani Bedford, o czym pan wie równie
dobrze jak ja.
Mason wydawał się nieco zdezorientowany. Przyjrzał się dowodom rzeczowym a
potem odciskom na kartach, które trzymała w ręku Elsa.
- Może powie mi pani - zasugerował - jak interpretuje pani odciski. Weźmy na
przykład ten, na karcie numer szesnaście. Jak pamiętam, jest to jeden z tych ze
szklanej gałki drzwi?
- Tak.
Jaka cechę charakterystyczna rzuca się pani w oczy?
Ostry łuk.
Rozumiem. Ostry łuk - mruknął Mason z namysłem.
- Czy mogłaby pani pokazać, gdzie jest ten ostry łuk? Ach, tak. Ten odcisk,
który jest dowodem rzeczowym numer trzydzieści siedem, również ma ostry łuk,
nieprawdaż?
Elsa Griffin rzuciła okiem i rzekła:
Owszem.
Teraz porównajmy go z tym na karcie z numerem szesnastym, który, jak
pani mówi, pochodzi z gałki do drzwi. Policzmy, ile linii przecina pętlę przed
pierwszym rozwidleniem. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem linii, a
potem rozwidlenie.
Zgadza się.
Teraz weźmy dowód rzeczowy numer trzydzieści siedem i policzmy... ależ
tak, zgadza się, również tyle samo linii przed tym charakterystycznym rozwidleniem,
nieprawdaż?
- Proszę pokazać - zażądał świadek.
Kobieta zbadała odcisk pod łupą.
Zgadza się - powiedziała. - To jest jeden punkt podobieństwa. Musi być co
najmniej kilka, żeby uznać je za identyczne.
Rozumiem. Jeden punkt podobieństwa może być przypadkowy.
Niech pan się nie łudzi - powiedziała lodowato Elsa.
- To jest przypadek.
- Dobrze, dobrze, spójrzmy jeszcze raz na pani numer szesnasty, ten z gałki do
drzwi, i poszukajmy innego charakterystycznego znaku.
- Proszę, jest tutaj - wskazała Elsa. - Na dziesiątej linii.
- Na dziesiątej... proszę pokazać. Rzeczywiście. To teraz porównajmy z
dowodem numer trzydzieści siedem.
Nie ma co patrzeć - powiedziała panna Griffin. - Nic takiego nie będzie.
Pst, pst, niech pani nie wyciąga pochopnych wniosków - ostrzegł ją Mason.
- Występuje pani w charakterze eksperta, więc proszę popatrzeć. Proszę policzyć linie
i...
Świadka zatchnęło.
Czyżby znalazła pani drugi punkt podobieństwa??? - spytał Mason, pozornie
równie zdziwiony jak świadek.
Chyba... chyba tak - przyznała słabym głosem Elsa. - Najwyraźniej ktoś
podmienił ten odcisk.
Chwileczkę! - wykrzyknął Hamilton Burger. - Wysoki Sądzie, to poważna
sprawa!
Kto miał popełnić oszustwo? - spytał Mason. - Odciski palców, co do
których panna Griffin składała zeznania, były w jej posiadaniu. Zeznała, że miała je w
swoim posiadaniu przez całą noc. Nie chciała wypuścić ich z rąk, bo bała się, żeby
nie zostały zafałszowane. Podpisała się na odwrocie każdej karty. Prokurator
okręgowy podpisał się na odwrocie każdej karty i napisał datę. Na kartach są ich
podpisy. Pozostałe odciski palców są dowodami rzeczowymi włączonymi do
materiału dowodowego przez oskarżenie. Dopiero co wziąłem je od sekretarza.
Mająnadany przez niego numer ewidencyjny.
Mimo wszystko ktoś się do nich dobrał! - zagrzmiał Hamilton Burger. -
Świadek wie o tym i ja też!
Panie Burger, niech pan nie rzuca oskarżeń, jeśli nie jest pan w stanie ich
dowieść - upomniał prokuratora sędzia Strouse. - W tym wypadku najwyraźniej nie
było możliwości dokonania substytucji. Panno Griffin...
Słucham, Wysoki Sądzie?
Proszę spojrzeć na kartę numer szesnaście. - Tak, Wysoki Sądzie.
To tę kartę miała pani wczoraj wieczorem?
Chyba... och, chyba tak.
Zabrała ją pani z biura Perry’ego Masona?
Tak.
- I wówczas właśnie porównała pani znajdujący się na niej odcisk palca z
odciskiem palca pani Bedford?
- Tak, Wysoki Sądzie.
- Miała pani wówczas tę kartę w rękach?
- Tak, Wysoki Sądzie.
A co pani zrobiła z nią zaraz po upewnieniu się, że zawiera odcisk palca
pani Bedford? Pytam o tę jedną kartę. Co pani z nią zrobiła?
Włożyłam ją za bluzkę.
A potem?
Potem udałam się pod eskortą sierżanta Holcomba do biura pana Hamiltona
Burgera. Pan Burger chciał, żebym zostawiła karty pod jego opieką ale odmówiłam.
Idąc za jego sugestią złożyłam na każdej karcie mój podpis, a potem on się podpisał i
napisał datę, żeby wykluczyć możliwość dokonania podmiany przeze mnie albo przez
kogoś innego.
Czy ten podpis i data na odwrocie karty to pana pismo?
- Wydaje się, że tak, ale... nie jestem pewien - rzekł prokurator okręgowy. -
Czy mogę przez chwilę przyjrzeć się tym odciskom?
Nie musi się pan spieszyć - powiedział sędzia Strouse.
Wysoki Sądzie - odezwał się po chwili Hamilton Burger. - Wydaje mi się, że
w tej kwestii należałoby przeprowadzić dochodzenie. W sprawach, w których
obrońcą jest pan Perry Mason, taki rozwój wypadków nie jest niczym odosobnionym.
- Składam protest - powiedział adwokat. - Próbuję tylko przesłuchać tego
eksperta... a właściwie tak zwanego eksperta.
Elsa Griffm podniosła wzrok znad odcisków palców i obrzuciła go
spojrzeniem pełnym nienawiści.
- Proszę, żeby oskarżyciel i obrońca wrócili na swoje miejsca. Świadkowi
udzielam tyle czasu, ile będzie potrzebował do przeprowadzenia identyfikacji.
Burger niechętnie wrócił do swojego stołu i usiadł na krześle.
Mason również wrócił, usiadł na krześle i beztrosko zaplótł ręce za głową.
Stewart Bedford próbował mu coś szeptem powiedzieć, ale adwokat uciszył
go mchem ręki.
Świadek porównywał odciski, najpierw badał jeden, potem drugi, liczył linie.
W panującej na sali ciszy czuło się rosnące napięcie.
Nagle Elsa Griffin rzuciła lupą w Masona. Lupa odbiła się od stołu i uderzyła
prawnika w klatkę piersiową. Elsa Griffin wypuściła z rąk wszystkie karty, zasłoniła
dłońmi twarz i zaczęła histerycznie płakać.
Mason wstał.
- Chwileczkę - powstrzymał go sędzia Strouse. - Niech obydwie strony
zostaną na swoich miejscach. Sąd chce przesłuchać świadka. Panno Griffin, niech
pani się opanuje. Chcę zadać pani kilka pytań.
Sekretarka Bedforda odjęła ręce od twarzy i spojrzała załzawionymi oczyma
na sędziego.
O co chodzi? - spytała.
Czy teraz pani przyznaje, że odcisk na pani karcie numer szesnaście jest
identyczny z odciskiem włączonym do materiału dowodowego pod numerem
trzydzieści siedem?
- Tak jest, Wysoki Sądzie, ale nie był. Wczoraj wieczór był to odcisk pani
Bedford. Ktoś tu wszystko wymieszał... Och, teraz już nie wiem, co robię i co mówię.
-Nie ma powodu wpadać w histerię, panno Griffin. Jest pani pewna, że ten
odcisk numer szesnaście jest tym samym, który zebrała pani z motelu?
Kiwnęła głową.
Musi być tym samym. Wiem, że zostawiła go pani Bedford.
Nie ma najmniejszej wątpliwości co do autentyczności dowodu rzeczowego
włączonego do materiału dowodowego - rzekł sędzia. - Zgodnie ze świadectwem
świadka oskarżenia, najwyraźniej kobieta, która szóstego kwietnia była w numerze
szesnastym w motelu, tego samego dnia weszła również do numeru dwunastego i była
kierowcą wynajętego auta.
Elsa Griffin potrząsnęła głową.
Nie jest tak, Wysoki Sądzie. To po prostu niemożliwe. - Znowu zalała się
łzami.
Czy mogę wysunąć pewną propozycję? - spytał Hamilton Burger.
Jaką? - zapytał lodowatym głosem sędzia Strouse.
Świadek jest wytrącony z równowagi. Proponuję, żeby go odwołać, i żeby
karty z numerami czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście zostały przez
sekretarza oznaczone, a następnie oddane policyjnemu specjaliście od daktyloskopii,
który jest tutaj na sali i który może szybko je zbadać i przekazać wyniki.
Jednocześnie chciałbym oświadczyć, że jestem całkowicie przekonany o uczciwości i
prawości tego świadka. Osobiście nie mam wątpliwości, że musiała zostać dokonana
substytucja. Uważam, że ktoś pragnie oszukać Sąd i w celu udowodnienia tego
chciałbym wezwać na świadka Morrisona Bremsa, właściciela motelu.
Sędzia Strouse w zamyśleniu gładził się po brodzie. W końcu oświadczył:
- Sąd pominie milczeniem uwagi oskarżenia na temat oszustwa. Zarządzam
odwołanie świadka. Proszę o oznakowanie kart i oddanie ich do badania specjaliście,
który po-
przednio składał zeznania. W międzyczasie zostanie przesłuchany świadek Brems.
Proszę tymczasem opuścić miejsce dla świadków, panno Griffin, i się uspokoić.
Woźny odprowadził szlochającą Elsę.
Na salę wprowadzono Morrisona Bremsa.
- Chciałbym teraz udowodnić swoją rację w inny sposób
- powiedział Hamilton Burger. - Panie Brems, został pan już zaprzysiężony.
Mówił pan, że rozmawiał pan z intruzką, która wyszła z dwunastki?
- Tak.
- Widział pan, jak wychodziła?
- Tak.
- Chcę prosić panią Bedford, która jest na sali, aby wstała i zdjęła te wielkie
ciemne okulary, które skutecznie ukrywają jej twarz. Proszę, aby podeszła do
świadka.
- Niech pan protestuje! - szepnął gwałtownie Bedford.
- Niech go pan powstrzyma! Nie pozwólmy mu...
- Spokojnie - ostrzegł go Mason. - Jeśli teraz zaprotestuję, nastawimy do
siebie nieprzychylnie ławę przysięgłych.
Pani Bedford, proszę wstać - polecił sędzia Strouse. Pani Bedford podniosła
się z miejsca.
Czy zechce pani zdjąć okulary?
To nie jest prawidłowy sposób przeprowadzania identyfikacji - zaoponował
Mason. - Powinno ustawić się kilka kobiet w rzędzie, Wysoki Sądzie. Mimo
wszystko nie wnoszę sprzeciwu.
Proszę podejść tutaj, do barierki, pani Bedford - zażądał sędzia - i odwrócić
się twarzą do świadka.
To ta! to ona! - zawołał z podnieceniem Morrison Brems.
Anna Roann Bedford zatrzymała się gwałtownie i odwróciła przodem do
świadka.
- To kłamstwo - powiedziała z nienawiścią w głosie.
Sędzia Strouse uderzył młotkiem.
- Proszę nic nie mówić, chyba że w odpowiedzi na pytanie oskarżyciela lub
obrońcy - upomniał ją. - Pani Bedford, proszę wrócić na miejsce i nie czynić żadnych
uwag. Panie Burger, proszę pytać świadka.
Uśmiechnięty Hamilton Burger odwrócił się do Perry’ego Masona i ukłonił
się z przesadną grzecznością.
Teraz, panie Mason, może pan przesłuchiwać świadka, ile pan chce.
Jeden moment, panie prokuratorze - zawołał sędzia. - ostatnia uwaga była
nie na miejscu.
Przepraszam, Wysoki Sądzie - powiedział Hamilton Burger z triumfującą
miną. - Myślę, że wkrótce uda mi się wyjaśnić Sądowi, co stało się z materiałem
dowodowym, ale z chęcią posłucham, jak pan Mason przesłuchuje tego świadka.
Chcę zobaczyć, co zrobi z jego zeznaniami. Jeszcze raz przepraszam.
Proszę przystąpić do przesłuchania - polecił Perry’emu Masonowi sędzia.
Adwokat wstał i podszedł do barierki.
- Czy był pan kiedykolwiek karany sądownie, panie Brems?
Świadek zachwiał się, jakby dostał w szczękę. Hamilton Burger zerwał się na
równe nogi i krzyknął:
Wysoki Sądzie, obrona nie może uciekać się do takich chwytów! To ze
wszech miar niewłaściwe, chyba że ma podstawy sądzić... - zawahał się.
Jest dozwolone zakwestionować prawdomówność świadka poprzez
ukazanie, że popełnił zbrodnię - wtrącił szybko Mason.
Oczywiście, że tak, oczywiście - wrzeszczał Hamilton Burger. - Ale nie
można zadawać takich pytań, jeśli nie ma się najmniejszych podstaw do poparcia
swojego oskarżenia. To nieprawidłowość! To...
Może pozwoli pan, żeby świadek odpowiedział na pytanie - przerwał mu
adwokat - a wtedy..
To niewłaściwe! To postępowanie niezgodne z etyką prawnika! To...
Oddalam sprzeciw - zdecydował sędzia Strouse. - Niech świadek odpowie
na pytanie.
Proszę pamiętać - ostrzegł Mason - że zeznaje pan pod przysięgą. Pytam
pana, czy był pan kiedyś karany za przestępstwo.
Wydawało się, że świadek, poprzednio tak pewny siebie, nagle zmalał. Zaczął
się niespokojnie kręcić. Cisza w sali stała się przygniatająca.
Był pan karany? - nie dawał za wygraną Mason.
Tak - przyznał Brems.
Ile razy? - Trzy.
- Czy używał pan kiedykolwiek pseudonimu Harry Elston?
Świadek znowu się zawahał.
Zeznaje pan pod przysięgą - przypomniał mu Mason. - Uprzedzam pana, że
grafolog i tak przyjrzy się pana pismu, więc proszę uważać na to, co pan mówi.
Odmawiam odpowiedzi - powiedział świadek, z trudem starając się
opanować - ze względu na to, że odpowiedź na to pytanie rzuca na mnie podejrzenie
o przestępstwo.
Czy szóstego kwietnia tego roku przyszedł pan do mieszkania swojej
wspólniczki Grace Compton, która przebywała w segmencie szesnastym w motelu
pod nazwiskiem pani S. G. Wilfred, i pobił ją pan, ponieważ ze mną rozmawiała?
Jeszcze chwileczkę, panie Brems. Zanim pan odpowie na pytanie, musi pan wiedzieć,
że wynająłem detektywa, który obserwował dom, w którym mieszkała panna
Compton, i zwracał uwagę na ludzi wchodzących i wychodzących z jej mieszkania i
że w obecnej chwili jestem w kontakcie z Grace Compton, przebywającą w Acapulco.
Teraz proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Odmawiam odpowiedzi - powiedział świadek, z trudem starając się
opanować - ze względu na to, że odpowiedź na to pytanie rzuca na mnie podejrzenie
o przestępstwo.
Mason, świadom poruszenia wśród przysięgłych, którzy wpatrywali się w
niego wybałuszonymi oczyma i z trudem mogli usiedzieć na miejscu, zwrócił się do
sędziego Strouse’a:
- Teraz, Wysoki Sądzie, proszę o zarządzenie przerwy, dopóki nie będziemy
mieli wyników badań daktyloskopijnych, aby policja miała podstawę do
przeprowadzenia ponownego śledztwa.
Mason usiadł.
- Ze względu na rozwój wypadków - powiedział sędzia Strouse - Sąd ogłasza
przerwę do godziny czternastej.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Stewart Bedford, Della Street, Paul Drakę i Peny Mason siedzieli w biurze
Masona.
Bedford przetarł oczy palcami.
Ci cholerni fotografowie! - jęknął. - Kompletnie oślepili mnie lampami
błyskowymi.
Za jakąś godzinę przejdzie panu - pocieszył go adwokat. - Ale lepiei, żeby
Paul Drakę odwiózł pana do domu.
Nie musi. Zaraz przyjdzie tu moja żona. Panie Mason, niech pan wreszcie
powie, skąd pan wiedział, co się zdarzyło?
- Miałem kilka wskazówek. Tę historię o swoim wypadku samochodowym
wymyślił pan na poczekaniu. Szantażyści nie mogli przewidzieć, że pan tak postąpi.
Wiedzieli natomiast, że pan był w motelu Stayionger z powodu szantażu, i że szantaż
dotyczył sprawy związanej z pana żoną. Aby policja miała doskonale zamkniętą
sprawę, postanowili jeszcze wmieszać w nią pańską żonę. Dlatego Morrison Brems,
pozornie szacowny właściciel motelu, zeznał, że widział nieznajomą kobietę
wyłaniającą się z segmentu numer dwanaście.
Kiedy wyszedł pan z Grace Compton na lunch, Brems zdał sobie sprawę, że
wystarczy wsypać do whisky środek nasenny, następnie zabić Denhama pana
rewolwerem i wyjąć wszystko ze skrytki, którą wynajmował wspólnie z Denhamem,
aby został pan posądzony o zbrodnię. Motywem miało być pragnienie uwolnienia
siebie i żony od szantażysty.
Z tego właśnie powodu Brems chciał rzucić podejrzenie na pańską żonę.
Wcale nie dał się nabrać Elsie Griffin, kiedy wpisała do księgi fałszywe nazwisko i
przestawiła cyfry w numerze rejestracyjnym samochodu. Dlatego Brems wymyślił
tajemniczą kobietę, którą podobno widział wychodzącą z dwunastki. Podał doskonały
i szczegółowy rysopis pańskiej żony, tak że niemal każdy, kto ją znał, bez trudu by ją
rozpoznał.
- Ale, panie Mason, to ja wybrałem ten motel!
Adwokat uśmiechnął się.
- Tak się panu wydawało. Kiedy zwróci pan uwagę na okoliczności, wtedy
zda pan sobie sprawę, że wyglądało to tak: w pewnym momencie blondynka
powiedziała, że nikt was nie śledzi i że może pan wybrać motel. Pierwszy, koło
którego przejeżdżaliście, był nędzny, drugiej kategorii. Pan by się tam nie zatrzymał i
szantażyści o tym wiedzieli.
Następny to był Staylonger i właśnie ten pan wybrał. Gdyby pan chciał go
minąć, zapewne blondynka i tak by skierowała na niego pana uwagę. Wybrał pan
motel w ten sam sposób, w jaki pierwszy lepszy człowiek z widowni wybiera kartę z
pliku, który podaje mu magik.
A co z tymi odciskami palców? Dlaczego Elsa tak się pomyliła?
Elsa pierwsza nabrała się na historyjkę Bremsa - wyjaśnił Mason. - Jak tylko
poznała rysopis tej kobiety, poczuła absolutną pewność, że w motelu była pana żona i
w związku z tym to ona musiała zabić Binneya Denhama. Postanowiła nic nie mówić,
chyba że zagrożone byłoby pana życie.
Wysłałem ją do segmentu dwunastego, aby zdobyła odciski palców. W motelu
Elsa spędziła kilka godzin. Miała mnóstwo czasu, nie tylko żeby zebrać odciski, ale
też żeby porównać je z własnymi. Ku jej irytacji okazało się, że nie znalazła ani
jednego cudzego odcisku. A przecież była pewna, że w tym pokoju przebywała
pańska żona. Zrobiła jedyną logiczną rzecz, jaką w tych okolicznościach mogła
zrobić. Musi pan wziąć pod uwagę, że Elsa jest absolutnie lojalna w stosunku do
pana, ale nie czuła się zobowiązana do lojalności wobec pana żony, której nie lubi.
Pomimo pańskiego polecenia, nie wyrzuciła tych odcisków, które zebraliście z tacy,
więc z motelu pojechała do domu, wyciągnęła je, ponumerowała tak, żeby pasowały
do pozostałych, i przywiozła wszystko do mnie.
Wiedziała z całkowitą pewnością, że po wyeliminowaniu jej odcisków zostaną
cztery odciski pana żony. Nie miała zamiaru nic z tym robić, chyba żeby sytuacja
stała się dramatyczna. Chciała posłużyć się tymi odciskami, żeby ochronić pana od
śmierci.
Przyznam, że był czas kiedy sam bardzo się tym martwiłem. Elsa, oczywiście,
myślała, że pana żona była w rękawiczkach i dlatego nie zostawiła odcisków. Ja też
uważałem, że pana żona była w motelu, dopóki nie zmieniłem zdania.
- I co pan wtedy zrobił?
- Miałem odciski z mieszkania Grace Compton. Cztery najlepsze włożyłem do
sejfu, a na kartach umieściłem te same numery, które były na kartach przyniesionych
przez Elsę.
Paul Drakę potrząsnął głową.
- Tu przesadziłeś, Peny. Możesz za to odpowiadać.
- Odpowiadać za co? - spytał Peny.
- Substytucję dowodów.
- Nic takiego nie zrobiłem.
- To zabronione przez prawo.
- Oczywiście - zgodził się Perry. - Tyle że ja nie dokonałem żadnej
substytucji. Powiedziałem, żeby Della podała mi karty numer czternaście, szesnaście,
dwanaście i dziewięć z sejfu. I ona to zrobiła. Oczywiście, nic na to nie poradzę, że
były dwa zestawy kart z tymi numerami i że Della podała mi zły zestaw. To nie była
substytucja. Naturalnie, gdyby Elsa zapytała mnie, czy to są te odciski, które mi dała,
musiałbym przyznać, że nie, albo byłbym winien oszustwa popełnionego na świadku i
ukrywania dowodów. Ale ona nie zadała mi tego pytania. I nawet wcale nie
porównywała odcisków.
Ponieważ wiedziała, że to były odciski pani Bedford, to tylko udała, że je
porównuje, a potem porwała je i czmychnęła za drzwi, gdzie - zgodnie z umową -
czekał sierżant Holcomb. W tych okolicznościach nie musiałem mu dobrowolnie
udzielać żadnych informacji.
Ale skąd pan to wszystko wiedział?
Sprawa była prosta. Wiedziałem, że pana żona nie zostawiła żadnych
odcisków w motelu, ponieważ jej tam nie było. A skoro rysopis podany przez
Morrisona Bremsa był tak bardzo dokładny i w każdym szczególe odpowiadał pana
żonie, zorientowałem się, że Brems musi kłamać. Wszyscy wiedzieliśmy, że Binney
Denham miał wspólnika. To znaczy wydawało się nam, że ma. Kiedy Grace Compton
została pobita za to, że ze mną rozmawiała, miałem już pewność, że wspólnik istnieje.
Kto zatem mógł nim być?
Najbardziej logiczną osobą byłby Morrison Brems. Binney Denham na pewno
wolałby zabawiać się szantażem w znajomym motelu, gdzie by miał jakiś układ z
właścicielem. Na pewno okaże się, że ten motel był jednym z ich największych źródeł
dochodu. Prowadził go Morrison Brems. Kiedy goście zachowywali się trochę
podejrzanie, Brems zaglądał do ich bagażu, sprawdzał numer rejestracyjny
samochodu i dowiadywał się, kim są. Następnie przekazywał informacje Denhamowi.
Stąd właśnie pochodził główny materiał do szantażu.
Popełnili błąd, starając się przedobrzyć sprawę. Tak się starali, aby wmieszać
w to pana żonę, że opisali ją jako osobę, która odwiedziła motel. Policja nie
zauważyła, że rysopis odpowiada pana żonie, ale Brems już by się postarał ich
oświecić. Elsa Griffin natomiast natychmiast skojarzyła jedno z drugim i dlatego
naciskała pana, żeby pan domagał się ode mnie znalezienia kobiety z motelu. Kiedy
według niej nie dość się starałem, postanowiła wykręcić ten numer z odciskami.
Ponieważ wiedziała, że odciski pochodzą z tacy, a nie z motelu, więc tylko
udawała, że porównuje je z odciskami z karty ewidencyjnej. Była tak pewna swego,
że nawet nie szukała cech charakterystycznych.
- Ale skąd pan wiedział, że to wszystko lipa? - spytał Bedford. - Skąd pan
wiedział, że moja żona nie była w motelu?
Mason spojrzał mu w oczy.
- Zapytałem ją o to, a ona zapewniła mnie, że nie była.
- I oparł pan całą obronę i swoją reputację na jej słowie?
Mason, nie spuszczając wzroku z Bedforda, odrzekł:
W tym interesie, panie Bedford, trzeba umieć ocenić ludzi albo się wypada.
Nadal nie pojmuję, jak pan wpadł na to, że Brems był kiedyś karany.
Mason uśmiechnął się.
- Zastosowałem zasadę prawdopodobieństwa i oparłem się na znajomości
ludzi. To, że Brems, mając określone skłonności, doszedł do swego wieku nie
wchodząc w konflikt z prawem, byłoby równie niemożliwe jak to, by pańska żona,
patrząc mi w oczy, skłamała o wizycie w motelu.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
To pewnie Anna Roann - powiedział Bedford, wstając z fotela. - Panie
Mason, jak mogę panu podziękować za to, co pan dla mnie zrobił?
Proszę napisać „dziękuję” na czeku, który pan dla mnie wystawi - odparł
krótko prawnik.
„KB”