Erle Stanley
GARDNER
Sprawa podzielonego domu
Przełożyła Agnieszka Bihl
„KB”
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Perry Mason czytał orzeczenie Sądu Najwyższego. Podniósł wzrok, kiedy do
biura weszła jego zaufana sekretarka, Della Street.
Muszę stwierdzić, Delio, że ludzkie zachowanie może doprowadzić do
niezliczonych komplikacji - powiedział. - Obrońca nigdy nie wie, jakie rewelacje
odkryje.
Tak jak na przykład w sprawie Edena Morleya - powiedziała Della, z
leciutkim uśmieszkiem unoszącym kąciki warg.
No właśnie - przytaknął Mason. - Albo... O kim mówiłaś, Delio?
O Morleyem Edenie.
Eden... Eden - powtarzał z namysłem Mason. - Nie pamiętam tej sprawy. O
co w niej chodziło?
Nie pamiętasz, bo jeszcze o niej nie słyszałeś. Eden czeka przed biurem.
Wygląda na mocno zakłopotanego.
A na czym polega jego kłopot?
Pewna piękna kobieta przeciągnęła pięciorzędowe zasieki z kolczastego
drutu przez środek jego domu.
Mason spojrzał jej prosto w oczy.
Czy to on cię nabiera, czy może ty mnie?
Ani jedno, ani drugie. Przez środek jego domu biegnie przegroda z
kolczastego drutu, a owa piękna kobieta mieszka po drugiej stronie zasieków. O ile
dobrze zrozumiałam, ma wspaniałą figurę i lubi się opalać...
Właśnie taka sytuacja dokładnie ilustruje to, co mówiłem - stwierdził
Mason. - Koniecznie musimy usłyszeć całą historię z pierwszej ręki.
Masz spotkanie za piętnaście minut - przypomniała mu Della.
To oznacza, że mój klient chwilę poczeka. Musimy porozmawiać z
Morleyem Edenem.
Della Street zniknęła za drzwiami prowadzącymi do poczekalni i po kilku
sekundach wróciła, eskortując dość krępego trzydziestolatka, uśmiechniętego od ucha
do ucha.
- Pan Mason, pan Eden - dokonała prezentacji i usadowiła się na swoim
krześle.
Eden mocno potrząsnął ręką Masona.
Miło mi pana poznać. Wiele o panu słyszałem i postanowiłem, że jeśli
kiedykolwiek oskarżą mnie o morderstwo, przyjdę do pana. No a teraz wpakowałem
się w prawdziwe kłopoty.
Za piętnaście minut mam spotkanie. Może pan się streszczać, panie Eden? -
rzekł adwokat.
No jasne. Tyle że przeklnie mnie pan za moją głupotę i będzie pan miał
stuprocentową rację. Sam się w to wszystko ubrałem. - Eden opadł na wskazane
krzesło. - Cała sprawa byłaby nawet zabawna, gdyby nie była jednocześnie tak
irytująca.
Mason podsunął mu papierosa, wyjął drugiego dla siebie i zapalił.
Niech pan mówi.
No więc gość nazwiskiem Carson, Loring Carson, zaoferował mi teren pod
zabudowę. Chodziło o dwie działki, które kupił, by potem z zyskiem odsprzedać.
Miałem gotowy projekt domu, a ta ziemia była idealnie położona. Niech pan nie pyta,
czy jestem architektem, bo nie jestem. Amator ze mnie. Lubię wymyślać różne
rzeczy. Zainteresowałem się projektowaniem domów, kiedy poczytałem sobie
magazyny ze zdjęciami nowoczesnych posiadłości - jak to się w nich super żyje i tak
dalej. Carson jest przedsiębiorcą budowlanym. W zamian za kupno gruntu gotówką
zaproponował mi tak korzystny układ, że nie mogłem się oprzeć. Miał mi na tych
działkach w ciągu dziewięćdziesięciu dni postawić dom. Oczywiście, może mnie pan
skląć, ale na pewno nie aż tak, jak ja siebie. Chciałem, żeby zaczęto budować mój
dom. A Loring Carson chciał forsy - cieplutkiej gotówki wprost do rączki.
Sprawdziłem szybko jego dokumenty i odkryłem, że część gruntu należy do niego, a
druga do jego żony. Uznałem, że występuje również w imieniu współmałżonki, więc
dobiłem targu, a on zaczął budowę. Teraz wiem, że za bardzo się pośpieszyłem.
- Jeśli posiadłość Carsonów była wolna od obciążeń
- wtrącił Mason - jakim cudem...
Jego żona wniosła o rozwód.
Ale jeżeli teren był ich wspólną własnością, zarządza nim mąż, a skoro cena
była odpowiednia..
W tym problem - przerwał Eden. - To nie była ich wspólna własność, w
każdym razie połowa terenu nie była. Kupując grunt, Carson jedną z działek nabył za
prywatne fundusze żony, natomiast za wspólne kupił drugą. Dość to zagmatwane.
Sędzia orzekł, że jedna z działek jest prywatną własnością żony, a druga własnością
wspólną, którą przyznał Loringowi Carsonowi.
Czy ona nie protestowała, kiedy zaczęto budowę?
- spytał Mason.
To był mój błąd - przyznał Eden. - Dostałem od niej list w pachnącej
kopercie, ostrzegający, że stawiam budynek na jej terenie.
I co pan zrobił?
Cóż, wtedy budowa już trwała. Zapytałem Carsona, dlaczego nie powiedział
mi o rozwodzie, a on odparł, że nie ma się czym przejmować, że żona zdradzała go i
miał na to dowody. Kazał ją śledzić detektywowi. Stwierdził, że kiedy przedstawi
własne zarzuty, żona oklapnie jak przekłuty balon. Zapewniał, że mnie nie zawiedzie.
Oczywiście, nie chciałem zawierzyć mu na słowo. Zażądałem rozmowy z
detektywem.
I rozmawiał pan? - zapytał Mason.
Tak jest. Facet nazywa się Le Grandę Dayton.
I w rezultacie tej rozmowy utwierdził się pan w zaufaniu do Carsona?
Oczywiście? Wystarczyło mi jedno spojrzenie na dowody, by uznać, że ma
rację jak wszyscy diabli. Więc po prostu zignorowałem list od jego żony, Vivian.
I co się stało w sądzie?
Carson przedstawił swoje zarzuty. Zaczęły się zeznania świadków i wtedy
okazało się, że detektyw śledził niewłaściwą kobietę. Carson miał wskazać
Daytonowi swoją żonę. Siedzieli obaj w samochodzie zaparkowanym przed
budynkiem, gdzie jego żona brała udział w jakimś spotkaniu.
Po pewnym czasie wszystkie kobiety wyszły razem, paplając i śmiejąc się.
Carson powiedział: „Moja żona stoi na skraju chodnika, ta w zielonym kostiumie” i
schylił głowę, żeby go nie zauważyła. Z tego, co mówił Dayton wynika, iż nie
zauważył, że dwie kobiety były ubrane na zielono. Dayton patrzył na jedną, Carson
na drugą. Detektyw śledził kobietę, która rzeczywiście miała romans. Zebrał
mnóstwo dowodów i zapewnił, że ma dość materiału, by na mur beton wygrali
sprawę w sądzie. Carson wniósł więc własne oskarżenie. Pozwoliłem mu
kontynuować budowę. A kiedy zaczęto przesłuchiwać świadków, okazało się, że sam
zapędził się w kozi róg. Sędzia prowadzący rozprawę przyznał mu jedną działkę i
uznał, że druga jest wyłączną własnością jego żony, a ja wybudowałem dom na obu.
Pomyślałem, że chodzi tu jedynie o wypłacenie dodatkowej forsy. Popełniłem
błąd i gotów byłem za to zapłacić. Wysłałem swojego przedstawiciela do Vivian
Carson. Mój agent przeprosił ją w moim imieniu za zamieszanie i wycenił jej
własność... Ona natomiast uznała, że uknułem wszystko z jej mężem. Była wściekła
jak diabli. Powiedziała mojemu agentowi, że mogę iść utopić się w jeziorze.
Pomyślałem, że jeśli wprowadzę się do domu, który przecież jest moją własnością,
dojdziemy jakoś do porozumienia. Jednak Vivian
Carson ma wojowniczą naturę. Wydębiła od sędziego zakaz wkraczania na jej
teren i jej męża, osób z nim związanych. Kiedy wyjechałem na weekend, ściągnęła do
domu geometrę, ekipę remontową i ślusarza. Wywiercili dziury dokładnie na linii
podziału obu działek, przeciągnęli kolczasty drut przez pokoje i basen, i kiedy
wróciłem, mieszkała w - jak to określiła - swojej części domu po jednej stronie
ogrodzenia. Ja mogłem zamieszkać po drugiej. Wręczyła mi potwierdzoną kopię
zakazu wejścia na jej teren i oświadczyła, że zamierza trzymać się go co do słowa.
Jak nazywa się sędzia? - spytał Mason.
Hewett L.Goodwin. To on przewodniczył sprawie rozwodowej.
Mason zmarszczył brwi.
- Bardzo dobrze znam sędziego Goodwina. Jest wyjątkowo skrupulatny. Stara
się wydać takie orzeczenie, by zadowolić racje obu stron. Nużą go szczegóły
techniczne.
Cóż, tym razem spaprał robotę - zauważył Eden. Mason zastanowił się.
Jest pan żonaty? - spytał. Klient potrząsnął głową.
Byłem. Moja żona zmarła trzy lata temu.
Po co panu taki ogromny dom tylko dla siebie?
Niech mnie kule, jeśli wiem - przyznał Eden. - Lubię projektować różne
rzeczy. Podoba mi się zabawa z ołówkiem i deską kreślarską. Zacząłem projektować
dom, aż stało się to moją obsesją. Po prostu musiałem go zbudować i w nim
zamieszkać.
Kim pan jest z zawodu?
Mógłby mnie pan nazwać strzelcem wyborowym na emeryturze. Dobrze
sobie radziłem sprzedając i kupując. Lubię to robić. Kupię wszystko, co dobrze
wygląda.
I nigdy nie widział się pan z panią Carson, lecz załatwiał wszystko z jej
mężem?
Zgadza się.
Kiedy ją pan spotkał po raz pierwszy?
Wczoraj. W niedzielę. Wróciłem po wyjeździe na weekend i zauważyłem
ogrodzenie. Otworzyłem drzwi, wszedłem do środka i odkryłem, że cały dom został
przedzielony kolczastym drutem. Drzwi do kuchni były otwarte i wtedy ją
zobaczyłem - gotowała coś. Zachowywała się tak naturalnie, jakby to ona zbudowała
ten dom. Pewnie stałem z rozdziawioną gębą. Wolno podeszła do ogrodzenia,
pokazała potwierdzoną kopię zakazu wejścia, powiedziała, że skoro jesteśmy
sąsiadami, wierzy, że postaram się jej jak najmniej przeszkadzać, a jako dżentelmen
nie pogwałcę jej prywatności. Na koniec stwierdziła, że nie życzy sobie dalszej
rozmowy i odeszła. „Sąsiedzi”! - wyrwało się Edenowi. - Powiem całemu światu,
jacy z nas sąsiedzi. Żyjemy w wielkiej zażyłości. Kiedy wyszedłem nad basen, leżała
tam w bikini i opalała się. A gdy dziś rano usiłowałem spać, parzyła kawę i ten
zapach doprowadzał mnie do szaleństwa. Chciałem się napić, ale kuchnia znajduje się
po jej stronie domu.
I co się stało? - spytał Mason.
Wstałem, a ona pewnie zorientowała się po mojej minie, że marzę o kawie.
Spytała, czy bym się nie napił, powiedziałem, że owszem, więc podała mi filiżankę na
spodku przez druty i zapytała, czy chcę śmietanki i cukru; stwierdziła, że to czysto
sąsiedzki gest, zanim nie zadomowię się w swojej części willi, i że gdy już to zrobię,
nie będzie ze mną rozmawiać.
Mason uśmiechnął się.
Panie Eden, to wszystko jest zbyt teatralne. Ona po prostu przygotowuje
grunt, by zażądać wyższej ceny za swoją działkę.
Tak też najpierw myślałem - zgodził się Eden. - Ale teraz nie jestem tego
taki pewien. Ta kobieta jest szalona.
Wściekła się na męża, że chciał zrzucić na nią winę za rozkład małżeństwa i
„zrujnował” - jak to ujmuje - jej reputację. Chce wyrównać z nim rachunki. Zapewne
Loring Carson jest draniem, a ona może to udowodnić. Przecież chciał ją oskarżyć na
podstawie fałszywych dowodów dostarczonych przez detektywa. Mason ściągnął
usta.
Pani Carson na pewno ma adwokata...
Twierdzi, że nie. Że miała adwokata tylko na rozprawie rozwodowej, lecz
jeżeli chodzi o należącą do niej ziemię sama prowadzi tę sprawę.
Proponował jej pan określoną sumę za działkę?
Proponowałem i zostałem zmieszany z błotem.
A ona należy do kobiet, które wkładają bikini, by podkreślić swoją
przewagę?
I to jak! - wykrzyknął Eden. - Podobno była zawodową modelką. Nie mam
pojęcia, jak taki Carson zdołał zaciągnąć ją do ołtarza. Ona ma klasę.
Mason zerknął na Delię Street, która pochwyciła jego spojrzenie i
uśmiechnęła się. Adwokat zerknął na zegarek.
- Jak panu wspominałem, mam umówione spotkanie. Myślę, że powinienem
obejrzeć posiadłość. Najpierw jednak chciałbym porozmawiać z sędzią Goodwinem.
Może nakłonimy go do zmiany werdyktu, kiedy pozna fakty. Nie przypuszczam, by
chciał pan mieszkać w swoim domu, póki...
Eden zacisnął zdecydowanie szczęki.
- I tu zamierzam zrobić Vivian Carson niespodziankę. Nie może wprowadzić
się do mojego domu i pozbawić mnie mojej własności. Zamierzam ustawić w sypialni
elektryczny grill. Zamiast kominka będę miał drugi, na węgiel. I będę smażył steki z
cebulą - nic specjalnego, po prostu czasem coś sobie ugotuję. Ona musi przestrzegać
diety, żeby zachować idealną figurę. Na pewno zapach
smażonej cebulki wprowadzi trochę zamieszania do jej diagramu z kaloriami.
Della Street, przewracając strony notesu z umówionymi spotkaniami Masona,
zauważyła:
Możesz zająć się tą sprawą o każdej porze po dzisiejszym spotkaniu o
czternastej trzydzieści. Nie wolno ci go odwołać, bo już raz to zrobiłeś. Całe
popołudnie masz wolne. Chciałeś podyktować w tym czasie streszczenie sprawy
McFarlane’a.
Jak długo się jedzie do pana? - zapytał Mason.
- Stąd - jakieś trzydzieści pięć minut.
Adwokat spojrzał na zegarek.
- Nie chcę, by umówiony klient na mnie czekał - stwierdził. - Proszę przejść z
panną Street do sąsiedniego pokoju i narysować drogę do pańskiego domu. Postaram
się wpaść do pana późnym popołudniem. Tymczasem, zadzwoń do sędziego
Goodwina, Delio i sprawdź, czy możesz umówić mnie na spotkanie, gdy tylko
wyjdzie z sali sądowej.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sędzia Goodwin skończył posiedzenie kilka minut przed czwartą po południu
i w przedsionku swojego gabinetu zastał Perry Masona.
- Witam, witam mecenasie. Co pana tutaj sprowadza? Zastanawiałem się,
czego pan chce, odkąd pańska sekretarka zadzwoniła z prośbą o spotkanie. Moja
praca dotyczy związków małżeńskich, tymczasem pan specjalizuje się w
morderstwach. Co więc może nas łączyć?
Mason uśmiechnął się i uścisnął dłoń sędziego.
Cóż - powiedział - czasem alchemia miłości wiedzie od ślepego poświęcenia
do morderczego szaleństwa.
Niech pan wejdzie - przerwał mu sędzia Goodwin - i nie mówi tak
fundamentalnych prawd z uśmiechem na ustach.
Ruszył przodem i wskazał Masonowi krzesło. Pozbywszy się sędziowskiej
togi, opadł z westchnieniem na fotel. Podsunął prawnikowi papierosa, sam zapalił i
stwierdził:
Przypuszczam, że pewna polaryzacja seksualnego magnetyzmu sprawia, że
fizyczna bliskość przekształca się... No tak, przecież nie przyszedł pan dyskutować o
tym, mimo że poruszył pan ten temat. Co pana trapi?
Sprawa Vivian Carson przeciwko Loringowi Carsonowi. Pamięta ją pan?
Wargi sędziego Goodwina rozciągnęły się w uśmiechu.
Pamiętam bardzo dobrze.
Wydał pan osobliwy wyrok.
Doprawdy? A co w nim osobliwego?
Zdecydował pan, że część majątku nieruchomego należy do Vivian Carson
jako jej wyłączna własność, natomiast teren sąsiedni jest wspólną własnością
małżonków, którą przyznał pan Loringowi Carsonowi.
Zrobiłem to świadomie i w konkretnym celu.
Niedawno - ciągnął Mason, obserwując twarz sędziego - wydał pan
rozporządzenie zakazujące Loringowi Carsonowi, jego przedstawicielom i osobom z
nim związanym wejścia na teren przyznany Vivian Carson jako jej prywatna
własność.
Goodwin uśmiechnął się.
Rzeczywiście, dobrze to pamiętam.
Sytuacja jest dość skomplikowana, panie sędzio, ponieważ mój klient,
Morley Eden, kupił dom od Loringa Carsona. Budynek stoi na obu działkach. Po
wydaniu sądowego zakazu wkraczania na jej teren, Vivian Carson kazała podzielić
nieruchomość. Poprzewiercała otwory w całym domu i przez środek przeciągnęła
kolczaste zasieki, dzieląc dom, grunt, a nawet basen.
Przez kilka sekund sędzia palił w milczeniu, a potem uśmiechnął się szeroko.
Naprawdę to zrobiła?
Naprawdę. Co więcej, mieszka w swojej części domu, a Morley Eden - w
swojej.
Mają okazję wejść w naprawdę sąsiedzkie stosunki
- zauważył sędzia.
- Pomijając drut - uciął Mason.
Goodwin zgniótł papierosa w popielniczce i z namysłem wydął usta.
- Wiedząc, jak zależy panu na sprawiedliwym wyroku
- podjął Mason - i jak niecierpliwią pana techniczne aspekty prawa, które
niekiedy uniemożliwiają taki wyrok, chciałem sprawdzić, co spowodowało pańską
decyzję i czy ewentualnie można by ją zmienić.
W jaki sposób? - zapytał sędzia.
Tak, by cała nieruchomość została przyznana Loringowi Carsonowi, a prawa
Vivian Carson zachowano by, przyznać jej inną nieruchomość.
Mason - zaczął sędzia - pan wie, co myślę o prawie. Zna pan moje poczucie
odpowiedzialności. Jako sędzia mam zdecydować, po której stronie leży prawda.
Powiem panu coś w zaufaniu. Wiedziałem, jaka jest sytuacja, kiedy podpisywałem
nakaz. Sam pan wie, że Morley Eden jest człowiekiem zamożnym, a do tego
impulsywnym. Szanującym prawo, ale impulsywnym. Kiedy po raz pierwszy
rozmawiał z Carsonem o posiadłości, usłyszał - z czego się cieszę - kilka niezgodnych
z prawdą faktów o wierności swojej żony. Gdyby Eden był biedakiem, może inaczej
rozpatrzyłbym tę sprawę. Lecz Loring Carson uznał, że ma sąd w kieszeni, że sąd nie
ośmieli się nic uczynić, jedynie potwierdzi transakcję. Dowiódł, że jest
zdecydowanym na wszystko draniem. Wynajął detektywa, który może i działał w
dobrej wierze - a może nie, w każdym razie śledził niewłaściwą osobę. Zanim jednak
stało się to jasne, dobre imię jego żony zostało podarte na strzępy. Oskarżenia
przeciwko niej dostały się na czołówki gazet. Chwycili się ich plotkarze, którzy z całą
pewnością przysporzyli Vivian Carson sporo nieprzyjemności. Mąż nie czuje żadnej
skruchy. Twierdzi jedynie, że był to błąd detektywa i umywa od całej afery ręce.
Cieszę się, że Eden chce oskarżyć Loringa Carsona o oszustwo. Mówiąc szczerze, z
przyjemnością zobaczę, jak wypluwa z siebie te pieniądze.
To nie takie proste - zauważył Mason. - Dom mojego klienta został
zaprojektowany zgodnie z jego poleceniami. Przede wszystkim spodobał mu się sam
teren. Może oskarżyć Carsona o oszustwo, ale chciałby mieszkać w swoim domu.
Niech więc tam zamieszka.
To jednak stawia go w kłopotliwej sytuacji wobec pani Carson.
Może wykupić jej część.
Niestety Vivian Carson jest uparta - wyjaśnił Mason.
-Nie chce sprzedać swojej części. Nie zrobi nic, by jej mężowi się upiekło i
nie pomoże klientowi męża.
- I wcale jej za to nie winię - orzekł sędzia Goodwin.
- Obaj wiemy, Mason, że kiedy małżeństwo się rozpada, najczęściej po jednej
stronie leży połowa winy, a jedna druga po drugiej. Może i mężczyzna pierwszy
popełnia grzech, lecz gdy układa się między nimi coraz gorzej, kobieta odpłaca mu
tym samym. Albo jeśli kobieta zaczyna zrzędzić, mężczyzna przestaje się nią
interesować i zaczyna umawiać się z kimś na romantyczne randki. Nie jestem tak
głupi ani naiwny, by wierzyć, że wina leży tylko po jednej stronie, bo dość miałem do
czynienia z takimi przypadkami, by wiedzieć, że tak nie jest. Lecz wiem, że w tej
sprawie Loring Carson jest draniem. To mocny w gębie i popędliwy typ oraz oszust,
który zapędzony w kozi róg zaczyna kręcić. Nie tylko skrzywdził żonę i nie okazał
żadnej skruchy, ale próbował nabrać sąd. Zniknęło zbyt dużo gotówki. On twierdzi,
że przegrał sporo w Las Vegas. Według materiału dowodowego często tam jeździł.
Interesował się jedną z hostess w kasynie, młodą kobietą nazwiskiem Genevieve
Honcutt Hyde. Najwyraźniej wiązały go z nią intymne stosunki. Nie traktuję tego
jako poważnego zarzutu, ponieważ w tym czasie jego małżeństwo zamieniło się już w
potyczki psa z kotem. Nie sądzę jednak, że przegrał aż tyle, ile twierdzi. Uważam, że
użył osławionej reputacji Las Vegas, by zataić wysokość swoich dochodów i że
przez, ostatni rok wyciągał z konta olbrzymie sumy pieniędzy i gdzieś je ukrywał.
Nie powiedziałbym tego nikomu, kogo nie szanuję i nie podziwiam. Natomiast tobie,
Mason, zdradzę jedno: zamierzam pozwolić, by Morley Eden dopiekł Loringowi
Carsonowi.
Mason przyjrzał się uważnie sędziemu. - Zupełnie jakby pani Carson czytała
w pańskich myślach.
Bo? - spytał sędzia Goodwin.
Wykorzystuje sytuację do granic możliwości. Włożyła np. wyjątkowo skąpe
bikini i opalała się po swojej stronie basenu, kiedy mój klient oglądał kolczasty drut.
I pański klient ma jakieś obiekcje? - zapytał z uśmiechem Goodwin.
Cóż, na pewno sytuacja jest niezręczna.
Dla kogo?
Dla obu stron.
Vivian Carson jest bardzo atrakcyjną kobietą. Zanim wyszła za mąż,
odnosiła sukcesy jako modelka. Na pewno widziano ją wcześniej w bikini. Wątpię,
żeby była zakłopotana.
Może chodzi jej o to, by samotnemu mężczyźnie trawa po jej stronie
ogrodzenia wydała się bardziej zielona - rzucił Mason.
Bardzo możliwe - zgodził się sędzia - ale powinniśmy unikać
nieporozumień. Jeśli pański klient wsadzi choćby palec przez ogrodzenie lub
przekroczy linię podziału, sąd uzna to za pogwałcenie zakazu wkraczania na teren
pani Carson. W końcu pana klient jest beneficjantem Loringa Carsona. Dochodzi
swych praw na mocy umowy z Carsonem. Mówiąc szczerze i nieoficjalnie,
chciałbym, by Carson wpakował się w poważne tarapaty, ponieważ wtedy wypluje z
siebie forsę. Myślę, że ukrył część majątku, oszukał urząd podatkowy i okłamał żonę
co do wysokości swoich dochodów. Jej raczej nie stać na wynajęcie detektywów,
którzy dokopaliby się do faktów. Za to, jeśli pański klient się wścieknie, wytoczy
sprawę Carsonowi i wtedy odnajdziemy gotówkę. Otworzę sprawę o podział majątku
i powtórnie podzielę wspólną własność małżonków. Może i nie jest to postępowanie
zgodne z literą prawa, ale na pewno zgadza się z zasadami psychologii. Nauczy
Loringa Carsona, że w sprawach finansowych nic może wykołowąć, sądu i śmiać się
z tego.
-Sytuacja jest intrygująca - ocenił Mason, popatrując bystro na Goodwina. -
Kiedy dorwą się do niej reporterzy, zrobią materiał na pierwszą stronę.
Sędzia skinął głową, a potem uśmiechnął się.
Cholera! - rzucił Mason. - Pan to wszystko spreparował. Wiedział pan, co
się stanie, i teraz siedzi pan sobie wygodnie i dobrze się bawi.
Gdy jako sędzia rozpatruję konkretną sprawę, staram się sprawiedliwie
rozsądzić obie strony. Mogę wydać wyrok, ale to tylko świstek papieru. W tej sprawie
jednak wydałem orzeczenie, które powinno przynieść wymierny efekt.
Mason wstał z krzesła.
Dobrze, Wysoki Sądzie - powiedział z ukłonem. - Nieoficjalnie powiem
tylko, że pański wyrok wywołał piekielną awanturę.
Jeśli oczekuje pan, że wyrażę skruchę, Mason, będzie pan czekał w tym
gabinecie dłużej, niż ja zamierzam w nim pozostać.
ROZDZIAŁ TRZECI
Mason zadzwonił do swojego biura, a kiedy zgłosiła się telefonistka z centrali,
powiedział:
- Chciałbym mówić z Delią Street.
Chwilę później na linii odezwała się sekretarka.
Sędzia Goodwin współczuje naszemu klientowi - zaczął Mason - ale jeśli
chodzi o podjętą decyzję, jest twardy jak skała. Uważa Carsona za oszusta i znalazł
idealny sposób, by go dopaść. Spodziewa się, że Morley Eden przepuści go przez
wyżymaczkę.
A więc? - zapytała Della.
A więc wyjeżdżam i obejrzę tę posiadłość - odparł Mason. - Dzwonię tylko,
żeby ci powiedzieć, że nie musisz dłużej czekać.
Czy nie za późno na taką wizytę?
Co masz na myśli?
- Modelka w bikini na pewno skończyła się już opalać.
Mason roześmiał się.
Może przebrała się w obcisłą jak rękawiczka suknię koktajlową.
Cudownie - stwierdziła Della. - Możesz zacząć sąsiedzką pogawędkę przy
drinkach serwowanych przez kolczaste zasieki. Uważaj, żeby się nie podrapać.
Będę uważał - obiecał Mason. - Zamknij biuro na noc i zadzwoń do Edena,
że jestem w drodze.
Za pomocą mapki, którą Eden narysował Delii, Mason dotarł wreszcie do
drogi wijącej się w stronę wzgórz. Kończyła się na płaskowyżu, a dalej otwierał się
widok na niewielką kotlinkę zabarwioną czerwonymi promieniami zachodzącego
słońca. Dom był długi, niski, kryty sztucznie spatynowanymi gontami. Wyglądał,
jakby był naprawdę stary i idealnie wpasował się w otoczenie.
Podjazd dzielił kolczasty drut, przymocowany do betonowego słupa stojącego
pośrodku drogi.
Mason pojechał lewą stroną. Zauważył, że parking, którego większa część
leżała po prawej stronie ogrodzenia, zapełniały samochody.
Gdy zatrzymał wóz pod szerokimi, półkolistymi schodami wiodącymi do
głównego wejścia, drzwi otworzył Morley Eden. Najwyraźniej obserwował podjazd.
Wyszedł na przestronny ganek, by przywitać prawnika.
Może pan wierzyć lub nie - odezwał się - ale one urządziły przyjęcie. W
życiu nie widział pan czegoś bardziej podłego.
A co jest nie tak?
Nie ma ani jednego mężczyzny, tylko stadko pięknych kobiet. Oceniając po
wyglądzie, wszystkie są modelkami. Idealne figury, obcisłe suknie oblepiające ciało
jak skórka parówkę.
Rozmawiały z panem? - zapytał Mason.
Skąd! Pewnie czekają, aż sam przełamię lody.
Przełamie pan lody i wyląduje w wiezieniu - ostrzegł adwokat. - To
wyszukana pułapka. Technicznie biorąc, dochodzi pan swych praw na mocy umowy z
Carsonem. Obejmuje więc pana zakaz wkraczania na teren posiadłości jego żony, jak
wszystkich przedstawicieli lub beneficjentów Loringa Carsona. Jeśli w jakikolwiek
sposób naruszy pan ten zakaz, przypieką pana żywcem. Dlatego Vivian Carson
urządziła ten kuszący pokaz kobiecego piękna. Spodziewa się, że zachęci pana do
przejęcia inicjatywy i przekroczenia linii podziału.
Tyle sam zrozumiałem - obruszył się Eden. - Ale takich tortur żaden
mężczyzna nie wytrzyma zbyt długo.
Niech się pan wymelduje i zamieszka w hotelu - doradził Mason.
Eden zacisnął szczęki.
- Niech mnie szlag, jeżeli to zrobię! Będę walczył z nią tutaj, choćby potrwało
to całą zimę. Niech pan wejdzie i sam to obejrzy.
Przytrzymał drzwi. Mason wszedł do holu, przeszedł pod arkadą, którą można
było oddzielić od wejścia, opuszczając ciężką kotarę, i po trzech stopniach wkroczył
do salonu. Umeblowano go z przepychem. Dyskretne oświetlenie wypełniało wnętrze
srebrzystą poświatą. Mniej więcej jedna trzecia pomieszczenia została oddzielona
pięcioma liniami drutu, biegnącego z matematyczną precyzją przez środek pokoju.
Powyżej zwisał rozciągnięty sznur.
Po drugiej stronie ogrodzenia grupka kobiet, na pozór nieświadoma
dziwacznosci otoczenia, popijała koktajle i rozmawiała wesoło. Ich głosy wznosiły
się czasem do crescendo, co świadczyło, iż płyn w kieliszkach zawierał sporą
domieszkę alkoholu.
Żadna jakby nie zauważyła wejścia Masona. Nikt też nie zwrócił uwagi na
Morleya Edena, który wskazał kobiety ręką.
- Sam pan widzi - powiedział.
Adwokat podszedł do drutu z kpiarskim uśmiechem na twarzy. Rozstawił
szeroko nogi, wepchnął ręce głęboko do kieszeni marynarki i przyjrzał się
przedstawieniu.
Nagłe jedna z młodych kobiet, energiczna rudowłosa i niebieskooka piękność,
zauważyła go, umilkła, nalała sobie podwójnego drinka i zbliżyła się do ogrodzenia.
- No coś takiego! - zawołała. - Czy to nie Peny Mason, adwokat?
Mason skinął głową.
Pan tutaj! Cóż, na Boga, pan tu robi?
W tej chwili doradzam klientowi - odparł Mason.
- Czy wolno mi spytać, co pani tu robi?
- Kończę drugi koktajl i zastanawiam się nad trzecim
- powiedziała. - Muszę tylko poważnie rozpatrzyć tę kwestię, ponieważ, kiedy
dobrze zatankuję, miewam problemy z odzyskaniem równowagi.
A czy mogę spytać, jaka to okazja?
Dobry Boże, nie mam pojęcia. Vivian kazała nam włożyć obcisłe sukienki i
skąpą bieliznę. Podobno w drugiej części domu mieszka ktoś powiązany z jej mężem.
Mamy donieść, gdyby próbował wejść na ten teren.
Jak do tej pory nie próbował? - spytał prawnik. Roześmiała się.
Wieczór dopiero się zaczął. On...
- Co ty tam robisz, Helen? - zapytała jedna z kobiet, podchodząc do
ogrodzenia.
Rudowłosa zachichotała.
Rozmawiam z Perrym Masonem - wyjaśniła.
Mówiłam, że nie wolno ci zaczynać żadnych rozmów.
Och, wypuść trochę pary. Ostrzeżenia odnosiły się do faceta związanego z
twoim byłym mężem. To jest Perry Mason, adwokat. Nie znasz go? Ja od lat jestem
jego fanką. To dziwne, że właśnie pana spotkałam, panie Mason.
Przypuszczam, że pani jest Vivian Carson? - zwrócił się adwokat do drugiej
z kobiet.
Przyjrzała mu się z namysłem i odrzekła:
Zgadza się. Mogę spytać, co pan tu robi?
Badam sytuację.
No trudno. Helen wszystko popsuła. Ja...
Zastawiła pani pułapkę? - wtrącił Mason, gdy się zawahała.
Jej spojrzenie złagodniało.
Mówiąc otwarcie, panie Mason - powiedziała - Ja... raczej nie zamierzam do
niczego się przyznawać.
Chciałem tylko zorientować się w sytuacji - wyjaśnił Mason. - Nie chcę
omawiać czegokolwiek bez pani adwokata.
Sama siebie reprezentuję. To zapewne oznacza, że moim
klientem jest głupiec, lecz mój adwokat nie pochwalał rzeczy, które
zaplanowałam.
Były aż tak złe?
Nawet gorzej... Widzę, że pański klient zmierza w naszą stronę, mając
nadzieję przyłączyć się do rozmowy. Radzę trzymać go z dala.
Dlaczego? Już przełamała pani lody, częstując go kawą. Pamięta pani?
Oczywiście, że pamiętam, i do pana prywatnej i wyłącznej wiadomości,
panie Mason, to była cześć mojego planu. Nawet najbardziej zatwardziały grzesznik
nie wytrzyma aromatu porannej kawy. Według prawa inicjatywa należy do mnie.
Kiedy sama zechcę porozmawiać z pana klientem, porozmawiam z nim. Ale on nie
może przejąć inicjatywy i odezwać się do mnie lub do moich gości. Kiedy zrobi coś
więcej niż rzucanie pożądliwych spojrzeń w naszą stronę, oskarżę go o złamanie
nakazu sądowego.
Aż tak go pani nienawidzi?
Aż tak nienawidzę mojego męża, a to jedyny sposób na wyrównanie z nim
rachunków i zdobycie tego, czego chcę.
Do Masona podszedł Morley Eden.
Przepraszam cię, Peny, ale...
Jeszcze chwilę - prawnik uciszył go ruchem dłoni.
Pomyślałem - nie rezygnował Eden - że skoro ty się zaprzyjaźniłeś, mogę
przynajmniej porozmawiać z tobą.
Och, oczywiście, możesz rozmawiać ze mną - odparł Mason z błyskiem w
oku. - To twój dom i leży na twoim terenie, tak więc możesz rozmawiać z każdym po
tej stronie ogrodzenia.
Przekaż tej młodej damie - zaczął Eden - że dopóki nie zostaną rozwiązane
prawne komplikacje, chciałbym żyć z nią w zgodzie.
Mason zwrócił się do pani Carson.
Mój klient chce, bym zapewnił panią, że nie żywi urazy.
Możesz jej także wyjaśnić - ciągnął Eden - że przyjemność, jaką czerpie
samotny mężczyzna, oglądając młodą kobietę tak piękną jak pani Carson
wypoczywającą przy basenie, więcej niż kompensuje niedogodności spowodowane
drucianym ogrodzeniem pośrodku jego salonu. Możesz jej również przekazać, że jeśli
tylko zechce zanurkować pod drutem i skorzystać z trampoliny po mojej stronie
basenu, ugoszczę ją z radością.
Vivian Carson zmierzyła go wzrokiem, po czym gwałtownie odwróciła się do
Perry’ego:
Chyba powinien pan poradzić swojemu klientowi, panie Mason, że każda
próba zaprzyjaźnienia się z wrogiem będzie uznana za obrazę sądu.
Proszę powiedzieć - wtrącił pośpiesznie Morley Eden - że nie uważam i nie
chcę uważać jej za wroga. Doceniam to, co próbuje zrobić i rozumiem, że
wyrządzono jej krzywdę.
Vivian Carson odchodziła już, jednak na te słowa zwróciła się w ich stronę z
wdziękiem tancerki. Wyciągnęła rękę między dwoma pasmami drutu i powiedziała:
- Przepraszam, panie Eden. Dobry z pana człowiek. Chciałam utrudnić panu
życie, a pan nadal jest miły.
Eden uścisnął jej dłoń, mówiąc:
Dziękuję, pani Carson. Myślę, że możemy podać sobie dłonie, jeżeli to pani
ręka znajduje się po mojej stronie ogrodzenia.
Właśnie tak - Vivian uśmiechnęła się. - Jednak pod wpływem impulsu
zepsułam mój plan. Ostrzegam pana, panie Eden, że zamierzam dobrać się mojemu
mężowi do skóry za to, co zrobił, a tak się składa, że znalazł się pan na linii ognia.
Zakładam - wtrącił się Mason - że sąd nie zostanie powiadomiony o tej
wymianie uprzejmości?
A jaki w tym sens? - spytała Vivian. - Zachowałam twarz. To ja
przełamałam lody. Ma pan naprawdę miłych klientów, panie Mason. Jednak to
ogrodzenie pozostanie i wierzę, że z czasem tak bardzo uprzykrzy się ono panu
Edenowi, że przystąpi do zdecydowanych działań.
Przetnie druty? - zapytał Mason.
Nie ważne, co zrobi. Cokolwiek uczyni, będzie to pogwałceniem nakazu
sądu, a kiedy skończy się nasz czasowy rozejm, panie Eden, ostrzegam, że każda
próba zbliżenia się do moich przyjaciół po tej stronie drutu zostanie uznana za
złamanie prawa.
To kłopotliwa sytuacja - stwierdził Eden. - Rozumiem teraz męki Tantala.
Jeszcze nic pan nie widział - powiedziała. - Niech pan poczeka... Och, niech
pan tylko poczeka;
Jakoś to przeżyję - obiecał Eden.
Mój klient zamierza zainstalować elektryczne organy - wtrącił z powagą
Mason. - Będzie często grał po nocach.
Super! - oceniła Vivian Carson, a w jej oczach rozbłysły iskierki. - Ponieważ
zamierzam brać lekcje gry na trąbce. Mój nauczyciel pracuje w orkiestrze.
Powiedział, że może przychodzić tylko w nietypowych godzinach, a ja go
zapewniłam, że nie ma problemu.
Myślę - rzucił Eden, mrugając - że mam dobry plan: darujemy sobie
muzykę, pani Carson, i zastąpimy ją młotami i szczypcami do drutu.
To będą naprawdę młoty i szczypce - powiedziała, powtórnie podając rękę
Edenowi. - Chodź, Helen.
Helen przepchnęła dłoń przez druty.
Wzywają mnie, panie Mason - powiedziała. - Naprawdę miło było pana
poznać.
Być może spotkamy się znowu, gdy zasieki nie będą tak ostre albo tak
skutecznie patrolowane.
Chciałabym - zgodziła się. - Może razem moglibyśmy pokonać te zasieki.
Może - powiedział Mason.
Vivian Carson delikatnie, lecz zdecydowanie wzięła ją za rękę i pociągnęła w
głąb pokoju.
Mason zwrócił się do swojego klienta.
Sędzia Goodwin chce zmusić Loringa Carsona do ujawnienia dochodów.
Liczy na to, że oskarżysz go o oszustwo.
A powinienem? - zapytał Eden.
Według mnie powinieneś.
W takim razie zaskarż go - zdecydował Eden. - Wytocz mu sprawę o
wszystkie szkody, których rekompensaty możemy się domagać. Oby było ich jak
najwięcej.
Sprawy sądowe wymagają czasu i pieniędzy.
Skróć czas. Mam pieniądze. Ruszaj do czynu... Zabrzmiał dzwonek przy
drzwiach.
Ktoś dzwoni - stwierdził Eden.
- Proponuję, żebyś zasunął kotarę pod arkadą, nim otworzysz.
- Tak zrobię. Jednak kotara nie wytłumi dźwięków.
Mason usłyszał głos Vivian Carson.
- Dobrze, dziewczęta. Teraz pokażemy pani Sterling bieliznę.
Rozległy się oklaski.
Ku środkowi salonu wystąpiła starsza kobieta i powiedziała:
- Ostrzegam, że trudno mi cokolwiek sprzedać. Szukam rzeczy koronkowych,
eleganckich i... pikantnych.
Dwie młode kobiety wysunęły z rogu pokoju ruchomy podest, a potem
przysunęły do niego stopnie. Vivian Carson włączyła reflektory, kierując je na środek
podium.
Na podest weszła modelka imieniem Helenę.
- Czy mogę prosić o uwagę, dziewczęta? - powiedziała.
-Najpierw pokażę wam, co sama włożyłam. Chyba jest dostatecznie...
pikantne. - Sięgnęła do zamka w sukience.
Mason dostrzegł, że Vivian ukradkiem odsunęła się od gości; jej spojrzenie na
sekundę pomknęło ku części pokoju okupowanej przez Morleya Edena. Adwokat,
podchodząc do ogrodzenia, powiedział:
Przykro mi, pani Carson, lecz ptaszek właśnie wyfrunął.
O czym pan mówi?
Morley Eden wyszedł.
Morley Eden nie ma z tym nic wspólnego.
Helenę spuściła sukienkę z ramion. Kreacja opadła na podłogę. Dziewczyna
dała krok naprzód. Reflektory oświetliły jej wspaniałą figurę, osłoniętą jedynie
idealnie dopasowanym kostiumem kąpielowym.
- To numer trzynaście dwadzieścia sześć - rozległ się czyjś głos. - Proszę
zwrócić uwagę na muszelkowy wzór wzdłuż dolnego kraju i...
Z holu dobiegł niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek odgłos uderzenia i
upadającego ciała. Mason pośpiesznie odchylił kotarę. Na podłodze, rozciągnięty jak
długi, leżał Morley Eden. Stał nad nim osobnik młodszy, mocno zbudowany, z twarzą
wykrzywioną wściekłością.
- Dlaczego... - jęknął Eden. - Kim... Ja...
Zaczął zbierać się na nogi. Obcy mężczyzna przygotował się do ciosu.
Chwileczkę - zawołał Mason. - Co się tu dzieje?
Uderzył mnie - wyjaśnił Eden.
I zamierzam uderzyć cię znowu - stwierdził intruz.
- Wstawaj i przygotuj się.
Perry stanął między nimi. - Zaczekajcie - powiedział. O co tu chodzi?
- Ty trzymaj się od tego z dala - rzucił napastnik – chyba że też chcesz
oberwać.
- Dobrze - powiedział Mason - jeżeli tak pan to traktuje, ja też chcę oberwać.
Mężczyzna zmierzył wzrokiem ramiona adwokata i sylwetkę jakby wyciosaną
z granitu, i zawahał się. Nagle wściekłość w jego oczach ustąpiła miejsca zdziwieniu:
Ależ pan jest prawnikiem! - wykrzyknął. - To pan jest Perry Mason.
Zgadza się. No więc, o co tu chodzi?
Eden pozbierał się na nogi za plecami adwokata.
- Niech mnie uderzy, kiedy się tego spodziewam - rzucił. - Niech mnie...
Mason, wciąż stojąc między nimi, rzucił przez ramię:
Uspokój się, Eden. Najpierw dowiemy się, w czym rzecz.
Powiem ci, w czym rzecz - odparł Eden. - On myśli, że jestem Loringiem
Carsonem i...
A nie jesteś? - zawołał obcy.
Ten człowiek nazywa się Morley Eden - wyjaśnił Mason. - A kim pan jest i
czego pan chce?
Morley Eden! Ale... co on tutaj robi?
Kupił tę posiadłość od Loringa Carsona. Więc kim pan jest i czego pan
chce?
O rany, przepraszam. Znowu puściły mi nerwy.
Też tak sądzę - zgodził się Mason. - Więc o co panu chodzi?
Nazywam się Norbert Jennings. On wie, kim jestem.
Znam pańskie nazwisko - powiedział Eden, przesuwając się tak, by osłonić
Masona.
Prawnik, widząc, że nic nie wskazuje na powrót ataku wrogości,
zaproponował:
- Wyjaśnijmy to. Co pana tu przywiodło, panie Jennings?
- Pański klient wie - rzucił posępnie Jennings.
Eden wyjaśnił:
- Norbert Jennings to mężczyzna, którego Loring Carson wymienił jako
kochanka żony.
Rozumiem - powiedział Mason.
Nic pan nie rozumie - odparł Jennings. - Ten człowiek mnie zrujnował. On i
ta jego cholerna blaszana odznaka, ten poroniony prywatny detektyw.
Śledził pana? - zapytał Mason.
Śledził Nadine Palmer - odparł Jennings.
To była pomyłka - wtrącił się Eden. - Carson miał wskazać swoją żonę
LeGrande Daytonowi, detektywowi. Ale detektyw pomylił się i uważał, że ma śledzić
panią Palmer.
Ot i cała historia - podsumował Jennings. - W moim życiu na pewno udało
się im namieszać.
A co się stało? - spytał Mason.
Co się stało?! - powtórzył Jennings. - Rozsmarowali moje nazwisko we
wszystkich kartotekach sądowych.
Czy wymieniono je też w prasie?
No jasne. Jestem osłem roku. Śmieją się ze mnie w klubie, na polu
golfowym, wszędzie. Doszło do tego, że wolę nie wychodzić z domu.
A mąż Nadine Palmer?
Ona nie ma męża. Rozwiedli się - wyjaśnił Jennings. - Dobra, mamy się ku
sobie. Spotykałem się z nią w różnych miejscach. Niech pan mi nie mówi, że nie
powinienem, bo nie jestem w nastroju do wysłuchiwania kazań.
Pan nie jest żonaty? - zapytał Mason.
Nie.
Więc czemu się pan rzuca?
- Bo ten łobuz, Loring Carson, zrobił ze mnie pośmiewisko. Wystarczyło
zostać przyłapanym. Rozeszło się, że umawiam się z Vivian Carson. Potem okazało
się, że nie chodziło o nią, ale o Nadine Palmer. Zrobili z tego zabawną anegdotę, a
nikt nie wychodzi cało z anegdot. Każdy śmieje się i współczuje kobiecie, a taka
kobieta jak Nadine nie ścierpi współczucia. Przyszedłem tu powiedzieć Loringowi
Carsonowi, jaki z niego drań. Ten facet otworzył drzwi, zapytał, kim jestem ja
odpowiedziałem, a on oniemiał. Więc pewnie trafił mnie szlag. To znaczy naprawdę
trafił mnie szlag. Puściły mi nerwy.
Zaskoczyłeś mnie tym ciosem - wtrącił Eden. - Ty...
Niczym cię nie zaskoczyłem - odparł Jennings. - Jeżeli podajesz kogoś jako
współwinnego w sprawie rozwodowej, możesz spodziewać się, że oberwiesz w ucho.
Ale ja nikogo nie podawałem.
Jennings powoli rozciągnął wargi w uśmiechu.
- Dobra, przepraszam. Ma pan tu adwokata. Powiedz, jakiej chcesz
rekompensaty za cios w ucho i wypiszę czek. Razem z nim składam przeprosiny.
Eden przemyślał ofertę.
- I co? - zapytał Mason.
Eden uśmiechnął się posępnie i potarł szczękę.
Skoro tak pan to stawia - powiedział - nic nie chcę. Potrafię postawić się w
pańskim położeniu. Nie jest pan nawet w połowie tak wściekły na Carsona jak ja.
Kiedy go pan spotka, proszę przekazać mu ten cios i dodać drugi ode mnie.
Na pewno go spotkam - obiecał Jennings. - Wszawy kundel!
A co z Nadine Palmer? - zapytał Mason. - Co ona o tym myśli?
Nie mam pojęcia. Kiedy do niej dzwonię, odkłada słuchawkę.
Próbował się pan z nią zobaczyć?
Widziałem się z nią, ale nigdzie nie wyszliśmy z obawy że każdy spotkany
reporter w mieście miałby swój dzień, pisząc dwuznaczny artykuł o kobiecie w
zielonym kostiumie.
Czy mogę spytać, o czym rozmawialiście? Ogólnie?
Nie może pan. To nie pański cholerny interes.
Oczywiście, jeżeli nie jest mężatką... - zaczął Mason.
Ale jest przemiłą dziewczyną - przerwał ze złością
Norbert Jennings - i niech pan nie próbuje ze mną swoich sztuczek. Jest
człowiekiem i ma uczucia, a także swoją dumę i nazwisko. Zawsze była ogromnie
popularna, a teraz, gdy tylko gdzieś wchodzi między ludzi, brwi unoszą się w górę...
Niech szlag trafi Carsona! Jeśli tylko go dopadnę, to...
Spokojnie - wtrącił Mason. - Groźby mogą stać się dość drogim luksusem.
I dobrze - odparł Jennings. - Mam pieniądze. Stać mnie na opłacenie
luksusów, na jakie mam ochotę. A w tej chwili mam ochotę na groźby. Powtórzę.
Jeśli kiedykolwiek dopadnę Loringa Carsona, ten parszywy kundel będzie błagał o
przebaczenie. Mam zamiar...
Może pan żądać prawnej rekompensaty - zauważył Mason.
Prawna rekompensata, też coś... Mógłbym podać tę wesz do sądu, ale co by
mi z tego przyszło? Po pierwsze, gdyby miał jakieś pieniądze, ja bym ich nie chciał.
Nie tknąłbym trzymetrowym kijem ani jednego centa od tego faceta. Poza tym nie
wyciśnie się krwi z rzepy.
A rozważał pan możliwość, że Carson ukrył swoje pieniądze? - zapytał
Mason.
Mówiłem panu, że forsa mnie nie interesuje. Mam własną! Mam tyle kasy,
ile potrzebuję, a nawet więcej. Dotychczas nie przyniosła mi szczęścia. Ja... do diabła
z tym! Przepraszam, Eden. Stoisz po tej samej stronie, co ja. Naprawdę przykro mi, że
cię walnąłem.
Wyciągnął impulsywnie dłoń, a gdy Eden ją uścisnął, odwrócił się i bez słowa
wyszedł.
No cóż - Eden potarł szczękę - sprawa komplikuje się coraz bardziej.
Na dodatek mogę ci powiedzieć - zaczął Mason - że pani Sterling,
najwyraźniej osoba z branży tekstylnej, ogląda teraz pokaz bielizny w twoim salonie.
Diabli nadali - uśmiechnął się Eden szeroko. - Pewnie wszystko zostało
ukartowane.
Tak przypuszczam - zgodził się Mason.
Jak daleko się posunęły?
Pierwsza modelka miała na sobie kostium kąpielowy. Zrobiła coś w rodzaju
striptizu na podium i...
No, no - przerwał mu Eden. - Może moja sytuacja ma pewne zalety.
Hej, spokojnie. Niezależnie od tego, co sobie myślisz, to tylko przynęta, i
chociaż nie wiem jeszcze, gdzie jest haczyk, nie radzę ci jej chwytać.
To znaczy się, że mam nie patrzeć?
Cóż - Mason uśmiechnął się - myślę, że będziemy zmuszeni patrzeć.
Aha. Jako mój adwokat zamierzasz, jak sądzę, ze względów czysto
zawodowych, przedłużyć swoją wizytę. A więc chodźmy.
Eden odsunął kotarę, przedzielającą salon.
Po drugiej stronie kolczastego drutu, na podium, obracała się wolno piękna
modelka w bieliźnie. Vivian Carson stała w rogu i obserwowała - nie modelkę - lecz
arkadowe przejście.
A kiedy tylko w pokoju pojawili się Mason i Eden, chwyciła skraj tkaniny i
skinęła ku młodej kobiecie na drugim końcu pokoju. Podeszły do siebie, rozsuwając
zaimprowizowane zasłony, które zacięły się kilkakrotnie, lecz wreszcie odsłoniły
drugą część salonu.
- A więc dlatego przeciągnęły sznur nad drutami – powiedział Eden.
Mason uśmiechnął się szeroko: - jak widać Vivian Carson myśli o wszystkimi
- zauważył.
- Najwyraźniej - zgodził się Eden. - I pewnie gdybym choć wsadził palec
przez ogrodzenie, by poszerzyć szparę w zasłonie...
- Byłbyś winny obrazy sądu - dokończył Mason.
Eden westchnął.
Cóż, pozostaje nam jedynie znaleźć nocny klub z dobrym stripteasem.
W tych okolicznościach wydaje mi się, że nie mam już z tobą nic więcej do
omówienia - stwierdził Mason.
Eden roześmiał się. - Jedno pytanie, Mason.
- Tak?
Gdyby nie było tu tej zasłony i pokaz mody trwał dalej, czy wystawiłbyś mi
rachunek za czas spędzony na oglądaniu przedstawienia?
No jasne. Wpisałbym to do rozliczeń jako „konferencję z klientem”.
Chyba zająłem się nie tym zawodem, co trzeba - Eden wyszczerzył zęby. -
Jak sądzisz, co ta kobieta wymyśli następnym razem?
Tego nawet nie będę próbował przewidzieć. Przygotowałem oskarżenie,
które musisz sprawdzić, zanim pojutrze wniesiemy sprawę o oszustwo do sądu.
Wpadnij koło dziesiątej do biura, żeby podpisać dokumenty. Potem zajmiemy się
Carsonem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Peny Mason chodził tam i z powrotem po swoim gabinecie. Wyjrzał przez
okno na poranne słońce, zerknął na zegarek i zniecierpliwiony odwrócił się do
sekretarki:
Jak stoimy z przygotowaniem oskarżenia o oszustwo?
Maszynistka skończy je przepisywać za piętnaście minut.
Chcę złożyć je do sądu zaraz po dziesiątej. Gdzie jest Paul Drakę? Jeszcze
nie przyszedł?
Chyba nie. Do świtu pracował nad jakąś sprawą. Zostawiłam dla niego
wiadomość, że ma się z tobą skontaktować, jak tylko wróci.
To najgorsze w prowadzeniu agencji detektywistycznej. Nie można
zaplanować sobie czasu. Ale mimo to... - marudził adwokat.
Przerwał, gdy ktoś w umówiony sposób zastukał kłykciami w drzwi łączące
jego gabinet z korytarzem.
- To Paul. Wpuścisz go?
Della Street otworzyła drzwi.
Paul Drakę, szef Agencji Detektywistycznej Drake’a, wyglądał na
zmęczonego.
Cześć - przywitał się. - Piękny poranek jak na tę porę roku, prawda? Jeżeli,
rzecz jasna, interesują was piękne jak na tę porę roku poranki.
Interesują - zapewnił go Mason.
Tego się obawiałem. Mnie osobiście nie. O co chodzi?
Zaraz po dziesiątej wnoszę sprawę Morley Eden przeciwko Loringowi
Carsonowi. To będzie solidne oskarżenie.
Z powództwa cywilnego?
Tak jest. Chodzi o oszustwo. Loring Carson twierdził, że ma prawo do
pewnej posiadłości, że posiada dowody, które zbiją pozew o rozwód, jaki złożyła jego
żona, że może dowieść jej niewierności i że dwie działki wchodzące w skład majątku
są ich wspólną własnością, a żona nie ma odrębnych udziałów w żadnej z nich.
I wszystko to było oszustwem? - zapytał Drake.
I to jakim! Nie usłyszałeś nawet połowy. Carson kłamał w całej sprawie. Co
więcej, celowo lub przypadkiem kazał detektywowi śledzić inną kobietę. Jej romans
stał się podstawą zarzutów, jakie Carson postawił swojej żonie. Ponadto panuje
ogólne przekonanie, że chomikował gdzieś swoje dochody, zamieniając je na
gotówkę. Najwyraźniej od jakiegoś czasu widział, co nadchodzi i przygotowywał się,
by ukryć pieniądze i zwiać, jeśli będzie musiał. Sędzia Hewitt L. Goodwin, który
przewodniczył sprawie rozwodowej, jest o tym przekonany. Chciałby rozwikłać aferę
i ucieszyłby się, gdyby odkrył, gdzie Carson ukrył forsę.
Wytaczasz sprawę o oszustwo?
Tak jest. Zaraz potem wniosę o zajęcie majątku Carsona. Przepytam go pod
przysięgą. Szczególnie interesują mnie nieujawnione dochody w gotówce.
A co ja mam robić?
Przede wszystkim chcę, żebyś zlokalizował Carsona. Potem zatrudnisz
kogoś, żeby go śledził. Gdyby próbował zwiać, kiedy dostanie wezwanie do sądu,
chciałbym wiedzieć, dokąd pojedzie. Muszę wiedzieć jak najwięcej o jego
przeszłości. Wówczas trudno mu będzie skłamać na pytania zadawane przed sądem.
Co na przykład chciałbyś wiedzieć?
Na przykład, gdzie mieszkał, czy używał innych nazwisk, czy ma konta
bankowe na inne nazwiska, czy ma depozyty bankowe i tak dalej. Prawdopodobnie
Carson ma przyjaciółkę. Jest hostessą w jednym z nocnych kasyn w Las Vegas.
Nazywa się Genevieve Honcutt Hyde, i Carson często się z nią spotykał. Twierdzi, że
właśnie w Las
Vegas przegrał sporo pieniędzy. Jednak sędzia Goodwin uważa, że Carson
zamienia wszystko na gotówkę i gdzieś chowa. Musimy to odkryć.
Odkrycie takich rzeczy jest właściwie niemożliwe - zauważył Drakę.
Miałeś ciężką noc?
Ciężką noc i ciężki ranek - przyznał Drakę z krzywym uśmiechem. -
Poszedłem spać o trzeciej. Słońce wzeszło błyskawicznie. Jednak nawet jeśli mam za
sobą ciężką noc, trudno udowodnić, czy ktoś przegrywał w Las Vegas, czy nie, co
usprawiedliwia mój pesymizm. Dobra, Perry, zobaczę, co mogę zrobić. Wiesz może,
gdzie znajdę tego Carsona?
Zanim Mason zdążył odpowiedzieć, zadzwonił telefon na biurku Delii.
Podniosła słuchawkę.
- Tak, Gertie? Co?... Kto?... Zaczekaj, Gertie.
Zakryła mikrofon dłonią i powiedziała:
- W biurze jest pan Loring Carson. Chce zobaczyć się z tobą w sprawie
wielkiej wagi.
Mason uśmiechnął się szeroko.
Mówimy o wilku, a wilk już tu. Stań w drzwiach, Perry. Wyjdziesz, gdy
pojawi się Carson. Będziesz miał okazję go obejrzeć i potem już bez trudu go
rozpoznasz.
I jednocześnie on obejrzy mnie - zauważył Drakę. - Jeśli pozwolisz, przyjrzę
mu się z korytarza, kiedy będzie wychodził. Dopilnuj tylko, żeby wyszedł tymi
drzwiami, i kiedy to zrobi, powiedz: „Żegnam, panie Carson” albo „To wszystko, co
mogę dla pana zrobić, panie Carson” lub coś w tym stylu. Powiedz głośno jego
nazwisko.
Mason skinął głową i zwrócił się do panny Street:
- Wprowadź pana Carsona do gabinetu, dobrze?
Paul Drake wyślizgnął się po cichu drzwiami prowadzącymi na korytarz.
Po chwili Della wróciła. Przytrzymała drzwi przed krępym mężczyzną.
Wpakował się do środka pewny siebie, z wyciągniętą ręką.
- Panie Mason! - rzucił.
Mason skinął głową i po krótkiej chwili przyjął wyciągniętą dłoń.
Jestem Loring Carson. Trochę pieką mnie uszy. Pewnie mówił pan, jaki ze
mnie drań, co?
Nie sądzę, by moja osobista opinia liczyła się w tej sprawie, panie Carson.
Muszę zaznaczyć, że reprezentuję stronę przeciwną i że mój klient podejmie wszelkie
kroki, jakie uznam za konieczne w jego obronie.
Carson roześmiał się.
To bardzo dyplomatyczny sposób przedstawienia sprawy, panie Mason -
stwierdził. - Załóżmy, że utniemy sobie małą pogawędkę, a może na koniec uzna pan,
że nie ma ochoty podejmować kroków, o których pan wspomniał.
Nie powinienem rozmawiać z panem - odparł Mason. - Jest pan stroną
przeciwną w sprawie i jeżeli w tej chwili nie ma pan adwokata, powinien pan go
zatrudnić. Chętnie z nim porozmawiam. Z panem nie.
Och, dajmy sobie spokój z gadaniem o etyce zawodowej - rzucił Carson. -
Sam jestem kapitanem mojego statku. Jeżeli zatrudnię adwokata, będzie robił, co mu
każę.
Mimo to nadal nie chcę z panem rozmawiać.
Ale nie spróbuje pan mnie wyrzucić, co?
Mogę to zrobić.
Cóż, dopóki pan tego nie zrobi, ja będę mówił. W gruncie rzeczy nie mam
adwokata. Wyrolował mnie. Powiedział, że wprowadziłem go w błąd i postawiłem w
sytuacji nie do zaakceptowania.
Rozumiem - rzucił niezobowiązująco Mason.
A tak naprawdę wcale go nie okłamałem - ciągnął Carson. - Zamieszania
narobił ten głupi prywatny detektyw, którego wynająłem. Gość nazwiskiem LeGrande
Dayton. Jeżeli on jest detektywem, to ja jestem niańką. Chciał, żebym wskazał
mu moją żonę. Przecież nie można podejść z prywatnym detektywem do kobiety i
dotknąć ją palcem: „To ta. Cześć, kochanie, jak się masz?” Żona odpowiedziałaby:
„O co tu chodzi? Kim jest ten facet obok ciebie?” A ty: „Och, taki tam, chciał
wiedzieć, jak wyglądasz, więc powiedziałem, że cię pokażę”.
Carson odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.
Takie rzeczy trzeba załatwiać rozsądnie, Mason. Kazałem detektywowi
śledzić kobietę w ciemnozielonym kostiumie, która właśnie wyszła z budynku i
stanęła na skraju chodnika. Potem schowałem się za przednim siedzeniem. Chodziło
mi o wewnętrzny brzeg chodnika. A on uznał, że mówię o kobiecie na zewnętrznym.
Przynajmniej tak teraz mówi.
A więc śledził niewłaściwą kobietę? - zapytał Mason.
Właśnie. Zgromadził pokaźne akta. Spytał, czy potrzebuję dowodów
rzeczowych i czy ma robić zdjęcia, ale nie chciałem przesadzać. I tu zrobiłem spory
błąd - odkryłbym, że detektyw śledzi niewłaściwą kobietę. Miał wszystkie dowody:
fotokopie rachunków z motelu i tak dalej. Więc ruszyłem do boju - i niech mi pan
wierzy, solidnie przetrzepali mi skórę.
Nadal nie chcę omawiać z panem tej sprawy, panie Carson. Będzie pan
potrzebował adwokata.
Nie potrzebuję prawników - rzucił Carson. - Współczuję Edenowi.
Wszystko, co mu powiedziałem, powiedziałem w dobrej wierze. Nie było w tym
żadnego oszustwa. Nic naruszyłem jego zaufania. Działaliśmy ramię w ramię.
Nie będę o tym z panem mówił - powiedział Mason.
Nie mówi pan ze mną, to ja mówię do pana. I jeszcze coś panu powiem,
panie Mason. Lepiej niech pan wstrzyma swoje konie. Wyprostuję całą aferę, ale nie
chcę, żeby oskarżał mnie pan o oszustwo. Niech pan zrozumie, to ważne. Akurat
prowadzę delikatne negocjacje. Nie chcę z nikim się procesować.
To, czego pan chce, to niekoniecznie to samo, czego chce mój klient -
zauważył Mason. - W obecnych okolicznościach muszę robić to, co uznam za
najlepsze dla mojego klienta.
To właśnie panu mówię - powiedział Carson. - W najlepszym interesie
pańskiego klienta jest współpraca ze mną, a nie jakieś sądowe spory.
Chciałbym zadać panu kilka pytań - zaczął Mason
- ale poczekam, aż zostanie pan zaprzysiężony i będzie miał własnego
adwokata.
No jasne. Pewnie rozmawiał pan ze starym twardogłowym Goodwinem. To
przecież skamielina! Gdyby pan tylko widział, jak Vivian okręciła go sobie wokół
palca. Jak się trochę pomieszka z kobietą, można ją dobrze poznać. Doskonale
widziałem, co robiła i jak przemyślała sobie całą kampanię: trzepotała rzęsami,
zakładała nogę na nogę, rzucała staremu prykowi spojrzenie zranionej sarenki -
idealny obraz skrzywdzonej kobiety. Goodwin posłałby mnie do więzienia, gdyby
tylko mógł. Rany, naprawdę zrobiła przedstawienie!
Nie zamierzam omawiać z panem rozprawy rozwodowej, panie Carson -
stwierdził Mason. - O ile jednak wiem, pańska żona wspomniała o innej kobiecie.
I co z tego? Niczego mi nie udowodnili, same wnioski bez pokrycia.
Genevieve Honcutt Hyde jest moją przyjaciółką, i to wszystko. Jasne, że Vivian coś
podejrzewała, ale niczego nie mogła udowodnić. Spędzałem sporo czasu w Las
Vegas, ale interesował mnie tylko hazard. Spotkałem tam tę dziewczynę, polubiłem ja
i wychodziliśmy razem - czasem na obiad w nocnym klubie, czasem jechaliśmy na
przejażdżkę samochodem... Dobry Boże, przez ostatnie miesiące naszego małżeństwa
Vivian zachowywała się jak góra lodowa. I co według niej miał zrobić mężczyzna?
Przez cały dzień ciężko pracowałem, walcząc z problemami na budowie, kłóciłem się
z kontrahentami, a potem wracałem do domu na spotkanie z jednoosobowym
komitetem powitalnym o zmrożonej twarzy, który zaczynał wypominać mi różne
sprawki, jeszcze zanim zamknąłem drzwi!
- Kilkakrotnie uprzedzałem, że nie zamierzam omawiać z panem tej sprawy -
powiedział Mason wstając z krzesła.
- I żeby uniknąć nieporozumień, proponuję, by opuścił pan mój gabinet.
Proszę skorzystać z drzwi na korytarz.
Dobra - odparł Carson. - Niech mnie pan wyrzuci. Pomyślałem, że mogę
wpaść na przyjacielską pogawędkę z panem i być może Morleyem i wyprostować
sprawy.
Jeśli chce pan rozmawiać z Morleyem Edenem, prawo tego nie zabrania -
zauważył Mason.
Och, do diabła z wami oboma - zawołał Carson, zmierzając w stronę drzwi.
- Pójdziecie swoją droga, a ja swoją.
Otworzył drzwi gwałtownie, aż skrzypnęły.
Żegnam, panie Carson - zawołał za nim Mason.
Żegnam pana, panie Mason - odkrzyknął Carson.
- Próbowałem z panem współpracować, ale nic z tego nie wyszło. Teraz, jeśli
będzie pan chciał mnie znaleźć, będzie pan musiał urządzić polowanie.
Przecisnął swoje szerokie ramiona pod framugą i głośno tupiąc odszedł
korytarzem.
Paul Drakę, na pozór zmierzający do toalety, rzucił okiem na rozwścieczoną
postać.
Zachwycająca osobowość - oceniła Della Street, kiedy zamknęły się drzwi. -
Wyobraź sobie małżeństwo z czymś takim.
Na pewno ma swoje zalety - powiedział z zastanowieniem Mason - ale lubi
narzucać się i kiedy ludzie nie są pod jego wrażeniem, staje się niezbyt przyjemny.
Kiedy w małżeństwie mija pierwsza fascynacja, dwoje ludzi może
błyskawicznie wyprowadzić się wzajemnie z równowagi.
Jest tak cholernie pewny siebie i despotyczny - zauważyła Della. - Jest... -
przerwała na dźwięk brzęczyka. - To zapewne oznacza, że dział maszynistek
przygotował oskarżenie Eden przeciwko Carsonowi.
Kiedy zjawi się Morley Eden, by podpisać wniosek - powiedział Perry
Mason - zanieś dokumenty notariuszowi. A ja zamierzam zrobić dobry uczynek.
Co takiego?
Chcę pomóc kobiecie, która najwyraźniej dostała się w pole obstrzału.
- Myślisz o Nadine Palmer?
Mason przytaknął.
Może nie powitać cię zbyt chętnie ani nie przyjąć twoich dobrych rad.
To prawda - zgodził się Mason - ale przynajmniej powiadomię ją o sytuacji -
spojrzał na zegarek.
Jak tylko sprawa zostanie wniesiona do sądu, dopadną nas dziennikarze.
Powiedz panu Edenowi, żeby na wszystkie pytania reporterów odpowiadał, że
zaplanował konferencję prasową w swoim domu na pierwszą i że fotografowie będą
mogli porobić tyle zdjęć, ile zechcą. Przekaż mu, że dotrę do niego około pierwszej,
jeżeli zdążę, i że ma na mnie czekać. Nie wolno mu otwierać drzwi ani wpuszczać
nikogo do środka, dopóki nie przyjadę. Wtedy poda wszystkim reporterom jedną
wersję zdarzeń, a ja dopilnuję, żeby nie udzielił złych odpowiedzi.
Della Street, z ołówkiem zawieszonym nad notesem, podniosła na niego
wzrok i skinęła głową.
- Podpiszę oskarżenie jako adwokat powoda – ciągnął Mason. - Kiedy swój
podpis złoży Eden i papiery dotrą do notariusza, wyślij je do sądu.
Czy mogę zasugerować coś jako twoja sekretarka? - spytała Della.
Strzelaj.
Powinieneś obciąć włosy, szefie. Jeżeli twoje zdjęcia mają znaleźć się w
gazetach, i skoro zamierzasz odwiedzić atrakcyjną rozwódkę, powinieneś...
Nie mów nic więcej - przerwał jej Mason. - Zaraz pobiegnę obciąć w włosy i
zrobię manicure.
Nie wspominałam o manicure.
Wiem. To był mój własny pomysł.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kobieta, która uchyliła drzwi na dźwięk dzwonka, była niezwykle wysoka,
zgrabna i wyglądała na niezależną. Zaciskała na piersiach poły kąpielowego
szlafroka.
Słucham? - spytała z niepokojem, wcale się z tym nie kryjąc.
Nazywam się Perry Mason, jestem adwokatem. Ja...
Och - przerwała mu. - Na pewno widziałam pana albo pańskie zdjęcie. To
prawdziwa przyjemność, panie Mason. Jestem Nadine Palmer, chociaż pewnie pan to
wie, skoro pan przyszedł. Jednak nie bardzo nadaję się do przyjmowania gości.
Właśnie brałam prysznic, kiedy rozległ się dzwonek. Zawahała się, potem, po chwili
zastanowienia podała mu rękę. W rezultacie gest wydał się niemal intymny, jakby
witała kogoś bliskiego.
Mogę wejść na chwilę? - zapytał Mason.
Nie jestem przygotowana... Och, niech pan wejdzie. Musi pan poczekać, aż
coś na siebie włożę.
- Dziękuję To ważne, inaczej nie przeszkadzałbym pani.
Wszedł za nią do małego, urządzonego ze smakiem mieszkania. Wskazała mu
krzesło przy stole.
O co chodzi, panie Mason? Czy znalazłam się w jakichś kłopotach?
A spodziewała się pani kłopotów?
Miewałam już kłopoty i pewnie będę je miała. Jeżeli pan pozwoli, ubiorę
się.
Proszę - odparł Mason. - Zaczekam, chociaż nie mam zbyt wiele czasu.
Muszę jechać na konferencje prasową. Jestem adwokatem Morleya Edena. Na
wypadek, gdyby pani nie wiedziała, Morley Eden kupił posiadłość od Loringa
Carsona...
Jej oczy rozbłysły na wzmiankę o Carsonie. Zacisnęła
wargi. Zatrzymała się w pół drogi do sypialni i odwróciła twarzą do adwokata.
A co pan ma wspólnego z Loringiem Carsonem? - zapytała niemiłym tonem.
Nie złamię tajemnicy zawodowej zdradzając, że zamierzam wytoczyć mu
sprawę o straty wynoszące około trzystu pięćdziesięciu tysięcy dolarów wynikłe z
oszustwa, żądając wypłaty potrójnego odszkodowania oraz rekompensaty za szkody
moralne.
Mam nadzieje, że odbierze pan to co do centa. Mason uśmiechnął się.
Najwyraźniej Carson nie należy do pani przyjaciół.
Ten drań! - rzuciła z pogardą. - Podarł na strzępy moją reputację i rozniósł
wszystko po całym mieście.
Jak rozumiem, stało się to na skutek pomyłki, i...
Pomyłki! - warknęła. - Nie było żadnej pomyłki. Ten człowiek chciał
oczernić swoją żonę, a to, że wciągnął w aferę mnie, nie sprawiło mu żadnej różnicy.
Pani nazwisko wymieniono w sądzie?
Wymieniono? Carson rzucał nim na prawo i lewo. Wniósł własne oskarżenie
przeciwko żonie, twierdząc, że ma romans z Norbertem Jenningsem, że spędzali
razem weekendy i że jego żona meldowała się w hotelach pod nazwiskiem Nadine
Palmer. A kiedy pani Carson odparła oskarżenie, ten drań miał czelność twierdzić, że
to był zwykły błąd i że wynajęty przez niego detektyw śledził niewłaściwą osobę, że
nieumyślnie wskazał na mnie, zamiast na swoją żonę, że jego żona nie należy do
osób, które spędzają weekendy w motelach, ale że to mnie, Nadine Palmer, śledził ów
detektyw w mylnym przekonaniu, że jestem Vivian Carson. Wyobraża pan sobie, w
jakim to stawia mnie świetle.
Mason przytaknął ze współczuciem. Nadine usiadła gwałtownie.
- Jest pan adwokatem, panie Mason. Widział pan już nie raz kobietę w
szlafroku kąpielowym. Ani pan nie ma za wiele czasu, ani ja. Przedyskutujmy
wszystko i od razu to wyjaśnijmy. Niedobrze mi się robi na myśl o ludziach! W
naszej cywilizacji i tak zwanym kodzie moralnym jest więcej hipokryzji, niż
ktokolwiek przyznaje. Kiedy wyszłam za Harveya Palmera, byłam, jak to się mówi,
„porządną dziewczyną”. Na tym polegał mój problem. Niewiele wiedziałam o
mężczyznach. Zbyt mało o życiu, a właściwie nic o seksie. Zanim zdecydowałam się
na rozwód, przeszłam pięć lat piekła i poniżenia. Nie mieliśmy dzieci, więc nie byłam
nic winna Harveyowi Palmerowi. Rzuciłam go. Byłam na tyle głupia, że nie
zażądałam alimentów. Pracowałam przed ślubem i potem wróciłam do pracy - tyle że
nie byłam już dziewczyną. Stałam się kobietą. Jednej prawdy o rozwodach nie
znajdzie pan w książkach: że dziewczyna zmienia się w kobietę. Może liczyć tylko na
siebie. Odkrywa, że małżeństwo niezupełnie przypomina łoże usłane różami, a
przecież jak każdy normalny człowiek ma marzenia i aspiracje. Zostaje naznaczona.
Na zawsze. Każdy mężczyzna, który zaczyna się nią interesować, jest doskonale
świadom faktu, że nie ma do czynienia z dziewczyną, tylko z kobietą, która była
mężatką. I odpowiednio ją traktuje. Jeżeli ona nie reaguje tak, jak on się spodziewa,
jest „kokietką”. Mężczyźni na prawo i lewo chwalą się swoimi podbojami. Żonaci
mają kochanki. Społeczeństwo uznaje, że taka jest kolej rzeczy. Ale rozwódka to ani
ryba, ani zwierzyna, ani śledź. Można ją zdeptać. Kiedy zjawił się ten... ten
niewyobrażalny cham i jego prywatny szpicel... Nie wiem, czy szpicel był za głupi,
by odróżnić dwie kobiety, ale wiem jedno: Loring Carson był, jest i będzie draniem.
Norbert Jennings i ja byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Sądzę, że chciał poprosić mnie o
rękę i w ówczesnych okolicznościach prawdopodobnie zgodziłabym się, ale nie
zamierzałam wejść w drugie małżeństwo na oślep.
Zrobiłam to już raz i nigdy nie powtórzę. A teraz Norbert uważa, że został
ośmieszony.
Zmienił zdanie i nie chce się już z panią ożenić? - zapytał Mason.
Zmienił zdanie? Ależ skąd! Uparł się. Wpada do mnie i oświadcza się dwa,
trzy razy dziennie. Unikam odpowiedzi. A dlaczego tak się zachowuje, panie Mason?
Ponieważ uważa, że to przez niego „dobre imię dziewczyny” zostało zbrukane.
Skończyłam dwadzieścia jeden lat. Jestem rozwódką i mam prawo żyć własnym
życiem. Gdyby tylko ludzie zostawili mnie w spokoju! A jeśli chodzi o Loringa
Carsona, życzę mu śmierci...
Odrzuciła głowę do tyłu i potrząsnęła nią, jakby chciała pozbyć się wszystkich
przeżytych nieprzyjemności, po czym powiedziała:
Wyplułam jad i pozbyłam się ciężaru. Ponieważ zawiniłam, zrzucając na
pana moje własne problemy, może pan teraz wyjaśnić cel swojej wizyty.
Nic się nie stało - zapewnił ją Mason. - Przyszedłem tutaj, żeby oszczędzić
pani rozgłosu.
- Jak?
- Sprawa, którą wniosłem przeciwko Loringowi Carsonowi, albo która
właśnie teraz przedstawiana jest sądowi, wywoła spory rozgłos. Nie wiem, czy
słyszała pani o tym, że Morley Eden kupił nieruchomość od Carsona.
Pokręciła przecząco głową.
- Chodziło o dwie przyległe działki - zaczął wyjaśnienia Mason. - Jedną
uznano za odrębną własność pani Carson, drugą, jako własność wspólną, przyznano
Loringowi Carsonowi. Cały teren kupił Morley Eden za godziwą cenę i ma do niego
prawo razem z częścią budynku stojącą na drugiej działce. Kontroskarżenie, które
Carson wniósł przeciwko swojej żonie, wpłynęło na dwie osoby: na panią i na jego
żonę, Vivian.
Szczerze jej współczuję - oświadczyła Nadine Palmer.
Podobnie jak sędzia Goodwin.
Jak to rozwiązał? O ile wiem, Carson tak namieszał w swoich finansowych
sprawach, że sąd nie mógł nawet zacząć ich rozplątywać.
Popełnił błąd, niedoceniając inteligencji sądu - stwierdził Mason.
To znaczy, nie docenił inteligencji sędziego Goodwina?
Tak myślę.
Czy mogę zapytać, jak się toczy ta sprawa?
Dlatego tu jestem. Uznałem, że powinna pani to wiedzieć. Sędzia Goodwin
uważa, że kiedy zbruka się już dobre imię kobiety, bardzo, ale to bardzo trudno je
oczyścić.
I ma rację! - zgodziła się gorąco Nadine.
Kiedy jakaś historia dostaje się do gazety - ciągnął Mason - przypisuje się
jej taką wagę, z jaką potraktują ją czytelnicy. Na przykład artykuł o kobiecie
zdradzającej męża i przyłapanej na tym przyciąga sporo uwagi. Ale artykuł, że
wszystko to było pomyłką, nie zainteresuje nikogo.
Mówi pan teraz o moim przypadku?
Przeciwnie - odparł Mason. - Sędzia Goodwin ma na względzie Vivian
Carson. Chciałby, żeby informacja o pomyłce Carsona dostała się do gazet. Postawił
więc mojego klienta w takiej sytuacji, że musimy podjąć określone działania. Sędzia
sprytnie to obmyślił, jednak jedno przeoczył.
Co takiego?
Efekt, jaki to wywrze na panią.
To znaczy?
Gdy sprawa trafi do sądu, ta komedia pomyłek zainteresuje reporterów,
podobnie jak fakt, że to pani została wskazana detektywowi Carsona jako jego żona.
Według mnie zrobił to celowo - stwierdziła.
Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że sporo będzie się o tym pisało w prasie.
Chciała coś powiedzieć, lecz nagle dotarło do niej znaczenie słów prawnika.
Otworzyła szeroko oczy.
To znaczy, że znów zaczną pisać o wyprawach do moteli?
Właśnie.
Och, mój Boże - jęknęła.
Dlatego sądzę, że może chciałaby pani poczynić pewne plany. Jeśli chce
pani rozmawiać z prasą, może przygotowałaby pani pisemne oświadczenie, żeby nie
cytowano pani błędnie. Z drugiej strony, jeżeli nie chce pani z nimi rozmawiać,
najlepiej będzie stać się nieuchwytną.
Zawahała się tylko chwilę..
- Zamierzam stać się nieuchwytna. Kiedy się to wszystko zacznie?
- Prawdopodobnie w ciągu najbliższej godziny.
Wstała: - Panie Mason, czy ma pan jakieś obiekcje przeciw temu, żebym się
na pana powołała?
W jakiej sprawie?
Że to pan doradził mi ukrycie się.
Mason pomyślał przez chwilę i potrząsnął głową.
Moja pozycja nie pozwala mi być pani doradcą. Nie jest pani moją klientką.
Mam już klienta w tej sprawie. Podsuwam pani jedynie przyjacielską sugestię.
Dobrze. Czy będzie pan pamiętał, że podsunął mi przyjacielską sugestię i
poradził się ukryć?
To jedno z rozwiązań, które uważam za rozsądne.
Właśnie z tego rozwiązania skorzystam - oświadczyła. - Niech pan chwilkę
zaczeka. Zamierzam wczołgać się do jamy i zamknąć za sobą wejście. Co więcej,
wyjadę z panem. Zabierze mnie pan do centrum.
Pośpiesznie przeszła przez pokój, otworzyła drzwi i zanim je zatrzasnęła,
zawołała przez ramię:
- Niech pan poczeka! Ubiorę się i wrzucę parę rzeczy do torby. Wyjeżdżam
stąd.
Prawnik usiadł, spojrzał na zegarek, zmarszczył w skupieniu brwi, sięgnął po
cygarniczkę w swojej kieszeni i odkrył, że skończyły mu się papierosy. Minęła
minuta. Potem zawołał:
- Czy ma tu pani jakieś papierosy, pani Palmer?
Jej głos zabrzmiał zdumiewająco wyraźnie zza cienkich drzwi:
- W mojej torebce na stole.
Podszedł do otwartej torebki, dostrzegł papierosy, wyjął jednego, zapalił
zapalniczkę i nagle odsunął papierosa, uświadomiwszy sobie, że jest wilgotny.
Drzwi od sypialni otworzyły się gwałtownie. Nadine Palmer w
powiewającym, niemal przejrzystym negliżu, przez który było widać jej figurę i
każdy szczegół bielizny, weszła pośpiesznie do pokoju.
- Znalazł je pan? - spytała.
Chwyciła torebkę, pogrzebała w środku, wyjęła paczkę i podsunęła
prawnikowi. Mason przesunął się.
- Hej, chwileczkę, to nie fair - powiedziała ze śmiechem. - Teraz patrzy pan na
mnie pod światło. Nie powinien mnie pan oglądać. Chciałam tylko być uprzejma.
Proszę.
Adwokat wziął papierosa, ukradkiem wsuwając pierwszego do bocznej
kieszonki marynarki.
Dzięki - powiedział.
Zakładałam, że honor każe panu zamknąć oczy - rzuciła. - Jeszcze chwilka
cierpliwości. Pozwolę panu podwieźć się do najbliższego przystanku autobusu
jadącego do centrum.
Zakręciła się i nieudolnie oraz dość nieskutecznie próbując zasłonić się
połami peniuaru, wybiegła do sypialni.
Prawnik po raź drugi uruchomił zapalniczkę. Nowy papieros zapalił się
błyskawicznie. Mason zajrzał do otwartej torebki. Paczka w środku wyglądała
identycznie jak ta, z której wyjął wilgotnego papierosa. A jednak tym razem
każdy papieros był idealnie suchy. Zaintrygowany, wyjął papierosa z bocznej
kieszeni i przesunął po nim kciukiem i palcem wskazującym. Zdecydowanie ten
egzemplarz nasiąkł wodą. Siedział, paląc w zamyśleniu i od czasu do czasu rzucając
okiem na zbierający się na czubku papierosa popiół. Zanim skończył palić, w pokoju
stanęła Nadine Palmer, ubrana w schludny, świetnie skrojony kostium, z podręczną
torbą, torebką i niewielką walizką.
- Pozwolę panu zająć się walizką - oświadczyła. – Ma pan tu samochód?
- Tak.
Mogę więc zabrać się z panem na przystanek?
Oczywiście.
W którą stronę pan jedzie?
Mam spotkać się z klientem, Morleyem Edenem. To on kupił posiadłość od
Loringa Carsona i zatrudnił go do budowy domu.
- Teraz pan tam jedzie? - zapytała jakby z przerażeniem.
- Tak.
Pojadę z panem część drogi. Wysiądę na pierwszym przystanku, jaki
miniemy.
Nie chce pani wziąć taksówki?
Wolę pojechać z panem, bo nie chcę, żeby mnie ktoś zobaczył. A kiedy
reporterzy trafią na ślad takiej pikantnej historii jak ta, zamieniają się w hieny. Zadają
najbardziej kłopotliwe pytania.
Zakładam, ze w motelach rejestrowali się państwo nie jako pan i pani
Jennigs, ale pod własnym nazwiskiem? Przynajmniej pani? - zapytał Mason.
Tak - odparła - niemniej były to wyprawy na weekend, a jak panu mówiłam,
jestem już kobietą, nie dziewczynką. Ludzie skłonni są wyciągać własne wnioski,
kiedy mają do czynienia z rozwódką. Jedziemy?
Mason podniósł walizkę i pierwszy poszedł do windy, a potem do samochodu.
Zauważył, że Nadine Palmer rzuciła mu pośpieszne, oceniające spojrzenie, kiedy
przytrzymał dla niej drzwi. Wsiadła do środka z uśmiechem, na ułamek sekundy
odsłaniając zgrabne kolana.
Bardzo panu dziękuję, panie Mason - powiedziała. - Okazał mi pan ogromną
pomoc... może większą, niż w tej chwili pan przypuszcza.
Cóż - rzekł dość zmieszany - przyszło mi do głowy, że sędzia Goodwin
myśli jedynie o Vivian Carson i uznałem, że ktoś powinien pomyśleć również o pani.
W końcu jest pani równie niewinną ofiarą jak ona.
Nie według sędziego. Przecież zainteresowałam się Norbertem Jenningsem.
Naprawdę wyjeżdżałam z nim na weekend.
Dokąd? - zapytał adwokat.
Do różnych miejsc. Przeczyta pan o tym w gazetach. Obawiam się, że
byłam... niech to, „niedyskretna” brzmi tak pretensjonalnie. Powiem raczej: byłam
nieostrożna. Oczywiście nie spodziewałam się, że będzie mnie śledził jakiś detektyw,
notując wszystko, co robię.
Czy to było takie straszne?
Być może tak to opiszą. Po pokazie w Las Vegas Norbert odprowadził mnie
do pokoju. Wypiliśmy kilka drinków i porozmawialiśmy. Było koło w pół do trzeciej
nad ranem, kiedy wyszedł. A za rogiem czekał oczywiście ten oślizgły detektyw z
notesem i stoperem. Zapisał godzinę i z pewnością wyciągnął własne wnioski.
Mason uruchomił samochód i wolno pojechał w dół ulicy.
Zna pani może pewną kobietę z Las Vegas, hostessę nazwiskiem Genevieve
Hyde?
Czemu pan pyta?
Chyba jest przyjaciółką Loringa Carsona. Może mieć
dla nas pewne znaczenie. Czy zna ją pani... czy kiedykolwiek się
spotkałyście?
Zmarszczyła z zastanowieniem czoło.
Nie sądzę. Widziałam niektóre hostessy, rzecz jasna, z wieloma
rozmawiałam, choć nie wiem, jak się nazywają. Często jeździłam do Las Vegas.
Z Jenningsem?
Kilka razy pojechałam z nim, ale jeździłam też sama. Lubię Las Vegas.
Podoba mi się ten blichtr. I podniecenie. Powiem szczerze, panie Mason: lubię
hazard.
Nie zażądała pani alimentów? - zapylał Mason, kiedy jej głos ucichł. - Czy
mogę spytać, jak sobie pani radzi?
O, tam stoi taksówka, pod tamtym blokiem! Zawołała pośpiesznie: Proszę
mnie tu wysadzić, tu za rogiem. Pojadę taksówką, a nie autobusem.
Opuściła szybę.
- Taksówka! - krzyknęła. - Taksówka!
Mason zatrzymał samochód. Kierowca taksówki skinął głową, otworzył drzwi
i szybko wysiadł, by zabrać bagaż z samochodu prawnika.
- Ogromnie panu dziękuję - powiedziała Nadine Palmer.
Posłała mu dłonią soczysty pocałunek i odwróciła się do taksówkarza.
Ktoś z tyłu zatrąbił i adwokat odjechał.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Perry Mason podjechał od strony domu należącej do Edena. Dostrzegł kilka
samochodów zaparkowanych, gdzie tylko to było możliwe. Gdy zwolnił na środku
podjazdu, podbiegł do niego fotoreporter z aparatem i lampą błyskową. Inni
fotografowie, na widok biegnącego, szybko ruszyli do akcji i wkrótce wóz Masona
otoczyły błyskające światła fleszy. Kiedy adwokat otworzył drzwi, jeden z reporterów
zawołał:
Co u diabła? Czekamy od piętnastu minut! Ten facet nie chce wejść do
domu bez pana.
Przykro mi, że musieliście czekać - odparł adwokat.
Gazeta nie może czekać - odparł mężczyzna. - Ale wydawca uparł się na
wywiad z panem. Rusz się pan, naprawdę nam się śpieszy. Niech ktoś otworzy drzwi,
chcemy zajrzeć do środka. O co w tym wszystkim chodzi, u licha?
Próbowaliście wejść do drugiej części domu? - spytał Mason.
Nikt nie odpowiada na dzwonek, a drzwi są zamknięte. Obeszliśmy dom i
porobiliśmy zdjęcia, ale wszystko jest pozamykane na głucho. O ile wiem, pani
Carson była modelką, a Eden mówi, że paraduje w bardzo skąpym kostiumie
kąpielowym.
Wcale tak nie mówiłem - zaprzeczył z oburzeniem Eden. - Nie mówiłem, że
paraduje. Powiedziałem tylko, że kiedyś opalała się w bardzo wyciętym kostiumie.
- To jedno i to samo - stwierdził reporter. - No, dalej, pan ma klucze. Niech
pan otworzy drzwi!
Inny reporter dodał:
- Mój wydawca chce wywiadu z panem. Może opowie nam pan, o co tu
chodzi?
- Przedstawię państwu krótkie podsumowanie faktów - obiecał adwokat. -
Wolałbym, żeby nie robiono mi zdjęć. Jako prawnik nie lubię prasowej popularności
i...
- O rany! - przerwał reporter. - Moi szefowie chcą wywiadu i zdjęć. Zdjęcia
mamy. No, dalej, niech pan mówi, o co to całe zamieszanie.
Mason pokrótce omówił tło sporu.
- I wniósł pan oskarżenie do sądu? - zapytał dziennikarz.
Tak. Żądamy kary lub odszkodowania za poniesione szkody moralne i
materialne.
A Carson wmawiał Edenowi, że może zrzucić winę na żonę, że jego
detektyw śledził ją podczas weekendowych wypraw do moteli i może udowodnić, że
ma romans z jakimś facetem. Zgadza się?
Jeśli o to chodzi, uzyskacie odpowiedź od Morleya Edena lub z akt
rozprawy rozwodowej. Tej części wolałbym nie omawiać i, oczywiście, wolałbym, by
przedyskutowano ją w sądzie, a nie w prasie.
Prawnicy zawsze powołują się na etykę zawodową
- stwierdził dziennikarz - ale istnienie gazety zależy od zdobytych informacji.
Ta sytuacja jest piekielnie interesująca. Może i nie chce pan o niej mówić, ale gazeta
zrobi z niej wiadomość dnia. Jeśli poda nam pan fakty, będziemy się ich trzymać. A
jeżeli będziemy musieli wydobyć je od kogoś innego, mogą zostać podane błędnie.
Wie pan może, kiedy pani Carson wróci?
Mason potrząsnął głową. - Nie wiedziałem nawet, że wyszła.
- Potrzebujemy trochę pieprzu - wyjaśnił reporter. - Wszystkich zwaliłaby z
nóg jej fotografia, jak stoi w tym swoim bikini po jednej stronie kolczastego drutu, a
Morley Eden po drugiej. Mówił, że któregoś ranka podała mu filiżankę kawy. Może
namówimy ją, żeby upozowała taką sytuację?
- Nie mogę wypowiadać się w imieniu pani Carson - obwieścił adwokat.
A pański klient się zgodzi, jeśli dogadamy się z nią? Mason pochwycił
spojrzenie Edena.
Prawdopodobnie mój klient się zgodzi - odparł.
To będzie wystrzałowa historia - zachwycał się inny z reporterów. - Sa
jakieś przeszkody, czy możemy wejść do środka i porozglądać się?
Tylko po jednej części domu - zastrzegł Mason. - Tej, która należy do
Morleya Edena.
To przecież jego dom. On kazał go zbudować. Ma klucze do drugiej części?
Ma, ale wydano zakaz wkraczania na ten teren. Morley nie może nawet
postawić na nim stopy. Nie wolno mu przełożyć ręki przez ogrodzenie bez uzyskania
zgody właścicielki drugiej połowy domu.
Niech to cholera! - zaklął dziennikarz. - Założę się, że mój wydawca każe
nam tu czekać, dopóki nie znajdziemy czegoś pieprznego.
Odwrócił się do Edena.
A pan nie wie, gdzie może być pani Carson? Nie widział pan, jak
wychodziła?
Dotarłem tu mniej więcej w tym samym czasie, co wy - odparł Eden. - Jeżeli
pan pamięta, przyjechaliście tuż za mną.
- A wcześniej nie było pana w domu? - spytał Mason.
Eden potrząsnął głową. - Panna Street kazała mi nie wpuszczać dziennikarzy,
dopóki pan nie przyjedzie. Bałem się otwierać drzwi, bo wepchnęliby się zaraz za
mną.
- Nie śpieszy się nam aż tak, żeby nie poznać całej historii - sprostował
reporter. - Wejdźmy do środka. Zrobimy zdjęcie, jak stoi pan w slipkach na
trampolinie i boi się wskoczyć, bo mógłby pan wypłynąć po drugiej stronie drutów.
Naprawdę pan nie wie, gdzie jest pani Carson?
Eden potrząsnął przecząco głowa, wyjął z kieszeni kółko z kluczami i
otworzył frontowe drzwi.
Ale ma pan klucz do drugiej części domu? - naciskał dziennikarz.
Rzeczywiście mam klucz, który kiedyś pasował do bocznych drzwi. Nie
sprawdzałem, czy nadal pasuje, odkąd wydano nakaz sądowy. Nie mam pojęcia, czy
zamek nie został zmieniony. Ale wiem, że sprowadzono ślusarza, żeby otworzyć
drzwi. Może przy okazji założył inny zamek.
Reporterzy i fotografowie weszli grupą do holu.
- Którędy na basen?
Eden wskazał kierunek dłonią.
Zbiegli po schodach do salonu. Najszybszy zatrzymał się gwałtownie.
Hej, a to co?
Ktoś tu leży! - wykrzyknął Eden.
Nie tylko leży, ale wokół jest mała kałuża krwi - uściślił Mason. - Chłopcy,
lepiej się odsuńcie...
Jego słowa nie odniosły efektu i dziennikarze hurmem ruszyli do przodu.
Pokój rozjaśniło światło błyskających fleszy.
Mason postąpił krok do przodu, by zobaczyć twarz leżącego na podłodze
człowieka, po czym odwrócił się i popędził do telefonu. Znalazł aparat w holu.
- Centrala - rzucił do słuchawki - to pilne. – Proszę mnie połączyć z
departamentem policji.
Kiedy otrzymał połączenie, zażądał:
Z wydziałem zabójstw, Chcę mówić z porucznikiem Traggiem. Jest na
miejscu?
Kto mówi?
Perry Mason.
Gdzieś tu krąży, panie Mason. Proszę zaczekać. On... O, właśnie wszedł.
Jedną chwilę.
Mason usłyszał w słuchawce, jak mężczyzna mówi:
- Poruczniku, Perry Mason do pana.
Potem, po krótkiej przerwie, w słuchawce zabrzmiał głos Tragga.
Tylko nie mów mi Perry, że znalazłeś jakieś zwłoki.
Nie ja - odparł Mason. - Znaleźli je dziennikarze i łażą wszędzie wokół,
cykając zdjęcia.
Gdzie? Czyje zwłoki? Jacy dziennikarze? Skąd dzwonisz? - Tragg zasypał
go pytaniami.
To dom zbudowany przez Loringa Carsona na terenie nabytym przez
Morleya Edena. Eden jest tu teraz, a człowiek rozciągnięty na podłodze salonu,
najwyraźniej zamordowany, to Loring Carson. Trudno znaleźć to miejsce, ale moja
sekretarka ma plan, z którego dokładnie widać, jak tu dojechać...
My też mamy mapy - przerwał Tragg. - Podaj mi nazwę ulicy i numer domu.
Jeśli nie ma, podaj mi numer z księgi notarialnej. Daj mi jakiekolwiek szczegóły i
trzymaj dziennikarzy z dala od ciała.
Mam takie same szanse utrzymać reporterów z dala od zwłok, jak gdybym
próbował utrzymać ćmy z dala od światła. Dam ci Morleya Edena. Powie ci, jak tu
dojechać.
Skinął na Edena, który stał obok.
- Wytłumacz mu, Eden - polecił Mason. - To porucznik Tragg z wydziału
zabójstw. Powinien tu dotrzeć, zanim dziennikarze zadepczą wszystkie dowody.
Przekazał słuchawkę Edenowi i biegiem wrócił do salonu.
Jeden z dziennikarzy klęczał przy zwłokach.
- To wygląda na diamentowe spinki do mankietów - mówił. - Patrzcie tylko,
co ten facet zrobił. Pomalował diamenty czymś czarnym, żeby nie błyszczały, ale w
niektórych miejscach farba odprysła. Pod spodem jest prawdziwy diament... Hej,
ludzie, on ma mokre rękawy!
Mason pochylił się nad dziennikarzem.
Jadą tu policjanci z wydziału zabójstw. Chcieliby, żeby miejsce zbrodni
pozostało nienaruszone.
No pewnie - odparł reporter. - A moja gazeta chce informacji. Zdaje mi się,
że to jest Loring Carson. Rozwiódł się z kobietą, która mieszka po drugiej stronie
ogrodzenia. To on zbudował ten dom i sprzedał działki Morleyowi Edenowi?
Zgadza się.
Co on tu robi?
Nie wiem - odparł Mason. - Więc rękawy koszuli ma wilgotne?
I to dość mocno, ale rękawy marynarki pozostały suche.
Jak umarł? - pytał dalej Mason. - Widziałem krew. Zastrzelono go, czy...
Niech pan spojrzy tutaj, to zobaczy pan, jak umarł - powiedział dziennikarz.
- W jego plecach tkwi rzeźnicki nóż z drewnianą rączką, a całe ostrze jest w środku.
Oba rękawy są mokre?
Tak, oba, ale marynarka jest sucha.
Do jakiej wysokości ma mokre rękawy?
Do łokci. Nie będę ściągał z niego marynarki, żeby nie zmienić pozycji
ciała. Ale sam pan wyczuje mokre mankiety i rękawy.
Nagle jeden z reporterów odłączył się od reszty grupy i biegiem rzucił się do
holu.
Jakby na sygnał, nastąpił ogólny exodus.
Jeden z mężczyzn chwycił Morleya Edena za ramię.
Telefon! - zażądał. - Gdzie jest telefon?!
Jeden aparat jest w holu...
Z tego ktoś już dzwoni.
Drugi jest w mojej sypialni.
To osobna linia?
Tak.
Niech mnie pan zaprowadzi.
Hej, Mac! - zawołał ktoś z grupy. - Nie możesz go zająć. Zadzwonisz jako
pierwszy, ale to wszystko.
Mam gdzieś, czy mogą go zająć. Zostanę na linii, póki nie przekażę całej
historii. A jest świetna.
- Gdzie jest najbliższy telefon? - zapytał ktoś Masona.
Prawnik potrząsnął głową. - Na skrzyżowaniu z główną drogą jest stacja
obsługi - powiedział. - O żadnym innym telefonie nie wiem.
Chwilę potem został w pokoju sam z leżącym na podłodze ciałem. Obejrzał
dokładnie zmarłego, potem przeszedł się powoli po salonie. Jego wzrok przyciągnęła
plama światła odbijającego się w pobliżu zwłok, tuż pod kolczastym drutem. Pochylił
się, aby zbadać jego źródło i odkrył dwie niewielkie kałuże wody - każda nie większa
niż trzy łyżeczki cieczy, a dokładnie między nimi odcisk stopy. Najwidoczniej stanął
tam jeden z reporterów, zamieniając kałużę w rozmazaną plamę błota. Potem
pośpieszył do drzwi wychodzących na patio i rzucił okiem na basen.
Sporo musiało się tu wydarzyć. Na kafelkach po zacienionej stronie należącej
do Edena widniała kolejna kałuża, a i nasłoneczniona strona za ogrodzeniem była
mokra.
Odwrócił się i szybko wrócił do wnętrza domu.
- Morley! - zawołał.
Spotkali się w holu. Morley wyłonił się od strony sypialni.
Są tu jeszcze jakieś telefony? - zapytał Mason.
Nie w tej części. Jest aparat w drugiej.
Osobne wyjście?
Tak.
Masz klucz pasujący do drzwi po tamtej stronie?
- Jasne, że mam. To znaczy, pasował dawniej, ale nie odważyłem się go użyć.
Ja...
- Daj mi - przerwał Mason.
Eden zawahał się.
Wiesz, że mógłbyś wpakować się w kłopoty...
Daj mi klucz. Pośpiesz się.
Eden wyjął skórzany futerał z kieszeni, odszukał właściwy klucz i wypiął go z
kółka.
- Kiedyś pasował do bocznych drzwi - powiedział. - Nie wiem, czy teraz
będzie...
Mason nie czekał, aż skończy. Schwycił klucz i wybiegł na zewnątrz. Zawahał
się przez chwilę, patrząc na ogrodzenie, stwierdził, że zaoszczędzi czas, okrążając je
samochodem, zamiast biec na piechotę. Wskoczył do wozu, uruchomił silnik i
rozpryskując kołami żwir ruszył z podjazdu.
Kiedy dotarł do zabetonowanego słupa, wcisnął hamulce, zakręcił, aż wozem
zarzuciło, ruszył drugą stroną podjazdu, zatrzymał się tuż pod bocznym wejściem,
popędził po schodach i włożył klucz do zamka.
Drzwi otworzyły się.
Wbiegł do domu przez pomieszczenie gospodarcze, szukając gorączkowo
aparatu telefonicznego. Znalazł go w kuchni, podniósł słuchawkę i wykręcił numer
biura Paula Drake’a.
Kilka sekund później usłyszał głos detektywa.
Paul, tu mówi Perry. - Załatw mi coś natychmiast, szybko, już.
Dobra, mów.
Nadine Palmer, rozwódka zamieszkała przy Crockley Avenue 1721,
wyjechała z domu razem ze mną jakąś godzinę temu, może wcześniej. Gdy
dojechaliśmy do głównego skrzyżowania - jest tam blok o nazwie Nester Hill -
zobaczyła taksówkę na postoju, po prawej stronie zatoczki. Wsiadła do niej i gdzieś
pojechała. Chcę wiedzieć, gdzie. Kiedy ją znajdziesz, daj jej ogon. Zadzwoń do firmy
taksówkarskiej i dowiedz się, dokąd pojechali. Musisz chwycić ślad Nadine Palmer, i
to szybko. Chcę też wiedzieć, z kim się spotkała, w ogóle wszystko, a ona nie może
zauważyć, że jest śledzona i nie chcę, żeby ktokolwiek...
Mason odwrócił się gwałtownie, słysząc za swoimi plecami okrzyk. W
drzwiach stała Vivian Carson, trzymając torby z zakupami. Patrzyła na niego z
oburzeniem.
Niech się pan rozgości, panie Mason - rzuciła sarkastycznie. - Jeśli czegoś
pan potrzebuje, niech pan śmiało to weźmie!
Przepraszam - powiedział Mason, odkładając słuchawkę. - Przepraszam.
Musiałem natychmiast zadzwonić.
Na to wygląda. Słyszałam pańskie instrukcje. Chyba mam prawo
podsłuchiwać we własnym domu?
Przepraszam - powtórzył Mason.
Obawiam się, że pańskie „przepraszam” nie wystarczy. Uważam, że
świadomie pogwałcił pan nakaz sędziego Goodwina.
Dobrze. Odpowiem przed sędzią Goodwinem. Teraz proszę pozwolić mi
zapytać, gdzie pani była.
Na zakupach - odparła.
Jak długo?
Nie pański interes.
Może nie mój, ale na pewno policji.
Jak to, policji?
Tak to, że pani były mąż leży po drugiej stronie ogrodzenia. Zamordowany.
Ktoś wsadził mu nóż w plecy. Dobrze byłoby dowiedzieć się, pani Carson...
Vivian opuściła ręce. Najpierw jedna torba z zakupami, potem druga upadły
na podłogę. Rozdarł się karton z mlekiem, stłukła butelka z sosem do sałatek. Oba
płyny zmieszały się w jedną breję powoli rozszerzającą się na wywoskowanych
kaflach podłogi.
- Mój mąż, zam... zamordowany - powtórzyła, jakby próbując przyzwyczaić
się do tych słów.
- Tak - potwierdził Mason. - Zamordowany. A policja...
Urwał. Z zakrętu drogi dobiegł ich sygnał policyjnej syreny i umilkł z jękiem
na podjeździe.
Właśnie przyjechała - dokończył. - Ma pani w samochodzie jeszcze jakieś
zakupy?
Dwie torby.
Przyniosę je.
Okrążył stos żywności na podłodze.
- Proszę mi tylko wskazać samochód - rzucił.
Vivian Carson zaczęła iść za nim, potem potrząsnęła głową, oparła się o
ścianę, żeby nie stracić równowagi, na chwiejnych nogach ruszyła do krzesła i opadła
na siedzenie.
Mason wyszedł do jej samochodu. Dostrzegł policyjny wóz po drugiej stronie
ogrodzenia, przed drzwiami Morleya Edena. Otworzył drzwiczki samochodu,
ostrożnie zajrzał do środka, znalazł dwie torby wypełnione żywnością, wyjął je,
zaniósł do domu, zauważając po drodze, że policjanci zajęci są wyłącznie drugą
stroną domu. Najwyraźniej nie zauważyli go. Wniósł zakupy do środka i zatrzymał
się przed Vivian Carson.
Gdzie mam to postawić, pani Carson? W kuchni?
Tak. Proszę.
Chodźmy - rzucił przez ramię.
Ja... ja nie mogę...
- Bzdura. Proszę wstać z krzesła i powiedzieć mi, gdzie mam postawić torby.
Wstała pod wpływem jego rozkazującego tonu, zrobiła kilka niepewnych
kroków i wolno odprowadziła go do kuchni.
Mason postawił torby na stole.
Niech pani słucha, pani Carson - zaczął. - Chciałbym grać z panią uczciwie.
Skoro już tu jestem, zamierzam się rozejrzeć.
To znaczy?
Pani mąż został zamordowany. Na razie policjanci są po drugiej stronie
domu. Kiedy otworzy pani drzwi między kuchnią a jadalnią, zobaczy ich pani w
salonie za ogrodzeniem. Będą chcieli panią przepytać. Skinęła w milczeniu głową.
Jest pani rozsądną młodą kobietą. Uczestniczyła pani w całej aferze. Wie
pani, o co chodzi. Nienawidziła pani męża. Nie wiem, dlaczego jest pani tak
zaszokowana jego śmiercią... chyba że ma pani z nią coś wspólnego.
O czym pan mówi?
Zabiła go pani?
Kto, ja?... Na Boga, nie!
Mason skinął głową w kierunku magnetycznego uchwytu na prawo od
elektrycznej kuchenki. Zwisało z niego ponad tuzin noży.
Jednego brakuje - powiedział, wskazując puste miejsce. - Wszystkie noże
zawieszone są symetrycznie i równo, ale tu jest przerwa...
Jeden nóż trzymam w lodówce - wyjaśniła. - Włożyłam go razem z chlebem,
który kroiłam. Skąd ta nagła próba przypisania mi morderstwa? Próbuje pan chronić
swojego klienta?
Nazwijmy to tak: przygotowałem dla pani próbę generalną, zanim policja
zacznie zadawać pytania. Ile czasu zajęła pani ta wyprawa na zakupy?
Jakieś dwie godziny.
Kupowała pani tylko żywność?
Zatrzymałam się przed supermarketem, a w drodze do domu kupiłam
warzywa.
A gdzie spędziła pani resztę czasu?
Jeździłam po okolicy, oglądając wystawy.
Spotkała pani kogoś znajomego? Potrząsnęła głową.
Innymi słowy, nie ma pani alibi - orzekł Mason.
Jak to, nie mam alibi? Po co mi alibi?
Niech pani sama odgadnie.
Ależ powiedział pan, że Loring leży po drugiej stronie ogrodzenia, w drugiej
części domu...
Jego ciało znajduje się kilka cali od drutów. Może przeszedł kilka
chwiejnych kroków, zanim upadł. Mógł też stać z jednej strony ogrodzenia, pani
mogła zajść go z drugiej, i wepchnąć mu nóż w plecy. Jest jeszcze jedna możliwość.
Mogła pani wejść do basenu, zanurkować pod drutem, wejść do salonu, zakłuć męża
nożem i wrócić tą samą drogą.
Dobrze, mogłam. Ale to nie znaczy, że tak zrobiłam.
Gdzie jest pani kostium kąpielowy?
Jest dość skąpy. Byłam modelką, panie Mason, i szczerze mówiąc uważam,
że spora doza naszej tak zwanej skromności co do ciała wynika z hipokryzji i
brudnych myśli. Jestem dumna ze swojego ciała. Pewnie mam w sobie coś z nudystki.
Ja...
To nieważne - przerwał Mason - i nieważne, jak skąpy jest pani kostium.
Gdzie jest teraz?
W kabinie prysznicowej koło basenu - i jest mokry. Wczoraj późnym
popołudniem pływałam i wyprałam go. Chciałam dziś wywiesić go na słońcu, żeby
wysechł, ale właśnie sobie uświadomiłam, że o tym zapomniałam.
Dobrze - powiedział Mason. - Cieszę się, że panią z tego wyciągnąłem.
Pewnego dnia mi pani podziękuje.
Z czegóż to pan mnie wyciągnął?
- Z paniki, jaka ogarnęła panią na myśl, że przepyta panią policja. Teraz
proszą wysprzątać ten bałagan, usunąć potłuczone szkło i inne śmieci, zanim
policjanci zjawią się tutaj, by zadać pytania. Odzyskała pani równowagę i tak proszę
trzymać.
Mason szybko wypadł z kuchni na zewnątrz przez pomieszczenie gospodarcze
i boczne drzwi. Wsiadł do swojego wozu. Nikt nie zauważył, jak jechał żwirowanym
podjazdem do wielkiego słupa osadzonego w betonie, do którego przymocowano
jeden koniec kolczastych zasieków.
Zostawił samochód na podjeździe, wbiegł po schodach do domu. Drzwi
wejściowe były otwarte. Miał właśnie przez nie przejść, kiedy pojawił się
umundurowany policjant wyprowadzający grupką reporterów i fotografów.
- Znacie reguły tak samo jak ja, chłopaki - powiedział. - Podamy wam
wszystkie fakty, które będziemy mogli ujawnić, ale nie możecie pałętać się w środku,
zacierając ślady, i sami dobrze o tym wiecie. Przede wszystkim nie macie tu nic do
roboty. Poczekacie na zewnątrz, zanim nie skończymy inspekcji. Możemy udostępnić
wam telefon, ale to wszystko.
Mason przeszedł przez hol, pod arkadą i zajrzał do salonu. Jeden z
policjantów oddzielał liną miejsce, gdzie leżało ciało Carsona. Inny przepytywał
Morleya Edena, który na widok adwokata, zawołał:
- Wreszcie jesteś, Mason! Cholera! Wszędzie cię szukałem. Ten oficer chce
wiedzieć, kto dzwonił, kto odkrył zwłoki, co ty masz z tym wspólnego i te de.
Powiedziałem mu, że powinien o to wszystko spytać ciebie.
Adwokat wszedł na górę po schodach.
- Dobra - odezwał się suchy głos za jego plecami. - Masz mi coś do
wyjaśnienia, Peny?
Mason odwrócił się twarzą do porucznika Tragga, uśmiechającego się
enigmatycznie, jak przystało na profesjonalistę.
Kolejne zwłoki? - zapytał porucznik.
Kolejne zwłoki - odpowiedział adwokat.
To staje się twoim zwyczajem.
To jest także twoim zwyczajem, prawda?
Bo to mój zawód - obruszył się Tragg. - Muszę zajmować się zwłokami.
Tak jak ja - objaśnił go Mason. - Ale te nie ja odkryłem, lecz jeden z
dziennikarzy.
- A ty przypadkiem znalazłeś się tu we właściwym czasie?
A ja przypadkiem znalazłem się tu we właściwym czasie.
Jakże szczęśliwie się złożyło. Chciałbym, żebyś opowiedział nam o tym.
- Najpierw powinieneś zerknąć na salon. Kręciło się tam mnóstwo reporterów.
Tragg zmarszczył brwi, spojrzał na dół na ciało i powiedział:
Moi ludzie już się tym zajęli. Na razie porozmawiam z tobą. O co chodzi z
tymi zasiekami?
To pomysł sędziego Goodwina. Dom był elementem sprawy rozwodowej.
Sędzia go podzielił.
Kto mieszka po tej stronie?
Morley Eden, dżentelmen, który stoi obok ciebie.
Twój klient?
Mój klient.
Miło mi pana poznać, panie Eden - powiedział Tragg. - Dlaczego sądził pan,
że dojdzie tu do morderstwa?
- Wcale tak nie sądziłem - odparł Eden.
- Dlaczego więc uznał pan, że potrzebuje Perry’ego Masona?
Właśnie wniosłem sprawę do sądu w imieniu pana Edena przeciwko
Loringowi Carsonowi. Stąd wzięli się tu reporterzy - powiedział szybko adwokat.
Rozumiem. A kim jest Loring Carson?
To on zbudował ten dom. Sprzedał także działki, na których stoi budynek,
był stroną winna w sprawie rozwodowej, a teraz jest nieboszczykiem leżącym tam na
podłodze.
- No, no - rzucił Tragg. - To wyjaśnia sytuację. A kto mieszka w drugiej
części domu?
- Zgodnie z rozporządzeniem sędziego Goodwina, należy ona do Vivian
Carson.
Zony nieboszczyka?
Obecnie wdowy - uściślił Mason.
Przyjmuję poprawkę - Tragg udał, że kłania się z pokorą. - A wie pan może,
panie Mason, gdzie obecnie przebywa pani Carson?
Zakładam, że w swojej części posiadłości.
A jak się tam dostać?
Są dwa sposoby: możesz skoczyć z trampoliny przy basenie i przepłynąć
pod zasiekami, albo okrążyć ogrodzenie aż do betonowego słupa na podjeździe, gdzie
zaczyna się płot, i drugą stroną podjazdu dotrzeć do bocznych drzwi.
Można też przeczołgać się pod drutami? - zapytał Tragg, ściągając wargi.
Można też przeczołgać się - zgodził się Mason - ale byłoby to dość
ryzykowne nawet dla mężczyzny przeciętnej postury. Te zasieki zrobiono z pięciu
rzędów kolczastego drutu. Rozciągnięto je tak mocno, jak tylko pozwalały ludzka
pomysłowość i nowoczesna technika.
Kobieta o smukłej figurze mogłaby przecisnąć się pod spodem bez
większych trudności, zwłaszcza gdyby rozebrała się do... powiedzmy podstawy. Co,
Mason?
Albo miałaby na sobie bikini - przyznał prawnik. - Pamiętaj jednak, że to był
twój pomysł, Tragg. Ja tego nie sugerowałem, ubrałem tylko twoje podejrzenia w
słowa.
Och, to nie moje podejrzenia, Mason. Nie moje. Ja tylko sprawdzam różne
możliwości... wyłącznie możliwości. - Zmarszczył z namysłem brwi, cofnął się kilka
kroków w głąb arkady i stamtąd obejrzał salon. Jeden z policjantów pochwycił jego
wzrok i powiedział:
Lepiej niech pan spojrzy tu, poruczniku. Widać tu mokrą plamę, jakby ktoś
rozlał trochę wody, może ze szklanki.
Tragg zaczął schodzić ze schodów, zatrzymał się i, odwracając się do Masona,
stwierdził:
Zapewne szczupła kobieta mogłaby przecisnąć się pod ogrodzeniem, kobieta
w bikini, mokrym bikini. Bardzo ci dziękuję za tę sugestię, Perry. Zapamiętam ją.
To nie była moja sugestia - zaprzeczył adwokat. - Sam na to wpadłeś.
Właśnie - Tragg uśmiechnął się. - Ja na to wpadłem, tylko sugestia była
twoja.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mason wziął Edena pod rękę i zaciągnął w głąb holu.
Jak Loring Carson się tu dostał? - zapytał.
Sam chciałbym to wiedzieć. Można to wyjaśnić tylko w jeden sposób: kiedy
budował dom, używał duplikatu kluczy, żeby wejść do środka i wykonać prace
wykończeniowe. Przecież postawienie domu i zawieszenie drzwi to nie wszystko.
Wciąż miał sporo roboty wewnątrz, no a żaden budowlaniec nie lubi, jak publika
swobodnie wchodzi i wychodzi z otwartego wnętrza.
Carson nie oddał ci kluczy, kiedy wykończył dom?
Myślałem, że oddał - powiedział dość zirytowany Eden. - Wręczył mi dwa
komplety, ale pewnie zatrzymał sobie trzeci.
Nie wiedziałeś, że zamierza tu przyjechać?
Oczywiście, że nie.
Gdzie dziś byłeś?
Pojechałem do twojego biura, żeby podpisać wniosek do sądu. Ciebie nie
było. Przeczytałem wniosek i podpisałem. Panna Street pełniła rolę notariusza.
Powiedziała, że mam czekać tu na ciebie o pierwszej i że przed twoim przyjazdem nie
wolno mi wpuszczać do środka reporterów.
A co robiłeś potem?
Wróciłem do swojego biura.
Co się działo, kiedy tam dotarłeś?
Mnóstwo dziennikarzy dzwoniło z pytaniami o oskarżenie, która wniosłeś
do sądu. Wszystkim mówiłem, że o pierwszej będę w domu, że ty też tam będziesz i
że wówczas złożę oświadczenie i pozwolę im zrobić zdjęcia. Powtarzałem, że na
razie nie mam nic do powiedzenia.
Nie wiedziałeś, że w domu leżą zwłoki Carsona?
Jasne, że nie.
A kiedy widziałeś go ostatni raz?
Dość dawno temu.
Carson był w moim biurze. Sporo się przechwalał, ale sądzę, że chciał
przede wszystkim odwieść mnie od składania w twoim imieniu oskarżenia o
oszustwo. Powiedział, że jest zaangażowany w jakieś negocjacje i wytoczony mu
proces postawiłby go w bardzo niekorzystnym świetle.
Eden zmarszczył brwi. - Domyślałem się, że negocjował jakiś układ i chciał
uniknąć rozgłosu, dopóki go nie podpisze.
- Domyślasz się, czego dotyczył ten układ?
Eden potrząsnął głową.
- Facet zachowywał się dość arogancko – zauważył adwokat. - To pewnie
typowe dla niego. Biorąc pod uwagę, że zamierzałem wytoczyć mu sprawę o
oszustwo, nie chciałem z nim rozmawiać. Powtarzałem, że powinien zatrudnić
adwokata. Powiedział, że nie ma żadnego, że może sam ze mną porozmawiać i
zarzucił mi, że przesadzam z zawodową etyką. Szczerze mówiąc, zmieszałem się.
Zachowywał się przyjacielsko, jakby chciał załatwić sprawę jak mężczyzna z
mężczyzną, a ja musiałem zająć stanowisko adwokata, który nie będzie omawiał z
nim niczego, dopóki nie wynajmie sobie prawnika.
To typowe dla Carsona - stwierdził Eden. - Umiał naciskać. Kiedy czegoś
chciał, po prostu przyczepiał się jak rzep.
Jak on się tu dostał? - zastanawiał się Mason. - Samochodem?
Nie wiem. Kiedy przyjechałem, były tu tylko auta reporterów. Potem
przyjechali inni.
- Jedno jest pewne - orzekł Mason. - Już stąd nie wyszedł. Albo dotarł tu
taksówką, albo ktoś go przywiózł. Jeśli prawdziwe jest drugie rozwiązanie, kierowca
mógł odjechać. Przyjechałeś tu prosto ze swojego biura?
Właściwie nie - odparł Eden. - Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta mówiąc,
że ma informacje o nieruchomości, którą chcę kupić. Powiedziała, że jeśli spotkam
się z nią za pół godziny, powie mi, jak zaoszczędzić dziesięć tysięcy dolarów i że
weźmie tysiąc jako swój udział.
Co zrobiłeś?
Powiedziałem, że spotkam się z nią i wysłucham, co ma do powiedzenia.
Kim była?
Nie podała mi nazwiska. Stwierdziła, że nie znam jej, ale że będzie w
ciemnozielonym kostiumie z białym goździkiem w klapie.
Ciemnozielony kostium - powtórzył z zastanowieniem Mason. - To przez
niego pomylono Vivian Carson z Nadine Palmer. Obie miały na sobie ciemnozielone
kostiumy. Dobra, więc pojechałeś na spotkanie. Rozmawiałeś z nią?
Nie. Czekałem pół godziny. Nie pojawiła się. Mason zmarszczył brwi.
Więc to opóźniło twój powrót do domu?
- Można by tak powiedzieć... chociaż twoja sekretarka powiedziała mi, że
miałeś się z kimś spotkać przed przyjazdem do biura i że nie muszę się śpieszyć - tak
więc dotarłem tu na pierwszą.
- Nie widziałeś pani Carson, kiedy przyjechałeś?
- Nie.
- A nie zauważyłeś, czy jej samochód stał zaparkowany po drugiej stronie
domu?
- Nie.
Mogłeś go nie zauważyć?
Jasne. Miałem inne sprawy na głowie. Zresztą mogła go wstawić do garażu.
Jest za ogrodzeniem.
Mason przyjrzał się mu z namysłem.
- Ustalmy dokładnie czas, Eden - zaproponował. - O której właściwie tu
dotarłeś?
Nie mam pojęcia - odparł zirytowany Eden. - Kilka minut przed... może po
pierwszej. Nie rób mi przesłuchania.
Nie robię - odparł Mason. - Muszę poznać fakty. A także ustalić, o której
wyszedłeś z biura. Policja zażąda tych informacji, i to z dokładnością co do minuty.
Ja im tego nie powiem - warknął Eden. - Nie prowadzę interesów ze
stoperem w ręku. Nie wiem, o której wyjechałem z biura.
Byłeś sam?
Tak. Pojechałem w sprawie działki, o którą toczy się sprawa, poczekałem na
kobietę ubraną na zielono, a po jakiejś pół godzinie uznałem, że nie mogę dłużej
czekać, więc pojechałem prosto tutaj.
Zauważyłeś nóż tkwiący w plecach Carsona?
Tak.
Widziałeś go wcześniej?
Chyba tak.
Gdzie?
Zdaje mi się, że to nóż od kompletu, a raczej duplikat noża od kompletu,
który dał mi Carson.
Carson podarował ci noże? - zdziwił się Mason.
Tak. Kiedy skończył dom, wręczyłem mu czek z ostatnią wypłatą, a on
powiedział, że ma dla mnie drobny prezent - umocował magnetyczny wieszak na
noże przy kuchence. Dał mi cały komplet, od małych nożyków po noże do krojenia
chleba, pieczeni i nóż do wszystkiego z drewnianą rączką. Chyba równocześnie kupił
taki sam zestaw dla siebie. Jeden z tych noży przypomina ten tkwiący w ciele.
Nie wiesz jednak, czy pochodzi on z zestawu, jaki sprezentował ci Carson?
Na Boga, nie wiem. Co ty sugerujesz? Widziałem ciało Carsona. Pewnie ty
zobaczyłeś je wcześniej. Starałem się nie podchodzić blisko, tylko tyle, żeby upewnić
się, że to rzeczywiście Carson. Potem dziennikarze zarzucili mnie pytaniami. Chyba
nie powinni robić tyle zamieszania?
Nie powinni - zgodził się Mason - i nie złość się na mnie, że próbuję ustalić
twoją wersję zdarzeń. Policja będzie chciała wiedzieć wszystko o tym, co robiłeś.
Ustalą, z ilu godzin potrafisz się wyspowiadać. Zapytają o nazwiska świadków,
którzy mogliby potwierdzić, że cię widzieli.
Ale ja nie mogę im podać nazwisk świadków. O ile godzin im chodzi? To
znaczy, o jak długi czas będą mnie pytać?
To zależy od godziny śmierci, jaką ustali lekarz sądowy, który przeprowadzi
sekcję zwłok.
Będą więc musieli uwierzyć mi na słowo - orzekł Eden.
Nie uwierzą w ani jedno twoje słowo - uzmysłowił mu Mason.
Wszedł pod arkadę wiodącą do salonu, gdzie Tragg czołgał się na kolanach,
przechylając głowę, by zbadać refleksy światła, jakie odbijały się w kałużach wody.
Będę panu jeszcze potrzebny, poruczniku? - zapytał.
Czy będziesz mi potrzebny - powtórzył Tragg. - Nie wygłupiaj się, jeszcze z
tobą nie zacząłem. I nie pozwól Edenowi się oddalać. Z nim też jeszcze nie zacząłem.
A co robisz teraz? - zaciekawił się adwokat.
W tej chwili próbuję odkryć pochodzenie wody na podłodze. Myślisz, że to
mogą być roztopione kostki lodu?
Co by znaczyło, że Carson popijał w chwili śmierci drinka?
Właśnie.
Tego nie wiem. Ale może chciałbyś rozważyć pewną sugestię?
- No?
- Jak poprzednio wspomniałem, stosunkowo łatwo można przedostać się z
jednej strony ogrodzenia na drugą basenem. Druty biegną wzdłuż powierzchni
basenu, ale nie pod wodą. Ktoś mógł zanurkować pod nim i wypłynąć po drugiej
stronie.
Myślisz, że ta woda pochodzi z basenu?
Jest taka szansa - potwierdził Mason. - Zapewne woda w basenie jest
chlorowana o wiele bardziej niż woda pitna. Gdybyś zdobył jakieś małe buteleczki i
pozbierał tę wodę, zanim wyparuje...
Tragg zwrócił się do jednego z policjantów:
- Kiedy Mason zaczyna z tobą współpracować, z całą pewnością coś knuje.
Właśnie miałem zaproponować, byśmy wzięli tę wodę do analizy chemicznej, a
Mason, rzecz jasna, zauważył, że przyglądam się kałużom i zgadując, co mam na
myśli, zasugerował rzecz bardzo konstruktywną.
Porucznik podniósł się, otrzepał kolana i dłonie, i zażądał:
- Połączcie się z kwaterą główną przez radio. Niech dyżurny wyśle tu wóz ze
sterylnymi probówkami i pipetami. Chcę zebrać maksymalną ilość wody, zanim
wyparuje.
Policjant skinął głową i wybiegł do policyjnego samochodu, gdzie było radio.
Tymczasem Tragg zwrócił się do Morleya Edena:
- W jaki sposób Carson wszedł do tego domu? Nie zostawia pan otwartych
drzwi?
Eden potrząsnął przecząco głową. - Jest jeszcze jedna rzecz, o której
chciałbym napomknąć - wtrącił się Mason.
Mów - polecił Tragg. - Zapomniałem, kto zalecał lękać się Greków
przynoszących dary, ale o ile pamiętam, ostatecznie je wzięto. Ja również przyjmę
wszystkie ustne podarunki, jakie masz dla mnie, ale nie lekceważ faktu, że każda
twoja kolejna sugestia zwiększa moje podejrzenia.
Nic nie szkodzi - stwierdził Mason. - Teraz po prostu zbierzemy fakty, a
sprawdzić możemy je potem.
To, oczywiście, poważna rzecz w wydziale zabójstw: zbieranie faktów. Co
znowu chcesz zasugerować?
Wydaje mi się - zaczął Mason - że odkryjesz, iż Carson miał komplet kluczy
do domu. Jak wiesz, to on go zbudował, a następnie sprzedał Morleyowi Edenowi.
Najpierw sprzedał działki, potem zawarł kontrakt na budowę domu, płatny w ratach.
Rozumiem. Cóż, normalnie nie wyjmujemy niczego z kieszeni
nieboszczyka, zanim nie zjawi się ktoś z biura koronera, ale w tej sytuacji największą
wagę odgrywa czas. Przejrzyjcie mu kieszenie, panowie, tylko spiszcie wszystko, co
znajdziecie. Lada chwila powinien tu dotrzeć policyjny fotograf i ludzie koronera. A
zwracając się do Edena:
Mógłbym pana prosić o prześcieradło lub poszewkę na poduszkę - coś, co
moglibyśmy rozłożyć na podłodze i poskładać tam rzeczy wyjęte z kieszeni
nieboszczyka?
Zaraz przyniosę.
Wspaniale.
Tragg odszedł kilka kroków od ciała, mierząc je zmartwionym wzrokiem.
Coś pana martwi, poruczniku? - zapytał Mason.
Wiele rzeczy mnie martwi - odparł policjant. - Spójrz na rękawy jego
koszuli. Droga rzecz, i te francuskie mankiety! Kamienie w spinkach pokryto czarną
emalią, ale widać, że są diamentowe. Zjawił się Eden z poszewką na poduszkę.
Jedna wystarczy, poruczniku?
Wystarczy.
Tragg ukląkł obok ciała i zaczął opróżniać kieszenie zmarłego.
- No, no - rzucił, otworzywszy książeczkę z czekami podróżnymi. - Pięć
tysięcy w czekach po sto dolarów na nazwisko A.B.L. Seymour. Wygląda na to, że
wykorzystywał dla własnych celów inne nazwisko. Może chodziło o zmylenie urzędu
podatkowego. Może uwił gdzieś miłosne gniazdko i musiał znosić komplikacje
związane z podwójnym życiem. A teraz portfel - ciągnął. - Banknoty po
tysiąc dolarów, w liczbie piętnastu. W kieszeni na biodrze ma portfel ze
studolarowymi banknotami. Można powiedzieć, że dobrze się wyposażył. Zobaczmy.
Interesują cię klucze... Oto i klucze.
Tragg wyciągnął skórzany futerał:
- Gdyby zechciał pan podejść tu, panie Eden, ze swoimi kluczami -
powiedział. - Porównam je z tymi Carsona i sprawdzę, czy zatrzymał sobie, jak pan
sugerował, jeden komplet do tego domu. Och, przepraszam, ta sugestia nie pochodziła
od pana, ale od Perry’ego Masona. To, rzecz jasna, żadna różnica, oceniając rzecz
pod jednym kątem, jednak pod drugim ogromna. Odkryłem już, ze sugestie
pochodzące od pana Masona są niemal zawsze słuszne. Często jednak raczej
gmatwają sprawy niż je wyjaśniają - przynajmniej na pewien czas.
Morley Eden wyciągnął swoje klucze.
- Zobaczmy... - rzucił Tragg. - To klucz do... do czego? Drzwi frontowych?
- Tak.
- Jakiś klucz został usunięty z pańskiego futerału. Tu jest puste miejsce. Wie
pan coś o tym?
Eden spojrzał z zakłopotaniem na Perry’ego Masona.
Przesyła pan sygnały paniki swojemu adwokatowi? - spytał Tragg. - A więc
to puste miejsce ma jakieś znaczenie. Może najpierw się tym zajmiemy, panie Eden,
jeśli pan pozwoli. I jeśli pana adwokat pozwoli.
Ależ proszę - powiedział Mason. - To ja prosiłem pana Edena o klucz do
drugiej części domu. Wypiął go pośpiesznie z futerału i oddał mi. W tego typu
futerale łatwiej jest nacisnąć dźwignię i zdjąć klucz razem z kółkiem niż sam klucz.
- Rozumiem - stwierdził wolno Tragg. - A do jakich drzwi pasował klucz,
który usunięto z futerału i wręczono panu, panie Mason?
Do drzwi po drugiej stronie domu. To znaczy, do bocznych drzwi.
Po drugiej stronie domu - tej, która przyznano pani Carson?
- Tak.
- Gdyby był pan tak uprzejmy i wyjął ten klucz, Mason, porównam go z
kompletem Carsona i sprawdzę, czy zostawił sobie klucze do obu części domu.
Mason podał mu klucz.
- Dziękuję - rzekł z przesadną uprzejmością policjant. - Wybaczcie mi
panowie, że tak sobie skaczę z tematu na temat. Po prostu głośno myślę. Zastanawiam
się, czy nie wpadliście we własną pułapkę. Kiedy zasugerowałeś, Mason, że być
może Carson miał klucze do domu i mógł wejść tu o dowolnej porze, przeoczyłeś
możliwość, że poproszę Edena o jego klucze, żeby porównać oba komplety.
Oczywiście, kiedy wyjął swój futerał, natychmiast odkryłem puste miejsce, a ty
musiałeś oddać brakujący klucz. Ale to nieważne. Zakładam, że w drugiej części
domu nie ma obecnie nikogo?
- Mieszka tam pani Carson - powiedział Eden.
Tragg bystrym wzrokiem porównał klucze wyjęte z kieszeni Carsona z
kompletem Edena.
Po co Masonowi klucz od drzwi pani Carson?
Nie wiem - odparł Eden.
Tak właśnie sądziłem - przyznał Tragg. - Mason rzadko zwierza się
komukolwiek ze swoich planów, a najrzadziej swoim klientom. Bez wątpienia uznał,
że jest w stanie bronić pańskich interesów. Może jednak będzie na tyle łaskaw, by
nam to wyjaśnić.
Chciałem sprawdzić, czy w tamtej części domu, nie ma mordercy - wyjaśnił
Mason.
Ależ jesteś dzielny!
No, nie wiem - zaczął ostrożnie Mason. - Morderstwo popełniono za
pomocą noża. A kiedy morderca użyje noża, nie ma już broni. To nie pistolet, z
którego można wystrzelić kilka kul.
- Rzeczywiście, bardzo logiczne - zgodził się Tragg.
- A może pomyślałeś, że mordercą jest kobieta? Miło, gdy cywile uzurpują
sobie prawa policji, choć czasem jest to dość kłopotliwe. Ty naprawdę lubisz
gmatwać dowody. Teraz, jeśli pozwolisz, pójdziemy razem na drugą stronę domu i
sprawdzimy, czego tam szukałeś.
Zapewne teraz znajdziesz tam panią Carson - powiedział Mason.
Och, tak uważasz? Słówko „teraz” oznacza zapewne, że nie było jej, kiedy
poszedłeś tam poprzednio.
Zgadza się. Była na zakupach.
No, no dowiadujemy się coraz więcej nowych rzeczy
- ucieszył się Tragg. - Pójdziemy teraz porozmawiać z panią Carson, zanim
będzie miała szansę dłużej zastanowić się nad instrukcjami, jakich niewątpliwie
udzielił jej Perry Mason.
Tragg zwrócił się do jednego z policjantów:
- Zbierzecie wodę z podłogi, każdą kropelkę. Kiedy nadjedzie wóz policyjny
ze sterylnymi probówkami i pipetami, macie się z nimi obchodzić ostrożnie. Najpierw
wyciągniecie korek z fiolki. Potem weźmiecie pipetę i wsadzicie do kałuży. -
Ostrożnie zaczniecie ssać z drugiego końca. W ten sposób ciecz przedostanie się do
środka. Nie może dotrzeć zbyt wysoko, bo zmiesza się ze śliną. Potem wyjmiecie
pipetę z kałuży, wsadzicie jednym końcem do probówki i będziecie delikatnie
dmuchać, aż zawartość przeleje się do fiolki. Powtarzajcie tę czynność, dopóki nie
osuszycie obu kałuż. Kiedy dotrą tu ludzie koronera, przekażcie im, że bardzo
chciałbym poznać dokładny czas śmierci. Chcę znać wszystkie fakty: pośmiertne
zesztywnienie, temperaturę ciała. Niech sprawdzą, kiedy ofiara zjadła ostatni posiłek,
zawartość żołądka i jelita grubego. W skrócie, zbierzcie dla mnie wszystkie
szczegóły. Zwrócił się do Masona.
Myślę, że pójdziemy teraz złożyć wizytę pani Carson. Pozwolę panu
dokonać prezentacji, a potem będę wdzięczny, jeżeli powstrzyma się pan od
wtrącania się do rozmowy, póki nie o to, co pan robił. Idziemy?
Wyjdziemy od frontu, wzdłuż podjazdu i dookoła betonowego słupa, do
którego przymocowano kolczaste zasieki - powiedział Mason.
Nie możemy po prostu obejść basenu? - zapytał Tragg.
Nie. To stanowczo za daleko. Druty przecinają patio, powierzchnię wody,
taras po drugiej stronie, potem biegną w dół wzgórza co najmniej przez dwieście stóp.
Kiedy postawiła zasieki, zrobiła to naprawdę dobrze - ocenił Tragg.
Mam powody wierzyć, że ogrodzenie ustawiono po to, by maksymalnie
zdenerwować pana Morleya - rzucił Mason.
I chyba się to udało - stwierdził Tragg. - Nie wyobrażam sobie nikogo, kto
wytrzymałby w domu, przez którego środek biegnie solidne, kolczaste ogrodzenie.
No, ale chodźmy, Mason, nie marnujmy czasu. Mam wrażenie, że każde opóźnienie
jest ci na rękę. Co powiedziałeś pani Carson?
Powiedziałem, że jej mąż został zamordowany.
Doprawdy? To bardzo źle. Wiesz przecież, że policja lubi jako pierwsza
przekazywać takie informacje. Okazane zdziwienie, żal czy inne emocje świadczą o
tym, jak dana osoba przyjęła wieści. W ten sposób zdobywamy niekiedy bardzo
cenne wskazówki.
Przykro mi - powiedział Mason. - Uznałem, że powinna wiedzieć.
I postanowiłeś, że będziesz jednoosobowym komitetem, który jej to powie?
Nie - zaprzeczył Mason. - Poszedłem sprawdzić, czy nie ukrył się tam
morderca, a ona weszła i... cóż, zaskoczyła mnie.
Zaskoczyła, co? A co takiego robiłeś?
Zamierzałem się właśnie rozejrzeć. Nie, przypomniałem sobie, że
korzystałem wtedy z telefonu.
Korzystałeś z telefonu? A to ciekawe. Zobaczmy. Reporterzy byli tutaj.
Najwyraźniej przyjechali, żeby opisać sprawę o oszustwo dotyczące domu
podzielonego kolczastymi zasiekami. Kiedy zobaczyli trupa, to była atrakcja, która
pozwoliłaby im zadziwić świat. Na pewno przez chwilę fotoreporterzy biegali
wszędzie dookoła, a potem dziennikarze popędzili do telefonu i zajęli każdy aparat w
polu widzenia. Potrzebowałeś telefonu z własnych powodów, a wszystkie dostępne
już zajęto. Ciekawe - dodał po chwili - czy pani Carson słyszała jakąś część twojej
rozmowy.
Będziesz musiał ją zapytać.
Na pewno to zrobię - obiecał Tragg, a oczy mu rozbłysły. - Dopilnuj, bym o
tym nie zapomniał, Mason. Jeśli przeoczę tę kwestię, przypomnij mi, dobrze? No,
przejdziemy się do pani Carson.
Czy jakiś klucz z kompletu Carsona pasuje do drzwi w tym domu? - spytał
adwokat.
Nie powiem ci, dopóki ich nie wypróbuję - odparł Tragg - ale kilka wygląda
identycznie. Myślę, że naprawdę zostawił sobie jeden komplet. Jednak dokładny test
zrobimy później. A teraz, jeżeli pozwolisz, bardzo bym chciał, żebyś przedstawił
mnie pani Carson.
Wziął Masona pod łokieć i obaj równym krokiem podeszli do drzwi.
- Musimy obejść cały płot? - zapytał Tragg.
Tak jest - potwierdził adwokat.
Wobec tego lepiej weźmy samochód. Jakiś blokuje podjazd. Czy
przypadkiem nie twój, Mason?
Mój.
Tragg przytrzymał otwarte drzwi wozu. Grupka reporterów pilnowana przez
jednego z policjantów natychmiast ruszyła do przodu.
Kiedy będziemy mogli z panem porozmawiać, poruczniku? - zawołał jeden
z mężczyzn.
Wkrótce - zapewnił go Tragg. - Ale muszę was prosić o cierpliwość.
Porobiliście już zdjęcia i zadzwoniliście do redakcji. Podam wam nowinki, jak tylko
jakieś będą - jeżeli tylko nie zakłóci to przebiegu śledztwa, oczywiście.
Czegoś się pan już domyśla? - zapytał ktoś.
W tej chwili nie zamierzam udzielać wywiadu - odparł porucznik.
Dokąd zabiera pan Masona? Co się stało?
Jedźmy stąd, Mason - rzucił po cichu Tragg. - Włącz silnik. Ruszajmy.
Prawnik uruchomił samochód. Tragg uspokajająco pomachał dłonią w stronę
dziennikarzy.
- Musicie zaczekać tu kilka minut, chłopcy - powiedział. - Nie chcemy,
żebyście zniszczyli ślady.
Objechali płot do słupa i ruszyli drugą stroną podjazdu.
Te zasieki są naprawdę niewygodne, co? - rzucił Tragg.
Bardzo.
Gdyby nie dwa podjazdy, jeden do głównych drzwi i jeden do bocznych,
byłoby to bardzo irytujące.
Myślę, że jest wystarczająco irytujące i teraz - stwierdził Mason.
Tak, na pewno. Korzystałeś z klucza do bocznych drzwi?
Tak.
Miałeś pozwolenie od właściciela?
Miałem. Morley Eden jest właścicielem.
To kwestia sporna. Chyba wydano jakieś rozporządzenie?
Tymczasowe, a nie ostateczne. Istnieje poza tym prawo apelacji. Wolę
wyciągać wnioski na podstawie wszystkich faktów.
Hmm... odpowiadasz jak prawnik.
Mason zatrzymał samochód przed bocznymi drzwiami.
Wydano chyba zakaz wchodzenia na ten teren? - zapytał Tragg.
Złamałem go. Co do tego nie ma wątpliwości. Jednakże jest to sprawa
pomiędzy mną a sędzią Goodwinem.
Rozumiem. Po prostu ustalam fakty. Teraz, jeśli pozwolisz, wypróbujemy
najpierw ten klucz. Chcę sprawdzić twoją historyjkę. Nie chodzi o to, że wątpię w
twoje słowa, ale może będę musiał zeznawać w sądzie, a obaj wiemy, że potrafisz
zniszczyć świadka w krzyżowym ogniu pytań.
Nie przerywając rozmowy, Tragg wsadził klucz do zamka, który odskoczył.
Porucznik otworzył drzwi, zamknął i nacisnął dzwonek.
Wewnątrz domu zabrzmiał gong. Kilka chwil później otworzyła im Vivian
Carson.
- To porucznik Tragg z wydziału zabójstw - przedstawił swojego towarzysza
Mason. - Chciałby...
Tragg wepchnął się między adwokata a kobietę:
Chciałbym zadać kilka pytań - dokończył z zachęcającym uśmiechem. -
Muszę ostrzec, że cokolwiek pani powie, może zostać użyte przeciwko pani oraz że
nie musi pani odpowiadać na pytania w nieobecności swojego adwokata. Jednak
zapewniam panią, pani Carson, że współczujemy pani i zamierzamy sprawić jak
najmniej kłopotu. Gdzie była pani w czasie, gdy popełniono morderstwo?
Nie wiem - odparła, patrząc mu prosto w oczy - ponieważ nie wiem, kiedy
popełniono morderstwo.
Zgadza się. To bardzo dobra odpowiedź. Można by niemal przypuścić, że
podsunął ją pani Perry Mason. - Jeżeli pani pozwoli, przejdziemy do pani części
salonu. A przy okazji, jak podzielono dom?
Ogrodzenie przecina salon. Większość pokoju znalazła się po mojej stronie,
gdyż tu jest jadalnia. Mam także pomieszczenie gospodarcze, kuchnię, prysznic i
przebieralnie przy basenie oraz pomieszczenie dla służby. Tam mieszkam.
Ma pani kuchnię?
Tak.
Możemy tam zajrzeć?
Poprowadziła ich, ale Tragg zatrzymał się raptownie i przyjrzał
wywoskowanym kafelkom przy wejściu.
Proszę o wybaczenie - powiedział - ale jest tu miejsce, które nie błyszczy się
tak jak reszta podłogi. Czy coś tu rozlano?
Weszłam do domu z torbami zakupów. Pan Mason powiadomił mnie o
śmierci męża i upuściłam zakupy. Torby były ciężkie, a mnie nagle opuściły siły.
Rozumiem. I co się stało?
Rozdarł się karton z mlekiem i stłukła butelka z sosem do sałatek. Wytarłam
plamę.
W porządku. A gdzie wtedy stał Mason?
Przy telefonie.
Co robił?
Dzwonił do kogoś.
Słyszała pani rozmowę?
Częściowo, choć może i wszystko.
Co mówił? Bardzo ciekawi mnie, dlaczego pan Mason uznał, że tak bardzo
potrzebuje telefonu, że aż złamał sądowy nakaz. W końcu, jak pani wie, adwokat jest
przedstawicielem prawa i powinien popierać decyzje sądu. Co takiego mówił?
Dawał komuś instrukcje. Chciał, żeby kogoś śledzono.
Usłyszała pani nazwisko osoby, która miała być śledzona?
To Nadine Palmer.
Tragg natychmiast wyjął z kieszeni notes i pospiesznie coś zapisał.
Nadine Palmer - powtórzył. - Wie pani, kto to?
To kobieta, którą śledził detektyw mojego męża i przyłapał na romansie.
No, no. A Peny Mason zadzwonił do kogoś, żeby ją śledził.
Tak. Powiedział, że mają „dać jej ogon”. Dokładnie pamiętam to wyrażenie.
Tak, ogon. Czy padło nazwisko osoby, z którą rozmawiał?
Nie, chyba nie.
A może imię? - podsunął Tragg. - Na przykład... Paul?
Tak, to było to imię! Teraz sobie przypominam. Mówił do niego: Paul.
Właśnie wtedy weszłam do domu.
A co stało się potem?
Pan Mason musiał wyczuć moją obecność i obejrzał się. Przywitałam go z
sarkazmem i zaprosiłam, by rozgościł się i poczęstował wszystkim, na co ma ochotę.
A ten sarkazm, zgaduję, spłynął po Masonie jak woda po kaczce. Ale co
powiedział? Co zrobił z telefonem?
Po prostu odłożył słuchawkę i powiedział, że mój mąż został zamordowany.
A pani upuściła torby z zakupami?
Tak.
Podniosła je pani?
Tak.
I gdzie je pani postawiła?
W kuchni.
- Więc jeśli pani pozwoli, zajrzymy tam – zaproponował porucznik. - A przy
okazji, gdzie robiła pani zakupy?
W supermarkecie.
Tym pod szczytem wzgórza?
Nie, tamten jest dość mały. Mówiłam o supermarkecie.
Którym?
W Hollywood.
Ma pani wyciąg z kasy?
Tak.
- Dobrze. Zwykle się je numeruje. Możemy sprawdzić godzinę, o której tam
pani była, sprawdzając numer na pani rachunku z numerem w kasie. Proszę
zaprowadzić nas teraz do kuchni.
Vivian Carson wskazała drogę.
Wzrok Tragga przyciągnął stos zakupów obok zlewozmywaka.
- Cztery torby - powiedział. - Cztery wielkie torby.
- Tak.
Zastanówmy się. Skoro Mason był w domu, kiedy pani przyjechała, i skoro
upuściła pani dwie torby z zakupami, musiały gdzieś być dwie następne. Więc
wróciła pani do samochodu po resztę sprawunków...
Pan Mason je przyniósł.
Och. Powinienem odgadnąć, że się o to zatroszczył. A gdzie pani była, kiedy
on wnosił zakupy? Może przypadkiem weszła pani do salonu lub uchyliła drzwi, by
zajrzeć, co tam się dzieje?
Nie. Załamałam się. Kiedy wrócił pan Mason, siedziałam na krześle.
Wzrok Tragga, wędrujący po kuchni, zatrzymał się na wieszaku na noże.
- A to ciekawe - powiedział. - Noże wszelkiego rodzaju zawieszone na
magnetycznym wieszaku. A my mamy morderstwo popełnione za pomocą noża...
Pozwoli pani, pani Carson, że to zbadam.
Podszedł do wieszaka.
Widzi pan, że wszystkie są na miejscu.
Tak, rzeczywiście. Przynajmniej tak się wydaje - zgodził się Tragg. - Wiszą
w równych odstępach... A to co?
Wyciągnął rękę i odczepił rzeźnicki nóż z drewnianą rączką.
To jeden z noży.
Naprawdę? - Tragg z namysłem obracał przedmiot w dłoniach. - Zgoda, to
jest nóż, ale nie wygląda na używany. Na ostrzu widać wypisaną kredą cenę: trzy
dolary i dwadzieścia centów.
Przecież wie pan, poruczniku, że dopiero się tu wprowadziłam. Nie
zadomowiłam się jeszcze i...
Ale mieszka tu już pani od... od kiedy?
Od niedzieli. Wprowadziłam się w niedzielę. W sobotę po południu
postawiono ogrodzenie, a ja wprowadziłam się w niedzielę rano.
- I przez tyle czasu nie miała pani okazji zerknąć na noże? - rzucił
powątpiewająco Tragg. - A czy przypadkiem, będąc na zakupach, nie kupiła pani
noża, który zastąpiłby ten tkwiący w plecach pani męża?
Vivian zaczęła coś mówić, potem nagle urwała i zająknęła się:
- Ja... ja...
Mason wszedł jej gładko w słowo:
- Pani nie musi odpowiadać na pytania porucznika Tragga. Wie pani o tym,
pani Carson.
Tragg spojrzał na prawnika ze sporą dozą niechęci:
A my nie musimy znosić pańskiego towarzystwa, panie Mason - stwierdził. -
Przedstawiłeś nas sobie i spełniłeś już swoją rolę. Nie musisz się tu dłużej kręcić.
Pani Carson i ja doskonale poradzimy sobie sami.
To dom pani Carson - zauważył adwokat. - Myślę, że ma prawo
zdecydować, kogo chce tu gościć.
Nie tak mówiłeś chwilę temu - przypomniał mu Tragg.
- Stwierdziłeś, że dom należy do Edena i, o ile pamiętam, wydano sadowy
zakaz wkraczania na ten teren. Jako przedstawiciel prawa mogę cię stąd wyrzucić
siłą. Nie chciałbyś chyba stawiać oporu policji? Poza tym mogę zawieźć panią Carson
na posterunek i tam ją przepytać, a ty dobrze o tym wiesz, Mason. Nie pozwolę,
byśmy utknęli w miejscu. Proszę, wróć do wyjścia i usuń się stąd bocznymi
drzwiami. Możesz wsiąść do swojego wozu, wrócić do części domu należącej do
Edena i tam na mnie zaczekać. Ruszaj w drogę, mecenasie.
Mason ukłonił się:
Z powodu sądowego nakazu i ponieważ pani Carson nie musi składać w tej
chwili żadnych orzeczeń, wyjdę z ochotą.
I zaczekasz u Edena, dopóki tam nie dotrę - przypomniał mu Tragg.
Zaczekam - odpowiedział. Pochwycił spojrzenie Vivian Carson i
ostrzegawczo zmarszczył brwi.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dwadzieścia minut później porucznik wrócił do części domu przyznanej
Edenowi. Znalazł właściciela i Masona w salonie.
Jak tam rozmowa z panią Carson? - zapytał adwokat.
Niezbyt satysfakcjonująca, i to dzięki tobie - odparł Tragg. - Jednak
powiedziała mi kilka rzeczy. Udzieliła więcej informacji, niż zdaje sobie z tego
sprawę.
Rozumiem. Może chciałbyś dowiedzieć się jeszcze czegoś ode mnie?
Chyba nie - odparł Tragg. - Boję się twoich podarunków. Ale mów.
Chciałbym zwrócić twoją uwagę na fakt - zaczął Mason - że rękawy koszuli
Carsona są mokre do wysokości łokci, natomiast rękawy marynarki pozostały suche.
Tylko podszewka jest wilgotna, prawdopodobnie nasiąkła wodą z koszuli.
A skąd to wszystko wiesz?
Wiem, bo powiedział mi jeden z dziennikarzy.
Chciałeś zwrócić na to moją uwagę. Co to według ciebie oznacza?
- Mamy basen i faceta w koszuli mokrej do łokci. Sądzę, że obie rzeczy się
łączą.
- Dobrze. Rozejrzymy się.
Tragg ruszył w stronę basenu, potem odwrócił się i stwierdził, że Mason i
Eden idą tuż za nim.
Chyba poradzę sobie bez waszej pomocy - powiedział.
Potrzebuje mnie mój klient, aby śledzić twoje odkrycia.
Życzenia twojego klienta nic mnie nie obchodzą.
Dobrze zatem. Powiem więc tak: masz nakaz rewizji?
Nie potrzebuję nakazu rewizji. Popełniono tu morderstwo i mogę szukać
dowodów.
Zgadza się. Możesz też trzymać z dala wszystkich, którzy mogliby
zniszczyć lub usunąć dowody, ale kiedy odchodzisz z miejsca zbrodni i zaczynasz
szperać po domu bez nakazu rewizji, prawny przedstawiciel właściciela domu ma
prawo...
Dobra, dobra - przerwał zirytowany policjant. - Nie zamierzam się z tobą
sprzeczać. Chodźcie, ale nie przeszkadzajcie mi i nie próbujcie ukryć ani zniszczyć
dowodów.
Wyszedł nad basen, przesunął wzrokiem po kolczastym ogrodzeniu rozpiętym
ciasno nad powierzchnią wody i biegnącym przez patio.
- Solidna robota - ocenił. - I sprytna.
Mason skinął głową.
- Trzeba by zanurkować, żeby przedostać się pod drutami - ciągnął Tragg. -
Rozciągnięto je tak mocno i blisko siebie, że nikt nie zmieściłby się między nimi, No
dobrze, rozejrzyjmy się.
Zdjął marynarkę, podwinął rękaw koszuli i na czworaka ruszył skrajem
basenu, zanurzywszy prawą rękę w wodzie, by sprawdzić każdy kafelek do
głębokości łokcia.
Jak sądzisz Mason, co tu znajdę,? - zapytał.
Nie wiem. Uznałem, że te mokre rękawy są dość znaczące.
Oczywiście, że są znaczące - rzucił Tragg, czołgając się wzdłuż basenu.
W drzwiach po drugiej stronie domu stanęła Vivian Carson.
- Czy mogę wiedzieć, czego pan szuka? - zapytała.
- Dowodów - odparł uprzejmie Tragg.
Okrążył cały basen po jednej stronie drutów.
- Tu chyba nic nie ma - stwierdził. - Zbadamy drugą stronę, chociaż nie wiem,
Mason, do czego zmierzasz. Pani Carson, zechciałaby pani postawić krzesło po
swojej stronie ogrodzenia? - zapytał. - Ja postawię krzesło z tej strony... Bardzo pani
dziękuję. Dzięki temu zakończę inspekcję, nie obchodząc całego płotu dookoła.
Eden przyniósł krzesło z prostym oparciem i postawił je przy drutach. Pani
Carson przyniosła podobne. Tragg wszedł na krzesło, przełożył nogę nad drutami i
przeszedł na drugą stronę. Tam zakończył inspekcję basenu.
- Nic nie znalazłem - oświadczył ze zdziwieniem.
Mason wskazał na betonowe schodki w płytszej części basenu.
A sprawdził pan tam, poruczniku?
Macałem ręką wszędzie wokół.
- I z tyłu? Z tej strony widzę, że chyba pierwszy stopień nie przylega ściśle do
podłogi.
I co z tego?
W typowych basenach... - zaczął Mason.
Dobra, rozumiem - przerwał niecierpliwie policjant i ponownie opadł na
kolana.
Zanim z tym skończę, pewnie zupełnie zniszczę sobie portki - rzucił. - Ja...
Miałeś rację, Mason. Między górnym stopniem a obramowaniem basenu jest szpara.
Mogę w nią wsadzić palec. Ale to nic nie znaczy.
Nie? - zapytał Mason.
Czekaj chwilę. Czekaj... Jest tu jakiś pierścień.
Jaki?
Metalowy, przyczepiony do jakiegoś kabla, pociągnę za niego i... - Tragg
oparł się jedną ręką a drugą pociągnął kółko. - Rusza się - zawołał. - Biegnie od niego
jakiś kabel. To... No, no, kto by pomyślał. Kto by pomyślał?!
Około dziesięć stóp od basenu podniosła się płytka na zawiasie, odsłaniając
kwadratowy schowek.
Tragg puścił pierścień i skoczył na równe nogi.
- A więc to tak - powiedział. - Tajny sejf. Zajrzyjmy, co jest w środku.
- Zostań tu - rzucił Mason do Edena i wspiąwszy się na krzesło przeszedł na
drugą stronę ogrodzenia. Pośpiesznie dołączył do policjanta. Obaj zajrzeli do
wyłożonej stalową płytką skrytki. Była szerokości około osiemnastu cali, głęboka na
jakieś dwie stopy.
- Ani źdźbła w środku - stwierdził Tragg.
Stojąca za nimi Vivian Carson zajrzała do ciemnego wnętrza schowka i
zapytała:
A co to takiego, u licha? Tragg podniósł wzrok.
Zakładałem, że pani nam to wyjaśni. Potrząsnęła głową.
Pierwszy raz to widzę.
Tragg zmarszczył brwi, aż zbiegły się w jedną linię.
Carson zbudował ten dom? - zapytał.
O ile wiem - potwierdził adwokat.
A basen?
Dom, basen, patio i resztę.
A więc to tak! - wykrzyknęła Vivian. - To tu chował pieniądze.
Jakie pieniądze? - zaciekawił się porucznik.
Tak namieszał w dokumentach, że nie można było odkryć żadnych
pieniędzy, które do niego należały - powiedziała bez tchu. - Sędzia Goodwin
wiedział, że mój mąż ukrywa swoje dochody i próbował zmusić go, by je ujawnił.
Przepytywał go dokładnie, czy ma konta oszczędnościowe, depozyty bankowe,
cokolwiek, co... A on zrobił to w trakcie budowy domu! Skonstruował skrytkę i tu
wkładał pieniądze i papiery wartościowe.
Tragg przyjrzał się jej z namysłem:
Wyciąga pani pochopne wnioski tylko dlatego, że jest tu pusta dziura.
Dobrze - odparła sucho. - Więc jakie są pańskie wnioski, poruczniku?
Tragg uśmiechnął się od ucha do ucha.
Ja najpierw gromadzą dowody. Do wniosków dochodzimy na sam koniec.
Gdybyśmy zaczynali od wyciągania jakichkolwiek wniosków, a potem szukali
potwierdzających je dowodów, bez przerwy pakowalibyśmy się w kłopoty.
Według mnie pani Carson uczyniła bardzo oczywistą uwagę, poruczniku -
odezwał się Mason.
Tak przypuszczam - przyznał Tragg - ale zawsze nabieram podejrzeń co do
ludzi, którzy za szybko wyciągają wnioski, nawet jeśli są logiczne. Więc pierwszy raz
widzi pani tę skrytkę, pani Carson?
- Tak.
- I po raz pierwszy zobaczyła pani odchylająca się na zawiasie płytkę?
- Tak, mówiłam już. Nic o niej nie wiedziałam. Jak to działa? Uruchamia się z
jakiegoś miejsca w basenie?
Tragg wrócił nad basen i zbadał stopień.
- To jest to, Mason - powiedział. - Odkryliśmy przyczynę mokrych rękawów.
Jeżeli Carson ukrywał dochody i chował to w tajemnicy przed żoną, a także,
zapewne, przed urzędnikami podatkowymi, to była idealna skrytka. Z tyłu schodków
jest pierścień połączony z kablem. Wystarczy pociągnąć ze dwa cale, by uruchomić
dźwignię. Sprężyna unosi w górę kafelek. To oczywiście doskonały motyw
morderstwa.
- Nie rozumiem, co ma pan na myśli - oburzyła się Vivian Carson.
To proste. Loring Carson mógł mieć tutaj sporo pieniędzy. O wiele więcej,
niż odkryto przy jego zwłokach. Mokre rękawy jego koszuli wskazują, że pośpiesznie
otworzył tajny schowek i wyjął mnóstwo forsy. A ktoś, kto ich bardzo pragnął,
wsadził mu nóż w plecy i zabrał skarb. To takie proste.
I kto teraz wyciąga pochopne wnioski, Tragg? - wtrącił się Mason.
Ja - przyznał policjant. - Zrobiłem to, ponieważ chciałem zobaczyć reakcję
pani Carson.
Dobrze - odezwała się Vivian. - Widzi pan moją reakcję. Właśnie teraz.
Próbuję być w porządku i nie chcę zachowywać się jak hipokrytka. Nie zamierzam
udawać żalu, którego nie czuję. Loring Carson był parszywcem, draniem, ale był też
człowiekiem i moim mężem, co, oczywiście, oznacza, że kiedyś byliśmy ze sobą
bardzo blisko. Przykro mi, że nie żyje, ale jeśli w grę wchodzą sprawy majątkowe,
chciałabym mieć zapewnioną ochronę. Wszystko, co schowano w skrytce, jest moją
własnością.
- A jak pani to sobie wytłumaczyła? - spytał Tragg, patrząc na nią z
zastanowieniem.
Ponieważ sędzia Goodwin zamierzał przyznać mi większą część pieniędzy.
Uważał, że to większość naszego wspólnego majątku została gdzieś ukryta. Pan
Mason może to potwierdzić. To żaden sekret. Sędzia stwierdził to na otwartej
rozprawie.
Skoro takie ma pani przekonanie - zaczął Tragg - gdyby dowiedziała się
pani o tym schowku, zabrałaby pani wszystko, co było w środku?
Chwilę - wtrącił się Mason. - To nie jest uczciwe pytanie. Skoro nie
wiedziała nic o sejfie...
To moje pytanie i jest uczciwe - upierał się Tragg. - To pytanie policjanta. A
więc, pani Carson, gdyby wiedziała pani o istnieniu sejfu, czy coś by pani z niego
wyjęła?
Spojrzała mu w oczy i powiedziała:
Nie zamierzam kłamać ani zachowywać się jak hipokrytka. Zapewne
wzięłabym.
Przynajmniej jest pani szczera i uczciwa - ocenił porucznik. - W tych
okolicznościach, pani Carson, obawiam się, że będzie pani musiała pojechać ze mną i
odpowiedzieć na więcej pytań. Odpłacę pani równą szczerością: postaramy się o
nakaz rewizji i przejrzymy wszystko kawałek po kawałku. Spróbujemy odkryć, co
było w sejfie.
Czy to znaczy, że mam uważać się za osobę aresztowaną?
Ależ nie - zaprzeczył Tragg. - Może pani uważać się za młodą kobietę
chętną do współpracy z policją, ciesząca się, że może pojechać ze mną do centrum i
odpowiedzieć na pytania oraz oczyścić się z podejrzeń.
Zwrócił się do Masona:
Zamierzam prosić o to samo pańskiego klienta, panie Mason. Poproszę go,
by wsiadł z nami do samochodu. Powiem również, mecenasie, że zamierzam prosić,
by natychmiast opuścił pan ten dom. Chcę wszystkich stąd usunąć. Opieczętuję go, a
kiedy tu wrócę, przeszukamy każdy kąt i każdą dziurę.
Proszę bardzo - odparł Mason, zirytowany. - Typowa psychologia policyjna.
Zamykasz drzwi, kiedy konia już skradziono. Loring Carson nie przyszedł na
piechotę. Dostał się tu samochodem. Prawdopodobnie własnym. Ktokolwiek z nim
był, zabrał samochód i zostawił ciało. Wszystkie ślady na niebie i ziemi wskazują, że
Carson był martwy, kiedy jego towarzysz opuszczał dom...
Wiem, wiem - przerwał mu Tragg. - Zachowujesz się jak wszyscy
praworządni obywatele, którzy lubią pouczać policję, jak prowadzić sprawę. Do
twojej wiadomości, Mason, jak tylko tu przyjechałem i zidentyfikowałem zwłoki,
wydałem nakaz poszukiwania wozu Carsona. Znajdziemy go, gdziekolwiek jest.
Znamy markę i numer rejestracyjny samochodu, mamy jego opis. Co więcej,
sprawdzamy lotnisko i drogi wylotowe z miasta. Ktokolwiek jedzie teraz wozem
Loringa Carsona, zostanie zatrzymany i odpowie na pytania. Najprawdopodobniej
będzie to podejrzany numer jeden. Mimo że doceniam pańskie sugestie, mecenasie,
przypuszczam, że policja potrafi rozwiązać tę sprawę bez pana. Wobec najnowszego
odkrycia, które zmienia kategorię sprawy, odprowadzę cię do drzwi. Wyjdziesz stad i
będziesz się trzymał z dala. Pani Carson i pan Eden pojadą moim wozem; ty masz
własny samochód. Wiem, że masz wiele pilnych spraw wymagających uwagi i nie
chcę zatrzymywać cię dłużej.
Odwrócił się do pozostałych.
- Wychodzimy i niech nikt nie dotyka tej płytki. Zamierzam wezwać speców
od odcisków palców, więc proszę, trzymajcie się z dala. Ruszamy. Przekażę
instrukcje moim ludziom na zewnątrz.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Mason włożył klucz do zamka drzwi od korytarza, opatrzonych tabliczką
„Perry Mason - gabinet prywatny”. Wszedł do biura i napotkał niespokojne spojrzenie
Delii Street.
Chyba wpakowałeś się w nie lada aferę - stwierdziła.
Tak - przyznał. - Wiesz, co się stało?
Zamordowano Loringa Carsona. W tej chwili wiem niewiele więcej. A ty?
Wiem, że miał mokre rękawy koszuli i suche rękawy marynarki, co
świadczy, że zdjął ją i do łokci zanurzył ręce w wodzie, a potem włożył marynarkę.
Idąc za tą wskazówką porucznik Tragg odkrył sprytnie ukryty pierścień z tyłu za
stopniami prowadzącymi do płytkiej części basenu. Ciągnąc za ten pierścień można
było podnieść jeden z kafelków w patio. Pod nim znajdowała się skrytka szerokości
około siedemnastu cali i głęboka na dwie stopy. Wszystko wskazuje na to, że
chowano w niej kosztowności, ale nikt nie może tego udowodnić. Muszę ustalić czas,
Delio. Wydaje mi się, że nasz klient Morley Eden coś kręci. Chciałbym ustalić czas
morderstwa tak dokładnie, jak tylko możemy. Muszę też sprawdzić kilka innych
rzeczy. O której Carson przyszedł do biura?
- Sprawdzę w notesie - odparła Della Street.
Podeszła do swojego biurka i wyjęła notes:
Zjawił się tutaj chwilę po dziewiątej trzydzieści pięć. Postawiłam krzyżyk
przy tej godzinie. Wyszedł zaraz po dziewiątej czterdzieści pięć.
W korytarzu stał Paul Drakę i dokładnie mu się przyjrzał - przypomniał
sobie Mason. - A przy okazji, co z Paulem? Złożył już raport w związku z zadaniem,
jakie zleciłem mu przez telefon?
Mówił mi tylko, że nad nim pracuje i że Loring Carson został zamordowany.
Spróbuj połączyć się z Paulem - poprosił Mason.
- Niech pomyślę: skończyłem dyktować tekst wniosku do sądu o dziewiątej,
prawda?
Trochę wcześniej. Nagrałeś tekst na dyktafon. Kazałam maszynistkom
przyjść wcześnie rano. Zaczęły pisać przed ósmą trzydzieści. Wniosek był gotowy,
zanim wyszedłeś, to jest jakieś pięć minut przed dziesiątą... Przycinałeś włosy?
Owszem - przytaknął Mason. - Przyciąłem włosy, ogoliłem się, zamówiłem
też masaż i manicure z polerowaniem paznokci. Kazałaś mi wyglądać jak najlepiej
dla prasy i uznałem to za dobry pomysł.
A może chciałeś wyglądać jak najlepiej dla Nadine Palmer?
Nadine Palmer coś kombinowała - odparł Mason.
- Delio, przypuśćmy, że pływałaś w samej bieliźnie. Co by było potem?
- Niby ja? - spytała.
- Ty.
- Mam modną i cokolwiek przejrzystą bieliznę. Nylonową, więc gdy jest
mokra, niewiele ukrywa. Ufam, że twoje pytanie jest naukowe i nie osobiste.
Mason zmarszczył czoło.
- Jest naukowe - odparł - nie osobiste i nie daje mi spokoju.
Della Street, która w czasie tej rozmowy wykręcała numer telefonu, rzuciła do
słuchawki:
- Jest tam Paul? W biurze jest pan Mason. Chciałby się z nim zobaczyć.
Gdyby mógł tu zajrzeć... Dobrze, dziękuję - powiedziała po chwili i odłożyła
słuchawkę. - Paul zaraz przyjdzie.
Adwokat wyjął papierosa z bocznej kieszeni marynarki.
- A to co? - zapytała Della.
- To był bardzo wilgotny papieros - odparł Mason. - Przypuśćmy więc, Delio -
wrócił do tematu - że młoda kobieta idzie pływać w staniku i majtkach, potem ściąga
mokrą bieliznę, ale nie chce jej porzucać w miejscu, gdzie zostałaby znaleziona.
Chowa więc ją do torebki, prawda?
Chyba że postanowiła, że wyschnie na jej ciele.
Sądzę raczej, że Nadine Palmer wycisnęła swoją bieliznę z wody i
wepchnęła do torebki.
- A dlaczego pływała niemal nago? - zaciekawiła się Della.
- To coś, co może nas bardzo dotyczyć. Ona...
Urwał, ponieważ Paul Drakę zastukał do drzwi w umówiony sposób. Della
otworzyła.
- Masz coś na Nadine Palmer? - zapytał Mason, gdy detektyw wszedł do
środka.
- Nic.
Najwyraźniej Nadine Palmer niemal nic nie miewa na sobie - powiedziała z
powagą Della.
Co takiego? - zdziwił się Drakę.
To tylko moja teoria - wyjaśnił Mason. - A co z taksówką, Paul?
Och, znalazłem. Kierowca zawiózł pasażerkę na lotnisko. Jednak możemy
tylko zgadywać, co zrobiła, gdy tam dotarła. Może wsiadła do samolotu, a może
jedynie zmieniła taksówkę i wróciła do miasta. Jeśli wsiadła do samolotu, kupiła bilet
na inne nazwisko. Obdzwoniliśmy większe linie lotnicze, szukając rezerwacji na
nazwisko Palmer, ale nic nam to nie dało. Powiem ci coś jeszcze o tej dziewczynie:
szuka jej policja.
Naprawdę?
Tak jest. Pytali o nią i powiedzieli dozorczyni bloku, żeby nie wpuszczała
do mieszkania nikogo, dopóki sami nie zjawią się z nakazem rewizji. Opieczętowali
drzwi.
- A to ciekawe - ocenił adwokat. - Dlaczego to zrobili?
- Nie wiem, ale idą za jakimś tropem. Przypuszczam tylko, że nie wiedzą, a w
każdym razie sprawiają takie wrażenie, dokąd pojechała taksówką. Jesteśmy więc
krok przed nimi.
Mason zmrużył oczy, skupiony.
Powiedziałem jej coś, co uruchomiło cały łańcuch zdarzeń. Ciekawe, co to
było.
O co chodzi z tym, że Nadine nic nie miewa na sobie? - zapytał Drake.
To tylko teoria. Na podstawie wilgotnego papierosa. Oto on, spójrz Paul.
I jak, według ciebie, zamókł? Wrzucono go do basenu?
Nie. Pomyślałem, że Nadine mogła rozebrać się i w bieliźnie wskoczyć do
wody. Potem zdjęła bieliznę, wykręciła ją z wody, wsadziła do torebki, włożyła samą
sukienkę i wróciła do domu. Coś, co jej powiedziałem, pomogło jej wpaść na pewien
pomysł. Pamiętam, że mówiłem o Loringu Carsonie i... Hej, czekajcie, zapytałem, czy
zna...
Mason gwałtownie zwrócił się do Delii:
- Chwytaj za telefon. Zarezerwuj mi pierwszy możliwy samolot do Las Vegas.
Zadzwonię z lotniska, wtedy podasz mi numer lotu. Pojadę taksówką. Nie będę
musiał szukać miejsca do zaparkowania. Powinienem zadzwonić akurat, gdy
załatwisz potwierdzoną rezerwację. - Paul, ty kontynuuj swoją robotę. Dowiedz się
wszystkiego, co można, o Nadine Palmer. Spróbuj dostać się do policyjnych kartotek
i odkryć, jakie oświadczenie wystosuje policja, by uzyskać nakaz rewizji.
Delii wyjaśnił:
- Policja zatrzymała Morleya Edena w celu przesłuchania. Mają też Vivian
Carson. Raczej nie będą ich trzymać zbyt długo, a gdy tylko zwolnią, Eden
prawdopodobnie
zadzwoni do biura. Niech tu przyjdzie. Przekaż mu że interesuje mnie
ustalenie dokładnego czasu wydarzeń Niech mówi o wszystkim, co się z tym wiąże:
gdzie był co robił. Stenografuj, ale niezbyt jawnie. Nie chcę, żeby pomyślał ze
zaciskamy mu pętlę na szyi albo wywieramy jakkolwiek nacisk. Na pewno o
wszystkie te - pytała go policja i w tej chwili powinien mieć je świeżo poukładane w
pamięci. Jadę.
Mogę cię podrzucić - zaproponował Drake.
Wezmę taksówkę - powtórzył Mason. - Ty zajmij się swoją pracą.
Otworzył szeroko drzwi, wybiegł do holu i popędził do windy
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Goniec kasyna w Las Vegas obejrzał trzy jednodolarowe banknoty, które
Mason wsadził mu w dłoń.
Genevieve... jasne, to jedna z hostess - powiedział.
Możesz ją wskazać? - zapytał adwokat.
Proszę tędy.
Poprowadził go obok baru do ogromnego kasyna, wypełnionego dźwiękiem
kręcących się ruletek, kół fortuny i rzucanych kostek. Przy stołach do gry w oczko
siedziały młode kobiety w obcisłych sukniach. Na końcu sali monotonnie brzęczały
automaty do gier, a od czasu do czasu obwieszczano przez głośnik:
Wygrana na maszynie numer dwadzieścia jeden... wygrana na dwadzieścia
jeden... Na maszynie numer czternaście podwójna wygrana. Podwójna wygrana na
czternastce.
Tam stoi - powiedział goniec.
Która to? - spytał Mason.
Ta jak modelka.
Dla mnie wszystkie wyglądają jak modelki. Chłopak wyszczerzył zęby.
Za to im płacą. Ona jest najlepsza. Ta po prawej. - Dzięki.
Mason przeszedł na drugi koniec sali przez tłum graczy i kibiców.
Kobieta odwrócona do niego plecami miała na sobie błyszczącą, ciemną
suknię opinającą ją jak skórka cebulę. Odwróciła się, gdy.Mason podszedł, oceniła go
wielkimi, ciemnymi oczami, na których dnie błyszczała iskierka zuchwałości.
Trójkątny dekolt, szeroko rozcięty wokół szyi i zwężający się w dół niemal do talii,
odsłaniał dołek między jędrnymi piersiami.
Cześć - powiedział Mason.
Cześć - odpowiedziała.
Szukam Genevieve.
Więc ją znalazłeś.
Nazywam się Mason.
Nie mów, że na imię ci Perry.
Tak mi na imię.
Wydawało mi się, że widziałam gdzieś twoje zdjęcie. Co sprowadza cię do
Las Vegas?
Szukam rozrywek.
Stoisz dokładnie w geometrycznym centrum najlepszych rozrywek na
świecie. Nie sądź tylko, że mówię o sobie. Ja jestem tylko przynętą, towarem na
wystawie sklepowej. Nie na sprzedaż
- Albo wynajem - rzucił lekko Mason.
Uśmiechnęła się.
- Możemy rozważyć długoterminowy leasing - odparła, oceniając ciemnymi
oczami przystojną twarz adwokata i nawet nie próbując ukryć zainteresowania.
- Chcę porozmawiać - odparł Mason. - Możesz rozmawiać w czasie godzin
pracy?
- To moja sprawa. Mogę zaprowadzić cię do stołu i...
Moją uwagę mogłoby pochłonąć co innego. Co powiesz na drinka?
To nie jest zalecane, chyba że jako czynność wstępna - odparła. - W tych
okolicznościach jednak się zgodzę.
W loży?
W loży - przytaknęła - ale pamiętaj, że jestem na służbie i muszę krążyć po
sali. Mam prowadzić klientów do stołu, dbać, żeby byli zadowoleni i raz na jakiś czas
brać do ręki kupkę żetonów, żeby pokazać, jak łatwo jest wygrać.
A jest łatwo?
Jeśli się wie, jak.
Można się tego nauczyć?
- Chodź, pokażą ci.
Wzięła Masona pod ramię i poprowadziła do stołu z ruletką.
- Daj temu facetowi dwadzieścia dolarów za komplet żetonów.
Adwokat wręczył banknot i w zamian otrzymał żetony.
- Ja postawię - stwierdziła. - Ty weźmiesz wygraną.
Przez chwilę patrzyła na toczącą się kulę, a potem postawiła żetony na
siódemce.
Kula zatrzymała się na numerze dziewięć.
To takie proste? - zdziwił się Mason.
Cicho - rzuciła. - Wczuwam się. Postaw dwa żetony na dwadzieścia siedem i
kilka na podwójne zero. Pięć na czerwone i trzy na trzecią dwunastkę.
W tym tempie dwadzieścia dolarów nie starczy na długo - zauważył
adwokat.
Potem - szepnęła cicho - wolno mi będzie pójść z tobą do loży. Zrozumieją,
że obłaskawiam klienta.
Kula zatrzymała się.
- Widzisz? - rzuciła.
Mason patrzył, jak krupier przesuwa ku niemu żetony.
Masz teraz dużo więcej niż na początku. Adwokat uroczyście wręczył jej
połowę wygranej.
Mogę ci zrobić prezent? - zapytał.
Przyjęła tylko część żetonów, poustawiała je na tablicy, a kiedy pochyliła się,
żeby sięgnąć do końca stołu, Mason poczuł jej pierś przyciśniętą do swojego
ramienia. Jej usta znalazły się przy jego uchu:
Nie wolno mi wymieniać ich na gotówkę - powiedziała - ale mogę ją
przyjąć, jeśli to ty wymienisz żetony.
Nie bardzo się w tym orientuję, Genevieve.
Kiedy wygrywasz - tłumaczyła - trzymaj się swego szczęścia. Kiedy
zaczynasz przegrywać, wycofaj się z gry.
I to jedyna recepta na sukces?
- Więcej nie trzeba. Problem w tym, że klienci tego nie potrafią. Kiedy
szczęście ich opuszcza, obstawiają na siłę. A kiedy wygrywają, stają się rozmowni.
Ty wygrywasz. Graj dalej.
Mason patrzył, jak rozstawia resztę żetonów. Jeszcze dwukrotnie krupier
podsunął im duże kupki sztonów. Za przykładem Genevieve, adwokat porozstawiał
swoje żetony na różnych polach i czasami wędrowały do niego kolejne wygrane.
Ludzie wałęsający się po sali bez celu podeszli, by obserwować fenomenalny sukces
pary przy stole. Wkrótce otoczył ich pierścień innych graczy, tak że widzowie
znaleźli się w drugim rzędzie. Zebrało się tylu uczestników gry, że mijała dłuższa
chwila, nim krupier wypłacił sztony zwycięzcom i powtórnie zakręcił kołem.
Przez chwilę Mason wygrywał co trzecie obstawienie, potem przez pięć
kolejnych nie dostał nic.
Energicznie poupychał pozostałe żetony po kieszeniach marynarki.
Chodźmy - rzekł do Genevieve. - Muszę odpocząć i napić się czegoś, chce
mi się pić.
Drinki podawane są do stołu - powiedziała na tyle głośno, by usłyszał ją
krupier.
Wolę usiąść i wypić w spokoju. Mogę zapłacić żetonami?
Jasne - odparła. - Możesz też wymienić je w kasie, a kiedy tu wrócisz, kupić
następne.
Mason poszedł za nią do okienka kasjera, przekazał swoje sztony, które
zostały uważnie przeliczone. W zamian otrzymał pięćset osiemdziesiąt dolarów.
Wziął Genevieve pod rękę, ukradkiem wsunął jej w dłoń sto dolarów i powiedział:
- To jest dopuszczalne?
- Całkowicie - odparła, nie patrząc na banknot.
Przeprowadziła go obok barn do części sali ze stolikami, usiadła i pełnymi,
czerwonymi wargami uśmiechnęła się do prawnika, odsłaniając perłowe zęby.
Jesteś prawdziwym hazardzistą - oceniła.
Teraz tak. Przeszedłem inicjację. Zawsze jest to takie proste?
Jeżeli wygrywasz.
A co się dzieje, gdy przegrywasz?
Wtedy zaczynasz szaleć. Pogrążasz się. Uważasz, że kasyno jest ci winne
forsę. Potem patrzysz na mnie ze złością i myślisz, że to może ja przynoszę ci pecha.
Wtedy mrugam na jedną z dziewczyn. Ona podchodzi do stolika, zaciekawia ją gra,
więc obstawia jakieś pole, pochyla się obok ciebie, tak żeby się do ciebie przycisnąć,
mówi „przepraszam” i uśmiecha się. Coś odpowiadasz, a ja schodzę na drugi plan.
Jeżeli nie zrobisz nic, by mnie odzyskać, odpływam, a ty zostajesz z drugą hostessą.
I to ona dostanie napiwek?
Nie bądź głupi. Nikt, kto przegrywa, nie rozdaje napiwków. Facet staje się
hojny tylko, gdy wygrywa. Rany, w Meksyku widziałam nawet, jak zwycięzcy
wpychali sztony krupierom, póki nie wysypywały się im z kieszeni.
Czy krupier może kontrolować wydarzenia?
Ależ ty się wysławiasz - roześmiała się.
Mówiłem o Meksyku - stwierdził Mason.
- Wiem - odparła, posyłając mu zachęcający uśmiech.
Przy ich stole stanął kelner. Mason uniósł pytająco brwi, więc Genevieve
powiedziała:
Szkocką z sodą, Bertie.
Dla mnie proszę dżin z podwójnym tonikiem. Genevieve poprawiła pod
stołem sukienkę, spuściła wzrok i nagle podniosła pełne zdziwienia oczy.
Dałeś mi sto dolarów - stwierdziła.
Zgadza się.
Cóż... niech cię Bóg błogosławi. I dzięki.
Powinienem zaznaczyć, że czegoś za to chcę.
Wszyscy mężczyźni czegoś chcą - odparła z uśmiechem. - Mam nadzieję, że
mogę ci to dać. Że to nic trudnego.
Przesunęła się kusząco ku niemu, a potem roześmiała:
Och, zapomnijmy o tym. Zejdźmy na ziemię. Czego chcesz, Peny Masonie?
Chcę wiedzieć, czy znasz Nadine Palmer.
Palmer, Palmer... Nadine Palmer - powtórzyła, mrużąc oczy i marszcząc
lekko czoło, usiłując sobie przypomnieć.
Wolno pokręciła głową.
Nazwisko nic dla mnie nie znaczy - powiedziała. - Może rozpoznałabym ją,
gdybym ją zobaczyła. Znam mnóstwo ludzi, ale są to tylko twarze, bez nazwisk.
Mieszka tutaj?
W Los Angeles.
Genevieve ponownie pokręciła głową.
- A znasz Loringa Carsona? - zapytał Mason.
Rzuciła krótkie, uważne spojrzenie na prawnika, a czerwone wargi skryły
perłowe zęby.
- Znam Loringa Carsona.
- Widziałaś go niedawno?
Zmarszczyła brwi.
To zależy, co rozumiesz przez „niedawno”. Widziałam go... Niech pomyślę.
Był tu w zeszłym tygodniu... więc widziałam go jakiś tydzień temu.
Nie żyje.
On... co?
Nie żyje - powtórzył Mason. - Zamordowano go dziś rano albo wczesnym
popołudniem.
Loring Carson nie żyje?
Tak jest. Został zamordowany.
Kto go zabił?
Nie wiem.
Spuściła wzrok. Przez kilka sekund jej twarz pozostała
nieruchoma, potem Genevieve westchnęła, podniosła wzrok na Masona i
powiedziała:
Dobrze. Nie żyje. Odszedł.
Był przyjacielem?
Był... dobrym facetem, tak to ujmijmy.
Wiedziałaś, że ma problemy z żoną?
Każdy facet wcześniej czy później ma problemy ze swoją żoną.
Przynajmniej każdy, którego spotkałam.
Sporo grał?
Nie omawiamy spraw klientów publicznie. Ale tak, sporo.
I wygrywał?
Był dobrym hazardzistą.
A co to znaczy?
Robił tak, jak ci mówiłam. Nie ma w tym żadnego sekretu. Stawiaj jak
szatan, kiedy wygrywasz, wycofaj się z gry, kiedy przegrywasz. Jeśli tak zrobisz,
wygrasz, przynajmniej w Las Vegas. Ale ludzie tego nie potrafią.
Dlaczego?
Nie wiem.
Carson taki nie był?
Carson był dobrym graczem i kiedy przegrywał... robił to, co ty.
- Co?
Zabierał mnie na drinka.
Kierownictwo na to pozwala?
Bądźmy szczerzy, panie Mason. Oboje jesteśmy dorośli. Z pana jest duży
chłopiec, ze mnie duża dziewczynka. Kierownictwo niewiele zarabia na drinkach.
Sprzedaje jedzenie, rozrywki i apartamenty tak tanio, jak to możliwe. Z drugiej
strony, stan Newada w dużej części utrzymuje się z opodatkowania hazardu. A ten
luksus opłacają wyłącznie hazardziści, którzy nie wiedzą, jak grać i przegrywają.
A są tacy, co wygrywają?
- Są.
- Zawsze?
- Zawsze.
Rozumiem, że zmierza pani do wniosku, iż jeżeli jakiś gracz wygrywa,
kierownictwo nie ma nic przeciw temu, by zabrała go pani na jakiś czas od stołu.
W tych okolicznościach kierownictwo jest wręcz zachwycone. Jest pan zbyt
bystrym facetem, panie Mason, by wrócić do gry i przegrać fortunę. Ale wrócimy.
Jeśli zacznie pan przegrywać, rozstaniemy się. Jeśli pan wygra, przez chwilę jeszcze z
panem zostanę. Ale coś mi mówi, że pan nie wygra. Chyba pożegnał się pan ze
swoim szczęściem.
Więc moje szczęście odwróci się do mnie plecami?
Szczęście to kobieta, i to do szpiku kości. Dasz jej szansę, by uśmiechnęła
się do ciebie, a zrobi znacznie więcej. Wskoczy ci na kolana. Obstawiał pan tylko w
połowie skupiony na tym, co robi. Myślał pan o mnie. Bardziej interesował się pan
mną niż swoim szczęściem. A teraz porozmawiał pan ze mną sam na sam. Kiedy
wróci pan do stołu, coś mi mówi, że pańskie szczęście zamieni się w zimny sopel
lodu.
A jeśli tak się stanie?
Wtedy ja zejdę ze sceny i zniknę. Przy panu znajdzie się inna hostessa, jeżeli
będzie pan grał dość wysoko, by zainteresować inną hostessę. Jeżeli nie, jeśli
przegrywając będzie pan chciał odejść od stołu, zapewne będzie pan mógł pokręcić
się wokół, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania.
Ciekawe.
Zwykłe obyczaje - odparła. - A teraz, co chce pan wiedzieć?
Czy Nadine Palmer skontaktuje się z tobą - powiedział Mason. - To
zwracająca uwagę młoda kobieta, bardzo zgrabna. Mam powody podejrzewać, że dziś
po południu przyleciała tutaj z Los Angeles, i chyba cię szuka. Jeżeli się z tobą
skontaktuje, chciałbym wiedzieć, czego chciała.
Kelner przyniósł drinki. Mason stuknął się kieliszkiem z Genevieve.
Za pomyślność - powiedział.
Znam na to sprytną odpowiedź, ale wydaje mi się, że poszłaby na marne...
Słuchaj, Peny, będę z tobą szczera. Zastrzeliłeś mnie wiadomością o Loringu
Carsonie.
Lubiłaś go?
Zawahała się przez chwilę, potem spojrzała adwokatowi w oczy.
- Tak.
- Coś więcej?
- Tak.
- Pozwól, że zapytam cię o jedno: czy zostałabyś drugą panią Carson?
- Nie.
A mogę spytać, dlaczego?
Mam swoją pracę, on swoją. Jestem świetnym kumplem. Prawdopodobnie
byłabym okropną żoną. On lubił się pokazać. Wspaniale traktował swoją dziewczynę.
Ale sądzę, że byłby okropny dla żony. Niektórzy faceci tacy już są. Przede wszystkim
są sprzedawcami. Lubią sprzedawać swój towar i rejestrować zakup po stronie
zysków, ale kiedy wykupią cały sklep, kiedy jest z nimi w domu przez cały czas,
kiedy z nimi je, śpi, podróżuje, nie mają już czego sprzedać. Więc zaczynają się
nudzić. A kiedy się nudzą, stają się obojętni. Facet, który stracił zainteresowanie, to
czysta strata dla niego samego i dla świata.
Nie masz zbyt wysokiej opinii o małżeństwie - zauważył Mason.
Jest dobre - odparła - dla niektórych.
Nie dla Carsona?
Nie sądzę, że Carson byłby szczęśliwy z jakąkolwiek kobietą, dopóki nie
przekroczyłby... och, przynajmniej pięćdziesiątki, a wtedy byłoby już za późno.
Na ślub?
Dla mnie. Poślubiłby młodszą kobietę, jakąś dwudziestolatkę lub
dziewczynę tuż po trzydziestce, która przekonałaby go, że jeszcze jej nie
przekroczyła.
A wtedy?
Wtedy Carson chciałby osiąść w jednym miejscu. Uznałby, że zgarnął
główną wygraną. Kobieta patrzyłaby, jak starzeje się i zwalnia tempo. Ale sama nie
chciałaby się starzeć ani tracić tempa.
Więc?
Wzruszyła ramionami i dopiła drinka. Mason zamieszał płyn w kieliszku.
Wróćmy do stołu - zaproponował. - Powiesz mi, jeśli Nadine Palmer
skontaktuje się z tobą?
Za ile?
Dwieście dolarów.
Przemyślę to. To będzie zależało od tego, czego chce. Czy to mi się opłaci?
Nie wiem.
- Nie zamierzam kłamać, panie Mason. Nienawidzę kłamców. Musiałam z
wielu rzeczy zrezygnować, kiedy przyjechałam tu i zostałam hostessą, ale parę rzeczy
zyskałam. Jedną z nich jest prawo do wolności, a to daje mi prawo do bycia szczerą.
Dzięki Bogu, nie muszę już kłamać i nie zamierzam tego robić.
Dawniej kłamałaś?
Każda dziewczyna, która chce być szanowana, musi trzymać fason.
Ty tego nie robiłaś?
Roześmiała się. - Chcesz sporo się dowiedzieć za swoje sto dolarów.
Mówiłam, że nie muszę już więcej kłamać. Chodź, wracajmy do stołu. Sprawdzimy,
czy możesz jeszcze wygrać.
Poprowadziła go z powrotem do tego samego krupiera.
- Daj mu sto dolarów na żetony - powiedziała.
Mason przekazał pieniądze. Postawił sztony na różne numery. Tym razem
Genevieve mu nie pomagała, po prostu stała, patrząc. Raz za razem koło ruletki
obracało się, a Mason nie otrzymywał żadnych żetonów. Wygrał tylko niewielką
sumkę na czerwone i na dwanaście z drugiego tuzina, ale zakłady na konkretne
numery przegrywał i stos żetonów przed nim zaczął się kurczyć. Genevieve spojrzała
na niego i uśmiechnęła się.
Nieoczekiwanie jakaś młoda kobieta w obcisłej jak rękawiczka sukni
wyciągnęła nad stołem nagie ramię i pochyliła się, by postawić sztony na odległym
polu w końcu stołu. Potknęła się lekko i jej miękka pierś dotknęła ramienia Masona.
Och, przepraszam - rzuciła. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się.
Nic się nie stało - zapewnił adwokat.
Taka jestem niezręczna, ale miałam przeczucie, żeby postawić na ten
numer... Och, nic z tego nie wyszło!
- Lepiej pójdzie następnym razem - pocieszył Mason.
Spotkali się wzrokiem.
- Zawsze jest następny raz - szepnęła. - Zawsze jest coś nowego, zawsze jest
jutro... i dzisiaj... i dziś w nocy - dokończyła miękko.
Postawiła kolejne sztony w odległym końcu stołu, i znów przycisnęła się do
Masona. Tym razem przytrzymała ramię adwokata.
Niech pan trzyma za mnie kciuki - powiedziała. - Proszę życzyć mi
szczęścia.
To pani mogłaby życzyć mi szczęścia - zauważył Mason.
-Dobrze, możemy życzyć sobie nawzajem szczęścia.
Tym razem młoda kobieta wygrała.
- Ślicznie, ślicznie - zawołała podniecona, przyciskając ramię prawnika do
piersi i podskakując. - Ślicznie, ślicznie, udało mi się!
Mason uśmiechnął się, postawił jeszcze trzykrotnie, aż skończyły mu się
żetony. Odszedł od stołu.
Nie rezygnuje pan chyba? - zapytała młoda kobieta z niedowierzaniem.
Tylko na chwilę - przyrzekł Mason. - Muszę odetchnąć. Ale wrócę.
Koniecznie - rzuciła, a potem dodała jakby przepraszając za natręctwo: -
Proszę. Przyniósł mi pan szczęście. Jest pan tak... Och, po prostu przyniósł mi pan
szczęście.
Kiedy Mason oddalił się od stołu, popatrzyła za nim z nadzieją.
Nigdzie nie było widać Genevieve Honcutt Hyde. Prawnik wrócił do baru i
zamówił kolejny dżin z tomkiem. Usiadł, pociągając alkohol i rozglądając się wokół.
Piętnaście minut później dostrzegł przepychającą się przez tłum Nadine Palmer.
Odsunął szklankę i ruszył do jednego ze stołów w ślad za dziewczyną.
Nadine niosła torebkę dosłownie napęczniałą od sztonów. Była lekko pijana.
Przepchnęła się do stołu z ruletką i zaczęła obstawiać. Miała fenomenalne szczęście.
W ciągu kilku minut otoczył ją tłum obserwatorów, próbujących obstawiać tak samo.
Mason poczuł, że ktoś się w niego wpatruje. Podniósł wzrok i zobaczył
Genevieve Hyde przyglądającą się mu z grupy obserwatorów. Znacząco przesunął
spojrzenie na Nadine, potem z powrotem spojrzał na Genevieve. Wyraz jej twarzy nie
zmienił się.
Stał w tyle, przyglądając się Nadine, dopóki dziewczyna nie zgromadziła tylu
żetonów, że niemal skryła się za
nimi jak za barykadą. Wtedy przesunął się do przodu i położył jednodolarowy
banknot na numerze jedenaście.
- Zbierz sztony i skończ grę - powiedział szeptem do Nadine.
Odwróciła się, oburzona, i ze zdumienia wstrzymała oddech.
Zbierz sztony i skończ grę - powtórzył adwokat. Postawił jeszcze
dwukrotnie i odszedł od stołu.
Słyszałaś, co powiedziałem - szepnął do Nadine. Pięć minut później
dziewczyna zjawiła się przy kasie z dwoma gońcami niosącymi jej sztony.
Ludzie patrzyli z pełną podziwu ciekawością, kiedy kasjer wypłacał jej ponad
dziesięć tysięcy dolarów. Kiedy odchodziła od okienka, Peny Mason wziął ją pod
ramię.
Co ty tu robisz? - zapytała. - A ty?
Gram.
Grałaś - uściślił Mason. - Teraz skończyłaś.
Co to znaczy: skończyłam? Często tu przyjeżdżam. Jestem w stanie
samodzielnie kierować swoim życiem, panie Mason, bez pańskich rad.
Udzielam ci rady gratis. Rozmawiam z tobą nie jako adwokat, ale jako
przyjaciel.
Dość szybko został pan moim przyjacielem.
Chciałbym zadać ci kilka pytań. - powiedział Mason. - Może napijesz się
drinka?
Nie, dość już wypiłam. Wracam do swojego pokoju. Chce pan pójść ze
mną?
A mogę?
Mam wynająć przyzwoitkę? A może niańkę?
Ani jedno, ani drugie. Zastanawiałem się tylko, czy mogę.
Wyszła bocznymi drzwiami i ruszyła wzdłuż długiego ciągu bungalowów.
Prawnik szedł przy niej. Włożyła klucz
do zamka. Adwokat otworzył drzwi i wprowadził ją do środka. Pokój był
komfortowy. Stało w nim łóżko, telewizor, kilka głębokich, wygodnych foteli. Ściany
wyłożono boazerią. Panowała tu atmosfera spokojnego luksusu.
Kiedy Mason zamknął drzwi, Nadine usiadła, założyła nogę na nogę,
odsłaniając dość spory fragment nylonowych pończoch, zmierzyła prawnika
wzrokiem i rzuciła:
Lepiej, żeby to była dobra rada.
Jest dobra. - Ile pani wygrała?
Mnóstwo.
Zauważyłem, że wypłacili pani ponad dziesięć lub dwanaście tysięcy.
Wtedy wypłacali mi pieniądze po raz drugi - powiedziała.
Za pierwszym razem było tyle samo?
Więcej.
O której pani tu dotarła?
- Taksówką pojechałam na lotnisko i wsiadłam do pierwszego samolotu.
Nie kupiła pani biletu na własne nazwisko.
Czy to przestępstwo?
Fakt godny rozważenia, biorąc pod uwagę dokonaną zbrodnię - powiedział
Mason. - Chyba że potrafi to pani wytłumaczyć.
Potrafię.
Mason przyjrzał się jej uważnie:
Mam wrażenie, że chce pani zyskać na czasie.
A ja mam wrażenie, że szuka pan informacji.
Nie przeczę - odparł Mason. - Proszę o informacje. Dlaczego nie kupiła pani
biletu na swoje nazwisko?
Ponieważ zmęczyło mnie to, że jestem łatwą zwierzyną dla każdego
myśliwego na świecie - rzuciła gwałtownie. - Dzięki Loringowi Carsonowi moje
nazwisko stało się popularne jak marka papierosów. Zostałam małą Miss Dopadnij!
Kompletna bzdura. Kilka osób przeczytało w gazetach o tym, co się stało,
uśmiechnęło się może i przewróciło stronę, zapominając o poprzedniej. Przynajmniej
jeśli chodzi o panią. Przyznaję, że w innej sytuacji znalazła się Vivian Carson. Mąż
obrzucił ją błotem i doznała wielu krzywd.
Może zaoszczędzi pan trochę współczucia dla mnie - powiedziała. - Każdy
facet, jakiego spotykam od czasu tej afery, robi mi niedwuznaczne propozycje.
A wcześniej tego nie robili?
Niech pan słucha. Dobrze mi szło w kasynie. Raptem zjawia się pan i każe
mi wycofać się z gry. Straszy mnie pan i odciąga od stołu. Niech pan powie, co ma do
powiedzenia. Potem wrócę do kasyna. Jeśli nie zacznie pan zaraz mówić, i tak wrócę.
Wstała, obciągnęła sukienkę i ruszyła w stronę drzwi.
- Wiedziała pani, że Carson został zamordowany, kiedy wyjeżdżała pani z Los
Angeles?
Zatrzymała się w pół kroku, odwróciła. Jej oczy rozszerzyły się.
Zamordowany! - jęknęła po chwili pełnej napięcia.
Tak jest.
Och, mój Boże! - westchnęła. Podeszła do fotela i opadła na siedzenie, jakby
straciła całą siłę w kolanach. Jej oczy, rozszerzone i pociemniałe z emocji, odszukały
wzrok prawnika.
Kiedy? - spytała.
Nie sądzę, żeby policja znała dokładny czas. Prawdopodobnie późnym
rankiem lub wczesnym popołydniem.
Gdzie?
W domu, który zbudował dla Morleya Edena.
Kto... kto to zrobił?
Nie wiadomo. Ciało znaleziono pod kolczastym drutem, po stronie domu
należącej do Edena.
-Jak go zabito?
- Zakłuto nożem, który mógł być jednym z kompletu wiszących w kuchni po
stronie domu przyznanej Vivian Carson. Co ciekawe, istnieją dowody wskazujące na
to, iż Carson mógł wyjąć sporą sumę pieniędzy ze schowka ukrytego przy basenie,
oraz że człowiek, który go zabił, zabrał gotówkę.
Siedziała patrząc na niego. Jej zachowanie mogło świadczyć o tym, że nie
całkiem pojęła wagę informacji, albo że była oszołomiona.
Nie mam zbyt wiele czasu na rozmowę z panią, Nadine, ponieważ policja
gorączkowo próbuje panią odszukać.
Policja! Dlaczego szukają właśnie mnie?
Ponieważ istnieją dowody wskazujące na to, iż osoba, która dokonała
zbrodni, użyła noża wiszącego po jednej stronie domu i przedostała się na drugą,
przepływając pod ogrodzeniem nad basenem. Pamięta pani, że kiedy wszedłem do
mieszkania, miała pani mokre włosy. I była pani w negliżu. Powiedziała mi pani, że
bierze prysznic. Czy nie była to dość niezwykła pora na prysznic?
Nie dla mnie. Do czego pan zmierza?
Poprosiłem też panią o papierosa - kontynuował Mason. - Kazała mi pani
zajrzeć do torebki. Znalazłem tam paczkę. Wyjąłem jednego. Był mokry. Nie byłem
w stanie go zapalić. Wypadła pani z sypialni, aż poły szlafroczka powiewały z tyłu.
Nie zwracała pani uwagi na przeźroczysty strój, tak bardzo się pani spieszyła do
torebki. Chwyciła ją pani, odwróciła się, udając, że sięga po papierosy, i wręczyła mi
jednego. Jednak ten papieros był suchy. Myślę, że kiedy wybiegła pani z sypialni,
miała pani w ręce drugą paczkę.
Doprawdy? - rzuciła z sarkazmem. - I co to wszystko znaczy, Sherlocku
Holmesie?
To znaczy - odparł Mason - że chciała pani przedostać się z jednej strony
domu na drugą. Że ściągnęła pani sukienkę i wskoczyła do basenu, ubrana tylko w
majtki, stanik i pończochy. Że przepłynęła pani z powrotem, wyżęła bieliznę z wody,
schowała do torebki, włożyła sukienkę, wróciła do domu i właśnie przebierała się,
kiedy przyszedłem.
Czyli że ja zabiłam Loringa Carsona? - spytała.
Czyli że policja uzna to wszystko za bardzo podejrzane. Kiedy wsiadła pani
do mojego samochodu, napomknąłem o przyjaciółce Loringa Carsona, Genevieve
Hyde, która jest hostessą tu, w Las Vegas. Gdy tylko usłyszała pani to nazwisko,
uznała pani, że musi wysiąść i zatrzymać taksówkę. Wówczas pomyślałem, że
zdradziłem tajemnicę - że nie znała pani nazwiska przyjaciółki Carsona i gdy tylko je
pani poznała, postanowiła się z nią spotkać. Ale teraz myślę inaczej.
A co takiego pan myśli?
Obecnie mam wrażenie, że nagle zdobyła pani sporą ilość gotówki i
zastanawiała się, jak wytłumaczyć się z jej posiadania. Kiedy wspomniałem o Las
Vegas, wpadła pani na wspaniały pomysł. Postanowiła pani tu przyjechać, pokazać
się przy jednym stole, potem przy drugim - później mogłaby pani twierdzić, że
mnóstwo wygrała.
Doprawdy! - rzuciła. - Ale tak się składa, że rzeczywiście mnóstwo
wygrałam. Stał pan za mną dość długo, by to zobaczyć. Widział pan, ile sztonów
wymieniałam na gotówkę.
To, że przyjechała tu pani po to, by ukryć nagłe zdobycie majątku, nie
oznacza wcale, że nie mogła pani wygrać - zauważył Mason.
Przez długą chwilę patrzyła na niego, rozważając coś w myślach.
- I co? - spytał Mason.
-Sam pan jest mokry, panie Mason - stwierdziła wreszcie. - Ja nic nie wiem o
mokrych papierosach. Nie zdjęłam sukienki i nie pływałam w bieliźnie. Często lecę
do Las Vegas, żeby zagrać. Uwielbiam hazard. Niekiedy świetnie mi idzie.
Zazwyczaj przyjeżdżam z jakimś znajomym, ale przyznaję, że kiedy wspomniał pan o
Las Vegas, w moich myślach zadzwonił dzwonek i raptem poczułam, że mi się uda:
że jeśli tu przyjadę, wygram fortunę. Kiedy mam takie przeczucie, nie zwlekam.
Bywa, że ktoś mówi coś takiego, co każe mi pędzić na wyścigi i postawić na jakiegoś
konia. Lubię grać na podstawie przeczuć.
I to było jedno z nich?
Tak.
Działała pani dość pośpiesznie.
Zawsze działam w pośpiechu - odparła Nadine.
- A gdzie, u licha, Carson schował swoje pieniądze?
- W bardzo pomysłowej skrytce - wyjaśnił prawnik.
- Na pewno zaprojektował ją, budując dom. Ciągnąc za pierścień schowany za
betonowymi schodkami do basenu podnosi się kafelek umieszczony na zawiasie. Pod
nim jest stalowy sejf. Gdy wyjeżdżałem stamtąd, policja zamierzała zbadać odciski
palców na krawędzi schowka i w jego wnętrzu.
Nie zdołała powstrzymać grymasu.
Odciski palców!
Odciski palców - powtórzył Mason.
Ale nie można... nie można zostawić odcisków na tak gładkiej powierzchni?
Wprost przeciwnie - uświadomił jej adwokat. - Na taśmie chroniącej spodnią
powierzchnię płytki zostają idealne odciski palców i bardzo możliwe, że zachowały
się także na stalowej części sejfu.
Muszę... muszę panu coś wyznać, panie Mason.
Chwileczkę - powstrzymał ją prawnik. – Przyjechałem tu po informacje.
Jestem adwokatem, ale pani nie jest moją klientką. Mam swojego klienta. Jeśli
cokolwiek mi pani powie, nie zachowam tego w tajemnicy.
- To znaczy, że będzie pan musiał przekazać to policji?
- Tak.
W takim razie nic panu nie powiem - rzuciła gwałtownie.
Dobrze, niech pani nie mówi. Lecz proszę pamiętać: jeżeli - proszę
pamiętać, że powiedziałem Jeżeli” - policja odkryje dowody świadczące przeciwko
pani, nie musi pani składać im żadnych zeznań. Jeżeli była tam pani i wzięła
wszystkie pieniądze albo ich część, najlepszą rzeczą będzie zatrudnienie własnego
adwokata.
Przez kilka sekund milczała.
I co? - ponaglił Mason.
Byłam tam.
Przy basenie?
Nie. W ogóle nie byłam w tamtym domu. Podjechałam samochodem do
miejsca położonego nad posiadłością. Jest tam kilka działek na sprzedaż. Oglądałam
je już wcześniej i zorientowałam się, że z góry widać dom, patio i basen.
A co tam pani robiła? Niech pani nie odpowiada, jeżeli nie chce pani, by
dowiedziała się o tym policja.
Policja wie, a w każdym razie się dowie.
Jak?
Przyłapał mnie strażnik.
Powiedziała mu pani, że zastanawia się nad kupnem działki?
Nie mogłam. Przyłapał mnie, jak patrzyłam przez lornetkę. Wiedziałam, że
Norbert Jennings zamierza tam pojechać jeszcze raz, szukając Loringa Carsona.
Dowiedział się, że Carson tam będzie. To o mnie miała stoczyć się walka, więc
chciałam to zobaczyć. A zamiast tego... - umilkła nagle.
- Tak?
Zobaczyłam... zobaczyłam... - przerwała, ponieważ rozległ się gong przy
wejściu.
To pewnie masażystka - wyjaśniła. - Zostawiłam wiadomość, żeby
przyszła...
Przeszła przez pokój do drzwi.
- Proszę wejść. Będzie pani musiała zaczekać kilka minut, ja...
Przerwała i wstrzymała oddech na widok uśmiechniętego oblicza porucznika
Tragga.
- Bardzo pani dziękuję - rzekł porucznik. – Skorzystam z zaproszenia i jeśli
pani pozwoli, przedstawię się. Porucznik Tragg z wydziału zabójstw w Los Angeles.
Dżentelmen obok mnie to sierżant Camp, sierżant Eliaś Camp z policji w Las Vegas.
Obaj weszli w głąb pokoju. Tragg uśmiechnął się do Masona.
Wiesz, Mason, dobry z ciebie pies gończy. Bardzo dobry.
Przyjechałeś tu za mną? - zapytał Mason.
- Och, zrobiliśmy coś lepszego. Wiedzieliśmy, że szukasz Nadine Palmer i
kazałeś ją śledzić detektywowi, więc po prostu obdzwoniliśmy linie lotnicze, pytając
o rezerwację na nazwisko Perry’ego Masona, dokonaną po południu na jakikolwiek
lot. Pani Palmer nie podała swojego nazwiska, więc nie odkryliśmy, dokąd poleciała.
Ale dowiedzieliśmy się, że ty przyleciałeś tutaj. Łatwo cię zapamiętać. Wyróżniasz
się. Kiedy tu dotarłeś, zostawiłeś za sobą wyraźny ślad. Trafiliśmy na niego z
niewielkim trudem. Przyjechalibyśmy wcześniej, ale najpierw chcieliśmy załatwić
kilka formalności.
Porucznik zwrócił się do Nadine Palmer.
Trochę pani grała zaraz po przyjeździe, prawda?
Tak. Czy jest w tym coś złego?
Ależ nic! O ile wiem, powiodło się pani?
Bardzo. To chyba nie jest nielegalne?
Wprost przeciwnie, to bardzo miłe. I zainteresuje urząd skarbowy. Cieszą
się, gdy tak nieoczekiwanie nabierają wiatru w żagle. Gdzie zostawiła pani wygraną?
Mam... mam ją tutaj.
Świetnie - orzekł policjant. - Dokument, który pani wręczam, to nakaz
rewizji, uprawniający nas do przeszukania pani bagażu.
Nie! - wykrzyknęła. - Nie możecie tego zrobić! Nie wolno wam...
Ależ wolno - zapewnił ją Tragg - i zrobimy to. Zacznijmy od tej torebki.
Leży na łóżku, jakby pani coś pośpiesznie włożyła do środka. Sprawdźmy, co w niej
jest. Pozwoli pani?
Tragg otworzył torebkę.
No, no - gwizdnął.
Wygrałam te pieniądze! - zawołała Nadine. - Wygrałam w kasynie.
Tragg popatrzył na nią ze złudnie serdecznym uśmiechem, ale jego wzrok był
twardy jak stal.
Gratulacje - powiedział.
Zakładam, że moja obecność nie jest już potrzebna - wtrącił Mason. - Proszę
pamiętać, co pani powiedziałem, i...
Ależ nie wychodź, nie wychodź! - zatrzymał go Tragg. - Jesteś mi potrzebny
z dwóch powodów: po pierwsze, chcę, żebyś usłyszał, co powie pani Palmer.
Ponieważ masz swojego klienta, odegrasz rolę obiektywnego świadka. Po drugie,
chciałbym przeszukać cię, zanim odejdziesz.
Mnie przeszukać?
Właśnie tak. Może złożyłeś jakąś propozycję w imieniu swojego klienta i
otrzymałeś coś na potwierdzenie ugody. Jestem pewien, że niczego nie znajdziemy,
ale nalega na to policja z Las Vegas. Stań tutaj, proszę.
Macie nakaz przeszukania mnie? - zapytał adwokat.
Odezwał się policjant z Las Vegas:
- Możemy zabrać pana na posterunek, oskarżyć o zakłócanie porządku i
wtargnięcie do pokoju w niemoralnym celu, opieranie się policjantowi na służbie i
kilka innych rzeczy. A potem sprawdzimy pana od podszewki. Może pan wybrać,
który sposób pan woli. A teraz proszę wyciągnąć ramiona na boki.
Mason zrobił to z uśmiechem.
Do dzieła, panowie - zachęcił ich.
Jest czysty - powiedział Tragg. - Czysty jak łza. Czytam w nim jak w
książce. Coś by kombinował, gdyby miał cokolwiek przy sobie.
Policjant szybko przeszukał kieszenie Masona.
Pewnie wszystko jest tutaj - wskazał na torebkę Nadine.
I całkiem tego sporo - zauważył Tragg. - Kilka tysięcy dolarów. Czy
wszystko wygrała pani w kasynie?
Nie podoba mi się pańska postawa - zaczęła Nadine Palmer - nie podoba mi
się sposób, w jaki wdarł się pan do mojego pokoju i czuje się jak u siebie w domu.
Nie muszę odpowiadać na pańskie pytania. Próbuje mnie pan zastraszyć. Zanim
odpowiem na jakiekolwiek pytanie, żądam, by zjawił się tu wskazany przeze mnie
adwokat.
Mówi pani o panu Masonie?
Nie - odparła. - Pan Mason reprezentuje inne osoby. Chcę adwokata, który
będzie reprezentował wyłącznie mnie.
Tragg podszedł do drzwi, chwycił za klamkę i z uśmiechem ukłonił się
Masonowi.
- To, mecenasie, wskazówka, by pan wyszedł. Przeszukano pana, jest pan
czysty, nie jest pan adwokatem tej kobiety. Zabieramy ją na posterunek w celu
przesłuchania. Nie chcemy pana zatrzymywać. Jak wiem, i pan miał trochę szczęścia
w kasynie. Jeśli zgodzi się pan przyjąć radę od doświadczonego policjanta,
proponuję, by trzymał się pan z dala od ruletki, skoro zebrał pan już swoją kupką
wygranych. Słyszałem, że mają tu świetne występy rewiowe. Oczywiście, nie będzie
pan miał nic przeciwko temu, by policja Las Vegas miała pana na oku. Chcemy
wiedzieć, dokąd pójdziesz, co zrobisz i z kim będziesz rozmawiał. Nie mówiłbym ci
tego, ale wiem, że zauważysz dżentelmena czekającego przy wejściu do kasyna. Jest
ubrany po cywilnemu, ale otrzymał instrukcje, by nie spuszczać cię z oka. O wiele
lepiej dojść w takich przypadkach do obopólnego porozumienia. Skinął głową z
udawanym szacunkiem, otwierając drzwi.
Mason odwrócił się do Nadine Palmer:
Podjęła pani mądrą decyzję - powiedział. - Proszę zatrudnić adwokata.
Czyżby jej pan doradzał? - zapytał porucznik.
Tylko jako przyjaciel, nie adwokat - wyjaśnił Mason.
W tej sprawie pan Mason reprezentuje inne osoby - powiedział Tragg do
Nadine. - Wszystko, co robi, robi w ich najlepszym interesie. Gdyby wplątał panią w
całą aferę, jego klienci znaleźliby się w lepszym położeniu. Mówię to, by wzięła pani
wszystko pod rozwagę. Nie chciałbym, by trudziła się pani na darmo, i jestem
pewien, że Mason nie chciałby, by uznała pani, że doradza pani jako prawnik, kiedy
jest to sprzeczne z pani interesem, ponieważ byłby wtedy winien czynu zawodowo
nieetycznego. Tak więc dobranoc, panie Mason. Mam nadzieję, że spodoba się panu
rewia.
Dziękuję - odparł prawnik. - Na pewno. Mam nadzieję, że panu spodoba się
wizyta w Las Vegas, poruczniku.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kiedy Mason otwierał drzwi do swojego domku, rozdzwonił się telefon.
Zamknął je kopnięciem, pośpiesznie ruszył do aparatu i podniósł słuchawkę po
trzecim sygnale.
Międzymiastowa do pana Masona z Los Angeles - obwieściła telefonistka.
Przy aparacie.
Proszę czekać.
Niemal natychmiast na linii rozległ się głos Paula Drake’a.
Cześć, Perry.
Witaj, Paul. Jak mnie zlokalizowałeś?
Trochę doświadczenia i dedukcji - odparł Drake. - Wiedziałem, że jedziesz
do Las Vegas, że Genevieve Hyde pracuje w kasynie i byłem pewien, że zanocujesz
w tamtejszym hotelu.
Jestem w Las Vegas - powiedział Mason - podobnie jak porucznik Tragg.
Jak się tam dostał?
Najwyraźniej mnie śledził. Kiedy wsiadłem do samolotu, Tragg zadzwonił
do miejscowej policji, by ruszyli moim tropem, jak tylko tu dotrę. Potem sam złapał
samolot i dołączył do nich.
Mają coś?
Dobre pytanie. Nadine Palmer grała w kasynie i świetnie jej poszło. Wpadli
do niej z nakazem rewizji i znaleźli stos pieniędzy.
Cóż, tu też sporo odkryli. Twoi klienci są w tarapatach, Perry.
Klienci? - zdziwił się Mason.
Tak jest.
Wydawało mi się, że powiedziałeś to w liczbie mnogiej. Podobnie wyraża
się porucznik Tragg. Ale mam tylko jednego klienta i jest nim Morley Eden.
Według mnie masz dwóch. Chyba siedzą w tym razem. - Kto?
Morley Eden i Vivian Carson.
Ależ to absurd, Paul, oni nie... - urwał w pół słowa. Zaczął rozumieć, zanim
dokończył zdanie.
Dokładnie - powiedział Drakę, ponieważ Mason milczał.
Mów dalej, Paul. Co odkryła policja?
Znaleźli samochód Carsona.
Gdzie?
W garażu Vivian Carson.
W domu Edena? Czy...
W garażu należącym do jej apartamentu.
Mów dalej. Fakty, Paul.
Wiem tylko, że po separacji Vivian Carson przeprowadziła się do bloku.
Każde mieszkanie ma podziemny garaż, to akurat na dwa samochody. Pani Carson
mieszkała tam do soboty, kiedy ekipa budowlana przeciągnęła druty przez środek
domu Edena. Wtedy się przeprowadziła.
Mów dalej.
Oczywiście, zrobiła to w pośpiechu. Wzięła tylko to, co zmieściło sięjej do
samochodu i, rzecz jasna, zatrzymała sobie apartament w Hollywood. Właściwie go
wynajęła.
I tam znaleziono wóz Carsona?
Tak, właśnie tam.
A jak policja wpadła na to, żeby akurat tam szukać?
Nie wiem.
Jest jakaś szansa, że Carson sam go zostawił?
Nie. I tu ty wchodzisz do gry, Peny. Oboje go zostawili.
To znaczy Loring i Vivian?
Nie, Vivian i Morley Eden.
Jesteś pewien?
Ja nie, za to policja tak. Mają świadka, który zidentyfikował Morleya Edena.
Tylko jednego świadka? - upewnił się Mason.
Ilu spodziewałbyś się w takiej sytuacji?
To pomyłka - orzekł prawnik. - Może Vivian jest zamieszana w sprawę i
może to ona zaparkowała samochód, ale Edena z nią nie było. Na pewno.
Świadkowie zawsze się mylą.
Wiem - zgodził się Drakę. - Musisz jednak pamiętać o kilku rzeczach.
Vivian Carson została wmieszana w sprawę, rozwodową opartą na weekendowych
wycieczkach i tak dalej. W opinii sąsiadów jest kobietą występną.
A co to ma do rzeczy?
Dobrze wiesz, że kobiety lubią szpiegować swoje grzeszne siostry. Ich
zainteresowanie składa się po części z ciekawości, po części z zazdrości...
Zapomnij o filozofii - przerwał Mason - nawet jeżeli to ty płacisz za telefon.
Ależ tak, jest na mój rachunek. I lubię filozofować.
A ja nie. Sprawy dzieją się zbyt szybko. Co się wydarzyło?
Sąsiadka usłyszała, jak podnoszą się drzwi garażu Vivian. Popędziła do
okna i zobaczyła, co Vivian robi oraz, że nie jest sama. Mężczyznę zidentyfikowała
jako Morleya Edena. Vivian parkowała samochód. Morley kręcił się wokół i gorliwie
jej pomagał. Zasunął drzwi, ona zamknęła je na klucz i szybko odeszli. A wóz, jaki
wstawili do garażu, to zaginiony samochód Carsona.
Dobrze - rzucił Mason. - Mają więc haka na Vivian Carson i Morleya
Edena. Oraz na Nadine Palmer. Ciekawe, ilu jeszcze morderców znajdzie porucznik
Tragg.
Uważaj, żebyś nie został jednym z nich - ostrzegł żartobliwie Drakę. - Kiedy
wracasz?
Jutro rano. Mam nadzieję, że zwolnią Nadine, kiedy przesłuchają ją w
kwaterze głównej.
Skoro znaleźli wóz Carsona, nie będą jej przetrzymywać, ale puszczajak
gorący ziemniak. Dla nich lepiej, żeby dziennikarze nie dowiedzieli się o kolejnym
podejrzanym.
Genialny pomysł - ocenił Mason. - Zwłaszcza, że ponieważ nie reprezentuję
Nadine Palmer, nic nie jestem jej winien. Dzięki za sugestię.
Jaką sugestię? - zdziwił się Drakę.
Twoją. Zadzwoń do jakiejś gazety. Powiedz, że masz historię gorącą jak
bułeczka: że policja w Las Vegas właśnie ujęła Nadine Palmer i przesłuchuje ją w
sprawie zabójstwa Loringa Carsona. Niech porozumieją się ze swoim oddziałem w
Vegas.. Nie podawaj nazwiska. Powiedz, że dajesz tylko wskazówkę. Upewnij się, że
poprawnie zanotowali nazwisko Nadine Palmer i rozłącz się.
Dobrze. Mogę to zrobić. Coś jeszcze, Perry?
Na razie wystarczy.
Odwiesił słuchawkę, przesunął palcami po szczęce, ponownie podniósł
słuchawkę i poprosił o szefa obsługi.
- Mówi Perry Mason z apartamentu dwa zero siedem - zaczął. - Będę
potrzebował kilku rzeczy: elektrycznej maszynki do golenia, szczoteczki do zębów,
szczotki do włosów i grzebienia...
Urwał raptownie, dostrzegłszy ciemnobrązową teczkę w kącie pokoju.
- Słucham, panie Mason? - powiedział szef obsługi.
- Potrzebuje pan jeszcze czegoś?
Zadzwonię za chwilę - rzucił Mason. - Ale proszę już zacząć kupować
potrzebne rzeczy.
Może nie będziemy w stanie kupić maszynki do golenia odpowiedniej
marki.
Nie szkodzi. Kupcie obojętnie jaką, albo żyletki i krem do golenia.
Zadzwonię jeszcze.
- Zaraz się tym zajmiemy - obiecał szef obsługi.
Adwokat odłożył słuchawkę, podszedł do teczki, podniósł ją i obejrzał.
Wykonano ją z grubej skóry dobrego gatunku, w kolorze ciemnego brązu. Zamek był
otwarty, a pod rączką widniały błyszczące literki: P. Mason. Zajrzał do wnętrza.
Wypełniały je równo poukładane, zgięte w pól dokumenty.
Wyciągnął jeden. Była to obligacja na sumę pięciu tysięcy dolarów wydana
przez prywatną kompanię na nazwisko A.B.L. Seymour. Szybko przejrzał resztę
zawartości teczki, nie wyjmując już papierów, sprawdzając je tylko na tyle, by
upewnić się, że wszystkie były obligacjami wystawionymi na nazwisko A.B.L.
Seymour i podpisanymi in blanco przez A.B.L. Seymoura.
Zamknął teczkę, wrócił do telefonu i powtórnie zadzwonił do biura obsługi.
A co z bagażem? - zapytał. - Czy można coś kupić o tak późnej porze?
Ależ tak. W hotelu znajduje się sklep z walizkami. Jest otwarty do późna.
Świetnie. Potrzebuję walizki i teczki. Na obu proszę złoconymi literami
wytłoczyć napis „P. Mason”. Poza tym potrzebuję artykułów toaletowych i bardzo mi
się śpieszy. Możecie to załatwić?
Natychmiast. Chce pan, by wytłoczono złotymi literkami „P. Mason”?
Tak jest.
A może „Peny Mason”?
- Nie. Po prostu „P Mason”. Wydajcie tyle pieniędzy, ile trzeba, byle to
szybko załatwić. Doliczę trzydzieści dolarów napiwku.
- Dziękuję, panie Mason. Natychmiast się tym zajmiemy.
Prawnik rozłączył się, poczekał na zgłoszenie centrali i zamówił zamiejscową
do mieszkania Delii Street.
- Leżysz w łóżku, Delio? - zapytał, kiedy odebrała telefon.
Ależ nie! Czytam. Jak tam sprawy?
Nie za dobrze. Właśnie wpadłem w pułapkę.
O czym ty mówisz? - zapytała z niepokojem.
Ktoś podrzucił fałszywe dowody, i to przeciwko mnie.
Jakie dowody?
Wolę nie mówić o tym przez telefon.
Kto ci je podłożył?
Prawdopodobnie morderca. A skoro nie mógł tego zrobić Morley Eden ani
Vivian Carson, jest nim ktoś trzeci. Być może to Nadine Palmer, a jeżeli tak, działa
sprytnie, mądrze i jest bardzo niebezpieczna. Jeśli nie ona, nie mam pojęcia, kto.
Może Genevieve Hyde. Mam jednak wrażenie, że ona jest uczciwa i szczera.
Właśnie te uczciwe i szczere są niebezpieczne - zauważyła Della.
Wiem. Genevieve jest aktorką. Zarabia na życie, dając dobre przedstawienie.
Sprawia, że mężczyzna podnieca się hazardem. Pracuje nad nim, aż przestaje
rozróżniać wartość pieniędzy, a wtedy, jeżeli zaczyna przegrywać, zachęca go, by
grał, póki się nie spłucze do nitki. Do tego czasu udaje jej się zręcznie wycofać ze
sceny, tak że facet nie może mieć do niej żalu.
To naprawdę dobra robota! - oceniła Della.
Tak, ale Genevieve ma pomocnicę, doświadczoną partnerkę pracującą z nią
w pełnym porozumieniu. Działają jak drużyna footballowa, markując ruchy, by
przedrzeć się przez obronę przeciwnika.
- I ktoś zastosował tę metodę na tobie?
- Tak.
Chyba lepiej przyjadę do ciebie i rozejrzę się - powiedziała. - Może mógłbyś
mnie wykorzystać?
Na pewno mógłbym, ale nie ma na to czasu. Jeżeli pozbędę się towaru, który
mi podrzucono, łapię pierwszy samolot do Los Angeles, zanim zdążyłabyś tu dotrzeć.
Numer mojego domku to dwa zero siedem. Jeżeli nie zgłoszę się do rana,
zacznij mnie szukać.
Dobrze - powiedziała - ale żałuję, że nie mogę przyjechać i udzielić ci
kobiecego wsparcia. Odkręcić machinacje jednej kobiety może tylko druga kobieta.
Mężczyzna jest bezradny jak mucha w pajęczej sieci.
To zabrzmiało niemal poetycko.
Nie to było moim celem. Chcę cię nastraszyć. Dotrę przed północą, może
jeszcze wcześniej...
Ale do tego czasu sytuacja zmieni się radykalnie - powiedział Mason. - Ja
będę w samolocie do Los Angeles, chyba że wsadzą mnie do ciupy.
Uważaj na siebie - poprosiła.
- Postaram się - obiecał i życzył jej dobrej nocy.
Niespokojnie przechadzał się tam i z powrotem po pokoju i co chwilę zerkał na
zegarek.
Wreszcie telefon zadzwonił. Mason pośpiesznie podniósł słuchawkę.
- Pan Mason? - usłyszał.
- Tak.
Mówi szef obsługi. Zaraz będę u pana. Zdobyliśmy wszystko.
Doskonale.
W chwilę później zjawił się z walizką, otworzył ją i wyjął ze środka teczkę i
niewielką kosmetyczkę z nylonu.
Musiałem kierować się własnym gustem, panie Mason. Ja...
Doskonale - przerwał adwokat. - Ile jestem winien?
Rachunek opiewa na sto jeden dolarów i trzydzieści pięć centów. Jeżeli jest
pan zadowolony...
Absolutnie - powiedział, wręczając mu banknoty stu i pięćdziesięcio
dolarowe. Doceniam to, co pan zrobił.
Bardzo dziękuję. Jeśli nie podoba się panu bagaż...
Ależ podoba - odpowiedział adwokat, przyglądając
się walizce. - Dokładnie tego chciałem. Cieszę się, że udało się panu załatwić
napis.
Złapałem ich właśnie, gdy zamykali. Pasaż jest otwarty do późna.
Wieczorem sprzedają najwięcej pamiątek, a dział z walizkami jest częścią tego sklepu
Bardzo panu dziękuję, panie Mason. Jeżeli mogę jeszcze coś dla pana zrobić, proszę
mnie tylko powiadomić.
Oczywiście - obiecał adwokat.
Otworzył teczkę, którą odkrył w swoim pokoju, przełożył obligacje do nowej,
pustą schował do walizki, zamknął zamki, a kluczyk włożył do kieszeni. Wrócił do
kasyna, świadom faktu, że detektyw w cywilu idzie zaledwie kilka stóp za nim.
Spędził przy grze zaledwie chwilę, kiedy podeszła ta sama młoda kobieta,
która przycisnęła się do niego, obstawiając poprzednio któryś z numerów. Jej oczy
błyszczały.
Chciałam tylko panu podziękować.
Za co? - zapytał Mason.
Za szczęście. Naprawdę mi je pan przyniósł. Sporo przegrałam, zanim
stanęłam obok pana i... cóż, potknęłam się wtedy... - urwała, uśmiechnęła się i
dokończyła: - Otarłam się o... pańskie ramię...
Pamiętam - powiedział Mason.
To najwyraźniej przyniosło mi szczęście.
Może przyniosę pani więcej szczęścia - rzucił adwokat.
Miałam dość, jak na jeden wieczór.
Więc może napije się pani drinka?
To byłoby do załatwienia - odparła figlarnie, a w jej oczach błyszczały
zachęcające iskierki.
Często tu pani przychodzi? - zapytał Mason, prowadząc ją w stronę baru.
Spędzam tu większość czasu - odparła. - Nie mogę powstrzymać się od
hazardu. A jak panu dziś poszło?
Dość dobrze. Nic szczególnego.
Ale na pewno potrafi pan przynieść szczęście inny.
To była przyjemność.
Roześmiała się nerwowo. - Dość mocno się o p? otarłam.
Przy ich stoliku stanął kelner.
Szkocką z sodą, Bob - rzuciła.
Dla mnie dżin z tonikiem.
Kiedy kelner odszedł, Mason przedstawił się dziewczynie.
Miło mi pana poznać, panie Mason - odparła. - Ja nazywam się Paulita
Marchwell.
Mieszka pani tutaj?
W Las Vegas.
I kasyno panią zahipnotyzowało?
- Uwielbiam je. Samo miejsce, tutejszą atmosferę, ludzi, grę - wszystko.
Pewnie mam hazard we krwi. Ale porozmawiajmy raczej o panu. Nie mieszka pan
tutaj, prawda? Na czole ma pan wypisane „wielki biznesmen”, tyle że różni się pan od
większości biznesmenów. Jest w panu coś niepokojącego... Nie jest pan lekarzem?...
Pan... Ojej! Na imię ma pan Peny?
Mason skinął głową.
Perry Mason, słynny adwokat! - wykrzyknęła. - Dobry Boże, powinnam
była się domyślić. Jest w panu coś wyjątkowego, coś, co sprawia, że wydaje się pan
uosobieniem siły. To brzmi naiwnie, jakbym była uczennicą, ale... Wyznam coś panu.
Zauważyłam pana już wcześniej. Był pan z jakąś kobietą, prawda?
Jedną z tutejszych hostess - odparł Mason. - Nazywa się Hyde.
Och, Genevieve. Ja... - urwała i roześmiała się.
Skąd to rozbawienie?
Dobrze ją znam.
Jesteście przyjaciółkami?
- Niezupełnie. Zamieniamy czasem słówko. Może i moż - by nazwać to
przyjaźnią. My... pracujemy razem u Kelner przyniósł im drinki.
- Za pani zdrowie - powiedział Mason.
Stuknęli się kieliszkami. Oczy dziewczyny, nienaturalnie wielkie pod
króciutką grzywką, patrzyły na niego nad brzegiem szklanki z uznaniem, którego nie
starała się ukryć.
Od dawna tu pani mieszka? - zapytał Mason.
Przyjechałam, żeby się wyleczyć - odparła nerwowo.
Wyleczyć?
Wie pan. Sześciotygodniowa kuracja. Trzeba pobyć tu sześć tygodni,
zadomowić się, wyzwolić ze złego małżeństwa i przygotować do popełnienia nowych
głupstw. Jednak ja polubiłam Las Vegas na tyle, że zostałam. Poznałam ludzi, miasto
i... cóż, jest fascynujące, kompletnie i absolutnie fascynujące.
W takim razie jest pani panią a nie panną Marchwell..
Dla pana Paulita - przerwała, rzucając mu zachęcające spojrzenie. - Po co
pan tu przyjechał? W interesach?
W pewnym sensie - odparł Mason.
Chyba nie wiążą się z Genevieve?
Trudno powiedzieć, z kim się wiążą.
To świetna dziewczyna.
Na to wygląda.
Od czasu do czasu traci grunt pod nogami.
Dla mężczyzny?
Skinęła głową. Mason czekał.
- Poderwał ją jakiś wielki przedsiębiorca budowlany z Los Angeles. Oszalała
na jego punkcie, a potem on... Cóż, potem próbował mnie poderwać, a Genevieve
chyba się wściekła.
Oczy Masona zwęziły się.
- Nie nazywał się przypadkiem Carson?
Raptownie zesztywniała. Zmienił się wyraz jej oczu, twarz znieruchomiała jak
u pokerzysty.
Więc tak? - spytał Mason.
Skąd pan to wie?
Moje interesy w pewien sposób łączą się z Carsonem.
W jaki sposób?
Carson nie żyje.
Nie żyje!
Prawnik skinął głowa. - Został zamordowany.
- Na Boga! - wykrzyknęła Paulita. - Pan... Kiedy to się stało?
- Rankiem, a może wczesnym popołudniem.
Milczała przez kilka chwil, potem westchnęła głęboko.
- Cóż, tak toczy się świat - powiedziała wreszcie. - Biedny Loring. Był
dobrym człowiekiem... jeśli się go już zrozumiało.
Ponownie umilkła.
- Czy Genevieve wie? - zapytała po chwili.
Mason skinął głową.
Ona naprawdę się w nim zakochała. A więc dlatego tak szybko wróciła z
Los Angeles.
Wróciła z Los Angeles? - powtórzył adwokat, starając się nie zdradzić
zaskoczenia.
Przytaknęła ruchem głowy.
To znaczy, że Genevieve była dziś w Los Angeles?
Jasne. Wsiadła wczoraj do samolotu i została na noc. Myślałam, że i dziś
tam zanocuje, ale wróciła koło czwartej.
Mason zmrużył oczy.
- Wygląda pan bardzo profesjonalnie - zauważyła Paulita. - To pewnie
dlatego, że nie powiedziała panu, że była w Los Angeles. Muszę pana ostrzec:
Genevieve jest jedną z najbardziej skrytych osób, jakie znam. Kiedy pozna pan ją
lepiej, odkryje pan, że nie kłamie, natomiast zmusi pana do wyciągania mylnych
wniosków, po prostu zachowując milczenie.
Na pewno była w Los Angeles? - zapytał Mason.
Oczywiście. Wróciła samolotem, który ląduje zaraz po czwartej - o czwartej
siedemnaście czy dziewiętnaście. Widziałam, jak wysiadała z autobusu z lotniska.
Była...
Przykro mi, że państwu przeszkadzam - zabrzmiał nad nimi głos porucznika
Tragga. - Wyszła kolejna sprawa, Perry. Poznałeś już sierżanta Campa. A to panna... -
Tragg spojrzał pytająco na młodą kobietę.
Marchwell - powiedział Mason. - To panna Marchwell. Chciał pan czegoś,
poruczniku?
Przepraszam. Naprawdę ogromnie przepraszam. Wydaje mi się, że coraz
częściej przeszkadzam ci, Mason, ale sierżant Camp otrzymał anonimową informację
- to jeden z koszmarów policji śledczej. Jednak nie możemy jej zignorować.
Wiadomość przekazano przez telefon... Uznaliśmy, że powinniśmy to sprawdzić. Nie
chcemy ci przeszkadzać, Mason, a na pewno nie zamierzaliśmy przerywać państwa
rozmowy, ale może potrafisz odpowiedzieć na nasze pytanie.
Co za pytanie? - spytał adwokat.
Chciałbym wiedzieć, czy twoi klienci - Morley Eden albo Vivian Carson,
zapłacili ci honorarium w wartościowych papierach: akcjach, udziałach lub czymś
podobnym.
- Nie.
- Wyjaśnijmy to do końca. Czy jeden z twoich klientów zapłacił ci papierami
na nazwisko Seymour?
- Nie.
- Czy twoi klienci lub jedno z nich prosiło cię o załatwienie jakiejkolwiek
sprawy związanej z papierami wartościowymi?
- Nie.
- A może przechowywałeś te papiery dla nich czy dla jednego z nich? Albo
dali ci instrukcje odnoszące się do
obligacji, które przekazali ci pośrednio lub bezpośrednio? - Nie.
Tragg spojrzał na Campa: - Mason nigdy nie kłamie.
- Nadal uważam, że powinniśmy przeszukać jego pokój - upierał się sierżant.
Tragg zmrużył oczy.
Masonowi można ufać. Albo będzie owijał rzecz w bawełnę, albo zrobi cię
w konia, albo wyciśnie z ciebie prawdę, lecz jeśli mówi coś tak zdecydowanym
tonem i prosto z mostu, mówi szczerze.
Muszę sprawdzić ten anonim - upierał się Camp.
Jak pan chce to zrobić? - zapytał Mason.
Zechciałby pan na minutę wrócić do swojego pokoju?
W tej chwili jestem zajęty.
Nie szkodzi - orzekł Tragg. - Usiądziemy sobie przy stoliku, a kiedy
skończycie, pójdziemy do twojego pokoju. Albo może dasz nam klucz i...
Macie nakaz rewizji? - zapytał Mason.
Nie potrzebujemy nakazu - stwierdził Camp. - Ale możemy go załatwić. To
jest hotel, a kierownictwo zawsze jest gotowe do współpracy.
Mój bagaż nie jest własnością hotelu - zauważył Mason. - Mimo to jestem
gotów współpracować z policją. Jednak nie chciałbym zostawiać...
Paulita Marchwell odezwała się pośpiesznie:
- Nie, nie. Niech pan idzie. Wolę nie mieszać się w sprawy tego rodzaju.
Uśmiechnęła się do sierżanta: - Gdyby policja Las Vegas chciała
współpracować ze mną, ja byłabym gotowa odpłacić tym samym.
Wstała i podała Masonowi dłoń.
- Miło mi było pana poznać. Może spotkamy się w innych okolicznościach,
kiedy będzie pan miał... więcej czasu. - Rzuciła mu znaczące spojrzenie, odwróciła
się i odeszła.
Mason odsunął niedokończonego drinka i powiedział:
Cóż, naprawdę zepsuliście mi wieczór.
Zawsze można zacząć tam, gdzie się skończyło - stwierdził sierżant Camp. -
Chodźmy.
Adwokat poszedł za policjantami do swojego apartamentu.
Przyjechałeś tu w pośpiechu, co? - spytał Tragg.
Sporo rzeczy załatwiam w pośpiechu - odparł adwokat.
Zabrałeś ze sobą jakiś bagaż?
Jest w moim pokoju.
Zatrzymamy cię tylko przez chwilą - obiecał Tragg. - Ktoś poinformował
nas anonimowo, że masz teczkę wypchaną obligacjami należącymi do Loringa
Carsona. Na teczce wybito napis „P. Mason”. Przywiozłeś ją tutaj z Los Angeles.
Mason nie odpowiedział. W pokoju dostrzegł teczkę sierżant Camp. Rzucił się
ku niej.
- Tu jest - zawołał.
Tragg znowu zmrużył oczy. Spojrzał na Masona, potem z powrotem na
Campa.
- Otwórz ją - polecił.
Sierżant Camp otworzył teczkę. - I mówisz, że on jest szczery! - wykrzyknął.
Niech mnie! - rzucił Tragg. - Po raz pierwszy jestem świadkiem, że skłamał.
Jak to „skłamał”? - obruszył się Mason. - Nie pytałeś, czy mam teczkę
wypchaną papierami wartościowymi. Zapytałeś, czy obligacje przekazał mi Morley
Eden albo Vivian Carson. Za każdym razem pytałeś o papiery, jakie miałem od nich
otrzymać.
Dobra, dobra - zgodził się Tragg. - Może i moje pytania wprowadzały w
błąd. Skąd masz te papiery?
Nie mogę ci powiedzieć.
A co to niby znaczy?
Po prostu: nie mogą powiedzieć.
Cholera z tym wszystkim - przeklął Camp. - Rób, co chcesz, Tragg, ale ja
nie wierzyłbym temu facetowi, nawet gdyby przysięgał. Zabieramy tą teczką.
Zinwentaryzujcie zawartość - wtrącił Mason.
Cholera - powtórzył Camp. - Zrobimy spis na posterunku. Idziemy, Tragg.
Policjanci wymaszerowali z pokoju, zabierając aktówką.
Mason podszedł do telefonu.
- Kiedy odlatuje najbliższy samolot do Los Angeles? - zapytał.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Perry Mason siedział naprzeciw Morleya Edena w więziennej rozmównicy.
- Jeśli mam być twoim adwokatem, Morley, musisz powiedzieć mi, co się
stało.
Morley spojrzał na niego z udręką w oczach.
- Nie mogę tego zrobić.
Bzdura. Adwokatowi możesz powiedzieć wszystko. Eden potrząsnął głową.
Dlaczego nie?
- To zbyt cholerna sprawa... Po pierwsze, gdybyś znał fakty, nie uwierzyłbyś
w nie. Po drugie, nie chciałbyś nas reprezentować.
Zabiłeś go?
Nie.
Wiesz, kto to zrobił?
Nie.
Ale chcesz, żebym reprezentował ciebie i Vivian Carson?
Tak. Będziemy sądzeni przed ławą przysięgłych. Oboje zostaniemy
oskarżeni o morderstwo pierwszego stopnia i cała sprawa nabierze rozgłosu. Mówię
ci. Oskarżą nas na podstawie dowodów pośrednich. Nie wiem, czy sobie z tym
poradzisz.
Tym bardziej powinieneś powiedzieć mi, co naprawdę się stało. Muszę
wiedzieć, z czym będę walczył. Prawda to najlepsza obrona na zarzuty oparte na
dowodach pośrednich. Oczywiście pod warunkiem, że oskarżony jest niewinny.
Powtarzam: prawda ci nie pomoże - upierał się Eden. - Okazałoby się, że
nasz przypadek jest beznadziejny. Póki będą opierać się na dowodach pośrednich,
musisz stawić im czoło i próbować je obalić. Nie wiem, co mają przeciw nam. Może
jest tego dużo, może mało. Jeżeli wiedzą wszystko, przyszpilili nas. Nie wykręcimy
się. Twoją jedyną nadzieją, to znaczy naszą jedyną nadzieją jest to, że nie wiedzą
wszystkiego. Okoliczności są przeciwko nam. I nawet nie mogę o tym mówić.
Dlaczego chcesz, żebym reprezentował Vivian Carson?
Ponieważ oskarżą nas razem.
Co za różnica? Jeśli ty nie zabiłeś Carsona, może zabiła go Vivian, a nie
chcę, by moje ręce wiązała...
Nie, Vivian go nie zabiła. Wiem to. Przysięgam.
Skąd wiesz?
- Ponieważ była... Po prostu wiem.
Mason przyjrzał mu się z namysłem.
- Słuchaj, Morley, czy ty przypadkiem nie przypuszczasz, że zakochałeś się w
Vivian Carson?
Morley podniósł na niego wzrok.
Wiem, że się w niej zakochałem. Nigdy nie sądziłem, że coś takiego mnie
spotka. To najbardziej wstrząsające uczucie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem.
Ale... ale nie mogę powiedzieć ci, co Vivian dla mnie znaczy ani jak to się zaczęło.
Po prostu trafiło mnie, i to od pierwszej chwili, kiedy ją ujrzałem. To jeden z faktów,
jakie będziesz musiał wziąć pod uwagę. W końcu ona i Loring Carson wciąż byli
małżeństwem. Wydano orzeczenie o rozwodzie, ale tylko na rozprawie wstępnej.
Separacja miała trwać pół roku, zanim otrzymaliby ostateczny rozwód. Oskarżenie
uzna, że moja miłość była motywem zabicia jej męża.
Kiedy to wszystko się stało? - zapytał Mason.
To znaczy co?
Kiedy się zakochałeś?
Niemal od pierwszego wejrzenia.
O ile pamiętam, była wtedy w bardzo wyciętym kostiumie kąpielowym -
zauważył Mason.
Tak, była - przyznał Eden. - I wyglądała... jak uosobienie kobiecości: sama
uroda i wdzięk. Ideał piękna.
Czułeś się samotny - tłumaczył. - Byłeś wdowcem, mieszkałeś sam.
Przyjechałeś do swojego domu i odkryłeś biegnące przez jego środek zasieki.
Otworzyłeś drzwi, wszedłeś do środka, próbując odkryć, co u diabła się stało, i
znalazłeś tę kobietę, ten, jak powiedziałeś, ideał piękna. Chwilę potem zobaczyłeś ją
nad basenem, jak opala się w bikini. To jasne, że wszystko zaplanowała: dekoracje,
spotkanie, kostium... a może nawet oświetlenie. Wiedziała, o której wrócisz. Chciała,
żebyś...
Dobrze, pewnie tak było - zgodził się Eden. - Wiesz, o co jej wtedy
chodziło. Chciała, żebym wniósł oskarżenie przeciwko Loringowi Carsonowi.
Próbowała odnaleźć pieniądze, które jej mąż ukrył, szykując się do rozwodu.
Powiedziała mi o tym. Chciała, żebym zaczął się do niej umizgać, a gdybym jednak
nie wytoczył sprawy Carsonowi, sama zawlokłaby mnie do sądu.
Dobrze. Mów dalej. Opowiedz mi, jak rozwijało się to wstrząsające uczucie.
Następnego ranka była bardzo miła. Podała mi filiżankę kawy nad
ogrodzeniem...
I zaczęliście się zaprzyjaźniać?
To był początek.
A potem?
Potem ty się zjawiłeś, a ona urządziła pokaz mody. Przyznam ci, Mason: to
na mnie podziałało. Jej odwaga, pomysłowość, sposób, w jaki walczyła z
przeciwnościami. Zostałem w domu i kiedy przyjęcie się skończyło... ona odsunęła te
głupie zasłony. Siedziałem w salonie. Spojrzałem na nią i nagle zacząłem się śmiać, a
wtedy ona też się roześmiała. Rozmawialiśmy... cóż, długo.
Jak długo?
Do świtu, jeżeli już musisz wiedzieć.
I zorientowałeś się, że ją kochasz?
Tak.
Powiedziałeś jej?
Słuchaj, to nie ma nic wspólnego ze sprawą, ale mówiąc szczerze...
Tak czy nie?
Nie, ale widziała, że jestem nią ogromnie zainteresowany, a ja
zorientowałem się, że rozbudziła we mnie coś od dawna uśpionego. Była ofiarą
nieszczęśliwego małżeństwa. Wyszła za wszawego drania, za...
Mason powstrzymał go, wysuwając dłoń.
- Ten człowiek nie żyje. Zostaniesz oskarżony o zabicie go. Nie myśl w ten
sposób.
- To nieważne. Tym właśnie był. Wszawym draniem. Poślubił Vivian i
lekceważył ją, zdradzając z inną kobietą, zamiast pójść uczciwie do żony,
powiedzieć, co się stało: że chce odzyskać wolność i tym samym dać jej sposobność
ułożenia sobie własnego życia. Powinien sprawiedliwie podzielić ich majątek i
zrobić, co w takich okolicznościach należy. A on usiłował okraść ją z tego, co jej się
słusznie należało. Wynajął detektywa i... cóż, mógł to być niezamierzony błąd, ale ja
sądzę, że celowo ustawił wszystko tak, żeby oczernić jej nazwisko w prasie i
zrujnować reputację. Zaczął chować pieniądze i mieszać, by nikt nie zorientował się,
ile naprawdę jest wart...
Dobrze - przerwał Mason. - Dobrze. Wyraźnie widać, że patrzysz na
sytuację jej oczami.
Tak - przyznał Eden - bo ona ocenia ją z właściwej perspektywy.
Gdy usłyszy o tym oskarżenie, będą mieli wspaniały motyw zbrodni. Ale
teraz powiedz mi, co się stało. Muszę to wiedzieć, ponieważ kiedy wystąpisz jako
świadek, jeśli będzie to konieczne...
Powiem ci tyle - przerwał Eden. - Proszę, uwierz mi.
Próbowałem coś zrobić, ale nie wyszło. Myślałem, że przechytrzę policję. To
była najokropniejsza decyzja w całym moim życiu. Doprowadziła do tego, że
ukrzyżują nas za mój błąd. Jednak o ile wiem, na razie mają tylko pośrednie dowody.
Dobry prawnik może zbić takie oskarżenie.
To zależy od dowodów.
Ale zawsze istnieje szansa. Z chwilą, gdy zaczniemy zeznawać i powiemy,
co naprawdę się stało, skażą nas. Wtedy już nie uda ci się nas z tego wyciągnąć.
Nikomu by się nie udało.
Postąpię tak - zadecydował Mason. - Będę prowadził sprawę, dopóki nie
poznam dowodów przeciwko wam. Jeżeli w czasie procesu uznam, że musicie
wystąpić jako świadkowie, będziecie musieli opowiedzieć mi swoją historię, a potem
staniecie za barierką dla świadków.
Będzie na to wszystko czas?
Będzie krótka przerwa, kiedy oskarżenie zakończy swój występ, a my
będziemy musieli przystąpić do obrony. Podejmuję się was bronić pod warunkiem, że
jeżeli wówczas uznam, iż dowody są zbyt silne, by utrącić je bez waszych zeznań,
powiecie mi dokładnie, co się wydarzyło.
Dobrze - zgodził się Eden. - Możemy zawrzeć taką umowę.
Podał prawnikowi rękę. - Do tego czasu musisz prowadzić obronę po prostu
szukając słabych punktów w oskarżeniu. Nie powinieneś liczyć na to, co razem z
Vivian mamy do powiedzenia.
Mason potrząsnął jego dłonią.
- To będzie twój pogrzeb - stwierdził. - I to w dosłownym znaczeniu.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Sędzia Nedley C. Fisk, dżentelmen o dobrodusznym wyglądzie i umyśle
ostrym jak brzytwa, spoglądał na Morrisona Ormsby’ego, jednego z najbardziej
kompetentnych członków prokuratury okręgowej.
- Głos ma oskarżenie - powiedział.
Ormsby, z uwagą studiując tajemnicze znaczki stawiane przy nazwiskach
przyszłych przysięgłych, odparł nie podnosząc wzroku:
- Oskarżenie wyraża zgodę.
Sędzia skierował spojrzenie na Masona.
- Głos ma obrona.
Adwokat wstał i powiedział z powagą:
- Obrona jest zadowolona ze składu przysięgłych, Wysoki Sądzie.
Ormsby, zaskoczony, popatrzył na niego z niedowierzaniem. W sprawie o
morderstwo obrona nie zakwestionowała ani jednego z sędziów przysięgłych.
- Proszę zaprzysiąc ławę - polecił Fisk urzędnikowi.
Kiedy zostało to uczynione, odezwał się:
- Pozostałych ławników proszę o opuszczenie sali sądowej. Osobom
tworzącym obecny sąd przysięgłych przypominam, że nie wolno im formułować ani
wyrażać żadnych opinii w omawianej sprawie, póki nie zostanie im oddana pod
rozwagę. Nie wolno wam dyskutować o dowodach ani też dopuszczać, by
dyskutowano o nich w waszej obecności. Zarządzam piętnastominutową przerwę,
zanim rozpoczniemy wysłuchiwanie stron. Sąd zbierze się powtórnie punktualnie o
godzinie dziesiątej.
Sędzia opuścił swój fotel.
Mason zwrócił się do Drake’a i Delii Street, którzy siedzieli obok niego.
To koszmar, jakiego obawia się każdy prawnik. Będę musiał słuchać
oskarżenia, nie mając pojęcia, co prokurator trzyma w rękawie, dopóki nie podsumuje
sprawy.
Nic nie wyciągnąłeś z oskarżonych? - zapytał Paul, spoglądając na miejsce,
gdzie między dwoma policjantami siedzieli Morley Eden i Vivian Carson.
Ani słowa - odparł prawnik.
- Cóż, oskarżenie na pewno ma coś poważnego - stwierdził Drakę. - Nie
puszczają pary z ust, ale Ormsby czuje się pewnie jak ślimak w swojej skorupie.
Tak - zgodził się Mason - ale lepiej, żeby nie przesadził. Zastosuję każdą
możliwą psychologiczną sztuczkę. Będę trzymał się litery prawa, prawa tego stanu:
że jeśli okoliczności można wytłumaczyć za pomocą rozsądnej hipotezy
podważającej winę oskarżonych, przysięgli muszą ją przyjąć i uwolnić oskarżonych.
To oczywiście inny sposób ujęcia zasady, że nikt nie może zostać skazany, dopóki
bez najmniejszych wątpliwości nie udowodni mu się winy. Jeśli przysięgli nabiorą
uzasadnionych wątpliwości, muszą rozstrzygnąć sprawę na korzyść oskarżonego i
uwolnić go. Ta zasada ma szczególne zastosowanie w przypadku oskarżenia
pośredniego i na tym się oprę.
Jeden z dziennikarzy twierdził, że będziesz opierał się na technicznych
szczegółach - powiedziała Della. - To o to mu chodziło?
On nie wiedział, o co mu chodziło - stwierdził Mason. - Próbował się czegoś
dowiedzieć i wściekł się, że nie chcę mu wyznać, na czym będzie opierać się linia
obrony.
Cóż, na tym polega prawo - zauważył Drake. - Oskarżony nie musi
udowadniać, że jest niewinny, to oskarżenie ma udowodnić mu winę. Oskarżony
siedzi tylko cicho i liczy, że założenie o jego niewinności wyprowadzi go na wolność.
Na salę wrócił sędzia, przysięgli zajęli swoje miejsca.
Dziennikarze, którzy poprzednio rozpisywali się o domu podzielonym drutami
i oskarżonych - poprzednio śmiertelnych wrogach, teraz wspólnie posądzonych o
morderstwo, uczynili z całej sprawy jedną z największych afer kryminalnych roku.
Wiedziano już, że Mason - jak to się określa - idzie po omacku, że jego klienci
nie złożyli żadnych oświadczeń, nie zdradzili i nie zamierzają zdradzić niczego
prasie.
Niektórzy dziennikarze uważali, że na tym właśnie polega mistrzowska
strategia obrońcy i że oskarżeni postępują zgodnie z jego instrukcjami. Inni byli
przekonani, że prawnik wie tyle samo, co wszyscy. Niezwykłe miejsce zbrodni oraz
seks, tajemniczość i dramat składający się na sprawę o morderstwo sprawiły, że nie
tylko sala sądowa pękała w szwach - ludzie czekali w zatłoczonym korytarzu, licząc
na to, że jeśli staną w kolejce rano, może będą mieli szanse dostać się do środka po
południu.
- Czy oskarżenie wygłosi mowę wstępną? – zapytał sędzia Fisk.
Ormsby skinął głową i powstał.
- Wysoki Sądzie oraz wy, panie i panowie przysięgli, będzie to jedna z
najkrótszych mów wstępnych, jakie kiedykolwiek wygłosiłem. Zmarły Loring Carson
oraz oskarżona Vivian Carson byli małżeństwem. Nie układało im się i Vivian Carson
wystąpiła o rozwód. Tymczasem drugi z oskarżonych, Morley Eden, zatrudnił
Loringa Carsona do budowy domu na terenie dwóch działek, które od niego nabył.
Nie będę wchodził w prawne komplikacje, lecz okazało się, że z dwóch działek, na
których postawiono dom, zmarły Loring Carson posiadał na własność tylko jedną,
natomiast druga należała do Vivian Carson. Kiedy został wydany sądowy zakaz
wkraczania na jej teren, Vivian Carson postawiła ogrodzenie biegnące wzdłuż granicy
obu działek, dzieląc dom na dwie części. Oskarżony Morley Eden, na podstawie
umowy z Loringiem Carsonem, wszedł w posiadanie drugiej części domu. Każdy z
oskarżonych miał powód do żalu do Loringa Carsona. Vivian Carson uważała, że jej
mąż ukrywa pieniądze po to, by nie otrzymała należnej jej części. W dalszej części
przewodu udowodnimy, że to podejrzenie było uzasadnione. Natomiast Morley Eden
nabył teren od zmarłego Loringa Carsona i zapłacił mu za wybudowanie domu na obu
działkach. Odkrył, że Carson okłamał go co do własności działek i w efekcie dom
Edena został wybudowany częściowo na terenie, który do niego nie należał.
Zamierzamy udowodnić, że Loring Carson rzeczywiście ukrywał swoje dochody i
przechowywał je w miejscu, którego, jak sądził, nikt nie odnajdzie - w tajnym sejfie
w pobliżu basenu przy domu, który wybudował dla Morleya Edena. O ironio, skrytka
na nieujawnione dochody Carsona znalazła się w części domu leżącej na terenie
przyznanym Vivian Carson. Loring Carson pojechał tam i otworzył sejf w dniu
piętnastym marca tego roku. Nie zamierzał zabierać pieniędzy. Był przekonany, że
nikt nie podejrzewa, iż schował je dosłownie pod nosem niechętnej mu żony.
Jednakże jak się okazało, był tego zbyt pewny. Oskarżeni znaleźli skrytkę i zabili
Loringa Carsona z zimną krwią lub w wyniku kłótni, jaka wybuchła po odkryciu
schowka. Oskarżona Vivian Carson poczekała, aż jej były mąż opuści willę i
następnie, zupełnie naga, pojawiła się od strony domu należącej do Morleya Edena.
Przepłynęła basen pod drutami i wyjęła ze schowka bliżej nieznaną ilość gotówki
oraz papiery wartościowe na sumę ponad stu pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Papiery
te odnaleziono w hotelowym pokoju Perry’ego Masona w dniu morderstwa. Loring
Carson odkrył, co się dzieje, i został zabity przez oskarżonych. Sąd poinstruuje
państwa, że kiedy raz udowodni się, że oskarżony - każdy oskarżony dokonał
zbrodni, to ma prawo przedstawienia okoliczności łagodzących lub
usprawiedliwiających jego czyn. Prawdą jest, że opieramy oskarżenie na dowodach
pośrednich. Jednakże są one dobrym materiałem dowodowym. Dowiedziemy, na
podstawie wyłącznie pośrednich dowodów, że oskarżeni, działając wspólnie, zabili
Loringa Carsona, a następnie usiłowali ukryć swoją zbrodnię. Od państwa, panie i
panowie przysięgli, oczekujemy jedynie sprawiedliwego wyroku. To wszystko,
dziękuję.
Ormsby wrócił na swoje krzesło i usiadł, zachowując się jak człowiek, który
wykonuje niemiły obowiązek, ale zamierza doprowadzić rzecz do końca.
Mason zrezygnował z mowy wstępnej.
Następnie oskarżyciel, działając spokojnie i efektywnie, niczym chirurg
wykonujący trudną operację, zaczął wzywać świadków.
Najpierw wezwał anatomopatologa, który przeprowadził sekcję zwłok. Lekarz
zeznał, że według jego opinii, w chwili wykonania autopsji Carson był martwy od
trzech do pięciu godzin. Określił czas śmierci na pomiędzy godziną 10.30 a 12.30
piętnastego marca.
Jego zdaniem zgon nastąpił niemal natychmiast na skutek rany zadanej nożem
o ośmiocalowym ostrzu. Przebiło ono mięsień serca. Na zewnątrz wydostało się
niewiele krwi, gdyż nastąpiło rozległe krwawienie wewnętrzne. Pchnięta nożem
ofiara upadła na podłogę i leżała bez ruchu do chwili zgonu.
Następnie Ormsby przedstawił orzeczenie sądu, na podstawie którego
dokonano podziału nieruchomości. Przyznawano w nim jedną działkę Vivian Carson,
a drugą Loringowi Carsonowi. Przedstawił także potwierdzoną kopię zakazu wejścia
na teren należący do Vivian Carson jej byłemu mężowi, jego reprezentantom,
agentom lub wspólnikom.
Zawezwał szefa ekipy remontowej, który potwierdził krótko, że zatrudniła go
Vivian Carson. Miał przygotować
wszystko tak, by przystąpić do pracy w sobotą rano. Vivian zatrudniła także
ślusarza, który otworzył drzwi i dorobił klucze do jej części domu. Budowlańcom
kazała przeciągnąć linię w odległości dwóch cali od granicy jej posiadłości. Ekipa
remontowa czekała w pogotowiu, i gdy tylko świadek przeciągnął sznur przez cały
dom, nakazała im postawić ogrodzenie z drutu.
Świadek zeznał, że pozostał na terenie posiadłości, póki nie ukończono
ogrodzenia. Sprawdził je, przeszedł na drugą stronę domu i dopilnował, by płot biegł
w odległości dwóch cali od linii podziału.
- Czy oskarżona Vivian Carson wyjaśniła wówczas, dlaczego chce, by
ogrodzenie znalazło się dwa cale od linii podziału domu? - zapytał Ormsby.
- Tak.
Co powiedziała?
Że gdyby Morley Eden chociaż wetknął palec w płot, pogwałciłby
orzeczenie sądu. Zamierzała wytoczyć mu sprawę.
Czy mówiła coś o swoim stosunku do zmarłego, to znaczy do byłego męża?
Powiedziała, że nienawidzi ziemi, po której on chodzi.
Czy mówiła coś jeszcze?
Że był wszawym draniem i że nic nie sprawiłoby jej większej satysfakcji niż
wsadzenie mu noża w żebra.
Ormsby spojrzał znacząco na przysięgłych.
Czy świadek mógłby powtórzyć ostatnie stwierdzenie? - powiedział. - Co
takiego mówiła?
Powiedziała, że nic nie sprawiłoby jej większej satysfakcji niż wsadzenie
mu noża w żebra.
Świadek do dyspozycji obrony - rzucił Ormsby. Mason uśmiechnął się do
mężczyzny.
Zetknął się pan kiedyś z rozwodem? - zapytał.
Nie osobiście.
Sprawa dotyczyła jednego z pańskich przyjaciół?
Tak.
Zna pan kobiety, które uzyskały rozwód?
Tak.
- Czy rozmawiał pan z nimi krótko po orzeczeniu rozwodu, gdy wciąż czuły
rozgoryczenie?
- Tak.
Dobrze - Mason uśmiechnął się uprzejmie. - Ile z nich twierdziło, że
chciałoby zakłóć byłego męża nożem, lub że był wszawym draniem, albo też że
wydłubałyby mu oczy lub cokolwiek w podobnym sensie?
Chwileczkę! - poderwał się Ormsby. - Chwileczkę! Sprzeciw! Jest to pytanie
niekompetentne, niespójne i nie mające związku ze sprawą. Świadek nie jest
ekspertem w sprawach rozwodowych i nie w tym charakterze go wzywałem.
Jeśli Wysoki Sąd pozwoli, pytanie jest całkowicie poprawne - odparł Mason.
- Oczywiście, jeśli pan prokurator obawia się tego pytania, wycofam je.
Ostatnia uwaga była zbędna - zauważył sędzia Fisk.
Nie boję się odpowiedzi świadka - rzucał się Ormsby.
- Pilnuję tylko prawidłowości procesu.
- Chyba podtrzymam sprzeciw - powiedział sędzia.
- Wątpię, czy pytanie było właściwe. Ma pan dalsze?
Mason, wciąż uprzejmie uśmiechając się do świadka, zapytał:
Kiedy oskarżona Vivian Carson stwierdziła, że chciałaby zakłuć męża
nożem, czy ton jej głosu różnił się w jakimkolwiek stopniu od tonu innych podobnych
komentarzy, jakie padły z ust pana rozwiedzionych znajomych? Mam na myśli uwagi
w stylu: „Chciałabym wydłubać mu oczy” albo „Zabiję go, jeśli się do mnie zbliży”?
Jedną chwilę - odezwał się znów Ormsby. - Pytanie zostało odrzucone jako
nieprawidłowe. Ponieważ wysunięto już sprzeciw w tej kwestii, obrona winna jest
złego prowadzenia sprawy oraz lekceważenia sądu, upierając się przy pytaniu, które
zostało odrzucone.
Sędzia zastanowił się, po czym pokręcił głową.
- Nie sądzę, że jest to to samo pytanie, jakie padło poprzednio. To pytanie
dotyczy tonu głosu. Oddalam sprzeciw. Świadek może odpowiedzieć.
Świadek, uśmiechając się szeroko do Masona, powiedział:
Ton jej głosu był podobny do tonu innych komentarzy w tym stylu. Nie
pamiętam kogokolwiek, kto chciałby wsadzić mężowi nóż w plecy, ale przypominam
sobie, że jedna z kobiet stwierdziła, iż nic nie sprawiłoby jej większej przyjemności
niż zepchnięcie męża z urwiska. To znaczy byłego męża.
I mówiła to podobnym tonem? - upewnił się Mason.
Podobnym.
Ile kobiet znajomych panu - ciągnął Mason - które po otrzymaniu rozwodu
wyrażały takie opinie, naprawdę zepchnęło męża z urwiska albo wydłubało mu oczy
lub dopuściło się jakiejkolwiek przemocy?
Sprzeciw! Pytanie nieprawidłowe - warknął Ormsby.
Podtrzymany - zgodził się sędzia Fisk. - Pozwoliłem na pytanie o ton głosu,
ale to chyba wszystko, na co się zgodzę.
Mason zwrócił się do przysięgłych z wiele mówiącym uśmiechem.
A więc to wszystko - powiedział. Niektórzy odpowiedzieli prawnikowi
uśmiechem. Ormsby, wściekły, ale opanowany, zaproponował:
Wzywam na świadka porucznika Tragga. Porucznik, ekspert w
przekazywaniu swojej opowieści tak, by wywarła wrażenie na ławie przysięgłych,
stanął na miejscu dla świadków i pod przysięgą zeznał, co odkrył na miejscu zbrodni.
Przedstawił zdjęcia zwłok i opisał zewnętrzne okoliczności.
Zauważył pan wodę w pobliżu ciała? - zapytał Ormsby.
Tak. Były to dwie kałuże.
Jakiej wielkości?
Jak moja dłoń.
Na jakim podłożu się znajdowały?
Na wyłożonej glazurą, wywoskowanej podłodze.
W jakiej odległości od ciała?
Jedna około sześciu i trzech czwartych cala, druga - dwanaście i pół cala.
Czy zbadał pan ciecz, aby określić, skąd pochodziła?
Tak. Zebrano ją do fiolek i poddano analizie, by sprawdzić, czy nie była to
woda z basenu. Zawierała stosunkowo dużą ilość chloru, gdyż tamtego dnia
oczyszczano basen.
Co wykazała analiza wody z kałuż?
Zawierała taką samą ilość chloru jak woda w basenie.
Czy zrobił pan zdjęcia, na których widać, jak przebiega ogrodzenie dzielące
basen?
- Tak.
- Proszę pokazać te fotografie, a także zdjęcia, na których widać zwłoki, dom i
jego otoczenie. Potrzebujemy zdjęć z miejsca zbrodni, by sędziowie przysięgli mogli
zorientować się w sytuacji.
Tragg wyjął teczkę ze zdjęciami i przez najbliższe pół godziny wyciągał je po
kolei, opisywał, co każde przedstawia, wyjaśniał, z jakiego miejsca je zrobiono i
gdzie znajdował się aparat, a także określał dokładny czas wykonania fotografii. Na
koniec odbitkę włączano do akt jako materiał dowodowy.
Kto był na miejscu zbrodni, kiedy się pan tam zjawił? - spytał Ormsby.
Był tam Morley Eden, jeden z oskarżonych, oraz pan Perry Mason, jego
obecny adwokat. Potem pojawiła się
Vivian Carson, druga oskarżona. Byli też, oczywiście, dziennikarze i
fotoreporterzy z prasy oraz ekipa policji, a później koroner.
Na miejscu zbrodni był pan Perry Mason?
Tak.
Czy rozmawiał pan z nim o morderstwie?
Tak.
Czy pan Mason podsuwał jakieś sugestie?
Tak.
Jakie?
Sugerował, bym zwrócił szczególną uwagę na stan odzieży zmarłego.
Jakiej części odzieży konkretnie?
Rękawów koszuli.
Jak wyglądały?
Koszula miała sztywne mankiety spięte spinkami z diamentów pokrytych
czarną emalią, tak więc kamienie nie były widoczne. Jednak część emalii na prawej
spince odprysła, odsłaniając diament.
Czy były to spore kamienie?
Dość spore i cenne. Obudowa spinek była platynowa.
Jak wyglądała sama koszula?
Jej rękawy były mokre do wysokości łokci.
O ile wiem, nieboszczyk miał także marynarkę?
Zgadza się.
A rękawy marynarki?
Nie były mokre, jedynie podszewka od środka nasiąkła wodą z rękawów
koszuli. Jednak marynarka pozostała sucha.
Czy przeprowadził pan rozmowę z panem Masonem w związku z tą
kwestią?
- Tak.
Co mówił pan Mason?
Zasugerował, bym zbadał basen.
Zrobił pan to?
Tak.
I co pan odkrył?
Nic.
Co stało się potem?
Mason stwierdził, że nie szukałem dość daleko albo dość dokładnie.
Ze słów pana Masona odniósł pan wrażenie, że wiedział on o skrytce, którą
potem pan odkrył i że chciał skierować na nią pańską uwagę?
Chwileczkę - przerwał Mason. - Pytanie jest nieprawidłowe, wymaga od
świadka wyciągania wniosków. Poza tym jest niekompetentne, niespójne i nie na
miejscu.
Sprzeciw podtrzymany - powiedział Fisk. - Na pewno nie musi pan, panie
prokuratorze, nakłaniać tego świadka do wyciągania wniosków. Pozwólmy
opowiedzieć mu o tym, co zrobił i co odkrył.
Tak jest, Wysoki Sądzie - ustąpił Ormsby, zerkając na przysięgłych, by
sprawdzić, czy zrozumieli, o co mu chodzi. - Zapytam więc inaczej - podjął, jakby
lekko zmieszany technicznymi utrudnieniami nałożonymi przez sędziego, lecz
cierpliwie pragnący przedstawić ławnikom wagę sprawy: - Zakończył pan badanie
basenu?
- Tak.
I nic pan nie znalazł?
Nic.
A potem sprawdził pan powtórnie?
Tak.
Za czyją sugestią?
Perry’ego Masona.
- To znaczy obrońcy, który reprezentuje w tej sprawie oskarżonych?
- Tak.
- I co powiedział pan Mason? - Ormsby wstał z krzesła, podkreślając tym
wagę pytania, a także doniosłość odpowiedzi porucznika Tragga.
- Pan Mason zaproponował, bym sprawdził z tyłu schodki do basenu.
Z tyłu schodki do basenu - powtórzył Ormsby.
Tak.
I zrobił pan to?
Tak.
Co pan znalazł?
Gdy tylko za nie zajrzałem, a raczej gdy sięgnąłem tam ręką, wyczułem
niewielki metalowy pierścień.
Co pan zrobił?
Włożyłem palec w pierścień i lekko pociągnąłem.
I co się stało?
Wyczułem natychmiast, że pierścień zawieszony był na giętkim metalowym
kablu nakręconym na wałek.
Co stało się potem?
Pociągnąłem za pierścień, wyciągając go jakieś dwa, trzy cale, co zwolniło
zatrzask w środku schowka jakieś dziesięć stóp od basenu.
I co się stało?
Sprężynka uniosła płytkę o powierzchni około osiemnastu cali, odsłaniając
sprytnie zamaskowany schowek wielkości szesnastu i jednej czwartej cala, głęboki na
dwie stopy i trzy i pół cala, wyłożony stalą, na automatycznym zawiasie, tak więc
wystarczyło pchnąć płytkę, by zamknęła się z powrotem.
Z jednej strony kafelek był zawieszony na zawiasie?
Tak.
I co znalazł pan w tym schowku?
Nic.
- Nic?
Zgadza się. Kompletnie nic.
A czy pan Mason okazał zdziwienie, gdy w miejscu, które tak uparcie
wskazywał, odkrył pan pierścień? Chociaż... wycofuję to pytanie. Przepraszam
Wysoki Sąd oraz obronę. Po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że pytanie to było
niewłaściwe. Chciałem się tylko upewnić, poruczniku, że właściwie zrozumiałem
pańskie zeznania. Znalazł pan pierścień w miejscu, które wskazywał pan Mason?
Sugerował, bym tam poszukał.
I mówił to po tym, jak zbadał pan basen i niczego nie znalazł?
- Tak.
Ormsby podszedł do stołu obrony, gdzie siedział Mason, pochylił się lekko i
cicho powiedział:
Chciałem tylko pokazać, że jeżeli spróbujesz wywierać presję na
przysięgłych, spotkamy się w pół drogi.
Kontynuuj - odparł półszeptem Mason.
Więc płytka unosiła się na sprężynie? - zapytał Ormsby.
- Tak.
Gdzie była ta sprężyna?
Potem odkryliśmy, że jej spirala oplatała stalowy pręt pełniący funkcję osi,
na której obracał się zawias. Nie bardzo jasno to opisałem. Chodzi o to, że płytkę
zawieszono na zawiasie. Przebiegał przez niego stalowy pręt szerokości pół cala,
biegnący do sworznia, który unosił zawias w górę. Sprężynę okręcono wokół końców
tego pręta. Była dostatecznie naciągnięta, by kafel unosił się, gdy tylko zwolnił się
zatrzask.
Jak rozumiem, ten kafelek nie różnił się wyglądem ani rozmiarami od
innych?
Był identyczny, poza tym, że wywiercono w nim dziurkę, w środku
umieszczono metalową rurkę i całość zalano betonem. Do rurki włożono stalowy pręt
działający jak oś, na której obracał się kafelek, tak że całość tworzyła wytrzymałą
dźwignię.
- Była tam też sprężyna i pokrywa schowka unosiła się po pociągnięciu za
drut?
- Tak.
A jak można było zamknąć płytkę?
Wystarczyło nacisnąć, by pokonać napięcie sprężyny.
Czy kafel założono tak, że nie można go było odróżnić od pozostałych?
Zrobiono to bardzo sprytnie. Nawet gdy wiedzieliśmy już, że jest ruchomy,
mogliśmy stanąć na nim lub przejść się nie czując, że cokolwiek znajdowało się pod
spodem. Zawias skonstruowano tak starannie, a sprężynowy zatrzask stanowił taką
mechaniczną doskonałość, że absolutnie nic nie wskazywało na to, iż płytka nie
została twardo osadzona w betonie.
Sejf był wodoodporny?
Tak.
Dzięki czemu?
Niższy fragment obrzeża kafla oklejono podgumowaną gąbką i oklejono
taśmą.
Każda osoba, która zamykała płytkę, musiałaby zostawić na tej taśmie
odciski palców?
- Tak.
- A gdy płytka podniosła się, trzeba było pchnąć ją na miejsce, by się
zamknęła? Czy tak?
- Tak.
Więc czy znalazł pan jakieś odciski palców na taśmie otaczającej brzeg
płytki lub po jej wewnętrznej stronie? Pytam o spodnią część płytki, poruczniku, nie
wierzchnią. Czy znalazł pan odciski palców we wnętrzu stalowego sejfu?
Znalazłem.
Czy odkrył pan odciski palców, które można odczytać?
Tak.
Zdjął je pan i sfotografował? - Tak.
- A następnie pobrał pan odciski palców osób, które mogły mieć dostęp do
schowka lub okolic miejsca, gdzie został umieszczony?
- Tak.
Po dokonaniu porównania, czy był pan w stanie określić, do kogo należały
niektóre z odcisków?
Tak jest.
Do kogo?
Tragg obrócił się na swoim krześle, by spojrzeć wprost na przysięgłych.
Dwiema z osób, które zostawiły odciski na spodniej stronie płytki oraz na
taśmie, byli oskarżeni: Vivian Carson oraz Morley Eden.
To znaczy, znalazł pan odciski ich obojga?
Tak jest.
Ma pan zdjęcia tych odcisków oraz zdjęcia odcisków palców oskarżonych?
Mam.
Ma je pan przy sobie?
Tak.
Proszę je pokazać.
Tragg wyjął fotografie, które włączono do materiału dowodowego.
Powiększone odbitki ustawiono na sztalugach, a Tragg wskazał tak zwane punkty
podobieństwa.
Ormsby odwrócił się tyłem do zdjęć i patrząc na świadka rzucił:
Stwierdził pan, że na miejscu zbrodni była oskarżona Vivian Carson?
Zgadza się. Przebywała w swojej części domu.
Poszedł pan do niej?
Tak.
Przesłuchał ją pan?
Tak.
Spytał pan, gdzie była i co robiła wcześniej?
Tak jest. Powiedziała, że właśnie wróciła z zakupów.
Sprawdźmy, czy dobrze rozumiem sytuację - Ormsby zerknął na
przysięgłych, upewniając się, że słuchają go uważnie. - Dom podzielono
ogrodzeniem, które biegło przez salon i nad basenem. Po której stronie są sypialnie -
po stronie należącej do Vivian Carson czy Morleya Edena?
Sypialnie leżą po stronie Edena.
A kuchnia?
Po stronie Vivian Carson.
Jak zrozumiałem z pańskich zeznań, przeszedł pan na drugą stronę domu,
należącą do oskarżonej Vivian Carson?
Zgadza się.
Gdzie ją pan przesłuchiwał?
W kuchni, a potem w patio.
Czy będąc w kuchni zauważył pan magnetyczny wieszak, na którym wisiały
noże?
- Tak.
Ma pan przy sobie narzędzie zbrodni?
Mam.
Proszę je pokazać.
Tragg wyjął nóż z drewnianą rączką, a Ormsby poprosił o włączenie go do
dowodów.
Nie sprzeciwiam się - odezwał się Mason.
Czy będąc w kuchni rozmawiał pan z Vivian Carson o narzędziu zbrodni?
Tak. Zapytałem, czy na wieszaku po prawej stronie kuchenki nie brakuje
żadnego noża.
Co odpowiedziała?
Że wszystkie są na miejscu.
Co stało się potem?
Zwróciłem jej uwagę na nóż z drewnianą rękojeścią i zapytałem, czy zawsze
tu wisiał, co potwierdziła. Zdjąłem go i odkryłem, że nigdy nie był używany: na
ostrzu widniała jeszcze wypisana kredą cena.
Czy zapytał pan o to?
Tak zrobiłem.
Jak to wyjaśniła?
Powiedziała, że o ile wie, nigdy go nie używano oraz że dopiero niedawno
wprowadziła się do domu.
Ma pan ten drugi nóż przy sobie?
Tak.
Proszę go wyjąć.
Tragg wyciągnął drugi nóż i ten egzemplarz również włączono do materiału
dowodowego.
- Chciałbym, by przyjrzał się pan postawionym czarną kredą znaczkom na
ostrzu, poruczniku - powiedział Ormsby. - Czy to te same, które widniały na nim, gdy
zabierał pan nóż?
- Tak.
Czy próbował pan odnaleźć samochód, który Loring Carson posiadał w dniu
swojej śmierci?
Próbowaliśmy - przyznał Tragg. - Uzyskaliśmy informacje od wydziału
drogowego i po zdobyciu opisu pojazdu wystosowaliśmy komunikat o jego
zaginięciu.
Znaleźliście go?
Kilka godzin po odkryciu ciała.
Gdzie, poruczniku?
W garażu wynajmowanym przez oskarżoną Vivian Carson, w Larchmore
Apartments położonych w tym mieście.
Czy oskarżeni lub jedno z nich wyjaśnili, jak się tam znalazł?
Nie. Odmówili mówienia o tej sprawie.
Proszę o usunięcie ostatniej uwagi świadka z protokołu - wtrącił się Mason.
- Prawo nie wymaga od oskarżonych omawiania jakichkolwiek spraw.
Wniosek odrzucony - powiedział sędzia Fisk. - Świadek zeznał, że oskarżeni
odmówili zeznań, co jest tym samym, co przytaczanie wypowiedzi oskarżonych.
Czy rozmawiał pan z Vivian Carson o dochodach, jakie Loring Carson
ukrywał? - podjął Ormsby.
Tak. Kilkakrotnie powtórzyła, że jej były mąż zatajał posiadanie sporych
sum pieniędzy oraz papierów wartościowych. Nie mogła ich odnaleźć, podobnie jak
sędzia Goodwin, który przewodniczył rozprawie rozwodowej. Powiedziała, że sędzia
Goodwin podkreślał swoje przekonanie o istnieniu tych pieniędzy.
O której godzinie miała miejsce ta rozmowa, poruczniku?
Zaczęła się... gdzieś około drugiej i trwała z przerwami aż do kwadrans
przed trzecią.
Znalazł pan jakieś wartościowe rzeczy przy zwłokach Loringa Carsona?
Tak jest. Znaleźliśmy dużą ilość gotówki - przynajmniej w oczach policjanta
- oraz czeki podróżne wystawione na nazwisko A.B.L. Seymour.
Ma je pan przy sobie?
Tak.
Proszę pokazać.
Książeczka czekowa została włączona do materiału dowodowego, podobnie
jak pieniądze znalezione przy zmarłym.
- Czy idąc za wskazówką, jaką było nazwisko A.B.L. Seymour - albo raczej
rozpoczynając od tego śladu dochodzenie - odkrył pan, kim była ta osoba?
- Tak.
Czego więc się pan dowiedział?
Nikt taki nie istniał. Było to fałszywe nazwisko, którego Carson używał, aby
ukryć swoje dochody. Wykupił na nie sporą ilość czeków podróżnych oraz papierów
wartościowych i otworzył konto w banku w Las Vegas. Było na nim ponad sto
tysięcy dolarów.
Sprawdził pan podpis i porównał z charakterem pisma zmarłego?
- Tak.
- Czy odnalazł pan jakiekolwiek obligacje wystawione na nazwisko A.B.L.
Seymour?
- Tak.
Gdzie?
W Las Vegas.
A gdzie dokładnie?
- W bungalowie wynajętym przez pana Perry’ego Masona.
Coś takiego! - powiedziawszy to, Ormsby westchnął dramatycznie. - Przez
pana Masona?
Tak jest.
Czy były w jego posiadaniu?.
Tak, w jego teczce.
Teczce, którą przywiózł z Los Angeles?
Teczka należała do niego. Była w jego pokoju. Założyłem więc, że ją ze
sobą przywiózł.
Proszę niczego nie zakładać - upomniał go sędzia Fisk. - Może pan tylko
stwierdzać fakty.
Nie zamierzam wysuwać sprzeciwu - wtrącił się Mason. - Skoro porucznik
Tragg zaznaczył, że było to jego założenie, chciałbym, by cała odpowiedź pozostała
w protokole.
Sędzia spojrzał na niego zaintrygowany, a potem uśmiechnął się.
Dobrze - powiedział. - Nie padł wniosek o wycofanie pytania, tak więc
proszę zaprotokołować odpowiedź.
Czy pan Mason wyjaśnił, jak wszedł w posiadanie tych dokumentów? -
podjął Ormsby.
- Nie.
Wziął pan teczkę z papierami?
Tak.
Czy była w jakiś sposób oznaczona?
Tak. Złoconymi literami wytłoczono „P” kropkę „Mason”.
Ma pan ze sobą teczkę oraz dokumenty?
Przekazałem je już panu. Są na nich moje znaki identyfikacyjne.
Ormsby wyjął teczkę oraz plik papierów wartościowych i po identyfikacji
wszystkich z osobna włączył je do materiału dowodowego.
Myślę, że na tym skończę przesłuchiwanie świadka, przynajmniej na razie -
obwieścił. - Jeżeli jednak okaże się to konieczne wobec wynikłych później kwestii,
być może jeszcze go wezwę.
Zgadzam się - powiedział Mason.
Chce pan poczekać z pytaniami do zakończenia sprawy? - zapytał go sędzia.
Kilka wolałbym zadać teraz - odparł Mason. - Może będę miał dalsze
później.
W takim razie proszę zaczynać.
Insynuował pan - zaczął Mason - że papiery wartościowe oraz teczkę, które
znalazł pan w moim posiadaniu, odebrałem od moich klientów z Los Angeles i
przywiozłem do Las Vegas w Newadzie.
Niczego nie insynuowałem - odparł Tragg z uprzejmym uśmiechem. - Tak
pomyślałem... rzecz jasna.
Lekkie wahanie przed ostatnimi dwoma słowami oraz uśmiech porucznika
podkreśliły wagę stwierdzenia.
Ma pan jakieś dowody potwierdzające, że otrzymałem owe obligacje w Los
Angeles i przywiozłem je do Las Vcgas?
Nie znalazłem dowodów bezpośrednich - odparł Tragg i dodał z własnej
woli: - Rzadko robi się takie rzeczy w obecności policji, panie Mason.
Przez zatłoczoną salę sądową przebiegła fala śmiechu.
- Proszę świadka, żeby wstrzymał się od samowolnych uwag i odpowiadał
jedynie na pytania - odezwał się Fisk. - W końcu jest pan oficerem policji,
poruczniku. Wielokrotnie zeznawał pan jako świadek w sądzie, zna pan procedurę i
doskonale jest pan świadomy efektu, jaki wywiera pańskie zachowanie. Sądzę, że
przesłuchanie przebiegnie spokojniej, jeśli będzie pan trzymał się zasad.
Przepraszam, Wysoki Sądzie - powiedział Tragg.
Głos ma obrona - ogłosił sędzia Fisk.
Kiedy zaczął pan sprawdzać obrzeże basenu - podjął Mason - szukając
czegoś, co wyjaśniłoby, dlaczego rękawy koszuli zmarłego były mokre, czy zamoczył
pan swoje rękawy?
Nie - odparł Tragg - prawdopodobnie dlatego, że nie śpieszyłem się.
A co to ma do rzeczy?
- Podwinąłem je.
- Oba?
- Tak... Nie, tu się mylę, panie Mason. Przepraszam. Podwinąłem tylko prawy
rękaw do wysokości łokcia.
Lewego nie?
Nie.
I nie zamoczył go pan?
Nie. Sprawdzałem basen tylko prawą ręką.
Dziękuję - powiedział adwokat. - To na razie wystarczy.
Wzywam na świadka 01ivera Ivana - ogłosił Ormsby. Ivan był osobnikiem
w średnim wieku, mocnej budowy ciała, powściągliwym, spokojnym i dość
stanowczym.
Czym się pan zajmuje? - zaczął przesłuchanie Ormsby.
Prowadzę sklep z narzędziami.
Czy pracował pan piętnastego marca tego roku?
Tak.
Gdzie znajduje się pański sklep?
Koło kinoteatru na Dupont Street.
Czy widział pan wcześniej oskarżonych?
Tak.
Kiedy?
Po raz pierwszy zobaczyłem ich piętnastego marca.
O której godzinie?
Między dwunastą a dwunastą trzydzieści.
Rozmawiał pan z nimi?
Tak.
- Czy przeprowadził pan z nimi jakąś transakcję handlową?
- Tak.
Jaką?
Chcieli kupić nóż.
Oboje?
Tak.
I sprzedał im pan nóż?
Tak.
Rozpoznałby go pan?
Tak.
Pokazuję panu dowód G. Czy widział go pan już wcześniej?
Identyczny nóż im sprzedałem. Na ostrzu widnieje moja cena. Widać cenę
sprzedaży i moją własną cenę zakupu. Litery „EAK” to moje koszta własne, a cena
sprzedaży wypisana jest kredą na ostrzu.
Czy słyszał pan, jak oskarżeni rozmawiali o rodzaju noża, jakiego
potrzebują?
Tak. Mówili cicho, ale wyraźnie ich słyszałem. Wspominali, że potrzebują
„identycznego noża”.
Mówili, do jakiego noża ten powinien pasować?
Nie. Chcieli po prostu identycznego.
Czy zaobserwował pan coś szczególnego w ich zachowaniu?
Kobieta, pani Carson, drżała tak mocno, że ledwo mogła utrzymać nóż.
Również mężczyzna wydawał się przejęty, ale starał się ją uspokoić.
Czy dostrzegł pan jakiekolwiek oznaki uczucia pomiędzy nimi albo
cokolwiek, co wskazywałoby na charakter ich wzajemnych stosunków?
- Przez większość czasu mężczyzna obejmował ją ręką, głaskał po ramieniu i
mówił, żeby się uspokoiła.
Kogo określa pan słowem „mężczyzna”?
Mam na myśli drugiego z oskarżonych, Morleya Edena.
- Nie ma pan wątpliwości, że ten właśnie nóż im pan sprzedał?
- Żadnych.
- Świadek do dyspozycji obrony - obwieścił Ormsby.
Mason zachowywał się grzecznie, niemal po przyjacielsku.
Spory ten pana sklep? - zapytał.
Mamy dużą ilość towarów.
A ten nóż. Pamięta pan, gdzie go pan kupił?
Kupiłem noże hurtem czwartego lutego od Quality Cutlery Company. To
firma sprzedająca sztućce.
Kupił je pan hurtem? - w głosie Masona zabrzmiało zdziwienie.
- Tak.
I zaznaczył pan cenę kupna i sprzedaży tylko na tym nożu?
Tego nie powiedziałem - zaperzył się Ivan. - Mówiłem tylko, że
zaznaczyłem obie ceny na tym nożu.
A na innych?
Zaznaczyłem je na wszystkich nożach.
Hurtem?
Hurtem.
- I wystawił je pan na sprzedaż?
- Tak.
- W takim razie wie pan jedynie, że ten szczególny nóż mógł zostać kupiony
kiedykolwiek między czwartym lutego a piętnastym marca.
Pamiętam, że go im sprzedałem.
Pamięta pan, że sprzedał oskarżonym jeden z noży - podkreślił Mason. - Ale
wie pan jedynie, że ten szczególny nóż mógł zostać sprzedany kiedykolwiek między
czwartym lutego a szesnastym marca, włączając w to ranek piętnastego marca.
Pewnie tak - zgodził się świadek.
Każdy mógł go kupić.
To prawda.
Zeznając pod przysięgą, może pan również stwierdzić, że zmarły Loring
Carson mógłby kupić ten nóż i zawiesić w kuchni, robiąc zakupy dla Morleya Edena?
Świadek przesunął się zakłopotany na krześle.
Pamiętam tamtą rozmowę. I pamiętam transakcję.
Pamięta pan, że sprzedał pan nóż - uświadomił mu uprzejmym tonem
Mason. - Zidentyfikował go pan jako jeden z wielu kupionych hurtem. Nie może pan
z pełnym przekonaniem powiedzieć nic więcej, prawda?
Pewnie nie.
Przypomina pan sobie, że sprzedał jakiś nóż oskarżonym - ciągnął Mason. -
Teraz pytam, czy pod przysięgą może pan zeznać, że nóż włączony do materiału
dowodowego nie został sprzedany Loringowi Carsonowi przed piętnastym marca tego
roku czy po czwartym lutego, kiedy otrzymał pan dostawę.
Pewnie nie mogę - przyznał świadek.
To wszystko - rzucił serdecznym tonem Mason. - I dziękuję za pana godną
uznania uczciwość. Nie mam więcej pytań.
Ja mam pytanie - poderwał się Ormsby. - Piętnastego marca sprzedał pan
oskarżonym nóż, który pod każdym względem jest identyczny z nożem, jaki panu
pokazałem, i ma te same oznaczenia na ostrzu. Tak czy nie?
Sprzeciw - rzucił Mason. - Prokurator usiłuje poddać własnego świadka
krzyżowemu ogniowi pytań. Poza tym pytanie jest naprowadzające i sugeruje
odpowiedź.
Rzeczywiście jest naprowadzające - przyznał sędzia Fisk.
Chciałem jedynie podsumować zeznania świadka - tłumaczył się Ormsby.
Proponuję, by oskarżenie poczekało z podsumowaniem zeznań świadków do
końcowych przemówień - powiedział Mason.
Fisk uśmiechnął się.
Tak będzie poprawnie. Proszę zmienić swoje pytanie, panie prokuratorze.
Och, nie mam już pytań do tego świadka - wycofał się Ormsby, zirytowany.
To wszystko - orzekł sędzia. - Może pan odejść.
Wzywam Lorraine Henley - powiedział prokurator.
Kobieta, która weszła na miejsce dla świadków, niedawno przekroczyła
czterdziestkę. Była szczupła, miała wychudzoną twarz, zaciśnięte w determinacji
usta. Została zaprzysiężona, po czym Ormsby zapytał:
Gdzie pani mieszka?
W Larchmore Apartments.
Od jak dawna?
Od ponad roku.
Zna pani oskarżoną Vivian Carson?
Znam.
Mieszka koło pani?
W apartamencie 4 B. To po przeciwnej stronie parkingu od mojego
mieszkania.
Proszę wyjaśnić, co ma pani na myśli, mówiąc „parking”.
Mieszkania zbudowano na planie w kształcie litery L, na opadającym lekko
wzgórzu. Drzwi wychodzą na dwie ulice. Po obu stronach bloków biegną alejki i
można z nich dojść na betonowy parking. Położony jest poniżej ulic, przy których
stoją bloki. Powinnam te dokładniej opisać. Najwyżej położone jest skrzyżowanie
obu ulic. Główna biegnie mniej więcej na tym samym poziomie, natomiast boczna
opada dość gwałtownie. Mimo to pod wszystkimi mieszkaniami są garaże, poza
czterema apartamentami narożnymi. Tam garaże stoją oddzielnie.
Czy pod mieszkaniem wynajmowanym przez oskarżoną Vivian Carson
znajdował się garaż?
I to podwójny.
Czy widziała pani oskarżoną Vivian Carson piętnastego marca?
Tak jest.
O której godzinie?
Piętnaście lub trzydzieści minut po jedenastej rano.
Co robiła?
Otwierała drzwi do swojego garażu, to znaczy jednego z dwóch, jakie miała.
Co się potem stało?
Widziałam, jak jakiś mężczyzna wjeżdżał do środka.
Przyjrzała się mu pani?
Bardzo dokładnie.
A widziała go pani później?
Tak.
Widzi go pani teraz?
- Tak. To Morley Eden, jeden z oskarżonych w tej sprawie. Tam siedzi.
Obok Vivian Carson?
Tak.
Co się działo z samochodem?
Kiedy pani Carson otworzyła drzwi do garażu, on wjechał do środka. Potem
wyszedł, ona zamknęła drzwi na klucz i szybko razem odeszli.
Nie weszli do mieszkania pani Carson?
-Nie, to znaczy nie widziałam. Do bloku można wejść od tyłu, ale oni przeszli
przez podjazd do alejki i zniknęli z pola widzenia.
Świadek do pańskiej dyspozycji - rzucił Ormsby. Mason mówił tonem
pełnym cichej uprzejmości.
Co pani robiła, kiedy oskarżeni parkowali samochód?
Obserwowałam ich - warknęła. Przez salę przebiegł cichy chichot.
A co robiła pani tuż przedtem?
Siedziałam przy oknie.
Nie spuszczając z oka apartamentu wynajmowanego przez Vivian Carson?
Po prostu go widziałam.
Siedziała pani, patrząc na ów apartament?
Siedziałam tam w tym czasie.
Jak długo?
Od jakiegoś czasu. Nie wiem, jak długo.
Przez cały ranek?
Sporą część ranka.
Poprzedniej nocy też obserwowała pani to mieszkanie?
Lubię trzymać rękę na pulsie.
Po co? - zapytał Mason.
- Zastanawiałam się, co się dzieje. Myślę, że każdy ma prawo do zwykłej
ludzkiej ciekawości. Kilka dni wcześniej Vivian Carson wyprowadziła się, dźwigając
walizki, i nie wróciła. Zastanawiałam się, dokąd wyjechała i co robi.
- Obserwowała pani jej mieszkanie, by to odkryć?
- Tak.
Nie potrafi pani podać marki samochodu, jaki wstawiono do garażu? -
zapytał prawnik. - Marki i modelu?
Nie, nie potrafię. Wóz był zielony. To wszystko, co wiem.
- Nie zna się pani na modelach?
- Nie.
Prowadzi pani samochód?
Nie.
Ma pani samochód?
Nie.
A może kiedyś pani miała?
- Ale od jakiegoś czasu nie mam. Na zakupy jeżdżę autobusem.
Nie zanotowała pani numeru rejestracyjnego wozu?
Nie.
Zauważyła pani, czy nie miał rejestracji spoza stanu?
Nie patrzyłam na wóz, tylko na kobietę i mężczyznę.
Wzięła pani na siebie obowiązek pilnowania godzin, w jakich Vivian Carson
wraca do domu i wychodzi z niego?
Jestem przyzwoitą kobietą. Okolica jest porządna i chcę, żeby taka została.
Dość naczytałam się o pani Carson w prasie, żeby uznać, że warto wiedzieć, co się z
nią dzieje.
Wie pani czy to, co przeczytała pani w prasie, było prawdą czy kłamstwem?
Nie mówiłam nic o tym, czy to było prawdą czy kłamstwem. Po prostu
czytałam o niej. Chciał pan wiedzieć, dlaczego jej pilnowałam, więc wyjaśniłam to.
Dziękuję. Myślę, że dokładnie opisała pani sytuację, pani Henley... A może
panno Henley?
Jestem panną - warknęła. - Zaznaczyłam to, podając swoje nazwisko
urzędnikowi sądowemu.
Mason uśmiechnął się uprzejmie, choć znacząco, i spojrzał na przysięgłych.
Bardzo pani dziękuję, panno Henley - powiedział. - Nie mam dalszych
pytań.
Proszę wezwać następnego świadka, panie prokuratorze - zarządził sędzia
Fisk.
Zachowując się jak człowiek, który przygotował niespodziankę o
dalekosiężnych reperkusjach, Ormsby obwieścił:
- Tym razem, Wysoki Sądzie, chciałbym zawezwać Nadine Palmer.
Nadine podeszła do miejsca dla świadków i została zaprzysiężona. Miała na
sobie ciemnobrązowy kostium, modny kapelusz, a w ręku trzymała brązową skórzaną
torebkę. Wypolerowane brązowe pantofle harmonizowały z piękną opalenizną jej
długich nóg widoczną pod cienkimi jak pajęczyna pończochami. Usiadła, rzucając
wokół uważne spojrzenie i szybko przesunęła wzrok z Ormsby’ego na Masona i znów
na Ormsby’ego. Potem skupiła się na ławie przysięgłych, a po chwili ponownie
popatrzyła na prokuratora.
- Nazywa się pani Nadine Palmer, zamieszkała przy Crockley Avenue 1721?
- Tak.
Zna pani oskarżonych?
Nie osobiście.
Znała pani Loringa Carsona?
Widywałam go. Nie pamiętam, żebym z nim rozmawiała, a kiedy mówię, że
nie znam osobiście pani Carson, nie znaczy to wcale, że nigdy jej nie widziałam.
Brałam udział w kilku spotkaniach, na których ona również była obecna i mogę ją
rozpoznać.
Teraz skieruję pani uwagę na piętnasty dzień marca. Gdzie pani była
rankiem tamtego dnia?
Pojechałam samochodem do Vista Point.
Jak daleko leży to miejsce od domu wybudowanego przez Loringa Carsona i
sprzedanego Morleyowi Edenowi?
Vista Point leży w odległości ćwierć mili, a może mniej, od tego domu.
Widać stamtąd tyły posiadłości: patio, basen oraz teren poniżej basenu.
Więc Vista Point położone jest ponad domem?
Tak. Nie wiem, o ile stóp wyżej, ale widać stamtąd dach posiadłości.
A drogę, która do niej prowadzi?
Nie. Tylko patio, basen i pokoje na tyłach domu. Budynek zasłania podjazd
od frontu i nie można dostrzec drogi dojazdowej, ponieważ łagodnie się wznosi.
Rozumiem - powiedział Ormsby. - Mam tu mapę z zaznaczonym Vista
Point. Proszę zerknąć na ten plan i wskazać przysięgłym, gdzie pani była piętnastego
marca tego roku.
Po chwili Nadine pokazała palcem miejsce na mapie:
Byłam tutaj - powiedziała.
Która była wtedy godzina?
Około... dotarłam tam piętnaście po dziesiątej. Może trochę później.
- I czekała pani?
Tak.
Miała pani coś, co pozwoliłoby wyraźniej zobaczyć dom?
Miałam lornetkę.
Jak ją pani wykorzystała?
Patrzyłam przez nią na dom Carsona.
To znaczy na dom wybudowany przez Loringa Carsona i sprzedany
Morleyowi Edenowi?
Tak.
Czy mogę spytać, dlaczego pani to robiła?
Chodziło o moje osobiste sprawy. Wiedziałam... wiedziałam, że mężczyzna,
któremu nie podobało się to, co zrobił Loring Carson z moją reputacją, będzie
domagał się jakiejś rekompensaty, a gdyby Carson odmówił, zamierzał... cóż,
sądziłam, że zamierzał dać mu za swoje.
Czy będąc w Vista Point, stała się pani świadkiem jakichś wydarzeń?
- Tak.
Proszę opisać je przysięgłym.
Kiedy spojrzałam po raz pierwszy, wydawało się, że nikogo nie ma w domu.
A potem...
To stwierdzenie można by wykreślić z protokołu jako przypuszczenie -
orzekł Ormsby. - Proszę jedynie mówić, co pani zobaczyła. Niech pani unika
omawiania swoich wniosków, pani Palmer. Tylko to, co pani widziała, jest istotne.
No cóż... zaparkowałam samochód, wysiadłam i od czasu do czasu zerkałam
przez lornetkę. Odejmowałam lornetkę od oczu, żeby wzrok mi odpoczął, i patrzyłam
znowu. A gdy widziałam coś interesującego, znów ją przykładałam do oczu.
- Jaką pierwszą rzecz pani zobaczyła? Co się działo?
Dostrzegłam Loringa Carsona.
Gdzie?
- W części domu z kuchnią.
- Wyjaśnijmy to dla protokołu - zarządził Ormsby. – Dom podzielony był
kolczastym ogrodzeniem. Widziała je pani?
- Och, oczywiście.
Po jednej stronie domu leżała część, do której należała kuchnia. Po drugiej
stronie znalazła się większość salonu oraz sypialnie.
Mniej więcej.
W takim razie, by jasno zapisano to w sądowych aktach, możemy mówić o
kuchennej oraz sypialnej części domu. Gdzie więc był pan Loring Carson, kiedy po
raz pierwszy go pani dostrzegła?
W kuchennej części domu.
Jest pani pewna?
Jestem pewna.
W jaki sposób go pani obserwowała?
Ustawiłam ostrość w lornetce.
Jakie jest maksymalne powiększenie, na które można nastawić pani
lornetkę?
Ośmiokrotne.
Widziała go pani wyraźnie?
Całkiem wyraźnie.
Rozpoznała go pani?
O tak.
Widziała pani, co robi?
Pochylił się nad basenem koło schodków. Nie widziałam, co robi.
Nastawiałam lornetkę na największą ostrość.
Dobrze. I co było dalej?
Pan Carson uklęknął na podłodze przy schodkach.
Miał coś ze sobą?
Skórzaną teczkę.
Co zrobił?
Ukląkłszy włożył prawą rękę do wody. Pociągnął za coś i nagle kafelek,
który wyglądał identycznie jak pozostała część podłogi, podniósł się w górę,
odsłaniając ukryty pod nim schowek.
Co uczynił pan Carson?
Wyjął jakieś papiery z teczki, schował do skrytki i zamknął ją.
Proszę mówić dalej. Co jeszcze pani zobaczyła?
Loring Carson wszedł do domu i niemal natychmiast z drugiej części...
Chwileczkę - przerwał prokurator. - Wyjaśnijmy to. Do której części domu
wszedł Loring Carson? Do kuchennej czy sypialnej?
Do kuchennej.
A co ma pani na myśli, mówiąc o drugiej części domu?
Sypialną część.
I co stało się w sypialnej części domu?
Wybiegła z niej naga kobieta i natychmiast wskoczyła do basenu.
Patrzyła pani przez lornetkę?
Tak.
Rozpoznała ją pani?
Nie jestem absolutnie przekonana, ale myślę...
Jedną chwilę - wtrącił się Mason. - Chciałbym zwrócić uwagę sądu, że
świadek odpowiedział już na pytanie. Pani Palmer stwierdziła, że nie jest w stanie
zidentyfikować owej kobiety. Nieważne, co myśli, jeśli nie może pod przysięgą
zeznać, kim ta osoba była.
Świadek użył tylko potocznego zwrotu - wyjaśnił Ormsby. - Uważa, że
może zidentyfikować tę osobę z dużym prawdopodobieństwem, ale stara się być
uczciwa i dopuszcza możliwość pomyłki.
Nie sądzę, by obowiązkiem prokuratora było wyjaśnianie zeznań świadka -
zauważył Mason. - Świadek zeznaje w języku angielskim i uważam, że sam znam ten
język równie dobrze jak oskarżyciel.
Sędzia Fisk zmarszczył z namysłem czoło i po chwili powiedział:
Może ja zadam świadkowi pytanie. I chciałbym, by obrona powstrzymała
się od przerywania. Pani Palmer, czy widziała pani jakąś osobę nago?
Kobietę. Zupełnie nagą.
Nie miała na sobie kostiumu kąpielowego? Świadek energicznie potrząsnął
głową.
Była naga.
Co zrobiła?
Wybiegła z sypialnej części domu i wskoczyła do basenu tak szybko, że
wstrzymałam oddech.
Biegła?
Najpierw biegła, a potem wskoczyła do wody, niemal jej nie rozbryzgując.
Płynęła jak foka.
Miała pani wtedy lornetkę?
Tak, ale nie mogłam utrzymać tej kobiety w polu widzenia. Poruszała się za
szybko. To znaczy widziałam ją przez szkła, ale nie zawsze była w centrum mojego
pola widzenia, jeśli wie pan, co mam na myśli. Płynęła bardzo prędko.
Przyjrzała się jej pani?
Tylko z grubsza, niezbyt dokładnie.
Czy może pani zidentyfikować ją ze stuprocentową pewnością?
Nie ze stuprocentową. Mogę tylko przypuszczać.
W tych okolicznościach uznamy, że zeznanie świadka, iż myśli, że
rozpoznała tę osobę, jest potocznym zwrotem. Zaznaczymy, iż świadek nie ma
stuprocentowej pewności i nie możemy jej zeznań traktować jako dowodu. Może pan
kontynuować, panie prokuratorze.
Pytam więc dalej - powiedział Ormsby. - Ta kobieta wskoczyła do basenu i
przepłynęła na drugą stronę?
Jak foka. Przecinała wodę tak szybko, że było to aż niewiarygodne.
Co zrobiła potem?
Wyskoczyła przy schodkach w płytkiej części basenu, pociągnęła za coś i
ten sam kafelek się otworzył. Podeszła do niego i schyliła się. Miała ze sobą
plastikową torbę. Zaczęła wyciągać dokumenty ze schowka i wkładać do torby.
Przyjrzała się jej pani wówczas?
Była odwrócona do mnie plecami.
Obserwowała ją pani przez lornetkę?
Tak.
Co zrobiła pani potem?
Potem uświadomiłam sobie, co się dzieje i...
Nie ważne, co sobie pani uświadomiła - przerwał Ormsby. - Proszę
dokładnie słuchać moich pytań. Co pani zrobiła?
Rzuciłam lornetkę na fotel samochodu i zaczęłam biec.
Dokąd?
Pobiegłam drogą wiodącą do terenów przy basenie.
Wiedziała pani, że jest tam jakaś dróżka?
Wiedziałam.
He czasu zajęło pani zbieganie w dół?
Niewiele. To jakieś... może dwieście jardów, potem dociera się na płaski
teren i trzeba podejść trochę w górę.
Czy biegnąc widziała pani dom lub basen?
Nie. Wzgórze porastają jakieś zarośla i krzewy. Nie znam gatunków tych
roślin, ale takie same rosną na wszystkich pagórkach w południowej Kalifornii.
Kiedy wybiegła pani z zarośli, gdzie się pani znalazła? Może pani wskazać
to miejsce na mapie?
Mniej więcej tutaj - pokazała palcem.
Oznaczę to miejsce kółkiem - obwieścił Ormsby. - Czy stamtąd wyraźnie
widziała pani dom?
O tak.
Co pani zrobiła?
Dość szybko podeszłam bliżej. Z trudem łapałam oddech, ale śpieszyłam się.
I co pani zobaczyła?
Nic.
A basen?
Był pusty.
A co z płytką, pod która znajdowała się skrytka?
Była otwarta, to znaczy kafelek był podniesiony.
Co pani zrobiła?
- Skierowałam się na patio, ale z domu dobiegły mnie jakieś głosy.
Była pani w sypialnej części domu?
Tak.
Więc co pani zrobiła?
Podeszłam pod mur budynku od sypialnej części domu.
I co potem?
Usłyszałam, co mówiono.
A co mówiono?
Chwileczkę - odezwał się Mason. - Najpierw ustalmy, kto rozmawiał.
Do tego zmierzam - zaznaczył Ormsby.
Myślę, że oskarżenie to właśnie powinno najpierw ustalić - upierał się
Mason.
Dobrze - zgodził się Ormsby. - Może ma pan rację. Pytam więc - zwrócił się
do świadka - czy miała pani sposobność zobaczyć rozmawiających?
Nie wtedy, ale kilka sekund później ich zobaczyłam.
Kim byli?
To byli oskarżeni, Vivian Carson i Morley Eden.
Gdzie rozmawiali?
W salonie.
Słyszała ich pani od strony basenu?
Tak. Rozsuwane szklane drzwi były otwarte i bardzo wyraźnie było ich
słychać.
Co takiego mówili? Co pani usłyszała?
Kobieta powiedziała...
Kogo ma pani na myśli, mówiąc „kobieta”?
Oskarżoną Vivian Carson.
Dobrze. Co więc powiedziała pani Carson?
„Kochanie, nigdy tego nie wyjaśnimy”.
A potem? Proszę mówić! Jak przebiegała rozmowa?
Morley Eden odparł: „Nie musimy. Nigdy nikomu o tym nie powiemy.
Pozwolimy odkryć ciało dziennikarzom. Mason załatwił konferencję prasowana
dzisiaj, trochę później reporterzy znajdą zwłoki. Ja będę udawał, że nic nie
wiedziałem”.
Na co odezwała się Vivian Carson: „A co z nożem? To nóż z mojej kuchni”.
„Kupimy nowy”, powiedział Morley Eden. „To nas nie rozdzieli. Właśnie się
odnaleźliśmy i mamy prawo do szczęścia, którego nic nie zakłóci. Będę walczył o
nasze szczęście”.
I co dalej? - ponaglił Ormsby.
Usłyszałam, że idą dokądś. Pomyślałam, że na basen.
Zawahałam się przez chwilę, a potem skuliłam za rogiem domu, gdzie by
mnie nie dostrzegli, chyba że wyszliby na patio i rozejrzeli się wokół.
Co dalej?
Usłyszałam, jak zamykają się drzwi i zrozumiałam, że wyszli. W domu
zapadła cisza.
Więc co pani zrobiła?
Wróciłam drogą i wspięłam się na wzgórze. Dotarłam zmęczona do
samochodu i pojechałam do domu.
O której tam pani dojechała?
O... mniej więcej o jedenastej trzydzieści.
Co pani zrobiła?
Nie zawiadomiłam policji. Nie wiedziałam, co się stało. Bałam się, a poza
tym wstydziłam, że szpiegowałam i podsłuchiwałam. Nie wiedziałam, że popełniono
morderstwo.
Cofnijmy się w czasie, chcę panią jeszcze raz o coś zapytać - powiedział
Ormsby. - Czy rozpoznała pani nagą kobietę, która wybiegła z domu i wskoczyła do
basenu?
Cóż, ja... widziałam ją. Była zupełnie naga. Przebiegła mi przed oczami,
ale...
Wie pani, kto to był?
Jestem niemal pewna, że była to oskarżona Vivian Carson.
Ormsby z uśmiechem odwrócił się do Masona.
- Świadek do pańskiej dyspozycji.
Niemal pewna? - zaczął adwokat. Skinęła głową.
Nie jest pani absolutnie pewna?
Nie.
Nie może pani przysiąc?
Nie.
- Więc sama ma pani uzasadnioną wątpliwość, czy widziała oskarżoną?
Tak. Myślę, że uczciwie będzie zaznaczyć, iż mam uzasadnioną wątpliwość.
Po prostu nie jestem pewna.
Co zrobiła pani po powrocie do domu?
Wzięłam prysznic.
Z jakichś szczególnych powodów?
Nie... Przedzierałam się przez zarośla, ziemia była sucha. Cała byłam
pokryta kurzem. Chciałam wziąć prysznic i to zrobiłam.
Miała pani w tym czasie gościa?
Zaraz potem. Czy chce pan, żebym powiedziała o pańskiej wizycie?
Chcę, żeby mówiła pani prawdę - zripostował Mason.
- Miała więc pani gościa?
- Tak.
Kto to był?
Pan.
Rozmawiała pani ze mną?
Chwileczkę! - wtrącił się Ormsby. - Wysuwam sprzeciw. To pytanie
niekompetentne, nie mające związku ze sprawą, nic nie wnoszące i niewłaściwe. Tej
sprawy nie poruszyłem, przepytując mojego świadka.
Ale taka rozmowa się odbyła? - zapytał niecierpliwie sędzia.
Nie wiem. Może. Nie potrafię powiedzieć.
Ta rozmowa ma udowodnić, że świadek już wówczas ukrywał pewne fakty,
oraz że ukrywał swoje poczynania przed osobami postronnymi.
Nie miała obowiązku mówić akurat tobie, co widziała
- rzucił Ormsby.
Fisk spojrzał na zegar.
- Wrócimy do tej kwestii po krótkiej przerwie - stwierdził. - Minęła dwunasta.
Sąd spotka się ponownie piętnaście po pierwszej. Do tego czasu przysięgli są
zobowiązani nie formułować i nie wyrażać żadnych opinii w sprawie ani też żadnych
wniosków dotyczących winy bądź niewinności obojga lub jednego z oskarżonych.
Nie wolno im także dyskutować o sprawie między sobą ani dopuszczać, by
ktokolwiek omawiał ją w ich obecności. Sąd zarządza przerwę do pierwszej
piętnaście.
Gdy publiczność tłumnie opuściła salę sądową, Mason obrócił krzesło i usiadł
twarzą do swoich klientów. Ruchem dłoni oddalił strażników poza zasięg słuchu,
zaznaczając, że potrzebuje krótkiej prywatnej rozmowy z oskarżonymi
- Słuchajcie - zaczął cicho - musicie mi powiedzieć, co się stało.
Morley Eden uparcie pokręcił głową.
Vivian Carson zamrugała, żeby powstrzymać łzy.
- Rozważmy to krok po kroku - nalegał Mason. - Zaparkowała pani samochód
Loringa Carsona w swoim garażu czy nie? Czy ta kobieta mylnie panią
zidentyfikowała? Jeżeli nie mówi prawdy, otwierają się przed nami ogromne
możliwości. Jeżeli mówi prawdę, nie będę tracił czasu ani pieniędzy szukając ludzi,
którzy wstawili tam samochód.
Po chwili odezwał się Eden.
Tyle mogę ci powiedzieć, Mason: ona mówiła prawdę. Zaparkowaliśmy ten
samochód.
Po co, na Boga? - rzucił ze złością prawnik.
Gdybyś znał wszystkie fakty - odparł Eden - zrozumiałbyś, że nic innego nie
mogliśmy zrobić. Ale wówczas... wówczas nie dałbyś nam nawet cienia szansy.
Niewiele więcej macie teraz - zauważył Mason.
Nic na to nie poradzimy. Musimy walczyć o uniewinnienie na podstawie
tego, co możesz zrobić jako adwokat.
Dlaczego wstawiliście wóz do garażu? - zapytał Mason.
- Ponieważ stał naprzeciwko mieszkania Vivian, tuż przed hydrantem. Za
wycieraczkę wetknięto mandat. Mieliśmy tylko minutę, żeby coś zrobić, a nie
wiedzieliśmy, co. Trzeba było usunąć go z ulicy.
Mandat za parkowanie przed hydrantem? - zapytał z niedowierzaniem
Mason.
Zgadza się.
Ale wiedzieliście, oczywiście, że to samochód Loringa Carsona?
Jasne. Co gorsza, mandat wystawiono o trzeciej nad ranem. Wie pan, co to
znaczy: każdy uznałby, że odnowiliśmy stosunki małżeńskie - włączyła się Vivian.
Nie rozumiem. Przecież lepiej, żeby wszyscy uznali, iż odnowiliście
stosunki, niż kupić sobie bilet w jedną stronę do komory gazowej.
Oczywiście - odparła zniecierpliwiona - teraz to wiemy. Ale musi pan
wyobrazić sobie, co myśleliśmy piętnastego marca.
Dlaczego Carson tam właśnie zostawił samochód? - spytał Mason.
Nie wiem, na pewno był to element jego diabelskiego planu, jaki uknuł po
drodze. Zaparkował samochód w takim miejscu, że wiedział, iż dostanie mandat.
Co robiliście razem w mieście?
Morley spojrzał pytająco na Vivian. Potrząsnęła głową.
Przykro mi - powiedział Eden. - Odpowiedzieliśmy już na wszystkie
pytania. Musisz sam sobie radzić. Przyjmij, że jesteśmy winni. Że z zimną krwią
popełniliśmy morderstwo, a ty jesteś naszym adwokatem. Będziesz szukał każdej luki
w dowodach. Spróbujesz wszystkiego, co możliwe. Prowadź tę sprawę dalej w ten
właśnie sposób. Zrób, co tylko możesz. To wszystko, czego oczekujemy.
Cholera! - zaklął prawnik. - Próbujecie na siłę dostać się do celi śmierci?
Nic takiego - zaprzeczył niecierpliwie Eden. - Lecz jeżeli nas skażą, nic na
to nie poradzimy. Jeżeli nas uwolnią, musimy zachować twarz i prowadzić w miarę
normalne życie. Powiem ci tyle: nie zabiliśmy go i to wszystko, co możemy ci
zdradzić.
- Skoro wiem już, że byliście razem... o której dotarliście do mieszkania?
Eden potrząsnął głową.
- Powiedzieliśmy ci już wszystko.
Strażnicy, czekający niecierpliwie na swoich więźniów, podsunęli się bliżej.
Mason wzruszył ramionami.
- Dobra. Bierzcie ich - rzucił.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mason, Della Street i Paul Drakę jedli lunch w małej włoskiej restauracji w
pobliżu sądu. Właściciel zarezerwował dla nich osobną salkę.
Mówiłeś chyba, że wszystko opiera się na dowodach pośrednich -
powiedział Drakę.
Tak sądziłem - odparł Mason. - Coś w tej sprawie po prostu nie ma sensu.
Zrobiliśmy wszystko, co możliwe - podsumował detektyw.
Della Street pocieszyła Masona:
Odwalasz wspaniałą robotę, szefie. Przecież skoro wymagają, żebyś szedł na
ślepo, pozostaje ci jedynie prowadzić sprawę na wyczucie. I tak mnóstwo dowodów
pozbawiłeś żądła.
Ale jak mam obalić zeznania Nadine Palmer?
Uważasz, że mówi prawdę?
Nie wiem.
Przypuśćmy, że wiedziałbyś, iż twoi klienci są winni
- zaproponował Drakę. - Próbowałbyś zdyskredytować Nadine Palmer,
prawda?
- I tak jest to moim obowiązkiem - zauważył Mason.
- Złożyła zeznania obciążające oskarżonych i moje zadanie polega na tym, by
odnaleźć w jej wersji jakieś słabe punkty.
Po chwili dodał: - Mógłbyś zrobić jedną rzecz, Paul?
- Co?
Weź odciski palców Delii.
Co takiego? - wykrzyknęła Della.
Weź jej odciski palców - powtórzył Mason, utkwiwszy wzrok w detektywie.
To będzie łatwe - orzekł Paul, szczerząc zęby. - Pod warunkiem, że Della
nie będzie się sprzeciwiać.
- Po co ci, u licha, moje odciski? - zapytała Della.
Mason uśmiechnął się szeroko.
Pomyślałem właśnie, że mogę wykorzystać je, przepytując świadka.
Do czego?
To może wywrzeć niezatarty efekt na ławie przysięgłych.
Kiedy chcesz je mieć?
- Zaraz po lunchu. Najlepiej, żeby Drakę zabrał cię do biura, gdzie nikt go nie
zobaczy. Zdejmij jej odciski - zwrócił się do Paula - oznacz kartkę, na której zostaną
odbite... skorzystaj ze standartowego papieru do pobierania odcisków palców...
Proszę, żebyś nie zdejmował wszystkich odcisków. Wykorzystaj odciski palców
swojej sekretarki i Delii. Jeden taki, drugi taki. Zacznij od małego palca Delii, potem
serdeczny palec twojej sekretarki. Środkowy palec Delii i wskazujący twojej
sekretarki. I na koniec kciuk Delii.
Co ty u licha knujesz? - zapytał Drakę.
Jeszcze nie wiem - odparł Mason. - Ale jeżeli znam prawo, adwokat może
przepytać świadka oskarżenia, aby wykryć, czy mówi on prawdę. Jeżeli kłamie,
niekoniecznie trzeba zastawiać pułapkę za pomocą samych pytań. Adwokat ma tu
pewną swobodę ruchów, oczywiście w rozsądnej mierze.
- To mi się nie podoba, Perry - stwierdził Drakę. - Możesz wpakować się w
kłopoty, zwłaszcza, jeżeli zaczniesz mieszać odciski palców.
Mason spojrzał na niego z przygnębieniem. - Do diabła, już się wpakowałem,
Paul. Moi klienci siedzą w tej aferze po same uszy, a ja nie wiem nawet, gdzie
uderzyć. Cokolwiek zrobię, może ich pogrążyć.
- To może pogrążyć ciebie - ocenił Drakę. - Nie jest zbrodnią zdejmować
komuś odciski palców, ale kiedy
mieszasz odciski dwojga ludzi, by kogoś oszukać... a jeśli cię przyłapią, Peny?
W tym rzecz. Nie chcę, żeby mnie przyłapali.
Przestań się zamartwiać, Paul - odezwała się Della. - Skończmy lunch i
bierzmy się do dzieła.
Drakę westchnął.
- Przez co musi przejść prywatny detektyw, kiedy pracuje dla Perry’ego
Masona! - powiedział ponuro. – Nagle straciłem apetyt.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Sąd otworzył posiedzenie o pierwszej piętnaście.
- Zeznawała pani Nadine Palmer - przypomniał sędzia Fisk. - Zechce pani
wrócić na miejsce dla świadków?
Zwrócił się do mecenasa.
- Proszę kontynuować przesłuchanie.
Mason zaczekał, aż Nadine Palmer usadowi się na krześle. Patrzyła na niego
wojowniczo, jakby zachęcając do najgorszego.
- Na kobietę, którą widziała pani nad basenem – zaczął adwokat - tylko rzuciła
pani okiem?
Widziałam ją przez jakiś czas, ale poruszała się bardzo szybko.
Dostrzegła pani jej twarz tylko w chwili, gdy biegła do wody, prawda?
Tylko wtedy mogłabym się dobrze przyjrzeć jej twarzy.
Powiedziała pani „mogłabym”. Ma pani na myśli, że zrobiłaby to pani,
gdyby miała pani lornetkę wycelowaną akurat na nią?
Poruszała się bardzo szybko, a ja miałam małe problemy z lornetką... Ale
widziałam ją.
I patrzyła pani, jak skacze do wody, płynie na drugi koniec basenu, pochyla
się nad skrytką - przez cały czas zwrócona plecami do pani?
Tak, od chwili, gdy wyszła z basenu.
A w basenie miała twarz pod wodą.
Tak.
Kiedy do pani przyjechałem - Mason zmienił temat - miała pani mokre
włosy.
Brałam prysznic.
Zawsze moczy pani włosy pod prysznicem?
Czasami. Zamierzałam wybrać się następnego dnia do fryzjera, więc nie
dbałam o nie.
Pamięta pani, że prosiłem o papierosa, a pani kazała mi zajrzeć do torebki?
- Tak.
Kiedy otworzyłem ją, żeby wyjąć papierosa, wybiegła pani z sypialni w
otwartym, powiewającym z tyłu, szlafroczku. Nie zwracała pani uwagi na to, co
widzę, tak się pani śpieszyła.
Chciałam panu pomóc. Byłam gościnna i uznałam, że jest pan
dżentelmenem.
- Podała mi pani paczkę papierosów?
- Tak.
Zeznaje pani pod przysięgą - przypomniał Mason. - Czy wyjęła ją pani z
torby, czy raczej ukryła w ręce, wybiegając z sypialni?
Właściwie to miałam ją w ręce.
Tak bardzo się pani śpieszyła, by podać mi papierosy, zanim sięgnę do
torby, ponieważ uświadomiła sobie pani, że paczka w torebce była zupełnie mokra na
skutek tego, iż wcześniej pływała pani w basenie w samej bieliźnie, którą pani
następnie zdjęła, wyżęła i mokrą schowała w torebce?
Sprzeciw - zawołał Ormsby. - Pytanie jest niewłaściwe. Omawia fakty nie
uwzględnione w materiale dowodowym i sprawy nie poruszone w czasie
przesłuchiwania świadka przez prokuraturę.
Sadzę, że mam prawo zadać to pytanie - odparł Mason. - Sprawdzam
wiarygodność świadka.
Sędzia Fisk z namysłem przyjrzał się Nadine.
Pozwolę świadkowi odpowiedzieć na pytanie - powiedział. - Sam jestem
zainteresowany odpowiedzią.
Nagle uznałam - zaczęła Nadine - że nie chcę, by grzebał pan w moich
osobistych rzeczach, panie Mason.
Pomyślałam, że przyniosą panu papierosa i wówczas nie będę musiała
wyjmować nic z torebki.
- Nie odpowiedziała pani na pytanie - zauważył Mason. - Czy pani
zachowanie wynikało z faktu, że wiedziała pani, iż papierosy w torebce są wilgotne
od włożonej tam wcześniej mokrej bielizny?
Zawahała się, potem spojrzała na niego wojowniczo.
Nie! - niemal wypluła z siebie to słowo.
Rozmawialiśmy jakiś czas, a potem zgodziła się pani, żebym ją podwiózł.
Pamięta pani?
- Tak.
- W czasie jazdy wspomniałem, że podobno Loring Carson miał przyjaciółkę
w Las Vegas?
- Tak.
A pani natychmiast poprosiła, żebym zatrzymał samochód przy pierwszej
okazji. Chciała pani jak najszybciej złapać taksówkę. Zgadza się?
Zgadza.
Wysiadła pani z mojego samochodu?
Tak.
I przesiadła się do taksówki?
Tak.
Gdzie pani pojechała tą taksówką?
- Sprzeciw! Pytanie nieprawidłowe, odnoszące się do dowodów nie
wymienionych w czasie bezpośredniego przesłuchania świadka - odezwał się
Ormsby.
Oddalam sprzeciw - powiedział sędzia Fisk. - Obrona zmierza do
sprawdzenia wiarygodności świadka.
Pojechałam na lotnisko.
- Dobrze. Zapytam jeszcze o jedno: czy wybierając się do Las Vegas zabrała
pani ze sobą określoną ilość papierów wartościowych wystawionych na nazwisko
A.B.L. Seymour i podpisanych przez pana Seymoura in blanco?
- Nie.
- Czy po dotarciu do domu Edena zauważyła pani, że skrytka jest otwarta?
- Tak.
Podeszła pani do niej?
Nie.
Dotykała jej pani?
Nie.
Wyjmowała pani z niej jakieś dokumenty?
Nie.
Twierdzę - zaczął wolno Mason - że to pani wybiegła z domu i wskoczyła
do basenu, po czym przepłynęła na drugą stronę. Twierdzę, że nie była pani nago, ale
miała na sobie majtki i stanik. Że ogołociła pani skrytkę z papierów wartościowych, a
potem popłynęła z powrotem, by zabrać swoje ubranie. Że zdjęła pani mokrą bieliznę,
wycisnęła z niej wodę i włożyła do torebki.
Nie zrobiłam nic takiego!
Czy zabrała pani ze sobą do Las Vegas jakiekolwiek papiery wartościowe?
- Nie.
Pokażę pani teczkę ze złoconym napisem „P. Mason”, włączoną uprzednio
do materiału dowodowego i zapytam, czy widziała pani tę teczkę, zanim rozpoczął się
proces.
Nie widziałam.
- Czy przywiozła ją pani ze sobą do Las Vegas?
- Nie.
Czy postarała się pani, by ukradkiem wstawiono ją do mojego pokoju w Las
Vegas?
Wysoki Sądzie! - poderwał się Ormsby. - To poszło już stanowczo za
daleko. Przesłuchanie jest niewłaściwe. Nie zgadzam się na stawianie świadkowi
takich zarzutów w braku jakichkolwiek dowodów na ich poparcie.
Sędzia Fisk przez dłuższą chwilę milczał, rozważając sprawę. Na koniec
stwierdził:
Mimo to pytanie jest istotne z punktu widzenia obrony. Zmierza do ustalenia
prawdomówności lub motywów świadka i na tej podstawie zezwalam na nie. Proszę
odpowiedzieć.
Nie - powiedziała Nadine.
Mason podszedł do stolika obrony i wyciągnął dłoń do Delii Street.
Sekretarka wręczyła mu kopertę, którą przyniósł do sądu Paul Drakę.
Adwokat podszedł następnie do świadka, gwałtownie rozdarł kopertę, wyjął kartkę
papieru podzieloną na dziesięć kwadratów z odciśniętym tuszem odciskiem palca w
każdym polu i powiedział:
Pytam, czy są to pani odciski palców?
Zaraz, chwilę! - krzyknął Ormsby, podrywając się z krzesła. - Wysuwam
sprzeciw wobec całej tej procedury. To wbrew regulaminowi. Obrona nie ma prawa
insynuować takich rzeczy!
- To znaczy jakich? - zapytał Mason.
- Że ta młoda kobieta miała zdjęte odciski palców. Sprzeciwiam się!
- Zapewniam Wysoki Sąd, pana prokuratura oraz ławę przysięgłych, że nie
zamierzałem insynuować, iż te odciski palców zdjęła jakakolwiek agencja rządowa.
Wprost przeciwnie. Po prostu pytam świadka, czy to jej odciski palców.
To wymaga od świadka wyciągania wniosków - upierał się Ormsby. - I nie
jest właściwą procedurą przesłuchiwania świadka przeciwnej strony.
Uważam, że rzeczywiście zmusza to świadka do wyciągania wniosków -
sędzia ze zmarszczonym czołem spojrzał na Masona.
Dopuszczalną procedurą jest zapytanie świadka, czy to jego podpis - odparł
Mason. - Ja pytam, czy to jego odciski palców.
Ale świadek może ocenić podpis, po prostu na niego
patrząc - podjął Fisk - gdy zbadanie odcisków palców wymaga
specjalistycznej wiedzy.
Chcę tylko to ustalić - upierał się Mason. - Nie sprzeciwiam się, by od
świadka pobrano odciski palców, umieszczono na kartce papieru i oba zestawy
wręczono urzędnikowi sądowemu, który je zidentyfikuje. Jeżeli wtedy okaże się, że
trzymam w ręku odciski nie należące do świadka, nie będę miał więcej pytań.
Ale po co mielibyśmy to robić? - rzucił Ormsby.
Ponieważ mam prawo zapytać świadka, czy dane odciski należą do niego.
Mam prawo zapytać, czy to jest jego podpis i na pewno mogę zapytać o to samo w
odniesieniu do odcisków.
To wyjątkowy problem, biorąc pod uwagę moje doświadczenie - stwierdził
sędzia Fisk. - Jednakże skłonny jestem zaproponować, żeby, zanim odrzucę pytanie,
od świadka pobrano odciski palców i obie kartki zidentyfikowano. Sąd zawezwie
wówczas obiektywnego eksperta, który odpowie na pytanie obrony.
Ja się zgadzam - oświadczył Mason.
A mogę spytać o powód pańskiego pytania? - ciągnął Fisk.
Próbuję ustalić wiarygodność świadka, Wysoki Sądzie - wyjaśnił Mason. -
Nie mogę wytłumaczyć tego w tej chwili, ponieważ odkryłbym swój plan ataku i
świadek natychmiast przeszedłby do...
Dobrze już, dobrze - przerwał pośpiesznie Fisk. - Proponuję, panowie,
żebyśmy skończyli dyskusję w obecności ławy przysięgłych. Sąd zarządza
dziesięciominutową przerwę. W tym czasie zostaną pobrane odciski palców świadka i
obie kartki papieru przekażemy do późniejszej identyfikacji.
Nie widzę, czemu by to miało służyć - nie ustępował Ormsby.
- Według mnie już to wyjaśniliśmy - zauważył sędzia.
- Chcę umożliwić obronie przesłuchanie świadka. W obecnych
okolicznościach uważam, że obrona ma do tego prawo. Moje poglądy każą mi
udzielić przedstawicielowi obrony sporej swobody w przesłuchiwaniu głównego
świadka oskarżenia w sprawie morderstwa. Zwracam panu uwagę, panie
prokuratorze, że to jest kluczowy świadek i zamierzam pozwolić obronie wykorzystać
każdą okazję, by sprawdzić jego wersję w granicach dopuszczanych przez prawo.
Dobrze - poddał się Ormsby. - Zgadzam się. Niech Mason pokazuje swoje
sztuczki, spryt i zmysł dramatyczny...
Wystarczy, panie prokuratorze - przerwał mu sędzia. - Nie pora na dyskusje.
Sąd uda się na dziesięciominutową przerwę. Po niej oba dokumenty zostaną włączone
do materiału dowodowego i porównane.
Kiedy sędzia opuścił swoje miejsce, w sali sądowej wybuchła wrzawa.
Reporterzy stłoczyli się wokół Perry’ego Masona, pytając, co usiłuje dowieść, jaka
jest jego strategia, skąd pochodzą odciski palców, jak wszedł w ich posiadanie i jaką
mają wagę. Na wszystkie pytania Mason odpowiadał z uśmiechem:
- Bez komentarza.
Gdy sąd zebrał się ponownie, wstał oburzony prokurator.
- Wysoki Sądzie - zaczął - odciski palców świadka pobrał ekspert z biura
szeryfa o wymaganych kwalifikacjach. Okazuje się, że nie ma żadnego podobieństwa
między odciskami na kartce przyniesionej przez Perry’ego Masona i odciskami
świadka, i twierdzę, że Peny Mason od początku o tym wiedział. Twierdzę, że
obrońca winny jest wykorzystywania procedur sądowych i próby zastraszenia
świadka oraz wprowadzania przysięgłych w błąd.
Mason odparł uprzejmie:
Jeżeli ekspert, o którym pan mówi, gotów jest stanąć na miejscu dla
świadków i zeznać pod przysięgą, że nie są to identyczne odciski palców, będę musiał
uznać jego zeznanie. Wycofam pytanie do świadka, czy są to jej odciski. Proponuję
przerwać przesłuchiwanie świadka, by ekspert mógł złożyć swoje zeznania.
Dobrze - Ormsby kipiał gniewem. - Pani Palmer, proszę opuścić miejsce dla
świadków. Wzywam Herveya Lavara.
Pan Lavar jest ekspertem od daktyloskopii w biurze prokuratora
okręgowego? - zapytał adwokat.
W biurze szeryfa.
Dobrze - powiedział Mason. - Uznaję jego kwalifikacje. Może pan przepytać
świadka.
Oto dwa zestawy odcisków palców - zaczął Ormsby. - Jeden oznaczono jako
F-A, drugi F-B.
Tak jest.
Najpierw zapytam o dokument F-B.
Odciski zostały pobrane od pani Nadine Palmer, osoby, która była na
miejscu dla świadków.
A F-A?
Ten zestaw pokazał świadkowi pan Perry Mason, pytając, czy to jej odciski.
Czy istnieje jakiekolwiek podobieństwo między którymkolwiek z odcisków
na kartce F-A i F-B?
- Nie.
- Czy należą do tej samej osoby?
- Nie.
- Czy odciski na kartce F-A mogła zrobić ta sama osoba, której odciski
widnieją na kartce F-B?
- Nie.
- Czy świadek Nadine Palmer pozostawiła swoje odciski palców na kartce F-
A lub czy któreś z widocznych na niej odcisków należą do niej?
- Nie.
Nie mam więcej pytań - zakończył Ormsby.
W tej chwili rezygnuję z przesłuchania świadków - zadecydował Mason. -
Proszę, by oba zestawy włączono do materiału dowodowego.
- Oskarżenie nie uważa tego za konieczne - zaprotestował prokurator.
Proszę więc włączyć je jako materiał obrony - Mason hojnym gestem
machnął ręką, podkreślając, że chce zachować się uczciwie. - Proszę włączyć je jako
dowody obrony numer jeden i dwa.
Zgoda - powiedział sędzia Fisk. - Tak oznaczone możemy je włączyć do
materiału dowodowego. Pani Palmer, proszę wrócić na miejsce dla świadków.
Nie mam więcej pytań do świadka - powiedział Mason.
Oskarżenie? - zapytał sędzia.
Również.
Jest pani wolna, pani Palmer.
Oskarżenie zakończyło przesłuchiwanie swoich świadków - ogłosił Ormsby.
Czy obrona wnosi o przerwę? - zapytał Fisk.
Nie - odparł Mason. - Obrona wzywa swojego pierwszego i jedynego
świadka, Estellę Rankin.
Jedynego świadka? - zdziwił się Ormsby.
Tak. Nie sądzę, bym potrzebował więcej.
- Chwileczkę, panowie - odezwał się sędzia. – Proszę o wstrzymanie się od
rozmów na boku. Panno Rankin, proszę zająć miejsce dla świadków.
Estelle Rankin, wysoka, zgrabna kobieta o rudych włosach i wielkich
brązowych oczach zajęła miejsce, założyła nogę na nogę, spojrzała na przysięgłych, a
potem zwróciła wzrok na Peny’ego Masona.
- Gdzie pani mieszka, panno Rankin?
W Las Vegas w Newadzie.
Była tam pani piętnastego marca tego roku?
Tak.
Czym się pani zajmuje?
Pracuję wieczorami w sklepie z pamiątkami.
Proszę opisać nam towary sprzedawane w sklepie.
To przedmioty z ozdobnej skóiy, antyki, niewielka ilość artykułów
kosmetycznych, pocztówki, pamiątki z Las Vegas, wybrane czasopisma, cygara i
papierosy. Oraz walizki.
Czy wieczorem piętnastego marca przez posłańca hotelowego ktoś zamówił
u pani aktówkę?
Zamówienie przekazał szef obsługi.
O której godzinie?
Była dziewiąta czterdzieści pięć.
Rozpoznałaby pani tę teczkę?
Tak.
Oto dowód rzeczowy dwadzieścia sześć A. Czy widziała go pani wcześniej?
Panna Rankin wzięła teczkę do rak, obróciła i powiedziała:
Tak. Tę teczkę wówczas sprzedałam.
I do godziny dziewiątej czterdzieści pięć wieczorem piętnastego marca
teczka ta znajdowała się na półce sklepu, w którym pani pracuje?
- Tak.
Jest pani pewna? - Tak.
To wszystko. Świadek do dyspozycji oskarżenia. Ormsby wstał z drwiącym
uśmiechem na ustach.
- Wie pani dobrze, panno Rankin, że tę teczkę, dowód rzeczowy dwadzieścia
sześć A, pan Mason mógł zamówić tamtej nocy po prostu po to, by zmylić policję.
Dokumenty, które policja znalazła w środku, pan Mason mógł przywieźć w innej
teczce.
Sprzeciw - odezwał się Mason. - Pytanie wymaga od świadka wyciągania
wniosków. Oskarżenie twierdziło, iż tę właśnie teczkę z papierami wartościowymi
przywiozłem z Los Angeles. Mam prawo dowieść, skąd pochodziła naprawdę.
Ależ ten dowód nic nie znaczy - upierał się Ormsby. - To tylko wniosek
wyciągnięty przez świadka.
Proponuję, by oskarżenie przedstawiło sprawę ławie przysięgłych -
powiedział Mason. - Uważam, że dowód ten znaczy bardzo dużo, ponieważ w czasie
mojego pobytu w Las Vegas byłem śledzony przez policjanta z tamtejszego wydziału.
- Nic na to nie wskazuje - sprzeciwił się Ormsby. - Zresztą to i tak nieistotne.
W takim razie wzywam powtórnie porucznika Tragga, aby potwierdzić, że
byłem stale śledzony.
Ja zamknąłem już sprawę - kłócił się Ormsby. - Nie może jej pan teraz
otworzyć i przesłuchać świadka jeszcze raz.
Dobrze - zgodził się uprzejmie Mason. - Mam tak absolutne zaufanie do
uczciwości porucznika Tragga, że wezwę go jako świadka obrony.
Porucznik zajął miejsce, zaskoczony.
- Teczka oznaczona jako dowód rzeczowy dwadzieścia sześć A została
znaleziona w moim pokoju - zaczął Mason. - Kto ją znalazł, poruczniku?
- Ja.
Zauważył pan jeszcze jakąś teczkę w tym pokoju?
Nie. Ale była tam jeszcze walizka.
Mówię o teczce. Czy była jeszcze jakaś?
Nie na widoku.
Wszedł pan do mojego pokoju w określonym celu, prawda?
- Tak.
- Towarzyszył panu sierżant Elias Camp z policji Las Vegas?
- Tak.
Wiedział pan, że wówczas mnie śledzono?
Wyznaczono policjanta w cywilu, który miał pana pilnować.
Groził pan, że zdobędzie nakaz przeszukania, aby sprawdzić mój pokój?
- Tak.
Dlaczego?
Mieliśmy szukać teczki zawierającej papiery wartościowe.
- Znalazł ją pan?
- Tak.
Czy w pokoju była druga teczka zawierająca papiery wartościowe albo z
której można by owe papiery przełożyć do tej?
Ja... przyznaję, że nie wiem - powiedział Tragg.
Dlaczego tego pan nie wie?
Ponieważ wszedłem do pokoju, aby znaleźć teczkę z obligacjami i kiedy ją
znalazłem, zakończyłem przeszukiwanie pomieszczenia.
Więc, o ile pan wie, ta teczka, dowód rzeczowy dwadzieścia sześć A, była
jedyną teczką w pokoju.
Tak jest.
Czy zdjął pan odciski palców z tej teczki?
Tak. Zrobiliśmy to.
Rozpoznaliście je?
Tak. Niektóre należały do pana, niektóre do osoby, która nie została
wówczas zidentyfikowana. Teraz sądzę, że mogły to być odciski palców panny
Estelle Rankin.
Ma pan przy sobie zdjęcia tych odcisków?
Mam je w aktówce.
Proszę wyjąć.
Tragg wyciągnął fotografie.
- Chciałbym włączyć te zdjęcia jako dowody obrony numer trzy i cztery -
powiedział Mason. - Nie mam więcej pytań do świadka.
Nie mam pytań - rzucił Orsmby.
Jest pan wolny - powiedział Mason i zwrócił się do zaskoczonego
oskarżyciela. - To zamyka sprawę obrony. Nie mamy więcej świadków.
Sędzia Fisk był równie zdumiony jak prokurator.
Chce pan teraz wygłosić mowę końcową?
Jesteśmy gotowi - rzucił wojowniczo Ormsby.
Ja również - powiedział Mason.
- Bardzo dobrze - stwierdził sędzia. - Głos ma oskarżenie.
Prokurator podszedł do ławy przysięgłych: - Wysoki Sądzie oraz wy, panie i
panowie przysięgli, to sprawa szczególna, niezwykła. Chodzi o popełnione
świadomie i z zimną krwią morderstwo. Zmarły nie był może najbardziej doskonałym
człowiekiem na ziemi, niemniej miał prawo żyć. Miał prawo być chroniony przez
system legislacyjny. Oskarżona Vivian Carson, uznawszy, że zniknęło jej uczucie do
zmarłego, wniosła sprawę o rozwód. Przeczuwała, że mąż ukrył część majątku; było
to całkiem prawdopodobne i w rzeczywistości zostało dowiedzione. Nie doceniałbym
państwa inteligencji, gdybym próbował twierdzić co innego.
To po części stanowiło motyw zbrodni. To, oraz najwyraźniej nagłe
zauroczenie obojga oskarżonych. Kusiło mnie, by oddać tę sprawę pod waszą
rozwagę bez przemówienia końcowego, lecz czuję, że pewne fakty powinienem
podkreślić, by, panie i panowie przysięgli, nie wprowadziły was w błąd żadne
wysuwane w ostatniej chwili argumenty. Swoją mowę oskarżenie wygłosi po mowie
obrony, więc teraz chcę tylko wskazać, iż mimo ataku, jaki niewątpliwie uczyni
obrona na wiarygodność świadka Nadine Palmer, zachowała się ona w sposób godny
podziwu. Uczciwie przyznała, że mimo iż sama jest pewna, że kobietą, którą widziała
wskakującą do basenu była Vivian Carson, nie zidentyfikuje jej pod przysięgą. Myślę,
że jest to najlepszym barometrem uczciwości świadka.
Twierdzę, że z uwagi na zachowanie świadka, cokolwiek powie obrońca,
każda próba oczernienia świadka, będzie niczym bumerang, który uderzy w
oskarżonych. Oskarżeni pozostawili swoje odciski palców na płytce zamykającej
schowek. Te odciski palców to milczący dowód, że oboje dotykali spodniej strony
kafla. Nie można zaprzeczyć zeznaniom, że to ich odciski palców. Sami możecie to
sprawdzić. Zdjęcia włączono do materiału dowodowego. Spójrzcie tylko na
powiększone odbitki i sami wyciągnijcie wnioski. Nie trzeba eksperta, by rozpoznać
odciski takie jak te. Wystarczy tylko dobry wzrok i zdrowy rozsądek.
Oskarżeni pozostawili swoje odciski palców na spodniej części kafla i
wewnątrz stalowego sejfu.
Dlaczego? Sami zadajcie sobie to pytanie. Nikt nie próbował podać wam
rozsądnego wyjaśnienia, bo istnieje tylko jedno logiczne wytłumaczenie:
zamordowali Loringa Carsona i zabrali ukryte przez niego papiery. Zabrali gotówkę.
Chcieli sprzedać obligacje. Ich prawnik, Peny Mason, miał je przy sobie w Las
Vegas.
Czy to zbieg okoliczności?
Nie bądźcie naiwni. Nie pozwólcie, by obrońca zamydlił wam oczy.
Wnoszę o uznanie obojga oskarżonych winnymi morderstwa pierwszego
stopnia - odwrócił się i wrócił na swoje miejsce.
Mason wstał i uśmiechnął się do przysięgłych.
- Wysoki Sądzie oraz wy, panie i panowie przysięgli, jestem w dość
niekorzystnym położeniu. Sprawa przeciw-
ko oskarżonym opiera się na zeznaniach jednego świadka, Nadine Palmer.
Prokurator zapewnił państwa, że Nadine Palmer jest rozsądną i uczciwą
kobietą. Powiedziano wam, że ponieważ nie zidentyfikowała nagiej kobiety skaczącej
do basenu jako Vivian Carson, świadczy to o jej szczerości, jest barometrem
uczciwości, i każdy atak na nią obróci się przeciwko oskarżonym.
Świadek Nadine Palmer nie ma odwagi stwierdzić, że widziała Vivian Carson
skaczącą do basenu, ponieważ wie, że to nie była pani Carson i że gdyby później
okazało się, że widziała kogoś zupełnie innego, zostałaby oskarżona o
krzywoprzysięstwo. Więc unika odpowiedzi, wykręca się, wymiguje, zmienia temat -
a oskarżenie chce, byście uznali to za barometr jej uczciwości. Jeżeli to jest barometr
uczciwości, to pokazuje on bardzo niskie ciśnienie.
Dlaczego pani Palmer nie była na tyle uczciwa, by przyznać, że nie mogła
rozpoznać osoby, którą zobaczyła, że nie wie, kim ona była, że nie dostrzegła jej
twarzy? Nagłe i zaskakujące pojawienie się nagiej kobiety, która wybiega z domu i
skacze do basenu, zupełnie ją zaskoczyło. Panie z ławy przysięgłych, wy wiecie, co
czuła pani Palmer. Zobaczyła zupełnie nagą kobietę. Ten widok zaskoczył ją i zanim
odzyskała równowagę na tyle, by dobrze się jej przyjrzeć, kobieta znalazła się w
basenie. Potem już ani razu nie było widać jej twarzy.
Ale czy pani Palmer naprawdę widziała nagą kobietę? Czy widziała
kogokolwiek? A może swoją własną przygodę przedstawia jako coś, co widziała,
udając, że była świadkiem obserwującym zdarzenie z oddali?
Dlaczego nie poszła na policję, by opisać to, co widziała? Dlaczego szybko
wróciła do domu i wzięła prysznic, mocząc przy tym włosy? Dlaczego papierosy w
jej torebce nasiąkły wodą? Powiem wam, dlaczego. Ponieważ to Nadine
Palmer wskoczyła do basenu, przepłynęła na drugą stronę i zabrała obligacje.
Zamierzam to udowodnić. Udowodnię to, odwołując się do waszego rozsądku, i
dowiodę tego bez najmniejszych wątpliwości.
Panie i panowie przysięgli, wszyscy jesteście ludźmi dorosłymi, nie
urodziliście się wczoraj i wiecie, jak postępuje policja: kiedy znajdą podejrzanego,
szukają wszystkich dowodów potwierdzających jego winę i zbyt często ignorują fakty
wskazujące na kogoś innego.
Twierdzę, że Nadine Palmer wskoczyła do basenu, kiedy dowiedziała się o
sejfie z obligacjami, że włożyła obligacje do plastikowej torby, że zaczęła płynąć z
powrotem i zorientowała się, że Loring Carson zauważył ją, gdy skakała do wody.
Loring Carson wybiegł z tyłu domu i kiedy Nadine Palmer wychodziła na brzeg,
wepchnął jej głowę pod wodę, żądając, by oddała papiery.
Skąd to wiemy? Ponieważ oba rękawy koszuli Carsona były mokre do łokci.
Nie zamoczył ich obu, otwierając skrytkę. Uruchamiając mechanizm otwierający sejf
zrobił to samo, co porucznik Tragg i była to rzecz najzupełniej normalna: podwinął
prawy rękaw.
A nawet gdyby go nie podwinął, nie mógłby zamoczyć lewej ręki, sięgając
drugą do ukrytego pierścienia. Zamoczył oba rękawy, ponieważ próbował schwycić
pływaczkę i wepchnąć pod wodę, kiedy była jeszcze w basenie. Ale mu uciekła.
Co więc zrobił Loring Carson? Wrócił do domu, odkrył porzucone ubranie i
przypilnował go, wiedząc, że właścicielka nie odważy się pokazać publicznie w
mokrej i przeźroczystej bieliźnie.
Udowodnię teraz, że pływaczką tą nie była tajemnicza naga kobieta, którą
Nadine Palmer ponoć widziała, ale sama Nadine Palmer!
Znalazła się w pułapce. Cicho poszła do kuchni, wzięła nóż i na bosaka
przemknęła się niepostrzeżenie do ogrodzenia, przy którym stał Loring Carson,
zwrócony plecami, ponieważ pilnował porzuconych ubrań, i wbiła mu nóź w plecy.
Ten jeden czyn usuwał wszystkie przeszkody stojące na jej drodze. Z jednej
strony mogła wejść w posiadanie obligacji i zdobyć fortunę, z drugiej - zostałaby
oskarżona o morderstwo.
Wskoczyła więc do basenu, ponownie przepłynęła pod drutami i wróciła po
swoje ubranie zostawione w sypialnej części domu. Stojąc nad ciałem, zdjęła mokrą
bieliznę, wsadziła ją do torebki, włożyła sukienkę i wtedy - dopiero wtedy - wróciła
na wzgórze, gdzie zostawiła samochód, niosąc z sobą skradzione obligacje.
Dotarłszy do samochodu, pojechała do swojego mieszkania i przebierała się,
kiedy zadzwoniłem do drzwi. Ogarnęła ją panika, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie,
że nieopatrznie pozwoliła, bym zorientował się, że papierosy w jej torebce nasiąkły
wodą. Zrozumiała również, że musi jakoś wytłumaczyć się ze zdobycia fortuny. Żyła
skromnie, z niskiej pensji, i nagle stała się zamożna. Jak miała to wyjaśnić?
Napomknąłem o Las Vegas i to podsunęło jej rozwiązanie, jakiego potrzebowała.
Postanowiła pojechać tam i zagrać w kasynie. Po dłuższym czasie nikt nie
zorientowałby się, czy wygrała, czy przegrała. Mogłaby więc wrócić z mnóstwem
pieniędzy i twierdzić, że wygrała wszystko w ruletkę.
Była jednak za sprytna, by zawracać sobie głowę obligacjami, bo można je
„namierzyć”. Co więc zrobiła? Włożyła je do teczki, kazała wytłoczyć na niej litery
„P. Mason” i podrzuciła teczkę do mojego pokoju. Potem anonimowo doniosła
policji, że mam aktówkę wypchaną obligacjami, które wręczyli mi moi klienci,
oskarżeni w tym procesie. Nie mogę tego dowieść bez najmniejszych wątpliwości, bo
jestem sam, jestem prawnikiem, nie reprezentuję policji, nie mam ich sprzętu, ludzi,
jako osoba z zewnątrz nie mogę liczyć na współpracę policji z Las Vegas. Nawet
jednak jeśli nie mogę dowieść tego z całą pewnością, mogę uwiarygodnić tak, byście
panie i panowie przysięgli byli zadowoleni, a przynajmniej zasiać w was uzasadnione
wątpliwości. A kiedy tak się stanie, będziecie musieli uwolnić oskarżonych. Tak każe
prawo.
Wiecie, że w materiale dowodowym znalazła się teczka z odciskami palców,
których policja nie potrafiła zidentyfikować. Weźcie pod uwagę zdjęcia odcisków
zdjętych z sejfu i zakrywającej go płytki, które policja uznała z całą pewnością - tak
przynajmniej stwierdzono - za ślady palców moich klientów. Teraz proszę, byście
przyjrzeli się dowodowi rzeczowemu w tej sprawie, na którym widać odciski palców
uznane za należące do Nadine Palmer - tak stwierdził ekspert oskarżenia. Weźcie je
do swojego pokoju i porównajcie ze zdjęciami odcisków, których policja nie
zidentyfikowała, ponieważ były rozmazane albo nie potrafiono wskazać osoby, która
je zostawiła. Nie musicie być ekspertami, by je porównać. Wystarczy szukać
podobieństwa. Policja pokazała wam, jak się to robi na diagramach, na których
powiększono odciski palców oskarżonych znalezione na obrzeżu płytki. Oczywiście,
że były tam ich odciski. Dlaczego nie? Dom należał do obojga. Vivian Carson miała
jedną połowę, Morley Eden drugą. Co byście zrobili, gdybyście po powrocie do domu
odkryli płytkę przy basenie, która w rzeczywistości stanowiła pokrywę sejfu? Czy nie
zastanawialibyście się, co było w skrytce? Czy nie pochylilibyście się nad nią i nie
sprawdzili dokładnie?
Pan prokurator twierdzi, że oskarżeni zostawili swoje odciski palców na
skrytce, ale nie potrafi powiedzieć, kiedy to zrobili. - Tu Mason zrobił dramatyczną
pauzę. - Nie potrafi powiedzieć, czy zostawili je tam przed czy po morderstwie. Czy
zostawiono je, zanim Loring Carson przyszedł do domu. Czy nie zostawiono ich noc
wcześniej, kiedy oskarżeni odkryli sejf i postanowili zastawić pułapką na Carsona.
Wystarczyło by podszedł do skrytki - wówczas można go było zaprowadzić do sądu i
zmusić do wytłumaczenia się z ukrywania wspólnego majątku małżonków oraz
oskarżyć o utajnianie dochodów. Załóżmy, że oskarżeni to właśnie chcieli zrobić.
Załóżmy, że coś poszło źle i nagle, ku swojej konsternacji, odkryli zwłoki Carsona.
Panie i panowie przysięgli, mam tu dwanaście szkieł powiększających.
Przekażę je woźnemu sądowemu. Sąd poinstruuje państwa, że rozważając wyrok,
macie prawo zabrać do swojego pokoju dowody rzeczowe i dokładnie je obejrzeć.
Proszę, byście wzięli ze sobą te zdjęcia oraz zdjęcia odcisków palców Nadine
Palmer...
- Jedną chwilę - zawołał Ormsby. - Uznaję tę propozycję za niezgodną z
prawem. Sędziowie przysięgli nie mogą uważać się za ekspertów w tej dziedzinie.
Daktyloskopia to specjalistyczna wiedza. Tylko fachowiec jest w stanie je ocenić.
Zgoda, możemy otworzyć przewód sądowy i pozwolić ekspertowi z biura szeryfa
dowieść, że odcisków palców, których nie zidentyfikowała policja, nie można
zidentyfikować, że nie zawierają one wystarczającej ilości podobnych punktów, by
porównać je z jakimikolwiek innymi. Natomiast nie możemy pozwolić, by przysięgli
porównywali je na oko. Przecież nawet ekspert nie jest w stanie stwierdzić jedynie na
podstawie ograniczonej liczby punktów podobieństwa, czy...
Chwileczkę - przerwał sędzia Fisk. - Już zgłosił pan swój sprzeciw. Sąd
skłonny jest ocenić sytuację jako nietypową, ale zdaje sobie sprawę, że pan Mason
mówi prawdę: przysięgli mają prawo zabrać ze sobą dowody rzeczowe i nie możemy
im zabronić tego.
Dziękuję, Wysoki Sądzie - powiedział Mason. Zwrócił się ku ławie
przysięgłych i ukłonił. - Pamiętajcie państwo, że prokurator sam w swoim
przemówieniu powiedział, że wszystko, czego potrzeba, by porównać odciski palców,
to dobry wzrok i zdrowy rozsądek. Sąd poinstruuje was, że jeżeli po obejrzeniu
wszystkich dowodów rzeczowych w waszych myślach pojawi się uzasadniona
wątpliwość co do winy oskarżonych, musicie ich uniewinnić. Dziękuję państwu -
Mason usiadł.
Wówczas prokurator wstał, wściekły i wyprowadzony z równowagi, urządził
żenującą scenę: wrzeszczał i krzyczał na przysięgłych, walił pięściami w stół,
wskazywał z pogardą palcem na Masona, oskarżał go o brak etyki zawodowej,
twierdził, że nie wezwał eksperta od daktyloskopii, by udowodnił, że
niezidentyfikowane odciski palców należą do Nadine Palmer, ponieważ się bał.
Mason siedział i uśmiechał się. Najpierw do Ormsby’ego, potem do
przysięgłych. Był to uśmiech człowieka, którego stać na okazanie wielkoduszności
pokonanym, człowieka, który obserwuje histeryczne krzyki osoby, która przegrała i o
tym wie. Przysięgli wyszli na dwie i pół godziny. Wrócili z werdyktem
uniewinniającym oboje oskarżonych.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
W prywatnym gabinecie Perry Masona siedzieli, oprócz gospodarza, Della
Street, Morley Eden i Vivian Carson.
- Nie ma tu nikogo prócz waszego adwokata, jego sekretarki i czterech ścian
biura - powiedział Mason. - Najwyższy czas, żebyście wreszcie zdradzili, co się
naprawdę stało. Zostaliście uznani za niewinnych zbrodni. To znaczy, że nie można
was ponownie oskarżyć. Żeby uzyskać uniewinnienie, musiałem rzucić podejrzenie
na głównego świadka oskarżenia. Na tym polegał mój zawodowy obowiązek jako
reprezentującego was adwokata. Musiałem zmusić przysięgłych, by nabrali
uzasadnionych wątpliwości co do waszej winy. Ale wcale nie jestem pewien, że to
Nadine Palmer zabiła Loringa Carsona. Musicie mi, u diabła, pomóc odkryć, kto to
zrobił. Jeśli to ona, oskarżymy ją, jeśli nie - dopilnujemy, by jej nazwiska, dość już
oczernionego, nie obsmarowano ponownie w prasie. Zaczynajcie.
Eden spojrzał na Vivian Carson.
Opuściła głowę. - Ty mu powiedz - poprosiła.
Dobrze - zgodził się Eden. - Oto, co naprawdę się stało. Ale gdybyś znał
fakty albo gdyby odkryła je policja, skazano by nas za morderstwo pierwszego
stopnia bez najmniejszej szansy obrony.
Zgoda - przyznał Mason. - Więc co się wydarzyło?
Od pierwszej chwili, kiedy ujrzałem Vivian - zaczął Eden - byłem
zafascynowany.
Fascynacja była obustronna - włączyła się Vivian Carson. - Kobiecie nie
przystoi mówić takich rzeczy, ale drżałam jak liść, kiedy on był w pobliżu.
Morley objął ją i pogłaskał po ramieniu.
- Mówcie dalej - ponaglił adwokat. - To już wiemy: miłość od pierwszego
wejrzenia.
Prawie od pierwszego - sprostował Eden.
Od kiedy zobaczyłeś ją w bikini - skomentował sucho Mason.
No dobrze - poddała się Vivian. - Zaplanowałam to. Chciałam przyciągnąć
jego uwagę. Chciałam zmusić go do... do czynu, oskarżyć o złamanie sądowego
nakazu i doprowadzić do tego, by wściekł się na Loringa.
Aaa, w to wierzę - zgodził się Mason. - Tak się zaczęło. Co stało się potem?
Wieczorem czternastego Vivian powiedziała mi, że musi odstawić
samochód do naprawy. Spytała, czy jako sąsiad nie mógłbym pojechać z nią do
najbliższego warsztatu i potem przywieźć z powrotem. Do tego czasu dobrze się już
poznaliśmy i żartowaliśmy o tak zwanych dobrosąsiedzkich stosunkach. Zawiozłem
ją do warsztatu, a potem przypomniała sobie, że zostawiła potrzebne jej rzeczy w
swoim mieszkaniu. Powiedziałem, że z przyjemnością podwiozę ją pod blok, a potem
zawiozę do domu. Po drodze pojawiła się kwestia obiadu, więc zaprosiłem ją do
restauracji. Po obiedzie poszliśmy na jakiś występ. Wróciliśmy do mieszkania po jej
rzeczy, a tam zaczęliśmy rozmawiać. Ona stwierdziła, że znajdujemy się na
neutralnym gruncie. Napomknąłem o ogrodzeniu, a Vivian zauważyła, że tu między
nami nie stoi żadna przeszkoda. Wiem tylko, że potem trzymałem ją w ramionach i...
cóż, czas minął nam bardzo szybko. Zaczęliśmy snuć plany i gadaliśmy niemal do
świtu. Nie chciałem zniszczyć tego, co się stało i Vivian chyba też nie. Nagle
usłyszeliśmy przekręcanie klucza w zamku. Drzwi otworzyły się i na progu stanął
Loring Carson. Rzucił kilka obraźliwych dla żony uwag, zupełnie nie na miejscu i
niewiarygodnie chamskich. Uderzyłem go. Kiedy się podniósł, zaczęliśmy walczyć.
Wyrzuciłem go za drzwi i powiedziałem, że jeśli kiedykolwiek wróci albo będzie
molestował Vivian, zabiję go.
Czy ktoś to usłyszał? - zapytał Mason.
Jasne. Jeden z sąsiadów słyszał całą awanturę, ale najwyraźniej nam
współczuł i trzymał gębę na kłódkę. Nic wiem, czemu policja tego nie podejrzewała i
nie przepytała mieszkańców bloku. Widocznie nie mieli pojęcia, że tamtej nocy
byliśmy z Vivian w Larchmore. Kobieta, która widziała, jak parkowaliśmy samochód,
sama zgłosiła się na komendę, ale policja założyła, że noc spędziliśmy gdzie indziej.
Co wydarzyło się potem? - zapytał Mason.
Wyrzuciłem Carsona i czekaliśmy do świtu. Rano zjedliśmy śniadanie i
wyszliśmy. Przed hydrantem stał wóz Carsona z mandatem za wycieraczką. Uznałem,
że lepiej go przesunąć, więc przepchnąłem samochód kilka metrów dalej od hydrantu.
Kiedy Carson wpadł do mieszkania, był pijany. Może nie wiedział, że zaparkował
wóz przed hydrantem. Vivian sądzi jednak, że zrobił to celowo - to była jego ostatnia
próba, by uciec przed oskarżeniem o oszustwo, stwarzając fałszywe dowody, które
obaliłyby wyrok w sprawie rozwodowej. Bo po co zatrzymał sobie klucz do
mieszkania? Vivian na pewno mu go nie dała.
Ale co się z nim stało, kiedy wyszedł z bloku? - spytał Mason. - Powinien
odjechać swoim samochodem. Dlaczego tego nie zrobił?
Nie wiem - przyznał Eden. – I to mnie martwi. Wyglądając przez okno,
widzieliśmy samochód. Może... może wyszlibyśmy wcześniej, gdyby go tam nie
było, ale... cóż, stało się, co się stało. Baliśmy się, że Carson ma broń i... po prostu nie
wiedzieliśmy, co może się stać.
Co dalej?
Pojechałem do twojego biura i podpisałem poprawiony wniosek do sądu.
Vivian siedziała w tym czasie w moim samochodzie na parkingu. Nie mogłem
powstrzymać się przed myślą, jakbyś się zdziwił, gdybyś o tym wiedział.
Mason spojrzał na Delię Street i skinął głową.
- Wróciliśmy do domu - ciągnął Eden - i poszliśmy do mojej części willi. W
salonie leżał jakiś człowiek. Zbiegliśmy po schodach i odkryliśmy, że to Loring
Carson. W jego plecach tkwił nóż. Najwyraźniej zakłuł go ktoś, kto stał po drugiej
stronie ogrodzenia. To było straszne. Vivian zorientowała się, że nóż pochodził z jej
kuchennego zestawu. Razem znaleźliśmy ciało i po prostu nie mogliśmy pójść na
policję i przyznać się, że byliśmy... że spędziliśmy noc razem, że pobiłem się z
Carsonem, i że potem odkryliśmy zwłoki. Zaproponowałem Vivian, że odwiozę ją do
mieszka nia, ukryjemy samochód Loringa w garażu, dopóki się nie ściemni, a potem
wywieziemy go tam, gdzie go łatwo znajdą. Później miałem zawieźć ją do warsztatu,
skąd odebrała by swój wóz, pojechalibyśmy kupić inny nóż w miejsce brakującego, a
na koniec sam wróciłbym do domu na spotkanie z dziennikarzami w porze, na którą
wyznaczyłeś konferencję prasową. Miałem wejść do domu razem z tobą, a reporterzy
odkryliby zwłoki. Teraz wiem, że plan był głupi. Powinniśmy byli pójść na policję i
wyznać wszystko, ale... cóż, zrobiliśmy inaczej. Kiedy zaczęliśmy ukrywać fakty, nie
mogliśmy już powiedzieć prawdy. Nie uwierzyłaby nam żadna ława przysięgłych.
Twoim zadaniem było zabrać się do tej sprawy tak, jak wyglądała i walczyć na oślep.
- Rozumiem - powiedział Mason. - Ja...
Rozdzwonił się telefon na jego biurku, krótkimi, ostrymi sygnałami.
To sygnał Gertie, że pakuje się tu porucznik Tragg... Drzwi otworzyły się i
policjant stanął na progu.
No, no - odezwał się - chyba przerwałem konferencję.
Nie chyba, ale na pewno - uściślił adwokat.
To bardzo źle - stwierdził Tragg.
- Mógłbym również zauważyć, że skoro moi klienci zostali uniewinnieni z
zarzutu zamordowania Loringa Carsona, nie powinna się już nimi interesować
policja. Tak więc tym trudniej wytłumaczyć twoje nieuzasadnione najście. Tragg
wyszczerzył zęby.
- Nie trać zimnej krwi, Mason. Traktuj to spokojnie. Interesują mnie nie twoi
klienci, ale ty.
- Ja?
Zgadza się - Tragg rozwalił się na krześle, pstryknięciem palców zsunął
kapelusz na czoło i uśmiechnął się przyjacielsko. - Zostawiłeś nam pewien problem
do rozwiązania, Mason.
O co ci chodzi?
Dziennikarze naciskają, żebyśmy aresztowali Nadine Palmer, ale przecież
nie została oskarżona. Omamiłeś przysięgłych i zwolnili twoich klientów na
podstawie uzasadnionych wątpliwości. To znaczy wmówiłeś im, że to Nadine Palmer
odwaliła robotę. Ale nie możesz tego udowodnić, my zresztą też. Wypadliśmy poza
matę.
Prokurator okręgowy wpakował się w to wszystko, nie pytając mnie o radę -
zauważył adwokat - więc rozwiązać problem może również bez mojej pomocy.
Zgadza się, zgadza - przyznał Tragg. - Myślałem, że tak właśnie powiesz,
choć z drugiej strony miałem nadzieję, że zechcesz współpracować z departamentem
policji: Właściwie nie z całym departamentem, ale z jego członkiem: porucznikiem
Arturem Traggiem.
Mason uśmiechnął się szeroko.
To stawia sprawę w innym świetle - powiedział.
Kupuję twoją teorię o mokrych rękawach. Kiedy się nad tym zastanowiłem,
facet tak przejęty swoim wyglądem jak Carson na pewno zdjął marynarkę i podwinął
prawy rękaw, zanim wsadził rękę do basenu, żeby pociągnąć za pierścień otwierający
schowek. Prześledziłem dalej twoją teorię. Nie włożył marynarki, ale rękaw opuścił.
Skończył to, co chciał zrobić z sejfem. Wrócił do domu i właśnie
wkładał marynarkę, kiedy dostrzegł coś, co kazało mu wybiec na patio. Ktoś
w basenie zwrócił jego uwagę. Najprawdopodobniej była to, jak mówiłeś: naga
kobieta przepływająca pod ogrodzeniem z plastikową torbą wypchaną papierami z
sejfu. Loring klęknął nad basenem i chwycił ją za ramiona. Może usiłował wepchnąć
jej głowę pod wodę. Chciał wyrwać torbę. Uciekła mu i przepłynęła z powrotem pod
drutami. Carson nie mógł przejść górą, nie zmieściłby się pod spodem, mógłby
jedynie przepłynąć pod zasiekami w ubraniu. To mu się niezbyt podobało. Miał
jednak klucze do obu części willi, więc obiegł płot i wszedł od drugiej strony.
Dziewczyna zostawiła tam ubranie i Carson uznał, że jeśli przypilnuje ciuszków,
intruz będzie musiał się pojawić. A kiedy tam stał, ona wbiła mu nóż w plecy z
drugiej strony ogrodzenia. Wniosek: potrzebuję twojej współpracy.
Jakiej współpracy? - zapytał Mason.
Nie chcę przepuścić okazji. Twoi klienci zostali uniewinnieni. Nikt nie może
ich oskarżyć po raz drugi. Nie chcę, żeby przyznali się do winy, ale jeśli są winni,
mógłbyś powiedzieć mi, że tracę czas, usiłując przypiąć zbrodnię komuś innemu.
Potraktuję to jako zeznanie złożone w zaufaniu, które nigdy nie zostanie ujawnione
ani przekazane prasie. Zwykłe oświadczenie, wyłącznie dla mojej satysfakcji.
Dla twojej satysfakcji radzę - odparł Mason - żebyś kontynuował śledztwo.
Mam powody wierzyć, że moi klienci są niewinni. Ręczę za to własną reputacją.
To naprawdę coś - Tragg zmierzył wzrokiem Vivian Carson i Morleya
Edena. - Może oni powiedzieliby, co naprawdę się wydarzyło. Tylko do mojej
wiadomości.
Mason potrząsnął głową.
Nikomu nie powiedzą, co się stało.
A ty wiesz? - zapytał porucznik.
- Wiem - przyznał Mason - i nie powiem.
Tragg westchnął.
- Na teczce jest kilka całkiem wyraźnych odcisków - zauważył Mason. - Może
odkryjesz, do kogo należą?
Porucznik pokręcił głową:
Ze wszystkich głupstw, jakie może zrobić prawnik, najgorsze było
wmówienie przysięgłym, że mogą zostać ekspertami od daktyloskopii...
Dowiedziałem się, co działo się w pokoju przysięgłych. Każdy z nich wierzył, jakby
go zahipnotyzowano, że dwa z rozmazanych odcisków na płytce należały do Nadine
Palmer, a jeden znalazł się na aktówce. Oczywiście, było między nimi kilka
podobnych punktów. Zawsze można znaleźć cztery czy pięć. Ale nie uznajemy, że
odciski zostały zidentyfikowane, dopóki nie znajdziemy jedenastu podobnych
punktów. Tego jednak nie sposób już było wytłumaczyć przysięgłym z uwagi na
sposób, w jaki ty przedstawiłeś sprawę. Kiedy przysięgli odkryli cztery punkty, z
miejsca uznali, że są ekspertami od daktyloskopii... Zrobiłeś najbardziej cholerną
rzecz, jaką tylko można było zrobić.
Cóż, prokurator jest sam sobie winien - stwierdził Mason. - Powiedział, że w
porównywaniu odcisków nie ma nic tajemniczego, że sami to zobaczą i że mogą
zabrać do swojego pokoju dowody rzeczowe.
Tragg uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Do twojej i tylko twojej wiadomości, Perry, w tej chwili Morrison Ormsby
nie cieszy się popularnością w prokuratorze okręgowej. A nawet narasta w stosunku
do niego pewna niechęć. Nie zdziwiłbym się, gdyby wkrótce uznał za rozsądne
otworzyć prywatną praktykę. Część dziennikarzy wydobyła całą historię od
ławników. Zamierzają zrobić z tego hit prasowy. Zawsze mamy odciski, których nie
można zidentyfikować. Gdyby wszyscy obrońcy tak załatwiali sprawę jak ty, stale
mielibyśmy kłopoty. Jasne, to wina Ormsby’ego. Ale to ty zastawiłeś pułapkę, a on
złapał się w nią jak mucha na lep.
Być może przeoczyłeś jedną kwestię - podsunął Mason.
To znaczy?
Naprawdę nigdy nie widziałem teczki z obligacjami, zanim nie znalazła się
w moim pokoju. Zamówiłem nową ze sklepu z pamiątkami i przełożyłem do niej
papiery, a starą wsadziłem do walizki. Zrobiłem to, aby udowodnić w sądzie
dokładny czas, kiedy wszedłem w posiadanie teczki. W innym przypadku twój
świadek stwierdziłby, że przywiozłem ją z Los Angeles, że obligacje dostałem od
moich klientów i zabrałem je, by wymienić papiery na pieniądze.
Wiem, wiem - rzucił porucznik. - Usiłowałem powiedzieć policji w Las
Vegas, że nie jesteś taki głupi, ale nie chcieli mnie słuchać.
Dobrze, Tragg, dam ci teczkę, która znalazłem w swoim pokoju -
zdecydował Mason. - Może zdejmiecie z niej odciski palców, które będą pasować do
odcisków zdjętych z płytki nad basenem, których nie potrafiliście zidentyfikować.
A po co niby tu przylazłem? - zapytał Tragg. - Jasne, musimy znaleźć osobę,
która zostawiła tam swoje odciski palców. Musimy mieć cokolwiek, z czym można
by je porównać.
No właśnie - Mason podszedł do sejfu i wyjął plastikowy worek, do którego
zapakował teczkę podrzuconą do jego pokoju w Las Vegas.
Niech pan zwróci uwagę poruczniku, że wytłoczono tu złocony napis „P.
Mason”.
Tragg skinął głową.
To dość osobliwy sposób oznaczania aktówki - ciągnął prawnik. - Każdy
napisałby raczej „Peny Mason” lub po prostu „P.M” albo jedynie „Mason”.
Mów dalej - poprosił Tragg.
Jeśli uważnie przyjrzysz się literom, drugą część nazwiska widać wyraźniej
niż inicjały. Innymi słowy, teczkę opisano najpierw „RM”, a dopiero potem dodano
cztery ostatnie litery, przy czym literka „a” zasłoniła kropkę po „M”.
Nie przerywaj, świetnie ci idzie.
Wszyscy przeoczyli fakt, iż Loring Carson musiał jakoś dostać się do
miejsca, gdzie znaleziono jego zwłoki.
Wcale tego nie przeoczyliśmy. To była rzecz podstawowa. Przyjechał
swoim wozem, a twoi klienci odprowadzili go do garażu pod mieszkaniem Vivian
Carson. Zamierzali przetrzymać go tam, aż przestaną wzbudzać zainteresowanie, a
potem porzucić tak, by nikt nie połączył z nimi samochodu.
Jeżeli to zrobili - zaczął Mason - dlaczego wstawili samochód do garażu
Vivian Carson?
To mnie dziwi - zgodził się Tragg.
Loring Carson przyjechał tu z Las Vegas - podjął Mason. - Nie był sam. Nie
sądzę również, że towarzyszyła mu jego przyjaciółka Genevieve Hyde. Myślę, że
padł ofiarą systemu panującego w kasynach.
To znaczy?
Kiedy faceta zaczyna nużyć jedna hostessa, na scenę wchodzi druga. W tym
szczególnym przypadku mowa o młodej kobiecie nazwiskiem Paulita Marchwell, a
ponieważ jej inicjały to „P.M”, nie zdziwiłbym się, gdyby teczka należała do niej.
Może Paulita przyjechała do Los Angeles z Carsonem albo umówiła się tu z nim na
spotkanie. Carson zostawił gdzieś swój samochód i przyjechał tu z Paulita. Zapewne
kazał jej zaczekać w samochodzie. Chciał włożyć do sejfu kolejne dokumenty.
Celowo zostawił wóz po stronie domu należącej do Edena, na wypadek, gdyby
dziewczyna zaciekawiła się i zaczęła węszyć. Zatrzymał sobie klucze do domu.
Obszedł ogrodzenie i bocznym wejściem wszedł do środka. Paulita miała ogólne
pojęcie o tym, co się dzieje i po co Carson tu przyjechał. Musiała jedynieodszukać
sejf. Weszła do części domu należącej do Edena, prawdopodobnie przez okno, stanęła
tak, by zobaczyć basen i zorientowała się, co robi Carson. Jak tylko schował obligacje
i gotówkę - pewnie cały plik forsy - i odwrócił się w stronę domu, Paulita rozebrała
się i jak błyskawica wskoczyła do wody. Dopłynęła do skrytki, otworzyła ją, wyjęła
zawartość i wróciła pod drutami.
A co Carson wtedy robił? - wtrącił Tragg.
Wyszedł do samochodu, odkrył, że nikt nie siedzi w środku i złożył
wszystko razem. Paulita liczyła na to, że zdąży włożyć ubranie i wyjść z domu
niespiesznym krokiem, mówiąc: „Loring, jakie to piękne miejsce. Rozglądałam się.
Należą ci się gratulacje. Wykonałeś wspaniałą pracę”. Jednak zanim mogła cokolwiek
powiedzieć, Carson wpadł frontowymi drzwiami i zobaczył, jak naga wychodzi z
basenu, niosąc plastikową torbę. Zrzucił z siebie marynarkę i pobiegł za nią. Ona
wskoczyła z powrotem do basenu, ale Carson zdążył ją schwycić - może za włosy.
Próbował wepchnąć jej głowę pod wodę, ale ona zanurkowała i przepłynęła pod
ogrodzeniem. Carson stał przez chwilę, zastanawiając się, jak postąpić, potem włożył
marynarkę i przypilnował jej ubrań, pewien, że nie odważy się wybiec nago na drogę.
Kluczyki do samochodu miał przy sobie. Ale ona była lepsza. Zdjęła nóż z wieszaka,
boso, po cichu przemknęła do ogrodzenia, wbiła mu nóż w plecy, przeciągnęła
ubranie pod drutem, włożyła, wyjęła kluczyki do stacyjki z kieszeni Carsona i
odjechała. Potem do domu weszli moi klienci. Znaleźli zwłoki i zrozumieli, że
wpakowali się w nie lada kłopoty. Zamiast zadzwonić do mnie i od razu spytać o
radę, usiłowali wymyślić własną wersję zdarzeń.
To wspaniała teoria - ocenił Tragg. - Czy można ją w jakiś sposób
udowodnić?
Możesz zadać kilka pytań Genevieve Hyde. O ile wiem, przyleciała
samolotem do Los Angeles. Może dowiedziała się, że Paulita kradnie jej faceta i
postanowiła to sprawdzić. Nie lubi mówić, ale nie kłamie. Tak przynajmniej sądzę.
Postaw się na miejscu Carsona. Gdyby naga kobieta nie była dziewczyną, która go
przywiozła na miejsce, poprosiłby swoją czekającą w samochodzie towarzyszkę, by
weszła z jednej strony domu. Sam wszedłby z drugiej i w ten sposób okrążyliby
intruza. A skoro tak nie zrobił, to przekonujący dowód, że naga kobieta była osobą,
która przyjechała z nim samochodem. Tragg zamyślił się.
A Nadine Palmer? - zapytał po długiej chwili.
Nadine Palmer zrobiła to, co zrobiłaby każda kobieta - odparł Mason. -
Kiedy zauważyła sejf, chciała sprawdzić, co jest w środku. Zbiegła ścieżką
prowadząca od punktu, w którym zaparkowała samochód. Zwróć jednak uwagę na
jedno, Tragg: ścieżka nie biegnie pod drutem, ale wychodzi na sypialną część domu.
Żeby dostać się do schowka, zdjęła sukienkę i zanurkowała do basenu ubrana w
majtki i stanik. Przepłynęła pod ogrodzeniem, stwierdziła, że sejf jest pusty, wróciła,
zdjęła bieliznę, wycisnęła wodę i wsadziła mokre rzeczy do torebki. Kiedy założyła
sukienkę, dobiegły ją głosy Morleya Edena i Vivian Carson, którzy akurat wchodzili
do środka. Przycisnęła się do ściany i od tej chwili wszystko potoczyło się tak, jak
mówiła. Nie lekceważ inteligencji przysięgłych. Odcisk jej palca naprawdę znalazł się
na pokrywie sejfu.
Tragg potrząsnął głowa.
- Nie znaleźliśmy dość podobnych punktów, by uzyskać wyrok skazujący.
Mason uśmiechnął się szeroko.
- Ale ja miałem ich dość, by wnieść kwestię uzasadnionej wątpliwości. Były
jednak i inne niezidentyfikowane odciski palców. Sprawdź Paulitę Marchwell.
Tragg wstał gwałtownie.
- Coś w tym jest - powiedział. - Pojadę do Las Vegas.
Wyszedł z biura.
Morley Eden spojrzał na Vivian.
- Widzisz? - powiedziała. - Od początku wiedziałam, że możemy zaufać panu
Masonowi.
Eden wyciągnął książeczkę czekową.
- Myślę, że dwadzieścia pięć tysięcy dolarów będzie uczciwą opłatą za tę
sprawę. Ukaram się grzywną w wysokości następnych dwudziestu pięciu tysięcy za
ukrywanie faktów przed moim adwokatem i zmuszanie go do działania na oślep.
Della Street oczyściła fragment biurka z papierów, by Eden mógł wypisać
czek. We troje obserwowali, jak go wypisywał: „Wypłacić na żądanie Perry
Masonowi pięćdziesiąt tysięcy dolarów”.
„KB”