Erle Stanley
GARDNER
Sprawa podzielonego domu
Przełożyła Agnieszka Bihl
„KB”
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Perry Mason czytał orzeczenie Sądu
Najwyższego. Podniósł wzrok, kiedy do biura
weszła jego zaufana sekretarka, Della Street.
-Muszę stwierdzić, Delio, że ludzkie
zachowanie może doprowadzić do
niezliczonych
komplikacji
-
powiedział. - Obrońca nigdy nie wie,
jakie rewelacje odkryje.
-Tak jak na przykład w sprawie Edena
Morleya - powiedziała Della, z
leciutkim uśmieszkiem unoszącym
kąciki warg.
-No właśnie - przytaknął Mason. -
Albo... O kim mówiłaś, Delio?
-O Morleyem Edenie.
-Eden... Eden - powtarzał z namysłem
Mason. - Nie pamiętam tej sprawy. O
co w niej chodziło?
-Nie pamiętasz, bo jeszcze o niej nie
słyszałeś. Eden czeka przed biurem.
Wygląda na mocno zakłopotanego.
-A na czym polega jego kłopot?
-Pewna piękna kobieta przeciągnęła
pięciorzędowe zasieki z kolczastego
drutu przez środek jego domu.
Mason spojrzał jej prosto w oczy.
-Czy to on cię nabiera, czy może ty
mnie?
-Ani jedno, ani drugie. Przez środek
jego domu biegnie przegroda z
kolczastego drutu, a owa piękna
kobieta mieszka po drugiej stronie
zasieków. O ile dobrze zrozumiałam,
ma wspaniałą figurę i lubi się opalać...
-Właśnie taka sytuacja dokładnie
ilustruje to, co mówiłem - stwierdził
Mason. - Koniecznie musimy usłyszeć
całą historię z pierwszej ręki.
-Masz spotkanie za piętnaście minut -
przypomniała mu Della.
-To oznacza, że mój klient chwilę
poczeka. Musimy porozmawiać z
Morleyem Edenem.
Della Street zniknęła za drzwiami
prowadzącymi do poczekalni i po kilku
sekundach wróciła, eskortując dość krępego
trzydziestolatka, uśmiechniętego od ucha do
ucha.
- Pan Mason, pan Eden - dokonała
prezentacji i usadowiła się na swoim krześle.
Eden mocno potrząsnął ręką Masona.
-Miło mi pana poznać. Wiele o panu
słyszałem i postanowiłem, że jeśli
kiedykolwiek oskarżą mnie o
morderstwo, przyjdę do pana. No a
teraz wpakowałem się w prawdziwe
kłopoty.
-Za piętnaście minut mam spotkanie.
Może pan się streszczać, panie Eden? -
rzekł adwokat.
-No jasne. Tyle że przeklnie mnie pan
za moją głupotę i będzie pan miał
stuprocentową rację. Sam się w to
wszystko ubrałem. - Eden opadł na
wskazane krzesło. - Cała sprawa byłaby
nawet zabawna, gdyby nie była
jednocześnie tak irytująca.
Mason podsunął mu papierosa, wyjął
drugiego dla siebie i zapalił.
-Niech pan mówi.
-No więc gość nazwiskiem Carson,
Loring Carson, zaoferował mi teren
pod zabudowę. Chodziło o dwie
działki, które kupił, by potem z
zyskiem odsprzedać. Miałem gotowy
projekt domu, a ta ziemia była idealnie
położona. Niech pan nie pyta, czy
jestem architektem, bo nie jestem.
Amator ze mnie. Lubię wymyślać
różne rzeczy. Zainteresowałem się
projektowaniem domów, kiedy
poczytałem sobie magazyny ze
zdjęciami nowoczesnych posiadłości -
jak to się w nich super żyje i tak dalej.
Carson
jest
przedsiębiorcą
budowlanym. W zamian za kupno
gruntu gotówką zaproponował mi tak
korzystny układ, że nie mogłem się
oprzeć. Miał mi na tych działkach w
ciągu dziewięćdziesięciu dni postawić
dom. Oczywiście, może mnie pan
skląć, ale na pewno nie aż tak, jak ja
siebie. Chciałem, żeby zaczęto
budować mój dom. A Loring Carson
chciał forsy - cieplutkiej gotówki
wprost do rączki. Sprawdziłem szybko
jego dokumenty i odkryłem, że część
gruntu należy do niego, a druga do jego
żony. Uznałem, że występuje również
w imieniu współmałżonki, więc
dobiłem targu, a on zaczął budowę.
Teraz wiem, że za bardzo się
pośpieszyłem.
- Jeśli posiadłość Carsonów była wolna
od obciążeń
- wtrącił Mason - jakim cudem...
-Jego żona wniosła o rozwód.
-Ale jeżeli teren był ich wspólną
własnością, zarządza nim mąż, a skoro
cena była odpowiednia..
-W tym problem - przerwał Eden. - To
nie była ich wspólna własność, w
każdym razie połowa terenu nie była.
Kupując grunt, Carson jedną z działek
nabył za prywatne fundusze żony,
natomiast za wspólne kupił drugą. Dość
to zagmatwane. Sędzia orzekł, że jedna
z działek jest prywatną własnością
żony, a druga własnością wspólną,
którą przyznał Loringowi Carsonowi.
-Czy ona nie protestowała, kiedy
zaczęto budowę?
- spytał Mason.
-To był mój błąd - przyznał Eden. -
Dostałem od niej list w pachnącej
kopercie, ostrzegający, że stawiam
budynek na jej terenie.
-I co pan zrobił?
-Cóż, wtedy budowa już trwała.
Zapytałem Carsona, dlaczego nie
powiedział mi o rozwodzie, a on
odparł, że nie ma się czym
przejmować, że żona zdradzała go i
miał na to dowody. Kazał ją śledzić
detektywowi. Stwierdził, że kiedy
przedstawi własne zarzuty, żona
oklapnie jak przekłuty balon.
Zapewniał, że mnie nie zawiedzie.
Oczywiście, nie chciałem zawierzyć
mu na słowo. Zażądałem rozmowy z
detektywem.
-I rozmawiał pan? - zapytał Mason.
-Tak jest. Facet nazywa się Le Grandę
Dayton.
-I w rezultacie tej rozmowy utwierdził
się pan w zaufaniu do Carsona?
-Oczywiście? Wystarczyło mi jedno
spojrzenie na dowody, by uznać, że ma
rację jak wszyscy diabli. Więc po
prostu zignorowałem list od jego żony,
Vivian.
-I co się stało w sądzie?
-Carson przedstawił swoje zarzuty.
Zaczęły się zeznania świadków i wtedy
okazało się, że detektyw śledził
niewłaściwą kobietę. Carson miał
wskazać Daytonowi swoją żonę.
Siedzieli obaj w samochodzie
zaparkowanym przed budynkiem, gdzie
jego żona brała udział w jakimś
spotkaniu.
Po pewnym czasie wszystkie kobiety
wyszły razem, paplając i śmiejąc się. Carson
powiedział: „Moja żona stoi na skraju
chodnika, ta w zielonym kostiumie” i schylił
głowę, żeby go nie zauważyła. Z tego, co
mówił Dayton wynika, iż nie zauważył, że
dwie kobiety były ubrane na zielono. Dayton
patrzył na jedną, Carson na drugą. Detektyw
śledził kobietę, która rzeczywiście miała
romans. Zebrał mnóstwo dowodów i zapewnił,
że ma dość materiału, by na mur beton wygrali
sprawę w sądzie. Carson wniósł więc własne
oskarżenie. Pozwoliłem mu kontynuować
budowę. A kiedy zaczęto przesłuchiwać
świadków, okazało się, że sam zapędził się w
kozi róg. Sędzia prowadzący rozprawę
przyznał mu jedną działkę i uznał, że druga jest
wyłączną własnością jego żony, a ja
wybudowałem dom na obu.
Pomyślałem, że chodzi tu jedynie o
wypłacenie dodatkowej forsy. Popełniłem błąd
i gotów byłem za to zapłacić. Wysłałem
swojego przedstawiciela do Vivian Carson.
Mój agent przeprosił ją w moim imieniu za
zamieszanie i wycenił jej własność... Ona
natomiast uznała, że uknułem wszystko z jej
mężem. Była wściekła jak diabli. Powiedziała
mojemu agentowi, że mogę iść utopić się w
jeziorze. Pomyślałem, że jeśli wprowadzę się
do domu, który przecież jest moją własnością,
dojdziemy jakoś do porozumienia. Jednak
Vivian
Carson ma wojowniczą naturę.
Wydębiła od sędziego zakaz wkraczania na jej
teren i jej męża, osób z nim związanych. Kiedy
wyjechałem na weekend, ściągnęła do domu
geometrę, ekipę remontową i ślusarza.
Wywiercili dziury dokładnie na linii podziału
obu działek, przeciągnęli kolczasty drut przez
pokoje i basen, i kiedy wróciłem, mieszkała w
- jak to określiła - swojej części domu po
jednej stronie ogrodzenia. Ja mogłem
zamieszkać po drugiej. Wręczyła mi
potwierdzoną kopię zakazu wejścia na jej teren
i oświadczyła, że zamierza trzymać się go co
do słowa.
-Jak nazywa się sędzia? - spytał Mason.
-Hewett L.Goodwin. To on
przewodniczył sprawie rozwodowej.
Mason zmarszczył brwi.
- Bardzo dobrze znam sędziego
Goodwina. Jest wyjątkowo skrupulatny. Stara
się wydać takie orzeczenie, by zadowolić racje
obu stron. Nużą go szczegóły techniczne.
-Cóż, tym razem spaprał robotę -
zauważył Eden. Mason zastanowił się.
-Jest pan żonaty? - spytał. Klient
potrząsnął głową.
-Byłem. Moja żona zmarła trzy lata
temu.
-Po co panu taki ogromny dom tylko
dla siebie?
-Niech mnie kule, jeśli wiem - przyznał
Eden. - Lubię projektować różne
rzeczy. Podoba mi się zabawa z
ołówkiem i deską kreślarską. Zacząłem
projektować dom, aż stało się to moją
obsesją. Po prostu musiałem go
zbudować i w nim zamieszkać.
-Kim pan jest z zawodu?
-Mógłby mnie pan nazwać strzelcem
wyborowym na emeryturze. Dobrze
sobie radziłem sprzedając i kupując.
Lubię to robić. Kupię wszystko, co
dobrze wygląda.
-I nigdy nie widział się pan z panią
Carson, lecz załatwiał wszystko z jej
mężem?
-Zgadza się.
-Kiedy ją pan spotkał po raz pierwszy?
-Wczoraj. W niedzielę. Wróciłem po
wyjeździe na weekend i zauważyłem
ogrodzenie. Otworzyłem drzwi,
wszedłem do środka i odkryłem, że
cały dom został przedzielony
kolczastym drutem. Drzwi do kuchni
były otwarte i wtedy ją zobaczyłem -
gotowała coś. Zachowywała się tak
naturalnie, jakby to ona zbudowała ten
dom. Pewnie stałem z rozdziawioną
gębą. Wolno podeszła do ogrodzenia,
pokazała potwierdzoną kopię zakazu
wejścia, powiedziała, że skoro jesteśmy
sąsiadami, wierzy, że postaram się jej
jak najmniej przeszkadzać, a jako
dżentelmen nie pogwałcę jej
prywatności. Na koniec stwierdziła, że
nie życzy sobie dalszej rozmowy i
odeszła. „Sąsiedzi”! - wyrwało się
Edenowi. - Powiem całemu światu,
jacy z nas sąsiedzi. Żyjemy w wielkiej
zażyłości. Kiedy wyszedłem nad basen,
leżała tam w bikini i opalała się. A gdy
dziś rano usiłowałem spać, parzyła
kawę i ten zapach doprowadzał mnie do
szaleństwa. Chciałem się napić, ale
kuchnia znajduje się po jej stronie
domu.
-I co się stało? - spytał Mason.
-Wstałem, a ona pewnie zorientowała
się po mojej minie, że marzę o kawie.
Spytała, czy bym się nie napił,
powiedziałem, że owszem, więc podała
mi filiżankę na spodku przez druty i
zapytała, czy chcę śmietanki i cukru;
stwierdziła, że to czysto sąsiedzki gest,
zanim nie zadomowię się w swojej
części willi, i że gdy już to zrobię, nie
będzie ze mną rozmawiać.
Mason uśmiechnął się.
-Panie Eden, to wszystko jest zbyt
teatralne. Ona po prostu przygotowuje
grunt, by zażądać wyższej ceny za
swoją działkę.
-Tak też najpierw myślałem - zgodził
się Eden. - Ale teraz nie jestem tego
taki pewien. Ta kobieta jest szalona.
Wściekła się na męża, że chciał zrzucić
na nią winę za rozkład małżeństwa i
„zrujnował” - jak to ujmuje - jej reputację.
Chce wyrównać z nim rachunki. Zapewne
Loring Carson jest draniem, a ona może to
udowodnić. Przecież chciał ją oskarżyć na
podstawie fałszywych dowodów dostarczonych
przez detektywa. Mason ściągnął usta.
-Pani Carson na pewno ma adwokata...
-Twierdzi, że nie. Że miała adwokata
tylko na rozprawie rozwodowej, lecz
jeżeli chodzi o należącą do niej ziemię
sama prowadzi tę sprawę.
-Proponował jej pan określoną sumę za
działkę?
-Proponowałem i zostałem zmieszany z
błotem.
-A ona należy do kobiet, które wkładają
bikini, by podkreślić swoją przewagę?
-I to jak! - wykrzyknął Eden. - Podobno
była zawodową modelką. Nie mam
pojęcia, jak taki Carson zdołał
zaciągnąć ją do ołtarza. Ona ma klasę.
Mason zerknął na Delię Street, która
pochwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się.
Adwokat zerknął na zegarek.
- Jak panu wspominałem, mam
umówione spotkanie. Myślę, że powinienem
obejrzeć posiadłość. Najpierw jednak
chciałbym porozmawiać z sędzią Goodwinem.
Może nakłonimy go do zmiany werdyktu,
kiedy pozna fakty. Nie przypuszczam, by
chciał pan mieszkać w swoim domu, póki...
Eden zacisnął zdecydowanie szczęki.
- I tu zamierzam zrobić Vivian Carson
niespodziankę. Nie może wprowadzić się do
mojego domu i pozbawić mnie mojej
własności. Zamierzam ustawić w sypialni
elektryczny grill. Zamiast kominka będę miał
drugi, na węgiel. I będę smażył steki z cebulą -
nic specjalnego, po prostu czasem coś sobie
ugotuję. Ona musi przestrzegać diety, żeby
zachować idealną figurę. Na pewno zapach
smażonej cebulki wprowadzi trochę
zamieszania do jej diagramu z kaloriami.
Della Street, przewracając strony
notesu z umówionymi spotkaniami Masona,
zauważyła:
-Możesz zająć się tą sprawą o każdej
porze po dzisiejszym spotkaniu o
czternastej trzydzieści. Nie wolno ci go
odwołać, bo już raz to zrobiłeś. Całe
popołudnie masz wolne. Chciałeś
podyktować w tym czasie streszczenie
sprawy McFarlane’a.
-Jak długo się jedzie do pana? - zapytał
Mason.
- Stąd - jakieś trzydzieści pięć minut.
Adwokat spojrzał na zegarek.
- Nie chcę, by umówiony klient na
mnie czekał - stwierdził. - Proszę przejść z
panną Street do sąsiedniego pokoju i
narysować drogę do pańskiego domu.
Postaram się wpaść do pana późnym
popołudniem. Tymczasem, zadzwoń do
sędziego Goodwina, Delio i sprawdź, czy
możesz umówić mnie na spotkanie, gdy tylko
wyjdzie z sali sądowej.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sędzia Goodwin skończył posiedzenie
kilka minut przed czwartą po południu i w
przedsionku swojego gabinetu zastał Perry
Masona.
- Witam, witam mecenasie. Co pana
tutaj sprowadza? Zastanawiałem się, czego pan
chce, odkąd pańska sekretarka zadzwoniła z
prośbą o spotkanie. Moja praca dotyczy
związków małżeńskich, tymczasem pan
specjalizuje się w morderstwach. Co więc
może nas łączyć?
Mason uśmiechnął się i uścisnął dłoń
sędziego.
-Cóż - powiedział - czasem alchemia
miłości wiedzie od ślepego poświęcenia
do morderczego szaleństwa.
-Niech pan wejdzie - przerwał mu
sędzia Goodwin - i nie mówi tak
fundamentalnych prawd z uśmiechem
na ustach.
Ruszył przodem i wskazał Masonowi
krzesło. Pozbywszy się sędziowskiej togi,
opadł z westchnieniem na fotel. Podsunął
prawnikowi papierosa, sam zapalił i stwierdził:
-Przypuszczam, że pewna polaryzacja
seksualnego magnetyzmu sprawia, że
fizyczna bliskość przekształca się... No
tak, przecież nie przyszedł pan
dyskutować o tym, mimo że poruszył
pan ten temat. Co pana trapi?
-Sprawa Vivian Carson przeciwko
Loringowi Carsonowi. Pamięta ją pan?
Wargi sędziego Goodwina rozciągnęły
się w uśmiechu.
-Pamiętam bardzo dobrze.
-Wydał pan osobliwy wyrok.
-Doprawdy? A co w nim osobliwego?
-Zdecydował pan, że część majątku
nieruchomego należy do Vivian Carson
jako jej wyłączna własność, natomiast
teren sąsiedni jest wspólną własnością
małżonków, którą przyznał pan
Loringowi Carsonowi.
-Zrobiłem to świadomie i w
konkretnym celu.
-Niedawno - ciągnął Mason,
obserwując twarz sędziego - wydał pan
rozporządzenie zakazujące Loringowi
Carsonowi, jego przedstawicielom i
osobom z nim związanym wejścia na
teren przyznany Vivian Carson jako jej
prywatna własność.
Goodwin uśmiechnął się.
-Rzeczywiście, dobrze to pamiętam.
-Sytuacja jest dość skomplikowana,
panie sędzio, ponieważ mój klient,
Morley Eden, kupił dom od Loringa
Carsona. Budynek stoi na obu
działkach. Po wydaniu sądowego
zakazu wkraczania na jej teren, Vivian
Carson kazała podzielić nieruchomość.
Poprzewiercała otwory w całym domu i
przez środek przeciągnęła kolczaste
zasieki, dzieląc dom, grunt, a nawet
basen.
Przez kilka sekund sędzia palił w
milczeniu, a potem uśmiechnął się szeroko.
-Naprawdę to zrobiła?
-Naprawdę. Co więcej, mieszka w
swojej części domu, a Morley Eden - w
swojej.
-Mają okazję wejść w naprawdę
sąsiedzkie stosunki
- zauważył sędzia.
- Pomijając drut - uciął Mason.
Goodwin zgniótł papierosa w
popielniczce i z namysłem wydął usta.
- Wiedząc, jak zależy panu na
sprawiedliwym wyroku
- podjął Mason - i jak niecierpliwią
pana techniczne aspekty prawa, które niekiedy
uniemożliwiają taki wyrok, chciałem
sprawdzić, co spowodowało pańską decyzję i
czy ewentualnie można by ją zmienić.
-W jaki sposób? - zapytał sędzia.
-Tak, by cała nieruchomość została
przyznana Loringowi Carsonowi, a
prawa Vivian Carson zachowano by,
przyznać jej inną nieruchomość.
-Mason - zaczął sędzia - pan wie, co
myślę o prawie. Zna pan moje poczucie
odpowiedzialności. Jako sędzia mam
zdecydować, po której stronie leży
prawda. Powiem panu coś w zaufaniu.
Wiedziałem, jaka jest sytuacja, kiedy
podpisywałem nakaz. Sam pan wie, że
Morley Eden jest człowiekiem
zamożnym, a do tego impulsywnym.
Szanującym prawo, ale impulsywnym.
Kiedy po raz pierwszy rozmawiał z
Carsonem o posiadłości, usłyszał - z
czego się cieszę - kilka niezgodnych z
prawdą faktów o wierności swojej
żony. Gdyby Eden był biedakiem, może
inaczej rozpatrzyłbym tę sprawę. Lecz
Loring Carson uznał, że ma sąd w
kieszeni, że sąd nie ośmieli się nic
uczynić, jedynie potwierdzi transakcję.
Dowiódł, że jest zdecydowanym na
wszystko draniem. Wynajął detektywa,
który może i działał w dobrej wierze - a
może nie, w każdym razie śledził
niewłaściwą osobę. Zanim jednak stało
się to jasne, dobre imię jego żony
zostało podarte na strzępy. Oskarżenia
przeciwko niej dostały się na czołówki
gazet. Chwycili się ich plotkarze,
którzy z całą pewnością przysporzyli
Vivian Carson sporo nieprzyjemności.
Mąż nie czuje żadnej skruchy. Twierdzi
jedynie, że był to błąd detektywa i
umywa od całej afery ręce. Cieszę się,
że Eden chce oskarżyć Loringa Carsona
o oszustwo. Mówiąc szczerze, z
przyjemnością zobaczę, jak wypluwa z
siebie te pieniądze.
-To nie takie proste - zauważył Mason.
- Dom mojego klienta został
zaprojektowany zgodnie z jego
poleceniami. Przede wszystkim
spodobał mu się sam teren. Może
oskarżyć Carsona o oszustwo, ale
chciałby mieszkać w swoim domu.
-Niech więc tam zamieszka.
-To jednak stawia go w kłopotliwej
sytuacji wobec pani Carson.
-Może wykupić jej część.
-Niestety Vivian Carson jest uparta -
wyjaśnił Mason.
-Nie chce sprzedać swojej części. Nie
zrobi nic, by jej mężowi się upiekło i nie
pomoże klientowi męża.
- I wcale jej za to nie winię - orzekł
sędzia Goodwin.
- Obaj wiemy, Mason, że kiedy
małżeństwo się rozpada, najczęściej po jednej
stronie leży połowa winy, a jedna druga po
drugiej. Może i mężczyzna pierwszy popełnia
grzech, lecz gdy układa się między nimi coraz
gorzej, kobieta odpłaca mu tym samym. Albo
jeśli kobieta zaczyna zrzędzić, mężczyzna
przestaje się nią interesować i zaczyna
umawiać się z kimś na romantyczne randki.
Nie jestem tak głupi ani naiwny, by wierzyć, że
wina leży tylko po jednej stronie, bo dość
miałem do czynienia z takimi przypadkami, by
wiedzieć, że tak nie jest. Lecz wiem, że w tej
sprawie Loring Carson jest draniem. To mocny
w gębie i popędliwy typ oraz oszust, który
zapędzony w kozi róg zaczyna kręcić. Nie
tylko skrzywdził żonę i nie okazał żadnej
skruchy, ale próbował nabrać sąd. Zniknęło
zbyt dużo gotówki. On twierdzi, że przegrał
sporo w Las Vegas. Według materiału
dowodowego często tam jeździł. Interesował
się jedną z hostess w kasynie, młodą kobietą
nazwiskiem Genevieve Honcutt Hyde.
Najwyraźniej wiązały go z nią intymne
stosunki. Nie traktuję tego jako poważnego
zarzutu, ponieważ w tym czasie jego
małżeństwo zamieniło się już w potyczki psa z
kotem. Nie sądzę jednak, że przegrał aż tyle,
ile twierdzi. Uważam, że użył osławionej
reputacji Las Vegas, by zataić wysokość
swoich dochodów i że przez, ostatni rok
wyciągał z konta olbrzymie sumy pieniędzy i
gdzieś je ukrywał. Nie powiedziałbym tego
nikomu, kogo nie szanuję i nie podziwiam.
Natomiast tobie, Mason, zdradzę jedno:
zamierzam pozwolić, by Morley Eden dopiekł
Loringowi Carsonowi.
Mason przyjrzał się uważnie sędziemu.
- Zupełnie jakby pani Carson czytała w
pańskich myślach.
-Bo? - spytał sędzia Goodwin.
-Wykorzystuje sytuację do granic
możliwości. Włożyła np. wyjątkowo
skąpe bikini i opalała się po swojej
stronie basenu, kiedy mój klient
oglądał kolczasty drut.
-I pański klient ma jakieś obiekcje? -
zapytał z uśmiechem Goodwin.
-Cóż, na pewno sytuacja jest
niezręczna.
-Dla kogo?
-Dla obu stron.
-Vivian Carson jest bardzo atrakcyjną
kobietą. Zanim wyszła za mąż,
odnosiła sukcesy jako modelka. Na
pewno widziano ją wcześniej w bikini.
Wątpię, żeby była zakłopotana.
-Może chodzi jej o to, by samotnemu
mężczyźnie trawa po jej stronie
ogrodzenia wydała się bardziej zielona
- rzucił Mason.
-Bardzo możliwe - zgodził się sędzia -
ale powinniśmy unikać nieporozumień.
Jeśli pański klient wsadzi choćby palec
przez ogrodzenie lub przekroczy linię
podziału, sąd uzna to za pogwałcenie
zakazu wkraczania na teren pani
Carson. W końcu pana klient jest
beneficjantem Loringa Carsona.
Dochodzi swych praw na mocy umowy
z Carsonem. Mówiąc szczerze i
nieoficjalnie, chciałbym, by Carson
wpakował się w poważne tarapaty,
ponieważ wtedy wypluje z siebie forsę.
Myślę, że ukrył część majątku, oszukał
urząd podatkowy i okłamał żonę co do
wysokości swoich dochodów. Jej
raczej nie stać na wynajęcie
detektywów, którzy dokopaliby się do
faktów. Za to, jeśli pański klient się
wścieknie, wytoczy sprawę Carsonowi
i wtedy odnajdziemy gotówkę.
Otworzę sprawę o podział majątku i
powtórnie podzielę wspólną własność
małżonków. Może i nie jest to
postępowanie zgodne z literą prawa,
ale na pewno zgadza się z zasadami
psychologii. Nauczy Loringa Carsona,
że w sprawach finansowych nic może
wykołowąć, sądu i śmiać się z tego.
-Sytuacja jest intrygująca - ocenił
Mason, popatrując bystro na Goodwina. -
Kiedy dorwą się do niej reporterzy, zrobią
materiał na pierwszą stronę.
Sędzia skinął głową, a potem
uśmiechnął się.
-Cholera! - rzucił Mason. - Pan to
wszystko spreparował. Wiedział pan, co
się stanie, i teraz siedzi pan sobie
wygodnie i dobrze się bawi.
-Gdy jako sędzia rozpatruję konkretną
sprawę, staram się sprawiedliwie
rozsądzić obie strony. Mogę wydać
wyrok, ale to tylko świstek papieru. W
tej sprawie jednak wydałem orzeczenie,
które powinno przynieść wymierny
efekt.
Mason wstał z krzesła.
-Dobrze, Wysoki Sądzie - powiedział z
ukłonem. - Nieoficjalnie powiem tylko,
że pański wyrok wywołał piekielną
awanturę.
-Jeśli oczekuje pan, że wyrażę skruchę,
Mason, będzie pan czekał w tym
gabinecie dłużej, niż ja zamierzam w
nim pozostać.
ROZDZIAŁ TRZECI
Mason zadzwonił do swojego biura, a
kiedy zgłosiła się telefonistka z centrali,
powiedział:
- Chciałbym mówić z Delią Street.
Chwilę później na linii odezwała się
sekretarka.
-Sędzia Goodwin współczuje naszemu
klientowi - zaczął Mason - ale jeśli
chodzi o podjętą decyzję, jest twardy
jak skała. Uważa Carsona za oszusta i
znalazł idealny sposób, by go dopaść.
Spodziewa się, że Morley Eden
przepuści go przez wyżymaczkę.
-A więc? - zapytała Della.
-A więc wyjeżdżam i obejrzę tę
posiadłość - odparł Mason. - Dzwonię
tylko, żeby ci powiedzieć, że nie
musisz dłużej czekać.
-Czy nie za późno na taką wizytę?
-Co masz na myśli?
- Modelka w bikini na pewno
skończyła się już opalać.
Mason roześmiał się.
-Może przebrała się w obcisłą jak
rękawiczka suknię koktajlową.
-Cudownie - stwierdziła Della. -
Możesz zacząć sąsiedzką pogawędkę
przy drinkach serwowanych przez
kolczaste zasieki. Uważaj, żeby się nie
podrapać.
-Będę uważał - obiecał Mason. -
Zamknij biuro na noc i zadzwoń do
Edena, że jestem w drodze.
Za pomocą mapki, którą Eden
narysował Delii, Mason dotarł wreszcie do
drogi wijącej się w stronę wzgórz. Kończyła
się na płaskowyżu, a dalej otwierał się widok
na niewielką kotlinkę zabarwioną czerwonymi
promieniami zachodzącego słońca. Dom był
długi, niski, kryty sztucznie spatynowanymi
gontami. Wyglądał, jakby był naprawdę stary i
idealnie wpasował się w otoczenie.
Podjazd dzielił kolczasty drut,
przymocowany do betonowego słupa stojącego
pośrodku drogi.
Mason pojechał lewą stroną. Zauważył,
że parking, którego większa część leżała po
prawej stronie ogrodzenia, zapełniały
samochody.
Gdy zatrzymał wóz pod szerokimi,
półkolistymi schodami wiodącymi do
głównego wejścia, drzwi otworzył Morley
Eden. Najwyraźniej obserwował podjazd.
Wyszedł na przestronny ganek, by przywitać
prawnika.
-Może pan wierzyć lub nie - odezwał
się - ale one urządziły przyjęcie. W
życiu nie widział pan czegoś bardziej
podłego.
-A co jest nie tak?
-Nie ma ani jednego mężczyzny, tylko
stadko pięknych kobiet. Oceniając po
wyglądzie, wszystkie są modelkami.
Idealne figury, obcisłe suknie
oblepiające ciało jak skórka parówkę.
-Rozmawiały z panem? - zapytał
Mason.
-Skąd! Pewnie czekają, aż sam
przełamię lody.
-Przełamie pan lody i wyląduje w
wiezieniu - ostrzegł adwokat. - To
wyszukana pułapka. Technicznie
biorąc, dochodzi pan swych praw na
mocy umowy z Carsonem. Obejmuje
więc pana zakaz wkraczania na teren
posiadłości jego żony, jak wszystkich
przedstawicieli lub beneficjentów
Loringa Carsona. Jeśli w jakikolwiek
sposób naruszy pan ten zakaz,
przypieką pana żywcem. Dlatego
Vivian Carson urządziła ten kuszący
pokaz kobiecego piękna. Spodziewa
się, że zachęci pana do przejęcia
inicjatywy i przekroczenia linii
podziału.
-Tyle sam zrozumiałem - obruszył się
Eden. - Ale takich tortur żaden
mężczyzna nie wytrzyma zbyt długo.
-Niech się pan wymelduje i zamieszka
w hotelu - doradził Mason.
Eden zacisnął szczęki.
- Niech mnie szlag, jeżeli to zrobię!
Będę walczył z nią tutaj, choćby potrwało to
całą zimę. Niech pan wejdzie i sam to obejrzy.
Przytrzymał drzwi. Mason wszedł do
holu, przeszedł pod arkadą, którą można było
oddzielić od wejścia, opuszczając ciężką
kotarę, i po trzech stopniach wkroczył do
salonu. Umeblowano go z przepychem.
Dyskretne oświetlenie wypełniało wnętrze
srebrzystą poświatą. Mniej więcej jedna trzecia
pomieszczenia została oddzielona pięcioma
liniami drutu, biegnącego z matematyczną
precyzją przez środek pokoju. Powyżej zwisał
rozciągnięty sznur.
Po drugiej stronie ogrodzenia grupka
kobiet, na pozór nieświadoma dziwacznosci
otoczenia, popijała koktajle i rozmawiała
wesoło. Ich głosy wznosiły się czasem do
crescendo, co świadczyło, iż płyn w
kieliszkach zawierał sporą domieszkę
alkoholu.
Żadna jakby nie zauważyła wejścia
Masona. Nikt też nie zwrócił uwagi na
Morleya Edena, który wskazał kobiety ręką.
- Sam pan widzi - powiedział.
Adwokat podszedł do drutu z kpiarskim
uśmiechem na twarzy. Rozstawił szeroko nogi,
wepchnął ręce głęboko do kieszeni marynarki i
przyjrzał się przedstawieniu.
Nagłe jedna z młodych kobiet,
energiczna rudowłosa i niebieskooka piękność,
zauważyła go, umilkła, nalała sobie
podwójnego drinka i zbliżyła się do
ogrodzenia.
- No coś takiego! - zawołała. - Czy to
nie Peny Mason, adwokat?
Mason skinął głową.
-Pan tutaj! Cóż, na Boga, pan tu robi?
-W tej chwili doradzam klientowi -
odparł Mason.
- Czy wolno mi spytać, co pani tu robi?
- Kończę drugi koktajl i zastanawiam
się nad trzecim
- powiedziała. - Muszę tylko poważnie
rozpatrzyć tę kwestię, ponieważ, kiedy dobrze
zatankuję, miewam problemy z odzyskaniem
równowagi.
-A czy mogę spytać, jaka to okazja?
-Dobry Boże, nie mam pojęcia. Vivian
kazała nam włożyć obcisłe sukienki i
skąpą bieliznę. Podobno w drugiej
części domu mieszka ktoś powiązany z
jej mężem. Mamy donieść, gdyby
próbował wejść na ten teren.
-Jak do tej pory nie próbował? - spytał
prawnik. Roześmiała się.
-Wieczór dopiero się zaczął. On...
- Co ty tam robisz, Helen? - zapytała
jedna z kobiet, podchodząc do ogrodzenia.
Rudowłosa zachichotała.
-Rozmawiam z Perrym Masonem -
wyjaśniła.
-Mówiłam, że nie wolno ci zaczynać
żadnych rozmów.
-Och, wypuść trochę pary. Ostrzeżenia
odnosiły się do faceta związanego z
twoim byłym mężem. To jest Perry
Mason, adwokat. Nie znasz go? Ja od
lat jestem jego fanką. To dziwne, że
właśnie pana spotkałam, panie Mason.
-Przypuszczam, że pani jest Vivian
Carson? - zwrócił się adwokat do
drugiej z kobiet.
Przyjrzała mu się z namysłem i
odrzekła:
-Zgadza się. Mogę spytać, co pan tu
robi?
-Badam sytuację.
-No trudno. Helen wszystko popsuła.
Ja...
-Zastawiła pani pułapkę? - wtrącił
Mason, gdy się zawahała.
Jej spojrzenie złagodniało.
-Mówiąc otwarcie, panie Mason -
powiedziała - Ja... raczej nie zamierzam
do niczego się przyznawać.
-Chciałem tylko zorientować się w
sytuacji - wyjaśnił Mason. - Nie chcę
omawiać czegokolwiek bez pani
adwokata.
-Sama siebie reprezentuję. To zapewne
oznacza, że moim
klientem jest głupiec, lecz mój adwokat
nie pochwalał rzeczy, które zaplanowałam.
-Były aż tak złe?
-Nawet gorzej... Widzę, że pański
klient zmierza w naszą stronę, mając
nadzieję przyłączyć się do rozmowy.
Radzę trzymać go z dala.
-Dlaczego? Już przełamała pani lody,
częstując go kawą. Pamięta pani?
-Oczywiście, że pamiętam, i do pana
prywatnej i wyłącznej wiadomości,
panie Mason, to była cześć mojego
planu. Nawet najbardziej zatwardziały
grzesznik nie wytrzyma aromatu
porannej kawy. Według prawa
inicjatywa należy do mnie. Kiedy sama
zechcę porozmawiać z pana klientem,
porozmawiam z nim. Ale on nie może
przejąć inicjatywy i odezwać się do
mnie lub do moich gości. Kiedy zrobi
coś więcej niż rzucanie pożądliwych
spojrzeń w naszą stronę, oskarżę go o
złamanie nakazu sądowego.
-Aż tak go pani nienawidzi?
-Aż tak nienawidzę mojego męża, a to
jedyny sposób na wyrównanie z nim
rachunków i zdobycie tego, czego
chcę.
Do Masona podszedł Morley Eden.
-Przepraszam cię, Peny, ale...
-Jeszcze chwilę - prawnik uciszył go
ruchem dłoni.
-Pomyślałem - nie rezygnował Eden -
że skoro ty się zaprzyjaźniłeś, mogę
przynajmniej porozmawiać z tobą.
-Och, oczywiście, możesz rozmawiać
ze mną - odparł Mason z błyskiem w
oku. - To twój dom i leży na twoim
terenie, tak więc możesz rozmawiać z
każdym po tej stronie ogrodzenia.
-Przekaż tej młodej damie - zaczął
Eden - że dopóki nie zostaną
rozwiązane prawne komplikacje,
chciałbym żyć z nią w zgodzie.
Mason zwrócił się do pani Carson.
-Mój klient chce, bym zapewnił panią,
że nie żywi urazy.
-Możesz jej także wyjaśnić - ciągnął
Eden - że przyjemność, jaką czerpie
samotny mężczyzna, oglądając młodą
kobietę tak piękną jak pani Carson
wypoczywającą przy basenie, więcej
niż kompensuje niedogodności
spowodowane drucianym ogrodzeniem
pośrodku jego salonu. Możesz jej
również przekazać, że jeśli tylko
zechce zanurkować pod drutem i
skorzystać z trampoliny po mojej
stronie basenu, ugoszczę ją z radością.
Vivian Carson zmierzyła go wzrokiem,
po czym gwałtownie odwróciła się do
Perry’ego:
-Chyba powinien pan poradzić
swojemu klientowi, panie Mason, że
każda próba zaprzyjaźnienia się z
wrogiem będzie uznana za obrazę sądu.
-Proszę powiedzieć - wtrącił
pośpiesznie Morley Eden - że nie
uważam i nie chcę uważać jej za
wroga. Doceniam to, co próbuje zrobić
i rozumiem, że wyrządzono jej
krzywdę.
Vivian Carson odchodziła już, jednak
na te słowa zwróciła się w ich stronę z
wdziękiem tancerki. Wyciągnęła rękę między
dwoma pasmami drutu i powiedziała:
- Przepraszam, panie Eden. Dobry z
pana człowiek. Chciałam utrudnić panu życie,
a pan nadal jest miły.
Eden uścisnął jej dłoń, mówiąc:
-Dziękuję, pani Carson. Myślę, że
możemy podać sobie dłonie, jeżeli to
pani ręka znajduje się po mojej stronie
ogrodzenia.
-Właśnie tak - Vivian uśmiechnęła się.
- Jednak pod wpływem impulsu
zepsułam mój plan. Ostrzegam pana,
panie Eden, że zamierzam dobrać się
mojemu mężowi do skóry za to, co
zrobił, a tak się składa, że znalazł się
pan na linii ognia.
-Zakładam - wtrącił się Mason - że sąd
nie zostanie powiadomiony o tej
wymianie uprzejmości?
-A jaki w tym sens? - spytała Vivian. -
Zachowałam twarz. To ja przełamałam
lody. Ma pan naprawdę miłych
klientów, panie Mason. Jednak to
ogrodzenie pozostanie i wierzę, że z
czasem tak bardzo uprzykrzy się ono
panu Edenowi, że przystąpi do
zdecydowanych działań.
-Przetnie druty? - zapytał Mason.
-Nie ważne, co zrobi. Cokolwiek
uczyni, będzie to pogwałceniem nakazu
sądu, a kiedy skończy się nasz czasowy
rozejm, panie Eden, ostrzegam, że
każda próba zbliżenia się do moich
przyjaciół po tej stronie drutu zostanie
uznana za złamanie prawa.
-To kłopotliwa sytuacja - stwierdził
Eden. - Rozumiem teraz męki Tantala.
-Jeszcze nic pan nie widział -
powiedziała. - Niech pan poczeka...
Och, niech pan tylko poczeka;
-Jakoś to przeżyję - obiecał Eden.
-Mój klient zamierza zainstalować
elektryczne organy - wtrącił z powagą
Mason. - Będzie często grał po nocach.
-Super! - oceniła Vivian Carson, a w jej
oczach rozbłysły iskierki. - Ponieważ
zamierzam brać lekcje gry na trąbce.
Mój nauczyciel pracuje w orkiestrze.
Powiedział, że może przychodzić tylko
w nietypowych godzinach, a ja go
zapewniłam, że nie ma problemu.
-Myślę - rzucił Eden, mrugając - że
mam dobry plan: darujemy sobie
muzykę, pani Carson, i zastąpimy ją
młotami i szczypcami do drutu.
-To będą naprawdę młoty i szczypce -
powiedziała, powtórnie podając rękę
Edenowi. - Chodź, Helen.
Helen przepchnęła dłoń przez druty.
-Wzywają mnie, panie Mason -
powiedziała. - Naprawdę miło było
pana poznać.
-Być może spotkamy się znowu, gdy
zasieki nie będą tak ostre albo tak
skutecznie patrolowane.
-Chciałabym - zgodziła się. - Może
razem moglibyśmy pokonać te zasieki.
-Może - powiedział Mason.
Vivian Carson delikatnie, lecz
zdecydowanie wzięła ją za rękę i pociągnęła w
głąb pokoju.
Mason zwrócił się do swojego klienta.
-Sędzia Goodwin chce zmusić Loringa
Carsona do ujawnienia dochodów.
Liczy na to, że oskarżysz go o
oszustwo.
-A powinienem? - zapytał Eden.
-Według mnie powinieneś.
-W takim razie zaskarż go -
zdecydował Eden. - Wytocz mu sprawę
o wszystkie szkody, których
rekompensaty możemy się domagać.
Oby było ich jak najwięcej.
-Sprawy sądowe wymagają czasu i
pieniędzy.
-Skróć czas. Mam pieniądze. Ruszaj do
czynu... Zabrzmiał dzwonek przy
drzwiach.
-Ktoś dzwoni - stwierdził Eden.
- Proponuję, żebyś zasunął kotarę pod
arkadą, nim otworzysz.
- Tak zrobię. Jednak kotara nie wytłumi
dźwięków.
Mason usłyszał głos Vivian Carson.
- Dobrze, dziewczęta. Teraz pokażemy
pani Sterling bieliznę.
Rozległy się oklaski.
Ku środkowi salonu wystąpiła starsza
kobieta i powiedziała:
- Ostrzegam, że trudno mi cokolwiek
sprzedać. Szukam rzeczy koronkowych,
eleganckich i... pikantnych.
Dwie młode kobiety wysunęły z rogu
pokoju ruchomy podest, a potem przysunęły do
niego stopnie. Vivian Carson włączyła
reflektory, kierując je na środek podium.
Na podest weszła modelka imieniem
Helenę.
- Czy mogę prosić o uwagę,
dziewczęta? - powiedziała.
-Najpierw pokażę wam, co sama
włożyłam. Chyba jest dostatecznie... pikantne.
- Sięgnęła do zamka w sukience.
Mason dostrzegł, że Vivian ukradkiem
odsunęła się od gości; jej spojrzenie na
sekundę pomknęło ku części pokoju
okupowanej przez Morleya Edena. Adwokat,
podchodząc do ogrodzenia, powiedział:
-Przykro mi, pani Carson, lecz ptaszek
właśnie wyfrunął.
-O czym pan mówi?
-Morley Eden wyszedł.
-Morley Eden nie ma z tym nic
wspólnego.
Helenę spuściła sukienkę z ramion.
Kreacja opadła na podłogę. Dziewczyna dała
krok naprzód. Reflektory oświetliły jej
wspaniałą figurę, osłoniętą jedynie idealnie
dopasowanym kostiumem kąpielowym.
- To numer trzynaście dwadzieścia
sześć - rozległ się czyjś głos. - Proszę zwrócić
uwagę na muszelkowy wzór wzdłuż dolnego
kraju i...
Z holu dobiegł niemożliwy do
pomylenia z czymkolwiek odgłos uderzenia i
upadającego ciała. Mason pośpiesznie odchylił
kotarę. Na podłodze, rozciągnięty jak długi,
leżał Morley Eden. Stał nad nim osobnik
młodszy, mocno zbudowany, z twarzą
wykrzywioną wściekłością.
- Dlaczego... - jęknął Eden. - Kim...
Ja...
Zaczął zbierać się na nogi. Obcy
mężczyzna przygotował się do ciosu.
-Chwileczkę - zawołał Mason. - Co się
tu dzieje?
-Uderzył mnie - wyjaśnił Eden.
-I zamierzam uderzyć cię znowu -
stwierdził intruz.
- Wstawaj i przygotuj się.
Perry stanął między nimi. - Zaczekajcie
- powiedział. O co tu chodzi?
- Ty trzymaj się od tego z dala - rzucił
napastnik – chyba że też chcesz oberwać.
- Dobrze - powiedział Mason - jeżeli
tak pan to traktuje, ja też chcę oberwać.
Mężczyzna zmierzył wzrokiem ramiona
adwokata i sylwetkę jakby wyciosaną z
granitu, i zawahał się. Nagle wściekłość w jego
oczach ustąpiła miejsca zdziwieniu:
-Ależ pan jest prawnikiem! -
wykrzyknął. - To pan jest Perry Mason.
-Zgadza się. No więc, o co tu chodzi?
Eden pozbierał się na nogi za plecami
adwokata.
- Niech mnie uderzy, kiedy się tego
spodziewam - rzucił. - Niech mnie...
Mason, wciąż stojąc między nimi,
rzucił przez ramię:
-Uspokój się, Eden. Najpierw dowiemy
się, w czym rzecz.
-Powiem ci, w czym rzecz - odparł
Eden. - On myśli, że jestem Loringiem
Carsonem i...
-A nie jesteś? - zawołał obcy.
-Ten człowiek nazywa się Morley Eden
- wyjaśnił Mason. - A kim pan jest i
czego pan chce?
-Morley Eden! Ale... co on tutaj robi?
-Kupił tę posiadłość od Loringa
Carsona. Więc kim pan jest i czego pan
chce?
-O rany, przepraszam. Znowu puściły
mi nerwy.
-Też tak sądzę - zgodził się Mason. -
Więc o co panu chodzi?
-Nazywam się Norbert Jennings. On
wie, kim jestem.
-Znam pańskie nazwisko - powiedział
Eden, przesuwając się tak, by osłonić
Masona.
Prawnik, widząc, że nic nie wskazuje
na powrót ataku wrogości, zaproponował:
- Wyjaśnijmy to. Co pana tu
przywiodło, panie Jennings?
- Pański klient wie - rzucił posępnie
Jennings.
Eden wyjaśnił:
- Norbert Jennings to mężczyzna,
którego Loring Carson wymienił jako
kochanka żony.
-Rozumiem - powiedział Mason.
-Nic pan nie rozumie - odparł Jennings.
- Ten człowiek mnie zrujnował. On i ta
jego cholerna blaszana odznaka, ten
poroniony prywatny detektyw.
-Śledził pana? - zapytał Mason.
-Śledził Nadine Palmer - odparł
Jennings.
-To była pomyłka - wtrącił się Eden. -
Carson miał wskazać swoją żonę
LeGrande Daytonowi, detektywowi.
Ale detektyw pomylił się i uważał, że
ma śledzić panią Palmer.
-Ot i cała historia - podsumował
Jennings. - W moim życiu na pewno
udało się im namieszać.
-A co się stało? - spytał Mason.
-Co się stało?! - powtórzył Jennings. -
Rozsmarowali moje nazwisko we
wszystkich kartotekach sądowych.
-Czy wymieniono je też w prasie?
-No jasne. Jestem osłem roku. Śmieją
się ze mnie w klubie, na polu
golfowym, wszędzie. Doszło do tego,
że wolę nie wychodzić z domu.
-A mąż Nadine Palmer?
-Ona nie ma męża. Rozwiedli się -
wyjaśnił Jennings. - Dobra, mamy się
ku sobie. Spotykałem się z nią w
różnych miejscach. Niech pan mi nie
mówi, że nie powinienem, bo nie
jestem w nastroju do wysłuchiwania
kazań.
-Pan nie jest żonaty? - zapytał Mason.
-Nie.
-Więc czemu się pan rzuca?
- Bo ten łobuz, Loring Carson, zrobił ze
mnie pośmiewisko. Wystarczyło zostać
przyłapanym. Rozeszło się, że umawiam się z
Vivian Carson. Potem okazało się, że nie
chodziło o nią, ale o Nadine Palmer. Zrobili z
tego zabawną anegdotę, a nikt nie wychodzi
cało z anegdot. Każdy śmieje się i współczuje
kobiecie, a taka kobieta jak Nadine nie ścierpi
współczucia. Przyszedłem tu powiedzieć
Loringowi Carsonowi, jaki z niego drań. Ten
facet otworzył drzwi, zapytał, kim jestem ja
odpowiedziałem, a on oniemiał. Więc pewnie
trafił mnie szlag. To znaczy naprawdę trafił
mnie szlag. Puściły mi nerwy.
-Zaskoczyłeś mnie tym ciosem -
wtrącił Eden. - Ty...
-Niczym cię nie zaskoczyłem - odparł
Jennings. - Jeżeli podajesz kogoś jako
współwinnego w sprawie rozwodowej,
możesz spodziewać się, że oberwiesz w
ucho.
-Ale ja nikogo nie podawałem.
Jennings powoli rozciągnął wargi w
uśmiechu.
- Dobra, przepraszam. Ma pan tu
adwokata. Powiedz, jakiej chcesz
rekompensaty za cios w ucho i wypiszę czek.
Razem z nim składam przeprosiny.
Eden przemyślał ofertę.
- I co? - zapytał Mason.
Eden uśmiechnął się posępnie i potarł
szczękę.
-Skoro tak pan to stawia - powiedział -
nic nie chcę. Potrafię postawić się w
pańskim położeniu. Nie jest pan nawet
w połowie tak wściekły na Carsona jak
ja. Kiedy go pan spotka, proszę
przekazać mu ten cios i dodać drugi
ode mnie.
-Na pewno go spotkam - obiecał
Jennings. - Wszawy kundel!
-A co z Nadine Palmer? - zapytał
Mason. - Co ona o tym myśli?
-Nie mam pojęcia. Kiedy do niej
dzwonię, odkłada słuchawkę.
-Próbował się pan z nią zobaczyć?
-Widziałem się z nią, ale nigdzie nie
wyszliśmy z obawy że każdy spotkany
reporter w mieście miałby swój dzień,
pisząc dwuznaczny artykuł o kobiecie
w zielonym kostiumie.
-Czy mogę spytać, o czym
rozmawialiście? Ogólnie?
-Nie może pan. To nie pański cholerny
interes.
-Oczywiście, jeżeli nie jest mężatką... -
zaczął Mason.
-Ale jest przemiłą dziewczyną -
przerwał ze złością
Norbert Jennings - i niech pan nie
próbuje ze mną swoich sztuczek. Jest
człowiekiem i ma uczucia, a także swoją dumę
i nazwisko. Zawsze była ogromnie popularna,
a teraz, gdy tylko gdzieś wchodzi między ludzi,
brwi unoszą się w górę... Niech szlag trafi
Carsona! Jeśli tylko go dopadnę, to...
-Spokojnie - wtrącił Mason. - Groźby
mogą stać się dość drogim luksusem.
-I dobrze - odparł Jennings. - Mam
pieniądze. Stać mnie na opłacenie
luksusów, na jakie mam ochotę. A w tej
chwili mam ochotę na groźby.
Powtórzę. Jeśli kiedykolwiek dopadnę
Loringa Carsona, ten parszywy kundel
będzie błagał o przebaczenie. Mam
zamiar...
-Może pan żądać prawnej
rekompensaty - zauważył Mason.
-Prawna rekompensata, też coś...
Mógłbym podać tę wesz do sądu, ale co
by mi z tego przyszło? Po pierwsze,
gdyby miał jakieś pieniądze, ja bym ich
nie chciał. Nie tknąłbym trzymetrowym
kijem ani jednego centa od tego faceta.
Poza tym nie wyciśnie się krwi z rzepy.
-A rozważał pan możliwość, że Carson
ukrył swoje pieniądze? - zapytał
Mason.
-Mówiłem panu, że forsa mnie nie
interesuje. Mam własną! Mam tyle
kasy, ile potrzebuję, a nawet więcej.
Dotychczas nie przyniosła mi szczęścia.
Ja... do diabła z tym! Przepraszam,
Eden. Stoisz po tej samej stronie, co ja.
Naprawdę przykro mi, że cię walnąłem.
Wyciągnął impulsywnie dłoń, a gdy
Eden ją uścisnął, odwrócił się i bez słowa
wyszedł.
-No cóż - Eden potarł szczękę - sprawa
komplikuje się coraz bardziej.
-Na dodatek mogę ci powiedzieć -
zaczął Mason - że pani Sterling,
najwyraźniej osoba z branży tekstylnej,
ogląda teraz pokaz bielizny w twoim
salonie.
-Diabli nadali - uśmiechnął się Eden
szeroko. - Pewnie wszystko zostało
ukartowane.
-Tak przypuszczam - zgodził się
Mason.
-Jak daleko się posunęły?
-Pierwsza modelka miała na sobie
kostium kąpielowy. Zrobiła coś w
rodzaju striptizu na podium i...
-No, no - przerwał mu Eden. - Może
moja sytuacja ma pewne zalety.
-Hej, spokojnie. Niezależnie od tego, co
sobie myślisz, to tylko przynęta, i
chociaż nie wiem jeszcze, gdzie jest
haczyk, nie radzę ci jej chwytać.
-To znaczy się, że mam nie patrzeć?
-Cóż - Mason uśmiechnął się - myślę,
że będziemy zmuszeni patrzeć.
-Aha. Jako mój adwokat zamierzasz,
jak sądzę, ze względów czysto
zawodowych, przedłużyć swoją wizytę.
A więc chodźmy.
Eden odsunął kotarę, przedzielającą
salon.
Po drugiej stronie kolczastego drutu, na
podium, obracała się wolno piękna modelka w
bieliźnie. Vivian Carson stała w rogu i
obserwowała - nie modelkę - lecz arkadowe
przejście.
A kiedy tylko w pokoju pojawili się
Mason i Eden, chwyciła skraj tkaniny i skinęła
ku młodej kobiecie na drugim końcu pokoju.
Podeszły
do
siebie,
rozsuwając
zaimprowizowane zasłony, które zacięły się
kilkakrotnie, lecz wreszcie odsłoniły drugą
część salonu.
- A więc dlatego przeciągnęły sznur nad
drutami – powiedział Eden.
Mason uśmiechnął się szeroko: - jak
widać Vivian Carson myśli o wszystkimi -
zauważył.
- Najwyraźniej - zgodził się Eden. - I
pewnie gdybym choć wsadził palec przez
ogrodzenie, by poszerzyć szparę w zasłonie...
- Byłbyś winny obrazy sądu -
dokończył Mason.
Eden westchnął.
-Cóż, pozostaje nam jedynie znaleźć
nocny klub z dobrym stripteasem.
-W tych okolicznościach wydaje mi
się, że nie mam już z tobą nic więcej do
omówienia - stwierdził Mason.
Eden roześmiał się. - Jedno pytanie,
Mason.
- Tak?
Gdyby nie było tu tej zasłony i pokaz
mody trwał dalej, czy wystawiłbyś mi
rachunek za czas spędzony na oglądaniu
przedstawienia?
-No jasne. Wpisałbym to do rozliczeń
jako „konferencję z klientem”.
-Chyba zająłem się nie tym zawodem,
co trzeba - Eden wyszczerzył zęby. -
Jak sądzisz, co ta kobieta wymyśli
następnym razem?
-Tego nawet nie będę próbował
przewidzieć.
Przygotowałem
oskarżenie, które musisz sprawdzić,
zanim pojutrze wniesiemy sprawę o
oszustwo do sądu. Wpadnij koło
dziesiątej do biura, żeby podpisać
dokumenty. Potem zajmiemy się
Carsonem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Peny Mason chodził tam i z powrotem
po swoim gabinecie. Wyjrzał przez okno na
poranne słońce, zerknął na zegarek i
zniecierpliwiony odwrócił się do sekretarki:
-Jak stoimy z przygotowaniem
oskarżenia o oszustwo?
-Maszynistka skończy je przepisywać
za piętnaście minut.
-Chcę złożyć je do sądu zaraz po
dziesiątej. Gdzie jest Paul Drakę?
Jeszcze nie przyszedł?
-Chyba nie. Do świtu pracował nad
jakąś sprawą. Zostawiłam dla niego
wiadomość, że ma się z tobą
skontaktować, jak tylko wróci.
-To najgorsze w prowadzeniu agencji
detektywistycznej. Nie można
zaplanować sobie czasu. Ale mimo to...
- marudził adwokat.
Przerwał, gdy ktoś w umówiony
sposób zastukał kłykciami w drzwi łączące
jego gabinet z korytarzem.
- To Paul. Wpuścisz go?
Della Street otworzyła drzwi.
Paul Drakę, szef Agencji
Detektywistycznej Drake’a, wyglądał na
zmęczonego.
-Cześć - przywitał się. - Piękny
poranek jak na tę porę roku, prawda?
Jeżeli, rzecz jasna, interesują was
piękne jak na tę porę roku poranki.
-Interesują - zapewnił go Mason.
-Tego się obawiałem. Mnie osobiście
nie. O co chodzi?
-Zaraz po dziesiątej wnoszę sprawę
Morley Eden przeciwko Loringowi
Carsonowi. To będzie solidne
oskarżenie.
-Z powództwa cywilnego?
-Tak jest. Chodzi o oszustwo. Loring
Carson twierdził, że ma prawo do
pewnej posiadłości, że posiada
dowody, które zbiją pozew o rozwód,
jaki złożyła jego żona, że może
dowieść jej niewierności i że dwie
działki wchodzące w skład majątku są
ich wspólną własnością, a żona nie ma
odrębnych udziałów w żadnej z nich.
-I wszystko to było oszustwem? -
zapytał Drake.
-I to jakim! Nie usłyszałeś nawet
połowy. Carson kłamał w całej
sprawie. Co więcej, celowo lub
przypadkiem kazał detektywowi
śledzić inną kobietę. Jej romans stał się
podstawą zarzutów, jakie Carson
postawił swojej żonie. Ponadto panuje
ogólne przekonanie, że chomikował
gdzieś swoje dochody, zamieniając je
na gotówkę. Najwyraźniej od jakiegoś
czasu widział, co nadchodzi i
przygotowywał się, by ukryć pieniądze
i zwiać, jeśli będzie musiał. Sędzia
Hewitt L. Goodwin, który
przewodniczył sprawie rozwodowej,
jest o tym przekonany. Chciałby
rozwikłać aferę i ucieszyłby się, gdyby
odkrył, gdzie Carson ukrył forsę.
-Wytaczasz sprawę o oszustwo?
-Tak jest. Zaraz potem wniosę o zajęcie
majątku Carsona. Przepytam go pod
przysięgą. Szczególnie interesują mnie
nieujawnione dochody w gotówce.
-A co ja mam robić?
-Przede wszystkim chcę, żebyś
zlokalizował Carsona. Potem
zatrudnisz kogoś, żeby go śledził.
Gdyby próbował zwiać, kiedy dostanie
wezwanie do sądu, chciałbym
wiedzieć, dokąd pojedzie. Muszę
wiedzieć jak najwięcej o jego
przeszłości. Wówczas trudno mu
będzie skłamać na pytania zadawane
przed sądem.
-Co na przykład chciałbyś wiedzieć?
-Na przykład, gdzie mieszkał, czy
używał innych nazwisk, czy ma konta
bankowe na inne nazwiska, czy ma
depozyty bankowe i tak dalej.
Prawdopodobnie
Carson
ma
przyjaciółkę. Jest hostessą w jednym z
nocnych kasyn w Las Vegas. Nazywa
się Genevieve Honcutt Hyde, i Carson
często się z nią spotykał. Twierdzi, że
właśnie w Las
Vegas przegrał sporo pieniędzy. Jednak
sędzia Goodwin uważa, że Carson zamienia
wszystko na gotówkę i gdzieś chowa. Musimy
to odkryć.
-Odkrycie takich rzeczy jest właściwie
niemożliwe - zauważył Drakę.
-Miałeś ciężką noc?
-Ciężką noc i ciężki ranek - przyznał
Drakę z krzywym uśmiechem. -
Poszedłem spać o trzeciej. Słońce
wzeszło błyskawicznie. Jednak nawet
jeśli mam za sobą ciężką noc, trudno
udowodnić, czy ktoś przegrywał w Las
Vegas, czy nie, co usprawiedliwia mój
pesymizm. Dobra, Perry, zobaczę, co
mogę zrobić. Wiesz może, gdzie znajdę
tego Carsona?
Zanim Mason zdążył odpowiedzieć,
zadzwonił telefon na biurku Delii. Podniosła
słuchawkę.
- Tak, Gertie? Co?... Kto?... Zaczekaj,
Gertie.
Zakryła mikrofon dłonią i powiedziała:
- W biurze jest pan Loring Carson.
Chce zobaczyć się z tobą w sprawie wielkiej
wagi.
Mason uśmiechnął się szeroko.
-Mówimy o wilku, a wilk już tu. Stań
w drzwiach, Perry. Wyjdziesz, gdy
pojawi się Carson. Będziesz miał
okazję go obejrzeć i potem już bez
trudu go rozpoznasz.
-I jednocześnie on obejrzy mnie -
zauważył Drakę. - Jeśli pozwolisz,
przyjrzę mu się z korytarza, kiedy
będzie wychodził. Dopilnuj tylko, żeby
wyszedł tymi drzwiami, i kiedy to
zrobi, powiedz: „Żegnam, panie
Carson” albo „To wszystko, co mogę
dla pana zrobić, panie Carson” lub coś
w tym stylu. Powiedz głośno jego
nazwisko.
Mason skinął głową i zwrócił się do
panny Street:
- Wprowadź pana Carsona do gabinetu,
dobrze?
Paul Drake wyślizgnął się po cichu
drzwiami prowadzącymi na korytarz.
Po chwili Della wróciła. Przytrzymała
drzwi przed krępym mężczyzną. Wpakował się
do środka pewny siebie, z wyciągniętą ręką.
- Panie Mason! - rzucił.
Mason skinął głową i po krótkiej chwili
przyjął wyciągniętą dłoń.
-Jestem Loring Carson. Trochę pieką
mnie uszy. Pewnie mówił pan, jaki ze
mnie drań, co?
-Nie sądzę, by moja osobista opinia
liczyła się w tej sprawie, panie Carson.
Muszę zaznaczyć, że reprezentuję
stronę przeciwną i że mój klient
podejmie wszelkie kroki, jakie uznam
za konieczne w jego obronie.
Carson roześmiał się.
-To bardzo dyplomatyczny sposób
przedstawienia sprawy, panie Mason -
stwierdził. - Załóżmy, że utniemy sobie
małą pogawędkę, a może na koniec
uzna pan, że nie ma ochoty
podejmować kroków, o których pan
wspomniał.
-Nie powinienem rozmawiać z panem -
odparł Mason. - Jest pan stroną
przeciwną w sprawie i jeżeli w tej
chwili nie ma pan adwokata, powinien
pan go zatrudnić. Chętnie z nim
porozmawiam. Z panem nie.
-Och, dajmy sobie spokój z gadaniem o
etyce zawodowej - rzucił Carson. -
Sam jestem kapitanem mojego statku.
Jeżeli zatrudnię adwokata, będzie robił,
co mu każę.
-Mimo to nadal nie chcę z panem
rozmawiać.
-Ale nie spróbuje pan mnie wyrzucić,
co?
-Mogę to zrobić.
-Cóż, dopóki pan tego nie zrobi, ja
będę mówił. W gruncie rzeczy nie
mam adwokata. Wyrolował mnie.
Powiedział, że wprowadziłem go w
błąd i postawiłem w sytuacji nie do
zaakceptowania.
-Rozumiem - rzucił niezobowiązująco
Mason.
-A tak naprawdę wcale go nie
okłamałem - ciągnął Carson. -
Zamieszania narobił ten głupi prywatny
detektyw, którego wynająłem. Gość
nazwiskiem LeGrande
Dayton. Jeżeli on jest detektywem, to
ja jestem niańką. Chciał, żebym wskazał mu
moją żonę. Przecież nie można podejść z
prywatnym detektywem do kobiety i dotknąć
ją palcem: „To ta. Cześć, kochanie, jak się
masz?” Żona odpowiedziałaby: „O co tu
chodzi? Kim jest ten facet obok ciebie?” A ty:
„Och, taki tam, chciał wiedzieć, jak
wyglądasz, więc powiedziałem, że cię
pokażę”.
Carson odrzucił głowę do tyłu i
wybuchnął śmiechem.
-Takie rzeczy trzeba załatwiać
rozsądnie,
Mason.
Kazałem
detektywowi śledzić kobietę w
ciemnozielonym kostiumie, która
właśnie wyszła z budynku i stanęła na
skraju chodnika. Potem schowałem się
za przednim siedzeniem. Chodziło mi o
wewnętrzny brzeg chodnika. A on
uznał, że mówię o kobiecie na
zewnętrznym. Przynajmniej tak teraz
mówi.
-A więc śledził niewłaściwą kobietę? -
zapytał Mason.
-Właśnie. Zgromadził pokaźne akta.
Spytał, czy potrzebuję dowodów
rzeczowych i czy ma robić zdjęcia, ale
nie chciałem przesadzać. I tu zrobiłem
spory błąd - odkryłbym, że detektyw
śledzi niewłaściwą kobietę. Miał
wszystkie dowody: fotokopie
rachunków z motelu i tak dalej. Więc
ruszyłem do boju - i niech mi pan
wierzy, solidnie przetrzepali mi skórę.
-Nadal nie chcę omawiać z panem tej
sprawy, panie Carson. Będzie pan
potrzebował adwokata.
-Nie potrzebuję prawników - rzucił
Carson. - Współczuję Edenowi.
Wszystko, co mu powiedziałem,
powiedziałem w dobrej wierze. Nie
było w tym żadnego oszustwa. Nic
naruszyłem jego zaufania. Działaliśmy
ramię w ramię.
-Nie będę o tym z panem mówił -
powiedział Mason.
-Nie mówi pan ze mną, to ja mówię do
pana. I jeszcze coś panu powiem, panie
Mason. Lepiej niech pan wstrzyma
swoje konie. Wyprostuję całą aferę, ale
nie chcę, żeby oskarżał mnie pan o
oszustwo. Niech pan zrozumie, to
ważne. Akurat prowadzę delikatne
negocjacje. Nie chcę z nikim się
procesować.
-To, czego pan chce, to niekoniecznie
to samo, czego chce mój klient -
zauważył Mason. - W obecnych
okolicznościach muszę robić to, co
uznam za najlepsze dla mojego klienta.
-To właśnie panu mówię - powiedział
Carson. - W najlepszym interesie
pańskiego klienta jest współpraca ze
mną, a nie jakieś sądowe spory.
-Chciałbym zadać panu kilka pytań -
zaczął Mason
- ale poczekam, aż zostanie pan
zaprzysiężony i będzie miał własnego
adwokata.
-No jasne. Pewnie rozmawiał pan ze
starym twardogłowym Goodwinem. To
przecież skamielina! Gdyby pan tylko
widział, jak Vivian okręciła go sobie
wokół palca. Jak się trochę pomieszka
z kobietą, można ją dobrze poznać.
Doskonale widziałem, co robiła i jak
przemyślała sobie całą kampanię:
trzepotała rzęsami, zakładała nogę na
nogę, rzucała staremu prykowi
spojrzenie zranionej sarenki - idealny
obraz skrzywdzonej kobiety. Goodwin
posłałby mnie do więzienia, gdyby
tylko mógł. Rany, naprawdę zrobiła
przedstawienie!
-Nie zamierzam omawiać z panem
rozprawy rozwodowej, panie Carson -
stwierdził Mason. - O ile jednak wiem,
pańska żona wspomniała o innej
kobiecie.
-I co z tego? Niczego mi nie
udowodnili, same wnioski bez
pokrycia. Genevieve Honcutt Hyde jest
moją przyjaciółką, i to wszystko. Jasne,
że Vivian coś podejrzewała, ale
niczego nie mogła udowodnić.
Spędzałem sporo czasu w Las Vegas,
ale interesował mnie tylko hazard.
Spotkałem tam tę dziewczynę,
polubiłem ja i wychodziliśmy razem -
czasem na obiad w nocnym klubie,
czasem jechaliśmy na przejażdżkę
samochodem... Dobry Boże, przez
ostatnie miesiące naszego małżeństwa
Vivian zachowywała się jak góra
lodowa. I co według niej miał zrobić
mężczyzna? Przez cały dzień ciężko
pracowałem, walcząc z problemami na
budowie, kłóciłem się z kontrahentami,
a potem wracałem do domu na
spotkanie z jednoosobowym komitetem
powitalnym o zmrożonej twarzy, który
zaczynał wypominać mi różne sprawki,
jeszcze zanim zamknąłem drzwi!
- Kilkakrotnie uprzedzałem, że nie
zamierzam omawiać z panem tej sprawy -
powiedział Mason wstając z krzesła.
- I żeby uniknąć nieporozumień,
proponuję, by opuścił pan mój gabinet. Proszę
skorzystać z drzwi na korytarz.
-Dobra - odparł Carson. - Niech mnie
pan wyrzuci. Pomyślałem, że mogę
wpaść na przyjacielską pogawędkę z
panem i być może Morleyem i
wyprostować sprawy.
-Jeśli chce pan rozmawiać z Morleyem
Edenem, prawo tego nie zabrania -
zauważył Mason.
-Och, do diabła z wami oboma -
zawołał Carson, zmierzając w stronę
drzwi. - Pójdziecie swoją droga, a ja
swoją.
Otworzył drzwi gwałtownie, aż
skrzypnęły.
-Żegnam, panie Carson - zawołał za
nim Mason.
-Żegnam pana, panie Mason -
odkrzyknął Carson.
-
Próbowałem
z
panem
współpracować, ale nic z tego nie wyszło.
Teraz, jeśli będzie pan chciał mnie znaleźć,
będzie pan musiał urządzić polowanie.
Przecisnął swoje szerokie ramiona pod
framugą i głośno tupiąc odszedł korytarzem.
Paul Drakę, na pozór zmierzający do
toalety, rzucił okiem na rozwścieczoną postać.
-Zachwycająca osobowość - oceniła
Della Street, kiedy zamknęły się drzwi.
- Wyobraź sobie małżeństwo z czymś
takim.
-Na pewno ma swoje zalety -
powiedział z zastanowieniem Mason -
ale lubi narzucać się i kiedy ludzie nie
są pod jego wrażeniem, staje się
niezbyt przyjemny.
Kiedy w małżeństwie mija pierwsza
fascynacja, dwoje ludzi może błyskawicznie
wyprowadzić się wzajemnie z równowagi.
-Jest tak cholernie pewny siebie i
despotyczny - zauważyła Della. - Jest...
- przerwała na dźwięk brzęczyka. - To
zapewne oznacza, że dział maszynistek
przygotował oskarżenie Eden
przeciwko Carsonowi.
-Kiedy zjawi się Morley Eden, by
podpisać wniosek - powiedział Perry
Mason - zanieś dokumenty
notariuszowi. A ja zamierzam zrobić
dobry uczynek.
-Co takiego?
-Chcę pomóc kobiecie, która
najwyraźniej dostała się w pole
obstrzału.
- Myślisz o Nadine Palmer?
Mason przytaknął.
-Może nie powitać cię zbyt chętnie ani
nie przyjąć twoich dobrych rad.
-To prawda - zgodził się Mason - ale
przynajmniej powiadomię ją o sytuacji
- spojrzał na zegarek.
-Jak tylko sprawa zostanie wniesiona
do sądu, dopadną nas dziennikarze.
Powiedz panu Edenowi, żeby na
wszystkie pytania reporterów
odpowiadał, że zaplanował konferencję
prasową w swoim domu na pierwszą i
że fotografowie będą mogli porobić
tyle zdjęć, ile zechcą. Przekaż mu, że
dotrę do niego około pierwszej, jeżeli
zdążę, i że ma na mnie czekać. Nie
wolno mu otwierać drzwi ani
wpuszczać nikogo do środka, dopóki
nie przyjadę. Wtedy poda wszystkim
reporterom jedną wersję zdarzeń, a ja
dopilnuję, żeby nie udzielił złych
odpowiedzi.
Della Street, z ołówkiem zawieszonym
nad notesem, podniosła na niego wzrok i
skinęła głową.
- Podpiszę oskarżenie jako adwokat
powoda – ciągnął Mason. - Kiedy swój podpis
złoży Eden i papiery dotrą do notariusza,
wyślij je do sądu.
-Czy mogę zasugerować coś jako twoja
sekretarka? - spytała Della.
-Strzelaj.
-Powinieneś obciąć włosy, szefie.
Jeżeli twoje zdjęcia mają znaleźć się w
gazetach, i skoro zamierzasz odwiedzić
atrakcyjną rozwódkę, powinieneś...
-Nie mów nic więcej - przerwał jej
Mason. - Zaraz pobiegnę obciąć w
włosy i zrobię manicure.
-Nie wspominałam o manicure.
-Wiem. To był mój własny pomysł.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kobieta, która uchyliła drzwi na
dźwięk dzwonka, była niezwykle wysoka,
zgrabna i wyglądała na niezależną. Zaciskała
na piersiach poły kąpielowego szlafroka.
-Słucham? - spytała z niepokojem,
wcale się z tym nie kryjąc.
-Nazywam się Perry Mason, jestem
adwokatem. Ja...
-Och - przerwała mu. - Na pewno
widziałam pana albo pańskie zdjęcie.
To prawdziwa przyjemność, panie
Mason. Jestem Nadine Palmer, chociaż
pewnie pan to wie, skoro pan
przyszedł. Jednak nie bardzo nadaję się
do przyjmowania gości. Właśnie
brałam prysznic, kiedy rozległ się
dzwonek. Zawahała się, potem, po
chwili zastanowienia podała mu rękę.
W rezultacie gest wydał się niemal
intymny, jakby witała kogoś bliskiego.
-Mogę wejść na chwilę? - zapytał
Mason.
-Nie jestem przygotowana... Och, niech
pan wejdzie. Musi pan poczekać, aż
coś na siebie włożę.
- Dziękuję To ważne, inaczej nie
przeszkadzałbym pani.
Wszedł za nią do małego, urządzonego
ze smakiem mieszkania. Wskazała mu krzesło
przy stole.
-O co chodzi, panie Mason? Czy
znalazłam się w jakichś kłopotach?
-A spodziewała się pani kłopotów?
-Miewałam już kłopoty i pewnie będę
je miała. Jeżeli pan pozwoli, ubiorę się.
-Proszę - odparł Mason. - Zaczekam,
chociaż nie mam zbyt wiele czasu.
Muszę jechać na konferencje prasową.
Jestem adwokatem Morleya Edena. Na
wypadek, gdyby pani nie wiedziała,
Morley Eden kupił posiadłość od
Loringa Carsona...
Jej oczy rozbłysły na wzmiankę o
Carsonie. Zacisnęła
wargi. Zatrzymała się w pół drogi do
sypialni i odwróciła twarzą do adwokata.
-A co pan ma wspólnego z Loringiem
Carsonem? - zapytała niemiłym tonem.
-Nie złamię tajemnicy zawodowej
zdradzając, że zamierzam wytoczyć
mu sprawę o straty wynoszące około
trzystu pięćdziesięciu tysięcy dolarów
wynikłe z oszustwa, żądając wypłaty
potrójnego odszkodowania oraz
rekompensaty za szkody moralne.
-Mam nadzieje, że odbierze pan to co
do centa. Mason uśmiechnął się.
-Najwyraźniej Carson nie należy do
pani przyjaciół.
-Ten drań! - rzuciła z pogardą. - Podarł
na strzępy moją reputację i rozniósł
wszystko po całym mieście.
-Jak rozumiem, stało się to na skutek
pomyłki, i...
-Pomyłki! - warknęła. - Nie było
żadnej pomyłki. Ten człowiek chciał
oczernić swoją żonę, a to, że wciągnął
w aferę mnie, nie sprawiło mu żadnej
różnicy.
-Pani nazwisko wymieniono w sądzie?
-Wymieniono? Carson rzucał nim na
prawo i lewo. Wniósł własne
oskarżenie przeciwko żonie, twierdząc,
że ma romans z Norbertem
Jenningsem, że spędzali razem
weekendy i że jego żona meldowała się
w hotelach pod nazwiskiem Nadine
Palmer. A kiedy pani Carson odparła
oskarżenie, ten drań miał czelność
twierdzić, że to był zwykły błąd i że
wynajęty przez niego detektyw śledził
niewłaściwą osobę, że nieumyślnie
wskazał na mnie, zamiast na swoją
żonę, że jego żona nie należy do osób,
które spędzają weekendy w motelach,
ale że to mnie, Nadine Palmer, śledził
ów detektyw w mylnym przekonaniu,
że jestem Vivian Carson. Wyobraża
pan sobie, w jakim to stawia mnie
świetle.
Mason przytaknął ze współczuciem.
Nadine usiadła gwałtownie.
- Jest pan adwokatem, panie Mason.
Widział pan już nie raz kobietę w szlafroku
kąpielowym. Ani pan nie ma za wiele czasu,
ani ja. Przedyskutujmy wszystko i od razu to
wyjaśnijmy. Niedobrze mi się robi na myśl o
ludziach! W naszej cywilizacji i tak zwanym
kodzie moralnym jest więcej hipokryzji, niż
ktokolwiek przyznaje. Kiedy wyszłam za
Harveya Palmera, byłam, jak to się mówi,
„porządną dziewczyną”. Na tym polegał mój
problem. Niewiele wiedziałam o mężczyznach.
Zbyt mało o życiu, a właściwie nic o seksie.
Zanim zdecydowałam się na rozwód,
przeszłam pięć lat piekła i poniżenia. Nie
mieliśmy dzieci, więc nie byłam nic winna
Harveyowi Palmerowi. Rzuciłam go. Byłam na
tyle głupia, że nie zażądałam alimentów.
Pracowałam przed ślubem i potem wróciłam
do pracy - tyle że nie byłam już dziewczyną.
Stałam się kobietą. Jednej prawdy o rozwodach
nie znajdzie pan w książkach: że dziewczyna
zmienia się w kobietę. Może liczyć tylko na
siebie. Odkrywa, że małżeństwo niezupełnie
przypomina łoże usłane różami, a przecież jak
każdy normalny człowiek ma marzenia i
aspiracje. Zostaje naznaczona. Na zawsze.
Każdy mężczyzna, który zaczyna się nią
interesować, jest doskonale świadom faktu, że
nie ma do czynienia z dziewczyną, tylko z
kobietą, która była mężatką. I odpowiednio ją
traktuje. Jeżeli ona nie reaguje tak, jak on się
spodziewa, jest „kokietką”. Mężczyźni na
prawo i lewo chwalą się swoimi podbojami.
Żonaci mają kochanki. Społeczeństwo uznaje,
że taka jest kolej rzeczy. Ale rozwódka to ani
ryba, ani zwierzyna, ani śledź. Można ją
zdeptać. Kiedy zjawił się ten... ten
niewyobrażalny cham i jego prywatny
szpicel... Nie wiem, czy szpicel był za głupi,
by odróżnić dwie kobiety, ale wiem jedno:
Loring Carson był, jest i będzie draniem.
Norbert Jennings i ja byliśmy bliskimi
przyjaciółmi. Sądzę, że chciał poprosić mnie o
rękę i w ówczesnych okolicznościach
prawdopodobnie zgodziłabym się, ale nie
zamierzałam wejść w drugie małżeństwo na
oślep.
Zrobiłam to już raz i nigdy nie
powtórzę. A teraz Norbert uważa, że został
ośmieszony.
-Zmienił zdanie i nie chce się już z
panią ożenić? - zapytał Mason.
-Zmienił zdanie? Ależ skąd! Uparł się.
Wpada do mnie i oświadcza się dwa,
trzy razy dziennie. Unikam
odpowiedzi. A dlaczego tak się
zachowuje, panie Mason? Ponieważ
uważa, że to przez niego „dobre imię
dziewczyny” zostało zbrukane.
Skończyłam dwadzieścia jeden lat.
Jestem rozwódką i mam prawo żyć
własnym życiem. Gdyby tylko ludzie
zostawili mnie w spokoju! A jeśli
chodzi o Loringa Carsona, życzę mu
śmierci...
Odrzuciła głowę do tyłu i potrząsnęła
nią, jakby chciała pozbyć się wszystkich
przeżytych nieprzyjemności, po czym
powiedziała:
-Wyplułam jad i pozbyłam się ciężaru.
Ponieważ zawiniłam, zrzucając na pana
moje własne problemy, może pan teraz
wyjaśnić cel swojej wizyty.
-Nic się nie stało - zapewnił ją Mason.
- Przyszedłem tutaj, żeby oszczędzić
pani rozgłosu.
- Jak?
- Sprawa, którą wniosłem przeciwko
Loringowi Carsonowi, albo która właśnie teraz
przedstawiana jest sądowi, wywoła spory
rozgłos. Nie wiem, czy słyszała pani o tym, że
Morley Eden kupił nieruchomość od Carsona.
Pokręciła przecząco głową.
- Chodziło o dwie przyległe działki -
zaczął wyjaśnienia Mason. - Jedną uznano za
odrębną własność pani Carson, drugą, jako
własność wspólną, przyznano Loringowi
Carsonowi. Cały teren kupił Morley Eden za
godziwą cenę i ma do niego prawo razem z
częścią budynku stojącą na drugiej działce.
Kontroskarżenie, które Carson wniósł
przeciwko swojej żonie, wpłynęło na dwie
osoby: na panią i na jego żonę, Vivian.
-Szczerze jej współczuję - oświadczyła
Nadine Palmer.
-Podobnie jak sędzia Goodwin.
-Jak to rozwiązał? O ile wiem, Carson
tak namieszał w swoich finansowych
sprawach, że sąd nie mógł nawet
zacząć ich rozplątywać.
-Popełnił
błąd,
niedoceniając
inteligencji sądu - stwierdził Mason.
-To znaczy, nie docenił inteligencji
sędziego Goodwina?
-Tak myślę.
-Czy mogę zapytać, jak się toczy ta
sprawa?
-Dlatego tu jestem. Uznałem, że
powinna pani to wiedzieć. Sędzia
Goodwin uważa, że kiedy zbruka się
już dobre imię kobiety, bardzo, ale to
bardzo trudno je oczyścić.
-I ma rację! - zgodziła się gorąco
Nadine.
-Kiedy jakaś historia dostaje się do
gazety - ciągnął Mason - przypisuje się
jej taką wagę, z jaką potraktują ją
czytelnicy. Na przykład artykuł o
kobiecie zdradzającej męża i
przyłapanej na tym przyciąga sporo
uwagi. Ale artykuł, że wszystko to było
pomyłką, nie zainteresuje nikogo.
-Mówi pan teraz o moim przypadku?
-Przeciwnie - odparł Mason. - Sędzia
Goodwin ma na względzie Vivian
Carson. Chciałby, żeby informacja o
pomyłce Carsona dostała się do gazet.
Postawił więc mojego klienta w takiej
sytuacji, że musimy podjąć określone
działania. Sędzia sprytnie to obmyślił,
jednak jedno przeoczył.
-Co takiego?
-Efekt, jaki to wywrze na panią.
-To znaczy?
-Gdy sprawa trafi do sądu, ta komedia
pomyłek zainteresuje reporterów,
podobnie jak fakt, że to pani została
wskazana detektywowi Carsona jako
jego żona.
-Według mnie zrobił to celowo -
stwierdziła.
-Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że sporo
będzie się o tym pisało w prasie.
Chciała coś powiedzieć, lecz nagle
dotarło do niej znaczenie słów prawnika.
Otworzyła szeroko oczy.
-To znaczy, że znów zaczną pisać o
wyprawach do moteli?
-Właśnie.
-Och, mój Boże - jęknęła.
-Dlatego sądzę, że może chciałaby pani
poczynić pewne plany. Jeśli chce pani
rozmawiać z prasą, może
przygotowałaby pani pisemne
oświadczenie, żeby nie cytowano pani
błędnie. Z drugiej strony, jeżeli nie
chce pani z nimi rozmawiać, najlepiej
będzie stać się nieuchwytną.
Zawahała się tylko chwilę..
- Zamierzam stać się nieuchwytna.
Kiedy się to wszystko zacznie?
- Prawdopodobnie w ciągu najbliższej
godziny.
Wstała: - Panie Mason, czy ma pan
jakieś obiekcje przeciw temu, żebym się na
pana powołała?
-W jakiej sprawie?
-Że to pan doradził mi ukrycie się.
Mason pomyślał przez chwilę i
potrząsnął głową.
-Moja pozycja nie pozwala mi być pani
doradcą. Nie jest pani moją klientką.
Mam już klienta w tej sprawie.
Podsuwam pani jedynie przyjacielską
sugestię.
-Dobrze. Czy będzie pan pamiętał, że
podsunął mi przyjacielską sugestię i
poradził się ukryć?
-To jedno z rozwiązań, które uważam
za rozsądne.
-Właśnie z tego rozwiązania
skorzystam - oświadczyła. - Niech pan
chwilkę zaczeka. Zamierzam wczołgać
się do jamy i zamknąć za sobą wejście.
Co więcej, wyjadę z panem. Zabierze
mnie pan do centrum.
Pośpiesznie przeszła przez pokój,
otworzyła drzwi i zanim je zatrzasnęła,
zawołała przez ramię:
- Niech pan poczeka! Ubiorę się i
wrzucę parę rzeczy do torby. Wyjeżdżam stąd.
Prawnik usiadł, spojrzał na zegarek,
zmarszczył w skupieniu brwi, sięgnął po
cygarniczkę w swojej kieszeni i odkrył, że
skończyły mu się papierosy. Minęła minuta.
Potem zawołał:
- Czy ma tu pani jakieś papierosy, pani
Palmer?
Jej głos zabrzmiał zdumiewająco
wyraźnie zza cienkich drzwi:
- W mojej torebce na stole.
Podszedł do otwartej torebki, dostrzegł
papierosy, wyjął jednego, zapalił zapalniczkę i
nagle odsunął papierosa, uświadomiwszy
sobie, że jest wilgotny.
Drzwi od sypialni otworzyły się
gwałtownie. Nadine Palmer w powiewającym,
niemal przejrzystym negliżu, przez który było
widać jej figurę i każdy szczegół bielizny,
weszła pośpiesznie do pokoju.
- Znalazł je pan? - spytała.
Chwyciła torebkę, pogrzebała w
środku, wyjęła paczkę i podsunęła
prawnikowi. Mason przesunął się.
- Hej, chwileczkę, to nie fair -
powiedziała ze śmiechem. - Teraz patrzy pan
na mnie pod światło. Nie powinien mnie pan
oglądać. Chciałam tylko być uprzejma. Proszę.
Adwokat wziął papierosa, ukradkiem
wsuwając pierwszego do bocznej kieszonki
marynarki.
-Dzięki - powiedział.
-Zakładałam, że honor każe panu
zamknąć oczy - rzuciła. - Jeszcze
chwilka cierpliwości. Pozwolę panu
podwieźć się do najbliższego
przystanku autobusu jadącego do
centrum.
Zakręciła się i nieudolnie oraz dość
nieskutecznie próbując zasłonić się połami
peniuaru, wybiegła do sypialni.
Prawnik po raź drugi uruchomił
zapalniczkę. Nowy papieros zapalił się
błyskawicznie. Mason zajrzał do otwartej
torebki. Paczka w środku wyglądała
identycznie jak ta, z której wyjął wilgotnego
papierosa. A jednak tym razem
każdy papieros był idealnie suchy.
Zaintrygowany, wyjął papierosa z bocznej
kieszeni i przesunął po nim kciukiem i palcem
wskazującym. Zdecydowanie ten egzemplarz
nasiąkł wodą. Siedział, paląc w zamyśleniu i
od czasu do czasu rzucając okiem na
zbierający się na czubku papierosa popiół.
Zanim skończył palić, w pokoju stanęła
Nadine Palmer, ubrana w schludny, świetnie
skrojony kostium, z podręczną torbą, torebką i
niewielką walizką.
- Pozwolę panu zająć się walizką -
oświadczyła. – Ma pan tu samochód?
- Tak.
-Mogę więc zabrać się z panem na
przystanek?
-Oczywiście.
-W którą stronę pan jedzie?
-Mam spotkać się z klientem,
Morleyem Edenem. To on kupił
posiadłość od Loringa Carsona i
zatrudnił go do budowy domu.
- Teraz pan tam jedzie? - zapytała jakby
z przerażeniem.
- Tak.
-Pojadę z panem część drogi. Wysiądę
na pierwszym przystanku, jaki
miniemy.
-Nie chce pani wziąć taksówki?
-Wolę pojechać z panem, bo nie chcę,
żeby mnie ktoś zobaczył. A kiedy
reporterzy trafią na ślad takiej pikantnej
historii jak ta, zamieniają się w hieny.
Zadają najbardziej kłopotliwe pytania.
-Zakładam, ze w motelach rejestrowali
się państwo nie jako pan i pani Jennigs,
ale pod własnym nazwiskiem?
Przynajmniej pani? - zapytał Mason.
-Tak - odparła - niemniej były to
wyprawy na weekend, a jak panu
mówiłam, jestem już kobietą, nie
dziewczynką. Ludzie skłonni są
wyciągać własne wnioski, kiedy mają
do czynienia z rozwódką. Jedziemy?
Mason podniósł walizkę i pierwszy
poszedł do windy, a potem do samochodu.
Zauważył, że Nadine Palmer rzuciła mu
pośpieszne, oceniające spojrzenie, kiedy
przytrzymał dla niej drzwi. Wsiadła do środka
z uśmiechem, na ułamek sekundy odsłaniając
zgrabne kolana.
-Bardzo panu dziękuję, panie Mason -
powiedziała. - Okazał mi pan ogromną
pomoc... może większą, niż w tej
chwili pan przypuszcza.
-Cóż - rzekł dość zmieszany - przyszło
mi do głowy, że sędzia Goodwin myśli
jedynie o Vivian Carson i uznałem, że
ktoś powinien pomyśleć również o
pani. W końcu jest pani równie
niewinną ofiarą jak ona.
-Nie według sędziego. Przecież
zainteresowałam się Norbertem
Jenningsem. Naprawdę wyjeżdżałam z
nim na weekend.
-Dokąd? - zapytał adwokat.
-Do różnych miejsc. Przeczyta pan o
tym w gazetach. Obawiam się, że
byłam... niech to, „niedyskretna” brzmi
tak pretensjonalnie. Powiem raczej:
byłam nieostrożna. Oczywiście nie
spodziewałam się, że będzie mnie
śledził jakiś detektyw, notując
wszystko, co robię.
-Czy to było takie straszne?
-Być może tak to opiszą. Po pokazie w
Las Vegas Norbert odprowadził mnie
do pokoju. Wypiliśmy kilka drinków i
porozmawialiśmy. Było koło w pół do
trzeciej nad ranem, kiedy wyszedł. A
za rogiem czekał oczywiście ten
oślizgły detektyw z notesem i
stoperem. Zapisał godzinę i z
pewnością wyciągnął własne wnioski.
Mason uruchomił samochód i wolno
pojechał w dół ulicy.
-Zna pani może pewną kobietę z Las
Vegas, hostessę nazwiskiem Genevieve
Hyde?
-Czemu pan pyta?
-Chyba jest przyjaciółką Loringa
Carsona. Może mieć
dla nas pewne znaczenie. Czy zna ją
pani... czy kiedykolwiek się spotkałyście?
Zmarszczyła z zastanowieniem czoło.
-Nie sądzę. Widziałam niektóre
hostessy, rzecz jasna, z wieloma
rozmawiałam, choć nie wiem, jak się
nazywają. Często jeździłam do Las
Vegas.
-Z Jenningsem?
-Kilka razy pojechałam z nim, ale
jeździłam też sama. Lubię Las Vegas.
Podoba mi się ten blichtr. I
podniecenie. Powiem szczerze, panie
Mason: lubię hazard.
-Nie zażądała pani alimentów? -
zapylał Mason, kiedy jej głos ucichł. -
Czy mogę spytać, jak sobie pani radzi?
-O, tam stoi taksówka, pod tamtym
blokiem! Zawołała pośpiesznie: Proszę
mnie tu wysadzić, tu za rogiem. Pojadę
taksówką, a nie autobusem.
Opuściła szybę.
- Taksówka! - krzyknęła. - Taksówka!
Mason zatrzymał samochód. Kierowca
taksówki skinął głową, otworzył drzwi i
szybko wysiadł, by zabrać bagaż z samochodu
prawnika.
- Ogromnie panu dziękuję -
powiedziała Nadine Palmer.
Posłała mu dłonią soczysty pocałunek i
odwróciła się do taksówkarza.
Ktoś z tyłu zatrąbił i adwokat odjechał.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Perry Mason podjechał od strony domu
należącej do Edena. Dostrzegł kilka
samochodów zaparkowanych, gdzie tylko to
było możliwe. Gdy zwolnił na środku
podjazdu, podbiegł do niego fotoreporter z
aparatem i lampą błyskową. Inni fotografowie,
na widok biegnącego, szybko ruszyli do akcji i
wkrótce wóz Masona otoczyły błyskające
światła fleszy. Kiedy adwokat otworzył drzwi,
jeden z reporterów zawołał:
-Co u diabła? Czekamy od piętnastu
minut! Ten facet nie chce wejść do
domu bez pana.
-Przykro mi, że musieliście czekać -
odparł adwokat.
-Gazeta nie może czekać - odparł
mężczyzna. - Ale wydawca uparł się na
wywiad z panem. Rusz się pan,
naprawdę nam się śpieszy. Niech ktoś
otworzy drzwi, chcemy zajrzeć do
środka. O co w tym wszystkim chodzi,
u licha?
-Próbowaliście wejść do drugiej części
domu? - spytał Mason.
-Nikt nie odpowiada na dzwonek, a
drzwi są zamknięte. Obeszliśmy dom i
porobiliśmy zdjęcia, ale wszystko jest
pozamykane na głucho. O ile wiem,
pani Carson była modelką, a Eden
mówi, że paraduje w bardzo skąpym
kostiumie kąpielowym.
-Wcale tak nie mówiłem - zaprzeczył z
oburzeniem Eden. - Nie mówiłem, że
paraduje. Powiedziałem tylko, że
kiedyś opalała się w bardzo wyciętym
kostiumie.
- To jedno i to samo - stwierdził
reporter. - No, dalej, pan ma klucze. Niech pan
otworzy drzwi!
Inny reporter dodał:
- Mój wydawca chce wywiadu z
panem. Może opowie nam pan, o co tu chodzi?
- Przedstawię państwu krótkie
podsumowanie faktów - obiecał adwokat. -
Wolałbym, żeby nie robiono mi zdjęć. Jako
prawnik nie lubię prasowej popularności i...
- O rany! - przerwał reporter. - Moi
szefowie chcą wywiadu i zdjęć. Zdjęcia mamy.
No, dalej, niech pan mówi, o co to całe
zamieszanie.
Mason pokrótce omówił tło sporu.
- I wniósł pan oskarżenie do sądu? -
zapytał dziennikarz.
-Tak. Żądamy kary lub odszkodowania
za poniesione szkody moralne i
materialne.
-A Carson wmawiał Edenowi, że może
zrzucić winę na żonę, że jego detektyw
śledził ją podczas weekendowych
wypraw do moteli i może udowodnić,
że ma romans z jakimś facetem.
Zgadza się?
-Jeśli o to chodzi, uzyskacie odpowiedź
od Morleya Edena lub z akt rozprawy
rozwodowej. Tej części wolałbym nie
omawiać i, oczywiście, wolałbym, by
przedyskutowano ją w sądzie, a nie w
prasie.
-Prawnicy zawsze powołują się na
etykę zawodową
- stwierdził dziennikarz - ale istnienie
gazety zależy od zdobytych informacji. Ta
sytuacja jest piekielnie interesująca. Może i nie
chce pan o niej mówić, ale gazeta zrobi z niej
wiadomość dnia. Jeśli poda nam pan fakty,
będziemy się ich trzymać. A jeżeli będziemy
musieli wydobyć je od kogoś innego, mogą
zostać podane błędnie. Wie pan może, kiedy
pani Carson wróci?
Mason potrząsnął głową. - Nie
wiedziałem nawet, że wyszła.
- Potrzebujemy trochę pieprzu -
wyjaśnił reporter. - Wszystkich zwaliłaby z
nóg jej fotografia, jak stoi w tym swoim bikini
po jednej stronie kolczastego drutu, a Morley
Eden po drugiej. Mówił, że któregoś ranka
podała mu filiżankę kawy. Może namówimy
ją, żeby upozowała taką sytuację?
- Nie mogę wypowiadać się w imieniu
pani Carson - obwieścił adwokat.
-A pański klient się zgodzi, jeśli
dogadamy się z nią? Mason pochwycił
spojrzenie Edena.
-Prawdopodobnie mój klient się zgodzi
- odparł.
-To będzie wystrzałowa historia -
zachwycał się inny z reporterów. - Sa
jakieś przeszkody, czy możemy wejść
do środka i porozglądać się?
-Tylko po jednej części domu -
zastrzegł Mason. - Tej, która należy do
Morleya Edena.
-To przecież jego dom. On kazał go
zbudować. Ma klucze do drugiej
części?
-Ma, ale wydano zakaz wkraczania na
ten teren. Morley nie może nawet
postawić na nim stopy. Nie wolno mu
przełożyć ręki przez ogrodzenie bez
uzyskania zgody właścicielki drugiej
połowy domu.
-Niech to cholera! - zaklął dziennikarz.
- Założę się, że mój wydawca każe
nam tu czekać, dopóki nie znajdziemy
czegoś pieprznego.
Odwrócił się do Edena.
-A pan nie wie, gdzie może być pani
Carson? Nie widział pan, jak
wychodziła?
-Dotarłem tu mniej więcej w tym
samym czasie, co wy - odparł Eden. -
Jeżeli pan pamięta, przyjechaliście tuż
za mną.
- A wcześniej nie było pana w domu? -
spytał Mason.
Eden potrząsnął głową. - Panna Street
kazała mi nie wpuszczać dziennikarzy, dopóki
pan nie przyjedzie. Bałem się otwierać drzwi,
bo wepchnęliby się zaraz za mną.
- Nie śpieszy się nam aż tak, żeby nie
poznać całej historii - sprostował reporter. -
Wejdźmy do środka. Zrobimy zdjęcie, jak stoi
pan w slipkach na trampolinie i boi się
wskoczyć, bo mógłby pan wypłynąć po drugiej
stronie drutów. Naprawdę pan nie wie, gdzie
jest pani Carson?
Eden potrząsnął przecząco głowa, wyjął
z kieszeni kółko z kluczami i otworzył frontowe
drzwi.
-Ale ma pan klucz do drugiej części
domu? - naciskał dziennikarz.
-Rzeczywiście mam klucz, który kiedyś
pasował do bocznych drzwi. Nie
sprawdzałem, czy nadal pasuje, odkąd
wydano nakaz sądowy. Nie mam
pojęcia, czy zamek nie został
zmieniony. Ale wiem, że sprowadzono
ślusarza, żeby otworzyć drzwi. Może
przy okazji założył inny zamek.
Reporterzy i fotografowie weszli grupą
do holu.
- Którędy na basen?
Eden wskazał kierunek dłonią.
Zbiegli po schodach do salonu.
Najszybszy zatrzymał się gwałtownie.
-Hej, a to co?
-Ktoś tu leży! - wykrzyknął Eden.
-Nie tylko leży, ale wokół jest mała
kałuża krwi - uściślił Mason. - Chłopcy,
lepiej się odsuńcie...
Jego słowa nie odniosły efektu i
dziennikarze hurmem ruszyli do przodu. Pokój
rozjaśniło światło błyskających fleszy.
Mason postąpił krok do przodu, by
zobaczyć twarz leżącego na podłodze
człowieka, po czym odwrócił się i popędził do
telefonu. Znalazł aparat w holu.
- Centrala - rzucił do słuchawki - to
pilne. – Proszę mnie połączyć z departamentem
policji.
Kiedy otrzymał połączenie, zażądał:
-Z wydziałem zabójstw, Chcę mówić z
porucznikiem Traggiem. Jest na
miejscu?
-Kto mówi?
-Perry Mason.
-Gdzieś tu krąży, panie Mason. Proszę
zaczekać. On... O, właśnie wszedł.
Jedną chwilę.
Mason usłyszał w słuchawce, jak
mężczyzna mówi:
- Poruczniku, Perry Mason do pana.
Potem, po krótkiej przerwie, w
słuchawce zabrzmiał głos Tragga.
-Tylko nie mów mi Perry, że znalazłeś
jakieś zwłoki.
-Nie ja - odparł Mason. - Znaleźli je
dziennikarze i łażą wszędzie wokół,
cykając zdjęcia.
-Gdzie? Czyje zwłoki? Jacy
dziennikarze? Skąd dzwonisz? - Tragg
zasypał go pytaniami.
-To dom zbudowany przez Loringa
Carsona na terenie nabytym przez
Morleya Edena. Eden jest tu teraz, a
człowiek rozciągnięty na podłodze
salonu, najwyraźniej zamordowany, to
Loring Carson. Trudno znaleźć to
miejsce, ale moja sekretarka ma plan, z
którego dokładnie widać, jak tu
dojechać...
-My też mamy mapy - przerwał Tragg.
- Podaj mi nazwę ulicy i numer domu.
Jeśli nie ma, podaj mi numer z księgi
notarialnej. Daj mi jakiekolwiek
szczegóły i trzymaj dziennikarzy z dala
od ciała.
-Mam takie same szanse utrzymać
reporterów z dala od zwłok, jak
gdybym próbował utrzymać ćmy z dala
od światła. Dam ci Morleya Edena.
Powie ci, jak tu dojechać.
Skinął na Edena, który stał obok.
- Wytłumacz mu, Eden - polecił
Mason. - To porucznik Tragg z wydziału
zabójstw. Powinien tu dotrzeć, zanim
dziennikarze zadepczą wszystkie dowody.
Przekazał słuchawkę Edenowi i
biegiem wrócił do salonu.
Jeden z dziennikarzy klęczał przy
zwłokach.
- To wygląda na diamentowe spinki do
mankietów - mówił. - Patrzcie tylko, co ten
facet zrobił. Pomalował diamenty czymś
czarnym, żeby nie błyszczały, ale w niektórych
miejscach farba odprysła. Pod spodem jest
prawdziwy diament... Hej, ludzie, on ma
mokre rękawy!
Mason pochylił się nad dziennikarzem.
-Jadą tu policjanci z wydziału
zabójstw. Chcieliby, żeby miejsce
zbrodni pozostało nienaruszone.
-No pewnie - odparł reporter. - A moja
gazeta chce informacji. Zdaje mi się, że
to jest Loring Carson. Rozwiódł się z
kobietą, która mieszka po drugiej
stronie ogrodzenia. To on zbudował ten
dom i sprzedał działki Morleyowi
Edenowi?
-Zgadza się.
-Co on tu robi?
-Nie wiem - odparł Mason. - Więc
rękawy koszuli ma wilgotne?
-I to dość mocno, ale rękawy marynarki
pozostały suche.
-Jak umarł? - pytał dalej Mason. -
Widziałem krew. Zastrzelono go, czy...
-Niech pan spojrzy tutaj, to zobaczy
pan, jak umarł - powiedział
dziennikarz. - W jego plecach tkwi
rzeźnicki nóż z drewnianą rączką, a
całe ostrze jest w środku.
-Oba rękawy są mokre?
-Tak, oba, ale marynarka jest sucha.
-Do jakiej wysokości ma mokre
rękawy?
-Do łokci. Nie będę ściągał z niego
marynarki, żeby nie zmienić pozycji
ciała. Ale sam pan wyczuje mokre
mankiety i rękawy.
Nagle jeden z reporterów odłączył się
od reszty grupy i biegiem rzucił się do holu.
Jakby na sygnał, nastąpił ogólny
exodus.
Jeden z mężczyzn chwycił Morleya
Edena za ramię.
-Telefon! - zażądał. - Gdzie jest
telefon?!
-Jeden aparat jest w holu...
-Z tego ktoś już dzwoni.
-Drugi jest w mojej sypialni.
-To osobna linia?
-Tak.
-Niech mnie pan zaprowadzi.
-Hej, Mac! - zawołał ktoś z grupy. -
Nie możesz go zająć. Zadzwonisz jako
pierwszy, ale to wszystko.
-Mam gdzieś, czy mogą go zająć.
Zostanę na linii, póki nie przekażę całej
historii. A jest świetna.
- Gdzie jest najbliższy telefon? -
zapytał ktoś Masona.
Prawnik potrząsnął głową. - Na
skrzyżowaniu z główną drogą jest stacja
obsługi - powiedział. - O żadnym innym
telefonie nie wiem.
Chwilę potem został w pokoju sam z
leżącym na podłodze ciałem. Obejrzał
dokładnie zmarłego, potem przeszedł się
powoli po salonie. Jego wzrok przyciągnęła
plama światła odbijającego się w pobliżu
zwłok, tuż pod kolczastym drutem. Pochylił
się, aby zbadać jego źródło i odkrył dwie
niewielkie kałuże wody - każda nie większa
niż trzy łyżeczki cieczy, a dokładnie między
nimi odcisk stopy. Najwidoczniej stanął tam
jeden z reporterów, zamieniając kałużę w
rozmazaną plamę błota. Potem pośpieszył do
drzwi wychodzących na patio i rzucił okiem na
basen.
Sporo musiało się tu wydarzyć. Na
kafelkach po zacienionej stronie należącej do
Edena widniała kolejna kałuża, a i
nasłoneczniona strona za ogrodzeniem była
mokra.
Odwrócił się i szybko wrócił do
wnętrza domu.
- Morley! - zawołał.
Spotkali się w holu. Morley wyłonił się
od strony sypialni.
-Są tu jeszcze jakieś telefony? - zapytał
Mason.
-Nie w tej części. Jest aparat w drugiej.
-Osobne wyjście?
-Tak.
-Masz klucz pasujący do drzwi po
tamtej stronie?
- Jasne, że mam. To znaczy, pasował
dawniej, ale nie odważyłem się go użyć. Ja...
- Daj mi - przerwał Mason.
Eden zawahał się.
-Wiesz, że mógłbyś wpakować się w
kłopoty...
-Daj mi klucz. Pośpiesz się.
Eden wyjął skórzany futerał z kieszeni,
odszukał właściwy klucz i wypiął go z kółka.
- Kiedyś pasował do bocznych drzwi -
powiedział. - Nie wiem, czy teraz będzie...
Mason nie czekał, aż skończy.
Schwycił klucz i wybiegł na zewnątrz.
Zawahał się przez chwilę, patrząc na
ogrodzenie, stwierdził, że zaoszczędzi czas,
okrążając je samochodem, zamiast biec na
piechotę. Wskoczył do wozu, uruchomił silnik
i rozpryskując kołami żwir ruszył z podjazdu.
Kiedy dotarł do zabetonowanego słupa,
wcisnął hamulce, zakręcił, aż wozem zarzuciło,
ruszył drugą stroną podjazdu, zatrzymał się tuż
pod bocznym wejściem, popędził po schodach
i włożył klucz do zamka.
Drzwi otworzyły się.
Wbiegł do domu przez pomieszczenie
gospodarcze, szukając gorączkowo aparatu
telefonicznego. Znalazł go w kuchni, podniósł
słuchawkę i wykręcił numer biura Paula
Drake’a.
Kilka sekund później usłyszał głos
detektywa.
-Paul, tu mówi Perry. - Załatw mi coś
natychmiast, szybko, już.
-Dobra, mów.
-Nadine Palmer, rozwódka zamieszkała
przy Crockley Avenue 1721, wyjechała
z domu razem ze mną jakąś godzinę
temu, może wcześniej. Gdy
dojechaliśmy
do
głównego
skrzyżowania - jest tam blok o nazwie
Nester Hill - zobaczyła taksówkę na
postoju, po prawej stronie zatoczki.
Wsiadła do niej i gdzieś pojechała.
Chcę wiedzieć, gdzie. Kiedy ją
znajdziesz, daj jej ogon. Zadzwoń do
firmy taksówkarskiej i dowiedz się,
dokąd pojechali. Musisz chwycić ślad
Nadine Palmer, i to szybko. Chcę też
wiedzieć, z kim się spotkała, w ogóle
wszystko, a ona nie może zauważyć, że
jest śledzona i nie chcę, żeby
ktokolwiek...
Mason odwrócił się gwałtownie,
słysząc za swoimi plecami okrzyk. W
drzwiach stała Vivian Carson, trzymając torby
z zakupami. Patrzyła na niego z oburzeniem.
-Niech się pan rozgości, panie Mason -
rzuciła sarkastycznie. - Jeśli czegoś pan
potrzebuje, niech pan śmiało to
weźmie!
-Przepraszam - powiedział Mason,
odkładając słuchawkę. - Przepraszam.
Musiałem natychmiast zadzwonić.
-Na to wygląda. Słyszałam pańskie
instrukcje. Chyba mam prawo
podsłuchiwać we własnym domu?
-Przepraszam - powtórzył Mason.
-Obawiam się, że pańskie
„przepraszam” nie wystarczy.
Uważam, że świadomie pogwałcił pan
nakaz sędziego Goodwina.
-Dobrze. Odpowiem przed sędzią
Goodwinem. Teraz proszę pozwolić mi
zapytać, gdzie pani była.
-Na zakupach - odparła.
-Jak długo?
-Nie pański interes.
-Może nie mój, ale na pewno policji.
-Jak to, policji?
-Tak to, że pani były mąż leży po
drugiej
stronie
ogrodzenia.
Zamordowany. Ktoś wsadził mu nóż w
plecy. Dobrze byłoby dowiedzieć się,
pani Carson...
Vivian opuściła ręce. Najpierw jedna
torba z zakupami, potem druga upadły na
podłogę. Rozdarł się karton z mlekiem, stłukła
butelka z sosem do sałatek. Oba płyny
zmieszały się w jedną breję powoli
rozszerzającą się na wywoskowanych kaflach
podłogi.
- Mój mąż, zam... zamordowany -
powtórzyła, jakby próbując przyzwyczaić się
do tych słów.
- Tak - potwierdził Mason. -
Zamordowany. A policja...
Urwał. Z zakrętu drogi dobiegł ich
sygnał policyjnej syreny i umilkł z jękiem na
podjeździe.
-Właśnie przyjechała - dokończył. - Ma
pani w samochodzie jeszcze jakieś
zakupy?
-Dwie torby.
-Przyniosę je.
Okrążył stos żywności na podłodze.
- Proszę mi tylko wskazać samochód -
rzucił.
Vivian Carson zaczęła iść za nim,
potem potrząsnęła głową, oparła się o ścianę,
żeby nie stracić równowagi, na chwiejnych
nogach ruszyła do krzesła i opadła na
siedzenie.
Mason wyszedł do jej samochodu.
Dostrzegł policyjny wóz po drugiej stronie
ogrodzenia, przed drzwiami Morleya Edena.
Otworzył drzwiczki samochodu, ostrożnie
zajrzał do środka, znalazł dwie torby
wypełnione żywnością, wyjął je, zaniósł do
domu, zauważając po drodze, że policjanci
zajęci są wyłącznie drugą stroną domu.
Najwyraźniej nie zauważyli go. Wniósł zakupy
do środka i zatrzymał się przed Vivian Carson.
-Gdzie mam to postawić, pani Carson?
W kuchni?
-Tak. Proszę.
-Chodźmy - rzucił przez ramię.
-Ja... ja nie mogę...
- Bzdura. Proszę wstać z krzesła i
powiedzieć mi, gdzie mam postawić torby.
Wstała pod wpływem jego
rozkazującego tonu, zrobiła kilka niepewnych
kroków i wolno odprowadziła go do kuchni.
Mason postawił torby na stole.
-Niech pani słucha, pani Carson -
zaczął. - Chciałbym grać z panią
uczciwie. Skoro już tu jestem,
zamierzam się rozejrzeć.
-To znaczy?
-Pani mąż został zamordowany. Na
razie policjanci są po drugiej stronie
domu. Kiedy otworzy pani drzwi
między kuchnią a jadalnią, zobaczy ich
pani w salonie za ogrodzeniem. Będą
chcieli panią przepytać. Skinęła w
milczeniu głową.
-Jest pani rozsądną młodą kobietą.
Uczestniczyła pani w całej aferze. Wie
pani, o co chodzi. Nienawidziła pani
męża. Nie wiem, dlaczego jest pani tak
zaszokowana jego śmiercią... chyba że
ma pani z nią coś wspólnego.
-O czym pan mówi?
-Zabiła go pani?
-Kto, ja?... Na Boga, nie!
Mason skinął głową w kierunku
magnetycznego uchwytu na prawo od
elektrycznej kuchenki. Zwisało z niego ponad
tuzin noży.
-Jednego brakuje - powiedział,
wskazując puste miejsce. - Wszystkie
noże zawieszone są symetrycznie i
równo, ale tu jest przerwa...
-Jeden nóż trzymam w lodówce -
wyjaśniła. - Włożyłam go razem z
chlebem, który kroiłam. Skąd ta nagła
próba przypisania mi morderstwa?
Próbuje pan chronić swojego klienta?
-Nazwijmy to tak: przygotowałem dla
pani próbę generalną, zanim policja
zacznie zadawać pytania. Ile czasu
zajęła pani ta wyprawa na zakupy?
-Jakieś dwie godziny.
-Kupowała pani tylko żywność?
-Zatrzymałam
się
przed
supermarketem, a w drodze do domu
kupiłam warzywa.
-A gdzie spędziła pani resztę czasu?
-Jeździłam po okolicy, oglądając
wystawy.
-Spotkała pani kogoś znajomego?
Potrząsnęła głową.
-Innymi słowy, nie ma pani alibi -
orzekł Mason.
-Jak to, nie mam alibi? Po co mi alibi?
-Niech pani sama odgadnie.
-Ależ powiedział pan, że Loring leży
po drugiej stronie ogrodzenia, w
drugiej części domu...
-Jego ciało znajduje się kilka cali od
drutów. Może przeszedł kilka
chwiejnych kroków, zanim upadł. Mógł
też stać z jednej strony ogrodzenia, pani
mogła zajść go z drugiej, i wepchnąć
mu nóż w plecy. Jest jeszcze jedna
możliwość. Mogła pani wejść do
basenu, zanurkować pod drutem, wejść
do salonu, zakłuć męża nożem i wrócić
tą samą drogą.
-Dobrze, mogłam. Ale to nie znaczy, że
tak zrobiłam.
-Gdzie jest pani kostium kąpielowy?
-Jest dość skąpy. Byłam modelką,
panie Mason, i szczerze mówiąc
uważam, że spora doza naszej tak
zwanej skromności co do ciała wynika
z hipokryzji i brudnych myśli. Jestem
dumna ze swojego ciała. Pewnie mam
w sobie coś z nudystki. Ja...
-To nieważne - przerwał Mason - i
nieważne, jak skąpy jest pani kostium.
Gdzie jest teraz?
-W kabinie prysznicowej koło basenu -
i jest mokry. Wczoraj późnym
popołudniem pływałam i wyprałam go.
Chciałam dziś wywiesić go na słońcu,
żeby wysechł, ale właśnie sobie
uświadomiłam, że o tym zapomniałam.
-Dobrze - powiedział Mason. - Cieszę
się, że panią z tego wyciągnąłem.
Pewnego dnia mi pani podziękuje.
-Z czegóż to pan mnie wyciągnął?
- Z paniki, jaka ogarnęła panią na myśl,
że przepyta panią policja. Teraz proszą
wysprzątać ten bałagan, usunąć potłuczone
szkło i inne śmieci, zanim policjanci zjawią się
tutaj, by zadać pytania. Odzyskała pani
równowagę i tak proszę trzymać.
Mason szybko wypadł z kuchni na
zewnątrz przez pomieszczenie gospodarcze i
boczne drzwi. Wsiadł do swojego wozu. Nikt
nie zauważył, jak jechał żwirowanym
podjazdem do wielkiego słupa osadzonego w
betonie, do którego przymocowano jeden
koniec kolczastych zasieków.
Zostawił samochód na podjeździe,
wbiegł po schodach do domu. Drzwi
wejściowe były otwarte. Miał właśnie przez
nie przejść, kiedy pojawił się umundurowany
policjant wyprowadzający grupką reporterów i
fotografów.
- Znacie reguły tak samo jak ja,
chłopaki - powiedział. - Podamy wam
wszystkie fakty, które będziemy mogli
ujawnić, ale nie możecie pałętać się w środku,
zacierając ślady, i sami dobrze o tym wiecie.
Przede wszystkim nie macie tu nic do roboty.
Poczekacie na zewnątrz, zanim nie skończymy
inspekcji. Możemy udostępnić wam telefon,
ale to wszystko.
Mason przeszedł przez hol, pod arkadą
i zajrzał do salonu. Jeden z policjantów
oddzielał liną miejsce, gdzie leżało ciało
Carsona. Inny przepytywał Morleya Edena,
który na widok adwokata, zawołał:
- Wreszcie jesteś, Mason! Cholera!
Wszędzie cię szukałem. Ten oficer chce
wiedzieć, kto dzwonił, kto odkrył zwłoki, co ty
masz z tym wspólnego i te de. Powiedziałem
mu, że powinien o to wszystko spytać ciebie.
Adwokat wszedł na górę po schodach.
- Dobra - odezwał się suchy głos za
jego plecami. - Masz mi coś do wyjaśnienia,
Peny?
Mason odwrócił się twarzą do
porucznika Tragga, uśmiechającego się
enigmatycznie, jak przystało na
profesjonalistę.
-Kolejne zwłoki? - zapytał porucznik.
-Kolejne zwłoki - odpowiedział
adwokat.
-To staje się twoim zwyczajem.
-To jest także twoim zwyczajem,
prawda?
-Bo to mój zawód - obruszył się Tragg.
- Muszę zajmować się zwłokami.
-Tak jak ja - objaśnił go Mason. - Ale
te nie ja odkryłem, lecz jeden z
dziennikarzy.
- A ty przypadkiem znalazłeś się tu we
właściwym czasie?
-A ja przypadkiem znalazłem się tu we
właściwym czasie.
-Jakże szczęśliwie się złożyło.
Chciałbym, żebyś opowiedział nam o
tym.
- Najpierw powinieneś zerknąć na salon.
Kręciło się tam mnóstwo reporterów.
Tragg zmarszczył brwi, spojrzał na dół
na ciało i powiedział:
-Moi ludzie już się tym zajęli. Na razie
porozmawiam z tobą. O co chodzi z tymi
zasiekami?
-To pomysł sędziego Goodwina. Dom
był elementem sprawy rozwodowej.
Sędzia go podzielił.
-Kto mieszka po tej stronie?
-Morley Eden, dżentelmen, który stoi
obok ciebie.
-Twój klient?
-Mój klient.
-Miło mi pana poznać, panie Eden -
powiedział Tragg. - Dlaczego sądził pan,
że dojdzie tu do morderstwa?
- Wcale tak nie sądziłem - odparł Eden.
- Dlaczego więc uznał pan, że potrzebuje
Perry’ego Masona?
-Właśnie wniosłem sprawę do sądu w
imieniu pana Edena przeciwko
Loringowi Carsonowi. Stąd wzięli się tu
reporterzy - powiedział szybko adwokat.
-Rozumiem. A kim jest Loring Carson?
-To on zbudował ten dom. Sprzedał
także działki, na których stoi budynek,
był stroną winna w sprawie rozwodowej,
a teraz jest nieboszczykiem leżącym tam
na podłodze.
- No, no - rzucił Tragg. - To wyjaśnia
sytuację. A kto mieszka w drugiej części domu?
- Zgodnie z rozporządzeniem sędziego
Goodwina, należy ona do Vivian Carson.
-Zony nieboszczyka?
-Obecnie wdowy - uściślił Mason.
-Przyjmuję poprawkę - Tragg udał, że
kłania się z pokorą. - A wie pan może,
panie Mason, gdzie obecnie przebywa
pani Carson?
-Zakładam, że w swojej części
posiadłości.
-A jak się tam dostać?
-Są dwa sposoby: możesz skoczyć z
trampoliny przy basenie i przepłynąć
pod zasiekami, albo okrążyć
ogrodzenie aż do betonowego słupa na
podjeździe, gdzie zaczyna się płot, i
drugą stroną podjazdu dotrzeć do
bocznych drzwi.
-Można też przeczołgać się pod
drutami? - zapytał Tragg, ściągając
wargi.
-Można też przeczołgać się - zgodził
się Mason - ale byłoby to dość
ryzykowne nawet dla mężczyzny
przeciętnej postury. Te zasieki
zrobiono z pięciu rzędów kolczastego
drutu. Rozciągnięto je tak mocno, jak
tylko pozwalały ludzka pomysłowość i
nowoczesna technika.
-Kobieta o smukłej figurze mogłaby
przecisnąć się pod spodem bez
większych trudności, zwłaszcza gdyby
rozebrała się do... powiedzmy
podstawy. Co, Mason?
-Albo miałaby na sobie bikini -
przyznał prawnik. - Pamiętaj jednak, że
to był twój pomysł, Tragg. Ja tego nie
sugerowałem, ubrałem tylko twoje
podejrzenia w słowa.
-Och, to nie moje podejrzenia, Mason.
Nie moje. Ja tylko sprawdzam różne
możliwości... wyłącznie możliwości. -
Zmarszczył z namysłem brwi, cofnął
się kilka kroków w głąb arkady i
stamtąd obejrzał salon. Jeden z
policjantów pochwycił jego wzrok i
powiedział:
-Lepiej niech pan spojrzy tu,
poruczniku. Widać tu mokrą plamę,
jakby ktoś rozlał trochę wody, może ze
szklanki.
Tragg zaczął schodzić ze schodów,
zatrzymał się i, odwracając się do Masona,
stwierdził:
-Zapewne szczupła kobieta mogłaby
przecisnąć się pod ogrodzeniem,
kobieta w bikini, mokrym bikini.
Bardzo ci dziękuję za tę sugestię,
Perry. Zapamiętam ją.
-To nie była moja sugestia - zaprzeczył
adwokat. - Sam na to wpadłeś.
-Właśnie - Tragg uśmiechnął się. - Ja
na to wpadłem, tylko sugestia była
twoja.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mason wziął Edena pod rękę i
zaciągnął w głąb holu.
-Jak Loring Carson się tu dostał? -
zapytał.
-Sam chciałbym to wiedzieć. Można to
wyjaśnić tylko w jeden sposób: kiedy
budował dom, używał duplikatu
kluczy, żeby wejść do środka i
wykonać prace wykończeniowe.
Przecież postawienie domu i
zawieszenie drzwi to nie wszystko.
Wciąż miał sporo roboty wewnątrz, no
a żaden budowlaniec nie lubi, jak
publika swobodnie wchodzi i wychodzi
z otwartego wnętrza.
-Carson nie oddał ci kluczy, kiedy
wykończył dom?
-Myślałem, że oddał - powiedział dość
zirytowany Eden. - Wręczył mi dwa
komplety, ale pewnie zatrzymał sobie
trzeci.
-Nie wiedziałeś, że zamierza tu
przyjechać?
-Oczywiście, że nie.
-Gdzie dziś byłeś?
-Pojechałem do twojego biura, żeby
podpisać wniosek do sądu. Ciebie nie
było. Przeczytałem wniosek i
podpisałem. Panna Street pełniła rolę
notariusza. Powiedziała, że mam
czekać tu na ciebie o pierwszej i że
przed twoim przyjazdem nie wolno mi
wpuszczać do środka reporterów.
-A co robiłeś potem?
-Wróciłem do swojego biura.
-Co się działo, kiedy tam dotarłeś?
-Mnóstwo dziennikarzy dzwoniło z
pytaniami o oskarżenie, która wniosłeś
do sądu. Wszystkim mówiłem, że o
pierwszej będę w domu, że ty też tam
będziesz i że wówczas złożę
oświadczenie i pozwolę im zrobić
zdjęcia. Powtarzałem, że na razie nie
mam nic do powiedzenia.
-Nie wiedziałeś, że w domu leżą
zwłoki Carsona?
-Jasne, że nie.
-A kiedy widziałeś go ostatni raz?
-Dość dawno temu.
-Carson był w moim biurze. Sporo się
przechwalał, ale sądzę, że chciał przede
wszystkim odwieść mnie od składania w
twoim imieniu oskarżenia o oszustwo.
Powiedział, że jest zaangażowany w
jakieś negocjacje i wytoczony mu proces
postawiłby go w bardzo niekorzystnym
świetle.
Eden zmarszczył brwi. - Domyślałem
się, że negocjował jakiś układ i chciał uniknąć
rozgłosu, dopóki go nie podpisze.
- Domyślasz się, czego dotyczył ten
układ?
Eden potrząsnął głową.
- Facet zachowywał się dość arogancko
– zauważył adwokat. - To pewnie typowe dla
niego. Biorąc pod uwagę, że zamierzałem
wytoczyć mu sprawę o oszustwo, nie chciałem z
nim rozmawiać. Powtarzałem, że powinien
zatrudnić adwokata. Powiedział, że nie ma
żadnego, że może sam ze mną porozmawiać i
zarzucił mi, że przesadzam z zawodową etyką.
Szczerze mówiąc, zmieszałem się. Zachowywał
się przyjacielsko, jakby chciał załatwić sprawę
jak mężczyzna z mężczyzną, a ja musiałem
zająć stanowisko adwokata, który nie będzie
omawiał z nim niczego, dopóki nie wynajmie
sobie prawnika.
-To typowe dla Carsona - stwierdził
Eden. - Umiał naciskać. Kiedy czegoś
chciał, po prostu przyczepiał się jak
rzep.
-Jak on się tu dostał? - zastanawiał się
Mason. - Samochodem?
-Nie wiem. Kiedy przyjechałem, były tu
tylko auta reporterów. Potem przyjechali
inni.
- Jedno jest pewne - orzekł Mason. - Już
stąd nie wyszedł. Albo dotarł tu taksówką, albo
ktoś go przywiózł. Jeśli prawdziwe jest drugie
rozwiązanie, kierowca mógł odjechać.
Przyjechałeś tu prosto ze swojego biura?
-Właściwie nie - odparł Eden. -
Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta
mówiąc, że ma informacje o
nieruchomości, którą chcę kupić.
Powiedziała, że jeśli spotkam się z nią
za pół godziny, powie mi, jak
zaoszczędzić dziesięć tysięcy dolarów i
że weźmie tysiąc jako swój udział.
-Co zrobiłeś?
-Powiedziałem, że spotkam się z nią i
wysłucham, co ma do powiedzenia.
-Kim była?
-Nie podała mi nazwiska. Stwierdziła,
że nie znam jej, ale że będzie w
ciemnozielonym kostiumie z białym
goździkiem w klapie.
-Ciemnozielony kostium - powtórzył z
zastanowieniem Mason. - To przez
niego pomylono Vivian Carson z
Nadine Palmer. Obie miały na sobie
ciemnozielone kostiumy. Dobra, więc
pojechałeś na spotkanie. Rozmawiałeś
z nią?
-Nie. Czekałem pół godziny. Nie
pojawiła się. Mason zmarszczył brwi.
-Więc to opóźniło twój powrót do
domu?
- Można by tak powiedzieć... chociaż
twoja sekretarka powiedziała mi, że miałeś się
z kimś spotkać przed przyjazdem do biura i że
nie muszę się śpieszyć - tak więc dotarłem tu
na pierwszą.
- Nie widziałeś pani Carson, kiedy
przyjechałeś?
- Nie.
- A nie zauważyłeś, czy jej samochód
stał zaparkowany po drugiej stronie domu?
- Nie.
-Mogłeś go nie zauważyć?
-Jasne. Miałem inne sprawy na głowie.
Zresztą mogła go wstawić do garażu.
Jest za ogrodzeniem.
Mason przyjrzał się mu z namysłem.
- Ustalmy dokładnie czas, Eden -
zaproponował. - O której właściwie tu
dotarłeś?
-Nie mam pojęcia - odparł zirytowany
Eden. - Kilka minut przed... może po
pierwszej. Nie rób mi przesłuchania.
-Nie robię - odparł Mason. - Muszę
poznać fakty. A także ustalić, o której
wyszedłeś z biura. Policja zażąda tych
informacji, i to z dokładnością co do
minuty.
-Ja im tego nie powiem - warknął Eden.
- Nie prowadzę interesów ze stoperem
w ręku. Nie wiem, o której wyjechałem
z biura.
-Byłeś sam?
-Tak. Pojechałem w sprawie działki, o
którą toczy się sprawa, poczekałem na
kobietę ubraną na zielono, a po jakiejś
pół godzinie uznałem, że nie mogę
dłużej czekać, więc pojechałem prosto
tutaj.
-Zauważyłeś nóż tkwiący w plecach
Carsona?
-Tak.
-Widziałeś go wcześniej?
-Chyba tak.
-Gdzie?
-Zdaje mi się, że to nóż od kompletu, a
raczej duplikat noża od kompletu, który
dał mi Carson.
-Carson podarował ci noże? - zdziwił
się Mason.
-Tak. Kiedy skończył dom, wręczyłem
mu czek z ostatnią wypłatą, a on
powiedział, że ma dla mnie drobny
prezent - umocował magnetyczny
wieszak na noże przy kuchence. Dał mi
cały komplet, od małych nożyków po
noże do krojenia chleba, pieczeni i nóż
do wszystkiego z drewnianą rączką.
Chyba równocześnie kupił taki sam
zestaw dla siebie. Jeden z tych noży
przypomina ten tkwiący w ciele.
-Nie wiesz jednak, czy pochodzi on z
zestawu, jaki sprezentował ci Carson?
-Na Boga, nie wiem. Co ty sugerujesz?
Widziałem ciało Carsona. Pewnie ty
zobaczyłeś je wcześniej. Starałem się
nie podchodzić blisko, tylko tyle, żeby
upewnić się, że to rzeczywiście Carson.
Potem dziennikarze zarzucili mnie
pytaniami. Chyba nie powinni robić
tyle zamieszania?
-Nie powinni - zgodził się Mason - i nie
złość się na mnie, że próbuję ustalić
twoją wersję zdarzeń. Policja będzie
chciała wiedzieć wszystko o tym, co
robiłeś. Ustalą, z ilu godzin potrafisz
się wyspowiadać. Zapytają o nazwiska
świadków, którzy mogliby potwierdzić,
że cię widzieli.
-Ale ja nie mogę im podać nazwisk
świadków. O ile godzin im chodzi? To
znaczy, o jak długi czas będą mnie
pytać?
-To zależy od godziny śmierci, jaką
ustali lekarz sądowy, który
przeprowadzi sekcję zwłok.
-Będą więc musieli uwierzyć mi na
słowo - orzekł Eden.
-Nie uwierzą w ani jedno twoje słowo -
uzmysłowił mu Mason.
Wszedł pod arkadę wiodącą do salonu,
gdzie Tragg czołgał się na kolanach,
przechylając głowę, by zbadać refleksy
światła, jakie odbijały się w kałużach wody.
-Będę panu jeszcze potrzebny,
poruczniku? - zapytał.
-Czy będziesz mi potrzebny -
powtórzył Tragg. - Nie wygłupiaj się,
jeszcze z tobą nie zacząłem. I nie
pozwól Edenowi się oddalać. Z nim też
jeszcze nie zacząłem.
-A co robisz teraz? - zaciekawił się
adwokat.
-W tej chwili próbuję odkryć
pochodzenie wody na podłodze.
Myślisz, że to mogą być roztopione
kostki lodu?
-Co by znaczyło, że Carson popijał w
chwili śmierci drinka?
-Właśnie.
-Tego nie wiem. Ale może chciałbyś
rozważyć pewną sugestię?
- No?
- Jak poprzednio wspomniałem,
stosunkowo łatwo można przedostać się z
jednej strony ogrodzenia na drugą basenem.
Druty biegną wzdłuż powierzchni basenu, ale
nie pod wodą. Ktoś mógł zanurkować pod nim
i wypłynąć po drugiej stronie.
-Myślisz, że ta woda pochodzi z
basenu?
-Jest taka szansa - potwierdził Mason. -
Zapewne woda w basenie jest
chlorowana o wiele bardziej niż woda
pitna. Gdybyś zdobył jakieś małe
buteleczki i pozbierał tę wodę, zanim
wyparuje...
Tragg zwrócił się do jednego z
policjantów:
- Kiedy Mason zaczyna z tobą
współpracować, z całą pewnością coś knuje.
Właśnie miałem zaproponować, byśmy wzięli
tę wodę do analizy chemicznej, a Mason, rzecz
jasna, zauważył, że przyglądam się kałużom i
zgadując, co mam na myśli, zasugerował rzecz
bardzo konstruktywną.
Porucznik podniósł się, otrzepał kolana
i dłonie, i zażądał:
- Połączcie się z kwaterą główną przez
radio. Niech dyżurny wyśle tu wóz ze
sterylnymi probówkami i pipetami. Chcę
zebrać maksymalną ilość wody, zanim
wyparuje.
Policjant skinął głową i wybiegł do
policyjnego samochodu, gdzie było radio.
Tymczasem Tragg zwrócił się do
Morleya Edena:
- W jaki sposób Carson wszedł do tego
domu? Nie zostawia pan otwartych drzwi?
Eden potrząsnął przecząco głową. - Jest
jeszcze jedna rzecz, o której chciałbym
napomknąć - wtrącił się Mason.
-Mów - polecił Tragg. - Zapomniałem,
kto zalecał lękać się Greków
przynoszących dary, ale o ile
pamiętam, ostatecznie je wzięto. Ja
również przyjmę wszystkie ustne
podarunki, jakie masz dla mnie, ale nie
lekceważ faktu, że każda twoja kolejna
sugestia zwiększa moje podejrzenia.
-Nic nie szkodzi - stwierdził Mason. -
Teraz po prostu zbierzemy fakty, a
sprawdzić możemy je potem.
-To, oczywiście, poważna rzecz w
wydziale zabójstw: zbieranie faktów.
Co znowu chcesz zasugerować?
-Wydaje mi się - zaczął Mason - że
odkryjesz, iż Carson miał komplet
kluczy do domu. Jak wiesz, to on go
zbudował, a następnie sprzedał
Morleyowi Edenowi. Najpierw
sprzedał działki, potem zawarł kontrakt
na budowę domu, płatny w ratach.
-Rozumiem. Cóż, normalnie nie
wyjmujemy niczego z kieszeni
nieboszczyka, zanim nie zjawi się ktoś
z biura koronera, ale w tej sytuacji
największą wagę odgrywa czas.
Przejrzyjcie mu kieszenie, panowie,
tylko spiszcie wszystko, co znajdziecie.
Lada chwila powinien tu dotrzeć
policyjny fotograf i ludzie koronera. A
zwracając się do Edena:
-Mógłbym pana prosić o prześcieradło
lub poszewkę na poduszkę - coś, co
moglibyśmy rozłożyć na podłodze i
poskładać tam rzeczy wyjęte z kieszeni
nieboszczyka?
-Zaraz przyniosę.
-Wspaniale.
Tragg odszedł kilka kroków od ciała,
mierząc je zmartwionym wzrokiem.
-Coś pana martwi, poruczniku? -
zapytał Mason.
-Wiele rzeczy mnie martwi - odparł
policjant. - Spójrz na rękawy jego
koszuli. Droga rzecz, i te francuskie
mankiety! Kamienie w spinkach
pokryto czarną emalią, ale widać, że są
diamentowe. Zjawił się Eden z
poszewką na poduszkę.
-Jedna wystarczy, poruczniku?
-Wystarczy.
Tragg ukląkł obok ciała i zaczął
opróżniać kieszenie zmarłego.
- No, no - rzucił, otworzywszy
książeczkę z czekami podróżnymi. - Pięć
tysięcy w czekach po sto dolarów na nazwisko
A.B.L. Seymour. Wygląda na to, że
wykorzystywał dla własnych celów inne
nazwisko. Może chodziło o zmylenie urzędu
podatkowego. Może uwił gdzieś miłosne
gniazdko i musiał znosić komplikacje
związane z podwójnym życiem. A teraz portfel
- ciągnął. - Banknoty po
tysiąc dolarów, w liczbie piętnastu. W
kieszeni na biodrze ma portfel ze
studolarowymi
banknotami.
Można
powiedzieć, że dobrze się wyposażył.
Zobaczmy. Interesują cię klucze... Oto i klucze.
Tragg wyciągnął skórzany futerał:
- Gdyby zechciał pan podejść tu, panie
Eden, ze swoimi kluczami - powiedział. -
Porównam je z tymi Carsona i sprawdzę, czy
zatrzymał sobie, jak pan sugerował, jeden
komplet do tego domu. Och, przepraszam, ta
sugestia nie pochodziła od pana, ale od
Perry’ego Masona. To, rzecz jasna, żadna
różnica, oceniając rzecz pod jednym kątem,
jednak pod drugim ogromna. Odkryłem już, ze
sugestie pochodzące od pana Masona są niemal
zawsze słuszne. Często jednak raczej gmatwają
sprawy niż je wyjaśniają - przynajmniej na
pewien czas.
Morley Eden wyciągnął swoje klucze.
- Zobaczmy... - rzucił Tragg. - To klucz
do... do czego? Drzwi frontowych?
- Tak.
- Jakiś klucz został usunięty z
pańskiego futerału. Tu jest puste miejsce. Wie
pan coś o tym?
Eden spojrzał z zakłopotaniem na
Perry’ego Masona.
-Przesyła pan sygnały paniki swojemu
adwokatowi? - spytał Tragg. - A więc
to puste miejsce ma jakieś znaczenie.
Może najpierw się tym zajmiemy, panie
Eden, jeśli pan pozwoli. I jeśli pana
adwokat pozwoli.
-Ależ proszę - powiedział Mason. - To
ja prosiłem pana Edena o klucz do
drugiej części domu. Wypiął go
pośpiesznie z futerału i oddał mi. W
tego typu futerale łatwiej jest nacisnąć
dźwignię i zdjąć klucz razem z kółkiem
niż sam klucz.
- Rozumiem - stwierdził wolno Tragg. -
A do jakich drzwi pasował klucz, który
usunięto z futerału i wręczono panu, panie
Mason?
-Do drzwi po drugiej stronie domu. To
znaczy, do bocznych drzwi.
-Po drugiej stronie domu - tej, która
przyznano pani Carson?
- Tak.
- Gdyby był pan tak uprzejmy i wyjął
ten klucz, Mason, porównam go z kompletem
Carsona i sprawdzę, czy zostawił sobie klucze
do obu części domu.
Mason podał mu klucz.
- Dziękuję - rzekł z przesadną
uprzejmością policjant. - Wybaczcie mi
panowie, że tak sobie skaczę z tematu na
temat. Po prostu głośno myślę. Zastanawiam
się, czy nie wpadliście we własną pułapkę.
Kiedy zasugerowałeś, Mason, że być może
Carson miał klucze do domu i mógł wejść tu o
dowolnej porze, przeoczyłeś możliwość, że
poproszę Edena o jego klucze, żeby porównać
oba komplety. Oczywiście, kiedy wyjął swój
futerał, natychmiast odkryłem puste miejsce, a
ty musiałeś oddać brakujący klucz. Ale to
nieważne. Zakładam, że w drugiej części domu
nie ma obecnie nikogo?
- Mieszka tam pani Carson -
powiedział Eden.
Tragg bystrym wzrokiem porównał
klucze wyjęte z kieszeni Carsona z kompletem
Edena.
-Po co Masonowi klucz od drzwi pani
Carson?
-Nie wiem - odparł Eden.
-Tak właśnie sądziłem - przyznał
Tragg. - Mason rzadko zwierza się
komukolwiek ze swoich planów, a
najrzadziej swoim klientom. Bez
wątpienia uznał, że jest w stanie bronić
pańskich interesów. Może jednak
będzie na tyle łaskaw, by nam to
wyjaśnić.
-Chciałem sprawdzić, czy w tamtej
części domu, nie ma mordercy -
wyjaśnił Mason.
-Ależ jesteś dzielny!
-No, nie wiem - zaczął ostrożnie
Mason. - Morderstwo popełniono za
pomocą noża. A kiedy morderca użyje
noża, nie ma już broni. To nie pistolet,
z którego można wystrzelić kilka kul.
- Rzeczywiście, bardzo logiczne -
zgodził się Tragg.
- A może pomyślałeś, że mordercą jest
kobieta? Miło, gdy cywile uzurpują sobie
prawa policji, choć czasem jest to dość
kłopotliwe. Ty naprawdę lubisz gmatwać
dowody. Teraz, jeśli pozwolisz, pójdziemy
razem na drugą stronę domu i sprawdzimy,
czego tam szukałeś.
-Zapewne teraz znajdziesz tam panią
Carson - powiedział Mason.
-Och, tak uważasz? Słówko „teraz”
oznacza zapewne, że nie było jej, kiedy
poszedłeś tam poprzednio.
-Zgadza się. Była na zakupach.
-No, no dowiadujemy się coraz więcej
nowych rzeczy
- ucieszył się Tragg. - Pójdziemy teraz
porozmawiać z panią Carson, zanim będzie
miała szansę dłużej zastanowić się nad
instrukcjami, jakich niewątpliwie udzielił jej
Perry Mason.
Tragg zwrócił się do jednego z
policjantów:
- Zbierzecie wodę z podłogi, każdą
kropelkę. Kiedy nadjedzie wóz policyjny ze
sterylnymi probówkami i pipetami, macie się z
nimi obchodzić ostrożnie. Najpierw
wyciągniecie korek z fiolki. Potem weźmiecie
pipetę i wsadzicie do kałuży. - Ostrożnie
zaczniecie ssać z drugiego końca. W ten
sposób ciecz przedostanie się do środka. Nie
może dotrzeć zbyt wysoko, bo zmiesza się ze
śliną. Potem wyjmiecie pipetę z kałuży,
wsadzicie jednym końcem do probówki i
będziecie delikatnie dmuchać, aż zawartość
przeleje się do fiolki. Powtarzajcie tę
czynność, dopóki nie osuszycie obu kałuż.
Kiedy dotrą tu ludzie koronera, przekażcie im,
że bardzo chciałbym poznać dokładny czas
śmierci. Chcę znać wszystkie fakty:
pośmiertne zesztywnienie, temperaturę ciała.
Niech sprawdzą, kiedy ofiara zjadła ostatni
posiłek, zawartość żołądka i jelita grubego. W
skrócie, zbierzcie dla mnie wszystkie
szczegóły. Zwrócił się do Masona.
-Myślę, że pójdziemy teraz złożyć
wizytę pani Carson. Pozwolę panu
dokonać prezentacji, a potem będę
wdzięczny, jeżeli powstrzyma się pan
od wtrącania się do rozmowy, póki nie
o to, co pan robił. Idziemy?
-Wyjdziemy od frontu, wzdłuż
podjazdu i dookoła betonowego słupa,
do którego przymocowano kolczaste
zasieki - powiedział Mason.
-Nie możemy po prostu obejść basenu?
- zapytał Tragg.
-Nie. To stanowczo za daleko. Druty
przecinają patio, powierzchnię wody,
taras po drugiej stronie, potem biegną
w dół wzgórza co najmniej przez
dwieście stóp.
-Kiedy postawiła zasieki, zrobiła to
naprawdę dobrze - ocenił Tragg.
-Mam powody wierzyć, że ogrodzenie
ustawiono po to, by maksymalnie
zdenerwować pana Morleya - rzucił
Mason.
-I chyba się to udało - stwierdził Tragg.
- Nie wyobrażam sobie nikogo, kto
wytrzymałby w domu, przez którego
środek biegnie solidne, kolczaste
ogrodzenie. No, ale chodźmy, Mason,
nie marnujmy czasu. Mam wrażenie, że
każde opóźnienie jest ci na rękę. Co
powiedziałeś pani Carson?
-Powiedziałem, że jej mąż został
zamordowany.
-Doprawdy? To bardzo źle. Wiesz
przecież, że policja lubi jako pierwsza
przekazywać takie informacje.
Okazane zdziwienie, żal czy inne
emocje świadczą o tym, jak dana osoba
przyjęła wieści. W ten sposób
zdobywamy niekiedy bardzo cenne
wskazówki.
-Przykro mi - powiedział Mason. -
Uznałem, że powinna wiedzieć.
-I postanowiłeś, że będziesz
jednoosobowym komitetem, który jej to
powie?
-Nie - zaprzeczył Mason. - Poszedłem
sprawdzić, czy nie ukrył się tam
morderca, a ona weszła i... cóż,
zaskoczyła mnie.
-Zaskoczyła, co? A co takiego robiłeś?
-Zamierzałem się właśnie rozejrzeć.
Nie, przypomniałem sobie, że
korzystałem wtedy z telefonu.
-Korzystałeś z telefonu? A to ciekawe.
Zobaczmy. Reporterzy byli tutaj.
Najwyraźniej przyjechali, żeby opisać
sprawę o oszustwo dotyczące domu
podzielonego kolczastymi zasiekami.
Kiedy zobaczyli trupa, to była atrakcja,
która pozwoliłaby im zadziwić świat.
Na pewno przez chwilę fotoreporterzy
biegali wszędzie dookoła, a potem
dziennikarze popędzili do telefonu i
zajęli każdy aparat w polu widzenia.
Potrzebowałeś telefonu z własnych
powodów, a wszystkie dostępne już
zajęto. Ciekawe - dodał po chwili - czy
pani Carson słyszała jakąś część twojej
rozmowy.
-Będziesz musiał ją zapytać.
-Na pewno to zrobię - obiecał Tragg, a
oczy mu rozbłysły. - Dopilnuj, bym o
tym nie zapomniał, Mason. Jeśli
przeoczę tę kwestię, przypomnij mi,
dobrze? No, przejdziemy się do pani
Carson.
-Czy jakiś klucz z kompletu Carsona
pasuje do drzwi w tym domu? - spytał
adwokat.
-Nie powiem ci, dopóki ich nie
wypróbuję - odparł Tragg - ale kilka
wygląda identycznie. Myślę, że
naprawdę zostawił sobie jeden komplet.
Jednak dokładny test zrobimy później.
A teraz, jeżeli pozwolisz, bardzo bym
chciał, żebyś przedstawił mnie pani
Carson.
Wziął Masona pod łokieć i obaj
równym krokiem podeszli do drzwi.
- Musimy obejść cały płot? - zapytał
Tragg.
-Tak jest - potwierdził adwokat.
-Wobec tego lepiej weźmy samochód.
Jakiś blokuje podjazd. Czy
przypadkiem nie twój, Mason?
-Mój.
Tragg przytrzymał otwarte drzwi wozu.
Grupka reporterów pilnowana przez jednego z
policjantów natychmiast ruszyła do przodu.
-Kiedy będziemy mogli z panem
porozmawiać, poruczniku? - zawołał
jeden z mężczyzn.
-Wkrótce - zapewnił go Tragg. - Ale
muszę was prosić o cierpliwość.
Porobiliście już zdjęcia i
zadzwoniliście do redakcji. Podam
wam nowinki, jak tylko jakieś będą -
jeżeli tylko nie zakłóci to przebiegu
śledztwa, oczywiście.
-Czegoś się pan już domyśla? - zapytał
ktoś.
-W tej chwili nie zamierzam udzielać
wywiadu - odparł porucznik.
-Dokąd zabiera pan Masona? Co się
stało?
-Jedźmy stąd, Mason - rzucił po cichu
Tragg. - Włącz silnik. Ruszajmy.
Prawnik uruchomił samochód. Tragg
uspokajająco pomachał dłonią w stronę
dziennikarzy.
- Musicie zaczekać tu kilka minut,
chłopcy - powiedział. - Nie chcemy, żebyście
zniszczyli ślady.
Objechali płot do słupa i ruszyli drugą
stroną podjazdu.
-Te zasieki są naprawdę niewygodne,
co? - rzucił Tragg.
-Bardzo.
-Gdyby nie dwa podjazdy, jeden do
głównych drzwi i jeden do bocznych,
byłoby to bardzo irytujące.
-Myślę, że jest wystarczająco irytujące
i teraz - stwierdził Mason.
-Tak, na pewno. Korzystałeś z klucza
do bocznych drzwi?
-Tak.
-Miałeś pozwolenie od właściciela?
-Miałem. Morley Eden jest
właścicielem.
-To kwestia sporna. Chyba wydano
jakieś rozporządzenie?
-Tymczasowe, a nie ostateczne. Istnieje
poza tym prawo apelacji. Wolę
wyciągać wnioski na podstawie
wszystkich faktów.
-Hmm... odpowiadasz jak prawnik.
Mason zatrzymał samochód przed
bocznymi drzwiami.
-Wydano chyba zakaz wchodzenia na
ten teren? - zapytał Tragg.
-Złamałem go. Co do tego nie ma
wątpliwości. Jednakże jest to sprawa
pomiędzy mną a sędzią Goodwinem.
-Rozumiem. Po prostu ustalam fakty.
Teraz, jeśli pozwolisz, wypróbujemy
najpierw ten klucz. Chcę sprawdzić
twoją historyjkę. Nie chodzi o to, że
wątpię w twoje słowa, ale może będę
musiał zeznawać w sądzie, a obaj
wiemy, że potrafisz zniszczyć świadka
w krzyżowym ogniu pytań.
Nie przerywając rozmowy, Tragg
wsadził klucz do zamka, który odskoczył.
Porucznik otworzył drzwi, zamknął i nacisnął
dzwonek.
Wewnątrz domu zabrzmiał gong. Kilka
chwil później otworzyła im Vivian Carson.
- To porucznik Tragg z wydziału
zabójstw - przedstawił swojego towarzysza
Mason. - Chciałby...
Tragg wepchnął się między adwokata a
kobietę:
-Chciałbym zadać kilka pytań -
dokończył z zachęcającym uśmiechem.
- Muszę ostrzec, że cokolwiek pani
powie, może zostać użyte przeciwko
pani oraz że nie musi pani odpowiadać
na pytania w nieobecności swojego
adwokata. Jednak zapewniam panią,
pani Carson, że współczujemy pani i
zamierzamy sprawić jak najmniej
kłopotu. Gdzie była pani w czasie, gdy
popełniono morderstwo?
-Nie wiem - odparła, patrząc mu prosto
w oczy - ponieważ nie wiem, kiedy
popełniono morderstwo.
-Zgadza się. To bardzo dobra
odpowiedź. Można by niemal
przypuścić, że podsunął ją pani Perry
Mason. - Jeżeli pani pozwoli,
przejdziemy do pani części salonu. A
przy okazji, jak podzielono dom?
-Ogrodzenie przecina salon. Większość
pokoju znalazła się po mojej stronie,
gdyż tu jest jadalnia. Mam także
pomieszczenie gospodarcze, kuchnię,
prysznic i przebieralnie przy basenie
oraz pomieszczenie dla służby. Tam
mieszkam.
-Ma pani kuchnię?
-Tak.
-Możemy tam zajrzeć?
Poprowadziła ich, ale Tragg zatrzymał
się raptownie i przyjrzał wywoskowanym
kafelkom przy wejściu.
-Proszę o wybaczenie - powiedział - ale
jest tu miejsce, które nie błyszczy się
tak jak reszta podłogi. Czy coś tu
rozlano?
-Weszłam do domu z torbami
zakupów. Pan Mason powiadomił mnie
o śmierci męża i upuściłam zakupy.
Torby były ciężkie, a mnie nagle
opuściły siły.
-Rozumiem. I co się stało?
-Rozdarł się karton z mlekiem i stłukła
butelka z sosem do sałatek. Wytarłam
plamę.
-W porządku. A gdzie wtedy stał
Mason?
-Przy telefonie.
-Co robił?
-Dzwonił do kogoś.
-Słyszała pani rozmowę?
-Częściowo, choć może i wszystko.
-Co mówił? Bardzo ciekawi mnie,
dlaczego pan Mason uznał, że tak
bardzo potrzebuje telefonu, że aż
złamał sądowy nakaz. W końcu, jak
pani
wie,
adwokat
jest
przedstawicielem prawa i powinien
popierać decyzje sądu. Co takiego
mówił?
-Dawał komuś instrukcje. Chciał, żeby
kogoś śledzono.
-Usłyszała pani nazwisko osoby, która
miała być śledzona?
-To Nadine Palmer.
Tragg natychmiast wyjął z kieszeni
notes i pospiesznie coś zapisał.
-Nadine Palmer - powtórzył. - Wie pani,
kto to?
-To kobieta, którą śledził detektyw
mojego męża i przyłapał na romansie.
-No, no. A Peny Mason zadzwonił do
kogoś, żeby ją śledził.
-Tak. Powiedział, że mają „dać jej
ogon”. Dokładnie pamiętam to
wyrażenie.
-Tak, ogon. Czy padło nazwisko osoby,
z którą rozmawiał?
-Nie, chyba nie.
-A może imię? - podsunął Tragg. - Na
przykład... Paul?
-Tak, to było to imię! Teraz sobie
przypominam. Mówił do niego: Paul.
Właśnie wtedy weszłam do domu.
-A co stało się potem?
-Pan Mason musiał wyczuć moją
obecność i obejrzał się. Przywitałam go
z sarkazmem i zaprosiłam, by rozgościł
się i poczęstował wszystkim, na co ma
ochotę.
-A ten sarkazm, zgaduję, spłynął po
Masonie jak woda po kaczce. Ale co
powiedział? Co zrobił z telefonem?
-Po prostu odłożył słuchawkę i
powiedział, że mój mąż został
zamordowany.
-A pani upuściła torby z zakupami?
-Tak.
-Podniosła je pani?
-Tak.
-I gdzie je pani postawiła?
-W kuchni.
- Więc jeśli pani pozwoli, zajrzymy tam
– zaproponował porucznik. - A przy okazji,
gdzie robiła pani zakupy?
-W supermarkecie.
-Tym pod szczytem wzgórza?
-Nie, tamten jest dość mały. Mówiłam
o supermarkecie.
-Którym?
-W Hollywood.
-Ma pani wyciąg z kasy?
-Tak.
- Dobrze. Zwykle się je numeruje.
Możemy sprawdzić godzinę, o której tam pani
była, sprawdzając numer na pani rachunku z
numerem w kasie. Proszę zaprowadzić nas
teraz do kuchni.
Vivian Carson wskazała drogę.
Wzrok Tragga przyciągnął stos
zakupów obok zlewozmywaka.
- Cztery torby - powiedział. - Cztery
wielkie torby.
- Tak.
-Zastanówmy się. Skoro Mason był w
domu, kiedy pani przyjechała, i skoro
upuściła pani dwie torby z zakupami,
musiały gdzieś być dwie następne.
Więc wróciła pani do samochodu po
resztę sprawunków...
-Pan Mason je przyniósł.
-Och. Powinienem odgadnąć, że się o
to zatroszczył. A gdzie pani była, kiedy
on wnosił zakupy? Może przypadkiem
weszła pani do salonu lub uchyliła
drzwi, by zajrzeć, co tam się dzieje?
-Nie. Załamałam się. Kiedy wrócił pan
Mason, siedziałam na krześle.
Wzrok Tragga, wędrujący po kuchni,
zatrzymał się na wieszaku na noże.
- A to ciekawe - powiedział. - Noże
wszelkiego rodzaju zawieszone na
magnetycznym wieszaku. A my mamy
morderstwo popełnione za pomocą noża...
Pozwoli pani, pani Carson, że to zbadam.
Podszedł do wieszaka.
-Widzi pan, że wszystkie są na miejscu.
-Tak, rzeczywiście. Przynajmniej tak
się wydaje - zgodził się Tragg. - Wiszą
w równych odstępach... A to co?
Wyciągnął rękę i odczepił rzeźnicki
nóż z drewnianą rączką.
-To jeden z noży.
-Naprawdę? - Tragg z namysłem
obracał przedmiot w dłoniach. - Zgoda,
to jest nóż, ale nie wygląda na
używany. Na ostrzu widać wypisaną
kredą cenę: trzy dolary i dwadzieścia
centów.
-Przecież wie pan, poruczniku, że
dopiero się tu wprowadziłam. Nie
zadomowiłam się jeszcze i...
-Ale mieszka tu już pani od... od kiedy?
-Od niedzieli. Wprowadziłam się w
niedzielę. W sobotę po południu
postawiono ogrodzenie, a ja
wprowadziłam się w niedzielę rano.
- I przez tyle czasu nie miała pani
okazji zerknąć na noże? - rzucił
powątpiewająco Tragg. - A czy przypadkiem,
będąc na zakupach, nie kupiła pani noża, który
zastąpiłby ten tkwiący w plecach pani męża?
Vivian zaczęła coś mówić, potem nagle
urwała i zająknęła się:
- Ja... ja...
Mason wszedł jej gładko w słowo:
- Pani nie musi odpowiadać na pytania
porucznika Tragga. Wie pani o tym, pani
Carson.
Tragg spojrzał na prawnika ze sporą
dozą niechęci:
-A my nie musimy znosić pańskiego
towarzystwa, panie Mason - stwierdził.
- Przedstawiłeś nas sobie i spełniłeś już
swoją rolę. Nie musisz się tu dłużej
kręcić. Pani Carson i ja doskonale
poradzimy sobie sami.
-To dom pani Carson - zauważył
adwokat. - Myślę, że ma prawo
zdecydować, kogo chce tu gościć.
-Nie tak mówiłeś chwilę temu -
przypomniał mu Tragg.
- Stwierdziłeś, że dom należy do Edena
i, o ile pamiętam, wydano sadowy zakaz
wkraczania na ten teren. Jako przedstawiciel
prawa mogę cię stąd wyrzucić siłą. Nie
chciałbyś chyba stawiać oporu policji? Poza
tym mogę zawieźć panią Carson na posterunek
i tam ją przepytać, a ty dobrze o tym wiesz,
Mason. Nie pozwolę, byśmy utknęli w
miejscu. Proszę, wróć do wyjścia i usuń się
stąd bocznymi drzwiami. Możesz wsiąść do
swojego wozu, wrócić do części domu
należącej do Edena i tam na mnie zaczekać.
Ruszaj w drogę, mecenasie.
Mason ukłonił się:
-Z powodu sądowego nakazu i
ponieważ pani Carson nie musi składać
w tej chwili żadnych orzeczeń, wyjdę z
ochotą.
-I zaczekasz u Edena, dopóki tam nie
dotrę - przypomniał mu Tragg.
-Zaczekam - odpowiedział. Pochwycił
spojrzenie Vivian Carson i
ostrzegawczo zmarszczył brwi.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Dwadzieścia minut później porucznik
wrócił do części domu przyznanej Edenowi.
Znalazł właściciela i Masona w salonie.
-Jak tam rozmowa z panią Carson? -
zapytał adwokat.
-Niezbyt satysfakcjonująca, i to dzięki
tobie - odparł Tragg. - Jednak
powiedziała mi kilka rzeczy. Udzieliła
więcej informacji, niż zdaje sobie z tego
sprawę.
-Rozumiem.
Może
chciałbyś
dowiedzieć się jeszcze czegoś ode
mnie?
-Chyba nie - odparł Tragg. - Boję się
twoich podarunków. Ale mów.
-Chciałbym zwrócić twoją uwagę na
fakt - zaczął Mason - że rękawy koszuli
Carsona są mokre do wysokości łokci,
natomiast rękawy marynarki pozostały
suche. Tylko podszewka jest wilgotna,
prawdopodobnie nasiąkła wodą z
koszuli.
-A skąd to wszystko wiesz?
-Wiem, bo powiedział mi jeden z
dziennikarzy.
-Chciałeś zwrócić na to moją uwagę. Co
to według ciebie oznacza?
- Mamy basen i faceta w koszuli mokrej
do łokci. Sądzę, że obie rzeczy się łączą.
- Dobrze. Rozejrzymy się.
Tragg ruszył w stronę basenu, potem
odwrócił się i stwierdził, że Mason i Eden idą
tuż za nim.
-Chyba poradzę sobie bez waszej
pomocy - powiedział.
-Potrzebuje mnie mój klient, aby śledzić
twoje odkrycia.
-Życzenia twojego klienta nic mnie nie
obchodzą.
-Dobrze zatem. Powiem więc tak: masz
nakaz rewizji?
-Nie potrzebuję nakazu rewizji.
Popełniono tu morderstwo i mogę
szukać dowodów.
-Zgadza się. Możesz też trzymać z dala
wszystkich, którzy mogliby zniszczyć
lub usunąć dowody, ale kiedy
odchodzisz z miejsca zbrodni i
zaczynasz szperać po domu bez nakazu
rewizji, prawny przedstawiciel
właściciela domu ma prawo...
-Dobra, dobra - przerwał zirytowany
policjant. - Nie zamierzam się z tobą
sprzeczać. Chodźcie, ale nie
przeszkadzajcie mi i nie próbujcie
ukryć ani zniszczyć dowodów.
Wyszedł nad basen, przesunął
wzrokiem po kolczastym ogrodzeniu
rozpiętym ciasno nad powierzchnią wody i
biegnącym przez patio.
- Solidna robota - ocenił. - I sprytna.
Mason skinął głową.
- Trzeba by zanurkować, żeby
przedostać się pod drutami - ciągnął Tragg. -
Rozciągnięto je tak mocno i blisko siebie, że
nikt nie zmieściłby się między nimi, No
dobrze, rozejrzyjmy się.
Zdjął marynarkę, podwinął rękaw
koszuli i na czworaka ruszył skrajem basenu,
zanurzywszy prawą rękę w wodzie, by
sprawdzić każdy kafelek do głębokości łokcia.
-Jak sądzisz Mason, co tu znajdę,? -
zapytał.
-Nie wiem. Uznałem, że te mokre
rękawy są dość znaczące.
-Oczywiście, że są znaczące - rzucił
Tragg, czołgając się wzdłuż basenu.
W drzwiach po drugiej stronie domu
stanęła Vivian Carson.
- Czy mogę wiedzieć, czego pan szuka?
- zapytała.
- Dowodów - odparł uprzejmie Tragg.
Okrążył cały basen po jednej stronie
drutów.
- Tu chyba nic nie ma - stwierdził. -
Zbadamy drugą stronę, chociaż nie wiem,
Mason, do czego zmierzasz. Pani Carson,
zechciałaby pani postawić krzesło po swojej
stronie ogrodzenia? - zapytał. - Ja postawię
krzesło z tej strony... Bardzo pani dziękuję.
Dzięki temu zakończę inspekcję, nie
obchodząc całego płotu dookoła.
Eden przyniósł krzesło z prostym
oparciem i postawił je przy drutach. Pani
Carson przyniosła podobne. Tragg wszedł na
krzesło, przełożył nogę nad drutami i przeszedł
na drugą stronę. Tam zakończył inspekcję
basenu.
- Nic nie znalazłem - oświadczył ze
zdziwieniem.
Mason wskazał na betonowe schodki w
płytszej części basenu.
-A sprawdził pan tam, poruczniku?
-Macałem ręką wszędzie wokół.
- I z tyłu? Z tej strony widzę, że chyba
pierwszy stopień nie przylega ściśle do
podłogi.
-I co z tego?
-W typowych basenach... - zaczął
Mason.
-Dobra, rozumiem - przerwał
niecierpliwie policjant i ponownie
opadł na kolana.
-Zanim z tym skończę, pewnie zupełnie
zniszczę sobie portki - rzucił. - Ja...
Miałeś rację, Mason. Między górnym
stopniem a obramowaniem basenu jest
szpara. Mogę w nią wsadzić palec. Ale
to nic nie znaczy.
-Nie? - zapytał Mason.
-Czekaj chwilę. Czekaj... Jest tu jakiś
pierścień.
-Jaki?
-Metalowy, przyczepiony do jakiegoś
kabla, pociągnę za niego i... - Tragg
oparł się jedną ręką a drugą pociągnął
kółko. - Rusza się - zawołał. - Biegnie
od niego jakiś kabel. To... No, no, kto
by pomyślał. Kto by pomyślał?!
Około dziesięć stóp od basenu
podniosła się płytka na zawiasie, odsłaniając
kwadratowy schowek.
Tragg puścił pierścień i skoczył na
równe nogi.
- A więc to tak - powiedział. - Tajny
sejf. Zajrzyjmy, co jest w środku.
- Zostań tu - rzucił Mason do Edena i
wspiąwszy się na krzesło przeszedł na drugą
stronę ogrodzenia. Pośpiesznie dołączył do
policjanta. Obaj zajrzeli do wyłożonej stalową
płytką skrytki. Była szerokości około
osiemnastu cali, głęboka na jakieś dwie stopy.
- Ani źdźbła w środku - stwierdził
Tragg.
Stojąca za nimi Vivian Carson zajrzała
do ciemnego wnętrza schowka i zapytała:
-A co to takiego, u licha? Tragg
podniósł wzrok.
-Zakładałem, że pani nam to wyjaśni.
Potrząsnęła głową.
-Pierwszy raz to widzę.
Tragg zmarszczył brwi, aż zbiegły się
w jedną linię.
-Carson zbudował ten dom? - zapytał.
-O ile wiem - potwierdził adwokat.
-A basen?
-Dom, basen, patio i resztę.
-A więc to tak! - wykrzyknęła Vivian. -
To tu chował pieniądze.
-Jakie pieniądze? - zaciekawił się
porucznik.
-Tak namieszał w dokumentach, że nie
można było odkryć żadnych pieniędzy,
które do niego należały - powiedziała
bez tchu. - Sędzia Goodwin wiedział,
że mój mąż ukrywa swoje dochody i
próbował zmusić go, by je ujawnił.
Przepytywał go dokładnie, czy ma
konta oszczędnościowe, depozyty
bankowe, cokolwiek, co... A on zrobił
to w trakcie budowy domu!
Skonstruował skrytkę i tu wkładał
pieniądze i papiery wartościowe.
Tragg przyjrzał się jej z namysłem:
-Wyciąga pani pochopne wnioski tylko
dlatego, że jest tu pusta dziura.
-Dobrze - odparła sucho. - Więc jakie
są pańskie wnioski, poruczniku?
Tragg uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Ja najpierw gromadzą dowody. Do
wniosków dochodzimy na sam koniec.
Gdybyśmy zaczynali od wyciągania
jakichkolwiek wniosków, a potem
szukali potwierdzających je dowodów,
bez przerwy pakowalibyśmy się w
kłopoty.
-Według mnie pani Carson uczyniła
bardzo oczywistą uwagę, poruczniku -
odezwał się Mason.
-Tak przypuszczam - przyznał Tragg -
ale zawsze nabieram podejrzeń co do
ludzi, którzy za szybko wyciągają
wnioski, nawet jeśli są logiczne. Więc
pierwszy raz widzi pani tę skrytkę, pani
Carson?
- Tak.
- I po raz pierwszy zobaczyła pani
odchylająca się na zawiasie płytkę?
- Tak, mówiłam już. Nic o niej nie
wiedziałam. Jak to działa? Uruchamia się z
jakiegoś miejsca w basenie?
Tragg wrócił nad basen i zbadał stopień.
- To jest to, Mason - powiedział. -
Odkryliśmy przyczynę mokrych rękawów.
Jeżeli Carson ukrywał dochody i chował to w
tajemnicy przed żoną, a także, zapewne, przed
urzędnikami podatkowymi, to była idealna
skrytka. Z tyłu schodków jest pierścień
połączony z kablem. Wystarczy pociągnąć ze
dwa cale, by uruchomić dźwignię. Sprężyna
unosi w górę kafelek. To oczywiście doskonały
motyw morderstwa.
- Nie rozumiem, co ma pan na myśli -
oburzyła się Vivian Carson.
-To proste. Loring Carson mógł mieć
tutaj sporo pieniędzy. O wiele więcej,
niż odkryto przy jego zwłokach. Mokre
rękawy jego koszuli wskazują, że
pośpiesznie otworzył tajny schowek i
wyjął mnóstwo forsy. A ktoś, kto ich
bardzo pragnął, wsadził mu nóż w plecy
i zabrał skarb. To takie proste.
-I kto teraz wyciąga pochopne wnioski,
Tragg? - wtrącił się Mason.
-Ja - przyznał policjant. - Zrobiłem to,
ponieważ chciałem zobaczyć reakcję
pani Carson.
-Dobrze - odezwała się Vivian. - Widzi
pan moją reakcję. Właśnie teraz.
Próbuję być w porządku i nie chcę
zachowywać się jak hipokrytka. Nie
zamierzam udawać żalu, którego nie
czuję. Loring Carson był parszywcem,
draniem, ale był też człowiekiem i
moim mężem, co, oczywiście, oznacza,
że kiedyś byliśmy ze sobą bardzo
blisko. Przykro mi, że nie żyje, ale jeśli
w grę wchodzą sprawy majątkowe,
chciałabym mieć zapewnioną ochronę.
Wszystko, co schowano w skrytce, jest
moją własnością.
- A jak pani to sobie wytłumaczyła? -
spytał Tragg, patrząc na nią z zastanowieniem.
-Ponieważ sędzia Goodwin zamierzał
przyznać mi większą część pieniędzy.
Uważał, że to większość naszego
wspólnego majątku została gdzieś
ukryta. Pan Mason może to
potwierdzić. To żaden sekret. Sędzia
stwierdził to na otwartej rozprawie.
-Skoro takie ma pani przekonanie -
zaczął Tragg - gdyby dowiedziała się
pani o tym schowku, zabrałaby pani
wszystko, co było w środku?
-Chwilę - wtrącił się Mason. - To nie
jest uczciwe pytanie. Skoro nie
wiedziała nic o sejfie...
-To moje pytanie i jest uczciwe -
upierał się Tragg. - To pytanie
policjanta. A więc, pani Carson, gdyby
wiedziała pani o istnieniu sejfu, czy coś
by pani z niego wyjęła?
Spojrzała mu w oczy i powiedziała:
-Nie zamierzam kłamać ani
zachowywać się jak hipokrytka.
Zapewne wzięłabym.
-Przynajmniej jest pani szczera i
uczciwa - ocenił porucznik. - W tych
okolicznościach, pani Carson, obawiam
się, że będzie pani musiała pojechać ze
mną i odpowiedzieć na więcej pytań.
Odpłacę pani równą szczerością:
postaramy się o nakaz rewizji i
przejrzymy wszystko kawałek po
kawałku. Spróbujemy odkryć, co było
w sejfie.
-Czy to znaczy, że mam uważać się za
osobę aresztowaną?
-Ależ nie - zaprzeczył Tragg. - Może
pani uważać się za młodą kobietę
chętną do współpracy z policją,
ciesząca się, że może pojechać ze mną
do centrum i odpowiedzieć na pytania
oraz oczyścić się z podejrzeń.
Zwrócił się do Masona:
-Zamierzam prosić o to samo
pańskiego klienta, panie Mason.
Poproszę go, by wsiadł z nami do
samochodu. Powiem również,
mecenasie, że zamierzam prosić, by
natychmiast opuścił pan ten dom. Chcę
wszystkich stąd usunąć. Opieczętuję
go, a kiedy tu wrócę, przeszukamy
każdy kąt i każdą dziurę.
-Proszę bardzo - odparł Mason,
zirytowany. - Typowa psychologia
policyjna. Zamykasz drzwi, kiedy
konia już skradziono. Loring Carson
nie przyszedł na piechotę. Dostał się tu
samochodem.
Prawdopodobnie
własnym. Ktokolwiek z nim był, zabrał
samochód i zostawił ciało. Wszystkie
ślady na niebie i ziemi wskazują, że
Carson był martwy, kiedy jego
towarzysz opuszczał dom...
-Wiem, wiem - przerwał mu Tragg. -
Zachowujesz się jak wszyscy
praworządni obywatele, którzy lubią
pouczać policję, jak prowadzić sprawę.
Do twojej wiadomości, Mason, jak
tylko
tu
przyjechałem
i
zidentyfikowałem zwłoki, wydałem
nakaz poszukiwania wozu Carsona.
Znajdziemy go, gdziekolwiek jest.
Znamy markę i numer rejestracyjny
samochodu, mamy jego opis. Co
więcej, sprawdzamy lotnisko i drogi
wylotowe z miasta. Ktokolwiek jedzie
teraz wozem Loringa Carsona, zostanie
zatrzymany i odpowie na pytania.
Najprawdopodobniej będzie to
podejrzany numer jeden. Mimo że
doceniam pańskie sugestie, mecenasie,
przypuszczam, że policja potrafi
rozwiązać tę sprawę bez pana. Wobec
najnowszego odkrycia, które zmienia
kategorię sprawy, odprowadzę cię do
drzwi. Wyjdziesz stad i będziesz się
trzymał z dala. Pani Carson i pan Eden
pojadą moim wozem; ty masz własny
samochód. Wiem, że masz wiele
pilnych spraw wymagających uwagi i
nie chcę zatrzymywać cię dłużej.
Odwrócił się do pozostałych.
- Wychodzimy i niech nikt nie dotyka
tej płytki. Zamierzam wezwać speców od
odcisków palców, więc proszę, trzymajcie się
z dala. Ruszamy. Przekażę instrukcje moim
ludziom na zewnątrz.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Mason włożył klucz do zamka drzwi
od korytarza, opatrzonych tabliczką „Perry
Mason - gabinet prywatny”. Wszedł do biura i
napotkał niespokojne spojrzenie Delii Street.
-Chyba wpakowałeś się w nie lada
aferę - stwierdziła.
-Tak - przyznał. - Wiesz, co się stało?
-Zamordowano Loringa Carsona. W tej
chwili wiem niewiele więcej. A ty?
-Wiem, że miał mokre rękawy koszuli i
suche rękawy marynarki, co świadczy,
że zdjął ją i do łokci zanurzył ręce w
wodzie, a potem włożył marynarkę.
Idąc za tą wskazówką porucznik Tragg
odkrył sprytnie ukryty pierścień z tyłu
za stopniami prowadzącymi do płytkiej
części basenu. Ciągnąc za ten pierścień
można było podnieść jeden z kafelków
w patio. Pod nim znajdowała się
skrytka szerokości około siedemnastu
cali i głęboka na dwie stopy. Wszystko
wskazuje na to, że chowano w niej
kosztowności, ale nikt nie może tego
udowodnić. Muszę ustalić czas, Delio.
Wydaje mi się, że nasz klient Morley
Eden coś kręci. Chciałbym ustalić czas
morderstwa tak dokładnie, jak tylko
możemy. Muszę też sprawdzić kilka
innych rzeczy. O której Carson
przyszedł do biura?
- Sprawdzę w notesie - odparła Della
Street.
Podeszła do swojego biurka i wyjęła
notes:
-Zjawił się tutaj chwilę po dziewiątej
trzydzieści pięć. Postawiłam krzyżyk
przy tej godzinie. Wyszedł zaraz po
dziewiątej czterdzieści pięć.
-W korytarzu stał Paul Drakę i
dokładnie mu się przyjrzał -
przypomniał sobie Mason. - A przy
okazji, co z Paulem? Złożył już raport
w związku z zadaniem, jakie zleciłem
mu przez telefon?
-Mówił mi tylko, że nad nim pracuje i
że Loring Carson został zamordowany.
-Spróbuj połączyć się z Paulem -
poprosił Mason.
- Niech pomyślę: skończyłem
dyktować tekst wniosku do sądu o dziewiątej,
prawda?
-Trochę wcześniej. Nagrałeś tekst na
dyktafon. Kazałam maszynistkom
przyjść wcześnie rano. Zaczęły pisać
przed ósmą trzydzieści. Wniosek był
gotowy, zanim wyszedłeś, to jest jakieś
pięć minut przed dziesiątą...
Przycinałeś włosy?
-Owszem - przytaknął Mason. -
Przyciąłem włosy, ogoliłem się,
zamówiłem też masaż i manicure z
polerowaniem paznokci. Kazałaś mi
wyglądać jak najlepiej dla prasy i
uznałem to za dobry pomysł.
-A może chciałeś wyglądać jak
najlepiej dla Nadine Palmer?
-Nadine Palmer coś kombinowała -
odparł Mason.
- Delio, przypuśćmy, że pływałaś w
samej bieliźnie. Co by było potem?
- Niby ja? - spytała.
- Ty.
- Mam modną i cokolwiek przejrzystą
bieliznę. Nylonową, więc gdy jest mokra,
niewiele ukrywa. Ufam, że twoje pytanie jest
naukowe i nie osobiste.
Mason zmarszczył czoło.
- Jest naukowe - odparł - nie osobiste i
nie daje mi spokoju.
Della Street, która w czasie tej
rozmowy wykręcała numer telefonu, rzuciła
do słuchawki:
- Jest tam Paul? W biurze jest pan
Mason. Chciałby się z nim zobaczyć. Gdyby
mógł tu zajrzeć... Dobrze, dziękuję -
powiedziała po chwili i odłożyła słuchawkę. -
Paul zaraz przyjdzie.
Adwokat wyjął papierosa z bocznej
kieszeni marynarki.
- A to co? - zapytała Della.
- To był bardzo wilgotny papieros -
odparł Mason. - Przypuśćmy więc, Delio -
wrócił do tematu - że młoda kobieta idzie
pływać w staniku i majtkach, potem ściąga
mokrą bieliznę, ale nie chce jej porzucać w
miejscu, gdzie zostałaby znaleziona. Chowa
więc ją do torebki, prawda?
-Chyba że postanowiła, że wyschnie na
jej ciele.
-Sądzę raczej, że Nadine Palmer
wycisnęła swoją bieliznę z wody i
wepchnęła do torebki.
- A dlaczego pływała niemal nago? -
zaciekawiła się Della.
- To coś, co może nas bardzo dotyczyć.
Ona...
Urwał, ponieważ Paul Drakę zastukał do
drzwi w umówiony sposób. Della otworzyła.
- Masz coś na Nadine Palmer? - zapytał
Mason, gdy detektyw wszedł do środka.
- Nic.
-Najwyraźniej Nadine Palmer niemal nic
nie miewa na sobie - powiedziała z
powagą Della.
-Co takiego? - zdziwił się Drakę.
-To tylko moja teoria - wyjaśnił Mason.
- A co z taksówką, Paul?
-Och, znalazłem. Kierowca zawiózł
pasażerkę na lotnisko. Jednak możemy
tylko zgadywać, co zrobiła, gdy tam
dotarła. Może wsiadła do samolotu, a
może jedynie zmieniła taksówkę i
wróciła do miasta. Jeśli wsiadła do
samolotu, kupiła bilet na inne nazwisko.
Obdzwoniliśmy większe linie lotnicze,
szukając rezerwacji na nazwisko Palmer,
ale nic nam to nie dało. Powiem ci coś
jeszcze o tej dziewczynie: szuka jej
policja.
-Naprawdę?
-Tak jest. Pytali o nią i powiedzieli
dozorczyni bloku, żeby nie wpuszczała
do mieszkania nikogo, dopóki sami nie
zjawią się z nakazem rewizji.
Opieczętowali drzwi.
- A to ciekawe - ocenił adwokat. -
Dlaczego to zrobili?
- Nie wiem, ale idą za jakimś tropem.
Przypuszczam tylko, że nie wiedzą, a w
każdym razie sprawiają takie wrażenie, dokąd
pojechała taksówką. Jesteśmy więc krok przed
nimi.
Mason zmrużył oczy, skupiony.
-Powiedziałem jej coś, co uruchomiło
cały łańcuch zdarzeń. Ciekawe, co to
było.
-O co chodzi z tym, że Nadine nic nie
miewa na sobie? - zapytał Drake.
-To tylko teoria. Na podstawie
wilgotnego papierosa. Oto on, spójrz
Paul.
-I jak, według ciebie, zamókł?
Wrzucono go do basenu?
-Nie. Pomyślałem, że Nadine mogła
rozebrać się i w bieliźnie wskoczyć do
wody. Potem zdjęła bieliznę, wykręciła
ją z wody, wsadziła do torebki, włożyła
samą sukienkę i wróciła do domu. Coś,
co jej powiedziałem, pomogło jej
wpaść na pewien pomysł. Pamiętam, że
mówiłem o Loringu Carsonie i... Hej,
czekajcie, zapytałem, czy zna...
Mason gwałtownie zwrócił się do
Delii:
- Chwytaj za telefon. Zarezerwuj mi
pierwszy możliwy samolot do Las Vegas.
Zadzwonię z lotniska, wtedy podasz mi numer
lotu. Pojadę taksówką. Nie będę musiał szukać
miejsca do zaparkowania. Powinienem
zadzwonić akurat, gdy załatwisz potwierdzoną
rezerwację. - Paul, ty kontynuuj swoją robotę.
Dowiedz się wszystkiego, co można, o Nadine
Palmer. Spróbuj dostać się do policyjnych
kartotek i odkryć, jakie oświadczenie
wystosuje policja, by uzyskać nakaz rewizji.
Delii wyjaśnił:
- Policja zatrzymała Morleya Edena w
celu przesłuchania. Mają też Vivian Carson.
Raczej nie będą ich trzymać zbyt długo, a gdy
tylko zwolnią, Eden prawdopodobnie
zadzwoni do biura. Niech tu przyjdzie.
Przekaż mu że interesuje mnie ustalenie
dokładnego czasu wydarzeń Niech mówi o
wszystkim, co się z tym wiąże: gdzie był co
robił. Stenografuj, ale niezbyt jawnie. Nie chcę,
żeby pomyślał ze zaciskamy mu pętlę na szyi
albo wywieramy jakkolwiek nacisk. Na pewno
o wszystkie te - pytała go policja i w tej chwili
powinien mieć je świeżo poukładane w
pamięci. Jadę.
-Mogę cię podrzucić - zaproponował
Drake.
-Wezmę taksówkę - powtórzył Mason. -
Ty zajmij się swoją pracą.
Otworzył szeroko drzwi, wybiegł do
holu i popędził do windy
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Goniec kasyna w Las Vegas obejrzał
trzy jednodolarowe banknoty, które Mason
wsadził mu w dłoń.
-Genevieve... jasne, to jedna z hostess -
powiedział.
-Możesz ją wskazać? - zapytał adwokat.
-Proszę tędy.
Poprowadził go obok baru do
ogromnego kasyna, wypełnionego dźwiękiem
kręcących się ruletek, kół fortuny i rzucanych
kostek. Przy stołach do gry w oczko siedziały
młode kobiety w obcisłych sukniach. Na końcu
sali monotonnie brzęczały automaty do gier, a
od czasu do czasu obwieszczano przez głośnik:
-Wygrana na maszynie numer
dwadzieścia jeden... wygrana na
dwadzieścia jeden... Na maszynie
numer czternaście podwójna wygrana.
Podwójna wygrana na czternastce.
-Tam stoi - powiedział goniec.
-Która to? - spytał Mason.
-Ta jak modelka.
-Dla mnie wszystkie wyglądają jak
modelki. Chłopak wyszczerzył zęby.
-Za to im płacą. Ona jest najlepsza. Ta
po prawej. - Dzięki.
Mason przeszedł na drugi koniec sali
przez tłum graczy i kibiców.
Kobieta odwrócona do niego plecami
miała na sobie błyszczącą, ciemną suknię
opinającą ją jak skórka cebulę. Odwróciła się,
gdy.Mason podszedł, oceniła go wielkimi,
ciemnymi oczami, na których dnie błyszczała
iskierka zuchwałości. Trójkątny dekolt,
szeroko rozcięty wokół szyi i zwężający się w
dół niemal do talii, odsłaniał dołek między
jędrnymi piersiami.
-Cześć - powiedział Mason.
-Cześć - odpowiedziała.
-Szukam Genevieve.
-Więc ją znalazłeś.
-Nazywam się Mason.
-Nie mów, że na imię ci Perry.
-Tak mi na imię.
-Wydawało mi się, że widziałam gdzieś
twoje zdjęcie. Co sprowadza cię do Las
Vegas?
-Szukam rozrywek.
-Stoisz dokładnie w geometrycznym
centrum najlepszych rozrywek na
świecie. Nie sądź tylko, że mówię o
sobie. Ja jestem tylko przynętą, towarem
na wystawie sklepowej. Nie na sprzedaż
- Albo wynajem - rzucił lekko Mason.
Uśmiechnęła się.
- Możemy rozważyć długoterminowy
leasing - odparła, oceniając ciemnymi oczami
przystojną twarz adwokata i nawet nie próbując
ukryć zainteresowania.
- Chcę porozmawiać - odparł Mason. -
Możesz rozmawiać w czasie godzin pracy?
- To moja sprawa. Mogę zaprowadzić
cię do stołu i...
-Moją uwagę mogłoby pochłonąć co
innego. Co powiesz na drinka?
-To nie jest zalecane, chyba że jako
czynność wstępna - odparła. - W tych
okolicznościach jednak się zgodzę.
-W loży?
-W loży - przytaknęła - ale pamiętaj, że
jestem na służbie i muszę krążyć po sali.
Mam prowadzić klientów do stołu, dbać,
żeby byli zadowoleni i raz na jakiś czas
brać do ręki kupkę żetonów, żeby
pokazać, jak łatwo jest wygrać.
-A jest łatwo?
-Jeśli się wie, jak.
-Można się tego nauczyć?
- Chodź, pokażą ci.
Wzięła Masona pod ramię i
poprowadziła do stołu z ruletką.
- Daj temu facetowi dwadzieścia
dolarów za komplet żetonów.
Adwokat wręczył banknot i w zamian
otrzymał żetony.
- Ja postawię - stwierdziła. - Ty
weźmiesz wygraną.
Przez chwilę patrzyła na toczącą się
kulę, a potem postawiła żetony na siódemce.
Kula zatrzymała się na numerze
dziewięć.
-To takie proste? - zdziwił się Mason.
-Cicho - rzuciła. - Wczuwam się.
Postaw dwa żetony na dwadzieścia
siedem i kilka na podwójne zero. Pięć
na czerwone i trzy na trzecią
dwunastkę.
-W tym tempie dwadzieścia dolarów
nie starczy na długo - zauważył
adwokat.
-Potem - szepnęła cicho - wolno mi
będzie pójść z tobą do loży.
Zrozumieją, że obłaskawiam klienta.
Kula zatrzymała się.
- Widzisz? - rzuciła.
Mason patrzył, jak krupier przesuwa ku
niemu żetony.
-Masz teraz dużo więcej niż na
początku. Adwokat uroczyście wręczył
jej połowę wygranej.
-Mogę ci zrobić prezent? - zapytał.
Przyjęła tylko część żetonów,
poustawiała je na tablicy, a kiedy pochyliła się,
żeby sięgnąć do końca stołu, Mason poczuł jej
pierś przyciśniętą do swojego ramienia. Jej
usta znalazły się przy jego uchu:
-Nie wolno mi wymieniać ich na
gotówkę - powiedziała - ale mogę ją
przyjąć, jeśli to ty wymienisz żetony.
-Nie bardzo się w tym orientuję,
Genevieve.
-Kiedy wygrywasz - tłumaczyła -
trzymaj się swego szczęścia. Kiedy
zaczynasz przegrywać, wycofaj się z
gry.
-I to jedyna recepta na sukces?
- Więcej nie trzeba. Problem w tym, że
klienci tego nie potrafią. Kiedy szczęście ich
opuszcza, obstawiają na siłę. A kiedy
wygrywają, stają się rozmowni. Ty
wygrywasz. Graj dalej.
Mason patrzył, jak rozstawia resztę
żetonów. Jeszcze dwukrotnie krupier podsunął
im duże kupki sztonów. Za przykładem
Genevieve, adwokat porozstawiał swoje
żetony na różnych polach i czasami wędrowały
do niego kolejne wygrane. Ludzie wałęsający
się po sali bez celu podeszli, by obserwować
fenomenalny sukces pary przy stole. Wkrótce
otoczył ich pierścień innych graczy, tak że
widzowie znaleźli się w drugim rzędzie.
Zebrało się tylu uczestników gry, że mijała
dłuższa chwila, nim krupier wypłacił sztony
zwycięzcom i powtórnie zakręcił kołem.
Przez chwilę Mason wygrywał co
trzecie obstawienie, potem przez pięć
kolejnych nie dostał nic.
Energicznie poupychał pozostałe
żetony po kieszeniach marynarki.
-Chodźmy - rzekł do Genevieve. -
Muszę odpocząć i napić się czegoś,
chce mi się pić.
-Drinki podawane są do stołu -
powiedziała na tyle głośno, by usłyszał
ją krupier.
-Wolę usiąść i wypić w spokoju. Mogę
zapłacić żetonami?
-Jasne - odparła. - Możesz też
wymienić je w kasie, a kiedy tu
wrócisz, kupić następne.
Mason poszedł za nią do okienka
kasjera, przekazał swoje sztony, które zostały
uważnie przeliczone. W zamian otrzymał
pięćset osiemdziesiąt dolarów. Wziął
Genevieve pod rękę, ukradkiem wsunął jej w
dłoń sto dolarów i powiedział:
- To jest dopuszczalne?
- Całkowicie - odparła, nie patrząc na
banknot.
Przeprowadziła go obok barn do części
sali ze stolikami, usiadła i pełnymi,
czerwonymi wargami uśmiechnęła się do
prawnika, odsłaniając perłowe zęby.
-Jesteś prawdziwym hazardzistą -
oceniła.
-Teraz tak. Przeszedłem inicjację.
Zawsze jest to takie proste?
-Jeżeli wygrywasz.
-A co się dzieje, gdy przegrywasz?
-Wtedy zaczynasz szaleć. Pogrążasz
się. Uważasz, że kasyno jest ci winne
forsę. Potem patrzysz na mnie ze
złością i myślisz, że to może ja
przynoszę ci pecha. Wtedy mrugam na
jedną z dziewczyn. Ona podchodzi do
stolika, zaciekawia ją gra, więc
obstawia jakieś pole, pochyla się obok
ciebie, tak żeby się do ciebie
przycisnąć, mówi „przepraszam” i
uśmiecha się. Coś odpowiadasz, a ja
schodzę na drugi plan. Jeżeli nie
zrobisz nic, by mnie odzyskać,
odpływam, a ty zostajesz z drugą
hostessą.
-I to ona dostanie napiwek?
-Nie bądź głupi. Nikt, kto przegrywa,
nie rozdaje napiwków. Facet staje się
hojny tylko, gdy wygrywa. Rany, w
Meksyku widziałam nawet, jak
zwycięzcy wpychali sztony krupierom,
póki nie wysypywały się im z kieszeni.
-Czy krupier może kontrolować
wydarzenia?
-Ależ ty się wysławiasz - roześmiała
się.
-Mówiłem o Meksyku - stwierdził
Mason.
- Wiem - odparła, posyłając mu
zachęcający uśmiech.
Przy ich stole stanął kelner. Mason
uniósł pytająco brwi, więc Genevieve
powiedziała:
-Szkocką z sodą, Bertie.
-Dla mnie proszę dżin z podwójnym
tonikiem. Genevieve poprawiła pod
stołem sukienkę, spuściła wzrok i nagle
podniosła pełne zdziwienia oczy.
-Dałeś mi sto dolarów - stwierdziła.
-Zgadza się.
-Cóż... niech cię Bóg błogosławi. I
dzięki.
-Powinienem zaznaczyć, że czegoś za
to chcę.
-Wszyscy mężczyźni czegoś chcą -
odparła z uśmiechem. - Mam nadzieję,
że mogę ci to dać. Że to nic trudnego.
Przesunęła się kusząco ku niemu, a
potem roześmiała:
-Och, zapomnijmy o tym. Zejdźmy na
ziemię. Czego chcesz, Peny Masonie?
-Chcę wiedzieć, czy znasz Nadine
Palmer.
-Palmer, Palmer... Nadine Palmer -
powtórzyła, mrużąc oczy i marszcząc
lekko czoło, usiłując sobie
przypomnieć.
Wolno pokręciła głową.
-Nazwisko nic dla mnie nie znaczy -
powiedziała. - Może rozpoznałabym ją,
gdybym ją zobaczyła. Znam mnóstwo
ludzi, ale są to tylko twarze, bez
nazwisk. Mieszka tutaj?
-W Los Angeles.
Genevieve ponownie pokręciła głową.
- A znasz Loringa Carsona? - zapytał
Mason.
Rzuciła krótkie, uważne spojrzenie na
prawnika, a czerwone wargi skryły perłowe
zęby.
- Znam Loringa Carsona.
- Widziałaś go niedawno?
Zmarszczyła brwi.
-To zależy, co rozumiesz przez
„niedawno”. Widziałam go... Niech
pomyślę. Był tu w zeszłym tygodniu...
więc widziałam go jakiś tydzień temu.
-Nie żyje.
-On... co?
-Nie żyje - powtórzył Mason. -
Zamordowano go dziś rano albo
wczesnym popołudniem.
-Loring Carson nie żyje?
-Tak jest. Został zamordowany.
-Kto go zabił?
-Nie wiem.
Spuściła wzrok. Przez kilka sekund jej
twarz pozostała
nieruchoma, potem Genevieve
westchnęła, podniosła wzrok na Masona i
powiedziała:
-Dobrze. Nie żyje. Odszedł.
-Był przyjacielem?
-Był... dobrym facetem, tak to ujmijmy.
-Wiedziałaś, że ma problemy z żoną?
-Każdy facet wcześniej czy później ma
problemy ze swoją żoną. Przynajmniej
każdy, którego spotkałam.
-Sporo grał?
-Nie omawiamy spraw klientów
publicznie. Ale tak, sporo.
-I wygrywał?
-Był dobrym hazardzistą.
-A co to znaczy?
-Robił tak, jak ci mówiłam. Nie ma w
tym żadnego sekretu. Stawiaj jak
szatan, kiedy wygrywasz, wycofaj się z
gry, kiedy przegrywasz. Jeśli tak
zrobisz, wygrasz, przynajmniej w Las
Vegas. Ale ludzie tego nie potrafią.
-Dlaczego?
-Nie wiem.
-Carson taki nie był?
-Carson był dobrym graczem i kiedy
przegrywał... robił to, co ty.
- Co?
-Zabierał mnie na drinka.
-Kierownictwo na to pozwala?
-Bądźmy szczerzy, panie Mason. Oboje
jesteśmy dorośli. Z pana jest duży
chłopiec, ze mnie duża dziewczynka.
Kierownictwo niewiele zarabia na
drinkach. Sprzedaje jedzenie, rozrywki
i apartamenty tak tanio, jak to możliwe.
Z drugiej strony, stan Newada w dużej
części utrzymuje się z opodatkowania
hazardu. A ten luksus opłacają
wyłącznie hazardziści, którzy nie
wiedzą, jak grać i przegrywają.
-A są tacy, co wygrywają?
- Są.
- Zawsze?
- Zawsze.
-Rozumiem, że zmierza pani do
wniosku, iż jeżeli jakiś gracz wygrywa,
kierownictwo nie ma nic przeciw temu,
by zabrała go pani na jakiś czas od
stołu.
-W tych okolicznościach kierownictwo
jest wręcz zachwycone. Jest pan zbyt
bystrym facetem, panie Mason, by
wrócić do gry i przegrać fortunę. Ale
wrócimy. Jeśli zacznie pan przegrywać,
rozstaniemy się. Jeśli pan wygra, przez
chwilę jeszcze z panem zostanę. Ale
coś mi mówi, że pan nie wygra. Chyba
pożegnał się pan ze swoim szczęściem.
-Więc moje szczęście odwróci się do
mnie plecami?
-Szczęście to kobieta, i to do szpiku
kości. Dasz jej szansę, by uśmiechnęła
się do ciebie, a zrobi znacznie więcej.
Wskoczy ci na kolana. Obstawiał pan
tylko w połowie skupiony na tym, co
robi. Myślał pan o mnie. Bardziej
interesował się pan mną niż swoim
szczęściem. A teraz porozmawiał pan
ze mną sam na sam. Kiedy wróci pan
do stołu, coś mi mówi, że pańskie
szczęście zamieni się w zimny sopel
lodu.
-A jeśli tak się stanie?
-Wtedy ja zejdę ze sceny i zniknę. Przy
panu znajdzie się inna hostessa, jeżeli
będzie pan grał dość wysoko, by
zainteresować inną hostessę. Jeżeli nie,
jeśli przegrywając będzie pan chciał
odejść od stołu, zapewne będzie pan
mógł pokręcić się wokół, nie
wzbudzając niczyjego zainteresowania.
-Ciekawe.
-Zwykłe obyczaje - odparła. - A teraz,
co chce pan wiedzieć?
-Czy Nadine Palmer skontaktuje się z
tobą - powiedział Mason. - To
zwracająca uwagę młoda kobieta,
bardzo zgrabna. Mam powody
podejrzewać, że dziś po południu
przyleciała tutaj z Los Angeles, i chyba
cię szuka. Jeżeli się z tobą skontaktuje,
chciałbym wiedzieć, czego chciała.
Kelner przyniósł drinki. Mason stuknął
się kieliszkiem z Genevieve.
-Za pomyślność - powiedział.
-Znam na to sprytną odpowiedź, ale
wydaje mi się, że poszłaby na marne...
Słuchaj, Peny, będę z tobą szczera.
Zastrzeliłeś mnie wiadomością o
Loringu Carsonie.
-Lubiłaś go?
Zawahała się przez chwilę, potem
spojrzała adwokatowi w oczy.
- Tak.
- Coś więcej?
- Tak.
- Pozwól, że zapytam cię o jedno: czy
zostałabyś drugą panią Carson?
- Nie.
-A mogę spytać, dlaczego?
-Mam swoją pracę, on swoją. Jestem
świetnym kumplem. Prawdopodobnie
byłabym okropną żoną. On lubił się
pokazać. Wspaniale traktował swoją
dziewczynę. Ale sądzę, że byłby
okropny dla żony. Niektórzy faceci
tacy już są. Przede wszystkim są
sprzedawcami. Lubią sprzedawać swój
towar i rejestrować zakup po stronie
zysków, ale kiedy wykupią cały sklep,
kiedy jest z nimi w domu przez cały
czas, kiedy z nimi je, śpi, podróżuje,
nie mają już czego sprzedać. Więc
zaczynają się nudzić. A kiedy się
nudzą, stają się obojętni. Facet, który
stracił zainteresowanie, to czysta strata
dla niego samego i dla świata.
-Nie masz zbyt wysokiej opinii o
małżeństwie - zauważył Mason.
-Jest dobre - odparła - dla niektórych.
-Nie dla Carsona?
-Nie sądzę, że Carson byłby szczęśliwy
z jakąkolwiek kobietą, dopóki nie
przekroczyłby... och, przynajmniej
pięćdziesiątki, a wtedy byłoby już za
późno.
-Na ślub?
-Dla mnie. Poślubiłby młodszą kobietę,
jakąś dwudziestolatkę lub dziewczynę
tuż po trzydziestce, która przekonałaby
go, że jeszcze jej nie przekroczyła.
-A wtedy?
-Wtedy Carson chciałby osiąść w
jednym miejscu. Uznałby, że zgarnął
główną wygraną. Kobieta patrzyłaby,
jak starzeje się i zwalnia tempo. Ale
sama nie chciałaby się starzeć ani tracić
tempa.
-Więc?
Wzruszyła ramionami i dopiła drinka.
Mason zamieszał płyn w kieliszku.
-Wróćmy do stołu - zaproponował. -
Powiesz mi, jeśli Nadine Palmer
skontaktuje się z tobą?
-Za ile?
-Dwieście dolarów.
-Przemyślę to. To będzie zależało od
tego, czego chce. Czy to mi się opłaci?
-Nie wiem.
- Nie zamierzam kłamać, panie Mason.
Nienawidzę kłamców. Musiałam z wielu
rzeczy zrezygnować, kiedy przyjechałam tu i
zostałam hostessą, ale parę rzeczy zyskałam.
Jedną z nich jest prawo do wolności, a to daje
mi prawo do bycia szczerą. Dzięki Bogu, nie
muszę już kłamać i nie zamierzam tego robić.
-Dawniej kłamałaś?
-Każda dziewczyna, która chce być
szanowana, musi trzymać fason.
-Ty tego nie robiłaś?
Roześmiała się. - Chcesz sporo się
dowiedzieć za swoje sto dolarów. Mówiłam, że
nie muszę już więcej kłamać. Chodź, wracajmy
do stołu. Sprawdzimy, czy możesz jeszcze
wygrać.
Poprowadziła go z powrotem do tego
samego krupiera.
- Daj mu sto dolarów na żetony -
powiedziała.
Mason przekazał pieniądze. Postawił
sztony na różne numery. Tym razem
Genevieve mu nie pomagała, po prostu stała,
patrząc. Raz za razem koło ruletki obracało się,
a Mason nie otrzymywał żadnych żetonów.
Wygrał tylko niewielką sumkę na czerwone i
na dwanaście z drugiego tuzina, ale zakłady na
konkretne numery przegrywał i stos żetonów
przed nim zaczął się kurczyć. Genevieve
spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
Nieoczekiwanie jakaś młoda kobieta w
obcisłej jak rękawiczka sukni wyciągnęła nad
stołem nagie ramię i pochyliła się, by postawić
sztony na odległym polu w końcu stołu.
Potknęła się lekko i jej miękka pierś dotknęła
ramienia Masona.
-Och, przepraszam - rzuciła. Podniosła
wzrok i uśmiechnęła się.
-Nic się nie stało - zapewnił adwokat.
-Taka jestem niezręczna, ale miałam
przeczucie, żeby postawić na ten
numer... Och, nic z tego nie wyszło!
- Lepiej pójdzie następnym razem -
pocieszył Mason.
Spotkali się wzrokiem.
- Zawsze jest następny raz - szepnęła. -
Zawsze jest coś nowego, zawsze jest jutro... i
dzisiaj... i dziś w nocy - dokończyła miękko.
Postawiła kolejne sztony w odległym
końcu stołu, i znów przycisnęła się do Masona.
Tym razem przytrzymała ramię adwokata.
-Niech pan trzyma za mnie kciuki -
powiedziała. - Proszę życzyć mi
szczęścia.
-To pani mogłaby życzyć mi szczęścia -
zauważył Mason.
-Dobrze, możemy życzyć sobie
nawzajem szczęścia.
Tym razem młoda kobieta wygrała.
- Ślicznie, ślicznie - zawołała
podniecona, przyciskając ramię prawnika do
piersi i podskakując. - Ślicznie, ślicznie, udało
mi się!
Mason uśmiechnął się, postawił jeszcze
trzykrotnie, aż skończyły mu się żetony.
Odszedł od stołu.
-Nie rezygnuje pan chyba? - zapytała
młoda kobieta z niedowierzaniem.
-Tylko na chwilę - przyrzekł Mason. -
Muszę odetchnąć. Ale wrócę.
-Koniecznie - rzuciła, a potem dodała
jakby przepraszając za natręctwo: -
Proszę. Przyniósł mi pan szczęście. Jest
pan tak... Och, po prostu przyniósł mi
pan szczęście.
Kiedy Mason oddalił się od stołu,
popatrzyła za nim z nadzieją.
Nigdzie nie było widać Genevieve
Honcutt Hyde. Prawnik wrócił do baru i
zamówił kolejny dżin z tomkiem. Usiadł,
pociągając alkohol i rozglądając się wokół.
Piętnaście minut później dostrzegł
przepychającą się przez tłum Nadine Palmer.
Odsunął szklankę i ruszył do jednego ze stołów
w ślad za dziewczyną.
Nadine niosła torebkę dosłownie
napęczniałą od sztonów. Była lekko pijana.
Przepchnęła się do stołu z ruletką i zaczęła
obstawiać. Miała fenomenalne szczęście. W
ciągu kilku minut otoczył ją tłum obserwatorów,
próbujących obstawiać tak samo.
Mason poczuł, że ktoś się w niego
wpatruje. Podniósł wzrok i zobaczył Genevieve
Hyde przyglądającą się mu z grupy
obserwatorów. Znacząco przesunął spojrzenie na
Nadine, potem z powrotem spojrzał na
Genevieve. Wyraz jej twarzy nie zmienił się.
Stał w tyle, przyglądając się Nadine,
dopóki dziewczyna nie zgromadziła tylu
żetonów, że niemal skryła się za
nimi jak za barykadą. Wtedy przesunął
się do przodu i położył jednodolarowy banknot
na numerze jedenaście.
- Zbierz sztony i skończ grę -
powiedział szeptem do Nadine.
Odwróciła się, oburzona, i ze
zdumienia wstrzymała oddech.
-Zbierz sztony i skończ grę - powtórzył
adwokat. Postawił jeszcze dwukrotnie i
odszedł od stołu.
-Słyszałaś, co powiedziałem - szepnął
do Nadine. Pięć minut później
dziewczyna zjawiła się przy kasie z
dwoma gońcami niosącymi jej sztony.
Ludzie patrzyli z pełną podziwu
ciekawością, kiedy kasjer wypłacał jej ponad
dziesięć tysięcy dolarów. Kiedy odchodziła od
okienka, Peny Mason wziął ją pod ramię.
-Co ty tu robisz? - zapytała. - A ty?
-Gram.
-Grałaś - uściślił Mason. - Teraz
skończyłaś.
-Co to znaczy: skończyłam? Często tu
przyjeżdżam. Jestem w stanie
samodzielnie kierować swoim życiem,
panie Mason, bez pańskich rad.
-Udzielam ci rady gratis. Rozmawiam z
tobą nie jako adwokat, ale jako
przyjaciel.
-Dość szybko został pan moim
przyjacielem.
-Chciałbym zadać ci kilka pytań. -
powiedział Mason. - Może napijesz się
drinka?
-Nie, dość już wypiłam. Wracam do
swojego pokoju. Chce pan pójść ze
mną?
-A mogę?
-Mam wynająć przyzwoitkę? A może
niańkę?
-Ani jedno, ani drugie. Zastanawiałem
się tylko, czy mogę.
Wyszła bocznymi drzwiami i ruszyła
wzdłuż długiego ciągu bungalowów. Prawnik
szedł przy niej. Włożyła klucz
do zamka. Adwokat otworzył drzwi i
wprowadził ją do środka. Pokój był
komfortowy. Stało w nim łóżko, telewizor, kilka
głębokich, wygodnych foteli. Ściany wyłożono
boazerią. Panowała tu atmosfera spokojnego
luksusu.
Kiedy Mason zamknął drzwi, Nadine
usiadła, założyła nogę na nogę, odsłaniając dość
spory fragment nylonowych pończoch,
zmierzyła prawnika wzrokiem i rzuciła:
-Lepiej, żeby to była dobra rada.
-Jest dobra. - Ile pani wygrała?
-Mnóstwo.
-Zauważyłem, że wypłacili pani ponad
dziesięć lub dwanaście tysięcy.
-Wtedy wypłacali mi pieniądze po raz
drugi - powiedziała.
-Za pierwszym razem było tyle samo?
-Więcej.
-O której pani tu dotarła?
- Taksówką pojechałam na lotnisko i
wsiadłam do pierwszego samolotu.
-Nie kupiła pani biletu na własne
nazwisko.
-Czy to przestępstwo?
-Fakt godny rozważenia, biorąc pod
uwagę dokonaną zbrodnię - powiedział
Mason. - Chyba że potrafi to pani
wytłumaczyć.
-Potrafię.
Mason przyjrzał się jej uważnie:
-Mam wrażenie, że chce pani zyskać na
czasie.
-A ja mam wrażenie, że szuka pan
informacji.
-Nie przeczę - odparł Mason. - Proszę o
informacje. Dlaczego nie kupiła pani
biletu na swoje nazwisko?
-Ponieważ zmęczyło mnie to, że jestem
łatwą zwierzyną dla każdego myśliwego
na świecie - rzuciła gwałtownie. - Dzięki
Loringowi Carsonowi moje nazwisko
stało się popularne jak marka
papierosów. Zostałam małą Miss
Dopadnij!
-Kompletna bzdura. Kilka osób
przeczytało w gazetach o tym, co się
stało, uśmiechnęło się może i
przewróciło stronę, zapominając o
poprzedniej. Przynajmniej jeśli chodzi
o panią. Przyznaję, że w innej sytuacji
znalazła się Vivian Carson. Mąż
obrzucił ją błotem i doznała wielu
krzywd.
-Może zaoszczędzi pan trochę
współczucia dla mnie - powiedziała. -
Każdy facet, jakiego spotykam od
czasu tej afery, robi mi niedwuznaczne
propozycje.
-A wcześniej tego nie robili?
-Niech pan słucha. Dobrze mi szło w
kasynie. Raptem zjawia się pan i każe
mi wycofać się z gry. Straszy mnie pan
i odciąga od stołu. Niech pan powie, co
ma do powiedzenia. Potem wrócę do
kasyna. Jeśli nie zacznie pan zaraz
mówić, i tak wrócę.
Wstała, obciągnęła sukienkę i ruszyła
w stronę drzwi.
- Wiedziała pani, że Carson został
zamordowany, kiedy wyjeżdżała pani z Los
Angeles?
Zatrzymała się w pół kroku, odwróciła.
Jej oczy rozszerzyły się.
-Zamordowany! - jęknęła po chwili
pełnej napięcia.
-Tak jest.
-Och, mój Boże! - westchnęła.
Podeszła do fotela i opadła na
siedzenie, jakby straciła całą siłę w
kolanach. Jej oczy, rozszerzone i
pociemniałe z emocji, odszukały wzrok
prawnika.
-Kiedy? - spytała.
-Nie sądzę, żeby policja znała dokładny
czas. Prawdopodobnie późnym
rankiem lub wczesnym popołydniem.
-Gdzie?
-W domu, który zbudował dla Morleya
Edena.
-Kto... kto to zrobił?
-Nie wiadomo. Ciało znaleziono pod
kolczastym drutem, po stronie domu
należącej do Edena.
-Jak go zabito?
- Zakłuto nożem, który mógł być
jednym z kompletu wiszących w kuchni po
stronie domu przyznanej Vivian Carson. Co
ciekawe, istnieją dowody wskazujące na to, iż
Carson mógł wyjąć sporą sumę pieniędzy ze
schowka ukrytego przy basenie, oraz że
człowiek, który go zabił, zabrał gotówkę.
Siedziała patrząc na niego. Jej
zachowanie mogło świadczyć o tym, że nie
całkiem pojęła wagę informacji, albo że była
oszołomiona.
-Nie mam zbyt wiele czasu na rozmowę
z panią, Nadine, ponieważ policja
gorączkowo próbuje panią odszukać.
-Policja! Dlaczego szukają właśnie
mnie?
-Ponieważ istnieją dowody wskazujące
na to, iż osoba, która dokonała zbrodni,
użyła noża wiszącego po jednej stronie
domu i przedostała się na drugą,
przepływając pod ogrodzeniem nad
basenem. Pamięta pani, że kiedy
wszedłem do mieszkania, miała pani
mokre włosy. I była pani w negliżu.
Powiedziała mi pani, że bierze prysznic.
Czy nie była to dość niezwykła pora na
prysznic?
-Nie dla mnie. Do czego pan zmierza?
-Poprosiłem też panią o papierosa -
kontynuował Mason. - Kazała mi pani
zajrzeć do torebki. Znalazłem tam
paczkę. Wyjąłem jednego. Był mokry.
Nie byłem w stanie go zapalić. Wypadła
pani z sypialni, aż poły szlafroczka
powiewały z tyłu. Nie zwracała pani
uwagi na przeźroczysty strój, tak bardzo
się pani spieszyła do torebki. Chwyciła
ją pani, odwróciła się, udając, że sięga
po papierosy, i wręczyła mi jednego.
Jednak ten papieros był suchy. Myślę,
że kiedy wybiegła pani z sypialni, miała
pani w ręce drugą paczkę.
-Doprawdy? - rzuciła z sarkazmem. - I
co to wszystko znaczy, Sherlocku
Holmesie?
-To znaczy - odparł Mason - że chciała
pani przedostać się z jednej strony
domu na drugą. Że ściągnęła pani
sukienkę i wskoczyła do basenu,
ubrana tylko w majtki, stanik i
pończochy. Że przepłynęła pani z
powrotem, wyżęła bieliznę z wody,
schowała do torebki, włożyła sukienkę,
wróciła do domu i właśnie przebierała
się, kiedy przyszedłem.
-Czyli że ja zabiłam Loringa Carsona?
- spytała.
-Czyli że policja uzna to wszystko za
bardzo podejrzane. Kiedy wsiadła pani
do mojego samochodu, napomknąłem o
przyjaciółce Loringa Carsona,
Genevieve Hyde, która jest hostessą tu,
w Las Vegas. Gdy tylko usłyszała pani
to nazwisko, uznała pani, że musi
wysiąść i zatrzymać taksówkę.
Wówczas pomyślałem, że zdradziłem
tajemnicę - że nie znała pani nazwiska
przyjaciółki Carsona i gdy tylko je pani
poznała, postanowiła się z nią spotkać.
Ale teraz myślę inaczej.
-A co takiego pan myśli?
-Obecnie mam wrażenie, że nagle
zdobyła pani sporą ilość gotówki i
zastanawiała się, jak wytłumaczyć się z
jej posiadania. Kiedy wspomniałem o
Las Vegas, wpadła pani na wspaniały
pomysł. Postanowiła pani tu
przyjechać, pokazać się przy jednym
stole, potem przy drugim - później
mogłaby pani twierdzić, że mnóstwo
wygrała.
-Doprawdy! - rzuciła. - Ale tak się
składa, że rzeczywiście mnóstwo
wygrałam. Stał pan za mną dość długo,
by to zobaczyć. Widział pan, ile
sztonów wymieniałam na gotówkę.
-To, że przyjechała tu pani po to, by
ukryć nagłe zdobycie majątku, nie
oznacza wcale, że nie mogła pani
wygrać - zauważył Mason.
Przez długą chwilę patrzyła na niego,
rozważając coś w myślach.
- I co? - spytał Mason.
-Sam pan jest mokry, panie Mason -
stwierdziła wreszcie. - Ja nic nie wiem o
mokrych papierosach. Nie zdjęłam sukienki i
nie pływałam w bieliźnie. Często lecę do Las
Vegas, żeby zagrać. Uwielbiam hazard.
Niekiedy świetnie mi idzie. Zazwyczaj
przyjeżdżam z jakimś znajomym, ale
przyznaję, że kiedy wspomniał pan o Las
Vegas, w moich myślach zadzwonił dzwonek i
raptem poczułam, że mi się uda: że jeśli tu
przyjadę, wygram fortunę. Kiedy mam takie
przeczucie, nie zwlekam. Bywa, że ktoś mówi
coś takiego, co każe mi pędzić na wyścigi i
postawić na jakiegoś konia. Lubię grać na
podstawie przeczuć.
-I to było jedno z nich?
-Tak.
-Działała pani dość pośpiesznie.
-Zawsze działam w pośpiechu - odparła
Nadine.
- A gdzie, u licha, Carson schował
swoje pieniądze?
- W bardzo pomysłowej skrytce -
wyjaśnił prawnik.
- Na pewno zaprojektował ją, budując
dom. Ciągnąc za pierścień schowany za
betonowymi schodkami do basenu podnosi się
kafelek umieszczony na zawiasie. Pod nim jest
stalowy sejf. Gdy wyjeżdżałem stamtąd,
policja zamierzała zbadać odciski palców na
krawędzi schowka i w jego wnętrzu.
Nie zdołała powstrzymać grymasu.
-Odciski palców!
-Odciski palców - powtórzył Mason.
-Ale nie można... nie można zostawić
odcisków na tak gładkiej powierzchni?
-Wprost przeciwnie - uświadomił jej
adwokat. - Na taśmie chroniącej
spodnią powierzchnię płytki zostają
idealne odciski palców i bardzo
możliwe, że zachowały się także na
stalowej części sejfu.
-Muszę... muszę panu coś wyznać,
panie Mason.
-Chwileczkę - powstrzymał ją prawnik.
– Przyjechałem tu po informacje.
Jestem adwokatem, ale pani nie jest
moją klientką. Mam swojego klienta.
Jeśli cokolwiek mi pani powie, nie
zachowam tego w tajemnicy.
- To znaczy, że będzie pan musiał
przekazać to policji?
- Tak.
-W takim razie nic panu nie powiem -
rzuciła gwałtownie.
-Dobrze, niech pani nie mówi. Lecz
proszę pamiętać: jeżeli - proszę
pamiętać, że powiedziałem Jeżeli” -
policja odkryje dowody świadczące
przeciwko pani, nie musi pani składać
im żadnych zeznań. Jeżeli była tam
pani i wzięła wszystkie pieniądze albo
ich część, najlepszą rzeczą będzie
zatrudnienie własnego adwokata.
Przez kilka sekund milczała.
-I co? - ponaglił Mason.
-Byłam tam.
-Przy basenie?
-Nie. W ogóle nie byłam w tamtym
domu. Podjechałam samochodem do
miejsca położonego nad posiadłością.
Jest tam kilka działek na sprzedaż.
Oglądałam je już wcześniej i
zorientowałam się, że z góry widać
dom, patio i basen.
-A co tam pani robiła? Niech pani nie
odpowiada, jeżeli nie chce pani, by
dowiedziała się o tym policja.
-Policja wie, a w każdym razie się
dowie.
-Jak?
-Przyłapał mnie strażnik.
-Powiedziała mu pani, że zastanawia
się nad kupnem działki?
-Nie mogłam. Przyłapał mnie, jak
patrzyłam przez lornetkę. Wiedziałam,
że Norbert Jennings zamierza tam
pojechać jeszcze raz, szukając Loringa
Carsona. Dowiedział się, że Carson tam
będzie. To o mnie miała stoczyć się
walka, więc chciałam to zobaczyć. A
zamiast tego... - umilkła nagle.
- Tak?
-Zobaczyłam... zobaczyłam... -
przerwała, ponieważ rozległ się gong
przy wejściu.
-To pewnie masażystka - wyjaśniła. -
Zostawiłam wiadomość, żeby przyszła...
Przeszła przez pokój do drzwi.
- Proszę wejść. Będzie pani musiała
zaczekać kilka minut, ja...
Przerwała i wstrzymała oddech na
widok uśmiechniętego oblicza porucznika
Tragga.
- Bardzo pani dziękuję - rzekł
porucznik. – Skorzystam z zaproszenia i jeśli
pani pozwoli, przedstawię się. Porucznik Tragg
z wydziału zabójstw w Los Angeles.
Dżentelmen obok mnie to sierżant Camp,
sierżant Eliaś Camp z policji w Las Vegas.
Obaj weszli w głąb pokoju. Tragg
uśmiechnął się do Masona.
-Wiesz, Mason, dobry z ciebie pies
gończy. Bardzo dobry.
-Przyjechałeś tu za mną? - zapytał
Mason.
- Och, zrobiliśmy coś lepszego.
Wiedzieliśmy, że szukasz Nadine Palmer i
kazałeś ją śledzić detektywowi, więc po prostu
obdzwoniliśmy linie lotnicze, pytając o
rezerwację na nazwisko Perry’ego Masona,
dokonaną po południu na jakikolwiek lot. Pani
Palmer nie podała swojego nazwiska, więc nie
odkryliśmy, dokąd poleciała. Ale
dowiedzieliśmy się, że ty przyleciałeś tutaj.
Łatwo cię zapamiętać. Wyróżniasz się. Kiedy tu
dotarłeś, zostawiłeś za sobą wyraźny ślad.
Trafiliśmy na niego z niewielkim trudem.
Przyjechalibyśmy wcześniej, ale najpierw
chcieliśmy załatwić kilka formalności.
Porucznik zwrócił się do Nadine
Palmer.
-Trochę pani grała zaraz po przyjeździe,
prawda?
-Tak. Czy jest w tym coś złego?
-Ależ nic! O ile wiem, powiodło się
pani?
-Bardzo. To chyba nie jest nielegalne?
-Wprost przeciwnie, to bardzo miłe. I
zainteresuje urząd skarbowy. Cieszą
się, gdy tak nieoczekiwanie nabierają
wiatru w żagle. Gdzie zostawiła pani
wygraną?
-Mam... mam ją tutaj.
-Świetnie - orzekł policjant. -
Dokument, który pani wręczam, to
nakaz rewizji, uprawniający nas do
przeszukania pani bagażu.
-Nie! - wykrzyknęła. - Nie możecie
tego zrobić! Nie wolno wam...
-Ależ wolno - zapewnił ją Tragg - i
zrobimy to. Zacznijmy od tej torebki.
Leży na łóżku, jakby pani coś
pośpiesznie włożyła do środka.
Sprawdźmy, co w niej jest. Pozwoli
pani?
Tragg otworzył torebkę.
-No, no - gwizdnął.
-Wygrałam te pieniądze! - zawołała
Nadine. - Wygrałam w kasynie.
Tragg popatrzył na nią ze złudnie
serdecznym uśmiechem, ale jego wzrok był
twardy jak stal.
-Gratulacje - powiedział.
-Zakładam, że moja obecność nie jest
już potrzebna - wtrącił Mason. - Proszę
pamiętać, co pani powiedziałem, i...
-Ależ nie wychodź, nie wychodź! -
zatrzymał go Tragg. - Jesteś mi
potrzebny z dwóch powodów: po
pierwsze, chcę, żebyś usłyszał, co
powie pani Palmer. Ponieważ masz
swojego klienta, odegrasz rolę
obiektywnego świadka. Po drugie,
chciałbym przeszukać cię, zanim
odejdziesz.
-Mnie przeszukać?
-Właśnie tak. Może złożyłeś jakąś
propozycję w imieniu swojego klienta i
otrzymałeś coś na potwierdzenie
ugody. Jestem pewien, że niczego nie
znajdziemy, ale nalega na to policja z
Las Vegas. Stań tutaj, proszę.
-Macie nakaz przeszukania mnie? -
zapytał adwokat.
Odezwał się policjant z Las Vegas:
- Możemy zabrać pana na posterunek,
oskarżyć o zakłócanie porządku i wtargnięcie
do pokoju w niemoralnym celu, opieranie się
policjantowi na służbie i kilka innych rzeczy.
A potem sprawdzimy pana od podszewki.
Może pan wybrać, który sposób pan woli. A
teraz proszę wyciągnąć ramiona na boki.
Mason zrobił to z uśmiechem.
-Do dzieła, panowie - zachęcił ich.
-Jest czysty - powiedział Tragg. -
Czysty jak łza. Czytam w nim jak w
książce. Coś by kombinował, gdyby
miał cokolwiek przy sobie.
Policjant szybko przeszukał kieszenie
Masona.
-Pewnie wszystko jest tutaj - wskazał
na torebkę Nadine.
-I całkiem tego sporo - zauważył
Tragg. - Kilka tysięcy dolarów. Czy
wszystko wygrała pani w kasynie?
-Nie podoba mi się pańska postawa -
zaczęła Nadine Palmer - nie podoba mi
się sposób, w jaki wdarł się pan do
mojego pokoju i czuje się jak u siebie
w domu. Nie muszę odpowiadać na
pańskie pytania. Próbuje mnie pan
zastraszyć. Zanim odpowiem na
jakiekolwiek pytanie, żądam, by zjawił
się tu wskazany przeze mnie adwokat.
-Mówi pani o panu Masonie?
-Nie - odparła. - Pan Mason
reprezentuje inne osoby. Chcę
adwokata, który będzie reprezentował
wyłącznie mnie.
Tragg podszedł do drzwi, chwycił za
klamkę i z uśmiechem ukłonił się Masonowi.
- To, mecenasie, wskazówka, by pan
wyszedł. Przeszukano pana, jest pan czysty,
nie jest pan adwokatem tej kobiety. Zabieramy
ją na posterunek w celu przesłuchania. Nie
chcemy pana zatrzymywać. Jak wiem, i pan
miał trochę szczęścia w kasynie. Jeśli zgodzi
się pan przyjąć radę od doświadczonego
policjanta, proponuję, by trzymał się pan z
dala od ruletki, skoro zebrał pan już swoją
kupką wygranych. Słyszałem, że mają tu
świetne występy rewiowe. Oczywiście, nie
będzie pan miał nic przeciwko temu, by policja
Las Vegas miała pana na oku. Chcemy
wiedzieć, dokąd pójdziesz, co zrobisz i z kim
będziesz rozmawiał. Nie mówiłbym ci tego,
ale wiem, że zauważysz dżentelmena
czekającego przy wejściu do kasyna. Jest
ubrany po cywilnemu, ale otrzymał instrukcje,
by nie spuszczać cię z oka. O wiele lepiej
dojść w takich przypadkach do obopólnego
porozumienia. Skinął głową z udawanym
szacunkiem, otwierając drzwi.
Mason odwrócił się do Nadine Palmer:
-Podjęła pani mądrą decyzję -
powiedział. - Proszę zatrudnić
adwokata.
-Czyżby jej pan doradzał? - zapytał
porucznik.
-Tylko jako przyjaciel, nie adwokat -
wyjaśnił Mason.
-W tej sprawie pan Mason reprezentuje
inne osoby - powiedział Tragg do
Nadine. - Wszystko, co robi, robi w ich
najlepszym interesie. Gdyby wplątał
panią w całą aferę, jego klienci
znaleźliby się w lepszym położeniu.
Mówię to, by wzięła pani wszystko pod
rozwagę. Nie chciałbym, by trudziła się
pani na darmo, i jestem pewien, że
Mason nie chciałby, by uznała pani, że
doradza pani jako prawnik, kiedy jest
to sprzeczne z pani interesem,
ponieważ byłby wtedy winien czynu
zawodowo nieetycznego. Tak więc
dobranoc, panie Mason. Mam nadzieję,
że spodoba się panu rewia.
-Dziękuję - odparł prawnik. - Na
pewno. Mam nadzieję, że panu
spodoba się wizyta w Las Vegas,
poruczniku.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kiedy Mason otwierał drzwi do
swojego domku, rozdzwonił się telefon.
Zamknął je kopnięciem, pośpiesznie ruszył do
aparatu i podniósł słuchawkę po trzecim
sygnale.
-Międzymiastowa do pana Masona z
Los Angeles - obwieściła telefonistka.
-Przy aparacie.
-Proszę czekać.
Niemal natychmiast na linii rozległ się
głos Paula Drake’a.
-Cześć, Perry.
-Witaj, Paul. Jak mnie zlokalizowałeś?
-Trochę doświadczenia i dedukcji -
odparł Drake. - Wiedziałem, że
jedziesz do Las Vegas, że Genevieve
Hyde pracuje w kasynie i byłem
pewien, że zanocujesz w tamtejszym
hotelu.
-Jestem w Las Vegas - powiedział
Mason - podobnie jak porucznik Tragg.
-Jak się tam dostał?
-Najwyraźniej mnie śledził. Kiedy
wsiadłem do samolotu, Tragg
zadzwonił do miejscowej policji, by
ruszyli moim tropem, jak tylko tu dotrę.
Potem sam złapał samolot i dołączył do
nich.
-Mają coś?
-Dobre pytanie. Nadine Palmer grała w
kasynie i świetnie jej poszło. Wpadli do
niej z nakazem rewizji i znaleźli stos
pieniędzy.
-Cóż, tu też sporo odkryli. Twoi klienci
są w tarapatach, Perry.
-Klienci? - zdziwił się Mason.
-Tak jest.
-Wydawało mi się, że powiedziałeś to
w liczbie mnogiej. Podobnie wyraża się
porucznik Tragg. Ale mam tylko
jednego klienta i jest nim Morley Eden.
-Według mnie masz dwóch. Chyba
siedzą w tym razem. - Kto?
-Morley Eden i Vivian Carson.
-Ależ to absurd, Paul, oni nie... - urwał
w pół słowa. Zaczął rozumieć, zanim
dokończył zdanie.
-Dokładnie - powiedział Drakę,
ponieważ Mason milczał.
-Mów dalej, Paul. Co odkryła policja?
-Znaleźli samochód Carsona.
-Gdzie?
-W garażu Vivian Carson.
-W domu Edena? Czy...
-W garażu należącym do jej
apartamentu.
-Mów dalej. Fakty, Paul.
-Wiem tylko, że po separacji Vivian
Carson przeprowadziła się do bloku.
Każde mieszkanie ma podziemny
garaż, to akurat na dwa samochody.
Pani Carson mieszkała tam do soboty,
kiedy ekipa budowlana przeciągnęła
druty przez środek domu Edena. Wtedy
się przeprowadziła.
-Mów dalej.
-Oczywiście, zrobiła to w pośpiechu.
Wzięła tylko to, co zmieściło sięjej do
samochodu i, rzecz jasna, zatrzymała
sobie apartament w Hollywood.
Właściwie go wynajęła.
-I tam znaleziono wóz Carsona?
-Tak, właśnie tam.
-A jak policja wpadła na to, żeby akurat
tam szukać?
-Nie wiem.
-Jest jakaś szansa, że Carson sam go
zostawił?
-Nie. I tu ty wchodzisz do gry, Peny.
Oboje go zostawili.
-To znaczy Loring i Vivian?
-Nie, Vivian i Morley Eden.
-Jesteś pewien?
-Ja nie, za to policja tak. Mają świadka,
który zidentyfikował Morleya Edena.
-Tylko jednego świadka? - upewnił się
Mason.
-Ilu spodziewałbyś się w takiej
sytuacji?
-To pomyłka - orzekł prawnik. - Może
Vivian jest zamieszana w sprawę i
może to ona zaparkowała samochód,
ale Edena z nią nie było. Na pewno.
Świadkowie zawsze się mylą.
-Wiem - zgodził się Drakę. - Musisz
jednak pamiętać o kilku rzeczach.
Vivian Carson została wmieszana w
sprawę, rozwodową opartą na
weekendowych wycieczkach i tak
dalej. W opinii sąsiadów jest kobietą
występną.
-A co to ma do rzeczy?
-Dobrze wiesz, że kobiety lubią
szpiegować swoje grzeszne siostry. Ich
zainteresowanie składa się po części z
ciekawości, po części z zazdrości...
-Zapomnij o filozofii - przerwał Mason
- nawet jeżeli to ty płacisz za telefon.
-Ależ tak, jest na mój rachunek. I lubię
filozofować.
-A ja nie. Sprawy dzieją się zbyt
szybko. Co się wydarzyło?
-Sąsiadka usłyszała, jak podnoszą się
drzwi garażu Vivian. Popędziła do
okna i zobaczyła, co Vivian robi oraz,
że nie jest sama. Mężczyznę
zidentyfikowała jako Morleya Edena.
Vivian parkowała samochód. Morley
kręcił się wokół i gorliwie jej pomagał.
Zasunął drzwi, ona zamknęła je na
klucz i szybko odeszli. A wóz, jaki
wstawili do garażu, to zaginiony
samochód Carsona.
-Dobrze - rzucił Mason. - Mają więc
haka na Vivian Carson i Morleya
Edena. Oraz na Nadine Palmer.
Ciekawe, ilu jeszcze morderców
znajdzie porucznik Tragg.
-Uważaj, żebyś nie został jednym z
nich - ostrzegł żartobliwie Drakę. -
Kiedy wracasz?
-Jutro rano. Mam nadzieję, że zwolnią
Nadine, kiedy przesłuchają ją w
kwaterze głównej.
-Skoro znaleźli wóz Carsona, nie będą
jej przetrzymywać, ale puszczajak
gorący ziemniak. Dla nich lepiej, żeby
dziennikarze nie dowiedzieli się o
kolejnym podejrzanym.
-Genialny pomysł - ocenił Mason. -
Zwłaszcza, że ponieważ nie
reprezentuję Nadine Palmer, nic nie
jestem jej winien. Dzięki za sugestię.
-Jaką sugestię? - zdziwił się Drakę.
-Twoją. Zadzwoń do jakiejś gazety.
Powiedz, że masz historię gorącą jak
bułeczka: że policja w Las Vegas
właśnie ujęła Nadine Palmer i
przesłuchuje ją w sprawie zabójstwa
Loringa Carsona. Niech porozumieją
się ze swoim oddziałem w Vegas.. Nie
podawaj nazwiska. Powiedz, że dajesz
tylko wskazówkę. Upewnij się, że
poprawnie zanotowali nazwisko
Nadine Palmer i rozłącz się.
-Dobrze. Mogę to zrobić. Coś jeszcze,
Perry?
-Na razie wystarczy.
Odwiesił słuchawkę, przesunął palcami
po szczęce, ponownie podniósł słuchawkę i
poprosił o szefa obsługi.
- Mówi Perry Mason z apartamentu
dwa zero siedem - zaczął. - Będę potrzebował
kilku rzeczy: elektrycznej maszynki do
golenia, szczoteczki do zębów, szczotki do
włosów i grzebienia...
Urwał raptownie, dostrzegłszy
ciemnobrązową teczkę w kącie pokoju.
- Słucham, panie Mason? - powiedział
szef obsługi.
- Potrzebuje pan jeszcze czegoś?
-Zadzwonię za chwilę - rzucił Mason. -
Ale proszę już zacząć kupować
potrzebne rzeczy.
-Może nie będziemy w stanie kupić
maszynki do golenia odpowiedniej
marki.
-Nie szkodzi. Kupcie obojętnie jaką,
albo żyletki i krem do golenia.
Zadzwonię jeszcze.
- Zaraz się tym zajmiemy - obiecał szef
obsługi.
Adwokat odłożył słuchawkę, podszedł
do teczki, podniósł ją i obejrzał. Wykonano ją
z grubej skóry dobrego gatunku, w kolorze
ciemnego brązu. Zamek był otwarty, a pod
rączką widniały błyszczące literki: P. Mason.
Zajrzał do wnętrza.
Wypełniały je równo poukładane,
zgięte w pól dokumenty.
Wyciągnął jeden. Była to obligacja na
sumę pięciu tysięcy dolarów wydana przez
prywatną kompanię na nazwisko A.B.L.
Seymour. Szybko przejrzał resztę zawartości
teczki, nie wyjmując już papierów,
sprawdzając je tylko na tyle, by upewnić się,
że wszystkie były obligacjami wystawionymi
na nazwisko A.B.L. Seymour i podpisanymi in
blanco przez A.B.L. Seymoura.
Zamknął teczkę, wrócił do telefonu i
powtórnie zadzwonił do biura obsługi.
-A co z bagażem? - zapytał. - Czy
można coś kupić o tak późnej porze?
-Ależ tak. W hotelu znajduje się sklep
z walizkami. Jest otwarty do późna.
-Świetnie. Potrzebuję walizki i teczki.
Na obu proszę złoconymi literami
wytłoczyć napis „P. Mason”. Poza tym
potrzebuję artykułów toaletowych i
bardzo mi się śpieszy. Możecie to
załatwić?
-Natychmiast. Chce pan, by
wytłoczono złotymi literkami „P.
Mason”?
-Tak jest.
-A może „Peny Mason”?
- Nie. Po prostu „P Mason”. Wydajcie
tyle pieniędzy, ile trzeba, byle to szybko
załatwić. Doliczę trzydzieści dolarów
napiwku.
- Dziękuję, panie Mason. Natychmiast
się tym zajmiemy.
Prawnik rozłączył się, poczekał na
zgłoszenie centrali i zamówił zamiejscową do
mieszkania Delii Street.
- Leżysz w łóżku, Delio? - zapytał,
kiedy odebrała telefon.
-Ależ nie! Czytam. Jak tam sprawy?
-Nie za dobrze. Właśnie wpadłem w
pułapkę.
-O czym ty mówisz? - zapytała z
niepokojem.
-Ktoś podrzucił fałszywe dowody, i to
przeciwko mnie.
-Jakie dowody?
-Wolę nie mówić o tym przez telefon.
-Kto ci je podłożył?
-Prawdopodobnie morderca. A skoro
nie mógł tego zrobić Morley Eden ani
Vivian Carson, jest nim ktoś trzeci.
Być może to Nadine Palmer, a jeżeli
tak, działa sprytnie, mądrze i jest
bardzo niebezpieczna. Jeśli nie ona, nie
mam pojęcia, kto. Może Genevieve
Hyde. Mam jednak wrażenie, że ona
jest uczciwa i szczera.
-Właśnie te uczciwe i szczere są
niebezpieczne - zauważyła Della.
-Wiem. Genevieve jest aktorką.
Zarabia na życie, dając dobre
przedstawienie. Sprawia, że mężczyzna
podnieca się hazardem. Pracuje nad
nim, aż przestaje rozróżniać wartość
pieniędzy, a wtedy, jeżeli zaczyna
przegrywać, zachęca go, by grał, póki
się nie spłucze do nitki. Do tego czasu
udaje jej się zręcznie wycofać ze sceny,
tak że facet nie może mieć do niej żalu.
-To naprawdę dobra robota! - oceniła
Della.
-Tak, ale Genevieve ma pomocnicę,
doświadczoną partnerkę pracującą z
nią w pełnym porozumieniu. Działają
jak drużyna footballowa, markując
ruchy, by przedrzeć się przez obronę
przeciwnika.
- I ktoś zastosował tę metodę na tobie?
- Tak.
-Chyba lepiej przyjadę do ciebie i
rozejrzę się - powiedziała. - Może
mógłbyś mnie wykorzystać?
-Na pewno mógłbym, ale nie ma na to
czasu. Jeżeli pozbędę się towaru, który
mi podrzucono, łapię pierwszy samolot
do Los Angeles, zanim zdążyłabyś tu
dotrzeć.
Numer mojego domku to dwa zero
siedem. Jeżeli nie zgłoszę się do rana, zacznij
mnie szukać.
-Dobrze - powiedziała - ale żałuję, że
nie mogę przyjechać i udzielić ci
kobiecego wsparcia. Odkręcić
machinacje jednej kobiety może tylko
druga kobieta. Mężczyzna jest bezradny
jak mucha w pajęczej sieci.
-To zabrzmiało niemal poetycko.
-Nie to było moim celem. Chcę cię
nastraszyć. Dotrę przed północą, może
jeszcze wcześniej...
-Ale do tego czasu sytuacja zmieni się
radykalnie - powiedział Mason. - Ja
będę w samolocie do Los Angeles,
chyba że wsadzą mnie do ciupy.
-Uważaj na siebie - poprosiła.
- Postaram się - obiecał i życzył jej
dobrej nocy.
Niespokojnie przechadzał się tam i z
powrotem po pokoju i co chwilę zerkał na
zegarek.
Wreszcie telefon zadzwonił. Mason
pośpiesznie podniósł słuchawkę.
- Pan Mason? - usłyszał.
- Tak.
-Mówi szef obsługi. Zaraz będę u pana.
Zdobyliśmy wszystko.
-Doskonale.
W chwilę później zjawił się z walizką,
otworzył ją i wyjął ze środka teczkę i niewielką
kosmetyczkę z nylonu.
-Musiałem kierować się własnym
gustem, panie Mason. Ja...
-Doskonale - przerwał adwokat. - Ile
jestem winien?
-Rachunek opiewa na sto jeden dolarów
i trzydzieści pięć centów. Jeżeli jest pan
zadowolony...
-Absolutnie - powiedział, wręczając mu
banknoty stu i pięćdziesięcio dolarowe.
Doceniam to, co pan zrobił.
-Bardzo dziękuję. Jeśli nie podoba się
panu bagaż...
-Ależ podoba - odpowiedział adwokat,
przyglądając
się walizce. - Dokładnie tego chciałem.
Cieszę się, że udało się panu załatwić napis.
-Złapałem ich właśnie, gdy zamykali.
Pasaż jest otwarty do późna.
Wieczorem sprzedają najwięcej
pamiątek, a dział z walizkami jest
częścią tego sklepu Bardzo panu
dziękuję, panie Mason. Jeżeli mogę
jeszcze coś dla pana zrobić, proszę
mnie tylko powiadomić.
-Oczywiście - obiecał adwokat.
Otworzył teczkę, którą odkrył w swoim
pokoju, przełożył obligacje do nowej, pustą
schował do walizki, zamknął zamki, a kluczyk
włożył do kieszeni. Wrócił do kasyna,
świadom faktu, że detektyw w cywilu idzie
zaledwie kilka stóp za nim.
Spędził przy grze zaledwie chwilę,
kiedy podeszła ta sama młoda kobieta, która
przycisnęła się do niego, obstawiając
poprzednio któryś z numerów. Jej oczy
błyszczały.
-Chciałam tylko panu podziękować.
-Za co? - zapytał Mason.
-Za szczęście. Naprawdę mi je pan
przyniósł. Sporo przegrałam, zanim
stanęłam obok pana i... cóż, potknęłam
się wtedy... - urwała, uśmiechnęła się i
dokończyła: - Otarłam się o... pańskie
ramię...
-Pamiętam - powiedział Mason.
-To najwyraźniej przyniosło mi
szczęście.
-Może przyniosę pani więcej szczęścia
- rzucił adwokat.
-Miałam dość, jak na jeden wieczór.
-Więc może napije się pani drinka?
-To byłoby do załatwienia - odparła
figlarnie, a w jej oczach błyszczały
zachęcające iskierki.
-Często tu pani przychodzi? - zapytał
Mason, prowadząc ją w stronę baru.
-Spędzam tu większość czasu -
odparła. - Nie mogę powstrzymać się
od hazardu. A jak panu dziś poszło?
-Dość dobrze. Nic szczególnego.
-Ale na pewno potrafi pan przynieść
szczęście inny.
-To była przyjemność.
Roześmiała się nerwowo. - Dość
mocno się o p? otarłam.
Przy ich stoliku stanął kelner.
-Szkocką z sodą, Bob - rzuciła.
-Dla mnie dżin z tonikiem.
Kiedy kelner odszedł, Mason
przedstawił się dziewczynie.
-Miło mi pana poznać, panie Mason -
odparła. - Ja nazywam się Paulita
Marchwell.
-Mieszka pani tutaj?
-W Las Vegas.
-I kasyno panią zahipnotyzowało?
- Uwielbiam je. Samo miejsce, tutejszą
atmosferę, ludzi, grę - wszystko. Pewnie mam
hazard we krwi. Ale porozmawiajmy raczej o
panu. Nie mieszka pan tutaj, prawda? Na czole
ma pan wypisane „wielki biznesmen”, tyle że
różni się pan od większości biznesmenów. Jest
w panu coś niepokojącego... Nie jest pan
lekarzem?... Pan... Ojej! Na imię ma pan Peny?
Mason skinął głową.
-Perry Mason, słynny adwokat! -
wykrzyknęła. - Dobry Boże, powinnam
była się domyślić. Jest w panu coś
wyjątkowego, coś, co sprawia, że
wydaje się pan uosobieniem siły. To
brzmi naiwnie, jakbym była uczennicą,
ale... Wyznam coś panu. Zauważyłam
pana już wcześniej. Był pan z jakąś
kobietą, prawda?
-Jedną z tutejszych hostess - odparł
Mason. - Nazywa się Hyde.
-Och, Genevieve. Ja... - urwała i
roześmiała się.
-Skąd to rozbawienie?
-Dobrze ją znam.
-Jesteście przyjaciółkami?
- Niezupełnie. Zamieniamy czasem
słówko. Może i moż - by nazwać to
przyjaźnią. My... pracujemy razem u Kelner
przyniósł im drinki.
- Za pani zdrowie - powiedział Mason.
Stuknęli się kieliszkami. Oczy
dziewczyny, nienaturalnie wielkie pod
króciutką grzywką, patrzyły na niego nad
brzegiem szklanki z uznaniem, którego nie
starała się ukryć.
-Od dawna tu pani mieszka? - zapytał
Mason.
-Przyjechałam, żeby się wyleczyć -
odparła nerwowo.
-Wyleczyć?
-Wie pan. Sześciotygodniowa kuracja.
Trzeba pobyć tu sześć tygodni,
zadomowić się, wyzwolić ze złego
małżeństwa i przygotować do
popełnienia nowych głupstw. Jednak ja
polubiłam Las Vegas na tyle, że
zostałam. Poznałam ludzi, miasto i...
cóż, jest fascynujące, kompletnie i
absolutnie fascynujące.
-W takim razie jest pani panią a nie
panną Marchwell..
-Dla pana Paulita - przerwała, rzucając
mu zachęcające spojrzenie. - Po co pan
tu przyjechał? W interesach?
-W pewnym sensie - odparł Mason.
-Chyba nie wiążą się z Genevieve?
-Trudno powiedzieć, z kim się wiążą.
-To świetna dziewczyna.
-Na to wygląda.
-Od czasu do czasu traci grunt pod
nogami.
-Dla mężczyzny?
Skinęła głową. Mason czekał.
- Poderwał ją jakiś wielki
przedsiębiorca budowlany z Los Angeles.
Oszalała na jego punkcie, a potem on... Cóż,
potem próbował mnie poderwać, a Genevieve
chyba się wściekła.
Oczy Masona zwęziły się.
- Nie nazywał się przypadkiem
Carson?
Raptownie zesztywniała. Zmienił się
wyraz jej oczu, twarz znieruchomiała jak u
pokerzysty.
-Więc tak? - spytał Mason.
-Skąd pan to wie?
-Moje interesy w pewien sposób łączą
się z Carsonem.
-W jaki sposób?
-Carson nie żyje.
-Nie żyje!
Prawnik skinął głowa. - Został
zamordowany.
- Na Boga! - wykrzyknęła Paulita. -
Pan... Kiedy to się stało?
- Rankiem, a może wczesnym
popołudniem.
Milczała przez kilka chwil, potem
westchnęła głęboko.
- Cóż, tak toczy się świat - powiedziała
wreszcie. - Biedny Loring. Był dobrym
człowiekiem... jeśli się go już zrozumiało.
Ponownie umilkła.
- Czy Genevieve wie? - zapytała po
chwili.
Mason skinął głową.
-Ona naprawdę się w nim zakochała. A
więc dlatego tak szybko wróciła z Los
Angeles.
-Wróciła z Los Angeles? - powtórzył
adwokat, starając się nie zdradzić
zaskoczenia.
Przytaknęła ruchem głowy.
-To znaczy, że Genevieve była dziś w
Los Angeles?
-Jasne. Wsiadła wczoraj do samolotu i
została na noc. Myślałam, że i dziś tam
zanocuje, ale wróciła koło czwartej.
Mason zmrużył oczy.
- Wygląda pan bardzo profesjonalnie -
zauważyła Paulita. - To pewnie dlatego, że nie
powiedziała panu, że była w Los Angeles.
Muszę pana ostrzec: Genevieve jest jedną z
najbardziej skrytych osób, jakie znam. Kiedy
pozna pan ją lepiej, odkryje pan, że nie kłamie,
natomiast zmusi pana do wyciągania mylnych
wniosków, po prostu zachowując milczenie.
-Na pewno była w Los Angeles? -
zapytał Mason.
-Oczywiście. Wróciła samolotem,
który ląduje zaraz po czwartej - o
czwartej
siedemnaście
czy
dziewiętnaście. Widziałam, jak
wysiadała z autobusu z lotniska. Była...
-Przykro mi, że państwu przeszkadzam
- zabrzmiał nad nimi głos porucznika
Tragga. - Wyszła kolejna sprawa,
Perry. Poznałeś już sierżanta Campa. A
to panna... - Tragg spojrzał pytająco na
młodą kobietę.
-Marchwell - powiedział Mason. - To
panna Marchwell. Chciał pan czegoś,
poruczniku?
-Przepraszam. Naprawdę ogromnie
przepraszam. Wydaje mi się, że coraz
częściej przeszkadzam ci, Mason, ale
sierżant Camp otrzymał anonimową
informację - to jeden z koszmarów
policji śledczej. Jednak nie możemy jej
zignorować. Wiadomość przekazano
przez telefon... Uznaliśmy, że
powinniśmy to sprawdzić. Nie chcemy
ci przeszkadzać, Mason, a na pewno
nie zamierzaliśmy przerywać państwa
rozmowy, ale może potrafisz
odpowiedzieć na nasze pytanie.
-Co za pytanie? - spytał adwokat.
-Chciałbym wiedzieć, czy twoi klienci
- Morley Eden albo Vivian Carson,
zapłacili ci honorarium w
wartościowych papierach: akcjach,
udziałach lub czymś podobnym.
- Nie.
- Wyjaśnijmy to do końca. Czy jeden z
twoich klientów zapłacił ci papierami na
nazwisko Seymour?
- Nie.
- Czy twoi klienci lub jedno z nich
prosiło cię o załatwienie jakiejkolwiek sprawy
związanej z papierami wartościowymi?
- Nie.
- A może przechowywałeś te papiery
dla nich czy dla jednego z nich? Albo dali ci
instrukcje odnoszące się do
obligacji, które przekazali ci pośrednio
lub bezpośrednio? - Nie.
Tragg spojrzał na Campa: - Mason nigdy
nie kłamie.
- Nadal uważam, że powinniśmy
przeszukać jego pokój - upierał się sierżant.
Tragg zmrużył oczy.
-Masonowi można ufać. Albo będzie
owijał rzecz w bawełnę, albo zrobi cię w
konia, albo wyciśnie z ciebie prawdę,
lecz jeśli mówi coś tak zdecydowanym
tonem i prosto z mostu, mówi szczerze.
-Muszę sprawdzić ten anonim - upierał
się Camp.
-Jak pan chce to zrobić? - zapytał Mason.
-Zechciałby pan na minutę wrócić do
swojego pokoju?
-W tej chwili jestem zajęty.
-Nie szkodzi - orzekł Tragg. -
Usiądziemy sobie przy stoliku, a kiedy
skończycie, pójdziemy do twojego
pokoju. Albo może dasz nam klucz i...
-Macie nakaz rewizji? - zapytał Mason.
-Nie potrzebujemy nakazu - stwierdził
Camp. - Ale możemy go załatwić. To jest
hotel, a kierownictwo zawsze jest gotowe
do współpracy.
-Mój bagaż nie jest własnością hotelu -
zauważył Mason. - Mimo to jestem
gotów współpracować z policją. Jednak
nie chciałbym zostawiać...
Paulita Marchwell odezwała się
pośpiesznie:
- Nie, nie. Niech pan idzie. Wolę nie
mieszać się w sprawy tego rodzaju.
Uśmiechnęła się do sierżanta: - Gdyby
policja Las Vegas chciała współpracować ze
mną, ja byłabym gotowa odpłacić tym samym.
Wstała i podała Masonowi dłoń.
- Miło mi było pana poznać. Może
spotkamy się w innych okolicznościach, kiedy
będzie pan miał... więcej czasu. - Rzuciła mu
znaczące spojrzenie, odwróciła się i odeszła.
Mason odsunął niedokończonego
drinka i powiedział:
-Cóż, naprawdę zepsuliście mi wieczór.
-Zawsze można zacząć tam, gdzie się
skończyło - stwierdził sierżant Camp. -
Chodźmy.
Adwokat poszedł za policjantami do
swojego apartamentu.
-Przyjechałeś tu w pośpiechu, co? -
spytał Tragg.
-Sporo rzeczy załatwiam w pośpiechu -
odparł adwokat.
-Zabrałeś ze sobą jakiś bagaż?
-Jest w moim pokoju.
-Zatrzymamy cię tylko przez chwilą -
obiecał Tragg. - Ktoś poinformował
nas anonimowo, że masz teczkę
wypchaną obligacjami należącymi do
Loringa Carsona. Na teczce wybito
napis „P. Mason”. Przywiozłeś ją tutaj
z Los Angeles.
Mason nie odpowiedział. W pokoju
dostrzegł teczkę sierżant Camp. Rzucił się ku
niej.
- Tu jest - zawołał.
Tragg znowu zmrużył oczy. Spojrzał
na Masona, potem z powrotem na Campa.
- Otwórz ją - polecił.
Sierżant Camp otworzył teczkę. - I
mówisz, że on jest szczery! - wykrzyknął.
-Niech mnie! - rzucił Tragg. - Po raz
pierwszy jestem świadkiem, że
skłamał.
-Jak to „skłamał”? - obruszył się
Mason. - Nie pytałeś, czy mam teczkę
wypchaną papierami wartościowymi.
Zapytałeś, czy obligacje przekazał mi
Morley Eden albo Vivian Carson. Za
każdym razem pytałeś o papiery, jakie
miałem od nich otrzymać.
-Dobra, dobra - zgodził się Tragg. -
Może i moje pytania wprowadzały w
błąd. Skąd masz te papiery?
-Nie mogę ci powiedzieć.
-A co to niby znaczy?
-Po prostu: nie mogą powiedzieć.
-Cholera z tym wszystkim - przeklął
Camp. - Rób, co chcesz, Tragg, ale ja
nie wierzyłbym temu facetowi, nawet
gdyby przysięgał. Zabieramy tą teczką.
-Zinwentaryzujcie zawartość - wtrącił
Mason.
-Cholera - powtórzył Camp. - Zrobimy
spis na posterunku. Idziemy, Tragg.
Policjanci wymaszerowali z pokoju,
zabierając aktówką.
Mason podszedł do telefonu.
- Kiedy odlatuje najbliższy samolot do
Los Angeles? - zapytał.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Perry Mason siedział naprzeciw
Morleya Edena w więziennej rozmównicy.
- Jeśli mam być twoim adwokatem,
Morley, musisz powiedzieć mi, co się stało.
Morley spojrzał na niego z udręką w
oczach.
- Nie mogę tego zrobić.
-Bzdura. Adwokatowi możesz
powiedzieć wszystko. Eden potrząsnął
głową.
-Dlaczego nie?
- To zbyt cholerna sprawa... Po
pierwsze, gdybyś znał fakty, nie uwierzyłbyś
w nie. Po drugie, nie chciałbyś nas
reprezentować.
-Zabiłeś go?
-Nie.
-Wiesz, kto to zrobił?
-Nie.
-Ale chcesz, żebym reprezentował
ciebie i Vivian Carson?
-Tak. Będziemy sądzeni przed ławą
przysięgłych. Oboje zostaniemy
oskarżeni o morderstwo pierwszego
stopnia i cała sprawa nabierze rozgłosu.
Mówię ci. Oskarżą nas na podstawie
dowodów pośrednich. Nie wiem, czy
sobie z tym poradzisz.
-Tym bardziej powinieneś powiedzieć
mi, co naprawdę się stało. Muszę
wiedzieć, z czym będę walczył. Prawda
to najlepsza obrona na zarzuty oparte
na dowodach pośrednich. Oczywiście
pod warunkiem, że oskarżony jest
niewinny.
-Powtarzam: prawda ci nie pomoże -
upierał się Eden. - Okazałoby się, że
nasz przypadek jest beznadziejny. Póki
będą opierać się na dowodach
pośrednich, musisz stawić im czoło i
próbować je obalić. Nie wiem, co mają
przeciw nam. Może jest tego dużo,
może mało. Jeżeli wiedzą wszystko,
przyszpilili nas. Nie wykręcimy się.
Twoją jedyną nadzieją, to znaczy naszą
jedyną nadzieją jest to, że nie wiedzą
wszystkiego. Okoliczności są
przeciwko nam. I nawet nie mogę o
tym mówić.
-Dlaczego
chcesz,
żebym
reprezentował Vivian Carson?
-Ponieważ oskarżą nas razem.
-Co za różnica? Jeśli ty nie zabiłeś
Carsona, może zabiła go Vivian, a nie
chcę, by moje ręce wiązała...
-Nie, Vivian go nie zabiła. Wiem to.
Przysięgam.
-Skąd wiesz?
- Ponieważ była... Po prostu wiem.
Mason przyjrzał mu się z namysłem.
- Słuchaj, Morley, czy ty przypadkiem
nie przypuszczasz, że zakochałeś się w Vivian
Carson?
Morley podniósł na niego wzrok.
-Wiem, że się w niej zakochałem.
Nigdy nie sądziłem, że coś takiego
mnie spotka. To najbardziej
wstrząsające uczucie, jakiego
kiedykolwiek doświadczyłem. Ale...
ale nie mogę powiedzieć ci, co Vivian
dla mnie znaczy ani jak to się zaczęło.
Po prostu trafiło mnie, i to od pierwszej
chwili, kiedy ją ujrzałem. To jeden z
faktów, jakie będziesz musiał wziąć
pod uwagę. W końcu ona i Loring
Carson wciąż byli małżeństwem.
Wydano orzeczenie o rozwodzie, ale
tylko na rozprawie wstępnej. Separacja
miała trwać pół roku, zanim
otrzymaliby ostateczny rozwód.
Oskarżenie uzna, że moja miłość była
motywem zabicia jej męża.
-Kiedy to wszystko się stało? - zapytał
Mason.
-To znaczy co?
-Kiedy się zakochałeś?
-Niemal od pierwszego wejrzenia.
-O ile pamiętam, była wtedy w bardzo
wyciętym kostiumie kąpielowym -
zauważył Mason.
-Tak, była - przyznał Eden. - I
wyglądała... jak uosobienie kobiecości:
sama uroda i wdzięk. Ideał piękna.
-Czułeś się samotny - tłumaczył. -
Byłeś wdowcem, mieszkałeś sam.
Przyjechałeś do swojego domu i
odkryłeś biegnące przez jego środek
zasieki. Otworzyłeś drzwi, wszedłeś do
środka, próbując odkryć, co u diabła się
stało, i znalazłeś tę kobietę, ten, jak
powiedziałeś, ideał piękna. Chwilę
potem zobaczyłeś ją nad basenem, jak
opala się w bikini. To jasne, że
wszystko zaplanowała: dekoracje,
spotkanie, kostium... a może nawet
oświetlenie. Wiedziała, o której
wrócisz. Chciała, żebyś...
-Dobrze, pewnie tak było - zgodził się
Eden. - Wiesz, o co jej wtedy chodziło.
Chciała, żebym wniósł oskarżenie
przeciwko Loringowi Carsonowi.
Próbowała odnaleźć pieniądze, które jej
mąż ukrył, szykując się do rozwodu.
Powiedziała mi o tym. Chciała, żebym
zaczął się do niej umizgać, a gdybym
jednak nie wytoczył sprawy
Carsonowi, sama zawlokłaby mnie do
sądu.
-Dobrze. Mów dalej. Opowiedz mi, jak
rozwijało się to wstrząsające uczucie.
-Następnego ranka była bardzo miła.
Podała mi filiżankę kawy nad
ogrodzeniem...
-I zaczęliście się zaprzyjaźniać?
-To był początek.
-A potem?
-Potem ty się zjawiłeś, a ona urządziła
pokaz mody. Przyznam ci, Mason: to
na mnie podziałało. Jej odwaga,
pomysłowość, sposób, w jaki walczyła
z przeciwnościami. Zostałem w domu i
kiedy przyjęcie się skończyło... ona
odsunęła te głupie zasłony. Siedziałem
w salonie. Spojrzałem na nią i nagle
zacząłem się śmiać, a wtedy ona też się
roześmiała. Rozmawialiśmy... cóż,
długo.
-Jak długo?
-Do świtu, jeżeli już musisz wiedzieć.
-I zorientowałeś się, że ją kochasz?
-Tak.
-Powiedziałeś jej?
-Słuchaj, to nie ma nic wspólnego ze
sprawą, ale mówiąc szczerze...
-Tak czy nie?
-Nie, ale widziała, że jestem nią
ogromnie zainteresowany, a ja
zorientowałem się, że rozbudziła we
mnie coś od dawna uśpionego. Była
ofiarą nieszczęśliwego małżeństwa.
Wyszła za wszawego drania, za...
Mason powstrzymał go, wysuwając
dłoń.
- Ten człowiek nie żyje. Zostaniesz
oskarżony o zabicie go. Nie myśl w ten sposób.
- To nieważne. Tym właśnie był.
Wszawym draniem. Poślubił Vivian i
lekceważył ją, zdradzając z inną kobietą,
zamiast pójść uczciwie do żony, powiedzieć, co
się stało: że chce odzyskać wolność i tym
samym dać jej sposobność ułożenia sobie
własnego życia. Powinien sprawiedliwie
podzielić ich majątek i zrobić, co w takich
okolicznościach należy. A on usiłował okraść ją
z tego, co jej się słusznie należało. Wynajął
detektywa i... cóż, mógł to być niezamierzony
błąd, ale ja sądzę, że celowo ustawił wszystko
tak, żeby oczernić jej nazwisko w prasie i
zrujnować reputację. Zaczął chować pieniądze i
mieszać, by nikt nie zorientował się, ile
naprawdę jest wart...
-Dobrze - przerwał Mason. - Dobrze.
Wyraźnie widać, że patrzysz na sytuację
jej oczami.
-Tak - przyznał Eden - bo ona ocenia ją
z właściwej perspektywy.
-Gdy usłyszy o tym oskarżenie, będą
mieli wspaniały motyw zbrodni. Ale
teraz powiedz mi, co się stało. Muszę to
wiedzieć, ponieważ kiedy wystąpisz
jako świadek, jeśli będzie to konieczne...
-Powiem ci tyle - przerwał Eden. -
Proszę, uwierz mi.
Próbowałem coś zrobić, ale nie wyszło.
Myślałem, że przechytrzę policję. To była
najokropniejsza decyzja w całym moim życiu.
Doprowadziła do tego, że ukrzyżują nas za
mój błąd. Jednak o ile wiem, na razie mają
tylko pośrednie dowody. Dobry prawnik może
zbić takie oskarżenie.
-To zależy od dowodów.
-Ale zawsze istnieje szansa. Z chwilą,
gdy zaczniemy zeznawać i powiemy,
co naprawdę się stało, skażą nas.
Wtedy już nie uda ci się nas z tego
wyciągnąć. Nikomu by się nie udało.
-Postąpię tak - zadecydował Mason. -
Będę prowadził sprawę, dopóki nie
poznam dowodów przeciwko wam.
Jeżeli w czasie procesu uznam, że
musicie wystąpić jako świadkowie,
będziecie musieli opowiedzieć mi
swoją historię, a potem staniecie za
barierką dla świadków.
-Będzie na to wszystko czas?
-Będzie krótka przerwa, kiedy
oskarżenie zakończy swój występ, a
my będziemy musieli przystąpić do
obrony. Podejmuję się was bronić pod
warunkiem, że jeżeli wówczas uznam,
iż dowody są zbyt silne, by utrącić je
bez waszych zeznań, powiecie mi
dokładnie, co się wydarzyło.
-Dobrze - zgodził się Eden. - Możemy
zawrzeć taką umowę.
Podał prawnikowi rękę. - Do tego
czasu musisz prowadzić obronę po prostu
szukając słabych punktów w oskarżeniu. Nie
powinieneś liczyć na to, co razem z Vivian
mamy do powiedzenia.
Mason potrząsnął jego dłonią.
- To będzie twój pogrzeb - stwierdził. -
I to w dosłownym znaczeniu.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Sędzia Nedley C. Fisk, dżentelmen o
dobrodusznym wyglądzie i umyśle ostrym jak
brzytwa, spoglądał na Morrisona Ormsby’ego,
jednego z najbardziej kompetentnych
członków prokuratury okręgowej.
- Głos ma oskarżenie - powiedział.
Ormsby, z uwagą studiując tajemnicze
znaczki stawiane przy nazwiskach przyszłych
przysięgłych, odparł nie podnosząc wzroku:
- Oskarżenie wyraża zgodę.
Sędzia skierował spojrzenie na Masona.
- Głos ma obrona.
Adwokat wstał i powiedział z powagą:
- Obrona jest zadowolona ze składu
przysięgłych, Wysoki Sądzie.
Ormsby, zaskoczony, popatrzył na
niego z niedowierzaniem. W sprawie o
morderstwo obrona nie zakwestionowała ani
jednego z sędziów przysięgłych.
- Proszę zaprzysiąc ławę - polecił Fisk
urzędnikowi.
Kiedy zostało to uczynione, odezwał
się:
- Pozostałych ławników proszę o
opuszczenie sali sądowej. Osobom tworzącym
obecny sąd przysięgłych przypominam, że nie
wolno im formułować ani wyrażać żadnych
opinii w omawianej sprawie, póki nie zostanie
im oddana pod rozwagę. Nie wolno wam
dyskutować o dowodach ani też dopuszczać,
by dyskutowano o nich w waszej obecności.
Zarządzam piętnastominutową przerwę, zanim
rozpoczniemy wysłuchiwanie stron. Sąd
zbierze się powtórnie punktualnie o godzinie
dziesiątej.
Sędzia opuścił swój fotel.
Mason zwrócił się do Drake’a i Delii
Street, którzy siedzieli obok niego.
-To koszmar, jakiego obawia się każdy
prawnik. Będę musiał słuchać
oskarżenia, nie mając pojęcia, co
prokurator trzyma w rękawie, dopóki
nie podsumuje sprawy.
-Nic nie wyciągnąłeś z oskarżonych? -
zapytał Paul, spoglądając na miejsce,
gdzie między dwoma policjantami
siedzieli Morley Eden i Vivian Carson.
-Ani słowa - odparł prawnik.
- Cóż, oskarżenie na pewno ma coś
poważnego - stwierdził Drakę. - Nie puszczają
pary z ust, ale Ormsby czuje się pewnie jak
ślimak w swojej skorupie.
-Tak - zgodził się Mason - ale lepiej,
żeby nie przesadził. Zastosuję każdą
możliwą psychologiczną sztuczkę.
Będę trzymał się litery prawa, prawa
tego stanu: że jeśli okoliczności można
wytłumaczyć za pomocą rozsądnej
hipotezy
podważającej
winę
oskarżonych, przysięgli muszą ją
przyjąć i uwolnić oskarżonych. To
oczywiście inny sposób ujęcia zasady,
że nikt nie może zostać skazany,
dopóki bez najmniejszych wątpliwości
nie udowodni mu się winy. Jeśli
przysięgli nabiorą uzasadnionych
wątpliwości, muszą rozstrzygnąć
sprawę na korzyść oskarżonego i
uwolnić go. Ta zasada ma szczególne
zastosowanie w przypadku oskarżenia
pośredniego i na tym się oprę.
-Jeden z dziennikarzy twierdził, że
będziesz opierał się na technicznych
szczegółach - powiedziała Della. - To o
to mu chodziło?
-On nie wiedział, o co mu chodziło -
stwierdził Mason. - Próbował się
czegoś dowiedzieć i wściekł się, że nie
chcę mu wyznać, na czym będzie
opierać się linia obrony.
-Cóż, na tym polega prawo - zauważył
Drake. - Oskarżony nie musi
udowadniać, że jest niewinny, to
oskarżenie ma udowodnić mu winę.
Oskarżony siedzi tylko cicho i liczy, że
założenie o jego niewinności
wyprowadzi go na wolność.
Na salę wrócił sędzia, przysięgli zajęli
swoje miejsca.
Dziennikarze, którzy poprzednio
rozpisywali się o domu podzielonym drutami i
oskarżonych - poprzednio śmiertelnych
wrogach, teraz wspólnie posądzonych o
morderstwo, uczynili z całej sprawy jedną z
największych afer kryminalnych roku.
Wiedziano już, że Mason - jak to się
określa - idzie po omacku, że jego klienci nie
złożyli żadnych oświadczeń, nie zdradzili i nie
zamierzają zdradzić niczego prasie.
Niektórzy dziennikarze uważali, że na
tym właśnie polega mistrzowska strategia
obrońcy i że oskarżeni postępują zgodnie z
jego instrukcjami. Inni byli przekonani, że
prawnik wie tyle samo, co wszyscy. Niezwykłe
miejsce zbrodni oraz seks, tajemniczość i
dramat składający się na sprawę o morderstwo
sprawiły, że nie tylko sala sądowa pękała w
szwach - ludzie czekali w zatłoczonym
korytarzu, licząc na to, że jeśli staną w kolejce
rano, może będą mieli szanse dostać się do
środka po południu.
- Czy oskarżenie wygłosi mowę
wstępną? – zapytał sędzia Fisk.
Ormsby skinął głową i powstał.
- Wysoki Sądzie oraz wy, panie i
panowie przysięgli, będzie to jedna z
najkrótszych mów wstępnych, jakie
kiedykolwiek wygłosiłem. Zmarły Loring
Carson oraz oskarżona Vivian Carson byli
małżeństwem. Nie układało im się i Vivian
Carson wystąpiła o rozwód. Tymczasem drugi
z oskarżonych, Morley Eden, zatrudnił Loringa
Carsona do budowy domu na terenie dwóch
działek, które od niego nabył. Nie będę
wchodził w prawne komplikacje, lecz okazało
się, że z dwóch działek, na których postawiono
dom, zmarły Loring Carson posiadał na
własność tylko jedną, natomiast druga należała
do Vivian Carson. Kiedy został wydany
sądowy zakaz wkraczania na jej teren, Vivian
Carson postawiła ogrodzenie biegnące wzdłuż
granicy obu działek, dzieląc dom na dwie
części. Oskarżony Morley Eden, na podstawie
umowy z Loringiem Carsonem, wszedł w
posiadanie drugiej części domu. Każdy z
oskarżonych miał powód do żalu do Loringa
Carsona. Vivian Carson uważała, że jej mąż
ukrywa pieniądze po to, by nie otrzymała
należnej jej części. W dalszej części przewodu
udowodnimy, że to podejrzenie było
uzasadnione. Natomiast Morley Eden nabył
teren od zmarłego Loringa Carsona i zapłacił
mu za wybudowanie domu na obu działkach.
Odkrył, że Carson okłamał go co do własności
działek i w efekcie dom Edena został
wybudowany częściowo na terenie, który do
niego nie należał. Zamierzamy udowodnić, że
Loring Carson rzeczywiście ukrywał swoje
dochody i przechowywał je w miejscu,
którego, jak sądził, nikt nie odnajdzie - w
tajnym sejfie w pobliżu basenu przy domu,
który wybudował dla Morleya Edena. O ironio,
skrytka na nieujawnione dochody Carsona
znalazła się w części domu leżącej na terenie
przyznanym Vivian Carson. Loring Carson
pojechał tam i otworzył sejf w dniu piętnastym
marca tego roku. Nie zamierzał zabierać
pieniędzy. Był przekonany, że nikt nie
podejrzewa, iż schował je dosłownie pod
nosem niechętnej mu żony. Jednakże jak się
okazało, był tego zbyt pewny. Oskarżeni
znaleźli skrytkę i zabili Loringa Carsona z
zimną krwią lub w wyniku kłótni, jaka
wybuchła po odkryciu schowka. Oskarżona
Vivian Carson poczekała, aż jej były mąż
opuści willę i następnie, zupełnie naga,
pojawiła się od strony domu należącej do
Morleya Edena. Przepłynęła basen pod drutami
i wyjęła ze schowka bliżej nieznaną ilość
gotówki oraz papiery wartościowe na sumę
ponad stu pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
Papiery te odnaleziono w hotelowym pokoju
Perry’ego Masona w dniu morderstwa. Loring
Carson odkrył, co się dzieje, i został zabity
przez oskarżonych. Sąd poinstruuje państwa,
że kiedy raz udowodni się, że oskarżony -
każdy oskarżony dokonał zbrodni, to ma prawo
przedstawienia okoliczności łagodzących lub
usprawiedliwiających jego czyn. Prawdą jest,
że opieramy oskarżenie na dowodach
pośrednich. Jednakże są one dobrym
materiałem dowodowym. Dowiedziemy, na
podstawie wyłącznie pośrednich dowodów, że
oskarżeni, działając wspólnie, zabili Loringa
Carsona, a następnie usiłowali ukryć swoją
zbrodnię. Od państwa, panie i panowie
przysięgli, oczekujemy jedynie sprawiedliwego
wyroku. To wszystko, dziękuję.
Ormsby wrócił na swoje krzesło i
usiadł, zachowując się jak człowiek, który
wykonuje niemiły obowiązek, ale zamierza
doprowadzić rzecz do końca.
Mason zrezygnował z mowy wstępnej.
Następnie oskarżyciel, działając
spokojnie i efektywnie, niczym chirurg
wykonujący trudną operację, zaczął wzywać
świadków.
Najpierw wezwał anatomopatologa,
który przeprowadził sekcję zwłok. Lekarz
zeznał, że według jego opinii, w chwili
wykonania autopsji Carson był martwy od
trzech do pięciu godzin. Określił czas śmierci
na pomiędzy godziną 10.30 a 12.30 piętnastego
marca.
Jego zdaniem zgon nastąpił niemal
natychmiast na skutek rany zadanej nożem o
ośmiocalowym ostrzu. Przebiło ono mięsień
serca. Na zewnątrz wydostało się niewiele
krwi, gdyż nastąpiło rozległe krwawienie
wewnętrzne. Pchnięta nożem ofiara upadła na
podłogę i leżała bez ruchu do chwili zgonu.
Następnie Ormsby przedstawił
orzeczenie sądu, na podstawie którego
dokonano
podziału
nieruchomości.
Przyznawano w nim jedną działkę Vivian
Carson, a drugą Loringowi Carsonowi.
Przedstawił także potwierdzoną kopię zakazu
wejścia na teren należący do Vivian Carson jej
byłemu mężowi, jego reprezentantom, agentom
lub wspólnikom.
Zawezwał szefa ekipy remontowej,
który potwierdził krótko, że zatrudniła go
Vivian Carson. Miał przygotować
wszystko tak, by przystąpić do pracy w
sobotą rano. Vivian zatrudniła także ślusarza,
który otworzył drzwi i dorobił klucze do jej
części domu. Budowlańcom kazała
przeciągnąć linię w odległości dwóch cali od
granicy jej posiadłości. Ekipa remontowa
czekała w pogotowiu, i gdy tylko świadek
przeciągnął sznur przez cały dom, nakazała im
postawić ogrodzenie z drutu.
Świadek zeznał, że pozostał na terenie
posiadłości, póki nie ukończono ogrodzenia.
Sprawdził je, przeszedł na drugą stronę domu i
dopilnował, by płot biegł w odległości dwóch
cali od linii podziału.
- Czy oskarżona Vivian Carson
wyjaśniła wówczas, dlaczego chce, by
ogrodzenie znalazło się dwa cale od linii
podziału domu? - zapytał Ormsby.
- Tak.
-Co powiedziała?
-Że gdyby Morley Eden chociaż
wetknął palec w płot, pogwałciłby
orzeczenie sądu. Zamierzała wytoczyć
mu sprawę.
-Czy mówiła coś o swoim stosunku do
zmarłego, to znaczy do byłego męża?
-Powiedziała, że nienawidzi ziemi, po
której on chodzi.
-Czy mówiła coś jeszcze?
-Że był wszawym draniem i że nic nie
sprawiłoby jej większej satysfakcji niż
wsadzenie mu noża w żebra.
Ormsby spojrzał znacząco na
przysięgłych.
-Czy świadek mógłby powtórzyć
ostatnie stwierdzenie? - powiedział. -
Co takiego mówiła?
-Powiedziała, że nic nie sprawiłoby jej
większej satysfakcji niż wsadzenie mu
noża w żebra.
-Świadek do dyspozycji obrony - rzucił
Ormsby. Mason uśmiechnął się do
mężczyzny.
-Zetknął się pan kiedyś z rozwodem? -
zapytał.
-Nie osobiście.
-Sprawa dotyczyła jednego z pańskich
przyjaciół?
-Tak.
-Zna pan kobiety, które uzyskały
rozwód?
-Tak.
- Czy rozmawiał pan z nimi krótko po
orzeczeniu rozwodu, gdy wciąż czuły
rozgoryczenie?
- Tak.
-Dobrze - Mason uśmiechnął się
uprzejmie. - Ile z nich twierdziło, że
chciałoby zakłóć byłego męża nożem,
lub że był wszawym draniem, albo też że
wydłubałyby mu oczy lub cokolwiek w
podobnym sensie?
-Chwileczkę! - poderwał się Ormsby. -
Chwileczkę! Sprzeciw! Jest to pytanie
niekompetentne, niespójne i nie mające
związku ze sprawą. Świadek nie jest
ekspertem w sprawach rozwodowych i
nie w tym charakterze go wzywałem.
-Jeśli Wysoki Sąd pozwoli, pytanie jest
całkowicie poprawne - odparł Mason. -
Oczywiście, jeśli pan prokurator obawia
się tego pytania, wycofam je.
-Ostatnia uwaga była zbędna - zauważył
sędzia Fisk.
-Nie boję się odpowiedzi świadka -
rzucał się Ormsby.
- Pilnuję tylko prawidłowości procesu.
- Chyba podtrzymam sprzeciw -
powiedział sędzia.
- Wątpię, czy pytanie było właściwe. Ma
pan dalsze?
Mason, wciąż uprzejmie uśmiechając się
do świadka, zapytał:
-Kiedy oskarżona Vivian Carson
stwierdziła, że chciałaby zakłuć męża
nożem, czy ton jej głosu różnił się w
jakimkolwiek stopniu od tonu innych
podobnych komentarzy, jakie padły z ust
pana rozwiedzionych znajomych? Mam
na myśli uwagi w stylu: „Chciałabym
wydłubać mu oczy” albo „Zabiję go,
jeśli się do mnie zbliży”?
-Jedną chwilę - odezwał się znów
Ormsby. - Pytanie zostało odrzucone
jako nieprawidłowe. Ponieważ
wysunięto już sprzeciw w tej kwestii,
obrona winna jest złego prowadzenia
sprawy oraz lekceważenia sądu,
upierając się przy pytaniu, które zostało
odrzucone.
Sędzia zastanowił się, po czym pokręcił
głową.
- Nie sądzę, że jest to to samo pytanie,
jakie padło poprzednio. To pytanie dotyczy tonu
głosu. Oddalam sprzeciw. Świadek może
odpowiedzieć.
Świadek, uśmiechając się szeroko do
Masona, powiedział:
-Ton jej głosu był podobny do tonu
innych komentarzy w tym stylu. Nie
pamiętam kogokolwiek, kto chciałby
wsadzić mężowi nóż w plecy, ale
przypominam sobie, że jedna z kobiet
stwierdziła, iż nic nie sprawiłoby jej
większej przyjemności niż zepchnięcie
męża z urwiska. To znaczy byłego męża.
-I mówiła to podobnym tonem? -
upewnił się Mason.
-Podobnym.
-Ile kobiet znajomych panu - ciągnął
Mason - które po otrzymaniu rozwodu
wyrażały takie opinie, naprawdę
zepchnęło męża z urwiska albo
wydłubało mu oczy lub dopuściło się
jakiejkolwiek przemocy?
-Sprzeciw! Pytanie nieprawidłowe -
warknął Ormsby.
-Podtrzymany - zgodził się sędzia Fisk. -
Pozwoliłem na pytanie o ton głosu, ale to
chyba wszystko, na co się zgodzę.
Mason zwrócił się do przysięgłych z
wiele mówiącym uśmiechem.
-A więc to wszystko - powiedział.
Niektórzy odpowiedzieli prawnikowi
uśmiechem. Ormsby, wściekły, ale
opanowany, zaproponował:
-Wzywam na świadka porucznika
Tragga. Porucznik, ekspert w
przekazywaniu swojej opowieści tak, by
wywarła wrażenie na ławie przysięgłych,
stanął na miejscu dla świadków i pod
przysięgą zeznał, co odkrył na miejscu
zbrodni. Przedstawił zdjęcia zwłok i
opisał zewnętrzne okoliczności.
-Zauważył pan wodę w pobliżu ciała? -
zapytał Ormsby.
-Tak. Były to dwie kałuże.
-Jakiej wielkości?
-Jak moja dłoń.
-Na jakim podłożu się znajdowały?
-Na wyłożonej glazurą, wywoskowanej
podłodze.
-W jakiej odległości od ciała?
-Jedna około sześciu i trzech czwartych
cala, druga - dwanaście i pół cala.
-Czy zbadał pan ciecz, aby określić, skąd
pochodziła?
-Tak. Zebrano ją do fiolek i poddano
analizie, by sprawdzić, czy nie była to
woda z basenu. Zawierała stosunkowo
dużą ilość chloru, gdyż tamtego dnia
oczyszczano basen.
-Co wykazała analiza wody z kałuż?
-Zawierała taką samą ilość chloru jak
woda w basenie.
-Czy zrobił pan zdjęcia, na których
widać, jak przebiega ogrodzenie dzielące
basen?
- Tak.
- Proszę pokazać te fotografie, a także
zdjęcia, na których widać zwłoki, dom i jego
otoczenie. Potrzebujemy zdjęć z miejsca
zbrodni, by sędziowie przysięgli mogli
zorientować się w sytuacji.
Tragg wyjął teczkę ze zdjęciami i przez
najbliższe pół godziny wyciągał je po kolei,
opisywał, co każde przedstawia, wyjaśniał, z
jakiego miejsca je zrobiono i gdzie znajdował
się aparat, a także określał dokładny czas
wykonania fotografii. Na koniec odbitkę
włączano do akt jako materiał dowodowy.
-Kto był na miejscu zbrodni, kiedy się
pan tam zjawił? - spytał Ormsby.
-Był tam Morley Eden, jeden z
oskarżonych, oraz pan Perry Mason,
jego obecny adwokat. Potem pojawiła
się
Vivian Carson, druga oskarżona. Byli
też, oczywiście, dziennikarze i fotoreporterzy z
prasy oraz ekipa policji, a później koroner.
-Na miejscu zbrodni był pan Perry
Mason?
-Tak.
-Czy rozmawiał pan z nim o
morderstwie?
-Tak.
-Czy pan Mason podsuwał jakieś
sugestie?
-Tak.
-Jakie?
-Sugerował, bym zwrócił szczególną
uwagę na stan odzieży zmarłego.
-Jakiej części odzieży konkretnie?
-Rękawów koszuli.
-Jak wyglądały?
-Koszula miała sztywne mankiety
spięte spinkami z diamentów pokrytych
czarną emalią, tak więc kamienie nie
były widoczne. Jednak część emalii na
prawej spince odprysła, odsłaniając
diament.
-Czy były to spore kamienie?
-Dość spore i cenne. Obudowa spinek
była platynowa.
-Jak wyglądała sama koszula?
-Jej rękawy były mokre do wysokości
łokci.
-O ile wiem, nieboszczyk miał także
marynarkę?
-Zgadza się.
-A rękawy marynarki?
-Nie były mokre, jedynie podszewka od
środka nasiąkła wodą z rękawów
koszuli. Jednak marynarka pozostała
sucha.
-Czy przeprowadził pan rozmowę z
panem Masonem w związku z tą
kwestią?
- Tak.
-Co mówił pan Mason?
-Zasugerował, bym zbadał basen.
-Zrobił pan to?
-Tak.
-I co pan odkrył?
-Nic.
-Co stało się potem?
-Mason stwierdził, że nie szukałem dość
daleko albo dość dokładnie.
-Ze słów pana Masona odniósł pan
wrażenie, że wiedział on o skrytce, którą
potem pan odkrył i że chciał skierować
na nią pańską uwagę?
-Chwileczkę - przerwał Mason. -
Pytanie jest nieprawidłowe, wymaga od
świadka wyciągania wniosków. Poza
tym jest niekompetentne, niespójne i nie
na miejscu.
-Sprzeciw podtrzymany - powiedział
Fisk. - Na pewno nie musi pan, panie
prokuratorze, nakłaniać tego świadka do
wyciągania wniosków. Pozwólmy
opowiedzieć mu o tym, co zrobił i co
odkrył.
-Tak jest, Wysoki Sądzie - ustąpił
Ormsby, zerkając na przysięgłych, by
sprawdzić, czy zrozumieli, o co mu
chodzi. - Zapytam więc inaczej - podjął,
jakby lekko zmieszany technicznymi
utrudnieniami nałożonymi przez
sędziego, lecz cierpliwie pragnący
przedstawić ławnikom wagę sprawy: -
Zakończył pan badanie basenu?
- Tak.
-I nic pan nie znalazł?
-Nic.
-A potem sprawdził pan powtórnie?
-Tak.
-Za czyją sugestią?
-Perry’ego Masona.
- To znaczy obrońcy, który reprezentuje
w tej sprawie oskarżonych?
- Tak.
- I co powiedział pan Mason? - Ormsby
wstał z krzesła, podkreślając tym wagę pytania,
a także doniosłość odpowiedzi porucznika
Tragga.
- Pan Mason zaproponował, bym
sprawdził z tyłu schodki do basenu.
-Z tyłu schodki do basenu - powtórzył
Ormsby.
-Tak.
-I zrobił pan to?
-Tak.
-Co pan znalazł?
-Gdy tylko za nie zajrzałem, a raczej
gdy sięgnąłem tam ręką, wyczułem
niewielki metalowy pierścień.
-Co pan zrobił?
-Włożyłem palec w pierścień i lekko
pociągnąłem.
-I co się stało?
-Wyczułem natychmiast, że pierścień
zawieszony był na giętkim metalowym
kablu nakręconym na wałek.
-Co stało się potem?
-Pociągnąłem za pierścień, wyciągając
go jakieś dwa, trzy cale, co zwolniło
zatrzask w środku schowka jakieś
dziesięć stóp od basenu.
-I co się stało?
-Sprężynka uniosła płytkę o powierzchni
około osiemnastu cali, odsłaniając
sprytnie zamaskowany schowek
wielkości szesnastu i jednej czwartej
cala, głęboki na dwie stopy i trzy i pół
cala, wyłożony stalą, na automatycznym
zawiasie, tak więc wystarczyło pchnąć
płytkę, by zamknęła się z powrotem.
-Z jednej strony kafelek był zawieszony
na zawiasie?
-Tak.
-I co znalazł pan w tym schowku?
-Nic.
- Nic?
-Zgadza się. Kompletnie nic.
-A czy pan Mason okazał zdziwienie,
gdy w miejscu, które tak uparcie
wskazywał, odkrył pan pierścień?
Chociaż... wycofuję to pytanie.
Przepraszam Wysoki Sąd oraz obronę.
Po zastanowieniu dochodzę do wniosku,
że pytanie to było niewłaściwe.
Chciałem się tylko upewnić, poruczniku,
że właściwie zrozumiałem pańskie
zeznania. Znalazł pan pierścień w
miejscu, które wskazywał pan Mason?
-Sugerował, bym tam poszukał.
-I mówił to po tym, jak zbadał pan basen
i niczego nie znalazł?
- Tak.
Ormsby podszedł do stołu obrony, gdzie
siedział Mason, pochylił się lekko i cicho
powiedział:
-Chciałem tylko pokazać, że jeżeli
spróbujesz wywierać presję na
przysięgłych, spotkamy się w pół drogi.
-Kontynuuj - odparł półszeptem Mason.
-Więc płytka unosiła się na sprężynie? -
zapytał Ormsby.
- Tak.
-Gdzie była ta sprężyna?
-Potem odkryliśmy, że jej spirala
oplatała stalowy pręt pełniący funkcję
osi, na której obracał się zawias. Nie
bardzo jasno to opisałem. Chodzi o to,
że płytkę zawieszono na zawiasie.
Przebiegał przez niego stalowy pręt
szerokości pół cala, biegnący do
sworznia, który unosił zawias w górę.
Sprężynę okręcono wokół końców tego
pręta. Była dostatecznie naciągnięta, by
kafel unosił się, gdy tylko zwolnił się
zatrzask.
-Jak rozumiem, ten kafelek nie różnił się
wyglądem ani rozmiarami od innych?
-Był identyczny, poza tym, że
wywiercono w nim dziurkę, w środku
umieszczono metalową rurkę i całość
zalano betonem. Do rurki włożono
stalowy pręt działający jak oś, na której
obracał się kafelek, tak że całość
tworzyła wytrzymałą dźwignię.
- Była tam też sprężyna i pokrywa
schowka unosiła się po pociągnięciu za drut?
- Tak.
-A jak można było zamknąć płytkę?
-Wystarczyło nacisnąć, by pokonać
napięcie sprężyny.
-Czy kafel założono tak, że nie można
go było odróżnić od pozostałych?
-Zrobiono to bardzo sprytnie. Nawet
gdy wiedzieliśmy już, że jest ruchomy,
mogliśmy stanąć na nim lub przejść się
nie czując, że cokolwiek znajdowało
się pod spodem. Zawias skonstruowano
tak starannie, a sprężynowy zatrzask
stanowił
taką
mechaniczną
doskonałość, że absolutnie nic nie
wskazywało na to, iż płytka nie została
twardo osadzona w betonie.
-Sejf był wodoodporny?
-Tak.
-Dzięki czemu?
-Niższy fragment obrzeża kafla
oklejono podgumowaną gąbką i
oklejono taśmą.
-Każda osoba, która zamykała płytkę,
musiałaby zostawić na tej taśmie
odciski palców?
- Tak.
- A gdy płytka podniosła się, trzeba
było pchnąć ją na miejsce, by się zamknęła?
Czy tak?
- Tak.
-Więc czy znalazł pan jakieś odciski
palców na taśmie otaczającej brzeg
płytki lub po jej wewnętrznej stronie?
Pytam o spodnią część płytki,
poruczniku, nie wierzchnią. Czy
znalazł pan odciski palców we wnętrzu
stalowego sejfu?
-Znalazłem.
-Czy odkrył pan odciski palców, które
można odczytać?
-Tak.
-Zdjął je pan i sfotografował? - Tak.
- A następnie pobrał pan odciski palców
osób, które mogły mieć dostęp do schowka lub
okolic miejsca, gdzie został umieszczony?
- Tak.
-Po dokonaniu porównania, czy był pan
w stanie określić, do kogo należały
niektóre z odcisków?
-Tak jest.
-Do kogo?
Tragg obrócił się na swoim krześle, by
spojrzeć wprost na przysięgłych.
-Dwiema z osób, które zostawiły odciski
na spodniej stronie płytki oraz na
taśmie, byli oskarżeni: Vivian Carson
oraz Morley Eden.
-To znaczy, znalazł pan odciski ich
obojga?
-Tak jest.
-Ma pan zdjęcia tych odcisków oraz
zdjęcia odcisków palców oskarżonych?
-Mam.
-Ma je pan przy sobie?
-Tak.
-Proszę je pokazać.
Tragg wyjął fotografie, które włączono
do materiału dowodowego. Powiększone
odbitki ustawiono na sztalugach, a Tragg
wskazał tak zwane punkty podobieństwa.
Ormsby odwrócił się tyłem do zdjęć i
patrząc na świadka rzucił:
-Stwierdził pan, że na miejscu zbrodni
była oskarżona Vivian Carson?
-Zgadza się. Przebywała w swojej części
domu.
-Poszedł pan do niej?
-Tak.
-Przesłuchał ją pan?
-Tak.
-Spytał pan, gdzie była i co robiła
wcześniej?
-Tak jest. Powiedziała, że właśnie
wróciła z zakupów.
-Sprawdźmy, czy dobrze rozumiem
sytuację - Ormsby zerknął na
przysięgłych, upewniając się, że
słuchają go uważnie. - Dom podzielono
ogrodzeniem, które biegło przez salon i
nad basenem. Po której stronie są
sypialnie - po stronie należącej do
Vivian Carson czy Morleya Edena?
-Sypialnie leżą po stronie Edena.
-A kuchnia?
-Po stronie Vivian Carson.
-Jak zrozumiałem z pańskich zeznań,
przeszedł pan na drugą stronę domu,
należącą do oskarżonej Vivian Carson?
-Zgadza się.
-Gdzie ją pan przesłuchiwał?
-W kuchni, a potem w patio.
-Czy będąc w kuchni zauważył pan
magnetyczny wieszak, na którym
wisiały noże?
- Tak.
-Ma pan przy sobie narzędzie zbrodni?
-Mam.
-Proszę je pokazać.
Tragg wyjął nóż z drewnianą rączką, a
Ormsby poprosił o włączenie go do dowodów.
-Nie sprzeciwiam się - odezwał się
Mason.
-Czy będąc w kuchni rozmawiał pan z
Vivian Carson o narzędziu zbrodni?
-Tak. Zapytałem, czy na wieszaku po
prawej stronie kuchenki nie brakuje
żadnego noża.
-Co odpowiedziała?
-Że wszystkie są na miejscu.
-Co stało się potem?
-Zwróciłem jej uwagę na nóż z
drewnianą rękojeścią i zapytałem, czy
zawsze tu wisiał, co potwierdziła.
Zdjąłem go i odkryłem, że nigdy nie
był używany: na ostrzu widniała
jeszcze wypisana kredą cena.
-Czy zapytał pan o to?
-Tak zrobiłem.
-Jak to wyjaśniła?
-Powiedziała, że o ile wie, nigdy go nie
używano oraz że dopiero niedawno
wprowadziła się do domu.
-Ma pan ten drugi nóż przy sobie?
-Tak.
-Proszę go wyjąć.
Tragg wyciągnął drugi nóż i ten
egzemplarz również włączono do materiału
dowodowego.
- Chciałbym, by przyjrzał się pan
postawionym czarną kredą znaczkom na ostrzu,
poruczniku - powiedział Ormsby. - Czy to te
same, które widniały na nim, gdy zabierał pan
nóż?
- Tak.
-Czy próbował pan odnaleźć samochód,
który Loring Carson posiadał w dniu
swojej śmierci?
-Próbowaliśmy - przyznał Tragg. -
Uzyskaliśmy informacje od wydziału
drogowego i po zdobyciu opisu pojazdu
wystosowaliśmy komunikat o jego
zaginięciu.
-Znaleźliście go?
-Kilka godzin po odkryciu ciała.
-Gdzie, poruczniku?
-W garażu wynajmowanym przez
oskarżoną Vivian Carson, w Larchmore
Apartments położonych w tym mieście.
-Czy oskarżeni lub jedno z nich
wyjaśnili, jak się tam znalazł?
-Nie. Odmówili mówienia o tej sprawie.
-Proszę o usunięcie ostatniej uwagi
świadka z protokołu - wtrącił się
Mason. - Prawo nie wymaga od
oskarżonych omawiania jakichkolwiek
spraw.
-Wniosek odrzucony - powiedział
sędzia Fisk. - Świadek zeznał, że
oskarżeni odmówili zeznań, co jest tym
samym, co przytaczanie wypowiedzi
oskarżonych.
-Czy rozmawiał pan z Vivian Carson o
dochodach, jakie Loring Carson
ukrywał? - podjął Ormsby.
-Tak. Kilkakrotnie powtórzyła, że jej
były mąż zatajał posiadanie sporych
sum pieniędzy oraz papierów
wartościowych. Nie mogła ich
odnaleźć, podobnie jak sędzia
Goodwin, który przewodniczył
rozprawie rozwodowej. Powiedziała,
że sędzia Goodwin podkreślał swoje
przekonanie o istnieniu tych pieniędzy.
-O której godzinie miała miejsce ta
rozmowa, poruczniku?
-Zaczęła się... gdzieś około drugiej i
trwała z przerwami aż do kwadrans
przed trzecią.
-Znalazł pan jakieś wartościowe rzeczy
przy zwłokach Loringa Carsona?
-Tak jest. Znaleźliśmy dużą ilość
gotówki - przynajmniej w oczach
policjanta - oraz czeki podróżne
wystawione na nazwisko A.B.L.
Seymour.
-Ma je pan przy sobie?
-Tak.
-Proszę pokazać.
Książeczka czekowa została włączona
do materiału dowodowego, podobnie jak
pieniądze znalezione przy zmarłym.
- Czy idąc za wskazówką, jaką było
nazwisko A.B.L. Seymour - albo raczej
rozpoczynając od tego śladu dochodzenie -
odkrył pan, kim była ta osoba?
- Tak.
-Czego więc się pan dowiedział?
-Nikt taki nie istniał. Było to fałszywe
nazwisko, którego Carson używał, aby
ukryć swoje dochody. Wykupił na nie
sporą ilość czeków podróżnych oraz
papierów wartościowych i otworzył
konto w banku w Las Vegas. Było na
nim ponad sto tysięcy dolarów.
-Sprawdził pan podpis i porównał z
charakterem pisma zmarłego?
- Tak.
- Czy odnalazł pan jakiekolwiek
obligacje wystawione na nazwisko A.B.L.
Seymour?
- Tak.
-Gdzie?
-W Las Vegas.
-A gdzie dokładnie?
- W bungalowie wynajętym przez pana
Perry’ego Masona.
-Coś takiego! - powiedziawszy to,
Ormsby westchnął dramatycznie. - Przez
pana Masona?
-Tak jest.
-Czy były w jego posiadaniu?.
-Tak, w jego teczce.
-Teczce, którą przywiózł z Los Angeles?
-Teczka należała do niego. Była w jego
pokoju. Założyłem więc, że ją ze sobą
przywiózł.
-Proszę niczego nie zakładać - upomniał
go sędzia Fisk. - Może pan tylko
stwierdzać fakty.
-Nie zamierzam wysuwać sprzeciwu -
wtrącił się Mason. - Skoro porucznik
Tragg zaznaczył, że było to jego
założenie, chciałbym, by cała odpowiedź
pozostała w protokole.
Sędzia spojrzał na niego zaintrygowany,
a potem uśmiechnął się.
-Dobrze - powiedział. - Nie padł
wniosek o wycofanie pytania, tak więc
proszę zaprotokołować odpowiedź.
-Czy pan Mason wyjaśnił, jak wszedł w
posiadanie tych dokumentów? - podjął
Ormsby.
- Nie.
-Wziął pan teczkę z papierami?
-Tak.
-Czy była w jakiś sposób oznaczona?
-Tak. Złoconymi literami wytłoczono
„P” kropkę „Mason”.
-Ma pan ze sobą teczkę oraz
dokumenty?
-Przekazałem je już panu. Są na nich
moje znaki identyfikacyjne.
Ormsby wyjął teczkę oraz plik papierów
wartościowych i po identyfikacji wszystkich z
osobna włączył je do materiału dowodowego.
-Myślę, że na tym skończę
przesłuchiwanie świadka, przynajmniej
na razie - obwieścił. - Jeżeli jednak
okaże się to konieczne wobec wynikłych
później kwestii, być może jeszcze go
wezwę.
-Zgadzam się - powiedział Mason.
-Chce pan poczekać z pytaniami do
zakończenia sprawy? - zapytał go
sędzia.
-Kilka wolałbym zadać teraz - odparł
Mason. - Może będę miał dalsze
później.
-W takim razie proszę zaczynać.
-Insynuował pan - zaczął Mason - że
papiery wartościowe oraz teczkę, które
znalazł pan w moim posiadaniu,
odebrałem od moich klientów z Los
Angeles i przywiozłem do Las Vegas w
Newadzie.
-Niczego nie insynuowałem - odparł
Tragg z uprzejmym uśmiechem. - Tak
pomyślałem... rzecz jasna.
Lekkie wahanie przed ostatnimi dwoma
słowami oraz uśmiech porucznika podkreśliły
wagę stwierdzenia.
-Ma pan jakieś dowody potwierdzające,
że otrzymałem owe obligacje w Los
Angeles i przywiozłem je do Las Vcgas?
-Nie znalazłem dowodów bezpośrednich
- odparł Tragg i dodał z własnej woli: -
Rzadko robi się takie rzeczy w
obecności policji, panie Mason.
Przez zatłoczoną salę sądową przebiegła
fala śmiechu.
- Proszę świadka, żeby wstrzymał się od
samowolnych uwag i odpowiadał jedynie na
pytania - odezwał się Fisk. - W końcu jest pan
oficerem policji, poruczniku. Wielokrotnie
zeznawał pan jako świadek w sądzie, zna pan
procedurę i doskonale jest pan świadomy
efektu, jaki wywiera pańskie zachowanie.
Sądzę, że przesłuchanie przebiegnie spokojniej,
jeśli będzie pan trzymał się zasad.
-Przepraszam, Wysoki Sądzie -
powiedział Tragg.
-Głos ma obrona - ogłosił sędzia Fisk.
-Kiedy zaczął pan sprawdzać obrzeże
basenu - podjął Mason - szukając
czegoś, co wyjaśniłoby, dlaczego
rękawy koszuli zmarłego były mokre,
czy zamoczył pan swoje rękawy?
-Nie - odparł Tragg - prawdopodobnie
dlatego, że nie śpieszyłem się.
-A co to ma do rzeczy?
- Podwinąłem je.
- Oba?
- Tak... Nie, tu się mylę, panie Mason.
Przepraszam. Podwinąłem tylko prawy rękaw
do wysokości łokcia.
-Lewego nie?
-Nie.
-I nie zamoczył go pan?
-Nie. Sprawdzałem basen tylko prawą
ręką.
-Dziękuję - powiedział adwokat. - To na
razie wystarczy.
-Wzywam na świadka 01ivera Ivana -
ogłosił Ormsby. Ivan był osobnikiem w
średnim wieku, mocnej budowy ciała,
powściągliwym, spokojnym i dość
stanowczym.
-Czym się pan zajmuje? - zaczął
przesłuchanie Ormsby.
-Prowadzę sklep z narzędziami.
-Czy pracował pan piętnastego marca
tego roku?
-Tak.
-Gdzie znajduje się pański sklep?
-Koło kinoteatru na Dupont Street.
-Czy widział pan wcześniej
oskarżonych?
-Tak.
-Kiedy?
-Po raz pierwszy zobaczyłem ich
piętnastego marca.
-O której godzinie?
-Między dwunastą a dwunastą
trzydzieści.
-Rozmawiał pan z nimi?
-Tak.
- Czy przeprowadził pan z nimi jakąś
transakcję handlową?
- Tak.
-Jaką?
-Chcieli kupić nóż.
-Oboje?
-Tak.
-I sprzedał im pan nóż?
-Tak.
-Rozpoznałby go pan?
-Tak.
-Pokazuję panu dowód G. Czy widział
go pan już wcześniej?
-Identyczny nóż im sprzedałem. Na
ostrzu widnieje moja cena. Widać cenę
sprzedaży i moją własną cenę zakupu.
Litery „EAK” to moje koszta własne, a
cena sprzedaży wypisana jest kredą na
ostrzu.
-Czy słyszał pan, jak oskarżeni
rozmawiali o rodzaju noża, jakiego
potrzebują?
-Tak. Mówili cicho, ale wyraźnie ich
słyszałem. Wspominali, że potrzebują
„identycznego noża”.
-Mówili, do jakiego noża ten powinien
pasować?
-Nie. Chcieli po prostu identycznego.
-Czy zaobserwował pan coś
szczególnego w ich zachowaniu?
-Kobieta, pani Carson, drżała tak mocno,
że ledwo mogła utrzymać nóż. Również
mężczyzna wydawał się przejęty, ale
starał się ją uspokoić.
-Czy dostrzegł pan jakiekolwiek oznaki
uczucia pomiędzy nimi albo cokolwiek,
co wskazywałoby na charakter ich
wzajemnych stosunków?
- Przez większość czasu mężczyzna
obejmował ją ręką, głaskał po ramieniu i mówił,
żeby się uspokoiła.
-
Kogo określa pan słowem
„mężczyzna”?
- Mam na myśli drugiego z oskarżonych,
Morleya Edena.
- Nie ma pan wątpliwości, że ten właśnie
nóż im pan sprzedał?
- Żadnych.
- Świadek do dyspozycji obrony -
obwieścił Ormsby.
Mason zachowywał się grzecznie, niemal
po przyjacielsku.
-Spory ten pana sklep? - zapytał.
-Mamy dużą ilość towarów.
-A ten nóż. Pamięta pan, gdzie go pan
kupił?
-Kupiłem noże hurtem czwartego lutego
od Quality Cutlery Company. To firma
sprzedająca sztućce.
-Kupił je pan hurtem? - w głosie Masona
zabrzmiało zdziwienie.
- Tak.
-I zaznaczył pan cenę kupna i sprzedaży
tylko na tym nożu?
-Tego nie powiedziałem - zaperzył się
Ivan. - Mówiłem tylko, że zaznaczyłem
obie ceny na tym nożu.
-A na innych?
-Zaznaczyłem je na wszystkich nożach.
-Hurtem?
-Hurtem.
- I wystawił je pan na sprzedaż?
- Tak.
- W takim razie wie pan jedynie, że ten
szczególny nóż mógł zostać kupiony
kiedykolwiek między czwartym lutego a
piętnastym marca.
-Pamiętam, że go im sprzedałem.
-Pamięta pan, że sprzedał oskarżonym
jeden z noży - podkreślił Mason. - Ale
wie pan jedynie, że ten szczególny nóż
mógł zostać sprzedany kiedykolwiek
między czwartym lutego a szesnastym
marca, włączając w to ranek
piętnastego marca.
-Pewnie tak - zgodził się świadek.
-Każdy mógł go kupić.
-To prawda.
-Zeznając pod przysięgą, może pan
również stwierdzić, że zmarły Loring
Carson mógłby kupić ten nóż i zawiesić
w kuchni, robiąc zakupy dla Morleya
Edena?
Świadek przesunął się zakłopotany na
krześle.
-Pamiętam tamtą rozmowę. I pamiętam
transakcję.
-Pamięta pan, że sprzedał pan nóż -
uświadomił mu uprzejmym tonem
Mason. - Zidentyfikował go pan jako
jeden z wielu kupionych hurtem. Nie
może pan z pełnym przekonaniem
powiedzieć nic więcej, prawda?
-Pewnie nie.
-Przypomina pan sobie, że sprzedał
jakiś nóż oskarżonym - ciągnął Mason.
- Teraz pytam, czy pod przysięgą może
pan zeznać, że nóż włączony do
materiału dowodowego nie został
sprzedany Loringowi Carsonowi przed
piętnastym marca tego roku czy po
czwartym lutego, kiedy otrzymał pan
dostawę.
-Pewnie nie mogę - przyznał świadek.
-To wszystko - rzucił serdecznym
tonem Mason. - I dziękuję za pana
godną uznania uczciwość. Nie mam
więcej pytań.
-Ja mam pytanie - poderwał się
Ormsby. - Piętnastego marca sprzedał
pan oskarżonym nóż, który pod
każdym względem jest identyczny z
nożem, jaki panu pokazałem, i ma te
same oznaczenia na ostrzu. Tak czy
nie?
-Sprzeciw - rzucił Mason. - Prokurator
usiłuje poddać własnego świadka
krzyżowemu ogniowi pytań. Poza tym
pytanie jest naprowadzające i sugeruje
odpowiedź.
-Rzeczywiście jest naprowadzające -
przyznał sędzia Fisk.
-Chciałem jedynie podsumować
zeznania świadka - tłumaczył się
Ormsby.
-Proponuję, by oskarżenie poczekało z
podsumowaniem zeznań świadków do
końcowych przemówień - powiedział
Mason.
Fisk uśmiechnął się.
-Tak będzie poprawnie. Proszę zmienić
swoje pytanie, panie prokuratorze.
-Och, nie mam już pytań do tego
świadka - wycofał się Ormsby,
zirytowany.
-To wszystko - orzekł sędzia. - Może
pan odejść.
-Wzywam Lorraine Henley -
powiedział prokurator.
Kobieta, która weszła na miejsce dla
świadków,
niedawno
przekroczyła
czterdziestkę. Była szczupła, miała
wychudzoną twarz, zaciśnięte w determinacji
usta. Została zaprzysiężona, po czym Ormsby
zapytał:
-Gdzie pani mieszka?
-W Larchmore Apartments.
-Od jak dawna?
-Od ponad roku.
-Zna pani oskarżoną Vivian Carson?
-Znam.
-Mieszka koło pani?
-W apartamencie 4 B. To po przeciwnej
stronie parkingu od mojego mieszkania.
-Proszę wyjaśnić, co ma pani na myśli,
mówiąc „parking”.
-Mieszkania zbudowano na planie w
kształcie litery L, na opadającym lekko
wzgórzu. Drzwi wychodzą na dwie
ulice. Po obu stronach bloków biegną
alejki i można z nich dojść na
betonowy parking. Położony jest
poniżej ulic, przy których stoją bloki.
Powinnam te dokładniej opisać.
Najwyżej położone jest skrzyżowanie
obu ulic. Główna biegnie mniej więcej
na tym samym poziomie, natomiast
boczna opada dość gwałtownie. Mimo
to pod wszystkimi mieszkaniami są
garaże, poza czterema apartamentami
narożnymi. Tam garaże stoją
oddzielnie.
-Czy
pod
mieszkaniem
wynajmowanym przez oskarżoną
Vivian Carson znajdował się garaż?
-I to podwójny.
-Czy widziała pani oskarżoną Vivian
Carson piętnastego marca?
-Tak jest.
-O której godzinie?
-Piętnaście lub trzydzieści minut po
jedenastej rano.
-Co robiła?
-Otwierała drzwi do swojego garażu, to
znaczy jednego z dwóch, jakie miała.
-Co się potem stało?
-Widziałam, jak jakiś mężczyzna
wjeżdżał do środka.
-Przyjrzała się mu pani?
-Bardzo dokładnie.
-A widziała go pani później?
-Tak.
-Widzi go pani teraz?
- Tak. To Morley Eden, jeden z
oskarżonych w tej sprawie. Tam siedzi.
-Obok Vivian Carson?
-Tak.
-Co się działo z samochodem?
-Kiedy pani Carson otworzyła drzwi do
garażu, on wjechał do środka. Potem
wyszedł, ona zamknęła drzwi na klucz i
szybko razem odeszli.
-Nie weszli do mieszkania pani
Carson?
-Nie, to znaczy nie widziałam. Do bloku
można wejść od tyłu, ale oni przeszli przez
podjazd do alejki i zniknęli z pola widzenia.
-Świadek do pańskiej dyspozycji - rzucił
Ormsby. Mason mówił tonem pełnym
cichej uprzejmości.
-Co pani robiła, kiedy oskarżeni
parkowali samochód?
-Obserwowałam ich - warknęła. Przez
salę przebiegł cichy chichot.
-A co robiła pani tuż przedtem?
-Siedziałam przy oknie.
-Nie spuszczając z oka apartamentu
wynajmowanego przez Vivian Carson?
-Po prostu go widziałam.
-Siedziała pani, patrząc na ów
apartament?
-Siedziałam tam w tym czasie.
-Jak długo?
-Od jakiegoś czasu. Nie wiem, jak długo.
-Przez cały ranek?
-Sporą część ranka.
-Poprzedniej nocy też obserwowała pani
to mieszkanie?
-Lubię trzymać rękę na pulsie.
-Po co? - zapytał Mason.
- Zastanawiałam się, co się dzieje.
Myślę, że każdy ma prawo do zwykłej ludzkiej
ciekawości. Kilka dni wcześniej Vivian Carson
wyprowadziła się, dźwigając walizki, i nie
wróciła. Zastanawiałam się, dokąd wyjechała i
co robi.
- Obserwowała pani jej mieszkanie, by to
odkryć?
- Tak.
-Nie potrafi pani podać marki
samochodu, jaki wstawiono do garażu? -
zapytał prawnik. - Marki i modelu?
-Nie, nie potrafię. Wóz był zielony. To
wszystko, co wiem.
- Nie zna się pani na modelach?
- Nie.
-Prowadzi pani samochód?
-Nie.
-Ma pani samochód?
-Nie.
-A może kiedyś pani miała?
- Ale od jakiegoś czasu nie mam. Na
zakupy jeżdżę autobusem.
-Nie zanotowała pani numeru
rejestracyjnego wozu?
-Nie.
-Zauważyła pani, czy nie miał
rejestracji spoza stanu?
-Nie patrzyłam na wóz, tylko na
kobietę i mężczyznę.
-Wzięła pani na siebie obowiązek
pilnowania godzin, w jakich Vivian
Carson wraca do domu i wychodzi z
niego?
-Jestem przyzwoitą kobietą. Okolica
jest porządna i chcę, żeby taka została.
Dość naczytałam się o pani Carson w
prasie, żeby uznać, że warto wiedzieć,
co się z nią dzieje.
-Wie pani czy to, co przeczytała pani w
prasie, było prawdą czy kłamstwem?
-Nie mówiłam nic o tym, czy to było
prawdą czy kłamstwem. Po prostu
czytałam o niej. Chciał pan wiedzieć,
dlaczego jej pilnowałam, więc
wyjaśniłam to.
-Dziękuję. Myślę, że dokładnie opisała
pani sytuację, pani Henley... A może
panno Henley?
-Jestem panną - warknęła. -
Zaznaczyłam to, podając swoje
nazwisko urzędnikowi sądowemu.
Mason uśmiechnął się uprzejmie, choć
znacząco, i spojrzał na przysięgłych.
-Bardzo pani dziękuję, panno Henley -
powiedział. - Nie mam dalszych pytań.
-Proszę wezwać następnego świadka,
panie prokuratorze - zarządził sędzia
Fisk.
Zachowując się jak człowiek, który
przygotował niespodziankę o dalekosiężnych
reperkusjach, Ormsby obwieścił:
- Tym razem, Wysoki Sądzie, chciałbym
zawezwać Nadine Palmer.
Nadine podeszła do miejsca dla
świadków i została zaprzysiężona. Miała na
sobie ciemnobrązowy kostium, modny kapelusz,
a w ręku trzymała brązową skórzaną torebkę.
Wypolerowane
brązowe
pantofle
harmonizowały z piękną opalenizną jej długich
nóg widoczną pod cienkimi jak pajęczyna
pończochami. Usiadła, rzucając wokół uważne
spojrzenie i szybko przesunęła wzrok z
Ormsby’ego na Masona i znów na Ormsby’ego.
Potem skupiła się na ławie przysięgłych, a po
chwili ponownie popatrzyła na prokuratora.
- Nazywa się pani Nadine Palmer,
zamieszkała przy Crockley Avenue 1721?
- Tak.
-Zna pani oskarżonych?
-Nie osobiście.
-Znała pani Loringa Carsona?
-Widywałam go. Nie pamiętam, żebym z
nim rozmawiała, a kiedy mówię, że nie
znam osobiście pani Carson, nie znaczy
to wcale, że nigdy jej nie widziałam.
Brałam udział w kilku spotkaniach, na
których ona również była obecna i mogę
ją rozpoznać.
-Teraz skieruję pani uwagę na piętnasty
dzień marca. Gdzie pani była rankiem
tamtego dnia?
-Pojechałam samochodem do Vista
Point.
-Jak daleko leży to miejsce od domu
wybudowanego przez Loringa Carsona i
sprzedanego Morleyowi Edenowi?
-Vista Point leży w odległości ćwierć
mili, a może mniej, od tego domu. Widać
stamtąd tyły posiadłości: patio, basen
oraz teren poniżej basenu.
-Więc Vista Point położone jest ponad
domem?
-Tak. Nie wiem, o ile stóp wyżej, ale
widać stamtąd dach posiadłości.
-A drogę, która do niej prowadzi?
-Nie. Tylko patio, basen i pokoje na
tyłach domu. Budynek zasłania podjazd
od frontu i nie można dostrzec drogi
dojazdowej, ponieważ łagodnie się
wznosi.
-Rozumiem - powiedział Ormsby. -
Mam tu mapę z zaznaczonym Vista
Point. Proszę zerknąć na ten plan i
wskazać przysięgłym, gdzie pani była
piętnastego marca tego roku.
Po chwili Nadine pokazała palcem
miejsce na mapie:
-Byłam tutaj - powiedziała.
-Która była wtedy godzina?
-Około... dotarłam tam piętnaście po
dziesiątej. Może trochę później.
- I czekała pani?
-Tak.
-Miała pani coś, co pozwoliłoby
wyraźniej zobaczyć dom?
-Miałam lornetkę.
-Jak ją pani wykorzystała?
-Patrzyłam przez nią na dom Carsona.
-To znaczy na dom wybudowany przez
Loringa Carsona i sprzedany
Morleyowi Edenowi?
-Tak.
-Czy mogę spytać, dlaczego pani to
robiła?
-Chodziło o moje osobiste sprawy.
Wiedziałam... wiedziałam, że
mężczyzna, któremu nie podobało się
to, co zrobił Loring Carson z moją
reputacją, będzie domagał się jakiejś
rekompensaty, a gdyby Carson
odmówił, zamierzał... cóż, sądziłam, że
zamierzał dać mu za swoje.
-Czy będąc w Vista Point, stała się pani
świadkiem jakichś wydarzeń?
- Tak.
-Proszę opisać je przysięgłym.
-Kiedy spojrzałam po raz pierwszy,
wydawało się, że nikogo nie ma w
domu. A potem...
-To stwierdzenie można by wykreślić z
protokołu jako przypuszczenie - orzekł
Ormsby. - Proszę jedynie mówić, co pani
zobaczyła. Niech pani unika omawiania
swoich wniosków, pani Palmer. Tylko to,
co pani widziała, jest istotne.
-No cóż... zaparkowałam samochód,
wysiadłam i od czasu do czasu zerkałam
przez lornetkę. Odejmowałam lornetkę
od oczu, żeby wzrok mi odpoczął, i
patrzyłam znowu. A gdy widziałam coś
interesującego, znów ją przykładałam do
oczu.
- Jaką pierwszą rzecz pani zobaczyła? Co
się działo?
- Dostrzegłam Loringa Carsona.
- Gdzie?
- W części domu z kuchnią.
- Wyjaśnijmy to dla protokołu - zarządził
Ormsby. – Dom podzielony był kolczastym
ogrodzeniem. Widziała je pani?
- Och, oczywiście.
-Po jednej stronie domu leżała część, do
której należała kuchnia. Po drugiej
stronie znalazła się większość salonu
oraz sypialnie.
-Mniej więcej.
-W takim razie, by jasno zapisano to w
sądowych aktach, możemy mówić o
kuchennej oraz sypialnej części domu.
Gdzie więc był pan Loring Carson, kiedy
po raz pierwszy go pani dostrzegła?
-W kuchennej części domu.
-Jest pani pewna?
-Jestem pewna.
-W jaki sposób go pani obserwowała?
-Ustawiłam ostrość w lornetce.
-Jakie jest maksymalne powiększenie, na
które można nastawić pani lornetkę?
-Ośmiokrotne.
-Widziała go pani wyraźnie?
-Całkiem wyraźnie.
-Rozpoznała go pani?
-O tak.
-Widziała pani, co robi?
-Pochylił się nad basenem koło
schodków. Nie widziałam, co robi.
Nastawiałam lornetkę na największą
ostrość.
-Dobrze. I co było dalej?
-Pan Carson uklęknął na podłodze przy
schodkach.
-Miał coś ze sobą?
-Skórzaną teczkę.
-Co zrobił?
-Ukląkłszy włożył prawą rękę do
wody. Pociągnął za coś i nagle kafelek,
który wyglądał identycznie jak
pozostała część podłogi, podniósł się w
górę, odsłaniając ukryty pod nim
schowek.
-Co uczynił pan Carson?
-Wyjął jakieś papiery z teczki, schował
do skrytki i zamknął ją.
-Proszę mówić dalej. Co jeszcze pani
zobaczyła?
-Loring Carson wszedł do domu i
niemal natychmiast z drugiej części...
-Chwileczkę - przerwał prokurator. -
Wyjaśnijmy to. Do której części domu
wszedł Loring Carson? Do kuchennej
czy sypialnej?
-Do kuchennej.
-A co ma pani na myśli, mówiąc o
drugiej części domu?
-Sypialną część.
-I co stało się w sypialnej części domu?
-Wybiegła z niej naga kobieta i
natychmiast wskoczyła do basenu.
-Patrzyła pani przez lornetkę?
-Tak.
-Rozpoznała ją pani?
-Nie jestem absolutnie przekonana, ale
myślę...
-Jedną chwilę - wtrącił się Mason. -
Chciałbym zwrócić uwagę sądu, że
świadek odpowiedział już na pytanie.
Pani Palmer stwierdziła, że nie jest w
stanie zidentyfikować owej kobiety.
Nieważne, co myśli, jeśli nie może pod
przysięgą zeznać, kim ta osoba była.
-Świadek użył tylko potocznego zwrotu
- wyjaśnił Ormsby. - Uważa, że może
zidentyfikować tę osobę z dużym
prawdopodobieństwem, ale stara się być
uczciwa i dopuszcza możliwość
pomyłki.
-Nie sądzę, by obowiązkiem prokuratora
było wyjaśnianie zeznań świadka -
zauważył Mason. - Świadek zeznaje w
języku angielskim i uważam, że sam
znam ten język równie dobrze jak
oskarżyciel.
Sędzia Fisk zmarszczył z namysłem
czoło i po chwili powiedział:
-Może ja zadam świadkowi pytanie. I
chciałbym, by obrona powstrzymała się
od przerywania. Pani Palmer, czy
widziała pani jakąś osobę nago?
-Kobietę. Zupełnie nagą.
-Nie miała na sobie kostiumu
kąpielowego? Świadek energicznie
potrząsnął głową.
-Była naga.
-Co zrobiła?
-Wybiegła z sypialnej części domu i
wskoczyła do basenu tak szybko, że
wstrzymałam oddech.
-Biegła?
-Najpierw biegła, a potem wskoczyła do
wody, niemal jej nie rozbryzgując.
Płynęła jak foka.
-Miała pani wtedy lornetkę?
-Tak, ale nie mogłam utrzymać tej
kobiety w polu widzenia. Poruszała się
za szybko. To znaczy widziałam ją przez
szkła, ale nie zawsze była w centrum
mojego pola widzenia, jeśli wie pan, co
mam na myśli. Płynęła bardzo prędko.
-Przyjrzała się jej pani?
-Tylko z grubsza, niezbyt dokładnie.
-Czy może pani zidentyfikować ją ze
stuprocentową pewnością?
-Nie ze stuprocentową. Mogę tylko
przypuszczać.
-W tych okolicznościach uznamy, że
zeznanie świadka, iż myśli, że
rozpoznała tę osobę, jest potocznym
zwrotem. Zaznaczymy, iż świadek nie
ma stuprocentowej pewności i nie
możemy jej zeznań traktować jako
dowodu. Może pan kontynuować, panie
prokuratorze.
-Pytam więc dalej - powiedział
Ormsby. - Ta kobieta wskoczyła do
basenu i przepłynęła na drugą stronę?
-Jak foka. Przecinała wodę tak szybko,
że było to aż niewiarygodne.
-Co zrobiła potem?
-Wyskoczyła przy schodkach w płytkiej
części basenu, pociągnęła za coś i ten
sam kafelek się otworzył. Podeszła do
niego i schyliła się. Miała ze sobą
plastikową torbę. Zaczęła wyciągać
dokumenty ze schowka i wkładać do
torby.
-Przyjrzała się jej pani wówczas?
-Była odwrócona do mnie plecami.
-Obserwowała ją pani przez lornetkę?
-Tak.
-Co zrobiła pani potem?
-Potem uświadomiłam sobie, co się
dzieje i...
-Nie ważne, co sobie pani uświadomiła
- przerwał Ormsby. - Proszę dokładnie
słuchać moich pytań. Co pani zrobiła?
-Rzuciłam lornetkę na fotel samochodu
i zaczęłam biec.
-Dokąd?
-Pobiegłam drogą wiodącą do terenów
przy basenie.
-Wiedziała pani, że jest tam jakaś
dróżka?
-Wiedziałam.
-He czasu zajęło pani zbieganie w dół?
-Niewiele. To jakieś... może dwieście
jardów, potem dociera się na płaski teren
i trzeba podejść trochę w górę.
-Czy biegnąc widziała pani dom lub
basen?
-Nie. Wzgórze porastają jakieś zarośla i
krzewy. Nie znam gatunków tych roślin,
ale takie same rosną na wszystkich
pagórkach w południowej Kalifornii.
-Kiedy wybiegła pani z zarośli, gdzie się
pani znalazła? Może pani wskazać to
miejsce na mapie?
-Mniej więcej tutaj - pokazała palcem.
-Oznaczę to miejsce kółkiem - obwieścił
Ormsby. - Czy stamtąd wyraźnie
widziała pani dom?
-O tak.
-Co pani zrobiła?
-Dość szybko podeszłam bliżej. Z trudem
łapałam oddech, ale śpieszyłam się.
-I co pani zobaczyła?
-Nic.
-A basen?
-Był pusty.
-A co z płytką, pod która znajdowała się
skrytka?
-Była otwarta, to znaczy kafelek był
podniesiony.
-Co pani zrobiła?
- Skierowałam się na patio, ale z domu
dobiegły mnie jakieś głosy.
-Była pani w sypialnej części domu?
-Tak.
-Więc co pani zrobiła?
-Podeszłam pod mur budynku od
sypialnej części domu.
-I co potem?
-Usłyszałam, co mówiono.
-A co mówiono?
-Chwileczkę - odezwał się Mason. -
Najpierw ustalmy, kto rozmawiał.
-Do tego zmierzam - zaznaczył
Ormsby.
-Myślę, że oskarżenie to właśnie
powinno najpierw ustalić - upierał się
Mason.
-Dobrze - zgodził się Ormsby. - Może
ma pan rację. Pytam więc - zwrócił się
do świadka - czy miała pani
sposobność
zobaczyć
rozmawiających?
-Nie wtedy, ale kilka sekund później
ich zobaczyłam.
-Kim byli?
-To byli oskarżeni, Vivian Carson i
Morley Eden.
-Gdzie rozmawiali?
-W salonie.
-Słyszała ich pani od strony basenu?
-Tak. Rozsuwane szklane drzwi były
otwarte i bardzo wyraźnie było ich
słychać.
-Co takiego mówili? Co pani
usłyszała?
-Kobieta powiedziała...
-Kogo ma pani na myśli, mówiąc
„kobieta”?
-Oskarżoną Vivian Carson.
-Dobrze. Co więc powiedziała pani
Carson?
-„Kochanie, nigdy tego nie
wyjaśnimy”.
-A potem? Proszę mówić! Jak
przebiegała rozmowa?
-Morley Eden odparł: „Nie musimy.
Nigdy nikomu o tym nie powiemy.
Pozwolimy
odkryć
ciało
dziennikarzom. Mason załatwił
konferencję prasowana dzisiaj, trochę
później reporterzy znajdą zwłoki. Ja
będę udawał, że nic nie wiedziałem”.
Na co odezwała się Vivian Carson: „A
co z nożem? To nóż z mojej kuchni”.
„Kupimy nowy”, powiedział Morley
Eden. „To nas nie rozdzieli. Właśnie się
odnaleźliśmy i mamy prawo do szczęścia,
którego nic nie zakłóci. Będę walczył o nasze
szczęście”.
-I co dalej? - ponaglił Ormsby.
-Usłyszałam, że idą dokądś.
Pomyślałam, że na basen.
Zawahałam się przez chwilę, a potem
skuliłam za rogiem domu, gdzie by mnie nie
dostrzegli, chyba że wyszliby na patio i rozejrzeli
się wokół.
-Co dalej?
-Usłyszałam, jak zamykają się drzwi i
zrozumiałam, że wyszli. W domu zapadła
cisza.
-Więc co pani zrobiła?
-Wróciłam drogą i wspięłam się na
wzgórze. Dotarłam zmęczona do
samochodu i pojechałam do domu.
-O której tam pani dojechała?
-O... mniej więcej o jedenastej
trzydzieści.
-Co pani zrobiła?
-Nie zawiadomiłam policji. Nie
wiedziałam, co się stało. Bałam się, a
poza tym wstydziłam, że szpiegowałam i
podsłuchiwałam. Nie wiedziałam, że
popełniono morderstwo.
-Cofnijmy się w czasie, chcę panią
jeszcze raz o coś zapytać - powiedział
Ormsby. - Czy rozpoznała pani nagą
kobietę, która wybiegła z domu i
wskoczyła do basenu?
-Cóż, ja... widziałam ją. Była zupełnie
naga. Przebiegła mi przed oczami, ale...
-Wie pani, kto to był?
-Jestem niemal pewna, że była to
oskarżona Vivian Carson.
Ormsby z uśmiechem odwrócił się do
Masona.
- Świadek do pańskiej dyspozycji.
-Niemal pewna? - zaczął adwokat.
Skinęła głową.
-Nie jest pani absolutnie pewna?
-Nie.
-Nie może pani przysiąc?
-Nie.
- Więc sama ma pani uzasadnioną
wątpliwość, czy widziała oskarżoną?
-Tak. Myślę, że uczciwie będzie
zaznaczyć, iż mam uzasadnioną
wątpliwość. Po prostu nie jestem
pewna.
-Co zrobiła pani po powrocie do domu?
-Wzięłam prysznic.
-Z jakichś szczególnych powodów?
-Nie... Przedzierałam się przez zarośla,
ziemia była sucha. Cała byłam pokryta
kurzem. Chciałam wziąć prysznic i to
zrobiłam.
-Miała pani w tym czasie gościa?
-Zaraz potem. Czy chce pan, żebym
powiedziała o pańskiej wizycie?
-Chcę, żeby mówiła pani prawdę -
zripostował Mason.
- Miała więc pani gościa?
- Tak.
-Kto to był?
-Pan.
-Rozmawiała pani ze mną?
-Chwileczkę! - wtrącił się Ormsby. -
Wysuwam sprzeciw. To pytanie
niekompetentne, nie mające związku ze
sprawą, nic nie wnoszące i
niewłaściwe. Tej sprawy nie
poruszyłem, przepytując mojego
świadka.
-Ale taka rozmowa się odbyła? -
zapytał niecierpliwie sędzia.
-Nie wiem. Może. Nie potrafię
powiedzieć.
-Ta rozmowa ma udowodnić, że
świadek już wówczas ukrywał pewne
fakty, oraz że ukrywał swoje
poczynania
przed
osobami
postronnymi.
-Nie miała obowiązku mówić akurat
tobie, co widziała
- rzucił Ormsby.
Fisk spojrzał na zegar.
- Wrócimy do tej kwestii po krótkiej
przerwie - stwierdził. - Minęła dwunasta. Sąd
spotka się ponownie piętnaście po pierwszej.
Do tego czasu przysięgli są zobowiązani nie
formułować i nie wyrażać żadnych opinii w
sprawie ani też żadnych wniosków
dotyczących winy bądź niewinności obojga
lub jednego z oskarżonych. Nie wolno im
także dyskutować o sprawie między sobą ani
dopuszczać, by ktokolwiek omawiał ją w ich
obecności. Sąd zarządza przerwę do pierwszej
piętnaście.
Gdy publiczność tłumnie opuściła salę
sądową, Mason obrócił krzesło i usiadł twarzą
do swoich klientów. Ruchem dłoni oddalił
strażników poza zasięg słuchu, zaznaczając, że
potrzebuje krótkiej prywatnej rozmowy z
oskarżonymi
- Słuchajcie - zaczął cicho - musicie mi
powiedzieć, co się stało.
Morley Eden uparcie pokręcił głową.
Vivian Carson zamrugała, żeby
powstrzymać łzy.
- Rozważmy to krok po kroku - nalegał
Mason. - Zaparkowała pani samochód Loringa
Carsona w swoim garażu czy nie? Czy ta
kobieta mylnie panią zidentyfikowała? Jeżeli
nie mówi prawdy, otwierają się przed nami
ogromne możliwości. Jeżeli mówi prawdę, nie
będę tracił czasu ani pieniędzy szukając ludzi,
którzy wstawili tam samochód.
Po chwili odezwał się Eden.
-Tyle mogę ci powiedzieć, Mason: ona
mówiła prawdę. Zaparkowaliśmy ten
samochód.
-Po co, na Boga? - rzucił ze złością
prawnik.
-Gdybyś znał wszystkie fakty - odparł
Eden - zrozumiałbyś, że nic innego nie
mogliśmy zrobić. Ale wówczas...
wówczas nie dałbyś nam nawet cienia
szansy.
-Niewiele więcej macie teraz -
zauważył Mason.
-Nic na to nie poradzimy. Musimy
walczyć o uniewinnienie na podstawie
tego, co możesz zrobić jako adwokat.
-Dlaczego wstawiliście wóz do garażu?
- zapytał Mason.
- Ponieważ stał naprzeciwko
mieszkania Vivian, tuż przed hydrantem. Za
wycieraczkę wetknięto mandat. Mieliśmy
tylko minutę, żeby coś zrobić, a nie
wiedzieliśmy, co. Trzeba było usunąć go z
ulicy.
-Mandat za parkowanie przed
hydrantem?
-
zapytał
z
niedowierzaniem Mason.
-Zgadza się.
-Ale wiedzieliście, oczywiście, że to
samochód Loringa Carsona?
-Jasne. Co gorsza, mandat wystawiono
o trzeciej nad ranem. Wie pan, co to
znaczy: każdy uznałby, że
odnowiliśmy stosunki małżeńskie -
włączyła się Vivian.
-Nie rozumiem. Przecież lepiej, żeby
wszyscy uznali, iż odnowiliście
stosunki, niż kupić sobie bilet w jedną
stronę do komory gazowej.
-Oczywiście - odparła zniecierpliwiona
- teraz to wiemy. Ale musi pan
wyobrazić sobie, co myśleliśmy
piętnastego marca.
-Dlaczego Carson tam właśnie zostawił
samochód? - spytał Mason.
-Nie wiem, na pewno był to element
jego diabelskiego planu, jaki uknuł po
drodze. Zaparkował samochód w takim
miejscu, że wiedział, iż dostanie
mandat.
-Co robiliście razem w mieście?
Morley spojrzał pytająco na Vivian.
Potrząsnęła głową.
-Przykro mi - powiedział Eden. -
Odpowiedzieliśmy już na wszystkie
pytania. Musisz sam sobie radzić.
Przyjmij, że jesteśmy winni. Że z
zimną krwią popełniliśmy morderstwo,
a ty jesteś naszym adwokatem.
Będziesz szukał każdej luki w
dowodach. Spróbujesz wszystkiego, co
możliwe. Prowadź tę sprawę dalej w
ten właśnie sposób. Zrób, co tylko
możesz. To wszystko, czego
oczekujemy.
-Cholera! - zaklął prawnik. - Próbujecie
na siłę dostać się do celi śmierci?
-Nic takiego - zaprzeczył niecierpliwie
Eden. - Lecz jeżeli nas skażą, nic na to
nie poradzimy. Jeżeli nas uwolnią,
musimy zachować twarz i prowadzić w
miarę normalne życie. Powiem ci tyle:
nie zabiliśmy go i to wszystko, co
możemy ci zdradzić.
- Skoro wiem już, że byliście razem... o
której dotarliście do mieszkania?
Eden potrząsnął głową.
- Powiedzieliśmy ci już wszystko.
Strażnicy, czekający niecierpliwie na
swoich więźniów, podsunęli się bliżej.
Mason wzruszył ramionami.
- Dobra. Bierzcie ich - rzucił.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mason, Della Street i Paul Drakę jedli
lunch w małej włoskiej restauracji w pobliżu
sądu. Właściciel zarezerwował dla nich osobną
salkę.
-Mówiłeś chyba, że wszystko opiera się
na dowodach pośrednich - powiedział
Drakę.
-Tak sądziłem - odparł Mason. - Coś w
tej sprawie po prostu nie ma sensu.
-Zrobiliśmy wszystko, co możliwe -
podsumował detektyw.
Della Street pocieszyła Masona:
-Odwalasz wspaniałą robotę, szefie.
Przecież skoro wymagają, żebyś szedł
na ślepo, pozostaje ci jedynie
prowadzić sprawę na wyczucie. I tak
mnóstwo dowodów pozbawiłeś żądła.
-Ale jak mam obalić zeznania Nadine
Palmer?
-Uważasz, że mówi prawdę?
-Nie wiem.
-Przypuśćmy, że wiedziałbyś, iż twoi
klienci są winni
- zaproponował Drakę. - Próbowałbyś
zdyskredytować Nadine Palmer, prawda?
- I tak jest to moim obowiązkiem -
zauważył Mason.
- Złożyła zeznania obciążające
oskarżonych i moje zadanie polega na tym, by
odnaleźć w jej wersji jakieś słabe punkty.
Po chwili dodał: - Mógłbyś zrobić
jedną rzecz, Paul?
- Co?
-Weź odciski palców Delii.
-Co takiego? - wykrzyknęła Della.
-Weź jej odciski palców - powtórzył
Mason, utkwiwszy wzrok w
detektywie.
-To będzie łatwe - orzekł Paul,
szczerząc zęby. - Pod warunkiem, że
Della nie będzie się sprzeciwiać.
- Po co ci, u licha, moje odciski? - zapytała
Della.
Mason uśmiechnął się szeroko.
-Pomyślałem właśnie, że mogę
wykorzystać je, przepytując świadka.
-Do czego?
-To może wywrzeć niezatarty efekt na
ławie przysięgłych.
-Kiedy chcesz je mieć?
- Zaraz po lunchu. Najlepiej, żeby Drakę
zabrał cię do biura, gdzie nikt go nie zobaczy.
Zdejmij jej odciski - zwrócił się do Paula - oznacz
kartkę, na której zostaną odbite... skorzystaj ze
standartowego papieru do pobierania odcisków
palców... Proszę, żebyś nie zdejmował wszystkich
odcisków. Wykorzystaj odciski palców swojej
sekretarki i Delii. Jeden taki, drugi taki. Zacznij od
małego palca Delii, potem serdeczny palec twojej
sekretarki. Środkowy palec Delii i wskazujący
twojej sekretarki. I na koniec kciuk Delii.
-Co ty u licha knujesz? - zapytał Drakę.
-Jeszcze nie wiem - odparł Mason. - Ale
jeżeli znam prawo, adwokat może
przepytać świadka oskarżenia, aby wykryć,
czy mówi on prawdę. Jeżeli kłamie,
niekoniecznie trzeba zastawiać pułapkę za
pomocą samych pytań. Adwokat ma tu
pewną swobodę ruchów, oczywiście w
rozsądnej mierze.
- To mi się nie podoba, Perry - stwierdził
Drakę. - Możesz wpakować się w kłopoty,
zwłaszcza, jeżeli zaczniesz mieszać odciski
palców.
Mason spojrzał na niego z przygnębieniem.
- Do diabła, już się wpakowałem, Paul. Moi klienci
siedzą w tej aferze po same uszy, a ja nie wiem
nawet, gdzie uderzyć. Cokolwiek zrobię, może ich
pogrążyć.
- To może pogrążyć ciebie - ocenił Drakę. -
Nie jest zbrodnią zdejmować komuś odciski
palców, ale kiedy
mieszasz odciski dwojga ludzi, by
kogoś oszukać... a jeśli cię przyłapią, Peny?
-W tym rzecz. Nie chcę, żeby mnie
przyłapali.
-Przestań się zamartwiać, Paul -
odezwała się Della. - Skończmy lunch i
bierzmy się do dzieła.
Drakę westchnął.
- Przez co musi przejść prywatny
detektyw, kiedy pracuje dla Perry’ego
Masona! - powiedział ponuro. – Nagle
straciłem apetyt.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Sąd otworzył posiedzenie o pierwszej
piętnaście.
- Zeznawała pani Nadine Palmer -
przypomniał sędzia Fisk. - Zechce pani wrócić na
miejsce dla świadków?
Zwrócił się do mecenasa.
- Proszę kontynuować przesłuchanie.
Mason zaczekał, aż Nadine Palmer
usadowi się na krześle. Patrzyła na niego
wojowniczo, jakby zachęcając do najgorszego.
- Na kobietę, którą widziała pani nad
basenem – zaczął adwokat - tylko rzuciła pani
okiem?
-Widziałam ją przez jakiś czas, ale
poruszała się bardzo szybko.
-Dostrzegła pani jej twarz tylko w chwili,
gdy biegła do wody, prawda?
-Tylko wtedy mogłabym się dobrze
przyjrzeć jej twarzy.
-Powiedziała pani „mogłabym”. Ma pani
na myśli, że zrobiłaby to pani, gdyby
miała pani lornetkę wycelowaną akurat na
nią?
-Poruszała się bardzo szybko, a ja miałam
małe problemy z lornetką... Ale widziałam
ją.
-I patrzyła pani, jak skacze do wody,
płynie na drugi koniec basenu, pochyla się
nad skrytką - przez cały czas zwrócona
plecami do pani?
-Tak, od chwili, gdy wyszła z basenu.
-A w basenie miała twarz pod wodą.
-Tak.
-Kiedy do pani przyjechałem - Mason
zmienił temat - miała pani mokre włosy.
-Brałam prysznic.
-Zawsze moczy pani włosy pod
prysznicem?
-Czasami. Zamierzałam wybrać się
następnego dnia do fryzjera, więc nie
dbałam o nie.
-Pamięta pani, że prosiłem o papierosa,
a pani kazała mi zajrzeć do torebki?
- Tak.
-Kiedy otworzyłem ją, żeby wyjąć
papierosa, wybiegła pani z sypialni w
otwartym, powiewającym z tyłu,
szlafroczku. Nie zwracała pani uwagi
na to, co widzę, tak się pani śpieszyła.
-Chciałam panu pomóc. Byłam
gościnna i uznałam, że jest pan
dżentelmenem.
- Podała mi pani paczkę papierosów?
- Tak.
-Zeznaje pani pod przysięgą -
przypomniał Mason. - Czy wyjęła ją
pani z torby, czy raczej ukryła w ręce,
wybiegając z sypialni?
-Właściwie to miałam ją w ręce.
-Tak bardzo się pani śpieszyła, by
podać mi papierosy, zanim sięgnę do
torby, ponieważ uświadomiła sobie
pani, że paczka w torebce była zupełnie
mokra na skutek tego, iż wcześniej
pływała pani w basenie w samej
bieliźnie, którą pani następnie zdjęła,
wyżęła i mokrą schowała w torebce?
-Sprzeciw - zawołał Ormsby. - Pytanie
jest niewłaściwe. Omawia fakty nie
uwzględnione
w
materiale
dowodowym i sprawy nie poruszone w
czasie przesłuchiwania świadka przez
prokuraturę.
-Sadzę, że mam prawo zadać to pytanie
- odparł Mason. - Sprawdzam
wiarygodność świadka.
Sędzia Fisk z namysłem przyjrzał się
Nadine.
-Pozwolę świadkowi odpowiedzieć na
pytanie - powiedział. - Sam jestem
zainteresowany odpowiedzią.
-Nagle uznałam - zaczęła Nadine - że
nie chcę, by grzebał pan w moich
osobistych rzeczach, panie Mason.
Pomyślałam, że przyniosą panu papierosa
i wówczas nie będę musiała wyjmować nic z
torebki.
- Nie odpowiedziała pani na pytanie -
zauważył Mason. - Czy pani zachowanie
wynikało z faktu, że wiedziała pani, iż papierosy
w torebce są wilgotne od włożonej tam wcześniej
mokrej bielizny?
Zawahała się, potem spojrzała na niego
wojowniczo.
-Nie! - niemal wypluła z siebie to słowo.
-Rozmawialiśmy jakiś czas, a potem
zgodziła się pani, żebym ją podwiózł.
Pamięta pani?
- Tak.
- W czasie jazdy wspomniałem, że
podobno Loring Carson miał przyjaciółkę w Las
Vegas?
- Tak.
-A pani natychmiast poprosiła, żebym
zatrzymał samochód przy pierwszej
okazji. Chciała pani jak najszybciej złapać
taksówkę. Zgadza się?
-Zgadza.
-Wysiadła pani z mojego samochodu?
-Tak.
-I przesiadła się do taksówki?
-Tak.
-Gdzie pani pojechała tą taksówką?
- Sprzeciw! Pytanie nieprawidłowe,
odnoszące się do dowodów nie wymienionych w
czasie bezpośredniego przesłuchania świadka -
odezwał się Ormsby.
-Oddalam sprzeciw - powiedział sędzia
Fisk. - Obrona zmierza do sprawdzenia
wiarygodności świadka.
-Pojechałam na lotnisko.
- Dobrze. Zapytam jeszcze o jedno: czy
wybierając się do Las Vegas zabrała pani ze sobą
określoną ilość papierów wartościowych
wystawionych na nazwisko A.B.L. Seymour i
podpisanych przez pana Seymoura in blanco?
- Nie.
- Czy po dotarciu do domu Edena
zauważyła pani, że skrytka jest otwarta?
- Tak.
-Podeszła pani do niej?
-Nie.
-Dotykała jej pani?
-Nie.
-Wyjmowała pani z niej jakieś
dokumenty?
-Nie.
-Twierdzę - zaczął wolno Mason - że to
pani wybiegła z domu i wskoczyła do
basenu, po czym przepłynęła na drugą
stronę. Twierdzę, że nie była pani nago,
ale miała na sobie majtki i stanik. Że
ogołociła pani skrytkę z papierów
wartościowych, a potem popłynęła z
powrotem, by zabrać swoje ubranie. Że
zdjęła pani mokrą bieliznę, wycisnęła z
niej wodę i włożyła do torebki.
-Nie zrobiłam nic takiego!
-Czy zabrała pani ze sobą do Las Vegas
jakiekolwiek papiery wartościowe?
- Nie.
-Pokażę pani teczkę ze złoconym
napisem „P. Mason”, włączoną
uprzednio do materiału dowodowego i
zapytam, czy widziała pani tę teczkę,
zanim rozpoczął się proces.
-Nie widziałam.
- Czy przywiozła ją pani ze sobą do Las
Vegas?
- Nie.
-Czy postarała się pani, by ukradkiem
wstawiono ją do mojego pokoju w Las
Vegas?
-Wysoki Sądzie! - poderwał się
Ormsby. - To poszło już stanowczo za
daleko. Przesłuchanie jest niewłaściwe.
Nie zgadzam się na stawianie
świadkowi takich zarzutów w braku
jakichkolwiek dowodów na ich
poparcie.
Sędzia Fisk przez dłuższą chwilę
milczał, rozważając sprawę. Na koniec
stwierdził:
-Mimo to pytanie jest istotne z punktu
widzenia obrony. Zmierza do ustalenia
prawdomówności lub motywów świadka i
na tej podstawie zezwalam na nie. Proszę
odpowiedzieć.
-Nie - powiedziała Nadine.
Mason podszedł do stolika obrony i
wyciągnął dłoń do Delii Street.
Sekretarka wręczyła mu kopertę, którą
przyniósł do sądu Paul Drakę. Adwokat podszedł
następnie do świadka, gwałtownie rozdarł
kopertę, wyjął kartkę papieru podzieloną na
dziesięć kwadratów z odciśniętym tuszem
odciskiem palca w każdym polu i powiedział:
-Pytam, czy są to pani odciski palców?
-Zaraz, chwilę! - krzyknął Ormsby,
podrywając się z krzesła. - Wysuwam
sprzeciw wobec całej tej procedury. To
wbrew regulaminowi. Obrona nie ma
prawa insynuować takich rzeczy!
- To znaczy jakich? - zapytał Mason.
- Że ta młoda kobieta miała zdjęte odciski
palców. Sprzeciwiam się!
- Zapewniam Wysoki Sąd, pana
prokuratura oraz ławę przysięgłych, że nie
zamierzałem insynuować, iż te odciski palców
zdjęła jakakolwiek agencja rządowa. Wprost
przeciwnie. Po prostu pytam świadka, czy to jej
odciski palców.
-To wymaga od świadka wyciągania
wniosków - upierał się Ormsby. - I nie jest
właściwą procedurą przesłuchiwania
świadka przeciwnej strony.
-Uważam, że rzeczywiście zmusza to
świadka do wyciągania wniosków - sędzia
ze zmarszczonym czołem spojrzał na
Masona.
-Dopuszczalną procedurą jest zapytanie
świadka, czy to jego podpis - odparł
Mason. - Ja pytam, czy to jego odciski
palców.
-Ale świadek może ocenić podpis, po
prostu na niego
patrząc - podjął Fisk - gdy zbadanie
odcisków palców wymaga specjalistycznej
wiedzy.
-Chcę tylko to ustalić - upierał się
Mason. - Nie sprzeciwiam się, by od
świadka pobrano odciski palców,
umieszczono na kartce papieru i oba
zestawy wręczono urzędnikowi
sądowemu, który je zidentyfikuje.
Jeżeli wtedy okaże się, że trzymam w
ręku odciski nie należące do świadka,
nie będę miał więcej pytań.
-Ale po co mielibyśmy to robić? -
rzucił Ormsby.
-Ponieważ mam prawo zapytać
świadka, czy dane odciski należą do
niego. Mam prawo zapytać, czy to jest
jego podpis i na pewno mogę zapytać o
to samo w odniesieniu do odcisków.
-To wyjątkowy problem, biorąc pod
uwagę moje doświadczenie - stwierdził
sędzia Fisk. - Jednakże skłonny jestem
zaproponować, żeby, zanim odrzucę
pytanie, od świadka pobrano odciski
palców i obie kartki zidentyfikowano.
Sąd zawezwie wówczas obiektywnego
eksperta, który odpowie na pytanie
obrony.
-Ja się zgadzam - oświadczył Mason.
-A mogę spytać o powód pańskiego
pytania? - ciągnął Fisk.
-Próbuję ustalić wiarygodność świadka,
Wysoki Sądzie - wyjaśnił Mason. - Nie
mogę wytłumaczyć tego w tej chwili,
ponieważ odkryłbym swój plan ataku i
świadek natychmiast przeszedłby do...
-Dobrze już, dobrze - przerwał
pośpiesznie Fisk. - Proponuję, panowie,
żebyśmy skończyli dyskusję w
obecności ławy przysięgłych. Sąd
zarządza dziesięciominutową przerwę.
W tym czasie zostaną pobrane odciski
palców świadka i obie kartki papieru
przekażemy
do
późniejszej
identyfikacji.
-Nie widzę, czemu by to miało służyć -
nie ustępował Ormsby.
- Według mnie już to wyjaśniliśmy -
zauważył sędzia.
- Chcę umożliwić obronie przesłuchanie
świadka. W obecnych okolicznościach uważam,
że obrona ma do tego prawo. Moje poglądy każą
mi udzielić przedstawicielowi obrony sporej
swobody w przesłuchiwaniu głównego świadka
oskarżenia w sprawie morderstwa. Zwracam panu
uwagę, panie prokuratorze, że to jest kluczowy
świadek i zamierzam pozwolić obronie
wykorzystać każdą okazję, by sprawdzić jego
wersję w granicach dopuszczanych przez prawo.
-Dobrze - poddał się Ormsby. - Zgadzam
się. Niech Mason pokazuje swoje sztuczki,
spryt i zmysł dramatyczny...
-Wystarczy, panie prokuratorze - przerwał
mu sędzia. - Nie pora na dyskusje. Sąd uda
się na dziesięciominutową przerwę. Po
niej oba dokumenty zostaną włączone do
materiału dowodowego i porównane.
Kiedy sędzia opuścił swoje miejsce, w sali
sądowej wybuchła wrzawa. Reporterzy stłoczyli
się wokół Perry’ego Masona, pytając, co usiłuje
dowieść, jaka jest jego strategia, skąd pochodzą
odciski palców, jak wszedł w ich posiadanie i jaką
mają wagę. Na wszystkie pytania Mason
odpowiadał z uśmiechem:
- Bez komentarza.
Gdy sąd zebrał się ponownie, wstał
oburzony prokurator.
- Wysoki Sądzie - zaczął - odciski palców
świadka pobrał ekspert z biura szeryfa o
wymaganych kwalifikacjach. Okazuje się, że nie
ma żadnego podobieństwa między odciskami na
kartce przyniesionej przez Perry’ego Masona i
odciskami świadka, i twierdzę, że Peny Mason od
początku o tym wiedział. Twierdzę, że obrońca
winny jest wykorzystywania procedur sądowych i
próby zastraszenia świadka oraz wprowadzania
przysięgłych w błąd.
Mason odparł uprzejmie:
-Jeżeli ekspert, o którym pan mówi,
gotów jest stanąć na miejscu dla
świadków i zeznać pod przysięgą, że
nie są to identyczne odciski palców,
będę musiał uznać jego zeznanie.
Wycofam pytanie do świadka, czy są to
jej odciski. Proponuję przerwać
przesłuchiwanie świadka, by ekspert
mógł złożyć swoje zeznania.
-Dobrze - Ormsby kipiał gniewem. -
Pani Palmer, proszę opuścić miejsce
dla świadków. Wzywam Herveya
Lavara.
-Pan Lavar jest ekspertem od
daktyloskopii w biurze prokuratora
okręgowego? - zapytał adwokat.
-W biurze szeryfa.
-Dobrze - powiedział Mason. - Uznaję
jego kwalifikacje. Może pan przepytać
świadka.
-Oto dwa zestawy odcisków palców -
zaczął Ormsby. - Jeden oznaczono jako
F-A, drugi F-B.
-Tak jest.
-Najpierw zapytam o dokument F-B.
-Odciski zostały pobrane od pani
Nadine Palmer, osoby, która była na
miejscu dla świadków.
-A F-A?
-Ten zestaw pokazał świadkowi pan
Perry Mason, pytając, czy to jej
odciski.
-Czy
istnieje
jakiekolwiek
podobieństwo między którymkolwiek z
odcisków na kartce F-A i F-B?
- Nie.
- Czy należą do tej samej osoby?
- Nie.
- Czy odciski na kartce F-A mogła
zrobić ta sama osoba, której odciski widnieją
na kartce F-B?
- Nie.
- Czy świadek Nadine Palmer
pozostawiła swoje odciski palców na kartce F-
A lub czy któreś z widocznych na niej
odcisków należą do niej?
- Nie.
-Nie mam więcej pytań - zakończył
Ormsby.
-W tej chwili rezygnuję z przesłuchania
świadków - zadecydował Mason. - Proszę,
by oba zestawy włączono do materiału
dowodowego.
- Oskarżenie nie uważa tego za konieczne
- zaprotestował prokurator.
-Proszę więc włączyć je jako materiał
obrony - Mason hojnym gestem machnął
ręką, podkreślając, że chce zachować się
uczciwie. - Proszę włączyć je jako dowody
obrony numer jeden i dwa.
-Zgoda - powiedział sędzia Fisk. - Tak
oznaczone możemy je włączyć do
materiału dowodowego. Pani Palmer,
proszę wrócić na miejsce dla świadków.
-Nie mam więcej pytań do świadka -
powiedział Mason.
-Oskarżenie? - zapytał sędzia.
-Również.
-Jest pani wolna, pani Palmer.
-Oskarżenie zakończyło przesłuchiwanie
swoich świadków - ogłosił Ormsby.
-Czy obrona wnosi o przerwę? - zapytał
Fisk.
-Nie - odparł Mason. - Obrona wzywa
swojego pierwszego i jedynego świadka,
Estellę Rankin.
-Jedynego świadka? - zdziwił się Ormsby.
-Tak. Nie sądzę, bym potrzebował więcej.
- Chwileczkę, panowie - odezwał się
sędzia. – Proszę o wstrzymanie się od rozmów na
boku. Panno Rankin, proszę zająć miejsce dla
świadków.
Estelle Rankin, wysoka, zgrabna kobieta o
rudych włosach i wielkich brązowych oczach
zajęła miejsce, założyła nogę na nogę, spojrzała
na przysięgłych, a potem zwróciła wzrok na
Peny’ego Masona.
- Gdzie pani mieszka, panno Rankin?
-W Las Vegas w Newadzie.
-Była tam pani piętnastego marca tego
roku?
-Tak.
-Czym się pani zajmuje?
-Pracuję wieczorami w sklepie z
pamiątkami.
-Proszę opisać nam towary
sprzedawane w sklepie.
-To przedmioty z ozdobnej skóiy,
antyki, niewielka ilość artykułów
kosmetycznych, pocztówki, pamiątki z
Las Vegas, wybrane czasopisma,
cygara i papierosy. Oraz walizki.
-Czy wieczorem piętnastego marca
przez posłańca hotelowego ktoś
zamówił u pani aktówkę?
-Zamówienie przekazał szef obsługi.
-O której godzinie?
-Była dziewiąta czterdzieści pięć.
-Rozpoznałaby pani tę teczkę?
-Tak.
-Oto dowód rzeczowy dwadzieścia
sześć A. Czy widziała go pani
wcześniej?
Panna Rankin wzięła teczkę do rak,
obróciła i powiedziała:
-Tak. Tę teczkę wówczas sprzedałam.
-I do godziny dziewiątej czterdzieści
pięć wieczorem piętnastego marca
teczka ta znajdowała się na półce
sklepu, w którym pani pracuje?
- Tak.
-Jest pani pewna? - Tak.
-To wszystko. Świadek do dyspozycji
oskarżenia. Ormsby wstał z drwiącym
uśmiechem na ustach.
- Wie pani dobrze, panno Rankin, że tę
teczkę, dowód rzeczowy dwadzieścia sześć A,
pan Mason mógł zamówić tamtej nocy po
prostu po to, by zmylić policję. Dokumenty,
które policja znalazła w środku, pan Mason
mógł przywieźć w innej teczce.
-Sprzeciw - odezwał się Mason. -
Pytanie wymaga od świadka wyciągania
wniosków. Oskarżenie twierdziło, iż tę
właśnie teczkę z papierami
wartościowymi przywiozłem z Los
Angeles. Mam prawo dowieść, skąd
pochodziła naprawdę.
-Ależ ten dowód nic nie znaczy - upierał
się Ormsby. - To tylko wniosek
wyciągnięty przez świadka.
-Proponuję, by oskarżenie przedstawiło
sprawę ławie przysięgłych - powiedział
Mason. - Uważam, że dowód ten znaczy
bardzo dużo, ponieważ w czasie mojego
pobytu w Las Vegas byłem śledzony
przez policjanta z tamtejszego wydziału.
- Nic na to nie wskazuje - sprzeciwił się
Ormsby. - Zresztą to i tak nieistotne.
-W takim razie wzywam powtórnie
porucznika Tragga, aby potwierdzić, że
byłem stale śledzony.
-Ja zamknąłem już sprawę - kłócił się
Ormsby. - Nie może jej pan teraz
otworzyć i przesłuchać świadka jeszcze
raz.
-Dobrze - zgodził się uprzejmie Mason. -
Mam tak absolutne zaufanie do
uczciwości porucznika Tragga, że
wezwę go jako świadka obrony.
Porucznik zajął miejsce, zaskoczony.
- Teczka oznaczona jako dowód
rzeczowy dwadzieścia sześć A została
znaleziona w moim pokoju - zaczął Mason. -
Kto ją znalazł, poruczniku?
- Ja.
-Zauważył pan jeszcze jakąś teczkę w
tym pokoju?
-Nie. Ale była tam jeszcze walizka.
-Mówię o teczce. Czy była jeszcze
jakaś?
-Nie na widoku.
-Wszedł pan do mojego pokoju w
określonym celu, prawda?
- Tak.
- Towarzyszył panu sierżant Elias
Camp z policji Las Vegas?
- Tak.
-Wiedział pan, że wówczas mnie
śledzono?
-Wyznaczono policjanta w cywilu,
który miał pana pilnować.
-Groził pan, że zdobędzie nakaz
przeszukania, aby sprawdzić mój
pokój?
- Tak.
-Dlaczego?
-Mieliśmy szukać teczki zawierającej
papiery wartościowe.
- Znalazł ją pan?
- Tak.
-Czy w pokoju była druga teczka
zawierająca papiery wartościowe albo
z której można by owe papiery
przełożyć do tej?
-Ja... przyznaję, że nie wiem -
powiedział Tragg.
-Dlaczego tego pan nie wie?
-Ponieważ wszedłem do pokoju, aby
znaleźć teczkę z obligacjami i kiedy ją
znalazłem,
zakończyłem
przeszukiwanie pomieszczenia.
-Więc, o ile pan wie, ta teczka, dowód
rzeczowy dwadzieścia sześć A, była
jedyną teczką w pokoju.
-Tak jest.
-Czy zdjął pan odciski palców z tej
teczki?
-Tak. Zrobiliśmy to.
-Rozpoznaliście je?
-Tak. Niektóre należały do pana,
niektóre do osoby, która nie została
wówczas zidentyfikowana. Teraz
sądzę, że mogły to być odciski palców
panny Estelle Rankin.
-Ma pan przy sobie zdjęcia tych
odcisków?
-Mam je w aktówce.
-Proszę wyjąć.
ragg
wyciąg
nął
fotogra
fie.
Chciał
bym
włączy
ć te
zdjęcia
jako
dowod
y
obrony
numer
trzy i
cztery
-
powie
dział
Mason
. - Nie
mam
więcej
pytań
do
świadk
a.
-
N
i
e
mam pytań - rzucił Orsmby.
-Jest pan wolny - powiedział Mason i
zwrócił się do zaskoczonego
oskarżyciela. - To zamyka sprawę
obrony. Nie mamy więcej świadków.
Sędzia Fisk był równie zdumiony jak
prokurator.
-Chce pan teraz wygłosić mowę
końcową?
-Jesteśmy gotowi - rzucił wojowniczo
Ormsby.
-Ja również - powiedział Mason.
- Bardzo dobrze - stwierdził sędzia. -
Głos ma oskarżenie.
Prokurator podszedł do ławy
przysięgłych: - Wysoki Sądzie oraz wy, panie
i panowie przysięgli, to sprawa szczególna,
niezwykła. Chodzi o popełnione świadomie i
z zimną krwią morderstwo. Zmarły nie był
może najbardziej doskonałym człowiekiem na
ziemi, niemniej miał prawo żyć. Miał prawo
być chroniony przez system legislacyjny.
Oskarżona Vivian Carson, uznawszy, że
zniknęło jej uczucie do zmarłego, wniosła
sprawę o rozwód. Przeczuwała, że mąż ukrył
część majątku; było to całkiem
prawdopodobne i w rzeczywistości zostało
dowiedzione. Nie doceniałbym państwa
inteligencji, gdybym próbował twierdzić co
innego.
To po części stanowiło motyw
zbrodni. To, oraz najwyraźniej nagłe
zauroczenie obojga oskarżonych. Kusiło
mnie, by oddać tę sprawę pod waszą rozwagę
bez przemówienia końcowego, lecz czuję, że
pewne
fakty
powini
enem
podkre
ślić,
by,
panie i
panow
ie
przysię
gli, nie
wprow
adziły
was w
błąd
żadne
wysuw
ane w
ostatni
ej
chwili
argum
enty.
Swoją
mowę
oskarż
enie
wygłos
i po
mowie
obrony
, więc
teraz
chcę
tylko wskazać, iż mimo ataku, jaki
niewątpliwie uczyni obrona na wiarygodność
świadka Nadine Palmer, zachowała się ona w
sposób godny podziwu. Uczciwie przyznała,
że mimo iż sama jest pewna, że kobietą, którą
widziała wskakującą do basenu była Vivian
Carson, nie zidentyfikuje jej pod przysięgą.
Myślę, że jest to najlepszym barometrem
uczciwości świadka.
Twierdzę, że z uwagi na zachowanie
świadka, cokolwiek powie obrońca, każda
próba oczernienia świadka, będzie niczym
bumerang, który uderzy w oskarżonych.
Oskarżeni pozostawili swoje odciski palców
na płytce zamykającej schowek. Te odciski
palców to milczący dowód, że oboje dotykali
spodniej strony kafla. Nie można zaprzeczyć
zeznaniom, że to ich odciski palców. Sami
możecie to sprawdzić. Zdjęcia włączono do
materiału dowodowego. Spójrzcie tylko na
powiększone odbitki i sami wyciągnijcie
wnioski. Nie trzeba eksperta, by rozpoznać
odciski takie jak te. Wystarczy tylko dobry
wzrok i zdrowy rozsądek.
Oskarżeni pozostawili swoje odciski
palców na spodniej części kafla i wewnątrz
stalowego sejfu.
Dlaczego? Sami zadajcie sobie to
pytanie. Nikt nie próbował podać wam
rozsądnego wyjaśnienia, bo istnieje tylko
jedno logiczne wytłumaczenie: zamordowali
Loringa Carsona i zabrali ukryte przez niego
papiery. Zabrali gotówkę. Chcieli sprzedać
obligacje. Ich prawnik, Peny Mason, miał je
przy sobie w Las Vegas.
zy to
zbieg
okolic
zności
?
ie
bądźci
e
naiwni
. Nie
pozwó
lcie,
by
obrońc
a
zamyd
lił
wam
oczy.
noszę
o
uznani
e
obojga
oskarż
onych
winny
mi
morder
stwa
pierws
zego
stopnia - odwrócił się i wrócił na swoje
miejsce.
Mason wstał i uśmiechnął się do
przysięgłych.
- Wysoki Sądzie oraz wy, panie i
panowie przysięgli, jestem w dość
niekorzystnym położeniu. Sprawa przeciw-
ko oskarżonym opiera się na zeznaniach
jednego świadka, Nadine Palmer.
Prokurator zapewnił państwa, że Nadine
Palmer jest rozsądną i uczciwą kobietą.
Powiedziano wam, że ponieważ nie
zidentyfikowała nagiej kobiety skaczącej do
basenu jako Vivian Carson, świadczy to o jej
szczerości, jest barometrem uczciwości, i każdy
atak na nią obróci się przeciwko oskarżonym.
Świadek Nadine Palmer nie ma odwagi
stwierdzić, że widziała Vivian Carson skaczącą
do basenu, ponieważ wie, że to nie była pani
Carson i że gdyby później okazało się, że
widziała kogoś zupełnie innego, zostałaby
oskarżona o krzywoprzysięstwo. Więc unika
odpowiedzi, wykręca się, wymiguje, zmienia
temat - a oskarżenie chce, byście uznali to za
barometr jej uczciwości. Jeżeli to jest barometr
uczciwości, to pokazuje on bardzo niskie
ciśnienie.
Dlaczego pani Palmer nie była na tyle
uczciwa, by przyznać, że nie mogła rozpoznać
osoby, którą zobaczyła, że nie wie, kim ona
była, że nie dostrzegła jej twarzy? Nagłe i
zaskakujące pojawienie się nagiej kobiety, która
wybiega z domu i skacze do basenu, zupełnie ją
zaskoczyło. Panie z ławy przysięgłych, wy
wiecie, co czuła pani Palmer. Zobaczyła
zupełnie nagą kobietę. Ten widok zaskoczył ją i
zanim odzyskała równowagę na tyle, by dobrze
się jej przyjrzeć, kobieta znalazła się w basenie.
Potem już ani razu nie było widać jej twarzy.
Ale czy pani Palmer naprawdę widziała
nagą kobietę? Czy widziała kogokolwiek? A
może swoją własną przygodę przedstawia jako
coś, co widziała, udając, że była świadkiem
obserwującym zdarzenie z oddali?
Dlaczego nie poszła na policję, by opisać
to, co widziała? Dlaczego szybko wróciła do
domu i wzięła prysznic, mocząc przy tym
włosy? Dlaczego papierosy w jej torebce
nasiąkły wodą? Powiem wam, dlaczego.
Ponieważ to Nadine
Palmer wskoczyła do basenu,
przepłynęła na drugą stronę i zabrała obligacje.
Zamierzam to udowodnić. Udowodnię to,
odwołując się do waszego rozsądku, i dowiodę
tego bez najmniejszych wątpliwości.
Panie i panowie przysięgli, wszyscy
jesteście ludźmi dorosłymi, nie urodziliście się
wczoraj i wiecie, jak postępuje policja: kiedy
znajdą podejrzanego, szukają wszystkich
dowodów potwierdzających jego winę i zbyt
często ignorują fakty wskazujące na kogoś
innego.
Twierdzę, że Nadine Palmer wskoczyła
do basenu, kiedy dowiedziała się o sejfie z
obligacjami, że włożyła obligacje do
plastikowej torby, że zaczęła płynąć z
powrotem i zorientowała się, że Loring Carson
zauważył ją, gdy skakała do wody. Loring
Carson wybiegł z tyłu domu i kiedy Nadine
Palmer wychodziła na brzeg, wepchnął jej
głowę pod wodę, żądając, by oddała papiery.
Skąd to wiemy? Ponieważ oba rękawy
koszuli Carsona były mokre do łokci. Nie
zamoczył ich obu, otwierając skrytkę.
Uruchamiając mechanizm otwierający sejf
zrobił to samo, co porucznik Tragg i była to
rzecz najzupełniej normalna: podwinął prawy
rękaw.
A nawet gdyby go nie podwinął, nie
mógłby zamoczyć lewej ręki, sięgając drugą
do ukrytego pierścienia. Zamoczył oba
rękawy, ponieważ próbował schwycić
pływaczkę i wepchnąć pod wodę, kiedy była
jeszcze w basenie. Ale mu uciekła.
Co więc zrobił Loring Carson? Wrócił
do domu, odkrył porzucone ubranie i
przypilnował go, wiedząc, że właścicielka nie
odważy się pokazać publicznie w mokrej i
przeźroczystej bieliźnie.
Udowodnię teraz, że pływaczką tą nie
była tajemnicza naga kobieta, którą Nadine
Palmer ponoć widziała, ale sama Nadine
Palmer!
Znalazła się w pułapce. Cicho poszła
do kuchni, wzięła nóż i na bosaka przemknęła
się niepostrzeżenie do ogrodzenia, przy
którym stał Loring Carson, zwrócony plecami,
ponieważ pilnował porzuconych ubrań, i wbiła
mu nóź w plecy.
Ten jeden czyn usuwał wszystkie
przeszkody stojące na jej drodze. Z jednej
strony mogła wejść w posiadanie obligacji i
zdobyć fortunę, z drugiej - zostałaby
oskarżona o morderstwo.
Wskoczyła więc do basenu, ponownie
przepłynęła pod drutami i wróciła po swoje
ubranie zostawione w sypialnej części domu.
Stojąc nad ciałem, zdjęła mokrą bieliznę,
wsadziła ją do torebki, włożyła sukienkę i
wtedy - dopiero wtedy - wróciła na wzgórze,
gdzie zostawiła samochód, niosąc z sobą
skradzione obligacje.
Dotarłszy do samochodu, pojechała do
swojego mieszkania i przebierała się, kiedy
zadzwoniłem do drzwi. Ogarnęła ją panika,
zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że
nieopatrznie pozwoliła, bym zorientował się,
że papierosy w jej torebce nasiąkły wodą.
Zrozumiała również, że musi jakoś
wytłumaczyć się ze zdobycia fortuny. Żyła
skromnie, z niskiej pensji, i nagle stała się
zamożna. Jak miała to wyjaśnić?
Napomknąłem o Las Vegas i to podsunęło jej
rozwiązanie,
jakiego
potrzebowała.
Postanowiła pojechać tam i zagrać w kasynie.
Po dłuższym czasie nikt nie zorientowałby się,
czy wygrała, czy przegrała. Mogłaby więc
wrócić z mnóstwem pieniędzy i twierdzić, że
wygrała wszystko w ruletkę.
Była jednak za sprytna, by zawracać
sobie głowę obligacjami, bo można je
„namierzyć”. Co więc zrobiła? Włożyła je do
teczki, kazała wytłoczyć na niej litery „P.
Mason” i podrzuciła teczkę do mojego pokoju.
Potem anonimowo doniosła policji, że mam
aktówkę wypchaną obligacjami, które wręczyli
mi moi klienci, oskarżeni w tym procesie. Nie
mogę tego dowieść bez najmniejszych
wątpliwości, bo jestem sam, jestem
prawnikiem, nie reprezentuję policji, nie mam
ich sprzętu, ludzi, jako osoba z zewnątrz nie
mogę liczyć na współpracę policji z Las
Vegas. Nawet jednak jeśli nie mogę dowieść
tego z całą pewnością, mogę uwiarygodnić
tak, byście panie i panowie przysięgli byli
zadowoleni, a przynajmniej zasiać w was
uzasadnione wątpliwości. A kiedy tak się
stanie, będziecie musieli uwolnić oskarżonych.
Tak każe prawo.
Wiecie, że w materiale dowodowym
znalazła się teczka z odciskami palców,
których policja nie potrafiła zidentyfikować.
Weźcie pod uwagę zdjęcia odcisków zdjętych
z sejfu i zakrywającej go płytki, które policja
uznała z całą pewnością - tak przynajmniej
stwierdzono - za ślady palców moich klientów.
Teraz proszę, byście przyjrzeli się dowodowi
rzeczowemu w tej sprawie, na którym widać
odciski palców uznane za należące do Nadine
Palmer - tak stwierdził ekspert oskarżenia.
Weźcie je do swojego pokoju i porównajcie ze
zdjęciami odcisków, których policja nie
zidentyfikowała, ponieważ były rozmazane
albo nie potrafiono wskazać osoby, która je
zostawiła. Nie musicie być ekspertami, by je
porównać. Wystarczy szukać podobieństwa.
Policja pokazała wam, jak się to robi na
diagramach, na których powiększono odciski
palców oskarżonych znalezione na obrzeżu
płytki. Oczywiście, że były tam ich odciski.
Dlaczego nie? Dom należał do obojga. Vivian
Carson miała jedną połowę, Morley Eden
drugą. Co byście zrobili, gdybyście po
powrocie do domu odkryli płytkę przy basenie,
która w rzeczywistości stanowiła pokrywę
sejfu? Czy nie zastanawialibyście się, co było
w skrytce? Czy nie pochylilibyście się nad nią
i nie sprawdzili dokładnie?
Pan prokurator twierdzi, że oskarżeni
zostawili swoje odciski palców na skrytce, ale
nie potrafi powiedzieć, kiedy to zrobili. - Tu
Mason zrobił dramatyczną pauzę. - Nie potrafi
powiedzieć, czy zostawili je tam przed czy po
morderstwie. Czy zostawiono je, zanim Loring
Carson przyszedł do domu. Czy nie
zostawiono ich noc wcześniej, kiedy oskarżeni
odkryli sejf i postanowili zastawić pułapką na
Carsona. Wystarczyło by podszedł do skrytki -
wówczas można go było zaprowadzić do sądu
i zmusić do wytłumaczenia się z ukrywania
wspólnego majątku małżonków oraz oskarżyć
o utajnianie dochodów. Załóżmy, że oskarżeni
to właśnie chcieli zrobić. Załóżmy, że coś
poszło źle i nagle, ku swojej konsternacji,
odkryli zwłoki Carsona.
Panie i panowie przysięgli, mam tu
dwanaście szkieł powiększających. Przekażę je
woźnemu sądowemu. Sąd poinstruuje
państwa, że rozważając wyrok, macie prawo
zabrać do swojego pokoju dowody rzeczowe i
dokładnie je obejrzeć. Proszę, byście wzięli ze
sobą te zdjęcia oraz zdjęcia odcisków palców
Nadine Palmer...
- Jedną chwilę - zawołał Ormsby. -
Uznaję tę propozycję za niezgodną z prawem.
Sędziowie przysięgli nie mogą uważać się za
ekspertów w tej dziedzinie. Daktyloskopia to
specjalistyczna wiedza. Tylko fachowiec jest
w stanie je ocenić. Zgoda, możemy otworzyć
przewód sądowy i pozwolić ekspertowi z biura
szeryfa dowieść, że odcisków palców, których
nie zidentyfikowała policja, nie można
zidentyfikować, że nie zawierają one
wystarczającej ilości podobnych punktów, by
porównać je z jakimikolwiek innymi.
Natomiast nie możemy pozwolić, by przysięgli
porównywali je na oko. Przecież nawet ekspert
nie jest w stanie stwierdzić jedynie na
podstawie ograniczonej liczby punktów
podobieństwa, czy...
-Chwileczkę - przerwał sędzia Fisk. -
Już zgłosił pan swój sprzeciw. Sąd
skłonny jest ocenić sytuację jako
nietypową, ale zdaje sobie sprawę, że
pan Mason mówi prawdę: przysięgli
mają prawo zabrać ze sobą dowody
rzeczowe i nie możemy im zabronić
tego.
-Dziękuję, Wysoki Sądzie - powiedział
Mason. Zwrócił się ku ławie
przysięgłych i ukłonił. - Pamiętajcie
państwo, że prokurator sam w swoim
przemówieniu powiedział, że
wszystko, czego potrzeba, by
porównać odciski palców, to dobry
wzrok i zdrowy rozsądek. Sąd
poinstruuje was, że jeżeli po obejrzeniu
wszystkich dowodów rzeczowych w
waszych myślach pojawi się
uzasadniona wątpliwość co do winy
oskarżonych, musicie ich uniewinnić.
Dziękuję państwu - Mason usiadł.
Wówczas prokurator wstał, wściekły i
wyprowadzony z równowagi, urządził
żenującą scenę: wrzeszczał i krzyczał na
przysięgłych, walił pięściami w stół,
wskazywał z pogardą palcem na Masona,
oskarżał go o brak etyki zawodowej, twierdził,
że nie wezwał eksperta od daktyloskopii, by
udowodnił, że niezidentyfikowane odciski
palców należą do Nadine Palmer, ponieważ się
bał.
Mason siedział i uśmiechał się.
Najpierw do Ormsby’ego, potem do
przysięgłych. Był to uśmiech człowieka,
którego stać na okazanie wielkoduszności
pokonanym, człowieka, który obserwuje
histeryczne krzyki osoby, która przegrała i o
tym wie. Przysięgli wyszli na dwie i pół
godziny.
Wrócili
z
werdyktem
uniewinniającym oboje oskarżonych.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
W prywatnym gabinecie Perry Masona
siedzieli, oprócz gospodarza, Della Street,
Morley Eden i Vivian Carson.
- Nie ma tu nikogo prócz waszego
adwokata, jego sekretarki i czterech ścian biura
- powiedział Mason. - Najwyższy czas, żebyście
wreszcie zdradzili, co się naprawdę stało.
Zostaliście uznani za niewinnych zbrodni. To
znaczy, że nie można was ponownie oskarżyć.
Żeby uzyskać uniewinnienie, musiałem rzucić
podejrzenie na głównego świadka oskarżenia.
Na tym polegał mój zawodowy obowiązek jako
reprezentującego was adwokata. Musiałem
zmusić przysięgłych, by nabrali uzasadnionych
wątpliwości co do waszej winy. Ale wcale nie
jestem pewien, że to Nadine Palmer zabiła
Loringa Carsona. Musicie mi, u diabła, pomóc
odkryć, kto to zrobił. Jeśli to ona, oskarżymy ją,
jeśli nie - dopilnujemy, by jej nazwiska, dość
już oczernionego, nie obsmarowano ponownie
w prasie. Zaczynajcie.
Eden spojrzał na Vivian Carson.
Opuściła głowę. - Ty mu powiedz -
poprosiła.
-Dobrze - zgodził się Eden. - Oto, co
naprawdę się stało. Ale gdybyś znał
fakty albo gdyby odkryła je policja,
skazano by nas za morderstwo
pierwszego stopnia bez najmniejszej
szansy obrony.
-Zgoda - przyznał Mason. - Więc co się
wydarzyło?
-Od pierwszej chwili, kiedy ujrzałem
Vivian - zaczął Eden - byłem
zafascynowany.
-Fascynacja była obustronna - włączyła
się Vivian Carson. - Kobiecie nie
przystoi mówić takich rzeczy, ale
drżałam jak liść, kiedy on był w pobliżu.
Morley objął ją i pogłaskał po ramieniu.
- Mówcie dalej - ponaglił adwokat. - To
już wiemy: miłość od pierwszego wejrzenia.
-Prawie od pierwszego - sprostował
Eden.
-Od kiedy zobaczyłeś ją w bikini -
skomentował sucho Mason.
-No dobrze - poddała się Vivian. -
Zaplanowałam
to.
Chciałam
przyciągnąć jego uwagę. Chciałam
zmusić go do... do czynu, oskarżyć o
złamanie sądowego nakazu i
doprowadzić do tego, by wściekł się na
Loringa.
-Aaa, w to wierzę - zgodził się Mason.
- Tak się zaczęło. Co stało się potem?
-Wieczorem czternastego Vivian
powiedziała mi, że musi odstawić
samochód do naprawy. Spytała, czy
jako sąsiad nie mógłbym pojechać z nią
do najbliższego warsztatu i potem
przywieźć z powrotem. Do tego czasu
dobrze się już poznaliśmy i
żartowaliśmy o tak zwanych
dobrosąsiedzkich
stosunkach.
Zawiozłem ją do warsztatu, a potem
przypomniała sobie, że zostawiła
potrzebne jej rzeczy w swoim
mieszkaniu. Powiedziałem, że z
przyjemnością podwiozę ją pod blok, a
potem zawiozę do domu. Po drodze
pojawiła się kwestia obiadu, więc
zaprosiłem ją do restauracji. Po
obiedzie poszliśmy na jakiś występ.
Wróciliśmy do mieszkania po jej
rzeczy, a tam zaczęliśmy rozmawiać.
Ona stwierdziła, że znajdujemy się na
neutralnym gruncie. Napomknąłem o
ogrodzeniu, a Vivian zauważyła, że tu
między nami nie stoi żadna przeszkoda.
Wiem tylko, że potem trzymałem ją w
ramionach i... cóż, czas minął nam
bardzo szybko. Zaczęliśmy snuć plany i
gadaliśmy niemal do świtu. Nie
chciałem zniszczyć tego, co się stało i
Vivian chyba też nie. Nagle
usłyszeliśmy przekręcanie klucza w
zamku. Drzwi otworzyły się i na progu
stanął Loring Carson. Rzucił kilka
obraźliwych dla żony uwag, zupełnie
nie na miejscu i niewiarygodnie
chamskich. Uderzyłem go. Kiedy się
podniósł, zaczęliśmy walczyć.
Wyrzuciłem go za drzwi i
powiedziałem, że jeśli kiedykolwiek
wróci albo będzie molestował Vivian,
zabiję go.
-Czy ktoś to usłyszał? - zapytał Mason.
-Jasne. Jeden z sąsiadów słyszał całą
awanturę, ale najwyraźniej nam
współczuł i trzymał gębę na kłódkę. Nic
wiem, czemu policja tego nie
podejrzewała i nie przepytała
mieszkańców bloku. Widocznie nie mieli
pojęcia, że tamtej nocy byliśmy z Vivian
w Larchmore. Kobieta, która widziała,
jak parkowaliśmy samochód, sama
zgłosiła się na komendę, ale policja
założyła, że noc spędziliśmy gdzie
indziej.
-Co wydarzyło się potem? - zapytał
Mason.
-Wyrzuciłem Carsona i czekaliśmy do
świtu. Rano zjedliśmy śniadanie i
wyszliśmy. Przed hydrantem stał wóz
Carsona z mandatem za wycieraczką.
Uznałem, że lepiej go przesunąć, więc
przepchnąłem samochód kilka metrów
dalej od hydrantu. Kiedy Carson wpadł
do mieszkania, był pijany. Może nie
wiedział, że zaparkował wóz przed
hydrantem. Vivian sądzi jednak, że zrobił
to celowo - to była jego ostatnia próba, by
uciec przed oskarżeniem o oszustwo,
stwarzając fałszywe dowody, które
obaliłyby wyrok w sprawie rozwodowej.
Bo po co zatrzymał sobie klucz do
mieszkania? Vivian na pewno mu go nie
dała.
-Ale co się z nim stało, kiedy wyszedł z
bloku? - spytał Mason. - Powinien
odjechać swoim samochodem. Dlaczego
tego nie zrobił?
-Nie wiem - przyznał Eden. – I to mnie
martwi. Wyglądając przez okno,
widzieliśmy samochód. Może... może
wyszlibyśmy wcześniej, gdyby go tam
nie było, ale... cóż, stało się, co się stało.
Baliśmy się, że Carson ma broń i... po
prostu nie wiedzieliśmy, co może się stać.
-Co dalej?
-Pojechałem do twojego biura i
podpisałem poprawiony wniosek do sądu.
Vivian siedziała w tym czasie w moim
samochodzie na parkingu. Nie mogłem
powstrzymać się przed myślą, jakbyś się
zdziwił, gdybyś o tym wiedział.
Mason spojrzał na Delię Street i skinął
głową.
- Wróciliśmy do domu - ciągnął Eden -
i poszliśmy do mojej części willi. W salonie
leżał jakiś człowiek. Zbiegliśmy po schodach i
odkryliśmy, że to Loring Carson. W jego
plecach tkwił nóż. Najwyraźniej zakłuł go ktoś,
kto stał po drugiej stronie ogrodzenia. To było
straszne. Vivian zorientowała się, że nóż
pochodził z jej kuchennego zestawu. Razem
znaleźliśmy ciało i po prostu nie mogliśmy
pójść na policję i przyznać się, że byliśmy... że
spędziliśmy noc razem, że pobiłem się z
Carsonem, i że potem odkryliśmy zwłoki.
Zaproponowałem Vivian, że odwiozę ją do
mieszka nia, ukryjemy samochód Loringa w
garażu, dopóki się nie ściemni, a potem
wywieziemy go tam, gdzie go łatwo znajdą.
Później miałem zawieźć ją do warsztatu, skąd
odebrała by swój wóz, pojechalibyśmy kupić
inny nóż w miejsce brakującego, a na koniec
sam wróciłbym do domu na spotkanie z
dziennikarzami w porze, na którą wyznaczyłeś
konferencję prasową. Miałem wejść do domu
razem z tobą, a reporterzy odkryliby zwłoki.
Teraz wiem, że plan był głupi. Powinniśmy
byli pójść na policję i wyznać wszystko, ale...
cóż, zrobiliśmy inaczej. Kiedy zaczęliśmy
ukrywać fakty, nie mogliśmy już powiedzieć
prawdy. Nie uwierzyłaby nam żadna ława
przysięgłych. Twoim zadaniem było zabrać się
do tej sprawy tak, jak wyglądała i walczyć na
oślep.
- Rozumiem - powiedział Mason. - Ja...
Rozdzwonił się telefon na jego biurku,
krótkimi, ostrymi sygnałami.
-To sygnał Gertie, że pakuje się tu
porucznik Tragg... Drzwi otworzyły się
i policjant stanął na progu.
-No, no - odezwał się - chyba
przerwałem konferencję.
-Nie chyba, ale na pewno - uściślił
adwokat.
-To bardzo źle - stwierdził Tragg.
- Mógłbym również zauważyć, że skoro
moi klienci zostali uniewinnieni z zarzutu
zamordowania Loringa Carsona, nie powinna
się już nimi interesować policja. Tak więc tym
trudniej wytłumaczyć twoje nieuzasadnione
najście. Tragg wyszczerzył zęby.
- Nie trać zimnej krwi, Mason. Traktuj
to spokojnie. Interesują mnie nie twoi klienci,
ale ty.
- Ja?
-Zgadza się - Tragg rozwalił się na
krześle, pstryknięciem palców zsunął
kapelusz na czoło i uśmiechnął się
przyjacielsko. - Zostawiłeś nam pewien
problem do rozwiązania, Mason.
-O co ci chodzi?
-Dziennikarze naciskają, żebyśmy
aresztowali Nadine Palmer, ale przecież
nie została oskarżona. Omamiłeś
przysięgłych i zwolnili twoich klientów
na
podstawie
uzasadnionych
wątpliwości. To znaczy wmówiłeś im,
że to Nadine Palmer odwaliła robotę.
Ale nie możesz tego udowodnić, my
zresztą też. Wypadliśmy poza matę.
-Prokurator okręgowy wpakował się w
to wszystko, nie pytając mnie o radę -
zauważył adwokat - więc rozwiązać
problem może również bez mojej
pomocy.
-Zgadza się, zgadza - przyznał Tragg. -
Myślałem, że tak właśnie powiesz, choć
z drugiej strony miałem nadzieję, że
zechcesz
współpracować
z
departamentem policji: Właściwie nie z
całym departamentem, ale z jego
członkiem: porucznikiem Arturem
Traggiem.
Mason uśmiechnął się szeroko.
-To stawia sprawę w innym świetle -
powiedział.
-Kupuję twoją teorię o mokrych
rękawach. Kiedy się nad tym
zastanowiłem, facet tak przejęty swoim
wyglądem jak Carson na pewno zdjął
marynarkę i podwinął prawy rękaw,
zanim wsadził rękę do basenu, żeby
pociągnąć za pierścień otwierający
schowek. Prześledziłem dalej twoją
teorię. Nie włożył marynarki, ale rękaw
opuścił. Skończył to, co chciał zrobić z
sejfem. Wrócił do domu i właśnie
wkładał marynarkę, kiedy dostrzegł
coś, co kazało mu wybiec na patio. Ktoś w
basenie
zwrócił
jego
uwagę.
Najprawdopodobniej była to, jak mówiłeś:
naga kobieta przepływająca pod ogrodzeniem
z plastikową torbą wypchaną papierami z
sejfu. Loring klęknął nad basenem i chwycił ją
za ramiona. Może usiłował wepchnąć jej
głowę pod wodę. Chciał wyrwać torbę.
Uciekła mu i przepłynęła z powrotem pod
drutami. Carson nie mógł przejść górą, nie
zmieściłby się pod spodem, mógłby jedynie
przepłynąć pod zasiekami w ubraniu. To mu
się niezbyt podobało. Miał jednak klucze do
obu części willi, więc obiegł płot i wszedł od
drugiej strony. Dziewczyna zostawiła tam
ubranie i Carson uznał, że jeśli przypilnuje
ciuszków, intruz będzie musiał się pojawić. A
kiedy tam stał, ona wbiła mu nóż w plecy z
drugiej strony ogrodzenia. Wniosek:
potrzebuję twojej współpracy.
-Jakiej współpracy? - zapytał Mason.
-Nie chcę przepuścić okazji. Twoi
klienci zostali uniewinnieni. Nikt nie
może ich oskarżyć po raz drugi. Nie
chcę, żeby przyznali się do winy, ale
jeśli są winni, mógłbyś powiedzieć mi,
że tracę czas, usiłując przypiąć
zbrodnię komuś innemu. Potraktuję to
jako zeznanie złożone w zaufaniu,
które nigdy nie zostanie ujawnione ani
przekazane
prasie.
Zwykłe
oświadczenie, wyłącznie dla mojej
satysfakcji.
-Dla twojej satysfakcji radzę - odparł
Mason - żebyś kontynuował śledztwo.
Mam powody wierzyć, że moi klienci
są niewinni. Ręczę za to własną
reputacją.
-To naprawdę coś - Tragg zmierzył
wzrokiem Vivian Carson i Morleya
Edena. - Może oni powiedzieliby, co
naprawdę się wydarzyło. Tylko do
mojej wiadomości.
Mason potrząsnął głową.
-Nikomu nie powiedzą, co się stało.
-A ty wiesz? - zapytał porucznik.
- Wiem - przyznał Mason - i nie
powiem.
Tragg westchnął.
- Na teczce jest kilka całkiem
wyraźnych odcisków - zauważył Mason. -
Może odkryjesz, do kogo należą?
Porucznik pokręcił głową:
-Ze wszystkich głupstw, jakie może
zrobić prawnik, najgorsze było
wmówienie przysięgłym, że mogą
zostać ekspertami od daktyloskopii...
Dowiedziałem się, co działo się w
pokoju przysięgłych. Każdy z nich
wierzył, jakby go zahipnotyzowano, że
dwa z rozmazanych odcisków na płytce
należały do Nadine Palmer, a jeden
znalazł się na aktówce. Oczywiście,
było między nimi kilka podobnych
punktów. Zawsze można znaleźć cztery
czy pięć. Ale nie uznajemy, że odciski
zostały zidentyfikowane, dopóki nie
znajdziemy jedenastu podobnych
punktów. Tego jednak nie sposób już
było wytłumaczyć przysięgłym z uwagi
na sposób, w jaki ty przedstawiłeś
sprawę. Kiedy przysięgli odkryli cztery
punkty, z miejsca uznali, że są
ekspertami od daktyloskopii... Zrobiłeś
najbardziej cholerną rzecz, jaką tylko
można było zrobić.
-Cóż, prokurator jest sam sobie winien
- stwierdził Mason. - Powiedział, że w
porównywaniu odcisków nie ma nic
tajemniczego, że sami to zobaczą i że
mogą zabrać do swojego pokoju
dowody rzeczowe.
Tragg uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Do twojej i tylko twojej wiadomości,
Perry, w tej chwili Morrison Ormsby nie
cieszy się popularnością w prokuratorze
okręgowej. A nawet narasta w stosunku do
niego pewna niechęć. Nie zdziwiłbym się,
gdyby wkrótce uznał za rozsądne otworzyć
prywatną praktykę. Część dziennikarzy
wydobyła całą historię od ławników.
Zamierzają zrobić z tego hit prasowy. Zawsze
mamy odciski, których nie można
zidentyfikować. Gdyby wszyscy obrońcy tak
załatwiali sprawę jak ty, stale mielibyśmy
kłopoty. Jasne, to wina Ormsby’ego. Ale to ty
zastawiłeś pułapkę, a on złapał się w nią jak
mucha na lep.
-Być może przeoczyłeś jedną kwestię -
podsunął Mason.
-To znaczy?
-Naprawdę nigdy nie widziałem teczki z
obligacjami, zanim nie znalazła się w
moim pokoju. Zamówiłem nową ze
sklepu z pamiątkami i przełożyłem do
niej papiery, a starą wsadziłem do
walizki. Zrobiłem to, aby udowodnić w
sądzie dokładny czas, kiedy wszedłem w
posiadanie teczki. W innym przypadku
twój świadek stwierdziłby, że
przywiozłem ją z Los Angeles, że
obligacje dostałem od moich klientów i
zabrałem je, by wymienić papiery na
pieniądze.
-Wiem, wiem - rzucił porucznik. -
Usiłowałem powiedzieć policji w Las
Vegas, że nie jesteś taki głupi, ale nie
chcieli mnie słuchać.
-Dobrze, Tragg, dam ci teczkę, która
znalazłem w swoim pokoju - zdecydował
Mason. - Może zdejmiecie z niej odciski
palców, które będą pasować do odcisków
zdjętych z płytki nad basenem, których
nie potrafiliście zidentyfikować.
-A po co niby tu przylazłem? - zapytał
Tragg. - Jasne, musimy znaleźć osobę,
która zostawiła tam swoje odciski
palców. Musimy mieć cokolwiek, z czym
można by je porównać.
-No właśnie - Mason podszedł do sejfu i
wyjął plastikowy worek, do którego
zapakował teczkę podrzuconą do jego
pokoju w Las Vegas.
-Niech pan zwróci uwagę poruczniku, że
wytłoczono tu złocony napis „P. Mason”.
Tragg skinął głową.
-To dość osobliwy sposób oznaczania
aktówki - ciągnął prawnik. - Każdy
napisałby raczej „Peny Mason” lub po
prostu „P.M” albo jedynie „Mason”.
-Mów dalej - poprosił Tragg.
-Jeśli uważnie przyjrzysz się literom,
drugą część nazwiska widać wyraźniej
niż inicjały. Innymi słowy, teczkę
opisano najpierw „RM”, a dopiero potem
dodano cztery ostatnie litery, przy czym
literka „a” zasłoniła kropkę po „M”.
-Nie przerywaj, świetnie ci idzie.
-Wszyscy przeoczyli fakt, iż Loring
Carson musiał jakoś dostać się do
miejsca, gdzie znaleziono jego zwłoki.
-Wcale tego nie przeoczyliśmy. To była
rzecz podstawowa. Przyjechał swoim
wozem, a twoi klienci odprowadzili go
do garażu pod mieszkaniem Vivian
Carson. Zamierzali przetrzymać go tam,
aż przestaną wzbudzać zainteresowanie,
a potem porzucić tak, by nikt nie
połączył z nimi samochodu.
-Jeżeli to zrobili - zaczął Mason -
dlaczego wstawili samochód do garażu
Vivian Carson?
-To mnie dziwi - zgodził się Tragg.
-Loring Carson przyjechał tu z Las Vegas
- podjął Mason. - Nie był sam. Nie sądzę
również, że towarzyszyła mu jego
przyjaciółka Genevieve Hyde. Myślę, że
padł ofiarą systemu panującego w
kasynach.
-To znaczy?
-Kiedy faceta zaczyna nużyć jedna
hostessa, na scenę wchodzi druga. W tym
szczególnym przypadku mowa o młodej
kobiecie nazwiskiem Paulita Marchwell,
a ponieważ jej inicjały to „P.M”, nie
zdziwiłbym się, gdyby teczka należała do
niej. Może Paulita przyjechała do Los
Angeles z Carsonem albo umówiła się tu
z nim na spotkanie. Carson zostawił
gdzieś swój samochód i przyjechał tu z
Paulita. Zapewne kazał jej zaczekać w
samochodzie. Chciał włożyć do sejfu
kolejne dokumenty. Celowo zostawił
wóz po stronie domu należącej do Edena,
na wypadek, gdyby dziewczyna
zaciekawiła się i zaczęła węszyć.
Zatrzymał sobie klucze do domu.
Obszedł ogrodzenie i bocznym wejściem
wszedł do środka. Paulita miała ogólne
pojęcie o tym, co się dzieje i po co
Carson tu przyjechał. Musiała
jedynieodszukać sejf. Weszła do części
domu należącej do Edena,
prawdopodobnie przez okno, stanęła tak,
by zobaczyć basen i zorientowała się, co
robi Carson. Jak tylko schował obligacje
i gotówkę - pewnie cały plik forsy - i
odwrócił się w stronę domu, Paulita
rozebrała się i jak błyskawica wskoczyła
do wody. Dopłynęła do skrytki,
otworzyła ją, wyjęła zawartość i wróciła
pod drutami.
-A co Carson wtedy robił? - wtrącił
Tragg.
-Wyszedł do samochodu, odkrył, że nikt
nie siedzi w środku i złożył wszystko
razem. Paulita liczyła na to, że zdąży
włożyć ubranie i wyjść z domu
niespiesznym krokiem, mówiąc: „Loring,
jakie to piękne miejsce. Rozglądałam się.
Należą ci się gratulacje. Wykonałeś
wspaniałą pracę”. Jednak zanim mogła
cokolwiek powiedzieć, Carson wpadł
frontowymi drzwiami i zobaczył, jak
naga wychodzi z basenu, niosąc
plastikową torbę. Zrzucił z siebie
marynarkę i pobiegł za nią. Ona
wskoczyła z powrotem do basenu, ale
Carson zdążył ją schwycić - może za
włosy. Próbował wepchnąć jej głowę pod
wodę, ale ona zanurkowała i przepłynęła
pod ogrodzeniem. Carson stał przez
chwilę, zastanawiając się, jak postąpić,
potem włożył marynarkę i przypilnował
jej ubrań, pewien, że nie odważy się
wybiec nago na drogę. Kluczyki do
samochodu miał przy sobie. Ale ona była
lepsza. Zdjęła nóż z wieszaka, boso, po
cichu przemknęła do ogrodzenia, wbiła
mu nóż w plecy, przeciągnęła ubranie
pod drutem, włożyła, wyjęła kluczyki do
stacyjki z kieszeni Carsona i odjechała.
Potem do domu weszli moi klienci.
Znaleźli zwłoki i zrozumieli, że
wpakowali się w nie lada kłopoty.
Zamiast zadzwonić do mnie i od razu
spytać o radę, usiłowali wymyślić własną
wersję zdarzeń.
-To wspaniała teoria - ocenił Tragg. -
Czy można ją w jakiś sposób
udowodnić?
-Możesz zadać kilka pytań Genevieve
Hyde. O ile wiem, przyleciała samolotem
do Los Angeles. Może dowiedziała się,
że Paulita kradnie jej faceta i postanowiła
to sprawdzić. Nie lubi mówić, ale nie
kłamie. Tak przynajmniej sądzę. Postaw
się na miejscu Carsona. Gdyby naga
kobieta nie była dziewczyną, która go
przywiozła na miejsce, poprosiłby swoją
czekającą w samochodzie towarzyszkę,
by weszła z jednej strony domu. Sam
wszedłby z drugiej i w ten sposób
okrążyliby intruza. A skoro tak nie
zrobił, to przekonujący dowód, że naga
kobieta była osobą, która przyjechała z
nim samochodem. Tragg zamyślił się.
-A Nadine Palmer? - zapytał po długiej
chwili.
-Nadine Palmer zrobiła to, co zrobiłaby
każda kobieta - odparł Mason. - Kiedy
zauważyła sejf, chciała sprawdzić, co jest
w środku. Zbiegła ścieżką prowadząca od
punktu, w którym zaparkowała
samochód. Zwróć jednak uwagę na
jedno, Tragg: ścieżka nie biegnie pod
drutem, ale wychodzi na sypialną część
domu. Żeby dostać się do schowka,
zdjęła sukienkę i zanurkowała do basenu
ubrana w majtki i stanik. Przepłynęła pod
ogrodzeniem, stwierdziła, że sejf jest
pusty, wróciła, zdjęła bieliznę, wycisnęła
wodę i wsadziła mokre rzeczy do torebki.
Kiedy założyła sukienkę, dobiegły ją
głosy Morleya Edena i Vivian Carson,
którzy akurat wchodzili do środka.
Przycisnęła się do ściany i od tej chwili
wszystko potoczyło się tak, jak mówiła.
Nie lekceważ inteligencji przysięgłych.
Odcisk jej palca naprawdę znalazł się na
pokrywie sejfu.
Tragg potrząsnął głowa.
- Nie znaleźliśmy dość podobnych
punktów, by uzyskać wyrok skazujący.
Mason uśmiechnął się szeroko.
- Ale ja miałem ich dość, by wnieść
kwestię uzasadnionej wątpliwości. Były jednak i
inne niezidentyfikowane odciski palców.
Sprawdź Paulitę Marchwell.
Tragg wstał gwałtownie.
- Coś w tym jest - powiedział. - Pojadę
do Las Vegas.
Wyszedł z biura.
Morley Eden spojrzał na Vivian.
- Widzisz? - powiedziała. - Od początku
wiedziałam, że możemy zaufać panu Masonowi.
Eden wyciągnął książeczkę czekową.
- Myślę, że dwadzieścia pięć tysięcy
dolarów będzie uczciwą opłatą za tę sprawę.
Ukaram się grzywną w wysokości następnych
dwudziestu pięciu tysięcy za ukrywanie faktów
przed moim adwokatem i zmuszanie go do
działania na oślep.
Della Street oczyściła fragment biurka z
papierów, by Eden mógł wypisać czek. We troje
obserwowali, jak go wypisywał: „Wypłacić na
żądanie Perry Masonowi pięćdziesiąt tysięcy
dolarów”.
„KB”