ERLE STANLEY
GARDNER
SPRAWA ODŁOŻONEGO
MORDERSTWA
Przełożyła: Anna Rojkowska
Wydanie polskie: 2000
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Perry Mason odsunął się nieco od biurka i usiadł tak, by być twarzą w twarz z młodą
kobietą, która siedziała naprzeciwko w skórzanym fotelu dla klientów. Della Street, zaufana
sekretarka, wręczyła adwokatowi kartkę, na której było napisane na maszynie:
NAZWISKO I IMIĘ
Sylwia Farr
WIEK
dwadzieścia sześć lat
ADRES
North Mesa, Kalif., 694 Chestnut St.
Tymczasowo zamieszkała w
Palmcrest Rooms.
Telefon: Hillview 6-9390
CEL WIZYTY
chodzi o siostrę
UWAGI
gdy, sięgając po puderniczkę, otworzyła
torebkę, zauważyłam plik banknotów i
kilka kwitów z lombardu.
D.S.
Mason położył kartkę czystą stroną do góry i odezwał się:
– Panno Farr, chciała się pani ze mną widzieć w sprawie swojej siostry?
– Tak.
– Pani pali? – spytał, unosząc wieko kasetki na papierosy.
– Dziękuję, wolę własne.
Wyjęła z torebki nowe opakowanie, oddarła róg i wyjęła papierosa. Mason podał jej
ogień.
– A co się dzieje z siostrą? – spytał adwokat, opierając się w fotelu.
– Zniknęła.
– Czy kiedyś już się to jej zdarzyło?
– Nie.
– Jak ma na imię?
– Mae.
– Mężatka?
– Nie.
– I co z tym zniknięciem?
Sylvia Farr nerwowo się zaśmiała.
– Trudno mi mówić, jak pan bombarduje mnie pytaniami. Mogę opowiedzieć po
swojemu? – spytała.
– Oczywiście.
– Mieszkamy w NorthMesa i...
– Gdzie to jest? – przerwał jej Mason. – Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek
słyszał o takiej miejscowości.
– Na pewno pan nie słyszał. Leży w północnej części stanu, z dala od głównych dróg. To
zapadła dziura. Od lat nic się tam nie buduje. Udało się nam postawić nową pocztę, ale to
niczego nie zmienia.
– To tyle o North Mesa – powiedział Mason z uśmiechem. – A co z Mae?
– Mae wyjechała z domu ponad rok temu. To odwrotność typowej historii. Mae była
popychadłem domowym. Ja... mnie uważało się za tę ładniejszą, choć w North Mesa to nie
znaczy wiele – uśmiechnęła się z dezaprobatą. – Wie pan, jak to zazwyczaj jest. To ja
powinnam mieć dość małomiasteczkowego zacofania i wyjechać do dużego miasta, starać się
o pracę w filmie, a skończyć jako kelnerka w taniej knajpie i w końcu wyjść za mąż. Albo
stracić wszystkie pieniądze, a wróciwszy do domu, rozczarowana, zgorzkniała i cyniczna,
dowiedzieć się, że nieładna siostra poślubiła miejscowego grabarza, ma troje dzieci i słynie na
całą okolicę z miłego usposobienia i doskonałej szarlotki.
– Mae odstawała od wzoru? – spytał Perry Mason z błyskiem w oku.
– I to jeszcze jak. Znudziła się North Mesa, postanowiła wyjechać i poznać świat.
– Gdzie jest teraz?
Oczy Sylwii Farr posmutniały.
– Nie wiem – odparła.
– Gdzie była ostatnio?
– Tutaj.
– Pracowała?
– Kilka razy zmieniała pracę – odparła ostrożnie Sylwia. – Myślę, że próbowała nadrobić
czas stracony w North Mesa. Zawarła znajomości i bardzo się nimi cieszyła. Zrobił się z niej
lekkoduch.
– Jest od pani starsza czy młodsza?
– Półtora roku starsza. Proszę mnie dobrze zrozumieć, panie Mason. Ona wiedziała, co
robi... Mnie chodzi o to, że zmienił się jej charakter. W North Mesa była apatyczna. Rzadko
się śmiała. Czuła, że czas płynie, a życie przecieka jej przez palce, i to nastawienie widać było
we wszystkim, co robiła. Gdy wyjechała do miasta, najwyraźniej wszystko się zmieniło. Z
listów przebijała radość. Były dowcipne i... No cóż, nie wszystkie odważyłam się pokazać
mamie. Pamiętam, że Mae powiedziała, że w mieście dziewczyna musi nauczyć się igrać z
ogniem tak, żeby nie poparzyć palców, i sztuka polega nie na tym, żeby uważać na ogień, ale
na palce.
– Kiedy otrzymała pani ostatni list?
– Nieco ponad dwa miesiące temu.
– Co wtedy robiła?
– Pracowała jako sekretarka u kogoś z branży papierniczej, ale nie podała mi adresu
firmy. Mieszkała w Pixley Court Apartments i wydawało się, że nie narzeka na nudę.
– Ma pani jakiś jej list? – spytał Mason.
– Nie, wszystkie zniszczyłam... to znaczy prawie wszystkie. Niektóre pisała do mnie w
tajemnicy. Czasem przysyłała listy, które mogła przeczytać Mama. Te były zazwyczaj bardzo
krótkie.
– Czy odwiedziła was po wyjeździe do miasta?
– Tak, około pół roku temu. Ogromnie się zdziwiłam, kiedy ją ujrzałam. Nigdy wcześniej
nie widziałam tak kompletnej zmiany. Mae miała brzydką cerę i suche, szorstkie włosy.
Rysów twarzy też nie można było nazwać pięknymi. A jak przyjechała!!! Eleganckie ubranie,
o wiele lepsza cera, śmiejące się oczy, zadbane włosy i dłonie, stała się dowcipna i znała
najnowsze powiedzonka. My, dziewczyny z North Mesa, poczułyśmy się beznadziejnie nie na
czasie. Widzi pan, panie Mason, nie jestem chimeryczką. Biorę, co mi życie przynosi, i nie
narzekam, ale proszę mi wierzyć, nigdy nie czułam się tak przygnębiona, jak wtedy, gdy Mae
wyjechała i musiałam wrócić do dawnego życia. Dopóki była, nie było tak źle. Wystarczyło
jej towarzystwo, żeby wszystkie dziewczyny czuły się wytwornie i wielkoświatowo, ale gdy
wyjechała, oklapłyśmy, zupełnie jak balon, z którego zeszło powietrze. Trudno było to
wytrzymać...
– Chyba rozumiem – odparł Mason. – Zdaje się, że tyle wystarczy tytułem wstępu.
– Miesiąc temu lub coś koło tego – zaczęła pospiesznie Sylwia Farr – napisałam do
siostry, ale nie odpowiedziała. Dwa tygodnie temu wysłałam następny list i ten wrócił z
adnotacją, że lokatorka przeprowadziła się, nie podając adresu.
– Wydaje mi się, że pani siostra doskonale nauczyła się dawać sobie radę – odparł Mason.
– Nie widzę powodu do zmartwienia.
– W ostatnim liście – wyjaśniła Sylwia Farr – wspomniała jakiegoś pana Wentwortha,
który ma jacht. Z tego, co napisała, zrozumiałam, że jest hazardzistą i ma dużo pieniędzy.
Siostra pływała z nim jachtem. List zakończyła jakoś tak: „Boże drogi, siostro, kiedy
przyjedziesz do dużego miasta, unikaj ludzi w rodzaju Penna Wentwortha. To, co mówiłam ci
o igraniu z ogniem, nie sprawdza się w stosunku do niego. On idzie przez życie, biorąc
wszystko, na co ma ochotę, i wcale o to nie prosząc. Z mężczyznami takimi jak on nie da się
uważać ani na ogień, ani na palce”.
– Pani siostra nie jest pierwszą dziewczyną, która przekonała się, że – jak to określiła – w
zabawie z ogniem nie ma dobrych, pewnych reguł. Nie potrzebuje pani prawnika, panno Farr.
Jeśli w ogóle kogoś pani potrzebuje, to detektywa. Proszę posłuchać mojej rady, wrócić do
North Mesa i o wszystkim zapomnieć. Pani siostra doskonale potrafi o siebie zadbać. Nie
komunikuje się z panią zapewne dlatego, że nie chce, żeby pani się dowiedziała, gdzie jest.
Policja może pani powiedzieć, że to często się zdarza. Jeśli chce pani dobrego detektywa,
mogę polecić pani Agencję Detektywistyczną Drake’a. Mieści się w tym samym budynku.
Agencja zatrudnia kilku niezłych detektywów i można mieć absolutne zaufanie do uczciwości
i dyskrecji jej szefa, Paula Drake’a. Pracuje dla mnie.
Mason obrócił się, dając znak zakończenia rozmowy.
Sylwia Farr podniosła się z fotela i, stojąc przy biurku, rzekła z rozpaczą w głosie:
– Panie Mason, bardzo pana proszę! Wiem, że to, co mówiłam, brzmiało niepoważnie.
Nie umiałam dobrze naświetlić sprawy. Nie potrafię przedstawić siostry tak, jak ją widzę.
Widzi pan, ja wiem, że to coś poważnego. Myślę... wydaje mi się, że została zamordowana.
– Dlaczego tak pani myśli?
– Z kilku powodów. Po pierwsze znam ją, a jeszcze to, co napisała w ostatnim liście...
– Nie zachowała pani tego listu?
– Nie.
– Jeśli jest pani absolutnie przekonana, że to coś naprawdę poważnego, proszę iść na
policję. Zbadają sprawę. Ale może pani nie być zadowolona z tego, co wykryją.
– Chcę, żeby pan to zbadał, panie Mason. Pragnę, żeby pan...
– Wszystko, co bym zrobił, ograniczyłoby się do wynajęcia detektywa – odparł prawnik.
– Może pani zaoszczędzić pieniędzy i sama to zrobić. Sądzę, że kwestia finansowa nie jest dla
pani obojętna, prawda?
– Ma pan rację, ale siostra znaczy dla mnie więcej niż pieniądze, a wiem, że coś jest nie w
porządku.
– Proszę iść do Paula Drake’a. Najprawdopodobniej będzie w stanie zlokalizować pani
siostrę w ciągu dwudziestu czterech godzin. Jeśli okaże się, że siostra ma kłopoty i potrzebuje
prawnika, może pani przyjść do mnie.
– Proszę za mną, panno Farr – odezwała się Della Street. – Zaprowadzę panią do biura
pana Drake’a.
ROZDZIAŁ DRUGI
Paul Drake, wysoki i niezgrabny, wszedł do prywatnego biura z familiarnością zrodzoną z
długiej zażyłości.
– Cześć Perry. Cześć Dello – powiedział. – Jak się macie?
Ulokował się w poprzek w fotelu dla klientów, opierając plecy o jedną poręcz, a nogi
przewieszając przez drugą.
– Dziękuję za klientkę, Perry.
– Jaka klientkę?
– Dziewczynę, którą mi wczoraj przysłałeś.
– Masz na myśli pannę Farr?
– Uhm.
– Zarobiłeś coś?
– Tak sobie. Tyle co za wstępne rozpoznanie i raport. Pomyślałem, że znalezienie tej
dziewczyny nie powinno zająć więcej niż trzy czy cztery godziny.
– Znalazłeś ją?
– Nie, ale dużo się o niej dowiedziałem.
Mason uśmiechnął się i sięgnął do kasetki po papierosa.
– Zapalisz, Paul?
– Nie, dziękuję. Dziś żuję gumę.
Mason odwrócił się do Delli Street i rzekł:
– Coś go gryzie, Dello. Kiedy jest w wirze spraw, pali papierosy i siada w fotelu jak
człowiek cywilizowany. Natomiast kiedy zwija się jak wąż cierpiący na ból brzucha, to
oznacza, że coś go gryzie. Żucie gumy to następny niechybny znak.
Drake rozdarł celofanowe opakowanie, włożył do ust trzy kawałki gumy, a papierki zmiął
w kulkę, którą wrzucił do kosza na śmieci.
– Perry – rzekł – chcę ci zadać pytanie.
Mason puścił oko do Delli.
– Zaraz się przekonasz, Dello – powiedział.
– Nie żartuję, Perry.
– Wiem, Paul. A o co chodzi?
– Po co, do diabła, zainteresowałeś się tą sprawą?
– Niczego takiego nie zrobiłem.
– Nie wziąłeś jej – przyznał Drake – ale z tego, co dziewczyna mi powiedziała, musiałeś
poświęcić jej dużo czasu.
– Tak powiedziała?
– Nie – odparł detektyw. – Była rozżalona. Uważała, że wyrzuciłeś ją z biura.
Wyjaśniłem jej, że jesteś jednym z najdroższych adwokatów w mieście i niewiele osób może
w ogóle dostać się do twojego biura. To ją trochę ugłaskało.
– Prawdę mówiąc, omal nie wziąłem tej sprawy, Paul – rzekł Perry Mason.
– Tak mi się wydawało. Dlaczego?
Mason uśmiechnął się i powiedział:
– Okazało się, że siostra jest w niezłych tarapatach, prawda, Paul?
Detektyw skinął głową, uważnie obserwując prawnika.
– Ukrywa się przed policją?
– Nie. Chodzi o fałszerstwo.
– Tak myślałem.
Della Street, zaciekawiona, spojrzała na szefa.
– No, Perry, nie bądź taki tajemniczy – rzekł Paul. – Zdradź nam, jak do tego doszedłeś.
Mason zmrużył oczy i, utkwiwszy wzrok w jakiś punkt za Drakiem, rzekł:
– Czasem żałuję, że tak pasjonuję się ludźmi i tajemnicami. Gdyby ta sprawa była trochę
bardziej zagadkowa, wziąłbym ją i okazałoby się, że za pięćdziesiąt dolarów odwalam robotę
wartą pięć tysięcy.
– Co to za tajemnica? – zainteresował się Drake.
– Znalazłeś Mae Farr? – spytał Mason.
– Nie, nie możemy jej znaleźć.
Mason wykonał gest, jakby rzucał coś przed siebie na biurko.
– To właśnie jest odpowiedź.
– Co masz na myśli, Perry?
– Popatrz na okoliczności. Dziewczyna przychodzi w sprawie siostry. Siostra zniknęła.
Ona myśli, że siostra ma kłopoty, nie wie, co to mogą być za kłopoty, ale ma niejasne
przeczucia, że stało się coś złego. Zwróć uwagę, jak była ubrana: buty w najlepszym gatunku,
spódnica i żakiet świetne w kroju, acz nie nowe, i płaszcz – najmodniejszy model, ale uszyty
z najtańszego materiału, z futrzanym kołnierzem, który wyglądał, jakby był zdarty z
wyliniałego kota.
Mason urwał.
– I czego to dowodzi? – spytał Drake.
Prawnik niecierpliwie machnął ręką.
– Miała bardzo staranny manikiur. Włosy gładko zaczesane do tyłu. Na twarzy ledwie
ślad makijażu, a na ustach nie było prawie wcale szminki. A do tego miała portfel wypchany
banknotami... i kwitami z lombardu.
Drake, nerwowo żując gumę, spojrzał na Dellę, potem na Masona, i rzekł:
– Widzę, Perry, że do czegoś zmierzasz, ale nie rozumiem, do czego.
– Po prostu: te rzeczy nie pasują do siebie. Co robi dziewczyna, jak przyjeżdża ze wsi do
miasta? Przede wszystkim wkłada najlepsze ciuchy i robi się na bóstwo. Ładne dziewczyny
ze wsi zawsze starają się zrobić z siebie eleganckie kobiety. Kiedy udają się po poradę do
prawnika, mocno się malują. I idą do fryzjera od razu po przyjeździe do miasta.
– Ta nie miała czasu na fryzjera. Martwiła się o siostrę.
– Miała czas na manikiurzystkę – odparował Mason. – I była u fryzjera. Zaczesała włosy
do tyłu, żeby wyglądać niemodnie i jak najmniej atrakcyjnie. Dziewczyna ze wsi
zaoszczędziłaby na butach, żeby kupić jak najlepszy płaszcz, chyba że akurat taki płaszcz by
się jej podobał. Ale wówczas nie kupiłaby takich butów, jakie miała panna Farr. Płaszcz nie
pasował do reszty ubrania ani do butów. Włosy nie pasowały do dłoni. Twarz nie pasowała do
historyjki, jaką dziewczyna nam opowiedziała.
Drake przez chwilę żuł nerwowo gumę, po czym gwałtownie wyprostował się w fotelu.
– Do diabła, Perry, nie chcesz chyba powiedzieć, że... że...
– Ależ tak. Ukrywa się przed policją. Potrzebowała prawnika, który wyciągnąłby za nią
kasztany z ognia. Nie odważyła się posłużyć prawdziwym nazwiskiem, zatem udawała siostrę
Sylwię.
– Cholera – powiedział powoli i uroczyście Drake. – Wygląda na to, że masz rację.
– Naturalnie, że mam rację – odparł Mason niecierpliwie, jakby była to kwestia
oczywista. – Dlatego właśnie niemal wziąłem jej sprawę. Byłem ciekaw, jaka ta dziewczyna
jest, w co się wpakowała, co spowodowało, że wybrała taki sposób wybrnięcia z kłopotów.
Większość kobiet uciekłaby się do płaczu lub histerii albo próbowałyby nadrabiać
bezczelnością. Ona sprawiała wrażenie osoby doświadczonej. Bała się, ale nie płakała.
Wyglądała na niezależną i pomysłową. Zastawiła wszystkie cenne rzeczy, kupiła rzucający
się w oczy płaszcz, uczesała się tak, żeby wyglądać jak najmniej atrakcyjnie, ale całkowicie
zapomniała o butach i o świeżo zrobionych paznokciach.
Drake wrócił do żucia gumy. Powoli pokiwał głową.
– Zgadza się – odparł. – Ma kłopoty.
– Jakie?
– Przede wszystkim podrobiony czek na osiemset pięćdziesiąt dolców.
– Kto inkasował?
– Dom Towarowy Stylefirst.
– Miała tam kredyt?
– Kredyt do wysokości dziewięciuset pięćdziesięciu dolarów – odparł Drake. – Do domu
towarowego czek przysłano pocztą, tam przeszedł przez księgowość, nie zwracając większej
uwagi, po czym wrócił z banku z adnotacją, że jest podrobiony, co naturalnie zdenerwowało
księgową. W tym czasie Mae Farr najwyraźniej zwąchała, co się święci, i dała nogę.
Mason odsunął krzesło od biurka, wstał i zaczął chodzić po pokoju, w skupieniu
wpatrując się w dywan.
– Paul – rzekł. – Chcę cię o coś zapytać i mam nadzieję, że powiesz „nie”. Ale obawiam
się, że usłyszę „tak”. Czy ten czek podpisał mężczyzna, który nazywa się Penn Wentworth?
– Owszem, Penn Wentworth. Jego podpis był podrobiony bardzo prymitywnie.
Mason gwałtownie odwrócił się do detektywa.
– Co powiedziałeś?
– Że był prymitywnie podrobiony.
Mason jeszcze raz wyrzucił dłonie w górę, w typowym dla siebie geście.
– No i proszę, Paul. Jeszcze jedna rzecz, która do niczego nie pasuje. Ta dziewczyna nie
popełniłaby kiepskiego fałszerstwa. Zwróciłeś uwagę na jej dłonie, palce? Długie, szczupłe,
zwężające się, artystyczne, zgrabne w ruchach. Kiedy tu przyszła, była bardzo
zdenerwowana, ale z jaką gracją otworzyła torebkę, wyjęła paczkę papierosów, oddarła róg i
włożyła papierosa do ust! Ona umie grać na fortepianie, prawdopodobnie maluje, i nigdy,
absolutnie nigdy nie popełniłaby prymitywnego fałszerstwa.
– Tym razem to jednak zrobiła – upierał się Drake. – Widziałem czek. Wystawiony na
Mae Farr, a na odwrocie było napisane: „wpłata na konto Domu Towarowego Stylefirst, Mae
Farr”.
– A co z jej podpisem? – spytał Mason.
– Co masz na myśli?
– Był w porządku?
– Dlaczego miałby być nie w porządku? – spytał Drake, unosząc ze zdziwieniem brwi. –
Do diabła, Perry, nikt nie będzie podrabiał czeku na osiemset pięćdziesiąt dolarów tylko po
to, żeby dostarczyć rozrywki pracownikom domu towarowego!
– A co mówi Wentworth?
– Najwyraźniej bardzo się zmartwił. No i tu jest coś dziwnego. Wyobraź sobie, że kiedy
Mae Farr otwierała ten rachunek kredytowy, Wentworth był poręczycielem.
– I mówisz, że poczuł się dotknięty fałszerstwem?
– Jeszcze jak! Mówi, że dziewczyna okazała się niewdzięcznicą i że zamierza wsadzić ją
za kratki, na nic nie zważając.
Perry Mason westchnął głęboko.
– Paul – rzekł – ta cała sprawa jest pokręcona.
Drake rzucił Delli Street spojrzenie.
– Mnie zainteresowała. A co z nim, jak myślisz?
Della uśmiechnęła się.
– Cały czas go intryguje, ale dopiero teraz przyznał się do tego przed sobą.
– Chyba masz rację, Dello – zauważył prawnik. – Okay, Paul, poinformuj pannę Farr, że
wezmę jej sprawę. Kiedy przyjdzie, powiedz, że fałszerstwo to poważna sprawa i że
powinniśmy zrobić coś, żeby bronić jej siostry. Nie wygadaj się, że rozgryźliśmy
mistyfikację. Chcę ją zaskoczyć wtedy, kiedy będzie najmniej się tego spodziewała.
– W porządku, Perry – zgodził się Drake.
– Jeszcze jedno – ciągnął Mason. – Czy mógłbyś dla mnie zdobyć fotokopię tego czeku?
– Bez kłopotu. Bank zrobił zdjęcie. Ilekroć odmawiają realizacji czeku na podstawie
podejrzenia o fałszerstwo, ubezpieczają się, robiąc kopie fotograficzne. Mam zdjęcie.
– Świetnie, Paul. Zadzwoń do Wydziału Komunikacji, żeby zrobili fotokopię prawa jazdy
Mae Farr. Będzie na nim między innymi jej podpis. Kiedy go zdobędziesz, wyślę kopię czeku
i jej podpis do grafologa.
– Do licha, Perry – zaoponował Drake – nie potrzeba eksperta, żeby zauważyć, że czek
jest podrobiony. Podpis został przekalkowany i to się rzuca w oczy. Widać drżenie ręki, co
jest charakterystyczne przy takim sposobie podrabiania.
– Nie będę go pytał o podpis Wentwortha – odparł Mason. – Chcę poznać jego opinię na
temat podpisu Mae.
Detektyw uniósł brwi do góry.
– Nie rozumiesz? – zdziwił się prawnik. – Mae Farr ma kredyt z limitem na ponad
dziewięćset dolarów w domu towarowym, przy czym poręczycielem jest Penn Wentworth.
Sklep otrzymuje czek, wystawiony jak się wydaje przez Wentwortha, na Mae Farr, który ona
przepisuje na dom towarowy. Przy realizacji okazuje się, że jest sfałszowany. Wraca do domu
towarowego. Oni powiadamiają Wentwortha, który dostaje szału. Naturalnie, podejrzana jest
Mae Farr, ponieważ wygląda na to, że ma z tego największe korzyści.
– No i co? Nie uda ci się temu zaprzeczyć – zauważył Paul.
Mason uśmiechnął się.
– Przypuśćmy – rzekł – że podpis Mae jest również sfałszowany.
– Nie rozumiem.
Mason wyszczerzył zęby od ucha do ucha.
– Przemyśl to, Paul. Ta sytuacja kryje w sobie wiele możliwości.
Po czym skinął głową w kierunku Delli Street i powiedział:
– Podyktuję ci list, Dello.
Sekretarka wyjęła notes do stenografowania i zasiadła w gotowości, z piórem
zawieszonym nad kartką.
– „Do pana Penna Wentwortha” – podyktował Mason – Jego adres dostaniesz od Drake’a.
„Szanowny panie, panna Sylwia Farr z North Mesa w Kalifornii zwróciła się do mnie z
prośbą o odnalezienie jej siostry, Mae Farr, poprzednio zamieszkałej w Pixley Apartments,
oraz o reprezentowanie jej w każdej sytuacji, jaka mogłaby wyniknąć z podjętych działań”.
Nowy akapit. „Wnioskując na podstawie niektórych listów Mae Farr do siostry wnoszę, że
może być pan w stanie udzielić mi potrzebnych informacji na temat aktualnego miejsca
przebywania osoby, o której wspomniałem. Gdyby był pan z nią w bezpośrednim kontakcie,
proszę ją poinformować, że siostra zaangażowała mnie, bym reprezentował ją, jak mogę
najlepiej”. Nowy akapit. „Dziękuję z góry za pomoc w tej sprawie i łączę wyrazy szacunku”.
Skończywszy dyktować, Mason rzucił okiem na Paula Drake’a.
– Jeśli się nie mylę – powiedział – ten list dostarczy nam trochę zajęcia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Wchodząc do biura Perry’ego Masona z poranną pocztą, Della Street zauważyła:
– Czasami pieczone gołąbki przylatują same.
– Jakie gołąbki? – zdziwił się jej szef.
– Wysłałeś wczoraj list do Penna Wentwortha.
– Ten gołąbek jest bardzo tłusty – powiedział prawnik.
– Tłusty?
– Bogaty – wyjaśnił. – Od kiedy Wentworth czeka?
– Od pół godziny. Powinnam go związać.
– Poproś go.
Penn Wentworth był już po pięćdziesiątce, ale dbałością o wygląd najwyraźniej próbował
zrekompensować swe lata. Garnitur miał nienagannie odprasowany. Obwód w pasie, w
porównaniu z objętością klatki piersiowej, sposób, w jaki leżało na nim ubranie, i ruchy
wskazywały, że opadający brzuszek jest podtrzymywany elastycznym pasem.
Dłonie miał zadbane, wymanikiurowane paznokcie. Twarz, zaróżowiona i aksamitna po
goleniu w zakładzie fryzjerskim, kontrastowała z szarozielonymi oczami. Końce małego,
starannie przyciętego wąsika, były dokładnie wywoskowane.
– Dzień dobry panie Mason – powiedział Wentworth.
– Dzień dobry. Niech pan siada.
Wentworth usiadł na wskazanym fotelu. Wzrokiem oceniał Masona, jak brydżysta ocenia
karty przed pierwszym wistem.
– Ładną mamy pogodę – zauważył.
– Myśli pan, że będzie padać? – spytał Mason z kamienną twarzą.
– Nie. To tylko takie zagajenie. Otrzymałem pana list.
– Jeśli o mnie chodzi, jestem przekonany, że będziemy mieli deszcz. A co w związku z
listem?
– Winien jestem panu wyjaśnienie.
– Świetnie – odparł Mason z powaga. – Lubię otrzymywać to, co ludzie są mi winni.
– Niech mnie pan źle nie zrozumie, panie Mason.
– Postaram się – przyrzekł prawnik.
– Chciałem powiedzieć, że niewątpliwie został pan nabrany. Człowiek o pańskiej pozycji,
reputacji i zdolnościach z pewnością nie zgodziłby się reprezentować Mae Farr, gdyby znał
wszystkie fakty.
– Zapali pan?
– Tak. Dziękuję.
Wentworth sięgnął do kasetki, która podał mu Mason, i wybrał papierosa. Wydawał się
zadowolony z przerwy.
Mason przypalił papierosa, wrzucił zapałkę do kosza, i rzekł:
– Proszę dalej.
– Przypuszczalnie zdziwi się pan, kiedy się pan dowie, że Mae Farr uciekła przed
wymiarem sprawiedliwości.
– Naprawdę? – powiedział prawnik bez wyrazu.
– Policja wydała nakaz jej aresztowania.
– O co jest oskarżona?
– O fałszerstwo.
– Czego?
– Czeku. Sfałszowała czek, wykorzystując podle nasza przyjaźń – odparł z oburzeniem
Wentworth. – To niewdzięcznica, egoistka, intrygantka...
– Chwileczkę – rzekł Mason, przyciskając guzik.
– Jak mówiłem – ciągnął Wentworth – ta kobieta...
Prawnik uniósł w gorę dłoń.
– Chwileczkę – powiedział. – zadzwoniłem po sekretarkę.
– Po co?
– Chcę, żeby zanotowała to, co pan ma do powiedzenia o charakterze mojej klientki.
– Zaraz, zaraz – zawołał zaniepokojony Wentworth – nie chce pan chyba tego użyć!
W drzwiach gabinetu pokazała się Della.
– Chcę, żebyś zapisała uwagi pana Wentwortha o Mae Farr – wyjaśnił prawnik.
Della rzuciła okiem na skrępowanego gościa, podeszła do biurka i położyła przed szefem
karteczkę.
Prawnik przeczytał: „W sekretariacie czeka Harold Anders. Przyszedł zobaczyć się z
Pennem Wentworthem w sprawie osobistej, o której nie chce nic powiedzieć. Mieszka w
North Mesa. Podobno dowiedział się, że Wentworth wybiera się do ciebie, przyszedł i
postanowił czekać aż do skutku”.
Mason powoli podarł liścik i wrzucił do kosza.
– To, co mówiłem, było tylko między nami – zauważył Wentworth.
– Podejrzewam, że nie rzucałby pan takich poważnych oskarżeń przeciwko tej młodej
kobiecie, gdyby nie mógł ich pan udowodnić – rzekł Mason.
– Proszę nie próbować mnie złapać na haczyk. Przyszedłem tu w dobrej wierze, ostrzec
pana przed tą kobietą. Nie mam zamiaru narażać się na sprawę o zniesławienie.
– Trochę późno pan o tym pomyślał, nieprawdaż?
– Co pan ma na myśli?
– Dello, wprowadź pana Andersa – rzekł Perry Mason – i powiedz mu, że pan Wentworth
tutaj z nim porozmawia.
Wentworth na wpół uniósł się z fotela i zmierzył prawnika zaniepokojonym i
podejrzliwym wzrokiem.
– Kto to jest Anders? – spytał.
Della wyszła, a Mason rzekł uspokajająco:
– Tylko facet, który chce się z panem spotkać w sprawie osobistej. Próbował pana
odnaleźć, dowiedział się, że jest pan u mnie, więc tu przyszedł.
– Nie znam żadnego Andersa i nie sądzę, żebym miał ochotę się z nim spotkać. Mógłbym
wyjść stąd prosto na korytarz...
– Pan mnie nie zrozumiał. On przyjechał z North Mesa. Sądzę, że chce się z panem
zobaczyć w sprawie panny Farr.
Wentworth wstał, ale ledwie uczynił dwa kroki, Della otworzyła drzwi i wpuściła do
gabinetu wysokiego, kościstego mężczyznę tuż po trzydziestce.
– Który z panów nazywa się Wentworth? – spytał.
Mason, z uprzejmym gestem dłoni, rzekł:
– Ten mężczyzna, zmierzający właśnie do drzwi.
Anders przeciął Wentworthowi drogę.
– Panie Wentworth – powiedział – chciałbym z panem pomówić.
Mężczyzna próbował go wyminąć, ale Anders złapał go za ramię.
– Pan wie, kim jestem.
– Nigdy w życiu pana nie widziałem.
– Ale pan o mnie słyszał.
Wentworth nic nie odparł.
– Aresztowanie Mae to najpodlejszy z wszystkich śliskich, nieuczciwych chwytów. I to
za nędzne osiemset pięćdziesiąt dolców. Proszę, oto osiemset pięćdziesiąt dolarów.
Wyrównuję pańskie straty.
Wyciągnął z kieszeni plik banknotów i zaczął odliczać dwudziestodolarówki.
– Niech pan podejdzie do biurka, żebyśmy mogli policzyć pieniądze. Chce mieć świadka
i pokwitowanie.
– Nie może pan po prostu zwrócić mi tych pieniędzy.
– Dlaczego?
– Ponieważ cała sprawa trafiła już do prokuratora okręgowego. Gdybym wziął pieniądze,
popełniłbym przestępstwo. Pan Mason jest prawnikiem i może panu wyjaśnić, że mam rację.
– Zwraca się pan do mnie oficjalnie jako do prawnika? – spytał Mason.
– Do licha, po prostu wspominam o czymś, o czym wszyscy wiedzą.
– Niech pan schowa pieniądze, panie Anders – rzekł Mason – i niech pan usiądzie. Pan
też, panie Wentworth. Kiedy już jesteście tu obydwaj, to chcę wam coś powiedzieć.
– Nie mam nic więcej do powiedzenia – oświadczył starszy mężczyzna. – Przyszedłem
tutaj w dobrej wierze, pragnąc zaoszczędzić panu żenującego doświadczenia. Nie
przyszedłem po to, by mnie obrażano czy próbowano złapać w zasadzkę. Przypuszczam, że
specjalnie przygotował pan to spotkanie z Andersem.
– O czym pan mówi? – zdziwił się Anders. – Nigdy o tym facecie nie słyszałem.
Wentworth tęsknie spojrzał na drzwi.
– Nigdzie pan nie pójdzie. Ścigałem pana po całym mieście nie po to, żeby teraz puścić.
Musimy sobie tutaj wszystko wyjaśnić. Jeśli będzie pan próbował wyjść, pożałuje pan tej
zachcianki.
– Nie może mnie pan powstrzymać.
– Może nie – odparł z zaciętością Anders – ale mogę wybić to panu z głowy ręcznie.
Mason uśmiechnął się do Delli Street i rozsiadł się wygodnie w fotelu, opierając stopy na
biurku.
– Nie przeszkadzajcie sobie, panowie – rzucił. – Proszę się mną nie przejmować.
– Co to za pułapka? – spytał Wentworth.
– To nie pułapka – zaprzeczył Anders, trzęsąc się z oburzenia. – Wywinął pan świński
numer. Nie ujdzie ci to na sucho. Oto osiemset pięćdziesiąt dolarów.
– Nie tknę ich. Nie chodzi o pieniądze, ale o zasadę – odparł Wentworth.
Nagle skoczył na równe nogi i zawołał:
– Tylko spróbujcie mnie powstrzymać, a zawołam policję. Wytoczę sprawę o zmowę, o...
– Niech go pan nie zatrzymuje, panie Anders – poradził Perry Mason, a potem zwrócił się
do Wentwortha: – Chce panu powiedzieć, że jestem adwokatem Mae Fair. Może to pana
zainteresuje, że przestałem fotokopię czeku grafologowi.
Wentworth, z ręką na klamce, odwrócił się i spojrzał na Perry’ego.
Mason wyjaśnił:
– Podejrzewam, że jeśli pański podpis jest sfałszowany, to również sfałszowany jest
podpis Mae.
– Zostałem słusznie ukarany – rzekł Wentworth – za to, że próbowałem zrobić panu
uprzejmość. Powinienem przyjść tu z własnym prawnikiem.
– Zapraszam. A kiedy pan go tu przyprowadzi, może pan mu wyjaśnić sprawę czeku i
poprosić go o poradę.
– Co pan ma na myśli?
– Pan oskarżył Mae Farr o sfałszowanie czeku wyłącznie na tej podstawie, że miał pokryć
rachunek za rzeczy kupione przez nią w domu towarowym Stylefirst. Zakładam, że nie ma
pan żadnych dowodów na to, że to ona wysłała ten czek, ani że go wypisała, co zresztą
udowodni grafolog. A zatem fałszerstwa dokonał ktoś inny.
Wentworth zawahał się, po czym powiedział ostrożnie:
– Naturalnie, jeśli to prawda...
– Oczywiście, że to prawda – odparł niedbale Mason. – Jest pan winien zniesławienia.
Czynił pan oszczercze uwagi, że panna Farr popełniła fałszerstwo i uciekła przed wymiarem
sprawiedliwości. Uwagi te czynił pan na policji i w obecności innych osób. Pana świadectwo
sprawiło, że została oskarżona o czyn kryminalny... Niech pan znajdzie sobie prawnika, panie
Wentworth. Jestem pewien, że poradzi panu, aby polecił pan bankowi zrealizować ten czek.
Zapraszam w przyszłości do biura. Wystarczy zadzwonić do mojej sekretarki i umówić się na
spotkanie. Do widzenia.
Wentworth spoglądał skonsternowany na Masona. Nagle szarpnął drzwi i wypadł na
zewnątrz. Anders został, z niedowierzaniem przyglądając się adwokatowi.
– Niech pan siada – zaprosił Mason.
Anders ulokował się w wielkim skórzanym fotelu, który uprzednio zajmował Wentworth.
– Problem ze mną polega na tym – zauważył Mason lekko – że jestem urodzonym
aktorem. Moi przyjaciele mówią, że mam zamiłowanie do inscenizacji, adwersarze – że do
oszustwa. Jeśli dodać do tego, że interesują mnie ludzie i wszystko, co choć trochę pachnie
tajemnicą, to nic dziwnego, że zawsze pakuję się w kłopoty. A jakie są pańskie złe nawyki?
Anders zaśmiał się i rzekł:
– Zbyt szybko tracę panowanie nad sobą. Nie przyjmuję odmowy do wiadomości. Za
bardzo kocham ziemię i wyglądam jak wieśniak.
W oczach prawnika zapaliły się iskierki.
– Ta lista wygląda trochę tak, jakby ułożyła ją kobieta, która opuściła North Mesa, żeby
przenieść się do miasta.
– To prawda. Tak było.
– Zostałem zaangażowany – powiedział Mason – żeby reprezentować Mae Farr. O ile
byłem w stanie się dowiedzieć, nie ma innych kłopotów prócz tych z podrobionym czekiem, o
czym pan wie. Nie sądzę, żebyśmy mieli dalsze problemy z tego tytułu.
– To pewne, że nie ona podrobiła ten czek. Mae by tego nigdy nie zrobiła. Niemniej ktoś
to musiał zrobić. Pytanie, kto.
– Wentworth – odparł Mason.
– Wentworth?
– Naturalnie. Prawdopodobnie nie będziemy w stanie tego udowodnić, ale to zrobił albo
on sam, albo ktoś, kogo o to poprosił.
– Ale po co?
– Bardzo możliwe – odparł sucho Mason – że Wentworth to również ktoś, kto nie
przyjmuje odmowy do wiadomości.
Powoli twarz Andersa zaczęła przybierać wyraz zrozumienia. Raptem zerwał się na
równe nogi. Zanim zrobił dwa kroki w stronę drzwi, zatrzymał go stanowczy głos prawnika.
– Momencik, panie Anders. Jeszcze nie skończyłem. Chcę z panem porozmawiać.
Młody człowiek zawahał się. Na twarz wystąpił mu rumieniec.
– Proszę wrócić i usiąść na chwilę. Niech pan pamięta, że jestem prawnikiem panny Farr.
Nie dopuszczę do niczego, co mogłoby jej zaszkodzić.
Anders niechętnie zawrócił i usiadł na fotelu. Mason chwilę przyglądał się jego
wzburzonej twarzy, opalonej skórze na obliczu i spalonemu karkowi.
– Prowadzi pan gospodarstwo?
– Mhm.
– Co pan tam ma?
– Głównie bydło, trochę lucerny i siana.
– Duże jest to gospodarstwo?
– Ponad sześćset hektarów – odparł z dumą Anders.
– Wszystko ziemia uprawna?
– Nie, kawałek zajmują zarośla. Duża część to teren pagórkowaty. Wszystko ogrodzone.
– Nieźle – zauważył Mason.
Przez chwilę mężczyźni milczeli, przyglądając się sobie. Anders, stopniowo się
uspokajając, coraz przychylniej patrzył na prawnika.
– Długo zna pan Mae?
– Prawie piętnaście lat.
– A jej rodzinę też pan zna?
– Owszem.
– Matka żyje?
– Tak.
– Ma rodzeństwo?
– Jedną siostrę, Sylwię.
– Gdzie ona jest?
– W North Mesa, pracuje w sklepie cukierniczym.
– Skąd się pan dowiedział, że Mae ma kłopoty?
– Sylwia zaczęła się martwić. Od jakiegoś czasu nie miała żadnej wiadomości, a listy
wracały z adnotacją, że adresatka przeprowadziła się, nie zostawiając adresu.
– Nie pisze do pana regularnie?
Anders zawahał się, potem odpowiedział krótko:
– Nie.
– Ale utrzymuje z nią pan kontakt przez Sylwię?
– Właśnie. – Ton głosu Andersa wyraźnie sugerował, że Mason pyta o sprawy, które nie
powinny go obchodzić. – Ale tym razem sama do mnie zadzwoniła i powiedziała, że wpadła
w kłopoty z powodu sfałszowanego czeku na osiemset pięćdziesiąt dolarów.
– Odnalazł pan pannę Farr?
– Nie. Chciałem, żeby pan... Jestem jej przyjacielem. Chciałbym dostać jej adres.
– Przykro mi – odparł Mason – nie mam go.
– Mówił pan, że zatrudniła pana.
– Kobieta, która mnie zaangażowała, wyjaśniła, że robi to w imieniu Mae Farr.
Powiedziała, że nie ma pojęcia, gdzie jest Mae.
Na twarzy Andersa odmalowało się rozczarowanie.
– Ale sądzę, że odnalezienie jej nie sprawi szczególnych kłopotów. Kiedy wyjechał pan z
North Mesa?
– Dwa dni temu.
– A gdzie jest jej siostra, Sylwia? Została w domu czy przyjechała z panem?
– Nie, została w North Mesa. Pracuje. Mae i Sylwia muszą utrzymywać matkę.
Większość kosztów ponosiła Mae.
– A kilka miesięcy temu czeki przestały przychodzić?
– Nie. Dlatego właśnie usiłowałem znaleźć Wentwortha. Sylwia otrzymała od niego trzy
czeki. Powiedział, że Mae pracuje u niego i poprosiła, aby część jej zarobków przesyłał
bezpośrednio Sylwii.
– Rozumiem.
– Panie Mason, sądzę, że nie powinniśmy zostawiać spraw własnemu biegowi.
Powinniśmy zrobić coś z Wentworthem.
– Zgadzam się z panem.
– Więc?
– Nie lubię wyciągać wniosków, nie mając dostatecznych podstaw, ale przypuszczam, że
zdarzyło się coś takiego: jak rozumiem, Wentworth jest spekulantem. Nie wiem dokładnie,
czym się zajmuje. Wygląda na to, że jest bogaty. Panna Farr zaczęła u niego pracować.
Najwyraźniej nie chciała zdradzać przyjaciołom, gdzie pracuje.
– Ten rachunek w domu towarowym... – zaczął z wysiłkiem Anders, próbując ukryć
niepokój.
– Wskazuje na to, że Mae pracowała jako hostessa gdzieś, gdzie Wentworth prowadził
interesy albo że miała taką pracę, która wymagała od niej kontaktów z ludźmi. Jemu zależało,
żeby była dobrze ubrana, i pewnie wysłał ją do tego domu towarowego z listem
gwarancyjnym. Niech pan zwróci uwagę, że nie zgodził się od razu płacić za zakupy, a biorąc
jeszcze pod uwagę fakt, że to on wysyłał czeki Sylwii, możemy przypuszczać, że
zatrzymywał większość zarobków Mae, z czego część miała iść na płacenie rachunków w
domu towarowym, a część być wysyłana siostrze.
– Ale w listach pisała, że pracuje u niego i...
– No właśnie. Ale nie napisała, na czym polega jej praca. Jeśli była hostessą w klubie
nocnym, możliwe, że nie chciała informować o tym Sylwii.
– Rozumiem – powiedział Anders. Zaraz jego twarz się rozjaśniła. – To by wszystko
tłumaczyło! Mae bała się, że matka dowie się, co ona robi. Jej matka jest bardzo staroświecka.
Jest słabego zdrowia i Mae nie chciała, żeby się martwiła.
– Otóż to.
Anders podniósł się.
– Nie będę dłużej się panu naprzykrzać, panie Mason – rzekł. – Wiem, że jest pan
zajętym człowiekiem. Chciałbym... Mieszkam w hotelu Fairview. Gdyby spotkał pan Mae,
proszę jej powiedzieć, że jestem tam i bardzo chciałbym się z nią spotkać.
– Na pewno jej powtórzę – przyrzekł Mason.
Prawnik wstał i podał rękę Andersowi. Obydwaj mężczyźni mieli wyraziste rysy twarzy i
podobne sylwetki: byli wysocy i muskularni.
– Trudno mi wyrazić, jak bardzo jestem panu wdzięczny – zaczął Anders, ściskając dłoń
Masona. – A jak z pańskim honorarium? Czy mógłbym...
– Nie – przerwał mu prawnik. – Wydaje mi się, że panna Farr sama wolałaby je
uregulować. A jak pan myśli?
– Ma pan rację. Proszę jej nie mówić, że o to pytałem.
Mason skinął głową.
– I powie mi pan, jeśli się czegoś pan dowie?
– Powiem jej, gdzie może pana znaleźć.
– Och, panie Mason, cieszę się, że właśnie tu spotkałem Wentwortha. Inaczej pewnie
zrobiłbym z siebie głupca. Do widzenia.
– Do widzenia – odparł adwokat.
Anders zawahał się, potem ukłonił się Delli Street, która cały czas siedziała w pokoju. – I
pani też dziękuję, panno...
– Street – wtrącił prawnik. – To Della Street, moja sekretarka.
– Bardzo pani dziękuję, panno Street.
Gdy za Andersem zamknęły się drzwi, Della spojrzała na szefa i spytała:
– Wierzysz w te historyjkę?
– Jaką historyjkę?
– Tę, którą opowiedziałeś Andersowi, wyjaśniając zachowanie Mae.
Mason wyszczerzył zęby.
– Nie wiem, Dello. To było najlepsze, co udało mi się wyprodukować na poczekaniu. Do
diabła, czasem żałuję, że tak interesują mnie ludzie i że współczuję im, gdy pakują się w
kłopoty.
– To była piękna historyjka – powiedziała Della z zadumą.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mason, zrelaksowany po prysznicu, w cienkiej jedwabnej piżamie, siedział w niskim
fotelu, czytając kryminał. Złowieszcze chmury burzowe, przez całe popołudnie zbierające się
nad górami na północy i wschodzie, zaczęły przesuwać się nad miasto. Coraz wyraźniej
słychać było grzmoty.
Wtem zadzwonił telefon.
Mason, nie podnosząc oczu znad książki, wyciągnął ramię i przez chwilę macał wkoło,
szukając słuchawki. Gdy mu się to w końcu udało, podniósł ją do ucha i rzekł:
– Słucham? Tu Mason.
– Dobrze by było szefie, gdybyś tu przyjechał – usłyszał głos Delli Street.
– Gdzie?
– Do mnie do domu.
– Co się stało?
– Jest u mnie dwoje dość zdenerwowanych klientów.
– Rozmawiałaś z nimi?
– Tak.
– I uważasz, że powinienem przyjechać?
– Jeśli tylko możesz.
– W porządku, Dello. Będę za kwadrans. Pamiętaj, że ściany są cienkie, a podniesione
głosy zawsze przyciągają uwagę. Niech trzymają buzie na kłódkę, dopóki się nie pojawię.
– Zabroniłam im cokolwiek mówić. Myślę, że chciałbyś pierwszy poznać szczegóły.
– Grzeczna dziewczynka. Już jadę.
Zadzwonił do strażnika w garażu, żeby przygotował jego samochód, wbił się w ubranie i
minutę i piętnaście sekund przed czasem pojawił się na progu mieszkania Delli.
Della była ubrana tak, jakby miała wyjść do miasta, przez ramię przewieszony płaszcz
przeciwdeszczowy, pod pachą ściskała notes do stenografowania i torebkę.
Naprzeciw niej na tapczanie siedzieli koło siebie, bladzi i wystraszeni, Harold Anders i
Mae Farr.
Mason, widząc gotowość Delli, skinął z zadowoleniem głową i powiedział do Andersa:
– Widzę, że znalazł ją pan.
– Chce pan powiedzieć, że cały czas pan wiedział?
– O tym, że pani jest Mae, a nie Sylwią?
Kiwnęła głowa.
– Oczywiście. Dlatego właśnie zainteresowała mnie ta sprawa. A o co teraz chodzi?
Anders zaczął coś mówić, ale Mae położyła mu rękę na ramieniu i poprosiła:
– Pozwól, że ja to powiem, Hal. Penn Wentworth nie żyje.
– Co się stało?
– Ktoś go zastrzelił.
– Gdzie?
– Na jego jachcie „Pennwent”.
– Skąd pani wie?
– Byłam tam.
– Kto go zabił?
Dziewczyna zawahała się.
– Nie ja – odparł Anders.
– Nie – poparła go szybko. – Nie on.
– A kto?
– Nie wiem.
– Jak to się stało?
– Walczyłam z nim, gdy ktoś pochylił się nad otwartym świetlikiem w mesie i strzelił do
niego.
– Spojrzała pani w górę? – spytał Mason.
– Tak.
– Widziała pani kogoś?
– Nie. Błysk i strzał otępiły mnie. Nie widziałam... To znaczy zauważyłam tylko
niewyraźną postać i to wszystko.
Mason uporczywie wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami.
– Widzi pan – pospieszyła z wyjaśnieniem – w mesie było jasno. Tam, gdzie ta osoba
stała, było ciemno. Świetlik został otwarty, ponieważ panowała duchota, i... miałam co innego
na głowie. Penn próbował... próbował...
– W porządku – przerwał Mason. – Nie musi pani wyjaśniać mi drobiazgowo. Co się
potem stało?
– Nie jestem pewna, czy to Penn, czy ktoś inny, ale słyszałam, że ktoś coś powiedział.
Nie rozróżniłam słów. Penn spojrzał do góry.
– W jakiej pani była pozycji?
– Leżałam na poduszce jednego z siedzeń w mesie. On przygniatał mnie kolanem,
przyciskając je do mojego brzucha, a prawą ręką próbował mnie dusić. Wykręciłam się tak, że
złapałam zębami jego nadgarstek, dzięki czemu nie mógł chwycić mnie za gardło. Rękami
odpychałam jego nagie ramię.
– Gołe?
– Tak.
– Czy miał na sobie jakąś odzież?
– Bieliznę.
– I co dalej się stało?
– Ktoś coś zawołał, myślę, że Wentworth spojrzał w świetlik, i usłyszałam strzał.
– Zabito go na miejscu?
– Zatoczył się i, zgięty w pół, z twarzą w dłoniach wybiegł z mesy.
– I co?
– Spojrzałam w górę i zobaczyłam jakąś poruszająca się postać. Usłyszałam kroki na
pokładzie. Podbiegłam do drzwi prowadzących do afterpiku. Krzyknęłam: Penn, jesteś ranny?
Nie odpowiedział. Próbowałam więc otworzyć drzwi, ale musiał leżeć tuż pod nimi, bo nie
mogłam.
– Drzwi afterpiku otwierają się do środka?
– Tak.
– I co dalej? – spytał Mason.
– Wybiegłam na pokład.
– Gdzie spotkała pani Andersa?
– Na pokładzie – rzekła, odwracając oczy.
Mason zmarszczył brwi i spojrzał na Andersa.
– Mae, pozwól teraz mi coś powiedzieć – poprosił młody człowiek.
– Bardzo proszę – zachęcił prawnik.
– Nie dowierzałem temu Wentworthowi. Pomyślałem, że może wiedzieć, gdzie jest Mae
albo że Mae może chcieć się z nim skontaktować. Pojechałem do klubu jachtowego, gdzie
trzyma swój jacht.
– I znalazł pan Mae?
– Tak. Około wpół do dziesiątej przyjechała tam.
– I?
– Zostawiła samochód i weszła na jacht, a ja... no cóż, ja...
– Cóż takiego pan zrobił? – przynaglił go Mason.
– Straciłem głowę. Pomyślałem, że weszła na pokład z własnej woli i że przypuszczalnie
wolałaby, żebym nie mieszał się w jej sprawy.
– Mądre założenie.
– Siedziałem tam, czując się jak łajdak, gorzej niż świnia...
– Mój Boże – przerwał Mason – wiem, jak się pan czuł. Wyobrażam sobie, co mógł pan
myśleć. Chcę faktów! Możliwe, że musimy szybko działać. Niech pan powie, co się stało, nie
owijając w bawełnę.
– Usłyszałem krzyki Mae. Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do jachtu. Mae
jeszcze raz krzyknęła. Jacht był przywiązany do pomostu. Wzdłuż pomostu biegnie chodnik,
a dalej rząd przegród...
– Wiem, jak to wygląda. Może pan pominąć szczegóły.
– Ale to ważne – nalegał Anders. – Widzi pan, trochę byłem oślepiony przez ciągłe
wypatrywanie świateł na jachcie, biegłem szybko...
– I wpadł do wody – wtrąciła Mae Farr.
– Wpadłem do wody.
Mason obrzucił obydwoje ponurym spojrzeniem i rzekł:
– I ja mam w to uwierzyć?
– Tak właśnie było. Wpadłem do wody i właśnie wtedy musiał nastąpić wystrzał. Widzi
pan, nic o nim nie wiedziałem. To się stało, kiedy byłem w wodzie.
– Potrafi pan pływać?
– Tak, dobrze pływam.
– Doskonale. Zdobył nagrody – poprawiła Mae Farr.
– Wygrałem kilka razy zawody, nie jakieś wielkie, tylko takie międzyszkolne.
– A co stało się z pańskim ubraniem? – spytał prawnik, spoglądając na suchą odzież
Andersa.
– Przebrałem się, kiedy Mae dzwoniła do pańskiej sekretarki.
– Gdzie?
– W samochodzie.
– Miał pan zapasowy garnitur w samochodzie? – zapytał z nutą sceptycyzmu w głosie
Mason.
– Wtedy byłem... w drelichach.
– Widzi pan – wyjaśniła Mae – próbował śledzić Penna i postanowił zmienić wygląd.
Penn już go przecież widział. Więc Hal założył drelichowy kombinezon i czapeczkę, jaką
noszą robotnicy, i...
– I to ubranie zostało w samochodzie?
Anders skinął głową.
– Miał pan w samochodzie broń?
– Tak.
– Gdzie jest teraz?
– Ja... myśmy ją wyrzucili.
– Gdzie?
– W drodze powrotnej z klubu jachtowego.
– Kiedy?
– Jakieś pół godziny temu.
Mason przeniósł spojrzenie na Mae Farr.
– Zadzwoniła pani na policję? – spytał.
Pokręciła głowa.
– Dlaczego?
– Ponieważ nikt oprócz Hala nie wie, że byłam na pokładzie jachtu, a kiedy zobaczyłam
Hala, ociekającego wodą, było to już niemożliwe.
– Po co pani poszła na ten jacht?
– Chciałam przemówić Pennowi do rozsądku.
– Już przedtem pani tego próbowała, nieprawdaż?
– Tak.
– Coś to dało?
– Nie... ale pan nie rozumie.
– To niech mi pani wytłumaczy.
– Penn... chciał... chciał mnie.
– Domyśliłem się tego – zauważył Mason.
– Ale on był gotów zrobić wszystko, żeby to osiągnąć. Widzi pan, chciał się ze mną
ożenić.
– Pani się nie zgodziła?
Skinęła głową.
– Czy kiedykolwiek powiedziała mu pani „tak”?
– Nie – odparła, z oburzeniem w głosie.
– No, teraz narobiła pani sobie kłopotów.
– Wiem – przyznała, mrugając szybko oczyma.
– Tylko niech pani nie płacze – zażądał ostro Mason.
– Nie mam zamiaru. Nigdy nie płaczę. Łzy są oznaką słabości, a ja nienawidzę słabości.
Po prostu nienawidzę.
– Aż tak bardzo? – zdziwił się prawnik.
– O wiele bardziej.
Mason zauważył, że Anders najwyraźniej zaczął czuć się nieswojo.
– Kto wiedział, że ma pani zamiar pojechać na jacht na spotkanie z Wentworthem?
– Nikt.
– Ani jedna osoba?
– Ani jedna.
– Gdzie jest pani samochód?
W oczach Mae pojawiło się nagłe przerażenie.
– Boże! – zawołała. – Zostawiliśmy tam mój samochód! Hal zabrał mnie swoim autem i...
– To pana samochód czy wynajęty?
– Wynająłem go w agencji.
Mason przymrużył oczy i rzekł:
– W porządku. Jedziemy do klubu jachtowego. Pani wchodzi na pokład. Trochę poszarpie
pani ubranie, żeby wyglądało tak, jak po walce. A propos. Ma pani jakieś sińce?
– Powinnam mieć. Biliśmy się nie na żarty.
– Proszę pokazać.
Dziewczyna zawahała się, spojrzała na Andersa.
– Nie ma czasu się wstydzić. Proszę iść do łazienki, jeśli pani woli, ale muszę obejrzeć te
sińce.
Mae podniosła spódnicę do połowy uda.
– Proszę bardzo – powiedziała, pokazując siniec na lewej nodze.
– To wszystko? – spytał prawnik.
– Nie wiem.
– Idź z panią do łazienki – polecił Delli Mason – i dobrze się przyjrzyj. Chcę być pewien,
że ma sińce.
Dziewczyny zniknęły w łazience. Mason, spojrzał na Andersa i rzekł:
– Pańska historia śmierdzi na odległość.
– Ale to prawda.
– Nie szkodzi. Czegoś pan nie powiedział. Czego?
– Mae uważa, że jestem słabeuszem. Nienawidzi mnie za to.
– A jest pan słabeuszem?
– Nie wiem. Chyba nie.
– Dlaczego tak o panu myśli?
– Ponieważ kręciłem się koło przystani z bronią w ręce. Ona uważa, że prawdziwy
mężczyzna wypadłby z samochodu i nie pozwolił jej wejść na jacht albo wszedłby za nią na
pokład i przyłożył Wentworthowi.
– Może ma rację... – zauważył Mason.
Drzwi łazienki otworzyły się i prawnik dostrzegł jak Mae Farr, w cielistej bieliźnie,
walczy z sukienką. Zauważyła, że Mason przygląda się jej i spytała:
– Chce pan zobaczyć?
– I co? – spytał Mason Dellę.
– Mnóstwo sińców. Nieźle ją poturbował.
– Nie muszę ich oglądać. Może się pani ubrać.
Della zamknęła drzwi łazienki. Adwokat podniósł się i zaczął chodzić w tę i we w tę.
Kiedy Mae wyszła, powiedział:
– Jeśli chodzi o was dwoje, to pan wraca do hotelu, porozmawia chwilę z recepcjonistą i
przypilnuje, żeby zapamiętał, o której godzinie pan wrócił. Proszę mu powiedzieć, że nie
może pan spać. Nie wracać do pokoju, tylko kręcić się po holu. Pani, Mae, wróci ze mną do
klubu jachtowego i wejdzie na jacht. Rozejrzawszy się po pokładzie, czy nie ma tam czegoś,
co by mogło obalić pani historię, zaczyna pani wołać pomocy. Krzyczy pani tak długo, aż
ktoś zwróci uwagę. I wtedy opowie pani swoją historyjkę.
– To znaczy to, że przyszłam tutaj i...
– Ależ skąd! – zaprzeczył Mason. Walczyła pani z Wentworthem. Ktoś go zastrzelił.
Wentworth wbiegł do afterpiku. Pani próbowała tam wejść, usiłowała otworzyć drzwi. Ale
osłabła pani po walce, a on blokował drzwi. Pani próbowała i próbowała, nie wie pani jak
długo, wydawało się, że przez całą wieczność. W końcu wpadła pani w histerię i zaczęła
wołać pomocy. Potrafi to pani przedstawić przekonująco?
– Chyba tak.
– Tylko tak może się pani z tego wyplątać. Zostawiła tam pani samochód. W mesie są
wszędzie pani odciski palców. Nie sądzę, żeby je pani starła.
Pokręciła głową.
– Wentworth był w bieliźnie. Na jego ramionach są prawdopodobnie zadrapania. Pani w
podartej odzieży i z sińcami na ciele. Policji nie będzie więcej trzeba, żeby zgadnąć, co
próbował zrobić.
– A dlaczego nie mogłabym spróbować się z tego wyłgać? Wytarłabym odciski palców,
zabrała samochód...
– Ponieważ policja od razu zacznie poszukiwać kobiety i jej chłopca – wyjaśnił Mason. –
Znajdą Andersa i oskarżą go o morderstwo pierwszego stopnia. A tak będą mogli najwyżej
oskarżyć go o nieumyślne zabójstwo. W najgorszym razie, jeśli dobrze odegra pani swoją rolę
i realistycznie przedstawi walkę, Anders dostanie wyrok za zabójstwo z okolicznościami
łagodzącymi. Ale jeśli będziemy próbować zatuszować sprawę, prokurator okręgowy powie,
że pani sfałszowała czek, Wentworth był dla pani ciągłym zagrożeniem, więc poszła pani na
spotkanie, gotowa zgodzić się na wszystkie jego warunki, żeby uniknąć aresztowania.
– Przecież się przekonają, że walczyłam o honor.
Mason spojrzał jej prosto w oczy.
– Będą tak myśleli, chyba że udowodnią, że była pani jego kochanką, a jeśli tego
dowiodą, to niech Bóg ma panią w swojej opiece.
Mae Farr patrzyła na prawnika wzrokiem wyzutym z wszelkiego wyrazu.
– W porządku, ruszamy – rzekł Mason. – Już i tak straciliśmy dużo czasu.
– A co ze mną? – spytał Anders. – Mam siedzieć w hotelu i czekać na policję?
– Nie, ale proszę nie opuszczać hotelu, dopóki nie zadzwonię. Zatelefonuję, zanim policja
się do pana dobierze. Potem najlepiej będzie, jeśli uda się pan do innego hotelu, wynajmie
pokój na zmyślone nazwisko i nie wychyla nosa, udając, że miał pan w planie podjąć inne
działania, aby skontaktować się z Mae, ale nie chciał nikomu mówić, jakie to miały być
działania. Chodźmy, Mae. Dello, tym razem igram z dynamitem. Jeśli chcesz, możesz zostać
w domu.
– Nie zostanę, chyba że będę musiała.
– Okay, idziemy – powiedział Mason.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy byli w połowie drogi do jachtklubu, kilka kropel deszczu uderzyło o przednią
szybę. Gwiazdy zasłonięte były wielkimi chmurami, od czasu do czasu rozrywanymi
błyskawicami, którym towarzyszyły ogłuszające grzmoty. Zanim dojechali do zatoki, burza
przeszła.
– Którędy teraz? – spytał Mason siedzącą przy nim dziewczynę.
– W prawo na najbliższym skrzyżowaniu. Proszę zwolnić. Zaraz będzie zakręt. To tutaj,
przy płocie. O, jest. Może pan tu skręcić. Miejsce do parkowania jest po lewej.
– Gdzie jest pani samochód?
– Właśnie tam.
– Proszę chwilę poczekać. Co to za samochód? Jaki ma numer rejestracyjny?
– Ford kabriolet, WVM 574.
– Poczekajcie tu chwilę.
Mason zgasił światła, powiedział do Delli: „Miej ją na oku”, wyszedł z auta i poszukał
samochodu opisanego przed Mae Farr. Po chwili wrócił i powiedział:
– Wszędzie cicho i spokojnie. Wchodzimy na jacht się rozejrzeć. Dello, lepiej zostań
tutaj.
– Pozwól mi iść. Może będziesz chciał, żebym coś zapisała.
– W porządku – zgodził się Mason. – Jeśli ci zależy, to chodź. Proszę nas poprowadzić,
Mae.
Mae położyła drżącą dłoń na ramieniu Masona.
– Och... nie wiem, czy... czy będę w stanie jeszcze raz na to patrzeć.
– Jeśli nie ma pani na tyle zimnej krwi, żeby odegrać swoja rolę, lepiej nie próbujmy.
Niespecjalnie zależy mi na tym, żeby ryzykować głową. Jeśli jednak o panią chodzi, to jedyny
sposób, żeby uratować pani chłopca. Czy kocha go pani na tyle, żeby spróbować?
– W ogóle go nie kocham – odparła z naciskiem. – On uważa, że mnie kocha. Możliwe.
Nie wiem. Zapomniałam o nim, kiedy wyjechałam z North Mesa. Nie zostałam stworzona na
żonę farmera.
Mason spojrzał na nią pytająco.
– Robię to dla niego – wyjaśniła spokojnie – ponieważ jestem mu to winna. Wolałabym,
żeby siedział w domu i zajmował się swoimi sprawami, ale on robił, co mógł, żeby mi pomóc.
– Czy myślisz, że to on zastrzelił Wentwortha, Mae? – spytał cicho Mason.
Mae Farr zacisnęła dłoń na ramieniu prawnika.
– Nie wiem. Czasami wydaje mi się... Nie, nie kłamałby w tej sprawie.
– W porządku. Teraz zacznie się niezłe zamieszanie, a ja nie mogę trzymać cię przez cały
czas za rękę. Jak myślisz? Robimy to, co wymyśliłem, czy dzwonimy na policję i
przedstawiamy im całą sprawę?
– Robimy to, co pan wymyślił – odparła cicho. – Proszę tylko dać mi chwilę na
odzyskanie równowagi. Ohydna jest myśl, że będę musiała wrócić do tej mesy.
Mason ujął jej łokieć i rzekł:
– Jeśli chcesz to zrobić, rób to od razu. Jeśli nie chcesz, powiedz tylko, że nie.
– Zrobię to.
Mason skinął głową Delli Street. Wszyscy razem podeszli do rzędu zacumowanych przy
kejach łodzi i jachtów. Sterczące maszty wskazywały na zaciągnięte chmurami niebo.
– Burza nas dogoniła – zauważył Mason.
Nikt nie odpowiedział. W ciszy słychać było ich kroki na pomoście. Lekki wiaterek
podniósł fale, które uderzały o burty.
– Gdzie ten jacht? – spytał Mason.
– Bliżej drugiego końca.
Szli dalej. Co jakiś czas mijali jachty, na których paliło się światło. Z niektórych
dobiegały dźwięki zabawy, ktoś grał na gitarze, gdzie indziej jakaś dziewczyna z oburzeniem
mówiła komuś, żeby trzymał ręce przy sobie, że nie jest dżentelmenem, tylko świnią.
– Do diabła, gdzie jest ten jacht? – spytał Mason.
– Powinien być już blisko.
– Pozna go pani?
– Oczywiście. Często nim pływałam...
– Duży?
– Dosyć. Ma około pięćdziesięciu stóp.
– Motorowy, na żagle, czy to i to?
– Motorowy. To już stary model, ale całe wyposażenie jest nowe. Wszędzie elektronika i
automatyczny pilot. Jest jakoś połączony z kompasem i sterem. Wybiera się kierunek, włącza
automatycznego pilota i statek nigdy nie schodzi z kursu. Jak tylko zaczyna zbaczać, kompas
włącza mechanizm naprowadzający. Nie znam szczegółów, ale działa doskonale.
– Przed nami trzy ostatnie jachty. Czy to któryś z nich?
Mae Farr zatrzymała się, patrząc z niedowierzaniem na trzy jachty, kołyszące się przy
brzegu.
– Nie, to żaden z nich.
– To znaczy, że go minęliśmy?
– Niemożliwe... ale chyba poszliśmy za daleko.
– Okay, wracamy. Proszę skupić się na tym, co pani robi. Trzeba uważnie przyjrzeć się
jachtom.
Powoli wrócili pomostem aż do parkingu.
– Nie ma go – szepnęła Mae Farr.
– Spróbujmy znaleźć miejsce, gdzie był zacumowany. Pamięta pani jacht obok?
– Nie. Raczej nie. Kiedy przyjechałam, po prostu szłam pomostem tak długo, aż go
zobaczyłam.
– Czyli nie cumował koło żadnego z tych wielkich jachtów? – upewnił się Mason.
– Nie. Teraz przypominam sobie, że był między dwoma małymi. Jeden z nich to chyba
„Atina”.
– Poszukajmy zatem „Atiny”.
Jeszcze raz ruszyli wzdłuż rzędu jachtów. W pewnym momencie prawnik zauważył:
– Przed nami „Atina”. Koło niej jest puste miejsce.
Mae Farr utkwiła wzrok w wodę i rzekła:
– Teraz sobie przypominam. To było tutaj. Pamiętam beczkę na wodę tuż koło tego paska
ziemi. Nie ma jachtu.
Mason zmrużył oczy.
– Czy jest tu stróż? – spytał.
– Tak, mieszka w łodzi mieszkalnej. Nie wiem, po co go tu trzymają, chyba tylko po to,
żeby odbierał telefony i przekazywał wiadomości. Koło północy i tak zamykają teren. Wie
pan, tę bramę, która wjechaliśmy. Członkowie klubu mają klucze.
Na ziemię i do wody zaczęły spadać pierwsze ciężkie krople deszczu.
– W porządku. Zaczyna się burza. Niech pani wsiada do swojego samochodu. Ja wracam
do miasta, a pani pojedzie za mną. Pamięta pani, gdzie Anders wyrzucił broń? Myśli pani, że
znajdziemy to miejsce?
– Tak mi się wydaje. Mniej więcej pamiętam, gdzie to było.
– Kiedy tam dojedziemy, proszę mignąć światłami, to się zatrzymamy. Mam latarkę.
Poszukamy tego pistoletu.
– Ale co mogło się stać z „Pennwentem”? – spytała Mae.
– Tylko jedno. Przypuszczalnie odpłynął.
– To znaczy... że ktoś musiał być na pokładzie.
– Właśnie – przyznał Mason.
– Kto to mógł być?
Mason, spoglądając na nią spod zmrużonych powiek, spytał:
– Co by pani powiedziała, gdyby to był pani chłopak? Czy zna się na jachtach?
– Tak... chyba tak.
– Dlaczego tak pani myśli?
– Kiedy był w szkole średniej, jeden raz w lecie zatrudnił się jako pomocnik na łodzi
rybackiej gdzieś na Alasce i wydaje mi się, że był na co najmniej jednym rejsie z San
Francisco do Turtle Bay.
– Dobrze. Wyjeżdżamy stąd. Porozmawiamy później.
Prawnik podprowadził Mae do jej samochodu i rzekł:
– Lepiej niech pani jedzie pierwsza, dopóki nie dotrzemy do głównej drogi. Gdyby ktoś
panią zatrzymał, ja będę rozmawiał. Jak już dojedziemy do głównej drogi, wyprzedzę panią.
Proszę pamiętać mignąć światłami, kiedy będziemy przejeżdżali koło miejsca, gdzie Anders
wyrzucił broń.
– Dobrze – przyrzekła.
– Jak się pani czuje? Może pani prowadzić samochód?
– Tak, naturalnie.
– Dobrze, to jedziemy.
Deszcz padał coraz silniej, błyskawice rozświetlały niebo, od czasu do czasu rozdzierane
hukiem pioruna.
Mason i Della wsiedli do samochodu prawnika. Mason zapalił silnik, włączył światła i
wyjechał za Mae z parkingu. Wycieraczki monotonnie poruszały się w tę i z powrotem,
ścierając strugi wody.
– Myślisz, że kłamie? – spytała Della.
– Nie wiem. To kobieta. Powinnaś lepiej ocenić niż ja. A jakie jest twoje zdanie?
– Też nie wiem – przyznała Della. – Ale wydaje mi się, że coś przed tobą ukrywa.
Mason, ze wzrokiem utkwionym w czerwony blask świateł samochodu przed nimi, z
roztargnieniem skinął głową.
– Im dłużej o tym myślę, tym bardziej się cieszę, że nie weszliśmy na pokład tego jachtu
– rzekł.
– Nie ma chyba sensu uzmysławiać ci, jak bardzo ryzykowałeś – zauważyła Della.
– Żadnego sensu – przyznał prawnik, uśmiechając się szeroko. – Muszę ryzykować.
Kiedy biorę jakąś sprawę myślę tylko o kliencie. Robię, co w mojej mocy, żeby poznać fakty,
a czasami muszę iść na skróty.
– Wiem – szepnęła Della.
– Co nie znaczy, że ty też musisz ryzykować – powiedział, rzuciwszy na nią okiem.
Della nic nie odpowiedziała; najwyraźniej uważała, że komentarz jest zbędny.
Pięć-sześć minut jechali w milczeniu, aż dotarli do głównej ulicy. Mason wyprzedził
samochód Mae Farr.
– Chcesz, żebym obserwowała jej światła? – spytała Della Street.
– Nie, widzę je we wstecznym lusterku.
Z nieba spływały potoki deszczu. Pioruny biły jeden po drugim, oświetlając okolicę
zielonkawym światłem. Raz po raz ciszę rozdzierały ogłuszające grzmoty.
Po kwadransie światła za Masonem mignęły. Prawnik zjechał na pobocze i zatrzymał się.
Podniósł kołnierz i podszedł do auta Mae Farr, pracującego na jałowym biegu.
Mae opuściła okno.
– Myślę, że to było gdzieś tutaj – rzekła.
– Jest pani pewna?
– Dosyć. Pamiętam tę budkę z hot dogami po drugiej stronie ulicy, którą właśnie
minęliśmy. Myślę, że wyrzuciliśmy broń jakieś pięćdziesiąt jardów za nią.
– Teraz jest tam ciemno. Czy wtedy paliło się światło?
– Tak.
– Co zrobił pani chłopak? Stanął tutaj i rzucił pistolet, czy tylko otworzył okno?
– Wyszedł, stanął przy samochodzie i rzucił tak daleko, jak tylko mógł.
– Za ogrodzenie?
– Tak.
Mason patrzył przez moment na rów, w którym zbierała się woda z opadów, i rzekł:
– W porządku. Proszę tu czekać.
Wrócił do swojego samochodu, wyjął ze schowka latarkę, przeszedł przed ogrodzenie z
kolczastego drutu i zaczął przeszukiwać mokrą trawę. Ilekroć zbliżał się jakiś samochód,
wyłączał latarkę i trwał w bezruchu, dopóki auto nie przejechało.
Po kwadransie baterie zaczęły się wyczerpywać. Mason z powrotem przeszedł przed
ogrodzenie i z trudem wspiął się po śliskiej skarpie przy drodze.
– Nic z tego – powiedział. – Nie mogę go znaleźć. Boję się dłużej szukać.
– Jestem zupełnie pewna, że to było tutaj.
– Rano dowiemy się czegoś więcej.
– Co mam teraz zrobić?
– Gdzie pani mieszka?
– To adres, który panu podałam, Palmcrest Rooms.
– Ma pani telefon?
– Tak. Bardzo mi przykro, że próbowałam pana oszukać, przedstawiając się jako Sylwia...
– Będzie jeszcze dużo czasu na przeprosiny – przerwał jej Mason – nie musi pani tego
robić, kiedy stoję na deszczu. Jestem bardziej wyrozumiały, gdy po kręgosłupie nie ścieka mi
zimna woda i kiedy mam suche buty.
– Co mam teraz zrobić?
– Ma pani numer Delli Street?
– Nie. Zadzwoniliśmy do biura i...
– To bez różnicy. Mamy numer dzienny i numer nocny. Numer nocny jest do mieszkania
Delli Street. Ja mam numer zastrzeżony, który zna tylko Della. Teraz niech pani wraca do
miasta, do Palmcrest Rooms, i jakby nigdy nic położy się spać. Jeśli ktokolwiek zerwie panią
z łóżka i zacznie zadawać pytania, proszę na nie nie odpowiadać. Proszę nic mówić ani słowa.
Proszę nie zaprzeczać, nie wyjaśniać ani się do niczego nie przyznawać. Proszę tylko upierać
się, że musi pani do mnie zadzwonić. Ja będę mówił za panią.
– A jeśli... jeśli nikt nic nie powie?
– Proszę wstać, zjeść śniadanie i rano skontaktować się ze mną. I, na Boga, niech pani w
międzyczasie nie narobi sobie nowych kłopotów.
– Co pan ma na myśli?
– Niech się pani nie kontaktuje z Haroldem Andersem. Proszę mieć oczy otwarte i buzię
zamkniętą na kłódkę.
Mae Farr położyła dłoń na ramieniu Masona.
– Dziękuję panu. Nie wie pan, jaka jestem wdzięczna.
– To również może poczekać. Dobranoc.
– Dobranoc, panie Mason.
Prawnik ruszył do swego samochodu, przy każdym kroku wyciskając wodę z butów.
Della otworzyła mu drzwi.
– Znalazłeś? – spytała.
Mason pokręcił głową.
Mae Farr uruchomiła silnik, wyminęła ich auto, zatrąbiła dwa razy na pożegnanie i po
chwili znikła z widzenia. Della wyjęła z torebki małą buteleczkę whisky.
– Skąd się to wzięto?
– Z mojej prywatnej piwniczki. Pomyślałam, że może ci się przydać. Och, szefie, jesteś
cały mokry!
Mason podał Delli flaszkę, ale ona pokręciła głową.
– Potrzebujesz tego bardziej niż ja. Wypij do końca.
Mason uniósł flaszkę do ust.
– Lepiej napij się trochę, Dello – zaproponował ponownie.
– Nie, dziękuję. Nic mi nie jest. To ty się tam wymarzłeś.
– Chciałem znaleźć tę broń.
– Myślisz, że rzeczywiście pamiętała, gdzie to było?
– Powinna. Łatwo zapamiętać budkę z hot dogami.
– W takich ciemnościach trudno jest cokolwiek znaleźć.
– Wiem – odparł Mason – ale szukałem bardzo dokładnie. Przeczesałem teren
siedemdziesiąt pięć kroków na siedemdziesiąt pięć, centymetr po centymetrze.
– Nic dziwnego, że jesteś mokry na wylot.
Mason włączył silnik i wrzucił bieg.
– Czy coś się wyjaśniło? – spytała Della.
– Jeszcze nie. Mmm, ta whisky uratowała mi życie.
– Dokąd teraz jedziemy?
– Do najbliższego telefonu. Zadzwonimy do Hala Andersa do hotelu Fairview.
Dłuższy czas jechali w milczeniu. Deszcz zmienił się w kapuśniaczek, a potem całkiem
ustąpił.
Telefon znaleźli w całonocnej restauracji na peryferiach miasta i Mason zadzwonił do
hotelu Fairview.
– Wiem, że jest bardzo późno – powiedział – ale zależy mi na skontaktowaniu się z
panem Andersem. Pokój, zdaje się, numer trzysta dziewiętnaście.
– Czy oczekuje pańskiego telefonu? – zapytał recepcjonista.
– Może pan śmiało do niego dzwonić – zapewnił go Mason. – To sprawa służbowa.
Po chwili recepcjonista odezwał się znowu:
– Bardzo mi przykro, pan Anders nie odpowiada.
– Może jest w holu? – zasugerował prawnik. – Może go pan zawoła?
– Nie, nie ma go tu. W holu nie ma nikogo. Nie widziałem pana Andersa od wczesnego
wieczoru.
– Pan go zna?
– Tak. Nie byłem pewien, czy jest w pokoju, ale zadzwoniłem, żeby sprawdzić.
– Czy jego klucz wisi?
– Nie.
– Proszę jeszcze raz zadzwonić. Niech pan mocno przyciska dzwonek. Może śpi?
Znowu minęło parę minut.
– Nie odpowiada – powiedział recepcjonista. – Dzwoniłem kilkakrotnie.
– Trudno. Dziękuję.
Gdy odkładał słuchawkę, usłyszał jeszcze pytanie: „Czy mam mu coś przekazać?”.
Mason przywołał Dellę, siedząca w aucie, zamówili kawę.
– Udało się? – spytała Della.
– Nie. Nie ma go.
– Nie ma go?
– Nie.
– Ale przecież poleciłeś mu...
– Wiem – odparł prawnik ponuro. – Nie ma go w hotelu. Chyba wezmę jajecznicę na
szynce, Dello. Co ty na to?
– Świetnie.
Mason zamówił jedzenie. Czekali w milczeniu, popijając kawę. W oczach Delli malowało
się zmartwienie. Twarz Masona zdradzała cierpliwość, ponure zdecydowanie i skupienie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wchodząc do biura, Mason zastał Paula Drake’a naradzającego się z Dellą Street.
– Cześć, kompania – zawołał, rzucając kapelusz na popiersie Blackstone’a, stojące koło
drzwi. – Czemu macie takie ponure miny?
Drake, patrząc na prawnika oczyma bez wyrazu, rzekł:
– Wentworth nie żyje.
– To upraszcza sprawy, jeśli chodzi o Mae Farr – zauważył radośnie prawnik.
– Albo je komplikuje – dodał detektyw.
Mason podszedł do biurka, usiadł na kręconym krześle i rzucił okiem na Dellę.
Sekretarka posłała mu dyskretnie oko.
– Przejrzyjmy pocztę, Dello – powiedział. – Jest coś ważnego?
– Nic, co by nie mogło poczekać.
Mason przerzucił stertę listów i odsunął na brzeg biurka.
– No i co, Paul? Co masz do powiedzenia? Na co zmarł Wentworth?
– Krwotok w mózgu...
Mason uniósł ze zdziwieniem brwi.
– ...od kuli, która weszła z prawej strony czaszki, rozerwała naczynia krwionośne,
spowodowała obfite krwawienie wewnętrzne, które stało się przyczyną śmierci – dokończył
Drake.
– Śmierć była natychmiastowa?
– Najwyraźniej nie.
– Kto go zastrzelił?
– Nie wiadomo.
– Kiedy?
– Wczoraj w nocy. Jeszcze nie ustalono dokładnie.
Mason odwrócił się do Delli tak, że detektyw nie mógł widzieć całej jego twarzy.
– Powiadomiłaś o tym naszą klientkę? – spytał.
– Zadzwoniłam do niej do domu, ale nie było jej.
– A gdzie jest?
– Nie wiadomo. W mieszkaniu nikt nie podnosi słuchawki.
– To już jest coś – powiedział powoli Mason.
– Nie wiesz nawet połowy – rzekła Della znacząco, wskazując głową Drake’a.
– Okay, Paul, mów resztę. Jak już poznam wszystkie fakty, to trochę pomyślę.
Drake usadowił się w wielkim skórzanym fotelu i włożył do ust trzy kawałki gumy. Jego
oczy cały czas pozostawały bez wyrazu. Jedyną oznaka nerwowości były szybkie ruchy
szczęk.
– Wentworth – zaczął – ma jacht o nazwie „Pennwent”. Długość około pięćdziesiąt stóp,
mnóstwo gadżetów, w tym automatyczny pilot. To taki przyrząd, za pomocą którego kapitan
może połączyć mechanizm sterowniczy z kompasem. Pozwala bardzo precyzyjnie ustawić
kurs. Producenci twierdzą, że statek prowadzony przez automat bardziej trzyma się kursu niż
jest to możliwe, jeśli za sterem stoi człowiek.
– Tak, wiem coś o tym – rzekł Mason.
– Koło świtu – ciągnął Drake – gdzieś koło San Diego straż wybrzeża złapała ten jacht.
– Dlaczego straż wybrzeża?
– To długa historia. Tankowiec, płynący wzdłuż brzegu na północ, musiał zboczyć z
kursu, żeby uniknąć kolizji. Jacht nie reagował na sygnały, nie miał na pokładzie obserwatora,
a pruł pełną para przed siebie. Kapitan tankowca nielicho się zirytował i nadał droga radiową
wiadomość o tym, co się stało. Kuter straży wybrzeża, który akurat znajdował się w pobliżu,
odebrał wiadomość. Po jakiejś godzinie zauważył jacht. Nadał do niego sygnały, ale nie
otrzymał żadnej odpowiedzi, i w końcu, po skomplikowanych manewrach, udało się komuś
wejść na pokład jachtu. Ten ktoś znalazł ciało Wentwortha w mesie. Najwyraźniej Wentworth
próbował nadaremnie zatrzymać krwotok. Poszedł do afterpiku, a potem wrócił do mesy. W
końcu przewrócił się, stracił przytomność i zmarł.
– Policja znalazła kule, która go zabiła? – spytał Mason zdawkowym tonem.
– Nie wiem. Nie znam wszystkich szczegółów.
Mason zagwizdał parę taktów melodii, zabębnił palcami w biurko.
– Nikogo więcej nie było na jachcie, Paul? – spytał.
– Najwyraźniej nie. Naturalnie, zdejmą odciski palców i wtedy być może dowiemy się
czegoś więcej.
– Podali wstępnie, ile czasu żył po tym, jak został postrzelony? – zainteresował się
prawnik.
– Jeszcze nie. W każdym razie wystarczająco długo, żeby przejść z jednego
pomieszczenia do drugiego i z powrotem.
– Znaleziono broń?
– Nie.
– Wiesz, gdzie trzymał jacht? – spytał Mason.
– Tak. Miał własne miejsce postoju w porcie klubu jachtowego. Wypłynięcie z portu
zabrałoby mu około dwudziestu minut.
Mason nieprzerwanie bębnił palcami w biurko. Della Street wolała nie patrzeć mu w
oczy. Paul Drake, nerwowo żując gumę, nie odrywał wzroku od prawnika.
W końcu zapytał:
– Co mam robić, Perry? Kończymy sprawę, czy nadal mam się nią zajmować?
– Pracujemy dalej.
– A co mam robić?
– Zdobądź wszystko, co się da na temat tej śmierci. To nie mogło być samobójstwo?
– Raczej nie – odparł Drake. – Policja uważa, że nie.
– Naturalnie, jeśli żył na tyle długo, żeby przechodzić z afterpiku do mesy – zwrócił
uwagę Mason – mógł również wyrzucić pistolet za burtę.
– Nie ma śladów prochu – rzekł Drake – i kąt, pod jakim wystrzelono pocisk wyklucza
samobójstwo.
– Chcę wiedzieć, ile się da, na temat tego Wentwortha, Paul. To może okazać się ważne.
Chcę wiedzieć wszystko o jego przyjaciołach i znajomych, o jego życiu, na co sobie
pozwalał, co uważał za szczęście i jakimi sposobami do tego dążył.
– Trochę już mam – powiedział Drake. – Zdobyłem, pracując nad zleceniem, które od
ciebie otrzymałem. Część to rzeczy, których łatwo się dowiedzieć, a wydawało mi się, że
możesz ich potrzebować.
– Ile już masz? – spytał Mason.
– Nie za wiele. Był żonaty i miał problemy w domu.
– Nie planował rozwodu?
– Nie, i w tym leży problem. Jego żona jest pół-Meksykanką. Piękna, oliwkowa cera,
wiotka figura, czarne oczy pełne ognia.
– I niezły temperament – uzupełnił Mason.
– No właśnie – zgodził się Drake. – Rozstali się ponad rok temu. Nie mogli dojść do
porozumienia w sprawie podziału majątku.
– Dlaczego nie postarała się o sądowy podział majątku?
– Wentworth był na to zbyt sprytny.
– Sprytniejszym też się nie udawało – zauważył Mason.
– Ale Wentworth działał szybko i wiedział, jak się do tego zabrać. Wygląda na to, że
Juanita chce wyjść za mąż za faceta nazwiskiem Eversel, Sidney Eversel. Ma grubszą forsę.
Trzyma z ludźmi z jachtklubu, ma swój jacht, robi rejsy do Cataliny itd. Juanita spotkała go
właśnie na klubowym rejsie do Cataliny. Najwyraźniej była to pohulanka, bo Wentworth robił
jej wyrzuty, a Juanita odpowiedziała impulsywnie. Potem nie układało im się już tak dobrze.
Dwa miesiące później nastąpiła separacja.
– Czy w tym czasie widywała Eversela? – spytał Mason.
Drake wzruszył ramionami i rzekł:
– Wentworth wynajął detektywów. Juanita nie wniosła sprawy o rozwód. Wnioski
możesz sam wyciągnąć.
– Gdzie była Juanita, kiedy Wentworth został zastrzelony?
– Nie wiem. To jedna z tych rzeczy, nad którymi właśnie pracuję.
– Są jeszcze jakieś inne możliwości?
– Wentworth bywał w różnych miejscach. Wiesz, Perry, wolnoć Tomku w swoim domku.
Impreza musi być nie wiadomo jak dzika, żeby w klubie zwrócili na nią uwagę. Wkoło są
ludzie, którzy sami mają tam jachty albo ich goście. W klubach jachtowych stróże chodzą
wcześnie spać i mają przytępiony słuch. Nie widzą też najlepiej i mają kłopoty z pamięcią,
jeśli wiesz, co chcę powiedzieć.
– To znaczy, że Wentworth zapraszał na pokład kobiety?
– Kupę kobiet. Mam przeczucie, że zanim jacht odpłynął, było na nim jakieś przyjęcie.
Oczywiście, trudno przypuszczać, że najpierw Wentworth został zastrzelony, a potem
wypłynął. Z drugiej strony, jeśli ktoś zamordował go na pełnym morzu, czy wyskoczył potem
za burtę? Tak czy inaczej, coś tu nie pasuje. Na wszelki wypadek sprawdzam dokładnie, kto
był wczoraj na tym jachcie. Mam już pewne wskazówki. Wczoraj wieczorem w jachtklubie
widziano młodą kobietę, która była kilka razy na pokładzie „Pennwenta” i jest znana z
widzenia członkom klubu. Jeden z nich widział, jak wczoraj wysiadała z samochodu.
– Wie, jak się nazywa?
– Albo nie wie, albo się nie przyznaje – odparł Drake.
– Ale prokurator okręgowy nie miał jeszcze czasu się nim zająć. Kiedy to zrobi, to
pewnie będą rezultaty. Moi ludzie pracują nad kolejna teorią.
– Nie jestem pewien, Paul, czy ta teoria jest taka ważna – powiedział Perry Mason.
– Myślałem, że chcesz wiedzieć wszystko.
– To prawda.
– W takim razie to, czego się dowiedziałem, też jest ważne.
– To może wpakować niewinną dziewczynę w straszne kłopoty, Paul.
– Dlaczego niewinną? – zdziwił się Drake.
– Ponieważ nie wierzę, że Wentworth wyprowadził jacht na pełne morze po tym, jak ktoś
do niego strzelił.
– W porządku. Wytłumacz, jak ktoś mógł go zabić na morzu, a potem zawołać taksówkę.
Perry, dziewczyna tkwi w tym po uszy. Ludzie prokuratora okręgowego zidentyfikują ją bez
problemu.
Mason westchnął.
– Okay, Paul. Nic nie zdziałasz, siedząc tu i ględząc.
– Pięć osób pracuje nad tą sprawą! Chcesz więcej?
– Rób, jak uważasz za stosowne, Paul. Chcę jak najwięcej faktów. Wolałbym dostać je,
zanim policja je zdobędzie.
– Nie uda mi się. Mogę tu i tam zebrać okruchy, ale główne danie jest dla wydziału
zabójstw. Mają możliwości i prawo za sobą.
– Moment. Jak Wentworth był ubrany, kiedy go znaleziono?
– Chodzi ci o kolor ubrania czy...
– Nie. Czy był kompletnie ubrany?
– Chyba tak.
– Dowiedz się, Paul, dobrze?
– W porządku. Nie pytałem, bo wydawało się oczywiste, że był ubrany, skoro nikt nie
wspomniał, że był rozebrany.
– Dobra. Zajmij się tym i informuj mnie na bieżąco – powiedział Mason.
Drake nie ruszał się z fotela.
– Sprawiasz wrażenie, jakbyś był strasznie zajęty.
Mason wskazał ręka stos korespondencji i rzekł:
– Muszę zarobić na utrzymanie. Spójrz na listy.
– Patrzę na nie. Patrzę również na ciebie. Po raz pierwszy w życiu widzę, żebyś tak się
rwał do korespondencji. Lepiej chwilę porozmawiajmy, Perry. Przypuśćmy, że to Mae Farr
weszła na pokład wczoraj wieczór.
– Dlaczego akurat ona? – zdziwił się Mason.
– Dlaczego nie?
– Chociażby dlatego, że stosunki między nią a Wentworthem nie były specjalnie
serdeczne. Wentworth wystąpił o aresztowanie jej pod zarzutem fałszerstwa.
– Wiem – odparł Drake. – Panna Farr mogła jednak mieć nadzieję, że uda jej się załatwić
tę sprawę, jeśli porozmawia sam na sam z Wentworthem.
– Nie miała co załatwiać – zaprotestował Mason. – Dowody zostały sfabrykowane.
– Wiem. Pytanie, czy Mae wiedziała.
– Oczywiście, że wiedziała. Jej chłopak był przy tym, jak zdemaskowałem Wentwortha.
– A jednak mogła tam pojechać, Perry – upierał się Paul Drake.
– Dlaczego myślisz, że to zrobiła?
– Rysopis pasuje.
– Skąd masz ten rysopis?
– Od faceta, który widział dziewczynę wysiadającą z auta. Wiedział, że dziewczyna
należy do Wentwortha.
– Miała na sobie jego piętno? – zakpił Mason.
– Nie, ale wiesz, jacy są ci żeglarze. Ładna, samotna dziewczyna, plącząca się po jachtach
nie miałaby kłopotu ze znalezieniem sobie jakiegoś żeglarza, który by się nią zajął, ale jeśli
dziewczyna już należy do kogoś z grupy, to inna sprawa.
– Nie podoba mi się, że mówisz o dziewczynie jak o własności.
– Wiesz, co mam na myśli, Perry. Dziewczynę, która utrzymuje znajomość z konkretnym
żeglarzem.
– Mae Farr jest naszą klientka.
– Wiem – odpad Drake. – Struś chowa głowę w piasek. Nie chciałbyś, żeby piasek dostał
mi się do oczu, prawda, Perry?
– Idź stąd, do diabła – rzucił niecierpliwie Mason – i pozwól mi pomyśleć. Martwię się,
bo nie mamy kontaktu z Mae Farr.
Drake zwrócił się do Delli:
– Próbowałaś dzwonić do jej przyjaciela?
Della pokręciła głową.
– Może byłoby dobrze spróbować z nim porozmawiać – zasugerował Drake.
– Może – zgodził się prawnik.
Drake westchnął i zaczął rozplątywać skręcone członki, żeby wstać z fotela. Kiedy stanął
na nogi, przeciągnął się, ziewnął i rzekł:
– Niech będzie, jak chcesz, Perry. Wiesz, co robisz. Będę cię informował.
Powoli zbliżył się do drzwi, odwrócił się, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu nic
nie rzekł i wyszedł na korytarz.
Gdy drzwi się zamknęły, Mason i Della wymienili spojrzenia.
– W porządku, Dello. Weź notes do stenografowania.
– Długi tekst? – spytała, z notesem w ręku.
– Bardzo krótki.
– Jestem gotowa.
– Na górze napisz dużymi literami: WEZWANIE. Pod spodem data i tekst: „Niniejszym
wzywam do okazania mojemu adwokatowi oryginalnego czeku rzekomo wystawionego przez
Penna Wentwortha, który został przez Wasz bank odrzucony jako fałszerstwo. Czek został
wystawiony na nazwisko Mae Farr i rzekomo na odwrocie ma wzmiankę: »na pokrycie
zakupów w Domu Towarowym Stylefirst« „w podpisie: „Mae Farr”.
Długopis Delli szybko sunął po notesie.
– Pod spodem zostaw miejsce na podpis – polecił Mason. – Przepisz to na maszynie, a
potem włóż kapelusz i poszukaj Mae Farr.
– Mam iść do niej do mieszkania? – spytała Della.
– Idź, dokąd tylko chcesz. Dowiedz się, czego tylko można. Pamiętaj, że to pismo jest
twoją wymówką, w razie gdyby ktoś chciał zadawać pytania. Powiesz, że po prostu szukasz
klientki, co mieści się w twoich obowiązkach sekretarki. Chcę, by podpisała to pismo, gdyż
musimy je dostarczyć do banku.
– Czyli to tylko pretekst?
– Tak jest. Ma cię ochronić, w razie gdyby ktoś zaczął się interesować tym, co robisz.
– Jak długo mam to robić? – spytała Della.
– Dopóki jej nie znajdziesz – odparł Mason – lub dopóki cię nie odwołam. Dzwoń co
godzinę i informuj mnie, na jakim jesteś etapie. Spróbuj się czegoś dowiedzieć. Może ktoś
widział, jak wchodziła lub wychodziła. Dowiedz się, gdzie trzyma samochód, i obejrzyj go.
Innymi słowy, chcę znać wszystkie szczegóły, które zdołasz wykopać. Przekazuj mi je na
bieżąco. Gdyby ktoś zaczął robić ci kłopoty, udawaj niewinną sierotkę. Kazałem ci znaleźć
klientkę, aby podpisała pismo, i ty tylko próbujesz spełnić moje żądania.
– No to idę – rzekła Della i wyszła.
O wpół do dwunastej Della zadzwoniła z pierwszym raportem.
– Znalazłam samochód – powiedziała.
– Gdzie jest?
– W garażu, w którym zawsze go trzyma.
– Wiesz, o której godzinie wrócił do garażu?
– Tak, około trzeciej rano.
– Kto go prowadził?
– Ona.
– Dowiedziałaś się czegoś o Mae?
– Jeszcze nie.
– Zrób, co tylko możliwe, Dello, żeby rozpracować ten aspekt sprawy. Pamiętaj, że to
jedyne, w czym wyprzedzamy policję. Chcę znać wszystkie fakty, zanim oni się do nich
dobiorą.
– Myślę – powiedziała Della – że szłoby mi szybciej, gdyby pomógł mi ktoś z ludzi
Drake’a.
– Nie chcę, Dello. Możemy wierzyć Paulowi, ale nie jego ludziom – wyjaśnił Mason. –
Jako moja sekretarka możesz robić, co ci poleciłem, aby zdobyć podpis. Jeśli natomiast
policja zapyta pracownika Drake’a, dlaczego szuka Mae, odpowiedź nie będzie taka prosta.
– Rozumiem – odparła Della. – O której idziesz na lunch?
– Dopiero po twoim następnym telefonie. Powęsz trochę, zobaczymy, co uda ci się
zdobyć.
– Okay, będę dzwonić.
Drugi raz Della zadzwoniła po niecałej pół godzinie.
– Ktoś puścił farbę.
– Czego się dowiedziałaś, Dello?
– Około dziewiątej rano podjechało dwóch mężczyzn i waliło w drzwi mieszkania Mae
tak długo, aż otworzyła. Weszli do środka, nie zdejmując kapeluszy. Kobieta mieszkająca
naprzeciwko widziała to na własne oczy.
– Więcej nie musiała. Wracaj do biura, Dello, idziemy coś zjeść.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Paul Drake czekał już w biurze, kiedy Mason i Della Street wrócili z lunchu.
– No cóż, Perry – powiedział – nie mogę zrobić nic więcej ponad dostarczenie ci
informacji godzinę przed ich opublikowaniem. Wszystko będzie w popołudniowym wydaniu
gazet.
– Strzelaj – rzekł Mason.
– Sprawa nie wygląda ciekawie dla Mae Farr i jej chłopaka. Nie wiem, skąd policja
wiedziała, ale dotarli do Mae Farr. Podobno mężczyzna, który widział jej samochód,
zidentyfikował ją bez problemu.
– Coś jeszcze?
– Tak. Mają coś na jej chłopaka.
– Znaleźli go?
– Nie było im łatwo. Zgarnęli go gdzieś poza miastem. Słyszałem, że w North Mesa.
– I co?
– Dziewczyna nic nie mówi, ale według informacji z północy, kiedy przedstawiciele biura
prokuratora okręgowego polecieli do San Francisco, żeby spotkać się z lokalną policją, która
sprowadziła tam Andersa, przyznał się do winy.
– Przyznał się? – upewnił się Mason.
Drake skinął głową, a po chwili rzekł:
– Nie wyglądasz dobrze, Perry.
– Co jest ze mną nie tak?
– Spójrz na swoje oczy. Ostatnio za dużo pracowałeś. Weź sobie urlop.
– Po co mi urlop? – zdziwił się prawnik.
– Pomyślałem, że to nie byłby zły pomysł. Na twoim miejscu wyjechałbym natychmiast.
– Co powiedział Anders?
– Nie wiem – przyznał Drake – ale słyszałem pogłoski, że w sprawę wmieszany jest
znany adwokat.
– Bzdury, Anders nie może nikogo wplątać – zaprotestował Mason.
– Może nie byłoby źle, gdybyś zniknął na dzień lub dwa, dopóki nie zdobędę więcej
informacji. W czterdzieści osiem godzin mogę obrócić całą sprawę do góry nogami.
– Do diabła z tym! Wyobrażasz sobie, jakie by to było święto dla policji, gdybym się
wystraszył? Rozgłosiliby w gazetach, że dałem nogę, dowiedziawszy się o zeznaniu Andersa.
– Mają coś na ciebie? – spytał Drake.
Mason wzruszył ramionami i rzekł:
– Skąd mogę wiedzieć? Jak nakłonili Andersa, żeby zeznawał?
– Stara metoda. Powiedzieli mu, że Mae złożyła zeznania i chce wziąć całą winę na
siebie, więc on poczuł się rycerzem, oświadczył, że to nie była jej wina, i wszystko wygadał.
– No cóż... – zaczął Mason, ale przerwał mu dzwonek telefonu.
Della podniosła słuchawkę, powiedziała „słucham”, zawahała się i położyła dłoń na
mikrofon. Patrząc na Perry’ego, rzekła głosem wyzutym z wyrazu:
– Sierżant Holcomb z wydziału zabójstw i Carl Runcifer, zastępca prokuratora
okręgowego, chcą się natychmiast z tobą widzieć.
– Och, widzę, że szybko pracują – zauważył Paul Drake.
Mason wskazał głową drzwi:
– Wyjdź tamtędy na korytarz, Paul. Okay, Dello, wprowadź ich.
Drake swobodnym krokiem podszedł do drzwi i otworzył je. Nagle usłyszał męski głos:
– Spokojnie! Nie ruszaj się!
Drake zamarł.
Zanim Della zdążyła dojść do drzwi sekretariatu, te otworzyły się i stanął w nich sierżant
Holcomb, otoczony chmurą tytoniowego dymu. Kapelusz miał zsunięty na tył głowy, a w
oczach nienawiść.
Mężczyzna na korytarzu zawołał:
– Oto on, sierżancie.
Holcomb podszedł do drzwi i rzekł:
– To nie ten. Puść go i wejdź do gabinetu.
Przytrzymał drzwi i do pokoju wszedł Carl Runcifer, wysoki mężczyzna zbliżający się do
czterdziestki, o grubych rysach i niebieskich oczach.
– Na podstawie rysopisu myślałem, że to Mason – tłumaczył.
Mason, siedzący za biurkiem, powiedział uprzejmie:
– Nie ma za co przepraszać, panie Runcifer. Jeszcze się nie spotkaliśmy. Niech pan siada.
Runcifer, skrępowany, usiadł w fotelu dla klientów. Mason rzucił okiem na sierżanta
Holcombe’a.
– Jak się pan ma, sierżancie. Dawno pana nie widziałem – powiedział.
Holcomb nie usiadł. Stał z nogami szeroko rozstawionymi i rękami w kieszeniach.
– Wygląda na to, żeś się potknął, Mason – zauważył.
– Pan od niedawna pracuje w biurze prokuratora, prawda? – zagadnął Runcifera Mason.
– Od jakichś trzech miesięcy.
Sierżant Holcomb wyjął z ust cygaro.
– Nie próbuj mnie wziąć na towarzyskie pogawędki, Mason, ponieważ to ci się nie uda.
– Nie próbuj mnie zastraszyć, sierżancie, ponieważ to ci się nie uda – odparował prawnik.
– Jeśli czegoś chcesz się dowiedzieć, to możesz zapytać.
– Gdzie broń? – zapytał sierżant.
– Jaka broń?
– Ta, z której zabito Wentwortha.
Mason wzruszył ramionami i odparł:
– Możesz mnie zrewidować.
– Masz rację, że mogę to zrobić – powiedział zawzięcie.
– Masz nakaz rewizji?
– Nie potrzebuje nakazu.
– To zależy od punktu widzenia – odparł Mason.
Holcomb zbliżył się i usiadł na rogu biurka.
– Praktykować jako prawnik i kryć się za zasłoną tajemnicy zawodowej to jedno. Ale
nadstawiać głowę tak, żeby stać się pomocnikiem przestępcy, do drugie.
– Proszę bardzo, wypluj to z siebie – powiedział Mason ze złością.
– Sierżancie, chciałbym zadać panu Masonowi kilka grzecznych pytań – wtrącił Runcifer
– zanim zaczniemy rzucać oskarżenia. W końcu pan Mason jest adwokatem i...
– Do diabla! – zawołał Holcomb z niesmakiem. Po chwili rzekł: – Dobra, pytaj.
Stanął przed oknem, celowo odwracając się plecami do Runcifera i Masona.
– Wie pan chyba, że dziś wczesnym rankiem znaleziono ciało Penna Wentwortha na jego
jachcie? – zaczął Runcifer.
Mason skinął głowa.
– Został zastrzelony. Okoliczności wskazują na dziewczynę, Mae Farr, i mężczyznę,
Harolda Andersa. Dziewczyna niewątpliwie była wczoraj w nocy na miejscu zbrodni. Anders
przyznaje, że był w pobliżu jachtu, kiedy oddano strzały. Na podstawie tego, co mówi, nie
wygląda to na to morderstwo pierwszego stopnia, ale niewątpliwie zabójstwo, które trzeba
będzie wyjaśnić przed sądem. Anders mówi, że kiedy dowiedział się pan od Mae Farr o tym,
co zdarzyło się na jachcie, wysłał go pan do hotelu i kazał nie ruszać się z miejsca. Anders
przemyślał sprawę i postanowił skonsultować się z własnym prawnikiem, długoletnim
przyjacielem, który ma biuro tam, gdzie Anders mieszka. Pojechał więc na lotnisko, wynajął
samolot i poleciał na północ. Opowiedział o całym zdarzeniu swojemu prawnikowi, który
poradził mu skontaktować się niezwłocznie z policją i złożyć zeznanie. Adwokat zdaje się
sądził...
– Do diabla! – przerwał sierżant Holcomb, odwracając się gwałtownie ku Runciferowi –
po co owijać w bawełnę? Adwokat powiedział mu, że udzieliłeś Andersowi najgorszej rady,
jakiej mógł udzielić prawnik.
– To miłe – skomentował Mason.
– Zawsze ci powtarzałem, Mason – ciągnął Holcomb – że któregoś dnia powinie ci się
noga. I to się właśnie stało.
– Dobra, przestań się chełpić jak smarkacz i przejdźmy do rzeczy. Wiem, że jesteś
sprytny. Już dawno powinieneś otrzymać awans na kapitana. Już dawno przewidziałeś mój
upadek. Prawnik Andersa twierdzi, że dałem mu kiepską radę. W porządku. I co z tego? A
może on udzielił mu złej rady? Nie interesuje mnie to. Anders się wystraszył i poleciał do
swojego prawnika. To, że on udzielił mu rady, która ci odpowiada, nie znaczy jeszcze, że on
ma racje, a nie ja. Czego ode mnie chcesz?
– Chcemy dostać broń – odparł sierżant.
– Jaką?
– Tę, z której został zabity Penn Wentworth.
– Nie mam jej.
– Tak twierdzisz.
Twarz Masona pociemniała, lekko przymrużył oczy.
– Tak właśnie twierdzę – powiedział zimno.
– Okay. Chciałem dać ci szansę. Jeśli będziemy musieli, uciekniemy się do siły – zagroził
sierżant.
– Proszę bardzo. Zaczynajcie.
– Chwileczkę. Popilnuj go, Runcifer – polecił sierżant Holcomb. Szarpnięciem otworzył
drzwi do sekretariatu, poszedł do recepcji, zabrał stamtąd niewielką torbę i wrócił.
Otworzył ją, sięgnął do środka... odczekał moment, aby prezentacja wypadła jak
najbardziej dramatycznie.
– No, Holcomb – pospieszył go Mason – wyciągnij tego królika z kapelusza.
Sierżant Holcomb wyszarpnął z torby parę butów.
– Obejrzyj je, powiedz, czy są twoje, i pamiętaj, że cokolwiek powiesz, będzie użyte
przeciwko tobie.
Mason spojrzał na ubłocone buty, wziął jeden do ręki i spytał:
– Skąd je wziąłeś?
– Nie myśl, że uda ci się ta gierka, Mason. Miałem nakaz rewizji.
– Kto, do diabła, wydał nakaz rewizji mojego mieszkania?
– Sędzia – odparł Holcomb. – Ale to nie jest odpowiedź na pytanie, Mason. Czy to twoje
buty?
– Oczywiście, że moje. Znalazłeś je przecież w moim mieszkaniu.
– Miałeś je wczoraj na nogach?
– Nie pamiętam.
– Czyżby?
– Zadajesz pytania. Ja na nie odpowiadam. Lepiej wystrzegaj się komentarzy, bo możesz
wpaść w kłopoty – poradził prawnik.
– Nie próbuj blefować, bo to na mnie nie działa. Jak wsadzę cię do aresztu pod zarzutem
udzielenia pomocy, to inaczej zaśpiewasz.
– Na pewno nie do tej muzyki, którą ty zagrasz.
– Spokojnie, panowie – wtrącił Runcifer. – Musi pan przyznać, panie Mason, że –
łagodnie mówiąc – dowód jest obciążający. Zdaje też sobie pan sprawę, że w chwili, kiedy
podejmiemy jakiekolwiek kroki przeciwko panu, gazety natychmiast to rozgłoszą.
Przyszliśmy tu, aby uzyskać informacje w sposób uprzejmy.
– Dlaczego zatem nie trzymacie się zaplanowanego sposobu postępowania? – spytał
Mason.
– Tak zrobimy – powiedział Runcifer, patrząc znacząco na Holcomba. – Sierżancie, teraz
ja będę zadawał pytania.
Holcomb wzruszył ramionami i odwrócił się z pogardą.
– Panie Mason – zaczął Runcifer – będę z panem szczery. Anders złożył wyczerpujące
zeznania. Powiedział, że panna Farr weszła na pokład „Pennwenta”, że usłyszał jej krzyki i
odgłosy walki. Pospieszył jej na pomoc. Biegnąc po pomoście, poślizgnął się i wpadł do
wody. Wydaje mu się, że strzał musiał paść właśnie kiedy był w wodzie, ponieważ nie słyszał
go, choć krzyki o pomoc słyszał wyraźnie. Po wejściu na jacht podbiegł do otwartego
świetlika i zajrzał do mesy. Panna Farr poprawiała odzież, która najwyraźniej była mocno w
nieładzie. Wybiegła na pokład. Zobaczywszy go, poczuła się wielce zażenowana, zapytała go,
co tu robi, a kiedy odrzekł, że przybiegł na pomoc, spytała, czy ma broń. Kiedy dowiedziała
się, że ma, czym prędzej zgoniła go z jachtu.
Później, gdy jechali do miasta jego samochodem, wyjaśniła, że nalegała na
natychmiastowe opuszczenia jachtu, ponieważ zastrzelono Wentwortha, a odgłos strzału mógł
ściągnąć ludzi i bała się, że przypiszą ten czyn Andersowi. Bojąc się, że rzeczywiście może
się tak zdarzyć, Anders postanowił pozbyć się broni. Zatrzymał samochód koło budki z hot
dogami, którą potrafił doskonale opisać, i rzucił pistolet przed siebie, za ogrodzenie. Potem
pojechali do miasta. Następnie Anders opowiada historię, w którą trudno jest mi uwierzyć.
Twierdzi, że...
– Masz zamiar przekazać mu wszystko, co wiemy?
– Naturalnie – odparł Runcifer, zdradzając tym, że ma głównie wiedzę książkową, a na to,
co dzieje się wokół, patrzy jak teoretyk.
– Dalej, pokaż im wszystkie asy, zanim on wyłoży swoje karty – zauważył zgryźliwie
Holcomb – a on już będzie wiedział, którego asa przebić atutem.
– Uważam, że to jedyny etyczny sposób podejścia do sprawy – odparł Runcifer z chłodna
nieodwołalnością w głosie. – Pańskie metody doprowadziły do kłótni, co nie przyniosło nam
żadnych korzyści i było dla mnie osobiście przykre.
– Głupoty!
Mason zwrócił się do Runcifera:
– Pan nie skończył.
– Zaraz, co to ja mówiłem... – Runcifer zmarszczył brwi. – Aha, co robił Anders po
powrocie do miasta. Powiedział, że zajrzał do książki telefonicznej, żeby sprawdzić pana
numer telefonu. Znalazł dwa numery do biura, jeden dzienny i jeden nocny. Zadzwonił pod
nocny numer i odebrała pańska sekretarka. Próbował jej zrelacjonować wydarzenia przez
telefon, a ona kazała mu i pannie Farr natychmiast przyjechać do niej do domu.
Runcifer złączył końce palców i przyglądał się im w skupieniu, najwyraźniej bardziej
zainteresowany swoim podsumowaniem niż obserwacją reakcji Masona.
Sierżant Holcomb mierzył groźnym spojrzeniem zastępcę prokuratora okręgowego, na
wpół zdecydowany, by przejąć przesłuchanie, lecz i wahając się, ponieważ miał działać pod
jego rozkazami.
– Teraz – ciągnął Runcifer tonem akademickiego wykładu – następuje to, co wydaje mi
się zupełnie niewiarygodnie. Nie rozumiem pańskiego postępowania w tej sprawie, panie
Mason. Najpierw jednak zrelacjonuję, co powiedział Anders. Powiedział, że panna Street
zadzwoniła do pana, pan przyjechał do niej i poradził im obojgu, aby powstrzymali się od
zawiadamiania władz. Podobno pan pojechał z panną Farr do portu, aby znaleźć jakiś sposób
wyplątania jej z tej sprawy.
Anders przysięga, że kiedy odjeżdżali, „Pennwent” był zakotwiczony przy nabrzeżu. Jak
pan wie, jacht został znaleziony na morzu za San Diego. Gdyby dalej podążał wyznaczonym
kursem, dotarłby do meksykańskiego wybrzeża koło Ensenady. Penn Wentworth był
całkowicie ubrany. A według Andersa panna Farr twierdzi, że gdy z nim walczyła, miał na
sobie tylko bieliznę.
Jeszcze jedna rzecz, panie Mason. Funkcjonariusze policji postanowili naturalnie
sprawdzić to, co opowiadał Anders. Udali się w miejsce, gdzie podobno wyrzucił rewolwer.
On pojechał z nimi i pokazał, gdzie to było. Pan pamięta, że wczoraj w nocy była burza.
Policjanci ze zdziwieniem zobaczyli, że ktoś bardzo dokładnie przeszukał teren, gdzie został
rzucony rewolwer. Ślady butów wyraźnie odznaczały się w miękkim gruncie.
Policjanci zrobili odlewy gipsowe tych śladów. Pańskie buty zostawiają identyczne ślady.
Panie Mason, z tego wszystkiego można wyciągnąć jedyny logiczny wniosek: że pan z panną
Farr i przypuszczalnie pańską sekretarką weszliście na pokład i znaleźliście ciało Penna
Wentwortha. Aby ocalić dobre imię panny Farr i nie mieszać jej w tę sprawę, ubraliście ciało
Wentwortha, uruchomiliście jacht, włączyliście automatycznego pilota, wybierając kurs w
stronę Ensenady, a potem opuściliście jacht.
– Ciekawe – rzekł Mason. – A jak go opuściliśmy?
– Pewnie za jachtem płynęła druga łódź.
– I co dalej?
– Pojechaliście poszukać broni, znaleźliście ją i zabraliście.
– Wszystkie wnioski – spytał Mason – oparte są na zeznaniach Andersa?
– Na jego wyznaniu.
– Do czego się przyznał?
– Do tego, że wszedł na pokład uzbrojony i – jak sam powiedział – gotów na awanturę.
– To jeszcze nie zbrodnia – odparł Mason. – A co złego zrobił?
– Mówi, że nic.
– Zatem przeciwko mnie świadczy tylko to, że Anders powiedział wam, iż pojechałem z
panną Farr do klubu jachtowego i to, co Anders przypuszcza, że musiałem zrobić. Czy to
prawda?
– Jego podejrzenia są całkiem logiczne.
– Bardzo mi przykro – powiedział Mason – ale nie mogę wam pomóc. Nie wszedłem na
pokład „Pennwenta”. Nie ubierałem ciała. Nie miałem z tym nic wspólnego. Nie wiem, kto to
zrobił.
– Wiedział pan, że na jachcie znajduje się ciało Penna Wentwortha?
– Nie.
– Ach, nie wiedział pan? Anders twierdzi, że panna Farr powiedziała o tym panu.
– Moją rozmowę z klientką chroni tajemnica zawodowa. Nie mam prawa powtarzać tego,
co od niej usłyszałem, ani tego, co jej poradziłem. Zatem nie będziemy o tym mówić. Nie
wolno wam tu o to pytać. Nie wolno wam pytać o to nawet w sądzie ani przed wielką ławą
przysięgłych.
– Pomijając pewne wyjątki, ma pan rację – przyznał Runcifer. – Ale prawo dopuszcza
jednak wyjątki.
– W porządku. Ja cytuję zasadę. Niech pan poda wyjątki. Ja twierdzę, że nie można
przesłuchiwać mnie na okoliczność porady, jakiej udzieliłem klientce. A teraz przejdźmy do
reszty – wniosku Andersa, że pojechałem do jachtklubu i tego, co tam musiałem robić.
– Jego wnioski wydają się jak najbardziej logiczne – upierał się Runcifer.
– Niech pan wybaczy, ale nie zgadzam się z panem.
– Jakie ma pan wyjaśnienia do zaoferowania?
– Nie mam żadnych.
– Ujmijmy to w ten sposób: w którym miejscu dedukcje Andersa rozmijają się z logiką?
– O tym powiem przed sądem.
– Ale panie Mason, pan przecież chodził i szukał w polu broni Andersa.
– I co z tego?
– Nie miał pan prawa tego robić. Powinien pan zgłosić zbrodnię policji.
– Skąd miałem wiedzieć, że popełniono jakąś zbrodnię?
– Powiedziano panu o strzale.
– Niech pan pozwoli zadać sobie pytanie. Dlaczego pojechaliście szukać broni?
– Chcieliśmy sprawdzić zeznania Andersa.
– Innymi słowy, mieliście co do tego wątpliwości?
– No, jego historyjka była dosyć niecodzienna. Myśleliśmy, że nie powiedział nam
wszystkiego.
– W porządku – rzekł Mason. – Przypuśćmy, że ja też miałem wątpliwości i chciałem
znaleźć coś na ich potwierdzenie?
– Rewolwer stanowił absolutne potwierdzenie.
– Jaki rewolwer?
– Ten, który tam był.
– A skąd wiecie, że tam był jakiś rewolwer?
– Panie Mason – zauważył z irytacją Runcifer – nie przyszedłem tu, aby się z panem
kłócić. Dobrze pan wie, że tam był rewolwer.
– Szukaliście go dziś rano?
– Tak.
– Dlaczego?
– Już mówiłem. Chcieliśmy sprawdzić jego zeznania.
– Innymi słowy, szukaliście broni, ponieważ nie byliście pewni, czy rzeczywiście tam
była. Ja też miałem prawo to zrobić.
– To nie jest uczciwe postawienie sprawy, panie Mason. Obowiązkiem policji było
poszukanie broni, ponieważ jest to dowód rzeczowy.
– Do tej pory mówił pan o Andersie. Dlaczego nie chce pan wierzyć temu, co mówi Mae
Farr?
– Niestety – odparł Runcifer – panna Farr odmówiła złożenia zeznań. Co, jak uważam,
jest dla niej niekorzystne.
– Powiedział jej pan o zeznaniach Andersa?
– Naturalnie – rzekł Runcifer. – Myśmy...
– Na Boga – przerwał mu sierżant Holcomb – przyszliśmy tu, aby zbierać informacje, a
nie dostarczyć je Masonowi na srebrnym talerzu.
– Dosyć, sierżancie – uciął Runcifer.
Sierżant Holcomb zrobił dwa kroki w stronę drzwi, ale pohamował się i o jego
wzburzeniu mówiły tylko rumieńce na policzkach i złość w oczach.
– Pana postawa nie wskazuje na chęć współpracy, panie Mason – rzekł zastępca
prokuratora. – Byłem z panem całkowicie szczery. Ponieważ jest pan adwokatem, nie
chciałbym aresztować pana, nie dając możliwości wytłumaczenia się.
– Doceniam pańską szczerość i szlachetne motywy, panie Runcifer. Jednak nie ma pan w
tej sprawie nic do powiedzenia. Musi pan słuchać rozkazów. To nie pan decyduje o polityce
biura prokuratorskiego. Przyszedł tu pan, mając konkretne instrukcje. Te instrukcje zostały
panu dane w konkretnym celu. Prokurator okręgowy nie ma pańskiej delikatności. Gdyby
istniały jakiekolwiek podstawy do aresztowania mnie, na pewno by to uczyniono. Ale nie
mogą tego zrobić. Wszystko, co Anders wie, to to, że zasugerowałem pannie Farr, abyśmy
pojechali do przystani. Miałem prawo to zrobić, aby sprawdzić to, co mi powiedziała. To mi
pan musi przyznać.
A jeśli chodzi o te bzdury z ubieraniem ciała i wyprowadzaniem jachtu w morze, to na ich
poparcie macie tylko jedno: przypuszczenia faceta, który opowiada skądinąd ciekawą
historyjkę: że z rewolwerem w kieszeni obserwował jacht Wentwortha, że dziewczyna, którą
kocha, weszła na jego pokład, że – jak twierdzi – słyszał odgłosy walki, chciał się wspiąć na
pokład, ale wpadł do wody, że dokładnie wtedy, kiedy miał uszy pełne wody, a przed oczami
przekrój poprzeczny Oceanu Spokojnego, jakiś uprzejmy osobnik wszedł na jacht, zastrzelił
Wentwortha i uciekł, że – wracam do Andersa – udało mu się wreszcie wejść na jacht i to w
chwili, gdy ukochana dziewczyna poprawiała na sobie ubranie.
To kiepska historyjka, panowie. Śmierdzi. Jesteście szaleni, jeśli myślicie, że jakikolwiek
sąd w nią uwierzy. A ponieważ zeznania Andersa są tak nieprawdopodobne, to ani prokurator
okręgowy, ani policja nie chcą oskarżyć mnie o udzielanie pomocy; w zamian wymyślili, aby
przysłać do mnie po zeznania pana i Holcomba, z nadzieją, że wygadam się z czymś, co
potwierdzi zeznania Andersa.
– Buty świadczą o prawdziwości jego zeznań – zauważył Holcomb. – Nie potrzebujemy
innych dowodów.
– Buty dowodzą tylko jednego – sprostował Mason – że chodziłem po polu.
– Znalazł pan rewolwer – rzucił oskarżycielsko Runcifer – i ukrył go.
– Gdzie?
– Nie wiemy.
– To lepiej znajdźcie jakieś dowody, zanim zaczniecie mnie o to oskarżać.
Runcifer przez chwilę patrzył w zamyśleniu na Masona, przeniósł wzrok na własne
dłonie, w końcu spojrzał na Holcomba.
– Ma pan jakieś pytania, sierżancie? – spytał.
– Pytania? – zdziwił się z rozgoryczeniem Holcomb. – Zdradziłeś mu wszystko, co sam
wiesz, a on nic ci nie powiedział. Pytania, cholera!
– Jest pan niesubordynowany, a nie pomocny, sierżancie – rzekł Runcifer.
– Chodźmy – wycharczał niewyraźnie sierżant Holcomb.
Runcifer wstał.
Holcomb ze złością wrzucił buty do torby, zamknął ją i ruszył do wyjścia.
Runcifer udał się za nim. W drzwiach odwrócił się, ukłonił się i powiedział:
– Do widzenia, panie Mason.
– Do zobaczenia, Runcifer – odparł prawnik z błyskiem w oku.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Mason zadzwonił po Dellę, a kiedy weszła, powiedział:
– Dello, weź zwykły formularz i wystąp z pozwem habeas corpus w sprawie Mae Farr.
Chcę ich zmusić, aby wnieśli przeciwko niej oskarżenie albo ją wypuścili.
Della zatroskanym wzrokiem spoglądała na jego twarz.
– Jak poszło? – spytała.
Wzruszył ramionami.
– Co zrobili?
– Niewiele – odparł Mason. – Mogło być gorzej. Najwyraźniej Holcombowi
powiedziano, że przesłuchanie prowadzi biuro prokuratora okręgowego.
– I jak je prowadzili?
– Koordynacja im nie wyszła, ale Runcifer okazał się dżentelmenem. Nie sądzę, żeby
miał doświadczenie sądowe. Omówił szczegółowo wszystkie sprawy, co do których chcieli
mnie przesłuchać.
– A co na to sierżant Holcomb?
– Próbował pokazać twardą rękę, przekonał się, że nic mu z tego nie przyjdzie, i popsuł
mu się nastrój.
– Dzwonił Paul Drake – powiedziała Della. – Mówił, że ma ważne informacje i chce
przyjść, jak tylko atmosfera się oczyści.
– Powiedz mu, że atmosfera już się oczyściła. Weź ten formularz pozwu habeas corpus i
przypilnuj biura. Nie chcę widzieć żadnych klientów ani myśleć o rutynowych sprawach.
– Postępujemy tak samo jak w sprawie Smitha?
– Tak. Możesz wziąć za wzór dokumenty z tamtej sprawy. Sprawdź je i niech maszynistki
zabiorą się za wypełnianie formularzy. Potrzebuję tego natychmiast.
Della wymknęła się do sekretariatu, a po chwili do drzwi zastukał Drake. Mason wpuścił
go do środka.
– Jak poszło, Perry?
– Nie tak źle – odparł prawnik.
– Czego chcieli?
– Zastępca prokuratora chciał poznać fakty, a sierżant Holcomb chciał dobrać się do
mnie.
– Udało mu się?
– Jeszcze nie. Masz coś nowego?
– Mnóstwo. Spójrz w najświeższe wydanie gazety.
– Co tu jest?
– Zwykle nonsensy i stwierdzenia typu, że w policyjne sieci wpadł Anders, który uciekł
do miasta na północy, że uczynił częściowe wyznania, że w wyniku jego zeznań policja
wzięła pod lupę jednego z najbardziej znanych prawników specjalizujących się w sprawach
karnych, że szuka broni, którą – jak sądzą – została popełniona zbrodnia, że Anders przyznaje
się do wyrzucenia rewolweru. Policja, udawszy się na wskazane przez niego miejsce,
spostrzegła, że każdy cal kwadratowy został już przeszukany przez mężczyznę, który zrobił to
wczoraj w czasie deszczu.
– Co to za zdjęcie?
– Sierżant Holcomb prezentuje parę butów i odpowiadające im gipsowe odlewy śladów,
które zostały znalezione na polu.
– Mówią, skąd wziął buty?
– Nie, gazeta podaje, że to jedna z rzeczy, nad którą policja jeszcze pracuje i nie może
zdradzać swoich podejrzeń ze względu na sensacyjne wnioski, jakie można by wyciągnąć z
dowodów... Czy to twoje buty, Perry?
– Tak.
– Nie najlepiej to wygląda, co, Perry?
Mason niecierpliwie machnął ręką i przeszedł nad pytaniem do porządku dziennego.
– Epitafia będziemy wystawiać później – rzekł. – Teraz chcę faktów. Co to za zdjęcie
obok?
– Pole, na którym, jak mniema policja, odnalazłeś rewolwer.
– Pozwól mi zobaczyć – poprosił Mason.
Wziął gazetę, złożył ją w pół i przyjrzał się reprodukcji fotografii ukazującej pole koło
głównej drogi.
– Linia wysokiego napięcia biegnie po prawej stronie – mówił z zadumą. – Ogrodzenie z
drutu kolczastego, betonowy rów irygacyjny. Nie za wiele możliwości ukrycia broni, same
kępy trawy i chwasty. Dlaczego nie uprawia się ziemi, jeśli przeprowadzono irygację?
– Procesują się o nią – wyjaśnił Paul.
– Masz coś jeszcze, Paul?
– Niemało. Kupa informacji na temat gustów i zwyczajów Wentwortha.
– Jego hobby to żeglarstwo?
– Żeglarstwo, kobiety i numizmatyka – odparł Drake.
– Dlaczego numizmatyka? – zdziwił się Mason.
– Pojęcia nie mam. Monety, łodzie, konie, wino i kobiety – to całe życie Wentwortha.
– Czym zarabiał na utrzymanie?
Drake wyszczerzył zęby i powiedział:
– To będzie drażliwy temat dla policji. Wszystko wskazuje na to, że był bukmacherem.
Miał wspólnika nazwiskiem Marley, Frank Marley.
– Już o nim kiedyś słyszałem. Czy jakiś czas temu nie został aresztowany?
– Dwu – lub trzykrotnie.
– Co się stało z oskarżeniem?
– Odroczone, wznowione, oddalone.
– Przekupstwo?
– Nic na ten temat nie powiem. Ale może potrafisz czytać w myślach?
– Chyba potrafię – uśmiechnął się szeroko Mason. – A co z Marleyem? Możemy jego
wplątać w sprawę?
– Wydaje mi się, że tak. Okazuje się, że Marley też ma jacht. Bardzo szybki, z potężnymi
silnikami, bliźniacze śruby, mahoń – nie można tym wypłynąć na wzburzone morze, ale w try
miga dowiezie cię do Cataliny i z powrotem.
– Gdzie spędził wczorajszą noc?
– Podobno w szpitalu. Miał mieć dziś rano operację – nic poważnego. Miał kilka ataków
ślepej kiszki i doktor poradził mu, aby, jak będzie miał kilka wolnych dni, dał się zoperować.
Poszedł wczoraj do lekarza i po południu został przyjęty do szpitala.
– Miał tę operację?
– Nie. Nie była pilna. Kiedy dowiedział się o śmierci Wentwortha, odwołał operację, bo
powiedział, że w tej sytuacji nie może sobie pozwolić na porzucenie interesów. Za dużo ma
spraw na głowie.
– To może nieważne, co powiem, ale ta sprawa ze szpitalem o niczym nie świadczy.
– Wiem. Ale mimo to wszystko sprawdziłem. Dostał pokój jednoosobowy. Na dziś po
operacji miał zamówioną pielęgniarkę, ale wczoraj był jeszcze na oddziale ogólnym. Doktor
przepisał mu amytal sodowy.
– I dostał?
– Tak. Pielęgniarka mu podała.
– Czy to znaczy, że nie mógł nigdzie wyjść?
– Chyba tak – odparł Drake. – Pielęgniarka z oddziału zaglądała do niego trzy czy cztery
razy w nocy.
– Czy na karcie jest podany czas, kiedy zaglądała?
– Nie. Pielęgniarka twierdzi, że co najmniej raz przed północą, dwa po północy i raz dziś
rano. Zamówiona pielęgniarka przyszła o ósmej rano. Miał być operowany o dziesiątej.
– Powiedziano mu o śmierci Wentwortha?
– Nie mieli zamiaru, ale koniecznie chciał do niego zadzwonić, zanim dostanie środek
nasenny. Mówił, że chce mu przekazać coś, co w ostatniej chwili przyszło mu do głowy, i
sprawdzić pewne rzeczy. Próbowali mu to wyperswadować, ale się nie udało.
– A co z żoną Wentwortha? – zainteresował się Mason.
– Była w San Diego. Wygląda na to, że Wentworth miał się z nią spotkać dziś rano.
– Gdzie?
– Właśnie w San Diego.
– A jej chłopak?
– Jeszcze nie wiem. Ale ma jacht.
– Gdzie cumuje?
– W zewnętrznej przystani dla jachtów, po wewnętrznej stronie falochronu.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Lepiej sprawdź go porządnie – poradził Mason.
– Robię to. Z niego jest prawdziwy sportsmen, gra w polo, uprawia żeglarstwo i pilotaż.
– Pilotaż, mówisz?
– Tak. Ma hydroplan, którym lubi się chwalić.
– Gdzie go trzyma?
– W hangarze na swojej posiadłości.
– A gdzie to jest?
– Na urwistym cyplu nad oceanem, około szesnastu kilometrów od miejsca, gdzie cumuje
jacht.
– Czy możesz dowiedzieć się, czy latał gdzieś ostatnio hydroplanem?
– Chcę zerknąć na dziennik pokładowy.
– A jeśli nie wpisał tego do dziennika?
Drake pokręcił głową i rzekł:
– Wtedy dowiemy się tylko cudem.
Mason zabębnił palcami po stole.
– Paul, możesz jakoś dostać się na teren posiadłości?
– To trudne, ale jeden z moich pracowników mógłby chyba to zrobić.
– Wczoraj w nocy padało, przez chwilę bardzo mocno. Gdyby w takich warunkach ze
zwykłego pola startował samolot, zostałyby wyraźne ślady.
– Rozumiem, Perry – odparł Drake.
– A co ze służbą? Mógłbyś się dowiedzieć, czy słyszeli silniki?
– Od razu mogę ci odpowiedzieć na to pytanie, Perry. Nie słyszeli.
– Skąd wiesz?
– Wczoraj cała służba była nieobecna. Eversel dał im wolne na całą noc. Dostali nawet
samochód z szoferem do dyspozycji.
Mason uniósł brwi.
– Też tak myślałem – rzekł Paul – ale okazuje się, że to nic niezwykłego. Eversel ma
trudności z utrzymaniem służby. Posiadłość jest położona na uboczu, nie ma kina,
kosmetyczki, ani żadnych rozrywek. Naturalnie trudno oczekiwać, żeby w takich warunkach
służba spędzała w miejscu pracy siedem dni w tygodniu przez pięćdziesiąt dwa tygodnie
rocznie. Kiedy mają wolne i chcą wyjechać do miasta, Eversel musi zapewnić im transport.
Dlatego co jakiś czas wysyła ich na wycieczki, szczególnie wtedy, kiedy ma go nie być w
domu.
– Rozumiem – odparł Mason. Ton głosu był zdawkowy, ale oczy zwęziły się w szparki.
– Kula – ciągnął Drake – została wystrzelona z góry, przez świetlik lub kiedy Wentworth
pochylał się do przodu. Najprawdopodobniej jednak przez świetlik, który otwiera się od
środka. Przy ciepłej pogodzie, gdy jacht cumował lub płynął po spokojnym morzu,
Wentworth otwierał świetlik, żeby pomieszczenie się wietrzyło.
– Wczoraj było ciepło – zauważył Mason.
– Nie ma wątpliwości, że kiedy Anders wszedł na pokład, okno było otwarte. Anders
zeznał tak na policji. Twierdzi, że właśnie dlatego słyszał krzyki Mae i odgłosy walki.
– Ktoś jeszcze słyszał, jak krzyczała?
– Nie. Najwyraźniej nie krzyczała zbyt głośno. A zresztą ci z jachtów nie zważają na
takie rzeczy. Czasami urządzają tam naprawdę dzikie brewerie. Najczęściej z jachtów
dobiegają, jak to mówią, „piski sztucznego dziewictwa”. Staram się o fotografie prasowe
wnętrza mesy tuż po przyprowadzeniu jachtu do portu. Nawiasem mówiąc, Perry, Wentworth
najprawdopodobniej zginął, zanim zaczął padać deszcz.
– Skąd wiesz?
– Nie zamknął świetlika. Nie trzymałby...
Do gabinetu cichutko weszła Della, stanęła przy biurku. I podała Masonowi złożoną
kartkę papieru. Wewnątrz było napisane: „Przyszedł Frank Marley, wspólnik Wentwortha.
Chce się z Tobą natychmiast spotkać w ważnej sprawie”.
Mason chwilę myślał, a potem podał notatkę Drake’owi.
– Oho! – rzekł tylko detektyw, przeczytawszy ją.
– Wprowadź go, Dello – polecił Mason.
Mężczyźni czekali w milczeniu, aż Della przyprowadziła Marleya do gabinetu i wycofała
się, zamykając cicho drzwi.
Marley, drobnokościsty, ciemnowłosy mężczyzna, zbliżający się do czterdziestki, stał bez
ruchu, obojętnym spojrzeniem ogarniając Drake’a i Masona.
– Proszę usiąść – powiedział prawnik, wskazując fotel. – Nazywam się Mason. A to jest
Paul Drake, któremu zlecam dochodzenia.
Duże oczy, koloru dojrzałych oliwek, przeniosły się z jednego mężczyzny na drugiego.
Uśmiechnął się, podał Masonowi rękę i rzekł:
– Cieszę się, że pana poznałem, panie mecenasie.
Mała, wąska dłoń Marleya zginęła niemal w potężnej dłoni Masona. Prawnik zdziwił się
jednak siłą uścisku. Błyskając olbrzymim diamentem, Marley wyciągnął rękę do Drake’a.
Gość wyjął z kieszeni papierośnicę i, siejąc błyski kamieniem, włożył papierosa do ust.
– Zajmę panu tylko kilka minut – rzekł znacząco.
– Bardzo proszę.
Marley uśmiechnął się, ale oczy nadal pozostały bez wyrazu. Niskim, modulowanym
głosem powiedział:
– Moje informacje są poufne.
Drake rzucił okiem na Masona i poniósł brwi do góry. Prawnik skinął głową, a Drake
rzekł:
– Okay, Perry. Do zobaczenia. – Przez dłuższą chwilę przyglądał się Marleyowi i
powiedział: – Cieszę się, że pana poznałem. Pewnie się jeszcze spotkamy.
Marley nic nie rzekł.
Kiedy detektyw wyszedł, Mason zagaił:
– I co?
– Źle się stało, że Penn nie żyje – zauważył Marley.
Mason skinął głowa.
– Jestem człowiekiem światowym – ciągnął Marley – a pan, jak sądzę, jest człowiekiem
interesu.
Mason jeszcze raz skinął głową.
– Może jednak pan usiądzie – rzekł.
Marley przysiadł na poręczy fotela, z którego przed chwilą podniósł się Drake.
– Pan jest adwokatem Mae Farr? – upewnił się.
Mason znowu skinął głową.
– Miła dziewczyna.
– Zna ją pan?
– Tak. Penn kochał się w niej bez wzajemności. Z Pennem żyliśmy blisko. Czasami
wybieraliśmy się w rejs jego jachtem, czasami moim, w zależności od pogody. Mój jacht
najlepiej sprawuje się na spokojnym morzu. Penn miał jacht, którym mógł wyruszyć w każdą
pogodę.
Mason skinął głową.
– Mae jest bardzo niezależna – powiedział niemal z zadumą Marley.
– Zgaduje pan, kto go zabił? – spytał nagle Mason.
– Tak.
– Kto?
– Najpierw wolałbym coś panu opowiedzieć.
– Proszę bardzo.
– Chcę coś w zamian.
– Nie wygląda pan na filantropa – zauważył Mason.
– To coś ma ogromne znaczenie dla mnie i niewielkie dla pana.
– Słucham – ponaglił go prawnik.
– Zawsze uważałem pana za najlepszego w tym interesie. Postanowiłem, że jeśli kiedyś
wpadnę w kłopoty, udam się do pana.
Mason podziękował ukłonem tak lekkim, że wyglądał niemal na skinięcie głowy.
– W związku z tą sprawą mogę mieć kłopoty.
– Dlaczego?
– Penn się nie rozwiódł. Nie mogli dojść z żoną do porozumienia w sprawie podziału
majątku. Ona próbowała go wziąć na przetrzymanie. On nie chciał jej dać rozwodu, ale ona
jemu też nie. Nie mogli się rozwieść bez zgody drugiej strony. Sprawa w sądzie skończyłaby
się wzajemnymi oskarżeniami i sędzia wyrzuciłby ich z sali.
– Współżycie im się nie układało?
– Na początku tak. Potem żyli jak pies z kotem.
– Podejrzewam, że dopiero po tym, jak zaczął się pan zabawiać z żoną przyjaciela?
Twarz Marleya nie zmieniła właściwie wyrazu. Można powiedzieć, że zesztywniała,
jakby uwaga Masona zmroziła mu rysy. Po dłuższej chwili spokojnie zaciągnął się dymem z
papierosa i rzekł:
– Skąd to panu przyszło do głowy?
– Strzał w ciemno.
– Niech pan tego nie robi. Nie lubię tego.
Mason ostentacyjnie przysunął sobie kartkę papieru i zaczął szybko pisać.
– Co to? – spytał podejrzliwie Marley.
– Robię notatkę, by nie zapomnieć kazać detektywom zbadać sprawę pod tym kątem.
– Trudno z panem dojść do porozumienia – stwierdził Marley.
– Nie tym, którzy są ze mną uczciwi – odparował Mason. – Nie lubię, kiedy naprzeciw
mnie siada facet i próbuje mi mącić w głowie.
– Lepiej niech pan posłucha, co mam panu do zaproponowania.
– Czekam na to od chwili, kiedy pan wszedł – zauważył Mason.
– Jak już mówiłem, uważam pana za świetnego adwokata. Wolałbym mieć pana za sobą,
niż przeciw sobie. Juanita jest ciągle żoną Wentwortha. Wydaje mi się, że Penn nie napisał
testamentu. To ona będzie likwidowała interes. Jako partner Wentwortha, muszę się z nią
rozliczyć.
– No i?
– To będzie dla mnie kłopot – odparł Marley.
– Dlaczego?
– Były rzeczy, o których Penn wiedział, ale które niedobrze by wyglądały pokazane
czarno na białym. Uczyniłem pewne posunięcia, uzgadniając je wcześniej z Pennem, ale
wszystko było na gębę, nie ma tego na papierze. Skąd mogłem wiedzieć, że go ktoś załatwi?
– I co w związku z tym?
– Chciałbym mieć pana za sobą.
– Po co? – spytał Mason. – Chodzi o wstępne rozgrywki czy główną walkę?
– Wstępne rozgrywki – pospiesznie zapewnił Marley. – Jeśli o mnie chodzi, nie będzie
głównej walki. Chcę, aby reprezentował mnie pan w uporządkowaniu spraw dotyczących
partnerstwa.
– To wszystko?
– Tak.
– Ile gotów byłby pan za to zapłacić?
– Zanim zaczniemy ten temat, chciałbym więcej panu powiedzieć o mojej ofercie.
– O co chodzi?
– Nie przepadam za glinami. Zbyt długo tkwię w tym interesie. Przykro mi, że Penna
zabito, ale mój żal nic mu nie pomoże. Jego już nie ma, zostałem ja. Muszę zatroszczyć się o
siebie. Oto moja propozycja. Penna zabiła Mae Farr. Mam świadka, który jest w stanie tego
dowieść. W tej sprawie możemy dojść do porozumienia.
– Nie podobają mi się takie porozumienia – odparł Mason. – Pan ma same atuty.
– To nie tak, panie Mason, słowo daję. Wyłożyłem karty na stół. Mae Farr załatwiła go.
Osobiście uważam, że miała powód i sąd też tak pewnie będzie uważać, ale byłoby dla niej o
wiele lepiej, gdyby nie musiała stawać przed sądem. Widzi pan, Penn zawsze próbował
zaciągnąć ją do łóżka. Nie sądzę, żeby Mae była dziewicą, ale nie zależało jej na Pennie.
Może bawiło ją trzymanie go na dystans i przyglądanie się, jak mu ślina cieknie. Niektóre
kobiety to lubią.
– Niech pan mówi dalej – zachęcił Mason.
– Mam panu wkładać łopatą do głowy?
– Owszem.
– Pewna osoba, której nazwiska nie wspomnę, była wczoraj w jachtklubie od późnej nocy
do dzisiejszego ranka. Siedziała w samochodzie i czekała.
– Na co?
– A jak pan myśli?
– Nie wiem.
– Nieistotne, na co. Ważne, że czekała. Znała Penna, mnie i nasze jachty. Nie znała Mae.
Czekała w samochodzie i nastrój jej się pogarszał, bo sądziła, że chłopak wystawił ja do
wiatru. W pewnej chwili zobaczyła światła wpływającego jachtu. Najpierw myślała, że to ten,
na który czeka, ale potem zauważyła, że to moja „Atina”.
Mason odwrócił oczy i zaczął obserwować dym, unoszący się z papierosa Marleya.
– Osoba, sterująca „Atiną”, nie była zbyt dobrym żeglarzem, miała kłopoty z przybiciem
do lądu, ale w końcu wyłączyła silnik i wyskoczyła z cumą. To była kobieta, której nie znała,
ale dobrze się jej przyjrzała. Później, kiedy usłyszała o morderstwie, dodała jedno do
drugiego, zadzwoniła do mnie i opisała tę dziewczynę. Opis zgadza się z wyglądem Mae.
– No cóż – rzekł Mason – ona...
– Jeszcze chwileczkę – poprosił Marley, podnosząc dłoń. – Chcę przedstawić sprawę
zupełnie jasno. Mam zdjęcia z rejsów, na których jest Mae Farr. Dziewczyna jest pewna, że to
Mae była na mojej łajbie.
– I co?
– Sam pan wie, jaki skutek wywrą jej zeznania.
– Dla mnie to nie ma znaczenia.
– Ale może mieć znaczenie dla pańskiej klientki.
– Zeznania – oświadczył Mason – to jedno. Przesłuchanie to drugie. Proszę nie
zapominać, że mam prawo przesłuchać świadka. Już teraz przychodzi mi do głowy mnóstwo
pytań, które chciałbym zadać temu świadkowi. Jak poznam szczegóły sprawy, dojdą
następne.
– Pewnie. Właśnie o to chodzi. – Marley mówił coraz szybciej. – Jest pan
niebezpiecznym przeciwnikiem. Wiem o tym. Pewnie uda się panu wyciągnąć z tego Mae. To
ładna dziewczyna, a sędziowie przysięgli nie są niewrażliwi na urodę. Może twierdzić, że
broniła swego honoru. Nieraz się zdarzało, że kobieta przez wiele miesięcy żyła z mężczyzną,
potem go zabiła, a przed sądem z powodzeniem odpierała zarzuty, mówiąc, że broniła honoru.
Przysięgli mieli łzy w oczach, uniewinnili ją, a potem prosili o numer telefonu. Jestem
pewien, że panu się uda.
– Jeśli mi się uda – spytał Mason – to czemu mówi pan o porozumieniu?
– Po prostu dlatego, że jeśli osiągniemy porozumienie, nie dojdzie do rozprawy w sądzie.
Policja zajmie się Andersem i spróbuje jemu przypiąć to morderstwo. Nic im z tego nie
wyjdzie. Do pewnego miejsca wszystko się zgadza, ale dalej ani w ząb – bo zrobiła to Mae, a
nie on.
– Skąd ta pewność?
– Jak usłyszałem o swojej łajbie, pojechałem do klubu. I sprawdziłem, czy rzeczywiście
ktoś ją ruszał.
– Kiedy pan pojechał?
– Jakieś dwie-trzy godziny temu.
– I co pan stwierdził?
– Panie Mason – rzekł Marley – nie urodziłem się wczoraj.
– I co pan stwierdził? – powtórzył Mason.
– Że ktoś rozbił zamek i wypłynął jachtem. Zawsze po rejsie napełniam bak. Sądząc na
podstawie wskaźnika poziomu paliwa, jacht przepłynął jakieś dziesięć mil. Wiem coś na
temat odcisków palców, nauczyłem się tego w twardej szkole życia. Poprószyłem proszkiem
miejsca, gdzie były największe szanse ich znalezienia, czyli ster, manetkę, przyciski
włączające światła.
– I co pan znalazł? – zainteresował się Mason.
– Odciski palców.
– Czyje?
Marley wzruszył ramionami.
– Skąd mam wiedzieć? To zadanie dla policji.
– Zatem jaka jest pana propozycja? – spytał prawnik.
– Z miejsca daję panu pięć tysięcy dolców, biorę szmatę nasączoną olejem i ścieram
wszystkie odciski na jachcie. Ponadto kupuję świadkowi bilet do Australii i każę mu tam
pozostać tak długo, dopóki ta sprawa się nie skończy. Pan natomiast pomoże mi w sprawie
rozliczenia się z wdową po Pennie.
– Nie może tego zrobić pierwszy lepszy prawnik?
– Mówiłem panu, że sprawa jest skomplikowana. Byłem nierozważny, za bardzo
polegając na ustaleniach ustnych. Prawie wszystkie interesy robiłem w ostatnim czasie sam.
Penn coraz więcej rzeczy składał na mnie.
– Uważa pan, że sprawę rozliczeń z wdową załatwię lepiej niż inni prawnicy? – spytał
Mason.
– Ma pan opinię i konieczną wiedzę. Jeśli Juanita będzie zbyt twarda, może pan wywrzeć
lekki nacisk. Dać jej do zrozumienia, że jeśli dojdzie do składania zeznań w sądzie, wywlecze
pan wszystkie jej sprawy. Penn miał coś na nią. Ona o tym wie.
– To cała propozycja?
Marley skinął głową.
– Przepraszam na chwilę – rzekł Mason i zadzwonił po Dellę Street.
Kiedy stanęła w drzwiach, powiedział:
– Ponieważ pan Marley będzie wkrótce wychodził, poinformuj Drake’a, że może przyjść.
I poproś go, żeby poczynił odpowiednie przygotowania do raportu na temat wszystkiego, co
się od tej chwili będzie działo. Podkreśl, że ma informować mnie o wszystkim. Rozumiesz?
Sekretarka skinęła głową.
– Wszystko mu przekażę, panie Mason. Czy coś jeszcze?
Mason pokręcił głową i Della wyszła.
– Przepraszam, że przerwałem – rzekł Mason, odwracając się do Marleya. – A wracając
do pańskiej propozycji, nie podoba mi się.
– Mógłbym wyłożyć więcej kasy... ale niewiele więcej, ponieważ akurat nie jestem przy
forsie, a śmierć Penna...
– Nie chodzi o pieniądze.
– A o co?
– O to, co się za tym kryje.
– Czyli?
– Po pierwsze, ukrywanie dowodów.
Marley spojrzał na prawnika ze zdziwieniem.
– Chce pan powiedzieć, że ma pan cykora przed tym, co się robi codziennie przez siedem
dni w tygodniu?
– Może to pan nazwać, jak pan chce.
– Ależ... Nie musimy nic robić, po prostu możemy...
Mason pokręcił głową.
– Niech pan posłucha – nalegał Marley. – Sprawa jest uczciwa. Jesteśmy tu tylko we
dwóch. Może się pan nie bać pułapki. To uczciwy interes.
Mason znowu pokręcił głową.
– Na Boga! Nie powie mi pan, że zamierza zaczynać z tej beczki! Jeśli już, to powinien
pan dopilnować, aby świadek złożył zeznania na policji.
– Ma pan rację.
– Niech pan nie będzie głupcem. Biznes jest biznes. Pan dobrze wie, jak pilnować
własnego interesu.
– Z mojego punktu widzenia nie wydaje mi się, żeby miał mi pan coś do zaoferowania.
– Uważa pan, że jestem gotów pana zdradzić – oburzył się Marley. – Że nie można mi
wierzyć?
– Po prostu nie jestem zainteresowany.
– Niech pan to przemyśli. Sam z pewnością dojdzie pan do wniosku, że nie można się nie
zgodzić. Anders wszystko wygadał. Teraz pan ma kłopot. Mae Farr ma kłopot. Ja mam
kłopot. Jeśli rozegramy to dobrze, wszyscy jakoś wybrniemy.
– Sam wolę rozgrywać swoje asy, Marley.
– Wiem, pan myśli, że blefuję. Myśli pan, że nie ma żadnego świadka, że pojechałbym po
prostu do portu, usunął odciski palców z jachtu, powiedział, że wysłałem świadka do Australii
i byłbym urządzony.
– Możliwe, że tak właśnie by było – zauważył Mason.
– Niech pan nie będzie głupcem.
– Postaram się – zapewnił Mason.
– Do licha, jeśli nie ma pan ani krztyny rozsądku, to nie chcę, żeby był pan moim
adwokatem. Uważam, że jest pan mocno przeceniany.
– Sam tak czasem myślę – powiedział Mason.
Marley ruszył do drzwi i zatrzymał się z ręką na gałce.
– Nie – rzekł, odwracając się do Masona – nie jest pan głupi. Jest pan sprytny. Uważa
pan, że uda się mnie wrobić. Chyba się pan przeliczył.
Marley zatrzasnął drzwi za sobą.
Mason podniósł słuchawkę aparatu na biurku i powiedział do telefonistki:
– Proszę poprosić Dellę do telefonu.
Prawie natychmiast usłyszał głos Delli.
– O co chodzi, szefie?
– Czy zrozumiałaś moje instrukcje dla Paula Drake’a?
– Tak myślę. Chciałeś, żeby ktoś śledził Marleya?
– Tak. Byłem ciekaw, czy zrozumiesz.
– W holu będzie dwóch detektywów. Trzeci – kobieta – jest w windzie. Wskaże Marleya
tym z holu. Drake musiał szybko to zorganizować, ale mu się udało.
– Dobra dziewczynka – pochwalił ją Mason.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Brakowało dziesięciu minut do piątej, kiedy Paul Drake wszedł do biura Masona z
raportem.
– Marley – rzekł – prosto stąd udał się do Balkan Apartments na Windstrom Avenue. Tak
długo dzwonił do mieszkania Hazel Tooms, że w końcu dotarło do niego, że jej nie ma.
Potem wyruszył w kierunku przystani na Figueroa Street. Moi ludzie go śledzą. Czy ta Tooms
coś ci mówi?
– Jeszcze nie – odparł Mason. – Sprawdź ją. Zorientuj się, czy nie jest pielęgniarką.
– Okay. Jest jeszcze coś innego. Policja znalazła pistolet, z którego zastrzelono
Wentwortha.
– Są pewni?
– Tak. Porównali kule.
– Gdzie go znaleźli?
– To ciekawe. Właśnie tam, gdzie Anders, jak powiedział, go wyrzucił.
– Nie rozumiem, co masz na myśli.
– W tym miejscu szosa jest jakieś dwa i pół do trzech metrów wyżej niż teren wokół. Po
każdej stronie drogi biegnie głęboki rów.
– Wiem – wtrącił Mason. – Jak się to stało, że znaleźli pistolet i gdzie go znaleźli?
– Anders stanął koło samochodu i rzucił, jak mógł najdalej. Przypuszczalnie pistolet odbił
się od słupa wysokiego napięcia i wpadł do rowu. Wkrótce potem zaczął padać deszcz i w
rowie zebrało się dużo wody. Kiedy pogoda jest deszczowa, woda w rowie ma z pół metra
głębokości. Dziś po południu woda opadła i jakiś sprytny fotoreporter, który miał zrobić
zdjęcia twoich śladów, znalazł go na dnie. Pistolet jest kalibru trzydzieści osiem. Policja
wystrzeliła z niego kulę i porównała ją z tą, która zabiła Wentwortha. Obie wystrzelono z tej
samej broni.
– Co na to Anders?
– Nie wiem – odparł Drake. – Zresztą to i tak nieważne, co powie. Wpadł jak śliwka w
kompot.
– Mają numer?
– Chyba tak. Nie zapominaj, Perry, że to wiadomości z ostatniej chwili. Mój znajomy z
gazety przekazał mi je w locie.
– No cóż – zauważył Mason – Przypuszczam, że teraz uwolnią Mae. Wypisałem pozew
habeas corpus.
– Zechcą ją zatrzymać jako świadka – rzekł Drake.
– Tak i nie. Jej zeznania to obosieczna broń. Kiedy przypną to morderstwo Andersowi,
będzie musiał przytoczyć okoliczności usprawiedliwiające albo łagodzące. Czyli to jemu
będzie zależeć na tym, by mieć Mae pod ręką. Jest ważniejsza dla obrony niż oskarżenia.
Słuchaj, Paul, zajmij się tą Tooms, dowiedz się o niej wszystkiego, co tylko możliwe. Spróbuj
wyskrobać jeszcze coś na temat Eversela. A co z panią Wentworth? Przypuszczam, że policja
ją sprawdza?
– Pewnie tak. Wkrótce po dwunastej udała się do biura prokuratora okręgowego i
siedziała tam z godzinę. Z tego, co wiem, powiedziała, że żałuje tego, co się stało, że jest jej
przykro, przyznaje, że się z mężem poróżnili, nie ma zamiaru udawać, że pozostawali w
przyjaźni, kłótnie na temat podziału majątku były bardzo ostre, ale jego śmierć była dla niej
szokiem. Mój znajomy dziennikarz podrzucił mi kilka fotografii, między innymi Juanita
Wentworth wysiadająca z samochodu przed budynkiem sądu.
– Dlaczego akurat jak wysiada?
– Reporterzy mają tak robić zdjęcia – odparł Drake – żeby było widać jak największy
fragment nóg. Nie można prosić wdowy, żeby tak pozowała. To niesmaczne. Zatem robią
„prawdziwe zdjęcie”, jak wysiada z auta.
– Rozumiem – rzekł Perry Mason. – A co powiesz na temat jej zeznań? Czy w biurze
prokuratorskim przesłuchano ją bardziej szczegółowo, czy skoncentrowali się na
najważniejszych sprawach?
– Nie wiem dokładnie... – Drake urwał i spojrzał na wchodzącą do gabinetu Dellę Street,
po czym szybko dokończył: – o czym rozmawiali Perry.
– Przyszła Mae Farr – oznajmiła Della.
– Lepiej wyjdź, Paul. – Mason wskazał głowa drzwi. – Chcę ją o coś zapytać. Jeśli nie ma
przy rozmowie osób postronnych, takich jak ty, chroni ją tajemnica zawodowa. W
przeciwnym wypadku treść rozmowy może być ujawniona, a to mogłoby później okazać się
kłopotliwe. Zajmij się tym, o co prosiłem.
– W porządku Perry – rzekł Drake. – A ty lepiej wykorzystaj okazję, jak tylko się da.
– To znaczy?
– To znaczy, że Mae teraz jest na wolności, ale mam przeczucie, że niedługo będzie się
nią cieszyć.
– Dlaczego, Paul?
– Tak mi to wygląda – odparł Drake. – No, idę, Perry.
– Do zobaczenia – rzekł Perry i skinął na Dellę.
Della wprowadziła Mae Farr. Dziewczyna podeszła do biurka adwokata i, nadrabiając
nieco miną, spytała:
– Jeszcze ze sobą rozmawiamy, czy nie?
– Dlaczego nie? – zdziwił się Mason. – Niech pani siada i zapali.
– Będę potrzebna? – spytała Della.
Mason pokręcił głową.
– Przypilnuj, żeby nikt nam nie przeszkadzał – poprosił.
– Zamykam już biuro – odparła Della i szybko wyszła.
– Dlaczego nie mielibyśmy ze sobą rozmawiać? – spytał Mason.
– Obawiam się, że miał pan przeze mnie kłopoty.
– Nie szkodzi. Przyzwyczaiłem się. Co pani powiedziała policji?
– Nic.
– Co to znaczy?
– To, co powiedziałam. Nic kompletnie.
– Czy przeczytali pani zeznanie Andersa?
– Najpierw poinformowali mnie o tym, co powiedział, dorzucając to i owo od siebie, a
potem pokazali mi podpisane zeznania, które różniły się dość znacznie od tego, co mówili.
– A pani nic im nie powiedziała?
– Absolutnie nic. Powiedziałam, że jestem pracującą dziewczyną, która musi dbać o
opinię i nie mam zamiaru składać żadnych zeznań.
– Co oni na to?
– Że, przyjmując takie stanowisko, tylko się pogrążam. Powiedziałam im, że nic nie
szkodzi. Wręczyli mi wezwanie do stawienia się przed wielką ławą przysięgłych. Powiedzieli,
że wtedy będę musiała mówić. Czy to prawda?
– Bardzo możliwe. Jeśli pani go nie zabiła, to lepiej będzie mówić.
– Nie zabiłam go.
– A Anders?
– Nie wierzę, że to zrobił, ale jeśli nie on, to kto?
– Wróćmy do wydarzeń ostatniej nocy. Razem wyruszyliśmy do miasta. Potem pani mnie
wyprzedziła. Co robiła pani od tej chwili?
– Pojechałam do miasta.
– Udała się pani prosto do domu?
– Tak.
– I co potem?
– Dziś rano przyszli policjanci z wydziału zabójstw, wyciągnęli mnie z łóżka i zatrzymali
w celu przesłuchania.
– Czy przypadkiem – spytał Mason – jak się rozstaliśmy, pani nie wróciła do jachtklubu?
– Ależ skąd! Dlaczego pan pyta?
– Ktoś próbował wmówić mi, że tak było.
– Kto?
– Mężczyzna nazwiskiem Marley. Zna go pani?
– Och, Frank – powiedziała z pogardą, a po chwili zapytała: – A co on o mnie wie?
– Nie zna go pani?
– Znam. Chodziło mi o to, co wie na temat mojej bytności w jachtklubie.
– Mówi, że była tam pani i wypłynęła jego jachtem.
– Nonsens. Pewnie sam to zrobił i próbuje teraz zrzucić to na kogoś innego.
– Dlaczego pani myśli, że to on wypłynął jachtem?
– Ponieważ ma pokrętny umysł i nie potrafi do niczego podejść wprost. Do celu zawsze
zbliża się drogą okrężną. Jeśli chce się wiedzieć, dokąd idzie, należy patrzeć w przeciwną
stronę.
– Rozumiem – odparł Mason z uśmiechem.
– Ale jest sprytny – dodała pospiesznie. – Proszę tego nie przeoczyć.
– Dobrze go pani zna?
– Tak.
– Często się widywaliście?
– Zbyt często – przyznała.
– Nie lubi go pani?
– Nienawidzę.
– Uporządkujmy pewne sprawy, Mae. Dobrze pani znała Penna Wentwortha?
– Zbyt dobrze.
– A jego żonę?
– Nigdy jej nie spotkałam.
– Czy Frank Marley uwodził żonę Wentwortha?
– Skąd mam wiedzieć?
– Nie ma pani własnych wniosków na ten temat?
– Gdyby Juanita Wentworth zostawiła drzwi otwarte, Frank Marley na pewno by wszedł.
– Dlaczego go pani nienawidzi? – zapytał adwokat. – Czy kiedykolwiek narzucał się
pani?
– Pewnie! I nigdy nic mu z tego nie przyszło.
– Czy właśnie dlatego go pani nienawidzi?
– Nie. – Spojrzała Masonowi prosto w oczy i rzekła: – Będę z panem szczera. Nie mam
nic przeciwko temu, żeby mężczyźni mnie podrywali. Nawet lubię, jeśli robią to w
odpowiedni sposób. Nie znoszę, jeśli jęczą albo próbują odwoływać się do mojej litości.
Franka nie lubię, ponieważ jest nieuczciwy... nie, nawet nie chodzi o nieuczciwość. Nie mam
nic przeciwko temu, że ktoś obchodzi prawo, jeśli robi to sprytnie. Znam mężczyzn, których
nie można by nazwać całkiem uczciwymi. Niektórzy z nich byli dla mnie fascynujący. U
Franka nie lubię jego upodobania do snucia podstępnych intryg. Z nim nigdy nic nie
wiadomo. Jest grzeczny i miły, niby to otacza cię po przyjacielsku ramieniem, a w dłoni ma
nóż. Bez mrugnięcia okiem wbije ci go po rękojeść. Nigdy nie podnosi głosu, nie traci głowy.
– Porozmawiajmy chwilę o pani – zmienił temat Mason.
– O czym?
– O, jest wiele tematów. Na przykład, co zdarzyło się na pokładzie „Pennwenta”.
– O co chodzi?
– Kiedy pani opowiadała mi o tym, był z panią przyjaciel.
– No i?
– Czy ze względu na niego nie naciągnęła pani trochę faktów?
Mae spojrzała prosto w oczy Masonowi i odparła:
– Nie. Trzeba by czegoś więcej niż Hal Anders, żebym zaczęła kłamać. Powiem panu coś
o sobie. Drogo płacę za to, że żyję po swojemu. Wyjechałam z North Mesa, ponieważ nie
mogłam tego robić. Mam własny kodeks, własne kredo, własne pomysły na życie. Próbuję im
być wierna. Nienawidzę hipokryzji. Lubię uczciwą grę. Chcę żyć na swój sposób i jestem
gotowa pozwolić żyć innym tak, jak oni tego chcą.
– A co z Andersem?
– Anders chciał, żebym wyszła za niego za maż. Przez jakiś czas myślałam, że to zrobię.
Potem zmieniłam zdanie. Nienawidzę słabych mężczyzn.
– Co jest z nim nie w porządku?
– A co jest w porządku? – spytała z goryczą, a po chwili dodała: – Wszystko okay, tylko
nieustannie potrzebuje kogoś, kto by poklepywał go po plecach i mówił, że świetnie sobie
radzi, że jest wspaniałym facetem i tak dalej. Proszę tylko spojrzeć, jak to wyglądało w tej
sprawie. Powiedział mu pan, co ma zrobić. Powiedział pan, że ma iść do hotelu i czekać na
telefon. Czy to zrobił? Nie, nie dojechał nawet do hotelu. Musiał kogoś innego poprosić o
radę. Z nim jest właśnie ten kłopot. Nigdy nie nauczył się stać na własnych nogach i radzić
sobie samemu.
– Nie jestem pewien, czy nie osądza go pani zbyt pochopnie.
– Możliwe – przyznała.
– Czy nie jest tak, że próbował dawać pani rady, mieszać się w pani życie, a pani się to
nie podobało, ale w rzeczywistości bardzo pani na nim zależy i tym bardziej próbuje pani
rozdmuchać swoją niechęć, im mniej jest podstaw?
Uśmiechnęła się i odparła:
– Może to prawda. Zawsze go nie cierpiałam, bo był za dobry. W szkole dawano go za
wzór. Nie pił, nie palił, nie uprawiał hazardu, pilnie pracował, był miły dla starszych pań, nie
zalegał z opłatą klubową, miał porządnie obcięte włosy i czyste paznokcie. Czytał tylko
najlepsze książki, słuchał najlepszej muzyki, hodował najlepsze bydło i najlepiej je
sprzedawał. To, co robi, jest zawsze precyzyjnie zaprogramowane i szczegółowo opracowane.
I zawsze opiera się na czyjejś radzie. Ogrodnik doradza mu, jak zagospodarować ogród,
prawnik konsultuje umowy, urzędnik w banku – jak ulokować oszczędności. A mnie to
strasznie męczy. On jest zawsze taki aktywny, gotów dowiedzieć się czegoś nowego. Zawsze
ma rację, ale tylko dlatego, że posłuchał rady kogoś, kogo zna. Zazwyczaj wie, czyja rada jest
najlepsza, i stosuje się do niej.
– Czy wszyscy tak nie postępujemy? – spytał Mason. – W każdym razie w większym lub
mniejszym stopniu?
– Ja nie – odparła Mae Farr ostro i dodała z uczuciem: – I nie chcę.
– Nie życzyła sobie pani, aby Anders odwiedził panią w mieście?
– Zgadza się. To miło z jego strony, że zaofiarował się pokryć czek, ale sama potrafię
prowadzić swoje życie. Jeśli w coś wpadnę, chcę wydostać się własnymi siłami. Jeśli nie
mogę, to wolę pozostać tam, gdzie wpadłam. Nie chcę, żeby Hal Anders pędził do miasta,
wyciągnąć mnie z rynsztoka, a potem wyczyścił mi ubranie z błota, uśmiechnął się do mnie
słodko i zapytał: Może zechcesz teraz, Mae, wyjść za mnie za mąż i żyć szczęśliwie do końca
swoich dni?
– Ciągle chce się z panią ożenić?
– Oczywiście. Kiedy wbije sobie coś do głowy, to trudno mu to wybić.
– A pani nie chce?
– Nie. Chyba jestem niewdzięczna. Wiem, że tkwię po uszy w kłopotach. Przypuszczam,
że pomoże mi finansowo i będzie moralnym wsparciem, w związku z tym powinnam być
wdzięczna i paść mu w ramiona, kiedy to wszystko się skończy. Dla pana prywatnej
informacji, panie Mason, powiem, że niczego takiego nie zamierzam zrobić.
– W porządku. Porozmawiajmy na temat tego, co stało się na jachcie.
– Już panu powiedziałam.
– Mówiła pani, że był w bieliźnie.
– To prawda.
– Kiedy znaleziono ciało, było kompletne odziane.
– Nic na to nie poradzę. Kiedy do niego strzelano, miał na sobie tylko bieliznę.
– Jak to wszystko się stało?
– Powiedział, że wieczorem wypływa w rejs, i zapytał, czy nie będę miała nic przeciwko
temu, jeśli pójdzie przebrać się w kombinezon. Wyjaśnił, że musi coś zrobić przy silnikach.
Wyszedł do afterpiku, aby się przebrać. Drzwi zostawił otwarte, o czym nie wiedziałam. Idąc
w kierunku maszynowni, mogłam widzieć wnętrze afterpiku. Może to go natchnęło myślą,
żeby popracować nade mną zamiast nad silnikiem.
– Głośno pani krzyczała?
– W ogóle nie pamiętam, że krzyczałam. To Hal mi powiedział. Chyba oszalał. Wydaje
mi się, że trochę klęłam, kopałam, drapałam i gryzłam. Jeśli krzyczałam, to na Penna, a nie
wołałam pomocy. Zawsze polegałam tylko na sobie.
– Była pani zdenerwowana, wpadła pani w histerię?
– Ja? – zdziwiła się.
– Tak.
– Dobry Boże, nie! Byłam wciśnięta w kąt i zaczynało mnie to męczyć. Nie wiem, ile
bym jeszcze wytrzymała. Ale, panie Mason, nie pierwszy raz zdarzyło mi się bronić przed
mężczyzną i pewnie nie ostatni.
– Czy pani nie wyzwala w mężczyznach pragnienia użycia siły?
– Nie sądzę – odparła. – Często mężczyźni uciekają się do taktyki jaskiniowców,
ponieważ wiele kobiet to lubi. Ja nie. Gdy tylko mężczyzna zaczyna mnie ustawiać, marzę o
tym, żeby walnąć go pierwszym przedmiotem, który wpadnie mi w ręce. Wydaje mi się, że
mam w związku z tym więcej kłopotów niż przeciętna dziewczyna, bo lubię być niezależna, a
mężczyźni tego nie lubią. Wiele kobiet mówi „nie” w taki sposób, że facetowi się to podoba.
Kiedy ja mówię „nie”, to znaczy „nie”. Nie zastanawiam się, czy mu się to podoba, czy nie.
– Kiedy ostatni raz widziała pani Franka Marleya?
– Tydzień temu, w niedzielę.
– Gdzie to było?
– Popłynęliśmy w rejs, w kilka osób.
– Razem z Wentworthem?
– Tak.
– „Pennwentem”?
– Nie. Jachtem Marleya, „Atiną”. Zrobiliśmy krótki wypad do Cataliny.
– Umie pani sterować?
– Tak. To ja sterowałam całą powrotną drogę. Szkoda, że nie lubię Marleya tak, jak lubię
jego łajbę. Jest cudowna.
– A co może pani powiedzieć na temat swoich kontaktów z Wentworthem?
– Spotkaliśmy się jakiś czas temu. Pracowałam u niego. Zauważyłam, że interesuje się
mną. Zaprosił mnie na rejs. Wie pan, jakie bywają rejsy. Powiedziałam mu, co myślę, nie
owijając w bawełnę. On na to, że nie ma nic przeciwko i pragnie tylko mojego towarzystwa.
Popłynęłam. Dobra. Penn chciał założyć biuro bukmacherskie. Było to niezgodne z prawem,
ale twierdził, że załatwił wszystko z policją. Chciał, żebym była w biurze, aby nadać mu klasę
i pilnować Marleya. Wiedział, że nie dam się omotać Marleyowi, a nie całkiem mu ufał.
Frank zajmował się głównie transakcjami pieniężnymi. Penn uważał, że byłoby dobrze mieć
kogoś, kto by go popilnował. Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy Frankowi przypadł do
gustu ten pomysł. Myślę, że gdyby przejrzeć jego rachunki, niejedno wyszłoby na jaw.
Powiedziałam o tym Pennowi.
– I co na to Penn?
– Niewiele. Powiedział, że nie mam racji, ale widziałam, że nie wychodziło mu to z
głowy.
– A jak pani wyjaśni to, że płacił za pani sukienki?
– Wpadam w furię, ile razy o tym pomyślę. Od początku do końca była to sprawa czysto
służbowa. Wentworth miał nie płacić, chyba że coś by się stało i nie mogłabym zacząć
pracować. Rachunki za moją odzież miały być płacone ratami z mojej pensji. Wszystko
zostało wyjaśnione w banku przy zakładaniu konta. Mówiłam panu, że w tym nie było nic
prywatnego.
– Ale w końcu pani nie płaciła za suknie?
– Oczywiście, że nie. Nie zaczęłam przecież pracować. Zmieniła się gwałtownie polityka
miasta. Ci, którzy sadzili, że rządzą miastem, zostali przeniesieni do innych okręgów. Penn
nie zrezygnował ze swojego pomysłu, ale postanowił trochę odczekać i nawiązać nowe
kontakty.
Przynajmniej tak było, kiedy przedstawił mi swoją propozycję. Ja wtedy byłam bez pracy.
Miałam nie otrzymywać regularnej pensji, dopóki nie otworzą biura. Miałam spędzać dużo
czasu z Pennem i spotykać jego znajomych. Penn miał co trzy tygodnie wysyłać mojej
siostrze czek i płacić za moje utrzymanie. Ja z kolei musiałam kupić wystarczająco dużo
ubrań, aby robić dobre wrażenie. Można powiedzieć, że oczekiwał ode mnie bycia hostessą
na rejsach.
Nie musiał mi nikt mówić, jak to wyglądało. Dobrze wiedziałam, że Penn ma nadzieję, że
stanę się od niego zależna i w końcu zostanę jego kochanką. Miałam w nosie, co on myśli.
Wiedziałam, o co mi chodzi. Niczego nie udawałam; z miejsca wyłożyłam kawę na ławę. Ale
jemu wydawało się, że zmienię zdanie.
– Co na to pani rodzina? – spytał Mason.
– Tu właśnie był pies pogrzebany. Nie miałam pracy i nie mogłam znaleźć niczego
ciekawego. Tutaj widziałam szansę na niezłe zarobki. Zdawałam sobie jednak sprawę, że jeśli
będzie nalot policji, mogę znaleźć się przed sądem. Liczyłam na to, że nic mi nie zrobią, ale
nie miałam pewności. Wiedziałam, że bardzo mamę bolałoby, gdyby wiedziała, w co jestem
zamieszana. Nie chciałam kłamać, więc przestałam pisać. Zdawałam sobie jednak sprawę, że
Sylwia potrzebuje wsparcia finansowego, więc zorganizowałam to tak, że Penn miał wysyłać
im trochę pieniędzy, dopóki nie będę otrzymywać regularnej pensji. Sądziłam, że wówczas
sama będę mogła posyłać im pieniądze. To cała historia.
– Dobra, jeśli prawdziwa.
Oczy Mae Farr pociemniały z gniewu.
– Niech się pani nie denerwuje – uspokoił ją Mason. – Interesuje mnie szczególnie, co
stało się po tym, kiedy się rozstaliśmy. Jest świadek, który zezna, że wypłynęła pani jachtem
Marleya.
– Ja???
– Tak.
– Kiedy?
– Niedługo po naszej wyprawie do klubu.
– To nieprawda.
– Świadek twierdzi, że tak było.
– Kłamie. Po co byłby mi potrzebny jacht Marleya?
– Zamiast jechać do hotelu, Hal Anders wrócił na „Pennwent” i wypłynął na morze,
kierując się ku Ensenadzie; pani mogła popłynąć jachtem Marleya, aby wziąć Andersa na
pokład. „Atina” jest co najmniej dwa razy tak szybka jak „Pennwent”.
– To absurd. Hal pojechał od razu do North Mesa, aby zasięgnąć rady swojego prawnika.
– Naturalnie, że pojechał do North Mesa. Nie jestem tylko pewien, czy od razu.
– No cóż, ja powiedziałam panu prawdę.
Mason wstał, wziął kapelusz, i rzekł:
– W porządku. Niech pani będzie.
– Co mam robić? – spytała.
– Niech pani wraca do swojego mieszkania i zachowuje się jakby nigdy nic. Na pewno
znajdą tam panią dziennikarze. Ludzie będą zadawali pytania. Fotografowie będą chcieli,
żeby pani pozowała do zdjęć. Niech się pani zgodzi na zdjęcia. Proszę pamiętać, że
dziennikarze tym zarabiają na życie. Muszą szukać ciekawego materiału, starać się o zdjęcia,
wywiady. Jeśli zdobędą coś interesującego, szef klepie ich po ramieniu. Jeśli nic nie
przyniosą, szef marszczy brwi. Zatem niech pani da im coś wartego zachodu. Niech pani
pozuje do zdjęć tak, jak poproszą, i tyle razy, ile będą chcieli, i cały czas mówi, że nie będzie
dyskutowała na temat sprawy.
– Rozumiem – odparła.
– Reporterom – rzekł Mason – może pani opowiedzieć wszystko o swoim romansie z
Halem Andersem.
– Nie było żadnego romansu.
– Właśnie to ma im pani powiedzieć. Niech im pani przedstawi to tak, jak przedstawiła to
pani mnie.
– Że jest słaby i zawsze polega na cudzych radach...
– Nie, nie to – przerwał adwokat. – Raczej że jest wyjątkowym chłopakiem, który nigdy
nie robi błędów, i że to panią zmęczyło. Chciała pani przyjechać do miasta i zacząć żyć
własnym życiem. Proszę im powiedzieć o propozycji Wentwortha, żeby pani pracowała u
niego, ale niech się pani nie wygada z tym, że miało to być biuro bukmacherskie. Proszę tylko
powiedzieć, że chciał otworzyć biuro w centrum, że nie mówił pani wiele o przyszłych
obowiązkach, z wyjątkiem tego, że miała pani zajmować się inwestycjami. Ani słowa na
temat tego, co się wczoraj wydarzyło. Wprawdzie pani chciałaby o wszystkim opowiedzieć,
ale adwokat pani zabronił.
– Innymi słowy mam dać im coś, z czego mogliby zrobić artykuł – podsumowała.
– Tak jest.
– Okay, zrobię tak.
– Jak się pani czuje? – spytał Mason. – Nie jest pani przygnębiona, nie ma rozstrojonych
nerwów?
– To część gry – odparła z uśmiechem. – Czasem jest się na górze i wszystko się układa.
Kiedy indziej jest się na dnie. Nie ma sensu tym się zamartwiać.
Pod wpływem impulsu wyciągnęła do Masona rękę i uśmiechnęła się.
– Dobranoc, panie Mason – rzekła.
Mason, trzymając jej dłoń, spoglądał przez chwilę w jej oczy.
– Czy próbowali panią zastraszyć, byli brutalni? – zapytał.
– Czy próbowali? – zaśmiała się. – Wszyscy wrzeszczeli na mnie, kazali odgrywać to, co
zdarzyło się na jachcie, a kiedy nie udało im się nic osiągnąć, oskarżyli mnie, że byłam
kochanką Penna, co ukrywałam przed Halem, bo chciałam zostać jego żoną i urządzić się na
całe życie. Chyba wszystkiego próbowali, panie Mason.
Mason wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Tak sądziłem. Okay, niech pani już idzie. Pamięta pani wszystko, co mówiłem?
– Pewnie – odparła.
Rzuciła mu jeszcze uśmiech od progu, a potem słychać było tylko stukanie obcasów,
kiedy szła do windy.
Mason włożył kapelusz, zajrzał do sekretariatu i powiedział:
– Wychodzę, Dello. Zamów sobie jakąś kolację i nie oddalaj się od telefonu.
Della sięgnęła po jego prawą dłoń i zaczęła ją gładzić.
– Będzie pan ostrożny, szefie?
Uśmiechając się do niej, pokręcił głową.
Della zaśmiała się.
– Mogłam darować sobie tę prośbę. Ale miej oczy otwarte i daj znać, jeśli będę mogła ci
jakoś pomóc.
– Dobrze, Dello, ale nie chcę, żeby wciągnęli cię w tę sprawę. Dali Mae Farr wezwanie
do stawienia się w sądzie. Mnie przypuszczalnie też wezwą.
– A mnie?
Mason skinął głową.
– Co im powiemy?
– Nie popełnimy krzywoprzysięstwa, ale nie będziemy ułatwiać im zadania. I będziemy
bronić interesów naszej klientki. Ogólnie rzec biorąc, będziemy twierdzić, że niemal
wszystko, o co zapytają, jest chronione tajemnicą zawodową i wielka ława przysięgłych nie
może w to wnikać. To ruszy lawinę wątpliwości w kwestiach technicznych. Nie martw się,
Dello, wybrniemy z tego.
– Pewnie chcesz, żebym trzymała buzię zamkniętą.
– Jak ostryga.
– W czasie przypływu?
– Co to za różnica? – spytał adwokat.
– Ostrygi zbiera się przy odpływie.
– Racja. Czyli jak ostryga w czasie przypływu.
Ledwie za Masonem zamknęły się drzwi, zadzwonił telefon. Della podniosła słuchawkę i
powiedziała:
– Słucham.
– Cześć, piękna – powitał ją Paul Drake. – Chcę mówić z szefem.
– Właśnie wyszedł. Myślę, że szykował się na jakąś akcję.
– Och! Czekałem z nadzieją, że zadzwoni do mnie po wyjściu Mae Farr. Prokurator
okręgowy ruszył całą parą. Gazety nie wymieniły żadnych nazwisk, ponieważ się boją, ale
wymieniło je biuro prokuratorskie. Twierdzą, że mogą udowodnić, że wczoraj w nocy Mason
pojechał poszukać tej broni, że mają zamiar wezwać go przed ławę przysięgłych i że w tym
czasie będzie pod obserwacją.
– Do licha! – wykrzyknęła Della. – Muszę złapać go, zanim dotrze do windy!
Rzuciła słuchawkę i pobiegła do windy. Kilkakrotnie nerwowo przycisnęła guzik, a kiedy
otworzyły się drzwi, wydyszała:
– Jak najszybciej na parter. Muszę tam natychmiast dotrzeć.
Windziarz uśmiechnął się, kiwnął głową i lekceważąc zdziwione spojrzenia pozostałych
pasażerów i prośby o zatrzymanie się na innych piętrach, zjechał na sam dół.
Della rozepchnęła ludzi, ruszyła biegiem w kierunku wyjścia na ulicę i zobaczyła
Masona, wsiadającego akurat do taksówki jakieś sto pięćdziesiąt metrów dalej. Zawołała, ale
nie mógł jej usłyszeć. Taksówka zjechała na ulicę. Dwóch mężczyzn w cywilu, siedzących w
aucie zaparkowanym przed hydrantem, również zjechało na ulicę i ustawiło się tuż za
taksówką.
Della rozejrzała się, ale nie było ani śladu innej taksówki. Samochody zmierzające w jej
stronę stanęły na czerwonym świetle, a taksówka z Masonem i samochód z dwoma
policjantami skręciły w prawo i zniknęły z widoku.
Della Street odwróciła się i wróciła powoli do biura.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Mason wysiadł z taksówki blok przed Balkan Apartments i ostrożnie się rozejrzał.
Policjanci w cywilu, którzy go śledzili, przejechali, nie patrząc w jego kierunku. Prawnik
podszedł do wejścia i poszukał na domofonie nazwiska Hazel Tooms.
Gdy przyciskał guzik koło jej nazwiska, do drzwi podszedł mężczyzna i sięgnął do
kieszeni po klucz.
Usłyszeli brzęczyk zwalniający zamek, mężczyzna pchnął drzwi i wszedł na klatkę.
Mason wszedł za nim, wyminął go, wsiadł do windy i wjechał na piąte piętro. Numer 521 był
przy końcu korytarza. Adwokat delikatnie zastukał.
Młoda kobieta, która otworzyła drzwi, była wzrostu powyżej przeciętnego i nosiła się
bardzo prosto. Miała na sobie spodnium. Była brunetką z niebieskimi oczami, na włosach
miała zrobione pasemka. Zmierzyła Masona ostrożnym spojrzeniem, nie była jednak
zdenerwowana ani wystraszona. Sprawiała wrażenie osoby, która w razie konieczności potrafi
zadbać o siebie.
– Nie znam pana – rzekła.
– Pragnę to od razu naprawić – odparł Mason, zdejmując z głowy kapelusz i kłaniając się.
Przyjrzała mu się od stóp do głów, po czym rzekła:
– Proszę.
Gdy Mason wszedł do mieszkania, dziewczyna zamknęła drzwi, wskazała mu fotel, ale
sama nie usiadła, tylko stała tyłem do drzwi, z ręką na gałce.
– W porządku – rzekła. – O co chodzi?
– Nazywam się Mason. Czy to coś pani mówi?
– Nie. Jeśli to ma być podryw, możesz sobie darować. Nie umawiam się z obcymi.
– Prowadzę dochodzenie – wyjaśnił adwokat.
– Aha.
– Mam powód wierzyć, że ma pani pewne informacje, które mnie interesują.
– Na jaki temat?
– „Pennwenta”.
– A o co chodzi?
– Kiedy pani widziała ostatnio ten jacht i kiedy widziała pani ostatnio „Atinę” Franka
Marleya?
– Detektyw?
– Niezupełnie.
– Zatem dlaczego to pana interesuje?
– Reprezentuję kogoś, kto pragnie się tego dowiedzieć.
– A co ja będę z tego miała?
– Nic.
Odeszła od drzwi i usiadła naprzeciw Masona. Założyła nogę na nogę, obejmując kolano
splecionymi dłońmi.
– Przepraszam za ostrożność – rzekła – ale tyle się słyszy o mężczyznach, którzy
wchodzą do mieszkania, a potem dają kobiecie po głowie albo ją duszą. Wolałam nie
ryzykować.
– Czy wyglądam na jednego z takich zbirów?
– Nie wiem, jak oni wyglądają.
Mason roześmiał się.
– Dobrze. Wróćmy do mojego pytania – powiedział.
– Na temat jachtu?
– Tak.
– Co chce pan wiedzieć?
– Kiedy ostatnio widziała pani jacht Marleya?
– Doprawdy, panie Mason – odparła z uśmiechem – wolałabym wrócić do mojego
pytania.
– Czyli?
– Co będę z tego miała.
– To, co pani powiedziałem za pierwszym razem. Nic.
– Dlaczego więc miałabym na nie odpowiedzieć?
– Spójrzmy na to inaczej – zaproponował adwokat z błyskiem w oku. – Dlaczego nie
miałaby pani odpowiedzieć?
– Bliższa koszula ciału, niż suknia.
– W porządku – odparł. – Wyłożę karty na stół.
– Najpierw proszę o asy.
– Jestem prawnikiem. Reprezentuję panią Mae Farr w związku z...
– Ach, to pan jest Perry Mason!
Skinął głowa.
– Dlaczego pan nie powiedział tego od razu?
– Uważałem, że nic mi to nie pomoże w sprawie, w której przyszedłem.
Dziewczyna przechyliła głowę na bok i przyglądała mu się ze zmarszczonymi brwiami.
– To pan jest Perry Mason – powtórzyła.
Mason nic nie odpowiedział.
– Myśli pan, że mam jakąś interesującą pana informację. Czy ta informacja nie wpakuje
mnie w kłopoty?
– Nie wiem.
– Proszę posłuchać – rzekła. – Nie chcę być świadkiem w sądzie.
– Teraz nie jest pani w sądzie.
– Może pan sprawić, że będę.
– Ale nie muszę.
– Przyrzeknie pan, że mnie pan nie wezwie?
– Nie.
Przez chwilę dziewczyna pieściła swoje kolano czubkami palców, patrząc przed siebie
niewidzącym wzrokiem i rozważając sytuację. W końcu spojrzała prawnikowi w twarz i
rzekła:
– W porządku, zaryzykuję. Lubię ryzyko.
Mason rozsiadł się wygodnie w fotelu i przestał patrzeć na Hazel Tooms, aby nie czuła
się skrępowana.
– Nie chcę stawać jako świadek przed sadem – wyjaśniła – ponieważ boję się, że sprytny
prawnik mógłby mnie łatwo ośmieszyć. Od zawsze uwielbiam sporty: tenis, jazdę konną,
narciarstwo, a szczególnie żeglarstwo. Nie dostaje się zaproszeń na jachty, jeśli przebywa się
w towarzystwie biednych, ale cnotliwych młodych mężczyzn. A ja mam kota na punkcie
jachtów. Ile razy szykował się rejs do Cataliny, umawiałam się z tyloma żeglarzami, z iloma
tylko zdołałam. Jeśli chcieli ode mnie numer telefonu, to go podawałam. Nic więcej ode mnie
nie dostają: numer telefonu, towarzystwo i dobra zabawę.
Żeglarze chętnie biorą w rejs dziewczyny, które są dobrymi kompanami, potrafią
obchodzić się z jachtem, są gotowe pomóc w pracach i potrafią zabawić towarzystwo.
Cały swój czas poświęcam na wymyślanie zabawnych powiedzeń, gier, i sposobów picia
tak, żeby nie upić się za bardzo. Nie wiem, czy pan wie, że dobrym sposobem jest zjeść dużo
masła, zanim zacznie się pić. Przypuszczam, że gdybym poświęciła tyle wysiłku umysłowego
jakiejś działalności handlowej, to zarobiłabym grubą forsę.
– Znam lepszy sposób na picie – zauważył Mason.
– Naprawdę?
– Tak.
– Niech mi pan zdradzi! Do tej pory masło to najlepsze, z czym się spotkałam.
– Moja metoda jest prostsza. Nie pić za dużo, kiedy już zaczyna się pić.
– Och. Myślałam, że pan naprawdę zna jakąś metodę – zauważyła z rozczarowaniem w
głosie.
– Przepraszam, że pani przerwałem.
– Rzecz sprowadza się do tego: Penn kochał się we mnie i chciał się ze mną przespać. To
był taki facet, który, jeśli mówi mu się „nie”, zaczyna się z dziewczyną mocować i walka trwa
tak długo, aż on straci panowanie nad sobą. Osobiście nie lubię brutali. Na szczęście potrafię
dobrze ocenić odległość i wybrać czas. Nie darmo byłam zwycięzcą w zawodach tenisowych.
Ale wracam do tematu. Któregoś dnia, kiedy zaczęło być gorąco, ostrzegłam go, żeby uważał,
ale on był już w takim stanie, że na nic nie zważał. Więc zdjęłam pantofel, podgięłam nogę,
wybrałam odpowiedni moment i kopnęłam go piętą w brodę.
– I co?
– Myślałam, że go zabiłam. Cuciłam go wodą, masowałam klatkę piersiową, wlewałam
brandy łyżeczka do ust. Zanim odzyskał przytomność, minęła chyba godzina, a potem jeszcze
przez pół godziny był oszołomiony.
– I jak się to skończyło? – zainteresował się Mason. – Była druga runda czy rzucił ręcznik
na ring?
– Rzucił ręcznik i to był początek naszej przyjaźni. Bardzo go polubiłam, a on mnie
szanował. To była jedna z tych rzadkich przyjaźni między kobieta a mężczyzną, byliśmy
świetnymi kumplami. Kiedy dowiedział się, że lubię jachty, zapraszał mnie często na rejsy.
Czasami, jeśli nie miał ochoty na niczyje towarzystwo, płynął sam. Nie przepadał za
żeglarstwem dla samego sportu, ale lubił okoliczności towarzyszące: rejsy, przyjęcia i tak
dalej. Właśnie dlatego miał tyle gadżetów na „Pennwencie”.
W to, co teraz powiem, na pewno pan nie uwierzy. Ale tak się składa, że jest to prawdą.
Kiedy Wentworth miał chandrę, płynął w rejs. Prowadzenie jachtu zostawiał prawie
całkowicie w moich rękach. Ja też gotowałam. Czasem w ciągu całego rejsu się nie odzywał,
chyba żeby mi powiedzieć, co chce na obiad i dokąd mamy płynąć albo rzucił uwagę na temat
prowadzenia jachtu. Bardzo mi to odpowiadało. Uwielbiam płynąć po oceanie, trzymając w
rękach ster. To mnie podnieca, daje poczucie siły. Wiem, że ocean jest okrutny i bezlitosny,
wiem, że pomyłka kosztuje życie. Lubię igrać z niebezpieczeństwem.
Hazel Tooms zawahała się, spojrzała na Masona, jakby czekając na jakąś uwagę, której
nie uczynił.
– Naturalnie, znam Franka Marleya – ciągnęła po chwili. – Jest inny niż Penn. Frank
nigdy mnie nie podrywał. Jeśli kiedykolwiek spróbuje, będzie miał w rękawie same asy. On
wyczekuje na właściwy moment, obserwuje, kombinuje i na podstawie tego, co mówi, nigdy
nie można odgadnąć, co myśli.
Penn był porządnym facetem. Wprawdzie dziewczyna nigdy nie mogła mu zaufać;
próbował pięknych słówek, potem masażu, a jak to nie działało, zaczynał być brutalny. Ale
przynajmniej wiadomo było, co jest grane, nie był hipokrytą. Każda dziewczyna, która
umawiała się z Wentworthem, wiedziała, że jest... że lubi się przyklejać. Lecz kiedy wygrało
się z nim pierwszą rundę, zostawał dobrym przyjacielem. Miał dużo fajnych cech. Był cwany
i sprawiedliwy. Miał poczucie humoru i, kiedy nie opanowywały go czarne myśli, był
świetnym kompanem. Kiedy miał chandrę, wolał, żeby wszyscy zostawiali go w spokoju, i on
też się nie czepiał.
Frank Marley jest jego całkowitym przeciwieństwem. Wiele razy wypływałam z nim
jachtem. Nieraz sterowałam. On cały czas siedział koło mnie, paląc papierosy i obserwując
mnie spod zmrużonych powiek poprzez chmurę dymu. Zawsze zachowywał się jak
dżentelmen... i zawsze na coś czekał.
Dziewczyna urwała, spojrzała na Masona, i rzekła:
– No, niech pan na mnie patrzy. Mnie to nie przeszkadza.
– Wolę nie – odparł adwokat. – Teraz słucham. Słucham uszami, a nie oczami. Nie
potrafię koncentrować się na dwóch rzeczach naraz. Teraz słucham pani głosu.
– Nie uważa pan, że o kobiecie można więcej powiedzieć, patrząc na nią, niż słuchając
tego, co mówi?
– Nie zawsze. Prawnik uczy się słuchać. Świadkowie często odgrywają w domu wiele
razy to, co mają powiedzieć – przynajmniej do tego stopnia, że gesty stają się mniej lub
więcej mechaniczne. Ale robią to w ciszy. Uważam, że ludzie powinni mówić do siebie na
głos. Dzięki temu dowiedzieliby się wiele na temat głosu.
Zaśmiała się i rzekła:
– Jak pan tak siedzi z odwróconą głową, zapamiętując każde moje słowo, sprawia pan, że
czuję się strasznie naga.
– Nie miałem takiego zamiaru. Ma pani spostrzegawczy umysł.
– Tak pan myśli?
– Owszem.
– Dziękuję.
– Ale mówiła pani o jachcie Marleya.
– Raczej o jachtach i mężczyznach – sprostowała. – Późnym popołudniem Wentworth
zadzwonił do mnie i powiedział, że chciałby się ze mną widzieć. Pojechałam do niego i
weszłam na pokład. Penn mówił, że musi być następnego dnia w San Diego, bo ma spotkanie
z żoną. Powiedział, że postanowił przedstawić jej ultimatum: albo da mu rozwód na
rozsądnych warunkach, albo pozwie Sida Eversela, zarzucając mu wyłączną winę za rozpad
małżeństwa. Zasugerował, żebym popłynęła z nim do Ensenady, skąd pojechałby do San
Diego na spotkanie z żoną. Naturalnie, miałam pozostać na jachcie. Nie chciał, żeby żona się
dowiedziała, że z nim jestem.
Bardzo mi to odpowiadało. Chciałam tylko pojechać po ubranie i prowiant. Dał mi
pieniądze i powiedział, żebym jedzenie kupiła w nocnym sklepie. Mieliśmy wypłynąć zaraz
po moim powrocie.
Kiedy wróciłam, „Pennwenta” nie było. Pomyślałam, że może Penn pojechał na krótko i
zaraz wróci. Nigdy nie wystawił mnie rufą do wiatru. Wiedziałam, że chce, żebym to ja
sterowała, więc czekałam. Przyszło mi do głowy, żeby zobaczyć, czy jest ktoś na jachcie
Franka Marleya, ale jego łajby też nie było.
Normalnie nie czekałabym tyle czasu, ale bardzo chciałam popłynąć do Ensenady, a poza
tym wiedziałam, że musiało się coś stać, bo w innym wypadku Penn zostawiłby mi
wiadomość.
Koło klubu jest miejsce z mnóstwem skrzynek na listy, w których zostawia się
wiadomości właścicielom jachtów. Zajrzałam do skrzynki Penna, ale była pusta. Wróciłam
więc do samochodu i czekałam znowu.
– Chwileczkę – powiedział Mason – która była godzina?
– Nie wiem. Pamiętam, że zaczęło padać, kiedy robiłam zakupy. Czy to ma znaczenie?
Mason skinął głową.
– Kiedy dojechałam do klubu, nie padało chyba przez pół godziny do trzech kwadransów.
Znad gór ciągnęły deszczowe chmury. Zdrzemnęłam się. Całe popołudnie grałam w tenisa –
zorganizowano zawody dla amatorów. Zdobyłam drugie miejsce i medal w zawodach dla
kobiet, a dziewczyna, która mnie pobiła, uciekała się do wszystkich możliwych trików. Boże,
jak bardzo chciałam ją zwyciężyć.
Chyba sama miałam chandrę. W każdym razie myśl o rejsie do Ensenady wpłynęła na
mnie kojąco. Czekałam więc i drzemałam. Wtem dostrzegłam wpływający jacht.
Pomyślałam, że to „Pennwent”. Otworzyłam drzwi i zaczęłam wysiadać z samochodu. Ale to
była „Atina” Franka Marleya. Wpadłam na myśl, że Frank może wiedzieć, gdzie jest Penn,
ale nie byłam pewna, czy jest sam. Widzi pan, etykieta żeglarska różni się trochę od tego, do
czego jesteśmy przyzwyczajeni. Trzeba poczekać, żeby się upewnić, czy facet jest sam albo
daje się mu szansę rozegrania sprawy po swojemu.
Poczekałam chwilę i na pokładzie pokazała się kobieta. Biegła z linami do brzegu. Ze
sposobu, w jaki cumowała, zgadłam, że nikogo nie ma na pokładzie. Może pan być pewien,
że dobrze się jej przyjrzałam.
– Zazdrość?
– Może. Przyszło mi do głowy, że zakochany Frank pozwala dziewczynie samej pływać
na jachcie. To była myśl godna uwagi.
– Poznała pani tę dziewczynę?
– Wtedy nie. Potem dowiedziałam się, że nazywa się Mae Farr.
– Skąd pani wie?
– Widziałam jej zdjęcia.
– Kto je pani pokazał?
– Na ten temat nie będę teraz rozmawiać. Nie mam zezwolenia tej osoby na wspominanie
o tej sprawie.
– Czy to był Frank Marley?
– Nie będę o tym rozmawiać – powtórzyła.
– Co było dalej?
– Czekałam jeszcze pół godziny, a potem zrezygnowałam. Pomyślałam, że stało się coś
ważnego i Penn musiał natychmiast odpłynąć, tak że nie miał nawet czasu mnie powiadomić.
Wróciłam do domu, zrobiłam sobie gorącą kąpiel i poszłam spać.
– Skwapliwie przyjęła pani propozycję rejsu do Ensenady?
– Tak.
– Miała pani jechać sama z Wentworthem?
– Tak powiedziałam.
– To robi złe wrażenie – zauważył Mason.
– No i co z tego? – spytała z nutą wyzwania w głosie.
– Właśnie do tego zmierzam. Nie dba pani o pozory.
– Nie dałabym za nie złamanego grosza.
– Ma pani samochód?
– Tak.
– I jest pani w stanie rzucić wszystko i w każdej chwili udać się w rejs?
– O co panu chodzi?
Mason uśmiechnął się i rzekł:
– To pewnie mój nawyk przesłuchiwania świadków. Chciałem dowiedzieć się, z czego się
pani utrzymuje.
– Podejrzewam, że takimi pytaniami prawnik mógłby uprzedzić do mnie sędziów
przysięgłych, prawda?
Mason skinął głową.
– No cóż – zawahała się.
– No, niechże pani powie.
– Czy świadka w sądzie można o to spytać?
– Można to zrobić w taki sposób, jak ja to robiłem.
– Rozumiem. Czyli można by mnie było zmusić, żebym wszystko przedstawiła przed
sadem przysięgłych, prawda?
– To zależy od pani.
– Nie chcę być świadkiem – rzekła.
– Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– To nie pana sprawa – powiedziała ze złością. A po chwili, z błyskiem w oku, dodała: –
Pytanie niewłaściwe, nieważne i bez związku ze sprawą, panie Perry Mason.
Adwokat ukłonił się.
– Uwzględnia się sprzeciw, panno Tooms.
Zaśmiała się.
– Moglibyśmy być przyjaciółmi. Proszę posłuchać, powiedział pan, że mam
spostrzegawczy umysł. Musiałam go sobie wyrobić. Uwielbiam grać w tenisa. Lubię zresztą
wszystkie sporty. Kobieta nie może pracować w biurze i mieć dużo czasu na rozrywki tego
rodzaju.
– To jasne – zgodził się Mason.
– Może mam rozwiedzionego męża, który mnie utrzymuje?
– A ma pani?
– Wydawało mi się, że sprzeciw został uwzględniony.
– Prawda.
– Czyli nie muszę odpowiadać na pytanie.
Pokręcił głowa.
– Mae Farr jest w nie najlepszej sytuacji, prawda? – zauważyła.
– Powiedziałbym, że Hal Anders jest w gorszej.
– Widzi pan, mogli działać razem. On mógł zabić Wentwortha w przystani, następnie
wypłynąć i skierować się ku Ensenadzie. Ona mogła płynąć za nim drugim jachtem, wziąć go
na pokład, wysadzić gdzieś na brzeg i odstawić łajbę Marleya na miejsce.
– Skąd ten pomysł? – spytał Mason.
Roześmiała się i odparła:
– Czytałam to, co pisali w gazetach i przemyślałam sprawę. Naturalnie, jak tylko wpadła
mi w ręce gazeta, doceniłam znaczenie tego, co widziałam.
– Mówiła pani o tym komuś?
Pokręciła głowa.
– Dlaczego nie poszła pani na policję?
– Na policję? – zdziwiła się i wzruszyła ramionami.
– No, a dlaczego nie?
– Z kilku powodów.
– Na przykład?
– Nie chcę być świadkiem w sądzie.
– I dlatego postanowiła pani nikomu o niczym nie mówić?
Schwyciła kant spodni między kciuk i palec wskazujący i przesunęła dłoń aż do końca
nogawki, a potem przyjrzała się, jakby sprawdzając, czy jest zupełnie prosty.
– Nie odpowie pani na moje pytanie?
– Niech pan słucha – powiedziała nagle. – Dawno temu odkryłam, że można mieć to,
czego się zapragnie, jeśli tylko pragnie się tego wystarczająco mocno.
– Słyszałem już o tym od innych – zauważył Mason.
– Żyłam zgodnie z tą zasadą. Dostaję, co chcę, ale nie jest to szczególnie łatwe. Zużywa
się na to całą energię.
– Zatem?
– Zatem nauczyłam się być egoistyczna i wyrachowana – odparła prowokująco.
– Większość ludzi sukcesu jest egoistyczna. To samo dotyczy ludzi o silnej osobowości.
Czasami spotyka się wyjątek, który potwierdza regułę. Tak to już jest. Nie ma za co
przepraszać.
– Nie przepraszam.
– Czyli to było tylko tytułem wstępu do innej sprawy.
– Tak.
– Czekam na konkrety.
– W porządku. Jeśli pójdę na policję, moje nazwisko ukaże się w gazetach. Będę musiała
stanąć przed sądem. Ukażą się moje zdjęcia. Sądzę, że nadawałabym się na temat dla
fotoreporterów i dziennikarzy, a planowany rejs do Ensenady zostałby wyolbrzymiony i
przedstawiony w sposób wykoślawiony.
– Wydawało mi się, że pani nie dba o pozory.
– Ale dbam o reputację.
– Zatem?
– Zatem, panie Mason, jeśli będę zeznawać przed sądem, zaszkodzę pańskiej klientce.
Pańska klientka powinna pragnąć, abym nie stanęła przed sądem. Tak samo ten Anders. I pan.
Ja też nie chcę zeznawać przed sądem.
Chciałabym popłynąć w rejs. Znam kogoś, kto ma jacht. Darujmy sobie nazwiska. Ten
ktoś i ja moglibyśmy wybrać się na morza południowe. Mielibyśmy pecha. Zepsułby się
silnik. Zniosłoby nas z kursu, musielibyśmy lądować na jakiejś małej wysepce w tropikach,
skończyłoby się nam paliwo, musielibyśmy naprawiać maszt i cerować żagle i upłynęłyby
miesiące, zanim byśmy wrócili.
– Trochę niebezpieczny sposób uniknięcia rozprawy, nie sądzi pani?
– Nie. Dla mnie to byłaby frajda.
– A co panią powstrzymuje? – spytał Mason.
– Rozumiem, co pan myśli – powiedziała nagle. – Panu się wydaje, że to Frank Marley.
Nie. Frank musi tu zostać. Osoba, o której myślę, ma jacht żaglowy z silnikiem
pomocniczym. Łajba Marleya nie nadaje się na ocean. Byłoby głupotą próbować nią
wypłynąć.
– Sformułujmy to w ten sposób: co trzyma tamtą osobę?
– Pieniądze.
– Pieniądze?
– Tak. A raczej ich brak.
– Rozumiem.
– Panie Mason – powiedziała skwapliwie – na to nie potrzeba dużo pieniędzy. Jeśli
sumienie nie pozwala panu na przyjęcie mojej propozycji, to przecież nie płaciłby mi pan za
niestawienie się w sądzie, tylko sfinansował wycieczkę, o jakiej zawsze marzyłam. Tysiąc
dolarów wystarczyłoby na pokrycie wszystkich kosztów.
Mason pokręcił głową.
– Siedemset pięćdziesiąt? – spytała.
Mason znowu pokręcił głową.
– Panie Mason, zrobię to za pięćset. Nie będzie to łatwe, bo wycieczka ma być długa, a
osoba, którą wspominałam, ma pewne zobowiązania, ale moglibyśmy zmieścić się w
pięciuset dolarach.
– Nie chodzi o cenę – odparł Mason.
– A o co?
– Słowo na dziewięć liter. Nie jestem pewien, czy pani by to zrozumiała.
– Och, panie Mason, nie rozumie pan, ile to dla mnie znaczy.
Mason jeszcze raz pokręcił głową, podniósł się z fotela i, z rękami w kieszeniach spodni,
stał przez chwilę zagubiony w myślach. Potem zaczął przechadzać się po pokoju. Nie
bezcelowo, jak robi to osoba zamyślona, ale powoli, przyglądając się listwie wykończeniowej
przy podłodze.
– O co chodzi? – spytała, patrząc na niego z lękiem w oczach.
– Nic. Myślę – odparł.
– Ogląda pan podłogę.
– Naprawdę?
– Tak.
Mason nie przerywał wędrówki.
Hazel Tooms stanęła przy nim.
– O co panu chodzi? – spytała ponownie. Ponieważ nie odpowiedział, położyła dłoń na
jego ramieniu. – Panie Mason, pana by to nic nie kosztowało. Harold Anders jest bogaty. Ma
mnóstwo pieniędzy i ziemi. Ja jestem biedna. To, o co proszę, to głupstwo w porównaniu z
tym, co by musiał zapłacić panu za obronę.
– Nie jestem jego adwokatem – odparł Mason.
Hazel Tooms nagle zamyśliła się. Mason skończył oglądać listwę.
– Kto jest adwokatem pana Andersa? – spytała.
– Nie wiem. Ma kogoś z północy, z okolic North Mesa.
– To prawnik z North Mesa?
– Może mieszka na wsi.
– Nie wie pan, jak się nazywa?
– Nie.
– Panie Mason, zrobi mi pan przysługę? – poprosiła. – Jak dowie się pan, kto go broni,
mógłby pan od razu zadzwonić i powiadomić mnie? Nic to pana nie kosztuje... a mogłoby
mieć taki sam skutek.
– Może pani równie dobrze dowiedzieć się z gazet.
– W porządku, tak zrobię. Panie Mason, wyłożyłam karty na stół, ponieważ miałam dla
pana propozycję. Nie wykorzysta pan tego przeciwko mnie, prawda?
– Nie rozumiem pani.
– Chodzi o ten rejs do Ensenady i o to, co panu powiedziałam na temat tego, jak... co
robię, żeby dostawać propozycje rejsów.
– Kiedy wykłada pani karty na stół, nie może się pani spodziewać, że druga osoba nie
domyśli się, co chce pani zagrać.
– Ale pan mi tego nie zrobi, prawda?
– Nie wiem – odparł Mason. – Wszystko zależy od tego, co pani mi zrobiła.
– Złożyłam uczciwą propozycję.
– Miejmy taką nadzieję. W każdym razie nie zapłacę nawet pięciu centów za to, żeby
zataić fakty.
– Nie powie pan policji, co widziałam?
– Niech się pani nie martwi. Nie działam na niekorzyść prokuratora okręgowego. – Wziął
kapelusz i podszedł do drzwi. – Do widzenia, panno Tooms.
– Och, panie Mason, miałam nadzieję, że okaże pan zdrowy rozsądek.
– I co zrobię?
– Pan wie.
– Różne rzeczy ludzie uważają za rozsądne. Wszystko zależy od punktu widzenia.
Dobranoc.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Niech pan nie zapomni, panie Mason.
– Nie zapomnę.
Szedł już ku windzie, kiedy usłyszał jej głos:
– Proszę nie zapomnieć, że mam spostrzegawczy umysł.
I cicho, ale zdecydowanie zamknęła drzwi.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Dwa bloki od mieszkania Hazel Tooms Mason znalazł mały hotelik. Z budki zadzwonił
do Paula Drake’a.
– Cześć, Paul – rzekł. – Co nowego?
– Mnóstwo! – zawołał podekscytowany Drake. – Śledzili cię, kiedy wyszedłeś z biura.
Della próbowała cię złapać, ale spóźniła się. Dwóch w cywilu jechało za taksówka. Dokąd
jechałeś? W jakieś ważne miejsce?
– Podejrzewałem to – rzekł Mason. – Chciałem przepytać świadka, kobietę. A ona kilka
razy mi proponowała, że wyjedzie i się ukryje, jeśli moi klienci dadzą jej na to pieniądze.
– I co?
– Za trzecim razem zabrzmiało mi to podejrzanie. Obszedłem mieszkanie, żeby się
przekonać, czy jest na podsłuchu.
– Znalazłeś coś?
– Nie. Byli zbyt sprytni. Podsłuch trudno wykryć, ale zazwyczaj, jeśli jest montowany na
chybcika, na listwie przy podłodze zostają ślady pyłu tynkowego.
– Myślisz, że to był fałszywy świadek?
– Nie – odparł Mason powoli. – Chyba nie była podstawiona. Ale możliwe, że próbuje w
ten sposób rozliczyć się z policją za jakieś swoje sprawki. Rozumiesz, gdyby złapali mnie na
tym, że próbuję ukryć świadka, pomagając mu wyjechać z kraju, pozwolili by jej uciec, po
czym przyprowadziliby ją z fanfarami, a fakt, że próbowałem ją usunąć, pogrążyłby mnie i
moich klientów. Jej świadectwo automatycznie stałoby się najważniejsze.
– Dałeś się nabrać?
– Ależ skąd!
– Mam tutaj te zdjęcia.
– A masz gdzieś zapasowy pistolet, Paul?
– Mam. Po co ci on?
– Taki, który nie jest wiele wart?
– Mam parę tanich rewolwerów, które mój pracownik zabrał ambitnym chłopcom,
pragnącym pobawić się zabawkami dla dorosłych. Czemu pytasz?
– Jak daleko potrafiłbyś nim rzucić? – spytał Mason.
– Nie wiem. Może trzydzieści metrów.
– Próbowałeś kiedyś to zrobić?
– Nie. Po co?
– Zabierz Dellę Street i spotkajcie się ze mną w tej restauracji, w której czasami jadam
lunch. Della ją zna. Zjadłeś coś?
– Tak, wrzuciłem coś na ruszt.
– Ja złapię taksówkę, coś zjem i mogę jechać. Myślę, że Della jest po obiedzie?
– Wątpię. Stawała na głowie, żeby cię jakoś powiadomić o tym, że jesteś śledzony. Gdzie
są teraz ci ludzie, Perry? Zgubiłeś ich?
– Nie wiem. Pewnie nie. Rozglądałem się, ale nikogo nie widziałem. Kiedy dzwoniłem
do dziewczyny, do budynku wszedł jakiś facet. Mógł być jednym z nich.
– Czy to narobi ci poważnych kłopotów, Perry? – spytał Paul Drake.
– Skąd mam wiedzieć? Nie mam czasu, żeby zastanawiać się, co oni mają zamiar zrobić.
Muszę działać szybko.
– Mam wiadomości na temat Eversela – rzekł Drake.
– Co?
– Dwa razy wylatywał samolotem. Raz przed deszczem. I raz po.
– Jesteś pewien?
– Tak. Jeden z moich ludzi skłonił głównego ogrodnika, żeby go zatrudnił jako
pomocnika. Dostał pracę na stałe. Jest na miejscu, więc może zdobyć wszystko, co zechcemy.
– Możesz do niego zadzwonić? – spytał Mason.
– Nie. To on dzwoni do mnie po instrukcje.
– Okay. Mam parę pomysłów. Zbieraj swoje rzeczy, weź Dellę i spotykamy się w
restauracji. Do zobaczenia.
Mason stanął w drzwiach hotelu. Nie zauważył nikogo, kto by się nadmiernie nim
interesował.
Zawołał taksówkę i pojechał do restauracji, gdzie zamówił kanapkę, kawę i kawałek
ciasta. Zanim pojawił się Paul Drake, adwokat zdążył się posilić.
– Della jest z tobą? – spytał Paula.
– Tak, siedzi w samochodzie.
– Jadła już?
– Mówi, że zjadła kanapkę i nie jest głodna.
– Masz ten rewolwer?
– Tak.
– Kupmy dwie latarki na pięć baterii. Chcę przekonać się, jak daleko poleci rewolwer.
– Gdzie masz zamiar przeprowadzić ten eksperyment?
– Tam, gdzie rzucał Anders.
Drake z przerażeniem spojrzał na Masona.
– To... może być niebezpieczne.
– Dlaczego?
– Nie będzie to dobrze wyglądało w sądzie.
– Listy miłosne też nie wyglądają dobrze w sądzie, ale ludzie ciągle je piszą – odparł
Mason.
– Jak chcesz, to twoja sprawa. Śledzono cię tutaj, Perry?
– Chyba nie, ale nie mam pewności.
Po drodze do samochodu Drake rzekł:
– Ten mój człowiek, który pracuje u Eversela, miał szczęście. Ogrodnik jest Szkotem.
Zajmuje uprzywilejowaną pozycję, ma własny domek i nie jest uważany za kogoś ze służby.
– A gdzie mieszka twój pracownik?
– W pokoju w suterenie.
– Czegoś się dowiedział?
– Mnóstwo. Ogrodnik nie pojechał zresztą do miasta, choć też miał jechać. Jest tak
rozmowny jak kawałek granitu, chyba że trafi na kogoś pochodzącego z pewnego rejonu
Szkocji.
Stanęli przy krawężniku. Mason zobaczył Dellę Street w samochodzie Drake’a,
uśmiechnął się i rzekł:
– Cześć, Dello.
– Och, jak się o ciebie martwiłam! Bałam się, że wpadniesz w pułapkę.
– Mogło się tak zdarzyć – powiedział Mason. – Czego dowiedział się twój człowiek,
Paul?
Drake usadowił się za kierownicą, Mason usiadł koło niego, a Della usadowiła się
wygodnie na tylnym siedzeniu.
– Dokąd jedziemy? – spytał Drake.
– Tam, gdzie Anders rzucił broń – odparł Mason. – Spróbuj przekonać się, czy ktoś nas
śledzi.
– Okay. Mam robić to tak, żeby się zorientowali, że wiemy?
Mason chwilę się zastanowił, a potem pokręcił głową.
– Nie, zrób to bez zwracania uwagi. Udawaj, że szukamy adresu. To da nam szansę
poskręcać w prawo i lewo.
– W porządku, ale podejrzewam, że jeśli jeszcze jeżdżą za nami, to szybko się odczepią.
Mądry detektyw daje spokój, jeśli człowiek, którego śledzi, zaczyna iść zygzakiem, bez
względu na pretekst. Chyba że mu się powie, że nie ma znaczenia, czy facet, którego śledzi,
zauważy go, czy nie.
– Rób co chcesz, byle wyglądało niewinnie – polecił prawnik. – Co z tym ogrodnikiem u
Eversela?
Włączając się w ruch, Drake odpowiedział:
– Ogrodnik odtajał. Podobno, kiedy służba wyjechała, Eversel przyjechał samochodem.
Po jakimś czasie wziął samolot, poleciał gdzieś i wrócił. Gdy wrócił, była z nim kobieta. Mój
pracownik uważa, że ogrodnik wie, co to za kobieta, ale nie powie. To, czego się dowiedział,
wydobył z ogrodnika okrężną drogą.
– Rozumiem. Mów, co masz, a resztę uzupełnimy później.
– Eversel poszedł z kobietą do domu i od razu udał się do pokoju, który pełni funkcje
ciemni fotograficznej. Podobno jest maniakiem fotografii.
– Pani Wentworth poszła razem z nim?
– Kobieta, nie wiem, czy pani Wentworth.
– Co dalej?
– Zaczęło padać. Eversel poszedł do samolotu i zaczął rozgrzewać silnik. Po kwadransie
odlecieli. Nie było go prawie całą noc, wrócił nad ranem. Sam.
– Pani Wentworth była podobno w San Diego – rzekł Mason.
– Mhm. Samolotem mogła bez problemu zdążyć tam i z powrotem. Moi korespondenci w
San Diego sprawdzają, czy nie widziano tam tego samolotu.
– Gdzie był jacht Eversela?
– Podobno zacumowany w przystani.
– Jaką rozwija prędkość?
– Przy prędkości ekonomicznej jest około dwa węzły szybszy od jachtu Wentwortha, a
maksymalnie wyciąga pięć węzłów.
– Wiesz, gdzie w San Diego mieszka pani Wentworth?
– Na jachcie z przyjaciółmi. Ma również wynajęty pokój w hotelu. Wiesz, jak jest na
jachcie. Mnóstwo udogodnień, ale trudno wziąć kąpiel, umawiać się z kosmetyczką i tak
dalej. Jeśli jacht cumuje w mieście, wiele kobiet wynajmuje pokój. Czasem kilka kobiet
wynajmuje pokój wspólnie.
– Dowiedziałeś się, gdzie Juanita Wentworth spędziła tamtą noc?
– Towarzystwo z jachtu mówi, że poszła do pokoju w hotelu. Natomiast ci z hotelu o
niczym nie wiedzą. A jeśli wiedzą, to nie mówią.
– Jeśli byłoby to konieczne, myślisz, że potrafiłaby udowodnić, że była w hotelu?
– Może – rzekł Drake. – Wątpię, czy dałoby się udowodnić, że jej tam nie było... To
wygląda na dobre miejsce, Perry. Pojedziemy wokół bloku, zatrzymamy się w jednej z
bocznych uliczek, oświetlimy numer domu, potem pojedziemy jeszcze kawałek i zatrzymamy
się.
– Okay, zrób tak – zgodził się Mason.
Drake skręcił, przejechał kilkaset metrów i znów skręcił.
– Oho, światła za nami – zauważyła Della.
– Nie odwracaj się – polecił adwokat. – Paul widzi je we wstecznym lusterku.
Drake skręcił, zatrzymał samochód, oświetlił latarką numer domu, i powoli ruszył.
Samochód za nimi również skręcił w prawo, po czym przejechał koło nich, nie zwracając
uwagi na zaparkowany przy krawężniku samochód.
– Rozejrzyj się dyskretnie, nie odwracając głowy – poinstruował Mason.
Ledwie skończył mówić, inne auto, które jechało bardzo wolno, nagle przyspieszyło i
przejechało obok.
Drake, patrząc na znikające w oddali tylne światła samochodu, rzekł:
– Wydaje mi się, Perry, że ich więcej nie zobaczymy.
– Myślisz, że zgadli?
– Nie wątpię. Ale mam wrażenie, że się odmeldowali.
– Też tak myślę – zgodził się Mason. – Kiedy ten facet od Eversela ma się zgłosić?
– Za godzinę.
– Jedźmy. Chcę przeprowadzić eksperyment z bronią, a kiedy twój człowiek zadzwoni,
chcę być w pobliżu posiadłości Eversela. On zadzwoni do biura, Paul?
– Tak.
– Lepiej zadzwoń do biura i powiedz, żeby trzymali go na linii. Będziemy chcieli z nim
porozmawiać.
– W porządku, Perry.
Drake zapalił silnik. Pojechali prosto. Po kilkuset metrach skręcili. Gdy dojechali do
dużego skrzyżowania z aleją, przecięli je, a na następnym skrzyżowaniu skręcili w lewo.
Della, patrząca przez okno z tylu, zameldowała:
– Nikt nie skręcił za nami z tej ulicy, Paul.
– Mówiłem, że zostawili nas w spokoju. Najwyraźniej mieli nas śledzić tak długo, jak
długo nie nabierzemy podejrzeń.
– Okay, Paul, przyspiesz trochę. Zatrzymaj się przy pierwszym sklepie, gdzie będą
latarki. Chcę kupić dwie na pięć baterii.
– Mam niezłą latarkę – rzekł Drake. – Ma tylko trzy baterie, ale...
– Przyda się – powiedział Mason – ale kupię też dwie większe.
Pięć minut później Drake natrafił na drugstore, gdzie kupił latarki i skąd zadzwonił do
biura. Po następnym kwadransie mijali budkę z hot dogami, którą wskazała im Mae Farr.
– Jedź prosto jeszcze przez pół mili, a potem zawróć. Zwolnij, ile się da, koło tego
miejsca. Sprawdźmy, czy nikt go nie pilnuje.
Detektyw zrobił tak, jak kazał Mason.
– Wygląda, że jest pusto, Perry.
– Dobrze, zatrzymaj się. Zjedź na pobocze i zgaś silnik. Rozejrzyjmy się i posłuchajmy,
czy wszystko w porządku.
Drake zgasił silnik, wyłączył światła i przez chwilę siedzieli w milczeniu, nasłuchując. Po
chwili adwokat rzekł:
– Okay, Paul. Kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi. Wychodź, i ty, Dello. Poczekamy,
aż nie będzie żadnych samochodów. Ja prawą ręką rzucę broń i świecąc latarką w lewej, będę
próbował śledzić tor jej lotu. Wy obydwoje też możecie oświetlać tor lotu rewolweru.
– Co to za pomysł? Chcesz udowodnić, że prawdopodobieństwo trafienia w słup
wysokiego napięcia jest jak jeden do tysiąca?
– Nie, to do niczego. Pomiędzy sędziami przysięgłymi zawsze znajdzie się jeden, który
wierzy, że to mądra opatrzność kierowała ręką kryminalisty tak, że sam się zdradził. Niech
tylko taka myśl mu zaświta, to zaczyna wierzyć, że jeśli dopuści do uniewinnienia, będzie to
obraza Boga. Nie, Paul, ja po prostu chcę sprawdzić, jak daleko można rzucić broń.
– Dobra. Jak nas minie ten samochód, będziemy mieli okazję. Przygotuj się.
Mason wziął rewolwer z rąk Drake’a i ujął za bębenek. Ostatni samochód przemknął koło
nich i zniknął w oddali.
– W porządku. Zaczynamy – powiedział Mason. – Raz, dwa, trzy.
Rewolwer wyleciał w powietrze. Mason uchwycił go promieniem swej latarki, podążał za
nim przez chwilę, zgubił i znowu natrafił. Della cały czas oświetlała go latarką. Latarka
Drake’a przez chwilę niepewnie szukała rewolweru, po czym przylgnęła do niego i już nie
zgubiła.
Razem patrzyli, jak leci ponad ogrodzeniem, nad pastwiskiem i spada na ziemię.
– Niezły rzut, Perry – pochwalił Drake. – Mógłbym cię zgłosić do mistrzostw... gdybyś
tylko mógł na chwilę przestać mieszać się w morderstwa.
– Chodźmy zobaczyć, gdzie spadł – zaproponował Mason. – Zapamiętajmy kierunek.
Idziemy, Paul.
– Jak dama wspina się na płot z kolczastego drutu w obecności dwóch dżentelmenów? –
spytała Della.
– Nie wspina się. Damę się przenosi – odparł prawnik.
Della roześmiała się i wsparła na ramieniu Masona, aby nie upaść przy schodzeniu ze
śliskiej skarpy. Gdy doszli do ogrodzenia z drutu, Mason i Drake przenieśli ją górą.
– Nie świećcie więcej, niż to konieczne – poprosił Mason – a jeżeli już będziecie świecić,
to osłaniajcie z boku.
Przez kilka sekund w milczeniu rozglądali się po wilgotnej, gliniastej ziemi. W końcu
Drake zawołał:
– Patrz, Perry, jest przed nami!
Mason pochylił się i rozejrzał się wkoło.
– Dalej niż przypuszczałem.
– To był świetny rzut. Nie potrafiłbym go powtórzyć – rzekł Drake.
– Ale ty nie pracujesz fizycznie na świeżym powietrzu. Nie mieszkasz na farmie, nie
jeździsz konno, nie łapiesz bydła. Rewolwer upadł dobre dziesięć stóp za tą betonową rurą.
– Masz rację – przyznał Drake. – Ale co z tego?
– Wiesz, Paul, przyszło mi do głowy, że nie przeszukano dwóch miejsc.
– Jakich?
– Jeden, to rów melioracyjny. Wtedy stała w nim woda. Policja tam nie zaglądała. Potem
znalazł tam broń dziennikarz. Drugie miejsce, które policja zaniedbała, to system betonowych
rur przelewowych. Na ich dnie jest woda.
– To nieprawdopodobne, żeby wcelować w te rury. Poza tym policja ma już pistolet,
którym popełniono morderstwo. Po co szukać innych?
– Ponieważ podejrzewam, że tu są.
– Przypuszczam, że jesteś jedynym facetem, który tak uważa. Chcesz zajrzeć do środka?
– Tak.
– W jaki sposób?
– Nie wiem. Wydaje mi się, że latarki oświetlą rurę na tyle wyraźnie, że zobaczymy broń,
gdyby tam była.
– Właściwie w grę wchodzą tylko trzy rury. Droga biegnie po łuku jakieś czterdzieści
pięć metrów stąd. Rury idą prosto – zauważył Drake.
– Rozejrzyjmy się – powiedział Mason.
Detektyw pochylił się nad jedną z rur. Mason zajrzał do drugiej.
Wystawała więcej niż metr ponad grunt. Adwokat pochylił się i oświetlił ją latarką.
Światło, rozproszone na białych betonowych ściankach, utrudniało Masonowi zajrzenie w
głąb, gdzie główny promień przeniknął mroczną wodę. Po chwili odsunął się i zawołał cicho:
– Paul, spójrz na to, dobrze? Weź ze sobą Dellę.
Mason stał przy rurze z lekko złośliwym uśmiechem na ustach. W ciemności słyszał, że
zbliża się Della z detektywem.
– No, spójrzcie – powiedział.
Wszyscy zajrzeli do środka rury. Della musiała stanąć na palcach, żeby coś widzieć.
Mason zapalił latarkę.
– Widzę – szepnął po chwili z podnieceniem w głosie Drake. – Jest pod wodą. Dobry
Boże, to naprawdę broń.
Della nie odezwała się. Mason spojrzał jej w oczy – były pełne obawy.
– Wygląda na to, że muszę zamoczyć nogi – powiedział prawnik.
Zdjął buty i skarpetki, podwinął spodnie i rzekł:
– Nie wyjdę, jeśli nie podasz mi ręki, Paul. Zobacz, czy będziesz mógł to zrobić.
Drake pochylił się nad rurą.
– Mogę trzymać go za nogi – zaofiarowała się Della.
– Niewykluczone, że będziesz musiała to zrobić – powiedział Drake.
– Nie chcę sobie poobcierać stóp – rzekł Mason. – Podtrzymuj mnie, jak długo możesz,
Paul.
Objął prawe ramię Drake’a, który pochylił się, i wspierając się lewym ramieniem i lewą
noga na rurze, opuścił Masona na dno.
– Brrr... – zawołał prawnik. – Woda jest lodowata!
Puścił ramię przyjaciela i, przybierając niemal siedzącą postawę, macał ręką w wodzie.
– Jest – szepnął.
Wyjął broń i delikatnie przepłukał z błota.
– Kolt kalibru trzydzieści osiem – powiedział, oświetliwszy ją latarką. – Okay, Paul,
wyciągnij mnie.
– Jeśli sam jej tu nie podłożyłeś, jest to największy zbieg okoliczności, o jakim słyszałem.
– To nie zbieg okoliczności – odparł adwokat, wkładając pistolet do jednej kieszeni
płaszcza, a latarkę do drugiej. – Te rury biegną akurat w odległości, na jaką zdrowy,
wysportowany mężczyzna rzuciłby broń. Nie są od siebie bardzo oddalone. Co najmniej trzy
biegną w zasięgu rzutu. Ich szerokość wynosi metr dwadzieścia do półtora metra. Przelicz to
na metry kwadratowe, a zobaczysz, że wcale nie było bezpodstawne przypuszczać, że pistolet
wpadł do którejś z rur. Prawdopodobieństwo było, powiedzmy, dwadzieścia procent.
Drake podał Masonowi ramię, wytężył siły i z pomocą Delli wyciągnęli Masona.
– Do licha – wysapał adwokat – nie zazdroszczę komuś, kto by się tam znalazł bez
przyjaciół do pomocy.
Stojąc koło rury, dokładnie obejrzeli pistolet.
– Co z nim zrobisz? – spytał Drake.
– To jest problem. – Obejrzał bębenek. – Sześć kul, żadna nie wystrzelona.
– Nie możesz powiedzieć o tym policji?
– I narazić się na zarzut, że sam go tu podrzuciłem?
– Myślisz, że to pistolet Andersa?
– Pewnie. Taki właśnie pistolet do niego pasuje. To ten, który wyrzucił.
– To jak tu trafił ten, którym popełniono morderstwo?
Mason wzruszył ramionami.
Della otworzyła usta, ale szybko je zamknęła.
– Do licha, Perry – zmartwił się Drake – w tej sytuacji nic nie możesz zrobić! Jeśli
zgłosisz tę broń na policji, będą twierdzić, że sam ją podłożyłeś. Jeśli wrzucisz ją z powrotem
do rury, nie zmusisz policji, żeby jeszcze raz urządzili poszukiwania. Mają już narzędzie
zbrodni, a jeśli ktoś by znalazł ten pistolet, to będą mówić, że trafił do rury długo po
morderstwie.
Mason wyjął chusteczkę i ostrożnie zawinął w nią pistolet, by go osuszyć.
Nagle usłyszeli pisk opon. Jakiś samochód zatańczył na szosie. Mason przyglądał się
temu z zadumą.
– Jak myślicie, co mogło wystraszyć kierowcę? – spytał.
– Myślę, szefie – odparła Della cicho – że tam stoi samochód z wyłączonymi światłami.
Zauważyłam go, kiedy oświetliły go światła tego auta.
– Stoi na szosie? – zdziwił się Mason.
– Nie, na poboczu, ale najwyraźniej kierowca zobaczył go dopiero w ostatniej chwili i się
wystraszył.
– Chodźmy stąd, Perry – poprosił Drake.
– Chwileczkę. Chcę sprawdzić numer.
Trzymając pistolet przez chusteczkę, poświecił na wybity numer, i odczytał Delli, która
zapisała go na karteczce.
– Moglibyśmy wszyscy poświadczyć, że naprawdę znaleźliśmy tę broń.
– Nic by to nie dało. Holcomb nadal by uważał, że ją podrzuciłem. A tak przynajmniej
sam mam pewność.
– Ale co z tym zrobisz, Perry?
– Wrzucę z powrotem do rury.
Wyciągnął rękę, trzymając pistolet za osłonę spustu.
Nagle zalało ich oślepiające światło, rysując ich sylwetki ostrymi liniami na tle ciemnej
ziemi. Z ciemności odezwał się jakiś głos:
– Nie ruszać się.
Mason zamarł.
– Weź tę broń, Jim, zanim ją upuści – powiedział rozkazujący głos.
Niewyraźne postaci, trzymające się skraju cienia, zebrały się wokół rury. Na nieruchomej
postaci Perry’ego Masona skrzyżowało się światło kilku latarek. W krąg jasności wbiegł
nagle jakiś mężczyzna. Światło odbijało się od złotej odznaki na płaszczu.
– Nie ruszać się – ostrzegł.
Wyrwał broń z ręki Masona.
– O co chodzi? – spytał Drake.
Della odwróciła głowę, żeby nie raziło jej światło. Z cienia wyłonił się teraz sierżant
Holcomb.
– Jesteście aresztowani! – zawołał.
– Pod jakim zarzutem? – spytał Mason.
– Świećcie trochę niżej – zażądał sierżant.
Snop światła obniżył się, tak że już nie oślepiał.
– Pod zarzutem współudziału w zbrodni.
– A co takiego zrobiliśmy?
– Podrzucaliście dowody.
– Nic nie podrzucaliśmy – wyjaśnił Mason. – Tę broń znaleźliśmy w rurze.
– A jakże.
– Tak właśnie było. Niech pan robi, co chce, sierżancie, ale proszę nie mówić, że nie
ostrzegałem pana.
– Nie jesteś w takiej sytuacji, żebyś mógł dawać komukolwiek ostrzeżenia.
Mason wzruszył ramionami.
– A to co za rewolwer? – spytał Holcomb Paula Drake’a.
– To jest broń, która była potrzebna do doświadczenia – rzekł Drake. – Mason chciał
sprawdzić, jak daleko potrafi nią rzucić.
– Dawaj ją – polecił Holcomb.
Drake podał mu rewolwer.
– Myślałeś, że jesteś sprytny, Mason, co? – zadrwił sierżant.
Mason spojrzał na triumfujące oblicze Holcomba.
– Jeśli to określenie jest względne – odparł Mason – to odpowiedź brzmi: tak.
– Swoje dowcipy, Mason, zachowaj dla sądu.
– Tak właśnie zrobię – zapewnił go adwokat.
– No, chłopcy, obwiążcie ten rewolwer sznurkiem, żebyśmy mogli go potem
zidentyfikować. I trzymajcie go oddzielnie, dopóki nie oznaczymy go odpowiednio w
komisariacie.
Mason, opierając się o rurę, wytarł stopy w chustkę do nosa i założył skarpetki oraz buty.
– Pomyśleliśmy, że przyjedziesz tu, jak tylko uda ci się zgubić obstawę. Nie pomyliliśmy
się za bardzo, prawda, Mason?
Mason nie odpowiedział.
– Niech pan posłucha – wtrącił Drake – cała nasza trójka może zaświadczyć, że ten
pistolet leżał pod wodą.
– Pewnie – odparł Holcomb. – A kto go tam wrzucił? Perry Mason.
Mason skończył sznurować buty, przeciągnął się i ziewnął.
– Nie mamy co tu dłużej robić, Paul – rzekł.
– Chyba nie słyszałeś, jak powiedziałem, że jesteście aresztowani – przypomniał
Holcomb.
– Słyszałem – przyznał prawnik – ale słowa jeszcze nic nie znaczą. Jeśli obserwowaliście
to miejsce, sami widzieliście, co się działo. Widzieliście, że wszedłem do rury i wyciągnąłem
broń.
– Którą tam podrzuciłeś.
– Masz na to jakieś dowody?
– Nie potrzebuję żadnych dowodów. Szykowałeś się, żeby wrzucić pistolet z powrotem
do wody, kiedy cię powstrzymaliśmy.
– Szkoda zatem, że mnie powstrzymaliście – wytknął Mason – jeśli chcieliście mnie o to
oskarżyć.
Odwrócił się tyłem do Holcomba i ruszył w kierunku szosy.
– Chodźcie – zachęcił Dellę i Drake’a.
Przez moment sierżant stał niezdecydowany, a potem rzekł:
– Tym razem puszczam cię wolno, Mason, ale i tak nie zajdziesz daleko.
– Nie idę daleko, sierżancie – rzucił Mason przez ramię.
Della i Paul wymienili spojrzenia i ruszyli za prawnikiem.
Policjanci zebrani wokół betonowej rury przyglądali się, jak Mason, Della i Drake,
oświetlając sobie drogę latarkami, idą w milczeniu przez gliniaste pole.
– Przenosimy ją przez płot – powiedział Mason do Drake’a.
Podnieśli Dellę i spuścili za ogrodzenie, po czym sami przedostali się na drugą stronę.
– Nie podoba mi się to, Perry – powiedział Drake. – Myślę, że powinniśmy tu zostać. Nie
wiadomo, co oni zrobią.
– Mam w nosie, co zrobią. Kiedy twój człowiek ma dzwonić z domu Eversela?
– Za jakieś dwadzieścia minut.
– Musimy poszukać telefonu.
– Chcesz jechać w kierunku posiadłości Eversela? – spytał Drake.
– Tak. A kiedy ten facet zadzwoni, powiedz mu, że chcemy z nim rozmawiać. Umówimy
się z nim na spotkanie gdzieś w pobliżu posiadłości.
Przez kilka minut jechali w milczeniu.
– Perry – odezwał nagle Drake – czy bardzo wdepnęliśmy?
Mason uśmiechnął się i odparł.
– Opiszą nas w gazetach. W tej sprawie możesz polegać na Holcombie.
– A potem?
– To wszystko.
– Chcesz powiedzieć, że nie oskarżą nas o podrzucanie dowodów?
– Nic nie podrzuciliśmy, prawda?
– Prawda, ale to ich nie powstrzyma przed próbą oskarżenia nas o to.
– Zapomnij o tym, Paul.
– Nie dotarło to do ciebie, Paul? – zdziwiła się Della. – On wiedział, że policja tam
będzie.
Drake spojrzał z niedowierzaniem na Masona.
– Naprawdę?
– No cóż – przyznał adwokat – kiedy odczepiliśmy się od naszej obstawy, przyszło mi do
głowy, że Holcomb pomyśli, że jedziemy na to pole. Nie wiedziałem tylko, jakie nam zgotuje
powitanie.
– Po co było wkładać głowę w paszczę lwa? – dziwił się Paul.
– A jak inaczej zmusiłbyś policję do wzięcia pod uwagę możliwości, że na polu był
więcej niż jeden pistolet?
– Wiedziałeś, że tam był?
– Nie wiedziałem, ale pomyślałem, że to możliwe.
Jechali w ciszy. Od czasu do czasu Mason spoglądał na zegarek. W końcu rzekł:
– Zatrzymaj się przy tej przydrożnej restauracji. Może tu być telefon.
Drake zwolnił i wjechał na żwirowany podjazd, oświetlony czerwoną łuną neonu.
– Tak – powiedział. – Mają telefon. Jest znak.
– Nie zjesz talerza zupy, Dello? – spytał Mason, odwracając się.
– Chętnie – odparła.
– To chodźmy coś zjeść. Jak będziesz rozmawiał z tym facetem, zapytaj go, kto jest w
domu.
– Okay – zgodził się Drake.
Weszli do restauracji, usiedli przy czteroosobowym stoliku i zamówili zupę oraz kawę.
Paul Drake dodatkowo wziął jeszcze hamburgera. Mason uśmiechnął się i zauważył:
– Jemy nasz obiad w ratach.
– Wpycham w siebie teraz, ile się da – wtrącił Drake z pełnymi ustami – bo żarcie w
więzieniu może mi nie smakować.
– Podobno po jakimś czasie można się przyzwyczaić – pocieszył go Mason.
– Wiem. Najgorsze jest pierwszych osiem czy dziesięć lat.
Drake nie skończył jeszcze hamburgera, kiedy prawnik rzekł:
– Na wszelki wypadek, Paul, idź już do telefonu i połącz się z biurem.
Drake skinął głową, odsunął krzesło i poszedł do budki. Po jakichś trzech minutach
otworzył drzwi i kiwnął palcem na Masona.
– Mam go na linii – powiedział, kiedy prawnik stanął obok. – Służby znowu nie ma.
Ogrodnik poszedł spać. Możemy spotkać się przy bramie.
– Znasz drogę? – spytał Mason.
– Tak.
– To jedźmy.
– Droga zajmie nam dwadzieścia minut – powiedział Drake do telefonu. – Czekaj na nas.
Odwiesił słuchawkę.
– Oczywiście, Perry – rzekł – jeśli coś się stanie i przyłapią naszego człowieka, to
wszystko runie. Nie będzie nawet jednej szansy na tysiąc, żeby podstawić tam kogoś innego
na tyle szybko, aby nam to coś dało.
– Wiem, ale muszę zaryzykować. Na szczęście lubię ryzyko.
– Nie mogę zaprzeczyć – powiedział żałośnie Drake.
Mason zapłacił. Kiedy już jechali, Drake spytał:
– Jakie masz konkretnie plany, Perry? Nie pytam, żeby się wtrącać, ale w razie gdybyś
oczekiwał tam policji, wolałbym wiedzieć zawczasu. Moje serce nie wytrzyma wielu takich
niespodzianek.
– Nie martw się – uspokoił go przyjaciel. – Nie sądzę, aby nas dzisiaj jeszcze śledzili.
Najgorsze, czego możemy się spodziewać, to aresztowanie za włamanie.
– Perry – przeraził się detektyw – Nie chcesz chyba wejść do domu?!
– Chcę, jeśli tylko się da.
– Po co?
– Przeoczyliśmy jedną z najważniejszych rzeczy w całej sprawie.
– Czyli?
– Nikt nie słyszał strzału.
– No to co? Został zastrzelony. Świadczy o tym kula w ciele i słowa Mae Farr.
– Czy przyszło ci do głowy, Paul, że jeśli strzelono akurat w tym momencie, kiedy Hal
Anders miał głowę pod wodą, to ktoś musiałby to zaplanować co do ułamka sekundy?
– Tak było, nieprawdaż?
– Nie sądzę – odpowiedział Mason. – Podejrzewam, że nie było żadnego strzału.
Drake gwałtownie zahamował, żeby móc obrócić się i spojrzeć na prawnika, nie
rozbijając samochodu.
– Co podejrzewasz!? – wykrzyknął niedowierzająco.
– Że nie było żadnego strzału – powtórzył Mason.
– Czyli Mae Farr kłamie.
– Niekoniecznie.
– To jak myślisz, co się zdarzyło?
– Powiem wam więcej, kiedy będę miał okazję zabawić się w profesjonalne włamanie.
– Do licha, Perry – jęknął Drake. – Powinienem się tego spodziewać.
– Ty nie musisz nawet wchodzić za furtkę – pocieszył go Mason.
– To i tak wystarczająco daleko – rzekł Drake, a po chwili dodał: – to stanowczo za
daleko.
Adwokat, oparty wygodnie o poduszki fotela, patrzył na płynącą ku nim oświetloną
wstęgę drogi. Della Street, na tylnym siedzeniu, nic nie mówiła, tylko od czasu do czasu
spoglądała na tył głowy Masona, przyglądała się jego ramionom i dolnej szczęce. Drake,
uważnie prowadząc samochód, od czasu do czasu popadał w zamyślenie, co uwidaczniało się
spadkiem prędkości samochodu; a potem nagle przytomniał i przyspieszał o dwadzieścia-
trzydzieści kilometrów na godzinę.
Adwokat nie komentował skoków prędkości, a Della trwała w milczeniu.
Drake skręcił w prawo w drogę idącą zygzakiem pod górę. Po lewej widać było światła
miasta i szosy ze sznurami samochodów. Po prawej błyski księżycowego światła na wodzie
ustąpiły w końcu – gdy droga biegła po stosunkowo płaskim terenie – przepysznemu
widokowi oceanu.
Drake zwolnił do czterdziestu kilometrów na godzinę.
– Tu gdzieś jest skręt w prawo – powiedział. Nagle gwałtownie skręcił kierownicę w
lewo i samochód wspiął się po pochyłości. Przed nimi ukazały się zarysowane na tle nieba
szczyty domu, linia żywopłotu, a po chwili światła auta wyłoniły z mroku zamkniętą żelazną
bramę.
Drake zgasił światła, włączył światło wewnętrzne i powiedział:
– No to jesteśmy.
– Jest tu gdzieś twój pracownik? – spytał Mason.
– Tak, jest tutaj.
W ciemności ujrzeli żarzącego się niczym węgielek papierosa. Po chwili podszedł do nich
mężczyzna w roboczym ubraniu.
– Trochę się spóźniliście – powiedział z wyraźnym szkockim akcentem.
– Droga wolna? – spytał Drake.
– Tak.
Mason przyjrzał się twarzy tego człowieka, i gdy Paul przedstawił go i Delię Street,
wyłączył światełko w aucie.
– Co chce pan wiedzieć? – spytał detektyw.
– Chcę wejść do tego domu, panie MacGregor.
Zapadła pełna skrępowania cisza. Wreszcie detektyw powiedział:
– Obawiam się, że to może być trudne.
– Jak trudne?
– Bardzo. Stary Angus kładzie się wcześnie, ale zawsze godzinę lub dwie czyta, zanim
zgasi światło. I ma czujny sen.
– Gdzie śpi?
– W domku koło hangaru.
– Ma pan klucz do bramy?
– Skąd. Jestem tylko pomocnikiem ogrodnika. Śpię w komórce w suterenie.
– Czy drzwi z sutereny do dalszej części domu są otwarte?
– Mógłbym tam wejść. Oczywiście, gdyby mnie przyłapano, zostanę wywalony z pracy.
Wtedy albo mógłbym pokazać papiery i przyznać, że jestem prywatnym detektywem i akurat
wykonuję zlecenie, albo posłano by mnie do więzienia jako włamywacza.
– Jak pan myśli, długo nikogo nie będzie?
– Służba nie wróci przed pierwszą albo drugą w nocy. Szofer zabrał ich do kina w
mieście. Nie mam pojęcia, kiedy zjawi się Eversel.
– Czy nie daje służbie wolnego wtedy, kiedy zamierza spędzić noc poza domem?
– Tamtej nocy zrobił inaczej. Dał im wolne, żeby się ich pozbyć – zwrócił uwagę
MacGregor.
Mason uśmiechnął się i rzekł:
– Zaryzykujmy.
– Nie możecie zostawić tu samochodu – zauważył MacGregor – a ja nie mogę wpuścić go
do środka. Musicie zabrać go i zaparkować gdzieś przy głównej drodze.
– Ja to załatwię – ofiarował się Drake.
– Zostaniesz w aucie? – spytał Mason.
Drake wziął głęboki oddech.
– Cholera... nie, Perry. Idę z tobą. Nie chcę, ale możesz potrzebować mojego moralnego
wsparcia.
Mason spojrzał pytająco na Dellę. Dziewczyna otworzyła drzwiczki i stanęła koło
adwokata.
– Poczekamy tu na ciebie, Paul.
– Słuchaj, Dello – zaoponował Mason – nie wiem, w co się pakuję. Może to okazać się
kłopotliwe, a nawet niebezpieczne.
– Wiem – odparła spokojnie, ale tonem, który ucinał dyskusję.
Drake zawrócił samochód. Mason cicho zamknął drzwiczki auta stanął koło Delli na
podjeździe.
– Nie rób więcej hałasu niż to konieczne, Paul – ostrzegł prawnik.
– Nic się nie stało – powiedział MacGregor. – W księżycowe noce przyjeżdża tu dużo
samochodów. Nie bardzo dużo, ale wystarczająco, żeby Angus przyzwyczaił się do tego, że
zawracają przed zamkniętą bramą.
Nagle Mason dał znak Paulowi i pochylił się do okna samochodu.
– Po namyśle, Paul, doszedłem do wniosku, że lepiej by było, gdybyście razem z Dellą
zostali w samochodzie.
Della pokręciła głową.
– Dlaczego nie? – zdziwił się adwokat.
– Możesz potrzebować świadka – odparła. – Zostanę przy tobie.
– Wracaj do głównej drogi – powiedział Mason Paulowi – odjedź jakieś sto jardów,
zaparkuj, wyłącz światła i czekaj, aż ci dam znak. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, przyjdę
przed upływem pół godziny. Jeśli po półgodzinie nie dam znaku życia, wracaj do miasta.
– Jeżeli mogę w czymś pomóc – zaczął Drake – chciałbym...
– Nie. Nie wiem, w co się pakuję. Tutaj jest MacGregor. W razie czego stanie po mojej
stronie. Lepiej pogódź się z myślą, że nie będziesz w centrum wypadków i ruszaj. Czas
płynie.
– Okay – zgodził się Drake. – Pół godziny.
Odjechał.
Mason odwrócił się do MacGregora:
– Idziemy.
– Wejdziemy przez dziurę w żywopłocie trzydzieści jardów stąd – powiedział detektyw. –
Poprowadzę.
Rzucając czarne, groteskowe cienie, trzy postaci cicho ruszyły wzdłuż żywopłotu.
MacGregor wskazał dziurę. Gdy znaleźli się na terenie posiadłości, szepnął:
– Dokąd chcecie iść?
– Do pomieszczenia, do którego udał się Eversel po powrocie do domu – odparł Mason. –
Paul Drake powiedział, że to ciemnia.
– Rzeczywiście. To był normalny pokój, ale został przerobiony na ciemnię. Ma tam dużo
sprzętu. Zajmuje się fotografią amatorsko.
– Chodźmy – szepnął adwokat.
– Mam was prowadzić przez całą drogę?
– Tak.
– Zachowujcie się cicho. Jeśli będziecie zapalać latarkę, musicie osłonić ją dłonią, żeby
było tylko tyle światła, ile przedostanie się przez palce. Angus mógłby zauważyć światło w
oknach.
– W porządku. Chodźmy – powtórzył Mason.
Minęli oświetlone księżycowym blaskiem podwórze i weszli bocznymi drzwiami do
sutereny. MacGregor doprowadził ich do schodów. Drzwi u szczytu były otwarte. Weszli do
ciemnego holu na tyłach domu, minęli kuchnię i znaleźli się przed schodami z tyłu budynku.
MacGregor poprowadził Dellę i Masona do korytarzyka wiodącego w górę, potem w dół, aż
wreszcie stanął przed drzwiami.
– To ten pokój – rzekł. – Nie zapalajcie światła.
– Nie będziemy zapalać – przyrzekł prawnik.
– Gdzie mam na was czekać?
– Gdzieś na niższej kondygnacji, gdzie mógłbyś wszystko obserwować, ale – jeśli się coś
stanie – skąd mógłbyś się szybko przedostać do siebie. Jeżeli ktoś wjedzie przez bramę,
trzaśnij drzwiami, i to mocno, i wracaj do siebie. Miej uszy otwarte. Gdybyś usłyszał jakieś
zamieszanie, przybiegnij na pomoc. Odgrywaj służącego, który spał, zbudziły go hałasy, a
teraz spieszy lojalnie na pomoc swemu pracodawcy. Ale kiedy dam ci znać, ujawniasz się i
polecenia przyjmujesz ode mnie.
– Okay – powiedział cicho MacGregor. – Trzasnę drzwiami. Jeśli będzie pan
nasłuchiwać, to pan usłyszy.
– Będziemy nasłuchiwać – przyrzekł Mason.
MacGregor wycofał się. Mason przekręcił gałkę i wszedł do pokoju.
Kiedyś była to mała sypialnia, ale została całkowicie przerobiona. Okna zasłonięte.
Bateria przełączników włączała ciemniowe światło, powiększalniki i elektryczne płuczkarki.
Na półkach stały materiały fotograficzne. Przez całą długość pokoju biegł zlew, podzielony
na segmenty do wywoływania, kopiowania i płukania. Na półce stały menzurki i odczynniki.
– Tutaj chyba możemy zapalić światło. Pokój ma zaciemnione okna.
Prztyknął kilkoma wyłącznikami, aż w końcu znalazł ten od zwykłego światła.
– Czego szukasz, szefie? – spytała Della.
– Myślę, że przyjechali tu wywołać zdjęcie. A jak je już wywołali, chyba włożyli do
powiększalnika. Rozejrzyjmy się, czy czegoś nie znajdziemy.
– Tu jest archiwum negatywów, szefie – zauważyła Della.
– Jak są poukładane? Według dat czy tematów?
– Według tematów. W kolejności alfabetycznej.
– Za duży porządek jak na dobrą ciemnię. Poszukaj kosza, Dello. Do diabła, wygląda,
jakby przez miesiąc nikogo nie było, a przecież na pewno tu wywoływali to zdjęcie.
– Nie sądzisz, że Eversel go zabił, prawda?
– Nie wiem – odparł Mason.
– Cały czas zastanawiam się nad tą Farr – rzekła Della. – Wierzysz w to, co mówi, szefie?
– Nie ma właściwie powodu, żeby jej wierzyć. Przyszła do nas i od razu próbowała
okłamać... ale, Dello, to nasza klientka. Nie da się zabronić klientom kłamania, co nie
oznacza, że to zwalnia cię od starań o uczciwy proces.
– Myślisz, że ona...
– Co to? – spytał Mason, gdy głos Delli zamarł.
– Nie wiem. Mniejsza z tym, spróbujmy coś znaleźć. O Mae Farr porozmawiamy później.
– Zostaliśmy pokonani, zanim jeszcze zaczęliśmy. Co za cholerny porządek, nigdy nie
widziałem takiej ciemni.
– Moglibyśmy spróbować przejrzeć archiwum negatywów – zaproponowała Della.
– Owszem. Nie sądzę, żeby to nam coś dało.
– Co to za przyrząd, wyglądający jak ciężarówka dla dzieci?
– Powiększalnik. Dwudziestocentymetrowe kondensory, do negatywów dwanaście na
osiemnaście centymetrów. Tamten ekran na łańcuchach służy do przesuwania papieru
fotograficznego. Poszukajmy wtyczki od tego powiększalnika, Dello. Chcę sprawdzić, jak
duże było ostatnie powiększenie.
Mason, przyciskając włączniki, najpierw zapalił czerwone światło, potem zwykłe, białe,
dopiero za trzecim razem zapaliła się żarówka powiększalnika.
Dellę zatchnęło.
Na białej płaszczyźnie maskownicy pojawił się obraz z klatki filmu umieszczonej w
powiększalniku. Pomijając fakt, że obraz był negatywowy, odnosiło się wrażenie, że spogląda
się przez świetlik do mesy.
Mężczyzna, z twarzą częściowo odwróconą ku górze, walczył z dziewczyną, której twarz
z kolei była niewidoczna. Postać mężczyzny zasłaniała większą część ciała kobiety. Jej ręce i
nogi zastygły w ruchu, jakby zamrożone.
– To to, Dello.
– Nie rozumiem, szefie.
– Wentworth nie został zastrzelony, kiedy walczył z Mae Farr. To, co widziała, to nie był
błysk strzału, ale flesza.
– Czyli chcesz powiedzieć...
– Że Eversel zrobił to zdjęcie. Możesz sama zgadnąć, dla kogo je zrobił i po co.
– I dlatego nikt nie słyszał wystrzału?
– Tak.
– Domyśliłeś się tego, szefie?
– Podejrzewałem to. Do licha, gdyby tak wziąć trochę wywoływacza, włożyć papier
bromowy i zrobić odbitkę... Moglibyśmy...
Jego słowa przerwał huk zatrzaskiwanych drzwi na niższym piętrze.
Mason spojrzał na Dellę Street.
– Gdybyś nie wiedziała – szepnął – to popełniamy poważne przestępstwo.
– Oczywiście, że wiem. Nie darmo pracuję tyle lat w biurze prawniczym.
Mason uśmiechnął się szeroko, wyjął negatyw z powiększalnika i włożył do kieszeni.
Zgasił światło i rzekł:
– Chodźmy.
Na palcach przebiegli aż do schodów z tyłu domu, którymi zeszli na dół do kuchni w
suterenie.
MacGregor czekał na nich u stóp schodów.
– Eversel wjechał do garażu – rzekł cicho.
– Możesz wyprowadzić pannę Street poza obręb posiadłości? – spytał Mason.
– Nie wiem. Mógłbym, gdyby coś odwróciło jego uwagę. Jeżeli wyjrzy przez okno,
jesteśmy spaleni. Księżyc jasno świeci.
Mason wyjął negatyw z kieszeni.
– Daj mi torebkę, Dello – poprosił.
Della podała mu torebkę, a on umieścił negatyw pomiędzy kartkami notesu.
– Wiesz, co z tym zrobić?
– To, co powiedziałeś, że zrobiłbyś na górze?
– Tak. Niech Paul natychmiast się tym zajmie. Zróbcie w największym możliwym
formacie. Spotkamy się w mieście.
– A ty co masz zamiar robić?
– Złożyć wizytę – odparł.
Prawnik skinął głową MacGregorowi, a on wyprowadził ich drzwiami w suterenie na
zewnątrz. Mason cicho ruszył wokół domu. MacGregor czekał na znak, żeby przebiec
podwórze.
Przed domem zapłonęły światła. Mason, wychodząc zza rogu, dał znak MacGregorowi,
wszedł po stopniach na ganek i zadzwonił do drzwi.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem adwokat usłyszał szybkie kroki w holu. Cofnął
się nieco, żeby spojrzeć na podwórze, i ujrzał dwa cienie znikające w żywopłocie. Przeniósł
wzrok na ocean. Zauważył, że w niskim białym budynku przy garażu światło zapaliło się, a
potem zgasło. Chwilę później usłyszał odgłos drzwi przesuwanych na metalowych szynach.
Zalała go jasność światła ganku. Otworzyły się drzwi. Mason poczuł na sobie czyjś
wzrok.
– Kim jesteś i czego chcesz? – spytał złowieszczo cichy i spokojny głos.
– Nazywam się Mason i chcę z panem rozmawiać.
– Perry Mason, ten prawnik?
– Tak.
– O czym chce pan ze mną rozmawiać?
– O Pennie Wentworthcie.
– Nie mam ochoty rozmawiać o nim.
– Myślę, że jednak zechce pan porozmawiać.
– A jednak nie. To jest teren prywatny, a ja nie toleruję obcych. Daję panu trzydzieści
sekund na dojście do furtki. Potem dzwonię na policję.
Światła na ganku zgasły. Po chwili zgasły również światła oświetlające front domu.
Mason stał na werandzie skąpanej w blasku księżyca.
– Doskonale – mruknął. Zszedł z ganku, ale zamiast skierować się w prawo, ku bramie,
skręcił w lewo i poszedł do hangaru.
Był już prawie pod drzwiami, kiedy usłyszał, że w domu zatrzasnęły się drzwi i ktoś
biegnie po żwirowanym podjeździe.
Mason wszedł do hangaru. W świetle latarki zobaczył biały hydroplan. W kabinie
siedziała piękna kobieta o oliwkowej cerze i ciemnych oczach.
Mason wszedł na stopień samolotu i otworzył drzwi.
– Mój drogi, oślepiłeś mnie latarką – powiedziała kobieta z wymówką w głosie.
Adwokat wszedł do kabiny.
– Przepraszam, pani Wentworth – rzekł.
Na dźwięk jego głosu zesztywniała. Mason zauważył, że z emocji drżą jej usta. Drzwi
kabiny otworzyły się i usłyszeli z tyłu głos Eversela:
– Wynocha stąd.
Juanita Wentworth włączyła światła samolotu, oświetlając kabinę i Eversela. Był to
młody, opalony, potężny mężczyzna z brązowymi oczyma. W ręku trzymał rewolwer.
– Lepiej to odłóż – poradził Mason. – Nie sądzisz, że mieliśmy już dosyć zabawy z
bronią?
– To jest prywatny teren. Rozkazuję ci natychmiast stąd się zmyć. Jeśli nie, potraktuję cię
jak każdego innego naruszającego moje prawa.
– Nie radziłbym tego robić. Już i tak ma pan kłopoty. Świadek rozpoznał pana jako tego
faceta, który wszedł na jacht Wentwortha tuż przed strzałem.
– To kłamstwo.
Mason wzruszył ramionami.
– Proszę, Sidney... nie chcę kłopotów – poprosiła Juanita Wentworth.
Po chwili Eversel spytał:
– Czego pan chce?
– Dostać pełne zeznania – odparł Mason. – Przyznanie się, że to pan był na pokładzie
„Pennwenta”, kiedy Mae Farr walczyła w Wentworthem w mesie.
– Ale nie było mnie tam – zaprotestował Eversel.
Mason uniósł brwi.
– A potem poleciał pan swoim samolotem do San Diego.
– I co z tego? To prywatny samolot. Mogę lecieć, dokąd chcę.
– Hydroplan – zauważył Mason zdawkowo. – Czy w drodze do San Diego nie
przelatywał pan przypadkiem nad „Pennwentem” i nie zajrzał do oświetlonego wnętrza mesy?
– O czym do cholery pan gada?
– Tylko pytam.
– Proszę tego nie robić. To niezdrowe.
– Wie pan, Eversel – powiedział Mason swobodnym tonem – mam pewną szczególną
koncepcję tego, co zdarzyło się na jachcie. Pan jest zapalonym fotografem amatorem. Hmm.
Dziwna rzecz z tym strzałem. Nikt go nie słyszał.
– Co w tym dziwnego? – burknął wojowniczo Eversel. – Na jachtach wkoło zabawa była
w pełnym toku. Jeśli słyszeli nawet jakiś hałas, pomyśleli, że to strzela w gaźniku ciężarówki
albo jachtu.
– Wie pan, zastanawiałem się, czy to, co Mae Farr wzięła za strzał, nie mogło być
trzaskiem flesza. Jak tylko Wentworth zobaczył, że zrobiono mu zdjęcie, wiedział, że wpadł
w potrzask. Pobiegł do afterpiku się ubrać i zamknął szczelnie drzwi. Pewnie pomyślał, że to
obława policyjna.
– Widzę, że stara się pan wymyślić jakąś niewiarygodną historię, żeby tylko ocalić
klientkę, Mae Farr.
– To awanturnica – dodała pani Wentworth.
– Tak sobie tylko pomyślałem – rzekł Mason, niemal przepraszająco.
– Tym razem panu nie wyszło – zauważył ostrym tonem Eversel – a jeśli będzie pan
rzucał takie insynuacje w sądzie, pozwę pana o oszczerstwo.
– Naturalnie – kontynuował lekko Mason – miał pan nadzieję, że natychmiast, jak tylko
Wentworth zda sobie sprawę z tego, co się stało, postanowi spotkać się z żoną i
przedyskutować podział majątku. Wiedział, że zdjęcie stawia go w złym świetle.
– Pan jest szalony.
– Pan i pani Wentworth chcieliście się pobrać. Pan był tylko trochę niecierpliwy.
Wentworth nie chciał polubownie dać żonie rozwodu. Pan był gotów na wszystko. Nie mógł
pan pozwolić na to, by być wmieszanym w skandal.
– Pan jest naprawdę szalony!
– Nie chodziło, jak mi się wydaje, tylko o pieniądze – ciągnął spokojnie Mason. –
Przypuszczam, że Wentworth był trochę zazdrosny. Cały czas fascynowała go kobieta, którą
poślubił, a która nauczyła się go nienawidzić. – Prawnik odwrócił się do pani Wentworth i
złożył ukłon. – Widząc panią, można zrozumieć, co czuł.
– Nie dość, że plecie pan duby smalone, to jeszcze nas obraża. Na Boga, nie zniosę tego!
– Rozprawa wstępna – rzekł Mason – jest wyznaczona na jutro rano. Sędzia pokoju
wyraził zgodę, aby świadkowie, którzy są według mnie ważni, otrzymali wezwanie do
stawienia się w sądzie.
– Juanita tam będzie – powiedział Eversel.
– Wiem – odrzekł prawnik, wyjmując złożoną kartkę papieru i wręczając ją mężczyźnie.
– I pan też.
Eversel wyrwał Masonowi z ręki wezwanie i rzucił je na podłogę.
– Nigdy w życiu! – zakrzyknął.
Mason wzruszył ramionami i rzekł:
– Jak pan chce. Niech pan przemyśli, czy lepiej się stawić i odpowiedzieć na rutynowe
pytania, czy ściągnąć na siebie uwagę nieobecnością i zmusić sąd do podjęcia kroków
zapewniających pana obecność.
– To niebywałe! – pieklił się Eversel. – Tak nie postępuje uczciwy prawnik!
– Pozwól mi z nim porozmawiać, Sidney – powiedziała pani Wentworth. A do Masona
rzekła: – Czego pan właściwie chce?
– Chcę uczciwego procesu dla mojej klientki. Chcę, żebyście przyszli na wstępną
rozprawę i powiedzieli prawdę.
– Co pan ma na myśli, mówiąc „prawdę”?
– Że to, co Mae Farr wzięła za wystrzał z broni, było trzaskiem flesza.
– Kto miałby zrobić to zdjęcie?
– Juanita! Tylko nie... – ostrzegł Eversel.
– Sidney, nie przeszkadzaj, proszę cię – przerwała mu.
– Miałby je zrobić Eversel – odparł Mason.
– Pan Eversel zajmuje kilka ważnych stanowisk – powiedziała Juanita Wentworth. – Jest
w zarządzie banku, przedsiębiorstwa powierniczego i innych ważnych instytucji. Nie może
sobie pozwolić, aby z jego nazwiskiem wiązał się jakikolwiek skandal.
– Robienie zdjęć niekoniecznie oznacza skandal – wytknął Mason.
– W tym wypadku – tak.
– Czy obawa przed skandalem to było to, czym Wentworth trzymał panią w szachu?
Spojrzała mu prosto w oczy i odparła:
– Tak.
– A na co pani miała nadzieję?
– Na pieniądze dla rodziców – powiedziała spokojnie. – Sidney zaofiarował... mogłabym
zdobyć je inaczej, ale jestem równie uparta co Penn. Moi rodzice mieli dużą hacjendę w
Meksyku. Rząd zabrał im ziemię i rozdał między chłopów bezrolnych. Bardzo zubożeli.
Byłoby uczciwe, gdyby Penn zapewnił jakąś ugodę finansową, ale wolał skorzystać z
nieuczciwej przewagi i groził, że wmiesza w sprawę Sidneya. Wiedziałam, że Sidney nie
może pozwolić sobie na taki rozgłos, i Penn też to wiedział. Groził, że pozwie Sidneya do
sądu, zarzucając mu wyłączną winę rozpadu naszego małżeństwa. Pozostał tylko jeden
sposób. Musiałam rozpocząć z nim walkę i zwyciężyć. Inaczej nigdy nie mielibyśmy spokoju.
– A co z Everselem? – spytał Mason. – Co on o tym myślał?
– Jest bardzo impulsywny. Chciał...
– Juanito, proszę, nie mieszaj mnie w tę sprawę – odezwał się Eversel. – Ten sprytny
prawnik wciąga cię w pułapkę.
– Prawda w niczym nam nie grozi – uspokoiła go, a po wymownej pauzie dodała: – teraz.
– Ucieszyła się pani, że zabito męża?
– Zabicie człowieka to nie powód do uciechy.
– Czy zatem poczuła pani ulgę?
Spojrzała adwokatowi prosto w oczy i odparła:
– Naturalnie. Choć był to dla mnie wstrząs. Penn miał w sobie dużo dobrego, i o wiele
więcej złego. Pragnął dominować nad ludźmi. Chciał, żeby dostali się w jego szpony i żeby
miał nad mini władzę. Był brutalem... szczególnie w stosunku do kobiet.
– No cóż, to wezwanie dla pana, Eversel. Nie może pan twierdzić, że nie dałem panu
szansy na uczciwą grę. Jeśli się gdzieś wybieracie, możecie podrzucić mnie na lotnisko, a
stamtąd wezmę taksówkę. – I dodał z uśmiechem: – Jeśli mówię „podrzucić”, używam tego
terminu w znaczeniu przenośnym.
– Do diabła z tobą. Możesz wracać tak, jak się tu dostałeś.
– Moi znajomi już odjechali. Wiedziałem, że może będę musiał poczekać, zanim wręczę
panu wezwanie.
Eversel spojrzał na niego podejrzliwie.
– Sidney, moglibyśmy podrzucić go do Los Angeles – odezwała się pani Wentworth. –
Przecież nie wyjedziesz, zostawiając go tutaj.
Taka możliwość najwyraźniej zaniepokoiła Eversela.
– Sidney – poprosiła Juanita, rzucając na Eversela spojrzenie przepastnych czarnych oczu
– uwierz mi, tym razem mam rację.
Eversel wahał się przez chwilę, po czym schował pistolet do kieszeni, siadł na fotelu
pilota, zapiął pas i bez słowa zapalił silnik. Wyjechał z hangaru, zachowując ponure
milczenie, i czekał, aż rozgrzeje się silnik.
Pani Wentworth, podnosząc głos, aby przekrzyczeć huk silnika, powiedziała:
– Nie myśli pan, panie Mason, że dla pańskiej klientki byłoby lepiej, żeby, zamiast nas w
to wciągać, wyznała prawdę i poniosła konsekwencje?
Mason, wepchnął dłonie głęboko w kieszenie spodni, oparł brodę na piersi i w
zamyśleniu wpatrywał się w podłogę samolotu.
– To samo przyszło mi na myśl – przyznał.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Świt zastał Masona w ciasnym biurze Drake’a, pogrążonego w studiowaniu przez lupę
zdjęć w olbrzymim powiększeniu.
Drake, siedząc przy biurku, nerwowo żuł gumę. W zamyśleniu spoglądał na Masona.
– To największe powiększenie, jakie można zrobić, żeby zdjęcie było jeszcze czytelne.
Już i tak jest duże ziarno. Negatyw był drobnoziarnisty i bardzo ostry, ale powiększyliśmy tak
mocno, że obraz zaczyna być niewyraźny. Każda z tych odbitek to ćwiartka negatywu.
– Rozumiem – odparł Mason, nie podnosząc wzroku. Cierpliwie badał przez lupę
powierzchnię zdjęcia.
– A to dostałem od kumpla – rzekł Drake. – Powiększenie dwadzieścia osiem na
trzydzieści trzy centymetry z filmu zrobionego, kiedy „Pennwent” został przyprowadzony do
portu. Miałem szczęście, że zdobyłem tę fotografię. Mogę jeszcze bardziej ją powiększyć, ale
to zajmie trochę czasu.
– Czas to jedna z tych rzeczy, których nam brakuje – powiedział adwokat. – Rozprawa
wstępna została wyznaczona na dziś na dziesiątą rano.
– Czego właściwie szukasz, Perry?
– Czegoś, co jest na jednej fotografii, a nie ma na drugiej.
– Chodzi ci o postać, osobę...
– Nie, jakąś drobna zmianę w wyposażeniu. Na przykład przypatrz się tej popielniczce.
Na fotografii Eversela jest w niej z sześć niedopałków. Na zdjęciu zrobionym po odkryciu
ciała są tylko dwa.
– No i co?
Mason pokręcił głową.
– Osoba popełniająca morderstwo – powiedział – nie sprząta po sobie i nie wyrzuca
śmieci z popielniczki. A nawet jeśli by to zrobiła, to nie zostanie jeszcze po to, żeby wypalić
dwa papierosy.
Drake zmarszczył brwi.
– I o czym to świadczy, Perry? – spytał.
– Nie mam pojęcia, ale idę droga eliminacji. Chciałbym znaleźć coś, co by potwierdzało
mój domysł. Gdyby mi się udało... O, a to co?
Lupa Masona zawisła nieruchomo nad fragmentem obrazu.
Na zewnątrz pierwsze promienie słońca spoczęły na szczytach budynków i sprawiły, że
elektryczne światło w biurze Drake’a zaczęło wydawać się sztuczne i nierealne. Wpadające
przez okno promienie poranka ukazywały zmęczoną, nieogoloną twarz Masona.
– Co znalazłeś? – spytał Drake.
Mason podał mu zdjęcie, wskazując palcem odpowiedni fragment.
– Sam zobacz, Paul.
Drake przyjrzał się miejscu na fotografii przez lupę i powiedział:
– Cholera, Perry, nic specjalnego mi to nie mówi. To coś okrągłego w etui, to chyba jakaś
rzadka moneta. Jak wiesz, Wentworth je kolekcjonował.
– Mhm. Przyjmijmy, że to moneta. Nie tyle chodzi o to, co to jest, ile o to, co się z tym
stało. Zwróć uwagę, że na drugim zdjęciu tego nie ma. Stało to na półce, a górną część
futerału coś zasłania.
– Wygląda jak nabój – powiedział Drake, przyglądając się uważnie.
– Owszem, chociaż nie sądzę, że to nabój. Nie zapominaj, że fotografia została zrobiona
lampą błyskową, czyli światło było dosyć ostre, a my zrobiliśmy powiększenie z małego
negatywu. Mimo wszystko nie mógłby to być nabój rewolwerowy. Sądząc z długości –
ewentualnie nabój do karabinu.
– A nie jest?
– Współczesne karabiny – pouczył Mason – mają naboje innego kształtu, z łagodnym
zwężeniem na końcu. To coś jest proste, jak nabój do rewolweru.
– A nabój do rewolweru nie mógłby być tej długości? – spytał Drake.
– Pewnie tak, ale... Wiesz, Paul, to bardzo duża moneta. Szkoda, że nie widzimy
szczegółów.
– Tu i ówdzie widać fragment linii, ale to nie wystarczy, żeby rozpoznać, co to za moneta.
Mason zmrużył oczy.
– Ta moneta – powiedział – coś musi znaczyć. Jedno jest pewne, Paul. Wentworth nie
został zabity wtedy, kiedy przyjmuje się, że został oddany strzał. Miał czas się przebrać,
wyrzucić niedopałki z popielniczki, odcumować, zapalić silnik i wypłynąć na morze.
Drake pokręcił głową.
– Ktoś zrobił to za niego, Perry. Nie wierzysz przecież, że facet został zabity na morzu na
jachcie, a w pobliżu nikogo nie było – nie wtedy, kiedy są ślady walki. Facet z pewnością nie
wpuścił nikogo na pokład i...
– Na pewno nie obcych... ale przyjaciela?
– Nawet przyjmując, że masz rację, nie rozumiem, co moneta ma z tym wspólnego.
– Chciałbym, żeby przeszukano „Pennwenta” od dzioba do rufy i sprawdzono, czy nie ma
tej monety.
– Jacht sprawdzono szczegółowo, szukając odcisków palców i innych śladów – rzekł
Drake. – Wydział zabójstw ma spis wszystkiego, co znaleziono. Mogę sprawdzić, czy
figuruje tam moneta.
– To powinno być łatwe, jest w futerale z wieczkiem. Co znaczy, że jest cenna. Może uda
ci się odgadnąć choćby fragment wzoru. Tu w poprzek biegnie chyba pas krzyżujących się
linii.
– Mhm. Prawdopodobnie jakaś odmiana herbu – zgodził się Drake.
– To może być wskazówką – zauważył Mason z namysłem. – Gdybyśmy tylko mogli...
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę wejść – zawołał Drake.
Drzwi otworzył jeden z jego pracowników.
– Chce pan spojrzeć na gazety? Jest dużo... o panu Masonie.
Mason wyprostował się, odrywając się od kontemplacji fotografii.
– To będzie jakaś zmiana dla oczu – powiedział. – Co o mnie piszą?
– Niemal wszystko, co się da – odparł mężczyzna, uśmiechając się od ucha do ucha. –
Wydaje się, że jest pan winny niemal wszystkiego z wyjątkiem morderstwa, w tym
przekupienia świadka, aby wyjechał z kraju.
– Przekupienia świadka?
– Tak, dziewczyny, nazywającej się Hazel Tooms. Policja wysunęła teorię, że ktoś, kto
chciał się jej pozbyć, dał jej pięćset dolarów, aby opuściła Stany. Powiedziała to policji, kiedy
przyniesiono jej wezwanie do sądu.
– Wspomina moje nazwisko? – spytał Mason.
– Nazwiska nie.
Mason rozłożył gazetę na biurku i przeczytał nagłówki: POLICJA ZŁAPAŁA
PRAWNIKA NA GORĄCYM UCZYNKU – SŁYNNY PRAWNIK SCHWYTANY NA
PODRZUCANIU FAŁSZYWYCH DOWODÓW. Mason uśmiechnął się do Drake’a:
– No i co, Paul, wygląda na to, że trafiliśmy na pierwsze strony gazet.
Drake wskazał palcem fragment w środku tekstu.
– Patrz tu – powiedział. – „Na polecenie wielkiej ławy przysięgłych wystawiono kilka
wezwań do stawienia się w sądzie, które zostaną dziś doręczone. Policja zażądała, aby wielka
ława przysięgłych zbadała poczynania prawnika, znanego z oryginalnych metod obrony.
Mówi się, że agencja detektywistyczna, która utrzymuje się głównie ze zleceń dostarczanych
przez tegoż prawnika, również będzie poddana kontroli. Uważa się, że nawet jeśli nie zostanie
przedstawiony zarzut przestępstwa, to policja postara się nie dopuścić do odnowienia
licencji”.
Mason uśmiechnął się do Paula Drake’a.
– Co powiesz na śniadanko, Paul?
– Pięć minut temu uważałbym to za świetny pomysł. Teraz musiałbym zmuszać się do
przełknięcia czegokolwiek. Do licha, Perry, mam nadzieję, że wiesz, co z tym zrobić.
– Na razie mamy dosyć faktów. Teraz potrzebujemy tylko czasu, aby je przemyśleć. Idę
do łaźni tureckiej, potem się ogolę i zjem śniadanie. Spotkamy się na rozprawie.
– A jak nam tam pójdzie? – spytał Drake.
– Jeśli chodzi o sędziego, powiem jedno: Emil Scanlon jest sprawiedliwy. Według niego
gazeta to nie miejsce na rozpoznawanie sprawy. Ze względu na oskarżenia, jakie padły,
pójdzie mi jak najbardziej na rękę przy przesłuchiwaniu świadków.
– A prokuratorowi okręgowemu?
– Da taką samą szansę.
Drake przeczesał palcami włosy.
– A ja jestem świadkiem – powiedział żałośnie. – Będę miał was obu na głowie.
W gronie sędziów pokoju Emil Scanlon był wyjątkiem. Doceniał umiejętność
wykorzystywania dramatyzmu, miał żywe poczucie humoru i żywił głębokie pragnienie
szerzenia sprawiedliwości za wszelką cenę. Jego filozofia życiowa czyniła z niego
dobrodusznie przyjacielskiego wobec wszystkich żyjących i naukowo bezstronnego w
stosunku do martwych. Traktując sumiennie swą funkcję, czuł się reprezentantem zarówno
żywych, jak i umarłych.
Scanlon zaczynał jako obiecujący zawodowy baseballista. W latach dwudziestych, po
kontuzji, która zniszczyła dalszą karierę, przeniósł się do południowej Kalifornii. Został
sędzią pokoju za pierwszym razem, kiedy postanowił kandydować, i od tej pory, mimo braku
wykształcenia prawniczego, a nawet matury, rok po roku był wybierany na to stanowisko, ku
konsternacji kolejnych prokuratorów okręgowych i niecierpliwych młodych prawników,
praktykujących jako adwokaci.
Scanlon przyjrzał się Mae Farr, szepczącej z Perrym Masonem, i pomyślał, że nie
wygląda na zimnokrwistą morderczynię, jak ją przedstawiał prokurator okręgowy. Perry’ego
Masona znał osobiście, stykając się z nim przy okazji dramatycznych rozpraw wstępnych,
kiedy to prawnik, dzięki inteligencji, żelaznej logice i niekonwencjonalnym metodom z
ostatniej pozycji wyprzedzał wszystkich i pierwszy dochodził od mety.
Ani w głosie, ani w twarzy Scanlona nie dawało się wyczuć nic, co by wskazywało, że
podjął decyzję, iż nawet gdyby rozprawa miała trwać całą noc, jednakowo przewałkuje każdą
ze stron.
Mae Farr szeptem czyniła zeznania Masonowi:
– Wpędziłam pana w kłopoty – mówiła. – Okłamałam pana, kiedy pierwszy raz
przyszłam do pana do biura, i od tej pory stale kłamałam. Kiedy nie znalazł pan pistoletu Hala
tam, gdzie go rzucił, pomyślałam, że pojechał zabrać broń, a potem do portu, żeby
wyprowadzić „Pennwenta” w morze i zatopić. Mógłby wrócić skifem, który Wentworth miał
na pokładzie. Zatem ja też udałam się do portu i jachtem Marleya popłynęłam po Hala.
– Znalazła go pani?
– Nie. Nie szukałam długo, bo byłam przekonana, że straż wybrzeża została
powiadomiona o zabójstwie i już mnie poszukuje.
– Dlaczego tak pani myślała?
– Kilka razy okrążył mnie samolot straży wybrzeża, a potem odleciał.
– Skąd pani wie, że to była straż?
– Nie wiem – odparła po chwili namysłu. – Tak mi się wydawało. Jaki inny samolot
miałby powód, żeby interesować się jakimś jachtem? Ta Tooms zobaczyła mnie, kiedy
cumowałam. A słyszałam, że Marley oddał do zbadania daktyloskopowego moje odciski
palców ze steru i manetki. Już się chyba nie wywinę.
Hal Anders, skrępowany, podszedł do panny Farr.
– Przepraszam, Mae – powiedział tylko.
Dziewczyna spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem.
– Prokurator okręgowy zwolnił mnie – rzekł. – Nie rozumiem, co to znaczy.
– To znaczy, że skupią się na mnie – wyjaśniła.
– W rurze znaleźli mój pistolet – ciągnął Anders. – Myśleli, że Mason go tam podrzucił,
ale sprawdziwszy numery doszli do tego, gdzie został sprzedany i że to ja go kupiłem. Poza
tym odkryli jeszcze jakieś dowody. Nie wiem, jakie, ale wycofali oskarżenie przeciwko mnie.
– Miło to słyszeć. Gratulacje. Zdaje się, że oszczędziłeś sobie nieprzyjemnego
doświadczenia. Dzięki radzie kompetentnego i wysoce etycznego prawnika.
– Proszę, Mae, nie bądź taka.
Odwróciła od niego twarz.
Anders, świadom tego, że znajduje się pod obstrzałem spojrzeń, że reporterzy ukradkiem
robią zdjęcia, pochylił się do Mae Farr i Perry’ego Masona.
– Proszę cię, Mae, nie bądź taka – szepnął. – Posłuchaj mnie. Zrobiłem coś dla ciebie. I to
bez zasięgania czyjejkolwiek porady. Dziś rano skontaktowałem się z Hazel Tooms. Nie
będzie jej tutaj. Jest w samolocie do Meksyku, gdzie jej przyjaciel ma jacht. Natychmiast
wyruszają w rejs w – cytuję – nieznane.
Na twarzy Mae odbiło się całkowite niedowierzanie.
– Ty to zrobiłeś??? – szepnęła.
Mason zmierzył Andersa zimnym, wrogim spojrzeniem.
– Pan chyba zdaje sobie sprawę – rzekł – że to mnie o to oskarżą.
– Nie. Jeśli będzie to konieczne, wezmę winę na siebie.
Odezwał się Scanlon:
– Obejrzałem już ciało zmarłego. Lekarz przeprowadzający autopsję opisał, jak kula
przeszła przez ciało i wskazał przyczynę śmierci, którą był strzał w głowę. To jest sprawa
jasna i nie będziemy marnować czasu doktora, każąc mu zeznawać.
Odchrząknął, przeniósł spojrzenie z Perry’ego Masona na Oscara Overmeyera, zastępcę
prokuratora okręgowego, i Carla Runcifera, reprezentującego biuro prokuratorskie.
– Postępowanie będzie krótkie i nieformalne. Postaramy się odkryć fakty. Nie życzę sobie
przeciągania przesłuchań i piętrzenia przeszkód formalnych. Sam będę zadawał pytania, jeśli
będę uważał, że to przyspieszy sprawę i pomoże odkryć prawdę. Nie pozwolę na przeciąganie
przesłuchiwania świadków tylko w tym celu, żeby prawnicy mogli pokazać, że coś robią.
Jeśli jednakże którakolwiek ze stron zechce zadać świadkowi pytania wyłącznie w celu
wyjaśnienia pewnych kwestii lub przytoczenia faktów, których świadek nie ujawnił, to
zamierzam na nie zezwolić.
Carl Runcifer zaczął już wysuwać jakieś zastrzeżenia do pomijania procedury, ale
Overmeyer, znający temperament Scanlona, pociągnął go za marynarkę na miejsce.
Do sędziego zbliżył się sekretarz i wręczył mu jakąś notatkę. Widząc przerwę, Sidney
Eversel podszedł do Masona.
– Sprawa...
– Podejrzewam – powiedział złowieszczo – że uważa się pan za bardzo, ale to bardzo
sprytnego.
– O co chodzi? – zdziwił się Mason.
– Odkryłem prawdziwy cel pańskiej wizyty w moim domu dziś rano. Chyba liczył pan na
to, że będę trzymał buzię na kłódkę, a pan zdoła mnie szantażem skłonić do zrobienia
wszystkiego, co będzie panu na rękę i utrzyma pan mój związek z tą sprawą w tajemnicy.
Pomylił się pan. Od razu po dokonaniu odkrycia poszedłem na policję i zawiadomiłem biuro
prokuratora okręgowego. Powiedziano mi, że zabierając negatyw dopuścił się pan włamania.
Jedyne, czego nam potrzeba, to dowód. Niech pan wyciągnie negatyw, a pójdzie pan do
więzienia, panie Mason. Takie jest moje stanowisko.
Eversel odwrócił się na pięcie i odmaszerował. Adwokat zwrócił się do Mae Farr:
– Zawsze pani twierdziła, że Anders jest zbyt konserwatywny i nie zrobi żadnego kroku,
nie zasięgnąwszy rady. Okazuje się, że bardzo zdecydowanie przeciął troczki fartucha.
Zostawię was teraz na chwilę samych, macie o czym podyskutować.
Wstał z krzesła i pod obstrzałem ciekawskich spojrzeń całej sali podszedł do Paula
Drake’a i Delli Street.
– Dzwoniłeś do biura, Paul? – spytał.
– Tak, przed chwilą. Mam raport z ostatniej chwili, ale nic w nim nie ma. Nie mogę
zdobyć nic na temat Hazel Tooms. Najwyraźniej jest to dziewczyna, lubiąca sporty na
świeżym powietrzu.
– Sama mi to powiedziała. Gdzie ona teraz jest, Paul?
– Dostała wezwanie i powinna być tutaj. Na Boga, Perry, chyba jej nie przekupiłeś, żeby
wyjechała?
– Nie. Osobiście wolałbym, żeby tu była – odparł adwokat.
– Jak sprawy wyglądają? – zapytała zaniepokojona Della.
W oczach Masona pojawił się zimny błysk.
– Fatalnie, Dello – przyznał. – Eversel doznał przypływu odwagi i poleciał na policję,
zeznać, że ukradziono mu negatyw i najwyraźniej powiedział im wszystko o zdjęciu. Dzięki
temu podejrzenia skupiły się na Mae Farr. Policja teraz będzie twierdzić, że dziewczyna miała
broń, wróciła do klubu jachtowego, zabrała jacht Marleya, dogoniła „Pennwenta”, zabiła
Wentwortha, wróciła, pojechała tam, gdzie Anders wyrzucił rewolwer, i wyrzuciła swój,
licząc, że zostanie znaleziony, kiedy woda opadnie.
– Czy to ją obciąży w sposób przesądzający sprawę?
– Naturalnie – odparł Mason oschle. – Nie sądziłem, że Eversel pokona strach przed
rozgłosem. Najwyraźniej chce mi dołożyć. Zgłosił kradzież negatywu do biura prokuratora
okręgowego. Naturalnie, jego zeznania całkowicie zmieniły obraz sprawy. Wypuszczono
Andersa, bo zamierzają skupić się na Mae Farr i na mnie.
– Dobierz się do nich, szefie – powiedziała Della Street.
Mason uśmiechnął się do niej.
– Nie wiem, jak to zrobić. Na szczęście mam jednego asa w rękawie. Jeśli zagram nim w
odpowiednim momencie, może uda mi się wywinąć. Jeśli nie, jestem ugotowany.
– Co to za as? – zainteresował się Drake.
– Mam przeczucie. Chcę powołać świadka, choć nie wiem, co powie. Jeśli zezna to,
czego oczekuję, sędzia pokoju powinien zauważyć jego wyraźne zaskoczenie. W innym
wypadku będzie wyglądało na to, że próbuję sprowadzić śledztwo na fałszywe tory.
– Do licha, Perry, naraziłeś się tą kradzieżą negatywu. Czy musisz gwałcić prawo, żeby
uzyskać sprawiedliwy wyrok dla klientów?
Mason uśmiechnął się od ucha do ucha i odparł:
– Nie wiem, Paul, czemu to robię. Pewno inaczej nie potrafię. Kiedy zaczynam wyjaśniać
zagadkę, tracę wszelkie hamulce. Za każdym razem, gdy przyciskam pedał, trafiam na gaz.
– Na to wygląda – skomentował Drake.
– W rzeczywistości, szefie – powiedziała spokojnie Della – to ja zabrałam negatyw. Nie
mogą ciebie o to oskarżyć.
– Zrobiłaś to na moje polecenie, Dello. Trzymaj się z dala od tej sprawy.
– Nie chcę. Muszę ponieść odpowiedzialność za to, co zrobiłam.
Emil Scanlon skończył czytać liścik, szepnął coś do sekretarza, i powiedział na głos:
– Wracamy do rozprawy wstępnej z oskarżenia publicznego przeciwko Mae Farr.
Oscar Overmeyer powstał i rzekł:
– Proszę Wysokiego Sądu, rozumiemy, że Wysoki Sąd pragnie szybkiej, nieformalnej
rozprawy. Jednak w ciągu kilku ostatnich godzin, a nawet powiedziałbym minut, biuro
prokuratora okręgowego zdobyło dowody, całkowicie zmieniające obraz sprawy.
Jesteśmy gotowi za pomocą zeznań świadków wykazać, że morderstwo zostało
popełnione później, niż początkowo sądzono. Można by rzec, iż jest to sprawa odroczonego
morderstwa. To, co Harold Anders i Mae Farr wzięli za strzał, w rzeczywistości było
trzaskiem flesza.
Naturalnie zdajemy sobie sprawę, że Wysoki Sąd chce jak najszybciej rozpatrzyć tę
sprawę. Dlatego naszym pierwszym świadkiem będzie Sidney Eversel. Chcemy zwrócić
uwagę Sądu na fakt, że zeznanie tego świadka będzie tak ważne, powiedziałbym
spektakularne, że zmieni zupełnie zaplanowaną kolejność wzywania świadków.
Scanlon chwilę zastanawiał się ze zmarszczonymi brwiami, rzucił ukradkowe spojrzenie
na Perry’ego Masona, ale nie zauważył, żeby adwokat chciał wysunąć jakiekolwiek
zastrzeżenia.
– Dobrze. W celu zgłębienia sprawy w jak najkrótszym czasie pozwalam wezwać
Sidneya Eversela.
Sidney Eversel stanął na miejscu dla świadków i został zaprzysiężony.
– Czy pan – spytał Scanlon – wie coś na temat tego morderstwa?
– Wiem jedno – odparł świadek. – Wiem, kiedy nie zostało popełnione.
– Skąd pan to wie?
– Postanowiłem wszystko wyznać. Od dawna kocham Juanitę Wentworth. Spotkałem ją i
zakochałem się, kiedy jeszcze była żoną Penna Wentwortha i z nim mieszkała. Nie potrafiłem
ukryć moich uczuć.
Eversel urwał i nerwowo przełknął ślinę. Widać było, że wcześniej ułożył sobie to, co ma
powiedzieć, ale publiczne wyznanie okazało się trudniejsze, niż przewidywał. Po chwili
podjął:
– Wentworth był diabelsko sprytny. Dowiedział się o naszym romansie. Był o mnie dziko
zazdrosny. Chciał, żeby Juanita, to znaczy pani Wentworth, do niego wróciła. Opuściła go
bowiem wkrótce po spotkaniu mnie. Groził, że jeśli nie wróci, to wytoczy mi proces o rozpad
małżeństwa z mojej winy. Odmówił rozwodu. Całe jego zachowanie było typowe dla
człowieka w najwyższym stopniu samolubnego i nie mającego względów dla innych.
– To nieistotne – wtrącił Scanlon. – Proszę wrócić do tematu.
– Buntowałem się przeciw tej niesprawiedliwości, ponieważ wiedziałem, że Wentworth
na swoim jachcie zabawia się z wieloma kobietami. Postanowiłem zdobyć dowód, który to
jego zmusiłby do obrony. To przywołałoby go do rozsądku i dałby żonie rozwód, nie
wciągając mnie do sprawy.
– I co pan zrobił?
– Wieczorem dwunastego – rzekł Eversel – zaczaiłem się w klubie jachtowym.
Wiedziałem, że panna Farr często bywa na jego jachcie. Noc była gorąca i duszna. Wentworth
miał otwarty świetlik w mesie. Zakradłem się w pobliże jachtu i nasłuchiwałem. Kiedy, jak
mi się wydawało, nadszedł właściwy czas, wszedłem na pokład i spojrzałem przez świetlik.
Zobaczyłem Wentwortha w bardzo kompromitującej sytuacji. Stał tyłem do aparatu.
Położyłem palec na spust i zawołałem go po imieniu. Za pierwszym razem nie usłyszał.
Zawołałem ponownie. Spojrzał w górę, zaniepokojony. Wtedy nacisnąłem spust i zapaliła się
lampa błyskowa, pozwalając mi zrobić ostre, wyraźne zdjęcie.
– Co było dalej?
Carl Runcifer szepnął do Oscara Overmeyera:
– To kompletne odstępstwo od zasad postępowania sądowego. Naprawdę chcesz
pozwolić Scanlonowi na takie przesłuchanie? Nie zaprotestujesz?
– To nic nie da – odparł Overmeyer. – Emil Scanlon zawsze tak prowadzi rozprawy.
Najdziwniejsze, że w rezultacie niczemu to nie szkodzi.
– Uciekłem z jachtu – ciągnął Eversel. – Pojechałem do domu i wywołałem zdjęcie.
Negatyw wyszedł doskonale. Nie mogłem się doczekać, żeby pokazać go pani Wentworth,
która była w San Diego. Wsiadłem zatem w swój samolot i poleciałem do San Diego,
opowiedziałem jej o wszystkim i zabrałem ją do siebie do domu. Zanim przyjechaliśmy,
negatyw zdążył wyschnąć. Włożyłem go do powiększalnika i zrobiłem odbitkę. Ależ byłem
zadowolony! Potem odwiozłem panią Wentworth do San Diego.
Następnie negatyw został mi ukradziony. W czasie, kiedy zniknął, Perry Mason, adwokat
Mae Farr, kręcił się po mojej posiadłości. Żądam, aby przedstawił negatyw. A kiedy go
przedstawi, zamierzam wytoczyć mu sprawę o włamanie.
Emil Scanlon w zamyśleniu przygryzł usta i, uporczywie unikając spoglądania w stronę
Masona, powiedział:
– No cóż, to zdarzenie, nawet jeśli jest prawdziwe, nie ma nic wspólnego z obecną
sprawą. Z tego, co widzę, pańskie zeznanie świadczy, iż morderstwa nie popełniono w czasie,
który został pierwotnie przyjęty. To wszystko, co jest istotne dla tej sprawy.
– Wysoki Sądzie, mogę o coś zapytać? – odezwał się Overmeyer.
– Proszę.
– Kiedy pan pierwszy raz udał się do San Diego, czy przez część drogi leciał pan nad
wodą?
– Tak. Mam hydroplan. Noc była spokojna; burza jeszcze się nie zaczęła. Ze względów
bezpieczeństwa wolałem lecieć nad oceanem.
– Kiedy przelatywał pan nad wejściem po portu, czy zauważył pan jakiś jacht?
– Owszem.
– Co to był za jacht?
– To jacht turystyczny „Atina” Franka Marleya.
– Kto to jest Frank Marley?
– Wspólnik Wentwortha.
– Zna go pan?
– Tak, znam go osobiście. Dobrze znam jego jacht.
– Czy leciał pan nisko?
– Tak.
– Czy, widząc jacht, coś pan zrobił?
– Kilkakrotnie go okrążyłem, ponieważ wydawało mi się dziwne, że wypływa na morze.
– Czy ma pan możliwość oświetlenia...
– Tak, mam szperacze umieszczone na skrzydłach. Włączyłem je i oświetliłem jacht.
– Co pan zobaczył?
– Upewniłem się na sto procent, że to „Atina”. Zobaczyłem kogoś przy sterze. Była to
kobieta, ubrana w odzież identycznego koloru jak ta, którą nosiła Mae Farr, kiedy wieczorem
weszła na „Pennwenta”.
Overmeyer ukłonił się z uśmiechem.
– To wszystko, Wysoki Sądzie – powiedział.
Mason uniósł brwi i spojrzał na sędziego i Emil Scanlon skinął głową.
– Czy po drodze do San Diego mijał pan jakieś inne jachty? – spytał zdawkowo Mason.
– Proszę Sądu – zaprotestował Overmeyer – to nie ma nic do rzeczy. Jest to próba
zaciemnienia sprawy i...
– Sam bym o to zapytał – przerwał mu sędzia pokoju. – Nie życzę sobie czysto
proceduralnych zastrzeżeń. Proszę odpowiedzieć na pytanie.
Eversel, ogromnie skrępowany, poruszył się, rzucił błagalne spojrzenie Overmeyerowi, a
potem odwrócił oczy.
– Proszę odpowiedzieć – powtórzył Emil Scanlon ostrzejszym tonem.
– No cóż – odparł Eversel – naturalnie, jeśli leci się do San Diego, kierunek lotu zgadza
się z kursem statku płynącego do Ensenady.
– Pomińmy wyjaśnienia – powiedział Scanlon. – Pytałem, czy przelatywał pan nad
innymi jachtami.
– Tak.
– Czy rozpoznał pan któryś z nich?
– Jeden.
– Czy był to „Pennwent”? – spytał surowo sędzia pokoju.
Eversel, patrząc prosto przed siebie, odpowiedział z wysiłkiem:
– Owszem.
– Czy okrążył pan ten jacht?
– Tylko raz.
– I co pan zobaczył?
– Widziałem, że świetlik w mesie jest otwarty.
– Czy przy sterze ktoś stał? – spytał Scanlon.
– Nie sądzę, żeby świadek mógł widzieć aż tak wyraźnie – zaprotestował Overmeyer. –
Za dużo pan od niego oczekuje...
– Świadek, który spojrzał na jeden jacht i zauważył, jakiego koloru odzież nosiła osoba
przy sterze – powiedział Scanlon – z pewnością był w stanie zobaczyć, czy przy sterze
drugiego ktoś w ogóle stoi. Proszę odpowiedzieć na pytanie, panie Eversel.
– Nikogo nie było przy sterze.
– Okrążył pan jacht jeden raz?
– Tak.
– I jest pan pewien, że nikogo nie było przy sterze?
– Tak.
– Gdzie był wtedy jacht?
– Około mili od brzegu i z dziesięć mil od falochronu.
– A jak daleko od jachtu Marleya?
– Sądzę, że jakieś trzy mile.
Teraz odezwał się Mason, tonem rozmowy towarzyskiej.
– Wiedział pan, że Wentworth jest gwałtownikiem, prawda, panie Eversel?
– Tak.
– I wiedział pan, że gdyby złapał pana na pokładzie „Pennwenta”, mógłby się na pana
rzucić?
– Tak.
– Wiedział pan, że to silny mężczyzna?
– Tak.
– To pewnie dlatego wszedł pan na pokład uzbrojony.
– Owszem, miałem broń. Nie chciałem jednak... – urwał, gdyż nagle dotarło do niego, co
kryje się za pytaniem Perry’ego Masona.
– I, wsiadając do samolotu, nie widział pan potrzeby zostawienia broni w domu?
– Zupełnie o niej zapomniałem.
– Zatem wtedy, gdy krążył pan nad jachtem Wentwortha, był pan uzbrojony. Czy to
prawda?
– Nie podoba mi się sposób, w jaki sformułował pan pytanie.
– Nieważne, czy się panu podoba – wtrącił Scanlon. – Proszę odpowiedzieć.
– Byłem uzbrojony – warknął Eversel.
– Co to była za broń?
– Kolt kalibru trzydzieści osiem.
Mason uśmiechnął się grzecznie.
– To wszystko – powiedział.
Scanlon zmarszczył brwi.
– Nie jestem pewien, czy przesłuchanie powinno się tym skończyć – rzekł. – No cóż, na
razie możemy przerwać, a pan niech nie opuszcza sali, panie Eversel.
– Jeszcze tylko jedno pytanie – powiedział Mason. – Zeznał pan, że zrobił powiększenie z
negatywu.
– Tak zeznałem.
– Gdzie ono jest?
– Dałem je zastępcy prokuratora okręgowego.
– Panu Overmeyerowi?
– Nie, panu Runciferowi.
– Czy mógłby pan pokazać to zdjęcie, panie Runcifer? – poprosił adwokat.
– Raczej nie. Jest to część akt objętych tajemnicą. Nie zgadzam się na prezentację. Jeśli
chce pan włączyć fotografię do dowodów, proszę ją nam dać, a kiedy to pan zrobi,
wytłumaczyć się, skąd ma pan negatyw.
– Jeśli nie ma więcej pytań do pana Eversela – powiedział wyjątkowo uprzejmym tonem
sędzia – świadek może wrócić na miejsce, ale mam prośbę, aby nie opuszczał sali.
Eversel wyszedł zza barierki.
Runcifer wymienił triumfujące spojrzenie z Overmeyerem.
– A teraz – powiedział Overmeyer – prosimy panią Hazel Tooms.
– Chwileczkę – wtrącił Scanlon. – Sąd ma własne zdanie na temat, kto teraz powinien
zeznawać. Panie Runcifer, proszę podejść i złożyć przysięgę.
– Ja? – zawołał Runicfer. – Stanowczo protestuje ze względu na...
Scanlon skinął grzecznie głową i przerwał Runciferowi w połowie zdania.
– Proszę zająć miejsce dla świadków, panie Runcifer – powtórzył.
– Lepiej idź, jeśli nie chcesz zostać ukarany za obrazę sądu – poradził głośnym szeptem
Oscar Overmeyer. – On nie żartuje.
Runcifer podszedł do barierki, podniósł dłoń i złożył przysięgę.
– Czy ma pan zdjęcie zrobione aparatem z lampą błyskową przez świadka, który przed
chwilą zeznawał?
– Wysoki Sądzie – odezwał się Oscar Overmeyer – protestuję przeciwko temu pytaniu.
Jest to część...
– Nie życzę sobie żadnych protestów. Jeśli ma pan fotografię, proszę ją pokazać.
Zapadła pełna napięcia cisza.
– Wbrew moim życzeniom i pomimo moich protestów pokażę zdjęcie, o które prosił
sędzia pokoju.
Słowa „sędzia pokoju” Runcifer wymówił protekcjonalnym tonem. Otworzył aktówkę,
wyjął z niej powiększenie, zrobione na błyszczącym papierze, i wręczył je sędziemu.
Masonowi rzucił wrogie spojrzenie.
– Widzę, że ma pan też inne zdjęcia – zauważył Scanlon.
– Czy to zdjęcia wnętrza „Pennwenta”?
– Tak.
– Niech je pan też wyjmie.
Runcifer wyciągnął plik zdjęć i wyjaśnił, co się na nich znajduje: tu pozycja ciała, tu
wnętrze mesy, tu jacht z zewnątrz, jacht zacumowany w porcie jachtklubu, widok z góry na
klub i port z jachtami. Scanlon ponumerował zdjęcia i włączył do materiału dowodowego.
– To wszystko, panie Runcifer – oznajmił. – Jest pan wolny.
Runcifer sztywnym krokiem wrócił na miejsce.
– Teraz pani Hazel Tooms. Proszę podejść i złożyć przysięgę – powiedział Scanlon.
Na próżno ludzie wyciągali szyje, rozglądając się za Hazel Tooms.
– Czy nie dostała wezwania? – spytał Scanlon ze zmarszczonymi brwiami.
– Dostała – odparł Runcifer kwaśno. – Zeznała, że próbowano przekupstwem skłonić ją
do ucieczki. Wydaje nam się, że kiedy wręczano jej wezwanie, akurat szykowała się do
wyjazdu.
– Nie obchodzi mnie to – rzekł Emil Scanlon. – Teraz zajmujemy się tylko jedną sprawą,
to jest śmiercią Wentwortha i przypuszczalnym udziałem oskarżonej, Mae Farr. Pytanie,
gdzie jest teraz świadek.
– Nie wiem – powiedział Runcifer.
Scanlon spojrzał na Perry’ego Masona.
– Panie Mason – rzekł surowo – teraz niech pan zajmie miejsce dla świadków.
Mason posłusznie stanął za barierka, zdając sobie sprawę, że protesty na nic się nie
zdadzą.
– Czy zna pan świadka, Hazel Tooms? – spytał Scanlon.
– Tak.
– Rozmawiał pan z nią o sprawie?
– Tak.
– Wie pan, gdzie jest teraz świadek?
– Nie.
– Wie pan, jak to się stało, że wyjechała?
– Na ten temat nie mam wiadomości z pierwszej ręki.
– Czy, bezpośrednio lub pośrednio, ponosi pan odpowiedzialność za jej wyjazd?
– Nie.
– To wszystko – podsumował sędzia.
– Chciałbym zadać świadkowi kilka pytań – powiedział szybko Runicfer.
Scanlon zawahał się.
– Nie dałem panu Masonowi możliwości przepytywania pana.
– To co innego.
– Proszę powiedzieć, co to za pytanie, a ja zastanowię się, czy pozwolę na nie
odpowiedzieć – postanowił sędzia.
– Kiedy pan rozmawiał z Hazel Tooms, czy nie został poruszony temat jej wyjazdu za
odpowiednia gratyfikację i czy nie rozważano kwoty, która by wchodziła w grę?
– Ujmę to tak – odrzekł Mason. – Panna Tooms wysunęła propozycję. Ja ją odrzuciłem.
– Och – zdziwił się pełnym sarkazmu tonem Runcifer. – Poszedł pan do jej mieszkania.
Okazało się, że jej zeznania są na niekorzyść pana klientki, i zaproponowała wyjazd, a pan
był zbyt etyczny, aby nawet rozważyć tę propozycję. Czy pan chce, żebyśmy w to uwierzyli?
– Nie musi pan odpowiadać na to pytanie, panie Mason – rzekł sędzia. – Panie Runcifer,
proszę powstrzymać się na przyszłość od sarkazmu. Zebraliśmy się po to, by orzec, czy są
wystarczające dowody przeciwko oskarżonej, by sprawa została przekazana Sądowi
Najwyższemu. Swoje żale może pan wylewać poza salą sądową.
– Wysoki Sądzie – wtrącił Mason – chciałbym odpowiedzieć na to pytanie.
– Proszę bardzo – zezwolił sędzia.
Mason skrzyżował wyciągnięte przed siebie nogi, uśmiechnął się do Runcifera i rzekł:
– Pańskie pytanie zakłada jeden nieprawdziwy fakt. Świadectwo Hazel Tooms nie byłoby
szkodliwe dla mojej klientki. Przeciwnie, byłoby jak najbardziej korzystne. Żałuję, że jej tu
nie ma.
– W porządku – odparł triumfująco Runcifer. – Jeśli już poruszył pan sprawę jej
świadectwa, zadam takie pytanie. Mam nadzieję, że Sąd nie zaprotestuje, skoro sam dopuścił
się tylu nieformalności. Czy nie jest prawdą, że Hazel Tooms pojechała do klubu jachtowego
spotkać się z Wentworthem, że on powiedział jej, iż wieczorem udaje się do Ensenady i
zaprosił, żeby popłynęli razem, że wróciła do domu po ubranie i zrobić zakupy, a kiedy
wróciła jachtu nie było, że czekała jakiś czas, i wtedy ujrzała wpływający jacht Franka
Marleya, patrzyła, kto stoi przy sterze, i jedyną osobą, która wysiadła, była Mae Farr, pańska
klientka?
– To właśnie powiedziała – przyznał Mason.
– I to pan uważa za świadectwo na korzyść swojej klientki? – spytał niedowierzająco
Runcifer.
– Owszem – rzekł poważnie Mason.
Zapanowała cisza. Po chwili zaskoczeni prawnicy z biura prokuratora zaczęli naradzać się
szeptem.
– To chyba wszystko, panie Mason – rzekł Scanlon. – Na więcej pytań i tak bym nie
pozwolił. Może pan wrócić na miejsce.
Runcifer wstał i powiedział niemal błagalnym tonem:
– Wysoki Sądzie, czy mogę zadać tylko jedno pytanie?
– Raczej nie. Wystarczająco wyjaśnił pan sytuację. A o co chciał pan zapytać?
– Chciałem zapytać pana Masona, dlaczego twierdzi, że świadectwo Hazel Tooms jest
korzystne dla oskarżonej.
Scanlon pokręcił głową.
– To by oznaczało nowe dyskusje – powiedział.
– Gdyby Wysoki Sąd pozwolił – wtrącił Mason – to odpowiedź na to pytanie wyjaśniłaby
wiele nieporozumień.
– Niech pan odpowiada. Szczerze mówiąc – przyznał sędzia Scanlon – też jestem ciekaw,
choć uważam, że pytanie jest niewłaściwe i stanowi próbę wyzyskania świadka, który
odpowiadał bardzo dokładnie i uczciwie. Ale proszę, panie Mason.
Adwokat podszedł do ławy sędziowskiej, na której leżały fotografie, i rzekł:
– Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę najpierw ustalić związki między faktami.
– Niech pan ustala – zachęcił sędzia. – Tylko proszę przedstawić to krótko, logicznie i nie
odbiegać od faktów. Nie chcę, żeby pan odwoływał się do emocji.
– Nie zamierzam tego robić – uśmiechnął się Mason.
– Zatem proszę, niech pan odpowiada na pytanie.
– Wydaje mi się, że najlepszym streszczeniem tej sprawy jest nazwa, jaką nadał jej mój
czcigodny kolega. Nie wiem, czy Wysoki Sąd sobie przypomina, że nazwał to sprawą
odroczonego morderstwa.
Jest jasne, że Penn Wentworth nie został zastrzelony z bliska. Na ubraniu ani na ciele nie
ma śladów prochu. Jak Wysoki Sąd wie od patologa, najwyraźniej zastrzelono go z góry. Jest
rzeczą naturalną przypuszczać, że strzelił do niego przez świetlik ktoś, kto był wyżej niż
Wentworth – w odległości od dwóch metrów do nieskończoności. Odległość jest tylko
ograniczona możliwością precyzyjnego wycelowania. Wydaje mi się, że pan Eversel jest
świetnym strzelcem i że doskonale zna się na broni. Mam rację, panie Eversel?
Eversel zawahał się, ale skinął głową.
– Wysoki Sądzie, jeśli jeszcze zbieramy zeznania, sugeruję, żeby pan Eversel wrócił na
miejsce dla świadków! – wybuchnął Runcifer.
– Ja się będę o to martwił, dobrze? – powiedział Scanlon.
– Czy, na podstawie pańskiej fachowej wiedzy na temat broni, przyzna pan, że mój
wniosek jest prawidłowy?
Eversel siedział jak kamień.
– To zresztą nieważne – rzekł Mason. – Wspomniałem tylko tę możliwość, abyśmy
pamiętali o pozycji osoby, która strzelała, i pozycji osoby, do której oddano strzał.
Teraz rozważmy różne możliwości. Najpierw Anders. Nie mógł popełnić morderstwa.
Dowody wskazują na to, że kiedy Eversel leciał nad morzem, jacht Wentwortha tylko o kilka
mil wyprzedzał jacht Marleya. Jacht Wentwortha był wolniejszy. Biorąc pod uwagę szybkość,
jest oczywiste, że Wentworth musiał wypłynąć wkrótce po tym, jak Mae Farr i Anders
odjechali, może pół godziny. Anders mówi, że wyrzucił rewolwer. Poświadcza to Mae Farr.
Znaleziono broń, z której strzelano do Wentwortha i nie był to rewolwer Andersa. Poza tym
Anders wrócił do miasta i niemal natychmiast wyjechał do North Mesa. Policja zbadała
wszystkie jego ruchy i jest przekonana, że po rozmowie ze mną nie wrócił do jachtklubu.
Mae Farr wraz ze mną pojechała do klubu, ale okazało się, że „Pennwenta” nie ma.
Wróciliśmy i panna Farr jechała razem ze mną aż do miejsca, gdzie Anders wyrzucił broń.
Stamtąd wróciła do klubu i wypłynęła jachtem Marleya.
– Pan to przyznaje? – spytał z niedowierzaniem Runcifer.
– Oczywiście. Spójrzmy na sprawę z jej punktu widzenia. Przypuśćmy, że dogoniła
„Pennwenta”, co mogło się zdarzyć. Nie mogła przyczepić „Atiny” do „Pennwenta” tak, żeby
Wentworth się nie zorientował. To niemożliwe bez zderzania się i wstrząsów. Nie mogła też
płynąć równo z „Pennwentem”, zostawić ster i bez pomocy przesiąść się na jacht
Wentwortha. Wentworth musiałby zwolnić albo ktoś musiałby jej pomóc przejść, albo i
jedno, i drugie.
Przypuśćmy, że Wentworth zwolnił i że przy jego pomocy Mae Farr weszła na pokład.
Mogli potem pójść do mesy. Wentworth miał automatycznego pilota i nie musiał stać przy
sterze. Ale nie znajdziemy żadnych okoliczności, które by tłumaczyły to, że on pozostał w
mesie, a Mae Farr była na pokładzie i stamtąd strzeliła do niego przez świetlik.
Przyjrzyjmy się teraz Everselowi. Jest lotnikiem. Leciał nisko nad jachtem. Był
uzbrojony. Jest świetnym strzelcem. Zanim jednak w to wejdziemy, chce pokazać istotny
element na zdjęciach. Proszę przyjrzeć się zdjęciu zrobionemu przez Eversela. Proszę Wysoki
Sąd o zwrócenie uwagi na półeczkę. Jest na niej okrągły przedmiot w futerale i obok jakiś
walcowaty obiekt.
Runcifer wstał i szybko podszedł do ławy sędziowskiej, żeby przyjrzeć się temu, co
pokazywał Mason.
– To jest jakaś rzadka moneta – odparł. – Wentworth był znanym kolekcjonerem monet.
– Możliwe – przyznał Mason. – Przez lupę można zobaczyć wzór na monecie. Dwie
poziome linie z krzyżującymi się liniami pomiędzy nimi.
Sędzia pokoju przyjrzał się zdjęciu przez lupę.
– Dlaczego jest to ważne, panie Mason? – spytał.
– Chwileczkę, Wysoki Sądzie. Proszę obejrzeć to zdjęcie, zrobione przez policję przez
świetlik po znalezieniu „Pennwenta”. To ta sama półka, ale nie ma na niej tych przedmiotów.
Scanlon skinął głową.
– Mamy zatem następującą sytuację – kontynuował Mason. – Te przedmioty były na
jachcie, kiedy Eversel robił zdjęcie. Jak tylko pstryknął zdjęcie, opuścił jacht, Wentworth
ukrył się w afterpiku, panna Farr wybiegła na pokład, zobaczyła Andersa i razem opuścili
jacht. Nie ma dowodów na to, że Eversel, Anders czy Mae Farr wrócili na jacht.
Ale na jednym zdjęciu są dwa przedmioty, których nie ma na drugim. Dlaczego ich nie
ma? Co się z nimi stało? Kto je zabrał?
– Ma pan jakieś wyjaśnienie? – zainteresował się sędzia Scanlon.
– Mam. Chciałbym wezwać jednego świadka.
– Nie jestem pewien, czy oskarżenie zakończyło przesłuchania – zaoponował niepewnie
Overmeyer.
– Co to ma za znaczenie, skoro próbujemy wyjaśnić tę sprawę? – zdziwił się Scanlon. –
Panie Mason, proszę wezwać, kogo pan pragnie.
– Pan Robert Grastin – ogłosił Mason.
Na środek wyszedł wysoki, chudy mężczyzna z długimi rękami i nogami, głęboko
osadzonymi oczyma, wąskimi wargami i wystającymi kośćmi policzkowymi. Liczył sobie
trochę ponad pięćdziesiąt lat. Jego sposób bycia odznaczał się spokojem i brakiem pośpiechu.
– Nie lubię nikogo rozczarowywać – powiedział – ale o tej sprawie naprawdę nic nie
wiem. Nie znam żadnej ze stron.
– Nie szkodzi – odparł Mason. – Niech pan wejdzie za barierkę, a zobaczymy, co pan
wie.
Grastin usiadł na krześle dla świadków.
– Na wezwaniu, które panu wręczono, znajdowała się prośba o przyniesienie pewnych
dokumentów – zaczął adwokat.
– Tak jest.
– Proszę wyjaśnić Wysokiemu Sądowi, kim pan jest i czym się zajmuje.
– Jestem sekretarzem i skarbnikiem Międzymiastowej Ligi Sportowej dla Amatorów. Jest
to związek sportowców amatorów, sponsorowany przez linie autobusowe w celu popierania
rozwoju związków społecznych i...
– I komunikacji? – podpowiedział z uśmiechem Mason.
– I komunikacji – przyznał Grastin. – W myśl zasady, że zawody międzymiastowe są
organizowane w miejscach, gdzie łatwo można dojechać liniami międzymiastowymi.
Przyznajemy nagrody. Linie autobusowe mają z tego reklamę.
– Dwunastego – powiedział Mason – organizowaliście zawody.
– Tak. Dwunastego odbywały się finały otwartych mistrzostw tenisowych.
– Czy w pańskich dokumentach jest zapisane, kto tego dnia w zawodach dla kobiet
zdobył drugą nagrodę?
– Drugą? – zdziwił się Grastin.
Mason skinął głowa.
– Chwileczkę.
Grastin wyjął z kieszeni notes w skórzanej oprawie, wyszukał odpowiednie miejsce i
odparł:
– Według tego, co mam zapisane, drugie miejsce zdobyła Hazel Tooms, zamieszkała w
Balkan Apartments.
– No właśnie. Chciałbym, żeby pan sprawdził jej osiągnięcia w innych dziedzinach. Czy
ma pan indeks z nazwiskami zwycięzców?
– Tak.
– Ma pan go ze sobą?
– Jest w aktówce.
– Proszę go wyjąć.
Grastin podszedł do swojego miejsca z przodu sali, wziął aktówkę i wrócił za barierkę.
– Proszę zajrzeć pod nazwisko Tooms – poprosił Mason – i sprawdzić, co jeszcze ma pan
na jej temat.
Grastin przebiegł strony. Nagle odezwał się:
– Chwileczkę! Przypominam sobie. Ta kobieta wygrała w niejednej konkurencji. Jest
dobrym sportowcem.
– W porządku, nich pan przejrzy zapiski. Co pan może powiedzieć o zawodach w
pływaniu?
– W tym i w zeszłym roku zwyciężyła na długim dystansie. W ostatnim roku również
wygrała zawody na czterysta metrów stylem dowolnym dla kobiet. W...
– To wystarczy – przerwał Mason – żeby udowodnić to, co chcę. Teraz pokażę panu
zdjęcie. Panie Grastin, proszę przyjrzeć się temu przedmiotowi, przypominającemu monetę,
na półce.
Mason wręczył mu odbitkę i lupę.
– Wie pan, co to jest?
Grastin ustawił lupę w odpowiedniej odległości i powiedział:
– Ależ tak. To medal za drugie miejsce w zawodach tenisowych dla kobiet. Te krzyżujące
się linie oznaczają siatkę tenisową.
Mason uśmiechnął się do sędziego pokoju i rzekł:
– Myślę, Wysoki Sądzie, że kiedy biuro prokuratora okręgowego doda dwa do dwóch,
otrzyma odpowiedź, kto zabił Penna Wentwortha. I nie była to Mae Farr.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Mason, Della Street, Mae Farr i Paul Drake zebrali się w biurze Masona. Mae Farr
wydawała się jeszcze ogłuszona nieprzewidzianym rozwojem wypadków.
– Nie rozumiem, jak pan to odgadł – powiedziała. – Byłam przekonana, że mnie skażą.
– Stąpałem po cienkim lodzie – przyznał. – Już w czasie rozmowy z Hazel Tooms zdałem
sobie sprawę, że była zbyt chętna do ucieczki. Najpierw pomyślałem, że ta jej skwapliwość
wynika z faktu, że policja założyła jej podsłuch w mieszkaniu, żeby mnie przyłapać. A kiedy
ona zorientowała się, że uniknąłem pułapki, próbowała mnie w nią wmanewrować, i trochę
przesadziła.
Późniejsze wypadki sprawiły, że zmieniłem zdanie. Jeśli jej pragnienie wyjazdu nie było
tylko próbą schwytania mnie w potrzask, to co za tym stało? To pytanie otworzyło ciekawe
pole spekulacji. Wiedziałem, że uprawia różne dziedziny sportu. Widać to było po niej, a
sama powiedziała mi o zajęciu drugiego miejsca w zawodach tenisowych. Wyczułem
również, że Penn Wentworth był jej bardzo bliski i odniosłem wrażenie, choć nie mogę tego
udowodnić, że ich związek nie był tylko platoniczny.
Wydawało mi się oczywiste, że Wentworth został zabity albo z samolotu, albo przez
kogoś, kto był razem z nim na pokładzie i był w stanie przepłynąć dystans do brzegu.
Wiedziałem, że alibi Marleya dałoby się obalić, ale nie sprawiał wrażenia człowieka,
który potrafiłby przepłynąć taki kawał, wylądować niemal nagi na brzegu i wrócić do szpitala
w takim stanie, żeby niczego po nim nie było widać. Pani Wentworth mogłaby tego dokonać,
ale w tym czasie najwyraźniej była w San Diego. Jeśli Eversel nie zastrzelił Wentwortha z
samolotu, nie potrafiłem również jego związać z tą sprawą. Pani była na jachcie Marleya i
przyprowadziła go z powrotem do portu. Z powodów, o których wspomniałem, wydaje mi
się, że nie mogła pani go zabić.
Jak tylko zrozumiałem, że to, co wzięła pani za strzał, było trzaskiem flesza, zdałem sobie
sprawę, że morderstwo zostało popełnione później.
Kiedy na to wpadłem, rekonstrukcja wypadków poszła już łatwo. Hazel Tooms zdobyła
drugie miejsce w zawodach tenisowych. Pojechała do klubu do Wentwortha, żeby się
pochwalić. Znając Wentwortha, można być pewnym, że po jego gratulacjach konieczne było
ponowne użycie szminki. Kiedy Hazel Tooms poprawiła wygląd, odłożyła szminkę i medal
na półkę w mesie.
Wentworth powiedział jej wtedy o zamiarze wypłynięcia wieczorem do Ensenady i
spytał, czy nie chciałaby popłynąć razem z nim. Ucieszyła się, ale powiedziała, że musi wziąć
trochę rzeczy do ubrania i jedzenie. Pojechała więc się spakować i zrobić zakupy.
Kiedy jej nie było, pani, Mae, weszła na „Pennwenta” i miała starcie z Wentworthem. W
tym czasie Eversel zrobił Wentworthowi zdjęcie w kompromitującej sytuacji i uciekł. Na
pokład z kolei wszedł Anders, żeby panią ratować. Razem opuściliście jacht.
Wentworth niewątpliwie był zły i wściekły. Wiedział, że zrobiono mu zdjęcie.
Zareagował instynktownie, schylając się i osłaniając twarz rękoma. Wiedział, że to zdjęcie
utrudni mu wynegocjowanie dogodnych warunków rozwodu, kiedy następnego dnia spotka
się z żoną. Przypuszczalnie o wszystkim powiedział Hazel Tooms.
Nie wiadomo, czy przyrzekł jej, czy też nie, że się z nią ożeni, kiedy będzie wolny.
Myślę, że Hazel po prostu założyła, że ma taki zamiar, a on ją wyśmiał. Z jakiegoś powodu
dziewczyna wpadła w morderczą wściekłość. Możliwe, że kiedy nacisnęła spust, on siedział i
się z niej wyśmiewał.
Myślała, że go zabiła na miejscu. Tymczasem najwyraźniej został ogłuszony siłą strzału,
a potem odzyskał przytomność i jeszcze miał siłę chodzić. Hazel Tooms musiała opuścić
jacht. Myślę, że miała ze sobą płócienną torbę, taką jaką zabiera się na pokład zamiast
walizki, i podejrzewam, że zawsze nosiła ze sobą broń – na wypadek, gdyby któryś z
żeglarzy, z którymi się umawiała, zaczął ja molestować. Myślę, że zdjęła ubranie, włożyła do
torby razem z medalem, szminką i rewolwerem, nastawiła automatycznego pilota na
Ensenadę, jeśli on tego nie uczynił, wyskoczyła za burtę, zabierając torbę i popłynęła do
brzegu.
Najpierw nie pojmowałem, dlaczego wzięła broń, zamiast wyrzucić ją do morza. Kiedy
jednak postawiłem się na jej miejscu, wszystko zrozumiałem. Miała wyjść na brzeg w
odludnym i nie znanym sobie miejscu, założyć mokrą odzież i złapać kogoś, kto ją podwiezie
w pobliże klubu jachtowego, gdzie zostawiła samochód. Na wszelki wypadek wolała zostawić
sobie rewolwer.
Do klubu jachtowego przybyła akurat na czas, żeby zobaczyć Mae Farr przypływającą na
„Atinie”. Potem Hazel Tooms pojechała do domu. Następnego dnia rano z gazety dowiedziała
się, gdzie Anders wyrzucił broń. Pojechała tam i rzuciła swoją w to samo miejsce. Tego
samego dnia rano powiedziała jeszcze Frankowi Marleyowi, że widziała Mae Farr na jego
„Atinie”.
– Niezła rekonstrukcja, Perry – powiedział Paul Drake – ale nadal nie rozumiem,
dlaczego ci przyszło do głowy, że normalna, zrównoważona dziewczyna jak Hazel Tooms
popełniła morderstwo.
– Udałoby jej się wystrychnąć mnie na dudka, gdyby nie jedna rzecz, Paul.
– Co takiego?
– Różne możemy snuć przypuszczenia co do przebiegu wypadków, Paul, ale jedna rzecz
jest absolutnie jasna. Ten, kto zabił Wentwortha, podłożył broń, którą popełniono
morderstwo, z nadzieją, że to przesądzi sprawę przeciwko Andersowi. Innymi słowy,
morderca był gotów posłać Andersa na śmierć lub dożywotnie więzienie za zbrodnię, której
nie popełnił. To znaczyło, że bał się, że jeśliby przeprowadzono dochodzenie, mogłyby na
niego paść podejrzenia. Postarał się zatem zapobiec dochodzeniu i podejrzeniom,
wzmacniając dowody przeciw Andersowi.
– To prawda – przyznał Drake.
– Co jej zrobią? – spytała Mae Farr.
– To zależy. Po pierwsze, muszą ją złapać, co – jak mi się wydaje – nie będzie łatwe.
Potem muszą ją skazać, a to będzie trudne. To zdjęcie, które zrobił Eversel, niemal
gwarantuje jej uniewinnienie, jeśli zezna, że Wentworth potraktował ją tak jak panią.
– Podłożenie rewolweru w celu oszukania policji na pewno jej się nie przysłuży –
powiedział Drake.
Mason uśmiechnął się szeroko i rzekł:
– Pewnie nie, ale z drugiej strony... Paul, kobieta z taką figurą nie dostanie wyroku za
morderstwo, najwyżej za nieumyślne zabójstwo.
– A co z Everselem? – zainteresował się Drake.
– Podaliśmy sobie ręce. Tak cholernie się bał, że oskarżę go o morderstwo i przekonam
do tego sąd, że prawdziwe rozwiązanie przyniosło mu ogromną ulgę. Był sztywny ze strachu.
Poza tym, kiedy zobaczył, że dzięki temu, co zrobiłem, niewinna kobieta zyskała wolność,
pomyślał, że może nie jestem taki straszny. W rezultacie, Dello, zaprosił nas na obiad w
następnym tygodniu.
– Jedziemy? – spytała.
– Dlaczego nie? A tymczasem wsiadaj do samochodu. Jedziemy w pewne miejsce.
– Gdzie?
– Och, na wycieczkę. Może zobaczylibyśmy North Mesa?
– Zaryzykuje pan wypad w tamte strony? – spytała Mae Farr.
– Dlaczego mówi pani o ryzyku?
– Pewnie dojdzie do awantury z zaprzyjaźnionym prawnikiem Hala.
– Bzdury – odparł Mason. – Nie żywię do niego takich uczuć. Prawdę mówiąc, uważam,
że facet miał rację.
– Ja też jadę tam dziś po południu – przyznała Mae Farr.
– Naprawdę? – zdumiała się Della.
Dziewczyna skinęła głową.
– No, no, no. Co się stało? – spytał prawnik.
Mae zaczerwieniła się i odparła zadziornie:
– W końcu kobieta ma prawo zmienić zdanie, nieprawdaż? Może zmieniłam zdanie co do
Hala?
– Wydaje się, że ostatnio wykazał duży stopień niezależności – zauważył Mason.
Mae Farr zaśmiała się nerwowo.
– Tak. Na kilka rzeczy wpadł sam. Myślę, że jemu to morderstwo się przysłużyło. Czy
mógłby pan wpaść do nas na obiad jutro wieczorem, panie Mason? To będzie specjalna
okazja.
Adwokat spojrzał na Mae Farr z błyskiem w oku.
– Jakieś święto?
Skinęła głową.
– Tak. Zamierzam mu powiedzieć, że wyjdę za niego za mąż.
– Dobra dziewczynka! – pochwalił Mason i zwrócił się do Delli Street: – Co ty na to,
Dello?
– Ja mam podjąć decyzję, szefie?
Kiwnął głową.
– Jedźmy do North Mesa. Jeśli pani naprawdę chce nas widzieć, panno Farr.
– Oczywiście! – zawołała skwapliwie Mae.
Paul Drake wstał z fotela, włożył do ust gumę do żucia i powiedział:
– Miło było panią poznać.
– A pan nie przyjedzie, panie Drake? – spytała Mae Farr.
– Nie. Kiedy zaczynają bić weselne dzwony, entuzjazm zaczyna być zaraźliwy. A po co
detektywowi żona?
– Nie masz racji – zażartował Mason. – Po co żonie detektyw?
Drake odwrócił się w drzwiach.
– Szczególnie detektyw, pracujący dla prawnika, który trzyma go całą noc w robocie i
zmusza do popełniania przestępstw – dokończył myśl Masona i dla zaakcentowania swoich
słów trzasnął drzwiami.