Gardner Erle Stanley Sprawa niecierpliwych spadkobiercow

background image

Erle Stanley

GARDNER

Sprawa niecierpliwych spadkobierców

Tłumaczył Andrzej Milcarz

„KB”

background image

PRZEDSŁOWIE

Po ulewnych deszczach wezbrały w

Szkocji rzeki. Kiedy wody w końcu opadły,

jeden ze strumieni wyrzucił na brzeg małe

zawiniątko.

W tobołku tym były szczątki ludzkie.

Parodniowe poszukiwania przyniosły jeszcze

kilka takich znalezisk. Ktoś najwyraźniej rzucał

pakunki z mostu we wzburzone fale powodzi.

Blisko miesiąc po pierwszym odkryciu,

przy drodze, w pewnej odległości od

strumienia, przechodzień natknął się na lewą

stopę. Tydzień później na policję trafiło prawe

przedramię wraz z dłonią.

Wszystko to oczywiście było w stadium

zaawansowanego rozkładu.

Po zgromadzeniu szczątków w jednym

miejscu stwierdzono, że dwie głowy zostały

pozbawione oczu, uszu, nosa, warg i skóry.

Wyrwane były również wszystkie zęby.

Nic ulegało wątpliwości, że ktoś

umyślnie i umiejętnie w taki sposób

poćwiartował dwa ludzkie ciała, by

uniemożliwić identyfikację.

Przebywając w Glasgow miałem

wyjątkową okazję przedyskutować tę sprawę z

wybitnym ekspertem w dziedzinie medycyny

sądowej, którego praca przyczyniła się tak

bardzo do wyjaśnienia obu morderstw.

Ten specjalista to mecenas John

Glaistcr, doktor nauk medycznych, członek

Królewskiego Towarzystwa Ekspertów,

zarazem lekarz i adwokat. Na wyliczenie

wszystkich godności akademickich oraz

background image

stanowisk, jakie zajmował w długiej i

błyskotliwej karierze, brak miejsca w tej

niewielkiej notce.

background image

Wystarczy powiedzieć, że jego udział w

rozwiązaniu trudnej zagadki tych morderstw

będzie odnotowany w historii medycyny

sądowej. Cechy dystynktywne ciał zostały

„zrekonstruowane” metodami naukowymi.

Znakomita dedukcja określiła typ środowiska,

z którego pochodziły ofiary, a wytrawna akcja

detektywistyczna doprowadziła do ujęcia

mordercy.

Mój przyjaciel profesor Glaister jest

autorem Medycyny sądowej i toksykologii (E.

& S. Livingstone, Ltd. Edinburgh & London;

wydanie XI) - jednego z najkompletniejszych i

najbardziej miarodajnych dzieł w tej dziedzinie

nauki. Do tego opracowania odsyłam

wszystkich, którzy chcieliby poznać więcej

szczegółów na temat zagmatwanej sprawy

morderstw, a także naukowych metod

identyfikacji zwłok oraz schwytania zabójcy.

Profesor Glaister to człowiek

prawdziwie oddany nauce - świetne nazwisko

wśród badaczy. Wniósł znaczny wkład do

wiedzy służącej ochronie żywych poprzez

odsłanianie tajemnic zmarłych. Ten wybitny

uczony oddaje się bezkompromisowemu

poszukiwaniu prawdy z pełnym

obiektywizmem, wolny od jakichkolwiek

uprzedzeń.

Książkę tę dedykuję więc mojemu

przyjacielowi Johnowi Glaisterowi, doktorowi

medycyny i prawa, członkowi królewskich

towarzystw naukowych

Erie Stanley Gardner

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Morderstwo nie zdarza się w próżni. To

produkt chciwości, skąpstwa, nienawiści, żądzy

zemsty i być może strachu. Tak jak kamień

wrzucony do wody wywołuje kręgi, które

biegną do najdalszych krańców stawu,

zbrodnia odbija się na życiu wielu ludzi.

Światło słoneczne wczesnego poranka

przesączało się przez okno pokoju w Phillips

Memoriał Hospital.

Hałas uliczny, który nocą ścichł do

lekkiego szumu, zaczął narastać. Po

korytarzach coraz szybszym krokiem krążyły

pielęgniarki, co świadczyło, że mają już moc

pracy.

Był to czas mycia pacjentów,

porannego pomiaru temperatury, pobierania

krwi do badań. Następnie wjechały wózki z

tacami śniadaniowymi. W powietrzu rozszedł

się aromat kawy i owsianki - ale raczej słaby,

jakby przepraszając za wdarcie się, chwilowe

tylko zresztą, w aurę surowej aseptyczności.

Siostry ze strzykawkami pośpieszyły do

chorych na salach chirurgii, by podać im środki

przygotowawcze i uspokajające przed narkozą.

Lauretta Trent uniosła się do pozycji

siedzącej i posłała pielęgniarce blady uśmiech.

-

Czuję się lepiej - oznajmiła

cichym głosem.

-

Doktor obiecał zaglądnąć do

pani dziś rano, gdy tylko skończą operować -

poinformowała pielęgniarka z pokrzepiającym

uśmiechem.

background image

-

Powiedział, że pójdę do domu? -

zapytała z nadzieją pacjentka.

background image

-

Musi go pani sama zapytać. Ale

teraz trzeba ogromnie pilnować diety. Ten

ostatni raz - to było naprawdę bardzo groźne.

-

Chciałabym wiedzieć, skąd się

to bierze - westchnęła Lauretta. - Naprawdę

uważałam. Chyba muszę mieć jakiś rodzaj

alergii.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

W rezydencji Trentów, której

rozległość przypominała o świetności minionej

epoki, szefowa służby uważnie lustrowała

sypialnię pani domu.

-

Mówią, że pani Trent ma dzisiaj

wrócić - odezwała się do pokojówki. - Doktor

poprosił pielęgniarkę, Annę Fritch, aby była

przy pani. Właśnie przyjechała. Tym razem

zostanie u nas przez tydzień albo dwa.

-

Takie moje szczęście - skrzywiła

się pokojówka. - Chciałam mieć dzisiaj

wychodne, jest specjalna okazja.

W tym właśnie momencie w

wykafelkowanej łazience dwie dłonie zawisły

na krótko nad umywalką.

Strużka białego proszku spłynęła z

fiolki do misy umywalki.

Jedna dłoń odkręciła kurek i woda

uniosła puder do odpływu.

Ten proszek nie będzie już potrzebny.

Spełnił swoje zadanie.

W obszernych wnętrzach rezydencji

kilka osób trwało w napiętej atmosferze

oczekiwania: Boring Briggs - szwagier

Lauretty z żoną Dianne. Gordon Kelvin -

również szwagier Lauretty z żoną Mamine,

przełożona służby, pokojówka, kucharka,

pielęgniarka i George Eagan - szofer. Każda z

tych osób inaczej przyjmowała zapowiedź

rychłego powrotu Lauretty Trent, ale razem

tworzyło to aurę tłumionego podekscytowania.

Teraz, kiedy poranne operacje zostały

background image

już zakończone i chirurdzy włożyli zwykłe

ubrania, w szpitalu Phillips Memoriał nastała

pora spokoju.

background image

Pacjenci po zabiegach chirurgicznych

znajdowali się na sali pooperacyjnej.

Pierwszych spośród nich - lżejsze przypadki -

okrytych kocami, odwożono już do pokojów

chorych. Mieli zamknięte oczy i blade twarze.

Doktor Ferris Alton, średniego wzrostu

i mimo pięćdziesięciu ośmiu lat wciąż smukły

w talii, stanął w wahadłowych drzwiach pokoju

Lauretty Trent. Rozjaśniła się na jego widok.

Pielęgniarka spojrzała przez ramię i,

widząc lekarza, podeszła szybko do łóżka

chorej. Czekała w gotowości na polecenia.

-

Dzisiaj miewa się pani lepiej -

uśmiechnął się doktor Alton.

-

Dużo, dużo lepiej -

odpowiedziała pani Trent. - Czy pójdę do

domu?

-

Tak, wracamy dziś do domu.

Ale razem z pani osobistą pielęgniarką, Anną

Fritch. Już poprosiłem o pokój dla niej przy

pani sypialni. Będzie opiekować się panią

dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chcę, aby

była bardzo czujna. Po tym ostatnim razie nie

możemy podziękować jej za wcześnie.

Powinna pilnować pani serca.

Lauretta Trent skinęła głową.

-

Chcę być z panią szczery -

ciągnął doktor Alton. - To już trzeci poważny

stan zapalny żołądka w fciągu ośmiu miesięcy.

Tc zapalenia są groźne same w sobie, ale boję

się przede wszystkim o pani serce. Kiedyś nie

wytrzyma tych dietetycznych ekscesów. Musi

pani bardzo przestrzegać diety.

-

Wiem, ale czasem mam taką

wielką ochotę na coś pikantnego.

background image

Doktor zmarszczył brwi i patrzył na nią

zamyślony.

- Kiedy będzie pani w dobrej formie,

przeprowadzimy

serię

testów

alergologicznych. Tymczasem proszę

zachowywać wielką ostrożność. Moją

powinnością jest

ostrzeżenie

panią, że

kolejnych ostrych zaburzeń serce pani może

nie wytrzymać.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Droga była przygotowana - wszystko,

co potrzebne, zrobione. Życie Lauretty Trent

zależało od kobiety, którą widziała tylko raz i

zapomniała nawet o jej istnieniu. A ta kobieta,

Virginia Baxter, miała o niej tylko bardzo

mgliste wspomnienie. Ze starszą panią zetknęła

się przed dziesięciu laty, wykonując rutynowe

czynności zawodowe.

Być może Virginia byłaby zdolna

przypomnieć sobie to spotkanie, teraz jednak

epizodzik tkwił głęboko w zakamarkach jej

pamięci, przysypany śladami po mrowiu

innych minizdarzeń i codziennych problemów

całego dziesięciolecia.

Virginia przesuwała się właśnie w

sznurze pasażerów przechodzących obok

żegnającej ich stewardesy.

-

Do widzenia.

-

Do zobaczenia.

-

Do widzenia panu.

-

Do widzenia. Miły lot.

-

Dziękuję. Do widzenia.

Pasażerowie opuścili samolot i wolno

wchodzili w szerokie korytarze dworca

lotniczego. Następnie przyśpieszyli kroku,

kierując się ku wielkiej podświetlanej tablicy z

napisem „Odbiór bagażu” i strzałką zwróconą

w stronę ruchomych schodów.

Virginia Baxter wstąpiła na sunące w

dól stopnie i przytrzymała się poręczy.

Przez ramię miała przerzucony płaszcz.

Czuła zmęczenie.

background image

Niewiele już brakowało jej do

czterdziestki, ale zachowała zgrabną figurę i

odpowiednio do niej się ubierała. Ciężko

pracowała przez całe życie, przy kącikach oczu

zaczynały pojawiać się drobne kurze łapki, a

po obu stronach nosa ledwie na razie

zarysowane bruzdy. Kiedy gasł uśmiech, który

bardzo rozjaśniał jej twarz, czasami koniuszki

ust lekko opadały.

Zeszła z ruchomych schodów piętro

niżej i szybko zbliżyła się do obrotowej

platformy, gdzie powinny pojawić się jej

walizki.

Z pewnością znalazła się tam za

wcześnie - wyładunek bagażu nie mógł trwać

tak krótko - ale to właśnie było dla niej

charakterystyczne; pędziła niemal nerwowym

krokiem na miejsce, gdzie następnie musiała

czekać kilka długich minut.

Wreszcie walizy i torby pokazały się na

taśmie transportera, z której trafiały na

obracającą się powoli platformę.

Pasażerowie zaczęli wyławiać swoje

bagaże, tragarze oglądali metryczki i raz po raz

przekładali ciężkie walizy z platformy na

wózki ręczne.

Ludzi ubywało, na platformie pozostało

już tylko kilka sztuk bagażu, zniknęły wózki,

ale Virginia wciąż nic mogła wypatrzyć swoich

rzeczy.

-

Nie ma mojego bagażu -

zwróciła się do tragarza.

-

A co to było, szanowna pani?

-

Jedna waliza, brązowa i mały,

podłużny neseser na kosmetyki.

background image

- Proszę pokazać mi bloczki.

Podała kartoniki.

- Zaczekajmy chwilę - powiedział

tragarz. - Może jeszcze nie rozładowali

samolotu. Kiedy jest wyjątkowo dużo bagażu,

robią to w dwóch rzutach.

Virginia czekała niecierpliwie.

Po dwóch albo trzech minutach na

taśmie transportera pojawiły się następne

walizki.

- Są! Te dwie, to moje - wskazała

Virginia. - Brązowa, ta duża na przedzie i

podłużny neseser, zaraz za nią.

background image

- Okay, łaskawa pani. Już je niosę.

Waliza i neseser zsunęły się z

transportera na platformę obrotową. Tragarz

sięgnął po nie, przez moment sprawdzał

metryczki, po czym ułożył bagaż na wózku i

pchnął go w stronę wyjścia.

- Jedną chwileczkę, proszę - mężczyzna,

który do tej pory stał po drugiej stronie sali,

zbliżył się pośpiesznie.

Tragarz spojrzał zaskoczony.

- Policja - mężczyzna wyjął z bocznej

kieszeni skórzany portfelik, otworzył go i

pokazał złotą blachę funkcjonariusza. - Jakieś

kłopoty z tym bagażem?

-

Nie było kłopotów - zapewnił

pośpiesznie tragarz. - Żadnych kłopotów,

proszę pana. Po prostu te walizki nic

przyjechały z pierwszą partią.

-

Jest pewien problem z bagażami

- powiedział tajniak do Virginii Baxter. - Czy to

pani walizka?

-

Tak.

-

Jest pani tego pewna?

-

To moja walizka, a to mój

neseser. Bloczki od nich dałam bagażowemu.

-

Czy może pani powiedzieć, co

jest w tej walizce?

-

No... naturalnie.

-

Więc zechce pani podać

zawartość?

-

Proszę bardzo. Na wierzchu jest

beżowy płaszcz trzy czwarte, z brązowym,

futrzanym kołnierzem, jest spódnica w kratę i...

-

To wystarczy, żeby nie było

wątpliwości. Można ją otworzyć? Chciałbym

background image

zerknąć.

-

No dobrze, niech pan zerka -

powiedziała po chwili wahania Virginia.

-

Czy jest zamknięta na kluczyk?

-

Nie, tylko zatrzaśnięta.

Tajniak otworzył zamki. Tragarz

pochylił wózek, by ustawić walizkę poziomo.

background image

Virginia uniosła wieko i aż cofnęła się

na widok tego, co było w środku. Na starannie

poskładanym, sama to przecież robiła, płaszczu

spoczywało

kilka

przezroczystych,

plastykowych pojemników, wypełnionych

porządnie upakowanymi woreczkami.

-

O tym nic pani nie mówiła. Co

to jest?

-

Ja... nie wiem. Nigdy w życiu

nie widziałam tych woreczków.

Jak na skinienie zza jednego z filarów

wyłonił się fotoreporter prasowy z lampą

błyskową.

Virginia starała się zachować spokój, a

tymczasem fotoreporter wymierzył w nią

obiektyw aparatu. Oślepił ją jaskrawy błysk

flesza.

Dziennikarz pracował sprawnie i

szybko. Wyciągnął żarówkę z lampy i na jej

miejsce włożył nową. Sfotografował otwartą

walizkę.

Tragarz pośpiesznie się wycofał, nie

chciał znaleźć się w obiektywie.

-

Obawiam się - powiedział

tajniak - że będzie pani musiała pójść ze mną.

-

Co takiego?

-

Wszystko powiem. Nazywa się

pani Virginia Baxter?

-

Tak. Ale dlaczego?

-

Wskazano panią. Dostaliśmy

informację, że przemyca pani narkotyki.

Fotoreporter zrobił jeszcze jedno

zdjęcie, a następnie odwrócił się i zniknął.

-

No, oczywiście pójdę, jeśli pan

zamierza wyjaśnić to wszystko. Nie mam

background image

bladego pojęcia, jak te rzeczy znalazły się w

mojej walizce.

-

Tak - powiedział surowo

policjant - obawiam się, że musi pani pojechać

na komisariat. Zbadamy tę substancję i

dokładnie ustalimy, co to jest.

-

A jeżeli okaże się, że to są

narkotyki?

background image

-

Będziemy musieli wytoczyć

pani sprawę.

-

Ależ to... to bzdura!

-

Proszę odwieźć ten bagaż tędy -

polecił tajniak tragarzowi zamykając walizę.

Otworzył neseser, w którym były pudełeczka i

tubki z kremami i pudrami, przybory do

manicure, szlafrok.

-

Okay, to jest w porządku, myślę,

ale tubki i słoiczki trzeba zbadać. Zabierzemy

ze sobą te dwie sztuki bagażu.

Tajniak poprowadził Virginię do

czarnego sedana, który nie miał żadnych

policyjnych oznaczeń i ulokował na tylnym

siedzeniu. Tragarz położył obok walizę i

neseser.

-

Jedzie pan na komisariat? -

spytała, gdy zapalił silnik.

-

Tak.

Virginia zauważyła radiostację

policyjną w samochodzie. Tajniak chwycił

mikrofon.

- Tu agent specjalny Jack Andrews.

Wyjeżdżam z portu lotniczego z zatrzymaną.

Mam walizkę z zakwestionowanym materiałem

do zbadania. Jest godzina dziesiąta

siedemnaście.

Policjant odwiesił mikrofon, po czym

samochód szybko ruszył w kierunku centrum.

Na komisariacie Virginię oddano pod

pieczę policjantki. Po piętnastu minutach

oczekiwania jakiś funkcjonariusz przyniósł

poskładany formularz.

-

Proszę tutaj - policjantka kazała

Virginii podejść do biurka.

background image

-

Prawą rękę proszę - nim

Virginia zdołała się zorientować, co się dzieje,

policjantka chwyciła mocno jej prawy kciuk i,

przyłożywszy do formularza, odcisnęła linie

papilarne.

-

Poproszę następny palec.

-

Pani nic może zdejmować mi

odcisków palców - Yirginia cofnęła się. -

Dlaczego? Ja...

background image

- Nie utrudniać, bo będzie gorzej -

policjantka ścisnęła mocniej rękę Virginii. -

Palec wskazujący, proszę.

-

Odmawiam! Wielkie nieba, co ja

zrobiłam? Ja... Przecież to jest koszmar.

-

Ma pani prawo do rozmowy

telefonicznej - poinformowała policjantka. -

Można zadzwonić do adwokata, jeśli pani chce.

Pewna myśl błysnęła w głowie Virginii.

- Gdzie jest książka telefoniczna?

Muszę się skontaktować z biurem Perry’ego

Masona.

Parę chwil później Virginia została

połączona z Delią Street, zaufaną sekretarką

Masona.

-

Czy mogłabym mówić z panem

Peny Masonem?

-

Musi pani najpierw powiedzieć

mi, o co chodzi. Może będę mogła pomóc.

-

Jestem Virginia Baxter.

Pracowałam w kancelarii mecenasa Bannocka,

aż do jego śmierci przed kilku laty. Widziałam

pana Masona dwa lub trzy razy. Przychodził do

biura pana Bannocka. Może mnie pamiętać.

Byłam u Bannocka sekretarką i recepcjonistką.

-

Rozumiem. Jaki ma pani

problem obecnie, pani Baxter?

-

Zostałam aresztowana za

posiadanie narkotyków, a ja nie mam pojęcia,

skąd one się wzięły. Potrzebny jest mi

natychmiast pan Mason.

-

Chwileczkę - powiedziała Della.

Moment później w słuchawce rozległ

się głęboki, modulowany głos Perry’ego

Masona.

background image

-

Gdzie pani jest, panno Baxter?

-

Na komendzie policji.

-

Proszę powiedzieć, aby nigdzie

pani nic przenoszono. Ja już się do pani

wybieram.

-

Och, dziękuję. Dziękuję panu

bardzo. Po prostu... po prostu nie mam pojęcia,

jak to się stało i...

background image

- Niech pani nie trudzi się

wyjaśnianiem przez telefon. Proszę mówić

jedynie, że jestem w drodze i nalegam na

pozostawienie pani na miejscu. Poza tym niech

pani z nikim nie rozmawia. Jest pani w stanie

zapłacić kaucję?

- Tak... nie za wysoką. Mam pewne

zasoby, ale niewielkie.

- Już ruszam. Będę się starał, aby

natychmiast stanęła pani przed pierwszym

osiągalnym sędzią. Proszę spokojnie czekać.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Peny Mason zdecydowanie wkroczył

do akcji wyrywając Virginię Baxter z jej

koszmarnego snu.

-

Sędzia ustalił kaucję na pięć

tysięcy dolarów - powiedział. - Zbierze pani

tyle?

-

Będę musiała wyciągnąć

wszystkie oszczędności i wycofać wkład z

towarzystwa kredytowo-budowlanego.

-

To lepsze niż czekać w

wiezieniu. A teraz chcę wiedzieć dokładnie, co

się stało.

Virginia opowiedziała Masonowi o

wypadkach tego ranka.

-

Przyleciała pani samolotem?

Skąd?

-

Z San Francisco.

-

Co robiła pani w San Francisco?

-

Byłam w odwiedzinach u ciotki.

Ostatnio jeździłam do niej kilkakrotnie. Jest w

podeszłym wieku, zupełnie samotna i do tego

nie czuje się dobrze. Bardzo lubi moje wizyty.

-

Czym pani się zajmuje? Pracuje

pani?

-

Dorywczo. Od śmierci pana

Bannocka nie mam stałej pracy. Zatrudniałam

się parę razy w różnych miejscach.

-

A więc ma pani jakieś dochody?

-

Tak. Pan Bannock nie miał

krewnych oprócz brata. Pamiętał o mnie w

swoim testamencie. Zapisał mi nieruchomość

w Hollywood, która przynosi pewien dochód

background image

i...

-

Jak długo była pani u Bannocka?

-

Piętnaście lat. Zaczęłam pracę u

niego, kiedy miałam dwadzieścia lat.

background image

-

Czy wyszła pani za mąż?

-

Tak, raz. Nieudane małżeństwo.

-

Rozwód?

-

Nie. Jesteśmy w separacji od

pewnego czasu.

-

I jest pani z mężem w przyjaźni?

-

Nie?

-

Jak on się nazywa?

-

Colton Baxter.

-

Przedstawia się pani jako panna?

-

Tak. To pomaga sekretarce w

poszukiwaniu pracy i na posadzie.

-

A więc wracała pani od ciotki.

Weszła pani na pokład samolotu. A co z

bagażem? Czy wszystko było normalnie, kiedy

oddawała pani bagaż?

-

Nic... Momencik, musiałam

zapłacić za nadbagaż.

-

Płaciła pani za nadbagaż? - w

oczach Masona błysnęło zainteresowanie.

-

Tak.

-

Ma pani kwit bagażowy?

-

Jest podpięty do mojego biletu.

Mam to wszystko w portmonetce, ale zabrali

mi ją, kiedy zostałam aresztowana.

-

Odbierzemy ją - zapewnił

Mason. - A więc podróżowała pani sama?

-

Tak.

-

Czy pamięta pani, kto siedział

obok w samolocie?

-

Mężczyzna. Mógł mieć

dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata, raczej

dobrze ubrany, ale... teraz, kiedy o tym myślę,

było... było w nim coś szczególnego.

Nicrozmowny, raczej sztywny, niepodobny do

background image

zwykłych pasażerów, jakich spotyka się na

tych liniach. Trochę mi trudno wyjaśnić to, o

czym myślę.

-

Poznałaby go pani?

-

Tak, poznałabym.

background image

-

A czy potrafiłaby go pani

zidentyfikować na podstawie fotografii?

-

Myślę, że tak. Jeśli zdjęcie

byłoby wyraźne.

-

Miała pani tylko tę jedną

walizkę?

-

Miałam walizkę i neseser na

kosmetyki, taki podłużny.

-

I co się z tym stało?

-

Zabrali. Najpierw pokazała się

walizka. Tragarz ją podniósł, a następnie

chwycił neseser. W tym momencie wyskoczył

jakiś mężczyzna, pokazał mi legitymację

policyjną i spytał, czy będę miała jakieś

obiekcje, jeśli sprawdzi zawartość mojej

walizki, bo jest pewien problem. Mój bagaż

przyszedł z samolotu z opóźnieniem i

myślałam, że właśnie o to chodzi.

-

Co pani mu powiedziała?

-

Powiedziałam mu, co jest w

walizce i że może do niej zaglądnąć.

-

Czy pamięta pani coś jeszcze z

tej rozmowy?

-

Tak. Najpierw zapytał mnie, czy

to moja walizka i poprosił o podanie

zawartości. Następnie spytał, czy może to

sprawdzić.

-

Pani bagaż - Mason zmarszczył

brwi z zamyśleniem - to znaczy te dwie sztuki

bagażu razem, ważyły więcej niż czterdzieści

funtów?

-

Tak. Razem ważyły czterdzieści

sześć funtów. Za te sześć funtów zapłaciłam

dodatkowo.

-

Rozumiem - zadumał się

background image

Mason. - Przed panią czas próby. To nie będzie

miłe doświadczenie, ale może uda nam się

załatwić sprawę tym lub innym sposobem.

-

Zupełnie nie mogę zrozumieć -

powiedziała Virginia - skąd się to wzięło i jak

mogło trafić do mojej walizki. Oczywiście,

bagaż przyszedł z samolotu z opóźnieniem, ale

do głowy by mi nic przyszło, że ktoś może

gmerać w walizkach podczas ich transportu w

obrębie lotniska.

background image

-

Ktoś mógł gmerać w walizce

jeszcze w paru innych momentach, na -

przykład po oddaniu bagażu, ale przed

załadunkiem do samolotu. Wtedy ktoś mógł

otworzyć walizkę. Nie wiemy, w której części

przedziału bagażowego znajdowała się walizka

i czy ktoś mógł ją tam otworzyć. Potem, kiedy

bagaże wyładowano z samolotu, nastąpiła ta

zwłoka. Prawdopodobnie przebiegało to w ten

sposób, że walizka stała na płycie i czekała na

drugi kurs wózków bagażowych, bo za

pierwszym razem się nie zabrała. Obecnie w

samolotach po jednej stronic kadłuba znajduje

się wejście do kabiny pasażerskiej, a po

przeciwnej drzwi ładowni bagażowej. W

czasie, gdy walizka stała na płycie, nie byłoby

trudno otworzyć ją i podrzucić woreczki z

narkotykami.

-

Ale po co? - spytała.

-

To jest zagadka. Przypuszczalnie

ktoś przemycał narkotyki. Przemytnika

ostrzeżono, że jego bagaż zostanie

przeszukany, przełożył więc kontrabandę do

walizki pani. Przez wspólnika powiadomił

telefonicznie policję, że narkotyki są w bagażu

niejakiej Virginii Baxter. Był w stanie opisać

panią, bo funkcjonariusz, który czekał przy

odbiorze bagażu, musiał mieć rysopis i pewnie

rozpoznał panią już na ruchomych schodach.

Mason trwał przez chwilę w

zamyśleniu.

- Ale kwestia nazwiska... Jak miała pani

oznaczoną walizkę? Były na niej inicjały, czy

może nazwisko? Jak to wyglądało?

- Do rączki przyczepiony jest skórzany

background image

szyldzik, a w nim napisane na maszynie moje

nazwisko i adres: 422 Eureka Arms

Apartments.

- W porządku, wydobędziemy panią

stąd za kaucją. Będę próbował załatwić

wstępne przesłuchanie najprędzej, jak tylko się

uda. Zmusimy przynajmniej policję do od

krycia kart. - Jestem przekonany, że to

wszystko to jakaś

background image

pomyłka i zdołamy sprawę wyjaśnić

bez większych trudności, ale będzie pani

musiała jeszcze ścierpieć wiele rzeczy.

- Tam był fotograf. Proszę mi

powiedzieć, czy coś może pojawić się w

gazetach? - spytała niespokojnie.

- Fotograf?

Skinęła głową.

-

W takim razie sytuacja jest dużo

poważniejsza, niż początkowo sądziłem. To nie

jest zwykła pomyłka. Tak, sprawa będzie w

gazetach.

-

Moje nazwisko, adres,

wszystko?

-

Nazwisko, adres i zdjęcie. Niech

pani będzie przygotowana na fotografię z

podpisem w rodzaju: BYŁA SEKRETARKA

ADWOKATA OSKARŻONA W SPRAWIE O

NARKOTYKI.

-

Ale skąd wziął się tam

fotoreporter?

-

To jest pytanie. Niektórzy

policjanci lubią rozgłos. Kiedy zobaczą swoje

nazwisko wydrukowane w gazecie, czują się

zobowiązani wobec zaprzyjaźnionych

reporterów. I dają im cynk, gdy szykują się do

aresztowania jakiejś młodej, fotogenicznej

kobiety. Gazeta stara się więc zrobić

sensacyjną wiadomość, a funkcjonariusz puszy

się, bo go wymieniają w tej historyjce. Pewnie

przeczyta pani, że narkotyki w tej walizce mają

wartość tysięcy dolarów według aktualnych

cen detalicznych. Musi się pani z tym liczyć.

Na twarzy Virginii odmalowało się

przerażenie.

background image

-

A kiedy zostanę oczyszczona z

zarzutów, wtedy co?

-

Prawdopodobnie nic. Ze trzy

linijki drobnym drukiem, gdzieś w środku

numeru.

-

Przecież będę uniewinniona,

prawda?

-

Jestem prawnikiem, a nie

wróżką. Zrobimy, co tylko można, a pani musi

to jakoś przetrwać.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Mason odprowadził Virginię Baxter na

miejsce za barierką, w przedniej części sali

sądowej.

-

Proszę się nie denerwować -

powiedział z otuchą w głosie.

-

Łatwo mówić. Jak komuś zimno,

to się trzęsie, trudno go przekonać, żeby

przestał. Denerwuję się. Nic na to nie poradzę.

Cała drżę w środku jak liść. Pewnie widać to

też po wierzchu. Ciarki po mnie chodzą.

-

To przesłuchanie wstępne.

Zwykle rutynowo sędzia kieruje pozwanego do

wyższej instancji i najczęściej podnosi wtedy

kaucję. Niekiedy tak wysoko, że kaucja

przestaje w ogóle wchodzić w grę. Może pani

stanąć w obliczu takiej sytuacji.

-

Ja po prostu nie mogę zapłacić

wyższej kaucji, no chyba że ze stratą sprzedam

moją nieruchomość.

-

Wiem. Ja tylko mówię pani, co

może się zdarzyć. Jednak nieruchomość na pani

nazwisko może mieć znaczenie dla sędziego w

momencie określania wysokości kaucji.

-

Nie ma pan wielkich nadziei

na... wyciągnięcie mnie z tego podczas

rozprawy wstępnej?

-

Zwykle

sędzia

kieruje

pozwanego do wyższej instancji, jeśli tego chce

prokurator. Czasem, oczywiście, udaje się nam

już tutaj.

Ogromnie rzadko zdarza się, by

podejrzany zeznawał podczas rozprawy

background image

wstępnej. Jeśli jednak uznam, że jest choćby

cień szansy na zakończenie sprawy przez

tutejszego sędziego, zawalczę o dopuszczenie

pani do głosu. Niech ten sędzia spojrzy na

panią i zobaczy, jaką osobą jest pani naprawdę.

background image

-

Ten okropny artykuł w gazecie -

westchnęła. - I to zdjęcie!

-

Z punktu widzenia redaktora

działu miejskiego to wspaniałe zdjęcie.

Pokazuje zdumienie i przerażenie na pani

twarzy. Jeśli chodzi o sprawę sądową, ta

fotografia może raczej pani pomóc.

-

Ale zniszczyła moją reputację.

Znajomi unikają mnie jak ognia.

Mason chciał coś dodać, ale właśnie

otworzyły się drzwi pokojów sędziowskich.

- Proszę wstać - podpowiedział Virginii.

Podnieśli się wszyscy obecni na Sali, a

sędzia Cortland Albert zajął miejsce za stołem i

popatrzył badawczo na pozwaną.

-

Na tę godzinę mamy

wyznaczoną rozprawę wstępną w sprawie z

oskarżenia publicznego przeciw Virginii

Baxter. Czy strony są gotowe?

-

Obrona gotowa - powiedział

Mason.

Jeny Caswell, jeden z młodszych

asystentów prokuratora, często posyłany na

przesłuchania wstępne, nie mógł doczekać się

sprawy, która zwróciłaby na niego uwagę

przełożonych. Bardzo się starał.

- Oskarżenie jest zawsze gotowe! -

obwieścił teatralnie, odczekał chwilę i usiadł.

- Proszę wezwać pańskiego pierwszego

świadka - polecił sędzia Albert.

Caswell wezwał tragarza z lotniska.

-

Czy rozpoznaje pan pozwaną?

-

Tak, proszę pana. Widziałem ją.

-

W dniu siedemnastym tego

miesiąca?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Jest pan jednym z bagażowych

na lotnisku?

-

Tak, proszę pana.

-

Zarabia pan na życie nosząc

bagaże?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Więc,

czy

pozwana

siedemnastego tego miesiąca, skierowała pana

po walizkę?

-

Tak, proszę pana. Wskazała mi

walizkę.

-

Czy poznałby pan tę walizkę?

-

Poznałbym. Tak, proszę pana.

Caswell skinął na policjanta.

Funkcjonariusz podszedł z walizką.

-

Czy to ta?

-

Tak, proszę pana, to ta.

-

Proponuję

oznaczyć

wywieszką „Dowód rzeczowy oskarżenia A”.

-

Proszę tak oznaczyć -

rozporządził sędzia.

-

Więc pozwana powiedziała, że to

jej walizka?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy był pan obecny przy

otwieraniu walizki?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy oprócz odzieży coś było w

walizce?

-

Było coś w plastykowych

paczuszkach.

-

Ile paczuszek? Wie pan?

-

Nic liczyłem ich. Sporo tego

było.

-

To wszystko - zakończył

Caswell. - Świadek do dyspozycji strony

przeciwnej.

-

Pozwana rozpoznała tę walizkę

jako swoją? - spytał Mason.

-

Tak, proszę pana.

background image

-

Czy dała panu kwit bagażowy?

-

Dała. Tak, proszę pana.

-

A pan porównał numer na kwicie

otrzymanym od pozwanej z numerem na

walizce?

-

Tak, proszę pana.

-

Ile kwitów dała panu pozwana?

-

Znaczy się, ona mi dała dwa.

-

A ten drugi kwit?

background image

-

To od neseseru. Odbierałem dla

niej również neseser.

-

Czy neseser także był

otwierany?

-

Tak, proszę pana.

-

A teraz proszę sobie

przypomnieć, czy przed otwarciem walizki

była jakaś rozmowa z osobą, która się

wylegitymowała jako funkcjonariusz policji?

-

Tak,

proszę

pana.

Funkcjonariusz Jack Andrews pokazał tej

młodej kobiecie legitymację służbową i

zapytał, czy to jej walizka.

-

I co powiedziała?

-

Powiedziała, że jej.

-

A co powiedział Andrews?

-

Spytał, czy może otworzyć

walizkę.

-

I to była cała rozmowa?

-

No, to była jej istota.

-

Nie pytam pana o istotę. Pytam

pana o samą rozmowę. Czy policjant chciał,

aby pani Baxter powiedziała, że jest pewna, iż

to jej walizka? Czy prosił ją o podanie

zawartości, by można mieć pewność co do

identyfikacji?

-

Tak, proszę pana, dokładnie tak.

-

A potem poprosił ją o otwarcie

walizki, tak, by mógł zobaczyć te rzeczy?

-

Tak, proszę pana.

-

A co z neseserem? Czy prosił ją

o identyfikację?

-

Po prostu spytał, czy to jej.

-

I powiedziała, że jej?

-

Tak.

background image

-

A co było potem?

-

Otworzył bagaż.

-

To wszystko?

-

No, oczywiście, potem oni

zabrali ją ze sobą.

-

Teraz chciałbym zwrócić pana

uwagę na zdjęcie w popołudniowym wydaniu

gazety z siedemnastego, zdjęcie

przedstawiające pozwaną i walizkę.

background image

-

Zgłaszam sprzeciw - wtrącił

Caswell. - Nieistotne i nie związane ze sprawą.

Przesłuchanie nie jest właściwe.

-

To tylko na użytek rozprawy

wstępnej - wyjaśnił Mason - w celu wydobycia

części res gestae.

-

Sprzeciw

odrzucony.

Wysłucham tej odpowiedzi - oświadczył sędzia

Albert.

-

Czy był pan obecny przy

robieniu tego zdjęcia?

-

Tak, proszę pana.

-

Widział pan fotoreportera?

-

Tak, proszę pana.

-

Skąd nadszedł?

-

Chował się za jednym z filarów.

-

A kiedy otworzono walizkę,

wyszedł z aparatem w ręce?

-

Tak, proszę pana. Wyskoczył

zza tego filara z ustawionym aparatem i pstryk-

pstryk-pstryk zrobił trzy zdjęcia.

-

I co potem?

-

Potem się ulotnił.

-

Za pozwoleniem Wysokiego

Sądu - wtrącił się znowu Caswell - oskarżenie

domaga się pominięcia całego tego zeznania o

fotoreporterze. Nie tylko jest to nieprawidłowe

przesłuchanie, ale też to wszystko jest

nieistotne i nie związane ze sprawą. Nie służy

żadnemu użytecznemu celowi.

-

Służy bardzo użytecznemu

celowi, za pozwoleniem Wysokiego Sądu -

zareplikował Mason. - Pokazuje, że to nie była

tylko zwykła rewizja. Pokazuje, że

funkcjonariusz rewizję zaplanował i

background image

przewidział jej rezultat oraz dał znać

zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi. Jeśli

Wysoki Sąd przeczyta artykuł w gazecie,

stwierdzi, że reporter pamiętał o

zrewanżowaniu się policjantowi: jest on

właściwie uhonorowany w tekście.

background image

Sędzia Albert uśmiechnął się

leciuteńko.

-

Wysoki Sądzie. Zgłaszam

sprzeciw. Protestuję przeciw wszelkim tego

typu stwierdzeniom - powiedział Caswell.

-

To tylko dla uzasadnienia -

wyjaśnił Mason.

-

Uzasadnienia czego?

-

Chcę wykazać, że zeznanie o

fotoreporterze jest istotne. A także zwrócić

uwagę, że policjant korzystał z jakiejś

informacji, udostępnionej mu przez jakieś

źródło. Obrona proponuje, aby tę informację i

jej pochodzenie ustalić.

Cień popłochu przemknął przez oblicze

Caswclla.

-

Skłaniam się ku zaaprobowaniu

ukrytego celu pytań obrony - uśmiechnął się

sędzia Albert. - Sprzeciw jest odrzucony. Czy

ma pan dalsze pytania do tego świadka

oskarżenia, panie Mason?

-

Nie mam. Wysoki Sądzie.

-

A oskarżyciel?

-

Nie mam. Wysoki Sądzie.

-

Proszę wezwać następnego

świadka.

-

Wzywam świadka detektywa

Jacka Andrewsa - podał Caswell.

-

Jak się pan nazywa? - zapytał

Caswell, gdy świadek złożył przysięgę.

-

Andrews, Jackman. J-A-C-K-M-

A-N. Ogólnie jestem znany jako Jack Andrews,

ale moje imię to Jackman.

-

Pragnę skierować pańską uwagę

na walizkę oznaczoną jako „Dowód rzeczowy

background image

oskarżenia A”. Kiedy po raz pierwszy zobaczył

pan tę walizkę?

-

Gdy podejrzana wskazała ją

temu bagażowemu, który właśnie zeznawał.

-

Co pan wtedy zrobił?

-

Podszedłem do podejrzanej i

spytałem, czy to jej walizka.

-

A potem?

background image

-

Spytałem, czy miałaby coś

przeciw zaglądnięciu przeze mnie do tej

walizki. Zgodziła się.

-

Co nastąpiło później?

-

Otwarłem walizkę.

-

I co pan znalazł?

-

Znalazłem

pięćdziesiąt

paczuszek z...

-

Zaraz, jedną chwileczkę -

przerwał Mason. - Proponuję, by uznać, jeśli

Wysoki Sąd się do tego przychyli, że na

ostatnie pytanie padła już odpowiedź pełna.

Świadek powiedział, że znalazł pięćdziesiąt

paczuszek. Ich zawartość to odrębna sprawa i

wymaga odrębnych pytań.

-

Bardzo dobrze - zgodził się

Caswell. - Jeżeli obrona życzy sobie, żeby

robić to krok po kroczku, proszę bardzo,

będziemy się mozolić. A więc, czy przejął pan

te paczuszki osobiście?.

-

Tak, osobiście.

-

Czy podjął pan czynności dla

ustalenia, co to za paczuszki i co w nich jest,

jaka substancja?

-

Podjąłem.

-

Jaka więc jest to substancja?

-

Zaraz, chwileczkę - przerwał

Mason. - W tym punkcie obrona zgłasza

sprzeciw. To są rzeczy nieistotne, a

przesłuchanie nie jest prawidłowe. Obrona

zwraca uwagę, że własność prywatna została

przejęta w rezultacie nielegalnej rewizji i

zaboru i jako taka nie może mieć wartości

dowodu w tej sprawie. W związku z tym, jeśli

Wysoki Sąd wyrazi zgodę, pragnę zadać kilka

background image

pytań.

-

Proszę

bardzo,

wobec

wniesionego sprzeciwu ma pan do dyspozycji

świadka na zasadzie voir dire.

-

Czy miał pan nakaz rewizji? -

spytał Mason świadka.

- Nie, proszę pana. Nie było czasu na

załatwienie nakazu rewizji.

background image

-

Pan tam po prostu pojechał?

-

Po prostu tam pojechałem, ale

zwracam pańską uwagę na fakt, że spytałem

pozwaną, czy nie ma nic przeciw temu, abym

zaglądnął do jej walizki. Wyraziła zgodę.

-

Zaraz, zaraz. Pan dotknął sedna

tamtej rozmowy. Przedstawił pan

podsumowanie jej treści. Czy potrafi pan sobie

przypomnieć, jakich dokładnie słów pan użył?

-

Dokładnie takich jak teraz.

-

Czy powiedział pan, że chce

przeszukać walizkę?

-

Tak.

-

Chwileczkę. Zeznaje pan pod

przysięgą. Czy powiedział pan pozwanej, że

chce przeszukać jej walizkę? Czy też poprosił

pan o podanie zawartości bagażu i zgodę na

sprawdzenie opisu podanego przez panią

Baxter?

-

Jestem przekonany, że spytałem

pozwaną, czy to jej walizka. Odpowiedziała, że

tak, a ja spytałem, czy mogłaby opisać

zawartość walizki i ona to zrobiła.

-

I następnie zapytał pan, czy

miałaby coś przeciw otwarciu walizki, dla

pokazania panu tych przedmiotów, które

wyliczyła. Zgadza się?

-

Tak, proszę pana.

-

Ale nie powiedział pan, że chce

przeszukać walizkę?

-

Nie.

-

Pozwana nie udzieliła panu

zgody na przeszukanie walizki?

-

Powiedziała, że mogę ją

otworzyć.

background image

-

Pozwana nie udzieliła panu

zgody na przeszukanie walizki?

-

Powiedziałem, że chciałbym

otworzyć walizkę i zgodziła się na to.

-

Pozwana nie udzieliła panu

zgody na przeszukanie walizki?

- No, wydaje mi się, że słowo

„przeszukanie” nie padło.

background image

-

Otóż to - skwitował Mason. -

Tak więc, przybył pan na lotnisko, aby

oczekiwać na pozwaną w związku z otrzymaną

poufną informacją, prawda?

-

No... tak.

-

Kto podał panu tę informację?

-

Nie mogę ujawniać naszych

informatorów.

-

Uważam, że zgodnie z regułami

obowiązującymi obecnie w sądownictwie -

stwierdził Mason - ten świadek musi wykazać,

iż miał istotne uzasadnienie” by dokonać

przeszukania tej walizki. Informacja od

anonima lub osoby nieznanej nie może

stanowić wystarczającej podstawy. Wobec tego

pozwana ma prawo dowiedzieć się o

przyczynach, dla których świadek chciał

przeszukać jej walizkę.

-

Czy odmawia pan - marszcząc

brwi sędzia Albert zwrócił się do świadka -

ujawnienia nazwiska informatora?

-

To nie ja otrzymałem

doniesienie - powiedział Andrews. - Informacja

dotarła do jednego z moich przełożonych.

Powiedziano mi, że to gorący ślad i polecono

udać się na lotnisko. Miałem czekać na tę

osobę, a potem uzyskać jej zgodę na

zaglądnięcie do walizki. Gdyby mi się to nie

udało, miałem trzymać ją pod obserwacją do

momentu zdobycia nakazu sądowego.

-

To interesująca sytuacja -

stwierdził sędzia Albert. - Oczywiste jest, że

pozwana nie udzieliła nikomu zgody na

„przeszukanie”, ale dała zgodę na otwarcie

walizki wyłącznie w celu pokazania, iż są w

background image

niej pewne przedmioty. To szczególna

sytuacja.

-

Proponuję inne jeszcze

podejście, jeśli Wysoki Sąd pozwoli -

powiedział Mason. - Chcę wyjaśnić położenie

pozwanej. Pragnęlibyśmy sfinalizować tę

sprawę podczas wstępnego przesłuchania i to

nic na podstawach czysto formalnych.

-

Wyjął pan - Mason zwrócił się

do świadka - pięćdziesiąt paczuszek z walizki?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Ma pan je tu, w sądzie?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy pan je zważył?

-

Zważył? Nie, proszę pana.

Policzyliśmy woreczki i w ten sposób

opisaliśmy to, bez podawania wagi.

-

Była jeszcze jedna sztuka

bagażu, neseser?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy w tym wypadku również

prosił pan pozwaną o identyfikację?

-

Powiedziała, że to jej neseser,

miała kwit bagażowy.

-

Pytał pan, co jest w środku?

-

Nie.

-

A pytał pan, czy można otworzyć

neseser?

-

Nie.

-

Ale otworzył pan i przeszukał.

-

Tak. Nic jednak istotnego nie

znaleźliśmy.

-

Nie prosił pan o zgodę na

otworzenie nesesera?

-

Nie sądzę, abym prosił.

-

Po prostu chwycił pan ten

neseser i otworzył?

-

To było zaraz potem, jak

znalazłem tę wielką partię...

-

W tym momencie nieważne, co

to było - Mason uniósł rękę. - Mówmy o tym po

prostu „pięćdziesiąt woreczków. Co zrobił pan

z neseserem?

-

Mamy go tutaj.

-

Skoro więc nie wie pan, ile waży

background image

te pięćdziesiąt paczuszek, może zna pan ciężar

walizy bez nich?

-

Nie znam.

-

Czy wiedział pan, że pozwana

płaciła za nadbagaż?

-

Tak.

-

A mimo to nie zważył pan

bagażu?

-

Nie.

-

Proponuję, jeśli Wysoki Sąd

przychyli się do mojej sugestii, zważyć walizki

teraz.

background image

-

Jaki miałoby to cel? - spytał

sędzia Albert.

-

Jeżeli waga tych dwóch sztuk

bagażu teraz, bez woreczków, wyniesie

czterdzieści sześć funtów, będzie to stanowić

niezbity dowód, że torebki zostały podłożone

do walizki w czasie, kiedy pozwana nie miała

już do niej dostępu.

-

Myślę, że tu tkwi sedno sprawy -

powiedział sędzia Albert. - Zaraz ogłoszę

dziesięć minut przerwy. Woźny przyniesie w

tym czasie wagę na salę sądową i zważymy te

dwie walizki.

-

To niekoniecznie musi

cokolwiek znaczyć - protestował Casweil. -

Mamy jedynie słowo pozwanej, że te walizki

ważyły czterdzieści sześć funtów. Pozwaną

zwolniono za kaucją. Nie wiemy, co zostało

wyjęte z walizek.

-

Czy walizki nic były w

depozycie policyjnym?

-

Tak, ale pozwanej nie broniono

dostępu do ubrań z walizki.

-

Czy pozwana zabrała coś z

walizki?

-

Nic wiem. Wysoki Sądzie.

-

Jeżeli nie wie pan, czy pozwana

coś zabrała, nie wie pan również, czy ktoś inny

czegoś nie dołożył - odpalił sędzia Albert. -

Sąd ogłasza dziesięć minut przerwy. W tym

czasie zostanie tu dostarczona waga.

Mason przeszedł do kabiny

telefonicznej i zadzwonił do pokoju prasowego

na komendzie policji.

-

Interesująca scena będzie tu

background image

miała miejsce za dziesięć minut. Sędzia

Corlland Albert przygotowuje się do ważenia

dowodów.

-

Ważyć dowody, to chyba jego

codzienne zajęcie - nieco żartobliwie

odpowiedział jeden z reporterów.

-

Ale nie w ten sposób. Sędzia

kazał przynieść wagę.

-

Co?

-

Naprawdę. Za dziesięć minut

będzie tu waga. Lepiej się pośpieszcie. Chyba

trafi się coś ciekawego.

background image

- Który wydział?

Mason poinstruował dziennikarzy, jak

trafić.

-

Zaraz będziemy. Niech pan

trochę przeciągnie przerwę, jeśli się da.

-

Nie mogę. Kiedy tylko waga

znajdzie się na sali, sędzia wznowi rozprawę.

Uważa, że potrzeba mu na tylko dziesięć minut

i myślę, że rzeczywiście za chwilę wszystko

będzie gotowe. Woźny poszedł po wagę.

Mason odwiesił słuchawkę.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

-

Stawiam wszystko na jedną

kartę - powiedział Mason stając obok Virginii

Baxter. - Zakładam, że mówi pani prawdę.

Gdyby to jednak były kłamstwa, mocno pani

ucierpi.

-

Ja nie kłamię, panie Mason.

-

O aresztowaniu powiadamiało

dramatyczne zdjęcie na pierwszej stronic,

pokazujące byłą sekretarkę kancelarii

prawniczej przyłapaną na przemycie

narkotyków. A o uwolnieniu od zarzutów

podczas rozprawy wstępnej napisze się pięć

albo sześć linijek i upchnie gdzieś w kąciku.

Tak to gazety robią zazwyczaj.

Próbuję uczynić finał tej rozprawy

równie fotogenicznym, jak scena aresztowania.

Jeżeli mówi pani prawdę, oczyścimy pani

nazwisko w taki sposób, że każdy, kto czytał

pierwszy artykuł, przeczyta i tę relację i

zapamięta, że wycofano wszelkie oskarżenia.

Ale jeśli pani kłamie, ten test panią unicestwi.

-

Panic Mason, mówię całkowitą

prawdę. Co za myśl? Dlaczego miałabym

wdawać się w handel czy inne interesy

narkotykowe?

-

Zwykle nic zadaję sobie takich

pytań - uśmiechnął się Mason. - Mówię po

prostu: Ta kobieta to moja klientka, więc musi

być w porządku. W każdym razie zamierzam

działać, przyjmując, że tak jest.

Woźny z dwoma pomocnikami

wtaszczył na salę rozpraw wagę lekarską, która

background image

stała normalnie w budynku więzienia i służyła

do ważenia aresztantów.

Woźny zniknął za drzwiami pokojów

sędziowskich: poszedł powiadomić Cortlanda

Alberta, że wszystko jest szotowe.

background image

Pół tuzina dziennikarzy w towarzystwie

fotoreporterów rozepchnęło wahadłowe drzwi

sali rozpraw. Jeden z nich podszedł do Masona.

-

Czy mógłby pan ustawić się ze

swoją klientką do zdjęcia obok wagi?

-

Ja nie będę pozował. Moja

klientka, proszę bardzo, myślę jednak, że

powinien pan zaczekać na zakończenie

rozprawy. Jest szansa, że sędzia Albert zechce

znaleźć się na zdjęciu.

-

A dlaczego pan nie chce się

sfotografować?

-

To nie byłoby w zgodzie z etyką.

-

Według pańskiego modelu

adwokatury - twarz reportera zaczerwieniła się

od gniewu; - Najpierw powołujecie komisje,

zabiegacie o swój wizerunek, a potem chowa się

pan za fałszywą fasadą etyki prawniczej.

Kiedy wy, prawnicy zrozumiecie

wreszcie, że

public relations

oznacza

zaproszenie szerokich kręgów społecznych do

partnerstwa i polega na tym, by pozwolić

czytelnikom gazet na zaglądanie wam przez

ramię i obserwację, co robicie.

Za każdym razem, kiedy prawnicy są

zbyt nadęci albo boją się ukazać publice swoje

działania, psują opinię o sobie.

- Niech się pan uspokoi, kolego. Nie

zabraniam panu zaglądać mi przez ramię, nie

godzę się tylko na strzelanie we mnie z flesza.

Stąd tylko krok do nieetycznego reklamiarstwa,

a ja mam to gdzieś, staję sobie z boku.

Reporter popatrzył na Masona i w końcu

uśmiechnął się szeroko.

-

Może ma pan rację. Czy sędzia

background image

naprawdę zamierza ważyć dowody?

-

Ma zamiar ważyć dowody

rzeczowe.

-

Co za historia! - wykrzyknął

dziennikarz.

-

Proszę wstać, sąd idzie - ogłosił

woźny wynurzywszy się z zaplecza.

background image

Wszyscy podnieśli się, a sędzia

wchodząc zauważył z pewnym zdziwieniem, a

także odrobiną rozbawienia, że pustawa do tej

pory sala wypełniła się niemal do granic.

Publiczność składała się głównie z urzędników

rozmaitych biur hrabstwa oraz dziennikarzy i

fotoreporterów.

-

Sprawa

z

oskarżenia

publicznego przeciwko Virginii Baxter.

Jesteśmy gotowi? Możemy kontynuować? -

spytał sędzia Albert.

-

Gotowi, Wysoki Sądzie -

powiedział Caswell.

-

Obrona gotowa - podał Mason.

Detektyw Jack Andrews stał przy

pulpicie i ważenie dowodów miało się właśnie

rozpocząć.

-

Panie woźny, czy mamy wagę?

-

Tak. Wysoki Sądzie.

-

Proszę sprawdzić, czy pokazuje

dokładnie. Proszę wyzerować i obserwować

wskazówkę.

Woźny sprawdził wagę.

- Dobrze. A teraz - polecił sędzia Albert

- proszę położyć walizkę i neseser na wagę.

Woźny obydwie sztuki bagażu,

opatrzone identyfikatorami sądowymi, umieścił

na wadze. Uważnie przesuwał ciężarki na

poziomej dźwigni, aż wybalansował przyrząd.

- Dokładnie czterdzieści sześć i jedna

czwarta funta. Wysoki Sądzie - obwieścił

prostując się.

Przez moment trwała napięta,

dramatyczna cisza, a potem ktoś zaczął bić

brawo.

background image

-

Bez demonstracji, proszę -

sędzia Albert zmarszczył brwi. - A teraz, czy

pozwana ma bilet lotniczy i kwit bagażowy z

wyszczególnioną opłatą za nadbagaż?

-

Mamy, Wysoki Sądzie - Mason

podał bilet i kwit sędziemu.

-

Ile waży materiał zabrany z

walizki? - sędzia zwrócił się do oskarżyciela.

background image

-Nic wiem. Wysoki Sądzie. Jak zeznał

świadek Andrews, woreczki zostały policzone,

ale nie były ważone.

- No dobrze, zważmy je teraz. Macie je

tutaj, na sali?

- Tak, Wysoki Sądzie.

Woźny sięgnął po walizki, by zdjąć je z

wagi.

-

Jeśli Wysoki Sąd pozwoli -

powiedział Mason - wolałbym, by te woreczki

zostały zważone wraz z bagażem. Zobaczymy, o

ile cięższe będą walizki.

-

Bardzo dobrze - zgodził się sędzia

Albert. - Można ważyć razem lub osobno, ale

sposób, który proponuje obrona, sprawi pewnie,

że rzecz będzie bardziej sugestywna.

Funkcjonariusz Andrews wyjął z torby

zapakowane w celofan woreczki i umieścił je na

walizkach znajdujących się wciąż na wadze.

Poziome ramię z ciężarkami wychyliło się ku

górze.

Woźny przesunął ciężarki i

wybalansował wagę.

-

Funt i trzy czwarte, Wysoki

Sądzie - obwieścił.

-

Czy oskarżyciel ma do tego jakieś

wyjaśnienie?

- sędzia Albert popatrzył najpierw na

asystenta prokuratora, a potem na Andrewsa.

- Nie, Wysoki Sądzie - odpowiedział

Jeny Caswell.

- Uważamy, że skoro ten materiał został

znaleziony w walizce pozwanej, ona jest

odpowiedzialna. W końcu mogła to tam dołożyć

już po zważeniu bagażu na lotnisku, nie było

background image

żadnych przeszkód. Mogła to zrobić równie

łatwo jak ktokolwiek inny.

- Nie tak łatwo - nie zgodził się sędzia

Albert. - Gdy walizki są ważone, odbywa się

równocześnie odprawa pasażerów, a z wagi

bagaże zdejmuje już personel lotniska i

dostarcza je do samolotu. Zdaniem sądu

przedstawiony dowód jest przekonujący i

powództwo ulega oddaleniu.

Sędzia wstał i spojrzał po sali, do której

wciąż jeszcze wchodzili ludzie.

background image

-Sąd zamyka rozprawę - powiedział

uśmiechając się. Jeden z reporterów podbiegł

pośpiesznie.

- Panie sędzio, czy moglibyśmy zrobić

panu zdjęcie przy tej wadze? Chcemy

przygotować ilustrowaną relację do gazety, to

byłby bardzo wymowny, atrakcyjny element.

Sędzia Albert zawahał się.

- Obrona nie ma żadnych obiekcji -

głośno oświadczył Mason.

Sędzia Albert spojrzał na Jerry’ego

Caswella, który jednak spuścił wzrok.

- Jeżeli potrzebny jest wam atrakcyjny

element - uśmiechnął się znowu sędzia Albert -

poproście raczej pozwaną, niech stanie tu obok

mnie i swoich bagaży na wadze.

Dziennikarze i fotoreporterzy skupili

się wokół wagi.

- Proszę zaznaczyć, że zdjęcia były

robione po zakończeniu rozprawy - powiedział

sędzia Albert. - Nigdy nic byłem przeciwny

fotografiom z sądu, chociaż wiem, że wielu

moich kolegów na nie nie zezwala. Poza tym,

nic jestem przecież nieświadom hałasu, jaki

uczyniono w chwili aresztowania tej pozwanej,

toteż uważam, że przyzwoitość wymaga, by

wiadomość o oczyszczeniu jej z zarzutów

została równie szeroko rozpowszechniona.

Sędzia Albert stanął przed wagą i

gestem ręki wskazał Virginii miejsce obok

siebie.

Mason podprowadził zdenerwowaną

podsądną.

-

Niech pan również do nas

dołączy. Mason - zapraszał sędzia Albert.

background image

-

Myślę, że nic powinienem.

Zdjęcie będzie pozowane i w nic najlepszym

guście z punktu widzenia etyki adwokackiej.

Natomiast fotografia pana sędziego podczas

„ważenia dowodów” wywoła wielkie

zainteresowanie.

-

Panno Baxter - instruował sędzia

Albert - proszę patrzeć tu, na dźwignię wagi, a

ja się pochylę i będę

background image

operował ciężarkami... Nie, nie, proszę

nie patrzeć na fotografa, tylko na wagę. Może się

pani trochę odwrócić. O, to będzie najlepsza

pozycja.

Sędzia Albert jedną rękę położył na

ramieniu Virginii, a drugą przesuwał ciężarki po

dźwigni wagi, tam i z powrotem. Szczęśliwi

fotoreporterzy uwijali się, błyskając raz po raz

fleszami.

Wreszcie sędzia wyprostował się,

spojrzał na Masona, skinął na Caswella i

poprowadził obu prawników nieco na bok, by nie

mogli ich słyszeć dziennikarze.

-

Jest coś podejrzanego w tej

sprawie - powiedział. - Sugerowałbym, panie

Caswell, bardzo staranne sprawdzenie osoby,

która podała tę informację, a raczej skierowała

was na fałszywy trop, przygotowany w tej

walizce.

-

Ta osoba - polemizował zawzięcie

prokurator - współpracuje z nami od dawna, jej

informacje zawsze były wiarygodne.

- Ale nie były wiarygodne w tej sprawie -

stwierdził sędzia Albert.

- Nie jestem tego pewien - odparował

Caswell. - Otwarcie bagażu nie było przecież

niemożliwe.

- I myślę, że miało miejsce - stwierdził

kąśliwie sędzia Albert - ale sądzę, iż stało się to

już po oddaniu walizki przez pannę Baxter

personelowi linii lotniczych.

Ten sąd nie narodził się w końcu wczoraj.

Dzień po dniu mamy tu do czynienia z

podejrzanymi i mieliśmy okazję nauczyć się

czegoś o naturze ludzkiej. Ta młoda kobieta nie

background image

jest handlarką narkotyków.

- Oglądanie jednego po drugim - Caswell

nie dawał za wygraną - teatralnych popisów

Perry’ego Masona też pozwala się czegoś

nauczyć. W tej ostatniej scenie Wysoki Sąd dał

swoje poparcie tym, którzy organom ścigania nic

życzą niczego dobrego.

background image

-

Niech lepiej organa ścigania

poprawią swoją skuteczność - odciął się sędzia

Albert. - Ściągnięto fotografa, żeby zrobić tej

młodej kobiecie zdjęcie nad rewidowaną

walizką, Bóg wie, jaką krzywdę jej wtedy

wyrządzono i nie było skrupułów. Mam

nadzieję, że to co zdarzyło się tutaj w ciągu

ostatniej godziny, zostanie rozgłoszone co

najmniej tak samo donośnie, jak wiadomość o

jej aresztowaniu.

-

No, niech pan się nie obawia -

powiedział skwaszony Caswell - te zdjęcia

trafią do agencji prasowych i opublikuje je co

trzecia gazeta w Stanach Zjednoczonych.

-

Oby tak było - sędzia Albert

odwrócił się na pięcie i skierował do swojego

gabinetu.

Caswell wyszedł nie odzywając się

słowem do Masona.

-

Zechciałaby pani - spytał Mason

Virginię - pójść ze mną na moment do

poczekalni dla świadków?

-

Co tylko pan sobie życzy, panie

Mason.

- Chcę chwileczkę porozmawiać z

panią.

Poprowadził ją do przyległej salki,

podsunął krzesło i sam usiadł naprzeciwko.

-

Jak pani myśli, kto chciał panią

w to wrobić?

-

To znaczy zrobić ze mnie

handlarkę narkotyków?

-

Tak?

-

Wielkie nieba, nie wiem.

-

Pani mąż?

background image

-

Był na mnie wściekły.

-

Dlaczego?

-

Nie chciałam mu dać rozwodu.

-

A dlaczego nic chciała pani?

- To był kawał drania, kłamczuch i

oszust. Hulał z inną kobietą przez cały czas,

kiedy ja stawałam na głowie, żebyśmy się

jakoś urządzili. Posunął się nawet do tego, że

pieniądze z naszego wspólnego konta wydał na

samochód dla tej baby. A potem, bezczelny,

powiedział mi, że człowiek nie może

opanować swoich uczuć, najpierw kocha, a

potem przestaje kochać i nic nie można na to

poradzić.

-

Kiedy to było?

-

Rok temu, mniej więcej.

-

I nie dała mu pani swobody?

-

Nie.

-

Jest pani nadal mężatką?

-

Tak.

-

Kiedy widziała go pani po raz

ostatni?

-

Nie widziałam go od czasu tej

wielkiej awantury, ale dzwonił raz albo dwa

razy i pytał, czy nie zmieniłam zdania.

-

A dlaczego nie zmieniła pani

zdania?

-

Nic zamierzam pozwolić na to,

żeby robił ze mną, co mu się żywnie podoba.

-

A więc chce pani pozostać jego

żoną. Jaką ma pani z tego korzyść?

-

Nie mam żadnej, ale oni nie

mogą mieć korzyści moim kosztem.

-

Innymi słowy, wszystko, co

szkodzi im dwojgu, jest korzystne dla pani.

background image

Tak pani to odczuwa?

-

No, coś w tym rodzaju.

-

I chce pani - Mason patrzył na

nią uważnie - tak odczuwać?

-

Ja... oczy bym jej wydrapała.

Chciałam dopiec jej w każdy możliwy sposób.

-

To nie przyniesie pani nic

dobrego. Virginio - Mason potrząsnął głową. -

Niech pani zadzwoni do niego i powie, że

zdecydowała się na rozwód, że wniesie pani

sprawę rozwodową... Czy mogą być jakieś

przeszkody, z powodów religijnych?

-

Nie.

-

Dzieci nie ma?

background image

-

Nie.

-

Przed panią również jest

przyszłość - Mason szeroko rozwarł ręce - wie

pani o tym.

-

Ja... ja...

-

Chce pani powiedzieć, że

poznała kogoś?

-

Ja... poznałam mnóstwo ludzi i

nie mogłam, przeważnie, patrzeć na mężczyzn.

-

Ale ostatnio spotkała pani kogoś,

kto wydaje się inny?

-

Musi mnie pan teraz

przesłuchiwać? - roześmiała się nerwowo.

- Ile razy popełni się w życiu błąd,

najlepiej jest spróbować od nowa, z czystym

koniem, a tę pomyłkę pozostawić za sobą.

Chciałem jednak porozmawiać o tym,

że ktoś próbuje pani mocno zaszkodzić. Nie

wiem kto, ale musi to być osoba obdarzona

znacznym sprytem i najwyraźniej powiązana ze

światem przestępczym. Ten ktoś uderzył raz.

Uniknęła pani potrzasku, ale następne pułapki

mogą zostać zastawione, ta osoba może

uderzyć znowu. Nic podoba mi się ta

perspektywa i jeśli możliwe jest, że to pani

mąż, chciałbym go wyeliminować z tej areny.

Jest, oczywiście, kobieta, w której pani mąż się

zakochał i z którą, jak rozumiem, obecnie żyje.

Czy pani ją zna? Wie pani, z jakiego

środowiska się wywodzi?

-

Nic nie wiem o niej. Znam tylko

nazwisko i to wszystko. Mój mąż był bardzo

ostrożny i nie dowiedziałam się o niej nic.

-

W porządku, oto moje sugestie.

Proszę wystąpić o rozwód, motywując wniosek

background image

porzuceniem przez męża lub znęcaniem się nad

panią. Niech pani nie wymienia jej nazwiska.

Raz pani z tym skończy i odzyska wolność.

Jeżeli w ciągu kilku najbliższych dni zdarzy się

cokolwiek nienormalnego, podejrzanego, jakieś

anonimowe telefony.

background image

coś, co wydaje się dziwne, proszę mnie

natychmiast zawiadomić. - Jest pani wolna -

poklepał ją po ramieniu.

-

Ale, pańskie honorarium, panie

Mason?

-

Proszę przysłać mi czek na sto

dolarów, kiedy będzie pani miała na to ochotę i

sposobność, ale proszę się tym zanadto nie

przejmować.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Poprzedniej nocy miała miejsce

prawdziwa posucha, jeżeli chodzi o

wydarzenia, toteż relacja o ważeniu dowodów

pojawiła się na eksponowanym miejscu.

Virginia Baxter czytała gazetę z

rosnącym uczuciem ulgi. Dziennikarze nie

mieli wątpliwości, że padła ofiarą kryminalnej

intrygi, toteż starali się, by opis oczyszczenia

jej z zarzutów znalazł się wśród

najważniejszych wiadomości.

Fotoreporterzy, zawodowcy w każdym

calu, zrobili świetny użytek ze swoich

aparatów. Na zdjęciach pochylony nad wagą

sędzia Albert krzepiącym gestem, po ojcowsku

kładł rękę na ramieniu Virginii.

Słusznie stwierdzono, że jedno zdjęcie

mówi więcej niż tysiąc stów. W tym wypadku

twarz i poza sędziego nic pozwalały wątpić -

był on pewien niewinności Virginii Bakier.

Tytuł w jednej z gazet brzmiał: BYŁA

SEKRETARKA

ADWOKATA

UWOLNIONA

OD

ZARZUTU

PRZEMYCANIA NARKOTYKÓW.

Autor innego artykułu wiele miejsca

poświęcił dywagacjom związanym z pracą

Virginii w kancelarii adwokackiej. Biuro to w

gruncie rzeczy niewiele miało do czynienia z

przestępstwami, prowadziło obsługę prawną

sprzedaży nieruchomości, akty notarialne.

Dziennikarz puścił jednak, wodze fantazji,

pisząc, że Victoria Baxter zajmująca się

sprawami kryminalnymi, w których obrońcą

background image

był Dclano Bannock, w najczarniejszych snach

nie widziała siebie na ławic oskarżonych, z tak

poważnym zarzutem.

background image

Zszokowała Virginię wiadomość podana

przez pewną popołudniówkę. Reporter

przytoczył informacje charakteryzujące tło

sprawy, wymienił między innymi firmę, w

której pracował Colton Baxter. Były to te same

linie lotnicze, które przewoziły ostatnio jego

żonę Virginię i jej feralną walizkę. Gazeta

nadmieniała, że państwo Baxterowie są w

separacji. Dziennikarzom nie udało się dotrzeć

do Coltona Baxtera.

Virginia przeczytała to dwa razy, a

potem odruchowo chwyciła za telefon i

wykręciła numer biura Masona. Spojrzała na

zegarek i przerażona chciała odłożyć

słuchawkę, ale, ku swojemu zdumieniu, już

miała na linii Delię Street.

-

Och, bardzo przepraszam. Nie

zdawałam sobie sprawy, że jest tak późno.

Mówi Virginia Baxtcr. Przeczytałam w gazecie

coś, co mnie zadziwiło i... Zapomniałam, że

piąta już dawno minęła.

-

Chce pani rozmawiać z panem

Masonem? - spytała Della. - Jedną chwileczkę,

już panią łączę. Przypuszczam, że on też

pragnie z panią rozmawiać.

-

Halo, Virginio - w słuchawce

rozległ się głos Masona. - Przypuszczam, że

czytała pani gazety. Jeden z dziennikarzy

zlokalizował pani męża.

-

Tak, tak, panie Mason. Teraz

wszystko jest jasne jak słońce. Widzi pan

chyba, jak to było? Colton podłożył, mi te

rzeczy do walizki, a potem dał znać do gazet.

Gdybym została skazana, miałby doskonałe

uzasadnienie

wniosku

rozwodowego.

background image

Oświadczyłby, że byłam narkomanką przez

(paty czas naszego małżeństwa, trudniłam się

handlem narkotykami i dlatego ode mnie

odszedł.

-

A więc, co chce pani zrobić?

-

Chcę, żeby go aresztowali.

-

Nie można go aresztować bez

dowodów. Wszystko, co pani ma do tej pory, to

tylko domysły.

background image

- Ile kosztowałoby zdobycie dowodów?

-

Musiałaby pani zatrudnić

prywatnego detektywa, który zażądałby

prawdopodobnie co najmniej pięćdziesiąt

dolarów za dzień oraz zwrot kosztów i kto wie,

czy byłby zdolny zdobyć coś więcej niż dalsze

podstawy do domysłów.

-

Mam trochę pieniędzy. Chcę...

chcę je wydać na to, żeby go przyłapać...

-

Mnie pani nie namówi -

przerwał Mason. - Nie zamierzam pozwolić

pani, jako mojej klientce, na wydawanie

pieniędzy na taki cel. Nawet, gdyby zdobyła

pani jakieś dowody, doprowadzi to tylko do

punktu, w którym znajduje się pani obecnie,

czyli do dysponowania istotnymi powodami do

rozwodu. Dlaczego nie chce pani uwolnić się

na dobre od tego człowieka, pozbyć się go,

rozwiązać małżeństwa i zacząć wszystkiego od

nowa? Jeżeli są jakieś przeszkody natury

religijnej, prawdopodobnie będę mógł je

pokonać, ale przecież prędzej czy później się

pani rozwiedzie i...

-

Nie chcę mu dać tej satysfakcji.

-

Satysfakcji?

-

Tego właśnie chce od dawna,

rozwodu.

-

Taka postawa nie przyniesie

pani niczego dobrego. Próbuje pani szkodzić

mężowi, a kto wie, czy nie spełnia dokładnie

jego oczekiwań.

-

Co pan ma na myśli?

-

On prowadzi grę z drugą

kobietą. Powtarza jej, że ożeniłby się z nią,

gdyby dostał rozwód, ale pani rozwodu mu dać

background image

nie chce. Ta kobieta wie, że to wszystko

prawda. Załóżmy, że pani godzi się na rozwód.

Mąż traci wtedy wymówkę i musi poślubić

tamtą kobietę, żeby dotrzymać obietnic. A czy

on na pewno chce się żenić? Być może obecna

sytuacja bardzo odpowiada pani mężowi.

-

Nigdy nie myślałam o tym w ten

sposób - powiedziała powoli, po czym szybko

spytała: - To dlaczego podłożył mi narkotyki

do walizki?

background image

-

Jeżeli on to zrobił, to zapewne

po to, aby panią całkowicie zdyskredytować.

Wasze małżeństwo należy do tych, które

rozpadły się w nienawiści. Niech pani

przestanie wreszcie patrzeć za siebie, odwróci

się i spojrzy w przyszłość.

-

No dobrze... może ja się z tym

prześpię i zadzwonię do pana jutro rano.

-

Proszę tak zrobić.

-

Przepraszam, że niepokoiłam

pana o tej porze.

-

Nic

nie

szkodzi.

Przygotowywaliśmy tu w biurze kilka pism, a

potem przeczytałem ten artykuł w gazecie i

pomyślałem sobie, że pani może dzwonić, toteż

powiedziałem Delii, żeby linia na miasto była

włączona. Kłopoty już za panią, proszę się nie

martwić;

-

Dziękuję panu.

Ledwie zdążyła odłożyć słuchawkę, gdy

odezwał się dzwonek do mieszkania.

Virginia uchyliła nieco drzwi.

W progu stał mężczyzna lat około

czterdziestu pięciu. Miał ciemne, pofalowane

włosy, krótko przystrzyżone wąsy i intensywnie

błyszczące, czarne oczy.

-

Czy pani Baxter? - spytał.

-

Tak.

-

Bardzo przepraszam, że

kłopoczę panią tak późno, pani Baxter. Wiem,

jak pani musi się czuć, ale przychodzę do pani

w ważnej sprawie.

-

W jakiej sprawie? - Virginia

wciąż nic zdejmowała łańcucha z uchylonych

jedynie drzwi.

background image

-

Moje nazwisko George Menard.

Czytałem o pani w gazecie. Przepraszam, że

przypominam o nieprzyjemnych sprawach, ale

pani oczywiście wie, że prasa pisała na temat

pani procesu.

-

Ale o co chodzi?

-

Zauważyłem w gazecie

informację, że była pani sekretarką Delano

Bannocka, adwokata.

background image

-

Tak, byłam.

-

Pan Bannock umaił kilka lat

temu, prawda?

-

Tak, zgadza się.

-

Próbuję się dowiedzieć, co się

stało z aktami z jego kancelarii?

-

A dlaczego to pana interesuje?

-

Szczerze mówiąc, chcę odnaleźć

jeden dokument.

-

Jakiego rodzaju dokument?

-

Skalkowaną kopię umowy, którą

pan Bannock dla mnie sporządził. Zgubiłem

oryginał i nie chcę, aby partner, z którym

zawarłem porozumienie, o tym się dowiedział.

Ta umowa zobowiązuje mnie do zrobienia

pewnych rzeczy i, chociaż wydaje mi się, że

pamiętam te wymogi, byłoby dla mnie

ogromnie pomocne, gdybym mógł dotrzeć do

kopii.

-

Obawiam się, że nie mogę panu

pomóc - pokręciła głową.

-

Czy pracowała pani u niego, gdy

zmarł?

-

Tak.

-

Co się stało z meblami i tym

wszystkim?

-

No, biuro zostało zamknięte.

-

Ale co się stało z meblami

biurowymi?

-

Zdaje się, że zostały sprzedane.

-

Komu sprzedane? - mężczyzna

zmarszczył brwi. - Czy pani wie, kto kupił

biurka, szafy, krzesła?

- Nic wiem. Jakaś firma, która handluje

używanymi meblami biurowymi. Ja

background image

zatrzymałam maszynę do pisania, z której

korzystałam w pracy. Wszystko inne zostało

sprzedane.

-

Szafy z szufladami na kartoteki i

wszystko?

-

Wszystko.

-

A co się stało z dokumentami?

-

Zostały zniszczone... Nie,

chwileczkę, chwileczkę. Pamiętam, że

rozmawiałam z jego bratem i mówiłam mu.

background image

że papiery trzeba zachować.

Przypominam sobie teraz, prosiłam go, żeby

segregatory z dokumentami zachować

nietknięte.

-

Brat?

-

Brat. Julian Bannock. Był

jedynym spadkobiercą tego niewielkiego

majątku. Nie było żadnych innych krewnych.

Widzi pan, Delano Bannock był jednym z tych

oddanych

adwokatów

bardziej

zainteresowanych w wykonaniu pracy niż w

zdobyciu honorarium. Pracował dosłownie

dzień i noc. Nie miał żony ani w ogóle rodziny

i cztery albo pięć wieczorów w każdym

tygodniu spędzał w biurze, siedząc nad

papierami do dziesiątej albo jedenastej. Obca

mu była ta nowoczesna idea pracy godzinowej.

Czasami przez pół dnia łamał sobie głowę nad

jakąś małą umową, która wiązała się z

interesującym go problemem i brał za to

skromną opłatę. W rezultacie nic zostawił

wielkiego majątku.

-

A co z honorariami, które

należały mu się w chwili śmierci?

-

Nie orientuję się dokładnie, ale

ogólnie wiadomo, że takie biura mają mnóstwo

kłopotów z wyegzekwowaniem należnych im

pieniędzy.

-

A gdzie mógłbym znaleźć

Juliana Bannocka?

-

Nie wiem.

-

Orientuje się pani, gdzie

mieszkał?

-

Chyba gdzieś w dolinie San

Joaquin.

background image

-

Mogłaby się pani dowiedzieć,

gdzie?

-

Może mi się uda.

Virginia Baxter otaksowała mężczyznę

wzrokiem i w końcu zdjęła łańcuch z drzwi.

- Niech pan wejdzie - zaprosiła. - Może

znajdę w moim starym diariuszu. Trzymam je

latami - zaśmiała się nerwowo. - To nie żadne

sentymentalne pamiętniki, takie rzeczowe

zapiski. Głównie o pracy; gdzie, od kiedy, za

ile, terminy, podwyżki i tym podobne.

Pamiętam, że zapisywałam różne sprawy w

tych dniach, gdy zmarł pan Bannock. Och,

momencik, już wiem, Julian Bannock mieszkał

koło Bakersfield.

-

Nie wie pani, czy nadal tam

mieszka?

-

Nie, nie wiem. Przypominam

sobie, że przyjechał pickupem i segregatory

zostały załadowane na tę furgonetkę. Kiedy

dokumenty były już na samochodzie,

poczułam, że już zdałam moje obowiązki.

Oddałam klucze bratu zmarłego szefa.

-

Bakersfield? - powtórzył

Menard.

-

Tak jest. Jeśli powie mi pan coś

na temat tej umowy, może sobie ją przypomnę.

Stanowiłam cały personel biura pana Bannocka

i pisałam na maszynie wszystkie dokumenty.

-

To była umowa z człowiekiem

nazwiskiem Smith.

-

O co w niej chodziło?

-

Och, obejmowała mnóstwo

skomplikowanych rzeczy, dotyczących

sprzedaży sklepu z maszynami. Widzi pani,

background image

jestem, a raczej byłem zainteresowany

maszynami i wydawało mi się, że na jakiś czas

mógłbym wejść w ten biznes, ale... No, to długa

historia.

-

A co pan teraz robi?

-

Jestem kimś w rodzaju wolnego

strzelca - spojrzenie Mcnarda powędrowało

nagle gdzieś w bok. - Kupuję, sprzedaję.

-

Nieruchomości?

-

Och, cokolwiek.

-

Pan jest na stałe tu, w mieście?

-

Wędruję z miejsca na miejsce -

roześmiał się z donośną sztucznością - wie

pani, jak to jest, kiedy człowiek poluje na

okazje.

-

Rozumiem. Cóż, przykro mi, nic

mogę panu więcej pomóc.

background image

Virginia wstała i skierowała się do

drzwi.

- Dziękuję pani bardzo - Menardowi nie

pozostało nic innego jak wyjść.

Patrzyła za nim i gdy tylko zamknęła się

kabina windy, rzuciła się ku schodom.

Kiedy zbiegła na dół, zdołała zobaczyć,

jak jej gość wskakuje do ciemnego samochodu,

który parkował przy samym hydrancie.

Wszystkie inne miejsca postojowe były zajęte.

Próbowała

odczytać

numer

rejestracyjny, ale wóz odjechał tak

błyskawicznie, że zobaczyła niewiele.

Oczy utkwiły jej na pierwszej z cyfr,

którą było wyraźne zero. Wydawało jej się, że

numer zamykała dwójka, ale co do tego była

równie niepewną, jak co do marki samochodu.

Chyba oldsmobile, w wieku od dwóch do

czterech lat... Oddalił się z wielką szybkością.

Virginia wróciła do mieszkania, weszła

do sypialni i zaczęła przerzucać stare diariusze.

Znalazła adres Juliana Bannocka w Bakersfield,

numer skrytki pocztowej z dopiskiem w

nawiasie „telefonu brak”.

Natomiast jej własny telefon odezwał

się po krótkiej chwili.

-

Znalazłam numer pani w książce

telefonicznej. Chciałam po prostu powiedzieć,

że ogromnie się cieszę, że wydostała się pani z

tej strasznej pułapki.

-

Bardzo pani dziękuję.

-

Jestem osobą obcą, ale chcę,

żeby wiedziała pani, co czuję.

W ciągu godziny było jeszcze pięć

telefonów, w tym impertynencje od

background image

najwyraźniej pijanego mężczyzny i głos

kobiety, która chciała przede wszystkim

opowiedzieć komuś swoją własną historię.

W końcu Virginia przestała reagować na

telefon, który dzwonił aż do jej wyjścia na

kolację.

Następnego ranka poprosiła firmę

telekomunikacyjną o nowy, zastrzeżony numer

telefonu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Virginia stwierdziła, że nie może

wyrzucić z pamięci tych dokumentów.

Julian Bannock gospodarował na

rancho. Bracia nigdy nie byli ze sobą

szczególnie blisko. Julian pragnął zamknąć

wszystkie sprawy firmy Delana i pozbyć się jej

jak najprędzej.

Virginia wiedziała, że były liczne

sprawy spadkowe, wiele umów, ale gdy

przekazała klucze Julianowi Bannockowi, nic

myślała już o kancelarii.

Jednak rozmowa o dokumentach zasiała

w niej niepokój, a w tym, co mówił George

Menard, brzmiała fałszywa nuta. Wszystko

wydawało się normalne do momentu, gdy

zapytała go, co robi. Wtedy nagle zaczął kręcić.

Była pewna, że kłamał.

Mimo wszystko czuła się trochę

odpowiedzialna za te dokumenty.

Zadzwoniła na informację z pytaniem o

Juliana Bannocka w Bakersfield. Powiedziano

jej jednak, że nadal nie ma telefonu.

Próbowała zapomnieć o sprawie, ale nic

mogła. Jeśli ten Menard coś knuje...

Może dałoby się zdobyć jakieś

informacje idąc tropem numeru rejestracyjnego

jego samochodu, lecz bez pomocy Perty ego

Masona nie umiała tego zrobić. Do adwokata

jednak się nie zwróciła, bo bała się, że za często

zawraca mu głowę.

Zdecydowała się więc pojechać do

Bakersfield i porozmawiać z Julianem

background image

Bannockiem.

Wyruszyła o świcie. W Bakersfield

rozpytała się i powiedziano jej, że Julian

Bannock mieszka jakieś dziesięć mil za

miastem.

background image

Odnalazła jego skrzynkę na listy i

trzysta metrów dalej wjechała na podwórko,

wokół którego stały jakieś szopy, stodoła i dom

pod cienistymi drzewami. Był tam traktor,

kultywatory, brony, kosiarka, wszystko

zgromadzone raczej bezładnie.

Pies szczekając podbiegł do

samochodu, a z domu wyszedł Julian Bannock.

Chociaż był w roboczym

kombinezonie, a ona widziała go wcześniej

tylko w wyjściowym ubraniu, rozpoznała

Bannocka natychmiast.

-

Witam!

-

Dzień dobry, panie Bannock.

Pamięta mnie pan? Jestem Virginia Baxter.

Byłam sekretarką pańskiego brata.

-

Och, tak - zapewnił serdecznym

tonem. - Proszę wejść. Zrobimy śniadanie.

Może jajecznicę? Mam tu swoje kury. Spróbuje

pani też domowego chleba? Są i własne

konfitury.

-

To by było cudowne, ale

chciałam porozmawiać z panem o paru

sprawach.

-

O czym?

-

O papierach, które pan zabrał.

Te szafy z szufladami na kartoteki i

segregatory.

-

Och, sprzedałem to wszystko już

dość dawno.

-

Ale nie segregatory?

-

No, powiedziałem temu

facetowi, żeby wziął wszystko. To zajmowało

sporo miejsca tutaj i... Wie pani co, myszy

zaczęły się tam gnieździć. Żarły te szpargały.

background image

-

Ale co stało się z papierami?

Czy facet, który kupił te szafy, szu (lady...

-

A, papiery! Nie, one są tutaj.

Ten człowiek nie chciał brać papierów.

Wysypał je wszystkie. Powiedział, że z

papierami te graty będą za ciężkie do noszenia.

-

I pan je spalił?

-

Nie, powiązałem je w paczki,

sznurkiem. Podejrzewam, że myszy w tym

sobie używają. Wie pani, jak to jest na farmie.

Stodoła, a w stodole żyją myszy. Jest parę

kotów, które te myszy nieźle przetrzebiły, ale...

-

Moglibyśmy tam zaglądnąć?

Chciałam poszukać paru starych dokumentów.

-

Zabawna rzecz, nie dalej jak

wczoraj był tu gość w tej sprawie.

-

Naprawdę?

-

Tak.

-

Koło czterdziestu pięciu lat, z

czarnymi oczami i przystrzyżonym wąsikiem?

Chciał...

-

Nie - przerwał jej Bannock

kręcąc głową. - On musiał mieć z pięćdziesiąt

pięć lat, a oczy niebieskawe i bardzo jasną cerę.

Nazywał się Smith. Chciał znaleźć jakąś

umowę, czy coś w tym rodzaju.

-

I co pan zrobił?

-

Powiedziałem, gdzie są te

papiery. Szukał sam, ja bytem zajęty.

-

Znalazł?

-

Powiedział, że w tych papierach

- Bannock pokręcił przecząco głową - jest

straszny bałagan. Nic wiedział, jak szukać.

Gdyby znał system gromadzenia tych

dokumentów, może by znalazł. Tak mówił.

background image

Pytał mnie, czy coś wiem o tym systemie, ale

ja nic wiem.

-

Były układane według numerów

- wyjaśniła Virginia. - Na przykład, numery od

jednego do tysiąca nadawaliśmy

korespondencji osobistej. Od tysiąca do trzech

tysięcy: kontrakty. Od trzech do pięciu tysięcy:

potwierdzenia notarialne. Od pięciu do sześciu

tysięcy: testamenty. Następnie umowy, do

ośmiu tysięcy. I ostatnia grupa, do dziesięciu

tysięcy, to dokumentacja sprzedaży i kupna

nieruchomości.

-

Ja nic nie ruszałem. Powiązałem

to tylko w paczki sznurkiem.

-

Możemy zerknąć?

background image

- Jasne.

Julian Bannock poprowadził Virginie

do stodoły, w której pachniało sianem i

panował względny chłód.

-

Kiedyś stodoła była pełna siana,

aż brakowało mi miejsca. Teraz jednak

sprzedaję siano, bo mam mało zwierząt do

karmienia. Hodowałem krowy mleczne, jest to

jednak ogromnie pracochłonne, wymagania

jakościowe są strasznie wyśrubowane. Drobny

hodowca jest bez szans. Na wielkich fermach

wszystko jest obecnie zmechanizowane, od

podawania paszy poczynając, na dojeniu

kończąc... Nic nie robiłem przy tych papierach.

Mogłem je trzymać w pudłach, szufladach, ale

po co to komu potrzebne? Zastanawiałem się

kiedyś, czy wywalić to wszystko na podwórko

spalić, pani jednak tyle mówiła o dokumentach,

że nic nie mszyłem.

-

No, to oczywiście było dość

dawno - przyznała Virginia. - Z upływem lat te

dokumenty mają coraz mniejsze znaczenie.

-

Jesteśmy

na

miejscu.

Trzymałem tu traktor, ale go wyprowadziłem,

żeby zrobić miejsce... No coś takiego!

- Bannock zatrzymał się zdumiony

przed bezładnym stosem papierzysk.

- Ale facet narobił bałaganu - stęknął.

Virginia patrzyła przerażona.

Poszukiwacz musiał porozcinać sznurki

wszystkich paczek i po pośpiesznym

przeglądnięciu każdej z nich rzucał po prostu

na kupę. Usypał stos o średnicy dwóch metrów

i wysokości powyżej metra.

Virginii chciało się płakać, kiedy

background image

patrzyła na dokumenty starannie przez nią

samą sporządzone, o które zawsze bardzo

dbała, teraz zmięte, brudne, poszarpane mysimi

zębami.

- Oj, chciałbym powiedzieć temu

Smithowi parę słów!

- Julian Bannock niełatwo wpadał w

gniew, ale tym

background image

razem był mocno wzburzony. Schylił

się i podniósł kawałek sznurka. Wszystko

pocięte ostrym nożem. - Ktoś powinien

nauczyć faceta odrobiny manier.

-

Musiał się strasznie śpieszyć -

zauważyła Virginia. - Żal mu było czasu na

rozwiązywanie paczek, więc ciął wszystko

nożem. Szukał czegoś i przeglądniętą wiązkę

rzucał po prostu na podłogę. Nie zadał sobie

trudu jakiegokolwiek uporządkowania

dokumentów.

-

Jestem wściekły na siebie, że nie

przypilnowałem go.

-

Jak długo tu był? - spytała

Virginia.

-

Nie potrafię powiedzieć.

Przyprowadziłem go tu do stodoły, pokazałem,

gdzie co jest i poszedłem.

-

Gdzie tu jest najbliższy telefon?

- Virginia podjęła nagłą decyzję.

-

Jeden z sąsiadów ma telefon.

Bardzo uczynny człowiek. To jakieś dwie mile

stąd, przy drodze.

-

Muszę zamówić zamiejscową i...

chyba lepiej, żeby nikt nie słyszał, co mówię.

Pojadę do Bakcrsfield i zadzwonię z budki.

Polem przyjadę z powrotem i przywiozę kilka

dużych kartonów. Zapakuję te wszystkie

papiery i schowamy je w bezpiecznym miejscu.

-

Pomogę przy pakowaniu. Czy

sądzi pani, że mógłbym je tymczasem zganiać

w jeden kąt...

- Nie. Wciąż jeszcze zachowała się

część oryginalnego porządku, kolejność w

poszczególnych plikach. Gdzieś tu musi być

background image

spis wszystkich dokumentów według numerów.

To znaczy, był na pewno. No, więc przyjadę z

kartonami i wszystko zapakuję.

-

Dobrze, proszę bardzo, ale pani

taka elegancka, a tu w stodole...

-

Proszę się tym nie martwić.

Kupię w mieście dżinsy i bluzę. Jeśli pan

pozwoli, to się tu przebiorę.

-

Jasne. Potem będzie pani mogła

wziąć prysznic, bo przy takiej robocie zawsze

się kurzy.

background image

-Wiem - roześmiała się - ale my farmerzy

musimy być przyzwyczajeni do odrobiny kurzu

od czasu do czasu.

- Święta racja - Julian Bannock zaśmiał

się również.

Virginia wsiadła w samochód i

niebawem znalazła się w Bakersfield.

Zadzwoniła do Perry’ego Masona, który właśnie

wchodził do biura.

-

Mówił pan, żeby informować o

wszystkich niezwykłych wydarzeniach. To na

pewno jest niezwykłe, bo zupełnie nie mogę

zrozumieć, co się dzieje.

-

Proszę opowiedzieć.

-

Chyba będzie się pan ze mnie

śmiał i pomyśli, że nie panuję nad swoją

wyobraźnią. Nie wiem, z czym to w ogóle

można powiązać, ale...

Virginia opowiedziała o Bannock,

dokumentach,

wizycie

nieznajomego

mężczyzny,

podała

jego

rysopis,

scharakteryzowała, jak mogła, samochód,

którym przyjechał.

- Mógł mieć dwa do czterech lat. Chyba

był to oldsmobile. Numer rejestracyjny zaczynał

się od zera. Próbowałam odczytać cały, ale

samochód za szybko od jechał.

-

A gdzie zaparkował? Widziała

pani, skąd odjeżdżał? To mogłoby nam

powiedzieć, jak długo czekał na panią. Wydaje

mi się, że przed pani blokiem niełatwo znaleźć

miejsce do zaparkowania.

-

Oj, niełatwo! - wykrzyknęła - Ale

ten facet nie przejmował się. Zaparkował przed

hydrantem.

background image

-

To znaczy, że był tam krótko.

Raczej jechał za panią, kiedy wracała pani do

domu, a nie czekał pod blokiem. Myślę, że

policja dość często sprawdza, czy kłoś nie

blokuje dostępu do hydrantu ulicznego.

-

O. tak! Moja przyjaciółka tak

zaparkowała i poszła oddać paczkę, co trwało

najwyżej minutę. Dostała mandat.

-

Przypuszcza pani, że pierwsza

cyfra na jego tablicy rejestracyjnej to było zero?

background image

-

Tak, tego jestem pewna i myślę,

że ostatnią cyfrą była dwójka, ale za to już

głowy bym nie dała.

-

Jest pani w tej chwili w

Bakersfield?

-

Tak. Pojechałam na rancho brata

pana Bannocka, żeby z nim porozmawiać i

dowiedziałam się, że ktoś tam już był i

przekopał wszystkie dokumenty.

-

Co to znaczy „przekopał”?

Virginia scharakteryzowała rodzaj

dokumentów.

-

To, o czym teraz mówimy, jest

bardzo ważne, Virginio. Więc wszystkie paczki

z dokumentami były rozcięte?

-

Tak.

-

Co do jednej?

-

Tak.

-

Ani jedna nie pozostała

zawiązana?

-

Nie.

-

Jest pani tego pewna?

-

Tak, jestem pewna. Dlaczego to

takie ważne, panie Mason?

-

Bo to znaczy, że ten ktoś nie

znalazł tego, czego szukał. Innymi słowy, jeśli

ktoś szuka dokumentu, rozcina paczkę po

paczce. Znajduje dokument, wsadza go do

kieszeni i wynosi się w pośpiechu. Pozostałe

paczki go nie obchodzą. I kilka wiązek leży nic

tkniętych.

Skoro jednak wszystkie paczki są

rozcięte, to znaczy, że nic znalazł tego, czego

szukał.

-

Nie wpadłam na to.

background image

-

Wraca pani do Juliana

Bannocka?

-

Tak. Przywiozę parę kartonów i

spróbuję zrobić jakiś porządek w tych

dokumentach.

- Dobrze. Zanim pani wróci do

Bannocka, dowiemy się czegoś o tym

człowieku, którego interesują dokumenty

dawnej kancelarii... A proszę mi powiedzieć

Virginio, co z testamentami?

background image

-

Z testamentami?

-

Kiedy Bannock potwierdzał

testamenty, odbywało się to zwykle w

kancelarii?

-

Tak.

-

Kto poświadczał?

-

Och, wiem, o co panu chodzi.

Zazwyczaj on podpisywał jako jeden świadek, a

ja jako drugi.

-

Rejestrowała pani te testamenty?

Mają swoje numery akt?

-

Tak, naturalnie. Akta od numeru

pięć tysięcy do numeru sześć tysięcy to

testamenty.

-

Dobrze. Kiedy pani wróci na

rancho, proszę odnaleźć akta z testamentami i

sprawdzić, czy ich nie ubyło. A potem niech pani

jak najszybciej przywiezie wszystkie testamenty

tutaj.

-

A dlaczego akurat testamenty?

-

Bannock nie żyje od kilku lat.

Większość umów i innych dokumentów, które

sporządzał, nie ma już na ogół wielkiego

znaczenia, ale jeśli jacyś krewni bardzo chcieliby

wiedzieć, co jest zapisane w tym czy innym

testamencie...

-

Rozumiem

-

przerwała

podekscytowana. - Dlaczego nie przyszło mi to

do głowy? Oczywiście, na pewno o to chodzi.

-

Za wcześnie na wyciąganie

wniosków. To tylko przypuszczenie, ale myślę,

że lepiej przedsięwziąć środki ostrożności.

-

Wrócę jak najprędzej - obiecała - i

przywiozę te kopie testamentów ze sobą. Reszta

dokumentów zaczeka do następnej wizyty.

background image

-

Gdyby zdarzyło się coś w

jakikolwiek sposób nienormalnego, proszę

dzwonić. A ja tymczasem postaram się dotrzeć

do jakichś wiadomości na temat pani gościa.

background image

Virginia odwiesiła słuchawkę, poszła do

supermarketu, skąd wyniosła dwa kartony i

następnie wróciła na rancho. Julian Bannock był

wyraźnie podenerwowany.

-

O co chodzi? Czy coś się stało z

dokumentami?

-

Nie minęło nawet pięć minut od

pani odjazdu, gdy pojawił się tu mężczyzna

dokładnie

odpowiadający

rysopisowi

przedstawionemu przez panią. Mógł mieć

czterdzieści parę lub pięćdziesiąt lat, miał wąsik

i oczy tak ciemne, że trudno było w nich

cokolwiek dostrzec. Wyglądały jak dwa czarne,

wypolerowane kamyczki.

-

Tak, to na pewno on -

powiedziała Virginia. - Czego chciał?

-

Powiedział, że nazywa się Smith i

pytał mnie o akta z kancelarii mojego brata.

-

Co pan zrobił?

- Powiedziałem, że nie udostępniamy

nikomu tych dokumentów. On na to, że sprawa

jest bardzo ważna, więc poinformowałem go, że

sekretarka brata będzie tu mniej więcej za

godzinę i jak chce, to może na nią zaczekać.

- Co on na to?

- Od razu się poderwał. Powiedział, że

nie może czekać.

-

Zapamiętał

pan

numer

rejestracyjny jego samochodu?

-

Niestety, nie. Tablicę miał

kompletnie zaklejoną błotem. Tutaj po drodze

jest takie miejsce, gdzie woda z rowu

nawadniającego wylewa się na szosę. Tam łatwo

ubrudzić sobie samochód, ale nie w ten sposób.

Myślę, że on się zatrzymał i ręką nałożył błoto

background image

na tablicę rejestracyjną.

-

Dobrze. Pójdę do tych papierów,

powiążę je na nowo i myślę, że lepiej będzie,

jeśli część akt zabiorę ze sobą, jeśli pan nic ma

nic przeciw temu.

-

Jeżeli pani chce, proszę zabrać

wszystkie. Ja nie mogę tu być przez cały czas i

jeżeli w tych aktach jest coś ważnego, ktoś może

się podkraść i wynieść jakieś dokumenty.

Wystarczy, że pojadę w pole.

-

Słyszał pan kiedyś o mecenasie

Perry’m Masonie?

-

Tak. Sporo o nim czytałem.

- To jest mój adwokat. On mnie

instruuje, jestem z nim w kontakcie i będę robić

dokładnie to, co mi poradzi.

Zamierzałam uporządkować wszystkie te

akta, ale nie mam teraz czasu. Muszę tylko

wyłowić dokumenty z numerami od pięciu do

sześciu tysięcy, rozglądnijmy się, gdzie one są.

-

Wygląda na to, że wszystkie są

razem - powiedział Julian po szybkim

przerzuceniu stosu papierów.

-

Dobrze. Teraz pędzę z tymi

aktami do biura pana Masona. Chciałabym tam

dotrzeć jeszcze przed lunchem. Mógłby pan

przypilnować, żeby nikt nie grzebał w

pozostałych papierach po moim odjeździe?.

-

Chciałaby pani, żebym poukładał

je w kartonach. Strasznie jestem zajęty o tej

porze roku, problemy z irygacją i...

-

Nie, niech pan zostawi papiery

tak, jak leżą, tylko proszę zamknąć stodołę, wic

pan, na kłódkę. Jeśli ktoś się pojawi w sprawie

dokumentów, proszę spisać nazwisko i numer

background image

rejestracyjny samochodu. Niech pan żąda

okazania prawa jazdy.

-

Zrobię tak na pewno. Nie będzie

się pani przebierać w dżinsy?

-

Nie, nie mam czasu. Muszę już

jechać. Mam nadzieję, że tak bardzo się nie

ubrudziłam. Do widzenia.

-

Do widzenia - pozdrowił ją Julian

i dodał: - Wiem, że mój brat dobrze myślał o

pani i sądzę, iż umiał trafnie ocenić charakter.

Virginia posłała mu uśmiech, wskoczyła

do samochodu, rzuciła karton z aktami na tylne

siedzenie i odjechała.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Virginia dotarła do biura Perry’ego

Masona tuż po dwunastej w południe.

- Dzień dobry, panno Baxter - powitała ją

recepcjonistka Gestie, - Czekają na panią.

Zadzwonię, żeby wiedzieli, że już pani jest.

Moment później do Virginii wyszła

Della Street.

- Proszę tędy, Virginio. Mamy dla pani

pewne informację.

Wprowadziła Virginię do gabinetu

Masona. Zamyślony adwokat marszczył brwi.

-

Wytropiliśmy pani tajemniczego

gościa, Virginio - powiedział. - Rzekomego

George’a Menarda. - Wytropiliśmy go dzięki

temu, że zaparkował samochód koło hydrantu.

Policjant, który patroluje ten rejon pokazał nam

listę kierowców ukaranych za nieprawidłowe

parkowanie. Trzy mandaty wypisał za

blokowanie dostępu do hydrantu ulicznego.

Jeden z nich na samochód o numerze

rejestracyjnym ODT 062. Wóz należy do

mężczyzny odpowiadającego podanemu przez

panią rysopisowi.

-

Kto to jest?

-

Jego prawdziwe nazwisko brzmi

Gcorgc Eagan. Jest zatrudniony jako szofer u

pani Lauretty Trent. Szukaliśmy dalej i...

-

Lauretty Trent? - wykrzyknęła

Virginia.

-

Pani ją zna?

-

Sporządzaliśmy dla niej jakiś akt

w kancelarii i... No tak, jestem całkiem pewna,

background image

że był to testament, co najmniej jeden. Coś mi

chodzi po głowic, że był to niezwykły testament.

Krewnym zapisano raczej małe sumy, biorąc

pod uwagę wartość całości, natomiast ktoś obcy

miał dostać główną część majątku. To mogła

być pielęgniarka... albo lekarz. Wielkie nieba!

To mógł być szofer!

-

Odbyliśmy parę interesujących

rzeczy - powiedział Mason.

-

Na temat szofera?

-

Na temat Lauretty Trent. Była

ostatnio trzykrotnie hospitalizowana po ostrych

zatruciach pokarmowych. W karcie chorobowej

określano to każdorazowo jako poważny stan

zapalny żołądka.

-

Przywiozłam wszystkie stare

kopie testamentów, mam je zamknięte w

samochodzie na parkingu, panie Mason. Gdyby

mogły się przydać...

-

Przydadzą się ogromnie.

Zamierzam przedstawić pani Paula Drake’a,

naszego

detektywa.

Ma

agencję

detektywistyczną, tu na tym samym piętrze...

Della, proszę, zadzwoń do mego.

-

Paul, tu Della - sekretarka

powiedziała do słuchawki, gdy Gertie połączyła

ją z agencją. - Peny chciał, żebyś wpadł na

chwilę do nas, jeśli możesz.

-

Będzie tu za parę sekund -

uśmiechnęła się odkładając słuchawkę.

I rzeczywiście po paru sekundach Paul

Drakę w umówiony sposób zapukał do drzwi.

Otworzyła mu Della.

-

Paul, to jest Virginia Baxter -

Mason przedstawił swoją klientkę - w której

background image

sprawie robiłeś rozpoznanie.

-

Ach tak, miło poznać panią,

panno Baxter - Drakę uśmiechnął się do

Virginii.

-

Panna Baxter ma trochę akt

zamkniętych w samochodzie. Mógłbyś pomóc

jej przynieść te papiery? - poprosił Mason.

-

Czy to coś ciężkiego? - spytał

Drakę. - Muszę wziąć jeszcze kogoś do

pomocy?

background image

-

E, nie. To sterta papierzysk.

Jeden mężczyzna z pewnością da sobie z tym

radę.

-

Więc chodźmy.

-

Jest jeszcze jedna rzecz, o której

chciałam powiedzieć, panie Mason. Kiedy

odjechałam z fanny Bannocka, żeby do pana

zadzwonić, ten mężczyzna znowu się tam

pojawił.

-

Jaki mężczyzna?

-

Ten, który był u mnie w domu.

Eagan, takie jest jego nazwisko, jak pan

powiedział. Szofer pani Trent.

-

I czego chciał?

-

Chciał zaglądnąć do jakichś

starych dokumentów z kancelarii Delano

Bannocka. Julian, brat mecenasa, powiedział

mu, że ja zaraz będę z powrotem i żeby

zaczekał na mnie parę minut.

-

I zaczekał?

-

Wskoczył do samochodu i już

go nie było.

-

Rozumiem - Mason skinął na

Drake’a. - Przynieście te dokumenty.

Virginia w towarzystwie Drake’a zeszła

na parking i otworzyła samochód. Paul włożył

akta do kartonu. Z pudłem na ramieniu i

Virginią u boku powrócił do biura Masona.

-

Popatrzmy na akta oznaczone

literą „T” - powiedział Mason. -.T-l”. „T-2”.

„T-3” „T-4” „T-5”; co to oznacza?

-

Literą „T” oznaczałam akta z

testamentami - wyjaśniła Virginia. - „T-T”

obejmuje pięć pierwszych liter alfabetu, a więc

jest tu „T-A”, „T-B”...T-C”...T-D” i..T-E”...T-

background image

2” obejmuje następne pięć liter.

-

Rozumiem - powiedział Mason.

- Zaglądnijmy więc do pliku „T-4”. Czy

znajdziemy jakieś dokumenty związane z

Laurettą Trent?

Mason rozłożył akta na biurku i wraz z

Delią Street. Paulem Drake’em i Virginią

Baxtcr przeglądali je pośpiesznie.

background image

-

No cóż - stwierdził Mason po

paru minutach - mamy tu mnóstwo

testamentów, ale nic, co by dotyczyło Lauretty

Trent.

-

Z całą jednak pewnością jej

testament był u nas potwierdzany, co najmniej

jeden raz - podkreśliła Virginia.

-

A George Eagan - dodał Mason -

poszukiwał akt kancelarii Delano Bannocka.

George Eagan, który jest szoferem Lauretty

Trent.

-

W którym szpitalu przebywała

Lauretta Trent - Mason zwrócił się do Drake’a -

gdy miała te, jak to określono „poważne stany

zapalne żołądka”?

-

Leżała w Phillips Memoriał

Hospital.

-

Della, proszę, połącz się z nimi -

Mason wskazał na telefon.

Della poprosiła o wyjście na miasto,

wybrała numer i podała słuchawkę Masonowi.

-

Phillips Memoriał Hospital?

-

Tak.

-

Tu Peny Mason, adwokat.

Chciałem uzyskać informację o jednej z

państwa pacjentek.

-

Przykro mi, ale nie udzielamy

informacji o pacjentach.

-

To tylko bardzo rutynowa

kwestia - obojętnym tonem mówił Mason. - Ta

pacjentka nazywa się Lauretta Trent.

Przebywała w szpitalu trzykrotnie w ciągu

ostatnich kilku miesięcy. Jedyna informacja, o

którą mi chodzi, to nazwisko lekarza

prowadzącego.

background image

-

Tej informacji możemy panu

udzielić, proszę zaczekać chwilę.

-

Tak,

czekam.

-

Lekarzem prowadzącym był

doktor Ferris Alton. Jest w Randwell Building.

-

Dziękuję pani.

-

Spróbujmy połączyć się z

pielęgniarką współpracującą z doktorem

Altonem - Mason zwrócił się do Dclii Street.

background image

-

Z pielęgniarką?

-

Tak. Chcę rozmawiać z

doktorem Altonem, ale myślę, że najpierw

powinienem skontaktować się z siostrą. W

końcu dla doktora jest to pewnie początek

pracowitego

popołudnia.

Rankami

przeprowadza operacje, potem wizyta lekarska,

a po południu przyjmuje pacjentów w

gabinecie.

Della Street poprosiła Gertie ponownie

o wyjście na miasto, raz jeszcze wykręciła

numer szpitala i przekazała słuchawkę

Masonowi.

-

Dzień dobry pani. Tu Peny

Mason, adwokat. Wiem, że doktor Alton jest

bardzo zajęty i że to akurat najgorętsza pora,

ale powinienem z nim krótko porozmawiać o

sprawie, która może mieć istotne znaczenie dla

jednej z jego pacjentek.

-

Peny Mason, adwokat?

-

Tak.

-

Och, jestem całkiem pewna, że

doktor będzie chciał z panem rozmawiać

osobiście. Jest w tej chwili zajęty, ale jednak

mu przeszkodzę i... Proszę się nie rozłączać.

Mógłby pan zaczekać chwilę?

-

Tak, chętnie zaczekam.

Czas jakiś w słuchawce było cicho.

Potem rozległ się zmęczony glos, w którym

pobrzmiewała cicha nuta zniecierpliwienia.

-

Doktor Ferris Alton. Słucham.

-

Mówi Peny Mason, adwokat.

Chciałem zadać panu kilka pytań dotyczących

pańskiej pacjentki.

-

Jakiego rodzaju pytań i o którą

background image

pacjentkę chodzi?

-

Chodzi o Laurettę Trent, która

była hospitalizowana kilka razy w ciągu

ostatnich miesięcy.

-

I co? - tym razem

zniecierpliwienie w głosie lekarza było bardzo

wyraźne.

-

Czy może mi pan powiedzieć,

jakiej natury była to choroba?

background image

-

Nie mogę! - warknął doktor

Alton.

-

Dobrze. Wobec tego ja powiem

panu coś interesującego. Mam wiadomości, że

Lauretta Trcnt sporządziła testament. Został on

formalnie potwierdzony w kancelarii Delano

Bannocka. Notariusz ten już nie żyje, natomiast

jakieś osoby usiłują potajemnie zdobyć kopię

testamentu pani Trcnt. Może to być również

ktoś z jej otoczenia.

Chcę więc panu zadać pytanie. Czy jest

pan całkowicie pewny diagnozy, którą postawił

pan Lauretcie Trent?

-

Oczywiście. Inaczej nie

wypisałbym jej ze szpitala.

-

Wiem - powiedział Mason - że

miała stan zapalny żołądka.

-

I co z tego?

-

Mam przed sobą opinie kilku

autorytetów z dziedziny medycyny sądowej i

toksykologii. Wynika z nich, że lekarze rzadko

stwierdzają zatrucie arszenikiem, bo objawy są

identyczne jak w wypadku zaburzeń

żołądkowych.

-

Pan zwariował.

-

Zatem - kontynuował Mason -

myślę, że zrozumiałe będzie moje pytanie o

skurcze brzucha, skurcze łydek, uczucie palenia

w żołądku i...

- Dobry Boże! - wtrącił doktor Alton.

Mason zamilkł, czekając, aż lekarz coś

powie.

Długa cisza zapanowała na linii.

- Przecież nikt nie chciałby chyba otruć

Lauretty Trent - odezwał się wreszcie Alton.

background image

- Skąd pan wie?

Znowu nastąpiła cisza.

-

A skąd pańskie zainteresowanie

tą sprawą? - spytał w końcu doktor.

-

Moje zainteresowanie ma

charakter uboczny. Mogę pana zapewnić, że

dobro klientki, którą reprezentuję, w

najmniejszym stopniu nie wchodzi w kolizję z

dobrem Lauretty Trent i dlatego nie ma powodu

blokować informacji, jeśli nie wchodzą one w

zakres chroniony tajemnicą zawodową.

-

Muszę przyznać, że to, co pan

mówi, daje mi trochę do myślenia, panie

Mason. Objawy w wypadku tej chorej

rzeczywiście miały wiele wspólnego z

symptomami zatrucia arszenikiem. Ma pan

również rację, że lekarze wzywani do takich

przypadków prawie nigdy nic podejrzewają

otrucia z zamiarem morderczym. Z reguły jest

to diagnozowane jako zaburzenia żołądkowe.

-

Właśnie dlatego zwracam się do

pana - powiedział adwokat.

-

Ma pan jakieś sugestie? - spytał

doktor Alton.

-

Tak. Sugerowałbym pobranie

włosów z cebulkami, jeśli to możliwe, oraz

ścinków paznokci i zbadanie tych próbek na

obecność arszeniku. Uważam, że pacjentki nic

należy w najmniejszym stopniu niepokoić,

natomiast jej dieta powinna być pod kontrolą

pielęgniarki przez dwadzieścia cztery godziny

na dobę. Innymi słowy, absolutnie konieczny

jest ścisły nadzór dietetyczny.

Zakładam, że pacjentka jest w dobrej

sytuacji finansowej i związane z tymi krokami

background image

wydatki nie będą problemem?

-

Nie, oczywiście - potwierdził

doktor Alton. - Mój Boże, jej serce jest w takim

stanie, że nie wytrzyma za wielu

poważniejszych zaburzeń. Ostrzegałem ją

ostatnim razem. Myślałem, że to swoisty eksces

dietetyczny. Ona ma słabość do ostro

przyprawianej kuchni meksykańskiej z dużą

ilością czosnku. To mógłby być niemal

doskonały kamuflaż dla pewnej dawki

arszeniku. Panic Mason, jak długo będzie pan

w swojej kancelarii?

-

Przez całe popołudnie, a jeśli

potrzebowałby mnie pan po godzinach

urzędowych, można do mnie dotrzeć przez

Agencję Detektywistyczną Paula Drake’a,

Agencja mieści się na tym samym piętrze, co

moje biuro.

background image

-

Skontaktuję się z panem.

Tymczasem zrobię wszystko, by nie wydarzyło

się nic niepożądanego.

-

Proszę stale pamiętać - zwrócił

uwagę Mason - że, dopóki nie będziemy mieli

pewności, nie wolno nam występować z

żadnymi oskarżeniami lub stwierdzeniami,

które mogłyby zaalarmować pańską pacjentkę.

-

Rozumiem, rozumiem -

powiedział ostro Alton. - Do licha, Mason,

praktykuję medycynę od trzydziestu pięciu

lat... Mój Boże, człowieku, ale uderzenie...

Klasyczne objawy zatrucia arszenikiem; a ja

ani przez chwilę nie podejrzewałem... Dostanie

pan ode mnie wiadomość. Do widzenia.

Alton raptownie się rozłączył.

-

Nie chciałbym ograniczać pani

swobody - powiedział Mason do Virginii - ale

musi pani być dla mnie stale osiągalna. Proszę

pojechać do mieszkania, nigdzie nie wychodzić

i informować mnie o wszystkim, co wydaje się

podejrzane lub nie całkiem normalne. Można

do mnie dzwonić o każdej porze.

-

Czy kopia testamentu może

zastąpić oryginał. Peny?

- Drake zmarszczył brwi.

-

Wyjątkowo, w określonych

okolicznościach, tak. Jeżeli nie ma oryginału,

zakłada się, że testament został zniszczony

przez testatora, co jest równoznaczne z

unieważnieniem dokumentu. Ale jeśli, na

przykład, dom stanął w płomieniach, testator

zginął w pożarze i równocześnie spalił się

oryginał testamentu? Co wtedy? Po wykazaniu,

że zapis ostatniej woli zmarłego był w mocy w

background image

momencie jego śmierci, postanowienia

testamentu mogą zostać ustalone na podstawie

kopii. Ale to nie to, o czym myślę.

-

A o czym myślisz? - spytał

Drakę.

-

Nie jestem przygotowany, by

mówić o tym w tej chwili - Mason potrząsnął

głową patrząc na swoją klientkę.

- Virginio, chcę, aby pojechała pani do

domu. Być może

background image

zadzwoni do pani ten mężczyzna,

którego prawdziwe nazwisko już pani zna,

George Eagan, szofer Lauretty Trent. Pamięta

pani, że przedstawił się jako George Menard.

Więc jeśli zadzwoni, proszę bardzo uważać,

żeby on się nie zorientował, że pani już wie,

kim on naprawdę jest. Proszę udawać naiwną,

łatwowierną i może trochę łasą na pieniądze.

Gdyby pani wyczuła, że chce zrobić jakąś

propozycję, proszę przejawić odrobinę

zainteresowania i grać na zwłokę. Jeśli

zadzwoni, proszę mnie natychmiast

powiadomić, a gdybym był nie do złapania,

Paula Drake’a. Od razu, gdy tylko będzie pani

mogła zadzwonić. I proszę powiedzieć, czego

facet chce.

-

Mam mu dać do zrozumienia, że

może ze mną coś załatwić?

-

Tak jest. A jeśli poprosi, żeby

napisała pani coś na maszynie, do każdej kartki

papieru proszę brać świeżą kalkę.

-

Czy to nie będzie

niebezpieczne?

-

W tej chwili, nie sądzę. Jeżeli

nie pozwoli mu pani zorientować się, że wie,

kim naprawdę jest i jeśli zdoła pani zadzwonić,

to nie ma ryzyka. Potem możemy podjąć

odpowiednie środki ostrożności.

-

Dobrze - obiecała. - Spróbuję.

-

Grzeczna dziewczynka -

pochwalił Mason. - Proszę iść do domu i

dzwonić do mnie, gdyby cokolwiek się

zdarzyło.

-

Niech pan się nie martwi -

zaśmiała się nerwowo - jeśli tylko będzie coś

background image

dziwnego, natychmiast rzucam się na telefon.

-

Tak trzeba. A gdyby mnie nie

było, proszę łapać Paula Drake’a. Jego biuro

jest czynne okrągłą dobę.

Della Street przytrzymała Virginii

drzwi.

- Niech pani po prostu nie pozwoli

poznać temu szoferowi - przestrzegał jeszcze

raz Mason - że wie, kim

background image

on jest. Proszę grać naiwną, ale niech

on czuje, że pani może dać się skusić jakąś

propozycją.

Virginia Baxter posłała mu uśmiech i

opuściła kancelarię.

Della Street cicho zamknęła drzwi.

- Sądzisz, że ten szofer przyjdzie

znowu? - spytał Drake.

-

Jeżeli nie zdobył tego, czego

szuka - odrzekł Mason - będzie tam jeszcze raz.

Mamy dwóch ludzi poszukujących dokumentu,

a ponieważ tych akt, które oni, jak my

przypuszczamy, chcą zdobyć, brakuje w

zbiorze, zachodzi prawdopodobieństwo, że

jeden z nich już je znalazł. A więc drugi będzie

z powrotem.

-

Jak istotne jest to wszystko? -

spytał Drakę Masona.

-

Powiem ci, kiedy dostaniemy

próbki włosów i paznokci Lauretty Trent. Z

kopii nie da się zrobić użytku, dopóki nie

zdarzą się dwie rzeczy.

-

Jakie dwie rzeczy?

-

Po pierwsze, zaginąć musi

oryginał testamentu. Po drugie, autor

testamentu musi umrzeć.

-

Sądzisz, że to aż tak poważna

sprawa?

-

Sądzę, że jest to aż tak poważna

sprawa. Mam jednak związane ręce do

momentu, gdy otrzymamy wyniki badań na

arszenik.

Wracaj do swojego biura, Paul, postaw

na nogi operatora przy telefonie i bądź też

gotów na natychmiastowe wysianie człowieka

background image

do Virginii Baxter w razie potrzeby.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Czarnowłosy

mężczyzna

z

przystrzyżonym wąsikiem i czarnymi,

świdrującymi oczami czekał w samochodzie

zaparkowanym przed blokiem Virginii.

Virginia zauważyła auto, rozpoznała

kierowcę, wpatrzonego w skupieniu w bramę

budynku i przejechała spokojnie obok jak

gdyby nigdy nic.

Cztery przecznice dalej zatrzymała się

na stacji benzynowej i zadzwoniła do

kancelarii Masona.

-

On tu jest, czeka - powiedziała,

gdy Mason odezwał się z drugiej strony.

-

Ten sam mężczyzna, który był u

pani poprzednio?

-

Tak.

-

W porządku, proszę iść do domu

i dowiedzieć się, czego on chce. Potem pod

jakimś pretekstem urwać się, jeśli się uda i

zadzwonić do mnie.

-

Dobrze. Prawdopodobnie będzie

pan miał ode mnie wiadomość w ciągu

dwudziestu minut albo za pół godziny.

Odwiesiła słuchawkę, podjechała pod

swój blok i weszła frontową bramą, na pozór

zupełnie nieświadoma obecności mężczyzny z

wąsikiem w samochodzie po drugiej stronie

ulicy.

Po paru minutach odezwał się dzwonek.

Upewniła się, że łańcuch jest założony na

drzwi, a następnie lekko je uchyliła. Napotkała

spojrzenie bardzo czarnych oczu.

background image

-

Ach, pan Menard. Czy znalazł

pan to, czego szukał?

-

Chciałbym o tym z panią

porozmawiać - mężczyzna silił się na miły

uśmiech. - Czy mogę wejść?

-

Ależ proszę - powiedziała

kordialnie po króciutkiej chwili wahania i

zdjęła łańcuch z drzwi.

background image

Wszedł i usiadł.

- Chcę wyłożyć karty na stół -

oświadczył.

Uniosła brwi.

-

Nie poszukiwałem umowy ze

Smithem w sprawie sprzedaży sklepu z

maszynami. Chciałem dotrzeć do czegoś innego.

-

Może mi pan powiedzieć do

czego?

- Parę lat temu pan Bannock legalizował

co najmniej jeden testament Laurctty Trent.

Mam jednak wrażenie, że były dwa testamenty.

Więc z pewnych przyczyn, na których

omawianie nie chciałbym obecnie poświęcać

czasu, ogromnie ważne jest, abyśmy te

testamenty odnaleźli. A przynajmniej ten

późniejszy testament.

-

Ale... ale - Virginia starała się, by

ogromne zdumienie widniało na jej twarzy - nic

nie rozumiem... Przecież my mamy tylko

kalkowane kopie. Pani Trent powinna mieć

oryginały w sejfie, albo gdzie indziej.

-

Niekoniecznie - nie zgodził się.

-

Ale jaki użytek można zrobić z

kopii?

- Są jeszcze inni ludzie tym

zainteresowani.

Znowu uniosła brwi.

-

Zwłaszcza jedna osoba, gotowa

zrobić wszystko, by mieć w rękach kopię tego

testamentu. Właśnie teraz chciałbym zastawić

pułapkę na tego osobnika.

-

Jak?

-

Zdaje się, że kupiła pani tę

maszynę do pisania, której kiedyś używała w

background image

kancelarii?

-

Tak. To znaczy brat pana

Bannocka dał mi ją.

-

To jeden ze starszych modeli? -

wskazał maszynę na biurku.

-

Tak. Mieliśmy ją w biurze od lat.

Jest niezwykle trwała, a ten model ma swój wiek.

Gdy rzeczoznawca szacował wartość mebli w

kancelarii, tę maszynę wycenił na jakieś grosze,

bo taka stara. Toteż brat pana Bannocka

powiedział mi, żebym ją sobie po prostu wzięła.

background image

-

Mogłaby więc pani wkręcić w tę

maszynę dwie kartki papieru z kalką w środku,

napisać testament z datą trzy albo cztery lata

wstecz i sporządzoną - w ten sposób kopię

włożylibyśmy

pomiędzy

dokumenty

zmagazynowane u brata pana Bannocka.

Następnie, gdyby ktoś szperał w aktach u pana

Bannocka w poszukiwaniu testamentu Lauretty

Trent, wziąłby sobie tę lipną kopię i przy okazji

by się zdradził.

-

Jaki byłby z tego pożytek?

-

Ogromny... Zakładam, że

chciałaby pani pomóc osobie, która należała do

klientów pana Bannocka?

-

Chce pan powiedzieć - twarz

Victorii rozjaśniła się - że to Laurctta Trent

prosi mnie o tę przysługę?

-

Nie, z pewnych powodów

Lauretta Trent nie mogłaby zwrócić się do pani

z taką prośbą, ale zapewniam, że zrobienie tej

przysługi byłoby z ogromnym pożytkiem dla

niej.

-

Czy jest pan jakoś z nią

związany?

-

Mówię w jej imieniu.

-

A czy mogłabym zapytać o

rodzaj pańskich powiązań czy pełnomocnictw?

-

W pewnych okolicznościach -

uśmiechnął się i potrząsnął głową -

przemawiają pieniądze.

Wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął

banknot studolarowy. Odczekał chwilę,

dołączył drugi. Potem, celebrując, powtarzał to,

aż na stole znalazło się pięć studolarowych

banknotów.

background image

-

To musiałoby być zrobione

bardzo starannie - patrzyła w zadumie na

pieniądze. - Pan Bannock używał papieru

firmowego ze swoim nazwiskiem

wydrukowanym w lewym, dolnym rogu..

-

Nie wiedziałem o tym.

-

Na szczęście mam parę kartek z

tej papeterii. Musimy, oczywiście, zniszczyć

oryginał i pozostawić tylko skalkowaną kopię.

background image

-

Myślę, że pani potrafi to zrobić

tak jak trzeba.

-

Muszę

mieć

pańskie

zapewnienie, że wszystko jest tu w porządku,

że z tym nie wiąże się żaden szwindel.

-

Och, z pewnością nie. To tylko

dla złapania w pułapkę kogoś, kto chce narobić

kłopotów krewnym pani Trent.

-

Czy mógłby mi pan dać parę

chwil do namysłu? - zawahała się.

-

Obawiam się, że nie, panno

Baxtcr. Goni nas czas i, jeśli się pani

podejmuje, proszę to zrobić natychmiast.

-

Co pan rozumie przez

„natychmiast”?

-

W tej chwili - wskazał na

maszynę do pisania.

-

Co ma być zapisane w tym

testamencie?

-

Zacznie pani od zwykłego w

takich wypadkach stwierdzenia, że testatorka

jest w pełni władz umysłowych. Następnie, że

jest wdową, nie ma dzieci, ma natomiast dwie

siostry, z których pierwsza, Dianne jest żoną

Boringa Briggsa, a druga, Maxine jest zamężna

z Gordonem Kelvinem.

Dalej będzie oświadczenie, że ostatnio

testatorka przekonała się, iż jej krewni

powodują się wyłącznie egoistycznymi

interesami. Wobec tego zapisuje siostrze

Dianne sto tysięcy dolarów, siostrze Maxine sto

tysięcy dolarów, szwagrowi Boringowi

Briggsowi dziesięć tysięcy dolarów i

szwagrowi Gordonowi Kelvinowi dziesięć

tysięcy dolarów. Natomiast całą resztę majątku,

background image

po uregulowaniu zaległych płatności i kosztów

pogrzebu, przekazuje swojemu wiernemu i

oddanemu szoferowi George’owi Eaganowi,

który pozostawał lojalny przez wszystkie lata.

-

Nie rozumiem, co to ma dać -

powiedziała Virginia Baxter.

-

Potem - ciągnął pewnym głosem

gość - sporządzi pani drugi testament, datowany

na parę tygodni przed śmiercią pana Bannocka.

Tym razem Maxine i Gordon Kelvin otrzymają

po tysiącu dolarów, Boring

background image

Briggs i jego żona Dianne również po

tysiącu dolarów, bo, odnotuje pani, Lauretta

Trent jest pewna, że powodują się oni

wyłącznie egoistycznymi pobudkami i nie mają

dla niej prawdziwego uczucia. Reszta majątku,

po uregulowaniu zaległych płatności i kosztów

pogrzebu, zostaje zapisana wiernemu i

oddanemu szoferowi George’ow Eaganowi.

Chciała coś powiedzieć, ale

powstrzymał ją gestem uniesionej ręki.

-

Te kopie podrobionych

testamentów podłożymy do papierów z

kancelarii Bannocka. Zapewniam panią, że

zostaną odnalezione przez osoby, które usiłują

dotrzeć do testamentu Lauretty Trent jeszcze za

jej życia. Te dwa dokumenty wykażą, że parę

lat temu testatorka zaczęła wątpić w szczerość

swoich sióstr, a zwłaszcza szwagrów, a

ostatnio odkryła dowody na to, że oni wszyscy

próbują zgarnąć do siebie, ile tylko się da i

kierują się czysto egoistycznymi motywami.

-

Ale czy pan nie rozumie, że

żaden z tych testamentów nie będzie miał

żadnej wartości, jeżeli... Ja zawsze

podpisywałam i byłam świadkiem przy

sporządzaniu testamentów w naszej kancelarii.

Pan Bannock podpisywał i ja podpisywałam.

Jeżeli zostanę wezwana i spytają mnie, czy

podpisywałam ten testament jako świadek,

będę musiała powiedzieć, że dokument był

całkowicie fałszywy, że sporządziłam go

ostatnio i...

-

Proszę zostawić to wszystko

mnie, panno Baxter - przerwał jej z

uśmiechem. - Niech pani po prostu weźmie te

background image

pięćset dolarów i siada do pisania.

-

Przy panu jestem zbyt

zdenerwowana, obawiam się, że nic nic zrobię.

Muszę popracować nad sformułowaniami, a

pan mógłby przyjść po te testamenty później.

-

Chcę stąd wyjść z dokumentami

- zdecydowanie potrząsnął głową. - Nie mam

za wiele czasu.

background image

Virginia Baxter zawahała się, następnie

wspomniała instrukcje Masona i podeszła do

biurka. Wyjęła z szuflady kilka arkuszy

papieru firmowego z nadrukowanym

nazwiskiem Dclano Bannocka, podłożyła

nowiuteńką kalkę, wkręciła kartki w maszynę i

zaczęła pisać.

Pół godziny później, gdy skończyła,

gość schował do kieszeni kopie obu

dokumentów.

- Teraz, Virginio, proszę zniszczyć te

oryginały. Zresztą ja sam je zniszczę -

poskładał kartki i również włożył do kieszeni.

Podszedł do drzwi i przystanął, by

ukłonić się Virginii Baxter.

- Grzeczna dziewczynka - powiedział.

Patrzyła za nim, aż wszedł do windy,

następnie zatrzasnęła drzwi, podbiegła do

telefonu, wykręciła numer kancelarii Masona i

pośpiesznie opowiedziała, co zaszło.

-

Czy ma pani jakieś kopie? -

spytał Mason.

-

Tylko kalki. Był na tyle

przezorny, że zabrał zarówno kopie, jak i

oryginały, ale ja postąpiłam według pana

wskazówek i za każdym razem wkładałam

świeżą kalkę. Nie zwrócił na to uwagi i nie

zainteresował się w ogóle kalkami. Pod światło

można z nich wszystko przeczytać.

- Dobrze. Proszę jak najprędzej

przyjechać z tymi kalkami do mojego biura.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Virginia siedziała przy biurku

naprzeciw Masona, który uważnie oglądał

arkusze kalki.

- Delio, przygotuj kartonową teczkę

odpowiedniego formatu. Włóż kalkę do środka,

żeby się nie załamywała i nie zmięła, a potem

wsadź wszystko do koperty i zaklej.

Gdy Della to zrobiła, Mason zwrócił się

do Virginii:

-

Proszę napisać kilkakrotnie

swoje nazwisko w poprzek linii sklejenia.

-

A po co?

-

Żeby było widać, że nikt nie

otwierał koperty nad parą, czy jakoś inaczej

przy niej nie majstrował.

Mason przypatrywał się, jak Virginia

pisze.

- A teraz proszę chwilowo zapomnieć o

swoim samochodzie, bo i tak nie znajdzie pani

miejsca do zaparkowania, a czas leci.

Proszę wziąć taksówkę. Tę kopertę

proszę zanieść prosto na pocztę, zaadresować

do siebie i wysłać listem poleconym.

-

I co potem? - spytała.

-

Proszę słuchać bardzo uważnie.

Kiedy listonosz przyniesie ten polecony,

proszę go nic otwierać. Niech pani zostawi

zamkniętą kopertę, tak jak jest.

-

Ach, rozumiem, chce pan mieć

dowód, że te dokumenty zostały sporządzone

dzisiaj...

-

Tak jest, o to chodzi.

background image

Wzięła kopertę i ruszyła do drzwi.

-

Ma pani odpowiednio

zaopatrzoną lodówkę?

-

Co, panie Mason... Mam masło,

chleb, trochę puszek i mięsa...

background image

-

Wystarczy, żeby przetrwać dobę

w razie konieczności?

-

O, z pewnością!

-

Więc niech pani nada ten list,

wraca do mieszkania i dobrze zarygluje drzwi.

Nikogo niech pani nie wpuszcza. Jeżeli ktoś

zapuka, proszę odpowiadać, że właśnie

przyjmuje pani gościa. I natychmiast niech

pani dzwoni do mnie i informuje, kto pukał.

-

A co? Sądzi pan, że jestem w

niebezpieczeństwie?

-

Nie wiem. Wiem tylko, że

trzeba się z tym liczyć. Ktoś próbował panią

wrobić w przestępstwo i zdyskredytować. Nie

chciałbym, aby to się zdarzyło ponownie.

-

Ani ja - powiedziała z

naciskiem.

-

Dobrze. Więc w drogę na

pocztę. A potem do domu i proszę tam

siedzieć.

Kiedy wyszła, Della Street popatrzyła z

uniesionymi brwiami na Masona.

-

Dlaczego miałoby jej coś

zagrażać?

-

No pomyśl. Testament jest

sporządzony. Podpisało go dwoje świadków, z

których jeden nic żyje. Podjęto próbę

wplątania drugiego świadka w przestępstwo,

by zniszczyć jego wiarygodność. Obecnie

realizuje się nowy plan.

-

Ale te sfabrykowane testamenty

nie mogą przecież mieć żadnej wartości.

-

Skąd wiesz? Przypuśćmy, że

umierają dwie osoby. Co wtedy może się

zdarzyć?

background image

-

Jakie dwie osoby?

-

Lauretta Trent i Virginia Baxter.

Pożar niszczy dom Lauretty Trent. Płomienie

pożerają również oryginał testamentu.

Rozpoczyna się poszukiwanie kopii

sporządzonych przez Bannocka. Trzeba

przecież ustalić brzmienie ostatniej woli

zmarłej. Odnalezione zostają kopie dwóch

testamentów. Z obu wynika, że Lauretta Trent

podejrzliwie traktowała ludzi z najbliższego

otoczenia, swoich krewnych.

background image

A Delano Bannock nie żyje. Może ktoś

życzyłby śmierci także Virginii Baxter.

-

O Boże... - Della Street zrobiła

wielkie oczy - zamierzasz powiadomić policję?

-

Na

razie

nie,

ale

prawdopodobnie zrobię to w najbliższych

godzinach. Jednak w grę wchodzi mnóstwo

czynników, a prawnik nic może rzucać tego

rodzaju oskarżeń nie mając solidnych podstaw.

-

Ale to już niewiele trzeba

więcej? - spytała Della.

-

Już bardzo niewiele - zapewnił

Mason.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Mason miał już zamykać kancelarię,

gdy zatelefonował doktor Alton.

-

Czy mógłbym wpaść teraz na

parę minut? Miałem strasznie dużo roboty tego

popołudnia, cały tłum pacjentów i dopiero w

tej chwili jestem wolny.

-

Proszę wpaść.

-

Będę za dziesięć minut - obiecał

lekarz.

-

Masz jakieś specjalne plany na

ten wieczór, Della? Mogłabyś zaczekać ze mną

na doktora Altona?

-

Chętnie.

-

Później możemy gdzieś pójść na

kolację.

-

Och, takie słowa to muzyka dla

uszu sekretarki, czy mogłabym ci jednak

przypomnieć, że na poczet tej sprawy nie

dostałeś jeszcze żadnej zaliczki, która mogłaby

pokryć takie wydatki.

-

Nie działamy dla zysku i nie

można pozwolić, żeby kwestia wydatków

decydowała o stylu życia. Po prostu nie patrz

na te cyferki po prawej stronie karty dań.

-

Moja figura - westchnęła.

-

Jest doskonała - zapewnił

Mason.

-

Wyjdę do holu i zaczekam na

doktora Altona - uśmiechnęła się.

-

Wprowadź go tu, gdy tylko się

pojawi.

Po paru minutach była z powrotem

background image

anonsując: - Doktor Ferris Alton. Lekarz

wkroczył, nerwowy i energiczny.

- Naprawdę cieszę się, że mogę pana

poznać - powiedział ściskając dłoń adwokata. -

Muszę omówić tę sprawę z panem osobiście i

to jest powód, dla którego pana kłopoczę.

background image

Przy okazji, mam tutaj dwie sterylne

fiolki z materiałem, który chciał pan dostać, to

jest ścinki paznokci i kilka włosów z

cebulkami. Albo ja to dam do zbadania, albo

pan.

-

Lepiej niech pan mi to pozwoli

załatwić - powiedział Mason. - Tak będzie

dużo dyskretniej, poza tym mam trochę

znajomości, dzięki czemu wyniki dostanę

szybko.

-

Bardzo jestem zadowolony, że

pan weźmie to na siebie. Posiał pan

podejrzenia w mojej głowie, mam złe

przeczucia, że wyniki okażą się pozytywne,

prawdopodobnie przynajmniej w dwóch

odcinkach włosy będą zawierać arszenik.

Pierwszy atak miał miejsce jakieś siedem i pół

miesiąca temu, to zbyt dawno, nie sądzę, by

jakiekolwiek ślady trucizny mogły jeszcze

pozostać. Ale drugi atak zdarzył się pięć

tygodni temu, a ostatni zaledwie przed

tygodniem.

- Czy była sporządzana dokumentacja

dietetyczna? - spytał Mason.

-

Zupełnie naiwny nie byłem.

Chciałem dojść, czy to efekt alergii, czy, jak

przypuszczałem, zepsutej żywności. Potrawy

meksykańskie jadła przy każdej okazji.

-

Kto je przyrządzał?

-

Ona ma szofera. George’a

Eagana, który jest u niej już od jakiegoś czasu.

Jest do niego przywiązana, to znaczy jak do

długoletniego pracownika, oczywiście. Jest

raczej młody. Różnica wieku między nimi

wynosi... jakieś piętnaście lat. Gdziekolwiek

background image

pani Trent udaje się samochodem, on zawsze

jest za kierownicą. Barbecue, pikniki to także

jego sprawa: przygotowuje mięso i ziemniaki,

tosty z francuskiego pieczywa. Gotuje i podaje.

Wnioskuję, że jest bardzo biegły. Te

meksykańskie specjały również on przyrządza.

-

Chwileczkę - wtrącił Mason - to

mało prawdopodobne, by tak wymyślne

jedzenie jak dania kuchni meksykańskiej

zamawiała wyłącznie dla siebie. Musiało być

tam więcej biesiadników.

-

Pisząc historię choroby w ogóle

nie brałem pod uwagę otrucia. Stąd pytałem

pacjentkę jedynie o to, co jadła. Nie pytałem o

towarzystwo. Przypuszczam, że byli tam

krewni. Szofer Eagan przyrządzał jedzenie.

Ale najwyraźniej nikt oprócz Lauretty Trent

nie miał żadnych objawów.

-

Rozumiem.

-

Jeżeli to było otrucie, a jestem

obecnie pewien, że tak, rzecz wykonano

niezwykle fachowo... Teraz więc, panie

Mason, na mnie spoczywa odpowiedzialność

za pacjentkę. Chcę uchronić ją przed

jakąkolwiek powtórką.

-

Powiedziałem panu, co należy

zrobić - przypomniał ostro Mason. - Trzeba

wziąć trzy pielęgniarki i pilnować pani Trent

przez okrągłą dobę..

-

Obawiam się, że tego się nie da

zrobić - doktor Alton potrząsnął głową.

-

Dlaczego?

-

Nie mamy do czynienia z

dzieckiem, panie Mason. Mamy do czynienia z

dojrzałą kobietą, która chce decydować sama o

background image

sobie, za dobrymi radami nie przepada i... do

licha, muszę mieć jakiś pretekst, żeby narzucić

jej ściśle kontrolowaną dietę.

-

Ile

pielęgniarek

jest

zaangażowanych obecnie? - spytał szorstko

Mason.

-

Tylko jedna... pielęgniarka,

którą ma od czasu do czasu.

-

A jak pobrał pan ścinki

paznokci i włosy?

-

Musiałem uciec się do małego

podstępu - wyjaśniał doktor Alton z

zakłopotaniem. - Zadzwoniłem do pielęgniarki

i powiedziałem, że zamierzam zaordynować

pani Trent lekarstwo, które może spowodować

okresowe swędzenie skóry, natomiast

ogromnie ważną rzeczą jest, by

background image

w czasie kuracji nie było żadnych

zadrapań. I dlatego, powiedziałem, paznokcie

trzeba króciutko obciąć. Poprosiłem, żeby to

wszystko wyjaśnić pacjentce. Powiedziałem

również, że chcę zbadać laboratoryjnie włosy,

aby sprawdzić, czy nie mamy tu - do czynienia

z alergią wywoływaną przez szampon lub płyn

koloryzujący, zwłaszcza jeśli swędzenie

występowało już wcześniej i pacjentka

wydrapała mikroranki, którymi kosmetyki

mogły przenikać do naczyń krwionośnych.

Poleciłem pielęgniarce pobranie ścinków

paznokci i włosów do sterylnych fiolek.

-

Pielęgniarki przechodzą kursy na

temat trucizn i leczenia przypadków

toksykologicznych. Czy sądzi pan, że

pielęgniarka może coś podejrzewać?

-

Och nic, ani trochę - uspokajał

doktor Alton. - Powiedziałem jej, że

dolegliwości pani Trent stanowią dla mnie

zagadkę, że nie mogę uwierzyć, by tego typu

zaburzenia były skutkiem wyłącznie zatrucia

pokarmowego. Dodałem, że to musi być raczej

splot różnych czynników.

-

Nie wyglądała na zdziwioną

pańskimi poleceniami?

-

Nie, w ogóle. Przyjęła je jak

każda dobra pielęgniarka bez żadnych

komentarzy. Powiedziałem, żeby wezwała

taksówkę i posłała te sterylne fiolki z próbkami

paznokci i włosów natychmiast do mojego

gabinetu.

- Znam laboratorium - powiedział

Mason - które specjalizuje się w medycynie

sądowej i toksykologii. Dostaniemy od nich

background image

wyniki bardzo szybko; nie tylko ilościowe, ale

przede wszystkim odpowiedź, czy jest obecny

arszenik.

-

Kiedy może pan to mieć?

-

Myślę, że mógłbym je mieć

wieczorem, doktorze.

-

Pragnąłbym, dostać od pana

wiadomość.

-

Dobrze, a co pan zrobił w

sprawie

zagwarantowania

pacjentce

całodobowej ochrony?

-

Panic Mason - doktor Alton

spuścił oczy - zrobię to odpowiednio. Pan mnie

prawie przekonał przez telefon, a potem

nabrałem już niemal pewności po zestawieniu

symptomów. Kiedy jednak zacząłem wszystko

analizować, doszedłem do wniosku, że nie

sposób uzasadnić podjęcia tak radykalnych

kroków przed otrzymaniem wyników badań

laboratoryjnych. Zastosowałem wszakże pewne

środki ostrożności, które w chwili obecnej

powinny wystarczyć.

-

Jakie środki? - spytał Mason z

zimną dezaprobatą.

-

Uznałem, że w ciągu

najbliższych paru godzin nie ma żadnego

realnego zagrożenia. Pielęgniarka Anna Fritch

jest przecież na miejscu. Powiedziałem jej

jednak, by dieta pani Trent była dziś bardzo

lekka, ponieważ jutro zamierzam

przeprowadzić parę testów, więc proponuję na

kolację jedynie jajko na miękko i tost. Jajko w

skorupce, zwróciłem uwagę, by nie można

dodać za wiele ostrej przyprawy.

-

Dobrze. Zrobił pan, co uznał za

background image

stosowne, doktorze. Proszę podać mi numer

telefonu, pod którym można pana znaleźć nocą.

Podrzucę te rzeczy do laboratorium i poproszę

o natychmiastową analizę... A teraz, co pan

proponuje zrobić w wypadku, gdy testy będą

pozytywne i wykażą obecność arszeniku?

-

Zamierzam pójść do pacjentki -

tym razem doktor Alton patrzył Masonowi

prosto w oczy - i powiedzieć, że jej

dolegliwości spowodował arszenik, a nie

alergia czy zapalenie żołądka. Zamierzam

powiedzieć jej, że musimy podjąć

nadzwyczajne środki ostrożności, ponieważ

charakter objawów każe przypuszczać, iż było

to usiłowanie zabójstwa.

-

Przypuszczam, że wziął pan pod

uwagę doktorze, iż zacznie się wtedy

prawdziwy cyrk. Wystąpią w nim krewni,

władza i domownicy. Nazwą pana wariatem,

panikarzcm i oskarżą o próbę ingerowania w

prywatne sprawy Lauretty Trent.

-

Nic na to nie poradzę. Mam

swoje powinności jako lekarz.

background image

-

Dobrze. Powinniśmy mieć te

wyniki nie później niż o wpół do dziesiątej.

Jedyna rzecz, co do której nie zgadzam się z

panem, to sposób, w jaki pacjentka jest

chroniona obecnie.

-

Wiem, wiem. Rozważałem

wszystkie za i przeciw i uznałem, że tak będzie

najlepiej. Biorę pełną odpowiedzialność za tę

decyzję.

-

W porządku. Della, pojedziemy

do laboratorium, niech zaczną nad tym

pracować i podadzą wstępne rezultaty jak

najprędzej. Zapisz numer telefonu doktora

Altona. Zadzwonimy, gdy tylko czegoś się

dowiemy.

-

I oczywiście pan to wszystko

zatrzyma w tajemnicy? - upewniał się doktor

Alton. - Wie pan, policja i oczywiście prasa.

Zawsze jest przeciek, gdy tylko takie rzeczy

dostaną się w ręce policji, a ja wiem, jak

Lauretta Trent pragnie przeczytać o sobie w

gazecie. Normalnie się wścieknie. To będzie

oznaczać koniec naszych służbowych

kontaktów.

-

W tej sprawie występuję

właściwie w roli urzędnika publicznego,

doktorze. Naprawdę nie mam klienta. Logika

wskazywałaby Laurettę Trent jako moją

klientkę, a ja z pewnością nie zwrócę się do

niej z ofertą.

-

Nie musi pan. W chwili, gdy

znajdzie pan coś we włosach i paznokciach,

pójdę do niej sam i opowiem, co pan zrobił w

jej sprawie, jak wartościowa była pańska

pomoc. Tymczasem mogę pana zapewnić, na

background image

moją własną odpowiedzialność, że wszelkie

wydatki, w granicach rozsądku, jakie poniesie

pan w związku ze sprawą, będą niezwłocznie

pokryte przez panią Trent. Ale... - doktor Alton

odkaszlnął - w wypadku, gdy pańskie

podejrzenia okażą się bezpodstawne, panie

Mason, pan... No, ja... chciałem powiedzieć...

-

Chciał pan powiedzieć, że jeśli

spudłowałem, wszystkie koszty pozostaną moją

sprawą i bardzo stracę w pańskich oczach.

background image

-

Pan ujął to dosadniej, ale jednak

podobnie.

-

Koło dziewiątej albo wpół do

dziesiątej zadzwonię do pana, doktorze.

-

Dziękuję - Alton uścisnął dłoń

Masona i wyszedł.

-

Masz jakieś zastrzeżenia wobec

doktora Altona? - spytała Della Street.

-

Wiesz co, Delio, nie mogę

uwolnić się od wizji zamętu, jaki nastąpi, gdy

okaże się, że doktor Alton jest jednym ze

spadkobierców Lauretty Trent.

-

Wielkie nieba - oczy Delii Street

rozszerzyły się z przerażenia - czy

przypuszczasz...

-

Właśnie tak. Ale teraz chodźmy

na kolację, a po drodze wstąpimy do

laboratorium i poprosimy o szybką informację

o wstępnych wynikach.

-

I zamierzasz powiedzieć

doktorowi Altonowi o tym, co znajdziesz?

Jeżeli jest on jednym ze spadkobierców... No,

oczywiście, w tych okolicznościach...

-

Wiem. Zamierzam mu

powiedzieć, a potem zapewnić Lauretcie Trent

absolutnie pewną ochronę przed tak zwanymi

„ostrymi stanami zapalnymi żołądka”.

-

To będzie szczególna sytuacja.

-

Bardzo szczególna - zgodził się

Mason.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Mason i Della poszli na przyjemną,

relaksującą kolację. Della Street poprosiła w

laboratorium, by dać znać o wynikach do

restauracji, kierownik sali w lokalu też był

uprzedzony, że Mason spodziewa się ważnego

telefonu.

Della zadowoliła się małym

befsztykiem z pieczonymi ziemniakami,

natomiast Mason zamówił najgrubszy płat

rzadko spotykanego mostka wolowego, butlę

mocnego guinnessa, sałatkę jarzynową i

pieczone faszerowane ziemniaki.

Wreszcie adwokat odsunął talerz, wypił

ostatni łyk Guinnesa, uśmiechnął się znad

szklanki do Delii i powiedział:

- To prawdziwa przyjemność siedzieć

przy kolacji, wiedząc, że się nic traci czasu,

czas jest w pełni wykorzystany. Laboratorium

robi dla nas analizę, mamy Paula Drake’a w

pełnej gotowości do... Oho! - adwokat

przerwał. - Idzie tu Pierre z telefonem.

Kierownik sali z godnością sunął ku

stolikowi, świadomy, że patrzy na niego z

ciekawością wiele oczu, bo niesie aparat dla

znakomitego gościa.

-

Telefon do pana, panie Mason -

obwieścił.

-

Pan zamówił - chrypiał w

słuchawce niemal mechaniczny glos laboranta

- badanie próbek paznokci i włosów na

arszenik. Wyniki są w obu wypadkach

pozytywne.

background image

-

Wielkości?

-

To nie była analiza ilościowa.

Wykonałem po prostu testy na obecność. Mogę

jednak powiedzieć tyle, że we włosach są dwa

pasma arszeniku wskazujące, że zatrucie

nastąpiło dwukrotnie w odstępie około czterech

tygodni.

background image

Próbki paznokci nie pozwalają nic

powiedzieć o tak długim okresie; ale również

zawierają arszenik.

-

Czy może pan zrobić analizę,

która dawałaby mi jakieś wyobrażenie o

wielkościach?

-

Nie na podstawie tego

materiału. Zrozumiałem, że najważniejszy jest

czas i wykonałem testy po prostu na obecność

trucizny.

-

Tak, o to chodziło, wielkie

dzięki i proszę to wszystko zachować dla

siebie.

-

Nie powiadamiać władz o

niczym?

-

O niczym - kategorycznie

oświadczył Mason. - Absolutnie o niczym.

Adwokat odłożył słuchawkę i wypisał

czek, dodając napiwek do rachunku.

Kierownikowi sali wręczył jeszcze oprócz tego

dziesięć dolarów.

-

To dla ciebie, Pierre. Dzięki.

-

Och, dziękuję bardzo. A jak

połączenie? Dobrze było słychać?

-

Doskonale.

Adwokat skinął na Delię Street. Wyszli

z restauracji, po czym Mason zatrzymał się

przy automacie telefonicznym, wrzucił monetę

i wykręcił numer doktora Altona.

-

Halo, słucham - lekarz zgłosił

się natychmiast, z pewnością niecierpliwie

czekał na ten telefon.

-

Mówi Perry Mason. Obydwa

testy są pozytywne. Badanie włosów

wykazało, że trucizna znalazła się w

background image

organizmie dwukrotnie w odstępie około

czterech tygodni.

Nastąpiła długa chwila napiętej ciszy i

wreszcie doktor Alton wystękał:

-

Wielki Boże!

-

Ona jest pańską pacjentką,

doktorze.

-

Niech pan słucha, panie Mason.

Mam powody przypuszczać, że należę do

spadkobierców Lauretty Trent. Ta cała sprawa

stawia mnie w bardzo kłopotliwej sytuacji.

background image

Gdy tylko powiadomię o wszystkim

Laurettę Trent, stanę się obiektem ataków

rodziny, która będzie nalegać na sprawdzenie

moich diagnoz przez innego lekarza. Kiedy ich

lekarz potwierdzi nasze podejrzenia, rodzina

oskarży mnie, a przynajmniej będzie dawać do

zrozumienia, że próbowałem przyśpieszyć

moment objęcia spadku.

-

Niech pan też pomyśli chwilę o

tym, co się zdarzy, jeśli pan nie powiadomi o

odkryciu i jeśli nastąpi czwarty atak, którego

pani Trent nie przeżyje - poradził Mason.

-

Od godziny chodzę po pokoju

tam i z powrotem myśląc o tym. Wiem, że pan

uważa za niedostateczne środki ostrożności,

które przedsięwziąłem. Sądzi pan, że

powinienem był powiedzieć dyżurującej

pielęgniarce o naszych podejrzeniach i... Och,

zresztą, to już przepadło. Panie Mason, jadę

tam. Bardzo, bardzo chciałbym, żeby pan

poszedł ze mną na rozmowę z pacjentką.

Przypuszczam, że będzie mi potrzebne

profesjonalne wsparcie, a jeszcze wcześniej,

być może, adwokat. Tylko pan może

potwierdzić fakty. Dopilnuję, aby został pan

szczodrze wynagrodzony przez panią Trent.

Czynię z tego moje zobowiązanie.

-

Gdzie to jest?

-

To taka wielka willa przy Alicia

Drive, numer 2112. Właśnie tam wyjeżdżam.

Gdybym byl pierwszy, zaczekam na pana.

Kiedy pan tam dotrze, proszę zaparkować na

ulicy i czekać na mnie. Tam jest wprawdzie

łukowaty podjazd do frontowego wejścia, ale,

jeśli nic chce się zwracać uwagi, samochód

background image

trzeba postawić na ulicy.

-

W porządku. Della Street, moja

sekretarka, i ja zaraz tam ruszymy.

-

Ja pewnie dojadę wcześniej.

Będę czekał przed posesją.

-

Ma pan jakiś plan, jak to

rozegrać?

-

Wystarczająco długo byłem

nadmiernym optymistą. Może powinienem

powiedzieć, że byłem tchórzem.

background image

-

Zamierza pan powiedzieć jej o

wszystkim?

-

Powiem o wszystkim. Powiem,

że jej życie jest w niebezpieczeństwie, że

myliłem się w moich diagnozach. Krótko

mówiąc zamierzam uruchomić reakcję

łańcuchową.

-

Pan ją zna. Jak ona to przyjmie?

-

Nie znam jej tak dobrze.

-

Przecież leczył pan ją dość

długo, prawda?

-

Leczę ją od lat, ale nie znam jej

na tyle dobrze, by wiedzieć, jak zareaguje na

coś takiego. Nikt nie wie. Jest naprawdę

nieodgadniona.

-

To brzmi interesująco.

-

Być może interesująco dla pana.

Dla mnie to wszystko jest fatalne.

-

Niech pan nie traktuje siebie

zbyt surowo. Lekarze zwykle nie spodziewają

się, że pacjent może być otiarą otrucia.

Statystyki mówią, że praktycznie każdy

przypadek otrucia arszenikiem był

diagnozowany wstępnie przez lekarza

dyżurnego jako ostre zaburzenia żołądkowo-

jelitowe.

-

Wiem, wiem. Pan to może

bagatelizować, ale ja nie mam zamiaru. Muszę

zjeść tę żabę.

- W porządku. Spotkamy się na

miejscu.

Adwokat odwiesił słuchawkę.

- Powiadom Paula Drake’a, Delio.

Jedziemy tam. Nie możemy pozwolić, by

doktor Alton jadt tę żabę samotnie.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mason znalazł Alicia Drive bez trudu.

Jechał powoli i wkrótce po prawej stronie, na

wzniesieniu, zobaczył okazały, biały dom, do

którego łukiem wiódł podjazd.

Na ulicy, tuż przed wylotem tego

podjazdu, stał samochód z włączonymi

światłami postojowymi. Dawała się dostrzec

sylwetka kierowcy.

-

Doktor Alton, jeżeli się nie mylę

- powiedział Mason zatrzymując swój wóz

bezpośrednio za zaparkowanym autem. Lekarz

wysiadł niemal natychmiast i podszedł do

Masona.

-

No, ma pan niezły czas.

Podjedziemy.

- Obydwa samochody wprowadzamy na

podjazd? - spytał Mason.

- Tak myślę. Pojadę pierwszy, a pan za

mną. Tam przy budynku jest szeroko na trzy

samochody. Pan po prostu stanie za mną.

Doktor Alton zawahał się na moment,

zgarbił się i ponury pomaszerował do swojego

auta. Dwa samochody przesunęły się pod

wejście do budynku. Mason pomógł Delii

wysiąść i poprowadził ją po kamiennych

stopniach pod drzwi.

Doktor Alton nacisnął na dzwonek.

Chyba Alton spodziewał się, że drzwi

otworzy służąca, bo aż cofnął się na widok

tęgiego mężczyzny kolo pięćdziesiątki, który

przywitał go pytaniami:

-

Witaj doktorze. O co chodzi?

background image

Coś nie w porządku?

-

Przejeżdżałem

obok

-

odpowiedział doktor Alton z godnością - i

zdecydowałem się wpaść, żeby spojrzeć na

panią Trent.

background image

Mężczyzna skierował podejrzliwe,

niebieskie oczka na Perry’ego Masona i Delię

Street.

-

A ci ludzie? - spytał.

-

Oni są ze mną - doktor Alton,

wyraźnie niezadowolony z tego spotkania, nie

zamierzał dokonywać prezentacji. Po prostu

wszedł do środka.

Mason, uśmiechnięty, ujął Delię Street

pod ramię i poprowadził ją do holu i dalej ku

zakręconym schodom, w ślad za doktorem.

- Hej, zaczekajcie! - krzyknął

mężczyzna. - Co to jest?

Doktor Alton odwrócił się, zmarszczył

brwi i podjął decyzję.

-

Poprosiłem tych państwa...

-

No, przecież to Peny Mason,

adwokat! - przerwał mu mężczyzna. -

Widziałem jego zdjęcie ze sto razy.

-

Ma pan rację - potwierdził

doktor Alton zimnym, służbowym tonem. - To

jest pan Peny Mason, a ta młoda dama, gdyby

to pana również interesowało, to panna Della

Street, jego sekretarka. Chcę, żeby pan Mason

porozmawiał z panią Trent.

Następnie, po momencie ledwie

dostrzegalnego wahania, dodał:

- A to pan Boring Briggs, szwagier

mojej pacjentki.

Briggs nie zwrócił w ogóle uwagi na tę

prezentację.

-

Ale co to ma być? - dopytywał

się. - Co wy ludzie tu chcecie? Kombinować

coś z testamentem? Co się stało? Lauretta

miała następny atak czy co?

background image

-

Wolałbym pozostawić pani

Trent swobodę w informowaniu, ale jeśli to

odciąży pański umysł, powiem, że pan Mason

przychodzi ze mną. Pani Trent nie posyłała po

niego.

-

Niech pan nic będzie taki

drażliwy, doktorze - powiedział Briggs. -

Naturalnie odczułem pewien niepokój.

background image

Nie było mnie tutaj. Wróciłem zaledwie

przed paroma minutami i widzę, że lekarz i

prawnik wchodzą do domu o tak późnej

godzinie, cóż, myślałem, iż należy mi się jakaś

informacja. To wszystko.

- Idziemy do góry - powiedział doktor

Alton głosem pełnym służbowej godności. -

Tędy, proszę.

Szerokim mchem ręki lekarz wskazał

schody i sam wszedł na nie pierwszy. Mason i

Della Street podążali za nim.

Briggs został pod schodami i patrzył na

nich do góry, marszcząc twarz w zamyśleniu.

Doktor Alton dotarł na górę i szybkim

krokiem mszył wzdłuż korytarza. Potem

wyraźnie zwolnił. Zapukał do drzwi.

Otworzyła kobieta. Tym razem Alton

natychmiast dokonał prezentacji.

-

Panna

Anna

Fritch,

dyplomowana pielęgniarka. Panno Fritch, to

jest Peny Mason, adwokat, a to jego sekretarka

Della Street.

-

Ale skąd wiedzieliście? -

pielęgniarka zrobiła wielkie oczy. - Skąd

wiecie?

Doktor Alton wszedł do pokoju,

zostawiając otwarte drzwi dla Delii Street i

Perry’ego Masona.

- Jak się miewa pacjentka? - spytał.

Wzrok pielęgniarki napotkał wejrzenie

lekarza. Cichym głosem odpowiedziała:

- Przepadła.

Na twarzy doktora Altona pojawiło się

przerażenie.

-

Pani mówi, że ona już...

background image

-

Nie, nie - pośpiesznie wyjaśniła

pielęgniarka - ona tylko zniknęła, gdzieś

wyszła.

- Poleciłem pani - doktor Alton

zmarszczył brwi - zachować środki ostrożności

w zakresie diety i...

- Tak, oczywiście. Ja to wprowadziłam

do jadłospisu. Dostała tylko suchą grzankę,

którą sama przygotowałam

background image

w elektrycznym opiekaczu. I dwa jajka

na miękko, które również sama podawałam.

Nie było w ogóle żadnych przypraw. Obawiam

się, że posunęłam się za daleko. Nalegałam,

żeby jadła jajka bez soli i powiedziałam, że

pan nie pozwala na żadne przyprawy dzisiaj

wieczorem.

-

Ale nie powiedziała jej pani,

żeby nie ruszała się z domu?

-

Tego mi pan nie kazał

powiedzieć.

-

Sama wzięła samochód?

-

Myślę, że wozi ją George

Eagan, jej szofer.

-

Jak długo jej nie ma?

-

Nie wiem. Nie wiedziałam

nawet, że wyszła. Nie przechodziła tędy. Z jej

pokoju jest wyjście na korytarz. Może pan sam

zobaczyć.

Pielęgniarka otworzyła drzwi do

przyległego pokoju. Była to duża sypialnia z

różowymi tapetami i maskowanym

oświetleniem. Obok łoża królewskich

rozmiarów znajdował się telefon, a oprócz tego

sześć wygodnych krzeseł. Drzwi do łazienki

były otwarte, a na korytarz zamknięte.

-

Nie powiedziała pani, że

wychodzi?

-

Nie miałam o tym pojęcia.

-

O której godzinie podawała jej

pani grzankę i jajka?

-

Koło siódmej. I zwróciłam jej

uwagę, że pan nie pozwała jej dzisiaj jeść

niczego innego.

-

A co powiedziała, gdy pani

background image

poinformowała ją o moich przypuszczeniach

co do alergii i konieczności pobrania próbek

włosów i paznokci?

-

Bardzo chętnie zrobiła, co

trzeba. Powiedziała, że bardzo chciałaby

poznać wreszcie rzeczywistą przyczynę tych

kłopotów ze zdrowiem. Nie chce się jej

wierzyć, by była to sprawa jedzenia. Też

podejrzewa, że to jakiś rodzaj alergii.

-

To jest ważne, ogromnie ważne,

żebym się z nią zobaczył... Nie wie pani, kiedy

wróci?

background image

Pielęgniarka pokręciła przecząco

głową.

-

Ani kiedy wyszła?

-

Nie, doktorze, tak jak panu

powiedziałam. Zaglądnęłam do niej po kolacji i

już jej nie było.

-

Nie ma jej gdzieś w tym domu?

-

Nie, pytałam i ktoś powiedział,

że widział, jak wyjeżdżała samochodem.

Doktor Alton pozamykał wszystkie

drzwi.

- Czy pani odgadła, do czego były mi

potrzebne te włosy i paznokcie?

Unikała jego wzroku.

-

Odgadła pani?

-

Dziwiłam się.

-

Podejrzewała pani?

-

Włosy, paznokcie, specjalna

dieta... No, przygotowywałam żywność

osobiście i nie pozwalałam nikomu nawet

podejść.

-

No więc, podejrzewała pani coś?

-

Szczerze mówiąc, tak.

Drzwi od korytarza otwarły się i Boring

Briggs w towarzystwie innego mężczyzny

wszedł do pokoju.

- Chcę wiedzieć, co się tu dzieje! -

oświadczył.

Doktor Alton popatrzył na obu

mężczyzn zimno i lekceważąco.

-

Udzielam

instrukcji

pielęgniarce.

-

I potrzebuje pan do tego

adwokata?

-

Panie Mason, to drugi ze

background image

szwagrów, pan Gordon Kelvin - objaśnił

doktor.

Kelvin, wysoki mężczyzna pod

sześćdziesiątkę, o dystyngowanym wyglądzie

robił wrażenie sfrustrowanego aktora. Postąpił

krok do przodu, skłonił się lekko w pasie i z

wielką godnością wyciągnął dłoń.

- Miło mi poznać pana, panie Mason -

powiedział i dodał po chwili: - Mogę zapytać,

co pan tu robi?

background image

-

Przyjechałem zobaczyć się z

panią Trent.

-

To raczej niezwykła pora na

wizytę - zauważył Kelvin.

-

Udało mi się ułożyć życie

niekonwencjonalnie - wyznał z rozbrajającym

uśmiechem Mason - i nigdy nie powstrzymuję

się od zrobienia tego, co chcę zrobić, tylko z

takiej przyczyny, że jest to dziwne, niezwykłe,

niespotykane i niekonwencjonalne.

Adwokat patrzył promiennie na

wściekłych szwagrów, którzy wymienili

spojrzenia.

-

To nie jest okazja do żarcików -

oświadczył Kelvin.

-

Ja sobie nie żartuję, tylko mówię

dokładnie, jak jest.

-

Czy pan nam wreszcie powie -

Briggs obrócił się do Antona - jaka jest

przyczyna tego wszystkiego?

Doktor Alton wahał się przez ułamek

sekundy.

-

Tak - zdecydował się jednak -

powiem wam, jaka jest przyczyna tego

wszystkiego. Postawiłem błędną diagnozę, źle

rozpoznałem chorobę Lauretty Trent.

-

Błędną diagnozę! - wykrzyknął

zdumiony Briggs.

-

Tak jest.

-

Pomyłka w diagnozie? - spytał

Kelvin.

-

Właśnie.

-

I pan to przyznaje?

-

Tak.

Szwagrowie znowu spojrzeli po sobie.

background image

-

Czy byłby pan uprzejmy

powiedzieć nam, jaka to naprawdę była

choroba? - spytał Briggs.

-

Chcemy wiedzieć, czy to coś...

poważnego - uzupełnił Kelvin.

-

Śmiem powiedzieć, że z

pewnością chcecie wiedzieć, czy to coś

poważnego - kąśliwie zauważył doktor Alton.

- Nasze żony - powiedział Briggs -

wyszły, ale spodziewamy się ich lada moment.

Prawdopodobnie będą

background image

w trochę korzystniejszym położeniu

żądając od pana informacji.

- Żądając wyjaśnień - uzupełnił Kelvin.

-

Dobrze - gniewnie powiedział

doktor Alton - powiem. Postawiłem błędną

diagnozę. Myślałem, że szwagierka panów

cierpi na zaburzenia żołądkowo-jelitowe

spowodowane spożyciem, zepsutej żywności.

-

A teraz mówi pan, że to nie była

właściwa diagnoza? - spytał Briggs.

-

Nie, nie była.

- A jaka jest diagnoza właściwa? -

spytał Gordon Kelvin.

- Ktoś rozmyślnie podał arszenik,

próbując otruć panią Trent.

W kamienną ciszę, jaka nastąpiła,

wkroczyły zamaszyście dwie kobiety, bardzo

do siebie podobne. Wyglądały na panie, które

spędziły w salonach piękności bardzo dużo

czasu i zostawiły tam bardzo dużo pieniędzy.

Najwyraźniej w minionym dniu też musiały

odwiedzić takie miejsce.

Miały na sobie tyle ozdób, że poruszały

się sztywno i niezgrabnie. Ale głowy miały

podniesione i fryzury imponujące.

- Pani Briggs i pani Kelvin, pan Mason

i panna Street, jego sekretarka - dokonał

prezentacji doktor Alton.

Pani Kelvin, o przenikliwym,

natarczywym spojrzeniu, prawdopodobnie

kilka lat starsza od siostry, natychmiast przejęła

inicjatywę.

-

Co tu się dzieje? - spytała.

-

Doktor Alton powiedział nam

właśnie - referował Boring Briggs - że błędnie

background image

rozpoznał chorobę Lauretty. Nie były to wcale

zatrucia pokarmowe. To był arszenik. Próby

otrucia.

-

Arszenik! - wykrzyknęła pani

Kelvin.

-

Bzdura, nonsens! - rzuciła pani

Briggs.

background image

-

On jest tego pewien - powiedział

Gordon Kelvin - najwyraźniej...

-

Bzdura, nonsens! Jeżeli ten

człowiek pomylił się raz, równie dobrze może

się mylić i teraz. Osobiście uważam, że

Lauretta potrzebuje innego lekarza.

-

Może pani porozmawiać o tym z

Lauretta - zaproponował oschle doktor Alton.

-

Zaraz, czy to wszystko będzie w

gazetach? - spytał Boring Briggs.

-

Nie będzie, jeśli tego do gazet

nie podacie - powiedział Alton.

-

Czy policja jest powiadomiona?

-

Jeszcze nie - powiedział Mason.

Nastąpiła chwila ciszy, a potem

spokojnie odezwał się znowu Mason.

-

W wielkiej mierze zależy to od

państwa. Zakładam, że państwo nie pragną, by

trafiło to do gazet. Zdaję sobie też sprawę z

emocji, jakie taka informacja, wzbudza, ale

stoimy obecnie w obliczu faktów, a z faktami

nie można dyskutować.

-

Skąd pan wie, że to fakty? -

spytał Briggs.

-

Bo takie są wyniki badań

laboratoryjnych - patrząc mu w oczy

powiedział zimno Mason.

-

Nie może pan mieć wyników

laboratoryjnych na coś, co już przeszło - wciąż

kwestionował informację Briggs.

-

Mało znana jest szczególna

reakcja włosów i paznokci na arszenik. Kiedy

arszenik znajdzie się w organizmie, osadza się

właśnie we włosach i w paznokciach i

utrzymuje się w nich przez bardzo długi czas.

background image

Tego popołudnia doktor Alton pobrał próbki

włosów i paznokci Lauretty Trent. Osobiście

przyjmowałem z laboratorium informację o

rezultacie badań. Wykryto arszenik. Badając

włosy, laboratorium było zdolne stwierdzić

dwukrotne wprowadzanie trucizny do

organizmu w odstępie kilku tygodni. Doktor

Alton jest osobistym lekarzem Lauretty Trent.

Uznał za właściwe poinformowanie państwa o

tym.

- Powiadamiam o tym, ponieważ chcę

ocalić życie mojej pacjentki - oświadczył

doktor Alton. - Leczę ją wystarczająco długo,

by wiedzieć coś o jej temperamencie. W chwili

gdy powiem, że ktoś próbował otruć ją

arszenikiem, rozpęta się tu burza.

-

O, na pewno - zgodził się Briggs

- Lauretta normalnie się wścieknie.

-

Jedna dawka arszeniku -

kontynuował doktor Alton - może się zdarzyć

mniej lub bardziej przypadkowo, dwie

świadczą już o próbie zabójstwa z

premedytacją. A mieliśmy prawdopodobnie

trzy próby.

Oświadczenie lekarza zostało przyjęte

w milczeniu.

-

A te testy - spytała po chwili

pani Kelvin - czy one są ostateczne, to znaczy,

czy tu nie może być pomyłki?

-

Są ostateczne - zapewnił Mason.

- Nie może być pomyłki.

-

Po raz pierwszy zachorowała -

wspomniała pani Briggs - po tych potrawach

kuchni hiszpańskiej, które Gcorge przyrządzał

na grillu w patio.

background image

-

Ale wszyscy to jedliśmy -

zwróciła uwagę pani Kelvin. - To znaczy za

pierwszym razem.

-

A tylko Lauretta zachorowała -

dopowiedział jej mąż.

-

Hiszpańskie potrawy - zaznaczył

doktor Alton - mogą być idealnym kamuflażem

dla podania takiej trucizny jak arszenik.

-

Po raz drugi zachorowała - pani

Briggs powróciła do rekapitulacji zdarzeń - gdy

George znowu pichcił coś na świeżym

powietrzu.

-

Kto to jest George? - spytał

Mason.

-

George Eagan, szofer - wyjaśnił

Gordon Kelvin.

background image

-

I ma również posadę kucharza?

-

On ma wszelkie posady. Jest

przy Lauretcie przez większą część czasu.

-

Jest go przy niej za dużo, gdyby

ktoś chciał znać moje zdanie - warknęła pani

Kelvin. - Ten człowiek próbuje ją zdominować,

narzucić to, co sam myśli.

-

Czy ktoś z państwa wie może -

spytał Mason - choćby przez przypadek, czy

pani Trent pamiętała o szoferze w swoim

testamencie?

Zszokowani wymieniali spojrzenia.

- A czy ktoś zna postanowienia jej

testamentu?

Znowu były tylko spojrzenia i

wymowna cisza.

-

Wszystko wskazuje na to -

powiedział Mason - że adwokatem Lauretty

Trent był Delano Bannock, aż do swojej

śmierci. Czy ktoś wie, czy testament pani Trent

został spisany w kancelarii Bannocka, czy też

po jego śmierci u innego notariusza?

-

Lauretta zazdrośnie strzeże

swoich spraw prywatnych - powiedział Kelvin.

- Może sądzi, że za wiele osób z rodziny

mieszka razem z nią. Stała się bardzo skryta,

jeżeli chodzi o kwestie osobiste.

-

Kwestie finansowe - poprawiła

pani Briggs.

-

Zarówno osobiste jak i

finansowe - podsumowała pani Kelvin.

-

Jak pobrał pan próbki włosów i

paznokci? - spytał Kelvin.

-

Zleciłem to pielęgniarce i

poinstruowałem ją - odpowiedział doktor Alton.

background image

-

Czy George Eagan - Kelvin

zwrócił się do Anny Fritch

- wiedział, że pobiera pani próbki

włosów i paznokci?

- Ona mu powiedziała - pielęgniarka nie

miała wątpliwości. - Paplała naokoło

uszczęśliwiona, że jej choroba może być

rezultatem alergii. Musiała chyba być w

świetnym nastroju.

background image

-

Alergii? - spytał Kelvin.

-

Powiedziałem siostrze Fritch -

wyjaśniał doktor Alton

- że muszę przeprowadzić testy na

alergię. Powiedziałem, że objawy, które miała

pani Trent, mogły być gwałtowną i ostrą

reakcją alergiczną. Prosiłem o wytłumaczenie

pacjentce, iż trzeba obciąć paznokcie, bo

lekarstwo, które ordynuję, może spowodować

swędzenie, a zadrapania byłyby bardzo

niepożądane. Prosiłem też, by wspomnieć jej o

prawdopodobnym czynniku alergogennym w

postaci szamponu, zwykłego lub

koloryzującego, skąd bierze się potrzeba

przetestowania włosów.

-

Zamiast stać tu i złościć się na

doktora Altona - powiedział z godnością Kelvin

- powinniśmy mu podziękować i zacząć coś

robić.

-

Co robić? - spytała pani Briggs.

-

Po pierwsze spróbować odnaleźć

Laurettę.

-

Wyjechała ze swoim szoferem -

powiedziała pani Kelvin. - Bóg wic dokąd i

możemy tylko odgadywać, kiedy wrócą. Jak

ustalić, gdzie są? Zawiadomić policję?

-

Oczywiście, że nie - odrzucił

pomysł Gordon Kelvin.

- Znamy jednak kilka miejsc, w których

ona może być. Jest parę restauracji, do których

uczęszcza, parę przyjaciółek, które odwiedza.

Proponowałbym siąść do telefonu i zacząć

dzwonić. Trzeba oczywiście być bardzo,

bardzo ostrożnym, żeby nie zdradzić się z tym,

jak pilna jest ta sprawa. Najlepsze do tego będą

background image

obie panie. Zacznijcie obdzwaniać przyjaciółki,

przepraszając za późną porę i prosząc o

rozmowę z Laurettą. Jeżeli traficie na Laurettę,

trzeba rozmawiać z nią spokojnie. Powiedzieć,

że musi natychmiast wracać do domu, bo...

siostra poczuła się źle i prosi bardzo, żeby przy

niej być. Rzecz jasna siostra, która jako

pierwsza skontaktuje się z Laurettą, powie, że

chora jest ta druga. W ten sposób nie

wzbudzimy podejrzliwości szofera, który

inaczej mógłby próbować... no, mógłby czegoś

próbować.

-

Na przykład czego? - spytał

Briggs.

-

Jest mnóstwo rzeczy, których

mógłby próbować - ze zniecierpliwieniem

orzekła pani Kelvin.

-

Więc nie chcemy, żeby stał się

podejrzliwy, chcemy natomiast, żeby ruszył

prosto do naszej pułapki - powiedział Kelvin.

-

Jakiej pułapki? - spytał Mason.

Patrzyli na niego przez chwilę, a potem

Kelvin wyjaśnił:

-

On jest jedyną osobą, która

mogła podać truciznę, nie widzi pan tego?

-

Nie, nie widzę - odrzekł Mason.

- Mogę widzieć jedynie podstawy do

podejrzeń, a droga od podejrzeń do dowodów

jest daleka. Sugerowałbym, by państwo

zachowali ostrożność w wypowiedziach na

temat pułapek.

-

Rozumiem pańskie zastrzeżenia.

Zacznijmy jednak poszukiwania i ściągnijmy ją

do domu. Tu będzie przynajmniej bezpieczna.

-

Nie była tu bezpieczna -

background image

zauważył Mason.

-

Ale teraz będzie! - odciął się

Kelvin.

-

Zgadzam się z panem - poparł

go doktor Alton.

- Zamierzam wyjaśnić jej dokładnie, co

się stało. Wyłożę karty na stół i dopilnuję, by

pielęgniarki były przy niej przez okrągłą dobę i

kontrolowały absolutnie wszystko, co je i pije.

- To jest całkowicie uzasadnione -

zgodził się Kelvin.

- Nie przypuszczam, by ktoś się z tym

nie zgadzał.

Zwrócił się do pozostałych obecnych.

-

Kto jest przeciwny?

-

Och, co za bzdura i nonsens! -

skrzywiła się pani Briggs. - Nie możecie

urządzać tu więzienia ani zamieniać domu w

oddział zamknięty. Kiedy doktor Alton powie

jej o wszystkim, sama będzie się pilnować.

Ostatecznie jest

background image

dorosła i zdolna kierować swoim

życiem. Nie musi być pozbawiana wszystkich

przyjemności po prostu dlatego, że doktor

Alton powiedział, iż ktoś próbował ją otruć.

-

Może pani skrócić ostatnie

zdanie - zaprotestował gniewnie lekarz -

opuszczając słowa „doktor Alton powiedział” i

będzie ono brzmiało „po prostu dlatego, iż ktoś

próbował ją otruć”.

-

Nie przywykłam skracać moich

zdań - oświadczyła pani Briggs.

-

Myślę, że możemy już iść,

doktorze - zaproponował Mason, widząc

wściekłe spojrzenie lekarza.

-

Ja zamierzam czekać, zobaczę,

może uda im Się nawiązać kontakt z moją

pacjentką.

Rozległ się ostry dzwonek telefonu.

- To pewnie Lauretta dzwoni -

zgadywała pani Kelvin. - Proszę podnieść,

siostro, a potem oddać mi słuchawkę, chcę z

nią porozmawiać.

Pielęgniarka odebrała telefon.

-

To do pana Perry’ego Masona -

powiedziała.

-

Proszę mi wybaczyć - adwokat

przeprosił obecnych i podszedł do telefonu.

Dzwoniła Virginia Baxter.

-

Panie Mason, czy to będzie

dobrze, jeśli spotkam się z Lauretta Trent?

Mason patrzył na zaciekawione twarze

osób zgromadzonych w pokoju.

-

Gdzie?

-

W motelu w pobliżu Malibu.

-

Kiedy?

background image

-

Ona powinna tu już być.

Najpierw myślałam, że powinnam to zrobić, ale

po przybyciu tutaj nie jestem już taka pewna.

-

Gdzie jest to „tutaj”?

-

W motelu.

-

Gdzie?

background image

-

Tutaj... Och, rozumiem, czemu

pan pyta w ten sposób. To jest Sainfs Rest, a

mój apartament ma numer czternaście.

-

Jest telefon?

-

Tak. W każdym apartamencie.

-

Dziękuję. Oddzwonię, proszę

czekać. Odwiesił słuchawkę. Skinął na Delię

Street.

-

Jeśli państwo wybaczą, już

pójdziemy.

-

Być może będę chciał się z

panem skontaktować za parę godzin, panie

Mason - powiedział doktor Alton.

-

Niech pan dzwoni do Agencji

Detektywistycznej Paula Drake’a. Jest czynna

dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oni

przekazują wiadomości dalej.

Mason ruszył ku drzwiom.

-

Zanim pan wyjdzie, panie

Mason - dopadła go jeszcze pani Briggs -

chciałabym, aby się pan dowiedział, że

jesteśmy absolutnie wstrząśnięci tym, co

powiedział nam doktor Alton. Jesteśmy

również skłonni przypuszczać, że sprawa ma

pewnie większy zasięg, na powierzchni

pokazał się na razie tylko wierzchołek góry

lodowej.

-

Pani ma oczywiście prawo mieć

swoją opinię. W odpowiedzi mogę tylko

życzyć dobrej nocy.

Adwokat skłonił się i stanął obok

drzwi, aby przepuścić przodem Delię Street.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

-

Domyślam się, że ten telefon

musiał być ważny, skoro skłonił cię do zejścia

z tej sceny - powiedziała Della Street, gdy tylko

wyszli.

-

To był telefon od Virginii

Baxter. Wygląda na to, że Lauretta Trent

skontaktowała się z nią i zaproponowała

spotkanie w motelu o nazwie Saint’s Rest,

gdzieś w okolicach Malibu. Nasza klientka

znajduje się w apartamencie numer czternaście.

Oddzwonimy więc do niej przy pierwszej

sposobności. Rozglądam się teraz za budką

telefoniczną, ale chciałbym odjechać na tyle

daleko od domu pani Trent, żeby nie mógł

mnie spostrzec któryś z wojowniczych

szwagrów, gdyby ruszyli na poszukiwanie

Lauretty.

-

Jak myślisz, co tu się dzieje? -

spytała Della.

-

Nie wiem, ale oczywiste jest, że

jest jakaś zależność pomiędzy testamentem

spisanym w kancelarii Bannocka, a postawą

potencjalnych spadkobierców.

-

To dogodna sytuacja dla tego

szofera - zauważyła Della. - Jest

testamentowym spadkobiercą. Przygotowuje

jedzenie na wszystkie okazje typu piknik i

barbecue. Lauretta Trent przepada za mocno

przyprawionymi daniami i co jakiś czas miewa

ostre zaburzenia żołądkowe. Być może

bezpośrednio nic zagrażają one życiu, ale...

gwałtowne mdłości mogą spowodować

background image

zabójczy atak serca.

-

Właśnie w tym rzecz - zgodził

się Mason.

-

Oj, akurat minęliśmy stację

benzynową z budką telefoniczną. Tam, po

przeciwnej stronie ulicy - wykrzyknęła Della.

-

To coś dla nas - powiedział

Mason.

background image

Zawrócili i sklecili w bok do stacji.

Della weszła do budki, wykręciła

informację i poprosiła o numer do motelu

Saint’s Rest. Mason zatankował tymczasem, a

po chwili również był przy telefonie. Della

uzyskała akurat połączenie z apartamentem

numer 14. Mason przejął od niej słuchawkę.

-

Halo, Virginia?

-

Tak. Czy to pan Mason?

-

Tak. Proszę powiedzieć, co się

stało.

-

Pan kazał mi siedzieć w domu,

ja o tym pamiętałam, Zadzwoniła jednak

Lauretta Trent i spytała, czy mogłabym

spotkać się z nią tego wieczora, żeby omówić

bardzo ważną sprawę bardzo poufnej natury.

Powiedziałam, że jest mi to okropnie nie na

rękę i że miałam nigdzie nie wychodzić.

Odparła, że postara się, aby mi się to opłacało.

Zwróci mi wszystkie wydatki i zapłaci pięćset

dolarów. Pod warunkiem jednak, że z nikim

nic będę się porozumiewać. Po prostu pojadę

tam i będę na nią czekać.

-

I tak pani zrobiła?

-

Tak. Te pięćset dolarów i zwrot

wszelkich wydatków wydało mi się górą

czystego złota. Zdawałam sobie sprawę, że

powinnam zadzwonić do pana, ale ona tak

kategorycznie postawiła ten warunek, żeby nie

kontaktować się z nikim. Nikt na całym

świecie nie mógł się dowiedzieć, gdzie jestem.

-

No i? - spytał Mason.

-

No i przyjechałam tutaj, czekam

już trochę ponad godzinę, a ona się nie

pokazała ani nic przesłała mi żadnej

background image

wiadomości. Zaczęłam myśleć o tym, że

zawiodłam pana i zdecydowałam się

zadzwonić i powiedzieć panu, gdzie jestem.

Zatelefonowałam do biura Paula Drake’a.

Powiedzieli mi, że pan pojechał do Lauretty

Trent, więc zadzwoniłam tam i pielęgniarka

poprosiła pana do telefonu.

background image

-

Proszę czekać. Jesteśmy w

drodze do motelu Sainfs Rest. Jeżeli przed nami

pojawi się tam Lauretta Trent, proszę ją

zatrzymać.

-

Ale jak ja mogę ją zatrzymać?

-

Trzeba użyć jakiegoś argumentu.

Niech pani powie, że ma pani dla niej ogromnie

ważne informacje. W ostateczności proszę

powiedzieć, że ja jestem już w drodze. Niech

pani domaga się rozmowy w cztery oczy.

Proszę jej wszystko opowiedzieć, poczynając

od aresztowania pani i wszystko na temat kopii

testamentów z akt Delano Bannocka.

-

Sądzi pan, że moje aresztowanie

mogło mieć z tym związek?

-

Z pewnością. Myślę, że chodziło

o ogólne zdyskredytowanie pani, po to, by z

góry zakwestionować wiarygodność pani

zeznań jako przyszłego świadka.

-

Dobrze, zaczekam tu, w pokoju.

-

Jak długo pani tam jest?

-

Trochę ponad godzinę.

-

A pani samochód?

-

Jest na parkingu przed motelem.

-

W porządku, już jedziemy.

Mason odwiesił słuchawkę, podał

pracownikowi stacji kartę kredytową i podszedł

do swojej sekretarki.

- Jedziemy. Della, musimy zacząć

zbierać te wszystkie rzeczy do kupy.

Dotarli do Santa Monica, gdzie skręcili

na szosę biegnącą wzdłuż plaży. Po lewej

wysokie, wściekle fale tłukły o brzeg.

Mason zwolnił, żeby nie przegapić

właściwego zjazdu i po pewnym czasie skręcił

background image

w boczną drogę, która serią ostrych łuków pięła

się pod górę. Dodał gazu i z wielką zręcznością

operując kierownicą prowadził wóz szybko,

jednak stale w granicach bezpieczeństwa.

background image

-

Co zamierzasz powiedzieć

Lauretcie Trent, jeżeli ona tam jest, Peny? -

spytała Della.

-

Nie wiem. Muszę pamiętać, że

ona nie jest moją klientką.

- Prawdopodobnie będzie z nią szofer.

Mason skinął głową.

-

Jeżeli zorientuje się, że doktor

Alton zmienił diagnozę i wie o próbach otrucia

arszenikiem, ten szofer może być

niebezpieczny. Lauretta Trent może już nigdy

nie wrócić do domu.

-

Gdyby nie udało mi się

porozmawiać z nią na osobności - powiedział

Mason - informacja o truciźnie podana w

obecności szofera, może narazić ją na jeszcze

większe niebezpieczeństwo. Nie jestem

zobowiązany ani do mówienia, ani do zatajania

czegokolwiek przed Lauretta Trent. Mogę,

oczywiście, poprosić ją, by zadzwoniła do

doktora Altona i dowiedziała się wszystkiego.

-

I wtedy?

-

Wtedy George Eagan nie

musiałby dowiedzieć się niczego o treści tej

rozmowy. Jeśli jednak pani Trent aż tak dba o

swojego szofera, że pamiętała o nim w

testamencie, to wątpliwe jest, by jedna

rozmowa telefoniczna nastawiła ją przeciwko

niemu. A gdy ja coś powiem, będzie kontra

mnie.

-

Ale doktor Alton również jest

testamentowym spadkobiercą.

-

Tego nie wiemy.

-

On sądzi, że jest.

-

Sądził również - uśmiechnął się

background image

Mason - że jego pacjentka cierpiała z powodu

zatrucia pokarmowego. Zajmijmy się najpierw

naszą klientką. To nasza najważniejsza

powinność. Jeśli Lauretta Trent chce się z nią

widzieć, ma po temu swoje powody. Dowiemy

się, co to za powody i zastanowimy się, co

robić.

background image

Droga biegła już prosto i Mason

zobaczył w niedalekiej odległości światła

motelu.

- Dziwne miejsce na motel - zauważyła

Della Street.

- To dla ludzi, którzy jadą nad jezioro

na żagle i powędkować. Przy głównej szosie

nie ma miejsca. Po jednej stronie ocean, po

drugiej urwisko.

Mason wjechał na parking. Szli wzdłuż

szeregu domków, aż odnaleźli apartament

numer 14.

-

O rany, jak się cieszę, że was

widzę! - wykrzyknęła Virginia Baxter

otwierając szeroko drzwi. - Wchodźcie do -

środka.

-

Gdzie jest Lauretta Trent? -

spyta! Mason.

-

Nie mam od niej żadnych

wiadomości, ani słowa.

-

Ale prosiła, żeby pani tu

przyjechała?

-

Tak.

-

Po co?

-

Powiedziała, że ma mi coś do

powiedzenia. Coś ogromnie dla mnie ważnego.

-

Kiedy to było? Kiedy dzwoniła?

-

Niech pomyślę... Wyszłam od

pana z kancelarii, byłam na poczcie, która jest

niedaleko mojego mieszkania. Wysiałam list do

siebie, polecony. Wpadłam na koktajl mleczny,

wróciłam do domu i nie byłam tam dłużej niż...

och, godzinę albo półtorej, gdy zadzwonił

telefon i Lauretta Trent przedstawiła się i

spytała, czy mogłabym się z nią spotkać.

background image

-

Tu, w tym motelu?

-

Tak jest.

-

Powiedziała pani, jak tu

dojechać czy pani zna to miejsce?

-

Nic, poinstruowała mnie

dokładnie, którędy mam jechać i domagała się

zapewnienia, że natychmiast ruszę w drogę i

absolutnie z nikim nie będę rozmawiać.

-

Powiedziała, o której godzinie

chce się z panią spotkać?

background image

-

Nie podała dokładnie kiedy, ale

powiedziała, że w ciągu godziny po moim

przybyciu się pojawi.

-

Poznała pani Laurettę Trent

podczas jej wizyty w kancelarii, gdzie pani

pracowała?

-

Tak.

-

Była pani świadkiem przy

sporządzaniu jednego z jej testamentów?

-

Myślę, że to były dwa

testamenty, panie Mason. Nie jestem pewna,

nie przypominam sobie, czy byłam świadkiem,

ale pamiętam, że przepisywałam te testamenty

na maszynie. Była tam taka szczególna

klauzula dotycząca krewnych, coś

niezwykłego. Ona nie miała zaufania do

krewnych, wiem, że podejrzewała, iż tylko

czekają na jej śmierć i interesują się nią

wyłącznie z egoistycznych pobudek. Usiłuję

przypomnieć sobie szczegóły, ale w żaden

sposób nie mogę. Musi pan pamiętać, że przez

naszą kancelarię przechodziło mnóstwo

testamentów.

-

W tej chwili nie jest dla mnie

najważniejsze, czy pamięta pani testament, czy

nie. Bardziej mnie interesuje, czy pamięta pani

głos Lauretty Trent.

-

Jej głos? Nie, nie pamiętam.

Słabo przypominam sobie jedynie, jak

wyglądała. Raczej wysoka, szczupła kobieta z

siwiejącymi włosami... niczego sobie figura...

wie pan, co mam na myśli, nie za tęga, ale...

zadbana.

-

Dobrze, ale głosu nie pamięta

pani wcale?

background image

-

Nie.

-

Więc skąd pani wiedziała, że

rozmawia przez telefon z Laurettą Trent?

-

Bo ona się przedstawiła... Och,

och, rozumiem.

-

Innymi słowy, usłyszała pani

żeński głos. Powiedziano pani, że mówi

Laurettą Trent, która prosi panią o przybycie

tutaj i że sama będzie w motelu najdalej w

godzinę po pani przyjeździe... A jak długo pani

jest tutaj?

-

Dwie godziny... dwie i pół

godziny.

background image

-

W recepcji podała pani własne

nazwisko?

-

Tak, oczywiście.

-

I dostała pani ten pokój?

-

Tak.

-

Samochód?

-

Zaparkowałam przed motelem.

-

Chodźmy zobaczyć.

-

Po co?

-

Ponieważ musimy wszystko

sprawdzić. Nie podoba mi się to. Trzeba było

trzymać się moich instrukcji i zadzwonić do

mnie, zanim wyszła pani z mieszkania.

-

Ale ona nalegała, że mam

nikomu nie mówić i obiecała pięćset dolarów i

zwrot kosztów, jeśli zrobię to, o co prosi, a, jak

panu mówiłam, pięćset dolarów to dla mnie

obecnie góra pieniędzy.

- Równie dobrze mogła pani obiecać

milion.

Virginia poprowadziła ich na parking.

- Tutaj... A to dziwne, wydawało mi się,

że stawiałam samochód na tym miejscu,

pomiędzy tymi liniami. Jestem tego prawie

pewna.

Mason podszedł do auta.

-

Ma pani latarkę w samochodzie?

- spytał.

-

Nie, nie mam.

-

Jest w moim. Zaraz przyniosę.

Mówi pani, że nie zaparkowała samochodu w

tym miejscu.?

-

Panie Mason, jestem pewna, że

nie. Pamiętam, że zderzak był przy tym

kamiennym słupie. A więc zaparkowałam po

background image

prawej stronic.

-

Proszę niczego nic dotykać.

Niech pani się nie rusza. Muszę oglądnąć... Raz

panią próbowali wrobić i udało się z tego

wyjść. Tym razem możemy mieć mniej

szczęścia.

Adwokat podszedł do swojego

samochodu, wyjął latarkę ze schowka, wrócił

do auta Virginii Baxter i oświetlił wnętrze.

background image

-Ma pani kluczyki?

Virginia podała kluczyki. Mason

otworzył bagażnik.

-

Wydaje się, że wszystko jest w

porządku. Ruszył dookoła samochodu i nagle

stanął.

-

Halo, co to jest?

- O rany! - wykrzyknęła zdumiona - ten

błotnik jest cały pognieciony i... Niech pan

spojrzy na przedni zderzak, pęknięty...

- Do samochodu, Virginio. Niech pani

zapali silnik.

Posłusznie siadła za kierownicą i

przekręciła kluczyk w stacyjce.

-

Proszę wyjechać za bramę,

zawrócić i jechać z powrotem tu na parking.

-

Tylko jeden reflektor się pali -

powiedziała Virginia włączając światła.

-

Bardzo dobrze, proszę wyjechać

za bramę, zawrócić i podjechać z powrotem na

parking.

Mason ujął Delię Street pod ramię i

pośpieszył do swojego wozu.

- Lepiej wsiądź, Delio, to musi

odpowiednio wyglądać... Siedź nisko i trzymaj

się mocno.

Virginia wyjechała poza posesję,

zrobiła szeroką pętlę i zmierzała z powrotem

ku motelowi.

Samochód Masona, bez świateł, sunął z

przeciwnej strony i akurat w momencie, gdy

Virginia wjeżdżała w bramę, gwałtownie

skręcił w lewo.

Virginia zobaczyła drugie auto w

świetle swoich reflektorów. Tupnęła w pedał

background image

hamulca. Rozległ się pisk opon. Zaraz potem

był huk i brzęk tłuczonego szkła.

Pootwierały się okna w licznych

pokojach motelowych. Z recepcji wybiegła

kierowniczka. Najpierw zatrzymała się przed

miejscem zderzenia, a potem podeszła do

kierowców.

- O rany, co się stało?

background image

- Pan... Dlaczego nie zapalił pan

świateł? - pytała Virginia Baxter. - Nie

powiedział mi pan...

- To ja dałem plamę - przyznał Mason. -

Powinienem przecież jechać bramą

wyjazdową.

Kierowniczka odwróciła się żwawo do

Masona.

-

Pańska wina - orzekła. - Nie

widzi pan tego napisu? WJAZD, ślepy by

zobaczył. To już czwarty wypadek w tym

miejscu i dlatego kazałam to wypisać takimi

wielkimi literami i zrobić tu murek. WYJAZD

jest na drugim koficu parkingu.

-

Przepraszam - powiedział

Mason. - To moja wina.

-

Czy pani jest ranna? -

kierowniczka zainteresowała się Virginią.

-

Nie, na szczęście jechałam

powoli i przyhamowałam.

-

Czy pan pił? - spytała

kierowniczka Masona.

-

Nic - zapewnił Mason

odwracając się do niej bokiem.

-

Ee, chyba coś pan wypił... Tego

napisu nic można nie zauważyć... Zaraz, niech

sprawdzę, kochana, pani wynajęła tu

apartament, prawda? Numer 14?

-

Tak jest.

-

Gdyby pani potrzebowała mnie

na świadka, proszę dzwonić o dowolnej porze.

Teraz muszę zawiadomić drogówkę.

-

To nic będzie konieczne -

oponował Mason. - To moja wina. Przyjmuję

pełną odpowiedzialność.

background image

-

No pewnie, że pańska wina. Pan

pił. Pan się nic zatrzymuje u nas?

-

Chciałem się rozglądnąć za

wolnym pokojem.

- Nie, nie mamy żadnego wolnego

pokoju. I nie podajemy posiłków pijanym

konsumentom. Niech pan tu zostanie i nie

próbuje ruszać tych samochodów. Ja dzwonię

po policję.

Kierowniczka odwróciła się i

pomaszerowała do biura.

background image

-

Co, do licha, próbuje pan zrobić?

- spytała Virginia Baxter odciągając Masona na

bok.

-

Ubezpieczenie.

-

Ubezpieczenie? - wykrzyknęła.

-

Tak właśnie. Teraz, jeśli ktoś

spyta, w jaki sposób rozbiła pani samochód, ma

pani odpowiedź. Co więcej, ma pani świadka

na potwierdzenie tego. Niech pani lepiej

pójdzie do tej przyjaciółki kierowniczki i spyta,

czy mogłaby pożyczyć miotłę, to zmieciemy

potłuczone szkło. I śmietniczkę też. Wyrzucimy

to gdzieś do kubła. Pani ma jeden reflektor i ja

mam jeden. Wszystko wskazuje na to, że

spędzimy tutaj noc, chyba że zajmę się

problemem i ściągnę auto z wypożyczalni. W

takim wypadku podwiózłbym panią do domu.

-

A nasze samochody? - spytała.

-

Kiedy policja przyjedzie,

spróbujemy postawić pani samochód z

powrotem na parkingu. A jeśli chodzi o mój,

zostanie odholowany do warsztatu.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Harry Aubum, policjant drogówki

wezwany przez kierowniczkę motelu był

bardzo uprzejmy, bardzo sprawny i bardzo

oficjalny.

-

Jak to się stało?

-

Ja wyjeżdżałem - powiedział

Mason - a ta młoda dama wjeżdżała.

-

On rażąco naruszył przepisy

ruchu drogowego obowiązujące na tym

parkingu - włączyła się wojowniczo

kierowniczka. - Przecież tam jest napis

WYJAZD z literami wysokimi na pól metra.

Mason milczał, policjant przyglądał mu

się.

-

Podaję fakty - powiedział

Mason. - Wyjeżdżałem z parkingu na drogę

tym wylotem. A ta młoda dama wjeżdżała.

-

Nic widział pan napisu

WJAZD? - spytał policjant.

-

Moja firma ubezpieczeniowa

instruuje mnie, by w żadnej sytuacji

powypadkowej nie mówić niczego, co

równałoby

się

przyznaniu

do

odpowiedzialności za zdarzenie. Wobec tego

informuję pana jedynie, że jestem odpowiednio

ubezpieczony, oraz, że fakty mówią same za

siebie.

- On pil - obwieściła kierowniczka.

Policjant spojrzał pytająco na Masona.

- Wypiłem koktajl przed kolacją, jakieś

dwie godziny temu - przyznał Mason. - Potem

już nic.

background image

Policjant poszedł do swojego wozu i

przyniósł gumowy balonik.

-

Czy zechce pan nadmuchać?

-

Ależ proszę bardzo - chętnie

zgodził

się Mason.

background image

Harry Aubum zaniósł nadmuchany

balonik do analizatora gazów. Wrócił po paru

minutach.

- Dopuszczalny dla kierowców poziom

alkoholu nie został przekroczony.

-

On jest pijany - upierała się

kierowniczka. Mason uśmiechnął się do niej.

-

Albo brał jakieś prochy - dodała.

Mason wręczył policjantowi jedną ze

swoich wizytówek.

- Zawsze może pan do mnie dotrzeć -

powiedział.

-

Poznałem pana - rzekł policjant -

i oczywiście sprawdziłem nazwisko w prawie

jazdy.

-

Myślę, że to wszystko, co

należało tu zrobić - stwierdził Mason. - Będzie

mi potrzebna pomoc drogowa.

-

Zadzwonię po nich - powiedział

policjant i wsiadł do swojego samochodu. Ujął

mikrofon radiostacji i wywołał centralę. Gdy z

głośnika padło pierwsze słowo, ściszył aparat i

podniósł szybę w drzwiach auta. Rozmowa,

która trwała dwie lub trzy minuty, nie była

słyszalna na zewnątrz. Gdy skończył, wysiadł i

podszedł do Virginii.

-

Gdzie pani była tego wieczoru,

panno Baxter? - spytał.

-

Jechałam z domu do tego

motelu.

-

Zatrzymywała się pani po

drodze?

-

Nie.

-

Gdzie pani mieszka?

-

To ten sam adres, który jest w

background image

prawic jazdy: 422 Eureka Arms Apartments.

-

Miała pani jakieś kłopoty po

drodze?

-

Nie. A czemu pan pyta?

-

Bardzo poważny wypadek

zdarzył się na szosie nad oceanem. George

Eagan, zawodowy szofer, wiózł panią Laurettę

Trent w kierunku południowym. Inny

samochód nadjechał od tyłu i jego kierowca

stracił panowanie nad pojazdem. Uderzył w

wóz pani Trent, który zsunął się

background image

z szosy i spadł do oceanu. Eaganowi

udało się wydostać, ale Lauretta Trent utopiła

się w samochodzie. Ciała jeszcze nie

odnaleziono. Opis samochodu, który

spowodował wypadek, pasuje do auta pani. Na

pewno pani nic nie piła?

-

Niech pan przeprowadzi alkotest

- poradził Mason.

-

Czy pani miałaby coś przeciw

testowi? - spytał policjant.

Popatrzyła na Masona szerokimi,

wystraszonymi oczami.

- Ależ skąd - zapewnił adwokat.

Policjant zignorował to i przyglądał się

Virginii.

-

Nie, oczywiście że nie. Proszę

zrobić test - powiedziała.

-

Proszę nadmuchać ten balonik.

Nadmuchała, a policjant znowu zaniósł

go do swojego samochodu. Przez chwilę mówił

coś do mikrofonu, po czym wysiadł z wozu.

- Czy pani brała dziś jakieś lekarstwa,

panno Baxter? - spytał.

-

Dzisiaj nie. Wczoraj wieczorem

zażyłam parę aspiryn.

-

I to wszystko?

-

Wszystko.

-

O której wyjechała pani z domu?

-

Zaraz, to było koło... no, jakieś

trzy godziny temu.

-

I jechała pani prosto tutaj?

-

Tak.

-

Jak długo jest pani tutaj?

-

Można sprawdzić w recepcji,

kiedy pani brała klucz

background image

- zasugerował Mason.

-

Godzin nie notujemy -

zaznaczyła kierowniczka - tylko dzień

przybycia. Ale ja myślę, że ona tu jest jakieś...

no, powiedzmy półtorej godziny.

-

Jestem tu dłużej - nie zgodziła

się Virginia.

- E tam, jestem gotowa przysiąc, że

półtorej godziny.

Policjant zdawał się myśleć

intensywnie.

background image

- Mogę wiedzieć, skąd wzięto opis

samochodu pani Baxter? - spytał Mason.

Policjant popatrzył zamyślony na

adwokata, a potem odpowiedział:

-

Wypadek widział przypadkowy

kierowca. Ów świadek zauważył, że ten

samochód zjechał z szosy i skierował się właśnie

tutaj. Nasz informator powiedział, jak wyglądał

tył samochodu i zapamiętał część numeru

rejestracyjnego.

- Którą część?

-

Wystarczającą dla identyfikacji

pojazdu - odpowiedział krótko policjant.

-

Dobrze - wybuchnęła nagle

gniewem Virginia - ja to wszystko wytrzymam.

Znowu próbujecie mnie wrobić! Nie miałam

żadnego wypadku na szosie, nie najechałam na

samochód Lauretty Trent, a jeżeli chodzi o tego

szofera, to jest to wierutny kłamca. Nachodził

mnie, żebym zrobiła fałszywą kopię testamentu

Lauretty Trent i...

-

Cicho, cicho - przerwał jej Mason.

-

Nie mam zamiaru być cicho -

kipiała. - Ten szofer zapłacił mi za wykonanie

fałszywego testamentu. On planował

morderstwo i...

-

Zamknij się! - warknął Mason.

Virginia zwróciła na niego rozzłoszczone

oczy.

-

Nie muszę siedzieć cicho i...

-

Niech pani pozwoli mi mówić.

Virginio.

-

Pan reprezentuje tę kobietę? -

spytał policjant.

-

Tak jest.

background image

Policjant poszedł do swojego samochodu

i sięgnął po mikrofon. Tym razem zostawił drzwi

otwarte i słychać było wszystko, co mówił.

- Tu Aubum, radiowóz 215. Melduję z

miejsca stłuczki przy tym motelu. Nie da się

kompletnie nic powiedzieć o uprzednim stanie

samochodu Virginii Baxter, ponieważ Peny

Mason - przywalił w to auto swoim wozem.

Perry

background image

Mason

jest

najwyraźniej

pełnomocnikiem pani Baxter, która

powiedziała, że George Eagan, szofer Trent,

zapłacił jej za podrobienie testamentu i

planował morderstwo.

To jest jej relacja.

Głos płynący z radiostacji był

dostatecznie donośny, by na parkingu słyszeć

każde słowo. Brzmiał w nim nawyk do

wydawania poleceń.

-

Tu szef wydziału śledczego w

biurze prokuratora okręgowego. Zabrać tę

dziewczynę na przepytanie. Prawdopodobnie

zostanie oskarżona o morderstwo pierwszego

stopnia. Ale musimy pozbierać to wszystko do

kupy, zanim Mason zacznie gmerać przy

następnych dowodach.

-

Tak jest, proszę pana.

-

Ruszać, już -

komenderował ostry głos - powiedziałem już!

-

Czy mogę pozwolić jej na

zabranie rzeczy i...

-

Natychmiast - uciął szef

śledczego.

-

Właśnie tego się obawiałem.

Virginio - powiedział Mason półgłosem. -

Znowu zastawiono pułapkę, w którą pani

wpadła. Teraz, na litość boską, niech pani

będzie cicho. Proszę odpowiadać na ich pytania

tylko w mojej obecności.

-

To wygląda coraz gorzej -

szepnęła. - Znajdą ten list polecony, który

wysłałam sama do siebie i...

-

Do tego samochodu, panno

Baxtcr - przerwał policjant - proszę.

background image

-

Z pewnością mam prawo zabrać

swoje rzeczy. Ja...

- W tej sytuacji - nie pozwolił jej

dokończyć - funkcjonariusz - jest pani

aresztowana. Jeżeli będę musiał, nałożę pani

kajdanki.

- A co będzie z tym zablokowanym

wjazdem? - spytała kierowniczka. Przez cały

czas gapiła się na zajście z rozdziawionymi

ustami, w końcu jednak odzyskała glos.

background image

- Przyślemy tu pomoc drogową -

odpowiedział policjant. - Na razie mam inne

rzeczy do zrobienia.

Zatrzasnął drzwi samochodu, zapalił

silnik, wycofał się spod bramy i wyjechał na

drogę z włączonym kogutem na dachu.

Kierowniczka, Della i Mason wsłuchiwali się

w cichnące w oddali wycie syreny.

Mason patrzył smętnie na rozbite

samochody.

- Cóż - powiedział do Delii - jesteśmy

chwilowo unieruchomieni. Pierwsza rzecz to

zorganizować środek lokomocji.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Była dziesiąta rano. Mason

niecierpliwym krokiem chodził tam i z

powrotem po więziennym pokoju adwokackim.

Policjantka wprowadziła Virginię

Baxter, następnie dyskretnie wycofała się poza

zasięg uszu.

-

Więc powiedziała pani policji

wszystko, Virginio.

-

Cisnęli mnie do późna, chyba

prawie do północy.

-

Wiem - odpowiedział Mason ze

współczuciem. - Powiedzieli, że chcą oczyścić

panią z posądzeń, tak aby mogła pani pójść do

domu i położyć się do łóżka. Jeśli tylko powie

pani prawdę, sprawdzą to i, gdy się potwierdzi,

zwolnią panią natychmiast. Natomiast jeśli

odmówi pani zeznań, co jest prawem

zatrzymanego, ale w ich odczuciu świadczyć

będzie o tym, że jest pani winna, zrezygnują z

prób oczyszczenia pani z posądzeń. W takim

wypadku to oni pójdą do domu i położą się do

łóżka, a pani zostanie w więzieniu.

Zrobiła wielkie oczy ze zdumienia.

-

Skąd pan wie, co powiedzieli? -

spytała. Mason uśmiechnął się leciutko.

-

Co pani im powiedziała,

Virginio?

-

Powiedziałam im wszystko.

- Prokurator okręgowy Hamilton Burger

i porucznik Tragg oświadczyli, że chcą, abym

był tutaj dziś rano, bo pragną zadać pani kilka

pytań, które powinienem słyszeć. No więc to

background image

oznacza coś fatalnego. Najwyraźniej mają dla

pani jakąś paskudną niespodziankę. To znaczy

również, że w końcu powiedziała im pani, iż

chce się ze mną skontaktować i zrobili, co

nakazuje prawo, to jest za dzwonili do mojego

biura.

background image

-

Dokładnie tak właśnie było.

Opowiedziałam im w nocy wszystko, bo

obiecali mi, że tylko sprawdzą, czy mówię

prawdę, i zaraz potem będę mogła pójść do

domu położyć się spać. A jak już wszystko

powiedziałam, po prostu wstali, usłyszałam od

nich tylko „zbadamy to, Virginio” i zaczęli

wychodzić. „Przecież obiecaliście mi, że pójdę

do domu spać”, protestowałam. Oni na to, że

oczywiście pójdę, ale na następną noc, bo

sprawdzanie moich zeznań zajmie cały dzień.

-

Co było potem?

-

Oka nie zmrużyłam. Po raz dragi

za kratkami. Panie Mason, co to znaczy?

-

Nie wiem. Ale z pewnością

bardzo wiele zależy od tego, czy powiedziała

mi pani prawdę, czy też kłamie pani.

-

Dlaczego miałabym pana

okłamywać?

-

Nie wiem. Ale z pewnością

zdarzają się pani osobliwe przygody, jeśli

wierzyć pani słowom.

-

A trudno w nie uwierzyć?

-

Wie pani, obawiam się, że

prokurator okręgowy i porucznik Tragg z

wydziału zabójstw to dwóch takich, co pani nie

wierzą.

-

Spodziewa się pan, że uwierzą?

-

Czasem wierzą ludziom. Oni po

prostu starają się wykonać swoją pracę. Próbują

pilnować sprawiedliwości, ale oczywiście nie

lubią mieć nie wyjaśnionych morderstw.

-

A co z tym morderstwem?

-

Szofer George Eagan wiózł

Laurettę Trent szosą wzdłuż wybrzeża. Z

background image

Ventury podążali na południc.

Pani Trent powiedziała kierowcy, że

wskaże mu zjazd z szosy na drogę wiodącą do

motelu w górach, gdzie czekała pani. Do tego

momentu wszystko zdaje się wskazywać, że

Lauretta Trent była tą osobą, która dzwoniła do

pani i prosiła o spotkanie.

background image

-

To ona, panie Mason. To ona,

mówię panu...

-

Nie wie pani, kto dzwoni} -

przerwał Mason. - Wie pani tylko, że

telefonowała kobieta, przedstawiła się jako

Lauretta Trent i namawiała panią na przyjazd

do motelu. W każdym razie, gdy szofer

szykował się do skrętu w lewo, z tylu nadjechał

z wielką prędkością inny samochód. Żeby go

przepuścić, wóz pani Trent przesuną} się na

prawo. Mimo to został uderzony przez to

drugie auto, zepchnięty z szosy i strącony do

oceanu. O brzeg biły wzburzone fale, a

kierowca George Eagan wiedział, że woda jest

głęboka. Krzyknął do pani Trent, żeby skakała,

pchnął drzwi i wyskoczył sam.

Prawdopodobnie uderzył głową o skałę. Tak

czy inaczej był nieprzytomny przez jakiś czas.

Kiedy doszedł do siebie, po samochodzie pani

Trent nie było śladu. Przy Eaganie stali

policjanci z patrolu drogowego. Ściągnęli wóz

ratownictwa technicznego i nurków, którzy

dotarli do leżącego na dnie auta. Za pomocą lin

i wyciągarki wydobyto wrak na powierzchnię.

Po pani Trent nie było śladu, ale tylne, lewe

drzwi okazały się również otwarte.

Przypuszcza się więc, że otworzyła je, zanim

samochód stoczył się z urwiska w fale oceanu.

Być może ciało nigdy nic będzie odnalezione.

Są tam zdradliwe prądy, zwłaszcza niezwykle

silny prąd powrotny przyboju. Mieli z nimi

ciężką przeprawę nurkowie podczas

penetrowania miejsca wypadku. Ciało może

zostać poniesione na pełne morze lub

wyrzucone na brzeg. W tym miejscu fale są

background image

bardzo często wzburzone.

-

Ale czemu mnie się czepili?

-

Szofer przez moment widział tył

samochodu, który go uderzył. Opis pasuje do

pani auta. Inny kierowca, który nadjechał w

chwili wypadku, zapamiętał dwie ostatnie cyfry

z tablicy rejestracyjnej. Również zgadzają się z

numerem pani.

-

Ale ja nie ruszałam się z motelu.

background image

- Na miejscu zderzenia znaleziono

stłuczone szkło reflektora. Policja porównała je

ze szkłem pozbieranym we wjeździe do

motelu, gdzie mieliśmy naszą stłuczkę.

Niektóre kawałki pasowały do siebie jak ulał.

W końcu policja zdołała ułożyć tego pucla.

Poskładali z kawałków cale szkło reflektora.

Brakuje tylko jednego trójkątnego

fragmencika.

-

No, a ten szofer, czemu mu

wierzą po tym wszystkim, co on zrobił?

-

To coś, czego też nie rozumiem.

Pani im mówiła o szoferze?

-

Oczywiście.

-

O tym, jak przyszedł przekupić

panią i namawiał do sporządzenia fałszywej

kopii testamentu?

-

Tak.

-

I o tym, jak pani wykonała te

kopie, a kalkę przesłała pod swoim adresem

pocztą?

-

Tak, powiedziałam im wszystko,

panie Mason. Teraz zdaję sobie sprawę, że nie

powinnam, ale wtedy, kiedy zaczęłam mówić...

no, ja byłam po prostu... okropnie wystraszona.

Tak rozpaczliwie chciałam ich przekonać, żeby

puścili mnie wolno.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do

pokoju wszedł prokurator okręgowy Hamilton

Burger z porucznikiem Traggiem.

-

Dzień dobry, Virginio -

powiedział Burger. - Cześć, Perry - zwrócił się

do Masona. - Jak leci?

-

Jak się miewasz, Hamilton?

Zamierzasz zwolnić moją klientkę?

background image

-

Obawiam się, że nie.

-

Dlaczego?

- Naopowiadała nam dużo o George’u

Eaganie, szoferze Lauretty Trent. Ciekawa

historia, ale nie wierzymy w to wszystko.

Krewni Lauretty Trent również nam

naopowiadali o szoferze ciekawych rzeczy, ale

w szczegółach to się nie trzyma kupy.

Zaczynamy przypuszczać, że twoja klientka

może być z tymi krewniakami w zmowie.

Usiłują wspólnie zdyskredytować Eagana i

zamazać obraz całej sprawy, przy sposobności

maskując ślady wcześniejszych prób

zabójstwa, zbrodni, która została w końcu

popełniona przez twoją klientkę.

-

Co za absurd - wykrzyknęła

Virginia. - Nigdy w życiu nie widziałam

krewnych Lauretty Trent.

-

Kto wie - powiedział Mason -

gdybyście nie byli tak zahipnotyzowani

występem w wykonaniu tego szofera,

mielibyście może jaśniejszy obraz sytuacji.

-

Dobrze, dobrze, zobaczymy -

Burger podszedł do drzwi, otworzył je i rzucił

polecenie do kogoś na korytarzu:

-

Wejść.

Mężczyzna, który się ukazał, miał lat

czterdzieści parę, czuprynę czarną jak węgiel,

ciemną karnację, wydatne kości policzkowe i

świdrujące, czarne oczy. Patrzył najpierw na

Hamiltona Burgera, a potem przeniósł wzrok

na Virginię Baxter i zdecydowanie potrząsnął

głową.

-

Czy widział pan kiedykolwiek tę

młodą kobietę? - spytał Burger.

background image

-

Nie.

-

Tu panią mamy - Burger zwrócił

się do Virginii.

-

I co takiego? Ja też go nigdy nic

widziałam. Z grubsza wygląda tak jak szofer

pani Trent, ale to nie jest ten mężczyzna, który

był u mnie.

-

To jest George Eagan -

obwieścił sucho porucznik Tragg - szofer

Lauretty Trent... To wszystko. George, może

pan odejść.

-

George uderzył się w głowę -

Tragg poinformował Masona - kiedy wypadł z

samochodu. Był nieprzytomny przez czas nie

ustalony.

background image

- Zaraz, minutkę - powiedział Mason -

jedną minutkę. Nie wciskajcie mi kitu. Jeżeli

jest w stanie przyjść tutaj i rozpoznać moją

klientkę albo jej nie rozpoznać, to może też

odpowiedzieć na pytanie.

- Nie musi - zauważył Hamilton Burger.

- Pan ma własny samochód - Mason

zignorował uwagę prokuratora i zwrócił się do

szofera. - To jest olds z numerem

rejestracyjnym ODT062.

- To rzeczywiście numer mojego

samochodu - Eagan popatrzył ze zdumieniem

na Masona - ale to nie jest olds tylko cadillac.

- Jeździł pan tym samochodem

przedwczoraj?

Eagan wyglądał na jeszcze bardziej

zaskoczonego. Powoli pokręcił głową.

-

Nie. Przedwczoraj woziłem

panią Trent. Pojechaliśmy do Fresno.

-

To wszystko, George -

zakomenderował Burger. - Nie musi pan

odpowiadać na żadne inne pytania.

Szofer wyszedł.

Hamilton Burger patrząc na Masona

wymownie wzruszył ramionami.

-

Tu cię mamy - powiedział. -

Jeżeli kogoś próbowano tu w coś wrobić, to

właśnie tego szofera. Lepiej posprawdzaj

trochę te historyjki, które opowiada ci twoja

klientka. Przedstawimy jej zarzut dziś o

jedenastej przed południem, jeśli ta pora będzie

dla ciebie dogodna, a wstępna rozprawa może

być w każdym terminie, jaki zaproponujesz.

Chcemy dać ci dość czasu na przygotowanie.

-

To ładnie z waszej strony w tej

background image

sytuacji. Będziemy mieli wstępną rozprawę,

kiedy tylko sędzia znajdzie coś wolnego w

swoim rozkładzie zajęć, może jutro rano.

-

W paru punktach możesz nas

przyłapać - Burger uśmiechnął się lodowato -

może czegoś nic zdążymy dopiąć na ostatni

guzik, Peny, ale jesteśmy na ciebie

przygotowani. W tej sprawie stoisz po złej

stronie. Twoja klientka to szczwana,

bezwzględna aferzystka. Nic wiem jeszcze, z

kim jest w zmowie, nie wiem, kto podawał

truciznę Lauretcie Trent, ale wiem, że to

samochód twojej klientki zepchnął z szosy auto

ofiary. I twoja klientka naopowiadała tyle

kłamstw, że bardzo łatwo znajdzie się w

opałach. Przynajmniej mamy ją w ręku na czas

wyłapywania wspólników. A teraz zostawiamy

cię sam na sam z klientką.

-

Gdzieś tu jest straszna pomyłka,

panie Mason - powiedziała Virginia po wyjściu

Burgera i Tragga. - Ten facet był ogólnie

podobny do szofera... to znaczy do mężczyzny,

który był u mnie i przedstawił się jako

Menard... Oczywiście to pan powiedział mi, że

to szofer Lauretty Trent.

-

Został zidentyfikowany na

podstawie dokładnego rysopisu i numeru

rejestracyjnego samochodu, którym jeździł.

Jest pani pewna, że to był oldsmobile?

-

Tak. To nie był nowy olds, ale

nie mam wątpliwości co do marki... Mogłam

się oczywiście pomylić co do numeru

rejestracyjnego, to znaczy ostatniej cyfry, ale

pierwsze było 0. na pewno.

-

Nie. Virginio, to za dużo

background image

zbiegów okoliczności. Ale może pani jest

ofiarą, może wpadła pani w sidła kogoś, dla

kogo musi pani wykonać brudną robotę. No

więc niech teraz, dla odmiany, powie mi pani

prawdę.

-

Ależ ja powiedziałam panu

prawdę.

-

Ja też muszę pani coś

powiedzieć. Jeżeli upiera się pani przy

powtarzaniu tej opowieści, stoi pani w obliczu

procesu i oskarżenia o morderstwo. Więc jeśli

ktoś posługuje się panią jako narzędziem i pani

nic daje mi możliwości wydobycia pani z tej

matni, bo nie mówi mi, co się naprawdę stało,

to. Virginio, sytuacja jest bardzo zła.

background image

Potrząsnęła głową.

-

Więc? - spytał Mason. Wahała

się przez moment.

-

Powiedziałam panu prawdę -

powtórzyła w końcu.

-

Jeżeli to jest prawda, to ktoś z

diabelsko bystrym umysłem perfidnie złapał

panią w potrzask.

-

To jest... to jest prawda.

-

Jestem pani adwokatem. Jeżeli

pani twierdzi kategorycznie, że te opowieści są

prawdziwe, muszę w nie wierzyć, bez względu

na to, jak dziwacznie i nieprawdopodobnie

brzmią. Kiedy staniemy na sali sądowej, nie

mogę okazać cienia wątpliwości, że wierzę.

- Ale tak naprawdę mi pan nie wierzy?

Mason patrzył na nią zamyślony.

- Gdyby była pani członkiem ławy

przysięgłych i oskarżona opowiedziałaby taką

historię, uwierzyłaby pani?

Virginia Baxter rozpłakała się.

-

Uwierzyłaby pani? - powtórzył

pytanie Mason.

-

Nie - szlochała - to brzmi zbyt...

zbyt... to taki łańcuch nieprawdopodobnych

zdarzeń.

-

Otóż to. Więc ma pani jedną i

tylko jedną linię obrony. Powie mi pani

absolutną prawdę i pozwoli się ratować. A jeśli

pozostanie

pani

przy

swoich

nieprawdopodobnych wyjaśnieniach, będę

musiał przyjąć, że jakiś przebiegły, szatańsko

sprytny złoczyńca świadomie wrabia panią w

morderstwo. A wypadki układają się w taki

sposób, że ma on wszelkie widoki na

background image

załatwienie pani wyroku skazującego.

Patrzyła na niego oczami pełnymi łez.

- Oczywiście pani zdaje sobie sprawę z

mojego położenia. Z chwilą, kiedy przyjmę, że

naprawdę zastawiono na panią pułapkę, jeden

fałszywy element w pani wyjaśnieniach

pozbawi mnie wszelkich szans. Wezbrana fala

background image

wrogiej opinii publicznej zmiecie panią

w mury więzienia. Najdrobniejszy fałsz

oznacza klęskę.

-

Rozumiem - kiwnęła głową.

-

Czy znając sytuację i wiedząc o

moich przestrogach, chce pani zmienić swoje

wyjaśnienia?

-

Nie mogę ich zmienić.

-

Dlatego, że daleko już pani

zabrnęła?

-

Nie mogę ich zmienić, panie

Mason, ponieważ to jest prawda. Tylko

dlatego.

-

Dobrze. Przyjmuję to więc i

zrobię, co tylko będzie można. Niech się pani

trzyma.

Adwokat wyszedł.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Jerry Caswell, zastępca prokuratora

okręgowego, który oskarżał Virginię w sprawie

o posiadanie narkotyków i był głęboko

przekonany, że wyrok, jaki wtedy zapadł,

stanowił rażące naruszenie sprawiedliwości,

poprosił o wystąpienie również w nowym

procesie. Powierzono mu więc oskarżenie

publiczne na rozprawie wstępnej.

Przystąpił do wykonywania swych

powinności gorliwie i z ponurą determinacją,

by tym razem nie Oddać Perry’emu Masonowi

żadnych punktów, mimo jego sprytu i

szybkości myślenia.

Jako pierwszego świadka wezwał

George’a Eagana.

Szofer stanął przy pulpicie i

poświadczył swoje personalia, adres i miejsce

pracy.

- Proszę powiedzieć, co robił pan w

środę wieczorem?

- brzmiało pierwsze pytanie Caswella.

- Wiozłem panią Laurettę Trent jej

samochodem.

- Byliśmy w Venturze i wracaliśmy

szosą wzdłuż wybrzeża.

-

Jaki był punkt docelowy?

-

Pani Trent powiedziała mi, że

chciałaby zaglądnąć do motelu na wzgórzach,

niedaleko jeziora i że pokaże mi, w którym

miejscu skręcić w boczną drogę.

-

Nie powiedziała panu, w którą

drogę trzeba będzie skręcić?

background image

-

Nie. Powiedziała, że pokaże,

kiedy mam skręcić.

-

Czy znany jest panu motel

Saint’s Rest i prowadząca do niego droga?

-

Tak, proszę pana. Wylot tej

drogi jest około trzystu metrów na północ od

Sea Crest Cafe.

background image

-

Co się stało, gdy w środę

wieczorem zbliżał się pan do tego miejsca?

-

Pani Trent poprosiła, żebym

trochę zwolnił.

-

A potem?

-

No, ja myślałem oczywiście, że

ona chce...

-

Nieważne, co pan myślał -

przerwał mu Caswell. - Proszę ograniczyć się

do odpowiedzi na pytania. Co nastąpiło?

-

Z tyłu zobaczyłem światła

zbliżającego się samochodu, a ponieważ ja...

Więc, nie wiem, jak to powiedzieć bez

mówienia o tym, co myślałem, ale szykowałem

się do skrętu w lewo...

-

Nieważne, do czego się pan

szykował, proszę mówić, co pan robił.

-

No więc, zjechałem na prawy

skraj szosy, jak tylko mogłem najdalej i

czekałem, aż ten samochód z tyłu nas minie.

-

I minął was ten samochód?

-

On nagle skręcił i uderzył w

przedni błotnik naszego samochodu. Następnie

prawdopodobnie gwałtowne szarpnięcie

kierownicą spowodowało obrót tamtego auta i

uderzenie z kolei tylem w ten sam błotnik

naszego wozu. To zepchnęło nas z drogi i

straciłem panowanie nad pojazdem.

-

Co stało się potem?

-

Obrotem kierownicy usiłowałem

naprowadzić samochód z powrotem na drogę,

ale poczułem, że już wypadamy poza krawędź

skarpy. Krzyknąłem do pani Trent, żeby

otworzyła drzwi i wyskoczyła. Otworzyłem

swoje drzwi i wyskoczyłem.

background image

-

Co było potem?

-

Nie wiem, co było bezpośrednio

potem.

-

Był pan nieprzytomny?

-

Tak.

-

Czy wic pan, kiedy odzyskał

pan przytomność?

background image

-

Nie. Nie miałem możliwości

zorientować się dokładnie w czasie. Wiem

mniej więcej, kiedy nastąpił wypadek, ale

potem nie od razu popatrzyłem na zegarek.

Byłem przełażony, czułem się źle. Potwornie

bolała mnie głowa i byłem... jakbym się upił.

-

Jak długo był pan nieprzytomny?

-

Zgłaszam sprzeciw - powiedział

Mason. - Nieistotne i nie związane ze sprawą.

Oskarżenie sugeruje świadkowi wyciąganie

wniosków.

-

Sprzeciw podtrzymany -

zadecydował sędzia Grayson.

-

Och, jeżeli Wysoki Sąd pozwoli

- nie dawał za wygraną Caswell - można na

różne sposoby określać, jak długo było się bez

świadomości, drogą pośrednią, podając

szczegóły o otoczeniu.

-

Proszę więc pozwolić świadkowi

podać te szczegóły bez formułowania

wniosków na ich podstawie.

-

Proszę bardzo. A więc, w jakiej

pozycji znajdował się świadek, gdy odzyskał

przytomność?

-

W pozycji leżącej, twarzą do

ziemi.

-

Jak daleko od drogi?

-

Nie umiem podać dokładnej

odległości, ale przypuszczam, że chyba około

trzech metrów.

-

Był ktoś koło świadka?

-

Policjant z patrolu drogowego.

Pochylał się nade mną.

-

Pomógł panu wstać?

-

Nie od razu. Najpierw mnie

background image

odwrócił na plecy. Podali mi jakiś środek

pobudzający. Potem spytali, czy mogę poruszać

palcami u nóg. Mogłem. Następnie u rąk.

Mogłem. Wtedy kazali powoli podkurczyć nogi

i zgiąć ramiona. Dopiero wówczas pomogli mi

usiąść i wreszcie wstać.

-

Czy pan wie, skąd oni

przyjechali?

-

Wiem, tylko, co mówili.

background image

-

Ile czasu minęło od chwili, gdy

odzyskał pan przytomność do momentu, gdy

stanął pan na nogi?

-

Kilka minut.

-

I potem rozglądał się pan za

samochodem pani Trent?

-

Tak.

-

I dostrzegł go pan?

-

Nie. Samochodu nie było.

-

Opowiedział pan policjantom, co

się stało?

-

Trochę to potrwało, zanim

mogłem mówić do rzeczy. Najpierw coś

plotłem.

-

Co stało się potem?

-

Rozległo się wycie syren,

nadjechał wóz ratownictwa technicznego,

krótko potem następny, nurkowie zeszli do

wody i znaleźli samochód na głębokości około

ośmiu metrów. Zaryty przodem w dno lcżat na

prawym boku. Lewe drzwi były otwarte.

Nikogo w samochodzie nie znaleziono.

-

Skąd pan wie, że nie było nikogo

w samochodzie?

-

Widziałem, jak wyciągano

samochód na powierzchnię. Podbiegiem i

zaglądnąłem do środka. Nie było śladu po

Lauretcie Trent.

-

Obecnie, jeżeli Wysoki Sąd

pozwoli, chciałbym tego świadka chwilowo

wycofać, żeby zadać pytania drugiemu

świadkowi. Spodziewam się jednak sprzeciwu

w związku z tym, że zacząłem dowodzić, iż

oskarżona popełniła określone czyny, natomiast

wciąż nie odnaleziono corpus delicti. Pragnę

background image

oświadczyć sądowi, że tu i w tym momencie

jesteśmy przygotowani na odparcie tego

zarzutu, bo termin corpus delicti należy

tłumaczyć raczej jako ciało zbrodni niż ciało

ofiary. W kronikach sądowych jest kilka

przykładów zakończonego sukcesem ścigania,

skazania i stracenia morderców, mimo że ciała

ich ofiar nigdy nie zostały odnalezione.

Właściwą drogą jest wykazywanie istnienia

corpus delicti poszlakowo, tak jak każdego

innego czynnika w sprawie...

- Nie musi pan podejmować prób

douczania sądu w zakresie podstaw prawa

karnego - przerwał mu sędzia Grayson. -

Myślę, że w tym stanie rzeczy prima facie,

dowód oparty na domniemaniu faktycznym,

został przed stawiony. Jeżeli jednak pan Mason

pragnie zająć stanowisko, że istnienie corpus

delicti nie jest udowodnione, ma prawo tę

kwestię drążyć.

Mason wstał i uśmiechnął się.

- Przeciwnie, Wysoki Sądzie, obrona

uważa, że świadectwa właśnie przedstawione są

wystarczające, by udowodnić śmierć Lauretty

Trent. Nie zamierzamy w tej sprawie

podejmować kwestii corpus delicti w związku z

nieodnalezieniem zwłok. Jednakże Wysoki Sąd

musi mieć w pamięci, że na corpus delicti

składa się tu nie tylko dowód śmierci, ale i

dowód śmierci w wyniku działania sprzecznego

z prawem. Jak do tej pory wydaje się, że śmierć

Lauretty Trent równie dobrze mogła być

skutkiem wypadku.

- Dlatego właśnie - wyjaśnił Caswell -

pragnę wycofać w tym momencie jednego

background image

świadka i wezwać innego. Z pomocą tego

drugiego świadka będę mógł udowodnić, że

mamy do czynienia ze zbrodnią.

- Dobrze - zgodził się sędzia Grayson. -

Jednak obrona ma prawo do pytań do obecnego

świadka w związku ze złożonymi właśnie

zeznaniami, jeśli takie jest życzenie adwokata.

-

Zaczekamy z pytaniami do tego

świadka - powiedział Mason.

-

Dobrze. Proszę wezwać

następnego świadka oskarżenia - polecił sędzia

Grayson, bez zagłębienia się w sprawę

background image

- Powołuję na świadka porucznika

Tragga - ogłosił Caswell.

Tragg podszedł do miejsca dla

świadków i został zaprzysiężony.

-

Czy był pan w więzieniu, gdy

osadzono tam oskarżoną i rozpoczęło się

śledztwo?

-

Tak, proszę pana.

-

Czy rozmawiał pan z oskarżoną?

-

Rozmawiałem. Tak, proszę

pana.

-

Czy informował pan oskarżoną o

jej konstytucyjnych prawach?

-

Tak.

-

Jakie wyjaśnienia złożyła

oskarżona?

-

Powiedziała mi, że Lauretta

Trent zadzwoniła do niej i zaproponowała

spotkanie w Sainfs Rest. Następnie, że

przyjechała tam i, jak twierdzi, przebywała w

motelu znacznie dłużej niż godzinę. Potem

zaczęła się denerwować i zadzwoniła do

Perry’ego Masona, który przybył do motelu i

zasugerował

oglądnięcie

samochodu

oskarżonej.

-

I co potem? - spytał Caswell.

-

I że stwierdzili, iż jej samochód

został uszkodzony. Ma rozbity reflektor i

wgnieciony błotnik.

-

Czy pan Mason coś

zaproponował? - spytał tryumfalnie Caswell.

-

Powiedziała, że pan Mason kazał

jej wsiąść do samochodu, opuścić teren motelu,

zrobić pętlę i jechać z powrotem do bramy

wjazdowej. Gdy była już w aucie, pan Mason

background image

wsiadł do swojego wozu i spowodował

zderzenie obu pojazdów i ich uszkodzenie, tak

by niemożliwe było...

-

Chwileczkę - przerwał Mason -

sprzeciwiam się wyciąganiu wniosków przez

świadka. Niech podaje fakty.

-

Pytam świadka, co powiedziała

oskarżona - wyjaśnił Caswell. - Czy oskarżona

powiedziała, po co było to zrobione?

background image

-

Tak, powiedziała, że to po to, by

nie można było orzec, kiedy jej samochód

został po raz pierwszy uszkodzony.

-

Co jeszcze panu powiedziała?

-

Powiedziała, że George Eagan,

szofer Lauretty Trent, namawiał ją do

sfałszowania kopii testamentu.

-

Jakiego testamentu?

-

Testamentu rzekomo spisanego

przez panią Trent.

-

I co powiedziała? Dała się

namówić?

-

Powiedziała, że przyjęła pięćset

dolarów i wypisała fałszywy testament na

papierze firmowym Delano Bannocka,

nieżyjącego już adwokata, który świadczył

usługi dla pani Trent i był pracodawcą

oskarżonej.

-

Czy poparła to jakimś

dowodem?

-

Dowodem ma być według niej

list polecony, który przesłała pod własnym

adresem. Zawierał on arkusze kalki, których

używała sporządzając fałszywe kopie.

Powiedziała, że za radą Perry’ego Masona

użyła świeżej kalki, tak by tekst podrobionego

testamentu można było odczytać trzymając

arkusz pod światło.

-

Chwileczkę - przerwał sędzia

Grayson. - Cytuje się tu poufną radę udzieloną

przez adwokata jego klientce?

-

Tak, Wysoki Sądzie - przyznał

Caswell. - Byłoby absolutnie niewłaściwe z

mojej strony przywoływać tutaj tę poradę,

gdyby nie chodziło o zreferowanie własnej

background image

wypowiedzi oskarżonej. Innymi słowy, gdyby

na miejscu dla świadków siedziała oskarżona, a

ja pytałbym, co powiedział jej adwokat, byłaby

to próba wydobycia informacji, które

obwiniona ma prawo zatrzymać dla siebie. Przy

barierce stoi jednak porucznik Tragg i mogę go

pytać, co skarżona mówiła na temat swoich

czynów i jak je tłumaczyła. Skoro oskarżona

zdecydowała się zrezygnować z prawa do

poufności podczas rozmowy ze świadkiem i

wspomnieć, co radził jej adwokat, świadek ten,

może jej słowa powtórzyć. Z taką

ewentualnością musi liczyć się adwokat, który

doradza klientowi, jak wprowadzać w błąd

przedstawicieli organów ścigania albo, i to jest

nasz wypadek, jak popełnić fałszerstwo.

Wniesiemy sprawę przeciw panu Masonowi do

właściwego trybunału we właściwym czasie,

ale na razie mamy prawo poinformować, jak

oskarżona przedstawiła nam pouczenia

swojego adwokata.

-

Czy zgłasza pan sprzeciw, panie

Mason? - sędzia Grayson spojrzał w stronę

obrońcy.

-

Nie, z pewnością nie. Nie mam

zastrzeżeń do przywoływania faktów w tej

sprawie. W odpowiednim momencie wykażę,

że oskarżona jest ofiarą spisku przeciwko

niewinnej osobie i...

-

Chwileczkę, chwileczkę -

przerwał Caswell. - To nie jest czas dla

Perry’ego Masona na obronę oskarżonej ani

siebie samego. Będzie miał okazję bronić

panny Baxter, kiedy ja dopełnię swoich

powinności, a siebie przed właściwym

background image

trybunałem.

- Myślę, że to słuszna uwaga - poparł

sędzia Grayson.

- Jednakże pan Mason ma sposobność

wypowiedzieć się co do ewentualnego

sprzeciwu.

- Nie będzie żadnego sprzeciwu -

oświadczył Mason.

- Chcę, aby świadek powtórzył to, co

powiedziała mu oskarżona, wszystko, co mu

powiedziała.

-

Sądziłem, że będzie sprzeciw, w

związku z ujawnieniem poufnej rozmowy

adwokata z klientem - wyjaśniał sędzia - skoro

jednak uznamy, że oskarżona dobrowolnie

sama z poufności zrezygnowała, mecenas

zastrzeżeń nic zgłasza, wobec tego

kontynuujemy.

-

Oskarżona powiedziała - wrócił

do pytań Caswell - że osobą, która nachodziła

ją w mieszkaniu, był świadek George Eagan?

- Tak.

background image

-

I zidentyfikowała go?

-

Tak.

-

Świadek do dyspozycji obrony.

-

Rozmawiał pan z tą młodą

kobietą późną nocą, poruczniku? - spytał

Mason.

-

Tak, aresztowano ją późnym

wieczorem.

-

Wiedział pan, że to moja

klientka?

-

Nie.

-

Nie wiedział pan?

-

Wiedziałem tylko, że ona tak

mówi.

-

I nie uznał pan tego za prawdę?

-

Nigdy nie wierzymy w to, co

mówią oskarżeni. Wszystko sprawdzamy.

-

Rozumiem. A więc nie jest pan

przygotowany, żeby orzec, czy to, co

oskarżona mówiła o moich radach, było

prawdą czy nie?

-

No - Tragg Zawahał się - były

pewne potwierdzające okoliczności.

-

Na przykład?

-

Oskarżona zgodziła się na

otwarcie listu poleconego, który był do niej

adresowany.

-

I pan otworzył?

-

Tak.

-

I znalazł kalkę z odciśniętym

tekstem rzekomego testamentu, o którym panu

mówiła?

-

Tak.

- I z tej przyczyny był pan skłonny

wierzyć we wszystko, co panu powiedziała?

background image

-

To

była

okoliczność

potwierdzająca.

-

Wobec tego dlaczego nie

wierzył pan, gdy mówiła, że jestem

adwokatem reprezentującym jej interesy?

-

Właściwie, jeśli to takie istotne,

to wierzyłem.

-

Dlaczego więc nic zawiadomił

mnie pan, że moja klientka jest w więzieniu?

background image

-

Powiedziałem jej, że może do

pana zadzwonić.

-

I co ona na to?

-

Powiedziała, że to nie ma sensu,

że ona nie rozumie, co się stało, ale sprawcą

jest ten szofer George Eagan, a ona z własnej

woli przedstawi nam wszystkie fakty, tak

byśmy mogli ująć winnego.

-

I ujęliście?

-

Nie tamtej nocy. Następnego

ranka.

-

Co się stało wtedy?

- W obecności prokuratora okręgowego

Hamiltona Burgera i w pańskiej obecności w

rozmównicy

więzienia

okręgowego

dokonaliśmy konfrontacji George ta Eagana z

oskarżoną. Eagan oświadczył w jej obecności,

że nigdy wcześniej jej nie widział, a ona

oświadczyła, że to nie jest mężczyzna, który

nachodził ją w mieszkaniu.

-

Czy coś jeszcze wówczas

powiedziała?

-

Przyznała, że mężczyzna, który

był u niej, nigdy nie powiedział, że jest

George’em Eaganem, szoferem, ale że ta

identyfikacja została dokonana na podstawie

dokładnego rysopisu i numeru rejestracyjnego

samochodu. Powiedziała, że mężczyzna, który

ją odwiedził, przedstawił się jako George

Menard.

- Pan skłonił oskarżoną do wyjawienia

tego wszystkiego informując ją, że prowadzi

pan śledztwo w sprawie morderstwa, że chce

pan ująć winnego, że nic przypuszcza pan, by

ona mogła być winna. Taka miła, młoda

background image

kobieta nic mogła przecież popełnić zbrodni

tego rodzaju. Więc sądzi pan, tak pan jej

mówił, że ktoś próbuje wrobić ją w to, ale jeśli

ona natychmiast przedstawi śledczemu

wszystkie fakty, bez czekania na kontakt ze

mną do rana, rzecz zostanie wyjaśniona, a

panna Baxter pójdzie do domu i spędzi noc we

własnym łóżku. Czy nie tak pan ją

przekonywał?

background image

-

No, nie ja osobiście -

uśmiechnął się porucznik Tragg - ale jeden z

naszych funkcjonariuszy mówił do oskarżonej

w tym duchu.

-

Było to w pańskiej obecności i

za pańską aprobatą?

-

To rutynowe postępowanie

wobec podejrzanych pewnego typu - po chwili

wahania z ironicznym uśmiechem

odpowiedział policjant.

-

To wszystko - zamknął

przesłuchanie świadka Mason.

-

Carson Herman - wywołał

następnego świadka Caswell.

Herman był wysokim, szczupłym

mężczyzną z nosem jakoś podobnym do, żądła.

Miał wodniste, niebieskie oczy, wydatne usta i

kości policzkowe. Mówił zawsze z emfazą.

Zeznał pod przysięgą, że jechał wzdłuż

wybrzeża na południe, w jakieś miejsce

pomiędzy Oxnard i Santa Monica. W tym

samym kierunku podążał przed nim wielki,

czarny sedan i chevrolet jasnego koloru. Nie

mógł się zorientować, jakiej marki był ten

czarny sedan.

-

Czy spostrzegł pan coś

niezwykłego? - spytał Caswell.

-

Tak, proszę pana, gdy

zbliżaliśmy się do skrzyżowania z drogą

boczną, czarny samochód zjechał mocno na

prawo, najwyraźniej kierowca chciał...

-

Nie jest ważne, co według pana

chciał kierowca - przerwał Caswell - niech pan

mówi o tym, co się stało.

-

Tak, proszę pana. Czarny wóz

background image

zjechał na pobocze.

-

I co się potem zdarzyło?

-

Chevrolet niemal zrównał się z

tym czarnym i potem nagle skręcił i z boku

uderzył go w przód. Następnie, obrócony

gwałtownym skrętem kierownicy, chevrolet

uderzył tyłem, znowu w przód sedana.

-

Czy widział pan, co się stało z

czarnym sedanem?

-

Nie, proszę pana. Jechałem tuż

za chcvroletem, a to wszystko działo się tak

szybko, że minęliśmy czarny samochód, zanim

mogłem mieć możliwość obserwacji.

background image

Zauważyłem tylko, że sedan został

popchnięty i, chyba, mógł mieć wywrotkę.

-

Proszę kontynuować. Co było

później?

-

Chevrolet z piskiem opon

skręcił w boczną drogę, która biegnie pod górę.

-

Co pan zrobił?

-

Kierowca zbiegł z miejsca

wypadku, więc ja jako obywatel poczułem

się...

-

Nieważne, jak pan się poczuł -

ponownie przerwał mu Caswell. - Co pan

zrobił?

-

Zawróciłem i naszyłem za

chevroletem. Chciałem dogonić go na tyle,

żeby odczytać numer rejestracyjny.

-

I odczytał pan?

-

Tam był zakręt za zakrętem, ale

próbowałem. Dwie ostatnie cyfry dostrzegłem.

To było 65. Nagle zdałem sobie sprawę z

własnego zagrożenia, droga była kompletnie

pusta. Zdecydowałem się zawrócić w

pierwszym dogodnym miejscu i zawiadomić

policję. Ponieważ droga była taka pusta i kręta,

nie ulegało wątpliwości, że ten kierowca

przede mną wiedział, iż ja...

-

Nie są ważne pańskie wnioski -

tym razem przerwał sędzia Grayson. - Dwa

razy zwracaliśmy już panu uwagę, interesują

nas tylko fakty. Co pan zrobił?

-

Zwolniłem, zatrzymałem się i

patrzyłem na uciekający samochód. Światło,

które rzucał na skarpę przy którymś z

zakrętów, to był pojedynczy snop. Widziałem,

że wóz stracił jeden reflektor.

background image

-

Co pan ma na myśli mówiąc:

stracił reflektor? - spytał Caswell.

-

No, jeden reflektor się nic

świecił.

-

Co dalej?

-

Bardzo wolno i ostrożnie

dojechałem do miejsca, gdzie mogłem

zawrócić. Zjechałem na główną szosę. Jakieś

trzysta metrów od skrzyżowania jest

restauracja rybna.

background image

Stamtąd zadzwoniłem do kalifornijskiej

drogówki. Zgłosiłem wypadek. Powiedzieli, że

zawiadomił ich już inny kierowca i radiowóz

policyjny jest w drodze.

- Nie poszedł pan zobaczyć, czy drugi

samochód został mocno uszkodzony i czy nie

ma rannych?

-

Nie, proszę pana, przykro mi,

ale muszę powiedzieć, że nie poszedłem.

Wydawało mi się, że pierwsza rzecz to

powiadomić drogówkę. Sądziłem, że jeśli ktoś

jest ranny, to pomocy udzielili inni

przejeżdżający kierowcy, widząc rozbity

samochód.

-

Świadek do dyspozycji obrony -

powiedział Caswell.

-

Czy widział pan samochód

przed sobą na tyle dobrze, by powiedzieć, kto

prowadził, mężczyzna czy kobieta i ile jechało

osób? - spytał Mason.

-

W samochodzie była tylko jedna

osoba. Nic potrafię powiedzieć, czy był to

mężczyzna czy kobieta.

-

To wszystko - Mason

podziękował świadkowi.

- Obecnie chciałem powołać na

świadka Gordona Kelvina - poinformował

Caswell.

Kelvin z godnością podszedł do miejsca

dla świadków, złożył przysięgę i poświadczył,

że jest szwagrem zmarłej Lauretty Trent.

- Był pan na sali sądowej i słyszał

relację o zeznaniach oskarżonej na temat kopii

fałszywego testamentu, o której wykonanie się

do niej zwrócono?

background image

-

Tak, proszę pana.

-

Co może pan powiedzieć nam o

majątku Lauretty Trent?

-

Zgłaszam sprzeciw - powiedział

Mason. - Nieistotne, bez związku ze sprawą.

- Jeżeli Wysoki Sąd pozwoli - szybko

ripostował Caswell - jest to bardzo istotna

kwestia. Zamierzam wykazać, że to, co

opowiada oskarżona, to są czyste wymysły i

wymysłami być muszą, bo ze skalkowanej

kopii sfałszowanego testamentu żadnego

użytku zrobić się przecież nie da. Spodziewam

się, że z pomocą tego świadka unaocznię, iż

zmarła Lauretta Trent sporządziła testament

wiele lat temu. Znajdował się w zalakowanej

kopercie, którą powierzyła świadkowi z

poleceniem otwarcia w dniu jej śmierci. Tak

właśnie uczyniono i koperta została już

otwarta. Zawierała ostatnią wolę Lauretty

Trent, a więc nie ma w tej materii żadnych

wątpliwości ani dwuznaczności i wszelkie

kalkowane kopie innych testamentów są

kompletnie bezwartościowe.

-

Odrzucam

sprzeciw

-

zawyrokował sędzia Grayson.

-

Zawsze byłem bliski mojej

szwagierce - oświadczył Kelvin. - Jestem

starszym z jej dwu szwagrów. Moja

szwagierka Lauretta Trent przechowywała

testament w zalakowanej kopercie złożonej w

szufladzie swojego biurka. Przed czterema laty

powiedziała mi, gdzie ten dokument się

znajduje i prosiła o otwarcie w wypadku jej

śmierci. Po tragicznych wydarzeniach ostatniej

środy, mając na uwadze najwłaściwsze

background image

załatwienie tej kwestii, skontaktowałem się z

biurem prokuratora okręgowego i w obecności

notariusza, bankiera i prokuratora okręgowego

koperta została otwarta.

-

Co zawierała?

-

Zawierała dokument będący

świadectwem ostatniej woli Lauretty Trent.

-

Czy ma pan tutaj ów testament?

-

Mam.

-

Proszę pokazać.

Świadek sięgnął do kieszeni i wyjął

poskładany dokument.

- Wszystkie strony - powiedział - są

oznaczone moimi inicjałami, inicjałami

prokuratora okręgowego Hamiltona Burgera,

bankiera i notariusza.

Sędzia Grayson oglądnął dokument

bardzo uważnie i podał Perry’emu Masonowi,

który, przyjrzawszy się, przekazał go

Caswellowi.

background image

-

Chciałbym wciągnąć ten

testament do rejestru dowodów - powiedział

Caswell. - Jest to oryginał, wykonamy więc

kopię z certyfikatem, a do tego czasu

dokument będzie się znajdował w aktach

sprawy.

-

Nie mam zastrzeżeń - zgodził

się Mason.

-

Obecnie odczytam testament -

zapowiedział Caswell.

-

Ja, Lauretta Trent - prokurator

postarał się o prawdziwie namaszczony ton -

będąc w pełni władz umysłowych oświadczam,

że jestem wdową, nie mam dzieci, a moimi

jedynymi krewnymi w całym świecie są moje

dwie siostry Dianne Briggs i Maxine Kelvin,

zamężne odpowiednio za Boringiem Briggsem

i Gordonem Kehnnem.

Stwierdzam, że te cztery osoby,

zamieszkałe w moim domu od kilku lat są mi

bardzo bliskie; jestem ogromnie przywiązana

do obu szwagrów, tak jakby byli moimi

rodzonymi braćmi i oczywiście kocham moje

siostry.

Zdaję sobie jednak sprawę, że kobiety,

a w szczególności obydwie moje siostry, nie

posiadają bystrości, wrodzonego talentu do

biznesu, który czyniłby je zdolnymi do radzenia

sobie z licznymi problemami mojego majątku.

Zatem wykonawcą mojej ostatniej woli

wyznaczam i nominuję Gordona Kelvina.

Oprócz zapisów szczególnych, w

niniejszym dokumencie wyliczonych,

pozostawiam całość mojego majątku, po

odliczeniu należnych płatności i kosztów

background image

pogrzebu, do równego podziału pomiędzy

Dianne i Boringa Briggsa oraz Maxine i

Gordona Kefoina.

Tu Caswell zrobił efektowną przerwę,

obiegł wzrokiem uciszoną salę i przewrócił

kartę testamentu.

- Daję, zapisuję i ofiarowuję mojej

siostrze Dianne Briggs sumę pięćdziesięciu

tysięcy dolarów, mojej siostrze Maxine Kehnn

również sumę pięćdziesięciu tysięcy dolarów.

Jest wszakże parę osób - Caswell zrobił

pauzę i popatrzył znacząco po sali - których

lojalność i oddanie były nadzwyczajne.

background image

Najpierw i przede wszystkim doktor

Forris Alton.

Specjalizował się w internie, a nie w

chirurgii, poświecił się więc gałęzi medycyny

gorzej opłacanej...

Virginia Baxter chwyciła Masona za

nogę nieco powyżej kolana i ścisnęła mocno.

-

Ach, tak - szepnęła. - Teraz sobie

przypominam. Pamiętam, jak pisałam to na

maszynie. Pamiętam hołd, który złożyła...

-

Cicho - upomniał Mason.

-

Doktor Alton - Caswell czytał

następne akapity - lojalnie opiekował się mną,

zapracowywał się na śmierć, a mimo to nie ma

odpowiednich zasobów na czas, gdy odejdzie na

emeryturę. Wobec tego daję, zapisuję i

ofiarowuję doktorowi Fcrrisowi Altonowi sumę

stu tysięcy dolarów.

Są jeszcze dwie osoby, których lojalność

i oddanie zawsze robiły na mnie wielkie

wrażenie. To mój szofer George Eagan i Anna

Fritch, która pielęgnowała mnie w każdej

chorobie.

Nie dbam o to, że moja śmierć stanie się

wydarzeniem, które tych ludzi podniesie z

ubóstwa do zamożności i nie chcę, aby ich

lojalność nie doczekała się nagrody. Dlatego

daję, zapisuję i ofiarowuję mojemu szoferowi

George’owi Eaganowi sumę pięćdziesięciu

tysięcy dolarów, w nadziei, że część tego

kapitału pozwoli mu uruchomić własne firmę, a

reszta będzie stanowić rezerwę. Podobnie daję,

zapisuję i ofiarowuję takąż sumę pięćdziesięciu

tysięcy dolarów Annie Fritch.

Tu Caswell obrócił kartkę raczej

background image

pośpiesznie, jak robi, się często, gdy widać już

koniec ważnego dokumentu.

- Gdyby jakaś osoba, firma lub

ktokolwiek inny za kwestionował niniejszy

testament, gdyby ktoś zgłosił się mówiąc, że

znajdował się ze mną w związku, że ma prawo

do dziedziczenia, a ja przez przeoczenie lub z

innego

background image

powodu nie uwzględniłam go w

testamencie, otrzyma sumę stu dolarów...

- Teraz - streszcza! Caswell - następuje

akapit końcowy z datą. Dokument jest

podpisany przez testatorkę. Jako świadek złożył

podpis nie kto inny, jak nieżyjący już mecenas

Delano Bannock oraz - Caswell wykonał

zamaszysty obrót - oskarżona w tym procesie

Virginia Baxter.

Virginia siedziała patrząc się na niego z

otwartymi ustami.

Mason ścisnął ją za ramię i przywołał

do rzeczywistości.

-

Czy to kończy zeznania tego

świadka? - spytał sędzia Grayson.

-

Tak, Wysoki Sądzie.

- Czy obrona ma pytania?

Mason wstał.

- Świadek znalazł ten testament w

zalakowanej kopercie?

-

Tak. Zalakowana koperta

znajdowała się w szufladzie, o której

wspominała Lauretta Trent. A w zalakowanej

kopercie znajdował się testament.

-

Co pan z nią zrobił?

-

Włożyłem do sejfu i udałem się

do prokuratora okręgowego.

-

Gdzie znajduje się sejf?

-

W mojej sypialni.

-

A pańska sypialnia znajduje się

w domu, w którym mieszkała Lauretta Trent i

który byt jej własnością?

-

Tak.

-

Sejf był już w sypialni, kiedy

pan się do tego domu wprowadził?

background image

-

Nie. Ja zainstalowałem sejf.

-

Dlaczego?

- Ponieważ miałem nieco kosztowności.

Dom taki duży, Lauretta Trent ogólnie znana

jako osoba niezwykle

background image

bogata, chciałem więc mieć bezpieczne

miejsce, w którym mógłbym trzymać biżuterię

żony i gotówkę, którą akurat posiadałem.

-

Czym pan się zajmował?

-

Robiłem różne rzeczy - Kelvin

powiedział to z godnością.

-

Na przykład?

-

Nie sądzę, żebym musiał je

wyliczać.

-

Zgłaszam sprzeciw - włączył się

Caswell - to są rzeczy nieistotne i nie związane

ze sprawą. Przesłuchanie nie jest prawidłowe.

-

To jest istotne tło - nie zgodził

się sędzia Grayson - i strony są upoważnione

do takich pytań, chociaż w tym konkretnym

wypadku nie widzę na razie pożytku dla sądu,

to jest powiększenia istotnej wiedzy o sprawie.

-

Nie ma potrzeby zajmowania się

całym życiem świadka - irytował się Caswell.

-

Czy pan ma jakieś szczególne

powody do takich pytań? - sędzia patrzył z

zainteresowaniem na Masona.

-

Chodzi mi o pewną konkluzję.

Wszystkie interesy, które pan prowadził, były

niedochodowe, prawda?

-

To nic jest prawda, nic, proszę

pana.

-

Ale efekt byt taki, że przyszedł

pan mieszkać u Lauretty Trent?

-

Na jej zaproszenie, proszę pana!

-

Dokładnie w chwili, kiedy nie

potrafił pan utrzymać się sam.

-

Nic, proszę pana. Potrafiłem się

utrzymać, ale miałem pewne, okresowe, straty

finansowe, pewne straty w interesach.

background image

-

Innymi stówy, zbankrutował

pan?

-

Miałem problemy finansowe.

-

A

pańska

szwagierka

zaproponowała, aby zamieszkał pan u niej.

background image

-

Tak.

-

Pan to jej podpowiedział?

-

Dragi szwagier, pan Boring

Briggs, mieszkał w tym domu. To wielka

rezydencja i... Więc moja żona i ja

przyjechaliśmy z wizytą i już się nie

wyprowadziliśmy.

-

I podobnie jest w wypadku

Boringa Briggsa, orientuje się pan?

-

Co jest podobne?

-

Również miał finansowe

niepowodzenia i wprowadził się do siostry

swojej żony?

-

W tym wypadku okoliczności

sprawiły, że taki krok był... konieczny.

-

Okoliczności finansowe?

-

W pewnym sensie. Boring

Briggs miał parę niepowodzeń i nie był w

stanie zagwarantować żonie zasobów

pieniężnych i wobec tego udała się ona do

swojej siostry Lauretty Trent, osoby bardzo

szczodrej.

- Dziękuję - powiedział Mason. - To

wszystko.

Kelvin opuścił miejsce dla świadków.

-

W porządku - szepnął Mason do

Virginii. - Proszę mi o tym opowiedzieć.

-

Testament. Przypominam sobie

teraz, jak pisałam na maszynie ten wspaniały

hołd dla doktora.

-

Mam zamiar wziąć do rąk ten

testament i dobrze mu się przyjrzeć. Nie

chciałbym, żeby pani w widoczny sposób

okazywała zainteresowanie tym, co robię, ale

proszę zerknąć przez ramię na ten testament,

background image

zwłaszcza na końcową część, z podpisami. Czy

podpis pani jest autentyczny.

Mason podszedł do stołu protokolanta.

- Czy mógłbym zobaczyć testament? -

spytał. - Chciałbym sprawdzić kilka

szczegółów.

Protokolant podał Masonowi dokument,

a Caswell w tym momencie wywołał do zeznań

kolejną osobę.

background image

- Moim następnym świadkiem będzie

policjant kalifornijskiej drogówki Harry

Aubum.

Aubum, w mundurze, wszedł na salę i

został zaprzysiężony. Oświadczył, że jest

policjantem, który przybył na miejsce

zderzenia dwu samochodów przed motelem

Saint’s Rest.

Mason przerzucał kartki testamentu i z

obojętną miną zatrzymał się dłużej przy

podpisach.

- To jest mój podpis - powiedziała mu

Virginia z pewnym przestrachem - a to pana

Bannocka. Och, panie Mason, teraz to

wszystko pamiętam. Ten testament jest

prawdziwy. Przypominam sobie różne

drobiazgi. Tu na końcu strony jest malutki

kleks. Zrobił się przy pod pisywaniu. Chciałam

napisać na maszynie ostatnią stronę jeszcze raz,

ale pan Bannock powiedział, że może tak

zostać.

-

A tu są linie papilarne -

zauważył Mason - odciśnięte w atramencie.

-

Nie widzę.

-

O tu. Niewielki ślad, ale

powiedziałbym, że ten odcisk palca jest do

zidentyfikowania.

-

O rany, to musi być mój palec,

chyba że Lauretty Trent.

- Zostawmy to Caswellowi, musi

wszystko zbadać.

Adwokat przeglądnął testament jeszcze

raz, włożył do koperty i odniósł do

protokolanta. Wydawało się, że nic

zainteresował się specjalnie dokumentem, który

background image

rzucił niedbale na stół urzędnika, lecz skupił

uwagę na zeznaniach świadka stojącego przy

barierce.

Wrócił na miejsce i usiadł obok Virginii

Baxter, która szepnęła do niego:

- Nie mogę pojąć, po co komuś

zachciało się tej afery z podrabianiem dwu

testamentów, skoro testament przecież był?

Chyba musieli nie wiedzieć o jego istnieniu.

background image

- Może ktoś chciał się dowiedzieć...

Porozmawiamy o tym później, Virginio.

Harry Aubum składał zeznania głosem

beznamiętnym, starając się po prostu

opowiedzieć, co się stało w sposób

maksymalnie bezstronny, ale zarazem

stuprocentowo dokładny.

Poświadczył, że został skierowany

przez radio do wypadku samochodowego, jaki

zdarzył się przed motelem Saint’s Rest. Po

przybyciu na miejsce stwierdził, że w kolizji

uczestniczyły samochody oskarżonej i

Perry’ego Masona. Poprosił drogą radiową o

sprawdzenie obu wozów w policyjnych

kartotekach. Po krótkim czasie centrala

odpowiedziała mu przez radio.

-

Nie może pan powiedzieć nam,

co pan usłyszał przez radio - instruował

Caswell - bo byłby to dowód ze słyszenia, ale

może nam pan podać, co pan zrobił w związku

z otrzymanymi dyspozycjami i informacjami.

-

Przepytałem oskarżoną, kiedy

używała samochodu, czy brała udział w innym

wypadku i gdzie była w ciągu ostatniej

godziny.

-

Co powiedziała?

-

Powiedziała, że samochodem

nie jeździła, zrobiła tylko tę pętlę przed

motelem. W pokoju motelowym przebywała

około dwóch godzin, tak podała. Nie

uczestniczyła w żadnym innym wypadku,

oświadczyła to bardzo kategorycznie.

-

Co stało się potem?

-

Sprawdziłem

numer

rejestracyjny samochodu; były w nim dwie

background image

istotne dla sprawy cyfry, sprawdziłem markę

samochodu, stwierdziłem, że są podstawy do

zatrzymania pani Baxtcr. Później wróciłem na

miejsce wypadku. Pozbierałem odłamki szkła

ze stłuczonego reflektora samochodu

oskarżonej. To samo zrobiłem następnie na

szosie nad oceanem, w miejscu wypadku pani

Trent. Zdjąłem rozbity reflektor z chevroleta

oskarżonej i poskładałem wszystkie odłamki

szklą.

background image

-

Ma pan ten reflektor ze sobą?

-

Tak.

-

Zechce pan pokazać?

Aubum odszedł od barierki i przyniósł

karton, z którego wyjął lampę samochodową.

Kawałki szkła trzymały się razem dzięki taśmie

klejącej, a poszczególne fragmenty miały

oznaczenia cyfrowe od 1 do 7.

-

Co oznaczają te cyfry? - spytał

Caswell.

-

1 i 2 to szkło, które pozostało w

lampie, 3 i 4 to fragmenty znalezione przed

motelem, 5, 6 i 7 to kawałki, które leżały na

szosie nad oceanem.

-

Świadek do dyspozycji obrony.

-

Nie mam pytań - pogodnie

stwierdził Mason.

-

Nic ma pan pytań, panie Mason?

- sędzia Grayson spojrzał na adwokata.

-

Nie mam, Wysoki Sądzie.

-

Wobec tego - powiedział

Caswell - chciałbym ponownie wezwać

George’a Eagana na drugą serię pytań.

-

Proszę bardzo - zgodził się

sędzia Grayson. Eagan zajął miejsce dla

świadków.

-

Przysięgę pan już złożył -

stwierdzi! Caswell. Eagan kiwnął głową.

- Czy kiedykolwiek zwracał się pan do

oskarżonej i prosił ją o informacje na temat

testamentu?

-

Oskarżoną zobaczyłem po raz

pierwszy w więzieniu. Oprócz tego nie

widziałem jej nigdy w życiu.

-

Nigdy nic dawał jej pan

background image

pięciuset dolarów lub innej sumy za

sporządzenie fałszywej kopii testamentu?

-

Nie, proszę pana.

-

Krótko mówiąc, nie miał pan z

nią żadnych interesów.

-

Nic miałem.

-

Nigdy w życiu jej pan nie

widział?

-

Nie, proszę pana.

-

Świadek do dyspozycji obrony.

background image

Mason patrzył na Eagana w

zamyśleniu.

- Czy wiedział pan, że Lauretta Trent

zrobiła dla pana zapis w testamencie?

Świadek zawahał się.

- Proszę odpowiedzieć. Wiedział pan,

czy nie wiedział?

-

Wiedziałem, że pamiętała o

mnie w testamencie. Nie wiedziałem, ile mi

zapisała.

-

Wiedział pan zatem, że kiedy

Lauretta Trent umrze, będzie pan dość bogaty.

-

Nie, proszę pana. Mówię, że nie

wiedziałem, ile mi zapisała.

-

Skąd pan wiedział, że pamiętała

o panu w testamencie?

-

Powiedziała mi o tym.

-

Kiedy?

-

Około trzech miesięcy temu,

czterech miesięcy temu... no, może pięć

miesięcy temu.

- Pan sporo gotował, przygotowywał

jedzenie dla Lauretty Trent?

-

Tak, proszę pana.

-

Grill, na świeżym powietrzu?

-

Tak, proszę pana.

-

Używał pan dużo czosnku?

-

Ona lubiła czosnek.

-

Tak.

- Czy wiedział pan, że czosnkiem

można dobrze kamuflować smak arszeniku w

proszku?

-

Nie, proszę pana.

-

Czy kiedykolwiek dodawał pan

arszenik do przygotowywanych potraw?

background image

-

Och, Wysoki Sądzie, jeżeli

Wysoki Sąd pozwoli - przerwał Caswell. - To

jest zupełnie nie związane ze sprawą,

nieważne. To znieważa świadka i wywołuje

kwestie, o których nie było wzmianki w

przesłuchaniu bezpośrednim. Przesłuchanie

jest niewłaściwe.

background image

-

Myślę, że jest niewłaściwe -

zgodził się sędzia Grayson - chyba że obrońca

ma do tego jakieś uzasadnienie. Ma on pełne

prawo wykazywać, że świadek wiedział o tym,

iż jest testamentowym spadkobiercą, ale

pytanie o arszenik to zupełnie inna kwestia.

-

Będę tu wykazywał, że

trzykrotnie podjęto z premedytacją próbę

otrucia Lauretty Trent arszenikiem. Co

najmniej raz symptomy wystąpiły po spożyciu

jedzenia przygotowanego przez świadka.

Sędzia Grayson zrobił wielkie oczy i

pochylił się do przodu.

-

Może pan to udowodnić?

-

Mogę. Mam niepodważalne

dowody.

-

Sprzeciw odrzucony - sędzia

Grayson wyprostował się. - Świadek, proszę

odpowiedzieć na pytanie.

-

Nigdy nie dodawałem - mówił z

oburzeniem Eagari - żadnej trucizny do

jedzenia pani Trent. Nic nie wiem o żadnej

truciźnie, nie wiedziałem o tym, że ktoś chciał

ją otruć. Wiedziałem, że kilkakrotnie miała

poważne kłopoty żołądkowe i powiedziano mi,

że ostro przyprawione jedzenie może te

problemy powiększyć. I dlatego namawiałem ją

do rzadszego grillowania. A dla pana

informacji, panie Mason, o arszeniku nie wiem

nic, kompletnie nic.

-

Wiedział pan, że na śmierci

Lauretty Trent pan skorzysta?

-

Och, chwileczkę - przerwał

Caswell. - To nie jest właściwa interpretacja

tego, co powiedział świadek.

background image

-

Pytam go, czy orientował się, że

odniesie korzyść ze śmierci Lauretty Trent.

-

Nie.

-

Nie wiedział pan, że będzie miał

więcej niż przy obecnej pensji miesięcznej?

-

Więc... więc, tak. Była taka

dobra, powiedziała mi to.

background image

-

A więc wiedział pan, że zyska

na jej śmierci.

-

Niekoniecznie. To oznaczało

utratę pracy.

- Ale ona zapewniła pana, że zadba o

to, by nie poniósł pan żadnej straty?

-

Tak.

-

A więc wiedział pan, że

skorzysta na jej śmierci.

-

Dobrze, jeśli chce pan tak

patrzeć, wiedziałem, że nie stracę. Tak.

-

A zatem, jak Lauretta Trent była

ubrana w czasie ostatniej podróży?

-

Jak była ubrana?

-

Tak.

-

No, miała kapelusz, płaszcz i

buty.

-

Co jeszcze miała na sobie?

-

No, zaraz. Ten płaszcz miał

rodzaj futra, to znaczy futrzany kołnierz, taki

przypinany.

-

I miała to na sobie?

-

Tak, pamiętam, że prosiła o

wyłączenie ogrzewania, bo chciała siedzieć w

tym płaszczu.

-

Byliście, gdzie?

-

W Venturze.

-

Czy pan wie, co ona robiła w

Venturze?

-

Nie.

-

Nic wie pan, że oglądała tam

pewną nieruchomość?

-

A, tak. Wiem, ona się

zastanawiała, czy nic kupić tej posesji.

-

A miała torebkę?

background image

-

Tak, oczywiście, miała torebkę.

-

Czy pan wie, co w niej było?

-

Nie, proszę pana. Zwykłe

rzeczy, jak przypuszczam.

-

Nie pytam pana, co pan

przypuszcza. Pytam, co pan wie.

-

Skąd miałbym wiedzieć, co ona

ma w torebce?

-

Pytam, czy pan wic?

background image

-

Nie.

-

Nie wie pan o ani jednej rzeczy,

która była w tej torebce?

-

Hm, wiedziałem, że była w niej

portmonetka... Nie, nie wiem, co było w

torebce.

-

I nie wiedział pan, że w torebce

było pięćdziesiąt tysięcy dolarów gotówką?

-

Co? - świadek zesztywniał ze

zdumienia.

-

Pięćdziesiąt tysięcy dolarów -

powtórzył Mason.

-

O rany, nie! Nie nosiła takich

sum przy sobie.

-

Jest pan pewien?

-

Jestem pewien.

-

A więc pan wic, czego nie było

w torebce.

-

Wiem, że nigdy nic wzięłaby ze

sobą takiej sumy, nie mówiąc mi o tym.

-

Skąd pan wie?

-

Po prostu znałem ją.

-

A więc pan nie wiedział, pan

tylko przypuszcza.

-

No dobrze, nic wiem, czy nie

miała łych pieniędzy przy sobie - przyznał

świadek.

-

Tak myślałem.

-

Ale jestem prawic pewien, że

nic miała - nic wytrzymał Eagan.

-

Nic powiedziała panu, że

zamierza machnąć tymi wiązkami banknotów

przed nosem właścicielowi nieruchomości w

Venturze? Albo coś w tym rodzaju?

Eagan zawahał się.

background image

-

Nie powiedziała?

-

Powiedziała mi, że kalkuluje,

czy nic opłacałoby się jej kupić tam

nieruchomości. I że właściciel strasznie

potrzebuje gotówki, więc gdyby machnęła mu

przed nosem jakąś zaliczką, mógłby się

zgodzić na jej ofertę.

-

Właśnie

-

powiedział

tryumfalnie Mason. - A kiedy wyłowiono auto

z oceanu, był pan na miejscu?

background image

-

Tak.

-

A torebki w samochodzie nie

było?

-

Nie. Wydaje mi się, że policji

nie udało się znaleźć torebki. Tył samochodu

był zupełnie pusty.

-

Ani futrzanego kołnierza, ani

płaszcza, ani torebki?

-

Tak. Nurkowie podejmowali

heroiczne wysiłki, żeby odnaleźć ciało, ale nie

mogli ryzykować życia szukając drobnych

przedmiotów. O ile mi wiadomo, dno oceanu

jest w tym miejscu skaliste.

-

Nie wie pan, kto był kierowcą

samochodu, który na pana najechał?

-

Powiedziano mi, że to

oskarżona.

-

Ale pan - uśmiechnął się Mason

- nie wie, kto prowadził?

-

Nie.

-

Nie rozpoznał pan oskarżonej?

-

Nie.

-

Mógł to być ktoś inny?

-

Tak.

-

Nie mam więcej pytań - Mason

odwrócił się gwałtownie, podszedł do stołu

obrony i usiadł.

-

Panowie - powiedział sędzia

Grayson - późno dziś zaczęliśmy z powodu

przeciągnięcia się innej sprawy. Obawiam się,

że obecnie musimy ogłosić przerwę.

-

Ależ oskarżenie zrobiło już

prawie wszystko - zaprotestował Caswell. -

Myślę, że Wysoki Sąd może otrzymać

wszystkie dowody i uporządkować sprawę

background image

jeszcze przed przerwą. Dowody świadczą

niezbicie, że zbrodnia została popełniona i

istnieje uzasadniona przyczyna, by łączyć

osobę oskarżonej z tą zbrodnią. To jest

wszystko, co mieliśmy do zrobienia podczas

rozprawy wstępnej. Chciałbym, aby ta

rozprawa zakończyła się dziś wieczorem. Na

jutro rano mam zaplanowane inne rzeczy.

background image

-

Asystent prokuratora popełnia

typowy błąd - zwrócił uwagę Mason -

zakładając, że ta rozprawa ma mieć charakter

całkowicie jednostronny. Oskarżona ma prawo

przedstawić dowody świadczące na jej korzyść.

-

Zamierza pan teraz podjąć

obronę?

-

Z całą szczerością, Wysoki

Sądzie - uśmiechnął się Mason - nie wiem.

Chciałbym usłyszeć o wszystkich dowodach

oskarżenia, a potem prosić o przerwę na

omówienie sytuacji z moją klientką i podjęcie

decyzji.

-

W tych okolicznościach - orzekł

sędzia Grayson - sąd może jedynie odłożyć

sprawę do jutra. Rozprawa zostanie wznowiona

o godzinie dziesiątej. Sąd ogłasza przerwę.

Oskarżona zostanie odprowadzona do aresztu,

ale zanim opuści salę rozpraw, pan Mason

powinien mieć możliwość odbycia z nią

rozmowy, odpowiednio do potrzeb.

Sędzia Grayson wyszedł.

Mason, Della Street, Paul Drakę i

Virginia Baxter skupili się w kącie sali

rozpraw.

- Na miłość boską - powiedziała

Virginia - kim jest ten facet, który przyszedł do

mnie po sfałszowany testament?

- To jest coś - pokiwał głową Mason -

co musimy wyjaśnić.

-

A skąd pan wiedział, że ona

miała pięćdziesiąt tysięcy dolarów w torebce?

-

Nie wiedziałem - roześmiał się

Mason. - Nie powiedziałem, że miała

pięćdziesiąt tysięcy dolarów w torebce.

background image

Spytałem Eagana, czy wiedział, że miała

pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

-

A sądzi pan, że miała?

-

Nie mani zielonego pojęcia, ale

chciałem, żeby Eagan powiedział, że nie miała.

A teraz, Virginio, chcę żeby przyrzekła mi pani

solennie, że nic będzie rozmawiać o sprawie z

nikim do momentu wejścia na salę rozpraw

jutro rano. Nie sadzę, żeby starali się coś

jeszcze z pani wyciągnąć, gdyby jednak

próbowali, proszę odpowiadać, że została pani

odpowiednio poinstruowana przez swojego

adwokata. Ta instrukcja brzmi: Nie

odpowiadać na żadne pytania i nie mówić ani

słowa. Czy sądzi pani Virginio, że wytrzyma

pani, bez względu na to, jak silna będzie

pokusa, by mówić?

-

Jeżeli każe mi pan milczeć, będę

milczeć.

-

Chcę, żeby pani milczała jak

głaz.

-

Dobrze. Obiecuję.

-

Grzeczna dziewczynka - Mason

poklepał ją po plecach, podszedł do drzwi i dał

znać policjantce, by odprowadziła Virginię.

Następnie wskazał przyjaciołom krzesła, a sam

przechadzał się tam i z powrotem po sali.

-

Co z tymi pięćdziesięcioma

tysiącami dolarów? - spytał Drakę.

-

Chcę, żeby poszukano torebki.

Policja musi szukać. I to zaraz. Paul, trzeba

zrobić parę rzeczy. Powinienem pomyśleć o

tym wcześniej.

Drakę wyjął notes.

- Lauretta Trent chciała - mówił Mason

background image

- by Eagan skręcił w lewo, w drogę do motelu

Sainfs Rest. Miała jakiś powód, żeby tam

pojechać. Kiedy Virginia powiedziała mi, że

dzwoniła Lauretta Trent i namówiła ją na

spotkanie w motelu Saint’s Rest, pomyślałem,

że panna Baxter padła pewnie ofiarą starego

triku, że ktoś się podszył pod panią Trent, bo

przez telefon nic jest to trudne. Skoro jednak

chciała skręcić w lewo, w drogę do motelu, to

może naprawdę ona dzwoniła do Virginii.

Tylko teraz pytanie, dlaczego dzwoniła?

Drake wzruszył ramionami, a Mason

kontynuował:

- Albo chciała przekazać Virginii jakieś

informacje, albo chciała od Virginii informacje

uzyskać. Wielce prawdopodobne jest, że to

pani Trent pragnęła zdobyć informacje. Ktoś tę

rozmowę telefoniczną musiał podsłuchać. Nie

sądzę, żeby wchodził w grę podsłuch na linii.

Ktoś to podsłuchał na jednym albo na drugim

końcu. W mieszkaniu Virginii Baxter to

wątpliwe, raczej w miejscu, z którego dzwoniła

Lauretta Trent. Drakę kiwnął głową.

-

Ta osoba, wiedząc, że Virginia

pojedzie do Saint’s Rest własnym

samochodem, udała się tam czym prędzej. Gdy

Virginia była już w pokoju motelowym, ten

ktoś wsiadł do jej auta, zjechał na szosę

biegnącą wzdłuż oceanu i czatował na Laurettę

Trent. Był to bardzo wprawny kierowca.

Uderzył auto Trent na tyle mocno, że zepchnął

je z drogi, po czym przyśpieszył, ślizgiem

obrócił wóz Baxter, by drugim uderzeniem

zrzucić sedana do oceanu. Następnie

poobijanym chevroletem wrócił pod motel

background image

Saint’s Rest, ale na parkingu musiał stanąć na

innym miejscu, bo poprzednio zajmowane było

zastawione. Potem pewnie przesiadł się do

swojego samochodu, zjechał na główną szosę i

zniknął.

-

Tak, to jest jasne - kiwnął głową

Drakę.

-

Czy rzeczywiście? - Mason

powątpiewał - Nie miał pewności, że zdąży na

czas, ani gwarancji, że kierowca jadący za nim

odczyta kompletny numer rejestracyjny wozu

Virginii Baxter, a nic tylko dwie ostatnie cyfry.

Musiał mieć spadochron awaryjny.

-

Nie rozumiem - przyznał Drake.

-

Musiał mieć gdzie się ukryć na

wypadek, gdyby nie zdołał zjechać nad ocean.

Co to by mogło być?

-

To proste - odgadł Drakę. -

Wynajął pokój w Saint’s Rest.

-

To sprawa dla ciebie. Chcę,

żebyś pojechał do motelu, sprawdził księgę

meldunkową, spisał numery wszystkich

samochodów i ustalił właścicieli. Zwróć

uwagę, czy jest ktoś taki, kto się zameldował, a

potem wyjechał nie nocując w motelu. Jeśli

będzie, postaraj się o rysopis.

background image

-

W porządku - Drakę kłapnął

zamykanym notesem. - Kawał roboty, ale damy

radę. Wezmę do tego para ludzi i...

-

Chwileczkę - przerwał mu

Mason. - To nie wszystko.

-

Nie?

-

Zastanówmy się, Paul, co się

stało, gdy ten samochód wyleciał z drogi.

-

Tam są wielkie kamienie -

powiedział Drakę. - Szofer próbował odzyskać

kontrolę nad samochodem, ale nie zdołał,

pojazd runął do oceanu. Nie można było

wybrać odpowiedniejszego miejsca na coś

takiego. Oglądnąłem ten teren uważnie. Szosa

skręca w lewo. Tuż obok pobocza zaczynają się

kamienie. Niektóre mają po pół metra średnicy,

prawdziwe głazy. Zaledwie trzy metry od drogi

jest urwisko i w dole ocean. W tym miejscu jest

prawie pionowy klif. Żeby zbudować drogę,

trzeba było odstrzelić przy pomocy materiałów

wybuchowych sztuczną półkę. Nad drogą po

lewej jest sześćdziesiąt metrów skalnej ściany,

a po prawej przepaść i ocean.

-

I dlatego - zauważył Mason -

wybrano to miejsce. Idealne do spychania

samochodu z drogi.

-

Masz absolutną rację -

uśmiechnął się Drakę - mój drogi Holmesie.

-

Otóż to, mój drogi Watsonie.

Ale co się stało z Laurettą Trent? Szofer kazał

jej skakać. Pewnie próbowała wydostać się z

samochodu. Tylne drzwi po, lewej były

otwarte. Ciała nie znaleziono w samochodzie,

musiała więc wylecieć.

-

Tak, ale jaki stąd wniosek? -

background image

spytał Drakę.

-

Ta brakująca torebka... -

dedukował Mason. - Kiedy kobieta wyskakuje

z samochodu, nie myśli raczej o torebce, chyba

że ma w niej bardzo, bardzo dużą sumę

pieniędzy lub coś bardzo, bardzo cennego.

Dlatego chciałem się dowiedzieć od Eagana,

czy ona coś przy sobie miała. Bo gdyby miała,

to pewnie poprosiłaby go o szczególną

ostrożność. Ale zdziwienie szofera było zbyt

naturalne, by udawał. Musimy więc wyciągnąć

wniosek, że jeśli nawet było coś cennego w

torebce, Eagan o tym nie wiedział.

Moje wypytywanie o pięćdziesiąt

tysięcy dolarów w torebce zachęci pewnie

policję do powrotu na miejsce katastrofy i

desperackich poszukiwań z udziałem nurków i

oświetlenia podwodnego. Jeżeli torebka leży

tam na dnie między głazami, znajdą ją. Ciało

prądy oceaniczne mogły zanieść gdzieś daleko,

torebka utknęłaby wśród kamieni. Następna

sprawa to dziwne postępowanie

spadkobierców. Ktoś nakłania Virginię do

podrobienia kopii fałszywego testamentu, którą

chce podłożyć pomiędzy kopie testamentów z

archiwum Bannocka.

-

To jest dla mnie niepojęte -

powiedział Drakę. - Będąc w posiadaniu

takiego dobrego testamentu, po co podkładać

fałszywy?

-

Na to pytanie musimy

odpowiedzieć do godziny dziesiątej jutro rano.

-

A po co dwa fałszywe

testamenty? - dziwił się Drakę.

-

To jest często praktykowane

background image

wśród fałszerzy testamentów, Paul. Jeżeli

podróbka numer dwa nie wypali, sięga się po

numer jeden. Poza tym spadkobiercy są

skłonniejsi do kompromisu, gdy muszą się

oganiać od dwóch bestii.

-

Dla mnie to za wiele. Nic tylko

nie sądzę, byśmy znali właściwe odpowiedzi,

ale my chyba nawet nie idziemy we właściwą

stronę.

-

A w którą stronę - uśmiechnął

się Mason - twoim zdaniem idziemy, Paul?

-

W

stronę

dowodzenia

niewinności Virginii.

-

Jako jej obrońca, Paul, widzę

tylko ten kierunek.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

-

Co powiedziałabyś

na

propozycję, żeby popracować dłużej dziś

wieczorem, a potem pójść na kolację? - spytał

Mason, gdy wrócili do biura.

-

Wiesz, że nigdy nie wychodzę

do domu przed tobą, jeśli pracujemy nad

sprawą - uśmiechnęła się Della Street.

-

Grzeczna dziewczynka - Mason

poklepał ją po ramieniu. - Zawsze mogę na

tobie polegać. Wkręć papier w maszynę, Della.

Zamierzam podyktować ci listę pytań.

-

Pytań?

-

Mam wrażenie, że nie umiem

pomóc mojej klientce w tej sprawie po prostu

dlatego, że za mało używam własnej głowy i

nie dokonuję analizy sięgającej aż do podstaw.

Ktoś stojący z tyłu realizuje przemyślany plan,

a raczej zrealizował przemyślany plan. Ten

plan jest logiczny dla niego, ale pojedyncze

elementy, które widzimy w świetle wydarzeń,

jakie miały miejsce, po prostu nie mają sensu.

Patrzymy jedynie na wyrwane fragmenty

spójnej całości. Musimy oglądnąć te kawałki

jeden po drugim bardzo uważnie i spróbować

znaleźć odpowiedzi.

Zaczynamy od pytania numer jeden:

Dlaczego ktoś podłożył narkotyki do walizki

Virginii Baxter?

Della Street pilnie wystukała pytanie na

maszynie. Mason zaczął chodzić po pokoju

tam i z powrotem.

- Pierwsza i najbardziej oczywista

background image

odpowiedź brzmi: Ta osoba chciała, aby

Virginia Baxtcr została skazana za popełnienie

przestępstwa.

Pytanie numer dwa: Dlaczego ta osoba

chciała, aby Virginia Baxter została skazana za

popełnienie przestępstwa? Pierwsza i

najbardziej oczywista odpowiedź brzmi: Ta

osoba wiedziała, że Virginia jest świadkiem

sygnatariuszem testamentu Lauretty Trent.

Zamierzała zrobić coś, co wskazywałoby, iż

ten testament jest sfałszowany i dlatego chciała

zniszczyć wiarygodność Virginii jako świadka.

Pytanie numer trzy: Dlaczego ktoś

przyszedł do Virginii Baxtcr z propozycją

napisania dwóch fałszywych testamentów?

Oczywista odpowiedź: Zamierzał

podrzucić te kopie gdzieś, gdzie mogły być

użyte z korzyścią dla niego.

Następne pytanie: Dlaczego te fałszywe

kopie mogły być użyte z korzyścią dla niego?

Co chciał z ich pomocą osiągnąć?

Mason zatrzymał się, pokręcił głową i

powiedział:

- Odpowiedź na to pytanie nie jest

oczywista. Teraz mamy następujące pytanie:

Dlaczego Lauretta Trent chciała rozmawiać z

Virginią Baxter?

Oczywista odpowiedź brzmi: W jakiś

sposób dowiedziała się, że oszuści próbują

posłużyć się Virginią Baxter. Prawdopodobnie

dotarła do niej wiadomość o podrobionych

testamentach. Albo, być może, chciała tylko

zapytać Virginię, gdzie znajdują się kopie

testamentu z kancelarii Bannocka. Tu rodzą się

jednak wątpliwości: Dlaczego Lauretta Trent

background image

miałaby akurat teraz zajmować się

testamentem, który sporządziła całe lata temu?

Gdyby chciała się upewnić, czy testament na

pewno jest zgodny z jej aktualnymi

życzeniami, powinna pójść do notariusza i w

ciągu godziny dokonałaby rewizji dokumentu,

po prostu miałaby nowy testament.

Mason chodził przez kilka minut tam i

z powrotem, po czym powiedział:

- To są te pytania. Delio.

- Więc, wydaje mi się, masz

odpowiedzi do większości z nich.

background image

- Odpowiedzi oczywiste. Czy to są

jednak odpowiedzi trafne?

- W każdym razie wydają się logiczne -

powiedziała pokrzepiająco Della.

- Dopiszemy jeszcze jedno pytanie:

Dlaczego

w

chwili

śmiertelnego

niebezpieczeństwa Lauretta Trent pamiętała o

torebce? Albo inaczej: Dlaczego po wyłowieniu

z oceanu samochodu nie odnaleziono w nim

torebki Lauretty Trent?

-

Może

torebkę

miała

przewieszoną na pasku przez ramię? -

dedukowała Della.

-

Nie jechałaby samochodem z

torebką przewieszoną przez ramię -

powątpiewał Mason. - Nawet jeśli złapała

torebkę w momencie zderzenia, puściłaby ją,

gdy znalazła się w zimnej wodzie morskiej. Być

może próbowała płynąć, pracowała ramionami

pod wodą.. Torebka, nawet na pasku,

prawdopodobnie nie pozostałaby przy niej.

-

Mamy więc całkiem sporą listę

pytań - stwierdziła Della Street.

I znowu przez parę minut Mason chodził

w milczeniu tam i z powrotem.

- Wiesz, Delio, czasem nie można sobie

przypomnieć czyjegoś nazwiska, czy jakiejś

nazwy, a potem myśli się o czymś innym i nagle

to nazwisko wyskakuje z pamięci. Może

spróbuję pomyśleć o czymś innym przez chwilę

i zobaczymy, co się stanie z tymi, pytaniami.

- Dobrze, a o czym innym chciałbyś

pomyśleć?

- O tobie - roześmiał się. - Chodź,

pojedziemy w jakieś spokojne miejsce,

background image

odpowiednie na miłą kolacyjkę. Co sądzisz o

restauracji w górach, o stoliku przy oknie, za

którym widać w dole światła wielkiego miasta?

I tym uczuciu, że się jest daleko od wszystkich i

wszystkiego?

background image

-

Sądzę, że mam ochotę - Della

Street odsunęła fotel sekretarki, a maszynę do

pisania nakryła plastykowym pokrowcem. -

Zabieramy tę listę pytań ze sobą?

-

Zabieramy, ale spróbujemy nie

myśleć o nich, nim nie zjemy kolacji.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Della Street z uwagą przyglądała się

siedzącemu po przeciwnej stronie stolika

Perry’emu Masonowi.

Adwokat zjadł swój stek mechanicznie,

jakby ledwie wiedział, co wkłada do ust.

Następnie przystąpił do popijania kawy. Patrzył

na pary kręcące się na parkiecie, ale wzrok

kierował częściej na morze świateł w dolinie

widocznej za wielkim oknem.

Della Street położyła dłoń na ręce

adwokata. Ścisnęła palce, jakby chciała mu

dodać otuchy.

- Martwisz się, prawda?

Błysnął ku niej oczami, zamrugał,

uśmiechnął się ciepło.

-

Po prostu myślę, to wszystko,

Della.

-

Martwisz się?

-

No dobrze, martwię się.

-

O swoją klientkę czy o siebie?

-

O jedno i drugie.

-

Nie powinieneś się tym gryźć - jej

dłoń wciąż spoczywała na jego ręce.

- Adwokat to nie lekarz. Lekarz ma

rzesze pacjentów. Ma młodych, takich, których

można wyleczyć, ma starych cierpiących na

choroby nieuleczalne. To naturalna kolej rzeczy,

że ludzie zmierzają od narodzin do śmierci.

Lekarz nie może tak przejmować się swoi mi

pacjentami, by cierpieć razem z nimi. Z

adwokatem jest inaczej. Ma mniej klientów.

Większość ich problemów jest do pokonania,

background image

jeżeli tylko adwokat wie dobrze, co ma robić.

Ale nawet w sprawach nic do wygrania adwokat

zawsze może klientowi jakoś pomóc, stosując

właściwą taktykę.

background image

-

A co z tobą?

-

Miałem pecha. Wiedziałem,

oczywiście, że ktoś wziął samochód Virginii i

auto uczestniczyło w jakimś wypadku.

Przypuszczałem, że zastawiono na nią pułapkę,

żeby ja, fałszywie oskarżyć o jakiś wypadek

drogowy. Gdyby na tym ta sprawa polegała,

mój czyn byłby całkowicie usprawiedliwiony.

W gruncie rzeczy i tak jestem

usprawiedliwiony. Nie wiedziałem o

popełnieniu żadnej zbrodni. Nie wiedziałem, że

ktoś chce kłamliwie oskarżyć Virginię o

morderstwo i ja próbuję chronić... Oczywiście,

gdybym wiedział, że zostało popełnione

morderstwo i ten samochód był narzędziem

zbrodni, mój czyn byłby przestępstwem.

Kwestia intencji jest tu zasadnicza.

Adwokat znowu patrzył na parkiet,

wodził oczami za jedną z par, a potem

przeniósł wzrok na światła w dolinie.

Nagle zwrócił się ku Delii Street i

zakrył swoją ręką jej dłoń.

- Dziękuję ci za twoją lojalność, Delio.

Nie mówię o tym często. Pewnie traktuję twoją

obecność i pomoc jako coś oczywistego, jak

powietrze, którym oddycham i jak wodę, którą

piję, ale to nie znaczy, że nie doceniam

wszystkiego, co robisz.

Pogłaskał jej dłonie.

-

W twoich rękach jest tyle

otuchy, masz pewne dłonie. To są drobne

kobiece rączki, a jednocześnie silne ręce.

-

Tyle lat stukam w maszynę -

roześmiała się nieco zmieszana - więc mam

mocne palce.

background image

-

Tyle lat mi pomagasz ogromnie.

Ścisnęła na moment jego rękę i, czując

że przyciągają uwagę, cofnęła dłoń.

Mason znowu wpatrywał się w odległe

światła i nagle zrobił okrągłe oczy.

- Olśnienie? - spytała.

background image

- Mój Boże - powiedział i milczał przez

parę sekund. - Dziękuję ci za inspirację, Delio.

Uniosła pytająco brwi.

-

Coś ci zasugerowałam?

-

Tak, tym zdaniem o stukaniu w

maszynę.

-

To jak gra na fortepianie.

Wzmacnia rękę i palce.

-

Nasze pytanie numer dwa:

Dlaczego ktoś chce, aby Virginia Baxter

została skazana za popełnienie przestępstwa?

Odpowiedź, którą ci podyktowałem, jest

błędna.

-

Nie

rozumiem.

To

najlogiczniejsza odpowiedź na świecie. To się

wydaje jedynym celem tych prób obciążenia

Virginii rzekomo popełnionym przez nią

przestępstwem. Żeby jej zeznania, jako osoby

skazanej, nie były wiarygodne...

Przerwał jej kręcąc głowa.

-

Im nie zależało, żeby Virginia

została skazana, chcieli ją tylko usunąć z drogi.

-

Co masz na myśli?

-

Chcieli dostać się do jej

mieszkania, papieru firmowego i maszyny do

pisania.

-

Ale wiedzieli, że ona jest w

samolocie i...

-

Prawdopodobnie nie wiedzieli

tego na czas. Poleciała tylko do San Francisco i

wróciła następnego dnia. Oni musieli być

absolutnie pewni, że będą mieli dostęp do

maszyny do pisania i do papieru firmowego

Bannocka i że Virginia nie wróci przed

czasem.

background image

-

I co zamierzali zrobić?

-

Mój Boże, Della - twarz Masona

zarumieniła się z ożywienia - powinienem to

dostrzec już dawno temu. Nie zauważyłaś nic

szczególnego w tekście tego testamentu?

-

Masz na myśli sposób podziału

majątku?

-

Nie. Sposób, w jaki testament

został spisany. Akapit o odliczaniu zaległych

płatności i kosztów pogrzebu testatorki zamiast

na końcu dokumentu znalazł się na pierwszej

stronie... Ile testamentów przepisywałaś,

Delio?

-

Bóg wie ile - śmiała się. - Z

moim doświadczeniem w kancelarii

adwokackiej... Mnóstwo.

-

Właśnie. I przecież w każdym z

nich dopiero pod koniec pojawiało się

stwierdzenie typu: Całą resztę mojego majątku,

po odliczeniu należnych płatności i kosztów

mojego pogrzebu...

-

To prawda - przyznała.

-

Mieli testament. Ostatnia kartka

jest autentyczna, prawdopodobnie druga

również oiyginalna, natomiast pierwsza jest

podrobiona. Napisana na maszynie Bannocka i

na jego papierze firmowym, ale sporządzona w

ostatnich dniach. Żeby podmienić stronę,

trzeba było koniecznie posłużyć się maszyną

do pisania z kancelarii Bannocka.

-

Ale kto to podrobił? - spytała

Della.

-

Osoba lub osoby, które dzięki

fałszerstwu miały odnieść korzyść.

-

Cała czwórka żyjących

background image

krewnych to spadkobiercy - zauważyła Della.

-

A także lekarz, pielęgniarka i

szofer - uzupełnił Mason.

Adwokat milczał przez chwilę

zamyślony, a potem powiedział:

-

Jest jedna rzecz w poprzedniej

sprawie Virginii Baxter, która mnie zastanawia.

-

Co takiego?

-

Policjant stwierdził, że nie może

ujawnić nazwiska informatora od narkotyków,

który do tej pory był absolutnie niezawodny.

-

Czemu cię to zastanawia?

-

Ktokolwiek chciał sfałszować

ten testament, musiał znać tego informatora

policji, przekupić go, żeby przekazał fałszywe

informacje i zorganizował podłożenie

narkotyków do, walizki Virginii.

Mason odepchnął krzesło, poderwał się

i wypatrywał kelnera.

- Idziemy, Delio, mamy sporo do

zrobienia.

Kelnera wciąż nie było widać, Mason

położył więc na stoliku trzydzieści dolarów.

- To wystarczy na rachunek i napiwek -

powiedział.

-

Ależ to o wiele za dużo -

protestowała Della - a ja muszę zapisywać

wydatki.

-

Tych wydatków nie zapisuj.

Czas jest więcej wart niż dokładny spis

wydatków. Idziemy.

background image

ROZDZIAŁ

DWUDZIESTY

PIERWSZY

Paul Drake siedział w kącie swojego

zagraconego gabinetu. Na biurku miał cztery

telefony. Obok walał się papierowy talerz z

resztkami hamburgera i poplamiona, tłusta

chusteczka papierowa.

Przyciskał słuchawkę do ucha i popijał

kawę z dużego, papierowego kubka, gdy

wszedł Mason i Della Street.

- W porządku - powiedział do telefonu -

rób, co się da. Bądź ze mną w kontakcie.

Drake odłożył słuchawkę i przyglądał

się adwokatowi i jego sekretarce surowym

wzrokiem.

-

A, więc przychodzicie tu

cuchnąć dopiero co spożytym filetem mignon,

pieczonymi ziemniakami, francuskim

pieczywem i winem z najlepszego rocznika. A

ja truję się następnym tłustym hamburgerem i

już mój żołądek zaczyna...

-

Daj spokój - przerwa) Mason. -

Jakie wiadomości z motelu, Paul?

- Nic, co by nam pomogło. Jest facet,

który się zameldował, ale nie spal. To pewnie

ten, którego szukamy, ale nazwisko i adres,

które podał, są lipne, numer rejestracyjny

samochodu też...

- Ale był to oldsmobile, prawda?

Drake uniósł brew.

-

Zgadza się. Samochód byt

wpisany jako olds... Mało kto odważy się

wpisać inną markę, ale z numerami robią różne

background image

rzeczy, przestawiają cyfry i...

-

Rysopis? - spytał Mason.

-

Nic szczególnego. Ciężkawy

gość z...

background image

-

Ciemnymi oczami i wąsikiem -

dopowiedział Mason. Drakę miał teraz

uniesione obie brwi.

-

Skąd to wszystko wiesz?

- To się zgadza. Paul, ile masz wtyczek

w kręgach policyjnych?

- Całkiem sporo. Ja im daję cynk, oni mi

dają cynk. Oczywiście nic nie uszłoby mi na

sucho. Zamknęliby mnie i zabrali prawo jazdy

zaraz w pierwszej minucie, gdybym zrobił coś

nieetycznego. Jeżeli pytasz w związku z taką

sprawą, to ja...

-

Nie, nie. Potrzebne mi jest

nazwisko konfidenta, który informuje policję o

narkotykach i odpowiada rysopisowi tego faceta

z motelu Saint’s Rest.

-

Z tym może być ciężko.

-

A czasem może pójść łatwo -

zauważył Mason. - Jest spora rotacja wśród

konfidentów. Rozsyłanie listów gończych na

podstawie zeznań współpracowników policji

zmusza ich do ujawniania się. Gdy informator

staje się zbyt znany, nie może już nic zdziałać,

bo świat przestępczy traktuje go jak kapusia.

Przypuszczam, że mężczyzna, którego szukamy

był konfidentem. Ujawnił się jakiemuś

adwokatowi, który z kolei puścił wiadomość do

handlarzy narkotyków i tym sposobem kapuś

został bez warsztatu pracy.

-

Jeżeli tak się sprawy mają -

powiedział Drakę - prawdopodobnie dowiem

się, kto to jest, dysponując tym rysopisem.

-

Do roboty, Paul - Mason wskazał

na telefony. - My idziemy do biura.

-

Jak mocno cisnąć?

background image

-

Paul, to jest sprawa życia i

śmierci. Ciśnij tak, żeby były rezultaty.

Potrzebuję informacji i to jak najszybciej.

Włącz w to tuzin ludzi, jeśli ich masz. Dzwoń

wszędzie. Jeśli musisz, obiecuj nagrody.

background image

-

Okay - powiedział ze znużeniem

Drakę. Zepchnął na bok kubek z kawą,

podniósł telefon, wyciągnął szufladę, odkręcił

butelkę z pigułkami na trawienie.

-

Zadzwonię, gdy tylko będę coś

miał, albo, jeszcze lepiej, przyjdę do biura i cię

poinformuję.

-

Idziemy, Della, przeczekamy to.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Mason i Della siedzieli w gabinecie

adwokata. Della zaparzyła wielki dzban kawy z

myślą o Paulu Drake’u. Mason chodził po

pokoju tam i z powrotem z kciukami wsuniętymi

za pasek od spodni i pochyloną do przodu

głową.

W końcu zatrzymał się, po prostu ze

zmęczenia opadł na fotel i gestem poprosił o

kawę.

Della napełniła mu filiżankę.

-

Dlaczego zrobiłeś tyle hałasu

wokół tej torebki? - spytała. - Czy masz jakieś

informacje, o których ja nie wiem?

-

Wiesz, że nie mam - potrząsnął

głową.

-

Nic nie słyszałam o żadnych

pięćdziesięciu tysiącach dolarów w gotówce.

-

Jest coś bardzo szczególnego w

tej sprawie, Della. Dlaczego w samochodzie nie

znaleziono torebki?

-

Wiesz, sztormowa noc, dzikie

fale, samochód spadający do oceanu...

-

Torebka powinna leżeć na

podłodze samochodu. Albo, jeśli wypadła, nie

mogła znajdować się daleko. Ja nie

powiedziałem, że w torebce było pięćdziesiąt

tysięcy dolarów. Spytałem Eagana, czy on

wiedział - było tam pięćdziesiąt tysięcy czy nie

było. Chciałem też zwabić sforę płetwonurków

amatorów, żeby porządnie przeszukali...

Rozległo się umówione pukanie do

drzwi. Della skoczyła na równe nogi, ale Mason

background image

był szybszy. Otworzy! Drake’owi, na którego

twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie.

- Myślę, że mam twojego faceta. Peny.

background image

-

Kto to jest?

-

Osobnik znany jako Hallinan

Fisk. Przez długi czas był kapusiem policyjnym

na jednym z przedmieść, ale w związku z

pewną sprawą policja musiała ujawnić jego

personalia, w innej sprawie musiał zeznawać

jako świadek. Teraz wszyscy wiedzą, że to

konfident. Uważa, że jego życie jest w

niebezpieczeństwie. Z tajnego budżetu policji

próbuje wyciągnąć forsę na emigrację.

-

Czy to jest realne?

-

Ma jakieś szanse, ale takich

pieniędzy policja nie ma. To jest bezwzględny

świat. Praktyka nie należy do ogólnie znanych,

ale policja odwdzięcza się swoim

informatorom przymykając oczy na ich

niektóre sprawki. Fisk donosił na grube ryby i

także na narkomanów. Zarabiał również jako

akwizytor bukmachera. Policja przymykała na

to oko w zamian za informacje o narkotykach.

Teraz, kiedy wydało się, że Fisk jest

policyjnym kablem, bukmacher boi się mieć go

koło siebie. I to mimo obietnic kapusia, że

zagwarantuje mu łaskawość policji. Bukmacher

boi się, że ktoś zrobi skok na forsę, którą

trzyma i że może zostać zamordowany. Było

parę anonimowych telefonów z żądaniem, żeby

pozbył się Fiska, bo jeśli nie to... To już

wystarczyło, by zrobić z Fiska trędowatego.

-

Masz jego adres? - spytał

Mason.

-

Chyba wiem, gdzie można go

znaleźć.

-

Chodźmy.

Della zerwała się z fotela, ale Drakę

background image

posadził ją tam Z powrotem.

- Mowy nie ma. To nie jest miejsce dla

dam.

-

Phi - nadąsała się: Znam ptaszka

i kwiatek. Znam również półświatek...

-

Tam będzie ciężko - powiedział

Drake.

Della Street patrzyła błagalnie na

Perry’ego Masona.

background image

Mason zastanawiał się przez moment.

- Okay, chodź, Della, ale na swoja

własną... Jak jesteś przygotowany jako

ochroniarz, Paul?

Drakę odchylił połę płaszcza, by

pokazać zawieszone pod pachą olstro z

pistoletem.

- Jeżeli będzie się robić gorąco -

powiedział - możemy machnąć im moimi

referencjami, a jeśli pójdą na całość, możemy

użyć tego.

- Mamy do czynienia z mordercą -

przypomniał Mason. Pogasili światła w

gabinecie adwokata, zamknęli drzwi na klucz i

wsiedli do samochodu Drake’a.

Pojechali do dzielnicy spelunek, która o

tej porze kipiała nocnym życiem.

Drakę od czasu do czasu spoglądał z

powątpiewaniem na Delię...

Zaparkowali

pod

blokiem

mieszkalnym, który był celem ich wyprawy.

Przeszli niewiele więcej niż dwadzieścia

metrów, Della cały czas w obustronnej asyście

barczystego adwokata i muskularnego

detektywa. Po schodach wspięli się na

półpiętro, gdzie w małej, słabo oświetlonej

wnęce stał kontuar z tabliczką BIURO i

dzwonkiem. Z tylu na hakach wisiały klucze.

-

Numer pięć - powiedział Drakę,

- Nie ma klucza, a więc zaglądniemy.

-

Czy on będzie na miejscu? -

spytała Della. - O tej porze wszyscy mają

wychodne w tej pięknej dzielnicy.

-

Myślę, że jest tutaj.

Przypuszczam, że boi się wychodzić z pokoju.

background image

Szli pomnym, ciemnym i śmierdzącym

korytarzem. Drake znalazł numer 5 i wskazał

szparę pod drzwiami.

- Światło się pali - powiedział.

Mason mocno i zdecydowanie zastukał

do drzwi. Przez chwilę nie było żadnej

odpowiedzi, a potem rozległ się głos

mężczyzny, stojącego najwyraźniej tuż za

progiem.

background image

-

Kto tam?

-

Detektyw Drake.

-

Nie znam żadnego gliniarza o

nazwisku Drake.

-

Mam coś dla pana.

-

Tego się właśnie boję.

-

Mam stać tu na korytarzu i

mówić, tak żeby każdy słyszał?

-

Nie, nie.

-

No to niech pan wpuści nas do

środka.

-

Jakich nas?

-

Mam ze sobą dziewczynę.

-

Co to za dziewczyna?

-

Nazywam się Street.

-

To znajdź sobie inny rewir,

siostrzyczko.

-

W porządku, jeżeli chce pan w

ten sposób, tak zrobimy. Ale pan za to zapłaci.

Idąc na układ ze mną miałby pan szansę, ale

jak ktoś woli przegrać...

-

To pan jest przegrany. Nie

otwieram drzwi żadnym nadętym kneblom.

Niech pan przyprowadzi kogoś, kogo znam.

Mason przysunął się do Drake’a.

-

Zaczekaj z Delią na korytarzu,

Paul. Jeśli wyjdzie, złap go.

-

Co mam z nim zrobić?

-

Trzymaj go, jakimkolwiek

sposobem. Wepchnij go Z powrotem do

pokoju. Masz prawo przytrzymać go do

nadejścia policji.

-

Mamy jakieś uzasadnienie?

-

Uciekł z miejsca wypadku. Ale

nie sądzę, żeby wyszedł.

background image

Mason poszedł długim, zatęchłym

korytarzem do budki telefonicznej, w której

wszystko prześmiardło dymem papierosowym.

Wykręcił numer na komendę policji.

background image

-

Proszę Z Wydziałem Zabójstw -

powiedział, gdy uzyskał połączenie z centralą.

Po chwili mówił dalej. - Muszę skontaktować

się z porucznikiem Traggiem w niezwykle

ważnej sprawie. Ile czasu zajmie dostarczenie

mu pilnej wiadomości? Mówi Peny Mason.

-

Chwileczkę - powiedział

funkcjonariusz z drugiego końca linii. Parę

sekund później Mason słyszał w telefonie

oschły głos porucznika Tragga.

- O co chodzi, Peny? Znalazł pan jakieś

nowe zwłoki?

-

Dzięki Bogu, że pan tam jest.

Szczęściarz ze mnie.

-

Naprawdę szczęściarz. Ja tu

wpadłem tylko na chwilę, żeby zobaczyć, czy

jest coś nowego w sprawie, którą się zajmuję.

W czym kłopot?

-

Chcę, żeby pan do mnie

dołączył. Mam coś.

-

Trup?

- Nie, jeszcze nie trup. Ale trup może

być trochę później.

- Gdzie pan jest?

Mason podał mu adres.

-

Podła dzielnica - stwierdził

Tragg - ale to blisko od komendy.

-

Przyjedzie pan?

-

Okay.

-

Niech pan weźmie kogoś ze

sobą.

-

Okay. Znajdę jakiś, radiowóz i

będę za parę minut.

-

Czekam na pana na schodach.

To jest blok mieszkalny bez windy,

background image

dwupiętrowy, na dole jakieś mordownie i

tancbudy.

- Chyba znam ten bajzel. Zaraz tam

będziemy.

Mason stanął obok budki telefonicznej.

Dwaj mężczyźni wyszli ze schodów,

rozglądnęli się dookoła, spostrzegli Masona i

ruszyli ku niemu. Adwokat zrobił dwa kroki do

przodu. Mężczyźni jeszcze raz otaksowali jego

wzrost i szerokość w barach, popatrzyli po

sobie, bez słowa zawrócili i zbiegli na ulicę.

Parę chwil później na korytarzu ukazał

się Tragg w towarzystwie umundurowanego

policjanta. Przywitał Masona uprzejmym, lecz i

badawczym spojrzeniem.

-

W porządku, Peny, o co chodzi

tym razem? Oto pańska „cudza ręka”. Gdzie są

te kasztany w ogniu do wyjęcia?

-

W pokoju numer pięć.

-

Bardzo gorące kasztany?

-

Nie wiem. Ale myślę, że gdy

wejdziemy do środka i potrząśniemy tym

facetem, znajdziemy rozwiązanie sprawy

zabójstwa Lauretty Trent.

-

Więc nie uważa pan, że już je

znaleźliśmy?

-

Wiem, że jeszcze nie

znaleźliście.

-

Gdybym zachował sceptycyzm,

jak należało, oszczędziłbym sobie tej

wycieczki. Na dodatek zarzuca nam się, że

stale jesteśmy na usługach obrońców, którzy

podważają sprawy wnoszone do sądu przez

urząd prokuratora okręgowego. W gazetach

wypisują różne rzeczy.

background image

-

Czy kiedykolwiek obsmarowali

pana przeze mnie w gazecie?

-

Do tej pory jeszcze nie. Nie

chciałbym, żeby dzisiaj był pierwszy raz.

-

W porządku. Skoro pan już tu

jest, chodźmy do pokoju numer pięć.

-

Okay, zaglądniemy - westchnął

Tragg. - Tylko tyle zrobimy, po prostu

zaglądniemy.

Mason zaprowadził Tragga z

policjantem pod numer pięć.

- A, wygląda na to, że mamy kworum -

powiedział porucznik na widok Paula Drake’a i

Delii Street.

Mason ponownie zastukał do drzwi.

- Wynoście się - rozległo się ze środka.

background image

- Porucznik Tragg z Wydziału Zabójstw

z policjantem - ogłosił Mason.

-

Ma pan nakaz?

-

Nie potrzebujemy nakazu -

odpowiedział Mason. - My...

-

Zaraz, chwileczkę - przerwał

Tragg. - Dlaczego pan mówi w moim imieniu?

Co się tu dzieje?

-

Ten człowiek - wyjaśnił Mason -

pod nazwiskiem Carltona Jaspersa zameldował

się w motelu Saint’s Rest. Jest on również

konfidentem, który wpuścił policję w maliny z

narkotykami w walizce Virginii Baxter.

Obecnie musi się wynieść z miasta i czeka na

zapomogę policyjną. Był zawodowym

donosicielem Wydziału Narkotyków... Chce

pan, żebym stał tutaj i wykrzykiwał to

wszystko na cały korytarz, Fisk?

Dał się słyszeć odgłos odsuwanych

krzeseł, a potem drzwi uchyliły się nieco.

Ponad wciąż założonym łańcuchem czarne

oczy świeciły się w wystraszonej twarzy.

Utkwił wzrok w mundurze policyjnym, a potem

spojrzał na Tragga.

- Mogę zobaczyć pana dokumenty?

Tragg wyjął z kieszeni skórzane etui,

otworzył i potrzymał Fiskowi przed nosem nie

wypuszczając ani na chwilę z ręki.

-

Czy nie ma kogoś na korytarzu?

- spyta! Fisk.

-

Teraz nie ma nikogo -

powiedział Mason - ale parę minut temu

zaglądało tu dwóch drabów. Szli w stronę

pańskiego pokoju, lecz wycofali się, widząc

nas.

background image

-

Wejdźcie - Fisk trzęsącymi się

rękami zdjął łańcuch z drzwi.

W pokoju stało zapadnięte łóżko, fotel,

krzesło. Podłogę przykrywał dywan cienki jak

papier z dziurami wydeptanymi przed tandetną

toaletą z krzywym zwierciadłem.

- Co się dzieje? Przecież wy, ludzie,

powinniście dawać mi ochronę.

background image

- Kto chciał wrobić Virginię Baxter w

narkotyki i dlaczego pojechał pan do Saint’s

Rest i zabrał jej samochód? - spytał Mason.

-

Kim pan jest?

-

Jestem jej adwokatem.

-

Nie chcę tu żadnych

rzeczników.

-

Nie jestem rzecznikiem, jestem

adwokatem. A tu, przyjacielu, jest wezwanie

do stawienia się przed sądem, pod karą. Jutro w

sądzie będzie pan zeznawać jako świadek w

procesie z oskarżenia publicznego przeciwko

Virginii Baxter.

-

Co do licha pan ze mną

wyprawia? - obruszył się Tragg. - Ściąga mnie

pan tutaj, żebym asystował panu przy

wręczaniu wezwania do sądu?

-

Wszystko zależy od tego, czy

zrobi pan użytek z własnej głowy. Ma pan

okazję okryć się chwalą.

-

Pan nie może mi tu wręczać

żadnych wezwań

- oświadczył Fisk. - Drzwi otworzyłem

tylko przed przedstawicielami prawa.

-

Skąd się wzięły pańskie odciski

palców w samochodzie Virginii Baxter?

-

Bzdura, nie ma tam żadnych

odcisków palców.

-

Podał pan policji informację o

rzekomym składzie narkotyków w mieszkaniu

Virginii Baxter. Podczas przeszukania zdołał

pan skopiować klucze i przyszedł potem do

tego mieszkania z inną osobą, która używała

maszyny do pisania Virginii Baxter.

-

Plecie pan bez sensu. Ciągle

background image

ktoś próbuje mnie w coś wrobić. Słuchaj,

mecenasie, eksperci ze mną próbowali. Wy,

amatorzy, nie macie żadnych szans.

-

Do samochodu Virginii Baxter

wsiadł pan w rękawiczkach, ale w motelu

Saint’s Rest był pan bez rękawiczek i w pokoju

roi się od odcisków palców.

background image

-

I co z tego? Oczywiście,

przyznaję, byłem w motelu Saint’s Rest.

-

Zameldował się pan pod

przybranym nazwiskiem.

-

Mnóstwo ludzi tak robi.

-

I podał pan fałszywy numer

rejestracyjny samochodu.

-

Wpisałem, tak jak pamiętałem.

-

O Boże, nic dziwnego!

Rodzinne podobieństwo. Kim jest dla pana

George Eagan?

Przez moment czarne oczy patrzyły na

Masona z lekceważeniem.

- To jest coś, co można sprawdzić -

zwrócił uwagę adwokat.

Fisk nagle jakby skarlał.

-

No dobrze, Eagan to mój

przyrodni brat. Jestem czarną owcą w rodzinie.

-

Zamienił

pan

tablice

rejestracyjne swojego samochodu na Eagana.

Brat oczywiście niczego nic zauważył. To na

wypadek, gdyby ktoś chciał pana

zidentyfikować tą drogą.

-

Ma pan dowody?

- Nie potrzebuję dowodów. Jutro stanie

pan przed sądem jako świadek. Gazety

wydrukują pańskie zdjęcie i opiszą pana

wyczyny jako policyjnego kapusia i wtyczki.

Tutejsze kręgi przypilnują wtedy pana znacznie

lepiej, niż ja mógłbym to zrobić. No, proszę

państwa, idziemy stąd.

Mason odwrócił się i ruszył ku

drzwiom. Przez dłuższą chwilę Fisk stał

nieruchomo, a potem przyskoczył do Masona i

chwycił go za rękaw.

background image

- Nie, nic! Zaraz, niech pan zaczeka,

możemy coś załatwić.

Od Masona przeszedł do porucznika

Tragga.

- Chłopaki nieraz dawałem wam cynk.

Możecie mi przecież pomóc. Zabierzcie tego

adwokata, bo się przypiął jak pijawa.

Wyciągnijcie mnie z miasta.

-

Musi pan nam powiedzieć

wszystko - Tragg przyglądał się bacznie

Fiskowi - i wtedy zobaczymy, co się da zrobić.

Ale bez mydlenia oczu.

-

No wie pan, miałem kłopoty,

mnóstwo kłopotów, ciągle problemy. George

raz musiał mnie wyciągnąć, kiedy już było

całkiem parszywie.

-

Kto to jest George? - spytał

Tragg.

-

George Eagan, szofer Lauretty

Trent.

Mason i Tragg wymienili spojrzenia, po

czym Tragg zwrócił się do Fiska.

-

No dobra, co się stało?

-

Z policją już nie mogłem

działać, straciłem wszystkie moje układy,

chody. I wtedy przyszła do mnie ta kobieta,

która mi już kiedyś pomogła.

-

Jaka kobieta?

-

Pielęgniarka Anna Fritch.

Umówiłem się z nią raz czy dwa i przez kilka

lat zaopatrywałem ją w narkotyki...

-

No, dalej - zachęcił Tragg.

-

Ona była w zmowie z Kelvinem,

który spodziewał się, że odziedziczy prawie

cały majątek Trent - znaczy się on, jego

background image

szwagier i ich żony. Namawiał więc

pielęgniarkę, żeby starą trochę ponagliła w

sprawie przejścia na tamten świat. Zrobili trzy

podejścia z arszenikiem. Bali się po prostu ją

otruć, ale ona miała mamą pompkę i małe

dawki arszeniku powodowały ciężką chorobę,

podczas której to serce powinno wreszcie

kiedyś wysiąść. Kiedy stara dama chorowała

ostatni raz, Kelvin znalazł testament. O mało

co nic wykitował, jak to przeczytał. Musiał

więc zmienić ten testament. Dowiedzieli się,

gdzie jest maszyna do pisania tego notariusza.

Pielęgniarka była dobrą maszynistką.

Przysięgała, że gdyby miała dość czasu,

zrobiłaby taką podróbkę, że nikt by się nigdy

nie kapnął. Ale musiała mieć do tego i

maszynę, i papier prawnika. Zależało im więc

na dwóch rzeczach. Musieli zniszczyć opinię

Virginii Baxter, bo bali się, że ona może

pamiętać prawdziwy testament. A to, co

pamięta handlarka narkotyków, liczy się mniej.

I zależało im na swobodnym dostępie do

mieszkania panny Baxter. Coś z nią trzeba było

zrobić na jakiś czas. Chcieli też zdobyć kopię

testamentu z archiwum po Bannocku, albo

zrobić w tych papierach taki bałagan, żeby już

nigdy nic tam nie można było sprawdzić.

No więc najpierw trzeba było Baxter

jakoś wsadzić do ciupy i załatwić jej wyrok za

narkotyki. Zrobiłem, co trzeba. Przekupiłem

faceta, żeby pozwolił mi podejść pod samolot i

osobiście odebrać bagaż, bo mam bardzo

ważną przesyłkę. Od razu rozpoznałem walizkę

tej dziwki i powiedziałem, że zgubiłem numer

od mojego kwitu bagażowego. Powiedzieli, że

background image

mogę zaglądnąć do paru podobnych walizek,

żeby poznać po rzeczach, która jest moja. I w

tym zamieszaniu udało mi się te narkotyki

podłożyć. Myślałem, że to już wszystko. Ale

tak to jest z dziwkami. Jak się człowiek z nimi

zacznie zadawać, to przepadł. Musiałem więc

zabrać jej samochód i czekać, aż George

pokaże się na szosie. Potem go stuknąłem. To

okropne, ale ostatnio był z niego taki ważniak,

a poza tym, no przecież z czegoś trzeba żyć.

-

Dobra, co pan zrobił? - spytał

Tragg.

-

Zrobiłem to, co mi kazali -

odpowiedział Fisk trzęsąc się. - Miałem go

zepchnąć z szosy. Nie wiedziałem, że straci

panowanie i... Myślałem, że tylko walnę go i w

nogi. Taka jest prawda i wreszcie wyrzuciłem

to z siebie.

-

Użył pan samochodu Virginii

Baxter? - spytał Mason.

-

Tak. Powiedzieli mi, że ona

będzie w motelu Saint’s Rest i podali numer

rejestracyjny samochodu. Ledwie weszła do

pokoju, już siedziałem w jej chevrolecie.

Wykonałem swoją robotę i wróciłem pod

motel. Samochód musiałem postawić na

nowym miejscu, bo stare było

background image

zajęte. Kazali mi mocno walnąć wóz

Trent, najlepiej z przodu, ale samochód Baxter

miał się nadawać do dalszej jazdy, musiałem

więc uderzyć tyłem.

-

Ile pan za to dostał? - spytał

Mason.

-

Obiecanki. Strasznie się

wkurzyłem. Mam wrogów i muszę wyrwać w

takie miejsce, gdzie nie będą mogli mnie

dorwać w ślepej uliczce. Ta dziwka obiecała mi

dwa i pół tysiąca, a dała dwieście. Wiem, co o

mnie myślicie, ale, do licha, jeżeli będę

zeznawał jako świadek i potem to napiszą w

gazetach, to ja już jestem trup... Do diabła, już

wyciągają spluwy... Mówił pan, że jacyś dwaj

kręcili się tu po schodach?

Mason kiwnął głową.

- Niech pan mnie weźmie do aresztu,

panie poruczniku - Fisk wyciągnął ręce do

skucia. - Będzie potrzebna ochrona. Zwykłych

bandziorów się nic boję, ale nie można dać

sobie rady z tymi od big boya:

- Kto to jest big boy? - spytał Tragg.

Fisk trząsł się z przerażenia.

-

Jemu nigdy nie podskoczyłem.

Zawsze wali się tylko w plotki i ludzi z

zewnątrz, ale jeśli trzeba będzie pójść na całość

i grzmotnąć z grubej rury... Zamknijcie mnie w

pojedynczej celi, dajcie ochronę, a ja wtedy

będę mówił.

-

Pan to ma masło po obu

stronach kromki - powiedział Tragg do

Masona.

background image

ROZDZIAŁ

DWUDZIESTY

TRZECI

Mason, Della Street i Paul Drakę

wrócili do kancelarii tuż po północy.

-

Była tu kobieta - powiedział

dozorca obsługujący windę po godzinach -

która się chciała z panem zobaczyć. Mówiła, że

to ogromnie ważne, panie Mason.

Powiedziałem jej, że pan na pewno wróci i ona

zdecydowała się czekać.

-

Gdzie jest?

-

Nic wiem. Gdzieś spaceruje.

Zaglądała tu już cztery albo pięć razy i pytała,

czy pan jest z powrotem.

-

Jak wyglądała? - spytał Mason.

-

Wyglądała na arystokratkę. Koło

sześćdziesiątki, siwe włosy, elegancko ubrana.

Mówiła cichym głosem i chyba była

zmartwiona.

-

Dobrze. Będę w gabinecie.

Zaczekam tam na Virginię Baxter i potem

będziemy mogli uznać, że to już dzień.

-

Ale co za dzień! - powiedział

Paul Drakę.

-

Virginia Baxter! - wykrzyknął

dozorca. - Ta kobieta, która jest sądzona za

morderstwo?

-

Właśnie ją zwalniają. Porucznik

Tragg przyśle tu pannę Baxter samochodem

policyjnym.

-

Wyciągnął pan ją z tego? -

dozorca patrzył z podziwem na Masona.

- My ją wyciągnęliśmy - poprawił

background image

śmiejąc się Mason.

Winda zatrzymała się na piętrze

adwokata.

-

Okay, idę do swojego biura.

Peny - powiedział Drakę. - Co zamierzasz

zrobić z tą pielęgniarką?

-

Nasz przyjaciel porucznik Tragg

przejmie tu inicjatywę. Przeczytasz w gazetach

o jego niezwykłej sztuce

background image

dedukcji i o tym, że Tragg pozwolił Masonowi asystować, gdy odkrywał kluczowego

świadka w sprawie morderstwa pani Trent.

-

Tak, przypuszczam, że zgarnie całą chwałę.

-

Tragg i wszyscy z wydziału. Do zobaczenia rano, Paul.

Mason ujął Delię Street pod ramię i poprowadził do kancelarii.

-

Ile to potrwa? - spytała Della.

-

Nie więcej niż dziesięć, piętnaście minut. Tragg weźmie ją stamtąd i

przywiezie do mnie. On nie chce, żeby się z kimkolwiek kontaktowała. Ma gotową historię

dla prasy i...

Dało się słyszeć nieśmiałe pukanie do drzwi. Weszła wysoka, siwowłosa kobieta.

-

Czy pan Mason?

-

Tak.

-

Nie mogłam już dłużej czekać. Musiałam do pana przyjść.

Popatrzyła pytająco na Delię Street.

-

Moja sekretarka, Della Street - przedstawił Mason i dodał po chwili ledwie

widocznego wahania - a to, jeżeli się nie mylę, Della, to jest Lauretta Trent.

-

Tak jest, nie mogłam pozwolić, by sprawy biegły aż do punktu, w którym

skazano by tę biedną dziewczynę. Musiałam przyjść do pana. Mam nadzieję, że będę miała

jakąś ochronę do momentu wykrycia, kto próbuje mnie zamordować.

-

Proszę siadać - powiedział Mason.

-

Jestem bardzo naiwna, panie Mason. Nic miałam żadnych podejrzeń, aż do

chwili, kiedy doktor Alton kazał pielęgniarce pobrać próbki moich włosów i paznokci.

Poczytałam trochę o objawach otrucia arszenikicm. Musiałam się ratować. I to szybko.

Potem, kiedy ten samochód zepchnął nas z drogi i George krzyknął, żebym skakała,

wyskoczyłam. Podrapałam się trochę, ale na szczęście widziałam, że tamto auto na nas

wjeżdża, więc byłam gotowa, trzymałam rękę na klamce. Nie miałam pięćdziesięciu tysięcy

dolarów w torebce, jak pan to powiedział w sądzie, ale miałam dość dużo, żeby przeżyć.

Widziałam, że George jest ranny. Wyszłam na szosę i prawie natychmiast zatrzymał się koło

mnie samochód. Kierowca podrzucił mnie do pobliskiej restauracji. Zadzwoniłam na policję i

powiadomiłam o wypadku. Powiedzieli, że już wysyłają radiowóz. Uznałam, że to dobra

okazja, żeby popatrzeć z ukrycia, jak toczą się sprawy. Chciałam się dowiedzieć, kto za tym

wszystkim stoi.

-

I dowiedziała się pani? - spytał Mason.

-

Kiedy czytano testament w sądzie... nigdy w życiu nie byłam tak zszokowana.

background image

-

Testament, przypuszczam, był sfałszowany.

-

Ależ, oczywiście! A dokładniej - dwie kartki były oryginalne, a reszta

podrobiona. W swoim testamencie stwierdziłam, że wszyscy moi krewni to próżniacy,

oczekujący jedynie mojej śmierci, niezdolni do osiągnięcia czegokolwiek własną pracą i

pomysłowością. I dlatego moim siostrom zapisałam w spadku tak małe kwoty, żeby ich

mężowie, nieroby, wreszcie wzięli się do jakiejś pracy. Wydawało mi się, że przechowuję

testament w bezpiecznym miejscu. Musieli go jednak znaleźć, wymienili część dokumentu i

postanowili się mnie pozbyć.

-

Chyba czeka panią - powiedział Mason - jeszcze jeden szok. To nic pani

krewni chcieli przyśpieszyć pani śmierć, ale pielęgniarka, biegła maszynistka, uknuła w

zmowie z Kelvinem plan podmiany kartek w testamencie. Prawdopodobnie umówiła się, z

pani szwagrem na jakiś procent i pewnie miałaby też nieograniczone możliwości

szantażowania go w przyszłości. A na wypadek, gdyby Virginia Baxter przypomniała sobie

postanowienia autentycznego testamentu, zaplanowano jej kompromitację. Cieszę się, że jest

pani cała i zdrowa. Gdy okazało się, że w samochodzie nie ma torebki, przyszło mi do głowy,

że może pani żyje. Z pani powodu Virginia Baxter sporo się nacierpiała, ale to wszystko da

się naprawić.

-

Na szczęście - Lauretta Trent otworzyła torebkę - książeczkę czekową mam ze

sobą. Czy zaakceptuje pan czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów jako honorarium, panie

Mason? I oczywiście czek na pięćdziesiąt tysięcy dolarów dla pańskiej klientki tytułem

rekompensaty za wszystko, co przeszła.

-

Myślę, że zanim pani zdąży wypisać czeki - Mason uśmiechnął się do Delii

Street - Virginia Baxter stanie tu w drzwiach i sama odpowie na tę propozycję.

„KB”


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gardner Erle Stanley Sprawa haczyka z przynętą
Gardner Erle Stanley Sprawa zakochanej ciotki
Gardner Erle Stanley Sprawa fałszywego obrazu
Gardner Erle Stanley Sprawa odlozonego morderstwa
Gardner Erle Stanley Sprawa falszywego obrazu
Gardner Erle Stanley Sprawa szantażowanego męża
Gardner Erle Stanley Sprawa falszywego obrazu
Gardner Erle Stanley Sprawa niedobudzonej żony
Gardner Erle Stanley Sprawa nerwowej żalobniczki
Gardner Erle Stanley Sprawa podzielonego domu
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 73 Sprawa niecierpliwych spadkobierców
Gardner Erle Stanley Perry Mason 73 Sprawa niecierpliwych spatkobierców 2
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 50 Sprawa szantażowanego męża
Gardner Erle Stanley Perry Mason 50 Sprawa szantażowanego męża
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 86 Sprawa odłożonego morderstwa
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 84 Sprawa podzielonego domu
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 38 Sprawa nerwowej żałobniczki
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 66 Sprawa falszywego obrazu

więcej podobnych podstron