- Jakie to uczucie zagrać własną matkę - niezapomnianą Ingrid Bergman?
- Prawdę mówiąc, z zagraniem matki nie miałam większego problemu. Może dlatego, że zawsze, już od najmłodszych lat, wszyscy mi mówili, że bardzo jestem do mamy podobna. I rzeczywiście, kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy scenę, w której gram mamę, wszyscy się trochę wzruszyliśmy. Wydawało się nam, że to ona. O wiele bardziej bałam się ról męskich. Chciałam to zrobić tak, aby już od pierwszego spojrzenia widzowie wiedzieli, o kogo chodzi. Stosunkowo łatwo udało mi się to z Charliem Chaplinem - charakterystyczny wąsik, gestykulacja, melonik. Hitchcock też nie był aż taki trudny, ponieważ w pamięci szerokiej publiczności utrwalił się słynny obraz jego twarzy z profilu. Gorzej było natomiast chociażby z Fellinim, ponieważ naprawdę trudno było mi znaleźć jego wizerunek, który pozwalałby od razu, bez słów, zrozumieć, że to on.
- A postać ojca? Dlaczego ma taki wielki brzuch?
- Pamiętam go w piżamie, w pantoflach, jako dziecku wydawało mi się, że ma wielki brzuch. Często też powtarzał, że żałuje, że to nie on nas urodził. Wszystko to razem sprawiło, że tak go pamiętam, choć zdaję sobie sprawę, że nie jest to wizerunek realistyczny.
- Kim był Chaplin dla pani ojca?
- Kimś bardzo ważnym. Ojciec niezwykle rzadko chodził do kina, Chaplin był wyjątkiem. Pamiętam, że zawsze zabierał mnie na jego filmy. Znamienne jest to, że ojciec miał na biurku fotografię Chaplina z dedykacją dla niego. Nigdy nie widziałam żadnych innych zdjęć w pokoju mego ojca, dlatego myślę, że bardzo go cenił i bardzo kochał jego filmy.
Aktorka na przekór ojcu
- Czy to prawda, że Alfred Hitchcock uważał, że pani matka marnuje się u boku Rosselliniego?
- Nie tylko Hitchcock tak myślał. Wiele osób podzielało tę opinię. Hitchcock napisał list do mojej mamy, w którym zachęcał ją do powrotu do Ameryki. Kino mojego ojca było bardzo marginalne, niszowe. Dopiero teraz ojciec stał się pewnego rodzaju mitem, ale za jego życia było zupełnie inaczej. Włochy były niewielkim, zniszczonym wojną krajem, na dodatek biednym i o faszystowskiej przeszłości. Dlatego Hitchcock uważał, że mama nie ma tu żadnej przyszłości. Oczywiście, w liście, o którym mówię, nie napisał, że filmy Rosselliniego są nudne. W filmie cytuję dosłownie jego słowa. Pisał: „Zakochałaś się we Włochu, dobrze, zdarza się, ale teraz pora z tym skończyć. Wracaj, tu jest twoja rodzina, twoja kultura. Ty należysz do nas, do naszego świata, pomyśl o swojej karierze”. Nie krył się ze swoim zdaniem.
Jak w tej chwili Roberto Rossellini jest postrzegany w USA?
- Ojciec jest w Ameryce bardzo mało znany. Zawsze tak było, nigdy nie odniósł tam większego sukcesu. Teraz, kiedy praktycznie znika pamięć o II wojnie światowej, trudno, żeby to się zmieniło. W Stanach Zjednoczonych nie istnieje coś takiego, jak muzeum filmu. Pamięć ma tam inny wymiar. W tym roku, w związku z jubileuszem, po raz pierwszy od 20 lat telewizja pokazała "Rzym, miasto otwarte".
- Podobno pani ojciec nie chciał, żeby została pani aktorką. Dlaczego?
- Myślę, że z bardzo prostego powodu - ojciec z racji profesji miał często do czynienia z aktorami i zdawał sobie sprawę, że to ciężki zawód. Bał się, że nie będę miała pracy, ze będę musiała wyczekiwać na rolę, że będę zależna od innych. Chciał, żebym miała zawód, który daje zajęcie. Wszyscy rodzice chcieliby, żeby ich dzieci były adwokatami, pielęgniarkami, żeby miały inny zawód, w którym nie trzeba się martwić o pracę. Aktorstwo to profesja niedająca żadnych gwarancji. Dziś masz angaż, jutro nie, nigdy nie wiesz, co cię czeka.
- Myśli pani, że ojciec miał rację?
- Myślę, że tak.
- A mimo to została pani aktorką! Czy śledząc pani karierę, Roberto Rossellini byłby zadowolony ze swojej córki?
- Mogę tylko mieć nadzieję, że tak. Na pewno byłby zadowolony, widząc, jak wiele afektu i miłości wszystkie jego dzieci żywią dla niego.
- Dzieci sławnych rodziców często narzekają, że ojcowskie nazwisko przytłacza, nie pozwala rozwinąć skrzydeł. Pani jest córką legendarnej pary wielkiego ekranu...
- Każda legenda ma dwie strony, jeśli można tak powiedzieć. Moi rodzice przeżywali trudności, borykali się z różnego rodzaju problemami, również zawodowymi. Moja matka nie zawsze miała pracę, filmy mojego ojca nie zawsze spotykały się z uznaniem. Rzeczywistość, jaką pamiętam, to dwoje ludzi poważnie traktujących kino, którzy nie bardzo potrafili odnaleźć się w czasach postępującej komercjalizacji kina. Teraz są legendą, mitem, ale nie zawsze tak było.
Z etykietką skandalu
- Małżeństwo pani ojca z Ingrid Bergman wywołało wiele emocji. Wychowała się pani w rodzinie tzw. poszerzonej - dziś ten model jest dość powszechny, ale kilkadziesiąt lat temu tak nie było.
- Rzeczywiście, we Włoszech z dominującą pozycją Kościoła katolickiego nasza rodzina uważana była za nietypową, przede wszystkim przez prasę. Dziennikarze rozpisywali się o niemoralnym prowadzeniu się Rosselliniego. Jego związek z moją matką wywołał skandal. Natomiast my sami nigdy nie uważaliśmy, że stanowimy jakiś dziwny przypadek. Przede wszystkim dlatego, że nie byliśmy typową włoską rodziną. Moja matka, jak wiadomo, była Szwedką, zawsze mieliśmy kontakty z Francją, mieszkaliśmy w Ameryce. Cała nasza rodzina miała inne spojrzenie na życie. Fakt, że we Włoszech prawo nie zezwalało na rozwód, moi rodzice traktowali jako pewnego rodzaju trudność, która pewnego dnia zniknie - ponieważ byli pewni, że przepisy muszą się zmienić, dotyczyło to ich zdaniem również obyczajowJak dziś wygląda rodzina Rossellinich?
- Zawsze żyliśmy rozsypani po całym świecie. Tak jest i teraz. Jest nas szóstka. Ojciec żenił się trzy razy. Najstarszy brat Renzo jest synem z pierwszego małżeństwa mojego ojca, z Włoszką. Z drugiego małżeństwa jest nas troje, brat Roberto, ja i moja bliźniacza siostra Isotta. Rafaella i Gil są dziećmi ojca i jego trzeciej żony o indiańskim pochodzeniu. Jesteśmy bardzo różni, ale to nam w niczym nie przeszkadza. Spotykamy się w miarę często. W tej chwili na festiwalu w Maiori, prowadzonym przez Renza, jest nas czworo. Kilka miesięcy temu spotkaliśmy się w Rzymie w piątkę.
- Z X muzą romansował, z tego co wiem, już pani dziadek. Ilu Rossellinich dziś związanych jest z kinem, ze sztuką filmową?
- Dziadek Angelo, ojciec mojego ojca, nie był filmowcem ani aktorem, ale zbudował w Rzymie dwa kina. Jedno z nich po półwieczu funkcjonowania zostało zamienione na salę bingo, a drugie, Barberini, istnieje do dziś i jest jednym z najważniejszych kin rzymskich. Z naszej szóstki filmem zajmuje się brat Renzo, on zawsze był prawą ręką ojca, ja - jak wiadomo czasem grywam w filmach. Gil, nasz najmłodszy brat, pokazał ostatnio w Wenecji swój film "Kill Gil", opowiadający o jego własnej chorobie; porusza się na wózku inwalidzkim.
- Zawsze mnie ciekawiło, dlaczego pani siostra bliźniaczka, podobna jak kropla wody, wybrała zupełnie inną drogę.
- Isotta wykłada literaturę włoską na Uniwersytecie Kolumbia. Jest naukowcem. Zawsze podkreślam, że z nas dwu, chociaż dotyczy to chyba całego rodzeństwa, ona jest jedynym mózgowcem. Ja zupełnie nie mam takich zdolności.
- A jak się zapowiada najmłodsze pokolenie? Ma pani dwójkę adoptowanych dzieci: Elettrę i Roberta. Chciałaby pani, żeby córka została aktorką, a syn np. reżyserem jak dziadek?
- Nie mam planów co do moich dzieci. Chciałabym, żeby same zdecydowały, co chcą robić w życiu, i żeby się im udało. Mam 54 lata i z całym spokojem mogę przyznać rację mojemu ojcu, że aktorstwo to nie jest łatwy zawód. Reżyser to artysta, nie wiem, czy mój syn urodził się artystą.
- Dała mu pani na imię Roberto...
- Nie dlatego, żeby poszedł w ślady dziadka, ale dlatego, że jest pięknym czarnoskórym chłopcem o niebieskich oczach. Prawdziwy Apollo. Myślę, że mojemu ojcu bardzo się podoba.ości. Tak zresztą się stało.