Tuszyńska Singer Agata KILKA PORTRETÓW Z POLSKĄ W TLE


TUSZYNSKA AGATA - KILKA PORTRETÓW Z POLSKĄ W TLE

REPORTAŻE IZRAELSKIE

Słowo wstępne: Ryszard KapuścińsM

WYDATOUCTWO MARABUT * GDAŃSK 1993


Copyright © by Agata Tuszyńska, Warszawa 1992

Wydanie pierwsze Projekt okładki: Tomasz Bogusławski

Słowo wstępne


L 1 O T

-94& Warszawa.


ISBN 83-85416-11-8

Wydawnictwo MARABUT 81-826 Sopot, ul. Żeromskiego 11A/2, tel./fax 51-61-04

Skład: Maria Chojnicka

Druk: Drukarnia Wydawnictw Naukowych S^4. Łódź, ul. Żwirki 2

Kilka portretów z Polską w tle Agaty Tuszyńskiej jest jedną z niewielu polskich książek reporterskich o Izraelu, a w ostatnich latach -bodaj jedyną. Już dawno wybitny historyk i socjolog Aleksander Hertz w swoim studium pt. Żydzi w kulturze polskiej zwrócił uwagę na uderzającą dysproporcję między tym, ile się w Polsce potocznie mówi, opiniuje i wzmiankuje o Żydach, a nikłością polskiego dorobku badawczego i pisarskiego o problemie żydowskim. A przecież, przypominał Hertz, od tysiąca lat Żydzi byli jednym z ważniejszych elementów życia polskiego. Od samego początku dziejów Polski dawała się zauważyć obecność Żydów i udział ich w życiu zbiorowym. Spotykamy ich wśród pierwszych narratorów faktu powstawania państwowości polskiej, bili monetę za pierwszych Piastów, z każdym następnym wiekiem coraz wyraźniej i wszechstronniej zaznaczali swoją obecność. Przez tysiąc lat byli częścią rzeczywistości polskiej”.

Książka Agaty Tuszyńskiej wspomnianą przez Hertza dysproporcję w jakimś stopniu łagodzi. Można się z tych stronic wiele dowiedzieć, bo też autorka włożyła ogromny wysiłek, aby Izrael poznać, aby go zrozumieć, dotrzeć do jego tajemnic. Tuszyńska przede wszystkim słucha. Słuch jest tym zmysłem, którym otaczająca ją rzeczywistość najgłębiej i najpełniej przenika do wyobraźni i pamięci autorki. Tuszyńska jest wrażliwa na głosy, na słowa i opinie, ale także i na sposób, w jaki ludzie mówią, w jaki się wypowiadają. Stąd tyle w tej prozie tonów, tyle brzmień i odcieni!

Nie ma w tej książce geografii, nie ma obrazu ulic, ani tzw. opisów przyrody. Autorkę interesuje człowiek, jego sposób myślenia i odczuwania, jego przesądy i urazy, jego ból i przede wszystkim - jego pamięć. Mieszkańcy Izraela - rozmówcy Tuszyńskiej - to ludzie żyjący dziś w dwóch światach: z jednej strony są pełni wspomnień o kraju,


w którym urodzili się, wychowali i często - cierpieli, z drugiej - pochłania ich już życie w ojczyźnie odnalezionej, w ziemi praojców, w ziemi Kanaan. Relacja między tymi dwiema egzystencjami, tymi dwiema odmianami losu, określa osobowość i mentalność bohaterów książki. Często nadal szukają sobie miejsca, szukają wewnętrznego spokoju, przeżywają jakieś dramaty i konflikty. Stąd sposób ich odczuwania i myślenia jest tak intensywny, pełen emocji, naelektryzowany, czasem niemal obsesyjny. Te głosy krzyżują się, zderzają, pełno w nich sprzeczności i przeciwieństw, dlatego też proza Tuszyńskiej jest wartka, ruchliwa i -jak wypowiedzi jej bohaterów - intensywna, o wysokiej temperaturze. Z dziesiątków głosów, urywków, zdań i fragmentów autorka tka bogaty i różnorodny obraz postaw, nastrojów, kompleksów i emocji swoich -często anonimowych - rozmówców.

Żydzi mieszkający dziś w Izraelu wywodzą się z trzech obszarów geograficzno-kulturowych:

Aszkenazim - to Żydzi z Europy, przede wszystkim z Europy Środkowej i Wschodniej ( do wybuchu II wojny światowej stanowili oni 90 procent wszystkich Żydów na świecie);

Sefardim - to Żydzi z Bliskiego Wschodu, z Afryki Północnej, z rejonu Morza Śródziemnego;

Sabra - to Żydzi urodzeni już w Izraelu, nazywający się często - Izraelczykami.

Tuszyńska obraca się wśród Aszkenazim, z nimi rozmawia, o nich pisze. Są to najczęściej Żydzi z Polski (stąd tytuł książki), którzy wyjechali w różnych latach przed i po wojnie. Ten obraz środowiska Aszkenazim w Izraelu uzupełnia autorka rozdziałem najbardziej aktualnym -opisem Żydów, którzy w ostatnich latach masowo przyjeżdżają do Izraela z b. ZSRR, wygnani stamtąd bądź przez agresywny antysemityzm rosyjskich nacjonalistów spod znaku Pamiati, bądź w obawie przed ekspansją islamskiego fundamentalizmu na południowych obszarach dawnego mocarstwa sowieckiego. Ta nowa emigracja jeszcze bardziej komplikuje i tak już złożoną sytuację panującą w Izraelu, o którym autorka pisze: Im głębiej wchodziłam w ten kraj, tym bardziej wydawał mi się nie poznany. Złożoną i napiętą, jeżeli wziąć pod uwagę utrzymujący się stałe konflikt z Arabami wewnątrz i poza granicami Izraela.

Wstrząsający jest opis losu Żydów, którym udało się przetrwać lata okupacji hitlerowskiej, getto, obozy koncentracyjne, ale którzy po przyjeździe do Izraela wolą milczeć na temat swoich tragicznych doświadczeń, albowiem muszą wstydzić się tego, że przeżyli. Ofiara musi się wstydzić, że była ofiarą! Musi wstydzić się przed tymi, przed którymi nigdy nie stanął problem przeciwstawienia się złu, problem, któremu w warunkach totalitaryzmu tylko nieliczni potrafili sprostać zachowując etyczną nieskazitelność.

Książka Agaty Tuszyńskiej, świetna literacko, ma wiele kapitalnych stron. Do takich należy między innymi opis zakazów obowiązujących w szabat, dzień świąteczny, poświęcony Bogu. Wykaz tych zakazów wygląda wielce optymistycznie: dowodzi, że wyobraźnia ludzka nie ma granic.

Ryszard Kapuściński luty 1993

Od autorki

Większość tych tekstów powstała podczas mojej podróży do Izraela wiosną 1991 roku. Rozmowę z Grigorijem Kanowiczem przeprowadziłam w 1989 w Wilnie. Spotkanie z Salomonem Pe-relem miało miejsce w Paryżu w 1990 roku. Uczniów Schulza spotkałam w Drohobyczu w roku 1992.

Dziękuję wszystkim moim rozmówcom, przewodnikom po żydowskiej niecodzienności.


Israel is a real thing *

Wygnani, zamieszkali w księdze. Heine nazwał Torę przenośną ojczyzną Żydów. Jedynym duchowym i narodowym terytorium, na którym nie czuli się zagrożeni. Każdej Paschy składali sobie to samo życzenie: Baszana habaa be Jeruszalaim (Przyszłego roku w Jerozolimie).

W Talmudzie studiowali życie ziemi Izraela. W Kabale szukali daty powrotu. Wygnanie traktowali jako karę. I czekali. W ich domach jedna ściana zawsze pozostawała biała, nie zabudowana i nie malowana, na znak, że to przejściowe miejsce pobytu. Kiedy w Izraelu kwitły migdałowce, Żydzi jedli suche owoce migdałów. Modlili się o deszcz dla swojej ziemi, choć zdarzało się, że ta, na której mieszkali, obfitowała w wodę.

Nie przestawali wierzyć, że wrócą.

Nieśli swój los przez kilka przestrzeni. I przez kilka języków. Moje serce jest na Wschodzie, moje ciało na dalekim Zachodzie - pisał hiszpański poeta złotego wieku Judah Ha-levi. Żydzi rzadko obecni byli w pełni na ziemi, po której stąpali. Zwykle pozostawali na zewnątrz każdego narodu, w którym żyli. Dramatycznie rozdarci? Wykorzenieni? A może zakorzenieni po wielekroć?

* Tekst ten był opublikowany w „Zeszytach Historycznych”, zeszyt 99 z 1992 r..

11

Jakie było, jakie jest ich prawdziwe „u siebie”? A może w żydowskim losie istnieje tylko „gdzie indziej”?

Unieważniają przestrzeń rzeczywistą, jakby umieli żyć jedynie w metaforycznej przestrzeni - w przeszłości, w języku, w piśmie, w przeznaczeniu narodu wybranego, w ziemi obiecanej. Ale w pewnej chwili syjonizm połączył duszę z ciałem. Ziemia nieobecna stała się ziemią rzeczywistą, realnie istniejącą. Palestyna ucieleśniła i przeszłość, i nadzieję.

Brat Daniel, polski Żyd spod Żywca, duszpasterz chrześcijański, karmelita, uważa, że to nie jest przypadek, iż trzy lata po zagładzie jednej trzeciej narodu żydowskiego powstało państwo Żydów, którego nie było przez dwa tysiące lat. On widzi w tym udział Boga działającego w historii.

Tymczasem ortodoksyjni Żydzi spoglądają na szczyt Me-ronu, na skałę w kształcie fotela, na której usiądzie prorok Eliasz zwiastujący przyjście Mesjasza. Jest ciągle pusta.

Na tysiącletnich murach świętej Jerozolimy kolorowe napisy: „Israel is a real thing!” Ktoś napisał, żeby się upewnić, a może upewnić innych. Może trochę na podobnej zasadzie, na jakiej mówi się tutaj „w kraju”. „Jestem w kraju, w kraju to, w kraju tamto”. Ktoś mi tłumaczy, że dzieci z sierocińca też powtarzają stale „mama, mamusia”. A może to po prostu dlatego, że po hebrajsku mówi się Eretz Izrael - kraj Izrael? Czym jest ów kraj? Ziemią obiecaną Żydów, ziemią świętą chrześcijan, echem Mekki, a może po prostu współczesnym żydowskim państwem?

Już na lotnisku uderza zapach tej ziemi - słodki zapach kwitnących pomarańczy. Pierwsze, na co pada wzrok, to palmy i wielki transparent po polsku: „Witaj, kochana babuniu!” Lądowanie na ziemi obiecanej. Ktoś mówi, że Izrael to kraj przemienienia, gdzie rozbici i nieszczęśliwi przybysze odzyskują swoją tożsamość. Stają się Izraelczykami, chociaż to ciągle jeszcze nie jest tym samym, co być Szwajcarem albo Duńczykiem, ale mają nadzieję, że za kilka pokoleń tak będzie. To kraj powrotu dla każdego Żyda. A kto jest Żydem? Ben Gurion, jeden z twórców państwa, mówił, że Żydem jest ten, kto sam się za takiego uważa, albowiem tylko wariat twierdziłby, iż jest Żydem, gdyby nim nie był.

12

Ktoś kogoś strofuje: mycki się nie kupuje pod kolor krawata. Ktoś przypomina: tutaj tydzień zaczyna się w niedzielę. Ktoś mnie ostrzega: pamiętaj, że w Izraelu świnina to nie jest eleganckie słowo.

Chcą wiedzieć wszystko, wszystko i od razu. Kim jesteś, skąd i po co przychodzisz? Kim był twój dziadek, jak wyglądał majątek ojca i jakie są szansę na spadek po przyszywanej ciotce? Bywają bezceremonialni w stawianiu pytań. Ciekawość, z którą się nie kryją, jest ich naturalną cechą.

Na ulicach umundurowani młodzi chłopcy i dziewczęta, z karabinami, weseli, jakby wybuchające tu co sześć lat wojny nie były rzeczywiste. W ciągu czterdziestu pięciu lat niepodległości było siedem wojen, zginęło 17 500 żołnierzy. W Izraelu nie wznosi się bez schronów żadnych budowli.

Izrael jest krajem kwiatów i krajem diamentów. To jego główne atuty eksportowe. Bezlitośnie słoneczny, bezustannie poszukuje wody i cienia. Symbolem stało się tutaj drzewo. Znakiem powrotu i zakorzenienia od nowa w ziemi praojców. Ludzie zasadzili sami wszystkie lasy w Izraelu. Prócz jednego, na wzgórzach Golan, który jest rezerwatem. Możność posadzenia drzewa jest najwyższym dowodem uznania, honorem i zaszczytem.

Najdłużej żyją oliwki, do ośmiuset lat. Izrael nazywany jest nową latoroślą starej oliwki, z całym ciężarem i wewnętrzną komplikacją pnia i korzeni. Z pamięcią wiekowego pnia, którą trzeba było przezwyciężyć, w swoisty sposób pokonać, żeby móc budować i nie płakać oglądając się wstecz.

Izrael to Betlejem, Dom Chleba, miejsce urodzenia Dawida i miejsce urodzenia Jezusa. To wzgórze Karmel, symbol piękna już od Pieśni nad Pieśniami, i wiecznie zielone lasy dębowe. To Tel Awiw wzniesiony przez pionierów na początku stulecia obok najstarszego na świecie portu Jafa. To Nazaret, gdzie Jezus był dzieckiem, i Magdala, ojczyzna Marii Magdaleny. To Dolina Jozafata u stóp Góry Oliwnej, gdzie wszyscy Żydzi spotkają się w Dzień Sądu Ostatecznego. To grób Ra-cheli i rabbiego Meira Ba’al’Ha’ressa cudotwórcy. Najniższe miejsce na świecie - Morze Martwe, z rzeźbami soli w kształcie łez, i Ejlat nad Morzem Czerwonym, gdzie pierwszym gościem był Mojżesz. To Dolina Jordanu, to step i pustynia Negew

13


z chamsinem, gorącym wiatrem. Palmy, akacje i jabłka sodom-skie, czarne kozy, osiołki i wielbłądy, wymieniane na białe kobiety. Kolorowe ptaki, oliwki, figi, winna latorośl. Israel is a real thing. Izrael jest mały, szesnaście razy mniejszy od Polski.

Tułaczy naród u schyłku ubiegłego stulecia próbuje wrosnąć ponownie w swoją biblijną glebę. Lata życia poza historią nie sprzyjały adaptacji, także psychicznej, do suwerenności. Wszystko było nowe i nieznane. Paradoksalnie trudne, jak przejście od mniejszości do większości. W Izraelu żyje 3,5 miliona Żydów, poza Izraelem - 10,5 miliona. Diaspora jest ciągle silniejsza niż syjonizm. Największa liczba Żydów mieszka w Stanach Zjednoczonych - 5,7 miliona, w Polsce pozostało ich 6 tysięcy. Na terenach administrowanych przez Izrael żyje blisko 2 milionów Palestyńczyków.

Izrael został stworzony przez małomiasteczkowych Żydów ze wschodniej Europy wespół z muzułmanami. Improwizację usankcjonowano jako styl narodowego istnienia. Brak bezpieczeństwa, jakie dają wieki nieprzerwanego bytowania, wzmocniony jest przyspieszonym rytmem codzienności. Trzeba dogonić, nadrobić, doścignąć. Anegdota jest stara.

Pewien Żyd wraca do swego miasteczka z wizyty w Krakowie. I opowiada: Spotkałem w Krakowie Żyda, który dzień i noc ślęczy nad Talmudem. Spotkałem Żyda, który jest niewierzący. Spotkałem Żyda, który ustawicznie ugania się za kobietami. Spotkałem Żyda, który jest pochłonięty myślą o rewolucji. Spotkałem Żyda, który planuje wyjazd do Palestyny. Dlaczego się dziwisz, mówią mu, Kraków jest wielkim miastem i mieszka w nim wielu Żydów. Tak, odpowiada, ale to był ten sam Żyd. Można by zastosować tę anegdotę do izraelskiej rzeczywistości. Mnożąc duchowe i intelektualne wcielenia owego mitycznego Żyda przez liczbę mieszkańców Izraela, otrzymamy zawrotną sumę kombinacji. Jeśli dodamy różnice genealogii, różnice etniczne, klasowe i kulturowe, wynik okaże się kalejdoskopem. Żydów aszkenazyjskich oglądalibyśmy obok Sefardyj-czyków, którzy jadąc do nowej ojczyzny palili ogniska w samolotach, wschodnioeuropejskich intelektualistów tuż przy analfabetach z Maroka, Żydów z Jemenu obok Żydów z Rumunii... Czy coś ich łączy? Na pewno nie przeszłość, więc teraźniejszość i przyszłość.

14

Na czym polega nieporównywalność ich losu? Gdzie leży jej źródło? Wczorajsi niewolnicy egipscy stali się ludem wybranym bez żadnej z ich strony zasługi. Uczynimy i wysłuchamy”, odrzekli na pytanie, czy przyjmą Torę. Nie sprzeciwili się, przyjęli wybranie. Czy znakiem więzi jest ów głos z Synaju, który rozbrzmiewa stale? Żydowska krew byłaby „biologicznie przekazanym dziedzictwem z okresu psalmistów?” Czy istotnie Palestyna jest powodem, dla którego żyją nadal i nie pogrążyli się w rozpaczy i żałobie? Czy to nowa ojczyzna pozwoliła zabliźnić się ranom? I czy one rzeczywiście się zabliźniły? Już wiem, że dotykanie pamięci jest dotykaniem śladów krzywdy. To jest i bolesne, i ryzykowne.

Izrael to kraj trudny. Trudny do życia. Trudny do zrozumienia. I trudny do opisania. Poprzez niezwykłość swojej wewnętrznej archeologii, ziemi religii i ziemi metafizyki, ziemi trwania, przetrwania i powrotu. Trudny poprzez powikłanie historii, tak ogólnej, jak poszczególnych losów. Poprzez wielość i różnorodność języków, obyczajów, kultur, religii. To mozaika.

To również wielka rekwizytornia symboli, niejednorodnych i wieloznacznych, kilku gatunków i kilku religii. Wielki skład prawzorców. Kraj z bogatą przeszłością, niezwykle intensywnie żyjący teraźniejszością.

Dziesięć miar piękna Nieba darowały Ziemi, dziewięć z nich przypadło Jerozolimie, dziesiąta całej reszcie świata. Dziesięć miar cierpień otrzymała ziemia, dziewięć z nich przypadło Jerozolimie, jedna całej reszcie świata.

Po trzykroć święta, była trzydzieści osiem razy zdobywana i siedemnaście razy burzona, nazywają ją Matką Izraela.

Kiedy mieszkałam w Domu Polskim, tym starym we wschodniej Jerozolimie, za murami, czułam się jak uwięziona w brzuchu świata, zanim jeszcze się stał. Z tarasu miałam wspaniały widok na jasne, łuskowate, płaskie lub półokrągłe dachy arabskich domów. Byłam we wnętrzu muzułmańskiej dzielnicy. Co jakiś czas rozlegał się ostry, przenikliwy głos muezina nawołującego do modlitwy „Allah Akbar” - Bóg jest wielki. Często w tej samej chwili, o świcie lub o zmierzchu, na dole siostry elżbietanki śpiewały u stóp krzyża swoje Alleluja. Ściana

15

Płaczu, gdzie Żydzi w chałatach i wielkich lisich czapach kiwali się w modlitewnej ekstazie, była o kilka minut drogi. Który Bóg włada tym miastem, nie mogłam zrozumieć. Który włada światem?

Jerozolima jest niezwykłym splotem, także wielobarwnej modlitwy. Modlitwy wojującej i żądającej wyłączności. Kolorowe różańce i siedmioramienne menory, krzyżyki z drzewa oliwnego i szopki, gwiazdy Dawida, mezuzy, muzułmańskie różańce i anioły sąsiadują w zgodzie jedynie na pstrokatych kramach. Gdzie indziej bezlitośnie walczą. Na co dzień w mieście świątyń i mieście bazarów jest niebezpiecznie.

Chciałam posmakować przedwojennego żydostwa, wejść w ulice warszawskich Nalewek albo lubelskich Piasków, jeść kugel i gefilte fisz, zobaczyć tańczących rabinów i szabatowe święto. Nie chciałam pamiętać, że diaspora z jej kuchnią i językiem, z jej obyczajem i religią miała być w nowym państwie zapomniana. Liczyłam na cud, przywiązanie do tradycji, sentyment. Potrzebny był mi starozakonny pejzaż, pejzaż, na którego nieistnienie nie chciałam się zgodzić. Znalazłam dekoracje. Ale minął jakiś czas, zanim zrozumiałam, że te fragmenty, które są tu zachowane i pielęgnowane, niezupełnie są tożsame z pierwowzorem. Przede wszystkim z powodu kontekstu, w jakim dziś funkcjonują, a potem roli, jaką odgrywają w izraelskim państwie. Ortodoksyjne żydostwo w kostiumach z Nalewek zaprowadza w nowoczesnym społeczeństwie prawa średniowiecznego getta. Rabini stoją nie tylko na straży moralności, ale obradują również w parlamencie na temat hodowli wieprzowiny albo zamknięcia lotniska w soboty.

Pozostawała mi, jak zawsze, pamięć, pamięć tych, dla których daleka rzeczywistość polskich żydowskich dzielnic i miasteczek była krajem lat dziecinnych. A przecież wspominali ją tutaj mniej czule niż gdziekolwiek na świecie. Nie lubią wspomnień. Wkrótce miałam zrozumieć, dlaczego.

Żyd z diaspory to znaczyło w Izraelu, szczególnie na początku, najchętniej polski Żyd płaszczący się przed gojem i tańczący majufesa, taki taniec. Żyd polski to było coś niskiego, 16

m nie wypada być. Żyd izraelski mało ma wspólnego z Żydem z Nalewek. Ma inny kręgosłup moralny. Jest bardziej wyprostowany, nie boi się, nie przemyka pod ścianą, bezradny wobec środowiska, w którym się nie zasymilował. On jest u siebie. Nareszcie u siebie.

Izraelczyków wychowano inaczej. Syjonizm chciał się oderwać od przeszłości upokorzeń, chciał zaprzeczyć wszystkiemu, co było istotą tradycyjnego żydostwa. Choć przecież bez tej kultury to państwo nigdy by nie powstało. Nie powstałoby również bez religii. Religii, która na wygnaniu wyznaczała narodową tożsamość, dziś trudno przypisać podobną rolę. Świecka większość społeczeństwa czuje się zdominowana przez ortodoksyjną mniejszość. Fanatyczna gorliwość, z jaką wcielane są w życie przepisy mojżeszowej religii, budzi uzasadnioną niechęć. Tym większą, że świątobliwi rabini decydują o losie państwa, którego istnienia nie uznają. Nie Mesjasz je stworzył, jest więc ono dla nich dziełem szatana.

- Kiedy tu przyjechałam - wspomina Jadzia, ocalona po aryjskiej stronie - nie wolno było odezwać się po polsku, wszyscy biegali za tobą i krzyczeli „rak iwrit”... (tylko po hebrajsku). Po ulicach chodzili mężczyźni w krótkich spodenkach i bluzach koloru khaki, mieli owłosione piersi z kropelkami potu i białe chusteczki na karku, o których przez długi czas nie wiedziałam, do czego służą. Kobiety w kretonowych sukienkach na ramiącz-kach, z powiewnymi, różowiutkimi lub niebieskimi apaszkami na głowie, nasuniętymi poniżej czoła. Wszyscy byli tacy zdrowi, siermiężni, prosto od roboty. Kawiarnia była dla nich miejscem piekielnym, zresztą nie było wtedy kawiarni.

To się musi przemieszać, przegotować, jak pod pokrywą wielkiego garnka, mówili. Z korzeniami wyrwani z gruntu, od nowa zdolni zakiełkować, pisali w wierszach. Przyjeżdżali zewsząd. Zrzucali stare skóry. Palili, jak to określił Ksawery Pru-szyński, szmaty z gett. Rzucali swoje i brali obce. Zwyczaje, języki, potrawy, ubrania. Starali się dostosować do potrzeb nowej ojczyzny. A ta pilnie strzegła jednolitości. Młody organizm czuł się zagrożony obcą krwią napływających mniejszości. Teraz to się znowu odwraca. Zaczynają odgrzebywać swoje korzenie - polskie, litewskie, rumuńskie. Ale to są powroty zbyt późne. Powroty skazane na zagładę.

17

Izrael wznowił hebrajskość. Język modlitwy służy dziś do najbardziej świeckich celów. Teodor Herzl nie przypuszczał, że będzie można kiedykolwiek załatwić kupno biletu kolejowego po hebrajsku. Jakże się mylił. Na początku wieku Ben Jehuda tworzy nowoczesny język hebrajski. Jego syn Itamar jest pierwszym dzieckiem, dla którego był to język ojczysty. Tutaj często dzieci uczą języka własnych rodziców. Ten język ciągle się tworzy. Każdego dnia.

W Izraelu jest taki przepych możliwości literackich, jakiego nie ma nigdzie na świecie, ktoś powie. Przez to, że w tym języku wszystko jeszcze może się zdarzyć. Można wymyślać słowa, łączyć je, dodawać. Można czerpać ze skarbnicy słów emigrantów ze wschodniej Europy. To działa niezwykle stymulujące. Można stworzyć słowa, które natychmiast wejdą do powszechnego obiegu.

- Móc pisać po hebrajsku, czy ty rozumiesz, co to znaczy? -pyta mnie młody pisarz. - To jest język, który przez całe stulecia służył wyłącznie do modlitwy. A teraz ja słyszę, jak moje dzieci kłócą się po hebrajsku. I ja mogę pisać po hebrajsku!

Podobno Izrael stanie się normalnym krajem wówczas, gdy hebrajski będzie językiem przekupek, prostytutek i przestępców. To chyba już niedługo.

Brat Daniel nie będzie już musiał tłumaczyć studentom tekstów z greki, by zrozumieli tego rabina z Nazaretu, który był Mesjaszem. Wśród Żydów mówiących po hebrajsku, tu gdzie chrześcijaństwo powstało, próbuje być takim chrześcijaninem, jak go nauczył święty Paweł.

/

Amit, poeta, uświadomi mi jeszcze jedną trudność pisania o izraelskiej rzeczywistości. To, co widzimy, to jedynie ostatnie ogniwo - resztka wielkiego łańcucha kultury, tradycji, rodziny, zaledwie część tego, co ocalało.

Tutaj każdy ma swoją historię. Każdy ją w sobie nosi, napisaną albo nie napisaną, i czyta, głośno, jeśli są słuchacze. A teraz słuchacze są.

Jak można pisać o Izraelu nie wspominając mitycznego kraju „TAM”, skąd pochodzą rodzice z numerami wytatuowanymi na przedramieniu. To przecież i oni żyją w biblijnym pejzażu jeziora Genezaret, które po hebrajsku znaczy skrzypce

18

h żv Bogu do wygrywania jego ulubionych melodii. Ocaleni z wagonów do Treblinki, uratowani za szafą, na Syberii, w chłopskich stodołach, zaludniają Pustynię Judejską i zieloną Galileę. Ci z domów dziecka, uczący się od nowa patrzeć ludziom prosto w oczy. Jak ich pominąć? Pełne są ich głosów piwnice w Instytucie Pamięci Yad Yashem.

Biblia mówi, że Adam był wegetarianinem. Reguły biblijne zakazują spożywania krwi, ponieważ stanowi część Boga. Zakazują jedzenia zwierząt nieczystych, żywiących się innymi zwierzętami. Wyklęte są przez judaizm wszelkie hybrydy - struś, ostrygi, małże. Nie będziesz spożywał jagnięcia w mleku jego matki”, mówi Biblia. Dlatego niedozwolone jest łączenie potraw mięsnych z mlecznymi. W Izraelu sprzedaje się wyłącznie mięso uboju koszernego.

Koszerną kuchnię utrzymują wszyscy religijni Żydzi na świecie, nie tylko ortodoksyjni. Stosowano się do jej reguł nawet w getcie, do ostatniej chwili. Jakub tak mi powie:

- Przestrzeganie zasad kuchni koszernej to oświadczenie z mojej strony, że jestem członkiem tego narodu, tej wspólnoty, która żyła takim, a nie innym stylem życia. Chcę podkreślać tę przynależność także, a może głównie, w codziennym bytowaniu. To nie abstrakcja w rodzaju, że monoteizm judaistyczny jest lepszy od monoteizmu muzułmańskiego. Ja wiem doskonale, że od szynki się nie umiera, jadłem szynkę. Ale ważne jest dla mnie, że nie jem. Ważne dla mego poczucia żydowskiej tożsamości. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, nic bohaterskiego.

Znienawidziłam swój kostium wzięty na specjalne okazje, z długimi rękawami i spódnicą, jedyny, jak się okazało, w którym mogłam wejść do ortodoksyjnej dzielnicy żydowskiej Mea Shearim, nie narażając się na oplucie. Nigdy nie było wiadomo, którego dnia się tam znajdę. Szorty kupione na izraelskie upały leżały w szafie. Mimo skromnego stroju mężczyźni nie chcieli ze mną rozmawiać, a w autobusach chasydzi w kapeluszach i czarnych kapotach po prostu wstawali z miejsc, gdy siadałam obok nich. Oni całe dnie rozmawiają z Bogiem. Pracują za nich kobiety. Rodzą dzieci i pracują.

Żaden z izraelskich znajomych nie chciał uczestniczyć w moich spacerach po starej Jerozolimie. Mają zasadę niewcho-

19

dzenia do okupowanego przez Izrael miasta za murami. To pro. test i trochę lęku. Mimo panującej psychozy nie zawiesiłam na piersi krzyża, mającego mnie chronić przed atakiem muzułmanów. Chodząc szczytem murów dokoła miasta, nie zdawałam sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Na wąskich, tłumnych uliczkach starałam się je bagatelizować.

Pewnego dnia szłam w samo południe z katolickim księdzem drogą krzyżową do polskiej stacji. Wracaliśmy z obrośniętego czerwonymi makami cmentarza polskiego na Syjonie. Przeciskaliśmy się przez arabski szuk, kolorowy bazar owoców, lepkich słodyczy, jaskrawych strojów, kramów z dewocjonaliami, a także wielbłądami i aniołami z drzewa oliwnego. Trzecia stacja mieści się w narożnym budynku na skrzyżowaniu Via Dolo-rosa i El-Wad Rd., dawniej ulicy serowarów. Nagle mężczyzna tuż obok mnie zachwiał się i przewrócił. Duży kamień ranił go w głowę. Czy był on przeznaczony dla mnie?

Po chwili byliśmy już we wnętrzu kaplicy. Olejny obraz przedstawia Chrystusa idącego przez świat z krzyżem. Za nim podążają Polacy w narodowych strojach. Każdy z krzyżem własnym.

Wielokrotnie słyszałam o arabskich dzieciach rzucających kamieniami w muzułmańskiej części starego miasta albo na prowadzącej przez arabską wioskę drodze na Górę Oliwną. Długo nie rozumiałam, dlaczego nikt nie chce zawieźć mnie do miejsca, z którego rozciąga się bodaj najpiękniejszy widok na całą Jerozolimę. I dopiero gdy jeden ze znajomych powiedział: ja cię zabiorę, ja mam stary samochód, w końcu to do mnie dotarło. /

Uderzono nas w dach. Niegroźnie. Kamieniami karzą ob- / cych i innowierców.

Michał był moim wytrwałym jerozolimskim przewodnikiem. Jest w Izraelu od dwudziestu dwóch lat. Miał szesnaście, kiedy przyjechał. W sumie ponad siedem lat spędził w mundurze. On również nie wchodzi za mury kananejskiego miasta, choć jest tam i Ściana Płaczu i kościół Nawiedzenia. Ma dość igrania z ogniem.

- Intyfada to znaczy po arabsku powstanie. Izrael nie może sobie poradzić z intyfadą od czterech lat, a poradził sobie z armią jordańską czy syryjską. To wskazuje, że taki stan może trwać

20

Cze długo. I to jest tragedia Izraela. Ludzife idą mniej chętkę2 do wojska. To było dawniej nie do pomyślenia. n Kiedy chłopak ma okazję wykręcić się od wojska, robi to. Podobnie jak teraz jest w dobrym tonie oszukiwać urząd podatkowy. Kiedyś było inaczej. Zmieniły się trochę zasady moralne w tym kraju. Nie idź na pierwszą linię, bo będziesz frajerem. Najlepiej do kantyny, sprzedawać, albo na budowę czy do banku. To już nie jest ten sam Izrael.

Ma nadzieję, że to społeczeństwo dojrzeje w końcu do tego, iż rozpoczną się rozmowy. Z wrogiem należy prowadzić negocjacje. Dajan, architekt wojny sześciodniowej, też musiał oddać ziemie. Teraz też w końcu trzeba będzie oddać i Nablus, i Ra-mallę, i Betlejem, i kto wie co jeszcze. Choć dla całego pokolenia to będzie wielki dramat. A oddadzą, bo w tych warunkach dłużej nie będą w stanie żyć.

- To jest ciągły lęk, ciągłe poczucie zagrożenia. W takim państwie powinny być inne problemy, nie związane z wojną. A z drugiej strony my nie możemy przekreślać narodowych aspiracji Arabów.

Izrael to jest taki mały apartheid. Żydzi są urzędnikami, naukowcami, przedsiębiorcami, ale nigdy nie robotnikami. Bo tutaj niestety jest kapitalizm. Jak ja mam fabrykę i mam zatrudnić Żyda, to ja za pół ceny zatrudniam Araba i jeszcze go nie ubezpieczam. Bez Arabów jest źle, ale z Arabami jeszcze gorzej.

Trzy religie współwalczą i współistnieją w Jerozolimie.

Szczyt góry Moriah mieści się dziś we wnętrzu wspaniałego meczetu Omara, którego złota kopuła jest jednym z wyraźniej-szych znaków Jerozolimy. Szczyt góry Moriah jest potrójnie znaczący dla trzech wielkich religii świata zrodzonych w świętym mieście. Tutaj Abraham złożyć miał w ofierze swego syna Iza-aka, więc Żydzi czują się z tym miejscem związani. Chrześcijanie również, bo w grocie u podnóża skały modlił się i odpoczywał Jezus Chiystus. Na tę samą skałę anioł przyniósł ponoć z Mekki samego Mahometa, by unieść go na skrzydlatym rumaku aż do siódmego nieba.

Gdy w 638 roku Kalif Omar zdobył Jerozolimę, skałę pokrytą popiołem oczyścił i kazał na niej zbudować drewniany meczet. Żydów jerozolimskich naznaczył żółtymi łatami hańby i wzgardy.

21

Piotr jest w Izraelu od dziesięciu lat i całkowicie się z tym krajem utożsamia. Mówi: „my”. I znajduje potwierdzenie dla tego, co mówi, w trzech czwartych głosów w Knesecie.

- To jest walka na przetrzymanie. Arab powie: Żydzi są tutaj na statusie krzyżowców. Przetrzymamy. Arab to jest inna mentalność. Kiedy zabija nożem trzy kobiety, jest z tego dumny. Czy Europejczyk byłby dumny z tego, że zadźgał nożem trzy stare Niemki? A oni są dumni. Piszą o tym w swojej podziemnej prasie. Mordują z imieniem Allaha na ustach.

- Nie rozumiem, dlaczego oni palą lasy. Palą lasy, które - jeśli zwyciężą - byłyby ich własnością. Dlaczego tańczą na dachach widząc spadające skudy? Dlaczego nie chcą żyć z nami i uprawiać ziemi? Tu jest dużo miejsca dla obu narodów, są pustynie. Ale jeśli nie, to nie wpuszczać ich do roboty w Izraelu!

- Na cztery miliony Żydów jest na tym terenie półtora miliona Arabów, ciągle jesteśmy większością. Ale na świecie jest po wielekroć więcej Arabów niż Żydów i od tylu lat nie można rozwiązać tego problemu. Dlaczego? Obok jest państwo arabskie z tą samą religią, dlaczego nie można ich tam przenieść?

- Czego chcą Żydzi? Żyć w spokoju. I jeszcze - żeby ich inne narody nie uczyły moralności. Chcemy być u siebie. Nie dają nam spokoju. Kraj jest mały, raptem dwadzieścia tysięcy kilometrów kwadratowych, niewiele więcej niż województwo krakowskie. Oddaliśmy już Synaj ze złożami ropy naftowej - dla pokoju. Który kraj europejski by to zrobił?

- Arabowie, obywatele izraelscy, nie służą w wojsku, tylko / Druzowie i Beduini. Nie mają także pewnych uprawnień socjalnych. Z Arabami niczego nie można być pewnym. Dziś się godzą na pokój na jednych warunkach, jutro zażądają czegoś nowego. Oddać - to jest coś innego, a zawrzeć pokój - także coś innego. Nie ma się z nimi nigdy żadnych gwarancji.

Piotr nie widzi różnicy między Żydem polskim a Żydem rumuńskim czy węgierskim. To podobnie niespójne, nie utrzymujące tradycji grupy. Grupy chyba najbardziej nie lubiące swoich korzeni. On sam uznaje siebie za obywatela państwa Izrael.

- Nie mam korzeni w babkach, dziadkach, krewnych. Nie mam tradycji rodzinnej, nie mam w Krakowie kamienicy, z której pochodzę. Poczucie żydostwa to u mnie poczucie przynależności do narodu i jeszcze może to, że mogłem przyjechać do

22

ela Bo przecież nie religia, nie tradycja i nie język, gdyż • mówię po żydowsku. Zakorzenienie to jest nieprzerwany feScuch tradycji. Ja tego nie mam.

W Polsce byłem Polakiem, tu jestem Izraelczykiem. Nie ma w tym żadnej metafizyki. Herbert pisze, że metafizyka prowadzi do szybko wykopanego dołu. Jestem Izraelczykiem, tu służę w wojsku, płacę podatki.

Sądzi, że nie istniałby problem żydowski, gdyby Żydom stale i na każdym kroku nie przypominano, iż są Żydami. Jest oburzony na to, co się działo podczas wyborów w Polsce! Po co było grzebać ludziom w spodniach? Fakt, że Żydzi nie lubią Polaków, uważa za oczywisty.

- Wyobraź sobie, ciebie wyprowadzają z mieszkania, a w tym samym czasie sąsiad już wynosi twoje graty. Jeśli udało ci się ocaleć, wracasz, a tu ci mówią: toś ty tutaj, szkoda, że cię nie spalili. To pozostawia bardzo przykre wspomnienie. Albo wagony do obozów. Żydzi rzucający złoto i Polacy biorący je, a potem wylewający na oczach spragnionych przyniesioną wodę. Na murach jeszcze dzisiaj pisze się ŻYD, zamiast świnia albo skurwysyn. Nie widziałem, żeby pisano „Niemiec”.

Uważa, że antysemityzm należy do polskiego folkloru. Bo co to znaczy, że na plakacie wyborczym przeciwnika maluje się gwiazdę Dawida?

Chciałby, żeby ich traktować normalnie. Nie kochać, bo to jest odwrotna strona tej samej monety.

Sądzi, że państwo nikomu się nie należy. Państwo trzeba sobie wywalczyć. I Izrael je sobie wywalczył. Co zrobić, że Żydzi mają do czynienia z nieustabilizowanym psychicznie przeciwnikiem?

Czytam fragment tekstu Danieli Szemi z polskiej gazety: „Powiedziałam moim dwóm synom, by wystrzegali się Arabów. Powiedziałam im, żeby zwracali uwagę na ludzi na ulicy, a jeśli ktoś będzie wyglądał na Araba, niech przejdą na drugą stronę. Powiedziałam im, żeby obserwowali ruchy rąk ludzi wyglądających na Arabów, a jeśli zobaczą jakiś podejrzany ruch, niech po prostu uciekają. Powiedziałam im, żeby opuścili przystanek autobusowy, jeśli mają czekać na nim z kimś wyglądają-

23


cym na Araba. Powiedziałam im również, żeby ani w autobusie, ani w taksówce obok takiego nie siedzieli.

W odpowiedzi na ich pytanie stwierdziłam, że oczywiście nie wszyscy Arabowie są potencjalnymi mordercami, ale ponieważ nie możemy sprawdzić, kto tak, a kto nie, będziemy - aż do zmiany sytuacji - wystrzegać się każdego. W gruncie rzeczy zrobiłam wszystko, co mogłam, aby ich nastraszyć. Przedstawiłam im, czego może dokonać jeden szaleniec przy pomocy zwykłego kuchennego noża. A kiedy ich nastraszyłam, odebrałam im również wszelkie poczucie dumy. «Uciekajcie», powiedziałam”.

- To jest taki mały kraj - mówi Szlomo - a ma się wrażenie, że jest się w centrum świata.

Szlomo sądzi, że Żydzi z Arabami chcą takiego pokoju, jaki jest między rycerzem i koniem. To też jest pokój. Mieczem można walczyć, ale na mieczu nie można siedzieć.

To jest mały kraj i mały naród, otoczony przez miliony Arabów. Bardzo łatwo stać się fanatykiem w takiej sytuacji. Gil czuje, że im bardziej są w tej sytuacji uwięzieni, tym bardziej przestają być ludźmi.

To jest mały kraj, a od 1968 roku to była już czwarta wojna. Ona tu siedziała z dwiema córkami - w każdej chwili potencjalnymi wdowami. Jeden zięć w Egipcie, drugi na wzgórzach Golan. Przyczepione do radia, od komunikatu do komunikatu. Ona rozumie, że Izrael musi się bronić, ale jak w tym żyć wie- / dząc, że to się będzie powtarzać. Że będzie następna wojna.

Ben Gurion pragnął, by Izrael stał się światłem dla gojów. Czy istotnie udało się przekształcić syjonizm we współczesne zbawienie? Były minister sprawiedliwości Chaim Cohen jest pewien, że ci, którzy przyjechali, zrobili to z powodu prześladowań w swoich krajach. Obecna polityka Izraela jest źródłem wielu niepokojów i rozczarowań. Wiktor Szem-Tow powie z przykrością, że miejsce żydowskiego pracownika zajął arabski nosiwoda. Chaim Cadok, również były polityk, wyrazi zdziwienie i żal, że przez tyle lat Izrael sprawuje władzę nad 1,7 miliona Arabów. Tereny okupowane nazwie młyńskim kamieniem u szyi.

24

Z wiadomości prasowych wiosną 1991 roku można się dowiedzieć:

Że w krajach Europy Wschodniej - poza ZSRR - mieszka obecnie ponad 100 tysięcy Żydów.

Że bób jest rośliną faraońską. Egipscy duchowni twierdzą, iż synowie Izraela zbuntowali się przeciw Mojżeszowi na pustyni po wyjściu z Egiptu - tylko dlatego, że tęsknili za bobem.

Że na cmentarzach wojskowych w Izraelu na nagrobkach wolno podać wyłącznie hebrajską datę śmierci żołnierza. Data niehebrajska „godzi w zasadę ujednolicenia. Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości uznał ostatnio racje rodziny Ginosar i pozwolił jej umieścić na nagrobku syna poległego w Gazie również datę zgodną z przyjętym na całym świecie kalendarzem.

Że turystyka w Izraelu upada. Hotele są w 70% puste, a straty liczy się na setki milionów dolarów. Kto ma ochotę jechać do kraju, gdzie już na lotnisku rozdają maski gazowe, a co kilka tygodni zdarza się zabójstwo turysty?

Że 16 kwietnia o godzinie dwudziestej syreną żałobną i minutą milczenia rozpoczęły się obchody Dnia Pamięci Żołnierzy Poległych w walce o niepodległość państwa Izrael. Zaraz potem zapalono znicz przed Ścianą Płaczu. Nazajutrz o jedenastej przed południem syrena żałobna ogłasza dwie minuty milczenia, po czym rozpoczynają się żałobne obchody na wszystkich cmentarzach kraju. Następny dzień to Święto Niepodległości. Prawie 80% uczestników sondażu zadeklarowało, że zamierza w tym roku wywiesić flagi z tej okazji. Jest to poważny wzrost w stosunku do ubiegłego roku (50% ), przejaw nasilenia nastrojów narodowych.

Sklepikarz z Jafy, u którego oglądam agaty, a potem wszystkie inne pamiątki, nazywa się Schwirtz i urodził się w Paryżu, ale jego rodzice pochodzą z Łodzi. W 1922 roku wyjechali na Montmartre. Odwiedzili raz rodzinę w Polsce, miał wówczas cztery lata. To było duże mieszkanie na Piotrkowskiej ulicy. Nic nie pamięta, prócz lodów. Paryż, który uwielbia, opuścił w 1952 roku, wyjechał, bo był idealistą i chciał budować nowy świat. Ale też dlatego, że Francuzi to straszni antysemici. Był jakiś czas w klasztorze, może to jest powód, dla którego wyrabia do dziś krzyżyki z drzewa oliwnego. En gros. W hurcie. Handluje nimi z wieloma krajami.

25

W pociągu do Hajfy siadam obok starszego mężczyzny, który czyta francuską książkę. Po chwili okazuje się, że jego ojciec jest z Międzyrzecza, a matka z Białej Podlaskiej. Rozmawiamy dalej po francusku, bo Polskę opuścili w 1922 roku i pamięta stamtąd jedynie trzy słowa. Pamięta je z wizyty w 1939 w Warszawie, podczas wakacji. Chodził po Gęsiej i Nalewkach, jadł lody („Lody, lody za 5 groszy!”) i z kolegą oceniali młode panienki: ładna dziewczynka! Wielu zachowało w pamięci to określenie. Wielu zwracało się do mnie w ten sposób, co nie miało żadnego związku z moim wiekiem. Zatrzymywało ich w czasie, który znaczył dla nich młodość, a czasem Polskę, a czasem i jedno, i drugie.

Z Szymonem rozmawialiśmy o Bogu. Bezskutecznie usiłowałam go przekonać, że z całą pewnością istnieje jeszcze coś, coś poza materią, coś, co jest duchem albo świętością. Zniecierpliwił się. - Może coś jest - odpowiedział stanowczo i tak, żeby zakończyć rozmowę. - Ale nawet jeśli jest, nie sądzę, żeby miało coś przeciwko temu, że jem wieprzowinę w Jom Kippur.

Weszłam do supermarketu na ulicy Weizmana w Tel Awi-wie. Wzięłam tylko mydło i sok, ustawiłam się na końcu kolejki. Starszy pan stojący przede mną zagaduje coś po hebrajsku. Nie rozumiem. Pokazuje, że chce mnie przepuścić. Dziękuję we wszystkich znanych mi językach, w końcu - to już ostatnia deska ratunku - po polsku. Zwykle sto procent trafień. Pan jest z Radomia, wyjechał w 1935. Nie, nie był więcej i nie chce wracać. W pewnej chwili kobieta z wózkiem obok mówi coś po hebrajsku podniesionym głosem. Trwa to długą chwilę, czuję nieprzyjemny ton, chcę wycofać się na koniec kolejki. - Co ona mówi? - pytam po polsku. Sama odpowiada: - Ona mówi, że Polacy podczas wojny byli gorsi niż Niemcy, ona mówi, że sami chodzili i wydawali Żydów, że mieli jakąś diabelską przyjemność we wskazywaniu ich palcem. Za pół litra wódki albo za nic. Ona mówi, że odmawia używania tego języka, nie czyta książek, nie chce w ogóle o nich słyszeć. To ona mówi.

Wychodzę. Naprzeciwko budka tamtejszego totolotka. Mężczyzna w środku jest Żydem z Rumunii. Rozmawiamy chwilę po francusku, a kiedy się dowiaduje, że jestem z Polski, mówi - oczywiście - ładna dziewczynka”. Daj Panu Bogu

26

szansę, kup los. Nie kupiłam, bo podeszła Irena, która tyle lat nie mówiła po polsku, że musiała natychmiast ze mną porozmawiać. Po chwili siedzimy przy okrągłym stoliku nad kawą. Pod palmą. W środku miasta. I ona opowiada mi swoją historię. Tego dnia polskie słowa pociągają inne polskie słowa. Bez mojego udziału.

- Ja sobie kiedyś zadałam pytanie, jak ja bym postąpiła, czy ja bym ratowała Polaków, gdyby za to groziła kara śmierci mnie i mojej rodzinie. Nie wiem, co bym zrobiła. Człowiek, który tego nie przeżył, jest pełen krytyki, nienawiści. Miałam znajomą Polkę, Józefę K., która ratowała Żydów. Jej męża zabiło za to AK. Tak że w rzece są różne ryby. Wojnę przeżyłam w Rosji. Ojca straciłam na Majdanku, siostrę w getcie białostockim. Z Magni-togorska wróciliśmy w 1946 roku na Dolny Śląsk, urządziliśmy się. Wierzyliśmy, że będzie Polska. Pracowałam w sklepie MHD we Wrocławiu. Ciężko było, mało towaru, czasem wcale. Ktoś powiedział: Żydówki kradną, Żydzi piją naszą krew! Żydzi do Palestyny! I kiedy dzieci przychodziły z przedszkola i pytały, co to znaczy parszywy Żyd, wiedziałam, że tam nie zostanę. Wyjechałam z mężem i czwórką dzieci. W 1956 roku.

- Czy Polacy pomogli Hitlerowi, nie wiem. Mnie jest wstyd za tych, co wydawali, a nie musieli tego robić. Nie mam pretensji, że nie przechowywali, bo przecież to mogło kosztować życie. Ale że wydawali za kilo cukru czy bochenek chleba...

Obok przy stoliku siedzi pani w czerwonej bluzce i białoczarnych koralach, czuję, że od jakiegoś czasu przysłuchuje się rozmowie.

- Ale Polacy robili to z rozkoszą - stwierdza - byli gorliwsi niż Niemcy.

- Co pani mówi, niech się pani nie denerwuje - broni mnie Irena.

- Wydawali, jak kończyły się pieniądze. Brali do końca, a potem na śmierć. Mówili na Żydów „koty”.

Przy stoliku obok siedzi również starszy, łysiejący mężczyzna w jasnej kurtce i niebieskiej koszuli.

- Ja szmuglowałem bimber na linii Warszawa-Otwock -wtrąca się. - Byłem dostawcą wódki. Miałem tyle pieniędzy w kieszeniach, że mogłem pójść jeść do najlepszej restauracji, ale jadłem pod mostem Kierbedzia za 20 groszy. Wie pani, dlaczego? Polaków się bałem.

27

Pani w czerwonej bluzce ocalała z radomskiego getta, on, jej mąż, z Majdanka. Mieszkają w Paryżu. On ma sklep hurtowy na St. Denis.

On: - Ja nie chcę jechać do Polski. Nic ona dla mnie nie znaczy. Nic.

W pewnej chwili sięga do portfela i wyjmuje skrawek papieru zatknięty obok kart kredytowych: - Tatary, Łąki 34, taka bocznica była, tam był mój majątek.

Ona: - Niech pani nie wraca do Polski. W żadnym razie. Nic tam pani dobrego nie czeka.

Tego dnia więcej nie mówię po polsku.

Ściana Płaczu składa się z dwudziestu dziewięciu warstw kamieni. Jest niewielka. Podobno ten mur nie ma w sobie nic świętego, a jednak niewątpliwie boska obecność chroni go przed zburzeniem. To jest zewnętrzny mur dawnego placu świątynnego, nie samej świątyni. Nie wiadomo dokładnie, gdzie stała. Może w miejscu meczetu, może obok. Na wszelki wypadek religijnym Żydom do dziś nie wolno wchodzić na plac okalający muzułmańską świątynię, bo nigdy nie wiadomo, czy ,nie stąpają po miejscu świętym.

Tylko kapłanom wolno tam było wchodzić, i to raz do roku. Za czasów rzymskich i bizantyjskich Żydzi opłakiwali Jerozolimę, w której nie wolno im było mieszkać, z Góry Oliwnej. Za muzułmanów, gdy z powrotem zamieszkali w mieście, znaleźli tę resztkę muru. Stała się sercem narodu żydowskiego. Od 1967 roku, po zwycięstwie wojny sześciodniowej, znów jest Żydom dostępna.

Do XVII wieku zdejmowano buty w pobliżu Ściany. W XIX zrezygnowano ze zwyczaju zabierania okrucha muru przez udających się w podróż, dla pewności, że do Jerozolimy powrócą. Przestano również wbijać gwoździe w szpary muru, co miało przynosić szczęście. Ciągle pisze się listy do Boga i wsuwa w szczeliny między kamieniami. Już w psalmach jest wzmianka o ptakach, lubiących się gnieździć w ścianach świątyni.

Ktoś mi powiedział, że listy powinny zawierać dokładne dane nadawcy, z imieniem matki u Żydów aszkenazyjskich, z imieniem ojca - u Sefardyjczyków. Czyżby Bóg był biurokratą? Czy to ten sam Bóg, którego, jak w owej żydowskiej opowieści,

28

zachwyciła modlitwa analfabety rzucającego ku niebu żydowskie litery, których nie potrafił złożyć w słowa?

Dobrze, że o tym kancelaryjnym zwyczaju nie wiedziałam, kiedy zaczynałam pisać mój - nigdy nie dokończony - list. To było pierwszej mojej jerozolimskiej soboty. Natychmiast zwrócono mi uwagę, że w szabat pisać nie wolno.

I tak nie napisałam listu do Boga.

Izrael jest jedynym krajem na świecie, gdzie nie używa się znaku plus - krzyża - jako znaku dodawania w matematyce.

Brat Daniel nie przypuszcza, zęby w wyjaśnieniach trzeba było sięgać aż do ukrzyżowania Chrystusa, nie sądzi, żeby Żydzi dzisiaj ciągle czuli się za nie odpowiedzialni. Ale cała historia Żydów to cierpienia w imię krzyża. Brat Daniel czyni znak krzyża, gdy błogosławi, ale zna chrześcijan, którzy się nie żegnają. Jest ich coraz więcej. Przestali się żegnać, ponieważ jako chrześcijanie poczuwają się do winy za krzywdy wyrządzone Żydom. Żyją z Żydami i między Żydami, więc nie może ich to nie obchodzić. Kościół triumfujący nie rozumie tego. Potrzeba kościoła, który umie uklęknąć i uderzyć się w piersi.

Znika napięcie etniczne pomiędzy Żydami, ale napięcia religijne tak szybko nie znikną. Dawid Weinfeld, tłumacz Herberta i Miłosza, wątpi, by społeczność tak skomplikowana socjologicznie, społeczność stu dwudziestu języków, poddawała się łatwo analizie. Polska funkcjonuje tu wśród kultury arabskiej, węgierskiej, rosyjskiej. Istotą tego kraju jest ów codzienny styk między Wschodem i Zachodem. Zaczyna się od kuchni, kończy na sztuce. To są najskrajniejsze kontrasty, które ze sobą współistnieją, wtapiają się jedne w drugie. - Żyd z Maroka nic nie wie o moich polskich źródłach, ja o jego też nie, ale mamy wspólne modlitwy i dzieci w tej samej szkole. Prawdziwa integracja następuje w wojsku.

- W latach pięćdziesiątych odbywało się całkowite zamazywanie źródeł. Teraz obserwuje się coś w rodzaju powrotu do korzeni. Dawniej było jedno kino, Żydzi ze Wschodu chcieli swoje filmy, Żydzi z Zachodu swoje, więc dawali - krakowskim targiem - amerykańskie. Ale Polska jest tu w powietrzu. Na przykład w manierach towarzyskich - wyrażenia całuję rączki”,

29

pan i pani” weszły do folkloru. Izraelczykom nie znane są te formy, bo w języku hebrajskim ich nie ma.

- W 1968 roku skarżono się na nas - wspomina Stanisław Wygodzki - dlaczego wy mówicie po polsku, mówcie po hebrajsku, my bardziej nienawidzimy Polaków niż Niemców. Przeżyliśmy okupację w potworny sposób, ale z Niemcami żyjemy dobrze. To jest paradoks.

Znajoma Niemka w Dachau wydaje antologię wierszy o zagładzie, żeby Niemcy nie zapomnieli, co zrobili.

Pani Hania nie ma w Izraelu wielu przyjaciół, choć jest tu od niemal czterdziestu lat. Nie ma przyjaciół, bo nie pozwala źle mówić o Polakach. Kropka. Nie może zrozumieć braku wyobraźni Żydów. Oczywiście, że Polacy umierali ze strachu, kiedy Żydzi przychodzili podczas okupacji do nich na noc. To było naprawdę niebezpieczne. Nie może darować niewdzięczności, bo zna bardzo wielu, którzy Polakom zawdzięczają życie. Nie bardzo lubi Żydów.

- Są okropni. Uważają, że oni sami i Izrael to pępek świata. I dziwią się, dlaczego nas nie lubią. Nie zdołali się przez dwa tysiące lat do tego przyzwyczaić. Żydzi wszędzie uważają, że są najwspanialsi i najważniejsi. To jest najprawdopodobniej choroba narodów prześladowanych.

Ktoś inny, kontynuując ten wątek: - Człowiek się powinien w pewnym momencie zastanowić, dlaczego mnie wszyscy nie lubią. A Żydzi są w swoisty sposób zadowoleni, że ich nie lubią, nawet specjalnie wyszukują przejawy tej antypatii. Każde słowo odbierają opacznie, in minus. Przecież nie można zinstytucjonalizować miłości do jakiegoś narodu.

A Rafi rozumie antysemityzm. W Żołyni, miasteczku niedaleko jego wioski, było wielu Żydów, wielu Żydów nieideal-nych. Czy wszyscy muszą zaraz wszystkich kochać? Nigdzie nie jest tak, że wszyscy wszystkich lubią, tutaj też nie.

Zelda wie, że Żydem można być tylko w Izraelu. - I jeżeli tu jestem nie w porządku, to jestem nie w porządku wobec Żydów. AJe ja jestem ich i to nie wywołuje takiej reakcji jak w Polsce czy w Niemczech. Tu nie ma antysemityzmu.

30

- Ja zobaczę - denerwuje się Barbara. - Zobaczę, czy odważycie się tutaj ratować Arabów, jeśli to będzie groziło waszemu życiu. Moja córka jest pewna, że nie poświęci Janka i Zosi, żeby ocalić jakąś arabską rodzinę.

Irena ma sąsiadów, z którymi grywała w karty, i oni jej powiedzieli w pewnym momencie zdanie, po którym przestała z nimi grać: Niech się Polska spali.

W gazecie fotografia:

Osiemdziesięcioletnia zakonnica, Klara Jarosińska, sprawiedliwa, w objęciach Haliny Gur, lat pięćdziesiąt siedem, którą przygarnęła jako małą, siedmioletnią dziewczynkę. Podpis: Jestem jej córką, której nigdy nie miała”.

Holocaust stanowił tabu przez całe lata. Młode państwo musiało skupić całą energię na tym, żeby zapomnieć. Trzeba było zapomnieć, aby móc żyć. Nie grzebać się w popiołach i nie rozdrapywać ran. Każdy z tych, którzy ocaleli, był ofiarą. Nowy, dumny, walczący kraj nie potrzebował tych ofiar. Ich relacje mogły być jedynie zawstydzające, toteż nie pozwalano im mówić. Ucieleśniali wszystko, czemu Izrael chciał zaprzeczyć.

Musiało minąć wiele czasu, żeby to się zmieniło. Starzy, odchodzący ludzie chcą jeszcze zdążyć, jeszcze ocalić te przeżycia i te zdarzenia, o których dotąd musieli milczeć. I okazało się, że to nie był wstyd ginąć, umierać bez sprzeciwu, bo bez możliwości sprzeciwu. Okazało się, że o tym trzeba mówić, bo wszystko inne jest fałszerstwem i nadużyciem.

W latach 60. w izraelskich szkołach liczba lekcji poświęconych rewolucji francuskiej była znacznie większa niż liczba godzin przeznaczonych na drugą wojnę światową, ale i to zaczyna się zmieniać.

Każdego roku dziesięć tysięcy młodych Izraelczyków jedzie do Oświęcimia i Brzezinki. Nie wiem, czy to jest dobra lekcja historii. Po wielekroć o tym w Izraelu dyskutowałam. Oni wracają stamtąd i mówią, że zrozumieli, iż są Żydami. Ale czy Żydem jest się tylko z powodu Auschwitz? Pisarz hebrajski Dawid Grossman zgadza się ze mną, że to dość trudne do zaakceptowania - Holocaust jako główne doświadczenie judaizmu. To podsuwa nieuchronnie skojarzenia Żyd-ofiara i Żyd-Auschwitz.

31


Daje młodym garb, o którego istnieniu nie mieli pojęcia. Los im tego doświadczenia oszczędził, czy należy im je fundować? Jak to na nich podziała?

Łucji wydaje się, że dzieci pojechałyby wszędzie, ponieważ lubią wycieczki. Nie sądzi, żeby to na nich robiło specjalne wrażenie, bo po prostu nie są sobie w stanie tego wyobrazić. Uważają, że Żydzi z diaspory byli gorsi, gdyż nie walczyli.

Maria sądzi, że te wycieczki są błędem. Ogląda się tam miejsca zagłady z następującym komentarzem: był Holocaust, bo nie było państwa izraelskiego. Gdyby było państwo izraelskie, nie doszłoby do Holocaustu. Teraz, kiedy mamy państwo, kiedy mamy silne wojsko, jest inaczej. Wtedy w diasporze Żydzi byli skazani na łaskę gojów. Jeszcze kilkanaście lat temu, w szkole, Holocaust to był mały urywek historii Izraela. Se-fardyjczyk mógł nic o nim nie wiedzieć, jego to nie dotyczyło. Teraz jeżdżą i wracają z obrazem Polski jako kraju obozów, gett, Treblinki, Stutthofu. Tak, to jest wstrząsające - Oświęcim, walizki, włosy, buty, grzebienie, stosy, stosy, stosy. Nie możesz wyjść z tego obojętnie, szczególnie kiedy ci mówią, że to jest twój naród.

Auschwitz jest na pewno ważny w poczuciu żydowskiej tożsamości, ale - jak powie wielu - jestem Żydem również z powodu kilku innych rzeczy i ludzi: Mojżesza, Salomona, Majmo-nidesa, Freuda, Chagalla.

W Muzeum Kibucu im. Getta Warszawskiego niedaleko Hajfy jest gablota z kolekcją żółtych opasek. Mają napis „Jude” albo gwiazdę Dawida. Łaty. Im mniejsze, tym bardziej demokratyczne państwo. Najmniejsze w kształcie żółtego guzika. Największe w Generalnej Guberni.

W tym samym muzeum zebrano również tablice: przedwojenne, z napisem: Żydom do parku wstęp wzbroniony, i wojenne, z tramwajów: dla Żydów, dla nie-Żydów. Tuż obok przedmioty, jakie Niemcy robili z Tory - portfele, instrumenty muzyczne, bębenki obciągnięte zwojami świętej księgi.

Miriam Akawia, pisarka, przyjechała do Izraela w 1946 roku, miała wówczas siedemnaście lat. Mówi, że było bardzo ciężko. Bardzo ciężko i bardzo wspaniale. Opowie mi o 81 uderzeniu. To jest historia mężczyzny, który przeżył wojnę, przeżył

32

obozy i przyjechał po tym wszystkim do Palestyny. Przeciętna kara w obozie to było 25 razów. Jeśli ukradł kromkę chleba, ciosy podwajano, dostawał 50 razów. Przeżył to. Wycieńczony, obolały, skazany został za kolejne wykroczenie jeszcze na 80 razów. Przeżył również i to. I przyjechał do Palestyny, do swojego wymarzonego kraju, i chciał to komuś opowiedzieć. Ale nikt nie chciał słuchać. Odpowiadano jedno: szliście jak barany na rzeź. Tu wszyscy byli tacy dumni, mocni, wywalczyli ten kraj. Spotkanie z tymi ludźmi tutaj - to był ów 81 cios dla tego człowieka.

- Każdy z nas to przeżył. Ja też. Stąd wyciągnęliśmy wniosek, że nie trzeba opowiadać. Że najbezpieczniej jest przystosować się, zatrzeć, zamazać, upodobnić. Ale to nie wychodzi i jednak coś się zaczyna odzywać. I od nowa staje się rym, kim się było, kim się jest. Brakowało wtedy tolerancji dla innych języków, kto mówił innym językiem, musiał szeptać. Zupełnie inaczej niż teraz.

Dopiero po latach, po powstaniu Izraela, przebiła się myśl, że być Żydem to coś więcej niż być Izraelczykiem.

Nic jej stąd już nie ruszy. Jest szczęśliwa, że jest na miejscu. To jest jej ostatnia stacja.

To mi powiedział Michał:

- W języku hebrajskim jest takie słowo: sabon, pochodzi od francuskiego savon i znaczy mydło. W slangu izraelskim -ofiara, frajer, fajtłapa. Skąd się to wzięło? Młode pokolenie nawet tego nie wie. To określenie z późnych lat czterdziestych. W czasie okupacji robiono z Żydów mydło. Kiedy powstało państwo Izrael i kiedy zaczęli przyjeżdżać ci wszyscy rozbitkowie z Oświęcimia, jedyną ważną sprawą dla tych stąd było budowanie państwa, budowanie kibuców, życie na roli, a nie zajmowanie się psychologią tych, którzy byli w obozach koncentracyjnych, w gettach albo w szafie. To psuło wizję.

To był kraj walki. Walczyło się z Indianami-Palestyńczy-kami. Miał to być silny, zdrowy naród, a przyjeżdżali biedni, zgarbieni ludzie, bez dumy narodowej, upośledzeni. Powstał nowy mit, mit sabry. Prawdziwy Izraelczyk w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych nie mógł okazać swojej słabości. Ja sam długo byłem w wojsku. Służył ze mną w pewnej chwili siostrzeniec kanclerza Austrii Kreiskyego, który tak mi powiedział

33




w dniu pamięci getta warszawskiego: Kurwa, zabili trochę asz-kenazyjczyków i teraz nie ma kina, a ja mam dzisiaj wolne i nie wiem, co ze sobą zrobić”.

Ja też jestem Izraelczykiem i jeszcze dziesięć lat temu wstydziłem się płakać, wzruszać. Nie było wolno, to był bodaj największy wstyd dla mężczyzny. Tu przez szereg lat była Sparta, a nie normalny kraj. Sparta w pozytywnym sensie. Wtedy po prostu nie było innej rady. Teraz potrzebna jest na gwałt nowa ideologia, wszystko się zaciera.

Sabra to jest owoc kaktusa, bardzo mięsistego, kolczastego, koloru moreli. Wewnątrz jest miękki i słodki. Izraelczycy są jak sabry. Zewnętrzne kolce kryją dusze łagodne i tkliwe. Tak chce mit. Sabra to ma być ktoś silny, dzielny, zawsze gotowy trzymać fason. Ktoś szorstki nawet. - A mój syn - powie Krystyna - ma w sobie tyle uczulenia...

Z hebrajskiego wiersza łgała Ben-Arie, sabry: /

nie władam polskim

ale moje nogi spoczywają

między Biafymstokiem a Łomżą

rok przed moim urodzeniem uczestniczyłem

w drodze śmierci...

Gidi: - Yes, I’m a sabra. Nie jestem gotowy, żeby jechać do Polski. To jest za silne we mnie - poczucie krzywdy, żalu, goryczy - ciągle za silne. Rodzice zbyt drogo to opłacili. Ojciec z dziadkiem przeżyli dzięki ucieczce do Rosji, ale matka była w Auschwitz i innych obozach. Przeżyła, tak, fizycznie przeżyła. Ale psychicznie jest zrujnowana. Yes, I’m a sabra.

Mor: - Nie tracić czasu, nie grzebać się w cierpieniach nie moich. Brać z tego świata, bo może skończyć się jutro. Zaraz, za chwilę. Wróciłem z kolejnej wojny. Tym razem się udało. Ile razy jeszcze?

Liza, której rodzice pochodzą z Polski, zna jedno polskie słowo: prz-ś-radło (prześcieradło!). Tak. Liza pracuje z dziećmi trudnymi. Nie interesuje się swoją genealogią, to zbyt skomplikowane, a zresztą wszyscy tu mają w środku jakiś węzeł.

Szahar: - Może mój ojciec był podczas wojny bohaterem, może był dzielny, wspaniały, wielki. Ałe wojna skończyła się

czterdzieści pięć lat temu, a on ciągle tym żyje. Wolno mieć tego dość. On nie jest dobrym ojcem, jest despotą. Mam dość jego wojny i jego suwaków do rozporków, które produkował. Chcę żyć tu i teraz, żyć.

liana wiele czasu spędziła w Europie. Podróżowała, nazywała siebie samą obywatelką świata. Ale czuła się tam zbędna. Był tort pełen dekoracji, ze śmietaną, wiśniami, ale nie miała żadnego udziału ani w pieczeniu go, ani w ozdabianiu, więc jeść go także nie powinna. Tutaj, w Izraelu, ten tort dopiero powstaje. Tu zrozumiała, co to znaczy wspólnota. Chcieć czegoś razem i tworzyć razem.

Codzienność doświadczana jest tu inaczej. Jakby życie toczyło się na bardzo cieniutkiej powierzchni. Można by porównać to z taflą lodu, mogącą pęknąć w każdej chwili, gdyby nie to, że tam nie ma wiele wody, a już na pewno wody zamarzającej, ziemia zaś, po której się stąpa, jest piaszczysta lub skalista, twarda. Nie zmienia to poczucia nietrwałości. Możliwość katastrofy jest wszechobecna i nieprzyzwoicie cielesna. Zniszczyć życie to nie więcej niż złamać zapałkę. Wydaje się, że czują to wszyscy, nie tylko sięgający pamięcią hitlerowskiej zagłady.

Czy w takim kraju wolno pozwolić sobie na szczęście? -zastanawiają się. Bo przecież szczęście uzależnia, jest niebezpieczne, naraża na upokorzenie, w chwili gdy przychodzi zagrożenie. Wielu potwierdza, że ten naród ma jakieś szczególne zdolności, jakąś nieznaną moc, gdy sytuacja jest trudna. Są mistrzami w sztuce przeżycia, ekspertami od przeżycia. Ale czy można ich nazwać mistrzami życia? Dawid Grossman ma wątpliwości.

Poznałam sabry, które uważają życie tutaj za wielki przywilej, wśród tej wielokulturowości, wśród sprzeczności, uwikłań przeszłości z teraźniejszością, z koniecznością walki i zmian. Wspaniale twórcze może to być życie. Ale spotkałam i takich, którzy napięcia nie wytrzymują. Niepokój, który w sobie noszą, jest destrukcyjny, ciężki, bezustannie rosnący.

Michał jest tu u siebie.

- Żyd to znaczy - zawsze znaczyło - ktoś inny, obcy. Czy gorszy? Oczywiście. Kupowało się wódkę u Żyda, pamiętam takiego w Sosnowcu, gdzie mieszkałem. To dla mnie był ojciec


34

35



Żyd, brak dziadków w moim pokoleniu, bo zginęli w Oświęcimiu. Obcy akcent w polszczyźnie. A w Izraelu to też coś innego znaczy. Droga, żeby stać się Żydem, jest cholernie ciężka. Żydem jest nie tylko ten, który nim jest, ale również ten, którego za takiego uważają. Być Żydem poza Izraelem to znaczy być innym niż wszyscy inni. Różnić się swoją przeszłością, zwyczajami. Dla młodego izraelskiego pokolenia być Żydem to też znaczy być innym, mieć jakiś bagaż przeszłości z diaspory, jakiego nie ma prawdziwy Izraelczyk. Ale prawdziwy Izraelczyk nie ma także kompleksów, jeśli chodzi o pochodzenie. Kwestia semickiego wyglądu, która istnieje dla Żyda z Polski, dla Izraelczyka nie znaczy nic.

- Najtrudniej, moim zdaniem, jest być Żydem w Izraelu. Bo tu być Żydem znaczy być religijnym, nosić pejsy, chałat, kapelusz i żyć w getcie. Nie wiem, czy Żyd to kwestia religii, czy narodowości. Czy Żydzi z Polski i Jemenu, Rosji i Etiopii mają jakąś wspólną tradycję? Wiem, jak bardzo się różnią -^ językiem, strojem, obyczajami, alkoholami nawet.

Abraham Berg, niemiecki Żyd, zamieszkał w domu starców ocalonych od zagłady. Zostawił żonę i dzieci, żeby być ze starymi ludźmi, którzy boją się gazu.

Brat Daniel wskazuje na sztandar Izraela przepasany czarną wstęgą. Jest pewien, że gdyby nie było tej wstęgi, nie byłoby również tego sztandaru.

Dawid Wilfson na Kongresie Syjonistycznym w 1897 roku zaproponował, by oprzeć model sztandaru na tradycyjnym ta-łesie (stąd kolor i pasy) i dodać do tego tarczę Dawida. Tarcza Dawida jako specyficzny symbol żydowski pojawiła się po raz pierwszy w średniowieczu. O wiele wcześniej Żydzi posługiwali się nią jako ozdobą, między innymi na nagrobkach w Izraelu i w diasporze, często na przemian z pieczęcią króla Salomona, gwiazdą pięcioramienną.

- Niech pani się zastanowi, ktoś mi powie, dlaczego na obrazkach z Izraela widzi pani pioniera, który orze ziemię i ma zawsze przewieszoną broń przez ramię. Dlaczego? Bo on uprawia ziemię nie swoją, to jest cudza ziemia.


Odwiedziłam kilka kibuców. Są jak małe królestwa. Na południu pustynne, na północy otoczone gajami pomarańczowymi, plantacjami avocado albo bawełny, z własnymi fabrykami, polami uprawnymi, bydłem, miejscem do zabaw, basenami, częścią gospodarczą, domami wśród drzew. Powtarzam chętnie za Martinem Buberem, że kibuc to najbardziej udana porażka ze wszystkich utopii.

Kibuc to znaczy po hebrajsku grupa i pierwsi syjoniści pionierzy zbudowali w Dolinie Jordanu w roku 1909 kibuc De-gania (czyli bławatek nadziei). Wszystko tam było wówczas wspólne, nie tylko produkcja i konsumpcja, ale również, na przykład, ubranie. Teraz to się zupełnie zmieniło. A mimo to w kibucach jest jedynie 4% ludności kraju. Na początku to była walka, wspólne pokonywanie nieprzychylnej ziemi, twardej natury. Idea i potrzeba. Do dziś została duma z tego, co udało się stworzyć własnymi rękami. Pierwszy domek drewniany cztery na cztery metry stoi zwykle na skraju kibucu jako zabytek. Często z wystrojem wnętrza przypominającym rosyjską wiejską chatę.

Kibucowe kury znoszą niezliczone ilości jajek. Przedłuża im się dzień nie gasząc światła w kurnikach. Kibucowe krowy nie znają łąk, bo w Izraelu ich nie ma.

260 kibuców zapewnia 35% narodowej produkcji rolnej i 10% przemysłowej. Specjalnością kibucu Lohamei Aghetaot jest produkcja koszernego mięsa bez mięsa (dwanaście gatunków i smaków).

Dzieci od niedawna mieszkają wspólnie z rodzicami. Przedtem żyły razem w dziecińcach, odwiedzane przez rodziców po ich zajęciach. Kibucowa młodzież jest podobno niezwykle poszukiwana do pracy, jako że wychowana w naturze, ma - jak mnie zapewniają - prawdziwe pojęcie o wszystkim, na przykład o wielkości przedmiotów. Stare traktory i narzędzia rolnicze stoją na placu do jej dyspozycji.

Zastanawiam się, na ile życie w kibucu jest zaspokojeniem pasji socjalistycznych, na ile zaś ucieczką od codziennej walki. Zgoda na wspólnotę jest przecież również zgodą na odebranie indywidualności i w pewnym sensie także samodzielności. Jako jednostka przestaje się cokolwiek znaczyć. Duszę indywidualną zastępuje dusza kolektywna. Kibuc decyduje o jej kształcie. Zgadza się lub nie na jej rozwój, ściśle zarysowuje ramy jej udziału w życiu.

36

37


Teraz to nieco się zmienia i spotkałam nawet w kibucu artystę malarza. Kibuc zapewnia wszystko, co mu potrzebne do pracy, w zamian ma udział w jego honorariach.

Kibuc organizuje świat.

Komisja kulturalna kupi ci bilet do teatru, wrzuci do twojej skrzynki razem z gazetami i odwiezie cię na miejsce przedstawienia samochodem. Brudne rzeczy składasz do odpowiednich pojemników, czyste i odprasowane znajdujesz w swojej przegródce.

Jeśli bardzo chcesz myć naczynia, możesz.

Zrezygnowano z kontroli finansowej twego budżetu. Możesz wszystko przeznaczyć na książki albo podróże. Domki są w ogródkach o różnych wyrazach twarzy. Często wspaniałe plantacje kwitnących kaktusów są dodatkowym powodem dumy ki-bucników. Odwiedzający ich hotele turyści korzystają z basenów i oglądają piękne ptaki, które hoduje się dla dzieci.

Kibuc jest daleko od codziennego niepokoju Jerozolimy czy Gazy. Pozornie może, ale stwarza poczucie bezpieczeństwa.

Im głębiej wchodziłam w ten kraj, tym bardziej wydawał mi się nie poznany. Im więcej dotknęłam ludzkich losów i osadów historii, tym częściej odmieniałam na wiele sposobów to samo pytanie: czym jest to coś, co ich łączy? Łączy poza tradycją, kulturą, wychowaniem, lekturami i poczuciem humoru, łączy mimo różnorodności? Język diaspory już nie buduje więzi, hebrajski ma ściśle określoną wyłączność geograficzną. Tora dla wielu przestała być jedynym światłem, nawet stempel „koszerne” nie dostarcza dowodu ostatecznej identyfikacji. Może, jak chcą niektórzy, musi to być doznanie negatywne. Jest taki dowcip: coś się dzieje i biją Żydów i cyklistów. Więc wszyscy pytają - a dlaczego cyklistów? Grossman uważa, że najważniejsze jest coś innego. Nie fakt, że jest się stale wyrzucanym za drzwi, ale owo dotkliwe ciągłe poczucie bycia obok. Bycia outsiderem.

W tym, jak postrzegają siebie, dużą rolę gra sposób, w jaki są przez innych postrzegani. Dawidowi wydaje się, że ciągle traktowani są jak wymyśleni. Jak naród nierzeczywisty, naród z książki. Może odpowiedzią na tego rodzaju wątpliwości jest ów tytułowy napis na murze - „Israel is a real thing!”? Dawid

38

czuje, że świat czeka na szczęśliwe zakończenie książki o Izraelu, którą czyta. Ale wie też, że zawiodą, bo nie są pozytywnymi bohaterami. W tej sytuacji być nimi nie mogą. Nie ma cudów.

Tego napięcia nie rozumie Europa. Ani tego życia w przeczuciu końca, który może się zdarzyć w każdej chwili. W Izraelu nie robi się planów na dziesięć lat, bo może za dziesięć lat już nie będzie Izraela. Swoistą metaforą są tam wyraźnie widoczne ślady uszczelnień drzwi i okien z ostatniej wojny. Jak wyryso-wany dookoła otworów kształt niebezpieczeństwa.

Wnuczka znajomej miała wówczas powiedzieć: Babciu, mama nie pozwoliła mi cię o to zapytać, ale czy ten gaz to będzie ten sam, co tam?

Żydzi uczą, że dziękować trzeba za wszystko. Odmawiają błogosławieństwa z okazji zobaczenia tęczy, spotkania króla albo usłyszenia dobrej wiadomości.

Wiem, że Izrael na biblijnej ziemi nie może być Izraelem biblijnym. Wiem, że gdyby jego biblijnej przeszłości nie było, nie mógłby być Izraelem w ogóle.

W Muzeum Izraela w Jerozolimie jest jedna sala pełna bagaży. I od niej należałoby zacząć. Walizki, tobołki, paczki, węzełki, zawiniątka, kufry. Ze skóry, dykty, wikliny, płótna, drzewa, papieru. Tutaj wszyscy byli najpierw obcy. To kraj przybyszów. Pionierów, syjonistów, wygnańców, uciekinierów. W Hagadzie czytam: „W każdym pokoleniu człowiek musi widzieć siebie samego, jak gdyby wyszedł z Egiptu”.

Bagaży ciągle przybywa.

39


Kilka portretów z Polską w tle *

Na początku będą obrazy. Obrazy wywodzące się z wypływającego z głębi krwi wspomnienia”.

- Ojciec. On był pan z brodą, w czarnych okularach. Taki duży był, że jak umarł, Izaak Meir Korman, to na radiu powiedzieli. Pisał książki na Breslaw.

Na pomniku - Kochanowski - poeta.

Mace duże, okrągłe w piekarni. One nie mogły dotykać chleba, więc wisiały podwiązane pod sufitem.

- Pamiętam dziadka, ale on był nietypowy, bo uprawiał rolę. Pamiętam kozę, która rozwaliła stół sederowy, bo wpuściliśmy jaz bratem jako proroka Eliasza. To działo się na Ukrainie. Mama mówiła z nami, dziećmi, po żydowsku, ale i po polsku, i po rosyjsku. Ojciec był komunistą, mama bardzo pobożna. Ojciec odprowadzał w sobotę mamę do bóżnicy, a w Sądny Dzień brał nas do Krakowa na ciastka. Ojciec raczej siedział w więzieniach. Mama pościła, prosiła Boga o zlitowanie, ale nic z tego nie wyszło. W czasie wojny zginęli oboje, ojciec pobity na ulicy, matka w getcie.

- W domu ja byłem jedynym synem, co ja chciałem, to ja otrzymałem. Ja pamiętam, że ja chciałem wiewiórkę. Ale u nas były wiewiórki rude, a ja chciałem wiewiórkę czarną. W naszej okolicy, w Zamojskiem, ich nie było. Więc ojciec pojechał do

* Tekst ten by} opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”, nr 13/1992 r.

40

Krakowa, a potem do Wiednia i przywiózł mi w klatce czarną wiewiórkę. Mieliśmy las i staw za lasem. I ta wiewiórka uciekła mi w lesie. Płakałem. Kupili mi kucyka. Na pocieszenie.

- Dwaj dziadkowie. Obaj mieli długie pejsy, nosili kapoty i takie typowe czapeczki Żydów warszawskich, czarne z małym daszkiem. Jeden mieszkał na Pradze i kiedy przyjeżdżał do nas, pił tylko herbatę w szklance, bo podejrzewał, co było zresztą prawdą, że jedliśmy świninę. Drugi dziadek, Szajek, miał restaurację za Żelazną Bramą naprzeciwko Hal Targowych. Też był Żydem pobożnym. Ale ten prosty Żyd wiedział, że dzieci trzeba kształcić. Pokolenie mojej matki już kończyło gimnazja, a następne pokolenie to już byli akademicy. Ale wówczas odchodzili od tradycyjnego żydostwa. To były wielkie tragedie.

Przychodziłem do restauracji dziadka. Pamiętam bardzo dobry słony groch z pieprzem, na ciepło, do piwa. To był taki trik. Groch był bardzo słony, chciało się po nim jeszcze więcej pić. Przychodzili tam kupcy i woźnice z hal. Mówiono po żydowsku...

- Ciocia Olga nosiła sznurowane buciki i opowiadała, że pszenica albo buraki obrodziły. Nic nie wiedziały o Żydach, ona i jej córka Rita. Używały arcypolskiej terminologii - stryjna, świekra, ale to było na początku XIX wieku i wszyscy mieli żydowskie imiona. Zelda Dworab wyszła za stryja mojego dziadka Szmula Zajdą. Babka była jeszcze troszkę tradycyjna. Jadła na przykład tylko na oddzielnych talerzykach. Ale mój kuzynek Rysio nie chciał jeść nic innego, tylko szynkę. Babka była bardzo elegancka i inteligentna, ale bawiła się z chłopskimi dziećmi, więc mówiła łosiem” i „zjijść. Mały stoliczek nazywał się u nich w Kaliszu ryczka. A na przydrożny krzyż mówiono Boża męka.

Urodziłam się i wychowałam na Nalewkach 23. Pamiętam nasze podwórko, przekupniów i domokrążców, którzy swoje zachwalanie towarów ubierali w piosenki. Alte brajt, alte zeml, stary chleb, stare bułeczki, alte sztihen brajt, stare kawałki chleba. To takie melodie dzieciństwa. Pamiętam sprzedawcę arbuzów. Stał koło wózka i krzyczał: ,,/ł hlap far a drajerl!

41

(Chlapnąć za trzy grosze). Moja rodzina nie była religijna, choć utrzymywała koszerną kuchnię. Ojciec jadał szynkę razem ze mną, nie pościł, był syjonistą. Matka była tradycyjna, w sobotę jeździła tramwajem, ale wysiadała dwa przystanki wcześniej, żeby ludzie nie widzieli. Malowała usta i malowała włosy, choć pochodziła z rabinackiej rodziny Merenlenderów. Brat mojej matki miał fabrykę krochmalu.

Tam w Polsce stale im mówili: „Jesteście obcy, a czuli się u siebie. Tutaj mówią: Jesteście u siebie, a nierzadko czują się obcy. W przypadkowo spotkanym towarzystwie w Hajfie, Tel Awiwie czy Jerozolimie zawsze znajdzie się ktoś z Lublina, Białegostoku lub Warszawy. Wnuk rabina z Przysuchy albo krewny karczmarza z Lubartowa. Syn przyjaciela Nowotki albo córka krawca z biłgorajskiego rynku. W każdej grupie jest ktoś z Pawiej lub Dzikiej, ktoś z Krochmalnej lub Marszałkowskiej. Na ulicy, na przyjęciu, w niemal pustym wagonie kolejowym pod Nazaretem, w okolicach Cwatu lub Beer Szewy, gdy zawiodą wszystkie języki, zawsze jeszcze można liczyć na polszczyznę, mniej lub bardziej pordzewiałą.

Jest ich kilkaset tysięcy - Żydów pochodzących z Polski.

Wyjeżdżali, bo za dużo pamięci było”.

Wyjeżdżali, bo nie chcieli wszystkiemu być winni”.

Wyjeżdżali, bo ich wyrzucano.

Wyjeżdżali z goryczą.

Tutaj często śnią pejzaże z wierzbą płaczącą i pierogi z jagodami. Wspominają, jak pachną polskie słowa, bo tylko one mają zapach, żadne inne. Polska ciągle ich boli.

Uważa, że jedynym miejscem, gdzie Żydzi żyją w Polsce, jest cmentarz na Gęsiej.

Pochodzi z miasteczka Sokołów Podlaski, półtorej godziny jazdy od Warszawy. Czytał w jidysz wszystkich polskich klasyków. Wnuk nabożnego Żyda płakał czytając Sienkiewicza. Od piętnastego roku życia wychowywał się w Warszawie, na ulicy Dzielnej, ale jego domu już nie ma. Uczył się u rabina Soko-łowskiego. To był wielki rabin.

Jego pejzaż był polskim pejzażem. Tam czuł zapach ziemi, tutaj nie czuje.

42

- Strata Polski to dla mnie więcej niż strata matki. Bo jak się traci matkę, wiadomo, ja też pójdę tam za nią. A ta strata jest bezpowrotna.

Przez literaturę żydowską naród żydowski stał się prawdziwym narodem. Bez terytorium. Ale okazuje się, że można żyć bez terytorium. Moim terytorium jest mój duch. To, w co wsiąkłem za młodu, bogactwo literatury, to jest moje. A reszta? Wszystko jedno, gdzie się żyje. Pamięć? Tak, ale ja jej nie mogę oddzielić od grobów. Żałuję, że nie poszedłem do spalenia, bo ja noszę w sobie jakąś karę, tę tragedię. Tutaj wzięli odszkodowanie od Niemców, a czy jest odszkodowanie za coś takiego?

Mordechaj Canin pisze o swoim narodzie, jaki był. Jest

rozdarty.

- Żyję w Izraelu i jestem obywatelem izraelskim, ale to nie jest moja ojczyzna. Ja moją ojczyznę utraciłem. Nie Polskę w całości, z antysemityzmem polskim, ale żydostwo polskie. Niestety, Polacy nigdy nie chcieli poznać Żydów. Oni widzieli tylko kramarzy. Ducha żydowskiego nie widzieli. Chociaż byli poeci pochodzenia żydowskiego, prawie najwięksi w polskiej literaturze.

Jael sądzi, że jako naród ciągle błądzą po pustyni. Jest tu od 1948 roku. Formalnie na pewno jest w ojczyźnie. Uczuciowo - zdawać by się mogło - też. Ale uważa, że wszyscy tutaj mają schizofreniczny stosunek do Polski. Dla niej słowa hebrajskie nie mają barwy ani blasku, choć to jest język, którego na co dzień używa. Jedyny język, w którym rozmawia ze swoim synem. A przecież kiedy on mówi do niej „ima”, ona nie czuje się mamą.

Nachman mieszka w Izraelu trzydzieści pięć lat. Dwadzieścia pięć lat czuł się nowy, bo tęsknił za starym.

- Polska to dla mnie bardzo ulubiony kraj, kraj, który pamiętam z dziecinności. Polska to jest dla mnie dzisiaj jeden duży żydowski cmentarz. Wracam do Oświęcimia, żebypołożyć kamyczek. Słów konających - Pamiętaj - staram się nie zapomnieć.

Byli całkowicie spolonizowani - krewni ciotki Olgi, która nosiła sznurowane buciki.

43

- Bardzo trudny jest mój stosunek do Polski - powie Łucja. - Ja zawsze Polski bronię. W mojej szkole przed wojną nie było antysemickich ekscesów. Działo się to w Warszawie, szkoła powstała z inicjatywy Marii Skłodowskiej-Curie. Tam, jeśli któraś z koleżanek była antysemitką, musiała się bardzo dobrze ukrywać. Również na wsi, gdzie mieszkaliśmy, antysemityzmu nie odczuwałam.

Ale pamiętam, że kiedy na uniwersytecie chciałam wejść na wykład profesora Borowego, przed drzwiami stała gromada studentów, jednych wpuszczali, drugich nie. Przechodźcie, koleżanko, przechodźcie - usłyszałam. Nie wpuszczają Żydów”. „Ja przejdę - powiedziałam - bo to jest mój uniwersytet”. „Niech pani nie płacze - powiedział policjant - to minie. To takie nastroje. Był rok 1936.

Ja nigdy nie ukrywałam, że jestem Żydówką, ale często brali mnie za chrześcijankę. Na przykład w pociągu, jeszcze przed wojną, ktoś mówi: Wy to nie macie trudności z dostaniem się na studia”.

Miałam tak zwany dobry wygląd. Pamiętam takie zdarzenie na samym początku wojny, zaraz po wkroczeniu Niemców do Warszawy. Idę Polną, przede mną grupa Niemców, za mną jakiś gruby Polak. Odwraca się nagle i krzyczy w stronę Niemców: Ty parszywa Żydówo! Niemcy nie zareagowali. Gdyby to się działo dwa lata później, zabito by mnie.

Myślę, że kulturę Polaka można mierzyć jego stosunkiem do Żydów. Ja nigdy nie mówię „Polaczek” i nie pozwalam mówić Żydek. Ja myślę, że my tę Polskę kochamy bez wzajemności. Bo my się uważamy częściowo za Polaków, ale Polacy nas nie chcą.

Pamiętam taką scenę w Rosji, w Tadżykistanie w 1941 roku. Robimy rejestrację Żydów. Przychodzi taki, co do którego nie ma wątpliwości, że jest Żydem. Mały, zgarbiony, bundowiec, robotnik, nazwisko Zygier. Staje i recytuje Redutę Ordona. Nauczyciel na katedrze płacze. Scena jak z Syzyfowych prac. Innym razem przychodzi Żyd patriarchalny, piękny, stary, z brodą, i mówi o Polsce z takim sentymentem, aż go zapytałam, jak to jest, dlaczego? Ja to co innego, ja jestem ze spolonizowanego środowiska, wychowałam się na polskiej literaturze, w tym języku, ale pan? Dlaczego pan tak kocha Polskę, niech mi pan

44

to wytłumaczy. I on wtedy powiedział zdanie, którego ja nie zapomnę do końca życia: Źli byli nasi bracia Polacy, ale dobra była nasza matka Polska”.

Jego dziadek ze strony matki był słynnym talmudystą. Matka była postępowa, pisała po polsku. Jako chłopiec chodził do gimnazjum w soboty i wtedy chasydzi wyrzucili z bóżnicy jego ojca.

Pamięta wielki pogrom we Lwowie wraz z przybyciem armii Hallera. Pamięta Żabotyńskiego, jak przyjechał do Polski i krzyczał: Wyjeżdżajcie, Żydzi, wyjeżdżajcie z Polski, bo was tu czeka zagłada. Nie słuchali. Nie chcieli zostawiać pięcio-pokojowych mieszkań z polską służbą. Pamięta reformę Grab-skiego i właściwie jest mu wdzięczny. Bo choć zniszczył przez podatki handel żydowski w Polsce, ale rozbudował Tel Awiw. Tel Awiw jest dziełem rąk ministra Grabskiego.

I jeszcze takie zdarzenie pamięta. W tarnobrzeskim gimnazjum, gdzie był nauczycielem.

- Przedstawiałem fragment z podręcznika do historii literatury Chrzanowskiego. O Reju. Że Rej pierwszy zaczął pisać po polsku, bo dotychczas język polski był językiem pospólstwa. W tym momencie wstaje mój najlepszy uczeń, Prędski Jan, jak dziś to pamiętam, i mówi: Pospólstwo to Żydzi. Gdyby ktoś inny był na moim miejscu, może by to przełknął, ale ja od razu mu odpowiedziałem: Chamie jeden, nie było jeszcze ciebie i twojego narodu, gdy to pospólstwo dało ci Boga, w którego wierzysz. Paszoł won”.

Za jakiś czas ukazała się notatka w gazecie - do czego to doszliśmy, my Polacy, że Żyd Mojżesz uczy nasze katolickie dzieci polskiego.

To zdarzyło mu się pierwszy i ostatni raz. Cztery lata przed wojną wyjechał z Polski. Jest profesorem na uniwersytecie w Jerozolimie.

Pochodzi z Dęblina, żona z Ryk. Spotykają się z innymi mieszkańcami miasteczka co roku na cmentarzu. W dniu zagłady. Na wspólny kadisz.

Przed wojną w Polsce był obywatelem trzeciej klasy, nawet nie drugiej, trzeciej. Nie posłano go do szkoły podoficerskiej

45

tylko dlatego, że był Żydem, Dzisiaj zastanawia się, dlaczego nie protestował. Byli mniejszością. Tutaj też tak jest, że Arabów nie przyjmuje się do wojska.

Nie ma dobrych wspomnień z Polski, chociaż uratował go w lesie Polak. Ciągle chce go odszukać. Dwóch kolegów zabili po wyzwoleniu ludzie z AK.

Tutaj jest jego kraj, jego miejsce. Ich kąt na świecie. Tylko że i stąd ich wyganiają. W Polsce mówili: Żydzi do Palestyny”. Tutaj - „Precz stąd!

Pamięta nocleg po wojnie, niedaleko swojego miasteczka. Gospodyni częstuje herbatą. Nagle mówi: Muchy na ścianie nie jestem w stanie zabić, a Żydów bym zabijała bez mrugnięcia okiem. To się pamięta, choć on wie, że są i inni Polacy. Ci mają drzewka w Yad Yashem.

- Ileś chleba wypiekł? Ile drzew zasadziłeś? Takie pytania zadawaliśmy sobie na początku w Izraelu. Ja w pierwszym kibucu byłem piekarzem.

Leon Harari sadził też drzewa. Jak wszyscy. W dzień sadził, a w nocy Beduini wyrywali sadzonki albo je zadeptywali. Nie chcieli mieć zielonej ojczyzny.

- W Polsce, mimo że pracowałem w Małym Przeglądzie i że się spotykałem z Mośkiem, Jośkiem i Srulem, myślałem rzeczywiście o integracji. Nie tylko o asymilacji, ale i o integracji. Poszedłem do PPS-u, żeby nie być w organizacji żydowskiej, ale tak się działo, że Polacy tej integracji nie chcieli. Byłem jednym z sekretarzy na Starówce, miałem siedemnaście lat. Jak to, mówiono, ten Żyd reprezentuje PPS?!

Dziś nie ma złudzeń i nie myśli, żeby zostać między gojami, mieszkać z nimi. Uważa, że Żyd, który żyje dzisiaj w Niemczech, w Polsce czy gdziekolwiek poza Izraelem, to odszczepieniec. Tak sądzi po tym, co się stało w czasie wojny. Nie rozumie, jak można tam było zostać.

- Dla mnie Polska to jest cmentarz.

- Tylko cmentarz?

- Tylko cmentarz.

- Nostalgia? Do czego? Moim pierwszym językiem jest hebrajski, drugim - bodaj niemiecki. To, co zostało z polskiej kultury, to wsiąkło we mnie, to jest, ale nie wiem, czy to komuś zostawię. Bo i komu?

46

Polska mnie skrzywdziła. To są rzeczy, które się nie wygoją. Może je patyna cienka pokryje, ale zawsze przyjdzie taka pani Tuszyńska i rozdrapie. Każdy z nas ma pewną dozę masochizmu. Chce czy nie chce, lubi, jak się go podrapie, podmaca. Wie pani, co to jest maca?

Na Nalewkach taki napis pamiętam: „Maca tanio, bo w podwórzu”.

Pamiętam też szyld ze Zduńskiej Woli: Sprzedaż mięsa uboju rytualnego - Sura Ryfka Kawałek”. Albo inny, z Nalewek: „Masło, ser, gwoździe i różne inne delikatesy, właściciel sklepu Mosze Akereizen”.

- Sentyment? Nalewki, Gęsia, Smocza, Pawia, Zamenhofa, te podwórka studzienne, gdzie mieszkały tysiące rodzin w jednym mieszkaniu. W jednym łóżku dzieci czworo, troje, zaplątane rączki, nóżki. Do czego mam tęsknić, do tej biedy?

Ja mieszkałem na Starym Mieście, w nie lepszych warunkach, w domu na rogu Kamiennych Schodków. Było pięćdziesiąt kilku lokatorów i mieliśmy dwa ustępy, strasznie brudne. I te kolejki z rana, i ta cała galeria tych wszystkich mieszkańców stojących przed tymi ustępami. Tylko właścicielka domu, Gębarzewska, miała osobny ustęp. Ten publiczny zawsze był obesrany, brudny, szczury na podwórzu. Do tego mam tęsknić? To jest bujda na resorach. Tęskno mi trochę do Tuwima, do Słonimskiego, do referatów Związku Wolnomyślicieli na Karowej pod osiemnastym. Do młodego Jana Twardowskiego, z którym godzinami spacerowaliśmy po Starówce, a on recytował mi swoje wiersze. „A na oczach noc jak czarny puch”. To jest moja Warszawa. Smutna.

Kiedyś, to było w 1932 lub 1933 roku, zostałem pobity na Starym Mieście. Na Wąskim Dunaju napadło na mnie kilku szczeniaków. Poszedłem do policjanta, śmiał się. Opowiedziałem to Newerlemu. Ten zadzwonił do Korczaka: co robić, panie doktorze?

A Korczak na to - napisać do Małego Przeglądu na pierwszą stronę. Napisałem, że ja, patriota polski, ojciec w 1914 roku w okopach, brat w wojsku, ja, lojalny obywatel... zostałem pobity. Następnego tygodnia Kazimierz Dębnicki napisał odpowiedź na mój artykuł. I tę odpowiedź skonfiskowano. Co tam takiego było? W skrócie - że ci, którzy biją małych Żydów w ciągu tygodnia, w niedzielę w kościele modlą się do wielkiego Żyda.

47

Oczywiście, że Żyd z Polski jest inny niż Żyd z Jemenu. Polega to głównie na zasobie innej kultury. Po prostu oddychało się innym powietrzem. Najzwyczajniej.

A czym się różni Żyd od Polaka? Żyd jest bardziej cyniczny. Tyle ma niedobrego doświadczenia, tyle przeszedł, tyle było Golgot wśród Żydów. Cierpienie żydowskie jest rozciągnięte na dwa tysiące lat historii. Pacyfikacje, pogromy, morderstwa, Holocaust, getta. Żydzi, którzy mieszkają dziś w Polsce, nawet w Ameryce, we Francji, nigdy się nie pozbędą kompleksu żydowskiego. Kompleks nie powstaje w ciągu jednej doby. To jest jak rozczyn u piekarza - rośnie. Nie możemy się tego pozbyć. Dlatego ja mówię, że Żyd dzisiaj w pełnej świadomości, po tym, co było w latach trzydziestych do 1945 roku, nie może żyć nigdzie indziej poza Izraelem.

Przybył tu w 1939 roku. Ostatnie metry przepłynął wpław. Jest współtwórcą kibucu Maale Hahamisha, powstałego w miejscu, gdzie pięciu ludzi zostało zabitych, kiedy sadzili drzewa na pustyni.

W kibucu Lohamei Aghetaot jadłam makowiec, gorący, dopiero co wyjęty z wielkiego pieca kibucowego. Makowiec pieczony przez Meira Krasnostawskiego z Korca na Wołyniu, którego ojciec był piekarzem i cukiernikiem. Najlepszy makowiec, jaki kiedykolwiek jadłam.

Małka, pobożna Żydówka z Kiriat Aty, ta sama, której ojciec nic nie robił, tylko pisał, a kiedy umarł, powiedzieli w radiu, pozwala mi spróbować kugel z rodzynkami i cynamonem. Po polsku nie mówiła od pięćdziesięciu kilku lat, dlatego ona wie wszystkich słów, ale one jej brakują. Nosi perukę, przestrzega szabatu, dla niej to jest szczęście być Żydówką, ale to jest bardzo trudno. Kiedy była w Polsce, mówili jej: Palestyna, a ona była polska, ona pamięta Mościcki i Piłsudski, pamięta, jak umarł i płakali w szkole, i mieli czarne opaski na rękawach. Pamięta kilka polskich piosenek. I podwórko na Lubartowskiej ulicy. Synagogę pod trzydziestym i kapliczkę Marii z Jezusem pod szesnastym. Kobietom nie wolno tyle wiedzieć, co mężczyznom. Ale w Torze jest wszystko.

Gefilte fisz jadłam kilkakrotnie. Raz nawet w restauracji pana Stefana, który prowadził kiedyś w Tel Awiwie inny lokal

48

- zwany Pod Kotkiem „miau, miau”. Bo Polacy przychodzili i opowiadali, co każdy miał. Częstowano mnie również polskim słowem.

- W Polsce musiałem stale tłumaczyć - powie Tadeusz -że nie brałem bezpośrednio udziału w ukrzyżowaniu Chrystusa. A potem tutaj, że nie wszyscy Polacy są antysemitami.

Dziadek jego żony był domokrążcą. Sprzedawał galanterię po lubelskich wsiach: szelki, guziki, chusteczki, nici. Całe życie chodził i handlował z Polakami. I nic złego nigdy o Polakach nie powiedział. Gdyby tutaj Żyd wszedł do arabskiej wioski, natychmiast by go zabito.

Ruth Baum przyjechała w 1957 roku, bo trzeba było przyjechać. Zdecydował może drobny fakt, głupia uwaga podchmielonego mężczyzny w nocnym lokalu. Poczuła się nagle obca i niepotrzebna. Chciała wyjechać z Polski. Wyjechać.

- Przeszłam wszystko, co przechodzi emigrant. Przeszczepienie w obcą glebę, pierwszy szok zmiany, degradację, nieznajomość języka, klimatu, obyczajów. Ale czas jest jak filtr, który przepuszcza złe wspomnienia, w pewnym momencie zaczęłam idealizować Polskę. Jednak postanowiłam, że trzeba żyć tutaj, wgryźć się w ten kraj, zgodzić w sobie na taki los, bo inaczej będę zawsze rozdwojona. To była decyzja. A potem przyszła fala wdzięczności i szczęścia, że nagle dostałam ojczyznę, że to jest mój kraj, że tutaj nareszcie mogę się czuć u siebie. Nie ruszając palcem dostałam w prezencie ojczyznę.

A teraz Polska jest dla mnie blada. Daleka. Język, kultura, literatura polska ciągle jeszcze we mnie tkwią. Otrzymałam polskie wychowanie w żydowskim domu. Ale to była chyba jednostronna miłość.

Moim żydostwem jest Izrael, kraj, który bardzo kocham, bez synagogi, bez religii. Jestem za tolerancją, za dobrem, bez bicza Boga.

W sercu jestem Żydówką. Ale myślę, że człowiek albo jest człowiekiem, albo nie jest. A czy jest Żydem, Turkiem, Polakiem - cóż to ma za znaczenie? Czy szukanie korzeni to tylko szukanie religii?

Jest we mnie gniew, skąd tyle niechęci do narodu żydowskiego jako takiego? Dlaczego właśnie Żydzi? Może bardziej czuję się Żydówką, gdy Żydzi cierpią.

49


Nie chce, żeby podawać jego nazwisko. Wielu tego nie chce. Ale chce powiedzieć, że to nieprawda, iż Żydzi w Izraelu nie są emigrantami. Każdy jest inny, Żyd polski od rumuńskiego, jemeński od rosyjskiego, czarny od białego. On tu nie jest u siebie. Jest obcy. Ile czasu musiałby tutaj tłumaczyć, co to znaczy rząd dusz? I tak nie wytłumaczy.

Boi się faszyzacji i nacjonalizmu. Boi się dominacji jakiegokolwiek kościoła i jakiegokolwiek fanatyzmu. O Izraelczykach mówi „oni”. Ale w sprawie arabskiej nie ma „oni”, jest „my”. A czy on może się utożsamiać z Izraelem w tej sprawie? I czy rzeczywiście Żydzi mogą być faszystami?

Mieszkał na rogu Gęsiej i Zamenhofa. Ojciec miał sklep^ z pończochami. Urodził się i wychował w żydowskim getcie, i cała jego energia skoncentrowana była na tym, żeby się stamtąd wydobyć. Za wszelką cenę wyrwać się. Pamięta walkę w domu, straszliwą walkę o utrzymanie się na powierzchni i o utrzymanie pozorów, na przykład, że w sobotę jest ryba. Do państwowego gimnazjum nie przyjmowano Żydów, prywatne było drogie. Na naukę poszło całe fokowe futro jego matki. Kiedy przynosił dwóje ze szkoły, ojciec mówił mu: Ty nie możesz sobie na to pozwolić, ty musisz być lepszy, bo jesteś z góry gorszy. Nauka, wykształcenie, to była szansa. Ale była i cena. Będzie doktorem, ale przestanie być jednym z nas, zacznie czytać książki zbójeckie. W Jom Kippur, po maturze, ojciec poprosił go: Wpadnij do synagogi, żeby sąsiedzi nie pomyśleli, że syn to już taki zupełny heretyk”. Zaraz potem z kolegami poszedł z Nalewek na Stare Miasto na schaboszczaka.

Nie mógł chodzić do państwowego gimnazjum. Nie został powołany do wojska. Nie brał udziału w kampanii wrześniowej. Nie mógł uczestniczyć w życiu polskim tak, jak by chciał. Nie mógł przeżyć polskiej historii. Tu się podzieliły jego losy, żydowski i polski.

Barbara: - Ja się nigdy nie wyrzekałam, że jestem Żydówką, bo rodzice, bo wojna, bo getto. Cieszyłam się, że powstało państwo, jednak nigdy się tu nie wybierałam. Nawet w 1968 nie chciałam jechać. Ale moja córka, której nie przyjęli na studia, powiedziała: Ja nie chcę być Żydówką, ja chcę być taka jak wszyscy. Więc zdecydowałam się zacząć od początku.

50

W 1968 roku to był inny kraj. Nie to, co dziś - mordownia, nietolerancja, korupcja. To był piękny kraj. Gdyby wówczas było tu tak jak dziś, to bym chyba uciekła. Lecz mój wnuk jest izraelskim patriotą, a hebrajski jest jego językiem.

- Wyrwano nas z ziemi - powie Itka - i wpakowano do doniczek. Zwykle niebrzydkich. To złagodziło szok. Ale byliśmy przyzwyczajeni do ziemi. Izraelskość jest jakimś sposobem na zabicie tamtego. To przecież ojczyzna stworzona. I to jest ta krzywda.

Turystami już w Polsce być nie możemy. Dlatego nie jeździmy.

Franciszkańska, Ciasna, Miła - pisaliśmy na lekcjach hebrajskiego biblijnym alfabetem. I pokochaliśmy Jerozolimę, Nazaret, Ramat Gan. Ale tu w Izraelu nie ma wierzb.

Mąż pani O. z Nalewek 23 uciekł z Warszawy jeszcze w październiku 1939, kiedy usłyszał, że Żydom kazali myć klozety chustkami do nosa. Ona z kuzynem Kazikiem wyszli z plecakami na Wschód. Potem był Brześć, paszportyzacja. Wywieźli ich za Ural, bo nie chcieli przyjąć paszportu.

Od 1957 roku jest w Izraelu. Wolno im było wziąć pięć dolarów na drogę. Nie mieli prawie nic. Jedynie pół tony książek, szafę biblioteczną i osobiste rzeczy. Koleżanka namawiała ją, żeby przyjechała do Nowego Jorku. Dobrze się jej tam już powodziło, w Polsce miała skład futer na Swiętojerskiej. Odpowiedziała: moją ojczyzną była Polska, ale skoro ona nie mogła czy nie chciała nią być, moje miejsce jest tylko w Izraelu.

Już nie jest komunistką.

Ma krytyczny stosunek do polityki ekonomicznej i zagranicznej Izraela. Oburza się, że to jest paskudztwo, ale to jest jej kraj, jej ojczyzna. Zema jesz. Tak to jest.

Dla Idy Fink wyjazd z Polski był sprawą godności. Nie chciała pozostać na zawsze człowiekiem drugiego gatunku. To, co się stało w Polsce, wykluczało aklimatyzację psychiczną. Tu jest u siebie. To największa zdobycz.

Nie była w Polsce od owego czasu, nie ma impulsu, żeby tam jechać. Nie chce oglądać napisów na murach: Żydzi do gazu”.

51




Jest naprawdę zżyta z Izraelem, choć wiele rzeczy musi krytykować. Ale tu wszystko jest swoje. I wojsko, i rząd. Czuje się Izraelką, choć tam się urodziła i pisze w tamtym języku.

Nie, nigdy nie chciał zniknąć jako Żyd. To jest jego los i nic tego losu nie potrafi zatrzeć. Opowiada mi anegdotę o spotkaniu grupy przechrztów. Zastanawiają się nad przyczynami, które spowodowały ich chrzest. Jeden mówi, że zakochał się w młodej katoliczce i to była jedyna droga, żeby z nią być. Drugi nie mógł się dostać na uniwersytet. Trzeciemu zaproponowali bardzo atrakcyjną pracę, to był jedyny warunek. A czwarty mówi: „Ja... ja z przekonania”. „To możesz powiedzieć gojom” - odrzekli.

On sądzi, że człowiek powinien być autentyczny. Z samym sobą tożsamy. A jego autentyczność wynika z tego, że się urodził w rodzinie żydowskiej, która miała swoje korzenie i źródła w glebie judaizmu. Gdyby się urodził na Żmudzi w rodzinie chłopa, to byłby kim innym. Ale urodził się na Bonifraterskiej i pierwszym jego językiem był jidysz. Od wczesnego dzieciństwa znał modlitwy żydowskie. Całe jego życie kształtowane było żydowskim losem. Dlatego wrócił teraz z Ameryki do Izraela.

Ojciec miał małą fabrykę galanterii - pasków, szelek, innych drobiazgów. Nie byli bogaci, choć byli zamożni. Uczył się w prywatnej szkole i to kosztowało sporo pieniędzy. Wie, że było dużo ubóstwa w Polsce przedwojennej. To nieprawda, że byli tylko bogaci Żydzi. Byli również bogaci. Ale na Miłej i na Muranowskiej, na Smoczej i na Krochmalnej mieszkała biedota żydowska, okropna biedota.

Nie jest polonofobem. I nawet się ucieszył, kiedy Karol Wojtyła został papieżem. Przyznaje, że było niemało szlachetnych Polaków podczas wojny. Wielu przeżyło dzięki nim. Ale dodaje, że było więcej szmalcowników. Kiedy wyszedł z getta, zaraz go opadli i zabrali ostatni grosz.

Profesor S. jako student na Uniwersytecie Warszawskim stał cały rok na wykładach po nieparzystej stronie. Koledzy PPS—owcy stali razem z nimi, ONR-owcy czekali po zajęciach na tych z nieparzystej strony i na solidarnych. W legitymacji studenckiej miał pieczątkę: Żyd. To był rok akademicki 1938/39.

52

Pamięta, że jako jedyny stał z nimi profesor Kotarbiński. Gdyby nie on, nie wie, czy w ogóle mógłby mówić z Polakami. To było zbyt silne upokorzenie. Kotarbiński przywrócił mu wiarę w człowieka.

Jesienią 1942 roku chłopiec w krótkich spodenkach, ten sam chłopiec, który marzył o wiewiórce i którego marzenie spełniono, znalazł się sam w lesie. Dwa miesiące błąkał się w okolicach Rakszawy, gdzie przed wojną rodzice mieli tartak i młyn. Spał w kostnicy, ale któregoś wieczora na katafalku zastał nieboszczyka i wtedy zdecydował, że zgłosi się na policję. Powstrzymał go sąsiad z Potoka, Panek, i obiecał ukryć.

Rafał Goldberg spędził na strychu fabryki sukna dwadzieścia dwa miesiące. Kiedy wyszedł, nie umiał chodzić. Były tam jeszcze dwie żydowskie rodziny - Silbersteinów i Ferberów. Pięciu ludzi wiedziało o ich kryjówce.

Józef Fraczek był jednym z nich. Pośmiertnie odznaczono go medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Nie wziął od Żydów ani grosza. Żywił ich i ochraniał. Narażał życie żony i czterech synów. Na święta katolickie (Rafi pamięta) dzieci otrzymywały paczuszki świąteczne ze słodyczami.

Nie wie, czy jest granica tego, co może znieść człowiek. Zresztą swoją sytuację nazwie „uzdrojowiskiem”. Ale to nauczyło go pogody. Potrafi się śmiać. Nie potrafi się martwić. Wie, że w jednej minucie można wszystko stracić. A trzeba żyć dalej.

Tak. Hela ma sentyment do swojego dziadka, ale pamięta dziadka, a nie coś ogólnego, abstrakcyjnego.

- Pani sobie nie wyobraża, jaka tam była bida. Nie ma już teraz takiej jak u polskich Żydów przed wojną. Było dużo przypadków, że nie było chleba, ale była wiara. Religijny wierzył w Boga, niereligijny miał swoją ideologię, komunista gotów był zabić za tę ideę. Oni tym żyli. Teraz jest cynizm.

Pierwsze słowo, które Menachem S. usłyszał w życiu, to było słowo polskie. Polski był językiem inteligencji, Żydów zasymilowanych. Kołysanka, którą śpiewała mu matka, to była

53

kołysanka polska. To działo się na Elektoralnej przy placu Bankowym. Tam się urodził, tam ojciec miał sklep (był jubilerem). Tam chodził do szkoły na rogu Waliców.

- My tutaj nie uważamy się za Polonię ani za emigrantów. Jaka jest różnica między nami a emigracją na całym świecie? My wracamy. Gazeta polska, jaka się tutaj ukazuje, to nie jest gazeta polska w Izraelu, to jest gazeta izraelska w języku polskim. Jej czytelnicy wymierają, a nowi się już nie pojawiają. Nie ma już Żydów polskich. Te sześć tysięcy starych z Polski już tutaj nie przyjedzie.

W Polsce nie ma Żydów, ale Żyd stał się ucieleśnieniem abstrakcyjnego zła. Jak - powiedzmy - diabeł. Antysemityzm mógł mieć uzasadnienie przed wojną, kiedy było trzy i pół miliona Żydów na trzydzieści pięć milionów ludności, ale teraz wróg nie istnieje. Natomiast Polska, obiekt nienawiści - prawdziwy czy urojony - istnieje w rzeczywistości.

Stosunek do Polski w ziomkostwach jest zły, ale nie należy tego mylić ze stosunkiem do języka. To tak, jakby odmawiać mówienia po niemiecku, ponieważ Hitler mówił po niemiecku. To jest również język Goethego i Schillera. Stosunek do Polski bywa tu niechętny, nawet wrogi.

Mówi się o polskim antysemityzmie, że został wyssany z mlekiem matki. To jest oczywista bzdura. Z mlekiem matki można wyssać jedynie witaminy, tłuszcz i wodę. Wszystko inne przychodzi z wychowania.

Masa żydowska, Nalewki, to był element egzotyczny, zaryzykowałbym twierdzenie - niechętnie traktowany przez resztę Żydów. Ja nie mogę powiedzieć, że ich nie lubiłem, ponieważ pochodzę z tego środowiska.

To jego dziadek pił herbatę w szklanym naczyniu, bo w szkło nie może wsiąknąć nic trefnego. A drugi dziadek sprzedawał przesolony groch.

- Pamiętam dzieci sprzedające bajgiełki na rogach ulic. Pamiętam żebraków proszących o sztykiele brojt. Pamiętam, jak im rzucano piętki chleba opakowane w gazetę.

W Polsce Żyd nie mógł być ani policjantem, ani motorniczym tramwaju, ani nawet dozorcą domu. Więc musiał być lekarzem albo adwokatem.

54

Opatoszu wspominał zapach polskich lasów. Aszowi Wisła szeptała po żydowsku. Ale oni już nie żyją.

- Pani się dziwi - mówi Mordechaj Canin - że kultura w języku jidysz umiera? Gdyby inna kultura dostała takie ciosy jak żydowska, kamień na kamieniu by po niej nie został. Przeciwko kulturze żydowskiej było wszystko. Przede wszystkim opór ze strony syjonistów. Oni chcieli stworzyć nowy naród na podstawie języka hebrajskiego i Palestyny. Do tego narodu mogą należeć wszystkie narody pod warunkiem, że mieszkają na tej ziemi i że mówią po hebrajsku. Mogą być katolicy, Arabowie, kto

tam chce.

Żydowscy pisarze bywali syjonistami i tu już wchodzili w wewnętrzny konflikt. Ja jestem syjonistą, ale piszę po żydowsku. Nie po hebrajsku. Dlatego ja mówię, że jestem tutaj obcy. Potem hitleryzm wykończył naród żydowski, przyszedł stalinizm, wyrżnęli pisarzy żydowskich, spalili książki. Te trzy siły przeciwko jednej kulturze, która miała jedynie sto pięćdziesiąt lat. To jest tak, jakby okaleczono małe dziecko. Jeszcze może żyje, ale niepełnym życiem.

Ja jestem przewodniczącym Związku Pisarzy Żydowskich w Izraelu. Wydajemy teraz wspólną książkę dwustu pisarzy, którzy żyli tutaj od założenia państwa do dnia dzisiejszego. To będą teksty, które napisali przez te czterdzieści lat. Ale my nie mamy czytelników. Co z tego, że to przetłumaczymy, na przykład, na angielski? To nie zmieni faktu, że nie ma kultury żydowskiej po angielsku czy po turecku, czy po łacinie. Nie ma.

Dopóki Żydzi mówili po żydowsku, była kultura żydowska. Przy czym kultura żydowska to było imperium. W obu Amerykach, w Kanadzie, w Australii. Żydzi żyją teraz Izraelem, nie naszą literaturą w jidysz. Może to jest bardzo smutne, ale to

jest prawda.

Prowadzi klub pisarzy, którzy nie mają dla kogo pisać. Ich książki można zobaczyć w dwóch księgarniach, do których nikt nie przychodzi. Mają nawet odczyty, wieczory autorskie i rozdzielanie nagród. Jakiś czas temu palono kioski, gdzie sprzedawano ich gazety. A w klubie wybijano szyby.

- Dzisiaj naród żydowski nie ma języka ludowego. Żyd izraelski nie może się porozumieć z Żydem z Kanady, jeśli nie zna

55

języka tamtego kraju. Po hebrajsku mówią tylko Żydzi w Izraelu. Żydzi na świecie nie mają własnego życia społecznego. A na pewno nie w Izraelu.

Żydostwo izraelskie stanowi sto różnych szczepów, ale nie ma narodu żydowskiego. Naród żydowski był w Polsce, na Ukrainie, w Rumunii - do Holocaustu. Teraz nie ma również narodu izraelskiego, są obywatele izraelscy. Pierwsza cecha narodu to jest wspólny język, a nawet wspólne jedzenie. Kiedy myślę o Polsce, to myślę nawet o kuchni polskiej. Była kuchnia żydowska, ale nie ma kuchni izraelskiej. Ryba faszerowana jest pochodzenia polskiego, ale cous-cous z Afryki, humus i thina ze Wschodu, coś innego z Indii, z Etiopii.

Czy jest naród amerykański? Nie, są obywatele amerykańscy albo patrioci amerykańscy. Tu jest podobnie. Jeszcze nie ma kultury izraelskiej. Są uniwersytety, ale jest też analfabetyzm, czego nie było w Polsce u Żydów.

- Ile jest takich krajów na świecie - zastanowi się ktoś -gdzie jest i Umschlagplatz i górka straceń w Płaszowie, Gęsia, Treblinka i Kock, Przysucha, Góra Kalwaria, Oświęcim...

W Izraelu jest około setki pisarzy piszących po polsku. Mają swój związek i wydają dwa literackie pisma. W Izraelu na ulicy Allenby jest księgarnia Edmunda Neusteina, najlepiej zaopatrzona w polskie książki księgarnia, jaką poznałam. Antykwariat i literacki salon. Ale Polska nie ma tutaj spadkobierców. Nie mają komu zostawić wielkich bibliotek z tomami Mickiewicza, Żeromskiego, Tuwima. Wnuki już ledwie rozumieją po polsku.

W świętej ziemi oba języki Żydów z diaspory spotkał ten sam los.

Stanisław Wygodzki przyjechał do Izraela w 1968 roku i wiedział, w chwili gdy tu wylądował, że skończył się jako poeta już na całe życie. Nie napisał ani jednej linijki po hebrajsku, nawet nie próbował. Po dwudziestu trzech latach powtórzy: Ja właściwie jeszcze nie wyjechałem z Polski. Ma w woreczku garstkę ziemi ze stoków warszawskiej Cytadeli. Polskie książki i polskie wspomnienia. Tak trwa. Jeden z ostatnich. W swoim

56

rodzinnym Będzinie widział Adwentowicza w Strindbergowskim Ojcu i Korczaka tam słyszał, Zegadłowicza i Juliana Tuwima. W domu mówiono po polsku, żydowsku i hebrajsku. Jadali chałę i rybę, rosół z makaronem, ale i szynka nie była im obca, i kabanos. Sądzi, że najsmaczniejsza szynka jest w Jom Kippur. Nie obchodzą go te kamienie. Nawet Jerozolima. Jest z Puszczy Białowieskiej.

- Ustrój komunistyczny, tak zwany komunizm realny, to było marzenie mojej młodości - dlatego, że byłem Żydem. Żydzi na Śląsku przed wojną stanowili dużą mniejszość, także wśród innych mniejszości. Ale piętno przynależności do narodu żydowskiego było dość wyraźne, choć nie bolesne. Pragnienie wyeliminowania tej nierówności dowiodło mnie do komunizmu. Albowiem komunizm miał rozwiązać wszystkie te sprawy: antysemityzmu, nierówności, prawda?

Dlaczego Żyd to miał być ten gorszy, a nie ten lepszy? -pytam. A dlaczego miał być nierówny?

Trzeba gorszość przerobić na lepszość.

Tę lepszość widziałem w komunizmie.

- Żydzi nie czuli się gorsi - powie jego żona. - Oni tylko tak byli traktowani.

- Oni byli inni - odpowie. - Być innym zawsze jest trudne. Szczególnie jeśli się nie posiada milionów.

Jestem pisarzem polskim mieszkającym w Izraelu. Ja się wstydzę za Polskę i polski antysemityzm. Jestem Żydem, który się wstydzi. Ale nie mogę nienawidzić Polski. Mogę nienawidzić określonego osobnika, który sprzedał za pół litra wódki ukrywającego się człowieka.

Wanda jest byłą łączniczką Żegoty. Dziś pracuje jako nauczycielka. W hebrajskiej szkole. Wszystkie jej koleżanki poszły do pieca. Dawniej chodziła na spotkania Żydów z Polski, w nadziei, że kogoś odnajdzie, ale teraz to się już prawie nie zdarza. Jej się nie zdarzyło. Jest szefową Związku Warszawian, którzy wymierają i których jest coraz mniej. Próbują wydać książkę o żydowskiej Warszawie, ale ciągle nie radzą sobie z pieniędzmi. Zdany na składki członków związek nie może rozwinąć szerszej działalności. Najliczniej zbierają się 19 kwietnia. Jest bardzo ciepło. Wspominają pogodę w Warszawie. Wówczas.

57

Wanda jeździ z młodzieżą urodzoną w Izraelu do Polski. Jeździ, żeby im pokazać małe miasteczka, cmentarze, obozy. Uważa, że to jest potrzebne, a nawet konieczne. Żeby mogli zobaczyć słońce, powinni najpierw zobaczyć ten piec. Może to męczące żyć z takim bagażem, ale ona sądzi, że niezbędne.

Młodzież kibucowa, którą zna, interesuje się tym. Te wyjazdy wynikają z ich wewnętrznej potrzeby. To był bardzo skomplikowany proces. Młodzież miała żal do rodziców, którzy przyjechali tu i zaniemówili. Mieli problemy z pracą, językiem, mieszkaniem. Chcieli jakoś wejść w to społeczeństwo żyjące zupełnie innym życiem i innymi sprawami. Wanda nie umiała nigdy wytłumaczyć tej młodzieży, jak to było możliwe, że istniała tak doskonała maszyna śmierci. To samo było z rodzicami. Usunęli się więc, zamilkli nie mogąc krzyczeć. Ale młodzi obudzili się sami. Dziś chcą wiedzieć.

Pracują przez rok w polu, przy zbieraniu owoców, kwaszeniu kapusty, sadzeniu kwiatów i w ten sposób zarabiają sobie na przyjazd do Polski. Są przed wojskiem, zwykle przed klasą maturalną. Mają po szesnaście lat. To jest rewolucja w ich życiu. Wracają stamtąd inni. Ona nie wie, na jak długo.

W ich rodzinach nie było legend. Nie pielęgnowano pamięci. Nie rysowano genealogicznych drzew. Ale niektórym przed wyjazdem matka powiedziała o drewnianym ganeczku domu w Lubartowie albo płycie nagrobnej dziadka niedaleko wsi Parchatka. O podwórku, za którego załomem chowali się jako dzieci, o znaku przy drodze. To powodowało największe wzruszenia, odnalezione adresy, miejsca, domy, ogródki. Bo miliony to abstrakcja. Nawet stosy butów czy włosów są bezosobowe. Palili świece na progach domów, na łąkach, w mieszkaniach, w których odnajdowali znane z opisów sprzęty.

Dzieciństwo tej młodzieży jest cieplarniane. Stamtąd, spod klosza, dostają się od razu w reżim wojska i ciągłe zagrożenie wojną. W każdej chwili mogą zginąć. Pójść i nie wrócić. To są ich wspólne dzieci. Bo jeśli nie Wandy, to jej sąsiada albo koleżanki. Przez Polskę nagle widzą inny świat. Widzą wojnę jako precyzyjnie przygotowaną zagładę. To nie może przejść bez echa. Zmienia się horyzont myślenia. Pewne wartości stają się droższe. Stosunek do państwa się zmienia. Na pełen wdzięczności. Ma się swój kraj, swój dom, miejsce, do którego zawsze można wrócić.

Pamięta reakcję jednej z dziewcząt na wizytę w Majdanku. „Wanda, to jest straszne” - powiedziała. „To mnie nie dotyka”.

Czuła się winna. Obwiniała się o brak łez. Rozpłakała się przy innej okazji. Dlaczego ten piec taki mały? - zapytała. Żeby zaoszczędzić paliwo - to dla małych dzieci”.

Wanda boi się gazu i to był dla niej największy szok w czasie ostatniej wojny z Saddamem. Możliwość, że to się powtórzy. To wisi nad nimi jak miecz.

Zdarza się, że ciągle jeszcze nie wiedzą, kim są. W polskiej gazecie specjalna rubryka:

Kto wie, kim jestem?

Moimi przybranymi rodzicami byli Anna i Maksymilian Kamiński, zamieszkali w Skarżysku Kamiennej. Mój obecny adres: Łucja Sęktas, ul. Powstańców Warszawy 18, 05-500 Piaseczno koło Warszawy”.

Kto wie, kim jestem?

Moi przybrani rodzice: Tokarz, zamieszkali w Bochni. Moje nazwisko: Janina Drozd. Wiadomość proszę przekazać pani Celinie Łapowskiej, Hajfa, Lotos 8”.

Kto wie, kim jestem?

Jako dziecko oddali mnie rodzice rodzinie katolickiej zamieszkałej blisko stacji kolejowej w Jackowicach koło Łowicza, bez nazwiska, bez metryki. Imię ojca - Adam. Kto wie coś o tym, proszę napisać. Icewicz Władysława, Antonówka ½, Kamienna Góra, woj. Jelenia Góra”.

Zdarza się, że się dowiadują.

Poszukiwania trwały czterdzieści pięć lat. Israel i Ester oddali kilkumiesięczną dziewczynkę do Stopnicy, zginęli spaleni w Oświęcimiu. Wychowana przez Polaków jako Stanisława, po czterdziestu pięciu latach odszukana została przez rodzinę z Izraela.

Tyle lat żyję na świecie i dopiero teraz dowiaduję się całej prawdy. Jestem okropnie zagubiona, muszę odnaleźć samą siebie. Nie mogę spać ani jeść, czuję się chora. Chaja Topiół”.

W żydowskich piosenkach wszystko działo się na dachach. I miłość na dachach, i szczęście. Na zewnątrz były wszystkie schodki i wszystkie prowadziły na górę.

58

59


60

Kiedy się chciało zobaczyć swoją przyszłość - szło się na dach. Szło się na dach, kiedy się pokochało. Trzeba było być lepszym, lepszym, żeby być równym. Więc na górę, na dach, żeby wyjść z dołu, żeby być kimś”.

Rzadko dziś śpiewa się w Izraelu żydowskie piosenki. Może ma to jakieś symboliczne znaczenie?

Chłopiec na fotografii *

Chłopiec na fotografii ma gęste, czarne włosy z przedziałkiem po lewej stronie. Chłopiec na fotografii ma pełne policzki i duże, wyraziste, lekko odęte usta. Chłopiec na fotografii ma wielkie, ciemne oczy. Patrzy odważnie, prosto przed siebie, nie spuszcza wzroku. Chłopiec na fotografii jest w mundurze Hi-tlerjugend. Chłopiec na fotografii jest Żydem.

- Najpierw chciałem zapomnieć. To miała być moja wieczna tajemnica, myślałem, że zabiorę ją ze sobą do grobu. Bo jak ja się mogłem z nimi porównywać, z partyzantami, z ofiarami gett, więźniami obozów koncentracyjnych, z ukrywającymi się w potwornych warunkach? Jak mogłem zestawiać ich cierpienie, przerastające granice ludzkiej wytrzymałości, z moim?! I czy w ogóle mam prawo zaliczać siebie do cudownie ocalonych z Shoah? Ja, żyjący przez te lata na wolności wśród zabójców mojego narodu. Postanowiłem milczeć.

Bo czy można mi uwierzyć?

Moja historia była zbyt straszna dla tych wszystkich, którzy przeszli hitlerowskie piekło. Nosiłem ją w sobie jak zasklepiony wulkan, wulkan wstydu i winy. Ale to milczenie zaczęło mnie w końcu dławić. Czułem, jak to wzbiera we mnie, niszczy mnie, wyżera od środka. Traciłem równowagę. Zachorowa-

* Tekst ten był opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”, nr 51--52/1990.

61

łem na serce. Przeżyłem trudną operację. Uznałem, że nadszedł czas, żeby się uwolnić od mojej przeszłości.

Nazywa się Salomon Pereł. Urodził się 27 kwietnia 1925 roku w Peine, koło Brunszwiku, w rodzinie żydowskiej. Zgodnie z nakazami religii wkrótce potem został obrzezany. Jego rodzice uciekli do Republiki Weimarskiej z porewolucyjnej Rosji. Ojciec pochodził z dawnych terenów środkowej Polski, matka z Łotwy. Był najmłodszym z czwórki rodzeństwa po Isaacku, Dawidzie i Bercie. Ojciec, były klarnecista w orkiestrze ostatniego cara, założył w Peine sklep obuwniczy na głównej ulicy Breite Strasse. Tamtejsi Niemcy przyjęli ich dobrze. Żydzi trochę gorzej, ale mały Salek nie umiał jeszcze zrozumieć różnicy między Żydem a nie-Żydem. To się trochę zmieniło, kiedy pierwszy raz wybili ojcu szybę w sklepie. W1935 roku rodzina Perelów zdecydowała się emigrować do Polski, do Łodzi. Niełatwo było przyzwyczaić się do nowych warunków, nowego języka. Wówczas Salomon zrozumiał jeszcze jedno, że trudno jest być innym niż wszyscy.

- Kończył się rok szkolny 1939, po wakacjach miałem zacząć naukę w hebrajskiej szkole. Pamiętam jeszcze piosenkę, którą śpiewaliśmy z kolegami na pożegnanie: „Za rok, za dzień, za chwilę... może nie będzie nas. Nie wiedziałem, jak potworną prawdę przepowiadały te słowa. Łódź szybko przestała być bezpiecznym schronieniem dla Żydów. Tropiono ich, bito, znieważano. Nasza ucieczka okazała się bezcelowa, naziści dopadli nas i tutaj. Rodzice zdecydowali, że trzeba ratować dzieci: Nie po to przyszliście na świat, żeby umierać. Ty musisz żyć. To były ostatnie słowa mojej matki. Musisz żyć”.

Czternastoletni Salomon z dwa razy starszym bratem Isaac-kiem wsiedli do pociągu jadącego w kierunku Warszawy. Matka dała im na drogę wojskowy chleb i kluski z cynamonem. Mieli też mnóstwo parasolek, jako ewentualne zabezpieczenie finansowe. Salomon włożył swój nowy garnitur z bar-micwy. Marzł w nim. Im dalej na wschód, tym robiło się chłodniej. W okolicach Białegostoku bracia pogubili się. Salomon topił się podczas przeprawy przez Bug. Żołnierzowi, który go uratował, podarował ostatnią pamiątkę z bar-micwy: wieczne pióro. Niedługo potem dostał się do sierocińca w Grodnie.

62

- Bardzo tęskniłem za domem. Wszystko tu było obce, tylko krupnik miał podobny smak. Znowu moczyłem się w nocy. Wkrótce zaczęły przychodzić listy od rodziców z getta. Matka pytała, czy się modlę i czy jem koszerne. Nie mówiłem nikomu, że rodzice są wierzący, bo bardzo chciałem wstąpić do Komso-mołu. Miałem trudności, w związku z pochodzeniem ojca, ale dzięki wzorowej postawie społecznej i dobrym wynikom w nauce dostałem w końcu upragnioną legitymację. To było prawdziwe święto. Ciągle pamiętam, jak wykrzykiwałem na zebraniach: „Religia to opium dla mas!” Byłem jednym z bardziej gorliwych wyznawców Stalina.

W czerwcu przygotowywali się do wyjazdu na wakacje nad Niemnem. Ale Niemcy zaatakowali Związek Radziecki. Salomonowi udało się już uciec trzy razy. Do Peine, do Łodzi, do Grodna... Teraz był koło Mińska i czekał na swój koniec. Z prawej strony pod lasem stali Żydzi przeznaczeni na śmierć. Myślał o matce. Nie chciał jeszcze umierać. Swoje dokumenty zagrzebał nogą w ziemi. Próbował odczytać napis na guziku żołnierza, który za chwilę miał wydać wyrok. „Bóg jest z nami”. Jaki Bóg, myślał, czyj Bóg, nie wiedział. Żołnierz krzyczał: Ręce do góry!

- I kiedy on mnie zapytał: ,J3ist du Jude?, wiedziałem, że mogę tylko jedno odpowiedzieć. I tak stałem się pewny siebie, jakby jakiś palec Boga mnie dotknął. Powiedziałem: ,Jch bin Yolksdeutch. Między życiem a śmiercią była szczelina na szerokość włoska, wiedziałem, co mnie czeka, kiedy odkryją, kim jestem. I od tej obawy śmierci - jeszcze kilka minut i będę zastrzelony - stałem się tak pewny siebie. Powiedziałem, że jestem Niemcem. Od tego momentu przestałem już być panem swego losu. Wszystko, co się potem zdarzyło, było jakby napisane przedtem przez kogoś innego, ja byłem tylko statystą. Zapytali mnie o imię, zorientowałem się w porę, że nie mogę przyznać się do prawdziwego, więc podałem inne - Josef. Wymyśliłem je sobie, czy też jemu wymyśliłem, i tak poszło dalej. Tylko data urodzenia została prawdziwa, to nie było żydowskie znamię.

63

Przebrali mnie w mundur... Jakby zmienili mi skórę. Miałem do tego momentu skórę cielęcia, a teraz dostałem skórę wilka.

Mały Josef Perjell, folksdojcz z Grodna, sierota, stał się szybko ulubieńcem żołnierzy 12 Dywizji Pancernej Wehr-machtu. Grał dobrze na harmonii, nauczył się niemieckich piosenek i gry w skata. I picia piwa. Znał rosyjski, pełnił funkcje tłumacza i maskotki.

Wtedy najczęściej śniło mu się, że do niego strzelają. Sen, w którym eleganccy niemieccy oficerowie rozszarpują go na kawałki i z dzikimi okrzykami wbijają jego głowę na pal, przyszedł potem.

- Bałem się siebie i bałem się tego, co było wokół. Nie wiem, co bardziej mnie przerażało. Wydawało mi się, że śnię... Widziałem siebie w tym mundurze, który był postrachem i w Pe-ine, i w Łodzi. Chciałem się nareszcie obudzić. Ale to nie był żaden z moich koszmarów. Gdy to pojąłem, zdumienie ustąpiło miejsca czujności. Niebezpieczeństwo czyhało w każdej chwili. Ale kiedy ma się szesnaście lat, wszystko jest o wiele prostsze. I chociaż czułem się niemal bezustannie zagrożony, jednocześnie wiedziałem, że przecież nic nie może mi się stać, że innym tak, ale nie mnie. Wszystkim kazali zdjąć spodnie, żeby sprawdzić, czy są obrzezani, a mnie uwierzyli. Polaka, który słysząc, że się podaję za Niemca, krzyczał iż jestem Żydem, zbili po twarzy, bo jak on śmie Niemca takim wyzwiskiem częstować. Bóg był przy mnie. To nie jest do objaśnienia. To był cud. I kolejne cuda.

Wkrótce jego dowódca, zagorzały antysemita, zapragnął go adoptować. Salomon Pereł miał się w przyszłości nazywać Josef von Muenchov i być dziedzicem wielkiej fermy na Pomorzu. Na razie, jego przyszła matka zasypywała go listami i paczkami pełnymi smakołyków. Ciągle szukał sposobnej chwili, by uciec do Rosjan. Jedną z takich nieudanych eskapad w kierunku nieprzyjaciela uznano za akt wyjątkowej odwagi. Bohaterski czyn nagrodzono wysłaniem chłopca do specjalnej szkoły dla elity niemieckiej młodzieży.

64

- Internat był w Brunszwiku, tuż obok mego rodzinnego miasta. Nie rozumiałem, dlaczego los tak okrutnie się mną bawi. Peine, Łódź, Mińsk, przedmieścia Moskwy, okolice Leningradu, Tallin... i oto wróciłem do miejsca urodzenia, ale nie byłem już małym Salkiem. Byłem kimś innym. Kim?

W szkole przyjęto mnie dobrze, dzięki poleceniu mego dowódcy i legendzie walki na froncie. Przepraszano nawet, że jako nie-blondyn i do tego niewielkiego wzrostu, nie będę mógł służyć w SS. Ale dostałem kolejny mundur ze swastyką, jako przyszły członek Hitlerjugend.

Bez przerwy musiałem wykonywać ten gest, „Heil Hitler”, i w pewnym momencie zaczęło mi się to podobać, zacząłem być z tego dumny. Czułem się silny jak wtedy, gdy słuchałem Tannhdusera w operze.

Którejś niedzieli pojechał do Peine. W sklepiku rodziców założono zakład fotograficzny, zamiast butów poustawiano portrety oficerów Wehrmachtu... W drzwiach cukierni umieszczono wywieszkę: Psom i Żydom wstęp wzbroniony. Zaraz wszedł i kupił sobie ciastko.

- Byłem zawsze pewny siebie. Dlaczego byłem pewny siebie? Bo ja bardzo prędko zacząłem wierzyć w tę postać. Że to ja jestem. Jeśli miałem wątpliwości, kto jest ten przebrany, kto rzeczywisty, starałem się wszelkimi siłami coraz więcej zagrze-bywać w duszy tego Salka, Żyda, i on coraz głębiej był zakopany. Aż został zapomniany. I tak mi się udało grać Jupa. Jup, tak oni mnie nazywali. I ja wierzyłem, że jestem Jup. Ja chciałem zwycięstwa Trzeciej Rzeszy, ja wrzeszczałem to „Heil Hitler”, ja śpiewałem ten hymn, w którym jest o szczęściu, jakie daje zagłębienie noża w żydowskich plecach.

Pierwszy raz usłyszałem tę piosenkę, kiedy byliśmy w jadalni. Ja nie wiedziałem, jak przełknę cokolwiek. Prawie czułem ten nóż w moich plecach, ten nóż, o którym śpiewali. Dławiło mnie. Ale jednak wola życia była silniejsza. Wiedziałem, że nie wolno mi dać po sobie poznać, że coś nie jest w porządku.

Chciałem żyć. I na pewno nie zastanawiałem się wtedy, co kto o mnie pomyśli pięćdziesiąt lat później. Oczywiście różnie mówią i myślą. Że byłem potencjalnym zdrajcą, że wyrzekłem się siebie, że... A ja tylko chciałem żyć.

65

Chciał żyć, bo życie jest święte. Chciał żyć, bo taka była wola matki. Chciał przeżyć i jeśli trzeba było jeść wieprzowinę, jadł wieprzowinę. On się tego nie wstydzi i nie jest pewien, czy istnieją granice dobrego smaku w walce o własną skórę.

- Pierwsza rzecz, którą robiłem zawsze w nowym miejscu, to było sprawdzenie łazienki. Czy można będzie się bezpiecznie umyć i załatwić... Obrzezanie to był jedyny ślad mojej żydowskiej przynależności. Tylko to przypominało mi, kim jestem. Przypominało bezustannie, także wtedy, kiedy ze wszystkich sił chciałem o tym zapomnieć.

Na początku miał jeszcze kawałek dobrego mydła z frontu, mydła, które obficie się pieniło zakrywając niebezpieczne miejsce. Ale potem trzeba było używać mydła RIP, które nie pieniło się wcale i któremu złorzeczył razem z kolegami: Przeklęte żydowskie mydło!” Bo RIP znaczyło: Reinjudenpaste.

Wiele lat później widział w telewizji izraelskiej mężczyznę, który chciał urządzić symboliczny pogrzeb takiemu kawałkowi mydła, bo zawierało tłuszcz jego współbraci.

- To było strasznie trudne i niebezpieczne być Żydem, ale nie być nim było niemożliwe. Ukrywałem, jak umiałem, ten jedyny widoczny znak. Próbowałem nawet przeprowadzić operację obrzezanej części przyrodzenia. Związywałem je wełną pożyczoną od niemieckich koleżanek. Ale bez skutku. Bezustannie byłem tym zajęty. Bardzo cierpiałem, w końcu dałem spokój.

Jup pilnie studiuje Mein Kampfi Mit XX wieku Alfreda Ro-senberga, głównego teoretyka NSDAP. Szkoli się w teorii rasy: Owszem, Żydzi przypominają ludzi z biologicznego punktu widzenia, bo mają nos, oczy i inne członki oraz coś, co przypomina mózg. Ale z punktu widzenia moralnego i intelektualnego są jak zwierzęta, przeniknięte szkodliwymi miazmatami. Niemo-ralność Żydów rozszerza się... Nikogo nie powinno dziwić, że naród niemiecki widzi w nich wcielenie diabła na ziemi”.

Jup dziurawi bagnetem manekiny oznaczone żółtą gwiazdą Dawida. Dostaje celującą notę za odpowiedź na temat konieczności eksterminacji Żydów.

66

Salomon rano budzi się zlany potem, ze strachem, czy nie mówił przez sen. Na szybie rysuje palcem gwiazdę Dawida. Pisze list do Boga w górach Harzu, na tej samej skale, gdzie Goethe stworzył Fausta. Nie mam już sił. Proszę Cię, by dzień wolności przyszedł jak najszybciej. Amen”.

- Kim byłem wtedy? Byłem jednocześnie - w jednej duszy, w jednym ciele - dwiema postaciami, dwoma kontrastami, co już i większe nie mogą być. W jednym ciele Żyd i nazista -czy może być coś bardziej sprzecznego? To jak ogień i woda. Nauczyłem się tak żyć. To była jakaś specjalna technika, którą się posługiwałem. Ja bym to porównał z wahadłem zegara. Wahadło ciągle idzie w lewo i w prawo. U mnie coraz częściej wahadło zatrzymywało się z prawej strony, stawało w świecie Jupa, i coraz więcej ja byłem Jup. Ja się cieszyłem zwycięstwami Rzeszy, napisałem patriotyczny wiersz na śmierć bohatersko poległego kolegi. Ja ci przyrzekam, że będziemy dalej walczyć za zwycięstwo naszej kochanej ojczyzny. Nikt mnie do tego nie zmuszał, pisałem tak, bo to była moja wewnętrzna potrzeba. Wewnętrzna potrzeba Jupa.

Ale pamiętam momenty, kiedy to wahadło, bez żadnego poprzedniego zapowiadania, przechodziło na lewą stronę. I wówczas myślałem: Boże, co ja tu robię? Gdzie ja się znajduję? Co ja krzyczę „Heil Hitler”, przecież ja jestem Żydem. I traciłem tę wewnętrzną równowagę. I wtedy szukałem najbliższej ubikacji, żeby się wypłakać. I długie minuty płakałem. I to pomagało. Ale jak łzy tylko zaczęły wysychać, jak wyszedłem z ubikacji, to i wahadło przechodziło na drugą stronę. I od nowa mogłem śpiewać te piosenki, i krzyczeć „Heil Hitler” i słuchać z uniesieniem o zwycięstwach niemieckiego wojska na froncie. Tak to było...

W grudniu 1943 roku wszyscy koledzy jechali do domu na święta. I on postanowił pojechać do Łodzi. Dawno już nie widział Żydów, poza groteskowymi obrazkami w klasie, teraz stanął jak zahipnotyzowany. Po ulicach poruszali się bardzo wolno, jakby we śnie, jakby zanikło w nich życie.

- Nie wiedziałem, co się dzieje z rodzicami. Stałem za drutami getta, po aryjskiej stronie, chłopiec w mundurze Hi-tlerjugend. I nagle zaczęła się zbliżać stara kobieta, Żydówka,

67

y •>*


otulona w grube chusty. Nie wiem, może dlatego, że tak bardzo chciałem zobaczyć matkę, zaczęło mi się wydawać, że to ona. Szła za murem, w pewnej odległości. I jak ona już była naprzeciw mnie, to ja chciałem krzyknąć „mama”, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się. Nie opuszczał mnie ten realny głos, głos rozsądku. On mówił: ty musisz milczeć. I ja milczałem. Jaki młody Niemiec, członek Hitlerjugend, jedzie do getta obejmować starą Żydówkę?

Odezwać się, zdradzić, to oznaczałoby śmierć. Złapaliby nas oboje, zabili. Nie wiem. A może, gdyby to naprawdę była matka, nie zważałbym na nic, rzuciłbym się jej w objęcia i wcale bym nie myślał o tym, co stanie się dalej. Może tak by było? Nie wiem, już nigdy nie będę wiedział. A może bym skończył w piecach Oświęcimia? Ale przeżyłem. Prowadziła mnie jakaś gwiazda. I milczałem.

Przez dziesięć dni jeździł tramwajem przez getto tam i z powrotem. Nie udało mu się zobaczyć rodziców... Potem dowiedział się, że matka już wtedy nie żyła. W kieszeni trzymał zmiętą kartkę, na której napisał po polsku: Rodzina Pereł, Zgierska 18, getto Łódź. Salek żyje, patrzcie na przejeżdżające tramwaje. Ale nigdy tej kartki nikomu nie przekazał. W końcu podarł ją na drobne kawałeczki.

Wtedy w Łodzi poznał dziewczynę, Niemkę z Ukrainy, która zaprosiła go na sylwestra. Kiedy podała adres, osłupiał, bo to był adres ich domu, domu jego dzieciństwa. Tej nocy tańczył tango, którego nauczyła go siostra, tańczył na drugim piętrze, drzwi na prawo. Sufit, o który obijały się korki od szampana, był podłogą ich dawnego mieszkania. Witał nowy 1944 rok. Wszyscy życzyli sobie rychłego zwycięstwa Hitlera. Wszyscy płakali z radości. I Jup płakał. Spektakl trwał.

- W kwietniu 1945 roku skończyłem dwadzieścia lat, dzień wcześniej obchodzono urodziny Hitlera. Nie tak hucznie jak dotąd. Skończyła się wojna. Dostałem najpiękniejszy prezent od losu, prezent, z którym na początku nie wiedziałem, co zrobić. Salomon mógł nareszcie wyjść na scenę: ,x,Mazeł Tow, Szloj-mele!

68

Właśnie wtedy, na ulicy Brunszwiku, spotkał Żyda. Był jeszcze w pasiakach, prosto z Oświęcimia. Chudy, skóra i kości, z ogoloną czaszką. Na rękawie miał wypisane „Jude”.

- Nie wierzyłem własnym oczom. Minąłem go, ale zaraz zawróciłem, pobiegłem za nim. Jednak ta iskra Żyda nigdy nie zgasła we mnie, była tylko tak głęboko schowana, zakopana, z konieczności przygnieciona kamieniami. Nagle przeżyłem szok. Jest jeszcze jakiś Żyd na tej ziemi... Zbliżyłem się do niego i pytam: Czy pan jest Żydem? Ale on mnie ominął i poszedł dalej. Nie zdawałem sobie sprawy, że ciągle jestem w niemieckim mundurze, chociaż bez swastyk. Dlaczego on mnie ominął, dlaczego nie chce ze mną mówić, przecież ja jestem... Pobiegłem znów za nim, dogoniłem go. I wtedy, nagle, przypomniały mi się dwa hebrajskie słowa, dwa słowa, co ja wcale nie wiedziałem, że ja je pamiętam. Tymi słowami zaczynała się żydowska modlitwa, może w bóżnicy - dawno, z tatusiem - je słyszałem. I ja mu teraz powiedziałem te słowa: Szma Israel. I tu on mi uwierzył. On mi uwierzył, że ja jestem Żydem, ja go prawie zadusiłem. Płakałem jak dziecko, nie mogłem się wypłakać. I ta chwila to był powrót, powrót do moich żydowskich korzeni.

To on pierwszy, Manfred Frankel, Żyd z Brunszwiku, opowiedział mu, w jaki sposób zniszczono żydowski naród. Wtedy dopiero zrozumiał, co kryło się za słowami, które powtarzał.

- Kim byłem wtedy? Pozbyłem się tamtej, narzuconej maski, ale nie odkryłem jeszcze swojej prawdziwej twarzy. Coś się skończyło, ale nie zaczęło się nowe. Jeszcze raz skazano mnie na samotność, inną zupełnie, ale równie trudną do wytrzymania. Opuściłem zwyciężonych, ale nie byłem zwycięzcą. Czułem gorycz.

Stałem na ruinach Trzeciej Rzeszy. I ja sam byłem w ruinach. Już nie należałem do niczego. Przedtem choć należałem do Rzeszy Niemieckiej, do kolegów, do tej szkoły. Teraz nie miałem już nic. Także cała moja dotychczasowa technika życia była bezużyteczna, stanąłem przed niczym. Nie miałem celu

69

życia, przyszłości, nikogo. Kiedy usłyszałem o Izraelu, nie wahałem się ani chwili. Chciałem mieć swoją ojczyznę, przyszłość, cel. Chciałem do czegoś należeć.

Izraelska dziennikarka, której po raz pierwszy opowiedział swoją historię, nie uwierzyła mu. Powiedział, że służył w 12 Dywizji Pancernej i że koło Smoleńska wzięli syna Stalina. Myślała, że zmyśla. Bez jego wiedzy napisała do głównego archiwum wojska niemieckiego w Koblencji. Okazało się, że dywizja istnieje do dziś, a jego dowódca jest już generałem i doradcą w NATO. Napisał do niego.

- Napisałem, czy on pamięta tego małego Jupa i że dzisiaj mogę mu powiedzieć, że ten Jup... że on jest Żydem... Odpowiedział, że cieszy się, że żyję, i żebym przyjechał na spotkanie weteranów dywizji. Nie pojechałem.

Ale zdecydowałem się kilka lat później. Byli koledzy z wojska. Byli koledzy ze szkoły. Przyjechali z żonami popatrzeć na to cudo, czyli na mnie. To był dla nich szok. Nie przestawali mnie pytać: jak to było możliwe, że ty tak świetnie się zachowywałeś, że my nic nie czuliśmy na ciebie? To ja powiedziałem, że chociaż nie jestem urodzonym artystą, ale jakoś życie zadbało o mnie. Stworzyło we mnie takie instrumenty, które mi umożliwiły dostosować się do okoliczności, co mnie ten los wrzucił. Byłem między wami, stałem się taki jak wy. I to mi się udało. Ja pamiętam, jak jeden z nich powiedział wtedy: „Gdybym wiedział, że jesteś Żydem, na pewno bym na ciebie nie doniósł”. „Wybacz, ale nie wierzę ci - odpowiedziałem.

Salomon Pereł wie i pamięta, że oni zabili jego rodziców. I on ma z tym problem. Kiedy go o to pytają, czuje, że jakaś rana znów pęka, otwiera się. Ale on nie może być inny, niż jest.

- Ja mam nienawiść do tych, którzy stali na czele, którzy kierowali, którzy bezpośrednio uczestniczyli w zabijaniu. Ale myślę, że ci młodzi Niemcy byli także ofiarami nazizmu. Ich mózgi przeniknęła ta totalitarna ideologia. Chcieli walczyć dla ojczyzny i byli szczerze pewni, że jej służą. I jeśli oni dzisiaj przyznają się do winy i jeszcze proszą o przebaczenie, ja mam skłonność im przebaczyć. Ja nie jestem z materiału zemsty. Wiem,


mnie jest łatwiej, ja przecież nie cierpiałem tak bardzo jak inni. Cierpiałem w inny sposób, ale nie wiem, co to obóz koncentracyjny, głód, ból... Ja byłem w luksusowej dżungli.

Nie jestem za kolektywnym obwinianiem wszystkich Niemców. Nie można położyć całego narodu na jednej wadze i powiedzieć: wszyscy to zrobili, wszyscy są winni. Ja bym się wtedy postawił na ich poziomie, na poziomie nieludzkim, na poziomie barbarzyńców. Ja powiedziałem mojemu oficerowi SS: Słuchaj, Karol, ja ci podałem rękę. To jest akt miłosierdzia.

Kiedy Bóg zapyta go w niebie, kim jest, odpowie: „Jestem Żydem. Jestem Szlojmele Pereł, syn Ezriela i Ryfki, wnuk mędrca z Wilkomir i rebego Eliakona Bar Halperina, niech jego dusza spoczywa w spokoju”. I doda: „Nigdy nie przestałem nim być, ale byłem także Jupem i to zostało we mnie, tego nie da się wymazać”.

- Do dziś prowadzę wewnętrzną walkę między Jupem a Szlomą. Bo Jup został we mnie. I wszystko, co się z nim wiąże. Jup był hitlerowcem i mnie się dzisiaj zdarza reagować tak jak on. Na przykład kiedy w Jerozolimie widzę Żyda z brodą, z pejsami, w chałacie, mój pierwszy odruch nie jest odruchem sympatii. Jakbym zatracił instynkt albo zastąpił go innym, wyuczonym. Dopiero po chwili, pełen niepokoju, włącza się Szlomą. Albo kiedy widzę w czołówkach filmów czy na książkach takie typowe żydowskie nazwiska - Goldstein czy Ro-senkrantz - myślę, Jup myśli we mnie, że Niemcy mieli rację. Żydzi rzeczywiście zatruwają europejską kulturę.

Mówiono ostatnio dużo w Izraelu o mężczyźnie, który zabił wnuka, dziecko autystyczne, a potem sam popełnił samobójstwo. Ja w pierwszym odruchu zgodziłem się z jego decyzją. Elementów nieproduktywnych należy się pozbyć, tak nas uczyli, tak przecież powinno być. Nie wolno pozwolić, by na plecach zdrowego społeczeństwa rosły chore narośle. Ja naprawdę tak pomyślałem i zaraz się tego potwornie przestraszyłem. Zawstydziłem. Ale tak mi wtedy wbito do głowy. Ja teraz wiem, że takie dziecko ma takie samo prawo do życia jak inne dzieci i w ograniczonej przestrzeni może także znaleźć swoje szczęście. Szlomą wie to we mnie na pewno.

71

70


A tamto to nie ja myślę - to Jup we mnie myśli. Ja go po chwili przeklinam, ale ta myśl jest obecna we mnie. Zdarza się, że Jupowi na ułamek sekundy udaje się przekonać tego dzisiejszego Salomona. To są ślady zalania mózgu, co ja wtedy miałem. Ale zawsze ostatnie słowo ma ten dzisiejszy Sally. Ja wiem, że Jup ma ciągle duży wpływ na Szlomę.

Salomon Pereł lubi tego chłopca z fotografii, chłopca w hitlerowskim mundurze.

- Ja wiem, że to jest trudne, ja wiem. I ciągle myślę o Żydach, którzy zginęli wówczas w taki straszny sposób. Ale ja już taki zostanę, podwójny, ta dwoistość mojej duszy nie zabliźni się nigdy. Ja o tym wiem. Nigdy do końca nie rozwiążę tej zagadki. I nigdy nie potępię tego chłopca z fotografii. To on przecież uratował mnie od śmierci.

Paryż, jesień 1990

P.S. 14 listopada odbyła się w Paryżu premiera filmu Agnieszki Holland Europa, Europa. Film opowiada historię Salomona Perela.

M

Fałszywy trop *

Na fotografii są dwaj Żydzi w chałatach, czarnych jarmuł-kach, z dużymi, białymi brodami. Siedzą przy okrągłym wyplatanym stole na wiklinowych fotelach, w lesie, przed nimi piętrzą się książki. Wakacje - lato 1930 w Głownie.

Jedno takie zdjęcie jest w Paryżu, drugie w Tel Awiwie, to ostatnie podpisane ręką praprawnuczki po hebrajsku.

Tym zdjęciem miałam obłaskawić pamięć. Przywołać wspomnienia. Miało być furtką do świata, który raz jeszcze chciałam wydobyć z nieistnienia.

To zdjęcie stało się pułapką.

Leon zdziwi się, że szukam takich Żydów. Po co? Do muzeum? Przecież nie tylko na tym polegało przedwojenne polskie żydostwo. To trochę tak, jakby Mazowsze traktować jako reprezentację polskości. Jan uważa, że to jest ciekawość antropologiczna. Wydaje mu się nienaturalna, jak chęć podglądania. Wejść w dekoracje przedwojennej Polski, podwarszawskich lub lubelskich sztetl, odnaleźć pejzaże znane mi z opowiadań Sin-gera, poczuć zapach tego świata. To obiecywałam sobie na tej ziemi. Najniesłuszniej. Okazało się, że ten świat, mimo mojej upartej niezgody, bezpowrotnie minął. Co więcej - niekoniecznie chce być wskrzeszony.

Tekst ten był opublikowany w „Kresach”, nr 12/1992.

72

73


- Pani mi pokazuje zdjęcie spod Łowicza. Między tymi postaciami na fotografii a Żydami w Izraelu jest wielka duchowa różnica. Ja rysuję z pamięci twarze Żydów, które ja dawniej znałem. One nie są takie jak tu. Mentalność się zmieniła, stosunek do życia. Tam w Polsce była naiwność na tych twarzach, oni nie mieli tego pośpiechu do luksusu.

Ja pani coś opowiem. Był w Polsce folklorysta, zbierał pieśni, wędrował do dworów rabinów. Jeden raz, żeby tam się dostać, przebrał się za chasyda. I rozpoznali go. Chcieli zabić. Ja uważam, że po tej wojnie coś się skończyło, przepadło, nie może być, jak było. To zginęło. Te rodzynkę i te mandełe.

Mosze Bernstein pochodzi z Berezy Kartuskiej. Uczył się w Wilnie w akademii, u Rafaela Hwolesa, artysty. Mosze Bernstein śpiewał w chórze w synagodze na Tłomackiem, kiedy Ku-sewicki był kantorem. Znał wielu pisarzy z Warszawy. Mosze Bernstein jest żydowskim malarzem.

- Jestem żydowskim malarzem, nie izraelskim. Ja żyję w tę stronę. Ja wszystko znam, co się tutaj dzieje, ale należę tam, do tej strony, której już nie ma. Geograficznie, fizycznie żyję tutaj, ale szukam w sobie świateł zagubionych zaułków, polskiej gleby, żydowskiej prawdziwie. Tego już nie ma. Będzie jidisz-kajt, będzie żydostwo, będzie nawet poetry, ale to wszystko to konfekcja, tandeta.

Nie, nie wierzę w Boga. Ja wierzę w to, co mogą moje ruki czuć. Po śmierci nie ma nic, tylko robaki. Dopóki żyjesz, jest wszystko. To, co robię, maluję i piszę, to jest elegia, to jest pamięć tych, których nie ma. Ja do nich należę.

Sztuka to też jest jakaś forma wiary. Ty chcesz zdążyć, ciągle doganiasz marzenie.

Być Żydem to mój los. Nawet jeśli mi się to nie podoba. Nie można z tego wyjść, jak się wychodzi do drugiego pokoju. W jedno trzeba wierzyć, że póki człowiek żyje, to wszystko jest otwarte, jak oczy.

Mój kolega idzie do bóżnicy. „Dlaczego ty nie idziesz?” „Wystarczy, że ty za mnie byłeś. Każdy przymus to jest władza, to jest wywieranie nacisku. Tak nie może być, teraz jest bunt przeciwko temu.

Ja chcę schwatit to, co było kiedyś. Wszystko. Szkoda mi każdy dzień, który przeszedł. Ale to się nazywa żyć. Bez pamięci nie ma nic. Człowiek pamięta i to sprawia, że jest, kim jest.

74

Ptaki... my mówimy, że one śpiewają, a może być, że one płaczą...

Miałyby płakać nad światem, którego nie ma nigdzie poza pamięcią?

Poważny teolog Lejbowicz analizuje trudności powrotu Żydów do życia w historii. Dwa tysiące lat żyli poza nią. To było bardzo wygodne - żyć poza historią, nie zabijało się innych narodów, nie ciemiężyło. Żyd w getcie nie miał wielu powinności obywatelskich: ani w wojsku nie służył, ani nie kierował gospodarką. Mógł przestrzegać szabatu, bo czynności niezbędne do życia były wykonywane przez innych. Mógł być Żydem, bo inni robili za niego różne rzeczy. Kontakt między Żydami religijnymi a niereligijnymi był wówczas niemal niemożliwy. Nie spotykali się ani w kuchni, ani przy wspólnym święcie, ani też żenić im się między sobą nie było wolno. Teraz jest zresztą podobnie, chociaż Żydzi wrócili do życia w historii.

To nie jest ścisłe stwierdzenie. Trzeba raczej napisać: Izrael-czycy wrócili do życia w historii. Ortodoksyjni Żydzi kontynuują model życia diaspory. Ale religia, która pomogła im przetrwać, staje się w nowym państwie czynnikiem ograniczającym, szczególnie w tak rygorystycznym wydaniu.

Na drzwiach rabina w Mea Shearim napis głosi: Tu mieszka Żyd, nie syjonista. Żeby nie było wątpliwości.

- Grzeszymy jedząc świninę, grzeszymy oglądając telewizję, grzeszymy jeżdżąc w sobotę samochodem. Grzesząc opóźniamy przyjście Mesjasza. I dlatego oni mają do nas złość.

95 procent społeczności Izraela umieszcza przy drzwiach swoich domów mezuzę, niewielki pojemnik z błogosławieństwem, mimo że połowa deklaruje swoją areligijność. 15 procent podaje się za ortodoksyjnie wierzących. 30 procent przestrzega zasad wiary nie zamykając się w getcie.

Żydów chałatowych trudno jest spotkać w Tel Awiwie, trzeba jechać do ich dzielnicy - Bnei Braq. W Hajfie i Nazarecie również nie ma wielu skupisk. Inaczej w Jerozolimie czy w Cwacie. Poruszają się swobodnie po całym mieście, u siebie stosując specjalne ograniczenia dla przybyszów. Najlepiej czują się w Mea Shearim, jednym z najstarszych osiedli żydowskich poza jerozolimskimi murami.

75

Nie jest to najbardziej tolerancyjne miejsce na świecie, ale podobno jedyne, gdzie nie można umrzeć z głodu, nawet jeśli się chce. Wąskie uliczki, podwórka z drewnianymi gankami, z suszącą się bielizną, małe sklepiki z guzikami i sznurowadłami, z mydłem i powidłem, kolorowe bele sukna, a obok skórzane grzbiety świętych ksiąg. Zapach czosnku i kwaszonych ogórków, melodia języka jidysz, bo przecież hebrajski przeznaczony jest jedynie do rozmów z Jehową.

To są dla mnie i Nalewki, i Lubartów, Kazimierz i Piaski, Kock i Biłgoraj. Tak, to jest teatr dla mnie. Z zaułków, z bram wychodzą w godzinę modlitwy czarno ubrani mężczyźni. Rabini w lisich czapach prowadzeni przez grupy chasydów w białych pończochach, z wystającymi spod tałesu cyces. Czarne kapoty, kapelusze z szarfą, buty bez sznurowadeł. Długie, luźno albo mocno skręcone pejsy. Ci są bardziej natchnieni niż misnagdim, o których ktoś powiedział, że mają krzyż w głowie.

Wieczorami nie widać brudu i zgiełku, zapachy ulatują i tylko świece palone w szabat, po kilka w każdym oknie, upewniają, że teatr trwa. To nie jest może uczciwe oglądać ich w ten sposób, ale już wkrótce okaże się, że i dla mnie będzie to niemożliwe. Życie zetknie mnie z nimi w sytuacjach realnych i wówczas zrozumiem...

Są dzieci, dużo dzieci. Chłopcy w jarmułkach, z pejsami i cyces, w długich spodniach i w koszulach z długimi rękawami. Boją się obnażać ciało, także mężczyźni. Panuje niemożliwy do zniesienia upał. Dziewczynki mają piękne włosy, najczęściej splecione w warkocze. Ubrane aż po szyję w długie suknie z okrągłymi kołnierzykami. Ich matki przykrywają ogolone głowy zwykle nie peruką, lecz przylegającą do skóry jasną chustką. To jest wyjątkowo szpetne, ale włosy uważane są za pokusę. Dzieci wiedzą, że nie wolno im się fotografować. Krzyczą: ,JMyszuge!”, co znaczy „wariat”. Na widok aparatu zasłaniają się rękami i przestrzegają innych. Nie pozwalają pisać w szabat, rzucają się, by wyrwać pióro każdemu, kto ośmieli się złamać zakaz. Nauczone są spluwać na widok nieskromnie ubranych kobiet.

Ktoś powie: nie znają innego świata. Jak robak, który znalazł sobie mieszkanie w rzodkiewce i myśli, że nic słodszego nie istnieje.

76

Idzie Fink moja fotografia przypomni jej miasteczko - Zbaraż. Ale nawet jej dziadek nie miał takiej brody, tylko hiszpankę.

- To jest pejzaż żydowski. Tam zastygło żydostwo. Patrzę na to jak na rezerwat przeszłości, coś nienaturalnie zakonserwowanego, wyspę niedzisiejszą.

Ruth Baum powie: - Tak, mój dziadek pochodził z Chmiel-nika i tak wyglądał. Pobożny, z białą brodą. To był ojciec mamy. Wzruszał mnie, budził szacunek. Piękny, duży, barczysty mężczyzna. Bałam się go trochę. W szabat nie wolno nam było rozmawiać przy stole, bo dziadek nie mówił po polsku. Ale całe życie pracował i godziwie zarabiał. Tutaj jest inaczej. Oni się tylko modlą. I twierdzą, że wygrywamy wojny jedynie dzięki ich modlitwom i wysiadywaniu w jesziwotach. Chcą nam narzucić swój tryb życia. Nie bylibyśmy tak potulni, gdyby nie mieli tak wielkiej przewagi. Obecny, prawicowy rząd jest już u władzy kilkanaście lat, targuje się z nimi o głosy. A ich żądania są bezczelne. Nie, nie wzrusza mnie ich ubiór, za tym kryją się rzeczy nieprawe. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż fanatyzm. A oni życzą naszemu krajowi upadku. Raczej solidaryzują się z Arabami, uważają, że ten kraj trzeba zniszczyć. Są na utrzymaniu Amerykanów, wyłudzają co się da od rządu i dzielą się łupem.

Ci z fotografii nie byli fanatykami. Bronią Klibanski jest pewna, że zginęli i nie znajdę ich nigdzie. Obecnie w Izraelu reprezentują politykę, pieniądze, wpływy, walkę o dusze. Kościół rządzący jest chyba straszny w każdym kraju. Wszędzie prowadzi do nienawiści. To jest materiał na inkwizytorów. Owszem, są wśród nich bogobojni, wierzący ludzie, ale nie w większości. To, co nadaje ton, jest walczące. Jak w Polsce. Niewierzący są poza nawiasem. Kler u władzy staje się reakcyjny.

Brat Daniel zauważy, że ci Żydzi z fotografii mają bardzo przyjemne twarze. W Polsce nie było zacietrzewienia. Tutaj ortodoksi mają jakiś kompleks prześladowczy - muszę się bronić, bo jestem atakowany. W Polsce żydostwo było spokojne, zrównoważone, czasem między sobą skłócone, ale głębokiej wiary. Tutejsi religijni wprowadzają coraz więcej teokracji, to widać

77

zwłaszcza w uchwalanych prawach, i zohydzają religię w oczach społeczeństwa. Z czasem to się zmieni. Ale nie można domagać się już teraz, natychmiast, kolejnego cudu od Izraela. Za dużo się już tutaj cudów stało.

Mówią o nich paso-Żydy. Nie pracują, nie płacą podatków, odmawiają służby wojskowej. Nie chcą nic państwu dawać, ponieważ kwestionują jego prawo do istnienia, co nie przeszkadza im brać i wymagać. Chcą narzucić społeczeństwu izraelskiemu religijny tryb życia. Partie religijne starają się osiągnąć maksimum korzyści, także materialnych.

- Niech sobie będą Żydzi religijni, tylko niech nam dadzą spokój. Robią z nas getto. Ich mentalność jest średniowieczna.

Konflikt, którego natężenia i skali nie byłam świadoma, wydaje się tym bardziej dramatyczny, im bardziej pogłębia się zagrożenie ze strony muzułmanów. Brat Daniel, starający się tutaj, na ziemi Izraela, powrócić do korzeni chrześcijaństwa, marzący o kościele Żydów i nie-Żydów, o judeo-chrześcijańskiej wspólnocie wiernych, wydaje mi się na tle codzienności tego kraju niepoprawnym idealistą.

- Tu się Boga sprzedaje lepiej niż w Polsce wędlinę -stwierdzi ze smutkiem Mordechaj Canin. - Bóg stał się towarem. Najlepszy przemysł w tym kraju to religia. Partie żydowskie otwierają instytucje, których nikt nie potrzebuje, tylko po to, żeby osadzić swoich ludzi, i na to dostają setki milionów dolarów. Kto się uczy w jesziwie, nie jest powoływany do wojska. Nie można utworzyć rządu bez koalicji nabożnych. Daje się im krocie, żeby weszli do rządu. To kramarze, handlują żydowską religią. Antysyjoniści w rządzie syjonistycznym.

Chcesz, żebym ja głosował na ciebie, daj pięć milionów dolarów - i on dostaje od premiera te pięć milionów. U nas wszystko idzie w odwrotnym kierunku niż w Europie. Kraj budowany przez socjalistów, pionierów, kraj wspaniały, doszedł do tego, że władza jest w rękach czarnych, największej reakcji, rasistów, ludzi, którzy są gotowi zrobić z Arabami to samo, co hitlerowcy zrobili z Żydami.

78

W Polsce Bóg nie był u Żydów towarem. Bywał zabobonem, ale nigdy towarem. Tu wiara i pieniądze idą razem. Można zrobić największe świństwo i dalej jest się religijnym.

Taki jak na tej fotografii był jego dziadek. Nie miał nic wspólnego z tymi Żydami tutaj. Wiara to była intymna rzecz. Ci, co wierzyli, nie kradli. Inaczej niż tu.

- Tamtego świata, tamtych ludzi nie ma. Ja mogę znaleźć takie typy, ale oni już nie mają tego konfliktu, co mój dziadek ze mną miał. Że ja przestałem się modlić, to on miał bardzo wielkie zmartwienie. Ich dzieci nie tylko się modlą, ale mają z tej okazji różne przywileje.

Rafi prowadzi pralnię, która jest na granicy Mea Shearim i wielu nazywa ją pralnią koszerną. Rafi umie dobrać krochmal do klienta (ci z Europy używają tylko krochmalu z ziemniaków) i zna się na ludziach. Znał polskich chasydów i zna chasydów tutejszych. Człowiek, który modli się za pieniądze, nie jest dla Rafiego nic wart. To „interesant”.

Canin pamięta polskich Żydów, biedaków, którzy myśleli tylko o sobocie. Cały tydzień był nieważny, oni żyli sobotą. Cała ich praca, cała ich nędza czekała, żeby dotrwać do soboty, bo sobota to był raj, to było życie duchowe. Nie wolno nic robić, tylko myśleć o Bogu.

17 maja 1991 rozmawiałam przez telefon z żoną religijnego Żyda, właściciela sklepu kolonialnego przy Jaffa Street. Chciałam uczestniczyć w szabacie.

- Nie, pani mi w ogóle nie przeszkadza i ja bym panią chętnie zaprosiła do domu, ale mój wnuk będzie miał zmarnowane święta. On nie usiądzie z panią przy stole. Wie pani, wnuki nas przerosły.

Naprawdę, nie mam nic przeciwko pani, u nas w domu były służące gojki. Przychodziły do nas, bo miały lepsze warunki. W sobotę nic nie robiły. Matka nie pozwalała pod swoim dachem nawet igłą ruszyć. Więc one się potwornie nudziły i czasem aż wypowiadały służbę z tego powodu.

Żołnierze pilnujący przejścia do Ściany Płaczu patrzą na mijających ich chasydów z podziwem.

79

- Czy mogłabyś całe dnie studiować Torę albo nie znać przed ślubem swojego męża?

Podziw miesza się z zaciekawieniem, ale i z niedowierzaniem. Tłumaczą obcym prawa szabatu, których sami nie przestrzegają. Nakazują gaszenie papierosów przed wejściem na plac, zaciągając się swoimi w chwilę po odejściu turystów.

Przy Ścianie Płaczu szukam Barucha. Baruch podobno może załatwić zaproszenie na religijną piątkową kolację. Ale Barucha nie ma - albo tylko nie mogę go rozpoznać w tłumie mrowiących się przy Ścianie podobnie ubranych mężczyzn.

Izaaka ciekawi moje zainteresowanie judaizmem. Ciekawi i denerwuje. Nieufnie próbuje dociec, dlaczego zależy mi na wejściu do religijnego domu.

- Szabat jest świątynią zbudowaną w czasie zamiast zburzonej świątyni jerozolimskiej zbudowanej w przestrzeni. Ale nie każdy może ją wznosić. Nie każdemu dane jest szczęście bycia Żydem.

Judaizm to nie tylko religia, to styl życia. Niełatwy. 613 mitzwot (obowiązków), w tym 365 zakazów i 248 nakazów, jest treningiem w dążeniu do świętości.

My moglibyśmy podjąć próbę wtajemniczenia, ale musielibyśmy wiedzieć, że wkładamy ten but na właściwą nogę. Jesteś obca. Nie wiemy, skąd przychodzisz. Nie prowadzimy działalności misjonarskiej. Tylko Bóg może wiedzieć, czy kiedyś naprowadzi cię na tę drogę. Czekaj na jego znaki.

Tymczasem jest piątek wieczór. Żołnierzom przy Ścianie Płaczu opowiadam o mojej porażce. Skubiemy pestki słonecznika. Jeden z nich, Uri, jest chrześcijaninem. Nosi krzyż na piersi i mówi, że spotyka się z odruchami nienawiści Żydów, których w ich świętym miejscu ochrania.

Próbuję się stamtąd wydostać. Bezskutecznie szukam telefonu. Wszystkie okoliczne automaty zamknięte są na wielkie kłódki. To grzech telefonować w szabat. Pozostaje mi taksówka za murami, z kierowcą Palestyńczykiem, którego - jak mnie nauczono - powinnam się bać.

Opowiem jeszcze o moim pierwszym spotkaniu z Jerozolimą, groteskowym, rozpoczętym u wrót Bramy Jafskiej, kiedy

pozwoliłam, by pierwszy natarczywy Arab został moim cicerone - z obawy, co się stanie, gdy mu odmówię. Zgubiłam go dopiero tutaj, przy fragmencie Ściany Płaczu przeznaczonym dla kobiet, słuchając próśb i szlochów w nie znanych mi językach. Młodzi żołnierze śmieją się, a potem radzą być ostrożną. Mały, pej-saty chłopiec wyrywa mi pióro z ręki, kiedy chcę zapisać numer telefonu któregoś z nich. Zaczął się szabat. Początek świętego terroru.

Religijni stanowią niewielki odsetek społeczeństwa Izraela i Krzysztofa nie dziwi zauważony przeze mnie antagonizm.

- Tak jest z każdą mniejszością, która posiada nieproporcjonalnie dużą władzę. Jest nie lubiana, trochę tak jak Żydzi w USA - języczek u wagi w rządzie: kto nim jest, w każdej demokracji dyktuje warunki. Ci Żydzi wiedzą, że mogą sobie na wiele pozwolić, bo bez nich nie można sformować rządu. Lewica ma coś przeciw? Dlaczego nie protestuje? Dlaczego na znak protestu nie wychodzi w szabat na ulice Mea Shearim z papierosem w ustach? To jest narzekanie, za którym nic nie idzie. W rzeczywistości jest im z tym wygodnie. Żydzi z Polski są w Izraelu Polakami w porównaniu do Żydów religijnych, lecz to oni dbają o żydowski charakter państwa.

Zaczynam odróżniać teatr od rzeczywistości. Piękno tradycji i jej wagę od nacisku i żądań wyłączności. Fascynację dekoracją od konieczności życia z nią, a nawet - wbrew sobie -przyjęcia za swoją. Nie mija zachwyt nad siłą ducha i umiejętnością przetrwania, ale pojawia się sprzeciw wobec roli, jaką te elementy mają odegrać w nowej sztuce. To nie ich czas, nie ich scena. Kurtyna po raz kolejny idzie w górę.

Szabat jest dniem poświęconym Bogu. Jest jedynym dniem, kiedy nie oczekuje się już przyjścia Mesjasza, tak cielesna jest jego obecność. To dzień wolny w dziele stworzenia. Pobożny Żyd dozna cudu szabatowego wyrzekając się dnia siódmego swojej władzy nad światem.

- Gdyby oni pozwalali nam żyć, gdyby nie starali się tak bardzo, tak na siłę nas nawracać. Modlą się za nas, ale my nie


80

81


potrzebujemy tych modlitw. Modlą się, ale nie chcą walczyć. Nie jedzą świniny, ale i nam zabraniają ją jeść (Nechama).

Siódmy dzień, szabat, jako jedyny z licznych rytuałów żydowskich wspomniany jest w Dziesięciu Przykazaniach. To mi-krokosmos podstawowych praw judaizmu, dany człowiekowi jako dodatkowa dusza, by przypomnieć mu, kim mógłby być.

Szabat jest poza czasem.

- Oni nas traktują jako istoty niższej kategorii, jak śmieci. Dobrze, niech sobie będą, ale niech pozwolą nam żyć. Można być złodziejem, mordercą - jeśli się jest religijnym, przyjmą za swego (Szoszi).

Bóg stworzył odpoczynek, by człowiek mógł być królem, panem swego losu, istotą patrzącą przez okno wieczności. Szabat zaprzecza porządkowi całego tygodnia. Trzydziestu dziewięciu rodzajów prac zaniechano przy budowie przybytku; do dziś wykonywanie ich uważane jest za pogwałcenie szabatu.

- Tradycja? Nie. To nie jest moja tradycja. Wiara w Boga nie musi być sektą. To jest nieszczęście naszej społeczności. Nie ma pani pojęcia, jak to obciąża kulturowo ten kraj (Franciszka).

Prace zabronione symbolizują dzieła twórcze. Nie wolno więc pisać, rysować, budować, sadzić, zbierać, żąć, młócić. Nie wolno zapalać ani gasić ognia, a zatem nie wolno również używać elektryczności, telefonu, samochodu. Nie wolno rzeźbić, ciąć drzewa, kroić materiału. Nie wolno także ciąć i rwać papieru (nawet toaletowy musi być wcześniej pocięty). Nie wolno podróżować.

- Religia nie musi być fanatyczna. Ja nie muszę palić w Sądny Dzień papierosa na ulicy ani przed bóżnicą, ale dlaczego nie mogę iść w sobotę na koncert, jeśli mam na to ochotę? Zgoda, prawo przewiduje plaże oddzielne dla mężczyzn, oddzielne dla kobiet, ale nie ma państwowego obowiązku obrzezania. Tymczasem rabini nie darują. Trzeba płacić za zamar-kowanie zabiegu. Gdyby tutejsi rabini mieli trochę wyobraźni,


nie żądaliby tego tak kategorycznie. Albo śluby! Jak człowiek niewierzący może iść pod baldachim? (Krystyna). =

Bóg jest właścicielem wszystkich rzeczy, więc nie wolno niczego nosić, przenosić, przewozić. Nawet chusteczki, nawet notesu. Nie wolno używać pieniędzy, co powoduje przerwę w działalności handlowej.

- Wykupują domy, osiedlają się stadami, a potem nie wolno tamtędy przejeżdżać w sobotę samochodami, nie wolno słuchać radia tak, żeby oni słyszeli, nie wolno wyjść z papierosem na ulicę. To jest zaraza. Chcą, żeby ich tolerować, ale sami nie tolerują innych - chroniąc ich od grzechu”?! (Mira).

Nie wolno kroić materiału na ubranie, ale również wycinać fotografii z gazety. Nie wolno nie tylko sadzić kwiatów, ale i podlewać. Nie wolno wyciskać soku z owoców ani doić krowy. Gefilte fisz, szabatowy przysmak, nie zawiera ości, bo oddzielanie części jadalnych od niejadalnych też jest zabronione.

- Oni o to państwo nie walczyli, nigdy nie walczyli. I kiedy jest dzień żałoby narodowej i syrena za poległych na froncie, oni nie chcą nawet przystanąć na tę jedną chwilę, żeby uczcić pamięć poległych. Dlaczego? (Sabina).

Nie wolno szyć ani wbijać gwoździ w ścianę. Nie wolno używać kosmetyków, obcinać włosów (łączy się z tym zakaz używania grzebienia, bo może się zdarzyć, że wyrwie włosy). Zabić muchy nie wolno ani komara.

Nie wolno wyrwać źdźbła trawy, przesunąć rondla na blasze.

- Ja nie jestem rasistką ani antysemitką - powie Rachela. - Ale z tymi religijnymi Żydami nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego. Nie mam z nimi żadnego kontaktu. Oni mnie uczą, pouczają, narzucają styl i sposób życia. Czy ty wiesz, że mój syn w szkole miał więcej Tory niż matematyki? Do matury i na maturze egzamin z Pięcioksięgu Mojżesza. Na maturze: hebrajski, matematyka, angielski i Tora.


83

82


Oni są nietolerancyjni. Jakby zostali przeniesieni ze średniowiecza, nie dotknięci czasem. To pasożyty. Żrą jak świnie, nic nie robią, studiują, modlą się, do wojska nie chodzą i nam nie dają żyć. To w większości towar importowany z Ameryki. Bojówki chasydów ustawiają się w sobotę z kamieniami przy drogach wyjazdowych z Jerozolimy! Podpalają przystanki autobusowe, niszczą kina. Radia słuchać nie wolno, telewizji też nie, bo to świeckie i syjonistyczne.

Ci Żydzi z twojej fotografii są inni, oni mają coś ludzkiego w oczach. Nie znałam ich, bo moja rodzina nie miała z nimi kontaktów, ale widziałam ich w getcie, na Pawiej, na Karmelickiej. Ci tutaj nie są uduchowieni. Nie są prawdziwie wierzący. Dla nich religia jest środkiem szantażu. Oni we mnie nie widzą człowieka i ja w nich nie widzę ludzi.

W rytuale szabatowej wieczerzy są dwie chałki na pamiątkę podwójnej porcji manny zebranej przed szabatem na pustyni. Chałki są plecione, gdyż mają symbolizować połączenie porządku ludzkiego i boskiego. Są słodkie, by uprzytomnić miłość Boga do ludzi, tego Boga, który uczynił chleb nie tylko pożywnym, ale i smacznym.

Szabatowe chałki zostały te same.

Nie ma tamtego świata. Nie ma Nalewek ani Lubartowskiej. Nie ma ich kopii. Wszyscy chcą, by życie toczyło się dalej. Nikt nie czeka na elegie.

Lepsze miejsce

Wczoraj dzwonił z Ameryki jego syn. Tato - mówi - ja chcę przyjechać do kraju, do Izraela”. A on mu na to: „Ty mnie to zrobisz, przecież ja walczę, żeby Żydzi przestali istnieć!” Tamten znowu: „Wyobraź sobie, nawet mojemu dziecku jest trudno. Skończy niedługo trzynaście lat, szykuje się do bar—micwy...” (Chociaż nie jest obrzezany, czy pani wie, co to było w Izraelu nie obrzezać, tutaj przecież z całego świata przyjeżdżają na ten święty zabieg. Ale mój syn nawet swojemu psu nie obciął uszu, a w tej sprawie powiedział: Przecież to nie uszy, jak zechce, to sobie później obetnie”).

Więc jego syn mówi: Tato, ja nie mogę przestać być Żydem”. „To ja rozumiem, ty nie możesz, ale mój wnuk? Po co robić tę komedię, po co ta cała bar-micwa? A on na to, że chłopiec się interesuje historią Żydów. Czy nie ma innej historii prócz żydowskiej?

Przedstawił mi się jako uczeń Schulza z Drohobycza i w pierwszym zdaniu oświadczył, że Herzl miał poroniony pomysł z państwem dla Żydów. Chciałam wiedzieć dlaczego, bo nikt w Izraelu mi tego dotąd nie powiedział.

- Cała idea była pomyślana, żeby zmienić Żyda galuto-wego. Galut to był Żyd wygnaniec, zgarbiony, pejsaty, przemykający się pod ścianą. Ale przez tyle setek lat Żydzi przyzwyczaili się, że to, co jest państwowe, to jest antyżydowskie, bo


Tekst ten był opublikowany w „Kresach”, nr 13/1993 r.

85

84


to, co było państwowe, zawsze było przeciwko Żydom, więc nie mogą nagle się zmienić. Ja się zgadzam z Weizmanem, że łatwiej wyprowadzić Żydów z galutu niż galut z Żydów. Fizycznie Żyda można zabrać z galutu, ale jeśli chodzi o mentalność -to jest niemożliwe.

- Po co myśmy tu przyjechali? Pierwsza warstwa to byli idealiści, syjoniści, ja to nazywam biała kość, jak u was się mówi -niebieska krew. To jest rzeczywiście arystokracja izraelska, najlepsi lotnicy, inżynierowie, patrioci. Ale jeśli ja ich spotykam w Ameryce i oni tam handlują, to ja jestem strasznie rozczarowany. Bo to jest tak, jakby nic się nie zmieniło. Nie było wojny, Niemców, nie zamordowano sześciu i pół miliona. Oni stają się znowu, a może tylko pozostają... Żydkami. Coś mają żydowsko atawistycznego, co dostali w spadku od ojców, małych sklepikarzy i komiwojażerów. Dlaczego to jest negatywne? Żyd z takiego małego miasteczka nie mógł być uczciwy. Gdyby on był uczciwy, gdyby on się nie starał okłamać państwa, to by nie przeżył. To była gra nierówna, niesprawiedliwa. Żyd był zawsze pod ciśnieniem, bezustannie musiał się bronić. A jak bronić, to sposobem. Prawo nigdy nie było po jego stronie. Za caratu Żyd nie mógł mieszkać, gdzie chciał, a człowiek chce żyć jak wszyscy, dlatego musi kłamać, kłamać, prawda? I niestety, napisane jest w tej świętej księdze: nie kłam, nie kradnij. Kto bardziej niż ten Żyd religijny powinien w to wierzyć i wykonywać? A dla nich państwo okłamać to jest bardzo dobry uczynek, oni widzą państwo nie jak państwo żydowskie, ale jak każde inne państwo. Także tutaj. Dziś. Więc wszystkie te dziesięć przykazań Żydów nie obowiązuje. To ich obowiązuje tylko w swoim gronie.

Przeżył wojnę i wtedy sobie powiedział, że musi zrobić tak, żeby jego dzieci miały możliwość strzelać. Najbardziej poniżała go bezbronność. Że jakiś chłopiec może podejść do starego Żyda z białą brodą i bezkarnie plunąć mu w twarz. Jego synowie przychodzili do domu z karabinami. Tak było w porządku. Na coś więc przydało się państwo.

- Ja się o to państwo boję, szczególnie teraz, wobec najazdu Rosjan. Dotychczas był bardzo zdrowy korzeń w tym kraju -


pionierzy, syjoniści. Po wojnie różni przyjechali, ale ochraniała się główna idea. Teraz to coś innego, oni przywożą tu Rosję.

- Izraelczycy nie są Żydami. Co to w ogóle znaczy „Polak”, „Żyd? Pani zna dobrze polski język? Naród tworzy język, ale język tworzy naród. Aron Meged mówi: kto umie po żydowsku, to nie znaczy, że on zna jeszcze jeden język, to jest zupełnie inny człowiek. Z inną naturą. Oni nie znają żydowskiego. Trzeba mieć ten twardy kamień podstawy - tanachu religii. Żydowska religia to jest jednak coś. To był taki zastrzyk na dwa tysiące lat, jak opuszczali Izrael. Wtedy gdy zburzyli świątynię, to tutaj w Jabneh był taki słynny rabin, Akiba ben Josef, i on powiedział: dobrze Żydzi, wy teraz rozpierzchacie się po całym świecie, ale ja wam dam na drogę kodeks, jak żyć, żeby uchronić swoją tożsamość, żebyście nie przestali być Żydami. Ja osobiście bardzo żałuję, że on to zrobił. Bo on ich w ten sposób ocalił. Ludzkość przede wszystkim nie mogłaby się tak pokazać, jak pokazała się w drugiej wojnie, gdyby nie było Żydów. Tutaj chcą zrozumieć, jak to się stało, że taki kulturalny naród jak Niemcy zrobił to, co zrobił. Ja mówię, człowiek normalny, jeżeli to zrozumie, to powinien przestać żyć. Stefan Zweig dlatego popełnił samobójstwo. Gdyby nie było Żydów, ludzkość nie doszłaby do tego, do czego doszła. Ałe może gdyby nie było Żydów, to by ich wynaleźli?

- Ich wkrótce nie będzie, jeżeli tylko przestaną ich mordować. Większość Żydów będzie zasymilowana, zostaną sekty tych religijnych, jak buddystów, mormonów, to będzie wszystko, co z nich zostanie.

Jest takie rosyjskie przysłowie: Jemu eto nużno jak rybkie zontik”. On tego nie wymyślił, on je tylko zastosował do Żydów. Żydom potrzebne jest państwo, jak rybie parasolka, powtórzy. To jest niewskazane, żeby Żydzi mieli państwo, bo to jest przeciwko ich naturze genetycznej. - Co jest w ich genach? - pytam. To przede wszystkim, że nie mogą pozostać w jednym miejscu. Tak, sztetl był zamknięciem, ale korzystali z pierwszej możliwości, żeby się stamtąd wydostać, wyrwać, wyruszyć dalej.

- Niepokój, ciągły niepokój. Dzięki Żydom świat jest, gdzie jest, gdyby nie Żydzi, on by nie był tak daleko -jak mówi pewien filozof. To jest ta iskra niepokoju ludzkości - ciągle dalej.


86

87


- Żydzi muszą zdążyć, czy pani rozumie? To jakby rozpoczynać partię szachów bez jednej figury. Żydzi zawsze byli jej pozbawieni. I bez tej jednej, najważniejszej figury musieli wygrać, inaczej ginęli.

Ja miałem na Politechnice Lwowskiej egzamin. Zawsze się starałem mieć same piątki. Teraz pani będzie miała esencję tego, co ja mówię. Była jedna profesorka antysemitka, ona powiedziała: nie, ja temu Żydowi zepsuję tę frajdę, nie będzie miał samych piątek w indeksie. Przyszliśmy na egzamin we dwóch, ja i jeden pijany Rosjanin, Stupiwcew. On bełkotał, bredził. I on dostał dobry, i ja dostałem dobry. Wtedy do niej poszedłem i zażądałem, żeby przeegzaminowała mnie jeszcze raz. Odpowiedziałem na wszystkie jej pytania. Była zmuszona postawić mi bardzo dobrze. Powiedziałem wówczas: ja powinienem pani podziękować, dzięki takim jak pani Żydzi zawsze będą umieć lepiej. Ten Stupiwcew, on nigdy nie będzie nic wiedział, bo pani mu dała dobry i tak. A ja musiałem to wykuć i wykułem, i wiem. Na tym polega ta cała historia.

Ten naród rzeczywiście jest zdolny, ale nie tylko dlatego, że on się taki urodził. Po prostu go zmusili. To była jedyna forma obrony. Ten dyplom, ten kawałek papieru, to było strasznie ważne. W Polsce do wojny był numerus dausus, we Lwowie na politechnice endecy zamordowali dwóch Żydów. Tak było nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Teraz ja się pani coś spytam: dlaczego to tak musi być, ja nie chcę umieć lepiej, ja chcę być jak wszyscy! Dlaczego ja muszę mózg suszyć, ciągle dorastać?

Był w Europie, w Anglii, we Francji, widział jak tam malarz idzie malować dom. Przychodzi, to z początku rozgląda^ się, patrzy, idzie na piwo. Żyd - on przyjdzie dużo wcześniej i od razu zacznie malować. Potem ma przerwę na obiad, pół godziny. Ale on nie będzie jadł pół godziny, będzie jadł tylko dwadzieścia minut i zaraz wróci do pracy. Ale czy on od tego jest szczęśliwszy? Na pewno nie. To go tylko przeraża.

- Boże mój, dlaczego ja zawsze muszę...

- Przecież nie musi pan.

- Ale właśnie mussę, muszę, bo to jest gdzieś flęboko we mnie. uv •;.>•*

Izrael nazywa stacją przeładunkową. Gdyby nie było pogromu w Kiszyniowie, gdyby nie było procesu Dreyfusa, nie byłoby Izraela. Cała idea Izraela polegała na tym, żeby ratować żydowskie życie. I zawsze tak będzie.

- Ale miejsce uciekać, to nie jest miejsce żyć. Wszystkie narody świata wiedzą, że ojczyzna to jest moje, to jest właśnie, żeby żyć. Jak Słonimski wrócił do Polski, to go pytali, czy wrócił na dobre, a on odpowiedział: na dobre i na złe. Tak powinno być. Żydzi zawsze myślą o tym, gdzie by oni nie byli - a może tam gdzieś dalej jest lepiej? Tam gdzie ich nie ma. A może chociaż inaczej?

Ten pęd - on siądzie tutaj w autobusie i zaraz się rozgląda, czy nie ma lepszego miejsca.

Tel Awiw, maj 1991

89


Odwrócona klepsydra

Sawlanut. Od tego się zaczyna, to powinno być pierwsze słowo w podręcznym słowniczku dla olim. Olim hadaszim to są nowi imigranci. Sawlanut znaczy „cierpliwość”.

Przyjechało ich z Rosji w ciągu ostatnich dwóch lat.bjisko trzysta tysięcy. Połowa z nich ma wykształcenie akademickie.

Są wszędzie, jakby żyli na ulicach. Tel Awiwu, Nazaretu, Jerozolimy, Hajfy. Spotkałam chirurga, który wywozi śmieci. Spotkałam naukowca grającego na skrzypcach amerykańskie szlagiery. Spotkałam inżyniera proszącego o jałmużnę. Spotkałam dziewczęta malujące na bazarze ikony i sprzedające się nocami. Spotkałam takich, którzy marzą o kolejnej ucieczce. Przeczytałam w gazecie o mężczyźnie, który zabił swoją żonę za to, że nie chciała wracać do Rosji. Sam wyskoczył przez okno.

Izrael jest historyczną ojczyzną wszystkich Żydów na świecie. To jest zapisane w deklaracji niepodległości tego kraju z 15 maja 1948. Z tego względu każdy Żyd, który się chce tu osie- dlić, jest z punktu widzenia państwa rodakiem powracającym do ojczyzny. Nie imigrantem. Każdy Żyd na świecie jest potencjalnym obywatelem państwa Izrael. Nie ma możliwości ograniczenia praw obywatela do powrotu do własnego kraju. Ilukol-wiek by ich nie było, Izrael ich przyjmie. Odmowa byłaby bankructwem całej ideologii. Ale jasne jest, że w tych warunkach

* Tekst ten był opublikowany w „Kulturze”, nr 10/1991


gospodarczych i finansowych nie ma możliwości zapewnienia wszystkim pracy i utrzymania.

- Wyobraź sobie, to jest tak, jakby do Polski przyjechało nagle trzy miliony ludzi.

- Oni nie są nawet imigrantami ani syjonistami - powie ktoś inny. - To są uciekinierzy. Pojechaliby wszędzie, byleby się wyrwać z Rosji. Uciekają z nieznanego w nieznane. Rosjanie mówią: wyście nam przywieźli komunizm, a teraz uciekacie jak szczury z tonącego okrętu. Co by tam nie było, zawsze będzie na Żyda.

- Moja historia była inna - powie Efraim Bauch, pisarz od czternastu lat żyjący w Izraelu. - Mnie nikt nie wyganiał. Gdybym był silniejszy, gdybym się nie dusił, mógłbym tam zostać. Ci, którzy teraz tu biegną, wówczas patrzyli na mnie jak na idiotę. Dlaczego? Dokąd? Po co? Ja czułem, że będzie źle. A teraz mi piszą z Rosji: miałeś rację.

Oni już dłużej tam nie mogą wytrzymać, oni się boją. To stan, kiedy wielkie imperium zaczyna się rozpadać. Stan przed eksplozją. Jeszcze nie trzęsienie ziemi, jeszcze nie walą się mury, ale już się czuje rozpad na każdym kroku. To jest nawet gorsze, bo nie wiesz, skąd i kiedy coś ci spadnie na głowę.

500 rubli płaci się teraz w Moskwie za żydowskie papiery.

- Zabawne - mówi żona P. - pamiętam czasy, kiedy płacono podobną sumę za aryjskie.

- Zapełniamy Izrael nie-Żydami - skarży się rabin Icchak Perec, minister do spraw imigracji. - Z przybyłych w ubiegłym roku 186 tysięcy imigrantów jedna trzecia to nie-Żydzi. Władze ZSRR są pewne, że jeśli zostaną wprowadzone ograniczenia w tej sprawie, emigracja szybko ustanie. Oglądanie każdego nowego emigranta pod mikroskopem nie zachęci innych do przyjazdu. Tymczasem członkowie ortodoksyjnej społeczności żydowskiej w Izraelu są pełni obaw. Minister spraw wewnętrznych Arie Deri słusznie zauważa, że wielu imigrantów po prostu ucieka od nędzy w ZSRR na koszt Izraela. Kraj wydaje ponad 30000 dolarów na zapewnienie każdemu odpowiednich warunków życia.

Furtką dla nie-Żydów okazały się również małżeństwa mieszane.

90

91


Przy Bramie Jafskiej Rosjanin z Kurska sprzedaje czołgi (zabawki), karabiny (zabawki) i jeden scyzoryk. Są też malowane czarno-czerwono-złote garnki. Jest wszystko, co nadaje się jeszcze do wyprzedania. Rosjanin z Kurska nie lubi Żydów, aż się coś w nim gotuje na ich widok. Ale gotów był zrobić wszystko, żeby opuścić Rosję, bo jeszcze bardziej niż Żydów nienawidzi komunistów. Teraz prosi, żeby mu pomóc wydostać się z Izraela. Jest tu z żoną i synem już od piętnastu miesięcy. Syn ma czternaście lat, ale nie uczy się hebrajskiego, bo co on potem zrobi z tym bezużytecznym językiem. Kilku turystów ogląda garnki, Arab kupuje scyzoryk za 10 szekli. Rosjanin z Kurska chciałby, żeby jego syn miał karabin i żeby się nim posłużył.

Alija to znaczy imigracja. To słowo ma wydźwięk religijny i znaczy wznoszenie się. Żyd religijny uważa, że przybycie do Ziemi Świętej podnosi go na wyższy poziom etyczny. Do Jerozolimy nie jedzie się, lecz wznosi (co jest topograficznie prawdziwe, gdyż Jerozolima leży na wysokości Zakopanego).

Ale 72% nowych imigrantów radzieckich uważa się za niewierzących. Nie kryją, że nie przyjechali tu z powodów religijnych.

Zdarzają się przypadki gorliwego praktykowania nowej wiary, kolejki w szpitalach do obrzezania i stawanie tysiąca par małżeńskich raz jeszcze na ślubnym kobiercu pod baldachimem. Nie zmienia to jednak ogólnego obrazu. Wielu nie-Żydów deklaruje w dokumentach swoje żydowskie pochodzenie, by nie pozwolić się zepchnąć na margines tutejszego życia. Ponadto obawiają się, że rząd mógłby znieść dla nich zapomogi. Propozycja rabina Abrahama Szapiro, by dokładniej sprawdzać dokumenty jeszcze w Moskwie, nie spotkała się z przychylnym przyjęciem.

Publiczny sondaż telefoniczny, przeprowadzony tuż przed Dniem Niepodległości, wykazał wyraźnie, że większość Izrael-czyków (63%) sprzeciwia się obniżeniu swojej stopy życiowej na rzecz absorpcji aliji. Organizują kiermasze i targi, gdzie nowi olim mogą kupić ubrania i rzeczy codziennego użytku za pół ceny (para pantofli - 2 szekle, czyli niecały dolar, podkoszulek -l szekel, spodnie - 3 szekle, radio - 10 szekli). Rosyjskie książki

92

leżą dosłownie na ulicach. Sama znalazłam w parku Wojnę i pokój, wiersze Jesienina i podręcznik wyższej matematyki.

W komunikatach pocieszają, że przyczyną większości samobójstw olim nie są trudności adaptacyjne, ale choroby psychiczne przywiezione z ojczyzny.

Właściciel obskurnego hoteliku w Ejlacie zazdrości nowym olim. Mogą kupować taniej różne rzeczy, na przykład samochody. Różnica wynosi kilka tysięcy szekli. Mają ulgi podatkowe. Sam marzy o pubie, którego nigdy się nie dorobi. Teraz już na pewno nie, przez olim.

Dla pożiłych i odinokich Pensjon Drużba w centrie Tel Aviva. Pożiwanije, 4 razowoje pitanije, tiepłoje otnoszenije, za-bota i ujut. Pozwońtie nam i wam staniet legcze”.

- Izrael nie zdaje sobie sprawy, jakie bogactwo do nas przyjeżdża - mówi pisarz Mordechaj Canin. - Wykształcenie jednego lekarza kosztuje majątek, a tu przyjeżdżają tysiące gotowych lekarzy, tysiące inżynierów. Mają wiedzę doskonałą. To trzeba przyjąć, jakby bogactwo spadło z nieba, jak biblijna manna. Nasze państwo bez aliji nie może istnieć. Wszędzie będą pogromy i Żydzi uciekną tutaj, ale trzeba dla nich przygotować domy, fabryki, wszystko. Tego się nie zrobiło, więc co się z tymi ludźmi stanie? Oni zamiatają ulice. Czy po to przyjeżdża inteligencja, żeby zamiatać ulice?

Krzysztof jest innego zdania: - Oficjalnie się cieszymy, ale nieoficjalnie trzeba przyznać, że to jest klęska. Każdy, kto poda się za Żyda, jest przyjmowany. Kraj ekonomicznie trzeszczy w szwach. Z punktu widzenia tego kraju należałoby powiedzieć - bierzemy tylko młodych i silnych, tyle i tyle z każdego zawodu. Nie ma co robić z taką masą lekarzy i starców.

Wśród nowych olim jest około 2000 inżynierów, 10000 lekarzy i muzyków, blisko 10000 pielęgniarek. Jedna z nich podobno znalazła ostatnio zajęcie przy słoniach na safari (!). Izrael nie wie, co z nimi zrobić.

Pomoc finansową zredukowano z 22000 szekli w ubiegłym roku do 14000, a czasami jeszcze mniej. Zdaniem Ministerstwa

93

Skarbu wystarczy to na utrzymanie trzyosobowej rodziny i opłacenie mieszkania przez jeden rok.

W kwietniu prasa opublikowała zdjęcie grupy nowych olim z ZSRR, którzy w piątek po południu przychodzą na opuszczony już szuk Karmel w Tel Awiwie w poszukiwaniu jedzenia. Nie jest to odosobniony przypadek. Od kilku miesięcy dwóch nowych olim: pięćdziesięciojednoletni inżynier Władysław H. i trzydziestosześcioletni technik kolejowy Igor L. mieszkają na ulicy w zaułkach szuku Karmel. Żywią się głównie odpadkami mięsa i owoców. Opowiadają, że każdego piątku po południu gromadzi się na bazarze kilkudziesięciu olim, którzy szukają pożywienia dla siebie i swoich rodzin.

- Dostaję 444 szekle miesięcznie. Mam żonę i dzieci. Jak można z tego żyć? Moja rodzina nie chciała przyjechać do Izraela, zgodzili się, ponieważ wiedzieli, że było to moim marzeniem. W moim wieku nikt już nie chce przyjąć mnie do jakiejkolwiek pracy.

- W ciągu najbliższych pięciu lat będzie trzeba przygotować 700000 nowych stanowisk pracy. Ci wszyscy, którzy podają inne dane, po prostu nie orientują się, jaka jest naprawdę sytuacja - oświadczył przewodniczący Wydziału Aliji w Agencji Żydowskiej, Uri Gordon. - Dane są również dla nas zaskakujące - stwierdził. - Ze zdziwieniem przyjęliśmy fakt, że prawie wszyscy olim z ZSRR, w tym również ludzie stosunkowo starsi, żądają aktywnego włączenia się do izraelskiego rynku pracy. Początkowo wszystkie plany oparte były na założeniu, że tylko 40% spośród przybyłych zechce podjąć stałą pracę. Okazuje się jednak, że ten procent wynosi 70. Wiąże się to nie tylko z trudną sytuacją nowo przybyłych i ich potrzebą zarobkowania, ale także z określoną mentalnością, według której praca jest nie tylko prawem, ale i obowiązkiem każdego zdrowego człowieka.

Doktor Czirkin ma sześćdziesiąt dwa lata. Jest w kraju od dziesięciu miesięcy i bezskutecznie ubiega się o przyznanie mu prawa do wykonywania zawodu lekarza w Izraelu. W ZSRR pracował trzydzieści sześć lat, ma dyplom z wyróżnieniem jako lekarz od spraw higieny. Przyjechał z żoną Małką - dentystką, córką Rają-Rachel - studentką medycyny i wnukiem. Mieszkają w ubogiej dzielnicy Beer Szewy, w mieszkaniu, za które płacą

94

430 dolarów miesięcznie. Kilka miesięcy temu za podobny lokal żądano 100 dolarów. Wkrótce znajdą się bez dachu nad głową. Żadnych perspektyw na pracę. Doktor Czirkin jest bardzo zmęczony. Mówi, że gdyby wiedział, jak wygląda sytuacja w Izraelu, nigdy nie pomyślałby o aliji.

- Ku swemu ubolewaniu przyjechałem do kraju faszystowskiego, wybacz mi to określenie - powie. - Przedstawiciele Izraela kłamią. Propagują fałszywy obraz tego kraju. Nie twierdzę, że Żydom w Związku Radzieckim jest lekko, ale tam przynajmniej odnoszono się do mnie jak do człowieka. Umiano ocenić moje kwalifikacje. Cieszyłem się szacunkiem. Żyłem skromnie, ale miałem samochód i dom i nie musiałem się bać, że zostanę wyrzucony na bruk.

- Od dnia, w którym tu przyjechałem, moje życie nie jest życiem. Wstydzę się powiedzieć, ale ja i moja rodzina jesteśmy po prostu głodni. Nie mamy co jeść. Ministerstwo Zdrowia jednym machnięciem pióra przekreśla całą moją wiedzę. I mówi prosto w oczy: nic nie jesteś wart.

- Przypuśćmy, że popełnię samobójstwo - pyta z całą powagą Meira Łopatyńskiego, odpowiedzialnego za imigrantów w Radzie Robotniczej Beer Szewy. - Czy moja żona i rodzina będą mogły otrzymywać pieniądze z towarzystwa ubezpieczeń?

Rekłamownomu agientstwu Bingo triebujetsia krasiwyje fotogenicznyje diewuszki dla reklam produktów”.

Nowyj repatriant, my prigłaszajem was zajti w bank. Eto nie tolko bank, eto drug”.

- Wyjechaliśmy, żebyśmy ciągle nie musieli słuchać, że to my jesteśmy wszystkiemu winni - mówią dwaj czterdziestoletni inżynierowie, z którymi stoję na przystanku autobusowym w Jerozolimie. - Życzymy szczęścia Rosji, wszystkiego najlepszego, ale bez nas. Jesteśmy tu dwa i pół miesiąca, na razie uczymy się języka. Z pomocy państwa można żyć tu tak, jak żyliśmy w Związku. Ale jeśli żyć tylko tak, to nie było sensu wyjeżdżać.

Gorzej niż w Rosji nigdy i nigdzie na świecie się nie czuli. Wiedzą, że potrzebny jest czas. I cierpliwość. Sawlanut.

95

Asia Trek, inżynier, przyjechała do Natanii z Witebska. Najpierw jako turystka, jesienią 1989 roku. Miała wówczas pięćdziesiąt pięć lat i wydawało się jej, że dotarła do Ziemi Obiecanej. Wróciła do Izraela najszybciej, jak tylko mogła. Po roku wylądowała na lotnisku Ben Gurion ze swoją starą matką. -Jestem realistką - powie. - Tu nie ma szans, nie ma nadziei. Po prostu jest już za dużo olim.

Statystyki mówią, że wśród połowy rodzin nowych olim przynajmniej jedna osoba znalazła pracę. Milczą jednak o tym, jak śmiesznie są opłacani.

- Mogę robić wszystko, co możliwe i co niemożliwe - mówi Asia, która wstaje codziennie o piątej rano, żeby jechać za miasto sprzątać. Najpierw zarabiała 6 szekli za godzinę w Natanii. Teraz woli spędzać dwie godziny dziennie w drodze, po to, by zarobić 8 szekli za godzinę w Herzlii. Po sprzątnięciu dwóch pięciopokojowych willi w ciągu dnia wraca do domu z 80 szeklami. Wedle tego, co mówią tutejsze sprzątaczki, stawka wynosi 15 szekli za godzinę w Natanii. Tak jest wszędzie, olim dostają jedynie 60% obowiązującej sumy.

- Znalezienie pracy z hebrajskim jest trudne, bez hebrajskiego niemożliwe - mówi Jana Lewinson, inżynier elektronik z Leningradu. Trzy razy w tygodniu jeździ z Beer Szewy na przedmieścia, żeby pakować żywność w sklepie spożywczym, zanim rozpocznie swoje codzienne zajęcie jako sprzątaczka. Jest- od dziesięciu miesięcy w kraju, ma trzydzieści lat i nadzieję, że w końcu znajdzie pracę w swoim zawodzie. Wielu nowych olim jeździ tym samym pierwszym porannym autobusem.

Gienadij Biezubow przyjechał z Kijowa pół roku temu. Jest poetą i wie, że nigdy nie będzie pisał wierszy po hebrajsku.

- Bo gdy opuszczasz kraj i jedziesz do innego kraju, zostawiasz za sobą grób i język.

W jego mieszkaniu w Jerozolimie panuje ów charakterystyczny zapach nie stąd, zapach przywiezionych rzeczy. Milczenie jest jego tymczasowym językiem.

Efraim Bauch również nie pisze wierszy, choć oswoił już tę ziemię i nawet przystosował do prozy życia biblijny język. Ale rozumie, że to jest trudne. Już to, że trzeba nagle pisać od prawej do lewej, kiedy się dotąd pisało od lewej do prawej.

96

Efraim Bauch ma ciągłe poczucie pęknięcia życia na dwie połowy.

- Pisarstwo człowieka, który czterdzieści lat spędził w Rosji, na tamtej pustyni, nie może być w pełni izraelskie. Minione lata ciążą mi na plecach jak bagaż. Nie da się zaprzeczyć, że to część mojego życia, duchowego także. To mnie ukształtowało. Porównałbym to z zegarem piaskowym. Z klepsydrą. Piasek zaczyna się nagle przesypywać w drugą stronę. Odwrócona klepsydra. Odwrócony los.

Aloszę spotykam nad Morzem Czerwonym. Jest tu od dziecka, ale i dla niego czas przesypuje się w odwrotnym kierunku. Pracuje przy zbiorze daktyli albo bananów, czasem przy szlifowaniu diamentów albo jako szofer. Miesiąc pracy i miesiąc życia. Z dzieciństwa pamięta śnieg. Potem nigdy go już nie widział. W Leningradzie ojciec brał go na... Nie może sobie przypomnieć słowa... ani po rosyjsku, ani po hebrajsku... Takie drewniane, suną po śniegu, który jest mokry i biały. Czy istnieje w hebrajskim słowo „sanki”? On go nie zna. I to nie jest jedyny powód, dla którego trudno mu znaleźć sobie miejsce w tym kraju.

- Jestem Żydem, to znaczy mam coś inaczej w spodniach i jeszcze ślady religii, obcej dla nie-Żydów, i obcy nieustanny niepokój.

Oglądamy razem podwodny świat ejlackiego morza. Bajecznie kolorowy. A potem Alosza musi już iść, bo nie może poradzić sobie z niepokojem. Chce być sam na plaży, palić haszysz, nie myśleć przez chwilę. O niczym. Ani o swoim losie. Ani o Rosji. Ani o narodzie wybranym. Ani o tym, czego nie dosięgnął i czym się jeszcze nie stał. Ani o tym, że być może nigdy nie będzie gotowy.

W szlifierni diamentów na północy kraju młody człowiek, były pracownik KGB, uczy się nowego fachu.

Na piasku negewskiej pustyni obok zawoalowanych kobiet arabskich siedzą Rosjanki, które wyprzedają swoje zapasy bielizny z moskiewskiego GUM-u. Beduini na stoiskach z tanią odzieżą podają cenę po rosyjsku.

97

Na ejlackiej plaży Leonid z Moskwy spaceruje ze swoją prawnuczką, która nic nie wie o zimnym kraju, do którego cni się staremu. - No, priwykniosz.

W Jerozolimie na ulicy Miasteczko Bełz i Jidisze mamę przeplatają się z Katiuszą i Oczami cziomymi.

Jest taki dowcip w Izraelu: jaki język jest teraz drugim językiem w tym kraju? Odpowiedź brzmi: hebrajski.

Dla nowopribywszych i starotiłow znakomstwa z sie-rioznymi celami, dla odinokich i razwiedionnych z diefmi, a także dla pożyłych, zapis i konsultacja biezpłatno. Osobien-nyje uslowja dla żelajuszczich poznakomitsia z jewriejami pro-żiwajuszczimi za granicej. Telefon...

Triebujetsia raboczije, kotoryje zaintieriesowannyje diełat rumynskije bubliczki. Jeśli wy zaintieriesowanny, pozwonitie”.

Ałła przyjechała tu z Moskwy z małym synkiem.

- Powiem otwarcie, wyjechałam z powodu braku perspektyw, mieszkania, pieniędzy. Nie z powodu antysemityzmu. Ale tak z ręką na sercu muszę przyznać, że tam czułam się bardziej człowiekiem niż tutaj. To jest gorsze niż emigracja. Jeśli decydujesz się na emigrację, wiesz, na co się decydujesz, jesteś chociaż przygotowany. Izraelska propaganda w rosyjskim radiu była inna. Owszem, mówili, że jest ciężko, nie od razu będziecie mieli wszystko, sawlanut. Ale - dodawali - tu na was czekają, tu was lubią. Kiedy przyjechałam i zobaczyłam, jak nas lubią, to w pierwszym odruchu chciałam pakować manatki i wracać. Jeśli w Rosji byliśmy Żydami, tu jesteśmy imigrantami, którzy przeszkadzają, którzy odbierają innym chleb.

W Rosji pracowała jako inżynier za 119 rubli miesięcznie. Para zimowych butów kosztowała 300 rubli, ale nie można ich było dostać. Gdyby nie zapasy, które robiono, chodziliby boso. Tutaj także zaczynali od robienia zapasów. Po jakimś czasie zrozumieli, że nie ma takiej potrzeby.

- Ale tu są inne problemy. Dopóki nie znasz języka, jesteś strasznie upokarzany. Szczególnie ci, którzy mieli coś w Rosji, coś tam znaczyli albo wydawało im się, że znaczą, są wobec tej rzeczywistości bezradni. Każdy Arab może ich posłać do diabła. Posadzeni w ławce na ulpanie muszą się uczyć, co nie zawsze


łatwo im przychodzi. Denerwują się, złoszczą, kiedy ktoś inny, młodszy, szybciej rozumie niż oni. Oni, którzy mieli gabinet, samochód i mieszkanie z wieloma pokojami. W pewnym wieku tracić wszystko i zaczynać od nowa to nie jest łatwa rzecz.

Bywa bardzo ciężko, ale ona chce zostać. Stara się na jakiś czas zapomnieć o honorze. Wypróbowała wszystkie olimow-skie prace. Sprzątanie, kelnerowanie. W restauracji wytrzymała tylko tydzień, od szóstej wieczorem do drugiej w nocy na nogach to było zbyt męczące, a wszystkiego za 5 szekli na godzinę. Trudno było rano się uczyć. Potem opiekowała się osiemdzie-sięcioczteroletnim staruszkiem, byłym konstruktorem. Miał zły wzrok i chciał, żeby mu czytać. Ale tak naprawdę to chciał, żeby z nim być. Nie mogła się zgodzić na wszystko, czego chciał. Odpracowała, co jej zapłacił, i stwierdziła, że woli raczej zmywać naczynia.

Nie myślała, że tak ciężko jest przyjmować pomoc. Mówić dziękuję, uśmiechać się. Sama nigdy o nic nie prosi. Nie umie, nie chce. Ludzie nie zawsze potrafią tak dawać, żeby móc przyjąć ich dar bez upokorzenia.

Liczba poszukujących pracy będzie wzrastać o 135000 rocznie i może dojść w ciągu trzech najbliższych lat do pół miliona. Co roku do poszukujących pracy przyłączać się będzie 90000 nowych olim i 45000 Izraelczyków. Tylko 35000 spośród nich znajdzie pracę.

Dochodzi często do aktów przemocy wobec pracowników biur zatrudnienia na terenie całego kraju. Z Beer Szewy podają, że policja aresztowała tam nowego ole z ZSRR, który groził zamordowaniem pracownikowi miejskiego biura zatrudnienia. W marcu zapisało się w urzędach zatrudnienia około 10000 nowych olim zamieszkałych na Negewie. 2840 to akademicy. Tylko trzecia ich część ma szansę na otrzymanie pracy.

Lekarka z ZSRR szuka pracy jako sprzątaczka. Prosić Julię. Takich ogłoszeń jest w gazetach mnóstwo. Szczególnie w okolicach Beer Szewy, gdzie mieszka wielu lekarzy marzących o pracy w szpitalu Soroka.

Są także inne historie. Czterdziestoośmioletni fizyk z żoną przyjechał cztery lata temu. Pracują.

98

99


- To nie jest katastrofa. Izrael chciał przecież przede wszystkim ratować Żydów i to się udało.

Satysfakcja zawodowa przyjdzie później. Na razie chodzi o to, że są bezpieczni. Cierpliwości!

Andriej Zariecki stracił pracę w moskiewskim Instytucie Wirologii Akademii Nauk z powodu starań o wyjazd do Izraela. Tu jest zadowolony. Czekał jedenaście lat. Wydawało mu się, że nie ma szans w zawodzie, że jest poza wszelką konkurencją. Po przyjeździe pracował jako ochotnik, bez żadnego wynagrodzenia, na uniwersytecie w Tel Awiwie w laboratorium biologii molekularnej. Teraz został tam oficjalnie zatrudniony.

- Nikt nie jest na ulicy, nikt nie jest głodny - mówi. - Państwo daje pieniądze. Ludzie powinni najpierw zrozumieć różnicę między zachodnim systemem naukowym w Izraelu a tym w ZSRR. Trzeba cierpliwości. Znalezienie pracy jest zupełnie możliwe, także wmojej specjalności. Trzeba chęci, inicjatywy i cierpliwości. Gorzej będzie oczywiście z ludźmi starszymi.

Ktoś próbuje ich sytuację porównać z sytuacją na parkingu. Ten, kto przyjedzie wcześniej, ma większe szansę znaleźć dobre miejsce. Ale przecież są także ludzie, którzy odjeżdżają. Jedyne, co jest potrzebne, to ktoś odpowiedzialny, kto będzie dyrygojKał-ruchem. Przydałoby się również więcej parkingów.

Instytut Dachaf zwrócił się do 610 nowych olim z następującymi pytaniami:

- Gdzie, twoim zdaniem, urządziłbyś się lepiej: w Izraelu czy w USA?

14% odpowiedziało, że w USA, 46% - w Izraelu, 40% -bez różnicy.

- Gdzie napotkałeś na większą biurokrację: w Izraelu czy w ZSRR?

Odpowiedź: 20% - w Izraelu, 35% - w ZSRR, 45% - bez różnicy.

- Czy Izraelczycy są wobec ciebie przyjaźnił 50% - tak, 5% - nie, 45% - tak sobie.

- Co zrobić z zajętymi terenami? 27% - zwrócić, 67% - nie zwracać.

100

Robert Golan, przewodniczący Związku Olim z ZSRR w Izraelu:

- Blisko 90% nowych olim z ZSRR żyje w warunkach poniżej granicy nędzy. Większość z nich nie dojada. Poruszają się głównie pieszo, nawet na długich trasach, by zaoszczędzić na bilecie autobusowym. Są nowi olim, którzy żywią się wyłącznie chlebem i kartoflami, a mięsa nie mieli w ustach, od kiedy przyjechali do kraju.

Próbują się ratować w różny sposób.

Sądy rabinackie odrzucają coraz więcej wniosków rozwodowych par olim. Często sami zainteresowani przyznają, że chodzi im o otrzymanie większej sumy z Ministerstwa ds. Imigrantów. Po rozwodzie dostają odrębną zapomogę, co zapewnia im większą pomoc. Koncepcje rozwodowe zrodziły się z wyjątkowo trudnej sytuacji, w której opłata za mieszkanie pożera całą sumę, jaką rodzina otrzymuje na pokrycie wszystkich wydatków.

Kombinacje mieszkaniowe są nową formą oszczędności albo zbijania majątków. Zarówno ze strony Izraelczyków, którzy podnoszą ceny wynajmowanych mieszkań, jak i ze strony imigrantów przedstawiających fikcyjne umowy, a żyjących wspólnie. Ceny mieszkań skoczyły kilkakrotnie. Wynajęcie jednopokojowego kosztuje od 200 do 300 dolarów miesięcznie, cztero-pokojowego - 500-600. Kupno od 40000 do 90000, ale o tym w przypadku olim nie ma raczej mowy. I tak niemal cała suma, jaką otrzymują od państwa, idzie na mieszkanie. Ceny są zróżnicowane w zależności od miejsca, a głównie od możliwości dostania pracy w tym rejonie. Olim płacą zwykle za pół roku z góry, co może być pułapką, gdyż dopiero z czasem odkrywają niedogodności wynajmowanych lokali. Opowiadano mi o przypadku wynajęcia mieszkania w ortodoksyjnej dzielnicy żydowskiej, za 400 dolarów za rok z góry. Rosjanie, nie przestrzegający świąt, nie noszący chałatów, korzystający z telewizji i innych świeckich przywilejów, stali się obiektem prześladowań są-siadów. Tłuczono im szyby, obrzucano wyzwiskami, musieli się wyprowadzić, tracąc wpłaconą sumę.

- Nie kierujemy olim na tereny okupowane - oznajmia rząd. Istotnie żaden ole nie został tam siłą przewieziony. Ale w sytuacji, gdy ceny mieszkań w całym kraju skaczą pod niebo, a domy na tych terenach oddawane są prawie darmo, w krótkim

101

czasie olim nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko przyjąć ten prezent. Dane z Ministerstwa Budownictwa mówią o planowanej budowie 12000 nowych mieszkań na tym obszarze w ciągu najbliższych trzech lat. Mieszkania te są przeznaczone dla około 50000 osadników.

Stoiska prasowe w Izraelu zmieniły wystrój. Coraz więcej tam gazet z nie znaną Izraelczykom czcionką. Duże pomarańczowe i niebieskie tytuły. Cóż to za dziwny alfabet? Rosjanie przyszli.

Na prasowym rynku poruszenie. Międzynarodowy potentat prasowy, baron Robert Maxwell, również wszedł do nowej konkurencji. Obecna alija jest jednorodna i bardzo chłonna, głodna słowa pisanego, od którego była przez tyle lat odcięta. Czyta dużo, trzy do czterech gazet dziennie. Potrzebuje .informacji, jest ciekawa wszystkiego. Niezdolna do czytania po hebrajsku, czasem również alfabetem łacińskim, zdana jest na codzienne lektury cyrylicą.

Wydawcy świadomi są obowiązku, jaki stał się ich udziałem, obowiązku wszechstronnej i rzetelnej informacji, nie tylko bieżącej. Prasa przedstawia nowym imigrantom zarówno podstawy izraelskiej bankowości, jak i tajemnice Tory czy przyczyny^-- lottomanii, która opętała kraj. Omawia szeroko historię i kulturę ich nowej ojczyzny. Możliwość czytania prasy wolnej i nie cenzurowanej jest na tyle atrakcyjna, że wielu olim woli iść pieszo na ulpan, oszczędzając na gazetę.

Po rosyjsku ukazują się obecnie w Izraelu trzy dzienniki, jeden z czterostronicowym dodatkiem, osiem tygodników i kilka dwutygodników. Trwa dyskusja o gustach rosyjskich czytelników, które wciąż nie są dokładnie znane, o ich politycznej orientacji i intelektualnych potrzebach.

Nasza Strana”, „Nowosti Niedieli” i „Sputnik” to trzy dzienniki, które ma do dyspozycji rosyjski ole. Shabtai Himmel-farb pierwszy zaczął wydawać rosyjski dziennik „Nasza Strana”. Drukuje on również gazetę rumuńską, polską, węgierską, niemiecką i w języku jidysz. Niemiecka jest najstarsza (1933), rosyjska (1974) - najmłodsza. Himmelfarb czyta we wszystkich tych językach. Jego gazeta ma 22-24 strony codziennie, a w piątki

102

nawet i 100. W większości są to tłumaczenia bieżących informacji, ale również program telewizyjny, powieści kryminalne i tłumaczenia Isaaca Bashevisa Singera. Ma piętnastu zawodowych dziennikarzy rosyjskich, którzy u niego pracują. 28000 nakładu codziennie. 35000 w piątki. Ponad 300 czytelników pisze każdego dnia do gazety.

Czy możliwość życia w ich własnym języku, również dzięki prasie, nie opóźnia procesu adaptacji? Czy nie tworzy sytuacji getta? Odpowiedzi - także samych wydawców - są różne.

- Pomagamy w wejściu w ten świat, nie w oddzieleniu się od niego - mówią jedni.

- Osiemnaście lat temu musieliśmy szybciej uczyć się hebrajskiego - twierdzą inni. - Teraz to nie jest konieczne, bo rosyjski jest wszędzie. Wielu starszych olim może nigdy nie nauczyć się hebrajskiego.

Wsio dla was nowyje repatrianty”.

Dla pisarzy to bywa szok. Pracujący w języku zmuszeni są nagle szukać słów w podręcznym słowniczku dla olim.

W obecnej aliji przyjechało około 60-70 piszących. Wśród nich jakieś 20 nazwisk wysokiej klasy. Wielu niezłych poetów, prozaików mniej. Ktoś mówi, że Żydzi lubią pisać.

Związek Pisarzy stara się im pomagać. Organizuje wieczory autorskie, na które jedzie jeden rosyjski pisarz, jeden hebrajski i jeden znający oba języki. To jest bardzo dobrze płatne. Trzy występy dają blisko 1000 szekli miesięcznie, to nieźle (minimum socjalne wynosi 1200 szekli, robotnik w fabryce aluminium zarabia 2200). Ponadto wydanie pierwszej książki opłaca im państwo. Jest także biuro w Związku Pisarzy, do którego zawsze można przyjść. Są cztery bezpłatne domy pracy twórczej, gdzie trzeba tylko samemu się żywić. Oczywiście, że jest trudno.

Efraim Bauch nie rozczula się nad ich losem.

- Osiemdziesięciu pisarzy z mojej emigracji jakoś sobie radzi. Są już podobno nowe tłumaczenia na hebrajski. Ci także sobie poradzą. Wiele energii tracą, żeby dognać. Ale inne rozwiązanie to jest getto, co oznacza życie zupełnie poza nawiasem tego społeczeństwa. Dzieci szybciej uczą się języka, stają się Izraelczykami.

103

Oni chcieli do Ameryki, bo Ameryka to Eldorado. Ja sądzę, że sytuacja duchowa dla pisarzy żydowskich z Rosji lepsza jest tutaj niż w Ameryce. Tam jest za duża przestrzeń, tutaj jednak jest wrażenie jakiejś bliskości. I literacka atmosfera życia duchowego. Czy rzeczywiście trzeba stawiać na młodych, czy to pokolenie pięćdziesięciolatków, które tu przyjechało, jest stracone? Nie wiem.

Pisać książki to wszędzie ciernista droga, to taki wybór. Cierp, skoro się zdecydowałeś. Ci, którzy teraz przyjechali, często nie mieli wydanej ani jednej książki w Rosji. Tu nie żyją na ulicach, nie przesadzajmy, w Rosji też żyli w komunałkach. Konieczne, trudno. Ale poczekajmy z oceną. Nie chcą wracać.

Efraim Bauch, autor Drabiny Jakubowej, twierdzi, że nie ma ucieczki od swego żydostwa. Zawsze cię złapią.

- Kim byś nie był, nawet jeśli zmienisz język i narodowość, od tego nie uciekniesz. To jest taka duchowa moc, nie potrafię powiedzieć - zła czy dobra. Matki nie wybierasz, też nie wiesz -dobra czy zła. Dla mnie ojczyzna to był język, realna przestrzeń, gdzie żyje cały naród, gdzie by on nie był. To i Talmud, i kabała, i mistyka. Eto gromadnoje jawlenije. Chrześcijaństwo wyrosło z judaizmu. Matka, która mogła urodzić takie dziecko, jest już czymś wielkim. Każdy czuje inaczej tę przynależność. W Rosji to się czuło przez antysemityzm. Ja jestem blondynem, nie wyglądam na Żyda. Mojemu koledze, czarnemu, w semickim typie, mówili: Żyd. A mnie: kak wy z Żydami żyjecie? W sensie - jak możecie z nimi żyć?

To, że jest się Żydem, zawsze przeszkadza.

Siedemdziesiąt lat sowieckiej władzy starało się wycisnąć z Żydów ich żydostwo.

Inżynier H. martwi się o Izrael w związku z nową aliją. Boi się, żeby nie stali się drugą Rosją. On wszystko rozumie, dopływ duchowej energii, inteligencji i talentów. Kawa będzie bielsza - mówią tu. Ale on myśli, że i bielsza, i gorsza. Przecież ci ludzie są zatruci przez Rosję. Nie jest możliwe, żeby nie byli przesiąknięci rosyjską mentalnością, wolni od fałszywego patosu, demagogii. Przenoszą na nowy grunt tamten styl życia, tamte schematy. Ich obecność może być szansą, może być wielką rzeczą, ale kiedy i za jaką cenę?

104

- Wszystkie czarne prognozy w sprawie aliji spełniają się -twierdzi przewodniczący parlamentarnej komisji do spraw aliji i absorpcji, Michael Kleiner. -Alija stoi u progu prawdziwej katastrofy. Jesteśmy świadkami drastycznego spadku liczby przyjeżdżających olim. W tym roku przyjedzie jedynie 200000, a nie 400000 -jak przypuszczano. Być może w 1992 roku alija ustanie całkowicie, ponieważ znajdujący się już w Izraelu olim piszą listy o swojej sytuacji.

Do tego małego kraju przyjechało 300000 ludzi i gdzieś tam oni „isczezli”. Wsiąkli, wtopili się, jedzą, uczą się, pracują, żyją.

- Ja idę po ulicy - mówi Efraim Bauch - i na każdym kroku słyszę rosyjski, czytam rosyjskie ogłoszenia na drzwiach, na sklepach, w autobusach. I dla mnie - nawet dla mnie, który jestem stamtąd - to jest dziwne. Nagle spotykam swoje dzieciństwo. Wraca do mnie tutaj. W ludziach, w języku. Jakby cała planeta, o której zapomniałem, wróciła, zatoczyła krąg we wszechświecie i wróciła. Ja nie wiem, co to znaczy.

105

Dozorca żydowskiego cmentarza *

Rozmowa z Grigorijem Kanowiczem

W domu do czasu wojny rozmawiał jedynie po żydowsku. Rosyjskiego w ogóle nie znał. Tylko trzy słowa: hurra, Czapa-jew i Stalin... Grigorij Kanowicz ma sześćdziesiąt lat, ale swoje prawdziwe literackie życie rozpoczął niedawno. Jest autorem kilkudziesięciu sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych oraz kilku powieści, które uważa za najważniejsze. Świece na wietrze, Łzy i modlitwy glupców, Koziołek za dwa grosze. Przez długi czas bardzo niechętnie wydawany w Moskwie, poza Litwą niemal nieznany, teraz tłumaczony jest na dziesięć języków.

Obecność wielkiej rzeźby Don Kichota w swoim domu nazwie przypadkiem.

- Czy pamięta pan dużo ze swojego dzieciństwa?

- Przypominam to sobie jak sen. Niewielkie litewskie miasteczko Janowa, gdzie żyją Polacy, Żydzi, Litwini, Rosjanie. Rzeka, klasztor, nasz dom. Ojciec, żydowski krawiec, i matka, która opowiadała niesamowite historie. Pamiętam naszego gospodarza i stadion, gdzie Żydzi z Litwinami grali w piłkę. Pamiętam babcię i konia, którego kupiliśmy u cmentarnego stróża i który zostawiony sam zawsze wracał na cmentarz. Pamiętam naszego policjanta, kiedy przychodził do nas i pytał, czy w macy jest krew chrześcijańska, a dziadek odpowiadał: Troszeczkę jest. I jego zawsze tę samą odpowiedź: Jeżeli troszeczkę, to zjadam”.

Dzieciństwa starczyć musi na całe życie.

* Tekst ten był opublikowany w „Odrze”, nr 4/1990 r. 106

- Urodził się pan na Litwie. To miejsce szczególnie sprzyjające twórczości.

- Jest tam rzeczywiście jakaś skłonność w samym powietrzu, jakieś tajemnicze fluidy. Może to sprawa duchowej wie-lorodności tych stron, bo wszystko tu takie rozmaite, i wysokie, i niskie, smutne i śmieszne, moje i cudze. Wszystko miesza się i wzajemnie dopełnia, a dopełniając porusza jeszcze inne nieoczekiwane obszary. I wszystko dalekie jest od filisterskiego spokoju, zimnej jednorodności. Pokłady życia są tu tak bogate, że twórczość jest niejako wpisana w klimat Litwy. Dlatego winien jestem jej wdzięczność. Nie tylko za dobre fermenty, ale i za naukę rozumienia innych, nie jedynie siebie, także Rosjan, Polaków, Litwinów.

- W Wilnie nie ma już żydowskiego cmentarza.

- Nie ma. Został zniszczony. Zaczął Hitler, skończono po nim. W wileńskim pałacu kultury są schody z żydowskich nagrobków, z kamieni żydowskiego cmentarza... Tak, Żydzi są winni, idealizowali socjalizm. Myśleli, że to raj. Polska może już zapomniała żydowskich rabinów, ale pamięta Jakuba Ber-mana. To jest nieszczęście, że pamięta się katów, a nie uczciwych krawców, szewców, zegarmistrzów. Singer powiedział, że Żydzi zrobili wszystkie możliwe błędy, jakie można było zrobić. A ja dodałbym, że oni również za te wszystkie błędy zapłacili. I zapłacili także za krzywdy, którym nie zawinili, których nie popełnili.

Pisarzem uczyniło mnie nieszczęście mojego narodu. Sytuacja Żydów w Związku Radzieckim. Do niedawna był to jeden z najbardziej uciskanych i zgnębionych narodów. Naród, który przeżył fizyczną zagładę i który został skazany na zagładę duchową, religijną, kulturową. Dosłownie wszystko było mu odjęte, zabrane. Temu narodowi potrzebne było pocieszenie.

- Więc w roku 1957 napisał pan książkę Patrzę na gwiazdy, pierwszą o tej tematyce. Bardzo ją chwalono.

- Ta rzeka, która wypłynęła potem, była właśnie z owej prostodusznej, naiwnej powieści, tam są jej źródła. Ja wówczas znałem ją na pamięć, spotykałem się z przyjaciółmi i czytałem tę prozę jak wiersze... Pisałem bardzo złe wiersze, aż mi wstyd, przykro, gdy o tym myślę. Wydaje mi się, że to pisał ktoś inny, jakiś obcy człowiek. A to był podobno ten sam Kanowicz. Te

107

wiersze nie były moje, były cudze. Jakieś takie strasznie wymęczone. Myślę, że w sztuce wszystko to, co wyrosło samo, jest lepsze od tego, co zostało wysadzone czy zasiane. To, co rośnie dziko, pojawia się nie wiedzieć skąd - wywołuje zdziwienie. Wolę to, co naturalne, samoistne, zawsze będę to przeciwstawiał zrobionemu, wyhodowanemu.

Przedtem ja r o b i ł e m, robiłem w pisaniu wiele rzeczy. Może nawet nie złych, ale takich średnich.

- Pracował pan trzy lata w Akademii Nauk, zaczął nawet pisać pracę naukową...

- „Rosyjscy rewolucyjni demokraci a literatura litewska”, takie analizy porównawcze byty wówczas bardzo modne.

- Mógł pan zostać naukowcem, humanistą, zasiadać w różnych mądrych instytucjach.

- Ale mój dyrektor, poeta i uczony litewski, po prostu mnie wyrzucił. Chwała mu za to. On wiedział, że twórczości z nauką pogodzić się nie da. Zacząłem zajmować się wówczas przekładami z litewskiego na rosyjski. Góry całe przełożyłem, wierszem i prozą. Straciłem na to dość dużo danej mi od przyrody energii. Jeszcze później pracowałem dla kina, sam byłem scenarzystą i pomagałem pisać innym. Ale nie lubię wspominać tamtego okresu, wydaje mi się, że byłem wówczas niepełnym człowiekiem. Żyłem jedynie biologicznie, brakowało mi duchowego pokarmu.

- A potem przyszedł rok 1968.

- Nie byłem wtedy młody. Kraj zaczęli opuszczać moi przyjaciele. Żydowska wspólnota na Litwie, i nie tylko, zaczęła się rozpraszać. Coś groźnego, apokaliptycznego rozsnuwało się nade mną. Wyjeżdżali do Ameryki, do Izraela, wyjeżdżali daleko i nieodwołalnie, a ja czułem, że pustka wokół mnie ciągle się powiększa. Nie radziłem sobie z moją samotnością. Wydawało mi się, że chciałbym pojechać z nimi, ale wiedziałem, że to byłoby trudne (po co komu rosyjski pisarz t a m ?). I to rozdarcie, miotanie się, niemożność znalezienia sobie miejsca zaczynały mnie niszczyć. Nie chciałem żyć, nie miałem powodu i celu. Myślałem, że nie jestem potrzebny życiu i życie mnie nie jest potrzebne. I nagle zobaczyłem możliwość opowiedzenia o tym, zatrzymania tego, przywrócenia poprzez opowiedzenie, stworzenie świata, który mi zabrano. Oni wyjeżdżali, a ja

108

ich w pewien sposób zatrzymywałem, ściągałem z powrotem, ocalałem, niejako wskrzeszałem. Zapełniałem nimi tę rozrastającą się wokół mnie pustkę, zaludniałem ją duchami, zjawami, chimerami. Ta powstająca we mnie i ze mnie żywa galeria równoważyła moją rozpacz. I tak się wciągałem, wciągałem, wciągałem w jakiś taki literacki alkoholizm.

Na początku nie myślałem, że to może przydać się komukolwiek. Mnie samego to ratowało, ocalało. A potem odkryłem taką zasadę, że pisząc o sobie można pisać bardziej o całym świecie niż marząc o napisaniu o świecie.

- Pańska twórczość to swoiste requiem. Requiem powtarzające się na różne głosy...

- Ktoś nazwał mnie dozorcą żydowskiego cmentarza na Litwie. Bardzo mi się podoba to określenie. Ja ciągle piszę jedną książkę. Książkę ze świata, który odszedł, świata maleńkich żydowskich miasteczek, których już nie ma. A przecież te miasteczka to nasz drugi Stary Testament. Stamtąd wszyscy wyszliśmy, także polscy pisarze - Schulz, Stryjkowski. Dla wielu to jest pejzaż egzotyczny, jak pejzaż afrykańskich dżungli. Ale on był mój gdzieś bardzo głęboko. I być może nigdy nie przypomniałbym sobie o nim, gdyby nie Chagall, który obudził we mnie ten świat, ponownie go przywołał. Byłem w roku 1968 w Paryżu na jego wystawie. To było dla mnie niezwykłe przeżycie, rodzaj szoku. Stałem przed tymi obrazami w Muzeum Sztuki Nowoczesnej i po prostu się modliłem. Byłem oszołomiony. Zrozumiałem, że to, co robiłem wcześniej, nie miało żadnego znaczenia. Takie mi się to wydało żadne, miałkie, nieciekawe, głupie.

- Uświadomił pan sobie pewną konieczność.

- Dosłownie. To było moje pisarskie być albo nie być.

- Ale stało się to stosunkowo późno. Czy myślał pan o tym, że mogłoby się w ogóle nie zdarzyć?

- Z przerażeniem. Tak. Sądzę, że winna jest także moja natura. Byłem trochę za bardzo żywym człowiekiem. A pisarzowi wypada być ascetą, chyba bardziej ascetą niż epikurejczykiem. Nie powinien uczestniczyć w ucztach życia. Proszę mnie rozumieć metaforycznie - nie powinien siedzieć przy stole, gdzie leje się szampan, gra muzyka, tańczą piękne pary. Rola pariasa, stanie w kącie, za drzwiami, sprzątanie po uczcie - to jego zajęcie.

109

Bo prawdziwe pisarstwo to rodzaj kapłaństwa. Mam kolegę, który bardzo dużo pije. Ja też swego czasu dużo piłem i on mi ciągle mówił: najpierw pożyję, a potem popiszę... Ale życie niezupełnie da się tak ułożyć.

Nieszczęście bardziej pomaga pisarzowi stać się tym, kim może się stać, niż szczęśliwe, dostatnie, wolne życie. W tym sensie realizm socjalistyczny zniszczył całe pokolenie. Sadzał pisarza nie tylko za stół, ale wynosił na piedestał. Pupile władzy rzadko bywają wielkimi pisarzami. Trzeba być przeciw, iść wbrew utartemu nurtowi, trzeba coś stracić. To więcej daje utalentowanemu człowiekowi niż łaski i głaskanie po głowie. Najbardziej wartościowa jest umiejętność stawienia czoła, zostania sobą samym wbrew okolicznościom, ocalenie swego gniazda. Jak Brodski, który wszystkiego spróbował i zachował wewnętrzną odwagę.

- Los panu przeciwności nie szczędził.

- Rzeczywiście. Był szczodry. Najpierw nie drukowali mnie wcale, nawet w gazetach. Wiedziałem, dlaczego: bo moimi bohaterami byli Żydzi. Gdyby byli Kirgizami, Czukczami, Sybirakami - proszę bardzo. Redaktorzy otwierali moje rękopisy i gdy tylko zobaczyli znienawidzone imiona - Lejzor, Chaim, Sara - nie kończyli czytać, zamykali książkę. To było do pewnego czasu całkowite tabu. Rozmyślałem wówczas - po co mi to? Po co leźć na alpejskie szczyty, kiedy sił nie ma i nart, i odpowiedniego ekwipunku, a wszystko jeszcze lodem pokryte. I wiatr zimny wieje. Przecież to szaleństwo.

- A pan w nim trwa.

- Bo pisarz to jest los. Nie biografia. Ta może być piękna albo śmieszna, ale bez jednego zdarzenia, czyniącego ją szczególną, nie staje się losem. Ja długo nie uważałem się za pisarza, lecz po prostu za piszącego człowieka. Takich jest wielu. Mam już sześćdziesiąt lat i dzielę ludzi na piszących i pisarzy. Ci ostatni - prócz tego, że piszą zajmująco - potrafią powołać w słowach własny świat, stworzyć go. Jak Bułhakow, Platonów. W dawnych moich książkach były jedynie pewne elementy, zarysy napisane przez pisarza. Dopiero Świece na wietrze mnie samemu pokazały, że pisarstwo to coś innego.

- Co mianowicie?

110

- Na pewno rodzaj nieszczęścia. Ale może również leczenie choroby? Każda książka to droga od jednego nieszczęścia do drugiego. Ja właściwie piszę ciągle tę samą książkę. Jedną książkę, która ma wspólną wewnętrzną strunę. Potem to wszystko rozkłada się jak w utworze muzycznym. Pewne fragmenty napisane są w jednym tempie, inne w odmiennym rytmie, jak opera albo jak symfonia lub nokturn. Ale to stale ta sama książka, gdzie przeplatają się rozmaite wątki. Myśli nie dokończone w jednej, kończone są zwykle w innej. To jest wielka rzeka z odnogami, dopływami, meandrami. Tak jak jednego dzieciństwa starcza na całe życie, także jednej utraty może starczyć na całe życie, całe pisarskie życie. Tak. Trzeba coś w życiu przeżyć albo utracić, żeby pisać.

- Powołuje pan świat miniony. Opowiada o człowieku, który chce być wolny. W każdym zdaniu usiłuje pan rozszyfrować jego tajemnicę.

- Wszystkie moje książki są przesiąknięte współczesnością, choć nie dzieją się dzisiaj. Zostaję w garderobie zeszłego stulecia, biorę chałat, frak czy stary cylinder, ale wkładam go na żywe ciało, żywą głowę człowieka naszego wieku. Wszyscy moi bohaterowie - od rabbiego Uri, przez Icyka, Gołdę, stróża Rach-miela - to absolutnie realni, współcześni ludzie. Ja ich po prostu pogrążam w inną rzeczywistość, w inny czas. Kiedy to wszystko pisałem, było mi lżej, jakby na balu maskowym. Ale może tak nie powinienem. Może trzeba wejść w rzeczywistość, w której przeżyłem tyle lat. Ja tej rzeczywistości tak nie lubię, tak mi się ona nie podoba, tak mnie gniewa, drażni, że nie chcę jej przeżywać jeszcze raz. Co musiałbym zrobić, gdybym o niej pisał. Chciałbym żyć w innym świecie, dlatego stwarzam inny świat.

- W swoich książkach oswaja pan śmierć. Traktuje ją pan jak sąsiadkę, dobrą znajomą.

- Tak. Często daję jej dużą rolę na scenie. Główną metaforą mojej twórczości jest cmentarz, miejsce, gdzie schodzi się horyzont śmierci i horyzont życia. To miejsce jest według mnie najciekawsze dla artysty. Tam obecność śmierci jest zwykła, naturalna, codzienna. Niedawno napisałem autobiografię. Umieściłem tam takie zdanie: tylko dwa zdarzenia są niepodważalne w moim życiu - to, że się urodziłem, i to, że umrę. Wszystko inne jest problematyczne. Na cmentarzu te dwa światy spotykają

111

się. Umarli uczą żywych tylko w dniu pogrzebu. Tylko w tej jednej chwili ludzie zamyślają się, zastanawiają nad sensem swego istnienia, nad tym, że to wszystko marność i mgnienie. Żeby człowiek był lepszy, trzeba by go było codziennie prowadzić na cmentarz, aby choć popatrzył na groby, posłuchał szelestu cmentarnych drzew.

- W jakim języku szumią pańskie drzewa?

- To bardzo skomplikowane. Powinienem uważać się za rosyjskiego pisarza, bo rosyjski język jest moim materiałem, tworzywem, z którego buduję, w którym opowiadam. A z drugiej strony, oczywiście, powinienem powiedzieć, że jestem żydowskim pisarzem, bo wszystkie moje książki są w swojej wewnętrznej treści, w swoim klimacie - żydowskie. Więc tak naprawdę nie jestem ani żydowskim, ani litewskim, ani rosyjskim pisarzem. Może ta niejasność, nieokreśloność mojej literackiej przynależności, prócz braków ma też i pewne zalety. Daje mi siłę, siłę idącą z niezależności, z braku przywiązania. Jestem między niebem a ziemią. Jak moi bohaterowie. Jestem obcy. Obcy i w rosyjskiej, i w litewskiej, i w żydowskiej literaturze. Obcy człowiek. To rodzaj piętna.

- Obcy ludzie z pańskich miasteczek są w drodze...

- W drodze. Ciągle w drodze. W ostatniej książce to jest exodus. Żydzi, jak żaden inny naród, czują nadchodzące zagrożenie. To naród z wyostrzonym poczuciem - albo przeczuciem - nieszczęścia, ze swoistym węchem na niebezpieczeństwo. Bardzo mnie boli ciągle pogłębiająca się żydowska samotność. I niby wszystko się ułożyło, dzieci wyrosły, mam znane nazwisko, wszedłem na jakieś szczyty, ale nie opuszcza mnie smutek i poczucie żalu. Żalu i goryczy. Wiele przeżyłem lat i czuję ich ciężar.

To jest ślepy zaułek ten mój los. Los nieszczęśliwego człowieka w bardzo nieszczęśliwym kraju. Nadal chcę wyjechać i może kiedyś wyjadę. Żyję taką myślą. Wiem, że tam będę obcy, że tam nie będę u siebie, ale tu jestem już bardzo zmęczony. Także obcością. Bardzo zmęczony.

- Czy nie boi się pan, że wyjeżdżając coś pan utraci?

- Tak. Boję się. Może pojadę, kiedy już wszystko będzie skończone.

- Wtedy już będzie za późno.

- Cmentarz też może być ojczyzną. „ „

- Siedem lat temu wydano w końcu w Moskwie pańskie Świece na wietrze.

- Tak. I wszystko się odwróciło. Nagle stałem się ważny. Jako pisarz i nawet polityk, deputowany ludowy. Urzęduję na starość na Kremlu. Wiem, że to nie jest moje miejsce. Wiem, że trzeba mi się od tego uwolnić, bo to twórczości nie pomoże. Co więcej, boję się tej nagłej zmiany. Bywa tak, że w warunkach niewoli wolny człowiek czuje się wolny, a bywa, że w warunkach wolności wolny człowiek czuje się niewolnikiem. A kiedy nagle chcą mi wynagrodzić dawne cierpienia, czuję się zagrożony, boję się, jak to się skończy.

- Na rynku sprzedaje się pańskie książki po 300 rubli.

- Nigdy nie spodziewałem się takiego odzewu na moje pisanie. Sam byłem wobec siebie skromniejszy. Najpierw zyskałem czytelników wśród Żydów, potem dopiero doszli inni. Miło mi jest słyszeć, że moje książki gdzieś są komuś znane, coś dla kogoś znaczą. Podobno nawet ktoś tam myśli o wysokiej nagrodzie dla mnie. Jeślibym dostał taką nagrodę, to wielu powiedziałoby pewnie, że postarali się o to syjoniści. Kiedy Pasternak dostał Nagrodę Nobla, też tak to zinterpretowali. Z Sołżenicynem już było trudniej, ale z Brodskim tak samo. Ja zresztą sądzę, że nie zasłużyłem na żadną nagrodę. To są zwyczajne książki - może trochę nienormalnie żyjącego człowieka.

- Dlaczego w pana książkach tak wielu ludzi chce być ptakami?

- Oni chcą być ptakami dlatego, że marzą o wyrwaniu się z tych klatek, w których są zamknięci. Oni chcą być ptakami, bo im się wydaje, że na ziemi nie mają nic do roboty. Oni chcą być ptakami, bo sądzą, że ptak, kiedy mu jest źle, może przelecieć z gałązki na gałązkę, może zmienić dom, zmienić kraj, zmienić chłód na ciepło, a dla człowieka to nie jest takie proste. Myślę, że oni chcą być ptakami, bo oprócz tych otłuszczonych gołębi i żebraków wróbli ptaki nie żyją na ziemi. Ludzie chcą być ptakami, bo ziemia ich oszukała. Chcą ulecieć gdzieś wysoko, do czegoś, co jedni nazywają Bogiem, inni - niebem, jeszcze inni - słońcem.

- Ale słońce, pisze pan, powinno być daleko...


113

112


- Tak. Jeśli będzie blisko, zmieni się w grzałkę, przy której każdy będzie mógł grzać swoje zbolałe kości. To jedna z myśli stale obecnych we mnie. To trochę tak jak z kobietą. Ta, której nigdy nie zdobędę, której nie jestem w stanie zdobyć, jest o wiele droższa od tej, którą mam przy sobie, którą znam, z którą jestem związany. Fascynuje mnie ów wzajemny związek ideału i jego odbicia.

- Czyli tęsknota?

- Tak. Marzenie, ale jako kierunek. Cel, ku któremu zmierzamy, a on ciągle oddala się od nas. Nieustannie, nieprzerwanie się oddala. W ten sposób stale jeszcze czegoś się chce, czegoś się szuka, może i zdobywa.

- W pańskiej książce Nie ma raju dla niewolników ktoś pyta: Rabbi, co to takiego człowiek?” I rabbi odpowiada: „Człowiek jest rym, kim on się nigdy nie stanie...

- I to staram się opisać. Smutek, żal, że człowiek nigdy nie będzie tym, kim chciałby być. Ta siła, to życzenie, chęć, żeby się stał - przez utratę, upokorzenie, nawet śmierć - ta siła o nim stanowi. Człowiek musi coś mieć, jakąś tajemną myśl, dla której żyje. Zawsze wspominam moją babcię, która miała w życiu jedno fantastyczne marzenie - pojechać do Wilna. Wilno to było dla niej Eldorado, ziemia obiecana, miasto miodem i mlekiem płynące. Tym pragnieniem żyła. I ono się nie spełniło. Śmieszne, bo Wilno leży od naszego miasteczka nie dalej niż dwieście pięćdziesiąt, trzysta kilometrów. Może ze mną jest podobnie, kiedy mówię, że gdzieś tam wyjadę, czegoś tam dożyję. Możliwe, że do tych miejsc pełnych ptasiego mleka nigdy się nie dostanę, ale nie mogę się pozbawić gorzkiej przyjemności marzenia.

Wilno, sierpień 1989

Uczniowie Schulza

W Drohobyczu było przed wojną kilkanaście tysięcy Żydów. Jedni mówią - siedemnaście, inni - trzynaście, więc może piętnaście tysięcy. Stanowili trzecią część mieszkańców miasta. Brano Schulz był jednym z nich.

Dziś zostało w mieście dziewięciu drohobyckich Żydów.

Fredek: - Nazywam się Alfred Schreyer, urodziłem się w Drohobyczu 8 maja 1922 roku. Mój ojciec pracował wówczas jako kierownik laboratorium rafinerii ropy naftowej w Niegło-wicach pod Jasłem i tam spędziłem pierwszych kilkanaście lat mego życia. W 33 roku, kiedy zapanował taki straszny kryzys w całej Europie, ojca zwolnili z pracy i przenieśliśmy się do Drohobycza, gdzie mieszkała reszta rodziny. Wstąpiłem wtedy do prywatnego gimnazjum koedukacyjnego im. Henryka Sienkiewicza. Pierwszą moją nauczycielką i gospodynią klasy była pani Józefa Szelińska, która - jak się później okazało - była wielką sympatią Brunona Schulza. Jej zadedykował Sanatorium pod klepsydrą. Oczywiście wtedy nie mieliśmy pojęcia, kto to jest Schulz ani co pisze. Słyszałem tylko, że jest w Gimnazjum imienia Króla Władysława Jagiełły nauczyciel rysunków i robót ręcznych o tym nazwisku.

W 1934 roku wstąpiłem do tego gimnazjum. W ten sposób zostałem jego uczniem.

Abraham: - Ja urodziłem się w Borysławiu, chodziłem do szkoły powszechnej w Tustanowicach. Potem do prywatnego

Tekst ten był opublikowany w „Kulturze”, nr 4/1993 r.

114

115



gimnazjum Ramla w Borysławiu. Ale nie chciałem się uczyć łaciny, na świadectwie z drugiej gimnazjalnej miałem niedostatecznie. Wtedy ojciec, drohobyczanin z dziada pradziada, zadecydował, żeby mnie przenieść do państwowego gimnazjum w Drohobyczu. Nauczycielem rysunków i robót ręcznych był tam Bruno Schulz. W każdej klasie gimnazjalnej były obowiązkowo cztery godziny...

F.: - Dwie godziny!

A.: - Dwie godziny? Tak, raz w tygodniu dwie godziny robót ręcznych.

Mieli synagogę, największą w przedwojennej Polsce, jak twierdzą, przepiękną, z kolumnami pomalowanymi na kolor wieczornego nieba, z żółto-srebrzystymi smugami. Sufit też był takiego koloru, usiany złocistymi gwiazdami. Na środku, na podwyższeniu stał kantor i śpiewał. Nie było tej bramy na przestrzał, przebito ją za czasów sowieckich, kiedy urządzono tu sklep meblowy. Na galerii i w miejscu, gdzie trzymano świętą Torę, ustawiono towar - szafy, stoły, komody. Stare cenniki do dziś walają się po podłodze.

Dawniej w pierwszym rzędzie siedziała elita żydowska, najstarsi i najbardziej zasłużeni. Był rabin, doktor Awigdor, którego syn mieszka w Ameryce i który - mają nadzieję - ocali synagogę, zanim osypią się mury, a zniszczony dach zawali im się na głowę. Wierzą, że jeszcze uda się coś zrobić, choć są starzy i zmęczeni. Sądzą, że los i tak obszedł się z nimi łaskawie.

A.: - Pamiętam jak dzisiaj nasze roboty szklane. Rysowaliśmy na szkle przy pomocy karborundu. To jest taki proszek, którym naciera się szkło, żeby zmatowiało. Miałem wtedy ważne zadanie, zrobiłem orła. To była wielka rzecz, godło państwowe. Pomógł mi ojciec, narysował go na papierze, a ja odbiłem na szkle. Czy Schulzowi się podobało? Co za pytanie? Posłał go na wystawę. Robiliśmy także małe stołeczki, jakieś półeczki, ramki do obrazów, podstawki pod świeczniki na Chanukę, żydowskie święto. Dlaczego nie? To była państwowa szkoła z obowiązkowym nauczaniem religii. Po polsku. Żydzi z rabinem, historii Żydów nas uczył, Polacy osobno, z księdzem. To nie był problem. To nie było źródło konfliktu.

Naprzeciwko synagogi, trochę w górę ulicy, tam gdzie to nowe osiedle, był teren dawnego cmentarza. Tam najprawdopodobniej pochowany jest Schulz. Podobno między domami został gdzieś jeszcze jeden kamień, ale nikt go nie może znaleźć. To był bardzo wielki cmentarz.

F.: - Stosunki Polaków z Żydami układały się nadzwyczajnie.

A.: - Naprawdę. Najlepsi moi koledzy to byli Polacy, większość w każdym razie. Grałem z nimi w piłkę, bawiłem się, chodziłem do szkoły. Często nawet chodziłem do kościoła, nie modliłem się, ale popatrzyć, tak samo oni przychodzili do bóżnicy. Pomagali nam też, na przykład rozpalić ogień w sobotę.

F.: - U nas w domu nie mówiło się po żydowsku.

A.: - U nas tyko wtedy, kiedy rodzice chcieli, żeby dzieci nie rozumiały. W Drohobyczu Polacy i Żydzi to byli najczęściej synowie robotników, może dlatego żyliśmy w zgodzie.

Przed żydowskim domem starców stoi pomnik - popiersie Puszkina na cokole, dużym, granitowym, szarym cokole wywiezionym z żydowskiego cmentarza w 49 roku. Z tyłu można jeszcze odczytać zdarte inskrypcje.

F.: - Oficjalny antysemityzm musiałby iść z góry, a w naszym gimnazjum grono nauczycielskie było mieszane. Polacy, Ukraińcy, Żydzi. Antysemityzm odczuwano we Lwowie, na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Tam było getto ławkowe.

A.: - Pamiętam, ja siedziałem z lewej strony, a koledzy Polacy z prawej. Precz z Żydami, Żydówki z nami, to było takie klasyczne powiedzenie.

F.: - Żydóweczki z nami. Tam doszło do zabójstwa dwóch studentów, to był skandal na całą Europę.

W drugiej synagodze przez długie lata po wojnie była sala sportowa Spartaka. Podczas okupacji dożywiano tam biednych, także żydowskie dzieci. Pewnego popołudnia Niemcy rozstrzelali wszystkie dzieci nad talerzami gorącej zupy.

A.: - Pamiętam mój egzamin z chemii. Profesor kazał mi wybrać coś z tablicy Mendelejewa. W tym momencie wszedł dyrektor Kaniowski. Powiedziałem: Wezmę pierwszą grupę”. On

117

116


na to: „Aaa... wszyscy Żydzi lubią złoto. Złoto jest w pierwszej grupie pierwiastków.

F.: - Kaniowski tak powiedział?

A.: - On był strasznym antysemitą i arogantem.

F.: - Ale bardzo lubił mojego wujka, doktora Schreyera, który uczył religii. Prowadził z nim filozoficzne dysputy, widocznie mu to imponowało.

A.: - Później, kiedy ogłaszał wyniki matury, nie mówił: ten zdał, tamten nie zdał. Mówił: pan taki i taki może już nosić kapelusz. Uczeń Schwartz, powiedział do mnie, też może sobie kupić kapelusz. My oczywiście mieliśmy już w szufladach te kapelusze, w których z dumą paradowaliśmy po corso - tak nazywaliśmy ulicę Mickiewicza, dzisiejszą Szewczenki.

Zdałem maturę 21 maja w 39 roku. Tak, Schulz był cały czas w szkole.

F.: - Ja nie mam świadectwa maturalnego polskiego, ja już mam sowieckie.

A.: - Nie pozwalano nam spacerować wieczorami. Kiedy szedł dyrektor, już z daleka dawaliśmy sobie znać: chowajcie się, bo Pikuś idzie.

F.: - A pamiętasz Krokiera, od historii, u którego trzeba było recytować daty panowania wszystkich królów polskich po kolei i bez pomyłek? I jeszcze kazał używać tych górnolotnych słów, których on używał.

A.: - Francuskiego uczył profesor Mantel...

F.: - Ten, który potem nagi szedł do dołu w Bronickim Lesie, głośno dyskutując o Kancie.

A.: - A potem profesor Radziejewski, ten bez jednej nogi.

F.: - Pamiętasz, on każdego lata na wakacje jeździł do Paryża. Jak on mówił po francusku... to był koncert! A nasze parady, pamiętasz, 3 maja i 11 listopada, z bronią.

Ostatnia droga drohobyckich Żydów prowadziła na Sam-bor. Przez podmokłe, bagniste pola do Lasu Bronickiego. Przez całe lata, nawet na uroczystym odsłonięciu tablicy, nie mówiło się o narodowości zamordowanych. Dopiero w zeszłym roku był tu rabin i księża katoliccy, chór i przemówienia. Powstała pieśń Las Bronicki, do której słowa po ukraińsku napisał pan Mazur, przewodniczący gminy żydowskiej, a muzykę ułożył pan

118

Schreyer, choć nigdy przedtem nie pisał. I nawet zaśpiewał. Symboliczne groby z gwiazdami Dawida właśnie wmurowano w ziemię.

F.: - Widywałem Schulza często w drodze do szkoły, szedł z Floriańskiej przez Mickiewicza, a potem przez park. Widywałem go także w pobliskim Truskawcu, gdzie jeździł w soboty lub niedziele na spacer, na deptak. Był niezwykle nieśmiały w stosunku do kobiet, jakiś taki uniżony. Uważał, że kobieta jest czymś wyżej stojącym od niego. Nie był żonaty, nigdy. A miał miłości, była pani Szelińska, pani Halpern z Borysławia, ale jakoś nie dochodziło do ożenku. Taki był i taki zmarł, jako kawaler.

Co zapamiętałem z lekcji? Do rysowania nie miałem nigdy żadnego talentu, jak kura pazurem. Zresztą rysunki były w młodszych klasach. A roboty ręczne bardzo mi się potem, podczas okupacji, przydały. Pracowałem w stolarni, nawet robiłem fornirowane meble.

A.: - Schulz go nauczył, jak się posługiwać narzędziami, jak się obchodzić z drzewem.

F.: - Tak, tam były głównie prace stolarskie, ale i metalowe, i szklane.

Często ze swoimi uczniami chodził na Łan, to była stara dzielnica żydowska, późniejsze getto. I malował te drewniane, na wpół rozwalone domy, tych smutnych, wyczerpanych ludzi. Często tam chodził. Kiedyś jeden z uczniów zapytał go: Panie profesorze, dlaczego pan tak lubi malować tych biednych ludzi i te nieszczęsne biedne domki? A on powiedział: Muszę to uczynić, gdyż wcześniej lub później to zniknie”.

A.: - Schulz od czasu do czasu opowiadał nam bajki.

F.: - Tak, mieliśmy po piętnaście lat, ale te bajki były takie piękne. Najpierw się sprzeciwiał, nie jesteście już dziećmi, mówił, to nie dla was. Ale myśmy go zawsze umieli uprosić. Zgadzał się. Pod koniec lekcji mówił tylko: zbierzcie narzędzia i posprzątajcie, to wam coś opowiem. Siadał zawsze na warsztacie stolarskim, nigdy na krześle, i opowiadał, czasem ilustrował je kredą na tablicy. Te bajki nigdy się nie powtarzały. Każda była

119

improwizacją, każda była czymś zupełnie nowym. Siedzieliśmy z zapartym tchem.

A.: - Przez przerwę często. Już po dzwonku. Zwykle to się wylatywało jak piłka z siatki, a tutaj siedzieliśmy, póki on nie skończył.

F.: - Czy był przystojny? Ależ skąd.

A.: - Nieee.

F.: - Niskiego wzrostu, bardzo szczupły.

A.: - Wątły. Przygarbiony. Nie prostował rąk, ale trzymał je tak jakoś pod kątem.

F.: - Ciekawie chodził, dość dużymi krokami, uginając nogi w kolanach. Taka koścista, trójkątna twarz. On ją potem wszędzie rysował.

A.: - Nie był zwykłym nauczycielem. W naszym gimnazjum, poza Polakami, było dziesięciu pedagogów Ukraińców i mniej więcej tyle samo Żydów. Wielkim przyjacielem Schulza był fizyk, profesor Kuszczak. Bardzo jeden drugiego cenili. My nazywaliśmy ich profesorami. Oni nam mówili: ty. I to był wielki zaszczyt. Mówiło się: jestem z profesorem na ty. W jaki sposób? Świnio, idź do domu”. „Dureń, siadaj”.

F.: - Ale od Schulza nikt by nigdy nie usłyszał obraźliwego słowa. Żadnego wysokiego tonu. Był sprawiedliwy. Nigdy nikogo nie skrzywdził. Bardzo dobrze rozumiał, że przecież nie wszyscy ludzie mają talent do rysowania. Od każdego wymagał tylko tyle, ile mógł wymagać.

Kiedy weszli sowieci, Abraham wstąpił na lwowską politechnikę na wydział naftowy. Z dziada pradziada wszyscy byli nafciarzami w jego rodzinie. Uczył się semestr albo dwa, a potem kazali mu iść do domu, bo ma ojca kapitalistę. Dość się nauczyłeś, usłyszał, daj miejsce robotnikom i synom rolników.

W pierwszym dniu wojny sowiecko-niemieckiej - pamięta, że była to sobota - grał w siatkówkę, a potem był w Teatrze Wielkim, na ładnej sztuce Maki. Coś mu się nie podobał ruch wojskowych samochodów na ulicach, ale poszedł spać do bursy. O piątej nad ranem bomba uderzyła w pocztę na Kopernika.

Fredek też był we Lwowie, w parku pojezuickim, a potem stał z Zygą Binsztokiem w bramie domu, w który trafiła bomba.

Wtedy stracili się z oczu z Abrahamem.

120


A.: - Poszliśmy wówczas pięciu chłopców do domu, do Drohobycza, pieszo 106 kilometrów. Szliśmy dwie i pół doby.

F.: - Z początku czasów sowieckich w Drohobyczu pamiętam wesoły epizod związany z Brunonem Schulzem. Tak, wesoły. To jest jeden z bardzo rzadkich wesołych epizodów. Było jakieś państwowe święto, rocznica rewolucji czy l maja, zamówiono u Schulza trzy ogromne portrety, naturalnie Stalina i jeszcze chyba Lenina, Marksa czy Engelsa. Wielkie portrety, żeby je wywiesić na ratuszu, w rynku. Schulz polecenie wykonał, ale podczas demonstracji zaczął padać deszcz i jeszcze ptaki zaczęły paskudzić, kawki, i te jego portrety zaczęły się rozmazywać. Zrobiły się z nich straszliwe bohomazy. Schulz miał powiedzieć wtedy: Pierwszy raz w życiu nie szkoda mi mojej pracy”.

l lipca 1941 na pancernych wozach z zachodu przyszli Niemcy. Przedtem wszyscy byli w czerwonych krawatach. Abraham, Judek na niego mówili, też. Był nawet komsomolcem. Później za to zapłacił.

A.: - Straciłem ojca, matkę i brata.

F.: - Ja nie należałem do Komsomołu, ale także straciłem rodziców. W Drohobyczu od razu pierwszego dnia był pogrom.

A.: - W Borysławiu był pogrom nocą. Wiedziałem, że mnie szukają, uciekłem do Drohobycza. Dowiedziałem się potem, że ojca i brata zakłuli miejscowi ludzie. Ukraińcy, którym ojciec dał pracę. Mieliśmy służącą, ojciec pomógł jej kawalerowi, potem mężowi. Urządził ich. Postawił na nogi. Dlaczego to zrobili? Z nienawiści do Żyda, ja tak myślę. Ona była u nas przez trzynaście lat, wychowała mnie. Do niej nie mam żalu. Ale jej mąż zabił mojego ojca. Bratu wetknęli nóż w gardło. Mamie wybili zęby. Opowiadali mi sąsiedzi. Mama potem też przyjechała do Drohobycza i żyliśmy tu całą okupację.

Getto było najpierw w starej dzielnicy żydowskiej. Teraz na wybrukowanym placu stoi reprezentacyjny hotel miejski i wielkie kino. Żadnych śladów po domu na Stolarskiej, gdzie mieszkał Bruno Schulz po wysiedleniu z Floriańskiej 12. Stolarska, Ślusarska, Bednarska, Blacharska nie istnieją. Tam zaczęły się tak zwane „akcje”.

121

F.: - Tam zaczęła się ta gehenna, która spotkała wszystkich Żydów, także i jego. Zamieszkał w getcie. Wykonywał prace dla Niemców. Został takim artystą, malarzem nadwornym u gestapowców. Malował freski na ścianach, malował pokoje. Szukaliśmy tych fresków, nic nie ocalało. Schulz pracował też przy segregacji wszystkich narabowanych rzeczy. Sporządzał po niemiecku wykazy, które naczelnik gestapo tylko podpisywał i przesyłał do Berlina. Miał wśród gestapowców swojego protektora, był nim Feliks Landau, szef referatu żydowskiego. Niesłychany bandyta, własnoręcznie rozstrzelał wiele osób, bił do śmierci i tak dalej. Ale Schulza cenił jako malarza, jako artystę. Schulz pod jego skrzydłem się przechowywał. Kiedy Landau wyjeżdżał gdzieś służbowo z Drohobycza, to Schulz się natychmiast chował. Wszystkiego się strasznie obawiał.

W listopadzie 1941 roku była pierwsza wielka akcja w Lesie Bronickim. Kiedy wróciły stamtąd samochody ciężarowe pełne ubrań, już wiedzieli, co się stało. Rozstrzelano wówczas około 400 osób. Był wśród nich znajomy Fredka, sąsiad Janek Borak ułomny na jedną nogę. Nie musiał iść. Zgłosił się w nadziei na lepszy los.

A.: - Zbierali ludzi i wywozili, z żydowskiego domu starców, z małej bóżnicy na Garbarskiej, zewsząd. Żądali dostarczenia wódki albo francuskich win, czekolady albo kobiet. Jeśli Judenrat się ociągał, brano na śmierć kolejne ofiary. Codziennie trzeba było się zgłaszać do pracy. Niektórym udawało się uciec. Innych zabijali.

F.: - Ja byłem raz w grupie, z której kilku uciekło. Ba-ckenroth nas wtedy uratował.

A.: - Opowiedz o nim.

F.: - Naftali Backenroth, obecnie pan Naftali Bronicki, mieszka w Paryżu, ma już osiemdziesiąt siedem lat. Na początku był jak wszyscy Żydzi, ale potem Judenrat zlecił mu funkcję kierującego pracą inżyniera agronoma. Tulek Backenroth, bo tak go wszyscy nazywali, był niezwykle przystojny, wysoki, wysportowany, zupełnie niepodobny do Żyda. Elegant. Donżuan.

A.: - Wiesz, że ja się z nim spotkałem później, za ruskich, w więzieniu. Odstąpiłem mu dobre miejsce na pryczy na górze,

122

ale nie chciał. Wyrzucił mnie na górę z powrotem, a sam spał w kącie.

F.: - Nadzwyczajnie honorowy człowiek. On setkom ludzi tutaj uratował życie. Wkradł się w łaski gestapo, jako Polak, aryjczyk. Ale jak to było zrobione, Conan Doyle może pozazdrościć. Wygrzebano jakieś dokumenty, że doktor Kozłowski, to był bardzo znany doktor w Drohobyczu, chirurg, fundator pierwszego szpitala, że miał kochankę, która się nazywała Bra-nicka i Backenroth był nieślubnym synem tej pary. Ale to trzeba było jeszcze dokumentalnie potwierdzić. Z Kościołem byliśmy w dobrych kontaktach, zawsze z Polakami było się w lepszym kontakcie niż z Ukraińcami. I zrobiono taki dokument, po czym podrzucono go do rafinerii nafty, do składu papieru. I nasz człowiek, podstawiony, nagle odkrył Amerykę, że znalazł dokument mówiący o tym, że Backenroth jest katolikiem. Stuprocentowym gojem. To jest niesłychane. I to poszło do gestapo. Nie wiem, czy Tulek był obrzezany, czy nie, ale chyba nie. Gdyby tak, nie wiem, czy by się to wszystko udało.

A.: - Albo miał świadectwo choroby.

F.: - Może.

A.: - Nie chce mi się wierzyć, że nie był obrzezany, pochodził przecież z bardzo pobożnej rodziny. Tak, miał najprawdopodobniej zaświadczenie, że przeszedł chorobę weneryczną, tak zwany kołnierz hiszpański, wtedy obrzezanie jest konieczne.

F.: - Jeden z oficerów gestapo, Pawliszkis, nie dawał za wygraną. Wszędzie węszył. Bezskutecznie. Zwrócił się nawet do naczelnika SS policji we Lwowie, Katzmana, ale to też nic nie dało. I tak Tulek został Polakiem, Branickim.

A.: - Poruszał się zupełnie swobodnie, bez opaski. Ukraińska policja wiedziała, że to jest swój człowiek.

F.: - Raz uratował moją matkę.

Podobno nikogo się nie bał. Ratował ludzi, jak mógł. Ale wszystkich nie mógł uratować. Naftali Backenroth zmienił potem nazwisko na Bronicki, od Lasu Bronickiego, bo cała rodzina Backenrothów została rozstrzelana w tym lesie.

F.: - Kiedy teraz tu, w Drohobyczu, chciano mu nadać godność honorowego obywatela miasta, Ukraińcy się sprzeciwili - co, temu gestapowcowi? Oni nie wiedzą.

123

A.: - Od jesieni musieliśmy się każdego dnia zgłaszać do Judenratu, gdzie wydawali skierowania do pracy. Na początku było bardzo elegancko, pytano, kto chce iść do rzeźni, kto chce do gestapo, kto do szkoły. Wielu szło do rzeźni, bo tam dostawali dobrze jeść.

F.: - Gestapo zażądało jakiegoś człowieka znającego doskonale język niemiecki, w mowie i piśmie, i umiejącego rysować. Zarekomendowano Schulza. Prawdopodobnie zarekomendował go Backenroth. W ten sposób stał się protegowanym Landaua.

A.: - To był dziwny gestapowiec. Znał wszystkie żydowskie obrzędy i święta. Robiłem u niego w mieszkaniu instalację elektryczną. Kiedy przychodziłem, stało przygotowane jedzenie, dla niego i dla mnie. Papierosek dla mnie. Ale kiedy podczas jedzenia ktoś zapukał do drzwi albo wszedł, Landau zaczynał tłuc talerze, bić, krzyczeć, a gdy zostawaliśmy sami, usprawiedliwiał się. Pracowałem tam jakieś trzy, cztery dni, kiedy przyszedł Schulz i zaczął mu rysować portret. Portret albo pejzaż, nie pamiętam dokładnie, co. Potem przyszedł ten krwawy czwartek, 19 listopada 1942. Ta akcja różniła się od innych tym, że nie wzywano do punktu zbiorowego, ale strzelano na ulicach.

F.: - Śmierć Schulza była wynikiem osobistych porachunków Landaua z innym gestapowcem, Karlem Guntherem, którego pupila wcześniej zastrzelił Landau. Schulz szedł rano do Judenratu z adwokatem Friedmanem i kiedy z ulicy Mickiewicza nadbiegł Gunther, Friedman uciekł, a Schulz, fizycznie bardzo słaby, został. Nie wierzył, tak myślę, że zginie. Gunther jednak podbiegł do niego, krzyknął, żeby się odwrócił, i strzelił mu dwa razy w głowę. Podobno miał mały, damski pistolet. Schulz przeleżał na ulicy do wieczora. Trupów nie wolno było zbierać. Leżały do następnego dnia. Ale Friedman zdobył się na odwagę i w nocy zabrał go stamtąd. Razem z mecenasem Rot-tenbergiem zawieźli jego i jeszcze kilka trupów na cmentarz. I tam ich zakopali.

A.: - Ja nie wiem, jak to się stało, czy wyszedłem tego dnia wcześniej z getta, ale widziałem idących tam Niemców i czarną policję. Zaczęła się strzelanina. Na kogo popadło, przez okna, przez drzwi. Przyszedłem do Landaua. Zapytał, gdzie jest Schulz, nie, nie Schulz, Bruno. Gdzie jest Bruno. Powiedziałem,

124

że nie wiem, ale są w getcie Niemcy i czarna policja. Dobrze, dobrze, on na to, muszę iść popatrzeć. W tym momencie wszedł Gunther, zadowolony, z chytrym uśmiechem. Ty wiesz, co ja dzisiaj zrobiłem? Zastrzeliłem twego Żyda”. „Co, co?” „Boś ty zastrzelił wczoraj mojego Żyda, Lowa”. „Ale popatrz, ja mam tutaj zaczęty rysunek, kto mi go skończy?” „A ty idź, zobacz, na czym ja śpię, on mi miał zrobić łóżko, ja śpię na ziemi, nie mam łóżka. Taka była rozmowa. Sam ją słyszałem.

Później, kiedy wracałem do domu, już się uspokoiło. Szedłem przez te ulice pełne trupów. Zabito ponad dwieście osób. Najwięcej trupów było na Czackiego, ludzie tamtędy szli do pracy. Na drugi dzień kazano nam zbierać te trupy. Ja też zbierałem. W jednym miejscu podchodzę, stoi grupka ludzi, mówią: popatrz, Schulz leży. Ktoś się odezwał: nie bierzcie go, prosił, żeby go pochować obok mamy. A matka jego leżała na starym cmentarzu. Poszliśmy dalej. Przywieźliśmy wozami trupy na nowy cmentarz. Były już przez innych wykopane doły. Wrzucaliśmy trupy jak kamienie, warstwa ludzi, warstwa ziemi. Cztery warstwy. Obróciliśmy tak cztery razy.

Bruno Schulz zginął w dniu planowanej ucieczki na aryjskich papierach. Szedł po chleb na drogę. Był zmęczony lękiem. Którego ze swoich uczniów podzieliłby los, gdyby jeszcze tym razem zdołał uniknąć śmierci?

B.O. miał wówczas jakieś dwanaście lat. Smarkacze biegali po ulicach, widzieli zastrzelonych ludzi. Był niedaleko kościoła, jeden mówił do drugiego, popatrz, tu leży człowiek. Podeszli. To był Schulz. Leżał wzdłuż krawężnika twarzą do góry, z lewą ręką wyciągniętą na jezdnię. Na tej ręce miał zegarek. Z dołu ulicy szedł ukraiński policjant z tatrzańską laską. Podszedł bliżej, zawołał chłopca i kazał mu zdjąć zegarek z ręki trupa. Chłopiec posłuchał, policjant wyjął z kieszeni chusteczkę do nosa (brzydził się wziąć ten zegarek do ręki) i pokazał, by położył go w tym miejscu. Zawinął chusteczkę wraz z zegarkiem i schował. Zadowolony poklepał chłopca po ramieniu i ofiarował mu na pamiątkę tatrzańską ciupagę.

A.: - Dla zastraszenia te trupy miały leżeć na ulicach. Kiedy tam przyszedłem, dużo ludzi było już rozebranych. W nocy,

125

nie wiem - miejscowi czy Żydzi, porozbierali ich. Byli tacy, co nie mieli w co się ubrać. Ja sam kiedyś wziąłem z trupa buty. Przyznaję. Wziąłem. Chociaż u nas, w naszej wierze, żydowskiej, to jest zabronione. Nie wolno nosić butów po nieboszczyku.

F.: - Największa akcja była w sierpniu 42 roku. Wywieziono wtedy z Drohobycza około pięciu tysięcy ludzi. Do Bełżca, do komór gazowych. W tym i mojego ojca. Przeciętnie w każdym wagonie było około siedemdziesięciu ludzi.

A.: - Niewielu się uratowało. Nie mam żadnego żalu do Polaków. Jeden jedyny żal, mnie się to nie zdarzyło, ale innym, że nikt nas nie chciał przyjąć, tych, którzy uciekali z pociągów. Ja wiem, im groziła śmierć nie mniej od nas, gdyby ich złapali. Ukraińcy brali Żydów, przetrzymywali miesiąc, wycyckali wszystkie pieniądze, a potem szli i meldowali - u mene w chati jest Żydy, iditie, zabirajtie.

F.: - Nasz ksiądz na plebanii przechował dwadzieścia osób. A.: - Były wspaniałe wypadki w Drohobyczu. F.: - Tam, koło domu, gdzie mieszkał twój wujek Schwartz, na Samborskiej, mieszkał Ukrainiec, Pysk. Czterdzieści trzy osoby w piwnicy ukrywał. W wyrytym bunkrze pod domem. Wyobrażasz sobie, co to znaczyło, dawać codziennie jeść czterdziestu trzem osobom!

A.: - Gotował całe baniaki jedzenia i mówił, że idzie nakarmić krowy. I spuszczał to do nich. Podobno kiedyś oni się tam na dole zaczęli kłócić - ty daj mi więcej, bo ja płaciłem, a ty nie. On wtedy zszedł do nich z orczykiem i zaczai ich tam wszystkich okładać. Ja wam życie ratuję, a wy się tutaj kłócicie, żeby usłyszeli, żeby mnie zabili”.

Wszyscy przeżyli wojnę. Była inna grupa, która poszła do lasu, ale po drodze ktoś doniósł i rozwalili ich.

F.: - Niemcy bali się iść do lasu. Tchórze byli. Banderowców się bali.

Abraham znany był w Drohobyczu jako traktorzysta we wszystkich żydowskich obozach pracy. Jeździł na niemieckim traktorze, tak zwanym buldogu. Pracował w gospodarstwie rolnym, potem w dachówczarni, później przy destylacji benzyny. Do obozu, gdzie mieszkał, przywozili rzeczy z rozstrzelanych ludzi. Wchodził do magazynów i wkładał na siebie dwie, trzy pary spodni, koszule, a potem zamieniał ubrania na chleb. Bał się.

126

Fredek był najpierw w stolarni, potem w dachówczarni. Uratowany z segregacji, stracił w Lesie Bronickim matkę. Po jej śmierci dostarczono mu list, który do niego napisała na marginesach swojego ausweisu: jestem szczęśliwa, że się uratowałeś, idę teraz spokojnie z twoją fotografią na śmierć. Bardzo długo przechowywał ten dokument, zginął mu dopiero w Gross-Ro-sen, w drodze do łaźni. Do Gross-Rosen przyjechał z Płaszowa, stamtąd trafił do Buchenwaldu, potem do innego obozu, pod Lipskiem. To już był sam koniec wojny. Był zupełnie spuchnięty z głodu.

F.: - Nie mogłem już w ogóle chodzić. Był ze mną taki bankier, Niemiec, uprosił w końcu, żeby mnie puścili. Czasami w obozie śpiewałem, on im powiedział, że jestem wielkim śpiewakiem operowym. Wiedział, jak z nimi rozmawiać. Zostałem w rowie na drodze. Ktoś zawiózł mnie do najbliższej wsi. Nogi miałem cieńsze na górze niż na dole. Woda. Ważyłem czterdzieści kilogramów.

A.: - Ja doszedłem do trzynastu kilogramów. Mam dowód zwolnienia z sowieckich łagrów, trzynaście kilogramów. W wieku dwudziestu pięciu lat.

F.: - Chodziliśmy jeszcze pieszo od jednego obozu do drugiego. Uwolniony zostałem dopiero 7 maja 1945 roku, przedostatniego dnia wojny. Przez Rosjan. Gdybym był wyzwolony przez Anglików albo Francuzów, albo Amerykanów, na pewno bym tu nie wrócił. Na pewno.

A.: - Czego miałeś tutaj szukać? Kogo tutaj miałeś? Komu byłeś potrzebny?

F.: - Wiedziałem, że tutaj nikogo nie ma. Ale pracowałem w Dreźnie u Rosjan jako tłumacz, miałem co jeść. A potem marszałek Sokołowski wydał rozkaz, żeby wszystkich repatriować. I pojechałem. Czy żałuję? Już za późno, żeby żałować. Może tak gdzieś było napisane, że mam tu wrócić.

Taki los. Ktoś tu przecież powinien być. Blisko Bronickiego Lasu. Dlaczego nie ja?

Nie ma śladu po mogiłach ojca i brata Abrahama Schwar-tza. W Bronicy odmówił kadisz. Ale jeden obraz wciąż nie

127

daje mu spokoju. Kiedy pracował w dachówczarni, miał traktor z wielką platformą. Któregoś dnia naczelnik obozu kazał mu pojechać do miasta, przywieźć ludzi. Pozwolił mu zdjąć opaskę. Zawiózł ich do lasu. Widział, jak tamci związywali po pięciu ludzi, strzelali do pierwszego, a ten wciągał innych do grobu. Tak ich zakopywali. Strzelali niemal na oślep, jednemu popadło, innemu nie. Nie wie, czy połowa, ale trzecia część była żywych. Ten obraz jest wciąż przed nim. Ruszające się groby.

Kiedy weszli Rosjanie, Abraham wyszedł z kryjówki. Pierwszy człowiek, którego spotkał, rosyjski oficer, zaprowadził go do NKWD. Zaczęło się śledztwo, które trwało 10 miesięcy. Jesteś zdrajcą, podpisz. Nie podpisał. Był sąd. Człowiekowi, który poszedł do lasu i naciął trochę trawy dla krowy, dali 25 lat. Podziękował wysokiemu sądowi, że zmusza go do tak długiego życia, bo myślał, że to już długo nie potrwa. Abrahamowi dali 10.

Wywieźli na Syberię, za koło podbiegunowe. Peczora, Wor-kuta, Uchta, powyżej 23 równoleżnika. Walił kilkunastometrowe jodły, budował transsyberyjską kolej. Odmroził nogi, ręce, stracił palec. Za 150% normy odejmowano od wyroku trzy dni. Więc wszystko razem trwało osiem lat i sześć miesięcy. Po śmierci Stalina powiedziano im, że są wolni i mogą jechaA dokąd chcą. Pojechali do Czerniowic, rodzinnego miasta żony,\ także zesłanki.

O, snowa kapitalisty prijechali! Żydy prijechali! - przywitano ich. Niełatwo było o pracę.

Chciał jechać do Polski, ale nie miał żadnych dokumentów. Zdecydował się szukać. Archiwum z Drohobycza przeniesiono do Sambora. Stamtąd do Warszawy. Pojechał. Znalazł wszystko - metrykę, świadectwo maturalne, akt ślubu rodziców, nawet papier, że był obywatelem polskim do 39 roku. Trzy lata trwało, zanim udowodnił, że Swarc Abram Leonowicz i Abraham Schwartz to ten sam człowiek.

W 1957 roku odprawili go do Legnicy. Po dwóch latach wyjechał do Izraela. Chciał być daleko stąd. Daleko od wspomnień. Inni zaczynali nowe życie. Dlaczego nie on?

Alfred Schreyer przez szesnaście lat po wojnie śpiewał i grał na skrzypcach w orkiestrze, później był nauczycielem muzyki. Abraham Schwartz pracował dwadzieścia siedem lat w fabryce remontowej samolotów.

Abraham Schwartz przyjechał do Drohobycza po raz pierwszy po trzydziestu pięciu latach. Rozmowa ze szkolnym kolegą odbyła się w pięćdziesiątą rocznicę śmierci Brunona Schulza. W gimnazjum Jagiełły korytarze wyglądają jak wtedy. W klasach siedzą młodzi ludzie, którzy nigdy nie słyszeli o Schulzu, a o Żydach niewiele.

129

128


*

Spotkałem Jezusa z Nazaretu

Rozmowa z bratem Danielem Rufeisenem

Urodził się w wiosce Zadziele koło Żywca. Wioski już nie

ma, bo została zatopiona, i to jest znak, że nie ma dokąd wra

cać. Od dzieciństwa znał dobrze niemiecki i to również był je

den ze znaków prowadzącego go od początku przeznaczenia.

Oswald Rufeisen otrzymał imię Szmul Aron dopiero podczas

bar-micwy. \

Maturę zrobił w 1937 roku w Bielsku. Potem pojechał do Wilna, pracował, myślał o wyjeździe do Palestyny.

Większą część okupacji spędził na Białorusi, w okolicach Nowogródka, nad Niemnem. W miasteczku Mir, znanym dzięki jesziwie, pełnił funkcję tłumacza przy okręgowym dowódcy policji. Nosił niemiecki mundur. Otrzymał nawet stopień podoficera z prawem posiadania broni i konia. Współpracował z żydowską partyzantką, zorganizował ucieczkę przed zagładą tamtejszego getta, ocalił wielu Żydów. Brano go niekiedy za niemieckiego prowokatora.

Wydał go niejaki Stanisławski, również Żyd, ale dowódca Hahn nie uwierzył w to, co mu doniesiono. Oswald Rufeisen wyznał prawdę. Chciał umrzeć jako Żyd. Pozwolono mu uciec.

Znalazł schronienie w domu zakonnic. I tak dotarł do Boga.

Kiedy skończyła się wojna, wstąpił do klasztoru. Po sześciu latach otrzymał święcenia zakonne. Wybrał zakon karmeli-

Tekst ten był opublikowany w „Kulturze”, nr 10/1991

130

tów, by dotrzeć do Izraela. W 1959 roku stanął na Ziemi Świętej. Ale gdy rok później poprosił o obywatelstwo izraelskie na podstawie prawa o powrocie, odmówiono mu. Przez jakiś czas mieszkał i pełnił swoją duszpasterską posługę na prawach cudzoziemca. Prawa obywatelskie otrzymał poprzez naturalizację. Żyje w Hajfie, w klasztorze Stella Maris, głównej siedzibie zakonu karmelitów.

- Bracie Danielu, kim pan jest naprawdę?

- Pani przychodzi z bardzo trudnym pytaniem. Być może łatwiej byłoby mi na nie odpowiedzieć trzydzieści lat temu -może nawet pięćdziesiąt lat temu - aniżeli dziś. Na początku wydawało mi się, że ten problem jest jasny: Żydzi są narodem i ja do tego narodu należę. Są także grupą religijną i kiedyś do niej należałem. Myślę, że o wiele łatwiej było zdefiniować polskość Mickiewiczowi, gdy był na wygnaniu, niż na przykład Tu-wimowi, który był polskim poetą i mieszkał w kraju. Te sprawy normalizują się tutaj, w Izraelu. Normalizują się, bo znowu jesteśmy u siebie, a jednocześnie budujemy coś nowego. Nowego i prastarego. Nowego na starych fundamentach.

Ja wolę nazwę Izrael niż nazwę Judea, choć nazywano nas Judejczykami przez ponad dwa tysiące lat. O Izraelu jest w Nowym Testamencie tylko jedna wzmianka, u św. Mateusza. Józef z Marią i Dzieciątkiem mają wrócić do ziemi Izraela. Więc Judea byłaby znakiem bezpośredniej kontynuacji. Nazwa Izrael podkreśla nawiązanie do najstarszej tradycji, do bardzo dawnych resztek, które tutaj zostały.

- Ale bycie Izraelczykiem to nie to samo co bycie Żydem?

- Spotka tu pani różne zdania. Młodzi powiedzą, że są najpierw Izraelczykami, a potem Żydami, albo że są Izraelczykarni, a Żydzi to byli ich rodzice. Nie można oczywiście uogólniać, tym bardziej że jest teraz - nie masowy, ale jest - powrót do religii. Wówczas te sprawy znowu się komplikują. I kiedy pani pyta, kim jestem, to trzeba zapytać, czy jestem Żydem religijnym czy narodowym, bo inna będzie religijna definicja Żyda, a inna narodowa.

Anachronizm, bo według mnie to jest anachronizm, niezgodność z zasadami współczesnej socjologii i religioznawstwa, polega na tym, że Żydzi łączą nierozerwalnie religijność z narodowością. Łączą je w oparciu o jakiś dług wdzięczności. Ja w tej

131

chwili drżę o kościół w Polsce. Ma się temu kościołowi wiele do zawdzięczenia i nie można mu powiedzieć: dziękuję, tyś spełnił swoją funkcję, teraz obejdziemy się bez ciebie. Podobnie rzecz się ma z narodem żydowskim.

- Bez religii żydowskiej nie byłoby tego narodu.

- Religia była najważniejszym czynnikiem, dzięki któremu utrzymała się i utrwaliła przynależność do tej samej grupy etnicznej. Teraz byłoby lepiej uwolnić się od tego. Nie, ja nie jestem za narodem bez religii i bez Boga. Żyd tak nie potrafi. Jakoś nie potrafi. W całości, bo być może pojedynczy tu i ówdzie będzie rarytasem. Bez Boga. Ale na ogół pojęcie przynależności żydowskiej jest jakoś metafizycznie połączone z kontekstem Biblii i Boga. Tragedia polega na tym, że z chwilą zniknięcia normalnego życia, normalnych układów między czynnikami społecznymi a religijnymi, tutaj, na tej ziemi, dwa tysiące lat temu blisko, z chwilą rozproszenia diaspory, religia przejęła rolę jedynego czynnika wiążącego. Wtedy nie mogła sobie pozwolić na luksus pluralizmu. Pluralizm w tamtych warunkach zniszczyłby jedność, pogłębił rozbicie. Przyjęła więc formę monolitu, i to monolitu ustalonego prawami normatywnymi. Bo na tym polega żydostwo dzisiaj i żydostwo religijne dzisiaj jest bardziej przestrzeganiem praw normatywnych aniżeli określoną wiarą w Boga.

- To jest swoisty paradoks. W nowoczesnym państwie religia w wydaniu ortodoksyjnym staje się anachronizmem, mimo że to państwo zawdzięcza jej swoje istnienie.

- Mamy teraz do czynienia z dwiema siłami. Jedną jest państwo, które ma swoje prawa, swoje dążenia, swoje tendencje dotyczące przyszłości, drugą jest religia, teokratyczna z natury rzeczy. Bardzo demokratyczna, dająca wiele do powiedzenia człowiekowi, ale jednocześnie teokratyczna, nie dopuszczająca buntu wobec określonego porządku rzeczy. Kiedy zbuntował się Spinoza, został wyklęty, choć żydostwo używało klątwy bardzo rzadko, dużo rzadziej niż kościół katolicki. Widocznie Spinoza posunął się za daleko. Tutejsi ortodoksi często posuwają się za daleko, zohydzając religię w oczach społeczeństwa.

Ci religijni to ludzie, którzy w procesie przestawiania się na nowe warunki Izraela zatrzymali się w drodze. Ich psychika została gdzieś tam zraniona i tacy pozostali. Ale przecież piękni,

132

prawdziwie wierzący Żydzi religijni są Izraelowi potrzebni. Potrzebni są tacy, którzy patrzą w przyszłość, albo tacy, którzy patrzą w daleką przeszłość. Bo my potrzebujemy dwóch rzeczy jednocześnie: realizmu i widzenia teraźniejszości, ale naznaczeni duchem proroczym, bez wizji przeszłości również nie możemy się obejść. To jakoś należy do naszej natury.

- Ortodoksi z Mea Shearim nie uznają państwa Izrael, wciąż czekają na przyjście Mesjasza.

- Ale nie mogliby nań czekać na tej ziemi, gdyby nie to państwo. Żydzi z Mea Shearim to jest grupa, która się zamknęła, która się odgrodziła od reszty, która nie dostrzega Boga. To jest grupa ateistyczna. To są ci, którzy nie widzą Boga działającego dzisiaj w historii. Bo Bóg to przecież nie jest tylko Bóg, który przemawiał do Mojżesza albo który przemawiał przez Jezusa Chrystusa. To jest Bóg, który działa także dzisiaj. Bóg, który był obecny również w Shoah - chyba jakoś był obecny. Nie mogę powiedzieć, że Boga zabito w Oświęcimiu. To jest niemożliwą rzeczą, żeby zbrodniarze mogli zabić Boga. Zbrodniarze zabijali ludzi, zabijali człowieka, może zabijali czasami Boga w tych ludziach, ale działania Bożego nie mogli zabić.

Zapytałem papieża w rozmowie osobistej, czy nie jest rzeczą dziwną, że w trzy lata po zagładzie jednej trzeciej narodu żydowskiego powstaje państwo Żydów, którego nie było dwa tysiące lat. Czy Wasza Świątobliwość nie widzi w tym jakiejś wyższej sprawy Boga działającego w historii?” „Niewątpliwie -odpowiedział - niewątpliwie”.

- Czy to ma być rodzaj nagrody za te wszystkie cierpienia?

- To nie jest nagroda. Ja nie wiem, jaka będzie nagroda. Jesteśmy zaledwie jedno czy półtora pokolenia od tego, co się stało. Ale jest jakaś wewnętrzna spójnia między tym, co się stało, a tym, co pani tu obserwuje. Może nie byłoby Izraela? A jednak Izrael w historii Żydów stanowi punkt rewolucyjny, to nie jest zwykła kontynuacja. Powiedziałbym raczej - rewolucyjna dyskontynuacja, która nie wiadomo jeszcze, dokąd dąży.

- Próbuje pan prowadzić dialog żydowsko-chrześcijański...

- Nie jestem właściwą osobą do tego dialogu. Dla wielu Żydów jestem odszczepieńcem, zdrajcą. Muszę się z tym pogodzić. Wielu ludzi odczuwa do mnie żal. Dlaczegoś nam to zrobił, dlaczego właśnie ty? Zapisałem się na kartach drugiej wojny, dlatego nie mogą mi wybaczyć, że tu przyjechałem.

133

- Dlaczego tak się stało - wtedy?

- Tak się stało dlatego, że byłem świadkiem zagłady. Nie tylko obiektem zagłady, ale także jej świadkiem. Byłem wtedy pełen pytań do Boga - jak mógł na to pozwolić, jak mógł do tego dopuścić. I spotkałem się z Jezusem z Nazaretu, w którym rozpoznałem najpierw bardzo pięknego człowieka, a potem mojego brata. A potem wysłannika Bożego, ukrzyżowanego. A potem zmartwychwstałego. Trzeba dodać to zmartwychwstałego, bez tego nie byłoby nic. Pani teraz rozumie, dlaczego ja łączę Shoah z państwem. To nie jest dokładnie jak śmierć i zmartwychwstanie, ale coś bardzo podobnego.

Pamiętam, byłem kiedyś zaproszony do szkoły kibucowej, miałem mówić o wierze. Była wtedy rocznica, dzień Shoah. Ja zresztą nie lubię tej nazwy, uważam, że jest niewłaściwa, jak nazwa Holocaust, co znaczy hekatomba, czyli ofiara spalenia. Ku czyjej czci została ta ofiara złożona? - pytam. Kto wymyślił tego rodzaju nazwę? Shoah znowu oznacza kataklizm, zagładę. To był epizod straszny, choć dziś mówią, że rzeź Chmielnickiegb to był większy Shoah. Więc opowiadałem tym młodym ludziom\ o moich przeżyciach wojennych, ale nie chciałem rozstać się z nimi tak na czarno, bez żadnej nadziei. Zakończyłem to takim usprawiedliwieniem - dlaczego ja wierzę. Są ludzie, którzy utracili wiarę w tym samym okresie. Ja odnalazłem Boga, z którym się zrozumiałem. Poprzez nadzieję odnalazłem Boga, nie inaczej. Poprzez nadzieję, która wynikała z asocjacji śmierci i zmartwychwstania Jezusa, Jego kaźni na Golgocie, z Golgotą mego narodu, męką bez żadnego sensu i bez żadnej winy. Musiałem mieć ten sens, bo inaczej nic nie miałoby sensu. Byłbym zmuszony odebrać sobie życie. Popatrzcie na ten sztandar tutaj, sztandar Izraela - mówiłem - ma na sobie czarną wstęgę. Gdyby nie ta czarna wstęga, nie byłoby tego sztandaru.

- Pan się identyfikuje z Izraelem.

- Jestem Izraelczykiem nie tylko z obywatelstwa, ale także z przekonania. Nie mówię, że jestem syjonistą, bo syjonista to jest ktoś w drodze, a ja już jestem u celu. Ale sędziowie w Sądzie Najwyższym orzekli, że będę bratem na zewnątrz, i ja się z tym pogodziłem. To znaczy, że jestem bratem, ale niezupełnie wewnątrz.


Jestem księdzem katolickim i pracuję jako ksiądz katolicki już trzydzieści dziewięć lat, ale jednocześnie wróciłem do korzeni chrześcijaństwa tutaj. Ja nie mogłem pozostać takim księdzem, jakim byłem, gdy przyjechałem z Polski, ani takim samym katolikiem. Dlatego że katolicyzm w obecnej formie jest wynikiem rozwoju historycznego. Ja nie chciałem go tłumaczyć z łaciny lub greki na hebrajski. Teraz, kiedy jestem tu, gdzie wszystko się zaczęło, mam możliwość przywrócenia kościołowi także tej formy, która była jego macierzą.

To nie jest to samo być chrześcijaninem w Ghanie albo w Korei Południowej, albo być chrześcijaninem w kraju, który się nazywa Izrael i mówi dziś znowu po hebrajsku. To nie jest to samo. Tamten nie jest narażony na żadną konfrontację, ja jestem narażony na konfrontację z racji okoliczności. Z własnego wyboru, tak. Tak chciałem. Jeśli pani chce, to nazwie to pani opatrznością. Na początku nie zdawałem sobie sprawy, co przede mną stoi. Ja zawsze, jak to mówią po hebrajsku, wpadam między krzesła. Nie mogę nigdy po prostu siedzieć na jednym krześle, tylko tak - trochę tu, trochę tam. Ale jest mi z tym dobrze. Może dlatego, że byłem partyzantem podczas wojny, przyzwyczaiłem się, że idę sam. Może tutaj nie jestem zupełnie sam, ale nawet gdyby mi przyszło żyć samemu, nie byłoby to dla mnie za trudne - przywykłem.

Bo z historią nie można walczyć. Po raz pierwszy znowu mamy w kościele język hebrajski i Żydów, którzy mieszkają w tych samych miejscach, gdzie powstało chrześcijaństwo. I mamy możliwość konfrontacji. Możemy albo zamknąć się całkowicie w swojej muszli i bronić przed otoczeniem, albo otworzyć się i z konieczności starać przystosować do swego przeciwnika. Konfrontacja nie polega na wzajemnym nawracaniu, tylko na przyjęciu się wzajemnym.

- Ale przecież żydostwo było żydostwem właśnie dlatego, że nie przyjęło Jezusa z Nazaretu. Trudno to teraz zmienić tylko dlatego, że istnieje państwo Izrael. Poza tym chrześcijaństwo przyjęło charakter często antyżydowski, a już zawsze ażydowski.

- Wie pani, co to jest katolicyzm? Trzeba zapytać o to św. Pawła. To on rzucił główne idee żydostwa w świat, w szeroki świat imperium rzymskiego, by w końcu powalić tego olbrzyma na łopatki. Tylko przy okazji nowy kościół, który on stworzył,


134

135


zniszczył jego własny, pierwotny. Katolicyzm pochodzi od greckiego słowa katholo, co znaczy zgodnie z pełnią. Dla moich ojców w wierze, Piotra, Pawła, Jana, ta pełnia oznaczała nie tylko „my” - także narody świata. Czyli pierwotny katolicyzm był kościołem składającym się z Żydów i nie-Żydów. Niestety, od IV wieku kościół oznacza kościół grecki, wyłącznie grecki.

- Dla tego kościoła dialog jest groźbą asymilacji.

- Jeśli nie dokona się jakaś zmiana, to jest to kościół skazany na wymarcie. W każdym razie na izolację. Ja myślę, że chrześcijaństwo dzieli się dzisiaj nie tyle na prawosławie, protestantyzm i katolicyzm, ile na chrześcijan otwartych i zamkniętych. Na chrześcijan otwierających się na możliwości dialogu i przyszłości oraz chrześcijan, którzy pilnują tego, co osiągnęli.

- Polska należy...

- Należała do tych ostatnich. Ale teraz coś się zmienia.

- Cała Afryka chrześcijańska, Japończycy stają chyba przed tym samym problemem co wy, mała grupka chrześcijan żyjących między Żydami.

- Tak. I pytają, czy nasi studenci muszą się uczyć greckiej filozofii, żeby zrozumieć tego rabina z Nazaretu, który byt Mesjaszem. Takie pytanie postawiłem jednemu z kardynałów w Rzymie. Rozzłościł się na mnie. Tak jakoś ironicznie powiedział, że dla mnie Jezus jest chyba kimś więcej niż tylko rabinem z Nazaretu. Odpowiedziałem, że na pewno jest dla mnie kimś więcej, ale we wszystkich ewangeliach nazywają go „rabbi”. On należał do określonego środowiska kulturowego i to trzeba uwzględnić. Ja przychodzę teraz z jego rzeczywistości, którą trudno zanegować. I będę się upierał, że żydostwo to nie jest tylko jedna określona forma religijna. Kiedy ta religia żyła w normalnych warunkach, dwa tysiące lat temu, z językiem, kulturą, ziemią, z uprawą tej ziemi - to było coś innego. Okres przełomu, wtedy nas wypędzono, teraz wracamy. To jest ważne, że tak było, kiedy nas wypędzano. Dziś wracamy szukać korzeni, które tkwią w tej ziemi. Pierwsi chrześcijanie modlili się w synagogach razem z Żydami. Apostołowie chodzili do świątyni jerozolimskiej na ofiarę i modlitwę. Uczestnictwa w religii żydowskiej nie traktowano jako odejście. Pismo święte chrześcijan, Nowy Testament, było pluralistyczne.

Grek tego nie może zrozumieć, bo Grek szuka prawdy wtedy, gdy Żyd szuka Boga.

136

Bóg prawdziwy u Żyda oznaczał Boga wiarygodnego, takiego, któremu można zawierzyć. Bóg prawdziwy u chrześcijan oznacza dzisiaj - od Greków - Boga, który nam objawia o sobie prawdy. I dlatego Żyd pyta: komu mam zawierzyć, czy mam Jemu zawierzyć, czy On jest godzien mego zaufania? (Przepraszam Boga za prawie że bluźnierstwo). Wtedy gdy chrześcijanin od IV wieku pyta: w co mam wierzyć? W jakie prawdy?

- Jest pan członkiem Stowarzyszenia Hebrajskich Chrześcijan. Zostaliście oficjalnie zatwierdzeni przez państwo, działacie w Izraelu i w diasporze.

- Jest to organizacja działająca na prawach izraelskich, nie kościelnych, dlatego żadna instytucja wspierająca tutaj kościół nie chce nas wspomagać. Mamy Ośrodek Duszpasterski, chcemy zbudować Dom Złotej Jesieni. Nie wiem, czy będzie dla nas miejsce w ramach kościoła hebrajskiego, na razie działamy na prawach państwowych.

My się zgłaszamy, Jerozolima, jako prawzór rozmaitych możliwych form kościoła. Jerozolima jako model. Nie znaczy to, że chcemy, aby papież przeniósł się tutaj z Rzymu - jeszcze by tego brakowało. Ale myślę, że robimy tu dobrą robotę dla kościoła, ta mała grupka, która nic nie znaczy. To my się mamy zmieniać? - powie ktoś. My? - nas jest miliony - dla tych paru osób, które myślą inaczej? Tak - odpowiem - ale te parę osób myśli jak Piotr i Paweł. Chciałbym, żeby tu, w Hajfie, w Galilei, na uniwersytecie powstała katedra chrześcijaństwa pierwotnego i islamu pierwotnego. Tylko my, judeo-chrześcijanie, będziemy mogli nawiązać dialog z islamem, bo islam jest przecież z tego samego korzenia.

Jeżeli się toruje nowe drogi (to są drogi prastare, ale przecież też jakoś i nowe), trzeba z góry przygotować się na to, że się będzie samemu albo że nas będzie mała grupka. Tak było z Jezusem, tak było z Pawłem. Prawdopodobnie wszyscy apostołowie stali przeciwko Pawłowi, łącznie z Piotrem. Żaden się nie mógł pogodzić, że wejdą do kościoła ludzie nie obrzezani.

Myślę, że judaizm stanie się na tyle pluralistyczny, że i dla takiego Żyda jak ja znajdzie się tam miejsce. I może przyjdzie taki dzień, że kościół stanie się na tyle katolicki i otwarty, że i dla takiego chrześcijanina jak ja znajdzie się tam miejsce.

- Kościół jeszcze dotąd nie uznał formalnie Izraela.

137

- Kościół boi się tej konfrontacji ze swymi własnymi początkami.

- Żydzi cierpieli przez całą swoją historię w imię krzyża.

- Ja, kiedy żegnam się w czasie mszy świętej i kiedy błogosławię, czynię znak krzyża, ale znam chrześcijan, coraz więcej, którzy się nie żegnają. Przestali się żegnać, bo czują się winni za krzywdy wyrządzone Żydom. Tak bardzo proszono, żeby papież w imieniu chrześcijaństwa uderzył się w pierś i powiedział nostra culpa Żydom - myśmy zawinili wobec was i prosimy o przebaczenie. To się pokazało po raz pierwszy w Liście Pasterskim Episkopatu Polskiego z 30 listopada 1990. Szkoda, że do tego biskupi zostali zmuszeni z racji wyborów i tych wszystkich idiotyzmów, które przy tej okazji w Polsce powiedziano. Ale uczynili to.

- Polska nie jest jedynym krajem, w którym Żydów spotkała krzywda.

- Istniały cztery społeczności, do których Żydzi mieli odniesienie negatywne. Najstarsza to kościół, a potem Hiszpania, później Polska, a może odwrotnie - potem Niemcy, a na korku Polska, bo Polska to jest kwestia przełomu wieku, to jest stosunkowo nowa rzecz. Te sprawy powoli się redukują. Najpierw z Niemcami. Nie dlatego, że oni dali pieniądze, ale dlatego, że to był krótki konflikt. Hiszpania to było coś okropnego, wszystko zostało przerwane dość dramatycznie. Gdyby nie to, że Polska zerwała stosunki z Izraelem w 1967 roku, wszystko wyglądałoby inaczej. Ludzie, którzy nosili w sobie ten jad - żalu czy nienawiści - rozwijali go, przekazywali innym, w tej chwili to jest o wiele trudniej naprawić. I jeszcze do tego po wojnie Żydzi źle przysłużyli się sprawom Polski. Polska i kościół zostały więc jako tereny konfliktowe.

- Co pan sądzi o podróżach młodych Izraelczyków do Polski, podróżach, które są wizytacją obozów, terenów gett, zgliszcz?

- Ja łączę okres Holocaustu z istnieniem państwa, ale jednocześnie nie chciałbym, żebyśmy tym żyli. Z drugiej strony trudno powiedzieć tej młodzieży: nie jedźcie, nie oglądajcie krematoriów. Ale trzeba im również pokazać coś innego - młodzież polską i normalny kraj. Kraj, z którym jutro będziemy handlowali i budowali wspólną przyszłość.


Stare pokolenie przekazuje swoje kompleksy młodemu. Ja nie wiem, jak to młode sobie z tym poradzi.

- Ale Izraelczycy nie cierpią z racji antysemityzmu. Oni są uwolnieni od obowiązku noszenia w sobie pamięci stale doznawanych krzywd.

- Tym się różnimy, pamięcią. Żydzi z diaspory mają już tylko przeszłość. Tutaj pojawia się również element przyszłości. Wie pani, u Żydów najważniejsza jest pamięć, ale największą cnotą jest nadzieja. Bez nadziei ten naród nie przetrwałby tego, co przetrwał.

- Proszę mi powiedzieć, czym jest dla pana jerozolimska Ściana Płaczu?

- Kiedy udostępniono nam wschodnią Jerozolimę w 1967 roku, poszedłem do muru z moim bratem. Poszliśmy obaj - on Żyd, ja chrześcijanin. Dla mnie to też był symbol.


139

138


Outsider*

Rozmowa z Dawidem Grossmanem

Ciotka Itka na ślub swego bratanka przyszła z plastrem na przedramieniu, ażeby zakryć wytatuowany tam numer. Starzy ludzie są dziwni, mówią czasem o szczęściu i o księżniczce Szeherezadzie, pochodzą z tajemniczego kraju Tam, o którym wypada jedynie milczeć. Momik usiłuje dowiedzieć się o niirrjąk najwięcej i wszystko notuje w zeszycie zatytułowanym „Nauka o kraju ojczystym”. W piwnicy próbuje wyhodować bestię nazistowską. Intryguje go zagadka białego pokoju, ukrytego gdzieś w podziemiach Yad Yashem.

Dawid Grossman napisał o bliznach, których nie można się pozbyć. O bliznach, które wyznaczają żydowski los. Książka Patrz hasło: miłość przetłumaczona została na piętnaście języków.

Ma trzydzieści siedem lat, mieszka w Jerozolimie. Jego ojciec pochodzi z małego galicyjskiego miasteczka, rodzice matki - z Warszawy. Studiował filozofię i historię teatru na jerozolimskim uniwersytecie. Cztery lata był w wojsku, do niedawna pracował jeszcze jako dziennikarz w izraelskim radiu. Pisze po hebrajsku, zna angielski i arabski. Po polsku jedynie parę słów. Jest autorem kilku powieści (Uśmiech jagnięcia, Patrz hasło: miłość, Księga wewnętrznej gramatyki), zbioru reportaży Żółty wiatr, zbioru opowiadań, kilku sztuk teatralnych i książek dla dzieci.

* Tekst tego wywiadu był publikowany w „Zeszytach Literackich”, nr 37/1992.

- Proszę mi opowiedzieć wszystko od początku.

- Kiedy miałem osiem lat, ojciec dał mi do czytania książki Szolema Alejchema. Sam nigdy mi nic nie opowiadał o swoim dzieciństwie w Polsce, wyjechał stamtąd w 1933 roku. To jest skryty, zamknięty człowiek, nie chciał odpowiadać na moje pytania. Zacząłem czytać Szolema Alejchema i poczułem się oczarowany. To było jak science fiction. Nie wiedziałem zupełnie nic o tamtym świecie, o tamtej rzeczywistości. Kto to jest ksiądz, co to jest pogrom, kto to są chrześcijanie. Żyłem i mieszkałem w Jerozolimie, bardzo prowincjonalnym mieście przed wojną sześciodniową. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto nie byłby Żydem. Wiem, to trudno zrozumieć, ale tak było.

Inne dzieci nie nie wiedziały o Szolemie Alejchemie, nie znały ani jego, ani jego książek. To nie było modne - czytać o diasporze w Izraelu we wczesnych latach sześćdziesiątych. A ja zostałem wciągnięty w ten świat, absolutnie pochłonięty, wessany. I co więcej, byłem przekonany, że ten świat istnieje gdzieś tam, równolegle z moim. Jest Tewje Mleczarz i Mena-chem Mendel, ciocia Tojba z Berdyczowa i Arnold z Pidwor-ków, Dejgełe Diabeł i Nachum Rabinowicz. W mojej dziecięcej głowie to było zupełnie możliwe. Rozumiałem, że nie mogę się podzielić tym sekretem z żadnym innym dzieckiem. To była tajemnica moja i mojego ojca. W pewnym sensie byłem samotny z tą tajemnicą. Bo przecież czytałem też inne książki, byłem dość zwyczajnym chłopcem izraelskim, ale do tego jedynego, wielkiego świata nikt więcej nie miał dostępu. Kiedy miałem dziesięć lat, znałem te wszystkie książki na pamięć. Wygrałem wówczas konkurs radiowy dotyczący twórczości Szolema Alejchema.

Pewnego razu był Dzień Pamięci Shoah, dzień, którego ciągle nie umiemy obchodzić (mówi się: sześć milionów ludzi zginęło, ale co to znaczy?). Nagle zrozumiałem, uderzyło mnie, że ci ludzie, którzy zostali zabici, to byli moi bracia, bohaterowie książek Szolema Alejchema. I chyba wszystko zaczęło się w tamtej chwili.

To był szalenie ważny moment. Uczucie, że jestem związany z taką liczbą ludzi, którzy umarli. I pewność, że ocaliła ich - dla mnie - literatura. Po to jest literatura - pomyślałem wtedy. Zrodziło się we mnie poczucie odpowiedzialności za tych ludzi. Byłem pewien, że jestem jedynym dzieckiem, które ich pamięta.

141

140


- Czy być Żydem to znaczy mieć w sobie tę historię żydowskiego narodu?

- Tak, oczywiście. Są tacy, którzy mówią: nie jestem Żydem, jestem Izraelczykiem. Ja nie mógłbym tak powiedzieć. Nie można odrzucić tego skarbu żydowskiej historii, żydowskiej filozofii, żydowskiej sztuki i literatury. Dlaczego mam to odrzucać, to jest część mnie samego. Może to jest gdzieś w głębi u wielu Izraelczyków, ale oni o tym nie wiedzą albo nie starają się tego w sobie odszukać.

Kiedy zacząłem pisać, nagle poczułem związek, chyba po raz pierwszy w moim życiu, z wielkim źródłem pamięci, z przestrzenią pamięci dotąd nie ujawnioną we mnie, z rzeczywistością, która cały czas była gdzieś głęboko ukryta w moim wnętrzu. Od momentu kiedy zacząłem pisać, pisałem tak, jakbym musiał wynagrodzić sobie tysiące lat niepisania. Chciałem opisać wszystko i zrozumieć wszystko. Głównie siebie, ale również mój naród, moją historię. Zrozumieć siebie mogłem tylko poprzez całe stulecia historii i doświadczeń mego narodu w historii.

- To może być trudne - określenie granicy między byciem Izraelczykiem a Żydem.

- Czytam teraz opowiadania Szolema Alejchema moim dzieciom, które są normalnymi izraelskimi dziećmi. Muszę im tłumaczyć tę archaiczną już dla nich hebrajszczyznę. Dla mnie, trzydzieści lat temu, była ona jeszcze zupełnie czytelna. To jest trzecia generacja Izraelczyków i kiedy im mówię o diasporze, są zafascynowane. Od razu zaczynają się zastanawiać, wyciągać wnioski. Opowiadam moim dzieciom, co się działo przed powstaniem państwa Izrael, co było z Żydami, kiedy nie mieli własnego państwa, kiedy nie mogli się bronić, kiedy byli tak bardzo zależni od innych. Dlaczego Żydzi nie mieli flagi narodowej i armii? Co to dla nich znaczyło? Jak żyli? Bo to przecież nie jest jedynie zmiana techniczna - to, że mamy państwo, to nie jest tylko fakt geograficzny, ale także duchowy. To naprawdę nas zmieniło. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz usłyszałem o zagładzie, pytałem: a gdzie było wojsko żydowskie, dlaczego się nie bronili? A teraz muszę wyjaśniać to moim dzieciom od nowa i od nowa.

- Równie skomplikowana jest rzeczywistość izraelska, w której żyją.

142

- Tak, to nie jest proste. Słyszę w telewizji, że zostało zabite dziecko palestyńskie. Jonatan od razu pyta: kto je zabił? I ja muszę powiedzieć - izraelski żołnierz. A on na to: jak to, przecież my jesteśmy dobrzy, my nie możemy zabijać. On ma ten podział na dobrych i złych. Kiedy skończył dziewięć lat, powiedział: ja nie chcę być dorosły, nie chcę zabijać dzieci w moim wieku. Nie chcę. Jak miałem mu to wytłumaczyć? Staram się robić, co mogę. Nie chcę zamykać go w tym niemożliwym, nierozwiązywalnym dylemacie. Kiedy będzie miał osiemnaście lat, on, mój syn, który jest bardzo dobrym i niegłupim chłopcem, może się przecież znaleźć, jak wielu izraelskich żołnierzy, na terenach okupowanych. Wtedy będzie musiał walczyć. Wtedy przestanie być człowiekiem. Stanie się reprezentantem, jak Palestyńczyk. Nie istotą ludzką, ale znakiem. To jest dla mnie nie do zniesienia, ja nie chcę reprezentować czegoś, czyjejś polityki, z trudem reprezentuję samego siebie. Staliśmy się symbolami, jeden wobec drugiego.

- W dwudziestą rocznicę wojny sześciodniowej napisał pan książkę o Arabach - Żółty wiatr. Było to wielkie oskarżenie polityki Izraela.

- Nasze pokolenie żyło w strachu. Moje pierwsze wspomnienie (nie miałem trzech lat) dotyczy wyjazdu ojca na wojnę synajską, z torbą, z którą potem ja sam wyruszyłem na wojnę z Libanem. W pewnym sensie jesteśmy ofiarami naszej historii i naszej psychologii, ale w stosunku do Palestyńczyków jesteśmy agresorami. Niełatwo się do tego przyznać. Jeśli jesteśmy nadal ofiarami, to ofiarami własnego strachu.

Tak, to jest izraelska rzeczywistość. Wydaje mi się, że teraz słowa nie mają mocy sprawczej, jest za późno, słowa już niczego nie zmienią. Kotzibe, pisarz południowoafrykański, kiedy dostał nagrodę Jerozolimy, powiedział w swoim wystąpieniu, że w Południowej Afryce jest za dużo rzeczywistości i sztuka nie może już dłużej tej rzeczywistości unieść. Tak samo jest w Izraelu. Nie jesteśmy w stanie dłużej dźwigać tego ciężaru w sztuce. Ludzie są apatyczni, fatalistyczni, jedyne rozwiązanie musi przyjść, niestety, ze strony polityki. Sztuka tego dramatu już nie udźwignie. Ale jeśli mnie pani zapyta, czy z tego powodu przestanę pisać, odpowiem, oczywiście, że nie.

- Skąd się wziął Bruno Schulz w pańskim pejzażu literackim?

143

- To jest cała historia. Kiedy opublikowałem moją poprzednią książkę, Uśmiech jagnięcia, wielu ludzi pisało do mnie, zgłaszali się. Miałem wówczas dwadzieścia osiem lat - to była pierwsza powieść o okupacji w Izraelu. Ktoś do mnie zadzwonił, Polak, pracował w izraelskiej telewizji. Wiesz, widać w twojej książce ślady pewnych autorów” - mówi. To jest bardzo ciekawe, kiedy tylko pojawia się nowy pisarz, wszyscy starają się odnaleźć jego genealogię, określić wpływy, jakim podlega. To zupełnie tak samo, jak kiedy rodzi się dziecko i wszyscy lubią mówić, do kogo w rodzinie jest podobne. A że ma uszy wujka Jankiela, a nos ciotki Chawy, podbródek trochę jak Ryfka, kuzynka Szmula, a oczy, oczy zupełnie jak u Małki. Nie mogą po prostu uznać, że przyszło z nieba.

Zapytałem go, czyje wpływy zauważył u mnie. Powiedział, że Kafki. (Nie sądzę, żebym się z niego wywodził, zacząłem lubić Kafkę dopiero teraz). I Brunona Schulza. Powiedziałem: tak, być może, nie chciałem się z nim kłócić, ale o istnieniu Schulza nie miałem wówczas pojęcia. Tego samego wieczora poszedłem do przyjaciół, opowiedziałem im tę historię, a do domu wróciłem już z egzemplarzem Schulza po hebrajsku.

Zacząłem czytać. I od pierwszej strony byłem olśniony. I zadziwiony. Miałem pewność, że ta książka została napisana specjalnie dla mnie. W wielkiej pysze myślałem, że to nawet nie jest książka, ale list do mnie. Do dzisiaj zawsze, gdy gdzieś wyjeżdżam, zabieram ze sobą Sanatorium pod Klepsydrą. Wszędzie. Kiedy niemiecki wydawca zaproponował mi publikację mojej książki, najpierw nie chciałem się zgodzić. Ale gdy zaczął cytować swoich autorów i na pierwszym miejscu był Schulz, zgodziłem się od razu.

I zacząłem myśleć o świecie jego książek. O głębi, wielo-poziomowości jego wyobraźni, gdzie każde zdanie jest pełne. Każde coś otwiera.

W posłowiu był opis śmierci Brunona Schulza. Zabiję tego Żyda albo zabiję tamtego Żyda, kopnę to krzesło albo kopnę tamto krzesło. To jest esencja nazistowskiego sposobu myślenia. Człowiek stał się częścią systemu zabijania. Można go zlikwidować, można zastąpić kimś innym. I to zderzenie, ten zgrzyt, ta sprzeczność między moim Schulzem - czy Schulzem każdego z nas - a tym sposobem zabijania sprawiła, że musiałem zre-

144

habilitować jego śmierć, pomścić ją. Wziąć odwet za sposób, w jaki go zabito.

Chciałem napisać książkę, która byłaby tak wyrazista, tak pełna namiętności, życia i kolorów, żeby była jak sekunda życia ludzkiego, nie więcej. Krytycy zarzucali mi, że poruszam jednocześnie zbyt wiele rzeczy, inni są źli na mnie, że sobie na zbyt wiele pozwalam. Biorę Brunona do morza, jako łososia, bo dla mnie łosoś jest symbolem, rybą, która nie tonie, trzyma się na powierzchni, skacze ponad falami, jakby fruwała, i płynie pod prąd. Doświadcza po trzykroć, czym jest życie. Gdyż ja chcę doświadczać życia, jego pełni, nie chcę żyć jak ktoś, kto stale się boi. Nie wystarcza mi tylko nie umrzeć, ja chcę żyć. Dlatego piszę.

- Czy nie kusi pana Polska? Czy znajomość realnych miejsc nie jest panu potrzebna do pisania?

- Bardzo potrzebna. Ale kiedy pisałem, było to niemożliwe. Teraz jest większe prawdopodobieństwo i może pojadę. To mnie ekscytuje, miejsca, gdzie był Bruno, gdzie był mój ojciec. To jest dla mnie bardzo ważne. Ale wiem też, dlaczego nie jadę. Jeszcze nie jadę. Z tego samego powodu, dla którego nie chciałem jechać do Niemiec. Czekałem, aż moja książka zostanie przetłumaczona.

- Singer nie przyjechał do Polski po wyjeździe w 1935 roku, nie chciał wracać na cmentarz.

- Rozumiem, on zostawił tam życie. Żywe wspomnienie. Ja nigdy tego tam nie miałem. Ja miałem śmierć. Nic. Tyle rzeczy muszę zbudować na tym niczym, żeby zrozumieć, czy było tamto żydostwo, że chcę zobaczyć to na własne oczy.

- Ale tam już nic nie ma.

- Chcę zobaczyć to nic. Nie ma niczego takiego jak nic. Jest nieobecność. Chcę zobaczyć jej kształt.

- Był pan w Niemczech na promocji książki.

- I pytano mnie, dlaczego nie chciałem przyjechać wcześniej. Nie chciałem tam pojechać jako anonimowy człowiek. Nie z powodu dumy czy z poczucia wielkiej wartości. Ale mój naród został w Niemczech (także w Polsce, bo na jej terenach były obozy śmierci) zredukowany do mięsa i krwi. Nikt nie miał swojej pamięci, swoich talentów, swoich sekretów, był tylko numerem. Nie chciałem przyjechać jako numer. Chciałem, żeby

145

moje nazwisko było bardzo wyraźnie widoczne i napisane na okładce książki. Nie zgadzam się na bycie tam, właśnie i szczególnie tam, kimś anonimowym. Jestem człowiekiem i chcę być tak traktowany. Jestem jakąś tam osobowością, jak każdy człowiek, jak każdy z tych zabitych sześciu milionów. Szczególny, jedyny w swoim rodzaju. Myślę, że to jest najwłaściwszy sposób uświadomienia innym, jak wielki potencjał ludzki został podczas tej wojny zniszczony. Wyjątkowość każdego z owych sześciu milionów należy uświadomić nie poprzez pokazywanie ofiar, ale przez pokazanie, kim mógłby się stać każdy z tych ludzi, gdyby nie został zabity. Chcę życie przeciwstawić śmierci.

- W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w Izraelu niechętnie wracano do spraw wojny, Holocaust był tematem pomijanym. Dlaczego? Było przecież tylu polskich Żydów, którzy ocaleli. Dlaczego o tym nie mówili, nie opowiadali?

- Wstydzili się.

- Czego?

- Że byli ofiarami. Niech pani spróbuje to sobie wyobrazić, w Izraelu - nowym, walczącym, dumnym kraju - oni byli ofiarami. W dodatku obciążonymi poczuciem winy. Całe rodziny wymordowano, a oni się uratowali. Zostali przy życiu, gdy inni zginęli. Często zginęły ich dzieci.

- Obowiązkiem ocalonych powinno być opowiedzenie o tym, co się stało.

- Nie. Tamci byli symbolem wszystkiego, o czym Izrael chciał zapomnieć. Zapomnieć możliwie najszybciej. Rana musiała się zabliźnić. Izrael musiał poradzić sobie z tą tragedią. Żeby żyć. Musiał to zrobić w pierwszej chwili swego istnienia, bez względu na koszt. I nie nam teraz sądzić, czy dobrze się stało. Nie nas to dotyczyło. Ani pani, ani mnie. To była konieczność, szansa wydobycia się na powierzchnię. Całą siłę chciano skierować ku przyszłości. Wiele energii zużyto, żeby zapomnieć, żeby nie pamiętać.

- A teraz, co się zmieniło teraz?

- Minęło czterdzieści pięć lat. Starzy ludzie czując zbliżającą się śmierć zaczynają mówić do swoich dzieci. Nagle pojmują, że to nie był wstyd być zabijanym. Mówiło się: szli jak barany na rzeź. Ale oni nie mieli wyboru. Zaczynamy sobie uświadamiać ślady Shoah w naszym codziennym życiu. W sprawach

146

najbardziej intymnych i w politycznych. Nagle zaczynamy rozumieć, że zapłaciliśmy ogromną cenę za Shoah i płacimy ją do dziś. Tu widzę pewien psychologiczny rozwój: teraz bardziej jesteśmy gotowi stawić czoła tym sprawom. Każdego roku dziesięć tysięcy młodych Izraelczyków jedzie do Oświęcimia i Brzezinki.

- Czy sądzi pan, że to jest dobra lekcja historii?

- Tak, choć niewystarczająca. Jeśli młody człowiek dopiero w Oświęcimiu uświadamia sobie swoje żydostwo, to ma to wpływ na całe jego życie. I podsuwa skojarzenie: Żyd - ofiara, Żyd - Oświęcim. To może być destrukcyjne. Oni po prostu powinni wiedzieć, że to nie jest jedyne doświadczenie judaizmu. A na pewno nie jego synonim. Kiedy byłem w szkole, mieliśmy tylko dwadzieścia cztery godziny lekcyjne o Holocauście, a o francuskiej rewolucji trzydzieści. Ale sądzę, że teraz wiedza o Shoah jest większa, są filmy, książki, to przenika życie.

- Czy to znowu nie jest nienaturalne, tak wiele po tak drugiej ciszy?

- Nie, to jest proces, nie chcę go oceniać, wynika na pewno z potrzeby, młodych i starych. Szukamy dróg i sposobów zrozumienia tego, co się stało. Można już o tym mówić, zastanawiać się, próbować. Moja książka Patrz hasło: miłość stała się jakby posłańcem między rodzicami a dziećmi, umożliwiła rozmowę o doświadczeniach tych, którzy przeżyli. Może za jakiś czas stosunek do Holocaustu będzie normalny. Chociaż to doświadczenie było tak silne, iż obawiam się, że nigdy nie będzie możliwa rutyna.

- Są Żydzi w Nowym Jorku, w Amsterdamie, w Paryżu, Irkucku, Jerozolimie - co to jest, to coś, co ich łączy? Przecież nie język.

- Tak, jest coś, postaram się to opisać. To jest poczucie wspólnoty, jeśli nie religijnej, to historycznej, wspólnoty kultury, wychowania na tych samych tekstach, poczucie humoru. I jeszcze coś, może najważniejszego - poczucie bycia obok, bycia outsiderem.

- Czy Izrael to kraj outsiderów?

- Być może - i to sprawia, że ten kraj jest tak szczególny. Mnie nie przeraża ta różnorodność, mozaika, nie chciałbym żyć w jednolitym kraju. Jednolitość zawsze jest podejrzana. Być Żydem to także świadomość, że mogę być wyrzucony za drzwi. Dlatego żyję w Izraelu, że nie chcę być odrzucany przez innych.

147

- Izrael, kraj Żydów, jest dość niezwykły, także w oczach świata.

- Idealizowany albo demonizowany, traktowany jak rodzaj cudu, jak poezja. Coś wymyślonego, utkanego z materii ducha. Dlaczego? Może płacimy teraz cenę dwóch tysięcy krwawych lat, cierpień, walk, upokorzeń. Naród wybrany? Nie wiem, czy to jest sytuacja uprzywilejowana. Wydaje mi się, że jesteśmy traktowani jak naród nierzeczywisty - jak bajka. Jest jakiś rodzaj irracjonalizmu w stosunku świata do nas. Jakbyśmy byli narodem z książki, jakbyśmy byli częścią historii, która się właśnie dzieje.

- Jakbyście byli wymyśleni?

- Tak. I czeka się na happy end. A jeśli wkracza rzeczywistość i okazuje się, że nie ma cudów, ludzie są rozczarowani. Są z nas niezadowoleni, bo nie spełniamy ich oczekiwań, ich potrzeby pozytywnych bohaterów.

Ja zawsze myślę, że być pisarzem i być Żydem tpjest prawie to samo. Być outsiderem, być cały czas przygotowanym na klęskę. W każdej chwili być gotowym na Ostateczne Rozwiązanie. Czuć całą złożoność życia, jego niezwykłość i kruchość w przeczuciu końca, który może nastąpić nagle.

- To się istotnie tutaj, w Izraelu, czuje. Trzeba żyć, mówicie, bo nie wiadomo, ile jeszcze nam czasu zostało.

- Tak, czy nie robimy planów na dziesięć lat, bo być może za dziesięć lat już nie będziemy istnieć.

W każdym domu zostawia się jedną ścianę nie pomalowaną, to nam przypomina zburzenie świątyni. I prowizoryczność naszego miejsca pobytu. Nie przestajemy ani na chwilę żyć w poczuciu katastrofy. To jest ta różnica w stosunku do Europy. I ludzie z Europy nie rozumieją tego. Jesteśmy małym krajem i małym narodem otoczonym przez dwa miliony Arabów. Nie możemy być pewni naszej przyszłości. Łatwo stać się fanatykiem w takiej sytuacji. Nie sądzę, że Arabowie są wspaniali ani że my jesteśmy wspaniali. Jesteśmy dwoma nieszczęśliwymi narodami. Myślę, że im bardziej jesteśmy uwięzieni w tej sytuacji, tym bardziej przestajemy być ludźmi.

- Czy wasza literatura to oddaje?

- Tak. Nasza literatura jest jak nasza rzeczywistość. Żywa, różnorodna, wymagająca ciągłych przeformułowań, zmian obra-

148

zów, stów. Z rzeczywistości można czerpać garściami - od analiz tożsamości (owa granica między byciem Żydem a Izraelczy-kiem), poprzez przeżycie państwa Izrael, stawanie się tej jedności, aż po moralne pytania tego kraju i oczywiście problem arabski. Jak można czuć jedność w społeczeństwie tak różnorodnym? Tematem jest również codzienność - rodzina, dzieci, miłość. Ale codzienność tutejsza nie jest taka jak w Europie. Codzienne życie toczy się na bardzo cieniutkiej powierzchni. Wiele lat cierpienia i wiedza, że ludzkie życie może być zniszczone ot tak, w jednej chwili, jak złamana zapałka, daje inną perspektywę. Możliwość katastrofy jest tak dojmująca, tak wszechobecna, że nawet jeśli piszę o drzwiach, to widzę wokół nich ślady taśmy chroniącej przed gazem. To są znaki katastrofy. To jest dzisiejszy Izrael.

Ponadto nie można widzieć rzeczy w oderwaniu, takimi, jakie są dziś, bo są przecież jedynie częścią, resztkami wielkiej kultury, która została zniszczona. Gdy piszesz o rodzinie, wiesz, że masz tylko ostatnią część wielkiej tradycji, ostatnie ogniwo. Więc nie sądzę, że jesteśmy zdolni pisać, ot, tylko proste, zwykłe historie. Nawet jeśli napiszę love story, to będzie izraelska love story, o tym, co to znaczy miłość tutaj, na tej ziemi, na przykład gdy on służy w wojsku w Gazie, a ona jest córką ortodoksyjnego rabina z Mea Shearim.

I jeszcze jeden problem: czy możesz zmusić siebie samego, żeby być szczęśliwym w Izraelu? Szczęście jest niebezpieczne, bo wystawiasz się na cios, zbyt wiele masz nagle do stracenia, będziesz za bardzo cierpiał, jeśli to, co masz, zostanie ci odebrane. W mojej książce Momik planuje pewien eksperyment na ludzkiej naturze: chce zredukować swoje potrzeby, żeby - kiedy przyjdzie następna katastrofa - być przygotowanym. By uniknąć niepotrzebnego cierpienia i poniżenia. On nie mówi, jeśli przyjdzie, ale kiedy przyjdzie, gdyż jest pewien, że przyjdzie. Więc czy w ogóle można być szczęśliwym tutaj, szczęśliwym na tej ziemi? A może wystarczy tylko przeżyć katastrofę? To takie naturalne dla nas - przeżyć.

.

149



Spis treści


5

9

Ryszard Kapuściński - Słowo wstępne. Od autorki........................................


Israel is a real thing ..................................................... 11

Kilka portretów z Polską w tle....................................... 40

Chłopiec na fotografii................................................... 61

Fałszywy trop............................................................... 73

Lepsze miejsce............................................................. 85

Odwrócona klepsydra................................................... 90

Dozorca żydowskiego cmentarza.................................... 106

Uczniowie Schulza ....................................................... 115

Spotkałem Jezusa z Nazaretu........................................ 130

Outsider...................................................................... 140





Isaac Bashevis Singer John Irving

Kolejne propozycje Wydawnictwa MARABUT

PROMESA

MAŁŻEŃSTWO WAGI LEKKOŚREDNIEJ


Robert Nye MERLIN Ricnard Burgin

Michał Zoszczenko

William Styron

Wadimir Nabokoy

Wiktor Woroszylski

Jan Józef Szczepański

Agata Tuszyńska


ROZMOWY Z JORGE LUISEM BORGESEM

BĄDŹ CZŁOWIEKIEM, TOWARZYSZU! OPOWIADAMA ŚMIESZNE I SZYDERCZE

WYZNANIA NATA TURNERA PATRZ! PATRZ! AULEOTY * SNY POD ŚNIEGIEM KAR. WYSPA

PEJZAŻE PAMIĘCI. RZECZ OISAACU BASffiMSE SINGERZE

PnilippeAries CZAS HISTORII

: wspólna edycja z Wydawnictwem ,,Wolny Wybór”



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kilka uwag na tle egzaminu z2016
Kilka uwag na tle zaliczen z2013
Kilka uwag na tle egzaminu z2016
Christie Agata Niedokończony portret
Kilka uwag na tle zaliczen z2013
Portret z rodzicami w tle
Kilka uwag na tle egzaminu z2016
2 Test Polska 16w na tle Europy gimn
Polska gospodarka na tle świata
Portret Justyny Orzelskiej na tle innych postaci kobiecych w literaturze, DLA MATURZYSTÓW, Pozytywiz
Portret kobiet, Notatki, Filologia polska i specjalizacja nauczycielska
Kilka przykładów geniuszu Balcerowicza, Polska
Przedstaw kulturę polską XIX wieku na tle ówczesnych kierunków w kulturze europejskiej
Malarstwo historyczne i portretowe połowy wieku, ODK, Nowoczesna polska
KILKA SŁÓW O CZYTANIU, cała Polska czyta dzieciom
kultura polska na tle kult śródziemnomorskiej opracowane zagdanienia
Portrety matek w literaturze, Notatki, Filologia polska i specjalizacja nauczycielska
Portret Doriana Graya, Mloda Polska
Portrety matek w literaturze, Notatki, Filologia polska i specjalizacja nauczycielska

więcej podobnych podstron