Sieroszewski — Na kresach lasów 2


Wacław Sieroszewski, Na kresach lasów - streszczenie

„Dziwny widok przedstawia las podbiegunowy!” — to a propos miejsca akcji. Dalej następuje opis lasu jako cmentarza (wiele drzew zostało zwalonych, jest to pobojowisko, toczy się tu walka między wiatrem, jałowością gleby i wichrami, poległo wiele drzew, lecz wyrastają i nowe, dlatego możliwe, że kiedyś las się odrodzi). Opisany jest też pewien przylądek, zwany „Przylądkiem Umarłych”, który aktualnie przylądkiem już nie jest, ponieważ jezioro go otaczające, wyschło. Dawniej miejsce to lubili odwiedzać smutni i strwożeni. Ogólnie mieszkali w tej okolicy Jakuci (Jakuci (nazwa własna: Sacha) - naród turecki zamieszkujący rosyjską Jakucję w środkowej Syberii.). Gdy kończą się te nudne opisy, rozpoczyna się właściwa akcja. Jest zima, wiosny nie widać, a tu głód, skończyły się zapasy no i generalnie bida z nędzą. Wszyscy w domu (mieszkańcy jurty najbliższej Przylądka Umarłych) są wychudzeni, wygłodzeni, snują się albo śpią, szukają w domu pominiętej okruszyny jedzenia. Porównani są do wyjących wilków i much obudzonych z letargu. Ojciec wysyła Ujbanczyka (parobka) do Andrzeja, chociaż gospodarz domu jest temu przeciwny, uważa bowiem, że Andrzej nie podzieli się jedzeniem. No i on sobie idzie, wszyscy wypatrują go z utęsknieniem. W tym czasie Tunguz myśli o tym, że lepiej mieć syna niż córkę, dwie wydał za mąż, wyprawił im sute weseliska, gdyż miał jeszcze wtedy pieniądze. Ostatnia córka mieszka i pracuje u Andrzeja (nie jest wyjaśnione, dlaczego i nie jestem pewna, kim ten Andrzej jest dla owej rodziny). Chłopak wraca i okazuje się, że dostał worek mąki, ponieważ przysłano jakieś zapasy i dzielono się nimi u Andrzeja, oczywiście naszej rodziny nikt o tym nie powiadomił. Ujbanczyk zapewnia jednak, że to właśnie Andrzej wytargował dla nich tą mąkę. Kobiety przygotowują więc posiłek i wszyscy sobie długo jedzą. Po posiłku wypytują Ujbanczyka, co widział, co słyszał podczas wyprawy. Andrzej w zamian za wytargowanie pożywienia, poprosił go o przysługę — odwiezienie Rosjanina do miasta. Chłopiec ma jechać następnego dnia, Tunguz postanowił jechać z nim, aby odwiedzić córkę. Przybywają do Andrzeja, witają ich tam, zapraszają do izby. Pod ścianą siedzi „chuda, żółta i wiecznie chora żona Andrzeja”. Ujbanczyk podchodzi od razu do Rosjanina i pyta się go, co słychać. Ten jednak jest obrażony. Andrzej narzeka na niego, na jego obrażalstwo i panoszenie się, na to, że nie chce jeść z nimi ryby (czy czegoś tam), bo mu śmierdzi. Do domu przyjeżdża Dżjanha, wraz z renami, które udało mu się złapać. Wszyscy siadają do wieczerzy. Ponieważ panuje ogólny niedobór jedzonka, nawet u bogatego Andrzeja, dostają do jedzenia, rozgotowaną i zmieszaną z mąką, ale jednak nadpsutą i śmierdzącą rybę (fuj). Jednak nie przeszkadza im to i wszyscy zadowoleni jedzą. Andrzej każe Ujbanczykowi napisać list do Naczelnika, w którym informuje go o zapotrzebowaniu na różne produkty spożywcze i prosi o zabranie Rosjanina, który rzekomo jest agresywny i niebezpieczny. Chłopak nie chce tego pisać, bo to nieprawda, Andrzej jednak mówi, że jest on tylko pisarzem, więc chcąc nie chcąc pisze list.

Po sześciu dniach drogi Ujbanczyk, Dżjanha (który jak się okazało jest bratem Ujbańczyka) z Rosjaninem docierają do miasta. Są wykończeni, cudzoziemiec nie ma nawet siły klnąc i narzekać. Ujbanczyk odstawia Rosjanina i idzie do burmistrza zapytać się o żywność. Okazuje się, że jest już zgoda na wydawanie ludziom zapasów z magazynów. Bracia postanawiają odebrać swoją część. Dżjanha jedzie na koniec misteczka do znajomego Jakuta, Urbańczyk natomiast idzie do wachmistrza odebrać należny przydział. Idzie do niego do domu, jednak tam nie zostaje dobrze przyjęty. Wraz z wymówkami, ze jest już za późno, żeby przyszedł jutro, zostaje odesłany z kwitkiem. Okazuje się, że brat przegrał wszystkie pieniądze w karty. Postanawiają zajrzeć do znajomego Rosjanina (ale to nie ten, który się już pojawił) i pożyczyć od niego pieniądze. Jego mieszkanko jest bardzo biedne, zaniedbane i niezbyt przyjazne, napawa litością nawet Ujbańczyka, który przywykł do niewygód. Goscie zostają mile przyjęci, nakarmieni, jednak nie mówią o co im naprawdę chodzi. Dopiero już po wyjściu wracają się, jednak Rosjanin nie ma żadnych pieniędzy, sam nabrał już pożyczek. Daje im jednak pół bochenka chleba, o który bracia kłócą się w drodze do domu. Tymczasem nastaje wiosna, znajduje się pożywienie i Ujbanczyk z Dżjanhą po drodze zostają przyjmowani i karmieni przez różne osoby. Kryzys głodowy mija. Dotarłszy do domu, postanawiają nie jechać od razu do Andrzeja, tylko nad jezioro, do młodych, gdzie mają być łowione ryby. Witają się, gadają, bla bla. Potem siedzą w domku i jedzą, zaczyna się zabawa, gonitwa między chłopcami a dziewczynami, podczas której Dż. Biega za Lelilą i szczypie ją w pierś, za co ona się śmiertelnie obraża!

Nazajutrz Dżjanha, Ujbanczyk, Foka i Niuster wyruszają na polowanie (na reny). Wieczorem siedzą przy ognisku i boją się, że zaatakuje ich jakiś zwierz. Dwaj bracia zasypiają, dwóch pozostałych rozmawia jeszcze i przytula się do siebie , by było im ciepliej. Następnego dnia znowu podążają za Dżjanhą i dostrzegają w zaroślach zdobycz. Jednakże nie mogą strzelać z łuku, ponieważ między nimi a zwierzyną wznosi się wysoka ściana chrustu. Zwierzaczek postanowił jednak uciec, no i rozpoczęła się gonitwa. Biegną za nim, strzelają w niego, muszą po drodze zbierać jeszcze wystrzelone strzały. Foka się zdezorientował, nie wiedział, co ma robić, więc zaczął na oślep biec za towarzyszami, nie czując wcale, że wpada w różne gałęzie, krzaki i inne. Traci ich z oczu, jednak biegnie, biegnie, nie poddaje się i w końcu udaje mu się dogonić towarzyszy. Biedny ren jest już postrzelony ;( następuje dokładny opis zdychającego zwierzęcia, jego cierpień, załzawionych oczu i trzęsących się żeber ( ). Niuster wraca do domu Andrzeja, by przywieźć upolowaną zwierzynę, reszta zostaje jeszcze na polowaniu. „Ten, wedle zwyczaju, wszedłszy do izby, zatrzymał się na środku, zwrócił ku obrazom i trzykrotnie przeżegnał(…)” oni często tam się żegnają przy wejściu, przed posiłkiem, w domu wiszą święte obrazy religijność, tradycja. U Andrzeja (czyli w tym domu) przebywa aktualnie jakiś Rosjanin, wszyscy się go wypytują o to skąd jest, czy bogaty, o ojca, matkę - to jedyna płaszczyzna ich rozmów, ponieważ dzieli ich bariera językowa. Rosjanin zdobywa sobie przychylność, wysypując na środek stołu suchary dla wszystkich. Po zjedzeniu śniadania gospodarz ze starszym synem zabierają się do oprawiania upolowanych zwierząt. Następuje dokładny, naturalistyczny opis zdzierania skóry i innych milutkich czynności. Paweł (Rosjanin) niezbyt dobrze reaguje na ten widok i na odór mięsa. Musi aż wyjść z domu i przyrzeka sobie, że nigdy więcej nie będzie obecny przy ćwiartowaniu zwierząt. „Zabijają, bo muszą!... bo żyć pragną” - rozważał; przypomniał sobie, z jakim roznamiętnieniem i dziką radością obdzierali tę skórę - szczególnie kobiety i dzieci. Potem Rosjanin wraca do domu, gdzie ludzie po długiej głodówce spożywają posiłek, a raczej rzucają się na jedzenie jak zwierzęta ( w wielu momentach ludzie tutaj przypominają zwierzęta): Rzeczywiście było coś epicznego w tej uczcie wyniszczonych długim postem ludzi: jedli, jedli, jedli i zdawało się końca temu nigdy nie będzie. Gdy znikły stosy mięsa, pojawiły się na ich miejsce olbrzymie misy, pełne polewki ze krwi zaprawionej mąką, a gdy te opróżniono nie zwlekając długo, znowu zjawiało się mięso surowe, warzone, pieczone, smażone, gnaty i piszczele, żyły i chrząstki i tak dalej przez cały dzień trwało ucztowanie, przerywane tylko krótkimi chwilami ciężkiego, pijackiego snu.(…) Niegłośny, ale dokuczliwy koncert obżarstwa brzmiał w jurcie nieprzerwanie; szczęki, gęby, języki pracowały bezustannie (…) Wszystko to niezmiernie drażniło Pawła. Daremnie mówił sobie, że wśród plemion łowieckich podobne sceny są naturalnym wynikiem rzeczy, daremnie tłumaczył je ”fizjologicznymi i socjologicznymi” przyczynami - chór ucztujących paszczęk nie dawał mu spokoju.

Następnego dnia do domu Andrzeja przybyli sąsiedzi. Zainteresowani są oni Rosjaninem, dziwią się, ze nic nie mówi, ktoś tam mówi, że żyjąc wśród nich powinien się nauczyć mówić po jakucku, żyć tak jak oni, jeść i mieszkać jak oni. Przez cały dzień do sadyby Andrzeja przybywają nowi ludzie(jest to jakby „centrum” tej społeczności, często się tam gromadzą, np. na zebrania), każdy zostaje nakarmiony i napojony. Wszyscy też wypytują biednego Pawła o to samo. Zastanawiają się co zrobić z Rosjaninem i wszyscy uważają, że powinien pozostać właśnie u Andrzeja. Każdy też prosi Pawła o coś, ponieważ ma on spore zapasy cukru, herbaty, kawy i jakichś tam pierdol. Paweł nie może doczekać się przybycia tłumacza, jednak za każdym razem, gdy pyta o niego, zostaje zbywany krótkim :już niedługo. Paweł zaś nie mógł pogodzić się z rada Andrzeja, nie chciał przyjmować darów od ludzi widocznie biednych; nikły więc jego zapasy tak szybko jak śniegi wiosenne, tym szybciej, że wieść o szczodrobliwości cudzoziemca rozbiegła się lotem błyskawicy po okolicy i podnieciła ofiarność mieszkańców.

W końcu do chaty powrócili myśliwi (Dżjanha etc), co było dość dużym wydarzeniem, wszyscy otoczyli ich, pytali, kazali opowiadać, młodsi wybiegli przed chatę obejrzeć zdobycz. Ujbanczyk przeglądał książki Pawła, były to takie jak: psychologia, socjologia, ekonomia polityczna, a więc na pewno czytał dużo i kształcił się samodzielnie.

Opis poranku; Paweł budzi się, nie chce mu się wstawać, leży jeszcze, ale wszyscy się krzątają, więc w końcu wstaje, ubiera się. Rozmawia z Ujbanczykiem, który potrafi mówić po rusku. Z czasem Paweł przekonuje się, że głównie jego towarzystwo to dzieci i stara Simaksin (jakaś wariatka, który łazi i powtarza wszystko to, co mówią inni). Dzieci bardzo go polubiły, Niuster także lgnął do niego, lecz gdy Paweł chciał uczyć go czytać, ten zaczął się wykręcać od nauki. Ogólnie Rosjanin jest wyłączony z życia społeczności, przeszkodą jest bariera językowa, próbuje coś tam klecić po jakucku, ale mu nie wychodzi. Ludzie natomiast uważają, że nie rozmawia, bo nie chce i interesują się nim znacznie mniej, odkąd zawartość jego kufrów przestała być tajemnicą. Podobała mu się Leliia, dziewczyna służąca w domu Andrzeja (oczywiście następuje tutaj dokładny opis wyglądu dziewczyny; ogólnie w powieści jest dużo opisów - przyrody, pomieszczeń, przedmiotów, ludzi). Paweł żył więc jakby w odosobnieniu od innych, jedynie co, to dogadywał się dobrze z Ujbanczykiem. Przybycie Ujbanczyka, który skrupulatnie odwiedzał go co święto, wprawaiło go w stan upojenia, odczuwany, zdaje się, także i przez młodego Jakuta. Chłopak kładł się na ławie podkładając ręce pod kędzierzawą głowę i godzinami całymi gotów był słuchać opowiadania o tych dziwnych, cudowniejszych od najcudowniejszych z bajek; o tych ziemiach, gdzie słońce tak ciepłe, a życie tak szumne, gdzie są ludne miasta gęściej rozrzucone niż ich sadyby po dolinie, z wielkimi gmachami, zbudowanymi z cegieł i kamienia (…)

Ma odbyć się zebranie w sprawie Pawła. Ujbanczyk przestrzega go, by nic nie dawał, a żądał: Ryb łapać, zwierze ścigac nie umiem, pamiętaj! - powtarzał mu jak lekcję trudną do zapamiętania. Rosjanin podczas narady tłumaczy, że nie przybył tu z własnej woli, chciałby dostać kąt u jakiejś rodziny, mówi, że wiele mu nie potrzeba, że nie jest wybredny, a na utrzymanie dostaje od rządu 12 rubli miesięcznie i chce oddać te pieniądze temu, kto go przygarnie. Andrzej i inni marudzą, że to nie jest tak łatwo, że dodatkowa osoba to duże wydatki i w ogóle, nie są zbyt serdeczni i dobroduszni. Chcą brać od Pawła więcej pieniędzy, materialiści jedni, ten jednak nie zgadza się, bo nie ma więcej pieniędzy i albo zgodzą się na 12, albo jedzie do miasta. W końcu zgadzają się i Paweł zostaje nadal u Andrzeja.

Paweł przestał tęsknić. Dostał od Andrzeja starą, zardzewiałą rusznicę, pod warunkiem dostarczania zabitej zwierzyny, trochę prochu, śrutu, i po całych dniach włóczył się wśród błot i zarośli. Trwało to jednak niedługo, gdyż Paweł nasyciwszy pierwszy głód wrażeń, stracił zapał do wypraw po okolicy. Wszystko, co tam spotykał, począwszy od niezwykłego biegu słońca, skończywszy na wiatru podmuchach, na pluskach wody, było tak obce, tak inne od tego, na czym wyhodowała się i co pokochała jego dusza, ze nie koiło, ale bardziej jeszcze podniecało gryzącą go tęsknotę.

W końcu przybywają kupcy, wyczekiwani przez wszystkich, zostają oczywiście serdecznie przyjęci i nakarmieni, ludzie kupują od nich różne rzeczy.

Pewnego dnia, Gd Andrzej musiał siedzieć w domu, ponieważ skaleczył sobie rekę, Pawłowi udało się pożyczyć od niego łódź. Płynął więc, płynął aż dopłynął w okolice domu Ujbanczyka i fakt, że zobaczy przyjaciela rozchmurzył jego oblicze. W domu zstał tylko Mateusza, ojca Ujbanczyka. Ten z kolei wyszedł gdzieś, Paweł poszedł do niego i ujrzał Ujbanczyka siejącego (to było coś niespodziewanego, ponieważ Jakuci chyba nie umieli siać zboża). Rosjanin pomógł mu dokończyć, zbudowali ogrodzenie i ogólnie bardzo się wczuli w rolę. Tymczasem okazało się, że Leilla zniknęła. Paweł bardzo się przejął, wszyscy jej szukali, niestety nie znaleźli. Dopiero po jakimś czasei okazało się, że dziewczyna porzucila Dom bogacza (Andrzeja) i uciekła do lasu” z pięknym śpiewakiem”. Nikt nie mógł ich wytropić.

Paweł przebywając w domu Ujbanczyka zaproponował, że chciałby z nimi zamieszkać. Rodzina nie może się jednak na to zgodzić: mają dużo długów u Andrzeja, mieli je „spłacić” pracą, tj. Dżjanha miał mu kosić siano, jednak uciekł z Leliią, a wszyscy inni sa zajeci, więc nikt nie będzie mógł tego zrobić. Andrzej „zjadłby ich do reszty”, gdyby jeszcze przygarnęli cudziemca, za którego miał dostać miesięcznie 12 rubli.

Odbywa się kolejne zebranie w sprawie Pawła. Zgromadzenie uznaje, ze jest on zbyt dużym wydatkiem, nie chcą go jednak puścić do miasta (nie mają na to pozwolenia, czy coś, poza tym wtedy stracą pieniądze, których i tak jeszcze nie dostali, czego nie omieszkali wypomnieć cudzoziemcowi). W końcu ustalają, że Paweł zamieszka w letnim „domku” Andrzeja (zbliża się powoli jesień, więc niedługo wszyscy wrócą do zimowej siedziby). Z początku jeszcze jakiś czas mieszkają razem, Paweł i Andrzej starają się nawet być dla siebie mili, mimo wcześniejszych nieporozumień.

Opis ludzi koszących siano.

Nadszedł koniec lipca, Paweł mieszkał już sam, pogoda zaczęła się psuć, a jego ogarnęła tęsknota. Domek zaczął przeciekać, robiło się mokro, zimno i w ogole, dlatego Pawłowi coraz trudniej było się skupić na czytaniu. Co jakiś czas ktoś go odwiedzi (głównie Ujbanczyk), czasem on do kogoś pójdzie, ale ogólne nie jest w najlepszym humorze. Pewnego razu idą z Ujbanczykiem zobaczyć jak tam ich zasiany jęczmień rośnie. Ujbanczyk bardzo się ucieszył, ale Paweł wiedział, że za wcześnie na radość, ponieważ kłosy są jeszcze puste i trzeba dużo czasu, aby dojrzały. Nie chciał jednak zasmucać przyjaciela, dlatego nie powiedział nic. Fragment rozmowy między nimi (Ujbanczyk do Pawła):

- Nauczyłbyś nas, jak ziarno na mąkę przerabiać, jak siać, orać, bronować. Potem, gdybyśmy zostali bogaci, moglibyśmy, jak to mówiłeś, kupować towary u kupców bez Andrzeja, urządzać wspólne sklepy, wspólne stada zaprowadzać. Wtedy my bylibyśmy panami i nas gromada musiałaby słuchać. A my tak byśmy robili, aby wszystkim było dobrze, aby wszyscy stali się dobrzy, rozumni…Bo ja o tym myślałeś, coś ty powiedział, że człowiek zły z głodu, że chciwy, gdyż swego niepewny… i to pewnie prawda!

Lato dobiega końca. Na trochę pojawiło się słoneczko, przyjaciele poszli znowu obejrzeć swój jęczmień. Niestety wszystko obumarło. Długo stali w milczeniu, widać było ich zawód . Jesień przemknęła szybko (zwróćcie uwagę na to, że pojawiają się cztery pory roku, rytm życia gromady wyznaczany jest przez pogodę, naturę, prawie jak w Chłopach. Powieść zaczyna się zimą i zimą kończy). Paweł poszedł w odwiedziny do kogos tam, bo już mu się sprzykrzyło siedzeć samemu w swej chatce i dowiedział się, że panuje epidemia ospy, chociaż do nich jeszcze nie dotarła. Kolejną nowiną jest to, że Lelia wróciła. Pawłeł nie chce już mieszkac w tym domku Andrzeja, bo wszystko tam przecieka, zamarza etc. Jednak gromada uważa, że nikogo nie stać na to, by go przygarnąć pod swój dach. Dlatego proponują, że obmażą mu ściany krowim nawozem i śniegiem i wtedy będzie cieplej ( mmm piękny zapach by miał). Rosjanin przystaje na to.

Nadchodzi zima. Paweł Chodził tylko niekiedy ludzi odwiedzić, gdy była tego konieczna potrzeba lub tęsknota za ludzką twarzą wygnała go z domu, letnik jego bowiem stał na uboczu i drogi zimowe do niego nie docierały, ale musiał wracać prędko, by nie dać zupełnie pomarznąć jego pustej, i tak już zimnej, bo dla jednego człowieka za obszernej jucie (…) Po całych tygodniach nie widział ludzkiej twarzy, żył jak więzień, mając zawsze przed oczyma też same okopcone pochyłe ściany, te same przedmioty i książki, wokoło siebie ciszę, lody, śniegi, a za jedynego towarzysza wesoły, różowy ogień na kominie, wciąż coś szepczący i wyśpiewujący.

Sciany jego domu zostały poryte przez śniegową pleśń, jedynym jego sprzymierzeńcem był palący się ogień. W końcu miał tego dość, poszedł więc do Ujbanczyka i postanowił u nich zostać. Powinien mieć oczywiście zgodę Andrzeja i rady, a nie miał. Ale jakos dało się załatwić :P Wśród ludzi poweselał troche, ale nie na długo. Ujbanczyk był prawioe cały dzie poza domem, a nawet gdy rozmawiali, nie było to już tak serdeczne jak kiedyś. Wszyscy byli glodni, spali długo. On nie mógł spać, łaził po domu, gadał do siebie, wyczekiwał na posłańca, który miał przywieźć zgodę na jego przybycie do miasta. W końcu zaczął mieć przywidzenia.

Nadeszła ospa. Ludzie myśleli, ze zaraza jest żywą istotą, a nie jak mówił Paweł, robaczkiem we krwi, dlatego nie słuchali go, ciemnogród jeden, by trzymać chorych z daleka od zdrowych, by palić pościel i odzież umarłych. Zaraz jak pożar ogarnęła całą okolicę. Nie było domu, gdzieżby trup nie leżał albo ktoś nie jęczał; żywi nie troszczyli o nic więcej, prócz mogił i pogrzebów. (…) Zaraza przychodziła i waliła ich jak na rzeź przeznaczone zwierzęta. Umierali prędko, bez skargi, bez walki, prędzej może od pewności, że umrzeć potrzeba, niż od samej choroby.

W końcu zachorował Ujbanczyk Choroba tymczasem robiła szybkie postępy, a nazajutrz nie było wątpliwości. Chłopak leżał w maglinie, na ciele pojawiały się złowrogie pryszczyki, a w kilka godzin potem twarz, piersi i brzuch przedstawiały jedną tylko sączącą się ranę. I umarł. Od razu po jego śmierci umarl również jego ojciec, Mateusz, ale chyba dostał ataku serca czy coś w ten deseń. Paweł przerażony wybiegł z domu, nie chciał siedzieć z trupami, jednakże gdziekolwiek by nie pobiegł wszyscy albo już umarli, albo byli umierający. Ewentualnie jednio nie chcieli go wpuścić do domu i strzelali do niego. W końcu wziął reny, sanie i postanowił tak długo jechać, aż trafi do jakiejś sadyby. Długo bładził, myliły mu się drogi, w końcu zostawił sanie by coś sprawdzić i nie mógł już ich odnaleźć. Błąkał się, błąkał, znowu miał przywidzenia. W końcu siły go opuściły i zaczął przysypiać. Teraz ważny fragment: Miał w głowie wir, zamęt; iść jednak nie ustawał, chociaż ledwie nogami poruszał, szarpany na przemian nadzieją, rozpaczą dziko szalejącą w jego piersiach, tym buntującym się czymś, co tam tak długo żyło i teraz uchodzić nie chciało.

Wszak słońce zgasło, zastygła ziemia i ostatnia ognia iskierka spalona została, a dookoła pusto było, równo, chłodno jak olbrzym w grobowcu. Życia tyle tylko pozostało, ile w nim tleje jeszcze. Gdy i on umrze, zerwie się ten cudny wieniec, przez miliony istot, przez lat miliony z łez i uśmiechów splatany, zerwie się na wieki, na zawsze!

Mrokiem objęta ziemia w nieskończoność się potoczy; gwiazdy pogasną, jak zgasło słońce, i wszystko zleje się w jakąś całość szarą, niedorzeczną, by znów na niemniej niedorzeczną rozmaitość się rozprysnąć. Przeminie czas, rozwieje się przestrzeń i nieskończoność, gdyż nie będzie umysłu, co by je umiał odczuć i wymierzyć. A przecież, przecież mogło być inaczej!... Mogła walka zakończyć się zwycięstwem, gdyby nie samolubstwo, nie ślepota!

Rabując się wzajem, na swarach i niezgodzie zmarnowali siły, czas, niepomno, że każda chwila tyle może zważyć, co wieczność. I ot! Mogli być potężni, mogli światy kłaść sobie pod nogi, a życie jednostek przewidywaniem ducha w nieśmiertelność przeciągnąć, gdy tymczasem zginęli, umarli na wieki i bez nadziei odrodzenia się w owocach swych dążeń. Umarli! Padli zwyciężeni wówczas, gdy nauczyli się kochać jedni drugich, gdy zapragnęli doskonałości! I on umrze za chwilę, i nikt już o nich nie wspomni, nawet psy nie zawyją nad ich mogiłą. Już czas, już nadchodzi… Potem zostanie tylko proch, kamień, ciemność…

Już wydawało się, że Paweł umrze, jednak ktoś go odnalazł :D Był to posłaniec z miasta, który miał przywieźć mu potrzebne papiery i lekarstwa.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wacław Sieroszewski, Na kresach lasów
Ludobójstwo na Kresach Kulińska L
Na Kresach pustoszeją kościoły z powodu nowinek liturgicznych
Etapy Wyniszczania Polaków i ich Kultury na Kresach po roku 1939, ★ Wszystko w Jednym ★
Ludobójstwo OUN UPA na Kresach Południowo Wschodnich (2010)
Ludobójcze rzezie na Kresach cz I
ZBRODNIE ŻYDOWSKIEGO NKWD NA KRESACH II RP
Represje niemieckie na Kresach Wschodnich Hryciuk
Jedwabne a zbrodnie na Kresach 1939 1941 prof Jerzy Robert Nowak
Historia ludobójstwa Polaków na Kresach Wschodnich
Dzieje polskiej konspiracji na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej
65 rocznica ludobójstwa na Kresach 89 rocznica zaślubin Polski z morzem 20 rocznica hańby Aktorka
WIES NA KRESACH POLNOCNO WSCHODNICH POD DWIEMA OKUPACJAMI
Rrelacje między poszczególnymi grupami etnicznymi, narodowościowymi, narodowymi na Kresach Wsch (193
Wielka chucpa Grossa a zdrada na Kresach

więcej podobnych podstron