Wiśniewski Grzegorz Manipulatrice


Autor: Grzegorz Wiśniewski

Tytul: Manipulatrice

Z "NF" 11/94

Nadesłane na konkurs "NF" i "Kalejdoskopu"

Like a wolf in sheep's clothing

You try to hide your deepest sins

Of all the things that you've done wrong

And I know where you belong

Ta symulacja wydawała się zupełnie inna niż wszystkie,

które Rioux dotąd rozgrywał. Była lepiej dopracowana i

bardziej nastrojowa od podobnych produktów dostępnych na

rynku. Była bardziej realna?

Pierwszy budził się wiatr. Silny, świeży, tropikalny

wicher, nanoszący w pole widzenia fale nieprzeniknionego

Mroku. Zaraz też dołączał doń deszcz atakujący twarz

ciężkimi kroplami. Rioux pochylił się i ruszył przed siebie.

Po kilku krokach zabłysły nad nim jasne Gwiazdy. Wiązki ich

tęczowego światła bez wysiłku przeszywały gromadzące się

poniżej chmury Mroku. Gwiazdy były małe i wyglądały na

bardzo kruche. Poszybował ku najbliższej, pytając sam

siebie, gdzie podziały się obiecane w tytule Huragany.

Odpowiedzi udzielił Rioux nagły ryk, w który przeszedł

cichy szum deszczu. Otoczyły go nagłe erupcje Mroku,

rozrzucane rosnącym w siłę wichrem. Duża chmura uderzyła

Rioux w twarz i odepchnęła go w kierunku jednej z Gwiazd.

Bez wahania zasłonił się tym okruchem światła. Światło i

Ciemność zetknęły się przemieniając w bryłę zmrożonej

przestrzeni. Gdy jej dotknął, rozpękła się z chrzęstem na

miliardy podłużnych, drobnych kryształów i opadła w leżący

na dole Mrok.

W stronę Rioux przy akompaniamencie crescendo smyczków

uniosła się następna ciemna chmura. Niespodziewanie

obraz utonął w napływającej zewsząd bieli. Zapadła cisza.

- Eksploracja przerwana i anulowana - powiedział miękki

baryton, a pole widzenia poczerniało. - Rozłączenie.

Błysnęła pożegnalna reklamówka producenta symulacji.

Koniec transmisji z systemu. Rioux otworzył oczy,

machinalnie przecierając skronie i zerknął na panel

kontroli symulacji. Spoczywała na nim dłoń

mężczyzny, siedzącego po drugiej stronie stolika.

Równocześnie przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Lokal

nazywał się " Dritte Sunde " i był najbardziej awangardowym

lokalem w Breslau. W każdym razie wystarczająco awangardowym,

by większość plebsów i Wysokich trzymała się od niego z

daleka. W kłopoty wpadało się tu równie

łatwo, jak łapało AIDS w rosyjskich burdelach.

Rioux zmierzył wzrokiem mężczyznę z przeciwka. Był wysoki

i barczysty, a włosy nosił spięte w grubą kitę, spływającą

po kołnierzu doskonale skrojonego, ciemnego płaszcza. Teraz

wyprostował się wolno i rozparł na krześle. Uśmiech zakwitł

na jego szczupłej, znajomej twarzy.

Istvan Nagy. Paser i lider lokalnej filii yakuzy Równość.

To drugie można było stwierdzić na pierwszy rzut oka; w

prawy policzek Istvana wszczepiono trójkątne płatki skóry

Murzyna i Chińczyka. Wyglądało to trochę jak źle ułożone

puzzle. Nagy był legendą na terenach Europas Mittelbezirk:

świetny dyplomata i zręczny biznesmen, lubiący w dodatku

grywać na przemian dobre i złe postacie. Rioux znał go

jeszcze z czasów marsylskiej Dżihad i naddunajskiej wojny

błyskawicznej. Oddali sobie wiele przysług od tamtej pory.

- To znowu ty - odezwał się Nagy.

Rioux zmierzył go wzrokiem i podniósł lewy nadgarstek

uwalniając z gniazda Netu wtyk I\O swojego wewnętrznego

hardware'u.

- Ostatnim razem jak byłeś w Europie, Judaszu -

kontynuował Istvan spokojnie - Intellig i wszystkie służby

pionu Programme Logique de Defense czesały przez tydzień

cały Net. Wszerz i wzdłuż. Napuścili agentów chyba na

wszystkie meliny w mieście. A to bardzo przeszkadza w

interesach. Wiesz, że tego nie lubię.

Na twarzy Rioux pojawił się grymas.

- Casse-toi, monsieur Nagy - mruknął. - Zrobili kocioł w

Istambule, przez przypadek pociągnąłem ich za sobą. Nie

zabawiłem tu wtedy dość długo, aby ci to wyjaśnić. Po węźle

Netu w Breslau plątało się mnóstwo tych przeklętych,

szpiegowskich taupes. Nie mogłem nawet zostawić żadnej

informacji.

- Owszem, to była grubsza sprawa - zgodził się Nagy z

lekkim uśmiechem. - Podobno chcieli schwytać kogoś, kto

sprzedał na azjatycki rynek kilkustopniowe programy

przenikające, zdolne do penetracji software'owych kurtyn

banków koncernu MitsuiMato.

- Deverrouilleur? Nigdy nie pisałem programów przenikających.

Nie na zlecenie.

- Widziałem próbki kodu strukturalnego, Judaszu. Wydawał

mi się jakby znajomy. - Rioux sięgnął po swoje niedopite

piwo.

- Sprzedałem kilka pakietów programowych outiles. Może

ktoś z klientów chciał mnie pogrążyć - spojrzał łagodnie na

Nagy'ego. - Nie jest to chyba powód, aby przerywać mi w połowie

symulacji?

- Wiem, że tego nie lubisz - oświadczył Istvan wciskając

połowę eku w dłoń kelnera, który przyniósł mu piwo. - Ale nie

zrobiłem tego bez przyczyny - upił łyk z kufla - Co byś

powiedział na to, że mam dla ciebie zajęcie?

- Va te faire enculer, powiedziałbym - skrzywił się Rioux.

- Istvan, chyba za każdym razem jak pojawiam się w tym

mieście, masz jakieś pilne zlecenie. Merde ! Mam

wystarczająco dużo własnych kłopotów.

Nagy zachował wymowne milczenie.

- Dobra, pamiętam - mruknął Rioux z rezygnacją. - Tylko

nie opowiadaj mi znów, jak ciężko było wyciągnąć mnie wtedy z

Lyonu. Przez tych cholernych Arabów będę twoim dłużnikiem do

końca życia.

- Nikt cię nie prosił, żebyś pchał się pod bomby połowy

flot lotniczych Dżihad. - Nagy łatwo wpadał w mentorski

ton. - Nie powinieneś był w ogóle pracować dla tych

chrześcijańskich fanatyków z południa. Poza tym robię ci

przysługę.

- Bardzo to ciekawe, ale słyszałem to już z tuzin razy -

Rioux wydobył z kieszeni małą kapsułkę wypełnioną błękitnym

płynem. - Co to ma być?

Nagy z wyraźną dezaprobatą śledził jak kapsułka zostaje

wymieniona na pustą, tkwiącą dotąd we wszczepionym nad

mostkiem Rioux gnieździe dozownika.

- Nadal ćpasz to świństwo? - odezwał się z naganą w

głosie. - Drak-stymulanty rozwalają wątrobę w mniej niż rok.

Robiłeś już dializę ? Ile razy ?

- Moje zmartwienie - powiedział Rioux wrzucając pustą

kapsułkę do popielniczki. - Dokończ ofertę.

- Valerian, to przecież przytępia reakcje - dodał Nagy. -

Nie mam pojęcia, w jaki sposób po zażyciu tego potrafisz

poruszać się w Necie. Poruszać się i działać.

- Degage, Istvan. Zaczynasz mnie irytować.

Nagy wyprostował się w fotelu i omiótł wzrokiem całą salę

"Dritte Sunde", skąpaną w przydymionym świetle i pełną

holograficznych, tęczowych animacji.

- Mam klientkę - zaczął jakby z wahaniem - która chce

się wskrzesić. Ona ...

- La resurrection? - przerwał mu Rioux ze zdziwieniem. -

Wiesz, że nie zajmuję się takimi rzeczami. Wskrzesicieli

jest wszędzie pełno. Nawet plebs z bezbuforowym, powolnym

interfejsem Grundiga twierdzi, że jest resurrecteur

fantastique.

- Daj mi dokończyć - powiedział Istvan - To nie jest

zwyczajne zlecenie. To ma być wskrzeszenie z ramion

yakuzy Jedność, a ona jest tam projektantką symulacji.

- Jak się nazywa ?

- Marta Chojnacka.

Rioux skwitował to lekkim skinięciem głowy. Słyszał

o niej.

- Faktycznie niezły numer, ale nie dla mnie. Nie

interesują mnie pieniądze.

- Zaraz, zaraz... - dodał Nagy. - Kto tu mówi o

pieniądzach? - rozejrzał się ponownie i ściszył głos. - Ona

twierdzi, że zna położenie Cytadeli. Zapłaci kodami dostępu.

Rioux spojrzał na niego z zastanowieniem.

Cytadela.

Magiczne słowo, na którego dźwięk wyobraźnię większości

użytkowników Netu, ogólnoświatowej, zintegrowanej sieci

informacyjnej, wypełniały marzenia o bogactwie, sławie i

władzy.

Cytadela.

Ukryty gdzieś w przepastnych, software'owych trzewiach

Netu bank danych, biblioteka procedur i algorytmów,

składnica informatycznych skarbów. Tajemnica Maxa Vielke.

Rioux słyszał co najmniej pięć różnych wersji opowieści o

tym, jak to bliżej nie znany casseur odnalazł to miejsce,

ale musiał stamtąd wiać ścigany przez taupes yakuzy.

Ostatnio rzadziej wracano do tematu Cytadeli, bo minęły

ponad trzy lata od momentu śmierci szalonego Maxa Vielke.

Te trzy lata wypełnione były poszukiwaniami, setkami

powierzchownych penetracji i grzebania w słabiej chronionych

bankach danych yakuzy Wielkość, która przez pewien czas

patronowała pracom tego nawiedzonego geniusza. Według

szeroko rozpowszechnianych plotek ta żywa legenda środowiska

projektantów bojowych programów ukryła w Cytadeli cały swój

projektancki dorobek. Poszukiwania tego miejsca spełzały

jednak na niczym. Po roku zaczęto wątpić w pogłoski,

wkrótce potem nieodwołalnie Cytadelę uznano za bajkę.

Oczywiście nadal byli tacy, którzy w nią wierzyli. Rioux

sam w nią wierzył. Wystarczająco dobrze znał Vielkego. Ale

też nie mógł jej znaleźć.

I tym właśnie, kodami dostępu, niezawodnym drogowskazem

przez plątaninę kanałów Netu pewna kobieta chciała zapłacić

za swoje wskrzeszenie.

- Interesujące - oznajmił Rioux.

- Interesujące? - wycedził Nagy. - Drak musiał wyżreć ci

mózg do końca! Mam powtórzyć? To Cytadela!

- Interesujące, dlaczego chce zapłacić czymś tak

wartościowym za zwykłe wskrzeszenie.

- Wygląda na zdesperowaną, a wskrzeszenie z szeregów

yakuzy Jedność to nie jest zwyczajny numer.

- Rozumiem, że nikt nie zrobi tego na piękne oczy. Ale

coś tu nie gra, Istvan. Coś tu nie gra - spojrzał

podejrzliwie na Nagy'ego. - Jeżeli te kody są prawdziwe, mogła

wynająć tuzin świetnych najemnych wskrzesicieli. Zijna,

Assada Yussufa, Broensena. Samych najlepszych europejskich

casseurs. Dlaczego ja, który jestem tu dwa dni i będę może

jeszcze z dwa?

- Broensen zniknął jakieś trzy miesiące temu, Zijn dopala

się w brukselskiej klinice, a Yussuf nie pracuje z

niewiernymi - stwierdził spokojnie Istvan. - Ale masz rację

co do oczu. Dla takich jak te jej można naprawdę wiele

zrobić ...

- Broensen zniknął? - zapytał Rioux marszcząc brwi.

- Jak sformatowany. Prawdopodobnie załatwił go Intellig -

odparł machinalnie. - Znałeś go?

- Może.

- Dobra. Rozumiem. Mam nie pytać - Nagy uniósł dłonie. -

Jeśli jesteś nadal zainteresowany, to ją zawołam.

- Jestem.

Istvan wstał i zanurzając się w mrok klubu podszedł do

ledwo widocznej postaci, siedzącej przy barze. Po chwili

oboje pojawili się w łagodnym świetle loży zajmowanej przez

Rioux.

- Dobry wieczór, panie Rioux - dobiegł go miękki, kobiecy

głos. - Nazywam się Marta Chojnacka.

Była wysoka i szczupła, co podkreślał krój długiego

płaszcza. Miała ciemne włosy ścięte na wysokości karku i

lekko pocieniowane, a zgrabna grzywka zjeżdżała jej na

czoło. Niemal dotykała pary ogromnych, niebieskich oczu.

Nagy miał rację co do oczu, pomyślał Rioux z uznaniem. Przy

nich zgrabny, mały nos i drobne usta wydawały się czymś po

prostu oczywistym.

Skinęła lekko głową na powitanie i ten ruch zaakcentował

błysk chromu na jej prawym policzku. Błysk światła odbitego

od wszczepionej pajęczyny kilku srebrzystych drzazg,

gustownego świadectwa, że moda ciało-i-metal nadal cieszyła

się powodzeniem.

- Mówi pani po polsku - stwierdził Rioux gestem

wskazując fotel obok Istvana. - Ale ma pani dziwny akcent.

- Jestem Austriaczką. Moja rodzina zdążyła wyjechać z

Wiednia na początku wojny, zanim jeszcze węgierskie korpusy

otoczyły miasto. Wychowałam się w Nord Mittelbezirk, w

Wielkopolsce.

- Więc to nie jest pani prawdziwe nazwisko ?

- Panie Rioux, skoro mnie nie przeszkadza pańska

reputacja, to dlaczego panu miałoby przeszkadzać moje

nazwisko?

Zmierzył ją wzrokiem.

- Niech pani się nie denerwuje.

- Staram się.

Zamilkł tylko na chwilę.

- Jeśli dobrze zrozumiałem, chce pani się wskrzesić i

zapłacić za tę usługę kodami dostępu do Cytadeli?

Skinęła głową.

- Kim pani była w yakuzie Jedność?

- Projektantką. Tworzyłam symulacje.

- To dziedziczny tytuł?

- Nie. Awansowałam dwa lata temu.

Zastanowił się chwilę.

- To pani stworzyła "Supernową" i "Huragany Mroku"?

- Tak, ale ...- zawahała się - sądziłam, że promocja

"Huraganów" nie została jeszcze rozpoczęta.

Rioux wykonał nie wyrażający niczego ruch dłonią.

- Zgadza się. Nie została. Musiałem włamać się do banków

danych yakuzy Jedność, żeby ją zdobyć.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem, ale nic nie powiedziała.

- Dlaczego chce pani zapłacić czymś tak cennym, jak kody

dostępu do Cytadeli za swoje wskrzeszenie?

- Software diagnostyczny, który mi sprzedano, twierdził,

że to tylko kody dostępu - zmarszczyła brwi. - Nie było mowy

o tym, że to klucze do kurtyny blokującej czy coś takiego.

- Większość ludzi sporo zapłaciłaby za same kody. Sam bym

sporo zapłacił.

- Więc jak pan już skończy wskrzeszenie, to dogadamy się,

ile mi pan dopłaci - zażartowała bez uśmiechu. Podniosła na

niego wzrok. - Teraz poważnie: pomoże mi pan?

- A chce pani tego?

- Ja ... - zawahała się lekko. - Tak. Oczywiście.

- A co ty będziesz z tego miał, Istvan? - zapytał Rioux

zerkając na Nagy'ego.

- To, co tak bardzo lubię - usłyszał w odpowiedzi. -

Pieniądze. Dwadzieścia tysięcy eku. Nie chcę udziału w

twoich zyskach, Judaszu. Wiedza, którą zamierzasz posiąść

jest bardziej niebezpieczna niż użyteczna dla ludzi mojego

pokroju.

- Dwadzieścia tysięcy eku? - powtórzył z zaskoczeniem

Rioux. - To spora suma. Łagodnie mówiąc.

- Raz już próbowałam wskrzeszenia - wtrąciła Marta. -

Znaleźli mnie i sprowadzili z powrotem do Melbourne. Z

powrotem w łapy tego ... tej świni, Vaelitha - jej głos

się załamał. - Tym razem chcę tego uniknąć.

- Już próbowała pani wskrzeszenia? - Rioux nienawidził

dowiadywania się rzeczy zdumiewających. - I zostawili panią

przy życiu?!

- Ja... - przerwała opuszczając głowę, ale podniosła ją

ponownie po chwili i rozejrzała się. - Nie jestem pewna, czy

to najlepsze miejsce do rozmów na ten temat. Wydaje mi się,

że jestem śledzona przez ludzi mojej yakuzy. Jeśli nas

podsłuchali...

- Nie podsłuchali - odezwali się jednocześnie obaj, Rioux

i Nagy, i spojrzeli na siebie.

- Mamy zakłócacze - wyjaśnił Istvan rozglądając się

nieznacznie. - Poza tym obserwują nas moi ludzie.

- Kiedy może mnie pan wskrzesić?

Rioux zmierzył ją wzrokiem.

- Potrzebuję minimum dwudziestu czterech godzin na

załatwienie moich bieżących interesów. Spotkajmy się jutro o

trzynastej. Gdzie pani mieszka?

- Nie może pan tego przyspieszyć?

- Nie.

Zagryzła nerwowo wargę. Ten gest pełen był bezsilności i obaw.

- Dobrze. Dwadzieścia cztery godziny. Mieszkam w

Konigadlershotel, na Sudstrasse. Pod nazwiskiem Agatha

Carassin.

- Niech pani tam na mnie czeka. Zapukam punktualnie o pierwszej.

Westchnęła.

- A co się stanie potem?

- Kiedy potem?

- Kiedy pan po mnie przyjdzie.

Rioux bez wysiłku przywołał na swoją twarz wyraz

zniecierpliwienia.

- Potem powinienem chyba zabrać panią w bezpieczne

miejsce, n'est-ce pas? - powiedział. - Więc to zrobię.

Sudstrasse, die alte polnische Krakaustrasse, wiodła

wzdłuż wyschniętego i dokładnie wyczyszczonego Olawakanal

wprost ku południowo-wschodnim granicom miasta. Jej

kilkupasmową, polibetonową nawierzchnię czyściła codziennie

przed świtem brygada porządkowa, a o wysokie topole rosnące

gęsto po obu stronach dbała grupa ogrodników. I nic

dziwnego. Przy zrujnowanym, na wpół opuszczonym śródmieściu

i południowych dzielnicach poobstawianych ekranami Geigera-

Mullera, Sudstrasse pełniła funkcję reprezentacyjnej ulicy

miasta. Tutaj mieściły się przedstawicielstwa większości

legalnych korporacji, mieszkania Wysokich, luksusowe kluby

i kilka hoteli, teraz, gdy Wiedeń był radioaktywną ruiną,

najlepszych w dystrykcie.

Konigadlershotel stał po południowej stronie rzeki, w

nocy jego szklany stożek był wyraźnie widoczny w świetle

reklamowych halogenów. Tę gładką, nieforemną bryłę

architekci uatrakcyjnili pozornymi błędami perspektywy,

akcentowanymi gdzieniegdzie holograficznymi projekcjami

fragmentów konstrukcji budynku. Rioux nie był tu nigdy

przedtem. Wolał spokojniejsze, mniej publiczne, chociaż z

pewnością nie tak komfortowe miejsca.

Wysoki, młody portier, nad którego ramieniem unosił się

holograficzny srebrny orzeł, omiótł Rioux badawczym wzrokiem

i wykonał drobny gest dłonią. Przeszklone drzwi hotelu

natychmiast się rozsunęły. Judasz zmierzył portiera

spojrzeniem z domieszką podziękowania, tak jak robiła to

większość Wysokich i wszedł.

Oczywiście, nie mógł wejść tak sobie. Ten młody cerber

przy wejściu był na stałe podłączony do Netu. Potrafił w

ciągu kilku sekund poprzez analizę mimiki twarzy, wyglądu

zewnętrznego i charakterystyki ruchów zidentyfikować osobę

oraz podjąć decyzję, czy może ona wejść do hotelu.

Podejmował ją na podstawie informacji zaczerpniętych z

lokalnych banków danych, tych samych, które Rioux rankiem

odpowiednio poprawił.

Zadziałało jak zwykle i Judasz wszedł do holu

Konigadlershotel, długiego i niezwykle szerokiego korytarza

o ścianach i suficie pokrytych mackami pracowicie hodowanej

dżungli. Z lewej, od strony półprojekcyjnych okien,

świeciło nieśmiało poranne słońce. Symulowane oczywiście. W

tej części świata jeszcze długo nikt nie będzie oglądał

normalnego wschodu słońca. Przeszkadzały chmury syntheozonu

wypuszczanego do atmosfery przez generatory IG Farben z

Schutzenstein.

Judasz podszedł do nieco staromodnego, hotelowego

kontuaru, za którym siedziała subtelna blondynka o

naturalnym typie urody.

- Je voudrais savoir dans quelle chambre habite Madame

Agatha Carassin - powiedział z typową dla Wysokich,

odmierzoną dawką nonszalancji.

Blondynka zawahała się.

- Je suis desolee mais je ne peux vous renseigner! -

powiedziała kręcąc przecząco głową.

Milcząc wbił w nią wzrok, starając się wywrzeć ten

niewidoczny nacisk, z którego słynęli Wysocy.

- Je peux vraiment pas! - opierała się jeszcze, zerkając

w prawo na wysokiego mężczyznę rozmawiającego z kimś w holu.

Rioux obrócił się w tamtą stronę. To musiał być jej

przełożony.

Natychmiast zrozumiała.

- L'appartement 118, prenez l'ascenseur 3 - powiedziała

szybko, a w jej oczach zapaliła się obawa.

- Merci - rzucił sucho Rioux i zawrócił ku windom.

Wymiana zdań przez komunikator w drzwiach pokoju Marty

trwała chwilę, dopóki dziewczyna nie upewniła się, że

rozmawia naprawdę z nim. W jej głosie brzmiało zmęczenie i

niepewność. Wchodząc zapytał o to.

- Jest pan zdziwiony? - uśmiechnęła się niewesoło. - Nie

wie pan co to znaczy wyrwać się na wolność z rąk yakuzy.

- Nie jestem zdziwiony - ogarnął wzrokiem wnętrze pokoju.

- Mam tylko nadzieję, że da pani radę szybko się stąd

wynieść.

Spojrzała na niego z zastanowieniem.

- Dlaczego?

Podszedł do okna.

- Przeglądałem lokalne pliki yakuzy Jedność. Mają tutaj

sporo rezydentów plus jakiś kontrakt kontrolny podpisany z

Intelligiem. Bardzo prawdopodobne, że obserwują w tej

chwili hotel. Musimy jak najszybciej wyjść.

- Jestem gotowa - wskazała niewielką walizkę stojącą obok

łóżka z wodnym materacem.

- Świetnie. Nie ma czasu do stracenia - podniósł walizkę

i skinął dłonią ku drzwiom. - Chodźmy.

Narzuciła na siebie jasny, pastelowy płaszcz, omiotła

Rioux spojrzeniem pełnym zaufania i wyszła. Trzymał się dwa

kroki za nią.

W holu jednak przystanął.

- O co chodzi? - zapytała Marta także stając.

Rioux przyglądał się dwóm mężczyznom, zagadującym po

drugiej stronie holu blond recepcjonistkę. Z tej odległości

nie widział dokładnie, ale...

- Z powrotem - rzucił zimno i pociągnął dziewczynę za

sobą. Ruszyli wzdłuż korytarza, aż dotarli do

zabezpieczonego kodzamkiem wyjścia ewakuacyjnego. Marta

obejrzała się.

- Kto to był?

- Les Croyants - odparł Rioux tłumiąc niepokój. - Ludzie

yakuzy Jedność. - Wpakował w gniazdo obok drzwi podłużnego

dongla. Odpowiedziało mu buczenie i droga stanęła otworem.

Oboje pokonali kilka niskich, pogrążonych w mroku

korytarzy, aby ujrzeć przed sobą następne drzwi.

- Jeżeli to oni - zaczęła Marta z obawą - to obstawili z

pewnością wszystkie wyjścia.

Nie odpowiedział. Kopnął z rozmachem w okolice zamka i

drzwi przepuściły ich do podziemnego garażu

Konigadlershotel. W momencie, w którym przez nie przeszli,

zza pleców dobiegł Rioux szelest i do potylicy przystawiono

mu coś chłodnego.

- Rioux! - krzyknęła Marta. W następnej sekundzie silne

ręce szarpnęły ją wstecz. Judasz zareagował w tej samej

chwili. Piętą wykrocznej nogi kopnął ostro z dołu tam,

gdzie sądząc po dotyku i z odgłosów musiał znajdować się

przeciwnik, a jednocześnie pochylił mocno w przód głowę i

tułów. Usłyszał ryk bólu i trzask elektrycznego wyładowania

tuż nad uchem. Zimny wcześniej przedmiot oparzył go w kark.

Kończąc obrót poczuł jak krańce pola widzenia czernieją i

pojawia się znajome naprężenie mięśni, jak zawsze przy

adrenalinowym szoku. Jego ręce same złożyły się do ataku.

Prawa dłoń zahaczyła zgiętymi palcami szczękę wysokiego,

ciemnowłosego faceta, nadal miotającego się po ciosie w

genitalia. Druga zaś, zwinięta w pięść, precyzyjnie

wyrżnęła go prosto w splot słoneczny, wyłączając gościa

równie skutecznie, co cios taranem.

Judasz sięgnął uwolnioną prawą dłonią pod płaszcz i

podniósł wzrok na drugiego napastnika. Ten podobny do

pierwszego, jak bliźniak, więził Martę w ciasnym uchwycie,

wymachując jednocześnie pistoletem elektrycznym. Rioux opadł

na kolano mierząc doń ze swojego Calico z grubym tłumikiem,

ale croyant był szybszy. Błękitna iskra ognia liznęła lewe

ramię Rioux, wysyłając do mózgu falę bólu. Uwarunkowanie

stłumiło ją jednak wystarczająco szybko, aby Judasz nie

stracił koncentracji przy naciskaniu spustu. Pięć pocisków

ze zubożonego uranu dosięgło głowy napastnika, trzy

przeszyły gardło, a cztery bark.

- Idziemy! - krzyknął wyciągając dłoń. Marta była

w szoku. - Szybko.

Przemknęli obok szpaleru luksusowych limuzyn wprost do

wyjścia na ulicę. O tej porze nie było na szczęście dużo

przechodniów. Śnieg nadal padał, a Rioux zaczął odczuwać

symptomy osłabienia. Roztrzęsioną dłonią sięgnął do

kieszeni chowając jednocześnie broń. Zatoczył się.

- Wezwij autotaksówkę - nakazał Marcie, wciskając nową

kapsułkę draku w gniazdo nad mostkiem. Biel śniegu wokół

raniła go w oczy.

Uspokoił się kilka minut później, gdy jechali już

w kierunku północnym, do mieszkania, które wynajął w

Breslau. Marta milczała przez całą drogę, wyglądała na

bardzo wstrząśniętą wydarzeniami w hotelowym garażu.

Dom był stary i odrapany, nieremontowany od

kilkunastu lat. Tak jak większość budynków z przedmieść.

Kiedy pokonali wysoką, betonową klatkę schodową o ścianach

upstrzonych graffiti i stanęli pod brudnymi drzwiami, oboje

byli już bardzo zmęczeni.

- Panie Rioux. - Gdy weszli do mieszkania Marta rozejrzała

się niespokojnie. - Nie chodzi o to, żebym była specjalnie

przywiązana do luksusu, ale to miejsce jest... no cóż,

ordynarne.

- Bardzo mi przykro - odparł Rioux blokując drzwi i

wchodząc do dusznego, mrocznego pokoju. - Ale tylko w

ten sposób możemy zabezpieczyć się przed wykryciem przez

Jedność. Obawiam się, że będzie pani musiała zostać tu

przez kilka dni. Dopóki nie skończymy.

Postawił walizkę Marty obok dużego łóżka, po prawej od

drzwi, po czym zabrał się do ostrożnego ściągania płaszcza.

Nagle syknął.

- Proszę zaczekać, pomogę panu - powiedziała Marta

zrzucając swój płaszcz na wypłowiały fotel. - Wygląda

paskudnie - dodała zerkając na jego rękę. - Przydałaby się

apteczka.

Skinął ku szufladzie biurka. Znalazła tam żel

opatrunkowy i zaczęła delikatnie wcierać go drobnymi

dłońmi w oparzenie na przedramieniu Rioux.

- Lepiej? Nie boli?

- Boli, ale już nie tak bardzo - uśmiechnął się lekko. -

Dziękuję. Zna się pani na tym.

- To żadna sztuka - wzruszyła ramionami.

Wstał, podszedł do biurka i ściągnął z blatu płachtę

antystatycznego materiału. Pod nią leżały znajome kształty

Net-terminala, kilku podłączonych do niego cartridge'ów,

modemu i pęku światłowodów. W futerałach spiętrzonych na

podłodze spoczywały jeszcze dwa MO-drive'y i trochę sprzętu

bezpośredniego I/O. Nacisnął klawisz zasilania. Płaski LCD

błysnął obrazem.

- A gdzie będziemy sypiać? - zapytała rozglądając się po

pomieszczeniu.

- Łóżko jest do pani dyspozycji, ja zadowolę się tą starą

kanapą - wskazał przeciwległy kąt pokoju. Marta spojrzała na

niego jakby ze skrępowaniem. - Czy to będzie pani

przeszkadzać?

- Miejmy nadzieję, że nie - odparła sięgając po pilota.

Wielki całościenny ekran, wiszący naprzeciw łóżka,

rozjarzył się godłem Netu, a z niewidocznych głośników

dobiegł szum. Pokazał najpierw jakiś widoczek, moment

później obraz zapadł się, a na środku zabłysł zajmujący

kilka linijek napis po arabsku.

- Wszystko zawirusowane - odezwał się Rioux siadając na

biurku - Węzeł Netu w Breslau pełen jest takich

muzułmańskich śmieci, po wojnie nigdy go dokładnie nie

przeczyszczono. Kogo stać, kupuje sobie programowe filtry.

Wyłączyła ekran i opadła na łóżko.

- W takim razie wezmę prysznic - oświadczyła widząc jak Rioux

zaczyna grzebać przy terminalu na biurku. - Jakieś sprzeciwy?

- Żadnych - podniósł na nią wzrok. - Ale obawiam się, że

łazienka jest równie obskurna jak cała reszta.

Zzuła buty i przeszła po kosmatej wykładzinie do

przedpokoju. Rioux odprowadził spojrzeniem jej gibką, długonogą

sylwetkę, a następnie z zamyśleniem wyjrzał przez okno.

- Teraz możemy porozmawiać - powiedział przecierając oczy

i odjeżdżając fotelem od terminala. - Nawet powinniśmy.

Przerwała rozczesywanie włosów i spojrzała na niego marszcząc

lekko brwi.

- Proszę, niech pan pyta - wyłączyła pilotem ekran, który

Rioux zdążył już odwirusować. - Będzie chyba wygodniej,

jeżeli zaczniemy zwracać się do siebie po imieniu.

- Jak sobie życzysz - skinął głową. - Marta. Hm, to

dziwne imię. Polskie?

- Tak, mój ojciec był Polakiem - zsunęła bose stopy na

podłogę poprawiając jednocześnie połę szlafroka. - Kiedyś

mieszkaliśmy w Poznaniu, ale to było tak dawno, że niewiele

z tego pamiętam.

- Byłem tam kiedyś, ładne miasto - dodał pokazując

sprzęt na biurku. - Wracając do tematu, skasowałem z

pamięci autotaksówki i systemów nadzorczych obszaru

Sudstrasse wszelkie informacje na nasz temat. Nie sądzę,

aby ktoś mógł nas odnaleźć. Częściowo kryją nas też ludzie

Istvana. Jesteśmy dość bezpieczni.

Zawahał się na moment.

- Kiedy się kąpałaś, wziąłem twoje dokumenty do przeglądu

- powiedział wskazując leżącą na blacie kodkartę ID. -

Złapałem trochę kluczowych punktów i wiem, gdzie zacząć.

Niepokoi mnie tylko sprawa tego Vaelitha. To główny szef yakuzy

Jedność, tak?

Skinęła głową z pochmurną miną.

- Czy sądzisz, że będzie cię bardzo szukał?

Przymknęła oczy.

- Sądzę, że będzie - powiedziała wolno. - Przez pewien

czas wyglądało, że mnie kocha. Byłam naiwna. Tak naiwna -

głos ugrzązł jej w gardle. - Chciał... chciał zrobić ze mnie

lalkę. Wszczepić pieprzone mikroprocesory Actormaticu

i używać w myśl swoich najskrytszych fantazji. Jak jakiegoś

odmóżdżonego klona, jak... jak... - zająknęła się.

- Okay, okay. Nie chcesz mówić, to nie mów - podniósł

dłoń w uspokajającym geście. - Chodzi mi o to, że

prawdopodobnie śledzi dane na twój temat w swoim

autonomicznym, prywatnym systemie. Ten system też będę

musiał odnaleźć i skasować. Muszę przelecieć wzdłuż i

wszerz cały Net i wykasować każdą informację na temat Marty

Chojnackiej, a potem stworzyć wiarygodną, fałszywą osobowość

i odpowiednio udokumentować ją zapisami w różnych bankach

danych.

- Czy to jest wykonalne? - zapytała już spokojniej. - To

olbrzymie zadanie.

- Wskrzeszenie to niemały kawał roboty - uśmiechnął się

Rioux. - Ale większość tego załatwią specjalne programy

przeszukujące i generatory tożsamości, które udało mi się

zdobyć z pewnego źródła. Główny problem to podmiana danych

w sekretnych bankach yakuzy i w autonomicznych systemach jej

członków. Ale i z tym powinienem dać sobie radę.

Mięśnie jej twarzy odprężyły się.

- Teraz opowiedz mi z grubsza swój życiorys - powiedział

podnosząc gniazdo modemu Netu i wciskając do niego wtyk

wszczepu. - Zanotuję wszystko, co powiesz i postaram się to

później sprawdzić. Możemy zaczynać?

Skinęła głową i zaczęła mówić. Rioux słuchał jej starając

się sprawiać wrażenie zainteresowanego tym wyłącznie

zawodowo. Od czasu do czasu zapisywał fragment jej

wypowiedzi albo w ułamku sekundy analizował samą treść.

Lista obiektów do przeszukania rosła, ale na szczęście nie

znalazło się tam nic trudnego do przeniknięcia. Raz tylko

Marta zahaczyła o wojskowe systemy Unii Południowej Amery

ki, Rioux uznał jednak, że wydobycie stamtąd jakiejkolwiek

informacji jest wystarczająco mało prawdopodobne, aby się

tym nie martwić. Skończyli przed siódmą, kiedy oboje ogarnął

głód.

- Tyle powinno wystarczyć - powiedział odłączając się od

modemu. - Resztę, która nie wbiła ci się w pamięć, programy

przeszukujące znajdą bez kłopotów w publicznej części Netu.

- Wyspowiadałam ci się z całego życia - odezwała się

Marta podciągając znów kołnierz szlafroka. - Czy to zmieniło

twój stosunek do mnie?

- Dlaczego? - uśmiechnął się lekko. - Ja cię tylko

wysłuchałem. Może ty będziesz mogła zrobić to kiedyś dla mnie?

Potrząsnęła głową z powątpiewaniem.

- Widzę w tobie niezły materiał na filozofa - wstała. -

Może byśmy coś zjedli?

- Zapasy są w lodówce. Jak gotujesz?

- Okropnie, a ty?

- Z pewnością jeszcze gorzej. Padło więc na ciebie.

- Pożałujesz, zobaczysz! Niech się tylko przebiorę...

Gotowała wspaniale. Potrafiła wyczarować z tego, co Rioux

zgarnął na ślepo z kilku półek w NatuMarkecie, smaczną i

apetyczną kolację. Na oko lepszą niż sporo dań oferowanych w

najlepszych restauracjach Breslau.

- Uwielbiam gotować - usłyszał później, kiedy wskoczyła

już pod kołdrę i próbowała zasnąć.

- No to byłby z nas niezły duet - stwierdził Rioux

siadając do terminalu i szykując C-Dyski z oprogramowaniem

pomocniczym. - Mogę z całą powagą stwierdzić, że uwielbiam

jadać to, co ugotujesz.

- Jasne - w jej głosie zabrzmiał powstrzymany śmiech.

Gdy sięgnął po opakowanie draku, spoważniała jednak;

wyczuł to. - Valerian - zawahała się. - To drak, prawda?

- Nie pytaj.

- Dlaczego to robisz? Drak jest przecież bardzo toksyczny...

- zawahała się. - Jesteś uzależniony?

Dłoń z kapsułką zamarła.

- Tak. W pewnym sensie.

- Co to znaczy w pewnym sensie?

- Nie pytaj.

- Przepraszam, jeśli cię uraziłam.

- Nic się nie stało - dokończył ruch. - Teraz muszę wejść

w Net, żeby przypilnować procedur poszukiwawczych. Bodźce

zewnętrzne nie będą do mnie docierać, więc nie próbuj mnie

wołać.

- Rozumiem - stwierdziła spokojnie. - Przy projektach

symulacji posługiwałam się wprawdzie klasycznym sprzętem do

wirtualnej rzeczywistości, ale wiem jak działa wewnętrzny

hardware.

Rioux uśmiechnął się do swoich myśli i przełączył terminal

na tryb Direct Net Access.

W sumie nie miało nawet znaczenia czy oczy trzymało się

podczas przejścia zamknięte czy otwarte. Ból dostrajania był

za każdym razem tak samo dotkliwy. Wzbierał jak fala w lewym

nadgarstku i błyskawicznie oblatywał całe ciało, kończąc

się koncentracją w oczodołach. Właśnie nerwy wzrokowe były

najbardziej obciążone podczas dostrajania. Rioux znał

mnóstwo casseurs, którzy oślepli przez pracę na

niesprawdzonym sprzęcie albo lekceważąc testy kazali sobie

przeszczepić całościowy hardware do wnętrza ciała. A to już

był problem, bo padały przy tym sekcje mózgu odpowiedzialne

za sortowanie bodźców i taki niewydarzony casseur musiał

wegetować z trwałą synestezją do końca życia.

Słabnący w uszach szum wreszcie ucichł. Bodźce dźwiękowe

zwykle zakłócały interakcję z Netem, blokowano je więc od

razu przy logowaniu do systemu. Działanie w całkowitej ciszy

kompensowały jednak sygnały niskiego poziomu stymulujące

podświadomość. W Necie przeczucia należało interpretować jak

sprawdzone dane.

Ból minął, pozostał gdzieś z tyłu, a przed nim z mroku

wynurzył się standardowy mentalny obraz zatoki programowej

terminalu. Bezkresna, łagodnie zielona przestrzeń,

wypełniona łagodnym światłem o widmie zbliżonym do

słonecznego i pusta jeśli nie liczyć czterech pulsujących

ciemnymi kolorami prostokątnych wylotów kanałów I\O oraz

grupy kilkunastu smukłych kształtów autonomicznych,

bojowych wirusów. Z portów wychylał się gąszcz jaskrawych

linii. Rioux przywołał jedną z nich i podłączył się do niej.

Transmitowała dane z programów przeszukujących węzły Netu

Norwegii i Szwecji. Następna prowadziła do północnej Afryki.

Rioux zwolnił blokadę tranzytową i wniknął w ślad za linią

w płaszczyznę portu. Dostrzegł przy tym jak dwa z wirusów

posłusznie podążają jego śladem.

Podróż magistralą systemową Netu, spowolniona prawie

tuzinem lokalnych kurtyn zabezpieczających i kilkoma

punktami kontroli hasło-dostęp zabrała około sekundy.

Oszukanie blokad satelitarnego łącza było fraszką dla

Rioux, więc bez problemów wynurzył się w węźle Netu w

Trypolisie i przekazał wirusom rozkaz osłonięcia go z boków.

Tutaj przestrzeń była jasnobłękitna i w przeciwieństwie do

pustki jego prywatnego terminalu zapchana setkami różnych

programów, nakładek i procedur. W większości ich kształty

stanowiły różnego typu wariacje na temat prostopadłościennej

bryły o nierównych powierzchniach i rozmaitych kolorach.

Rioux użył przygotowanego wcześniej filtru i dostrzegł pod

sobą smukłe, ale jakby rozmazane kształty wojskowych

programów strażniczych i przyczajonych wirusów

uderzeniowych. Arabowie nawet po tych wszystkich latach

gotowi byli za pomocą bojowych modułów błyskawicznie

rozpocząć wojnę.

Rioux uśmiechnął się z pobłażaniem i podążył w ślad za

linią transmisji w kierunku bryły aktualnie przeszukiwanego

banku danych. W wartość muzułmańskiego oprogramowania

bojowego przestał wierzyć zaraz po ofensywie Indii podczas

Wojny Mantry. A jego poziom raczej nie podniósł się od

tamtego czasu.

Kolor linii zmienił się na czerwony, znalazła jakieś dane

pasujące do poszukiwanego wzorca. Rioux dołączył do swojego

wirusa i rozkazał zagłębić mu się w kurtynę, za którą znikała

linia. Wirus zmienił kolor, dostosowując powierzchniowy

kod do zeskanowanych zdalnie sekwencji kurtyny. To była

bryła banku TripoliThar, popularnego wśród wielu yakuz i

często wykorzystywanego do anonimowego transferu informacji

oraz pieniędzy. Kurtyna była niezbyt spoista i słabo

zaprojektowana, wirus wchodził w nią jak nóż w masło. Kiedy

ją pokonał, Rioux dostrzegł dane analizowane przez

program poszukiwawczy. Zapisy transferów, relacje

handlowe z dystrybucji oprogramowania i tajne raporty

naukowe. Kilka bloków dotyczyło Marty i te zostały

precyzyjnie wykasowane. Cały proces postępował sprawnie i

bezbłędnie. Po zakończeniu zadania program zaczął skanować

resztę węzła.

Sądząc z raportów przesyłanych przez pozostałe programy

akcja postępowała równie efektywnie w innych węzłach. Rioux

skontrolował jeszcze wyrywkowo węzły w Moskwie, Meksyku i

Hongkongu, po czym skierował wirusa z powrotem do Breslau i

wylogował się. Tym razem ból był mniej dotkliwy, stężał w

mięśniach karku i lewej ręki, zapulsował w potylicy. W mniej

niż sekundę rozwiał się jednak i zniknął , a Valerian

otworzył oczy. Wyprostował ścierpnięty grzbiet zerkając

jednocześnie na LCD terminalu. Był w Necie prawie trzy

godziny. Marta zasnęła głęboko z twarzą śmiesznie wciśniętą

w poduszkę. Chrom na jej policzku błyskał w świetle

ekranu. Mruczała do siebie i marszczyła przez sen czoło.

Rioux uśmiechnął się. Lubił ją. W jakiś sposób polubił

tę niewielką, drobną istotkę ciśnięta przez los w tarapaty.

Niespodziewanie poczuł się zadowolony, że może jej pomóc.

To było coś innego od realizacji zlecanych anonimowo

projektów. Spróbował przypomnieć sobie kiedy ostatni raz

czuł coś podobnego, ale pamięć przykrywała mu gruba warstwa

cynizmu.

Wszedł znów w Net i zabrał się do pracy. Potrzebował

sporo specjalistycznego oprogramowania, którego nie mógł,

niestety, ukraść tak, jak tych prostych programów

poszukiwawczych. Być może tylko mu się wydawało, ale

programowanie szło mu lepiej niż zwykle.

Marta wstała zanim Rioux skończył składać ostatnie

moduły. Każdy z nich miał oddzielny cel, przypisany mu z

listy sporządzonej w trakcie rozmowy z dziewczyną. Niektóre

z tych modułów musiały być dość skomplikowane, aby dotrzeć

do miejsc przeznaczenia i podmienić lub skasować dane. Rioux

uruchomił jeszcze generator tożsamości, skradziony wraz z

poszukiwawczym software'em, który podczepił pod biblioteki

urzędu statystycznego w Breslau, po czym powtórnie się

wylogował.

W momencie otwierania oczu dotarł do niego przyjemny

zapach gotowanego mięsa. Na małym, okrągłym stoliku stały

już dwa nakrycia, surówki, pełny półmisek i inne dodatki, a

Marta uwijała się w kuchni przy kawie.

Od razu zauważyła, że skończył pracę.

- Czy zawsze tak długo pracujesz? - zapytała wracając do

stołu z dwiema filiżankami. Miała na sobie krótkie, sportowe

szorty podkreślające smukłość nóg, oraz długiego T-shirta.

Nadal poruszała się boso.

- Jeżeli już coś robię, to nie przerywam, póki tego nie

skończę - wzruszył ramionami i wstał przysuwając fotel do

stołu. - To wygląda bardzo apetycznie, ale wolałbym jednak

najpierw wziąć prysznic.

- Jak sobie chcesz, ale ja nie zamierzam na ciebie czekać

- wzruszyła ramionami. - Jestem głodna jak lew. To znaczy jak

lwica.

- To chociaż zwolnij na moment - zaproponował. - Prysznic

zajmie mi najwyżej kwadrans.

- Nie ma mowy - pokręciła głową, po czym uśmiechnęła się

do niego ciepło.

Kiedy dziesięć minut później wynurzył się z łazienki,

jedzenie na stole nadal nie było ruszone. Najwyżej

trochę wystygło, nie pogorszyło to jego smaku.

- Jak poszło? - zapytała, gdy skończyli jeść i oboje

obracali w dłoniach kieliszki czerwonego wina.

- Doskonale. Wszystko idzie zgodnie z planem. Najdalej

do jutra skończę z przeszukiwaniem publicznej części Netu i

wyślę wirusy, które skasują wszelkie dane na twój temat w

pewnych autonomicznych systemach, gdzie mogłaś być

odnotowana. Wiesz, takie przeróżne ubezpieczenia, banki,

urzędy finansowe. Potem pozostanie najtrudniejsze zadanie,

skasować informacje z banku yakuzy Jedność.

- Wypijmy za powodzenie - zaproponowała. Przechylili

kieliszki. Rioux zauważył, że z jej oczu zniknęły gdzieś

iskierki wcześniejszego rozbawienia, ale nie pytał.

- Dlaczego nazywają cię Judasz? - zapytała nagle.

- To stara ksywa. Jeszcze z czasów Wojny Mantry -

odpowiedział odjeżdżając wzrokiem w okno. - Pracowałem -

zawahał się czując dziwny przypływ szczerości. - Pracowałem

wtedy dla indyjskiej sekcji walki software'owej, pisałem

dla nich programy bojowe. Jeden z typów wirusa, który

świetnie sprawdził się wtedy w Pakistanie nazwano Judasz.

Potem to przezwisko wędrowało za mną po świecie, aż

zostało.

- Byłeś najemnikiem?

- Przez rok - skinął głową spoglądając jej w oczy. -

Wyniosłem się, gdy Arabowie naznaczyli mnie fatwą.

- A co robiłeś potem?

- Ja...

Wyciągnęła z niego całkiem sporo jak na trzygodzinną

rozmowę. Coś sprawiało, że przy niej był spokojny i

odprężony. Nie czuł żadnych wewnętrznych ostrzeżeń.

Uświadomił sobie, że jest mu z nią dobrze. Po prostu.

Później, kiedy znów wchodził w Net, aby odpalić

autonomiczne wirusy, prześlizgnął się po niej wzrokiem.

Zauważyła to i zabawnie zmarszczyła brwi.

Kłopoty zaczęły się wieczorem następnego dnia,

punktualnie o ósmej. Rioux nadzorował przebieg zmian

wprowadzanych w bankach Netu poprzez ekran terminala,

korzystając przy tym jedynie ze standardowego interfejsu

dłoń-głos. Błysk czerwieni, który przemknął po ekranie

zmusił go do przerwania pogawędki z Martą. Zareagował

jednak zbyt późno, kontakt z grupą autonomicznych programów

przeszukujących biblioteki yakuzy Jedność urwał się. Jak

pokazała analiza ostatnich komunikatów, spowodowały to

nowe programy strażnicze. Nigdy dotąd nie spotykane w

tamtych podsystemach.

- To komplikuje sprawę. - Rioux przymknął oczy opierając

dłoń na klawiaturze. - Teraz są już ostrzeżeni. Zaczną

porównywać ogólnodostępne dane z backupem, ich kopią

bezpieczeństwa, trzymaną w dobrze chronionym, prywatnym

mainframie yakuzy. A tam nie zdążyłem jeszcze dotrzeć.

- Jeśli zauważą co podmieniłeś, to zorientują się... -

umilkła.

- Zorientują się, że ktoś próbuje cię wskrzesić - skinął

głową i spojrzał na jej pobladłą twarz. - A ja nie mogę

stąd wdzierać się do ich systemu, bo namierzą mnie

w minutę i naślą chmarę swoich croyantes.

Na moment zapadła przesycona niepokojem cisza.

- Musimy działać szybko - wstał, zarzucił na siebie

płaszcz i zaczął upychać po kieszeniach C-Dyski. - Chodź ze

mną.

Nie można było uniknąć namierzenia przy otwartym

wtargnięciu w system równie złożony i dobrze chroniony jak

prywatne archiwa yakuzy Jedność, zgoda. Ale można było

opóźnić nieco nieprzyjemne następstwa tego wydarzenia.

- Włączysz się w publiczny sektor systemu - tłumaczył

Rioux dziewczynie, gdy jechali autotaksówką w

kierunku gmachu OberMarktu, stojącego na północnych krańcach

Sudstrasse. - Jako projektantka powinnaś mieć uprawnienia.

Potem natychmiast pojedziesz z powrotem do mojego

mieszkania, ja zajmę się resztą. OberMarkt zawsze jest pełen

ludzi, zanim przeszukają ten tłum, zdążę się urwać.

- Nie sądzę, aby namierzenie cię zajęło im więcej jak

pięć minut - powiedziała z niepokojem.

- Dokładnie tyle potrzebuję, skarbie.

OberMarkt faktycznie był zapchany mrowiem ludzi. Część

tłoczyła się w wysokim okrągłym holu, część zwiedzała

położone na piętrach stoiska lub przesiadywała na

kilkupiętrowych tarasach, sącząc wolno to, co serwowano w

kawiarenkach. Reklamy wyświetlane przez wielkie ekrany

zachęcały do oglądania wieczornego bloku symulacji.

Najbliższe budki z gniazdami Netu znajdowały się tuż obok

wind, w zatłoczonym pasażu handlowym. Rioux pomyślał, że to

dobry znak.

Włączenie się do odległego systemu yakuzy Jedność zabrało

Marcie tylko chwilę. Rioux nakazał jej gestem, aby odeszła.

- Powodzenia, Valerian - stanęła na palcach i pocałowała

go w policzek. Odprowadzał ją spojrzeniem, czując

ciepło w sercu. To, co zrobiła, było wprawdzie bardzo

melodramatyczne i w ogóle, ale...

Strząsnął z siebie te myśli, jeszcze jej nie uratował.

Odsunął wystającą ze ściany rękawicę interfejsu i wcisnął

C-Dyski w gardła dwóch czytników. Wziął głębszy oddech i

wsunął swój wszczepiony wtyk w gniazdo DNA.

Publiczny węzeł jak zwykle o tej godzinie pełen był

zamieszania. Zapychały go setki aplikacji kalkulacyjnych i

programów ekstrapolujących, usiłując zakończyć analizy

maklerskie przed zamknięciem ogólnoświatowej giełdy. Rioux

od razu zrezygnował z prób wydostania się przez Bonn lub

Moskwę. Przy tak dużej liczbie transmisji dostępu do portów

I/O udzielano sekwencyjnie, a on nie miał czasu na

oczekiwanie. Być może liczyły się sekundy.

Przeniósł się do bliskiego, prowincjonalnego Net-systemu

w Dreźnie, a stąd za pomocą fałszywych priorytetów i

któregoś z kilkudziesięciu niskoorbitalnych Eutelsatów na

wschodnie wybrzeże Federacji Ameryki Północnej. Węzeł Netu

z Bostonu był jednym z największych na świecie,

jednocześnie realizowano w nim miliard operacji. Rioux bywał

tu dostatecznie często, aby bez problemu namierzyć cel.

Wykorzystał hasła, ukradzione kiedyś z rządowych banków

danych. Bez przeszkód minął sieć czyhających programów

strażniczych oplatającą dwie antywirusowe blokady. Sekundę i

dwadzieścia siedem setnych po zalogowaniu znalazł się w

wirtualnym wnętrzu korporacji Collone, sercu yakuzy Jedność.

Przywołał z C-Dysków wzorce wielofunkcyjnych wirusów i

rozwinął je w ochronne półsfery. Kontrakcja programów

zabezpieczających była nieuchronna, lepiej być na nią

przygotowanym. Szybki skan dostarczył Rioux wstępnych

informacji o strukturze systemu. Przed nim otwierał się

szeroki blok prywatnego oprogramowania korporacji.

Aplikacje, z których aktualnie korzystano, błyskały w nim

sekwencjami różnorodnych kolorów. Było ich mnóstwo, dzień

najwyraźniej należał do pracowitych.

Rioux z desperacją pchnął kilka wirusów wprost przed

siebie i rozciągnął pozostałe w płaski torus. Skręcając ku

wirtualnemu wnętrzu systemu przygotował się na kłopoty. Nie

cierpiał improwizacji, Net źle na nie reagował. Łatwiej

było popełnić błąd. A jeden błąd mógł oznaczać tutaj utratę

wszystkiego. Reputacji, pracy lub cennego oprogramowania.

Albo i życia, jeśli zostało się rozpoznanym i namierzonym

przez taupes przeciwnika.

Jedyną szansą Rioux było odcięcie systemu od głównych

magistrali Netu. Żadne dane nie miały prawa wydostać się

stąd, dopóki nie uda mu się skasować zapisów na temat Marty.

Najprostszym sposobem wydawało się wzniecenie alarmu

antywirusowego. Najprostrzym przynajmniej w pierwszych

momentach, bo zaraz dopadła go sfora hunterów jakiejś

świeżej generacji. Strefa chroniących Rioux wirusów

zasymilowała część napastników. Po przekompilowaniu ich

struktur zostały odrzucone odciągając uwagę drugiej fali

oprogramowania ochronnego. Rioux skorzystał z tego i

niepostrzeżenie ruszył dalej, ku sektorom systemu

zapełnionym danymi personalnymi. Sprawdził roboczy status

danych Marty, jej nazwisko nie było jeszcze kontrolowane. Za

pomocą dwóch aplikacji D-Processing Rioux spróbował skończyć

to, co zaczęły wysłane wcześniej autonomiczne moduły.

System korporacji nie przerywał jednak diagnostyki.

Garstka porzuconych dla przyciągnięcia uwagi wirusów i

własne przekompilowane huntery nie wystarczyły, by zaprzątnąć

jego uwagę. Rioux dokończył już właściwie to, co zamierzał,

nim jednak odłączył i rozmył oba D-Procesory, zaatakowały

go znów programy ochronne. Zasłaniając się wirusami na tyle,

na ile mógł, skręcił w dół, ku ciemnej bryle systemowego

kernela. Jeżeli gdzieś przechowywano backup wszystkich

danych yakuzy to na pewno tam.

Niespodziewanie cały system przeszedł w stan pełnego

alertu. Coś, co Rioux widział może z dwa razy w życiu.

Pełny alert inicjowano wyłącznie w razie wojny i zmasowanego

ataku wirusów przeciwnika. Wszystkie porty I/O były w takim

wypadku blokowane, a specjalny program obsługi wzywał przez

bezpośrednią magistralę kontynentalną bojowe programy

Pentagonu.

To było niebezpieczne, groziło rozpętaniem globalnego

konfliktu, gdyby korporacja akurat sondowała któryś z

muzułmańskich systemów i wpuściła tam programy Pentagonu.

Jedność wolała jednak zaryzykować. W bankach danych Collone

musiało być schowane coś naprawdę wartościowego, skoro dla

ochrony tego nie wahano się skorzystać z kosztownych usług

armii. Kosztownych i diabelsko skutecznych. Rioux nie miał

złudzeń co do wyniku starcia z programami FAP. Arabskie

taupes były przy nich fraszką, nawet gdy atakowały w

większej liczbie.

Czas. Teraz liczył się tylko czas. Rioux dzieliło

najwyżej półtorej minuty od momentu, gdy zostanie

odnaleziony, zidentyfikowany i zmuszony do ucieczki. Lub

zniszczony. Wchodząc w kontury kernela odrzucił wszystkie

pozostałe mu jeszcze wirusy, aby zmylić skanujące system

programy wojskowe. Zaczął analizować zawartości plików, z

których częściowo składał się kernel. Nie wyglądało to

dobrze. Jedność najwyraźniej korzystała z dobrych programów

szyfrujących, i to serii MasterCrypt lub nowszej. Rioux miał

wokół siebie prawdziwe morze, nawet ocean danych. Tyle że

zaszyfrowanych. Znał wprawdzie kilka niezawodnych algorytmów

i mógłby to odkodować. Ale nie w półtorej minuty. Więc jak

odnaleźć informacje, których szukał?

Poczuł nagle gorycz porażki, a przed oczami stanął mu

obraz Marty ze ściągniętą smutkiem twarzą. Smutkiem czy

strachem.

Zauważył jak wszystko w polu widzenia zwalnia, a

jednocześnie w głowie pojawia się znajome uczucie lekkości i

mocy. Adrenalina, błysnęła mu myśl, dawka przyprogowa.

Powinien się teraz wylogować, póki jeszcze potrafi panować

nad sobą. Ale przecież nie mógł. Marta.

Zanurkował w głąb kernela defragmentując mijane bloki

danych i blokując wszystkie napotkane procedury robocze.

Przestał się wahać. Zniszczył kilkanaście nakładek

komunikacyjnych praktycznie wstrzymując wymianę informacji

z resztą systemu oraz grupkę lokalnych cywilnych programów

obronnych. Skasował biblioteki tranzytu współstrumieniowego,

jądro obsługi interfejsów i terminali. System korporacji

ogłuchł i oślepł, a gdy Rioux wydał polecenie disrupt -

praktycznie oszalał. Jednocześnie uruchomiły się setki

operacji, pozbawione kontroli aplikacje zarządzające

mieszały, kasowały i zmieniały dziesiątki losowo wybranych

plików.

Rioux wolał nie zastanawiać się teraz nad konsekwencjami

tego, co zrobił. Wystarczyła mu świadomość, że właśnie

dopisał do listy swoich śmiertelnych wrogów najpotężniejszą

yakuzę Pasa Atlantyckiego. W zamieszaniu spróbował wymknąć

się z banków Collone do strefy bostońskiego terminalu. Kiedy

był na granicy, dopadły go wreszcie programy wojskowe,

którym rozpad systemu, tylko w niewielkim stopniu utrudnił

pracę. Zaatakowały zgrabnie i jeden zdołał przeniknąć przez

wygenerowaną na prędce kurtynę Judasza. Kiedy zaczął

przejmować kontrolę nad hardwarem Rioux, ten konwulsyjnym

ruchem wyrwał wszczep z gniazda Netu.

Ból był straszny. Zupełnie nieporównywalny z bólem

dostrojenia. Rioux zaskomlał i zatoczył się wpadając na

kogoś tyłem. Ruszył do przodu opierając się dłońmi o ścianę

i powoli otworzył oczy. Miał wrażenie jakby ogromne imadło

miażdżyło mu głowę, a w spojówki wbijano mu igły.

Odetchnął ciężko. Opuścił jedną dłoń w poszukiwaniu draku

jednocześnie zerkając na ekran przed sobą. Na zegar. Od

momentu wejścia w Net minęło pięć minut i osiem sekund.

Drugą dłonią sięgnął automatycznie ku czytnikom gniazda

Netu i wydobył z nich swoje C-Dyski. Musi się stąd wynosić

i to natychmiast. Zataczając się ruszył ku wyjściu z

OberMarktu, w drzwiach minęła go grupa biegnących

mężczyzn. Wszyscy byli wysocy, jasnowłosi i mieli ten sam,

chirurgicznie wymuszony układ oczu i nosa. Croyantes.

Gdy dotarł do mieszkania, czuł się nieco lepiej, ale drak

ledwie utrzymywał w ryzach jego równowagę psychosomatyczną.

Napięcie opadło dopiero kiedy Marta rzuciła mu się w

ramiona.

- Kiepsko wyglądasz - stwierdziła z troską w głosie. -

Jak mogę ci pomóc?

- Zaraz mi przejdzie - objął ją w talii i pociągnął do

terminala. - Chcesz coś zobaczyć?

Skinęła głową. Rioux przebiegł palcami po klawiaturze i

LCD zabłysnął serią komunikatów. W całym zamontowanym na

biurku sprzęcie zapaliły się niebieskie kontrolki, a na

ekranie pojawiło pytanie. Rioux wpisał komendę, po czym

odłączył terminal.

- Proszę - powiedział do dziewczyny podając jej kodkartę

ID, wyciągniętą z gniazda interfejsu. - To twoja nowa

osobowość. Jest gotowa. Witam na świecie, pani Sylwio

Walter.

Wzięła od niego kartę i uśmiechnęła się wbijając swoje

oczy w jego źrenice. Można by się nimi zachłysnąć,

pomyślał Rioux nie odwracając głowy.

- I co teraz? - zapytała.

- Może pani iść, jest pani wolna.

- Tak po prostu? A co z zapłatą?

- Oczywiście, byłbym wdzięczny, gdyby...

- A może nie mam wcale zamiaru odchodzić?

Obudził się świadom ciepła Marty, przytulonej do jego

boku. Jej włosy łaskotały go w ramię, a ręka obejmowała

jego klatkę piersiową. Rioux ostrożnie oswobodził jedną

dłoń z pościeli i pogłaskał dziewczynę po nagim ramieniu.

Zamruczała jak kotka.

- To coś, czego bardzo nie lubię - powiedziała nie

otwierając oczu. - Być budzoną tak wcześnie, po tak

przyjemnej nocy, w tak nieprzyjemnym otoczeniu przez kogoś

kogo kocham.

Powiedziała to naturalnym głosem, Rioux zaskoczył

dopiero po chwili.

- Jeśli to znów ten twój cynizm, to mam zamiar wywlec cię

z łóżka i wyrzucić za drzwi - oznajmił głaszcząc jej włosy.

- No dalej, zrób to - nadal nie otwierała oczu. - Wyzwól

swoją agresję.

Chyba wyczuła, jak zastygł, chociaż nie mogła wiedzieć

dlaczego.

- Przepraszam - na wszelki wypadek podniosła głowę i

dotknęła wargami jego ust. - Już nie będę cyniczna.

- Nic się nie stało - przytulił do siebie jej rozgrzane

ciało. - Teraz możesz już chyba dać kody Cytadeli?

Otworzyła oczy i zmarszczyła brwi.

- Naprawdę jest mi przykro - dodała obserwując jak Rioux

wstaje i podchodzi do terminala.

- Wiem - stwierdził spokojnym głosem. - Ale nie rozumiesz

mnie. Szukałem Cytadeli od kilku lat i teraz, kiedy mam ją

w zasięgu ręki, nie mogę przepuścić tej okazji.

- Nie rób tego - powiedziała z niepokojem i usiadła na

łóżku. Blade światło dnia musnęło jej opaloną skórę. -

To może być niebezpieczne. Vaelith mówił, że Cytadela

potrafi zabijać.

- To wyzwanie, Marto - rzucił przymykając oczy. - Zbyt

wielkie, abym mógł mu się oprzeć. Rozumiesz?

- Czy musisz robić to koniecznie teraz? Dziś? - podeszła

i oparła mu dłonie na ramionach.

- Daj mi kody - poprosił. - Sprawdzę je tylko.

- Nie rób tego, proszę - dotknęła podbródkiem jego ramienia.

- Nie mogę ci obiecać, że zapomnę o Cytadeli.

Podniosła z podłogi torebkę, rzuciła na blat błyszczący

C-Dysk, po czym pomaszerowała bez słowa do łazienki.

Odprowadził ją pełnym zastanowienia wzrokiem i wsunął

krążek w szczelinę magnetooptycznego drive'u.

Obraz wirtualnego wnętrza terminalu, który eksplodował mu

pod powiekami był nieco zaciemniony, a całą przestrzeń portu

I\O zapychały prostopadłościenne bloki danych, stworzonych

przez generatory tożsamości. Sylwetka głównego menedżera

systemu błyskała łagodną czerwienią wciąż meldując o

zakończeniu zadania. Procedury wyjściowe czyściły teraz

przestrzeń pamięciową lokalnego systemu. Rioux odłączył

pozostałe jeszcze linie transmisyjne i zamknął trzy z

czterech kanałów I\O. Nie chciał, aby ktoś niepowołany

próbował przeskanować jego prywatne dane, zwłaszcza jeśli

mieliby to być najemni casseurs yakuzy Jedność, którzy z

pewnością szaleli teraz po Net-systemie Breslau.

Otworzył aplikację sterującą załadowaną z C-Dysku Marty i

nadał jej najwyższy priorytet. Przed prostokątem otwartego

portu I\O zmaterializował się półsferyczny kształt drivera,

Rioux doczepił się do niego wraz z tuzinem

wieloczynnościowych wirusów i pozwolił pociągnąć w Net.

Poruszali się szybko, o wiele szybciej niż potrafią

standardowe sterowniki. VideoRAM Rioux zarejestrował

kilkanaście szybkich przeskoków przez rozmaite węzły

miejskie. Pekin, Osaka, Canberra, Kronsztad, znów Pekin.

Pełne najeżonych bojowymi aplikacjami zatoki pakistańskich

podsystemów. Kluczyli coraz szybciej, sterownik wyraźnie

kolekcjonował czasy przejść i kody dostępu kolejnych

węzłów. Kiedy wreszcie wynurzyli się na stałe, Rioux

zrozumiał. To była część hasła dostępu. Byli w Lizbonie,

otoczeni wyłącznie pustką tego niemal nie używanego,

prowincjonalnego systemu. Pustka ta jednak okazała się

pozorna, kiedy sterownik błysnął transmitując w nią

zgromadzone podczas tranzytu dane. W ułamku sekundy, nim

Rioux zdążył użyć filtrów, z pustki tej wynurzyły się

olbrzymie, zwaliste kształty czegoś, co wyglądało jak baza

danych. W tym samym węźle przebywało jeszcze kilku

użytkowników, ale żaden z nich nie potrafił zarejestrować

obecności tego giganta. Cytadela miała najwyraźniej

półprzenikalną, zależną od priorytetów strukturę.

Niezależnie od tych priorytetów jednak, wyraźnie widoczne

było rozmglenie konturów, powodowane skomplikowaną

kurtyną ochronną. Nie wyglądała groźnie. Tak jak większość

oprogramowania napisanego przez Maxa Vielke. Rioux ścierał

się z jego wirusami starszej generacji podczas wojny Mantry.

Mimo że były stare i pobieżnie zaadaptowane do celów

bojowych, wykazywały niepokojącą elastyczność. Aplikacje

strażnicze musiały być wielokrotnie groźniejsze.

Zastanowił się moment nad tym, co powiedział Marcie.

Wprawdzie miał tylko przetestować sterownik i przepisać dane

dostępu do swojego wewnętrznego cache'u, ale bliskość

Cytadeli działała na niego jak magnes na opiłki. Skasował

półsferę sterownika i pchnął jeden z wirusów w kierunku

kurtyny. Smukły kształt systemowego la taupe przemienił

się nieco i zwolnił na moment skanując strukturę przeszkody.

Kurtyna ugięła się i rozsunęła, a kiedy wirus wniknął

głębiej, zmatowiała wokół niego. Zerwała zewnętrzną kontrolę

nad poczynaniami intruza i Rioux musiał użyć filtru, aby

przeniknąć wierzchnie warstwy ochronne. Wirus dawał sobie

nieźle radę, ale kurtyna była zbyt zwarta. Półtorej sekundy

po wniknięciu w jej strukturę, wykasowała część

defensywnych sekcji napastnika i rozbiła go na błyskawicznie

topniejące strzępy kodu.

Rioux zbliżył się do kurtyny, dopiero teraz obejmując

ogrom Cytadeli. Ilość oprogramowania ukrytego wewnątrz

musiała być większa niż ktokolwiek sądził. Nie mógł czekać.

Nie teraz, gdy Cytadela trwała obok odsłonięta i

potencjalnie wrażliwa na ciosy. Rozluźnił umysł i skupił

wokół siebie pozostałe wirusy, przełączając je na tryb

interaktywny. Potem skierował się prosto w kurtynę.

Pierwsze trzy warstwy oprogramowania nie stawiały

silniejszego oporu, otaczające Rioux wirusy nadal poruszały

się swobodnie. Kłopoty zaczęły się głębiej, w pobliżu

rdzenia. Kurtyna zmatowiała, dokładnie tak jak w poprzednim

ataku, ale Rioux nie stracił dzięki filtrom orientacji.

Zwarł sferę swoich taupes i nakazał przejście ich

zewnętrznym powierzchniom w stan kamuflażu. Nim zdążył

docenić efekt, pusta dotąd przestrzeń kurtyny wypluła rój

drobnych, stożkowatych kształtów, które próbowały

prześlizgnąć się przez sferę programów chroniących obecność

Rioux. Część napastników została zaabsorbowana i zniszczona,

pozostali rozmyli się samorzutnie. Rioux przeskanował

struktury swoich wirusów, nie poniosły żadnych strat.

Zszedł warstwę głębiej i nagle zauważył, że kody dwóch jego

wirusów zaczynają się rozpadać. Odbywało się to bez żadnej

widocznej akcji ze strony kurtyny. Programy po prostu

przestały reagować na polecenia, odłączyły od sfery i

zaczęły samodezintegrację. W chwili, gdy Rioux przeskoczył

na wyższy poziom percepcji, jeszcze jeden la taupe odłączył

się do pozostałych i zaczął rozpadać.

Przez umysł przemknęła mu błyskawica przetwarzanych

informacji, zniknęła, gdy wszczepiony interpreter podsunął

rozwiązanie. Kurtyna neuronowa. Zaprojektowana tak, aby

przejmować sekwencje kodu programów intruzyjnych i obracać

to przeciwko nim. Nim zareagował, kolejne trzy wirusy

odeszły w niebyt. Dokonał losowych zmian w strukturze

rdzenia każdego z pozostałych, wpasował te zmiany w pętlę i

uruchomił jako niezależną, stworzoną na poczekaniu

mikroaplikację. Kurtyna zareagowała natychmiast. Przy

następnym przejściu znów pojawiły się stożkowate podprogramy

obronne i kilka większych modułów, dysponujących dużym

zapasem żywotności. Rioux był jednak przygotowany i za

przedarcie się przez pozostałą część kurtyny zapłacił utratą

tylko jednego z pozostałych mu wirusów.

Zapamiętał dane zgromadzone podczas przejścia i ruszył w

kierunku niebotycznej ściany przed sobą, poświęcając

kilkanaście milisekund na sklonowanie swoich nielicznych

taupes. Wolał nie robić tego podczas natarcia wrogich

programów bojowych, mogło się to skończyć wylogowaniem z

Netu i powrotem do startowego terminala. Wniknął ostrożnie

do wnętrza Cytadeli otaczając się szczelnie ekranem

licznych już teraz wirusów. Był przygotowany na atak

aktywnych aplikacji strażniczych.

Wnętrze wydawało się równie bezkresne co przestrzeń

samego węzła. Wypełniały je setki różnorakich, przeważnie

niesymetrycznych, zmieniających kolory brył programów o

nietypowych charakterystykach. Z czymś takim Rioux nigdy się

dotąd nie spotkał. Jeden z jego wirusów oderwał się od

ochronnej sfery i posłuszny poleceniu zwarł z jedną z

tamtych aplikacji. Nastąpił ostry błysk, który pochłonął

obie sylwetki. Rioux dostrzegł ruch, który zaczął wzbierać

gdzieś pod nim.

Niespodziewanie uderzyło go światło. Światło i muzyka.

Przez chwilę zastygł ze zdumienia, próbując przyłożyć dłonie

do uszu. Przy bezpośrednim podłączeniu do Netu nerwy

słuchowe, czuciowe i zmysł powonienia były blokowane, aby

nie rozpraszać umysłu bodźcami z zewnątrz. Zmienić to można

było tylko zmieniając program wewnętrznego hardware'u albo

bezpośrednią ingerencją w podświadomość. A to znaczyło...

Poczuł, jak umysł skacze mu do przodu. Ponowny szok

adrenalinowy. Ta myśl pojawiła się wraz z wiedzą o tym, co

się właściwie dzieje. Natychmiast, nie tracąc czasu, rzucił

wirusy przed siebie, sformowane w gęsty mur, mając nadzieję

odskoczyć na zewnątrz i wylogować. W tej samej milisekundzie

wnętrze Cytadeli eksplodowało, fala nieznanych programów

ruszyła na niego z impetem. Były ich setki i były wszędzie.

Te żałosne kilkanaście bojowych wirusów, które przywiódł

ze sobą, zostało szybko rozrzuconych i rozbitych. Rioux

zdążył ledwie stworzyć kruchą sferę blokującą na dalekim

perymetrze, nim został otoczony. Muzyka zwielokrotniła się,

podobnie jak stroboskopowe migotanie wszechobecnego

światła. Bodźce podprogowe atakowały go teraz ze wszystkich

stron, musiał bardziej skupić się na wycofywaniu. Przestał

odpowiadać interpreter i oba dynamiczne koprocesory, coraz

więcej kosztowało Rioux utrzymanie blokującej bariery. Tamte

programy nadal roiły się wokół czyhając na szansę do ataku,

a on miał świadomość, że wylogowanie się z Netu przy

pozostawaniu wewnątrz obcej bazy danych oznacza wypalenie

systemu nerwowego. A musiał się wylogować, zanim podda się

jego umysł. Nie chciał podzielić losu Zijna, musiał dotrzeć

chociaż do wewnętrznej warstwy kurtyny.

Nagle został przyblokowany. Z roju drobnych modułów

wyłoniła się większa aplikacja i zaczęła forsować jego

blokadę. Robiła to tak sprytnie, że nie mógł dotrzeć do

ściany Cytadeli bez pokonania jej. W chwili, gdy jeszcze

dwie podobne wyłoniły się spośród świateł, Rioux

zrozumiał, że nie ma już wyjścia. To musiał być koniec.

Normalny mózg mógł znieść atak podprogowy przez parę sekund,

jego - może przez parę minut, ale to wszystko. Erupcja

agresji, która pojawiła mu się w umyśle, przeraziła go. Nie

zdołał nad nią zapanować, jak zwykle zresztą, a nie mógł

zaaplikować sobie draku. Z rezygnacją poddał się mentalnemu

szarpnięciu, które zwolniło ruch wszystkiego wokół i zwinął

barierę atakując równocześnie w kierunku na zewnątrz. Teraz

nie osłabiane już bodźce zaczęły bombardować jego odsłonięty

umysł, ale ignorował to anihilując grupami nacierające na

niego aplikacje. Wykonał trzy animowane swoją wewnętrzną

nienawiścią skoki ku granicy Cytadeli. Przy trzecim jego

wewnętrzny mainframe zaczął przekłamywać, ale władzę nad

Rioux niemal całkowicie przejął ośrodkowy układ nerwowy.

Dokładnie według wpojonego weń przed laty algorytmu. Igły

bólu atakowały teraz ze wszystkich stron tak, że Rioux

niemal stracił orientację. Szczęście jednak jeszcze trochę

mu sprzyjało, bo dotarł wreszcie do ściany. Programy

nacierały na niego bez przerwy zwielokrotniając chaos myśli

wirujących pod czaszką. Jednak napis SYSTEM SHUTDOWN, który

zapalił mu się w polu widzenia, zmusił go do reakcji. Rioux,

pojmując ostatkiem świadomości, że to koniec, z rezygnacją

uruchomił procedurę wylogowania. Ból przestrojenia utonął w

jego własnym, nieświadomym wyciu, po czym Judasz zanurkował

w eksplodującą pod powiekami ciemność.

Budził się powoli, świadom dzwonienia w uszach

akcentowanego ciężkim łomotem bijącego serca,

przebiegających po ciele dreszczy i potwornego bólu głowy,

karku i lewej ręki.

Usiłował jęknąć, ale z wyschniętego gardła dobyło się

tylko ciche chrząknięcie. Ktoś jednak na to zareagował,

Rioux wyczuł wokół siebie ruch.

- Jest świadomy - dobiegło go z boku. - Był w środku i

jest świadomy. Zdumiewające!

- Ysen, dawaj elektrody i przysuń kroplówkę - głos był

kobiecy, znajomy. - Bravi, stymulanty.

- Dlaczego? EEG ma w normie, może tętno trochę za wysokie

- odpowiedział baryton pewnym tonem. - Zrobiłem testy.

- Czrweny też wyglądał okay, a wypłaszczył się, zanim

zdążyłam przejrzeć zawartość jego cache'u.

Rioux poczuł na ramieniu chłodny dotyk i ukłucie.

- Oho - odezwał się ten nazwany Ysenem. - Facetowi

pieprznął centralny układ nerwowy, cała lewa strona. Ma

problemy z wydolnością serca. I postępujący paraliż dolnej

połowy ciała.

- Daj mu środki przeciwszokowe i endosufinę.

- Oszalałaś? Załatwisz mu ośrodkowy układ! Na dobre! Jak

przy takim przeciążeniu chcesz przejść jego wewnętrzną

magistralę?

- Nic mu się nie stanie. Ma podkręcony metabolizm.

Widziałam, jak brał cyklicznie dawki draku A.

Umysł Rioux z wolna odzyskiwał dawną sprawność.

Dotarło do niego, że całe to zamieszanie raczej nie ma na

celu ratowania mu życia. Jedyną rzeczą, którą chciano

uratować, była zawartość jego cache'u. Dane

zgromadzone podczas próby przeniknięcia kurtyny Cytadeli.

Próby udanej, niestety.

Z wysiłkiem przekręcił głowę na bok i otworzył oczy. Był

nadal w swoim wynajętym mieszkaniu, do którego przez okno

wpadało teraz blade światło poranka. Większość podłogi

zajmował różnego rodzaju sprzęt medyczny: tomografy,

skanery, aparaty do dializy i stymulacji. W kącie, w

świetle jarzeniowej lampy Rioux dostrzegł dwu mężczyzn,

zapewne Ysena i Braviego, pochylonych nad rozłożonym

aparatem biosystemowej sondy. Obok nad ekranem terminala,

pochylała się znajoma czarna czupryna.

- Marta - głos, który dobył z siebie był ledwo

słyszalny. - Pourquoi?

Odwróciła się do niego z zaskoczeniem, które szybko

przemieniło się w pełen uznania uśmiech.

- Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś, Judaszu -

stwierdziła podchodząc i nachylając się nad nim. - Jesteś

pierwszym, który potrafił nie tylko odzyskać świadomość, ale

i mówić. Nawet Broensen nie okazał się dość dobry. Nie po

starciu z tymi piekielnymi programami strażniczymi Vielkego.

- Pourquoi?

- Co dlaczego? - powtórzyła jakby ze zdziwieniem. -

Dlaczego to zrobiłam? To proste. Dla forsy, władzy i sławy.

To, co stworzył Vielke, wyprzedzało całą epokę. Kiedy zginął,

jego dorobek stał się stokroć cenniejszy. Te wszystkie nie

dokończone projekty, procedury i podprogramy - wiesz ile to

jest warte? I żadna yakuza nie mogła położyć na tym łapy.

Większość nie wiedziała nawet gdzie tego szukać, a ci co

wiedzieli, bali się. Cytadela wybijała ich najemnych

crackerów jednego po drugim.

- Pourquoi moi?

- Och, nie byłeś pierwszy - odparła sięgając po obręcz

interfejsu. - Przed tobą było sporo innych, kilka znanych

sław - zapięła obręcz na jego przegubie i skrętem umieściła

wtyk jego wszczepu w gnieździe. - Czrweny, jak słyszałeś,

Broensen, Zijn, Werkeller - dopięła jacki modemu. - Ale oni

wszyscy zawiedli. Większość nie zdołała nawet przedrzeć się

przez wierzchnie warstwy kurtyny Cytadeli. Skonali w

drgawkach, bo software Vielkego porozpieprzał im mózgi.

Tylko trzem udało się dostać do wnętrza: Czrwenemu,

Broensenowi i takiemu jednemu, jak mu tam było, Avan-

radtowi. Ale, tam w środku, musieli natknąć się na coś

jeszcze, bo wypłaszczali się trzy sekundy po wejściu i

zdychali z pokasowanymi cache'ami i blokadą wszczepionego

hardware'u.

- Tu es manipulatrice, n'est-ce pas? - zapytał spokojnie

Rioux. - Manipulatorka?

Na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech, gdy obracała się

z powrotem do klawiatury.

- Judasz, jesteś prawdziwym geniuszem wnioskowania.

- Skończyliśmy diagnostykę - odezwał się Ysen. - Sonda

jest sprawna, możemy zaczynać wejście.

Bravi podłączył do aparatu pęk światłowodów,

wychodzących z modemu obręczy i nacisnął coś na pulpicie

przed sobą.

- Gotowe.

Marta zerknęła na swój terminal.

- Poczekajcie, aż zaczną działać enzymy. Dopiero potem

zacznijcie ostrożny drenaż - nie czekając na potakujące

skinięcie głowy Braviego pochyliła się nad Rioux, nieomal

dotykając swoimi wargami jego bezwładnych ust. - To

prawdziwe skarby, Judasz. Warte miliony. Miliardy eku.

Dziękuję ci - pocałowała go mocno; tak, że nieomal stracił

oddech. - Wiesz, tym razem nie było to dla mnie nawet takie

nieprzyjemne. To znaczy, mam na myśli pracę nad tobą -

spojrzała mu w oczy, jakby z litością. - Byłeś delikatny, o

wiele bardziej ludzki niż inni crackerzy, których

rozpracowywałam. Nie byłeś też taki trudny do

przeniknięcia. Miałam trochę danych na Twój temat i niepełny

model psychiczny. Tylko tyle, aby pokierować najlepszym z

najlepszych. No i wzięłam cię na miłość. W tych czasach to

coś naprawdę niezwykłego. Musiałeś być za życia bardzo

uczuciowym facetem. Będę o tym pamiętać. Zawsze.

Przymknął oczy, ból w skroniach stał się silniejszy.

- Manipulatrice - wykrztusił słabym głosem. -

Manipulatrice. Nie musiałaś tego robić...

- Nie rozumiesz tego? - zapytała z zaskoczeniem. - To było

wyzwanie. Zbyt wielkie, abym mogła o nim zapomnieć.

Pamiętasz?

- Stan stabilny - powiedział Bravi. - Odpalamy.

- Włączcie akcelerację i tło programowe - nakazała

natychmiast wracając do swojej klawiatury.

Rioux odprowadził ją wzrokiem.

Z pomocą hardware'owej sondy przeniknięcie do wszystkich

wszczepionych w jego ciało memochipów i wypatroszenie ich

zajęło im mniej niż godzinę. Kiedy skończyli, w ciele

leżącym przed nimi na stole pozostały śladowe ilości życia.

Paraliż ogarnął praktycznie obie nogi, lewą rękę oraz bok.

Rioux tracił siły, wiarę i chęć do życia.

Kiedy zaczęli się zbierać, ledwie to dosłyszał.

- Dajcie mi coś... - wykrztusił otwierając załzawione,

nic niewidzące oczy. - Trytodialinę.

- Co? - to był Ysen.

- Chcę być świadom tego, że... umieram. Trytodialina...

- Ile chcesz?

- Pięć, pięć centymetrów.

- Przed śmiercią przejdziesz parę sekund Czyśćca,

człowieku. Dobrze się zastanowiłeś?

Rioux spróbował podciągnąć kąciki zdrętwiałych ust

nieco w górę.

- Dużo grzeszyłem, palancie.

- Daj mu to, o co prosi i wynośmy się stąd - usłyszał

naglący głos Marty. Ysen mruknął do siebie i przyłożył

mu do szyi zimną końcówkę dozownika. Rozległ się syk.

- Szczęśliwej podróży - rzucił Bravi przechodząc obok w

stronę drzwi.

- Dalej, zmywamy się - nakazała ponownie Marta.

Ty głupia dupo, pomyślał jeszcze Rioux, ty głupia...

Poczuł, jak nadciąga spiętrzona fala mroku i ból, ból tak

intensywny, że przy nim wszystko co do tej pory mu zrobiono

było niczym. Otworzył szeroko załzawione, niewidzące oczy i

zawył próbując przed tym uskoczyć. Jego na wpół

sparaliżowane ciało z impetem przewaliło się na bok i spadło

ze stołu tak fortunnie, że Rioux stracił przytomność

uderzywszy głową w podłogę.

Ryk startującego Stratobusa, wyciszony grubymi ścianami

ze sprężonych polimerów przemknął imponująco wielki, chociaż

od dawna nie odnawiany, hol portu lotniczego Konig der

Luft. Rioux odprowadził wzrokiem kształt oddalającego się

samolotu i wrócił do drinka, który od kilkunastu minut

obracał w palcach. Poprawił pozycję na wysokim stołku i

uniósł głowę wbijając spojrzenie przed siebie, w wyłożoną

lustrami tylną ścianę baru.

Twarzy, która na niego stamtąd spojrzała, przybyło ze

dwadzieścia lat. Zmarszczki pogłębiły się, we włosach

zakwitły pasma siwizny, cera zbladła, a pod oczami nawet

lekko zsiniała. Najgorsze jednak było to, że czuł się

dokładnie tak, jak wyglądał. Potylica i lewa skroń bolały go

jak diabli, nadal miał rozchwianą równowagę i skurcze mięśni

lewej strony ciała. Wolnym ruchem odsunął rękaw płaszcza i

zastąpił świeżym przyklejony do nadgarstka, zużyty białobłękitny

plaster z narkotykiem. Spróbował przymknąć oczy,

ale natychmiastowa utrata równowagi zmusiła go do

przytrzymania się kontuaru. Przez chwilę trwał tak w

bezruchu wsłuchując się w bicie serca.

- Monsieur Rioux?

Było ich dwóch. Wysocy, odziani w długie płaszcze w

ciemnych kolorach i z twarzami jak puzzle.

Ludzie Nagy'ego.

- Oui.

Jeden z nich milcząc wręczył Rioux C-Dysk, po czym obaj

odwrócili się i odeszli. Nie odprowadził ich wzrokiem.

Odsunął szklankę i rzucił niewielki okrąg nośnika na blat

przed sobą.

Zadzwonił do Nagy'ego zaraz po tym, jak wróciła mu

przytomność w pustym, wypełnionym medsprzętem mieszkaniu.

Ocknął się po dwudziestu siedmiu godzinach majaczenia i

gorączki, wciąż atakowany dreszczami i niekontrolowanymi

skurczami mięśni. Dotarł jakoś do przenośnego terminalu i

roztrzęsioną dłonią wystukał kod mieszkania Nagy'ego.

Zdołał wykrztusić "Przyjedź", po czym zemdlał

zarywając nosem w klawiaturę. Przez następne trzy dni miewał

tylko przebłyski przytomności, jakby zapamiętane migawki

scen zaobserwowanych we śnie: sufit sali operacyjnej,

namiot tlenowy, widziane z boku wnętrze pokoju

stymulacyjnego, zapchane tomografami i sprzętem do dializy.

Wspomnienia z koszmaru.

- Nie mam pojęcia jak to przeżyłeś, Judaszu - powiedział

mu później Nagy. - Powinieneś być martwy. W klinice

powiedzieli, że większość twojego systemu nerwowego

wyglądała na zniszczoną, kiedy cię tu przywiozłem. Ale potem

zaczęli pieprzyć o stochastycznej regeneracji na

poziomie komórkowym. Zgaduję, że nie powinienem o to

pytać.

- Dobrze zgadujesz. Wiedziałeś, co robić?

- Tak. Kazałem naszym ludziom skasować wyniki tomografii,

skanu warstwowego i badań mikroskopowych. I, oczywiście,

ukraść próbki tkanek. Ale sporo mnie to kosztowało. Oni

chcieli wiedzieć.

- Jasne, że chcieli - odpowiedział mu wtedy Rioux.

Teraz, kiedy siedział przy barze w pustawym holu

zaniedbanego portu i sięgał pamięcią wstecz, to wszystko

wydawało mu się jeszcze bardziej złożone i odległe niż

zwykle.

Na początku było ich sześciu. Rioux, Broensen, Malle,

Axman, Gisin i Max Vielke. Sześciu młodych mężczyzn, których

zebrano w Lyonie i którym dla celów eksperymentu

wyczyszczono pamięć i wyposażono w wewnętrzny hardware

komunikacyjny. Potem przyspieszono im metabolizm i

uwarunkowano strukturę komórkową na duże ilości środków

pobudzających. Dodatkowo wszczepiono w ich podświadomość

nakaz przyspieszenia reakcji w chwilach emocjonalnego

niezrównoważenia. Zrobiono wszystko, czego życzyła sobie

armia Europejskiej Południowej Wspólnoty Chrześcijańskiej.

Wszystko, co zakładał ambitny projekt "Outil", którego celem

miała być penetracja i zniszczenie programowych systemów

obrony Nowej Mekki, wybudowanej na gruzach Izraela. Arabskie

bombowce okazały się jednak szybsze. Bombardowanie Lyonu,

które było wstępem do marsylskiej Dżihad, przemieniło

miasto w gruzowisko, po którym hulały wiatry sarinu, somanu

i nieprzezroczystego LSD-25. Gdyby Nagy nie wyciągnął go

wtedy z tego piekła, to może nie siedziałby teraz jak palant

przy tym barze.

Później, przy jakiejś okazji próbował odszukać swoich

towarzyszy, ale znalazł tylko Broensena. No i oczywiście

Maxa Vielke. Pozostałym najwyraźniej nie udało się wydostać

z Lyonu. Przepadli tak samo jak naukowcy z instytutu,

komendant, niemal cały garnizon i ludność cywilna miasta.

Większość archiwów projektu Outil przepadła, nieliczne

ocalałe fragmenty utajniono na zawsze. Wydawało się, że

wszystko jest w porządku, ale...

Vielke nie był normalny. Specom wojskowym podobała się

jego ukierunkowana agresywność i szybkość mentalnych

kalkulacji, został dopuszczony do projektu z pominięciem

psychotestów. Jego marzenia dotyczyły głównie sztucznej

inteligencji, której stworzenie umożliwiłoby mu życie

wieczne. Nienawidził ludzi, jego psychika była całkowicie

zwichrowana. Potrafił zabić bez przyczyny. I robił to.

Uwielbiał pisać programy bojowe, ale nie dlatego, że tak

nakazali mu zleceniodawcy. Robił to, bo wiedział, że dzięki

temu mogą zginąć ludzie. Rioux spotkał go kilka razy i

zawsze odnosił wrażenie, że tamten traktuje innych jak

przedmioty, których usunięcie jest wskazane. Nawet

niezbędne.

Od razu zaistniał jako niekwestionowana gwiazda na rynku

programów bojowych. Jego sława i honoraria zaczęły sięgać

coraz wyższych pułapów. O jego usługi zaczęli zabiegać

nawet Chińczycy i część mniej ortodoksyjnych muzułmanów.

Pod skrzydła wzięła go yakuza Wielkość i zaoferowała

mu swoje banki do przechowywania danych. Wtedy nikt nie

przewidywał jeszcze niebezpieczeństwa. Vielke otrzymał

dostęp do kilku instytutów badawczych i wojskowej sekcji

yakuzy. Jego programy stały się przez to szybsze i bardziej

efektywne.

Po Wojnie Mantry szeroki strumień tego udoskonalonego

software'u, tworzony dotąd taśmowo, zbladł i urwał się.

Rioux zwrócił na to uwagę, ale nie zastanowił się nad tym

wtedy. Później pożałował tego, gdy doszły go słuchy o

Cytadeli i tysiącu morderców, którzy wydostaną się na

świat. Pachniało to trochę zbyt religijnie jak na Vielkego, ale

Rioux wolał sprawdzić co na ten temat wiedzą banki yakuzy

Wielkość. Okazało się, że Vielke od ponad roku pilnie

analizował badania nad wpływającymi na podświadomość

sygnałami audio i video, interesowało go praktyczne

zastosowanie sygnałów subliminalnych. Używając odpowiednio

zmodulowanego dźwięku lub sekwencji obrazów, potrafił na

przykład korzystając ze standardowych końcówek wprowadzić

mózg w katatonię albo wstrzymać akcję serca. Przy stopniu

zintegrowania i rozpowszechnienia Netu brzmiało to naprawdę

niebezpiecznie. Do konfrontacji między nim a Rioux jednak

nie doszło, bo Wielkość też musiała coś zwąchać. Parę dni

później znaleziono Vielkego ukrzyżowanego w jego willi. Ale

było już za późno. Wszystkie projekty subliminalnych

programów przeniósł on wcześniej do miejsca, które nazwał

Cytadelą.

I teraz, kiedy Rioux poznał wreszcie położenie tego

miejsca, ktoś taki jak Marta, przeszkodził mu.

Głupia dupa, pomyślał Rioux. Gniew już przemienił się

w nim w rodzaj rezygnacji. Spojrzał na krąg nośnika leżący

przed nim na blacie. Na tym C-Dysku ludzie Nagy'ego podali mu

adres i kanał Netu, na którym mógł ją odnaleźć.

Odnaleźć i ostrzec.

Miała zapisy z jego cache'u, znała hasła i ścieżki

dostępu do Cytadeli, które zresztą same w sobie nie były

takie trudne do złamania. Myliła się jednak sądząc, że to

programy strażnicze złamały wolę Rioux i nieomal go

wypłaszczyły. Ktokolwiek spróbuje wejść do wnętrza Cytadeli

zdziwi się, bo wewnątrz nie ma żadnych strukturalnych

procedur, programów użytkowych czy nakładek systemowych. Nie

ma tam ani śladu wartościowego oprogramowania.

Są tam tylko setki subliminalnych wirusów, programów

morderców, zdolnych rozwalić umysł zwykłego człowieka w

kilka sekund.

Za oknami rozległ się grzmot, błysnęło. Wiatr zaczął

spiętrzać śnieżne płatki w wysokich, stromych słupach

powietrznych wirów. Rioux zatopił na moment spojrzenie w

stropie ciemnogranatowych chmur. Wyglądało na to, że pogoda

nie poprawi się szybko. Fatalny lot to najlepsze, co mogło go

czekać w najbliższej przyszłości.

Opuścił wzrok na blat baru. C-Dysk nadal tam leżał.

Grzegorz Wiśniewski

listopad 1993

GRZEGORZ WIŚNIEWSKIG

Kaliszanin, student czwartego roku informatyki na

Politechnice Szczecińskiej. Swoisty weteran literackich

konkursów naszego pisma - startuje w nich po raz trzeci i...

dopiero teraz z powodzeniem. Przyznaje się Grzegorz do

oczywistego zauroczenia "Neuromancerem" Williama Gibsona. W

"Manipulatrice" bierze od Gibsona wizerunek przestrzeni

wirtualnej (cyberspace), ale stara się uczynić ją mniej

abstrakcyjną. Stąd więcej w jego tekście odwołań do

współczesnych technik komputerowych oraz, w warstwie języka,

do pojęć i slangów informatycznych.

Co do podprogowych wirusów, które stały się kanwą

opowiadania - pisze Wiśniewski w liście do Redaktorów,

Czytelników oraz członków Jury - a których ideą byłoby

atakowanie ludzkiej podświadomości - to ich powstanie nie

jest niemożliwe. Jednak prawdziwą groźbę mogłyby stanowić

tylko przy większym niż ma to miejsce obecnie zintegrowaniu

sieci radiowych, komputerowych i telewizyjnych. My w Polsce

nie mamy się jednak czego obawiać. W wypadku ataków takich

wirusów to właśnie my - obok Etiopii i Ugandy -

znaleźlibyśmy się wśród ocalałych. Nie jestem tylko pewien,

czy jest się z czego cieszyć.

(mp)m



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wiśniewski Grzegorz Manipulatrice
Brzezinska Anna, Wiśniewski Grzegorz Wielka Wojna 01 Za króla, Ojczyznę i garść złota doc
Brzezińska Anna & Wiśniewski GrzegorzWielka wojna 1 Za króla, ojczyznę i garść złota
Wiśniewski Grzegorz Pies czyli kot
Wiśniewski Grzegorz Z kronik Powermana
Brzezińska Anna & Wiśniewski Grzegorz Wielka Wojna 02 Na ziemi niczyjej (GTW)
Wisniewski Grzegorz Praca i zawody OZE
Wiśniewski Grzegorz Płomień Tiergarten
Rodzaje manipulacji
04 Analiza kinematyczna manipulatorów robotów metodą macierz
Genetyczne manipulacje inżynierska katastrofa
Grzegorczykowa R , Językowy obraz świata i sposoby jego rekonstrukcji
kinematyka manipulatora
14 Złącza ruchowe (przeguby) i człony manipulatorów
M3, WSFiZ Warszawa, Semestr II, Technologie informacyjne - ćwiczenia (e-learning) (Grzegorz Stanio)
Traktat św. Grzegorza z Nyssy, prezentacje, WSZYSTKIE PREZENTACJE, OAZA, Prezentacje cd, Prezentacje

więcej podobnych podstron