Oblicze współczesnego terroryzmu
"Terror" - to łacińskie słowo oznaczało pierwotnie strach, trwogę, przerażenie. Dzisiaj oznacza działania mające wzbudzić takie uczucia w ludziach poddanych terrorowi. Terroryzmem zaś nazywany jest sposób uprawiania polityki polegający na uczynieniu z terroru podstawowego jej instrumentu. Z tego względu terroryzm nie ma dobrej reputacji, podobnie jak pornografia, na którą każdy oficjalnie się oburza, a mimo to wytwórnie materiałów pornograficznych nie narzekają na koniunkturę.
Na terroryzm szczególnie oburzają się państwa, co jest jak najbardziej zrozumiałe, kiedy uświadomimy sobie, czym właściwie jest państwo. Chodzi naturalnie o prawdziwą definicję państwa, to znaczy o to, czym państwo jest, a nie o definicję postulatywną, czyli o to, czym państwo powinno albo czym ewentualnie mogłoby być. Otóż kiedy po kolei odrzucimy wszystkie niekonieczne elementy państwa, to jedynym elementem koniecznym, bez którego o państwie nie można już w ogóle mówić, jest monopol na przemoc. Państwo jest monopolem na przemoc, zatem nic dziwnego, że do terroryzmu ma stosunek niechętny, zwłaszcza w przypadku gdy posługuje się nim kto inny. Państwa bowiem z zasady posługują się terrorem, a czasami również terroryzmem - zwłaszcza w sytuacjach skrajnych. Jednym z przykładów terroryzmu państwowego była Rosja Sowiecka. Już w 1918 roku została tam utworzona Nadzwyczajna Komisja do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, czyli CZEKA, z naszym rodakiem Feliksem Dzierżyńskim na czele.
Bolszewicka władza w ogóle była surowa, ale CZEKA nie dała się nikomu w surowości wyprzedzić i od razu, korzystając z pretekstu w postaci nieudanego zamachu na Lenina, rozpętała - zresztą na polecenie wodza rewolucji - tak zwany czerwony terror, a więc zawieszenie wszelkich praw, masowe egzekucje, branie zakładników itp. Ta metoda wzbudziła w szerokich masach respekt wobec sowieckiej władzy, która w rezultacie mogła zrezygnować z najbardziej ostentacyjnych metod terrorystycznych na rzecz metod dyskretnych. O ile w Rosji Sowieckiej terror państwowy miał tło przede wszystkim polityczne, o tyle w dzisiejszych demokracjach terror państwowy ma przede wszystkim tło ekonomiczne. Każdy może się o tym przekonać, jeśli tylko przyjdzie mu do głowy pomysł, by nie płacić podatków. Oczywiście nazywa się to inaczej, czyli prewencją ogólną, ale tak naprawdę chodzi o to, by każdy wiedział, że w razie nieposłuszeństwa władzy zostanie surowo ukarany. Są wprawdzie naukowcy, którzy od lat wprowadzają opinię publiczną w błąd bajaniem, jakoby surowość kary nie miała żadnego albo większego znaczenia, ale jest to tylko politycznie poprawna propaganda, a nie żadna nauka. Mogliśmy się o tym przekonać w ostatnich tygodniach, kiedy to prawie 3000 funkcjonariuszy WSI złożyło oświadczenia weryfikacyjne, według świadectwa min. Macierewicza, "szczegółowe" i "skrupulatne". Ano, zagrożenie 8 latami więzienia znakomicie wspomaga poczucie patriotycznego obowiązku.
Albo prawo, albo siła
Można rządzić albo przy pomocy prawa, albo przy pomocy siły. Jedno drugiego tak do końca nie wyklucza, bo prawo nie może istnieć bez siły. Różni się ono np. od moralności tym, że normie prawnej towarzyszy sankcja państwowego przymusu, podczas gdy normom moralnym - już nie. Ale chociaż prawo wsparte jest na sile, to nie zawsze musi mu ona towarzyszyć. Łatwiej nam to zrozumieć, kiedy uświadomimy sobie, że państwo, czyli władza publiczna, nie jest jedynym twórcą prawa. Twórcami prawa jesteśmy bowiem my wszyscy, kiedy zawieramy jakąkolwiek umowę. Ustanawiamy wtedy prawo obowiązujące między stronami tej umowy. Oczywiście w przypadku nadużycia zaufania zawsze możemy odwołać się do państwa, żeby swoją przemocą nakłoniło naszego kontrahenta do wypełnienia zobowiązań, które sam uznał za sprawiedliwe, ale w większości przypadków na straży tego prawa stoi raczej poczucie honoru i przyzwoitości niż siła. Jest to zresztą bardzo ważna wskazówka ilustrująca jakość prawa. Jeśli egzekwowanie normy prawnej wymaga nieustannego stosowania siły, wówczas prawdopodobieństwo, że norma ta nie jest sprawiedliwa, jest bardzo wysokie. Można zatem powiedzieć, że im więcej siły stosują władze państwowe, tym większe jest prawdopodobieństwo, że prawa przez nie ustanawiane są niesprawiedliwe. Odpowiedzią na tę niesprawiedliwość jest albo konspiracja, albo terror. Według Głównego Urzędu Statystycznego, prawie 30 procent produktu krajowego brutto w Polsce, a więc tego, co zostało wytworzone i sprzedane, powstaje w szarej strefie, a więc w konspiracji przed władzami państwowymi. Nie trzeba lepszego dowodu na to, że prawa ustanawiane przez naszych mężów stanu są niesprawiedliwe. Prawdopodobne jest też, że gospodarka nasza funkcjonuje względnie dobrze właśnie dlatego, że co najmniej połowa ludzi uczestniczy w tej konspiracji i że bez tego poświęcenia i ryzyka już dawno trafiłby ją szlag. Tymczasem pomysłowość i wysiłki władz państwowych zmierzają, niestety, w kierunku zaostrzenia terroru, a nie uczynienia systemu prawnego bardziej sprawiedliwym i rozsądnym. Nie wiadomo, czym się to skończy, ale pewne jest, że niczym dobrym.
W służbie polityki
Skoro terror zmierza do wywołania uczucia strachu, lęku czy przerażenia, a więc do zastraszenia, to jest oczywiste, że stanowi znakomite narzędzie polityki. Polityka bowiem jest zespołem przedsięwzięć nakierowanych na wyegzekwowanie czyjejś woli, gdyż wbrew definicji postulatywnej wcale nie musi być nakierowana na realizowanie dobra wspólnego. Na przykład kolektywizacja w Związku Sowieckim z całą pewnością nie była nakierowana na realizowanie dobra wspólnego, jakkolwiek by o nim nie pomyśleć, a przecież była przedsięwzięciem jak najbardziej politycznym, podobnie jak zagłada europejskich Żydów w czasie II wojny światowej. Terror w służbie polityki może być stosowany w dwojakim celu: po pierwsze - by zmusić własnych obywateli do posłuszeństwa władzy, a po drugie - by skłonić do postępowania zgodnie z naszą wolą przedstawicieli innej, obcej władzy. Przykładem pierwszego celu jest choćby działalność sądów i tzw. egzekutywy Polskiego Państwa Podziemnego w okresie okupacji niemieckiej, kiedy to konfidentów i renegatów karano śmiercią, co niewątpliwie korzystnie wpływało na poziom społecznej i narodowej dyscypliny. Przykładem celu drugiego jest atak terrorystyczny na pociągi w Hiszpanii. Przy pomocy stosunkowo niewielkich nakładów i środków, a nawet - horrible dictu - stosunkowo niewielkich ofiar w ludziach, udało się zmienić linię polityczną średniej wielkości państwa europejskiego. Jak bowiem pamiętamy, po tym ataku wybory w Hiszpanii wygrała Partia Socjalistyczna, która następnie wycofała wojska hiszpańskie z Iraku.
Nowa strategia biedaków
Warkot silnika spalinowego przebudził z wielowiekowego letargu narody arabskie. Dzięki dochodom z eksportu ropy naftowej ludność tamtych krajów zaczęła się lepiej odżywiać, od czego nabrała wigoru, że tak powiem, demograficznego. Narody arabskie bardzo się odmłodziły i zdynamizowały. W rezultacie przestało im wystarczać miejsce, które w porządku światowym wyznaczyli im przed stu laty kierownicy imperium brytyjskiego. Początkowo narody te próbowały poszukiwać dla siebie nowego miejsca w świecie pod czerwonymi sztandarami socjalizmu. Niewiele im to dało, tym bardziej że bardzo szybko przekonały się, iż przywódcy światowego socjalizmu mają na uwadze własne cele. Dlatego też od końca lat 70. ubiegłego wieku czerwone sztandary socjalizmu wędrują do lamusa historii, zaś ruch emancypacyjny skupia się pod zielonymi sztandarami Proroka. W tej chwili epigonem epiki socjalistycznej jest już tylko Muammar Kadafi w Libii i egipski prezydent Hosni Mubarak.
Ale ideologia to tylko jedno z wielu zmartwień ruchu emancypacyjnego. Zmartwieniem znacznie ważniejszym jest znalezienie skutecznego sposobu osiągnięcia celów nakreślanych przez ideologię. Okres "socjalistyczny" to epoka złudzeń, że emancypacyjne cele można będzie osiągnąć, umiejętnie posługując się potęgą jednego z supermocarstw przeciwko drugiemu. Było to oczywiście złudzenie, bo obydwa supermocarstwa, mimo pozorów nieprzejednanej wrogości, potrafiły jednak ze sobą kolaborować, no a poza tym od połowy lat 80. Związek Sowiecki gwałtownie tracił supermocarstwową wiarygodność. W tej sytuacji pojawiła się gwałtowna potrzeba znalezienia innego sposobu.
Znakomitym katalizatorem było doświadczenie wojny w Afganistanie. Warto przypomnieć, że jednym z ważnych agentów amerykańskich w tym konflikcie był słynny Osama bin Laden, przez którego ręce przechodziła cała, albo prawie cała, pomoc finansowa i rzeczowa, jaką Stany Zjednoczone przekazywały afgańskim mudżahedinom. Doświadczenia zdobyte w tym okresie Osama bin Laden wykorzystał przy opracowaniu nowej strategii emancypacyjnej, nazywanej obecnie przez oficjalną opinię międzynarodową "terroryzmem".
Wielkie mocarstwa przygotowywały się do wojny między sobą, stąd też w ich arsenałach dominowało uzbrojenie dostosowane do takiej konfrontacji. Osama bin Laden nie mógł nawet marzyć o zgromadzeniu podobnego arsenału, ani tym bardziej nie mógł doradzać czegoś takiego biednym narodom. Wpadł tedy na pomysł strategii, która pozwala na obejście potężnych arsenałów wielkich mocarstw poprzez narzucenie im wojny, w której np. broń jądrowa, lotnictwo strategiczne, czołgi i wielkie armie będą po prostu bezużyteczne. Strategia terroryzmu polega na przejęciu inicjatywy. Terroryści sami wybierają miejsce, sposób i moment uderzenia. Ponieważ może ono nastąpić wszędzie, strategia terroryzmu zmusza przeciwnika do rozproszenia jego potężnych sił. W rezultacie w konkretnym miejscu jego przewaga nie jest już taka oczywista, zwłaszcza jeśli uwzględnić korzyści terrorystów z zaskoczenia i mimikry.
Ale te drobne zwycięstwa są zaledwie częścią strategii terroryzmu. Sięga ona bowiem znacznie głębiej, aż do samych źródeł potęgi swoich przeciwników. Konieczność reagowania, a zwłaszcza zabezpieczania się przed ewentualnymi uderzeniami ze strony terrorystów, zmusza zaatakowane państwa do gwałtownego zwiększania wydatków na bezpieczeństwo, którym nie towarzyszą żadne spektakularne sukcesy w walce z terroryzmem. Wydatki te z jednej strony coraz bardziej obciążają gospodarki krajów atakowanych, a z drugiej - przedsięwzięcia zwiększające bezpieczeństwo coraz bardziej redukują w tych krajach obszar wolności, która jest podstawowym źródłem ich bogactwa i potęgi. W ten sposób strategia wojenna zwana terroryzmem skierowana jest również przeciwko samym fundamentom. Jeśli przyjmiemy, że celem strategii wojennej zwanej terroryzmem jest emancypacja narodów uznających się za upośledzone w dotychczasowym politycznym porządku świata, to znakomicie ilustruje ona zasadę sformułowaną przez teoretyka wojny Karola von Clausewitza, że "wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami". Strategia terroryzmu zmierza bowiem do stopniowego osłabienia państw bogatych i potężnych i stworzenia w ten sposób sprzyjających warunków dla nowego światowego ładu politycznego. Dlaczego strategia terroryzmu skierowana została przeciwko krajom zachodnim i skąd pojawiła się taka nieprzejednana wrogość - to osobny temat.
Stanisław Michalkiewicz
3