CLIVE篟KER Grafiti 艢mierci


Clive Barker

GRAFFITI 艢MIERCI

Podobnie jak pi臋kno budowy klasycznej tragedii nic a nic nie obchodzi ludzi w niej cierpi膮cych, tak ogl膮dana z lotu ptaka dosko卢na艂o艣膰 kszta艂t贸w osiedla Spector Street by艂a oboj臋tna jego miesz卢ka艅com. Ma艂o co przykuwa艂o wzrok albo pobudza艂o wyobra藕ni臋 spaceruj膮cych ponurymi kanionami, przechodz膮cych mrocznymi uliczkami od jednego szarego betonowego sze艣cianu do nast臋pnego. Te kilka m艂odych drzewek, kt贸re posadzono na skwerkach, ju偶 dawno zosta艂o okaleczone i wyrwane. Trawie, cho膰 wybuja艂ej, sta卢nowczo zbywa艂o na soczystej zieleni.

Bez w膮tpienia to osiedle oraz dwa s膮siednie by艂y niegdy艣 ma卢rzeniem ka偶dego architekta. Bez w膮tpienia urbani艣ci szlochali ze szcz臋艣cia nad projektem, kt贸ry upycha艂 trzysta trzydzie艣ci sze艣膰 os贸b na hektarze powierzchni i jeszcze m贸g艂 poszczyci膰 si臋 placem zabaw dla dzieci. Z pewno艣ci膮 przy budowie Spector Street zbito niejedn膮 fortun臋 i wielu pozyska艂o s艂aw臋, a na jego otwarciu m贸卢wiono, i偶 stanie si臋 wzorcem, wed艂ug kt贸rego wznoszone b臋d膮 wszystkie przysz艂e osiedla. Lecz plani艣ci - wyp艂akawszy 艂zy, sko艅卢czywszy przemowy - zostawili osiedle samemu sobie; architekci mieszkali w odrestaurowanych gregoria艅skich kamienicach po dru卢giej strome miasta i pewnie nigdy nie postawili tutaj stopy.

A nawet gdyby tak si臋 sta艂o, nie popsu艂oby im samopoczucia zdewastowanie osiedla. Ich dzie艂o (mieli prawo argumentowa膰) by卢艂o r贸wnie pi臋kne, co zwykle: kszta艂ty niezr贸wnanie dok艂adne, pro卢porcje doskonale wyliczone. To ludzie zniszczyli Spector Street. Co do tego nie by艂o dw贸ch zda艅. Helen rzadko widywa艂a w mie艣cie r贸wnie doszcz臋tnie zdewastowane miejsca. Lampy zosta艂y pot艂u卢czone, a parkany ogr贸dk贸w le偶a艂y na ziemi. Samochody - z kt贸rych uprzednio usuni臋to silniki i ko艂a, a nast臋pnie spalono nadwozia -sta艂y blokuj膮c wjazdy do gara偶y. W jednym z podw贸rek trzy czy cztery mieszkania na parterze strawi艂 doszcz臋tnie ogie艅, a ich okna i drzwi zabito deskami oraz pogi臋tymi, metalowymi okiennicami.

Jednak du偶o bardziej intryguj膮ce by艂y graffiti. W艂a艣nie aby je obejrze膰 Helen przysz艂a tutaj, zach臋cona opowie艣ci膮 Archiego i - trzeba przyzna膰 - nie czu艂a si臋 rozczarowana. Trudno by艂o uwie卢rzy膰, ogl膮daj膮c ca艂e mn贸stwo r贸偶norakich rysunk贸w, imion, prze卢kle艅stw i hase艂, kt贸re wyskrobano i wymalowano szprejem na ka偶dej dost臋pnej cegle, i偶 Spector Street liczy sobie zaledwie trzy i p贸艂 roku. 艢ciany, swego czasu tak dziewicze, teraz by艂y niemi艂o卢siernie pobazgrane, tak, 偶e Miejskie Przedsi臋biorstwo Oczyszcza卢nia nie mog艂o nawet marzy膰 o doprowadzeniu ich do pierwotnego stanu. Warstwa wapna, kt贸ra mia艂aby pokry膰 t臋 kakofoni臋 obraz贸w, dostarczy艂aby jedynie „pisarzom" 艣wie偶ego i daleko bardziej n臋c膮卢cego pod艂o偶a dla zaznaczenia swojej obecno艣ci.

Helen by艂a w si贸dmym niebie. W kt贸r膮kolwiek stron臋 by si臋 obr贸ci艂a, wsz臋dzie wida膰 by艂o nowe materia艂y do jej pracy dyplo卢mowej: „Graffiti - symptomy miejskiej rozpaczy". By艂 to problem, kt贸ry 艂膮czy艂 oba jej najbardziej ulubione przedmioty - socjologi臋 i estetyk臋. Spaceruj膮c po osiedlu, zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy z te卢go zagadnienia, obok pracy, magisterskiej, nie powstanie r贸wnie偶 ksi膮偶ka. Chodzi艂a od podw贸rka do podw贸rka, zapisuj膮c ca艂e mn贸s卢two co bardziej interesuj膮cych bazgro艂贸w i notuj膮c ich po艂o偶enie. Nast臋pnie cofn臋艂a si臋 do samochodu po aparat oraz statyw i wr贸ci艂a w najciekawsze miejsca, aby sporz膮dzi膰 fotograficzn膮 dokumenta卢cj臋 艣cian.

Zaj臋cie przyprawia艂o o dreszcze. Nie by艂a profesjonalnym fo卢tografem, a po p贸藕nopa藕dziemikowym niebie chmury p臋dzi艂y w najlepsze, nieustannie zmieniaj膮c nat臋偶enie 艣wiat艂a padaj膮cego na ceg艂y. Podczas gdy mordowa艂a si臋 z ustawieniem w艂a艣ciwego czasu na艣wietlania, aby skompensowa膰 ci膮g艂e zmiany o艣wietlenia, jej palce stawa艂y si臋 coraz sztywniejsze, cierpliwo艣膰 coraz to mniej卢sza. Lecz nie poddawa艂a si臋 mimo wszystko, pchana pr贸偶n膮 ciekawo艣ci膮 przechodnia. Tyle jeszcze zosta艂o do utrwalenia. Przy卢pomina艂a sobie ci膮gle, 偶e obecne niewygody zwr贸c膮 si臋 z nawi膮zk膮, kiedy poka偶e zdj臋cia Trevorowi, kt贸rego sceptycyzm co do sensowno艣ci projektu widoczny by艂 doskonale od samego pocz膮tku.

- Napisy na 艣cianach? - powt贸rzy艂 u艣miechaj膮c si臋 p贸艂g臋bkiem, w ten sw贸j irytuj膮cy spos贸b. - To ju偶 by艂o setki razy.

Oczywi艣cie to prawda, jakkolwiek nie do ko艅ca. Rzecz jasna na temat graffiti napisano uczone dzie艂a nafaszerowane socjologicz卢nym 偶argonem w stylu: „urbanistyczna alienacja" czy „kulturalna dyskryminacja". Lecz Helen pochlebia艂a sobie, i偶 odnajdzie po艣r贸d tych bazgro艂贸w co艣, co umkn臋艂o uwadze poprzednich badaczy: mo偶e jak膮艣 prawid艂owo艣膰, kt贸rej mog艂aby u偶y膰 jako osi dla swej pracy. Jedynie energiczne katalogowanie i por贸wnywanie zwrot贸w oraz rysunk贸w mog艂o ujawni膰 tak膮 zale偶no艣膰. I st膮d w艂a艣nie waga tych fotografii. Tyle r膮k odcisn臋艂o tu swe pi臋tno; tyle umys艂贸w pozostawi艂o tu swe, niejednokrotnie banalne, znaki. Gdyby potrafi卢艂a odnale藕膰 jaki艣 wzorzec, jaki艣 dominuj膮cy motyw, praca spotka艂a卢by si臋 z prawdziwym zainteresowaniem. A tym samym i jej autorka.

- Co robisz? - spyta艂 g艂os dobiegaj膮cy zza plec贸w. Obr贸ciwszy si臋, porzucaj膮c spekulacje, ujrza艂a m艂od膮 kobiet臋 z w贸zkiem stoj膮cym na chodniku za ni膮. Wygl膮da na zm臋czon膮 - pomy艣la艂a Helen i zatrz臋s艂a si臋 z zimna. Dziecko w spacer贸wce p艂a卢ka艂o cicho, brudnymi palcami 艣ciskaj膮c kurczowo pomara艅czowe卢go lizaka i rozpakowan膮 tabliczk臋 czekolady. Br膮zowa masa i resztki galaretek znaczy艂y prz贸d jego kurteczki.

Helen pos艂a艂a kobiecie w膮t艂y u艣miech; tamta wygl膮da艂a, jakby bardzo go potrzebowa艂a.

- Fotografuj臋 艣ciany - odpar艂a, jakkolwiek by艂o z pewno艣ci膮 ca艂kiem oczywiste co robi.

Kobieta - mo偶e mie膰 najwy偶ej dwudziestk臋, zawyrokowa艂a He卢len - zapyta艂a: - To znaczy te 艣wi艅stwa?

- Napisy i rysunki - wyja艣ni艂a Helen. A potem doda艂a - tak, te 艣wi艅stwa.

- Jeste艣 z zarz膮du osiedla?

- Nie, z uniwersytetu.

- Okropno艣膰 - rzek艂a kobieta. - Spos贸b w jaki to robi膮, I to nie tylko dzieciaki.

- Nie?

- Doro艣li faceci. Doro艣li te偶. G贸wno ich wszystko obchodzi. Robi膮 to w bia艂y dzie艅. Mo偶na ich zobaczy膰... w bia艂y dzie艅.

Spojrza艂a na dziecko, kt贸re ostrzy艂o swego lizaka o ziemi臋. -Kerry ! - upomnia艂a go, lecz ch艂opczyk nie zwraca艂 na ni膮 uwagi.

- Chc膮 to wszystko zamalowa膰? - spyta艂a.

- Nie mam poj臋cia - odpar艂a Helen i wyja艣ni艂a ponownie: -Jestem z uniwersytetu.

- Och! - zdziwi艂a si臋 kobieta, jak gdyby us艂ysza艂a co艣 nowego.

- Wi臋c nie masz nic wsp贸lnego z Zarz膮dem ?

- Nie.

- Niekt贸re s膮 wulgarne, co? Naprawd臋 okropne. Gdy na nie patrz臋, czuj臋 si臋 zak艂opotana.

Helen potakn臋艂a, rzucaj膮c okiem na ch艂opczyka w spacer贸wce. Kerry postanowi艂 przezornie w艂o偶y膰 sobie lizaka do ucha.

- Przesta艅! - rozkaza艂a matka i pochyli艂a si臋, aby da膰 mu po 艂apkach. Klaps, w istocie bezbolesny, pobudzi艂 dzieciaka do p艂aczu. Helen skorzysta艂a z okazji i zaj臋艂a si臋 na powr贸t zdj臋ciami. Jednak kobieta nadal mia艂a ochot臋 na pogaw臋dk臋.

- Mo偶na si臋 na nie natkn膮膰 nie tylko na zewn膮trz - powiedzia艂a.

- Przepraszam? - spyta艂a Helen.

- W艂amuj膮 si臋 do pustych mieszka艅. Zarz膮d pr贸bowa艂 je jako艣 zabezpiecza膰, ale nic z tego nie wysz艂o. W艂amuj膮 si臋 i tak. U偶ywaj膮 ich jako toalet i wypisuj膮 te 艣wi艅stwa na 艣cianach. Rozpalaj膮 r贸wnie偶 ogniska. Potem nikt ju偶 nie mo偶e si臋 do takiego mieszkania wprowadzi膰.

Opis pobudzi艂 ciekawo艣膰 Helen. Czy graffiti na wewn臋trznych 艣cianach r贸偶ni膮 si臋 zasadniczo od tych tutaj? Zagadnienie by艂o na pewno warte sprawdzenia.

- Znasz takie miejsca gdzie艣 tu w pobli偶u?

- To znaczy puste mieszkania?

- Z graffiti.

- Zaraz ko艂o nas jest jedno czy dwa - przypomnia艂a sobie kobie卢ta. - Mieszkam na Butfs Court.

- Mo偶e mog艂aby艣 mi je pokaza膰? - spyta艂a Helen. Kobieta wzruszy艂a ramionami. - A tak w og贸le nazywam si臋 Helen Buchanan.

- Anne-Marie - zrewan偶owa艂a si臋 tamta.

- By艂abym bardzo wdzi臋czna, gdyby艣 mog艂a zaprowadzi膰 mnie do jednego z tych pustych mieszka艅.

Anne-Marie by艂a nieco zbita z tropu entuzjazmem Helen i wcale nie usi艂owa艂a tego kry膰. Ponownie wzruszy艂a ramionami i powie卢dzia艂a: - Nie ma tam zbyt wiele do ogl膮dania. Po prostu jeszcze troch臋 takich samych bazgro艂贸w.

Helen zebra艂a sw贸j sprz臋t i ruszy艂y razem, rami臋 w rami臋, przez skrzy偶owanie dziel膮ce dwa s膮siednie skwery. Cho膰 osiedle by艂o niskie - budynki liczy艂y najwy偶ej pi臋膰 pi臋ter - wszystkie bloki razem wzi臋te sprawia艂y upiorne, klaustrofobiczne wra偶enie. Uliczki i klatki schodowe stanowi艂y marzenie ka偶dego bandyty: mn贸stwo 艣lepych zau艂k贸w i kiepsko o艣wietlonych alejek. Zsypy na 艣mieci -kominy, do kt贸rych mieszka艅cy g贸rnych pi臋ter mog膮 wrzuca膰 torby z odpadkami - dawno ju偶 zosta艂y zabetonowane, z uwagi na 艂at卢wo艣膰 z jak膮 wznieca艂 si臋 w nich ogie艅. Teraz plastikowe torby ze 艣mieciami pi臋trzy艂y si臋 na uliczkach. Wiele rozdartych zosta艂o przez bezpa艅skie psy, a zawarto艣膰 rozrzucona po ziemi. Zapach, mimo ch艂odnej pory, by艂 bardzo nieprzyjemny. W 艣rodku lata musi by膰 nie do wytrzymania.

- Mieszkam tam po drugiej stronie - wyja艣ni艂a Anne-Marie, wskazuj膮c na jedno z mieszka艅. - To tamto z 偶贸艂tymi drzwiami. -Potem pokaza艂a przeciwn膮 stron臋 podw贸rza. - Pi膮te albo sz贸ste mieszkanie od ko艅ca - wyja艣ni艂a. - Dwa z nich zwolni艂y si臋. B臋dzie ju偶 par臋 艂adnych tygodni. Jedna z rodzin przeprowadzi艂a si臋 na Ruskin Court; druga czmychn臋艂a w 艣rodku nocy.

To rzek艂szy obr贸ci艂a si臋 plecami do Helen i pchn臋艂a chodnikiem wok贸艂 skweru w贸zek z Kerrym, kt贸ry w艂a艣nie poch艂oni臋ty by艂 zli卢zywaniem 艣liny z lizaka.

- Dzi臋kuj臋 - zawo艂a艂a za ni膮 Helen. Anne-Marie obr贸ci艂a si臋 na chwil臋, lecz nie odpowiedzia艂a. Z rosn膮cym zaciekawieniem, Helen ruszy艂a wzd艂u偶 rz臋du po艂o偶onych na parterze mieszkanek. Wiele, cho膰 zamieszkanych, wcale nie sprawia艂o takiego wra偶enia. Zas艂o卢ny w oknach by艂y szczelnie zaci膮gni臋te. Na schodkach nie sta艂y butelki po mleku, nie by艂o te偶 zabawek porzuconych w po艣piechu przez dzieci. W艂a艣ciwie 偶adnych 艣lad贸w 偶ycia. Graffiti by艂o jednak wi臋cej i, co szokuj膮ce, zosta艂y powypisywane szprejem na drzwiach zaj臋tych mieszka艅. Po艣wi臋ci艂a im tylko przelotne spojrzenie. Po cz臋艣ci dlatego, i偶 obawia艂a si臋, aby kt贸re艣 z drzwi nie otworzy艂y si臋 kiedy ona b臋dzie ogl膮da艂a obsceniczne rysunki. G艂贸wn膮 jednak przyczyn膮 po艣piechu by艂a ch臋膰 ujrzenia, co za rewelacje mog艂y kry膰 si臋 w tamtych pustych mieszkaniach.

Na progu numeru czternastego powita艂 j膮 przykry od贸r uryny -zar贸wno tej 艣wie偶ej jak i nieco zasta艂ej - pod kt贸rym wyczu膰 by艂o mo偶na zapach spalonej farby i plastiku. Waha艂a si臋 przez pe艂ne dziesi臋膰 sekund, rozwa偶aj膮c czy wej艣cie do mieszkania b臋dzie rozs膮dnym posuni臋ciem. Osiedle za jej plecami stanowi艂o nieza卢przeczalnie obce terytorium, tkwi膮ce samotnie we w艂asnym niesz卢cz臋艣ciu. Pomieszczenia, kt贸re le偶a艂y przed ni膮, by艂y dwakro膰 straszniejsze: mroczny labirynt, z trudem daj膮cy si臋 przenikn膮膰 wzrokiem. Lecz gdy odwaga zawiod艂a, pomy艣la艂a o Trevorze. I o tym jak膮 cholern膮 przyjemno艣ci膮 by艂oby uciszy膰 jego protekcjo卢nalny ton. Z t膮 my艣l膮 ruszy艂a do 艣rodka, uprzednio ostro偶nie kop卢n膮wszy zw臋glony kawa艂ek drewna, w nadziei na sp艂oszenie ewentualnego lokatora. Jednak z wn臋trza nie dobieg艂 najmniejszy d藕wi臋k, 艣wiadcz膮cy o czyjej艣 obecno艣ci. Nabrawszy nieco pewno艣卢ci siebie, zacz臋艂a bada膰 pierwsze pomieszczenie, kt贸re - s膮dz膮c po resztkach wypatroszonej sofy stoj膮cej w naro偶niku i po zbutwia艂ym dywanie pod stopami - by艂o niegdy艣 living-roomem. Bladozielone 艣ciany - zgodnie z zapowiedzi膮 Anne-Marie - by艂y solidnie pobazgrane zar贸wno przez pomniejszych grafoman贸w (zadowalaj膮cych si臋 pisaniem d艂ugopisem albo co najwy偶ej w臋glem drzewnym) jak i przez tych z wi臋kszymi aspiracjami, zamalowuj膮cych 艣ciany p贸艂 tuzinem kolor贸w.

Niekt贸re teksty mocno j膮 zainteresowa艂y, lecz wiele widzia艂a ju偶 na zewn臋trznych 艣cianach. Nieustannie powtarza艂y si臋 te same imiona i zwroty. Cho膰 nigdy w 偶yciu nie widzia艂a tych ludzi, dosko卢nale wiedzia艂a z jak wielk膮 ochot膮 Fabian J. zrypa艂by Michelle, za艣 z kolei owa Michelle mia艂a ch臋tk臋 na kogo艣 o imieniu Mr. Sheen. Facet zwany Bia艂ym Szczurem nie po raz pierwszy che艂pi艂 si臋 swoim przyrodzeniem, a Koktailowi Braciszkowie na czerwono zapowiadali sw贸j powr贸t. Jeden albo dwa rysunki towarzysz膮ce czy mo偶e jedynie s膮siaduj膮ce z napisami by艂y szczeg贸lnie interesuj膮ce. Obok s艂owa Christos widnia艂 chudy cz艂owieczek z w艂osami ster卢cz膮cymi z g艂owy niczym druty, a na ka偶dy taki drut wbita by艂a nast臋pna g艂owa. Zaraz obok znajdowa艂 si臋 obraz stosunku p艂cio卢wego tak brutalnie okrojonego, i偶 zrazu Helen wzi臋艂a go za wi卢zerunek no偶a wbijanego w 艣lepe oko. Lecz, mimo 偶e by艂a zafascynowana rysunkami, nie mog艂a robi膰 zdj臋膰 w tym pomiesz卢czeniu, gdy偶 jej film mia艂 zbyt ma艂膮 czu艂o艣膰, a lampy b艂yskowej nie zabra艂a. Chc膮c mie膰 wiarygodny zapis swych odkry膰, musia艂aby przyj艣膰 tu ponownie. Na razie musia艂a zadowoli膰 si臋 zwyk艂ym obej卢rzeniem lokalu.

Mieszkanie nie by艂o zbyt du偶e, lecz okna zosta艂y szczelnie zabi卢te. Im bardziej oddala艂a si臋 od drzwi, tym bledsze stawa艂o si臋 艣wiat艂o. Od贸r uryny, kt贸ry ju偶 na progu by艂 uci膮偶liwy, przybra艂 wyra藕nie na sile. Gdy wreszcie dotar艂a do przeciwleg艂ej 艣ciany living-roomu i przez kr贸tki korytarzyk wkroczy艂a do nast臋pnego pomieszczenia, sta艂 si臋 wszechobecny i nie do zniesienia. 脫w po卢k贸j, le偶膮c najdalej od frontowych drzwi, by艂 tym samym najciem卢niejszy. Musia艂a odczeka膰 par臋 chwil w onie艣mielaj膮cym mroku, a偶 jej oczy na powr贸t stan膮 si臋 u偶yteczne. Pok贸j, jej zdaniem, m贸g艂 by膰 niegdy艣 sypialni膮. Tych kilka mebli, kt贸re byli w艂a艣ciciele zdecydowali si臋 porzuci膰, dos艂ownie por膮bano na kawa艂ki. Jedynie materac osta艂 si臋 we wzgl臋dnie nienaruszonym stanie, rzucony w k膮t pokoju pomi臋dzy zbutwia艂e strz臋py koc贸w, gazet i okruchy szk艂a.

Na zewn膮trz s艂o艅ce odnalaz艂o luk臋 w艣r贸d chmur i dwa albo trzy promyki prze艣lizgn臋艂y si臋 mi臋dzy deskami os艂aniaj膮cymi sypialniane okno. Niczym jakie艣 sygna艂y, znaczy艂y przeciwleg艂膮 艣cian臋 jas卢nymi smugami. Tu r贸wnie偶 widnia艂y graffiti: zwyczajna wrzawa wyzna艅 mi艂osnych i pogr贸偶ek. Szybko przebieg艂a wzrokiem t臋 艣cia卢n臋, a potem - id膮c za promieniami 艣wiat艂a - jej oczy spocz臋艂y na 艣cianie z drzwiami.

I tu tak偶e pracowali arty艣ci, lecz ich dzie艂em by艂 rysunek jakie卢go nie widzia艂a nigdzie przedtem. Wykorzystuj膮c drzwi, kt贸rych centralne po艂o偶enie upodobnia艂o je do ust, namalowali na odlatuj膮卢cym tynku pojedyncz膮 olbrzymi膮 g艂ow臋. Malowid艂o by艂o du偶o bar卢dziej pomys艂owe od wszystkich, jakie zd膮偶y艂a dot膮d obejrze膰. Mnogo艣膰 szczeg贸艂贸w sprawia艂a, i偶 obraz tchn膮艂 ulotn膮 rzeczywis卢to艣ci膮 Wystaj膮ce ko艣ci policzkowe opi臋te sk贸r膮 koloru ma艣lanki, z臋by zaostrzone w krzywe szpileczki, wymalowane w ca艂o艣ci na drzwiach. Oczy, z powodu niskiego sufitu, znajdowa艂y si臋 zaledwie par臋 cali ponad g贸rn膮 warg膮. Ta techniczna niedogodno艣膰 jedynie przyda艂a wizerunkowi wyrazu, sprawiaj膮c wra偶enie jak gdyby pos卢ta膰 odchyli艂a g艂ow臋 nieco do ty艂u. Poskr臋cane str膮ki w艂os贸w rozbie卢ga艂y si臋 po ca艂ym suficie.

Czy to portret? Wizerunek mia艂 co艣 specyficznego w szczeg贸卢艂ach brwi oraz bruzdach wok贸艂 rozwartych ust; w ostro偶nym rysun卢ku dziwacznych z臋b贸w. To pewnie jaki艣 koszmar: - podobizna z narkotycznego odurzenia. Niewa偶ne jakie by艂o pochodzenie tego malowid艂a - niezaprzeczalnie oddzia艂ywa艂o na psychik臋. Autorom powi贸d艂 si臋 nawet efekt zast膮pienia ust drzwiami. Kr贸tki koryta卢rzyk mi臋dzy living-roomem a sypialni膮 ca艂kiem zno艣nie udawa艂 gard艂o z potrzaskan膮 lamp膮 zamiast migda艂k贸w. Za prze艂ykiem, w koszmarnym 偶o艂膮dku, bia艂o 偶arzy艂 si臋 dzie艅. Ca艂o艣膰 przywodzi艂a na my艣l rysunki z weso艂o miasteczkowego poci膮gu 艣mierci. Te same potworne zniekszta艂cenia, ta sama bezwstydna ch臋膰 straszenia. I rzeczywi艣cie uda艂o im si臋. Helen sta艂a w sypialni kompletnie oszo艂omiona widokiem malowid艂a, bezlito艣nie przyci膮gana jego ob卢wiedzionymi na czerwono oczyma. Jutro wr贸ci tu ponownie, zdecydowa艂a, tym razem z bardzo czu艂ym filmem i lamp膮 b艂ysko卢w膮, aby utrwali膰 to dzie艂o.

Gdy szykowa艂a si臋 ju偶, aby wyj艣膰, do 艣rodka zajrza艂o s艂o艅ce i zaraz potem znik艂y jasne smugi 艣wiat艂a. Rzuci艂a okiem na zabite deskami okno i po raz pierwszy spostrzeg艂a wymalowan膮 ponad nim tr贸jwyrazow膮 sentencj臋. „S艂odko艣ci dla s艂odkiej" - brzmia艂 napis. Zna艂a ten cytat, lecz nie pami臋ta艂a sk膮d pochodzi. Czy by艂o to wyznanie mi艂o艣ci? Je艣li tak, to kto艣 wybra艂 dziwne miejsce na takie rzeczy. Pomimo mate卢raca le偶膮cego w k膮cie i wzgl臋dnego spokoju, nie mog艂a sobie wyobrazi膰, aby jaki艣 narzeczony, po przeczytaniu tych s艂贸w, przy卢prowadzi艂 tu sw膮 wybrank臋, pragn膮c podziwia膰 jej wdzi臋ki. 呕adni nastoletni kochankowie, nawet nie wiadomo jak rozochoceni, nie po艂o偶yliby si臋 tutaj dla zabawy w tat臋 i mam臋. Nie pod badawczym wzrokiem potwora spozieraj膮cego ze 艣ciany. Podesz艂a bli偶ej, by lepiej przyjrze膰 si臋 napisowi. Farba mia艂a wyra藕nie ten sam odcie艅 r贸偶u co ta, kt贸r膮 namalowano dzi膮s艂a krzycz膮cego m臋偶czyzny. Czy偶by ta sama d艂o艅?

Us艂ysza艂a rumor za plecami. Obr贸ci艂a si臋 tak gwa艂townie, i偶 nieomal upad艂a na przykryty kocami materac.

- Kto...

Po drugiej stronie gardzieli, w living-roomie, sta艂 sze艣cio - albo siedmioletni ch艂opiec z okropnie poharatanymi kolanami. Patrzy艂 na Helen b艂yszcz膮cymi w p贸艂mroku oczyma jak gdyby oczekuj膮c zach臋ty.

- Tak? - zapyta艂a.

- Anne-Marie pyta czy nie chcia艂aby pani fili偶anki herbaty? -wyrecytowa艂 jednym tchem zupe艂nie bez intonacji.

Rozmowa z tamt膮 kobiet膮 wydawa艂a si臋 Helen odleg艂a o wiele godzin. By艂a jednak wdzi臋czna za zaproszenie. Wilgo膰 panuj膮ca w mieszkaniu mocno j膮 wyzi臋bi艂a.

- Owszem... - odpar艂a. - Bardzo ch臋tnie.

Dziecko nie poruszy艂o si臋, lecz tylko uwa偶nie j膮 obserwowa艂o.

- Zaprowadzisz mnie? - spyta艂a ch艂opczyka.

- Je艣li pani chce - odpar艂, nie mog膮c wykrzesa膰 z siebie ani krzty entuzjazmu.

- Chcia艂abym.

- Robi pani zdj臋cia? - zapyta艂.

- Tak, robi臋. Ale nie tutaj.

- Dlaczego nie ?

- Bo tu jest za ciemno - wyja艣ni艂a.

- Po ciemku nie mo偶na? - dopytywa艂 si臋.

-Nie.

Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮, jak gdyby ta wiadomo艣膰 w jaki艣 spos贸b pasowa艂a do jego 艣wiatopogl膮du i - obr贸ciwszy si臋 bez s艂owa -wyra藕nie czeka艂, a偶 Helen za nim ruszy.

Je艣li na ulicy Anne-Marie by艂a ma艂om贸wna, o tyle w zaciszu swej kuchenki sta艂a si臋 zupe艂nie innym cz艂owiekiem. Znikn臋艂a skrywana ciekawo艣膰, zast膮piona przez potok weso艂ego szczebiota卢nia i nieustann膮 krz膮tanin臋 wok贸艂 dziesi膮tek najr贸偶niejszych domo卢wych obowi膮zk贸w. Gospodyni wygl膮da艂a niczym cyrkowiec 偶ongluj膮cy kilkunastoma talerzami naraz. Helen obserwowa艂a te wyczyny z pewn膮 doz膮 podziwu - sama by艂a w tej roli raczej 偶a卢艂osna. W ko艅cu pogaw臋dka zesz艂a na spraw臋, kt贸ra j膮 tutaj przy卢wiod艂a.

- Te fotografie - spyta艂a Anne-Marie. - Po co je robisz?

- Pisz臋 na temat graffiti. Zdj臋cia b臋d膮 ilustracjami do mojej pracy.

- Nie s膮 zbyt 艂adne.

- Nie, masz racj臋, nie s膮, Ale interesuj膮 mnie. Anne-Marie pokr臋ci艂a g艂ow膮

- Nie cierpi臋 tego osiedla - o艣wiadczy艂a. - Nie mo偶na czu膰 si臋 tutaj bezpiecznie. Ludzie s膮 obrabowywani przed w艂asnymi doma卢mi. Dzieciaki codziennie podk艂adaj膮 ogie艅 w 艣mietnikach. Zesz艂ego lata dwa, trzy razy dziennie mieli艣my tu stra偶 po偶arn膮, a偶 w ko艅cu zabetonowali zsypy. Teraz ludzie wywalaj膮 torby z odpadkami prosto na ulic臋, a to przyci膮ga szczury.

- Mieszkasz tu sama?

- Tak - odpar艂a - odk膮d odszed艂 Davey.

- Tw贸j m膮偶?

- By艂 ojcem Kerry'ego, ale nigdy nie wzi臋li艣my 艣lubu. Byli艣my ze sob膮 dwa lata. Prze偶yli艣my razem par臋 niezapomnianych chwil. A偶 w ko艅cu kt贸rego艣 dnia, kiedy by艂am z Kerrym u mamy, spako卢wa艂 si臋 i odszed艂 - wyja艣ni艂a zagl膮daj膮c do fili偶anki z herbat膮 -

Lepiej mi bez niego - wyzna艂a po chwili. - Jedynie czasami cz艂o卢wiek si臋 troch臋 boi. Chcesz jeszcze herbaty?

- Nie mam za bardzo czasu.

- Tylko fili偶aneczk臋 - poprosi艂a Anne-Marie, b艂yskawicznie zerwawszy si臋, podk艂adaj膮c pod kran pusty czajnik, aby go ponow卢nie nape艂ni膰. Gdy mia艂a ju偶 odkr臋ci膰 kurek, spostrzeg艂a co艣 na suszarce do naczy艅 i zgniot艂a to kciukiem.

- Nale偶a艂o ci si臋, skurwielu - o艣wiadczy艂a i obr贸ci艂a si臋 do Helen. - Mamy tu inwazj臋 cholernych mr贸wek.

-Mr贸wek?

- Ca艂e osiedle jest ju偶 opanowane. Przyby艂y z Egiptu, nazywaj膮-je mr贸wkami faraona. Ma艂e, br膮zowe skurwysyny. Rozmna偶aj膮 si臋 w przewodach centralnego ogrzewania i tamt臋dy przenikaj膮 do wszystkich mieszka艅. Mamy tu istn膮 plag臋.

Pomys艂 z mr贸wkami z Egiptu wyda艂 si臋 Helen nieco 艣mieszny, lecz powstrzyma艂a si臋 od komentarza. Anne-Marie spogl膮da艂a przez kuchenne okno na podw贸rze.

- Musisz im powiedzie膰 - rzek艂a, cho膰 Helen nie by艂a pewna komu mia艂aby cokolwiek m贸wi膰. - Powiedz im, 偶e zwykli ludzie nie mog膮 ju偶 nawet chodzi膰 po ulicach...

- Naprawd臋 jest a偶 tak 藕le? - spyta艂a Helen, porz膮dnie zm臋czo卢na tym szeregiem nieszcz臋艣膰.

Anne-Marie odwr贸ci艂a si臋 od zlewu i spojrza艂a na ni膮 ci臋偶kim wzrokiem.

- Mieli艣my tu ju偶 morderstwa - powiedzia艂a.

- Naprawd臋?

- Jedno nawet tego lata. Staruszek z Ruskin. To tu偶 obok. Nie zna艂am go, ale by艂 przyjacielem siostry kobiety z naprzeciwka. Za卢pomnia艂am jak si臋 nazywa艂.

- I zamordowano go?

- Por膮bano na kawa艂ki we w艂asnym mieszkaniu. Znale藕li jego zw艂oki prawie po tygodniu.

- A co z s膮siadami? Nie zauwa偶yli jego nieobecno艣ci? Anne-Marie wzruszy艂a ramionami, jak gdyby najwa偶niejsze in卢formacje - morderstwo i izolacja denata - zosta艂y ju偶 powiedziane, a dalsze wypytywanie by艂o nie na miejscu. Lecz Helen nie dawa艂a za wygran膮,

- Wydaje mi si臋 to dziwne - o艣wiadczy艂a. Anne-Marie zatka艂a gwizdkiem nape艂niony ju偶 czajnik.

- C贸偶, a jednak tak by艂o - odpar艂a zdecydowanie.

- Wcale nie twierdz臋, 偶e nie, ale po prostu...

- Mia艂 wyd艂ubane oczy - doda艂a, nim Helen zd膮偶y艂a przedsta卢wi膰 kolejne w膮tpliwo艣ci.

Twarz Helen pokry艂 grymas b贸lu.

- Nie - wyszepta艂a.

- To szczera prawda - zapewni艂a Anne-Marie. - A i tak to jesz卢cze nie wszystko co mu zrobili. - Urwa艂a dla wi臋kszego efektu, a potem ci膮gn臋艂a dalej - Wyobra偶asz sobie, co za ludzie mog膮 robi膰 takie rzeczy, nie? Wyobra偶asz sobie? - Helen potakn臋艂a. My艣la艂a dok艂adnie o tym samym.

- Znale藕li winowajc臋? Anne-Marie parskn臋艂a lekcewa偶膮co:

- Policj臋 g贸wno obchodzi, co si臋 tu dzieje. Unikaj膮 tego osiedla jak tylko mog膮. Na patrolach zwijaj膮 dzieciaki za pija艅stwo czy takie rzeczy i na tym koniec. Bo widzisz, oni si臋 boj膮. To dlatego trzymaj膮 si臋 z daleka.

- Tego mordercy?

- Mo偶e - odpar艂a Anne-Marie. A po chwili doda艂a - On mia艂 hak.

- Hak?

- Facet, kt贸ry to zrobi艂. Mia艂 hak, tak jak Kuba Rozpruwacz.

Helen nie by艂a ekspertem w dziedzinie zab贸jstw, ale wiedzia艂a, i偶 Rozpruwacz nie u偶ywa艂 haka. By艂oby wszak偶e grubia艅stwem kwestionowa膰 prawdziwo艣膰 opowie艣ci Anne-Marie. Jednak w du卢chu Helen zastanawia艂a si臋, ile z tego - wyd艂ubane oczy, cia艂o por膮bane w mieszkaniu, hak - by艂o dodane od siebie. Nawet najbar卢dziej skrupulatny dziennikarz nie zawsze oprze si臋 ch臋ci upi臋ksze卢nia zas艂yszanej historii.

Anne-Marie nala艂a sobie kolejn膮 porcj臋 herbaty i szykowa艂a si臋, aby nape艂ni膰 r贸wnie偶 fili偶ank臋 go艣cia.

- Nie, dzi臋kuj臋, - uprzedzi艂a j膮 Helen. - Naprawd臋 powinnam ju偶 i艣膰.

- Masz m臋偶a? - spyta艂a nagle Anne-Marie.

- Tak. Jest wyk艂adowc膮 na uniwersytecie.

- Jak mu na imi臋?

- Trevor.

Anne-Marie wsypa艂a dwie czubate 艂y偶eczki cukru do herbaty.

- Wr贸cisz tu jeszcze? - spyta艂a.

- Tak, mam nadziej臋. Pod koniec tygodnia. Chc臋 zrobi膰 par臋 zdj臋膰 w mieszkaniu po drugiej stronie.

- Wpadnij przechodz膮c.

- Na pewno. I dzi臋kuj臋 za pomoc.

- Nie ma za co - odpar艂a Anne-Marie. - Powiesz komu trzeba, prawda?

*

- Wygl膮da na to, 偶e morderca zamiast r臋ki mia艂 umocowany hak.

Trevor uni贸s艂 wzrok znad talerza tagliatelle con prosciutto. -S艂ucham?

Helen niema艂o trudu kosztowa艂o powt贸rzenie tej historii bez nadawania jej osobistego nastawienia. Interesowa艂o j膮, jak zareagu卢je Trevor, a wiedzia艂a, 偶e gdy tylko zasygnalizuje swoje stanowisko,

to on instynktownie przyj mi臋 przeciwny punkt widzenia z czystej przekory.

- On mia艂 hak - powt贸rzy艂a ca艂kiem bez zaanga偶owania. Trevor od艂o偶y艂 widelec i podrapa艂 si臋 po nosie, g艂o艣no nim po卢ci膮gaj膮c. - Nic na ten temat nie czyta艂em - stwierdzi艂.

- Nie czytujesz lokalnej prasy - odpar艂a. - 呕adne z nas tego nie robi. Mo偶e w og贸le nikt ju偶 jej nie czyta.

- Starzec Zamordowany przez Hakor臋kiego Maniaka? - rzek艂 Trevor, delektuj膮c si臋 swoimi s艂owami. - B臋d臋 musia艂 bli偶ej si臋 tym zaj膮膰. Kiedy to rzekomo si臋 wydarzy艂o?

- Zesz艂ego lata. Mo偶e byli艣my wtedy w Irlandii.

- Mo偶e - zgodzi艂 si臋 Trevor, zn贸w bior膮c do r臋ki widelec. Gdy pochyli艂 si臋 nad posi艂kiem, w wypolerowanych szk艂ach jego okula卢r贸w miast oczu wida膰 by艂o jedynie odbity obraz talerza klusek i posiekanej w kostk臋 szynki.

- Dlaczego m贸wisz „rzekomo"?

- Nie brzmi to wszystko zbyt przekonuj膮co - odpar艂. - W艂a艣ci卢wie brzmi cholernie niedorzecznie.

- Nie wierzysz w t臋 histori臋? - spyta艂a Helen.

Trevor uni贸s艂 wzrok znad talerza, j臋zykiem zlizuj膮c z k膮cika ust kawa艂ek tagliatelli. Jego twarz przybra艂a 贸w dobrze znany, scep卢tyczny wyraz. Bez w膮tpienia t臋 sam膮 min臋 serwowa艂 egzaminowa卢nym studentom.

- A ty w ni膮 wierzysz? - zapyta艂 Helen. To by艂 jego ukochany spos贸b grania na czas, kolejna sesyjna sztuczka, aby spyta膰 pytaj膮卢cego.

- Nie jestem pewna - odrzek艂a Helen, zbyt poch艂oni臋ta poszuki卢waniem oparcia w tym bezmiarze domys艂贸w, aby traci膰 energi臋 na s艂owne przepychanki.

- W porz膮dku, spr贸bujmy z innej beczki - powiedzia艂 Trevor porzucaj膮c talerz na rzecz kolejnego kieliszka czerwonego wina.

- A co z t膮, od kt贸rej si臋 o tym wszystkim dowiedzia艂a艣. Wie卢rzysz jej?

Helen pami臋ta艂a przej臋t膮 min臋 Anne-Marie, kiedy ta opowiada艂a o zab贸jstwie starca.

- Tak - stwierdzi艂a. - Tak, s膮dz臋, 偶e zorientowa艂abym si臋, gdyby mnie oszukiwa艂a.

- W takim razie dlaczego w og贸le to jest takie istotne? To zna卢czy, co to za cholerna r贸偶nica czy k艂amie, czy te偶 nie ?

By艂o to rzeczywi艣cie rozs膮dne pytanie, cho膰 do艣膰 obcesowo postawione. Co to za r贸偶nica? Czy chcia艂a wykaza膰 b艂臋dno艣膰 swych s膮d贸w o Spector Street? 呕e nie jest wcale brudne, pozbawione wszelkiej nadziei, 偶e nie stanowi 艣mietniska, na kt贸re usuni臋to z publicznego widoku wszystkich u艂omnych i niewygodnych? Wszystko to by艂o w ko艅cu powszechnie znane i Helen zaakcepto卢wa艂a ca艂o艣膰 jako smutn膮 rzeczywisto艣膰. Lecz zamordowanie i Oka卢leczenie staruszka by艂o czym艣 innym. Raz zapami臋tany obraz straszliwej 艣mierci nie chcia艂 ju偶 znikn膮膰.

Z pewnym niepokojem spostrzeg艂a, i偶 jej zak艂opotanie wyra藕nie odbi艂o si臋 na twarzy i 偶e Trevor, obserwuj膮cy j膮 z drugiego ko艅ca sto艂u, nie藕le si臋 bawi艂.

- Skoro tak bardzo ci臋 poruszy艂a ta sprawa - powiedzia艂 - to dlaczego nie p贸jdziesz i nie zbadasz wszystkiego na miejscu, za卢miast bawi膰 si臋 w zgaduj-zgadul臋 przy obiedzie?

Nie pozosta艂o jej nic, jak tylko odeprze膰 atak. - My艣la艂am, 偶e lubisz takie gdybanie - rzek艂a.

Rzuci艂 jej ponure spojrzenie.

- I znowu b艂膮d - stwierdzi艂.

*

Propozycja prywatnego 艣ledztwa nie by艂a z艂a, lecz w膮tpliwe, aby przedstawi艂 j膮 w dobrej intencji. Z dnia na dzie艅 dostrzega艂a w Trevorze coraz mniej 偶yczliwo艣ci. To, co niegdy艣 bra艂a za p艂omienne oddanie si臋 dyskusji, teraz rozpoznawa艂a jako zwyczajn膮 s艂own膮 potyczk臋. Rozmawia艂 nie po to, by przedstawi膰 obiektywne argumenty, lecz by zaspokoi膰 patologiczn膮 偶膮dz臋 wygrywania. Nie raz widywa艂a jak bra艂 stron臋, kt贸rej racji nie podziela艂, tylko po to, by o偶ywi膰 dyskusj臋. Co gorsza, nie by艂 w tym osamotniony. Akade卢mia stanowi艂a jedn膮 z ostatnich twierdz zawodowego wodolejstwa. Nieraz 艣rodowisko to sprawia艂o wra偶enie opanowanego przez wykszta艂conych g艂upc贸w, b艂膮dz膮cych po manowcach zat臋ch艂ej re卢toryki i czczych dysput.

Z jednych manowc贸w na nast臋pne. Na Spector Street wr贸ci艂a nast臋pnego dnia, uzbrojona w lamp臋 b艂yskow膮, statyw i bardzo czu卢艂y film. Wiatr tego dnia by艂 silny, arktyczny, a z艂apany, w pu艂apk臋 uliczek i zau艂k贸w dawa艂 si臋 we znaki ze zdwojon膮 si艂膮. Posz艂a prosto pod numer 14 i sp臋dzi艂a w jego osza艂amiaj膮cym wn臋trzu nast臋pn膮 godzin臋, fotografuj膮c 艣ciany zar贸wno w sypialni jak i w living-roomie. Pod艣wiadomie oczekiwa艂a, i偶 za drugim razem twarz w sypialni straci na sugestywno艣ci. Pomyli艂a si臋. Mimo, i偶 z ca艂ych si艂 chcia艂a uchwyci膰 skal臋 i wszystkie szczeg贸艂y rysunku, dobrze wiedzia艂a, 偶e zdj臋cia w najlepszym przypadku b臋d膮 tylko s艂abym echem orygina艂u.

Jasne, 偶e wiele z jego si艂y zawarte by艂o w aurze samego miejsca. Natkn膮膰 si臋 na podobny rysunek w tak przeci臋tnym otoczeniu, to jak znale藕膰 ikon臋 na wysypisku 艣mieci. Jaskrawy symbol przenie卢sienia ze 艣wiata rozk艂adu i znoju w jeszcze mroczniejsze, lecz du偶o pot臋偶niejsze kr贸lestwo. W艂ada艂a j臋zykiem dok艂adnym, nafaszerowanym d艂ugimi wyrazami i akademick膮 terminologi膮, lecz bole艣nie nieprzekonywuj膮cym, gdy chodzi o opisy. Fotografie, cho膰 pewnie niewyra藕ne, b臋d膮 w stanie - 偶ywi艂a tak膮 nadziej臋 - odda膰 cho膰 w cz臋艣ci sugestywno艣膰 malowid艂a, nawet je艣li pozbawi膮 je mocy przera偶ania.

Gdy wysz艂a wreszcie z mieszkania, wiatr d膮艂 z dawn膮 zajad艂o艣卢ci膮, lecz czekaj膮cy na zewn膮trz ch艂opiec - ten sam co wczoraj - ubrany by艂 ca艂kiem wiosennie. Kuli艂 si臋, usi艂uj膮c powstrzyma膰 dreszcze.

- Cze艣膰 - przywita艂a si臋 Helen.

- Czeka艂em - oznajmi艂.

- Czeka艂e艣?

- Anne-Marie powiedzia艂a, 偶e wr贸cisz.

- Nie mia艂am zamiaru przyj艣膰 tu pr臋dzej ni偶 pod koniec tygod卢nia - odpar艂a Helen. - Mog艂e艣 d艂ugo czeka膰. Grymas na twarzy ch艂opca zel偶a艂 odrobin臋.

- To nic - o艣wiadczy艂. - Nie mam nic do roboty.

- A jak tam szko艂a?

- Nie przepadam za szko艂a. - odrzek艂, jak gdyby nauka zale偶a艂a od jego upodoba艅.

- Rozumiem - stwierdzi艂a Helen i ruszy艂a skrajem placyku. Ch艂opiec poszed艂 za ni膮. Na k臋pie trawy, po艣rodku skwerku z艂o偶ono stert臋 krzese艂 i martwych drzewek.

- Co to jest? - powiedzia艂a na wp贸艂 do siebie.

- Palenie 艣mieci - poinformowa艂 ch艂opiec. - W przysz艂ym ty卢godniu.

- A... jasne.

- Idziesz zobaczy膰 si臋 z Anne-Marie?

- Tak.

- Nie ma jej w domu.

- Och. Jeste艣 pewien?

- Na sto procent.

- No to mo偶e ty m贸g艂by艣 mi pom贸c... - urwa艂a i obr贸ci艂a si臋 twarz膮 do dziecka. Ch艂opiec mia艂 oczy lekko podkr膮偶one ze zm臋卢czenia. - S艂ysza艂am o staruszku zamordowanym gdzie艣 tu w okoli卢cy - o艣wiadczy艂a. - Latem. Wiesz co艣 o tym?

-Nie.

- Absolutnie nic? Nie s艂ysza艂e艣 o 偶adnym zab贸jstwie?

- Nie - powt贸rzy艂 ch艂opak, chc膮c wyra藕nie zako艅czy膰 dyskusj臋. - Nie s艂ysza艂em.

- C贸偶, mimo wszystko dzi臋kuj臋.

Tym razem, gdy wraca艂a do samochodu, ch艂opiec za ni膮 nie poszed艂. Lecz, kiedy skr臋caj膮c na rogu w boczn膮 uliczk臋 obr贸ci艂a si臋 przez rami臋, spostrzeg艂a, 偶e nadal stoi na dawnym miejscu i obserwuje j膮, jakby by艂a pomylona.

Gdy dotar艂a wreszcie do samochodu i wsadzi艂a sprz臋t fotogra卢ficzny do baga偶nika, w powietrzu pojawi艂y si臋 pierwsze kropelki deszczu. Mia艂a straszn膮 ochot臋, aby zapomnie膰 o ca艂ej sprawie i je卢cha膰 prosto do domu, gdzie czeka艂a j膮 gor膮ca kawa i niestety du偶o ch艂odniejsze powitanie. Lecz musia艂a zdoby膰 odpowied藕 na pytanie Trevora z ubieg艂ej nocy. „Wierzysz w t臋 histori臋?" - spyta艂, kiedy stre艣ci艂a mu opowie艣膰. Nie wiedzia艂a wtedy co na to rzec, a teraz sytuacja niewiele si臋 poprawi艂a. A mo偶e, jak to wyczuwa艂a, okre艣le卢nie „prawda ostateczna" by艂o tu nie na miejscu? Mo偶e odpowiedzi膮 na jego pytanie nie by艂a wcale odpowied藕, lecz nast臋pne pytanie? Je艣li tak, to c贸偶: musi je znale藕膰.

Ruskin Court by艂 r贸wnie zapuszczony jak s膮siednie podw贸rka, a mo偶e nawet bardziej. Nie m贸g艂 poszczyci膰 si臋 nawet ogniskiem. Z balkonu na trzecim pi臋trze jaka艣 kobieta 艣ci膮ga艂a pranie, spiesz膮c si臋 nim spadnie deszcz. Na skwerku po艣rodku placyku niemrawo kopulowa艂a para ps贸w; samiec wpatrywa艂 si臋 w poszarza艂e niebo. Id膮c pustym chodnikiem przygl膮da艂a si臋 temu ostentacyjnie. Zdecy卢dowane spojrzenie - powiedzia艂a niegdy艣 Bemadette - powstrzy卢muje atak. Kiedy spostrzeg艂a dwie kobiety rozmawiaj膮ce po drugiej strome placyku, ruszy艂a ku nim pospiesznie, ucieszona nadarzaj膮c膮 si臋 okazja,

- Przepraszam.

Kobiety, obie w 艣rednim wieku, przerwa艂y o偶ywion膮 dyskusj臋 i uwa偶nie zlustrowa艂y j膮 wzrokiem.

- Czy mog艂yby panie mi pom贸c?

Wyczu艂a ich badawcze spojrzenia i nieufno艣膰; nie kry艂y si臋 z tym. Jedna z nich, ta z rumian膮, twarz膮, spyta艂a prosto z mostu.

- Czego pani chce?

Nagle Helen poczu艂a, 偶e traci, ca艂膮 艣mia艂o艣膰. Co mia艂a powie卢dzie膰 tym dw贸m, aby jej motywy nie wygl膮da艂y na niezdrowe zainteresowanie?

- Powiedziano mi... - zacz臋艂a, lecz zaraz si臋 zaj膮kn臋艂a, zw膮t卢piwszy w mo偶liwo艣膰 otrzymania pomocy od tych kobiet. - ...powie卢dziano mi, 偶e gdzie艣 w pobli偶u zosta艂a pope艂niona zbrodnia. To prawda?

Rumiana kobieta unios艂a brwi, tak wyskubane, 偶e omal niewi卢doczne.

- Zbrodnia? - zdziwi艂a si臋.

- Pani jest z prasy? - spyta艂a druga. Czas pozbawi艂 jej twarz s艂odyczy. Drobne usta mia艂a mocno wci臋te, w艂osy ufarbowane na czarno z p贸艂calowym, siwym odrostem.

- Nie, nie jestem z prasy - odpar艂a Helen. - Jestem przyjaci贸艂k膮 Anne-Marie z Butt's Court. - S艂owo przyjaci贸艂ka nie by艂o tu ca艂卢kiem na miejscu, lecz zdawa艂o si臋 w pewien spos贸b zjednywa膰 kobiety.

- W odwiedziny, co? - dopytywa艂a si臋 rumiana.

- Mo偶na tak powiedzie膰...

- Przegapi艂a艣 te kilka ciep艂ych dni...

- Anne-Marie opowiada艂a o kim艣, kto zosta艂 tu zamordowany latem. Zaciekawi艂o mnie to.

- Naprawd臋?

- Wiedz膮 panie co艣 o tym?

- Tu dzieje si臋 du偶o rzeczy - odezwa艂a si臋 druga kobieta. Trudno pozna膰 nawet po艂ow臋.

- A wi臋c jednak m贸wi艂a prawd臋 - szepn臋艂a Helen.

- Musieli zamkn膮膰 ubikacje - wtr膮ci艂a pierwsza.

- Prawda. Musieli. - potwierdzi艂a druga.

- Ubikacje? - zdziwi艂a si臋 Helen. Co to mia艂o wsp贸lnego ze 艣mierci膮 staruszka?

- To by艂o straszne - ci膮gn臋艂a pierwsza z nich. - Czy to tw贸j Frank, Josie, o wszystkim ci opowiedzia艂?

- Nie, nie Frank - odrzek艂a Josie. - Frank by艂 wtedy na morzu. To by艂a pani Tyzack.

Josie po艣wiadczywszy, zostawi艂a doko艅czenie opowie艣ci kole卢偶ance, a sama zwr贸ci艂a oczy na Helen. Podejrzliwo艣膰 nie do ko艅ca jeszcze wygas艂a w jej spojrzeniu.

- By艂o to jakie艣 dwa miesi膮ce temu - doda艂a Josie. - Zaraz pod koniec czerwca. Dobrze m贸wi臋, 偶e w czerwcu, prawda? - Spojrza艂a pytaj膮co na drug膮 kobiet臋. - Ty masz g艂ow臋 do dat, Maureen.

Maureen czu艂a si臋 jako艣 skr臋powana.

- Zapomnia艂am - rzek艂a, wyra藕nie nie chc膮c o tym m贸wi膰.

- Interesuje mnie ta sprawa - powiedzia艂a Helen. Josie, mimo niech臋ci przyjaci贸艂ki, by艂a sk艂onniejsza do pomocy.

- Jest tam par臋 szalet贸w przed sklepami - wyja艣ni艂a. - No wiesz, publiczne sanitariaty. Nie wiem jak to si臋 wszystko dok艂ad卢nie wydarzy艂o, ale bywa艂 tam cz臋sto ch艂opiec... no mo偶e nie by艂 ca艂kiem ch艂opcem. To znaczy mia艂 dwudziestk臋 albo i wi臋cej, ale by艂 - szuka艂a w艂a艣ciwego okre艣lenia - umys艂owo niedorozwini臋ty, mo偶na by rzec. Mama prowadza艂a go, jakby mia艂 cztery latka. W ka偶dym razie pozwala艂a mu chodzi膰 do ubikacji kiedy sama sz艂a do ma艂ego supermarketu. Jak on si臋 nazywa? - Obr贸ci艂a si臋 do Maureen, oczekuj膮c podpowiedzi, lecz ta zareagowa艂a wyra藕n膮 de卢zaprobat膮 Josie nie mog艂a jednak utrzyma膰 j臋zyka na wodzy.

- By艂o wtedy jasno - ci膮gn臋艂a. - 艢rodek dnia. W ka偶dym b膮d藕 razie ch艂opak wszed艂 do toalety, a matka znikn臋艂a w sklepie. Ju偶 po chwili, znasz ten objaw, zaj臋ta sprawunkami, zapomnia艂a o ch艂op卢cu, a偶 w ko艅cu wyda艂o jej si臋, 偶e co艣 d艂ugo go nie ma...

Tu da艂a o sobie zna膰 Maureen, nie mog膮c powstrzyma膰 si臋 ju偶 d艂u偶ej: „troska o rzetelno艣膰 opowie艣ci wzi臋艂a widocznie g贸r臋 nad ostro偶no艣ci膮,

- Wda艂a si臋 w sprzeczk臋 - poprawi艂a Josie - ze sprzedawc膮, Posz艂o o kawa艂ek zepsutego boczku, kt贸ry jej sprzeda艂. Dlatego wszystko tak d艂ugo trwa艂o.

- Rozumiem - przytakn臋艂a Helen.

- W ka偶dym razie - rzek艂a Josie podejmuj膮c w膮tek - sko艅czyw卢szy zakupy wysz艂a na zewn膮trz, a jego nadal nie by艂o...

- Poprosi艂a wi臋c kogo艣 z supermarketu... - zacz臋艂a Maureen, ale Josie nie mia艂a zamiaru da膰 odebra膰 sobie relacji w tak wa偶nym momencie.

- Porosi艂a jakiego艣 faceta z supermarketu - powt贸rzy艂a za Mau卢reen - aby zszed艂 do szaletu i odszuka艂 jej syna.

- To by艂o straszne - oznajmi艂a Maureen, jakby oczami duszy widzia艂a t臋 scen臋. - Le偶a艂 na posadzce w ka艂u偶y krwi.

- Zamordowany? Josie pokr臋ci艂a g艂ow膮,

- 艢mier膰 by艂aby dla niego wybawieniem. Zosta艂 zaatakowany brzytw膮- pozwoli艂a, aby ta wiadomo艣膰 g艂臋boko zapad艂a w umys艂y, nim zada艂a coup de grace - i odci臋to mu intymne cz臋艣ci. Po prostu je obci臋li i spu艣cili w ubikacji. Absolutnie bez powodu.

-O m贸j Bo偶e!

- 艢mier膰 by艂aby wybawieniem - powt贸rzy艂a Josie. - Chodzi o to, 偶e po czym艣 takim nie byli w stanie nic mu dosztukowa膰, co nie?

Wstrz膮saj膮ca opowie艣膰 by艂a jeszcze straszniejsza dzi臋ki stoic卢kiemu spokojowi kobiety i zdawkowemu powtarzaniu „艣mier膰 by卢艂aby wybawieniem".

- A ch艂opak? - spyta艂a Helen. - Czy potrafi艂 opisa膰 napastni卢k贸w? - Gdzie tam - odpar艂a Josie. - On jest praktycznie imbecy卢lem. Nie potrafi skleci膰 do kupy wi臋cej ni偶 dw贸ch wyraz贸w.

- Nikt nie widzia艂 kogo艣 wchodz膮cego do szaletu? Albo wycho卢dz膮cego?

- Ludzie wchodz膮 tam i wychodz膮 na okr膮g艂o - odezwa艂a si臋 Maureen.

Cho膰 brzmia艂o to jak wyja艣nienie, nie by艂o jednak tym, czego oczekiwa艂a Helen. Na placyku i przylegaj膮cych uliczkach nie by艂o wielkiego ruchu, wr臋cz przeciwnie. By膰 mo偶e ci膮g handlowy by艂 bardziej oblegany - pomy艣la艂a - i zapewnia艂 odpowiedni膮 Os艂on臋 dla takiej zbrodni.

- Wi臋c nie znaleziono sprawcy? - upewni艂a si臋.

- Nie - odpar艂a Josie, kt贸rej oczy straci艂y poprzedni zapa艂. Przest臋pstwo i jego bezpo艣rednie skutki stanowi艂y sedno opowie艣ci, a ma艂o co, albo nawet nic nie obchodzi艂 j膮 sprawca czyjego uj臋cie.

- Nawet we w艂asnym 艂贸偶ku nie mo偶na czu膰 si臋 bezpiecznie -zauwa偶y艂a Maureen. - Spytaj kogo chcesz.

- To samo m贸wi艂a Anne-Marie - podchwyci艂a Helen. - W艂a艣nie w ten spos贸b zgada艂y艣my si臋 o starcu. Wed艂ug niej zosta艂 zamordo卢wany latem tu na Ruskin Court.

- Co艣 mi 艣wita - rzek艂a Josie. - S艂ysza艂am jakie艣 plotki. Stary cz艂owiek i jego pies. Starca pobito na 艣mier膰, a psa wyko艅czono... nie pami臋tam. Pewnie to nie by艂o tutaj. Na jakim艣 innym osiedlu.

- Jest pani pewna?

Kobieta obruszy艂a si臋 na ten brak zaufania do jej pami臋ci.

- Pewnie - stwierdzi艂a. - Wiedzia艂yby艣my przecie偶, gdyby to si臋 zdarzy艂o tutaj, no nie?

Helen podzi臋kowa艂a kobietom za pomoc, postanawiaj膮c jednak przej艣膰 si臋 po okolicy. Ot tak, aby sprawdzi膰 ile mieszka艅 stoi tu opuszczonych. Podobnie jak na Butt's Court, wiele zas艂on by艂o zaci膮gni臋tych, a wszystkie drzwi szczelnie pozamykane. Lecz sko卢ro Spector Street zosta艂o nawiedzone przez maniaka zdolnego mor卢dowa膰 i okalecza膰 w tak potworny spos贸b, nie zaskoczy艂o jej, 偶e mieszka艅cy chowaj膮 si臋 w swych domostwach. Nie by艂o tu za wiele do ogl膮dania. Wszystkie nie zaj臋te mieszkania i facjatki zosta艂y niedawno zabezpieczone, s膮dz膮c po kupie gwo藕dzi walaj膮cych si臋 na schodkach, przez robotnik贸w komunalnych. Jedna rzecz przyku卢艂a jednak jej uwag臋. Nabazgrana na chodniku - i prawie ju偶 zama卢zana przez deszcze i ludzkie stopy - ta sama my艣l, kt贸r膮 widzia艂a w sypialni pod numerem 14. „S艂odko艣ci dla s艂odkiej". S艂owa by艂y przecie偶 tak 偶yczliwe; dlaczego dopatrywa艂a si臋 w nich gro藕by? Mo偶e przez ich przedobrzenie, przez pod艣wiadom膮 niech臋膰 do cuk卢ru w cukrze, miodu w miodzie?

Sz艂a dalej, mimo narastaj膮cej ulewy, oddalaj膮c si臋 od placyku i wkraczaj膮c w betonow膮 ziemi臋 niczyj膮, kt贸rej nie ogl膮da艂a uprzednio. Tam znajdowa艂o si臋 - przynajmniej w projektach - cent卢rum osiedla. Plac zabaw dla dzieci z powywracanymi hu艣tawkami, piaskownic膮 zapaskudzon膮 przez psy, wyschni臋tym brodzikiem. Znajdowa艂y si臋 tu r贸wnie偶 sklepy. Kilka sta艂o zamkni臋tych; pozos卢ta艂e by艂y obskurne i nieatrakcyjne, z oknami zabezpieczonymi ci臋偶卢k膮, drucian膮 siatk膮

Przesz艂a do ko艅ca t膮 uliczk膮, na rogu skr臋ci艂a i stan臋艂a przed przysadzistym, ceglanym budynkiem. Publiczne sanitariaty - do卢my艣li艂a si臋 - cho膰 symbole, oznaczaj膮ce podobne miejsca, znikn臋艂y. Stalowe drzwi by艂y zamkni臋te na k艂贸dk臋. Gdy sta艂a przed tym pozbawionym wszelkiego wdzi臋ku budynkiem, porywy wiatru omiata艂y jej nogi i nie mog艂a nic poradzi膰, 偶e zaczyna rozmy艣la膰 o tym, co si臋 tu wydarzy艂o. O niedorozwini臋tym m臋偶czy藕nie krwa卢wi膮cym na posadzce i nie mog膮cym nawet wzywa膰 pomocy. Te obrazy przyprawi艂y j膮 o md艂o艣ci. Przesz艂a my艣lami na zbrodniarza. Jak wygl膮da艂, zastanowi艂a si臋, cz艂owiek zdolny do takiego bestials卢twa? Pr贸bowa艂a go sobie wyobrazi膰, ale 偶aden wymy艣lony szczeg贸艂 nie mia艂 dostatecznej wyrazisto艣ci. Lecz przecie偶 potwory rzadko bywaj膮, przera偶aj膮co straszne po wyci膮gni臋ciu na 艣wiat艂o dzienne. Dop贸ki ten cz艂owiek znany by艂 jedynie ze swych uczynk贸w, spra卢wowa艂 niewypowiedzian膮 w艂adz臋 nad wyobra藕ni膮 Jednak prawda poprzedzona strachem, jak wiedzia艂a, potrafi by膰 gorzko rozczaro卢wuj膮ca. Nie jest on mo偶e potworem, tylko jego blad膮 namiastk膮, bardziej wzbudzaj膮c膮 politowanie i odraz臋 ni偶 strach.

Kolejny podmuch wiatru przyni贸s艂 ze sob膮 wi臋cej deszczu. Nadszed艂 czas - zadecydowa艂a - by sko艅czy膰 tego dnia z przygoda卢mi. Obr贸ciwszy si臋 plecami do publicznych szalet贸w, ruszy艂a po卢spiesznie przez skwerki, aby ukry膰 si臋 w samochodzie. Lodowaty deszcz dotkliwie ch艂osta艂 jej twarz.

*

Go艣cie zaproszeni na obiad sprawiali wra偶enie przyjemnie prze卢straszonych t膮 opowie艣ci膮, a Trevor - s膮dz膮c po jego twarzy - po prostu si臋 w艣cieka艂. By艂o ju偶 jednak za p贸藕no, nie spos贸b cofn膮膰 s艂贸w. Zreszt膮 i tak nie mog艂aby sobie odm贸wi膰 przyjemno艣ci uci卢szenia mi臋dzywydzia艂owego be艂kotu przy obiedzie. Bemadette, asystentka Trevora w katedrze historii, przerwa艂a g艂uch膮 cisz臋.

- Kiedy to si臋 wydarzy艂o?

- Latem - wyja艣ni艂a Helen.

- Nie przypominam sobie, bym o tym czyta艂 - odezwa艂 si臋 Archie, du偶o sympatyczniejszy po dw贸ch godzinach popijania. Spl膮ta艂o mu to nieco j臋zyk, kt贸ry normalnie rozp艂ywa艂 si臋 w samo-zachwytach.

- Pewnie policja wyciszy艂a spraw臋 - wyja艣ni艂 Daniel.

- Zmowa milczenia? - spyta艂 wyra藕nie cynicznym tonem Tre卢vor.

- To ca艂kiem normalne - odci膮艂 si臋 Daniel.

- Po co mieliby wycisza膰 co艣 takiego? - spyta艂a Helen. - To nie ma sensu.

- A od kiedy poczynania policji maj膮 sens? - odpar艂 Daniel. Bemadette wtr膮ci艂a si臋, nim Helen zd膮偶y艂a cokolwiek odpowie卢dzie膰.

- Nie chce nam si臋 ju偶 nawet czyta膰 o takich rzeczach - stwier卢dzi艂a.

- M贸w za siebie - wypali艂 kto艣, lecz zignorowa艂a go i ci膮gn臋艂a dalej.

- Jeste艣my przyt艂oczeni przemoc膮. Ju偶 jej nie zauwa偶amy, na卢wet gdy mamy j膮 przed samym nosem.

- Ka偶dego wieczoru na ekranie - wtr膮ci艂 Archie. - 艢mier膰 i katastrofy, stereo i w kolorze.

- Nic w tym nowego - odpar艂 Trevor. - W epoce el偶bieta艅skiej 艣mier膰 by艂a codzienno艣ci膮. Publiczne egzekucje stanowi艂y popular卢n膮 form臋 rozrywki.

St贸艂 rozbrzmiewa艂 kakofoni膮 pogl膮d贸w. Po dw贸ch godzinach grzecznego plotkowania, rozmowa nabra艂a wreszcie wigoru. S艂u卢chaj膮c gwa艂townej dyskusji, Helen 偶a艂owa艂a, 偶e nie zd膮偶y艂a wywo卢艂a膰 fotografii graffiti: mog艂yby jeszcze dola膰 oliwy do ognia. Purcell, jak zwykle, ostatni przedstawi艂 sw贸j punkt widzenia i, jak zwykle, by艂 on zupe艂nie odmienny.

- Oczywi艣cie Helen, moja droga - zacz膮艂, a udawane znudzenie w g艂osie mocno kontrastowa艂o z gwa艂towno艣ci膮 sporu - mo偶emy wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e twoi 艣wiadkowie mogli k艂ama膰, prawda?

Dyskusja przy stole ucich艂a i wszystkie g艂owy zwr贸ci艂y si臋 w stron臋 Purcella. Przekornie zignorowa艂 powszechn膮 uwag臋 i za卢cz膮艂 szepta膰 co艣 ch艂opcu, z kt贸rym przyszed艂. Nowy pupilek, kt贸卢rym w ci膮gu paru tygodni znudzi si臋 na rzecz kolejnego, przystojnego ulicznika.

- K艂ama膰? - powt贸rzy艂a Helen. Poczu艂a jak wzburza si臋 wew卢n臋trznie na t臋 uwag臋, a Purcell dopiero zacz膮艂 m贸wi膰.

- Dlaczeg贸偶 by nie? - spyta艂, unosz膮c do ust kieliszek wina. -Mo偶e to wszystko zosta艂o pr臋dzej zaplanowane. Historyjka o okale卢czeniu idioty w publicznym szalecie. Morderstwo staruszka. Albo ten hak. Wszystko dobrze znane. Musisz wiedzie膰, 偶e w takich odra偶aj膮cych opowiastkach jest co艣 tradycyjnego. S膮 tacy, kt贸rzy ci膮gle je sobie opowiadaj膮, poniewa偶 jest w nich z pewno艣ci膮 co艣 frapuj膮cego. Co艣 zmuszaj膮cego mo偶e, by doda膰 par臋 szczeg贸艂贸w do takiej zas艂yszanej historyjki - 艣wie偶膮 krew, kt贸ra uczyni艂aby rzecz jeszcze straszniejsz膮 ni偶 by艂a na pocz膮tku.

- Musisz si臋 na tym zna膰... - odpali艂a Helen. Purcell by艂 zawsze taki zgry藕liwy; irytowa艂o j膮 to. Nawet je艣li jego argumenty by艂y przekonuj膮ce, w co w膮tpi艂a, pr臋dzej by umar艂a, ni偶 przyzna艂a mu racj臋. - Ja nigdy nie s艂ysza艂am podobnych historii.

- Naprawd臋? - zdziwi艂 si臋 Purcell, tak jakby przyzna艂a si臋, 偶e jest analfabetk膮. - A t臋 o kochankach i zbieg艂ym wariacie?

- Ja j膮 s艂ysza艂em - odezwa艂 si臋 Daniel.

- Facet zostaje wypatroszony - oczywi艣cie przez hakor臋kiego m臋偶czyzn臋 - a zw艂oki le偶膮 na dachu samochodu. Narzeczona kuli艂a si臋 w tym czasie ze strachu wewn膮trz. To taka przypowie艣膰 ostrze卢gaj膮ca przed z艂ymi stronami skrajnego hetero seksualizmu. - Dow卢cip wzbudzi艂 powszechn膮 weso艂o艣膰; nie 艣mia艂a si臋 tylko Helen. -Takie historyjki s膮 bardzo popularne.

- Wi臋c twierdzisz, 偶e mnie ok艂amali? - spyta艂a Helen.

- Po co zaraz ok艂amali...

- Powiedzia艂e艣 ok艂amali.

- Taka ma艂a prowokacja - wyja艣ni艂 Purcell, a 艂agodny ton jego g艂osu by艂 teraz denerwuj膮cy jak nigdy. - Nie mam zamiaru insynu卢owa膰, 偶e jest w tym wszystkim jaka艣 intryga. Ale musisz przyzna膰, 偶e jak dot膮d nie masz nawet jednego 艣wiadka. Wszystko to wyda卢rzy艂o si臋 w bli偶ej nie okre艣lonym czasie, bli偶ej nie okre艣lonym osobom. Dowiedzia艂a艣 si臋 o tych wydarzeniach w poci臋tych odcinkach. Przydarzy艂y si臋, w najlepszym przypadku, braciom albo przy卢jacio艂om dalekich krewnych. Prosz臋 rozwa偶y膰 mo偶liwo艣膰, i偶 te historyjki nie mia艂y nigdy miejsca, a s膮 jedynie wymys艂ami znudzo卢nych gospody艅 domowych.

Helen nic na to nie odpowiedzia艂a z tej prostej przyczyny, 偶e po prostu nie mia艂a co odpowiedzie膰. Uwaga Purcella o kompletnym braku 艣wiadk贸w by艂a naprawd臋 trafna. Sama przedtem ju偶 si臋 nad tym zastanawia艂a. Dziwne by艂o r贸wnie偶 to, jak szybko kobiety z Ruskin Court zepchn臋艂y morderstwo staruszka na inne osiedle. Jak gdyby takie rzeczy zdarza艂y si臋 zawsze tu偶 obok - za rogiem, przy ko艅cu bocznej uliczki - ale nigdy tutaj.

- No to dlaczego? -spyta艂a Bernadette.

- Co dlaczego? - zdziwi艂 si臋 Archie.

- Dlaczego opowiadaj膮 te koszmarne historie, skoro nie s膮 prawdziwe?

- W艂a艣nie - popar艂a j膮 Helen, odbijaj膮c tym samym pi艂eczk臋 z powrotem do Purcella. - Dlaczego?

Purcell by艂 dumny z siebie, 艣wiadom, i偶 jego w艂膮czenie si臋 do rozmowy przemieni艂o spokojne spekulacje w za偶art膮 dyskusj臋.

- Nie wiem - odpar艂 zadowolony z wycofania si臋 z debaty, kiedy wy艂o偶y艂 ju偶 wszystkie atuty. - Naprawd臋 nie powinna艣 bra膰 mnie zbyt powa偶nie, Helen. Sam tego nie robi臋. - Ch艂opiec siedz膮卢cy u boku Purcella zachichota艂.

- Mo偶e jest to dla nich po prostu temat tabu - zauwa偶y艂 Archie.

- Odpowiednio wyciszony... - podsun膮艂 Daniel.

- Nie ca艂kiem o to chodzi - zaprzeczy艂 Archie. - 艢wiat to nie tylko polityka, Daniel.

- Wzruszaj膮ce spostrze偶enie.

- Co takiego jest tabu w 艣mierci? - spyta艂 Trevor. - Bernadette przed chwil膮 o tym m贸wi艂a: ca艂y czas stoimy z ni膮 twarz膮 w twarz. Telewizja, gazety.

- Mo偶e nie nazbyt blisko - zauwa偶y艂a Bernadette.

- Czy kto艣 ma co艣 przeciwko, 偶e zapal臋? - wtr膮ci艂 si臋 Purcell. -Wygl膮da na to, 偶e deser uleg艂 odroczeniu na czas bli偶ej nieokre艣lo卢ny.

Helen zignorowa艂a t臋 uwag臋 i spyta艂a Bernadette, co mia艂a na my艣li m贸wi膮c „nie nazbyt blisko".

Zapytana wzruszy艂a ramionami.

- Sama dok艂adnie nie wiem - wyzna艂a - mo偶e to, i偶 艣mier膰 musi by膰 w pobli偶u. Musimy wiedzie膰, 偶e czai si臋 tu偶 za rogiem. Telewizja nie jest na tyle przekonywaj膮ca.

Helen poczu艂a dreszcze. Uwaga ta mia艂a dla niej pewien sens, lecz w tym ferworze nie potrafi艂a oceni膰 nale偶ycie jej znaczenia.

- Czy tamtych ludzi r贸wnie偶 uwa偶asz za wyssanych z palca?

- Andrew m贸wi艂 co艣... - odezwa艂a si臋 Bernadette.

- Najmocniej przepraszam - odezwa艂 si臋 Purcell. - Czy ma kto艣 zapa艂ki? Ch艂opak podzia艂 gdzie艣 moj膮 zapalniczk臋.

- ...o braku 艣wiadk贸w.

- Wszystko czego to dowodzi to fakt, i偶 nie spotka艂am dot膮d nikogo, kto by cokolwiek widzia艂 - oznajmi艂a Helen - a nie, 偶e 艣wiadkowie nie istniej膮,

- W porz膮dku - stwierdzi艂 Purcell. - Znajd藕 cho膰 jednego. Je艣li udowodnisz, 偶e ten tw贸j potworny kole艣 偶yje i oddycha, to postawi臋 wszystkim obiad w „Apollinaire". I jak? Czy mam za du偶o pieni臋卢dzy, czy mo偶e po prostu wiem kiedy nie mog臋 przegra膰? - Roze艣卢mia艂 si臋, stukaj膮c knykciami w st贸艂, imituj膮c oklaski.

- Brzmi nie藕le - oznajmi艂 Trevor. - Co ty na to, Helen?

*

Nie wr贸ci艂a na Spector Street a偶 do nast臋pnego poniedzia艂ku, lecz przez ca艂y weekend by艂a tam my艣lami: stoj膮c przed zamkni臋t膮 toalet膮 w podmuchach wiatru z deszczem, albo w sypialni z maja卢cz膮cym na 艣cianie malowid艂em. Osiedle poch艂on臋艂o j膮 bez reszty.

Kiedy w sobot臋, p贸藕nym popo艂udniem, Trevor wynalaz艂 kolejny wspania艂y pow贸d do k艂贸tni, pozwoli艂a na obelgi, a obserwuj膮c dob卢rze znany rytua艂 samoudr臋czenia, zupe艂nie si臋 nim nie przejmowa艂a. Ta oboj臋tno艣膰 jeszcze bardziej go roze藕li艂a. W zapami臋taniu wrzas卢n膮艂, 偶e idzie odwiedzi膰 przyjaci贸艂k臋. By艂a zadowolona widz膮c jego plecy. Kiedy nie wr贸ci艂 na noc, wcale nie mia艂a zamiaru rozpacza膰. By艂 g艂upi i pr贸偶ny. Straci艂a ju偶 nadziej臋 ujrze膰 w jego t臋pych oczach jakie艣 czaruj膮ce spojrzenie, a c贸偶 jest wart m臋偶czyzna, kt贸ry nie potrafi by膰 czaruj膮cy?

Nie pojawi艂 si臋 r贸wnie偶 w niedziel臋 i nast臋pnego ranka. Gdy parkowa艂a samoch贸d w sercu osiedla, przysz艂o jej na my艣l, 偶e nikt nie wie nawet, i偶 tu przyjecha艂a. Mog艂aby zgin膮膰, a d艂ugo nikomu nie przysz艂oby do g艂owy jej szuka膰. Tak by艂o ze staruszkiem, z opo卢wie艣ci Anne-Marie, le偶膮cym w zapomnieniu na swym ulubionym fotelu z wyd艂ubanymi oczyma, podczas gdy muchy ucztowa艂y, a mas艂o je艂cza艂o na stole.

Niedu偶o czasu zosta艂o ju偶 do Ogniska i podczas weekendu ma艂y stosik opa艂u na Butt's Court ur贸s艂 do znacznych rozmiar贸w. Nie wygl膮da艂 zbyt stabilnie, ale nie powstrzyma艂o to gromadki ch艂op卢c贸w przed wdrapywaniem si臋 na niego i dr膮偶eniem jam. Wi臋kszo艣膰 materia艂u stanowi艂y meble, skradzione z pewno艣ci膮 z opuszczonych mieszka艅. Pow膮tpiewa艂a, by w og贸le si臋 zapali艂y, a je艣li nawet to na pewno b臋d膮 okropnie kopci膰. Czterokrotnie, gdy sz艂a do Anne-Marie, zaczepia艂y j膮 dzieci, prosz膮c o pieni膮dze na fajerwerki.

- Daj pani co 艂aska, na 艂adn膮 buzi臋 - krzycza艂y, cho膰 偶adne nie mia艂o 艂adnej buzi. Nim stan臋艂a na progu, opr贸偶ni艂a kieszenie z drobniak贸w.

Tym razem zasta艂a Anne-Marie, cho膰 nie dostrzeg艂a u niej powi卢talnego u艣miechu. Gospodyni patrzy艂a po prostu na go艣cia, jak zahipnotyzowana.

- Mam nadziej臋, 偶e ci nie przeszkadzam... Anne-Marie nie odpowiedzia艂a.

- ...wpad艂am dos艂ownie na s艂贸wko.

- Jestem zaj臋ta - oznajmi艂a w ko艅cu Anne-Marie. Tym razem nie zaprosi艂a do 艣rodka, nie zaproponowa艂a herbaty.

- Ach, c贸偶... to nie potrwa d艂u偶ej ni偶 chwilk臋.

Gdzie艣 w g艂臋bi domu otworzy艂y si臋 drzwi i przez mieszkanie przelecia艂 podmuch wiatru. Nad podw贸rkiem unios艂y si臋 papiery. Helen widzia艂a jak fruwaj膮 w powietrzu niczym wielkie bia艂e 膰my.

- O co ci chodzi?

- Chcia艂abym tylko porozmawia膰 o tamtym staruszku. Kobieta zatrz臋s艂a si臋 ledwo dostrzegalnie. Wygl膮da艂a na chor膮

Helen wydawa艂o si臋, i偶 jej twarz ma barw臋 i faktur臋 czerstwego ciasta. Jej w艂osy by艂y proste i t艂uste.

- Jakim staruszku?

- Ostatnim razem jak tu by艂am, opowiedzia艂a艣 mi o starym cz艂o卢wieku, kt贸ry zosta艂 tu zamordowany, pami臋tasz?

- Nie.

- Powiedzia艂a艣, 偶e mieszka艂 w s膮siednim bloku.

- Nie przypominam sobie - odrzek艂a Anne-Marie.

- Ale przecie偶 wyra藕nie m贸wi艂a艣...

W kuchni co艣 spad艂o na pod艂og臋 i p臋k艂o. Anne-Marie wzdrygn臋卢艂a si臋, ale nie ust膮pi艂a z progu, ramieniem blokuj膮c Helen wej艣cie do mieszkania. W przedpokoju wala艂y si臋 dzieci臋ce zabawki - po卢szarpane i zmaltretowane.

- Dobrze si臋 czujesz? Anne-Marie potakn臋艂a.

- Mam sporo pracy - oznajmi艂a.

- Wi臋c nie pami臋tasz, aby艣 w og贸le m贸wi艂a mi cokolwiek o sta卢ruszku?

- Musia艂a艣 mnie 藕le zrozumie膰 - odpar艂a Anne-Marie, a potem 艣ciszy艂a g艂os. - Nie powinna艣 tu przychodzi膰. Ka偶dy to wie.

- Co wie?

Dziewczyna zacz臋艂a dygota膰.

- Nic nie rozumiesz, co? Wydaje ci si臋, 偶e ludzie nie maj膮 oczu?

- Co to ma za znaczenie? Pyta艂am po prostu...

- Nic nie wiem - uprzedzi艂a j膮, - Cokolwiek ci powiedzia艂am, k艂ama艂am.

- No c贸偶, w ka偶dym razie dzi臋kuj臋 - odpar艂a Helen, zbyt zdu卢miona zawi艂ymi ostrze偶eniami, aby naciska膰 dalej. Niemal natych卢miast, gdy odwr贸ci艂a si臋 od drzwi, us艂ysza艂a za sob膮 zgrzyt zamykanego zanika.

*

Rozmowa by艂a tylko jednym z wielu rozczarowa艅, jakie przy卢ni贸s艂 ten ranek. Helen uda艂a si臋 ponownie na ci膮g handlowy i od卢wiedzi艂a supermarket, o kt贸rym m贸wi艂a Josie. Popyta艂a troch臋 o sanitariaty i o ich histori臋. W艂a艣nie w ubieg艂ym miesi膮cu sklep przeszed艂 z r膮k do r膮k, a obecny w艂a艣ciciel, ma艂om贸wny Pakista艅czyk, utrzymywa艂, i偶 nie wie kiedy ani dlaczego zamkni臋to szalety. Mia艂a wra偶enie, podczas tej rozmowy, 偶e inni klienci uwa偶nie jej si臋 przygl膮daj膮 Czu艂a si臋 jak intruz. Uczucie owo pog艂臋bi艂o si臋 jeszcze, kiedy po wyj艣ciu z supermarketu ujrza艂a Josie wychodz膮c膮 z pralni samoobs艂ugowej. Zawo艂a艂a po imieniu; lecz tamta jedynie wzi臋艂a nogi za pas i znikn臋艂a w labiryncie w膮skich uliczek. Helen ruszy艂a za ni膮, ale zupe艂nie niespodziewanie zgubi艂a zar贸wno sw膮 ofiar臋, jak i drog臋.

P艂acz膮c ju偶 prawie z powodu niepowodze艅, sta艂a po艣r贸d po卢wywracanych toreb ze 艣mieciami i czu艂a dla siebie pogard臋. Prze卢cie偶 nie by艂a cz臋艣ci膮 tego 艣rodowiska, prawda? Ile偶 to razy krytykowa艂a innych za zarozumiale twierdzenie, i偶 rozumiej膮 spo卢艂eczno艣ci, kt贸re widzieli jedynie z dystansu? I oto ona, pope艂niaj膮c ten sam grzech, przychodzi tutaj z aparatem i mn贸stwem pyta艅, chc膮c wykorzysta膰 偶ycie (i 艣mier膰) tych ludzi jako kanw臋 dla rozmowy przy kolacji. Nie wini艂a Anne-Marie za to, 偶e j膮 sp艂awi艂a. Czy zas艂u偶y艂a na co艣 wi臋cej?

Zmarzni臋ta i wyczerpana, zdecydowa艂a, i偶 nadesz艂a pora, by przyzna膰 Purcellowi racj臋. Wszystko co us艂ysza艂a by艂o wymys艂ami. Bawiono si臋 ni膮 - wyczuwszy ch臋膰 poznania paru koszmarnych historyjek - a ona, jak ostatni g艂upiec, uwierzy艂a we wszystkie te absurdy. By艂a ju偶 najwy偶sza pora uzna膰 swoj膮 艂atwowierno艣膰 i wr贸卢ci膰 do domu.

Jednak musia艂a co艣 zrobi膰, przed p贸j艣ciem do samochodu: osta卢tni rzut oka na g艂ow臋. Nie jak to czyni antropolog badaj膮cy nowy szczep, lecz jak zagorza艂y mi艂o艣nik diabelskiego m艂yna: dla samego dreszczyku emocji. Dotar艂szy jednak pod numer 14, dozna艂a osta卢tniego i najbardziej przykrego rozczarowania. Mieszkanie zosta艂o zabezpieczone przez robotnik贸w z Zarz膮du osiedla. Drzwi by艂y zamkni臋te, okno od strony ulicy blokowa艂y deski.

Pomimo wszystko nie chcia艂a tak 艂atwo rezygnowa膰. Obesz艂a od ty艂u Butt's Court i po prostych obliczeniach odnalaz艂a podw贸rko mieszkania nr 14. Furtka by艂a czym艣 zaparta od wewn膮trz, ale pchn臋艂a j膮 silnie ramieniem i przeszkoda z oporem ust膮pi艂a. Bloko卢wa艂a j膮 g贸ra 艣mieci - zbutwia艂e dywany, paczka rozmoczonych przez deszcz czasopism oraz uschni臋ta choinka.

Podesz艂a przez podw贸rko do zabitych okien i zajrza艂a przez deski do 艣rodka. Na dworze nie by艂o s艂onecznie, lecz wewn膮trz panowa艂 du偶o wi臋kszy mrok. Z trudem dostrzec mo偶na by艂o niewy卢ra藕ny zarys malowid艂a na sypialnianej 艣cianie. Przycisn臋艂a twarz do desek, chc膮c rzuci膰 po偶egnalne spojrzenie.

Przez pok贸j przep艂yn膮艂 cie艅, na moment zas艂aniaj膮c jej widok. Odsun臋艂a si臋 od okna, przestraszona i niepewna tego co widzia艂a. Mo偶e by艂 to jej w艂asny cie艅 rzucony przez okno? Ale ona si臋 przecie偶 nie rusza艂a, on - tak.

Ponownie podesz艂a do okna, tym razem du偶o ostro偶niej. Po卢wietrze zadr偶a艂o, us艂ysza艂a g艂uchy j臋k, ale nie by艂a pewna czy dochodzi z wn臋trza budynku czy te偶 z dworu. Jeszcze raz przycisn臋艂a twarz do szorstkich desek i nagle co艣 podskoczy艂o do okna. Tym razem krzykn臋艂a. Z wn臋trza dobieg艂 zgrzyt jaki wydaj膮 pazury dra卢pi膮ce o drewno.

Pies! I to du偶y, skoro potrafi tak wysoko skaka膰.

- Ty g艂upia - powiedzia艂a do siebie na g艂os. I nagle obla艂a si臋 potem.

Drapanie usta艂o niemal r贸wnie szybko jak si臋 rozpocz臋艂o, lecz nie mog艂a si臋 zmusi膰, aby podej艣膰 do okna. Widocznie robotnicy, kt贸rzy zamykali mieszkanie, nie sprawdzili go dok艂adnie i przez przypadek uwi臋zili jakiego艣 psa. By艂 zg艂odnia艂y, s膮dz膮c po docho卢dz膮cych odg艂osach. Dzi臋kowa艂a Bogu, 偶e nie pr贸bowa艂a wej艣膰 do 艣rodka. Pies - g艂odny i na p贸艂 oszala艂y w cuchn膮cych ciemno艣ciach - m贸g艂 rzuci膰 si臋 jej do gard艂a.

Popatrzy艂a na zabite deskami okno. Szpary mi臋dzy nimi szero卢kie by艂y ledwie na p贸艂 cala, lecz wyczuwa艂a, 偶e zwierz臋 stoi po drugiej stronie na tylnych 艂apach. Teraz, gdy uspokoi艂 jej si臋 od卢dech, s艂ysza艂a sapanie i k艂y szarpi膮ce parapet.

- Cholerny zwierzaku... - wykrzykn臋艂a. - Nie wa偶 si臋 wy艂azi膰. Wycofa艂a si臋 do furtki. Zast臋py wij贸w i paj膮k贸w, zaniepokojo卢nych dziwnymi ruchami swych kryj贸wek w dywanach blokuj膮cych wej艣cie, przemyka艂y pod nogami w poszukiwaniu nowych, mrocz卢nych zak膮tk贸w.

Zamkn臋艂a furtk臋 i ruszy艂a chc膮c obej艣膰 budynek, kiedy us艂ysza卢艂a syreny: dwie okropne spirale d藕wi臋ku, od kt贸rych cierp艂a sk贸ra. Zbli偶a艂y si臋. Przyspieszy艂a kroku i dotar艂a na drug膮 stron臋 Butt's Court w sam膮 por臋, by ujrze膰 kilkunastu policjant贸w biegn膮cych po trawie ko艂o ogniska oraz ambulans zawracaj膮cy na chodniku i jad膮卢cy w kierunku przeciwleg艂ej strony placyku. Ludzie powychodzili ze swych mieszka艅 i stali na balkonach spogl膮daj膮c w d贸艂. Inni obchodzili placyk, wyra藕nie zaciekawieni, powi臋kszaj膮c t艂umek gapi贸w. 呕o艂膮dek podszed艂 Helen do gard艂a gdy dostrzeg艂a gdzie sku卢pi艂a si臋 uwaga ludzi: na progu mieszkania Anne-Marie. Policjanci torowali noszowym drog臋 przez zbiegowisko.

Drugi w贸z policyjny zatrzyma艂 si臋 ko艂o karetki, ze 艣rodka wy卢siad艂o dw贸ch ubranych po cywilnemu komisarzy. Podesz艂a do t艂u卢mu. Te kilka s艂贸w rzucanych przez gapi贸w wypowiadanych by艂o bardzo cicho; jedna czy dwie starsze kobiety p艂aka艂y. Chocia偶 sta卢wa艂a na palcach, g艂owy t艂umu blokowa艂y widok. Obr贸ciwszy si臋 do brodatego m臋偶czyzny, stoj膮cego obok z dzieckiem na ramionach, spyta艂a co si臋 sta艂o. Nie wiedzia艂. S艂ysza艂, 偶e kto艣 nie 偶yje, ale nie by艂 pewien.

- Anne-Marie? - spyta艂a. Kobieta przed ni膮 obr贸ci艂a si臋.

- Znasz j膮? - zapyta艂a niemal z nabo偶e艅stwem, jakby m贸wi艂a o ukochanej osobie.

- Troch臋 - odpar艂a niepewnie Helen. - Mo偶e mi pani powie卢dzie膰 co si臋 tam sta艂o?

Kobieta mimowolnie zas艂oni艂a d艂oni膮 usta, jak gdyby chcia艂a powstrzyma膰 wypowiadane s艂owa. Mimo wszystko jednak nie uda卢艂o j ej si臋.

- Dziecko...

- Kerry?

- Kto艣 w艂ama艂 si臋 od ty艂u do mieszkania. Podci膮艂 mu gard艂o. Helen poczu艂a jak ponownie oblewa si臋 potem. Przez mg艂臋 widzia艂a gazety unosz膮ce si臋 nad podw贸rkiem Anne-Marie.

- Nie - wyszepta艂a.

- O, w艂a艣nie w ten spos贸b.

Spojrza艂a na kobiet臋, kt贸ra chcia艂a jej wszystko dok艂adnie poka卢za膰 i jeszcze raz powiedzia艂a:

- Nie. To nie do wiary. - Jej op贸r nie m贸g艂 jednak zmieni膰 straszliwej prawdy.

Odwr贸ci艂a si臋 plecami do kobiety i przepchn臋艂a przez t艂um. Nie by艂o tam nic do ogl膮dania, a je艣li nawet, to nie mia艂a ochoty tego ujrze膰. Ci ludzie - nieustannie wylewaj膮cy si臋 z dom贸w i przekazu卢j膮cy sobie sensacj臋 - okazywali zainteresowanie, kt贸re napawa艂o j膮 odraz膮, Nie jest jedn膮 z nich, nigdy nie b臋dzie jedn膮 z nich. Chcia艂a bi膰 ka偶d膮 podniecon膮 twarz bez opami臋tania, chcia艂a krzykn膮膰:

„Pragniecie zabawi膰 si臋 kosztem czyjego艣 b贸lu i cierpienia! Dla卢czego? Dlaczego?". Nie mia艂a jednak do艣膰 odwagi. Nag艂y wstrz膮s pozbawi艂 j膮 wszystkiego pr贸cz odrobiny energii potrzebnej by odej艣膰, pozostawiaj膮c t艂um jego ulubionej rozrywce.

*

Trevor wr贸ci艂 do domu. Nie uczyni艂 偶adnego kroku, aby wyt艂u卢maczy膰 sw膮 nieobecno艣膰, lecz czeka艂 tylko, by wzi臋艂a go w krzy偶o卢wy ogie艅 pyta艅. Kiedy zawiod艂a jego oczekiwania, przybra艂 s艂odk膮 poz臋 poczciwego ch艂opa, co by艂o gorsze, ni偶 ostentacyjne milcze卢nie. Mia艂a jakie艣 mgliste prze艣wiadczenie, 偶e brak zainteresowania z jej strony by艂 dla niego du偶o bardziej niepokoj膮cy, ni偶 sceny, do kt贸rych ju偶 przywyk艂. Nie mog艂o jej to wszystko mniej obchodzi膰.

Nastawi艂a radio na lokaln膮 stacj臋 i s艂ucha艂a wiadomo艣ci. Po卢twierdza艂y to co powiedzia艂a kobieta z t艂umu. Kerry Latimer nie 偶y艂. Nieznany osobnik albo osobnicy w艂amali si臋 od podw贸rza i zamordowali dziecko bawi膮ce si臋 na kuchennej pod艂odze. Rzecz卢nik prasowy policji u偶ywa艂 oklepanych zwrot贸w, opisuj膮c 艣mier膰 Kerry'ego jako „nieludzk膮 zbrodni臋", a przest臋pc贸w jako „niebez卢piecznych i pozbawionych wszelkich zasad zwyrodnialc贸w". Raz tylko jego g艂os wyra藕nie si臋 za艂ama艂, gdy m贸wi艂 o scenie, jak膮 napotkali policjanci w kuchni Anne-Marie.

- Po co w艂膮czy艂a艣 radio? - spyta艂 niedbale Trevor, kiedy Helen wys艂ucha艂a trzech kolejnych serwis贸w. Nie widzia艂a powodu, aby kry膰 przed nim tragiczne wypadki, kt贸rych by艂a 艣wiadkiem na Spector Street; pr臋dzej czy p贸藕niej i tak by si臋 dowiedzia艂. Bez po艣pie卢chu opowiedzia艂a mu skr贸con膮 wersj臋 zdarze艅 na Butt's Court.

- Anne-Marie to ta sama kobieta, kt贸r膮 spotka艂a艣, kiedy po raz pierwszy pojecha艂a艣 na tamto osiedle. Nie myl臋 si臋?

Potakn臋艂a, maj膮c nadziej臋, 偶e nie b臋dzie m臋czy艂 jej pytaniami. 艁zy by艂y blisko, a nie mia艂a zamiaru rozkleja膰 si臋 na jego oczach.

- Wi臋c jednak mia艂a艣 racj臋 - powiedzia艂.

-Racj臋?

- 呕e kr臋ci si臋 tam jaki艣 maniak.

- Nie - rzek艂a. - Nie.

-Ale dziecko...

Podnios艂a si臋 i stan臋艂a ko艂o okna, spogl膮daj膮c z wysoko艣ci dw贸ch pi臋ter na ciemniej膮c膮 poni偶ej ulic臋. Dlaczego czu艂a tak膮 nagl膮c膮 potrzeb臋 odrzucenia teorii o spisku? Dlaczego modli艂a si臋 teraz, aby to Purcell mia艂 racj臋, a wszystko co s艂ysza艂a by艂o k艂amst卢wem? Cofn臋艂a si臋 my艣lami do minionego poranka, chc膮c przypom卢nie膰 sobie jak wygl膮da艂a wtedy Anne-Marie; blada, niespokojna, 艣wiadoma. By艂a niczym kobieta wyczekuj膮ca czyjego艣 przybycia, zbywa艂a nieproszonych go艣ci, by powr贸ci膰 do tego oczekiwania. Lecz na co, albo na kogo czeka艂a? Czy to mo偶liwe, by Anne-Marie zna艂a morderc臋? Mo偶e spodziewa艂a si臋 go w domu?

- Mam nadziej臋, 偶e znajd膮 tego skurwiela - powiedzia艂a, nadal wpatrzona w ulic臋.

- Na pewno - odpar艂 Trevor. - Zamordowano dziecko, na Boga. Ta sprawa b臋dzie mia艂a absolutny priorytet.

Na rogu ulicy pojawi艂 si臋 m臋偶czyzna, obr贸ci艂 si臋 i zagwizda艂. Wielki owczarek alzacki przypad艂 mu do n贸g i razem ruszyli w stro卢n臋 katedry.

- Pies - mrukn臋艂a Helen.

- Co takiego?

W tym wszystkim zapomnia艂a o psie. Szok, jaki prze偶y艂a kiedy rzuci艂 si臋 do okna, teraz porazi艂 j 膮 ponownie.

- Co za pies? - dopytywa艂 si臋 Trevor.

- Posz艂am dzisiaj jeszcze raz do tego mieszkania, w kt贸rym fotografowa艂am graffiti. By艂 w nim pies. Zamkni臋ty.

- No i?

- Zdechnie z g艂odu. Nikt nie wie, 偶e jest w 艣rodku.

- Sk膮d wiesz, 偶e nie zosta艂 zamkni臋ty, aby pilnowa膰 mieszka卢nia?

- Robi艂 tyle ha艂asu - zauwa偶y艂a.

- Psy szczekaj膮- odpar艂 Trevor. - W tym wszystkie s膮 dobre.

- Nie - powiedzia艂a bardzo cicho, wspominaj膮c te odg艂osy, kt贸re dochodzi艂y zza zabitego deskami okna. - Ten nie szczeka艂.

- Daj sobie spok贸j z psem - poradzi艂 Trevor. - Z dzieciakiem te偶. Nic na to nie mo偶esz poradzi膰. Po prostu przechodzi艂a艣 obok.

Jego s艂owa by艂y tylko echem jej w艂asnych, ale jako艣 - z przy卢czyn kt贸rych nie potrafi艂a wyja艣ni膰 - to prze艣wiadczenie straci艂o na sile w czasie ostatnich paru godzin. Ona nie przechodzi艂a, ot tak, po prostu obok. Nikt nie przechodzi sobie po prostu obok; do艣wiadcze卢nie zawsze odciska jakie艣 pi臋tno. Czasami tylko zadrapnie; nieraz pozbawia ko艅czyn. Nie wiedzia艂a ile ona sama ucierpia艂a, czu艂a, i偶 szkody by艂y daleko bardziej dotkliwe ni偶 s膮dzi艂a. I to j 膮 przera偶a艂o.

- Sko艅czy艂a si臋 w贸dka - oznajmi艂a, wlewaj膮c ostatnie krople do szklaneczki.

Trevor by艂 wyra藕nie zadowolony mog膮c si臋 czym艣 przys艂u偶y膰.

- P贸jd臋 po co艣, zgoda? - zaproponowa艂. - Kupi臋 butelk臋 albo dwie.

- Dobra - odpar艂a. - Skoro masz ochot臋.

Nie by艂o go tylko przez p贸艂 godziny; nie zmartwi艂aby si臋, gdyby potrwa艂o to nieco d艂u偶ej. Nie mia艂a ochoty na pogaw臋dki; chcia艂a jedynie siedzie膰 i stara膰 si臋 zrozumie膰 niepok贸j dr臋cz膮cy jaw duszy. Cho膰 Trevor zako艅czy艂 sw膮 indagacj臋 na psie - a mo偶e w艂a艣nie dlatego - nie mog艂a nic poradzi膰, 偶e oczami duszy wraca do zamkni臋tej garsoniery. Do wizerunku przera偶aj膮cej twarzy na 艣cia卢nie sypialni i st艂umionego charczenia zwierz臋cia, kt贸re drapa艂o pa卢zurami o deski blokuj膮ce okno. Wbrew temu co m贸wi艂 Trevor, nie wierzy艂a, aby mieszkanie by艂o u偶ywane jako zast臋pcza buda. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e pies zosta艂 tam uwi臋ziony i biega艂 w k贸艂ko, doprowadzany z ka偶d膮 godzin膮 bli偶ej szale艅stwa, gotowy zje艣膰 w艂asne odchody. Ba艂a si臋, 偶e kto艣 - na przyk艂ad dzieci, szukaj膮ce opa艂u na ognisko - w艂amie si臋 do 艣rodka, nie wiedz膮c co tam napotka. Nie chodzi艂o o bezpiecze艅stwo z艂odziejaszk贸w, ale o to, 偶e pies uwolniony mo偶e przyj艣膰 po ni膮. Odnalaz艂by j膮 (my艣la艂a, sporo ju偶 wypiwszy) po 艣ladach.

Trevor wr贸ci艂 z zapasem whisky i pili razem, a偶 do bia艂ego rana, kiedy to jej 偶o艂膮dek mia艂 ju偶 do艣膰. Ul偶y艂a sobie w toalecie, a Trevor sta艂 na zewn膮trz pytaj膮c czy czego艣 nie potrzebuje. Odpar艂a mu s艂abym g艂osem, 偶eby zostawi艂 j膮 sam膮. Kiedy po godzinie wreszcie wysz艂a, Trevor poszed艂 ju偶 do 艂贸偶ka. Nie przy艂膮czy艂a si臋 do niego, lecz po艂o偶y艂a na sofie i przedrzema艂a a偶 do 艣witu.

*

Morderstwo by艂o sensacj膮 dnia. Kr贸tkie notatki pojawi艂y si臋 na pierwszych stronach wszystkich porannych wyda艅, a i w 艣rodku sprawa zaj臋艂a poczesne miejsca. Zamieszczono zdj臋cia zbola艂ej matki wyprowadzanej z mieszkania i inne, niewyra藕ne, lecz wstrz膮卢saj膮ce, zrobione z murku okalaj膮cego podw贸rze i przez otwarte drzwi do kuchni. Czy na pod艂odze zosta艂a krew, czy te偶 by艂 to tylko cie艅?

Helen nie przeczyta艂a artyku艂贸w - bol膮ca g艂owa stanowczo pro卢testowa艂a przeciw temu pomys艂owi - ale Trevor, kt贸ry przyni贸s艂 gazety, wyra藕nie mia艂 ochot臋 porozmawia膰. Nie mog艂a wyczu膰 czy s膮 to tylko dalsze kroki pojednawcze, czy te偶 autentyczne zaintere卢sowanie.

- Kobieta znajduje si臋 w areszcie - oznajmi艂 wertuj膮c Dailly Telegraph. Na gruncie polityki gazeta reprezentowa艂a zupe艂nie inne pogl膮dy ni偶 on, lecz brutalne zab贸jstwo zosta艂o tu szczeg贸艂owo opisane.

Tak czy owak, ta wiadomo艣膰 wzbudzi艂a ciekawo艣膰 Helen.

- W areszcie? - spyta艂a. - Anne-Marie?

- Tak.

- Poka偶. Poda艂 jej gazet臋.

- Trzecia kolumna - podpowiedzia艂 Trevor.

Znalaz艂a ten urywek. Anne-Marie zosta艂a zatrzymana do wyja艣卢nienia, co si臋 dzia艂o w czasie mi臋dzy ustalon膮 godzin膮 zgonu dziec卢ka, a momentem zg艂oszenia jego 艣mierci. Helen dwa razy przeczyta艂a stosowne zdania, by si臋 upewni膰 czy wszystko dobrze zrozumia艂a. Eksperci policyjni ustalili, 偶e Kerry zmar艂 mi臋dzy sz贸s卢t膮, a sz贸st膮 trzydzie艣ci rano; morderstwo zg艂oszono dopiero po dwunastej.

Przeczyta艂a raport trzeci i czwarty raz, lecz nie zmieni艂o to ok卢ropnych takt贸w. Dziecko zabito przed 艣witem. Kiedy dotar艂a do domu Anne-Marie, Kerry nie 偶y艂 ju偶 od czterech godzin. Cia艂o le偶a艂o w kuchni, kilka jard贸w od przedpokoju, w kt贸rym sta艂a, a Anne-Marie nie pisn臋艂a ani s艂贸wka. Aura oczekiwania, kt贸ra j膮 otacza艂a - czy co艣 oznacza艂a? Mo偶e oczekiwa艂a zach臋ty, by pod卢nie艣膰 s艂uchawk臋 i zadzwoni膰 po policj臋?

- O Bo偶e... - wyszepta艂a Helen i upu艣ci艂a gazet臋.

- Co si臋 sta艂o?

- Musz臋 i艣膰 na policj臋.

- Dlaczego?

- Musz臋 im powiedzie膰, 偶e by艂am w tym domu - odpar艂a. Trevor nie bardzo rozumia艂 o co chodzi. - Dziecko nie 偶y艂o, Trevor. Kiedy widzia艂am si臋 z Anne-Marie wczoraj rano, Kerry ju偶 nie 偶y艂.

*

Zadzwoni艂a pod numer podany w gazecie, gdzie mia艂y zg艂asza膰 si臋 osoby wiedz膮ce cokolwiek o tej sprawie. P贸艂 godziny p贸藕niej podjecha艂 policyjny radiow贸z, aby j膮 zabra膰. W ci膮gu nast臋pnych dw贸ch godzin przes艂uchania zaskoczy艂o j膮 wiele rzeczy. Wcale nie najmniej zadziwiaj膮c膮 by艂a wiadomo艣膰, i偶 nikt nie zawiadomi艂 po卢licji o jej pobycie na osiedlu, cho膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮 zosta艂a zauwa卢偶ona.

- Ci ludzie nie chc膮 o niczym wiedzie膰 - wyja艣ni艂 jej detektyw. - Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e takie miejsce b臋dzie a偶 roi膰 si臋 od 艣wiad卢k贸w. Je艣li tacy istniej膮, to nie ujawnili si臋 dotychczas. Podobne morderstwo...

- To nie jest pierwsze? - przerwa艂a mu. Spojrza艂 na ni膮 przez zagracone biurko.

- Pierwsze?

- S艂ysza艂am par臋 opowie艣ci o tym osiedlu. O morderstwach. Ubieg艂ego lata.

Detektyw pokr臋ci艂 g艂ow膮,

- Nic nie wiem na ten temat. Przetoczy艂a si臋 tam co prawda fala napad贸w; jaka艣 kobieta wyl膮dowa艂a nawet w szpitalu na tydzie艅. Ale nie, nie by艂o morderstw.

Poczu艂a sympati臋 do tego detektywa. Jego oczy zauroczy艂y j膮 swym rozmarzeniem, a twarz szczero艣ci膮. Nie dbaj膮c czy zabrzmi to g艂upio czy nie, spyta艂a:

- Po co opowiadaj膮 takie straszne k艂amstwa? O ludziach z wyd卢艂ubanymi oczami? Straszne rzeczy. Policjant podrapa艂 si臋 w d艂ugi nos.

- My mamy to samo - powiedzia艂. - Ludzie przychodz膮 do nas zwierzaj膮c si臋 z ca艂ej masy najr贸偶niejszych g艂upot. Niekt贸rzy przez ca艂膮 noc opowiadaj膮 o przest臋pstwach, kt贸re pope艂nili, albo kt贸re wydaje im si臋, 偶e pope艂nili. Podaj膮 wszystko z najdrobniejszymi szczeg贸艂ami. A kiedy troch臋 podzwonisz okazuje si臋, 偶e wszystko jest wyssane z palca. Tymczasem oni niczego ju偶 nie pami臋taj膮.

- Mo偶e gdyby nie opowiedzieli tych historyjek... teraz w艂a艣nie wcielaliby je w 偶ycie. Potakn膮艂.

- Tak. Bo偶e miej nas w swojej opiece. To mo偶e by膰 racja. A te historie, kt贸re jej opowiedziano, czy by艂y wytworami cho卢rych umys艂贸w, stworzone by nie dopu艣ci膰, 偶eby majaki sta艂y si臋 rzeczywisto艣ci膮? Taka my艣l ci膮gn臋艂a za sob膮 nast臋pny wniosek: koszmary potrzebowa艂y przecie偶 jakiej艣 pierwotnej przyczyny, ja卢kiego艣 藕r贸d艂a sk膮d mog艂yby wytrysn膮膰. Id膮c do domu zat艂oczonymi ulicami, Helen zastanawia艂a si臋, ilu z widzianych ludzi zna podo卢bne historie. Czy takie makabreski by艂y teraz popularne, tak jak uwa偶a艂 Purcell? Czy w ka偶dym sercu jest miejsce, cho膰 malutkie, dla bestii?

- Dzwoni艂 Purcell - oznajmi艂 Trevor, kiedy wr贸ci艂a do domu. -Zaprasza nas na obiad.

Jakiekolwiek zaproszenie by艂o teraz ca艂kiem nie na miejscu, wi臋c wykrzywi艂a twarz w grymasie niech臋ci.

- Do „Apollinaire", pami臋tasz? - przypomnia艂 jej. - Obieca艂, 偶e zabierze nas na obiad, je艣li udowodnisz, 偶e si臋 myli艂.

My艣l o zjedzeniu obiadu zaraz po tragicznej 艣mierci dziecka wyda艂a jej si臋 groteskowa i wcale tego nie kry艂a.

- B臋dzie czu艂 si臋 ura偶ony, je艣li mu odm贸wisz.

- Guzik mnie to obchodzi. Nie mam najmniejszej ochoty na obiad z Purcellem.

- Prosz臋 - rzek艂 s艂odko. - Mo偶e narobi膰 k艂opot贸w, a w艂a艣nie teraz chc臋, 偶eby by艂 zadowolony.

Przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. Spojrzenie, kt贸rym j膮 uraczy艂, upo卢dobnia艂o go do zmokni臋tego spaniela. Sprytny skurczysyn, pomy艣卢la艂a; na g艂os jednak odpar艂a - w porz膮dku, p贸jd臋. Ale nie oczekuj, 偶e b臋d臋 ta艅czy艂a po sto艂ach.

- To zostawimy dla Archiego - odrzek艂. - Powiedzia艂em, 偶e b臋dziemy wolni jutro wieczorem. Pasuje ci?

- Wszystko jedno.

- Zarezerwowa艂 stolik na 贸sm膮,

Popo艂udni贸wki ograniczy艂y „Tragedi臋 Ma艂ego Kerry'ego" do parocalowych kolumn gdzie艣 w 艣rodku numeru. Zamiast jakich艣 nowych informacji, opisywali po prostu szczeg贸艂owe przepytywa卢nie, jakie prowadzi policja na Spector Street. Kilka p贸藕nych wyda艅 wspomina艂o, 偶e Anne-Marie zwolniono z aresztu po przed艂u偶aj膮卢cym si臋 okresie przes艂ucha艅 i przebywa teraz u przyjaci贸艂. Wspom卢nia艂y r贸wnie偶, pod koniec, i偶 pogrzeb odb臋dzie si臋 nazajutrz.

Nie mia艂a zamiaru wraca膰 na Spector Street, by uczestniczy膰 w pogrzebie, kiedy k艂ad艂a si臋 do 艂贸偶ka tego wieczora. Lecz sen zmieni艂 chyba jej zdanie, bo obudzi艂a si臋 z postanowieniem, 偶e jednak p贸jdzie.

*

艢mier膰 przyda艂a 偶ycia osiedlu. Id膮c od g艂贸wnej ulicy w stron臋 Ruskin Court, spotka艂a t艂umy, jakich nie widzia艂a jeszcze nigdy. Mimo wiatru i nieustaj膮cego deszczu, wielu ustawi艂o si臋 od razu w szpaler, by zaklepa膰 sobie miejsce i obserwowa膰 orszak pogrze卢bowy. Niekt贸rzy przywdziali jakie艣 czarne elementy odzie偶y -p艂aszcze, chusty - lecz ca艂o艣膰, mimo 艣ciszonych g艂os贸w i powa偶卢nych min, bardzo przypomina艂a odpustowy jarmark. Dzieci biega艂y dooko艂a, nie zwa偶aj膮c na powag臋 chwili. Raz po raz z grupy plotkuj膮cych ludzi dolatywa艂 艣miech. Helen wyczuwa艂a aur臋 oczekiwania, kt贸ra nadawa艂a j膮, mimo okoliczno艣ci, niemal rado艣ci膮,

To nie tylko sama obecno艣膰 tylu ludzi wprawia艂a j膮 w pogodny nastr贸j. By艂a - nie ba艂a si臋 do tego przyzna膰 - po prostu szcz臋艣liwa, 偶e jest znowu na Spector Street. Placyki, z tymi kar艂owatymi drzew卢kami i zszarza艂膮 traw膮 by艂y jej bli偶sze ni偶 wyk艂adane dywanami korytarze, po kt贸rych przywyk艂a spacerowa膰. Anonimowe twarze na balkonach i uliczkach znaczy艂y wi臋cej ni偶 koledzy z uniwersyte卢tu. Jednym s艂owem - czu艂a si臋 jak w domu.

Wreszcie pojawi艂y si臋 samochody, sun膮c w 艣limaczym tempie przez w膮skie uliczki. Gdy nadjecha艂 karawan, z ma艂膮 trumienk膮 ob艂o偶on膮 kwiatami, kilka kobiet w t艂umie wyda艂o cichy okrzyk b贸lu. Kto艣 zas艂ab艂; wok贸艂 niego zebra艂a si臋 od razu niespokojna grupa ludzi. Nawet dzieci jako艣 ucich艂y.

Helen obserwowa艂a wszystko z suchymi oczami. Nie艂atwo pod卢dawa艂a si臋 艂zom, zw艂aszcza w obecno艣ci innych. Kiedy drugi samo卢ch贸d, ten z Anne-Marie i dwiema innymi kobietami, zr贸wna艂 si臋 z ni膮, Helen spostrzeg艂a, i偶 osierocona matka r贸wnie偶 powstrzymu卢je si臋 przed publicznym okazywaniem cierpienia. W艂a艣ciwie to sprawia艂a wra偶enie nieomal og艂uszonej nag艂ymi wydarzeniami. Siedzia艂a wyprostowana na tylnym siedzeniu z blad膮 twarz膮, b臋d膮c膮 obiektem powszechnego wsp贸艂czucia. Przykro by艂o o tym my艣le膰, ale Helen czu艂a wewn臋trznie, 偶e s膮 to najpi臋kniejsze chwile Anne-Marie. Oto dzie艅, w kt贸rym wyrwana zosta艂a z szaro艣ci 偶ycia, by stan膮膰 w centrum powszechnej uwagi. Orszak pogrzebowy powoli przesun膮艂 si臋 i znikn膮艂 gdzie艣 w oddali.

T艂um wok贸艂 Helen zacz膮艂 si臋 ju偶 przerzedza膰. Pozostawi艂a grup卢k臋 p艂aczek, kt贸re nadal sta艂y na chodniku, i ruszy艂a w stron臋 Butfs Court. Mia艂a zamiar wr贸ci膰 do owego zamkni臋tego mieszkania i sprawdzi膰, czy pies nadal tam siedzi. Je艣li tak, to ul偶y sumieniu i zawiadomi dozorc臋.

Placyk przed Butfs Court by艂, o dziwo, praktycznie pusty. Wi卢docznie mieszka艅cy, b臋d膮c s膮siadami Anne-Marie, poszli na msz臋 do przykrematoryjnej kaplicy. Pozosta艂y jedynie dzieci, bawi膮ce si臋 wok贸艂 piramidy ogniska. Ich zwielokrotnione echem g艂osy grzmia卢艂y na pustym placu. Dotar艂szy do mieszkanka, zosta艂a zaskoczona widokiem otwartych drzwi. Tak samo wygl膮da艂o to miejsce, gdy przysz艂a tu po raz pierwszy. Widok wn臋trza przyprawi艂 j膮 o zawr贸t g艂owy. Ile偶 to razy w ci膮gu ubieg艂ych kilku dni wyobra偶a艂a sobie, 偶e stoi tu, spogl膮daj膮c w mrok. Z wn臋trza nie dochodzi艂 偶aden d藕wi臋k. Pies pewnie uciek艂 - albo, co te偶 mo偶liwe, zdech艂. Nic si臋 nie mo偶e sta膰 je艣li wejdzie tam ostatni raz i zobaczy twarz namalo卢wan膮 na 艣cianie oraz t臋 my艣l obok.

„S艂odko艣ci dla s艂odkiej". Nie szuka艂a 藕r贸d艂a, sk膮d pochodzi to zdanie. Nie ma to znaczenia, my艣la艂a. Czymkolwiek by艂o kiedy艣, teraz jest ju偶 zmienione, tak jak wszystko, w艂膮czaj膮c j膮, Zatrzyma艂a si臋 na chwil臋 w living-roomie, by napawa膰 si臋 czekaj膮cym spotka卢niem. Gdzie艣 daleko w tyle rozleg艂 si臋 wrzask dzieci, podobny do wrzawy oszala艂ych ptak贸w.

Obesz艂a stert臋 starych mebli i ruszy艂a w stron臋 kr贸tkiego koryta卢rzyka, 艂膮cz膮cego oba pokoje, nieustannie odwlekaj膮c t臋 upragnion膮 chwil臋. Serce bi艂o jej gwa艂townie, na ustach igra艂 u艣miech.

Nareszcie! Jest! Portret by艂 niewyra藕ny, lecz jak zwykle przeko卢nuj膮cy. Ruszy艂a do wn臋trza mrocznego pokoju, by w pe艂ni m贸c podziwia膰 obraz i po chwili jej stopy natrafi艂y na materac, kt贸ry ci膮gle le偶a艂 rzucony w k膮cie. Spojrza艂a na pod艂og臋. Brudne lego卢wisko zosta艂o wywr贸cone, ukazuj膮c t臋 nie podart膮 stron臋. Kilka koc贸w i owini臋ta w szmaty poduszka spoczywa艂y na wierzchu. Co艣 zaja艣nia艂o w fa艂dach najbli偶szego 艂achmana. Pochyli艂a si臋 i spos卢trzeg艂a gar艣膰 s艂odyczy - czekoladek i cukierk贸w - zawini臋tych w jasny papier. Mi臋dzy nimi tkwi艂o, ani tak kusz膮ce, ani s艂odkie, kilkana艣cie 偶yletek. Na niekt贸rych wida膰 by艂o krew. Wyprostowa艂a si臋 i zacz臋艂a cofa膰, gdy nagle z s膮siedniego pokoju dolecia艂o j膮 bzyczenie. Obr贸ci艂a si臋 i w pomieszczeniu zrobi艂o si臋 jeszcze ciem卢niej, gdy mi臋dzy ni膮 a 艣wiat艂em stan臋艂a jaka艣 posta膰. M臋偶czyzna sta艂 w drzwiach, pod 艣wiat艂o, wi臋c nie widzia艂a go wyra藕nie, ale za to doskonale wyczuwa艂a. Pachnia艂 jak wata cukrowa, a bzyczenie przysz艂o wraz z nim albo by艂o wr臋cz w nim samym.

- Przysz艂am, 偶eby tylko popatrze膰 - wyj膮ka艂a - ... na ten rysu卢nek.

Bzyczenie narasta艂o - cisza sennego popo艂udnia bezpowrotnie znikn臋艂a. M臋偶czyzna w drzwiach si臋 nie poruszy艂.

- C贸偶 - powiedzia艂a - obejrza艂am ju偶 sobie wszystko. - 艁udzi艂a si臋, 偶e na te s艂owa cz艂owiek odsunie si臋 i przepu艣ci j膮 do wyj艣cia, lecz on ani drgn膮艂. Nie mia艂a do艣膰 odwagi, by to wymusi膰 pchaniem si臋 do drzwi.

- Powinnam ju偶 i艣膰 - powiedzia艂a, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e mimo wysi艂k贸w z ka偶dej sylaby wyziera strach. - Czekaj膮 na mnie...

Nie by艂o to kompletne k艂amstwo. Dzi艣 wieczorem byli zapro卢szeni do „Apollinaire" na kolacj臋. Lecz do 贸smej pozosta艂y cztery godziny. Jeszcze du偶o czasu up艂ynie, nim zaczn膮 jej szuka膰.

- Pan wybaczy - rzek艂a niepewnie.

Bzyczenie nieco ucich艂o i w tej nag艂ej ciszy odezwa艂 si臋 m臋偶卢czyzna. Jego matowy g艂os by艂 nieomal r贸wnie s艂odki. jak zapach, kt贸ry rozsiewa艂 wok贸艂.

- Nie ma po艣piechu - wyszepta艂.

- Jestem um贸wiona...

Cho膰 nie widzia艂a jego oczu, czu艂a je na sobie. Ogarn臋艂a j膮 senno艣膰, podobnie jak latem, kt贸re teraz 艣piewa艂o jej w g艂owie.

- Przyby艂em po ciebie - powiedzia艂. Powt贸rzy艂a w my艣lach te trzy s艂owa. Przyby艂em po ciebie. Je艣li by艂y gro藕b膮, to z ca艂膮 pewno艣ci膮 tak nie brzmia艂y.

- Nie znam... ci臋 - odpar艂a.

- To prawda - wyszepta艂. - Ale we mnie w膮tpi艂a艣.

-W膮tpi艂am?

- Nie wystarczy艂y ci zas艂yszane opowie艣ci ani napisy na 艣cia卢nach. Wi臋c by艂em zmuszony sam przyby膰.

Senno艣膰 m膮ci艂a jej umys艂, lecz uchwyci艂a og贸lny sens tych s艂贸w. To, 偶e by艂 legend膮, a ona nie wierz膮c w niego, zmusi艂a go do ukaza卢nia karz膮cej d艂oni. Spojrza艂a na te d艂onie. Jednej brakowa艂o. Za卢miast niej umocowano hak.

- B臋d膮 ci臋 wini膰 - powiedzia艂. - B臋d膮 m贸wi膰, 偶e przez twoje zw膮tpienie pop艂yn臋艂a niewinna krew. Lecz pytam si臋, po c贸偶 jest krew, je艣li nie do przelewania? A po pewnym czasie 艣ledztwo do卢biegnie ko艅ca. Policja wyjedzie, kamery skieruj膮 si臋 na nowe kosz卢mary, a oni zostan膮 tu sami, by m贸c na nowo opowiada膰 o Cukierniku.

- O Cukierniku? - powt贸rzy艂a zdziwiona. J臋zyk z trudem wy卢m贸wi艂 tak niewinne s艂owo.

- Przyby艂em po ciebie - mrukn膮艂 delikatnie, nieomal uwodzi卢cielsko. Z tymi s艂owami wyszed艂 z korytarzyka na 艣wiat艂o.

Bez w膮tpienia, zna艂a go. Zd膮偶y艂a go dok艂adnie pozna膰, kiedy przychodzi艂a do tego upiornego miejsca. To by艂 ten cz艂owiek ze 艣ciany. Malarz nie stworzy艂 tu niczego: portret by艂 dok艂adnym odz卢wierciedleniem m臋偶czyzny stoj膮cego przed ni膮. A偶 do przesady: twarz mia艂 woskowo偶贸艂t膮, w膮skie wargi, bladoniebieskie oczy pa艂a卢艂y, jakby 藕renice wysadzane by艂y rubinami. Marynarka zosta艂a zszyta z kawa艂k贸w, tak samo jak spodnie. Wygl膮da艂 nieomal grotes卢kowo w tym stroju poplamionym krwi膮 i z purpurow膮 smug膮 na po偶贸艂k艂ych policzkach. Lecz ludzie w艂a艣nie tego oczekuj膮. Potrzeb卢ne by艂y te wszystkie symbole i dodatki, by przyci膮gn膮膰 ich uwag臋. Cuda, morderstwa, obudzone demony i kamienie z grobowc贸w. Ta卢ni po艂ysk nie niweczy艂 ukrytego sensu. By艂y to tylko pi贸rka, kt贸re mia艂y zwr贸ci膰 uwag臋.

Sta艂a niemal jak zaczarowana. G艂osem, kolorami i bzyczeniem dobywaj膮cym si臋 z jego cia艂a. Walczy艂a jednak z tym zakl臋ciem. Pod n臋c膮cym wizerunkiem kry艂a si臋 bestia; u jej st贸p le偶a艂 komplet 偶yletek, ci膮gle pokrytych krwi膮, Czy zawaha si臋 poder偶n膮膰 jej gard卢艂o, je艣li ju偶 po艂o偶y na niej swe 艂apy?

Gdy Cukiernik ruszy艂 w jej kierunku, pochyli艂a si臋, podnios艂a jeden z koc贸w i cisn臋艂a w niego. Deszcz 偶yletek i cukierk贸w ude卢rzy艂 go po ramionach. Koc opad艂 mu na twarz. Nie zd膮偶y艂a jednak skorzysta膰 z okazji i przemkn膮膰 do drzwi; przeszkodzi艂a jej w tym poduszka, kt贸ra le偶a艂a na kocu.

Nie, nie by艂a to wcale poduszka. Cokolwiek zawiera艂a ma艂a, bia艂a trumienka jad膮ca na karawanie, nie by艂o to cia艂o ma艂ego Kerry'ego. Ono le偶a艂o tutaj, u jej st贸p, z zakrwawion膮 twarz膮 zwr贸con膮 w jej stron臋. By艂o nagie. Cia艂o znaczy艂y 艣lady zainteresowania ze strony maniaka.

W ci膮gu tej chwili, kiedy prze偶ywa艂a ostatni koszmar. Cukier卢nik zd膮偶y艂 zrzuci膰 koc. Podczas szarpaniny jego marynarka rozpi臋艂a si臋 i Helen spostrzeg艂a - mimo protest贸w rozs膮dku - 偶e jego tors znikn膮艂, a w dziurze k艂臋bi艂 si臋 r贸j pszcz贸艂. T艂oczy艂y si臋 w klatce piersiowej i pokrywa艂y kipi膮c膮 mas膮 wisz膮ce tam resztki cia艂a. U艣卢miechn膮艂 si臋 na widok jej odrazy.

- S艂odko艣ci dla s艂odkiej - wyszepta艂 i wyci膮gn膮艂 w kierunku jej twarzy sw膮 hakowat膮 r臋k臋. Nie mog艂a dostrzec ju偶 ani promyka 艣wiat艂a z zewn臋trznego 艣wiata, ani nie s艂ysza艂a dzieci bawi膮cych si臋 na podw贸rzu. Nie by艂o ucieczki w rzeczywisto艣膰. Cukiernik przes卢艂oni艂 jej widok; wym臋czone cia艂o nie mia艂o do艣膰 si艂y by stawi膰 op贸r.

- Nie zabijaj mnie - wydusi艂a z siebie.

- Wierzysz we mnie? - spyta艂. Potakn臋艂a z zapa艂em.

- Jak偶e bym mog艂a nie wierzy膰?

- Wi臋c dlaczego pragniesz 偶y膰?

Nie zrozumia艂a, a przypuszczaj膮c, 偶e mo偶e okaza膰 si臋 to fatalne w skutkach, zachowa艂a milczenie.

- Gdyby艣 wiedzia艂a - ci膮gn膮艂 szaleniec - tylko odrobin臋 tego co ja wiem... nie b艂aga艂aby艣 o 偶ycie. - Jego g艂os opad艂 a偶 do szeptu. -Jestem legend膮 - za艣piewa艂 jej wprost do ucha. - Wierz mi, to b艂ogos艂awiony stan. 呕y膰 w ludzkich snach, by膰 wspominanym szeptem w zau艂kach, lecz nie musie膰 koniecznie istnie膰. Rozu卢miesz?

Jej udr臋czone cia艂o rozumia艂o. Jej nerwy, wyczerpane bzyczeniem, rozumia艂y. Oferowa艂 czyst膮 s艂odycz 偶ycia poza 偶yciem: bycia martwym, lecz przez wszystkich pami臋tanym; nie艣miertelno艣膰 w legendzie i graffiti.

- B膮d藕 moj膮 ofiar膮 - nalega艂.

- Nie... - wyszepta艂a.

- Nie b臋d臋 ci臋 zmusza艂 - odpar艂, prawdziwie po d偶entelme艅sku.

- Nie b臋d臋 ci臋 przymusza艂 do 艣mierci. Lecz pomy艣l. Je艣li ci臋 tutaj zabij臋, je艣li ci臋 rozedr臋 - przejecha艂 w powietrzu hakiem od pachwiny a偶 po szyj臋 - to pomy艣l jak ludzie nape艂ni膮 to miejsce rozmowami... wyobra藕 sobie jak b臋d膮 przychodzi膰 i m贸wi膰: „To tu zgin臋艂a ta kobieta o zielonych oczach". Twoj膮 艣mierci膮 b臋d膮 stra卢szy膰 dzieci. Zakochani b臋d膮 j膮 wykorzystywa膰 jako pretekst, by si臋 do siebie mocniej przytuli膰.

Przyzna艂a w my艣lach, 偶e by艂o to kusz膮ce.

- Czy droga do s艂awy by艂a kiedykolwiek r贸wnie prosta? - spy卢ta艂.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮

- Wola艂abym ju偶, 偶eby o mnie zapomniano, ni偶 by膰 pami臋tan膮 w taki spos贸b.

Wzruszy艂 nieznacznie ramionami.

- Co tak naprawd臋 wiedz膮 dobrzy? - spyta艂. - Z wyj膮tkiem tego, co naucz膮 ich 藕li swymi post臋pkami? - Uni贸s艂 hakowat膮 r臋k臋.

- Obieca艂em, 偶e nie b臋d臋 ci臋 przymusza艂 do 艣mierci i dotrzymam s艂owa. Pozw贸l jednak, 偶e przynajmniej ci臋 poca艂uj臋.

Ruszy艂 ku niej. Doby艂a z siebie jakie艣 bezsensowne gro藕by, kt贸卢re i tak zignorowa艂. Brz臋czenie w jego wn臋trzu narasta艂o. My艣l, 偶e za chwil臋 dotknie jego cia艂a pokrytego owadami, by艂a nie do znie卢sienia. Unios艂a o艂owiane r臋ce, by go powstrzyma膰.

Jego upiorna twarz przys艂oni艂a portret na 艣cianie. Helen nie potrafi艂a si臋 jednak przem贸c, by go dotkn膮膰 i dlatego post膮pi艂a krok do ty艂u. Brz臋czenie pszcz贸艂 narasta艂o. Niekt贸re, bardzo roze藕lone, przesz艂y przez gard艂o i wylatywa艂y z ust Cukiernika. 艁azi艂y mu po wargach, wkr臋ca艂y si臋 we w艂osy.

Ca艂y czas b艂aga艂a, by zostawi艂 jaw spokoju, lecz on by艂 nieprze卢jednany. Wreszcie nie mia艂a ju偶 dok膮d si臋 dalej cofa膰. Przygotowa卢na duchowo na b贸l 偶膮de艂, po艂o偶y艂a d艂onie na jego oblepionych owadami piersiach i pchn臋艂a. W tym momencie hakowata r臋ka wystrzeli艂a do przodu i zaczepi艂a o jej kark, zadrasn膮wszy go niez卢byt bole艣nie. Poczu艂a jak cieknie krew; by艂a przera偶ona, 偶e jednym ruchem m贸g艂by rozedrze膰 jej t臋tnic臋. Ale on da艂 s艂owo i r贸wnie偶 tym razem go dotrzyma艂.

Pszczo艂y, wzburzone gwa艂townymi ruchami, lata艂y jak oszala艂e. Czu艂a je na sobie, szukaj膮ce wosku w uszach i cukru na wargach. Nie uczyni艂a nic, by je strz膮sn膮膰. Mia艂a na karku hak. Gdyby si臋 gwa艂townie poruszy艂a, m贸g艂by j膮 powa偶nie zrani膰. By艂a z艂apana w potrzask, jak w dzieci臋cych koszmarach, bez 偶adnej szansy na ucieczk臋. Kiedy we 艣nie znajdowa艂a si臋 w podobnej, beznadziejnej sytuacji - gdy demony czyha艂y ze wszystkich stron, by rozerwa膰 j膮 na sztuki - pozostawa艂o tylko jedno wyj艣cie. Da膰 za wygran膮, zrezygnowa膰 z ch臋ci 偶ycia i pozostawi膰 cia艂o ciemnym mocom. Teraz, gdy twarz Cukiernika przycisn臋艂a si臋 do jej w艂asnej, a brz臋卢czenie pszcz贸艂 zag艂usza艂o nawet oddech, uczyni艂a to samo. I podob卢nie jak w snach, pok贸j wraz z besti膮 rozmy艂y si臋 i znikn臋艂y.

*

Ockn臋艂a si臋 w kompletnym mroku. Przez kilka strasznych chwil nie wiedzia艂a gdzie si臋 znajduje, a potem przez kilka nast臋pnych, powoli do tego dochodzi艂a. W og贸le nie czu艂a b贸lu. Dotkn臋艂a r臋k膮 karku: by艂 - je艣li nie liczy膰 drobnego zadrapania - zupe艂nie nie naruszony. Spostrzeg艂a, 偶e spoczywa na materacu. Czy zgwa艂cono j膮 kiedy le偶a艂a bez czucia? Ostro偶nie zbada艂a si臋. Nie krwawi艂a, rzeczy nie by艂y poszarpane. Wygl膮da艂o na to, 偶e Cukiernik rzeczy卢wi艣cie chcia艂 j膮 tylko poca艂owa膰.

Usiad艂a. Przez zabite deskami okno wpada艂o nieco drogocenne卢go 艣wiat艂a, a od drzwi wia艂o ciemno艣ci膮. Mo偶e by艂y zamkni臋te -t艂umaczy艂a sobie. Ale nie: s艂ysza艂a jak na progu kto艣 szepcze. Ko卢biecym g艂osem.

Nie poruszy艂a si臋. Ci ludzie tu te偶 byli szaleni. Od pocz膮tku wiedzieli do czego prowadzi jej obecno艣膰 na Butt's Court, lecz oni go ochraniali - tego s艂odkiego psychopat臋. Oferowali mu schronie卢nie i cukierki, kryj膮c przed w艣cibskimi oczami i trzymaj膮c j臋zyk za z臋bami mimo, 偶e przynosi艂 krew do ich drzwi. Nawet Anne-Marie sta艂a spokojnie, dobrze wiedz膮c, 偶e jej dziecko le偶y martwe kilka jard贸w dalej.

Dziecko! Takiego dowodu w艂a艣nie potrzebowa艂a. Uda艂o im si臋 jako艣 wykra艣膰 cia艂o z trumny (co w艂o偶yli do trumny - zdech艂ego psa?) i przywie藕li je tu, do 艣wi膮tyni Cukiernika, jako zabawk臋 albo kochanka. Mog艂aby zabra膰 cia艂o Kerry'ego na policj臋 i opowie卢dzie膰 ca艂膮 histori臋. Oboj臋tnie czy we wszystko by uwierzyli, co bardzo w膮tpliwe - istnienie cia艂a nie podlega艂o dyskusji. Przynajm卢niej paru pomyle艅c贸w ucierpia艂oby za swe wyczyny. Cierpieliby za jej cierpienie.

Szepty przy drzwiach urwa艂y si臋. Kto艣 szed艂 w stron臋 sypialni. Kimkolwiek by艂, nie ni贸s艂 ze sob膮 latarki. Helen skuli艂a si臋 w na卢dziei, 偶e nie zostanie dostrze偶ona.

W drzwiach pojawi艂a si臋 posta膰. Panowa艂 zbyt nieprzenikniony mrok, by mog艂a dostrzec wi臋cej ni偶 niewyra藕n膮 sylwetk臋, kt贸ra schyli艂a si臋 i podnios艂a co艣 z pod艂ogi. Kaskada blond w艂os贸w zdra卢dzi艂a intruza - by艂a to Anne-Marie. Niew膮tpliwie podnosi艂a z pod卢艂ogi cia艂o Kerry'ego. Nie spojrzawszy nawet w kierunku Helen, kobieta obr贸ci艂a si臋 i wysz艂a z sypialni.

Helen nas艂uchiwa艂a jak j ej kroki gasn膮 w living-roomie. Powoli wsta艂a i wysz艂a na korytarz. Dostrzeg艂a st膮d niewyra藕n膮 posta膰 An卢ne-Marie stoj膮c膮 w drzwiach garsoniery. Na dziedzi艅cu nie pali艂o si臋 ani jedno 艣wiat艂o. Kobieta znikn臋艂a i Helen ruszy艂a za ni膮 naj卢szybciej jak tylko mog艂a, patrz膮c intensywnie w otw贸r drzwi. Pot卢kn臋艂a si臋 kilka razy, ale dosi臋g艂a wyj艣cia w sam膮 por臋, by dostrzec zamazan膮 sylwetk臋 w ciemno艣ciach nocy.

Wysz艂a na zewn膮trz. By艂o ch艂odno, na niebie nie 艣wieci艂y gwiazdy. Wszystkie 艣wiat艂a na balkonach i korytarzach zosta艂y pogaszone, tak samo jak te w mieszkaniach; nie by艂o te偶 艂uny bij膮卢cej od telewizor贸w. Butt's Court sprawia艂o wra偶enie kompletnie pustego.

Nie by艂a do ko艅ca zdecydowana, czy jest sens goni膰 dziewczy卢n臋. Czy nie lepiej, podpowiada艂a ukryta w niej obawa, uciec st膮d do samochodu? Lecz je艣li tak w艂a艣nie zrobi, spiskowcy b臋d膮 mieli do艣膰 czasu, by ukry膰 cia艂o. Kiedy wr贸ci tu z policj膮, mo偶e zasta膰 zasznurowane usta i niech臋tne wzdrygni臋cia ramionami. Mog膮 jej powiedzie膰, 偶e zwyczajnie wymy艣li艂a sobie trupa i Cukiernika. Wszystkie te koszmary, kt贸re prze偶y艂a, mog膮 zn贸w zamieni膰 si臋 w zwyk艂e historyjki do poduszki. W s艂owa na 艣cianach. I ka偶dego nast臋pnego dnia b臋dzie czu艂a do siebie coraz wi臋ksz膮 odraz臋, 偶e nie ruszy艂a wtedy w po艣cig.

Uda艂a si臋 za Anne-Marie, kt贸ra nie sz艂a chodnikiem, lecz zmie卢rza艂a ku 艣rodkowi trawnika, le偶膮cego w centrum podw贸rza. Do ogniska. Do ogniska! Widnia艂o przed Helen, ciemniejsze od nocne卢go nieba. Dostrzeg艂a posta膰 Anne-Marie sun膮c膮 do sterty mebli oraz kawa艂k贸w drewna i wygrzebuj膮c膮 w nim dziur臋. To w ten spos贸b zamierzali usun膮膰 dow贸d. Zwyk艂e spalenie na pewno nie wystar卢czy艂oby, ale po takiej kremacji i spopieleniu ko艣ci - kto wie?

Sta艂a kilka jard贸w od piramidy obserwuj膮c jak Anne-Marie ko艅卢czy swe dzie艂o i odchodzi ku wszechobecnym ciemno艣ciom.

Helen pospiesznie przeby艂a pas wybuja艂ej trawy i odszuka艂a luk臋 w stosie drewna, gdzie Anne-Marie z艂o偶y艂a dziecko. Wyda艂o jej si臋, 偶e dostrzega nik艂y kszta艂t. Nie mog艂a jednak go dosi臋gn膮膰. Dzi臋kuj膮c Bogu, 偶e by艂a r贸wnie szczup艂a jak Anne-Marie, wep卢chn臋艂a si臋 w w膮ski przesmyk. Sukienka zahaczy艂a o stercz膮cy gw贸藕d藕. Odwr贸ci艂a si臋, by j膮 odczepi膰 dr偶膮cymi palcami. To wys卢tarczy艂o, by straci艂a cia艂o z oczu.

Par艂a po omacku do przodu, obmacuj膮c r臋kami drewno, stare szmaty i co艣, co wygl膮da艂o na grzbiet starego fotela, ale nie by艂o zimn膮 sk贸r膮 dziecka. Przygotowa艂a si臋 na dotyk trupa; prze偶y艂a du偶o gorszych rzeczy przez minion膮 godzin臋, ni偶 trzymanie mart卢wego ch艂opca. Wci膮偶 nie daj膮c za wygran膮, posun臋艂a si臋 ciut do przodu, p艂ac膮c za to podrapaniem sk贸ry i drzazgami w palcach. W bol膮cych oczach zacz臋艂y pojawia膰 si臋 kr臋gi, krew t臋tni艂a w uszach. Lecz nagle! - nie dalej jak o p贸艂tora jarda - dostrzeg艂a cia艂o dziecka. Wyci膮gn臋艂a si臋 do przodu by je chwyci膰, lecz zabrak艂o jej dos艂ownie paru cali. Ponowi艂a wysi艂ek, tym samym wzmagaj膮c szum w g艂owie, lecz ci膮gle nie mog艂a dosi臋gn膮膰. Pozosta艂o jej jedy卢nie zgi膮膰 si臋 wp贸艂 i jako艣 przecisn膮膰 bli偶ej 艣rodka stosu.

Nie by艂o to 艂atwe. Miejsca zostawa艂o tak niewiele, 偶e z ledwo艣卢ci膮 mog艂a czo艂ga膰 si臋 na kolanach, ale w ko艅cu uda艂o si臋. Dziecko le偶a艂o twarz膮 do ziemi. Pozby艂a si臋 obrzydzenia oraz niech臋ci i wy卢ci膮gn臋艂a r臋ce. W tym samym momencie co艣 spocz臋艂o na jej ramie卢niu. Na sekund臋 struchla艂a. Chcia艂a krzykn膮膰, lecz powstrzyma艂a si臋, zapominaj膮c te偶 o z艂o艣ci. Brz臋cz膮c, owad uni贸s艂 si臋 z jej sk贸ry. Szum, kt贸ry s艂ysza艂a, nie by艂 wywo艂any przez t臋tnienie krwi, lecz przez r贸j.

- Wiedzia艂em, 偶e przyjdziesz - odezwa艂 si臋 g艂os za jej plecami a rozwarta d艂o艅 zakry艂a jej usta. Upad艂a i Cukiernik musia艂 j膮 pod卢nie艣膰.

- Powinni艣my i艣膰 - szepn膮艂 jej do ucha, gdy mi臋dzy drewienka卢mi wystrzeli艂 chybotliwy p艂omyk. - Musimy i艣膰 nasz膮 drog膮, ty i ja.

Pr贸bowa艂a si臋 od niego uwolni膰 i krzykn膮膰, by nie rozniecali ogniska, lecz on trzyma艂 j膮 silnie w mi艂osnym u艣cisku. Robi艂o si臋 coraz ja艣niej i cieplej. Mimo p艂omieni widzia艂a postacie wychodz膮卢ce z mroku i obserwuj膮ce ich stos pogrzebowy. Byli tam przez ca艂y czas - czekali ze zgaszonymi 艣wiat艂ami w domach i na korytarzach. Czekali na ostateczny fina艂 spisku.

Ognisko pali艂o si臋 偶ywo, lecz z jakiego艣 powodu p艂omienie nie przedostawa艂y si臋 do ich kryj贸wki, dym na razie r贸wnie偶 nie zad艂a卢wi艂 ich na 艣mier膰. Obserwowa艂a pa艂aj膮ce twarze dzieci. Obserwo卢wa艂a jak rodzice upominaj膮 je by nie podchodzi艂y zbyt blisko i jak one nie s艂ucha艂y. Obserwowa艂a jak staruszki, maj膮ce k艂opoty z kr膮卢偶eniem ogrzewa艂y d艂onie i u艣miecha艂y si臋 do p艂omieni. 艁oskot og卢nia oraz trzaskanie drewna sta艂y si臋 wprost og艂uszaj膮ce i Cukiernik pozwoli艂 jej krzycze膰 do woli z pe艂n膮 艣wiadomo艣ci膮, 偶e i tak nikt jej nie us艂yszy. A je艣li nawet, to nie uczyni nic, by j膮 st膮d wyci膮gn膮膰.

Gdy zwi臋kszy艂 si臋 偶ar, pszczo艂y wylecia艂y z 偶o艂膮dka Cukiernika i wype艂ni艂y powietrze bez艂adnym bzyczeniem. Kilka, chc膮c uciec, zapali艂o si臋 i spad艂o na ziemi臋 niczym ma艂e meteory. Cia艂o Kerry'ego, le偶膮ce blisko 偶ar艂ocznych p艂omieni, zacz臋艂o si臋 sma偶y膰. Pali艂y si臋 jego rzadkie w艂oski, plecy pokry艂y b膮ble.

Wkr贸tce 偶ar wdar艂 si臋 Helen do gard艂a i wysuszy艂 je na wi贸r. Opad艂a wyczerpana w ramiona Cukiernika, poddaj膮c si臋. Za chwil臋, zgodnie z jego obietnic膮, rusz膮 we wsp贸ln膮 drog臋 i nie by艂o na to rady.

By膰 mo偶e zapami臋taj膮 j 膮, jak zapowiedzia艂, znalaz艂szy jutro jej czaszk臋 w popiele. By膰 mo偶e stanie si臋 z czasem legend膮, kt贸r膮 b臋d膮 straszy膰 swe dzieci. K艂ama艂a, m贸wi膮c, 偶e woli zapomnienie, ni偶 tak膮 w膮tpliw膮 s艂aw臋. Wcale tak nie uwa偶a艂a.

Co do oprawcy, to 艣mia艂 si臋, gdy ogarnia艂y ich p艂omienie. Dla niego ta nocna 艣mier膰 nie by艂a czym艣 ostatecznym. Jego dzie艂a widnia艂y na setkach 艣cian i by艂y po偶ywk膮 dla tysi臋cy ust. A je艣li zn贸w kto艣 w niego zw膮tpi, wyznawcy wezw膮 go z rozkosz膮. Mia艂 powody do 艣miechu. Ona te偶 zacz臋艂a si臋 艣mia膰, gdy ogarn臋艂y ich p艂omienie i nagle dostrzeg艂a przez ogie艅 znajom膮 twarz po艣r贸d wi卢downi. By艂 to Trevor. Zrezygnowa艂 z kolacji w „Apollinaire" i przy卢szed艂 jej szuka膰.

Obserwowa艂a jak rozpytuje ludzi, ale oni kiwali tylko g艂owami, ca艂y czas wpatruj膮c si臋 w ogie艅, z u艣miechem 偶arz膮cym si臋 w oczach. Biedna ofiara, pomy艣la艂a 艣ledz膮c jego dziwaczne gesty. Pragn臋艂a, by spojrza艂 na p艂omienie w nadziei, 偶e dostrze偶e, jak ona p艂onie. Nie aby j膮 uratowa艂 - co do tego ju偶 dawno straci艂a z艂udze卢nia - lecz poniewa偶 by艂o jej go 偶al. Chcia艂a mu ofiarowa膰 - cho膰 pewnie wcale nie by艂by jej za to wdzi臋czny - co艣, co mog艂oby go w nocy straszy膰. To, oraz histori臋 do opowiadania kolegom.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Clive?rker Graffiti 艣mierci
Barker Clive Graffiti smierci
Barker Clive Graffiti smierci
Barker Clive Graffiti 艣mierci
Clive Barker Graffiti 艢mierci
Clive Barker 呕ycie 艢mierci
艢MIER膯 I JEJ OZNAKI
Pedagogika smierci
艢mier膰 gwa艂towna 2
bol,smierc,hospicjum, paliacja,opieka terminalna
Bulyczow Kir Biala Smierc
etyka lekarska i smierc 2013
4 艢MIER膯 艢WI臉TEGO WOJCIECHA
!Alistair MacLean Jedynym wyj艣ciem jest 艣mier膰

wi臋cej podobnych podstron