ANDRE MALRAUX
Andre Malraux (ur. 3 XI1901 w Paryżu, zm. 23 XI1976 w Cre-teil pod Paryżem) pisarz i polityk, z wykształcenia archeolog i orientalista. W latach 1923 -1927 przebywał w Indochinach i Chinach jako członek misji archeologicznej. Po powrocie opublikował powieści: Le conqy.era.nts, 1928 (Zdobywcy, tłum. Adam Ważyk, Warszawa 1936), La voie royale, 1930 (Droga królewska, tłum. Gabriel Karski, Warszawa 1938), La condition humaine, 1933 (Dola człowiecza, tłum. Adam Ważyk, Warszawa 1935). W 1934 r. uczestniczył w Pierwszym Kongresie Pisarzy Radzieckich w Moskwie. W 1935 r. opublikował antyfaszystowską powieść Le temps du mepris (Czas pogardy, tłum. Wacław Rogowicz, Warszawa 1936). Stał na czele światowego komitetu domagającego się uwolnienia Dymitrowa i Thal-manna, był członkiem Międzynarodowego Komitetu Antyfaszystowskiego i Międzynarodowej Ligi do Walki z Antysemityzmem; walczył po stronie republikańskiej w czasie wojny domowej w Hiszpanii, co znalazło wyraz w powieści Uespoir, 1937 (Wadzieja, tłum. Ksawery Pruszyński, Warszawa 1939); w okresie II wojny światowej walczył na froncie i brał udział w ruchu oporu; związany z generałem de Gaulle'em, był przez szereg lat ministrem kultury w jego rządzie. Obok pracy pisarskiej uprawiał refleksję estetyczną głosząc swoistą misję sztuki, co znalazło wyraz w dziełach takich jak: Psychologie de l'art, t. 1-3, 1947 -1950; Les voix du silence, 1951; Le musee imaginaire de la sculpture mondiale, t. 1-3, 1952 - 1954.
W roku 1974 ukazała się książka La tete d'obsidienne (Głowa z obsydianu, tłum. Anna Tatarkiewicz, posłowie Roger Caillois, Warszawa 1978), której bohaterem jest Pablo Picasso jako twórca. Rozmowy z nim, przytaczane w książce, stały się dla Malraux punktem wyjścia ogólniejszych refleksji nad
344 Andre Malraux
sztuką. Ostatnie dzieło Malraux — L'Homme precaire et la litterature, wydane w roku 1977 już po śmierci autora, poświęcone jest kulturze literackiej i zjawiskom audiowizualnym rozpatrywanym na tle ogólniejszych refleksji o człowieku współczesnym. Diagnoza współczesności jest w ostatecznej swej wymowie diagnozą pesymistyczną. Malraux sądzi, że człowiek pozostaje wciąż wielkim znakiem zapytania, a ey-wilizacja współczesna jeszcze pogłębia jego poczucie zagrożenia i niepewności.
Przekonany, że sztuka stanowi najpełniejszy, a zarazem najdoskonalszy wyraz twórczego człowieczeństwa, Malraux dowodził w swych dziełach, że jest ona potwierdzeniem wartości absolutnych, źródłem wiary w nieśmiertelność ludzkiego geniuszu. Obcowanie ze sztuką, umożliwione przez nowoczesną technikę reprodukcji fotograficznej, winno stać się, według niego, powszechnym środkiem wychowawczym, narzędziem uwznio-ślania człowieka. Ideę tę starał się urzeczywistniać jako minister kultury, inicjując wielkie akcje upowszechniania sztuki, budowy domów kultury itp.
Prezentujemy fragmenty z książki A. Malraux Le Musie Imaginaire, Paris 1965 (książka ta obejmuje zmienione i uzupełnione rozdziały Les voix du silence); są to: wstęp i rozdz. I, S. 9 - 32, oraz część rozdz. IV, s. 224 - 239.
Muzeum wyobraźni
Krucyfiks romański nie był najpierw rzeźbą, Madonna Cimabuego nie była przede wszystkim obrazem, nawet Atena Fidiasza nie była od początku posągiem.
Rola muzeów w naszym stosunku do dzieł sztuki jest tak wielka, iż ledwie możemy zdać sobie sprawę z faktu, że nie istniały one i nie istnieją nigdzie poza cywilizacją współczesnej Europy i że u nas istnieją dopiero od. niespełna dwóch stuleci. Powołał je wiek XIX; my jeszcze z nich korzystamy i zapominamy o tym, że mu-
Muzeum wyobraźni 345
zea< narzuciły widzowi zupełnie nowy stosunek do dzieła sztuki. Zgromadzonym dziełom odebrały ich dotychczasowe funkcje; przeobraziły je wszystkie, nawet portrety, w obrazy. Jeżeli popiersie Cezara, konny portret Karola V są jeszcze Cezarem i Karolem V, to-książę Olivares jest już tylko Velazquezem. Co nas obchodzi zidentyfikowanie Człowieka w hełmie czy Mężczyzny z rękawiczką? Nazywają się oni: Reinbrandt i Tycjan. Portret przestaje być przede wszystkim czyimś portretem. Aż do XIX wieku wszystkie dzieła sztuki były najpierw obrazami czegoś istniejącego lub me istniejącego, a potem — dziełami sztuki. Tylko w oczach artysty malarstwo było malarstwem, bywało ono często również poezją. A muzeum unicestwia prawie wszystkie modele niemal wszystkich portretów (nawet gdyby miały być tylko marzeniem), nadając im równocześnie funkcję dzieł sztuki. Muzeum nie zna świętości ani świętego, ani Chrystusa, ani przedmiotu czci, podobieństwa, wyobraźni, ozdoby czy własności, są tylko obrazy rzeczy, różne od rzeczy samych i wywodzące z tej specyficznej różnicy racje własnego istnienia. Muzeum jest konfrontacją metamorfoz.
Jeśli Azja wprowadziła muzea dopiero niedawno, pad wpływem i kierownictwem Europejczyków, to z tej przyczyny, że dla świata azjatyckiego, zwłaszcza dla Dalekiego Wschodu, kontemplacja artystyczna i muzeum były rzeczami nie do pogodzenia. Delektowanie się dziełami sztuki było w Chinach początkowo związane z ich posiadaniem, było uwarunkowane ich izolacją; wyjątek stanowiła tu tylko sztuka religijna. Obrazy nie były eksponowane, lecz otwierały się kolejno przed widzem w stanie łaski, a każdy z tych obrazów sprzyjał uwzniośleniu lub pogłębieniu wspólnoty od-
346 Andre Malraux
biorcy ze światem. Porównywanie obrazów jest operacją intelektualną zasadniczo przeciwstawną oddawaniu się obrazom, bez którego nie ma kontemplacji azjatyckiej; w kulturze azjatyckiej muzeum, jeśli nie jest miejscem studiów, może być tylko absurdalnym koncertem, bez antraktu i bez zakończenia, koncertem, w którym następują po sobie i mieszają się ze sobą niezgodne melodie.
Nasz stosunek do sztuki staje się od przeszło stulecia coraz bardziej zintelektualizowany. Muzeum narzuca kwestionowanie wszystkich sposobów wyrażania świa-^ ta, jakie gromadzi, i pytanie o rację, dla której zostały zgromadzone. Kolejne pojawianie się opozycyjnych szkół artystycznych wzbogaciło „przyjemność oka"-,-a świadomość istnienia pasjonujących poszukiwań, świadomość jakiejś rekreacji świata w obliczu Kreacji. Poza wszystkim muzeum jest jednym z miejsc, które prezentują najwyższą ideę człowieka. Ale nasza wiedza jest bardziej rozległa niż nasze muzea: ten, kto zwiedza Luwr, wie, że nie znajdzie tam najważniejszych dzieł< Goyi czy Wielkich Anglików, malarstwa Michała Anioła, Piera delia-Francesca czy Griinewalda; niewiele — Vermeera. Tam gdzie dzieło sztuki nie ma innej funkcji jak właśnie być dziełem sztuki, w epoce; gdy dokonuje się artystyczna eksploracja świata, zgromadzenie tylu arcydzieł, a równoczesna nieobecność tylu innych, przywołuje na myśl wszystkie dzieła sztuki. Czy mogłaby ta nie zrealizowana możliwość nie pragnąć swojej realizacja?
Czego muzealny zbiór jest z konieczności pozbawiony? Do tej chwili — zespołów witraży i fresków; tego, co nie daje się przetransportować; tego, co nie może być łatwo zaprezentowane, na przykład kompletów
Muzeum wyobraźni . 347
tkanin; tego, czego nie może zdobyć. Nawet wytrwałe wydatkowanie olbrzymich środków nie zmienia faktu, że muzeum kształtuje się w następstwie szczęśliwych przypadków. Zwycięstwa Napoleona nie pozwoliły mu na przeniesienie Kaplicy Sykstyńskiej do Luwru i żaden z mecenasów nie przetransportuje do Metropolitan Museum Portalu Królewskiego z Chartres czy fresków z Arezzo. Od XVIII do XX wieku przenoszono wszystko, co dało się przenosić; znalazło się więc w sprzedaży więcej obrazów Rembrandta niż fresków Giotta. W ten sposób muzeum, powstałe wówczas, gdy żywe malarstwo reprezentował tylko obraz sztalugowy, staje się muzeum nie tyle kolorów, ile obrazów; nie rzeźby, ale posągów.
Uzupełniają je w XIX wieku podróże artystyczne. Ale ilu artystów znało w owym czasie wszystkie wielkie dzieła europejskie? Gautier zobaczył Italię (nie znając Rzymu) w wieku trzydziestu dziewięciu lat; Edmund de Goncourt — w wieku lat trzydziestu trzech. Hugo — jako dziecko; Baudelaire, Verlaine nie widzieli jej nigdy. A podróże do Italii należały jeszcze do tradycji. Widywano skrawki Hiszpanii i Niemiec, może Holandii; nierzadka była znajomość Flandrii. Tłum uważnych miłośników, śpieszących na Salony, oglądających najlepsze malarstwo swoich czasów, żył z Luwru. Baudelaire nie widział podstawowych dzieł ani El Greca, ani Michała Anioła, ani Masaccia, ani Piera delia Francesca, ani Griinewalda, ani Tycjana ani Hal-sa — ani Goyi, mimo Galerii Orleańskiej... Jego Phares rozpoczynają się w wieku XVI.
Cóż więc widział? Co widzieli do roku 1900 ci wszyscy, których refleksje o sztuce pozostają dla nas odkrywcze lub znaczące i co do których zakładamy, że
348 Andre Malraux
mówią o tych samych dziełach, co my, że powołują się na to samo, co my? Dwa lub trzy wielkie muzea oraz fotografie, sztychy czy kopie niewielkiej ilości arcydzieł europejskich. Większość ich czytelników wi^ działa jeszcze mniej. Była więc w wiedzy artystycznej strefa niejasna, związana z faktem, że konfroa-^ tacja obrazu z Luwru i obrazu z Florencji, Rzymu czy Madrytu była konfrontacją obrazu i wspomnienia. Pamięć wzrokowa nie jest niezawodna, a często wiele tygodni dzieli kolejne studia. Od XVII do XIX wieku obrazy utrwalone przez sztych stały się sztychami; zachowały (względnie) swój rysunek, straciły jednak kolor, który zastąpiła, nie na zasadzie kopii, ale w wyniku interpretacji, ich ekspresja, przełożona na język czerni i bieli; utraciły również swoje wymiary i zyskały margines. Czarna fotografia w XIX wieku nie była niczym innym jak wierniejszym sztychem. Amator sztuki w tamtych czasach znał obrazy w taki sposób, jak my znaliśmy mozaiki i witraże aż do wojny 194Q r. W naszych czasach student ma do dyspozycji kolorowe reprodukcje większości najważniejszych dzieł, poznaje ogromną liczbę obrazo?/ drugorzędnych, sztukę archaiczną, rzeźby indyjskie, chińskie, japońskie i pre-kolumbijskie z głównych epok, część sztuki bizantyjskiej, freski romańskie, sztukę prymitywną i ludową. Ile rzeźb miało swe reprodukcje w roku 1850? Nasze albumy znalazły w rzeźbie — technika monochromatyczna wierniej odtwarza rzeźbę niż obrazy — swoją uprzywilejowaną dziedzinę. Dawniej znało się Luwr (i niektóre jego filie) i pamiętało się go w miarę możliwości; dziś dla uzupełnienia braków naszej pamięci dysponujemy większą liczbą dzieł znaczących, niż mogłoby pomieścić największe muzeum.
Muzeum wyobraźni 349
Oto zostało otwarte Muzeum^ Wyobraźni, w którym dokona się ostatecznie konfrontacja, dotąd niepełna, narzucona przez muzea prawdziwe: w odpowiedzi na ich apel sztuki plastyczne wynalazły własną drukarnię.
W odpowiedzi na apel prawdziwych muzeów — który z kolei był odpowiedzią na apel prawdziwych twórców... Sztuka, która inspiruje i organizuje to powszechne odrodzenie, nie jest sztuką dającą się łatwo określić; jest naszą sztuką, ale... by odróżnić to, co zewnętrzne* od akwarium, z pewnością lepiej nie być rybą. Sztuki, które ona przywróciła do życia, są do siebie podobne> ale mają większy od niej zakres; sztuki, które życia pozbawiła, są również do siebie podobne, ale tworzą dziedzinę bardziej złożoną niż każda z nich z osobna. Zwycięstwo Piera delia Francesca nad van Dyckiein czy El Greca nad Murillem, zwycięstwo mistrzów z Chartres i Akropolu nad rzeźbiarzami aleksandryjskimi czy Cezanne'a i jego współczesnych nad malarzami oficjalnymi pozwalają nam na odkrycie, że jeśli sztuka nowoczesna i Muzeum Wyobraźni znalazły w sztuce oficjalnej, a nawet w „estetyce czasów minionych", potężnych przeciwników, stało się tak przede wszystkin> dlatego, że ta sztuka i ta estetyka powoływały się na powszechne odczucie: na pragnienie tych wszystkich, którzy oczekiwali od malarstwa jedynie uprzywilejowanych widowisk.
Artyści europejscy, w Italii podobnie jak we Flandrii, w Niemczech jak we Francji, przez pięć wieków — od XI do XVI — usiłowali w coraz większym stopniu
350 Andre Malraux
wyzwolić się od ekspresji ograniczonej do dwóch wymiarów i od tego, co uważali za niezręczność lub ignorancję u swoich poprzedników. (Sztuka Dalekiego Wschodu, dzięki pismu ideograficznemu, przy którym używano twardego pędzla, znacznie szybciej wydoskonaliła swe środki). Odkryli oni w wieku XVI sposób przedstawienia materii i głębi, iluzję przestrzeni.
Niewątpliwie decydujące odkrycie techniczne należy do Leonarda. We wszystkich poprzednich dziełach malarskich, wazach greckich czy freskach romańskich, w Bizancjum i na Wschodzie, u prymitywów chrześcijańskich wszystkich narodowości, u Flamandów podobnie jak u Florentyńczyków, malarzy znad Renu i z Wenecji — bez względu na to, czy malowano dl jres-co, w miniaturze, czy olejno — malarze rozpoczynali od rysowania „konturu". Tuszując ten kontur i przesuwając następnie granice przedmiotu w dał, nie będącą już miejscem abstrakcyjnym dawnej perspektywy (u Uccella i Piera na przykład bardziej uwydatniała ona niezależność przedmiotów, niż ją zacierała), w dal rozcieńczoną błękitami, Leonardo stworzył, uporządkował czy narzucił, na kilka lat przed Hieronimem Boschem, przestrzeń, jakiej nigdy nie widziano w Europie, przestrzeń, która nie była już tylko miejscem ciał, ale nadto wciągała postaci i widzów tak jak czas, płynęła ku nieskończoności. Ta przestrzeń nie jest jednak dziurą, i nawet jej przezroczystość to jeszcze malarstwo. Potrzebna była, by Tycjan złamał linię konturu, by mógł narodzić się Rembrandt-grafik. Ale w Italii w owym czasie wystarczyło uznać technikę Leonarda i to, co w niej przeczuli lub znaleźli niektórzy inni — z reguły nie biorąc pod uwagę tego przeobrażenia i zrozumienia, które ona wyrażała — by
Muzeum wyobraźni 35 j
zaczynała mą ustalać pozorna zgoda między widzeniem potocznym a obrazem, by postać zdawała się wyzwolona z malarstwa. Jeżeli widzowi żądnemu iluzji forma Leonarda, Franrii czy Rafaela bardziej przypominała rzeczywistość niż forma Giotta czy Botticellego, to żadna z form pojawiających się w czasach, które nastąpiły po Leonardzie, nie będzie bardziej „łudząca" niż jego własne: będzie tylko inna. Potęga iluzji, którą wprowadził do malarstwa, gdy osłabione chrześcijaństwo, wkrótce podzielone, przestawało podporządkowywać świadectwo o człowieku stylizacji nie do przezwyciężenia, jaką stanowi wszelka obecność Boga — nada kierunek całemu malarstwu.
Być może, to nie przypadek, że ten spośród wszystkich wielkich malarzy, który wywarł wpływ najszerszy i najmniej specyficzny, był jednym z nielicznych, dla których sztuka nie1 stanowiła wyłącznej obsesji, lecz samo życie...
Gdy w wieku XVI odrodzony starożytny akademizm zdawał się głosić artystyczną wartość pragnienia, świat chrześcijański, a zwłaszcza Italia, unikał — nie bez porażek — świętości i diabła. „Boska proporcja", która organizuje części ludzkiego ciała, stała się prawem; oczekiwano, że jej idealne, sprzężone zresztą z ruchem planet, miary będą rządziły obrazami. Kiedy Mikołaj z Kuzy ogłosił, że „Chrystus jest doskonałym człowiekiem", cykl chrześcijański zamknął się równocześnie z bramami piekieł; mogły się narodzić formy Rafaela.
Italia i Flandria uważały za oczywiste, że tworzeni iluzji rzeczy stanowiło jeden z przywilejów sztuki. Ale Italia mniej rościła sobie praw do naśladowania rzeczywistości niż do imitowania świata idealizowanego;
352 Andre Malraux
sztuka włoska, tak pełna troski o swoje środki imita-torskie, przywiązująca tyle znaczenia do „obracania" swoich postaci, pragnęła być równocześnie objawieniem tego, co nierzeczywiste, i najbardziej przekonywającym wyrazem potężnej fikcji — harmonijnego świata wyobraźni.
Wszelka fikcja rozpoczyna się od „Załóżmy, że...". Chrystus z Monreałe nie był założeniem, ale afirma-cją. Dawid z Chartres nie był supozycją. Ale Spotkanie przy Złotej Bramie Giotta, Madonna Lippiego czy Bot-ticellego zaczynały nią być; Madonna wśród skał, Ostatnia Wieczerza Leonarda były wzniosłymi opowieściami.
Ale aż do wieku XVI wszelki postęp iluzji był związany z tworzeniem czy z rozwojem stylu. Jeśli archaiczne boginie Grecji były mniej iluzjonistyczne niż boginie stylu klasycznego, a one z kolei mniej niż dziewczęta Fidiasza, jeśli postaci Giotta mniej były łudzące niż postaci Masaccia, a te ostatnie mniej niż postaci Kafaela, to ich widzowie łatwo mylili potęgę iluzji u ich autora z jego geniuszem, utożsamiając genialność z potęgą iluzji. Historia sztuki narzucona Europie przez Italię kojarzy się z dziejami nauk stosowanych: W czasach poprzedzających rywalizację między Leonardem, Michałem Aniołem i Rafaelem, potem Tycjanem, to znaczy przed opanowaniem technika iluzjonistycznej, żaden malarz, żaden rzeźbiarz przeszłości nie był ceniony bardziej od artysty współczesnego. Honorowano Giotta czy Duccia jako prekursorów, ale któż przed wiekiem XIX przyznałby ich dziełom rangę wyższą niż dziełom Rafaela? Sądzono by, że to przedkładanie taczek nad samolot. Zresztą nikt nie cenił wyżej obrazów Gaddiego niż ich obrazów: dzieje sztuki włoskiej
Muzeum wyobraźni 353
były dziejami kolejnych odkrywców, otoczonych uczniami.
Słowem, język form Fidiasza czy frontonu świątyni w Olimpu był równie specyficzny, co język mistrzów sumeryjskich czy mistrzów z Chartres, ponieważ był jak one językiem odkryć. W jego dziejach, podobnie jak w dziejach rzeźby i malarstwa włoskiego, przeplata się historia opanowywania techniki iluzji z historią marszu ku temu, co nieznane. Przez przeszło trzy stulecia malarstwo albo będzie podtrzymywać swoją władzę demiurga, kreować świat nierzeczywisty, podobnie jak przedtem tworzyło bogów, a potem świat Boga, albo będzie środkiem przedstawiania fikcji, techniką obrazu żyjącego z wyobraźni. Zdanie Pascala „Jakąż próżnością jest sztuka, wywołująca podziw przez podobieństwo do rzeczy, których oryginału nie podziwia się wcale!" nie jest błędem, jest estetyką. Domagała się ona jednak nie tyle malowania przedmiotów pięknych, ile przedmiotów wyobrażonych; te, z chwilą gdy stawały się realne, okazywały się piękne. Stąd piękno idealne.
Czy powinniśmy nazywać je pięknem racjonalnym? Nie dowierzajmy jego teoretykom; Stanowiło ono nie tyle symbol jednej z wielu estetyk, ile estetykę ludzi wykształconych, którzy byli go pozbawieni na 00 dzień. <Iest nią i dzisiaj. Uważano, że może się wyrazić w literaturze, w architekturze, a nawet, z pewnymi zastrzeżeniami — w muzyce; przede wszystkim jednak dostrzegano je w życiu. Niekiedy subtelnie. Jeśli akt grecki budzi więcej pożądania niż akt gotycki, to czy ożywiona Wenus z Milo byłaby piękną kobietą? Było to piękno, na które zgadzali się ludzie • wykształceni, obojętni na malarstwo. Wyznając je, można było w
23 — Antologia...
354 Andre Malraux
ten sam sposób podziwiać obraz i jego model, tak jak chciał Pascal; nie obejmowało ono jednak zupełnie akwaforty Rembrandta... Był to ideał, wedle którego galeria nie powinna być zbiorem obrazów, ale stałym posiadaniem wybranych spektakli wyobraźni.
Sztuka ta bowiem, szukając ostatecznie uzasadnienia w rozumie, była ekspresją świata tworzonego dla przyjemności wyobraźni. Sama idea piękna w cywilizacji, która z ludzkiego ciała czyni podstawowy przedmiot sztuki, związana jest z wyobrażeniem i pragnieniem i łatwo utożsamia formy podziwiane z formami pożądanymi. Sztuka, która kierowała się tą ideą, zwracała się ku fikcji z taką samą siłą, jak rzeźba romańska ku wierze, ale publiczność, dla której była ona przeznaczona, myliła Poussina z Le Sueurem, a jakość obrazu z jakością prezentowanego spektaklu.
Podziw tej publiczności dla sztuki wynikał z nastawienia przeciwnego temu, którego wymagała sztuka średniowieczna i którego będzie wymagała sztuka współczesna. Nie chodziło już wówczas o to, by wyobrażać sobie poprzedników Chrystusa, podobnych do posągów-kolumn, tak jak dziś nie chodzi o to, by przywoływać w wyobraźni Kąpiące się Cezanne'a, podobne do obrazu, jaki na ich temat namalował. Tymczasem dla upodobań wieku XVII wartość obrazu wywodziła się przede wszystkim z projekcji w świat wyobraźni form, które przedstawiał; a była tym większa, im dokładniejsze skojarzenia budziły jego postaci. Stosowano takie metody, które sprawiały, że przedstawiona scena, jeśli nabierała życia, zajmowała uprzywilejowane miejsce we wszechświecie: w świecie, który sztuka „poprawiła", aby wzbudzić podziw, i który malarstwo miało poprawić, by wywołać przyjemność wi-
Muzeum wyobraźni 355
dza — często miłośnika nie tyle malarstwa, co fikcji.
W ten sposób sceny mitologiczne Bouchera pojawiały się po scenach mitologicznych Poussina.
Ułatwił to jeszcze fakt zetknięcia się malarstwa z inną potężną dziedziną wyobraźni: teatrem. W życiu miejsce jego stawało się coraz bardziej istotne, w literaturze — pierwszoplanowe, w kościołach — narzucał swój styl religii. Spektakl przysłaniał nabożeństwo, podobnie jak malarstwo przysłaniało mozaiki. Dla Kościoła, przejawiającego mniejszą troskę o wiarę niż o pobożność, jakież malarstwo mogło być bardziej skuteczne od tego, które dawało maksymalną iluzję? Giot-to malował dla wiernego ludu tak, jak malował dla św. Franciszka z Asyżu; nowe malarstwo nie zwracało się do świętych i mniej zależało mu na dawaniu świadectwa niż na czarowaniu. Stąd gwałtownie pogański charakter sztuka, która uważała się za tak pobożną. Jej święte nie były ani w pełni świętymi, ani w pełni kobietami. Stały się aktorkami. Stąd także znaczenie uczuć i twarzy: podstawowym środkiem ekspresji stała się dla malarza ludzka postać. Sceny rodzajowe Greu-ze'a były siostrami scen religijnych. Jeśli późny gotyk był uosobieniem wielkiej tajemnicy, to owo malarstwo stało się wielką operą, która chciała być teatrem ^wzniosłym. Również estetyka uczucia w końcu XVIII wieku stanowiła zgodną parę z estetyką rozumu: należało się jedynie podobać intelektowi przez trafianie do serca. Stendhal czynił jurorom Salonu wymówki za to, że oceniali teoretycznie, to znaczy nieszczerze: proponował zastąpić ich przez parlament. Zaproponowano to już sto lat wcześniej, tylko że rolę tę miał spełniać dwór. Dla niego, jak dla jezuitów i encyklopedystów, dobrym malarstwem było to, które podobało się
356 Andre Malraux
każdemu człowiekowi szczeremu i wykształconemu; a temu z kolei malarstwo podobało się nie w tej mierze, w jakiej było malarstwem, ale w jakiej reprezentowało wysokiej wartości fikcję. Stendhal cenił Cor-reggda za jego subtelność i za bogactwo ekspresji uczuć kobiecych: prawie wszystkimi jego pochwałami, wziętymi dosłownie, można by było obdarzyć jakąś aktorkę, a niektórymi Racine'a; ale każdy człowiek obojętny wobec malarstwa instynktownie ożywia obrazy i sądzi je według spektaklu, który przedstawiają. W roku 1817 Stendhal pisał:
„Jeśli mielibyśmy zrekonstruować ideał piękna, trzeba by wziąć następujące zalety: 1) szczególnie żywy umysł; 2) wiele wdzięku w rysach; 3) oko pełne blasku, błyszczące nie tyle ciemnym ogniem namiętności, co iskrą dowcipu. Najżywszy wyraz poruszeń duszy jest w spojrzeniu, które wymyka się sztuce rzeźbiarskiej. Współczesne oczy będą więc szeroko otwarte; 4) wiele wesołości; 5) usposobienie wrażliwe; 6) smukła sylwetka, a zwłaszcza zgrabny młodzieńczy „wygląd". Stendhal sądzi, że atakuje Davida i Poussina, a tymczasem tylko jednemu rodzajowi teatru przeciwstawia inny.
Osiemdziesiąt lat później Barres nie będzie już odwoływać się do piękna idealnego. Ale jak bardzo będzie zgodny ze Stendhalem i z całą ideologią, dla której malarstwo jest fikcją i sprawą kultury! „Nie waham się bynajmniej przedkładać ponad malarzy prymitywnych, a nawet malarzy pierwszej połowy XVI wieku, takich twórców, jak: Guido Reni, Dominichino, Guercino, bracia Carracci i ich rywale, bowiem dali nam orni głęboką i wyczerpującą analizę namiętności. Rozumiem, że archeologowie cieszą się sięgając aż do
Muzeum wyobraźni 357
Giotta, Pisana, Duccia. Sądzę, że poeci, urzeczeni archaizmem, szukający jakiegoś milszego wdzięku, wygasili swoje uczucia, ciesząc się z ubóstwa i marności tych małych ludzi. Ale ten, kto sądzi samodzielnie, kto nie poddaje się ani szkolnym przesądom o zaletach powściągliwości, ani modzie, i kto jest entuzjastą duszy ludzkiej w jej licznych odmianach, odnajdzie w dobrych obrazach malarzy siedemnastowiecznych istoty inspirowane nie przez świat zewnętrzny, ale przez ich własny intymny świat, istoty nie tworzone na wzór antycznych płaskorzeźb czy modeli, ale zgodnie ze swymi własnymi wzruszeniami, z których jasno zdają sobie sprawę. [...] Ci artyści, darzeni wzgardą przez współczesną modę, z racji czułych uczuć są często wzniośli, szczególnie w mocnej ekspresji rozkoszy. To, co patetyczne, zostaje wzmocnione przez prawdę patologiczną. Można to stwierdzić na przykładzie znanego posągu św. Teresy Berniniego w rzymskim kościele Santa Maria delia Vittoria. Jest to wielka dama omdlewająca z miłości. Przypomnijcie sobie, czego chciał wiek XVII i wiek XVIII, pomyślcie o Stendhalu i Balzaku. Malarz prezentuje swoje postaci w działaniu, w którym mogą właśnie ujawnić tę rozterkę, tę słabość, których potrzebujemy, aby się wzruszyć i czegoś się dowiedzieć.
Barres źle zna malarstwo, ale lubi obrazy. Jest świadom przeobrażeń, jakie dokonały się w muzeum. Wobec zmartwychwstania Giotta zdaje się wierzyć, że to smak, moda przeciwstawiają jego obrazy spektaklom Carraecich. Może jednak czuje, że chodzi tu o coś innego: o to, że dla malarzy (a nie, jak pisze, dla poetów) wartość malarstwa nie polega na przedstawianiu, wiernym czy idealizowanym, spektakli. Ale pra-
358 Andre Malraux
gnał, żeby malarstwo pozostało spektaklem, żeby malarstwo przeszłości było przedmiotem podziwu właśnie jako spektakl.
W jego czasach, gdy pod wspólnym wpływem nowej wiedzy, fotografii i sztuki nowoczesnej otwiera się Muzeum Wyobraźni, włączając prymitywów — pragnęło tego także „społeczeństwo". Z pewnością, wrzawa wywołana przez Olimpie dotyczyła przede wszystkim tego, że Manet nie umie rysować, ponieważ „nie naśladuje natury". (Być może, Giotto, jak Manet, naśladuje ją niedobrze, ale Duccio nie naśladuje jej wcale). Społeczeństwo, które kupuje obrazy Małych Holendrów, nie odrzuca realizmu z uwagi na jego dokładność, ale z racji jego wulgarności; to „rozróżnienie", jakiego się ono domaga, jest nierozłącznie związane z teatrem, z fikcją, której malarstwo ma z powołania służyć. Nawet dla pisarza będącego takim artystą jak Walter Pater malarstwo jeszcze stanowi fikcję. Najpotężniejszym wrogiem nowego muzeum i nowego malarstwa nie jest taka czy inna teoria lub szkoła: jest to ta fikcja, do której należą wszystkie dzieła podziwiane.
Muzeum Wyobraźni pojawi się dopiero wtedy, gdy sztuka nowoczesna zniszczy tę fikcję. Ale między „pięknem idealnym" Stendhala a „pięknem" Barresa wydarzy się fakt bez precedensu: wielcy artyści przestaną uznawać wartości tych, którzy mają władzę.
Postać komediowa zwana mieszczaninem narodziła się w tym samym czasie, co jej odpowiednik — artysta. Gdy pominie się tę komedię, pozostaje fakt, że potężna burżuazja Ludwika Filipa i Napoleona III równie odległa jest od mieszczaństwa Ludwika XVI, jak Baudelaire od Racine'a czy van Gogh od Chardina.
Burżuazyjny król obejmuje tron po ostatnim królu
Muzeum wyobraźni 359
Francji koronowanym w Reims. Zniknął zasadniczy porządek narzucony światu przez chrześcijaństwo (a zwłaszcza przez katolicyzm, ponieważ protestantyzm nie wznosił katedr ani Watykanu). Porządek wielkich monarchii stracił swoje uzasadnienie, które umysł wyprowadzał z porządku duchowego, i stracił swój nietykalny charakter. Rozum przegrał przy próbie budowania swojego własnego porządku: miał on być porządkiem Republiki wzorowej, a nie władzą pieniądza czy techniki, która nie jest prawem, ale faktem. Ten Rozum mniej powoływał się na ideał piękna Davida — rzymski pzy napoleoński — niż na ideał piękna Stend-hala, ale malarze zniechęceni przez jury w mniejszym stopniu niż Stendhal dążyli do zastąpienia go parlamentem... Niezdolna do zbudowania swoich katedr, a nawet swoich pałaców, niechętna powtarzaniu tego, co zbudowali jej poprzednicy, nowa cywilizacja jest także niezdolna do zainspirowania wielkiej ekspresji świata, wielkiej ekspresji człowieka.
Czy burżuazja miała jakąś nadzieję, że szkoła Ingres^ da jej to, co szkoła Rafaela dała arystokracji pontyfikalnej? Brakowało jej Juliusza II, a zwłaszcza — brakowało Chrystusa. Intelektualne wartości Ingres'a są tymi samymi, jakie odkrywamy w tragediach Voltaire'a. Podobnie jak u Sainte-Beuve'a, myśl jego jest zależna od świata minionego: idealny malarz Francji, która nie znała Rewolucji i w której burżuazja stała się tym, czym była w Anglii, gdzie król pozostał Królem. Tak jak Balzac, nie chce on uznać metamorfozy społecznej świata Restauracji; cofa się w czasie aż do Daumiera. Po nim nie ma już wielkich portretów mieszczańskich, ale są jeszcze portrety w wielkim stylu, od Chopina Delacroix do Baudelaire'a Courbeta:
360 Andre Malraux
są to portrety artystów, tych „braci" odepchniętych; portret może prowadzić albo do malarza, albo do modela, a oni są dla siebie wrogami; Madame Charpen-tier jest Renoirem, a nie mieszczańskim portretem, Madame Cdhen d'Anvers jest przede wszystkim portretem mieszczańskim, a później Bonnatem. Czy, aby się o tym przekonać, trzeba je wieszać na ścianie jakiegoś salonu z 1890 r.? Istnieją style epoki mieszczańskiej, nie istnieje wielki styl burżuazji. Pejzażysta Co-rot zapoczątkował traktowanie postaci tak jak krajobrazu: niedługo zniknie spojrzenie... A jeśli nawet pozostanie, tym gorzej, ponieważ pierwsza władza, która nie znalazła swoich portrecistów, szybko znalazła swych karykaturzystów...
Odcięta od głębokiego ładu monarchii chrześcijańskiej w tym samym stopniu co od epopei Konwentu, niespokojna o losy dwóch rewolucji, które dały jej władzę w imieniu ludu, następnie sama zagrożona przez lud i przez echa wielkich wspomnień napoleońskich (które odżyły tylko powierzchownie i na krótko w czasie Drugiego Cesarstwa), francuska burżuazja pragnęła tylko wyobrażenia świetności. Epoka ta, jak Wiktor Hugo w Roku 93, będzie znała mity rewolucyjne i mity reakcyjne, nie będzie znała mitu burżuazji. Władza wyobraźni nad ludźmi nie traciła nic ze swej potęgi w ciągu całego XVIII stulecia. Obsesja Rzymu czyniła z Rewolucji nieustający teatr; potem wyobraźnia przestała się wcielać w historię przeżywaną, ponieważ nie daje się zamknąć w granicach żadnej historii współczesnej, z wyjątkiem lat Apokalipsy, i ponieważ to, co nierzeczywiste, stanowi warunek jej życia. Michelet, przywołując wspomnienia rodzinne, bę-dzde mówił o „bezmiernej nudzie" Cesarstwa w jego
Muzeum wyobraźni 361
apogeum. Napoleon będzie musiał się oddalić, by odnaleźć się w postaci legendarnej. Klęska czeka odtąd wcielenia historyczne: trzeba będzie ponad sześćdziesięciu lat, by Rewolucja odnalazła w literaturze swój rzymski styl; ani rok 1848, ani Komuna nie odnajdą stylu Konwentu. A burżuazja pozna tylko świat wyobrażony, który się jej wypiera. Co ją łączy z Krzyżowcami Delacroix? Sztuka, która nie chce wprowadzić burżuazji do świata wyobrażonego, wprowadzi do niego to, co jej się przeciwstawia. Twórczość literacka arystokraty Byrona, zbuntowanego przeciw angielskiej arystokracji, stanie się pożywką dla burżuazyj-nych artystów kontynentalnych, zbuntowanych przeciw własnej burżuazji. A ona sama, nie mając "własnego stylu, im więcej będzie znajdować przyjemności, tym bardziej skłonna będzie zrezygnować z Racine'a na rzecz miłości dla Augiera i z Ingres'a na rzecz miłości dla Meissoniera; i tym bardziej sztuka pogłębi swój bunt, od Hugo do Rimbauda, od Delacroix do van Gogha.
Przeciwko światu, w którym panowała tylko potęga faktu, romantyzm zaapelował do świata geniusza. W wieku XVIII nadawano słowu „geniusz" zupełnie inne znaczenie niż dzisiaj. Jeszcze dla Stendhala człowiek genialny jest człowiekiem pomysłowym czy bardzo oryginalnym. Poważne i tajemnicze znaczenie słowa, sama idea świata geniusza narodziły się z romantyzmu. Tak więc Dante, Szekspir, Cervantes, Michał Anioł, Tycjan, Rembrandt, Goya stali się punktami odniesienia równie bezwzględnymi, jak były nimi antyk i rozum; ale inna była ich natura. Sztuka dla sztuki uznawała i ogłaszała swoich bohaterów.
362 Andre Malraux
Ale przepaść, która dzieli pisarzy romantycznych od klasyków, nie znajduje swego odpowiednika w malarstwie — z wyjątkiem Goyi, którego głęboki wpływ zaznaczy się później. Romantycy przeciwstawiają się klasycznej estetyce literackiej, mniej lub bardziej uznanej w Europie w XVII wieku, i dziełom, które są jej wyrazem; ale o ile malarze również przeciwstawiają się tej estetyce, to nie protestują przeciw arcydziełom, które powstały w czasie jej panowania: są ich kontynuatorami. Racine „odpowiada" Poussinowi, ale kto odpowiada Halsowi, Velazquezowi, Rembrandtowi i innym, zmarłym, jak Poussin, między 1660 a 1670? Francja, w owym czasie odgrywająca rolę czołową w kręgu wartości literackich, nie miała takiej samej pozycji w malarstwie. Literatura klasyczna nie jest współczesna malarstwu klasycznemu, ale wielkiemu europejskiemu malarstwu olejnemu, które stanowi kontynuację XVI wieku rzymskiego, a zwłaszcza weneckiego. A Gericault, Constable, Delacroix stanowią fragment muzeum, tak samo jak^ich znakomici poprzednicy. Jeśliby nigdy nie widzieli katedry, co by to zmieniło w ich obrazach? W tym sensie, w jakim Ingres jest neorzymianinem, Delacroix to neowenecja-nin. W malarstwie romantyzm, który w mniejszym stopniu przeciwstawia się szeroko rozumianemu kla-sycyzmowi niż neoklasycyzmowi w sensie bardziej ograniczonym, nie jest stylem, jest tylko szkołą. Nie tyle zasadniczo odmienił malarstwo, co przekształcił zbiory muzealne, dzięki nagłemu przewartościowaniu wartości, które w nich kultywowano.
Zachodni mistrzowie-demiurgiowie, dla których malarstwo umożliwiało dostęp do kosmosu czy świata po-nadludzkiego, tak jak przedtem otwierało nieraz dro-
Muzeum wyobraźni 363
gę do świata świętości, dzisiaj mają wpływ tym mniejszy, im uporczywiej, i śmiesznie, naśladuje ich najgorsze malarstwo; teatralność jest karykaturą wzniosłości. Dla sztuki nowoczesnej mniej oni znaczą niż El Greeo, Vermeer czy Piero delia Francesca, ale reprezentują wysokie wartości duchowe: wartości naszej cywilizacji, a nie tylko naszego romantyzmu. Czemu Michał Anioł z Florencji, ostatni Rembrandt każą myśleć bardziej o Beethovenie niż o Bachu? Ich królestwo należy dzisiaj do krain utraconych. Do każdej sztuki wprowadza to, co nie ograniczą się do niej właśnie: Maillol nie mógł wyrzeźbić ani Królów z Chartres, ani Pięty Rondanini, Mallarme nie jest Szekspirem. Ale w dolinie śmierci, gdzie wiek XIX połączył Szekspira z Beethovenem, a Michała Anioła z Rembrandtem, wszyscy oni spotkali się z mędrcami, bohaterami i świętymi. Byli nosicielami tego, co boskie w człowieku, i pomagali narodzić się nowemu Człowiekowi. Wielkie mity tego stulecia: wolność, demokracja, nauka, postęp, jednoczą się w największej nadziei, jaką znała ludzkość od czasów katakumb. Kiedy przypływy i odpływy czasu pochłoną w braterskiej głębi zapomnienia to, co zostanie z tej płomiennej nadziei, z pewnością będzie można dostrzec, że nigdy nie troszczono się tyle, by umożliwić wszystkim ludziom osiągnięcie ich własnej wielkości. Ale w takim razie Rembrandt i Michał Anioł równie bliscy są Szekspirowi jak Ruben-sowi, a dużo bliżsi niż Fragonardowi czy nawet Velaz-ąuezowi — podobnie jak pierwiastek transcendentny, zawarty na przykład w mozaikach z Monreale, równie bliski jest Dantemu co Vezelay...
Jednak w wąskiej a głębokiej szczelinie, która otworzyła się za sprawą ich natchnionej obecności, zniknę-
364 Andre Malraux
ła cała przeszłość. A równoczesne zmartwychwstanie tych arcydzieł oddzielało geniusz ich autorów od fikcji, za pomocą której go wyrażali.
Mistrzowie tego zjawiskowego świata byli twórcami wizji. Wiadomo dzisiaj, że Italia odkryła Wenus Botticellego i Wenus Tycjana, postaci Szkoły Ateńskiej, Sybille i Dawida Michała Anioła w tym samym niespodziewanym olśnieniu, jakkolwiek nie były już one postaciami prawdziwymi, w jakim Francja odkryła postaci z tympanonu w Moissac i Portalu Królewskiego z Chartres czy anioły z Reims, a także, w jakim Niemcy odkryły Jeźdźca bamberskiego, Fundatorki z Naum-burga i reńskie krucyfiksy. Sugestywność zjawiska te zawdzięczały coraz skuteczniejszym środkom iluzjoni-stycznym, a także innym środkom, które wiązały się z istotą procesu twórczego. Każdy zdolny malarz mógł malować postaci sprawiające wrażenie rzeczywistych, ale kreacjami zjawiskowego świata były postaci, za pomocą których wielcy artyści dawali życie — nie będące życiem ożywionych efemeryd — temu, co mogło istnieć tylko dzięki nim. Dawid Michała Anioła nie był postacią iluzjonistyczną; absolutna swoboda ostatnich obrazów Tycjana nie miała nic wspólnego z chęcią imitowania żywych obrazów. Tintoretta Sw. Augustyn uzdrawiający trędowatych, jego Ukrzyżowanie z San Rocco spotykają się gdzieś na szczytach — równie dalekich od teatru, co od ziemi — z Nocą Michała Anioła, Piętą Barberiniego, Księciem d'Orgaz; gdzieś, w tym odosobnieniu pojawia się również Rembrandt. Kształt zwiewnych draperii określa najbardziej nieubłaganą stylizację, jaka pojawiła się w ciągu pięciu wieków sztuki Zachodu: styl El Greca. Barwy Sądu Ostatecznego z Kaplicy Sykstyńskiej, Pięty Tycjana,
Muzeum wyobraźni 365
nawet Ukrzyżowania z San Rocco łączą się w burzy równie wrogiej kuszeniu i złudzeniom jak olśniewający Sw. Augustyn uzdrawiający trędowatych, najwspanialsze obrazy Tycjana czy Sw. Maurycy z Eskurialu. Rubens malujący dla siebie samego jest mniej dramatyczny, ale porzuca operę dla szalonej feerii, dla krajobrazów najbardziej olśniewających i najbardziej przeobrażonych, jakie znane były malarstwu do jego czasów...
Wszystkie te wizje stały się spektaklami, ponieważ społeczeństwo XIX wieku przeżywało Wenus Tycjana tak jak Wenus Cabanela, mieszało je ze sobą. Ale podczas gdy estetyka fikcji panowała w dwóch trzecich Europy, malarstwo, z Velazquezem i Rembrandtem, pozostawało wierne swemu przeznaczeniu. Skończył się podziw, zrozumienie, z jakim w pewnym stopniu spotykali się wszyscy wielcy artyści, od Cimabuego do Rafaela i Tycjana: stary Rembrandt jest pierwszym geniuszem wyklętym. Do XVI wieku malarze uczestniczyli w tworzeniu fikcji, pogłębiając ją przez odkrycia; później uczestniczyli w niej malarze drugorzędni, nie dokonując już żadnych odkryć. Przyszli mistrzowie będą czynić odkrycia, nie uczestnicząc w niej. A zatem, dla malarzy i dla części publiczności — za sprawą Delacroix, który wskrzeszał Wenecję, tak jak kon- tynuował Rubensa, oraz za sprawą odkrycia fotografii, dewaloryzującej technikę iluzji — te spektakle przestały być fikcją; nie stały się znowu wizjami, alę obrazami w dzisiejszym sensie tego słowa. Dla prawdziwych malarzy były nimi zawsze, ale nie zawsze równocześnie. Jeśli Delacroix podziwiał Rafaela, Ingres nie cenił Rubensa. Długi konflikt między zwolennikami Poussina a zwolennikami Rubensa stanie się bez-
366 Andre Malraux
przedmiotowy. Podobnie jak romantyzm przeciwstawił stylowi uważanemu za obowiązujący twórczość heroiczną, która także wydawała się ponadczasowa, tak Manet i rodząca się sztuka nowoczesna wybiorą spośród tego, co zrodziły minione wieki, twórczość specyficznie malarską.
IV
[...] Metamorfoza nie jest sprawą przypadku, stanowi treść życia dzieła sztuki.
Stąd wrażenie dokonującej się metamorfozy, jakiego doznajemy w Muzeum Wyobraźni, a mniej bezpośrednio również i w zwykłym wielkim muzeum. Jedno i drugde zmieniło się bardzo od czasu pierwszego wydania tej książki [tzn. od 1947 r. — przyp. tłum.]. Termin „kubizm" przestał być nieważną etykietką przełomowej rewolucji; Kandinsky, Klee, Mondrian spotykają się z Braque'em i Picassem, z Lćgerem i Gri-sem na terenie obcym teoriom, a nawet szkołom, ponieważ Ecole de Paris będzie tworzyła tylko świtę mistrzów malarstwa nowoczesnego: ogłosi się tu prawo niezależności malarstwa i odkrycie, że w sztuce twórczość może stać się równie zaraźliwa, co „piękno". Walka między malarstwem przedstawiającym a nie-przedstawiającym miała znaczenie jedynie dlatego, że stawką w niej była wolność malarza (Pollock wywodzi się od Olimpii...), nawet gdyby to miała być wolność w znajdowaniu nowych sposobów przedstawiania. Nie od razu się z niej zrezygnuje. W muzeach sztuki nowoczesnej sztuką prekursorską nie jest już impresjonizm: jest nią wszelka sztuka buntująca się
Muzeum wyobraźni 367
przeciw prawu spektakularności. Sztuka żywych — pierwsza, która nie podporządkowałaby się ani świętości, jak sztuka Wschodu, ani temu, co boskie, jak sztuka Grecji, ani Chrystusowi, jak sztuka średniowieczna, ani nierzeczywistości, ani realizmowi — kontynuuje eksplorację sztuki dawnej, dla której „epoka świata skończonego" jeszcze się nie rozpoczęła. Wczoraj odkryliśmy nadproże z Cluny, mozaiki z Pełli, prawdziwe freski z Fontainebleau, głowy z Palenąue, ceramikę z Hanjangu, brązy z Louristan, japońską sztukę prebuddyjską, posągi Partów, terakoty Sao, malowidła z Lascaux, sztukę skalną Sahary. Nie istnieje dotąd jeszcze wielkie muzeum sztuki afrykańskiej... Z drugiej strony, wspaniały chaos wczorajszych odkryć z trudem daje się uporządkować. Mistrzowie z Villeneuve i z Nouans, Piero delia Francesca, Georges de Latour, Uccello, Masaccio, Tura, Brueghel, Le Na-in, Vermeer, Chardin, Goya (Księżna Alba została sprzedana za 7 gwinei około roku 1850), Daumier bądź zostali w ogóle odkryci, bądź odkryci po raz pierwszy lub powtórnie jako mistrzowie. Indywidualizm wieku XIX przygotował przyjęcie wielorakiej przeszłości, której zapomniane style objawiają się na nowo w większym porządku niż ten, w którym objawili się sami twórcy. Pochód tych twórców wskrzesza to, co duchowe, przeciw temu, co idealne, wieczność przeciw nieśmiertelności. Dianie, nimfom i Wenus odpowiadają bóstwa Mezopotamii, królowa Nefertiti, Nawiedzenie z Chartres i z Reims, Ewa z Bambergu, Fundatorki z Naumburga; geniusz kościołów romańskich, który przywołuje geniusz Cśzanne'a, nie znającego go wcale, a któremu służy fotografia oraz Muzeum Zabytków Francuskich, brata się z geniuszem archaicznej Gre-
368 Andrś Malraux
cji, Chin buddyjskich i Indii; wskrzeszając swoich własnych przodków z Reims i Chartres, z Chartres i Mois-sac, z Bambergu i Composteli, wskazując rzeźbę pre-romańską i sztukę ludów koczowniczych, objaśnia geniusz Meksyku, Iberów, Sumerów, sztuki murzyńskiej i sztuki prehistorycznej. Słowo „prymitywi", które początkowo oznaczało malarzy wieku XIV, dziś oznacza malarzy jaskiniowych i rzeźbiarzy z Oceanii.
Całe to zmartwychwstanie, poczęte w Europie, ma tylko jeden precedens, będący zjawiskiem również europejskim: Renesans. I on rozpoczął się jako gwałtowny Kontrrenesans. Ale czy można ograniczyć go do buntu przeciw idealizacji, który początkowo zdawał się nadawać mu kierunek? Przeciwstawiając surowy styl tradycyjnemu antykowi, Korę «nadąsaną» — Wenus Medyceuszów, odkrywa on ten „surowy styl" włoski, od Masaccia do Piera delia Francesca, wybiera surowy styl człowieczeństwa, w którym Georges de Latour odnajdzie Piera, styl, który połączy, przez niechęć do czarowania, Giotta, El Greca i Takanobu z greckimi twórcami archaicznymi i z tym, co jest im podobne w Chinach, w starożytnym Wschodzie, w chrześcijaństwie; spotykają się: Kora «nadąsana», Kwannon i Królowa Nefretete, Auriga i Królowie z Chartres. Z drugiej strony, odkrywa on czystość koloru, która jest bliska temu stylowi, przez oszczędność środków, nieruchomość postaci i doskonałość układu sprawiającego -wrażenie „Obnażonego": Corot, Chardin, Vermeer, małe obrazy Piera delia Francesca. Na przeciwnym biegunie widzimy Grunewalda, Altdorfera i niemiecki chromatyzm początku XVI wieku, inwazję Wenecji, krajobrazy Rubensa; potem następuje zgrzyt i wielka pstrokacizna aż do malowanej rzeźby z Nowych
Muzeum wyobraźni 3§g
Hebryd. Poza egzaltacją kolorem pojawia się forma, jakby zrodzona z walki przeciw wszystkim formom: moneta galijska, rzeźby ołowiane znad Sekwany, maska z włókna z Nowej Brytanii, wykrzywiona maska eskimoskich szamanów, głowa-hieroglif z Meksyku... Ów dialog surowego stylu człowieczeństwa z buj-nością sumeryjską, Indiami, Afryką i formami mrocznymi, ten dialog nie znany lub odrzucony przez wszystkie cywilizacje, narodził się razem z nami, rozwija się w świecie także z nami narodzonym, w świecie, w którym każde arcydzieło ma za świadków wszystkie inne i staje się arcydziełem sztuki uniwersalnej; a ta z kolei, gromadząc dzieła, tworzy nie znane dotąd. wartości. Wybitne dzieło sztuki bizantyjskiej to nie tylko jakiś Prorok, bardziej doskonały niż jego rywale, chociażby w porządku duchowym: to również dzieło godne tych wszystkich, które stanowią przedmiot naszego podziwu. Jakkolwiek wiemy, co wybitne dzieła zawdzięczają swoim narodzinom, to poruszają nas one, przez metamorfozę, jako dzieła podobnei niejednokrotnie świat sztuki, będący dla nas dziedzicem natury, jest światem, w którym Siwa z Elury jest zarazem bogiem hinduskim i postacią bliską Auridze, Ry~ cerzowi-Orłowi z Meksyku, jakiemuś posągowi, Nocy, Balzakowi Rodina, jakiejś masce afrykańskiej. Jest to świat, w którym obrazy te przemawiają językiem różnym, a zarazem tym samym: językiem posągów i językiem rzeźb. I w tym świecie, który dzięki metamorfozie zastępuje jednocześnie świat świętości i świat wiary, świat fikcji lub rzeczywistości, nowym terenem odniesienia dla artystów staje się Muzeum Wyobraźni każdego z nas; nowy teren odniesienia sztuki to Muzeum Wyobraźni nas wszystkich
24 — Antologia...
370 Andre Malraux
Jeśli obraz, który był fragmentem ołtarza, nie odwołuje się już do ołtarza ani do swego kościoła, ani nawet do swoich bóstw, jeżeli przestał odwoływać się do Natury, to odwołuje się do zbioru wszystkich znanych dzieł, oryginalnych i reprodukowanych. Ale jeżeli album poświęcony Luwrowi odtwarza go w jakimś stopniu (na razie robimy tylko reprodukcje jego arcydzieł, które nie stanowią całego muzeum, gdyż Luwr roku 1956 jest zjawiskiem historycznym i, być może, jego „arcydzieła" są nimi przez opaczne interpretowanie tego terminu...), to wszystkie dzieła poświęcone sztuce nie odtwarzają jakiegoś muzeum nie istniejącego: one je sugerują, a mówiąc dokładniej, konstytuują. Nie są dokumentem czy pamiątką miejsca, jak album poświęcony katedrze w Chartres, Galerii Uffizzi czy Wersalowi; tworzą miejsce wyobrażone, które istnieje tylko dzięki nim.
Największy zbiór obrazów, jaki znała ludzkość, domaga się swego sanktuarium, podobnie jak to, co nadnaturalne, wymagało katedry. Ale ten zbiór, który z największego Luwru czyni wyspę, sprowadza do wszystkich Luwrów swoich wiernych, którzy są ich wiernymi. Dzieje się tak, ponieważ płyty gramofonowe nie unicestwiły koncertów; ponieważ pragniemy odnaleźć konkretną doskonałość lub niepodrabialne ziarnko skóry, duszę — rzeczywistą lub wyobrażoną — rzeczy, która należy wyłącznie do oryginału; dzieje się tak wreszcie, ponieważ dialog między Piętą z Villeneuve a Nimfą i Pasterzem Tycjana nie jest tym samym, co dialog między ich reprodukcjami. Dla jakiego miejsca będą przeznaczone dzieła naszej sztuki, jeśli nie właśnie dla Muzeum Wyobraźni? Dla mieszkań ludzi, którzy je kupują? Na ogół rozpoczyna się właściwie
Muzeum wyobraźni 371
od ich niekupowania; dużo można by mówić na temat harmonii między Kąpiącymi się Cezanne'a czy Guerni-cą a salonem, nawet „nowoczesnym". Każdy malarz ma nadzieję, że za lat sto lub dwieście jego obrazy znajdą się w muzeum. Szacunek, jaki budzi sztuka u coraz większej liczby ludzi, wyłącza ją z prywatnego posiadania, czyniąc z kolekcjonera użytkownika cudzych rzeczy. Nawet dla dzieł dawnych kolekcja jest przedsionkiem muzeum, i w Europie, podobnie jak w Japonii czy Ameryce, wielkie kolekcje — coraz rzadziej przekazywane, a coraz częściej zapisywane w spuściźnie — stają się w końcu muzeami. Muzeami, które poszukują swej formy i będą zapewne tak różne od naszych muzeów, jak one są różne od dawnych galerii. Odnajdą tę formę może dopiero wtedy, gdy przestaną utożsamiać dzieło sztuki z przedstawianym przedmiotem, gdy Muzeum Wyobraźni pouczy je, że ich najgłębsze oddziaływanie wynika ze związku ze śmiercią.1
Muzeum określone jest przez porządek historyczny i nasza koncepcja twórczości nie może bagatelizować kwestii następstwa dzieł. Wydaje nam się nawet, iż odgrywa ono tę samą rolę, cer kiedyś Natura. Jako przedmiot historyczny Gioconda znajduje się między Verrocchiem a Rafaelem i przypomina Aleksandra, po którym pozostała tylko sława i ślad przeobrażeń, jakim uległ świat starożytny pod jego władzą: Aleksander jest wspaniałym momentem śmierci. Ale Giocou-da (czy każde inne wielkie dzieło) nie umarła, jakkolwiek narodziła się między Verrocchiem a Rafaelem; umarła tylko Mona Lisa. Gioconda należy do swega czasu i jest poza czasem. Jej wpływ na nas nie mieści się w porządku poznania, ale w porządku obecności..
372 Andre Malraux
Lubić malarstwo to przede wszystkim odczuwać, że owa obecność jest czymś zasadniczo różnym od obecności pięknego mebla z tej samej epoki, to wiedzieć, iż jakiś obraz: Gioconda, Pięta z Villeneuve, Dziewczyna w turbanie Vermeera — to nie przedmiot, ale głos. Istnienie tego rodzaju nie przysługuje Aleksandrowi, posiada je natomiast święty, do którego się modlimy; właściwe jest porządkowi życia wyższego i należy do życia. Nie do poznania należy, ale do życia. Z wyjątkiem istot o charakterze nadprzyrodzonym tylko sztuka do niego należy. Indie, które do nas jeszcze przemawiają, są dość głęboko od nas oddalone, abyśmy mieli pewność, że nie słyszymy antycznego Egiptu, który przemawiać do nas nie jest zdolny; i abyśmy mogli stwierdzić, że minione cywilizacje czy kultury — wszystko jedno, jaką nazwę damy wielkim formom, które przybierała wielka przygoda ludzkości — znikły na zawsze. Dusza Sumeru, królestw Andów czy znad Zatoki Meksykańskiej, dusza starożytnego Egiptu umarły na zawsze. Związek z wszechświatem kapłana Izydy — czy nawet fellacha — i egipskiego rzeźbiarza nie należą do porządku, który daje się zrozumieć; co to znaczy poznać uczucie, a tym bardziej wiarę, których nigdy nie odczuwaliśmy? Czy jesteśmy pewni, że odnaleźliśmy duszę świątyń z Elury należących do cywilizacji, która jeszcze żyje; duszę świątyń greckich, do których odwołuje się nasza cywilizacja; duszę katedr, które należą do naszej cywilizacji? Jeśli dusza cywilizacji związana jest z jej zasadniczym stosunkiem do wszechświata, nie będzie absurdem stwierdzenie, że w swojej istocie świat jest zapomnieniem. A jednak wielkie dzieła minionych cywilizacji, łącznie z posągami faraonów, wężowymi rzeźbami z mroków
Muzeum wyobraźni . 373
sumeryjskich, prehistorycznymi dzikimi zwierzętami, wszystkie te postaci, które jeszcze wczoraj należały także do królestw zapomnienia, dziś ożyły dla nas bądź też noszą w sobie zalążek swego zmartwychwstania. Wielki dryf chmur, który znosi cywilizacje w kierunku śmierci, który gasił kolejno gwiazdy Chaldei i gwiazdę Pasterzy, dziś zdaje się na próżno przesuwać ponad pierwszą konstelacją obrazów... Wszystkim wybranym dziełom sztuki Muzeum Wyobraźni przynosi, jeżeli nie wieczność, jakiej żądali rzeźbiarze z Sumeru czy Babilonu, lub nieśmiertelność, oczekiwaną przez Fidiasza i Michała Anioła, to co najmniej tajemnicze wyzwolenie spod władzy czasu. A jeśli tworzy ono jakiś Luwr, zaatakowany, ale broniony, to dlatego, że prawdziwe Muzeum jest obecnością w życiu tego, co miało należeć do śmierci.
Ale odkryliśmy, że dzieła zmartwychwstałe niekoniecznie są nieśmiertelne. Jeśli bowiem śmierć nie zmusza geniusza do milczenia, to nie dzieje się tak dlatego, że przeciwstawia się jej, uwieczniając swój pierwotny język, ale dlatego, że narzuca język wciąż modyfikowany, czasem zapominany, jak echo, które odpowiadałoby głosom kolejnych wieków: arcydzieło nie jest władczym monologiem; narzuca ono nieregu-/ larny a zwycięski dialog zmartwychwstań.
Nie rozróżniamy jasno dróg, które prowadzą do tego dialogu, pogmatwane przez ów zbiór scalający, zawsze tymczasowy, przez owo Muzeum Wyobraźni, rozwijające się podług własnych praw, przez ewolucję sztuki artystów żyjących, przez metamorfozę, która banalnie a nieubłaganie zmienia, każdą chwilę aktualną w przeszłość. Rekonstrukcje polichromii w Monachium
374 Andre Malraux
naiały ożywić Grecję, ponieważ zarzucono jej dziełom, że przybywają do muzeów w stanie martwym: muzeum figur woskowych, jakimi próbowano zastąpić te trupy, dalekie było od odzyskania ich niezwyciężonej płodności. Choćby się zbudowało romański klasztor w Nowym Jorku, mastabę w Luwrze, bramę babilońską w Berlinie, to ich wygnanie, ich obecność w muzeum wystarczają, by przemienić je w dzieła sztuki. I nawet portale w Chartres ledwie chronią swe rzeźby przed tą metamorfozą, ponieważ dla artystów rzeźby te są bardziej siostrami rzeźb z "muzeum niż rzeźb z banalnych kościołów w sąsiedztwie, a katedry po zakończeniu nabożeństwa stają się największymi salami Muzeum Wyobraźni. W 1910 r. wierzono, że restaurowana Nike z Samotraki odnajdzie swój wieniec, ramiona i trąbkę. Bez wieńca, ramion i bez trąbki odnalazła swoją chwałę i miejsce w Luwrze, nad którym panuje jak poranny herold: umieszczamy ją nie w Sa-motrace czy Aleksandrii, ale na wyobrażonym Akropolu. Dzieła sztuki odradzają się w naszym świecie sztuki, a nie w ich własnym.
Grecja zmieniła się nie tylko wtedy, gdy jej dzieła stały się nam dobrze znane, od surowych postaci aż po figury geometryczne; w tym samym czasie obojętni byliśmy na tak wiele ważnych dzieł sztuki hellenistycznej, jakkolwiek nasz podziw uczynił z Nike sa~ motrackiej jeden z posągów najznakomitszych; symboliczny obraz sugerowany przez pojęcie „styl grecki" zmienił się z chwilą, gdy przestał odnosić się do wzorowej idealizacji, uznawanej za najdoskonalszy przejaw ekspresji sztuki w ogóle. Symboliczny obraz sztuki bizantyńskiej zmienia się zależnie od tego, czy wi-
Muzeum wyobraźni 375
dzimy w niej interpretację przedstawianych postaci za pomocą środków ekspresji hieratycznej, czy dotknięcie świata nadprzyrodzonego, czy królestwo Pantokratora; obraz sztuki afrykańskiej zmienia się zależnie od tego, czy widzimy w niej interpretację postaci za pomocą środków ekspresji pierwotnej, czy też twórczość magiczną; obraz największej sztuki Indii zmienia się zależnie od tego, czy dostrzegamy w niej fantastyczną ekspresję, czy też próbę objawienia Absolutu za pomocą symboli. Ale jeśli demon poznania słusznie wiedzie nas do zgłębiania myśli Indii dnia wczorajszego, myśli dzisiejszej Afryki, jeśli więcej jest warte oglądanie maski murzyńskiej z myślą o „sile pierwotnej" niż o romantyzmie pierwotności, to siła pierwotna pozwala nam przeniknąć sztukę afrykańską tylko w takim stopniu, w jakim wielkie teksty chrześcijańskie pozwalają zrozumieć tympanon z Moissac. Najbardziej uczony prehistoryk nie jest automatycznie najbardziej przekonywającym interpretatorem sztuki jaskiniowej, największy egiptolog nie jest kimś, kto najlepiej uczy nas lubić sztukę egipską. (A czymże jest w dziedzinie sztuki objaśnienie, dzięki któremu ją rozumiemy, ale nie potrafimy jej lubić?). Jeśli doznajemy przed posągiem z Elury tego samego uczucia, jakiego doznawali pier-■wsi Hindusi, którzy go oglądali, poznamy ich kult, ale / nie zgłębimy emocji, jaką ten posąg w nas wywołuje. I nie możemy odnaleźć utraconych wierzeń, ponieważ każde z nich było prawdą.
Ale sama nasza cywilizacja staje się niepokojącą interpretatorką od czasu, kiedy piękno jest już tylko jedną wśród wielu kategorii sztuki. Niedoskonałość przypisywana sztuce średniowiecznej czy sztukom starożytnego Wschodu nie była utożsamiona z niedosko-
376 Andre Malraux
nałością, jaka cechowała złego malarza w wieku XVIII; portrety wędrownych malarzy, dary rzemieślników nie są zresztą podobne do portretów i do Madonn średniowiecznych. Rzeźbiarze i malarze gotyccy nie osiągnęli doskonałości, ponieważ w czasach mroku najlepsi artyści musieli być naiwni. Ale od czasu triumfu epoki Oświecenia aż do epoki scjentyzmu (mniej niż dwa stulecia) religia także była uznawana za naiwność. Tylko Renan ośmielił się mówić o „religijnej nicości Zachodu", i rozśmieszyłby Stendhala czy Voltaire'a, dla których religia mogła być jedynie deizmem, zabobonem lub obłudą, a świętość nie dawała się pomyśleć. Jej obrazy są bardziej obecne wśród nas niż świętość, jaką wyrażają, ale wiemy o jej istnieniu — tak jak wiemy, że istnieje mroczne życie duszy, bardziej skomplikowane niż zło. Czy jest mniejsza różnica między statuą grecką a sumeryjską niż między ideą człowieka, jaką głosił Voltaire, a tą, którą proponował Freud?
Muzeum Wyobraźni nie jest dziedzictwem dawnych wzlotów, jest zbiorem dzieł sztuki — ale czyż można widzieć w tych dziełach tylko wyraz chęci tworzenia sztuki? Krucyfiks romański nie jest bratem krucyfiksu namalowanego dzisiaj przez utalentowanego ateistę, który prezentuje jedynie swój talent. Jest rzeźbą, ale jest także krucyfiksem. Nie bardzo wiemy, skąd pochodzi „aura", która emanuje z posągu sumeryjskiego, ale dobrze wiemy, że nigdy nie emanuje ona z rzeźby współczesnej. Wieczny z Moissac przyciąga nas nie tylko układem swoich brył, ale znajdujemy w nim światło oblicza Ojca, tak jak znajdujemy światło oblicza Chrystusa na tympanonie w Autun i w najmniejszym obrazie Fra Angelico. Znajdujemy je, ponieważ ono tu jest. Tycjan utracił już swą władzę demiurga, ale
Muzeum, wyobraźni 377
żaden Renoir ani nawet żaden Delacroix nie namalował siostry jego Danae. Między wszystkimi pismami Dalekiego Wschodu nasi malarze i nasi krytycy wybrali, nie znając jego znaczenia, znak Hakuina, który wyraża to, co pierwotne. W świecie, z którego znikłoby nawet imię Chrystusa, rzeźba z Chartres byłaby jeszcze rzeźbą; ale jeśli w tej cywilizacji owa rzeźba nie stałaby się niewidzialna, niejasna treść, jaką by wyrażała, nie byłaby treścią jakiejś rzeźby Rodina. Jakim językiem przemawiają nie znani jeszcze pre-kolumbijezycy, monety galijskie, brązy ze stepów, o których nie wiemy nawet, jakie ludy były ich twórcami? Jakim językiem przemawiają bizony z jaskiń?
Języki sztuki nie są podobne do mowy, ale są tajemniczymi braćmi muzyki. (Z przyczyn odmiennych niż te, jakie przeczuwano, kiedy malarstwo odrzucało naśladownictwo; są jej pokrewne jako języki, a nie jako arbitralna wola). Znamy to, co oddziela każde dzieło sztuki od ideologii, która je uzasadnia lub powołuje. To, co nam mówią: Straż nocna, ostatnie obrazy Tyc-jana i Góra św. Wiktorii, Myśliciel, tympanon z Moi&-sac, posąg księcia Goudća i faraona Djesera, Przodek afrykański, może być wypowiedziane tylko za pomocą form, podobnie jak to, co mówią nam Kyrie Pale-striny, Orfeusz, Don Juan i Dziewiąta symfonia może 7być wypowiedziane jedynie za pomocą nut. Nie ma przekładu.
Chodzi o to, co nam mówią te obrazy i rzeźby, a nie o to, co już powiedziały. Niewątpliwie to, co mówią rzeźby z Portalu Królewskiego, wynika z tego, co kiedyś mówiły one do ludu z Chartres, i bardzo różni się od tego, co nam mówią posągi Siwy. Ale genialni rzeźbiarze, autorzy tych rzeźb, nawet jeśli było im obce
378
Andre Malraux
pojęcie sztuki, chcieli stworzyć postaci bardziej godne czci niż te, które je poprzedzały i z którymi —-śmiało lub nieśmiało — je porównywali. Wierny lud czynił to instynktownie. Kiedy już przestano porównywać Królów z ich poprzednikami, a zaczęto porównywać ich z rzeźbami antycznymi, stali się niemi. I jeśli słyszymy śpiew, dotąd nie znany, który po tylu latach zapomnienia pojawia się w miejsce pieśni krzyżowców czy melopei Ramajany, to nie dzieje się tak dlatego, że historycy odtworzyli ich teksty, ani dlatego, że my odzyskaliśmy wiarę z XII wieku czy z czasów wedyjskich, ale z tej przyczyny, że podziwiamy je obok posągów z Sumeru i grot indyjskich, Akropolu i grobowców z Florencji — wśród wszystkich posągów świata. Jest to pieśń metamorfozy i nikt nie słyszał jej przed nami — pieśń, w której teorie estetyczne, marzenia, a nawet religie stanowią już tylko libretto wiecznej muzyki.
Tłum. Irena Wojnar