Dante Alighieri
NOWE ŻYCIE
(VITA NUOVA)
PRZEKŁAD
GUSTAWA EHRENBERGA
WYDANIE DRUGIE POPRAWIONE
NAKŁADEM KSIĘGARNI F. HOESICKA
WARSZAWA
1902
PRZEDMOWA.
Rzut oka na okoliczności, wśród których powstał pamiętnik młodości Danta Alighierego, mieszczący w sobie pierwsze jego poezye liryczne, posłużyć może do lepszego zrozumienia tego nader charakterystyczno-literackiego dokumentu.
W XIII wieku, na równi z rozwojem życia publicznego, wzmógł się także w środkowych Włoszech ruch umysłowy silniej, niż gdziekolwiekindziej w Europie. Już nietylko w klasztorach, ale także w szkołach świeckich pielęgnowaną była nauka. Do Bolonii cisnęła się liczna młodzież dla nauki prawa rzymskiego i kanonicznego. Krzewił się popęd do związania losu i znaczenia nowych Włoch z świetnemi wspomnieniami dawnej rzymskiej potęgi. Popędowi temu sprzyjało skrzętniejsze zajęcie się pozostałemi z kilkowiekowej zawieruchy pomnikami literatury rzymskiej. Dzieła kilku rzymskich poetów, zwłaszcza Wergiliusza i Owidyusza, acz w niezupełnych i niedokładnych odpisach przechowane, publicznie wykłada-nemi być zaczęły i stały się podstawą literackiego wykształcenia. Jednocześnie teologia i filozofia, pod dzielnem tchnieniem Tomasza z Akwinu, przybrały postać umiejętności skończonych, które, godząc wiarę z nauką, na długo zdawały się zapewniać ład i uspokojenie w sferze umysłowych dociekań. Z tych trzech źródeł, tj. z prawoznawstwa, literatury i filozofii, zaczerpnięte wyższe ukształcenie otwierało drogę do znaczę nia i godności, tak na dworach papieżów, cesarzów i książąt, jako też w radach i zgromadzeniach znakomitszych samorządów municypalnych. Przewodnikiem tej wysokiej na owe czasy umysłowej uprawy był język łaciński, który nie był jeszcze uważany za język zupełnie obcy i martwy, ale raczej za wyższą i szlachetniejszą formę narodowej myśli.
Pojawiające się w taki sposób dążenie do odbudowania gmachu wiedzy i kultury umysłowej, na podstawie pomników starożytności klasycznej, było już pierwszym zwiastunem epoki odrodzenia klasycyzmu, zanim takowe w dwieście lat później rozwinęło się do stopnia potęgi wpływowej, nadającej nowy kierunek naukowemu i artystycznemu życiu europejskiego świata. W ramy tej odnowionej kultury wciskały się wszakże inne pierwiastki, które charakter tej umysłowej renowacyi zna i czuie zmodyfikować musiały. Dziewic-ciowiekowy już wpływ ustalonej chrześciańskiej religii, w zetknięciu z ple-miennemi właściwościami szczepów zaludniających Włochy, wyrobił obyczaje i tradycye, nałogi i charaktery, które przy wzmagającej się uprawie umysłowej wyraz swój oryginalny w literaturze znaleźć musiały. Arabska także kultura od VIII wieku kwitnąca, w poezyi barwna i namiętna, w sferze naukowej skrzętna i badawcza, wciskała się do półwyspu włoskiego przez Sycylię, długo wpływowi arabskiemu podległą. Wreszcie wcześniej od włoskiej obudzone do życia dwie narodowe literatury romańskiej mowy, prowansalska i północno-francuzka, wpływem swoim i przykładem do intelektualnej atmosfery wprowadzały nowe prądy świeższego natchnienia, krzewiąc się, pierwsza na dworach ce-sarzów dynastyi szwabskiej i wogóle wśród wykwintniejszego świata, drugazarówno w rycerskich zamkach, jak i w murach mieszczańskich.
Z takiemi przygotowaniami, z takim zasobem środków i wpływów rozpoczęła się w połowie XIII wieku właściwa literatura włoska, narodowym przemawiająca językiem. Po nieśmiałych próbach w sycylijskiem narzeczu, po mistycznych choć pełnych prostoty pieśniach franciszkańskich poetów, pierwszym artystycznym objawem tej literatury była poezya, tworzona na wzór prowansalskiej, czerpiąca w tej ostatniej formę i przedmiot, ale różniąca się od niej wyższym polotem myśli, subtelną analizą uczuć, tudzież idealizacyą, graniczącą z mistycyzmem. Odrodzenie religijnego uczucia we Włoszech odbiło się w szczególny sposób na miłosnej poezyi pierwszych trubadurów włoskich. Przesadny wyraz czci kobiet, przejęty z prowansalskiego obyczaju, przybrał tu cechę bardziej marzycielską, splótł się, aż do nadużycia, z religijnemi wyobrażeniami i nadał stanowcze literackie uprawnienie temu obłędowi, który osobistą skłonność, nietylko w estetyczne lub nawet uczciwie kształcące, etyczne ustrajał pobudki, ale nawet tworzył z niej cnotę, więcej niż cnotę: świętość, przedmiot czci. Poza piękną miarą szczerego uczucia, której wyraz znajdujemy nieraz w poezyach pierwotnych, najczęściej zaś w poezyi słowiańskiej, znajduje się tylko miejsce na namiętność, albo świadomą swojego charakteru mieszanego, zmysłowo-idealnego, albo rozwijającą się na gruncie rozmyślnego złudzenia i przybierającą postać mistycznego zachwytu. Jakkolwiek ta druga forma namiętności szlachetniejsze ma cechy i niekiedy posłużyć może do względnego duchowego postępu, mieści jednak w sobie niebezpieczeństwa, wynikające z jej chorobliwego i sztucznego nastroju. Słabsze umysły do zupełnegoobłąkania prowadzi, w literaturze prędko się zużywa i wyczerpuje; po śpiewakach miłosnego zachwytu występują nieraz głosiciele lekkomyślnych stosunków i rozpusty.
W literaturze włoskiej następstwo tych dwu dróg bardzo jest widocznem. Pierwszą z nich poszedł Dante Alighieri i na samym początku swojego literackiego zawodu tak się głęboko zanurzył w otchłań owej mistycznej adoracyi, że niewiele mu brakowało do zupełnej utraty równowagi umysłowej. Że się z tego obłędu podniósł, że go owszem użył za szczebel do wydostania się na najszczytniejsze wyżyny poetycznej twórczości, winien to przedewszystkiem dzielnej organizacyi umysłu, wspartej rozległą na owe czasy nauką, wytrwałą pracą i badawczem ducha usposobieniem, winien to charakterowi energicznemu, łączącemu niejako z longobardzką zaciętością starorzymską zdolność praktyczną.
Poetyczna jego twórczość była wo-góle wyrazem walki wewnętrznej, czyli pracy ducha, usiłującego z niższych do coraz wyższych podnosić się stanowisk; podnietą zaś tej walki była naprzód, w młodych latach, miłość Beatrycy, ujęta odrazu w formułę mistyczną, zdolną rozszerzyć się i przeistoczyć, następnie polityka, stronnicza wprawdzie, ale konsekwentna i do ogólnych podniesiona widoków, wreszcie filozofia spirytualna, jako mistrzyni życia i opiekunka ludzkości.
Do pierwszego okresu tego duchowego rozwoju należą początkowe poezye Danta, sonety i kancony, pod względem formy i treści bardzo zbliżone do utworów gasnącej już wtedy poezyi prowan-salskiej, ale zabarwione wyrozumowa-nym mistycyzmem, jakiego u trubadurów nieliczne spotykamy przykłady.
Zdawałoby się, że do uczonej szkoły Brunetta Latini, w której Dante pierwsze literackie ukształcenie odebrał, doleciały były jakieś, choć nie ze źródła zaczerpnięte, odgłosy o tych platońskich szczeblach miłości, które nas od zamiłowania pięknych kształtów prowadzić mają do umiłowania pięknych dusz, a w dalszetn stopniowaniu, jeżeli się nie zatrzymamy po drodze, do przejęcia się miłością prawd wiekuistych i wiekuistego ich źródła.
Te ponętne widoki, podniecone jeszcze przykładem i wpływem rozwijającego się współcześnie we Włoszech mistycyzmu religijnego, stały się jakby wyznaniem wiary jakiegoś bractwa zwolenników miłości (fedel d'amore), krzewiącego się między młodymi poetami włoskimi, wśród których rej wodził starszy nieco od Danta, przyjaciel jego Gwido Cavalcanti. Dać wyraz tym idealnym aspiracyom, zastąpić rozpowszechniony
po dworach język prowansalski narodowym włoskim, który dopiero należało ukształcić i nagiąć do form uczuciowej poezyi, stało się literackiein i patryo-tycznem zadaniem tej nowej szkoły poetów, której zawiązek przypomina nam początkowe dzieje szkół romantycznych na początku naszego stulecia. Jak u nas z rozbudzonej samowiedzy narodowej wysnuł się nowy zasób potrzeb duchowych, domagających się głosu, tak samo było we Włoszech na sześćset lat pierwej. Tak samo we Włoszech, jak u nas, odrodzona poezya pieśni usunęła panującą w pewnych sfe- rach towarzyskich przewagę obcej mowy. Tak samo wreszcie wzory i formy brano z literatur, które wcześniej weszły na drogę odrodzenia, ale swojskim, oryginalnym ożywiono je duchem. Sama nawet filozofia scholastyczna, stanowiąca podwalinę umysłowej kultury w wieku XIII, co do wpływów swoich na życiei sztukę da się porównać z wielkim ruchem filozoficznym, który się koło początków naszego wieku szeroko roztoczył, a na wszystkich objawach życia, tem samem i na poezyi, ślad swój zostawił.
Początkowo, młodzi romantycy włoscy, uznając wyłączne uprawnienie łaciny do zadań epicznych, ograniczali zakres narodowej poezyi do przedmiotów treści przeważnie lirycznej, tak jak ich poprzednicy, trubadurowie prowansalscy. Powoli jednak rozszerzyły się ich pojęcia i dążenia; nie dosyć było narodowy język zrobić tłómaczem uczuć tkliwych, należało podnieść go do znaczenia narodowej potęgi i użyć go do przeprowadzenia najwznioślejszych pomysłów. W przejściu od pierwszej do drugiej epoki umysłowego rozwoju postanawia Dante Alighieri wyłącznie już tylko pisać po włosku i temu to postanowieniu zawdzięcza literatura włoska Boską Komedyę, ów zadziwiający pomnik, stanowiący jakby epilog epicznych dziejów średniowiecznej Europy. Nieco przedtem i prozie włoskiej daje Dante początek. Pod formą komentarza do młodzieńczych swoich poezyi kreśli pamiętnik osobisty, historyą pierwszych wrażeń swoich i uczuć, obraz pracowitego i bolesnego rozwoju ducha wśród ciężkich warunków, jakie mu nałożył jużto prąd myśli spółczesnej, już własny wybór. Sposób, w jaki ten romantyk z XIII wieku samego siebie obserwuje, metoda jego psychologiczna i dyalektyczna, cel zarazem filozoficzny i literacki tej subtelnej analizy: nadają niepospolity interes tej osobliwej książeczce, spotęgowany jeszcze pełną uroku szczerością i naiwnością wyznań, odsłaniających nam, w lekkich wprawdzie, ale dosyć wyraźnych rysach charakterystyczne postacie Danta i Beatrycy, na tle spółcze-snego życia towarzyskiego we Florencyi. Ośmnastoletni Alighieri, po odbyciu nauk klasycznych w rodzinnetn mieście, zapragnął, za przykładem kilku rówienników, uprawiających sztukę trubadurów, spróbować sił swoich w zaczynającej się dopiero rozwijać poezyi włoskiej. Według znaczenia, jakie przywiązywano początkowo do poezyi tworzonej w języku pospolitym i przeznaczonej przedewszystkiem dla dam nie rozumiejących łaciny, najbliższem zadaniem tej poezyi miało być wyrażenie uczuć poety dla osoby przez niego wybranej. Tej wybranej nie potrzebował Dante daleko szukać. Była nią rówien-nica jego, Beatryce Portinari, którą znał od dzieciństwa, chociaż nieśmiałość młodzieńcza i obyczaj towarzyski trzymały go od niej w pewnem oddaleniu, zwłaszcza, że dopiero szkołę kończył, kiedy już Beatryce była panną na wydaniu.
Młody erudyt i marzyciel uwielbienie dla Beatrycy wziął za treść swojego życia wewnętrznego; im wyżej zaś sam sięgał, tem wyżej musiał stawiać przedmiot swoich uniesień. Beatryce jest dla niego czemś więcej, niż kobietą, jest niemal zjawiskiem mitologicznem. Nie bez naciągania, nie bez wysiłków wybujałego mędrkowania, udaje mu się pogodzić tę cześć, conajmniej niepra-wowierną, z wiarą chrześcijańską. Dopomagają mu do tego poglądy jego filozoficzne, wyrosłe na tle psychologii komentatorów Arystotelesa, podparte platońskiemi wyobrażeniami i mistyczną dążnością. Gdy tak idealną wznosi w wyobraźni budowę, jednocześnie uczucie prawdziwe rozwija się coraz żywiej i w warunkach czysto ludzkiej skłonności. Tęsknota, żądza widzenia ukochanej osoby, radość z jakichkolwiek objawów przychylności, rozpacz, gdy sądzi, że takowe utracił, podstępy i przywidzenia : słowem, wszystkie sympto-mata egzaltacyi miłosnej wstrząsają jego duszą, a kombinując się z rozmyślnym mistycyzmem, tworzą w niej zamęt, któremu słabszy umysł z pewnością by uległ.
Na początku Pamiętnika, Dante sięga pamięcią w lata dziecięce, kiedy pierwszy raz ujrzał Beatryce. Miała wtedy 9 lat, on niewiele więcej ; pamięta kolor jej sukienki i przepaskę. Na wrażenia w dziecinnych latach odszukane zapatruje się przez pryzmat wyobraźni, zabarwionej mistycyzmem ; można więc ująć coś z tego zapewnienia, że odtąd już, od pierwszego w dziecinnych latach spotkania, datuje się stanowczy wpływ Beatrycy na jego życie, że odtąd już rozpoczął się w jego duszy ów dramat, ciągnący się przez cały Pamiętnik, odegrany przez symbolizowane, w postaci duchów, władze duszy i funkcye życiowe, to zgodne, to walczące z sobą, to cierpiące, to tryumfujące. Właściwa
powieść zaczyna się od pierwszego sonetu. Dante ma lat ośmnaście, Beatryce tyleż prawie. Dante już jest znany jako młodzieniec wysoko ukształcony, poważnych obyczajów, a nadewszystko, z powodzeniem uprawiający nową we Włoszech, a przez kobiety bardzo cenioną, szlachetną sztukę rymotwórczą trubadurów. Spotkanego na przechadzce młodzieńca Beatryce, w dowód uznania jego zalet, obdarza pełnem uprzejmości pozdrowieniem. Zdaje się, że słyszymy wdzięcznym głosem wymówioną archaiczną, pobożną zapewne salutacyę. Messer Dante nie posiada się z radości; wielkiego zaszczytu dostąpił; szuka samotności, usypia i śni mu się, że Amor, duch potężny, porywa ku niebu Beatryce i zniewala ją, by spożyła własne serce Danta. Ta senna zapewne reminiscencya znanego tragicznego zdarzenia w Prowancyi, gdzie mąż zazdrosny taką właśnie ucztę żonie sprawił, zabiwszy trubadura, który ją zbyt żywo uwielbiał, zdaje się dla Dantego symboliczne mieć znaczenie; o takowe więc zapytuje w bezimiennym sonecie wszystkich znanych sobie poetów nowej szkoły. Odpowiadają niektórzy szyderczo lub obojętnie; jeden Gwido Cavalcanti, jakby głębszej inicyacyi uczestnik, w mistycznej teoryi miłości znajduje klucz do rozwiązania wątpliwości Danta. Jego odpowiedź jest mniej więcej takiej osnowy:
To było treścią twojego widzenia, Co najlepszego ludziom się wydarza: Jeśliś naprawdę był w ręku mocarza, Co w nas szlachetne obudza pragnienia,
Co wśród błogiego żądz uspokojenia W służbę Rozumu łagodnie nas wdraża; A kiedy łaską nas swoją obdarza, Bierze nam serce, ale bez cierpienia.
Wziął więc twe serce, a będąc troskliwy, By cię tej Pani wdzięki nie zgubiły, Dał jej na pokarm, byś pozostał żywy.
Gdy wzbił się w górę smutny, twój sen miły W porę się przerwał ; byłbyś nieszczęśliwy, Gdyby przeciwne przemogły go siły.
Odpowiedź ta wydała się Danterau wyborną, trafną i nadzwyczaj jasną, jaśniejszą niż nam, chybabyśmy taki wykład przyjęli: filozoficzny Amor więcej dba o ciebie, niż o Beatryce; porywa ją od ciebie, żeby cię nie bałamuciła, a żywi ją twojem sercem, chcąc żebyś pozostał, choć bez serca, ale zdrów. Ten praktyczny pogląd, przypominający nam sposób, w jaki się Goethe z sercowemi sprawami załatwiał, nie całkiem do Danta przylgnął, zwłaszcza w młodszych latach; w każdym razie stał się elementem ciężkiej walki, której ślady zostały w jego życiu i pismach, a zwłaszcza w tym jego pamiętniku.
Jakkolwiekbądź, już ma teraz Dante swój ideał, to jest ideę uosobioną, widzialną, po ziemi chodzącą, dla której może stawiać ołtarze i cześć jej odda
wać. Dla uniknienia profanacyi, trzeba, żeby nikt o tem nie wiedział, do czasu nawet i sama Beatryce; chyba domy-ślaćby się mogła, ale podobno jeszcze się nie domyśla. Dla omylenia poszlak, Dante zwraca swoje hołdy gdzieindziej; Beatryce ani się obraża, ani zazdrości. Osoba, która według mniemania wszystkich znajomych, była przedmiotem serdecznego zajęcia Danta, zmuszona jest opuścić Florencyę na zawsze; Dante opłakuje to rozstanie, Beatryce pozostaje w przyjaznem dla niego usposobieniu i zawsze go mile pozdrawia. Tymczasem Dante, choć niechętnie, wydala się z Florencyi (może do Bolonii na kursą prawne); w drodze Amor przepowiada mu, że serce jego znajdzie znowu pozorne zajęcie dla omylenia sądów ludzkich. Rzeczywiście, po powrocie (zapewne przyśpieszonym) zaczyna się ta sama taktyka, co wprzódy, z tak dobrym skutkiem, że wszyscy o temmówią, a osoba, do której teraz zwraca swe hołdy, staje się przedmiotem plotek miejskich. To już się Beatrycy nie podoba. Z początku (tak mogła sobie myśleć), z szczególnem, zbytecznem może zajęciem zdawał się szukać spotkania ze mną, mniejsza o to; mogła to być niewinna, bezwiedna prawie egzal-tacya młodzieńca, dopiero co w świat wstępującego. Potem zakochał się w tej, której wyjazd tak bardzo go zasmucił. Teraz nowa miłość, mniej już stosowna, a wystawiona na pokaz, jakby dla rozmyślnego skompromitowania tej, której miał służyć. Jednocześnie znowu wpatruje się we mnie z tak szczególnym wyrazem, jak gdyby rozum stracił. Co mam o nim sądzić ?
Obwinia go w myśli i bardzo słusznie o naganną lekkomyślność, uznaje, że potrzeba go trzymać w pewnem oddaleniu, mija go na ulicy, już go nie obdarzając miłem, jak dawniej, pozdrowieniem. Kara ciężka, ale skuteczna. Dante w rozpaczy zdobywa się na krok heroiczny, w czułej balladzie wyjawia Beatrycy swoje prawdziwe uczucia. Już teraz (tak się domyślamy) Beatryce mogła złagodzić sąd swój o nim, ale nie bez zastrzeżeń, a w każdym razie przez wzgląd na niego i na siebie, ośmielać go nie mogła, owszem wolałaby raczej nieco ostudzić zbyteczne jego uniesienia. Widać to z jej zachowania się w świetnem zgromadzeniu, gdzie Dante z innymi kawalerami mając służyć damom , olśniony wdziękami Beatrycy, stracił całkiem przytomność i niezręcznie się znalazł. Damy śmiały się z niego i anielska Beatryce także. Nowe żale, skargi na okrucieństwo, błagania o litość. Dante schnie, chudnie widocznie, martwi się. Znajome damy biorą go na egzamin. Dante wyznaje, że nie ma innego celu, tylko uwielbiać panią swoich myśli, szczęście zaś swoje zakładą na uprzejmem pozdrowieniu, którem go dawniej obdarzała, a potem odmówiła. Damy dziwią się i wzruszają. Kiedy tak, mówi jedna z nich bardzo trafnie, lepiejby było dla ciebie, gdybyś głosił tylko pochwały tej pani, a nie rozwodził się więcej z uczuciami swemi i żalami. Dante uznaje słuszność tej rady i odtąd przestaje zwracać się wprost do Beatrycy, czego zresztą już sama przyzwoitość wymagała, bo Beatryce, zapewne z układów familijnych, ma wstąpić w związek małżeński, a Dante nie może należeć do starających się o jej rękę; tak śmiała myśl nawet mu nie przychodzi do głowy. Zmiana w losach Beatrycy nie sprawia Dantowi przykrości, nie wspomina o niej; zdaje się to leżeć poza sferą jego idealnej adoracyi. Do tego czasu odnosi się kan-cona bardzo rozpowszechniona i upodobana; muzykę do niej dorobił przyjaciel Danta, mistrz Casella, któregowdzięczny śpiew nieraz koił jego smutki, jak mu to w dziesięć lat potem przypomina, spotkawszy go w Czyśćcu. Tymczasem umiera ojciec Beatrycy, Folco Portinari; Dante najżywszy udział bierze w smutku osieroconej córki zmarłego, jak gdyby go osobiście najcięższa strata dotknęła. Wkrótce potem sam też zapada w ciężką chorobę; w gorączkowych marzeniach snuje mu się ciągle obraz Beatrycy, wreszcie opano-wywa go straszna myśl, że i ona mogłaby umrzeć. Myśl dręcząca, okropna, nieznośna. Widzieć ją, zasłużyć na jej pozdrowienie, miało być całem jego szczęściem i celem życia; bez tego życie wydałoby mu się niepodobnem. Po wyzdrowieniu pogodniejsze opanowują go myśli, a nawet, jakby pod wpływem Cavalcantego, nastraja się na niebywałą u niego wesołość. Ślad tego wpływu pozostał w sonecie, w którym, z dosyć wyemancypowanąpoufałością, dwie damy, z których jedne Cavalcanti sobie upodobał, a drugą była sarna Beatryce, pozwala sobie pieszczonemi nazwać imionami: Yanna i Bice, zamiast: Gioyanna i Beatrice. Wszystko idzie ku lepszemu; już ustają żale i skargi, już głoszenie pochwał Beatrycy zdaje się być wystar-cząjącem dla niego zadaniem, gdy wtem niespodziewanie sprawdza się przeczucie, które go w gorączce opanowało: Beatryce, zona Simona dei Bardi, dwadzieścia cztery lat ledwie mająca, umiera. Chorowała może, gasła powoli, ale Dante tego nie postrzegał. Nie, mówi on, nie choroba ją zabrała, nie gorączka, jak innych ludzi, ale musiała wrócić do nieba, skąd wyszła, bo była zbyt doskonałą Okoliczności jej śmierci, równie, jak zachowanie się swoje w tym wypadku, Dante milczeniem pomija: musiałbym, mówi, sam siebie chwalić, niech to inny komentator uczyni. Boccacio, najpierwszy biograf Dantai prawie współczesny, nie rozwinął tego zadania; następnym trudniejby to przyszło, bo zamiast faktów, słabe tylko mogą mieć wskazówki. Spróbujmy je zestawić. Naprzód sam tytuł Dantowego pamiętnika: Nowe życic, wskazuje na przełom w jego dziejach wewnętrznych, na zmianę wyobrażeń i pobudek działania, ważnym jakimś wpływem spowodowany. Cały ten pamiętnik poetyczny ina nam pokazać, jakim był Dante za młodu, następnie, dlaczego i kiedy stał się innym, podniósł się wyżej. Jeżeli dalsze jego życie, cele, jakie sobie założył i to, czego dokonał, nie stoi w zupełnej sprzeczności z temi hasłami, pod któremi żył zamłodu, to przecież coś nowego musiało przybyć, jakiś popęd musiał być życiu jego nadany, który mu pozwolił w korzystny sposób rozwinąć zarody zdolności i usposobień, które inaczej byłyby zmarniały. Otoż wiele za tem przemawia, że nie samotylko wrażenie, spowodowane śmiercią Beatrycy, było tą ożywczą pobudką, ale osobiste, bezpośrednie z nią zetknięcie się, rozmowa przedśmiertna, w której Beatryce, jakby testamentem, przekazała mu rady, napomnienia, wskazówki do dalszego życia służące. Musiałbym sam siebie chwalić, to jest musiałbym powtórzyć słowa pochwalne, które Beatryce w niezmiernej dobroci swojej do mnie wyrzekła. Jakże do tego przyszło? On taki nieśmiały, zrezygnowany, ona taka oględna w postępowaniu z nim, żadnej mu otuchy nie dająca. Przecież nie mogło tak być, żeby Dante poza miarą przyzwoitości, przełamując zaporę stosunków światowych wcale go do niej nie zbliżających, na samą wieść o jej chorobie, narzucił jej swoją obecność i obciążył ją wynurzeniami, któreby z jej strony jakieś oznaki wzajemności wywołać miały. Zaiste, nie zasługiwałby w takim razie na pochwałę, którą samsobie wymierza. Nie; inaczej się to stało. Beatryce umiera przytomnie. Wobec zbliżającej się śmierci względy światowe tracą znaczenie; na ich miejsce w jasnem świetle występują prawdy życia i uczucia, na tle nieskalanego żywota i czystego sumienia. Beatryce pragnie pożegnać wszystkich przyjaciół, wszystkich życzliwych sobie ; Danta nie chce pominąć, przywołuje go sama do siebie. Co do niego mówi, już prawie możnaby odgadnąć z tego, co wiemy o naturze ich stosunku i z zarysu ich charakterów. Łagodnie do niego przemawia, wdzięczną mu jest za jego przyjaźń i współczucie, a jeżeli do słów uznania łączy domyślne raczej, niż wyraźne napomnienia, stara się, żeby te przestrogi tak były osłodzone, iżby raczej zdawały się być zachętą, niż wymówką; idzie jej bowiem o to, żeby go pocieszyć, żeby mu nie dać popaść w rozpacz bezmierną, któraby do reszty ubezwładniła duszę zanadto rozmarzoną. Zwraca go tedy do szlachetnych czynów, wskazuje mu drogę wzniosłych obowiązków i coraz większego udoskonalenia. Gdy w taki sposób użyje swoich zdolności, najlepiej dowiedzie, jak szczeremi były jego uczucia, najlepiej przekona, że wiernym chce zostać jej pamięci, a duch jej uraduje się każdym jego na tej drodze postępem. Taką mniej więcej treść ostatniej rozmowy Beatrycy z Dantem stwierdza z wysokim stopniem podobieństwa prześliczna w Boskiej Komedyi przemowa ubłogosławionej już Beatrycy, spotykającej Danta przy wstępie do nieba. Wymawia mu wtedy lekkomyślność, brak wytrwałości, zaprzątanie się poziomemi sprawami. Jeżeli ją prawdziwie za życia ukochał tak idealnie, jak się tem szczycił, o ileż więcej powinien był pielęgnować i cenić to uczucie, odkąd ona uwolniona od ziemskiej niedoskonałości, czystym stała się duchem. Nie wytrwał na tej drodze, a pomimo tego ona zawsze dla niego życzliwa, podaje mu teraz pomocną rękę, wyjednawszy dla niego cudowną łaskę do widzenia pozagrobowego świata i wzniesienia się duchem do najwyższych sfer doskonałości. Dante spłakany słucha tej przemowy, jak dziecko sfukane przez matkę. Któż nie widzi, że ta Beatrycy przemowa nie byłaby dość zrozumiałą, nie odpowiadałaby historyi stosunków jej z Dantem, gdyby nie była dalszym ciągiem, uzupełnieniem owej przedśmiertnej rozmowy, w której uroczyście mu wypowiedziała, jakie ma o nim mniemanie i czego od niego oczekuje. Zrozumiemy teraz, dlaczego stoi przed nią zawstydzony, kiedy poprzednio raczej zbyt pochlebne o sobie powtórzyćby musiał słowa. Zobaczymy też nieco niżej, że nawet to cudowne zjawienie się Beatrycy w poemacie nie jest w ścisłem znaczeniu fikcyą poetyczną, ale raczej reprodukcyą faktu psychologicznego, to jest mistycznego widzenia, które miał rzeczywiście wre dwa lata po śmierci Beatrycy. To widzenie nadzwyczajne, będące może przypomnieniem i rozwinięciem ostatniego pożegnania Beatrycy, usprawiedliwiając tytuł pamiętnikowi nadany, stanowi przełom w rozwoju duchowym Dantego i prawdziwy wstęp do nowego życia.
Tymczasem nie zaraz po śmierci Beatrycy wyjaśniły się myśli Dantego; długo jeszcze nie mogł sobie drogi wybrać, nie zdołał ani ocenić należycie, ani zużytkować serdecznych słów pożegnania, któremi go Beatryce obdarzyła. Pierwszem jego i najpilniejszem po śmierci Beatrycy zadaniem było ułożenie żałobnej mowy, w formie łacińskiej odezwy (zapewne bezimiennej), skierowanej, jak się wyraża, do książąt tego świata. Listu tego (prócz godła wyjętego z trenów Jeremiasza) nie przytacza, postanowiwszy wspólnie z przyjacielem swoim, Ca-yalcantim, pisać odtąd tylko po włosku, nawet w materyach, przekraczających zwykły zakres poezyi trubadurów. Następne jego utwory liryczne, obok rozpamiętywania cnot Beatrycy i wiekuistej nagrody, która jej się należy, zajęte są głównie analizą własnych jego cierpień, rozczulaniem się nad sobą samym, lubowaniem się nawet w postępującem obezwładnieniu ducha i ciała, spowodo-wanem przez ciągłe podsycanie żalu po śmierci Beatrycy. Zmienił się do niepoznania, schudł, nieustannie wzdycha, oczy ma czerwone od płaczu, czyli (jak się dosyć dziwacznie wyraża) zaznaczone męczeńską obwódką cierpienia. Rozrywa go czasem sympatycznym śpiewem mistrz Casella, może i przyjaciel jego, Giotto, malarz religijny, którego przykład zachęcił go zapewne do ćwiczenia się w rysunku, ażeby i na tej drodze znaleźć nową formę do wyrażenia swoich uczuć. Właśnie w pierwszą rocznicę śmierci Beatrycy zajęty był rysowaniem aniołów, gdy stanął przed nim któś, co ze związków krwi najbliższym był Beatrycy (może brat jej) i zażądał od niego sonetu na cześć zmarłej damy, której nie wymienił. Dante spełnia to życzenie i przydaje kanconę, która, jak nam objaśnia, pozornie miała wyrażać żale tej drugiej osoby, w rzeczywistości zaś posłużyła mu do oddania własnych uczuć.
Pokazuje się, że i wtedy, po roku żałoby, nie godziło mu się jawnie głosić, że Beatryce była przedmiotem jego miłości. Znowu wzdycha i płacze, aż wreszcie sam nadmiar boleści naraża ją na przesilenie, a raczej na próbę, z której wierność dla Beatrycy wyszła wprawdzie zwycięzko, ale nie bez walki. Zjawia się pocieszycielka. Lekko naszkicowany ten epizod wdzięcznie urozmaica monotonny nieco tok żałobnej powieści. Oparty o mur Dante, może zanadto ostentacyjnie, wznosi ku niebu zapłakane oczy, kiedy spostrzega na przeciwległym balkonie damę wpatrującą się w niego z wyrazem wielkiej litości i współczucia. Spotykają się czę-vściej. Wdzięczność za okazaną sympatyę zaczyna się w słodsze przeradzać uczucie. Widocznie rola pocieszycielki pochlebia tej damie i już nie wiele brakuje, by jej się nie udało zwrócić ku sobie uniesień marzącego mistyka, gdy ten raptownie zebrawszy całą siłę swych wspomnień i złajawszy niewierne oczy, odrywa się od tej słodkiej ułudy i daje pocieszycielce odprawę, nie gru-biańską wprawdzie, ale nie dosyć może grzeczną i wdzięczną Znowu więc po dawnemu wzdycha i płacze, a spotkaw-szy na ulicach Florencyi pielgrzymów, którzy z dalekich i zimnych krajów, aż z za Kroaeyi może, podążają w milczeniu na odpust do Rzymu, dziwi się, że nic o Beatrycy nie wiedzą, że własnemi tylko zajęci są wspomnieniami, i pewny jest, że gdyby mogł ich zatrzymać i opowiedzieć im, dlaczego teraz Florencya wydaje się pustą i smutną, pobudziłby ich do niezmiernego żalu, któryby przemógł wszystkie inne powody ich trosk i smutków. Jeżeli między tymi tułaczami byli Polacy, poprzednicy naszego króla tułacza, którego w kilka lat potem Dante w Rzymie mogł spotkać, nie wielką zapewne zwróciliby uwagę na tego smutnego młodzieńca, którego dziwna postać zdawałaby się raczej znamionować człowieka pozbawionego rozumu, a przecież taka jest potęga poezyi, że to tęskne nawoływanie nie pozostało bez echa, że oto teraz, po sześciu niemal wiekach powtórzone w naszej mowie, pobudzi może nasze współczucie dla rozmarzonego młodzieńca i jego ukochanej. Ale zbliżamy się do końca. Okołodwu lat upływa od śmierci Beatrycy. Dante ma jakieś nadzwyczajne widzenie, którego na razie w szczegółach powtórzyć nie zdoła, ale które sprawia w nim stanowczą zmianę i budzi go do nowego życia. W widzeniu tem mieści się zaród pomysłu Boskiej Komedyi. Odtąd Dante zatapia się w badaniach teologicznych i filozoficznych, pracuje usilnie, jak o tem, według słów jego, wie dokładnie ta, która mu tę nową drogę wskazała. Odtąd też bierze czynny udział w życiu publicznem, jako żołnierz i obywatel, rzuca się w stronniczy zamęt spraw florenckich, gorliwie nawet, przebiegle i namiętnie, chociaż nieszczęśliwie; żeni się wreszcie, wprawdzie nie z miłości. Przypomina nam się coś z Dziadów. Umiera Gustaw, rodzi się Konrad. Kończy się zawód marzącego trubadura, rozpoczyna się zawód męża czynu i twórczej potęgi słowa. Przetarły mu się oczy, zaczął pojmowaćdoniosłość przedśmiertnych rad Beatrycy, chociaż może niezupełnie w tem prostem i wzniosłem znaczeniu, w jakiem były podane, a to światło spłynęło na niego z wizyi, wśród której znowu usłyszał głos ukochanej. To, co mu teraz powiedziała, było pewnie łącznikiem między ostatnią za życia rozmową, a tą, którą w kilka lat później Dante w pięknych wierszach wiekopomnego poematu swego wyśpiewał. Potrójne to Beatrycy wystąpienie przedstawia nam stopniowy pochód od pełnej życia rzeczywistości do tonącego w mgle wspomnień ideału. W wspo-mnionym ustępie Boskiej Komedyi przebija jeszcze wspomnienie uduchownio-nej Beatrycy ziemskiej, ale dalej obraz w coraz mglistsze spływa kształty: z ducha staje się ideą, wreszcie abstrakcyą, alegorya, pod którą, w myśl najpóźniejszego utworu Danta, Biesiady (il Convito) już nie Beatryce prawdziwą, ale raczej filozofię moralną rozumieć należy.
Pamiątką pierwszej epoki życia Danta są jego młodzieńcze poezye. Przechował je, jak zasuszone kwiaty, w księdze pamiątek, z których każdy jakąś chwilę, jakąś fazę uczucia przypomina, a gdy umilkła burza uczuć, gdy spokojnem już okiem mogł spojrzeć w minioną przeszłość, uporządkował te pamiątki, powiązał je ciągłem opowiadaniem, a raczej wykładem psychologicznym, wreszcie, nie tracąc z oka literackiego zadania, któremu się z patryotyczną gorliwością oddał, opatrzył je scholasty-cznym komentarzem, ułatwić mającym zwolennikom rodzącej się poezyi włoskiej obeznanie się z metodą kompozycja poetyckiej.
Tym sposobem powstał ten osobliwy, a dla historyi literatury nie małego znaczenia dokument, odsłaniający nam z niepodejrzaną szczerością cały ruch myśli, poglądów, uczuć poety z XIII wieku. Z jednej strony jestto niezbędny wstęp i przygotowanie do Boskiej Komedyi, z drugiej strony jestto, jakby w zarodzie, pierwszy w europejskiej literaturze okaz nowego rodzaju utworów, w których się twórczość poetycka przeplata z analizą psychologiczną i z niej czerpie swoje motywa. Liczni w nowszych już czasach uprawiacze metafizyki uczucia, historycy serdecznych stosunków, słusznie mogą wskazać na pamiętnik Danta, jako na pierwsze w tym rodzaju dzieło, w którem dostrzegać się już dają tak dobrze warunki interesu przywiązanego do tego rodzaju kompozycyi, jako też i słabe strony tych, pospolicie pod złudnym wpływem przecenienia własnych wrażeń kreślonych obrazów.
Zwróćmy jeszcze uwagę na artystyczny z tego pamiętnika użytek, jako materyału do obyczajowego obrazu nie pozbawionego dramatycznego interesu. W oddaleniu, jakby za mgłą, przesuwają nam się postacie z świata współczesnego młodości Danta. Wpatrujemy się w nie przez powiększające i przybliżające szkło wyobraźni, wsłuchujemy się w ich mowę, dopełniamy, co niedopowiedziane, i oto obraz się ożywia, oświeca, zabarwia, napełnia się ruchem i życiem, oczekuje tylko biegłej ręki, żeby wystąpić w pełnym blasku formy artystycznej i zdobyć sobie prawo bytu wśród nas i dla nas. Oto gotowe osoby dramatu: Dante, przyjaciele jego: Ca-valcanti, Casella, Giotto, dalej ojciec, mąż i brat Beatrycy; z drugiej strony Beatryce sama, Giovanna, inne jej przyjaciółki, damy, do których Dante z pozornym hołdem się zwracał, i ta, która pocieszyć go chciała. Jeżelibyśmy zaś z większem upodobaniem uwydatnili przedewszystkiem sympatyczną postać Beatrycy, to szczególniej z tego powodu, że pod wpływem ożywczej reprodukcyi, której za tło służy ten pamiętnik, Beatryce nie będzie dla nas tą alegoryczną postacią, w jaką przechodzi stopniowo w oziębionych już wspomnieniach starzejącego Danta, ale żywą, prawdziwą Włoszką z XIII wieku, córką Florencyi; nie typem też, ale charakterem.
Ze względu właśnie na to możliwe wyróżnienie Beatrycy Portinari, jako scharakteryzowanej osobistości, może mielibyśmy coś do zarzucenia przeciwko używaniu lub raczej nadużywaniu jej imienia, jako przydomku, zapewne pochwalnego, którym niekiedy poeci chcą uczcić osoby przez siebie wybrane. Każdy przedewszystkiem jest sobą; na uznaniu, na przychylnem ocenieniu właściwych każdej osobistości cech psychicznych, ściśle złączonych z zewnętrzną i wewnętrzną historyą życia, gruntują się właśnie najsilniejsze sympatyczne węzły. Niedostateczne więc daje świadectwo swoich uczuć, kto w wybranej osobie widzi kopię modelu, choćby bardzo idealnego. Uzupełnione porównanie nie nada mu też większej wartości. Gdzie jest Beatryce, tam jest i Dante. Jaki? Z pierwszej, czy z drugiej epoki? Pierwszego zrozumieć można, naśladować go pewnie nikt nie zechce. Drugi geniuszem okupuje dziwactwa, a w każdym razie odrodzony Dante jest postacią tak oryginalną, tak samodzielną, że jak za życia, tak i w potomności stoi samotny i odosobniony, bez orszaku, bez szkoły.
ŻYCIE NOWE
I.
Księga mojej pamięci, w tej części, którą poprzedza to, co ledwie zasługuje na wzmiankę, mieści w sobie rozdział pod napisem : tu się nowe życie rozpoczyna. Pod tym napisem znajduję wiele słów nakreślonych, które mam zamiar powtórzyć w tej książce, przynajmniej w treści, jeżeli nie dosłownie.
Dziewięć już razy po mojem narodzeniu niebo światłości do tego samego stanowiska wróciło, gdy po raz pierwszy ukazała się moim oczom chwalebna pani moich myśli, której wiele osób, nie wiedząc, jak ją nazwać, nadało imię Beatrycy, czyli uszczęśliwiającej. Tyle
już żyła na świecie, że przez ten czas niebo gwiaździste posunęło się o dwunastą część stopnia ; ukazała się więc przy rozpoczęciu dziewiątego roku swojego życia, gdym ja rok dziewiąty kończył. Ukazała mi się poważna i skromna, w stroju czerwonej barwy, a sposób, w jaki przepaska przytrzymywała jej szatę, dobrze przypadał do jej młodziutkiego wieku. Mówię zaprawdę, że w tej chwili duch przebywający w najtajniejszym zasklepieniu serca z taką siłą zadrżał, iż ruch ten dal się uczuć w najcieńszych żyłkach, a drżąc, temi słowy zdawał się do mnie przemawiać: Ecce homo fortior me, qui veniens dominabitur mihi (oto Bóg silniejszy odemnie, który przyszedłszy, zapanuje nademną!). Wtedy duch, mający siedlisko w wysokim sklepie, dokąd wszystkie zmysły czujące zanoszą swoje wrażenia, zaczął się bardzo dziwić, a zwracając sic w szczególności do zmysłów widzących, rzekł te słowa: apparuit jam beatitudo nostra (ukazała się już szczęśliwość nasza!). W tej chwili duch mieszkający w tej części ciała, gdzie pożywienie przerabia się i rozprowadza, zaczął płakać i mówił z płaczem : eu miser, quia frequenter impeditus ero (biada mi, bo nieraz doznam umartwienia!). Mówię więc, że zacząwszy od tej chwili, duch miłości opanował moją duszę, która od razu z nim się zaręczyła. A tak silną wziął nademną przewagę, wzmożony siłą od mojej wyobraźni powziętą, że czułem się zniewolonym od owej pory ulegać mu we wszystkiem. Nakazywał mi często, żebym się starał widzieć tego anioła młodości, dlatego też w dziecinnych latach wiele razy biegiem puszczałem się za nią, a widziałem ją, jak szła przodem z taką cechą zacności i godności, że można było z pewnością zastosować do niej te słowa poety Homera: nie zdawała się być córką śmiertelnika, lecz raczej niebiańskiego rodu. A chociaż jej obraz nie odstępował odemnie, a duch miłości tego właśnie używał środka, chcąc mię w zależności utrzymać, jednakże tak szlachetna i górująca była w niej cnota, że nie dopuściła nigdy, iżby mnie miłość całkiem w niewolę podbiła, pomimo tego, iż byłem pozbawiony dobrej rady rozumu, tak użytecznej w podobnych okolicznościach. Ale ponieważ usiłowania czynione w celu oparcia się namiętnościom i poruszeniom serca w tak młodym wieku mogłyby uchodzić za bajeczne, przeto, pomijając milczeniem wiele wniosków, które z tych przykładów wyprowadzićby można, przejdę do słów wyrytych w mojej pamięci wyra-źniejszemi znakami.
Skoro już tyle dni upłynęło, że od czasu ukazania się tej bardzo zacnej osoby dziewięć lat całych minęło, zda
rzyło się, że w ostatnim z owych dni1) ta dziwnie piękna pani pokazała mi się w sukni olśniewającej białości, wśród innych pań zacnych, nieco od niej starszych. Przechodząc przez ulicę, zwróciła oczy ku miejscu, w którem stałem. Zatrzymałem się, przejęty bojaźnią i uszanowaniem, a ona, powodowana niewy-słowioną uprzejmością, za którą teraz w niebie odbiera nagrodę, uczciła mnie pozdrowieniem, które tak na mnie podziałało, iż zdawało rai się, że ostatnich granic szczęścia dosięgam. Godzina, w której obdarzony zostałem tem naj-słodszem pozdrowieniem, była dziewiątą godziną dnia, a ponieważ po raz pierwszy jej słowa do mnie zwrócone o moje uszy się odbiły, tak wielką słodyczą zostałem przejęty, że, jakby upojony, musiałem usunąć się z tłumu.
1) W roku 1283. Dante urodził się we Florencyi r. 1265.
Wróciwszy do najustronniejszej części mojego mieszkania, zacząłem myśleć o tej osobie, która się tak uprzejmą dla mnie okazała, a cały nią zajęty, popadłem w sen słodki, w czasie którego miałem widzenie cudowne. Zdawało mi się widzieć obłok ognistej barwy, a wśród niego kogoś, co wydawał się strasznym dla tycb, którzy się w niego wpatrywali. Co do niego, rzecz dziwna, zdawał się być wesołym. Wiele rzeczy mówił, których nie mogłem dosłyszeć, wyjąwszy niektóre, a między innemi te słowa: ego dominus tuus (panem twoim jestem!). Zdawało mi się, że go widzę trzymającego na rękach osobę uśpioną, bez innego odzienia, prócz zasłony czerwonego koloru. Poznałem zaraz, że to pani do cnoty pobudzająca, która raczyła mnie pozdrowić poprzedniego dnia. Ten, który ją unosił, trzymał w ręku rzecz jakąś płomienną i wyrzekł do mnie te słowa: vide cor tuum (patrz, oto serce twoje!). Po kilku chwilach zdawało mi się, że budzi tę uśpioną i że z pomocą różnych podstępów skłania ją, żeby jadła ów przedmiot ognisty, co go trzymał w ręku, a ona to czyniła z obawą i wstrętem. Nie wiele jednak czasu minęło, a wresołość owego piastuna zamieniła się w żałość; płacząc, obejmował tę panią i z nią się kierował ku niebu.
Tak mi się na ten widok serce ścisnęło, że sen mój lekki został przerwany i obudziłem się. Natychmiast przebiegłem myślą, co mi się przedstawiało we śnie, i przekonałem się, że godzina, w której to zjawienie nastąpiło, była godziną czwartą nocy, czyli pierwszą z dziewięciu pozostałych do zaczęcia dnia Postanowiłem tedy dać poznać to, com widział, kilku osobom wsławionym w owym czasie jako trubadurowie, a ponieważ już miałem nieco doświadczenia w układaniu słów w rymowane
wiersze, zamierzyłem ułożyć sonet i pozdrowić wiernych towarzyszów miłosnego śpiewu. Z prośbą więc, żeby wydali sąd o mojem nocnem widzeniu, opisałem, co mi się śniło i stąd powstał sonet następujący:
1) Każdego z bractwa pieśni i zacności, W czyje się ręce ten sonet dostanie, Proszę, by o nim powiedział swe zdanie: Pozdrawiam w imię wszechwładnej miłości.
Godzin, co gwiazdom przydają świetności, Trzecia część przeszła, gdy mi niespodzianie (Drżę, myśląc o tem, ledwie tchu mi stanie), Amor się zjawił wśród dziwnej jasności.
Serce me trzymał Amor uśmiechnięty, Unosząc razem Panią zakwefioną: Na jego rękach jak dziecię uśpioną.
1) Ten sonet dzieli się ua dwie części. W pierwszej pozdrawiam i proszę o odpowiedź. W drugiej, zaczynającej się od słów: Godzin, co gwiazdom... i t. d., mówię na co oczekuję odpowiedzi.
Budząc ją, sercem karmił przestraszoną; Wreszcie uleciał gdzieś w dal, wniebowzięty, Już nie wesoły, lecz smutkiem przejęty.
Na sonet ten odpowiedziało niemało osób, których zdania bardzo były niezgodne. Między tymi, którzy mi odpowiedzieli, był Gvido Cavalcanti, którego nazwę pierwszym z moich przyjaciół; sonet jego tak się zaczynał:
"To było treścią twojego widzenia..." itd.
Ta wymiana myśli była poniekąd początkiem łączącej nas obu przyjaźni, która się właśnie zawiązała, odkąd on się dowiedział, że to ja zwróciłem się do niego z zapytaniem. Trafność odpowiedzi, zawartej w jego sonecie, nie była wtedy przez nikogo ocenioną, ale teraz i dla najniedomyślniejszych stała się oczywistą.
W następstwie tego cennego widzenia , duch żywiący zaczął doznawać przeszkody w swoich czynnościach, bo dusza moja całkiem się oddała rozmyślaniu o tej przezacnej pani. W krótkim też czasie tak schudłem i osłabłem, że przyjaciołom moim przykro było na mnie patrzeć, a wielu było takich, którzy, w złośliwym zamiarze, wszystkiemi siłami starali się wydobyć ze mnie to, czego nie chciałem nikomu wyjawić. Spostrzegłszy ich natrętną ciekawość, poszedłem za rozkazem, co mi go Amor naszeptywał zgodnie z radami Rozumu, i odpowiedziałem im, że to on właśnie doprowadził mnie do tego stanu; dlatego zaś składałem wszystko na Amora (czyli raczej na Miłość), że twarz moja wydawała tak wyraźne oznaki jego ciosów, iż niepodobna było ich ukryć, A gdy mię zapytywali : dla kogóż to miłość takie każe ci znosić męczarnie? patrzałem na nich z uśmiechem i nic nie mówiłem.
II.
Zdarzyło się raz, że przezacna pani znajdowała się w miejscu, w którem śpiewano pochwały Królowej Niebios, a ja stałem tak, że mogłem widzieć moje uszczęśliwienie. Między nią a mną, w prostej linii, była dama bardzo przyjemnej postaci, która kilka razy zwróciła oczy swoje na mnie, jakby dziwiąc się, że z takiem natężeniem w nią się wpatruję ; zdawało się bowiem, ze względu na miejsce, w którem stałem, że oczy moje na nią były zwrócone; zdarzyło się też, że kilka osób uważało, iż i ona na mnie spojrzała. Zaraz więc przy wyjściu z tego miejsca słyszałem, jak mówiono koło mnie: Patrzcie, jak ta dama męczy tego biedaka, a że ją nazwali po imieniu, przekonałem się, że mowa była o tej damie, która znajdowała się na jednej linii między przezacną Beatrycą a nmą. Uspokoiłem się wtedy, przekonawszy się, że oczy moje nie zdradziły tajemnicy. Powziąłem nawet myśl taką, żeby ta dama posłużyła mi za tarczę dla lepszego ukrycia prawdy, i tak dobrze myśl tę wykonałem, że osoby, które się mną zajmowały, były pewne, iż odkryły moją tajemnicę. Dzięki tej damie byłem zabezpieczony od ciekawości ludzkiej przez miesiące i lata, a chcąc jeszcze bardziej w błąd wprowadzić natrętnych, ułożyłem dla tej damy kilka wierszyków małej wagi, które pominę milczeniem, chyba że się w nich co znajdzie na pochwałę mojej pani. Powiem więc, że w tym czasie, kiedy owa dama była niejako zasłoną mojej prawdziwej miłości, powziąłem chęć uczczenia imienia Beatrycy, łącząc je z imionami innych dam, a mianowicie z imieniem tej damy, która mi służyła za tarczę. Wybrałem imiona sześćdziesięciu najpiękniejszych osób tego miasta, w którem, z woli Najwyższego, urodziła się moja pani i ułożyłem list wierszem, w formie syr-wenty, którego tu jednak nie powtórzę. Nawetbym o tym utworze nie wspomniał, gdyby nie to, że chciałem napomknąć o tem, co zaszło osobliwego wśród tej pracy, to jest, że imię mojej pani, z powodu miary wiersza nie mogło być umieszczone inaczej, jak tylko dziewiąte z porządku wśród innych imion.
Dama. która tak długo służyła mi do ukrywania moich prawdziwych uczuć, zmuszona była opuścić wspo-mnione miasto i udać się w bardzo odległe strony. Z tego powodu, będąc odrazu pozbawion tak dobrej osłony, doznałem niemałego kłopotu. Sądząc więc, że gdybym, z powodu jej wyjazdu, nie przemówił w wyrazach tchnących niejakim smutkiem, zawcześnieby dostrzeżono to, co ukryć chciałem, postanowiłem wyrazić żale w sonecie,
który dlatego tu przepiszę, że moja pani natchnęła mi niektóre wyrażenia, zrozumiałe dla tych, którzy zechcą wniknąć w ich znaczenie:
l) Wy, co idziecie po tej samej drodze, Patrzcie, czy mojej co zrówna boleści, Czy się gdzieindziej tyle cierpień zmieści, Ile w niem sercu utrapionem srodze.
Amor swej łaski rozpuściwszy wodze, Tak mię obdarzył, jak tych, których pieści; Aż ludziom dziwno, słyszę ich powieści, Sani nie wiem, za co tak radosny chodzę,
1) Ten sonet składa się z dwu głównych części. W pierwszej zwracam się do służebników Miłości, stosując do nich słowa Jeremiasza: O vos, qui transit is per viam, attenditc et videte si est dolor, sicut dolor meus. (O wy, którzy przechodzicie po drodze, rozważcie i zobaczcie, czy jest gdzie boleść, tak jak moja). W drugiej części, zaczynającej się od słów:
Amor, swej łaski rozpuściwszy wodze powiadam, co Amor dla mnie uczynił, com następnie utracił.
A teraz, zasób straciwszy godziwy, Onieśmielony, bez radości stoję, Serce zbiedniało i mówić się boję;
Wyglądam wreszcie, jak żebrak wstydliwy, Co wewnątrz kryje umartwienia swoje, A ludzie myślą o nim, że szczęśliwy.
Po wyjeździe tej damy, podobało się Władzcy aniołów powołać do swojej chwały inną damę z tego miasta, której wdzięk i piękność zachwycały mieszkańców. Widziałem ją, t. j. jej ciało przez duszę opuszczone, a koło niej grono dam płaczących. Wspomniawszy wtedy, że widywałem ją nieraz w towarzystwie przezacnej pani (Beatrycy), nie mogłem wrstrzymać się od łez, a nawet postanowiłem wyrzec kilka słów o jej śmierci, na pamiątkę tego, żem ją widział kilka razy z moją panią. Ułożyłem więc dwa sonety następujące, a w każdym z nich umieściłem wzmiankę o mojej przezacnej pani, jak o tem łatwo przekonać się może każdy, kto zechce zrozumieć:
1) Płaczcie, bo Amor ma oczy płaczące, Płaczcie, poznawszy łez jego pobudki; Ujrzał on damy, co we łzach tonące, Wzywają wszystkich, by dzielić ich smutki;
Bo opłakują srogiej śmierci skutki, Co wszystko miłe, wszystko ujmujące Niszcząc (wyjąwszy cnoty niegasnące), Jednej z nich żywot przecięła zbyt krótki.
Zobaczcie, w jakiej Amor miał ją części! Toż go widziałem, jak w własnej osobie Rozwodził żale pośród dam w żałobie,
Patrząc ku niebu z wyrazem boleści, Jakby za duszą tej, co ciałem w grobie, A którą w życiu zdobił wdzięk niewieści.
1) Śmierci okrutna, która nie znasz wcale, Co to jest litość, a lubisz ruiny; Gdy myślę, ile cierpię z twej przyczyny, Przeklinam ciebie za te ciężkie żale.
Za to, że krzywdzisz, że sądzisz zuchwale, Muszę przed światem głosić twoje winy, A może srogie wyliczając czyny, Serca kochanków do gniewni zapalę.
Wyrwałaś z ziemi, co miłe, co grzeczne, Co zwykł w kobiecie świat najbardziej cenić. Wdzięki nadobne, obejście serdeczne !
Jest któś z cnot znany, lecz nie chcę wymię-Kto nie zasłuży na zbawienie wieczne: [nić; Niech się nie waży jej ziomkiem się mienić!
W kilka dni po pogrzebie tej damy zdarzyła się okoliczność, zmuszająca mię do oddalenia się z miasta i do udania się w strony, gdzie mieszkała owa dama, która mi służyła za wał ochronny od ciekawych. Nie do tego samego miejsca udawałem się, gdzie ona teraz mieszkała, a chociaż drogę odbywałem w towarzystwie, podróż ta nie podobała mi się, bom nie wiedział, jak się uchować od wzroku ludzkiego, by zwolnić serce od męki, jakiej doznawałem , oddalając się od mojego uszczęśliwienia. Jednakże najsłodszy władzca (Amor), który mię prześladował i uginał pod władzę zacnej damy (Beatrycy), ukazał się mojej wyobraźni, jako pielgrzym lekko i licho odziany. Zdawał mi się być przerażonym, oczy
miał ku ziemi spuszczone, czasem je zwracając ku rzece, której czyste wody płynęły wzdłuż mojej drogi. Zdawało mi się, że Amor mię wzywa i przemawia do mnie w te słowa: Od tej damy przychodzę, która długo cię ochraniała, a wiem, że nie może powrócić. A przecież mam przy sobie to serce, któreś miał za jej pośrednictwem, i zanoszę je innej damie, która ci, tak jak tamta, za tarczę posłuży. Nazwał mi ją i poznałem ją zaraz. Zresztą, dodał Amor, jeżeli co powtórzysz ze słów, którem ci mówił, staraj się nie odsłonić udanej miłości, którąś ku tym damom zwracał, a którą wypadnie ci może innej okazywać. To powiedziawszy widzenie znikło. Z obliczem zmienionem jechałem zamyślony przez dzień cały, częste wydając westchnienia. Gdy już noc się zbliżała, ułożyłem sonet następujący : 1) Gdym z spuszczonemi wczoraj szedł oczyma, (Bom podróżował wcale nie ochoczy) Amor zabiega mi drogę z uboczy, Okryty płaszczem wytartym pielgrzyma.
Jak ten, co władzę miał, ale już nie ma, Tak on pokornie zamyślony kroczy, Nie śmiejąc spojrzeć, przymyka swe oczy I głowę na dół pochyloną trzyma.
Ujrzał mię jednak i wnet po imieniu Wołając, rzecze: Stamtąd potajemnie Wziąłem twe serce, gdzie było w więzieniu;
Oto, niech jeszcze odżyje przezemnie.
A ja stanąłem w niemem rozżaleniu
I nie postrzegłem, jak odszedł odemnie.
1) W tym sonecie trzy są części. W pierwszej mówię, jak spotkałem Amora i jakim mi się wydał; w drugiej powtarzam, co mi powiedział, ale nie w całości, żeby nie odkryć mojej tajemnicy ; w trzeciej mówię, jak zniknął. Druga część zaczyna się od słów: "Ujrzał mię
jednak" a trzecia od słów "A ja stanąłem".
III.
Skoro tylko wróciłem z podróży, puściłem się na poszukiwanie tej damy, która mi była wskazaną przez mojego władzcę, spotkanego na drodze westchnień, a unikając długich opowiadań, powiem, że w krótkim czasie tak dobrze mi się udało pod jej osłoną się ukryć, iż wiele osób mówiło o niej w sposób obrażający, co mię nieraz bardzo dotknęło. Te plotki oczerniające stały się przyczyną, że owa zacna osoba (Beatryce), która, będąc królową cnot, zmuszała wszelką potwarz do milczenia, przechodząc przez miejsce, gdziem się znajdował, odmówiła mi słodkiego pozdrowienia, w którem się całe moje szczęście mieściło.
Pragnę teraz zboczyć nieco od głównego przedmiotu, żeby dać poznać, ile dobrego jej pozdrowienie sprawiało we mnie. Kiedym ją widział ukazującą się gdziekolwiek, przejęty nadzieją, że mię spotka jej przedziwne pozdrowienie, nie miałem już nieprzyjaciół; owszem, czułem w sobie gorliwość pełną miłosierdzia, skłaniającą mię do przebaczenia wszystkim, od których doznałem obrazy; a gdyby w takiej chwili proszono mię o cokolwiek, za jedyną odpowiedź służyłby wyraz miłości, któ-rybym z skromnem obliczem wymówił. Gdy już miała mię pozdrowić, duch miłości, niwecząc działanie innych duchów czujących, kazał naprzód wystąpić słabym zmysłom wzroku i mówił im: Oddajcie cześć waszej pani! on zaś sam (duch miłości) pozostawał nie-poruszony. Ktoby chciał poznać miłość, mógłby to łatwo uczynić, bacząc na drżenie moich oczu, a kiedy już prze-zacna pani pozdrawiała mię, nietylko że Amor nie mogł wtedy ukryć nadmiernego szczęścia, jakiegoni doznawał, alenadto, skutkiem słodyczy tego pozdrowienia, sam takim się stawał, że ciało moje, podległe całkiem jego władzy, poruszało się nieraz, jak rzecz ciężka, a nieożywiona. Stąd się oczywiście pokazuje, że w tem pozdrowieniu mieściło się moje szczęście, które nieraz tak było wielkie, że nie miałem siły go znosić i niem się cieszyć.
Wracając do rzeczy, powiem więc, że gdy moje szczęście (mianowicie pozdrowienie) było mi odmówione, takiej doznałem boleści, że oddaliłem się od obecnych i udałem się do miejsca samotnego, gdzie ziemię zrosiłem gorz-kiemi łzami, a ulżywszy sobie nieco płaczem, zamknąłem się w mojej komnacie, gdzie mogłem się oddać smutkowi, nie będąc od nikogo słyszanym. Tam wezwawszy miłosierdzia pani wszelkiej uprzejmości (Beatrycy) i wykrzyknąwszy: Miłości, przyjdź w pomoc wiernemu! usnąłem, jak małe dziecko, spłakane po otrzymanej karze.
Wśród tego spania zdało mi się, że widzę w pokoju, przy mnie, młodzieńca, którego odzienie jaśniało białością. Był zamyślony, zwracał oczy w tę stronę, gdziem leżał i zdawało mi się, że wzdychając mówił: Fili mi, tempus est, ut praetermitiantur simulacra nostra. (Mój synu, czas odłożyć na stronę próżne nasze widziadła). Poznałem go, bo zawołał na mnie tak, jak już nieraz wołał. A patrząc nań, zdawało mi się, że płacze z żalu, oczekując słów kilku odemnie. Uspokoiwszy się we śnie, taką zacząłem z nim rozmowę: Zacny panie, dlaczego tak płaczesz ? On zaś mówił mi te słowa: Ego tanqttam centrum circuli, cui simili modo se habent circumferentiae partes; tu autem non sic (Jestem jako środek koła, do którego równo są zbliżone części obwodu, ale z tobą inaczej). Czemuż mówisz tak ciemno ? spytałem się. On zaś odpowiedział mi w mowie pospolitej: 0 to się tylko pytaj, co może ci się przydać. Wtedy zacząłem mówić o pozdrowieniu, które mi było odmówione, i pytałem się go o przyczynę. Odpowiedział mi w ten sposób: Nasza Beatryce, rozmawiając z kilkoma osobami, usłyszała, że dama, o której mówiłem ci na drodze westchnień, doznała nieprzyjemności z twojej winy, a ponieważ ta zacna osoba nie może znieść myśli, żeby ktokolwiek był choćby naj-lżej pokrzywdzony, przeto nie raczyła cię pozdrowić, lękając się, czy nie jesteś złym człowiekiem. Jednak, ponieważ ona zna twoją tajemnicę, bo już oddawna przywykła zwracać uwagę na ciebie, chcę, żebyś ułożył wiersze, w którychbyś wyraził władzę, jaką mam nad tobą z przyczyny jej zalet, i wyznał, żeś był wiernym jej kochankiem od dzieciństwa. Wezwij na świadka tego, którywie o tem ; powiedz, że prosisz go, ażeby poświadczył prawdę słów twoich, a możesz być pewnym, że ja o tem z nią chętnie pomówię. Tym sposobem ona pozna rzetelne twoje zamiary i odrzuci napomknienia tych, którzy ją w błąd, co do ciebie, wprowadzili. Staraj się zachować przyzwoitą miarę w tych wierszach ; nie przemawiaj do niej wprost, uchybiłbyś przez to przyzwoitości, a uważaj, żeby nie w takiem miejscu pismo twoje odebrała, gdziebym ja nie mogł być przy niej ; ozdób też twoje wiersze słodką harmonią, do której i ja się przyłączę, ile razy będzie potrzeba. To powiedziawszy znikł, a mój sen przerwał się. Przywołując wspomnienia, zmiarkowałem, że to widzenie zjawiło mi się około dziewiątej godziny dnia. Wyszedłem więc z pokoju z zamiarem ułożenia ballady, w której-bym mogł wyrazić wszystko, co mi mój władzca nakazał, i taką złożyłem:
1) Idź do Amora, Ballado kochana, Potem z nim razem stań przed moją panią, Proś, niech błagalnym wzrokiem spojrzy na Żeby nie była na mnie zagniewana. [nią, Chociaż się zdarza, że chcąc zatrzeć winy Pokora nieraz celu swego dopnie, Jednak byłoby może nieroztropnie Puszczać się samej na te przeprosiny, Bo moja pani tak się na mnie sroży, Że tobie samej drzwi swych nie otworzy.
Gdy wobec pani mej staniecie oba, Poproś o litość i powiedz słodziutko : Ten, co mię posłał, pragnie, choć na krótko Zyskać twój posłuch, jeśli się podoba; Pragnie, by swoją mogł przynieść obronę.
1) Ta ballada dzieli się na trzy części. W pierwszej mówię do ballady, dokąd ma iść i zachęcam ją, żeby śmielej występowała: mówię mianowicie, w czyjem towarzystwie ma puścić się w drogę dla bezpieczeństwa. W drugiej części uczę, jaka ma być treść jej mowy; w trzeciej części radzę jej wybrać stosowną chwilę i zalecam powierzyć się sprzyjającemu losowi. Druga część zaczyna się od słów: Gdy wobec pani itd., a trzecia: Idź więc balia-
Amor zaświadczy, że twych wdzięków władza Do tak nędznego stanu go sprowadza, Że ma oblicze całkiem odmienione, Choć serce stałe; racz więc odgadywać, Dlaczego w inną musiał się wpatrywać".
Powiedz jej jeszcze: Pani, tylko tobie
Poświęcił swoje uczucia i myśli;
Pragnie jedynie nagiąć się najściślej
Do twojej woli, tak w młodziutkiej dobie
Przysiągł i nigdy nie myślał inaczej.
Jeśli tym słowom pani nie uwierzy,
Niech Amor za mną wstawi się najszczerzej,
Prosząc pokornie niech winę przebaczy,
A naostatek, niech mi umrzeć każe.
Że wiernie kocham, wtedy jej pokażę.
Potem, Ballado, gdy Amor usłuży,
Że za mną świadczył, złóż tysiączne dzięki,
do itd. Mógłby kto zarzucić, że niewiadomo do kogo mówię, używając drugiej osoby, bo ballada niczem innem nie jest, tylko tem właśnie, co wypowiadam. Spodziewam się tę wątpliwość rozstrzygnąć w dalszym ciągu, gdzie podobna trudność znowu się powtórzy,
[...]
I proś, ze względu na twe słodkie dźwięki,
Niech przy tej pani pozostanie dłużej.
Może też przecie nie odejdzie z niczem,
Może wyprosi słowo przebaczenia
I swemu słudze w nagrodę cierpienia,
Oznajmi pokój wesołem obliczem.
Idź więc, Ballado, wybierz dobrą chwilę,
By twe poselstwo chciano przyjąć mile.
IV.
Po widzeniu, o którem wspomniałem, i kiedy już wypowiedziałem słowna, któremi mię Amor natchnął, napadło na mój umysł mnóstwo myśli, którym się obronić nie mogłem. Mianowicie cztery myśli żadnego mi już nie dawały pokoju. Jedna była taka: panowanie Miłości jest dobre, bo odwraca dusze wiernych od wszystkich rzeczy nikczemnych. Druga taka: panowanie Miłości nie jest dobre, bo wiernych, im są wier
niejsi, tembardziej dręczy i smuci. Trzecia myśl taka: samo imię Miłości tak jest miłe do słyszenia, że niewątpliwie własną siłą to imię może być sprawcą wszelkiego dobra, bo imiona są następstwami rzeczy: Nomina sunt consequentia rerum. Wreszcie ostatnia trudność była taka : ta pani, którąś się tak bardzo zajął, nie jest podobna do innych, nie łatwo da się skłonić.
Każda z tych uwag napadała na mnie kolejno z taką siłą, że musiałem zastanawiać się, jak człowiek niewiedzący, jaką drogę ma wybrać, ani dokąd ma iść. A jeżelim usiłował znaleźć pośredni wyraz, godzący te sprzeczne zdania, to jeszcze większego doznawałem udręczenia, tak, że nic mi nie pozostawało, jak wzywać litości i rzucić się w jej objęcia. Doprowadzony do tego stanu, zamierzyłem wierszami wyrazić moje cierpienia i ułożyłem sonet następujący:
) Wciąż o miłości myslę, lecz się zrywa Łańcuch mych myśli; jedna znać ją zbliska I czcić ją każe, bo jest bóstwa bliska, Druga jej władzę szaleństwem nazywa.
Z nadzieją trzecia do spoczynku wzywa, Ostatnia znowu łzy z oczu wyciska, W różne mię strony odmęt myśli ciska, Niechże kto prędzej na pomoc przybywa.
Wszystko niepewne, wszystko niebezpieczne, Nie wiem co mówić, tak jestem dręczony, Że chcąc do ładu przywieść myśli sprzeczne, Muszę Litości wezwać do obrony, Muszę jej względy ubłagać skuteczne, Choć dotąd przez nią byłem pogardzony.
l) Nie dzielę tego sonetu na części, bo podział służyć ma do tego, by wyłożyć znaczenie ukrytej treści. A ponieważ przyczyna tego, co zaszło, jest dla wszystkich oczywistą, przeto niema powodu do robienia podziałów. Prawdą jest jednak, że wyrazy użyte dla wyrażenia tego, co mię pobudziło do napisania tego sonetu, mogą być nieco ciemne. Naprzykład,
Po takiej walce sprzecznych myśli zdarzyło się, że ta przezacna pani przybyła na zgromadzenie znakomitych dam, dokąd i ja także udałem się za namową przyjaznej osoby, która sądziła, że mi wielką uczyni przyjemność, gdy mię wprowadzi do miejsca, gdzie tyle dam jaśniało pięknością. Nie wiedząc, dokąd idę, i oddawszy się przewodnictwu tego, którego miałem za przyjaciela, spytałem wreszcie: Dlaczego przyszliśmy do tych dam? Odpowiedział wtedy: Ażeby miały godnych siebie służebników. Rze-
straszone duchy zmysłowe, jak gdyby chciał sam zapanować wzrokiem, a jednakże duchy niektóre żyją, tylko wyparte ze swoich narządów, to mogłyby powstać wątpliwości niepodobne do rozwikłania dla osób nienależących do pewnego stopnia służebników Miłości, gdy tymczasem ci ostatni bardzo łatwo zrozumieć mogą znaczenie tych wątpliwych wyrażeń. Nie byłoby więc stosownem, gdybym tu rozwiązywał te trudności, bo moje wyjaśnienia hvłvhv zunełnie daremne i zbvteczne. czy wiście zaś tak było, że one stanowiły orszak jednej damy, która właśnie w tym dniu była zaręczoną, i że według zwyczaju naszego miasta miały uczestniczyć w pierwszej uczcie, jaką odbyć miała u stołu i w domu swojego narzeczonego. Osądziłem więc, że dogodzę przyjacielowi, skoro wraz z nim podejmę się usługiwać damom. Gdy jednak znalazłem się wśród zgromadzenia, uczułem po lewej stronie piersi nadzwyczajne drżenie, które się całemu ciału udzieliło. Oparłem się więc o ścianę w malowane obrazy ozdobną, a z obawy, żeby kto nie spostrzegł mojego wzruszenia, wzniosłem oczy i wpatrując się w te damy, ujrzałem przezacną Beatryce między niemi. Duchy moje żywotne tak były wtedy znękane nadmiarem siły, jaką powziął przebywający we mnie Amor, gdy się uczuł tak blizkim przezacnej damy, że same tylko władze wzroku zachowały nieco życia, a i tejeszcze nie pozostały w zwyczajnym zakresie swojego działania, chociaż Amor je zniewalał, żeby widziały wyłącznie tylko przezacną panią. Gdy wreszcie przyszedłem nieco do siebie, zasmuciłem się bardzo, bo niższe duchy we mnie narzekały mocno, mówiąc: Gdyby nas Amor tak nie zmącił, moglibyśmy tak dobrze wpatrywać się w przezacną panią, jak inni się wpatrując
Mówię więc, że niektóre z tych pań, spostrzegłszy zmianę, jakiej podległem, zaczęły wyrażać swoje podziwienie, a potem w rozmowie wyśmiewały się ze mnie wraz z przezacną panią. Mój przewodnik i przyjaciel, chociaż w dobrej wierze, w tej okoliczności dał się w błąd wprowadzić, a wziąwszy mię za rękę i usunąwszy mię na bok, zapytał, co mi się stało. Odpowiedziałem mu kilka słów, a gdy zgasłe moje siły odżyły i spędzone duchy wróciły do przytomności, rzekłem do tego przyjaciela: Oto
wkroczyłem w te szranki życia, poza które już nie można dalej się pomknąć z zamiarem powrotu. Rozstałem się z nim, wróciłem do komnaty łez, a tam płacząc i rumieniąc się, tak do siebie powiedziałem: Gdyby ta pani wiedziała, w jakim jestem stanie, pewnie nie wyśmiewałaby się ze mnie, przeciwnie, żywą litośćbym w niej obudził. A wyraziwszy tę skargę, postanowiłem wyrzec słowa, któreby dały poznać przyczynę mojej nagłej zmiany, a mianowicie to chciałem wyrazić: Wiem, że ta przyczyna jest nieznana, a gdyby była znaną, pewnie wrszyscyby się nademną litowali. Pragnąc, żeby to objaśnienie doszło do uszów mojej pani, ułożyłem sonet następujący:
Kiedy zdumiony w waszem gronie stoję, Razem z innemi szydzisz z mej postaci, Nie myśląc o tem, że ten, co zmysł traci, Z twojej piękności czerpie niemoc swoje.
Niech raczej spłyną twej litości zdroje, Tę ciężką próbę niech mi litość spłaci, Bo Amor moją się krzywdą bogaci, I srogie w duszy mej szerzy podboje.
Już się nie bronią duchy nastraszone, Zbite, rozpierzchłe Amora rozkazem, Jedne bez życia, drugie rozpędzone.
Stąd moja postać dziwnym tchnie wyrazem, Ale cierpienia przez Miłość sprawione, Czemuż z tą zmianą nie ustają razem ?
Po zadziwiającem przeobrażeniu mojem opanowała mię myśl dręcząca, która mnie nie opuszczała. Bez ustanku mię napastowała, a takie były jej wywody: Dlaczegóż ty starasz się widzieć tę panią, kiedy tak śmiesznie wyglądasz, będąc przy niej? A w razie gdyby cię ona wezwała, coż mógłbyś jej powiedzieć, o ilebyś używał wszystkich władz rozumu? A wtedy inna myśl pokorniejsza dyktowała mi odpowiedź taką; Jeżelibym nie stracił przy tom
ności, ale owszem używał swobodnie władz umysłu, powiedziałbym, że gdy rozmyślam o jej cudownej piękności, takie mię ogarnia pragnienie widzenia jej, że to pragnienie niszczy w mojej pamięci wszystko, coby się mogło temu przeciwić. Dla tego właśnie przebyte cierpienia nie wstrzymują mnie i zawsze pragnę ją widzieć. Takie to myśli skłoniły mię do wypowiedzenia pani mojej uczuć, jakich doznaję, gdy jestem przy niej, i dlatego ułożyłem sonet następujący :
1) Wszystko, co rozum waży, w mgłę zapada, Gdy widzę skarb ten, który w sercu mieszczę, Aż Miłość mówi mi słowa złowieszcze: Uciekaj zaraz, biada tobie, biada!
1) Ten sonet dzieli się na dwie części. W pierwszej mówie: dlaczego nie moge powstrzymać się od widzenia tej pani; w drugiej (od słów: Aż Miłość mówi itd.) opisuję, co się dzieje ze mną, kiedy jestem przy niej. Ale ta druga część ma jeszcze pięć podziałów:
Stan mego serca wyraża twarz blada, Wsparty o ścianę chcę odetchnąć jeszcze, Ale gwałtowne miotają mną dreszcze, Wszystko wokoło śmierć mi zapowiada.
Czyż nie postąpi ze mną jak morderca, Kto widząc, jak mię Miłość prześladuje, Kroplą współczucia nie odwilży serca?
Lecz tej ochłody, którą wywołuje Wzrok mój gasnący, nie poda szyderca, Gdy nawet Dobroć litości nie czuje.
w pierwszej powtarzam, co mi Amor mówi za radą Rozumu; w drugiej (od słów: Stan mego serca itd.) pokazuję, że oblicze moje wyraża stan mego serca; w trzeciej (Ale gwał-towne itd.) wyznaję, że mię wszelka odstępuje odwaga; w czwartej (Czyż nie postąpi itd.) mówię, że zbrodnię popełnia, kto się na-demną lituje; w ostatniej wreszcie (Lecz tej ochłody itd.) oznajmiam, dlaczego kto inny powinienby litościwie ocenić wyraz nieszczęścia, malujący się w moich oczach, który to wyraz nieszczęścia jest zaprzeczony, to jest nie wydaje się , z powodu szyderstwa
Wkrótce sonet ten wzniecił we mnie chęć wyrażenia czterech myśli, tyczących się mojego stanu, których jeszcze nie wypowiedziałem. Pierwsza ta : że często smuciłem się, kiedy pamięć pobudzała wyobraźnię do uprzytomnienia sobie doznanych wrażeń; druga: że Amor napadał na mnie tak gwałtownie, tak nagle, że całe życie moje skupiało się w jednej tylko myśli ; trzecia : że pokonany przez Miłość, blady, bezsilny, zbierałem resztki sił dla zobaczenia mojej pani, sądząc, że jej widok podtrzyma mię w tej walce, zapominając o wszystkiem, byle tylko zbliżyć się do niej ; czwarta wreszcie, że widok mojej pani nie tylko nie wzmacniał mnie, ale przeciwnie niszczył pozostałą resztkę życia.
Ułożyłem więc taki sonet:
1) Rozważam nieraz, jaki wyraz twarzy Miłość mej nędznej nadaje osobie,
I tak się wzruszam tem, że myślę sobie: Czy innym także podobnie się darzy?
Bo Amor, gdy się do boju rozżarzy, Tak mię przygniata, że jestem jak w grobie; Już jedną tylko myślą tchnę w tej dobie: Tą jedną, która o tobie wciąż marzy.
Wtedy próbuję powstać z odrętwienia,
Zmartwiałą duszę usiłuję cucić,
Chcę Ciebie widzieć, pragnąc wyleczenia;
Lecz gdy się ważę wzrok ku Tobie zwrócić, Czuję wznowione serca mego drżenia, Upadam wreszcie, by do grobu wrócić.
V.
Ułożywszy te trzy ostatnie sonety, zwrócone do mojej pani, a w których
sownie do czterech uwag w nim zawartych. Ponieważ mówiłem już o tem wyżej, teraz przeto zaniecham szczegółowych objaśnień, tylko wskażę początek każdej części. Druga część od słów: Bo Amor itd.; trzecia: Wtedy próbuję; czwarta: Lecz gdy się ważę.
mieści się obraz tego, com doznawał, sądziłem, że wytłómaczyłem się dosyć jasno, i postanowiłem o sobie zamilknąć. Jednakowoż, chociaż od tego czasu powstrzymałem się od wszelkiej podobnej mowy, zdawało mi się stoso-wnem, dla wyrażenia moich uczuć, wybrać przedmiot nowy i wyższy od tych, któremi dotychczas zajmowałem się, a ponieważ rzecz sama może się wydać zajmującą, przeto wyłożę ją, ile można, najkrócej.
Ponieważ, z powodu nagłych w mojej postaci przemian, wiele osób przeniknęło tajemnicę mojego serca, przeto pewne damy, które się często w towarzystwie schadzały, wiedziały bardzo dobrze, czego doznaję wewnątrz, gdyż były nieraz świadkami moich cierpień. Gdym się raz przypadkiem w ich towarzystwie znajdował, jedna z nich wezwała mię do siebie. Mówiła z wielkim wdziękiem. Gdym się zbliżył i przekonał, że się pani moja wśród nich nie znajduje, ośmieliłem się oddać ukłon damom i spytałem, w czem moge im usłużyć. Było ich nie mało, rozmawiały i śmiały się. Jedne patrzyły na mnie, czekając, co im powiem, drugie zaś szeptały między sobą. Z tych jedna, zwracając oczy ku mnie i wołając mię po imieniu, powiedziała mi : Co cię skłania do kochania tej damy, kiedy nie możesz na nią patrzeć, ani nawet znosić jej obecności ? cel podobnej miłości musi być chyba bardzo osobliwy? A skoro to powiedziała, nietylko ona, ale wszystkie inne patrzyły na mnie ciekawie, czekając mojej odpowiedzi. Wtedy tak do nich przemówiłem: Panie moje. Jedynym celem mojej miłości było pozyskać pozdrowienie tej damy, o której panie myślicie, bo w jej pozdrowieniu mieściło się moje szczęście i jedyny skutek moich uczciwych pożądań. Ale ponieważ podobało jej się
odmówić mi tego pozdrowienia, mój władca Amor kazał mi zamknąć szczęście moje w oczekiwaniu jej miłosierdzia, które nie może mię ominąć.
Wówczas one zaczęły rozmawiać z sobą, a jak czasem się zdarza, że widzimy deszcz zmieszany ze śniegiem, tak samo ich słowa zdawały mi się przeplatane westchnieniami. A kiedy już tak przez czas jakiś porozmawiały z sobą, dama, która pierwsza przemówiła, powiedziała mi jeszcze: Prosimy cię, żebyś nam wytłómaczył, w czem się zawiera to szczęście, ta błogość, o której mówisz. Odpowiedziałem : W słowach głoszących pochwały mojej pani. Rzekła na to: Czyżby nie można stąd wnosić, że słowa, których użyłeś dla wyrażenia stanu twoich uczuć, nie odpowiadały temu celowi ? Słysząc to, uczułem się niemal zawstydzonym i oddaliłem się od tych pań, mówiąc do siebie:
Skoro tyle błogości sprawia opiewanie pochwał mojej pani, czemuż w inny przemawiałem sposób ? Od tej chwili postanowiłem żadnemi innemi nie zajmować się przedmiotami, tylko pochwałami tej zacnej pani. Rozmyślając jednak o tem, bałem się, czym nie wybrał zbyt wzniosłego dla mnie przedmiotu, tak, że nie śmiałem rozpocząć.
I tak upłynęło kilka dni, w ciągu których na żaden utwór się nie zdobyłem. Ale zdarzyło się potem, że gdym przechodził raz koło przezroczystego strumyka, taka mię opanowała chęć wypowiedzenia myśli moich wierszem, że zacząłem rozmyślać o formie i tonie, w jakim to uczynić wypada. Zdawało mi się, że mówiąc o niej, nie wypada mi nic innego uczynić, jak tylko zwrócić się do dam, przemawiając do nich w drugiej osobie, i to nie do wszystkich, ale tylko do dam zacnych i odznaczających się. Język wtedy jak gdyby mi się rozwiązał i wykrzyknąłem: Panie wiedzące, czem miłość prawdziwa! Zachowałem radośnie te słowa w pamięci, chcąc, żeby stanowiły początek tego, com chciał ułożyć. Powróciłem wtedy do miasta, a gdy w ciągu kilku dni dojrzały moje myśli, rozpocząłem kanconę z takim właśnie wstępem, jaki wybrałem i według podziałów, o jakich wspomnę niżej. Oto jest ta kancona:
l) Panie wiedzące, czem miłość prawdziwa, Pomówię z wami o mojej władczyni; Pieśń ma do lotu zuchwale się zrywa, Lecz sercu memu ulgę to uczyni. Powiem, że kiedy myślę o mej pani, Takie mi miłość słówka naszeptuje, Że, gdybym śmiało powtórzył, co czuję, Wszyscy byliby zaraz zakochani.
l) Chcąc, żeby ta kancona lepiej była zrozumianą, sztuczniejsze dam do niej objaśnienie. Podzielę ją na trzy części. Pierwsza jest wstępem do tego, co następuje ; druga, rozwinięciem przedmiotu ; trzecią nazwaćby mo-
Wam teraz tylko, będąc zbyt nieśmiały, Panie i panny, jeśli chcecie wiedzieć, Leciuchnym pędzlem skreślę jej powaby, Bo nie każdemu można to powiedzieć.
Anioł raz mówił: Panie ! tam na ziemi Jest pewna dama; jej liczne zalety
żna poniekąd służebnicą słów następujących. Druga tak się zaczyna : Anioł raz mówił, a trzecia : Piosnko moja. Pierwsza część rozpada się znowu na cztery podziały. Naprzód mówię, do kogo się zwracam i dlaczego chcę mówić o mojej pani; powtóre, wyrażam, co sam czuję, kiedy myślę o jej zaletach i jakbym mogł przemawiać, gdyby mię nie odstąpiła pewność siebie i śmiałość wszelka; po trzecie, powiadam, jakbym się powinien wysłowić, żeby nie uledz pod wrażeniem własnej niegodności; wreszcie, mając znowu na myśli osoby, do których przemawiam, mówię, dlaczego do nich mianowicie się zwracam. Drugi ustęp zaczyna się od słów: Powiem, że kie-dy it.d.; trzeci: Wam tylko teraz i t. d.; czwarty: Panie i panny i t. d.
W drugiej części zaczynam mówić o mojej pani, a naprzód mówie, co o niej myślą
Pochodzą z duszy, co skrzydłami swemi Aż do najwyższej może wznieść się mety. Więc zaraz Niebo ją sobie zamawia, O jej przyjęcie każdy z Świętych prosi, Zaledwie Litość głos za mną podnosi, Aż wreszcie Stwórca w te słowa przemawia:
w Niebie, a następnie, jakiego hołdu jest przedmiotem na ziemi, a tu znowu dwie rzeczy mam na względzie; mówię bowiem o szlachetności jej duszy i wymieniani kilka cnot skutecznych, z tego źródła wypływających; wreszcie wspominam o jej szlachetnej postaci i wyliczam niektóre jej powaby, mianowicie od słów : Jak to być może i t. d. Ale ten drugi ustęp jeszcze na dwa się rozdziela. W jednym mówię o niektórych jej pięknościach, w znaczeniu chwalebnem (to jest mo-ralnem), a w drugim o jej pięknościach szczególnych i określonych, tyczących się jej osoby, tam zwłaszcza, gdzie mówię o oczach, które są źródłem i podstawą miłości. Żeby zaś usunąć jakiekolwiek poziome pomyślenie, czytelnik nie powinien zapominać o tem, co wyżej powiedziano, że pozdrowienie od tej zacnej damy, jej ustami wyrażone, było kresem
Połóżcie koniec prośbom utęsknionym, Bo jest tam jeden, co bardzo boleje; Jeden, co kiedyś powie potępionym : Błogosławionych widziałem nadzieję.
Z taką to na nia czekają tęsknotą Niebiańskie duchy, a wśród śmiertelników, Kto się chce piękną uszlachetnić cnotą, Niech się zapisze do jej służebników;
i celem moich upragińeń, kiedy jeszcze raczyła mię takowem obdarzać.
Nakoniec, tam, gdzie mówię: Piosenko inoja itd., przydaję strofę, która jest niby jakby służebnicą drugich, gdzie wyrażam, co pragnę i czego oczekuję od mojej kancony. Ale ponieważ tę ostatnią część łatwo można zrozumieć, nie będę się już silił na wskazanie jej podziałówr. Prawda, że chcąc wyłuszczyć całe tych wierszy znaczenie, możnaby jeszcze liczniejsze podziały wprowadzić, ale nie troszczę się o to, że mnie nie zrozumieją ci, których rozum nie zadowolni się powyższemi wyjaśnieniami i że odłożą na bok moją kan-conę; owszem, lękam się raczej, że zanadto otwarcie dałem poznać jej znaczenie tym, którzyby ją usłyszeli, gdyby się zdarzyło, że doszła do wiadomości bardzo wielkiej liczby osób.
Bo, gdzie się zjawi w szczęśliwej godzinie, W ślad za nią Miłość lśniącą tarczą błyska, Że zginąć musi wszelka żądza niska. Kto na nią spojrzy wznosi się lub ginie, A jeśli kogo uczci pozdrowieniem, Takim go dobrym, poczciwym uczyni, Że każdą krzywdę płaci zapomnieniem I ciężkim grzechem nigdy nie zawini.
Jak to być może (Miłość zapytuje),
By kto z śmiertelnych był tak doskonały?
Lecz wnet zamilknie i sama to czuje,
Że Bóg dla swojej chciał ją stworzyć chwały,
Że nikt w dobroci nie zdoła jej sprostać.
Gdy spojrzysz na nią, to jej piękna postać,
Jak perła, którą jutrzenka rozświeci,
Pojęcie piękna w twym umyśle wznieci.
Szlachetna miłość w jej oczach się żarzy;
Gdzie je obróci, miga błyskawica.
Miłość na pięknej maluje się twarzy,
I patrzącego swym wdziękiem zachwyca.
Piosenko moja, skromnie przystrojona, Z tą cię przestrogą posyłam na zwiady: Kiedy się zbliżysz do dam zacnych grona, Poproś, by dobrej udzieliły rady. Niech cię nauczą, kiedy i którędy Trafić do pani, której chwałę głosisz,
A gdy o radę pokornie poprosisz, Staraj się słuszne zachowywać względy. Ufaj osobom znanym z uczciwości, To cię do pani prosto zaprowadzą ; Szlachetna miłość pewnie u niej gości, Niech ci oboje posłuchanie dadzą.
Kiedy kancona ta już się nieco rozeszła po świecie, jeden z przyjaciół, usłyszawszy ją, może zanadto chlubne
o mnie powziął mniemanie i wyraził życzenia, żebym mu powiedział, co to jest miłość. Zważywszy, że to piękny
i godny był przedmiot i że, zresztą, , trzeba mi było, przyjacielowi dogodzić, napisałem taki sonet:
l) Miłość z Zacnością (tak nam mądrość wróży), Zawsze są razem, jedna drugą goni ; Jeśli zaś jedna od siostry swej stroni, Pewnie się zbłąka w samotnej podróży.
l) Ten sonet dzieli się na dwie części. W pierwszej wspominam Amora, jako siłę albo władzę duszy, w drugiej (od słów: Tym-
Wrodzona skłonność dobrze nam usłuży, Kiedy pod berło Miłości się skłoni; Amor zaś w domku serca, jak w ustroni, Mile odpocznie, krócej albo dłużej.
Tymczasem Zacność nieraz w tłumie ludzi W postaci pięknej damy się objawi, A przedmiot miły taką zmianę sprawi,
Że Miłość nagle ze snu się obudzi, Czasem mąż zacny równe czucie wzbudzi, I w sercu damy wrażenie zostawi.
Powiedziawszy w wierszach poprzedzających, jakie było moje zdanie o miłości, chciałem jeszcze cośkolwiek po-
czasem zacność itd.) mówię, jakim sposobem ta siła duszy w czyn przechodzi. W pierwszej zaś części są jeszcze dwa podziały; naprzód, uważam, jaki jest podmiot tej siły, następnie (od słów: Wrodzona skłonność1), że podmiot i siła łączą się w istnieniu, trzymając się jedno drugiego, jak materyą i forma. Mówiąc
o tem, jak siła duszy w czyn przechodzi, uważam, jak się ten czyn objawia u mężczyzn
i u kobiet.
wiedzieć na pochwałę tej zacnej damy (Beatrycy), żeby pokazać, w jaki sposób przez nią bywa obudzoną, gdzie spała, ale jeszcze, że cudownym sposobem sprowadza ją tam nawet, gdzie serce wcale do przyjęcia miłości nie było usposobionem. Z tego powodu taki napisałem sonet:
1) Pani, co miłość w swych oczach piastuje Spojrzeniem wznosi, uzacnia, nawraca ; Gdzie przejdzie, każdy na nią oczy zwraca, A pozdrowiony bicie serca czuje ;
Pochyla głowę i myślą się truje,
Jak mała jego zasługa i praca;
Gniew zawstydzony od niej się odwraca:
Każda z dam ze mną, niech ją uszanuje.
1) Ten sonet ma dwie części. W pierwszej mówię, jak ta pani władzę miłości w czyn przemienia przez swoje najszlachetniejsze oczy, a w drugiej : Od słodkich myśli itd., jak ten sam skutek sprawia przez swoje najszlachetniejsze usta. W pierwszej części trzy są
Od słodkich myśli urasta pociecha, Słysząc wyrazów jej wdzięk osobliwy, Więc kto ją słyszy, czuje, że szczęśliwy;
A wyraz twarzy, kiedy się uśmiecha,
Nie znajdzie w mowie, ni w pamięci echa,
Tak w nim szczególne uroki i dziwy.
uwagi: po pierwsze, mówię, jak ona uzacnia tych, co na nią patrzą, czyli, co na jedno wychodzi, że wprowadza władzę miłości tam gdzie jej jeszcze nie było ; powtóre (od słów: Gdzie przejdzie) mówię jak właśnie w ich sercu władzę miłości w czyn zamienia; po trzecie (od słów: A pozdrowionym.) wskazuję, co ona sprawia w tych sercach. Między pierwszą a drugą częścią jest łącznik Każda z dam, gdzie wzywam damy do pomocy, w celu uczczenia mojej pani. W drugiej części mówię o dwojakich czynnościach jej ust, mianowicie o jej słodkiej mowie i o przedziwnym uśmiechu. Co do tego ostatniego objawu, nie objaśniam, jakie sprawia wrażenie, bo pamięć nie może przechować wspomnień o tem działaniu.
VI.
Ale wkrótce, z woli naszego uwielbianego Zbawcy, który i sam nie uchylił się od śmierci, ten, który był ojcem tej przedziwnej osoby (przezacnej Beatrycy), występując z tego życia, udał się do wiecznej chwały. A ponieważ takie rozłączenie zawsze jest bolesne dla pozostających przyjaciół nieboszczyka; nadto, ponieważ nie ma ściślejszej przyjaźni nad przyjaźń między dobremi rodzicami a dobremi dziećmi; ponieważ wreszcie ta pani była nadzwyczajnie dobrą osobą, i jej ojciec bardzo dobrym był człowiekiem (jak wszyscy mówią zgodnie z prawdą): przeto rzeczą jest pewną, że ta zacna dama najcięższej doznała boleści.
Według zwyczaju przyjętego w tem mieście, zgromadzili się mężczyźni i damy z osobna tam, gdzie Beatryce we łzach tonęła. Widząc kilka dam
wracających od niej, nadstawiłem ucha na ich rozmowę, odnoszącą się do boleści doznanej przez tę zacną osobę: Jakto ona płacze , mówiły, kto ją ujrzy w tym stanie, powinienby umrzeć z litości. Potem te damy poszły dalej; ja zaś doznałem wielkiego smutku, a łzy tak mi twarz zaćmiły, że musiałem ją rękoma zasłonić. Ale znowu uwagę moją zwróciły rozmowy podobne do poprzednich, bo znajdowałem się w miejscu, koło którego przechodziły wszystkie damy od Beatrycy wracające. Któraż z nas zdoła się już kiedykolwiek weselić, usłyszawszy to, co ona tak smutnie wypowiedziała? mówiły one. A potem inne przechodziły, które nademną czyniły uwagi: Oto ten, który tam płacze ; możnaby myśleć, że ją widział, tak, jak my. — Patrzcie, dodały inne, co szły za niemi, taki on zmieniony, że już do siebie niepodobny, Usłyszawszy te słowa w przechodzie, powziąłem myśl ułożenia wierszy, bo godny nastręczał mi się przedmiot, mianowicie to, com słyszał z ust tych dam. A to, że byłbym chętnie zadawał im pytania, gdyby mię nie wstrzymywała przyzwoita powściągliwość, posłużyło mi za powód do przemówienia tak, jak gdybym się do nich wprost odzywał, a one mi odpowiadały. Napisałem więc dwa sonety. W jednym zapytuję w dogodnej dla mnie formie, a w drugim daję odpowiedź tych dam, przytaczając to, co one same mówiły, jak gdyby to było odpowiedzią do mnie zwróconą. Oto jest pierwszy sonet:
1) Wy, co tak macie pokorne spojrzenie, Których spuszczony wzrok boleść oznacza:
1) Ten sonet dzieli się na dwie części. W pierwszej pytam się dam, czy od niej wracają i dodaję, że sądzę, iż tak być musi, gdyż wracają uzacnione. W drugiej części (od słów:
Zkądto was smutek tak bardzo przytłacza, A bladość zdradza wewnętrzne wzruszenie?
Czyście widziały miłości cierpienie, Co naszą damę boleścią naznacza? Stwierdźcie to, panie, co sercu badacza Rozpowiedziało już wasze wejrzenie.
Gdyście ten straszny smutek oglądały, Raczcie chwil kilka przy mnie tu pozostać, Żebym mogł od was wiadomości dostać.
Drżę, gdy rozważam to, coście widziały, Tyle już oczy wasze łez wylały, I tak się wasza odmieniła postać!
A oto drugi sonet:
1) Tyśto, co imię tej pani głosiłeś,
Do nas zwracając twoją pieśń chwalącą? Bo poznajemy twą mowę tęskniącą, Chociaż na twarzy bardzo się zmieniłeś.
Gdyście ten straszny itd.) proszę, żeby mi o niej mówiły.
1) Ten sonet ma cztery części, według czterech sposobów mówienia, użytych w odpowiedzi dam. Nie będę tych części szczegółowo
Gdy się tak bardzo teraz zasmuciłeś, Że aż obudzasz litość współczującą, Toś ty ją może sam widział płaczącą, I, jak bezsilny, boleści nie skryłeś.
Myśmy włśród płaczu słowa usłyszały, Co zdolne były serca nasze przeszyć, Próżną więc rzeczą byłoby nas cieszyć.
Ach! bo jej oczy tyle łez wylały,
Że te z nas, które jej twarz oglądały,
Same w grób śmierci chciałyby pospieszyć!
VII.
W niedługim czasie po ułożeniu tych wierszy zachorowałem i tak cierpiałem przez dziewięć dni, że z wielkiego osłabienia poruszyć się nawet nie mogłem. Dziewiątego dnia doznając boleści nie-
rozbierał, wskażę tylko początek każdej z nich. I tak, druga zaczyna się od słów: Gdy się tak bardzo itd.. trzeciej początek jest taki: Myśmy wśród płaczu, czwartej : Ach ! bo jej oczy! itd.
znośnych, zacząłem rozmyślać o mojej pani. Myślałem o niej, a potem myśli moje zwróciły się do kruchego istnienia mojego; gdym się więc zastanawiał nad krótką trwałością życia ludzkiego, nawet w stanie zdrowia, opłakiwałem nieszczęśliwą dolę ludzką. Mówiłem sobie z westchnieniem : Przezacna Beatryce musi więc umrzeć kiedyś! Wtedy mój umysł tak się obłąkał, że musiałem oczy zamknąć i czułem się udręczonym, jak gdybym popadł w jakie szaleństwo.
Wśród mojego obłąkania ukazały mi się kobiety biegnące z rozpuszczonemu włosami i wołające: Umrzesz! Potem inne się ukazały ze straszliwem obliczem, a te wołały: Już umarłeś. Wtedy w zamęcie myśli, już nie wiedziałem, gdzie jestem. Zdawało mi się, że kobiety rozczochrane przechodziły, płacząc; zdawało mi się, że słońce zciemniło się do tego stopnia, iż występowały gwiazdy blade, jak gdyby opłakiwały zmarłych. Ptastwo padało martwe, a wśród huku towarzyszącego trzęsieniu ziemi, przestraszony sądziłem, że widzę zbliżającego się do mnie przyjaciela, mówiącego: Twoja uwielbiona dama wyszła z doczesnego istnienia. Zacząłem wtedy płakać nie w samem tylko widzeniu, ale żywemi oczyma, które pra-wdziwemi łzami oblewałem. Spojrzałem potem ku niebu i zdawało mi się widzieć mnóstwo aniołów, wznoszących się chórem ku sklepieniu niebios, a poprzedzał ich lekki obłok olśniewającej białości. Słyszałem tych aniołów chwalebnie śpiewających, a słowa śpiewane zdały się być te: Hosanna in excelsis! i nic innego nie słyszałem. Serce moje, w którem tyle było miłości, zdawało mi się mówić do mnie: Pewną jest rzeczą, że nasza pani umarła, a mnie się zdało, że idę oglądać ciało tej duszy szlachetnej i błogosławionej. Mojawyobraźnia tak była zajętą, że widziałem tę panią tak, jak gdyby w samej rzeczy była nieżywą, a damy pokrywały jej głowę białą zasłoną. Tak spokojną była i skromną jej postać, że zdawała się mówić: Oto teraz dostąpiłam tego, że widzę źródło uspokojenia. Ujrzawszy ją, taką zostałem przejęty pokorą, że wzywałem śmierci, mówiąc do niej: Przybądź, bo pożądam cię gorąco, a widzisz, że już barwę twoją mam na sobie!
Następnie, zdawało mi się, że jestem obecny wszystkim obrządkom, wykonywanym przy zmarłych; a wreszcie, że wracam do domu. Wzniósłszy więc oczy ku niebu, wyrzekłem wśród łez: Ol piękna duszo, jakże szczęśliwy ten, kto cię widzi! Gdym tak, wśród łez i westchnień, wzywał śmierci, młoda dama, będąca przy mojem łóżu, myśląc, że to cierpienie, przez chorobę sprawione, takie mi słowa i jęki wyciska, wzruszona, płakać zaczęła.
Inne damy, będące w pokoju, prze-strzeżone łzami ich towarzyszki, że ja sam płakałem, kazały ustąpić tamtej, która była bliską moją krewną. Dwie inne zbliżyły się do mnie, żeby mię obudzić, sądząc, żem spał: Nie śpij już i nie rozpaczaj, mówiły do mnie, a skoro tak się do mnie odezwały, obłąkanie moje ustało, właśnie w tej chwili, kiedy miałem zawołać: 0! Beatryce, bądź błogosławiona! Juzem był wymówił: 0! Beatryce! kiedym się raptem obudził, otworzyłem oczy i przekonałem się, że mię sen zwiódł. Ale wysiłek, z jakim, wśród jęku, miałem te kilka słów wymówić, nie dopuścił damom usłyszeć je, a chociaż wstyd mi było, że mi się to imię mimowolnie wyrwało, przecież, przestrzeżony przez Miłość, zwróciłem się ku nim. Skoro ujrzały, że ze snu się budzę, powiedziały naprzód: Możnaby myśleć, że już nieżywy ! Potem zapytały, co mi taki przestrach sprawiło ? Po tych zapytaniach, gdym już nieco wrócił do przytomności i gdym się już przekonał o złudności widzeń, które mi się przedstawiały, odpowiedziałem : Opowiem wam, czegom doznał. W rzeczy samej, od początku do końca, powiedziałem im wszystko, com widział, troskliwie tylko ukrywając imię przezacnej damy. Gdym już dostąpił powrotu do zdrowia, postanowiłem ułożyć wiersze o tem wszystkiem, co mi się zdarzyło. Zdawało mi się bowiem, że godzi się podać do wiadomości ten przedmiot, jako odnoszący się do Miłości. Ułożyłem więc następującą kanconę :
l) Dama litośna i zdobna wdziękami, Czuwając, kiedy pałała mi głowa,
1) Ta kaucona dzieli się na dwie części, a druga zaczyna się od słów: -Słuchajcie!
Na moje jęki i bezładne słowa Litością tknięta, płakała nademną. Więc inne damy cichemi krokami Tam się zbliżyły, gdzie było me łoże, Zbadać, czy chory usłyszeć je może, Lub czy pociecha będzie nadaremną. Jedna mówiła: Obudźże się przecie! Druga: Nie trzeba tak bardzo rozpaczać! Więc, gdy sen z jawą zaczął walkę staczać, Wyrzekłem imię najdroższe na świecie.
Tak byłem słaby, gdym się miał ocucić, Tak był stłumiony głos memi jękami, Żem zbyt cichemi przemawiał słowami, By je stojący przy mnie usłyszeli.
Kiedym zważał i t. d. W pierwszej, mającej dwa podziały, z których drugi zaczyna się od słów: Tak byłem słaby, opowiadam jakiejś nieoznaczonej osobie, że byłem zbudzony z sennego widzenia przez pewne damy i że obiecałem im powiedzieć, com widział, a naprzód przytaczam, co damy mówiły i czyniły w czasie mojej gorączki, a następnie, co mi powiedziały po odzyskaniu zmysłów. W drugiej części opisuję moje widzenie i kończę podziękowaniem.
Wtedy tui Miłość kazała obrócić Twarz zawstydzoną, gdzie były te damy, A tak patrzałem, jak gdy skonać mamy, Aż głos przyjazny ożyć nas ośmieli. Wszystkie mię damy prosiły niezmiernie: Powiedz, coś widział! Czy nie masz odwagi? Więc, gdym już nieco wrócił do rozwagi, Odpowiedziałem: Opowiem wam wiernie.
Słuchajcie! Kiedym zważał nikły skutek Doczesnych starań, Miłość się przelękła, A dusza trwożna z westchnieniem wyjękła: Czyż moją damę spotka wyrok srogi? Wielki mię wtedy opanował smutek, Nad wzrokiem ciemne opony zawisły, Oczy się zwarły, a zmącone zmysły Na rozmaite rozpierzchły się drogi. Wreszcie w marzeniu ujrzałem kobiety (A już leżałem wtedy nieprzytomnie) Z wyrazem gniewu zwracające do mnie Te słowa: Musisz umierać, niestety!
Potem widziałem mnóstwo strasznych znaków.
Nie wiem, gdzie byłem. Te damy płaczące, Z rozpuszczonemi włosami idące, Świat napełniały jęki bolesnemi;
To słońce, z swoich poruszone szlaków, Jakby zaćmione; to gwiazda wieczorna Spłakana; ptaków znów rzesza pokorna Lecących na dół; to trzęsienie ziemi; Ai postać jakaś blada rękę sparła Na niem ramieniu, i tonem boleści Wyrzekła: Cóżto! nie znasz strasznej wieści? Nie wiesz? ta pani, ta piękna umarła!
Wzniósłszy ku niebu spłakane źrenice, Ujrzałem roje aniołów, jak w górę Wracały, wieńcem otaczając chmurę, Śpiewając razem: Hosanna! Hosanna! Wtedy rzekł Amor : Wuet ujrzysz jej lice, Chociaż cię widok ten dotknie boleśnie. I zaraz ku niej prowadził mię we śnie, Świecąc mi w drodze, jak gwiazda zaranna. Skórom był przy niej, ujrzałem oblicze, Na które spuścić już miano zasłonę, A na niem z skromnym wdziękiem wyrażone Wiekuistego pokoju słodycze.
Sam spokorniałem, zapatrzony na nią
Taką pokorną i wyrzekłem skromnie:
0! słodka śmierci, przybądź teraz do mnie,
Nie bądź mi gniewna, ale litościwa.
Kiedy już moją zawładnęłaś panią,
Mnie, co tak jestem blady z twej przyczyny,
Przyjmij łaskawie do twojej drużyny; Przybądźże wcześnie, bo cię serce wzywa. Gdym się wyżalił, i gdy sam już byłem, Rzekłem, zwracając me oczy do Nieba: 0! piękna duszo, widzieć cię potrzeba! Tu mię zbudzono, ja dzięki złożyłem.
VIII.
Po tem widzeniu zdarzyło się raz, że gdym rozmyślał w samotnem miejscu, uczułem bicie serca, jak gdybym był w obecności mojej damy. Wtedy wyobraził mi się Amor; zdawało mi się, że czuję, jak wstępuje do serca, którem już moja pani zawładnęła i z we-sołem wejrzeniem tak do mnie przemawia: Pamiętaj błogosławić dzień, w którym zapanowałem nad tobą, bo to jest świętym dla ciebie obowiązkiem. I w samej rzeczy, serce moje tak było uradowane nowym swoim stanem, że zaledwie poznać je mogłem jako swoje.
A niedługo po tem, jak mi tak w sercu Amor przemówił, postrzegłem zbliżającą się ku mnie bardzo zacną damę, sławną z piękności, a która już oddawna była wybraną damą owego pierwszego przyjaciela, o którym już mówiłem, to jest Gwidona Caralcanti. Imię jej było Gioyanna; niektórzy zaś, z powodu jej piękności, nadali jej przydomek Prima-vera (Wiosna), pod którym znaną była powszechnie. Poza nią zaś ujrzałem idącą cudowną Beatryce. Obie tak idąc, zbliżyły się do mnie, a zdało mi się, że Amor, zwracając się ku mnie, tak mówi: Tej pierwszej damie służy przydomek Primavera właściwie z tego powodu, że się dziś miała zjawić, wyprzedzając drugą damę. Bo tego, który pierwszy dał jej ten przydomek, ja natchnąłem tą myślą, rozumiejąc przez to, że ona pierwsza przyjdzie (prima verra) w dniu, w którym Beatryce ukażesię swojemu .służebnikowi po owem widzeniu, które miał o niej. Dodam nadto, że jeżeli zwrócisz uwagę na jej rzeczywiste imię, spostrzeżesz, że i ono także znaczy to samo co Primavera, bo Gio-yanna pochodzi od Giovanni, czyli Jan, który był poprzednikiem prawdziwego światła, jak świadczą słowa: Ego vox clamantis in deserto: Parate viam Do-iiiifii: Jestem głosem wołającego na puszczy: gotujcie ścieżki Pańskie! Ktoby chciał subtelniej te rzeczy zgłębić, nazwałby Beatryce Amorem, albo miłością, z powodu rodzimego ze mną podobieństwa. Rozpamiętywając to wszystko, powziąłem myśl, żeby te wrażenia, opuszczając to, co nie miało być powie-dzianem, wyrazić w wierszach poświęconych przyjacielowi, którego serce, jak mniemałem, zajęte było pięknością zacnej Primayery. Ułożyłem więc następujący sonet: 1) Uczułem w sercu, jak się iskra żywa Z już gasnącego roznieca ogniska, Gdy z ukrytego wyszedł stanowiska Amor, wesoły, jak nigdy nie bywa.
Będziesz mi wdzięcznym, do mnie się od-A ze słów jego wTesołość wytryska, [zywa, Po krótkiej chwili widzę, patrząc zbliska, Że nie sam jeden w te strony przybywa.
W ślad za nim Wania, Bisia trzecia w rzędzie, I ta i tamta cudownie nadobna. Jedna za drugą szły, każda z osobna.
Amor rzekł: Odtąd, wiedz, (byś nie był Że tamtej imię Primavera będzie, [w błędzie), A tej zaś Amor, bo do mnie podobna.
1) W pierwszej części tego sonetu mówie, jak doznałem bicia serca, i jak w wesołej postaci ujrzałem zdaleka Amora; w drugiej, od słów: Będziesz mi wdzięcznyin, powtarzam, co mi Amor naszeptał do serca i jaki był skutek jego mowy. W trzeciej, od słów: Po krótkiej chwili, mówię, kogo spotkałem i co usłyszałem wkrótce po spotkaniu się z Amorem. Ta trzecia część ma więc dwa podziały: naprzód, com widział; powtóre, com słyszał.
Któś obdarzony rozumem i nauką, i mający prawo żądać objaśnienia w rzeczach wątpliwych, mógłby się może dziwić, że mówię tu o Amorze (czyli właściwie o Miłości), jak gdyby był istotą, albo osobą, nietylko w znaczeniu intellektualnem, ale także w znaczeniu substancyi cielesnej. Bo, mając ścisłą prawdę na względzie, podobne twierdzenie byłoby błędnem; Miłość bowiem nie jest sama przez się substancyą, ale przypadłością w substancyi. Tymczasem mówiąc o Amorze, wyrażam się o nim, jak gdyby był ciałem, a nawet osobą ludzką, jak to widać z trzech okoliczności, które o nim przytaczam. Mówię bowiem o nim naprzód, że wyszedł, czyli w ogólności, że szedł. A że i ś ć oznacza ruch w przestrzeni, wiadomo zaś, że według filozofa (Arystotelesa), ruch w przestrzeni jest własnością ciał, wynika przeto, że Amor, według mojego zdania, powinienby być ciałem. Dodaję nadto, że okazywał wesołość, że przemawiał; które to czynności są właściwe człowiekowi, zwłaszcza wesołość, o ile połączona ze śmiechem, konsekwentnie przeto zdaję się utrzymywać, że Amor jest człowiekiem.
Chcąc to dobrze wyjaśnić (a właśnie wydarza się teraz dobra do tego sposobność), wypada naprzód powiedzieć, że dawniej nie było rymotwórców miłosnych w języku pospolitym, byli zaś poeci po łacinie piszący. Tak się działo u nas Włochów, chociaż może nie tak samo było wśród innych narodów, bo naprzykład, w Grecyi niektórzy uczeni poeci obrabiali przedmioty odnoszące się do Miłości. A nie wiele czasu upłynęło, odkąd tacy poeci pospolici pojawili się. Tworzyć rymy w języku pospolitym odpowiada w pewnej mierze tworzeniu wierszy po łacinie. Na dowód zaś, że rymotwórstwo w mowie pospolitej nie jest zbyt dawnem, przytoczyć można, że gdybyśmy poszukiwali utworów piśmiennych w dyalekcie oc lub si1), nicbyśmy nie znaleźli, coby sięgało poza sto pięćdziesiąt lat wstecz od naszych czasów. Nic też innego nie nadało wziętości niektórym rymotwórcom mało ukształconym, tylko to, że oni to najpierwsi przemawiali ozdobnie w języku si, a pierwszego z nich, do wystąpienia jako poety w języku pospolitym, pobudziła chęć, żeby go zrozumieć mogła dama, dla której wiersze łacińskie były niedostępne. To posłuży za naganę wszystkim tym, którzyby chcieli rymy układać w innych przedmiotach, nie miłosnych, bo ten kształt nowy był wynaleziony pierwotnie jedynie tylko dla wypowiedzenia miłosnych rzeczy.
----------------------------
1) W języku prowansalskim lub włoskim.
Stąd wynika, że tak, jak poetom przyznawano zawsze większą w wysłowieniu swobodę, niż tym, którzy trzymają się prozy; tak samo słuszną jest rzeczą, żeby rymotwórcy, będący właściwie poetami w mowie pospolitej, podobnegoż używali przywileju- Skoro więc poetom dozwolone są figury, czyli postaci mowy i wszelki koloryt poetyczny, toż samo i rymotwórcom dozwolone być powinno.
Z wszystkiego, co poprzedza, wyprowadzam wniosek, że, jeżeli zgadzamy się na to, iż poeci przemawiają o rzeczach nieożywionych tak, jakby miały zmysły i rozum; jeżeli poeci rzeczom nieożywionym każą rozmowy prowadzić nietylko o prawdziwych, ale i o zmyślonych zdarzeniach ; jeżeli obdarzają mową zupełnie nieistniejące przedmioty, jeżeli w ich utworach przypadłości odzywają się nieraz, jak gdyby były sub-stancyami lub ludźmi: to sprawiedliwość nakazuje nie zabraniać tego ry
motwórcom, byleby tylko nie czynili tego z prostego zachcenia, ni stąd, ni zowąd, ale dla jakiejś słusznej przyczyny, z którejby się prozą wytłómaczyć mogli.
Co się zaś tyczy tego, że poeci rzeczywiście przemawiali tak, jak nadmieniłem, można na dowód przytoczyć Wergiliusza, według którego Junona, to jest bóstwo nieprzyjazne Trojanom, przemawia do Eola, rozporządziciela wiatrów, w pierwszej księdze Eneidy: Eole, namque tibi, etc. (Eolu, tobie bowiem i t. d.). Na to władca wiatrów odpowiada: Tuus, o regina! quid optas Explorare labor: mihi jussa capessere fas est. (Twoją jest rzeczą, królowo, obmyślić, czego sobie życzysz; mnie zaś przystoi słuchać rozkazów).
U tegoż poety rzecz nieożywiona przemawia do istot obdarzonych życiem, w drugiej księdze Eneidy: Dar-danidae duri, etc. (Hartowni Dardań-czycy i t. d.).
U Lukana osoba żywa przemawia do rzeczy nieżywotnej: Multum, Roma, tamen debes civilibus armis. (Wiele jednak zawdzięczasz, Rzymie, tym rozterkom).
U Horacyusza człowiek przemawia do własnej inteligencyi, jak gdyby do innej osoby. A nawet nie własne tylko słowa wypowiada, ale raczej powtarza wyrazy poczciwego Homera. W jego Poetyce znajdujemy: Dic mihi, Musa, virum, etc. (Mów mi, Muzo, o mężu i t. d.).
W księdze: O lekarstwie na miłość, Owidyusz każe Miłości przemawiać językiem ludzkim: Bella mihi, video, bella parantur, ait. (Wojna na mnie, jak widzę, wojna się podnosi). Te przykłady zdolne są usunąć wątpliwości tych, których mogły razić niektóre miejsca w tej książce. Lecz, żeby nieukształceni nie brali stąd pochopu do niewłaściwego wystąpienia, dodam, że poeci nie bez
przyczyny tak przemawiają i że rymotwórcy, używający podobnej swobody, nie powinni czynić inaczej; to jest, że w takim tylko razie mogą w podobny sposób przemawiać, jeżeli ich słowa zawierają znaczenie dobrze usprawiedliwione. Wielki to bowiem byłby wstyd, gdyby ten, który rymem wyraził jaki przedmiot ozdobiony figurami retory-cznemi, nagabany o to i badany, nie umiał rozebrać słów swoich tak, żeby widocznem i zrozumiałem uczynić ukryte w nich znaczenie. Mój przyjaciel i ja znamy kilku, co w podobny sposób rymują nieumiejętnie.
X.
Ta przezacna pani, o której wyżej mówiłem, tak powszechne pozyskała uwielbienie, że, kiedy przez ulicę przechodziła, każdy biegł, żeby ją zobaczyć, co mi sprawiało niewypowiedzianą ra
dość. A ten, do kogo się zbliżyła, taką skromnością przepełnione miał serce, że nie śmiał oczu podnieść i zaledwie mógł pozdrowić ją wzajemnie. Wielu z tych, którzy tego doświadczyli, mogłoby dać o tem świadectwo, gdyby kto wątpił o tem, że tak dziwne wywierała wrażenie. Ona zaś, osłonięta i uwieńczona skromnością, przechadzając się pośród ludu, wcale dumną nie była z tego, co widziała i słyszała. Gdy już minęła spotkanych, jedni mówili: To nie kobieta, ale jeden z najpiękniejszych aniołów niebiańskich . Drudzy mówili: To prawdziwy cud świata! Błogosławiony niech będzie Stwórca, że tak pięknem dziełem nas obdarzył!
Tak była pełną szlachetności i wdzięków, że kto ją widział, doznawał jakiegoś uczciwego i słodkiego uczucia, nie dającego się wyrazić słowami; nikt też nie mogł popatrzeć na nią, żeby nie być zmuszonym westchnąć mimowolnie. Takie i inne równie zadziwiające skutki nieustannie spowodowane byty jej widokiem. Rozmyślając o tem, i pragnąc na nowo rozpocząć głosić jej pochwały, założyłem sobie wypowiedzieć słowa, przez które dałbym wyrozumieć wyborne i cudowne skutki jej obecności, a to w tym celu, żeby nietylko ci, którzy rzeczywiście sami poznać ją mogli, ale i ci, którzy tylko o niej słyszeli, mieli jakiekolwiek wyobrażenie o wpływie, jaki na ludzi wywierała. Ułożyłem więc ten sonet:
1) Gdy kogo pani ukłonem obdzieli
Z skromną powagą; ten, przejęty cały,
Milczy, bo język ma jak odrętwiały,
I oczów ku niej wznieść się nie ośmieli.
Ci, co ją w słodycz odzianą ujrzeli, [chwały, Jak skromnie kroczy, gdzie brzmią jej po-
1) Po poprzednich objaśnieniach ten sonet tak się wyda prostym i łatwym do zrozumienia, że nie ma potrzeby dzielić go na części.
Z niebiańskiej, mówią, że zstąpiła chwały, By nam dać uczuć, żeśmy cud widzieli.
Jak się to dzieje, że ta pani zdoła, Przez oczy serca słodyczą napawać? Chcąc pojąć, trzeba samemu doznawać.
Zdaje się wtedy, że gdzieś, blisko czoła,
Przeleci Miłość w postaci anioła,
I każe duszy westchnienia wydawać.
Moja pani nietylko że stała się przedmiotem hołdów i pochwał powszechnych, ale nadto, wiele innych pań z jej powodu było uczczonych. Postrzegłem tę okoliczność i chcąc ją dać poznać tym, którzy tego nie widzieli, postanowiłem wyrazić to wierszem i napisałem sonet, pokazujący, w jaki sposób zalety Beatrycy wpłynęły na inne damy.
1) Kto Beatryce pośród dam spostrzeże, Ten ujrzy drogę do doskonałości;
1) Ten sonet składa się z trzech części. W pierwszej mówię wśród jakich osób ta pani
Więc kogo przyjmie do swej zażyłości, Niech Panu Bogu podziękuje szczerze.
Jej cudną piękność dziwna cnota strzeże, Że nie obudza niczyjej zazdrości; Owszem, do większej zniewala miłości, I podtrzymuje w nadziei i wierze.
Przy niej, z postacią pokorną i skromną, Wszyscy, jej cnoty blaskiem ozdobieni, Czerpią swą piękność z jej wdzięków promieni.
Nawet gdy nie jest obecnie przytomną, Ci, co choć w myśli o niej sobie wspomną, Muszą wraz westchnąć miłością wzruszeni.
wydaje się godną uwielbienia; w drugiej (od słów Więc kogo przyjmie itd.) mówie jak wdzięcznem bywało jej towarzystwo; w trzeciej (od słów: Jej cudną piękność itd,), mówie o cudownym wpływie, jaki wywierała na innych. Ta ostatnia zaś część ma znowu trzy podziały: naprzód, mówię, co jej obecność sprawiła w damach dla nich samych; następnie (od słów: Przy niej itd.), co sprawiła w nich ze względu na inne osoby; wreszcie (od słów: Nawet gdy nie jest itd.), utrzy-
Raz, kiedy rozmyślałem o tem, com już powiedział o mojej pani w dwóch poprzednich sonetach, ponieważ przyszło mi na myśl, że nie wyraziłem tego, jak jej obecność na mnie samego działa, osądziłem, żem się nie wywiązał dokładnie z mojego zadania, i postanowiłem dać poznać, w jaki sposób byłem przygotowany do przyjęcia wpływu jej cnoty, i w jaki sposób jej cnota działała na mnie. Przypuszczając, że sonet będzie zbyt krótki, bym mogł w nim zawrzeć wszystko, com chciał wypowiedzieć, rozpocząłem układać kanconę, która się tak zaczynała:
Tak dawno Amor wziął mnie do niewoli, W taką mię wprawił zależność i niemoc, Że choć z początku przykrą była przemoc, Już teraz żadnej nie sprawia goryczy.
muję, że te same skutki sprawiała i w innych osobach nietylko swoją obecnością, ale i wtedy, kiedy kto o niej myślał.
Owszem, gdy braknie odwagi i woli, Gdy tchnienie życia odemnie ucieka, D usza, choć bladość twarz moją powleka, Jakiejś niezwykłej doznaje słodyczy.
Wtedy mię Miłość tak opanowywa, Że ulatują z słowami westchnienia, Błagając panią o więcej cierpienia, Tak, kiedy spojrzy, zawsze ze mną bywa.
XI.
Quomodo sedet sola civitas plena populo ? Facta est quasi vidua domina gentium. Jeremias. Thr. I. (Dlaczegóż samotnem jest miasto napełnione ludem? Władczyni narodów stała się jako wdowa).
Gdy układałem wspomnioną kanconę, właśnie po ukończeniu pierwszej strofy powyżej przytoczonej, Władca tej przezacnej damy, to jest Władca sprawiedliwości (Bóg) powołał ją do uczestniczenia w swojej chwale pod sztandarem
błogosławionej Królowej, Dziewicy Maryi, której imię z wielką zawsze czcią wymawiane było przez tę błogosławioną Beatryce.
Chociaż tu może wypadałoby mówić o jej skonie, z trzech powodów tego nie uczynię. Pierwszy jest ten, że to zdarzenie nie należy właściwie do mego przedmiotu, jak to można widzieć z wstępnego rozdziału niniejszej księgi; powtóre, że w tem nawet przypuszczeniu, żeby to zdarzenie do przedmiotu tej księgi należeć mogło, nie zdołałoby moje pióro godnie rzecz podobną wyłożyć; po trzecie, wreszcie, że nawet z pominięciem pierwszego i drugiego powodu, nie wypadałoby mi pisać w tym przedmiocie, bo byłbym zniewolony samego siebie chwalić, co byłoby rzeczą niestosowną i naganną. Pozostawić raczej należy to zadanie innemu komentatorowi.
Wszelako, ponieważ liczba dziewięć
kilka razy powtarzała się w poprzedniem opowiadaniu, a mógłby kto mniemać, iż to się stało bez dostatecznej przyczyny; ponieważ, nadto, ta liczba nie małe ma znaczenie w rozłączeniu duszy i ciała, to jest w śmierci tej osoby, wypada cośkolwiek o tem tu nadmienić, gdyż to zdaje się odnosić do mojego przedmiotu. Dlatego też powiem naprzód, w jaki sposób liczba dziewięć przejawiła się w wypadku jej śmierci, a następnie powiem, z jakiej przyczyny liczba dziewięć tak dalece przyjazną była owej pani.
Powiem więc, że według arabskiego sposobu liczenia czasu, szlachetna dusza tej pani odłączyła się od ciała w ciągu pierwszej godziny, dziewiątego dnia miesiąca ; według syryjskiego zaś układu, w ciągu dziewiątego miesiąca roku. Bo w tym kraju pierwszy miesiąc, Sirim odpowiada naszemu październikowi; według naszej rachuby, porzuciła
świat w tym roku indyktu, to jest w tym roku lat Pańskich, w którym liczba doskonała dziesięć mieściła się dziewięć razy w latach naszego stulecia. Należała zaś do chrześcian trzynastego stulecia.
Jeżeli znowu śledzić będziemy, dlaczego ta liczba (dziewięć) tak zawsze przyjaźnie towarzyszyła jej w życiu i śmierci, znajdziemy następującą prawdopodobną przyczynę. Wiadomo, że według Ptolomeusza i według prawd chrześciańskich, jest dziewięć poruszających się sfer niebieskich i że, według powszechnego zdania astrologów, z tych dziewięciu sfer przenoszą się tu na ziemię kombinacye harmonijne, którym te sfery w wyższym świecie podlegają, że więc ta liczba dziewięć sprzyjała Beatrycy, z tego możemy wyrozumieć, że gdy się jej życie rozpoczynało, dziewięć sfer ruchomych znajdowało się wtedy właśnie w doskonałej harmonii. Oto już jedna przyczyna. Ale uważając te rzeczy subtelniej, w duchu nieomylnej prawdy, przekonamy się, że ona sama była dziewiątką. Stawiając to porównanie, rozumuję w taki sposób: Liczba trzy jest pierwiastkiem dziewięciu, gdyż sama mnożona przez siebie, bez pomocy innej, wytwarza dziewięć ; oczywistą bowiem jest rzeczą, że trzy razy trzy jest dziewięć. Skoro więc trzy wytwarza dziewięć, a wielki Sprawca cudów jest sam przez się troistością, a zarazem jednością, przeto liczba dziewięć dla tego zawsze towarzyszyła tej pani, żeby dać poznać, że ona była dziewiątką, to jest, cudem, którego pierwiastkiem była przedziwna Trójca. Możnaby tę prawdę ustalić subtelniejszemi jeszcze argumentami, ale ten, który przytoczyłem, bardziej mi się podoba od tych, które mi się jeszcze nasuwają.
Tymczasem, zaledwie ta pani rozłączyła się ze światem, aż miasto, ogoło-
cone ze wszystkiego, co chwałę jego stanowiło, pozostało jakoby wdową. Ja zaś, płacząc w tem opustoszałem mieście, napisałem i przesłałem książętom ziemi pewne posłanie tyczące się tej pani, a zaczynające się od słów Jeremiasza proroka: Quomodo sedet sola civitas? Powtarzam zaś tę cytatę, żeby się nie dziwiono, że przytoczywszy ją jako godło nowego rozdziału, nie rozwinąłem jej dalej. Wytłómaczę się tem, że, gdy, układając tę księgę, zamierzyłem napisać ją tylko w języku pospolitym, to jest, włoskim, przeto nie mogłem podać tutaj tego, co przesłałem książętom ziemi, a co było napisane po łacinie. Wiem zaś, że mój najpierwszy przyjaciel, do którego zwracam te słowa, podziela także moje postanowienie, które na tem zależy, żeby już nadal w naszych pismach innego nie używać języka, prócz języka pospolitego.
Ale gdy, pomimo długiego płaczu,
oczy moje pełne smutku nie doznały ulgi, postanowiłem przelać część cierpień w wypowiedziane żale i ułożyć kanconę, w której, łzy lejąc, mógłbym też rozprawiać o tej, przez którą wielka boleść moja stała się niszczycielką mojej duszy. Tę kanconę rozpocząłem w sposób następujący:
l) Boleść dotkliwa tak mi serce kruszy, Że moje oczy już się wypłakały; Chcąc więc, by ulgi w tym smutku doznały, Który powoli do grobu mię wtrąca, Muszę koniecznie z głębi mojej duszy Wycisnąć z żalem gorzkie narzekanie.
1) Objaśnienie tej kancony powinnoby poprzedzić jej przeczytanie, żeby w umyśle pozostało po niej wrażenie wdowiej pieśni. Mówię więc, że ta pieśń żałosna z trzech części się składa. Pierwsza stanowi wstęp; w drugiej (od słów: Powiem, że nagle itd.) o niej mówię; w trzeciej (od słów : Smutna piosenko itd.) zwracam się czule do samej pieśni mojej Pierwsza część ma trzy podziały: objaśniam
O Beatrycy z wami, zacne panie, Często mówiłem, gdy była żyjąca; Wam przeto, licząc na czułość wzajemną, Którą się szczyci każda dusza wzniosła, Powiem, że nagle w niebo się uniosła, A smutna Miłość pozostała ze mną.
W górne się Niebo Beatryce wzbiła, Gdzie aniołowie pokojem się cieszą. Już się rozstała z przyjaciółek rzeszą, Już z aniołami w ich państwie przebywa; Ni ją gorączka, ni febra zabrała, Któremi śmierci zwykliśmy dan płacić; Ale to, żeśmy musieli ją stracić, Sprawiła dobroć i skromność prawdziwa. Taką olśniła Niebiosa zasługą, [bycia,
Że Mistrz przedwieczny, pragnąc jej przy-Wziął ją do Nieba, gdyż smutne dni życia Niegodne były posiadać ją długo.
mianowicie dlaczego ; powtóre, do kogo (od słów: vO Beatrycy itd.); po trzecie (w ustępie drugiej części, zaczynającym się od słów: Taką olśniła) o kim mam mówić. A potem znowu w drugiej części (od słów: W górne się niebo itd.), mówię wprost o niej; naprzód dlaczego została porwaną; powtóre, (od słów:
Z pięknego ciała wyszła zacna dusza, Z chwałą w przybytki wstąpiła promienne. Kto nie zapłacze, ma serce kamienne, W którem się żadna nie mieści życzliwość. Więc, gdy się niczem szlachetnem nie wzrusza, Choćby się szczycił potęgą myślenia. Nie zdoła o niej mieć wyobrażenia, Do łez go żadna nie pobudzi tkliwość. Przeciwnie, pragną zdążyć za tą Świętą. Jej pamięć łzami obchodząc smutnemi, Ci, którzy wiedzą czem była na ziemi, I w jaki sposób była wniebowziętą.
Westchnienia serce ściskają mi srodze, Kiedy przez ciągłe rozpamiętywanie W wyraźnem rysach przed umysłem stanie Obraz tej, która serce mi zraniła.
Z pięknego ciała itd.), w jaki sposób jest opłakiwaną. Tu znowu wprowadzam trojaki podział : mówię przedewszystkiem o tych, którzy nie płaczą: następnie (od słów: Prze-ciwnie pragną itd.) mówię o tych, którzy opłakują ; wreszcie (od słów : Westchnienia itd.) stan własnych moich uczuć opisuję. W zakończeniu przemawiam do mojej pieśni, wskazując jej damy, do których ma się udać i u nich się zatrzymać.
Często też, kiedy zamyślony chodzę, Taką mam żądzę do grobu się dostać, Że kształt zmarłego przybiera ma postać. A gdy po chwili przytomność wróciła, Nie wiem jak memu podołać strapieniu, Więc zawstydzony od ludzi uciekam: Toś już umarła! ze łzami narzekam, I wtedy ulgi doznaję w cierpieniu.
Od łez i westchnień tyle mam goryczy, Że ktoby słyszał me jęki samotne, Możeby także miał oczy wilgotne; Bo, odkąd w nową puściwszy się drogę, Rzuciła pani moja świat zwodniczy, W tak opłakanym znajduję ąję stanie, Że mimo chęci, już wam, zacne panie, Czem jestem, wcale powiedzieć nie moge. Na me wybladłe spojrzawszy jagody, Jak gdybym nie żył, każdy mię unika, Lecz wiem, że ona stan mój wskroś przenika, I jeszcze od niej wyglądam nagrody.
Smutna piosenko, ze łzami rzewnemi Powitaj panie i panny; coś nieraz Niosła im słówka radosne ; idź teraz Niepocieszona: idź, pozostań z niemi.
Gdym już ułożył tę kanconę, przyszła do mnie osoba, która, według stopnia przyjaźni najbliższe po pierwszym moim przyjacielu zajmowała miejsce. Był to najbliższy krewny przezacnej pani; otoż ten, po krótkiej rozmowie, prosił mię, żebym ułożył wiersze o pewnej zmarłej damie ; wyrażał się zaś dwuznacznie, iż możnaby było mniemać, że to się tyczy innej damy, która także od niedawnego czasu umarła. Ale domyśliwszy się, że tu idzie o błogosławioną Beatryce, obiecałem spełnić, o co mię prosił. Postanowiłem więc napisać sonet z wyrażeniem żalu i oddać go temu przyjacielowi, tak, iżby się zdawało, że dla niego ten sonet ułożyłem. Ten zaś sonet był taki:
l) Szlachetne serca, usłyszcie westchnienia, (Prawa litości tego wymagają),
l) Ten sonet ma dwie części. W pierwszej wzywam służebników Miłości, żeby wysłuchali
Patrzcie, jak z piersi się wydobywają,
Bez czego uoirzećbym musiał z cierpienia
Bo moje oczy, z wielkiego zmęczenia, Już łez mi nawet często odmawiają, Kiedy uczucia łez właśnie żądają, By doznać w ciężkiej boleści ulżenia;
Kto moich westchnień chce posłuchać mowy, Pojmie z jak wielką przyzywam tęsknotą Panią, co Niebo zaszczyca swą cnotą;
Pojmie, żem życie porzucić gotowy, Odkąd z mą duszą przerwała rozmowy Ta, co mię z taką darzyła szczodrotą.
Napisawszy ten sonet, gdym pomyślał znowu o osobie, w której imieniu był ułożony, postrzegłem, że przysługa z mej strony bardzo lichą była i skąpą, ze względu na przyjaciela, który w tak blizkim był związku z tą zacną panią. Z tego powodu, zanim mu ten sonet odda-
-----------------------------
opisu smutnego stanu mojego. Druga zaczyna się od słów: Patrzcie, jak z piersi itd.
łeni, ułożyłem jeszcze kanconę w dwóch strofach, z których jedna rzeczywiście odnosiła się do przyjaciela, a druga do mnie; chociaż tym, którzyby bliżej nie wejrzeli w ich treść, zdawaćby się mogło, że obie do jednej tylko odnoszą się osoby. Ale kto je odczyta uważnie i przenikliwie, ten pozna, że istotnie dwie różne osoby tu przemawiają; bo jedna z nich nie nazywa Beatrycy swoją panią, a druga tak ją właśnie mianuje. Oddałem mu tę kanconę wraz z sonetem, mówiąc, że jedno i drugie dla niego tylko ułożyłem:
--------------------------------
l) Kiedy w pamięci obraz przywołuję, Którego więcej nie ujrzą me oczy,
l) Ta kancona z dwóch części się składa. W pierwszej narzeka mój przyjaciel, krewny Beatrycy, W drugiej zaś części, to jest, w drugiej strofie od słów: A wszystkie moje i t. d.) ja sam narzekam. Wydaje się więc jakby w tej pieśni dwie osoby narzekały; jedna jak brat, druga, jak służebnik.
Ta myśl okropna tak mi serce tłoczy, Że ledwie zmysły moge zebrać jeszcze, Ol duszo moja, cóż cię zatrzymuje? Bo jeśli teraz tak cię życie męczy, Ileż cię więcej w przyszłości udręczy! Gdy to rozważam, przejmują mię dreszcze. Więc śmierci wzywam, bo chciałbym w tej Już się uwolnić od tej życia nędzy, [chwili Użyć miłego spoczynku czemprędzej, I tym zazdroszczę, co mię wyprzedzili.
A wszystkie moje skargi i westchnienia W jednym się dźwięku zlewają stłumionym, Co śmierci wzywa jękiem niestrudzonym. Odkąd mą panią z okrutną chciwością Smierć pochwyciła, wszystkie me pragnienia Już się ku śmierci zwróciły jedynie. Bo wdzięk piękności mej pani nie ginie, Lecz, nas rzucając, staje się pięknością Zdobną w uroki nadzmysłowej cnoty, A ta po całych Niebiosach rozkwita Blaskiem miłości, co aniołów wita I w zachwyt wprawia niebiańskie istoty.
W dniu, w którym rok już upływał, odkąd ta pani została zaliczoną do grona obywateli życia wiekuistego, siedziałem
w miejscu, gdzie, myśląc o niej, zajęty byłem rysowaniem postaci anioła. Podczas gdym rysował, obróciłem oczy, i ujrzałem przy sobie osoby, którym wypadało cześć oddać. Te zaś patrzyły na to, com robił. Według tego, co mi później powiedziano, te osoby już tam były od niejakiego czasu, zanim je spostrzegłem. Skórom je ujrzał, wstałem i oddając im pokłon, rzekłem: Ktoś inny był dopiero co zemną. Gdy się te oby oddaliły, powróciłem do mojej pracy, to jest do rysowania aniołów, a gdym się tej pracy oddawał, przyszła mi myśl wypowiedzenia czegoś w rymach z okoliczności rocznicy śmierci mojej pani, odzywając się zarazem do tych, którzy mię odwiedzali. Wtedy ułożyłem sonet zaczynający się od słów: Ta zacna piękność z podwójną wstępną strofą: l) Ta zacna Piękność, którą sądy Boże, By wierną była Maryi natchnieniom, Z chwałą niebieskim oddały sklepieniom, W mojej się myśli zjawiła w tej porze.
albo:
Ta zacna Piękność, co zgasnąć nie może, Kiedyście chcieli, wierni jej wspomnieniom, Aniołów przyjrzeć się wyobrażeniom, W mojej się myśli zjawiła w tej porze,
J) Rozdzielę ten sonet stosownie do pierwszego lub drugiego początku. Według pierwszego, dzieli się na trzy części. A naprzód, mówię, że ta pani już była w mojej pamięci; następnie (od słów: A Miłość, sądząc i t. d.) mówię, co czyniła z tego powodu Miłość (czyli Amor); wreszcie (od słów: One bolesny odgłos i t. d.) mówię, co z tego wynikło. Ta ostatnia część ma dwa podziały: mówię naprzód, że słowom moim towarzyszyły westchnienia, a w drugim ustępie (od słów: Te zaś, co z cięższym i t. d.) przytaczam jakby cudze słowa. Jeżeli weźmiemy drugi początek tego sonetu, podziały będą takie same, z tą tylko różnicą, że na początku mówię, w jakiej chwili ta pani stała się obecną mojej myśli, o czem przy tamtym wstępie nie wspominam.
A Miłość, sądząc, że mi dopomoże, Wyjść z moich piersi kazała westchnieniom, Żeby, wszechwładnym posłuszne skinieniom, Nagle w powietrzne wzleciały przestworze.
One bolesny odgłos wydawały,
Ze zbolałego wychodząc ogniska,
Odgłos, co z oczów smutnych łzy wyciska;
Te zaś, co z cięższym jękiem wzlatywały, Zdały się mówić: O! duchu wspaniały, Dziś rok, jak w górne wstąpiłeś siedliska!
XII.
Nieco później, będąc w pewnem miejscu, gdzie rozpamiętywałem czasy u-biegłe, uczułem się do tego stopnia przytłoczonym bolesnemi wspomnieniami, że na twarzy mojej musiały się koniecznie odbijać rozpaczliwe uczucia, któremi byłem miotany. Spostrzegłszy co się ze mną dzieje, podniosłem oczy, żeby zobaczyć, czy kto na mnie nie patrzy, i ujrzałem zacną i młodą damę,
bardzo piękną, która z okna przypatrywała mi się z takiem współczuciem, że cała zdawała się być przejęta litością. Tak, jak zwykle nieszczęśliwym się zdarza, że skorzy są do płaczu, jeżeli widzą, że któś zajmuje się ich losem, tak i ja uczułem wtedy, że oczy moje napełniają się łzami; ale, żem się wstydził dać poznać smutny stan mojej duszy, usunąłem się z widoku tej zacnej damy, i mówiłem w sobie: Niepodobna, żeby z tą damą, tak współczującą, nie znalazła się Miłość najszlachetniejsza. Dla tego, umyśliłem ułożyć sonet do niej zwrócony, w którym miałem opowiedzieć to, co wyżej wyraziłem: Oto ten sonet:
1) Widziałem dobrze, z jakiem rozczuleniem Wzrok twój litośny przenikliwie bada Wyraz niedoli, jakim tchnie twarz blada, Nieustającem nękana cierpieniem.
--------------------------
l) Ten sonet tak jest jasny, że go dzielić nie będę.
Postrzegłem, z jakiem śledzisz zamyśleniem Stan duszy, która w ciemną noc zapada, I pomyślałem, że mi nie wypada Karmić twych oczu mojem poniżeniem.
Wtedym od ciebie skrył się pełen trwogi, Czując, że twoja postać litościwa Z pomieszanego serca łzy wyzywa.
I rzekłem: Miłość, której wyrok srogi Każe mi łzami znaczyć życia drogi, Zapewne teraz z tą panią przebywa.
Zdarzyło się, że wszędzie, gdzie mię ta pani widziała, wyraz jej twarzy tchnął współczuciem, a miała wtedy cere bladą, taką prawie, jaką Miłość mieć zwykła; to też było powodem, że nieraz przypominała mi moją przezacną panią, która zjawiała mi się z podobnem zabarwięniem twarzy. Często, nie mogąc ani płakać, ani pozbyć smutku, udawałem się tam, gdziem mogł widzieć tę panią, której widok sprawiał, że oczy moje płakać mogły. Powziąłem więc chęć powiedzenia w tym przedmiocie słów kilku
do niej zwróconych i ułożyłem ten sonet.
1) Barwa miłości i wyraz litości Nigdy się śliczniej nie odmalowały Na twarzy damy, jeżeli wzruszały Bolesne skargi zranionej miłości,
Niż na twem licu, gdy pełne żałości Oczy się w smętną postać wpatrywały, Moje zaś serce myśli rozrywały Podwójnie ciężkie w twojej obecności.
Bom ja nie winien, że oczy gasnące, Które do płaczu tak wielką chęć mają, Już się ku tobie zbyt często zwracają;
A tyś te chęci, tak wzmogła gorące, Że się strawiły pragnieniem płonące, Jednak przy tobie płakać nie zdołają.
Widok tej damy doprowadził mię do tego, że oczy moje już zbyt wielkiej doznawały przyjemności w spoglądaniu na nią. Zasmuciło mię to, potępiałem
--------------------------------
1) Równie jak poprzedni, ten sonet nie wymaga podziałów.
moją słabość, i nieraz przeklinałem próżność i ciekawość moich oczów. Mówiłem do nich w myśli: Zwykłyście były pobudzać do płaczu tych, którzy wasz smutny stan widzieli, a teraz zdawałoby się, że chcecie zapomnieć o waszej nędzy, z powodu tej damy, która na was patrzy; ale ona dlatego tylko na was patrzy, że cięży jej wspomnienie tej przezacnej pani, którąście miały zwyczaj opłakiwać. Trzymajcież się wyrwale, póki możecie, bo będę wam często przypominał moją panią, przeklęte oczy; boś-cie nie powinny przestać łez wylewać, póki was śmierć nie zawrze. A gdym tak sam w sobie przemawia! do moich oczów, przeciągłe i bolesne westchnienia z mojej piersi się wyrywały. Chcąc więc, żeby, prócz mnie nieszczęśliwego, którym doznał tej walki wewnętrznej, i inni także mieli o tem wiadomość, postanowiłem ułożyć sonet, obejmujący opis
tego okropnego starcia. Napisałem więc co następuje:
1) Oczy niewierne, wszak wyście-to łzami, Któreście długo przedtem wylewały, Czułe osoby do płaczu wzywały! Ci, co płakali, poświadczą to sami.
Innemi teraz zajęte wdziękami,
Czyście o pani waszej zapomniały?
Tego nie zniosę; tę, coście kochały,
Ja wam wszelkiemi przypomnę środkami.
Kiedy się waszej tak dziwię próżności, Wyznać to muszę, że bardzo się boję Tej, która ku wam zwraca oczy swoje;
Lecz nim was śmierci ogarną ciemności, Nie wolno zmarłej zapomnieć piękności! Z westchnieniem serce tak wyrzekło moje.
l) Ten sonet ma dwie części. W pierwszej zwracam się do moich oczów, tak jak gdyby serce moje przemawiało. Drugą część stanowi wiersz ostatni, powiedziany dla usunięcia wątpliwości, kto w podobny sposób mówić może. Ten sonet dopuszcza jeszcze inne podziały, ale te byłyby zbyteczne, z powodu poprzednich objaśnień.
Widok tej pani taką we ranie sprawił odmianę, że często myślałem o niej, jak
o osobie, która zanadto mi się podobała,
i tak o niej rozmyślałem: Ta pani jest szlachetna, piękna, młoda, rozumna, a ukazała mi się, być może, z woli Miłości , żeby jakiekolwiek uspokojenie przynieść memu życiu. A nieraz z większą lubością rozmyślałem, tak, że serce zgadzało się z tem rozumowaniem; ale, kiedy już była zgoda, znowu, jak gdyby mi rozum dał bodźca, zaczynałem rozważać i mówić sam do siebie: Ach! jakież jest to pomyślenie, co w tak nikczemny sposób chce mię pocieszyć, i nie dopuszcza w umyśle moim żadnego innego pojęcia! Aż tu inna uwaga, nagle mi się nastręcza: Teraz, kiedy jesteś pogrążony w tak ciężkie miłosne cierpienie, czemuż nie usiłujesz uwolnić się od tego nadmiaru goryczy? Widzisz przecie, że to tchnienie miłości z przyjemnego źródła pochodzi, z oczu damy,
która się tak litośną dla ciebie okazała. Kiedym tak długo walczył sam z sobą, zapragnąłem napisać jeszcze słów kilka, a ponieważ w potyczce moich myśli te byty zwycięzcami, które po stronie owej damy walczyły, zdawało mi się stoso-wnem ku niej się zwrócić, i taki napisałem sonet:
l) Zacna myśl, która tobie hołd oddaje, Bardzo już często wraz ze mną przebywa; Ona mnie słodko do miłości wzywa, Aż wreszcie serce na wszystko przystaje.
!) Powiedziano tu Zacna myśl, dla tego tylko, że ten sonet odnosi się do zacnej damy, ale w istocie myśl była raczej nikczemna. W tym sonecie rozdzielam się sam na dwie części, według różnej natury moich myśli. To co nazywam Sercem, jest pożądaniem albo upragnieniem; Duszą nazywam rozum, i pokazuję, jak jedno z drugiem rozmawia. Co do stosowności nazwania pożądania Sercem a rozumu Duszą, to będzie oczywistem dla tych, którzy pragną, żeby moja mowa była zrozumiałą. Prawda, że w poprzedzającym sonecie
Dusza do serca mówi: Nie poznaję Tego co do nas z pociechą przybywa I tak już, widzę, nas opanowywa, Że innym wpływom przystępu nie daje.
Serce zaś mówi: 0! duszo myśląca, To nowa miłość, której lekkie tchnienie Ku mnie zanosi swoje upragnienie,
A tego tchnienia potęga rosnąca Od tej pochodzi, co, litością tchnąca, Tak się na nasze wzruszała cierpienie.
stawiam naprzeciwko siebie serce i oczy, co zdawałoby się sprzeciwiać temu, co teraz mówię; więc objaśniam, że dla tego przez serce rozumiem pożądanie, iż w samej rzeczy żywsze miałem pragnienie pamiętania o mojej przezacnej pani, aniżeli widzenia tej drugiej damy; bo chociaż i w tym kierunku miałem pragnienie, ale lżejsze. Zkąd wypływa, iż wyrażone tu zdanie nie sprzeciwia się tamtemu. Ten sonet ma trzy części. W pierwszej mówię naprzód do tej pani, że upragnienie moje ku niej się zwraca. W drugiej (od słów: Dusza do serca) mówię w jaki sposób dusza, czyli rozum, przemawia do serca, czyli do pożądania. W trzeciej (od słów: Serce zaś mówi) przytaczam odpowiedź serca.
XIII.
Pewnego dnia, koło dziewiątej godziny, wznieciło się we mnie potężne wyobrażenie, walczące przeciwko Sercu, przeciwnikowi Rozumu. Zdało mi się widzieć ową chwalebną Beatryce, ustrojoną w czerwoną suknię, jak niegdyś, gdym ją, młodziutką, ujrzał po raz pierwszy. Wtedy moje myśli zwróciły się ku niej, a przywodząc wspomnienia moje w porządku czasów, zaczęło moje serce boleśnie żałować owych pragnień, którym się nikczemnie dało unieść przez kilka dni, bez względu na wierność, którą Rozum doradzał. Skoro naganna żądza usuniętą została, wszystkie moje myśli zwróciły się znowu ku swojej przezacnej Beatrycy, a począwszy od tej chwili, gdym się znowu cały zajął, serce moje do tego stopnia zaczęło się wstydem coraz większym przejmować, że bardzo często wyrażałem to usposobię-
nie westchnieniami, które zdawały się wypowiadać, co się we mnie dzieje; mianowicie, wyrażały imię tej zacnej osoby i wypowiadały w jaki sposób rozłączyła się z nami. A bardzo często zdarzało się, że tyle się cierpienia mieściło w mojem rozmyślaniu, iż zapomniałem nawet o tem, com myślał, i nie wiedziałem, gdzie jestem. Od tego nadmiaru westchnień i uroczystych utyskiwań oczy moje zdały się być dwiema istotami płakać tylko pragnącemi, z czego wynikło, że, nieustannie łzy wylewając, otoczyły się purpurową obwódką, jak to widzieć można u tych, co mocno cierpią. Takiej doznając odpłaty za swoją próżność, oczy moje, od tej chwili, nie mogły już wzrokiem utkwić w patrzących, nie mogły więc już z cudzych oczów zaczerpnąć wrażeń podobnych do tych, jakiem miał wprzódy. Pragnąc więc, żeby przystępne upragnienie i pełna pychy pokusa zniszczonemi zostały dotego stopnia, iżby z poprzednich moich wierszy żadna nie mogła powstać wątpliwość, postanowiłem napisać sonet, tłomaczący to nowe usposobienie mojego umysłu, i tak się wyraziłem:
1) Niestety! tak się wzmogły me westchnienia, Walkami myśli z serca wyciśnione, Ze już się nie śmią oczy zwyciężone Na czyjekolwiek narażać spojrzenia.
Bo się zmieniły w zdroje upragnienia, Zkąd Miłość czerpie łzy nieukojone, I już zostały przez nią naznaczone, Jak męczenniki, obwódką cierpienia.
A te westchnienia, te myśli ukryte,
Tak gnębią serce boleścią przebite,
Że, choć niechętnie, miłość wśród nich ginie;
Bo na tej uczuć mych smutnej ruinie Imię mej pani wiecznie jest wyryte, I to, com słyszał w jej śmierci godzinie.
1) Mówię: Niestety! wstydząc się, że mię oczy w błąd wprowadzały. Nie dzielę tego sonetu, którego treść jest jasna.
Po tak smutnem wynurzeniu (a było to w czasie, kiedy ludzie tłumnie się udają dla oglądania przekazanego nam świętego wyobrażenia pięknej postaci Chrystusa, którą moja pani chwalebnie teraz ogląda), zdarzyło się, że kilku pielgrzymów przechodziło ulicą środkową miasta, w którem przezacną pani urodziła się, żyła i zmarła. A zdawało mi się, że ci pielgrzymi głęboko byli zamyśleni. Przypatrując im się, wyrzekłem sam do siebie: Ci pielgrzymi, według wszelkiego podobieństwa, z bardzo dalekich stron przychodzą; zapewne nigdy nic nie słyszeli o tej pani, nic o niej nie wiedzą, ich myśli zapewne ku czemu innemu są zwrócone, a nie ku temu, co się dzieje w tem mieście. Może myślą o przyjaciołach, których my nie znamy. Gdyby byli choć z sąsiedniego kraju, myślałem sobie, wzruszenie i smutek malowałyby się na ich twarzy, wśród ich pochodu przez tomiasto pełne żałości. Och! gdybym mogł choć na chwilę z nimi się rozmówić, skłoniłbym ich do płaczu, zanimby ten gród opuścili, bo to, cobym wypowiedział , z pewnością wycisnęłoby łzy z oczów tych wszystkich, którzyby słowa moje usłyszeli. Tak rozmyślałem sobie, a kiedy już pielgrzymi znikli mi z oczu, postanowiłem napisać sonet, wyrażający to, com sam do siebie mówił. Żeby ten sonet był bardziej wzruszający, wyobraziłem sobie, żem się w rzeczy samej wprost do pielgrzymów odezwał. Tak więc przemówiłem:
l) Pielgrzymi moi, w cichem zamyśleniu Dążąc do kresu waszego zawodu, Czy z tak mglistego przybywacie Wschodu, Jak to po waszem już widać odzieniu,
1) Mówię Pielgrzymi w obszerniejszem rozumieniu, bo ten wyraz może być wzięty w znaczeniu ogólnem lub ściślejszem. Ogólnie, można nazwać pielgrzymem każdego przebywającego
Że, niedostępni żadnemu wzruszeniu, Przeszliście środkiem żałobnego grodu, Nie domyślając się nawet powodu, Czemu tak smutno w waszem otoczeniu ?
Jeśli na chwilę wstrzymacie swe kroki,
Łzami się wasza osłoni źrenica,
Gdy wam opowiem nasz smutek głęboki;
Bo tu niedawno żyła Beatryca,
A w jej wspomnieniu tkwią takie uroki,
Że nawet obcych obejmie tęsknica.
zdala od ojczyzny; w znaczeniu zaś szczególnem ten się tylko nazywa pielgrzymem, kto się udaje do kościoła św. Jakóba w Kompostelli, lub kto stamtąd wraca. Bo, trzeba wiedzieć, że trojako nazywają się ci, którzy zwiedzają miejsca Bogu poświęcone. Palmarzami nazywamy tych, którzy udają się w strony zamorskie, skąd często palmy przynoszą. Pielgrzymami nazywamy tych, którzy idą do Gallicyi, bo ze wszystkich apostołów, św. Jakób w najdalsze zaszedł strony. Wreszcie, Romeanami nazywają się ci, którzy udają się do Rzymu. Ten sonet nie wymaga podziałów, bo treść jego zupełnie jest jasna.
Potem zdarzyło się, że dwie zacne damy zażądały odemnie rymów. Przez wzgląd na ich zacność zamierzyłem zadosyć uczynić ich życzeniu, i coś nowego im przesłać, żeby w sposób naj-zaszczytniejszy odpowiedzieć ich wezwaniu. Ułożyłem więc sonet, w którym stan mój skreśliłem, i posłałem go wraz z drugim, wyżej już przytoczonym, zaczynającym się od słów: Szlachetne serca, usłyszcie westchnienia i t. d. Ten zaś, o którym wspominam, tak brzmiał:
1) Aż poza sferę, co ginie w przestrzeniach, W westchnieniach serca duch mój ulatuje.
l) Ten sonet dzieli się na pięć części. W pierwszej mówie, dokąd idzie moja myśl, którą wyrażam przez jeden z jej skutków. W drugiej (od słów: To miłość we łzach, i t. d.) mówię, dlaczego idzie w górę, i kto ją do tego pobudza. W trzeciej (od słów: Aż zatopiony i t d.) mówię, kogo myśl moja tam widzi, a mianowicie damę, która jest tam uczczoną. W tem miejscu myśl moją nazywam duchem-
To miłość we łzach tym lotem kieruje, Że w coraz wyższych płynie uniesieniach,
Aż zatopiony w ciągłych zachwyceniach, Wśród wiecznej chwały damę odnajduje, A tak świetlaną, że, gdy się wpatruje, Duch-pielgrzym tonie w jej blasku promieniach.
pielgrzymem, bo duchowo zwiedza górne miejsca, jako pielgrzym, poza doniosłością ludzkiego wzroku. W czwartej części (od słów: A potem wieści i t. d.) mówię, w jaki sposób myśl moja widzi tę damę, to jest, w takich warunkach, że mój rozum nie może tego pojąć; bo nasz umysł w takim znajduje się stosunku do tych dusz błogosławionych, jak nasz słaby wzrok względem słońca, jak mówi filozof Arystoteles), w drugiej księdze swojej Metafizyki. W piątej części (od słów: Wiem tylko tyle i t d.) mówię, że chociaż tego, do czego mię myśl pociąga (to jest przedziwnych zasług mojej pani) widzieć nie moge, pojmuję iednak tyle, że istota mojej pani działa na mnie, bo często jej imię słyszę w myśli. A w końcu tej piątej części dodaję: Zacne damy, żeby dać poznać, że do dam przemawiam.
A potem wieści mi stamtąd przynosi; Ale wzniosłego tych zachwytów słowa Słaba rozumu pojętność nie znosi.
Wiem tylko tyle, że to o niej mowa,
Bo często imię Beatrycy głosi —
Ta, zacne damy, mych wrażeń osnowa!
Po ułożeniu tego sonetu miałem widzenie nadzwyczajne, a w tem widzeniu byłem świadkiem wielu rzeczy, które mię skłoniły do stałego postanowienia, żeby już nic nie mówić o tej błogosławionej, dopóki nie stanę się zdolnym godnie o niej przemawiać. Żeby dojść do tego, uczę się i pracuję ile mogę, jak to jej dobrze wiadomo. Więc też, jeżeli Temu, przez którego wszystko istnieje, spodoba się przedłużyć mi życie, spodziewam się to o niej powiedzieć, czego jeszcze o żadnej innej nie powiedziano. Niech już potem Ten, który jest Panem zacności, raczy sprawić, iżby
dusza moja mogła ujrzeć chwałę tej pani, to jest, błogosławionej Beatrycy, która twarzą w twarz ogląda Tego, który jest per omnia saecula benedictus. Laus Deo!