 List do Agnieszki Osieckiej
 Adam Michnik 2008-05-20, ostatnia aktualizacja 2008-05-19 18:55:01.0
Agnieszko, czy można napisać list pełen wdzięczności w zaświaty? Nie, nie można. To jest błazeństwo i kabotyństwo; to jest wystawianie się na śmieszność. A jednak piszę do Ciebie ten list, Agnieszko, choć jedyne, czego bałem się w życiu, to właśnie śmieszności
Agnieszka Osiecka
Na wolności. Dziennik dla Adama
Prószyński i S-ka
Warszawa
Piszę, gdyż czuję, że jestem Ci jakoś dłużny. Twoje listy pisane do mnie, gdy byłem uwięziony, wzruszyły mnie i poruszyły. Podobne wzruszenie towarzyszyło mi kilka lat temu, gdy czytałem artykuł Stefana Niesiołowskiego w Twojej obronie, kiedy złajała Cię jakaś fanatyczna, niemądra dziennikarka.
Takie też wzruszenie ogarnia mnie dzisiaj, gdy czytam Twoją zapiskę ze spotkania z czytelnikami. Jakaś pani wykrzyczała Ci wtedy: "Niech pani wie! Stan wojenny był konieczny! Mogły stać się dużo gorsze rzeczy". Odpowiedziałaś wtedy, że "Pisarz, który po wojnie domowej przyłączy się do przegranych pozna smak klęski, a ten, który przyłączy się do wygranych - pozna smak hańby".
Zwięźle to sformułowałaś, ale zasadnie. Będę o tym pamiętał i wedle tej miary spróbuję nadal żyć.
A przecież znaliśmy się słabo - sama o tym piszesz. Ofiarowałaś mi wtedy, w trudnym dla mnie czasie, swoją pamięć i swoją solidarność. To nadzwyczajne - utkwić w pamięci takiej osoby: pięknej kobiety, autorki tekstów, które naznaczyły kilka pokoleń, i które wciąż znaczą, gdyż powracają. A także osoby tak bardzo, tak niecodziennie - niebanalnej.
Znajduję w Twoich listach wiele piękna, ale także sporo niesprawiedliwości. Napisałaś: "Miłosz jest dla mnie zupełnie już jałowy i nadęty jak balon. Zresztą nadęty zawsze był. Taki człowiek, co nigdy nie zapomina, że nie jest na przykład Murzynem. Jakiś z innej gliny bycik. To go nadyma, nie powiększa.
Twój ukochany Herbert, który jest autorem wierszy, nad którymi płaczę i po których staję przed lustrem i wstydzę się, i robię rachunki sumienia - Herbert wydaje mi się, źle się starzeje, jako człowiek. Traci radość, euforyczność życia. Widzi czarną stronę naszego świata, jaką jest życie w niewoli, ale nie cieszy się, że krew łazi mile po całym ciele, że oczy widzą, a nogi skaczą".
Szczęście istnienia Agnieszko to oczywiste doświadczenie naszych biografii. Ale szczęście może łudzić, może kłamać, może znieczulać na cudze nieszczęścia...
Myliłaś się Agnieszko, Miłosz nigdy nie był jałowy; nigdy nie był "nadęty jak balon". Miłosz, ten wielki poeta i eseista, jeden z najważniejszych ludzi, jakich spotkałem w życiu, był człowiekiem okrutnie zranionym przez bliźnich, był pokaleczony przez historię spuszczoną z łańcucha, a także przez Polskę kołtuńską spod barwy czerwonej lub czarnej. Miłosz był człowiekiem wśród skorpionów, człowiekiem łatwym do zranienia, który czułość i litość skrywał pod maską swego rodzaju pancerza.
Z kolei Zbigniew Herbert był poetą, którego zrodziła rozpacz. Była to rozpacz pokolenia AK-owskiego, które utraciło wszystko: rodzinny dom, wolność i prawo do dumy z własnej biografii, niepodległą ojczyznę. Był wielkim poetą. Jego wiersze, nasycone bólem i gniewem, tradycją wielkiej kultury europejskiej i wierną miłością do Polski były dla mnie świadectwem piękna, które ocala prawdę i miłość do życia. O utwory Zbyszka gotów byłem zawsze kłócić się z każdym: jego wiersze pomogły mi przetrwać najtrudniejsze chwile w więzieniu. Te wiersze i eseje będą broniły się zawsze i zawsze będą pomagały ludziom. To tyle, Agnieszko, o Zbyszku.
Ja wiem, że każdy pisarz ma prawo do niesprawiedliwości, tym bardziej doceniam, że dla mnie byłaś przesadnie wyrozumiała.
Twoje listy przypominają mi Twoje fotografie. Uchwyciłaś w kadrze jakiś moment z życia swojego i naszych wspólnych znajomych. Jest w tej fotografii plugastwo tamtego czasu i jest Twoja żywiołowa niezgoda na smutek. Z zadumą czytam dziś Twoje wyznanie: „Jedyne kilkanaście miesięcy życia, gdy całkowicie zapomniałam o strachu, zawdzięczam istnieniu związku »Solidarność «. Już choćby przez samo to, przez pamięć tych kilkunastu miesięcy nie jestem w stanie przejść do porządku dziennego nad tym, co się dzieje, i podjąć w pół taktu pisania powtarzanych refrenów. Tego się nie tańczy".
Tak pisałaś w lutym 1982 r.
Podobnie wspominam tamten czas i ja, "urodzony w niewoli, okuty w powiciu". Zastanawiam się, czy to, co obserwowaliśmy później, te nasze lęki i nasze nadzieje, te chwile radości i chwile odrazy - czy kiedykolwiek, ktokolwiek to potrafi kiedyś opisać? Nie wiem, Agnieszko...
Mogę tylko powtórzyć Twoją frazę z "Orszaków". Pisałaś:
"Historio, historio,
cóżeś ty za matnia,
pchamy się na scenę
a to jeszcze szatnia.
Orszaki, dworaki, szum pawich piór
(...)
Historio, historio,
tyle w tobie marzeń,
często ciebie piszą,
kłamcy i gówniarze.
Orszaki, dworaki, szum pawich piór..."
To była, Agnieszko, prorocza diagnoza. Namnożyło się nam dzisiaj "kłamców i gówniarzy", oj, jak się namnożyło.
Agnieszko, dobrze, że byłaś. Dziękuję.
|