Skok
- Musimy wyjść oknem.
- Oszalałeś? - wyrwało się Arianie. - Jesteśmy na drugim piętrze.
- Co zamierzasz zrobić? Poddać się? - wypomniał Thomas.
- Nie. - odpowiedziała Ariana.
Jeżeli było coś czego nie powinni zrobić, to poddać się. Jej matka się poddała. Mimo, że bardzo ją kochała, obiecała sobie, że nigdy nie będzie jak jej matka.
- Więc mi pomóż. - odpowiedział Thomas.
Przyłożył palce do wypustu u dołu okna. Ariana zrobiła to samo. Biorąc głęboki oddech, wykorzystali całą siłę w próbie otworzenia okna. Krzywe drewno pozostało zamrożone w miejscu.
- Cholera.
- Dawaj! Spróbujmy jeszcze raz.
Przywrócił dawną Arianę.
- Okej. Raz, dwa, trzy! - wrzasnął.
Razem naparli na okno. Ariana wstrzymała oddech, i wypuściła dopiero wtedy gdy poczuła, ze jej palce za moment się złamią.
Wtedy, kiedy myślała już że dłużej tego nie zniesie, okno nareszcie się poddało.
- Idziemy! - Thomas się odwrócił kiedy podmuch lodowatego powietrza wtargnął do pokoju.
Ariana podeszła ostrożnie do okna. Zamieć już prawie ustąpiła, widać było tylko podświetlone płatki śniegu opadające na ziemię. Zielona, pokryta śniegiem choinka majaczyła niewyraźnie na skraju lasu, niedaleko tylnych drzwi do Ketlar. Zrobiła krok w tył, prawie depcząc Thomasa. Pokryta lodem ziemia przed nią wydawała się bardzo, bardzo odległa.
- Nie mogę. - potrząsnęła głową. - To za duża wysokość. Musimy znaleźć stąd inne wyjście.
- Nie ma innego wyjścia. - powiedział Thomas cierpko. Złapał ją za nadgarstek tak mocno, że się skrzywiła. - Cały ten śnieg, zamortyzuje upadek.
Usiadł okrakiem na parapecie, pochylając się by zmieścić się przez mały otwór.
- Pójdę pierwszy.
- Thomas, nie!
Ale on odepchnął się od budynku i spadł. Ariana patrzyła na niego, wyobrażając sobie jego połamane, martwe ciało leżące na ziemi. Ale zamiast tego, wylądował na miękkiej poduszce śniegu tuż pod oknem. Był cały.
- No chodź! Dasz radę! - krzyczał do niej szeptem.
Cała roztrzęsiona, Ariana usiadła na brzegu parapetu, ze stopami nadal na podłodze Thomasa. Każdą nogę osobno uniosła, tak że kolana przylegały do jej klatki. Obróciła całe ciało i przewiesiła nogi przez okno. Pod nią ukazał jej się zamazany Thomas.
- Nie mogę.
Myśl o jej ciele swobodnie lecącym w dół sprawiała, że jej skóra mrowiła ze strachu.
- Jestem tutaj. No chodź, Ariana. - błagał. - Skocz.
Zacisnęła oczy nadal się wahając.
Nie dam rady tego zrobić. Nie dam rady. Nie…
- Nie pozwolę by cokolwiek ci się stało. - powiedział Thomas.
Serce Ariany podskoczyło. Właśnie. Będzie ją chronił. Kochał ją. Spojrzała w dół, na niego, wzięła głęboki wdech i odepchnęła się od okna.
Wiatr przedzierał się przez nią. Wylądowała, twardo, na ciele Thomasa. Rozbrzmiał dźwięk zderzających się kości, kiedy oboje uderzyli w śnieg.
- Jesteś cała? - Thomas się skrzywił. Jego twarz kontrolował ból.
Ariana wyszamotała się znad niego i uklękła obok jego leżącego w śniegu ciała.
- Jesteś ranny.
- Nic mi nie jest. - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Naprawdę.
Poczucie winy spadło na nią szybciej niż mokry śnieg.
- Nie prawda. I to jest moja wina. - podkreśliła.
Przyłożyła swój zdrętwiały palec do jego kostki. Jego ciało spięło się w bólu.
- Musimy…
- Teraz jedyne co musimy to się stąd wydostać. - przerwał jej.
Spojrzał na tyły Ketlar, a jego wzrok zatrzymał się na dużej zielonej, choince, która wynurzała się z mgły, tuż za rogiem bursy, na skos od tylnych drzwi.
- O tam. - powiedział krótko.
Nic nie mówiąc, położyła sobie jego rękę na ramieniu i pomogła mu wstać. Oparł głowę o jej szyję, szczękę miał napiętą. Przestraszył ją jego ciężar. Jeżeli sam nie mógł o siebie zadbać, zdecydowanie nie da rady zadbać o nią.
Thomas uniósł jedna stopę nad ziemię i w szybkim tempie zaczęli się przemieszczać wzdłuż bursy w stronę drzewa, które rosło około trzydziestu metrów od tylnego wejścia do Ketlar. Pomogła mu dotrzeć do grubego pnia, oparli się o postrzępioną korę od strony lasu.
Thomas zamknął oczy.
- Śnieg - powiedział, zaciskając dłonie w pięści. - Musisz zatrzeć nasze ślady, żeby nikt nie wiedział że tu przyszliśmy.
Ton jego głosu sprawił, że się wzdrygnęła. Przeczesała jego loki by pozbyć się śniegu, patrząc mu prosto w oczy.
- Thomas. - zaczęła. - Ja naprawdę…
- To nie twoja wina. - powiedział, a mały uśmiech pojawił się na jego ustach. - Byłem na tyle głupi, że stałem tuż pod oknem, kiedy wyskakiwała z niego dziewczyna. Zasłużyłem na to co dostałem.
Zsunął się po pniu, siadając na ziemi z dziwnym śmiechem.
- Teraz idź, zanim sprawisz, że nas wyrzucą.
Pobiegła wzdłuż budynku, rzuciła się na kolana w śnieg, zaczęła gładzić miejsce pod oknem Thomasa gdzie zderzyły się ich ciała. Zaczęła się cofać, poruszając przypadkowo dłońmi po powierzchni śniegu zamazując jej i Thomasa ślady stóp, które ciągnęły się do drzewa. Nie wyglądało to idealnie, ale powinno wystarczyć.
- Co to do cholery, było? - wyszeptała, opadając obok niego. - Kto uruchomił alarm? Kto by…
Thomas wyciągnął rękę i zakrył jej dłonią usta, powoli trzęsąc głową. Ktoś nadchodził. Zastygła w bezruchu kiedy usłyszała słaby dźwięk śniegu skrzypiącego pod czyimiś stopami.
- Halo? - znajomy głos rozbrzmiał w ciemności. - Jest tu ktoś?
Kroki zatrzymały się przy tylnych drzwiach, niedaleko ich kryjówki. Pot pojawił się na skroniach Ariany i zaczął strużką płynąć w dół, do jej, mimo zimna, zaczerwienionych policzków. Odwróciła głowę, odrywając ją od szorstkiego pnia.
Drobne ciało Deana Marcusa, dziekana, skulone było pod długim, szarym, wełnianym płaszczem. Szalik miał zawiązany wokół szyi, a czapka była nisko naciągnięta na jego uszy, ale Ariana rozpoznała jego przygarbiona posturę i jego wolny, powłóczysty chód. Dean Markus był pachołkiem dyrektora Cox'a. Człowiek, który był odpowiedzialny za jej całą przyszłość, stał tylko kilka metrów obok niej.
Jeżeli jakikolwiek uczeń naruszy te zasady, zostanie natychmiast wydalony. Nie ma żadnych wyjątków. Absolutnie żadnych.
Wydawało się, że słyszała te słowa lata temu, podczas porannego apelu, a teraz wróciły do niej gwałtownie, grożąc jej na nowo. Jeśli by się odwrócił, zauważyłby ich. Ale było za późno by się poruszyć. Ariana zamknęła oczy, skrzyżowała palce, mając nadzieję, że człowiek tak starej daty jak Dean Markus ma zaćmę.
I kiedy Dean miał już się odwrócić w ich stronę, wszystkie lampy wokół Ketlar zgasły z syczącym puknięciem. Wszystko zalała ciemność. Kampus nagle stał się dużo zimniejszy. Opuszczony. Martwy.
Ariana zacisnęła palce na ramieniu Thomasa.
- To tylko awaria prądu, przez huragan. - wyszeptał.
Wziął ją za rękę i splótł jej palce z jego, ścisnął je tak mocno, że zaczęły ją boleć kostki. Jego oddech omiatał jej szyję.
- Przynajmniej nie może nas zobaczyć. - szeptał.
Dryń, dryń, dryń.
Serce Ariany się zatrzymało. Jej telefon.
- Halo? - głos Deana Marcusa potoczył się echem w ogół nich.
Proszę, nie podchodź tu. Proszę, nie podchodź. Proszę, proszę, proszę.
Ariana przycisnęła swoje zdrętwiałe palce do telefonu, zgłuszając dźwięk.
Dean odwrócił się od drzwi. Teraz patrzył wprost na nich, mrużąc w ciemności oczy. Czekała aż zawoła ich po imieniu. Czekała, aż powie, że jej życie się skończyło. Że oboje są wydaleni ze szkoły.
Ale on tylko westchnął, odwrócił się i odszedł zostawiając ślady na śniegu.
- O mój Boże. - odsapnęła Ariana, wypełniając ulgą jej zmarznięte ciało.
- Kto do diabła, do ciebie napisał? - Thomas zażądał odpowiedzi.
Ariana otworzyła klapkę telefonu.
Daniel: Ariana to jest niedopuszczalne. Mam nadzieję że jesteś gotowa błagać o wybaczenie. GDZIE TY DO CHOLERY JESTEŚ????
Obróciła telefon tak, żeby Thomas zobaczył ekran. W jednej chwili, zrobiło jej się niedobrze. Kilka razy przełknęła ślinę, by powstrzymać się przez zwymiotowaniem.
Jej skóra płonęła od dokuczliwego zimna. Starła się oddychać.
- Co za dupek. - odezwał się Thomas. - Czy on nie ma pojęcia co się tu dzieje?
Ariana jęknęła.
- Nie rozumiesz tego, Thomas? On wie gdzie jestem. Wie co my tu robimy. On tylko stara się mnie torturować.
- Ty chyba nadal nie myślisz, że on jest na kampusie? - to nie było pytanie, a ona nie odpowiedziała. - Jesteś paranoiczką, Ariana.
Ale nie brzmiał tak pewnie jak ostatnio.
- Jestem? - odparowała. - Nawet nie uznał wiadomości, że jestem w drodze.
Wszystkie nerwy pod skóra Ariany buzowały, i nagle usłyszała głos matki w poranek, dnia kiedy próbowała się zabić. Nigdy nie wiesz do czego ludzie są zdolni, dopóki nie będą na krawędzi, Ariana.
Krzywiąc się, Thomas przyciągnął kolano swojej zdrowej nogi do klatki piersiowej.
- No i? Przecież on jest egocentrycznym kutasem. Prawdopodobnie to ignoruje.
Thomas zadrżał w ciemności. W słabym świetle księżyca jego skóra była szara. Ariana miała ochotę kopnąć się w tyłek za skupianie się na Danielu, kiedy Thomas wyraźnie jej potrzebował.
- To nie ma teraz znaczenia. - przytrzymała się drzewa by pomóc sobie wstać. Nie było na niej suchego ani centymetra. Jeżeli nie wynieśliby się stamtąd, nie znaleźli jakiegoś ciepłego miejsca do snu, zamarzliby. - Musimy znaleźć coś na twoją kostkę.
- Mam trochę Vicodinu na moim biurku. Druga szuflada. - przerwał zamykając oczy. - Ale nie chcę byś szła tam sama. Pójdziemy tam później. Po prostu wynośmy się stąd.
- Nie. Ja pójdę.
Miała nadzieję, że nie widać po niej przerażenia, które poczuła na myśl o powrocie samej do pokoju Thomasa. Co jeśli tam był Daniel, czekający na nią? Ale Thomas jej potrzebował. Wyciągnęła rękę po jego kurtkę, by wyjąć z kieszeni latarkę.
- Ariana. - zaprotestował słabo.
- Nigdzie nie odchodź. - odpowiedziała sucho.
- Zabawne.
Dasz radę to zrobić, Ariana. Zrób to dla Thomasa.
Kiedy biegła do drzwi, nie mogła od siebie odpędzić myśli o Danielu, nie mogła przestać się zastanawiać czy był na kampusie przez cały czas. Obserwując jej każdy ruch z Thomasem. Mógł widzieć wszystko. Mógł widzieć jak traci swoje dziewictwo z innym facetem.
I, Ariana przypomniała sobie, że była jedna rzecz, której Daniel nienawidził. Przegrywać.
Spokojnie
Szczypiące zimno u pokoju Thomasa uderzyło w nią w tej samej sekundzie, w której przekroczyła próg. Śnieg wpadał przez otwarte okno, dudniący dźwięk uderzającego o szybę wiatru, sprawiał, że przechodziły ja ciarki. Zatrzymała się w drzwiach, wolno biorąc głęboki wdech. Da radę to zrobić. Jedyne czemu musiała sprostać to znalezienie tabletek Thomasa. Wyjdzie z Ketlar i wróci do niego w niespełna minutę. Wszystko miało być dobrze. Oboje wyjdą z tego cało.
Trzymała przed sobą latarkę, idąc powoli w stronę biurka Thomasa. Słabe światło latarki, rzucało niewyraźny cień na rzeczy porozrzucane na biurku - ołówki, pogryziony długopis, na pustą butelkę Captain Morgan.
Otworzyła pierwszą szufladę. Guma, stare magazyny, mazaki, i artykuł z Kroniki Easton Academy o występie drużyny piłki nożnej w lokalnym turnieju. Patrzyła na pogniecione, czarno-białe zdjęcie drużyny stłoczonej na boisku. Thomas uśmiechał się do niej, trzymając piłkę pod pachą. Ariana miała ochotę złożyć fotografię i włożyć do kieszeni. Będzie mnóstwo okazji po tym weekendzie by zrobić trochę zdjęć.
Druga szuflada. Im szybciej znajdziesz tabletki, tym szybciej możesz stąd wyjść.
Zatrzasnęła najwyższą szufladę i sięgnęła po tą niżej. Dwie duże ryzy papieru wypełniały drugą szufladę. Nic poza tym.
Metalowa końcówka latarki zaczęła się nagrzewać, skrzywiła się pod wpływem gorąca. Z umysłem na najwyższych obrotach, starała się myśleć tak jak Thomas. Jeśli miałaby reputację jako sprzedawca narkotyków, jeżeli byłaby kilka razy blisko do wyrzucenia ze szkoły, gdzie schowałaby by tabletki? Powiedział jej że są w drugiej szufladzie. Mógł się pomylić?
Wyjęła ciężkie opakowania papieru. Nic, tylko gładkie, drewniane dno. Przesunęła palcami po szufladzie, drewno przechyliło się cicho pod jej dotykiem. Przycisnęła brzeg dna szuflady, tym razem mocniej, dno odskoczyło, ukazując pod spodem ukryte buteleczki. Bingo. Tylko Thomas mógł wpaść na to, by wyposażyć swoją szufladę w drugie dno, na chowanie narkotyków.
Zniżyła światło latarki by oświecić buteleczki i przejrzeć etykiety. Ritalin, Adderall, Percoset, Vicodin. I dwie nieopisane, podobne do siebie, etykiety na receptę. Thomas w swojej szufladzie prowadził aptekę na czarno. Stara Ariana byłaby tym przerażona, ale ta nowa, wsunęła tylko butelkę z Vicodinem do kieszeni płaszcza, i zamknęła szufladę. Dźwięk trzaśnięcia, sprawił, że podskoczyła. Krótki śmiech wyrwał się z jej ust. Thomas miał rację. Była paranoiczką.
Odepchnęła się wolną ręką od biurka, ale coś na blacie przykuło jej uwagę. Kartka papieru, której wcześniej nie zauważyła. Ariana przybliżyła snop światła. To było zdjęcie. Kiedy linie i cienie na kartce stały się dla niej ostre, coś chwyciło ją za serce i upuściła latarkę.
Nie. Nie, nie, nie, nie. Nie. Nie.
Trzęsła głową, patrząc z niedowierzaniem na zdjęcie przed nią. Zdjęcie jej i Thomasa, całujących się w pokoju Daniela. Zdjęcie jej dłoni na ciele Thomasa, zdejmujących jego koszulkę. Jej twarz nie była widoczna, ale nie dało się pomylić jej mokrych, blond włosów, czy zupełnie białego płaszcza. Ktoś ich widział razem. Ktoś miał dowód.
To było niemożliwe. Nie mogło być. Żółć podeszła jej do gardła. Ten jeden kawałek papieru mógł ją zrujnować. Mógł zrujnować ich. Wydała niski, desperacki jęk, opierając czoło na powierzchni blatu biurka. Potrzebowała teraz Thomasa, bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebowała by ją trzymał i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Nie mogła uwierzyć, że kilkanaście minut temu byli razem w łóżku, szczęśliwi. Spokojni.
W przeciwieństwie do matki, która nie walczyła o życie, ani o męża, Ariana była zdeterminowana by uczepić się tej chwili szczęścia. Ale najpierw musiała znaleźć latarkę. Wpychając zdjęcie do tylnej kieszeni, opadała na kolana, zaczęła dłońmi wodzić pod biurkiem. Po minucie, jej dłoń zacisnęła się na metalowym przedmiocie. Latarka, dzięki Bogu.
Ale kiedy już stała, coś ciepłego, w tym szczypiącym zimnie w pokoju Thomasa, omiotło jej kark. Ciepły oddech. Nowy prąd przebiegł po jej ciele, aż dostała gęsiej skórki. Ktoś był za nią. Prawie dotykając jej w tej smolistej ciemności. Ktoś czekał aż znajdzie zdjęcie.
Mam nadzieję że jesteś gotowa błagać o wybaczenie.
Czy to mógł być Daniel?
Nagle przestało mieć znaczenie, kto to był. Ktokolwiek to był, nie powinno go tu być. I najwyraźniej nie chciał jej tutaj.
Instynktownie, jej ręka podążyła do pustej butelki po rumie stojącej na biurku. W jednym szybkim ruchu, jej palce zacisnęły na szyjce butelki, uderzyła mocno nią w kant biurka. Ostry dźwięk tłuczonego szkła przebił się przez ciemność, obróciła się, machając wściekle rozbitą butelką przed sobą.
Głos krzyknął z zaskoczeniem, albo bólem. Nie była w stanie stwierdzić czy to kobieta, czy mężczyzna- albo czy to był jej własny głos. Jedyne co wiedziała, to to, że musi walczyć. Frenetycznie przecięła powietrze butelką, robiąc sobie drogę. Podbiegła do okna, upuściła butelkę na ziemię w momencie kiedy wyskoczyła.
Chwilę później zderzyła się z ziemią, tym razem mocnej lądując w pokrytym lodem śniegu. Jej ramię było przekrzywione pod nią, jęknęła kiedy wstawała na nogi.
Z galopującym pulsem, spojrzała w górę, na trzepocące zasłony w oknie Thomasa. Nikogo tam nie było- w każdym razie nie teraz. Przez chwilę tylko tam stała, śnieg wirował wokół niej, otaczał ją ciemny kampus, i wtedy uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy w życiu - nawet wtedy gdy znalazła matkę tego okropnego popołudnia- nie bała się tak jak teraz.