Rozdział XXVIII
Wampiry i wilkołaki
Czyli
Na granicy zmierzchu i świtu
AIDEN:
Wczesnym rankiem dźwięk tłuczonego szkła wyrwał mnie z zamyślenia. Rozejrzałem się nerwowo po pokoju. Casidy nie było przy mnie. Zerwałem się na równe nogi i zacząłem jej szukać w kuchni oraz w salonie jednak nie umiałem jej znaleźć. Przeraziłem się nie na żarty i desperacją ruszyłem w stronę łazienki. Siedziała tam z rozciętą dłonią, wpatrując się z przerażeniem w lustro. Podbiegłem do niej zdezorientowany.
- Casidy, co się stało? - Nie spojrzała na mnie, nawet nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności.
- CASIDY! - Potrząsnąłem nią niecierpliwie otrząsając z zamyślenia. Odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.
- Nic się nie stało. Jestem taką niezdarą, potłukłam szklankę. - zaśmiała się i gdybym jej nie znał pomyślałbym, że jest to śmiech absolutnie naturalny. Jednak coś było nie tak.
- Aiden, przepraszam za swoje wczorajsze zachowanie, nie wiem co we mnie wstąpiło. - powiedziała, wyglądając na trochę zawstydzoną. Tym razem to ja się zaśmiałem.
- Z premedytacją mnie uwiodłaś. Muszę być ostrożniejszy!
- Wybacz - odrzekła z ironią. - Idziemy do szkoły czy co?
- Taa, myślę, że wymówka „Jestem niezdolna do zajęć, bo przespałam się z wampirem” nie przekonałaby pana Wedlera. - Odpowiedziałem przewracając oczami. Chwyciłem jej przerażająco zimną rękę i pomogłem wstać..
Myślałem, że wszystko wróciło do normy. Przeżyliśmy już najgorsze i nic więcej nie może się przydarzyć.
Gdybym tylko wiedział, jak bardzo się myliłem…
CASIDY:
Tego dnia przerwy w szkole były dla mnie największym koszmarem. Musiałam się bardzo kontrolować, byłam niebezpieczna dla otoczenia. Nawet Aiden nie mógł swobodnie przebywać w moim towarzystwie.
Wiedziałam, że kolejne dni będą jeszcze trudniejsze.
AIDEN:
Mijały dni i tygodnie, a sprawy miały się lepiej. Oczywiście pomijając dziwne zachowanie Casidy. W szkole wyglądała, jakby wszystko ją bolało, w domu unikała mojego wzroku. Nawet Carlisle zauważył jej niecodzienne zachowanie i postanowił znaleźć jego przyczynę. O skutkach jego „badań” nie dowiedziałem się nic, choć miałem niejasne wrażenie, że ojciec wie więcej niż ja.
- Carlisle, wiem, że czegoś się dowiedziałeś. Proszę, powiedz mi, muszę znać prawdę! - Prawie krzyczałem na niego w akcie desperacji. On jednak zachowywał swój stoicki spokój.
- Synu, nie dowiedziałem się niczego nowego, uwierz mi. Zachowanie Casidy jest niecodzienne, ale ostatnio tyle się wydarzyło. Musisz ją zrozumieć.
- Rozumiem, przecież rozumiem! Ale mam przeczucie, że stało się coś złego! -Zacisnąłem pięści.
- Musisz dać jej czas, Aiden. Wasze relacje bardzo się poprawiły, powinieneś się tym cieszyć.
- Dobrze wiesz, że się cieszę! Nie rozumiesz, że chcę jej pomóc?
- Rozumiem, ale znasz Casidy. Z niektórymi rzeczami musi uporać się sama. - Wtedy zobaczyłem prawdziwe zmartwienie w jego oczach i przestałem pytać. Carlisle coś wie, ale nie ma zamiaru mi tego powiedzieć nie ze względu na siebie, ale ze względu na Casidy. Nie mogłem zrobić nic więcej, tylko czekać…
CASIDY:
Wszystko układało się po mojej myśli. Aiden martwił się, ale na szczęście nie miał żadnych konkretnych podejrzeń. Poparcie Carlisle'a również bardzo mi ułatwiało sprawę. Najgorszym problemem była Nikki. Jej dar obserwacji doprowadzał mnie do szału.
Gdy Aiden był u Carlisle'a i próbował się czegoś dowiedzieć, siedziałam z Nikki w stołówce. Myślałam nad wszystkimi opcjami, które posiadam. Choć nie było ich zbyt wiele i każda była ryzykowna.
- Casidy? - Nikki wyrwała mnie z zamyślenia. Bez namysłu spojrzałam na nią. To był jeden z moich większych błędów. Jej źrenice zwężyły się i szepnęła z zaskoczeniem.
- Casidy,t-twoje oczy! - Natychmiast spuściłam wzrok.
- No co z nimi? - Zaśmiałam się. - Za mało ostatnio sypiam. - Odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Nikki zrozumiała, że rozmowa jest skończona. Cieszyłam się, że nie zamierza drążyć tematu, jednak wiedziałam, że popełniłam ogromny błąd, który mógł zaważyć nad powodzeniem mojego planu. Czerwonowłosa do końca dnia patrzyła na mnie podejrzliwie.
Wydawało mi się, że nic gorszego nie mogło się już przydarzyć dzisiejszego dnia.
Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam…
***
Lekcja angielskiego dłużyła się dzisiaj wszystkim, łącznie ze mną. Pani Freya mówiła swoim usypiającym tonem głosu o twórczości Wordswortha. Tak, to zdecydowanie miała być najnudniejsza lekcja dzisiejszego popołudnia. Jednak los chciał inaczej. Katastrofa pojawiła się wraz z chudym, pryszczatym pierwszoklasistą. Wbiegł przerażony do klasy i jąkał się zdyszany:
- T-Ten ch-chłopak od Quileute'ów s-stoi przy w-wejściu i żąda natychmiastowej r-rozmowy z C-Casidy M-mignonette bo i-inaczej, b-bo i-inaczej… - Oczy wyszły mu na wierzch, rozwarł usta w niemym przerażeniu. Wszyscy obecni na sali byli lekko zszokowani. Nikki spojrzała na mnie ze zdezorientowaniem. Zacisnęłam pięści. Oni wszyscy mogli w tym widzieć jakąś błahostkę, jednak ja wiedziałam, że przegapiłam bardzo ważną rzecz.
Nie uwzględniłam jej w swoim genialnym planie.
- Liamie Black, jesteś martwy - szepnęłam ze złością sama do siebie i wybiegłam z klasy. Pędziłam przez korytarze, dopóki nie znalazłam wyjścia. Oczywiście stał tam opierając się o murek. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała tak ogromną ochotę na rozkwaszenie mu twarzy. Dodatkowo jego zapach był zaiste obrzydliwy.
- Black, co ty tu, do jasnej cholery, robisz?! - wrzasnęłam tracąc nad sobą panowanie. - Jeżeli chciałeś ze mną porozmawiać to mogłeś to zrobić w dyskretniejszy sposób! - Spojrzał na mnie z nienawiścią.
-Nie będę tu z tobą rozmawiał. Wsiadaj na motor - odpowiedział swoim niskim, uspokajającym tonem.
- Nie ma mowy, nie będziesz mi rozkazywał!
- Więc chcesz, żebym zdradził twojemu krwiopijcy…. - Jego słowa były przesiąknięte jadem.
- Zamknij się! Nie będziesz mnie szantażował! - Z mojego głosu emanowała czysta nienawiść. Jego oczy natomiast nie wyrażały już złości, chociaż były zimne jak lód.
- Proszę, jedźmy do La Push, nie będę z tobą rozmawiał na terenie wroga. - Tym razem nie miałam zamiaru się kłócić. Odjechaliśmy bez słowa.
Weszliśmy to tajnego miejsca spotkań watahy. Wszyscy ze sfory już tam byli. Patrząc na sytuację niespecjalnie powinni cieszyć się z mojej obecności, jednak było inaczej. Kiedyś, bardzo dawno temu, bywałam w tym domu wielokrotnie. Byłam ich najlepszą przyjaciółką. Leah i Paul byli w najgorszej sytuacji przez swoje porywcze charaktery. Audrey patrzyła na mnie z zatroskaną miną. Wiedziałam, że to ona była powodem wątpliwie przyjemnej wizyty Blacka. Spojrzała mi w oczy i zaczęła płakać. Liam natomiast wyglądał, jakby ktoś uderzył go w twarz. Wiedziałam, że to będzie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu.
AIDEN:
Telefon od Nikki całkowicie wyprowadził mnie z równowagi. Byłem wściekły na Casidy, że zgodziła się jechać z tym wilkołakiem na wrogi teren. Cullenowie byli przeciwni, żebym za nią podążył, ale nie miałem innego wyboru. Poza tym, już raz złamałem postanowienia paktu. Stałem więc na głównej uliczce rezerwatu nie mając pojęcia dokąd iść. W domu Blacka nie było nikogo, a było to jedyne miejsce, do którego mogłem się udać. Dookoła było ciemno, padał deszcz. Wsłuchiwałem się we wszystkie odgłosy, aż nie usłyszałem jej imienia. W pomieszczeniu, z którego dochodziły rozmowy wyczułem czternaście wilkołaków i dwójkę wampirów. Jednak ani śladu Casidy. Popędziłem w stronę dźwięków. Otworzyłem małe drzwiczki prowadzące do czegoś w rodzaju piwnicy i znalazłem się w cuchnącej siedzibie wroga. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, atmosfera była doprawdy grobowa. Spojrzałem zdezorientowany na twarze wszystkich obecnych. Było tam wielu Quileute'ów, ale także dwoje nie należących do plemienia. Byli to Casidy i Raphael. Czarnowłosa patrzyła na mnie zawstydzona oczami, które nie należały do niej. Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne.
Jak wcześniej mogłem tego nie zauważyć?
Jej lodowata skóra, całkowity brak snu? Od wielu dni nie jadła, nie piła i wyglądała na spragnioną czegoś… co zupełnie nie przypominało pokarmu dla ludzi. Zmieniony zapach i szkarłatna plama na srebrnej tęczówce sprawiły, że wszystko nabrało sensu.
- Dlaczego…?
- To teraz najmniej ważne, Aiden. Przepraszam, że ci nie powiedziałam… - wyszeptała zawstydzona. Spojrzałem na Raphaela, który przyglądał się swoim dłoniom.
- To przez Kensei?
- Taaa… Casidy trenując i walcząc zbyt często korzystała z jego mocy i pozwalała mu przejąć kontrolę nad swym ciałem. To I tak cud, że wytrzymała tak długo. - Skrzywił się.
- Nie da się odwrócić tego procesu? - jęknąłem, opadając na krzesło stojące najbliżej mnie.
- Przemiana jeszcze się nie zakończyła. Nie sądzę, żeby można to było odwrócić, ale zahamowanie nie powinno być takie trudne. - odpowiedziała jedna z wilczyc z grymasem na twarzy.
- Więc nie jest tak źle. - Odparłem z ulgą. Na moje słowa Black parsknął.
- Jest gorzej niż sobie wyobrażasz, Cullen. Powolna zmiana Mignonette w wampira jest niczym w porównaniu z tym, co nas czeka.
- Co masz na myśli? - zapytałem chłodno.
- Idą po mnie - odparła Casidy.
- Kto, te wampiry? - Mój ton głosu był zdezorientowany. Przecież wiedzieliśmy o tym od dawna.
- Nie… nie oni.
- Więc kto? - Nie byłem pewien, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie.
- Volturi…