Nienasycenie Joanna Petry Mroczkowska


Joanna Petry Mroczkowska

Nienasycenie?

„Kupuj do upadłego”. „Ten wygrywa, kto ma na końcu najwięcej zabawek”. „Ci, co mówią, że szczęścia nie można kupić, nie wiedzą, gdzie robić zakupy”. „Nowobogacki jest lepszy niż niebogacki”. „Przepuszczam spadek moich dzieci”. „Miejsce kobiety jest w sklepach”. To pół żartem, pół serio formułowane hasła dzisiejszego konsumpcjonizmu.

I rzeczywiście. Human Development Report ONZ przynosi informację, że 20 proc. najbogatszych mieszkańców globu zużywa 86 proc. światowych zasobów, podczas gdy 20 proc. najuboższych tylko 1,3 proc. Amerykanin konsumuje teraz dwa razy tyle co pięćdziesiąt lat temu. Posiada przeciętnie czterokrotnie więcej rzeczy niż mieszkaniec Europy Środkowej. Obserwuje się brak nawyku odkładania pieniędzy. Przeciętne gospodarstwo domowe oszczędza tylko 3,5 proc. dochodu po zapłaceniu podatków i koniecznych świadczeń. W związku z tym, w przypadku utraty pracy, dotychczasowy poziom życia Amerykanie są w stanie utrzymać tylko przez parę miesięcy. (Francuzi, Niemcy, Japończycy i Włosi oszczędzają przeciętnie trzy razy więcej, Brytyjczycy i Holendrzy dwa razy więcej.) Wybujała konsumpcja indywidualna powoduje niechęć do płacenia podatków i finansowego wsparcia dla spraw publicznych. Wzrasta produkt krajowy brutto, ale zara­zem zwiększa się rozdźwięk między tym wskaźnikiem a wskaźnikiem zdro­wia społecznego czy jakości życia. Amerykanie zajmują pierwsze miejsce w świecie także w statystykach dotyczących poważnych zbrodni, przestęp­czości młodocianych, liczby więźniów, rozwodów, aborcji, niepełnych rodzin, osób otyłych, samobójstw wśród młodzieży, zużycia kokainy, lekomanii, produkcji oraz konsumpcji pornografii.

W potocznym rozumieniu społeczeństwo konsumpcyjne oferuje obywa­telom szeroki wybór dóbr i usług. Wiążą się z tym takie pojęcia jak kredyt, kapitał, marketing, postęp techniczny. Oferowane dobra i usługi sugerują, że dzięki nim życie ma stać się wygodniejsze, mniej męczące, bezpieczniej­sze, niezależne od kaprysów przyrody oraz innych niedogodności. Mierni­kiem zaawansowania społeczeństwa konsumpcyjnego jest ekonomiczne pojęcie stopy życiowej, opierające się na materialnych pomiarach statusu.

Społeczeństwo konsumpcyjne kształtowane jest, jak wiadomo, nie tylko przez popyt, ale i podaż, wynikającą ze zdolności do produkowania. Zasad­niczą cechą jest idea postępu, dynamicznego wzrostu, i jej konsekwencja - przedsiębiorczość. Amerykański optymizm jest właśnie wynikiem wiary w postęp jako główny motor cywilizacji. Dominujący tu przez długie lata etos protestancki zakładał traktowanie pracy jako powołania, podpo­rządkowanie przyrody gwarantujące poprawę kondycji ludzkiej. Z biegiem czasu, jak ponad ćwierć wieku temu zauważył francuski strukturalista Jean Baudrillard, bohaterowie produkcji zastąpieni zostali przez idole mar­notrawstwa (w osobach gwiazd filmowych, najsłynniejszych sportowców itd. ).

American Dream, czyli mityczna wiara w wielką szansę, zakładał awans materialny - materializm wpisany był więc, i to na wysokim miej­scu, w amerykański system wartości. Jednym z głównych bodźców w ame­rykańskiej wojnie o niepodległość stało się właśnie konsumowanie wolne od wysokich ceł narzuconych przez Anglię. Amerykańscy obserwatorzy dzi­siejszych przemian w Europie Środkowo-Wschodniej głoszą, że właśnie ten czynnik koniec końców zadecydował o zrywie za Żelazną Kurtyną. W dużej mierze - mówią - chodziło o wolność nieograniczonego konsumowania, czym teraz pasjonują się wygłodniałe społeczeństwa. W świadomości mas demokracja to możliwość kupienia każdej rzeczy, przy czym wszystko staje się towarem rynkowym.

Robert Frank, ekonomista z Cornell University, słusznie zauważa, że teoria „niewidzialnej ręki” Adama Smitha - która głosi, że społeczeństwo zyskuje gospodarczo jako całość, kiedy ludzie na wolnym rynku zabiegają o własny interes - ma rację tylko wtedy, kiedy wybór poszczególnych osób nie prowadzi do negatywnych konsekwencji dla pozostałych. W praktyce tak nie jest. Jeśli kupuję masywny samochód, zwiększam ryzyko poważ­nych skutków wypadków dla aut mniejszych. Jeśli systematycznie zostaję dłużej po pracy, zwiększam swoje szanse awansu kosztem innych lub pośrednio dopinguję do tego kolegów z pracy. Za każdym razem stwarzam bodźce do większej konsumpcji. W konsekwencji w „kulturze pożądania” utrwala się model „pracuj i wydawaj”.

Krytycy społeczni utyskują, że American Dream przerodził się w jedno­stkę chorobową: affluenzę (affluence - zamożność; influenza - grypa). Do jej objawów zalicza się gorączkę zakupów, ciągły stres i pośpiech, zamęt w głowie. Podsycana jest przez wszechobecną reklamę, kuszące oczy opa­kowania, prestiż marki, autorytet mody. Istnieje przekonanie, że dobra materialne stwarzają okazję, żeby ludzie mogli ukazać swoją osobowość lub wykreować pożądany wizerunek publiczny.

Konsumpcja i pozycja społeczna

Korzystając po części z badań Sary Solnick i Davida Hemenwaya, Ro­bert Frank zwraca uwagę na względny charakter ekonomicznych aspiracji. Kiedy ankietowanym dano wybór - mogą zarabiać 100 tysięcy dolarów rocznie, podczas gdy nikt inny nie otrzymuje więcej niż 90 tysięcy, lub do­stać 110 tysięcy, gdy dochód wszystkich ludzi wynosi 200 tysięcy - więk­szość przychyla się ku pierwszej możliwości, odrzucając tym samym tezę o prymacie bezwzględnej wartości pieniądza.

W ekonomii konsumpcją na pokaz (termin conspicuous consumption został po raz pierwszy użyty przez socjologa i ekonomistę Thorsteina Veb­lena w wydanej sto lat temu książce „Teoria klasy próżniaczej”) nazywa się zjawisko wydawania więcej na rzeczy bardziej zauważalne. Zachodzi tu efekt snobistyczny. Meble w salonie z reguły kupowane są z większą troską niż wyposażenie sypialni. Na kredkę do ust, zwłaszcza tę używaną w miejscach publicznych, kobiety wydają więcej niż na płyn do zmywania makija­żu. Obserwuje się większą popularność pewnych droższych przedmiotów. (Skutkiem ubocznym tego zjawiska jest plaga podróbek produktów mar­kowych.) Ponieważ rzeczy tracą konotację statusu, gdy są dostępne dla wszystkich, ciągle trzeba ubiegać się o nowe, bardziej ekskluzywne.

Symbole statusu ulegają zmianie. W niepozbawionym akcentów humo­rystycznych artykule w ,,Washington Post” (7 marca 2000) Michael Kinsley zwraca uwagę na fakt, że pewne niedawne wypowiedzi któregoś (zwykle komputerowego) magnata prowadzą do wniosku, że skoro brak czasu osiąg­nął poziom nasycenia, ośmiogodzinny sen stał się symbolem „klasy”. Już nie zapracowanie, mające świadczyć o „ważności”, jest symbolem pozycji społecznej; zbyt łatwo jest być zagonionym, biegającym z jednej pracy do drugiej, przemęczonym, niewyspanym. Teraz odróżnić się można ilością „wolnego czasu na pokaz”, by znowu użyć pojęcia Veblena. Do towarów luksusowych, dostępnych tylko dla najbogatszych, w krajach postindust­rialnych zalicza się również przestrzeń, czyste powietrze, zieleń, wodę, ciszę. Wskaźnikiem klasy jest też antykonsumpcja. Jak w 1964 roku pisał amerykański socjolog David Riesman („Abundance for What? And Other Essays” - Obfitość ku czemu? i inne szkice), klasa wyższa poprzez strate­gię „pokazowej niedokonsumpcji” broni się przed dorobkiewiczami i arywis­tami.

Konsumpcja ma charakter porównawczy i konkurencyjny. Wydawanie pieniędzy określa pozycję społeczną. Im większy dochód, tym większe ocze­kiwania i wymagania. Jednocześnie zwiększa się możliwość frustracji. Bo­gatsza połowa najbogatszego społeczeństwa świata twierdzi, że nie stać jej na wszystkie potrzebne rzeczy. Mimo że między 1979 a 1995 wydatki prze­ciętnego obywatela wzrosły o 30 proc., na początku lat dziewięćdziesiątych zaledwie 23 proc. Amerykanów uważało, że ma szanse na „wygodne życie”. Dwadzieścia lat wcześniej tego zdania było 35 proc. pytanych.

Po drugiej wojnie - stwierdza Juliet Schor, autorka książki „Overspent American” (Rozrzutny Amerykanin, 1998) - Amerykanie konkurowali z sąsiadami, których dochody utrzymywały się na tym samym poziomie. Dziś ludzie porównują się z kolegami z pracy, którzy mogą zarabiać o wiele więcej, a także ze „znajomymi” z telewizji. Do stylu życia obejmującej tylko około 5 proc. grupy upper-middle class aspirują pozostali członkowie klasy średniej, o dochodach dwu-trzykrotnie mniejszych. W ciągłej chęci dorów­nania bogatszym czy prowadzącym wystawniejszy tryb życia bardzo wielu nie zauważa, że wydaje ponad stan. (W 1996 większa liczba Amerykanów ogłosiła bankructwo niż ukończyła studia. Zadłużenie na kartach kredyto­wych podwoiło się między 1990 i 1996 rokiem, dłużnicy kart kredytowych spłacają rocznie przeciętnie tysiąc dolarów procentów i bankowych kosztów manipulacyjnych.)

James B. Twitchell w swojej ostatniej książce „Lead us into Temptation. The Triumph of American Materialism” (Wódź nas na pokuszenie. Triumf amerykańskiego materializmu) (1999) już w samym tytule operuje nie bar­dzo dziś popularnym pojęciem pokusy. Stawia tezę, że konsumpcjonizm nie jest nam narzucony. Z różnych powodów ulegamy pokusie (to ona przecież patronuje bazarowi) - i nie jest to wcale takie zdrożne. Chęć posiadania wpisana jest w naturę ludzką i manifestowała się zawsze, ale na masową skalę mogła dojść do głosu dopiero w tym wieku w USA.

Konsumpcja i znaczenie rzeczy

Twitchell jednak manipuluje prawdą, gdy dowodzi, że religia (mówi o chrześcijaństwie) stosowała retorykę reklamy. Czy aby nie stało się od­wrotnie? Czy - jak dowodzą krytycy materializmu - to nie konsumpcjo­nizm właśnie okazał się nową religią, mającą wypełnić pustkę egzystencjal­ną? Ale na jak długo może uśmierzyć duchowy niepokój?

Obserwacja wskazuje, że konsumenci często bardziej zainteresowani są aurą konsumpcji niż samymi przedmiotami. Przedmioty definiowane są raczej wedle tego, co oznaczają, niż wedle tego, do czego służą. Ludziom chodzi raczej o uczestnictwo, przynależność do jakiejś wspólnoty, związki międzyludzkie, poczucie sensu. Źródeł tego zjawiska w najnowszej historii Twitchell upatruje w tych działaniach Reformacji., które pewnym tradycyj­nie związanym z katolicyzmem przedmiotom (woda święcona, podobizny świętych, itp.) odmówiły racji bytu. Rynek starał się później wypełnić ten brak „nobilitując” przedmioty handlu ze sfery pozasakralnej. W skrajnej wersji doszło do idolatrii świata rzeczy, neopogańskiego kultu Złotego Ciel­ca. Badacze motywacji - psychologowie marketingu zgłębiają kompleksy, słabości, aspiracje i marzenia mas potencjalnych nabywców. To oni właśnie obserwują, na przykład, że mężczyźni zafascynowani są rzeczami w mło­dości i w późniejszych latach wieku średniego, natomiast kobiety po uro­dzeniu dzieci. Szacuje się, że kobiety dokonują 80 proc. zakupów. Do nich też w 70 proc. skierowana jest reklama.

Dawniej jednak po okresie wzmożonej konsumpcji w karnawale, a szczególnie w dniach zapustów, następował ascetyczny czas postu. Teraz zapanował nastrój wiecznego konsumpcyjnego karnawału. Za sprzedażą rzeczy przyszedł handel dobrami niematerialnymi - pośrednia sprzedaż szczęścia, satysfakcji, spokoju. Jak na ironię - haniebne skądinąd kupcze­nie odpustami (na życie przyszłe) zamieniło się w kupczenie „łaskami” na zaraz. Analogia ta uderza zwłaszcza w kontekście głównych języków Euro­py Zachodniej, gdzie nasz „odpust” oznacza przede wszystkim pobłażanie, folgowanie, uleganie słabościom, zachciankom. Dawniej istniały świętości, których wartość po części wyrażała się właśnie tym, że nie były na sprzedaż - Ziemia Matka, święte miejsce kultu, zaczarowany las, miejsce spoczyn­ku. Dziś nie ma ziemi, która za jakąś cenę nie byłaby na sprzedaż. Ludzkie ciało też stało się obiektem transakcji handlowych - można kupić krew, spermę, organy, dyskutowany jest handel genami.

Kupowanie - przyjemność czy choroba?

Jak pisze Jean Baudrillard, amerykański purytanin pojmował siebie jako przedsiębiorstwo mające prosperować na większą chwałę Bożą. Cechy osobiste, charakter, nad którym przez cale życie pracował, były dla niego kapitałem do właściwego zainwestowania, zarządzania bez spekulacji ani marnotrawstwa. Odwrotnie, acz w podobny sposób, człowiek superkonsu­ment, uważa osiągnięcie własnego zadowolenia za swój obowiązek, widzi siebie jako przedsiębiorstwo nastawione na uzyskanie zadowolenia i przyjemności.

W postmodernistycznym świecie specjalnego znaczenia nabiera samo kupowanie, chodzenie po sklepach. Na liście czynności przynoszących ulgę zestresowanym jedynie dwie rzeczy stoją wyżej niż robienie zakupów - oglądanie telewizji i rozmowy przez telefon. Zakupy uchodzą za rozrywkę. Dwie na pięć kobiet woli chodzić po sklepach niż pójść do kina czy się zdrzemnąć.

Margaret Betz w książce „Making Life Choices” (Dokonując wyborów życiowych) (1992) cytuje wypowiedź kongresmena na uroczystości inaugu­racji jakiejś „obudowanej klimatyzowanej strefy zakupów”, czyli mallu. Ze­braliśmy się tu nie tylko po to, aby dokonać otwarcia nowego mallu, ale żeby ciałem i duszą oddać się we władanie ducha konsumpcjonizmu oraz dążyć do tego, by jeszcze silniej umocniła się w nas więź z procesem naby­wania towaru. Nie dziwi więc porównanie funkcji mallu do tej, jaką w śred­niowieczu pełniła świątynia, poza ściśle kultową odgrywająca także rolę oświatową i towarzysko-rekreacyjną, w skrajnych przypadkach dając też fizyczne schronienie. Obserwuje się również analogię między mallem i tele­wizją, oba bowiem są doświadczeniem wzrokowym.

Mall jest rzeczywiście amerykańskim fenomenem urbanistyczno-socjo­logicznym, który swoje apogeum osiągnął w latach osiemdziesiątych. O ile w 1960 było w USA 3 tysiące malli, w 1980 już 20 tysięcy, dziś dwa razy tyle. Powierzchnia użytkowa największego mallu w USA pod Minneapolis­-St. Paul wynosi ponad 390 km kw. (39 tysięcy ha). Obejmuje on 520 sklepów, ponadto park rozrywki, Legoland i Swiat Podwodny, minigolf, gabinety lekarskie, sportowe, komisariat policji, klub nocny, kilkanaście sal kino­wych i kilkadziesiąt restauracji, a także „świetlice” (family rooms), gdzie można podgrzać coś w kuchenkach mikrofalowych i pooglądać telewizję. Rocznie odwiedza ten kompleks ponad 40 milionów ludzi. Jak pisze David Brancaccio w książce „Souandering Aimlessly. My Adventures in the Ame­rican Marketplace” (Bezcelowe marnotrawstwo. Moje przygody na amery­kańskim rynku) (2000), ten rekordowy mall jest dla Amerykanów tak samo bliskim sercu symbolem, w tym wypadku - konsumpcji, jak słynna nowo­jorska statua gloryfikująca wolność.

Dla wielu kupowanie nie jest już nawykiem, lecz nałogiem. Na liście uzależnień pojawia się nowa kategoria - zakupomania. Według istniejącej od niedawna nowej grupy specjalistów od uzależnień - adyktologów - nałogowiec, korzystając z kredytu, wydaje więcej pieniędzy, niż ma ich na koncie bankowym. Jego sytuacja jest dzisiaj trudniejsza niż alkoholika, bo o ile kultura amerykańska nie zmusza do picia, to wywiera presję, gdy cho­dzi o wydawanie pieniędzy. Nałóg-przymus wynika z ulegania impulsowi, a to z kolei - zdaniem psychologów - jest wynikiem problemów w dzieciń­stwie: zaniedbań rodzicielskich i obwinianego za wszystko, co złe, niskiego poczucia własnej wartości. Zakupomania pojawia się w ciągle uaktualnia­nym wykazie zaburzeń psychicznych, ponieważ dana dolegliwość uznawa­na jest za jednostkę chorobową, o ile jakiś środek chemiczny zdaje się ją łagodzić. Zachodzi tu następujące rozumowanie: jeżeli chemia przyczynia się do usunięcia dolegliwości, chemia stoi u jej przyczyn. Konkluzje z badań nad genem receptora dążenia do przyjemności (receptora dopaminy D2) u alkoholików, zastosowane do zakupomanów, prowadzą do aplikowania im leków wpływających na zmianę poziomu serotoniny w mózgu. Z prakty­ki farmakologicznej wynika, że polepszające samopoczucie leki psychotro­powe zmniejszają popęd do biegania po sklepach.

Jednakże według sondażu „Wall Street Journal” na początku lat dzie­więćdziesiątych ludzie spędzali w sklepach mallu już tylko 4 godziny mie­sięcznie, podczas gdy wcześniej 12 godzin. Liczba odwiedzanych sklepów zmalała o połowę. Zakupy nabrały bardziej celowego charakteru. Starzeją­ce się społeczeństwo powojennego wyżu demograficznego rzadziej korzysta z mallu. Zauważa się zmęczenie kupujących. Mimo wysiłków zmierzają­cych do ciągłego uatrakcyjniania, okresowych zmian dekoracji i wystroju, mall powoli traci atrakcyjność, staje się nudny czy wręcz niebezpieczny. Na parkingach zaczęły mnożyć się gwałty, rozboje. Wieczorem w największym mallu USA gromadziło się 2 tysiące młodych, w zimie naliczono ich o tysiąc więcej. Hordy młodzieży często przeszkadzają kupującym żartami czy bój­kami. Ale jak stwierdza William Severini Kowinski w książce „Malling of America” (Mallowanie Ameryki) (1985) - mall jak sztuczny kwiat nigdy nie umrze, bo nigdy nie był żywy.

Dobrowolne uproszczenie życia

Ostatnio jednak wzrasta krytycyzm wobec niepohamowanej konsump­cji. W Stanach takie glosy odzywały się już dużo wcześniej. Purytanizm kładł nacisk na oszczędność, kwakrzy propagowali ideę równości między ludźmi. W duchu antymaterialistycznym w XIX wieku wypowiadali się filo­zofowie, pisarze i poeci - Emerson, Thoreau, Whitman, Melville. W tym stuleciu chociażby Wystan Hugh Auden krytykowal płytką kulturę amery­kańską - ,,życie oparte na wyborze”. Veblen natomiast uważał, że mniejszy wybór zredukowałby marnotrawstwo, przyczynił się do wyrównania różnic między ludźmi, a nawet do poczucia większego zadowolenia z życia.

Nierzadko słyszy się dziś w Stanach, że właśnie materializm niszczy kraj, podważa wartości, deprawuje młodych, od jakiegoś już bowiem czasu reklama i wysiłki marketingu zabiegają szczególnie o nich. Po stronie bar­dziej lub mniej nieodwracalnych strat społeczeństwa konsumpcyjnego jest ilość odpadów, zanieczyszczenie środowiska, przywileje pewnych grup, oli­gopol, zmowa w gospodarce, choroby cywilizacyjne, zanik pewnych umiejęt­ności (np. rzemiosł). Nawet przekornie przyklaskujący konsumpcji Twi­tchell przyznaje, że konsumeryzm jest marnotrawny, wypiera z pola uwagi inne sprawy, skłania do życia dniem dzisiejszym i gloryfikuje ciało. Roz­pieszcza i psuje dzieci, obiecując im rzeczy niemożliwe. Zachęca do braku odpowiedzialności, życia ponad stan, hazardu.

Podczas gdy w dawnych wiekach zaniedbania w rozwoju życia we­wnętrznego usprawiedliwiano koniecznością walki o byt, dzisiaj - o ironio - ludzie żyjący w dostatku wcale nie korzystają z braku trosk material­nych, by zatroszczyć się o stronę duchową. Coraz częściej słyszy się jednak głosy, że rzeczy nie zapewniają szczęścia. Dobra materialne przeciwstawia­ne są dobrom przeżyciowym (experiential). Krytycy nawołują do rozróżnie­nia między zachciankami a potrzebami, do skupienia na tym, co ważne, do zastanowienia nad sensem życia.

Pojawił się ruch Voluntary Simplicity, czyli dobrowolnej prostoty, który głosi, że możemy żyć dobrze ograniczając środki. Instytut naukowy z Rhi­nebeck w stanie Nowy Jork, zajmujący się badaniem ruchów społecznych, uznaje to za jeden z poważniejszych trendów lat dziewięćdziesiątych. Stan­ford Research Center liczbę Amerykanów, którzy dobrowolnie uprościli swoje życie, szacuje na 10-20 milionów.

Duane Elgin w książce „Voluntary Simplicity. Toward a Way of Life that is Outwardly Simple, Inwardly Rich” (Dobrowolna prostota. O sposób życia w zewnętrznej prostocie i wewnętrznym bogactwie) (1993) przyznaje, że utrzymanie równowagi między brakiem a nadmiarem nie jest łatwe, wymaga ciągłego wysiłku. Przede wszystkim nie można utożsamiać pros­toty z biedą. Bieda nie wynika z wyboru i osłabia, podczas gdy prostota jest skutkiem wyboru i umacnia. Za użyteczne w określeniu tego, czym jest prostota, uważa wschodnie przysłowie - prostota ukazuje mistrza - czy powiedzenie Picassa, że sztuka to wyeliminowanie tego, co zbędne. Prostota jest brakiem nieuczciwości, próżności, ostentacji, dystrakcji. To ona właśnie poprzez umożliwienie „bezpośredniego kontaktu z życiem” chroni przed najnowszą formą postindustrialnej alienacji. Prostota nie jest też odrzuce­niem materii za wszelką cenę. Bo, jak przestrzegał Gandhi, jeśli coś pomaga nam wewnętrznie, powinniśmy tego się trzymać. Pozbycie się tego pod wpływem chwilowego nastroju wyrzeczenia może okazać się przedwczesne. Po jakimś czasie pragnienie tego dobra wróci i odbierze nam spokój.

Istotna dla takiej filozofii uproszczonego życia jest praca nad potencjałem całej osobowości - aspektem fizycznym, emocjonalnym, umysłowym i duchowym. Odrzucenie kultu pieniądza, ciała, ostrej konkurencji, obsesji statusu społecznego. Znalezienie godziwej pasji życiowej. Konkretne drogi (sztywnych zasad nie ma, każdy musi wypracować własne) to: rozszerzenie zakresu zajęć z rodziną, ze wspólnotą. Uwrażliwienie na najdrobniejsze momenty życia, bo refleksyjność pozwala nam szybciej i lepiej reagować na pewne zagrożenia, niebezpieczeństwa. Unikanie chodzenia po centrach handlowych i oglądania telewizji. Ograniczenie konsumpcji - pomijanie mód, ciekawostek, rzeczy okazjonalnych na korzyść funkcjonalności, trwa­łości, naturalności w ubiorze, jedzeniu. Niekupowanie na kredyt. Dążenie do samowystarczalności - nabycie umiejętności napraw, przetwarzanie materiałów. Wyrobienie poczucia związku z ziemią i przyrodą. Zwolnienie tempa. Rehabilitacja ciszy. Nieodsuwanie się od świata, ale właśnie za­angażowanie. Solidarność z ubogimi - troska o sprawiedliwość społeczną. Prostota w stosunkach międzyludzkich - uczciwość, porzucenie wielosło­wia, plotki. Zhumanizowana praca, dająca zatrudnionemu możliwość decy­zji. Jeśli to możliwe, zmniejszenie liczby godzin pracy, niebranie nadgodzin. W skrajniejszych przypadkach, bojkot przedsiębiorstw nieetycznych.

Szczególnie interesujący jest postulat singleness of purpose, czyli wy­kształcenie jednego celu, zhierarchizowanie założeń życiowych, unikanie zewnętrznego przeładowania, dystrakcji. Wydaje się, że ma to związek z ob­serwowaną przez Baudrillarda cechą systemu konsumpcyjnego, który nad­miernie podsyca ciekawość nowości (czy raczej nowinek) kulinarnych, sek­sualnych, naukowych, kulturalnych, religijnych. Wszystkiego trzeba po­próbować, bo superkonsument owładnięty jest strachem, że coś mu może umknąć. Stąd może dzisiejszy pęd do sensacji.

Pojawiają się więc audycje radiowe i wideokasety o skutkach ubocznych affluenzy, internetowy Simple Living Network, organizacje takie jak Cen­ter for New American Dream czy lokalne grupy uproszczenia życia. W większości kobiety - i to często młode, jeszcze nieobciążone obowiązka­mi rodzinnymi - zbierają się co jakiś czas w domach prywatnych, przyno­szą listy zinwentaryzowanych rzeczy, ubolewają nad liczbą niepotrzebnych przedmiotów, zastanawiają się nad tym, czego śmiało mogą się pozbyć. Analizują tygodniowe czy miesięczne wydatki, dyskutują, jak uprościć se­zon świąteczny, jak przekonać do tego bliskich, gdyż uważają, że tak jak konsumpcjonizm jest zjawiskiem społecznym, tak i reakcja nań okaże się bardziej skuteczna, jeśli będzie grupowa. Stosują metodę z książki Joe Domingueza i Vicki Robin „Your Money or Your Life” (Twoje pieniądze albo twoje życie) (1992), aby przed każdorazowym zakupem przeliczyć cenę na liczbę godzin pracy koniecznych do wypracowania danej sumy. Starsi zwo­lennicy uproszczenia zwalniają się z nierzadko lukratywnych posad, by podjąć gorzej płatne prace, które jednakowoż dają im więcej satysfakcji. Posiadacze wielkich metraży przenoszą się do małych mieszkań.

Można by wyróżnić cztery - po części nakładające się na siebie - głów­ne perspektywy ruchu Dobrowolnego Uproszczenia Życia. I tak perspekty­wa egzystencjalna dyskredytuje „wyścig szczurów” w drapieżnym, skrajnie konkurencyjnym społeczeństwie. Ekonomiczna powołuje się na ideał spra­wiedliwości społecznej, działań w kierunku eliminowania nierówności, przepaści między ubóstwem a bogactwem. Mówi się przy tej okazji o zadłu­żeniu słabych krajów, braku zainteresowania życiem publicznym, grupach nacisku działających na szkodę większości, paraliżującej biurokracji. Naj­większy rezonans budzą jednak perspektywy ekologiczna i życia wewnętrz­nego. Obie można wiązać po części z filozofią czy raczej wrażliwością New Age. Pierwsza to sprzeciw wobec nadmiernej eksploatacji środowiska natu­ralnego, co do czego zresztą panuje dość powszechna zgoda społeczna ze strony grup o bardzo różnych przekonaniach światopoglądowych.

Ponieważ w systemie religijnym centrum zajmuje Bóg, a w nowym sy­stemie Rynek, niebezpieczeństwo konsumpcjonizmu dla rozwoju duchowe­go jednoczy wielkie religie, które są świadome, że natłok rzeczy eliminuje w życiu ludzkim miejsce dla Boga, dla więzi z bliźnim i przyrodą, utrudnia samopoznanie. Łatwo udokumentować antykonsumpcyjny charakter na­uki Jezusa, który nie troszczył się o majątek ani prestiż. Uczył „Nie gro­madźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól, rdza niszczą” (Mt 6,19). „Nie troszczcie się zbytnio [...] o to, co macie jeść i pić” (Mt 6,25). „Przypatrzcie się liliom”. „Młody człowieku, sprzedaj majątek i chodź za mną”. „Marto, nie kłopocz się o za wiele, bierz przykład z Marii”.

Trzeba jednak zaraz podkreślić, że dzisiejsze uproszczenie życia nie ma radykalnego charakteru. Jest natomiast krytycznym spojrzeniem na wybu­jałe namiętności - przede wszystkim zachłanność. Ruch Dobrowolnej Prostoty to jakaś rehabilitacja zapomnianej czy zdyskredytowanej (jeszcze starogreckiej) cnoty umiarkowania, powściągliwości. Znaczenie harmonii i równowagi podkreśla Księga Przysłów: „Nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewiernym, nie rzekł «A któż jest Pan?» lub z biedy nie począł kraść i imię mego Boga znieważać” (30, 89).

Nie jest postawą antyamerykańską uznanie, że nie można mieć wszyst­kiego - twierdzi w swojej książce David Brancaccio, zapewne dlatego, że Amerykanom dość trudno się z tym pogodzić. Coraz więcej jest jednak takich, którzy sami do tej prawdy dochodzą.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nienasycenie Joanna Petry Mroczkowska 2
Joanna Petry Mroczkowska Kobieta w Kościele
Joanna Petry Mroczkowska Celem życia jest wzrost
Wspólnota zamiast tłumu Joanna Petry Mroczkowska
JHP, Informacja naukowa i bibliotekoznastwo 2 semestr, Analiza i opracowaniw dokumentów, Analiza i o
elementy mroczka pytania mix by czaku, PWr, IV Semestr, Elementy Elektroniczne
MroczkowskaEwelina,GiGIV,grupa2,sprawozdanie3
UKD, Informacja naukowa i bibliotekoznastwo 2 semestr, Analiza i opracowaniw dokumentów, Analiza i o
Inteligencja emocjonalna dziecka w wieku przedszkolnym, Przedszkole Integracyjne w Koszalinie - Joan
0739 wir habens getan wolfgang petry ETDLFLMSZCZLS3AGVQQWNQPXEMTHDZECTQHQ4DY
ochrona srod pytania od waldka, dr Joanna Godlewska
Terenia, joanna2, CZĘŚĆ DRUGA
zadania- zarządzanie finan.przedsb. dr Joanna Rutkowska, ściąga z ZFP doc
20030825211402, Joanna Machnica, rok II zaoczny
1 SPHL 2003, Obecnie stosowany system, którego podstawy zostały opublikowane przez Mroczkiewicza i T
konspekt weglowodory nienasycone
[040406] Tomasz Mroczka - Cwiczenia pomocnicze w na, Prywatne, Studia, Pływanie
Lekcja z Joanną

więcej podobnych podstron