Weronika R Cichodajka 2006 2008


2006-03-12 15:12:17 >> Phi - rzekła znużona Weronika.

Nieważne co, jak i o czym napiszę, Wy i tak będziecie myśleć i pisać swoje. Dlatego ja zawsze będę TAKA, bo dzięki temu jestem JAKAŚ. A niestety z charakteru bardziej jestem gryzącą żmijką, niż wyrywajacą sobie puch z piersi gołębicą. Dobrze wiem, że czasami trochę przeginam (np. niedawną potrawką z dzieci, bigosem z Kacpra, uwarzywnieniem Terri Shivo, itp.), że za mocno szarpię różne struny (np. antykrerykalną, czy ciemnogrodzką), ale dzięki temu Was poruszam, wprawiam w rezonans jak wprawny muzyk swój instrument muzyczny. Zmuszam do myślenia, a przede wszystkim do REAKCJI. Zazwyczaj do sprzeciwu wobec tego, co piszę, ale przyjmuję ten sprzeciw zgodnie z III zasadą dynamiki Newtona. To na moim blogu nawet zasmarkane nastolatki, które u swoich koleżanek piszą: "GoSiU aLe FaJnIe ByŁo DzIś Na PoLsKiM, HiHi", a na blogach obcych ludzi: "Ale masz fajnego blogusia, wdepnij na mojego i zostaw komenta" tu się uzewnętrzniają. Tu zmuszam ich często puściutkie łepetynki do jakiegoś myślenia i reakcji. Tu nikt nie odważy się wkleić spamu albo jakiejś debilnej graficzki z gwiazdeczek * * * czy # # #. To tu wiele razy napisano, że to jest pierwszy blog, który ktoś komentuje.

Każdy ponad każdym,
innego traktuje jakby był niczym,
wszyscy najmądrzejsi...

To z jakiejś piosenki, ale dobrze pasuje do opisu relacji pomiędzy społecznością tego bloga.
I co z tego, że zostałam odkryta? Że już nie tylko Studentka wie, kim jestem. Ale to są LUDZIE. Przed duże L, a może po prostu: tylko i aż ludzie? Nie żadne blogowe bestie, żądne mojej krwi i mordu na mojej osobie. Co by to Wam dało? Chcielibyście mnie szantażować w zamian za swoje milczenie? Żądać pieniędzy, przysług, usług, seksu?

Sławciu, ja się pomyliłam z jedną literką, a Ty z 13 miliardami złotych. Pisałeś, że Inwestorzy nie boją się rządów PiSu? Popatrz na giełdę. W tydzień zachodni inwestorzy wycofali z niej 13mld złotówek. Dolar w 2miesiące podrożał (czyli złotówka potaniała) z 3,08 na 3,28, a Euro z 3,75 na 3,90, to jest wyznacznik "zainteresowania" polską inwestorów zagranicznych. Odpływ kapitału, wyprzedaż złotówek. Sprzedają złotówki, spada ich cena, bo zamieniają je na USD I EURO i lokują w obligacje USA, bo tam nie ma PiSu i Leppera z Giertychem krzyczących co chwilę "Greenspan musi odejść!". Prościej tego nie potrafię wytłumaczyć, a Ty nie zasypuj mnie za chwilę kolejnymi regułkami ekonomicznymi czy tabelami z GPW.
Giełda to rynek doskonały? Dla kogo? Dla spekulantów chyba! Powiedz to właścicielom akcji Enronu. Z wyników giełdowych wynikało, że to 7ma spółka na amerykańskiej giełdzie...
Jak tak obryty w finansach jesteś, to wytłumacz mi coś, czego nie pojmuję. Jak to jest, że Dr Kulczyk 2lata temu miał majątek szacowany na 12mld zł, rok temu już tylko 5,5mld, a w tym roku z majątkiem zaledwie 1mld USD (czyli 3,3 mld zł) Forbes ulokował go daleko za Solarzem na liście światowych miliarderów. Tak szybko wydawać forsy nawet ja bym nie potrafiła, ale Ty pewnie o Rockeffelerze polskiej giełdy w takim tempie wyciągasz kasę z GPW.

Oglądałam debatę o NBP. Andrzej Lepper, tłuk z wykształceniem zawodowym wyzywa profesora Leszka Balcerowicza od "ekonomicznych idiotów", a zeszłoroczna maturzystka Renata Beger szydzi z przemówienia Hanny Gronkiewicz- Waltz, bo nic z niego nie zrozumiała. A wszystkiemu temu co chwilę przyklaskuje PiS. Zupełna analogia do mojego bloga. Ja coś piszę, plankton blogowy otwiera usta i bełkocze, bo mowy ludzkiej nie rozumie.

2006-03-14 20:41:47 >> Michał...

Właśnie on jest doskonałym przykładem tego, że nigdy, przenigdy nie lubiłam się wiązać ani nawet zbliżać do moich infantylnych rówieśników. Chłoptaś napisał do mnie kilka SMSów. Przez wrodzoną grzeczność mu odpisałam, więc zaczął SMSów słać więcej i więcej, domagając się odpowiedzi na nie. Gdy mu z gracją i taktem sugerowałam, żeby przystopował, że nie mogę pisać, by nie demoralizować nieletniego, oburzył się tak, jakbym mu napluła w twarz, bo przecież mi pisał w jednym z pierwszych maili, że niedawno skończył 18lat! Jak mogłam tego nie pamiętać i go z kimś pomylić?! Jeszcze ponękał mnie trochę mailami, doprawił SMSami, połechtał komentarzami, a że ciągle milczałam, postanowił popluć sobie na mnie w ostatnich komentarzach. Napisałam więc o nim notkę, by się cieszył, a inni by wiedzieli, czemu mam takie uczulenie na wszystko, co młode płci męskiej.

W mailach słodził mi jak producent buraka cukrowego podczas kampanii, że jestem super, że chciałby mieć taką fajną i inteligentną dziewczynę jak ja, że to i owo, że w ogóle i jak najbardziej, a gdy zbywałam go milczeniem, to jak zraniony kochanek odgrywa się chociażby w komentarzach: "Tak naprawde to Ty masz mgliste pojecie o ekonomii i wspolczesnym świecie... a wydaje Ci sie jakbys pozjadala wszystkiego rozumy... Czyż nie o takim zachowaniu właśnie kiedyś pisałam? Że zranieni rówieśnicy są nieobliczalni, a zranieni dojrzali mężczyźni nie narobią mi kłopotów? Bo i nie zamierzam ich ranić, a i nie wydają mi się oni na takie rany podatni. Aż strach pomyśleć, do czego byłby zdolny taki Michał, gdybyśmy tworzyli parę, z której postanowiłam wbrew jego woli się uwolnić. A teraz, by mi zrobiło się przykro, zaczął flirtować w komentarzach z Niunią. To wręcz kliniczny przykład syndromu zranionego kochanka. Dlatego właśnie Wojtku z Poznania, podobny do ww. Michała, musiałam uciąć nasze kontakty już na wstępie. Wybacz i zrozum, OK?
Koniec notek o polityce, ekonomii, klerze, itp. Pora wrócić do ludzi, na łono natury, skoro takie okazy się do mnie zgłaszają i upominają o uwagę.

Dziś ekonomia na wesoło:
Pamiętacie notkę, gdy pisałam, że mój znajomy zadzwonił na numer telefonu napisany zapewne przez jakąś blacharę na masce Peugeota 206CC. Podając się za właściciela tego auta umówił się z dziewczyną i mimo, że podjechał zupełnie innym i mniej efektownym samochodem to i tak ją zaliczył. Teraz opowiada o kolejnej, która za 200 Koron czeskich wyglądających dla złotówkowców na pierwszy rzut oka jak 200 Euro, robiła przez całą noc wszystko co chciał. Ciekawe, co zrobiła w kantorze, gdy zamiast spodziewanych 790zł dostała 27zł? Naprawdę są podobne?

2006-03-19 23:52:02 >> Jestem na[pierdolona

Właśnie wróciłam z pubu. Nie wiem, ile alhokoholu w sobie mam ale wystarczy by zapomnieć hasło do bloga. A co dopero inne rzeczy i wartości. Za dużo drinków za dużo alkoholu. Z każdym kolejnym miałam większą ochotę się rżnąć. Pójść za jakimś ciekawym facetem przechodzącym obok naszej loży, by go dopaść w toalecie i zerżnąć. Po prostu muszę odreagować. W tym tygodniu przybędą mi kolejne obowiązki. Nie wyrabiam. Doba traci swoją pojemność i 24godziny nie wystarczają mi do przeżycia. Chcę się rżnąć! Znaleźć w czyichś ramionach jakąś pauzę czasową by nie odliczać kolejnej krótkiej przerwy.
Byłam tego wieczora gotowa pójść za facetem do męskiej toalety i tam mu się oddać. Tak tylko by zabić albo wydłużyć wolny czas. By w ramach przypływu hormonów dać im się wyszaleć.
Faceci, jak poznajecie laski w klubach lub pubach? Skąd wiecie którą należy się zainteresować by osiągnąć swój seksualny cel. Czy widać w nas że bez rżnięcia tej nocy umrzemy? W którym miejscu wiecie że chcemy się z Wami kochać bez udawania jakichś tma uczuć i głębszych emocji? Dziś byłam gotowa wejść do męskiej ubikacji i oddać się pierwszemu facetowi którego tam znajdę.
A jeszcze kilkanaście chwil wcześniej patrzyłam, na różne tlenione laski które grając rolę dam siedziały przy barze i dawały się uwodzić. Głupie suki. Chcę faceta. Chcę chodzić nasycona seksualnie. Zerżnięta do upadłości. Codzień. Do punktu G H i J. Chcę .. spać

Naprawdę jesteście tak ograniczeni, że nie widzicie że [ leży tuż przy P ma mi się prawo przepalcować? Czego się jeszcze czepicie? ŻAŁOSNY PLEBS INTELEKTUALNY!

Kasuję tylko takie komentarze, które psują mi szatę graficzną bloga, gdy kretyn(ka), by podkreślić swój idiotyzm, brak racji i argumentów, używa po kilkaset wykrzykników. Jestem po prostu estetką, a głupią komentarzy treść mam gdzieś. Tam, gdzie ich miejsce.
Tak, w tej notce jest jedna prowokacja. Jest nią nazwanie niektórych ŻAŁOSNYM PLEBSEM INTELEKTUALNYM! Napisałam to tylko po to, by zobaczyć, kto poczuł się dotknięty tym zapisem? Inteligentni to pominęli, bo nie było to do nich i o nich. Plebs się broni i kontratakuje. Cel osiągnięty.

2006-03-19 23:52:02 >> Oto poprzednia notka już na trzeźwo.

Z piciem alkoholu jest tak jak z seksem, kiedy to po przesadzeniu z procentami myślę, że już nigdy więcej nie dotknę kieliszka z C2H5OH. Następnego dnia wszystko mnie boli, kręci mi się w głowie, czuję się fatalnie i postanawiam więcej nie pić. A jeśli już, to w bardzo odległej przyszłości i na pewno nie w nadmiarze. Szkoda, że od postanowień do realizacji jest tak daleko...
I tak samo mam z seksem. Po dobrym rżnięciu, gdy ciężko jest mi złączyć ze sobą nogi, gdy wychodzę od faceta wycieńczona, stawiając kroki niepewnie jak źrebak przy pierwszych krokach (bo przy wielu pozycjach łóżkowych to ja jestem tą "aktywną" stroną) obiecuję sobie, że już nigdy więcej! Że przy następnej takiej jeździe po prostu pęknę, albo umrę na zawał. Albo, że teraz tylko będę grzecznie leżeć, jak lalka lub dziewica, niech facet się produkuje - ale nie potrafię dotrzymać postanowienia.
Tak samo w pubie. Zaczynam od drinka albo lampki delikatnego Martini, przy którym chcę pozostać. Ale to szybko zamienia się w kolejny kieliszek czegoś innego. Później dookólne próbowanie drinków koleżanek i później już następuje totalne przełamanie i jazda na całego bez uwagi na konsekwencje. Czyż nie tak jak w seksie?
Zaczyna się od wspólnego poruszania się na parkiecie, dotyków, pocałunków, a kończy w ciemniej loży albo... A miał być tylko taniec. Wiem, że tego wieczora rozsadzało każdą z nas. Może barman w gratisie dodał nam pigułkę gwałtu? A może na wiosnę zaczyna nas tak "nosić". Dlatego nie należy się dziwić, że kilka mających już humorek koleżanek wodzi jak sępy za każdym zdrowym okazem męskiego mięsa. Ale i dobrze rozumiemy, że same też jesteśmy "mięsem", za którym wodzą równie nagrzani faceci. A przed takimi zgrywamy wegetarianki. Szczególnie w czasach ptasiej grypy, nie można tak skoczyć na byle sępa i jego może skażone jajka? Żadna z nas się nie przełamała, by pójść, poderwać jakiegoś, zniknąć z nim na chwilę lub dłużej w toalecie czy na resztę wieczoru. Ja mam ten luz, że do mnie co chwilę nie wydzwania zazdrosny chłopak, albo że po mnie nie przyjedzie na koniec imprezy, by sprawdzić, jak i z kim się bawiłam.

2006-03-25 16:16:55 >> Gosia...

Od pewnego czasu koresponduje ze mną pewna dziewczyna. Ma 19lat, na imię Małgorzata, jest z małego miasta gdzieś na drugim końcu Polski. Tegoroczna maturzystka, która chce uciec ze swojego small city, by zacząć big city life w Warszawie. Chce tu zacząć studia na swoim wymarzonym kierunku, znaleźć mieszkanie, może i jakąś pracę. Ale dobrze wie, że tego wszystkiego ze sobą nie połączy (studiów, pracy, nowych obowiązków, powrotów do domu rodzinnego, itp). Że chyba nie wystarczy jej ani środków, ani energii, ani czasu, ani samozaparcia.
Zapytała mnie, czy mogę użyczyć jej moich koni? Chociażby jednego, który mógłby, jak Pegaz, wziąć ją pod swoje skrzydła. Dla niego wyjanęcie kawalerki w Warszawie to pewnie wydatek niezauważalny w jego biznesowym budżecie, a dla niej to coś przekraczającego możliwości finansowe jej rodziców. Prosty układ. On wynajmuje mieszkanie, a ona w nim mieszka. Jest jak jakiś luksusowy mebel, łóżko w stylu Empire czy szafa z czasów Ludwika XIV, z którego on ma prawo korzystać kiedy tylko zechce, w dowolny sposób.
Niby normalny przypadek, jakich jest tysiące w Warszawie i większych miastach Polski. Młoda dziewczyna, starszy mężczyzna, kilkadziesiąt m2 wynajętych na ich wspólne schadzki. O wiele tańsze i dyskretniejsze od hoteli. Może nawet ja spotykam się z tymi moimi w mieszkaniach wynajętych tylko dla TEGO celu.

Ale ta sytuacja jest wyjątkowa. Ona jeszcze nigdy TEGO nie robiła. Jest dziewicą, i może jeszcze chciałaby nią pozostać, ale wie, że jej ciało jest tym, czym może kupić sobie "bilet" do lepszego życia. Bilet na wcale nie łatwą drogę, wcale nie łatwo powziętą decyzją. Jest jednak tak zdeterminowana, że na pewno to zrobi. Nie wie tylko, na ile wycenić i komu oddać swoje dziewictwo. Nie wie też, jak poznać kogoś, kto się nią zaopiekuje, zapewni jej byt w stolicy, a nie wyśle jej na ulicę, ewentualnie nie zamieni jej za kilka tygodni na inną.
Jak Gosia wygląda? Jest bardzo atrakcyjną dziewczyną. Usta ma większe od moich, co wydawało mi się już prawie niemożliwe. Nie jest pewna, czy potrafiłaby wykorzystać ich wielkość i kształt do zaspokajania nimi mężczyzn - ale jak trzeba będzie, to chyba się przełamie. Z kilku przesłanych do mnie e-maili wynika, że jest mądra, zdecydowana i zdeterminowana. Przez najbliższe pół roku jej życie przewróci się do góry nogami. Zda maturę (trzymam kciuki), dostanie się na studia (oby na te wymarzone), zmieni mały ogólniak na wielką uczelnię, małe miasto na 2milionową metropolię, mieszkanie z rodzicami na mieszkanie samej (oby), dość beztroskie dzieciństwo na brutalną dorosłość, dziewictwo na jego brak, niewinność na...?
Wiem, że to zrobi i czuję się za nią jakoś odpowiedzialna. Nawet bardziej, niż JAKOŚ. W końcu w jakimś celu do mnie napisała. W pierwszym mailu wcale nie o tym, że chciałaby zajmować się zaspokajaniem seksualnych potrzeb mężczyzn, że chciałaby przejąć ode mnie moich facetów. Był to normalny list dziewczyny do dziewczyny. Młodej i niedoświadczonej, do troszkę starszej i obeznanej w temacie interesującym tę pierwszą.

Co mam zrobić? Próbować jej TO wybić z głowy? Próbować jej jakoś pomóc? Finansowo? Emocjonalnie? Etycznie? Czy może dać jej jakiegoś konia, by nie musiała szukać wśród takich, którzy mogą jej zrobić krzywdę.
Czyja to wina, że tak się musi stać? Że żeby przeżyć, żeby zapewnić sobie lepszy start, lepszą przyszłość, musi się oddać komuś z wyłącznie komercyjnych pobudek. Nie jest z żadnej patologicznej rodziny, która nie jest w stanie zapewnić jej bytu i przyszłości. Ale jej rodzice nie zrobili 19lat temu tak, jak to się dzieje w USA - nie zaczęli odkładać na jej studia, bo te ma w Konstytucji zagwarantowane darmowe. Może, może, może...

Wiem, że wystarczy pokazać jej zdjęcie jakiemuś mojemu facetowi, powiedzieć, że od wakacji kończę moje z nim spotkania, że teraz jeśli chce, to ta dziewczyna z fotki będzie się z nim spotykała. Na pewno połowa z moich koni, by na to przystała, bo ta na fotce wydaje mi się warta i godana ich zainteresowania. Po informacji, że będą ją mieli jako pierwsi w jej młodym życiu i że będą wprowadzali ją we wszystkie tajniki seksu, pewnie mogłabym urządzić między nimi licytację, który z nich miałby ją wziąć pod swoje skrzydła, a suma po ostatnim uderzeniu młoteczkiem byłaby oszałamiająca. Ale czy tak wielka, że warta tego, co Ona chce zrobić?

Komentarze pod tą notką niech będą kierowane do Niej, OK? Chociaż wiem, że nawet pod żałobnymi notkami o Papieżu jechaliście na mnie swoją dziką nienawiścią. Nie zaszkodziło to wtedy ani mi, ani tym bardziej Papieżowi, ale teraz można naprawdę kogoś skrzywdzić. Więc jak macie napisać coś głupiego to 2x się wcześniej zastanówcie. Domyślam się, że pewnie padną propozycje zaopiekowania się nią, pierwsze próby wyzywania od kurew, itp (a przypominam, że to jeszcze dziewica!), ale niech może przywyka do tego, co ją czeka.

PS Poznałam niedawno (albo poznał ją mój kuzyn, przyjaciel, sąsiad, koleżanka - bo zaraz się czepicie, że ujawniam znów coś, po czym można mnie rozpoznać) dziewczynę, która była w podobnej sytuacji do Gosi. Też z małego miasta, też studia w Wawce, też szukała pracy. Znalazła przypadkiem pracę za... 1000zł za dzień. Musiała być tylko w pełnej dyspozycyjności o każdej porze dnia i nocy dla... 3latka. Baby-sitter u... gdy padło nazwisko padłam z wrażenia. Zdjęcia z rodziną X potwierdziły, że nie kłamała. Prawie 20tys. zł na m-c (bo weekendy miała wolne), gratis utrzymanie w Wawce, a raz w tyg. zakupy z rodziną X, wszystkiego co niezbędne do domu i prywatnie dla opiekunki. Żyć nie umierać? Zaniechała studiów, rok pobawiła Małego i odłożyła z legalnie (a może na czarno?) zarobionych pieniędzy na mieszkanie w Wawie. Podobnej pracy życzę Gosi. Ale Gosia jest na tyle atrakcyjna, że pewnie uroda w takim przypadku by ją przekreślała, bo pani X by kogoś takiego nie chciała w pobliżu swojego ciągle atrakcyjnego męża.
Wiem, wiem, niewiarygodne jest to 20tys. zł/ m-c za opiekę nad dzieckiem. Mi też trudno jest w to uwierzyć. Może jednak opiekowała się nie tylko juniorem X, ale i seniorem?

2006-03-28 13:01:59 Podsłuchane.

Wiem, że nieładnie jest podsłuchiwać, ale gdy siedzi się w restauracji, czeka na kogoś się spóźniającego, a przy sąsiednim stoliku dwie młode kobiety (gdzieś tak około 25letnie) dość głośno i emocjonalnie rozmawiają, to nie sposób się nie zainteresować i choćby przypadkowo przysłuchać. A rozmawiały o facetach.

Jedna miała dylemat, bo była 3,5 roku w stałym związku i właśnie go zakończyła. Myślała, że naprawdę jest zakochana w tym swoim facecie. Mieszkali razem, razem spędzali cały wolny czas, itp. Jej rodzina już go zaakceptowała w swoje szeregi, i jego rodzina w swoje. Jej przyszła teściowa już kupowała ubranka dla ich przyszłych dzieci, itp. Ale on nigdy się nie deklarował, co do ich wspólnej przyszłości. Ich znajomi się pozaręczali, powyznaczali daty ślubu, koleżanki podrażniły jej oczy blaskiem pierścionków zaręczynowych, itp, a ten jej nic nie mówił o ich przyszłości, zaręczynach, małżeństwie, dzieciach. Byli ze sobą już jak stare małżeństwo, bez uniesień, romantycznych kolacji, wspólnych wyjść do kina, albo na imprezy. Ale ona kochała go mimo to, mocno, szczerze i bezinteresownie. A może tylko z przyzwyczajenia?

Zmieniła pracę i tam poznała kogoś, kto w tydzień przesłonił jej tego pierwszego - niezdecydowanego. Jedno wyjście do kina, jeden kwiatek, jedno wyjście na imprezę i już jej serce biło dla innego. Ale pierwszemu nic nie mówiła. Wracała do domu, zastawała go tam gdzie zawsze, całowała, przytulała, ale myślała już o innym. Trzymała przez pewien czas dwie sroki za ogony. Ale się wydało i...

i przyszedł mój spóźniony towarzysz kolacji i nie dosłuchałam zakończenia tej historii.
Oczywiście ja, odwieczna sceptyczka w sprawach miłości mam pytanie do Was, ekspertów w tej dziedzinie. Jak to jest, że jest się z kimś 3lata, niby świata się poza tą osobą nie widzi, nazywa uczucia kierowane do tej osoby miłością, aż tu nagle buum i wszystko się kończy. To była miłość? Jeśli była to do kiedy? Kiedy wiadomo, że się zaczyna, a kiedy kończy? Czy prawdziwa miłość nie wybroni się sama przed wszystkim? Przed przeszłością i przyszłością? Przed błędami młodości i przed brakiem papierka z Urzędu Stanu Cywilnego. Nie wiem. Też nie wierzę w moc błyskotek, prezentów, papierków. Wolę jasną sytuację jest dwoje ludzi tylko dla siebie i że jest to jest pewnik. A nie wielkie słowa, codzienne kocham, a na uczelni czy w pracy po kilkanaście romansów, na imprezach wyrywane i zaliczane "towary", a następnego dnia w ramach zagłuszenia moralniaka jakiś prezencik dla wybranki/ka, kwiatki czy litania pięknych słów.

Korekta notki dla Sławka. Oraz podziękowanie dla antybeibika, daenna, Wertera, Donalda, Kasi z Kraka, MMonroe, rustamki, aneczkaw

Tą wysłuchującą koleżanki dziewczyną w restauracji byłam ja. To moja przyjaciółka. Ponad 5lat starsza ode mnie, o niebo dojrzalsza, wykształcona wielokierunkowo, pnąca się szybko w karierze zawodowej, inteligentna, uzdolniona artystycznie, zawsze zaplanowana i obliczalna. Nie siedzi w Necie, ani chyba nie chwali się swoim wstydliwym postępkiem na lewo i prawo, dlatego nie sądzę, by ktoś rozpoznał tu ją i mnie.
Błąd w tytule. Pisałam tę notkę w szoku. Najlepsza przyjaciółka zostawia kogoś, z kim była od lat. O kim zawsze mówiła z takim błyskiem w oku, z którym przyszłość planowała z takim pietyzmem. Który był w naszym towarzystwie artystycznym duchem potrawiącym się z każdym dogadać. Którego mogliśmy słuchać przez wiele godzin, bo zawsze miał coś ciekawego do opowiedzenia. Z którym jej własna matka dogadywała się lepiej niż z nią samą. Który stał się częścią jej rodziny bez tych wszystkich zbędnych oświadczyn, zaręczyn, obrączek, ślubów, dzieci. Którego jej młodzi kuzyni traktowali jako guru w wielu dziedzinach. Którego imię i osobę zawsze pamiętała jej 98letnia babcia, mimo, że myliła imiona swoich własnych dzieci, wnuków, o prawnukach nie wspominając.

Widzimy się kilka dni później i go już nie ma. Chciała rozmowy ze mną w nadziei, że ją zrozumiem. Mimo całej mojej otwartości i przyjaźni - nie zrozumiałam. Nie zrozumiała jej postępku rodzina, ani bliscy znajomi poinformowani jedynie o ich rozstaniu (ale nie o okolicznościach i o tym kimś nowym).
Co wydaje mi się najsmutniejsze w tym wszystkim? On odszedł, ale zostawił jej furtkę. Gdyby znudziła się tym nowym, gdyby jednak zrozumiała, że to tylko chwilowe zauroczenie, jakiś taki przelotny romans, wiosenna świeżynka, to on będzie czekał. Wróci, zaczną wszystko od nowa... Piękne. Ten, którego zdradziła, upokorzyła, oszukiwała, trzymała za ogon jako tę drugą srokę, a może nie za ogon, a za złamane skrzydło tak, jak trzyma się zużytą prezerwatywę lub coś śmierdzącego, jest gotów jej wszystko wybaczyć i wrócić. Piękne. Właśnie prędzej w taką miłość uwierzę, zwalczającą wszystko, niż w taką na okrągło wyznawaną, a kończącą się, bo kolega jej przyniósł do pracy kwiatka, zaprosił do kina na "Czerwonego kapturka", zatańczył z nią na imprezie dla pracowników.

2006-03-31 23:57:38 >> Dylematy...

Pisałam o polityce - źle, bo niby się nie znam na niej. Pisałam o ekonomii - źle, bo błędnie pojmuję np. giełdę. Pisałam o klerze - źle, bo jestem jakaś chorobliwie uprzedzona do instytucji kościoła. Itd...
Teraz piszę i będę pisała o mojej przyjaciółce. Nie chcecie, nie czytajcie. Nie rozumiecie o czym piszę lub o co pytam - nie komentujcie. Ja po prostu wolę prześledzić całkiem udany i wydawałoby się idealny związek z zewnątrz, niż być sama taką zdradzającą czy też zdradzaną kobietą. Wolę się dowiedzieć od przyjaciółki, co robi porzucony czy też zdradzony facet, by wiedzieć, co ewentualnie mnie czeka, gdy będę miała własnego i poczuję chęć do zdrady go lub porzucenia.
Dzięki niektórym komentarzom (Sławek, gdy się nie czepiasz pierdół, przecinków, nie szukasz dziury w całym, jesteś naprawdę fajnym, rzeczowym, merytorycznym partnerem do rozmowy) zrozumiałam motywację i tej mojej przyjaciółki, ale i zachowanie jej niezdecydowanego faceta.
Teraz przez jego serdecznego przyjaciela dowiaduję się, co u niego słychać, jak sobie radzi. Dowiaduję się tego dla niej, ale i dla siebie, bo coś mi się w nim podoba. Facet nie radzi sobie ze sobą. Popada w alkoholizm. To ten, który zawsze załatwiał nam na imprezy Absynth oraz inne trunki i używki trudno dostępne w Polsce. Przeliczył, że po wlaniu w siebie butelki tego 70% trunku otrzyma śmiertelne stężenie alkoholu we krwii. Prawda? Jest na sali jakiś lekarz? Fizjolog? Jak się umiera na zatrucie alkoholowe? Co umiera? Jak? A jak się go przypadkiem odratuje, to jakie mogą nastąpić trwałe zmiany w jego organizmie?
Albo przy jakiej szybkości i w co uderzyć (ma bardzo szybkie auto), by na pewno nie przeżyć? Jak odłączyć poduszki powietrzne, by nie przeszkadzały zapaść w "wieczny sen"? Podobno całą noc jeździł po Warszawie i szukał dobrego miejsca. Ale na szczęście nie znalazł.
Czy też chce wyjechać na wycieczkę do Brazylii lub Meksyku i tam oddać się 2tygodniowemu seksualnemu zapomnieniu, by wrócić z gratisem w postaci jakiejś śmiertelnej choroby. Ewentualnie przejść się nocą w Rio de Janeiro dzielnicą, w której biali giną z rąk tamtejszych gangów. Albo nałykać się kapsułek z narkotykami i pozwolić im się rozpuścić w swoim żołądku. Itp, itd.

Współczuję temu jego przyjacielowi, który musi od każdej takiej myśli go odwodzić. A jakie Wy macie doświadczenia z porzuconymi kochankami? Doświadczenia własne lub zasłyszane. Co najgłupszego zrobił jakiś znany Wam porzucony facet lub dziewczyna?

WIELKIE sorry, jeśli znaleźliście w tej notce coś ironicznego. Ja autentycznie przejmuję się losem tego faceta. Może podświadomie, jakąś nutką ironii, chcę rozładować tę jego sytuację. I naprawdę jestem ciekawa, jak wygląda śmiertelne zatrucie alkoholem.

2006-04-04 10:31:52 >> 2lata.

Chciałabym teraz móc napisać KONIEC BLOGA. Koniec prowokacji, koniec badania zachowań, koniec zbierania materiału na pracę magisterską z psychologii czy socjologii. Ale niestety ten blog to prawda. To kawał mojego istnienia. Ponad 10% mojego prawie już 20letniego życia...
Chciałabym potrafić kliknąć - SKASUJ BLOGA i wraz ze zniknięciem go z cyberprzestrzeni, zapomnieć wszystko, co na nim napisałam i co złego się w moim życiu wydarzyło. I wszystko to, co mi napisaliście Wy. Chciałabym umieć (mieć siłę psychiczną) usunąć konto e-mail, wyrzuć kartę SIM mojego numeru i wyrzucić z pamięci wszystkich ludzi, którzy się do mnie odezwali i zbliżyli dzięki temu blogowi i książce, mailowo lub SMSowo. Jest ich/Was kilkanaścioro, może nawet kilkadziesięcioro. Nie potrafię Was tak przekreślić. To w końcu ja dowiadywałam się jako pierwsza, że panna X właśnie zamierza stracić dziewictwo, bo to ja doradzałam jej w jakiej pozycji ma to zrobić, by mniej bolało. Jak ma się zabezpieczyć. To do mnie pisała rozdygotana z łazienki, że zaraz się TO stanie, a kilka tygodni później musiałam radzić jej, jak nasikać na test ciążowy. Czuję się za nią odpowiedzialna. Podobnie jak za opisaną niedawno Gosię, Macieja i wiele innych osób.
Zaczęłam 2lata temu. Byłam wówczas zupełnie innym człowiekiem. Licealistką, która wie, czego chce. Zdać maturę, dostać się na studia, przejść je jak burza, a czas wolny umilać sobie niezobowiązującymi spotkaniami z facetami. Teraz jestem studentką, i zamiast jeszcze lepiej wiedzieć, czego chcę, ja mam coraz większe wątpliwości. Etyczne, edukacujne, emocjonalne, życiowe.

Już nie interesują mnie cyfry. To, że bloga odwiedzono już prawie pół miliona razy. Że zostawiono kilkadziesiąt tysięcy komentarzy. Kilka tysięcy maili. Że kilkuset czytelników książki próbowało się do mnie dodzwonić, że kilkuset wysłało do mnie SMSa. I po co to wszystko? Co tak naprawdę osiągnęłam lub zyskałam? Jakąś tam anonimową sławę? Rozgłos? Nie to było moim zamiarem. W ogóle już nie znam swoich zamiarów. Kiepsko znoszę przesilenie wiosenne. A może ...

2 długie lata... Przyjmuję dziś życzenia, powiedzmy, że urodzinowe:)

2006-04-08 00:20:19 >> Facet na horyzoncie...

Podobno najłatwiej jest zdobyć kogoś (zaprzyjaźnić się, przywiązać do siebie, rozkochać), gdy ten ktoś jest w trudnej sytuacji. Przywiązać, a raczej uzależnić finansowo, gdy ktoś jest w trudnej sytuacji materialnej. Przywiązać emocjonalnie i duchowo, gdy ten ktoś jest w kiepskiej sytuacji psychicznej. Tak więc trzeba znaleźć taką osobę, wysłuchać, poradzić, pocieszyć, obiecać pomoc, zabijać swoją osobą czas przeznaczony na pogłębianie smutku i... i już jest się bliżej. O kim tu mowa? Domyślni wiedzą.

Nie ukrywam, że w moim towarzystwie (znajomi, studenci) są faceci, którzy mnie interesują intelektualnie, mentalnie, czy też po prostu "kręcą" seksualnie. Ale "grzeczna" i "ułożona" studentka na uczelni jest zajęta nauką, a w towarzystwie jest zajęta... towarzystwem. Najfajniejsi faceci i tak zazwyczaj są zajęci, a jeśli nie, to w tej całej swojej odpowiadalności mi, prawie zawsze mają jakieś takie szalone, niebezpieczne lub czasochłonne hobby, którego chyba z nimi nie podzielę.

Ostatnio jednak pojawił się na horyzoncie taki jeden. Pojawił już dawniej, ale przybliżył dopiero niedawno. Nie ma to jak porzucony facet. Jest wtedy taki biedny i zagubiony, jak dziecko w piaskownicy, któremu z pola widzenia zniknęła mama. Rzuca wszystko, zabawki, wiaderko, mozolnie stawianą babkę z piasku, współtowarzyszy zabawy i płacze za mamą. Maaamooo! Wystarczy obiecać takiemu, że go się doprowadzi do mamy, a pójdzie, jak w dym. O owej "mamie" pisałam ostatnio, o "synku" napiszę dziś.

Przestałam się dowiadywać od osób trzecich, na prośbę wyrodnej "matki", co się dzieje teraz z jej porzuconym "synkiem". Zaczęłam zasięgać informacji u źródła. W końcu jesteśmy znajomymi, ja jestem wolną dziewczyną, on jest porzuconym facetem...
Tu zaczyna się dylemat. Bo dobrze wiem, że dla faceta w takiej fazie życia, w jakiej jest on, można zostać albo przyjaciółką, albo kochanką. A gdy spróbuje się kiedyś przemieszać te dwie funkcje, albo awansować na funkcję jego kobiety, to faceta się traci. Wiem, że jeśli facet za dużo o sobie powie, to kobieta traci szansę zostania jego drugą połówką, bo który mężczyzna chce mieć dziewczynę, która tyle o nim wie? Dlatego nie wypytuję go o nic, co mogłoby go w moich oczach czynić takim doszczętnie odkrytym. A gdy on dotyka tematów, które mogą mnie zepchnąć na pozycję co najwyżej przyjaciółki, której może się wypłakiwać, przerywam jakimś sprytnym wybiegiem. Tylko jak wybiec z sytuacji, gdy facet opowiada, że świruje, bo wie, jak dobrze rżnie się jego Ex, jakie cuda wyprawia w łóżku, a teraz robi to z kimś innym! I wtedy korci mnie, by powiedzieć mu, zaproponować, zabrać do pokoiku, zafundować ostrą jazdę, a po wszystkim zapytać go, czy tamta naprawdę jest w tym lepsza? Więc skoro nie, to nie tylko w tym mogę ją zastąpić i być od niej lepszą... I żyli długo i szczęśliwie...

A co do filozofii życia długiego i szczęśliwego... Życie wcale nie jest jak pudełeczko czekoladek, gdzie nigdy nie wiesz co dostaniesz. Ostatnio pijąc kawę (rozpuszczalną, kofeinową, ze śmietanką i 2łyżeczkami cukru) doszłam do wniosku, że życie jest jak kubek kawy. Najlepiej smakuje posłodzona odpowiednią ilością naturalnego cukru. Jest też dobra i aromatyczna, gdy pije się ją bez cukru. Najgorsza jest, a dla mnie wręcz nie do przełknięcia, gdy cukru jest na tyle mało, że kawa nie jest jeszcze słodka, ale na tule dużo, że już nie jest gorzka.

PS z dnia 10.04.2006
Nie chcę się Nim zabawić! Nie chcę uwieść faceta. Chociaż nie powiem, że gdy się przede mną otworzył ze swoimi żalami i beznadziejnością sytuacji po stracie Jej, chciałam zrobić to samo. Powiedzieć mu coś skrywanego przeze mnie, poużalać się nad mym bytem, by to on mnie pocieszał. By to on uspokajał mnie, że wszystko będzie dobrze, że zasługuję na kogoś wspaniałego, itp. Ale boję się podjąć takie ryzyko. A może warto?

2006-04-08 00:20:19 >> Bezsilność.

Bezsilność odczuwa się i rozumie dopiero wtedy, gdy nas ona dosięgnie. Czasem większą bezsilność można odczuć ponosząc malutką klęskę, niż nawet największą porażkę. Nieraz patrzę w TV i zastanawiam się, co musiała czuć 15latka, która rzuciła się pod pociąg za brak promocji do następnej klasy, co czuł 10latek popełniający samobójstwo przez pijaństwo rodziców, itp. W ostatnich notkach padały komentarze odnośnie samobójstwa. Że to tchórzostwo lub odwaga, że każdy samobójca to psychol lub co najmniej ktoś oderwany od realiów życia. Oczywiście najbardziej "mądre" komentarze wypisują blogowi omnibusi, znający się na wszystkim i we wszystkim nieomylni. A mieliście kiedykolwiek pistolet w dłoni, który zaraz przyłożycie sobie do głowy? Albo żyletkę, którą chcecie przeciąć sobie nadgarstki? Albo chociażby linę, którą zaraz zawiążecie w stryczek. Albo staliście na torach przed pędzącym pociągiem? Jeśli nie, to jakim prawem wypowiadacie się, kim jest osoba odbierająca sobie życie. Pod jedną z notek był komentarz Rustamki. Rozstała się z facetem, ten powiedział jej, że się powiesi i następnego dnia musiała identyfikować Jego zwłoki. Tchórz? Psychiczny? Symulant? Czy tylko "roztrzęsiony melepeta", jak to nazwał pewien żałosny komentator. Nieważne nazewnictwo. Judasz okazał się nie zdrajcą, a sługusem Jezusa, który zakapował Go na jego własną prośbę. Jezus więc także okazał się samobójcą, więc powinien być potępiony.

A ja ostatnio rozbiłam auto. Na tyle niegroźnie, że nawet nie wystrzeliły poduszki. I poczułam właśnie taką bezsilność. Coś, co rano stanowiło zgrabną, błyszcącą, jednolitą całość, przez chwilową nieuwagę, przez chwilowe spóźnienie reakcji, stanowi kupkę pogniecionego metalu. Patrzysz na "ryjek", który rano w garażu się uśmiechał, a teraz ryjek jest wykrzywiony, tablica oderwana, światło pęknięte. A to było zaledwie kilka lub kilkanaście km/h. Co dzieje się przy 200km/h?
Nie, że jestem jakąś tam gapowatą kierowczynią - po prostu nie wszyscy wiedzą, że w Warszawie na żółtym zawsze się przyśpiesza, a nie hamuje!
Bezsilność czułam też w wielu innych przypadkach, ale jedynie ten ostatni chcę tu opisać. Bezsilność czasem też czuję na tym blogu. Gdy po raz kolejny czytam, że to jakaś prowokacja, że pewnie wkrótce pojawi się druga część książki, że pewnie przez tego bloga i książkę dorobiłam się majątku, że wszystko co piszę jest przez kogoś dyktowane, że teraz to już chyba pisze ktoś inny, itp. Że cały blog powstał tylko po to, by powstała na jego motywie książka. Stali bywalcy przecież wiedzą, że wszystko było pisane spontanicznie. Że większość notek to były żywe dyskusje, kłótnie czy tłumacznia komentatorom, w coraz prostszy sposób, co było napisane w poprzednich notkach. A teraz omnibusi piszą, że niby ktoś przejął tego bloga, że co rano zbiera się grono redakcyjne i burzą mózgów wymyślają, co napisać? Ludzie, czy Wy czytacie to, co piszecie? Szanujcie swój czas i twórzcie coś, co przynajmniej wygląda na dzieło gatunku Homo Sapiens, bo nawet małpa potrafi losowo klikając w podstawioną jej klawiaturę - coś napisać.

2006-04-08 00:20:19 >> Wypadki - mój w Warszawie i turystów w Egipcie.
Widzę, że kilkoro z Was chce być mądrzejszymi od większości. Mądrzejsi od samego Komendanta Głównego Policji, a może nawet od Ministra Infrastruktury, w tak prostej sprawie jak przejeżdżanie przez skrzyżowanie "na żółtym". Przecież według kodeksu drogowego można warunkowo przejechać na żółtym, gdy nagłe hamowanie mogłoby zagrażać bezpieczeństwu. A że w Warszawie w wielu miejscach można się poruszać 70km/h, to ma się prawo "przeskoczyć" na żółtym, jeśli hamowanie skończyłoby się na środku skrzyżowania. Oby tylko nie za kimś z rejestracją LU *****, kto na żółtym z piskiem zahamuje. Koniec i kropka.
Wczoraj zdarzył się wypadek w Egipcie. Zginęło dwoje kierowców, jedna turystka, a kilkoro zostało ciężko rannych. A pamiętacie moją egipską notkę sprzed półtora roku? Oto fragment wręcz wróżący wczorajszy wypadek:
"Tylko około 20% kierowców poruszających się w Egipcie samochodami po drogach włącza w nocy światła! W Kairze odsetek zaświeconych sięga co najwyżej 50%. Wiozący nas taksówkarz zapytany, czemu nie włącza świateł odpowiada ze spokojem "a po co?, znam drogę". Drugi na to samo pytanie odpowiada "bo mam dobry wzrok i nie muszę". Przy takim ich nastawieniu do spraw kierowania pojazdami mechanicznymi, nie ździwił mnie więc fakt, że kierowca autobusu wiozący turystów ścina każdy zakręt tak, by w razie czego nie przeżyć zderzenia z kimś jadącym z przeciwka. Zakręt w lewo w ciasnym kanionie, bierze lewym pasem tak, jakby przed nim zmówił modlitwę i oddał swoje życie w ręce Allaha. Pewnie myśli, że w razie zderzenia i śmierci, czeka go niebo i kilkadziesiąt wiecznych dziewic, skoro uśmiercił tylu "niewiernych" w MotoDżihadzie. Szanse na zderzenie są może niewielkie, bo na całej 100kilometrowej trasie mijało nas ok. 20-30 samochodów, ale zawsze istnieją. Tak więc parafrazując słowa, że żołnierz strzela, a pan Bóg kule nosi, tam kierowca kieruje, a Allah usuwa z drogi ewentualne przeszkody.
Wczoraj nie usunął ciężarówki. Taka jest jedyna przyczyna tego wypadku, bo tam drogi są proste jak stół, warunki pogodowe doskonałe, autobusy nowiutkie, a natężenie ruchu ninimalne. Polscy turyści zapewne nawet nie potrafią zauważyć, kto i co z nimi robi.

2006-04-08 00:20:19 >> Lubię spiskowe teorie dziejów.

I nie tylko dziejów. Od zarania dziejów, do najnowszej historii świata i Polski. Od czasów Judasza, po zamachy na WTC czy lądowanie Talibów w Klewkach. Ale że sama stałam się obiektem spiskowej teorii, to już przesada.
Zerknęłam w komentarze i ręce mi opadają. A jak opadają, to nie mogę nimi pisać, bo stają się bezwładne. Chyba będę teraz pisała patyczkiem trzymanym w ustach.
Mona - pisze, że ma koleżankę, której jakieś wydawnictwo zaproponowało napisać bloga i później go wydać - to podaj proszę adres owego bloga i tytuł książki.
Bezimienny - że nowa autorka bloga ma kłopot z nawigacją po nim i komentarze się łączą. Łącze je, bo blog.pl robi limit 30notek na stronę, a ja chcę notek mieć 100 lub 200. Wirtualny kaprys. Coraz większej ilości komentatorów to przeszkadza? Nie ważne, gdzie pojawia się Wasz komentarz, ważne, jak jest on głupi.
Kolejne domniemania czytam w mailach i SMSach. A ostatnio nawet w liście od poważnej TV, która nie wie, czy zaprosić do programu mnie - Weronikę, mnie - zespół redakcyjny, mnie - Wydawcę, czy mnie - redaktora. Czuję się jak jakiś Bóg, czy Bogini, która jest w trzech lub czterech osobach. Czwórca święta jestem? Naprawdę? Dobrze wiem, że od poczucia świętości jest już tylko o krok do obłędu, dlatego na bloga zaglądam coraz rzadziej, a czytając komentarze coraz częściej patrzę przez palce. Mam między nimi błonę pławną, szarą skórę, oczy bez powiek, a planeta z której przybyłam ma cztery księżyce i atmosferę z ciekłego azotu.

2006-04-24 20:50:43 >> "Warszawka".

Aż szkoda przerywać Waszą jakże owocną dyskusję pod poprzednią notką. Dyskusję jak dyskusję - prędzej jest to wymiana cytatów. Jednak trzeba w końcu to przerwać, bo się jeszcze pozabijacie o to, czy Kinsey liczył partnerów seksualnych, stosunki, plemniki w systemie dziesiętnym, metrycznym, czy hexadecymalnym. Czasami chcę napisać nową notkę, ale jestem tak ciekawa, jak potoczy się Wasza dyskusja pod poprzednią (np. teraz między Heniem Batutą, a pozostałymi), że po prostu odkładam klawiaturę i czekam.
W tej notce odniosę się do tzw. "Warszawki" i tego, czemu tak jesteśmy nie lubiani poza nią. Nie chodzi tu zapewne ani o przeskakiwanie na żółtym światle przez skrzyżowanie, o bycie dżezzi, o kluby do których ciężko się dostać, o lans, itp.
Sobotę spędziłam z kimś, kto Wawkę jedynie odwiedza od czasu do czasu. Dlatego ma z zewnątrz zupełnie inne spojrzenie. Nawet na taką rzecz, jak pakowanie się na żółtym na skrzyżowanie wiedząc, że się go nie opuści i zablokuje ruch. To widać i zaczyna irytować dopiero z perspektywy kogoś, kto nie potrafi przelawirować po skrzyżowaniu. Ja nigdy nie blokuję...
Czemu Warszawa powoduje takie odczucia u innych? Tu wszystko pędzi przynajmniej o połowę szybciej niż w reszcie Polski. Życie, auta, nawet woda w kranach ma większe ciśnienie. Tu średnia pensja jest 2x wyższa niż w Polsce, ceny niższe (poza mieszkaniami i kilkoma innymi rzeczami). Tu nawet drzwi obrotowe w hipermarkecie kręcą się 2x szybciej. Wszystkich, których to przeraża, przytłacza, których taka rzeczywistość zawirowuje i powoduje wymioty Warszawę i Warszawiaków mają w ...

Ale to nie nasza wina, że tak jest. Że jesteśmy jednym z niewielu państw, gdzie w jednym miejscu skumulowano wszystko, co się dało. Prawie geometryczne centrum państwa, administracyjno- parlamentarną stolicę, centrum przemysłu, handlu, ekonomii, nauki, kultury, sztuki, rozrywki. I chociaż przemysł dzielimy np. ze Śląskiem, a kulturę z Krakowem, to i tak Warszawa pozostaje ich stolicą. Dobrze, że chociaż religijne centrum Polski ulokowano z dala od Warszawy, bo wtedy to już zupełnie byłoby przechlapane. To nie USA, gdzie Waszyngton to malutka wioska w porównaniu do innych miast, w których rozlokowano centra finansowe, przemysłowe, naukowe czy rozrywkowe.

To prawda, że Warszawa to w wielu przypadkach nieokiełznany moloch. Że to zbieranina wszystkiego, co dobre, ale także i złe. Że daleko nam do stolic zachodnich państw. Daleko w tym co dobre, ale za to przegoniliśmy je w tym, co gorsze. Że nie mamy nawet tak głupiej rzeczy jak obwodnica i jadąc rano na uczelnię lub do pracy trzeba się zezłościć na dziesiątki przyjezdnych, których tu nie powinno być, a muszą się tranzytować przez całe centrum. My na przyjezdnych (nie z ich winy przecież) przyjezdni na nas i tak oto się to wszystko zapętla. A gdy się taki ktoś skądś dowie, że za swoje 70m2 mieszkanie w mieście X nie kupiłby nawet 10m2 kawalerki w Warszawie, irytacja sięga zenitu. Za całożyciowy dorobek nie można sobie kupić malutkiej kawalerki w stolicy, którą budował cały naród. A Warszawiacy jakoś je sobie kupują (ostatnio znajomi szarpnęli się na 98metrowe mieszkanko bez żadnych tam bajerów i wodotrysków za 680tys. zł). 100letnia minimalna płaca.

A kultura warszawska? Mnie też to śmieszy. Kulturę tak naprawdę może tworzyć Kraków, czy Wrocław, a nie miasto, które egzystuje tylko po to, by zarabiać i oddalać się z każdym rokiem od reszty Polski. Ja to wiem, Wy to wiecie, więc nie ma się co sprzeczać o to, że Warszawka przyspiesza na żółtym, a reszta Polski hamuje. Pewnie gdybym była z mniejszego miasta, gdzie cichodajstwo nie przystoi, gdzie po jednym takim występku wie o nim całe miasto, gdzie z posiadaną przez moją rodzinę kasą jestem znana i szanowana w całym mieście lub regionie, byłabym inna. Ale jestem sobą i cieszę się tym, że doskonale rozumiem, jaka jestem, i że tylu jest tu Was mającym problemy ze zrozumieniem mnie.

Niniejsza notka miała być prologiem głębszej dyskusji, ale widzę, że na takiej płyciźnie wiedzy komentatorów o Warszawie nie mam się co wysilać. Począwszy chociażby od ceny metra kwadratowego w apartamentowcu przy Złotych Tarasach, prędkości obrotowej drzwi w Realu, myleniu "Warszawki" z obecną w każdym mieście sitwą, TKM (Teraz Kurwa My), czy GTW (Grupą Trzymającą Władzę), skończywszy na zabieraniu głosu odnośnie codziennego życia w 2milionowej metropolii przez mieszkankę 9300 obywatelowego grodu pośród opolskich lasów.

2006-04-24 20:50:43 >> Wystarczy być belgijskim nastolatkiem...

W Polsce ginie się na oczach dziesiątek ludzi, czasami nawet i kamer, a sprawcy znanego przez połowę świadków nigdy się nie odnajduje. Baaa, w Polsce nie odnajduje się nawet zabójca Komendanta Głównego Policji, czy sprawcy porachunków mafijnych, którzy nie patrzą, czy w zamachu na szefa konkurencji zginie tylko on, czy pół lokalu w którym go dopadną.
Ale jak zabójstwo dotyczy obcokrajowca, to uruchamia się setki policjantów, dziesiątki samochodów, tysiące godzin pracy operacyjnej, a nawet helikopter.
Zbrodnia w Brukseli była oczywiście czymś nagannym, a niewinna śmierć nastolatka - jak zawsze - bezsensowna. Kara powinna być słuszna i adekwatna do czynu. Ale czemu, by oprawcę w Polsce spotkała zasłużona kara, by w ogóle został złapany i osądzony, to ofiara musi być obcokrajowcem? Czemu, gdy w Polsce ginie dziecko, nastolatek, czy osoba dorosła, to nikogo tak naprawdę to nie obchodzi - prócz rodziny ofiary. Że dopiero po napiętnowaniu zbrodni w mediach, jakiś tłusty śledczy otwiera teczkę i zagląda do akt? A jak już jakimś cudem złapią winnego, to przysługuje mu więcej praw niż rodzinie ofiary. Że trzeba się z nim obchodzić delikatnie, po ludzku i w ogóle, bo może zaskarżyć policję o pobicie, albo wytoczy krewnym ofiary proces np. o nazwanie go bandytą przed ogłoszeniem wyroku, czy "zwierzęciem", gdy wyrok skazujący już zapadnie. I bądź tu Polakiem w Brukselii. Polscy posłowie gwałcą prostytutki, polscy nastolatkowie zabijają za MP3. A proPISowskie media aferą dnia robią to, że polski Europoseł ma 1,2 mln zł na zakup ziemi. Też mi afera! Sprzedał kawalerkę w Warszawie to ma;) Jest bardzo miłym człowiekiem. I doskonale tańczy...

Wy to naprawdę macie problemy. Wystarczy wspomnieć, że Piskorski dobrze tańczy i już - że mój kochanek, że się chwalę jakie to mam znajomości, itp. zawistne komentarze. Pana PP mogło poznać osobiście kilkadziesiąt osób na pewnym skromnym weselu, Pazurę na gali wręczenia nagród, raz na jakiś czas do taty dzwoni pewien znany redaktor, a ktoś ze szczytu listy najbogatszych Polaków gra z moim ojcem w brydża. To są ludzie. Żadne święte bożki czy niedostępne istoty. Żadna moja w tym zasługa, że ich gdzieś poznałam, czy spotkałam. A Wy teraz idźcie pod budkę z piwem i poznajcie Ździcha i Ryśka. Funfle, którzy za 50groszy na jabola będą Waszymi przyjaciółmi aż po grób. Ja wyjeżdżam na zasłużony odpoczynek. Adios!

2006-05-08 00:40:51 >> No i wróciłam.

Co jest cudownego za granicą? ZAGRANICA! To, że znikąd nie dobiegają żadne newsy, tytuły gazet nie krzyczą o aferach, czerwone paski na dole ekranu nie wyświetlają czegoś z ostatniej chwili. Nie wiesz, że znów miłująca pokój Młodzież Wszechpolska obrzucała kamieniami miłujących inaczej, że Samoobrona pożera kolejne stanowiska w rządzie i gospodarce, że 1maja ścierają się manifestacje przodowników pracy z ludźmi bez pracy, a 3maja PiSu z Trybunałem Konstytucyjnym, itp. To chyba najbardziej właśnie lubię w zagranicy.
No i mężczyzn. Pod każdą szerokością geograficzną, w każdej kulturze, wystarczy tylko zrobić coś tak niewinnego, jak kucnięcie tak, by widać było stringi, żeby zobaczyć za swoimi plecami gęstniejący tłum przechodzących "przypadkiem" mężczyzn. Może i spodnie opadły mi za nisko, może i mam ładne stringi, może tatoo na moich lędźwiach przyciąga wzrok, ale nie tak, by, gdy oglądam się na spoglądających, widzieć scenę jak z Matrixa - gdzie wszystko zwalnia, by Neo mógł się uchylić od kuli.

Nasza odwieczna paczka wycieczkowa powoli się rozpada. W ogóle wiosna poczyniła cholerne spustoszenie w wielu związkach. Nie wiem, co się dzieje, ale około 50% moich znajomych w ciągu ostatnich 2miesięcy zakończyło swoje związki. Coś jest w powietrzu - wszyscy zgodnie stwierdzili i zaczęli oddychać nim wolni od swoich drugich połówek, tudzież już z nowymi partnerami. Mam na to swoją teorię, ale teraz o czymś innym.
Jestem już znudzona wycieczkami wykupowanymi w biurach podróży. One niczym prócz kraju docelowego się od siebie nie różnią. Lot w podobnym towarzystwie, hotel w podobnym standarcie, wycieczki tam na miejscu w podobnie zaganianym stylu. Polacy, szczególnie ci młodsi upici baltonowskim alkoholem coraz bardziej irytujący. Atrakcje atrakcjami, ale zero emocji, adrenaliny. Wiem, że mogę sobie pójść poskakać na bungee albo pojeździć na torze wyścigowym bolidem, ale niektórzy mają takie "atrakcje" gratis:) To samolot się psuje w powietrzu lub silnik zaczyna się palić tuż przed startem, to są zatrzymani przez służby na lotnisku, bo pies się kręcił wokół ich bagażu. A tu - lecisz na 7dni z planem wycieczki w dłoni, gdzie co do kwadransa wiesz, co Cię czeka. Buuu. Ja chcę w nieznane. Może nie tak ekstremalne, jak mój kolega, który raz w roku na miesiąc zaszywa się w puszczy amazońskiej na taki prawdziwy survival, przed którym żegna się ze wszystkimi, jakby miał już nigdy nie wrócić. A gdy wraca, to może tygodniami opowiadać, gdzie był i co się działo i pokazywać ślady ukąszeń przez wszystko, co ma zęby, oraz siniaki z walki wręcz, gdy rozbrajali bojowników z hunty wojskowej w Boliwii, która odważyła się ich zaaresztować. A ja? Mogę co najwyżej włączyć płytkę ze zdjęciami, czy puścić film nagrany na wycieczce. Zna ktoś jakieś biuro podróży, które nie gwarantuje, że turysta wróci w jednym kawałku do domu?;)
Aa... było gorąco! Polubiłam Rosjan... Szczególnie jednego...

NIE MOGĘ! Miałam już nie politykować, ale nie mogę!
Wróciłam z zagranicznego wyjazdu 1majowego, a nie 1kwietniowego! To nie jest śmieszne! Minister Lepper, Minister Giertych, Minister Wiechecki. Giertycha boję się organicznie - szczególnie, gdy się uśmiecha. Numer Leppera okazał się już zmieniony (ach, te wielbicielki z Samoobrony). A Wiechecki nie reaguje na moje prośby o podanie się do dymisji. Może Was posłucha? 0-503086356
Numer pojawia się tu w zgodnie z prawem dostępu obywatela do jego przedstawiciela w Parlamencie. A ja chyba uciekam do Sankt Petersburga. Da swidania rebiata!
Кароче она согласилась говорить по Польски

2006-05-08 00:40:51 >> Chyba powinnam była pójść na stosunki międzynarodowe...

Gdyby nasz rząd potrafił tak dobrze dogadać się z Rosjanami jak ja, to mielibyśmy kaspijskiej ropy pod dostatkiem, syberyjskiego gazu za pół ceny do pełna, uranu, plutonu, a może i atomówek całe pole. Ale wiem, że w świecie polityki nie jest tak łatwo, jak w łóżku.
Poznawać za granicą Polaków, to jak noszenie drzew do lasu. Dlatego za granicą, gdy mam okazję poznaję obcokrajowców. Zazwyczaj tambylców, ale gdy jakiś turysta okazuje się interesujący, to nie pogardzę.
Tym razem padło na Rosjanina. Zazwyczaj miałam ich dość, tak samo jak natrętnych handlarzy w krajach arabskich, ale Ruski Ruskiemu nie równy, a ten był równiejszy od innych. Żadne tam złote łańcuchy, żadne złote zęby w szczękach jego rodziców, żadne dresy ani zegarki od Bvlgariego, żadne Vertu dzwoniące w kieszeni polifonicznym hymnem Związku Radzieckiego, ani "maszynu" za milion dolarów przed hotelem czy przynajmniej na pokazywanej wszystkim tapecie w telefonie. Styl, obycie i ewentualną zamożność można rozpoznać np. po akcencie z jakim włada się językiem angielskim.
I tak oto, od wieczora do wieczora, od kolacji do kolacji, od butelki wina za równowartość nie wiem ilu baryłek ropy naftowej, do butelki hainekena w pubie, postanowiliśmy pewien wieczór przedłużyć do rana.
Matko, ja już nawet nie pamiętam, kiedy kochałam się przez prezerwatywę! Żaden z moich stałych koni mi tego nigdy nie proponuje. Wiedzą, że się zabezpieczam, że jestem czysta i sprawdzona, więc czerpiemy przyjemność bez lateksowych przeszkód. Ale z tym... Obydwoje wiedzieliśmy, że tak będzie rozważniej. A że i przyjemniej... Ach te gumki z wypustkami i figlarnym zakończeniem:)
To była wręcz dziewiczo- prawicza noc. Mając na uwadze, że takie męskie "ciacho" mogące ciachać dowolną turystkę, ale i pewnie pół żeńskiego Sankt Petersburga, może mieć w sobie coś zaraźliwego, a pewnie i on mający podobne podejrzenia wobec mnie, poszliśmy po wręcz dziewiczo- prawiczej linii oporu. Pocałunki, coraz odważniejsze poznawanie swoich ciał, zabawy rączkami, paluszkami. Balszoj Malczik! Było miło:)
Szkoda, że to nie syn jakiegoś ministra spraw zagranicznych Rosji, czy Putin junior, bo na pewno od maja mielibyśmy diametralnie poprawione stosunki z Rosją, rurę z gazem wyciągnięto by z Bałtyku i puszczono przez Warszawę, by Weroniczce zawsze było ciepło:)

2006-05-08 00:40:51 >> HIV, AIDS, itp.

Widzę, że wystarczyło tylko coś wspomnieć o seksie, o prezerwatywie, a już się zaczęło!
Nie musicie uczyć mnie zasad zabezpieczania się przed ciążą i chorobami roznoszonymi drogą płciową. Wiem, czym ryzykuję rżnąć się z facetem bez zabezpieczeń mechanicznych. Tak samo wiem, ile ryzykuję jadąc rano autem na uczelnię, jedząc żywność z emulgatorami czy modyfikowaną genetycznie, kąpiąc się w basenie, pijąc zafundowanego mi przez kogoś drinka, czy testując dziwną zależność - wzrost ilości roztrzaskanych o przednią szybę auta owadów przy wzroście prędkości z 100km/h do 200km/h.
I co z tego, że facet może być chory? Jeśli jest, a mam się zarazić, to się pewnie zarażę nawet przez prezerwatywę. Bo nie wiem, jak Wy, ale u mnie seks nie ogranicza się do prostej, delikatnej, softerotycznej penetracji w pozycji na misjonarza. Mając pecha można się zarazić nawet przez pocałunek (gdy facetowi np. krwawią dziąsła). Ja na takiego pecha nie liczę.

2006-05-21 15:14:08 >> Coraz częściej...

Coraz częściej zastanawiam się, by spróbować czegoś, do czego namawia mnie coraz więcej osób. Są to osoby tej samej płci co moja, a namawiają mnie do miłej, niezobowiązującej, niekoncepcyjnej, cielesnej miłości lesbijskiej. I o ile takie propozycje ze strony starszych ode mnie, doświadczonych kobiet mogłabym zrozumieć, o tyle ciężko mi jest zaakceptować taką propozycję od dziewczyn o 2-3lata ode mnie młodszych. A może powinnam?
Już dawniej zastanawiałam się, jak to jest kochać się z drugą kobietą. Tak z czystej ciekawości mojej reakcji na kobiecy dotyk, pieszczoty, na moje otwarcie do pieszczenia czyjejś innej, niż moja cipki.
Usłyszałam kiedyś wypowiedź pewnej aktorki, że całowanie się z Angeliną Jolie tzn. z tymi jej wielkimi ustami to przeżycie wręcz orgazmistyczne. Nawet w miejscu tak nieintymnym jak plan filmowy. Nieraz łapałam się na tym, że na widok niektórych kobiet zaczynam wzmożone produkowanie śliny. Tylko śliny, ale kto wie, co produkowałabym, gdybym zaczęła się z jakąś taką kobietą całować... Monica Belucci, wspomniana już wcześniej Jolie- Pitt, czy obecne bóstwo większości mi znanych mężczyzn - Eva Longoria.
A najbardziej chyba interesuje mnie, jak to jest być facetem i jakimś sztucznym penisem zaspokoić kobietę. Porobić te boskie ruchy, które oni wykonują we mnie, patrzeć w oczy kochanki, gdy ta przeżywa orgazm, itp. I chociaż do wszystkich gadżetów z sex-shopów podchodzę z dystansem i w ogóle ich nie używam, to akurat taki penetrator bym sobie kupiła... Ale liczę, że owo urządzonko będzie miała moja kochanka:)
No nic, na razie chęci poznania nieznanego, zakazanego, pozostawiam na dalszą przyszłość. Może jest tu już ktoś z podobnymi zainteresowaniami, spostrzeżeniami a może i już doświadczeniami? Bo nie chcę zabranąć w jakiś ślepy less/bi/hetero zaułek.
A teraz pytanie o równouprawnienie płci. Wydaje mi się, że o wiele łatwiej jest przełknąć ludziom dwie pieprzące się dziewczyny, niż dwóch facetów - dlaczego?

Mam nadzieję, że dzięki tej notce znajdę się na zaszczytnej liście www.redwatch.info, niezależnie od tego, czy jako pierwsza cichodajka, czy ostatnia lesbijka IV RP, oby tylko moje dane się tam znalazły:)

2006-05-21 15:14:08 >> Desant wylądował...

Spodziewany od wielu tygodni desant sparaliżował całą stolicę. W mieście wprowadzono nadzwyczajne środki ostrożności, policja przeszukała tysiące mieszkań, sprawdziła setki osób, otrzymała dodatkowe uprawnienia, oraz zdarzyło się to, co dla wielu jest w tym wszystkim najgorsze - wprowadzono prohibicję! Siły policyjne ściągnięte z całej Polski, snajperzy na dachach, barykady na ulicach, z ruchu na cały dzień wyłączono wiele głównych szlaków komunikacyjnych miasta - stan wojenny AD 2006.
Trzydniowy desant przyniesie straty materialne szacowane na około 40mln złotych. Straty w ludności cywilnej nie są znane, ale na pewno będą. Desantowi będzie się przyglądać na żywo około 2miliony gapiów... - A nie lepiej i taniej było każdemu z nich kupić bilet do kina na np. "Kod Da Vinci" i mieć spokój z przygotowaniami, zabezpieczeniem, korkowaniem Warszawy i Krakowa na kilka dni?
Najlepiej to wszystko oddaje wypowiedź jednej z zagadniętych starych Warszawianek odnośnie narodowości Papieża.
- Dla katolika to jest też Papież... - w Polsce chyba w ogóle nie wierzy się w Boga! Tu wierzy się w Jana Pawła II, Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka, Przeora Jasnogórskiego, czy Arcybiskupa Dziwisza, ale coraz mniej w Boga!

PS - piątek
I znów mało kto zrozumiał powyższy tekst napisany w jego ojczystym języku. Smutne, że nawet Sławek nie załapał prohibicyjnej ironii. Jesteście tak upośledzeni czy zaślepieni. A może tak przeświadczeni o swojej nade mną wyższości, że nawet nie zauważyliście, że w żadnym z powyższych zdań nie wyśmiałam ani wiary w BOGA, ani osoby Papieża. Napisałam o cyrku i chaosie jaki tworzą władze Warszawy i Polski. Chociażby takie kuriozum jak to, że ulica przez którą przejedzie Papież jest zamknięta na dobę przed Jego chwilowym przejazdem i na kilka godzin po przejeździe.
Czy polskie media muszą Wam tłumaczyć zachodnie gazety, byście trzeźwo potrafili spojrzeć na wszystko? Że hipokrytyzm w Polsce sięgnął zenitu, bo z Warszawy zniknęły reklamy zawierające erotyzm, a z TV reklamy z seksem i przemocą - jakby to Benedykt XVI przyjechał do Polski właśnie po to, by jadąc papamobilem przyglądać się billboardom, albo włączać sobie TVN czy Polsat i w przerwie w jego ulubionym serialu oglądać erotyczno-podtekstowe reklamy.
Też cieszę się, gdy słyszę słowa niemieckiego Papieża mówione po polsku. Nawet napawa mnie to nieskrywaną dumą, bo domyślam się, ile trudu zadaje sobie, by czytać fonetycznie Mu rozpisane przemówienie. Nie ukrywam, że rozumiem Jego język polski o wiele lepiej, niż słowa Jana Pawła II w czasie Jego ostatniej wizyty w ojczyźnie. Ale po co te zakazy? Zakazy parkowania już 2dni przed przyjazdem Papieża, zakaz sprzedaży alkoholu. Zakazy powodują sprzeciw. Jakby nie zakaz jabłka z edenowego ogrodu, to byśmy sobie do dziś śmigali po raju.

PS - niedziela
Jak ja lubię tych moich ortodoksyjnych ortografów. Merytorycznie (to jest dopiero trudne dla niektórych słowo) nie macie się czego przyczepić, więc jak tylko pojawi się gdzieś ortografik, brak przecinka lub kreseczki, robicie aferę. Teraz kolejne komentarze będą pewnie o tym, że błędy owe poprawiłam.
Czemu machnęłam się w słowie Chaos? Bo jako wyznawczyni mitologii greckiej, Chaos to początek wszystkiego. Taki Bóg bogów z którego powstali Gaja i Uranos... Polacy bluźnią i Chaosem nazywają bałagan. Może gdzieś w świecie ktoś nazywa papieżem czy dżizusem... No nic, bo zaraz Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Minister Edukacji Narodowej, czy wkrótce powołany Minister Wiary Pokłonobijstwa i Całowania Pierścieni zamknie mnie i mojego bloga.

2006-05-21 15:14:08 >> Wizyta Papieża - podsumowanie.

Tak się właśnie zastanawiam, że Papież ma trochę nudne życie. Przewożony od kościoła do kościoła w opencerzonym samochodzie, wystawiany co chwilę na pokaz jak jakieś sportowe trofeum, musi wysłuchiwać kilkadziesiąt nudzących przemówień dziennie, których treść zna z wcześniej mu dostarczonych tłumaczeń, a które tak naprawdę niewiele go obchodzą, bo są oczywiste. Codzien musi uściskać setki rąk, zetrzeć ze swych dłoni ślinę całujących Go w przenajświętszą prawicę.. Każdego dnia musi odprawić albo przynajmniej pouczestniczyć w kilku mszach.
Patrzyłam na relacje i widzałam w Jego twarzy ciągły strach przed tym, że coś złego się zaraz stanie. Że coś nie tak powie po polsku, że złamie ceremoniał, że BORowcy zastrzelą jakiegoś wiernego, który odważy się z tłumu wyciągnąć do Niego rękę, by chodziaż Go dotknąć. A gdy zobaczyłam, jak miota się w Oświęciumiu, aż zrobilo mi się Go żal. Prawie przebiegł przez bramę "Praca czyni wolnym", by to wszystko jak najszybciej mieć już za sobą. Współczuję Ci Panie Papieżu. Też nieraz uczestniczę w imprezach, na które nie mam najmniejszej ochoty, ale muszę na nich być. Gdzie muszę klaskać i śmiać się tam, gdzie wypada, itp. 4dni pielgrzymki, którą po prostu wypadało Mu odbyć!
Współczuję także tym tysiącom ludzi marznącym i moknącym na krakowskich Błoniach. Pewnie wielu z nich przypłaci to zdrowiem, a gdy ktoś słaby fizycznie, może nawet i życiem. Wiem, wiem, Bóg badał ich wiarę i dlatego właśnie pod koniec maja zesłał im nocną nawałnicę oraz prawie minusowe temperatury. Ale oszczędził im trzęsienia ziemi, które w tym czasie wysłał do Indonezji. A ja znów musiałam w zachodnich mediach dowiadywać się, co się w świecie dzieje. Co prawda, większość zachodnich dzienników TV wspominało o wizycie Papieża w Polsce, ale nie jako wiadomość dnia, ani nawet top news.
Cardinale Joseph Ratzinger. W Niemczech mało kto wie, gdzie On się w ogóle urodził oraz zna jakiekolwiek fakty z Jego życia. Dla Niemców to bardziej głowa obcego Państwa, niż sławny rodak, któremu należy się uwielbienie. Połowa pielgrzymujących do Marktl am Inn, czyli miejsca w którym Ratzinger się urodził to Polacy. Volkswagen Golf, którym poruszał się przyszły Papież sprzedał się na Ebay.com za niewiele większą od rynkowej cenę, podczas gdy w Polsce motorynka Karola Wojtyły sprzedałaby się za milion lub dwa. Czemu nie potrafimy mieć trzeźwego spojrzenia i stosunku do ludzi reprezentujących kościół?
"Ostatni bastion katolicyzmu w Europie" - tak nazwała nas (Polskę) europejska prasa. "Polski towar exportowy - hydraulicy i księża" - podali Francuzi. Polscy księża stanowią 11% wszystkich kleryków świata! Tylko w Polsce media mówią coś o odbudowie katolicyzmu w Europie, o powracającej modzie na wiarę. W Europie na wiarę jest coraz mniej czasu- jak i na wszystko inne. Tam nie ma 11dniowych długich weekendów. Tam jest praca, budowanie przyszłości, a nie tylko szukanie kolejnych okazji do kolejnego wolnego od pracy lub nauki dnia. A jak już nastaje niedziela, to mało kto ma ochotę na poranną, poobiednią czy wieczorną mszę świętą, bo niedziela to czas odpoczynku, a nie tracenia czasu na bicie pokłonów klerowi, który przez cały tydzień ma wolne. Kościoły pustoszeją, seminaria są zamykane. Ale w Polsce ksiądz na plebanii równy wojewodzie, a Ojciec Dyrektor przy mikrofonie przez prezydenta i premiera ma całowane dłonie - dlatego będzie promowane wszystko co związane jest z klerem i purpurą. Ale to promocja taka sama jak w Mango zakupach.

PS - poniedziałek
Co się tak oburzacie na moją niewinną notkę? Ja tylko chłodnym okiem spojrzałam na całą tę pielgrzymkę. Żadne tam prowokacje czy fundamentalizm antykatolicki. Jestem zdrową przeciwwagą do całego tego show, którego nie można było nie zauważyć, ani nie doświadczyć jego skutków. Gdzie nie wyjadę - ograniczenia, zakazy, czego nie włączę, relacje na żywo, replaye, replaye replayów, czerwone paski. Gdybym chciała napisać notkę prowokacyjną, albo jak mi to niektórzy zarzucają, gdybym była Weroniką Urban- Daniszewską, to np. samo pożegnanie Papieża opisałabym tak:
A mogło być tak pięknie. Niedzielny wieczór, gra orkiestra wojskowa, Polska żegna białego Papę, niebo płacze. Przed zalanymi hektolitrami deszczu wiernymi przejechał wolniutko w zakupionym specjalnie na tę okazję wygodnym, opancerzonym, klimatyzowanym, nieziemsko drogim BMW Benedykt XVI czyli JP2 Second Edition. Jechał bardzo powoli, by na możliwie długo odwlec moment opuszczenia bawarskich wygód. Po opuszczeniu auta szybko skrył się pod papieskim baldachimem pod którym swe miejsce znalazły także postacie z innej bajki, min. Lech i Fiona Kaczyńscy. Dłoń Papieża całują kolejni purpuraci, aż nadeszła kolej starutkiego jak waza z epoki Ming biskupa lwowskiego. Staruszek ledwie stojący na nogach, chcąc przykucnąć do ucałowania papieskiego pierścienia, mało nie przewrócił się na Benedykta. Wyglądało to tak, jakby zaczął się siłować z Papieżem, który jednak zwyciężył i tym "siłowaniem" przytrzymywał staruszka przed upadkiem. Brakowało tylko wyrżnęcia się ich obydwu na tron papieski i głośnego bęcnięcia talerzy z orkiestry wojskowej, a już byłaby scena zupełnie jak w cyrku po udanym występie Misia Grizzli, który właśnie zrobił przewrotkę. A później jeszcze salwa wystrzałów, ale nie cyrkowego klauna z korkowca, a jakiegoś przewrażliwionego BORowca
Ale tak tego nie napisałam. Nawet nie czepiłam się spraw przejazdu Papieża po Krakowie w kondukcie sześciu nowiutkich Audi A8. Czyżby nie wystarczyło jedno? Papież jedzie na przedzie, a za nim każdy ze Świętej Trójcy we własnej limuzynie, czy jak? I dwa zapasowe, gdyby pozostałe 4 się zepsuły? A gdzie powędrowała ta sławna BMW za 1.800.000zł? Już skradziona? Już rozbita? Już jeździ nią Kaczyńskich świta?

2006-06-04 14:38:42 >> Przechodzę kryzys:(
Nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. Mam huśtawki nastrojów, wycięte z pamięci chwile zadumy, a nawet myśli samobójcze. I wcale nie chodzi tu o sesję, a o coś głębszego.
Na tygodniu jakoś jeszcze jest OK, poranna pobudka i całodzienna gonitwa obowiązków. Ale gdy przychodzi weekend i mogę obudzić się o dowolnej godzinie, zaczynam mieć jakieś nieciekawe myśli. Podsumowuję mijający tydzień. Oczywiście jak to w kreatywnej księgowości bywa, wszystko mogłabym zapisać na plus, ale ja jestem jakąś niekreatywną księgową. W tygodniu budzi mnie muzyka z wieży. Tuż po pobudce przełączam ją na jakąś zagraniczną stację muzyczną, by dnia nie zaczynać wiadomościami, co dziś "ciekawego" w Polsce, sejmie, rządzie.
Licznik zaczyna bić... Śniadanie, kawa, garaż, kluczyk, stacyjka. Przekręcam z poczuciem winy, że właśnie zaczynam zużywać paliwo kopalne, emitować do atmosfery dziesiątki szkodliwych związków, powiększać efekt cieplarniany. Trasę na uczelnię przejeżdżam jak motorniczy tramwaju po szynach. Robię to już tak motorycznie, że nawet nie wiem, kiedy i jak znajduję się na miejscu. Czasem tylko codzienną monotonię dojazdu przerwie nerwówka, czy się nie spóźnię przez niespodziewane korki tam, gdzie ich zazwyczaj nie ma, czy ujrzenie np. Ferrari Enzo na sąsiednim pasie. Uśmiecham się, ale wiem, że moje koniki pod maską truchleją przy tamtych.
A dziś znów wzięło mnie na jakieś egzystencjalne przeliczenia. Weźmy na przykład taki rok z życia. Przetwarzam kilkaset kg żywności w kilkadziesiąt kg czegoś mniej apetycznego. Tysiąc litrów napojów w coś złocistego, chodź Midasem nie jestem. Gigabajty napływających zewsząd danych w czasem nienormalne przemyślenia. Wytwarzam kilka ton śmieci (statystycznie - bo w tym względzie jestem proekologiczna i minimalizuję opakowania).
Muszę przejść jakiś detoks. Fizjologiczny lub psychiczny, bo czuję, że źle się ze mną dzieje. Może za dużo kawy, może mój organizm kiepsko przyswaja weekendowe trunki, może to jakiś czar, a może voodoo jakiegoś wielbiciela z bloga lub realnego świata.
Znajomy proponuje nam zakup mieszkania w Dubaju. Dubaj to dziś największy plac budowy świata. 20% wszystkich dźwigów działających obecnie na świecie znajduje się właśnie tam. Mieszkanie w Warszawie czy mieszkanie w Dubaju - oto jest pytanie. Cena ta sama. Chyba potrzebuję totalnego oderwania od rzeczywistości, codzienności, od Polski. Wyjechać gdzieś, gdzie będę musiała sobie radzić sama. Nie tyle finansowo, co psychicznie. Albo przynajmniej, gdzie będę miała czas przemyśleć dalszą drogę. Bo ta, którą obrałam (życiową i edukacyjną) coraz mniej zaczyna mi się podobać.

2006-06-04 14:38:42 >> Joe Black - przypomniałam sobie ostatnio ten film...

Obejrzałam go po raz drugi, bo był o tym, czym się ostatnio interesuję... Ciekawy był też motyw miłosny tego filmu.
Córka umierającego bohatera poznaje w kawiarni wesołego chłopaczka (granego przez Brada Pitta). Wypili razem kawę, pożartowali i poszli w dwie różne strony. I już? To właśnie była miłość od pierwszego wejrzenia? Taka, że nawet zaślepiła to, że gdy w ciele Brada Pitta przyszła do jej domu po jej ojca - śmierć, Ona dalej go kochała? Za co? Za to, że Pitt ma taką fajną mordkę? Bo wnętrze miał już zupełnie inne. Za co się kocha?
Może codzień rezygnuję z przeznaczenia? Może pijąc gdzieś kawę powinnam podejmować rozmowę z interesującymi nieznajomymi, podawać im swój numer telefonu, gdy proszą lub brać ich, gdy nie chcę ujawniać swojego...

Jestem teraz na takim etapie, na którym coś "pęka". Tam, gdzie, jak to się dzieje w filmach, troskliwa mama znajduje pamiętnik córki i dowiadując się o niej tego, czego do tej pory nie wiedziała, wysyła ją do psychologa, rodziny na wsi lub szwajcarskiej kliniki. Ale to nie film.
W momencie, gdy dziesiątki razy odmawiając, może powiem wreszcie TAK na pytanie, czy mają mi usypać ścieżkę białego proszku. Obiecałam sobie, że będę czysta (ale to brzmi!) od narkotyków i dotrzymuję danego sobie słowa. Ale nie dziwi mnie, że wielu moich znajomych zażywa różne polepszacze nastroju czy podkręcacze zegara.
Na takim etapie życia, gdy jednego dnia ono trwa, a drugiego może już nie trwać... Dlatego mam gdzieś Wasze kąśliwe, zaczepne komentarze. Od wielu miesięcy zaglądam w nie wyłącznie w jednym celu - by sprawdzić, czy nie pada w nich moje nazwisko. Ci, którzy mają coś do powiedzenia, piszą na mail, dlatego skrzynka jest prawie zawsze zablokowana. Przepraszam, że nie mogę wszystkim odpisać. Szczególne podziękowania dla: Tom'a, Leny, Pink no i niezawodnego M.:)

2006-06-04 14:38:42 >> Polska - reszta Świata (bo nawet nie wnikam z kim jeszcze przegramy)

Jak wiecie, sportem się nie interesuję ani aktywnie ani biernie. Ale taki mecz trzeba było obejrzeć. I nie powiem, że nie czułam się przez chwilę dumna, że jestem Polką, gdy cały stadion w obcym kraju zrobił się biało-czerwony i gdy gromko zabrzmiał nasz hymn. Domyślałam się, że tuż po pierwszym gwizdku należy wyłączyć TV, by chociaż przez te niespełna 2godziny czuć tę dumę i żywić się nadzieją, że jednak coś nam się uda. No udało, przegrać jedynie 2:0, bo mogło być przecież 4:0 lub więcej. Polak nie potrafi kopnąć piłki, za to gdy widzi kogoś leżącego, to kopałby idealnie. Zaraz właśnie to zobaczymy w wykonaniu MłodoWszechpolskich glanów.
W 79minucie na trybunach zaczęli śpiewać nasz hymn, nasi piłkarze chyba podjęli ten śpiew, chcieli stanąć na baczność i wpuścili drugą bramkę. Ale za to ze śpiewem na ustach i z dobrą miną do złej gry;) Brawo! Co jeszcze?
Od miesięcy bombardowano nas wizjami zniszczenia Niemiec przez naszych pseudokibiców. Nie udało się nam w 1945, to może w 2006? Tylko zapomniano zadać sobie pytanie, jakiego pseudokibica stać jest pojechać do Niemiec? A jak już, to trafić w ogóle na stadion lub w jego okolice. ŻADNEGO, bo to zazwyczaj bezrobotni lub źle opłacani frustraci, o intelekcie małpy nieczłekokształtnej. No ale nic, my znów wyasygnowaliśmy miliony zł z naszego pustego budżetu na zabezpieczenie obcej imprezy. Setki policjantów wydelegowanych do Niemiec do pilnowania porządku. Diety dla nich, hotele, pensja za 24godzinną służbę. No tak, Zyta Gilowska zabierze mi w następnym roku uzysk - I weź tu miej motywację do pracy twórczej lub naukowej. Ale za to będzie na militarne reprezentowanie Polski za granicą. Bo sportowo zaprezentowaliśmy się już wczoraj.

PS 1 Sławek, nie pisz mi zaraz, że: "Wiedziałem! Przewidziałem, że właśnie taka będzie Twoja kolejna notka. Co 5minut odświeżałem stronę, by wreszcie przeczytać to co dokładnie przewidziałem, że napiszesz i skomentować, bo mnie już palce swierzbią. A może to nie świerzb, a grzybica? No nieważne, ważne że znów dosram Ci komentem;) Cała Polska opluwa naszą dzielną reprezentację na którą postawiłem 5zł w zakładach bukmacherskich, więc i Ty musisz? Wstydziłabyś się! Nie masz pojęcia o piłce nożnej, o wydolności psychoruchowej naszych dzielnych piłkarzy, o akustyce na stadionie, ani o tym co tam przeżywają nasi dzielni chłopcy. Niektórz z nich podobają mi się bardziej niż inni. Edi Smolarek wisi nawet nad mym łóżkiem, a Ty próbujesz deprecjononować go w mych marzeniach sennych. Ale Ci się to nie uda. To przez Twoje mylne osądy i głupawe domysły, mijanie się z prawdą i czarnowidztwo naszym chłopcom, naszemu rządowi, naszemu prezydentowi się nie udało to co nam obiecali." Itd, itp, etc... przez 2 strony A4.

PS 2 Poproszę o jakieś zabawne opisy z GG czy SMSy. Coś typu cytowanego poniżej.
JA-NAS nie widze na tych mistrzostwach...
Piątek, 22:50 - Polacy pakują się do domu. Zdążą na ostatni lot Lufthansy
Polska-Ekwador. Polska- prawie jak drużyna. Prawie robi WIELKĄ różnicę
Szczyt nietrafionego prezentu? Bilet na mecz polskiej reprezentacji;)


I dwa komentarze z niemieckiej prasy.
Polacy zdecydowanie jedzą za dużo kartofli;)
Dobrze, że Polacy przyjechali swoimi samochodami. Wielu Niemców rozpozna swoje skradzione auta.

2006-06-17 18:18:13 >> Impreza do rana...

Dzisiejszej(?) nocy dałam się zaprosić na imprezę. Komuś, z kim znam się od wielu lat. I choć wyczuwałam, że mu się podobam i chyba bardzo go pociągam, to nigdy nie dał mi tego nachalnie do zrozumienia, a nawet nienachalnie. Taki gentelmen w każdym calu. A przynajmniej w relacjach męsko- damskich.
Imprezka była w czyimś domu, kilkanaścioro znajomych - bardziej jego, niż moich. Music, drinki, przyklejone do siebie pary, itp. Ja jak zawsze "tankowałam" z umiarem i dostojnością, reszta imprezowiczów wg. uznania. On dotrzymujący mi towarzystwa na każdym kroku. Urwał się tylko na chwilę do toalety z której napisał SMSa, coś w stylu: Że jeśli nie dziś to chyba nigdy... Że chce byśmy ten wieczór spędzili tylko we dwoje. U niego. Że chce mnie całować, przytulać, żadne tam sexy czy penetracje. I że jeśli się na to nie zgadzam, niech potraktuję tego jego SMSa jako pomyłkę. Wyszedł z łazienki zmieszany, jakby go tam ktoś przyłapał na onaniźmie. I to jego nieśmiałe spojrzenie, jaka będzie moja reakcja, czy w ogóle dostałam i odczytałam SMSa. Specjalnie nie chowałam komóreczki do torebki, by mógł ujrzeć mój uśmiech kierowany do ekraniku telefonu, a później do niego... Minęło kilka chwil i...:
Taxi, w której po raz pierwszy położył dłoń na mojej nodze.
Winda, w której po raz pierwszy mnie pocałował i wyszeptał:
- Wiesz ile lat na to czekałem?
- Pięć? Sześć?
Jego mieszkanie. Puste od rodziców, bo zrobili sobie długi weekend. Kolację zaproponował tylko przez grzeczność, bo pora była bliżej śniadania. Coś do picia? Może chcę się odświeżyć? Ale dobrze wiedziałam, że to, co najbardziej chce mi zaproponować to łóżko. Zostawił mnie samą dosłownie na 3minuty, a sam zniknął w łazience. Brał prysznic. Hmm... a ja w tym czasie rozpływałam się w wyobrażeniach, co za chwilę nastanie. Czy wyjdzie z łazienki nagi i weźmie mnie tak, jak robią to moi faceci, czy... Wyszedł tak, jakby w tej łazience co najwyżej poprawiał sobie fryzurę;) Chyba swojego Ptaszka musiał sobie dobrze szorować, bo ukradkiem zauważyłam jego skrywaną erekcję.
Teraz pora na mnie w łazience. Kobietom zajmuje to trochę dłużej, ale efekt ten sam- czystość od stóp do szyi (bo włosy suszą mi się dłużej, niż trwa średni stosunek). Nigdy nie potrafiłabym się oddać facetowi bez pewności, że wszędzie jestem czysta. Że liżąc moją skórę nie poczuje słonego smaku potu, że liżąc mnie tam, gdzie jest to najbardziej przyjemne będzie czuł co najwyżej mój soczek. Ale ja też wyszłam z łazienki jak gdyby nigdy nic. Doskonała gra pozorów. Mnie rozsadzało, jego rozsadzało, a zachowywaliśmy się jakby pilnowała nas zgraja przyzwoitek. Okazał się na tyle sprytny, że gdy brałam prysznic wyziębił klimatyzacją pokój gościnny tak, byśmy musieli przejść do jego pokoju. A tam... łóżko i koniec udawania.
Rzuciliśmy się na siebie, i razem na łóżko. Grzecznie mnie całował, ręce miał przy sobie, a dokładniej na mniej erogennych strefach. Brzuch, plecy, nogi. Ale z każdym pocałunkiem, z każdym dotykiem jego ust moimi, z każdym przygryzieniem warg, muśnięciem języka przez język, pozwalał sobie na coraz więcej. Tylko z przekory "protestowałam" i już po chwili moje cycuszki były w jego dłoniach. Stwardniały mi sutki, zaczęłam sączyć sok. On już stał, jak na młodego, jurnego faceta przystało. Ocierał się Nim o mnie tak, bym czuła, że urósł. Tak chciał skierować moją dłoń Tam, ale byłam wredna i traktowałam jego męskość jakby jej tam nie było.
W końcu to pierwszy facet z mojego otoczenia z którym będę się pieprzyć. Nie licząc mojego 1-szego razu z kolegą ze szkoły. To nowy ląd na który wkraczam. Wyszeptałam mu tylko, by mówił do mnie czego chce, że kręcą mnie opisy tego, co faceci chcieliby ze mną robić. Więc zaczął, liżąc moje sutki, oraz coraz częściej sięgając ręką do mojej cipeczki, szeptać: "chcę wziąć cię od tyłu", "obijać się jądrami o twoją pupę", a gdy zauważył, że na każdą kolejną wypowiedzianą przez niego zachciankę moje ciało żywiej reaguje, "chcę wytrysnąć Ci na plecy", "chcę by na twojej ciemnej skórze było widać każdą kroplę mojej spermy", itp. itd aż nawet nie zauważyłam, kiedy jego palec znalazł się w mojej mokrej szparce. Jego spodnie wylądowały na podłodze, moje tak samo. Zostaliśmy tylko w bieliźnie. Moja była już mokra, jego jeszcze bardziej. Wzrokiem, gestami, oraz słowami błagał mnie, bym Go dotknęła, ale byłam twarda, choć chciałam się rzucić i wydobyć z jego penisa wszystko to, co się powoli z niego wysączało. Ale jestem grzeczną Weronisią. Domyślałam się, że niewiele będzie trzeba, by go wystrzelić. Kilka ruchów, muśnięć dłonią, o wzięciu do ust nie wspominając, więc możliwie długo przeciągałam moje zainteresowanie się jego penisem. Nie wytrzymał. Zdjął sleepki, wyciąnął to, co w nich chował, wsadził mi Go w dłoń i... kilkoma wprawnymi ruchami dopełniłam reszty. Chyba naprawdę musiał mnie pragnąć, bo choć za pierwszym razem ze mną faceci zazwyczah dochodzą bardzo szybko, to ten był faulstartem. Przepraszał tak, jakby mi zabił przed chwilą całą rodzinę. Za to, że nie dotrzymał słowa z SMSa, że nie będzie seksu, za to, że mnie troszkę pobrudził. Starł wszystko z mojego brzuszka i jak prawiczek nie wiedział, co dalej.
Z moimi facetami dalej wygląda zazwyczaj tak, że chwilę odpoczywamy, rozmawiamy, żartujemy, a gdy zobaczę, że w facecie znów wzbiera, że ten jego "flaczek" znów zaczyna pulsować i rosnąć, pomagam Mu biorąc do buzi. Ale temu nie mogłam pokazać wszystkiego, co potrafię. W końcu w jego oczach jestem grzeczną Weroniką, o której marzył od lat. Może byłam jego 1szą niespełnioną miłością? Fantazją? Wreszcie jakoś ją spełnił...
Leżał taki wtulony we mnie i mówił, że jeśli tak będzie dla mnie lepiej, że jeśli zrobiliśmy to tylko dlatego, że było o pół drinka za dużo, to mogę potraktować to jak sen i rano gdy się zbudzimy, będziemy uważać to za właśnie tylko i aż za sen.
Rówieśnik, dojrzały fizycznie, a ględzi jak nastolatek któremu zdarzyło się coś traumatycznego i terapeuta tłumaczy to, że to był tylko zły sen. Moi faceci rżną mnie do upadłego, moim sokiem i jego spermą pachnie cały pokój, czasami nie mamy sił zejść z łóżka, więc oni nigdy nie każą mi traktować tego jako sen. Co było później? Młodzi mają tę zaletę, że wzbierają szybciej i gwałtowniej niż huragany na Florydzie. Ale ja tej nocy byłam grzeczną kochanką. Jego penisa dotknęłam tylko kilka razy, do ust nie wzięłam, choć ochotę dać mu rozkosz dobrym lodzikiem miałam niemałą. Szczególnie po kolejnym razie, gdy faceci przy kolejnym wytrysku krzyczą już chyba bardziej z bólu niż z rozkoszy. Pisałam tę notkę mając jeszcze jego rozsmarowaną i niezmytą spermę na brzuchu. Jego ślinę na mym ciele. A w pamięci jego: "O Matko! Jaka cudowna! - gdy ujrzał moją wypiętą dupeczkę w stringach w których ona najlepiej się prezentuje. A gdy lizał mi cipeczkę nie mógł wyjść z zachwytu, że jest dokładnie taka, jaką sobie wyobrażał, że ona jest. I teraz dylemat - przystać na jego propozycję, by uznać to za sen, czy pozwolić mu jeszcze ze sobą "pośnić"?

2006-06-17 18:18:13 >> NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!

To niesprawiedliwe! To cholerna złośliwość rzeczy żywych. Zrobiłam sobie miesięczną przerwę w przyjmowaniu pigułek antykoncepcyjnych. Myślałam, że to może przez nie mam jakieś dziwne stany depresyjne, przechodzę kryzysy emocjonalne i tożsamości, huśtawki nastrojów, itp. Sesja, nie miałam za wiele czasu na "konie", więc po co zatruwać sobie organizm? Odstawiłam na miesiąc pigułki. Traf chciał, że spotkałam tego, z którym imprezowanie do rana opisałam ostatnio. Tamtej nocy, grzecznie, przez gumkę. Wczorajszej nocy także, ale... - WPADKA!
KURWA! - (pierwszy wulgaryzm na mym blogu!) Dlaczego właśnie teraz, właśnie z nim? Dlaczego kupił inne gumki niż Durex, w których rżnęliśmy się ostatnio, ale które powodowały zbytni ucisk na jego niemałego konika i miał kłopoty z utrzymaniem erekcji po drugim czy trzecim wytrysku. Tym razem kupił jakieś "wynalazki" które... TAK, pękły przy rżnięciu!
KURWA!! (drugi wulgaryzm na mym blogu) Rżnę się od kilku lat, zabezpieczam we własnym zakresie i nigdy nie miałam takiej awarii. Pigułki, finisze na brzuszku, plecach, w ustach, w środku rzadziej, by nie mieć później wycieków. A tu... pozwoliłam mu skończyć jego ruchy frykcyjne we mnie, i obydwoje zamarliśmy z przerażenia, gdy wyciągnął ze mnie strzępy prezerwatywy. Cała zawartość jego jąder wpłynęła we mnie i nie chciała mnie opuścić. Rozdygotałam się, roztrzęsłam, jakby wpuścił w moje wnętrze wykasowującego mnie od środka wirusa. Delete, delete, erase, erase, usuń, usuń - komórka po komórce podejmowała jakiś dziwny tik nerwowy i zaczynała dygotać. Nogi, ręce, cała ja. Zawsze sex był przyjemnością, a teraz trzęsie mnie na samo to słowo i na wyobrażenie sobie jego następstw. No i się doigrałam. Tego chcieliście?
Co robić? Oczywiście wg. prawa Murphy'ego, mój ginekolog na urlopie, a do lekarza naszej rodziny nie pójdę. Do tej pory myślałam, że takie wpadki mają tylko narwani małolaci, jakieś tam obszczymury, które nie potrafią powstrzymać wytrysku (wiem, wiem, że i bez wytrysku można wpaść), a teraz ja. Tyle lat doświadczeń, tyle przejechanych kilometrów "na koniu" i takie rozpieprzenie się na za ostrym wirażu.
Mój nieszczęsny kochanek poszedł do swojego lekarza, dostał dla siebie (!) receptę na Postinor Duo, zalecenie, by wziąć dwie pigułki na raz, zamiast opisanego w ulotce przyjmowania w odstępie 12godzinnym. 72złote za możliwość wykaraskania się z kłopotów do 72 godzin po wpadce. Ma ktoś jakieś doświadczenia z tym lekiem? Bo wchodząc strony www wszelkich lekarzy i poradników medycznych, aż boję się czytać...:( A jeśli nie zadziała, to co wtedy? RU 486? Można to gdzieś kupić w Polsce, czy będę musiała lecieć do Francji czy Niemiec? Ma ktoś jedną na zbyciu? Kiedy pojawią się pierwsze objawy ciąży albo okres poPostinorowy? Bo domyślam się, że te 2 pigułki totalnie mi go rozstroją? Oby najbliższy nie pokazał się dopiero za kilkanaście miesięcy. Teraz rozumiem te wszystkie pytania, które dostawałam w mailach i SMSach. Od młodych dziewczyn, które miały przed sobą to, co ja już od dawna miałam za sobą. Pierwszy raz, pierwszy oral, pierwsze stresy, czy nie są w ciąży, itp. Zawsze starałam się odpisać, gdy ktoś mnie pytał o radę lub zwracał się z jakimś naprawdę poważnym problemem. Odpisać, pocieszyć, dać dobrą radę na przyszłość. Teraz sama poproszę o taką poradę, o pocieszenie, że "będzie dobrze", bo czuję się jak mała dziewczynka. Niech mnie ktoś przytuli. Buuu;( Do sprawcy całego tego zamieszania mam teraz jakiś psychiczny uraz i chyba do wyjaśnienia się wszystkiego nawet nie chcę się z nim spotykać. A mogło być tak pięknie...
2006-06-17 18:18:13 >>
Zawsze można na Was liczyć...


Na inteligentniejszą część komentatorów, która na jasno zgłoszony problem i prosto postawione pytania odpowiedzą zgodnie z własną wiedzą lub doświadczeniami. Można też "liczyć" na przeintelektualizowanego S. oraz niedointelektualizowaną resztę, która będzie pisała na wszystko, ale nie na temat. Szczególnie, gdy jest to temat związany z seksem, którego nigdy nie uprawiali, a jeśli nawet, to tak, że nie pękłaby im gumka zrobiona z gumy balonowej.
Zdarzyło się i koniec! FAKT dokonany. Sama nie wiedziałam, że tak zareaguję. I co z tego, że taka doświadczona dżokejka jak ja dała się tak zrobić "w konia" koniowi? Ktokolwiek odbiera mi prawo do wpadki, ten nie jest mądrzejszy od Andrzeja Leppera zastanawiającego się: "Jak można zgwałcić prostytutkę?".
Gdybym rżnęła się z nim tak, jak z moimi końmi, kiedy wizyta u nich ma jasno postawiony cel, gdy jest to tylko czysty seks, gdy zabezpieczam się hormonalnie by czerpać nieskrępowaną przyjemność. Gdy jest to sex bardziej wyuzdany, z tryskaniem spermą nie w prezerwatywę, a w bardziej widowiskowy sposób, byłabym spokojna, bo przygotowana na wszystko, a jeśli nie przygotowana, to chociaż zabezpieczona, a nawet jeśli wpadkowa, to wiedząca o tym tylko ja i ewentualnie facet, którego gdy tylko zechcę, już nigdy nie odwiedzę, nie zobaczę.
A ten mój facet... Matko, napisałam "mój facet"? Może właśnie jego reakcja była w tym wszystkim najdziwniejsza. Ja wystraszona, a on spokojny, jakby był bezpłodny lub wysterylizowany. Zapytał tylko, czy mam dziś dni płodne? Ja się denerwuję, zaciskam mięśnie pochwy próbując wycisnąć z siebie jego nasienie, a ten nic. Leży obok mnie odprężony, jak po udanym seksie z kilkoma orgazmami. Uspokaja mnie tak nieudolnie, jakbym wróciła przed chwilą ze szkoły smutna, że dostałam z klasówki czwórkę zamiast oczekiwanej piątki. On spokojny, a mi coraz bardziej histeryczne myśli zaczynają chodzić po głowie. A może on to zaplanował? Może tym właśnie (dzieckiem) chce mnie przy sobie zatrzymać? Tego zawsze się obawiałam w związkach z facetami którzy mnie znają, dlatego właśnie tak lubię tych obcych... Ciągle czekam na efekty działania Postinoru...
Antyweronikowy Guru mojego bloga znów dał popis. Przeczytałam tylko początek, czy też myśl przewodnią komentarza: "Jak można o takich rzeczach napisać na blogu, a nie pożalić się przyjaciółce?" A właśnie tak! Już setki razy zakazywałeś/ nakazywałeś mi co mam pisać, a czego nie. A co śmieszniejsze, jak inni mają mnie czytać! Ty jeszcze nie wróciłeś z Mundialu, a już była gotowiutka Twoja śliczna noteczka o meczu Polska- Kostaryka. Nie wątpię, że zacząłeś układać ją już na trybunach. Moje notki układa życie- oby wkrótce nie rozmnożone, nie nowopoczęte... A że pisanie mi pomaga... Pamiętacie Gosię sprzed kilku notek? Która chciała sprzedać swoje dziewictwo? Ona też, ledwie wróciła z pierwszego w jej życiu rżnięcia, opisała to w swym sieciowym pamiętniku. Może naiwnie mając wobec niego takie nadzieje, jakie miałam ja w kwietniu 2004...

2006-06-17 18:18:13 >> "Dziewictwo to mit" - notka z bloga Gosi...

Kilka notek temu opisałam pewną Gosię. Z małego miasteczka, tuż po maturze postanowiła przyjechać do Warszawy, by tu rozejrzeć się za uczelnią, mieszkaniem. By tu stracić dziewictwo. A dokładniej, by je sprzedać za jak największą, dającą jej pieniądze na start w Warszawie kasę. Nie wiedziałam, jak jej pomóc. Czy podesłać jej jakiegoś mojego, dobrego, troskliwego, hojnego konika? Czy może przelać na jej konto tyle, ile mogłaby dostać za swoje dziewictwo? A może zrobić jej terapię szokową i po zdobyciu jakoś jej danych (nazwiska i adresu) dotrzeć z jej zamiarami do jej rodziców, by ci już na pewno nie wypuścili jej z ich miasteczka. Terapię szokową to otrzymałam ja, gdy pewnego wieczora dostałam maila, że pewnie w chwili, gdy go czytam Ona jest w Warszawie i właśnie traci cnotę z kimś ponad 2x od niej starszym. Przez dzień w który była w Warszawie i nie odzywała się mailowo ani SMSowo bałam się o nią jak o kogoś zaginionego z rodziny. Naprawdę. Na szczęście się odezwała. Notką ze swojego bloga:

"Dziewictwo to mit"
Głupi myślowy stereotyp tworzony z pokolenia na pokolenie, przez wieki utrwalany przez prababki, babki, matki, córki, wnuczki i prawnuczki. Jakie psychologiczne zmiany zachodzą w kobiecie rozdziewiczonej?
We mnie nie zaszły żadne. A powinny chociażby z racji tego, że:
po 1. w obcym mieście, którego kompletnie nie znam
po 2 z facetem, którego tez nie znam. Poza dwoma spotkaniami, sokiem, herbatką i telefonami
po 3 facet dużo starszy. jak dużo? Co najmniej dwa razy może i trochę więcej.
Krew i ból. To kolejne skojarzenie, które nasuwa się młodym kobietom, dziewczynom, które nie miały jeszcze penisa między nogami. Krwi nie było, ból niewielki. Spowodowany wąską i mała szparką, która ledwo co wpuściła dorodnego peniska do swojego przytulnego mieszkanka.
A jak było? Spodziewałam się gromu, który spadnie na mnie jak na niektórych olśnienie czy wieczna miłość od pierwszego wejrzenia aż po grób. A było całkiem normalnie. Pieszczoty, zapoznawanie się z ciałem faceta, przyjaźń między ustami a penisem, ustami a ustami, ustami a wargami, muszelka i penisem. Bez żadnego bum!, hurra! hop!.
Mimo kilku pozycji (klasyczna, od tyłu, na świecę, tygryska, kowadła i jeszcze kilku ;) nawet sama nie wiedziałam, że aż tyle tego dopiero gdy zajrzałam na odpowiednia stronę zobaczyłam z jaka łatwością można w łóżku wykonać mnóstwo pozycji nie wiedząc nawet o tym :) orgazmu wewnątrz macicznego jak to bywa przy pierwszych razach nie było ale orgazm łechatczkowy owszem.
Robił to bardzo zwinnie, szybciutko. Lizał, ssał, całował i przygryzał. Moja łechtaczka urosła to niewyobrażalnych rozmiarów. Nie wiedziałam, że jest tak wielka dopóki mój Pan nie położył mi na niej mojej ręki abym sama mogła poczuć jaka jest sztywna, duża i gorąca. Nogi same zaczęły drżeć, nie panowałam nad moimi ruchami, zero koordynacji, lekkie zawroty w głowie. Takie fajne uczucie tak jak by helikopter przed oczami i jeszcze piasek w dłoniach. Albo tysiące pracujących mrówek. Krzyk, śmiech i piski. Oto pierwszy raz. A nie lejąca się niewiadomo w jakich ilościach krew, ból jak przy porodzie. Ludzie otwórzcie umysły, nie bójcie się. Sex to cos pięknego.
Nie ma się czego bać. Łatwo jest mówić, a jeszcze kilka dni temu miałam kisiel w gaciach przed tym co ma się stać. Przed facetem, przed jego penisem. A przecież to takie małe fajne stworzonko. Bezbronne, delikatne, na zmianę mięciutkie i sztywne. Większe, mniejsze ale urocze ;)

A czy czuję się pełno wartościowa kobietą? Nie bardziej niż wcześniej. Zawsze się czułam więc czy to cos zmienia? :)
Cieszę sie, że to zrobiłam. Czekanie z sexem do ślubu, trzymanie cnoty dla tego jedynego, dla męża to czysta głupota. Człowiek nie wie ile i co traci. A przecież nie wie ile będzie żył. 70, 80, 100 lat? A może juz za godzinę, za 30 min potrąci go samochód i zginie na miejscu śmiercią tragiczną?
Wszystko jest dla ludzi a czas tak szybko i nieubłaganie przelatuje mam
między palcami...

Zanim zaczniecie ją wyzywać, wiedzcie, że oddała dziewictwo GRATIS. Szczęściarz z faceta, co? Bo nie siedzi na blogach i nie prawi moherowych bzdetów...
- Czemu tak naskoczyliście na Gosię? Że jest zła, beee, i w ogóle najgorsza? Bo nie zrobiła TEGO z miłości? Bo nie dała się ściemnić jakiemuś rozdymanemu przez hormony rówieśnikowi, wszechmocnemu dresiarzowi czy synalkowi bogatego tatusia i na jego gówno warte "kocham cię Gosiu" nie dała mu tzw. dowodu miłości? Najgłupszy komentarz - że pewnie jest brzydką i wulgarną dziewczyną. Mogę zagwarantować, że Gosia należy do tej części kobiet, za którymi obejrzy się każdy zdrowy facet i że w Warszawie będzie często zaczepiana przez FaceHunterów, by przyszła na casting do ich agencji modelek. To prędzej różne "pasztetowe" chcą mieć TO jak najszybciej za sobą i robią TO przy pierwszej okazji, zgodnie z zasadą: "każda potwora znajdzie swego amatora". Takie Gosie mogą wybrzydzać, czekać i oddać dziewictwo w sposób kontrolowany i dowolny. A Wy wchodzicie na mój blog, na jej blog, czytacie i wyzywacie. Czemu?

2006-07-07 01:04:19 >> Postinor nie zadziałał... Co teraz?

Zdobędę jakoś, skądś RU 486 i zażyję. Ale mam obawy, że mój organizm przetrawi ją tak, jak wchłonął postinor duo, a płód dalej będzie we mnie rósł. Wtedy już obawy będą PRZEOGROMNE, bo dziecko będzie uszkodzone. Już teraz budziłam się z panicznym strachem, dlaczego nie mam okresu? Kiepskie samopoczucie i wymiotowanie po jednym skromnym drinku podsyciło tylko niepokój, a test ciążowy potwierdził, że okresu nie będzie przez najbliższe 9miesięcy. Że od 13dni jestem w ciąży. NIE!!
Co się stanie, jak mimo wziętego Mifepristonu, ciągle test ciążowy będę "oblewała"? O, Matko! Matko moja, Matko Boska, ale oby nie matko Weroniko! Proszę, niech to mi się uda. Jeszcze nigdy o nic tak szczerze nie prosiłam. Jeszcze nigdy, przy żadnej notce nie musiałam poprawiać tylu błędów, literówek. Chyba zacznę palić, by coś zrobić z trzęsącymi się rękoma.
Przetrzęsłam Internet pod kątem dostępności w Polsce RU, skutków ubocznych, komplikacji. Muszę po to pojechać za granicę, po zażyciu mogę się wykrwawić, mieć problemy z późniejszym zajściem w ciążę. Nie dbam teraz o to. Prędzej wsiądę w auto i wreszcie dowiecie się kim jestem/byłam z wiadomości telewizyjnych, a już na pewno z Kuriera Mazowieckiego.
W razie czego - ŻEGNAJCIE. Miło mi było poznać niektórych z Was.

Ale póki co, proszę o pomoc w zdobyciu pigułki RU 486. Znajomych z wiadomych względów nie mogę o to prosić. I tak wiele trudu kosztuje mnie udawanie przy nich, beztroskiej, szczęśliwej z zaliczenia roku Weroniki.

2006-07-07 01:04:19 >> Czemu tak zareagowałam na wiadomość o ciąży?

Bo w życiu zawsze to ja chcę decydować! To ja mam powziąć decyzję, że z tym oto facetem, w takim oto wieku (za około 10lat), w sposób zaplanowany robimy sobie dziecko. By wpompowywał we mnie swe nasienie z naszym wzajemnym entuzjazmem i świadomością, że chcemy za 9miesięcy kwiatu owego nasienia. A nie - pękła gumka i mam rodzić dziecko faceta, którego chociaż znam od kilku lat, to zbliżyłam się do niego i rżnę się z nim dopiero od tygodnia i tak naprawdę nie wiem, kim dla mnie jest i czego oczekujemy od siebie. I co z tego, że mam 20lat, a panikuję jak jakaś 15nastka? Na nieplanowaną ciążę, szczególnie z kimś obojętnym zawsze reakcją jest jej odrzucenie! Panikowałabym tak samo jako 30-40latka, gdym wpadła po numerku z pracownikiem czy współwłaścicielem mojej przyszłej firmy.
Skoro pieprzycie tu o serialach, scenariuszach, itp. Od miesięcy oglądam serial "Gotowe na wszystko" i zawsze zadaję sobie pytanie, ile ze mnie jest w Gabrielle, i ile jej jest we mnie. Oczy podobne, "kurwiki" w nich takie same, zainteresowania zbieżne (szczególnie płcią przeciwną). Ona też nie chciała dziecka. W ogóle nie wyobrażała sobie siebie w roli matki. Była przy swym mężu tylko dlatego, że ten, mafioskimi pieniędzmi zapewnia jej dostatnie życie. Dziecka nie chciała, brała pigułki antykoncepcyjne, więc ten musiał użyć fortelu i zamienić jej pigułki na witaminy, by ta wreszcie zrobiła się płodna. No i zaszła w ciążę! Ma kochającego męża, stabilizację, 30lat na karku, a wieść o ciąży przyjęła nie lepiej niż ja. W zemście za jego podstęp wsadziła męża za kratki. A gdy poroniła, było to dla niej uśmiechem losu. Czekam na taki uśmiech...

Chyba wiele mnie to całe przeżycie nauczy. Już nie interesuje mnie sex. Nie włączam "konikowego" numeru komórki, nie mam cieczki na widok jakiegoś ciekawego samca, nawet nie patrzę na nich, jakbym się zlesbijkowała. W stosunku do mężczyzn zachowuję się teraz jak Muzułmanka. Ale nie chcę, przez te wszystkie przeżycia stać się zawistną babą, która wchodzi na ludzkie blogi, w ludzkie życia tylko po to, by wyzywać od kretynek i kurew. Teraz wszystko jasne, skąd się biorą takie moje "wielbicielki".
A co do RU-486. Przeczesałam cały Internet i w Polsce tego nie kupię. Nie ma tego w aptece, a z drugiej ręki, z prywatnego importu, może to być zarówno chińska podróbka jak i polopiryna S. Nawet nie wiem, jak to jest pakowane, ale wiem, że kupując w pełnej konspiracji taką rzecz nie ma czasu na przyglądanie się opakowaniom, zawartości, na robienie analizy chemicznej. Napisałam pod wszystkie adresy dostępne w Necie, które miały RU, handlowały RU, poszukiwały RU, wiedzą co robić z RU. Napisałam do Kobiet Na Falach (WomenOnWaves.org) Wszędzie milczenie. Dopiero przed chwilą okazało się, że moja poczta znów jest przeładowana (thx Pink) i... Same negatywne zrządzenia losu:(
A dla tych którzy mi tu wyliczają moje szanse na macierzyństwo: Jakie są szanse na trafienie szóstki w Dużym Lotku? 1 do 13.983.816. Więc jakie jest prawdopodobieństwo, by jedna osoba dwa razy w życiu trafiła szóstkę? Żadne? Ktoś 11lat temu w Olsztynie tego dokonał i to na przełomie 3losowań. Miałam to na zajęciach ze statystyki.
We wtorek wylatuję na "wakacje". Wylatuje nas "dwoje", wracam "sama"... Lub w luku bagażowym:(

2006-07-07 01:04:19 >> Wróciłam...

Co było, jak było - nie będzie tematem żadnej notki i żadnych wspomnień. Tak radził psycholog, z którym rozmawia się przed, czy naprawdę chce się to zrobić, i po, by nauczyć się, nie myśleć, że się to zrobiło. I mimo, że rozmawia się w języku obcym, to rozmowa ta jest bardzo zrozumiała. Nic złego nie zrobiłam, nikogo nie skrzywdziłam, w tym co się stało nie jestem osamotniona. W cywilizowanym świecie większość populacji...

2006-07-16 16:14:33 >> Trochę przemeblowuję w swoim życiu.

Kupiłam sobie mieszkanie. A dokładniej dostałam je za zaliczony pierwszy rok studiów. Chociaż w naszej rodzinie prezenty nigdy nie były "za coś", tzn. nie były motorem motywacji. Tak więc teraz pomieszkam sobie w mieście, gdzie mieszkania drożeją szybciej niż w Warszawie. Dobra lokata kapitału, a także możliwość zmiany otoczenia na jakiś czas.
Dobrze mieć znajomych w każdym większym mieście Polski, bo już zdążyłam poznać z nimi większość godnych polecenia klubów i lokali. Wydałam nie wiem ile na drinki, i świat stał się jeszcze piękniejszy. Pokręciłam się na parkiecie, poczułam wolna. Porobiłam fotki, skoro z mojej zagranicznej wycieczki żadnych nie przywiozłam.
A teraz chyba się sprzedam w najgorszy możliwy sposób. Raz już tak mogłam - wydając moją książkę w jakimś katolickim wydawnictwie. Jakiś ksiądz był naprawdę bardzo zainteresowany wydaniem tego bloga, ale domyślałam się, że pewnie chciałby, by książka kończyła się jakimś - Weronika upadła grzesznica pewnego dnia przechodząc obok kościoła Najświętszej Marii Panny usłyszała głos, weszła do środka, uklękła, zapłakała nad swym losem, doznała łaski przebaczenia i wstąpiła do klasztoru. - To byłoby sprzedanie własnych przekonań w imię sama nie wiem, czego.
Teraz zastanawiam się, czy "sprzedać" inne moje przekonania. I na pewno nie chodzi tu o wstąpienie do Ligii Polskich Rodzin, by znaleźć się na ich liście wyborczej, czy do Samoobrony, by móc sobie kpić z prawa.

2006-07-16 16:14:33 >> Dzieci...

W nowym miejscu zamieszkania mam wielu sąsiadów z zagranicy. Różne narodowości, a nawet różne ludzkie rasy. Przysiadłam wczoraj na ławeczce oglądając bawiące się w piaskownicy dzieciaki. Białe (polskie) i żółte (chyba z Korei). Póki są małe, tak samo wsypują piasek do foremek, tak samo poklepują wiaderko przy robieniu piaskowych budowli. Podobnie płaczą i mówią "mama". Zastanawia mnie, kiedy po raz pierwszy jedno powie do drugiego - "Ty pieprzony Żółtku, oddaj mi łopatkę, grabki, wypieprzaj z mojej piaskownicy, z mojego kraju!". Szkoda, że to nie to pokolenie, w którym wszyscy będą równi. Ale równi być nie mogą! Ogrodzone od świata osiedle, ochrona, kamery, białe nianie dla żółtych dzieci. Ghetto? Teraz mam jakieś dziwne przemyślenia o wszystkim tym, co małe... No i o sobie...
Mieszkam obecnie sama i mam coraz więcej obaw, jaką kobietą (żoną, matką) będę. Gotować nie potrafię. Wychodzi mi co najwyżej spaghetti, jajecznica, ale najlepiej wychodzi mi zadzwonienie po pizzę lub pojechanie na obiad lub na kolację do jakiejś restauracji. Z praniem podobnie. Jaki proszek, jaki program, gdzie, co wsypać?
Zawsze myślałam, że moim wielkim atutem (jako kobiety) jest to, że nie oglądam głupich seriali, nie czytam gazet dla gospodyń domowych, nie płaczę na melodramatach, znam się na polityce, autach, nowoczesnych zabawkach, a w łóżku zachowuję się jak aktorki na filmach dla dorosłych. Ale teraz... Ja chyba nie chcę dojrzeć, dorosnąć:(

2006-07-16 16:14:33 >> Cudownie!

Tygodniowe odcięcie się od całej tej cyberiady.
Bezmyślne bieganie po sklepach, jak za szczęnięcych lat. Oraz celowe bieganie po sklepach, jak na dorosłą osobę przystało. Przyglądanie się ludziom, jak za czasów, gdy zastanawiałam się, czy może pójść na psychologię. Ostatnio nurtują mnie dwie sprawy.
1. Dlaczego większość najefektowniejszych kobiet (tych efektownych zarówno z urody, jak i z ubioru) ma... Matko, a kogo to (prócz mnie) obchodzi?
2. j.w.
Mieszkanie już prawie urządzone. Miasto już prawie poznane na wskroś. Znajomi się rozjechali po świecie i po Polsce, więc mój telefon pozostaje głuchy. Mam czas tylko dla siebie. No, może nie tylko...

Podobno facet budzący się po upojnej nocy, widząc rano obiekt swoich nocnych zalotów, często ma ochotę uciec bez oglądania się za siebie. Bo kobieta po pobudce (nie licząc kilku wyjątków;) tylko w serialach wygląda doskonale. Tak samo ostatnio ja poznałam pewnego faceta.
On po imprezowej nocy, z podkrążonymi oczkami, bladziutki, zarośnięty, pachnący prócz potu - rozlanym na siebie sosem. Menel? Kloszard? Nie, to szanowny pan L. Należący do tego promila mężczyzn, którzy nawet w tak niesprzyjających warunkach wyglądają dobrze.
A wieczorem - cudowna metamorfoza. Pan L. wypoczęty, wykąpany, ogolony, uczesany, przebrany, błyszczący na parkiecie jak John Travolta, z wejściem smoka, czy przynajmniej z Usherowym wślizgiem. Taki piękniutki i słodziutki, aż przestał być dla mnie interesujący. Ja jakoś wolę takich dzikusów chyba?
Tak więc moja dobra rada do zaglądających tutaj mężczyzn. Szczególnie teraz, gdy jest gorąco. Może oderwijcie się czasem od netu, pójdźcie do łazienki po coś więcej niż oddanie moczu. Weźcie prysznic albo relaksującą kąpiel, ogolcie sobie mordki, wydepilujcie co trzeba. I myk myk na podryw. Pewnie przed monitorami zatraca się tysiące ciekawych ludzi. Może niech nasza sieć energetyczna cała wysiądzie i ludzie oderwą się od cybernetycznych kajdan? Ja zdjęłam je na tydzień i czułam się cudownie. Przepraszam więc wszystkich, którym nie odpisuję na maile, ale wakacje to wakacje!

2006-07-16 16:14:33 >> Kobieta zmienną jest...

Staram się nie czytać Waszych komentarzy, a dokładniej to nie mam na nie ostatnio ani czasu ani ochoty. Po nagłówkach przelatuję losowo wybrane wpisy, łapię sens wypowiedzi i domyślam się tematu forum dyskusyjnego, które między sobą na mym blogu tworzycie. Naciskam ctrl+F i wpisuję swoje nazwisko - nie ma go w wynikach, więc z ulgą mogę zamknąć okno z komentarzami.
Może Was zadziwię, ale przysłownie "kobieta zmienną jest" jest w 100% prawdziwe. I to, że raz piszę jak dawna Weronika, a innym razem jak ktoś zupełnie inny jest tylko tego potwierdzeniem. Więc nie musicie dywagować, kto teraz siedzi przed kompem, tworząc notki. Nie jestem już tą gówniarą z ogólniaka, która ponad 2lata temu zaczynała pisać ten pamiętnik. Wy może stoicie w miejscu, ale ja się zmieniam i idę dalej. Wy w swoim CV, w przebiegu "kariery" zawodowej lub edukacyjnej wpiszecie - 2006-2004 siedziałem/łam na blogu Cichodajki i dowalałem/am jej wykwintne komentarze, a ja wpiszę swoje osiągnięcia.
Dziękuję wszystkim za SMSową i e-mailową pomoc w "dniach próby", na którą zostałam wystawiona. Ci, którzy mi pomagali wiedzą, że to do nich kieruję swe podziękowania. Nie wymieniam ich tu z imienia lub nicka, by zaraz nie było na nich nagonki. Life is brutal, szczególnie w naszym kraju. A że przekonałam się ostatnio, że polski paszport, a tym bardziej polski dowód osobisty w zachodniej Europie znaczy niewiele, ubiegam się o obywatelstwo kraju z którym każdy się liczy. To jest właśnie to moje się "sprzedanie". I chociaż wiem, że w Libanie za polski paszport i narodowość ludzie byliby gotowi się pozabijać, to jednak za rzadko przebywam w trzecim świecie... Na Zachodzie coraz trudniej jest być Polką. Prezydent - kartoffel, niewolnicy na plantacjach we Włoszech, Anglii i pewnie połowie świata, rozwrzeszczana hołota goniąca za Funtami, o Rosji nie wspominając. W sierpniu ruszam na survivalowe wakacje. W końcu trzeba sobie podnieść poziom adrenaliny oraz poprawić kondycję.

2006-08-04 17:36:16 >> Wiara, Nadzieja, Miłość...
Wróciłam do domu (warszawskiego), ale o tym kiedy indziej. Także o trójmiejskiej aferze, której "wolne media" nie dotykają. Dziś o wierze, nadziei i miłości.
Byłam nad polskim morzem. Zatrzymałam się u przyjaciół, którzy zawsze zatrzymują się u nas, gdy są w Warszawie. Małe przytulne mieszkanko. Na ścianach Jej powiększone zdjęcia robione przez Niego. Podobne widziałam w pokojach facetów z którymi się spotykałam. Na ścianach zdjęcia ich narzeczonych, żon, a w ich łóżku ja. Ciekawe, czy kiedykolwiek zdjęciom Jego żony będzie się przyglądała Jego kochanka? Bo ślub biorą pod koniec wakacji...
Jednak tym, co mnie najbardziej ruszyło, była korkowa tablica w kuchni, na której przypinają sobie różne karteczki. Nie żadne tam - "kup wędliny, zapłać za gaz, pamiętaj o wizycie u lekarza", ale wyznania miłości oraz różne cytaty z biblii, psalmów, filozofów traktujące o miłości i życiu. Dodatkowo na tablicy jakiś medalik na szczęście.
Coś mnie ścisnęło w środku. Jakiś dziwny żal, że nie zostałam wychowana w wierze, czego właśnie przed tą tablicą po raz pierwszy zaczęłam żałować. To są normalni młodzi ludzie, żadne tam moherowe dzieci hiperkatolików. Żadne tam czekanie z TYM do ślubu, itp. Czy bez wiary nie ma nadziei, a bez nadziei miłości? Jeśli tak, to...
Mam zaproszenie na ich wesele. Mimo, że widuję się z Nim raz lub dwa razy w roku, jest mi naprawdę bliski. Rozsiewa magiczną aurę. Życzę im na nowej drodze życia jak najlepiej, ale na wesele chyba nie pojadę. Ciągle mam uczulenie na wszelkie te wszechobecne "kocham", "miłość", serduszka, plusze, itp. Oni nigdy publicznie się nie obnosili ze swoim uczuciem, żadne tam Mysie-Pysie, Misiaczki, Żabcie. A jedna korkowa tablica... Potrzebuję kogoś... Kupię tablicę i kołeczki...

2006-08-04 17:36:16 >> Kurcze, Ptak, masz rację...
Przeczytałam Twój komentarz, zajrzałam na niezahasłowany jeszcze blog suni i też mnie tknęło. Już kiedyś próbowała się ze mną skontaktować e-mailowo, ale byłam twarda, czujna i się nie dałam wciągnąć w te gierki. Wchodzę dziś, czytam i znów mnie rusza. Te przeliczenia długości trwania jej bloga, ilości notek, komentarzy, liczby wejść - zupełnie jak kiedyś u mnie. Sama nie wiem, co myśleć.
Dostawałam dziesiątki e-maili od różnych dziewczyn "chcących być takimi jak ja". Każdej starałam się odpisać, że nie warto... Że póki jest to dla mnie rozrywką, to jest to i przyjemność. Ale jeśli miałabym to robić komercyjnie, to przestałoby to być relaksem, a byłoby charówką. I to chyba ciężką, skoro każdy numerek, każdą godzinę sam na sam z facetem przeliczałabym na np. ratę za mieszkanie, czy metry sześcienne gazu, który mogę sobie za to kupić, itp. A każde udziwnienie i dewiację za którą chciałby płacić podwójnie za dar losu. Gdzie zaczyna się kasa, kończy się wszystko - od przyjaźni, przez przyjemność, po miłość (tą taką już przewietrzoną z pierwotnej namiętności). Ale że ktoś chce być taką jak ja także i na blogu, tego nie wiedziałam...
Próbowano mnie podejść na tyle sposobów, że nawet nie dziwiłabym się, że ktoś zakłada bloga, jest na nim do mnie podobny, po jakimś czasie próbuje nawiązać kontak jak "koleżanka po fachu" z "koleżanką po fachu", by pewnego dnia chcieć się ze mną spotkać i wymienić poglądy na żywo.
Czujna z Ciebie Ptaszyna, mój Ty Kurczaku. Jakbym została less, to chyba chciałabym kiedyś Cię zaliczyć;)

2006-08-04 17:36:16 >> Smutne...
Byłam wczoraj na Okęciu. Na sali przylotów. I przed drzwiami wyjściowymi z części zagranicznej rozegrała się taka oto scena.
Młoda mama, tak ok. 25-28lat, z dwoma córeczkami (około 4letnią i tak z półtoraroczną) czeka na męża wracającego z Anglii. Kolejna rodzina rozdzielona migracją zarobkową jednego z rodziców. Kobieta jest dość ładna, ale przerażająco chuda, co odbiera jej wiele uroku. Dzieci zadbane, ubrane w ubranka made in UK. A przynajmniej londyńskostajlowe. Drzwi co kilka sekund się otwierają, wychodzą coraz to nowe osoby. Starsza z sióstr z niecierpliwością czeka na tatę, a młodsza jak to młodsza - nie rozumie co się dzieje i gdzie jest. I nagle wychodzi tatuś. Starsza podbiega, a młodsza chowa się za mamę.
- Patrz, to tatuś. A mała przerażona chowa głowę za mamę.
Tatuś pocałował 4latkę, chudą mamę, zbliża usta do policzka 1,5latki, a ta w jeszcze większym strachu zaczyna płakać.
Smutne. Tysiące rodzin rozdzielonych tylko dlatego, że w Polsce zarabiają około 1000zł, a w UK przynajmniej 1000Funtów. Nie powinno tak być. Mamy wcale nie małe państwo, wcale nie biedne, kształcące jakoś swych obywateli, potrafiące dać im wszystkim pracę, a oni muszą uciekać i robić cokolwiek za granicą, zamiast to, co potrafią w Polsce. Dzieci nie znają twarzy swych ojców, żony nie pamiętają smaku sexu ze swoimi mężami, mężowie daleko od domu świrują, że każdej nocy pewnie przyrasta im narośl głowowa zwana "rogami". Smutne.
A co do "tanich linii lotniczych" - miniporadnik dla latających od prawdziwego lotnika (nie mnie bynajmniej). Ceny w RyanAir czy WizzAir tak na wakacje wygórowano, że lecąc z Londynu do Warszawy taniej kupicie bilet na normalne linie lotnicze na trasie Londyn- Zurich i Zurich- Warszawa (i spowrotem!), niż tuż przed odlotem (tydzień, dwa czy trzy tygodnie) bilet w jedną stronę z Anglii do Polski "tanimi liniami". W normalnej linii dostaniecie gratis obiad i napoje do syta. Jerr, daj w komencie mały poradnik podniebnego podróżowania, bo nie dość, że nasi ciężko tam pracują, czasami za darmo w obozach pracy, to żeruje się na nich jeszcze zanim tam polecą.

2006-08-04 17:36:16 >> I znów wychodzimy przed szereg...
W Anglii ogłoszono najwyższy stopień zagrożenia, a u nas przenajwyższy. Ewakuowane lotnisko Okęcie, bo ktoś zostawił torbę przy toalecie.
Obywatele Rodacy, dla terrorystów jesteśmy NIKIM! Ewentualni zamachowcy nie wiedzą nawet, gdzie Polska się znajduje, ani na mapie, ani na ziemi. Rozwalenie samolotu z Polakami na pokładzie byłoby dla nich wystrzeleniem niewybuchu. Ameryki ani Anglii to ani nie zaboli, ani nie zaszokuje, ani nawet nie będzie tak naprawdę obchodzić. Prezydent Bush "wyśle" standardowy list kondolencyjny do prezydenta RP, którego nawet nie przeczyta i nie będzie wiedział o jego wysłaniu, bo wyśle go sekretarka albo jakaś tam jego Monika Levinsky. I tyle. Muszą ginąć Amerykanie lub Żydzi, by amerykańskie telewizje przerwały swoje zaplanowane programy, a CNN, CBS czy Fox zrobiło Breaking News. Psychoza narośnie, prosty prezydent wytłumaczy jeszcze bardziej prostemu narodowi, że trzeba się bać i wybierać Republikanów do Senatu i wszystko będzie OK. Ile w tych wszystkich "zamachach" prawdy i terroryzmu?
A ja często bywam na Kabatach. W godzinach lotniczego szczytu samoloty podchodzą do lądowania co niecałe 5minut. W podobnym odstępie czasu startują. Mój zorientowany militarnie kolega zawsze dziwi się, czemu zamachowcy kombinują nie z tej strony, co powinni. Jak dostać się na pokład? Jak przemycić tam broń lub bombę? Jak niezauważalnie ją podłożyć i odpalić? A wystarczy usiąść sobie na balkonie, dachu czy w lasku kabackim z odpowiednim karabinem załadowanym odpowiednimi nabojami i można strzelać do samolotów jak do Kaczek. Tak samo można załatwić rafinerie, stacje benzynowe w centrach miast, cysterny przewożące paliwo. Dobrze, że Arabowie więcej się modlą niż myślą...

2006-08-04 17:36:16 >> Ach, ci moi blogowi militaryści, psycholodzy, antyterroryści...

Znają się na broni, balistyce, strzelaniu, a większość z nich broni palnej nigdy w rękach nie trzymało. O oddawaniu z niej strzałów nie mówiąc. Znają się na mediach, wiedzą, co prezentują zachodnie stacje TV. Są ekspertami od terroryzmu, psychologii tłumu, itp. Wiedzą, czego boją się Amerykanie...
Co najbardziej przemówiło do wyobraźni Amerykanów po zamachach 9/11? Żadne tam wieści, że zrobili to podniebni samobójcy, żadne tam przeliczenia ilości ofiar w samolotach i gmachach World Trade Center, bo każdego roku ginie ich w samych tylko strzelaninach 10x więcej, niż w WTC. Amerykanów najbardziej przestraszyły, zasmuciły i wzbudziły rządzę zemsty... telefony porwanych pasażerów samolotów do swych rodzin. Jakiś tam pan Smith dzwoniący do żony i wyznający, jak bardzo ją kocha, jak ma ucałować dzieci, jak je wychować, itp. A nie wezwania mułły do dżihadu, nagranie video zamaskowanego zamachowca, czy urżnięty łeb Amerykańskiego biznesmena w Iraku pokazywany w Al Jazeera.
To uczucie (miłość Mr Smitha do Mrs Smith i Smithów juniorów) wzbudziło wielki amerykański gniew i sprzeciw wobec terroryzmu. Tak samo uczuciami grają w Polsce i wystarczy tylko udać miłość Kasi Cichopek do jej tancerza, czy Rafała Mroczka do jego partnerki i wygrają Taniec z gwiazdami, bo się kochają. A jak się kochają, to trzeba im pomóc. Słać SMSy na TAK. I przyzwalać na wojnę w Iraku. Żałosne!
A media? Tylko w Polsce, jak coś się stanie (w USA czy UK) telewizja zmienia swój program, wprowadza żałobę, TVN24 przez cały dzień lub kilka dni macha flagą państwa w którym to się stało. "Londyn - Jesteśmy z Wami". "Ameryko nie jesteś sama". Żałosne! A gdzie Liban? A gdzie Irak? A gdzie Czeczenia? Prawie każdego dnia ginie ich tam więcej, niż w Londynie. A polski rząd zaprasza żydowskie dzieci do Polski, bo się wyspać biedne nie mogą przez tę wojnę. Czy jakikolwiek inny kraj zrobił coś takiego? Nie! Nawet rząd amerykański by ich nie zaprosił. I jak się tu za taką Polskę nie wstydzić? Brak pieniędzy na dotacje na obiady dla najbiedniejszych polskich dzieci, ale obrzezanym fundujemy cudowne wakacje: czarterowy przelot, **** hotele, zwiedzanie Warszawy i ściskanie się z marszałkiem sejmu i senatu.
Pewnie, że mówią o nas za granicą. Specjalnie w czasie "afery kartoflanej" oglądałam niemiecką TV. Deutsche Welle wyemitowało nawet godzinny reportaż o RP. Jakbym w Polsce nigdy nie była, to myślałabym, że tu się ciągle jeździ konno, na furmankach, a ciągniki na wsi pamiętają lata 50te zeszłego wieku. A czy mówią o nas w Ameryce? Tam w ogóle nie wiedzą, co to Polska. Ostatnia medialna wzmianka o Republic of Poland w USA była w zimie, gdy zawalił się dach hali targowej w Katowicach. Mówili i pokazywali profilaktycznie, by im się Wall MARKy i K-MARTy nie zawaliły. Od tamtego czasu NIC o Polsce nie ma. Nawet Kaczyńskich nie znają. Był w lutym w USA, nawet w gabinecie owalnym siedział i nic. Pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Sorry, podobno Barney, szkocki terrier George Bush'a jr powąchał pierwszą damę RP. Ale swej szczyny na nią pożałował...
A Wy? Wy macie klapki na oczach, bambosze albo nawet sandały. Myślicie tak jednotorowo, że amerykańscy spece od kreowania rzeczywistości straciliby pracę. Terroryści są źli, bo już. Niemcy podczas II wojny terrorystami nazywali naszych partyzantów. Terroryzm rodzi się z czegoś, czego Wy już nie widzicie, nie rozumiecie i nie pojmiecie nawet jakby Wam bomba urwała rękę. Najlepiej rozumie terroryzm matka młodego Żyda, który zginął w zamachu, a którego organy wewnętrzne uratowały życie młodej Palestynki.

Do A zgadnij:P
Michaile Kałasznikowie polskiego blogownictwa, a gdzie Ty się wykazałeś wiedzą? Tylko negacja i negacja. Boeing podchodzi do lądowania z prędkością 500km/h, a nabój leci 5-6 razy szybciej od samolotu. A naboi z lufy wylatuje w trakcie sekundy kilka. Stań na Alei Krakowskiej w Warszawie (to taka ulica prostopadła do pasu startowego) i masz samolot jak na dłoni. Prosta seria, albo jeden precyzyjny strzał. Ale po co? Kto w nim leci? 300żołnierzy USA? Jakiś amerykański generał? Racje terrorystów żyją nie w nich, a w opinii publicznej. Póki w każdym kraju znajdą się tacy, którzy ich rozumieją i popierają, którzy co sobotę na Warszawie pod ambasadą Izraela skandowali "Ręce precz od Libanu", a w Waszyngtonie "No War for Oil" póty są i ich "walka" ma sens.

Czemu nie strzelają do samolotów na wojnie? Bo samoloty zrzucają inteligentne bomby z odległości kilkudzisesięciu kilometrów. Widzę, że swoją wiedzę militarną zakończyłeś na 2giej wojnie światowej. A odsłużyłeś służbę wojskową? Nie. Karabinu w dłoni nie miałeś, prócz tego małego kalibru z którego tryskasz do pisuaru. Kolejny śmieć na blogu. Bez imienia, bez faktów, pokrzyczy i pójdzie. Ale wróci...
Czasem zaglądam do czasopism ojca. Ma też takie militaryjne, bo także lubi broń i ma nawet na nią pozwolenie. I nie powiem, kręci mnie trzymanie w ręku czegoś, czym można komuś lub sobie zrobić kuku jednym prostym pociągnięciem za spust. Pistolet jest falliczny. Ma długą lufę.

Do A zgadnij part 2.
Chłopcze bez imienia, nie interesuje mnie Twoja wiedza lotnicza. Każdy posiadacz pilota w domu oraz programu Discovery Channel i Discovery Science w ciągu kilku minut może stać się "expertem" w dowolnej dziedzinie. Ja po prostu "wpuściłam Cię w maliny". Wykazałam brak konsekwencji i łatwość z jaką można Tobą manipulować. A to wszystko tylko po to, by wykazać fałszywość większości Twoich tez. Kończąc na tej: Cytuję Twoje słowa kierowane do mnie: To ty dajesz się więc łatwo ogłupiać, manipulować a to tylko jeden z wielu przykładów, nie zamierzam wchodzić w żadną dyskusję, to była tylko jednarozwa wypowiedź.
Szanuję ludzi, którzy po takim tekście i zapewnieniu, że już tu nie zabiorą głosu, naprawdę tu się już nie pojawią. Podziwiam moją koleżankę, która po rozstaniu z facetem kasuje bez czytania jego SMSy i wyrzuca listy. To jest właśnie to, czego mężczyźni nigdy nie będą potrafić. Ciebie więc nie podziwiam, więc dalej sobie dywaguj z Neriem, czy samolot do lądowania podchodzi (a gdzie ma nogi?) czy podlatuje?
Nie pisz już nic - to był tylko test. Oblałeś. Spróbuj kolejnego podejścia...

2006-08-21 10:46:54 >> Targowisko...
I znów na targowisko rzucono mięso. Całą tonę wyśmienitej jakości szyneczek, schabików, udek, łopatek... Tak zapewne zaczęłaby się relacja z wyborów Miss Polonia w kraju, gdzie nie zakazano kanibalizmu. Rok temu występowała moja znajoma, tym razem oglądałam z innego względu. Prawdopodobnie przegapiłabym całe te wybory, bo nie gustuję w tego typu "targowiskach" znając dobrze zasady nimi rządzące (nie z autopsji, a z relacji znajomej sprzed roku).
Tym razem oglądałam z powodu tego, że startował ktoś do mnie podobny. Pochlebiam sobie? Może tak, może nie... Może ona jest ładniejsza, może ja jestem wyższa...
Kolega podesłał mi jej zdjęcia, linki do strony, numer telefonu... No tak...
Oglądanie mogłam zakończyć już po 40minutach, gdyż oczywiście nie weszła do finału. Naprawdę trzymałam za nią kciuki, jak za starszą siostrę, i emocjonowałam się wyczytywaniem numerków, jakby to była moja ostatnia cyferka do szóstki w dużym lotku. Tym, że cyferka z jej osobą nie padła byłam poruszona nie mniej, niż ona sama.
Albo tak bardzo wypada poza kanon naszej, słowiańskiej urody, że nie miała szans, albo stać ją było finansowo i psychicznie nie oddawać się sponsorom i jurorom, albo... albo ja mam kiepski gust i się nie znam.
A jak na czasem głupiejącą kobietę przystało, zastanawiałam się, czy jak dobrze pójdzie tamtej, za rok nie zrobić sobie wyboromissowej przygody. Tylko, że ja nie będę poszukiwać posady sekretarki (sorry, asystentki szefa), więc taka wzmianka w CV, wraz z wymiarami nie będzie mi potrzebna. Naprawę upadłam na głowę, choć moja survivalowa wycieczka dopiero przed nami. Jest za mało chętnych, więc przełożona na wrzesień. I dobrze! Tatooo, jak Ci to powiedzieć, by Cię nie zawieść, że mnie ta wyprawa chyba jednak nie kręci...?

Wygrała kandydatka, która w swoim kwestionariuszu, na pytanie: "Jaki jest twój ideał mężczyzny?" odpowiedziała:
"Uczciwy i mądry jak bracia Kaczyńscy, charyzmatyczny jak Marcinkiewicz, sprawiedliwy jak Ziobro, odważny jak Wassermann, nieugięty jak Dorn, bezkompromisowy jak Wildstein, opiekuńczy jak Religa, przystojny jak Olejniczak." - wiecie już, co trzeba pisać żeby wygrać? A ja wkrótce napiszę, co trzeba zrobić, lub kim być, żeby nikt nie miał odwagi o tym (o nich) napisać.

Na rynek dorzucono 5-6ton wędlin w postaci kandydatek do tytułu Miss World. Mam gdzieś całe to przedstawienie, ale gdzieś nie mam dorabiania do tego polityczno- ekonomicznej ideologii. Gdy usłyszałam w TV, a później przeczytałam w gazecie, że: "Organizacja wyborów Miss World 2006 w naszym kraju przyniesie jednoznacznie pozytywne efekty ekonomiczne - wynika z ogłoszonego dzisiaj raportu, przygotowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. Według szacunków Instytutu, długofalowe efekty organizacji Konkursu Miss Świata w Polsce to m.in. 20 tysięcy nowych miejsc pracy oraz 240 milionów złotych dodatkowych wpływów do budżetu państwa." - padłam. Skoro mamy takie "Instytuty Badań", to... to chyba Balcerowicz rzeczywiście musi odejść! 20tysięcy zatrudnionych? Przy czym? Przy wachlowaniu Missek? Przy przygotowywaniu im sałatek? Robieniu manicure? 240milionów wpływów? Za co? Czy oni myślą, że każda przywiezie ze sobą po milionie dolarów łapówek? A może chcą wystawiać je przez miesiąc na jakichś aukcjach? Kolacja z Miss Burkina Faso na allegro - od złotówki. Trufle przy świecach z Miss Papui Nowej Gwinei na Ebay - kup teraz 999PLN / 327USD?

N. Cymbałku, skąd wiesz, że ktokolwiek na świecie to oglądał? Myślisz, że ludzie nie mają co robić w niedzielne wieczory, popołudnia, poranki czy ciemne noce (uwzględniam strefy czasowe) tylko oglądać targowisko próżności? Specjalnie przejrzałam kilkaset programów na satelicie i na żadnym nie było relacji. Tylko TVPolonia. Pewnie pół świata ma TVPolonię w swoich TV kablowych, a w niedzielne wieczory ich własne TV emitują sygnał testowy. A miejsca pracy? Już dziś nie ma mi kto podać kawy w kawiarni, więc miejsca są nie dzięki Misskom, a temu, że większość kelnerów i barmanów obsługuje teraz za Funty. Wierz, wierz w te wszystkie "badania". Wybadali że prezydentem będzie Tusk.
N. jesteś tak "analityczny" jak Instytut Badań n G.R. Obejrzą nas miliardy ludzi? A możesz przedstawić mi, chociaż tak pobieżnie sposób w jaki dochodzisz do takich liczb? Może księgowałeś dochody w Enronie?;) Jeśli nie, to napiszę Ci tak:
Załóżmy, że gala odbędzie się w sobotę 30września o 21:00 GMT+1. 1,4miliarda Chińczyków będzie już smacznie lulać. W głębszym lub płytszym śnie pogrążonych będzie prawie 4miliardy Azjatów. Miliard Afrykańczyków (gdzie jeden telewizor przypada na 10tys. obywateli) będzie szukało miejsca do snu, w miarę bezpiecznego by ich lwy nie pożarły albo słonie nie zatuptały. W USA będzie sobotnie popołudnie - sklepy, markety, supermarkety, hipermarkety. 300 milionów ludzi w marketach. Trzeba zapełnić lodówki przed niedzielą i nadchodzącym nowym tygodniem. Ile zostaje oglądaczy wyborów Miss World 2006 w Kaczolandzie? Mało! Zobaczą lub nie tylko 15sekundową wzmiankę w wiadomościach. Miss World 2006 została przedstawicielka Costa Rica - Belgica Arias Palomo W finale pokonała kandydatkę z Indii - Natasha Suri. A teraz przechodzimy do wiadomości sportowych...
Tak się bada i analizuje, a nie dzieli ziemskiej populacji przez ilość wyprodukowanych telewizorów, mnoży przez odsetek mężczyzn w społeczeństwie, przez współczynnik ich heteroseksualności, to wszystko przez średnią cenę, ile zapłaciliby za numerek z Misską i mamy owe osławione 240milionów zł.

2006-08-21 10:46:54 >> PrzeSurvivalowałam!
Ja chcę do domu! - to chciałam powiedzieć już w dniu wylotu, w drodze na Okęcie. Ojciec zaskoczył mnie tak, że survival to survival i budząc mnie rano, dał 30minut na spakowanie się. Tam nie będzie budzików, wylegiwania się w łóżeczku, budzenia nastrojową muzyką z radia. Tam w ogóle chyba nie będzie łóżek, a może i spania, a już na pewno radia. Taaa...
Kochany tatuś. Widząc, jak bezstresowo żyje jego córeczka, zapragnął urozmaicić monotonię jej życia i podnieść poziom adrenaliny. W domu wszystko OK, na uczelni także, nie jestem nieszczęśliwie zakochana, bym szlochała po nocach czy słaniała się po domu jak duch. Ach, te pozory...
Tak więc widząc mój spokój i brak "atrakcji" tatuś postanowił mi/nam je zapewnić. W lipcu miałam się zaszczepić przeciwko chorobom tropikalnym, wyjazd miał nastąpić w sierpniu. Później zostałam poinformowana, że został przełożony na wrzesień, by tydzień temu z samego rana dowiedzieć się, że za 3godziny wylatujemy. Mam zabrać tylko to, co niezbędne, ale niech nie będzie tego za wiele, bo będę musiała sama to wszystko nosić. Bez komórki, laptopa, itp, bo chyba nawet nie będzie gdzie tego podłączyć, o zasięgu GSM nie wspominając. No i polecieliśmy.
Jak było? Cudownie. Okropnie. Strasznie. Śmiesznie. Zadziwiająco. Pospolicie. Inaczej. Zupełnie tak samo. Pełen wachlarz odczuć. I... taka dziwna tęsknota za Polską. Za krajem, gdzie na lotnisku żołnierze i strażnicy też mają broń, ale ma się pewność, że wobec nas jej nie użyją. Gdzie ugryzienie jakiegoś insekta nie grozi śmiercią lub amputacją kończyny. Ugryzł mnie komar - w Polsce poswędzi i przechodzi, a tam pojawił się bąbel średnicy 5złotówki czy nawet 1dolara, tak swędzący, że szybko przez rozdrapywanie przerodził się w krwawiącą ranę:(
Lubię Polskę, bo gdy coś w niej jem (przyrządzone w domu lub restauracji) to na pewno jest to zwierzę, zbadane weterynaryjnie, przyrządzone w higienicznych warunkach. A tam? Tam nie miałam pewności, czy nie był to pies, kot, wąż, czy osobnik z wrogiego plemienia.
Po powrocie do Polski, do naszych dziurawych jak ser szwajcarski dróg, z nostalgią i przyjemnością w nie wpadałam. Tam w drogach(?) były takie otwory, że wpadając w nie można było wypaść z jeepa, albo skręcić sobie kark.
I moja pierwsza w życiu noc pod namiotem. I załatwianie się w wychodku. Było ciemno, a ja załapałam jakąś WC-traumę. Przez te wszystkie oglądane horrory miałam wrażenie, że zaraz coś wyłoni się z wychodkowej dziury i złapie mnie za pupę;) Może to brzmi śmiesznie, ale na pewno każdy w takich okolicznościach miałby podobne odczucia. Krokodyl? Wąż? Freddy Krueger? Obcy z Nostromo? A może tylko zboczony tubylec lubiący ekstrementy. Bleech - nigdy więcej wychodków!
Czy warto było jechać? Zawsze jest warto jechać. Podróże kształcą we wszystkich możliwych formach i na wiele sposobów. Począwszy od przeszlifowania "języka migowego" z kimś, kto myśli, że włada angielskim, przez poznanie pozycji i roli kobiety w innych społeczeństwach i kulturach, skończywszy na odrodzeniu się tęsknoty za krajem.
Kocham Polskę. Pewnego dnia, każdy dojdzie do takiego wniosku. Gdzie by się na świecie nie znalazł, jak pięknie i inaczej by tam nie było, jak dobrze by mu się tam nie wiodło, pewnego dnia powie- chcę do Ojczyzny. Zawsze zostawiamy tu coś lepszego, niż zastaniemy tam.
Sławek, jaką to Martą jestem- napisz bo zżera mnie ciekawość.

2006-08-21 10:46:54 >> Walczcie o swoje!
Budzę się wczorajszego poranka, włączam telefon przeznaczony dla czytelników mojej książki, a tu - numer nieaktywny. Zapomniałam na czas doładować konto, więc numer przepadł. Przepadłby dla każdego innego abonenta, ale ja postanowiłam go odzyskać. W salonie firmowym dowiedziałam się, że jest to niemożliwe. Że jak Prepaid w ich sieci straci ważność, to już Amen. Mieli już kilka takich przypadków i niestety żadnego nie udało się pozytywnie załatwić. A jak jeszcze nie posiadam kodu PUK, ani numer nie był na mnie zarejestrowany, to nawet nie mam co reklamować. - Ja nie mam? Z wiadomych względów mogłam to robić tylko e-mailowo.

Mój szanowny Operatorze- co się stało, że...
Co się stało, że bez żadnego ostrzeżenia mój numer został dziś (4.09) wyłączony? Numer X00******. Jest to prepaid, którego ważność chyba się skończyła. Wszystko byłoby zrozumiałe, gdybym 10dni przed minięciem terminu ważności konta otrzymała SMSa, że za 10dni stracę numer jeśli go nie doładuję. Tak działo się wcześniej z innymi moimi numerami w Państwa Sieci. Teraz nic. Posiadam u Państwa wiele numerów, jedne aktywne drugie pasywne, więc nie kontroluję, który kiedy się kończy, co zawsze przypominał mi Operator.
Jestem autorką książki, a nr X00****** służy mi do kontaktów z czytelnikami (jest podany w książce), więc kategorycznie muszę go odzyskać. Proszę o jednodniowe odblokowanie numeru, bym mogła go doładować i by wszystko wróciło do normy. Czy przywrócenie mi go inną metodą.
Pozdrawiam i liczę na szybkie spełnienie mojej prośby, Weronika

W odpowiedzi na korespondencję uprzejmie informuję, iż podany przez Panią numer telefonu został zdezaktywowany ze względu na zakończenie okresu połączeń przychodzących. W tej chwili tego numeru nie ma już w spisie numerów naszej sieci, nie będzie więc możliwości jego ponownej aktywacji.
Pozdrawiam, *** Konsultant w Biurze Obsługi Klienta


Ponawiam mail odnośnie wyłączenia numeru X00******, tym razem z rozwiązeniem problemu.
To, że mojego numeru nie ma już w Państwa bazie to nie moja wina. Tzn. może moja, ale pośrednio. Nie zostałam uprzedzona SMSem, że takie wyłączenie mojego Prepaida nastąpi, więc nie czuję się ani winna ani odpowiedzialna za wykasowanie mnie z bazy. Tak samo jak Pan/Pani przez pomyłkę może być usunięty z bazy PESEL i nie istnieć w Polsce jako obywatel RP. Wykasowanie mojego numeru traktuję jako taką właśnie pomyłkę.
Zawinił Operator, i to w Państwa gestii jest ten błąd naprawić. Zgodnie z zasadami które poznałam w dniu zakupu numeru, a o których zmianach nie zostałam poinformowana, powinnam dostać SMSa, a dokładniej 3SMSy ostrzegające mnie przed zakończeniem ważności konta Prepaid. Na 10dni wcześniej, na 5dni wcześniej i na 2dni wcześniej- tak mi wówczas wyjaśniono w salonie, bo nigdy nie doprowadzałam do stanu, by mi zostały już tylko te 2dni.
Zawinił operator, więc niech Operator myśli, jak teraz wybrnąć z tej sytuacji, a niech mi nie pisze, że numer wyłączono i nie można go już aktywować, bo można wszystko tylko trzeba chcieć. Proszę przesłać tego maila do działu technicznego, bo korespondować co się da, a co nie nie mam ochoty. Proszę o reaktywację konta, pisemną reklamację złożyłam już w salonie.

PS Numer o który się spieramy jest numerem opublikowanym w książce której jestem autorką. **tysięcy egzemplarzy. Nie jest to jakiś POP, TakTak czy SimPlus, którego kupuje się za 5zł, wykorzystuje limit dostępny na karcie i wyrzuca, bo taniej jest kupić nowy. Tu trzeba by było przy zmianie numeru skorygować ów numer w kilku tysiącach książek.

W dniu dzisiejszym otrzymałem informację z Działu Technicznego.
Niestety, numer nie może być przywrócony do sieci. Sytuacja ta związana jest zbyt długim okresem czasu, jaki upłynął od dnia, w którym podany przez Panią numer stracił waznośc na połączenia wychodzące oraz przychodzące.
Z poważaniem, *** Konsultant w Biurze Obsługi Klienta Indywidualnego


Proszę przesyłać tego maila do osób kompetenych, na Prezesie ******* ***** skończywszy.
Po otrzymaniu ostatniej odpowiedzi padłam ze śmiechu. To jakiś żart? Jaki czas minął od zablokowania mojego numeru do mojego się o niego upomnienia? Rok? Dekada? O 9:00 czyli 9 godzin po zablokowaniu nadałam pierwszy e-mail odnośnie blokady numeru. O 12:00 poszła faxem pisemna reklamacja. To było turboexpresowe tempo, a Wy mi pieszecie, że czas minął? LUDZIE! To jakby policjant krzyczał "stać policja" i w tym samym monencie zaczął strzelać. Paranoja! Połowę ludności by rozstrzelali!
Składam kolejną reklamację. Teraz odnośnie niepoinformowania mnie o czasie mijania ważności konta. To, że Operator nie ma takiego obowiązku nie zostało mi zakomunikowane. Nabyłam numer w Prepaidzie, w trakcie nabywania zasadą było, że 10dni przed zakończeniem ważności konta abonenci Prepaida dostawali SMSa: "Szanowny Abonencie, za 10dni mija ważność Twojego numeru. Jeśli nie doładujesz konta, stracisz numer"- czy jakoś tak. Kupując numer wiedziałam, że tak właśnie jest. Że to Operator pilnuje za mnie czasu ważności konta. To, że coś się w międzyczasie zmieniło jest już WASZĄ sprawą i NIEDOPATRZENIEM. Kupując numer w Prepaidzie nie podpisywałam oświadczenia, że zobowiązuje się do śledzenia zmian w ustawieniach Waszego systemu komunikacji z Klientem czy w regulaminie. Więc jeśli nie dostałam zindywidualizowanego zawiadomienia (SMSem czy telefonem do mnie), że od dnia tego i tego nie ślecie SMSów, obowiązują zasady panujące w momencie zakupu. Kodeks Spółek Handlowych się kłania.
X00******. Jeden numer, a tyle zachodu. Brak dobrej woli. Wiem, co można robić za pomocą jednego kliknięcia w systemie. Numery migrują z Prepaida do abonamentu, od Was do konkurencji, a tu niby się nie da go uaktywnić po deaktywacji? Nie ze mną te numery! Mam przesłać tego maila do Pana *************? A może prezesa ******* *****? To operator jest dla klienta, a nie na odwrót. Zapominacie, że KLIENT MA ZAWSZE RACJĘ!
Z coraz większą irytacją...
Weronika

Witam,
Dziękujemy za zgłoszenie, sprawa została skierowana do Dyrekcji. Po przeprowadzonej analizie odpowiedź zostanie przesłana w oddzielnej korespondencji.
Z poważaniem, *** Specjalista w Biurze Obsługi Klienta Indywidualnego


Czekałam na kolejnego e-maila, tym razem od samego Dyrektora lub Prezesa, a tu... Myk, myk włączono numerek. Za co oczywiście bardzo dziękuję:) Oraz za pozdrowienia od chłopaków z BOK:) Tak więc zawsze walczcie o swoje nawet w tak, wydawałoby się, z góry przegranych sprawach.
Może powinnam założyć jakieś Biuro Odzyskiwania Numerów?;) Komórkowych, GG, PIN, PUK, NIP, odblokowywania blogów, odzyskiwaina zablokowanych stron?

2006-08-21 10:46:54 >> Mamy ekstra rząd i super prezydenta...
Wkrótce także nowelizację Kostytucji...
To już się nie nadaje na piosenkę, a na pomstę do nieba. Koniec! Basta! Jak przejdzie nowelizacja Konstytucji, że poczęte jest ważniejsze od narodzonego to wyjeżdżam. Pierdolę! Rzucam to wszystko. Otwieram sklepik w jakimś ciepłym kraju, gdzie słońce nigdy nie zachodzi na dłużej niż 8godzin. Mam gdzieś ten burdel! Nawet nie będę dzwoniła do rodziny i znajomych, by nie wiedzieć, co mnie omija. Inwigilacja rozmów, SMSów, maili. Podwyżki podatków i akcyzy na wszystko, by było na zachcianki Giertycha, Leppera i innych oszołomów. Tu się nigdy nic nie zmieni. Nie na lepsze! Postęp? Rozwój? Inwestorzy? Wydrenują rynek, powyzyskują polskich robotników za 200Euro/m-c i za kilka lat spakują swoje interesy i fabryki. Mafia i obcokrajowcy wykupią połowę ziemi w Polsce, 1/4 mieszkań w Warszawie, budżetowe miliardy będą topione w spółkach, których pracownicy najgłośniej strajkują. Oddamy Amerykanom wszystko, po co tylko sięgną, płaszcząc się przy tym przed nimi jak płaszczka podczas stosunku. Ziemię pod eksterytorialną bazę na tarczę antyrakietową czy więzienia CIA, tony mięsa z polskich żołnierzy do rozrywania ich przez afgańskie, irackie, libańskie pociski i bomby. Z unijnego budżetu przelecą nam przed nosem miliardy Euro, których nie będziemy potrafili pozyskać, a jak już nawet Unia nam je wciśnie na siłę, to nie będziemy umieli ich wydać, bo rząd będzie się zajmował zakazem aborcji, ograniczeniem antykoncepcji, cenzurą w Bravo, Atomówkami z Cartoon Network, magazynowaniem treści SMSów, e-maili, billingami, paplaniem Gilowskiej i miliona innych OZI'ch, Kuroniem, Herbertem, dekomunizacją, lustracją, komisjami, podkomisjami, nadkomisjami, delegalizacją, patriotyzacją, debilizacją. Już widzę tę Polskę Anno Domini 2050: W Warszawie przybędzie tylko kościołów. Przybędzie zakazów, ograniczeń i świąt państwowych: 52 Rocznica Powstania IPN, 45 Rocznica Objęcia Rządów przez PiS, 44 Rocznica delegalizacji partii opozycyjnych. 101 urodziny Słońc Narodu Polskiego - Braci Kaczyńskich. Tak widzę naszą przyszłość. Chyba będę musiała zacząć ćpać, by mieć to wszystko w dupie. Ale ja muszę być z tym wszystkim na bieżąco. Przecież to oni kształtują nam przyszłość. To oni piszą ustawy i tworzą prawo, które będę musiała znać, umieć lawirować między debilnymi ustawami i kodeksami, umieć je Falandyzować. To oni wymyślają coraz to nowe podatki, które to ja będę musiała płacić, a z których pieniądze są trwonione na poronione pomysły. To do pogiertychowej szkoły pójdzie moje dziecko - więc jak tu nie myśleć o emigracji? Minister Edukacji Narodowej podczas inauguracji roku szkolnego powitał wszystkich: dyrektora szkoły, arcybiskupa, wójta gminy, nauczycieli i kadrę pomocniczą, sprzątaczki, ale nie powitał dzieci! Bo gnoje nie mają prawa wyborczego!

Polska A.D. 2006: W kraju bieda, nie ma żadnej dziedziny życia w której panowałaby normalność. Prawie we wszystkim przeganiają nas nowe unioeuropejskie państwa. Litwa, Łotwa, Estonia, Słowacja, Słowenia. Wkrótce przegoni nas Bułgaria i Rumunia. W PKB na mieszkańca mamy przedostatnie miejsce w Unii- ale Łotwa nas wyprzedzi już w 2007roku. W ilości kilometrów autostrad, dostępie do służby zdrowia, do szerokopasmowego internetu, do normalności - ostatnia lokata. Nie pofrafimy dobrze wydać ani eurocenta. Ale potrafimy rozgrzebać 300tomów akt sprzed ćwierćwiecza, by wiedzieć, że pan X doniosił, że Pan Y słucha Radia Wolna Europa i że co niedzielę chodzi do kościoła i rzuca na tacę.
Każdy myślący i analizujący człowiek wyjeżdża, by tego nie widzieć i nie doświadczać. Ponad połowa młodego pokolenia chce w ciągu 2lat wyjechać za granicę, a 75% z nich, gdy im się tam ułoży nie chce wracać. Tylko tyle? Tak, bo pozostała połowa zostających i 25% wyjeżdżających ma nadzieję, że tu się zmieni na lepsze. A tu się okazuje, że najważniejsza sprawą na najbliższy miesiąc będzie: nowelizacja Konstytucji, by zygotki miały większe prawa niż umierająca przy porodzie matka. Wkrótce przy przekraczaniu granicy potrzebne będzie zaświadczenie o nieciążeniu. Tym chcą podnieść ilość Polaków? A to jeszcze nic- to dopiero niecały rok ich rządów, zostały jeszcze trzy lata, a może i dożywocie przy PiSie, gdy będą manipulować ordynacją wyborczą tak, by zawsze wygrywało Prawo i Sprawiedliwość. Odsunięcie PZPRowców od władzy już lada dzień. Następnie delegalizacja SLD. PiSowcy pozagryzają PZPRowe płotki, a Rekiny UBcji zawsze będą pławić się w luksusie, śmiejąc się z tego, że Solidaruchy, którzy z nimi walczyli dostają niższe pensje i emerytury niż oni dają wnukom kieszonkowego.
W lipcowym Newsweeku (nr 31 z 31lipca) zbulwersowało mnie pewne zdjęcie. Artykuł był o Polakach w Anglii i o tym, czy i kiedy zamierzają wracać.

Dzieci najlepiej, bez zbędnych ceregieli i analiz wiedzą, co jest dla nich najlepsze. I co z tego, że należy kochać swoją Ojczyznę, skoro pozostają w niej tacy, którzy tę miłość chcą nam wybić z głowy, albo każą sobie za nią słono płacić (jednymi z najwyższych podatków na świecie!). Powyższa dziewczynka bez wątpienia pokazuje Polsce "finger". Artykuł był o tym, że rodzinę, która w Polsce ledwie przędła, która mimo ciężkiej pracy ojca i dorywczej pracy matki przeżywała jedynie dzięki pomocy finansowej rodziny. Po wyjeździe do UK i zdobyciu tam pracy stać ich na zaciągnięcie kredytu na dom, po 3 miesiącach pracy stać na 5letnie auto klasy średniej- wyższej. Na wysłanie dzieci do szkoły bez kompleksów, że nie mają na śniadanie, że chodzą w dziurawych ubraniach. Co dała im Polska? Biedę!
SŁAWKU, bo zauważyłam, że jednak musisz dostać conotkową porcję słów kierowanych prost do Ciebie, byś zrozumiał. Czepiasz się rzeczy tak absurdalnych, że nie wiem, czy z tego starego, rzeczowego Sławomira coś jeszcze pozostało. Nawet wyliczasz mi przez ile miesięcy nie wysłałam SMSa z mojego Prepaida, więc jak może wyglądać moja korespondencja z czytelnikami?! A tak: http://sms.orange.pl. W tym łatwo wykazać Twoją wręcz chorobliwą antyWeroniczość i mydleniooczowe paplanie.
Bieda w RP: Ja to widzę, chociaż mogłabym odwracać wzrok. Ale ta bieda mnie kiedyś dosięgnie, a wręcz już dosięga. Pośrednio i bezpośrednio. To z płaconych przeze mnie podatków (chociaż jeszcze nie składam PITów, to prowadzę konsumencki, wysokobudżetowy tryb życia) pieniądze zasilają nasz rozpieprzany przez oszołomów budżet. To dzięki akcyzie na paliwo które wypalam, są pieniądze na helikopterowe paliwko dla Giertycha, by zdążył na spotkanie Koła Kobiet LPR. To z moich zarobków, obowiązkowych składek ZUS i horrendalnych podatków, co miesiąc będą wypłacane emerytury 3-4 emerytom. Kiedyś dwoje pracujących utrzymywało jednego emeryta, dziś jeden pracujący utrzymuje dwóch emerytów, a co będzie za 30lat? Mogłabym płacić i 60% podatku bezpośredniego, oby tylko były one wydawane z głową i na wszystko wystarczało. Duńczycy płacącą najwyższe podatki na świecie, a są najszczęśliwszą nacją na Ziemi. Dlaczego? Bo tam w wiadomościach nie oglądasz biedy Duńczyków, morderstw na tle rabunkowym, eksodusu 2milionów obywateli za pracą, strajków, samobójstw ze względów ekonomicznych, oszczędności 1gr na rurce kapilarnej przez co zaraża się żółtaczką kilkadziesiąt osób, na leczenie których i na odszkodowania wyda się miliony! W Danii i każdym normalnym kraju zostawiasz otwarte auto i nikt po nic z niego nie sięgnie. A tu muszę jeździć po Warszawie zamknięta jak bankowóz, chować torebkę pod siedzenie, co parkowanie obawiać się, czy gdy wrócę auto będzie jeszcze stało, czy w środku będzie jeszcze sprzęt?
Nie widzisz tego Sławku? Więc uwierzyłeś w ten swój PublicRelationowy świat, który kreujesz? Bo jakby ktoś nie wiedział, to Sławek jest specjalistą od PR. Pisze przemówienia rządzącym i prowadzi blog K. Marcinkiewicza.
PTAKu uważaj! Sławomir jest z rocznika Romana G. Razem, już od przedszkola rzucali kredą w klasowe feministki (to te chodzące w spodenkach zamiast spódniczek). Później, po swych nieudanych inicjacjach seksualnych, rzucali już poważniej - kamieniami w mniejszości seksualne. A do większości seksualnych mają stosunek... przerywany.

2006-08-21 10:46:54 >> Buhahaha!
Nienawidzę tego internetowego BUHAHAHA, ale to jedyna możliwa forma reakcji na "sukces" wizyty Kaczyńskiego w USA. Wyłożymy ponad 300milionów zł na wysłanie do Afganistanu 1000 polskich żołnierzy. Jakie z tego będą korzyści: polscy żołnierze służący w Afganistanie będą mogli bez kolejki wejść do Ambasady USA w Warszawie lub Konsulatu Generalnego w Krakowie, by dostąpić zaszczytu kilkuminutowego płaszczenia się przed konsulem, i marzyć o sześciomiesięcznej turystycznej wizie do Stanów Zjednoczonych. Prawdopodobieństwo uzyskania wizy będzie tym większe, im większy będzie uszczerbek na zdrowiu petentującego żołnierza. Najbardziej prowizowskie, wojenne uszkodzenia ciała:
1. urwanie rąk (zdolnych do nielegalnej pracy na terenie USA).
2. uszkodzenia kręgosłupa (najlepiej przerwanie rdzenia kręgowego).
3. inne ciężkie uszkodzenia ciała, uniemożliwiające jakąkolwiek pracę zarobkową w USA.

I nie gadajcie mi o naszych natowskich zobowiązaniach. Znacie je? Pewnie tylko umiecie przytoczyć muszkieterowską zasadę: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Tylko czemu tym "jednym" zawsze jest USA? Zaczyna bić słabszego, a gdy słabszy okazuje się słaby, ale wytrzymały, zasłania się kumplami z podwórka.
Znacie podpisane przez Polskę przy przystąpieniu do NATO umowy i protokoły? N-ty raz na wiele miesięcy przed tym, co się stało trafiłam w sedno! Że Polska zawsze wychodzi przed szereg, jak głucha (tym razem na opinię społeczną) baletnica. 2miesiące temu w Londynie samoloty zaczęły już normalnie latać, ludzie mogli na pokład zabierać już napoje i bagaże podręczne, a u nas, nawet na lotach krajowych ciągle tylko woreczek z dokumetami. Niedawno Bush przyznał, że były tajne więzienia CIA poza terenem USA. Jeszcze nie domyślacie się, gdzie?
Tym razem wychodzimy przed szereg w sile 1000 żołnierzy. Kto nas zobowiązuje do tego, że Polacy mają stanowić 1/3 całego afgańskiego kontyngentu? Państw w NATO jest ponad 30. Na 1/30 (100żołnierzy) mogłabym przymrużyć oko, bo tylu Polaków już teraz tam gania za Talibami. 30milionów kosztów dla państwa tak biednego jak Polska nie kole w oczy tak, jak te 1/3 miliarda. Kto ustala warunki na jakich jedziemy? Toczy się jakaś debata? Jedzie jeden zawszony burek z podwiniętym ogonem do wściekłego na pół świata bullteriera (a tak naprawdę pudla koncernów zbrojeniowych) i wiezie mu mięso z tysiąca polskich żołnierzy. Pewnie nawet minister obrony narodowej o tym nie wiedział. A przecież według konstytucji to nie premier wysyła polskie wojska tylko prezydent. Aż stach pomyśleć, ilu żołnierzy dorzuci do natowskiego koszyczka drugi z braci K. Hiszpanie w madryckim metrze dostali suprajza i już kilka tygodni później ich żołnierze wrócili z Iraku do domciu.
Drodzy terroryści, nasze biedne, jednonitkowe metro zostawcie proszę w spokoju. Ale biały duży "dom" przy ulicy Wiejskiej 4/6/8 możecie przy najbliższej okazji oderwać od fundamemtów tak, jak siedzący tam posłowie są oderwani od rzeczywistośc. Z góry dziękuję. Shokran. Allah Akbar

2006-08-21 10:46:54 >> Ameryka...
Znaleźli się obrońcy Stanów Zjednoczonych, przed uciskaniem ich przeze mnie. Przekonujecie, że USA wspaniałe, piękne, dobre, hojne. A ilu z Was widziało Stany Zjednoczone z bliska? STANY, a nie zmywak w barze, office'y i domki do wysprzątania, papę na daszku do ułożenia, trawę z poziomu kosiarki, krzywe ściany do których się przymierzają z gładzią, czy co tam jeszcze robią na czarno Polacy. Później wracają po wakacyjnym harowaniu i są ekspertami od USA. Od ustroju tam panującego, przez gospodarkę, stosunki społeczne i międzynarodowe, po wszystko co Made in U.S.A.
Większość z Was widziało tylko pocztówki z N.Y., filmy przyrodnicze z kanionu kolorado i sensacyjne z Hollywood. A ja byłam w WTC rok przed ich "rozbiórką" przez nowego właściciela dość nietypowym sposobem. Jeśli ktoś lubi wszystko, co wielkie, najwyższe, najdłuższe, naj..., to Stany mu się pewnie spodobają. Budynki pnące się po kilkaset metrów w niebo, mosty po kilka kilometrów długości, metro z nitkami po kilkaset kilometrów, limuzyny dłuższe niż polskie autobusy, ludzie grubsi (ciężsi) niż u nas krowy. Domy ze sklejki i gipsu, auta z plastiku, ludzie spod reki chirurgów plastycznych. I co w tym pięknego?
Wiem, że miłość do USA mamy wpajaną od dziecka, wszczepianą wręcz genetycznie. Kolorowe filmy z USA, gdy u nas były tylko czarno-białe, pełne półki w ich sklepach, gdy u nas był tylko ocet i sznurek, pełne lodówki w ich domach, gdy u nas w lodówkach było tylko światło, benzyna za bezcen, gdy u nas była na kartki. Jak nie kochać i nie marzyć o takim RAJU? I nie pluć na każdego "diabła", który z niebiaństwem USA się nie zgadza.
Dobrze ktoś napisał, że Ameryka nic nikomu nie daje. No sorry, zawsze za "dawanie" można nazwać np. dawanie Murzynom na plantacjach jeść za 16godzinne zapieprzanie przy bawełnie, czy "dawanie" Polsce F-16 za 3,5miliarda Dolarów. Wkrótce "dadzą" nam też swoje K-marty. Może wtedy zobaczycie, na czym polega to amerykańskie "dawanie". Jak pracownicy K-martów będą masowo uciekać do Biedronki i Żabki i pokazywać, że dźwiganie 50kg na własnym grzbiecie to dla nich czysta przyjemność, bo w K-mart musieli dźwigać 100kg za płacę wyrażoną w złotówkach tyle (642zł) , ile myśleli, że będą zarabiać w dolarach (640USD). A czas pracy był normowany tak, że zgodnie z przepisami zaczynali o 8:00, a kończyli zawsze o 16:00, ale raz czasu CET, następnego dnia CET-4, a nawet CET-6. W USA nawet Armia Zbawienia nie dostałaby żadnego wsparcia od amerykańskiego społeczeństwa, gdyby nie można sobie było odliczyć tego od podatku. Tego, czyli od popsutych grabi począwszy, na dziurawych skarpetkach skończywszy, których wartość się wycenia, sumuje i wpisuje, że taką, a taką sumą zasiliło się fundację charytatywną. Buhahaha bis - amerykańskie włazidupce!

A czemu politykuję sobie? A bo tak sobie lubię. Nie poszłam na stosunki międzynarodowe, bo te wolę uprawiać niż o nich się uczyć, więc sobie politykuję tutaj. A politowania godny Sławomir, po raz 63 mi pisze, że mu się to nie podoba. Że na moim blogu mam pisać o tym, co on mi każe. Przy czytaniu czego on może sobie pomasować "instrument" i mieć wytrysk z jego 35letnich "orzeszków", a nie żółci z atakowanej przez marskość - wątroby. Jaką Martą niby jestem? Weź mnie w końcu uświadom, bo ciągle nie wiem. Napisałeś i to WIELKĄ czcionką, że Polaków jest w Afganistanie DZIESIĘCIU! Chyba w jednym Hummerze. Klinij Tutaj , naciśnij Ctrl+F, wpisz słowo "stu", a wyjdzie Ci, że właśnie tylu jest tam Polaków. Machnąłeś się o 1000% na liczbach, które w 1klasie szkoły podstawowej dzieci dodają w pamięci. Ale dla Ciebie 1000, 100, 10, szczególnie na moim blogu to jeden chooj.
Uprzejmie informuję, że nie dla Sławkowej przyjemności, a przez "kolej rzeczy" wkrótce wrócą "stare", dobre notki, bo nic nie rozładowuje uczelnianej monotonii czy studenckiego stresu tak, jak dobre rżnięcie (bynajmniej nie głupa, jak to robi Sławek).

2006-08-21 10:46:54 >> Sławek - PIERDOLISZ !

Napisałam Ci to "po męsku" pomimo tego, że ani ja, ani tym bardziej Ty mężczyznami nie jesteśmy. W wojsku nie byłeś, bo jako wybitny student Akademii Jana Długosza w Częstochowie od służby wojskowej dla Ojczyzny się wymigałeś. Krwi swej nigdy nie przelałeś nie tylko za ojczyznę, ale nawet tych skromnych 450ml do plastikowego woreczka w stacji krwiodastwa. Z karabinu nie strzelałeś, a wojnę widzisz jedynie w hurraoptymistycznych relacjach CNN. Leci bomka, za nią kamerka, bum i już nie ma kolejnej dzielnicy w Bagdadzie.
Ilu jest ochotników wyjeżdżających na wojnę? ZERO! Z radością jechaliby tam jedynie sadyścy, patologiczni brutale, seryjni mordercy albo masowi zabójcy, a takich psycholodzy do wojska nie przyjmują. Nasi "ochotnicy" robią to dla pieniędzy. Dla śmiesznych 2,4tys. dolarów USD na miesiąc, a może i jakiś bakszysz od Arabów. To może od razu dajmy każdemu po 340tys. PLN i niech nawet dup z Polski nie ruszają.
Skąd Sławomirze czerpiesz wiedzę o tym wszystkim? Skąd wiesz, czego pragnie "iracka ulica", czego chcą polscy żołnierze? Ja na przykład oglądałam wywiad z rannymi w Iraku. Mówili, że NIGDY by tam więcej nie pojechali. Że gdyby TV pokazała prawdę o tym, co tam się dzieje, to żadna matka ani żona nie puściła tam swojego syna czy męża. Ale nam pokazali tylko to, jak Piotr Kraśko opala się w polskiej bazie wojskowej, i że prócz upałów i sypiącego w oczy piasku jest zajebiście. Milewiczowi już tak zajebiście nie było, bo wyjechał poza strzeżoną jak oko w głowie strefę. A w Afganistanie będzie jeszcze gorzej.

To ich wybór? Mam Ci naBuhahahać w twarz? Tacy sami "ochotnicy" sprzedają nerkę czy inne narządy na czarnym rynku, bo przecież nikt na siłę im ich nie wycina. Ty naprawdę wierzysz w to co piszesz? Płytką i powierzchowną karmisz nas "prawdą". Jesz wyraźnie za dużo boczku. Badałeś ostatnio poziom cholesterolu? A może to jakiś tętniak? Bo BSE u człowieka nie stwierdzono. Przynajmniej nie w Polsce. W niedzielę 24-go września obchodzony jest Światowy Dzień Choroby Alzheimera...
Sławeczku, Kochanie Ty moje (bo zapewne niczyje więcej) już dawno Ci pisałam, że nie czytam Twoich komentarzy. Patrzę na dwa pierwsze zdania, i reszty głupot się domyślam. Ty stawiasz tu jakieś cyferki, punkty, podpunkty. Piszesz mi tu jakąś instrukcję obsługi, czy co? Ja nie staram się Ciebie obrazić, ja po prostu uwielbiam Cię denerwować. I patrzeć, jak chwilę po mojej kolejnej notce (wcale nie kierowanej do Ciebie) mądrzysz się przez kilkadziesiąt centymetrów komentarza. Przeliczam Twe komenty nie na treść, a na długość. Ostatni ma 22cm. Dokładnie taką samą długość mają dwa listki papieru toaletowego...
Wiem, że z takim podejściem do twórczości innych zachowuję się jak kiepski nauczyciel, znudzony sprawdzaniem 30-stego wypracowania na ten sam temat: "Dlaczego nie lubię Weroniki?". Ale, gdy i uczeń jest mierny i bardzo przewidywalny, to po co się przemęczać czytaniem? Ty widzę ślęczysz nad każdym moim słowem. Zapisujesz na dysk każdą moją notkę i każdy komentarz. Przytaczasz to 2lata później, by pokazać wszystkim, że w 2004 coś tam napisałam. Wiem, jak jesteś mną zafascynowany, ale i tak nic między nami nie będzie. Nie jesteś w moim typie, Ty słodki brutalu, parówkowy skrytożerco.

A czemu łączę po kilka notek? Bo to jedyny sposób, by mi za szybko te stare nie znikały z bloga. Mam gdzieś ilość komentarzy. Myślicie, że przy setnym komentsie dostaję orgazmu? Na stronie głównej cichodajka.blog.pl może być tylko 30notek, więc nie chcę co chwilę musieć odmawiać wszystkim proszącym, że niestety hasła do archiwum nie mogę podać. A wielu prosi mnie o nie, bo chcą mieć dostęp do jak największej ilości notek. Dlatego łącząc notki jest ich już na tej stronie 62, a nie standardowe 30.

2006-08-21 10:46:54 >> Most donikąd...

To ostatnia notka tzw. "polityczna", bo czeka już od 2miesięcy na publikację. To taka moja agitka antywyborcza. Wkrótce wracam z urlopu od koni, którym przed wakacjami powiedziałam, że pewnie wyjadę do pracy za granicę, dlatego do października nie będzie się można do mnie dodzwonić, bo nie mam roamingu. Jak powiedziałam, tak też zrobiłam i przez 3miesiące nie włączam telefonu służącego mi do kontaktowania się z nimi. Ciekawe, czy jak "wrócę" jeszcze ktokolwiek będzie dzwonił? Czy byli mi wierni?;-) Bo ja starałam się być...
Ta notka czeka od czasu mojego powrotu znad morza. Zobaczymy, gdzie sięgają macki ludzi z 1szych stron gazet. Może sięgną i do administracji blog.pl i może przez tę notkę zamkną mojego bloga, skoro nie udało się to ani katolickim dewotkom za szerzenie tu "pornografii", ani środowiskom antypedofilskim za szerzenie tu "seksu z osobami poniżej 15-stego roku życia", ani "złodotykowcom" za "ułatwianie prostytucji nieletnim", ani nawet S.K.
Żona mojego trójmiejskiego przyjaciela jest architektem. Rozmawialiśmy sobie o cenach mieszkań w Polsce i tym, co się z nimi dzieje. Monciak w Sopocie droższy od Piątej Alei w Nowym Yorku, apartamentowiec w Gdańsku, pod budowę którego jeszcze nie została nawet wbita w ziemię łopata, baaa jeszcze nie jest do końca zaprojektowany, a już wszystkie mieszkania zostały wyprzedane, a chętnych było 3x więcej niż mieszkań mimo, że cena metra zaczyna się od 8000, a kończy na 14000 za m2 (a są to ceny sprzed pół roku). A na deser dowiedziałam się, po cholerę stoi w Gdańsku pylonowy most nie mniejszy i nie mniej piękny niż nasz, warszawski, Siekierkowski. Prowadzi tak naprawdę do nikąd, na byłe postoczniowe tereny i na Westerplatte na które dawniej dojeżdżało się mostem pontonowym. Ruch minimalny, kilka wycieczkowych samochodów dziennie i tyle. Kolejny most do nikąd? NIE! Jest to most do działek, które wykupili sobie... Ile dajecie panowie, bym nie napisała, ile każdy z Was ma tam hektarów? Kupionych od Stoczni Gdańskiej za bezcen, skoro nie można się tam było dostać. Teraz, skoro można tam przekołować sobie po pięknym moście do przydomowego ogródka nawet JumboJet'a, ziemia zyskała wieeelokrotnie. Interes jakich tysiące kręci się w Polsce kosztem budżetu państwa, współmieszkańców, i kosztem normalności dróg. Skoro mamy mosty i tunele za setki milionów złotych prowadzące tak naprawdę do nikąd, to drogi muszą być do dupy.
Przyjaciel, mąż owej architektki studiował w Warszawie dziennikarstwo. Oczywiście, że chciał ruszyć ten temat w lokalnej gazecie. CICHO!! Tego mostu tu nie ma! Zirytowany, zapodał temat przyjacielowi pracującemu w Gazecie Wyborczej. Ten, młody gniewny, gorące pióro Agory pobiegł z bombowym tematem do Naczelnego i... Ciii - o żadnym moście nic nie wiesz. Podobnie w Rzepie. Może i miał rację Kaczyński, że w Polsce wolnych mediów nie ma. A mnie interesuje jedno. Zapodać ten temat TV Trwam, Radiu Maryja oraz Naszemu Dziennikowi. Myślicie, że by ruszyli? Pewnie jeszcze tego samego dnia Ojciec Dyrektor zadzwoniłby do zainteresowanych, ile przekażą na konta Radia Maryja albo prywatne konto Rydzykowe za to, że nie napiszą po co komu ten most? I tak buduje się IV RP, chociaż sorry- most stanął już w III RP, ale dziwnie jest niewidoczny dla IV Rzeczypospolitowców.

Jedną z tajemnic nowożytnego świata, jest tajemniczy uśmiech Dżiokondy. Naukowcy, artyści, uczeni, a ostatnio nawet specjaliści od odtwarzania wyglądu twarzy z kształtu czaszki zadają sobie pytanie: Co kryje się pod jej uśmieszkiem? Czy patrzy na nago ją malującego Leonarda? Czy może schowała w sobie jego największy pędzelek, i włosie łaskocze ją w łechtaczkę? A może śmieje się, bo nasikała Mistrzowi do cynoberu?
Nie, ona po prostu przypomniała sobie, jak wpuściła po raz 100-tny takiego XV wiecznego Sławka w maliny tudzież w buraki. Ja tu sobie swobodnie dywaguję, po cholerę w Gdańsku taki most, a on przetrząsa cały Internet, googluje temat mostu, śledzi fora dyskusyjne, a nawet looka na Gdańsk z orbity okołoziemskiej, by mi udowodnić, że ów most tam ma być i kropka. I znów komentarz długości dwóch listków Velvetu. Dałabym mu już spokój, ale znów wprowadza tu jakieś urojone teorie spiskowe. Podaje linki do notki ze swojego bloga sprzed ponad roku. W jakim celu? Prócz reklamowego oczywiście. Marta? To już nie panna Weronika Roleski? Kim będę za kolejne kilka miesięcy? I powiedzcie, że to nie jakiś maniak i że nie powinnam się go bać!
KUBO! doskonale to wszystko ująłeś! Mi się nie chce już pisać psychoanalizy Sławomira. Wejdź na jego blog, napisz, że wydaje Ci się, że jestem Walentyną Tierieszkową, a zobaczysz że od jutra będzie komentował: "Weroniko, a może Walentyno bla, bla, bla, ~oo, bla". Kiedyś go szanowałam, ceniłam jego cenny czas (bo chwalił się, ile on nie zarabia na godzinę) więc by go u mnie nie marnował, zablokowałam mu dostęp do bloga. To sam widziałeś, jak łkał z tego powodu na swym blogu, jak błagał innych o to, by mu przynosili moje nowe notki, komentarze do nich. Wiesz, że on ma cały mój blog na dysku? Czyta sobie do poduszki, przy erotycznych notkach męcząc paluszki... To taki "Wojtek, który chciałby mieć ciągle te 12lat..."

2006-10-01 01:49:07 >> Małe podsumowanie.
Przepraszam wszystkich, że ten blog przybrał kształt taki, jaki ostatnio widzicie. Że bardziej przypomina on polskie bagno polityczne, niż znany Wam dawniej pamiętnik. Ja jestem "koalicją", opozycja pluje lub na odwrót. Nawet jak opozycja wie, że czasami to ja mam rację, to z powodu bycia weronikową opozycją musi wszystko negować.
Piszę sobie notki, Wy komentujecie. Gdy mam czas, czytam komentarze. Gdy mam wolę, ustosunkowuję się do nich. Jest jeden wyjątek. Wszyscy znamy jego imię... To przez niego muszę tłumaczyć innym, że nie jestem wielbłądem. To on tu wprowadza zamieszanie, bym tylko coś mu odpisała. Przeczesuje cały internet, by mi przytachać kilogram linków, i wykazać, jak bardzo się mylę. Wprowadza jakąś anonimową FEM, która rok temu napisała na jego blogu, że ze mną rozmawiała (raz jako z Weroniką Ketchupową, innym razem jako Martą Majonezową?) i że to i owo... Tworzą się teorie spiskowe, drugie dna, itp. A co jak co, ale mnie takie pieprzenie durnot irytuje tak samo, jak tłumaczenia "koalicjantów", że to nie była korupcja polityczna...
Wiem, że jestem omylna. Że nie we wszystkim zawsze mam rację, ale i nie we wszystkim się mylę, jak to jeden taki zawsze próbuje mi/Wam tu udowodnić. Tylko głupiec myśli, że wie wszystko, więc jeden głupiec nam na tym blogu wystarczy... Ja się przyznaję, że wielu rzeczy nie wiem. Ten, którego imię wszyscy tu znamy rok temu wytykał mi, że przecież to, czy rządzi mną SLD-UP czy PISoLPR nic tak naprawdę nie zmienia w mym życiu. Może z perspektywy Częstochowy tego nie widać, ale to przez PIS muszę co kilka dni śledzić mapę przemarszu coraz to nowej grupy protestantów, by nie stać przez nich w korkach. To dzięki PiSowi, to przez LPR... Sami dobrze wiecie, co się dzieje... Taki jeden na S. zaraz mi napisze, że za rządów SLD też manifestowali... Tak, ale nie jestem górnikiem, pielęgniarką, czy rolniczką, by wówczas strajkować. A teraz jestem studentką, mniejszością (swobodą) seksualną, pacyfistką, opozycjonistką wobec Kaczkolandu.
Ktoś (SzałWeck) mnie tu wyśmiewał, że czepiłam się mostu w Gdańsku, który mnie nie powinien obchodzić, bo mnie nie dotyczy? Jak to nie dotyczy? A byliście tego lata w Gdańsku? Środek okresu wakacyjnego, a oni właśnie zaczęli remont głównej ulicy miasta. Więc mam prawo się irytować, że stoję 50minut w korku, którego nie powinno być. A później przeżywać wielkie zaskoczenie, że mknę pięknym mostem - pustym, jakby przed chwilą wszystkich porwali kosmici.

Dowolna notka, dowolny temat, zawsze wszystkowiedzący ShowWeck (tak uczyłam obcokrajowca zapamiętywać to boskie imię) się czepi. Przytoczy cytaty, księgi, strony, akapity, cyfry. Ale czy mylę się, że błędne były szacunki IBnGR, że finał Miss World przyniesie Polsce 240mln zł? Pewien częstochowski analityk makroekonomiczny przekonywał wówczas, że nawet jak nie przyniesie to tylu milionów, to co mnie to obchodzi, przecież nie dokładam do tego Interesu. Nie? Ale to z budżetu Warszawy oraz ze spółek Skarbu Państwa (których akcje posiada mój ojciec) poszło na to kilkanaście milionów złotych. Teraz sponsorzy - czyli tymczasowe władze mojego miasta liczą, ile będą "w plecy" na tej całej "promocji". Przecież decyzji o wyjeździe do jakiegoś kraju nie podejmuje się przez to, że po starym mieście jego stolicy łaziły Miss'ki i że można usiąść na ławce w którą swoją zgrabną pupą puszczała swoje pachnące bąki Miss Świata 2006. Byłam niedawno na imprezie, gdzie było kilka kandydatek z Azji. Nawet dane mi było kilka z nich usłyszeć i... i poczułam się jak w Teletubisiach. Gadają tak samo jak te bajkowe stwory: "oooo- obiii- bubu.." i wykonują te swoje dziwaczne ukłony. To ma być promocja Polski? Prędzej Teletubisów! Eksperci od mediów już dawno orzekli, że tylko ludy prymitywne jeszcze się emocjonują takimi wyborami. No, ale dla Polski zrobią wyjątek i 2miliardy ludzi w 208krajach zasiądzie przed telewizorami. A ja nie mogę o tym napisać, bo niejaki S. znów obsmaruje mnie, że pewnie zazdroszczę im urody, figury, no i takiej widowni, bo ja swoją pupą mogę co najwyżej wywijać przed jednym czy dwoma facetami.

Ktoś (już Wy dobrze wiecie, kto) odbiera mi prawo do oburzania się, że wysyłamy 1000 żołnierzy tam, gdzie już żadne inne państwo nie chce wysyłać swoich? A jeśli już ślą, to mają z tego pożytki, a nie wydatki. Amerykanie np. benzynę po 1,70 zł za litr, a my? A my, nie dość, że nic z tego nie mamy, to jeszcze dokładamy. Nie z mojej kieszeni napisze mi ten, którego imię... Nie, wcale nie z mojej. Na samo tankowanie co miesiąc wydaję więcej, niż niektóre rodziny na egzystencję, więc kto nabija budżet tego państwa? Akcyzą, VATem, podatkami. A wkrótce to przez Warszawę przejdzie czarny marsz pacyfistów i rodzin żołnierzy, gdy pierwsi "nasi chłopcy" zaczną wracać z Afganistanu w plastikowych workach. Wszystko to mnie dotyczy, więc zwracam na to uwagę. To do mnie wyciągają po złotóweczkę biedne dzieci swoje brudne, chude rączki, gdy idę ulicą, bo na nie rząd nie ma pieniędzy, ale 1/3 miliarda PLN na ganianie Talibów jest.
Aa... i najgorsza moja wada - że zarzucam tu informacjami z Wiadomości i CNN. Czy to moja wina, że jak na mądrzejszą część społeczeństwa przystało, wolę czytać poważne gazety codzienne, opiniotwórcze tygodniki, i oglądać TVN24, niż czytać Harlequiny i godzinami wgapiać się w Hallmark czy Romanticę? Wiem, że są mężczyźni, którzy montują swym kobietom w kuchni telewizor, instalują kablówkę z telenowelowymi programami i tym je przykuwają do ich dozgonnego miejsca pracy - kuchni. Ale ja taką kurą domową nigdy nie będę. Nie sprowadzisz mnie na grzędę, "Koguciku". Wolisz informacje z gazet typu Fakt oraz Superexpress. Tam zawsze są fajne zdjęcia, a jak czegoś nie zrozumiesz, to obrazki Ci pomagają wszystko pojąć - jak w komiksie. 3 tygodnie temu napisałam o PiSie : "to dopiero niecały rok ich rządów, zostały jeszcze trzy lata, a może i dożywocie przy PiSie, gdy będą manipulować ordynacją wyborczą tak, by zawsze wygrywało Prawo i Sprawiedliwość." 3dni temu Premier Kaczyński nam to potwierdził w Rzeczpospolitej: "PiS może podjąć taką decyzję, aby władzy nie stracić". Widzisz S. nawet Premier czyta mój blog i zgadza się z moimi tezami.

Ale kończę z tymi kłótniami. Drugi rok studiów przede mną. Czy wrócę do moich "koni", tego jeszcze nie wiem. Wczoraj włączyłam telefon konikowy, ale milczy. Może to dobrze? Może mnie już nie chcą? Zapomnieli? Wykasowali mój nr? Znaleźli inną? Lepszą? Młodszą? Tańszą...?
Z tym, z którym miałam przykry wakacyjny "incydent" nie jestem i staram się nie utrzymywać kontaktów. Mimo, że chciał być ze mną, mnie przeraziła ta cała "bliskość". To, że codzinnie dzwonił, pytał jak się czuję, czy wszystko OK, gdzie jestem, kiedy możemy się spotkać, itp. Poczułam się jak jakaś spętana niewidzialnymi więzami. Pisało do mnie wiele dziewczyn, które miały w swoim zyciu "cichodajkowy" epizod i wszystkie mają ten sam problem. Nie potrafią się związać z mężczyznami. A jeśli już się wiążą, to czują się jak w klatce, albo nawet w więzieniu. Nawet, gdy czują się przez nich kochane, to tęsknią za tym dawnym życiem, za wolnością. Pewnie podobnie będzie i ze mną:( A może już jest... Może powinnam zacząć umawiać się na normalne randki? Grzeczne poznawcze kawki i ciasteczka w kawiarniach. Jest ktoś chętny? Rachunkiem dzielimy się po połowie:-)

2006-10-01 01:49:07 >> Kolejny rok studiów...
I znów się zaczęło. Znów będę się uczyła, czym jest ta cała ekonomia, rynek, gospodarka, a tak naprawdę to tego, jak zarabiać pieniądze, jak je pomnażać, lokować, wydzierać innym. Może, gdybym ich nie miała, byłoby to wszystko dla mnie bardziej pasjonujące. Założyć firmę, patrzeć na jej powolny rozwój, czekać na pojawienie się na koncie pierwszego miliona. Ale ja nie muszę na niego czekać. Mnie coraz mniej to wszystko ekscytuje. W końcu mój zysk to czyjaś strata. Moje szybkie bogacenie się, to wolniejsze bogacenie się kogoś innego, czy wręcz powolne jego ubożenie, bo pieniądze nie biorą się znikąd. Chcę prędzej zarobić, muszę ciąć koszty, płacić głodowe pensje, może nawet zatrudniać na czarno, przenosić interesy tam, gdzie jest tania siła robocza i niższe podatki. A gdzie ludzka twarz kapitalizmu, patriotyzm narodowy i lokalny? Dziecko - firma to nie przytułek dla obiboków.
Czasami żałuję że nie potrafię np. śpiewać lub uprawiać zawodowo jakiegoś sportu, by tym zarabiać na życie. Nagrać płytę, odśpiewać kilka koncertów, rywalizować co najwyżej pozycją moich piosenek na listach przebojów czy ilością sprzedanych płyt - ale natura chyba nie dała mi zdolności wokalnych. Oczywiście, przemawia przeze mnie delikatna nutka próżności - sława, czerwone dywany, festiwale, złote słowiki, itp. Ale bardziej to, by cieszyć sobą innych. Potrafię to robić, ale w inny sposob niż śpiewanie i w bardziej kameranych warunkach.

A co do kameralnych warunków, to niestety - telefon "konikowy" się odezwał, a ja jakoś nie potrafię dzwoniącym pod ów numer odmawiać. W TYCH sprawach nie potrafię być asertywna. W innych zresztą też - ot taka Matka Weronika z Warszawy. Tak więc dzisiejsze późne popołudnie mam zajęte. Proszę nie przeszkadzać. Aa... i kupiłam sobie taką mikrokamerkę, co w połączeniu z moim kieszonkowym magnetowidem wkrótce może przerodzić się w moją kolejną chorą obsesję. Zamontuję ją sobie w torebkę i będę bawiła się w reżysera. Skoro Renata B. mogła nakręcić thriller, to i ja mogę nakręcić coś ciekawego:)

2006-10-01 01:49:07 >> I znów czas przyspieszył.
Powróciły studenckie obowiązki, przybyły okołostudenckie przyjemności, "stadnina" działa, konia z rzędem temu, kto...
Nawet się nie zorientowałam, że od trzech tygodni nic na blogu nie napisałam. Przepraszam, postaram się poprawić.
Dawniej zwracali się do mnie czytelnicy i czytelniczki z różnymi problemami. Tak ogólnie w komentarzach, a bardziej wstydliwi w nieśmiałych e-mailach. Pamiętacie chyba problem kolesia, który nijak nie mógł przekonać swojej wybranki, by po seksie analnym (czyli w pupę) pozwalała mu kończyć w ustach. Moja porada była oczywiście równie obrzydliwa, jak sam jego problem. Pytano mnie, jak przeżyć 1-szy raz, by jak najmiej bolało, jak się zabezpieczyć by nie wpaść, jak sprawdzić czy nie jest się w ciąży, a nawet jak i czym wydepilować cipkę, by nie było podrażnień i krostek. Były pytania jak sprawić, by facet mógł dłużej, jak przeżyć orgazm, jak w ogóle poznać, że to właśnie jest orgazm, jak nauczyć chłopaka lizać cipkę, itp... No właśnie - lizanie cipki...
Facet dobrze to robiący w ogóle mógłby nie posiadać penisa;) Tylko jak go tego nauczyć? Najlepiej samej pokazać jak dobrze należy to robić, tylko skąd wziąć fantom cipki? Albo jak przekonać do tego tych, którzy robią to z oporami i tylko do poczucia na języku pierwszej kropli naszego soku. Nie ukrywam, że smak i zapach jest tak charakterystyczny i silny, a przy tym nieokreślony, że trzeba być "smakoszem", by zatapiać się w tym z przyjemnością. Skąd znam ów smak - zaraz zapytają mnie "niektórzy". Nie, nie zostałam jeszcze lesbijką i nie smyram się po narządach płciowych z inną kobietą - znam swój własny smak, gdy przynosi mi go do ust na swych palcach czy penisie partner z którym się rozpływam.

Ostatnia wizyta u "konika" zaowocowała w pewne doświadczenie, które możecie przenieść na grunt własnego współżycia. Bla, bla, kiss, kiss, i już byliśmy w łóżku. Przy łóżku leżała otwarta paczka wedlowskich delicji (mini). Spojrzałam na nie i wpadłam na jak się później okazało - świetny pomysł. Wzięłam jedną z nich do ręki i bawiąc się delicją tak, jak krupier żetonem w kasynie, zawędrowałam nią między swoje uda.
- Tutaj musimy włożyć monetę - oznajmiłam ździwionemu facetowi i zaczęłam jeździć delicją między swoimi wargami, tymi nie służącymi mi bynajmniej do konsumowania pokarmów. Oczywiście, że delicja nie weszła w mój ciasny otworek, ale zostawiła na cipce i wokół niej dużo słodziutkiej czekolady. Konika nieźle to podnieciło, a gdy przejechałam mu przed ustami ową delicyjką, chciał ją bezczelnie zjeść. Delicyjka wylądowała w moich ustach, a facet dostał jedynie wskazówkę: Twoja "delicja" jest TAM.
I tak oto nauczyłam faceta lizać cipkę. Kończyła się słodycz delicji na mojej cipce, facet tracił werwę w jej lizaniu, więc sięgałam po kolejną. Wywołałam swoisty odruch Pawłowa, tylko nie kiełbasą na psie, a delicją na "koniu":) Oczywiście całej paczki nie zużyłam, bo nie ma to ja dogłębna penetracja przez napalonego faceta.
Wiem, że nie odkryłam niczego nowego, bo nieraz słyszałam, jakich faceci używają sztuczek, by przekonać dziewczynę do zrobienia im loda (szczególnie "do końca") No, ale było miło i teraz jak głupia uśmiecham się do delicji, gdy widzę je na sklepowej półce.

2006-10-01 01:49:07 >> Dni płyną, lata płyną...
Byłam wczoraj w pubie. I jak zawsze przy piwie i drinkach, w nadmiernej hałaśliwości otoczenia, gdy nie słyszę za bardzo rozmówców, zatopiłam się w obserwacjach otaczającego mnie świata. Starzeję się. Już chyba jestem w tym wieku (20lat), że zawyżam średnią wieku bawiących się w takich miejscach ludzi. Licealiści, może nawet gimnazjaliści? Gówniarze, którzy legalnie nie powinni móc zakupić alkoholu, bawią się wyśmienicie przy kolejnych szklankach piwa. Ich koleżanki, made in 1990 czy jeszcze później. Wyzywające makijaże i ubrania, erotyczne zachowania i pozy, wręcz kopulujący przy stoliku lub na stole do bilarda. Parka idąca do toalety i znikająca tam na dłużej, niż czas niezbędny do wydalenia z siebie moczopędnego piwa. Powracająca z WC z wyraźną poseksualną radością, i dumna po kilku porozumiewawczych spojrzeniach z kolegami. Zazdroszczę...
Nigdy nie byłam tego typu gówniarą. Zawsze byłam rozsądna i "grzeczna". W rówieśniczym towarzystwie zawsze musiałam być rozważna i "poukładana". A z moimi dojrzałymi konikami nie wychodziłam do tego typu knajp (co najwyżej gdzieś poza Warszawą) i nie znikałam w toalecie na seks oralny czy szybki numerek.
Ciągle dostaję maile od różnych nastolatek, bym się nie przejmowała komentarzami. Pocieszają mnie, że one w TYCH sprawach są takie same jak ja, a nawet jeszcze "gorsze". Że teraz 15nastki to, a 14nastki tamto... Wiem, że nie jestem jedyna i wyjątkowa, że nie wyznaczyłam jakiegoś cichodajkowego trendu. Teraz bardziej zaczynam się przejmować tym, że wkrótce coraz bliżej mi będzie do wieku matek tych wszystkich szalonych nastek, niż do nich samych;)
Faceci, powiedzcie mi, czemu tak Was kręcą Nastki? Czemu dojrzali mężczyźni uganiają się za siedemnastkami? Czemu podziw budzi prawie 30latek "chodzący" z gimnazjalistką? Kolejny mój znajomy (wolny 28latek) kupował ostatnio mieszkanie. I prócz położenia, bliskości stacji metra, itp., zapytał właścicieli mieszkania, czy jest w pobliżu jakieś gimnazjum lub L.O.? Oczywiście, że jest - odpowiedzieli chcący sprzedać mieszkanie. Pewnie pomyśleli, że 28latek ma dzieci w wieku gimnazjalnym...;)
A i Wy, Nastki czemu wolicie np. próbować czegoś, co mi samej w Waszym wieku nie przychodziło do głowy? Dostaję pełno propozycji do wspólnego polesbijkowania od własnie takich nastek o nie do końca ugruntowanej seksualności. I zastanawiam się, co by się stało, gdybym przystała na taką propozycję. Czy gdyby okazało się, że milej jest mi oraz jej z dziewczyną. Zostałaby lesbijką? Z mojej winy?

2006-10-01 01:49:07 >> 14latki, 14latkowie...
Nie chcę wchodzić w nurt ostatnio zalewający media i opinię społeczną. Gimnazja, gimnazjaliści, brutalność młodzieży, sadyzm w szkole, samobójstwa. Ani szukać rozwiązań, by temu wszystkiemu zapobiegać. Wystarczy wstawić ukrytą kamerę do jakiejś statystycznej klasy gimnazjalnej, by wiedzieć, o co chodzi i jak temu zapobiec. W końcu to chyba właśnie w tym wieku, chłopaków zaczynają "swędzić" siusiaki, a my, głupie dziewuszki odstawiamy na bok skakanki i hihotanie w grupach koleżanek na widok podobających się nam chłopaków, a zaczynamy robić pod nich różne towarzyskie podchody. Idąc więc tropem Freudowskim... To przez seksualność to wszystko!
Skoro młody chłopak nie może zaimponować laskom inteligencją (której młodzi chłopcy nie mają, ani młode dziewczyny jeszcze nie doceniają) to imponują tym, co NAJ. Najgłupsze, niajsilniejsze, najbrutalniejsze, najbardziej chamskie, wulgarne, itp. I oto mamy przyczynę. A lek? No chyba po raz 1szy zgadzam się z Giertychem. Osobno głupie dziewuszki, osobno młode koniki. A gratis w każdej klasie wyeksponowana tuż obok godła państwa - kamera przemysłowa, by gnoje nie wiedzieli nigdy, czy ktoś ich przypadkiem właśnie nie ogląda, nie słyszy, nie rejestruje. I skończy się terroryzowanie "miękkich" nauczycieli, katechetek i szkolnych kozłów ofiarnych. Banalne, co nie?
Szkoda, że to nie USA. Że tu poniżany gówniarz bierze sznur i się wiesza, a nie wyjmuje z szuflady ojca, matki, czy brata giwery, nie zgaduje się z jakimś innym kozłem i nie robi porządku w swojej klasie i szkole.
Odnośnie komentarzy pod ostatnią notką, że piętnuję nastolatki, a sama robiłam w ich wieku to samo. W wieku 14-15lat byłam najgrzeczniejszym dzieckiem na świecie! Same dobre oceny, żadnych niegrzecznych odzywek do nauczycieli czy kogokolwiek, targań się za włosy z przeciwniczkami, knowań i podstępów wobec innych, palenia fajek czy ziela w toalecie czy parku, makijaży do szkoły, podwożenia do domu przez o wiele starszych kolegów. Żadnego lizania się na imprezach z obcymi facetami, obmacywania przez wszystkich co sięgną na dyskotece po moją pupę lub cycki, obciągania starszym kolegom z którymi "zaszczyt" się pokazać koleżankom, itp.
A teraz? Teraz idzie się w dowolne miejsce o dowolnej porze dnia lub nocy i po kilkunastu minutach wyciąga się stamtąd nastkę w dowolnym wieku i korzysta z niej w samochodzie lub domu. Rano wyrywa się wagarowiczki w galeriach handlowych, w południe znudzone studentki w kawiarniach, a wieczorami wyciąga z dyskotek lub sprzed dyskotek, te, które albo już skończyły zabawę, albo się tam nie dostały, bo niedobry "bramkarz" jednak sprawdził jej wiek.
Jeden z moich znajomych (taki znajomy bardziej z przymusu i zobowiązań niż z przyjemności) jest takim właśnie wyrywaczem. Nienasycony seksualnie ćwierćwiekolatek, przy którym na szczęście mogę czuć się bezpieczna, bo już jestem daleko poza zasięgiem jego zainteresowania. Dla niego maksymany wiek laski to 17-18lat, więc ja jestem już emerytką;) Aaa.. wspominałam już kiedyś o nim. Bogaty synalek tatusia z małego, oddalonego o kilkaset kilometrów od Warszawy miasteczka. Rodzice kupili synkowi mieszkanie w Stolycy, bo u nich w mieście już nie miał czego "zaliczyć". Chłopiec w miarę ładny, auto też, mieszkanie w sam raz na schadzki, więc korzysta z życia i takich właśnie nastek. A żeby na starość miał co wspominać, wszystko nagrywa na wideo (oczywiście bez wiedzy swoich "dziewczyn").
Pedofil? Wideofil? Nie! Coraz bardziej normalnofil. I co ma robić jakiś taki rozbuchany przez hormony 14latek widząc, że laska, która mu się podoba wskakuje do auta starszego o 10lat faceta? No nic. Tylko powyżywać się na jakimś klasowym ofermie, a laskę co najwyżej zgwałcić, skoro normalnie wyrwać jej nie potrafi lub nie ma możliwości.

2006-10-01 01:49:07 >> 100tys. Euro...
To średnia cena mieszkania w Warszawie. To także cena średnio wyposażonego Audi A8. To także cena malutkiej kawalerki w okolicach Londynu, albo całkiem fajnego domku w mało topowym stanie w USA. Na tyle średnio zarabiający Polak musi pracować (odkładać) całe życie (około 30lat). O ile nie ma innych zobowiązać i odpowiednio "zaciśnie pasa". . Itd. Itp...
Pamiętacie opisywanego przeze mnie marcu chłopaka, którego zostawiła moja koleżanka? Tuż po rozstaniu wyjechał do Belgii, by tam dać sobie szansę o niej zapomnieć. Na Święto Zmarłych przyjechał na kilka dni do Polski i spotkaliśmy się. 100tys. Euro - tyle zarobił w te pół roku. Przemycał narkotyki? Zabijał ludzi na zlecenie? Jeździł na Zachód TIRem pełnym fajek bez polskich znaków akcyzy? Nie! Najzwyczajniej w świecie założył w Belgii firmę świadczącą usługi budowlane. Zatrudnia 20 Polaków. Firma belgijska robi coś (gładzi ściany, maluje, montuje płyty gipsowe) za 20-25Euro/m2, on za 8-10Euro. 4-5Euro dla niego, 4-5Euro dla pracownika. Jego koszty to wynajęcie 3mieszkań dla pacowników, dawanie ogłoszeń w prasie i rozwożenie pracowników. Banał i full legal. Jeśli koniunktura pozwoli, to wróci do Polski pod koniec 2007 roku jako milioner złotówkowy, lub w 2012 jako milioner liczony już w Euro. Praca pozwoliła mu zapomnieć o Niej...
I jeszcze ktoś się zastanawia, by stąd uciekać? Niczego nie insynuuję, niczego nie podpowiadam... Ja dobrze się bawię. Szczególnie uwodząc ostatnio jednego polityka. Wiem, że w Polsce nawet jak poseł przejedzie na pasach dla pieszych, pijany na 3promile, 4emerytki idące z zebrania seniorek, a gratis wnuczkę jednej z nich - włos mu z chronionej immunitetem głowy nie spadnie. No ale skalp z jego czupryny z przemiłą chęcią zobaczę na okładce Faktu czy Supereespressu. W razie czego będziecie wiedzieć, kto łosia mediom wystawił:) Jak robią łosie? Tzn. ten no... okrzyk godowy jaki mają?

PS To, że Czytelnicy zwracają się do mnie z różnymi sprawami dotyczącymi seksu, związków, anatomii, itp. rozumiem i staram się odpowiadać i pomagać. Ale jak mam odpowiedzieć na taki oto problem:
"Dostalem niemoralna propozycje. Jest Wloszka ktora chce polskie obywatelstwo. Chce zaplacic 10000 euro za fikcyjny slub ze mna dla obywatelstwa a pozniej i tak wezmiemy rozwod. Zrobie to tylko dla kasy. Poradz cos, czy to bezpieczne?
Ludzie, ja na prawdę nie jestem omnibusem z głową wielkości globusa. Poradźcie coś koledze - prawnie i emocjonalnie. Można się tak chajtnąć jedynie dla kasy? Nie żałować później, że z wybranką się nie powiedziało tego magicznego, sakramentalnego (w tym przypadku chyba bardziej cywilnego?) TAK z wielkiej miłości?

2006-10-01 01:49:07 >> Bez tytułu.

Zerknijcie proszę w moją sierpniową notkę pt: "Ameryka". Napisałam, jak to Ameryka "daje", czy też "sprzeDaje" innym swoje "dobra" eksportowe. Że USA nawet centa nie wyda tam, gdzie jest to zbędne i gdzie ów cent się nie zwróci wielokrotnie. Wkrótce jaja zaczną się z Wall-Martem, który przejmie "nasze" Alberty i Hypernove.
Za 3,5 miliarda dolarów dostaliśmy odświeżone F-16, które w połowie drogi mało nie spadły do Atlantyku ze starości, czy awarii jakiejś tam śrubki. Pocięcie tego i zatachanie na złomowisko kosztowałoby Amerykanów krocie, a głupi Polak kupi i jeszcze przepłaci. A szeroko rozumiana "tajemnica wojskowa" na zawsze okryje prawdę, że będą to F-16, gdzie F- znaczy "Fuck!", a 16- to wiek owych maszyn. Przecież produkują je w niezmienionej formie od ponad 20lat! Ma ktoś z Was 20letnie auto? I co z tego, że zrobi mu się tuning, wsadzi nowoczesne DVD z Dolby Surround - to ciągle pozostanie 20letni rzęch i już. No, ale militaryści z mojego bloga pisali, że samoloty są super, fiu-fiu i hoho. Takie fajne, że zanim zalecą na miejsce działań wojennych, to już pewnie skończy się wojna, a by mogły spokojnie wylądować, pas startowy musi być odkurzony, bo się mu silniczek zatrze i lakier zarysuje. A może samoloty przelękły się swojej mamy chrzestnej - Pierwszej Damy IV Rzeczpospolitej?

Ameryka ma też oczywiście swoje zalety, ale te są zagwarantowane jedynie dla jej obywateli. Jeżeli owe F-16 kupiłby sobie np. Bill Gates, Donald Trump, albo ktoś, kogo stać kupić sobie 8ton złomu po cenie za kilogram o wiele wyższej, niż cena złota, to za takie jaja z awariami dostałby albo wywalczył w sądzie wielomilionowe odszkodowanie. Dostałby nową maszynę i przeprosiny. A może nawet rentę, bo przecież każde wejście do samolotu, by sobie nim polatać, budzi traumę, że znów się coś popsuje. Ewentualnie polatałby sobie 5dni nad swoimi posiadłościami i oddał sprzedającemu jako produkt nie spełniający oczekiwań, bo kolor nie taki, bo przyśpieszenie kiepskie, bo hamulce bez ABSu. Tylko czekać, aż jakiś nasz Orzeł naciśnie w czasie lotu Eject, zamiast w pokładowym CD, to w fotelu, i 200milionów złotych roztrzaska się o glebę. No ale nic, płakać nie będziemy, bo maszyn do końca roku będzie 8, a pilotów którzy potrafią nimi latać tylko... jeden! Żałosne! To polskie zastaw się, a postaw się. Tylko siedem armii świata stać na tak drogie w utrzymaniu maszyny, w tym takiego "tygrysa gospodarczego" jak Polska... Żołnierze w koszarach będą wpieprzać ziemniaki z chlebem, a na poligon chodzić pieszo, ale w hangarach będą stały piękne, błyszczące, codzień woskowane i polerowane F-16. To chore, by tworzyć święto państwowe z okazji przylotu do Polski złomu. Wnioskuję, o ustanowienie dnia 9 listopada - Dniem Złomiarza.
A Jelfa? O matko! W ampułkach z lekiem dla alergików był Pawulon, a oni jeszcze fochy robią, że to, że tamto, że wypierdalać dziennikarze z Jelfy, że oklejarka ampułek się pomyliła i oni nie są winni. W USA taka firma byłaby skończona. Tam J & J, wysłał do każdego klienta (nawet do pustelnika zaszytego gdzieś w Górach Skalistych) przedstawiciela handlowego, by odebrać pigułki, które zamiast pigułką na sen była pigułką na przeczyszczenie. Bo tam pacjent dostałby miliony dolarów odszkodowania za to, że osrał się we śnie lub zasnął na kiblu, a u nas? U nas zarząd firmy wiedząc już od kilku miesięcy, że w ampułkach jest Pawulon (obecnie, po łódzkiej aferze nazwę owego specyfiku zmieniono) ma nadzieję, że całą partię uda się wstrzyknąć pacjentom, wszystko "rozejdzie się po kościach" i nikt nie zauważy!

2006-10-01 01:49:07 >> Poproszę o radę...

Wielokrotnie zwracano się o radę do mnie, teraz ja zwracam się o nią do Was:
Gdzie najlepiej jest znaleźć dobrego partnera na spędzanie przydługich, jesiennych wieczorów, a może i nocy... Idąc obecnym trendem, pewnie należy się zapisać do szkoły tańca i tam poznać swoją drugą połówkę. No po prostu śmiech mnie ogarnia, gdy widzę te wszystkie "TańcoGwiazdowe" pary, związki, małżeństwa, a może nawet i dzieci?! Kasia Cichopek z tym jej Hakielem, Edyta Herbuś obracająca na parkiecie (i nie tylko) coraz to kolejnego topowego partnera, no i Gąsowski, który podobno napompował brzuch swojej tanecznej patnerce. Ach ta "kobieca prasa" - jedno zerknięcie w nią, a tyle nowości z życia towarzyskiego.
I weźcie tu wierzcie w miłość, wierność i inne takie pierdoły. Ludzie nie potrafią oddzielić pracy od przyjemności. Zero profesjonalizmu. Przecież za Taniec z Gwiazdami dostają porządną kasę, jest to więc ich praca. Mają potrenować, odtańczyć swoje i grzecznie wrócić do domu, do swych partnerów życiowych, a nie parkietowych. A tu... Szlast, plast i ledwie TVN wyłączy kamery, oni zaczynają się kochać, a może nawet i pieprzyć jak młode króliki, tracąc dla siebie głowy. No nie ukrywam, że na parkiecie można nieźle podniecić napalonego imprezowego faceta. Nieraz czuję, gdy mnie do siebie przyciska, jak bardzo mu się podobam. Ale to są profesjonaliści! Ginekologowi chyba nie staje na widok każdej rozłożonej przed nim waginy? No ale bez przesady- wiązać się z kimś, bo dobrze się porusza na parkiecie i potrafi opanować erekcję w tańcu?
Pytam więc: jak i gdzie najlepiej kogoś poznać? W miejscu, gdzie często się razem przebywa (uczelnia, praca, sala treningowa) czy wręcz przeciwnie, by się sobą za szybko nie znudzić, prawie ciągłym ze sobą przebywaniem? Z osobą o podobnych zainteresowaniach, czy o zgoła odmiennych, by móc poznawać pasje partnera i nauczyć się je podzielać. Z osobą czystą emocjonalnie od poprzednich partnerek/-ów, czy "leczyć" kogoś z jakiejś tam poprzedniej miłości? Osobą, która już się wybawiła, "wyszalała", wypartnerkowała, czy z taką, dla której będę tą pierwszą poważną, wielką, wspaniałą, niezapomnianą?
Niedawno zainteresował mnie ktoś poznany, jak to na XXI wiek przystało - przez Internet. Od dawna odwiedzam jego stronę www, od pewnego czasu czytam jego blog, niedawno do niego napisałam i jakoś się to toczy. Miłe dialogi via mail i GG, a nocami gorące rozmowy SMSowe. No nie powiem, facet ma fantazję, a właśnie to, prócz inteligencji i poczucia humoru mnie w mężczyznach najbardziej pociąga. Pociąga mnie coś jeszcze... - mam nadzieję, że ma odpowiednie do moich zainteresowań zwierzę pociągowe, nieparzystokopytne;) Wkrótce zamierzam się z nim spotkać.

2006-11-20 23:16:17 >> No i stało się...
Weroniczka, jak na wzorową przedstawicielkę społeczeństwa informatycznego przystało, postanowiła wykorzystać globalną sieć, by w niej kogoś ciekawego poznać. Ciekawych ludzi do poznania jest wielu. Prawdziwych inteligentów, romantycznych szaleńców, czy pozytywnych zakręceńców. Zainteresowałam się artystą o ciekawej formie przekazywania samego siebie. Poznawałam go przez kilka tygodni dzięki jego często aktualizowanej stronie internetowej, a ostatnio także dzięki jego blogowi. Ciekawe rzeczy tworzy, ciekawe ma poglądy na świat i mimo natłoku obowiązków, zawsze miał czas odpisać mi na moje e-maile. Później w naszą wymianę myśli włączyliśmy także wieczorno-nocne SMSy i rozmowy telefoniczne.
Zauważyłam, że najbardziej śmiali jesteśmy, gdy klikamy. Maile, SMSy. Możemy SMSować cały wieczór, rozklikać na czynniki pierwsze całe nasze pierwsze spotkanie, naszą pierwszą noc w łóżeczku, itp. Ale gdy któreś z nas postanawia zadzwonić, wszystko stygnie i rozmawia się jakoś tak zupełnie inaczej, poważniej, grzeczniej, jakby z zupełnie inną, niż ta powoli wirtualnie poznawaną osobą. Dlatego, by nie psuć budującej się atmosfery i wizji spotkania - przez telefon rozmawialiśmy tylko raz.
W końcu w ostatni weekend pojechałam do niego. Na jego stronie WWW są wszystkie jego dane, zdjęcia, wiek i wszystko inne niezbędne, gdyby musiano mnie poszukiwać, po ewentualnym moim zaginięciu podczas tej wyprawy. Anna Mucha wyjeżdża w nieznane do Chin, Tybetu, itp, więc i ja mogę do miasta oddalonego o kilkaset km. On miał mnie odebrać z dworca, bo oczywiście jadę jako zwykła dziewczyna z Warszawy, a nie kierowniczka auta, które on pewnie gdyby ujrzał (a byłby hobbystą motoryzacji) - miałby dylemat - lepiej pojeździć autem, czy na właścicielce tego auta? Oczywiście, że chciał przyjechać do Warszawy, ale niestety mieszkanie przyjaciela, które zawsze mu służyło za prywatny azyl w stolicy obecnie jest wynajmowane, a spotykanie się w hotelu wg. niego zabija romantyzm. Z względów oczywistych nie chciałam go zapraszać do siebie...
Wysiadłam na peronie miasta X - on czekał... A już się bałam, że mnie wystawi (nie miał mojej fotki, poszłam na pełne zaskoczenie go). W końcu co innego jest miło spędzać wirtualny czas, a co innego przejść do reality i ponosić tego ewentualne negatywne konsekwencje... Ale to on, jak się na peronie okazało miał więcej obaw, niż ja. Teraz modne są wystawki (czy też ustawki?) gdzie koledzy udając przez internet (maile, czaty czy GG) dziewczynę, wkręcają jakiegoś swojego kumpla i postanawiają się z nim omówić. Podają mu miejsce spotkania, nakazują, co ma kupić (wino, czekoladki, bukiet róż, gumki), a ona już będzie czekała na niego, zaprosi go do domu i będzie miło... A tak naprawdę w miejscu umówionego spotkania czekają koledzy i kręcą delikwenta z ukrycia na wideo. Oczywiście zżerając mu później pyszne czekoladki i wypijając markowe wino:)
Mój peronowy facet był zatem podwójnie radosny. Po pierwsze, że na peronie nie pojawili się jacyś jego kumple z okrzykiem "mamy Cię!", a po drugie.. Chyba naprawdę byłam w jego typie. Kiss, kiss. Zabrał mój malutki plecaczek do auta, by nim dojechać do jego domu. Była późna noc, czynne jedynie stacje benzynowe. Zwalniając przed jedną z nich zapytał nieśmiało - wstajemy kupić jakieś.. no.. ten.. hmm.. zabezpieczenie?
- Pisałam Ci, że plasterek na udzie doskonale zabezpiecza...
Facet był wyraźnie uradowany. Po pierwsze chyba przez to, że nie wyda majątku na gumki, a po drugie, że nic nie będzie nas ograniczać. W końcu przyjechałam na prawie 3 dni, więc gumek zużylibyśmy kilkanaście/-dziesiąt;) Pewnie i tak miał pełen ich zapas w domu, ale chciał się upewnić, czy naprawdę będzie coś ten-teges... czy przyjechałam jedynie powymieniać myśli, bez udziału środków elektronicznych. Dopiero teraz, gdy czytam to, co piszę, dociera do mnie, jakie to było szaleństwo!
Człowiek to jednak zwierzątko. Bo chociaż obydwoje mieliśmy wiele pytań, wiele do opowiedzenia i wysłuchania, wszystko prowadziło do jednego - łóżka! W SMSach ustaliliśmy wspólny prysznic, ale w realu wybrałam się pod niego sama. On był czyściutki, pachnący, chyba pół wieczora siedzący w różnego rodzaju perfumach, płynach po goleniu, itp. Prysznic minął mi szybciutko i już mogliśmy kontynuować ustalony SMSowo program naszej pierwszej, wspólnej nocy.
W pokoju panował półmrok, rozświetlany jedynie kilkoma punktowymi, przygaszonymi światłami. Nie mam żadnych zastrzeżeń do swojego ciała, ale pierwszy raz z kimś nowym wolę w miłej, mrocznej, intymnej atmosferze. Wtedy można po kolei, zakamarek po zakamarku poznawać ciało partnera, a nie, jak w pełnym oświetleniu z szybkością flasha wszystko sobie obejrzeć. Facet był już w łóżeczku, jak na późną noc przystało - a mokra kotka wróciła spod prysznica i zaczęła skradać się do łóżeczka..
Kochaliśmy się do świtu. Tak szaleńczo, że skończył się we mnie soczek, a on chyba zatarł sobie swój rozkoszny instrumencik do dawania kobietom rozkoszy. Pewnie, że mnie kręcił i moja cipeczka dostarczała odpowiedniej ilości śluzu, ale bez przesady- nie jestem dynią z której można utoczyć kilka litrów soku. Zawsze wolałam grubsze niż dłuższe, i takiego też dostałam w gratisie dołożonego do mojego słodkiego Artysty:) A, by nie skończyło się to wszystko na naszym jednym spotkaniu, nie dostał wszystkiego, co potrafię mężczyźnie dać...
Podsumowując - takie internetowe znajomości mają wiele zalet. Oczywiście wszystko zależy od otwartości (która przez internet jest o wiele większa, niż w cztery oczy), a przede wszystkim od prawdy o tym, kto znajduje się po drugiej stronie. Ja byłam w tej sytuacji, że korespondowałam z kimś, kogo tożsamości mogłam być prawie pewna. To ja ujrzałam na jego stronie jego samego oraz to, czym on się zajmuje, to ja do niego napisałam pierwsza, to ja mogłam mieć pewność, że dane dostępne na jego WWW (m.in. CV) są autentyczne. W ciemno, do osoby bez twarzy i personaliów, pewnie bym nie pojechała. Kolejna zaleta poznania kogoś przez Net jest to, że można równie łatwo zniknąć, jak się pojawiło. Ale ja na razie znikać mu nie zamierzam...

Ależ dziękuję Wam bardzo...
Dziękuję za troskę odnośnie powyższej mojej notki i mojego spotkania z obcym facetem. Dziękuję za informacje, że kochając się bez gumki z nieznanym mi mężczyzną, mogę coś od niego złapać lub jemu przekazać coś od siebie. Dziękuję za zazdrość, że jedni są ponadnormatywni, a innym gumka spada z ich fujarek - cieniutkich jak słomka do drinków. Nie pojechałam go niego zupełnie "w ciemno". W "ciemno" personalne, intelektualne, cielesne, czy seksualne. Przeklikaliśmy ze sobą tyle, że wiedziałam nawet to, ile on miał w życiu partnerek - 7. On dowiedział się, ilu partnerów miałam ja - XY, gdzie X=1. Sami dobrze wiecie, że w momencie niepohamowanego podniecenia, szybko przechodzi się dalej i dalej, i mało kto liczy się wówczas z konsekwencjami - chorobami, ciążą. Niby dwoje normalnych ludzi, wykształconych i znających zagrożenia wypływające z "przypadkowego" kontaktu seksualnego, a jednak. Zaczyna się od pocałunków, delikatnych dotyków czy dzikich macanek, przez erotyczny striptease lub zwierzęce zdzieranie z siebie ubrań, po rzucanie się na siebie, jak wygłodniały człowiek na stół pełen jedzenia... Kto ma wtedy czas myśleć o gumkach. My (kobiety) łyłamy pigułki lub naklejamy plaster, facet obiecuje się powstrzymać i... JAZDAAA! Kto tego nie doświadczył, ten nigdy nie pojmie o czym piszę. A później, gdy ciała stygną po gorącym numerku, przychodzą refleksje - a jeśli facet co noc robi to z inną? A jeśli bym z nim wpadła? Jak on w ogóle ma na imię?
Tylko raz naprawdę żałowałam tego, że rżnęłam się z różnymi facetami. Gdy w te wakacje, z moim przyjacielem (takim duchowym, a nie od spółkowania!), na wrocławskim rynku staliśmy w kolejce do autobusu w którym honorowo można było oddać krew. Przyjeciel spontanicznie chciał ją oddać, ja jedynie towarzyszyłam mu w kolejce. Gdy zobaczyłam tych wszystkich rozentuzjazmowanych młodych ludzi, których 450ml krwi może kogoś uratować... Zrobiło mi się żal, że nie mogę oddać swojej. Nie dlatego, że się bałam, a dlatego, że odpowiedziałam TAK na pytanie: czy w ostatnie 6miesięcy miałaś/eś przypadkowe kontakty seksualne...

2006-11-20 23:16:17 >> Maciej Zakościelny...
Pewnie urażę teraz wielbicielki polskiego Brada Pitta, te wszystkie zapatrzone w naszego kryminalnego Kojako-Bonda nastolatki, które muszą zmieniać bieliznę, co każde spojrzenie na ujęcie, w którym owego gościa widać na ekranie. Ogólnie koleś był mi obojętny, jak wszystkie te szklanoekranowe patafiany, tapetowane godzinami przez charakteryzatorki przed każdym ujęciem kamery. Ale gdy zobaczyłam go ostatnio na żywo i miałam okazję dłużej poobserwować jego strój i zachowanie, miałam ochotę zwymiotować mu w twarz, szczególnie, że mój za mocny drink źle mi się wchłaniał.
Maciuś ubrał się jak na pajaca przystało w to, co w aktorskiej garderobie garderobianemu wydało się zbędne, a co pan Tadzio Lampka pozwolił Maciusiowi z niej zabrać. Buty z noskiem dłuższym niż indiańskie kanoo, koszulka w stylu wczesne lata hollywood i... rękawiczki, takie palczatki jakie nosi "mega gwiazda polskiej sceny pop" - 14letnia wokalistka Blog27, Blog28, Blog34 czy ile to tam liczy ten blog?
Sławnym też trzeba nauczyć się być. Bo i co z tego, że jego twarz jest rozpoznawalna. Ani on zdolny, ani on mądry, ani wyjątkowy, po prostu nieudolna polska podróbka hollywoodzkich idoli. Tylko, że z tego naszego to taka bardziej "Pita" niż Pitt. To było normalne przyjęcie, zamknięte dla prasy i paparazzich, a on po prostu zachowywał się tak, jakby każdy jego krok śledziło przynajmniej dziesięć kamer, stu castingowców z Hollywood, milion telewidzów, a on robi wszystko, by jak najlepiej wypaść. A laska z którą był to tylko dodatek. Coś jak diamentowe spinki od Bulgariego. Przy rozmowie z kimś, ustawiał się lub tę swoją laskę tak, by za bardzo nie przyćmiewała jego blasku. W końcu to on tu jest gwiazdą, najpiękniejszy i najmądrzejszy i w ogóle półbóg lub nawet Bóg junior. Rozmawia z kimś, a co chwilę, jak niepewna ułożenia swych włosów kobieta, ten poprawia te swoje kretyńskie rękawiczki. Miny przy tym robiąc takie, jak Bush jr. przy tłumaczeniu światu czegoś, czego sam nie rozumie.
Co Wy w nim widzicie? Przecież taki koleś to jeden wielki kicz i plastik. Gdyby trzeba nas było obronić przed napastnikiem, ten by pewnie po prostu uciekł, by nikt mu guza nie nabił, ząbka nie wybił, noska nie złamał, bo to zniszczyłoby jego aktorską karierę. A nawet jakby nas jakimś cudem obronił, to pewnie zanim zapytałby nas czy wszystko OK, najpierw obdzwoniłby wszystkie tabloidy, by następnego dnia być na okładkach, jako dzielny obrońca uciskanych niewiast.
Poznałam kiedyś Iwana (tego od Delfina). Gdy o nim usłyszałam po raz pierwszy, wydawał mi się właśnie takim nadąsanym pajacem. Coś tam zaśpiewał, wdzierając się na listę przebojów, zagrał w "M jak Miłość", wdzierając się w kobiece serca. Pomyślałam - ot, następny Rusek, głupi, nadęty, mający Polszę w głębokim poważaniu. Ale ten okazał się naprawdę fajnym facetem. I mając o wiele większe prawo do ubierana się jak cyrkowy pajac (jest co najmniej... biseksualny;), ten zachowuje się normalnie, a do swojego cichutkiego mieszkania na Kabatach jeździ metrem, ustępując miejsca starszym. A nasza tytułowa "gwiazda"...

2006-11-20 23:16:17 >> Chopy, trzymajcie się...!
Ta notka powstała, gdy próbowano Ich ratować w kopalnii. Nie zamieszczałam jej tu wcześniej, by nie widniała między "majtkami, a biustonoszem". Ale, gdy emocje już trochę opadły, mogę ją już zamieścić:
Szkoda mi tych Ludzi:( Gdy zobaczyłam w TV, w jakich warunkach Oni pracują, przypomniał mi się pewien film. Zazwyczaj filmów tego typu nie oglądam, ale ten leciał w samolocie czy autobusie, więc nie mogłam przełączyć się na inny kanał. Film "K-19", o awarii rosyjskiej atomowej łodzi podwodnej. Nie mogę do dziś zapomnieć scen, gdy żołnierze, dwójkami szli naprawiać coś w pobliże reaktora. Wiedzieli, że idą na pewną śmierć, na straszne popromienne cierpienia, że idą w oko cyklonu lub paszczę lwa - ale szli. Wracają po 10minutach z takimi oparzeniami ciała, że nie można z nich zdjąć wtopionych w skórę ubrań, wymiotują, przekrwione oczy mało nie wypadają.
Oglądałam to jednak w samolocie, bo sięgnęłam przy tej scenie po torebkę wymiotną dla nielotów.
Widząc idących w czeluść kopalnianego korytarza górników, zrobiło mi się żal tego wszystkiego. I ogarnęła mnie wściekłość na... "ekologów".
Rozpierdalają mnie ci kretyni, którzy nie pozwalają wybudować w Polsce elektrownii atomowej. Produkować najczystrzej i najtańszej energii (prócz elektrownii ze źródeł odnawialnych). A tam, gdzie owe elektrownie są (Francja, Niemcy), "ekolodzy" protestują przy transportach paliwa do nich i odpadów, przez to dziesiątki tysięcy policjantów musi chronić konwojów, a elektrownie za setki milionów euro muszą organizować ochronę, akcje uświadamiajace, itp. A w Polsce, nad morzem wieśniacy protestują przeciw elektrowniom wiatrowym, bo w nocy tam mruga takie wkurwiacjące, czerwone światełko, nie pozwalające wieśniakom i kurom zasnąć, a w dzień te łopaty pewnie powodują raka. Więc 100tysięcy górników musi zapierdalać pod ziemią jak krety, by 38milionów kretynów można było ogrzać, dać prąd, itp. To nic, że każdy dzień pracy w kopalnii to o krok bliżej pylicy płuc, raka, ślepoty, głuchoty... Że każdy dzień opalania węglem elektrownii to tysiące ton gazów cieplarnianych, dwutlenku węgla, sadzy. Dookoła Polski elektrownie atomowe rosną jak "grzyby" po reakcji łańcuchowej, a u nas... 50lat za bambusami. Jakby nie 38milionowy rynek zbytu i taniej sily roboczej, pies dingo z kulawą nogą by tu nie zajrzał.
Mały apel do ludzi myślących. Gaście światło tam, gdzie jest ono zbędne. Tam gdzie jest niezbędne, zmieńcie żarówki na energooszczędne. TV i inny sprzęt sterowany pilotem wyłączajcie włącznikiem, a nie Standby czy Power na pilocie, a komputer (po zamknięciu systemu) listwą zasilającą. Lepiej zakręćcie kaloryfer, niż uchylajcie okno, by wypuścić ciepło. Itd, itp... A teraz białe "bambusy" niech mi nawymyślają, jak jestem durna z tym moim apelem.

2006-11-20 23:16:17 >> Odpowiedzialność...

W Polsce nigdy nie będzie dobrze, skoro nikt tak naprawdę nie jest za nic odpowiedzialny. Mnie dziś interesuje, co stanie się z tym szefem "Psów" z Dworca Centralnego, który wysłał dwoje "Szczeniąt" w podróż do Siedlec. Bo jakiś inny fiut z MSWiA na pociąg się spóźnił, albo szkoda mu było 14,5zł na osobowy czy 24zł na pośpieszny. Pędzi więc policyjny polonez, a później przez cztery doby 2000 policjantów i strażaków ich szuka, setki radiowozów, tysiące litrów paliwa, helikoptery, dźwigi, droga krajowa zamknięta przez wiele godzin, zmarnowane setki tysięcy złotych i tysiące godzin pracy policyjnej, bo jakiemuś fiutowi za długo zabalowało się w Stolicy i nie chciał turlać się PKPem 1:17h pośpiesznym, lub 1:46h osobowym. I co? Jeden fiut odwołany, ale pewnie z komendy na centralnym przejdzie do innej, niewiele tracąc. Drugi fiut, którego wieziono podał się do dymisji, ale pewnie też miękko gdzieś wyląduje w jakimś innym resorcie. A jutro zdarzy się jakiś inny wypadek, albo okaże się, że Lepper naprawdę posuwał połowę posłanek z łódzkiego i nikt nie będzie już pamiętał dwoje utopionych "Szczeniąt", skoro codzień topi się ich tysiące z niechcianych miotów Burków i Azorków...
Za kasę, którą zużyto na akcję poszukiwawczą tych dwojga policjantów, można byłoby kilkadziesiąt razy oblecieć kulę ziemską, a nie tylko przejechać 93km do Siedlec. Niech pan komendant oddaje do końca swego psiego żywotu, ze swojej psiej pensji, a później i psiej emerytury kasę, którą przez niego utopiono w jakimś podsiedleckim bajorze. No i niech wypłaca renty rodzinom ofiar. Nie ma z czego? Zlicytować jego auto, mieszkanie, medale, odznaczenia i pałkę służbową. Niech skończy na chodniku nie jako "krawężnik", a bezdomny.

A skoro już o "Psach" mowa... Czy to prawda, że policja nachodzi ostatnio domy prywatne i sprawdza, co posiada się na komputerach? Że nakłada horrendalne mandaty? Czterokrotność ceny (jeśli chodzi o oprogramowanie), 4zł za każdą nielegalnie (czyli dłużej niż przez dobę od ściągnięcia?) posiadaną MP3. Tak mnie ciekawi, czemu państwowa policja chroni interesów światowego monopolisty softwarowego- Microsoftu. Mafia zarabia miliardy na nielegalnym paliwie, alkoholu, narkotykach... Ktoś na stacji benzynowej dolewa śladową ilość benzyny do wody, lub olej opałowy sprzedaje jako napędowy i dostaje za to 500złotowy mandat, a ktoś tam za posiadanie na komputerze Windowsa XP, Office'a, Corela i Photoshopa dostał 15tys. kary. To ma być sprawiedliwość po polsku?

N. To, że Wydawca wykupił domenę cichodajka.pl tylko na rok, i ktoś ją teraz przejął i pisze jakieś smuty to moja wina? Nie każdemu N.- Nerio na imię;) Znamy się 2lata, myślisz, że poszłabym na takie coś? A to, że kiepsko mi było z Tobą w łóżku nie znaczy, że Cię nie lubię...

Sławek znów zabłysnął. W jednym z komentarzy zaciągnął tu link do ściągnięcia sobie z internetu mojej książki. Oczywiście jawnie łamiąc prawo autorskie, chociaż sam jest bardzo sławnym pisarzem, którego książek w nakładzie 200egz. (słownie DWIEŚCIE egzemplarzy) nikt piratować nie chce, ani tym bardziej czytać.
Zrobił to specjalnie, by wiedzieć, o której godzinie wchodzę na swój blog i kiedy ów koment wykasuję. Dawniej, gdy bardziej mnie kochał, siedział na moim blogu ciągle, co minutę naciskając F5 (czy też klikając ODŚWIEŻ), by móc jako pierwszy napisać komentarz do mojej nowej notki. A jeśli było w niej coś o nim lub do niego kierowane, to wręcz tryskał... wiecie czym (na pewno nie energią życiową). Komentarze były dziwnie kleiste... Nie kleją się w treści, to chociaż forma niech będzie kleista, a wręcz glutowata...
Dla nowoprzybyłych na ten blog, wyjaśnienie - Sławek to gość rozumny. Wykształcony prawniczo i lewniczo. Odrzucił ofertę ONZ, by zostać Ambasadorem Dobrej Woli albo Konsulem Wesołej Nowiny, bo on woli na necie molestować młode dziewczyny. Czemu na necie? Bo kto dużo gada, ten w realu... - sami dobrze wiecie. Zmierzcie więc długość jego komentarzy linijką (takiej długości chciałby GO mieć) Treść jest jednostajna i oczywista... Weronika be, Weronika a-kysz, a wszystko przez to, że Weronika nie chce tego starzejącego się pryka* (ma ponad 35lat).
* - Pryk, od angielskiego słowa Prick...

Drodzy obrońcy Sławkowi... By wiedzieć, o co tu między nami, "skłóconymi kochankami" (jak Aneta Krawczyk z posłem Łyżwińskim) chodzi, musielibyście znać genezę mojej znajomości z owym sławetnym Sławomirem. Tysiące jego komentarzy (tak, idą już w tysiące!, dłuższe niż moje notki) oraz dziesiątki wątków pobocznych (takich jak np. wyzywanie innych blogowiczek na moim lub ich blogach, na blogach ich chłopaków (do dziś pamiętam Coolbikowego, Kunta- Kinte), itp.
Z Wydawcą łączy mnie tylko podpisana i przesłana pocztą umowa wydawnicza, oraz otrzymywane raz na 3m-ce rozliczenie sprzedaży. A widzicie, co nasz psi detektyw wymyślił w porannej, długiej na 29cm notce? Nawet nie czytałam, bo te jego punkty, podpunkty, paragrafy... Normalnie jak nastoletni wielbiciej jakiegoś "W-11" czy "Detektywów". Kilka miesięcy temu, Sławek, zaglądając do lodówki mówił do majonezu i musztardy: "Cześć Weroniko. Wreszcie się przekonam, jak smakujesz..."

Sławka jest mi po prostu... żal. Tak naprawdę szczerze. Może i ma swoje zalety umysłowe, ale czemu trwoni je na moim blogu? Mój ojciec w jego wieku spędzał ze mną każdą wolną chwilę, a on? 36lat na karku, codzienna degeneracja nasienia. Jeśli w płodnym wieku nie złożył go w banku spermy, to z dnia na dzień, z każdą godziną ugniatania jąder przed moim blogiem (samym tylko siedzeniem na nieergonomicznym krześle) przyczyniam się pośrednio do ewentualnego poczęcia bidulki jakiejś takiej. A jeśli S. ma już swojego juniora/-rkę, to nie zniosłabym tego, że mój tatuś zamiast się ze mną bawić i chodzić na spacery, pisze jakieś brednie na czyimś blogu.
Dawniej Sławek potrafił naprawdę prześledzić wszystko, co napisałam. W głupiej notce o lotto napisałam coś o statystyce na zajęciach, to prześledził plan zajęć wszystkich warszawskich uczelni, by zobaczyć w której stata jest na pierwszym roku. Napiszę coś, a ten mi zaraz przyciągnie cytat z mojego bloga sprzed 2lat, że wtedy pisałam o tym zupełnie inaczej. Tak, tak, ma cały mój blog na dysku, a obawiam się, że i w pamięci. Dziwne, że nie śledzi mojego cyklu miesięcznego i nie wytyka mi, że pieprzę się w czasie, gdy według jego obliczeń - powinnam mieć okres. Teraz pewnie mi wyliczy, jaką mam przekątną ekranu w komputerze, jaką mam ustawioną rozdzielczość i czcionkę, a może i kartę graficzną, skoro jego ost. komentarz przeliczyłam na 29cm tekstu. A gdyby miał mój nr tel. to w nocy wysyłałby mi SMSa, by rano wiedzieć o której się budzę (bo wyłączam tel. na noc i dostałby raport, kiedy włączę). Tego typu jest to człowiek, którego w realu naprawdę bym się obawiała. I może ktoś taki byłby do zniesienia, gdyby miał np. 16 lub 18lat, ale nie, gdy jest 2x starszy. I zaraz mi tu 100tny raz napisze, że stać go na trwonienie swojego cennego czasu, bo zarabia tyle, że jak powie o swych dochodach studentkom, to te od razu rozwierają przed nim nogi. Sorry, to były modelki, bo w takim gronie ten nasz "model" się obraca.

A teraz rżnie głupa, że on żadnego linku do pirackiej wersji mojej książki nie zamieszczał, do niczego nie namawiał, ściągać nie polecał, itp. A pamiętasz Sławeczku, że tym, którzy prosili mnie w komentarzach o hasło do bloga polecałeś zajrzeć na www.archive.org, gdzie blog ów był dostępny za darmo. Nie, Ty zawsze jesteś niewinny, dziewica wręcz. A jak już ewidentnie Ci się łamanie prawa wykaże, artykuł i paragraf przytoczy, to sobie alter-ego wymyślisz, rozdwojenie jaźni, czy wręcz włamanie na Twojego kompa i wykradzenie Ci imienia i IP komputera. No... śmieszny jesteś. Wręcz żałosny, i dlatego też mi Cię żal.

Art. 18, § 3. Odpowiada za pomocnictwo, kto w zamiarze, aby inna osoba dokonała czynu zabronionego, swoim zachowaniem ułatwia jego popełnienie, w szczególności dostarczając narzędzie, środek przewozu, udzielając rady lub informacji; odpowiada za pomocnictwo także ten, kto wbrew prawnemu, szczególnemu obowiązkowi niedopuszczenia do popełnienia czynu zabronionego swoim zaniechaniem ułatwia innej osobie jego popełnienie. - prawnik Wydawnictwa już się tym zajmuje. Trenuj bezpieczne skłony po mydło. Albo zrób sobie zapas mydła w płynie...
A jak widzę to Twoje szamotanie się w komentarzach, rechotanie niby nad moją głupotą czy Twoimi wyobrażeniami mnie, to przypominasz mi Andrzeja Leppera. On też wszystko potrafi tak "elokwentnie" zamienić na "swoje", obrócić w "żart". Zarechotać jak głąb stawiając "retoryczne pytanie": - "Jak można zgwałcić prostytutkę? Hehehe, rech, rech, rech". Jesteś dla mnie takim właśnie Lepperem. I chociaż tekst czytam kilkakrotniej szybciej niż Ty go piszesz to i tak nie marnuję, ani milisekundy na ogarnianie Twego chaosu. Czytam 1-2 zdania i już wiem, co w swym chaosie chcesz mi przekazać. Mądrej głowie dość dwie słowie - Dlatego do Ciebie w dzieciństwie mówiono długimi monologami, a gdy pisano, to hektarami tekstu i tak zostało Ci na starość. Mi wystarczy jedno słowo osoby z którą się liczę i którą mam powód za coś szanować. Ciebie niestety za nic...

Ach, jaki to ja sprytny Sławek jestem. Prawie jak pomysłowy Dobromir. Wycofam się "z twarzą" (pucułowatą) z każdego słowa, które powiedziałem, napisałem. Wykręcę kota ogonem, albo krowę wymionem. Ach, ech, a że trafiłem na Werkę, to pech.
Napisałeś: "Uważam, że dni tego bloga są policzone!" Oznacza to, że jesteś albo adminem blog.pl i mi go za kilka policzalnych dni zamkniesz, albo jesteś wróżką i to jakoś wywróżyłeś. Jeśli jesteś wróżką (bo wróżów wg. mnie nie ma), to spokojnie wg. definicji np. z wikipedii (Cioty - złote baby, wróżki, czarownice) - mogę Cię nazwać ciotą. Oczywiście mam gdzieś, że 99 procentom ludności męska ciota kojarzy się z pedałem. Ty dla mnie jesteś wróżką, a że lubię staromowę to jesteś moją ulubioną ciotą. Fajnie? Jaka ja sprytna jestem, prawie jak guru sprytu i odwracania kota ogonem - Sławomir.

Czemu poświęcam tyle uwagi Sławkowi. Bo nienawidzę, gdy ktoś kreuje "rzeczywistość". Wmawia mi, a przede wszystkim innym coś, czego nie ma. Rok temu przez miesiąc wmawiał wszystkim, że jestem królową majonezu. Teraz znów jakieś teorie talibo-klewkowe, a może brakosiódmoklepkowe? Nie jestem Łyżwińską, która może sobie zrobić badanie DNA i wykazać, że druga strona się myli, czy wręcz bezczelnie kłamie.
No, naprawdę będę płakać, że okradziono mnie już z 13,5tys. książek, z dwóch dostępnych torrentów. A czemu nie doliczysz jeszcze przesyłania tego w e-mule, kaazie, czy zagranicznych PDF'owni? Nie jesteś gentelmenem, bo oni o pieniądzach nie rozmawiają. Nie masz też ich tyle na koncie, ile niby posiadasz i machasz laskom przed nosem wyciągiem ze swojego rachunku, skoro boli Cię każda tracona przeze mnie złotówka.
Dla mało rozumnych obrońców Sławomira. Ja Sławka NIE OBRAŻAM! Ja pokazuję tylko, jak zgodnie z prawem, stosując jego lawirowanie wśród paragrafów, naginanie prawa, ą-ę-owanie języka polskiego, i swobodną interpretację przepisów, mogę go nazwać słowem ogólnie uznanym za obelżywe. Ogólnie obelżywe, dla mnie staromowa. Dla mnie S. promuje i szerzysz tu piractwo, dla niego jest to tylko prowokacja. A teraz mi tu gdyba, czemu po kliknięciu na "NIE MAM SKOŃCZONE 18lat" wyświetla się pajacyk.pl, a nie strona książki cichodajka.pl. A kliknąłeś kiedykolwiek w brzuszek tego pajacyka? Dałeś dzieciom te śmieszne 5gr na jedzenie? Nie - Ty tylko siedzisz na Necie, raz masz skończone 18lat, a innym razem nie. Szukasz torrentów, patrzysz kiedy, co się tu zmieni, kiedy zrobię dopisek, kiedy dodam PSa, postawię jakiś przecinek, czy naprawię jakąś literówkę. Spisujesz czas, robisz harmonogram moich wejść na bloga, kreślisz wykresy, wyliczasz triambulacje, aproksymacje, by po wielu obliczeniach mieć radość, że pewnie siedzisz na mym blogu wtedy, kiedy ja coś na nim właśnie piszę. A teraz mam Ci tłumaczyć, czemu na cichodajka.pl nie ma już tego, co było tam jeszcze m-c temu. Wyjaśnię Ci to jak dziecku w szkole. Punkt po punkcie, bo lubisz punktować:
1. Domenę wykupił rok temu Wydawca.
2. Domenę wykupuje się zazwyczaj na 12 miesięcy.
3. Utrzymanie domeny kosztuje.
4. Dalsze utrzymywanie domeny dla celów promocyjnych wydało się Wydawcy zbędne.
5. Wydawca oddał (przez zaniechanie kontynuacji dzierżawy) lub odsprzedał domenę osobie trzeciej - z racji wysokiego pozycjonowania w wyszukiwarkach, pewnie dobrze na niej zarabiając.
6. Albo nie zarobił nic, bo nie przedłużając umowy z operatorem domeny (czy kto to tam tym zarządza), opuszczoną domenę ktoś sobie po prostu przejął.
7. Nowy właściciel domeny pisze tam teraz jakieś brednie, by wypozycjonować stronę jeszcze bardziej.
8. Okładka książki nie jest znakiem towarowym, więc każdy może ją sobie umieścić wszędzie.
9. Koniec i kropka, i chyba wreszcie jasność - nawet jak dla takiego jak Ty, Młotka.
Zamiast znów tu coś wymyślać, napisz do Prezydenta USA, czemu www.whitehouse.com to strona typu "poznajmy się", a nie białego domu?

A teraz coś bez punktów, a per analogia, dla bardziej rozumnych, ciekawy przypadek i ostrzeżenie: Mój przyjaciel miał złoty nr w ERA GSM. Nie opłacił jednej niewinnej faktury na czas, więc dzień po opóźnieniu Era zgodnie z którymś punktem regulaminu odebrała mu jego złociutki numerek. Era odstąpiła od zawieszenia połączeń wychodzących, egzekucji należności, itp (jak robi to z abonentami numerów zwykłych), bo zaległe kilkaset zł było warte wielokrotnie mniej, niż ów złoty nr. Domena cichodajka.pl była pewnie łakomym kąskiem, więc ktoś ją sobie przejął gratis lub za kasę. Czy ja się czepiam, czemu ktoś wykupił sobie domenę www.kretyn.4.pl?

2006-12-13 16:51:20 >> Cześć Weroniko, piszę do Ciebie, bo...
Ostatnio, dzięki piractwu, zwiększyła się ilość nowoprzybyłych na mojego bloga. Wzrosła zatem ilość posiadaczy mojego numeru komórkowego, adresu mailowego, przez co wielokrotnie zwiększyła się ilość ludzi próbujących złapać ze mną kontakt mailowy czy chociażby tylko SMSowy. Maile i SMSy czytam, odpisuję tylko na te ciekawsze.
Pewnie każdy z Was ma tak, że ma znajomych, których, gdy widzą na wyświetlaczu komórki (czy nagłówku e-maila), z przyjemnością naciskacie zieloną słuchawkę (czy klikacie temat), by odebrać, oraz takich znajomych, że gdy widać ich na wyświetlaczu, to udaje się, że nas nie ma;) Podobnie z e-mailami. Prawie każdy zaczyna się słowami, że pewnie maili takich dostaję tysiące, ale właśnie ten jego/jej będzie inny od pozostałych. Gdybym miała więcej czasu naprawdę starałabym się odpisać na każdy. Niestety tyle czasu nie mam, więc jeśli mam do wyboru odpisać komuś, kto w pierwszym mailu napisał (cytuję całą treść):

Intryguje mnie twoja osoba... chcialbym Cie kiedys poznac..., a że nie odpisałam, dzień później dodał:
Szkoda, że nic nie odpisałaś... nie wiedziałem, że jesteś kolejna "prze"dumna z siebie pieknością, i do byle kogo się nie odzywasz. W moim przypadku nie do byle kogo, ale Ty tego nie chcesz się chyba dowiedzieć...
- rzeczywiście, zgadłeś - nie chcę się dowiedzieć, szczególnie, że trzeci mail był o tym, że jeśli nie chcę nic napisać o sobie, to może chociaż o moim samochodzie? A jeśli nie chcę podać jego marki, to jemu wystarczy sama moc, a on już odgadnie. Tak więc tu, drogi autofilu, masz moją odpowiedź, bo sama wolę korespondować z kimś, kto ujął mnie jednym zdaniem, wcale nie w pierwszym mailu czy w pierwszej linijce (i wcale nie chodzi mi tu o wazeliniarstwo) :
lubię porozmawiać z kimś inteligentnym, a jak gadam sam do siebie to się ludzie na mnie dziwnie patrzą.. Osobiście wolę dowiedzieć się od tego ostatniego czegoś np. o miłości tantrycznej, niż od tego pierwszego tego, czy jego 200KM pokona moje 180. I może autofil też jest interesującą osobą, to jednak przegrał pojedynek "pierwszego wrażenia".

Z SMSami chyba zacząć jest jeszcze trudniej. Po i co można odpisać na SMSa typu (znów cytuję całą ich treść, każdy jest 1-szym SMSem, którym nowy "znajomy" chce mnie ująć i sobą zaciekawić):
- .
- ...
- Hey
- Hej cóż u Ciebie słychać? Jak tam sprawy sercowe?
- hey weronika co tam słychać...
- Jak tam?
- Masz jeszcze ten nr?
- Siema fajo
- To ty jestes autorka tej ksiazki Cichodajka odp dzieki pa
- Ty jesteś Weronika R.?
- Werokina fajna jesteś
- Weronika?
- Weronika R?
- Weronika R.?
- Weronika R...?
- Weroniko? Żyjesz?
- ?


Tak więc krótki poradnik:
1. Jak do kogoś piszecie, szczególnie pierwszy raz, to wypada przynajmniej się przedstawić lub podpisać.
2. Jak już się podpiszecie, to nakreślcie przynajmniej powód swojej wizyty na ekranie mojego tel. czy komputera.
3. Jeśli domyślacie się, że adresat Waszych słów dostaje ich codzień dziesiątki, to nie podkreślajcie tego, że o tym wiecie lub tego się domyślacie, w swym pierwszym e-mailu, w pierwszym jego zdaniu.
4. Starajcie się nie robić błędów i używać interpunkcji (przecinków, kropek, itp.) w pierszej swej próbie zainteresowania sobą kogoś.
5. Oczywiście unikajcie autoignorów typu: "prześlij mi swoją fotkę albo MMSa".
6 Itp. Itd. według Waszego własnego uznania, poczucia taktu i norm społeczno- towarzyskich.

A czego ciekawego dowiedziałam się z tych wszystkich maili? Po bałaganie w komentarzowni na moim blogu, większość ciekawych ludzi przeniosła się na moją skrzynkę pocztową. Dowiedziałam się tego, dlaczego naprawdę interesujący faceci są już zazwyczaj zajęci. Są interesujący i fajni nie dlatego, że się tacy urodzili i znalazła ich jakaś szczęściara, ale to właśnie dla niej (swej kobiety) faceci stają się interesujący, ciekawi, godni zainteresowania i zatrzymania się przy nich. Przestają zachowywać się jak ciołki, trwonić czas na głupoty. Czyli prosto: FACETA TRZEBA SOBIE WYCHOWAĆ!:)

2006-12-13 16:51:20 >> Koniec roku - czas podsumowań i pora na noworoczne postanowienia...
Wkrótce zrobię "bilans zysków i strat", odfajkowanie całorocznych zamierzeń. Teoretycznie można przeliczyć wszystko. Ilość ziarenek piasku na plaży, czy ilość atomów we wszechświecie. Ktoś policzył nawet, ile wart jest człowiek - rozbijając go na pierwiastki chemiczne. Kilkadziesiąt litrów wody, trochę węgla, żelaza, wapnia, itp - w sumie człowiek dla chemika to jedynie kilkadziesiąt centów. A jak ja mam podliczyć ten rok? Mogę wszystko wrzucić do Excela i on mi wszystko policzy. Ilość notek, komentarzy, maili, SMSów, słów, liter, pixeli na matrycy... A może podliczyć bloga bardziej alfabetycznie niż numerycznie, i zobaczyć, ile z mych notek, myśli i wizji się sprawdziło. W czym miałam rację, a w czym nie? Wkrótce pojawią się owe podliczenia - a teraz Wy się pochwalcie, co Wam się w 2006 roku tak naprawdę udało.

2006-12-13 16:51:20 >> Kazimierz Marcinkiewicz Pierwszy.

Szkoda, że nie mamy w Polsce monarchii konstytucyjnej albo jeszcze lepiej - ABSOLUTNEJ, bo na tym naszym bezkrólewiu Kazimierz Marcinkiewicz już dawno zostałby koronowany. Prosty fizyk z Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie wszystkie drogi w centrum miasta są krzywe i dziurawe. Nauczyciel, personalny nikt, dziś może być każdym. Prezesem PKO (nie znając żadnych zagadnień z bankowości), NBP (mając mierne pojęcie o ekonomii), Orlenu (nie odróżniając benzyny od Diesla), KGHM (przyglądając się i gryząc samorodek miedzi, czy czasem nie jest to złoto?), za 4lata może być prezytentem RP (Kaczka znudzi się wszystkim), a jak będzie miał taki kaprys, to może i Prymasem (bo nowy Prymas pewnie wkrótce okaże się UBkiem). Synem Ojca Dyrektora raczej nie zechce zostać (bo kto chciałby mieć miliom moherowych babć? Każdej kartkę na święta trzeba wysłać i Geriawit na urodziny kupić). Włoskiego się nie uczy, więc na stanowisko Papieża chyba kandydować nie zamierza - a szkoda.
A przecież to jest nikt! Wielka, medialna, mydlana bańka. Trzy jego infantylne "Yes, yes, yes" i już zdobył tłumy idiotów nie rozumiejących, ani tych "jes, jes, jes", ani tego, że jego zasługi w wynegocjowaniu pieniędzy dla Polski w budżecie unijnym są żadne, bo i tak ich nie dostaniemy. Bo nawet jakby Unia obiecała nam 10x więcej pieniędzy, to i tak wykorzystaliśmy z tego 3,71%, bo nie umiemy ich zagospodarować i się z nich rozliczyć. (dla niewiernych: "od początku wdrażania funduszy strukturalnych w Polsce do końca grudnia 2005 r. wyniosła blisko 2,5 mld zł (637,6 mln euro). Kwota ta stanowi 7,42 proc. środków przyznanych Polsce na lata 2004 - 2006."). Więc za co tu go kochać? Za granie Chopina komórką w Łazienkach? Za to, że mówi, jak Bolesław Krzywousty, który zcalił przed wiekami Polskę? Adolf Hitler też miał swoje trzy słowa: "Zieg heil, zieg heil, zieg heil". I tym zdobył miliony. Utwórzmy dla Kazimierza 5-tą RP, jak dla Adolfa 3-cią Rzeszę, by sobie mógł nią spokojnie porządzić. No po prostu - paranoja! Największy problem 38milionowego kraju, news dnia od tygodnia: "Dać Kaziowi zarobić 400tys./m-c na posadce prezesa Orlenu, czy dać mu sobie pobankować za kilka razy mniej?" A może założyć nowe ministerstwo? Ministerstwo YES-ów i NO-ów.

2006-02-05 19:26:29 >> Dziękuję Ci Ojcze Dyrektorze.
Napisałam "Od kaczek się zaczyna, na teorii ewolucji i wielkowybuchowym początku świata skończy. A to dopiero 3miesiące rządów PiCu. Co będzie za 4lata? Rzeczkatolicka ProMaryjna?" No i proszę bardzo, wyszło na moje: Za kacze kupry w e-mailu facet trafił do sądu, za kartofle w Tageszeitung odwołano szczyt Weimarski, a niemieckie media przez tydzień miały z Polski ubaw po pachy. Giertych Senior zgłosił do Parlamentu Europejskiego poprawkę wykreślającą teorię Darwina z książek i programu nauczania. Religia na świadectwie. Religia na maturze. Jezus Królem Polski. Maryja Królową, lub przynajmniej Królewną. Minister zaczynający sejmowe przemówienie słowami: "Panie Marszałku, Wysoka Izbo, Ojcze Dyrektorze..." Człowiek (na szczęście tylko gatunek zwany Polką/Polakiem) wkrótce jako jedyny na kuli ziemskiej przestanie być pochodną małpy, a zostanie poczęty przez Najwyższego (nie mówię tu o Romanie G.). A ja, jak wszystkie inne kobiety, powstałam z kawałka żebra, czyba przez klonowanie pozaprobówkowe i pozamaciczne. W szkołach zalecono zaniechania nauczania antykoncepcji hormonalnej i mechanicznej na rzecz 48 natualnych metod planowania rodziny, a Giertych zamist przed snem liczyć barany, to będzie liczył brzuchy uczennic szkół podstawowych i średnich. To jeszcze nie wszystko, bo Roman G. planował zakupić do każdej polskiej szkoły zbiór wszystkich dzieł Papieża Jana Pawła 2, w twardych oprawach, złotymi zgłoskami, bo Papież WIELKIM poetą był. Ale że w szkołach brakuje na kredę, nie mówiąc już o podwyżkach dla nauczycieli, zakup tryliona tomów J.P.2 za ponad 19milionów złotych przełożono na lepsze czasy.

2006-03-06 19:37:54 >> M.W. Manifa Wczorajsza czy Młodzież Wszechpolska?
Dziewięć miesięcy musiało zająć światłemu przywódcy Ministerstwa Edukacji Narodowej, by się zorientować, że jego Młodzież Wszechpolska jest jednak bardziej taka, jak ja ją opisałam, niż taka, jak on myślał, że jest. Zamawianie piwa gestem Zieg Heil, płonące swastyki... To takie niemedialne, ale wrzeszczenie na paradach równości: "Peedaałyy, doo gaazuu!" było już na miejscu i cacy. A przecież nie trzeba być Supernianią, by wiedzieć, że kto zaczyna od takich okrzyków, ten skończy na morderstwie znienawidzonego pedała, lesbijki, Żyda lub Murzyna. No więc moją wojnę w MW mogę uznać za wygraną - odstawiono ją na boczny tor.

Itd, itp. Niestety zabrakło mi czasu na przejrzenie całego bloga i ponoworoczne potwierdzenie słów i tez przeze mnie stawianych w 2006 roku. A czemu dawniej, za rządów SLD było na moim blogu mniej o polityce? Bo chociaż także nie zawsze było "kolorowo" (tzn. było, czerowono- zielono), to było normalniej. A teraz? Koalicja kartoflano- buraczana. Pośmiewisko nie tylko Europy i cywilizowanego Świata, ale i trzeciego Świata i najodleglejszych zakątków Globu, gdzie gazety się ogląda, bo analfabetyzm sięga 90%. Dawna nomenklatura do władzy powoli dojrzewała, pięła się po jej szczeblach, a dzisiejsza jest odrywana od pługów, zbierana z pól jak ziemniaki, uciekająca do sejmu z sądowych ław dla oskarżnonych. Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba;) HAPPY NEW YEAR!

2006-12-13 16:51:20 >> Podsumowanie:

Zasiadłam do komputera, wstukałam adres mojego bloga i zaczęłam go czytać "od spodu". Właśnie po to łączę po kilka notek pod jedną, by można było mieć prawie cały, 2006 rok na jednej, głównej stronie - skoro archiwum musi pozostać zablokowane jeszcze przez 3,5 roku. Czytając i podsumowując notka po notce, zobaczę, gdzie się pomyliłam, a gdzie miałam rację. No więc zaczynamy:

2006-01-24 17:52:21 >> Telekamery 2006 i zakazane kasety.
Mam pytanie, a zarazem zagadkę: Zapewne większość z Was, zaglądających tutaj, poszukujących w internecie seksu i erotyki, widziało erotyczne "wybryki" Pameli Anderson i Paris Hilton. Moje pytanie, kierowane jedynie do aktywnych koneserów seksu oralnego brzmi: Która z nich dwóch (Pamela czy Paris) lepiej robi "loda"?

2006-12-13 16:51:20 >> Podsumowanie numeryczne:

Widzę, że moja ekonomiczna uczelnia robi swoje, i w cyfrach czuję się lepiej niż w słowach pisanych. Excel, tabelka, skopiuj, zaznacz, sigma i już mogę donieść o liczbowym całokształcie mojego bloga. Bo w treści, jak sami widzicie, chyba jestem Kassandrą i prawie wszystkie moje przypuszczenia z bloga, się potwierdzają - więźniowie CIA byli przetrzymywani w PL, czemu zaprzeczają nasi "politycy", ale nie zaprzecza sam bóg wojny - George Bush junior. Kolejne F-16 mało nie spadły do Atlantyku, i z posiadanych już przez nas 4maszyn, 3 stoją w naprawie. Marcinkiewicz przeczytał mój list i wiedząc, że nie odróżni benzyny od diesla ani po zapachu, ani po właściwościach, poszedł do PKO, bo nominały są na banknotach jasno napisane. Dziwne, że Skrzypek, kandydat na Prezesa PKO, który ma wykształcenie ekonomiczne, ukończony kurs menadżerski MBA nie ma kwalifikacji na zostanie prezesem PKO, a ma je nauczyciel fizyki z Gorzowa - no ale cóż. A czemu się polityką zajmuję? Bo ona BARDZO mnie dotyczy. Jak się pracuje za minimalną krajową, lub nawet średnią, to politykę można mieć w kloace. Ale jak jedną decyzją jakiegoś tam głupiego ministra, kurs Euro zmieni się chociaż o grosz, to saldo konta bankowego mojej rodziny zmienia się o duuużo. Dobra - miała być "mikroekonomia" mojego bloga więc:

W 2006 roku wysiliłam się na 78notek. A Wy podarowaliście mi 3389 komentarzy.
W sumie, swoimi 321 notkami wykonuję 328% normy ustanowionej przez towarzyszy z blog.pl - przodownica pracy socjalistycznej ze mnie:) Ale Wy, ze swoimi 12476 komentarzami wypełniacie aż 2969% normy! Za czasów PRL towarzysz Bierut (czy kto to tam był) nadałby Wam złoty medal Budowniczych Polski Ludowej. Ale teraz większość budowlańców siedzi na angielskich budowach i dostaną co najwyżej Order Podwiązki. A tak na marginesie - każdy wyjazd z PL, każdego obywatela RP jest odnotowywany na lotniskowej bramce lub w budce na przejściu granicznym. Wystarczy odjąć ilosć powracających do PL od ilości opuszczających PL po dniu 1maja 2004 i co do jednej osoby zostanie określona emigracja zarobkowa. Proste jak prostokąt, ale liczba jest tak kosmiczna, że rząd naprawdę boi się, że województwo londyńskie jest już liczniejsze od mazowieckiego. No, ale powróćmy do bloga.
Odwiedziło mnie w 2006roku 224720 czytelników. Dostałam 514 maili (wykazała statystyka poczty) i około 1,5kilo SMSów (obliczył mój Phone Manager). Moja książka telefoniczna wzbogaciła się dzięki czytelnikom o 159numerów.
Chciałabym znać łączny czas pobytu na moim blogu. Pewnie można by było w tym czasie zbudować dom, może nawet apartamentowiec lub kilka kilometrów autostrady. Najdłuższy lub najszerszy jej odcinek przechodziłby jak się domyślam... przez Częstochowę;)
O MATKO! Właśnie zczytałam ze statystyki, że średni czas przebywana na moim blogu to 8'8''. Tak więc, gdyby zsumować wszystkie pobyty i kazać jednej osobie siedzieć na moim blogu to w 2006 roku spędzono u mnie: 1827722minuty = 30462godziny = 1269dób = 3,5roku! Co przez 2,5roku trwania bloga daje 10,23roku, a to, po rozłożeniu na 8godzinne dni pracy daje 30lat, z uwzględnieniem dni wolnych od pracy = 44,5 roku czynności zawodowej!

Bilans ekonomiczny 2006. Kupione przeze mnie mieszkanie zyskało tyle na wartości, że wystarczyłoby na całe zeszłoroczne moje wydatki. Co jednak mnie nie cieszy, a wręcz irytuje, że mieszkanie kupiłam tylko jedno. Wrr... Czarnecki - kiedy skończysz budowę tego czegoś?

A co do mojej, tyle razy tu manifestowanej antyklerykalności... Czy komuś trzeba pokazać bardziej dobitny przykład niż Wielgus? Jeden z najważniejszych kleryków RP nie dość że współpracował, to jeszcze w żywe oczy kłamał przed kamerami, że z SB nigdy nie pracował, niczego nie podpisywał. Ale jak tylko dostał cieplutki stołeczny stołek, to sobie wszystko przypomniał i się przyznał. I co się tu dziwić politykom...
Nie jestem jakąś zimną suką i naprawdę mi go żal, ale jako człowieka, a nie klechę, który za wszelką cenę piął się na najwyższe stołki. I jakby nie media, naprawdę mielibyśmy za kilka lat kardynała SB-ka. Czyż Kassandra nie napisała tego kilka notek temu?

2006-12-13 16:51:20 >> Szczyt TERAZ KURWA MY-tyzmu.

Sławomir Skrzypek... Już samo jego imię przywodzi na myśl kłopoty, no ale jak zobaczyłam tę płotkę finansjery, lansowaną na Prezesa NBP, to naprawdę przebiegły mnie ciarki.
Gdy usłyszałam, jak się miota przy pytaniu, czy rezerwa walutowa wynosi 61milionów czy 61miliardów dolarów, czy M1 to kawalerka czy centrum handlowe, a na urzędzie prezesa jakiejś tam instytucji finansowej ciągle widział nieżyjącego od 1,5 roku prezesa, padłam.
Daję sobie uciąć moją uroczą główkę, że po trzydniowych przygotowaniach wypadłabym w tym przesłuchaniu lepiej, niż to COŚ sapiące i yyyy-kające do mikrofonu przy każdym pytaniu.
Kupujcie ludzie waluty obce. Wystarczy kilka wypowiedzi tego kogoś i będziemy mieli Euro po 5zł, a dolara po przynajmniej 4.

2007-01-10 20:43:51 >> HAPPY NEW YEAR:)
Dopiero po zamknięciu starego roku, mogę powitać nowy. 10dni zabrało mi podliczenie wszystkiego, pozamykanie Anno Domini 2006. Porządki na komputerze, w dokumentach, papierach, rachunkach, zgranie wszystkiego (zdjęcia, filmy, korespondencja, itp) na kilka płyt DVD i już z czyściutkim kontem, dyskiem, szufladkami i głową mogę wejść w Nowy, 2007 Rok.
Wracając jeszcze do 2006. Jaki mam stosunek do Świąt, wiedzą chyba wszyscy stali czytelnicy tego mojego pamiętnika. Bloga zaczęłam w Wielkanoc 2004, karpia nie odróżniam od makreli, baranka, "który gładzi grzechy świata" pakuję tuż obok Śniętego Mikołaja, a w wielkanocny owies czy rzeżuchę wkładam renifery. Wot, 2-3dni w które się je więcej, niż zawsze, w które można się oficjalnie napić jakiegoś trunku z rodzicami, spotkać dawno nie widzianych kuzynów i tyle. Kolędy płynące jedynie z płyt. Kila kartek z życzeniami, kilkanaście e-maili z wirtualiami, kilkadziesiąt SMSów.
Naprawdę cieszyłam się, że w dniach świąt tak rodzinnych jak Boże Narodzenie tylu Was pamiętało o mnie:) 23, 24, 25 grudnia, a moja komóreczka przeznaczona dla czytelników mojej książki beepczała nie propozycjami spotkania czy prośbami o jakąś sex poradę, ale życzeniami. Oczywiście były coroczne gotowce (ach te życzenia "śniegu po pachy", "czy sexu na śniegu"), ale były też takie realne i indywidualne. Dziękuję bardzo wszystkim za nie. A także za to, że już kilka minut po 0:00 dnia 1.01.2007 też ktoś o mnie pamiętał. Wygląda na to, że jestem dość ważną personą w wielu bytach, skoro w takich chwilach się o mnie pamięta. A może ludzie są tak samotni, że wolą odezwać się do kogoś, z kim dzielą ich setki kilometrów, niż do kogoś zza ściany?
A noworoczne postanowienia... Będę grzeczna:) Będę słuchała Mamy i Taty (chociaż nie we wszystkich kwestiach). Odstawiam kawę na rzecz zielonej herbaty. Odstawiam słodycze na rzecz zdrowego odżywania. Odstawiam alkohol, a na imprezach wyraźnie go ograniczam. Wkrótce chyba zapiszę się na jakąś siłownię, bo po ograniczeniu kontaktów z konikami, wyraźnie spadła mi kondycja. No i pora sobie kogoś znaleźć, bo już chyba się wyszalałam. W końcu już 1/4 życia za mną.
A jak Wy zaczęliście 2007? Jakie postanowienia? Jak długo w nich wytrwaliście?

2007-01-10 20:43:51 >>
Simon Moleke "Mol"

0x01 graphic


Nie ukrywam, że kilka dni temu miałam zły sen... BARDZO zły sen... Ale jak to często bywa, snu dokładnie się nie pamięta, ale jego sens pozostaje. Podobno w snach nie rozpoznaje się też cyfr, dlatego nikt nigdy nie wyśnił sobie liczb do Dużego Lotka...
No, ale nie o Lotku tutaj chciałam pisać, a może właśnie tak. O ślepym "kole fortuny", którym można nazwać tę "grę". Wygranymi polami jest zdrowie, przegranymi AIDS.
Mój sen był właśnie o... badaniu się na obecność wirusa HIV we krwi. I był to dla mnie test... oblany! O... i teraz powracają szczegóły snu. Pani oddająca mi wyniki testu pocieszała, że to może być pomyłka, że trzeba to potwierdzić... - na szczęście to był tylko zły sen. 2 razy w roku przechodzę gruntowne badania, i póki co, nie spotkałam kogoś, kto spotkał kogoś, kto poznawał się bliżej z kimś, kto pewnego dnia poznawał łóżkowo kogoś poznanego wcześniej przez Mola... Wiem, wiem, choroba przez jakiś czas się inkubuje, przeciwciała nie pojawiają się nazajutrz po zarażeniu, więc nie mam się co cieszyć...
Nigdy nie byłam rasistką, ale patrząc na tę gębę powyżej i na to, co jej właściciel zrobił dziesiątkom kobiet, chyba chciałabym przywdziać biały KuKluxKlanowy kaptur na głowę, i już nie pozwolić Smoluchowi zrobić niczego więcej prócz użyźnienia nim ziemi. No, ale jesteśmy humanitarni, więc odbędzie się dłuuugi proces za kilkaset tysięcy złotych, później pewnie odwołanie od wyroku, setki akt, tysiące godzin przesłuchań, dziesiątki biegłych, setki ekspertyz lekarskich. Później 8-12lat za kratkami na nasz koszt, no i leki dla Mola, jego ofiar, ofiar owych ofiar... wszystko warte więcej niż PKB Kamerunu.

Przyleciał z dzikiej Afryki taki oto Mol, pożeracz polskich "futerek"... Futerek młodych, wykształconych, znanych w kręgach intelektualnych i artystycznych. Pożerał je w takich ilościach, że teraz do punktów w których oddaje się anonimowo krew do przebadania robią listy kolejkowe. Przykładne matki Polki, rodzicielki, które może jeszcze nigdy TEGO nie robiły, a jak już, to po bożemu z jednym i tym samym facetem, nagle rozwierają się przed Czarnuchem, który nie przepuszczał niczemu, co miało dwie nogi i jakiś otwór między nimi, a w Afryce co miało dwie lub cztery nogi i nie nazywało się tygrys.
No, ale w Polsce z biednym, czarnoskórym azylantem pieprzyć się to prawie zaszczyt, ale z taką jakąś Cichodajką to rzecz straszna! Bo jej faceci za TO płacą! Bo ona ich nie kocha!! Bo robią to przez prezerwatywę albo nawet po pigułkach antykoncepcyjnych!!!

I tu mnie zastanawia fakt. Jest na tym blogu wielu bardzo mnie tępiących czytelników. Wystarczy tylko znów wrócić do notek, w których opisywałam to, co wyprawiam z moimi facetami, by znów padały magiczne słowa "kurwa", "dziwka", itp. A mnie ciekawi, czy i jak zmieniło by się Wasze nastawienie do mnie, a jeśli do mnie jest już ugruntowane i zabetonowane, to do jakiejś innej dziewczyny zajmującej się czerpaniem przyjemności seksualnej od przygodnych facetów, gdyby się okazało, że Wasza żona, siostra, przyjaciółka złapała od kogoś taką właśnie chorobę. Że ta miła, znana Wam od lat dziewczyna o niewinnej buzi, o filigranowej figurze i zachowaniu tak grzecznym, że wygląda na taką, która umrze dziewicą, okazała się taką, która oddała się bez reszty 25centymetrowemu BlackMan'owi. Przecież idąc ulicą spotykacie codzień kilkanaście takich osób jak ja - więc czemu ja jestem Waszą "ulubienicą"?

2007-01-10 20:43:51 >> Tolerancja.
No, no, cóż za obrońcy Afroamerykanów się znaleźli. W USA zostalibyście chyba honorowymi Niggas, czy czymś takim. No, ale tu nie Ameryka. Nie Stany Zjednoczone.
Teraz będzie krótka rozprawka odnośnie ras. Oczywiście są to moje prywatne przemyślenia z którymi nie trzeba się zgadzać.
Każdy człowiek to zwierzę. No chyba że jesteście z LPRu, wtedy człowiek to dla Was, w zależności od płci: mężczyzna - efekt glinoplastyka Boga, a kobieta - narośl wokół żebra praojca Adama. A dla mnie człowiek to ssak, który jedynie budową ciała i komplikacją mózgu odbiega nieco od innych ssaków. Stopień człowieczeństwa (czyli nasza "wyższość" nad zwierzętami) określa się stopniem tłumienia w sobie odruchów zwierzęcych. Odruchów i instynktów. Normalny człowiek ma jakieś tam swoje potrzeby (np. głód czy libido), a człowiek zbliżony bardziej do zwierzęcia niż do Homo Sapiens, kieruje się w tym względzie instynktem.
Dlatego w Afryce kobieta rodzi średnio ponad ośmioro dzieci (dzieci żywych. Pewnie drugie tyle umiera przy porodzie, a trzecie tyle się zabija, bo becikowego nie dają, a szczeniak jeść chce), a kobieta biała troszkę ponad jedno dziecko. Zwierzę ma więc tzw. miot, a człowiek - ciążę.
Ktokolwiek miał styczność z Murzynami (szczególnie płci męskiej, gdy sam jest płci żeńskiej), ten wie, co takiemu chodzi po jego czarnej głowie. SEX, SEX, SEX.
Wystarczy tylko z takim zatańczyć (o ile tańcem można nazwać coś przypominające ruchy frykcyjne wykonywane we wszystkich możliwych pozycjach i kierunkach).
Przecież ten cały Mol nie był wcale przystojny. Polszczyzną posługuje się gorzej niż ja pałeczkami w japońskiej restauracji po trzech czarkach sake. Jego kunta-kintowy akcent angielskiego też działa odpychająco, więc te wszystkie zaHIVowane kobiety tak naprawdę interesowało tylko jedno - ma tak dużego, jak myślę, że ma? No i się przekonały...

Ale żeby nie było, że jestem rasistką. Zwierzęciem jest dla mnie także 17latek z Lublina, który na proste: "Przepraszam, czy twoja koleżanka może wziąć nogę, bo chcę przejść" wyciąga kosę i próbuje zarżnąć pasażera. Bynajmniej nie dlatego, że jest głodny i chce go na pokarm dla siebie i swojej gromady. Zwierzęciem jest także Cygan (przepraszam bardzo, nie Cygan, a Rom) Adam Giza, który szlachtuje belgijskiego nastolatka za MP-trójkę. Zwierzęciem jest także ktoś, kto obżera się do takich rozmiarów, że gdy umiera, trzeba rozebrać dom, by wydobyć kilkusetkilogramowe zwłoki. Wiem, że sama czasem zachowuję się jak zwierzę - gdy mam ochotę dla faceta, ale potrafię opanować swoje instynkty.
No, ale Wy nie widzicie problemu. Sorry, widzicie w tym, że w Afryce nie ma tygrysów, ale lwy. Nie lubię słowa "lew". Rywin troszkę popsuł...

2007-01-10 20:43:51 >> HIV Simona Moleke
Wystarczy spojrzeć na foto załączone poniżej. Widać na jego twarzy i czole czarne wybroczyny. Na pewno nie jest to jego oznakowanie plemienne, a wynik zaHIVofania.
W kraju, gdzie HIV złapać łatwiej niż taksówkę, każdy chociażby minimalnie wykształcony człowiek wie, jak się tą chorobą zaraża oraz to, że jak już AIDS złapie w swoje sidła, to nie wypuszcza. A Mol chyba był dość dobrze wykształcony? Pisał do kameruńskich gazet te swoje dykteryjki, itp. Tylko, że tam samo to, że potrafi się czytać i pisać to już prawie doktorat...
Przyjechał do PL, gdzie przeciętny człowiek o HIV wie mniej niż o fizyce kwantowej, więc postanowił, że jeśli ma być sam "zadżumiony" na morzu zdrowych, to w ramach przyjaźni polsko- kameruńskiej podaruje nam trochę wirusów i wiedzy tajemnej o HIV. No i raźniej mu będzie, że nie tylko on w artystycznym światku Wawy będzie nosił to straszne piętno. Leki na HIV z tego co wiem dostać można w PL anonimowo, dowiedzieć się o swoim nosicielstwie równie anonimowo, więc na pewno nie był na tyle głupi, by wierzyć w to, że szaman z kameruńskiej wioski przegonił z jego krwi wirusa, albo że śluz z białych cipek leczy lepiej niż środki farmakologiczne. Ciarna mudżina robiła to na pewnio spiecijalnie.

Piękny link nam tu S. przytachałeś, ale czego on ma dowodzić? Że połowa z kobiet które zarżnął Mol była dziewicami? Że naoglądały się "Cześć Tereska" i by jakiś rozdziewiczający je znajomy nie pochwalił się tym w "towarzystwie", wolały się oddać kunta- kintemu? Że często były "atrakcyjne inaczej" i zamiast szukać kogoś równie "atrakcyjnego", to poszukały "negatywu"? Dumne, że negatyw zwrócił na nie swoją uwagę? Wiem, że kobiecie ciężko zorientować się, że ich facet ma inną, ale ten ani nie był ich, ani tej "innej" nie miał jednej, a kilkanaście! Takie mądre, wykształcone, trzymające dziewictwo przez dwadzieścia kilka lat dla tego wybranego, jedynego, dozgonnego, a oddające je Molowi na drugiej czy trzeciej randce. A dobrze widać z cytowanego artykułu, że Mol to była sprytna małpa, skoro potrafił tak "przypadkiem" znaleźć się 2x tego samego wieczora na trasie migracji jakichś głupich polskich łań. I dobrze Wam durne cipy. Traćcie głowy i życie dla ciarna mudżina.

"Dla niego sex w prezerwatywie to nie sex... - i do niczego nie doszło". - Tak właśnie, oddawajcie się facetowi, który Was dmuchnie tylko wg. jego ustalonych zasad albo wcale. Tylko raz trafił mi się kochanek, który bardziej chciał brać niż dawać. No i chciał mi pokazać, kto w łóżku rządzi... Ale szybko się zorientował, że nie ma do czynienia z lalką do dmuchania, gdy po lodziku, kiedy miałam usta pełne jego soku, dałam mu rozkoszne buzi z wpuszczeniem całej zawartości mych ust w jego usta. Facet po przełknięciu swojej własnej spermy już nie jest tym samym facetem, co przed tym przykrym dla niego incydentem. To już nie ten sam macho z big cojones. A tamte służyły Molowi jakby były siódmą żoną sułtana Simona Moleke. Nie z gumką, to wal się z kaktusem albo bananem, a ja pójdę do żony nr 6.

2007-01-10 20:43:51 >> Generalizacja...
Wiem, że nie należy generalizować. Że nie można powiedzieć, że każdy Czarny jest zły, brudny, śmierdzi, napadnie nas w ciemnym zaułku, że roznosi HIV. Ale i wiem, że Afroamerykanin typu Denzel Washington, nie jest takim samym Czarnym, co Afroafrykańczyk typu Simon Moleke. Denzel jest więc takim Maybachem wśród czarnych. W Maybachu zatem wszystko jest OK, ale w takim Molu, który jest 30letnim małym Fiatem, coś zapewne ma prawo być popsute. Jeśli nie zespół nabytego niedoboru odporności, to chociażby zęby lub psychika.
No, ale Wy zamiast przejmowac się tym, że po Warszawie chodzi kilkadziesiąt tykających na HIV "bomb", nie tyle kochanek Mola, co partnerów tych kochanek, przejmujecie się tym, a właściwie to macie chyba taką nadzieję, że pewnie ja też to złapałam, lub złapię, bo też lubię się pieprzyć bez gumki. A ja właśnie po to wybieram sobie te koniki, które w razie jakiejkolwiek "wtopy" mają więcej do stracenia niż ja, by takowych wtop nie było.
Czemu sławni ludzie nie giną w wypadkach samochodowych? Mają te swoje Bentleye, Ferrari, Porsche, mogą gnać po niemieckich lub kalifornijskich autostradach z prędkością ponad 300km/h, ginąć na pierwszym zakręcie, ale nikt nie ginie. To prędzej w Polsce, poseł Misztal rozbija Maybacha, bo jest prymitywem nie potrafiącym bezpiecznie korzystać z życia.
Wczoraj do wygrania było 12mln zł w Lotku. Zapewne połowa, albo przynajmniej 25% ludzi którzy wygraliby taką kasę, zginęłaby przez nią albo stoczyłaby się na samo dno. Młodzi kupiliby sobie auta, w których gnaliby 250km/h po mieście, by wszyscy ich widzieli, słyszeli no i przede wszystkim zazdrościli, i ginęli po przejechaniu kilkuset kilometrów w swoich nowiutkich furach, albo wykupili pół sklepu monopolowego czy cały zapas dragów od dilera. Starsi wreszcie rozwiedliby się ze współmałżonkami z którymi byli tylko z przyzwyczajenia i od których nie stać ich było odejść (bo jak np. podzielić dwupokojowe mieszkanie na pół?).

Ale czy w wielu uprzedzeniach nie ma uzasadnionych racji? Nawet w tym, że Polak to złodziej? Tylko w Polsce istnieje przysłowie: "Okazja czyni złodzieja", które społecznie rozgrzesza drobne kradzieże - szczególnie, gdy coś wydaje się "niczyje"- to chyba pozostałość po socjaliźmie. Są kraje świata (nie tak bliskie geograficznie Polakom, byśmy tam tworzyli swoje skupiska), gdzie aut i domów się w ogóle nie zamyka. Byłam kiedyś w takim państwie. W holu hotelu zostawiłam na sofie aparat. Takie poprzylotowe roztargnienie. Poszłam do pokoju, rozpakowałam się, wzięłam prysznic, i wychodząc do centrum zaczęłam szukać aparatu. Przypominając sobie, gdzie go zostawiłam około godzinę temu - już spisałam go na straty. Ciesząc się jedynie tym, że stało się to na początku wyprawy i nie stracę fotek. Idę do holu, a aparat leży tam, gdzie został pozostawiony. A dokładniej na stoliku, bo komuś na sofie wyraźnie przeszkadzał w swobodnym siedzeniu.
Tylko w PL kradzież intelektualna (praw autorskich czy przepisanie zadania na egzaminie), nie jest kradzieżą. W PL uczeń przechytrzający nauczyciela tym, że podłożył "gotowca", ściągnął lub przepisał jest z tego dumny, a złapany może liczyć co najwyżej na jedynkę, podczas gdy w większości krajów świata nie widzą, co to ściąganie, a uczeń złapany na takim czymś automatycznie wylatuje ze szkoły.

No, ale Wy jesteście tolerancyjni, i widząc Czarnoskórego z kraju, w którym w połowa społeczeństwa ma HIV, macie nadzieję, że to ten z tej niezaHIVowanej połowy. No i taki fajny, bo czarny i inny. Trzeba przytulić Murzynka Bambo, dać banana, może zatańczy swój taniec plemienny albo pokaże czarną pałkę?

Do Minoko oraz innych kretynów, którzy jeszcze nieraz mnie tu nazwą głupią, zanim najpierw sprawdzić (chociażby w Necie, skoro w Waszej pustej głowie takiej wiedzy nie macie), czy aby na pewno mają rację tak mnie nazywając. Nie będę każdemu nieukowi wydobywać informacji, by mu czarno na białym pokazać, że jednak jest tak, jak piszę. Masz tu ciołku mapkę z rozkładem ilości chorych na AIDS. Pewnie jeszcze powinna być instrukcja, jak ją czytać, i przelicznik określający przyrost chorych (bo dane poniżej są z 1999, a na pewno ilość chorych nie spada, a wręcz przeciwnie, bo jest to choroba NIEULECZALNA!). Kretynom mówiny głośne: NIE! Neriowi mówimy głośne: TAK:) Mądry chłopak ogląda Wiadomości i nie ma wątpliwości:)

2007-01-10 20:43:51 >> Blokada bloga - podejście czwarte...
Jak zapewne zauważyliście, przez ostatnią dobę mój blog był zablokowany. Wiem, że wielu z Was widząc komunikat o zawieszeniu bloga zatęskniło słowami: "Wielkie mi uczyniłaś pustki w kompie moim, moja droga Weroniko, tym zniknieniem swoim..." Znając już możliwe "jazdy" jakie zawistni czytelnicy mogą powodować u administracji blog.pl, zastanawiałam się - co wymyślono tym razem? Pornografii (o którą byłam posądzana opisując moje spotkania z facetami) zaniechałam. Wrzuciłam ostrzeżenie, że blog jest tylko dla osób pełnoletnich. Na kler, Rydzyka i innych premożnych tego Czarnolandu staram się złego słowa nie powiedzieć. Nawet nie czepiam się tego, że w teoretycznie świeckim państwie znajduje się w budżecie 40milionów złotych na Świątynię Opatrzności, ale na obwodnicę Warszawy nie ma. No, ale każdy grzesznik woli mieć autostradę do Nieba, zamiast obwodnicy stolicy. Na Kaczki też nic ostanio nie piszę, bo szanuję zwierzęta. Nawoływania do rasizmu nie ma, bo przecież nie każę nikomu bić czy wyrzucać z Polski Murzynów, a jedynie uważać, czy nałożą gumkę przed stosunkiem (w Afryce istnieje przekonanie, że HIV można wyleczyć przez sex z dziewicą - najlepiej białą, więc wiadomo już, jak "leczył" się Mol).
"Tą razą" nabroił Sławomir K. Ciemna strona tego bloga, który podmienił fotkę na swoim nędznym blogu na pornograficzną i przez to spowodował, że zarzucono mi szerzenie pornografii, bo zalinkowałam tamte świństwa na moim blogu. Jedno świństwo (swoje foto) zamienił na inne świństwo (pornografię). Tak więc teraz spotka go za to zasłużona kara. Przez najbliższy tydzień blog mój będzie dla niego niedostępny, zablokuję Sławkowego IP. Oczywiście znając jego uzależnienie ode mnie będzie prosił znajomych o przynoszenie mu notek Wyroczni (jak mnie na swoim blogu przywykł nazywać) i Waszych komentarzy. Raz już tak błagał czytelników swych intelektualnych popłuczyn, gdy go zbanowałam rok temu:
A w ogóle to niech mi ktoś prześle treść komentarzy i notek z tamtego bloga, bo mi się d*** nie chce ruszyć, pada deszcz poza tym... a ja ciekawym co tam wypisuje Wyrocznia i jak wije się tłumacząc, że mnie zbanowała...
Tłustej dupy ruszyć mu się do c@fe lub do sąsiada nie chciało, by sobie z innego IP wejść na mój blog, więc słał osoby trzecie po treści tu widniejące. Trzeba być nieźle zrytym, by będąc wyrzucanym wielokrotnie dzwiami, wkradać się przez okno lub komin. Nawet nie pisałam, że jednym z moich noworocznym postanowieniem było - nie czytać jego komentarzy (prócz linków, które przytacha, bo zawsze śmieszne jest to, co nimi próbuje tu przeforsować). I nikogo nie proszę, by mi te jego monologi czytał i przekładał na coś bardziej strawnego niż paplaninę podstarzałego ziomala, który szerzy w internecie pornografię.
Wszystkie najbliższe notki będą o Sławomirze. Różne takie dywagacje, analizy, psychoanalizy, wizje jego przeszłości i przyszłości. Niech sobie gania do sąsiada czytać i się wściekać, że nie może co 10minut odświeżać strony w swoim pokoju, przez cały dzień, od pobudki po głuchą noc, z nadzieją, że może w mojej nowej notce lub chociażby w czyimś komentarzu pada jego imię.

2007-01-10 20:43:51 >> Sławek - part I

Żeby napisać tu w 100% lub przynajmniej w 90% trafną diagnozę Sławomira K., musiałby się on rozłożyć na kozetce, w tle słyszeć muzykę na tyle cichą, by docierała ona i uspokajała bardziej do jego podświadomość, niż świadomość. Oddychać pomagać mu powinien delikatny zapach jakiegoś olejku lub kadzidełka, by mózg łatwiej przeszedł w fazę odprężenia. Oczywiście potrafiłabym go odprężyć i bez tych muzyczno- zapachowych ułatwień, ale od zboczeń seksualnych się wystrzegam...
Sławek leży, kozetka trzeszczy, ale jakoś go na sobie znosi. W końcu to nie delikatna modelka (które w swoich fantazjach "zdobywa"), a solidna leżanka. 95kg mało apetycznego cielska robi swoje, a okolice "oponki" brzusznej rozlewają się na boki. No, ale to nie pomiar tkanki tłuszczowej w gabinecie dietetyka, a psychoanaliza.
Poprosiłam, by przyniósł fotki z dzieciństwa i swojej młodości. Niby nic, ale po tym, jak szybko przelatywał między nimi wiedziałam, co mogło spowodować jego traumę. Jeśli fotki z Tatusiem będą przewertowywane szybko lub w ogóle na fotkach tatusia nie będzie, oznacza to - zaburzone relacje z ojcem. Jeśli ujrzę rodzeństwo, będę mogła określić stopień zaniedbania macierzyńskiego, a nawet próbowała określić stopień zażyłości między rodzeństwem. Ma starszego brata, więc pewnie młodszy brat w dzieciństwie był przez niego okładany (za często i za ciężkimi przedmiotami po głowie, co odbiło się i na psyche i na "urodzie"). Ma młodszego brata, więc pewnie po jego urodzeniu większość uczuć rodzice przelali na młodszą latorośl. Jeśli rodzeństwo częściej chorowało, to zdrowy Sławomir został zepchnięty na drugi tor. Prał pieluszki młodszego rodzeństwa (w latach 70-tych chyba jeszcze nie było Pampersów?).
Ze zdjęć z lat szkolnych można łatwo określić, czy był klasowym kujonem czy łobuzem. Nienagannie uprasowany szkolny mundurek, biały kołnierzyk, guziczki zapięte pod samą szyję i matowo czarne oprawki okularków. Mam więc prawo domniemywać, że był kujonem, przodownikiem w nauce, takim smerfowym Ważniakiem, co zaowocowało dobrymi ocenami, przesadnie wysoką samooceną, ale i syndromem kujona - odtrącenie przez rówieśników i szukanie zrozumienia w świecie nierzeczywistym - książki, TV, obecnie internet i wirtualny byt - śledzony przez tysiąc osób dziennie. (Połowa z tych "osób" ma jednak to samo IP - 212.87.240.204 - przyp.dr Weroniki).
Uroda pacjenta nie jest może powalająca, ale i nie do końca odrażająca. W latach dzieciństwa pucułowatość powodowała, że w klasie był takim "miłym grubaskiem", od którego zawsze można było przepisać zadanie domowe. Koleżanki traktowały go jako statyw do gry w gumę, a koledzy w grach zespołowych wybierali na samym końcu, i co najwyżej na bramkarza, bo swoimi gabarytami zasłaniał największą część bramki.

Wszysko diametralnie zmieniło się w czasie dojrzewania, gdy hormony pozwoliły mu szybko zyskać odpowiedni wzrost i zrzucić zbędne kilogramy. Jednak "syndrom kujona" dalej robił swoje i zamiast imprezować i zażywać cielesnych przyjemności, ten ciągle okopany książkami budował wokół siebie fortecę intelektualną. Wolał porozmawiać z przemądrą kobietą, by udowodnić jej, że facet zawsze będzie mądrzejszy, niż poderwać i "zaliczyć" cieleśnie przepiękną kobietę. W dzieciństwie oglądał filmy dla dorosłych, i tam kobiety były zaspokajane przez mężczyzn o penisach większych niż jego. Pozostał więc kompleks krótkiego członka, bo przez "oponkę" brzuszną widzi go jedynie przy erekcji wywołanej samopobudzaniem lub w lustrze. Stwierdziłam zalążki mizoginii.
Dr.Weronika zapytała pacjenta o jego inicjację seksualną- twarz mu poczerwieniała, oddech przyśpieszył, dłonie zaczęły się pocić, a nogi drżeć. Nie każdy lubi o tym opowiadać, ale nie okazuje aż takiego zdenerwowania. Tu więc upatruję największą traumę pacjenta. Dopiero po dziesiątej sesji udało mi się wyciągnąć od niego, jak TO się stało. Nie mogę zdradzać tajemnicy lekarskiej, więc napiszę tylko tyle, że kobieta była o wiele starsza, on był od niej zależny (bynajmniej nie finansowo, ani emocjonalnie), dziś nazwalibyśmy to wykorzystaniem seksualnym.
C.D.N.

No nie! Tego jeszcze nie grali. Wkleiłam tę notkę, weszłam ją ponownie przeczytać, a tu od razu komentarz głównego jej bohatera! Że słowa "macierzyństwo" napisać nie potrafię (mam psychiczny uraz do macierzyństwa, więc chyba nigdy nie nauczę się pisać tego słowa), że inne literówki zrobiłam. SZOK! Sławomir przeczytał notkę szybciej niż ja (bo robię to powoli w poszukiwaniu błędów właśnie) i zanim zdążyłam je poprawić on już naskrobał komenta w tempie Roberta Kubicy. Sławomir na tym blogu po prostu MIESZKA!
Pytanie: Czy ktoś zna nazwisko Sławomira? Nie, że chcę go odnaleźć i wyleczyć, ale ktoś w mailu prosił mnie o bliższe, realne namiary na tego faceta. Więc jak ktoś zna, poproszę na maila.

Dodano 29.01.2007 ok. 21:20
No dobra, nie będzie rozPart'owywania Sławka na więcej części, bo z nim nie poradziłby sobie nawet wysokowykwalifikowany rzeźnik z odpowiednimi narzędziami do obróbki mięsno- kostnej. Dziwi mnie tylko fakt, że spodziewaliście się, że notka o Sławku będzie ekscytująca jak relacja z posiedzenia Rady Miasta Warszawy czy porywająca jak huragan Kyrill pustoszący Europę kilka dni temu. Bohater jest nudny, więc i jego opis powinien być nudny...

A tak na marginesie - przecież to ja tego człowieka stworzyłam. To u mnie tak się rozgadał, że przeganiany już nie tyle przeze mnie, co przez resztę komentatorów postanowił założyć swój własny blog i na nim dawać swoje intelektualne popisy. A teraz Sławomirze, kąsasz pierś, która Cię wyhodowała? Ty Wężu edeński, Ty;)

Nerio, czy to naprawdę Ty, jako N. tak pojechałeś po ambicjach Korwina-Mikke, że aż zaczął się z nerwów jąkać pisząc o Tobie notkę? Tzn. odpisując na Twoje zarzuty. Nawet ja nie poświęciłam Ci chyba nigdy tyle czasu, to ów nestor komików polskich. Z tego co pamiętam, ćwierćwiecza jeszcze nie przeżyłeś, a jedziesz od rewolucji francuskiej po upadek Solidarności tak, jakbyś sam własnymi rękoma burzył Bastylię czy ustawiał krzesła przy Okrągłym stole. Skąd u Ciebie taka wiedza? Trzebnica? Wrocław? Skąd Ty tam byłeś, co? Jak będę na imprezach u Czarneckiego, to mogę Cię zaprosić jako osobę towarzyszącą? Bo z Izką Coolbikową Ci chyba nie wyszło?

2007-02-04 17:47:47 >> 18-nastka...
Byłam ostatnio na urodzinach. Kolejna obywatelka RP właśnie stała się dorosła. Uzyskała prawo do zakupu alkoholu, do samosobieusprawiedliwiania nieobecności w szkole, do wyrobienia sobie dowodu osobistego czy zrobienia prawa jazdy. Automatycznie zyskała jednak więcej smutnych obowiązków, niż "zaszczytnych" przywilejów. Tą obywatelką była moja kuzynka, więc nie wypadało nie pójść na przyjęcie urodzinowe, szczególnie, że sesja w pełni, a nie ma to jak odstresować się w miłym towarzystwie.
Impreza, jakich dziesiątki innych na których byłam. Zaproszeń co tydzień na różnego typu spotkania, imprezy, urodziny, imieniny, itp. ląduje w mych rękach, skrzynce pocztowej, mailowej czy chociażby SMSowej kilka. Może jestem tak lubiana, a może po prostu prezenty ode mnie zawsze są "trafione", a moja obecność niezbędna?
Gdy zaproszeni goście się rozeszli, a do rana następnego dnia, po krótkim śnie pozostała tylko rodzina, można sobie było spokojnie porozmawiać przy śniadaniu. Kuzynka, jak na normalną nastolatkę przystało (nie to, co ja!) ma oczywiście chłopaka, a chłopak jest naturalnie interesujący. Fizycznie, psychicznie i finansowo. Mają się "ku sobie" na tyle poważnie, że chłopak traktuje mnie już jako swoją kuzynkę. Ale, że liczy sobie dopiero 21lat, to chyba ciągle jeszcze więcej w nim z dziecka, niż z mężczyzny.
Co jest dziecięcego w dzieciach? Trylion rzeczy, a jedną z nich jest chwalenie się i chęć bycia podziwianym. Chłopak nie chwalił się bynajmniej najnowszym telefonem, kluczykami do auta za setki tys. złotych, czy zdjęciami swojego domu, bo dobrze wie, że wszystko co ma, ma od rodziców, więc jaki tu powód do dumy? I tu przechodzę do sedna. Chłopak z dobrze sytuowanego domu zdradził nam sposób w który sam zarabia pieniądze (chociaż jako ciężko uczący się student, wcale nie musi pracować). Zajmuje się tym jednak bardziej "dla sportu", dla adrenaliny, dla chęci przechytrzenia służb, które powinny mu to uniemożliwić. Tu powinien zrobić tajemniczą minę, położyć palec na ustach, zrobić "ciii" i już niczego więcej nie mówić, ale ten oczywiście ciągnął dalej. W końcu był wśród "swoich", w zaufanej "familii". Tzn. w młodszej jej części.
Skoro ciągle istnieją granice państw, a coś po jednej stronie Polski jest kilkanaście razy droższe niż po drugiej stronie, to czemu tego nie wykorzystać i zarobić? Oczywiście nie jako "mrówka", ale jako organizator "mrowiska", taki wręcz "mrówkowiec";) Tu ludzie po TO jadą, tu TO skupują, tu TO przepakowują, tu TO przechodzi pod nosem celników, powodując wpierw podniecenie, czy TO odnajdą, a gdy nie odnajdują, to wielką, wręcz bezgraniczną radość, że udało się ich kolejny raz przechytrzyć. A kilka dni później w domowym sejfie ląduje 4x więcej pieniędzy, niż z niego wyjmował, by zainwestować w kolejny kurs.
Gdybym była głupia, ciągle nie wiedziałabym o co chodzi, ale on postanowił zdradzić wszystkie szczegóły, po których mogłabym spokojnie otworzyć drugi kanał przerzutu. A robi to wszystko tylko po to, by poczuć adrenalinę. Autem jeździ "z głową", sport uprawia, ale się nim nie emocjonuje, po gębie bić ani dostawać nie lubi, na wyścigach konnych nie gra, więc czym ma się emocjonować? Poza tym zupełnie inaczej wydaje się pieniądze przez siebie zarobione. Szczególnie w sposób tak emocjonujący, ale zarazem przemyślany.
Jedyne, czego się obawia, to to, czy w razie złapania (chociaż on sam jest tylko organizatorem, taką "białą rękawiczką") policja, ABW, CBŚ, Urząd Skarbowy, czy inne takie służby mogą zabrać mu auto, pieniądze z konta, itp. rzeczy otrzymane od ojca?
Patrząc tak na niego, słuchając jego opowieści, zaczęłam widzieć w nim... siebie. W końcu ja też lubię moje koniki i zabawę z nimi nie tylko dla czystej seksualnej przyjemności, ale i dla tej właśnie adrenaliny, że robi się coś, czego teoretycznie nie wolno. Gdy miałam dla nich więcej czasu, najbardziej kręciło mnie to, gdy poznawałam nowego. Co nowy źrebak będzie o mnie wiedział od jakiejś starej wysłużonej już przeze mnie "szkapy". Jak będzie podchodził do swej nowej klaczy, itp. W końcu nie ma nic przyjemniejszego niż te całe podchody i zabiegi o względy samicy, no i pierwsza nasza intymna zabawa. Dobrze wiadomo w jakim celu się spotykamy, ale zachowujemy pozory. Czy wypada nam się "bliżej poznać" już na pierwszym spotkaniu, czy jeszcze podsycić apetyt? A jak już przejdziemy do konsumpcji, to grzecznie i z klasą, jak wykwintne danie w drogiej restauracji, czy łapczywie jak głodomor w fast foodzie?
Osobiście boję się igrać z prawem, bo mam za wiele do stracenia, więc mnie bardziej bawi igranie z facetami. Mój przyszły kuzyn chyba jest wierny swojej uroczej 18-nastce, więc pozostaje mu podnosić sobie poziom adrenaliny tak, jak potrafi i jak lubi. Mi wystarczy to, że gdy pędzę swym autem (jak zawsze trochę za szybko) i zobaczę przy drodze coś niebieskiego z lizakiem, dostaję gęsiej skórki. A na trzy zatrzymania dostaję jeden mandat:) W końcu ma się deskę rozdzielczą wyskalowaną w milach, więc 50-tki na terenie zabudowanym staram się nie przekraczać ;)

2007-02-04 17:47:47 >> Prinz, wiesz... oczywiście masz rację.
Ale rację ma zawsze poniekąd prawie każdy. Nawet patrząc na butelkę, której pozostało 50% jej nominalnej pojemności. Dla jednych jest jeszcze prawie pełna, dla innych już prawie pusta. Czyli 100% rozbieżności odnośnie jednej i tej samej rzeczy, z marginesem na słowo "prawie".
Śmieszy Cię "Warszawka"? Ja i to co piszę jest doskonałym przedstawieniem środowiska Warszawy? Oj mylisz się, Chłopaku. Mnie też czasem śmieszy to miasto. Różne cyrki dzieją się w stolicy, jedne oficjalnie z areną, inne po cichu bez świadków. Śmieszne są elity, warstwa średnia i niższa. "Śmieszne" są ceny mieszkań, śmieszne są miny ludzi, którzy po raz pierwszy są w stolicy. Śmieszne są galerie handlowe, i śmieszne są "damy" obładowane tym co drogie, a nie tym, w czym im do twarzy A wczoraj jeszcze te Złote Tarasy... Wiem, że tworzy się powoli taka druga Rosja i nowobogaccy z Klewek psują atmosferę miasta stołecznego Warszawy. A ich bachory to już zupełnie są do odstrzału. W portfelu musi być przynajmniej 10złotych kart, 10tys. gotówką, płaci się zawsze 100złotówką nie żądając reszty (nawet gdy reszta wynosi 95,01zł). Zero szacunku do pieniędzy, skoro żadnej z posiadanych złotówek nie zarobili sami. Nie to co w USA. Tam dzieciaki z najbogatszych rodzin roznoszą gazety, albo wyprowadzają psa sąsiadów, a córki prezydetów smażą kotlety w McDonalds, by nauczyć się szacunku do pracy i pieniędzy. Ja szanuję. Nawet w ostatniej notce, gdy napisałam, że łapana przez policję rzadko płacę mandat - nie przez nazwisko, nie przez urok osobisty, ale właśnie przez to, że 10min. potrafię przekonywać policjanta, że światło jeszcze było zielone, a mogłabym z miną urażonej królewny kazać mu pisać kwitek i spieprzać mi z oczu. A ostatnio śmieszy mnie też to, że w środku miasta stoi znak drogowy "Uwaga dzikie kaczki", ale niestety na ul. Wawelskiej, a nie na Krakowskim Przedmieściu czy na Wiejskiej;)

Poszedłeś tak "ekonomiczną" nutą w swoim komentarzu, że wiem, że finanse u Ciebie to rzecz ważna. Pewnie jesteś skrupulatny i potrafiłbyś mi doskonale zbilansować budżet. Wiesz, ile dostaję od rodziców, a ile od dziadków. Ile zarobiłam na książce, a ile mogłabym wyciągnąć na konikach (wcale nie tych ze Służewca). Pytasz, czemu nie dałam 1000zł człowiekowi, który brał kredyt na zimowy opał. Po pierwsze, uczyniłabym z tego człowieka żebraka czy jakiegoś jałmużnika, odbierając mu resztki godności, że gówniara w wieku jego wnuków ich wspomaga, a nie robią tego jego dzieci czy wnuki. A po drugie, społeczeństwo to nie naczynia połączone, gdzie wszystko ma się wyrównywać samo, on mi oddaje połowę swych lat, bym była już mądra, dojrzała, z bagażem doświadczeń życiowych 40latka, a ja mu daję połowę zawartości mojego portfela. Mnie zawsze bardziej dziwi i szokuje to, że umiera dziecko, potrzeba 200tys. zł na operację za granicą, i trzeba przez miesiąc trąbić o tym w Fundacji Polsat pani Żakowej (żony miliardera Solorza), czy Fundacji TVN (żony multimilionera Waltera). Przyjdzie 400tys. SMSów- dziecko będzie żyło. Nie przyjdzie, dziecko zasili grono aniołków.
Ostatnio mój friend pokłócił się ze swoim znajomym. Poszło o... Pepsi. Nie o kłótnię o to, czy kupić 1000 akcji Pepsico, czy Coca-Coli, czy Wedel jest własnością Pepsico czy Nestle, itp. mogące powodować spory. Poszło o to, że friend korzystając z promocji 2L Pepsi gratis, wykupił kilkanaście takich zestawów. Jego kumpel nie mógł tego zrozumieć, że tego, którego stać kupować nawet w opakowaniach 1mililitrowych (wtedy litr wychodziłby zapewne po kilkaset złotych), kupuje 4litrowe wielopaki. Były żarty, docinki, przeliczanie, i skończyło się kłótnią. A to przecież promocjami świat stoi. To przez promocyjne zestaw McDonalds, średnia waga Amerykanów jest o 20kg wyższa, niż reszty świata, to przez "promocyjny" offset kupiliśmy złom zwany F-16. Tak więc czy ja w promocji daję konikowi swoje ciało, czy on w promocji coś mi - nie powinno być kwestią jakiejś tam analizy socjologiczno- ekonomicznej, Prinz'a z nie wiadomo jakiej bajki.

300 konnego Jaguara to Ty chyba tylko na obrazku widziałeś. Albo na aukcji internetowej. A jeśli nawet posiadasz coś takiego w realu, to tym, że go tu przytachałeś w swym komentarzu jak ma o Tobie świadczyć? Jesteś może z okolic Łodzi? Kolega posła Misztala? Jeździsz 50km/h by wszyscy sąsiedzi z wioski widzieli, jak piękną masz furę. No i żeby twarz było dobrze widać otwierasz okno i wystawiasz łokieć? A w głośnikach bum-cyk-cyk czy tra-la-la-la? A swoją złotą kartą robisz zakupy czy "ścieżki"?

Dodano 11.02.2007 ok 10:20:
Prinz, nie sil się tak. Domyślam się, że edukację przeszedłeś w renomowanej zachodniej szkole średniej, a później uczelni wyższej, gdzie chodziłeś w nienagannie skrojonym mundurku, o lata świetlne wyprzedzając polskie szkoły, gdzie mundurki wejdą dopiero w 2007/2008. Że erudyta i obieżyświat z Ciebie WIELKI. Wkrótce zaczniesz pisać nam o swoich niebotycznych zarobkach (tzn. już pośrednio napisałeś - chwaląc się złotą kartą), osiągnięciach życiowych, modelkach, które pchają Ci się do łóżka drzwiami i oknami oraz o wszystkim tym, co już tutaj czytałam, podpisywane imieniem Sławek. Sławek, od kiedy znam jego pełne dane osobowe, liczne drzewo genealogiczne i nieliczne osiągnięcia pozacyberświatowe - milczy i pewnie tak już zostanie.
Ty sobie postrzępisz na mnie palce, napiszesz, jak to przestrzegasz 50km/h i będziesz happy i dowartościowany, żeś lepszy i prawniejszy ode mnie. Ktoś, komu pisanie z sensem nie przychodzi z taką łatwością jak Tobie, okrzyknie Cię nowym guru antyweronikowo- antywarszawskim. Głośno Ci przyklaśnie i nakręci Cię do dalszego "dowalania Weronice" tak, jak ziomale podpuszczają nowego kumpla do zabicia jakiegoś bezdomnego, wtedy będzie jednym z nich, a gratisowo draka będzie i w TV ich pokażą.
A Twój "Dżag"? Chłopaku, byłam w te wakacje na Litwie. I to, co mi się rzuciło w oczy, gdy tylko wjechałam do Wilna, to to, że średnia cena auta poruszającego się po wileńskich ulicach to około 100tys. zł. Bentleye, Astony Martiny, Rollsy, Porsche w setkach sztuk. Sportowych mniej, bo drogi ciągle made in CCCP. Państwo niby biedniejsze od Polski, a nikogo tam nie dziwią takie auta, nikt się za nimi nie ogląda, a ich właściciele nie jadą nimi z taką dumą, z jaką Ty piszesz o swoim 300konnym Jaguarze. Więc jeśli w Wawie Twój "Dżag" to wabik na dżagi to się ciesz, bo w Wiedniu gubisz się w tłumie i póki nie włączysz GPS'a, to się w nim nie odnajdziesz - czyż nie? I rób sobie te swoje "włoskie strajki" i "pędź" po Warszawie z prędkością dozwoloną (zauważ, że w wielu miejscach pozwalają nawet 70km/h). No i patrz częściej przed siebie, a nie w lusterko, by z dumą liczyć ilość aut które za Tobą się muszą wlec. A tak między nami: Przestrzeganie prawa jest możliwe tam, gdzie są ku temu możliwości i przesłanki. Mając autostrady na których mogę za darmo pędzić (często nawet bez limitowania prędkości), nie muszę nadrabiać straconego czasu i miejskich korków na terenie zabudowanym. A czy wiesz, że świadome uniemożliwianie komuś wyprzedzenia (przyśpiesznie lub zajeżdżanie drogi) to też jest złamanie prawa? Pewnie nie wiesz, bo umiesz tylko czytać znaki drogowe, a nie kodeks drogowy. A na żółtym przyśpieszasz, czy mam się rozglądać za jakimś rozkwaszonym z "dupy" strony XK?
Nie zamierzam toczyć z Tobą jałowej dysputy, bo już kiedyś taką prowadziłam. 1,5roku z kimś, kto naprawdę okazał się WIELKIM nikim. Wystarczyło mi, jak udowodniłeś mi swą genialność pokazaniem, że 50% zawartości butelki potrafisz zapisać w postaci ułamka zwykłego, dziesiętnego, za pomocą całek, różniczek, zaokrąglić wzwyż a może nawet wszerz. Lepperowska retoryka dla którego 8% poparcia dla Samoobrony to już prawie większość parlementarna. Śmieszysz mnie tym, że ledwie wyjechałeś za chlebem do Austrii, od razu masz Polaków, Warszawiaków za rasę niższą, która u Wiedeńczyków może jedynie pomywać, czyścić kible czy wyprowadzać pudle na spacer. Dobrze, że piszesz, a nie mówisz, bo już pewnie masz akcent wprost z wiedeńskich salonów. BASTA!

Wkrótce Walentynki - czyż nie pora się zakochać?

2007-02-04 17:47:47 >> Walentynki...
Myjąc dziś rano zęby i patrząc na siebie w lustrze, zaczęłam się zastanawiać, kiedy zaczną pojawiać się na mojej twarzy zmarszczki, kiedy pojawi się pierwszy siwy włos. Kiedy pierwsza kura pozostawi swoje "łapki" w okolicach moich oczu. Kiedy zęby przestaną być tak białe, lśnące i zdrowe, jak teraz i zastąpi je porcelanowy mostek. Kiedy jędrne ciało przestanie być jędrne, a to, co teraz jest w odpowiednim miejscu i wielkości opadnie i będzie zwisać jak balon z którego uszło powietrze. Co, gdy skórkę pomarańczową będę widziała nie tylko na owocach, ale i na sobie...?
Czy będę potrafiła być z kimś tak na dobre i na złe. Na młodość i na starość. Na atrakcyjność i na stetryczałość. Tak dozgonnie, albo przynajmniej półwiecznie. Jakoś nie potrafię tak się w kimś zatracić (specjalnie nie używam słowa - ZAKOCHAĆ). Co chwilę (co kilka dni, lub przynajmniej 3-4 razy w miesiącu) podoba mi się jakiś inny facet, którego widuję na korytarzu uczelni lub w jakimś miejscu w którym bywam. Raz udaje mi się nawiązać kontakt, innym razem nie. Raz facet po bliższym poznaniu okazuje się ciekawy nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, a innym razem to totalne intelektualne niewypały. I zanim narodzi się coś większego, w polu widzenia i zainteresowania pojawia się ktoś nowy... Może, gdyby któryś z tych ciekawych był MÓJ, potrafiłabym nie patrzeć na innych, ale nie potrafię. Chyba jestem z tych, które wdrapując się po drabinie ewolucyjnej zgubiły gdzieś gen wierności. I co z tego, że mogę się z kimś związać, skoro na pewno raz na jakiś będzie mnie "brało" na kogoś innego. Też może tak macie? Przechodzicie ulicą, mijacie się z kimś, wymieniacie tylko jedno spojrzenie lub uśmiech i macie wrażenie, że właśnie mijacie się ze swoim przeznaczeniem...

A co do Walentynek. Znów wszystko stało się krwawoczerwone. Sercopodobne, mimo, że przecież serce ma zupełnie inny kształt. Szczególnie w szpitalu MSWiA... Zasercowane całe centra handlowe, witryny sklepów, a nawet POPup'y na stronach internetowych. Tona walentynkowego spamu w e-mailach i prasie. Strach włączyć telefon, bo operatorzy co chwilę bombardują prośbą o wysłanie SERCE, MILOSC, WALENTYNKA, AMOREK, itp. pod nr 71** 72** 75**, by ten jeden/jedyna dostała jakieś tam życzenia czy tepetę na telefon. Im więcej SMSów wyślesz, tym większe prawdopodobieństwo wygrania odtwarzacza MP3. Tak więc najlepiej jest mieć kilkanaście tych "Jedynych". Przejazd tramwajem za całusa, zniżka na jakieś badziewie za namiętny pocałunek przed kasjerką. Wygląda na to, że dziś zranienie się kolcem z walentynkowej róży chyba w ogóle nie boli. A jutro wszystko wraca do "normy". Chłopak skrycie bajeruje koleżankę z pracy, dziewczyna spędza wszystkie wolne chwile na uczelni z jednym i tym samym kolegą, przysiadając się do siebie coraz bliżej i bliżej... Dawniej ich telefony leżały spokojnie obok siebie i jedno miało dostęp do telefonu drugiego. Teraz komóreczki nosi się zawsze przy sobie. Skrzynka SMSowa wykasowana, listy połączeń także. No i ten przymus walentynkowy, wypada kupić kawałek jakiegoś świecidełka, kwiatek, bo tak jakiś sprytny handlowiec z USA wymyślił przed wieloma laty, jak w martwym sezonie między Bożym narodzeniem, a Wielkanocą podnieść sprzedaż w jego sklepiku. Nie, że jestem jakaś tam zazdrosna, bo sama nie mam z kim walentynkować - po prostu nienawidzę kiczu. A całe to święto jest MEGA kiczowate.

2007-02-04 17:47:47 >> Męska cichodajka...
Od pewnego czasu czytam blog pewnego faceta. Taki męski odpowiednik mnie. Opisuje swoje podboje seksualne, doświadczenia łóżkowe, kolejne zdobycze. Pisze ciekawie, dobrze wie, że krzywdzi te wszystkie zdobywane przez siebie kobiety, bo traktuje je tak przedmiotowo, że czasami sam się siebie brzydzi. No, ale dzika męska natura oraz hormony zwyciężają i zdobywa kolejne w jednym tylko celu. Ciekawe dla mnie są też komentarze na jego blogu. Komentarze kobiet wyzywających go od męskiej dziwki, skurwysyna, itp oraz komenty facetów, którzy w pełni go rozumieją, a chyba nawet podziwiają i zazdroszczą. Dziesiątki opisanych przez niego lasek, podrywów, numerków i rozstań znosiłam bez mrugnięcia oka i sprzeciwu, bo czułam jakąś dziwną więź z tym młodym facetem. Ale w ostatniej notce przeszedł samego siebie. Wkleił tabelkę w której spisał wszystkie swoje kobiety, datę ich poznania, czas potrzebny mu na "wyrwanie" jej (czasem minuty, godziny, rzadziej dni czy tygodnie) datę pierwszego numerku oraz dokładny wiek laski w chwili gdy miał ją pierwszy raz. Wszystko to podliczone i uśrednione. Teraz chce sobie obniżyć średni wiek partnerek z 19lat i 9m-cy, więc postanowił rwać to, co młode by mu średnia spadła. No tym przegiął nawet w moich oczach, dość tolerancyjnych na SEX i wszystkie jego rodzaje i odstępstwa.
Więc czy ja taka zła jestem? Nie przeliczam moich facetów na żadne sposoby. Nie robię tabelek, nie mierzę im członków, nie wyciągam średniej długości penisa, czy czasu wydolności seksualnej, nie sumuję wartości prezentów, które od nich otrzymuję, nie zaglądam im w konta bankowe, by podniecać się, z iloma zerami przed przecinkiem się pieprzę. Szkoda, że mam już tyle lat, że podwyższam średnią wieku kochanek tego kolesia, bo nie ukrywam, że miło byłoby być jedną z tych niewielu, które oparły się jego urokowi osobistemu, inteligencji, humorowi, forsie czy czym on je tam zdobywa? Czym dziś faceci zdobywają kobiety, bo może nie zauważam jakichś, czyichś starań wobec mojej skromnej osoby...?

Dodano 25.02.2007
Wow! Widzę, że niektórzy negują nawet to, że potrafię czytać i że odwiedzam blogi innych blogowiczów. Świat ostatnio negacją stoi. Negacja autostrad, negacja raportu WSI, negacja negatywu. Regularnie odwiedzam blogi dwóch mężczyzn, którzy mają "ciekawe" o kobietach rozmyślania. Adres jednego mogę zdradzić, bo blog ów tylko czytam. Adresu drugiego, tego od przeliczeń laskowiekowych nie podam, gdyż czasami kolegę X komentuję, a nawet różne z nim gierki w wolnej chwili urządzam. No więc, panie Kominku, proszę się przygotować na rozpędzony tabun, który za chwilę wejdzie na pański blog pod adresem: www.kominek.blog.pl Na rozgrzewkę cytuję jeden z tekstów pana Kominka:
WY, KOBIETY. Jestescie chujowe!
Co się z wami teraz porobiło? Kiedyś byłyście takie fajne, a teraz co spotkam to jakieś BABOCHŁOPY. Ubieracie się chujowo, chodzicie w glanach, podartych swetrach, brudnych majtkach. Nosicie chujowe buty kupione na wyprzedaży. Pół biedy, że golicie nogi, ale co z tego, skoro zapominacie czasami ogolić zarostu pod nosem? Myślicie, że tego nie widać? Widać i rzygać się człowiekowi chce.
Ale to nie wszystko. W głowach wam się poprzewracało, bo teraz zamiast myśleć o rodzeniu dzieci i usługiwaniu facetom, to kariery jakieś se robicie. Wielkie mi kurwa karierowiczki - sekretarki- szparki. A w swoich domach macie syf niczym pospolity facet. Spojrzcie na swoje pokoje, jak w nich brudno. Ubrania, puste talerze, szklanki, niedopałki, a w łazience kible z resztkami włosów łonowych.

2007-02-04 17:47:47 >> Rozpierdalają mnie niektórzy ludzie...

Rzadko używam wulgaryzmów, ale i rzadko ktoś jest taki, że innymi słowami nie można go opisać. Miałam już dać sobie spokój ze Sławomirem, bo widzę, że człowiek to "zacny" i "zrównoważony". Ale gdy widzę, że w jednym komentarzu próbuje znaleźć ze mną wspólny język, a w kolejnym już pluje z niego jadem, to po prostu opadają mi ręce. Wszystkiego musi się czepić, wszystko palcem jak debilowi trzeba mu pokazać i trzy razy powtórzyć. Teraz nie widzi, kto neguje fakt, że czytam inne blogi. Cytuję komentarz jakiegoś tam Agenta: "sądze, że ten blog o którym piszę autorka nie istnieje, i poprostu skończyły jej się pomysły, i jakieś bzdruy wypisuje" - czyli jawnie neguje moje czytanie innych blogów. Ale Sławomirowi trzeba to pokazać, zacytować, podsunąć pod jego perkaty nos. A jak się pokaże, wciśnie tekst przed te urbanowsko świńskie oczka, to i tak się czepi, że źle to zinterpretowałam, bo głupia pipa jestem i czytać "mądrych" mężczyzn nie pografię. Gdybyś był kobietą podejrzewałabym Cię o syndrom wiecznej cioty, ale Ty ciotą jesteś męską i tyle. Ciągle coś nie tak, ciągle się czegoś czepić, by tylko móc narzekać na swój los nieświadomego imbecyla. A gdybym była Twoją kobietą, to opieprzałbyś mnie za byle przewinienie, czyli krzywo ułożony ręcznik w łazience, czy brak kapci pod łóżkiem.
Sławomir oświeca mnie, że nie komentował mojego bloga, bo był w Bieszczadach. Ma mi za złe, że tego nie wiem (bo oznajmiał swoją wyprawę od miesiąca na swoim mega poczytnym blogu. Myśli, że ja mam czas tam zaglądać, że ja siedzę nad GPSową mapą Polski czy planem Częstochowy i śledzę jego położenie, podsłuchuję komórkę, itp. Jakby był wart jakiegokolwiek zainteresowania. A tak naprawdę po tym, co się o nim niedawno dowiedziałam mogę śmiało napisać, że należy do najgorszych kreatur, jakie stworzyła natura.
Kilka notek temu zażartowałam sobie z niego pisząc jego pseudopsychoanalizę. Okazało się, że prawie wcale się nie pomyliłam. To, że od 2lat używam litery K. przy jego imieniu też okazało się strzałem w 10-tkę. Po prostu nazwisk na K jest statystycznie najwięcej, i dopiero od niedawna wiem, że ten złośliwiec pospolity kryje się pod pospolitym nazwiskiem na K.
Gwiazda Onetu, zdobywca którejś tam v-ce nagrody Blog Roku 2006 okazał się po prostu oszustem. Marcin Meller krzywił się dając statuetkę temu oszustowi, ale nie miał innego wyjścia. Tak jak dawniej, za komuny, nagrody zdobywali ci, którzy powinni (pochodzenie robotnicze, wierność partii, itp.), tak samo teraz woleli dać nagrodę oszustwowi, który będzie potrafił coś powiedzieć do mikrofonu, niż ojaranemu zielem ziomalowi, który na galę pewnie przyjdzie na haju, czy pokemono- dollsowej 12latce.
Czemu Sławomir jest oszustem? Bo większość głosów oddano z jednego adresu IP. Czy też podadresu, dynamicznego IP, czy cóż to tam. 212.87.240.204 - ZLOTA-RACZKA-CZEST-PL. Wystarczyło zaspamować pół Częstochowy czy poprosić zaprzyjaźnionego admina ze Złotej Rączki i już się wygrywa. Gazeta Wyborcza od razu to wyłapuje i takiego "kandydata" skreśla na zawsze, ale Onetowi to wisi, bo liczy się dla nich ilość wyskakujących reklam, i mają w wirtualnej odbytnicy to, że połowa z nich wyskakuje na monitorze Sławomira K. Wisi im też to, że połowa wejść na ów blog jest z IP jego autora, 20% komentarzy to jego odpowiedzi do komentujących, kolejne 20% to blogowy spam. No, ale to nasza Gwiazda bryluje na salonach, choć do salonów pasuje jak słoń do sklepu z porcelaną. Jakbyś Ty elegancie z bożej łaski częściej ubierał się "elegancko", to wiedziałbyś, że marynarkę się rozpina, szczególnie jak jest o dwa numery za mała. No, chyba że gorset pod marynarką miałeś...
No ale to, że wyłudził nagrodę od Onetu, że nie potrafi się ubrać i że myśli, że jest moim oczkiem w głowie to ciągle jeszcze tak naprawdę nic i brak powodu do obrażania się na naszego Sławomira o pospolitym nazwisku. Nawet to, że ciągle się czepia tego, że piętnuję rodziny wielodzietne, jako nieodpowiedzialne... Dopiero teraz, gdy widziałam zdjęcie rodzinne rodziny K. wiem, czemu tak się mnie o to przypieprzał. Po prostu, by uchwycić samo rodzeństwo Sławomira na jednym zdjęciu (i to panoramicznym), musiałabym użyć szerokokątnego obiektywu, a i tak baaardzo oddalić się od tej "szczęśliwej gromadki", by całą ją ująć. Coś jak zdjęcie klasowe... To też można jeszcze znieść, i się tego nie czepiać. W końcu antykoncepcja droga, a w latach socjalizmu pan K. senior był przodownikiem i naklepał kilkaset procent normy podstawowej komórki społecznej.
Także to, że nasza Gwiazda wkrótce wyda książkę. Ciesz się, że Meller ma zajebiste poczucie humoru i wziął to za żart. Wchodzę na Twój blog raz na kilka m-cy. Jesteś tak nijaki, że po prostu. Raz piszesz jako facet innym razem jako baba. Co któraś notka to cytat skądś, to wiersz kogoś tam, to dyrdymałka osoby trzeciej. Albo "yntelygentny" Twój komentarz do dyrdymałki osoby trzeciej, albo wydarzeń które Cię poruszyły. Lepiej pisz dla gazety na F albo na S, wtedy może się sprzedasz w nakładzie większym niż ta Twoja pierwsza książka, której cały nakład mieści się na jednej półeczce w przeciętnej wielkośc biblioteczce. No, ale chęć zostania drugą Grocholą też można by Sławomirowi K wybaczyć. Męska próżność, itp.
Najgorsze co jest w Sławomirze jest jego sposób bycia i podejścia do płci odmiennej. Kobieta ma być cieniem swego faceta. Ma, jak bezmóg we wszystkim się z nim zgadzać. Podziwiać każde mówione przez faceta słowo. Nie mieć swojego (odmiennego) zdania w żadnej kwestii, nawet przy wyborze proszku do prania czy zakupie tamponów. Każdą, która ma własne zdanie traktuje gorzej, niż zagorzały antyfeminista kobiety typu Kazimiera Szczuka. Z miłą chęcią nałożyłby kominiarkę na ten swój pucułowaty pysk i napieprzałby takie kobiety baseballem na feminitycznych czy 8marcowych pochodach. Gdyby żył w kraju, gdzie kobieta konstytucyjnie ma status społeczny zbliżony do zwierzęcia domowego i mniej praw od wielbłąda, tłukłby swą wybrankę przy każdej "zupie za słonej", a nawet bez tej zupy. Dla samej przyjemności dominacji. Dlatego, pomocniku kowala czy też synu kowala, za całokształt jesteś dla mnie ŚMIECIEM!

2007-03-04 17:17:58 >> Blog kiedyś był ciekawszy...
Wiem. Kiedyś był seks, prawie sam seks, z każdej notki "bił" żar splecionych ciał, czuć było zapach potu i damsko- męskich seksualnych wydzielin. Na pewno nad wieloma notkami, co młodsi czytelnicy pozostawiali krople swego nasienia... Kiedyś, gdy chodziło się do L.O. wszystko było łatwiejsze. Cel życiowy był jeden, łatwo zauważalny: studia. Teraz są studia, które powoli stają się takim życiowym rozwidleniem dróg, wręcz jakby rondem, na którym można skręcić w dowolną stronę, albo kręcić się w kółko. Co po studiach? Gdzie po studiach? Jak po studiach? Może zawrócić i obrać inny kierunek? Kiedy wyznaczyć na owym rondzie drugi pas dla partnera? Kiedy malutki "awaryjny" dla kogoś na rowerku trójkołowym?
Wiem, że kiedyś byłam JAKAŚ, a teraz sama nie wiem, jaka się stałam. Wpadam w szablon. Kiedyś mogłam wszystko, w dowolnym czasie, miejscu, teraz żyję z organizerem w dłoni. Wedle szablonowego, wieloletniego organizera pewnie mam już zaplanowaną drogę kariery zawodowej, oraz to, kiedy wypada zajść w ciążę, kiedy urodzić dziecko, ile sztuk dzieci, na jak długo zrezygnować z pracy, do której i tak się będzie tęskniło bardziej, niż do ciągle walącego kupy w pieluchy i rozciągającego mi powiększone od mleka piersi dzieciaka. I co z tego, że jest boom demograficzny. Że nieraz widząc uśmiechające się do mnie z jakiegoś wózeczka dziecko czuję tak silny instynkt, że wręcz chcę porwać takiego śmiejącego się samymi tylko dziąsełkami bobasa. Kilka chwil po takim rozmarzaniu się o mnie w roli mamy, tel. przypomina mi, że w organizatorze zapisane mam na dziś jeszcze to, to i to. Więc gdzie tu miejsce na samą siebie, a tym bardziej na coś ponad plan?
2007-03-04 17:17:58 >> Uroda...
Mam jedno pytanie. Szybkie pytanie i szybka, prosta odpowiedź. Brunetka czy blondynka? Nie wdawajcie się w głębsze analizy i dywagacje bez sensu, a po prostu pierwszy rzut oka i pierwsze wrażenie. Ta po prawiej czy ta po lewej. Prawa ręka to ta, którą zazwyczaj się pisze, a lewa to ta, na której najczęściej nosi się zegarek.
Ciekawi mnie obecny trend w męskich gustach. Kobiety oczywiście też mogą się wypowiadać. Ostatnio w gronie moich znajomych rozgorzała dyskusja na temat słowianki kontra latynoski. A do swojego głosu możecie dopisać jakąś przedstawicielkę płci pięknej, która chodzi Wam ostatnio po głowie. Wkrótce napiszę, o co mi chodzi z tym pytaniem. Ale to w zależności od tego, jak wyjdzie mi ta ankieta blond/black.

2007-03-04 17:17:58 >> Uroda - część II.
Zawsze, gdy pisze do mnie jakaś czytelniczka książki lub bloga, że mnie czyta, podziwia, a przede wszystkim, że jest taka sama jak ja (w seksualnym względzie), interesuje mnie jak ona wygląda. Jak jesteśmy podobne i dlaczego jest tak, że najczęściej (w ponad 90%) mają one brązowe lub czarne oczy i w ponad 80% są brunetkami. W sondzie pod poprzednią notką brunetki także pokonały blondynki w stosunku 35:11, a oczywiście jest to jedna i ta sama dziewczyna różniąca się jedynie kolorem włosów i oczu. Oznacza to, że nam, brunetkom chyba jest łatwiej w nawiązywaniu kontaktów i w byciu pożądanymi. Więc i trudniej nam jest pozostać nie wzruszone na męskie o nas zabiegi.
Pytałam moje koleżanki, jak faceci próbują je "wyhaczyć", gdy je gdzieś same zobaczą i się ich samotnością zainteresują. Najczęściej są to kawiarnie w centrach handlowych (o Złotych Tarasach napiszę już wkrótce). Połowy moich koleżanek, mimo ich atrakcyjności w ogóle nie próbują poderwać. Oczywiście lwia część tej połowy to blondynki, a może po prostu jakoś widać po nich to, że są zajęte? Brunetkom częściej się zdarza usłyszeć: "Przepraszam, że tak na ciebie patrzę, ale czy my się skądś nie znamy?". Dobrze, że faceci już darują sobie teksty typu: "Nie potłukłaś się za bardzo, gdy spadałaś z nieba, Aniołku?". A może faceci którzy próbują mnie zdobyć nie są w wieku tych, którzy wierzą w anioły, a przede wszystkim - nie chcą rwać anielicy, a wręcz jakby diablicę?;) W połowie przypadków w jednym z pierwszych zdań rozmowy z nowopoznawanym facetem pada jego pytanie, czy jestem 100% Polką, bo mam tak niesłowiańskie oczy, włosy, rysy, karnację. Nieraz mówię strasznie poważnie, że "tak, jestem afganko- metyską". Konsternacja, szukanie w męskiej głowie na mózgozwojowej mapie świata kraju mojego pochodzenia. A pewnie bardziej tego, jakiego mogę być wyznania, czy mogę się zadawać z "niewiernymi" i czy rżnę się przed ślubem bez zobowiązań i narażenia kochanka na jakiś dżihad, fatwę czy klątwę Faraona.
Będąc na wakacjach np. we Włoszech lub Hiszpanii, gdzie byle jaka blondynka jest dla nich bella, bellisima i może w tych gorącokrwistych facetach przebierać jak tylko chce - można im pozazdrościć jasnych włosów, a przede wszystkim niebieskich oczu. W krajach arabskich można pozazdrościć nadmiaru tkanki tłuszczowej tym, które w Polsce uchodzą za przygrube czy wręcz otyłe, a dla Arabów są dżamil, wydają się boskimi okazami, które mogą urodzić i ze 20ścioro dzieci, a nie to, co te chude, pewnie chore i bezpłodne chudzielce.
A ja trafiam chyba w gusta polskich mężczyzn tak, jak ciemnowłosa pani ze zdjęcia poniżej. 3x częściej, niż blondynka. Tak więc 3x ciężej jest mi się zdecydować, które zaloty przyjąć. Może właśnie dlatego nie potrafię się związać z kimś na stałe? Bo i tu, i tu i tam, prawie codzień ktoś próbuje mnie poderwać. A jak nawet nie odważą się podejść i zagadnąć, to patrzą wzrokiem wszystko tłumaczącym. Rozbierają mnie tymi swoimi maślanymi oczami, a czasami wręcz gwałcą wzrokiem. W Stanach za każde takie spojrzenie mogłabym podawać do sądu i wygrać sprawę o molestowanie, a w PL? Wiem, wiem, o wiele piękniejsze ode mnie się wiążą, kochają, są kochane i wierne. Ale ja po prostu nie mogę. Wiem, że naukowcy testują jakiś lek na wierność. Ale na razie tylko na szczurach im wychodzi... Szczurzyce nie potrafią chyba tak kusić, oraz być kuszone;)

Nasza Gwiazda Onetu znów "błyszczy". Ktoś uprzejmy powiadomił mnie, że szuka on na swoim blogu kobiety chętnej do pojechania z nim tam, gdzie Onet wysłał go na wycieczkę. Ten okaz męskości, ten przebierający w modelkach tak, jak jakiś kreator mody albo przynajmniej Michel Adams (właściciel FashionTV) nie ma z kim pojechać na wycieczkę do Pernambuco. Robi jakiś casting, każe w miarę atrakcyjnym dziewczynom przysyłać mu CV ze zdjęciem, by wybrać tę, którą będzie mógł smarować olejkiem albo nawet swoim organicznym "balsamem".
Pomarz sobie Sławku, że jakakolwiek atrakcyjna fizycznie lub umysłowo kobieta chciałaby gdziekolwiek z Tobą pojechać. Jesteś tak obleśny fizycznie i psychicznie, że musisz pójść do agencji "towarzyskiej", by w jakimś bonusie wykupić sobie dziewczynę na 7 lub 14dni wycieczki i dopiero wtedy jakaś da się "skusić" na takie atrakcje jak Ty. Bierz więc siostrę pod pachę (masz ich do wyboru kilka; sióstr, a nie pach oczywiście;) i jedź. Niech też ma coś od życia, prócz trudów wyrastania w cieniu Gwiazdy rodziny Kowalczyków. Tylko nie smaruj jej olejkiem zbyt poufale, bo kazirodztwu nawet ja jestem przeciwna. Buhahaha, Gwiazdo Ty! Mi zazdrościsz powodzenia, bo sam nie wiesz, czym jest zainteresowanie płci przeciwnej?

A w tych paczuszkach były: Maszynka do golenia i paczka Viagry, ale i to nie dodało Gwieździe męskości.

Czemu umieściłam tu Jego fotki i anons? By facetowi pomóc. Przecież to ja stworzyłam tego "człowieka"! To dzięki mnie (a tak naprawdę, przeganiany przeze mnie i przez moich komentatorów za tasiemcowe komentarze liczące w sumie kilkaset stron A4!) założył własnego bloga. To za tego bloga zgarnął nagrodę i wycieczkę na którą teraz Bidula nie ma z kim pojechać. Chcecie, żeby jadąc sam, zgubił się i już do nas nie wrócił? Jako, że jego blog odwiedzają same dewotki, które pewnie z obcym chłopem na wycieczkę nie pojadą, tu oto jest replika jego ogłoszenia, fotki ogłoszeniodawcy oraz nr GG dla zainteresowanych: 5818800

2007-03-04 17:17:58 >> Drogi Nerio...
"Rozpolitykowana Weronika" ma ostatnio odruch wymiotny patrząc na WSZYSTKICH polityków. Z lewa czy z prawa, z góry i z dołu, z Warszawy i z Torunia... Dlatego nie komentuję ani pijackiego bełkotu Oleksego, ani większego, trzeźwego bełkotu Mariana Piłki o zakazie wszelkiej pornografii (czyli także i mojego bloga, a przede wszystkim mojej książki za którą mnie skażą na 2lata więzienia bez zawieszenia). Nie piszę nic o absolutnym zakazie aborcji lansowanym przez LPR i marszałka Sejmu, nawet usuwania ciąż będących owocem gwałtu. Z całego mojego serca życzę żonie Romana Giertycha, oraz pozostałym żonom i kobietom polityków i działaczy LPR chcącym chronić zygoty powstałe z gwałtu czy zagrażające życiu matek, by zostały brutalnie zgwałcone, najlepiej przez jakiegoś zaćpanego menela o wysokim stopniu degeneracji nasienia (ewentualnie przez kogoś, na kogo jej LPRowski mąż lub ona sama ma fobię: Żyda, Murzyna czy najlepiej... homoseksualistę!) i niech nosi ona ów "boski owoc" w swym łonie przez 9miesięcy. Czemu prawo dotyczące kobiet dyktuje skurwysyn, który w ciążę nigdy zajść nie może? Którego żona jest wożona przez pracowników BORu, więc nikt nie może jej zgwałcić. Która od momentu poczęcia będzie badana w rządowych klinikach i pewnie nic nigdy nie będzie zagrażało jej życiu, bo lekarze wszystko wykryją na czas. Mam Ci Nerio o tym pisać, bo sam tego nie widzisz? Nie widzisz, że od dwóch tygodni priorytetowym zadaniem naszego rządu jest takie przemielenie Konstytucji, by ugłaskać idiotę Rydzyka? Więc co się czepiasz Oleksego? Wolę, niech sobie jakiś SLDowiec kupi na lewo chatkę za milion, czy dostanie 6hektarów za darmo, niż mam na siłę rodzić po gwałcie, a mój ojciec i 90% mężczyzn za posiadanie "świerszczyka" ma dostać wyrok. Myślałam, że Ty jesteś bardziej "trzeźwy", niż S. który mi tu po dojściu PiSu do władzy wciskał, że przecież tak naprawdę każdemu jest obojętne, czy rządzi SLD czy PiS, bo przecież bezpośrednio nas to nie dotyka i nic nie zmienia w naszym życiu rządzenie przez Millera, Leppera czy Kaczera. Jak siedzisz tylko w Internecie to rzeczywiście, jedyne co zmienia coś w Twoim życiu to szybkość łącza...

2007-03-04 17:17:58 >> Drodzy komentatorzy...

Nie ciągnę bloga na siłę. Nie ma żadnej umowy sponsorskiej z wydawcą czy kimkolwiek, że blog trwać musi i basta. Piszę, gdy znajdę wolną chwilę, ale ostatnio też, jak wielu z Was zastanawiam się, po co go piszę. Dla tych kilku ciekawych i interesujących mnie komentarzy okraszonych kilkudziesięcioma komentarzami planktonu intelektualnego, który zawsze pisze o wszystkim innym, niż temat notki. W ostatniej poruszyłam dość drażliwy temat - utrzymywanie na siłę w kobiecych brzuchach ciąż pochodzących z gwałtu lub zagrażających życiu matek, oraz życzyłam LPRowskim kobietom gwałtu, itp. Byłam pewna, że zaraz uderzycie w nutę- jak kobieta może życzyć innej kobiecie gwałtu?! Ale nie! Wy ciągle, jak mantrę powtarzacie jakieś pierdoły powtarzane pod każdą notką. O czym ona nie będzie, komentarze większości będą takie same. By liczyć na odzew, trzeba napisać coś tak trywialnego, jak dokładny opis tego, jak wyznaczyć 6 cyfr z 49 do losowania Dużego Lotka, albo jak wskazać laskę po lewej albo po prawej, która bardziej Wam się podoba. Ostatnio prawie nikt nie "dotyka" notki, tylko tego, co jakiś tam pseudoprowokator nasmarka w swym komentarzu. Pamiętam na tym blogu tylko jednego prawdziwego prowokatora. Przyszedł, pochwalił się, jak to swoim Jaguarem "szkoli" warszawskich kierowców. Jedzie przepisowo 50km/h, a jak ktoś go chce wyprzedzić, to przyśpiesza. Postać to zacna, bo chce krzewić prawość na polskich drogach i gdy siada za kierownicę swojego Dżaga, staje się władzą sądowniczą i wykonawczą w jednej osobie. Szkoda, że nie ma na dachu koguta, a w ręku policyjnego "lizaka", bo wtedy to dopiero by nas wyszkolił. Taki domorosły kodeks karno-drogowy. To nic, że łamał przy tym kilka przepisów drogowych (bo przecież nie można komuś uniemożliwiać wyprzedzania, przyśpieszając też zaczynał jechać szybciej niż te dozwolone 50km/h, itp). Sprowokował mnie do notki skierowanej wprost do niego, skomentował ją i odszedł. To był prawdziwy prowokator, a ten nasz... Będzie tu i za dwa lata za trzy i pięć, i tak samo będzie "prowokował". Zaświeci sobie świeczkę na 2000cznym komentarzu do mojego bloga i będzie szczęśliwy. I nie chcę mu tego odbierać.
Fotka... Moja fotka. Jak trzeba być głupim, by żądać jej ode mnie? Dawaj fotkę albo nie będę Cię komentować?! Są blogi, które żyją jedynie tym, że autorzy raz na jakiś czas rzucą jakieś "mięcho" na blogowy stragan. Raz już pewien czytelnik mojego bloga (wszyscy znamy jego pseudonim) zaszantażował pewną czytelniczkę tego bloga (wielu pamięta jej ksywkę z cyferką 86) i nie wyszedł im romans trzebnicko- olsztyński, bo fotki nie dostał, a może dostał, ale jej nadawczyni nie była podobna do jego ideału? Tak więc starszy dzieciaku nie myśl, że będę tu się starać, by zadowolić Twoją wzrokowość. Przesiaduj każdą wolną chwilę na fotka.pl i marz, marz, marz...
Adres podany z boku bloga jest ciągle aktywny. Gdy nawet ilość komentarzy do tego bloga spadnie do zera, to maila zawsze będę sprawdzała, bo właśnie tam odzywają się ci, którzy powinni. Plebs niech drze anonimowo japę w komentarzach, ci którzy mają coś do powiedzenia, dyskutują w cztery oczy.

2007-04-02 20:55:47 >> Złote Tarasy...
W późne niedzielne popołudnie (2tyg. temu), gdy większość Tarasowców opuściła sklepy z pustymi torbami, mnie wzięło na przejście się po Tarasach i znalezienie czegoś dla siebie. To była moja trzecia tam wizyta. Pierwsza była chwilowa i "architektoniczna", bo zjadała mnie ciekawość, jak to coś wygląda od wewnątrz. Druga była z mamą. Trzecia już sama dla siebie.
Centrum handlowe takie samo, jak wiele innych (osobiście, "klimatycznie" preferuję poznański Stary Browar). Sklepy takie same, co w innych warszawskich galeriach handlowych. To, co w Polsce ciągle jest uważane za luksusowy sklep czy butik w Europie zachodniej można znaleźć w każdym większym osiedlowym "blaszaku". No, ale Polska to ciągle chłonny rynek, więc niech się cieszą tym, co im zachodniacy dają. Blablać możnaby o Tarasach wiele. O architekturze tego miejsca, o sklepach, o sprzedawcach, o kupujących. A ja poblablam o wyjściu z Tarasów w stronę dworca centralnego.
W Tarasach złapała mnie godzina 21:00, więc powoli wszystko zamykano. Postanowiłam więc udać się do pierwszego wolnego wyjścia (auto miałam zaparkowane gdzie indziej). Traf chciał, że było to wyjście od strony dworca centralnego PKP. Przekraczając szklane drzwi dzielące Tarasy od podziemnego tunelu PKP doznałam szoku. Sekundę temu, zaledwie jeden krok wstecz ślizgałam się na pedantycznie czystych marmurach podłóg, słuchałam nastrojowej muzyki ułatwiającej kupowanie, wąchałam zapach świeżości owego miejsca oraz zapach markowych pefrum. Wszystko nowiutkie, zewsząd bił przepych i dbałość o najmniejsze detale, a ciepło panowało takie, że gdyby słońce zaświeciło przez szklany dach, myślałabym że jestem w szklarni. I nagle, w ułamku sekundy trafiam do kilkudziesięcioletniego korytarza dworca PKP, gdzie od razu czuję smród bezdomnych, zapach ludzkiego moczu. Gdzie tuż przede mną przewraca jakaś pijana kobieta. Pada na twarz, bo "gęba nie szklanka", a w dwóch kurczowo trzymanych przez nią reklamówkach, trunki stanowią połowę jej dobytku, więc lepiej rozkwasić o podłogę nos niż flaszkę. Kilka kroków dalej policja "przymusza bezpośrednio" naćpanego kieszonkowca, który z własnej kieszeni nie potrafiłby wyciągnąć czegokolwiek, a szukał czegoś w kieszeni podróżnego. Nawet zwykli ludzie tu są tacy "inni". Zaganiani, pędzący w owczym pędzie przed siebie, obładowani bagażami, zagubieni. Wracają ze swych rodzinnych stron, w niedzielny wieczór do Warszawy.
Cofnąć się do rajskich Tarasów już nie mogłam, bo było zamknięte, więc przeszłam się kilka razy tunelami pod Dworcem Centralnym. Powolutku, bacznie wszystko obserwując, bo przez tę błyskawiczną zmianę otoczenia doznałam jakiegoś percepcyjnego szoku. Tu pączek 0,6zł, tam 3zł. Tu "zestaw obiadowy" za 5zł, tam byle danie zaczyna się od kilkunastu zł. Tu je się błyskawicznie, w biegu lub stojąc przy stoliku i pilnując swojego dobytku. Tam powoli konsumuje się wytrawności kuchni świata. A najbardziej niezwykłe w tym wszystkim jest to, że te dwa światy (bleech - co za okropny związek frazeologiczny!;) dzieli zaledwie 10metrów.
Polecam każdemu, w godzinach wieczornych, najpierw przespacerować się Tarasami, a później wejść w PKPową codzienność. Coś niesamowitego. Jak film sience- fiction na motywach książek Kinga. Jak jakieś PRLowskie dejavu. Jak teleportacja z Polski A do Polski C, albo jak przeniesienie w czasie z roku 2007 do 1970. Po prostu... inny świat, inny czas, inna przestrzeń!

2007-04-02 20:55:47 >> A gdzie życzenia...?
4 kwietnia mojemu blogowi wybiły 3lata. Trzy świeczki na urodzinowym torcie zapłonęły. Sama przegapiłam ten moment, ale że przegapili go moi wielbiciele, i "wielbiciele" to już naprawdę szok!;)
3lata za nami. Nawet tak twardzi mężczyźni, jak poskramiacze południowoamerykańskich jaguarów nie potrafią przyjść, przeczytać i odejść w pokoju. Przekonałam się, że uzależniam i że na wstępie mojego bloga powinnam zamiast pytania o to, czy masz skończone 18lat nadać ostrzeżenie, że: "Minister Zdrowia i Opieki Społecznej ostrzega, że cichodajka.blog.pl uzależnia. Czytanie albo zdrowie - wybór należy do Ciebie".
Patrząc na siebie z boku, oczami większości z Was uważam, że na blog osoby, która tak mi się nie podoba, której treści tak mnie irytują, nigdy bym ponownie nie weszła. Dla własnej higieny psychicznej. Ale Wy narzekacie, przeklinacie, zarzucacie mi, że jestem o 180stopni inna (gorsza, głupsza, itp) od Was, piszecie jakieś puste brednie w komentarzach, a jednak wracacie jak bumerangi, albo jojo przywiązane do palca na gumce. Uzależnienie? Ciekawość? Czy tylko polska mentalność, że narzekamy, złorzeczymy, ale nie zmieniamy nic, by zmienić stan zastany. Ja zamiast narzekać na dziurawą ulicę X, jeżdżę ulicami Y i Z. A Wy wpadacie ciągle w ten sam dołek z nadzieją, że urwie Wam się koło i będziecie mogli zaskarżyć właściciela drogi.
Po co mi ten blog? Teraz już wiem. Gdybym chciała kręcić na tym blogu interes, pieniądze, czy jedynie szum wokół mojej osoby, to bym to robiła. Kilka portali internetowych i właścicieli stron www już dawno prosiło mnie, bym wstawiła reklamę ich strony na mym blogu (prawie 700tysięcy odwiedzin mojego bloga to obanerowanie godne dużych portali). Gdybym "czesała" chociaż grosik za wyświetlenie reklamy - 7.000,00 PLN wpłynęłoby na moje konto. Ale przecież nie piszę tego dla pieniędzy. Książka też nie powstała dla kasy, a po to, by w razie, jak LPR przeforsuje "ustawę pornograficzną" i uznając mój blog za pornograficzny mi go kategorycznie zamknie, dzięki książce będę miała coś namacalnego, co mi po blogu pozostanie.
Pamiętam jak dawniej, gdy czytałam nieprzychylne komentarze chciałam każdemu tłumaczyć, że to nie tak, że źle mnie rozumiecie, itp. Chciałam z płaczem biec do mamy i tuląc się jak ośmiolatka szlochać, że świat jest podły, bo mnie nie rozumie. Czytając 100-tny, 1000-czny, 10.000-czny negatywny komentarz na mój temat ja po prostu się... uodporniłam. Dzięki temu żaden pajac w świecie realnym nie będzie w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Ktoś się bardzo stara, więc zaraz myk, myk, wrzucam go do szufladki z imieniem na S, na N, na M czy na jakąś inną literę i wiem, jakiego pokroju jest to persona i czego mogę się po niej spodziewać. To największy pożytek z tego bloga.
Dzięki blogowi wiem, w jakich tematach mogę się poruszać bez obaw, że kogoś do siebie zrażę. Wiem, jakich tematów unikać. Wchodzę w rozmowach (tych prowadzoncyh na żywo, w świecie realnym) na grunt religii, polityki, PiSu, sexu i wiem, do jakiej granicy mogę się posunąć, jakie swoje poglądy mogę zaprezentować. Z Wami mogę się drzeć, ale w reality muszę zachować polityczny umiar. Polityczny w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
A może wystawić bloga na sprzedaż? Czy poczekać, aż będzie pełnoletni i niech sam o sobie decyduje?
Wesołego Alleluja!

2007-04-02 20:55:47 >> Stacja szósta.. Weronika obmywa twarz Chrystusowi...
Imię mam po tej właśnie Weronice. Podobno moja babcia zabiegała oto, bym właśnie Weroniką została. Jakże daleko mi do owej Weroniki...? A może właśnie bliżej, niż większości tych rozmodlonych owiec, które na widok swego Pana tylko beczeć by potrafiły... Beee... beee...
Mam nadzieję, że Babcia spędzi z nami jeszcze wiele Świąt wielkanocnych. Że jeszcze nieraz spojrzy na mnie i zapyta- a kiedy zjawi się ktoś u Twego boku? Bo jestem jedną z ostatnich jej wnuczek, która na rodzinne święta nie przyprowadza swojej drugiej połowy. Inne wnuczki i wnukowie już nawet dali jej prawnuka, a ja nawet nie przyprowadziłam kandydata na męża.
W świętach i wprowadzaniu w rodzinne szeregi śmieszy mnie to, jak rodzina się zmawia, by nowopoznanego chłopaka czy dziewczynę wnuczki lub wnuka traktować łaskawie. Powitać łagodnie, nie wypytywać o rodzinę, rodziców, termin ślubu ze skarbem naszej rodziny, itp. I taka biedna owieczka, wchodząca w nową rodzinę jak między wilki czy wręcz jak do rzeźni z czasem nabiera odwagi, śmiałości, i w zależności od tego, jak szybko nawiązuje kontakt, po świętach jest już "swój/swoja". Kiedy pora na tego "mojego"? By zadowolić Babcię, ale i mnie. By ten "mój" mógł wypić z moim tatą drinka czy coś bardziej męskiego. By mógł mojej Mamie podarować kwiaty. Miłe..
No, ale nie rozczulajmy się tu. Święta minęły. A ja... zaczęłam pracę. W końcu trzeba mieć powoli co wpisywać do CV po zakończeniu studiów. 3,5roku minie jak z bicza strzelił.

2007-04-02 20:55:47 >> ZaBUHAHA'łabym, ale nie jestem buhajem z Samoobrony...

Uwielbiam czytać komentarze, typu: "Dawniej Cię lubiłam, ale teraz nie lubię..." albo: "Nazwa Twojego bloga nie jest adekwatna do jego treści!" A czy np. nazwa z cyferką 34 jest obecnie adekwatna do wieku autora? To też jest dobre: "Wchodzę na wiele blogów, (bo nie mam innych nałogów - przyp. Weroniki). Na inne blogi dla mądrości, a na Twój po głupoty" (a może z głupoty? - pyt. ret. Weroniki). Ja też odwiedzam inne blogi. Głupie zazwyczaj tylko raz, ale te mądrzejsze lub ciekawsze goszczą mnie częściej. I dziś o jednym z nich:
Blog młodego faceta, który wyjechał do UK za tym, za czym wyjechała za granicę 1/19 naszego społeczeństwa. Za pieniędzmi. Chłopak ma 29lat, w Polsce została żona, 9letni syn i mieszkanie do spłacenia. Sytuacja jakich miliony w kraju nadwiślańskim, i pewnie każdy z Was zna kogoś będącego w podobnej sytuacji. Śledzę jego losy, bo życie raz go głaszcze, a innym razem rzuca kłody pod nogi. To ma dwie prace i wyciąga w m-c tyle, co miał w PL w rok, to znowu powoduje wypadek nieubezpieczonym autem (a dokładniej nieubezpieczonym sobą, bo tam podobno ubezpiecza się nie auto, a kierowcę?) i zamiast odkładać na raty za dom, musi spłacać straty spowodowane owym wypadkiem.
To, co spowodowało, że o Nim dziś piszę (zamiast np. o koleżance Magdzie także z UK) jest to, że w tym roku na przełomie miesiąca facet ów (pozwólcie, że będę go tu nazywała kolegą) miał trzy uroczystości, na których każdy mąż, ojciec, członek rodziny powinien być wśród bliskich. Koledze na przełomie miesiąca wypadło: narodziny drugiego dziecka, Wielkanoc, a w maju komunia pierworodnego syna. W pracy mógł wziąć urlop tylko na jedną z tych okazji... Cholerny dylemat rozgrywający się na jego blogu, a śledzony przeze mnie już kilka tygodni temu. Czy wspomóc żonę w porodzie i doglądać w połogu? Ale co będzie, jak poród się opóźni i będzie musiał wracać zostawiając ją tuż przed opóźnionym rozwiązaniem? Wielkanoc też okazja dobra, by wrócić na kilka dni do PL i zobaczyć po raz 1szy od kilku miesięcy rodzinę i po raz 1szy w życiu drugie dziecko. No ale na Święta wracają wszyscy, więc bilety chorendalnie drogie, a i reszta rodziny się zjedzie, więc może żona jakoś wytrzyma Wielkanoc bez niego. Data komunii chyba nie może się zmienić, więc to na te dni weźmie sobie urlop. Smutne...
Nie wiem dlaczego, ale siedząc przy wielkanocnym stole, najedzona, napojona, znudzona rodzinnymi plotkami, myślę właśnie o takich ludziach, jak ten kolega. Chciałabym poznać jego adres zamieszkania w PL i na komunię, tajemnicza "ciocia Weronika" wysłałaby jakiś prezent "komuniście". Ale czy wypadałoby? Czy nie byłoby to jak jałmużna? No nieważne... losy męża i taty w UK śledzę, o rodzinie pozostawionej w PL pewnie przeczytam po jego powrocie z majowego wyjazdu komunijnego.
Dlatego właśnie, drodzy Internauci, dziękując za życzenia asertywności i cierpliwości do półgłówków, ćwierćinteligentów czy pseudowykształciuchów wypisujących brednie w komentarzach, informuję, że nie musicie się o mnie martić. O to, że ktoś kiedyś spowoduje, że się zezłoszczę na mój blog i go zamknę albo zamilknę. A to, że brakuje niektórym na tym blogu SEXu... Brakuje im TEGO w życiu realnym, brakuje im TEGO na moim blogu, więc rodzą się frustracje, bo znów muszą przed jakimiś wkrótce zakazanymi pornosami walić "gruszkę" do poduszki. Niektórzy żyją tym blogiem bardziej, niż ja sama. Wiedzą lepiej ode mnie, po co ja go piszę, co napiszę za miesiąć, a nawet za rok. Dodając na palcach trygonometrycznie i triambulicznie wyliczyli, kiedy kończę 5letnie studia - tacy są mądrzy:)

Widzisz N. zwany tu kiedyś Neriem, jak bardzo wziąłeś moje słowa o pół-, ćwierć- i pseudo- do siebie? Do 5:23 zasnąć przez to nie mogłeś, tak nacisnęłam Ci na odcisk na dłoniach służących Ci zazwyczaj do... samogwałtu? Jak nie brak seksu w notkach, to literówki. Przesilenie wiosenne nie służy? Czytać płynnie nie umiesz? Człowiek ograniczony, składający literki będzie 3x wracał do wyrazu, którego złożyć nie może. Domyślam się, że czytając na głos, dukasz jak Lepper? A gdzie Twój cudowny blog? Padłeś po miesiącu jego prowadzenia, maratończyku Ty...;>

2007-04-02 20:55:47 >> Wybaczcie brak nowych notek...
Ale jestem bardzo zapracowana. Wiedziałam, że tak będzie. Od kiedy znalazłam pracę, której wspomnienie ładnie będzie się prezentowało w moim CV, stałam się pracoholiczką. Ja po prostu nie potrafię się "opieprzać". Jak mam coś zrobić, to się bardzo do tego przykładam. Dlatego trochę zaniedbałam bloga, ale postaram się nadrabiać zaległości.
Dopiero w weekend znalazłam chwilę na obejrzenie nagranego w ostatni wtorek odcinka "Bez skazy". Jeśli ktoś oglądał i ktoś pamięta jeszcze moje starsze, erotyczne notki, ten wie, że nie muszę się obawiać, że szybko się zestarzeję...;) Przynajmniej nie na twarzy...
A co do mniej serialowego życia. Jako, że bardzo polubiłam szybką jazdę, zaopatrzyłam moje auto w CB. Przejeżdżając jedną z wylotówek z Warszawy słuchałam rozmowy, a dokładniej żartów kierowców dotyczących dziewczyn stojących przy drodze nr 8. Stawki, pozycje, czystość, szybkość obracania, itp. Ani to było śmieszne, ani mądre - po prostu zaśmiecanie eteru przez kilku prymitywów. Zrobił się korek, więc miałam to "szczęście", że przejeżdżałam obok jednej z takich obgadywanych bardzo powoli i...
Chyba każdy mijał takie dziewczyny stojące przy drodze. W przeważającej większości ich wulgarny strój, wygląd, makijaż i zachowanie sprawiają, że od razu wiadomo, że nie są to zwykłe autostopowiczki. Ale ta, którą widziałam, gdy powoli przemieszczałam się w korku była taka... normalna. Co najwyżej 18-20lat, bardzo ładna, taka delikatna, niewinna, przerażony wzrok wpatrujący się w każdego kierowcę - jakby nie chciała, by kiedykolwiek ktokolwiek się przy niej zatrzymał. Albo, by ktokolwiek ją rozpoznał. Przez całą dalszą drogę zastanawiałam się, czemu właśnie tak? Inne, bo muszą i lubią, bo ani urodą, ani pewnie intelektem nie powalają i nie mogą znaleźć "odpowiedniej" dla siebie pracy. Ale ta naprawdę mogłaby spokojnie hostessować w sklepach, albo na różnych targach, a jednak stała tam. Znając moich czytelników, myśl przewodnia komentarzy będzie: "Gdzie stała?!" Na krajowej 8-semce, między Nadarzynem, a Siestrzeniem.

2007-04-02 20:55:47 >> Na wiosnę budzą się uczucia...

We mnie powoli budzą się macierzyńskie. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe, wiosenne "zauroczenie". I to nie przez te wszystkie "kuszące" becikowe, brzuszkowe, pieluszkowe i inne "bajońskie" dyrdymały. Ja jeszcze nie mając nawet zapłodnionej komórki jajowej, ani kandydata na ojca mojego dziecka, już mam wieeele obaw o swoją przyszłą pociechę.
Oglądałam ostatnio album rodzinny mojej koleżanki. Ma kilkoro rodzeństwa, jest z niego najmłodsza, więc jest już ciocią kilkorga swoich siostrzenic i bratanków. Jedne z tych dzieci są ładniejsze, inne mniej ładne... A ja zamiast obejrzeć, przytaknąć jakie wszystkie są piękne i zapomnieć o ciążącym mi na kolanach albumie, zaczynam się martwić i dylematować - lepiej mieć dziecko ładniutkie tak, że wszyscy będą zazdrościć, starsze panie widzące mnie z nim w wózeczku nie będą mogły się napatrzeć, wszystkie ciocie i babcie będą miały jego fotki w swych mieszkaniach wśród swoich dzieci, a headhunterki na ulicach będą nagabywać, by dziecko wystąpiło w jakiejś reklamie, albo przynajmniej "Dużych dzieciach". A może lepiej mieć dziecko przeciętne, by zaoszczędzić mu takich "atrakcji".
Tym rozbudowanym rodzicielskim wstępem przechodzę do tematu koreańskiego studenta Cho Seung-Hui. Gust do kobiet miał kiepski, ale za to celne oko. Nie wiem, cóż takiego uczyniła jego była dziewczyna, że facet nie wytrzymał i wystrzelał jak kaczki połowę swej uczelni. Bo to, że wkurzało go, że nie ma Mercedesa, miliona USD na koncie i że Amerykanie bzykają się jak króliczki, a on co najwyżej jak tchórzofretka, to oczywiście tylko nieudolne tłumaczenie głupim Amerykanom przez naiwne media.
Wielu z Was zlinczowałoby mnie tutaj za to, że lubię sobie pokopulować bez jakichś tam większych uczuć i emocji, bo TO można robić tylko z miłości i to w celach reprodukcyjnych, albo wcale, by nie marnować spermy i jajeczek. A ja linczowałabym takie kobiety (szczególnie młode), które naoglądawszy się amerykańskich filmów o różnych idiotkach z High School'ów, chcą być takie same, jak one. Piękne, niedostępne, otoczone wianuszkiem równie idiotycznych koleżanek, wyrywające chłopaków tylko po to, by sobie i koleżankom udowodnić, że są the best i mogą mieć każdego. A później się dziwią, że jakiś "Kanicziuła" w zemście za odrzucenie, urządza sobie planszę do gry w jakąś wirtualną strzelankę w gmachu realnej uczelni wyższej w Wirginii.
Jestem wdzięczna Rodzicom, za to, że wpoili mi, że uroda to nie wszystko. Że pieniądze to także nie wszystko. Że liczy się to, co sama zdobędę nie dzięki tym atrybutom, a temu, jaka i kim jestem. Dlatego wolę nie kochać i nie być kochana, niż miałabym kogoś doprawadzić do załamania nerwowego czy czego to tam, gdy odrącę jego miłość.
Pamiętam scenę z filmu "Biały" Krzysztofa Kieślowskiego. Gdy Julie Delpy chcąc dobić swojego byłego męża Krzysztofa Zamachowskiego, odbiera telefon od niego i dyszy do słuchawki zaspokajana seksualnie przez swojego nowego kochanka. Zamachowski nie kupuje jednak broni, a mści się bardziej wykwintnie. Ale i tak kocha tą swoją niewiernicę. Ja wolę być "niewierna" przed "świętym" związkiem małżeńskim i przysięgą małżeńską, niż po tych małżeńskich przyżeczeniach. Ostatnio złamałam moją "wierność" z 20letnim prawiczkiem - aż nie chce się wierzyć, że oni jeszcze w takim wieku istnieją...

2007-05-03 23:24:56 >> SEX czasem boli...
Ostatnio pozwoliłam sobie pofiglować z moim rozdziewiczonym niedawno 20latkiem. Moim - o, matko, jak to brzmi! Ale jako, że napisało mi się to "samo", tak jakoś spontanicznie, to niech tak pozostanie.
Nauczycielka Weronika zatem zwlekła swojego kochanka z łóżka na podłogę i tam się do niego namiętnie dobierała, pozwalając mu na to samo względem siebie. Gdy dobieranie zamieniło się w ujeżdżanie, miękkość dywanu wraz z coraz szybszymi ruchami konika stawała się coraz mniejsza. Moja pupa i ciało jakoś to wytrzymało, ale jego kolana nie. Podobnie jego Konik, gdy skonczyl mi sie soczek, a jemu ciągle nie było dosyć. Oj, chyba długo będzie odchorowywał to nasze zbliżenie.
Jak to jest, że póki wszystko trwa, nic nie boli, nic nie przeszkadza, a gdy tylko jest już po wszystkim, wraca proza życia? Proza mojego młodego konika jest nie do pozazdroszczenia. Zdarł sobie kolana tak, jakby przeszedł na nich do Częstochowy... Czyżby to kara za grzeszną, niemałżeńską miłość cielesną? Mam nadzieję, że szybko się zagoi, bo póki co, to jego rany trochę ograniczają ilość dostępnych pozycji.
Tak więc - gdy spontanicznie spadniecie z łóżka na podłogę, nie zapomnijcie zciągnąć z łóżka także pościeli. Dobrze, że to jeszcze nie lato, a konik już chyba nie gania w krótkich spodenkach:) Oby się tylko we mnie nie zakochał...

2007-05-03 23:24:56 >> Jak to było z tym moim
Moja przyjaciółka prowadzi własną firmę. Powiedzmy, że szkołę tańca, szkołę języka obcego, czy inną taką szkołę. Byłam akurat u niej na plotkach, gdy zjawił się pewien bardzo interesujący nowy kursant. Taka słodka, męska, 20letnia zagubiona duszyczka chciała się zapisać na zajęcia. Podała swoje imię, nazwisko, adres, nr telefonu kontaktowego, wpłaciła wpisowe. Traf chciał, że numer ów sobie zapisałam (oczywiście bez świadomości przyjaciółki, bo nie lubię świadków czy "kibiców" moich ewentualnych porażek w zdobywaniu facetów).
Odczekałam kilka dni i zaczęłam z nim mały, niewinny SMSowy romansik. Klik- klik i już wiedziałam, że jest wolny tzn. "z odzysku" (po jakimś tam traumatycznym związku), na razie nikogo nie szuka, itp. Ale męska ciekawość nie pozwalała mu zasnąć, uczyć się, egzystować, zanim nie dowiedział się, cóż to za Nieznajoma do niego napisała, później dzwoniła i słodko szeptała mu nocą do słuchaweczki swoim rozkosznym głosikiem...
Wiele nie ryzykując postanowiłam się z nim spotkać. Kawka, ciasteczko, itp. Imprezka i kolejna imprezka. A jako, że dzień po jednym z naszych spotkań jechał po coś do Krakowa i nie wiedział, jak mnie na ową "wyprawę" zaprosić, przejęłam inicjatywę i wprosiłam się sama:) Do Warszawy wróciliśmy po 2:00, zapytał grzecznie, gdzie mnie odwieźć? Ja oczywiście bardzo chciałam, by odwiózł mnie do siebie i zrobił ze mną to, co napalone Weroniczki lubią najbardziej. Poinformowałam go, że powiedziałam w domu, że będę nocowała u koleżanki, więc czy wypada, by koleżanka wyganiała mnie ze swojego domu w środku nocy? Taka jestem sprytna i już nie miał wyjścia - zaprosił mnie do siebie, obiecując oczywiście, że odda mi swoje łóżko, a sam będzie spał na podłodze:)
Przemycił mnie do swojego pokoju, by rodzice w ogóle się rano nie zorientowali, że ktoś u niego nocował... C.D.N. bo właśnie się do Niego szykuję:)

2007-05-03 23:24:56 >> CD tego "mojego" będzie kiedy indziej, bo dziś mam inny temat na tapecie...

Pamiętacie przypadek chłopaka, którego zostawiła jego kobieta, a moja przyjaciółka? Opisywałam to w marcu 2006 - jest jeszcze dostępne na spodzie bloga. Facet jakoś się tam wykaraskał z traumy po zostawieniu go przez moją przyjaciółkę. Przez pewien czas widywałam się z nim częściej, niż z nią. Oczywiście jedynie na przyjacielskiej stopie. I co teraz u niego? A no skakał sobie z kwiatka na kwiatek. Oczywiście niby zawsze po dłuższej, niż kilka drinków na imprezie znajomości. I czym żyje ostatnio?
Poznał dziewczynę. Oczywiście on ciągle wolny, ona zajęta, w 3letnim związku. Jak to czasem w związkach bywa, są górki i dolinki. Poznał ją właśnie w takiej dolinie. A że słuchać potrafi, laska wszystko mu po kilku spotkaniach i mailach opowiedziała. Wysłuchiwanie jej skończyło się... jak to czasami bywa... w łóżku. Poniosło, nie pomyśleli o gumkach, i teraz... no tak, właśnie - ciąża. Ale laska jest na 99,99% pewna, że nie z nim, a z tym jej wieloletnim partnerem, z którym się pokłóciła i smutek po kłótni z którym, wykorzystał mój friend.
Matka zawsze jest pewna swojego macierzyństwa (o ile nie podmienią dzieci na porodówce), ale ojciec nigdy nie może być tego pewnym. Podobno niemały odsetek dzieci jest chowanych przez niebiologicznych ojców, co nigdy nie wyjdzie na jaw. A teraz ten mój friend świruje, że znając jego "szczęście" do tego typu sytuacji, to własnie ten prawdopodobny jedynie w 0,01% przypadek, okaże się jego dzieckiem. I co teraz? Jak i kiedy dowie się o tym "ojciec" domniemany? Co zrobi? A laska jest oczywiście w wolnym związku ze swoim facetem. Jak to będzie, że przez dziecko innego tamten będzie musiał się z nią ożenić? A jak nie zechce? No po prostu - schiz, stres i moralniak na MAXA!
Postawcie się w roli takiego ojca. Dowiaduje się, że będzie ojcem. Zawalają się mu plany życiowe, albo przynajmiej zmieniają lub przyśpieszają decyzje. Stres ciąży, stres przymusowego ślubu, porodu, setki nieprzespanych przez płacz dziecka nocy, dziesiątki imprez, na których nie pójdzie/nie pójdą, bo trzeba się opiekować dzieckiem, aż tu nagle SZOK, że dziecko nie jego! Zostawić taką żonę? Zostawić takie dziecko? Brrr... jak to dobrze, że nie jestem facetem i nie zostanę postawiona przed takim faktem.

2007-05-03 23:24:56 >> W weekend miałam czas obejrzeć ost. odcinek "Bez skazy"...
Kto śledzi ów film, ten zna motyw chirurga zakochanego w aktorce filmów porno. On, będąc jedną z 50 najlepszych "partii" w mieście, mogący dzięki swojemu urokowi, wykonywanemu zawodowi, prestiżowi, zarobkom, mieć prawie każdą kobietę, zakochał się i zaciągnął do ołtarza aktoreczkę, którą przed nim miało setki mężczyzn, a której łóżkowe wyczyny i szczegóły anatomiczne może oglądać każdy. To mi przypomniało Wasze marudzenie, że takiej jak ja (z taką przeszłością) nie zechce żaden szanujący się mężczyzna. Bo ja młoda byłam, a starszych facetów miałam. Bo to i tamto. Strach w ogóle wyjść mi z domu, bo piętno starszych o 10lat facetów mam wypiane na czole... A taka oto Natasza Urbańska jest od lat związana z ponad 20lat starszym od siebie Józefowiczem, i kwitnie dzięki temu. Tak między nami, jak cycki Edyty Herbuś wygrają z głosem i talentem Nataszy, to ja po prostu wyprogramowuję sobie Polsat z telewizora;)
A co do Bez skazy jeszcze... Poniżej zamieszczam fragment, który po prostu mną wstrząsnął. Jest to scena, gdy chirurg, pozostawiony przed ołtarzem przez jego aktoreczkę XXX zaczyna sadystycznie traktować kobiety. No, ale tym, co uczynił przeszedł chyba samego posła Maksymiuka względem Sandry Lewandowskiej...

2007-05-03 23:24:56 >> Zasraniec przyleciał...
Bush junior przyleciał na kilkadziesiąt minut do Polski. Polskie wybrzeże było zablokowane z tej okazji przez kilkadziesiąt godzin. Praca tysięcy policjantów, miliony złotych wydanych na zabezpieczenia oraz setki tysięcy godzin setek tysięcy Trójmieszczan i turystów stojących w korkach i na różnego rodzaju zakazach mogło pójść na marne, bo jelita Busha juniora nie wytrzymały naporu kawioru, precelków, krewetek i z Putinem markowych wódeczek. Przyleciał więc do Polski, bo srać w powietrzu nie lubi. W końcu kaczką nie jest i nie brudzi atmosfery w locie. Najśmieszniejsze było, gdy rok czy dwa lata temu debatowali na szczycie G8 nad głodem w Afryce przy stołach zastawionych frykasami za tyle milionów USD, że można by tym wykarmić całą Nigerię przez ponad rok.
Jedyne, co naprawdę zainteresowało Busha w Polsce, to pies państwa Kaczyńskich, tej samej rasy, co ich bushowski zostawiony w Washingtonie. Co jada, co mu szkodzi, od czego sierść mu lśni, od czego rozdwajają się końcówki, a od czego dostaje wzdęć, gdy na pierdzenie ma chęć. No i jakie tabletki na robaki łyka, by nie gubił pasożytów na perskich dywanikach? O tym mogli sobie szczerze pogadać, bo wszystko inne (polityka, tarcza, itp) to w ich wydaniu "dialog" PiSowkiej pchły szachrajki z republikańskim pudlem salonowym.
To co miał naprawdę ustalić, ustalił już z Władimirem Kurwikiem (od hiszpańskiego słowa Puta; Putin). Dobrze, że amerykański guru intelektu nie wystrzelił do naszej wypindrzonej na tę wizytę Kaczyńskiej, jak do królowej angielskiej, że gdy był tu ostatnio 200lat temu, to wyglądała równie pociągająco, jak dziś;) I znów, wszystkie TV pokazywały na żywo jego oratorskie popisy. Gdy leci do jakichś normalnych krajów świata, jest wzmianka w wiadomościach i życie toczy się dalej. Ale u nas musi być przyjęty tak dostojnie, jak Ramzes II w Starożytnym Egipcie. Wciśnie nam tarczę, za którą wywalimy więcej kasy niż Amerykanie. Oddamy ziemię pod bazę USA, wartą za kilka lat, dzięki unijnym dotacjom więcej, niż te kilkaset ton amerykańskiego złomu i "amerykańskie inwestycje". Bazę będą budować więźniowie CIA, w ramach offsetu za F16. Żyć nie umierać. Nie umarliśmy za Niceę, to możemy za USA...
6.06.1946 - 19.10.2007 - mam nadzieję, że to prorocza data i naprawdę znajdzie się wreszcie ktoś, kto zrobi mokrą plamę z tego idioty, bo jeszcze jedna, dwie jego wizyty w PL i nie wytrzymam i sama sięgnę po broń rozstrzeliwując... mój TV wyświetlający po raz kolejny jego idiotyczną facjatę na polskiej ziemi.

A co u mnie zapytają mniej w polityce zorientowani? Dałam sobie spokój z tym moim rozprawiczonym prawiczkiem. No, ale sama nie jestem... Na uczelni wszystko OK, chociaż to właśnie przez nią miałam mały zastój na blogu. Znalazłam sobie dodatkowe zajęcie- zostałam felietonistką w jednej z gazet. Niestety znając zawiść moich blogowych "fanów" nie mogę zdradzić ani tytułu gazety, ani pseudonimu którym się podpisuję, ani nawet poruszanych tematów, bo dobrze pamiętam, jak potraficie śledzić moje poczynania i prosić administrację o zablokowanie moich poczynań.

2007-05-03 23:24:56 >> Drogi "N" jak Nerio...

Co, jak co, ale zarzucenie mi "bełkotu" przez osobę tak światłą, wykształconą, oczytaną, oblookaną jak Ty zwaliło mnie z nóg. Równasz do średniej inteligencji głosujących na PiS w Polsce, czy na George Bush'a w USA? Pominę fakt, że możesz nie składać dobrze liter, a co za tym idzie sensu zdań złożonych i wielokrotnie złożonych. Tak więc Tobie przetłumaczę całą notkę, byś wreszcie mógł zakrzyknąć "Eureka!".
1.Tytuł: "Zasraniec przyleciał" dotyczy problemów żołądkowych bohatera notki. Problemy żołądkowe objawiają się częstymi wizytami w toalecie. Tam zazwyczaj próbuje się człowiek wypróżnić, medycznie - oddać stolec, wulgarnie - wysrać, stąd słowo "zasraniec" w tytule.
2. Rachunków na miliony złotych PLN i dolarów USD wydanych na zabezpieczenie pobytu G.B. chyba nie muszę zamieszczać, byś uwierzył, że to naprawdę były miliony?
3. "Puta" po hiszpańsku znaczy "kurwa". Jak jest kurwa, kurewka, kurwik znajdź sobie w słowniku. Podpowiem, że po hiszpańsku prezydent Rosji to Władimir Kurwik i za cholerę nie chcą zmieniać słownika języka hiszpańskiego, bo Rosji się nie boją.
4. G8 - to taki szczyt. Wiem, że Ty czekasz aż opiszę tu inne moje szczytowania, bo nie masz przy czym ćwiczyć bicepsów, a lato coraz bliżej i na plaży chcesz się prezentować jak starszy brat lub przynajmniej jak trener Mariusza Pudzianowskiego.
5. Gaf Twojego idola Busha Juniora chyba nie muszę przytaczać? Do Krórowej Angielskiej powiedział, że gdy była tu (czyli w USA) w 1776roku, to... Albo pomyliły mu się królowe, albo źle się doliczył na palcach jej wieku, albo nie wie, że Europejczycy nie żyją ponad 200lat. Biblię za często czyta i bierze wszystko w niej zawarte za pewnik - Noe i jemu ówcześni żyli po kilkaset lat, człowiek pochodzi od Adama. No i da się zbudować taką Arkę, by zapakować wszystkich Amerykanów i mają w dupie zmiany klimatu i protokoły z Kioto.
6. A może nie rozumiesz dat 6.06.1946 - 19.10.2007? Właśnie "wchodzi na ekrany" kin film "Śmierć prezydenta" poszukaj w Necie, bo do Świdnicy, Trzebnicy, czy skąd Ty tam jesteś film ów dojdzie pewnie dawno po dacie krytycznej zawartej w tytule.
Coś jeszcze chłopcu wytłumaczyć? Mamusia Ci nie czytała książeczek "Poczytaj mi Mamo" i masz teraz kłopoty z przyswajaniem tekstu. Pech. Przykrość.

Do tych, którzy bronią tu N jak Nerio, itp. Niech sobie taki człowieczek istnieje i pisze swoje dyrdymały. Nie miał sił pisać na swoim blogu, to niech skrobie na moim. Ale niech nie przemawia za miliony, bo ani to jakiś wieszcz narodowy, ani bożyszcze tłumów (no, może tłumoków...). Więc niech nie używa: "Brawo znowu się ośmieszyłaś w naszych oczach. Ty chyba naprawdę chcesz byśmy widzieli w Tobie osobę lekko upośledzoną na umyśle...", itp. A zastąpi to słowami: "W moich oczach.. bym widział.." No chyba, że ma rozdwojenie jaźni, jakieś przerośnięte alter ego, to wtedy niech przyśle mi zeskanowane zaświadczenie od psychiatry, to mu pozwolę wypowiadać się za "innych".

2007-06-15 19:17:14 >> Rozstania i powroty...
Z moim "prawiczkiem" rozstałam się między innymi przez... łóżko;) Miałam już dosyć jego ciągłego zachwycania się tym, co i jak robię w naszej alkowie rozkoszy. Miałam dość "komplementów" typu: "Dlaczego mam uczucie, że to Ty pieprzysz mnie, a nie ja Ciebie"? A słowo "pieprzenie" w jego niewinnych ustach to już wulgaryzm straszny, z którego pewnie później biegł się wyspowiadać. W ogóle grzeczni chłopcy jakoś szybko przestają mnie "kręcić". Miałam dość tego, że by mógł dłużej się ze mną "bawić" musiał zamykać oczy, zatykać uszy, i pewnie przestawać oddychać (ach te feromony). Gdy odbierał mnie wszystkimi swoimi zmysłami, gdy patrzył mi w oczy jak czerpię radość z każdego cm jego konika, gdy słyszał, jakie odgłosy rozkoszy wówczas z siebie wydaję, to albo przerywał swoje lub moje ruchy w najgorętszym momencie, by nie wystrzelić i nie "popsuć zabaweczki", albo strzelał przepraszając mnie za to, jakby tym "wystrzałem" wymordował mi połowę rodziny. No po prostu czasami wyglądał jak te trzy małe małpki, z których jedna nic nie widziała, druga nic nie słyszała, a trzecia nic nie powie. I co z tego, że szybko się regenerował, skoro znów po kilku minutach zaczynał odcinać sobie bodźce.
Facet powinien pieprzyć łóżkowo, a nie gębą. Tak więc, jak jest Wam dobrze, to nie musicie ciągle tego podkreślać, bo to przecież my, kobiety to widzimy i czujemy.
Może właśnie dlatego, większość tych takich sado-maso wkłada w usta swoich partnerów jakieś kneble, piłeczki, itp?;)
Teraz znów mam kogoś bardziej ode mnie dojrzałego. Z fantazją i głową pełną pomysłów i slipkami pełnymi wrażeń..;) Facet, który nie stara się na siłę być dojrzalszym, niż jest. Młodzi właśnie, chcąc mi zaimponować swoją "dorosłością" i "dojrzałością" zachowują się komicznie, a starsi faceci, nawet jak chcą na siłę się odmłodzić, to zachowują w tym umiar, a czy im się to udaje czy nie, jest to zawsze zabawne, a nie komiczne.

2007-06-15 19:17:14 >> 7.07.2007...
Wróżki zrobiły swoje i odszczęśliwiły tę magiczną, padającą raz w życiu datę. Zrobiły z niej wręcz datę nieszczęścia, przez co nikt nie chce się chajtać w ten dzień. Mój zapobiegliwy kolega, który jest zakochany w siódemkach (ma siódemkową rejestrację auta, złoty numer telefonu z maksymalną ilością siódemek, podobnie z numerem GG, itp) już trzy lata wcześniej zarezerwował sobie w jednym z domów weselnych tę datę. Wpłacił zaliczkę i zaczął poszukiwania kandydatki na żonę. Lat ma obecnie 22, więc mało poważnym jest facetem, a co dopiero kandydatem na męża, ale jestem pewna, że ożeniłby się tylko dlatego, by na akcie małżeństwa widniała ta magiczna data. Od 2lat jest z kimś, ale laska, tegoroczna maturzystka za żadne skarby, a tym bardziej za trzy siódemki nie chce się jeszcze wiązać śmiesznym węzłem małżeńskim.
Wracając do wróżek... Na allegro wystawiono kilka takich rezerwacji domów weselnych na dzień 7lipca 2007. Ceny za samą rezerwację dochodziły do 10tys. PLN i chętnych do odkupienia sali było mnóstwo! Jednak panie astrolożki, wróżki, numerolożki, itp. "dowiodły", że tyle szczęśliwych siódemek w dacie na pewno da nieszczęście. Coś jak w matematyce dwa minusy dadzą plus, ale trzeci minus znów da minus;) I zaczęło się masowe rezygnowanie z uroczystości weselnych w najbliższą sobotę.
Takie jest zaufanie do partnera i szczęścia małżeńskiego? Że to durna data, czarny kot, złapana guma w limuzynie weselnej, nierozbicie się szampanowego kieliszka, czy inna taka zabobonna kiszka ma powodować, że dwoje ludzi będzie ze sobą nieszczęśliwych? PARANOJA! Szczęśliwym powinno być wbrew wszystkiemu, wbrew kłodom rzucanym pod nogi przez życie i ludzi, a czasami nawet wbrew całemu światu, a nie jedynie przy sprzyjających okolicznościach. Data ma być magiczna, wszystko ma być magiczne, a może wtedy małżeństwo będzie szczęśliwe. Bo jak pan młody ma w PESEL'u za dużo szóstek, to pewnie diabelski pomiot z niego i małżeństwo nie ma sensu? Rok, miesiąc i dzień temu idiotki bały się rodzić dzieci, by 6.06.2006 nie wydać na świat szatańskiego dziecka. Jakby przypadkiem urodziła je jakaś młoda działaczka LPR albo moherówka to pewnie dziecko od razu oddałaby do egzorcysty.
Być z kimś szczęśliwym, gdy wszystko jest OK potrafi każdy głupi. Gdy wszystko sprzyja i jest tak, jak to sobie w młodości naiwnie zaplanowaliśmy. Ale być szczęśliwym wbrew zakrętom losu, to już wyzwanie. Największe chyba, gdy rodzi się jakieś upośledzone dziecko...:( Wtedy to ani data ślubu, ani data jego narodzin nie jest ważna, a to, kto sobie ślubował i jakim współmałżonkiem i rodzicem się okazał. No, ale idioci i idiotki niech patrzą jutro z nadzieją lub obawą w kalendarz, gdy będą sobie obiecywać "miłość, wierność i uczciwość małżeńską aż do śmierci...".

2007-06-15 19:17:14 >> Jerry...
Dawno, dawno temu, gdy byłam bardzo, bardzo malutka... albo trochę większa, rodzice zafundowali mi... wiele zajęć dodatkowych. Talentu muzycznego nie miałam, ale w szkole muzycznej "plumkałam" na pianinku. Z tańcem poszło mi już lepiej, więc na zajęcia w szkółce tańca chodziłam z większą chęcią. Szkoła języków obcych, częste wyjazdy zagraniczne - tak minęły mi lata, które powinnam spokojnie spędzić nudząc się w piaskownicy albo na trzepaku, gdzie powinnam się zakochać w chłopaku mającym najfajniejsze zabawki, czy też wywijającym najefektowniejsze trzepakowe piruety. W obecnych czasach w chłopczyku karmiącym mnie kanapkami z "to jest pysznym" Hochlandem. Ale ja nie miałam czasu na takie "przyjemności". Tak mniej więcej minęły mi czasy dziecięce i podstawówka. Ale chyba nie żałuję, że właśnie tak...
W szkole średniej miałam już więcej czasu dla siebie, więc mogłam szukać jakiegoś kandydata do zakochania się w nim. Oczywiście ciągle miałam w świadomości słowa Mamy, że na miłość itp. rzeczy to ja mam jeszcze czas i że mam uważać na swoje serduszko, by nikt mi go nie złamał, bo później już nic nie jest takie samo, jak przed takim "zmałaniem". Mamę mam mądrą, więc jej słowa wzięłam bardzo poważnie i głęboko do serca. Może na tyle poważnie i na tyle głęboko, że pomagały mi one zagłuszać ewentualne odgłosy serca wobec przedstawicieli płci przeciwnej. Zrobiło się więc tak, sama nie wiem czemu, że stałam się taką domorosłą poradnią sercową dla koleżanek. Uchodziłam wśród nich za tę, która ma trzeźwe (a nie maślane) spojrzenie na chłopaków, która ma do nich śmiałość (a nie słabość), a jednocześnie, która potrafi ich trzymać na dystans. Oczywiście bardzo często było tak, że dowiadywałam się później, jak ten koleżanki wymarzony, wyśniony, wyidealizowany chłopczyk do którego pałała tą pierwszą, młodzieńczą, naiwną miłością okazywał się po bliższym poznaniu lub po jakimś czasie takim bardzo "nieidealnym" idiotą, czy wręcz sk#$%&synem.
Jerr... dobrze wiesz, że najpiękniej jest tam, gdzie nas nie ma. To, co ledwie widziane zmysłami, a uzupełniane naszą fantazją i wyobrażeniami. Wiele rzeczy z daleka wydaje się piękniejsze, niż jest w rzeczywistości. Podchodzisz bliżej i czar pryska, a w sercu pojawia sie delikatna, mała ryska... Chyba właśnie dlatego ja wolałam nigdy nie podchodzić blisko... Mam frienda, który szuka dla siebie partnerki idealnej. Jest już w takim wieku, że szuka jej na coś poważniejszego, bo wskazówka na zegarze biologicznym łyka kolejną cyferkę z przodu. Czasami się spotykamy i dywagujemy sobie o ideałach płci przeciwnej... Zawsze przy tym temacie zaczyna jakoś tak dziwnie na mnie patrzeć. Mam te prawie 21lat, więc gdy nic niespodziewanego mi na twarzy nie wyskoczy, jestem wyspana i tryskam energią, ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Zawsze mnie pyta, co robię, że zawsze tak doskonale wyglądam... Ja oczywiście odpowiadam, że... NIC. Każda z nas wie, ile to "nic" nas kosztuje...
On nie ukrywa, że jest zwykłym facetem, czyli normalnym samcem i instynktownym wzrokowcem. Nie pieprzy głupot, że dla niego liczy się bogate wnętrze kobiety, a jej wygląd w ogóle nie ma znaczenia, bo w męskich ustach jest to oczywiście wierutne kłamstwo! Większe niż to, że Paris Hilton nudząc się w więziennej celi czytała Biblię. Więc bez skrępowania mówi, że zawsze najpierw zmierzy kobietę wzrokiem. Ocenia sylwetkę, patrzy na twarz, zagłębia się w oczy. Ogląda usta, które przymierza do swoich ust (i pewnie nie tylko...?) i gdy zaczyna mieć odruch Pawłowa, patrzy dalej. Włosy, biust, strój, to jak się porusza lub jak składa usta przy mówieniu i uśmiechu. Próbuje doszukać się jakichś mankamentów i gdy takowych nie zauważa, dopiero zastanawia się nad ewentualnym potencjałem intelektualnym swej nowej "zwierzyny". Znajduje jakąś chętną do upolowania, na pierwszy rzut oka i na więcej rzutów oczu wszystko wydaje mu się OK. Po kilku spotkaniach przechodzą do sytuacji, w których już nic nie da się ukryć i ZAWSZE jest zawiedziony. Zawsze znajduje jakiś feler cielesny, czasem także psychiczny. To jakieś znamię na ciele, to blizna, to pieprzyk wielkości Teksasu, to to, to tamto, a jeśli nawet nie, to o poranku laska wygląda już zupełnie inaczej, niż wtedy, gdy ją poznawał. Wie, że jest to irracjonalne, jednak silniejsze od niego. To tak, jak ktoś ma jakąś bliznę, która mimowolnie przyciąga to wzrok. Dobrze wiemy, że nie należy na nią patrzeć, ale oczy jakoś same wędrują tam, gdzie jest coś zaburzającego normalność.

Ja wyrosłam już z tego, że należy poszukiwać księcia z bajki. Że gdzieś tam czeka na mnie moja druga połóweczka. Idealnie taka, jak ją sobie wymarzyłam. Rozpołowiona się nie czuję, więc nie szukam ani drugiej części mnie, ani ideału. Ale on, 10lat ode mnie starszy jeszcze się nie nauczył, że ideałów nie ma. No, może po jakichś silnych psychotropach albo "dropsach"...;)
Jerr... na czym to ja skończyłam? Aa... Lewobrzegu, czasem myślę, że byłbyś fajnym partnerem. Oczywiście byłabym bardzo zazdrosna o te wszystkie klejące się do MOJEGO DJ'a laski. Gdybyś wylatywał za granicę, "widziałabym" oczami mojej wyobraźni Ciebie w objęciach innej. W końcu zdrada na drugim końcu świata "to nie zdrada"... Przecież jej imienia byś nie znał, numeru telefonu nie zapamiętał, itp. Więc siwiałabym co wieczór, że Ty tam, a ja tu... Póki co wolę siwieć z innych powodów, albo jedynie z biologicznej kolei życia.

Mam 17letniego kuzyna, który jest chyba w najkwieciwszym "kwiecie" wieku:) Przystojny, miły, uprzejmy. Na imprezki chodzi, jest tam podrywany przez dziesiątki lasek, ale żadnej nie chce. Nie ma na nie czasu, bo na razie priorytetem w jego młodym życiu jest piłka nożna. Kilkanaście dni temu wraz z koleżanką i jej młodszą siostrą postanowiłyśmy po niego pojechać i może poznać nasze młodsze rodzeństwo ze sobą - nic z tego. Polska właśnie ogrywała Bułgarię w siatkówkę, więc przywieziona laska w ogóle go nie interesowała. Ja w jego wieku też miałam inne priorytety, i zabrakło czasu i chęci na jakieś tam uganianie się za kimś płci przeciwnej. Szczególnie, że bardzo łatwo przychodziło płci przeciwnej uganianie się za mną i jedynym moim wyzwaniem było - jak przed nimi uciec?
Jerr, odbiegam od tematu? Więc czekam na kolejnego maila z naprowadzenie na właściwe tory...
Oczywiście, że nie jestem jakąś tam ciekawostką genetyczną "bez serca". Czasami BARDZO chcę się zakochać. Stracić dla kogoś głowę i serce. Oddać cały swój wolny czas, myśli, słowa. Spowodować, by Uczelnia zeszła na drugi plan, średnia i zajęcia dodatkowe nie były tak ważna, jak to, ile czasu spędzę z Nim. Chcę siedzieć w oknie i Go wypatrywać. Czekać z telefonem w dłoni na Jego telefon. Tęsknić za nim, zanim kłapnięcie drzwi po jego wyjściu dotrze do mych uszu...
PS Kurde, Jerr.. Jedna notka o Tobie, do Ciebie, dywagacyjna aż do bólu, a tu taki mailowy odzew wszystkich Twoich znajomych..;) Wręcz wciskają mnie w Twoje ramiona...:)

2007-06-15 19:17:14 >> Autobus... czerwony, po ulicach mego miasta mknie...
Zastanawiam się, czemu większość wypadków autobusowych ma miejsce wtedy, gdy autobus zmierza do miejsca kultu religijnego? Rokrocznie organizuje się tysiące wycieczek turystycznych, oraz wielokrotnie mniej wycieczek do Częstochowy, Lichenia, itp miejsc "świętych". Ale to właśnie autobus jadący do węgierskiej "Częstochowy" robi fikołka na rondzie i ginie kilkanaście osób, to Licealiści z Białegostoku jadący poprosić Jasnogórską o zdanie matury, płoną żywcem w autobusie. A skurwiali kibice Legii jadący tą samą trasą do Wilna, dojeżdżają szczęśliwie, rozpieprzają stadion i równie szczęśliwie wracają. Fatum? A może niebo już się tak przerzedziło, że Bóg wzywa właśnie takich rozmodlonych, tuż po nawiedzeniu jakiejś Jasnej Góry czy Fatimy, tuż po świętych obrządkach z pieśnią maryjną na ustach, by nie zdążyli wrócić do domu, nagrzeszyć i spaść po śmierci w czeluść piekielną, zamiast wspiąć się na niebiosa?
Gdybym była 22letnim kierowcą autobusu i kilka godzin dziennie ludzie za moim plecami wyśpiewywaliby pieśni maryjne, może nawet przy wtórze Radia Ojca Dyrektora, nie wytrzymałabym tak samo, jak hamulce autobusu i po prostu chciałabym zakończyć jakoś ten nieznośny dla mnie repertuar. W każdym pojeździe najważniejszy jest kierowca. Z nim się nie rozmawia w czasie jazdy, jego się nie denerwuje, jemu nie narzuca się rzeczy, które go irytują i dekoncentrują. Ja bym wysiadła z tego autobusu po pierwszej pieśni lub drugim psalmie, ale on wysiąść nie mógł... Wyłączył słuch i inne zmysły, ze zmysłem rozwagi włącznie...

2007-06-15 19:17:14 >> A nasz podstarzały Ziomek dalej swoje:

"Wiedziałem, że napiszesz o tych 26zwłokach. Wiedziałem, że nie uszanujesz ich wiary, śmierci, itp." Specjalnie nie użyłam kwestii tych 100tys. PLN za każdego zabitego, bo nasza gwiazda Onetu by napisała, że ja mam tyle pieniędzy, a oni nawet nie mają na bilet do Francji i muszą jechać autostopem, a zwłoki szybko się w takim upale psują. Daję sobie głowę obciąć, że obecnie tysiące ludzi żałuje, że w tym feralnym autobusie nie jechała ich znienawidzona teściowa czy żona, bo nie dość, że by się jej w humanitarny sposób pozbyli, to jeszcze zaliczyliby darmową wycieczkę do Francji polskim AirForceOne'm + 100tys. PLN na drobne wydatki + kilkadziesiąt tys. PLN od PZU (czy gdzie to ubezpieczona była wycieczka) + kilkadziesiąt tys. Euro zebrane przez Francuzów dla rodzin ofiar.
I cały ten cyrk z żałobą. - Czy koalicja jeszcze trwa? - Nie wypowiadam się, bo mamy żałobę narodową. - Ale żałoba skończyła się dziś o północy. - Tak?! Ale ja dalej jestem w niej pogrążony - powiedział jeden z czołowych polityków PiSu, który nie potrafiłby nawet wymienić miejscowości w której wypadek miał miejsce, miast z których pochodzili zabici, o pozostawionych przez nich sierotach, wdowach, wdowcach nie mówiąc. Wypadek zdarzył się w idealnie kresokoalicyjnym czasie i był nie lada okazją, by sobie dać przez 3 dni odpocząć przed kolejnymi rundami w napieprzaniu się PiSowo - LiSowym. A teraz na żywo pokazują lądowanie samolotu z ofiarami. Kamera chce wręcz wedrzeć się do samolotu. O proszę, idzie pierwszy poszkodowany. Utyka. Nie ma rączki ani nogi, prawie jak lisek, który chodzi koło drogi. Albo jak Jaś Mela, który chodzi po Arktyce. A teraz wyjeżdżają zwłoki. O jejku, od korpusu odpadła rączka. Nadpalona. We Francji upały nieznośne...
Żal mi może być jedynie Ciebie, mój ulubiony podstarzały Ziomalu, a nie tamtych. Codziennie na polskich drogach ginie tyle właśnie osób i póki nie są to moi krewni, mam gdzieś, czy dzieje się to detalicznie czy hurtowo. A najbardziej rozbawiłeś mnie tym, że to, co napisałam o tamtych zabitych to miała być prowokacja. Ty naprawdę za dużo przebywasz na słońcu. Ja za prowokację na uważam nawet takiego oto listu do "Pełnosprawnych w pracy".

Szanowni Państwo.
Od kilku tygodni jestem bombardowana (m.in. w TVN24) spotem reklamowym akcji "Pełnosprawni w pracy". Zawsze popierałam wszelkiego typu reklamę społeczną. Nie siadam pijana za kierownicę, więc popieram akcję medialną promującą trzeźwość kierowców. Nie skaczę do wody "na główkę", więc nigdy nie przeszkadzał mi spot o "Płytkiej wyobraźni". Nie traktuję ludzi niepełnosprawnych jak trędowatych, nie wytykam palcami jak kosmitów, nie krępuję się w kontaktach z nimi, ale Wasz spot użyty do promocji ludzi niepełnosprawnych w pracy jest po prostu... BEZNADZIEJNY!
Spoty są dwa. Jeden w pełni zrozumiały i akceptowalny: Młody chłopak na wózku usilnie poszukujący pracy. Reklama wzruszająca, dająca do myślenia. Może lecieć sobie często wypierając głupawe reklamy proszków do prania, itp. Ale drugi spot, w którym niema dziewczyna "rozmawia" z jakimś chłopakiem jest po prostu nie do przyjęcia! Już pierwsze jej jęknięcie powoduje u mnie odruch Pawłowa, którego wynikiem jest rozpaczliwe poszukiwanie pilota do telewizora, by jak najszybciej to przełączyć. Taki mieliście cel kręcąc tę reklamę? Jeśli tak, to bardzo Wam się udało - pewnie lobby producentów pilotów do TV bardzo się cieszy.

Nie jestem specem od reklamy, od psychomanipulacji, ale powytykam Wam to, co się we mnie (i zapewne nie tylko we mnie) dzieje, gdy widzę tę reklamę.
Bezstresowo i bez komplikacji zdrowotnych można obejrzeć ten spot tylko raz. Mózg wrzuci go między sieczkę medialną i jakoś sobie z tym poradzi. Ale gdy obejrzy się go kolejny raz, mózg zaczyna bardzo się męczyć, by zrozumieć, co ta dziewczyna próbuje "na migi" powiedzieć. Szczególnie, gdy rozpoznaje się dwa, trzy słowa z tego, co ona "mówi". I tu zaczyna się problem podświadomości. Bo tak, jak przy każdej innej reklamie potrafię wyłączyć zmysł słuchu i nie dociera do mnie nic z tego, że pasta X czyści zęby lepiej od pasty Y, to przy Waszej reklamie wyłączyć się (zmysłu słuchu oraz mózgu) nie potrafię! Mój mózg ma system samokontroli, autodetekcji ewentualnych uszkodzeń. Gdy widzi lub słyszy coś dla siebie niezrozumiałego, próbuje ułożyć to w coś logicznego, by przeanalizować czy problem tkwi po stronie nadawcy treści czy odbiorcy (czyli mnie). Dopóki tego nie zrobi to nijak nie potrafię kazać mu "wrzucić na luz" i przekonać - to tylko idiotyczna reklama. Może dodajcie jeszcze w tej reklamie jakieś błyski rezonansujące z częstotliwością bicia serca, albo odświeżaniem widoku gałek ocznych, a Wasi reklamożercy będą padać trupem przed telewizorem. Tą reklamą można by wprowadzać w stan uśpienia umysłu osoby podatne na takie zabiegi.
Bombardowanie tym spotem (wiem, wiem, TVN jest wspaniałomyślny i emituje go Wam za darmo) między wszystkimi przejściami antenowymi TVN24 powoduje, że mam po prostu dość! Mam dość tej reklamy i ludzi niepełnosprawnych. Jeśli miałabym zatrudnić osobę, z którą miałabym się w taki sposób komunikować, to wolę niech siedzi w domu i pisze mi e-maile. I jeszcze to jej "hihihi" na koniec. Śmieje się, bo operator kamery ma rozpięty rozporek, czy co?

Post Scriptum dla mojego ulubionego Fana:)
Ja po prostu NIENAWIDZĘ zakłamania. I to nie takiego, jakie PiS wytyka w spocie reklamowym PO. Czytam Twój ostatni komentarz i po prostu już nie wiem, czy Ty cokolwiek kojarzysz przez te swoje czarne klapki na oczach. Piszesz, że o kontrowersyjności notki o autogrillu pod Grenoble wspomniał Nerio. Włącz stronę z komentarzami, wciśnij kombinację klawiszy Control i F (i nie wciskaj, "i" to spójnik który muszę użyć w opisie operacji, którą powinieneś wykonać). Wpisz "kontrower" (to fragment słowa) i zobacz, że N. go w ogóle nie użył. Ale za to niejaki Sławek kilka dni temu, gdy pojawiła się notka o czerwonym autobusie, wyskrobał komenta: Tak, na pewno to kierowca nie wytrzymał psalmów... Czasami zastanawiam się co jeszcze wymyślisz, by uchodzić za kontrowersyjną no i nie pomyliłem się myśląc, że za wszelką cenę będziesz chciała pokazać się przy okazji śmierci 26 osób... Obłudniku Ty gorszy, niż poseł Łyżwiński z posłanką Hojarską razem wzięci! Teraz bym na Twoim miejscu szła na kolanach na Jasną Górę, że Szatan namawia mnie, bym łgała w każdym komentarzu jak bury suk;)
Przytoczyłam tu list "Pełnosprawnych w pracy", wcale nie uważając go za kontrowersję. Na list dostałam odpowiedź z PFRONu, z Integracji, i z Pełnosprawnych w Pracy. Ciekawa jestem, jakbyś odpisał Ty, mój zacny czepiaczu się czegokolwiek, co tu napiszę na niego odpowiedział, gdyby należało to do Twoich obowiązków? Jak bardzo byś się zapienił. Jak bardzo być naciskał na blog.pl by mnie zablokować. Napiszę cokolwiek, co Ciebie nie dotyczy, albo o czym nie masz pojęcia, a Ty i tak się czepisz. Napisać Ci o wpływie pewnego antybiotyku na ciało kobiety? Wytkniesz mi, że Tobie wówczas z cipką nic dziwnego się nie dzieje, więc pewnie znów coś zmyśliłam? I tylko Ty nie potrafisz się połapać z tymi notkami. Codziennie otrzymuję po kilka maili i SMSów z prośbą o hasło do bloga, by sobie mogli poczytać dawniejsze notki. Dlatego jest tu ich po tyle - Trzeci? Piąty? Siódmy raz Ci to tłumaczę? Może w migowym Ci "pobłyskać"?
Czemu po raz kolejny piszę tu do tego śmiesznego starszego pana z brzuszkiem ciągle mnie się czepiającego? A bo ja uwielbiam podnosić ciśnienie takim panom. No, może nie tak starym i nie w taki sposób, ale zawsze, co szybsze bicie serca z mojego powodu w męskiej klatce piersiowej, to dłuższe życie jego właściciela:) 3x30x130;) Czytaj mnie 3x w tygodniu przez 30minut i wkurwiaj się na mnie tak, by Twój puls wynosił 130uderzeń na minutę, a będziesz zdrów jak ryba;) Ciekawi mnie tylko, czy ślinisz się przy palpitacji?;)

2007-08-10 10:05:35 >> Mój 17letni kuzyn...
W notce pt. "Jerry" wspominam o moim 17letnim kuzynie. Do tej pory wydawał mi się takim lajtowym ziomkiem, który prócz piłki nożnej, świata nie widzi, a dziewczyny mu całkowicie nie w głowie. Pojawiłam się ostatnio na młodzieżowej imprezce (młodzieżowej czyli takiej, gdzie swoimi prawie 21latami poważnie zawyżam średnią wieku bawiących się tam osób), popatrzyłam, pozastanawiałam się: "co te dzieciaki teraz biorą?!" i zszokowana wyszłam. Tak, tak, ja też potrafię się czasami czymś zszokować. Kto normalny (mówię o prowadzących imprezę) ogłasza wybór miss Piana Party, bierze na podest BARDZO oderwane od trzeźwości 16-17latki (które oczywiście udają pełnoletnie) i namawia je, by zdejmowały z siebie kolejne części garderoby, a później także bielizny. A gdy zostają już w samych majtkach, krótka komenda - "pierwsza która zdejmie majteczki, ta dostanie nagrodę". No i bez chwili namysłu dwie pary majtek odsłaniają nasze kobiece tajemnice. Flesze aparatów zaczynają mrugać, jakby paparazzi dopadli Paris Hilton i... taka naćpana nastka ma pamiątkę na całe życie. I to ja uchodziłam swego czasu, na moim blogu za nienormalną za to, co kiedyś jako głupiutka nastka robiłam ze starszymi ode mnie facetami.
Odbiegam od tematu... Mój kuzyn, sportowiec, bawi się co najwyżej przy jednym piwku, bez żadnych używek, tym bardziej świństw chemicznych, bez których teraz mało kto potrafi się "dobrze" bawić. A tym razem, gdy zauważył mnie na imprezce i wyszedł za mną do auta, miał w oczach coś "innego". Oczka jakieś takie smutne, zaczerwienione, jakby "kreskę" wessał nie w tę dziurkę. No i sam z siebie wystrzelił, że jest załamany. Laska, którą bajeruje już od 2-3tygodni, która gdy nie ma imprezki, jest normalna, milutka, słodka, jest tylko jego, gdy tylko wpada z nim na imprezę staje się po prostu niekwestionowaną królową wieczoru. Jej strój, ciało, sposób tańczenia, a dokładniej owijania się wokół facetów. Ma niespełna 17lat, na stałe mieszka w kraju, gdzie to "kobiety dosiadają facetów" i... i właśnie na nią musiało paść jego bliższe zainteresowanie. I co z tego, że wyruszają na imprezę razem, i razem wracają. Co z tego, że "bierze" ją później do rana albo do południa (tak, tak - moi kuzyni rozmawiają ze mną na TE tematy), skoro nie może jej upilnować. Laska co impreza wraca z telefonem pełnym numerów, tzn. coraz więcej napalonych facetów ma jej numer i do niej wydzwania. Chcą ją odwieźć do domu, czy po prostu przelecieć w najbliższym zaułku, a podczas tego piana party pewnie i na samym środku parkietu! Straciła majtki, napalone gnojki robili zdjęcia wkładając jej aparat między nogi, a ta, jak Marylin Monroe, na pamiętnej scenie, wcale nie utrudniała im wzięcia dobrego ujęcia. I co on ma robić, skoro oficjalnie nie jest jego dziewczyną? I dobrze wie, że nawet takiej dziewczyny by nie chciał. Ale serce nie sługa, a co oczy widzą, tego sercu niestety żal. Szkoda mi chłopaka:( Chyba zawsze jest tak, że dobrzy chłopcy zakochują się w takich "suczkach", podczas gdy dobre dziewczyny w różnego typu skur&*%#synach. To chyba jednak prawda, że przeciwieństwa się przyciągają. Czyżbym powinna poszukiwać swojego partnera życiowego w jakimś... seminarium?;)

2007-08-10 10:05:35 >> Drogi Nio...
Zadałeś w komentarzowni pytanie, czy członek długości 11cm to bardzo mało i czy może to powodować, że partnerka nie będzie zadowolona ze stosunku...?
Jeśli miałabym pójść tokiem myślenia co niektórych, że "sex jest jak jedzenie", to w takim przypadku można by członki porównać do kiełbasek. Kabanosy są długie, ale za to chude. Uwielbiam ten rodzaj kiełbasek, ale niestety tylko do konsumpcji. Jeśli facet miałby niesłychanie długiego członka, ale za to chudego, to z miłą chęcią zamieniłabym go na krótszego, ale za to o odpowiedniej grubości. Męski palec (ten najdłuższy w dłoni) nie ma przecież więcej niż 10cm, grubości też jest niewielkiej, ale gdy facet wie, jak nim dotykać, czego i gdzie w kobiecym ciele nim poszukiwać, oraz jak sobie przy tym pomagać np. ustami i językiem, to penisa w ogóle nie musi używać- to odnośnie zadowolenia partnerki ze stosunku:) Tak więc głowa do góry, Wacek do góry i penetruj partnerkę owocnie (owocnie w orgazmy, a nie w te małe, rozwrzeszczane, ciągle walące kupy w pieluchy "owoce miłości"). Większym problemem jest to, gdy facet ma jakiś tam super organ, a w ogóle nie potrafi go używać. Coś jak Ferrari Enzo w rękach "niedzielnego kierowcy" albo Dody Elektrody;)

2007-08-10 10:05:35 >> Guzik z pętelką...
Pewnie każdy z nas ma jakiś swój ulubiony strój, w którym czuje się równie dobrze, jak we własnej skórze. Coś ładnego, coś sentymentalnego, albo coś określającego nas bardziej, niż te wszelkie powtarzające się ciuchy, które każdy może kupić wszędzie. Też mam kilka takich strojów, na których każdą nawet najmniejszą plamkę przyjmuję ze zgrozą o wiele większą, niż na rzeczach, których pełne są moje szafy.
Jeden z moich mężczyzn ma swoją ulubioną koszulę. Ciemne włosy na głowie, ciemna karnacja na ciele i biała koszula na tej jego opalonej skórze. Jak każdy noszący się na biało, prawie jak jakiś metroseksualny, uważa na wszystkie możliwe źródła zabrudzeń czy uszkodzeń swojej ulubionej tkaniny. I co stało się ostatnio? Albo przestał lubić swoją koszulę, albo jednak instynkt seksualny jest silniejszy od racjonalnych zachowań. Np. od dbania o takie pierdoły, jak kompletność guzików w koszuli. Bo który z facetów ma czas na spokojne zdejmowanie z siebie garderoby, gdy chwilę wcześniej, po kilku gorących pocałunkach rozłożyłam się na kuchennym stole... Teraz na mojej twarzy pojawia się dziokondowski uśmieszek na myśl, jak biedaczek kłuje się w palce, próbując z powrotem przyszyć guziczki. Pewnie nie zleci tego swojej żonie? I jeszcze to rozpaczliwe poszukiwanie ostatniego z guzików rozsypanych na kuchennej podłodze... Rozkoszne...
Tym nieco rozbudowanym wstępem przechodzę do sedna. Sama też wielokrotnie "traciłam głowę", gdy sytuacja robiła się gorąca. Gorąca erotycznie. Że mężczyźni tracą wówczas "zimną krew" jest oczywiste, bo niemała ilość mililitrów musi napełnić im penisa, ale nam, kobietom? My nie powinnyśmy tracić głowy, a jednak. Dlatego właśnie przestałam się dziwić, że nakręcone sytuacją gówniary pozbywają się ubrań przed setkami ludzi na dyskotece, bo przecież moja bielizna też nieraz wypadała przez okno hotelu i pewnie moje majtki cieszą dziś niejednego fetyszystę. A później, po wszystkim, gdy spocone ciała zaczynają stygnąć, a rozgrzane umysły przychodzą do siebie, zastanawiam się, jak wrócę do domu? Niby nie problem wrócić bez majtek, bo przecież nie w samych majtkach przyszłam, ale gdy facet wtrysnął we mnie swoje nasienie, to wtedy już problem się pojawia. Ja martwię się o bieliznę, facet o to, jak ukryć ślady moich ząbków na jego ciele. Gdy go w uniesieniu kąsam, on ani o tym nie myśli, ani pewnie nie czuje bólu, ale gdy tylko serotonina zrobi swoje, przychodzi nam zejść na ziemię i zastanawiać się nad konsekwencjami wydarzeń sprzed chwili. Kto nigdy tego nie przeżył, ten pewnie nie wie, o czym piszę. Kto przed zabawą we dwoje ma czas spokojnie zjeść kolację, pogryźć wszystko dokładnie, zgodnie z zasadami zdrowego żywienia. Później powoli przejść do sypialni. Rozebrać się, poskładać ładnie ubrania, rozpalić świece, puścić nastrojową muzykę, itp. ten... ten pewnie nie szuka po wszystkim guzików;) Albo szuka, ale innego kobiecego "guziczka"...

2007-08-10 10:05:35 >> A nie mówiłam...?
"A nie pisałam" - powinnam była zatytułować ową notkę. A nie mówiłam, że PiS i "przystawki" nie mają racji bytu? A nie mówiłam, że nasi żołnierze będą wracać z Iraku i Afganistanu w plastikowych workach? A nie mówiłam, że Kaczka odda Amerykanom dowolną część Polski pod ich niby to bazę rakietową? A nie pisałam, że wiele matek będzie płodziło dzieci tylko dla becikowego? Dziś mówili o tym w TVN-ie, ale już kilka m-cy temu rodziły się dzieci tak pijane, że ich mózgi do dziś przypominają papkę, którą owe dzieciaki jedzą. No, ale niektórzy moi antagoniści twierdzili, że głupia jestem, gdy takie rzeczy gadam. Że PiS jest cacy, że koalicja jest OK, że Rydzyk wcale nie trzęsie Polską, Sejmem i prokuraturą, nie stoi ponad prawem, itp. Że to i owo.. Nienawidzę tego, "a nie mówiłam", bo w mądrym towarzystwie nie trzeba tego mówić, bo jest to wszystko oczywiste. No, ale nie w kręgach, których "elita" czasem zagląda na mój blog, by nauczyć niektórych, jak mnie czytać i rozumieć, trzeba "a nie mówić..."
Gimnazjalno- licealna gówniarzeria wkrótce wróci z wakacji, więc dopiero na wrzesień planuje jakiś dalszy wypad. Do tej pory doglądałam swojego mieszkania w mieście, które coraz bardziej zaczynam lubić. To nic, że korki tam straszne. Że przebudowują coś ciągle i rodowici mieszkańcy strasznie się gubią w coraz to nowych objazdach, a co dopiero ja. W mieście, gdzie "kocie łby" powodują, że nawet moje super extra zawieszenie zaczyna przenosić wibracje dobierające mi się do pupy:)
Już prawie poznałam topografię owego miasta. Miejsca w których można się zabawić. Teraz już mogę odsprzedać mieszkanie z około 60-80% zyskiem (ach, kto osiągnie dziś tyle na giełdzie?). Albo je sobie zostawić, by móc lansować się nie jako znienawidzona w pozostałej części Polski, Wa-wianka, a uchodzić za nie wynoszącą się ponad innych W...
Znów odbiegam od tematu, który chciałam dziś poruszyć. Zastrzeliło mnie ostatnio coś, co dopiero do mnie dotarło. Już wcześniej domyślałam się, że to, że na okładce mojej książki widnieje czerwone kółeczko (którym w TV oznacza się filmy dla dorosłych widzów), spowoduje, że będzie ona owocem zakazanym dla nieletnich. Że lansowanie jej jako książka dla czytelników, którzy skończyli 18lat spowoduje, że bądą mnie czytać osoby bardzo młode. Nie przyszło mi do głowy, jak młode! Piszący do mnie maile mężczyźni dobijają mnie, gdy zwracają się do mnie per Pani. Dobrze wiem, że tak wypada z kulturalnego i grzecznościowego punktu widzenia. Że jestem już pełnoletnia. Że jestem pełnoletnia nawet w amerykańskim tego słowa znaczeniu (czyli skończyłam 21lat), ale gdy równolatek mi "Pania", to naprawdę czuję się "starą babą";) Za to te wszystkie 12-13-stki piszą do mnie na Ty i... i dopiero, gdy dociera do mnie, że to jeszcze dzieciaki, przebiega mnie dreszcz... Matko, to oni nie czytają już Bravo czy Popcorn'a? Czy też obecnie Twista czy jakiegoś innego badziewia dla nielatów, a książki oznaczone znaczkiem - dla dorosłych?
Powiem (napiszę) krótko: Gdybym chciała, mogłabym wychować "na swojej piersi" i na swoich doświadczeniach tabuny nowych cichodajek. Młodych, równie ciekawych życia i mężczyzn, jak ciekawa i spragniona ja - trzy, cztery, pięć lat temu. Oczywiście nikomu nie polecam drogi, którą ja obrałam. Tłumaczę wszystkim, że robię to, bo lubię, a one chcą robić TO, bo muszą, więc jak by się nie starały, to to nie będzie to samo. Czasami myślę, czy nie zrobić tu jakiejś strony wymiany usługobiodawczyń i usługobiorców. Bo z jednej strony - w mailach i komentarzach pojawiają się ci, którzy chcą poznać takie jak ja. Z drugiej strony piszą do mnie te, które chcą być takie, jak ja. Wystarczy ich tylko ze sobą zapoznać, pomóc im wymienić między sobą adresy e-mail lub numery telefonów i... i reszta sama się potoczy. A może ja po prostu boję się młodej konkurencji wchodzącej "na rynek"?

2007-08-10 10:05:35 >> Dostałam propozycję...

Jakiś czas temu dostałam taką oto propozycję:
Młody człowiek staje na ślubnym kobiercu. Ma kobietę, której wkrótce ma powiedzieć treść przysięgi małżeńskiej, mając nadzieję, że uda mu się wytrwać w tym, co obieca swojej wybrance. Oczywiście, jak każdemu Panu Młodemu, należy mu się wieczór kawalerski. Pewnie koledzy coś mu zorganizują, ale on chciałby... mnie. Chciałby, by przedostatnią kobietą jego życia byłam ja. Itd. Itp. Zamiast popijawy do rana z kolegami, striptizerki, czy co to tam chłopaki robią przed sakramentalnym TAK, noc ze mną.
Podobnych propozycji dostaję na e-mail i na telefon bardzo wiele. Oczywiście wszyscy piszą, że chcieliby się spotkać tylko tak, by pogadać, by wypić kawkę, itp. Żadnego sexu ani nic takiego. Zupełnie tak, jakby to Benedykt XVI zapraszał na niedzielną herbatkę Matkę Teresę z Kalkuty. Sorry, Teresa nie żyje - to posłankę Sobecką. Już ja dobrze wiem, jak kończą się takie niewinne "kawki". Jeśli facet mi odpowiada, to prędzej ja zaciągam go do łóżka, niż on mnie. Więc nawet jeśli zaprasza mnie w naprawdę niewinnej intencji, to w trakcje kawki atmosferę potrafię tak rozgrzać, że przez wiele godzin nie stygniemy...

To zaproszenie, a dokładnej jego dość rzeczowe i niezwykłe umotywowanie zaczęło chodzić mi po głowie. A gdybym się zgodziła? A gdybym była podczas tego wieczoru tak miła, dobra, zabawna i rozkoszna, jak jego przyszła żona może nigdy nie będzie... A gdybym obiecała mu spotykać się z nim także i po jego ślubie... W ile miesięcy, tygodni, a może jedynie dni po ślubie złamałby składaną przysięgę wierności. Czy składając ją, wiedziałby, że są to tylko puste słowa... Najbardziej oczywiście chodziło mi po mojej główce pytanie - czy potrafiłabym spowodować, by do owego ślubu w ogóle nie doszło? Tak zawrócić mu w głowie, omotać wokół paluszka, złamać wiarę w sens instytucji małżeństwa i wierności małżeńskiej, itp. Oczywiście zaraz odzywała się jasna część mojej osobowości (tzn. sumienie), że głupie rzeczy chodzą mi po głowie, bym się przespała nie z nim, a sama ze sobą. I tak sobie myśląc, tak sobie gdybając, otrzymałam kolejnego e-maila...

Mail ten był jak strzał w twarz (taki plaskacz;) za te moje przemyślenia o tym, czy jedną nocą z jakimś młodym facetem mogę zaprzepaścić jego wieloletni związek, który lada dzień zostanie uwieńczony ślubem. Tym razem napisała do mnie kobieta, która grzebiąc na komputerze swojego faceta, tego jej Jedynego, tego, któremu odda kiedyś swoją dłoń, od którego weźmie nazwisko, itp. weszła i na mój blog i... umarła? Zamarła? Usłyszała jak spłynęła jej krew z mózgu i serca w dolne rejony ciała. To, że taki facet jak on wchodzi na blog prostytutki (tak, tak, użyła tego właśnie słowa) jeszcze by jakoś zniosła i sobie wytłumaczyła. Ale to, co on na tym blogu wypisuje...
A teraz... dziesiątki facetów patrzy nerwowo na swoje kobiety. Kurwa mać!, nie wykasowałem archiwum odwiedzanych stron. Może tu chodzi o mnie? Może to moja Ania, Basia, Celina, Daria, Ela, ..., Zosia weszła na ten blog i cookie przeglądarki od razu podpowiedziało jej, jakim nickiem się podpisuję, a strona z komentarzami pokazała moje drugie "JA" ?!
Panno "XYZ", ochłonęłaś już trochę? Więc proszę o kolejnego e-maila. Wszystko już sobie mam nadzieję wyjaśniliście? Upewnić Cię w czymś, czy rozwiać obawy?

2007-10-07 17:04:21 >> Sprzedam BLOG-a.
Sprzedam tego bloga. Dodatkowo sprzedam całą korespondencję jaką zgromadziłam z Czytelnikami tego bloga przez całe 3,5roku jego prowadzenia. Tysiące e-maili, setki moich odpowiedzi. Dziesiątki ofert dziewczyn (większość ze zdjęciami!), które chciały być takie same, jak ja i prosiły, bym im w tym pomogła (znalazła sponsora, czy podesłała im jednego z moich koników). Oddam setki zgłoszeń mężczyzn, którzy chcieliby skorzystać z moich usług (nazwijmy to ładniej - skorzystać z moich umiejętności seksualnych:)). Sprzedam mój telefon komórkowy ze zgromadzonymi w nim wszystkimi numerami telefonów, jakie się do mnie odezwały. Do mnie, jako właścicielki bloga (pod nieaktualny numer w Erze) oraz do mnie jako autorki książki Cichodajka.pl - pod ciągle aktualny i czynny numer). W telefonie zachowałam całą zawartość skrzynki odbiorczej SMS i MMS (mam ją nieograniczoną - SMS-y zachowują się na karcie pamięci).
Dorzucę różne ciekawe gratisy;-)
Osoby poważnie zainteresowane proszę o kontakt mailowy.

POWAŻNE zainteresowanie moim blogiem przeszło moje najśmielsze oczekiwania:) Pan stąd, Pani zowąd, a nawet $&#^$ z @(# obiecał mi, uniknięcia wszelkiej odpowiedzialności za udostępnienie... Na bloga i pocztę wchodzą i tak bez ograniczeń, ale dostępu do mojego telefonu już tak łatwo nie zdobędą - posiadam chyba jedną z najdroższych komórek w Polsce:) Pewnie tuż po telefonie pana Kulczyka, Krauze i Kaczyńskiego... Komórkowy Ku Klux Klan?;)

PS Do Macieja (ale nie tego "mojego M.") Zakuty w heavy-metalowe ćwieki ćwoku... Pamięć może być nieograniczona. Po prostu trzeba zmieniać karty pamięci w telefonie. A te dostępne są bez ograniczeń, podobnie jak krzem pod powierzchnią Ziemi i w całym wszechświecie. Więc... nie słuchaj tak głośno tej swojej "muzyki", bo Ci neurony zamierają i myślenie nie wychodzi. I nie "moszuj" tak tą swoją łysiną, bo to też nie pomaga w rozumowaniu.
A jak wolisz dowody nieograniczenia oparte na liczbach, które nigdy nie kłamią - to masz: Przeciętny SMS zajmuje 2kB. Wkładam do telefonu 2GB kartę pamięci i mogę... zmieścić w nim milion SMS-ów. Kończy się pamięć- zmieniam kartę i tak w kółko Macieju... Bydgoszcz, 29lat, a krnąbrny i "zjadający wszystkie rozumy" jak 15letni haker. Nie wywyższaj się tutaj tym, że inni są głupi bo wierzą w to, co piszę, a Ty jesteś tak mądry, by w to nie wierzyć. To, że Ty jesteś ograniczony nie znaczy, że wszyscy, łącznie z pamięcią telefonów też są;)

2007-10-07 17:04:21 >> Przepraszam, że tyle milczałam...
Ale brałam czynny udział w kampanii wyborczej:) Na kogo trzeba zagłosować, by było w tym kraju lepiej oczywiście nie mogę tu napisać, bo zaraz taki jeden gość mojego bloga pobiegnie do PKW, bym musiała zapłacić 1mln PLN kary za złamanie ciszy wyborczej. Tak więc, kto nie jest durny, niech pędzi jutro do urny:)

2007-10-07 17:04:21 >> Rozpieprzacie mnie czasami...
Już miałam napisać notkę, jak tydzień temu wyglądał wieczór wyborczy w jednym ze sztabów wyborczych, a tu widzę macie jakiś nowy, interesujący, odkrywczy temat na "tapecie". Że moja książka wydana ponad dwa lata temu jest plagiatem książki sprzed niespełna roku. Obiecałam sobie kiedyś nie odpowiadać na tak debilne prowokacje, ale widzę, że jak Wam nie napiszę biało na czarnym, że książka z 2005 roku nie może być plagiatem książki z 2006 roku, to nikt na to nie wpadnie!
Powinnam wprowadzić jakieś minimum poziomu intelektu dla tych, którzy mogą tu komentować, bo czasami mi ręce opadają jak czytam co niektórych kretynów (eufemistycznie ich tak nazywając).
A może to tamta książka jest plagiatem mojej twórczości? Tak podpowiada logika. Ale logicznych ludzi tu ze świecą, albo wręcz z gromnicą szukać.

Lukasie zapomniałam Cię ostrzec, że jest na tym blogu taki jeden, który na każdy pozytywny komentarz pod moim adresem będzie za wszelką cenę uświadamiał komentatora, że się pomylił. Nawet nie czytam, co tam Ci wciskał, bo to jeden z tych, którzy znają mnie lepiej, niż ja sama. A mojego bloga studiują jak Świadkowie Jehowa - Pismo Święte. Jehowym można ładnie podziękować i zamknąć przed nimi drzwi, ale jak zamknęłam kiedyś przed nim bloga, to łkał na swoim blogu jak dzieciak w piaskownicy pozbawiony foremki do babki z piasku. Ot, i cały Sławomir (młodszy brat pomysłowego Dobromira;).
Sławku już dawno Ci pisałam, że nie będę czytała Twojego trajkotania w kółko o tym, jaka to ja zła jestem, jak to rok, dwa, czy trzy lata temu, coś tam napisałam. Bigos z Kacpra, dzieciaki duszone na ostro, itp. Nie wycofuję się z niczego, co pisałam, więc zmień płytę. Masz swój blog, tam sobie kreuj czytelników. Tylko odpieprz się ode mnie. Nie znasz mnie, a każesz innym myśleć o mnie tak, jak Ty. Pewnie ciągle, co 30minut odświeżasz stronę z komentarzami, by przypadkiem żaden nowy wpis nie pozostał bez Twojego postkomentarza? To nie forum dyskusyjne - smutnego Sławomira.
Dziś do Ciebie piszę, bo zobaczyłam tylko dwa zdania Twoich wypocin i od razu pomyślałam - Sławek chyba chory? Dla mnie jesteś po prostu... jak to kiedyś napisałam? Podstarzałym ziomalem. A może skrytym pedofilem? 36lat na karku i... i obawa, że jak będziesz udawał "Wojtka, który też ma 12lat", to pewnego dnia antypedofilska jednostka policji wpadnie i zakuje Ci Twoje mokre od polucji łapska. Więc bezpiecznie klikasz to, co klikasz, marszcząc... czoło;)

2007-10-07 17:04:21 >> Wybory...

Miałam tę notkę napisać tuż po tym, jak wróciłam z wieczoru wyborczego, ale że bardzo bolała mnie głowa (wcale nie od hałasu panującego w sztabie wyborczym czy od skomplikowanego systemu liczenia głosów na palcach;), piszę tę notkę dopiero dziś, a umieszczam, kiedy uznam za stosowne:) Odczekałam ponad trzy tygodnie także i z tego powodu, by za dużo, spontanicznie i na świeżo nie "sypnąć". Już i tak kilka rzeczy musiałam z tej notki wyciąć. Owego wieczoru było tak...
W sztabie było tłoczno, głośno, i chociaż słupki sondaży były łaskawe, to napięcie panowało nieziemskie. Raz oglądałam jakiś ważny mecz polskiej reprezentacji w Pubie i zamiast podziwiać mecz, podziwiałam stopień wgapiania się kibiców w ekran. Po prostu HIPNOZA! Podobna hipnoza zapanowała około godziny 19:55, gdy za 5minut miały się pojawić wyniki wyborów. Co się pojawiło - wie każdy. Cisza, cisza i jeszcze raz cisza i to do godziny 23:00!
Do kamer telewizyjnych wszyscy szefowie wszystkich liczących się partii musieli się uśmiechać, udawać pewność wyników, ale gdy tylko kamera znikała, znikała też ich pewność siebie. Mi tak bardzo nie zależało na tym, by wygrali nasi, by przegrało PiS, jak na tym, by do sejmu nie dostała się Samoobrona i LPR. Baa... by nie przekroczyli 3% i by ci zboczeni seksualnie czy katolicko darmozjadzi nie dostali dotacji z budżetu. I tak też się stało. To widzieli chyba wszyscy, ale czego nie pokazały kamery, a zobaczyłam lub podsłuchałam ja...
Zaskoczyło mnie to, jak świetnie politycy potrafią grać. Nie tylko w spotach wyborczych, ale i na żywo, w "teatrze" pod tytułem "Wieczór wyborczy". Do 20:00 nie chcieli sobie psuć humorów, dobrej zabawy, nadziei. A może chcieli - nie wiem. Jedni chcieli mieć tak dużo, by rządzić samodzielnie. Inni, by wynik był dwucyfrowy. Kolejni by w ogóle przekroczyć 5%. A plankton polityczny, by w ogóle drgnął im słupek.
20:00 wybiła, wszystko miało być jasne, a tu się okazało, że nie będzie! TVN podgrzał atmosferę wyświetlając słupki poparcia, ale zgodnie z ordynacją wyborczą, nie podpisując słupków. O nie! Żaden pan Prezes partii nie będzie czekał na jakieś durne zakończenie ciszy wyborczej. Dał znak komuś z tyłu, ktoś wyciągnął telefon, zadzwonił gdzie trzeba i... przytaknął. Dżiokondowski uśmieszek i... oczywiście dalsze udawanie zaskoczenia całą tą ciszą. To normalka. Ma się znajomych w instytucie badań opinii społecznej, w telewizjach, w sieciach komórkowych, czy wśród grafików komputerowych, którzy owe słupki kreślili, więc i wynik można łatwo sobie załatwić. Mi pierwszy SMS z wynikami przyszedł około 20:15. Wiem, wiem... to prawie jak musztarda po obiedzie;)
To wszystko ciągle wydawało mi się całkiem normalne i ludzkie, że nie dając się zeżreć ciekawości, trzeba znaleźć jakąś "metodę na głoda". Czymś, co naprawdę mnie zaskoczyło była pewna rozmowa. Bardzo poważnie zastanawiał się ktoś bardzo poważny, czy nie zadzwonić do Waltera, by przekonać go, żeby odżałował ten ewentualny 1milion złotych kary i puścił wyniki. W końcu na samych reklamach owego wieczora zarobi kilka milionów, więc co to za ból stracić co najwyżej jeden z nich? A ewentualne kłopoty prawne czy przedłużenie koncesji? Przecież to oni wkrótce będą stanowić prawo i wydawać koncesje, więc nie ma się o co martwić! Pani Kruk już odleciała do Lublina, kary nie nałoży. Itp. Itd.
Gdybym taką rozmowę podsłuchała gdzieś podczas studenckich dywagacji na uczelni, to OK. Ale w sztabie wyborczym przyszłej partii rządzącej trochę mnie to zaskoczyło. Kurna chata - jeszcze się do władzy nie dorwali, a już rządzą, kto, co powinien gdzie prezentować, jakie przy tym ustawy i paragrafy łamiąc. Kto będzie komu przyznawał koncesje i pozwolenia. Jak bardzo się później będzie przymykało oko i jak często zaglądało do Moniki Olejnik zamiast do Ojca Dyrektora. Czy dodzwoniono się do Waltera czy nie, tego nie wiem. Wiem natomiast, że Giertych grać nie potrafi i już kilka minut po 20:00 wiedział, że poległ i pojechał wypłakiwać się w sutannę Rydzyka.
Tak, tak, wydało się... Nie byłam owego wieczora wśród moich "czerwonych braci" z LiD-u. Olejniczak mnie po prostu rozwala. Jest tak nadęty dumą i pychą, jak Kalisz smalcem. Dodatkowo ten KwAAśniewski. Ojciec zażartował, że gdy kiedyś Olek przyjedzie, to trzeba wynieść barek do garażu. Albo przynajmniej jego zawartość, bo to już alkoholik przez wielkie A. A może nawet przez dwa AA. I tak oto trzeba się teraz zaprzyjaźnić z Kasią T. i nauczyć kaszubskiego:) A jak już zapamiętam te wszystkie nowe "mordy nasze", to mordy zapewne przestaną już żreć z parlamentarnego korytka.

Gdzie można poznać ciekawego faceta?

Dawniej lansowano mit czy też fakt (?), że wartościową kobietę można poznać w... Hipermarkecie. Trzeba tylko spojrzeć jej głęboko w... koszyk, a już w 90% wiadomo, jaka jest. Oczywiście najlepsza miała być taka, która więcej czasu spędza między półkami ze zdrową żywnością, niż na dziale kosmetycznym. A co z takimi kobietami jak ja, które wizyty w marketach tratują jako smutną konieczność? Albo takie, które robią zakupy np. dla Mamy?


Idąc tym tropem, i trzymając się podobnych wytycznych i wskazówek, byłam ciekawa, gdzie można spotkać wartościowego faceta? Odpowiedź przypadkowo nasunęła się sama... W Markecie!
Tylko na jakim dziale go szukać. Na motoryzacyjnym? By może przez przypadek dowiedzieć się, jakiej marki samochodem jeździ? Może na dziale kosmetycznym, by była pewność, że dba o siebie? Może na dziale mięsnym, by podsłuchać, czy pyta sprzedawczynię, jak np. upiec karkówkę albo udusić żeberka - co będzie oznaczało, że albo lubi gotować (przynajmniej się stara), albo nie ma kobiety, która mu gotuje, więc jest "do wzięcia". A może na dziale z alkoholami, by było wiadomo, czy trunkuje się tanim piwem, czy drogim winem? Mnie moje "przeznaczenie" dopadło na dziale rybnym...

Należę do tych kobiet, które ryby lubią - co niektórych mężczyzn dziwi. Mnie zadziwił ten, który stał przede mną w kolejce. Nic nie kupował, a wręcz przeciwnie, chciał coś "odsprzedać" sklepowi. Tym czymś była woda:) Ale nie jakaś tam przeterminowana mineralna, czy nie trzymająca promili "woda ognista", a woda z pangi. Przyniósł w menzurce ok. 300ml wody, którą uzyskał z rozmrożenia 800gramów fileta z pangi i prosił o oddanie mu 3,90zł za wodę. Sprzeczał się z kierownikiem działu, że kupował rano RYBĘ, a dostał 2/3ryby, 1/3wody, więc chce oddać wodę, której nie kupował. Jako karty przetargowej użył faktu, że w domu nagrał na kamerze cykl rozmrażania ryby. Wyliczył, ile jest "ryby w rybie", i że nie spełnia ona żadnych norm, bo jest to bardziej woda z dodatkiem ryby, niż Panga. Jak nie odzyska swoich 3,90PLN, to umieści "reklamę" sklepu w Necie. Itd. Itp. Sytuacja wydawała się kuriozalna. Stare babcie oczywiście chciały go przegonić z kolejki, bo robił sztuczny tłok, a ja kibicowałam jego staraniom. Jak to się skończyło? Pieniędzy nie odzyskał, ale za to miał kolejny film do swojej kolekcji, no i coś o wiele cenniejszego - moje nim zainteresowanie. Resztę zakupów wykonałam już w jego towarzystwie. Okazało się, że on specjalnie wymyśla takie "akcje", kręci wszystko ukrytym w kieszeni koszuli telefonem komórkowym, później licytuje się z kolegami, kto wymyśli najgłupszą "akcję" i ją wygra. Oczywiście najlepsze "jazzy" wychodzą z policjantami, gdy specjalnie parkuje na Okęciu tak, by jego numer rejestracyjny był ogłaszany przez megafony na całym terminalu.

Wymieniliśmy się numerami telefonów. Podał mi adres swojej www i prosił, bym, jeśli nie przerażą mnie głupoty w jego wykonaniu, jakie na jego stronie ujrzę, odezwała się. No i się odezwałam...

Happy New Year!

Powiedzmy, że jestem trochę spóźniona i dopiero dziś (8.01.2008) składam Wam najlepsze życzenia z okazji Nowego Roku:) Albo powiedzmy, że składam je na czas, a nawet z małym "zapasem" wszystkim wyznawcom obrządków wschodnich?;) Tak więc wszystko jak zawsze jest OK:) Prócz tego, że Onet.pl przejął administrację nad portalem blog.pl i teraz już totalnie nie potrafię dodawać tu notek. Menu i cały system zarządzania blogiem zostały tak "uproszczone", by bloga mogły pisać nawet szympansy. Proszę mi zatem wybaczyć, jak coś na blogu popsuję, bo z drzewa moi przodkowie zeszli już dawno, dawno temu, więc niechcący mogę coś przekombinować, jak na Homo Sapiens przystało. Wybaczcie zatem, że jasność białego koloru czcionki trochę przygasła, ale żaden idiota informatyczny nie wziął pod uwagę, że ktoś może mieć na blogu czarne tło, chce na nim białe litery, więc aby były białe, musiałabym edytować notkę białą czcioną na białym tle okna edycyjnego - PORAŻKA! A może od razu Braille'm?

W czasie Wigilii zaskoczył mnie pewien fakt. Życzeń wszelkimi możliwymi drogami dostałam wiele. Życzenia wprost, przez telefon, kartki pocztowe, e-mailowe, SMSy. I tu własnie zaskoczenie - na mój cichodajkowy numer dostałam więcej życzeń, niż na mój oficjalny, weronikowy. Zaskoczenie drugie - wiele z tych życzeń było tymi, które śle się do rodziny - podpisane np. Arek z rodziną, Zosia z mężem, itp. Czy dostałam owe życzenia jedynie przez przeoczenie, gdy daje się "wyślij do wszystkich" lub do grupy, czy jednak... mam rodzinę liczniejszą, niż przypuszczałam?;)

Jakie macie noworoczne postanowienia i czy po tygodniu jeszcze cokolwiek z tych postanowień pozostało?

Autostopowiczka...

Jechałam ostatnio do znajomych poza Warszawę. Miałam zapas czasu, więc jechałam na tyle wolno, by móc przyglądać się okolicy, którą mijałam, a nie tylko koncentrować się na szybkiej jeździe czy wyszukiwaniu wolnych miejsc na jednym z trzech pasów ruchu na które mogę przeskoczyć. Dzień był mroźny, więc widząc marznącą autostopowiczkę, postanowiłam się zatrzymać i ją zabrać.

Normalna niby dziewczyna, stała w "normalnym" miejscu, więc nie musiałam się obawiać, że może to jakaś "koleżanka po fachu". Zapytała, czy jadę w kierunku miejscowości X, a że właśnie w tym kierunku jechałam, to ją ze sobą wzięłam...

Już zatrzymując się przy niej wiedziałam, że chyba źle robię. Niby zwykła autostopowiczka, ale o jakimś takim tępym spojrzeniu i kryptopatologii wypisanej na twarzy. Jednak ja, mając dobre serce, na takim chłodzie nie pozwoliłabym marznąć nawet psu, więc ją zabrałam.

Przez pierwszą minutę podróży nic nie mówiła, więc i ja się nie odzywałam. Później nieznajoma zaczęła narzekać, że tak długo czekała i nikt nie chciał się zatrzymać. Że przeszła ze dwa kilometry próbując kogoś zastopować. Ja tu się zatrzymuję, okazuję dobre serce, a dostaje mi się, że najechałam dopiero teraz, a nie dwie godziny temu. Ale najlepsze było dopiero przede mną, gdy zaczęła swój monolog: "Byłam u siostry w Warszawie, żeby pożyczyła nam pieniądze na jedzenie, ale siostry nie było. Ja jakoś wytrzymam trzeci dzień bez jedzenia, ale moje młodsze rodzeństwo... Pięcioro nas jest... Ja jakoś wytrzymam bez chleba, ale mój młodszy brat jest chory... Ma padaczkę. Ja już jestem przyzwyczajona do niejedzenia, ale jemu potrzeba..."

Powoli narastała we mnie irytacja, więc tylko przytakiwałam nad ciężką dolą wielodzietnej rodziny i smutkiem z nieobecności jej siostry. Gdyby zaczęła normalnie. Dziękując za zatrzymanie się, za podwożenie. Gdyby delikatną prośbą o to, czy może mogłabym jej dać/ pożyczyć/ ofiarować kilka zł lub kupić coś do jedzenia. Że wie, że i tak już coś dla niej zrobiłam, ale w domu czeka chory brat, itp. Ale tak? Wpędzaniem mnie w poczucie winy, że tyle przeze mnie marzła, bo tak późno zachciało mi się jechać do znajomych. Że przeze mnie, jeśli jej nie wspomogę zagłodzę pięcioro ludzi...

Zamiast sięgnąć po portfel, zaczęłam... chować do bocznej półki w drzwiach cenne rzeczy z auta. Ale i tak byłam taktowna. To niby wysyłam SMSa i tel.z uchwytu na komórkę wylądował w kieszeni. Z drugiego telefonu zadzwoniłam i tuż po rozmowie telefon z półki tuż obok mojej pasażerki wylądował z dala od niej. GPS na szczęście jest wbudowany, a torebka jak zawsze profilaktycznie pod lub za siedzeniem. Mogłam spokojnie się zatrzymać i wypuścić ją z auta bez obaw, że coś mi zabierze i ucieknie w siną dal.

Podła jestem? NIE! Ja tylko lubię takt, intelekt i jasne sytuacje. Oczywiście miałam wyrzuty sumienia, że ją wzięłam, a nie zostawiłam na mrozie. Wtedy może jakaś inna, dobra istota by ją podwiozła i wierząc w jej bajkę o chorym bracie ofiarowała pomoc finansową lub gastronomiczną. Ale ja nie. Tak więc robiąc dobry uczynek zapewne stałam się obiektem złorzeczeń tej, której pomogłam. Tak jest zawsze, gdy próbuję pomóc, więc... chyba po prostu przestanę.

2007-12-07 20:23:04 >> 17milionów w Lotto...

Tankując w sobotę auto na stacji benzynowej w której była kolektura Lotto zastanawiałam się, co by było, gdyby jedna ze stojących przede mną osób wygrała te 17mln złotych. Czy ludzie potrafią tak z dnia na dzień stać się posiadaczami takich pieniędzy? Ile minut po losowaniu dowiedziałaby się o tym szczęściu cała rodzina, sąsiedzi? Ile godzin lub dni po losowaniu taki nierozważny szczęśliwiec zostanie napadnięty, obranowany z kuponu, czy zostanie mu porwany członek rodziny. Ile dni po odebraniu wygranej będzie miał więcej wrogów, niż przyjaciół. Przecież zapewne każdy ze znajomych zwróci się do niego o wsparcie. Na remont, na pomoc w spłacie rat, na "pożyczkę" na nowe auto, itd. Wszystkim pomóc nie może, bo gdyby nawet, to zawsze zrobi to źle. Da komuś na nowe auto, a wtedy okaże się, że marzeniem obdarowanego wcale nie jest już jakiś compact car za 50tys. PLN, ale już Mercedes przynajmniej E-klassy. A skoro wspomógł jednego, to czemu nie kolejnego? Czemu nie po równo? Czemu nie wg. potrzeb. I tym oto sposobem cała wygrana mogłaby się rozejść szybciej, niż się kumulowała.

I tym właśnie sposobem doszłam do wniosku, czemu ludzie bogaci najczęściej "wychodzą" za równie bogatych. Chyba właśnie po to, i dlatego, by nie trzeba było uczyć współmałżonka jak pieniądze należy posiadać, wydawać, zarabiać. No i by nie trzeba było się wkupywać w łaski nowej rodziny nie tylko osobowością, ale i portfelem.

Nasunęła mi się też inna refleksja. Powiedzmy, że wygrywający los został nadany właśnie na stacji benzynowej. Pracownik kolektury dostaje zawsze informację, że to u niego padła wygrana, by mógł wywiesić baner, że tu właśnie, tego dnia tyle milionów. Jeśli rzecz dzieje się na mało uczęszczanej stacji benzynowej, gdzie monitorowany przez wiele kamer jest każdy samochód i każdy klient stacji, to... czy przy odpowiednio wielkiej wygranej "chłopaki z miasta" nie przegraliby sobie kasety, spisali wszystkie tablice rejestracyjne aut, które danego dnia tankowały, skopiowaliby twarze klientów którzy prócz płacenia za benzynę nadali lotka - i zaczęli poszukiwania 17mln czystej gotówki? Dlatego dla osoby myślącej i znającej zagrożenia wynikające z bogactwa już sama wygrana jest powodem bardziej do obaw, niż do szczęścia. No więc "szczęśliwy" Ktosiu z Gdyni - teraz dopiero zaczyna się "zabawa":)





2008-03-11 23:40:56 >> Siedzę sobie w moim przytulnym pokoju...

We włączonym TV, kątem oka oglądam program informacyjny. Głos wyciszony, muzyczną fonię pobieram z radia, bo słuchać ciągle tych samych wiadomości odnawianych w serwisach informacyjnych nie muszę.
Włączam komputer. Zaczynam od przejrzenia opisów GG moich znajomych. Kilkadziesiąt sekund i już wiadomo, kto, co, gdzie, jak, dlaczego... Później przejrzenie niezbędnych stron. Następnie Nasza-klasa, komentarze pod ostatnią notką bloga, mail oficjalny, mail nieoficjalny. I mogłabym już wyjść z Netu, gdyby nie list...

W poniedziałkowej notce Sławka znowu jest Pani na językach. Jeśli Pani sobie życzy mogę przestać składać meldunki. A swoją drogą cóż za kobieta budzi takie emocje u mężczyzny w średnim wieku. Szatan nie kobieta ! ;>

Dwa dni wcześniej w wiadomościach mówili, że 9letni chłopiec wpadł do dołu z gnojowicą. Matka poszła go ratować i też upaplała się na śmierć w tym, co świnki ze swoich różowych odbytnic do owych rowów wydaliły. Przystąpiłam więc do przygotowań do wizyty na ww. blogu. Procedura jest złożona. Nałożyłam maskę przeciwgazową, gumowe rękawice, walonki, nasypałam do nich trochę słomy, by nie odróżniać się wiele od autora owego bloga i kliknęłam: slawek34.blog.onet.pl.
Nie czytałam go nigdy z zapartym tchem na moim blogu, więc co dopiero na jego własnym. Tak tylko, by nie tracić mojego cennego czasu przeszukałam (kombinacją Ctrl+F) stronę na zawartość słów "Wero", "Wyro", "Cich". Nic nie znalazłam, więc zajrzałam do komentarzy, a tam... Raj dla moich oczu. I balsam dla duszy. Ten już wcale nie 34latek, właśnie obchodzący swoje kolejne urodziny ciągle mnie kocha! Tęskni!:) Pisze o mnie, pisze do mnie. Toczy dyskusje z naszym wspólnym przyjacielem, N. Robi literówki, błędy gramatyczne, słowa "bździągwa" napisać nie potrafi, gdy ma przed oczami mój boski obraz. Tryska... pomysłami...

Byście nie nabijali mu za bardzo licznika odwiedzin na blogu, bo znów spędzi najbliższy miesiąc na śledzeniu, ile razy był na stronie głównej Onetu, gdy "przypadkiem się wylogowywał", wszystko pięknie poniżej przytaczam. Ze skrótami, bo jest tego tasiemcowo dużo. Lepszego wirtualnego prezentu z okazji Dzień Kobiet, jak świadomość tego, że ciągle jest się obiektem marzeń i "szatanem nie kobietą" dla owego rozpustnika - nie mogłam sobie wymarzyć;)

NERIO: A cichodajkę obłudniku to miałeś sumienie molestować psychicznie przez 4 lata ? Swojej małości to już kolega nie widzi. Jesteś słaby jak na oszusta, myślałem, że będziesz szedł w zaparte ale widać nie ta kategoria. Żal mi Ciebie, że czujesz potrzebę tłumaczenia się wszystkim ze wszystkiego i nie zaśniesz póki wszystkich nie zadowolisz. Okazuje się, że jesteś tylko przywiędłym narcyzem i tyle. (...) Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że tu więcej nie wejdę... no chyba, że zechcę pomęczyć autora w końcu on dręczy o 15 lat młodszą dziewczynę dla przyjemności, ja chyba taż mam do tego prawo ? Życzę wszystkim miłego dnia prócz >Emo< Sławomira niech sobie popłacze !!

SŁAWEK: Obrońca uciśnionych się odezwał. Różnica między mną a nią jest taka, ze ja jestem osobą realną, a ona wytworem marketingowym. Zresztą każde moje zdanie napisane tam ma oparcie w jej własnych słowach i za żadne się nie mam zamiaru przed nikim wstydzić i powtórzyłbym je przy niej samej. Poza tym odpowiadałem jej tylko pięknym za nadobne.  
A Ty to chyba naprawdę lubisz w jaja dostawać. Tyle razy ile Ty tam oberwałeś to szok! Sam w ostatnim swoim tam komentarzu napisałeś sam, ze to co ona robi to ściema, manipulacja a teraz zgrywasz obrońcę? Człowieku, zastanów się nad konsekwentną linią, bo takiej chorągiewki to ja dawno nie widziałem!  
To jak to jest z nią? Powiedz mi. Jak to jest, ze panienka tak ukrywa swe podwójne życie, a koledzy informatycy załatwili jej, ze jej blog po wpisaniu byle czego wyskakuje jako jeden z pierwszych? Poczytaj sobie statystyki zobaczysz coś jeszcze ciekawszego. Co, nie chce się? (...)

NERIO: I co z tego, że tamten blog to prowokacja ? Twój przecież też nią jest !! Sam piszesz co chwila w komentarzu, że to nie o Tobie! Zastanów się nad Twoim stosunkiem do Niej - ja mogę być zawistny i sfrustrowany, że Ciebie atakuję ale Ty jesteś za przeproszeniem jakiś seksualnie niezaspokojony. Nie moja wina, że wieku 38 lat nie wyrosłeś z kompleksu świętej i prostytutki (to jaskrawo widać). Po drugie proszę mną nie próbować sterować co mam o kimś myśleć i ustawiać co robić (kolejna manipulacja!). To moja sprawa jak traktuję innych i proszę mi nie wmawiać swoich urojonych wrogów !! (...)
PS- a co do Twoich sugestii to chyba jesteś bisexem bo ja lubię trampling wyłącznie w kobiecym wydaniu :))

SŁAWEK: Dobrze, ze w tym momencie niczego nie piłem, bo moje zejście spowodowane zachłyśnięciem się ze śmiechu byłoby raczej natychmiastowe. Ty naprawdę nie potrafisz myśleć w sposób nieco dojrzalszy czy jaja sobie ze mnie robisz?  
Nerio, chłopie! Zacytuję  Twą sympatię kiedy o Tobie pisała "Coś jeszcze chłopcu wytłumaczyć? Mamusia Ci nie czytała książeczek "Poczytaj mi Mamo" i masz teraz kłopoty z przyswajaniem tekstu. Pech. Przykrość". No wręcz wspaniały przykład nieskrępowanej sympatii!
Mój Drogi. Choćby panienka była Miss Universum to swoją osobowością wręcz odstręcza. Jest nudna, megalomańska, nieprawdziwa i wybitnie aseksualna (ja już nie mówię nawet, ze prostytuuje się z byle kim). Nawet zgrabnej historyjki na własny temat nie potrafiła ułożyć. Przecież gdyby była bardziej w swych wpisach konsekwentna to by mnie i wszystkich innych zjadła. Idealna za to jest dla niewyżytych kmiotków, którym może wszystko wmówić. Zresztą to jest jej segment.
Ludzie tacy jak ja to wzruszą na jej widok ramionami i pośmieją się z niej. Miej tego świadomość i nie stawiaj się w rzędzie z tymi, którzy z wywieszonymi językami czekają na jej słowo, choćby było głupie do granic możliwości (a bywało). Dlaczego też od Nowego Roku przestałeś zaglądać do zapisków owej sympatii? Zanudziła Cię jak innych, co? (...)

NERIO: Co do blogu Weronisi mówiłem Ci chyba  już z pięć razy, że nie zamierzam komentować Jej bloga tutaj. Jest to dla mnie rozdział (przynajmniej na pewien okres) zamknięty. Wydaje mi się, że to m.in. z mojego powodu przestała pisać (z uwagi na to, że znam Jej prawdziwą tożsamość) i pewno się trochę czuje niezręcznie. Skoro jest dla Ciebie takim zerem nie powinieneś tam wchodzić a tym bardziej komentować. A ja ciągle odnoszę wrażenie, że nie możesz ścierpieć tych kilkudziesięciu koników (tylu Ją miało ale nie Ty). Skoro jesteś taki przystojny i bogaty znajdź sobie też jakąś 17 letnią laskę, zobaczysz, że koledzy będą Tobą gardzić ale będą Ci zazdrościć. I nie tłumacz mi, że byś nie miał o czym z kimś takim rozmawiać bo nie o rozmowę tutaj chodzi :} (...)

SŁAWEK: Ale to Ty zacząłeś, hehe... Patrz, a taka odważna, taka wyzwolona a się boi, no no... Nie muszę prosić oczywiście, byś uchylił rąbka tajemnicy, bo oczywiście tego nie zrobisz. Typowe.
Nie wiem, czy dla Ciebie wartość życia to posuwanie siedemnastek? Czy naprawdę sądzisz, ze kobieta powiedzmy trzydziestoparoletnia jest gorsza w "tych sprawach"? No to powiem Ci, ze jest o wiele lepsza. Tak na marginesie. To ktoś mający takie akurat jak Ty poglądy na sprawy seksu to musi mieć dopiero pierdolca na punkcie takich dziewczątek. Już któryś raz dajesz ten przykład, jakby burak z siedemnastką był KIMŚ!  Niestety raczej nie jest, bo zdobyć głupiutką blondyneczkę to rzecz niezbyt ambitna. (...)

NERIO: 1. Masz rację nic Ci nie powiem poza tym, że jest to naprawdę bardzo wypasiona foczka i każdy facet chciałby Ją dziabnąć swoim oszczepem :)) I nawet gdyby spała z Ali Babą i 40 rozbójnikami to dla mnie nie ma znaczenia bo liczy się człowiek a nie co z kim robi.
2. Znowu pudło, mnie się nastolatki nie podobają tylko takie w moim wieku i starsze  do 40-tki bo później już się chyba sypią ;> (...)

SŁAWEK: 1. Pięknych kobiet to ja tabuny mijam codziennie. I naprawdę pierwsza lepsza bdźągwa na mnie wrażenia nie robi. A kimże jest ta nasza bohaterka. Prostytutką, która w swej wirtualnej pozie buntuje się przeciwko... (pieron wie komu?).
Panienką, która jest tak nieporadna, a o tak wybujałym ego, ze słabo się robi, pozie najpiękniejszej, najlepszej, najwspanialszej och, ach!? Sam potwierdziłeś, że ta rzekomo "odważna" foczka w istocie jest tchórzem, który boi się nosa wyściubić kiedy już wiesz jak wygląda i co robi. I ktoś taki ma na mnie wrażenie robić??? To chyba żarty!
Przy okazji - mnie mówisz, ze powinienem przemyśleć mój do niej stosunek, a sam szukasz jej w rzeczywistości... no no  
2. Skoro  Tobie - facetowi dwudziestoparoletniemu nastolatki się nie podobają, to dlaczego mnie się mają podobać??? Litości! Nie rozumiem dlaczego ode mnie wymagasz posiadania siedemnastki, która Ciebie nie pociąga. (...)

NERIO: No tak najlepiej obrażać...

SŁAWEK: Ależ ja nikogo nie obrażam? (pamiętasz ten tekst). Bo kogo? Osobę, która sama o sobie pisze, że jest prostytutką? Osobę, która w swych zapędach mitomańskich posuwa się do szkalowania innych (Ciebie też)? Osobę, która oszukuje, manipuluje, zwodzi? Która sprzedaje magazynowane przez trzy lata maile, smsy, mmsy? 
Przecież ja sobie tego nie wymyśliłem. Sama to pisała. Nic z moich opinii nie jest ani przesadzone ani wymyślone. (...)
Ciebie obrażam? To chyba Ty mnie... muszę sprawdzić. Chciałeś odpowiedzi, ją dostałeś. Także na temat uczelni. 
Za to wciąż mnie nurtuje odpowiedź na pytanie: Dlaczego nie zaglądasz już do swej sympatii? Przecież dopiero teraz, gdy wiesz o niej tyle powinny Cię rajcować jej bzdurki. Szukałeś jej w końcu od blisko czterech lat, prawda?

NERIO: Nie zaglądam bo w przeciwieństwie do Ciebie nie jestem na Nią taki napalony jak Ty. Niech sobie żyje w spokoju dziewczyna, mnie nie przeszkadza i akceptuję Ją taką jaka jest i tyle. Co mam jeszcze Panu wytłumaczyć ?

SŁAWEK: Widzisz, napalenie mierzy się stopniem zainteresowania osoby jako osoby rzeczywistej. W tej mierze przebiłeś mnie tysiąckroć szukając jej i szperając i to nie po raz pierwszy. Setki razy pisałem - jej życie, jej sprawa, jej tyłek - ale jeśli ktoś pisze, ze oto wybrał najwspanialszą drogę życiową jako call girl to mam chyba prawo do krytyki? PRAWO!
Ja też (pewnie w przeciwieństwie) nie lubię kiedy ktoś tonem wszechwiedzącej wmawia mi pierdoły, kiedy skacze po innych i po mnie... a kiedy ktoś mnie obraża to nie kulę ogona pod siebie tylko się przed bronię... nie modlę się do panienki i nie bronię jej przed rzekomą "zawiścią" (bo ja zawistny nie jestem, tylko nie cierpię takich mitomańskich wynurzeń i to ze mną w jednej z głownych ról). Nie pozwalam sobie po głowie skakać i robie radzę to samo. Ilekroć czytam, ze bronisz jej czy chwalisz przypominam sobie jak bardzo gardziła Tobą - w efekcie, niestety, dla mnie jest Pan (wyłacznie w tej kwestii) żałosną melepetą. Może to Ciebie nie obchodzić, ale wiedz, ze tak Ciebie postrzegam (wyłacznie w tej kwestii).   

NERIO: Masz mnie za głupka ? Dobrze wiem, że chcesz we mnie wzbudzić do Niej niechęć, pamiętasz jak Ją atakowaliśmy wspólnie ? Było tak fajnie. Podjudzaczu- podżegaczu... A co do melepety to każdy może mieć swoje zdanie o mnie ale radzę żeby pierw spojrzeć na siebie ;)

SŁAWEK: Mój Drogi. Mnie dziwi, że po tylu obraźliwych słowach kierowanych w Twoją stronę - po waleniu Cię prosto w gębę przeróżnymi epitetami - Ty jeszcze jej bronisz. Tego naprawdę nie da sie opisać zwyczajnie, to głupota, ślepota i napalenie, które tak usilnie mi chcesz wmówić. Ale ja do niej listów nie pisałem, ja jej nie szukałem - jedyne co robiłem to komentowałem jej bzdety, Ty poszedłeś najmniej o kilka kroków dalej... Ja nie chcę w Tobie niczego wzbudzać, moze jedynie poczucie wirtualnej godności. Wiesz, jakby nie patrzeć to i w życiu i w sieci trudno nazwać mnie melepetą. 

NERIO: Kuuuuuuuuuuuuuuuurwa nie zdzierżę ;-| Dobra już się uspokoiłem, wytłumaczę Ci jak osobie lekko upośledzonej na inteligencji. Nie mam pojęcia o jakie epitety Ci chodzi ?? Jaka wirtualna godność, jakie poniżanie ?? Żyjemy chyba w dwóch światach kolego ^^ Oświadczam po raz dziesiąty, że się o nic do Weronisi nie gniewam i nie rozumiem czemu mam się gniewać !! Chyba tylko dlatego, że Ty masz w tym interes, żeby ktoś Cię wspierał, żebyś miał poczucie, że nie jesteś oszołomem... ale jesteś. To choroba ale to się leczy (chyba). (...)
Powiedz mi Sławusiu co widzisz w tej dziewczynie,że przez 4 lata budzi w Tobie takie magnetyczne przyciąganie ? :) Jest bardzo atrakcyjna... ale bez przesady, na komputerze mam równie atrakcyjne panie, może Ty też sobie powinieneś czasem ulżyć i pójść do psychoterapeuty... koniecznie :) Pozdrawiam rozbawiony :)

SŁAWEK: Nie pamiętasz...naprawdę mam znaleźć kilka apetycznych kąsków? OJ, PAMIEĆ KRÓCIUTKA, OJ KRÓCIUTKA... 
Tak, nie gniewasz się, bo nie masz jaj. Do końca traktowała Cię jak napalonego na nią dzieciaka. Kochany, mnie guzik obchodzi co myślisz - fakty są faktami - płaszczyłeś się przed nią jak tylko mogłeś, bez honoru, bez godności. (...)
Mój Drogi, to nie ja szukałem jej zdjęć, wertowałem sieć w poszukiwaniu notek o niej, to nie ja pisałem do niej listy, chciałem kupić jej archiwum. Ona po prostu była tą, na której blog pierwszy raz trafiłem i mnie zainteresował, a że jestem stały w uczuciach to zostałem. Proste.
A tak na marginesie - odchodziłbyś z bloga, gdzie ponoć atrakcyjna panienka poświęca właśnie Tobie tyle czasu? Liczy te linijki, komentarze, kopiuje je i klepie kolejną notkę mimo, ze tysiąc razy pisała przedtem "Ani słowa więcej o Sławku!". Toż to śmieszne. Mój Drogi - jestem DUMNY, że w stosunku do niej pozostałem konsekwentny i stanowczy, a nie zachowuję się jak pies spuszczony ze smyczy na wiosnę. (...)

NERIO: Wiesz ja chyba faktycznie nie mam jaj. Jeśli dla Ciebie owe jaja oznaczają chowanie do kogoś urazy przez lata to nie chcę mieć takich jaj. Zostawiam Cię z Twoimi dumnymi jajami.

SŁAWEK: Nie no, Nerio, oczywście masz rację - kochać ją mam za te wszystkie notki na mój temat i pierdoły, które wypisywała. Za te pozy, za te kłamstwa, za manipulowanie, za te bzdury, za tę pogardę dla wszystkich - nawet da tych, którzy ją lubili. Ja nie jestem chorągiewką na wietrze i to nas różni, niestety - Ty w zależności od tego, którą nogą wstałeś albo jej dogryzałeś, albo uśmiechałeś się do niej nieszczerze, wspaniałe wprost podejście do ludzi!

C.D. nastąpi...?;) A może lepiej pracujmy z takim zaangażowaniem na wzrost PKB w Polsce, a nie ilość KB w Sieci;)

I jak tu go nie kochać? Sławek pamięta nie tylko to, co pisałam wprost do niego, gdy żebrał o każde słowo, o wytłumaczenie każdej rodzącej się w jego głowie paranoi na mój temat. Teraz okazuje się, że w swojej dzikiej zazdrości pamięta, co napisałam do każdego z czytelników bloga. Szkoda, że nie może mieć wglądu do mojego e-maila, bo pewnie zrobiłby listę konkurentów do zlikwidowania, bym znów pisała tylko o nim, tylko do niego. I te jego wszechobecne domysły..

A teraz wytłumaczę naszemu więdnącemu 38latkowi...
Mogę śmiało powiedzieć, żę CICHODAJKA stała się marką. Zmonopolizowałam to słowo. Przypadkowo! Nie potrzeba kolegów informatyków, ani Billa Gatesa. Wystarczy 800tysięcy wejść na bloga i to, że codziennie zajrzysz do mnie Ty. Że codziennie wstukasz w Google słowo "Cichodajka". A przecież robisz to kilka razy dziennie, by tylko coś nowego o mnie znaleźć. Znasz moje statystyki lepiej, niż ja. Wiesz, kto gdzie i jak użyje słowa CICHODAJKA, by wypozycjonować swoją stronę. Sławek34 nikt nie wpisuje? Och, jak mi przykro:(
Wiesz chłopaku, ja dorastam, dojrzewam, a może już po prostu się starzeję? Ja mam co robić w życiu prywatnym. W przeciwieństwie do Ciebie nie jestem żadnym wirtualnym tworem, który gubi się w swoich badziewnych opowiadaniach. Nie jestem tworem marketingowym, który, gdy miał na głowie tylko ogólniak, miał wiele wolnego czasu na ujeżdżanie swej stadniny oraz opisywanie każdej z "jazd". Ja w przeciwieństwie do Ciebie studiuję i te studia skończę. Mam zajęcia dodatkowe. Mam życie prywatne i rodzinne. Stoję w korkach na warszawskich ulicach. Ty przed monitorem swojego komputera, tego wszystkiego nie zaznajesz więc masz czas na zamieszczenie 30 notek w miesiącu i napsaniu 100 postkomentarzy pod każdą z nich. Za 40lat wejdę na slawek34, a Ty znad kubka Geriawitu będziesz rozwijał jakieś jałowe dysputy. Bijesz jakiś rekord Guinnessa?
Tylko Ty potrafisz przez cały poniedziałek, przez niby dzień Twoich 38 urodzin siedzieć na Necie i toczyć dyskusje z kimś, kto ma do Ciebie stosunek łagodnie powiedziawszy - ANALNY. Znasz Neria od 3-4lat i wiesz, że nie ugłaszczesz chłopaka, a próbujesz mu narzucić, jak ma mnie traktować, jak ma mnie oceniać, jaki ma mieć do mnie stosunek personalny i seksualny.
Nerio w Twoim wieku będzie już szczęśliwym mężem i ojcem. A Ty? Piernikiem. Przeprowadź się do Torunia, bo tam takie pierniki nikogo nie dziwią. Albo do Olsztyna. Jest wakat na stanowisku Prezydenta, a właśnie na takiego starego zbereźnika, molestującego i gwałcącego swoje pracownice mi wyglądasz.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
BHP E LETTER specjalisty ds bhp 2006 2008(1)
BHP E- LETTER specjalisty ds.bhp 2006-2008, BHP E 06 08 spis, BHP E- LETTER
BHP E- LETTER specjalisty ds.bhp 2006-2008, BHP E- LETTER specjalisty ds.bhp 2006 2008, Instruktaż s
BHP E LETTER specjalisty ds bhp 2006 2008(1)
Weronika R Cichodajka 2004 2005
Weronika R Cichodajka pl ebook [greenM]
Weronika R Cichodajka
Weronika R Cichodajka 2004 2005
aktywne programy 2006 2008(1)
weronika R Cichodajka
Weronika R Cichodajka 1 (2004 2005)
Weronika Sherborne wersja 2 2008
Weronika R Cichodajka pl
sprawozdanie VI 2008, sprawozdanie XII.2006, Robert Kłoczko
Statystyka Egzamin 2006, Ochrona Środowiska studia, 2 rok (2007-2008), Semestr III (Rok 2), Statysty
Cichodajka pl Weronika R
Ubytki,niepr,poch poł(16 01 2008)
2008 XIIbid 26568 ppt
Tamponada serca, Karpacz, 2008

więcej podobnych podstron