David Eddings 4 Wieza Czarow


DAVID EDDINGS

Wieża Czarów

IV tom Belgariady

PROLOG

Będący opowieścią o tym, jak Riva o Żelaznej Dłoni został Strażnikiem Klejnotu Aldura i o okrutnej zbrodni, uknutej w Nyissie.

Na podstawie Księgi Alornów i późniejszych relacji

Nadszedł wreszcie czas, kiedy Cherek i jego trzej synowie wyruszyli wraz z Belgarathem Czarodziejem do Mallorei, aby odzyskać Klejnot Aldura, skradziony przez kalekiego Boga Toraka. Lecz kiedy dotarli do komnaty w żelaznej wieży Toraka, w której ukryto Klejnot, jedynie Riva o Żelaznej Dłoni, najmłodszy z braci, odważył się dotknąć potężnego kamienia i unieść go ze sobą. Albowiem tylko dusza Rivy była wolna od złych zamiarów.

A kiedy powrócili na Zachód, Belgarath obarczył Rivę i jego potomków obowiązkiem wiecznego stania na straży Klejnotu, mówiąc:

- Tak długo, jak długo Klejnot pozostanie pod pieczęcią twoją i twojego rodu, Zachód będzie bezpieczny.

Wtedy Riva zabrał Klejnot i pożeglował wraz ze swym ludem na Wyspę Wiatrów. Tam, w jedynym miejscu, do którego mógł przybić okręt, rozkazał Riva wznieść Cytadelę, a wokół niej warowne miasto, nazwane przez jego plemię Rivą. Była to forteca przygotowana do wojny.

Wewnątrz Cytadeli wybudowano ogromną salę z wyciosanym z czarnego kamienia tronem stojącym pod ścianą. I ludzie nazwali to miejsce Dworem Rivańskiego Króla.

Wtedy Riva zapadł w głęboki sen i w owym śnie objawił mu się Belar, Bóg-Niedźwiedź Alornów, który rzekł:

- Wysłuchaj mnie, Strażniku Klejnotu, albowiem rozkażę, aby z nieba spadły dwie gwiazdy. Ty zaś podniesiesz je, włożysz w ogień i stopisz. Z jednej wykujesz ostrze, z drugiej rękojeść, by razem stworzyły miecz, który strzec będzie Klejnotu brata mego, Aldura.

Gdy Riva ocknął się, ujrzał, jak z nieba spadają dwie gwiazdy, podążył więc ich śladem i odszukał je w wysokich górach. I uczynił z nimi tak, jak mu kazał Belar. Kiedy jednak ukończył dzieło, rękojeść i ostrze nie dały się połączyć. Wówczas Riva wykrzyknął:

- Niestety, w mym dziele kryje się skaza, nie mogę bowiem scalić miecza!

Nagle lis, który siedział nie opodal i przyglądał mu się, przemówił do Rivy:

- Dzieło twe jest bez skazy, o Rivo. Weź rękojeść i osadź na jej szczycie Klejnot. - Kiedy zaś Riva uczynił tak, jak mu polecono, Klejnot połączył się z rękojeścią, wszelako ostrze wciąż trwało oddzielone. I znów odezwał się lis:

- Ujmij w lewą dłoń ostrze, a w prawą rękojeść i połącz je.

- Nie zdołam tego zrobić. To niemożliwe - rzekł Riva.

- Zaiste, mędrzec z ciebie - odparł lis - skoro wiesz, co nie jest możliwe, zanim jeszcze spróbowałeś to zrobić.

Wtedy Riva zawstydził się. Zetknął ze sobą obie części miecza i ostrze wśliznęło się w rękojeść niczym patyk w wodę. Miecz połączył się na zawsze.

Widząc to, lis zaśmiał się i rzekł:

- Weź miecz i uderz kamień, który przed tobą stoi. Riva przeląkł się, że cios roztrzaska klingę, jednak posłuchał. Kamień pękł na dwoje, a z jego środka wytrysnęła struga, która popłynęła do leżącego w dole miasta. Daleko zaś, na wschodzie, w mrokach Mallorei, kaleki Torak zerwał się z łoża i chłodny dreszcz przeszył mu serce. Ponownie lis roześmiał się, po czym umknął, przystając raz jeszcze, by obejrzeć się za siebie. I ujrzał Riva, że to już nie lis, ale wielki srebrny wilk, pod którego postacią rozpoznał Belgaratha.

Riva rozkazał umieścić miecz na czarnej kamiennej ścianie za swym tronem, ostrzem w dół - tak aby wieńczący rękojeść Klejnot znalazł się wysoko. I miecz przywarł do kamienia. Nikt poza Rivą nie mógł go od niej oderwać.

Mijały lata. Ludzie widzieli, jak Klejnot jarzył się zimnym blaskiem, gdy Riva zasiadał na tronie, kiedy zaś ujmował miecz i unosił go w górę, ostrze stawało się wielkim jęzorem błękitnego ognia.

Wczesną wiosną w rok po wykuciu miecza na mrocznych wodach Morza Wiatrów pojawiła się niewielka łódka poruszająca się bez wioseł i żagli. W środku siedziało najpiękniejsze dziewczę na całym świecie. Imię jej brzmiało Beldaran, była ukochaną córką Belgaratha, przybyła zaś, by zostać żoną Rivy. I serce Rivy zapłonęło z miłości do niej, jak to mu było przeznaczone od początku świata.

W rok po ślubie Beldaran i Rivy, w Dzień Zarania, narodził im się syn, a na jego prawej dłoni widniało piętno Klejnotu. Riva natychmiast zaniósł swoje dziecię do Dworu Irańskiego Króla i położył jego maleńką dłoń na Klejnocie. Wówczas Klejnot poznał dziecię i zapłonął miłością do niego. Od tej pory ręka każdego dziedzica Rivy oznaczona byk piętnem Klejnotu, aby ten rozpoznał go i nie zniszczył, kiedy go dotknie, bowiem tylko jeden członek rodu Rivy na pokolenie mógł bezpiecznie dotykać kamienia Aldura. Z każdym nowym dziecięciem umacniała się więź pomiędzy Klejnotem a rodem Rivy i Klejnot stawał się coraz potężniejszy. Każde takie zbratanie zwiększało też jego blask.

I tak działo się w mieście Rivie przez tysiąc lat. Czasami na Morzu Wiatrów pojawiały się statki cudzoziemskich handlarzy, lecz okręty Chereku, których zadaniem była obrona Wyspy Wiatrów, atakowały owych przybyszów i zatapiały ich. Po pewnym czasie królowie Alornów spotkali się i po naradzie ustalili, że cudzoziemcy ci nie są sługami Toraka, lecz kłaniają się bogu Nedrze. Postanowili tedy zezwolić owym statkom na spokojną żeglugę po Morzu Wiatrów. „Nadejdzie może bowiem czas - rzekł Rivański Król do swych braci - gdy synowie Nedry dołączą do naszej walki przecie Angarakom Toraka Jednookiego. Nie obrażajmy zatem Nedry niszcząc statki jego dzieci”. Władca Rivy przemawiał mądrze i królowie Alornów zgodzili się, że świat się zmienia.

Wkrótce podpisano traktaty z synami Nedry, którzy niczym dzieci radowali się, składając podpisy na kawałkach pergaminu. Kiedy jednak zjawili się w przystani Rivy ze statkami pełnymi jaskrawych świecidełek, którym przypisywali wielką wartość, Rivański Król zaśmiał się z ich szaleństwa i rozkazał zamknąć przed nimi bramy miasta.

Synowie Nedry zwrócili się do swego króla, którego nazywali Imperatorem, aby siłą rozwarł przed nimi bramy miasta, tak by mogli handlować towarami na ulicach Rivy, i Imperator wysłał na Wyspę swoją armię. Wszelako czym innym było zezwolenie owym cudzoziemcom z krainy zwanej Tolnedra na swobodną żeglugę po morzu, a zupełnie czym innym zgoda na to, by bez przeszkód wysadzili swą armię u bram Rivy. Rivański Król polecił, aby pas wybrzeża obok miasta został całkowicie oczyszczony i aby z przystani usunięto wszystkie statki Tolnedry. I tak się stało.

Wielki był gniew Imperatora Tolnedry. Zgromadził on swoje armie, planując przekroczyć Morze Wiatrów i rozpętać wojnę. Wówczas miłujący pokój Alornowie spotkali się na naradzie i postanowili odwołać się do rozsądku nieroztropnego Imperatora. Wysłali mu list, w którym ostrzegali, że jeśli nie zaniecha swych planów, połączą swe siły, by zniszczyć go wraz z jego królestwem, szczątki zaś zmieść do morza. Imperator posłuchał owej rozsądnej prośby i porzucił swój desperacki zamiar.

Lata mijały i Rivański Król pojąwszy, iż owi tolnedrańscy kupcy są zupełnie nieszkodliwi, pozwolił im, aby zbudowali wioskę na brzegu obok miasta i tam wystawiali na sprzedaż swe bezużyteczne towary. Ich rozpaczliwe starania, by cokolwiek sprzedać, zaczęły go bawić, toteż poprosił swych ludzi, aby kupili od nich kilka przedmiotów - choć nikt nie mógł pojąć, do czego mogłyby służyć.

Wreszcie, cztery tysiące i dwa lata po tym, jak Torak Przeklęty wzniósł skradziony Klejnot i strzaskał ziemię, do wzniesionej przez synów Nedry wioski pod murami Rivy przybyli inni cudzoziemcy. Oznajmili oni, że są synami boga Issy. Sami nazywali się Ny-Issanami i twierdzili, że włada nimi kobieta, co wydało się nienaturalne wszystkim słuchaczom. Imię owej królowej brzmiało Salmissra.

Owi fałszywi goście oświadczyli, że przynoszą bogate dary od ich królowej dla Rivańskiego Króla i jego rodziny. Słysząc to, Górek Roztropny, stary król z rodu Rivy, zapragnął dowiedzieć się więcej na temat dzieci Issy i ich królowej. Wraz ze swą żoną, dwoma synami i ich żonami oraz wszystkimi królewskimi wnukami, opuścił fortecę i miasto, aby odwiedzić namiot Ny-Issan, powitać ich uprzejmie i otrzymać od nich bezcenne podarunki wysłane przez dziewkę ze Sthiss Tor. Cudzoziemcy uśmiechami powitali w swym namiocie Rivańskiego Króla i jego rodzinę.

I wtedy fałszywi, przeklęci synowie Issy zaatakowali wszystkich tych, którzy byli owocem i nasieniem rodu Rivy. Ostrza ich broni umoczone były w truciźnie, tak że nawet najlżejsze zadraśnięcie oznaczało śmierć.

Mocarny mimo swych lat Górek walczył z zabójcami - nie o własne życie, bowiem od pierwszego ciosu czuł, że w jego żyłach krąży śmierć, lecz by ocalić przynajmniej jednego ze swych wnuków, aby ród nie zginął. Niestety, wszyscy byli już zgubieni oprócz jednego dziecięcia, które uciekło i rzuciło się do morza. Ujrzawszy to, Górek okrył głowę rąbkiem płaszcza, jęknął i padł martwy pod ciosami sztyletów Nyissan.

Kiedy wieść o tym dotarła do Branda, Strażnika Cytadeli, wielki był jego gniew. Na jego rozkaz pochwycono zdradzieckich morderców i Brand przesłuchał każdego z nich na mękach, które budziły lęk w sercach nawet najśmielszych mężów. Wkrótce też odkryto prawdę. Górek i jego rodzina zostali zdradziecko zabici na polecenie Salmissry, Wężowej Królowej Nyissan.

Po chłopcu, który rzucił się do morza, nie znaleziono żadnego śladu. Jeden z morderców twierdził, że widział śnieżnobiałą sowę śmigającą w dół i unoszącą dziecko, jednakże nie uwierzono mu, choć nawet najgorsze męki nie sprawiły, by zmienił swą relację.

Wówczas cała Aloria wyruszyła na straszliwą wojnę przeciw synom Issy, burząc ich miasta i zabijając wszystkich, których tylko udało im się znaleźć. W swej ostatniej godzinie Salmissra wyznała, że do owej zdrady przywiodły ją nalegania Toraka Jednookiego i jego sługi Zedara.

W Rivie nie było już powiernika Klejnotu, Brand i jego następcy o tym samym imieniu podjęli się, choć niechętnie, sprawowania rządów w królestwie. Wciąż jednak krążyła uporczywa pogłoska, że nasienie Rivy przetrwało i kryje się gdzieś w jakiejś odległej krainie. Odziani w szare płaszcze Rivanie przetrząsnęli cały świat w poszukiwaniu swojego króla, jednakże wrócili z niczym.

Miecz pozostał tam, gdzie umieścił go Riva i Klejnot nadal tkwił w jego rękojeści, choć blask kryształu przygasł, jakby zgasło w nim życie. Wkrótce ludzie zaczęli sadzić, że choć zabrakło Rivańskiego Króla, tak długo, jak długo Klejnot pozostanie na miejscu, Zachód będzie bezpieczny. Nie wierzono też, by ktokolwiek mógł zagrozić bezpieczeństwu Klejnotu, bowiem poza rodem Rivy każdy, kto by go dotknął, zostałby zniszczony natychmiast i całkowicie.

Teraz jednak, gdy jego słudzy usunęli Rivańskiego Króla, Strażnika Klejnotu, Torak Jednooki raz jeszcze ośmielił się snuć plany podboju Zachodu. Po wielu latach zebrał ogromną armię Angaraków i poprowadził ją, by zmiażdżyć wszystkich, którzy staną mu na drodze. Jego hordy splądrowały Algarię i wkroczyły na ziemie Arendii, by wreszcie stanąć pod miastem Vo Mimbre.

Wówczas Belgarath i jego córka Polgara Czarodziejka przybyli do tego, który był Brandem i Strażnikiem Rivy, aby odbyć z nim naradę. Wraz z nimi Brand poprowadził swoją armię ku Vo Mimbre. I w krwawej bitwie pod murami miasta Brand dzięki mocy Klejnotu pokonał Toraka. Zedar wykradł ciało swego pana i ukrył je, lecz wszystkie moce Torakowego ucznia nie wystarczyły, by znów ocucić boga. I raz jeszcze lud Zachodu poczuł się bezpieczny pod ochroną Klejnotu i Aldura.

Wkrótce znów zaczęły krążyć pogłoski na temat przepowiedni głoszącej, że Rivański Król, prawdziwe nasienie rodu Rivy, raz jeszcze pojawi się, by zasiąść na tronie we Dworze Rivańskiego Króla. W późniejszych latach ludzie twierdzili, że każda córka Imperatora Tolnedry w dniu swych szesnastych urodzin pojawia się we Dworze, aby zostać zaślubioną nowemu królowi, gdy ten powróci. Niewielu jednak zwracało uwagę na te opowieści. Mijał czas, lata przeradzały się w stulecia i nadal Zachód był bezpieczny. Klejnot, cichy i ciemny, wciąż tkwił w rękojeści miecza, a gdzieś daleko straszliwy Torak leżał pogrążony we śnie, czekając powrotu Rivańskiego Króla, co - jak sądzono - oznaczało, że nigdy się nie przebudzi.

I tak winna zakończyć się niniejsza relacja, lecz żadna prawdziwa opowieść nie ma końca. I nic nie może być bezpieczne na wieki, gdy przebiegli ludzie knują wciąż nowe spiski.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ALGARIA

Rozdział I

Ctuchik był martwy - więcej niż martwy - a wstrząs towarzyszący jego zniszczeniu poruszył w posadach ziemię. Garion i jego przyjaciele uciekali mrocznymi korytarzami, którymi podziurawione było całe wnętrze rozkołysanej bazaltowej iglicy, a otaczające ich skały trzeszczały i pękały. W ciemnościach na głowy uciekinierów osypywały się ze stropu odłamki kamieni. Biegnąc Garion czuł, jak szumi mu w głowie, jego myśli tańczyły szaleńczo, wytrącone z równowagi ogromem tego, co się zdarzyło. Ucieczka stanowiła ostatnią rozpaczliwą konieczność, toteż bezrozumnie pędził naprzód, a jego nogi poruszały się równie mechanicznie, jak gwałtownie bijące serce.

Uszy wypełniała mu narastająca radosna pieśń, odbijająca się echem w otchłaniach jego umysłu, zagłuszająca wszelkie myśli i pozostawiająca jedynie tępy zachwyt. Jednakże mimo swego zagubienia Garion pozostawał świadom ufnego dotyku maleńkiej dłoni. Chłopczyk, którego spotkali w ponurej wieży Ctuchika, biegł obok niego z Klejnotem Aldura przyciśniętym mocno do piersi. Garion wiedział, że to właśnie Klejnot wypełnia mu głowę swą pieśnią. Szeptał do niego już wtedy, gdy wspinali się na schody prowadzące do wieży, a kiedy wkroczył do komnaty, w której spoczywał kamień, pieśń zabrzmiała z całą siłą.

I to właśnie pieśń Klejnotu ostatecznie zawładnęła umysłem Gariona - nie wstrząs i grzmot wybuchu, który unicestwił Ctuchika i odrzucił Belgaratha niczym szmacianą lalkę na drugą stronę komnaty, czy też głęboki, gniewny huk trzęsienia ziemi.

Garion biegnąc usiłował otrząsnąć się, desperacko starał się odzyskać swój zwykły rozsądek, jednakże pieśń udaremniała wszelkie wysiłki. Przez jego umysł przebiegały przypadkowe wspomnienia i chaotyczne wizje: mógł tylko uciekać bez planu i celu.

Nagle w mrocznych galeriach rozszedł się smród zagród niewolników leżących pod rozpadającym się miastem Rak Cthol. Jakby został przebudzony tym bodźcem, umysł Gariona zalały fale wspomnień innych zapachów - ciepłej woni świeżo pieczonego chleba w kuchni cioci Pol na farmie Faldora, słonego zapachu morza, kiedy dotarli do Darine na północnym wybrzeżu Sendarii podczas pierwszego etapu poszukiwań Klejnotu, odoru bagien i dżungli Nyissy, budzącego mdłości zaduchu z płonących ciał niewolników składanych w ofierze w świątyni Toraka, która właśnie w tej chwili rozsypywała się w gruzy pośród gorejących murów Rak Cthol. O dziwo jednak - zapachem, który najbardziej wyróżniał się w jego zmąconej pamięci, była woń rozgrzanych słońcem włosów księżniczki Ce'Nedry.

- Garionie! - z mroku tuż obok dobiegł go ostry głos cioci Pol. - Uważaj, gdzie idziesz!

Garion spróbował zebrać poplątane myśli i nagle potknął się o stos strzaskanych kamieni w miejscu, gdzie spory kawał stropu runął na ziemię.

Wokół rozlegały się coraz głośniejsze jęki przerażonych niewolników, zamkniętych w wilgotnych celach, składające się wraz z grzmotem pękającej ziemi na niesamowitą melodię. Z ciemności dobiegały też inne dźwięki - chaotyczne echa szorstkich murgoskich głosów, urywany tupot biegnących stóp, szczęk otwieranych żelaznych drzwi cel, które z łoskotem uderzały o ściany w rytm gwałtownego, narastającego drżenia skalnej iglicy. W pogrążonych w mroku jaskiniach wznosiły się kłębu kurzu - gęstego, duszącego pyłu, który sprawiał, że paliły ich oczy i nękał nieustanny kaszel. Dławiąc się biegli wśród stosów kamieni. Garion ostrożnie przeniósł towarzyszące mu dziecko przez stos potrzaskanych odłamków, a chłopiec spojrzał mu prosto w twarz, spokojny i uśmiechnięty, mimo przytłaczającej ciemności wypełnionej chaotycznymi okrzykami i nieznośną wonią. Po przejściu paru kroków zamierzał puścić chłopca, ale zmienił zdanie. Uznał, że łatwiej i bezpieczniej będzie nieść go na rękach. Skręcił, kierując się w stronę korytarza, lecz nagle cofnął się gwałtownie, jego stopa natknęła się bowiem na coś miękkiego. Zerknąwszy na podłogę poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła - przed chwilą nadepnął na pozbawioną życia ludzką rękę wystającą spod stosu kamieni.

Biegł dalej wśród nieprzeniknionego mroku. Czarne murgoskie szaty, w które się przebrali, plątały im się wokół nóg, a nad głowami wciąż unosiły się gęste chmury pyłu.

- Stop! - Relg, ulgoski fanatyk, uniósł rękę, zatrzymał się i przechylił głowę, nasłuchując.

- Nie tutaj! - zaprotestował Barak. Nie przerwał marszu, wciąż niosąc na rękach oszołomionego Belgaratha. - Ruszaj, Relg!

- Cicho! - polecił Ulgos. - Próbuję coś usłyszeć. - Po sekundzie potrząsnął głową. - Z powrotem! - warknął, odwracając się szybko i popychając przyjaciół. - Biegiem!

- Tam z tyłu są Murgowie! - rzucił Barak.

- Biegiem! - powtórzył Relg. - Ta strona góry zaczyna pękać.

Zawracając usłyszeli nowy, przerażający hałas. Skała niechętnie ustępowała pod naporem, pękając z potwornym trzaskiem. Nagle galerię, którą uciekali, zalało światło. W zboczu bazaltowej góry pojawiła się potężna szczelina, rozszerzająca się z każdą sekundą coraz bardziej i bardziej, podczas gdy ogromna skalna płyta osuwała się wolno ku pustkowiu leżącemu setki jardów w dole. Czerwony blask wschodzącego słońca oślepiał ludzi uwięzionych dotąd w mrocznym świecie jaskiń, a wielka szrama w zboczu iglicy ukazała tuzin czarnych wylotów na górze i dole - w miejscach gdzie korytarze nagle kończyły się, przechodząc w nicość.

- Są tam! - zabrzmiał okrzyk z góry. Garion gwałtownie uniósł głowę. Jakieś piętnaście jardów nad sobą ujrzał kilku odzianych w czarne płaszcze Murgów. Stali u wylotu jaskini z dobytymi mieczami, a wokół nich kłębiły się chmury kurzu. Jeden z nich wskazywał ręką w stronę uciekinierów. Nagle iglica zakołysała się ponownie, odrzucając kolejną skalną płytę, która porwała ze sobą w otchłań wrzeszczących wojowników.

- Biegiem! - krzyknął ponownie Relg i wszyscy ruszyli za nim z powrotem w ciemność dygoczącego korytarza.

- Stańmy na chwilę - wysapał Barak, zatrzymując się nagle, gdy przebiegli kilkaset jardów. - Dajcie mi złapać oddech. - Złożył Belgaratha na ziemi; potężna pierś Chereka gwałtownie unosiła się i opadała.

- Czyż mogę pomóc ci, panie? - zaproponował szybko Mandorallen.

- Nie - wydyszał Barak - dam sobie radę. Chcę tylko chwilkę odsapnąć. - Wielki mężczyzna rozejrzał się wokół. - Co tam się stało? Co spowodowało to wszystko?

- Belgarath i Ctuchik posprzeczali się nieco... - poinformował go Silk. To niedopowiedzenie aż ociekało ironią. - Pod koniec sprawy wymknęły się im trochę spod kontroli.

- Co się stało z Ctuchikiem? - spytał Barak, nadal łapczywie wdychając powietrze. - Kiedy wraz z Mandorallenem wpadliśmy do tej komnaty, nie widzieliśmy nikogo poza wami.

- Unicestwił się - odparła Polgara klękając, aby zbadać twarz Belgaratha.

- Nie widzieliśmy ciała, pani - zauważył Mandorallen, próbując wzrokiem przebić ciemność. W dłoni trzymał wielki obnażony miecz.

- Nie zostało z niego zbyt wiele - wyjaśnił Silk.

- Czy tu jesteśmy bezpieczni? - zwróciła się do Relga Polgara.

Ulgos przyłożył ucho do ściany korytarza, nasłuchując uważnie. Po chwili skinął głową.

- Na razie tak - stwierdził.

- Zatem zatrzymajmy się tu na chwilę. Chciałabym przyjrzeć się ojcu. Poświeć mi.

Relg pogrzebał w sakiewkach wiszących mu u pasa i zmieszał dwie substancje, z których zaczęło promieniować blade ulgoskie światło.

Silk spojrzał ciekawie na czarodziejkę.

- Co naprawdę się zdarzyło? Czy to Belgarath zrobił coś z Ctuchikiem?

Polgara potrząsnęła głową, delikatnie muskając dłońmi pierś ojca.

- Ctuchik z jakiegoś powodu próbował zniszczyć Klejnot. Coś przeraziło go tak bardzo, że zapomniał o pierwszym prawie.

Przez umysł Gariona, stawiającego właśnie na ziemi chłopca, przemknęło nagłe wspomnienie - wizja umysłu Ctuchika tuż przedtem, nim Grolim wymówił owo fatalne dla siebie słowo „przepadnij”, które strąciło go prosto w nicość. Raz jeszcze ujrzał obraz, pojawiający się w myślach wielkiego kapłana - wizję jego, Gariona, dzierżącego Klejnot w dłoni - i poczuł ślepą, bezrozumną panikę, która ogarnęła Ctuchika w tym momencie. Czemu? Dlaczego przeraziło to Grolima tak bardzo, że popełnił śmiertelny błąd?

- Co się z nim stało, ciociu Pol? - spytał. Z jakiejś przyczyny musiał to wiedzieć.

- Ctuchik już nie istnieje - odparła. - Wszystko, co składało się na jego osobę, zniknęło.

- Nie o to mi chodziło... - zaczął protestować Garion, lecz Barak przerwał mu.

- Czy zniszczył też Klejnot? - w jego głosie zabrzmiał nagły lęk.

- Nic nie zdołałoby zniszczyć Klejnotu - odparła spokojnie Polgara.

- Gdzie zatem jest?

Chłopczyk uwolnił rękę z uścisku Gariona i bez wahania podszedł do wielkiego Chereka.

- Podarek? - spytał unosząc ku niemu okrągły szary kamień. Barak cofnął się gwałtownie.

- Na Belara! - zaklął, pospiesznie chowając ręce za plecy. - Polgaro, zrób coś, żeby nie wymachiwał tym wokoło. Czy nie wie, jakie to niebezpieczne?

- Wątpię.

- Co z Belgarathem? - spytał Silk.

- Jego serce nadal mocno bije - odrzekła Polgara. - Jest jednak kompletnie wyczerpany. Ta walka o mało go nie uśmierciła.

Rozległ się długi, przeciągły jęk i wstrząsy ustały. Cisza, która zapanowała w jaskiniach, aż dźwięczała w uszach.

- Czy to już koniec? - Durnik rozejrzał się nerwowo.

- Najprawdopodobniej nie. - Relg zniżył głos. - Trzęsienie ziemi z reguły trwa nieco dłużej.

Barak z ciekawością spoglądał na chłopca.

- Skąd on się wziął? - spytał, także ściszając swój donośny głos.

- Był w wieży razem z Ctuchikiem - poinformowała go Polgara. - To właśnie to dziecko, które Zedar wychował, aby ukradło Klejnot.

- Nie wygląda na złodzieja.

- Bo też, dokładnie rzecz biorąc, nie jest nim. - Spojrzała z powagą na jasnowłosego chłopca. - Ktoś będzie musiał mieć na niego oko. Jest w tym chłopcu coś bardzo szczególnego. Kiedy wydostaniemy się stąd, przyjrzę się temu bliżej, na razie jednak mam za wiele na głowie.

- Może to Klejnot? - podsunął Silk. - Słyszałem, że wywiera dziwny wpływ na ludzi.

- Możliwe. - Polgara nie sprawiała wrażenia przekonanej. - Trzymaj chłopca blisko siebie, Garionie. I nie pozwól, by zgubił Klejnot.

- Dlaczego ja? - spytał bez zastanowienia. Rzuciła mu przeciągłe spojrzenie.

- W porządku, ciociu Pol. - Wiedział, że nie ma sensu się z nią sprzeczać.

- Co to było? - Barak uniósł dłoń nakazując, by zamilkli. Gdzieś w dali, w mroku rozległy się ostre, gardłowe głosy.

- Murgowie! - szepnął Silk. Jego dłoń natychmiast powędrowała ku rękojeści sztyletu.

- Ilu? - spytał Barak ciocię Pol.

- Pięciu - odparła. - Nie, sześciu. Jeden wlecze się nieco z tyłu.

- Czy są z nimi jacyś Grolimowie? Potrząsnęła głową.

- Chodźmy, Mandorallenie - mruknął potężny Cherek, dobywając miecza.

Rycerz przytaknął, unosząc własną broń.

- Zaczekajcie tutaj - szepnął Barak do przyjaciół. - To nie powinno potrwać zbyt długo.

A potem wraz z Mandorallenem ruszyli w ciemność. Ich czarne murgoskie płaszcze natychmiast zlały się z zalegającymi w korytarzach cieniami.

Pozostali czekali wytężając słuch, aby pochwycić każdy dźwięk. Raz jeszcze owa dziwna pieśń zaczęła narzucać się umysłowi Gariona i ponownie myśli rozbiegły się pod jej naporem. Gdzieś w dali po skale zabębnił deszcz spadających kamyków i odgłos ów zbudził w nim nową falę wspomnień. Wydało mu się, że słyszy brzęk młota Durnika na kowadle w kuźni Faldora. Po chwili dźwięk ów przerodził się w miarowy stukot końskich kopyt i skrzypienie wozów, którymi na początku całej przygody wieźli ładunek rzepy do Darine. Z niezwykłą wyrazistością, jakby nagle cofnął się w czasie, Garion raz jeszcze usłyszał tętent racic i kwik dzika, którego zabił w ośnieżonych lasach obok Val Alorn, a potem przejmującą bólem pieśń fletu arendzkiego sługi, która uniosła się w niebo z pola pełnego pniaków. Murgo Asharak patrzył na niego z nienawiścią i lękiem, malującymi się na jego pokrytej bliznami twarzy.

Garion potrząsnął głową, próbując pozbierać myśli, lecz pieśń ponownie ściągnęła go w mglistą otchłań zadumy. W uszach zabrzmiał mu straszliwy, syczący dźwięk płonącego ciała Asharaka pod ogromnymi starymi drzewami Lasu Driad. Raz jeszcze usłyszał błagania Grolima: „Panie, łaski!” i wrzawę w pałacu Salmissry, gdy przeistoczony w niedźwiedzia Barak torował sobie pazurami i zębami drogę do sali tronowej wraz z kroczącą u jego boku, pełną lodowatej furii ciocią Pol.

I wtedy głos, który zawsze towarzyszył mu w myślach, odezwał się ponownie.

- Przestań z tym walczyć.

- Co to jest? - spytał Garion, próbując się skupić.

- Klejnot.

- Co on robi?

- Chce cię poznać. W ten sposób dowiaduje się o tobie różnych rzeczy.

- Czy nie może poczekać? W tej chwili nie bardzo mam na to czas.

- Jeśli chcesz, możesz spróbować mu to wyjaśnić. - W głosie zabrzmiało rozbawienie. - Może nawet posłucha, choć osobiście w to wątpię. Czekał na ciebie bardzo długo.

- Dlaczego właśnie na mnie?

- Nie nudzi cię powtarzanie tego pytania?

- Czy z innymi robi to samo?

- W mniejszym stopniu. Równie dobrze możesz się odprężyć. Tak czy inaczej uzyska od ciebie to, czego pragnie.

Nagle gdzieś w mrocznych korytarzach rozległo się dźwięczenie stali uderzającej o stal i czyjś cichy, zdumiony krzyk. Potem Garion usłyszał szczęk mieczy, jęk, a później nastała cisza. Po kilku chwilach rozległ się tupot stóp i wrócili Barak z Mandorallenem.

- Nie mogliśmy znaleźć ostatniego, który wlókł się za nimi - zameldował Barak. - Czy Belgarath przyszedł już do siebie?

Polgara potrząsnęła głową.

- Nadal jest nieprzytomny.

- Poniosę go zatem. Lepiej już chodźmy. Czeka nas długa droga, a wkrótce jaskinie wypełnią się Murgami.

- Momencik - powiedział Polgara. - Relgu, czy wiesz, gdzie jesteśmy?

- Mniej więcej.

- Zaprowadź nas w miejsce, gdzie zostawiliśmy niewolnicę - poleciła tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.

Twarz Relga stężała, nie zaprotestował jednak ani słowem.

Barak pochylił się i uniósł omdlałego Belgaratha. Garion wyciągnął ręce i chłopczyk posłusznie podszedł do niego, nadal tuląc Klejnot do piersi. Jego ciało wydawało się dziwnie lekkie i Garion mógł go nieść niemal bez wysiłku. Relg ujął w dłoń drewnianą miseczkę pełną połyskującego pyłu, oświetlając im drogę, i cała kompania znów ruszyła naprzód, podążając zygzakowatym szlakiem, który zagłębiał się coraz bardziej w ponury labirynt jaskiń. Garionowi zdawało się, że w miarę jak posuwają się naprzód, ciemność rozciągająca się nad ich głowami coraz bardziej ciąży mu na ramionach. Wypełniająca jego umysł pieśń znów przybrała na sile, światełko w rękach Relga ponownie przywołało wspomnienia. Teraz, kiedy rozumiał już, co się dzieje, czuł się nieco pewniej. Pieśń otwarła jego umysł i Klejnot wydobył z niego każdą myśl i obraz, delikatnie badając całe jego życie. Kamień przejawiał osobliwy rodzaj ciekawości, często zatrzymując się dłużej przy rzeczach, które Garion zupełnie lekceważył, i zaledwie muskając sprawy, które kiedyś zdawały mu się niezwykle istotne. Odtworzył dokładnie, krok po kroku, całą długą podróż do Rak Cthol. Wraz z Garionem i przyjaciółmi zawędrował do kryształowej komnaty w górach nad Maragorem, gdzie Garion dotknął martwo narodzonego źrebaka i obdarzył go życiem w tym swoistym akcie zadośćuczynienia za to, co uczynił z Asharakiem. Wraz z nimi podążył do Doliny i do miejsca, gdzie Garion przesunął wielki biały głaz podczas swej pierwszej świadomej próby wykorzystania Woli i Słowa. Niemal zupełnie nie zwrócił uwagi na straszliwą walkę z Eldrakiem Grulem ani na wizytę w jaskiniach Ulgosów, lecz bardzo zainteresował się myślową tarczą, którą Garion i ciocia Pol utrzymywali, aby ukryć grupę przed umysłami Grolimów, gdy zbliżali się do Rak Cthol. Całkowicie zignorował śmierć Brilla i potworne obrzędy w świątyni Toraka, zamiast tego skupiając się na rozmowie między Belgarathem a Ctuchikiem w wieży grolimskiego kapłana. Potem zaś zadziwił go kompletnie, odtwarzając raz jeszcze wszystkie wspomnienia Gariona na temat księżniczki Ce'Nedry: sposób, w jaki promyki słońca połyskiwały w jej miedzianych włosach, drobne wdzięczne ruchy, zapach perfum, każdy nieświadomy gest, emocje grające na jej delikatnej, ślicznej twarzy. Klejnot tak długo przyglądał się każdemu obrazowi, że Garion w końcu poczuł niepokój. Jednocześnie jednak ze zdumieniem uświadomił sobie, jak wiele obrazów księżniczki utkwiło mu w pamięci.

- Garionie - powiedziała ciocia Pol - zupełnie nie rozumiem, co się z tobą dzieje. Mówiłam ci przecież, żebyś uważał na chłopca. Skup się. Nie czas na sny na jawie.

- Wcale nie śniłem, ja tylko... - Jak miał to jej wytłumaczyć?

- Co?

- Nic.

Maszerowali dalej. Od czasu do czasu czuli drobne wstrząsy, jednak ziemia uspokajała się z wolna. Za każdym razem, gdy grunt unosił się w kolejnym spazmie, ogromna bazaltowa iglica kołysała się i stękała, wędrowcy zaś przystawali, niemal lękając się odetchnąć.

- Jak daleko zaszliśmy? - spytał Silk, nerwowo rozglądając się wokół.

- Jakieś pięćset jardów - odparł Relg.

- Tylko tyle? W tym tempie nie wyjdziemy stąd przez tydzień.

Relg wzruszył swymi potężnymi ramionami.

- Potrwa to tak długo, jak będzie trzeba - odparł szorstko, ruszając naprzód.

W następnej galerii czekali już Murgowie i odbyła się kolejna paskudna walka. Kiedy Mandorallen wrócił do towarzyszy, ujrzeli, że kuleje.

- Czemu na mnie nie zaczekałeś, jak cię prosiłem? - spytał z wyrzutem Barak.

Mandorallen wzruszył ramionami.

- Była ich zaledwie trójka.

- Rozmowa z tobą przypomina rzucanie grochem o ścianę - w głosie Baraka zabrzmiał lekki niesmak.

- Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? - spytała rycerza Polgara.

- To zaledwie draśnięcie, pani - odparł obojętnie Mandorallen. - Nic wielkiego.

Kamienna podłoga galerii raz jeszcze zadygotała, a w korytarzach rozszedł się echem głuchy huk. Garion i jego przyjaciele zamarli, lecz po kilku sekundach niespokojne ruchy ziemi ustały.

Maszerowali miarowo w dół niezliczonymi korytarzami i jaskiniami. Wstrząsy wywołane trzęsieniem ziemi, które zmiażdżyło Rak Cthol i obaliło wieżę Ctuchika, wciąż nie ustępowały. W pewnym momencie - choć wydawało się, że minęły godziny - niedaleko przed nimi pojawił się oddziałek Murgów liczący sobie jakiś tuzin wojowników. Ich pochodnie rzucały na kamienne ściany dziesiątki roztańczonych cieni, głosy rozbrzmiewały głucho w jaskini. Po krótkiej szeptanej naradzie Barak i Mandorallen postanowili dać im odejść nie niepokojonym i nieświadomym groźby ukrytej w mroku dwadzieścia jardów od nich. Gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku Murgów, Relg odkrył ponownie swe słabiutkie światło i wybrał kolejny korytarz. Ruszyli dalej. Szli w dół, skręcając i zygzakując korytarzami, zmierzali ku podnóżom iglicy i dalej w kierunku rozciągającej się na zewnątrz równiny, zapewniającej wątpliwe bezpieczeństwo.

Choć pieśń Klejnotu nie była ani trochę cichsza, Garion mógł przynajmniej zebrać myśli, gdy maszerował tuż za Silkiem, niosąc w ramionach chłopca. Uznał, że dzieje się tak dlatego, że przynajmniej częściowo przywykł już do oddziaływania kamienia - albo też jego uwaga skupiła się na kimś innym.

Udało im się. To było najbardziej zdumiewające. Mimo, zdawałoby się, niemożliwych do pokonania przeszkód zdołali odzyskać Klejnot. Poszukiwania, które tak gwałtownie przerwały spokojne życie Gariona na farmie Faldora, zakończyły się. Jednakże to, co zaszło, zmieniło go tak bardzo, że chłopiec wykradający się przez bramę farmy u schyłku tamtej chłodnej jesieni praktycznie przestał istnieć. Garion nawet w tej chwili czuł moc, którą odkrył w sobie, i wiedział, że znalazła się tam nie bez powodu. Podczas całej podróży wychwytywał z rozmów liczne aluzje - rzucane mimochodem zdanie, czasem tylko parę znaczących słów - że powrót Klejnotu na właściwe miejsce stanowi jedynie początek czegoś dużo większego i znacznie poważniejszego. Był absolutnie pewien, że to jeszcze nie koniec.

- Najwyższy czas - stwierdził w jego umyśle suchy głos.

- Co to niby ma znaczyć?

- Czy muszę tłumaczyć to za każdym razem od nowa?

- Co tłumaczyć?

- Że wiem, o czym myślisz. Nie jesteśmy od siebie oddzieleni.

- Zatem w porządku. Dokąd teraz pojedziemy?

- Do Rivy.

- A potem?

- Zobaczymy.

- Nie zamierzasz mi powiedzieć?

- Nie. Jeszcze nie. Nie posunąłeś się jeszcze tak daleko, jak ci się wydaje. Nadal czeka cię bardzo długa droga.

- Jeżeli i tak nie chcesz mi nic powiedzieć, to czemu nie zostawisz mnie w spokoju?

- Chciałem jedynie poradzić ci, abyś nie robił żadnych dalekosiężnych planów. Odzyskanie Klejnotu to tylko pierwszy krok - choć niewątpliwie istotny. To dopiero początek.

I wtedy, jakby wzmianka o nim w jakiś sposób przypomniała Klejnotowi o istnieniu Gariona, pieśń powróciła z pełną mocą i myśli Gariona rozbiegły się.

Wkrótce potem Relg przystanął, unosząc w górę słabe światełko.

- O co chodzi? - spytał Barak, kładąc Belgaratha na ziemi.

- Zapadł się strop - wyjaśnił Relg wskazując stos gruzów blokujący drogę przed nimi. - Nie możemy tędy przejść. - Spojrzał na ciocię Pol. - Przykro mi - powiedział i Garion poczuł, że mówił szczerze.

- Kobieta, którą zostawiliśmy, jest po drugiej stronie zawału.

- Znajdź inną drogę - poleciła mu czarodziejka.

- Nie ma innej drogi. To było jedyne przejście prowadzące do kałuży, przy której ją zostawiliśmy.

- Musimy zatem usunąć kamienie. Relg ze smutkiem potrząsnął głową.

- W ten sposób jedynie ściągniemy na siebie kolejną lawinę. Najprawdopodobniej spadły też na nią - taką przynajmniej możemy mieć nadzieję.

- Czy ty przypadkiem odrobinę nie przesadzasz, Relgu? - spytał ostro Silk.

Ulgos odwrócił się, aby spojrzeć na małego Drasanina.

- Ma tam wodę i dość powietrza, by spokojnie oddychać. Jeśli zawał jej nie zabił, może tam żyć całe tygodnie, zanim zginie z głodu. - W głosie Relga zabrzmiał dziwny żal.

Silk wpatrywał się w niego przez moment.

- Przepraszam, Relgu - powiedział wreszcie. - Źle cię zrozumiałem.

- Ludzie, którzy żyją w jaskiniach, nikomu nie życzą podobnej śmierci.

Tymczasem Polgara uważnie przyglądała się zablokowanemu korytarzowi.

- Musimy ją stamtąd wydobyć - oznajmiła.

- Relg może mieć rację - zauważył Barak. - Z tego co wiemy, mogła przywalić ją połowa góry.

- Nie - czarodziejka potrząsnęła głową. - Taiba wciąż żyje i nie możemy odejść bez niej. Jest równie ważna co każdy z nas - odwróciła się z powrotem do Relga. - Będziesz musiał ją stamtąd wydobyć - powiedziała stanowczo.

Wielkie ciemne oczy Ulgosa rozszerzyły się.

- Nie możesz tego ode mnie żądać.

- Nie istnieje żaden inny sposób.

- Potrafisz to zrobić, Relgu - zachęcił fanatyka Durnik. - Możesz przejść przez skałę i wynieść ją, tak samo jak Silka z dziury, do której wtrącił go Taur Urgas.

Ciało Relga zaczęło gwałtownie dygotać.

- Nie mogę! - wydusił zdławionym głosem. - Musiałbym jej dotknąć, położyć na niej obie dłonie. To grzech.

- Twierdzenia takie niegodne są ciebie, Relgu - powiedział Mandorallen. - Niesienie pomocy słabym i bezbronnym nie ma w sobie nic grzesznego. Każdy prawy mąż musi stawać w obronie dotkniętych nieszczęściem dam, żadna zaś siła na świecie nie skazi czystego ducha. Jeśli nawet nie czujesz współczucia, czyliż ratunek ten nie stanie się próbą dla twej własnej czystości?

- Ty nic nie rozumiesz - wykrztusił Relg z bólem, po czym odwrócił się do Polgary. - Błagam, nie każ mi tego robić.

- Musisz - odparła spokojnie. - Przykro mi, Relgu, ale nie ma innego sposobu.

Na obliczu ulgoskiego fanatyka odbił się cały wachlarz uczuć. Ciocia Pol nie spuszczała z niego surowego wzroku. Wreszcie z bolesnym okrzykiem Relg odwrócił się i przyłożył dłoń do skały tuż obok wyjścia korytarza. Ze straszliwym skupieniem wsunął palce w kamień, raz jeszcze demonstrując swą niesamowitą zdolność przenikania przez pozornie najbardziej nieustępliwą skałę.

Silk błyskawicznie odwrócił się plecami do niego.

- Nie znoszę na to patrzeć - wykrztusił. A potem Relg rozpłynął się w kamieniu.

- Czemu on robi tyle ceregieli z dotykaniem innych ludzi? - zastanawiał się Barak.

Garion wiedział, o co chodzi. Jazda przez stepy Algarii u boku wygłaszającego nie kończące się patetyczne mowy fanatyka pozwoliła mu zrozumieć, w jaki sposób działa jego umysł. Bezkompromisowa walka z grzechem u innych służyła głównie temu, by ukryć słabość samego Relga. Garion przez wiele godzin wysłuchiwał histerycznych, czasami chaotycznych spowiedzi na temat pożądliwych myśli, które bezustannie nękały umysł Ulgosa. Taiba, ponętna maraska niewolnica, w oczach Relga stanowiła ostateczną pokusę, toteż lękał się jej bardziej niż śmierci.

Czekali w milczeniu. Gdzieś w dali powolne kapanie wody odmierzało upływający czas. Chwilami ziemia jeszcze dygotała: ostatnie fale wstrząsów zamierały pod ich stopami. W mrocznej jaskini wolno upływały minuty.

I nagle dostrzegli słaby ruch, po czym Relg wynurzył się ze skalnej ściany, niosąc przed sobą półnagą Taibę. Ręce kobiety desperacko zaciskały się wokół jego szyi; dziewczyna ukryła twarz na piersi Ulgosa. Drżała niepowstrzymanie i cicho jęczała z przerażenia.

Twarz Relga wykrzywiał ból. Po policzkach spływały mu łzy cierpienia, zęby miał zaciśnięte, jakby poddawano go niewyobrażalnym mękom. Jednakże jego dłonie ostrożnie, niemal delikatnie tuliły przerażoną kobietę. Nawet gdy wydostali się już na środek korytarza, nadal przyciskał Taibę do siebie, jakby miał zamiar trzymać ją tak już na zawsze.

Rozdział II

Gdy dotarli do leżącej u podnóża bazaltowego szczytu jaskini, w której zostawili konie, minęło już południe. Silk natychmiast podszedł do wylotu groty, aby objąć wartę, podczas gdy Barak ostrożnie złożył Belgaratha na ziemi.

- Jest cięższy, niż wygląda - mruknął Cherek ocierając pot z twarzy. - Czy nie powinien zacząć odzyskiwać przytomności?

- Może minąć parę dni, nim zupełnie wróci mu świadomość - odparła Polgara. - Po prostu przykryj go i pozwól mu spać.

- Jak będzie jechał?

- Ja się tym zajmę.

- Przez jakiś czas nikt nie będzie nigdzie jeździł - oznajmił Silk ze swego posterunku. - Murgowie roją się na zewnątrz niczym chmara szerszeni.

- Zaczekamy do zmroku - zdecydowała Polgara. - I tak wszyscy potrzebujemy odpoczynku.

Odrzuciła kaptur swego murgoskiego płaszcza i podeszła do jednego z pakunków, które złożyli przy ścianie jaskini, kiedy znaleźli się tu poprzedniej nocy.

- Spróbuję znaleźć coś do jedzenia, wtedy będzie się wam lepiej spało.

Taiba, maraska niewolnica, ponownie spowita w płaszcz Gariona, niemal nie odrywała wzroku od Relga. W jej wielkich fiołkowych oczach błyszczała wdzięczność zabarwiona zdumieniem.

- Uratowałeś mi życie - powiedziała niskim, gardłowym głosem. Mówiąc nachyliła się nieco ku niemu. Garion był pewien, że uczyniła to nieświadomie, jednak dawało się to wyraźnie zauważyć. - Dziękuję - dodała unosząc dłoń i kładąc ją lekko na ramieniu fanatyka.

Relg cofnął się gwałtownie.

- Nie dotykaj mnie - sapnął.

Spojrzała na niego, zaskoczona, nie opuszczając ręki.

- Nigdy nie wolno ci mnie dotykać - powiedział. - Nigdy.

Taiba popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Prawie całe życie spędziła w ciemności, toteż nie umiała ukrywać swych uczuć. Zdumienie ustąpiło na jej twarzy miejsca zawstydzeniu, by wreszcie przerodzić się w wyraz urażonej godności. Szybko odwróciła się od mężczyzny, który tak szorstko ją odepchnął. Przy obrocie z ramion Taiby osunął się płaszcz, łachmany zaś, które miała na sobie, ledwie osłaniały jej nagość. Mimo skołtunionych włosów i smug brudu na skórze wyczuwało się wokół niej aurę prowokującej zmysłowości. Na ten widok Relg zadrżał, po czym błyskawicznie odwrócił głowę i odsunął się od niewolnicy najdalej, jak to tylko było możliwe. Padł na kolana i przyciskając czoło do kamiennego podłoża jaskini zaczął modlić się gorączkowo i rozpaczliwie.

- Czy z nim wszystko w porządku? - spytała Taiba.

- Ma pewne problemy - odparł Barak. - Przywykniesz do tego.

- Taibo - wtrąciła Polgara - podejdź tu. - Krytycznym wzrokiem zmierzyła skąpy ubiór kobiety. - Musimy sprokurować ci coś do ubrania. Na dworze jest bardzo zimno. Najwyraźniej są także po temu inne powody.

- Zobaczę, co da się znaleźć w jukach - zaproponował Durnik. - Myślę, że chłopiec też będzie potrzebował czegoś cieplejszego. Jego ubranie wygląda na dość cienkie. - Popatrzył na chłopca, który ciekawie oglądał konie.

- Mną nie musicie się przejmować - oznajmiła Taiba. - Nie zamierzam opuszczać tego miejsca. Gdy tylko odjedziecie, wrócę do Rak Cthol.

- O czym ty mówisz? - spytała ostro Polgara.

- Mam z Ctuchikiem rachunki do wyrównania - wyjaśniła Taiba, przesuwając palcem po zardzewiałym ostrzu noża.

Silk roześmiał się u wylotu jaskini.

- Już to załatwiliśmy. Tam na górze Rak Cthol rozpada się na kawałki, a po Ctuchiku nie został nawet ślad.

- On nie żyje? - zachłysnęła się. - Jak?

- Nie uwierzyłabyś - odparł Silk.

- Czy cierpiał? - W jej głosie zabrzmiał złowrogi zapał.

- Bardziej niż zdołałabyś to sobie wyobrazić - wyjaśniła Polgara.

Taiba odetchnęła głęboko, po czym wybuchnęła płaczem. Ciocia Pol przytuliła do siebie szlochającą kobietę, pocieszając ją, tak jak kiedyś Gariona, gdy był jeszcze bardzo małym dzieckiem.

Garion ze znużeniem osunął się na podłogę, wsparty o kamienną ścianę groty. Zalała go nagła fala zmęczenia. Wyczerpanie sprawiło, że odbiegły go wszystkie myśli. Raz jeszcze Klejnot zanucił mu swą pieśń, tym razem jednak zabrzmiała ona jak kołysanka. Najwyraźniej kamień zaspokoił już swoją ciekawość i pragnął jedynie utrzymać istniejący kontakt. Garion był zbyt zmęczony, by zastanawiać się, czemu właściwie jego towarzystwo sprawiało Klejnotowi taką przyjemność.

Chłopiec przerwał gruntowne oględziny wierzchowców i podszedł do przytulonych do siebie Taiby i cioci Pol. Jego twarz zdradzała zdumienie. Wyciągnął rękę, aby dotknąć mokrego od łez policzka kobiety.

- Czego on chce? - spytała Taiba.

- Zapewne nigdy jeszcze nie widział, jak ktoś płacze - odparła ciocia Pol.

Taiba spojrzała uważnie w pełne powagi oczy chłopca, po czym roześmiała się przez łzy i uścisnęła go ciepło. Chłopczyk także się uśmiechnął.

- Podarek? - spytał ofiarowując jej Klejnot.

- Nie bierz go, Taibo - powiedziała bardzo cicho Polgara. - Nawet go nie dotykaj.

Taiba zerknęła na uśmiechnięte dziecko i potrząsnęła głową.

Chłopczyk westchnął, po czym przeszedł na drugą stronę jaskini i oparł się o Gariona.

Barak cofnął się nieco w głąb korytarza, którym przyszli. Po chwili wrócił z ponurą miną.

- Słyszę, jak w okolicy przemieszczają się Murgowie - zameldował. - Przez te wszystkie echa nie da się stwierdzić, jak są daleko, ale wygląda na to, że badają każdy korytarz i każdą grotę.

- Poszukajmy zatem zdatnego do obrony miejsca, mój panie, i sprawmy, żeby zaczęli szukać nas gdzie indziej - zaproponował wesoło Mandorallen.

- Ciekawy pomysł - stwierdził Barak - Obawiam się jednak, że nic z niego nie wyjdzie. Wcześniej czy później nas znajdą.

- Ja się tym zajmę - cicho oświadczył Relg, przerywając modlitwy i wstając na nogi. Rytualne formułki najwyraźniej mu nie pomogły. W jego oczach nadal tlił się lęk.

- Pójdę z tobą - zaproponował Barak. Relg potrząsnął głową.

- Tylko byś mi przeszkadzał - uciął krótko, ruszając w stronę ujścia korytarza prowadzącego w głąb góry.

- Co go ugryzło? - spytał zdumiony Barak.

- Myślę, że nasz przyjaciel przeżywa kryzys religijny - zauważył Silk ze swego posterunku.

- Znowu?

- To pozwala mu zabić czas - odparł Silk.

- Chodźcie coś zjeść - wezwała ciocia Pol, układając na szczycie jednego z juków kromki chleba i plastry sera. - Potem chciałabym obejrzeć ranę na twojej nodze, Mandorallenie.

Po posiłku Polgara opatrzyła ranę, po czym przyodziała Taibę w dziwaczny zestaw ubrań wydobytych przez Durnika z ich bagaży. Następnie skupiła uwagę na chłopcu. Na jej poważne spojrzenie dziecko odpowiedziało tym samym, po czym wyciągnęło rękę i ciekawymi palcami dotknęło białego loka na skroni czarodziejki. Garion zaskoczony przypomniał sobie, jak wiele razy takim samym gestem dotykał owego kosmyka i wspomnienie to przez sekundę wzbudziło w nim bezrozumną zazdrość, którą jednak szybko odepchnął od siebie.

Chłopczyk uśmiechnął się radośnie.

- Podarek - oznajmił stanowczo, ofiarując Klejnot cioci Pol.

Czarodziejka potrząsnęła głową.

- Nie, mój mały - stwierdziła. - Obawiam się, że nie jestem właściwą osobą.

Ubrała go w stroje, które trzeba było podwinąć i podwiązać w różnych miejscach kawałkami rzemieni, po czym usiadła oparta o ścianę jaskini i wyciągnęła do niego ręce. Chłopiec posłusznie wspiął się jej na kolana, jednym ramieniem objął za szyję i pocałował w policzek. Następnie przytulił się do Polgary, westchnął i błyskawicznie zasnął. Czarodziejka spojrzała na niego z dziwnym wyrazem twarzy - osobliwą mieszaniną zdumienia i czułości - i Garion musiał pokonać kolejny przypływ zazdrości.

Nagle w grotach nad nimi rozległ się donośny łoskot.

- Co to było? - Durnik rozejrzał się z lękiem.

- Przypuszczam, że Relg - odparł Silk. - Zdaje się, że poczynił pewne kroki, aby odwrócić uwagę Murgów.

- Mam nadzieję, że nie da się ponieść entuzjazmowi - stwierdził nerwowo Durnik zerkając na skalne sklepienie.

- Jak długo potrwa, nim dotrzemy do Doliny? - spytał Barak.

- Jakieś parę tygodni - odparł Silk. - W znacznej mierze zależy to od terenu i od tego, jak sprawnie Grolimowie potrafią zorganizować pościg. Jeśli zdołamy wyprzedzić ich dostatecznie, by przygotować dobry fałszywy ślad, możemy posłać ich wszystkich na zachód, w stronę granicy Tolnedry i ruszyć do Doliny bez potrzeby robienia uników i ciągłego ukrywania się. - Drobny Drasanin uśmiechnął się szeroko. - Podoba mi się idea oszukania całego narodu Murgów - dodał.

- Nie musisz być przesadnie twórczy - upominał go Barak. - W Dolinie będzie na nas czekał Hettar razem z królem Cho-Hagiem i połową algarskich klanów. Okropnie ich rozczarujemy, jeśli nie przyprowadzimy ze sobą przynajmniej kilku Murgów.

- Życie jest pełne drobnych rozczarowań - odparł sardonicznie Silk. - Z tego co pamiętam, wschodnia krawędź Doliny jest bardzo stroma. Zejście na dół zajmie nam co najmniej parę dni, a nie sądzę, abyśmy mogli tego dokonać, jeśli tysiące Murgów będą deptać nam po piętach.

Relg wrócił późnym popołudniem. Wysiłek częściowo ukoił zamęt panujący w jego umyśle, jednak oczy nadal wyrażały lęk. Starannie też unikał wzroku Taiby.

- Zwaliłem stropy wszystkich galerii prowadzących do tej groty - zameldował krótko. - Teraz jesteśmy tu bezpieczni.

Polgara, która zdawała się drzemać, otworzyła oczy.

- Odpocznij - powiedziała.

Skinął głową i natychmiast ruszył w stronę swojego legowiska.

Resztę dnia spędzili w jaskini, na zmianę pełniąc straż przy wąskim wylocie. Wśród czarnych piasków i zwietrzałych skał pustkowia leżącego poza linią piargów u podstaw iglicy roili się murgoscy jeźdźcy, galopujący chaotycznie w poszukiwaniu zbiegów.

- Nie wygląda na to, żeby wiedzieli, co robią - zauważył cicho Garion zwracając się do Silka, z którym pełnił wartę.

Słońce zapadało właśnie za wał chmur na zachodnim horyzoncie, niebo miało ognistą barwę, a ostry wiatr, przedostający się przez wąskie wejście jaskini, niósł ze sobą tumany kurzu i zapowiedź nocnego chłodu.

- Mam wrażenie, że w tej chwili w Rak Cthol panuje niezły bałagan - odparł Silk. - Nie ma nikogo, kto by nimi pokierował, a to zawsze źle wpływa na Murgów. Zupełnie nie potrafią sobie poradzić, jeśli zabraknie przywódcy, który mógłby im rozkazywać.

- Czy to nie utrudni nam ucieczki? - spytał Garion. - Chodzi o to, że oni nigdzie nie jadą, tylko krążą wokół. Jak się między nimi przedostaniemy?

Silk wzruszył ramionami.

- Po prostu naciągniemy kaptury i będziemy się kręcić z całą resztą. - Ciaśniej opatulił się szorstką materią murgoskiego płaszcza i obrócił głowę, spoglądając w głąb jaskini. - Słońce zachodzi - oznajmił.

- Zaczekajmy, póki nie będzie zupełnie ciemno - odparła Polgara. Starannie spowiła chłopca w jedną ze starych tunik Gariona.

- Kiedy odjedziemy kawałek, upuszczę parę drobiazgów - powiedział Silk. - Czasami Murgowie potrafią być okropnie tępi, a nie chcemy przecież, by zgubili nasz ślad. - Ponownie spojrzał na zachodzące słońce. - Zapowiada się naprawdę zimna noc - mruknął do siebie.

- Garionie - ciocia Pol wstała - ty i Durnik trzymajcie się blisko Taiby. Dziewczyna nigdy nie dosiadała konia i z początku może potrzebować pomocy.

- Co z chłopcem? - spytał Durnik.

- Pojedzie ze mną.

- A Belgarath? - wtrącił Mandorallen, zerkając na wciąż uśpionego czarodzieja.

- Kiedy nadejdzie czas, po prostu posadzimy go na jego własnego konia - odparła Polgara. - Potrafię utrzymać go w siodle, dopóki nie zaczniemy gwałtownie skręcać. Czy już się ściemnia?

- Lepiej zaczekajmy jeszcze trochę - odparł Silk. - Wciąż jest dość jasno.

Czekali. Wieczorne niebo nabrało barwy fioletu i pojawiły się na nim pierwsze gwiazdy migoczące odległym, zimnym blaskiem. Wśród murgoskich jeźdźców zapłonęły pierwsze pochodnie.

- Ruszamy? - zasugerował Silk wstając z miejsca. Cicho wyprowadzili konie z jaskini i pokonawszy skalne osypisko, znaleźli się wreszcie na piasku. Tam przystanęli na chwilę, póki grupa dzierżących pochodnie Murgów nie przegalopowała kilkaset jardów dalej.

- Nie rozdzielajmy się - upomniał przyjaciół Silk, gdy wsiadali na konie.

- Jak daleko do granicy pustkowia? - spytał Barak, ze stekiem wskakując na siodło.

- Dwa dni ostrej jazdy - odparł Silk - albo, w naszym przypadku, dwie noce. Najprawdopodobniej, kiedy wzejdzie słońce, będziemy musieli poszukać sobie schronienia. Trochę jednak różnimy się od Murgów.

- Ruszajmy - ucięła dyskusję Polgara. Początkowo jechali bardzo wolno, póki Taiba nie oswoiła się nieco z wierzchowcem, a Belgarath nie zademonstrował, że może utrzymać się w siodle, choć wciąż jeszcze niezdolny jest porozumieć się z kimkolwiek. Wówczas ruszyli cwałem, który pozwalał pokonać duże odległości nie wyczerpując koni.

Natychmiast po przekroczeniu pierwszego pasma wzgórz natrafili na spory oddział Murgów.

- Kto tam? - spytał ostro Silk z charakterystycznym murgoskim akcentem. - Skąd jesteście?

- Z Rak Cthol - odparł z szacunkiem jeden z Murgów.

- To wiem, durniu - warknął Silk. - Pytałem o oddział.

- Trzecia falanga - odpowiedział sztywno Murgo.

- Już lepiej. Zgaście pochodnie. Jak chcecie cokolwiek zobaczyć w promieniu większym niż trzy jardy, kiedy oślepia was światło?

Ognie zgasły natychmiast.

- Przenieście się bardziej na północ - rozkazał Silk. - Ten sektor należy do dziewiątej falangi.

- Ale...

- Masz zamiar ze mną dyskutować?

- Nie, ale...

- Ruszajcie! Już!

Murgowie ściągnęli cugle i pogalopowali w ciemność.

- Sprytne - zauważył z podziwem Barak. Silk wzruszył ramionami.

- Podstawowa sprawa - odparł. - Ludzie, którzy nie wiedzą, co robić, z wdzięcznością przyjmują czyjeś rozkazy. Ruszajmy, dobrze?

Długa, zimna, bezksiężycowa noc, wypełniona jazdą na zachód, przyniosła ze sobą jeszcze kilka takich spotkań. Murgowie przeszukujący równinę dostrzegali ich z łatwością, lecz Silk znakomicie radził sobie z nimi i noc minęła bez większych kłopotów.

Nad ranem Drasanin zaczął starannie upuszczać różne przedmioty, aby oznaczyć ich trop.

- To chyba lekka przesada - stwierdził krytycznie, patrząc na stary but, który właśnie cisnął na zryty kopytami piasek za nimi.

- Co tam mamroczesz? - spytał Barak.

- Chodzi mi o nasz trop - odparł Silk. - Chcemy przecież, żeby za nami ruszyli, pamiętasz. Mają myśleć, że kierujemy się w stronę Tolnedry.

- No i...?

- Stwierdziłem po prostu, że nie jest to zbyt przekonujące.

- Za bardzo się przejmujesz podobnymi rzeczami.

- To kwestia stylu, mój drogi Baraku - odparł wyniośle Silk. - Fuszerka łatwo przechodzi w nawyk.

Gdy na zimowym niebie zaczęły pojawiać się pierwsze stalowoszare łuny świtu, kompania ukryła się pośród głazów kolejnego pasma wzgórz, które przedzielały pustkowie. Durnik, Barak i Mandorallen rozciągnęli płótno namiotów nad wąskim jarem po zachodniej stronie wzgórz i posypali je po wierzchu piaskiem, aby ukryć zaimprowizowane schronienie.

- Przypuszczam, że lepiej będzie nie rozpalać ogniska - stwierdził Durnik zwracając się do Polgary, gdy wprowadzali konie pod tymczasowy dach - ze względu na dym i w ogóle...

Czarodziejka przytaknęła.

- Przydałby nam się gorący posiłek, ale najwyraźniej będziemy musieli zaczekać.

Zjedli śniadanie składające się z chleba i sera, po czym zaczęli układać się do snu, z nadzieją, że przespawszy dzień, zdołają zebrać siły do następnej całonocnej jazdy.

- Zdecydowanie przydałaby mi się kąpiel - powiedział Silk, wytrząsając piasek z włosów.

Chłopczyk spojrzał na niego, lekko marszcząc brwi. Następnie podszedł i ofiarował mu Klejnot.

- Podarek? - spytał.

Silk ostrożnie cofnął ręce za plecy i potrząsnął głową.

- Czy to jedyne słowo, jakie zna? - spytał Polgarę.

- Na to wygląda - odparła.

- Niezupełnie rozumiem, skąd się wzięło - ciągnął Silk. - Co chce przez to powiedzieć?

- Najprawdopodobniej powiedziano mu, że musi przekazać komuś podarek, czyli skradziony Klejnot. Wyobrażam sobie, że Zedar powtarzał mu to od czasu, gdy chłopiec był małym dzieckiem, toteż słowo utkwiło mu w pamięci.

- Dziwne, dziwne. - Silk nadal trzymał ręce za plecami. - Chwilami słowo to wydaje się niezwykle adekwatne do sytuacji.

- Najwyraźniej chłopiec nie myśli w ten sam sposób co my - stwierdzał czarodziejka. - Jedynym celem jego życia jest przekazanie komuś Klejnotu i wygląda na to, że może to być ktokolwiek. - Z namysłem zmarszczyła czoło. - Durniku, zobacz, czy nie uda ci się zrobić czegoś w rodzaju sakiewki, którą mógłby nosić. Przywiązany mu ją do pasa. Może jeśli nie będzie trzymał Klejnotu cały czas w ręce, przestanie o nim myśleć.

- Oczywiście, pani Pol - zgodził się Durnik. - Sam powinienem był o tym pomyśleć. - Podszedł do jednego z juków, wyciągnął stary, poprzepalany skórzany fartuch i z szerokiego pasa skóry wykroił sakiewkę. - Chłopcze! - zawołał skończywszy robotę. - Podejdź tu.

Chłopczyk z ciekawością oglądał mały suchy krzak u szczytu jaru i wołanie kowala nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.

- Hej, ty! Podarku! - rzucił Durnik.

Dziecko obejrzało się szybko i z uśmiechem podeszło do Sendara.

- Czemu go tak nazwałeś? - spytał z zainteresowaniem Silk.

Durnik wzruszył ramionami.

- Zdaje się, że lubi to słowo i reaguje na nie. Myślę, że póki nie znajdziemy czegoś odpowiedniejszego, może służyć mu za imię.

- Podarek? - spytał chłopiec podając Klejnot Durnikowi.

Ten uśmiechnął się, nachylił i szeroko otworzył sakiewkę.

- Włóż go tutaj, Podarku - polecił - a my zawiążemy ją mocno, abyś go nie zgubił.

Chłopiec z radością złożył Klejnot w skórzanym mieszku.

- Podarek - stwierdził stanowczo.

- Skoro tak twierdzisz - zgodził się Durnik. Ciasno zaciągnął sakiewkę, po czym przywiązał ją do kawałka liny, którą był przepasany chłopiec. - Proszę, Podarku. Tu będzie bezpieczny.

Podarek dokładnie obejrzał sakwę, pociągając za nią kilka razy, jakby chciał sprawdzić, czy uwiązano ją dostatecznie mocno. Po chwili roześmiał się z zadowoleniem, objął Durnika i pocałował go w policzek.

- To dobry chłopiec - kowal sprawiał wrażenie lekko zakłopotanego.

- Jest absolutnie niewinny - powiedziała ciocia Pol, nie przerywając badania śpiącego Belgaratha. - Nie zna różnicy pomiędzy dobrem i złem, toteż wszystko na świecie wydaje mu się dobre.

- Zastanawiam się, jak to jest? Żyć w taki sposób - rzekła Taiba, delikatnie muskając palcami uśmiechniętą twarz dziecka. - Bez bólu, strachu, smutku; kochając wszystko, co się widzi, ponieważ wierzysz, że wszystko na świecie jest dobre.

Relg gwałtownie uniósł wzrok. Wyraz udręki, który gościł na jego twarzy od czasu, gdy uratował uwięzioną niewolnicę, zniknął, zastąpiony charakterystycznym grymasem fanatycznej zaciętości.

- Potworność! - wykrztusił.

Taiba odwróciła się do niego. Jej wzrok stwardniał.

- Co jest potwornego w szczęściu? - spytała obejmując chłopca ramieniem.

- Nie jesteśmy tu po to, aby być szczęśliwi - odparł Relg nie patrząc jej w twarz.

- A zatem po co?

- Żeby służyć naszemu bogu i wystrzegać się grzechu. - Nadal nie patrzył na nią, lecz jego głos zabrzmiał nieco mniej pewnie.

- Cóż, ja nie mam boga - powiedziała Taiba. - I ten chłopiec najprawdopodobniej też go nie ma, więc jeśli nie masz nic przeciw temu, oboje skupimy się tylko na tym, aby spróbować żyć szczęśliwie. A jeżeli nawet będzie się to łączyło z odrobiną grzechu, cóż w tym złego?

- Zupełnie nie masz wstydu? - spytał zdławionym głosem.

- Jestem tym, kim jestem, i nie zamierzam nikogo za to przepraszać, ponieważ i tak nie miałam w tej materii nic do powiedzenia.

- Chłopcze - warknął Relg - natychmiast od niej odejdź.

Taiba wyprostowała się, jej twarz groźnie stężała, gdy odważnie stawiła czoło fanatykowi.

- Co zamierzasz zrobić?

- Będę walczył z grzechem, gdziekolwiek go znajdę - oznajmił.

- Grzech, grzech, grzech! - wybuchnęła. - Czy tylko o tym myślisz?

- To moje stałe zmartwienie. Wystrzegam się go w każdej chwili mojego życia.

Roześmiała się.

- Co za nudziarstwo. Czy nie potrafisz znaleźć sobie niczego lepszego do roboty? O, zapomniałam - dodała szyderczo. - Są przecież jeszcze modlitwy, nieprawdaż?

Wszystkie te wywrzaskiwane do twojego boga spowiedzi o tym, jaki to jesteś nieczysty. Myślę, że czasami musisz potwornie nudzić tego waszego ULa. Wiesz o tym? Rozwścieczony Relg uniósł zaciśniętą w pięść rękę.

- Nigdy więcej nie wymieniaj imienia ULa!

- A jeśli to zrobię, uderzysz mnie? To nic specjalnego. Przez całe życie bili mnie różni ludzie. No, dalej, Relgu. Czemu mnie nie uderzysz? - Hardo uniosła brudną twarz.

Ręka Relga opadła.

Czując, że zyskała przewagę, Taiba przyłożyła dłonie do szyi, do skraju szorstkiej szarej sukni, którą podarowała jej Polgara.

- Mogę cię powstrzymać, Relgu - oznajmiła i zaczęła rozpinać suknię. - I tak cały czas mi się przyglądasz. Czułam na moim ciele twój gorący wzrok. Wyklinasz mnie i stwierdzasz, że jestem zepsuta, ale wciąż mnie obserwujesz. A więc patrz. Nie próbuj się z tym kryć. - Nadal rozpinała przód sukni. - Jeśli jesteś wolny od grzechu, moje ciało nie powinno cię niepokoić.

Oczy fanatyka niemal wychodziły z orbit.

- Mnie ono nie przeszkadza, ale tobie bardzo. Nieprawdaż? Ale czy wynika to z mojego zepsucia, czy raczej z twojego? Kiedy tylko zapragnę, mogę pogrążyć cię w grzechu. Muszę jedynie zrobić coś takiego. - Szeroko rozsunęła przód sukni.

Wydając zdławiony okrzyk Relg błyskawicznie obrócił się na pięcie.

- Nie chcesz przyjrzeć się bliżej, Relgu? - rzuciła Taiba drwiąco w ślad za umykającym fanatykiem.

- Masz tu naprawdę groźną broń, Taibo - pogratulował jej Silk.

- To była jedyna broń, jaką dysponowałam w zagrodach niewolników - poinformowała go. - Nauczyłam się odpowiednio ją wykorzystywać. - Zapięła suknię i wróciła do Podarka jak gdyby nigdy nic.

- Co to za krzyki? - wymamrotał Belgarath, lekko unosząc głowę.

Wszyscy natychmiast podeszli do niego.

- Relg i Taiba dyskutowali na tematy teologiczne - odparł beztrosko Silk. - Niektóre argumenty były bardzo interesujące. Jak się czujesz?

Starzec jednak zdążył już ponownie odpłynąć w sen.

- Przynajmniej zaczyna dochodzić do siebie - zauważył Durnik.

- Minie kilka dni, nim zupełnie odzyska siły - odparła Polgara przykładając dłoń do czoła Belgaratha. - Wciąż jest słaby jak dziecko.

Garion przespał większość dnia, leżąc na kamiennym podłożu spowity w koce. Gdy wreszcie połączone siły chłodu i szczególnie niewygodnego kamienia, na którym leżał, przebudziły go, było późne popołudnie. Silk pełnił straż w pobliżu wylotu jaru, spoglądając na czarny piasek i szare spłachetki soli, lecz reszta przyjaciół wciąż spała. Wstał i podszedł cicho do drobnego Drasanina. Zauważył, że ciocia Pol trzyma w ramionach Podarka i odepchnął od siebie kolejną falę zazdrości. Taiba mruknęła coś, kiedy ją mijał, lecz rzuciwszy okiem stwierdził, że się nie obudziła. Leżała nie opodal Relga, a we śnie jej ręka zdawała się sięgać ku uśpionemu Ulgosowi.

Sprytna twarz Silka była czujna jak zawsze. Drobny mężczyzna nie wykazywał żadnych oznak zmęczenia.

- Dzień dobry - mruknął - czy co tam...

- Czy ty nigdy się nie męczysz? - spytał Garion cicho, by nie zakłócać spokoju innym.

- Odrobinę się przespałem - poinformował go Silk. Spod płóciennego dachu wyłonił się Durnik i rozziewany dołączył do nich, przecierając dłońmi oczy.

- Zastąpię cię - powiedział, zwracając się do Drasanina. - Widziałeś coś? - Mrużąc oczy spojrzał ku zachodzącemu słońcu. Silk wzruszył ramionami.

- Paru Murgów. Przejeżdżali kilka mil na południe stąd. Nie wydaje mi się, aby ktokolwiek znalazł już nasz ślad. Możliwe, że będziemy musieli zostawić im nieco wyraźniejszy trop.

Garion poczuł nagle osobliwy nacisk na karku. Z niepokojeni obejrzał się za siebie. Niespodzianie, bez żadnego ostrzeżenia poczuł ostre pchnięcie zagłębiające się, jak mu się zdawało, wprost w jego umysł. Zachłysnął się i natężył wolę, odpierając atak.

- Co się dzieje? - spytał Silk.

- Grolim - warknął Garion, skupiając wolę i szykując się do walki.

- Garionie! - To była ciocia Pol. W jej głosie zabrzmiała nagląca nuta. Odwrócił się i śmignął z powrotem w głąb jaru, z Silkiem i Durnikiem tuż za plecami.

Czarodziejka zerwała się z miejsca, obejmując Podarka.

- To był Grolim, prawda? - zapytał gwałtownie Garion.

- I to więcej niż jeden - odparła z napięciem. - Teraz, kiedy Ctuchik nie żyje, Grolimami kierują Hierarchowie. Połączyli swoje siły w próbie zabicia Podarka.

Pozostali, przebudzeni jej głośnym okrzykiem, zrywali się z miejsc i chwytali za broń.

- Czemu akurat chłopca? - zapytał Silk.

- Wiedzą, że tylko on może dotknąć Klejnotu. Uważają, że jeśli zginie, nie zdołamy wynieść kamienia z Cthol Murgos.

- Co mamy robić? - Garion rozejrzał się bezradnie.

- Muszę skupić się na ochronie dziecka - poinformowała go. - Odsuń się, Garionie.

- Co?

- Odejdź ode mnie. - Polgara nachyliła się i nakreśliła na piasku krąg wokół siebie i chłopca. - Posłuchajcie mnie wszyscy - oznajmiła. - Póki to się nie skończy, niech żadne z was nie podchodzi do mnie bliżej niż do tej linii. Nie chcę, żeby coś wam się stało. - Wyprostowała się i biały lok na jej czole zapłonął ostrym blaskiem.

- Zaczekaj! - wykrzyknął Garion.

- Nie odważę się czekać. W każdej chwili mogą ponowić atak. Ty będziesz musiał chronić swojego dziadka i pozostałych.

- Ja?

- Nikt inny nie potrafi tego zrobić. Masz moc. Użyj jej. - Podniosła dłoń.

- Z iloma będę musiał walczyć? - dopytywał się Garion, jednak w tej samej chwili poczuł nagły szum i szczególny grzmot w umyśle, gdy ciocia Pol skoncentrowała swoją wolę. Powietrze wokół niej zdawało się migotać, drżąc niczym fale gorąca w letnie południe. Garion wyczuwał, że między nim a ciotką wyrosła bariera.

- Ciociu Pol? - spytał, po czym, unosząc głos, krzyknął: - Ciociu Pol!

Czarodziejka potrząsnęła głową, wskazując na uszy. Zdawało się, że coś mówi, ale żaden dźwięk nie przeniknął wzniesionej przez nią migotliwej tarczy.

- Jak wielu? - Garion starannie wymówił te słowa. Podniosła obie ręce, chowając kciuk.

- Dziewięciu? - wyartykułował.

Skinęła głową, po czym owinęła płaszczem stojącego obok niej chłopca.

- I co, Garionie? - wtrącił Silk spoglądając na niego badawczo. - Co teraz zrobimy?

- Czemu mnie pytasz?

- Słyszałeś, co powiedziała. Belgarath wciąż jest nieprzytomny, a ona ma inne zajęcia. Teraz ty tu dowodzisz.

- Ja?

- Co mamy robić? - naciskał Silk. - Musisz nauczyć się podejmować decyzje.

- Nie wiem. - Garion bezradnie wzruszył ramionami.

- Nigdy nie przyznawaj tego głośno - upomniał go Silk. - Zachowuj się, jakbyś wiedział, nawet jeśli w istocie tak nie jest.

- My... no cóż... zaczekamy do zmroku, tak sądzę... po czym ruszymy w tym samym kierunku co przedtem.

- No proszę - uśmiechnął się Drasanin. - Widzisz, jakie to łatwe?

Rozdział III

Kiedy ruszyli naprzód w noc, pokonując czarne piaski pustkowia, nisko nad horyzontem dostrzegli blady skrawek księżyca. Garion czuł się bardzo nieswojo w roli narzuconej mu przez Silka. Nie było właściwie takiej potrzeby, ponieważ wszyscy dokładnie wiedzieli, co mają robić i dokąd zmierzają, a jeśli powstałaby konieczność wyboru prawdziwego dowódcy, logika wskazywałaby na Silka. Zamiast tego jednak Drasanin złożył owo brzemię na barkach Gariona, teraz zaś obserwował z uwagą, jak ten poradzi sobie z odpowiedzialnością. Kiedy jednak tuż po pomocy natknęli się na oddziałek Murgów, nie było czasu na żadne dowodzenie czy dyskusje. Nieprzyjaciół było sześciu; galopując wyłonili się zza niskiego wzgórza na południu i wpadli wprost w sam środek kompanii Gariona. Barak i Mandorallen zareagowali natychmiast, z morderczą sprawnością wyszkolonych wojowników. Ich miecze ze świstem wysunęły się z pochew, aby ze stalowym brzękiem uderzyć w odziane w kolczugi ciała zdumionych Murgów. Zanim Garion zdążył dobyć broni, ujrzał, jak jeden ze spowitych w czarne płaszcze intruzów spada bezwładnie z siodła, podczas gdy drugi, wyjąc z bólu i zdumienia, powoli osuwa się do tyłu, przyciskając dłoń do piersi. Wokół walczących słychać było nerwowe okrzyki i rżenie spłoszonych wierzchowców.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Eddings David Belgeriada 4 Wieza Czarow
David Eddings B 04 Wieza Czarow
David Eddings Ostatnia walka czarodziejow V Belgariada
David Eddings B 03 Gambit Magow
David Eddings Krolowa Magii
David Eddings Demon wladca Karandy
david eddings malloreon 4 czarodziejka z darshivy (rtf)
david eddings pionek proroctwa
Eddings David Demon wladca Karandy III Maloreon
Eddings David MAL 04 Czarodziejka z Darshivy
Eddings David MAL 03 Demon władca Karandy
Eddings David i Leigh BEL3 Tajemnica

więcej podobnych podstron