jest we mnie miejsce tylko na jedzenie


Mam 24 lata i od ośmiu lat bulimię. To oznacza, że przerzygałam jedną trzecią swojego życia - przeczytałam w różowym pamiętniku zamykanym na złoty kluczyk. Właścicielka pamiętnika: atrakcyjna, szczupła szatynka, wyglądająca na nastolatkę, opalona, zrelaksowana. Siedziała naprzeciwko mnie uśmiechnięta, z niedbale wyciągniętymi nogami. Krótka pomarańczowa spódniczka, białe getry, obcisły sweterek, kilka łańcuszków, najdłuższy kończył się imponującym szklanym serduszkiem. Dopiero po chwili zauważyłam nerwowe drgawki, uciekające oczy i dłonie.

Mieszkałyśmy na tym samym osiedlu. Często widywałam Anię z wielkimi siatkami zakupów, które targała do domu rano i wieczorem, zawsze sama. W soboty i niedziele robiła kilka kursów dziennie. Jak liczną musi mieć rodzinę, skoro idzie tyle jedzenia? Kiedyś spotkałyśmy się w osiedlowym spożywczym. Kupowała mnóstwo słodyczy, chipsów, paluszków, chyba na przyjęcie. Stałam za nią w dłuższej kolejce do kasy, wiec dla zabicia czasu zaczęłam rozmowę. Spytałam, z jakiej okazji szykuje imprezę. Zdziwiła się, a potem zawstydziła. - Tak bez okazji - rzuciła i zmieniła temat. Później spotykałyśmy się na zakupach. Zawsze kupowała to samo: czekolady, lody, ciasteczka, serki, jogurty i płatki śniadaniowe. Na mój widok peszyła się, zaczynała lekka rozmowę. Któregoś dnia zaprosiła mnie na herbatę. Trzecie piętro, trójka przybrudzona czekoladą. Otworzyła uśmiechnięta. Na stole stał półmisek słodyczy. Siadłyśmy i rozpłakała się, z buzią pełną czekolady. Długo nie mogła się uspokoić, w końcu wyskandowała: - Mam bulimię. - Wytarła nos i poprosiła, żebym wróciła za godzinę. Wróciłam. Była przebrana, umalowana, piękna, spokojna i uśmiechnięta jak zwykle. Słodycze znikły. Przyniosła herbatę i różowy pamiętnik z 2002 roku - powiedziała - Minęły trzy lata i nic się nie zmieniło. Mam 27 lat i od jedenastu lat bulimię. „Śniadanie: chleb, ser, 2 serki, 2 jogurty, 2 lody, paczka ciastek, pół kilo cukierków, czekolada, orzeszki” - przeczytałam. - A to? - zapytałam, wskazując na znak „odfajkowane”. - Wyrzygane - odpowiedziała. - Rzygałam dwa-trzy razy dziennie - mówiła tak, jakby opowiadała o jakimś treningu. Nie patrzyła mi w oczy. - Wiem, robię sobie krzywdę. Kaleczę swoje ciało. Ale ono nie jest moje. Nie chcę go, chciałabym żeby znikło. Gdy zaczynam je czuć, karzę je. Pozbawiam wszelkich praw. Nie może czuć głodu. Podniecenia. Nie może być smutne czy zmęczone. Nienawidzę na siebie patrzeć. Nigdy nie patrzę w lustro. A jeżeli patrzę to i tak nie na siebie. Mnie tam nie ma. Zaczęła płakać. - Wszystko robię źle. Nic nie umiem. Mój ojciec... - Wzięłam ja za rękę, z daleka tak elegancka, w dotyku była szorstka i zniszczona. Ania zabrała rękę, schowała jedną dłoń w drugą. Wytarła łzy. - Ojciec zawsze przyglądał mi się z obrzydzeniem. Wylewało się z niego obrzydzenie i wściekłość. Wrzeszczał, wyzywał mnie od grubych świń. W jego oczach nie było miłości. Nigdy nie usłyszałam „córeczko”. Nie mogłam się nawet do niego przytulić. Czasem w przypływie dobrego humoru klepał mnie po głowie. Nie znosiłam tego. Ojciec dorabiał na saksach. Siedział tam kilkanaście lat. Zjawiał się tylko na święta. Przywoził pieniądze, prezenty, złość i pretensje. I znikał. A matka nie potrafiła sama stać na nogach. Oglądała telenowele. Trochę popijała. Urodziła syna i wychowywała sobie mężczyznę. Dla mnie nie miała czasu. Ja nie sprawiałam kłopotów. Mnie nie było. Nikt nie głaskał mnie po głowie, nie przytulał. Całe życie czułam się strasznie samotna: w domu, w szkole, w każdej grupie. Odcinałam się, bałam. Te pustkę i strach zaczęłam zapychać jedzeniem. Potwornie boję się bliskości. Nie wierzę, żeby ktoś mógł mnie zaakceptować. A z drugiej strony tak bardzo tego pragnę. Ale do tych uczuć też nie daję sobie prawa. Jak do wszystkiego. Więc ja zażeram. Opycham się do granic możliwości, tak że nie mogę już myśleć o niczym innym, tylko o tym, żeby zwymiotować. Wymiotuję wszystkim. Swoim smutkiem. Strachem. Złością. Nie ma w niej miejsca na nic poza jedzeniem. Jest najważniejsze. I jest zawsze, gdy go potrzebuje.

Jem, jem, jem
- Pracuję w dziale marketingu międzynarodowej korporacji. Muszę udawać, że wszystko jest ze mną w porządku. To zajmuje strasznie dużo czasu: kupowanie jedzenia, wnoszenie do pracy, podjadanie w ukryciu, a potem wychodzenie do toalety publicznej. Wszystkie pieniądze wydaję na jedzenie. Czasami wyjadam w sklepach. Albo objadam znajomych po kryjomu. Mieszkam sama, sama się budzę. Wracam do ciemnego pustego mieszkania. I jem, jem, jem. Czuję się wtedy kochana i bezpieczna, bo jedzenie to miłość. Zawsze dostawałam jedzenie, jak było mi smutno. Więc teraz daję sobie jak najwięcej jedzenia. Jak najwięcej mamy. Ale jednocześnie na tę miłość nie zasługuję. Więc się jej pozbywam, wyrzucam z siebie. Boli mnie gardło, żołądek. Udało mi się w ciągu 10 lat kilka razy przerwać rzyganie na kilka miesięcy. Ale nie umiałam żyć bez niego. Bałam się najprostszych decyzji. To 10 lat oszukiwania siebie i innych. W domu najpierw udawałam niestrawność. Później zagłuszałam wymioty. W końcu wychodziłam rzygać w McDonaldsie. Często nie chodziłam do szkoły. Włóczyłam się po sklepach spożywczych i przesiadywałam w fast foodach. Tam mogłam jeść i rzygać na okrągło. Tam czułam się lepiej niż w domu. Bezpieczniej. Chodziłam na terapie. Zawsze je przerywałam. Czasem mi się poprawiało, ale teraz wiem, że bałam się, że ktoś mi tę bulimię odbierze. A ona jest moja. W zeszłym roku trafiłam do kliniki nerwic na Sobieskiego na oddział zamknięty. Spędziłam tam 10 tygodni. Czułam się jak na odwyku. Wbijałam dłonie w stolik. Kopałam materac. Biegałam dookoła szpitala. Ale nie wymiotowałam. Gdy wyszłam, bałam się wszystkiego: samochodów, ludzi, bilboardów, telewizji, a najbardziej bałam się facetów. Nie chciałam, żeby na mnie patrzyli, czułam się tak, jakby gwałcili mnie wzrokiem. Nie chciałam być kobietą. I znów zaczęłam rzygać. Ojciec podsłuchiwał pod drzwiami łazienki, jak się kąpałam. Czasami wchodził do środka. Zerwał kiedyś ze mnie ręcznik, jak się zasłoniłam. On miał prawo do wszystkiego, ja - do niczego. I tak jest w każdej mojej relacji. Mężczyźnie daję pełne prawa do siebie. Może robić ze mną co zechce. Bo ja nie mam swoich granic. Czasami marzę o klinice. Byłam tam szczęśliwa - nie wymiotowałam, miałam siłę biegać i czuć. Przez 10 tygodni żyłam. Ale strach był silniejszy. Spojrzałam na różowe kartki pamiętnika, który leżał przede mną na stole i czytałam dalej. „Obiad: chałka, 2 serki, 4 naleśniki, 1 litr lodów, kasza manna razy 2, 2 bułki, czekolada”. Odfajkowane. Kolacja - podobnie. Zamknęłam zeszyt na złotą kłódkę i podałam Ani. Uśmiechnęła się.

Moze zje pani gołąbka?
Spotkałam się z jej rodzicami. Bardzo dobra dzielnica. Drzwi otworzyła mi mała drobna kobieta. Czekała na mnie z ciastem i herbatą. - Byłam u niej wczoraj, od razu widzę kiedy z nią źle; sińce pod oczami, wychudzona. Ale co ja mogę? Mąż chory, matka chora, wszystkich muszę oporządzić. Nie wiem co robić, od nas się odcina. Jak na obiad zapraszam to nigdy nie przyjdzie. Tłumaczy się, że dużo w pracy. Ale wiem, że sama siedzi w tym mieszkaniu. Może zje pani gołąbka? Sięgnęła na kuchenną półkę, podała mi zdjęcie małego grubego dziecka. - Anula - powiedziała. - Taka była śliczna i nie było z nią żadnych problemów, uczyła się wzorowo, grzeczna, nie płakała. Nauczycielki ja chwaliły. A potem poszła do liceum - to tam chyba koleżanki jej to zrobiły. Dwie były takie co się cały czas odchudzały. Cały czas liczyły te kalorie: czy jabłko zjadły, czy wafelka, obiadów u nas jeść nie chciały. Mówiłam Ani, że to chore. Powtarzaliśmy jej z mężem, że chuda kobieta to nie kobieta, że musi mieć ciało. A w podstawówce jeszcze taka ładna była. Jak zaczęła dojrzewać to wyskoczyła w górę, a jeszcze na dietę poszła i wszystko zrzuciła. I potem już na siebie uważała i pamiętam, że jak zjadła czekoladę to obiadu już nie jadła i tylko ćwiczyła. Więc nic mnie nie dziwiło, męża i tak prawie nie było - za granicą zarabiał i od święta do domu zaglądał. Wszystko dla dzieciaków robił: żeby na szkoły było, na języki, wakacje. Chciał, żeby miały to, czego jemu zabrakło. Całe lata sam na tych saksach na budowie zasuwał, same ziemniaki jadł, żeby dla dzieci było na pomarańcze, banany i czekolady. A one nawet nie dziękowały, więc co się dziwić, że się złościł. Każdy byłby zły, jakby za to dziękuję i szacunku nie dostał. Ja w domu z nimi siedziałam, nie pracowałam, żeby dopilnować: zeszyty sprawdzałam, lekcje odrabiałam, gotowałam. Wszystko mieli. Po chwili: - Córka zaczęła w końcu jeść. Potrafiła opróżnić całą lodówkę. Z początku cieszyliśmy się, ale syn powiedział, że ona pod prysznicem wszystko zwraca. Rozmawialiśmy z nią, po złości i po dobremu nic nie dawało. Zawsze po obiedzie zamykała się w łazience i brała prysznic, a potem tam rzygami śmierdziało. Więc mąż zaczął wchodzić do łazienki, żeby ją powstrzymywać. Więc przestała. Na jakiś czas był spokój, pod prysznicem przestało śmierdzieć i myśleliśmy, że już po wszystkim, ale wtedy zaczęły ginąć garnki. Bo ona do tych garnków zwracała i w szafie je chowała. Wtedy mąż stracił cierpliwość i powiedział jej, że jak nie przestanie to się jej wyprze. Nie po to przecie tak harował...W końcu z nami porozmawiała. Popłakała się i powiedziała, że nie może, nie umie. Poszliśmy do lekarza i pani doktor skierowała nas do psychiatry, znowu wstyd... Córka chodziła do niej dwa lata, uspokoiła się, zaczęła jeść normalnie, ale dalej chodziła. I opowiadała jej wszystko o nas, o domu, mąż nie mógł tego znieść, prosił, krzyczał, żeby przestała. No bo jak to tak na rodziców opowiadać? No i przestała chodzić. W końcu poszła do pracy, bo na dzienne się nie dostała i zaocznie poszła. Po dwóch latach mąż kupił jej mieszkanie. Wyprowadziła się i znowu nawet dziękuję nie usłyszał. Pokłócili się. Mąż teraz chory, a Ania z nim nawet porozmawiać nie chce. Mówi, że nie umie.

Moze zje pani ciasta?
Ostre „Żono!” przerwało jej monolog. Podniosła się szybko, przeprosiła i wyszła. Zza ściany słychać było tłumione głosy. W drzwiach pojawił się ojciec, wypełnił całe wejście: - Córka świetnie sobie radzi, proszę pani. Skończyła studia, zna języki, pracuje w bardzo dobrej firmie, ma własne mieszkanie, samochód. Postarzał się nagle, zmęczony usiadł: - Sama się zabija, ale słuchać nie chce. Miała narzeczonego, też ja zostawił, ale co się dziwić. Może zje pani ciasta? Ona była najlepsza: - wzorowy uczeń, świadectwa z czerwonym paskiem, miałem się czym pochwalić... Dopiero w liceum się zmieniła, złe towarzystwo, jacyś chłopcy, nie mogłem patrzeć, jak się przewijają przez mój dom. Jeden po drugim, jak w kalejdoskopie. Żona powtarzała jej ze ma się szanować, a ona tylko coraz krótsze spódnice i coraz później do domu wracała. Nie mogłem na to pozwolić! Rozmawiałem, prosiłem, zacząłem ją zamykać. Takie dwie przyjaciółki miała - we trzy zaczęły wariować. Jakieś diety, owoce, przestała jeść chleb i ziemniaki jak człowiek. Opierała się, ale w końcu siadła z nami do stołu i nawet dwa obiady zjadła. Strasznie dużo jadła, ale dalej była chuda. Martwiliśmy się z żoną, że jakieś robaki ma, że może chora, ale okazało się, że zwraca. Wie pani, ja 10 lat po rusztowaniach latałem jak głupi, a ona wszystko do kibla. Wściekły byłem, jeszcze bardziej zacząłem pilnować, nawet do łazienki wchodziłem, ale ona i tak nas przechytrzała, i co raz cos nowego wymyślała, nie będę pani nawet opowiadał, bo wstyd. Ja proszę pani nie rozumiem, jak tak można żreć i zwracać, przecież człowiek je, kiedy jest głodny i tyle, ile mu trzeba. Powtarzałem jej, że to obrzydliwe, ale nic nie pomagało. W kółko tylko jadła i rzygała. W końcu nawet u psychiatry wylądowała, wyobraża sobie pani? Gdyby się ktoś dowiedział! Żydówa stara ciągnęła z nas dwa lata, na dłużej nie dałem. Córka zaczęła jeść normalnie. Po jakimś czasie znów w kiblu zaczęło śmierdzieć, obrzydzenie człowieka brało, jak miał do kibla we własnym domu wejść. Wszystkie słodycze musiałem chować, lodówkę na łańcuch zamykać. Przecież ja w domu chciałem mieć spokój, a ona jak na złość ciągle coś wymyślała. Bo to na złość było. Chciałem mieć w domu spokój - swoje się w życiu napracowałem, dzieci odchowałem, przecież nie po to, żeby się nimi na stare lata zajmować. Ale dzieci przecież najważniejsze - chciałem, żeby jakiś start miały: szkołę dobrą, języki, żeby coś znaczyły. Każdemu kupiłem mieszkanie - córka od paru lat mieszka sama, ale długo stało puste, bo nie chciała się wynieść, ale ja dla jej dobra przecież. Chciałem, żeby w końcu dorosła, bo ile można od tego życia uciekać? Twardym trzeba być. Ze mną się nikt nie cackał. Od ojca nieraz dostałem, sam do wszystkiego doszedłem i dobrze. A ta Żydówa pomieszała córce w głowie, wmówiła jej, żeśmy ją skrzywdzili, że źli jesteśmy. Ja, proszę pani, nikogo tak jak moją córkę nie kochałem. Nie mówiłem jej tego, ale co tu gadać? Ja dla niej przecież to wszystko robiłem, a ona teraz nawet rozmawiać ze mną nie chce. Do szpitala poszła, w psychiatryku ją trzymali, ale nie pomogli. Tak jak z alkoholem - tylko sam człowiek może sobie pomóc, po prostu musi przestać. Ja to wiem - rzuciłem 20 lat temu, powiedziałem sobie, że nawet piwka nie i już nie wypiłem. Wie pani, ja chory jestem, życie mnie zniszczyło, chciałbym czasem ją jeszcze zobaczyć, porozmawiać, wnuków chciałbym się doczekać, a ona nawet na obiad w niedzielę nie zajrzy, a żona tak się stara. Na telefony nie odpowiada. Na święta wpada, ale ja patrzeć nie mogę, jak żre jak świnia.

Viola, 22 lata - choruję od ośmiu lat: - studiuję i pracuję. Musiałam pójść do pracy, bo rodzice nie chcieli mi już dawać na jedzenie. Jestem asystentką w dużej firmie teleinformatycznej. Całą pensję wydaję na jedzenie. Wymiotuję w pracy, w domu, w fast foodach, centrach handlowych. Ojciec pił i bił mnie: po twarzy, po nerkach... Mama wychodziła wtedy z domu. Jak zaczęłam dojrzewać, ojciec zamykał mnie w domu. W końcu zaczął mnie wypuszczać, ale gdy wracałam, sprawdzał czy nie mam wilgotnych oczu i nabrzmiałych ust. Potem zawsze wymiotowałam. Gdy miałam 19 lat, zaczęłam współżyć. Któregoś razu wpadłam. Usunęłam ciążę. To była dziewczynka. Teraz nie czuję już nawet nienawiści do siebie.

Marta, 24 lata - choruję od sześciu lat: - mieszkam w akademiku, mam własny pokój i nie muszę się ukrywać. Nikt się nie domyśla, koleżanki zazdroszczą mi figury. O mojej chorobie wie tylko mój chłopak i siostra. Wszystkie wieczory spędzam sama z jedzeniem i telewizorem. Mama udaje, że wszystko jest w porządku. Byłam niechcianym dzieckiem. Ojciec pił, wziął ją kiedyś siłą i zaszła w ciążę, próbowała mnie usunąć. Nienawidzi mnie - przypominam jej ojca. Często mówiła do mnie „Szatańskie nasienie”, albo zwracała się jego imieniem „Józek”. Brzydzę się siebie, najgorzej jest, gdy muszę się umyć, używam takiej rękawicy - żeby siebie nie dotykać...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
To jest we mnie, Fan Fiction, Dir en Gray
Piekło jest we mnie
Alex Joe Pieklo jest we mnie
Piekło Jest We Mnie
NIEBO JEST WE MNIE
M Wolska Pokój jest we mnie
On jest we mnie prolog zbetowany
Alex Joe Piekło jest we mnie
Joe Alex Piekło jest we mnie
Alex Joe Piekło jest we mnie
Alex Joe Piekło jest we mnie
JOE ALEX 5 PIEKŁO JEST WE MNIE
Pięknie i kolorowo jest tylko na pocz
Nuty Bo we mnie jest seks
2011 11 07 Bo we mnie jest seks
Bo we mnie jest seks
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron