ROBERT L. YATES JR.
|
Robert L. Yates Jr. |
Robert Yates urodził się i wychował w miasteczku Whidbey Island w stanie Waszyngton, w normalnej, religijnej rodzinie, wyznającej tradycyjne wartości, a za swe główne prawo uznającej zasadę poszanowanie drugiego człowieka. Mały Bob (tak nazywała go rodzina i znajomi) posiadał wszystkie typowe dla "wspaniałego dziecka" cechy. Był szczęśliwym, wesołym, pełnym życia chłopcem. Zawsze uśmiechnięty, uwielbiający sport, lider drużyn szkolnego bejsbola i piłki nożnej. Jego sielankowe życie prawdopodobnie (prawdopodobnie, ponieważ nie ma na to dowodów) przerwał dramat. Dramat jakim było molestowanie sześcioletniego wówczas Roberta, przez starszego chłopca z sąsiedztwa. Śladów związanego z tym szoku i upokorzeń nie zdradzał jednak w okresie dorastania i młodych latach. Będąc w szkole średniej stracił matkę, nadal jednak uczył się dobrze i został przyjęty do college w Walla Walla. W roli studenta wytrzymał jednak niecałe dwa lata. W 1975 roku pracował sześć miesięcy jako strażnik w tutejszym więzieniu stanowym. W rok później ożenił się z Lindą; wszedł więc w stały związek z kobietą tak jak wszyscy przeciętni Amerykanie, ani za wcześnie, ani za późno, gdy miał 23 lata. Dochowali się pięciorga dzieci, które zawsze bardzo kochał. W 1977 roku wstąpił do armii. Został cenionym pilotem helikoptera. Latał na maszynie OH-58D Kiowa, rzadkim rodzaju helikoptera używanego do misji rozpoznawczych. Służył w Niemczech. Brał udział w operacji Pustynna Burza, uczestniczył w akcjach ratunkowych na terenach południowych stanów spustoszonych przez huragan Andrew, dowoził worki z amerykańską mąką do głodujących w Somalii. W sumie za sterami helikoptera spędził 19 lat, uzyskując również licencje pilota samolotów transportowych oraz innych rodzajów helikopterów. Za nienaganną służbę otrzymał całą serię medali i wyróżnień.
Do domu wrócił jako czterdziestoletni emeryt wojskowy. Zatrudnił się hucie aluminium w Spokane i aby nie wypaść z formy został pilotem helikoptera w ochotniczych formacjach Gwardii Narodowej. Z powodu skomplikowanych i długotrwałych rutynowych badań lekarskich nie mógł latać tylko w okresie jednego roku, pomiędzy wiosną 1997 i wiosną 1998 roku. Potwierdziłoby to teorię niektórych detektywów z grupy operacyjnej, że nadmiar czasu wolnego popychał Roberta Yatesa do zbrodni.
Rodzina znaczyła dla niego najwięcej, zawsze był szczęśliwym mężem i ojcem. Sonya, jego drugie z kolei dziecko, opisuje go jako wspaniałego człowieka, niezmiennie pogodnego i młodego duchem. Uwielbiał wyprawy za miasto. Zabierał dzieci na ryby, na kilkudniowe wyprawy pod namioty. Dopiero w ostatnich latach przed aresztowaniem jej ojciec jakby się zmienił. "W te jego nieustannie dobre dni zaczęły się wkradać również dni złe - wspomina Sonya. Wracał wtedy do domu z pracy i widać było, że jest naładowany złością. Trzymaliśmy się wtedy od niego na wszelki wypadek z daleka. Potem wydały się jego kłamstwa. Wyjeżdżał niby na kilka dni, na ćwiczenia Gwardii Narodowej, a noce spędzał gdzieś w hotelach w Spokane, z jedną z tych prostytutek ..."
East Sprague Avenue, zwana też "wybiegiem" lub "aleją prostytutek", to ulica alkoholiczek i narkomanek oraz taniej płatnej "miłości". Biegnie ze wschodu na zachód od śródmieścia Spokane, w stanie Waszyngton, równolegle do trasy międzystanowej numer 90. Północny wschód, blisko granicy kanadyjskiej: długie i dokuczliwe zimy, krótkie wiosny i równie krótkie lata. Panuje przekonanie, że to wylęgarnia seryjnych morderców: działał tu Ted Bundy i Gary Ridgway znany jako Green River Killer. Mieszkają tu ludzie bardzo konserwatywni, o przewadze Anglosasów i skandynawskich grup etnicznych. Gdy ktoś się stacza, nikt mu nie pomaga. Obojętność na dramat dziewczyn wyrzuconych na bruk z porządnych niekiedy domów jest tu większa niż w innych wielkich miastach. Gdy policja znajduje kobietę z raną postrzałową w głowie, media szaleją, tematowi nie ma końca, policjanci pracują dzień i noc, by udowodnić, że pieniądze podatników wydaje się zgodnie z ich przeznaczeniem. Gdy w Spokane zaczęto znajdować zastrzelone kobiety, długo panowała cisza.
O wpół do dziesiątej rano, w czwartek , 22 lutego 1990 roku, anonimowy telefon postawił na nogi detektywów Spokane. Telefon wzywał ich w rejon długiej nadrzecznej trasy szybkiego ruchu East Upriver Drive. Po przybyciu na brzeg rzeki Spokane policjanci natrafili na nagie zwłoki kobiety rasy czarnej, wyraźnie odcinające się od śniegu, tuż na styku lądu i zamarzającej wody. Czekając na przybycie ekipy, detektywi obejrzeli zwłoki. Młoda murzynka miała w głowie dwie rany wlotowe od pocisków małego kalibru. Zwłoki leżały śniegu całkowicie nagie, a jednak w polu widzenia nie było odzieży lub osobistych przedmiotów ofiary. W śniegu i w lodzie nie było też po wystrzelonych pociskach. Świadczyło to o tym, że morderca działał wyjątkowo starannie i zebrał łuski. Mógł też używać rewolweru, który nie wyrzuca łusek po nabojach lub zastrzelić kobietę gdzie indziej i wyrzucić jej zwłoki w przypadkowym miejscu nad rzeką. Po dłuższych poszukiwaniach policjanci znaleźli w krzakach czarną perukę, biały ręcznik i dwa koce, w tym jeden zielony, używany tylko w armii.
Po kilku dniach pracy nad ustaleniem tożsamości ofiary okazało się, że jest to 26-letnia Yolanda Saap, prostytutka i narkomanka, która kilka dni przed śmiercią zniknęła z East Sprague Avenue. Gdy ją widziano żywą po raz ostatni, miała na sobie obcisłe dżinsy, pantofelki, majteczki i koszulkę z delikatnej tkaniny - wszystko w czarnym kolorze. Wyjątek stanowiło beżowe minifuterko z królika. Na podstawie zeznań jej najbliższych policja ustaliła również, że zwłoki Yolandy zostały ograbione z kilku sztuk biżuterii: dwóch złotych obrączek (jedna z nich - ślubna) oraz srebrnego naszyjnika. Zniknęła również jej ulubiona torebka z dżinsowego materiału. Policyjni laboranci zadbali o to, by z ciała denatki pobrać wszystkie niezbędne próbki: z ust, pochwy, odbytnicy.
W niedzielę, 25 marca 1990 roku (miesiąc po pierwszym morderstwie) morderca zaatakował ponownie. Do pogotowia policyjnego miasta Spokane zatelefonował człowiek, który jadąc o szóstej rano nadrzeczną trasą szybkiego ruchu East South Riverton, kątem oka zauważył ciało leżące na poboczu. Policja po przybyciu na miejsce znalazła pozbawione odzieży zwłoki białej kobiety, 34-letniej Nickie Lowe, prostytutki i narkomanki dobrze znanej w "dzielnicy uciech". Ostatni raz widziano ją właśnie w rejonie East Sprague Avenue. Miała w organizmie ślady kokainy. Natomiast z jej głowy wydobyto pocisk kalibru 0,22 cala.
Policja po raz pierwszy nabrała podejrzeń, że w mieście działa seryjny morderca, polujący na prostytutki. Sposób dokonania obu zbrodni i użyty rewolwer małego kalibru wskazywał na tego samego sprawcę. Potwierdzenie domysłów przyszło po siedmiotygodniowej przerwie. Późnym wieczorem we wtorek, 15 maja 1990 roku, spacerowicze zawiadomili policję o natknięciu się w rejonie nabrzeża Spokane River na nagie zwłoki kobiety.
Ofiara miała pierścionki na palcach. Liczne rany i obrażenia na głowie, twarzy, szyi i ramionach świadczyły, że przed zastrzeleniem została ciężko pobita. Detektywi znaleźli części jej garderoby rozrzucone po krzakach, a także pantofle i pokryty krwią ofiary plastikowy worek. Blisko zwłok odkryli również ślady opon samochodowych, które zostały starannie sfotografowane. Okazało się, że ofiarą jest 38-letnia Kathleen Brisbois, prostytutka z alei. Wykonane wkrótce testy wykryły w jej krwi obecność kokainy i morfiny. Ze zwłok wydobyto dwa pociski kalibru 0,22 cala.
Trzy ofiary - trzy prostytutki i narkomanki, pozbawione życia w niemal identyczny sposób. Stanowiło to potwierdzenie hipotezy, że morderstwa z East Sprague Avenue są, bez wątpienia, "dziełem" seryjnego mordercy. Policja postanowiła jednak nie wzniecać niepokoju. Prasa i telewizja nie otrzymały żadnych istotnych szczegółów dotyczących morderstw, oprócz danych personalnych ofiar oraz okoliczności znalezienia ich zwłok. Można się tylko było domyślać, że morderca zaatakuje ponownie, a praca nad jego ujęciem będzie żmudna i długotrwała. Przez dwa kolejne lata w Spokane panowała "cisza". Brak kolejnych ofiar nie uspokajał jednak detektywów. Rzadko kiedy sprawdzają się przypuszczenia, że zbrodniarz poprzestał na dokonanych już morderstwach lub trafił do więzienia za inne przestępstwa albo też sam padł ofiarą zbrodni. Gdy "działa" seryjny morderca, a potem "zamilknie", to "cisza" jest szczególnie złowieszcza. Policja obawia się wtedy, że morderca działa nadal, lecz znalazł jakieś doskonałe miejsce ukrycia zwłok lub też przeniósł się w inny rejon kraju.
Morderca prostytutek ze Spokane "odezwał" się ponownie 13 maja 1992 roku. Na Bill Gulch Road, mniej więcej ćwierć mili od trasy szybkiego ruchu Mt. Spokane Park Drive, kierowcy zauważyli w rowie nagie ciało kobiety; okazało się, że było ułożone w trochę innej pozycji niż poprzednie ofiary. Na głowie denatki był zawiązany plastikowy worek, a ramiona były unieruchomione bluzką zamotaną wokół szyi. Jednak przyczyną śmierci były pociski z broni małego kalibru. Tak jak w poprzednich przypadkach, morderca porozrzucał resztę odzieży swej ofiary w wysokiej trawie i okolicznych krzakach. Na miejscu nie było śladów walki ani też dużej ilości krwi, co skłaniało do przypuszczenia, że kobieta została zastrzelona gdzie indziej, a później zrzucona do rowu z zatrzymanego na krótko samochodu. Z jej głowy wydobyto pociski kalibru 0,22 cala.
Kobietę zidentyfikowano jako 19-letnią Sherry Anne Palmer, a więc najmłodszą spośród dotychczasowych ofiar. Była ciemną blondynką rasy białej, o wyjątkowo ładnych, regularnych rysach twarzy i rozbrajającym uśmiechu. Ujawnione przez detektywów fakty połączyły ją jednak ze środowiskiem dziewczyn z alei prostytutek. Od przeciętnej kobiety, szlifującej chodniki East Sprague, różniła się brakiem uzależnień od narkotyków. Po raz ostatni widziano ją 1 maja 1992 roku, gdy wychodziła z Al's Motel, znanego miejsca spotkań prostytutek oraz ich klientów na North Division w Spokane. O jedenastej w nocy wsiadła do zamówionej taksówki, udając się na spotkanie z chłopakiem. Do celu jednak nigdy nie dotarła.
Minęły cztery lata zupełnej ciszy. W Spokane nie było kolejnej ofiary z "czarnej serii". Jednak w tym czasie w północnym rejonie stanu Waszyngton, w hrabstwie Kitsap, znaleziono zwłoki 60-letniej Patricii L. Barnes, tym razem ofiara nie była prostytutką, lecz alkoholiczką z tendencjami do włóczęgostwa. Została zastrzelona w taki sposób, jaki robił to morderca ze Spokane. Jej zwłoki znaleziono 25 sierpnia 1995 roku. Potwierdziły się więc obawy policji: morderca jeździ po kraju i morduje w miejscach swego pobytu. Podobnie postępowali (np. Henry Lee Lucas i Ottis Toole) i nadal postępują seryjni mordercy.
Zbrodniarz powrócił w okolice Spokane pod koniec wiosny 1996 roku. W piątek 14 czerwca 1996 roku, w gęsto zadrzewionych rowach skrzyżowania trasy szybkiego ruchu Mt. Spokane Park Drive i Holcomb Road, znaleziono zwłoki 39-letniej Shannon R. Zielinski. Jej ciało znajdowało się w stanie daleko posuniętego rozkładu. W odróżnieniu od poprzednich ofiar, kobieta nie była naga; miała na sobie króciutką szarą sukienkę, a górną część tułowia zakrywał narzucony ręcznik. Detektywi znaleźli wokół rozrzucone w znany już sposób pozostałe części garderoby: rajstopy, białe skarpetki i jeden czarny but - wysoki, powyżej kolan. Kobieta została zastrzelona z broni małego kalibru, a brak śladów walki i krwi w miejscu znalezienia zwłok ponownie skłaniał do domysłów, że morderca zabija gdzie indziej, porzuca natomiast swe ofiary w dogodnych lecz przypadkowych miejscach, przeważnie na poboczach tras szybkiego ruchu. W rejonie Mt. Spokane Park Drive były to już drugie znalezione zwłoki.
Shannon Zielinski była jedną z dobrze znanych postaci z "wybiegu": żyła z prostytucji, zażywała różnego rodzaju narkotyki, nie stroniła też od alkoholu. Ostatni raz widziano ją jak wczesnym popołudniem, 27 maja 1996 roku, na rogu East Srague i Helena Street, jak piła alkohol z grupą mężczyzn . Policjanci w cywilu upomnieli wszystkich z grupy, rozmawiali też z Shannon. Wieczorem tego dnia wyszła z domu na "wybieg". Miała na sobie tę szarą, króciutką sukienkę i wysokie czarne buty powyżej kolan. Od tego dnia nikt już jej nie widział żywej.
Pod koniec 1997 roku kobiety pracujące w rejonie płatnej miłości miasta Spokane czuły się jak w stanie oblężenia. Nieuchwytny seryjny morderca mordował kobiety, porzucał ich zwłoki w okolicach miasta, jak worki śmieci. Dziewczyny zaczęły znikać jedna po drugiej, choć cisza w mediach nie wywoływała jeszcze nastrojów paniki.
We wtorek, 26 sierpnia 1997 roku, znaleziono zwłoki 20-letniej Heather Hernandez, znanej prostytutki z alei. Zniknęła z ulicy kilka tygodni wcześniej. Ciało dziewczyny leżało w zielsku na polu East Springield, miała na sobie tylko koszulkę i biustonosz. Tym razem nie było porozrzucanej wokół ofiary części odzieży. Została zastrzelona z rewolweru kaliber 0,22 cala. Od parkingu przy ulicy prowadzącej do miejsca znalezienia zwłok była widoczna krwawa smuga świadcząca o tym, że młoda prostytutka poniosła śmierć gdzie indziej, zaś morderca swoim zwyczajem porzucił jej zwłoki tutaj.
Kilka godzin później, tego samego upalnego dnia, dzieci bawiące się w krzakach w północnej części Forker Road znalazły zwłoki 16-letniej prostytutki, Jennifer Joseph, najmłodszej ofiary seryjnego mordercy - jedynej azjatyckiego pochodzenia. Miała w głowie kilka ran postrzałowych. Była naga, jednak w pobliżu detektywi znaleźli części jej odzieży: bluzkę bez jednego guzika z masy perłowej, czarne długie spodnie, parę pantofelków, majteczki, a także zużytą prezerwatywę z płynną zawartością.
Ponownie jak w poprzednich przypadkach, przypuszczano, że nastolatka została zamordowana gdzie indziej, a pustkowie między ubogimi domostwami morderca wybrał tylko na miejsce porzucenia zwłok. Po bliższych oględzinach detektywi doszli wniosku, że młoda prostytutka nie dała się łatwo pozbawić życia i stoczyła z mordercą walkę. Świadczyły o tym ubytki w jej taniej biżuterii oraz brak jednej sztucznej rzęsy.
Detektyw Rick Grabenstein zdołał uzyskać od jednej z prostytutek z alei wyjątkowo cenną informację. Dziesięć dni wcześniej, 16 sierpnia 1997 roku, widziała ona Jennifer wsiadającą mniej więcej pół godziny przed północą do białej sportowej Corvette. Za kierownicą siedział mężczyzna rasy białej, w wieku 30-40 lat.
W środę, 5 listopada, mieszkaniec South Hangman Valley Road natknął się w pobliżu swego domu na rozkładające się zwłoki kobiety, zakopane w płytkim "grobie" nad strumieniem. Zwierzęta rozkopały wierzchnią warstwę ziemi i dobrały się już do zwłok. Kobieta miała na sobie tylko bluzkę, głowę zamotaną w dwa plastikowe worki p zakupach, zaś w głowie rany postrzałowe z broni małego kalibru. Taki koniec spotkał 29-letnią Darię Sue Scott, blondynkę o nieco męskiej twarzy i krótko obciętych włosach, prostytutkę i narkomankę z "wybiegu".
Miesiąc później, w niedzielę 7 grudnia 1997 roku, policja w mieście Tacoma, w zachodniej części stanu otrzymała telefon w sprawie zwłok znalezionych na South Adams Street. Nagie zwłoki kobiety leżały kilka kroków od pobocza drogi, częściowo ukryte w wysokim zielsku. Na zwłokach poniewierały się porozrzucane w pośpiechu części jej garderoby, zaś głowę - przestrzelona dwukrotnie z broni małego kalibru - owijał szczelnie plastikowy worek na zakupy. Ofiarę zidentyfikowano jako 34-letnią Melindę Mercer, znaną prostytutkę i narkomankę. Analiza jej krwi wykazała obecność kokainy i opium. Nie znaleziono jej ulubionej zielonej torby oraz licznych pierścionków i obrączek. Typowy "podpis" seryjnego mordercy ze Spokane. Policja już od początku zauważyła, że swym ofiarom zabiera torebki, dokumenty oraz (choć nie zawsze) biżuterię, traktując je zapewne jako "pamiątki" z kolejnych polowań - pozwalające przypomnieć mu podniecające (dla niego) momenty oraz przebieg zbrodni jakich dokonał.
W wyniku śledztwa w sprawie morderstwa w Tacomie, noszącego wszelkie znamiona "roboty" seryjnego mordercy ze Spokane, ustalono wygląd jego samochodu. Melindę Mercer znajomi widzieli po raz ostatni na dzień przed śmiercią, w sobotę 6 grudnia, na parkingu supermarketu QFC, gdy w towarzystwie mężczyzny koło czterdziestki wsiadała do nowego minivana w kolorze burgunda.
Potem morderca wrócił do Spokane. Na tydzień przed Bożym Narodzeniem, 17 grudnia 1997 roku, policja znów została wezwana na tę samą Hangman Valley Road, gdzie zaledwie kilkanaście dni wcześniej znaleziono płytki "grób" ze zwłokami. Tym razem ofiarą była 36-letnia Shawn Johnson, również prostytutka i narkomanka z alei. Zwłoki były całkowicie ubrane i miały na głowie zawiązany szczelnie plastikowy worek, którym morderca w tym roku zaczął już regularnie zakrywać rany postrzałowe swych ofiar. Detektywi domyślili się, że zwłoki zostały zrzucone z niewielkiego wzgórza, a następnie stoczyły się po stoku i zatrzymały zaledwie metr od asfaltu.
Dopiero w ostatnich tygodniach 1997 roku policja w Spokane postanowiła utworzyć specjalna grupę operacyjną, której zadaniem miało być schwytanie seryjnego mordercy prostytutek. Grupa zaapelowała do społeczeństwa i za pomoc w ujęciu mordercy ogłosiła nagrodę wysokości 10 tysięcy dolarów (w rok później policja podwoiła tą kwotę). Na telefony gorącej linii wpłynęło ponad 5 tysięcy informacji i donosów.
W dzień po święcie Bożego Narodzenia 1997 roku (w USA świątecznym dniem jest tylko 25 grudnia) morderca pozostawił makabryczny podarunek, przeznaczony dla mieszkańców Spokane i dla grupy operacyjnej powołanej do jego schwytania. Zabił dwie kolejne prostytutki z wybiegu, a ich zwłoki ułożył w przemyślny sposób. W piątek, 26 grudnia, policja otrzymała doniesienie, że przy zbiegu ulic 14-tej i Carnahan, na pokrytym zielskiem pustkowiu, przy placu budowy nowych domów, znaleziono ciała dwóch kobiet. Po przybyciu na miejsce detektywi dostrzegli zwłoki leżące równolegle i blisko siebie, niemal głowa w głowę. Oba trupy miały na sobie odzież, z wyjątkiem obuwia. Nowy fakt: zwłoki obu kobiet były pokryte dość dokładnie wyschniętymi szczątkami roślinności pochodzącej z innego miejsca: liśćmi klonu, brzozy, winogron, forsycji, chryzantem oraz kilku innych gatunków drzew i kwiatów. Wśród zeschłej roślinności były też kamienie, kawałki drewna i pokruszonego betonu, wreszcie płatki białej farby, zdrapanej z drewna przed malowaniem. Wyglądało to tak, jakby ktoś załadował samochód jesiennymi zmiotkami spod drzew i ogrodu warzywno-kwiatowego oraz innymi śmieciami, wrzucił w tę stertę dwa trupy kobiet i wyrzucił całość na pustkowiu.
Ofiary zidentyfikowano jako Laurel Wason, lat 31 i Shawn McClenahan, lat 39. Dwie dobrze znane z uprawiania prostytucji w "brudnej" dzielnicy miasta Spokane. Obie zostały zabite strzałami w głowy, następnie szczelnie obwiązane aż trzema plastikowymi workami każda. Detektywi nie mieli wątpliwości, że jest to "robota" tego samego mordercy. Tym razem "na pamiątkę" zabrał ze sobą nie tylko torebki kobiet z całą zawartością, ale również czarny płaszcz typu trencz jednej, i niebieską kurtkę narciarską drugiej z ofiar. Detektywi postanowili zachować, oprócz innych dowodów, również tę całą stertę liści, łodyg i śmieci, podejrzewając, że może ona pochodzić z posesji mordercy.
Nie ulegało wątpliwości, że morderca zabił kobiety w krótkim odstępie czasu i zamiast pozbyć się zwłok w przypadkowo wybranych miejscach, zrzucił je na pustkowie, po to, by udowodnić, że działa w sposób zorganizowany i celowy - podobnie jak grupa tropiących go policjantów. Było to typowe zachowanie seryjnego mordercy, który nabiera pewności, że jest najlepszy i z wyjątkowym powodzeniem wymyka się profesjonalistom wykształconym w szkołach policyjnych. W doskonały sposób wypełnia swą urojona powinność, czy też zaspokaja potrzebę zabijania.
8 lutego 1998 roku, w rowie przy podmiejskiej szosie Graham Road, znaleziono zwłoki 41-letniej Sunny Oster, kolejnej prostytutki i narkomanki z East Sprague. Jakby na ironię, zimą morderca nie pozbawiał swych ofiar odzieży. Sunny była ubrana i tylko jej pantofle leżały w pewnej odległości od zwłok. Została zastrzelona z małokalibrowej broni krótkiej, a morderca założył na jej głowę - metodą znaną już aż nadto dobrze - trzy plastikowe worki. Kobietę ostatni raz widziano, gdy szlifowała bruk na "wybiegu", 1 listopada 1997, a więc cztery miesiące przed znalezieniem jej zwłok. Nie wiadomo również, co morderca zrobił z jej torebką. Przypuszczalnie dołączył ją do niemałej już kolekcji swoich "pamiątek".
Pod koniec lutego policja wynajęła od Gwardii Narodowej helikopter wyposażony w skaner z promieniami podczerwonymi, używany do wyszukiwania źródła ciepła, emitowanego przez rozkładające się zwłoki. Helikopter dokładnie przeczesał wybrane rejony miasta, zwłaszcza okolice skrzyżowania 14-tej ulicy i Carnahan, gdzie uprzednio znaleziono zwłoki dwóch kobiet. Policja wydała następnie komunikat, że nie ma tam już żadnych zwłok.
W kilka tygodni później morderca podrzucił w ten rejon zwłoki swej kolejnej ofiary. Jak na ironię - 1 kwietnia znaleziono zwłoki 34-letniej Lindy Maybin przy East 14th Avenue, a więc kilkaset metrów od miejsca, gdzie w grudniu odkryto leżące obok siebie dwie ofiary. Zwłoki Lindy były dokładnie przykryte stertą liści, łodyg oraz zwykłych śmieci, przywiezionych z innej okolicy, przypuszczalnie wraz z ciałem ofiary. Zwłoki, znajdujące się w stanie daleko posuniętego rozkładu, były kompletnie ubrane, a na głowie przestrzelonej małokalibrowej broni - było widać pozostałości plastikowych worków, poszarpanych przez zwierzęta, które napoczęły ciało.
Detektywi domyślali się więc, Linda Maybin nie żyje już od listopada, czyli od co najmniej czterech miesięcy. Ostatni raz widziano ją na "wybiegu" 21 listopada, kiedy to rozmawiał z nią policjant z obyczajówki. Jej zniknięcie zgłosiła oficjalnie na policję tydzień później funkcjonariuszka agencji zdrowia władz hrabstwa Spokane, opiekująca się prostytutkami z alei. Nie mogła nigdzie znaleźć podopiecznej, po której całkowicie przepadł ślad. Zaginiona miała wyjątkowo złą reputację jako uzależniona od cracku (brudnej formy kokainy). Jej koleżanki powiedziały policji, że zawsze ma przy sobie, w małej kieszonce w spodniach na wysokości bioder, specjalną fajkę do palenia cracku. Policja jednak nie znalazła jej przy zwłokach. Przy zamordowanej nie było również jej charakterystycznej torebki, sprzedawanej w formie prezentu z kanadyjską whisky Crown Royal.
Znalezienie trzeciego ciała w rejonie już tak starannie przeszukanym było blamażem dla detektywów z grupy specjalnej. W grupie nastąpiły zmiany personalne. Dołączył do niej nowo wybrany szeryf, Mark Sterk. Nowym szefem grupy został detektyw Cal Walker. Nastąpiła także zmiana taktyki. Rejon alei prostytutek obstawiono samochodami z ukrytym sprzętem elektronicznym do filmowania i nagrywania rozmów. Samochody zatrzymujące się przy wystających na chodnikach dziewczynach filmowano również z dachów niektórych domów, by potem sprawdzać w policyjnych komputerach tablice rejestracyjne, analizować dane mężczyzn w samochodach, posyłać agentów za niektórymi z nich. W teczkach i komputerach rósł rejestr klientów dziewczyn z "wybiegu". Detektywi zaczęli też wchodzić w środowisko prostytutek, stopniowo zdobywając ich zaufanie. Doszło nawet do przypadków dość bliskich przyjaźni. Mając świadomość, że policjanci w cywilu rozpracowują ulicę tym razem tylko dla ich ochrony, prostytutki chętnie rozmawiały, odpowiadały na pytania, udzielały informacji.
Nie udało się jednak zapobiec kolejnym morderstwom. 7 lipca 1998 roku, na pustym placu przy North Crestline Street, znaleziono zwłoki 47-letniej Michelyn Derning. Kobieta była notowaną prostytutką. Zniknęła z "wybiegu" trzy dni wcześniej. Było już lato, morderca porzucał więc nagie zwłoki. Ciało Michelyn Dernimg było niedbale przykryte trawą i śmieciami walającymi się na opustoszałym placu. Została pozbawiona dolnej sztucznej szczęki, z wygrawerowanym nazwiskiem właścicielki. Przyczyną śmierci były rany postrzałowe głowy, a testy toksykologiczne wykazały obecność we krwi amfetaminy.
Kolejny "wypad" seryjnego mordercy poza Spokane, znaczony siedemnastymi z kolei zwłokami prostytutki miał miejsce 13 października 1998 roku. Na pustkowiu przy 108-ej Południowej Ulicy w Tacomie, dzieci bawiące się w Indian i kowbojów dotarły w wysokich trawach do straszliwie cuchnącego miejsca. Zaalarmowani rodzice zatelefonowali na policję. W miejscu wskazanym przez dzieci leżały rozkładające się zwłoki młodej kobiety, z przestrzeloną głową szczelnie owiniętą trzema plastikowymi workami. Przy zwłokach znaleziono nabój kalibru 9 mm. Policja zidentyfikowała zwłoki 35-letniej Connie Ellis, notowanej w Tacomie prostytutki, niestroniącej od narkotyków. Z wywiadu środowiskowego wynikało, że nosiła zawsze przy sobie mały rewolwer, nabój znaleziony przy zwłokach mógł więc pochodzić z broni ofiary, nie mordercy.
Wtorek 10 listopada 1998 roku był kolejnym dniem wzmożonych wysiłków grupy operacyjnej, polującej na seryjnego mordercę. Od znalezienia zwłok Connie Ellisw Tacomie minął już prawie miesiąc. Znając zwyczaje mordercy i częstotliwość z jaką atakował swe ofiary, detektywi spodziewali się, że lada moment da o sobie znać. Marzyli o tym, by go złapać na gorącym uczynku, zaskoczyć go właśnie w momencie, gdy kolejnej dziewczynie lekkich obyczajów przykłada pistolet małego kalibru do skroni. Detektywi krążyli po mieście w nieoznakowanych samochodach, w każdej chwili gotowi do akcji. Przetrząsali dzielnicę prostytutek, przejeżdżali wolno przez rejony starych, zaniedbanych domostw. Dokładnie obserwowali pobocza dróg stykających się z trasami szybkiego ruchu, na które morderca wyrzucił już zwłoki kilkunastu ofiar.
Mniej więcej o wpół do drugiej nad ranem patrol detektywów zainteresował się jednoznaczną sceną na rogu ulic Ist i Crestline, w ulubionym miejscu ubijania targu prostytutek z klientami. Z bezpiecznej odległości obserwowali przez lornetki, jak przy chodniku atrzymała się srebrna Honda Civic, a mężczyzna otwiera drzwiczki młodej kobiecie. Gdy kierowca Hondy próbował już odjechać, detektywi zajechali mu drogę i zmusili do zatrzymania.
Kierowcą okazał się człowiek nazwiskiem Robert L. Yates Jr., 48-letni mieszkaniec Spokane. Jego pasażerką 26-letnia Jennifer Robinson, znana prostytutka i narkomanka. Yates zachował całkowity spokój, niemal kamienną twarz, gdy detektywi zadali mu pytanie, co robi o tak późnej porze, nad ranem, w dzielnicy prostytutek. Bez wahania odpowiedział, że właśnie wyświadcza przysługę swemu dobremu przyjacielowi, ojcu Jennifer. Poprosił go o odszukanie na mieście lubiącej się powłóczyć dziewczyny i odstawienie jej do domu. Jennifer Robinson potwierdziła wszystko. Detektywi wiedzieli, że to kłamstwo, nie mieli jednak dowodu, że było inaczej. Nie mieli innego wyjścia, jak puścić tych dwoje.
Z nocnego incydentu sporządzili jednak dokładny raport, którego analiza wywołała na policyjnych komputerach po raz drugi nazwisko Roberta L. Yatesa. Okazało się, że policja miała go w ręku przed rokiem - i wtedy też pozwoliła mu odjechać. Pod koniec września 1997 roku, w pięć tygodni po zamordowaniu Jennifer Joseph, w Spokane trwały poszukiwania mężczyzny w białej Corvette, do której - jak spostrzegli świadkowie - szesnastoletnia prostytutka wsiadła niedługo przed śmiercią. Policjant Cory Truman zatrzymał białą Corvette na rogu ulic Ralph I Sprague. Za kierownicą siedział Robert Yates.
Policjant zaniedbał obowiązku wprowadzenia numerów tablicy rejestracyjnej do komputera, zabrał się natomiast do przesłuchiwania kierowcy. Yates nie wzbudził jego podejrzeń: miał wszelkie podstawy, by jechać "aleją prostytutek", bo pracował w pobliżu, na 2200 East Riverside. Policjant zapisał jego dane personalne, wprowadził krótką notkę z przesłuchania, a rejestrując dane o samochodzie popełnił karygodny błąd: pomylił Corvette z Camaro, także sportowym samochodem, jednak o innej sylwetce. Wynik bezmyślności: policjant, tak jak mu kazano, zatrzymał Corvette, do notesu wpisał jednak inną markę - Camaro. Potem jednak pomyłka została zweryfikowana i przy nazwisku Yatesa wpisano białą Corvette - policja jednak jeszcze długo nie poszła tym śladem.
Pierwszego sierpnia 1998 roku do detektywów do detektywów z grupy specjalnej przyszła z własnej woli Christine Smith, 30-letnia prostytutka z East Sprague Avenue i opowiedziała o spotkaniu z mordercą. Kilka dni temu, około północy, zatrzymał się przy niej czarny van z lat chyba siedemdziesiątych. Kierowca wyglądał na człowieka godnego zaufania: siwiejący blondyn białej rasy o okrągłej, pozbawionej zarostu twarzy, około pięćdziesiątki, powyżej 170 centymetrów wzrostu, średniej budowy ciała. Wyglądał na wyjątkowo spokojnego faceta i nieźle pachniał, bo zawsze zwraca uwagę na takie szczegóły, a zwłaszcza na to, czy od klienta nie czuć alkoholu.
Króciutko pogadali przy krawężniku, umówili się do ceny i Christine wskoczyła na siedzenie obok kierowcy. Czujnym okiem rozejrzała się po wnętrzu pojazdu. Zapamiętała brązowy kolor winylowych foteli i coś w rodzaju łóżka z drewnianą obudową, wypełniającego resztę samochodu. Klient spytał, gdzie lubi pracować, skierowała go do ciemnego parkingu za kliniką przy 400 East Fifth Street. Po drodze mężczyzna opowiadał o sobie. Powiedział, że jest pilotem helikoptera Gwardii Narodowej. Christine spytała go dla żartu, czy to on jest tym psychopatą mordującym prostytutki. Klient uśmiechnął się i zaprzeczył. Powiedział, że ma pięcioro dzieci, w tym kilka córek i nigdy by nie skrzywdził kobiety. Po dojechaniu na miejsce zaparkował w całkowitym mroku i wypłacił prostytutce 40 dolarów za seks oralny.
Przesiedli się na łóżko w tyle samochodu. Mężczyzna opuścił spodnie, a Christine zabrała się do roboty, próbując go pobudzić. Trzymając głowę nisko, nie zauważyła zbliżającego się niebezpieczeństwa. Dlatego nieomal straciła przytomność, gdy niespodziewanie otrzymała bolesny cios w głowę. Jak w powiększeniu widziała nad sobą twarz mężczyzny; wciągał spodnie i domagał się, by oddała pieniądze. Chciała uciekać, próbowała po omacku znaleźć klamkę w bocznych drzwiach vana. Klamki nie było. Walcząc z napastnikiem, któremu udało się wyciągnąć z kieszeni jej spodni 40 dolarów, przedarła się na przednie siedzenie i z całej siły wypchnęła drzwiczki. Brocząc krwią wydostała się na parking i uciekała przez znane sobie zaułki, zdołała dobiec do Centrum Rehabilitacji pod wezwaniem św. Łukasza, gdzie o tej porze był tylko strażnik. Strażnik zawiózł ją do szpitala Sacred Heart, gdzie w izbie przyjęć lekarz założył jej trzy szwy na niemal dwucentymetrowe głębokie rozcięcie, nieco z tyłu nad lewym uchem.
Dopiero po kilku dniach po tym zdarzeniu prostytutka odzyskała zdolność myślenia na tyle, że zmusiła się do pójścia na policję. Już po kilku słowach skierowano ją do pokoju detektywów z grupy operacyjnej. Podany przez nią rysopis niedoszłego klienta oraz szczegóły (pilot helikoptera, pięcioro dzieci) idealnie pasowały do tego, co detektywi wiedzieli już o człowieku znanym jako Robert Yates - należało zrobić wszystko, by nie wymknął się z rąk.
Przed południem, w środę 15 września 1999 roku, Robert Yates przyjechał do Public Safety Building, budynku mieszczącego agencję przestrzegania prawa w śródmieściu Spokane (został wezwany w celu złożenia dodatkowych wyjaśnień w sprawie zatrzymania go z młodą prostytutką, Jennifer Robinson). W hallu przy recepcji czekała na niego cała grupa operacyjna, wszystkich sześciu detektywów na czele z szefem Davidem Bentleyem. Wymieniając z pozoru serdeczne gesty powitania detektywi zauważyli, że podejrzany przefarbował sobie włosy n aleciutki brąz i bardzo się poci.
Na pytanie, czy często korzystał z usług prostytutek, Yates odpowiedział, że tylko raz , jedyny raz. Jesienią ubiegłego roku, już po zmroku, jechał do domu, gdy zatrzymała go młoda dziewczyna. Wieczór był bardzo zimny, postanowił więc ja zabrać. Po wejściu do samochodu natychmiast chciała ubijać z nim biznes, więc się zdenerwował i ją wyrzucił. W Spokane nigdy nie był z prostytutką. Natomiast zdarzyło mu się to kilka razy, gdy służył w Niemczech. Przesłuchanie dobiegało końca. Detektywi spytali Yatesa, czy zgodził by się na pobranie próbki krwi, tak aby test kodu DNA całkowicie wykluczył go z grona podejrzanych. Po raz pierwszy wyglądał na zaskoczonego. Długo się zastanawiał i wreszcie powiedział, że musi to przedyskutować z żoną i da znać, co postanowił. Rzeczywiście - zadzwonił do detektywów w kilka godzin po zakończeniu przesłuchania, oznajmiając, że na testy krwi się nie zgadza.
Detektywi przyszli po Roberta Yatesa 18 kwietnia 2000 roku. Akurat w dniu jego 48 urodzin. Nakładając mu kajdanki powiedzieli, że jest aresztowany pod zarzutem popełnienia zbrodni na szesnastoletniej prostytutce, Jennifer Joseph. Detektywi mieli za sobą nakaz sądowy, zezwalający na pobranie od oskarżonego próbki krwi. Wykonane testy DNA potwierdziły już po kilku dniach, że są one identyczne z testami spermy, pozostawionej za zwłokach ośmiu zamordowanych prostytutek. W kilka dni po aresztowaniu Yatesa odezwała się znowu Chrostine Smith. W gazecie "Spoksesman-Review" zobaczyła zdjęcie ujętego mordercy, na którym rozpoznała swego napastnika. Dostarczyła detektywom szokującego dowodu. Tej wiosny miała wypadek samochodowy i lekarze w Centrum Medycznym University of Washington prześwietlili jej głowę. Okazało się, że kobieta ma pod czaszką kawałki metalu. Lekarze spytali ją, czy ktoś kiedyś do niej strzelał. Prostytutce stanął wówczas przed oczyma ten wieczór, kiedy zajęta wykonywaniem swych zarobkowych czynności, otrzymała potworne uderzenie w głowę. Teraz zrozumiała, że był to wystrzał oddany z przyłożonego do jej głowy pistoletu.
Robert Yates został postawiony w stan oskarżenia za popełnienie na terenie miasta Spokane ośmiu morderstw pierwszego stopnia, całkowicie udowodnionych z podejrzeniem o zamordowanie 18 lub nawet więcej innych kobiet. Oskarżenie dotyczyło również próby zamordowania Chrostine Smith oraz dwóch zbrodni popełnionych w Tacomie na Connie Ellis i Melindzie Mercer. Nie przyznał się do żadnego z tych zarzutów. Prokuratorzy zapowiedzieli, że będą domagać się dla niego kary śmierci.
Robert Yates załamał się dopiero w poniedziałek, 16 października 2000 roku. Pod ciężarem dowodów winy postanowił walczyć o życie. Za pośrednictwem swych obrońców przedstawił oskarżeniu propozycję układu. W zamian za odstąpienie od domagania się dla niego kary śmierci i zamianę jej na dożywotnie więzienie, przyzna się do zamordowania 13 prostytutek w Spokane i próbę zastrzelenia Christine Smith. Nie weźmie na siebie odpowiedzialności w Tacomie. Zaprowadzi natomiast detektywów do miejsca, w którym ukrył zwłoki Melody Murfin 43-letniej prostytutki i narkomanki ze Spokane, która przepadła bez wieści 8 maja 1998 roku. Znajdowała się ona na liście kobiet prawdopodobnie zamordowanych przez Yatesa, jednak ponieważ nie odnaleziono zwłok, nie było na to dowodu.
Prokuratorzy przystali na jego propozycję. Yates sporządził w notesie dokładny plan swej posesji i zaznaczył miejsce, w którym znajduje się ciało Melody Murfin. Policjanci rozpoczęli kopanie na grządce kwiatowej pod oknem małżeńskiej sypialni, 30 centymetrów od fundamentów domu. Po dwóch godzinach pracy, na głębokości 15 centymetrów, znaleźli zwłoki poszukiwanej kobiety.
Robert Yates został skazany 26 listopada 2000 roku. Za jedną z największych serii zbrodni w amerykańskeij historii, otrzymał łączny wyrok 408 lat więzienia oraz 60 tysięcy dolarów grzywny, co praktycznie oznaczało przepadek majątku, jego i jego rodziny. Jego żona z pięciorgiem dzieci znalazła się na bruku.
Drugi proces Roberta Yatesa rozpoczął się 12 sierpnia 2002 roku, w sądzie hrabstwa Pierce, w Tacomie. Tym razem oskarżenie nie poszło za żadne ugody i zażądało kary śmierci. 3 Października pełen skruchy Yates w panice prosił o darowanie życia. "Nie mogę znaleźć słów na opisanie bezmiaru zła, nieszczęścia i bółu, jakie wyrządziłem ofiarom mych zbrodni oraz ich rodzinom" - powiedział niemal płacząc.
4 października ława przysięgłych, po zaledwie dwóch godzinach obradowania za zamkniętymi drzwiami, podjęła jednomyślna decyzję: kara śmierci. 4 listopada 2002 roku Robert Yates został osadzony w celi śmierci więzienia stanowego w Walla Walla, mieście uniwersyteckim na pograniczu ze stanem Oregon. Ironią losu jest, że jako 23-latek pracował w tym więzieniu jako strażnik. Yates mordował nie tylko kobiety. Tuż przed rozprawą, gdy już było jasne, że i tak będzie siedział do końca życia w więzieniu, wyjaśnił tajemnicę podwójnej zbrodni, już niemal zapomnianej. Latem 1975 roku zabił Susan Savage i Patricka Olivera, parę dwudziestoletnich studentów, przeżywających swe piękne chwile na kocu, podczas pikniku nad rzeką Mill Creek w Walla Walla. Morderca był rówieśnikiem swych ofiar; miał wówczas 23-lata.
Świadomość tej właśnie, pierwszej i najbardziej bezsensownej zbrodni długo nie dawała spokoju sędziom, policjantom oraz najbliższym Yatesa. Detektywi podejrzewają, że Yates nie powiedział całej prawdy o swych straszliwych czynach. W stanie Waszyngton lista niewyjaśnionych zbrodni jest jeszcze długa. Są na niej kobiety znalezione z ranami postrzałowymi z małokalibrowego pistoletu, których głowy owinięto plastikowymi workami na zakupy. Skazanie Roberta Yatesa nie zamknęło do końca jego historii. Detektywi sporządzili już wykaz zbrodni w Spokane i innych częściach stanu, gdzie przebywał zbrodniarz. Wśród tajemniczych morderstw są przypadki noszące cechy podobieństwa do udowodnionych mu już zbrodni.
Zbrodniami Yatesa interesuje się nieprzerwanie około 50 agencji policyjnych z różnych miast USA i Kanady, odezwała się również policja z miasta garnizonowego Hanau w Niemczech, gdzie Robert Yates służył w bazie armii USA łącznie siedem lat. Na liście niewyjaśnionych zbrodni na kobietach jest tam ponad dwadzieścia przypadków ...
"CYTATY"
ROBERT YATES SNR.
(OJCIEC ROBERTA YATESA)
"Nie wiem, nie potrafię znaleźć wytłumaczenia tego bezmiaru nieszczęścia, które syn wyrządził tak wielu ludziom. Chciałbym, żeby ci pokrzywdzeni wiedzieli, że jesteśmy tacy jak oni: zwyczajną, przeciętną rodziną. I wszystkie moje najgłębsze myśli, wprost z mojego serca, płyną teraz do nich ..."
ANNE
(CÓRKA MELODY MURFIN)
"Wszyscy są przekonani, że tu, w tym sądzie, wymiar sprawiedliwości kładzie właśnie teraz kres wielu tragediom z naszym udziałem. Skazanie przestępcy ma podobno przynieść nam ulgę. Wcale tak nie będzie, bo morderca ujdzie z życiem. Przyznaję, że moja matka wybrała złą drogę, ale przyjrzyjmy się wyborowi, jakiego dokonał Robert Yates. Jak mogłeś tak postąpić? - zwróciła się do oskarżonego podczas pierwszego procesu. - Jak mogłeś zamordować moją matkę i zakopać ją na swoim podwórku? Jak mogłeś poradzić sobie z faktem, że twoja szczęśliwa rodzina deptała po mojej matce przez ponad dwa lata? Zabiłeś ją i skradłeś jej duszę! Nie życzę ci, byś kiedykolwiek ujrzał światło dnia i swoje dzieci. Jesteś skazany na przeżywanie tortur w celi więzienia, do końca życia. Musisz przeżywać te tortury aż do dnia Sądu".
"MICHELLE"
(PROSTYTUTKA Z EAST SRAGUE)
"Przyjechałam na "wybieg" i zaczęłam szlifować ten bruk już w 1986 roku. Czasem jakaś dziewczyna znikała bez śladu, lecz popłoch zapanował dopiero w 1997 roku. Co noc czułam się tak, jakbym grała w rosyjską ruletkę. Wsiadając do samochodu kolejnego klienta, nigdy nie miałam pewności, czy wyjdę żywa. Przecież wiadomo, że każdej z nas może się to przydarzyć".
"Michelle" o Robercie Yatesie
"Był moim regularnym klientem przez co najmniej dwa lata. Ostatni raz był ze mną dwa tygodnie przed aresztowaniem. Zdążyłam poznać go całkiem dobrze: cichy, układny i spokojny. Czułam się przy nim bezpiecznie. Typowy mężczyzna w średnim wieku, znudzony domowym seksem".
"RENA"
(PROSTYTUTKA I NARKOMANKA)
"Nigdy nie spotałam tu dziewczyny wolnej od nałogów. Na "wybiegu" dzieją się straszne rzeczy. Właśnie tu zostałam zgwałcona. Na tej ulicy miałam rewolwer przyłożony do skroni i musiałam robić wszystko, pod dyktando uzbrojonego bandyty. Coraz niechętniej obserwowałam zatrzymujące się obok mnie samochody. Patrzyłam na nie, jak na nadchodzącą śmierć. Wchodziłam do środka dopiero wtedy, gdy klient wyglądał względnie normalnie, lecz nie opuszczał mnie strach, że tym razem to mogę być ja."
"Rena" o Robercie Yatesie
"Po raz pierwszy był ze mną w samochodzie na parkingu jakiegoś szpitala. Gdy już skończył, kazał sobie podać trochę cracku. Odtąd znajdował mnie na ulicy co kilka dni. Uważałam go za mojego "stałego". Był dobrym klientem. Zawsze dawał napiwek i wypalał ze mną trochę cracku. No cóż, uważam się za urodzoną pod dobrą gwiazdą. Wiele naszych dziewczyn nie miało tego szczęścia, gdy na ich drodze stawał ten przyjemniak w średnim wieku".