usunięte sceny z książek


Ta scena została usunięta z rozdziału 11 „Komplikacje”. Jej usunięcie zirytowało mnie, ale nie wiedziałam czemu, więc dałam sobie spokój. Gdy było już za późno, by ją wstawić z powrotem, w końcu zrozumiałam, co mi nie dawało spokoju. Mimo że wspominam wiele razy o niezdarności Belli, nigdy tak naprawdę nie pokazałam tego. To był ten jedyny raz, gdy Edward obserwował Bellę, a zatem był to idealny moment na popis jej niezdarności. Haha a teraz moje wyjaśnienie jest niemalże dłuższe niż wycięty fragment.

Zmierzch, s. 179. (Nieprzepisany ustęp zaczyna się na s. 178 od słów: "Weszłam do środka półprzytomna...")

Badminton

Oczywiście nie odbyło się bez wpadki. Starałam się nie zbliżać do Mike'a, by ten mógł w spokoju grać, ale trener Clapp podszedł do nas i kazał mu trzymać się swojej strony kortu, bym również mogła uczestniczyć w grze. Sam stanął obok i przyglądał się nam, upewniając się, że wypełniamy jego polecenie.

Z westchnieniem stanęłam w bardziej centralnym miejscu kortu, trzymając przed sobą ostrożnie rakietę. Dziewczyna z przeciwnej drużyny uśmiechnęła się złośliwie podczas wykonywania serwisu - musiałam jej coś uszkodzić podczas koszykówki - i posłała lotkę kilka metrów za siatkę, prosto we mnie. Skoczyłam niezgrabnie w stronę nadlatującego pocisku, mierząc rakietą w jego kierunku, ale zapomniałam uwzględnić siatkę w swoich rachubach. Moja rakieta odbiła się od siatki z zadziwiającą siłą, wypadając mi z ręki i zahaczając przy tym o moją głowę, zanim uderzyła w ramię Mike'a, który podbiegł, by odbić lotkę, którą ja przepuściłam.

Trener Clapp zakasłał lub próbował zamaskować śmiech.

- Przepraszam, Newton - mruknął, oddalając się wolnym krokiem, byśmy mogli powrócić do naszych poprzednich, mniej niebezpiecznych, pozycji.

- Wszystko w porządku? - spytał Mike, rozcierając sobie ramię, podczas gdy ja masowałam sobie czoło.

- Tak, a ty jesteś cały? - spytałam łagodnie, biorąc znów do ręki swoją broń.

- Chyba dam sobie radę. - Wykonał ręką pełen obrót, upewniając się, że jest w pełni sprawna.

- Będę się trzymać z tyłu. - Odeszłam do tylnego narożnika kortu, trzymając ostrożnie rakietę za plecami.

Rozpoznacie tę scenę z końca drugiego rozdziału „Księżyca w nowiu”. Tylko niektóre zdania są inne. W pierwotnym szkicu Carlisle nafaszerował Bellę lekami, by złagodzić ból, co wywołało u niej niecodzienną reakcję. Dlaczego ten fragment został wycięty? Po pierwsze, moi redaktorzy stwierdzili, że nastrój był zły. (Ja próbuję robić sobie żarty ze wszystkiego, oni próbują nade mną zapanować.) Po drugie, uważali, że reakcja Belli nie była realistyczna. Cóż, to im powinno być głupio, bo ta historia jest oparta na prawdziwym doświadczeniu życiowym (tym razem nie moim).

Księżyc w nowiu, s. 49.

Narkotyki

Opadłam na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a świat wirował mi przed oczami. Ręka mnie już nie bolała, ale nie wiedziałam, czy to z powodu tabletek przeciwbólowych, czy pocałunku. Coś mi się przypomniało, ale skojarzenie było zbyt ulotne...

- Przepraszam. - Edwardowi także brakowało tchu. - Przeholowałem.

Ku własnemu zaskoczeniu, zachichotałam.

- Jesteś zabawny - wymamrotałam i ponownie zachichotałam.

Skrzywił się w ciemności. Wyglądał tak poważnie. Dostałam napadu histerycznego śmiechu. Zasłoniłam sobie usta, by stłumić śmiech, żeby Charlie mnie nie usłyszał.

- Bello, zażywałaś kiedykolwiek wcześniej Percocet?

- Nie sądzę - odpowiedziałam, wciąż chichocząc. - A co?

Wywrócił oczami. Nadal nie mogłam się przestać śmiać.

- Jak twoja ręka?

- Nie czuje jej. Mam ją jeszcze?

Westchnął przy akompaniamencie moich chichotów.

- Spróbuj zasnąć, Bello.

- Nie, chcę, żebyś mnie znów pocałował.

- Przeceniasz moją samokontrolę.

Parsknęłam śmiechem.

- Co jest dla ciebie bardziej kuszące - moja krew czy moje ciało?

Rozbawiło mnie własne pytanie.

- Pół na pół. - Uśmiechnął się wbrew sobie. - Nigdy nie widziałem cię na haju. Jesteś bardzo zabawna.

- Nie jestem na haju. - Spróbowałam powstrzymać chichoty, by to udowodnić.

- Lepiej się prześpij - zasugerował.

Zdałam sobie sprawę, że robię z siebie idiotkę, co nie było niczym niezwykłym, ale wciąż było żenujące, więc spróbowałam pójść za jego radą. Wtuliłam głowę w jego ramię i zamknęłam oczy. Co jakiś czas jeszcze dostawałam nawrotu chichotów, ale zdarzało się to coraz rzadziej, aż w końcu leki uśpiły mnie.

***

Obudziłam się w strasznym stanie: ręka mnie piekła, a głowa bolała. Edward powiedział, że to skutki uboczne zażycia leków i polecił mi stosować Tylenol zamiast Percocatu, po czym pocałował mnie niedbale w czoło i wyskoczył przez okno.

To, że jego twarz wydawała mi się odległa i bez wyrazu, wcale mi nie pomogło. Niepokoiłam się, do jakich wniosków mógł dojść w nocy, gdy obserwował, jak spałam. Im bardziej się tym gryzłam, tym dotkliwiej pulsowały mi skronie.

Wzięłam podwójną dawkę Tylenolu, a buteleczkę z Percocatem wyrzuciłam do kosza w łazience.

Ten fragment został wycięty z pierwotnego epilogu. Mimo że pokrótce wyjaśniłam historię Emmetta w rozdziale 14 - „Siła woli”, to naprawdę brakuje mi jej opowiedzianej szczegółowo jego własnymi słowami.

Emmett i niedźwiedź

Zmierzch, epilog

Zaskoczyło mnie dziwne pokrewieństwo, które utworzyło się między mną a Emmettem, szczególnie że kiedyś to on wydawał mi się najbardziej przerażający z nich wszystkich. Musiało to mieć coś wspólnego z tym, jak zostaliśmy wybrani, by dołączyć do rodziny. Oboje zostaliśmy pokochani i odwzajemniliśmy to uczucie, będąc ludźmi, choć w jego przypadku trwało to bardzo krótko. Jednak Emmett pamiętał to. On jeden naprawdę rozumiał, jakim cudem był dla mnie Edward.

Rozmawialiśmy o tym po raz pierwszy pewnego wieczoru, gdy nasza trójka wyłożyła się na kanapie w salonie. Emmett po cichu zapoznawał mnie ze wspomnieniami, które były lepsze niż bajki. Uwaga Edwarda była skoncentrowana na programie kulinarnym. Zdecydował, ku mojemu niedowierzaniu, że musi nauczyć się gotować, co mogło stanowić pewien problem, gdy się nie miało odpowiedniego wyczucia smaku i zapachu. Mimo wszystko istniało coś, co nie przychodziło mu łatwo. Zmarszczył swoje idealne brwi, gdy znany kucharz doprawiał kolejną potrawę do smaku. Ukryłam uśmiech.

- Wtedy kończył się już ze mną bawić i wiedziałem, że za chwilę umrę - wspominał Emmett ze spokojem, kończąc opowieść o swoim ludzkim życiu przygodą z niedźwiedziem. Edward nie zwracał na nas uwagi. Słyszał już wcześniej tę historię. - Nie mogłem się ruszyć. Traciłem przytomność. Wówczas usłyszałem coś, co, jak sądziłem, było innym niedźwiedziem, walczącym z tamtym o pożywienie. Nagle poczułem się, jakbym leciał. Uznałem, że umarłem, ale mimo to spróbowałem otworzyć oczy. Wtedy ją zobaczyłem... - Powrócił myślami do tego wspomnienia, jego mina wyrażała niedowierzanie. Rozumiałam go doskonale. - ... i wiedziałem już, że nie żyję. Nie miałem nawet nic przeciwko bólowi. Walczyłem ze sobą, by nie zamknąć powiek i nie stracić z oczu twarzy anioła. Majaczyłem oczywiście, zastanawiając się, dlaczego nie dostaliśmy się jeszcze do nieba. Uznałem, że musi być ono dalej, niż się spodziewałem. Czekałem, aż anioł mnie opuści. A wówczas ona zaniosła mnie przed oblicze Boga.

Zaniósł się swoim tubalnym śmiechem. Bez trudu mogłam wyobrazić sobie, iż ktoś wysunął takie przypuszczenie.

- Sądziłem, że to, co nastąpiło później, było sądem nade mną. W swoim dwudziestoletnim życiu bawiłem się aż nazbyt dobrze, więc ognie piekielne mnie nie zaskoczyły. - Znów się zaśmiał. Mimo to zadrżałam. Edward nieświadomie wzmocnił uścisk wokół mnie. - Jednak zdziwiło mnie to, że anioł mnie nie zostawił. Nie potrafiłem zrozumieć, jak coś tak pięknego mogło przebywać ze mną w piekle, ale byłem za to wdzięczny. Za każdym razem gdy Bóg przychodził mnie skontrolować, obawiałem się, że zabierze ją ode mnie, ale nigdy tego nie uczynił. Zacząłem myśleć, że ci wszyscy kaznodzieje, którzy rozprawiali o miłosiernym Bogu, mogli mieć mimo wszystko rację. I wtedy ból ustał, a oni wyjaśnili mi wszystko. Byli zdziwieni, że nie przejąłem się zanadto tą całą przemianą w wampira. Ale skoro Carlisle i Rosalie, mój anioł, byli wampirami, czy mogło być aż tak źle?

Skinęłam głową, całkowicie się z nim zgadzając.

- Trochę więcej problemów miałem z zasadami... - Zachichotał. - Miałeś ze mną na początku pełne ręce roboty, prawda? - Szturchnął żartobliwie Edwarda w ramię, przez co zakołysało nami wszystkimi. Edward prychnął, nie odwracając wzroku od telewizora. - Widzisz, piekło nie jest takie złe, jeśli możesz zatrzymać przy sobie anioła - zapewnił mnie Emmett wesołym tonem. - Kiedy on w końcu zaakceptuje nieuniknione, poradzisz sobie.

Pięść Edwarda przemknęła obok mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam, co wbiło Emmetta w oparcie kanapy. Edward ani na moment nie spuścił wzroku z telewizora.

- Edward! - krzyknęłam na niego przerażona.

- Nie przejmuj się tym, Bello - powiedział Emmett niewzruszenie, sadowiąc się z powrotem na swoim miejscu. - Wiem, gdzie go znaleźć. - Spojrzał ponad mną na profil Edwarda. - W końcu będziesz musiał ją na chwilę zostawić - zagroził. Edward ledwo słyszalnie warknął, nie podnosząc wzroku.

- Chłopcy! - Z piętra dobiegł nas upominający głos Esme.

Tym razem nie jest to jeden z wyciętych fragmentów, tylko dodatek, który Stephanie napisała po burzliwych dyskusjach, które prowadzono na forach o tym, jak wyglądała rozmowa Rosalie z Edwardem w KwN. Jest to chyba najbardziej emocjonalny fragment, jaki tu wkleję. Zarwałam dziś nockę, żeby go przetłumaczyć, ale ja już tak mam, jak wpadnę w trans, to najlepiej mi się wtedy tłumaczy i potem nie mogę przerwać, póki nie skończę. 0x01 graphic
A i jeszcze coś - kocham te fragmenty z perspektywy Edwarda, co tylko wzmaga mój apetyt na MS.

Wiadomość od Rosalie

Telefon w mojej kieszeni znów zaczął wibrować. Po raz dwudziesty piąty w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Pomyślałem, żeby otworzyć go i przynajmniej sprawdzić, kto próbuje się ze mną skontaktować. Może to było coś ważnego. Może Carlisle mnie potrzebował.

Pomyślałem o tym, ale się nie ruszyłem.

Nie byłem całkiem pewien, gdzie się znajdowałem. Chyba na jakimś ciemnym, ciasnym strychu, pełnym szczurów i pająków. Pająki ignorowały mnie, a szczury trzymały się ode mnie z daleka. Powietrze przepełniała woń smażonego oleju, zjełczałego mięsa i ludzkiego potu oraz niemalże stała warstwa zanieczyszczeń unosząca się jak czarna mgiełka nad wszystkim. Pode mną były cztery piętra sypiącej się kamienicy w getcie tętniącej życiem. Nie zadawałem sobie trudu, by oddzielać myśli od głosów - razem tworzyły głośną, hiszpańską wrzawę, której się nawet nie przysłuchiwałem. Pozwalałem, by odbijała się ode mnie. To bez znaczenia. Wszystko było bez znaczenia. Moja egzystencja była pozbawiona znaczenia.

Cały świat był pozbawiony znaczenia.

Przyciskałem czoło do kolan, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić. Może to było bezsensowne. Może jeśli moja próba i tak była skazana na niepowodzenie, powinienem przestać się torturować i po prostu wrócić...

Ten pomysł był tak pobudzający, tak ożywczy - jakby te słowa zawierały w sobie silny środek znieczulający, zmiatający z powierzchni ziemi tę górę cierpienia, pod którą byłem zakopany - że sprawił, iż wziąłem głębszy oddech, a świat zawirował mi przed oczami.

Mógłbym stąd odejść, mógłbym wrócić.

Twarz Belli, zawsze ukryta pod moimi powiekami, uśmiechnęła się do mnie.

To był zapraszający uśmiech, uśmiech pełen przebaczenia, ale nie wywołał on takiego efektu, jakiego prawdopodobnie spodziewała się moja podświadomość.

Oczywiście, że nie mogłem wrócić. Czymże było moje cierpienie w porównaniu z jej szczęściem? Powinna móc się uśmiechać, wolna od strachu i wszelkich zagrożeń. Wolna od tęsknoty za przyszłością bez duszy. Zasługiwała na coś więcej. Zasługiwała na kogoś lepszego ode mnie. Kiedy opuści już ten świat, pójdzie do miejsca, do którego miałem zakaz wstępu, nieważne jakie życie prowadziłem na ziemi.

Myśl o tej ostatecznej rozłące była dużo silniejsza niż ból, który do tej pory odczuwałem. Zadrżałem. Kiedy Bella pójdzie do miejsca, do którego należała, a ja nie, nie będę już przeciągał dłużej swojego życia. Będę potrzebował zapomnienia. Będę potrzebował ulgi.

To była moja nadzieja, ale nie miałem na to żadnych gwarancji. Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda, zacytowałem. Nawet gdy stanę się popiołem, czy wciąż będę odczuwać męki po jej stracie?

Ponownie wstrząsnęły mną dreszcze.

A poza tym, do diabła, obiecałem. Przyrzekłem jej, że nie pojawię się już nigdy więcej w jej życiu. Nie zamierzałem cofnąć danego słowa. Nie mógłbym choć raz zrobić czegoś dla jej dobra? Czegokolwiek?

Myśl o powrocie do pochmurnego miasteczka, które już na zawsze pozostanie moim prawdziwym domem na tej planecie znów zaświtała mi w głowie.

Tylko, żeby sprawdzić. Tylko, żeby upewnić się, że jest bezpieczna i szczęśliwa. Nie po to, by się wtrącać. Nigdy by się nie dowiedziała, że tam byłem...

Nie. Do diabła, nie.

Telefon znów zaczął wibrować.

- Niech to szlag - warknąłem.

Mógłbym tym odwrócić swą uwagę, pomyślałem. Otworzyłem telefon i skojarzyłem numer. Od pół roku nie przeżyłem takiego szoku.

Po co Rosalie miałaby do mnie dzwonić? Była prawdopodobnie jedyną osobą, która cieszyła się z mojej nieobecności.

Musiało się stać coś naprawdę poważnego, skoro chciała ze mną rozmawiać. Zmartwiony o swoją rodzinę, odebrałem telefon.

- Co? - spytałem spięty.

- Och, wow. Edward odebrał telefon. Czuję się zaszczycona.

Gdy tylko usłyszałem ton jej głosu, wiedziałem, że z rodziną wszystko w porządku. Musiała być po prostu znudzona. Trudno było domyśleć się motywów jej postępowania bez wglądu w jej myśli. Postępowanie Rosalie nigdy nie miało dla mnie sensu. Jej działania wynikały z najbardziej zawiłych rodzajów logiki.

Zatrzasnąłem telefon.

- Zostaw mnie w spokoju - wyszeptałem do nikogo.

Oczywiście telefon od razu znów zaczął wibrować.

Będzie do mnie wydzwaniała, póki nie przekaże mi tej wiadomości, która miała mnie zirytować? Prawdopodobnie. Ta gra nie znudziłaby się jej przez kilka miesięcy. Rozważyłem w myślach pomysł, by pozwolić jej wciskać przycisk powtórnego wybierania numeru przez następne pół roku... a potem westchnąłem i znów odebrałem telefon.

- Streszczaj się.

Rosalie zaczęła wyrzucać z siebie słowa.

- Pomyślałam, iż chciałbyś wiedzieć, że Alice jest w Forks.

Otworzyłem oczy i wpatrzyłem się w spróchniałe drewniane belki oddalone trzy cale od mojej twarzy.

- Co? - Mój głos był pusty i wyprany z wszelkich emocji.

- Wiesz, jaka jest Alice - myśli, że wszystko wie. Jak ty. - Rosalie zachichotała bez cienia wesołości. Jej głos przybrał bardziej nerwowy ton, jakby nagle była niepewna tego, co robiła.

Ale moja wściekłość utrudniała mi przejmowanie się tym, jaki problem miała Rosalie.

Alice przyrzekła mi, że podporządkuje się mojemu postanowieniu w odniesieniu do Belli, mimo że nie zgadzała się z moją decyzją. Obiecała, że zostawi Bellę w spokoju... przynajmniej, póki ja też się do tego stosowałem. Najwyraźniej uznała, że w końcu ulegnę. Może miała rację.

Ale nie uległem. Jeszcze. Więc co robiła w Forks? Zapragnąłem skręcić jej ten chudy kark. Nie żeby Jasper pozwolił mi zbliżyć się na tyle do niej, gdyby wychwycił ten podmuch furii wzbierającej we mnie...

- Jesteś tam jeszcze, Edward?

Nie odpowiedziałem. Ścisnąłem czubkami palców nasadę nosa, zastanawiając się, czy wampir może dostać migreny.

Z drugiej strony, jeśli Alice już i tak wróciła...

Nie. Nie. Nie. Nie.

Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie. Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie.

Powtarzałem te słowa jak mantrę, próbując oczyścić umysł z kuszącego widoku ciemnego okna Belli. Wejścia do mojego jedynego sanktuarium.

Bez wątpienia musiałbym się płaszczyć, gdybym wrócił. Nie przeszkadzałoby mi to. Mógłbym szczęśliwie spędzić następne dziesięciolecie na kolanach, gdybym był z nią.

Nie, nie, nie.

- Edward? Obchodzi cię chociaż, czemu Alice tam jest?

- Nieszczególnie.

Głos Rosalie poweselał trochę, bez wątpienia była zadowolona, że wymusiła na mnie odpowiedź.

- Cóż, właściwie, to ona nie łamie zasad. Rozumiesz, ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.

Zamrugałem powoli. Bella wyjechała? Moje myśli skupiły się na tej niespodziewanej wiadomości. Jeszcze nie ukończyła szkoły, więc musiała wrócić do matki. To dobrze. Będzie żyła tam, gdzie jest mnóstwo słońca. To dobrze, że była w stanie zostawić za sobą cienie przeszłości.

Spróbowałem przełknąć ślinę, ale nie potrafiłem.

Rosalie wydała z siebie nerwowy chichot.

- Więc nie musisz się wściekać na Alice.

- W takim razie po co do mnie dzwonisz, Rosalie, jeśli nie po to, by wpędzić Alice w kłopoty? Po co zawracasz mi głowę? Eh!

- Czekaj! - zawołała, dobrze wyczuwając, że miałem zamiar przerwać połączenie. - To nie dlatego dzwoniłam.

- Więc po co? Mów szybko i zostaw mnie w spokoju.

- Cóż... - zawahała się.

- Wyduś to z siebie, Rosalie. Masz dziesięć sekund.

- Myślę, że powinieneś wrócić do domu - powiedziała w pośpiechu. - Jestem zmęczona Esme, która się ciągle smuci, i Carlisle'em, który się nigdy nie śmieje. Powinieneś się wstydzić tego, co im zrobiłeś. Emmett ciągle za tobą tęskni i to mi działa na nerwy. Masz rodzinę. Dorośnij w końcu i przestań myśleć tylko o sobie.

- Ciekawa rada, Rosalie. Pozwól, że ci opowiem o tym, jak to kocioł przygarniał garnkowi...

- Ja myślę o nich, w przeciwieństwie do ciebie. Nie obchodzi cię, jak bardzo ranisz Esme, nie mówiąc już o innych? Kocha cię bardziej niż resztę nas, wiesz o tym. Wracaj do domu.

Nie odpowiedziałem.

- Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy, zapomnisz o tym.

- Forks nigdy nie było problemem, Rosalie - powiedziałem, starając się być cierpliwym. To, co powiedziała o Esme i Carlisle'u poruszyło we mnie czułą strunę. - Tylko dlatego że Bella - trudno było wypowiedzieć jej imię na głos - wyprowadziła się na Florydę, to wcale nie znaczy, że będę w stanie... Zrozum, Rosalie. Naprawdę mi przykro, ale, zaufaj mi, to by nikogo nie uszczęśliwiło, gdybym tam był.

- E...

Znowu. Znowu to wahanie.

- Czego mi nie mówisz, Rosalie? Czy z Esme wszystko w porządku? A z Carlisle'em?

- Nic im nie jest. Po prostu... cóż, nie powiedziałam, że Bella się wyprowadziła.

Nie odezwałem się. Powtórzyłem w myślach naszą rozmowę. Tak, Rosalie powiedziała, że Bella się wyprowadziła. Powiedziała: „...ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.” A potem: „Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy.”Więc Bella nie była w Forks. Co miała na myśli, mówiąc, że Bella się nie wyprowadziła?

I znów Rosalie wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu, tym razem prawie ze złością.

- Nie chcieli ci powiedzieć, ale ja uważam, że to głupie. Im szybciej się z tym uporasz, tym szybciej wszystko wróci do normy. Po co miałbyś się szwędać po mrocznych zakamarkach tego świata, gdy nie ma takiej potrzeby? Możesz już wracać do domu. Możemy znów tworzyć rodzinę. To koniec.

Wydawało się, że mój umysł przestał pracować. Nie rozumiałem tego, co mówiła. Wyglądało na to, że było coś bardzo oczywistego w jej słowach, ale nie miałem pojęcia co. Mój mózg przetwarzał te informacje, układając z nich dziwne wzory. Absurdalne.

- Edward?

- Nie rozumiem, co do mnie mówisz, Rosalie.

Długie milczenie, długości kilku uderzeń ludzkiego serca.

- Ona nie żyje, Edwardzie.

Jeszcze dłuższe milczenie.

- Tak mi... przykro. Mimo to uważam, że miałeś prawo się dowiedzieć. Bella... rzuciła się z klifu dwa dni temu. Alice widziała to, ale było już zbyt późno, by coś zrobić. Chociaż myślę, że pomogłaby, łamiąc dane słowo, gdyby tylko miała czas. Wróciła, by zrobić co w jej mocy, aby pomóc Charliemu. Wiesz, że ona zawsze troszczyła się o niego...

Telefon zamarł. Potrzebowałem kilku sekund, by uświadomić sobie, że go wyłączyłem.

Siedziałem w ciemności przez bardzo długą chwilę. Wydawało mi się, że czas się skończył. Jakby wszechświat się zatrzymał.

Powoli, poruszając się jak staruszek, włączyłem z powrotem telefon i wybrałem jedyny numer, pod który przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie zadzwonię.

Gdyby ona odebrała, rozłączyłbym się. Jeśli to będzie Charlie, zdobędę postępem informację, na której mi zależało. Udowodnię, że to był tylko chory żart Rosalie, a potem powrócę do swojej nicości.

- Dom państwa Swan - odezwał się głos, którego nigdy przedtem nie słyszałem. Ochrypły, głęboki męski głos, ale mimo to należący do kogoś młodego.

Nie zastanawiałem się nad tym, co to może oznaczać.

- Mówi doktor Carlisle Cullen - przedstawiłem się, perfekcyjnie naśladując głos ojca. - Mogę rozmawiać z Charliem?

- Nie ma go tutaj - odparł głos, mgliście zaskoczył mnie pobrzmiewający w nim gniew. Te słowa były niemalże warknięciem. Ale to nie miało znaczenia.

- W takim razie gdzie on jest? - zapytałem, tracąc cierpliwość.

Nastąpiło krótkie milczenie, jakby nieznajomy chciał zataić tę informację przede mną.

- Jest na pogrzebie - odpowiedział w końcu chłopak.

Ponownie zatrzasnąłem telefon.

Zabawna historia - prawdę mówiąc ten fragment miał być takim żartem. Przeczytałam na stronie Twilight Fanfiction o konkursie „Postaw się na moim miejscu” i wspomniałam Alphie (z Twilight Lexicon), że być może zażartuje sobie i wezmę w nim udział. Ona odparła, że to się nigdy nie uda, bo Pelirroja rozpozna moje opowiadanie w przeciągu sekundy. Założyłam się z nią, że Pel mnie nie złapie, a Alphie, że jej się to uda. Więc napisałam ten fragment „Księżyca w nowiu” z perspektywy Rosalie (to było całkiem ciekawe doświadczenie przebywać przez chwilę w głowie Rosalie!) i wysłałam go, chichocząc sama do siebie. Koniec końców, żart obrócił się przeciwko mnie. Moje opowiadanie zaginęło w cyberprzestrzeni i Pel nigdy go nie ujrzała. Więc chyba ja i Alphie nigdy nie dowiemy się, która z nas wygrałaby zakład... chyba że Twilight Fanfiction zorganizuje następny konkurs...

Oto mój nieudany żart, rozmowa telefoniczna między Alice i Rosalie z rozdziału 18 „Księżyca w nowiu”.



Błędna ocena


Jakiś cichy szmer - nie tutaj, tylko kilkaset jardów na północ - sprawił, że drgnęłam. Moja dłoń odruchowo zacisnęła się na telefonie, jednocześnie zamykając go i chowając.

Odrzuciłam włosy za ramię, zerkając przez wysokie okna na las. Dzień był mglisty, a niebo zasnute chmurami. Moje własne odbicie było jaśniejsze niż drzewa i chmury. Przyjrzałam się swoim szeroko otwartym, przerażonym oczom, swoim ustom wygiętym w podkówkę, małej pionowej zmarszczce między brwiami...

Skrzywiłam się, zastępując malujące się na mojej twarzy poczucie winy pogardą. Atrakcyjną pogardą. Z roztargnieniem zauważyłam, jak ten zacięty wyraz twarzy pasuje do mnie, subtelnie kontrastując z moimi gęstymi złotymi lokami. W tym samym czasie przeczesywałam wzrokiem alaskański las. Z ulgą stwierdziłam, że wciąż jestem sama. Dźwięk, który usłyszałam, wydał zapewne jakiś ptak lub był to podmuch wiatru.

Nie ma potrzeby, bym odczuwała ulgę, powiedziałam sobie. Nie ma potrzeby, bym czuła się winna. Nie zrobiłam nic złego.

Czy inni planowali nigdy nie powiedzieć Edwardowi prawdy? Pozwolić mu się zadręczać w nieskończoność w tych obrzydliwych slumsach, podczas gdy Esme zamartwiała się, Carlisle krytykował każdą jego decyzję, a naturalna radość życia Emmetta powoli wyparowywała z powodu samotności? Czy to było sprawiedliwe?

Poza tym nie istniała taka możliwość, żeby utrzymać coś w sekrecie przed Edwardem na dłuższą metę. Wcześniej czy później znalazłby nas, przyjechał odwiedzić Alice lub Carlisle'a z jakiegoś powodu i odkryłby prawdę. Podziękowałby nam za to, że okłamywaliśmy go, nic mu nie mówiąc? Szczerze wątpię. Edward zawsze musiał o wszystkim wiedzieć. Żył dla tego swoistego poczucia wszechwiedzy. Dostałby napadu wściekłości, a fakt, iż zatailiśmy przed nim śmierć Belli jedynie pogorszyłby sytuację.

Kiedy się w końcu uspokoi i dojdzie do siebie, prawdopodobnie podziękuje mi, że okazałam się na tyle odważna, by szczerze z nim porozmawiać.

Wiele mil stąd zaskrzeczał jastrząb. Ten odgłos sprawił, że podskoczyłam i ponownie wyjrzałam przez okno. Na mojej twarzy malowało się to samo poczucie winy co wcześniej. Rzuciłam sobie gniewne spojrzenie.

Dobra, niech będzie, więc miałam swoje motywy. Czy to naprawdę taka straszna rzecz, iż chciałam, by moja rodzina była znów w komplecie? Czy to naprawdę takie samolubne, iż tęskniłam za codziennym spokojem? Za szczęściem, które dotąd uważałam za pewnik? Tym szczęściem, które Edward zdawał się zabrać ze sobą?

Chciałam tylko, by wszystko wróciło do normy. Czy to było złe? Nie wydawało mi się to takie straszne. Ostatecznie nie zrobiłam tego dla siebie, lecz dla nas wszystkich. Dla Esme, Carlisle'a i Emmetta.

Już nie tak bardzo dla Alice, choć mogłam przypuszczać, że... Ale Alice była taka pewna, że wszystko się w końcu ułoży - że Edward nie będzie w stanie trzymać się z daleka od swojej ludzkiej dziewczyny - że nie zawracała sobie głowy zamartwianiem się. Alice zawsze żyła w innym świecie niż reszta, zamknięta w swojej co rusz zmieniającej się rzeczywistości. Skoro Edward był jedyną osobą, która mogła być częścią jej świata, sądziłam, że jego nieobecność bardziej się na niej odbije. Jednak ona zachowywała się równie spokojnie co zwykle. Żyjąc przyszłością, jej umysł znajdował się w czasie, którego jej ciało jeszcze nie osiągnęło. Zawsze była taka opanowana.

Mimo to gdy zobaczyła, jak Bella skacze, przestała nad sobą panować...

Czy wykazałam się zbytnią pochopnością? Zareagowałam zbyt szybko?

Równie dobrze mogłam być ze sobą szczera, ponieważ Edward dopatrzy się każdej nutki małostkowości w mojej decyzji, gdy tylko wróci. Równie dobrze mogłam się przyznać do swoich niecnych pobudek i zaakceptować je już teraz.

Tak, byłam zazdrosna o uczucie, jakim Alice darzyła Bellę. Czy Alice wyjechałaby w takim pośpiechu, taka spanikowana, gdybym to ja skoczyła z klifu? Musiała kochać tę zwykłą dziewczynę bardziej ode mnie?

Ale ta zazdrość była mało istotna. Mogła przyspieszyć moją decyzję, ale to nie ona przyczyniła się do jej podjęcia. I tak zadzwoniłabym do Edwarda. Byłam przekonana, że wolał moją szczerość bez zbędnego owijania w bawełnę niż oszukiwanie go przez innych dla jego własnego dobra. Ich życzliwość od początku była skazana na niepowodzenie. Edward w końcu wróciłby do domu.

A tak wróci wcześniej.

Nie tęskniłam jedynie za szczęściem rodzinnym.

Tęskniłam też za Edwardem. Brakowało mi jego zjadliwych uwag, jego czarnego humoru, który bardziej współgrał z moim własnym ponurym poczuciem humoru niż pogodna, żartobliwa natura Emmetta. Brakowało mi muzyki - wieży stereo, która odtwarzała jego najnowsze odkrycie muzyczne - i fortepianu - dźwięków, poprzez które Edward wyrażał swoje, zwykle odległe, myśli. Brakowało mi jego nucenia pod nosem w garażu, gdy oboje tuningowaliśmy samochody - jedyna rzecz, którą robiliśmy w absolutnej zgodzie.

Tęskniłam za swoim bratem. Z pewnością nie osądzi mnie zbyt surowo, gdy ujrzy to w moich myślach.

Początkowo nie będzie zbyt przyjemnie - zdawałam sobie z tego sprawę. Ale im szybciej znajdzie się z powrotem w domu, tym szybciej wszystko wróci do normy...

Zajrzałam w głąb siebie w poszukiwaniu żalu z powodu śmierci Belli. W istocie jej strata mnie zasmuciła. Trochę. Przynajmniej o tyle, że Bella uszczęśliwiła Edwarda. Nigdy wcześniej nie widziałam go takiego szczęśliwego. Oczywiście później również unieszczęśliwiła go bardziej niż cokolwiek innego podczas jego stuletniego życia. Jednak naprawdę będzie mi brakować tego spokoju, którym go obdarzyła przez te kilka krótkich miesięcy. Szczerze jej żałowałam.

Ta wiedza sprawiła, że poczułam się lepiej z samą sobą, uspokoiłam się. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w szybie, podziwiając widok za oknem. Moją twarz otaczały złote loki i ściany z czerwonego cedru podłużnego, przytulnego salonu Tanyi. Gdy się uśmiechałam, nie było na tej planecie kobiety ani mężczyzny, śmiertelnika ani istoty nieśmiertelnej, która dorównywałaby mojej urodzie. Pocieszająca myśl. Być może nie byłam najłatwiejszą osobą we współżyciu. Być może byłam płytka i samolubna. Być może mój charakter lepiej ukształtowałby się, gdybym urodziła się ze zwyczajną twarzą i ciałem. Być może byłabym wtedy szczęśliwsza. Ale tego nie dało się udowodnić. Miałam urodę, coś, na co mogłam zawsze liczyć.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

Zadzwonił telefon, odruchowo zacisnęłam rękę, mimo że dźwięk dobiegał z kuchni.

Od razu domyśliłam się, że to Edward. Dzwonił, by potwierdzić informację, którą mu przekazałam. Nie ufał mi. Najwyraźniej uważał, iż jestem na tyle okrutna, by zażartować sobie z czegoś takiego. Z grymasem niezadowolenia pomknęłam do kuchni, aby odebrać telefon Tanyi.

Stał na drugim końcu kuchennej lady. Odebrałam go, zanim jeszcze przebrzmiał pierwszy sygnał, i obróciłam się, by stać naprzeciwko oszklonych drzwi. Nie chciałam tego przyznać, ale zdawałam sobie sprawę, iż wypatrywałam powrotu Emmetta i Jaspera. Wolałam, by nie usłyszeli, jak rozmawiam z Edwardem. Wściekliby się...

- Tak? - odezwałam się.

- Rose, podaj mi Carlisle'a, proszę - rzuciła Alice.

- Och, Alice! Carlisle jest na polowaniu. Co...?

- Kurczę. Niech oddzwoni do mnie, jak tylko wróci.

- O co chodzi? Zaraz go wytropię i każę mu zadzwonić do ciebie...

- Nie - Alice znów mi przerwała. - Będę już na pokładzie samolotu. Czy kontaktował się z wami Edward?

Poczułam się dziwnie, jakby mój żołądek zaczął się zwijać. Wywołało to u mnie wrażenie deja vu, niewyraźnie przywołało dawno zapomniane ludzkie wspomnienie - mdłości...

- Cóż, tak, Alice. Właściwie to rozmawiałam z Edwardem. Kilka minut temu.

Przez ułamek sekundy rozważałam, czy nie udawać, że to Edward do mnie zadzwonił - zwykły zbieg okoliczności. Ale, oczywiście, nie było sensu kłamać. Gdy Edward wróci, da mi się wystarczająco we znaki.

Mój żołądek wciąż zwijał się nieprzyjemnie, ale zignorowałam go. Postanowiłam uchodzić za zezłoszczoną. Alice nie powinna się odzywać do mnie w taki sposób. Edward nie chciał wysłuchiwać kłamstw, on chciał usłyszeć prawdę. Wesprze mnie w tym aspekcie, gdy wróci.

- Ty i Carlisle myliliście się - powiedziałam. - Edwardowi nie spodobałoby się, gdybyśmy go okłamywali. Pragnąłby poznać prawdę. Tak. Więc mu ją wyjawiłam. Zadzwoniłam do niego... Wydzwaniałam do niego bez przerwy - przyznałam się. - Dopóki nie odebrał. Zostawienie wiadomości byłoby... nie na miejscu.

- Jak mogłaś, Rosalie? Co tobą kierowało?

- Im szybciej się z tym upora, tym szybciej wszystko wróci do normy. To nie stałoby się łatwiejsze z biegiem czasu, więc po co to odkładać? Upływ czasu nic by tu nie zmienił. Bella nie żyje. Edward będzie rozpaczał, ale w końcu mu przejdzie. Lepiej, jak zacznie wcześniej niż później.

- Cóż, myliłaś się w obu kwestiach, Rosalie, więc to może stanowić pewien problem, nie sądzisz? - wycedziła Alice.

Myliłam się w obu kwestiach? Zamrugałam gwałtownie, starając się coś z tego pojąć.

- Bella wciąż żyje? - wyszeptałam, nie dowierzając własnym słowom. Próbowałam jedynie odgadnąć, o których kwestiach mówiła Alice.

- Tak, to prawda. Nic jej nie jest...

- Nic? Widziałaś, jak skacze z klifu!

- Myliłam się.

Te słowa zabrzmiały bardzo dziwnie w ustach Alice... Alice, która nigdy się nie myliła, której nigdy nie można było zaskoczyć...

- Co się stało? - wyszeptałam.

- Długo by opowiadać.

Alice się myliła. Bella żyła. A ja powiedziałam...

- Cóż, narobiłaś niezłego zamieszania - warknęłam, obracając swój smutek w oskarżenie. - Edward dostanie furii, kiedy wróci do domu.

- Tyle że w tym przypadku też nie masz racji - stwierdziła Alice. Poznałam, że mówi przez zaciśnięte zęby. - Dlatego dzwonię...

- W czym nie mam racji? Że Edward wróci do domu? Oczywiście, że wróci... - Zaśmiałam się drwiąco. - Co? Uważasz, że będzie zgrywał Romea? Ha! Jak w jakimś głupim, romantycznym...

- Tak... - syknęła Alice lodowatym tonem. - Właśnie to zobaczyłam.

Pewność, która pobrzmiewała w jej głosie, sprawiła, że poczułam się dziwnie, jakby kolana miały się pode mną ugiąć. Wsparłam się o cedrową belkę, choć moje twarde niczym diament ciało z pewnością tego nie potrzebowało.

- Nie... Nie jest taki głupi. On... on musi zdawać sobie sprawę, że...

Jednak nie potrafił dokończyć zdania, ponieważ zobaczyłam w myślach własną wizję. Wizję samej siebie. Niewyobrażalną wizję mojego życia, gdyby w jakiś sposób Emmett przestał istnieć. Wzdrygnęłam się, otrząsając się z tego koszmarnego majaka.

Nie - nie było porównania. Bella była tylko człowiekiem. Edward nie chciał, by stała się nieśmiertelna, więc to nie było to samo. Edward nie mógł czuć tego samego!

- Ja... nie miałam tego na myśli, Alice! Po prostu pragnęłam, by wrócił do domu!

Mój głos przypominał zawodzenie.

- Na to już trochę za późno, Rosalie - odparła Alice nieco ostrzejszym i chłodniejszym tonem niż poprzednio. - Oszczędzaj swoją gadkę dla kogoś, kto w nią uwierzy.

Usłyszałam trzask, a potem odezwał się sygnał telefoniczny.

- Nie - wyszeptałam. Przez chwilę kręciłam powoli głową. - Edward musi wrócić.

Spojrzałam na swoją twarz odbijającą się w oszklonych drzwiach, lecz nie mogłam się jej przyjrzeć. Była jedynie bezkształtną plamą bieli i złota.

Wówczas głęboko w odległej gęstwinie ogromne drzewo zachwiało się inaczej niż reszta lasu. Emmett.

Szarpnięciem otworzyłam drzwi. Uderzyły mocno o ścianę, ale ich odgłos został daleko w tyle za mną, gdy biegłam w stronę dziczy.

- Emmett! - krzyknęłam. - Emmett, pomocy!

Stypendium

To największy fragment, który wycięłam z New Moon. Zawiera większą część oryginalnego rozdziału szóstego (pierwotnie zatytułowanego "Wyciąg z konta") i siedem krótkich scen, które kontynuowały wątek "stypendium" przez całą książkę. Uważałam, że jest całkiem zabawny, ale moi redaktorzy się ze mną nie zgodzili. Nie był potrzebny, więc został poświęcony na ołtarzu redakcji.

Scena pierwsza: dzień po tym, jak Bella była z Jessicą na filmie o zombie

Nadal tęskniłam za Phoenix przy rzadkich okazjach, kiedy coś mnie do tego sprowokowało. Na przykład teraz, kiedy szłam do Forks Federal Bank zdeponować moją wypłatę. Czego bym nie dała za elektroniczny wpłatomat. Albo przynajmniej za anonimową osobę za biurkiem.

- Dzień dobry, Bello - powitała mnie matka Jessiki.

- Dzień dobry, pani Stanley.

- Jak dobrze, że wyskoczyłaś wczoraj wieczorem z Jessicą. Tyle już czasu minęło...

Zacmokała językiem i uśmiechnęła się, żeby zabrzmiało to przyjaźniej. Coś musiało być nie tak z moją miną, bo nagle jej uśmiech stał się sztuczny, a jej ręka powędrowała nerwowo do włosów i utknęła w nich na minutę. Miała takie same włosy jak Jessika, które spryskała lakierem, by tworzyły sztywną fryzurę, złożoną z mocno skręconych loczków.

Odwzajemniłam uśmiech o sekundę za późno. Miałam zbyt wolny czas reakcji.

- Tak. - Starałam się przybrać odpowiednio towarzyski ton. - Wie pani, byłam bardzo zajęta. Szkoła... praca... - Usilnie zastanawiałam się, co jeszcze mogę dodać do tej listy, ale nic nie wymyśliłam.

- Rozumiem. - Uśmiechnęła się ciepło, jakby była zadowolona, że moja odpowiedź jest normalna i pasuje do kontekstu.

Nagle uświadomiłam sobie, że to rzeczywiście mógł być powód jej uśmiechu. Kto wie, jak Jessica skomentowała wczorajszy wieczór. Cokolwiek powiedziała, miało to pewne potwierdzenie w rzeczywistości. Byłam córką ekscentrycznej eks-żony Charliego, a szaleństwo może być dziedziczne. Przez pewien czas trzymałam się też z miejskimi dziwakami - na tę myśl drgnęłam i szybko ją zablokowałam. A aktualnie zachowywałam się tak, jakbym chodziła w śpiączce. Stwierdziłam, że istnieją wystarczające przesłanki, by uznać mnie za wariatkę, nawet bez brania pod uwagę głosów, które słyszałam w swojej głowie. Zastanawiałam się, czy pani Stanley naprawdę tak o mnie myśli.

Musiała dostrzec w moich oczach zamyślenie. Odwróciła szybko wzrok, wyglądając przez okna za mną.

- Praca - powtórzyłam, żeby zyskać jej uwagę, i położyłam czek na kontuarze. - I to jest oczywiście powód, dla którego tu jestem.

Uśmiechnęła się ponownie. Jej szminka ścierała się wraz z upływem dnia i było jasne, że mocno obrysowywała usta, aby wydawały się pełniejsze niż w rzeczywistości.

- Co tam u Newtonów? - zapytała pogodnie.

- Dobrze. Rozpoczyna się sezon - powiedziałam automatycznie, mimo że - skoro codziennie przejeżdżała obok parkingu sklepu Olympic Outfitter's - na pewno widziała obce samochody. Prawdopodobnie wiedziała więcej ode mnie na temat wzlotów i upadków w prowadzeniu biznesu turystycznego.

Kiwnęła nieobecnie głową, uderzając palcami w klawiaturę komputera. Powędrowałam wzrokiem wzdłuż ciemnobrązowego blatu, zwracając uwagę na jaskrawo pomarańczowe linie w stylu lat siedemdziesiątych, które zdobiły jego krawędzie. Kolor dywanu i ścian został zamieniony na neutralną szarość, ale kontuar był świadectwem oryginalnego wystroju budynku.

- Hm... - mruknęła pani Stanley wyższym tonem niż zwykle. Zerknęłam na nią bez zainteresowania, zastanawiając się, czy to pająk na biurku tak ją wystraszył.

Jednak jej wzrok wciąż był utkwiony w ekranie komputera. Przestała poruszać palcami, a wyraz jej twarzy wskazywał na zaskoczenie i zakłopotanie. Czekałam, ale nie powiedziała nic więcej.

- Czy coś nie tak? - Czyżby Newtonowie zapłacili mi czekiem bez pokrycia?

- Nie, nie - wymamrotała szybko, spoglądając na mnie z dziwnym błyskiem w oczach. Wyglądało na to, że usiłuje zwalczyć podekscytowanie. Skojarzyła mi się z Jessicą, która umierała z pragnienia, by podzielić się nową plotką.

- Czy chciałabyś, żeby wydrukować twój bilans? - zapytała z entuzjazmem. Nie miałam tego w zwyczaju. Stan mojego konta rósł tak powoli i przewidywalnie, że nie miałam większych kłopotów, żeby policzyć wszystko w myślach. Ale zmiana w jej głosie mnie zaciekawiła. Co takiego było na ekranie, że tak ją zafascynowało?

- Jasne - zgodziłam się.

Uderzyła w klawisz, a drukarka szybko wypluła krótki dokument.

- Proszę bardzo.

Wyszarpnęła kartkę w takim pośpiechu, że rozerwała ją na dwie części.

- Ups, bardzo przepraszam.

Rozejrzała się po biurku, wciąż unikając mojego spojrzenia, aż znalazła rolkę taśmy klejącej. Skleiła dwa kawałki papieru w jeden i podała mi go.

- Eee, dziękuję - mruknęłam.

Z kartką w dłoni skierowałam się do wyjścia, zerkając szybko na nią, żeby przekonać się, co tak bardzo zdziwiło panią Stanley.

Myślałam, że kwota na moim koncie powinna wzrosnąć do tysiąca pięciuset trzydziestu pięciu dolarów. Myliłam się - końcówka wynosiła trzydzieści sześć i pół, a nie trzydzieści pięć.

No i było tam jeszcze dwadzieścia kawałków ekstra.

Zastygłam w miejscu, próbując podliczyć pieniądze. Na koncie było dwadzieścia tysięcy dolarów więcej jeszcze przed moją dzisiejszą wpłatą, którą dodano prawidłowo.

Przez minutę rozważałam, czy nie zlikwidować natychmiast konta. Ale westchnęłam i znów podeszłam do kasy, gdzie z zainteresowaniem w oczach czekała na mnie pani Stanley.

- Chyba zaszła jakaś pomyłka, pani Stanley - powiedziałam, podając jej z powrotem kartkę. - Powinno być tylko tysiąc pięćset trzydzieści sześć i pół.

Zaśmiała się konspiracyjnie.

- Też pomyślałam, że to troszkę dziwne.

- Ja chyba śnię, prawda? - Też się zaśmiałam, zaskoczona normalnością własnego tonu.

Pisała szybko.

- Już patrzę... trzy tygodnie temu nadszedł przelew od... hm, chyba z innego banku. Myślę, że ktoś pomylił numer konta.

- W jakie kłopoty wpadnę, jeśli to wypłacę? - zażartowałam.

Zachichotała nieobecnie i wróciła do pisania.

- Hm... - odezwała się znowu, a jej czoło przecięły trzy głębokie zmarszczki - Wygląda na to, że był to przelew telegraficzny. Nie otrzymujemy takich wiele. Wiesz co? Poproszę panią Gerandy, żeby rzuciła na to okiem...

Urwała, odwracając się od komputera i wyciągając szyję w stronę otwartych drzwi za nią.

- Charlotte, jesteś zajęta? - zawołała.

Nie było odpowiedzi. Pani Stanley wzięła wyciąg z konta i znikła za tylnimi drzwiami, gdzie musiały znajdować się biura.

Spoglądałam za nią przez minutę, ale nie pojawiła się. Odwróciłam się i wyjrzałam nieobecnym wzrokiem przez frontowe okna, obserwując, jak deszcz spływa po szkle. Krople tworzyły nieprzewidywalne strumyczki, czasem skręcając na ukos z powodu wiatru. Nie zwracałam uwagi na to, ile czekałam. Chciałam zmusić umysł, żeby błądził swobodnie, nie myśląc o niczym, ale nie umiałam wrócić do poprzedniego stanu półświadomości.

W końcu usłyszałam za sobą głosy. Odwróciłam się i obserwowałam, jak pani Stanley i żona doktora Gerandy'ego wchodzą do głównego pomieszczenia z takimi samymi uprzejmymi uśmiechami na twarzach.

- Przepraszam cię, Bello - powiedziała pani Gerandy. - Powinno mi się udać to wyjaśnić jednym krótkim telefonem. Możesz poczekać, jeśli chcesz. - Wskazała ręką rząd drewnianych krzeseł przy ścianie. Wyglądały, jakby razem ze stołem stanowiły komplet z czyjejś jadalni.

- Okej - zgodziłam się.

Podeszłam do krzeseł i usiadłam na środkowym. Nagle pożałowałam, że nie mam ze sobą książki. Od pewnego czasu nie czytałam nic, co nie było zadane w szkole. A nawet wtedy, gdy w programie nauczania przewidziana została jakaś śmieszna historia miłosna, korzystałam ze streszczeń. Ku mojej uldze przerabialiśmy teraz Folwark zwierzęcy. Ale musiały istnieć inne bezpieczne książki. Thrillery polityczne. Zagadkowe zbrodnie. Makabryczne morderstwa nie stanowiły problemu, jeśli w fabułę nie były wplecione jakieś naiwne wątki romantyczne.

Rozmowa trwała wystarczająco długo, żebym zdążyła się zirytować. Zmęczyło mnie wpatrywanie się w nudny, szary pokój bez żadnego obrazka, który ożywiałby nagie ściany. Nie mogłam obserwować pani Stanley, gdy przerzucała stertę papierów, co jakiś czas wpisując coś do komputera - spojrzała na mnie jeden raz, a kiedy nasze oczy spotkały się, wyglądało na to, że poczuła się niezręcznie i upuściła jakiś dokument. Słyszałam głos pani Gerandy, słabe mamrotanie dobiegające z drugiego pokoju, ale nie było ono wystarczająco wyraźne, żebym mogła stwierdzić cokolwiek poza faktem, że kłamała na temat czasu rozmowy telefonicznej. Trwała ona na tyle długo, że zaczęłam mieć problemy z utrzymywaniem pustki w głowie. Jeśli szybko się nie skończy, nie będę w stanie nic na to poradzić. Zacznę myśleć. Wpadłam w panikę, usiłując znaleźć bezpieczny temat do rozmyślań.

Ocaliło mnie ponowne pojawienie się pani Gerandy. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, kiedy wystawiła głowę za drzwi. Jej grube, śnieżnobiałe włosy natychmiast przyciągnęły moją uwagę.

- Bella, czy możesz do mnie dołączyć? - zapytała, zdałam sobie sprawę, że przyciskała do ucha telefon.

- Oczywiście - wymamrotałam, a ona znikła.

Pani Stanley musiała odblokować drzwiczki przy kontuarze, żebym mogła wejść. Miała nieobecny uśmiech i unikała mojego wzroku. Byłam absolutnie pewna, że miała zamiar podsłuchiwać.

Idąc szybko do biura, rozważałam możliwe wyjaśnienia. Ktoś prał brudne pieniądze, używając mojego konta. A może Charlie brał łapówki, a ja stanowiłam jego przykrywkę. Ale kto mógł mieć tyle pieniędzy, żeby go przekupić? Może Charlie był członkiem mafii, brał łapówki i używał mojego konta, by prać brudne pieniądze. Nie, nie mogłam wyobrazić sobie Charliego w gangu. Może to Phil. W końcu jak dobrze znałam Phila?

Nadal wisząc na telefonie, pani Gerandy wskazała brodą na metalowe składane krzesło naprzeciw jej biurka. Notowała coś w pośpiechu na odwrocie koperty. Usiadłam, zastanawiając się, czy Phil ma jakieś mroczne sekrety z przeszłości i czy trafię do więzienia.

- Dziękuję, tak. Cóż, to chyba wszystko. Tak, tak... Bardzo dziękuję za pomoc. - Pani Gerandy uśmiechnęła się bezsensownie do swojego rozmówcy przed odłożeniem słuchawki.

Nie wyglądała na wściekłą i ponurą. Była raczej podekscytowana i zmieszana. Przypomniało mi to o pani Stanley na korytarzu. Bawiłam się przez chwilę myślą, żeby wyskoczyć zza drzwi i ją przestraszyć.

Pani Gerandy odezwała się:

- Wygląda na to, że mam dla ciebie świetne wiadomości... chociaż nie mogę pojąć, dlaczego nikt cię jeszcze nie poinformował.

Spojrzała na mnie krytycznie, tak jakby spodziewała się, że walnę ręką w czoło i wykrzyknę: "Och, to TE dwadzieścia kawałków! Zupełnie wypadło mi to z głowy!".

- Świetne wiadomości... ? - powtórzyłam. Sugerowało to, że problem okazał się dla niej zbyt zawikłany i że rzeczywiście myślała, że jestem teraz bogatsza niż jeszcze parę minut temu.

- Ty chyba naprawdę nic nie wiesz... cóż, gratuluję! Zostałaś nagrodzona stypendium przyznanym przez... - zerknęła na swoje notatki - Towarzystwo Pacific Northwest.

- Stypendium? - powtórzyłam z niedowierzaniem.

- Tak. Czy to nie jest wspaniałe? Będziesz mogła pójść do każdego collegu, do jakiego zechcesz.

W momencie, kiedy promieniała z powodu mojego szczęścia, dotarło do mnie, skąd pochodzą pieniądze. Stłumiłam nagły przypływ gniewu, podejrzliwości, oburzenia i bólu, i starałam się mówić spokojnie.

- Stypendium, które zostało przelane bezpośrednio na moje konto - zauważyłam - zamiast na konto szkoły. Bez żadnej możliwości upewnienia się, czy na pewno przeznaczę te pieniądze na studia.

Moja reakcja ją zdenerwowała. Czuła się osobiście obrażona tym, co powiedziałam.

- Bello, kochanie, byłoby bardzo niemądrze wydać pieniądze inaczej niż na ten cel. Taka szansa zdarza się raz w życiu.

- Oczywiście - odparłam kwaśno. - A czy to Towarzystwo Pacific Northwest wyjaśniło, dlaczego wybrali właśnie mnie?

Znowu zajrzała do notatek, marszcząc delikatnie brwi w odpowiedzi na mój ton.

- Jest bardzo prestiżowe. Nie przyznają tego stypendium co roku.

- Tego akurat jestem pewna.

Zerknęła na mnie i szybko odwróciła wzrok.

- Bank w Seattle, który zarządza funduszami towarzystwa, skierował mnie do człowieka przydzielającego stypendia. Powiedział, że pieniądze są przyznawane na podstawie zdolności, płci i miejsca zamieszkania. Stypendium jest przeznaczone dla studentek z małych miejscowości, z mniejszymi możliwościami niż w wielkich miastach.

Komuś chyba wydawało się, że jest bardzo zabawny.

- Zdolności? - zapytałam powątpiewająco. - Mam średnią trzy przecinek siedem. Mogę wymienić trzy nazwiska dziewczyn z Forks, które mają lepsze stopnie, a jedną z nich jest Jessica. Poza tym nigdy nie składałam podania o stypendium.

Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Wymachiwała długopisem i zaczęła bawić się wisiorkiem, który włożyła przedtem pomiędzy kciuk i palec wskazujący. Znowu przejrzała notatki.

- Wspominał o tym... - Oczy nadal miała utkwione w kopercie, niepewna, jak postąpić wobec mojego nastawienia. - Nie akceptują aplikacji. Analizują odrzucone podania o inne stypendia i wybierają uczniów, którzy zostali według nich niesprawiedliwie potraktowani. Zdobyli twoje nazwisko z aplikacji o stypendium dla dobrych uczniów z Uniwersytetu Waszyngtona.

Czułam, jak kąciki moich ust kierują się ku dołowi. Nie wiedziałam, że podanie zostało odrzucone. Wypełniłam je tak dawno temu…

I nie rozglądałam się za żadnymi innymi możliwościami, mimo, że terminy składania papierów mijały. Nie potrafiłam skupić się na przyszłości. Uniwersytet Waszyngtona był jedyną uczelnią blisko Forks i Charliego.

- Jak zdobywają odrzucone podania? - spytałam beznamiętnie.

- Nie jestem pewna, skarbie. - Pani Gerandy była bardzo nieszczęśliwa. Spodziewała się podniecenia, a otrzymywała wrogość. Chciałabym jej jakoś wyjaśnić, że moja niechęć nie była skierowana do niej. - Ale człowiek rozdzielający stypendia zostawił swój numer telefonu i jeśli masz jakieś pytania możesz do niego zadzwonić. Na pewno przekona cię, że pieniądze są przeznaczone właśnie dla ciebie.

Co do tego nie miałam wątpliwości.

- Chciałabym dostać jego numer.

Zapisała go szybko na skrawku papieru. Zapisałam w pamięci, żeby podarować anonimowo bankowi bloczek karteczek do notowania.

Numer był międzymiastowy.

- Pewnie nie podał adresu e-mail? - zapytałam sceptycznie. Nie chciałam, żeby Charlie płacił duży rachunek.

- Ależ podał. - Uśmiechnęła się, zadowolona, że ma coś, na czym mi zależy. Sięgnęła ręką przez biurko, żeby dopisać coś na moim kawałku papieru.

- Dziękuję. Skontaktuję się z nim, kiedy tylko wrócę do domu.

Moje usta zacisnęły się w cienką linię.

- Skarbie - powiedziała z wahaniem pani Gerandy - Powinnaś się z tego cieszyć. To wspaniała okazja.

- Nie zamierzam przyjąć dwudziestu tysięcy dolarów, których nie zarobiłam - odparłam, starając się pohamować gniew w moim głosie.

Zagryzła wargę i spuściła wzrok. Pewnie też myślała, że jestem wariatką. Cóż, w takim razie niech powie mi to prosto w twarz.

- O co chodzi? - zapytałam.

- Bello... - przerwała, a ja czekałam z zaciśniętymi zębami. - To znacznie więcej niż dwadzieścia tysięcy.

- Słucham? - wykrztusiłam. - Więcej?

- Dwadzieścia tysięcy to pierwsza wpłata. Od tej pory będziesz otrzymywała pięć tysięcy co miesiąc, aż do momentu, gdy ukończysz college. Jeśli zapiszesz się na studia, wpłaty będą kontynuowane, żeby pokryć czesne.

Kiedy mi to mówiła, znów była podekscytowana.

Na początku byłam zbyt wściekła, żeby cokolwiek powiedzieć. Pięć tysięcy miesięcznie przez nieokreślony okres czasu. Miałam ochotę coś rozwalić.

- Jak? - wydusiłam w końcu.

- Nie rozumiem, co masz na myśli.

- W jaki sposób mam dostawać te pięć tysięcy miesięcznie?

- Będą przelewane na twoje konto tutaj - odpowiedziała zakłopotana.

Przez chwilę panowała cisza.

- Chcę zlikwidować konto - oświadczyłam stanowczo.

Piętnaście minut zabrało mi przekonanie jej, że mówię poważnie. Miała niekończący się zapas powodów wyjaśniających, dlaczego jest to zła decyzja. Kłóciłam się zawzięcie, aż w końcu do mnie dotarło, że bała się wypłacić mi dwadzieścia tysięcy. Czy mieli tyle na miejscu?

- Proszę posłuchać, pani Gerandy - zapewniałam - chcę po prostu wypłacić swoje tysiąc pięćset. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby odesłała pani resztę pieniędzy tam, skąd przyszły. Wyjaśnię wszystko z tym... - zerknęłam na swój skrawek - panem Isaakiem Randallem. To naprawdę pomyłka.

To ją chyba uspokoiło.

Piętnaście minut później, ze zwitkiem piętnastu setek, jedną dwudziestką, jedną dziesiątką, jedną piątką, jedną jedynką i pięćdziesięcioma centami w kieszeni, uciekłam z ulgą z banku. Pani Stanley i pani Gerandy stały obok siebie przy kontuarze, gapiąc się na mnie szeroko otwartymi oczami.

***

Scena druga: ten sam wieczór, po zakupie motocykli i pierwszej wizycie u Jacoba

Zamknęłam za sobą drzwi i wyciągnęłam z kieszeni fundusze na studia. Nie było tego wiele; zwinięte banknoty mieściły się w mojej dłoni. Włożyłam je do skarpety, która nie miała pary, i wsadziłam ją na dno szuflady z bielizną. Może nie była to szczególnie pomysłowa kryjówka, ale nad lepszym schowkiem pomyślę później.

W mojej drugiej kieszeni spoczywała kartka z numerem telefonu i e-mailem do Isaaca Randalla. Wyciągnęłam ją i położyłam na klawiaturze komputera, a następnie go włączyłam, wystukując stopą rytm, w czasie gdy ekran powoli budził się do życia.

Kiedy połączyłam się z siecią, zalogowałam się na mojej darmowej poczcie. Musiałam usunąć jeszcze tony spamu, który pojawił się od czasu, kiedy ostatni raz pisałam do Renee. W końcu mogłam utworzyć nową wiadomość.

W e-mailu widniało słowo "irandall", więc założyłam, że otrzyma go bezpośrednio człowiek, do którego pisałam.

Drogi panie Randall, napisałam.

Mam nadzieję, że pamięta Pan rozmowę, którą odbył Pan dzisiejszego popołudnia z panią Gerandy z Forks Federal Bank. Nazywam się Isabella Swan i wygląda na to, że jest Pan przekonany, że otrzymałam wysokie stypendium od Towarzystwa Pacific Northwest.

Przykro mi, ale nie mogę przyjąć stypendium. Poprosiłam, aby pieniądze, które dotychczas otrzymałam, zostały odesłane na konto, z którego nadeszły. Zamknęłam też swoje konto w Forks Federal Bank. Proszę przyznać stypendium innemu kandydatowi.

Dziękuję,

I. Swan

Musiałam kilkakrotnie przeredagowywać e-mail, żeby brzmiał jak trzeba - formalnie i jednoznacznie. Przeczytałam go dwa razy przed wysłaniem. Nie wiedziałam, jakie polecenia otrzymał pan Randall w sprawie rzekomego stypendium, ale w swojej odpowiedzi nie dostrzegłam żadnych błędów.

***

Scena trzecia: parę tygodni później, zaraz przed "randką" Belli i Jacoba z motocyklami

Kiedy wracałam, chwyciłam po drodze pocztę. Odrzuciłam szybko wszystkie rachunki i reklamy, aż w końcu dokopałam się do listu na samym końcu stosiku.

Był to typowy list firmowy, zaadresowany do mnie. Moje nazwisko zostało napisane ręcznie, co było zaskakujące. Z ciekawością spojrzałam na adres nadawcy.

Zainteresowanie szybko przemieniło się w nerwowe ściskanie w żołądku. List pochodził z Biura Przyznawania Stypendiów Towarzystwa Pacific Northwest. Pod nazwą brakowało adresu.

To prawdopodobnie formalne przyjęcie mojej odmowy, powiedziałam sobie. Nie było żadnego powodu do zdenerwowania. No, może oprócz tego, że zbyt długie myślenie o tej sprawie może strącić mnie z powrotem w przepaść, do krainy zombie. Nic więcej.

Położyłam resztę poczty na stole dla Charliego, zebrałam swoje książki z podłogi w salonie i pobiegłam na piętro. Kiedy tylko znalazłam się w swoim pokoju, zamknęłam drzwi i rozerwałam kopertę. Musiałam pamiętać, że mam być wściekła. Złość była kluczem.

Droga pani Swan,

Chciałbym pani oficjalnie pogratulować przyznania Pani prestiżowego stypendium imienia J. Nichollsa przez Towarzystwo Pacific Northwest. To stypendium jest przyznawane rzadko i powinna Pani być dumna, że komisja jednogłośnie wybrała właśnie Panią.

W wypłacaniu funduszy wystąpiły pewne niewielkie trudności, ale nie ma powodu do zmartwienia. Osobiście zająłem się tym, aby odbiór pieniędzy sprawiał jak najmniej kłopotu. Do listu załączony jest czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów: początkową kwotę i pierwszą miesięczną wypłatę.

Jeszcze raz gratuluję Pani osiągnięć. W imieniu całego Towarzystwa Pacific Northwest życzę Pani sukcesów w przyszłej karierze naukowej.

Z poważaniem,

I. Randall

Złość nie była problemem.

Zerknęłam do wnętrza koperty i, rzeczywiście, w środku znajdował się czek.

- Kim są ci ludzie? - wydusiłam przez zaciśnięte zęby, zgniatając list w niewielką kulkę.

Z furią podeszłam do mojego kosza na śmieci, żeby wygrzebać numer telefonu pana Randalla. Nie obchodziło mnie już, że mieszkał daleko - nasza rozmowa miała być naprawdę krótka.

- O, kurcze - syknęłam. Kosz był pusty. Charlie wyrzucił śmieci.

Rzuciłam kopertę z czekiem na łóżko i rozprostowałam zgnieciony list. Był napisany na firmowym papierze. U góry widniał ciemnozielony napis "Wydział Przyznawania Stypendiów Towarzystwa Pacific Northwest", ale poza tym nie było żadnej informacji, żadnego adresu, ani numeru telefonu.

- Kurcze.

Przysiadłam na krawędzi łóżka, starając się myśleć rozsądnie. Najwyraźniej zdecydowali się mnie ignorować. Nie mogłam jaśniej sprecyzować moich odczuć, więc nie było mowy o nieporozumieniu. Nawet gdybym zadzwoniła, prawdopodobnie nie zrobiłoby to różnicy.

Mogłam więc zrobić tylko jedno.

Znowu zgniotłam list, jak również kopertę z czekiem, i zeszłam po cichu na dół.

Charlie siedział w salonie przed głośno grającym telewizorem.

Podeszłam do zlewu kuchennego i wrzuciłam do niego zgniecione w kulkę kartki. Potem przeszukałam szufladę z drobiazgami, aż znalazłam pudełko zapałek. Zapaliłam jedną i przysunęłam ostrożnie do krawędzi papieru. Zapaliłam drugą i zrobiłam to samo. Chciałam wyjąć trzecią, ale papier palił się wesoło, więc nie było potrzeby.

- Bella? - Charlie przekrzyczał telewizor.

Szybko odkręciłam kurek, czując satysfakcję, kiedy silny strumień wody zgasił płomienie, zamieniając wszystko w płaską, szarą papkę.

- Tak, tato? - Wsadziłam zapałki z powrotem do szuflady i zamknęłam ją cicho.

- Czujesz dym?

- Nie.

- Hm...

Spłukałam zlew, pilnując, żeby cały popiół spłynął do odpływu, a potem wszystko dokładnie oczyściłam.

Trochę spokojniejsza wróciłam do swojego pokoju. Mogą mi wysyłać tyle czeków, ile chcą, pomyślałam ponuro. Zawsze mogę kupić więcej zapałek.

***

Scena czwarta: w czasie, kiedy Jacob jej unikał.

Na schodach wejściowych leżała paczka z FedExu. Podniosłam ją z ciekawością, spodziewając się adresu zwrotnego z Florydy, ale pochodziła z Seattle. Na wierzchu pudełka nie było nazwiska nadawcy.

Była adresowana do mnie, a nie do Charliego, więc położyłam ją na stole i zdarłam taśmę z kartonu, żeby ją otworzyć.

Kiedy tylko zobaczyłam ciemnozielone logo Towarzystwa Pacific Northwest, poczułam się, jakbym miała nawrót grypy żołądkowej. Opadłam na najbliższe krzesło bez patrzenia na list. Moja złość powoli narastała.

Nie mogłam się nawet zmusić, żeby go przeczytać, chociaż nie był długi. Wyjęłam go, położyłam na stole treścią do dołu i niechętnie spojrzałam na pudełko, żeby zobaczyć co leżało pod spodem. Była to gruba, wypchana koperta. Bałam się ją otworzyć, ale jednocześnie byłam dostatecznie wściekła, żeby ją wyciągnąć.

Moje wargi zacisnęły się w cienką linię, kiedy rozrywałam papier, nie zadając sobie trudu odklejenia skrzydełka koperty. I tak miałam w tej chwili wiele problemów. Nie potrzebowałam przypomnienia ani dodatkowej złości.

Byłam zszokowana, a mimo to w jakiś sposób nie czułam się zaskoczona. Czego innego mogłam się spodziewać - były tam trzy stosiki banknotów, schludnie obwiązane szerokimi gumkami. Nie musiałam patrzeć na nominały. Wiedziałam dokładnie, ile pieniędzy próbują mi wcisnąć. Było to trzydzieści tysięcy dolarów.

Wstałam i ostrożnie podniosłam kopertę, żeby wrzucić ją do zlewu. Zapałki leżały na samym wierzchu szuflady z drobiazgami, tam gdzie zostawiłam je ostatnio. Wyciągnęłam jedną i zapaliłam.

Paliła się coraz bliżej i bliżej moich palców, kiedy gapiłam się na okropną kopertę. Nie mogłam się zmusić, by ją upuścić. Zgasiłam ją z pełnym obrzydzenia wyrazem twarzy, zanim mnie oparzyła.

Wzięłam ze stołu list, zgniotłam go w kulkę i wrzuciłam do drugiej części zlewu. Zapaliłam kolejną zapałkę i przytknęłam do papieru, patrząc z ponurą satysfakcją, jak płonie. Rozgrzewka. Sięgnęłam po następną zapałkę. Znowu trzymałam ją, płonącą, nad kopertą. I znowu niemal poparzyła mi palce, zanim rzuciłam ją na popioły listu. Nie mogłam się zmusić do spalenia trzydziestu tysięcy dolarów.

Co miałam w takim razie zrobić? Nie miałam adresu zwrotnego, żeby oddać przesyłkę. Byłam prawie pewna, że towarzystwo nie istniało.

A potem zrozumiałam, że miałam jeden adres.

Włożyłam pieniądze z powrotem do pudełka FedExu, zdzierając etykietkę - gdyby ktoś kiedyś znalazł karton, nie mógłby powiązać tej sprawy ze mną. Zaniosłam pudełko do mojej furgonetki. Przez całą drogę przez moją głowę przebiegały niespójne myśli. Obiecałam sobie, że w tym tygodniu podczas jazdy na motorze będę wyjątkowo nieostrożna. Spróbuję nawet wykonać jakiś kaskaderski skok, jeśli będę musiała.

Nienawidziłam każdego centymetra drogi, gdy mijałam ponure drzewa, zaciskając zęby tak mocno, że bolała mnie szczęka. Po tym, co teraz robiłam, nocne koszmary na pewno będą straszne. Drzewa ustąpiły miejsca paprociom. Ze złością w nie wjechałam, pozostawiając za sobą dwa pasy zmiażdżonych, wilgotnych łodyg. Zatrzymałam się przy schodach wejściowych i zostawiłam samochód na jałowym biegu.

Dom był tak samo dotkliwie pusty. Martwy. Wiedziałam, iż odbieram go tak dlatego, że przerzucam na niego swoje własne uczucia, ale ta wiedza nie zmieniła jego wyglądu. Uważając, żeby nie patrzeć na nic przez okna, podeszłam do drzwi wejściowych. Marzyłam, aby przez minutę znów stać się zombie, ale odrętwienie już dawno odeszło.

Ostrożnie położyłam pudełko na progu opuszczonego domu i odwróciłam się, żeby odejść.

Zatrzymałam się na najwyższym stopniu. Nie mogłam tak po prostu zostawić stosu gotówki przed drzwiami. To prawie tak, jakbym ją spaliła.

Z westchnieniem i spuszczonymi oczami odwróciłam się i chwyciłam kłopotliwe pudełko. Może powinnam oddać je anonimowo na jakiś szczytny cel. Przeznaczyć na ludzi z chorobami krwi albo coś w tym stylu.

Ale kiedy szłam do furgonetki, potrząsnęłam głową. To były jego pieniądze i powinien je zatrzymać, do cholery. Gdyby ukradziono je z jego werandy, winien byłby on, nie ja.

Okno w samochodzie było otwarte, więc zamiast wysiąść, rzuciłam po prostu przesyłkę w stronę drzwi tak mocno, jak umiałam.

Nigdy nie umiałam dobrze celować. Pudełko uderzyło z hukiem w przednie okno, pozostawiając po sobie dziurę tak wielką, jakby trafiła w nie pralka.

- O kurcze! - krzyknęłam głośno, zakrywając twarz dłońmi.

Powinnam wiedzieć, że nieważne, co zrobię, tylko wszystko pogorszę.

Na szczęście znów poczułam złość. To jego wina, przypomniałam sobie. Ja tylko zwracałam jego własność. To przez niego miałam z tym takie trudności. Poza tym dźwięk tłuczonego szkła był całkiem fajny. W pewien perwersyjny sposób sprawił, że poczułam się trochę lepiej.

Nie udało mi się do końca siebie przekonać, ale mimo to wrzuciłam inny bieg i odjechałam. To był najlepszy możliwy sposób, żeby odesłać pieniądze tam, skąd przybyły. Poza tym miałam teraz wygodny sposób, żeby oddać kolejną miesięczną ratę. To było wszystko, co mogłam zrobić.

Wiele o tym myślałam po powrocie do domu. Przewertowałam książkę telefoniczną w poszukiwaniu szklarzy, ale nie znalazłam nikogo obcego, kogo mogłabym prosić o pomoc. Jak wyjaśniłabym adres domu? Czy Charlie musiałby aresztować mnie za wandalizm?

***

Scena piąta: pierwszy wieczór, kiedy Alice wróciła po tym, jak zobaczyła "próbę samobójczą" Belli.

- Jasper nie chciał z tobą przyjechać?

- Nie pochwala tego, że się wtrącam.

Pociągnęłam nosem.

- Nie tylko ty się wtrącasz.

Zamarła, a potem się rozluźniła.

- Czy ma to coś wspólnego z dziurą w przednim oknie mojego domu i pełnym banknotów pudełkiem na podłodze salonu?

- Zgadza się - powiedziałam ze złością. - Przepraszam za okno. To był wypadek.

- Jak zwykle, kiedy ma się do czynienia z tobą. Co zrobił?

- Coś o nazwie Towarzystwo Pacific Northwest nagrodziło mnie bardzo dziwnym stypendium, którego nie dało się odrzucić. Kiepski kamuflaż. Na pewno nie chciał, żebym wiedziała, że to on za tym stoi, ale miałam nadzieję, że nie uważał mnie za aż tak naiwną.

- A to oszust - wymamrotała Alice.

- Dokładnie!

- A mnie zabronić patrzeć. - Z irytacją potrząsnęła głową.

***

Scena szósta: w pokoju Belli, z Edwardem, bo powrocie z Włoch.

- Zastanawiam się, dlaczego niebezpieczeństwo nie może ci się oprzeć, zupełnie jak ja...?

- Niebezpieczeństwo nawet nie próbuje - mruknęłam.

- Oczywiście wygląda na to, że aktywnie go poszukiwałaś. O czym ty myślałaś, Bello? Wyłapałem z umysłu Charliego, ile razy byłaś ostatnio na pogotowiu. Czy wspominałem, że jestem na ciebie wściekły?

W jego cichym głosie więcej było bólu niż złości.

- Dlaczego? To nie twoja sprawa - odparłam, zakłopotana.

- Tak? Pamiętam bardzo wyraźnie twoją obietnicę, że nie będziesz zachowywać się lekkomyślnie.

Moja riposta była błyskawiczna.

- A czy ty nie obiecałeś przypadkiem, że nie będziesz się wtrącał?

- W czasie kiedy ty łamałaś obietnicę - powiedział ostrożnie - ja trzymałem się swojej części umowy.

- Ach tak? Trzy słowa, Edwardzie: Towarzystwo. Pacific. Northwest.

Podniósł głowę, żeby na mnie spojrzeć. Jego mina była zdziwiona i niewinna. Zbyt niewinna. Zdradzała wszystko.

- Czy ma to coś wspólnego ze mną?

- To wręcz obraźliwe - poskarżyłam się. - Uważasz mnie za głupią?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - powiedział z szeroko otwartymi oczami.

- Jasne - wymamrotałam.

***

Scena siódma, koniec tego wątku: ta sama noc/poranek, kiedy przybyli do domu Cullenów na głosowanie.

Nagle światło na werandzie się zapaliło i zobaczyłam stojącą w drzwiach Esme. Jej pofalowane, karmelowe włosy były zebrane z tyłu, a w ręce trzymała coś w rodzaju kielni.

- Wszyscy są w domu? - spytałam z nadzieją, kiedy wspinaliśmy się po schodach.

- Tak. - Kiedy odpowiadała, okna niespodziewanie się rozświetliły. Spojrzałam przez najbliższe z nich, żeby sprawdzić, kto nas zauważył, ale zaraz moją uwagę przyciągnęła puszka gęstej, szarej pasty na stołku naprzeciw. Zapatrzyłam się w gładką powierzchnię szyby i zrozumiałam, co robiła Esme na werandzie za pomocą kielni.

- Ojej, Esme! Przepraszam za to okno! Miałam zamiar...

- Nic się nie stało - przerwała mi ze śmiechem. - Alice opowiedziała mi wszystko i muszę powiedzieć, że nie winiłabym cię nawet, gdybyś zrobiła to celowo...

Spojrzała znacząco na syna, który patrzył na mnie.

Uniosłam brew. Odwrócił wzrok i wymamrotał niewyraźnie coś o darowanych koniach...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2 sceny usunięte z 00 Uderzenie Pokusy
lista książek zubytkowanych z księgozbioru, które znajdowały się na półkach do czerwca 2013, później
Książeczka Cyferki (1 5)
Maly Ksiaze w ujęciu filozoficznym, kl. I-III
Mały książę
Usunięcie przecieków z drzwi przednich
Jones Sandy Mój książę
badania i, , , , , , , , książeczka sanepid
Postępowanie po usunięciu pęcherzyka żółciowego
17 Obw M z 2013 r w spr stawek opł za usunięcie drzew i krz
KsiążeczkaGG2011Rozdzial01
115 Dystrybucja książek, prasy i innych mediów IIid 12966

więcej podobnych podstron