Któregoś dnia rano dzieci wyjrzały przez okno i zobaczyły, że wszystko jest pokryte grubym kożuchem białego śniegu. Drzewa, krzewy, ławka pod jarzębiną.
Pójdziesz ze mną lepić bałwana? - zapytała Kasia
Chętnie, ale teraz muszę iść do szkoły.
Szkoda. Jest ładnie, świeci słońce, potem może się zachmurzyć.
***
Rzeczywiście, zachmurzyło się. Zaczął padać gęsty śnieg. Dzieci ulepiły wprawdzie bałwanka, ale same były podobne do bałwanków - oblepione białym puchem.
Śnieg padał w nocy i calutki następny dzień. Chodniki przed domami były całkiem zasypane. Zaczęło się odśnieżanie. Zewsząd słychać było szuranie i zgrzytanie łopat o betonowe płyty. Dzieci kręciły się wśród dorosłych, niby pomagając, a właściwie szukając okazji do zabawy. Odmiatano dróżki, składano śnieg w kopce. Po kilku cieplejszych dniach złapał lekki mróz, zrobiło się ślisko. Posypywano chodniki piaskiem, ale śnieg wciąż padał i trzeba było znowu go odmiatać. Zima rozgościła się na dobre.
Czy ktoś z was widział panią Matyldę? - zapytała mama przy obiedzie. - Wczoraj lub dziś?
Ja nie - odpowiedział pierwszy tato.
Ani ja, ani ja - odrzekły po kolei dzieci, a Kazik dodał: - Śnieg przed jej domem nie jest odmieciony. Chodnik taki zasypany, że trudno przejść.
Pani Matylda do tej pory sama odgarniała śnieg - rzekła mama. - Chciałam jej raz pomóc, ale powiedziała, że to dla niej zdrowo trochę się poruszać na świeżym powietrzu.
Jakaś racja w tym jest - odrzekł tato.
Muszę do niej zajrzeć, może jest chora, nie daj Boże - zakończyła mama.
***
Kasia spodziewała się, że kiedy Kazik wróci ze szkoły, zabierze ją na sanki do parku. Dziewczynka lubiła chodzić tam z bratem.
Pewnie by poszedł, ale wkrótce rozszalała się śnieżyca. Początkowo tylko trochę lekkich płatków wirowało wolniutko w lekkim podmuchu wiatru. Później zaczęło wiać silniej, z ziemi podrywały się tumany świeżego śniegu i kręciły się w powietrzu tak szybko, jakby ktoś dmuchał w nie z olbrzymiej dmuchawy. Trudno było coś dostrzec w tej wirującej bieli. W dodatku z góry wciąż padał śnieg.
- Co za pogoda! - rzekła mama, wyglądając przez okno. - Dobrze, że zrobiłam zakupy rano. A jak ślisko na chodnikach! Pod spodem lód, a na wierzchu świeży śnieg. Widziałam, jak jakiś starszy pan przewrócił się, chociaż szedł z laską.
- Dzisiaj nigdzie nie pójdziemy z Kazikiem - westchnęła Kasia. - O, już przyszedł.
Przyszedł, przyszedł! Cześć, siostrzyczko! - odkrzyknął wesoło chłopiec. - Ale muszę jeszcze wyjść na godzinkę. Mamusiu zdążę na obiad, prawda? W taką pogodę zostań lepiej w domu. Umówiłem się z Jurkiem. Potem wam opowiem - odrzekł Kazik i już go nie było.
***
Minęła „godzinka” potem kwadrans i jeszcze kwadrans. Wreszcie Kazik wrócił, a wkrótce po nim tato.
Myjcie ręce i siadajcie do stołu - rzekła mama. - Czekamy i czekamy z Kasią. Kaziu, gdzie byłeś do tej pory? Jesteś zgrzany!
Przepraszam, zeszło nam trochę dłużej - odrzekł chłopiec i pobiegł do łazienki.
Byłaś dziś u pani Matyldy? - zapytał tato.
Nie zdążyłam! - westchnęła mama. - Pójdę po obiedzie.
Nie musisz. Ja do niej wstąpiłem. Miałaś trafne przeczucie. Jest chora, od kilku dni nie wychodzi z domu. Sąsiadka załatwia jej zakupy. Ale najbardziej pani Matylda martwiła się, że śnieg przed jej domem nie jest uprzątnięty. Tymczasem dzisiaj... Tato przerwał i spojrzał uważnie na Kazika.
Masz coś z tym wspólnego, synu?
Postanowiliśmy z Jurkiem, że zrobimy tam porządek. Myślałem, że we dwóch uwiniemy się z tym szybko. Ale śniegu było dużo, był twardy, zmarznięty... Dlatego się spóźniłem ...
Rozumiem - rzekła mama. - Ładnie postąpiliście.
Kiedyś była taka akcja harcerska „Niewidzialna ręka” - rzekł z uśmiechem tato. - Brawo, synu. Gratuluję pomysłu.
Kaziu, ty jesteś nadzwyczajny! -wykrzyknęła Kasia. „Niewidzialna ręka”!!
Gdyby Jurek mi nie pomógł, wróciłbym dużo później.
- Dzielni chłopcy - rzekła mama. - Tak właśnie trzeba postępować. Pomagać innym, pamiętać o słabszych.
Zofia Śliwowa
Promyczek Dobra 1(2003) s. 10-11