Porozmawiajmy o in vitro.
Z Marią Smereczyńską - członkiem-korespondentem Papieskiej Akademii „Pro Vita” - rozmawia ks. Jarosław Kwiecień
Na początku września specjalna komisja sejmowa rozpoczęła pracę nad zgłoszonymi projektami dotyczącymi przepisów o in vitro. Nieco później projekty trafią pod obrady Sejmu i Senatu. Będzie to czas, kiedy prawdopodobnie również wśród etyków, teologów, polityków i wszystkich zainteresowanych rozgorzeje dyskusja, czy metoda sztucznego poczęcia może być w naszym kraju dopuszczalna. Na czym ta metoda polega - wyjaśnia Maria Smereczyńska
Ks. Jarosław Kwiecień: - Jakie są największe problemy związane z metodą in vitro?
Maria Smereczyńska: - Mówimy o medyczno-technicznej stronie sztucznego zapłodnienia. Po pierwsze - zapładnia się większą liczbę komórek jajowych niż te, które ostatecznie trafią do macicy. Po drugie - nadmiar zarodków jest najczęściej zamrażany, wprowadzany w stan hibernacji, w ciekłym azocie, w temperaturze ok. - 195°C. Przy tak niskich temperaturach bywa, że uszkodzona zostaje struktura komórkowa embrionów - tych maleńkich osób. Bywa też tak, że rozwinięte, a niewykorzystane zarodki po prostu się niszczy lub daje komuś innemu. Inny skutek uboczny tej metody to narażenie kobiety na problemy zdrowotne. Hiperstymulacja hormonalna, której się ją poddaje, nigdy nie jest w pełni bezpieczna i ma skutki uboczne. Odbija się to często na zdrowiu kobiety - o czym można przeczytać także na forach internetowych kobiet, które poddały się zabiegowi in vitro.
Kolejny problem to korzystanie z komórek rozrodczych obcych dawców. Jeśli oboje małżonkowie są niepłodni, wtedy używa się do zapłodnienia plemników i komórek jajowych od osób trzecich. Można to nazwać biologiczną niewiernością, w wyniku której dorastające w przyszłości dziecko nie będzie miało poczucia pewności, że ta, która go urodziła, jest w stu procentach jego biologiczną mamą. Mówiąc wprost: dziecko może mieć nawet pięcioro rodziców, czyli dwoje bezpłodnych małżonków, dwoje dawców materiału genetycznego, a czasem jeszcze kobietę, która przyjmie i urodzi dziecko dla innych, będąc matką zastępczą (tzw. surogatką). O problemach etycznych, uczuciowych i prawnych takiego stanu rzeczy mówi się ostatnio bardzo wiele.
Na marginesie warto dodać, że procedura in vitro jest obarczona 2,6-krotnym wzrostem ryzyka urodzenia dziecka z niedowagą, a przy ciążach wielokrotnych, które przy tej metodzie nie są rzadkością, ryzyko to wzrasta. Prócz tego dzieci poczęte tą metodą rodzą się średnio w 30. tygodniu ciąży, a w przypadku poczęcia naturalnego ciąża trwa średnio 33,5 tygodnia. Inne zagrożenia, o których tylko wspomnę, to ryzyko tzw. łożyska przodującego, powstawania u dziecka guzów, porażenia mózgowego, słabszego rozwoju fizycznego w pierwszym okresie życia, trudności wychowawczych itd. O tym mało mówi się osobom, które chcą poddać się tej procedurze. Nie wiem, dlaczego, chociaż można przypuszczać, że tam, gdzie nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze…
- Jakie są podstawowe wątpliwości etyczne i moralne dotyczące metody in vitro, które przypomina Kościół?
- Poczęcie dziecka ma być wynikiem miłości małżonków, ich osobowej jedności. Tak zaplanował Stwórca. W przypadku sztucznego zapłodnienia akt ten dokonywany jest za pomocą środków technicznych, poza osobową jednością rodziców. Jest ono wynikiem żądania niepłodnych par, które za wszelką cenę chcą mieć dziecko. Uważają bowiem, że mają prawo do posiadania dziecka, tak jak domu, samochodu czy innej rzeczy. Chcą spełnić swoją potrzebę za każdą cenę, wychodząc z założenia, że pragnienia ludzkie powinny być spełniane. Tymczasem nawet najbardziej szlachetne pragnienie nie oznacza prawa do jego spełnienia. Przywołując wypowiedź teologa Domu Papieskiego, należy zauważyć, iż dziecko powołane do życia w sposób sztuczny, nie dla dobra jego samego, ale tylko po to, aby usatysfakcjonować potrzeby czy aspiracje swoich „producentów”, będzie zawsze naznaczone przez to niewolnictwo. Gdy np. okaże się, że w jakiejś mierze jest uszkodzone, ma wady, to mentalność, która skłoniła do takich działań, doprowadzi do uznania „uszkodzonego” dziecka nie za dziecko, które należy przyjąć i kochać niezależnie od jego słabości, lecz za nieudany efekt działań technologicznych, którego można się pozbyć, bo nie osiągnęło spodziewanego standardu czy założenia. Opisy takich sytuacji już pojawiają się w literaturze!
Niepłodność jest chorobą i tego nikt nie kwestionuje. Należy ją leczyć - ale metoda sztucznego zapłodnienia nie jest leczeniem niepłodności; pozwala jedynie obejść problem, który w dalszym ciągu nie będzie rozwiązany.
Jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy. Środowiska liberalne, feministyczne czy zainteresowana perspektywą szybkiego zysku część środowiska medycznego natarczywie domagają się nie tylko pełnej zgody na wykonywanie zapłodnienia pozaustrojowego, ale postulują wykonywanie zapłodnienia in vitro za pieniądze podatników, nawet jeżeli sprzeciwiają się tej metodzie. Warto zauważyć, że te same środowiska, które domagają się refundacji metody in vitro, również dość agresywnie postulują refundowanie środków antykoncepcyjnych, które niszczą płodność i stanowią jedną z przyczyn niepłodności. Jak widać, z jednej strony - refundowana antykoncepcja, która pozwala bez ograniczeń i opanowania spełniać wszystkie zachcianki i potrzeby seksualne, niszcząc często przy okazji płodność kobiety. A z drugiej strony - refundowana metoda na odzyskanie płodności, także wtedy gdy kobieta utraciła ją na skutek stosowania środków antykoncepcyjnych i chce zaspokoić swoją potrzebę posiadania dziecka!
Kościół niezmiennie przypomina o fundamentach człowieczeństwa, godności każdego człowieka, o równości wszystkich jako osoby, o obronie życia każdego człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Oddanie zatem decyzji o poczęciu dziecka w ręce lekarzy czy nawet szerszych gremiów, wyznaczających warunki, jest przejęciem przez człowieka roli Stwórcy. Część lekarzy otrzyma wobec innych władzę stwórczą - do tej pory człowiek miał taką władzę tylko względem przedmiotów! Będą oni mogli decydować o jakości rodzących się ludzi, eliminując jednostki chore, nieodpowiadające standardom, wymaganiom itp. Takie działania podcinają również najważniejszy fundament medycyny: „primum non nocere!” (po pierwsze - nie szkodzić!). To wszystko razem jest ogromnym, trudnym do przewidzenia zagrożeniem dla przyszłości ludzkości.
Nic dziwnego, że coraz więcej osób, które poznały, na czym polega naprawdę technika in vitro, zaczyna apelować do posłów, by wybrali projekt zakazujący całkowicie jej stosowania. Tak dzieje się np. w diecezji sosnowieckiej, gdzie członkowie Stowarzyszenia Rodzin Katolickich chcą wystosować list otwarty do parlamentarzystów, w którym będą przekonywać ich do zakazania w Polsce metody sztucznego zapłodnienia. Ich działania w pełni popiera bp Grzegorz Kaszak - ordynariusz sosnowiecki, który przez wiele lat zajmował się problematyką rodziny w Watykanie. Taka aktywność jest godna naśladowania.
- Podsumujmy zatem: Dlaczego powinniśmy być przeciwni stosowaniu metody in vitro, skoro przecież w jej wyniku powstaje nowe życie?
- Jeden z najbardziej wpływowych tygodników otwierała jakiś czas temu okładka przedstawiająca noworodka z podpisem: „Czy życie to grzech?”. Wewnątrz seria artykułów omawiała problematykę metody in vitro, ze szczególnym uwzględnieniem stanowiska Kościoła. Dokonano tego jednak w taki sposób, by wyglądało, że nauczanie Kościoła stoi na drodze do szczęścia, krzywdzi niepłodnych małżonków i jest nienowoczesne, gdyż zakazuje procedury, która przecież daje szansę nowemu życiu.
Powinniśmy pamiętać o tym, że na pierwszym miejscu nie jest to, czego chce człowiek czy co uważa za swoje prawo, ale to, czego oczekuje Stwórca. Dla dobra samego człowieka zresztą. Wola Boża to przede wszystkim Dekalog, a tu sprawa jest jasna. Sam pobyt ludzkiego embrionu poza organizmem matki to dla niego wielkie zagrożenie, często kończące się jego zniszczeniem, co sprzeciwia się właśnie piątemu przykazaniu. Dlatego dokonywanie tego typu czynów powinno spotkać się z taką reakcją prawa, jak każda inna sytuacja tworzenia zagrożenia dla zdrowia lub życia człowieka. Z kolei zarówno sposoby pobierania materiału genetycznego, jak i samo dokonanie zapłodnienia in vitro musi prowadzić do naruszenia szóstego przykazania: „Nie cudzołóż”. Nakaz „Nie zabijaj” zostaje złamany również przez fakt, że przy takich zabiegach zawsze dochodzi do powstania większej liczby embrionów i nie wszystkie mogą rozwinąć się normalnie w dojrzałe życie ludzkie. Dochodzi wtedy do różnych nadużyć moralnych w postaci np. długookresowego zamrażania takich embrionów czy wręcz wykorzystywania ich do eksperymentów medycznych.
Bóg dał mi znak.
Z dr. Tadeuszem Wasilewskim, ginekologiem położnikiem, rozmawia Andrzej Tarwid.
Andrzej Tarwid: - Po 14 latach pracy w klinice in vitro porzucił Pan to zajęcie. Jak doszło do tej decyzji?
Dr Tadeusz Wasilewski: - Najpierw muszę powiedzieć, że przez lata pracy w klinice stosującej m.in. program in vitro byłem przekonany, że pomagam małżeństwom. Wyrazy wdzięczności pacjentów oraz życzenia, jakie przysyłali mi oni na święta - wszystko to utwierdzało mnie w przekonaniu, że to, co robię, jest słuszne i dobre. Ale w marcu 2007 r. moje sumienie zaczęło mi mówić zupełnie coś innego. Czułem, że już nigdy więcej nie założę białego fartucha, aby wykonać kolejny program in vitro czy też kolejną inseminację. Poszedłem więc do właściciela firmy i powiedziałem, że rezygnuję z pracy. Z perspektywy czasu myślę, że to Pan Bóg dał mi znak, abym tak dalej nie postępował.
- A co o Pańskiej decyzji mówili koledzy? Przecież kierował Pan ważnym zespołem w tej placówce, był dla młodszych lekarzy autorytetem.
- Dla nich to było wielkie zaskoczenie. W klinice pracowałem od 1993 r. Była to jedna z pierwszych prywatnych placówek leczenia niepłodności w Polsce. Miała świetne, wręcz światowe wyniki, jeśli chodzi o walkę z niepłodnością. Ja natomiast cieszyłem się w środowisku prestiżem, miałem duże doświadczenie i wielu pacjentów. A za tym szły także odpowiednie apanaże...
- I nagle koniec...
-...dokładnie tak. Mając 48 lat, zostawiłem wszystko. Wyszedłem na ulicę bez żadnych planów na przyszłość. Nie wiedziałem, dokąd mam pójść ani co będę robił. Czułem jedynie, że muszę umrzeć dla swojego dotychczasowego życia zawodowego.
- Co takiego jest w metodzie in vitro, że nie powinno się jej stosować? Przecież z wielu mediów możemy się dowiedzieć o szczęściu małżeństw, które poddały się tej metodzie...
- Metoda in vitro wiąże się ze śmiercią części zarodków, które powstały w wyniku jej przeprowadzenia. Natomiast w przypadku powikłań w postaci ciąż wieloraczych niewykluczone jest uciekanie się do usuwania części płodów z jamy macicy. Wszystko po to, aby uzyskać ciążę pojedynczą lub bliźniaczą, bo to zwiększa szansę na donoszenie ciąży i wystąpienie porodu w terminie.
- Koledzy z dawnej pracy nie widzą tego dramatu związanego ze stosowaniem metody in vitro?
- Nie chcę oceniać moich kolegów ani innych osób ze środowiska. Uważam, że nie mam do tego prawa. Sam przecież przez wiele lat byłem przekonany o słuszności swojej pracy. Dopiero dzięki Bożemu Miłosierdziu zrozumiałem swoje błędy.
- Co było po tym, kiedy zrezygnował Pan z pracy w klinice in vitro?
- Pojechałem na kilkudniowe rekolekcje do klasztoru Sióstr Bernardynek w Zakliczynie. Tam wiele razy rozmawiałem z s. Cecylią. Te rozmowy utwierdziły mnie w postanowieniu o zerwaniu z metodą in vitro. Jednocześnie jednak s. Cecylia przekonała mnie, żebym nie rezygnował całkowicie ze swojego zawodu, gdyż jest on potrzebny.
- I tak się stało. Obecnie pracuje Pan w klinice leczenia niepłodności metodą naprotechnologii.
- Rok po odejściu z poprzedniej pracy Opatrzność Boża wskazała mi drogę, w której nadal wykorzystuję swoje doświadczenie. Tą drogą jest właśnie naprotechnologia.
Mówiąc w największym skrócie - metoda ta polega na wykorzystaniu biowskaźników, które na co dzień daje nam natura organizmu kobiety, oraz na wykorzystaniu wszystkich najnowszych osiągnięć medycyny (badania przedmiotowego, ultrasonografii, badań endoskopowych, chirurgii ginekologicznej itd.) do diagnostyki niepłodności i wdrożenia właściwego leczenia.
- Czy naprotechnologia jest skuteczniejsza od in vitro?
- Statystyczne badania porównawcze pokazują, że skuteczność programu in vitro dla urodzonych żywych dzieci w czasie ok. półtora roku wynosi 62 proc. (W tym czasie robi się ok. 3-4 podejść do programu in vitro - red.). W przypadku naprotechnologii skuteczność wynosi 82 proc., z tym że w ciągu dwóch lat. Z tego wynika, że naprotechnologia nie odbiega od programów in vitro pod względem skuteczności.
- Dlaczego w takim razie jest tak duży opór części środowiska medycznego w stosunku do naprotechnologii?
- Powodów jest wiele. Moim zdaniem, niebagatelną sprawą są siły i środki zaangażowane po stronie programu in vitro. Dzisiaj nad jego rozwojem pracuje ok. 200 tys. osób na świecie. Tymczasem prof. Thomas Hilgers (twórca naprotechnologii - red.) był sam, kiedy zaczynał swoją pracę w 1978 r. Potem zaczęli go wspierać lekarze z Kanady, Irlandii, Włoch. I to ta nieporównywalnie mniejsza grupa pokazała większą skuteczność leczenia niepłodności niż olbrzymia rzesza pracująca nad programem in vitro. Ciężko zaakceptować taką porażkę. W efekcie mamy sytuację, że nie dopuszcza się do wymiany poglądów - co przecież powinno mieć miejsce w nauce - lecz uparcie obstaje się przy swoim.
- Wziąwszy pod uwagę dysproporcje sił, o których Pan mówi, sytuacja zwolenników naprotechnologii jest beznadziejna.
- Niekoniecznie. Myślę, że w Polsce potrzebujemy trochę czasu, aby pokazać społeczeństwu zalety naprotechnologii. A więc że jest to metoda nieporównywalnie tańsza niż in vitro, mało inwazyjna i bardziej skuteczna. A przede wszystkim opierająca się na naturze ludzkiej, a więc szanująca godność rodziców i dziecka.
Ludzka godność albo tzw. kompromis.
Prowadzona obecnie w Polsce dyskusja nad stosunkiem prawa do zapłodnienia in vitro jest niewątpliwie spóźniona o co najmniej 30 lat. Nie umniejsza to wszakże jej znaczenia, jako że wymiana argumentów ma na pewno większą wartość niż milczenie, zaś brak stanowiska prawodawcy w tytułowej kwestii może kształtować błędne przekonanie, że powinna ona pozostać poza obszarem regulacji prawnych. Obecnie przedmiotem prac legislacyjnych w Sejmie RP jest pięć projektów ustaw dotyczących zapłodnienia in vitro. Cztery z nich uznają tę interwencję za prawnie dopuszczalną. Warto więc przyjrzeć się bliżej systemowi prawa, który zezwala na zapłodnienie in vitro, uwzględniając przy tym kontekst Konstytucji RP.
Czy in vitro jest bezpieczne?
Nie ulega wątpliwości, że zapłodnienie in vitro stwarza dla ludzkiego embrionu sytuację różną od prokreacji naturalnej. Embrion in utero znajduje się już w środowisku korzystnym dla jego dalszego rozwoju. Dalszy los embrionu in vitro uzależniony jest od umieszczenia go w organizmie kobiety - zdarzenia, które z różnych przyczyn może nie nastąpić. Jeśli zaś nie nastąpi w pierwszym tygodniu od poczęcia, embrion utraci zdolność do implantacji, co uniemożliwi jego dalszy rozwój. Medycyna potrafi temu zapobiec przez odpowiednio wczesne zamrożenie embrionu in vitro, co jednak wprowadza w jego życie epizod pustki czasowej i naraża go na niebezpieczeństwo śmierci. Zakaz tworzenia większej liczby embrionów niż ma być umieszczonych w organizmie kobiety na pewno zmniejszyłby liczbę embrionów pozostających w warunkach pozaustrojowych po zakończonym cyklu in vitro. Jak pokazują doświadczenia Niemiec, Szwajcarii i Włoch, nie dałby jednak gwarancji, że każdy embrion zostanie umieszczony w organizmie kobiety. W wymienionych państwach ustanowiono takie zakazy, a w Niemczech i Włoszech milcząco zezwolono nawet na adopcję embrionu przez inną kobietę niż matka genetyczna. Mimo to w każdym z nich odnotowano rocznie od kilkudziesięciu do kilkuset embrionów pozostających po cyklach in vitro. Przyczyną nieumieszczenia embrionu w organizmie matki może być bowiem nie tylko tworzenie embrionów nadliczbowych, ale i np. śmierć matki, pogorszenie się jej stanu zdrowia, odmowa przeprowadzenia transferu ze strony lekarza czy rezygnacja przez matkę z cyklu in vitro. Nie trzeba przy tym dowodzić, że umieszczenie embrionu w organizmie kobiety wbrew jej woli stanowiłoby zamach na ściśle osobistą sferę ludzkiej intymności.
Na tym jednak nie koniec. Z literatury medycznej wynika, że dla ludzkiego embrionu niebez-pieczne są już same właściwości środowiska pozaustrojowego. Nawet w opracowaniu poświęconym technicznej stronie zapłodnienia in vitro można przeczytać: „W istocie ludzka macica jest lepszym inkubatorem niż cokolwiek obecnie w ludzkich klinikach in vitro” („Theriogenology”, 2002, s. 104-105). Także i procedura przenoszenia embrionu do organizmu kobiety wiąże się z ryzykiem, że embrion pozostanie i zakończy życie w kataterze, za pomocą którego przeprowadza się tę interwencję („Human Reproduction”, 2002, s. 1149). Inną jeszcze kwestią jest wpływ poczęcia in vitro na stan zdrowia tych dzieci, którym uda się przeżyć stadium embrionalne („Human Reproduction”, 2008, s. 1-7).
Paradoks poczęcia in vitro
Wszystko to prowadzi do wniosku, że o ile embrion in utero przebywa już w korzystnym dla niego środowisku, o tyle embrion in vitro ma najwyżej szansę, że się w nim znajdzie. Szansa ta jest na pewno większa przy rezygnacji z tworzenia embrionów nadliczbowych, ale nadal jest to tylko szansa, zaś prawo nie dysponuje środkami pozwalającymi na wyeliminowanie tej nierówności. Poczęcie człowieka w warunkach z istoty swej dotkniętych niebezpieczeństwem dla jego dalszego życia, niebezpieczeństwem spowodowanym tymi właśnie pozaustrojowymi warunkami, jest równoznaczne z potraktowaniem człowieka w sposób instrumentalny. Dlatego system prawa, który zezwala na zapłodnienie in vitro, odmawia poszanowania godności ludzkiego embrionu. Z góry uniemożliwia też sobie zapewnienie mu skutecznej ochrony życia, akceptując najtragiczniejszy chyba paradoks współczesnej biomedycyny: oto interwencja będąca przyczyną zaistnienia człowieka jednocześnie stanowi dla niego śmiertelne zagrożenie, niewystępujące przy poczęciu naturalnym. Próba szukania tzw. kompromisu między poszanowaniem godności ludzkiego embrionu a ograniczoną nawet dopuszczalnością zapłodnienia in vitro jest z góry skazana na niepowodzenie. Zawsze prowadzić będzie do poświęcenia jakiejś - mniejszej albo większej - liczby ludzkich embrionów na rzecz wartości o randze niewątpliwie niższej - wolności w sferze prokreacji czy pragnienia posiadania dziecka. A z ludzką godnością tak samo sprzeczne jest poświęcenie kilkudziesięciu tysięcy ludzi jak choćby jednego człowieka.
Godność dla wybranych?
W Polsce obowiązek poszanowania godności człowieka nakłada na władze publiczne art. 30 Konstytucji. Wyłączenie spod tego przepisu ludzkiego embrionu byłoby sprzeczne z istotą ludzkiej godności. Jej podstawową cechą jest bowiem powszechność, co oznacza, że godność przysługuje po pierwsze każdemu, po drugie - jednakowo, a wymóg jej poszanowania nie dopuszcza wyjątków. Jeśli godność cechuje każdego człowieka, to musi pojawiać się z chwilą jego zaistnienia. Skoro więc biologia wykazuje, że odrębny organizm ludzki powstaje z chwilą połączenia się gamet, to już wtedy pojawia się jego godność. Jeśliby nawet prawodawcy ta biologiczna racja nie przekonała, to należy od niego wymagać zastosowania reguły „in dubio pro persona”, co jest równoznaczne z traktowaniem ludzkiego embrionu tak samo, jak przy niewątpliwym uznaniu jego godności. System prawa odwołujący się do ludzkiej godności nie może bowiem pozwolić sobie nawet na ryzyko instrumentalizacji lub zabicia człowieka. W przeciwnym razie prawodawca postępuje jak myśliwy, który nie będąc pewny, czy szmery w zaroślach to znak zbliżania się dzika czy innego myśliwego, strzela w ich kierunku. Wynika stąd, że system prawa, który zezwala na zapłodnienie in vitro, a jednocześnie deklaruje poszanowanie godności człowieka sam sobie zaprzecza.
Prawo silniejszego
W państwie gwarantującym poszanowanie ludzkiej godności już sam problem z rozstrzygnięciem o dalszym losie embrionu, który nie został umieszczony w organizmie kobiety, powinien prowadzić do zakazu zapłodnienia in vitro. W przeciwnym razie aprobuje się sytuację, w której nie wiadomo, jak postąpić, aby nie potraktować człowieka przedmiotowo. Ryzykuje się też - jak pokazują doświadczenia państw obcych - uruchomieniem swoistej równi pochyłej, prowadzącej do uczynienia z embrionów, które utraciły szansę na umieszczenie w organizmie kobiety, materiału badawczego, bo skoro i tak muszą umrzeć, to dlaczego nie mogłyby „przysłużyć” się realizacji jakiegoś szlachetnego celu… Dochodzi się tu do gwarancyjnej funkcji prawnego uznania ludzkiej godności, która zapewnia, że nikt, komu przysługuje cecha człowieczeństwa, nie zostanie potraktowany przedmiotowo. Jeśli zatem system prawa opiera się na zasadzie poszanowania ludzkiej godności, to prawodawca, ustalając dowolnie jej zakres podmiotowy lub treść, pozbawia tę zasadę skuteczności. Można to ująć tak: odkąd prawodawca odmawia uznania godności człowieka w stadium embrionalnym, żaden inny człowiek (w tym też i przeciwnik ochrony ludzkiego embrionu) nie może być pewny, czy nie będzie kiedyś następną ofiarą legislacyjnej arbitralności. System prawa, który zezwala na zapłodnienie in vitro, podaje zatem w wątpliwość godność każdego człowieka, zwłaszcza tego, który z jakichkolwiek przyczyn jest słabszy od innych.
Małgorzata Gałązka
Projekty zgłoszone do Sejmu.
Projekt posła Jarosława Gowina z PO zakłada m.in. zakaz niszczenia i zamrażania ludzkich embrionów oraz klonowania ludzi. Dopuszcza natomiast metodę in vitro, choć tylko dla par małżeńskich i przy korzystaniu z materiału genetycznego osób żyjących. Dopuszcza tworzenie najwyżej dwóch embrionów i ograniczenia wiekowe dla kobiet poddających się metodzie sztucznego zapłodnienia do 40. roku życia. Ustawa powołuje ponadto Polską Radę Bioetyczną i Urząd ds. Biomedycyny.
Projekt, za który odpowiada poseł Małgorzata Kidawa-Błońska z PO to dwie sprawy: nowelizacja ustawy o przeszczepianiu tkanek i narządów (tzw. transplantacyjnej) i kodeksu rodzinnego oraz projekt osobnej ustawy bioetycznej. Dokument dopuszcza procedurę in vitro, zakazuje niszczenia zarodków zdolnych do rozwoju, mówi również, że korzystanie z technik rozrodu wspomaganego medycznie dopuszczalne jest dla małżeństw i par heteroseksualnych.
Projekt ustawy autorstwa posła Bolesława Piechy z PiS-u w art. 15 mówi o zakazie stosowania metody in vitro, natomiast w artykułach 18-28 szczegółowo opisuje całą procedurę jej przeprowadzania. Jest to trudna do pojęcia konfiguracja. Można się spodziewać, że eksperci, którzy przygotowali te zapisy, zastosowali łatwy do realizacji wariant: brak zgody na art. 15 i pokrewny art. 16, zakazujące metody in vitro, przy pierwszym lepszym głosowaniu powoduje wprowadzenie szczegółowo opisanej metody in vitro - od certyfikowania placówek prowadzących takie zabiegi, sposobów pobierania komórek rozrodczych, po implantacje i mrożenie nadprogramowych embrionów! Nie da się do końca zrozumieć makiawelistycznej wizji tego projektu, jako zakazującego w pełni metody in vitro (art. 15 i 16), a zarazem zawierającego pełny opis stosowania metody (art. 18-28), nawet gdy poproszą o to osoby homoseksualne! W uzasadnieniu do projektu ustawy mówi się o dostosowaniu przepisów do prawa Unii Europejskiej. Wiemy jednak, że w Unii nie ma zakazu przeprowadzania metody in vitro - o jakim więc zakazie dopuszczalności in vitro mowa?!
Projekt ustawy przygotowany przez Społeczny Zespół ds. Przygotowania Obywatelskiego Projektu Ustawy w sprawie Zapłodnienia in vitro. Firmują go posłowie Lewicy, SdPl oraz Demokratycznego Koła Poselskiego. Pozwala on na dostęp do metody sztucznego zapłodnienia in vitro dla każdego, refundację tej metody z budżetu państwa, brak ograniczeń w tworzeniu nadliczbowych zarodków oraz dopuszczalność ich zamrażania.
Jedynym godnym uwagi projektem w sprawie metody in vitro jest projekt nowelizacji kodeksu karnego, złożony przez obywateli. Projekt w pełni zakazuje doprowadzania do zapłodnienia ludzkiej komórki jajowej poza organizmem matki i wprowadza sankcje karne za realizowanie procedury in vitro, dokonywanie eksperymentów na embrionach i handel embrionami.
Maria Smereczyńska
Ważny głos naukowców przeciw in vitro, za NaProTechnology.
List otwarty do Posłów i Senatorów RP.
Jako lekarze zajmujący się leczeniem niepłodności, obradujący na Międzynarodowej Konferencji „NaProTechnology - Lublin 2009”, zawiadamiamy: istnieje i rozwija się metoda diagnostyczno-terapuetyczna ukierunkowana na zdrowie prokreacyjne kobiety, znana jako naprotechnologia. NaProTechnology umożliwia dogłębne rozpoznanie przyczyn niepłodności i skuteczne ich leczenie. Daje szanse na poczęcie poprzez naturalne współżycie i na urodzenie zdrowego, donoszonego dziecka. Korzysta przy tym z najnowszych osiągnięć wielu gałęzi medycyny, w tym chirurgii, ginekologii, farmakologii i andrologii, we współpracy z naturalnymi funkcjami prokreacyjnymi kobiety.
Doświadczenia naszych kolegów ze Stanów Zjednoczonych i Irlandii dowodzą, że NaProTechnology jest skuteczniejsza niż zapłodnienie in vitro, oferuje rozwiązania w sytuacjach, kiedy in vitro pozostaje bezradne lub szczególnie ryzykowne, potrafi pokonywać problem niepłodności męskiej i niedrożności jajowodów. NaProTechnology proponuje kompleksowe podejście do zdrowia reprodukcyjnego kobiety. Praktyka kliniczna w ośrodkach, które stosują NaProTechnology, wskazuje, że może ona przewidywać problemy z płodnością, np. zagrożenie poronieniem, oraz ryzyko innych chorób, w tym raka piersi. Może skutecznie leczyć endometriozę, zespół napięcia przedmiesiączkowego, nawracające torbiele jajników, depresję poporodową i inne nieprawidłowości, nie narażając organizmu na skutki uboczne innych, niszczących fizjologię terapii farmakologicznych.
Proponowana przez NaProTechnology obserwacja biomarkerów według modelu Creightona umożliwia ponadto w pełni skuteczne planowanie rodziny, bez ryzyka niebezpieczeństw związanych z antykoncepcją hormonalną i użyciem wkładek wewnątrzmacicznych. NaProTechnology jako metoda diagnostyczno-terapeutyczna, będąca tanią, realną, zdrową i w pełni etyczną alternatywą dla programu sztucznego rozrodu, rozwija się w wielu krajach świata, także w Polsce. Konferencja „NaProTechnology - Lublin 2009” pokazała rosnące zainteresowanie nią branży medycznej oraz pacjentów. Kilkuset uczestników z Polski i zagranicy słuchało prelekcji naukowców m.in. z USA, Irlandii i Kanady, szkolenia przeszli kolejni praktycy, lekarze i instruktorzy modelu Creightona. Chcemy zwrócić szczególną uwagę Państwa na fakt, że w przeciwieństwie do NaProTechnology, sztucznie wspomagany rozród (ART) metodą in vitro (IVF) niesie ze sobą ryzyko śmierci zarodków, poronień, ciąż wielopłodowych zakończonych przedwczesnymi porodami. Wiąże się ze zwiększoną częstością wad wrodzonych, stwarza ryzyko dla zdrowia kobiety poddającej się hiperstymulacji jajników, pomija i lekceważy godność mężczyzny, kobiety i dzieci.
In vitro jest metodą drogą, mało skuteczną, kontrowersyjną i ryzykowną dla zdrowia. Nie bez powodu na całym świecie poddaje się jej tylko nieznaczny procent par (0,5%) zmagających się z dramatem niepłodności. NaProTechnology przynosi wszystkim nowe możliwości. Prosimy o uwzględnienie powyższych faktów w debacie na temat niepłodności, o niewypieranie NaProTechnology z dyskursu publicznego. Namawiamy też do odrzucenia w głosowaniu projektów ustaw, które przez legalizację lub dofinansowanie wymuszają społeczną akceptację in vitro i w sposób nieuzasadniony promują tę metodę jako jedyną lub najbardziej skuteczną odpowiedź na problem niepłodności.
Prof. Thomas Hilgers, twórca NaProTechnology, członek Papieskiej Akademii Pro Vita (Nebraska, USA)
Dr Phil C. Boyle, dyrektor Fertility Care Centers of Europe (Galway, Irlandia)
Prof. Joseph B. Stanford, specjalista zdrowia publicznego, Uniwersytet w Utah (USA)
Dr Mark F. Stegman, ginekolog położnik, Center for Women's Health (Pensylwania, USA)
Dr Maciej Barczentewicz, ginekolog położnik, prezes Zarządu Fundacji Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej im. Jana Pawła II (Lublin)
Dr Maria Szczawińska, ginekolog położnik, przewodnicząca Sekcji Ginekologii Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich (Kraków)
Dr Tadeusz Wasilewski, ginekolog położnik, były praktyk in vitro, Klinika NaProMedica (Białystok)
Pozostałe podpisy - na stronie: www.leczenie-nieplodnosci.pl.
Apel 100 naukowców do polskich parlamentarzystów w sprawie procedury „in vitro” i naprotechnologii.
We wrześniu w Sejmie RP rozpoczęły się prace nad regulacjami prawnymi dotyczącymi procedury „in vitro”. Jako naukowcy i nauczyciele akademiccy pragniemy zabrać głos w tej ważnej kwestii społecznej. Życie człowieka rozpoczyna się w momencie poczęcia - to fakt biologiczny, naukowo stwierdzony. Procedura „in vitro”, mająca służyć przekazywaniu życia ludzkiego, jest nieodłącznie związana z niszczeniem życia człowieka w fazie prenatalnego rozwoju, jest więc głęboko nieetyczna i jej stosowanie winno być prawnie zakazane. Z publikowanych danych - z różnych ośrodków medycznych stosujących „in vitro” - wynika, że w trakcie tej procedury ginie 60-80 proc. poczętych istot ludzkich (z brytyjskich informacji wynika, że nawet 95 proc.).
Procedura „in vitro”, na różnych etapach jej stosowania, narusza trzy artykuły Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej: art. 30, art. 38, art. 40 oraz art. 157 kodeksu karnego. Procedura ta jest rażąco sprzeczna z ekologią prokreacji, zastępując naturalne środowisko poczęcia i początkowego rozwoju człowieka, jakim jest łono matki, przez „szkło”, a w skrajnym przypadku przez system głębokiego zamrażania (do temperatury - 195°C). To naruszenie ekologii prokreacji skutkuje prawie dwukrotnym wzrostem śmiertelności niemowląt, 2-, 3-krotnym wzrostem występowania różnych wad wrodzonych, a także opóźnieniem rozwoju psychofizycznego dzieci poczętych metodą „in vitro” w porównaniu z dziećmi poczętymi w sposób naturalny.
Pozytywną metodą pomocy małżonkom pragnącym poczęcia i urodzenia dziecka jest naprotechnologia. Naprotechnologia to nowoczesna metoda diagnozowania i leczenia niepłodności na podstawie tzw. modelu Creightona, służącego precyzyjnej obserwacji organizmu kobiety w czasie jej naturalnego cyklu. Na żadnym etapie stosowania naprotechnologii nie dochodzi do niszczenia poczętych istot ludzkich, naruszenia godności małżonków i poczętej istoty ludzkiej oraz zachowane są ekologiczne zasady prokreacji. Należy też podkreślić, że naprotechnologia w porównaniu z procedurą „in vitro” jest bardziej skuteczna i kilkakrotnie mniej kosztowna. Apelujemy o wprowadzenie ustawowego zakazu stosowania procedury „in vitro” jako drastycznie niehumanitarnej oraz o szerokie upowszechnienie naprotechnologii i zapewnienie jej pełnej refundacji z NFZ.
Pod apelem podpisy złożyli:
prof. dr hab. Franciszek Adamski - Kraków, dr Marek Babik - Kraków, dr Alina Bielawska - Kielce, prof. zw. dr hab. Ryszard Bender - Toruń, prof. dr hab. inż. Bogumił Bieniasz - Rzeszów, prof. dr hab. Aleksander Bobko - Rzeszów, lek. med. Halina Bogusz - Poznań, dr med. Mirosław Bogusz - Poznań, dr inż. Władysław Brzozowski - Rzeszów, prof. dr hab. med. Zbigniew Chłap - Kraków, dr Krystyna Cygorijni - Kraków, dr Andrzej Dakowicz - Białystok, dr Lidia Dakowicz - Białystok, dr hab. inż. Joanna Dulińska - Kraków, prof. dr hab. Tadeusz Gerstenkorn - Toruń, dr Lucyna Górska-Kłęk - Wrocław, dr Jerzy Grygiel - Kraków, dr Stanisław Grześ - Poznań, prof. dr hab. Antoni Feluś - Katowice, prof. dr hab. inż. Andrzej Flaga - Lublin, prof. doc. dr hab. Waldemar Furmanek - Rzeszów, prof. dr hab. Zbigniew Jacyna-Onyszkiewicz - Poznań, dr Stanisław Kalinkowski - Warszawa, dr inż. Anna Kasprzyk - Lublin, prof. dr hab. inż. Janusz Kawecki - Kraków, dr Danuta Kejda - Rzeszów, dr Marian Kęsek - Kraków, prof. zw. Stefania Kinal - Wrocław, dr Jan Kłys - Warszawa, dr Marta Komorowska-Pudło - Szczecin, prof. dr hab. Maria Kopacz - Rzeszów, prof. zw. dr hab. Stanisław Kopacz - Rzeszów, dr hab. Urszula Kopeć - Rzeszów, dr hab. Irena Kosacka - Białystok, dr hab. inż. Jan Kosendiak - Wrocław, dr inż. Alicja Kowalska - Kraków, dr Asja Kozak - Poznań, prof. zw. Stanisław Krzyniecki - Wrocław, dr Łukasz Krzywiecki - Wrocław, prof. dr hab. Henryk Kurczab - Rzeszów, prof. dr hab. inż. Ludwik Laudański - Rzeszów, dr Jerzy Lechowski - Lublin, prof. Tadeusz Litko - Białystok, dr hab. Wojciech Łebkowski - Białystok, dr med. Maria Łazawska - Białystok, prof. dr hab. Wojciech Łączkowski - Lublin, dr Kazimierz Maciąg - Rzeszów, dr hab. Anita Magowska - Poznań, prof. dr hab. Tadeusz Markowski - Rzeszów, dr Elżbieta Mazur - Rzeszów, dr Monika Mekroda-Bąk - Poznań, dr med. Marta Michalik - Kraków, prof. dr hab. med. Alina Midro - Białystok, dr med. Henryk Midro - Białystok, dr hab. Grzegorz Musiał - Poznań, dr Barbara Muśnicka - Poznań, prof. dr hab. Czesław Muśnicki - Poznań, prof. dr hab. Edward Nieznański - Warszawa, dr Lucyna Nowak - Kraków, dr Józef Nowicki - Wrocław, dr hab. Andrzej Ochocki - Warszawa, dr hab. Teresa Olearczyk - Kraków, prof. zw. dr hab. Gustaw Ostasz - Rzeszów, prof. dr hab. Edward Ozimek - Poznań, dr Janusz Pasterski - Rzeszów, dr Stanisław Paszkowski - Wrocław, prof. dr hab. Maria Piskornik - Kraków, prof. dr hab. Zdzisław Piskornik - Kraków, dr med. dr h. c. Wanda Półtawska - Kraków, dr Barbara Półtorak - Rzeszów, dr hab. Michał Ptyszmant - Białystok, dr hab. med. Teresa Reduta - Białystok, dr hab. Mieczysław Ryba - Toruń, prof. dr hab. Maria Ryś - Warszawa, prof. dr hab. med. Maria Sobaniec-Łotowska - Białystok, prof. dr hab. Marek Stanisz - Rzeszów, prof. dr hab. Anna Stankowska - Poznań, prof. zw. dr hab. Wojciech Stankowski - Poznań, dr Rafał Staszewski - Poznań, dr Wiesława Stefan - Wrocław, dr inż. Stanisław Szela - Rzeszów, prof. zw. dr hab. Kazimierz Stępczak - Poznań, dr Anna Szuba-Trznadel - Wrocław, prof. dr hab. Agnieszka Szyszkowska - Wrocław, dr Krystyna Śmietało - Białystok, dr med. Wanda Terlecka - Częstochowa, dr hab. Piotr Tomaszek - Poznań, dr Marek Mariusz Tytko - Kraków, dr med. Ewa Wasilewicz - Białystok, lek med. Tadeusz Wasilewski - Białystok, dr hab. inż. Łukasz Węsierski - Rzeszów, dr Maria Wierzbińska - Rzeszów, dr Józef Winiarski - Kraków, doc. dr hab. Jadwiga Wronicz - Kraków, dr hab. prof. AGH Zygmunt Wronicz - Kraków, ks. prof. dr hab. Józef Zabielski - Warszawa, dr Antoni Zając - Rzeszów, dr Bożena Zając - Rzeszów, prof. zw. dr hab. Zygmunt Zagórski - Poznań, dr Bogna Zawieja - Poznań, dr inż. Antoni Zięba - Kraków, dr Marian Zwiercin - Kraków, prof. dr hab. Krzysztof Zwierz - Białystok
Rada Episkopatu apeluje o sprzeciw wobec in vitro.
Szanowne Panie i Panowie Parlamentarzyści!
W związku z debatą w Parlamencie dotyczącą przekazywania życia, w imieniu Rady ds. Rodziny Episkopatu Polski kieruję do Szanownych Pań i Panów serdeczną prośbę w obronie życia ludzkiego, z uprzejmym przypomnieniem:
1. Procedura in vitro jest niedopuszczalna, ponieważ:
- każde dziecko jest osobą od momentu poczęcia, dlatego nie może być przedmiotem, który można kupić; poczęcie dziecka metodą in vitro powoduje śmierć jego braci i sióstr w stanie embrionalnym;
- każde dziecko ma prawo począć się z aktu miłosnego rodziców;
- każde dziecko ma prawo do tego, by jego rodzice byli rodzicami biologicznymi.
2. Są już w Polsce ośrodki leczenia niepłodności, które wykazują się skuteczną pomocą małżeństwom (naprotechnologia).
3. Ufamy, że jako Polacy, będziecie, Szanowni Państwo Parlamentarzyści, obrońcami życia człowieka od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Z wyrazami szacunku i serdecznym pozdrowieniem
Bp Kazimierz Górny, Przewodniczący Rady ds. Rodziny
O. Andrzej Rębacz CSsR, Dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin
Rzeszów, 31 sierpnia 2009 r.
Jak nie ma dziecka - „pomoc sąsiedzka”!
„Partner nie może ci dać wymarzonego dziecka? Mogę pomóc...” - w Internecie znajdziemy setki takich i podobnych ogłoszeń. W czasach gdy o bezpłodności mówi się coraz więcej, wciąż bardziej szukamy sposobów, by problem ominąć, niż rozwiązać
„Ludzkie rodzicielstwo wymaga odpowiedzialnej współpracy małżonków z płodną miłością Boga; dar życia powinien być przekazywany tylko w małżeństwie przez akty właściwe i wyłączne małżonkom, według praw wpisanych w ich osoby i w ich zjednoczenie”
Z instrukcji Kongregacji Nauki Wiary „Donum vitae”
Młodzi, zdrowi często mają szczęśliwe rodziny - mowa o autorach internetowych anonsów. Gdy rozmawiałam z nimi, udając potencjalną klientkę, nie zadawali zbędnych pytań. - Jeśli pani chce, mogę przesłać zdjęcia moich dzieci, zobaczy pani moje „dzieła”! - usłyszałam. Tzw. zapładniacze dla swojego otoczenia są przykładnymi głowami rodzin. Także na stałe pracują. Dlaczego więc trudnią się zapładnianiem?
Para dyktuje warunki
- Słyszałem dużo o problemach par bez potomstwa, o problemach lesbijek, które pragną dzieci, i natchnęło mnie, że mógłbym pomóc - opowiada jeden z panów. - Nie robię tego dla pieniędzy, mam pracę, dobrze płatną - dodaje.
Zaczyna się zawsze podobnie - od pragnienia dziecka. Potem, po wielu próbach, szuka się alternatywy. Trafia się na ogłoszenie i dochodzi do pierwszego kontaktu: maile, telefony. Później zainteresowana para spotyka się w neutralnym miejscu, by porozmawiać i ustalić szczegóły - czas, miejsce, formę (możliwy jest „zakup” poczęcia naturalnego bądź samego nasienia). Cena jest różna, najczęściej 1000 zł, choć nie brak ogłoszeń droższych, tańsze prawie się nie trafiają. To para dyktuje warunki, decyduje, czy zostanie sama przyszła mama, czy też przy zbliżeniu seksualnym będzie obecny partner. Oni płacą za hotel, przejazd „zapładniacza”. Płaci się za dziecko. Jeśli nie dojdzie do poczęcia, spotkanie się powtarza, tym razem z opłatą jedynie za przejazd. Jeśli skorzystanie z usługi „pomocy” grozi konfliktem w małżeństwie, możliwe jest spotkanie bez wiedzy męża. - Jest to, oczywiście, zagranie nie fair, ale jaka to satysfakcja i niespodzianka dla męża, który się cieszy, że został ojcem. Jeśli jednak mąż jest bezpłodny, to rozwiązanie takie nie wchodzi w grę - powiadomił mnie w rozmowie jeden z panów.
Na prośbę pary „zastępczy ojciec” pokazuje wyniki badań, wypełnia oświadczenie, w którym zrzeka się całkowicie i nieodwracalnie praw do dziecka, z kolei od przyszłych rodziców chce zapewnienia na piśmie, że nie będą pociągać go do odpowiedzialności za nowe życie - żadnych alimentów itp.
Tajemnica „zapładniaczy”
Z czym mamy tu do czynienia? Z zawoalowaną prostytucją? Z handlem ludźmi? Męskim odpowiednikiem „wynajmowanego brzucha”? A może rzeczywiście z „pomocą”?
Z punktu widzenia bioetyki, instytucja „zapładniaczy” dotyka kilku rzeczywistości. Z jednej strony trzeba zjawisko to nazwać pewnego rodzaju prostytucją, z drugiej - mamy do czynienia z handlem funkcjami biologicznymi, ze sprzedażą funkcji seksualno-rozrodczych, a więc z czymś więcej niż pospolicie rozumiana prostytucja. Stajemy wobec problemu rozbijania jedności rodziny i wbrew pozorom w sytuacji nie przyjęcia, lecz odrzucenia dziecka. Pragnienie potomstwa staje się priorytetem, dla którego korzystający z pomocy „zapładniaczy” gotowi są zrobić wszystko - nie tylko rozbić jedność małżeńską, ale również skrzywdzić swe upragnione dziecko.
Warto zaznaczyć, że fenomen „zapładniaczy” to rzeczywistość, która zupełnie zaskoczyła polskiego ustawodawcę. Nie ma w przepisach prawa paragrafów dotyczących handlu funkcjami rozrodczymi. Jednak brak konsekwencji prawnych wcale nie czyni tego procederu dozwolonym. Wręcz przeciwnie - pokazuje, jak wielkim jest on wynaturzeniem, skoro nie został przewidziany przez prawodawcę. „Przekazywanie życia ludzkiego jest powierzone przez naturę osobowemu i świadomemu aktowi, i jako takie jest poddane najświętszym prawom Bożym, prawom niezmiennym i nienaruszalnym, które wszyscy powinni przyjąć i zachować. Nie można więc używać środków ani iść za metodami, które mogą być dozwolone w przekazywaniu życia roślin i zwierząt” - czytamy w instrukcji Kongregacji Nauki Wiary „Donum vitae”, powstałej w 1987 r. Co za tym idzie - przy przekazywaniu życia ludzkiego nie może być mowy nie tylko o naukowych krzyżówkach, o parowaniu osobników spokrewnionych, o rozmnażaniu pozaorganicznym, nienaturalnym, lecz także o swobodnym doborze partnera bądź partnerki spoza małżeństwa. Instytucja „zastępczej matki” (kobiety wynajmującej brzuch na czas ciąży lub dawczyni komórek rozrodczych) bądź „zastępczego ojca” („zapładniacza”) jest łamaniem nienaruszalnych praw Bożych, dotyczących już nawet nie tyle jedności małżeństwa, ile godności życia, godności człowieka.
Już w Księdze Rodzaju czytamy, jak Bóg mówi Adamowi i Ewie: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (1, 28). Warto zauważyć, że Adam i Ewa nie są parą, lecz małżeństwem. To małżeństwo jest miejscem poczęcia, co więcej, poszanowanie jedności i wierności małżeństwa wymaga prawa prokreacji na wyłączność. Uciekając się do „pomocy” osób trzecich, małżonkowie niszczą wzajemne zobowiązania. Nie jest tu żadnym tłumaczeniem zgoda współmałżonka. Zdrada zawsze jest zdradą, nawet gdy dokonuje się za obopólną zgodą. Co więcej, zdrada za wiedzą i przyzwoleniem może dokonać jeszcze większego spustoszenia w rodzinie, jest to bowiem zdrada zarówno wobec współmałżonka, siebie, jak i wobec dziecka.
Jak mówi ks. Marcin Bielicki, duszpasterz powołań diecezji warszawsko-praskiej, w sytuacji, w której biologicznym ojcem dziecka zostaje ktoś obcy, jedność małżeńska zostaje rozbita całkowicie. Jest to rozbicie tym boleśniejsze, że dokonujące się za zgodą małżonków. Zresztą, już sama zgoda mężczyzny jest w tej sytuacji czymś nienaturalnym i to ona stawia pod znakiem zapytania jego męskość. Mówiąc obrazowo - „zapładniacz” nie tylko jest dawcą nasienia, ale jest też mężczyzną, z którym kobieta zdradza fizycznie i psychicznie swojego męża.
„Dziecko, dziecko, dziecko musi być...”
Jakie są skutki skorzystania z tego typu „pomocy”? Gdy dochodzi do zapłodnienia, małżonkowie początkowo cieszą się perspektywą posiadania upragnionego potomka. Po pewnym czasie jednak, różnym dla każdej z par, dochodzi do wyraźnego rozdźwięku w rodzinie. Tak naprawdę zaczął się on wraz z aktem poczęcia i nieustannie się powiększa. Kobieta, która jest dla dziecka biologiczną matką, w pełni realizuje się w macierzyństwie, mężczyzna natomiast czuje się wyobcowany. Równie trudna jest sytuacja dziecka - rozdźwięk między ojcem biologicznym, psychicznym i prawnym sprawia, że mając „dwóch ojców”, może ono powiedzieć, że nie ma żadnego.
Łatwo jest mówić o problemie bezpłodności, gdy się go samemu nie przeżywa. Można proponować adopcję, ale gdy przed małżonkami staje możliwość posiadania „choć w połowie swojego” dziecka, często posuwają się oni do granic absurdu. Jak łatwo zniszczyć to, co się buduje. Może więc zamiast upokarzać samego siebie i „kupować nasienie”, warto poszukać innej drogi. Być może dla jednych będzie to rozwijająca się energicznie naprotechnologia, która skupia się na leczeniu bezpłodności, a nie na szukaniu sposobu na zapłodnienie „naokoło”, dla drugich - adopcja, dla jeszcze innych - adopcja na odległość, rodzinny dom dziecka, wolontariat. Bezpłodność nie wyklucza przecież rodzicielstwa. „Dziecko, dziecko, dziecko musi być. Jak nie ma dziecka - pomoc sąsiedzka, dziecko, dziecko, dziecko musi być...” - tak brzmią słowa jednej z przyśpiewek weselnych. Jak pokazuje życie, nie wszyscy słowa żartu i zabawy rozumieją w ten sam sposób.
Anna Maślana
Specjalnie dla „Niedzieli” komentuje:
O. Dariusz Kowalczyk SJ, prowincjał jezuitów
Zawodowy „zapładniacz” chwali się w wywiadzie dla „Dziennika”, że zapłodnił już siedem mężatek, których mężowie „mieli problem”. Uczynił to za aprobatą mężów, a z drugiej strony jego własna żona wie o jego dodatkowym zajęciu i „nie robi żadnych histerii”, bo jest babką „z nowoczesnym podejściem do życia” (tym bardziej nie wróżę małżeństwu „zapładniacza” długiego trwania). „Zapładniacz” bierze od tysiąca złotych za usługę i twierdzi, że nie myśli o swoich licznych dzieciach. Jedyna obawa to ta, że „w przyszłości coś się stanie i dzieci będą próbowały go odszukać”.
Wydaje się, że w świetle prawa państwowego „zapładniacz” i osoby korzystające z jego usług nie popełniają żadnego przestępstwa. Jedynie urząd skarbowy mógłby mieć pewne zastrzeżenia co do transakcji między „zapładniaczem” a zapładnianą. Z moralnego punktu widzenia to kolejny przykład na postępującą degrengoladę społeczeństwa, które w miejsce busoli prawa naturalnego i prawa Bożego stawia jedno przykazanie: „Moje potrzeby są najważniejsze”.
Oczywiście, należy zrozumieć cierpienie małżeństwa, które nie może doczekać się potomstwa, ale - z drugiej strony - posiadanie dziecka nie jest prawem człowieka, które może sobie realizować w dowolny sposób. Pragnienie dziecka nie usprawiedliwia zamrażania lub zabijania ludzkich embrionów, jak to ma miejsce w przypadku metody in vitro. Pragnienie dziecka nie usprawiedliwia również tworzenia układów typu: mąż - żona - „zapładniacz”. Po pierwsze - można z wielkim prawdopodobieństwem stwierdzić, że takie małżeństwa, które skorzystają z „zapładniacza”, prędzej czy później rozpadną się z powodu złej pamięci o „zapładniaczu”, a po drugie - dziecko ma prawo wiedzieć, kto jest jego ojcem. Budowanie rodziny na zaplanowanym kłamstwie to nie jest dobry pomysł na życie.