Jadwiga coulcmahler
Kłopotliwa scheda
Tytuł oryginału: Die Testamentklausel
© Copyright by Gustav H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach
© Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice
© Translation by Hildegarda Salacz
8767-1
ISBN 83-86812-21-4
Projekt okładki i strony tytułowej
Marek Mosiński
*
Redakcja
Piotr Stoły
Korekta
Henryka Dobrzańska
Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s. c., Katowice 1996
Skład i łamanie: „Studio-Skład", Katowice
Druk i oprawa: Opolskie Zakłady Graficzne
— Arminie, chodźmy na bal dziennikarzy!
— Po co?
— Zabawimy się.
— Stary, to nic mi nie pomoże!
— Przynajmniej trochę się rozerwiesz!
— Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, gdzie
krążą moje myśli!
Wolałbym pójść do domu!
— Chcesz poddać się czarnej rozpaczy?
Przecież to nie ma sensu!
— Tak samo nie ma sensu ten cały bal
dziennikarzy. Tam musiał-
bym na dobitkę być dowcipny! Nie, Hansie, nie
chcę dzisiaj nikogo
widzieć.
— Sam dla siebie jesteś najgorszym
towarzystwem! Chodźże ze
mną! Schliven i Werdern też tam będą!
— Jeszcze jeden powód, żebym nie poszedł.
Dla tych dwóch
wrogów kobiet byłbym znakomitym obiektem
złośliwych uwag. Oni też
wiedzą, że Aleksandra Wendhoven wychodzi
dzisiaj za mąż i że zrobiła
ze mnie wariata. Tylko na mnie czekają! Nie
znoszę tych pesymistów!
Mimo że zdradziła mnie kobieta, jednak wierzę
w kobiety! Za bardzo
kochałem i czciłem matkę, by wszystkie kobiety
bez wahania zmieszać
z błotem. Zostaw mnie w spokoju! Idź sam na ten
bal, jeżeli masz ochotę!
Hans von Rippach wzruszył ramionami.
— Nie zależy mi na tym. Chciałem, żebyś
się trochę rozerwał.
— Dziękuję ci, wiem, że mi dobrze życzysz.
W tym wypadku
rozrywka na nic. Takie godziny musi człowiek
po prostu przeboleć.
Czy sądzisz, że dzisiaj mógłbym myśleć o czymś innym niż o niej?
Dzisiaj zostanie żoną innego i będzie się śmiała z durnia, który
chciał, żeby z nim dzieliła biedę! Czyż dla Aleksandry nie było nic
lepszego na świecie niż czekanie, aż wielbiciel wywalczy dla niej i dla
siebie skromną egzystencję?
Armin von Leyden wypowiedział te słowa z ironią i widać było, że
zadano mu ciężki cios.
Przyjaciele w milczeniu szli obok siebie. Rippach doszedł do
wniosku, że lepiej zostawić przyjaciela w spokoju. Po chwili za-
pytał:
— Czy chcesz, żebym sobie poszedł? Powiedz mi. Nie będę się
gniewał.
— Nie. Jeżeli mój zły humor nie zniechęca cię, chodźmy do jakiegoś
zacisznego lokalu. Napijemy się wina!
— Dobra myśl! Dokąd pójdziemy?
— Wszystko jedno!
— No to skręcimy tam w prawo, za rogiem jest przyjemna knajpka.
Niedługo weszli do małej winiarni, w której w niszach wyłożonych
ciemną boazerią stały okrągłe stoliki i pluszowe kanapy. Usiedli
i zamówili wino. Rippach wzniósł toast. r
— Życzę, żebyś szybko zapomniał o tym, co cię spotkało! Alek-
sandra nie jest warta, żeby mężczyzna miał przez nią zmarnować swoje
życie.
Leyden skinął głową, nic nie mówił. Rozmowa nie kleiła się. Rippach
nie mógł znaleźć odpowiednich słów, żeby poprawić nastrój przyjaciela.
Na jego przystojnej twarzy odbiło się zmartwienie.
O północy Leyden wstał:
— Hans, nie gniewaj się, jestem zmęczony i chcę pójść do domu.
— Dobrze, jak sobie życzysz!
Zawołał kelnera, zapłacił i opuścili winiarnię.
Rippach odprowadził Leydena. Przed domem pożegnali się uścis-
kiem dłoni:
— Do zobaczenia jutro!
Armin powoli wspinał się po schodach do mieszkania składającego
się z sypialni i gabinetu. Po ciemku zdjął płaszcz, potem zapalił lampę,
która oświetliła jego męską twarz z czarnymi oczami.
Opadł na krzesło i długo siedział bez ruchu. Kiedy poczuł chłód,
wstał i podszedł do okna. Była zima, na ulicy leżał śnieg. Latarnie
rzucały światło na przechodniów. Armin zgasił lampę i poszedł do
sypialni.,
Tej nocy nie mógł zasnąć.
Kiedy następnego dnia wrócił po pracy do domu, przyszedł do niego
Rippach.
— Witaj, Arminie! Zniknąłeś mi w tłumie przy wyjściu z urzędu.
Wiedziałem jednak, że zastanę cię w domu. Czy masz coś do picia?
— Możesz dostać koniak.
— Dawaj!
Wyjął z biurka butelkę i dwa kieliszki, napełnił je, po czym położył
na stole papierosy i zapalniczkę.
— Weź sobie!
— Dziękuję! Nie zapalisz?
— Zaraz.
Siedzieli tak, palili i patrzyli przed siebie w milczeniu. Nagle Leyden
wstał, stanął przy krześle przyjaciela i położył mu rękę na ramieniu:
— Słuchaj, stary, nić musisz się poświęcać. Doceniam twoją dobrą
wolę i jestem ci wdzięczny. Naprawdę nie musisz się nudzić w moim
towarzystwie.
— Nie mów bzdur. Wcale nie czuję się źle w twoim towarzystwie!
Wiesz, czasem bardzo lubię w spokoju spędzić parę chwil.
— Hm, to coś nowego! Właściwie taką kontemplację mógłbyś
o wiele przyjemniej spędzić w twoim eleganckim mieszkaniu.
— A mnie bardzo podoba się właśnie tutaj!
— Dobrze, zostań więc. Ale ja dzisiaj nie zamierzam wychodzić
z domu.
— Doskonale! Ja również nie mam na to ochoty. Czy naprawdę
każdy wieczór trzeba spędzać w teatrze, na koncercie czy w restauracji?
Armin zaśmiał się głośno:
— Jesteś hipokrytą!
Hans promieniał.
— Bogu dzięki. Wreszcie znowu się śmiejesz! Powiedz mi, czy już
jesteś po kolacji?
— Nie. Moja gospodyni podaje zwykle herbatę i kanapki. Czy zjesz
ze mną?
— Chętnie! Jestem głodny, a skoro nie masz ochoty wyjść z domu,
musisz mnie ugościć.
— Postaram się, żebyś był zadowolony. Wierny z ciebie kompan.
— Dlaczego?
— Dobrze wiesz dlaczego! Każę przynieść piwo albo wino, co
wolisz?
— Niech będzie piwo!
Przy kolacji sporo rozmawiali. Rippach opowiadał dowcipy i cieszył
się jak dziecko, widząc, że Leyden się śmieje.
Byli zaprzyjaźnieni od wielu lat. Ojciec Leydena, lekarz, zmarł, kiedy
Armin był na trzecim roku studiów. Nie dorobił się dużego majątku, ale
matka otrzymywała odsetki wystarczające na skromne życie. Pani von
Leyden była jedną z kobiet gotowych na wszystko, byle zapewnić byt
synowi. Odmawiała sobie dosłownie wszystkiego, umożliwiając Ar-
minowi ukończenie studiów prawniczych.
Kiedy został asesorem, matka zmarła. Odsetki od małego kapitału,
dotychczas dzielone na dwie osoby, zapewniały mu spokojne życie.
Rippach, jak przystało na przyjaciela, dzielił z nim wszystkie smutki
i radości. Miał zamożnych rodziców. Zawsze wesoły i pogodny wywierał
korzystny wpływ na nieco flegmatycznego przyjaciela uznając — bez
zawiści —jego intelektualną wyższość i przewagę fizyczną. W zamian
Armin hamował Hansa, kiedy ten za bardzo szalał na balach i hulał
z kolegami. Przyjaciele uzupełniali się pod każdym względem, a ich
przyjaźń pogłębiała się z roku na rok.
Kiedy Hans zorientował się, że Armin zakochał się na zabój
w pięknej, lecz biednej i bardzo rozpieszczonej Aleksandrze Wend-
hoven, poważnie się zmartwił. Ostrzegał go przed nią, ponieważ, jako
realista zauważył, że Aleksandra jest próżną kokietką, zbyt rozpieszczo-
ną, żeby chcieć zostać żoną biednego asesora. Niestety, jego ostrzeżenia
zostały bez echa. Czy do zakochanego mężczyzny kiedykolwiek dociera-
ły rozsądne argumenty? Zawiadomienie o zaręczynach ukochanej
Armin otrzymał dwa dni po balu, na którym Aleksandra obdarzała go
szczególną czułością. Cios był tym bardziej bolesny, że równocześnie
przekonał się o prawdziwym charakterze młodej damy. Mimo iż czuł do
niej pogardę, nie mógł przestać jej kochać. Wczoraj Aleksandra została
żoną mężczyzny, który nie miał żadnych zalet, tylko dużo pieniędzy.
Hans jak zwykle okazał się wiernym przyjacieitfr^ Armin był
wdzięczny, chociaż żaden z nich o tym nie mówił.
W samym środku lasów Turyngii stoi na wzgórzu zamek Burgwer-
ben. Z dwu stron płyną wąskie odnogi rzeki czyniąc zeń wyspę. Szeroki
most nad rzeką sięga do drogi prowadzącej ku zamkowi. Burgwerben
jest dużą, szarą budowlą z wyższym środkowym budynkiem i dwoma
czworokątnymi wieżami. Mimo swojej surowości zamek na wyspie
wrósł w krajobraz i był bardzo malowniczy. Za rzeką rozciągały się
żyzne pola, a wyżej stare, gęste lasy.
U podnóża leżała mała wioska o tej samej nazwie. Domy, kryte
czerwoną dachówką, rozsypały się wzdłuż obu wąskich odnóg, które za
wzgórzem z zamkiem, łączyły się w szeroką rzekę.
Na skraju lasu, nad brzegiem rzeki pobudowali wille zamożni ludzie
zachwyceni urokiem tego zakątka.
Zamek i ogromny obszar ziemi należały do Fryderyka von Leydena.
Żeniąc się z ostatnią hrabiną z rodu Burgwerben jego ojciec został
właścicielem dużego majątku. Teraz Fryderyk ukończył sześćdziesiąt
lat, nie miał rodzeństwa, nigdy się nie ożenił. Przed laty był wesołym,
kochającym życie młodzieńcem, dopóki pewnego dnia, przed dwudzies-
tu pięciu laty, nie wrócił do zamku ponury i cichy. Zdradzony przez
ukochaną spowodował wypadek, w którym zabił przyjaciela. Odtąd
zmienił się. Jednak nikt nie poznał nigdy szczegółów tragedii.
Fryderyk von Leyden stał się dziwakiem. W swoim otoczeniu nie
znosił kobiet. Kucharka, pokojówki i służące mieszkały w oddzielnej
przybudówce. Miały zakaz pokazywania się panu dziedzicowi na oczy.
Nie było to trudne, ponieważ Fryderyk von Leyden przebywał stale
^ zamku, żył wśród swoich książek i stamtąd zarządzał majątkiem. Jego
najbliższym pomocnikiem był inspektor Scheveking, małomówny i, tak
jak jego pan, ponury stary kawaler. Mieszkał w służbowym mieszkaniu
sam i także nie znosił kobiet.
Żeńską służbą kierowała panna Wunderlich. Rezolutna, niska,
tegawa osóbka mściła się za pogardę okazywaną kobietom na zamku
Burgwerben w ten sposób, że nie ukrywała wrogości wobec mężczyzn.
Stale kłóciła się z inspektorem, codziennie obrzucali się wyzwiskami, co
widocznie było niezbędne dla ich dobrego samopoczucia.
Fryderyk von Leyden miał wielu krewnych. Byli jednak biedni tak
jak jego ojciec, zanim ożenił się z bogatą hrabiną. W miarę upływu lat,
gdy Fryderyk wciąż nie zakładał rodziny, krewni zaczęli go odwiedzać.
Było to bezwzględne polowanie na schedę, wszyscy prześcigali się
w okazywaniu mu miłości i przywiązania.
Ponury dziedzic bronił się ironicznym uśmieszkiem przed pochleb-
stwami. Kobiet w ogóle nie przyjmował. Uknuto więc spisek. Zor-
ganizowano zjazd rodu w nadziei że może Fryderyk zdecyduje się pojąć
za żonę jedną z dziewcząt z rodziny. Wynajęto hotel. Po długim
molestowaniu Fryderyk uległ i obiecał, że zjawi się na uroczystości.
Jadąc do miasta miał kamienną twarz. Nie inaczej było po powrocie
do zamku. Następnego dnia wezwał notariusza i w obecności Scheve-
kinga sporządził testament, który zdeponował w sądzie.
Te wydarzenia miały miejsce przed piętnastu laty.
Potem życie znowu toczyło się jak dawniej. Intrygi krewnych,
którzy nawzajem oczerniali się przed Fryderykiem, obrzydły staremu
kawalerowi. Żadna z pań, które poznał na rodzinnym zjeździe, nie
zrobiła na nim dobrego wrażenia. Wszyscy się zawiedli w swoich
oczekiwaniach. Panna Wunderlich i Scheveking zgadzali się tylko
co do jednego: nienawidzili „kochanych krewnych". Najchętniej prze-
pędziliby z zamku lizusów i hipokrytów, którzy zatruwali życie
dziedzicowi.
t
Schevening miał jednak powody do satysfakcji, ponieważ, poza
notariuszem, tylko on wiedział, kto odziedziczy majątek po śmierci
pana. W duchu śmiał się ze starań krewnych wiedząc, że żaden z nich
nie osiągnie celu.
Późną jesienią Leyden zapadł na zdrowiu. Nie wstawał z łóżka. Stał
się jeszcze bardziej milczący, a jego oczy melancholijnie patrzyły przez
Nie przyjmował odwiedzin, nawet krewni, mimo usilnych próśb,
. zostali dopuszczeni do pana zamku.
Sądząc po wyrazie twarzy, Fryderyka von Leydena gnębiły ponure
myśli. Od notariusza otrzymywał długie raporty, które bardzo go
interesowały. Tylko te sprawozdania wyrywały go z zadumy.
Pewnego razu zdecydował wezwać notariusza i uaktualnić tes-
tament. Dodał pewną klauzulę, o której nawet Scheveking nic nie
wiedział. Gdyby wiedział, ze zdumienia kręciłby szpakowatą głową.
Fryderyk von Leyden nie wracał do zdrowia, choć opuścił łóżko
i chodził po pokoju. W noc sylwestrową, jak co roku, nie odmówił sobie
wyprawy saniami do starego, zaśnieżonego lasu. Niestety, przeziębił się
i dostał zapalenia płuc.
Nie przyjmował wciąż wizyt krewnych. Poza doktorem tylko wierny
sługa, Dillenberger, i Scheveking pielęgnowali chorego i nikogo nie
dopuszczali do swojego pana.
Po zapaleniu płuc wywiązały się komplikacje z nerkami. Stan
chorego budził poważne obawy.
Minęła zima, zbliżała się wiosna. Zniknęły śnieg i lód. Trzeba było
myśleć o pracach na polu. Scheveking często musiał zostawiać chorego
pod opieką Dillenbergera.
Pewnego słonecznego marcowego przedpołudnia inspektor wracał
konno do zamku. Miał zmartwioną minę. Na skraju lasu, gdzie biegł tor
kolejowy, spotkał młodą dziewczynę w żałobie. Na bladej twarzy
widniały ślady płaczu.
Scheveking zatrzymał wierzchowca.1-'
— Dzień dobry panno Delius!
— Dzień dobry panu! Jak zdrowie pana von Leydena?
— Ma za sobą ciężką noc. Obawiam się najgorszego!
~ Biedny stary pan!
Ton tej wypowiedzi zdradzał szczere współczucie. Scheveking skinął
głową:
~ Tak, zasługuje na współczucie. Bardzp cierpi. A pani? Znowu
Pani płakała! Czy wraca pani z cmentarza?
Odwróciła głowę, żeby ukryć łzy:
Zaniosłam kwiaty na grób ojca. Tak bardzo kochał róże!
Scheveking skinął głową. ,, '
l
— Z pani to dobre dziecko. Wyjątek wśród kobiet. Minęły już trzy
tygodnie od śmierci pana profesora. Jego też ma na sumieniu zła ko-
bieta! A co porabia macocha, hę? W jego głosie wyczuwało się niechęć.
Ewa Maria Delius zmarszczyła czoło.
— Stale narzeka na biedę! Drogi panie inspektorze, marzę, żeby pan
von Leyden wyzdrowiał! Obiecał, że kupi nasz dom z ogrodem za
trzydzieści pięć tysięcy marek. Odsetki od tego kapitału wystarczą mojej
macosze.
— No a pani?
— Skoro tylko trochę wrócę do sił, poszukam sobie posady. Jestem
młoda, zdrowa i umiem wiele rzeczy.
— Pani byłaby w stanie popełnić takie głupstwo? Bzdura! Żeby
wszystko oddać macosze? Pani jest tak łatwowierna, jak był pani ojciec!
— zirytował się inspektor.
Dziewczyną westchnęła.
— Nie mogę dłużej słuchać, jak źle mówi o moim ojcu! Niech sobie
wszystko zabierze, żeby się tylko uspokoiła.
Scheveking zaśmiał się szyderczo.
— Oczywiście, niech jej pani wszystko odda: tę resztę majątku ojca,
której jeszcze nie zdążyła roztrwonić. A pani będzie na łasce obcych
ludzi? Do jasnej cholery! Nie mogę tego znieść! — krzyknął tak głośno,
że koń skoczył na bok.
— Niech pan nie klnie! Wiem, że pan nie jestaż taki srogi, za jakiego
pan chce uchodzić.
Scheveking skinął głową.
— Żegnam! Muszę się spieszyć do chorego! — odparł i szybko
odjechał.
Ewa Maria przez chwilę patrzyła za nim, potem poszła dalej.
W pobliżu stacji kolejowej, na skraju lasu, stał skromny dom letniskowy
otoczony ładnym egrodem. Dawniej profesor Delius i jego rodzina
spędzali tutaj letnie wakacje. Od kiedy jego druga żona roztrwoniła
majątek, a na dodatek profesor poważnie zachorował i musiał przejść na
emeryturę, na stałe zamieszkali we wiosce. Żona profesora, niegdyś
znana piękność, była teraz tęgawą kobietą. Życie męża i jego córki
zamieniła w prawdziwe piekło. Stale gderała i narzekała na „nędzę"
— do czego zresztą sama doprowadziła swoją rozrzutnością.
10
Ewa Maria starała się zapewnić ojcu, otrzymującemu niską emerytu-
znośne życie. Był botanikiem i kochał kwiaty. Jego największą
adością były różne rośliny, które hodował w ogrodzie, gdzie pracował
od rana do wieczora. Rosły tam najpiękniejsze róże w całej okolicy.
Córka dzielnie pomagała mu w pracy.
Od trzech tygodni profesor Delius nie żył. Z dniem jego śmierci
wygasła emerytura. Obie panie nie posiadały nic poza domem z ogro-
dem i bogatą biblioteką. Większość zbiorów pani Delius sprzedała zaraz
no śmierci męża za tysiąc marek. Teraz musiały z tego żyć.
Po powrocie do domu Ewa Maria poszła do swojego pokoju.
Z kuchni dochodził piskliwy głos macochy. Krzyczała na młodą
dziewczynę, która gotowała im i sprzątała. Woń przypalonego mleka
docierała wszędzie i to było powodem awantury i narzekań. Ewa bała się
podobnych wybuchów złości swojej macochy. Nie mogła pojąć, jak jej
ukochany, szlachetny ojciec mógł pokochać taką kobietę, której
zachowanie stale wprawiało ją w zakłopotanie. Ewa Maria była młoda
i niedoświadczona. Nie znała życia, nic nie wiedziała o tajemniczych
namiętnościach, które ciągną mężczyznę do kobiety bez względu na^jej
wady. Nie wiedziała, że zakochany mężczyzna traci poczucie rzeczywis-
tości i jest zaślepiony wyłącznie zewnętrznymi walorami ubóstwianej
kobiety.
Ewa Maria bardzo kochała ojca i była do niego przywiązana, ale do
macochy nigdy nie zdołała się zbliżyć. Od pierwszego dnia była dla niej
obcą osobą i nie istniało między nimi porozumienie. Po śmierci ojca
postanowiła opuścić macochę. Jeżeli jej zostawi wszystkie pieniądze ze
sprzedaży domu z ogrodem, nie będzie jej broniła odejść. Chciała zostać
tutaj jeszcze kilka miesięcy, do dnia sprzedaży domu, a potem wyruszy
w świat, do obcych ludzi.
Fryderyk von Leyden zmarł dwudziestego marca na rękach wier-
nego Dillenbergera. Obecni przy tym byli tylko doktor i inspektor
vekmg. Do ostatniej chwili dzielnie bronili krewnym dostępu do
umierającego. Pan na zamku umarł nie niepokojony.
li
Zanim został pochowany, krewni żądali od Schevekinga ujawnienia
czy został spisany testament i kto jest głównym spadkobiercą. Scheve-
king, oburzony brakiem delikatności i należytego szacunku, ostro
przywołał wszystkich do porządku.
Krewni zgodnie ustalili, że inspektor „wyleci", kiedy sąd ujawni
spadkobiercę. Większość krewnych nie wierzyła zresztą w istnienie
testamentu. A skoro sądzili, że nie ma testamentu, więc będą dziedziczyć
jednakowe części ogromnego majątku: każdy otrzyma piętnastą część.
Wyliczyli nawet, ile to wyniesie!
Kiedy nagle gruchnęła wieść, że Fryderyk von Leyden jednak
sporządził testament, powstało zamieszanie! Wszyscy byli bardzo
zaniepokojeni, ponieważ nikt nie mógł się pochwalić, że Fryderyk von
Leyden właśnie jemu okazywał życzliwość. Było wręcz przeciwnie! Nikt
nie przyznawał się, że nienawidził zmarłego, ponieważ był nieprzystępny
i zamknięty w sobie.
Armin von Leyden po pewnym czasie odzyskał spokój wewnętrzny.
Kosztowało go to jednak sporo wysiłku. Hans von Rippach z zadowole-
niem stwierdził, że przyjaciel jest znowu pogodny. Były to jednak
pozory. Nadal kochał Aleksandrę i przyznawał się do tego wyłącznie
przed samym sobą. Z Hansem nie rozmawiał na ten temat.
Na szczęście młoda para spędzała miesiąc miodowy na Rivierze
i Armin nie mógł spotkać Aleksandry na balach i przyjęciach. Obu
przyjaciołom nie brakowało rozrywek. Często bywali w domu stryja
Hansa, który chętnie otaczał się młodzieżą. Ponieważ sam nie miał
dzieci, zapraszał często bratanków i siostrzenice. Jego żona, wtajem-
niczona przez Hansa, z dużym taktem i delikatnością starała się
umniejszyć ból i rozczarowanie, jakie przeżywał Armin. Tak też minęła
zima.
Pewnego dnia przyjaciele siedzieli w kawiarni i przeglądali gazety.
Nagle Armin wydał okrzyk zdziwienia.
— Co się stało?
— Właśnie przeczytałem, że zmarł Fryderyk von Leyden!
12
__ Czy to twój krewny?
__ Tak, dziesiąta woda po kisielu. Kuzyn mojego ojca. Poza tym
siódmy cud świata!
_ W jakim sensie/
__ Fryderyk to jedyny z rodu Leyden, który ma pieniądze, a oprócz
tego wspaniały majątek w Turyngii. Słyszałem o tym od mojego ojca.
__ A więc bogaty wujek! Gratuluję!
_ I\fie ma powodu! Był wprawdzie kawalerem i nie miał natural-
nego bezpośredniego spadkobiercy, lecz cały zastęp bliższych i dalszych
krewniaków płaszczył się przed nim, żeby wyłudzić część schedy. Mój
ojciec zawsze trzymał się na uboczu, unikał Fryderyka, ponieważ był
dumny i nie chciał wzbudzać podejrzeń, że liczy na spadek. Fryderyk
chełpił się swoim bogactwem i był najbardziej niesympatycznym
człowiekiem, jakiego można sobie wyobrazić.
Hans odłożył gazetę i z zaciekawieniem patrzył na przyjaciela.
— Czy ty go znałeś?
— Spotkałem go tylko jeden raz, ale było to dawno temu. Chodzi-
łem wtedy do liceum. Nie wiem już z jakiego powodu członkowie
mojego rodu zorganizowali zjazd rodzinny. Do przyjazdu na uroczys-
tość namawiali też mojego ojca. Ponieważ akurat wtedy ojciec spędzał
ze mną wakacje w Turyngii, mógł bez trudu przybyć do miasta
położonego niedaleko majątku Fryderyka. Oczywiście ojciec zabrał
mnie ze sobą. Wyobrażałem sobie wtedy, że „zjazd rodzinny" to coś
wspaniałego, w każdym razie coś wyjątkowego. Zobaczyłem jednak
tylko dużo nieciekawych osób bardzo zabiegających o względy jednego
mężczyzny — tego właśnie Fryderyka. Ojciec opowiadał mi, że on
zastrzelił w pojedynku swojego przyjaciela. Było to bardzo dawno temu.
Możesz sobie wyobrazić, że patrzyłem na niego z uczuciem podziwu, ale
i grozy.
— Mogę to sobie wyobrazić! Opowiadaj, co dalej?
— Niewiele jest do opowiedzenia. Ojciec trzymał się na uboczu. Nie
mogłem zrozumieć, dlaczego ci wszyscy ludzie uniżenie znosili pogard-
liwe zachowanie tego człowieka. Nie wiem z jakiego powodu nagle
podszedł do nas i badawczo patrzył na mnie. Byłem nieco przestraszony,
a'e nie spuściłem oczu. Wytrzymałem jego świdrujący wzrok. Podał
mojemu ojcu rękę i zapytał:
13
— Czy ty jesteś Adolf von Leyden, a to jest twój syn, Armin?
— Tak — odparł ojciec ściskając jego dłoń.
— Dlaczego stoisz na uboczu i nie witasz się tak wylewnie, jaj^
pozostali krewniacy?
Ojciec wzruszył ramionami.
— Jestem szczery. Nie chcę udawać więcej przyjaźni, niż jej
odczuwam.
— A więc nie darzysz mnie przyjaźnią?
— Znam cię zbyt mało!
— Tak, to prawda. Nigdy mnie nie odwiedzasz. Inni bardzo często
przychodzą, ty nigdy.
— Jestem lekarzem, mam mało wolnego czasu. A poza tym nic tu po
mnie! Co miałbym robić na zamku?
Wtedy Fryderyk von Leyden uśmiechnął się ironicznie i rzek}
z goryczą:
— No, powiedzmy: starać się, żebym ci coś zapisał w testamencie!
Ojciec poważnie na niego spojrzał i odpowiedział:
— Gdybyś mnie znał, nie powiedziałbyś tego! Mam z czego żyć, nie
muszę liczyć na spadek. Nawet gdybym był w potrzebie, nie zrobiłbym
tego.
— O, czyżbyś był aż tak bogaty?
— Nie, ale jestem lekarzem i mogę utrzymać rodzinę!
— Przecież masz syna! Nie zrobiłbyś tego dla niego?
, — Mój syn będzie uczciwie zarabiał na życie tak, jak jego ojciec. Nie
martwię się o jego przyszłość.
Fryderyk von Leyden długo patrzył na ojca, a potem na mnie.
W końcu położył rękę na mojej głowie.
— Tak sądzisz?
Miałem wtedy chyba trzynaście lat, z przekorą potrząsnąwszy głową
krzyknąłem: ,
— Zostaw mnie, nie kocham cię, zostaw mojego ojca w spokoju!
Fryderyk von Leyden uśmiechnął się i dziwnie patrzył na pozo-
stałych krewnych. Słysząc moje słowa tym bardziej przymilali się do
bogacza. Odwrócił się od nas.
Ojciec zabrał mnie i opuściliśmy hotel. Po drodze źle wyrażałem się
o Fryderyku von Leydenie.
__ Arfflinie, nie wolno tak mówić. On jest bardzo nieszczęśliwym
Ciekiem mimo swojego ogromnego bogactwa.
P zez chwilę panowała cisza, przyjaciele milczeli. Potem Armin
powiedział:
F _ \Viesz, nigdy nie zapomniałem tych słów. Często rodzice roz-
wiali o nim i zawsze słuchałem z dużym zainteresowaniem, chociaż
. wszyStko rozumiałem. Odkąd opuściłem dom, żadna wiadomość
o nim nie dotarła do mnie.
_ Wiesz, jestem ciekawy, kto odziedziczy jego majątek? Może
jednak dostaniesz jakąś część!
Armin zaśmiał się serdecznie. '
_ To są pobożne życzenia. Wierzysz w to, ponieważ jesteś moim
przyjacielem i dobrze mi życzysz. Możesz spokojnie spać! Jestem
pewien, że nie zapomniał i nie wybaczył mojego gburowatego zachowa-
nia. Zrób mi przyjemność i nie mówmy już o tym.
— No dobrze! A więc, co zrobimy z dzisiejszym wieczorem?
— Nie wiem, podaj mi gazetę!
Armin zaczai czytać ogłoszenia: Opera — „Carmen "—przedstawie-
nie wyprzedane, Teatr Dramatyczny — „Przysięga wierności" — to nie
dla mnie, Teatr Narodowy, to samo, Operetka — „Opowiadania
Hoffmanna" — to coś dla nas! Pójdziemy?
— Zgoda.
Zapłacili i opuścili kawiarnię. Na ulicy panował duży ruch. Spotyka-
li wielu znajomych, zatrzymywali się i rozmawiali. Nagle stanął przed
nimi młody oficer, Otto von Sanden. Ponieważ też miał wolny wieczór,
zaprosili go na spektakl.
Kilka dni później, gdy Leyden siedział przy śniadaniu, gospodyni jak
co dzień przyniosła pocztę: listy, druki i gazety, które przeglądał przed
wyjściem do urzędu.
znalazł nic ciekawego z wyjątkiem jednego listu:
15
14
•F1T
Szanowny Panie von Leyden!
Muszę z Panem porozmawiać w ważnej sprawie. Jeżeli nie otrzyman
od Pana innej wiadomości, odwiedzę Pana dzisiaj po poludniu w Pańskm
mieszkaniu.
Z poważanie^
Heinrich Beckmann, notariusz
Armin pokręcił głową i zdziwiony mruknął sam do siebie: — Nie
znam pana Beckmanna. Gdzie on mieszka? Aha, hotel „Keiserhof
Hm! A więc o trzeciej. Wrócę wcześniej do domu. Prawdopodobnie
ghodzi o jakąś służbową sprawę ale o „prywatnym" znaczeniu. Dokoń-
czył śniadanie i wyszedł do urzędu.
Wrócił przed trzecią. Punktualnie o wyznaczonej godzinie zjawił się
notariusz. Kiedy usiedli, Armin zapytał:
— Czym mogę panu służyć?
Notariusz wyjął z kieszeni pismo i rzekł:
— Proszę, żeby pan to przeczytał. Jest to odpis testamentu mojego
zleceniodawcy, pana Fryderyka von Leydena.
Armin z wahaniem wziął pismo.
— Czy pan jest upoważniony, żeby mi wręczyć ten odpis?
— Tak, mam polecenie od zmarłego, pana von Leyden. Prósz?
przeczytać, zanim zaczniemy omawiać sprawę spadku.
Armin zaczął czytać. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia
potem niedowierzanie.
— Proszę pana, to jest kiepski żart!
Notariusz uśmiechał się.
— To jest prawda, proszę pana, sprawa jest poważna — rzeki
z naciskiem.
Armin przetarł ręką czoło, zrobił kilka kroków, a potem staną'
przed Beckmannem.
— Trudno mi w to uwierzyć. Nie mogę pojąć, że Fryderyk von
Leyden wyznaczył mnie na spadkobiercę swojego majątku! Ja
być jedynym spadkobiercą? Dlaczego właśnie ja? Przecież nigdy go
odwiedzałem, byłem dla niego właściwie obcym człowiekiem!
— Wszystko wyjaśni to pismo, które spadkodawca polecił
przekazać*. Zanim jednak oddam je panu, proszę, żeby pan przeczył3
nik do testamentu, którego treść musi pan przyjąć do wiadomości
Z zić zgodę na spełnienie warunku zmarłego pana Fryderyka von
Leydena. .
Z tymi słowami notariusz podał Armmowi kopertę.
Drżącymi rękoma chłopak otworzył kopertę i zaczął czytać. Z nie-
dowierzaniem kręcił głową i wreszcie zapytał:
_ pan często widywał pana Fryderyka von Leydena?
_ jak^ bardzo często z nim rozmawiałem.
_ Czy zdaniem pana był człowiekiem zdrowym na umyśle?
Proszę wybaczyć to pytanie, ale to, co jest tutaj napisane, brzmi bardzo
dziwnie i zaskoczyło mnie!
_ pan von Leyden był normalnym człowiekiem do ostatniej chwili
swojego życia. Nie spotkałem wielu tak mądrych ludzi. Był dziwakiem,
samotnikiem i stronił od ludzi. Spowodowały to chyba jego ciężkie
przeżycia. Zresztą testament został sporządzony przed piętnastu laty,
teraz tylko dodał ten załącznik i to w ostatnich dniach swojego życia,
kiedy już nie opuszczał łóżka.
Armin nadal nie potrafił uwierzyć.
— Ja miałbym odziedziczyć majątek i zamek Burgwerben oraz
ogromny kapitał?
— Z wyjątkiem kilku legatów.
— Czy pozostali krewni nic nie dostaną?
Notariusz uśmiechnął się.
termin
roku.
Armin złapał się za głowę.
— Niezupełnie. Każdy członek rodu Leyden otrzyma dwa ty-
siące marek, ale pod warunkiem, że zobowiąże się, iż nigdy nie zbliży
się do zamku Burgwerben ani nie pokaże się w tamtych okolicach.
Poza tym inspektor Hermann Scheveking za wierną służbę dostanie
Pi?ć tysięcy marek, a panna Wunderlich i lokaj Karl Dillenberger
po trzy tysiące. Ostatnie trzy osoby mają dożywotne prawo korzy-
stania z mieszkania i utrzymania na zamku. Cały pozostały ma-
jątek: nieruchomości i kapitał w banku należą do pana pod warun-
kiem, że spełni pan żądanie pana Fryderyka von Leydena, to znaczy,
ze ożeni się w ciągu roku od dnia objęcia schedy. Ostateczny
zawarcia ślubu upłynie trzydziestego marca w przyszłym
16
i scheda
— Proszę pana, przepraszam, jestem zaskoczony, nie wiem, Co
począć. Nie mogę się zaraz zdecydować.
— Panie von Leyden, to wcale nie jest konieczne.. Ma pan czas, żeby
spokojnie wszystko przemyśleć. Zostawiam odpis testamentu i ljst
zmartógo. Jeżeli będę potrzebny, proszę o zawiadomienie lub wizytę.
Armin westchnął i zapytał:
— Czy zostaje pan w Berlinie?
— Nie, wyjeżdżam dzisiaj wieczorem. Są pilne sprawy które czekają
na załatwienie.
— W takim razie dam panu odpowiedź listownie.
Pożegnali się, a kiedy Armin został sam, opadł na krzesło. Miał
wrażenie, że śni. Minęło sporo czasu, zanim mógł sobie zadać pytanie:
Dlaczego właśnie mnie wyznaczył na spadkobiercę?
Nagle przypomniał sobie list, który mu wręczył notariusz Beck-
mann. Może w tym liście będzie wyjaśnienie albo przynajmniej jakaś
wskazówka?
Koperta była gruba, zawierała kilka arkuszy zapisanych zde-
cydowanym charakterem pisma. Rozłożył je i zaczął czytać:
Kochany Arminie!
Będziesz zdziwiony, że właśnie Ciebie wyznaczyłem na spadkobiercę
całego mojego majątku i kapitału w bankach. Będziesz również zaskoczo-
ny moim warunkiem, który musisz spełnić, żeby móc objąć schedę.
Ponieważ byłem kawalerem, żądam od Ciebie, żebyś w ciągu roku zalożyl
rodzinę. Może pomyślisz, że jest to dziwactwo starego kawalera lub kaprys
samotnika i dziwaka, za jakiego mnie powszechnie uważano. Jednak to nie
tak! Wszystko dokładnie obmyśliłem i doszedłem do wniosku, że tak
należy postąpić.
Czuję, że nie będę długo żył i opanowała mnie przemożna chęć by przed
kimś odkryć swoją duszę. Wolałbym wszystko wyznać przed Twoim
ojcem, ponieważ był starszy i bardziej doświadczony od Ciebie, ale zmarl
wcześniej niż ja. Tak więc majątek, który pierwotnie chciałem zostacie
jemu, przejdzie na Ciebie. Proszę więc, wysłuchaj mojej spowiedzi. Wiem,
że teraz przeżywasz bolesne miłosne rozczarowanie, jednak właśnie to
ułatwi Ci lepsze zrozumienie mnie.
• u mojego życia wiele cierpiałem z powodu fałszu, obłudy
inności, ale mam na sumieniu ciężką winę. Właśnie to zatruwało ni
inl. • zrobUo ze mnie nieszczęśliwego człowieka, pozbawionego radości
pienia na tym świecie.
p foeztroskim, pięknym dzieciństwie na zamku Burgwerben, spędza-
moimi ukochanymi rodzicami, zatęskniłem za szerokim światem,
'podróżowałem i używałem życia, dopóki czysta głęboka miłość nie
spowodowała zupełnej zmiany w moim życiu. Nigdy nie wypalałem się
w małych miłostkach, dlatego moje serce z całą namiętnością oddałem
ukochanej kobiecie. Kiedy dowiedziałem się, że kocham z wzajemnością.,
sądziłem, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem. Los obdarzył mnie
trzema miesiącami upojenia, rozkoszy i zachwytu. W dodatku miałem
przyjaciela, który dzielił ze mną to szczęście. Wtedy zmarli moi rodzice.
Zniosłem to bez głębokiego wstrząsu. Pocieszała mnie ukochana kobieta
i wierny przyjaciel. Ponieważ byli wtedy dla mnie wszystkim, poczułem się
żebrakiem w chwili, kiedy straciłem ich oboje! Kobieta, którą kochałem,
była ladacznicą. Uwiodła również mojego przyjaciela. Pewnego dnia
zastałem ją w jego objęciach i strzeliłem do niego. Umierając prosił mnie
o przebaczenie i żądał, żebym przysiągł, iż nie oddam się w ręce policji.
Przyrzekłem, że postąpię zgodnie z jego życzeniem. Przyjaciel przy
świadkach oświadczył, że to był pojedynek i że został ranny.
Przyjaciel zmarl, ta kobieta zniknęła ,i nigdy więcej jej nie widziałem.
Po odbyciu kary w więzieniu — pojedynki są, jak wiesz, zakazane
— wróciłem do Burgwerben. Stałem się dziwakiem.
Nasi wspólni krewni nie przyjęli do wiadomości, że nie chcę się żenić.
Nachodzili mnie, poniżali się przymilając, żeby zyskać moje uznanie
i zostać spadkobiercami. Było to odrażające widowisko.
A teraz opowiem o Tobie. Czy pamiętasz rodzinny zjazd, kiedy
wiazieliśmy się po raz pierwszy i ostatni? Miałeś wtedy trzynaście lat.
HO/' ojciec i Ty różniliście się od pozostałych członków rodu Leyden.
e ) rozmawiałem z Wami, przekonałem się, że jesteście szlachetnymi
c-ciwymi ludźmi. W tym dniu postanowiłem, że będziecie moimi
spadkobiercami.
/, ./ a , ° PraSnaJem nawiązać przyjaźń z Twoim ojcem. W jego oczach
i os co mnie pociągalo do niego. Musiałem sobie jednak tego odmówić,
"ogtem zabiegać o przyjaźń, ponieważ zabiłem przyjaciela!
18
19
Tak wie c pozostałem samotny w moim pięknym zamku, jak w grobo<
cu! Często tęskniłem za Tobą, chciałem, żebyś się ożenił, żeby dziecię
śmiech rozbrzmiewał w murach Burgwerben i uspokajał moją duszę, jy
zrobiłem tego, moje życie było pokutą.
Poleciłem żeby Cię z dala obserwowano. Wiem, że jesteś uczciwy
człowiekiem, wiem, że dzielnie walczysz z przeciwnościami losu i Tok
zawdzięczam trochę radości, kiedy docierają do mnie dobre wiadomoś,
o Twoim życiu. Wiem, że niewierna kobieta zadała Ci bolesny cios. /e^
moje słowo a mogła zostać Twoją żoną! Ale dowiedziałem się, że je.
egoistyczną, płytką kokietką, która zrujnowałaby Twoje życie. Zostat
więc żoną innego, a Ty wyobrażasz sobie, że jej nigdy nie zapomnis.
Z tego powodu żądam, żebyś w ciągu roku założył rodzinę, ponieważ m
chcę, byś został sam, tak jak ja, i był nieszczęśliwy. Starość bez żon
i dzieci to bezgraniczne cierpienie, uwierz mi! Teraz, kiedy jeszcze bolejes
nad niewiernością ukochanej, łatwiej znajdziesz odpowiednią żonę, ponie-
waż nie będziesz się kierował namiętnością, ale zdrowym rozsądkiem!
Poszukaj kobiety, która będzie Twoim przyjacielem, Twoim wiernym
druhem i dobrą matką Twoich dzieci.
Mam nadzieję, że teraz wszystko zrozumiałeś i nie odtrącisz mój
ręki, jak wtedy, kiedy krzyknąłeś: „Nie kocham cię!", lecz powieś.
„Opłakuję cię, Fryderyku von Leyden!"
Jeżeli sprawiłem Ci radość oddając schedę w Twoje ręce, proszę,
spełnij moje życzenie i rozejrzyj się za uczciwą, zdrową kobietą i zadbaj,
żeby w zamku Burgwerben rosło nowe, szlachetne pokolenie.
Na zakończenie chcę polecić Twojej opiece mojego starego inspektora,
Hermanna Schevekinga. Robi wrażenie szorstkiego człowieka, leczjes
uczciwym i oddanym pracownikiem, który chętnie będzie służył radą di>
dnia, kiedy sam zostaniesz doświadczonym gospodarzem na zamku
Burgwerben. Również panna Wunderłich — mimo swoich dziwactw —Jes!
doskonalą ochmistrzynią.
To, że złośliwie zakazałem krewniakom pokazywać się w zamku i w te)
okolicy, uchroni Cię przed natrętami, którzy mi zatruwali życie. Poza tyM
z oburzenia nie będę się przewracał w grobie.
Tobie życzę, żebyś w starym kochanym, zamku spędził bard:'eJ
radosne i szczęśliwe dni, niż Twój nieszczęśliwy poprzednik
Fryderyk von
20
rzeczytaniu listu Armin długo siedział nieruchomo i patrzył
'ebie Był do głębi wzruszony. Przed oczyma stanęło mu całe
Prze ^ycie starego człowieka. Serce bolało go i napełniło się
traSółczuciem. Własny ból i cudze cierpienie złączyły się.
W Jakże biedny był ten bajecznie bogaty mężczyzna! Armin pogrążył
. ,ozmyślaniach. Nie był zachwycony, że musi się tak szybko ożenić,
iednak ciepłe, życzliwe ostrzeżenia Fryderyka von Leydena zapadły
mu w serce. Życzył mu dobrze i chciał go uchronić przed losem, jaki sam
musiał znosić. W każdym razie Armin zrozumiał, że to żądanie
podyktowane było dobrocią i troską o jego przyszłość.
Wyrządził mu krzywdę, źle oceniał tego człowieka. W myślach
przepraszał go i postanowił spełnić jego życzenie. Przecież znajdzie
kobietę, którą będzie mógł poślubić, żeby żyć w harmonii i wzajemnym
szacunku. Tak jak Aleksandry nie pokocha już żadnej innej, jednak
wiedział, że istnieją małżeństwa zawarte bez namiętnej miłości, które
nie należą do najgorszych!
— Chłopie, ty szczęściarzu! To coś wspaniałego! Wielkie nieba!
Chyba zwariuję z radości! A więc jesteś głównym spadkobiercą,
no i co? Nie mówiłem, że i ty coś dostaniesz! Oczywiście nie prze-
widywałem, że aż tyle. Arminie, muszę cię uściskać! Cieszę się razem
z tobą!
Gdy Hans dowiedział się o szczegółach testamentu, krzyknął:
— A to ci heca! Musisz się ożenić! Stary świetnie wszystko obmyślił!
Słuchaj no, Aleksandra się wścieknie! Mogła zostać panią na zamku,
a tak jest żoną bankiera! Nie żałuję jej ani trochę. Nie rób takiej miny,
już nic nie mówię! Musimy się zaraz zacząć rozglądać za odpowiednią
Panną. A może zainteresujesz się którąś z moich kuzynek? No dobrze,
w'em, że te panny nie są w twoim typie. Są niskie i pulchne, a ty wolisz
szczupłe, wysokie, no... wiem, jak powinna wyglądać, znajdę coś
odpowiedniego.
Armin położył rękę na ramieniu przyjaciela:
~~ UcnaJ> stary, przecież to ja muszę się ożenić!
21
lać
— Oczywiście że ty. Ostatecznie wcale nie muszę się
ponieważ sam jestem bardzo zaangażowany.
— Wiem, że byłeś zimą zakochany, ale od czasu, kiedy skończyły--
bale, wyraźnie ochłonąłeś.
— Pozory mylą. Nie chcę się sparzyć. W tych sprawach trzeba
postępować wyjątkowo ostrożnie.
— Na co czekasz? Ktoś może cię wyprzedzić!
— Po pierwsze, czekam na ciebie. Wiesz, taki podwójny ślub, to cojl
bardzo, bardzo romantycznego, a ja jestem w takim rozmarzonym
nastroju.
— Co ty mówisz! Od kiedy?
— Od kiedy jestem zakochany, ośle!
— Dziękuję! A po drugie?
— Po drugie, dama mojego serca jest bardzo młoda. Tej zimy była
na swoim pierwszym balu. Oczywiście w oczach młodej dziewczyny
ideałem jest tylko doskonały tancerz. A ja bynajmniej nie mogę się
pochwalić, że jestem wspaniałym tancerzem.
— Czy to znaczy, że źle tańczysz? — żartował Armin.
— Tego nie powiedziałem! Ale nie przerywaj mi, chcę małej dać czas
do namysłu. Jeżeli do przyszłej zimy nie wyleczy się z miłości do mnie...
no, reszty nie muszę dodawać.
— Dobrze! Zaczekam i ja do przyszłej zimy. Przecież nie muszę
się żenić jutro. Mam jeszcze przed sobą rok wolności. Jeżeli w tym czasie
nie znajdę nic wyjątkowego, zaczekam na ciebie.
— Zgoda! Jakie masz plany na przyszłość? Czy porzucisz prac?
w sądownictwie i zostaniesz rolnikiem?
— Tak! Zawsze kochałem przyrodę i interesowałem się agrono-
mią. Zrezygnuję z pracy w urzędzie.
— Czy zamierzasz cały rok spędzać w Burgwerben?
— Zimą zamsze mogę przyjechać do Berlina, żeby zobaczyć
przyjaciół i starych znajomych, a lato ty musisz spędzać u mme-
Słyszałem, że zamek Burgwerben leży w pięknym zakątku
w Turyngii.
— Kiedy tam wyjeżdżasz?
— Natychmiast po załatwieniu wszelkich formalności. Zawiadom'
łem już Beckmanna.
Hm! A więc nie pozostało nam nic innego, niż uczcić to
nTrzenie butelką szampana!
_! Zgoda! Mogą być nawet dwie! Wiesz, Hans, czego mi żal?
__ Czego?
__ Że moja matka tego nie dożyła. Ojciec też cieszyłby się, choć on
vwiązywał wagi do dóbr doczesnych. Moja matka całe życie żyła
"kromnie, mój Boże, jaka by to była radość!
Armin miał łzy w oczach. Hans bez słowa uścisnął mu rękę.
Wyszli z mieszkania i udali się do znanej winiarni na ulicy Unter den
Linden.
Zdrowa, uczciwa kobieta o łagodnym charakterze i dobrym sercu...
czy taka istota w ogóle istnieje? Nie musi być piękna, jednak powinna
być sympatyczna i miła. Koniecznie musi być inteligentna. Nie musi
tryskać dowcipem, nie zależy mu na tym. Ale musi mieć ładne ręce,
zdrowe zęby i dobre oczy.
Tak Armin wyobrażał sobie swoją przyszłą żonę. Powinna' tak
wyglądać i mieć taki charakter. Był wielkim estetą i nie mógłby znieść
obok siebie kobiety, która drażniłaby go bądź zewnętrznym wyglądem,
bądź sposobem bycia.
Minęły dwa miesiące od śmierci Fryderyka von Leyden. Armin
pozałatwiał wszystkie sprawy, zlikwidował mieszkanie, spakował wali-
zy i nazajutrz rano zamierzał wyjechać do małego miasta w pobliżu
ourgwerben, gdzie oczekiwał go Beckmann. Razem mieli udać się do
zamku.
len wieczór poświęcił na pożegnanie z przyjacielem. Zgodnie
z urnową Hans przyszedł po niego. Wyszli razem. Był piękny, majowy
leczor, wiał lekki wietrzyk i nawet na głównej ulicy berlińskiej można
," ° 0(iczuć nadchodzące lato. Kobiety zakładały już eleganckie jasne
lurny. W parku Tiergarten zieleniły się krzewy i drzewa, pojawiały
'? Pierwsze kwiaty na licznych klombach i rabatach.
^~mm Patrzył na to wszystko, jakby chciał na długo zachować
?ci stolicę. A jednak cieszył się na wyjazd do Burgwerben. Musi
22
23
tam być pięknie, kiedy wszystko kwitnie i dojrzewa. Kochał przyr0n
Teraz olbrzymią połać ziemi może nazwać swoją, na niej będzie si j
a potem czekał na żniwa. Stale myślał o matce. Przed domem w któryś
mieszkali, miała mały ogródek. Pozwalała mu pomagać sobie kied
siała i sadziła kwiaty oraz warzywa. Gdyby teraz mogła być z njmi
Niestety, na tym padole nie ma jednak pełnego szczęścia.
Szli obok siebie. Milczeli. Hans z żalem rozstawał się z przyjacielem
Wieczór spędzili w „swojej" winiarni, ale pożegnali się wcześnie
ponieważ Armin następnego dnia musiał wyjechać o świcie.
Nazajutrz Hans odprowadzał druha na dworzec. Kiedy zajechali
przed budynek kolejowy, minęli otwarty powóz. Armin spojrzał w tę
stronę i drgnął. Rippach również skierował wzrok na mijający ich
pojazd, w którym siedziała dama ze złoto-czerwonymi włosami. Takie
włosy miała tylko Aleksandra Wendhoven.
Hans położył rękę na ramieniu przyjaciela i z troską spojrzał na jego
twarz.
— Że też właśnie ona musiała teraz zjawić się tutaj! — rzekł
rozgniewany.
— Uspokój się, Hansie! Przecież szybko jej nie zobaczę!
— Bogu dzięki! To łagodzi mój ból rozstania z tobą! Wyraz twojej
twarzy trochę mnie przeraził! Widzę, że nadal cierpisz.
— Nie, nie cierpię. Rana się zagoiła, choć jeszcze nie wolno jej
dotykać.
Dziesięć minut później nadjechał pociąg. Jeszcze jeden uścisk dłoni,
uśmiech i przyjaciele rozstali się na dłuższy czas.
Ewa Maria Delius siedziała w swoim pokoju i patrzyła przez okno na
przyrodę w pełnym rozkwicie. Było cicho, na drodze między ogrodem
a torami nic się nie poruszało. Natomiast z domu dochodził ostry gł°s
macochy, która z trzaskiem zamknęła drzwi wchodząc do pokoju-
Dziewczyna drgnęła i speszona patrzyła na starzejącą się kobietę, niec°
otyłą, ale jeszcze zdradzającą ślady dawnej urody. Pretensjonalne
uczesanie, makijaż i pasująca raczej do podlotka suknia żałobna
24
, że kobieta ta nie może zapomnieć, iż minęły lata, kiedy była
świadczy ' ukryć swój prawdziwy wiek, cudaczną fryzurą i nie-
ładna 'ednimi sukniami robiła z siebie karykaturę.
° Siedzisz tutaj z założonymi rękami, a ja muszę się użerać z tą
wie.
trzymują!
~~~ dziewuchą! — krzyknęła. — Moje nerwy tego już nie wy-
mój Boże, jaka jestem nieszczęśliwa!
Onadła na kanapę i stękała. Ewa Maria wstała, odgarnęła z czoła
kasztanowe włosy i spokojnie powiedziała:
_ Manio, nie powinnaś $ię denerwować każdą drobnostką!
Macocha zaśmiała się szyderczo.
— Chciałabym mieć twój olimpijski spokój! „Drobnostką" jest
u nas niestety wszystko. Która wróżka przepowiedziała mi przy kołysce
taki los!
Pani Delius kochała takie zwroty. Wychowała się w domu, który był
o wiele skromniejszy od domku letniskowego profesora, a żadna wróżka
niczego nie mogła jej przepowiedzieć, ponieważ nie było tam kołyski.
Rodzice nie zajmowali się dzieckiem. Mimo to wdowa wierzyła, że
urodziła się po to, by mieć wspaniałe życie. Kiedy profesor Delius
poznał biedną, ładną ekspedientkę i pojął ją za żonę, uderzyła jej do
głowy przysłowiowa woda sodowa. Wydawała pieniądze na lewo i na
prawo, a zakochany małżonek niczego jej nie odmawiał. Toalety
pochłaniały ogromne sumy, musiała też mieć powóz do dyspozycji, żeby
jeździć na spacery i dać się podziwiać. Chciała, żeby jej wszyscy
zazdrościli. Doprowadziła męża do ruiny i szybko zestarzała się w ciągu
ostatnich lat. Uważała to za wielką krzywdę. To, że cierpieli jej mąż i jej
pasierbica nie liczyło się w ogóle, należało współczuć wyłącznie jej
ciężkiemu losowi. Tak, gdyby była młodsza, mogłaby jeszcze raz wyjść
bogato za mąż. A tak? Co jej zostało z tego życia?
twa Maria dobrze znała te wieczne narzekania na okrutny los
1 wcale się nie wzruszała.
, ,~~ Mamo, musisz okazać Minie więcej cierpliwości. Dziewczyna ma
° ^ ch?ci' ale jest młoda i niedoświadczona.
J^T • . to Właśnie chodzi. Spójrz, jak zasznurowała moje półbuciki!
JPierw zbyt mocno, a teraz spadają mi z nóg.
ozwol, że ci pomogę! Przecież już nie raz, nie dwa proponowa-
: chętnie będę ci pomagała przy toalecie.
25
Pani Delius potrząsnęła głową:
Jak
— Nie. Nie chce, by mnie obgadywali, że pasierbica usługuje mi
płatna pokojówka!
W rzeczywistości chętnie zgodziłaby się na pomoc, ale nie chciał
żeby pasierbica wiedziała o wszystkich jej tajemniczych za'
upiększających.
Ewa Maria wstawała, gdy macocha zapytała:
— Dokąd się wybierasz?
— Pójdę do lasu, jest tam tak pięknie!
— Oczywiście! Idziesz sobie na spacer i zostawiasz mnie samą
wszystkimi zmartwieniami!
Dziewczyna odpowiedziała spokojnie:
— Musimy zaczekać do przyjazdu nowego pana na zamku. Ma
przybyć dzisiaj albo jutro. Panowie Beckmann i Scheveking obiecali, że
zaraz porozmawiają z nim o kupnie naszego domu.
— To jeszcze jedna kropla w moim kielichu goryczy. Muszę
rozmawiać z tymi gburami!
— Prosiłam cię, żebyś tego nie robiła. Rozmawiałam z inspektorem.
Wcale nie jest taki zły, na jakiego wygląda. Przecież okazał nam niejedną
uprzejmość, a ojciec bardzo go cenił.
— Twój ojciec, twój ojciec! W każdym człowieku widział tylko
zalety i dlatego wszyscy wykorzystywali go, aż wszystko stracił, a teraz
cierpimy z tego powodu. Co ja miałam z tym upartym i łatwowiernym
człowiekiem!
Ewa Maria zbladła i odpowiedziała zdecydowanym głosem:
— Nie powinnaś tak mówić o moim ojcu! Nie mogę tego słuchać!
Był prawym człowiekiem, dlatego wierzył wszystkim ludziom. Z tego
powodu nie wolno go szkalować!
— Nie możesz jednak zaprzeczyć, że zostawił nas w beznadziejnej
sytuacji. Za sprzedane książki dostałam dwa tysiące marek. Musi naf
to wystarczyć na życie do dnia, kiedy sprzedamy dom. A potem też n|L
będzie lepiej. Jeżeli dostaniemy za dom trzydzieści pięć tysięcy, to
odsetki od kapitału nie starczą nawet dla jednej osoby, nie mówi?
o dwóch!
— Dla jednej osoby wystarczą!
Pani Delius bacznie spojrzała na pasierbicę:
___ Co chcesz przez to powiedzieć?
Odsetki zostawię tobie, ponieważ po sprzedaży domu zamierzam
kac posady wychowawczyni lub opiekunki starszej osoby. Coś na
P°s znaidę. Chcę pracować i zarabiać na własne utrzymanie.
Pe _ Bardzo mądra myśl. Chciałam ci to zaproponować, ale wiem, że
'ełabyś taką radę za bezduszność z mojej strony. Oczywiście to jest
H na możliwość zapewnienia nam godnego życia. Jesteś młoda i ładna,
it wie może spotka cię wielkie szczęście? Gdybym była młoda,
Dostąpiłaby™ tak samo. Ale co mogę począć ja: stara, złamana życiem
kobieta? Kiedy przyszedł ci do głowy ten pomysł?
— Już dawno, ale zrealizuję go, kiedy tutaj wszystko zostanie
załatwione.
_ Trzeba było tak od razu mówić. Zaoszczędziłabyś mi wielu
niepotrzebnych zmartwień.
— Czekałam, aż wszystko się wyjaśni. Będziesz mogła wynająć małe
mieszkanie w mieście i tam spokojnie żyć.
— Tak, tak, będę jednak musiała oszczędzać na wypadek, gdybyś
zachorowała lub straciła posadę! Będę przecież zmuszona zająć się tobą.
— Mam nadzieję, że nic podobnego się nie stanie. W każdym razie
będę bardzo oszczędzać, żeby nawet w razie potrzeby nie być dla ciebie
ciężarem.
— No, muszę przyznać, że jesteś roztropną dziewczyną.
Były to jedyne słowa uznania, jakie Ewa Maria usłyszała z ust
macochy za to, co zdecydowała dla niej poświęcić.
Dziewczyna nie oczekiwała podziękowań. Pragnęła sprzedać dom
i na zawsze zerwać stosunki z macochą. Nigdy nie mogła się zdobyć na
odrobinę uczucia dla tej kobiety, od pierwszej chwili, gdy ją ujrzała
jeszcze jako mała dziewczynka. Kiedy dorosła i zmądrzała, czuła do
acochy odrazę. Tylko z miłości do ojca nie okazywała swoich uczuć.
Wa Maria była wobec wszystkich ludzi serdeczna i miła, ale dla
cocny nie mogła się zdobyć na zrozumienie, wybaczenie, nie mówiąc
0 Przyjaźni.
^~ Czy mogę wyjść na spacer do lasu? Wrócę za godzinę.
,,-, . czYwiście, moje dziecko! Przecież muszę się zacząć przyzwycza-
J^-^e będę sama.
~~ DO zobaczenia!
26
27
— Żegnaj, Ewo Mario!
Dziewczyna szybko poszła na pierwsze piętro. Na parterze byłp0K,
bawialny, mały salon i gabinet, w którym profesor pracował. W tJ
domu umieszczono kuchnię i spiżarnię. Na pierwszym piętrze zna-
dowały się sypialnie, łazienka i mały pokoik, gdzie przechowywan
niepotrzebne meble i inne przedmioty.
Kiedy Ewa Maria szła przez ogród, usłyszała turkot nadjeżdżającej
bryczki. Podeszła do płotu... nagle z przerażenia uniosła ręce i szeroko
otwartymi oczami patrzyła na parę spłoszonych koni. Woźnica naj-
widoczniej stracił panowanie nad zwierzętami.
Zobaczyła nadjeżdżający pociąg. Wprawdzie dróżnik opuścił ro-
gatki, ale i on widział pędzące konie. Ze zgrozą czekał na katastrofę.
Rozpędzone konie nie miały już czasu, żeby się zatrzymać i groziło
niechvhna zHprypni^ •? 1^.1™—„4...—-
im
Kiedy Ewa Maria ubierała się do wyjścia, pani Delius wstała
z kanapy, poprawiła przed lustrem loczki na czole i poszła do bawialnj
Tam małym kluczykiem, który zawsze nosiła przy sobie, otworzy(a
szafkę i wyjęła z niej pudełko czekoladek z rumem. Przepadała za
słodyczami i stale trzymała w domu ich zapas. Usiadła w fotelu i zaczęła
jeść.
_ __, „»M..I. j j t*^j WLjLl
niechybne zderzenie z lokomotywą.
Nagle Ewa Maria ujrzała, że z tyłu bryczki wstał wysoki mężczyzna.
Wyszarpnął lejce z rąk woźnicy i usiłował zatrzymać pojazd. Jeden
z koni upadł na kolana, bryczka nachyliła się i uderzyła o przydrożne
drzewo. Ze środka jak z katapulty wyrzuciło człowieka.
W tym momencie obok szlabanu przejechał pociąg. Podróżni przez
okna obserwowali wypadek. Z przewróconej bryczki wydostał się blady.
starszy mężczyzna — Beckmann. Woźnica przerażony wygramolił sif
spod bryczki. Był w szoku. Mamrocząc coś niezrozumiale podbieg}"°
koni.
Ewa Maria pognała na miejsce wypadku i nachyliła się
nieprzytomnym, wyrzuconym z bryczki mężczyzną. Dopiero po
zauważyła notariusza i zawołała zdziwiona:
28
nad
iii
koni.
To pan, panie Beckmann? A więc ten nieszczęśnik to pan von
L6^ e Taj^ panno Delius! Mój Boże, chyba się nie zabił!
p" a Maria przyłożyła ucho do piersi nieprzytomnego i zawołała:
__ Bogu dzięki, oddycha!
7 domu wybiegły pani Delius i służąca, do której Ewa Maria
krzyknęła:
__ Szybko, miednicę z wodą i ręcznik!
Dziewczyna ostrożnie badała głowę Armina. Chyba wszystko
w porządku. Natomiast lewa noga leżała wygięta pod dziwnym kątem.
Kiedy Ewa Maria próbowała ją ruszyć, ranny jęknął i otworzył oczy.
— Obawiam się, że noga jest złamana. Panie notariuszu, proszę,
żeby pan i woźnica pomogli mi przenieść pana von Leyden do naszego
domu. Ukończyłam kurs pierwszej pomocy i mam nadzieję, że będę
mogła jej udzielić, zanim noga spuchnie. W takim stanie pana von
Leyden nie można przewieźć do zamku.
Notariusz zawołał woźnicę. Ewa Maria nachyliła się nad Arminem
i zapytała współczującym głosem:
— Czy pana coś boli?
Próbował się wyprostować, ale syknął tylko z bólu i zacisnął zęby.
— Moja noga, co się stało z moją nogą? — jęknął.
— Wypadając z bryczki skaleczył pan nogę. Czy poza tym jeszcze
gdzieś czuje pan ból?
— Nie, tylko lewa noga bardzo mnie boli. Chyba jest złamana.
Notariusz i woźnica zamierzali podnieść rannego ale Ewa Maria
zawołała:
— Proszę zaczekać!
"obiegła do domu i po chwili wróciła z łubkami, bandażem
1 nożycami.
"~ rzeba usztywnić nogę, zanim ruszymy rannego. Muszę założyć
izoryczny opatrunek. Jeżeli ruszymy rannego, złamana kość
§ aby się przemieścić, a to spowoduje silniejsze bóle.
g011111 słucnał i skinął głową na znak, że się zgadza.
Jes2cWa Maria zręcznie rozcięła spodnie i zdjęła but. Zbadała nogę
na ka faZ ' k'edy upewmła si<?> ze Jest złamana, poprosiła macochę, by
naPie w bawialni przygotowała poduszki i koce.
29
— Trzeba zaraz sprowadzić lekarza — poleciła do woźnicy. -_.
den koń uszedł z wypadku bez szwanku, może pan na nim pojechać ĆT
miasta. Ale najpierw pomoże pan zanieść rannego do naszego domu 7°
chwilę będzie można.
a
Ostrożnie położyła złamaną nogę na deseczce, obandażował
a potem we trójkę umieścili Armina na kanapie. Był blady i jęczał
Dziewczyna położyła na złamanej nodze zimny okład. Po chwil
podała pechowcowi szklankę.
— Proszę wypić to lekarstwo. Złagodzi ból.
Biorąc szklankę spojrzał na nią:
— Pani jest bardzo dobra, serdecznie dziękuję! x
Zarumieniła się i odpowiedziała:
— Panie von Leyden, nie musi pan dziękować!
— Czy mógłbym poznać imię i nazwisko mojej miłosiernej wybaw-
czyni?
Notariusz przedstawił Ewę Marię i jej macochę, która z przesadną
uprzejmością i kokieterią wyrażała współczucie nowemu panu na
zamku. Chciała od razu wkupić się w jego łaski. Ewa Maria speszona
zauważyła, że von Leyden ze zdumieniem patrzy raz na macochę, raźna
nią. Najwidoczniej zadawał sobie pytanie, jak to jest możliwe, że taka
kobieta może mieć taką córkę? Przerwała potok słów macochy:
— Proszę, przestań rozmawiać z panem von Leyden! Cierpi i musi
mieć spokój.
Obrażona pani Delius wycofała się w głąb pokoju.
Notariusz stał przy oknie. Patrzył na połamany dyszel bryczki i na
konia, który już podniósł się i spokojnie stał przywiązany do drzewa.
Ewa Maria patrzyła na szlachetną, męską twarz rannego. Leżał
blady, z zamkniętymi oczami. Bardzo jej się podobał. Kiedy notariusz
odwrócił się od okna i podszedł do kanapy, Armin rzekł:
— Drogi panie notariuszu! To niedobry początek. Gdybym
zabobonny, myślałbym, że to zły omen. Ale moja matka mawiaj
„Niezbadane są wyroki boskie, który zawsze życzy nam jak najlep'eJ ;
— Powinien pan w to wierzyć, panie von Leyden! Opatrzn0*
prowadzi nas często krętymi drogami! "
Armin z wdzięcznością patrzył na Ewę Marię, która zmieniała zim"-
okład na złamanej nodze.
fflniał pan o najważniejszym szczęśliwym szczególe: gdyby
• udało się zatrzymać koni, doszłoby do tragedii. Zginęlibyśmy
panu
jestem jedyną ofiarą tego wypadku, będę z godnością
• 20 skutki. Mam jednak wyrzuty sumienia, że spowodowałem
'/lliJJ*-1 J C? • i
amieszanie w pani domu.
Ewa Maria z powagą spojrzała na rannego:
_ Okazanie pomocy człowiekowi w potrzebie jest chrześcijańskim
h wiazkiem. Nie sprawia nam pan żadnego kłopotu. Ale teraz proszę
• ż nic nie mówić i spokojnie leżeć. Wkrótce przybędzie lekarz. Dopóki
nie wiemy, czy nie ma wewnętrznych obrażeń, należy zachować
ostrożność.
Dziewczyna niecierpliwie czekała na lekarza. Po godzinie zobaczyła
jego powóz. Doktor Schmalfeld od lat leczył profesora i jego rodzinę.
Woźnica zdążył opowiedzieć, co się wydarzyło, więc zabrał ze sobą
potrzebne lekarstwa i instrumenty.
Po dokładnym zbadaniu rannego uśmiechnął się mówiąc:
— Świetnie się pani spisała, drogie dziecko! Właściwie niewiele
zostało do zrobienia, ale może mi pani jeszcze pomóc nastawić złamaną
kość!
— Chętnie, panie doktorze!
— Panie von Leyden, musi pan podziękować pannie Delius za
szybką i fachową pomoc. Zaoszczędziła panu wielu cierpień.
— Jestem bardzo zobowiązany. Zawsze będę pani dłużnikiem.
Ewa Maria pomagając lekarzowi potrząsnęła głową:
Cieszę się, że nie ma większych komplikacji. Noga powinna
szybko odzyskać sprawność. Całe szczęście, że nie spotkało pana coś
gorszego.
~- A więc mogę wracać do zamku, panie doktorze?
lekJ~ t0't0 n'e' ^'e Jestem pewien, czy nie doznał pan przypadkiem
i n S^° wstrząsu mózgu, upadek był silny. Musimy więc być ostrożni
ch ftlnien Pan spokojnie poleżeć tutaj kilka dni. Panie z całą pewnością
zami/6 °dsta.pią pokój do dnia, kiedy będzie można przenieść pana do
°Piek eszcze dzisiaj przyślę pielęgniarkę, żeby nie obarczać gospodyń
czyż nie?
Pann r! chorym. Na razie zajmie się panem nasza samarytanka,
na L>elius,
31
30
— Chętnie! — odpowiedziała Ewa Maria.
— Wiedziałem, że pani tak powie. A więc, drogi panie von Leyd
proszę spokojnie leżeć i myśleć o niebieskich migdałkach!
Notariusz udał się do z'amku, żeby zawiadomić Schevekinga
dziedzic na razie nie może tam przybyć.
Armin von Leyden leżał ze złamaną nogą w domu letniskow
profesora Deliusa. Minęło osiem dni od wypadku. Bóle ustały i czuł
dobrze. Męczyła go nuda.
Pielęgniarka, którą doktor przysłał tego samego wieczoru, by
starszą, cichą, wyglądającą zawsze na zmęczoną, kobietą. Wypełniał
swoje obowiązki bardzo sumiennie, lecz nie nadawała się do rozmów
Pani Delius codziennie kilka razy przychodziła do pokoju i starała sij
rozweselać Armina skrzeczącym głosem i piskliwym śmiechem. Ti
dama i jej sposób bycia irytowały młodzieńca i zawsze starał się możliwi
1 szybko jej pozbyć. '
Ewy Marii nie widział od wieczoru, kiedy swoje obowiązki przekażą
ła pielęgniarce. Jednak stale o niej myślał. Podobała mu się ta cicha, mii
dziewczyna, tak energiczna, kiedy wydarzył się wypadek. Imponował
mu! Była inna niż kobiety, które znał. Nie była klasyczną pięknością
niemniej miała dużo wdzięku.
Był słoneczny, letni dzień. Na życzenie chorego pielęgniarka przysu-
nęła kanapę do szeroko otwartego okna. Armin wdychał śwież'
powietrze i patrzył na porośnięte gęstym lasem góry. Jego uwag
przykuł szmer w ogrodzie. Wyjrzał przez okno i zobaczył Ew? Ma
oglądającą krzewy róż. Na głowie miała szeroki, słomkowy kapelus2
Obcinała nożycami suche gałązki i przekwitłe kwiaty. Z przyjemność"
obserwował jej zgrabną sylwetkę. Siedział nieruchomo, nie chciał, zL
go zauważyła.
Niestety, do ogrodu przyszła pani Delius, wydała jakieś polei-e
i obie wróciły do domu. Wdowa zawsze wzbudzała w Am11
nieprzyjemne uczucie. Czy to jest możliwe, żeby matka i córka roz
się od siebie aż tak bardzo?
pod dostatkiem czasu Armin często zastanawiał się nad
V m który zobowiązał się wypełnić,obejmując schedę. Codzien-
na''1111 ,. 10 Ewie Marii — odpowiadała wszystkim wymaganiom, jakie
n'L ł swojej przyszłej żonie. Ale jej matka? Nie, nie mógłby z nią
StaW v ć i wysłuchiwać tych wszystkich bzdur. Lepiej zrezygnować
1111252 vczyny! Ale szkoda, naprawdę szkoda. Gdyby tylko nie było tej
nam Delius!
Po południu przyszedł notariusz, żeby zapytać o zdrowie pacjenta
mówić bieżące sprawy. Powiadomił Armina, że następnego dnia
dwiedzi go inspektor Scheveking. Czekał z wizytą, dopóki jego
nowy pracodawca nie poczuje się lepiej. Nie chciał wcześniej prze-
szkadzać.
_ Niech przyjdzie, cieszę się, kiedy mogę z kimś porozmawiać.
Inspektor nie będzie mi przeszkadzał!
— Dobrze, przekażę mu pańskie życzenie! — Mówiąc to notariusz
przecierał nerwowo okulary. Widać było, że chce jeszcze coś powiedzieć.,
Po chwili dodał: — Jest jeszcze jedna sprawa, panie von Leyden, chodzi
o panie Delius, które pana goszczą.
Armin z zaciekawieniem spojrzał na notariusza.
— Proszę mówić.
Beckmann opowiedział o trudnych warunkach, w których obie
kobiety żyły i o zamiarze nieżyjącego profesora — sprzedaży domu
z ogrodem. Choroba i śmierć przeszkodziły w wykonaniu tego planu.
<~zy pan von Leyden zechciałby nabyć tę małą posiadłość za cenę
trzydziestu pięciu tysięcy marek? Zwłaszcza pannie Ewie Marii zależy na
sprzedaży domu, ponieważ chce pieniądze oddać macosze i poszukać
sobie odpowiedniej posady. W dodatku pan Fryderyk von Leyden
ecał, że kupi tę małą posiadłość.
rrnin słuchał z uwagą. Na jego twarzy pojawił się wyraz zado-
_____ ^ani Delius jest więc tylko macochą Ewy Marii?
Sche\ ek Wiem od inspektora, że nie łączy pań żadne głębsze uczucie.
aie i n mg tw'erdzi>ze Pa°i Delius nie tylko roztrwoniła majątek męża,
yczymła się do jego choroby i śmierci. Ewa Maria chce się
'ieSĆ 1 °puścić macocnę. Nie wiem, czy to wszystko odpowiada
eveking n*e znosi kobiet, a pani Delius wręcz nienawidzi.
Otl'*a scheda
33
32
Sądzę jednak, że jest tak, jak mówi. Nietrudno to zresztą stwj
patrząc na te dwie kobiety!
Armin rzekł po chwili namysłu:
—' Oczywiście, kupie dom i ogród tak, jak obiecał mój poprze^
Przecież mam pewne zobowiązanie, chcę się odwdzięczyć. Proszę n'
pan powie, czy nie można podnieść ceny? Panie maja dodatk
wydatki z powodu mojej obecności. Nie chcę być ich dłużnikiem!
— Oczywiście. Można zaoferować większą sumę. Powiedzm
czterdzieści tysięcy marek. One będą zachwycone a pan zrewanżuje J
za gościnę.
— Dobrze, zgadzam się i proszę z nimi porozmawiać o moie
decyzji.
— Zaraz to zrobię i sporządzę akt kupna.
— W porządku! Proszę przy okazji powiedzieć, że panie mód
mieszkać w tym domu tak długo, aż znajdą nowe mieszkanie,
stawiam im dom do dyspozycji.
Beckmann ukłonił się i wyszedł obiecując, że wróci zaraz
zakończonej rozmowie. Armin został sam i zastanawiał się nad
nowiną. A więc Ewa Maria była tylko pasierbicą pani Delius! T<j
zmienia całą sytuację! Notariusz powiedział, że ta młoda darni]
nie chce nadal mieszkać z macochą i chce szukać pracy! Wygląda ti
lepiej. Nie musiałby mieszkać z tą okropną kobietą, gdyby podją
decyzję poślubienia Ewy Marii! Oczywiście nie wolno się zbytnio
śpieszyć. Musi Ewę Marię bliżej poznać i upewnić się, czy wybór jesl
trafny. Ma czas. ^
Nie brał pod uwagę tego, że Ewa Maria mogłaby odrzucić jeg0!
oświadczyny. Wręcz przeciwnie, był przekonany, że chętnie zostanie!
jego żoną, ponieważ uwolni ją to od materialnych trosk. Przeci^J
mogłaby zostać panią na zamku Burgwerben! Nie przyszło mu na m)8'
że są kobiety, które wychodzą za maż wyłącznie z miłości! Poza ty
wiedział, że jeist przystojny, że ma ogromny majątek... wykluczone. J
mogła się oprzeć pokusie!
Panie przyjęły notariusza w salonie.
— Przynoszę paniom dobrą wiadomość!
— Czy pan rozmawiał z panem von Leyden w naszej
— zapytała Ewa Maria.
nje notariuszu, czy on kupi nasz dom? — krzyknęła podnieco-
! pelius.
kmann zwrócił się do Ewy Mani:
Umowa może być zaraz sporządzona i to na bardzo korzyst-
Twarunkach. Pan von Leyden oferuje cenę wyższą o pięć tysięcy
a\T
Maria zbladła i zdecydowanym głosem odparła:
Nie przyjmiemy dodatkowych pięciu tysięcy marek.
__ Ależ, dziewczyno, czy ty zwariowałaś? Dlaczego nie możemy
mzyjąć wyższej sumy?
— Pan von Leyden chce nam zapłacić za gościnność. Nie jesteśmy
aż tak biedne, żebyśmy musiały przystawać na coś podobnego.
Notariusz próbował załagodzić spór.
— Panno Ewo Mario! Pani źle zrozumiała dobre chęci pana von
Leyden!
— Proszę pana! Nie przyjmę wyższej sumy od tej, jaką wyznaczył
pan i inspektor Scheveking. Oceniliście panowie dom i ogród uczciwie,
a przecież z dnia na dzień wartość domu i ogrodu nie wzrosła
z trzydziestu pięciu tysięcy do czterdziestu tysięcy. Z tego wynika, że pan
\on Leyden chce nam podarować pięć tysięcy marek. Nie możemy ich
przyjąć!
— Nie zgadzam się z tobą Ewo Mario! W tej sprawie mam też coś do
powiedzenia! W naszej sytuacji fałszywa duma jest nie na miejscu. Nie
°4dz taką wariatką! Co ja mam z tą dziewczyną! Jest niepraktyczna jak
JeJ ojciec. Panie notariuszu, proszę nie słuchać tych głupich słów. Ona
n>e \vie, co mówi! Pan von Leyden wie, co robi! Jeżeli chce dać więcej,
widocznie nie robi mu to żadnej różnicy!
eckrnann speszony przecierał okulary. Milczał. Ewa Maria wstała,
a S1(? ° stół i zdecydowanie oświadczyła:
takim razie nie wyrażam zgody na sprzedaż domu.
Delius zaczęła lamentować.
U|ektU,,
M°J Boże! Krzyż pański z takimi zwariowanymi ludźmi! Czło-
,U1 . w kłopotach, a ta dziewczyna swoim uporem sprawia
różu. zrnartwienia! Panie notariuszu, proszę jej przemówić do
E™u! Błagam pana!
3 Maria rozgniewana zmarszczyła czoło.
34
35
Beckmann relacjonował Arminowi przebieg rozmowy, młody
na mocno zaczerwienił się. Zadawał sobie pytanie, czy postąpił
ZC - ' lie. Tak. Po zastanowieniu się doszedł do wniosku, że
i.„_,J,»^ «i<»taVtr>wnip Tpon c^amnplr Hn Fwv A/Tarri wyrósł
— Proszę cię, nie poniżaj się takimi słowami! Czy ty nie rozn
że ta propozycja nas upokarza?
les
/
>fc
\
a«i
iies
•on
— Nie! Zrozumiałam tylko to, że chcesz mnie pozbawić D-
tysięcy marek. Tobie na tym nie zależy, bo to dotyczy tylko
A ja nie dam się skrzywdzić. Dom musi zostać sprzedany. Nie m
z czego żyć.
Dziewczyna rzekła lodowatym tonem:
— Dobrze! Możesz postąpić jak chcesz. Jeżeli jednak przyjmj(
dodatkowe pięć tysięcy, wtedy żądam połowy sumy za sprzedany d0lt
ale jeżeli zrezygnujesz, to cała kwota będzie należała do ciebie!
Podała rękę notariuszowi i skierowała się ku drzwiom.
— Stój! Ewo Mario, zgadzam się na twoją propozycję. Och, mó
Boże, co ja mam z tą upartą dziewczyną! Panie notariuszu! Słyszał pan'
Rezygnujemy z pięciu tysięcy marek!
Beckmann ukłonił się i rzekł:
— Panno Delius, pan von Leyden będzie niepocieszony słysząc, a
pani czuje się dotknięta jego ofertą. Miał jak najlepsze zamiary! Z cm
pewnością nie chciał pani sprawić przykrości.
Ewa Maria uspokoiła się i odpowiedziała uprzejmie:
— Wierzę panu! Jesteśmy wdzięczne za ofertę i wcale nie czujemy .
obrażone. Proszę mu podziękować, że chce kupić nasz dom. A jezelij
czuje dług wdzięczności wobec nas, prosimy, żeby nam pozwolił zostać
tutaj tak długo, aż macocha znajdzie mieszkanie, a ja pracę.
— Rozmawiałem już o tym z panem von Leyden. Dom stoi do
dyspozycji pań tak długo, jak panie sobie życzą.
— Mam nadzieję, że nie będziemy zbyt długo wykorzystywać
uprzejmości pana von Leyden.
— Pieniądze mogą być wypłacone już jutro.
— Czy zechciałby pan doradzić mojej macosze, jak ulokować tefl
mały kapitał?
— Ach tak, panie notariuszu, liczę na pana pomod — zawoła'3
egzaltowanym tonem pani Delius.
Ewa Maria poszła do swojego pokoju. Napisała kilka ogłoszeń i
swoją ofertą pracy do popularnych gazet i zaniosła listy na pocztę
36
Kiedy wracała, zobaczył ją przez okno Armin. Zauważył, że b)
poważna i smuta.
jeszcze
Po południu od
Po południu OOWieuzna gu pa.ni ucnus i wyicwmc ^at^ia u^ięjs.u wtu,
dobroć. Zniecierpliwiony przerwał potok jej słów prosząc, żeby
jego imieniu przeprosiła córkę za przykrość, którą niechcąco wy-
idził.
^A 1'katnie. Tak. Po zastanowieniu się doszedł do wniosku, że
111 dlo to bardzo nietaktownie. Jego szacunek do Ewy Marii wzrósł
Gorąco pragnął ją przeprosić i czekał na okazję,
lołudniu odwiedziła go pani Delius i wylewnie zaczęła dziękować
rr>r /niecierpliwiony przerwał potok iej słów prosząc, żeby
za
w jego
rządził.
Pani Delius me odważyła się robić bwie Mani wymówek:. Zauważy-
ła, że von Leyden interesuje się młodą dziewczyną. Słyszała też
o „kłopotliwej schedzie" i wiedziała, że jeszcze nie jest zaręczony. Nagle
pomyślała, że Ewa Maria mogłaby zostać panią na zamku Burgwerben.
Ale jak? Była uparta i wyniosła, nie słuchała dobrych rad. A może los
sprawi, że to się uda? Trzeba spróbować.
Wieczorem, kiedy siedziały w salonie, zaczęła wychwalać von
Leydena. Wspomniała, że niedługo chyba znajdzie sobie żonę.
Ewa Maria nie zwracała uwagi na słowa macochy. Były to jednak
t) Iko pozory. W rzeczywistości stale o nim myślała, ponieważ bardzo go
polubiła. Tym bardziej czuła się urażona, że chciał jej dać jałmużnę!
Starała się go zrozumieć i usprawiedliwić.
Następnego dnia zjawił się inspektor Scheveking. Uprzejmie przywi-
tdł się z Ewą Marią, ale kiedy zobaczył zbliżającą się panią Delius, zrobił
sr°gą minę, mruknął „dzień dobry" i zapukał do drzwi pokoju,
w Którym leżał Armin.
pat T"" Z zaciekawieniem oczekiwał wizyty inspektora. Badawczo
j . na starego pana. Scheveking był mężczyzną wysokim, tęgawym
SZD k ° ona-s wyrazistą, srogą twarz pooraną zmarszczkami. Gęste,
głeb ^Wate wł°sv były krótko ostrzyżone, a spod wysokiego czoła
Szorstk' °Sa(^zone Jasne oczy łagodnie patrzyły na świat. Ten na pozór
'^pek/ CZl°wiek miał gołębie serce. Od razu poczuł sympatię do
37
na
'ejedr,
.._ —.u^n.i.ji/c.e, proszę siadać, a pani, siostro Anno m
skorzystać z tego, że mam opiekę, i pójść na spacer.
*
Podczas gdy siostra ubierała się do wyjścia, inspektor ro/glą^j
po pokoju. Kiedy zostali sami, rzekł:
— Proszę pana, wiem, że powinienem wygłosić piękną rnoty
żałuję, iż doszło do wypadku, aleja nie umiem tego zrobić. Oczywiści,
bardzo mi przykro, że leży pan tutaj ze złamaną nogą i chcę tylfc
wyrazić radość, iż nie stało się nic gorszego. A teraz słucham, co
rozkaże!
Armin uśmiechnął się życzliwie.
— Nie, rozkazów nie mam. Panie inspektorze, zna pan majątek,
lepiej niż ja. Daję panu wolną rękę pod każdym względem.
— Hm, no tak, to są przyjemne słowa. Ale nie wygląda pan naj
przezornego i ostrożnego dziedzica!
— Z czego pan to wnioskuje?
— Ze sposobu, w jaki pan lekkomyślnie obdarza mnie zaufaniem
Słowa inspektora brzmiały poważnie. Armina bawił sposób bycia]
starego pana.
— Drogi panie inspektorze, nie jestem taki lekkomyślny, jak pan
sądzi. Po pierwsze, czy w mojej sytuacji mogę zrobić coś innego, niż dać
panu wolną rękę? A po drugie, znam pański charakter.
Scheveking badawczo spojrzał na swojego pana.
— Tak? Od kogo pan słyszał o moim charakterze?
— Znam się na ludziach. Pańskie oczy wiele zdradzają. Wiem.zL
jest pan uczciwym człowiekiem.
— Hm! No tak! Czasem pozory mylą.
— Ale mam też poręczyciela! Zmarły dziedzic zostawił list, w k^
rym napisał o panu wiele dobrych słów. podkreślając pańską uczciwe
i oddanie.
38
— O, to co innego! Słowom pana Fryderyka von Leyden może P'
spokojnie wierzyć. Mój stary pan znał się na ludziach. Niestety, n'
ścia za życia. Jeżeli wystawił mi dobrą opinię, sądzę, że na
zaZflalciS zasłużyłem.
n'ą fzv Pan Jest w Burgwerben oc* wielu lat?
~~ Tak, przeszło dwadzieścia!
"~ r/v' zechce pan być moim nauczycielem? Panie inspektorze,
~~" ecież wie, że znam się na rolnictwie bardzo mało. Muszę się
ttl ___ \viem, wiem, nie będę szczędził sił, żeby z pana zrobić wzo-
20 rolnika. Praktyka jest ważniejsza od teorii. \Powiem panu;
A njero kiedy pozna pan majątek, pokocha pan Burgwerben. Jest
to wspaniała posiadłość. Zamek i lasy były jedyną radością mo-
jego zmarłego pana. Niech pan Bóg broni, żeby pan roztrwonił
schedę!
— Nie mam takiego zamiaru. Cieszę się, że będę mógł pracować,,
by majątek dalej rozkwitał.
— To dobrze, bardzo dobrze, chęć do pracy to już połowa sukcesu.
Cieszę się, że młody pan dziedzic zamieszka na zamku. Zaczynam
odczuwać ciężar moich lat, ale starczy mi jeszcze sił do czasu, aż pan
będzie sobie mógł radzić beze mnie.
— Mam nadzieję, że będziemy jeszcze długo razem pracować.
— Daj Boże! Ale muszę pana uprzedzić: nigdy nic nie owijam
w bawełnę i mówię prawdę prosto z mostu, zawsze to, co myślę, nigdy
nie kłamię, chociaż w życiu różnie bywa.
~ Tak należy postępować, panie inspektorze, bardzo mi to od-
Powmda. Jeżeli będę popełniał głupstwa, proszę mnie przywołać do
Porządku. I to bardzo stanowczo i ostro!
— A więc wszystko układa się tak, jak należy. Kiedy przyjedzie pan
Qo zamku?
oh wiem! Kiedy lekarz pozwoli mi wstać. Muszę go słuchać,
la S1? komplikacji, boli mnie głowa. Bardzo mi przykro, że
SPras*'am Kwpot paniom Delius.
____ pVeking spojrzał na drzwi i przyciszył głos:
r°szę się trzymać z daleka od tej starej. To istny diabeł!
zaśmiał się i zapytał:
T - ?an jest wrogiem kobiet?
lSPektor zrobił pogardliwą minę.
39
wiedźmą i obchodzę ją z daleka*O^^a^um^™ SP°tk'ań *! - imano u*u^ -——— ~» ^F™UiuCgu.
1° °na wP?dziła go do grobu. A Ewa Maria m J??,,!^ Pr°fes<J chmara, ale nawet wszystkie razem nie są nic warte.
den uśmiechnął się i stwierdził:
Hm! Powiedz
„„„..ora jest chyba
Co pan o niej sądzi?
__r ^ ~ ^i^at \jn-d ma na sumieniu pana prc.vol
To ona wpędziła go do grobu. A Ewa Maria musi wszystko to zno<
Biedne dziecko! Całe szczęście, że pan kupił ten dom i ogród. Mówił J
o tym Beckmann. Teraz to biedactwo pozbędzie się macochy. ZamieJ
wyjechać i szukać pracy. Złość mnie bierze na t™,ói ~~ -•
wodwiony patrzył na inspektora.
Scheveking chodził w zamyśleniu po pokoju. Nagle stanął przy stole,
wyprostował się i odezwał stanowczym głosem:
.^ z~~ ^ Jednak jest wyjście! Stara po prostu nie śmie zamieszkać
umak> Wyślemy Ją do Berlina- Tam spacerują po ulicach takie
^lem,°Waje damulki- Oczywiście, proszę pana, to jest możliwe. Wy-
u> stąd starą!
ka/anr, • CZy °na si? z§odzi i CZY panna Delius wyrazi zgodę, żeby
^10 Jej matce wyjechać?
po2będzieatCe? JakieJ matce? Panna Ewa Maria będzie szczęśliwa, gdy
Mimo wszystko warunek to waruneld 7nł^ • i • ^ 20 |profesora A? macochy- Nie może jej darować, że zamęczyła pana
• Za rok zobaczy pan młodą panika ^±7 ** *Cf„aA ^ B*dzie m™^ <*cieć! *™ P°winien to wszystko
evekine norlnmai «,;«, — _t.l - . 4 - zamku. l <- na plsniie { świs,H1..a_t1 A ^.~
— Nie dbam o kobiety, nie mam o nich dobrej opinii. Mój n
żyliśmy dobrze bez niewiast.
— Czy pan nie był nigdy żonaty?
Scheveking wyglądał wręcz na obrażonego.
— Uchowaj Boże! A ta stara tutaj, w domu, to strach na \vr(u
Wszystko jest sztuczne: włosy, zęby, rumieńce na policzkach, a s
fałszywe. Na twarzy ma chyba funt pudru. Unikam spotkań
wiedźmą i obchodzę ją z daleka! Ona ma na «nm;««.'" --
.__. - ~~~ ^ uiouttLiwo pozbędzie się macochy. Zań
wyjechać i szukać pracy. Złość mnie bierze na myśl, że dziewczyn;
postanowiła wszystkie pieniądze oddać macosze!
Armin spojrzał na inspektora i zdziwiony rzekł
'— Jak widzę, panna F.wa Ma »••'•> -•'- '---*
T1 -
„._^^V^*M. i iu^iwiony rzekł:
Jak widzę, panna Ewa Maria nie jest u pana w niełasce,,_.
wszystkie pozostałe kobiety.
ja
Scheveking przygładził szpakowate włosy i wzburzony odpowie
dział:
— Powiem panu, panie von Leyden. Moim zdaniem są tylko dwitj
kobiety godne nazwy „człowieka". Jedna to nasza panna Wunderlidj
w zamku, rozsądna, energiczna osóbka, a druga to panna Delius. Mimo
swoich młodych lat, ma chyba dwadzieścia jeden lat, zasługuje na|
głęboki szacunek. Reszta kobiet dla mnie nie istnieje!
— A co się stanie, kiedy do Burgwerben przybędzie młoda pam
Przecież pan zna warunek, który muszę spełnić w ciągu roku.
— Hm, No tak! Słyszałem coś o tym!
— Wie pan, co ja myślę?
— Słucham?
— Wydaje mi się, że stary pan nie wiedział, co robi. Chyba choroW
uderzyła mu na mózg! Przecież to nie zgadza się z całym jego sposottf
bycia i życia. Nie znosił kobiet w swoim otoczeniu od pierwszego o*11
kiedy go poznałem. A teraz zażądał od pana coś tak dziwacznego
coś się tutaj nie zgadza!
snełnie 7* r v u ""iu"^ "> warunek! Zobow
Sctevekint ^?™ ^ ^ na za-ku.
Schevekmg podrapał ^ po głowie i rzekł ze zmartwioną
40
Trudno! Nie ma na to rady! Musi pan wypić piwo, które pan
sL>b'e nai( Obąj milczeli. Pierwszy odezwał się Armin:
Żebym tylko tak od ręki znalazł kobietę, która pasowałaby do
stari, pięknego zamku!
Scheveking westchnął.
nam, "•" — - •• , \
Leyden uśmiechnął się i stwierdził:
— Hm! Powiedział pan, że są jednak dwa wyjątki! Panna Wunder-
hch, która jest chyba za stara dla mnie, i tutaj, w domu, ta młoda dama.
Trudno będzie znaleźć coś odpowiedniego. Kobiet jest cała
i ale nawet wszystkie razem nie są nic warte.
an o mej sąuzj:
Scheveking zaskoczony podniósł się z krzesła:
— Rzeczywiście! Ewa Maria! To jest odpowiednia panna! Że też
o niej nie pomyślałem! Ale nie, niestety, to niemożliwe!
Rozpromieniona twarz inspektora spochmurniała.
— Dlaczego nie? — zaśmiał się Armin.
— Panie von Leyden, proszę się zastanowić. Ta stara, ta stara,
panie! Jeżeli ona zamieszka w zamku, wyprowadzę się. I to natychmiast!
Nie, nie, tego nie zdzierżę ani jednego dnia! A mój zmarły pan?
Przewróci się w grobie.
— A więc nic z tego nie będzie! — Armin dalej uśmiechał się
i rozbawiony patrzył na inspektora.
SchevekinarV>r,rI^ł,T, ^o»v,,^l„„;„ .
'atwić n •- "-ru^ic musiaia cnciec; ran powinien to wszystKo
§°tówceavPiumie 1 PrZy świadkach- A Jeżeli Pan jej jeszcze dorzuci
Kilka tysięcy, z chęcią wyjedzie do Berlina.
41
i
Pij
^^n^^^^^BM**«jiiim
Armin słuchał i zamyślony patrzył przez okno. — Przez
właśnie szła Ewa Maria z poważną twarzą i spuszczoną głowa
mężczyźni patrzyli na nią a Lotem spojrzeli na siebie
— Młoda, zdrowa i łaHn- ^T-
Młoda 7X Tl v n sP°Jrze" na siebie *
a^:^^
Przewracają, kiedy czLS^ ^J** mf^\^cher,,
sam do siebie. dmuchnie! — rzekł inspekt,
• odrazo się tutaj nudzę
Teraz jest wiele pracy' w
ewno przyjdę! m
*> j c •
mówiliśmy o pannie ta,
md
Żegnam pana dziedzica!
zaczęło zachodzić
ić Ewę
już nie dolega. Gnębią mnie
natomiast
nietakt i i^razj}em pani ,
~ Proszę o tym nie mówić! P 4'
— Muszę powiedzieć, że j
jej miłej
— Nie,
szorstko,
panno
— Proszę, tylko bez
proszę o wybaczenie!
Jego zakłopotanie i
— Wiem, że
panu!
- — f"VJ*M?,
— Będę się cieszył i czekał,
w ogrodzie, muszę przemyśleć.
— Oczywiście! ]
kupno konia! Niech
Wieczorem kilka
Arminowi udało się
przechodziła tuż pod . ,_
Proszę pani! Czy mogę ^
dobre
42
• raa j
Ptaszę mi Podać ręk? na znak zgody!
" • neła do niego dłoń, którą
pocałował. Zanim zdążył coś
WL'eć, wybiegła z ogrodu.
Ue niieeo dnia' poprosił rano
pielęgniarkę żeby przysunęła
do okna. Zobaczył Ewę Marię
podlewającą krzaki różane.
"2 h ja mu się smukła postać
dziewczyny. Zwolnił
pielęgniarkę.
r° t do miasta i miała wrócić
dopiero w porze obiadowej. Kiedy
szła
^°SZ 'oaród, Ewa Maria zapytała o
zdrowie pacjenta. Siostra wskazała
Ja okno i rzekła:
— Pan von Leyden czuje się
dobrze. Pozwolił mi wyjść do
miasta.
Po chwili dziewczyna ujrzała w
oknie twarz Armina.
— Pani już od samego rana
pilnie pracuje!
— Kwiaty wymagają pielęgnacji,
a nasza służąca nie ma czasu. Jest
bardzo zajęta.
— To moja wina. Sprawiam
paniom kłopot chorując tutaj.
— Och, nie! Pana pobyt nie ma z
tym nic wspólnego! Zresztą panem
zajmuje się siostra Anna!
— Zakłóciłem jednak spokój w
tym miłym domu. Poza tym zajmuję
jeden pokój.
— Ależ nie! Latem przebywamy
przeważnie w ogrodzie. Proszę się
t) m nie przejmować.
— Odnoszę wrażenie, że jednak
przeszkadzam i że pani bierze mi
to
za złe!
spojr/ała poważnie i rzekła:
~~ Jak mogłabym tak postąpić?
Przecież pan nie ponosi winy za
^Padek.
Oczywiście że nie! Jednak
nadaremnie szukam powodu, dla
, , "° od chwili udzielenia mi
pierwszej pomocy — stale mnie
pani
— zesto widzę panią w
ogrodzie. Nigdy nie rozmawia pani
ze mną,
' *et me powie „dzień dobry"!
-llVaNMaria ^śmiała się głośno.
P^iiia' 'e m'ałam P0J?cia, że pan jest
tak blisko okna! Nie widziałam
~"~— (~^
^obra •• -° cnc'ałem z panią
porozmawiać. Pani nie może sobie
-— r-'0'Jalc bardzo męczy mnie nuda!
•- siostra Anna nie dotrzymuje panu
towarzystwa?
43
V 7\f f. _ . .
—— —— . . *Vt-^/>
Maria uśmiechnęła się.
— Nie wolno przeoczyć żadnej okazji, by zrobić miłosierny
nek! Kiedy pan będzie chciał porozmawiać, proszę mnie zaw/
Jestem przeważnie w ogrodzie.
— Stokrotne dzięki! Obawiam się, że pani wkrótce pożałuje
wyraziła zgodę!
— Mam nadzieję, że będzie pan skromny i nie będzie nadużw i
mojego czasu! — żartowała wciąż Ewa Maria.
— Tego nie mogę obiecać!
Burgwerben?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— Nie! Myślę że tak długo, jak żył pana poprzednik, w ogóle nie
bywały tam kobiety.
— Czy pani znała Fryderyka von Leyden?
— Tak. To znaczy spotykałam go czasami na spacerach. Często
mówił mi „dzień dobry". Jednak nie raz, nie dwa przechodził obok,
jakby mnie zupełnie nie widział. Wyglądał wtedy na bardzo przygnę-
bionego.
— Czy pani się go bała?
Spojrzała na Armina.
— Bać się pana von Leyden? Nie! Było mi go bardzo żal. Wiem, że
by} nieszczęśliwy pomimo swojego bogactwa.
~ Skąd pani wie o tym?
— Wyczułam to. Często wyglądał ponuro. Tylko nieszczęście lub
przeżycia czynią człowieka tak zgorzkniałym. Obgadywano go,
°mevvaż nie znosił kobiet. Ludzie bywają tacy bezmyślni. Sądzę, że
Pot-r °b'eta musiała go bardzo skrzywdzić. Przecież są kobiety, które
_lą m?żczyźnie zatruć całe życie.
\\ rai- typowiedziała pani mądre zdanie. Skąd takie doświadczenie
^ młodym wieku?
J rżała na niego. Chciała odpowiedzieć, ale zarumieniła się
Pośpiesznie temat.
— Wielkie nieba! Ta dobra pani siedzi przy moim łóżk
jeżeli akurat nie potrzebuję jej pomocy. Nie przeszkadzam bied
wiem, że to trudny zawód. Zrobi pani dobry uczynek, jeżeli
zechce ze mną porozmawiać!
T"1-- " ""
_ _-^ L3^- V/C/J.Vł^tlCJ
Speszona dziewczyna zajęta się znów krzewami różanymi.
— Róże są wspaniałe!
— Tak, sadził je mój ojciec. Bardzo kochał kwiaty. Są dla mr
jakby jego legatem.
— A jednak chce pani opuścić dom i ogród!
Przestała obcinać krzewy i smutno spojrzała na Armina.
— Chcę? O nie, nie chcę, ale muszę!
i przy.
— Czy pani myśli, że praca u obcych ludzi jest łatwa
jemna?
Westchnęła i potrząsając głową odpowiedziała:
— Z pewnością nie jest ani łatwa, ani przyjemna. Ale skoro los tal
zrządził, przyjmę wezwanie. Czasami nawet jestem zadowolona, "
będę miała okazję wypróbować, co potrafię.
— Jednak wcale pani nie jest zachwycona tą myślą?
— Nie! Proszę, zmieńmy temat. Z pewnością te sprawy
interesują.
— A może jednak?
— Czy pan lubi kwiaty? — zapytała chcąc odwrócić jego uwag?
— Bardzo, zwłaszcza róże! — odpowiedział i zamilkł widząc.
peszy ją ta rozmowa. Nie chciał jej męczyć.
Ewa Maria ścięła kilka dorodnych róż.
44
— Proszę, niech pan je weźmie. Będą pachniały w pokoju. Za
przyniosę wazon z wodą.
dążył podziękować, poszła do domu. Zamyślony patrzył za
ir° ił: Z całą pewnością mógłbym z nią spokojnie żyć! Wtem
j pojawiła mu się piękna kobieta ze złotoczerwonymi
P ° ' kusząco uśmiechała się do niego. Z tęsknoty za Aleksandrą
w'°STh, ] serca. Nie mógł jej zapomnieć, nie był w stanie przeboleć jej f
P002" -m0 Ze go zdradziła. I z takim uczuciem w sercu miałby się
"2 o inną kobietę?
CZy
zamek?
Zro,
f dv Ewa Maria przyniosła wazon, ocknął się z zadumy. Układała
tv w wazonie bez słowa. Armin obserwował dziewczynę: miała
ze myślała o swojej macosze.
' ni8dy tam nie byłem!
45
r ~0~.. v«aivi aiaiy się częścią jego życia. Kiedy padał deszcz
PO] K na kręciła się gdzieś w mieszkaniu, stawał się niecierpliwy.
to . l. Zlewczynę i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest
^ obieta, która powinna zostać jego żoną.
iin ^w- r'a^ Nie zdawała sobie sprawy ze swoich uczuć do
lłSzv .' ledziała tylko, że tęskni za jego obecnością, że czeka, kiedy
lsu\\ i Wo'ar>ie. Wszystko, co mówił, miało szczególne znaczenie,
nku Slerjie myśli, że Armin niedługo wyzdrowieje, pojedzie do
% s^l - °na wyruszy w świat. Wtedy wszystko minie. Na razie cieszyła
— Jest pięknie położony. Widok stamtąd musi być cudou/
chyba bardzo zadowolony, że ten wspaniały majątek należy H ^' ^
— Tak, zwłaszcza że nie wychowywałem się w najlepszych ^'
kach. Ta scheda spadła na mnie zupełnie nieoczekiwanie. \yi. ^
zawdzięczam ją jednemu wybrykowi, którego dopuściłem się'
chłopcem.
Ewa Maria z zaciekawieniem spojrzała na Armina.
Byłem bardzo nieuprzejmy wobec Fryderyka von Leyden, kier
zobaczyłem po raz pierwszy i ostatni.
— Ach tak, teraz przypominam sobie. Scheveking pew
razu powiedział do mojego ojca: „Gdyby ci wszyscy krewn
wiedzieli, że nadaremnie zabiegają o łaskę mojego pana, szyb!
wycofaliby się i nie przyjeżdżali do zamku. Mój pan już wyznać?!
spadkobiercę, który jest człowiekiem honoru i dumy. Powied;
łem mu, że bardzo mnie to cieszy, ponieważ z tymi lizusami
chciałbym mieć nic wspólnego i natychmiast opuściłbym zam
Burgwerben."
Armin zaśmiał się, ponieważ znakomicie potrafił sobie wyobi
inspektora mówiącego te słowa.
— Czy pani jest zaprzyjaźniona z Schevekingiem?
Ze śmiechem podniosła obie ręce.
— Gdyby inspektor słyszał, że posądza go pan o przyjaźń z Ł
bietą! Ale on wcale nie jest taki srogi, jak wygląda. Nie boję siej
groźnej miny!
— Nie ma powodu. Bardzo panią ceni. Mówił mi o tym!
Ewa Maria zarumieniła się i odpowiedziała:
— To jest powód do dumy. Pan inspektor chyba część
jaką darzył mojego ojca, przeniósł na mnie.
— Bardzo możliwe. W każdym razie wyraża się o pani bar •
pochlebnie.
Zanim zdołała odpowiedzieć, zjawiła się macocha wołająf
Marię.
— O, umilasz czas naszemu gościowi? Zostań, zostań/nie J'
potrzebna. Skończyłaś podlewać kwiaty? Mina może ci porno'
46
Leyden zauważył, że twarz Ewy Marii spoważniała, kied} L
macochę.
V,
est zbyteczne, poradzę sobie sama! — odpowiedziała chłod-
"Jzła do ogrodu.'
no' vłhpelius została przy Arminie.
Pan' chane dziecko, przyniosła panu kwiaty! Może pan być
" arrie von Leyden. Ewa Maria nikomu nie daje tych róż. Mimo
^unin^ 'osze, nigdy nie przynosi kwiatów do mojego pokoju.
ZeJ<! ac P°d °knern Ewa Maria usłyszała słowa macochy. Odezwała
a? jjośno:
-- Ty jesteś zdrowa i możesz kwiaty wąchać w ogrodzie, a pan von
den, jak widzisz, musi leżeć w łóżku.
__ Moje dziecko, przecież to nie jest żaden zarzut!
Pani Delius bez przerwy mówiła do Armina, który najchętniej
wyprosiłby ją z pokoju. Oparł się o poduszki i patrzył przez okno na Ewę
Marię krzątającą się wokół różanych krzaków.
Od tego dnia młodzi często rozmawiali. Armin codziennie wysyłał
pielęgniarkę do miasta. Siedzieli więc naprzeciw siebie — Armin na
łóżku, Ewa Maria w ogrodzie na krześle i dyskutowali na różne tematy.
Dziewczyna opowiadała o okolicy i o ludziach we wsi i w miastecz-
ku, a Armin rewanżował się ciekawostkami z życia Berlina, mówił
0 teatrze, o książkach. Opowiadał też o swoich rodzicach, o przyjacielu,
ansie von Rippachu. Ewa Maria wspominała ojca, jego dobroć
1 Przedwczesną śmierć.
47
, p °dz'enne pogawędki stały się częścią jego życia. Kiedy padał deszcz
Maria kręciła się sdzieś w rnipisTtani" eto-n>r,ł c,;^ ~:—;—i:.—.
Pani Delius starała się nie przeszkadzać młodym. Bacznie
wowała Armina i zaczęła budować zamki na lodzie. Jeżeli Leyden ^
się z Ewą Marią, ona, jako jej macocha, też będzie miała korzyść ^
bogaczem. Musi więc zręcznie postępować, żeby jej
^ysokj
U- —— ————— » ' ' . - -
t ——r-~-cr~"—* ~-'^j j~j ".^"cu^ył \yyS(
rentę. Wcale nie zamierzała zamieszkać w zamku, nie darzyła Ewy iu
sympatią i nie łudziła się, co do uczuć pasierbicy. Będzie zadowoln
gdy pozbędzie się macochy! A więc czekają ją lata luksusowego ż\ d
Przebiegła kobieta wiedziała, że jej plany w pełni pokrywaj
z zamiarami Armina von Leydena.
Pewnego popołudnia Ewa Maria siedziała w ogrodzie i rozmawiafei
z Arminem. Akurat zapanowała cisza. Armin obserwował młodil
dziewczynę. Była ładna, sympatyczna, pogodna i zrównoważona. Wje>
towarzystwie czuł się dobrze. Zapomniał nawet o Aleksandrze. Charak
ter Ewy Marii gwarantował, że małżeństwo z nią będzie harmonijni
i spokojne. Czuł, że nie jest jej obojętny. Postanowił nigdy nie zdradzat
tajemnicy, że jego serce nie należy do niej. Będzie ją szanował i okazywa
jej czułość należną żonie kochanej przez męża. Zdecydował, że prz*
pierwszej okazji poprosi, żeby została jego żoną. Było mu przykro, gd
widział, jak z obawą wypatruje listonosza. Oczekiwała odpowiedzi n
wysłane oferty. Szukała pracy.
Rysowała litery w piasku. Armin wychylił przez okno gł°*
i zapytał:
— Co to za tajemnicze znaki?
— To żadna tajemnica, to moje imię!
— Ach tak! Teraz widzę wyraźnie „Ewa Maria". I pani mówi. ze
nie jest nic tajemniczego?
— Oczywiście że nie!
niem.
Oczywiście że nie!
To względne pojęcie. „Ewa Maria" jest niezwykłym zesta\ '
„Ewa", pierwsza kobieta świata, matka ludzkości, a „M311.,.
-71. • • i ir u- * cu • -KT T- .._ — ~itil' •'
tlH Q7f*crf~\ ^rłOiTrirMoio i* f* *•» •«/•»*« ». *-~ — ~ ~ — -
»_, - - - - -o~ -
bardzo tajemnicze, każda kobieta jest tajemnicą, a w pani i
zawarto całą tejemnicę kobiecości!
^
48
matka naszego Zbawiciela. Kobieta Starego i Nowego Testamentu
11 .* • ,..--.
isliech mnie pan nie straszy moim własnym imieniem! Dotych-
. zastanawiałam się nad jego znaczeniem. Myślę, że o wiele
jest pańskie imię, zwłaszcza, że wcale nie pasuje do pana.
przepraszam! Dlaczegóż to?
" j^ję „Armin" jest jak najbardziej niemieckie. Jednak pan,
" VIJ1j \vlosami, czarnymi oczyma i opaloną twarzą, wygląda raczej
„flłudniowca.
__ A jednak jestem rdzennym Niemcem, ze wszystkimi wadami
aletami mojego narodu. Proszę spojrzeć na moje szerokie barki
mój wzrost. Ludzie z południa są niscy i szczupli.
— Niestety, dotychczas nie miałam okazji podziwiać wzrostu pana,
wiec nie mogę się wypowiedzieć na ten temat.
— Nie zastanowiłem się nad tym. W każdym razie jestem o głowę
wyższy od pani. Proszę mnie więc traktować jak dobrego Niemca!
— Dobrze. Zrobię to, kiedy przekonam się o pańskim wzroście.
— Mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo. To straszne uczucie,
leżeć bezczynnie, kiedy człowiek właściwie nie czuje się chory. Przecież
nic mi nie dolega.
— Jeszcze trochę cierpliwości i to minie!
— Co za szczęście, że mam panią! W przeciwnym razie uciekłbym
na tej zdrowej nodze!
Ewa Maria wstała:
isćdo
— Muszę pana opuścić. Widzę na drodze listonosza. Mam nadzieję,
* wreszcie otrzymam jakąś odpowiedź na moje oferty. Poza tym muszę
pracy.
Czy pani dzisiaj jeszcze przyjdzie do mnie?
~~ Może pod wieczór! Do zobaczenia!
męła głową i odeszła. Patrzył za nią. Widział, że listonosz wręczył
> Który schowała do kieszeni i szybko weszła do domu.
"nm został sam ze swoimi myślami.
'ht Był atla P°sz^a d° swojego pokoju, żeby spokojnie przeczytać
0 odpowiedź na jej ofertę: pani von Soltenau pytała, czy jest
49
skłonna zająć się wychowaniem dwójki dzieci: lat dziewięć j jecj
Prosiła o podanie jej wieku, kwalifikacji i wysokości
honorarium. Ponieważ pani von Soltenau miała kilka of ._„,
szybkiej odpowiedzi.
Ewa Maria odpisała natychmiast na podany adres: Berl
Tiergarten Tego samego dnia wrzuciła list do skrzynki. 2amv'i
wracała do domu. Bała się, że będzie zmuszona rozstać się z (j0
i ogrodem. Serce pękało jej z żalu na myśl o wyjeździe. Idąc przez os
usłyszała głos Armina:
— Proszę pani, wraca pani ze spaceru?
Zatrzymała się poważnie spojrzała na okno.
— Nie, poszłam wrzucić list do skrzynki pocztowej! — odpo\viw
działa i chciała iść dalej. Nie miała ochoty do rozmowy.
— Proszę się zlitować nade mną i przynieść mi szklankę zimne
wody. Ta stoi tutaj od rana i z powodu upału jest letnia.
— Zaraz panu przyniosę świeżej wody!
Armin postawił na parapecie dzbanek. Wzięła go i napełnili
wodą przy studni. Potem postawiła znowu dzbanek i szklankę
oknie.
Widząc, jak duszkiem wypił wodę, zapytała.:
— Czy siostra Anna jeszcze nie wróciła?
— Bogu dzięki nie! Czuję się lepiej, kiedy jej nie ma.
— Przecież pan potrzebuje pomocy. Na przykład teraz.
— No tak, ale jest mi raźniej, kiedy nie widzę pielęgniarki w niebie-
skim mundurze i białym czepku. Czy pani otrzymała pomyślne wiado-
mości?
— Tak! Przyszła odpowiedź na moją ofertę. Musiałam podać
dane i kwalifikacje. Mam nadzieję, że otrzymam tę posadę.
— Czy aż tak bardzo spieszy się pani do wyjazdu?
Odgarnęła włosy z czoła i westchnęła:
— Kiedyś* to musi nastąpić. Im prędzej, tym lepiej. Nie
prawa dłużej tutaj mieszkać, a nie chciałabym nadużywać
dobroci.
50
— Proszę pani, proszę mi wyświadczyć przyjemność i zostać
jak najdłużej! Tak długo, jak pani sobie życzy!
Uśmiechnęła się smutno:
rHvby decydowały moje życzenia, trwałoby to bardzo długo.
l du na wszystko musimy tutaj zostać kilka tygodni. W najlep-
^ dku zostanę zaangażowana pierwszego sierpnia. Przede mną
>z}'!l . jyjacocha też nie ma jeszcze mieszkania w Berlinie. Muszę się
<:& ia zająć. Gdybym wcześniej wyjechała, będę zmuszona pana
I>"1.!! ^gby macocha mogła jeszcze zostać.
^° To zbyteczne. Przecież powiedziałem, że mogą panie zostać tak
jak sobie tego życzą. Wiem, że z przykrością będzie pani żegnać
gurgwerben. Widzę, że pani posmutniała.
Zmusiła się do uśmiechu i potrząsnęła głową. Czuł przemożną chęć,
eby jej pomóc. Patrzył na nią tak badawczo, że Ewa Maria spuściła
oczy.
— Pan wie, że zostawiam tutaj grób ojca. Poza tym Burgwerben jest
piękną miejscowością i człowiekowi żal wyjeżdżać, jednak kiedyś to
musi nastąpić.
Armin ujął ją za rękę. Czuł, jak szczupła dłoń drżała.
— Nie, Ewo Mario, to wcale nie musi nastąpić. Proszę tutaj zostać...
jako moja żona. Kochana Ewo Mario, widzę, że panią przestraszyłem.
Proszę nie cofać ręki! Proszę nie uciekać, bo ja nie mogę biec za panią.
Jestem przykuty do łoża.
Ewa Maria najpierw zbladła, potem spąsowiała. Opierała się o okno,
miała wrażenie, że nogi uginają się pod nią i przerażona patrzyła na
— Dziecino, wiem, że powinienem był jeszcze zaczekać. Chciałem
1 Panią porozmawiać, kiedy wrócę do pełni sił. Jednak nie chcę, żeby
Pan|ą zadręczały myśli o rozstaniu z Burgwerben i o niepewnej
Przyszłości. Proszę powiedzieć, czy pani chce zostać moją żoną i panią
na zamku Burgwerben?
! Wzruszała go jej bezradność. W jej oczach zobaczył że go kocha
^ w tej chwili uświadomiła sobie, jakie uczucie żywi do niego. Przy-
s sobie, że uczyni wszystko, co w jego mocy, żeby uszczęśliwić Ewę .
'arię,
A więc? Czy nie otrzymam odpowiedzi?
'•\łr> i C zaszl°chała i położyła głowę na jego dłoni. Gładził ją po
Osach szepcząc:
~~ N]e płacz, Ewo Mario!
57
•r k był spragniony, więc przyniosłam mu świeżej wody.
-" * „^iały przez chwilę, a potem obie weszły do domu.
^°Zf a poszła do pacjenta, a Ewa Maria do małego salonu. Pani
S'°. -aja na kanapie i narzekała na upał. Oczy macochy dziwnie
"U K/- zdradzały, że często piła alkohol. Mimo stałego braku
sZC i pani Delius nie odmawiała sobie mocnych trunków, kolejnego
Rwanego nałogu.
Fva Maria odwróciła się i opuściła pokój. W swoim czystym
ściu nie mogła znieść widoku pijanej macochy. Postanowiła jeszcze
że rozstanie się z tą kobietą. Armin nie może być narażony na
wspólne życie z taką osobą.
Poszła do swojej sypialni. Myślała, jak bardzo zmienił się jej1 los.
Poczuła wdzięczność do Boga. Teraz nie musi niecierpliwie czekać na
zawiadomienie, czy została zaangażowana. Właściwie szkoda, że już
wysiała list. Podziękuje za posadę, jeśli otrzyma odpowiedź od pani von
Soltenau.
Myśląc o tym, co ją spotkało, nagle uklękła przy łóżku i zaczęła się
modlić.
— Mój Boże, twoja dobroć jest nieograniczona. Pomóż mi, żebym
go uszczęśliwiła!
. - —. „^ iatwu uszczęśliwi' t K- - -., ~ i-.*-, Potem wstała i wYJ?la z biureczka fotografię ojca. „Kochany tatusiu,
Kocna, teraz nie miało żadne™ ™ K°t»iece serce. To że on jej nie tw°Je dziecko spotkało wielkie szczęście!" Myślała o radości ojca, gdyby
e miłośń- ^.^1 aczenia' NaJważi' ' '
\\
\.
oczy
na mieJscu Ewy MariTstaŁ
'azniejsze było, by OK,
okna mówiąc:
lich
— Och mój Boże, to takie nieoczekiwane. Takie nagłe
— Jednak odpowiesz mi: „tak"-, czyż nie? Zostaniesz ~
moim drogim przyjacielem, moim dobrym druhem?
dobrze. Znikną wszystkie troski i zmartwienia.
2>ec,2e
Ewa Maria nagle podniosła głowę. Oblał ją silny rumieniec'
Pocałował ją w
— Dziewc:
ci? objąć i
Później. Proszę/nachyl „v
W Co^r^Nfe^ A™" —————'
A/far,n „„..i- . . *l".x- J>ie czuł bicia «<=r^o ,• u..t
to niewymowne S2c
"y i radosny.
, ale
go w usta. ^.iimn zamknął c
Wendhoven. Jaki byłby szczęśliwy, gdyby
kobieta, która go zdradziła.
Szybko odrzucił tę
w swoim szczęściu!
- ~--«-vi.l lV^C,ł.
wierzyła w tę miłość: szczęście to urojenie!
Nagle Ewa Maria cofnęła się od okna'i
— Idzie siostra Anna!
Armin zaśmiał się i zapytał:
— Czy nie chcesz, żebym j<
— Nie,
w tajemnicy. Nie chcę feto>™l MzieSZ tutaJ' z^owaj
na! nce> ^by macocha wiedziała. Bvw, ta^ „J.
— Chce, och tak, bardzo chce. Przecież cię kocham, ale nie chc
się do tego przyznać. Dziękuję ci, Arminie, z całego serra ~
kochasz i że chcesz mm'p «~-'"~ —
iedziała. Bywa taka
w ^L%L Sc«t ^eha„"«™S'em 2ad°WOl0"y- * "'eŹyJLB
Pożegnała się i poszła do I porozmawiamy później.
wa panu von Levden?
Pielęgniarka zapytała ^^ Przechodząc obok Ewy M*
- Dotrzymywana pani towarzyst
tego dożył. Tak bardzo martwił się o jej przyszłość. A teraz otwiera się
nią beztroskie życie!
astępnego dnia Scheveking przyszedł w chwili, kiedy pacjenta
SZCZa' ^arz. Inspektor codziennie przychodził pogawędzić ze
w pracodawcą, chociaż czasu miał mało. Roboty w polu były
Pełnym toku.
Za
^zień dobry, panie von Leyden! Kiedy pozwolą panu wstać?
osiem dni, drogi inspektorze. Tak więc panna Wunder-
powoli zacząć piec i smażyć. Mówił pan, że zna się na
52
53
— Oczywiście, oczywiście, proszę pana! Zna się na prowad
domu, chociaż jest tylko kobietą. Ale to nie jej wina. To ska ^
urodzenia!
°
c
Armin śmiał się na cały głos.
— Jak tam żniwa? Żałuję, że nie mogę pomagać!
— Urodzaj jest wyjątkowy. Żeby tylko w ostatniej chwili nie h
gradobicia!
°
Omawiali różne sprawy. Potem Scheveking, unosząc brwi, zapyt i
— Za pozwoleniem, a jak wygląda sprawa z panną Ewą Marią? QA
pan dziedzic podjął decyzję?
Armin skinął głową.
— Wszystko w porządku. Zaręczyliśmy się wczoraj, ale mówię
o tym tylko panu. Na razie nikt nie powinien wiedzieć.
Scheveking uderzył dłonią o kolana i zawołał:
— Do stu piorunów! Ależ to szybko poszło! No, muszę teraz
pogratulować. A więc najserdeczniejsze życzenia! Jeżeli koniecznie musi
być jakaś kobieta na zamku Burgwerben, to panna Ewa Maria jest
najlepsza. Może mi pan dziedzic wierzyć! Nie będę plotkował. Może pan
liczyć na moje milczenie. Hm, no tak! A ta stara? Mam nadzieję, że
poszła w odstawkę?
— Jeszcze nie, ale proszę się nie martwić. Nie zamieszka w zamku
— Bogu dzięki, z tego nie wyszłoby nic dobrego. A więc panna Ewa
Maria! Gdyby tego dożył mój stary przyjaciel, profesor Delius! Boże
drogi, jak on się martwił o córkę. Ta diablica, ta stara, roztrwoniła cal}
jego majątek. No tak, teraz córka jest zabezpieczona, a on może
spokojnie leżeć w ziemi.
— Zrobię wszystko, żeby jego dziecko było szczęśliwe. Inspektor^.
niech mi pan powie, czy pokoje w zamku są w takim stanie, że może tam
zamieszkać kobieta?
Scheveking .zakłopotany gładził szpakowatą czuprynę.
,ck
•oraj
— Hm! Jakby te powL ,^i?c? W zamku jest mnóstwo pola"'
w których nigdy nie byłem. Panna Wunderlich raz do roku robi \v'el
sp itanie i lamentuje, że wszystkie te ładne rzeczy inarnieją. A'e. ,
kieay mój zmarły pan wpadł na ten głupi, • >rzepraszam, chcę po w ieclz (
dziwny *< >mysł, panna Wunderlich szale ; z całym pułkiem po
Od rana do nocy myją, trzepią, wietrzą i woskują posadzki.
54
• 05ejrzeć komnaty. Muszę przyznać, że wygląda to całkiem
iaiza'a Wszystko jak nowe. Ale, proszę pana dziedzica, ja w butach
'a<*nlf' ami nie mam po co wchodzić do tych pokoi. Będę nadal zjawiał
ZC'10 oarterze, gdzie mieszkał mój dawny pan. Wkrótce pan sam
"'? n O0icoje na pierwszym piętrze i przekona się, czy nadają się dla
°bejr tv Zresztą, panna Ewa Maria jest skromna i niewybredna.
___ r)0brze, dobrze! To ma czas. Jeżeli będą konieczne zmiany, to
ciągu miesiąca można wiele zrobić.
__ Czy wesele będzie tak szybko?
_ Nie będę długo zwlekał. Dlaczego miałbym w dużym zamku
mieszkać samotnie? Poza tym nie chcę, żeby moja narzeczona dłużej
była ze swoją macochą.
— Zrozumiałem. Pan ma rację, nie należy czekać. No, a teraz muszę
iść. Jest mnóstwo pracy. Rządca jest młody i trzeba go pilnować.
Żeenam pana dziedzica i proszę szybko wyzdrowieć!
Uścisnął Arminowi rękę i wyszedł.
Armin poprosił siostrę Annę, żeby mu podała papier do pisania.
Kiedy stwierdził, że w ogrodzie nie ma Ewy Marii, wziął do ręki pióro ,
i zaczął pisać:
Drogi Hansie!
Serdeczne dzięki za Twój list! Mogę Cię uspokoić: poza złamaniem
goleni nic mi się nie stalo i za osiem dni mogę się przeprowadzić do zamku
Hurgwerben. Mam nadzieję, że wkrótce przyjedziesz do mnie na dluższv
Pobyt.
A teraz, mój drogi, nowina. Pisałem Ci o młodej damie, która udzieliła
Pierwszej pomocy. Od wczoraj jest moją narzeczoną. Muszę powie-
- ec, ^ejest bardzo wartościowym człowiekiem. Nie przeszkadza mi, że
lt oga. Jest zdrowa, miła, inteligentna i mam nadzieję, że znalazłem
_ u wanią towarzyszkę życia. Czuję do niej szczerą przyjaźń, choć nic
m\ l'"' Na przeszkodzie stoi pamięć o Aleksandrze. Takiej namiętności
,l(~ cflyba doznać w życiu tylko raz. Nie pragnę takiego drugiego
' ponieważ nie chcę ponownego rozczarowania!
»io~e^a ria kocha mnie. Czuję to i jestem wzruszony. Nigdy nie
-e (/ ^ "owiedzieć, że tylko zapis w testamencie zmusił mnie do tego,
- JĄ pojąć za żonę. W każdym razie jest bardzo sympatyczna
55
i spokojnie mogę patrzyć na moje przyszłe życie razem z nią
w moim położeniu.
Piszesz, że chcesz wytrwać do następnego sezonu balowego /
dopiero zamierzasz rozmawiać z damą twojego serca? Chyba w; ^-
robisz! Na Twoim miejscu nie czekałbym tak długo. Ale Ty jesteś u ' C°
/ nie słuchasz niczyich rad. Nie pozostaje mi nic innego, niż życzy' ''
żebyś wytrwał! '
Na dzisiaj to wszystko! Proszę Cię, nie rozpowiadaj o moich zare
nach. Chcę zaczekać, aż minie rok żałoby po ojcu Ewy Marii.
Twój wierny przyjaciel
W zachowaniu narzeczonych właściwie nic się nie zmieniło. Czasera
ukradkiem pocałowali się raz lub dwa albo nieco dłużej trzymali się n
ręce przy powitaniu i pożegnaniu. Ewa Maria jak dawniej przychodziła
pod okno pokoju, w którym leżał Armin. Rozkwitała ze szczęścia.
wyładniała, a z oczu widać było, że jest szczęśliwa. Armin był rycerski,
czuły i szczerze żałował, że nie może odwzajemnić jej miłości.
Ewie Marii w ogóle nie przyszło na myśl, żeby wątpić w uczucie
narzeczonego. Dlaczego miałby ją poślubić, jeżeli nie z głębokiej,
prawdziwej miłości? Mężczyzna taki, jak Armin, przystojny, bogaty.
mógł wybierać wśród kobiet. Prosił o jej rękę, ponieważ ją kochał!
Nie zastanawiała się nad tym, że nie powiedział „Ewo Mario.
kocham cię". Nigdy nie tęskniła, żeby usłyszeć takie słowa. Je?°
zachowanie, spełnianie każdego jej życzenia i czułość przyjmowała ja"0
dowody miłości.
Była zakochana i bez zastrzeżeń otworzyła przed nim serce i ous^-
Kilka dni po zaręczynach szczerze mówiła o swoim stosunku
macochy. Armin wykazał pełne zrozumienie i prosił, żeby załatwienie ^
sprawy zostawiła jemu. Powiedział, że postąpi tak, żeby w interesie
Marii i jego własnym wspólne zamieszkanie było wykluczone.
Postanowili, że macocha dowie się o zaręczynach przed wpro^3
niem się Armina do zamku. Do ślubu Ewa Maria miała zostać w Q
56
zmarłego ojca. Oficjalne zaręczyny postanowiono ogłosić tuż
Młoda dziewczyna godziła się na wszystko. Była szczęś-
prz ""Jia się otoczona troską. Do jej głębokiej miłości do Armina
f Lżyła wdzięczność.
• wniarka, siostra Anna, często w wolne popołudnia chodziła do
tak że narzeczem nieskrępowanie mogli rozmawiać i ostatnie dni
miasta, w*- . ,
konwalescencji Armina spędzać razem.
re Fwa jyiaria nie zwróciła uwagi na dość powściągliwe zachowanie
eczonego. Sama była osobą raczej zamkniętą w sobie, rzadko
'Wiła o swoich uczuciach i sądziła, że Armin też ma podobny
harakter. Gdyby wiedziała, jak namiętnie kochał inną kobietę,
może zastanowiłaby się nad jego spokojnym sposobem bycia. Tak więc
mc nie mąciło jej szczęścia i stale powtarzała: „On cię kocha, a ty
kochasz jego".
Minęło osiem dni, zdjęto gips i pozwolono Arminowi z dużą
ostrożnością zrobić kilka kroków. Lekarz obiecał, że będzie pacjenta
odwiedzał co drugi dzień. Scheveking cieszył się, że jego nowy chlebo-
dawca wreszcie będzie mógł przybyć do zamku.
Pierwsze kroki Armin skierował do małego salonu. Prosił panią
Delius o rozmowę.
W drzwiach stała Ewa Maria, czekała na niego. Kiedy po raz
pierwszy objął jej smukłą kibić, czuł, że zadrżała. Ale i on, ku swojemu
zdumieniu, stwierdził u siebie szybsze bicie serca i wrażenie, jakie
wywarło na nim jej młode ciało. Pocałował Ewę Marię w usta a potem
Poszedł do salonu.
"ani Delius czekała na niego z niepokojem. Zauważyła, że między
odymi coś się dzieje, podsłuchiwała i podglądała, kiedy rozmawiali.
anowiła jednak czekać w obawie, że przedwczesnym wtrącaniem się
"ległaby tylko zaszkodzić.
form ^ta ^ana Von Leydena mogła być wyłącznie uprzejmością i pustą
nie & nosc'3- ale mogła też znaczyć coś więcej. Kto wie, czy młodzi już
iKm *P si? ' czy me ukrywają zaręczyn? Może wreszcie szczęście
^ie się i do niej?
^ uJrzała na progu Armina, wstała i przymilając się rzekła:
n°8achi P°^ Pame von Leyden! Jak ja się cieszę, że widzę pana na
r°szę siadać, myślę, że nie powinien pan się forsować.
57
Armin czuł odrazę patrząc na umalowaną, mizdrzącą się pocU
starzała kobietę. Był jednak człowiekiem uprzejmym i nie dał po sobi^
poznać jakie wrażenie robiła swoim wyglądem. Spokojnie rzekł:
— Przyszedłem podziękować za serdeczną gościnę, jakiej doznałem
w pani domu.
— Ależ panie von Leyden, to był nasz chrześcijański obowiązek.
Zrobiłyśmy to bardzo chętnie, Ewa Maria i ja.
— Powiększa to mój dług wdzięczności! Nie mogę wyjechać nie
wyrażając tego i nie składając jeszcze raz wyrazów podziękowania.
— Pan już dzisiaj udaje się do zamku? Siostra Anna wspomniała
o tym wczoraj wieczorem.
— Tak, za-godzinę przyjedzie po mnie powóz.
— Bardzo nam przykro, że pan nas opuszcza. Będzie tutaj cicho
i smutno. Czy pan pozwoli, że będziemy korzystały z domu jeszcze kilka
tygodni, zanim nie wyjaśni się nasza sytuacja?
Armin trochę się wahał, ale spokojnie odpowiedział:
— Właśnie chciałem o tym porozmawiać z panią. Może panią nieco
zaskoczy wiadomość, ale zaręczyłem się z Ewą Marią i pragnę, żeby do
dnia ślubu jako moja narzeczona mieszkała tutaj z panią. Nie wątpię, że
pani wyrazi zgodę na nasze zaręczyny. Za kilka miesięcy wszystko
zostanie przygotowane do ślubu. Będę pani zobowiązany, jeżeli do tego
czasu zaopiekuje się pani Ewą. Potem, oczywiście, nie będziemy pani
zmuszali do przebywania na tynrpustkowiu. Wiem od Ewy Marii, że
pani lubi wielkomiejskie życie. Oczywiście gotów jestem wyznaczyć pani
odpowiednią rentę, zapewniającą beztroskie i wygodne życie w jednym
z dużych miast: Berlinie, Monachium czy Dreźnie. Naturalnie zajmę sif
pani przeprowadzką.
Skończył i czekał.
Już przy jego pierwszych słowach o zaręczynach zerwała się na
równe nogi i wszystko wskazywało na to, że ma ochotę rzucić si?
młodzieńcowi na szyję. Jednak po chwili, widząc jego chłód, opadła na
kanapę i w największym napięciu dosłownie połykała każde jego słowo.
Nie była ograniczona i natychmiast zorientowała się, że nie ma widokó^
na rezydowanie w zamku! Ponieważ obiecano jej wysoką rentę, byla
zadowolona. Jednak sprytnie udawała wielkie zdziwienie i odpowie-
działa:
— Jestem bardzo zaskoczona ale i uradowana, panie von Leyden.
Maria zasługuje na to szczęście, żeby zostać pańską żoną. Ta
biedna dziewczyna już wiele przeżyła, ostatnio śmierć ukochanego ojca.
Och, gdyby on dożył szczęścia córki! Jego dobre serce za wcześnie
przestało bić. Wie pan, Ewa Maria jest raczej moją przyjaciółką, niż
córką! Tak, tak! Kochane dziecko! Oczywiście przyjmuję pańską
łaskawą ofertę. Tutaj, na wsi, nie mam okazji do intelektualnych
rozrywek. Byłam przyzwyczajona do wielkomiejskiego życia. Och tak,
kiedy ludzie są młodzi i zakochani, nie tęsknią za towarzystwem. Ale
w moim wieku? Nie czuję się stara, moje serce jest młode, ale zabrakło mi
męża. Nie mogłabym znosić samotności tutaj, zwłaszcza kiedy odejdzie
Ewa Maria.
Armin cierpliwie słuchał wynurzeń pani Dlius, a kiedy na chwilę
przerwała, rzekł:
— A więc wszystko zostało uzgodnione. Jestem zadowolony, że bez
tiudności mogliśmy się porozumieć. Pozwoli pani, że się pożegnam.
Czeka na mnie Ewa Maria.
Pani Delius wstała i pożegnała się tak kwiecistymi zwrotami, że
Armin już nie doszedł do słowa.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, otarł chusteczką spocone czoło
i poszedł do ogrodu, gdzie przy jednym z drzew stała Ewa Maria. Była
poważna i blada. Wyobrażała sobie krępującą rozmowę, jaką musiał
odbyć z jej macochą.
Widząc go w bramie, szybko podbiegła, żeby mu pomóc przejść
Pizez próg. Prowadząc go pod rękę do ławki przy krzakach bzu,
^pytała:
— Czy było bardzo przykro? ,
— Wcale nie. Rozmowa potoczyła się gładko i nie masz powodu,
Zeby robić taką smutną minę.
Odetchnęła z ulgą.
— Bogu dzięki! Cieszę się, że masz to już za sobą. Bardzo się
^Pokoiłam.
— Teraz, na pożegnanie, musisz mieć wesołą minę!
Czule patrząc na narzeczonego szeptała:
Arminie, mój kochany, najukochańszy, co poczęłabym bez
c'ebie?
58
59
Cmoknął ją w rękę, rozejrzał się i widząc, że są sami, pocałował ją
w usta. Przez chwilę siedzieli bez słowa. Trzymali się za ręce. Czekali na
powóz, który miał zawieźć Armina do zamku.
— Czy będziesz mnie często odwiedzał?
— Oczywiście, najmilsza, codziennie. Na razie muszę korzystać
z powozu. Kiedy noga wydobrzeje, będziemy się spotykali w lesie,
a najpóźniej za trzy miesiące weźmiemy ślub.
Pożegnanie przy świadkach było krótkie i bez czułości. Ewa Maria
stała i patrzyła za odjeżdżającym narzeczonym. Nagle poczuła pustkę
i dreszcz mimo upalnego popołudnia. Powoli poszła do swojego pokoju.
Jak spod ziemi wyrosła macocha.
— Ewo Mario, dziecinko, wreszcie cię znalazłam. Ty moja mała
narzeczona! Gratuluję ci, gratuluję, kochane dziecko! Mój Boże,
wygrałaś główny los na loterii życia! Kto by pomyślał, że w tej zabitej
dziurze zrobisz taką karierę! Tak, tak! To się nazywa mieć szczęście.
Tak, szczęście, to jest to!
Potrząsnęła ręką Ewy Marii i lustrując ją od stóp do głów mówiła
dalej:
— Ty szelmutko! I wszystko tak po cichu! Zaskoczyłaś mnie i byłam
osłupiała słysząc, co się stało! Jeszcze raz serdecznie ci gratuluję!
— Dziękuję! — obojętnie odpowiedziała Ewa Maria, odwróciła się
i zaczęła układać książki na półce, chcąc uniknąć dalszej rozmowy
z macochą.
Od rana Scheveking był na nogach. Nadzorował przygotowania do
powitania nowego' dziedzica.
Od dziesiątej rano wszyscy pracownicy ubrani w odświętne ubrania
czekali na dużym dziedzińcu, który z jednej strony graniczył z tylnS
stroną zamku, z drugiej otaczały go budynki gospodarskie z kuchni?-
magazynami i izbami dla służby. Na pierwszym piętrze tej budowli by'°
mieszkanie inspektora, a drugie zajmowała panna Wunderlich z pok<>'
jówkami i lokajami.
60
Naprzeciwko wznosiły się stajnie. Dziedziniec zamykał wysoki mur
z potężną bramą.
Kiedy wysłano już powóz, inspektor spojrzał na zegarek i mruknął:
— Hm! Jedenasta. Pora na śniadanie!
Zanim usiadł do stołu, kazał wypatrywać przyjazdu gościa.
— Słuchaj, Antoni, stój tutaj i patrz tam na drogę. Kiedy na
zakręcie zobaczysz nasz powóz, zawołaj mnie, zrozumiałeś?
— Tak jest, proszę pana inspektora!
— Powtarzam, patrz uważnie, bo jeżeli przegapisz, zbiję cię na
kwaśne jabłko!
Stawiając zamaszyste kroki brnął przez dziedziniec ku kuchni głośno
wołając:
— Panno Wunderlich! Panno Wunderlich!
W drzwiach kuchni ukazała się pulchna, zaróżowiona twarz starszej
kobiety w białym fartuchu i czepeczku.
— Co się dzieje? Gdzie się pali? Czego pan tak wrzeszcźyHinspek-
torze?
— Jestem głodny, chce mi się jeść!
— No, to jeszcze nie powód, żeby się tak wniebogłosy drzeć!''
Sądząc po pańskim głosie, jeszcze pan nie umiera z głodu! Prze-
straszył mnie pan. Byłam pewna, że to już pan dziedzic przy*
jechał.
— Bzdury! A teraz szybko coś treściwego, bez zbędnej gadaniny.
No tak. Bez tego kobiety nie mogą się obejść!
Poszedł na piętro do swojego mieszkania, a ochmistrzyni zatrzasnęła
drzwi do kuchni. Jednak niedługo w gabinecie pojawiło się obfite
śniadanie.
Panna Wunderlich była bardzo rozsądną i energiczną kobietą,
^edużego wzrostu, tęgawa, z zarumienioną twarzą i siwymi włosami
^glądała bardzo sympatycznie. Tego dnia włożyła pod biały fartuch
rązową, jedwabną suknię, nieco przyciasną.
Scheveking krytycznie spojrzał na ochmistrzynię i z przekąsem
(Vr>J«t.
~~^ Do stu piorunów! Ale się pani wyfraczyła! Czy pani zamierza
1Lsc naszego nowego pana? Mogła pani sobie zaoszczędzić wysiłków!
nie zwraca uwagi na takie leciwe damy!
61
— Proszę się nie wtrącać do moich spraw! Jeżeli pan jest zbźikowa.
ny i nie interesuje się kobietami, wcale to nie znaczy, że nasz nowy pan
dziedzic jest dziwakiem. Teraz wszystko musi się zmienić w Burgwerben.
A nasz świętej pamięci pan swoim testamentem dowiódł, że o kobietach
wcale źle nie myślał! Kiedy zamieszka na zamku młoda pani, wreszcie
skończy się to poniewieranie niewiastami!
— No, no, jeśli idzie o panią, to okazuje pani niezwykłą odporność
na wszystkie ataki. Pani język jest ostry jak brzytwa!
— Tego by jeszcze brakowało, żebym na to pozwoliła! Panie
inspektorze, my, kobiety, wiemy, po co żyjemy i po co jesteśmy na tym
bożym świecie!
— Oczywiście. Zatruwacie nam mężczyznom życie!
Anna wzruszyła ramionami.
— Wielki Boże, czy to się opłaca? Coś panu powiem: gdyby pan
miał przyzwoitą żonę, która przywołałaby pana do porządku, wtedy
byłby z pana miły chłop, a nie taki ponury gbur, którego boją się dzieci.
Scheveking zaśmiał się głośno.
— Niech mnie Pan Bóg broni! Wolę kamień na szyję i do wody, ale
tam, gdzie jest bardzo głęboka!
— Pan jest starym osłem!
— A pani jest większym gburem, niż ja! Jednak to mi wcale nie psuje
apetytu. Kobieta nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi!
Niech pani sobie to dobrze zapamięta! Ale, ale, muszę przyznać, że tę
sałatkę znowu pani świetnie przyrządziła!
— No więc jednak kobiety do czegoś mogą się przydać! Doszliśmy
do wniosku, że jesteśmy tego samego zdania, czyż nie?
— Ależ tak, panno Wunderlich! Przecież między nami nigdy nie
dochodzi do waśni!
Tacy byli: stara ochmistrzyni i inspektor. Byliby bardzo zdziwieni,
gdyby im ktoś powiedział, że właśnie przed chwilą doszło miedzy ni"11
do wymiany ostrych słów.
— Tak inspektorze! Rozumiemy się doskonale bez względu na to. że
pan jest mężczyzną, a ja kobietą. Ale teraz muszę wracać do kuchni'
inaczej przypali się pieczeń. Na dziewczynach nigdy nie można polegać,
stale myślą o chłopcach! Proszę mnie zawołać, kiedy przyjedzie pan 1>OIJ
Leyden.
62
— Oczywiście, oczywiście, panno Wunderlich.
Mała osóbka podreptała do kuchni. Gdy Scheveking wstał od stołu,
ruszył za nią. Uchylił drzwi i zapytał:
— Panno Wunderlich, coś mnie gniecie w żołądku. Dałaby mi pani
kieliszek wódki?
Odwróciła się od paleniska.
— Znowu pan za dużo zjadł. Mężczyźni są skłonni do obżarstwa!
Jednak podeszła do kredensu, wyjęła butelkę i nalała kieliszek.
Inspektor wypił i westchnął.
— Największą pani zaletą jest to, że umie pani robić taką wspaniałą
nalewkę! Oczywiście nie mówiąc o gotowaniu, w którym nikt pani nie
może dorównać!
— Tak samo jest z panem: pan umie tylko rozkazywać w polu i łajać
parobków. Nikt' tego tak nie potrafi!
— No to do zobaczenia!
— Do zobaczenia. I niech pan włoży czystą koszulę!
— Bzdura, ta jeszcze nie jest brudna! — Trzasnął drzwiami
i wyszedł.
Jednak chyłkiem poszedł do swojej sypialni i zmienił koszulę
mrucząc: „Ma rację, jest brudna!" Kiedy potem kroczył przez dziedzi-
niec, panna Wunderlich zauważyła, że inspektor ma na sobie świeżą
koszulę. Wiedziała, jak z nim postępować. Od lat mieszkali pod jednym
dachem i wiecznie się kłócili. Jednak przed obcymi nie pozwalali na
siebie nawzajem powiedzieć złego słowa. Biada temu, kto odważyłby się
zrobić coś takiego. Szanowali się i mieli do siebie pełne zaufanie.
Na dziedzińcu zeszli się już wszyscy pracownicy. Kiedy zbliżył się do
n'ch Scheveking dając im ostatnie wskazówki, podszedł stary kamer-
dyner, Dillenbergen, i dwaj lokaje. Stanęli przy schodach prowadzących
° wejścia do zamku. Nad portalem umieszczono herb z piaskowca, na
tórym widać było podobiznę niedźwiedzia. Wyglądał tak, jakby
Panował zamku. Płaskorzeźba była jedyną ozdobą tylnej części zamku,
^asada zamku, również prosta bez wymyślnych architektonicznych
zdób, była zwrócona ku rzece. W grubych murach wykuto wysokie
na bez upiększeń. Jednak trzy wieże: środkowa i dwie boczne,
rożne, nadawały staremu zamkowi, mimo jego prostoty, niejaką
owniczość. Przyczyniał się do tego również park z pięknymi, starymi
63
drzewami, fontannami, klombami i rabatami kwiatów. Tarasami sięga}
w dół, aż po brzeg rzeki.
Wszędzie panował wzorowy porządek. Widać było, że Fryderyk von
Leyden całe życie poświęcił na Utrzymanie majątku w jak najlepszym
stanie.
Scheveking podszedł do starego kamerdynera. Rozmawiali czekając
na przyjazd von Leydena. Dillenberger czuwał nad porządkiem w za-
mku. Nikt nie odważył się sprzeciwiać jego poleceniom. Nawet panna
Wunderlich czuła przed nim respekt. Przecież usługiwał długie lata
Fryderykowi von Leyden.
Armin polecił Schevekingowi, żeby przygotować pokoje, w których
mieszkał jego poprzednik. Nie chciał, żeby wprowadzano zmiany.
Garderoba, przybory toaletowe i książki Armina rozpakowano
i wszystko czekało na jego przybycie.
Zbliżył się powóz z nowym dziedzicem. Scheveking wypowiedział
kilka powitalnych zdań, a Armin, stojąc na schodach, podziękował za
ciepłe słowa i obiecał, że będzie dobry i sprawiedliwy dla swoich
pracowników. Polecił inspektorowi, żeby wszystkich poczęstowano
piwem i kiełbaskami. Wieczorem miał się odbyć festyn.
Potem Armin podał rękę inspektorowi, ochmistrzyni i kamer-
dynerowi, prosząc, żeby i jemu służyli tak wiernie, jak Fryderykowi von
Leyden.
Wszyscy zauważyli, że jest wzruszony. Jego bezpośredniość i uprzej-
mość ujęły wszystkich obecnych. Poczuli do niego respekt, mimo
młodego wieku.
Kiedy Armin znalazł się sam w swoim gabinecie wyłożonym ciemną
boazerią, podszedł do okna i otworzył je. Patrzył, wdychał świeże,
górskie powietrze. Wszystko, co widział: park, łąki i lasy, należało do
niego. Biedny asesor nagle został bogaczem. Dopiero teraz w pełni zdał
sobie sprawę, że odziedziczył zamek i majątek. Wszystko to zostawił rnu
Fryderyk von Leyden wierząc, że Armin jest człowiekiem prawy11
i szlachetnym. Równocześnie poczuł głębokie współczucie dla te&°
samotnego człowieka, przytłoczonego poczuciem winy i nieszczęście!11'
człowieka, który tutaj spędzał życie bez miłości i radości.
Później poprosił inspektora, ochmistrzynię i kamerdynera, żeby ^
towarzyszyli przy zwiedzaniu pozostałych pomieszczeń. We wszystkie
komnatach stały bardzo kosztowne meble, rzeźbione i ozdobione
intarsjami. Ułożono na nich piękne porcelanowe figury, gobeliny
i kryształowe żyrandole. Meble obito grubymi jedwabnymi materiałami
harmonizującymi z zasłonami. Na ścianach wisiały obrazy starych
mistrzów. Wszystko świadczyło o bogactwie i wyszukanym guście
dawnego właściciela.
W małej jadalni, gdzie Fryderyk von Leyden spożywał posiłki,
nakryto do stołu. Armin zaprosił Schevekinga i podczas obiadu
omawiali bieżące sprawy. Usługiwał sam Dillenberger, więc w obecności
wiernego sługi nie czuli się skrępowani. Scheveking musiał opowiadać
o Fryderyku von Leyden i cieszył się zainteresowaniem, jakie zmarłemu
panu okazywał nowy dziedzic.
Pod wieczór Armin jeszcze raz sam obejrzał zamek. Chciał zobaczyć,
czy trzeba dokonać jakichś zmian w pokojach, w których miała
zamieszkać Ewa Maria. Pragnął spełnić każde jej życzenie. Oczami
wyobraźni widział skromną, młodą dziewczynę krzątającą się po tych
komnatach. Ale nagle pomyślał o Aleksandrze: jakże ta klasyczna
piękność ze złoto-czerwonymi włosami pasowałaby do tego otoczenia!
Gdyby tylko trzy miesiące wcześniej odziedziczył zamek, byłaby jego
żoną! Nigdy nie dowiedziałby się o jej fałszywym charakterze, o jej
kokieterii. Na chwilę zapomniał o Ewie Marii.
Szedł jak we śnie. Zatrzymał się przed obrazem przedstawiającym
Samsona i Dalilę. Zaskoczony zauważył, że Dalila miała rysy Aleksand-
ry. Ocknął się z marzeń. Te myśli to zbrodnia wobec Ewy Marii! Musi
zapomnieć o kobiecie, która go zdradziła.
Ponieważ Armin jeszcze nie mógł jeździć konno, korzystał z bryczki.
ispektor towarzyszył mu na wierzchowcu. Tak zwiedzali cały majątek
! to'wark, który dzierżawiła młoda para małżeńska. Byli to sympatyczni
Udzie. Czuli się zaszczyceni wizytą dziedzica. Zrobił na nich nader
korzystne wrażenie.
Armin odwiedzał narzeczoną codziennie. Wszystko omawiali ra-
ern, a Ewa Maria godziła się na proponowane zmiany. Z dnia na dzień
64
Kl°Potliwa scheda
65
ich kontakty stawały się serdeczniejsze, ale Armin nie zachowywał się
tak wylewnie i czule, jak Ewa Maria.
Na razie nie składał wizyt w sąsiednich majątkach. Postanowił, Ze
zrobi to po ślubie, razem z Ewą Marią. Ceremonię zaplanowali w małym
kościółku we wsi, a świadkami mieli być Hans von Rippach i Scheve-
king. Zrezygnowano z wesela z powodu żałoby zarówno po ojcu Ewy
Marii, jak i po Fryderyku von Leyden. Datę ustalono na pierwszego
października.
Oprócz Schevekinga nikt nie wiedział o zaręczynach Armina. Panna
Wunderlich zachodziła w głowę, jaka będzie pani na zamku Burgwer-
ben. To, że skromna panna Delius zostanie żoną dziedzica, nigdy nie
przyszłoby jej do głowy. Armin zaproponował, żeby ogłosić zaręczyny
z początkiem sierpnia.
W lipcu przyjechał Hans, żeby zobaczyć majątek przyjaciela i po-
znać jego przyszłą żonę. Obaj cieszyli się ze spotkania. Zwiedzili każdy
zakątek pięknego zamku i Hans szczerze podzielał radość przyjaciela.
Z inspektorem i ochmistrzynią zaprzyjaźnił się od pierwszego dnia.
— Słuchaj, człowieku! Ta para staruszków to istne oryginały
z minionej epoki. Takich ludzi można znaleźć jeszcze tylko w starych
zamczyskach!
Przy obiedzie rozmawiali o znajomych w Berlinie i o Aleksandrze
Wendhoven.
— Wiesz, słyszałem, że nie może odżałować zerwania zaręczyn
z tobą. Oczywiście, pani na zamku Burgwerben to coś innego, niż żona
dorobkiewicza — bankiera. Nie żałuję jej ani trochę! Zresztą krążą
plotki, że to małżeństwo jest bardzo nieudane. Ale zostawmy stare
dzieje! Wiesz, dlaczego już przyjechałem? Z ciekawości! Tak, z czystej
ciekawości! Pragnę poznać twoją narzeczoną. Czy pójdziemy dzisiaj do
niej?
— Dobrze, odwiedzimy Ewę Marię po południu, jeżeli masz ochot?
na spacer.
— Oczywiście. Niecierpliwie czekam, żeby ją zobaczyć. Jesteś moifl1
najlepszym przyjacielem i chce wiedzieć, jak wygląda twoja przysZ'3
żona.
Zaraz po obiedzie Armin polecił zaprzęgać konie i pojechali o°
domu profesora. Pani Delius jak zawsze wylewnie witała nieoczeki^3'
yCh gości. Żałowała, że Ewy Marii nie ma w domu. O tej godzinie nigdy
nje oczekiwała narzeczonego. Poszła na cmentarz, na grób ojca.
Oczy pani Delius miały podejrzany blask, a słowa wymawiała nieco
„jewyraźnie. Armin zauważył, że Rippach z przerażeniem patrzył na tę
dziwną kobietę, więc zaproponował, że wyjdą naprzeciwko Ewy Marii.
Bez słowa szli w kierunku lasu, za którym był cmentarz. Armin
wiedział, co myśli Rippach o macosze jego narzeczonej. Celowo nic nie
mówił, żeby dać przyjacielowi czas na przyjście do siebie.
Armin nadal musiał podpierać się laską i szybko się męczył. Kiedy
więc ujrzał przy ścieżce ławkę, rzekł:
— Zaczekamy tutaj na Ewę Marię. Musi tędy przejść wracając do
domu.
Armin nie miał pojęcia, że kilka kroków za ławką, za gęstymi
krzakami leszczyny, leżała na trawie Ewa Maria. Czytała książkę.
Słysząc głos Armina chciała wstać i odejść, gdy odezwał się Rippachr
— Człowieku, jak możesz obarczać się taką teściową? Przecież to
zbrodnia!
Ewa Maria znieruchomiała. Cicho siedziała na trawie, zamknęła
oczy, jakby nie chciała być świadkiem rozmowy przyjaciół.
Armin spokojnie odpowiedział:
— Przecież pisałem w ostatnim liście, że ta kobieta, która przypad-
kowo jest macochą mojej narzeczonej, nie będzie mieszkać z nami
w zamku. Zaraz po naszym ślubie opuści Burgwerben na zawsze.
Ewa Maria spąsowiała. Nigdy jeszcze nie wstydziła się macochy tak
bardzo, jak teraz, słysząc że ta kobieta sprawia przykrość jej narzeczo-
nemu.
— No, Bogu dzięki! Słuchaj, chłopie, teraz to już zupełnie nie mogę
P°jąć tak nagłych zaręczyn. Chyba, że jesteś po uszy zakochany w tej
dziewczynie.
— Nie, to nie tak. Wiesz, że nadal kocham Aleksandrę. Niestety nie
cham Ewy Marii, chociaż bardzo bym tego pragnął. Darzę ją
wdziwą przyjaźnią i mam szczery zamiar zrobić wszystko, żeby była
r z?s'iwa. Bez zaślepienia przekonałem się o jej zaletach, a jej charakter
y za to, że małżeństwo będzie harmonijne. Ona mnie kocha, to jest
2O ważne. Jej ubóstwo nie jest przeszkodą, a za to, że ma taką
°cn?, nie ponosi winy. Wiem, że postanowiła przyjąć posadę
66
67
wychowawczyni, żeby nie być zmuszoną do mieszkania razem z maco-
cha. Wszystko przemyślałem, zanim poprosiłem ją, żeby została moją
żoną. Gdyby nie warunek w testamencie, nie spieszyłbym się z żeniacz-
ką. A skoro muszę szybko znaleźć żonę, wydaje mi się, że Ewa Maria jest
najlepszą kandydatką na przyszłą panią na zamku. Jest inteligentna
rozsądna i pogodna. Jest dumna i inna niż nowoczesne panny. Będzie
„wygodną" żoną. Nigdy nie dowie się, że jej nie kocham, ponieważ przy
jej charakterze czułaby się upokorzona. Darzę ją głębokim szacunkiem,
ale tak jak ci pisałem, to, co czuję do Aleksandry, uniemożliwia mi
pokochać Ewę Marię. Wyjaśniłem ci wszystko, czy jesteś zadowolony?
— Tak, przyznaję jednak, że teraz jestem podwójnie ciekawy twojej
narzeczonej.
— Wiesz, dziwię się, że Ewy Marii jeszcze nie ma. Może wróciła do
domu inną drogą? Zresztą zawsze długo siedzi przy grobie ojca. Bardzo
go kochała. Zobaczymy, czy jej nie ma na cmentarzu.
— No to chodźmy! Czy chcesz jeszcze pospacerować?
— Z moją nogą to nie takie proste. Chcieć to chcę, ale jeszcze mnie
boli. Pojedziemy powozem. Jeżeli Ewy Marii tam nie zastaniemy
wrócimy do domu profesora.
Wstali z ławki i powoli odeszli.
Ewa Maria siedziała nieruchomo, kurczowo zaciskała zimne dłonie.
Cierpiała. Bez przerwy w duchu powtarzała „On mnie nie kocha, on
mnie nie kocha!" Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy, lecz nie wydobyła
z siebie głosu. W szeroko otwartych oczach lśniło przerażenie. Wszystko
skończone, to był sen. Pozostał wstyd, że okazywała mu czułość i miłość
— uczucia, które go z pewnością drażniły, a może potęgowały tęsknot?
za tamtą kobietą.
Wreszcie wstała. Usłyszała turkot powozu, a więc pojechali na
cmentarz sądząc, że. ją tam zastaną.
Co począć, żeby nie spotkać Armina? Nie była w stanie spojrzeć mu
w oczy. Przecież wiedział i on, i jego przyjaciel, że kocha narzeczonego
Co począć, żeby uniknąć tego spotkania?
Myśli kłębiły się w głowie, drżała ze zdenerwowania i nadal stała
oparta o drzewo. Po kilku minutach zdecydowała, co zrobi.
Pobiegła do domu, weszła tylnym wejściem. Natknęła się na
która myła okna. Widząc Ewę Marię zawołała:
— Panienko, panienko, dziedzic z zamku pytał o panią!
Podeszła do niej i drżącym głosem powiedziała:
— Mino, jeżeli pan dziedzic znowu przyjedzie, proszę powiedzieć,
ze jestem chora.
Widząc pannę Delius bladą i drżącą, służąca pokręciła głową.
Zrobiło jej się przykro, ponieważ panienka zawsze była miła i po-
godna.
Ewa Maria weszła do swojej sypialni i opadła na łóżko. Usłyszała,
jak służąca rozmawiała z macochą, a potem pukanie do drzwi i wołanie
pani Delius:
— Ewo Mario! Mój Boże, co się dzieje? Otwórz!
— Położyłam się, ponieważ czuję się źle. Daj mi spokój!
— Ależ dziecko! Leyden był tutaj ze swoim przyjacielem. Pojechali
na cmentarz, zaraz wrócą! Musisz wstać i zejść!
— Nie mogę! Musisz mnie usprawiedliwić!
— Wielki Boże! Zastanów się, dziewczyno! Przecież nie możesz być
aż tak chora, żeby ich nie powitać! Co mam powiedzieć?
— Powiedz, co chcesz. Daj mi spokój!
Pani Delius usłyszała głębokie westchnienie, a może to był płacz? Nie
wiedziała, co o tym sądzić. Coś musiało się wydarzyć!
Zeszła do salonu, usiadła i głowiła się, co powiedzieć, kiedy tamci
wrócą. Niedługo służąca wprowadziła Armina i Rippacha. Pani Delius
powitała ich. Była trochę speszona mówiąc: ' , v
— Przepraszam, że panowie nadaremnie wrócili. Dopiero po
odjeździe panów służąca powiedziała mi, że Ewa Maria ma silną
migrenę i leży w łóżku. Śpi i nie mogę jej budzić. To mogłoby powiększyć
ból głowy.
Armin zaskoczony patrzył na macochę swojej narzeczonej. Zdziwiła
§o wiadomość, że Ewa Maria cierpi na migrenę. Nigdy o tym nie
wspominała. Spojrzał na Rippacha, który rzekł:
— Trudno, przyjedziemy jutro.
— Tak, przyjedziemy jutro. Mam nadzieję, że Ewa Maria będzie już
zdrowa. ,
— Oczywiście, oczywiście! Bardzo mi przykro, ale jak powiedzia-
artl, córka musi mieć zupełny spokój. Będzie niepocieszona, kiedy jej
P°wiem, że panowie byli tutaj dwa razy. A więc do jutra!
69
68
Kiedy wsiedli do powozu, Arminowi wydawało się, że w oknie
sypialni Ewy Marii poruszyła się firanka. Musiało to być złudzenie.
Zdziwił się, gdy nagle stwierdził, że odczuwa brak towarzystwa E\vy
Marii. Cieszył się, że będzie mógł przyjacielowi pokazać narzeczona
i rozwiać jego wątpliwości. Było mu przykro, że Ewa Maria cierpi na
migrenę. Nigdy o-tym nie wspominała. Wydawała się taka zdrowa
wesoła i zawsze pogodna. Chyba nie jest to zapowiedź poważnej
choroby? Nie zdołał ukryć niepokoju.
— Słuchaj, stary, twoja troska o zdrowie narzeczonej jest jednak
podejrzana. Wydaje mi się, że jesteś w ten związek bardziej zaangażowa-
ny sercem, niż sobie z tego zdajesz sprawę. Nie rób takiej żałosnej miny,
jutro ją zobaczymy!
Wieczorem Armin posłał służącego z zapytaniem o samopoczucie
panny Delius. Otrzymał od macochy Ewy Marii odpowiedź, że jest
lepiej, ale jutro córka chce jeszcze leżeć i nie opuszczać pokoju.
Armina zmartwiła ta wiadomość. Hans starał się z całej siły, żeby
rozweselić przyjaciela.
Pod wieczór pani Delius zapukała do sypialni Ewy Marii:
— Listonosz przyniósł list do ciebie, otwórz!
Młoda dziewczyna podeszła do drzwi. Pani Delius przeraziła si?
widząc jej blade, zapadłe policzki:
— Dziewczyno, jak ty wyglądasz! Teraz rozumiem, że nie chciałaś
się tak pokazywać. Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. Co ci
dolega?
Ewa Maria przyłożyła palce do skroni:
— Mam potwojny ból głowy. Nie mogłam wyjść. Jeżeli ponownie
jutro przyjdą, powiedz, że muszę jeszcze dzień, dwa poleżeć w łóżku
A teraz zostaw mnie. Potrzebuję spokoju!
— Dobrze, dobrze, już idę! Tu masz list. Doręczono go już wczoraj-
ale zapomniałam ci go dać.
Ewa Maria wzięła list i obojętnie położyła na stole.
— Może coś zjesz? Czy nie jesteś głodna? — zapytała pani DeliuS-
70
— Nie, nie, pragnę tylko spokoju! — odparła zamykając drzwi za
zdziwioną macochą.
Kiedy przybył posłaniec z zamku, pani Delius powiedziała, żeby
panowie jutro jeszcze nie przyjeżdżali z wizytą.
Ewa Maria całą noc leżała z otwartymi oczami i patrzyła w ciem-
ność. Kiedy nastał świt, wstała, ubrała się i zaczęła niespokojnie chodzić
po pokoju. Zastanawiała się, co począć.
Jedno wiedziała z całą pewnością. Nie może zostać żoną Armina!
Wykluczyła również spotkanie z mężczyzną, którego kocha. A więc
pozostaje tylko ucieczka! Nie mogłaby patrzeć na ukochaną twarz
wiedząc, że jest mu całkowicie obojętna. Nie mogłaby tego znieść,
ponieważ kochała Armina, kochała bardziej niż przedtem. Ale dokąd
uciec? Nie ma pieniędzy i nie ma posady! Jej majątek to pięćdziesiąt
marek! Na razie nie otrzymała odpowiedzi na wysłaną ofertę. Jednak
nie! Macocha dała jej list, który przyszedł wczoraj. Leży tam na stole.
Drżącymi rękami rozerwała kopertę, a kiedy przeczytała treść, opadła
na krzesło. Głęboko westchnęła, po policzkach spływały jej łzy. Była
uratowana! Jeszcze raz wzięła do ręki list.
Szanowna Pani
Dopiero dzisiaj mogę odpowiedzieć na Pani list. Szczerze mówiąc
wahałam się ze względu na Pani miody wiek i zaangażowałam starszą
osobę. Ponieważ ta dama nagle poważnie zachorowała, pragnę Panią
Przyjąć jako wychowawczynię i to zaraz. Gdyby pani już to nie inte-
resowało, proszę o telefoniczną wiadomość. Jeżeli nie otrzymam odmow-
neJ odpowiedzi, będę Pani oczekiwać w moim domu. Zwrócę koszt
Podróży. Mam nadzieję, że wkrótce będę mogła Panią powitać.
Łączę wyrazy szacunku
Magdalena von Soltenau
71
Ewa Maria westchnęła i otarła łzy. W ostatniej chwili nadszedł
ratunek. Uspokoiła się. Byt miała zapewniony, ale czuła kompletna
pustkę!
Po kilku wspaniałych tygodniach ten cios był jak grom. Przez chwile
kusiła ją myśl: „A może udawać, że nic nie słyszałam —jeszcze jestem
panią własnego losu. Jeżeli nawet nie zaznam jego miłości, będę miała
jego przyjaźń!" Nagle ujrzała oczami wyobraźni twarz Armina. Czy
wytrzyma życie pełne fałszu i udawania? Czy ma nadal cierpieć
poniżenie i wstyd? Nie, lepiej umrzeć, lepiej zginąć z głodu gdzieś
w świecie... wszystko będzie lepsze niż takie życie!
Znowu zaczęła niespokojnie chodzić po sypialni. Powoli opanowała
się, przyniosła z komórki dwie walizki i zaczęła pakowanie.
Kiedy około południa zapukała macocha, Ewa Maria odpowiedzia-
ła, że czuje się lepiej i że zejdzie na obiad.
Siedząc przy stole pani Delius narzekała:
— Wyglądasz okropnie. Całe szczęście, że narzeczony dzisiaj cię nie
zobaczy. Mówię ci, nie powinnaś codziennie chodzić na cmentarz.
Wykończysz się bardzo szybko płaczem i lamentami!
— Nie to jest powodem, to tylko nerwy!
— Co ty wygadujesz! Taka młoda dziewczyna nie powinna wie-
dzieć, co to są nerwy. A co mam ja powiedzieć? Co ja musiałam przeżyć!
Pomyśl o dniu, kiedy twój ojciec oświadczył, że jest zrujnowany! Mój
Boże, myślałam, że dostanę udaru serca. A potem choroba ojca i ta
nędzna pensja! Coś okropnego. Trzeba mieć nerwy ze stali, żeby to
wytrzymać. Bogu dzięki, że mam to już za sobą!
Ewa Maria milczała myśląc, że i ją wszystko to dotknęło, może
jeszcze bardziej. Ból, jaki odczuwała w tej chwili, zagłuszał wszystkie
inne uczucia. Zaraz po skończonym obiedzie poszła do swojego pokoju,
żeby dokończyć pakowania i napisać list do Armina wyjaśniający
wyjazd. O jedenastej wieczorem odjeżdżał ostatni pociąg. Chciała nim
udać się do pierwszej stacji, gdzie mogła przesiąść się na ekspres do
Berlina.
Podczas popołudniowej drzemki macochy razem ze służącą zaniosły
walizki i nadały na bagaż. Chciała zatrzeć za sobą wszelkie ślady.
Służącej nakazała milczenie, a macosze postanowiła wszystk0
powiedzieć w ostatniej chwili. Wiedziała, że będzie straszna awantura-
72
Po powrocie ze stacji zamknęła się w sypialni. Przez służącą dała
znać, że czuje się lepiej i jutro będzie w pełni sił. Słyszała, jak posłaniec
i zamku przyniósł dla niej list od Armina. Kiedy Mina doręczyła jej
kopertę, rozerwała ją i zaczęła czytać.
Kochana Ewo Mario!
Mam nadzieję, że czujesz się lepiej. Bardzo się martwię o Twoje
zdrowie. Mój przyjaciel, Rippach, wyjeżdża za dwa dni i spodziewa się,
że cię zobaczy zdrową! Ponieważ przyjechał specjalnie po to, żeby cię
poznać, byłoby mu szczególnie przykro, gdybyście się nie spotkali. Mam
nadzieję, że ujrzymy się jutro. Bardzo mi Ciebie brakuje, kochana Ewo
Mario.
Serdecznie Cię pozdrawiam i całuję
Twój Armin
Dziewczyna spokojnie patrzyła na pierwszy i ostatni list od swojego
narzeczonego. Taki chłodny i wyważony! Bez wzruszenia zdjęła z palca
pierścionek zaręczynowy. Czuła się na siłach, by zawiadomić Armina
o swojej decyzji.
Usiadła przy stoliku i zaczęła pisać.
Kochany Arminie!
Przypadek zrządził, że byłam mimowolnym świadkiem Twojej roz-
mowy z panem von Rippach'. Leżałam na trawie za krzakiem leszczyny
kilka kroków od ławki, na której siedzieliście. Nie miałam zamiaru
Podsłuchiwać i właśnie chciałam podejść do ławki, gdy usłyszałam, co
Powiedział pan von Rippach o mojej macosze. Poczułam straszny wstyd nie
chciałam się wam pokazywać i tak wszystko słyszałam!
Teraz wiem, że mnie nie kochasz, wiem, że Twoje serce należy do innej
°biety. Wiem, że chcesz mnie poślubić, bo taki jest warunek objęcia
Schedy. Sądzisz, że będę „wygodną żoną". Gdybym nie słyszała Waszej
r°zmowy, byłabym nadal ślepa, ponieważ wierzyłam, że mnie kochasz,
c l°ciaż tego nigdy nie powiedziałeś.
tak
Skoro znam prawdę, nie mogę zostać Twoją żoną, ponieważ Cię
cham. Poniżyłbyś mnie, gdybyś mnie poślubił nie kochając, a ja przecież
szczerze wyznałam, że Cię kocham! Nie mogę Cię zobaczyć, ponieważ
73
wstydzę się czułości i wylewnych uczuć, jakie Ci okazywałam. Z tego
powodu jeszcze dzisiaj wyjeżdżam. Szczęśliwym trafem otrzymałam
pozytywną odpowiedź na jedną z moich ofert. Nie musisz się martwić o mój
los. Zwracam pierścionek, który załączam do listu. W sprawie mojej
macochy nie mam nic do powiedzenia. Wiem, że nie każesz jej opuścić
domu do dnia, aż znajdzie mieszkanie w Berlinie czy w innym dużym
mieście. Nic mnie z nią nie łączy i od dzisiaj zrywam z nią wszelki kontakt.
Wybacz mi, jeżeli sprawiłam Ci kłopot, tak jak ja wybaczam Tobie!
Ewa Maria
Włożyła kartkę do koperty i dołączyła pierścionek. Wyczerpana
położyła się na łóżku i leżała do wieczora.
Około dziewiątej ubrała się do podróży i zeszła do salonu. Na
kanapie leżała pani Delius, trzymała w rękach książkę, ale drze-
mała.
— Obudź się i usiądź koło mnie. Muszę ci coś ważnego po-
wiedzkć.
Macocha powoli otworzyła oczy i jąkając się pytała:
— Co się stało? Dlaczego mnie wołasz? Ewo Mario, dlaczego tak
dziwnie wyglądasz?
Podniosła się i usiadła naprzeciwko pasierbicy.
— Muszę ci powiedzieć, że wczoraj pojawiły się okoliczności, które
mnie zmusiły do zerwania zaręczyn z panem von Leyden.
— Czy ty zwariowałaś?
— Nie, wiem co robię. Powtarzam: zerwałam zaręczyny i proszę,
żebyś jutro doręczyła ten list panu von Leydenowi.
— Nie zrobię tego! Nie zmusisz mnie! Co ci wpadło do głowy? Jesteś
idiotką! Tak, idiotką! Idź do swojego pokoju i wyśpij się porządnie
Uważaj, bo od twojej gadaniny dostanę udaru serca! ^
Ewa Maria zacisnęła usta. Po chwili rzekła:
— Uspokój się i słuchaj, co mówię: musisz się pogodzić z ty
faktem. Zerwałam zaręczyny!
Pani Delius dostała napadu złości: krzyczała, obrażała t
Marię, wypomniała jej niewdzięczność i zaklinała na wszys
świętości.
74
Dziewczyna spokojnie słuchała, a kiedy macocha wyczerpana na
chwilę przestała mówić, odezwała się:
— Wszystko to, co powiedziałaś, nie wpłynie na moje postanowie-
nie. Gdybyś spokojnie pomyślała, doszłabyś do wniosku, że muszę mieć
poważny powód, który zmusił mnie do tego kroku.
— No to powiedz mi wreszcie, o co chodzi? — wrzeszczała
macocha.
Ewa Maria zaciskała ręce. Tylko to zdradzało, że jest zdener-
wowana.
— Od wczoraj wiem, że pan von Leyden mnie nie kocha, a chce się
ożenić, bo to jest warunkiem objęcia schedy!
Pani Delius zaśmiała się ironicznie.
— Nie gadaj głupstw! Jesteś wariatką! Z takiego powodu nie wolno
odrzucić wspaniałej partii! Nigdy więcej nie zdarzy się taka okazja! To,
że chce wziąć za żonę biedną dziewczynę, świadczy o miłości. Przecież
mógłby znaleźć inną kobietę! A kim ty jesteś? Córką biednego profeso-
ra, która będzie musiała pracować u obcych ludzi, żeby zarobić M życie,
jeżeli ten mężczyzna 'odwróci się od ciebie. Opamiętaj się, dziewczyno!
Czy ty naprawdę zwariowałaś?
Ewa Maria odparła spokojnie:
— Wiem, co robię. Wiem, że jestem biedna i muszę zarabiać na
chleb. Wiem, że odrzucam bogactwo i wygodę wybierająćTtrudne życie.
Wszystko to powinno cię przekonać, że nie mogę inaczej postąpić.
— Wielki Boże, co za głupie poglądy! Jesteś taka sama jak twój
ojciec. Niepraktyczna, rozhisteryzowana i przeczulona!
— Milcz! Ani słowa o moim ojcu! Nigdy go nie rozumiałaś. Był
dumny, skromny i mądry i wiem, że pochwaliłby moją decyzję. Tak,
Jestem taka, jak mój ojciec! Nie utrudniaj mi życia, nie mam sił na
avvantury — krzyknęła groźnie patrząc na macochę.
— Ale co się teraz stanie? Co się stanie? — lamentowała.
Otrzymałam posadę wychowawczyni i wyjeżdżam jeszcze dzisiai
VVleczorem.
Nie pozwalam ci wyjeżdżać! Zabraniam ci opuszczać dom!
eyden przywoła cię do porządku!
aniele a profesora dumnie podniosła głowę i obojętnie patrzyła na
Kształconą ze złości twarz macochy:
75
— Nie masz prawa mnie zatrzymywać. Wolę śmierć niż spotkanie
z panem von Leyden.
Pani Delius zmieniła taktykę. Zaczęła prosić chcąc wzbudzić
w pasierbicy litość.
— Ewo Mario! Czy ty nie pomyślałaś o mnie? Chcesz mnie
pozbawić wygodnego życia bez trosk i zmartwień? Zlituj się nade mną!
Czy myślisz, że Leyden będzie mi wypłacał rentę, jeżeli nie wyjdziesz za
niego za mąż?
Ewa Maria spąsowiała. Wstydziła się za tę kobietę.
— Przecież nie mogłabyś tej renty przyjąć!
— A więc widzisz! Co się ze mną stanie?
— Przecież masz pieniądze za sprzedany dom!
— To drobnostka? Czy z tego można przyzwoicie żyć? Będę
zmuszona do oszczędzania! Jesteś niewdzięczna. Tyle lat zastępowałam
ci matkę, a ostatnie lata znosiłam biedę z twoim ojcem. A teraz, kiedy
pojawiła się szansa na lepsze życie, chcesz mnie znów strącić w nędzę!
Nie wolno ci tak postępować! Jeżeli nie zmienisz zdania, zgrzeszysz
przeciw mnie!
— Nie mogę ci pomóc! Nie mogę ci ofiarować swojego życia. Jesteś
zabezpieczona, nie będziesz cierpiała niedostatku. Tutaj leży list do pana
Leyden. Pozwoli, żebyś została tutaj do chwili, aż znajdziesz nowe
mieszkanie. Żegnaj!
Podała macosze rękę, ale pani Delius zakryła twarz i zaczęła głośno
płakać. Dziewczyna wyszła z salonu. Na korytarzu stała służąca.
Położyła jej rękę na ramieniu:
— Mino, jesteś dobrym dzieckiem! Proszę, zrób pani Delius zimne
okłady na czoło, znowu ma atak płaczu! Muszę dzisiaj wyjechać.
Zajmiesz się nią?
— Tak, proszę panienki! A może jednak byłoby lepiej, gdyby
panienka została? *
— Muszę wyjechać! Żegnaj. Idź do salonu!
Włożyła kapelusz i płaszcz. Wyszła z domu, jeszcze raz spoji"23'
ła na ogród i szybko poszła w kierunku małej stacji. Kiedy tarn
dobiegła, pociąg właśnie wjechał na peron. Weszła do przedział11
drugiej klasy. Na szczęście był pusty. Z płaczem opadła na się
dzenie.
76
Kiedy pociąg przejeżdżał obok domu ojca, zobaczyła, że w salonie
nadal pali się światło. A więc Mina zajęła się macochą. Uspokojona
oparła się o ławkę i starała się o niczym nie myśleć.
Jechała w nieznane, pełne wyrzeczeń życie.
Kiedy pani Delius przestała spazmować, Ewa Maria była już daleko
od miejsca, gdzie spędziła ostatnie lata z ojcem. Siedziała i tępo patrzyła
przed siebie.
„Ewa Maria wyjechała, zaręczyny z bogatym dziedzicem zerwane,
rentę diabli wzięli i znowu czeka mnie oszczędzanie i liczenie każdego
grosza!"
Ani przez chwilę nie pomyślała o pasierbicy, o tym, co ją czeka,
o tym, jak cierpi. Dla tej kobiety istniało tylko jej własne „ja" i własne
korzyści. Zaczęła myśleć, czy z tego, co się stało, jednak nie wyciągnie
jakichś korzyści? Liczyła na wspaniałomyślność Leydena. Nie wierzyła,
że każe jej opuścić dom, chociaż już dawno otrzymała pieniądze
i podpisała umowę o sprzedaży posiadłości. Postanowiła, że dobrowol-
nie nie wyprowadź* się nigdzie. Będzie zwlekała. Zaoszczędzi w ten
sposób na czynszu.
A może Leyden nie zgodzi się na zerwanie zaręczyn? Może pojedzie
za nią i zmusi ją do powrotu? Nagle drgnęła. Ewa Maria nie
powiedziała, dokąd wyjeżdża! Szybko wstała i poszła do sypialni
Pasierbicy. Nic nie znalazła. Zabrała wszystkie swoje rzeczy. Kiedy ona
zdążyła spakować walizy i zanieść na stację? Napadła ją złość i zaczęła
rzyczeć na służącą, która schowała się do kuchni. Znała napady furii \
J^ojej chlebodawczyni i wolała się nie pokazywać. Słyszała, jak pani
Delius powtarzała: „Co za wariatka!"
"o chwili zaczęła się zastanawiać, czy może w liście znajdzie
res- Nie odważyła się jednak otworzyć koperty zamkniętej pie-
ą.. Postanowiła wcześnie rano pójść do zamku. Czy pan Leyden
21ał o wyjeździe narzeczonej? Jak Ewa Maria dowiedziała się,
arzeczony jej nie kocha? Musiało więc między nimi coś zajść.
77
Wściekła na pasierbicę, zaniepokojona swoją niepewną przyszłością
położyła się wreszcie do łóżka, ale nie mogła zasnąć.
Wcześnie rano wstała i poszła do zamku. Droga zajęła jej pół
godziny. Kiedy zbliżała się do żelaznej bramy parku, właśnie konno
wyjechał Scheveking. Mruknął sam do siebie: „A czegóż to ta stara tutaj
szuka?" Podjechał do niej i zapytał ostro:
— Co się stało? Czyżby panna Ewa Maria była nadal chora?
— Muszę natychmiast rozmawiać z panem von Leyden! — od-
powiedziała ciężko dysząc.
— O co chodzi, do stu diabłów?
Pani Delius zrobiła ważną minę:
— To nie pański interes! Muszę się widzieć z dziedzicem!
Scheveking zeskoczył z wierzchowca, rzucił wodze stajennemu
i zaprowadził ją do zamku. Kazał jej czekać w przedpokoju, a sam
poszedł do Armina. Zastał go przy śniadaniu z Hansem w małej jadalni.
Poprosił, żeby przeszli do gabinetu. Armin zaraz tam się zjawił.
— Panie inspektorze, pan tak wcześnie do mnie? Myślałem, że pan
już na polach.
— Byłem w drodze, ale spotkałem tę starą i zawróciłem. Chce
z panem rozmawiać. Diabli wiedzą, czego chce, nie podoba mi się. Nie
wróży to nic dobrego.
Armin spoważniał.
— Pan mówi o pani Delius?
— Tak, o niej! Proszę uważać, ona jest gotowa podstępem wprowa-
dzić się do zamku!
Armin zaniepokoił się i rzekł:
— Ależ nie, pewno przynosi wiadomość od Ewy Marii! Może jej
stan pogorszył się w ciągu nocy? Proszę ją przyprowadzić tutaj.
— Hm! No dobrze! Radzę panu uważać, ta wiedźma zdolna jest do
wszystkiego!
chwili wprowadził macochę.
— Co się stało? Czy pani przynosi złe wiadomości?
ponurym głosem.
Wskazał krzesło, na które opadła i zakryła twarz chusteczką-
— Panie von Leyden, mój Boże, Ewa Maria wyjechała!
-tal
78
Armin zrobił zniecierpliwiony ruch ręką. Scheveking wyszedł i P
Armin w pierwszej chwili nie zrozumiał.
— Wyjechała? Co to ma znaczyć? Proszę powiedzieć, co się stało!
Wyjęła z torebki list i podała jęcząc.
— Drogi panie von Leyden, proszę to przeczytać. Nie mam słów.
jestem zrozpaczona!
Wziął list'. Wyczuł w nim pierścionek. Zacisnął zęby, rozerwał
kopertę, wyjął pierścionek i zaczął czytać list. Kolor jego twarzy
zmieniał się kilka razy, a kiedy skończył czytanie, zakrył oczy ręką
i poczuł silny ból serca. Właściwie nie zdawał sobie sprawy, co czuje:
głębokie współczucie czy palącą tęsknotę, żeby wziąć Ewę Marię
w ramiona, pocieszyć i wyrazić skruchę! Biedne dziecko! Jak bardzo
musi cierpieć, skoro ucieka przed nim. Zdał sobie sprawę, że skrzywdził
tę kobietę proponując jej małżeństwo bez miłości. Czy naprawdę bez
miłości? Dlaczego tak przeżywa jej ucieczkę i zerwanie zaręczyn? Czy to,
co czuł do niej to była tylko przyjaźń? Nie, to stanowczo było uczucie
głębsze, serdeczniejsze, czulsze! Czyżby Rippach miał rację?
Wyprostował się i jeszcze raz przeczytał list. Szczere słowa młodej
dziewczyny wstrząsnęły nim do głębi. Wyznała, że nadal go kocha,
a jednak wyjechała. Była zbyt dumna, żeby ofiarować miłość mężczyź-
nie, który jej nie kocha! Ewa Maria wstydziła się tego, co on zrobił.
Armin nagle uświadomił sobie, że uczucie, jakie żywił do Ewy Marii,
było zupełnie ifme od namiętnego zauroczenia Aleksandrą. Było to
uczucie czyste, szlachetne i gotowe do największego poświęcenia. Tak,
teraz zrozumiał, co oznaczają słowa „prawdziwa miłość". Kochał Ewę
Marię. Kochał tę wspaniałą dziewczynę i musi ją odnaleźć. Musi jej
yznać miłość i przekonać, że ją pokochał z całego serca! Musi odzyskać
JeJ zaufanie!
D«kąd pojechała Ewa Maria?
7~" ®ćh, mój Boże, pan też nie wie, dokąd uciekła? Myślałam, że
P'sała do pana, gdzie będzie mieszkać. Nic nie wiem. Nic mi nie
nnu 'e a'a- Nie zostawiła żadnego śladu. Wszystko przeszukałam w jej
^ KOJU
Wcz
'°raj wieczorem, ostatnim pociągiem
zabrała bagaż?
79
^ąrszczył czoło i zapytał krótko:
"~~ ^'~J wyjechała?
— Tak spakowała wszystkie swoje rzeczy. Po obiedzie, kiedy
spałam, razem ze służącą zaniosła dwie walizy i nadała bagaż:
— A więc trzeba zapytać zawiadowcę, dokąd wykupiła bilet.
— Byłam tam już dzisiaj rano. Powiedział, że Ewa Maria wykupiła
bilet tylko do następnej stacji i tam kazała wysłać walizy.
Armin zastanawiał się, co począć. Następną stacją było małe miasto.
Tam chyba nie będzie łatwo zdobyć informacje, ale trzeba spróbować.
Sprawę ułatwiało to, że Ewa Maria była w żałobie. Może kasjer na stacji
zapamiętał młodą damę w czarnej sukni i welonie? A może nie pojechała
zaraz dalej i zatrzymała się w hotelu?
— Czy Ewa Maria wzięła małą walizeczkę?
— Nie, służąca powiedziała, że opuszczając dom nie miała nic poza
torebką.
— Czy ma pieniądze?
— Najwyżej pięćdziesiąt marek.
Armin gorączkowo myślał, co robić. Nagle sobie coś przypomniał
i powiedział:
— Ewa Maria mówiła mi, że przed kilkoma tygodniami otrzymała
pozytywną odpowiedź na swoją ofertę. O ile wiem, dwa dni temu też
ktoś do niej napisał.
— Tak, sama doręczyłam jej ten list.
— Czy pani nie zwróciła uwagi na stempel?
— Nie, niestety nie!
— A poprzedni list? Czy pani coś wie o jego treści i o nadawczyni?
— Nic nie wiem! Ewa Maria nigdy nic mi nie mówiła. Była zawsze
taka zamknięta w sobie. Mój Boże, co tej dziewczynie wpadło do głowy?
Co ona sobie wyobraża? Co teraz będzie? Ze zmartwienia całą noc
płakałam. Boję się o los tego dziecka... ja...
Armin zniecierpjiwiony przerwał potok jej słów.
— Proszę mi opowiedzieć, co się działo w pani domu od mojej
ostatniej wizyty. Może to naprowadzi mnie na jakiś ślad.
Pani Delius stękając i szlochając opowiedziała o dziwnym za-
chowaniu Ewy i o rozmowie przed jej wyjazdem. Oczywiście najwię^J
mówiła o swoich „ciężkich" przeżyciach. Jednak Armin z całej teJ
gadaniny jeszcze bardziej przekonał się, że Ewa Maria niewymowni
cierpi i że jest nieszczęśliwa. Uświadomił sobie, jak bardzo ją pokochał
80
jej rozpacz wywołała w nim głębokie współczucie i żal, że nie jest przy
niej-
Kiedy pani Delius skończyła mówić, powiedział, że każe ją odwieźć
powozem do domu. Uniżenie podziękowała i robiąc speszoną minę
rzekła:
— Panie von Leyden, czy pan łaskawie pozwoli, żebym na razie
mieszkała w domu, który pan kupił? Nie mam teraz głowy do szukania
nowego lokum w obcym mieście!
— Proszę bardzo, może pani zostać. Wyświadczy mi pani wręcz
przysługę. Nie tracę nadziei, że Ewa Maria zostanie moją żoną. Muszę ją
odnaleźć. Może napisze do pani i poda swój adres? W każdym razie
proszę się nie wyprowadzać. Gdyby Ewa Maria dała o sobie znać,
proszę mnie zawiadomić. A teraz muszę panią pożegnać. Chcę poroz-
mawiać z moim przyjacielem, może mi coś doradzi?
Armin odprowadził macochę do powozu, pomógł wsiąść i wrócił do
jadalni.
Hans pił kawę. Widząc wchodzącego Armina zapytał:
— Czy stało się coś ważnego? — Gdy zauważył bladą twarz
przyjaciela, dodał: — Otrzymałeś złą wiadomość od Schevekinga?
— Nie od niego, ale od pani Delius.
— Coś podobnego! Twoja urocza teściowa była tutaj? Czyżby stan
zdrowia Ewy .Marii pogorszył się w ciągu nocy?
Armin usiadł i podając mu list powiedział:
— Proszę, przeczytaj to!
Hans zauważył, że Armin jest bardzo wzburzony. Kiedy czytał,
Armin niespokojnie chodził po jadalni. Wreszcie usiadł i nieruchomo
patrzył przed siebie.
Czytając list bardzo spoważniał. Kiedy skończył, zwrócił kartkę
Arniinowi. Patrząc na jego zmartwioną twarz położył rękę na dłoni
Przyjaciela.
—— Armin ty kochasz tę dziewczynę. Przyznaj się wreszcie!
Przecierając oczy Armin odpowiedział:
— Tak. W chwili, kiedy usłyszałem, że ją tracę, doszło do mojej
Wiadomości, że ją kocham. Wcześniej naprawdę nie zdawałem sobie
2 tego sprawy! Wiesz, to nowe, zupełnie odmienne uczucie niż to,
^óre żywiłem do Aleksandry. Myślę, że jest głębokie, silniejsze i lepsze!
81
' Kl°pothwa scheda
Hans jej 3 ucieczka świadczy o cierpieniu. Niechcący zraniłem ją c
duszy!
_ NjKiestety, nie mogę zaprzeczyć. Przykro mi, że to właśnie -
przyjazd *' wywołał to nieszczęście. Kto wie? Może dobrze, że tak się st ł°i
Przekonać ałeś_się, że ją kochasz. Odnajdziesz Ewę Marię i udowodni
swą miłość- Życzę ci powodzenia! Armin, twoja narzeczona to wspan *
ła dumnsfla dziewczyna. Udowodniła to swoim zachowaniem. Inn
kobieta r/'362 charakteru milczałaby i nie zrezygnowałaby ze wspaniałe
partii. Mi)Iusz? c* wyznać, ze trochę obawiałem się o twój los i dziwiłem się
twojej pcr°chopnej decyzji. Teraz mam do tej młodej damy głęboki
szacunek,*- Trudno byłoby znaleźć drugą która wybrałaby taką drogęi
_ j^glans, poradź, co mam robić?
_ gwprawa jest prosta. Pojedź za nią i przywieź ją do domu. Przecież
chyba zdo'°^asz J^ przekonać, że ją kochasz!
_ G0*dyby to było takie proste! Nie mam pojęcia, dokąd pojechała1
QpOW?viedział, co usłyszał od pani Delius.
_ 0}j-łowa do góry, stary druhu! Nikt nie może zniknąć tak, żeby go
nie możnsfla było odnaleźć! W ostateczności zwrócimy się o pomoc do
policji A * teraz ruszamy do następnej stacji. Tam dowiemy się, dokąd
pojechała #• Ponoszę winę, że doszło do tego przykrego wydarzenia,
dlatego p«oom°g? °i J3 odnaleźć. Chodź, nie wolno zwlekać, ruszymy,
zanim cz^8 zatrze wszelkie ślady.
Ewa ]S/Maria przyjechała do Berlina rano. Była bardzo zmęczona
Poszła do * restauracji napić się kawy. Wszędzie było pełno podróżnych
spieszących do pociągów odjeżdżających z różnych peronów.
Miała sP°ro czagu. Zjadła śniadanie, potem poszła do toalety, gozie
mogła uniżyć ręce i przeczesać włosy. Przeraziła się widząc swoją twarz
w dużym li lustrze. Czarna suknia niekorzystnie wpływała na jej wygte
Obawiała sie> ze zrobi złe wrażenie na pani von Soltenau. Po nani}s
poszła do miasta. Znała Berlin, często zatrzymywała się z r
w stolicy na dwa h^ trzy d1" w drodze na wakacje nad
Północnyr^11- Zwiedzali muzea i galerie obrazów, robili zakupy-
82
zła przez miasto główną ulicą, wspominając szczęśliwe dni, kiedy
'Cze żył ojciec.
Obojętnie patrzyła na wystawy eleganckich sklepów. Wtem pomys-
. mogłaby ozdobić czarną suknię białym koronkowym koł-
' vkieni. Złagodzi to nieco strój. Sklepy były jeszcze pozamykane ale
Tce wypełniali ludzie spieszący do pracy: młodzi, weseli i żartujący, ale
rsi poważni, o zmęczonych twarzach. Ewa Maria czuła, że jest jedną
,ch i tak jak oni będzie musiała pracować, żeby zarobić na codzienny
-hleb Co ją czeka w przyszłości? Czuła się osamotniona i nieszczęśliwa,
dręczyły ją myśli o Arminie.
Czy jej życie ma sens? Czy musi cierpieć? Czy nie istnieje sposób,
zęby pozbyć się tych mfczarni? Ma prawo decydować o swoim życiu.
Nikt nie zmusi jej, żeby dalej żyła! Ale Armin? Co powiedziałby, gdyby
się dowiedział, że popełniła samobójstwo? Czy nie rzuciłoby to cienia na
jego życie? Nie, tego nie wolno zrobić! Z powodu Armina musi dalej żyć
i znosić swój los!
Nachodziły ją i inne kuszące myśli: „Dziewczyno, wróć do domu!
Staraj się zdobyć jego miłość, walcz z rywalką, walcz o własne szczęście!
Albo spróbuj zadowolić się jego przyjaźnią, możesz korzystać z jego
bogactwa i używać dobrobytu! Armin przyjmie cię z chęcią. Potrzebuje
żony, inaczej będzie zmuszony zrezygnować ze schedy. A kobieta, którą
kocha, jest dla niego nieosiągalna."
Zaczęła sobie wyobrażać, co stałoby się, gdyby wróciła do domu
i powiedziała Arminowi: „Zrobiłam nierozważny krok, działałam zbyt
pochopnie, przyjmij mnie z powrotem. Zadowolę się tym, co mi możesz
^ć." Tak, wiedziała, że nie robiłby jej wymówek, rozmawiałby z nią
spokojnie i przyjaźnie, jak dawniej. Jednak nie. Byłoby już zupełnie
inaczej, strasznie i nieznośnie! Cierpiałaby z powodu jego chłodnej,
eznarniętnej przyjaźni, czułaby poniżenie i wstyd. Nie, po stokroć nie!
V może wrócić, za żadną cenę!
Chodziła po ulicach aż do otwarcia domów mody. Wybrała
\ §ancki kołnierzyk z białej koronki brukselskiej i zaraz kazał przypiąć
d° i>ukni.
p ™ln?ła godzina dziesiąta. Było jeszcze zbyt wcześnie na wizytę.
la J a d° pobliskiego parku, usiadła na ławce i odpoczywała za-
Jając się nad swoją przyszłością. Po godzinie postanowiła pójść
83
do pani von Soltenau. Straciła orientację, nie wiedziała, w której
dzielnicy Berlina się znajduje, więc zatrzymała taksówkę i podała
adres.
Jechała przeszło pół godziny. Taksówka zatrzymała się przed ładną
kamienicą. Portier powiedział, że pani von Soltenau mieszka na
pierwszym piętrze. Powoli wspięła się po schodach i przez chwilę
nieruchomo stała przed drzwiami. Potem nacisnęła dzwonek.
W drzwiach ukazała się pokojówka w granatowej sukience i białym
fartuszku. Patrzyła pytająco.
— Czy mogę rozmawiać z panią von Soltenau? — zapytała Ewa
Maria.
—<— Łaskawa pani przyjmuje dopiero od dwunastej!
Ewa Maria podała swoją wizytówkę mówiąc:
— Proszę to wręczyć łaskawej pani, jestem oczekiwana.
— Ach, pani jest nową wychowawczynią?
— Tak!
— To co innego. Proszę wejść, łaskawa pani kazała zaraz prosić,
kiedy pani przyjdzie.
"Ewa Maria poszła za pokojówką. Wprowadziła ją do dużego salonu
z jasnymi meblami w stylu empire. Zanim dokładnie rozejrzała się
wokół, zjawiła się wysoka, ładna kobieta i przyjaźnie uśmiechając się
patrzyła na Ewę Marię. Była jeszcze młoda, miała jasne włosy, niebieskie
oczy, a jej ruchy zdradzały energię i żywotność.
— Panno Delius, nie oczekiwałam, że przyjedzie pani tak szybko.
Miło mi, że pani nie obraziła się, iż zaangażowałam inną wychowaw-
czynię i dopiero znalazłszy się w trudnej sytuacji napisałam do pani.
Bardzo cenię okazaną mi pomoc. Tak jak pisałam, od wyboru pani
powstrzymał mnie młody wiek.
— Mam nadzieję, że zdobędę zaufanie łaskawej pani. W każdym
razie zrobię wszystko, żeby zasłużyć na przychylność. Proszę o wyrozu-
miałość, ponieważ jest to moja pierwsza posada.
— Dobrze, dobrze! Jeżeli są dobre chęci, nie powinno być trudności.
Będziemy sobie nawzajem okazywać dużo cierpliwości. Moje dwie
młodsze córki, które będzie pani wychowywać, to niespokojne duchy-
Wymagają wyjątkowej cierpliwości. Dziewczynki są jednak dobryn11
dziećmi, mają czułe serduszka, chociaż często za bardzo psocą. Ma111
nadzieję, że pani zaprzyjaźni się z nimi właśnie dzięki temu, że jest
młoda. Proszę, przejdźmy do bawialni. Pozna pani całą rodzinę.
Pani von Soltenau zaprowadziła Ewę Marię do obszernego, jasnego
pokoju urządzonego przytulnie, niemniej bardzo elegancko. Przy oknie
siedział wysoki, szpakowaty mężczyzna. Czytał gazetę. Widząc wcho-
dzące panie wstał i powitał Ewę Marię. To był pan von Soltenau. Później
Ewa Maria dowiedziała się, że zajmuje wysokie stanowisko w rządzie,
państwo von Soltenau byli średnio zamożni i żyli skromnie. Musieli
oszczędzać na co dzień, żeby móc wydawać wytworne przyjęcia, czego
wymagała pozycja pana domu. Oboje byli bardzo zajęci i nie mieli wiele
czasu dla dzieci.
Najstarsza córka, Dora, była piękną, smukłą blondynką. Żywy
obraz matki. Natychmiast podeszła do nowej wychowawczyni witając ją
życzliwymi słowami.
Dwie mniejsze dziewczynki siedziały ściśnięte w dużym fotelu
i chichotały. Miały ciemne oczy ojca i krucze loki opadające na ramiona.
Były śliczne. Ubrano je w granatowe marynarskie sukienki, ciemne
pończochy i płaskie półbuciki.
— Margit, Frida, chodźcie, przywitajcie się z panną Delius — zawo-
łała pani von Soltenau.
Dzieci wahając się wstały i podeszły do Ewy Marii, która z uśmie-
chem spojrzała na dzieci wyciągając do nich rękę. Nie powiedzia-
ła ani jednego słowa, ale wyraz jej twarzy i oczu ośmielił dziew-
czynki.
Frida, najmłodsza, zaśmiała się.
— Mamo, panna Delius bardzo mi się podoba!
A Margit przytakując głową wyrażała zgodę z tą opinią. Po chwili
dodała:
— Ta pani nie ma tak spiczastego nosa, jak panna Hellbrand.
Pani von Soltenau uśmiechnęła się nieco zakłopotana.
— Dzieci są jeszcze bardzo naturalne. Mówią wszystko, co myślą
i czują bez względu na to, czy słuchaczowi to miłe, czy przykre. Niestety
niL mam dosyć czasu, żeby się nimi stale zajmować, ale proszę jednak
Pozwolić, żeby były szczere! Nie chcemy wprowadzać żelaznej dyscypli-
ny- Ani mój mąż, ani ja.
Von Soltenau dodał:
84
85
— Pozwólmy im jak najdłużej cieszyć się dzieciństwem i mówić to
co dyktuje im serce. Niestety, życie nieraz zmusi je do kłamstw! Mam
nadzieję, że pani mnie rozumie.
— Oczywiście! Będę się starała spełniać życzenia państwa.
Pani von Soltenau znowu zwróciła się do Ewy Marii:
— Sądzę, że pani jest zmęczona po podróży. Czy chce pani
odpocząć?
— Jechałam całą noc. Byłabym wdzięczna, gdybym została zwol-
niona z obowiązków na kilka godzin.
— Ależ naturalnie! Margit, Frido, zaprowadźcie pannę Delius do
jej pokoju. Proszę zadzwonić po pokojówkę, poda pani drugie śniada-
nie. Obiad jemy o trzeciej. Jadalnia jest naprzeciwko pani pokoju.
Będziemy czekali na panią! Proszę wypocząć!
Skinęła głową. Ewa Maria poszła za dziewczynkami, które wzięły ją
za ręce i poprowadziły wzdłuż korytarza.
— Pomóżmy pani rozpakować walczy! — zawołała Frida.
— Oczywiście jeżeli pani chce! — dodała Margit.
— Dziewczynki, jeżeli wam to sprawi przyjemność, możecie mi
pomóc! — odparła Ewa.
— Pani ma ładną sukienkę i wygląda pani elegancko. Ta pani
Hellbrand nosiła takie strasznie pstrokate kokardy i szaliki! Wcale nam
się nie podobała, była śmieszna! — powiedziała Margit.
— Pani ręce są delikatne i miękkie, a panna Hellbrand miała
kościste palce. Była dla nas miła tylko wtedy, kiedy była z nami mama
albo tatuś.
— Będę dla was zawsze miła, jeżeli będziecie grzeczne!
— Hm... grzeczne? No tak, nie wiem, co pani ma na myśli. Czy to
znaczy, że nie wolno się śmiać i hałasować, kiedy będzie pani czytała
romanse?
— Ależ nie, mó*żecie hałasować i figlować, ale dopiero po od-
robieniu zadań. A romansów nie będę nigdy czytała, kiedy bed?
z wami.
— Cudownie. Tutaj jest pani pokój. Frida i ja mamy sypialni? p°
prawej stronie, a po lewej jest nasz pokój do nauki i do zabaw. Czy
możemy w nocy zostawić otwarte drzwi do pani pokoju?
— Naturalnie. O ile mamusia pozwoli.
86
— Tak, tak, mamusia pozwala. Czy pani wieczorem kładzie na
nocnej szafce zęby i włosy? Chyba nie, bo wtedy nie pozwoliłaby pani
otwierać drzwi na noc. Panna Hellbrand kazała zamykać drzwi, ale i tak
podglądałyśmy ją wcześnie rano, kiedy jeszcze spała. No, chodź, Margit,
pani musi odpocząć.
Kiedy dziewczynki zamknęły za sobą drzwi, Ewa Maria ciężko
westchnęła. Czy i ona będzie po latach miała spiczasty nos i kościste
palce, sztuczną szczękę i perukę? Dziewczynki były sympatyczne, ale
w ich dziecięcej szczerości było jednak trochę okrucieństwa.
Rozejrzała się po pokoju. A więc to jest jej nowy dom! Wprawdzie
niezbyt duży, ale przytulnie urządzony pokój zapewniał, że będzie się
czuła dobrze. Za oknem rozpościerał się duży ogród. Ewa Maria czuła,
że musi się położyć. Po chwili zasnęła wyczerpana podróżą i nowymi
wrażeniami.
W bawialni pani von Soltenau czekała na dzieci.
— Jak wam się podoba nowa wychowawczyni?
— Bardzo, mamusiu, bardzo! Jest o wiele lepsza od panny Hel-
lbrand!
— To dobrze! Musicie więc być bardzo grzeczne!
— Hm! No tak, ale powiedziała, że wcale nie musimy cicho siedzieć.
Możemy figlować, ale dopiero po skończonych lekcjach. Ona w ogóle
nie będzie czytała romansów, kiedy będzie z nami!
— Widzę, że wiecie o niej już wszystko, wy moje kochane psotnice!
— zaśmiał się pan von Soltenau i rzekł do żony: — Panna Delius robi
dobre wrażenie. Sądzę, że miałaś szczęście, Magdaleno.
— Zaczekajmy, kochany Herbercie. Przeżyłam z wychowawczynia-
mi niejedno rozczarowanie. Pochodzi z dobrej rodziny, jest skromna
i wygląda na osobę o niewygórowanych wymaganiach. Dobrze, że tak
szybko przyjechała. Frida i Margit denerwują mnie, kiedy są bez
wychowawczyni, a nasza Dora nie ma jeszcze autorytetu u młodszych
sióstr.
Von Soltenau podszedł do Dory i gładząc ją po włosach czule
Powiedział:
— Dora sama jest jeszcze dzieckiem!
Młoda dziewczyna zalotnie spojrzała na ojca:
Tatusiu, mam prawie dziewiętnaście lat!
87
— Masz rację. Twój wiek imponuje mi, ale nie twoim siostrom!
Margit wzruszyła ramionami.
— Dora jest taka dumna, ponieważ była na pierwszym balu. Hrn!
Za pięć lat ja też pójdę na bal. Frida jest oczywiście jeszcze dzieckiem
i właściwie powinna słuchać Dory! Ale ona jest dzikuską!
— Za to ty jesteś tak potulnym barankiem, że wzruszysz pannę
Delius! — zażartowała Dora.
Pan von Soltenau pożegnał żonę i dzieci. Sposób, w jaki to zrobił,
świadczył o harmonijnym szczęściu tej rodziny.
Poszukiwania rozpoczęte przez Armina i Rippacha w sąsiednim
miasteczku nie dały żadnych wyników. Ani na stacji kolejowej, ani
w dwu hotelach nikt nie pamiętał młodej dziewczyny w żałobie.
W miasteczku krzyżowały się trzy linie kolejowe. Nie było wiadomo
dokąd Ewa Maria pojechała.
Wracając do zamku Armin przejeżdżał koło domu pani Delius.
Wstąpił i zapytał, czy nie nadeszła jakaś wiadomość. Słysząc, że nie ma
żadnej wieści, nie pozostało mu nic innego, niż czekać. Odrzucił sugestię
Hansa, żeby zawiadomić policję. Wiedział, że sprawiłby Ewie Marii
nową przykrość.
Następnego dnia Hans musiał wracać do Berlina. Przyrzekł przyja-
cielowi, że podczas przerwy w obradach sądowych przyjedzie, żeby mu
dotrzymać towarzystwa.
Armin był przygnębiony. Nieustannie myślał o Ewie Marii. Czuł
niepokój i tęsknił za nią, za jej czułym spojrzeniem i miłymi słowami.
Gdyby wiedziała, co do niej czuje, z całą pewnością wróciłaby do mego.
Dokąd uciekła ze swoim cierpieniem?
Żeby móc o niej rozmawiać, zaprosił inspektora. Opowiedział, co
zaszło, że Ewa wyjechała i że nie chce zostać jego żoną. Schevekmg
potrząsał siwą głową:
— Do stu piorunów, no to mamy nowe zmartwienie! Kied>
człowiek ma do czynienia z kobietami, wszystko się komplikuje! One s3
wszystkie jednakowo zwariowane! Ale że Ewa Maria zrobi coś podob-
nego, tego nie oczekiwałem! Zawsze myślałem, że to wyjątek, że jest
mądrą dziewczyną. Co za cholerny kram! No tak, nasz stary pan
powinien był przewidzieć, że z tego nic dobrego nie wyjdzie. Proszę pana
dziedzica, nie będziemy za nią latać, nie będziemy jej szukać! Jeżeli nie
chce, to nie! Koniec z tą sprawą! Pan musi szukać innej kobiety. Hm!
Hm! Cholerny kram! Ucieka z domu, tak jakby Burgwerben nie był wart
miłości! Taki wspaniały majątek i ten zamek z tymi wszystkimi
kosztownymi rzeczami! Do diabła, czego ona jeszcze chce!
— Męża, który ją kocha! — gorzko zauważył Armin.
Scheveking uderzył dłonią o kolano i krzyknął:
— Mogła przecież poczekać, do stu piorunów! Miłość przychodzi
po ślubie. Ale one są wszystkie takie. Trzeba się do nich umizgiwać
i mówić piękne słówka. Ale proszę się nie smucić, damy sobie radę! — Po
czym pożegnał się i wyszedł.
Panna Wunderlich miała wielkie zmartwienie. W księdze, w której
zapisywała wszystkie wydatki, suma wydatków nie zgadzała się z pozo-
stałą resztą. Poprosiła o pomoc pana inspektora. Zaczai się tłumaczyć,
że chwilowo nie ma czasu, że może jutro. Ochmistrzyni nie poddała się
i zdecydownie oświadczyła:
— Nie zaprosiłam pana, żeby wysłuchiwać, co pan dzisiaj jeszcze
ma zrobić. Chcę żeby pan znalazł błąd w moich rachunkach! Oto moja
książka wydatków.
Scheveking niezadowolony coś mruczał, niemniej zaczął liczyć.
Liczył i liczył stale od nowa, aż nagle krzyknął:
— Oczywiście. Tutaj jest błąd! Bazgrze pani, że aż strach! Nic
dziwnego, że nie umie pani odczytać własnoręcznie napisanych cyfr.
Przecież to tutaj jest piątka, a nie ósemka! Tak, teraz wszystko się
zgadza! A pani niech nauczy się porządnie pisać, panno Wunderlich!
Spokojnie wręczył księgę oburzonej ochmistrzyni, która krzyknęła:
— Piszę tak, jak umiem, a jeżeli się komuś nie podoba, nie musi
czytać!
Scheveking zaśmiał się.
89
— Czy pani wie, co pani powiedziała? No nie! Przecież od kobiety
nie można wymagać rozumu! Niech pani lepiej pilnuje dziewcząt, za
dużo gadają przy robocie. Czy muszą stale plotkować?
— Proszę pana! Czy to grzech, że sobie trochę pożartują?
— Oczywiście, pani staje po ich stronie, bo pani sama lubi
plotkować. Jak wszystkie kobiety!
Podparłszy się pod boki ironicznie odpowiedziała:
— Niech pan stale nie udaje, że pan zna się na kobietach! Pan jest
dzieckiem w powijakach! Kobiety, które pan ma na myśli, to nic nie
warte straszydła, a nie szanujące się niewiasty! Wypraszam sobie, żeby
pan mnie do nich zaliczał. Pan jest taki wściekły, ponieważ pan nie może
się dogadać z żadną kobietą! •.
— Czyja się z panią nie zgadzam pod każdym względem? — wark-
nął rozzłoszczony Scheveking.
— Tak, ze mną tak! Ale która kobieta jest tak cierpliwa i łagodna,
jak ja?
Scheveking parsknął śmiechem.
— Pani jest łagodna? Coś podobnego! Od kiedy?
— Inspektorze, pan się nadaremnie stara, żeby mnie obrazić. Nic
z tego! Proszę się kłócić z parobkami. Ja jestem człowiekiem miłującym
pokój! A poza tym nie mam czasu na dalszą rozmowę z panem. Żegnam
pana! — Mówiąc to odwróciła się i zaczęła czegoś szukać w kredensie.
Scheveking powiedział: „Z Bogiem" i wyszedł z kuchni, jakby wszystko
było w najlepszym porządku. Dał upust złości i był zadowolony.
Minęły trzy miesiące od wyjazdu Ewy Marii. Armin nadal nie rnia'
żadnych wiadomości. Pani Delius, która nie opuściła domu i nie miała
zamiaru tego zrobić, również nie wiedziała, gdzie jest jej pasierbica
Armin zaczai wątpić, czy kiedykolwiek odnajdzie Ewę Marię.
Przy ofiarnej pomocy Schevekinga uczył się zarządzać maja.*'
kiem i pokochał tę pracę. Gdyby nie odczuwał braku Ewy Mar11-
byłby szczęśliwy. Jego miłość pogłębiła się i dojrzała. Wiedział, co fliu ,
zrobić: nie wystarczy, że odnajdzie Ewę Marię, musi ją przekona
90
o swojej miłości. A bez dowodów tego nie osiągnie i nie odzyska jej
zaufania.
Niepokoił go warunek wymieniony w testamencie przez Fryderyka
von Leyden. Minęło pół roku. Do trzydziestego marca musi wziąć ślub,
w przeciwnym razie straci schedę! A do majątku Burgwerben bardzo się
przywiązał i z bólem serca myślał, że mógłby go utracić!
Nadeszła jesień. Kończono prace na polach. Armin doszedł do
wniosku, że nie może dłużej siedzieć w zamku i czekać, aż Ewa Maria
sama da znać gdzie jest. Dał ogłoszenie do najpoczytniejszych gazet.
Ukazywało się przez wiele tygodni: Ewa Maria proszona jest o podanie
adresu celem wyjaśnienia nieporozumień. Nie było odpowiedzi: albo nie
czytała tych gazet, albo nie chciała odpowiedzieć.
Rippach, który letni urlop spędził u Armina, zaprosił przyjaciela na
zimę do Berlina. Pisał:
Nie możesz dłużej sam siedzieć w zamku. Martwię się o Ciebie. Byłeś
smutny i rozdrażniony podczas mojego pobytu w Burgwerben, a czas nagli
i musisz coś postanowić: albo wynajmiesz prywatnego detektywa (o ile
chcesz, żeby Ewa Maria została Twoją żoną), albo zaczniesz szukać innej
kandydatki na panią von Leyden. Nie zostało Ci wiele czasu i uważaj,
żebyś nie stracił majątku. W każdym razie musisz przyjechać do stolicy.
Mam już adres dobrego detektywa, może go zaangażujesz. Muszę Ci
powiedzieć, że w stolicy już mówią o tym, iż musisz się ożenić. Piękne
panny czekają, nie mówiąc o ich matkach. Nawet moja sympatia, którą
wczoraj spotkałem na koncercie, wypytywała o Ciebie. Tylko nie bądź
zarozumiały. Interesuje się Tobą, bo jesteś moim przyjacielem. Była
trochę obrażona, że całe lato spędziłem poza Berlinem i nie wiedziała,
Sdzie jestem, ale właśnie te dąsy zdradziły, że nie jestem jej obojętny. Mój
l°sjest więc przypieczętowany i jeżeli chcesz zdążyć na moje zaręczyny,
Pr~yjeżdżaj! Nie zapomnij zabrać fraka1 Co to ja jeszcze chciałem napisać
aha — ta diablica Aleksandra bardzo sprytnie wypytywała o Twoje
Plany matrymonialne. Myślę, że z zimną krwią zostawiłaby męża, gdyby
Wiała szansę!!! Wygląda na to, iż wierzy, że nadal ją kochasz. Czyżby ta
-arownica była naprawdę zdolna doprowadzić do tego, że zapomniałbyś
t-wie Marii? Wiesz, sądzę, że musisz się poddać tej próbie, żeby mieć
eu n°ść co do Twojej ostatecznej decyzji.
91
Armin przeczytał list z dużą uwagą. Zamyślił się i patrzył przez okno
Ostatnie liście opadały ze starych drzew, wiatr roznosił je po całym
parku. Duże krople deszczu uderzały w szyby. Było szaro, pusto
i smutno. Rippach ma rację. Pojedzie do Berlina i będzie dalej szukał
Ewy Marii. Musi ją znaleźć! Musi! Hans pisze o innej kobiecie? Co za
okropna myśl!
Zadzwonił po kamerdynera i wydał polecenie, żeby spakowano
walizy. Prosił też o wezwanie Schevekinga.
Kiedy inspektor przyszedł, omówił z nim wszystkie konieczne
sprawy i powiedział, że następnego dnia wyjeżdża do Berlina na kilka
tygodni.
Pani von Soltenau i jej najstarsza córka, Dora, siedziały w bawialni.
Przeglądały żurnale. Zbliżał się sezon zimowy i wybierały toalety. Dora
potrzebowała kostiumu zimowego i sukni balowej, a i pani Magdalena
miała braki w garderobie. Środki, jakimi dysponowały, były skromne,
należało więc wszystko dobrze przemyśleć.
— Doro, co sądzisz o tej sukni balowej? Można by ją uszyć z białego
jedwabiu i przybrać kwiatami dzikiej róży. Myślę, że będzie wyglądać
wytwornie. Co najważniejsze, nie będzie zbyt droga.
Dora objęła matkę.
— Mamo, to będzie piękna toaleta. Masz doskonały gust!
Pani von Soltenau uśmiechnęła się i odpowiedziała:
— Pomysł z kwiatami pochodzi od panny Dalius. Rozmawiałam
z nią na ten temat. Ma wytworny gust. Wiesz, moje dziecko, miałam
szczęście że ją zaangażowałam. Jest bardzo taktowna i godna zaufania.
Bardzo mi pomaga, nawet w sprawach, które nie należą do jej
obowiązków. Pamiętasz te miny panny Hellbrand?
Dora zaśmiała się.
— Widzę", że jesteś oczarowana nową ochmistrzynią, a następny
będzie tatuś. Wczoraj, kiedy nagle zachorowała kucharka, panna Delius
świetnie przygotowała drugie śniadanie panom, których tatuś zapr°sl
do nas. Tatuś nie ma dla niej słów uznania.
92
— Zasługuje na to, jestem z niej bardzo zadowolona.
— I ja podziwiam tę młodą kobietę! Co ona zrobiła z naszych
dzikusek! To zaskakujące. Słuchają jej poleceń, choć ona wcale nie
jest sroga. Wszystko odbywa się tak spokojnie i pogodnie. Dziew-
czynki bardzo ją pokochały. Wczoraj Margit była przerażona.
Niespodziewanie weszła do pokoju panny Delius i zobaczyła, że
płacze.
— Płakała? Mój Boże, chyba nie zamierza nas opuścić?
— Nie sądzę. Mówiła mi, że czuje się tutaj dobrze. Myślę, że ma
za sobą ciężkie przeżycia.
— Tak. Widać, że bardzo kochała zmarłego ojca. Znała lepsze
życie i nie myślała, że będzie musiała tak zarabiać na chleb.
Pani von Soltenau głęboko westchnęła. Mój Boże gdyby okrutny los
zabrał jej męża, zostałaby skazana na biedę. Ona i jej dzieci. Żeby tylko
Dora dobrze wyszła za mąż! Trudno będzie dla wszystkich trzech córek
znaleźć bogatych mężów. Nieraz rozglądała się wśród znajomych
kawalerów. Czy któryś z nich ożeni się z Dora?
Niedługo dzieci wróciły ze spaceru. Weszły do pokoju i przywitały
się z matką. Ewa Maria była spokojna, choć blada i poważna. Była
wdzięczna za okazywaną jej życzliwość.
Pierwsze dni były bardzo trudne. Wielu rzeczy musiała się nauczyć,
przede wszystkim punktualności i posłuszeństwa. Cierpiała z powodu
rozłąki z Arminem. Niejedną noc przepłakała. Bała się samotnej
starości, jednak dzielnie walczyła ze smutnymi nastrojami. Dziękowała
Bogu, że miała dobrą posadę, dużo zajęć i miłych pracodawców.
Państwo von Soltenau musieli oszczędzać na służbie, więc cieszyli się, że
Ewa Maria zawsze chętnie pomagała, kiedy zachorowała pokojówka
albo kucharka.
Dziewczynki ubóstwiały nową wychowawczynię. Była pogodna,
m'ła, opowiadała piękne bajki i zawsze miała dla nich czas. A miłość,
Jaką darzyły Ewę Marię obie dziewczynki, przynosiła jej ukojenie
1 spokój wewnętrzny.
Nic nie wiedziała o Arminie, ale stale o nim myślała. Czy już ma
narzeczoną? A może już jest żonaty? Chyba uśmiechał się i czuł
>ść dla niemądrej dziewczyny, która oprócz zamku i jego nazwiska
posiąść również jego serce!
93
A co stało się z macochą? Gdzie teraz mieszka? Jest z całą pew-
nością zła na pasierbicę, która pozbawiła ją wygodnego życia i wysokiej
renty.
Co stało się z domem ojca? Czy stoi pusty? Czy ktoś pomyślał
o różach? Czy nie ucierpiały z powodu mrozu? A Scheveking? Musi być
bardzo zły, że wyjechała. Słyszała od Armina, że inspektor widział w niej
przyszłą panią na zamku. Były dni, kiedy bardzo tęskniła za wszystkim,
co opuściła. Jednak dumnie podnosiła głowę, zaciskała zęby i cierpiała.
Pewnego dnia pani von Soltenau zobaczyła, że Ewa Maria pomaga
pokojówce sortować świeżo upraną bieliznę.
— Panno Delius, nie musi pani tego robić, proszę nie rozpieszczać
służby. Berta sama powinna to zrobić, ma dosyć czasu. Dziewczynki
czekają na panią. Wróciły ze mną z miasta.
Frida i Margit okrzykami powitały Ewę Marię.
— Niech nam pani opowie bajkę o rycerzu i królewnie, która
mieszkała w pięknym, starym zamku!
— Oczywiście, to wam się podoba. Ale, ale, panno Delius, czy pani
nie pochodzi z okolicy Burgwerben? Podobno tam jest zamek o tej samej
nazwie?
Ewa Maria czuła, że czerwienieje, ale spokojnie odpowiedziała:
— Tak, proszę pani!
— Czy pani zna ten zamek?
— Nigdy tam nie byłam. Widziałam go tylko z daleka.
— Czy należy do pana von Leyden?
— Myślę że tak. Słyszałam, że tak mówiono.
— Czy pani zna szczegóły tego dziwnego testamentu, który zostawił
poprzedni właściciel?
— Opowiadano różne rzeczy. W małych miejscowościach ludzie
wszystko wiedzą.
— Oczywiście. Mnie interesuje ta sprawa, ponieważ ubiegłej zirn>
spotkaliśmy na pewnym przyjęciu pana von Leyden. Dochodzą mnie
słuchy, że może objąć schedę pod warunkiem, iż ożeni się w ciągu roku
od dnia śmierci poprzedniego właściciela zamku. Czy to odpowiada
prawdzie?
Ewa Maria z trudem panowała nad sobą.
— Tak, opowiadano, że taki jest warunek objęcia schedy.
94
— To bardzo ciekawe! W każdym razie dziękuję, że pani tak chętnie
pomaga tam, gdzie trzeba.
Kiedy pani von Soltenau została sama z Dorą, rzekła:
— Jestem ciekawa, czy pan von Leyden tej zimy przyjedzie do
stolicy, żeby wybrać pannę na żonę? Powiedz mi, Doro, czy dużo z nim
tańczyłaś?
Dora odpowiedziała obojętnym głosem:
— Z nim mniej, ale za to dużo tańczyłam z Hansem von Rippach.
— Miałam wrażenie, że ten młody człowiek interesuje się tobą, ale
potem nie pokazywał się na naszych przyjęciach.
Dora oblała się rumieńcem:
— To tylko pozory, mamo! Całe lato spędził u swojego przy-
jaciela.
— Ach tak! Czy pan von Rippach nie mówił ci na przyjęciu
u państwa Werderns o przyjeździe von Leydenavdo Berlina?
— Bardzo tego pragnie, lecz nie wie, czy do tego dojdzie. Von
Leyden zasmakował w życiu samotnika na zamku. Przecież wiesz, że
szalał za Aleksandrą Wendhoven, kiedy była panną.
— Słyszałam, wszyscy o tym mówili. W każdym razie jest wspaniałą
partią. Ciekawa jestem, która młoda dama zostanie jego żoną? — pani
von Soltenau głęboko westchnęła.
— Dlaczego wzdychasz, mamo?
— Och, moje dziecko, marzę, żebyś ty zrobiła taką partię.
Dora całując matkę roześmiała się i powiedziała:
— Czy to musi być akurat pan na zamku? Powiedz, czy nie
wystarczyłby — na przykład — pan von Rippach jako zięć?
Pani von Soltenau zdziwiona spojrzała na córkę,
— Moje kochane dziecko, zadajesz bardzo zdecydowane pytanie,
więc również stanowczo odpowiadam: tak, ten młody człowiek byłby
mile widzianym zięciem. Jest synem bogatych rodziców i nie wątpię, że
Zr»bi karierę jako świetny prawnik. A co najważniejsze: jest dobrze
wYchowany i to człowiek honoru. Ale proszę cię, nie ukrywaj niczego
Przed matką! Przecież jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Widziałam,
^e ten młody kawaler wyróżniał cię i bardzo starał się o twoje względy.
Ą więc co masz mi do powiedzenia?
Dora przytuliła się do matki:
95
— Kochana mamusiu, myślę, że on mnie bardzo lubi. U państwa
Werderns powiedział, że celowo nie przychodził do nas, żeby mi dać czas
do namysłu. Chce, bym się przekonała, czy go lubię wyłącznie jako
dobrego tancerza. Był bardzo wzruszony. Jutro wieczorem, na przyjęciu
u państwa Schliebens, spotkamy się. Spodziewam się, że... że zada mi
pewne pytanie.
Obejmując córkę pani von Soltenau odpowiedziała:
— Moja mała Doro! A więc jesteś zakochana!
— Tak, kocham Hansa. Jest naturalny, dobry i taki szczery. Nikogo
tak nie cenię. Byłam bardzo nieszczęśliwa, że tak długo nie pojawiał się
u nas.
— I ja nic o tym nie wiedziałam?
— Nie chciałam cię martwić, mamusiu, nie gniewaj się na mnie!
— Ależ nie, dziecko moje! Uwaga! Słyszę że ojciec wrócił. Na razie
nic mu nie powiemy. Jeżeli pan von Rippach oświadczy się i poprosi,
żebyś została jego żoną, będzie to odpowiednia chwila, by się o tym
dowiedział. Zaoszczędzimy mu trosk i niepewności, a radość będzie tym
większa!
Matka i córka pocałowały się i poszły powitać pana domu.
Pewnego zimnego, deszczowego listopadowego wieczora Armin
przyjechał do Berlina. Na dworcu oczekiwał go Hans. Powitał przyjacie-
la z wielką radością.
— No, wreszcie jesteś, stary! Razem postaramy się, żebyś wrócił do
równowagi psychicznej! Dzisiaj wieczorem pójdziemy do państwa
Schliebens. Wydają przyjęcie, jest to pierwszy bal w tym sezonie.
Musiałem obiecać gospodyni, że przyjdziesz ze mną. Jest dumna, że
zrobi swoim gościom niespodziankę przedstawiając bogatego dziedzica
z Burgwerben.
Wiadomość ta wcale nie ucieszyła Armina.
— Nie zależy mi na tym przyjęciu. Wolałbym spędzić wieczór
z tobą, przy butelce dobrego wina w cichym lokalu.
96
— Stary, wszystko we właściwym czasie! WieCz^ry we dwoje
będziesz spędzał z przyszłą panią w Burgwerb^11- Teraz musisz
bywać na przyjęciach i spotykać interesujących lu^zi, zwłaszcza
panny!
— Wiesz, że nie po to przyjechałem do Berlina!
— Owszem, wiem. Dlatego na jutro zamówiłeś lanego detek-
tywa. Przyjdzie do hotelu i będziesz mógł z nim ^szVstko omówić.
A dzisiaj wieczorem musisz udowodnić, że twoja dawi^kochana jest ci
już zupełnie obojętna. Ostrzegam cię, na przyjęciu u p*nst\va Schliebens
będzie obecna piękna Aleksandra.
— Możesz mi wierzyć i bez takich dowodów! H0ns> ja myślę teraz
wyłącznie o Ewie Marii.
— Dobrze, dobrze, stary! Wierzę w twoje uczuci <ło Ewy Marii!
Zresztą potrzebuję dzisiaj twojej obecności, twojego ^ofalnego wspar-
cia. Wiesz, za kilka godzin rozstrzygnie się mój los. OUJ? się jakoś tak...
no powiedzmy... uroczyście! Nie oczekuję kosza. B^rc^o gruntownie
wysondowałem sytuację, ale jednak człowiek czuje si? ^iwnie oddając
swój los w ręce młodej dziewczyny.
Armin uśmiechnął się.
— Przecież nie mogę ci pomóc!
— Kto wie? Może będzie trzeba odwracać uwag? n^trętów, żebym
spokojnie mógł porozmawiać z wybranką mojego s6rca i zapytać, czy
chce zostać moją żoną. Nikt nie może mi przeszkad2ac w tak ważnej
chwili, a jeżeli ktoś ośmieli się przerwać naszą roziflow?, nie ręczę za
siebie. Mam nadzieję, że cię przekonałem! Jak widzis^ ^oja obecność
jest niezbędna.
— Tak. Zrozumiałem i spełnię twoje oczekiwa111^. Przecież dla
najlepszego przyjaciela trzeba czasem ponieść ofiar?'
— Doskonale! Pojedziemy teraz do twojego hotf'u- Włożysz frak
1 lakierki, następnie skoczymy do mojego mieszkania? S^łzie i ja muszę
się przebrać. A potem... niech się potoczą nasze losyta^, jak nam jest
sądzone!
Kiedy wsiadali do taksówki, Hans zaczął się rozF^ać.
— Czy przyjechałeś sam? Nie wziąłeś z sobą kaHjerdynera?
— Jak widzisz, jestem sam!
—— Hm! Jako dziedzic mogłeś zabrać lokaja!
97
7 Kłopotliwa scheda
— Mogłem, ale nie chciałem. Po co mi służący? Bogu dzięki nie
jestem jeszcze ułomnym starcem i sam sobie daję radę.
— A jednak to robi wrażenie. Taki kamerdyner potrafi bardzo
wyniośle patrzyć na zwykłych śmiertelników.
— A jak się ma mój przyjaciel, inspektor?
— Sądzę że dobrze, nie narzeka.
— Czy jest zadowolony z ciebie jako ucznia — hodowcy bydła
i rolnika?
— Bywało różnie. Często beształ mnie i klął niczym woźnica, jeżeli
mi coś nie wychodziło tak, jak sobie życzył.
Hans zaśmiał się na cały głos.
— Mogę sobie to wyobrazić! On nikogo nie traktuje w rękawicz-
kach. A co porabia dzielna panna Wunderlich, wróg numer jeden pana
Schevekinga? Myślę, że zbyt dobrze gotuje, sądząc po twoim wyglądzie!
Mimo wszystkich zmartwień wyglądasz doskonale!
— To są skutki spokojnego życia na prowincji. Panna Wunder-
lich ubolewa, że nie doceniam jej umiejętności kulinarnych. Pod
tym względem zaskarbiłeś sobie jej dozgonną sympatię i wdzięcz-
ność!
— Przy moim wyglądzie to żadna sztuka!
Armin pogroził mu palcem.
— Nie wyzywaj losu. Jeszcze nie znasz odpowiedzi twojej uroczej
Dory!
— To przecież czysta formalność. Właściwie dogadaliśmy się już
przed tygodniem.
— Na wszelki wypadek życzę ci szczęścia!
— Dziękuję, Arminie! Mam nadzieję, że będziemy wyprawiali
podwójne wesele, zanim minie obowiązujący cię termin!
— Czy ty też chcesz tak szybko brać ślub?
— Oczywiście. Jestem zwolennikiem zasady: szybko i bezboleśnie-
Nie nadaję się do długiego narzeczeństwa i znoszenia obecności
przyzwoitki!
— A więc do podwójnego wesela brak tylko mojej Ewy Mani.
— Ewy Marii lub innej damy!
— Nie, inna nie wchodzi w rachubę!
— Przypuśćmy że jej nie odnajdziesz. Co wtedy?
— Muszę ją odnaleźć. W przeciwnym razie scheda wcale mnie nie
będzie cieszyć.
— Czy sprawa jest aż tak poważna?
— Tak. Bardziej, niż sobie to wyobrażasz!
— W takim razie musimy odnaleźć dziewczynę i to szybko! Cena nie
gra roli. Człowieku, dlaczego mnie nie posłuchałeś? Już dawno należało
zaangażować detektywa!
— Krępuje mriie myśl, że ktoś obcy będzie się wtrącał do moich
spraw sercowych.
— Przecież detektywa obowiązuje ścisła dyskrecja.
— Wiem o tym. Jednak z dnia na dzień żyłem nadzieją, że macocha
Ewy Marii otrzyma od niej wiadomość, że Ewa Maria odezwie się
przeczytawszy ogłoszenie.
— A ja nie łudziłem się, że Ewa Maria poda swój adres. Sądzę, że
potraktowała sprawę wyjątkowo poważnie. Przyznaję, że ta dziewczyna
zaimponowała mi, chociaż jej jeszcze nie znam. Czas nagli, musisz coś
przedsięwziąć! Ona może wyjechać za granicę!
— Bez paszportu nie może wyjechać. Taki fakt można by sprawdzić
przy pomocy policji.
— W każdym razie potrzebny jest detektyw. Wierzę, że szybko ją
odnajdzie. Ale oto i mój dom. Chodźmy, nie zostało nam wiele czasu,
a muszę być punktualny, żeby moja Dora nie musiała czekać.,
— Chłopie, jeszcze się nie zaręczyłeś, a już jesteś pantoflarzem!
— Nic nie szkodzi! Myślę, że bycie pantoflarzem wcale nie jest takie
przykre, jak się mówi. Uważam, że miło usłyszeć z ust ukochanej kobiety
wymówkę podyktowaną przecież miłością!
Armin zaśmiał się i rzekł:
— Jesteś bezpowrotnie stracony!
— Wiem o tym już od dawna!
Dwie godziny później przyjaciele zostali powitani przez państwa von
Soltenau a potem otoczyli ich znajomi. Armin miał okazję przekonać się
0 ludzkiej przewrotności: ci sami, którzy dawniej ledwo raczyli dostrzec
98
99
ubogiego asesora na przyjęciach, dzisiaj witali go wylewnie zwracając się
do niego: „drogi przyjacielu"!
Młode damy obdarzały Armina czarującymi uśmiechami, inte-
resowały się zamkiem i pytały, czy jest tam duch, który straszy.
Wszystkie bez wyjątku sądziły, że taki stary zamek musi być bardzo
piękny i warty zwiedzenia! Rippach, słuchając podobnych wypowiedzi,
robił ważną minę i podsycał ciekawość opowiadaniem o cudach
w Burgwerben. Scheveking zpstał opisany jako „zły duch", a panna
Wunderlich „nieszczęśliwa biała dama".
Państwo von Soltenau byli dla Armina bardzo serdeczni Dora
zarumieniła się, kiedy pocałował jej dłoń. Wiedziała, że to najlepszy
przyjaciel Hansa. Kiedy jej rodzice rozmawiali z Arminem, młoda
dziewczyna stała na uboczu. Wtedy Hans wykorzystał moment i szep-
nął:
— Proszę pani, dzisiejszy dzień trwał chyba sto godzin! Nigdy
w życiu nie przeżyłem tak długiego dnia!
Dora spąsowiała i patrząc w jego oczy zapytała:
— Z jakiego powodu, panie von Rippach?
— Czy pani nie wie?
— Nie! — rzekła spuszczając głowę.
— O, teraz pani nie jest szczera! Przecież tydzień temu posiedzia-
łem, że dzisiaj zadam pani bardzo ważne pytanie. Czyżby pani o tym
zapomniała?
Hans powiedział to z powagą i badawczo patrzył na Dorę. Czuła, jak
się rumieni, i szepnęła również poważnie:
— Nie, nie zapomniałam!
— Dziękuję! Czy sądzi pani, że otrzymam twierdzącą odpowiedź na
moje pytanie?
Speszona odpowiedziała drżącymi ustami:
— Nie wiem!
Widząc jej wzruszenie szybko zapytał:
— Czy mogę pani pokazać piękny obraz — tam, w sąsiednim
pokoju?
Podał jej ramię i powoli przeszli do małego saloniku, gdzie stal
fortepian. Dora zaczęła się rozglądać i spytała przekornie:
— Gdzie jest ten obraz?
100
— Panno Doro! To był pretekst, droga panno Doro! Chciałem
z panią spokojnie porozmawiać, pani o tym wie! Proszę mi nie utrudniać
sytuacji. Mój Boże, przecież pani wie, że ją kocham, że już od roku
marzę o tym, by pani została moją żoną. Czy pani się zgadza, kochana
Doro?
Dziewczyna drżała na całym ciele. Ze wzruszenia nie mogła mówić,
w oczach miała łzy i tylko przytakiwała głową.
Hans wziął ją w ramiona.
— Moja kochana! — zawołał i pocałował w usta. Potem cofnął się
o krok i stając na baczność dodał: — Chciałem się oficjalnie oświadczyć
i miałem przygotowane piękne przemówienie, ale kiedy człowiek patrzy
na tak piękną dziewczynę, wszystkie mądre myśli wylatują mu z głowy.
Obiecuję jednak, że to nadrobię, z całą pewnością. Czy ty mnie kochasz,
moja Doro?
Westchnęła.
— Tak, Hansie, kochany Hansie, kocham cię i byłam bardzo
smutna, że tak długo omijałeś nasz dom. i
— Chciałem ci dać czas do namysłu, chciałem, żebyś się za-
stanowiła, czy mnie naprawdę kochasz!
— O, jestem o tym przekonana już od dawna.
— Jaka szkoda, że w tej chwili nie mogę cię wycałować tak, jak
pragnę. Ale jutro to odrobimy. Przyjdę do twoich rodziców. Czy
myślisz, że przyjmą mnie na zięcia?
— Och tak! Mama już wie, że cię kocham i nie sprzeciwia się
naszemu związkowi.
Wtem do salonu wszedł Armin w poszukiwaniu przyjaciela.
— Hej, Armin! Zjawiasz się w samą porę! Proszę, stań w drzwiach,
patrz na salę i nikogo tutaj nie wpuszczaj. Stój tak, aż cię zawołam.
Armin spełnił życzenie przyjaciela. Hans i Dora mogli się ca-
łować jak narzeczeni, czule i długo! Po kilku minutach Hans za-
wołał:
— Armin! Teraz możesz się odwrócić i złożyć nam życzenia. Ale
wyłącznie ty, stary druhu! Na razie nasze zaręczyny są tajemnicą!
Przez chwilę rozmawiali i żartowali, potem Dora poszła do matki,
która widząc jej rozpromienioną twarz, wiedziała, że jedna z córek
Wyjdzie za mąż. Postanowiła, że mąż dopiero w drodze do domu
101
ma nic przeciw^
dowie się, iż jego Dorajest zai^zonsia i że onaa nie
Rippachowi. Wręcz przeciwnie^
Kiedy Dora opuściła Hans^ i Ar.rmina, przyjaciele równocześn-
spojrzeli na zegarki. ^snle
— Czarownica Aleksandra Szczere nie przysszła!
— Nie, nie widzę jej.
— Jest i zawsze będzie kokirf^ą. CCelowo takz postępuje chce żebv'
umierał z zniecierpliwienia i tęsk^ty. « Ona wie, zże ty tutaj jesteś' o ai
o wilku mowa... spójrz! ' ' '
Hans badawczo obserwował JWarzrz Armina.- Obojętnie patrzył na
drzwi, przez które wchodziła AJe\ancidra Wend Ihoven oparta o ramie
łysego, tęgiego pana średniego ^zrosostu. Była piękna, szczupła ze
złotoczerwonymi włosami i piwami e opzami. IWliała na sobie obcisła
czarną suknię z dużym dekolten?' kanmiona okrawało boa z czarnych
strusich piór. Kontrast czerni *, ala_b bastrową skórą i włosami był
fascynujący. Wyraz pięknych ócz*1 * uw-crodzicielskii uśmiech czyniły z niej
kobietę o niepospolitej urodzie.
Kiedy Aleksandra jeszcze bytf kannną, mężczyźni słali się u jej stóp
Miała wielu adoratorów, którz:? zabioiegali o Jiej względy. Wszyscy
wiedzieli, że jest kokietką bez se<c\ MMimo że w - jej oczach błyszczały
iskry namiętności, nikt nie mógł s*ę poochwalić, że zaskarbił sobie jej
łaskę. Tak było i po ślubie z podst^ałyirm bankier* em. Wszyscy wiedzieli
o tym, że to małżeństwo nie jest Hdarwne. Jedyny^ mężczyzna, który ją
interesował, to Armin von Leyde*1' Koochała biedlnego asesora na swój
sposób, ale kiedy zjawił się bogat/ Wfalkier, spokojnie odwróciła się od
zakochanego w niej młodzieńca. Jej caszar działał na Armina jeszcze
długo, aż do dnia, kiedy szczera, s/ądiet):tna miłość= Ewy Marii zwycięży-
ła zimny, syreni wdzięk Aleksandf>.
Dzisiaj Armin był już nieczuły ^ uwwodzicielslcae uśmiechy i namięt-
ny blask w jej pięknycfc oczach' Spobkojnie cz-ekał, aż Aleksandra
podeszła i zajrzała mu głęboko w °^;zy: :
— O, pan von Leyden tutaj, <? BerlHinie?
— Czyżby pani tego nie wiedzi^? —— zapytał cobojętnie kłaniając się
uprzejmie.
Szybko rozejrzała się, czy w pot^^u n inie ma gości, i cicho powiedziała
namiętnym głosem:
__ Tak, Arminie, tak. Wiedziałam i na przekór całemu światu
przyszłabym tutaj!
Spojrzał na nią obojętnie. Ta kobieta już go nie interesowała, nie
miała na niego żadnego wpływu. Był zadowolony, że mógł się o tym
przekonać.
— A któż to mógłby pani zabronić przyjść tutaj? — uśmiechał się
ironicznie.
— Na przykład mój mąż! Czy pan wie, że zaraz po ślubie był o pana
zazdrosny? Pan nie wie, ile ja z tego powodu wycierpiałam.
Armin chłodno spojrzał na jej piękną twarz:
— Łaskawa pani, nie mogę tego zrozumieć. Przecież ani pani, ani ja
nigdy nie daliśmy mu powodu do zazdrości!
Zacisnęła usta, a białe ręce mocno trzymały czarne boa. Po chwili
uzmysłowiła sobie, że straciła Armina na zawsze. Już nie wpadnie w jej
sidła. Odrzuciła głowę do tyłu i uśmiechając się odparła:
— To samo powiedziałam mojemu mężowi! Jednak musiałam
tutaj przyjść, żeby panu pogratulować bajecznego spadku. Czy pan już
wybrał tę szczęśliwą, która będzie z panem rezydować w feudalnym
zamku?
Armin spojrzał na nią i widział, że złość i zawód, jakie ją spotkały,
zniekształciły jej twarz. Głośno i zdecydowanie odparł:
— Tak, dokonałem wyboru. Proszę jednak o dyskrecję!
Starała się uśmiechać.
—>- Więc podwójne gratulacje: z powodu spadku i wyboru narze-
czonej. Czy mogę zapytać o jej imię i nazwisko?
— Żałuję, to jest jeszcze tajemnicą.
— Przed najlepszym przyjacielem nie powinno się mieć ta-
jemnic!
— Łaskawa pani, nie roszczę sobie prawa do pani przyjaźni!
~~ rzekł chłodno i lekko kłaniając się poszedł do Hansa.
Aleksandra przyłączyła się do grona pań. Nikt hie zauważył, jak
§ł?boko poniżył ją mężczyzna, którym kiedyś pogardziła, a dzisiaj
°czekiwała, że go na nowo ujarzmi płomiennym spojrzeniem i namięt-
nymi słowami.
— Słuchaj, stary, chodźmy do domu, mam dosyć tego przyjęcia!
~~~ zaproponował Armin.
103
— Za dziesięć minut możemy wyjść. Państwo Soltenau właśnie
żegnają się z gospodarzami. Muszę zaczekać. Czy rozmawiałeś z Alek-
sandrą?
— Tak.
— Hm! To bardzo lakoniczna odpowiedź. Jak podziałał na ciebie jej
urok?
— Jak zimny natrysk!
— No, to znaczy, że wszystko jest w najlepszym porządku! Jutro idę
do moich przyszłych teściów, a ty porozmawiaj z detektywem.
W domu państwa von Soltenau przyjęto Hansa bardzo serdecznie.
Szybko wszystko omówiono. Narzeczony Dory był miłym i szlachet-
nym człowiekiem. Jeszcze tego samego dnia Hans zawiadomił o swoich
zaręczynach rodziców mieszkających w Dreźnie. Wyrazili zgodę. Byli
przygotowani na taką nowinę.
Pani von Soltenau poprosiła Hansa, żeby został na obiedzie, co
z radością uczynił. Nie mógł się rozstać ze swoją narzeczoną. Przy tej
okazji poznał siostrzyczki Dory. Matka zawołała Margit i Fridę.
Przybiegły do salonu bardzo ciekawe, jak wygląda przyszły szwagier.
Bez ceremonii zaproponowały, żeby mówili sobie po imieniu. Uważały,
że jako małe damy to one powinny zaproponować przyjaźń mężczyźnie.
Wszystkich rozbawiły swoją „dorosłością", a Hans polubił je od
pierwszego wejrzenia.
Pani von Soltenau przeprosiła i zostawiła panów samych. Zabrała
córeczki i poszła do pokoju, gdzie dzieci miały odrabiać lekcje. Zastała
tam Ewę Marię. ,
— Mam do pani szczególną prośbę. Moja córka, Dora, właśnie
zaręczyła się i zaprosiłam narzeczonego na obiad. Chciałabym udekoro-
wać stół kwiatami. Czy mogę prosić, żeby pani poszła i wybrała cos
odpowiedniego?
— Oczywiście, chętnie to zrobię. Proszę przyjąć raoje gra'
tulacje!
— Dziękuję, dziękuję, kochane dziecko! Zdaję się na pani dobry
gust. Kiedy pani wróci, proszę upiększyć stół. Służąca tego nie potrafi,
a ja nie mam czasu.
— Proszę się nie martwić. Postaram się, żeby łaskawa pani była
zadowolona. Zaraz pójdę do kwiaciarni.
— Dobrze! Oczywiście proszę, żeby wzięła pani udział w uroczy-
stym obiedzie. Będzie obecny narzeczony naszej Dory.
— Dziękuję łaskawej pani! — odpowiedziała Ewa Maria.
Wtedy z krzykiem wbiegły dziewczynki, t
— Ewo Mario, mamy szwagra, a Dora ma narzeczonego. Wspania-
le, czyż me?
— Wiem, wiem. Właśnie usłyszałam tę radosną nowinę od waszej
mamy.
— A dokąd się wybierasz? — zapytała Margit widząc, że Ewa Maria
wkłada kapelusz.
Dzieci uprosiły wychowawczynię, żeby im pozwoliła zwracać się do
niej po imieniu i mówić „ty". Oczywiście wyraziła zgodę i cieszyła się, że
dziewczynki darzyły ją zaufaniem.
— Idę po kwiaty!
— Pójdziemy z tobą! Zaczekaj chwileczkę! Frido, czy masz jeszcze
kieszonkowe? — zapytała Margit.
— Mam jeszcze jedną markę! Dlaczego pytasz?
— Ja też mam markę. Wiesz co? Kupimy dla Dory piękny bukiet.
Ewo Mario, czy myślisz, że się ucieszy?
— Naturalnie! To bardzo ładnie, że chcecie zrobić przyjemność
siostrze.
— Dobrze! Zgadzasz się, Frido?
— Oczywiście! Czy za dwie marki dostaniemy ładne róże?
— Z całą pewnością, wystarczy kilka róż! Nie musi to być duży
bukiet.
— Prosimy cię, zaczekaj. Zapytamy mamę!
Margit i Frida pobiegły do salonu, gdzie siedzieli państwo von
Soltenau i para narzeczonych.
— Mamusiu, czy możemy pójść z Ewą Marią?
— Możecie, możecie! Wiem, że bez waszej Ewy Marii nie umiecie
— .miejąc się odpowiedziała pani domu.
104
105
Dziewczynki wybiegły z salonu, a Hans zastanawiał się nad imiona-
mi Ewa Maria. W ostatnich miesiącach Armin często je wymawiał,
s teraz usłyszał je w domu narzeczonej.
— Czy mogę zapytać, kto to jest Ewa Maria?
Pani von Soltenau uśmiechnęła się.
— To nowa wychowawczyni naszych córeczek. Dziewczynki ją
xibóstwiają i muszę przyznać, że w pełni zasługuje na to uczucie.
Rippach wyprostował się i z dużym zainteresowaniem zapytał swoją
jjrzyszłą teściową:
— Od kiedy ta panna jest u państwa?
— Od pierwszego sierpnia tego roku! — odpowiedziała pani domu
*iieco zaskoczona.
— A jak brzmi jej nazwisko? — pytał dalej Hans.
Pani von Soltenau, jej mąż i Dora zdziwieni patrzyli na zdenerwowa-
łiego narzeczonego.
— Pana bardzo interesuje ta młoda panna? Nazywa się Delius, Ewa
iMaria Delius.
Rippach zerwał się na równe nogi powtarzając:
— To ona! To ona! Wielkie nieba! Muszę być ostrożny, żeby mi nie
Uciekła!
Rippach zapomniał, że nie jest sam. Wszyscy patrzyli na niego jakby
postradał zmysły.
— Hans, co ci jest? Dlaczego zachowujesz się tak dziwnie? — zapy-
tała Dora drżącym głosem.
Podekscytowany ujął narzeczoną za rękę, pocałował ją i rzekł:
— Wybaczcie, ale to odkrycie... muszę się zastanowić, co mam
arobić.
— Hans, wyjaśnij nam, o co chodzi...
Rippach patrzył na przerażone twarze państwa von Soltenau i swojej
narzeczonej. Powoli, opanowanym głosem, odpowiedział:
— Rozumiem, uważacie mnie za wariata. Ale słuchajcie: pannę Ewę
FMarię Delius ja i mój przyjaciel szukamy od trzech miesięcy! W tej chwili
M^rmin von Leyden rozmawia z prywatnym detektywem i zamierza
slecić poszukiwanie Ewy Marii Delius!
Pani von Soltenau śmiertelnie zbladła, a Dora szeroko otwartymi
oczami patrzyła na narzeczonego i przestraszona wyjąkała:
— Mój Boże, właśnie przypomniałam sobie, że ta panna pochodzi
z Burgwerben. Na miłość boską, co się dzieje? Czy popełniła przestęp-
stwo? Jestem zdruzgotana!
Nagle Hans zdał sobie sprawę, jakie zamieszanie wywołał swoim
zachowaniem. Śmiejąc się serdecznie zawołał:
— Ależ nie! Nie! Zaszło nieporozumienie! Muszę wszystko opowie-
dzieć, ale na razie niech wystarczy krótkie wyjaśnienie: Ewa Maria
Delius jest ukochaną mojego przyjaciela, Armina von Leydena. Przykre
nieporozumienie rozdzieliło tych dwoje. Mój przyjaciel z utęsknieniem
szuka narzeczonej, żeby całą sprawę wyjaśnić. Szczegóły opowiem
później. A teraz muszę się zastanowić, co należy zrobić.
Zapanowało milczenie. Hans trzymał Dorę za rękę. Po kilku
minutach westchnął i zwrócił się do pani von Soltenau:
— Czy łaskawa pani pozwoli, żebym na obiad przyprowadził
mojego przyjaciela?
— Oczywiście, jeżeli pan sobie życzy i jeżeli mogę się tym samym
przysłużyć jego sprawie.
— Muszę do niego zatelefonować! Czy państwo pozwolą, że
skorzystam z aparatu?
— Proszę do mojego gabinetu! — odezwał się pan domu ubawiony
niecodzienną historią Ewy Marii.
— Przepraszam na chwilę. Zaraz wrócę i wszystko dokładnie
opowiem.
Kiedy został sam w gabinecie, zatelefonował do hotelu, w którym
mieszkał Armin.
— Halo! Kto mówi?
— Hej, Armin, to ja!
— Hans? Co słychać?
— Musisz zaraz przyjechać do państwa von Soltenau. .Jesteś
zaproszony na uroczysty obiad, obchodzimy moje zaręczyny!
— Dziękuję za pamięć, to bardzo miłe zaproszenie, ale wiesz, że
jestem umówiony z detektywem i właśnie czekam na jego przybycie.
Powinien tutaj być lada chwila.
— Zostaw dla niego wiadomość, żeby przyszedł innym razem.
Chodzi o to, że nie jest nam już potrzebny.
—— Dlaczego? Co to ma znaczyć?
107
l
106
— To znaczy, że wiem, gdzie jest Ewa Maria. Nic więcej ci nie
powiem! Oczekuję cię za pół godziny.
— Zaraz tam będę! — krzyknął Armin. Po jego głosie Hans poznał,
że przyjaciel jest wzburzony.
— Wiedziałem, że przyjedziesz! — zaśmiał się Rippach odkładając
słuchawkę.
Wszyscy z największym zainteresowaniem i skupieniem słuchali
opowiadania o historii Ewy Marii i Armina. Kiedy Hans skończył, Dora
zawołała:
— Jak w prawdziwym romansie! Biedna Ewa Maria, jak ona musi
cierpieć!
Pani von Soltenau zmartwiła się perspektywą utraty doskonałej
wychowawczyni.
— Teraz, kiedy wreszcie udało się znaleźć odpowiednią pannę do
dziewczynek, będę musiała z niej zrezygnować.
— Nie martw się, Magdaleno. Poznałaś wspaniałą młodą damę
o szlachetnym charakterze. Twoje dzieci wprawdzie stracą wychowaw-
czynię, ale za to zyskają przyjaciółkę! — pocieszał żonę pan von
' Soltenau.
— Drodzy państwo, musicie mi pomóc. Mam plan, ale potrzebuję
pomocy, żeby pogodzić dwoje kochających się ludzi — odezwał się
Rippach.
— Oczywiście, możesz liczyć na nas wszystkich! — zawołała Dora.
— Powiedz, co powinniśmy zrobić?
— Kiedy wraca panna Delius z dziećmi?
— Za godzinę!
— Doskonale! Armin zdąży przyjechać wcześniej, ale panna
Delłus nie śmie wiedzieć o jego tu obecności, w przeciwnym razie
mogłaby znowu uciec! Opowiem wszystko Arminowi. Łaskawa
pani, po powrocie panny* Delius proszę ją posłać do saloniku, pod
byle jakim pretekstem. Tam mój przyjaciel będzie czekał na swoją
narzeczoną. Musimy ich zostawić samych tak długo, aż Arrnin
wszystko wyjaśni. Co państwo sądzą o moim planie?
Pani von Soltenau odzyskała dobry humor.
— Wspaniale zorganizowany spisek! Tak więc zamiast jednych
zaręczyn, będziemy obchodzić podwójną uroczystość.
— Nie obiecujcie sobie zbyt dużo! Kobiety pokroju panny Delius
tak łatwo nie zapominają rozczarowania i nie są skore do przebaczenia.
Nie jestem przekonany, czy panna Delius bez zastrzeżeń uwierzy
w miłość pana von Leydena. Nie będzie to łatwe!
— Zostawmy to Arminowi. My nic więcej nie możemy zrobić!
Kiedy Armin przybył na miejsce, szybko wbiegł do kamienicy. Hans
prosił, żeby mu pozwolono porozmawiać z przyjacielem bez świadków.
Przywitali się bardzo serdecznie.
— Hans! Ty wiesz, gdzie jest Ewa Maria? Proszę, mów, nie męcz
mnie. Gdzie ona jest?
— Arminie, uspokój się! Ewa Maria jest tutaj, u państwa von
Soltenau.
— Tutaj? — zapytał zaskoczony Armin.
— Tak, jest wychowawczynią dwu małych dziewczynek, siost-
rzyczek mojej narzeczonej Dory. Stary, ale nam się udało! Odnaleźliśmy
ją wreszcie!
Armin przetarł oczy.
— Czy ją widziałeś? Czy wie, że jesteś moim przyjacielem?
— Ani jedno, ani drugie! Chodź, siadaj, opowiem ci, jak to się stało.
Oczywiście musiałem wtajemniczyć Dorę i przyszłych teściów, po-
trzebujemy ich pomocy. Pani von Soltenau jest zmartwiona, że straci
wychowawczynię. Bardzo ją ceni i szanuje, a dziewczynki wprost.szaleją
-?a nią.
Hans wtajemniczył przyjaciela w swój plan. Armin nagle poczuł
obawę, czy zdoła przekonać Ewę Marię, że ją kocha. Bał się też, czy
rozczarowanie, jakiego doznała tak młoda dziewczyna, nie pozostawiło
trwałej pogardy i urazy do mężczyzn w ogóle!
Armin był wdzięczny, że Hans przygotował mu spotkanie z Ewą
w cztery oczy, bez świadków.
— Stokrotne dzięki, stary. Postąpiłeś bardzo rozsądnie i ostroż-
nie.
— Nie dziękuj mi! Wiesz, cieszę się, że mogę naprawić zło, które
u ciebie w Burgwerben niechcący spowodowałem. A teraz chodźmy do
bawialni, czekają tam na ciebie.
Wszyscy serdecznie powitali gościa. Pani domu, chcąc pomóc
i, rzekła żartobliwie:
108
109
— Właściwie nie powinnam panu okazywać pomocy, ponieważ pan
naraża mnie na ciężką stratę! Panna Delius od pierwszego dnia stała się
dobrym duchem naszego domu. Wszyscy pokochaliśmy Ewę Marię
i z żalem myślimy o rozstaniu.
Armin wzruszony odpowiedział:
— Łaskawa pani! Nie zdaje pani sobie sprawy, co te słowa dla mnie
znaczą! Od chwili wyjazdu Ewy Marii dręczyły mnie myśli, że musi żyć
wśród ludzi pozbawionych serca i delikatności. Z wielką ulgą słucham,
iż w domu państwa znalazła miłość. Wiem, że w pierwszych dniach
musiała bardzo cierpieć.
— Tak, widzieliśmy, że była smutna i często płakała. Myśleliśmy, że
to z powodu śmierci ojca. Ale uwaga! Słyszę dzieci. Wyjdę do nich
i postąpię zgodnie z naszym planem. Proszę zostać w bawialni aż
powiem, że wszystko jest przygotowane.
Pani von Soltenau wyszła. Spotkała Ewę Marię i dzieci w szerokim
korytarzu:
— Margit i Frida pokazały róże, które kupiły dla t)ory, a Ewa
Maria wyjmowała z koszyka kwiaty.
— Czy dobrze wybrałam te bukieciki? Jest też trochę innych
kwiatów, mogą się przydać.
— Kupiła pani piękne kwiaty. Proszę je położyć, tutaj na stoliku.
Później zaniesiemy je do jadalni.
Pani von Soltenau zwróciła się do dziewczynek:
— Zanieście róże Dorze, jest w bawialni. Zostańcie tam, dopóki nie
przyjdę po was. Będziemy mieli gościa. Przyjaciel narzeczonego Dory
będzie u nas dzisiaj na obiedzie.
Pani von Soltenau była uszczęśliwiona zaręczynami córki i tym
bardziej życzyła Ewie Marii, żeby została żoną dziedzica z Burg-
werben. Coś podobnego! Od trzech miesięcy w jej domu ukrywała się
narzeczona pana von Leyden! Ta cicha dziewczyna miała zadziwiający
charakter! Mogła żyć w luksusie, a wybrała ciężką pracę, którą JeJ
poprzedniczki wykonywały niechętnie z wiecznie niezadowolonymi
minami.
— Proszę, weźmy kwiaty i chodźmy do jadalni.
Ewa Maria, niczego nie podejrzewając, wzięła koszyk z kwiatan
i poszła za panią domu. W jadalni służba właśnie skończyła nakrywa
110
do stołu. Pani von Soltenau poleciła lokajowi i pokojówce opuścić pokój
i czekać w kuchni, aż zostaną wezwani. Potem uśmiechając się
powiedziała:
— Jestem pewna, że pani sama pięknie udekoruje stół. Zostawiam
więc panią, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
— Postaram się, żeby'łaskawa pani była zadowolona.
Po wyjściu pani domu Ewa Maria zaczęła zastanawiać się, jak
udekorować stół. Właśnie zdecydowała, że przed parą narzeczonych
trzeba postawić czerwone róże i zaczęła je wkładać do wody w krysz-
tałowym wazonie, gdy usłyszała, że ktoś wszedł. Była przekonana, że to
wróciła pani von Soltenau, ale ponieważ panowała cisza, odwróciła się
i zmartwiała. Róże wypadły jej z rąk. Blada z przerażenia, szeroko
otwartymi oczami patrzyła na Armina von Leydena.
Obiema rękami złapała się poręczy krzesła i zachwiała ze zdener-
wowania. Zbliżył się do niej, chcąc jej pomóc, lecz Ewa Maria cofnęła
się i zakryła twarz dłońmi.
— Ewo Mario, wybacz, przestraszyłem cię, nie chciałem, wy-
bacz! — Teraz stojąc przed nią Armin zrozumiał, jak bardzo ją
kocha.
W głowie Ewy Marii szalały myśli: co on tutaj robi? No tak, Dora
zaręczyła się, więc jest jej narzeczonym! Armin oświadczył się pannie
Dorze von Soltenau! Poczuła straszny ból w sercu, ale postanowiła, że
nie upokorzy się i nie zdradzi, co czuje. Dumnie wyprostowała się
i powiedziała:
— Panie von Leyden, proszę wyjść z tego pokoju. W tym domu
nikt nie śmie wiedzieć, że my się znamy. Jestem tutaj wychowawczynią
dzieci, proszę odejść!
— Nie, Ewo Mario! Nie opuszczę cię teraz, kiedy cię wreszcie
znalazłem. Dlaczego uciekłaś? Dlaczego nie pozwoliłaś, żebym się
usprawiedliwił?
— Nie oskarżam pana, więc nie jest potrzebne usprawiedliwienie,
"roszę jednak odejść. Nie chcę żeby nas widziano razem.
Schyliła się by podnieść róże, które wypadły jej z rąk. Chciał jej
Pomóc.
~- Nie, proszę, proszę odejść!
Armin wyprostował się i rzekł stanowczym głosem:
111
— Nie, Ewo Mario. Nie odejdę, póki się wszystko nie wyjaśni. Nie
obawiaj się, nikt tutaj nie wejdzie. Pani von Soltenau wie, że muszę
z tobą poważnie porozmawiać.
— Panie von Leyden, nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia!
— A jednak, Ewo Mario, ja mam wiele do powiedzenia!
Zdenerwowana zaciskała ręce.
— Co powie pańska narzeczona! — krzyknęła ochrypłym głosem.
— Moja narzeczona?
— Tak, panna Dora, wiem, że dzisiaj pan zaręczył się z nią i będzie
uroczysty obiad.
Armin z ulgą odetchnął i uśmiechnął się.
— Ewo Mario, jesteś w błędzie. Nie ja, lecz mój przyjaciel, Hans von
Rippach, jest narzeczonym panny Dory. Dzięki Hansowi dowiedziałem
się, że jesteś tutaj wychowawczynią dziewczynek. Nie mam innej
narzeczonej prócz ciebie, moja kochana, i nadal uważam się za twojego
narzeczonego.
Kręciła głową.
— Po co to wszystko? To nie ma sensu! To mnie męczy i poniża.
Przecież napisałam, że nie mogę zostać pańską żoną!
— Ewo Mario, czy twoja duma jest silniejsza od twojej miłości?
A może przestałaś mnie kochać?
Spąsowiała i z wyrzutem w oczach patrzyła na niego.
— Nie godzi się jeszcze bardziej mnie poniżać! Jednak nie będę
kłamała: tak, kocham pana i może nigdy nie przestanę kochać. Jestem
bardzo nieszczęśliwa, że nie mogę wyrwać z serca tej miłości. Jeżeli pan
sądzi, że dumą jest to, iż nie chcę zostać żoną mężczyzny, który mnie nie
kocha, to znaczy, że jestem dumna. Może pan, jako mężczyzna, nie
rozumie, jak pan chce mnie poniżyć. Aleja panu przebaczyłam! ProszęJ
skończmy tę rozmowę. Jest dla mnie krępująca i przykra.
Armin stanął tuż przy niej i zaczai mówić:
— Ewo Mario, pozwól, że powiem jeszcze kilka słów. To, co wted>
przypadkowo słyszałaś, upoważnia cię do wątpienia w moją miłość. Al^
wtedy jeszcze nie wiedziałem, że cię kocham. Wyciągnąłem ku tobi
ręce, bo działałaś kojąco na moje zranione serce. Kobieta, któr
kochałem, zdradziła mnie. Wtedy bardzo cierpiałem z tego powodi
Kiedy jednak poznałem ciebie, natychmiast poczułem głęboką sympati
772
do twojego spokojnego, bardzo kobiecego, delikatnego sposobu bycia.
W twojej obecności bladł wizerunek tamtej niewiernej kobiety, ale
myślałem, że nie będę zdolny pokochać żadnej innej. Ten nieszczęsny
warunek w testamencie zmusza mnie do szybkiego ożenku. Ty wydałaś
mi się jedyną kobietą, z którą chciałem spędzić resztę życia. Dlatego
prosiłem, żebyś została moją żoną. Przecież cię nie okłamałem, nigdy nie
powiedziałem do ciebie „kocham cię", chociaż przypuszczałem, że
wierzysz w moją miłość. Potem nadszedł ten okropny dzień, w którym
został zburzony twój spokój wewnętrzny. Ewo Mario, wiem, że nigdy
nie naprawię zła, które ci wyrządziłem. Wiem, że twój charakter nie
dopuszczał myśli, iż mam inny powód do oświadczyn! Ale proszę cię,
wysłuchaj, co się ze mną działo. Kiedy się dowiedziałem, że nagle
wyjechałaś, kiedy przeczytałem twój list, kiedy trzymałem w ręku
zaręczynowy pierścionek, uświadomiłem sobie, że kocham cię. Tak,
kocham od dawna. Moja tęsknota za tobą potęgowała się z dnia na
dzień. Szukałem cię, dałem ogłoszenie do gazet, cierpiałem martwiąc się
o twój los. Przyjechałem do Berlina, żeby wynająć prywatnego detek-
tywa. Chciałem go zaangażować do poszukiwań. Bogu dzięki, nieocze-
kiwanie odnalazłem cię, moja kochana Ewo Mario! Stoję przed tobą jak
skruszony grzesznik i błagam, żebyś mi zaufała. Kocham cię, Ewo
Mario. Czy chcesz zostać moją żoną?
Kiedy Armin mówił, dziewczyna bezsilnie opadła na krzesło.
Miotały nią sprzeczne uczucia. Opanowało ją wzruszenie i najchętniej
krzyknęłaby: „Wierzę ci i chcę być twoją żoną!" Jednak nie mogła
wypowiedzieć tych słów. Wierzyła, że nie miał zamiaru celowo wprowa-
dzić ją w błąd, ale sądziła, że to, co on uważał za miłość do niej, to tylko
litość! Jeżeli zostanie jego żoną, z czasem i to uczucie zniknie, a Armin
przekona się, że nie kochał prawdziwie. Czuła, że nie miałaby sił jeszcze
raz przeżyć takiego cierpienia, wstydu i poniżenia.
Stał przed nią. Czekał na odpowiedź. Spojrzała nań, przyłożyła ręce
do skroni i zaczęła mówić:
113
— Nie, nie, nie mogę, nie jestem w stanie uwierzyć w pańskie słowa.
Wszystko to takie straszne. Jestem wstrząśnięta, że pan cierpi z mojego
powodu. Jednak nie mogę uwierzyć w pańską miłość. A jeżeli pan
oszukuje samego siebie i pewnego dnia odżyje uczucie do tej kobiety?
Nie mogłabym tego znieść, nie wytrzymałabym bólu. -
8 Kłopotliwa scheda
— Ewo Mario, nie musisz się obawiać. Wczoraj wieczorem spot-
kałem tę kobietę, rozmawiałem z nią, ale jej widok nie zrobił na mnie
żadnego wrażenia. Nie czuję do niej nic poza pogardą. W moim sercu
jesteś tylko ty!
Zakryła twarz dłońmi i jęczała:
— Gdybym mogła w to uwierzyć! Ale nie mogę. To wydarzyło się
tak nagle. Proszę mi dać czas, muszę wszystko przemyśleć, muszę się
zastanowić i zapomnieć o cierpieniach w minionych miesiącach! Nie
wiem, czy zdołam odzyskać zaufanie do pana, ale dzisiaj tego nie mogę
powiedzieć. Dzisiaj jeszcze nie!
Na twarzy Armina pojawiło się lozczarowanie. Mimo to nie czuł
żalu do Ewy Marii. Zrozumiał, że przy jej usposobieniu nie można było
oczekiwać, iż zaraz wszystko puści w niepamięć i uwierzy w jego szczere
uczucie.
— Dobrze. Nie będę dłużej nalegał, żebyś mi odpowiedziała. Będę
czekał, aż odzyskasz wiarę we mnie i w moją miłość. Na razie wrócę do
Burgwerben. Gdybym został w Berlinie, musiałbym cię codziennie
widywać, a ty potrzebujesz spokoju, żeby podjąć decyzję. Ewo Mario,
będę na ciebie czekał w Burgwerben. Będę liczył dni do twojego
powrotu. Wiem, że wrócisz do mnie, ponieważ wierzę, iż kochasz mnie
tak głęboko, jak ja kocham ciebie! Nie pozwól, żebym musiał długo
czekać! Twoja macocha nadal mieszka w Burgwerben. Powiem, żeby
przygotowała twój pokój. Muszę ci jeszcze coś powiedzieć: bardzo
przywiązałem się do tego miejsca i do zarządzania majątkiem. Byłoby
mi bardzo przykro, gdybym został zmuszony opuścić zamek Burgwer-'
ben. Ale klnę się na wszystkie świętości: jeżeli nie zostaniesz moją żoną
zrezygnuję ze schedy! Nie chcę innej kobiety, ponieważ kocham tylk(
ciebie. Trzydziestego marca mija wyznaczony termin. Jeżeli zechcess
zostać moją żoną, proszę, wracaj szybko, żebyśmy mogli wziąć ślub. Nif
będę cię dłużej zatrzymywał. Wracaj do swojego pokoju, jesteś wyczer
pana. Usprawiedliwię cię przed panią von Soltenau. Na razie zostanies;
tutaj jako gość w domu, gdzie przyjęto cię tak życzliwie i serdecznie.
Żegnaj, Ewo Mario! Czuję, że mnie nie opuścisz i wrócisz!
Pocałował ją w rękę i wyszedł z jadalni.
Ewa Maria wstała. Miała ochotę płakać z radości, ale na dnie duszy
czaiły się resztki wątpliwości. Musiała wszystko przemyśleć. Każde
114
słowo Armina zapadło głęboko w jej serce i wiedziała, że nigdy ich nie
zapomni!
Powoli poszła do swojego pokoju. Do końca dnia nikt jej nie
przeszkadzał. Pani domu przez pokojówkę przysłała obiad, a potem
kolację i poleciła powiedzieć, że panna Delius może odpoczywać
również cały następny dzień. Życzyła zdrowia i prosiła, żeby w razie
potrzeby wzywać służbę.
Armin wrócił do bawialni. Obecni z zaciekawieniem patrzyli, kiedy
wchodził do pokoju. Pani von Soltenau odprawiła dzieci. Pozwoliła
dziewczynkom bawić się w ich pokoju i srogo nakazała, żeby nie
przeszkadzały pannie Ewie Marii.
Kiedy dzieci wyszły, Hans położył rękę na ramieniu przyjaciela.
— Arminie, wracasz sam?
— Chwilowo niczego nie osiągnąłem. Ewa Maria przeraziła się na
mój widok. Słuchała, co mówiłem, ale nie mogła natychmiast podjąć
decyzji. Wiem jednak, że nadal mnie kocha i to mnie pociesza.
Powiedziałem, że jestem zdecydowany zrezygnować z Burgwerben,
jeżeli nie zechce zostać moją żoną. Sądzę, że to postanowienie przekona
ją o potędze mojej miłości.
Pani von Soltenau uśmiechnęła się.
— Panie von Leyden, zastosował pan właściwy środek. Kobieta,
która kocha, nie pozwoli, żeby uwielbiany mężczyzna ponosił straty
i pragnie temu zapobiec. Odnoszę wrażenie, że wszystko jest na dobrej
drodze!
— Jestem o tym przekonany, dlatego jutro wracam do Burgwerben.
Wiem, że Ewa Maria tam przyjedzie, kiedy się uspokoi i zastanowi nad
moimi słowami.
— Z tego powodu nie możesz już jutro opuszczać Berlina! — zawo-
łał Rippach, niezadowolony z tak krótkiej wizyty przyjaciela.
— Proszę, nie zatrzymuj mnie. Teraz i ja potrzebuję spokoju. Jestem
w takim nastroju, że nie nadaję się do życia towarzyskiego. Poza tym
115
chcę przygotować Burgwerben na przybycie Ewy Marii. Chcę tam
czekać na szczęście!
— W takim razie nie będę cię zatrzymywał.
Armin uśmiechnął się patrząc na Dorę.
— Sądzę, że łatwo przebolejesz moją nieobecność! Nie wątpię, że
panna von Soltenau chętnie mnie zastąpi i pomoże, żebyś szybko o mnie
zapomniał!
— Nie, o zapomnieniu nie ma mowy. Będę z Hansem często
rozmawiała o panu i pocieszała go.
Armin zwrócił się do pani domu.
— Łaskawa pani, dobroć państwa ośmiela mnie do wyrażenia
prośby: proszę się zaopiekować moją narzeczoną. Wiem, że jest bardzo
obowiązkowa i będzie sumiennie spełniać swoje powinności, ale teraz
potrzebuje trochę wolnego czasu, żeby odzyskać spokój.
— Przyznaję się, że ucieszyła mnie wiadomość o pozostaniu panny
Ewy Marii, na razie w naszym domu. Oczywiście będzie teraz naszym
gościem. Wszyscy będziemy się starali, żeby czuła się jak w domu. No ale
dziewczynki będą niepocieszone, kiedy się dowiedzą o wyjeździe panny
Delius.
— Serdecznie dziękuję, łaskawa pani. Jestem szczęśliwy, że moja
narzeczona jest wśród tak zacnych ludzi.
— A ja dołożę starań, żeby pozyskać przyjaźń panny Ewy Marii!
— odezwała się Dora. Jej młode serce, pełne szczęścia, było wzruszone
romantycznym losem wychowawczyni.
Pan domu skorzystał z chwilowej przerwy w rozmowie i rzekł:
— Mimo wyjątkowych, niecodziennych wydarzeń nie wolno nam
zapominać o uroczystości. Magdaleno sądzę, że można już kazać
podawać do stołu. Musimy też zawołać dziewczynki. Obawiam się, że
staną się niecierpliwe i pójdą do panny Ewy Marii, a ich sposób
wyrażania uczuć bywa zazwyczaj zbyt hałaśliwy i męczący.
Rippach położył rękę na ramieniu przyjaciela.
— Armin, jestem przekonany, że wszystko będzie dobrze! Wierzę,
że urządzimy huczne podwójne weselisko!
116
Wieczorem o zwykłej porze, kiedy dziewczynki kładły się spać,
do
sypialni przyszła Ewa Maria. Była opanowana. W pokoju zastała panią
von Soltenau. Speszona powiedziała:
— Łaskawa pani, proszę wybaczyć, że dzisiaj zaniedbałam swoje
obowiązki.
Pani domu uśmiechnęła się.
— Proszę się tym nie przejmować, droga Ewo Mario! Czy od dzisiaj
mogę do pani zwracać się w ten sposób? Wiem, że ma pani za sobą
ciężki
dzień. Nic dziwnego, że nie była pani w stanie zająć się dziewczynkami.
— Co jest Ewie Marii? — zawołała Frida wstając z łóżka. Margit,
podchodząc w długiej, białej nocnej koszuli, zapytała:
— Czy nadal boli cię głowa? Czy chcesz tabletkę? Bardzo pomaga!
Ewa Maria objęła obie dziewczynki.
— Czuję się lepiej, a jutro będę zupełnie zdrowa. A teraz szybko
do łóżek, inaczej możecie się przeziębić.
— Ewo Mario, czy ty płakałaś? Masz takie zaczerwienione
oczy!
— Nie męczcie Ewy Marii. Do łóżek — zawołała energicznie pani
von Soltenau. — Moje drogie dziecko, proszę się zaraz położyć. Musi
pani wypocząć. Jutro porozmawiamy. Proszę mnie traktować jak
matkę. Jeżeli mogę służyć radą, chętnie to uczynię.
— Mamusiu, dlaczego jesteś taka czuła dla Ewy Marii? — zapytała
Margit.
— Czyż nie jestem zawsze dla niej miła? — zaśmiała się pani von
Soltenau.
— Miła? Tak, owszem, jak do wszystkich łudzi. Ale dzisiaj jesteś
wobec niej tak czuła, jak jesteś tylko dla nas i Dory.
— Dzisiaj zawarłam przyjaźń z Ewą Marią, taką jaką zawarłyście
wy, moje kochane. A teraz śpijcie dobrze!
Wyszła z pokoju. Kiedy dziewczyna chciała podążyć za nią,
usłyszała wołanie:
— Ewo Mario!
Odwróciła się i zapytała:
— O co chodzi, kochanie?
— Czy dzisiaj nie usiądziesz przy nas? Mamy wiele do opowiedze-
nia! — zawołała Frida. '
777
Ewa Maria chciała być sama, żeby spokojnie zastanowić się nad
swoim losem, jednak zawróciła i usiadła na łóżku Fridy. Z poduszek
podniosła się kędzierzawa główka Margit.
— Jestem ciekawa, co macie mi do powiedzenia! — odezwała się
Ewa Maria obejmując obie siostrzyczki.
— Och, Ewo Mario, jaka szkoda, że nie byłaś na obiedzie! Było
cudownie! Były lody na deser, a potem dostałyśmy po kapeczce
szampana! Piliśmy zdrowie Dory i szwagra Hansa! — szczebiotała
Frida.
Do rozmowy włączyła się Margit:
— Wiesz, był też obcy gość, przyjaciel Hansa! On ma taki piękny
zamek, o jakich nam opowiadasz. Mieszka w Turyngii i zaprosił nas na
lato. Zaraz go zapytałam, czy możesz z nami przyjechać, bo ty kochasz
takie stare zamczyska.
Ewa Maria czuła mocne bicie serca.
— Czy odmówił i nie pozwolił, żebym przyjechała?
— Nie, nie. Ale tak dziwnie na nas patrzył, jak ktoś, kto musi
płakać, ale nie chce tego pokazać. Odpowiedział też jakoś dziwnie:
„Wolę, żeby Ewa Maria wcześniej przybyła do zamku". Ale my wiemy,
że bez nas nie pojedziesz.
— Do lata jest jeszcze sporo czasu. A teraz śpijcie.
— Zaraz zaśniemy. Frido, co obiecałyśmy panu von Leyden?
Zapomniałam!
— Hm! Ach tak, byłybyśmy zapomniały, dobrze, że mi przypo-
mniałaś. Wiesz, co myśmy obiecały?
— Jestem ciekawa.
— Musiałyśmy obiecać, że wieczorem, kiedy będziemy odmawiały
pacierz, musimy się też pomodlić za niego. Wyobraź sobie, on ma ładną
narzeczoną, którą kocha do szaleństwa, a ona nie chce przyjechać do
zamku, ponieważ gniewa się" na niego. Powiedział, że musimy się tak
modlić: „Kochany Boże, każ narzeczonej wujka szybko wracać do
zamku, żeby był tak szczęśliwy, jak szwagier Hans." Wiesz, zaraz
będziemy się modlić, a ty z nami. Szybciej pomoże!
Słysząc to Ewa Maria nie mogła powstrzymać łez. Dziewczynki
pytały przestraszone:
— Dlaczego płaczesz?
118
— Czy znowu rozbolała cię głowa?
Otarła łzy i odpowiedziała:
— Nie, nie! Żal mi biednego pana von Leyden. Jego
narzeczona
musi być niedobra, ponieważ nie chce pojechać do niego.
— Nie, to nie tak! Myśmy też tak twierdziły, ale pan von Leyden
potrząsał głową i odpowiedział: „Nie, ona jest dobra i szlachetna, aleja
bardzo ją skrzywdziłem, a teraz ona nie chce wierzyć, że ją kocham."
Ewo Mario, powiedz: jeżeli będziemy się modliły, czy Bozia pomoże
panu von Leyden?
— Tak, moje kochane. Będę się modliła z wami! — rzekła Ewa
Maria. Modliła się z dziewczynkami, lecz jej modlitwa była dzięk-
czynieniem. Wiedziała, że to, co Armin powiedział dziewczynkom,
było przeznaczone dla niej. Teraz, kiedy od dzieci jeszcze raz usły-
szała, że Armin ją kocha, powoli zaczęło ustępować zwątpienie w jego
szczerość.
Kiedy później, leżąc w łóżku, zastanawiała się nad wydarzeniami
tego dnia, stale słyszała słowa Armina: „Kocham cię, Ewo Mario! Czy
chcesz zostać moją żoną?"
W jej duszy rozległy się słowa: „Tak, chcę, ponieważ uwierzyłam
w twoją miłość."
Następnego dnia Armin odprawił detektywa z drobną sumą wyjaś-
niając, że już nie jest potrzebny. Później wysłał telegram do Burgwerben
zapowiadając swój powrót.
Hans jeszcze raz próbował go zatrzymać, lecz Armin stwierdził
kategorycznie, że potrzebuje spokoju, a liczne i huczne przyjęcia raczej
go denerwują, niż bawią.
Spadł śnieg. Im bardziej pociąg zbliżał się do Burgwerben, tym
piękniejszy był zimowy krajobraz. Scheveking wybrał się po dziedzica aż
do miasteczka, gdzie zatrzymywały się pociągi ekspresowe. Padał gęsty
śnieg.
— Witam pana dziedzica. Trzeba zobaczyć nasze lasy w szacie
119
zimowej!
— Dobrze pan zrobił, inspektorze! Od dziecka nie widziałem takich
sań i nie jeździłem do lasu. Z ojcem często wybieraliśmy się na zimowe
przejażdżki. Ale to było dawno temu.
— Czy pan dziedzic chce powozić?
— Nie, nie dzisiaj. Chcę spokojnie nacieszyć się pięknym zimowym
krajobrazem.
— Słusznie! Proszę wsiadać. Przywiozłem kożuchy i futrzane buty.
- — Doskonale.
Ruszyli. Kiedy • opuścili miasto, śnieg przestał padać. Drzewa
pokrywały ciężkie czapy, wszędzie królowała nieskazitelna biel. Jedy-
nym ciemnym pasmem była leniwie płynąca rzeka.
Długo jechali w milczeniu. Wreszcie Armin powiedział:
— Jak tutaj pięknie! Cieszę się, że wróciłem. Czy pan uwierzy, że
tęskniłem za Burgwerben?
— Wierzę panu! Ja również nigdzie nie czuję się tak dobrze, jak
tutaj. Gdy pomyślę, że musiałbym stąd wyjechać, to wolałbym nie żyć.
Tak samo myśli panna Wunderlich. Pod tym względem jest bardzo
mądra.
Armin uśmiechnął się, ponieważ ta dziwna przyjaźń dwojga starych,
wiernych pracowników bawiła go, ale i wzruszała.
— Co powiedziała panna Wunderlich na mój szybki powrót?
Scheveking zaśmiał się i odparł:
— Biega jak łasica mimo swojej tuszy. Gotuje i smaży od samego
rana, tak jakbyśmy mieli zakwaterować cały pułk!
— A pan, czy pan się nie dziwi, że tak szybko wróciłem?
Scheveking kilka razy trzasnął z bicza i po chwili powiedział:
— Pan dziedzic ma swoje powody, że nic nie mówi. Nie jestem
ciekawski jak stara baba. Jeżeli pan dziedzic uzna za stosowne, dowiem
się, o co chodzi.
Armin odwrócił się ku nieYnu.
— Odnalazłem Ewę Marię w Berlinie.
Scheveking zagwizdał ze zdziwienia, a potem krzyknął:
— Do stu piorunów! Hm! No tak! Na miłość boską, pan chyba nie
uciekł przed dziewczyną?
Armin zaśmiał się i odparł:
— W pewnym sensie tak!
120
— A co teraz będzie? Przecież pan musi mieć żonę!
— Tak, oczywiście. Ewę Marię albo żadną inną!
— Teraz to już nic nie rozumiem! Dlaczego nie przyjechała
z panem?
— Sama przyjedzie. Nieco później.
— Ale czy to jest pewne? Czy obiecała?
— Nie, ale ja wiem, że przyjedzie.
Scheveking kręcił siwą głową.
— Nie byłbym taki pewny! Do kobiet nie należy mieć zau-
fania.
— Ale do Ewy Marii tak! Widzi pan, tak bardzo wierzę w przyjazd
Ewy Marii, że zacznę przygotowania do ślubu.
— Hm! No tak! W porządku!- Ale co zrobimy z tą starą? Chyba nie
wpuścimy jej do zamku? Musimy ją gdzieś wysłać.
— Oczywiście! Zrobimy to. Proszę zatrzymać konie, kiedy będzie-
my przejeżdżali obok domu profesora. Muszę jej powiedzieć, że trzeba
przygotować pokój dla Ewy Marii.
Scheveking milcząc przytakiwał głową. Po pewnym czasie za-
trzymali się przed domem pani Delius, która siedziała przy oknie.
Widok dziedzica przeraził ją, ponieważ była pewna, że przyjechał
z żądaniem, żeby opuściła mieszkanie. Jej nalana twarz zbladła,
podeszła do drzwi i uniżenie witała gościa:
— Co za zaszczyt, drogi panie von Leyden, proszę dalej, proszę się
rozgościć!
Armin poczuł zapach alkoholu.
— Wstąpiłem na chwilę, konie nie mogą stać na mrozie. Proszę
przygotować pokój dla Ewy Marii. Wkrótce wróci do domu.
Pani Delius zachwiała się i łapiąc się za krzesło zawołała:
— O mój Boże! Znalazł pan moje biedne dziecko? A więc wszystko
w porządeczku! Ojejku, z radości mam zawroty głowy! Wreszcie «iobra
nowina, panie von Leyden! Pan nie wie, jak ja cierpię, jestem bardzo
chora.
Armin z trudem ukrywał odrazę.
— Powinna pani wyjechać na leczenie. Zaraz po powrocie Ewy
Marii weźmiemy ślub i wtedy już nic i nikt nie będzie pani tutaj
zatrzymywał. Nasza umowa jest nadal ważna. Żegnam panią!
121
— Oczywiście, oczywiście! Moje drogie dziecko wraca do domu!
Żegnam pana, drogi panie von Leyden!
Armin wsiadł do sań i zapytał inspektora.
— Czy pan zauważył że ta kobieta pije?
— Tak, proszę pana. Ta kobieta ma chyba wszystkie możliwe
przywary. Mój przyjaciel profesor kiedyś dawno temu szczerze roz-
mawiał ze mną. Jego druga żona zaczęła pić, gdy wyszła za mąż i tak
przepuściła cały majątek. Szybko, minęła jej uroda. Profesora wpędziła
do grobu bardziej zgryzota niż choroba.
Armin westchnął.
— Biedna Ewa Maria! Ile musiała wycierpieć. Nie dziwię się, że nie
chce mieszkać z macochą pod jednym dachem.
— Dziewczyna musiała ojcu dać słowo, że po jego śmierci
wyprowadzi się od macochy i że nie będzie miała z nią żadnych
kontaktów. Ale proszę pana dziedzica, nie pozwólmy, żeby nam ta
wiedźma popsuła nastrój. Świat jest taki piękny! Oto i nasz zamek.
Dillenbergen z całą pewnością zadbał o ciepłe pokoje, a panna
Wunderlich o dobrą kolację. '^
Kilkanaście minut później zajechali przed główne wejście zamku.
Kiedy zdjęli futra i zimowe buty, Scheveking poszedł do kuchni
i zapukał do drzwi. Pa|nna Wunderlich stanęła na progu:
— O co chodzi, inspektorze?
— No, jesteśmy! Szybko podawać kolację, pan dziedzic jest głodny!
Podparłszy się pod boki zawołała:
— Co pan sobie wyobraża? Proszę się nie wtrącać do moich
kuchennych spraw! Ja też nie interesuję się pańskimi stajniami i obora-
mi! Do stołu już dawno podano, a jeżeli pan się nie pospieszy, nic pan nie
dostanie. Tylko niech pan nie je zbyt dużo kapusty. Będzie pana gniotło
w żołądku!
— W takim razie napiję się nalewki. Pani przecież lubi, kiedy chwalę
tę wspaniałą ziołową nalewkę!
— Z pana to stary niedźwiedź!
— A pani jest młodym szaraczkiem, panno Wunderlich!
Zatrzasnęła drzwi i podeszła do kredensu. Wyjęła butelkę z nalewką,
podniosła ją i patrząc pod światło szepnęła sama do siebie: „Na dzisiaj
starczy —jutro muszę otworzyć następną."
722
Od rozmowy Armina z Ewą Marią minęło czternaście dni.
Sytuacja dziewczyny w domu państwa von Soltenau była teraz
zupełnie inna. Dora okazywała jej przyjaźń, pan domu traktował
z ojcowską czułością, a dziewczynki nie opuszczały swojej wychowaw-
czyni, ponieważ ku nieopisanej rozpaczy dowiedziały się o jej rychłym
wyjeździe.
Między panią von Soltenau i Ewą Marią zrodziła się serdeczna
więź. Mądra i doświadczona Magdalena umiała zdobyć zaufanie
dziewczyny, a matczyna troska, jaką ją otaczała, spowodowała,
że Ewa Maria otworzyła przed nią swoje serce. Opowiedziała, co
przeżywała po śmierci matki. Opisała rozczarowanie zachowywaniem
i nawykami macochy, utratę majątku i śmierć ukochanego ojca.
Wreszcie szczerze wyznała uczucia, jakie żywiła do Armina i powód
ucieczki z Burgwerben. Pani von Soltenau umiała przekonać Ewę
Marię, że powinna zaufać Arminowi, który z całą pewnością szczerze
ją kocha.
" Postanowiła wrócić do zamku dopiero wtedy, kiedy państwo
von Soltenau znajdą nową odpowiednią wychowawczynię dla swoich
dziewczynek.
Kiedy Dora mówiła, że Armin z niepokojem czeka na jej przybycie,
rumieniła się i odpowiedziała:
— Jeżeli mnie tak kocha, jak ja jego, nie powinien się niepokoić,
ponieważ wie, że przyjadę.
Taką odpowiedź otrzymywał również Hans, który codziennie
przychodził odwiedzać narzeczoną i ponaglał Ewę Marię do wyjazdu.
Oczywiście nie omieszkał zawiadomić swojego przyjaciela, że powrót
Ewy Marii to tylko kwestia czasu.
Frida i Margit dowiedziały się, kto jest tajemniczą „narzeczoną
wujka Leydena". Radości nie było końca. Skakały, krzyczały i stale od
nowa prosiły, żeby Ewa Maria opowiadała o zamku Burgwerben.
Ustalono, że wakacje będą spędzały w Turyngii, w „bajecznym za-
mczysku", a Hans prosił o zarezerwowanie dla siebie i Dory „kwaterun-
ku" na dwa letnie miesiące. •
123
Armin polecił pani Delius żeby natychmiast dała znać do zamku jeśli
przyjedzie Ewa Maria. Bez względu na to codziennie przyjeżdżał, żeby
osobiście zasięgać informacji.
Nadal była piękna, zimowa pogoda. Spadło więcej śniegu i Armin
korzystał z sanny. Jechał przez las. Panowała cisza, słychać było tylko
lekki dźwięk dzwoneczków na uprzęży siwków. Rozglądał się po-
dziwiając stary las pod ciężką, białą pokrywą. Puścił lejce, konie szły
stępa. Wtem ujrzał w dali postać powoli kroczącą po zaśnieżonej
drodze.
Wstał i patrzył. Po chwili złapał lejce i sanie szybko ruszyły.
Podjechał, zatrzymał konie i wyskoczył: przed nim stała Ewa Maria. Nic
nie mówiąc pozwoliła się objąć i całować...
Długo rozmawiali ciesząc się ze spotkania i odnalezionego szczęścia.
Wreszcie Armin zawołał:
— Ależ ze mnie egoista, stoimy na mrozie, a w saniach są futrzane
derki!
— Nie czuję chłodu, jest mi bardzo dobrze! Zostańmy jeszcze
w lesie!
— Nie, kochanie, teraz pojedziemy do wsi, do księdza, muszę dać na
zapowiedzi! Pragnę jak najszybciej mieć panią na zamku. Dłużej nie
wytrzymam!
Ewa Maria uśmiechnęła się nie sprzeciwiając się woli narzeczo-
nego.
Cztery tygodnie później, w pierwszych dniach stycznia, w małym
wiejskim kościółku odbył się ślub Armina i Ewy Marii. Świadkami byli
Scheveking i Rippach. Uroczystość była cicha, lecz wzruszająca. Armin
celowo nikogo nie zapraszał — chciał Ewie Marii zaoszczędzić upoko-
rzeń związanych z obecnością macochy. Pani Delius następnego dnia
wyjechała do Drezna. Osiadła tam na stałe.
Państwo von Soltenau przysłali serdeczne gratulacje. Rozumieli
postępowanie Armina. Młode małżeństwo zaproszono na ślub Dory,
który zaplanowano na Wielkanoc.
Kiedy po uroczystości Armin przywiózł żonę do zamku, prowadząc
Ewę Marię wzruszony powiedział:
— Kochana żono, oby w tym domu panowało wyłącznie szczęście
i radość! Niech Bóg pobłogosławi twój pobyt w zamku Burgwerben.
— Arminie, tam gdzie jesteś ty, tam moje szczęście!
Tego wyjątkowego dnia panna Wunderlich i Scheveking nie kłócili
się i nie robili sobie wymówek. Kiedy zobaczyli, że nowy dziedzic i jego
żona idą w kierunku cmentarza, a Ewa Maria niesie ślubny bukiet na
grób Fryderyka von Leyden, ochmistrzyni cicho zapłakała. Wzruszony
inspektor po raz pierwszy widział łzy spływające po policzkach panny
Wunderlich. Nagle też poczuł ucisk w dołku i drżącym głosem poprosił
o dwa kieliszki nalewki.
Ale już następnego dnia odzywali się do siebie w zwykły, zadziorny
sposób. Ich kłótnie wynikały wyłącznie z jednego powodu: każdy
z dwojga staruszków .twierdził, że bardziej 'niż drugie raduje się
szczęściem pana i jego młodej żony! Pod tym względem nigdy nie mogli
dojść do porozumienia.
W letnich miesiącach na zamku było gwarno i wesoło. Margit i Frida
hasały po parku, a Dora i Hans bawili tam po kilka tygodni. Ponieważ
Armin i Ewa Maria złożyli wizyty w sąsiednich majątkach, w zamku
często bywali goście. Oczywiście nie zabrakło również wizyt państwa
von Soltenau.
W starym zamku zapanowało szczęście i spokój. Zmarły dziedzic
dziwacznym testamentem przepędził złe duchy, które pojawiły się
w dniu, kiedy dręczony wyrzutami sumienia, zamieszkał w Burgwerben.
Armin i Ewa Maria czcili pamięć zmarłego podobnie jak dwójka
staruszków, Scheveking i panna Wunderlich, którzy głęboko szanując
nowego pana nigdy nie zapominali o dawnym dziedzicu.
124
W księgarniach na terenie całego kraju czekają na
Was nowe tytuły z serii „z serduszkami":
\
Jadwiga Courths-Mahler
KTO PIERWSZY RZUCI KAMIENIEM?
KOCHAM INNEGO
TRAGICZNE ZAUROCZENIE
Friede Birkner
CZTERY MIŁOŚCI
SŁUGA KSIĘŻNEJ PANI
ODZYSKANE DZIECIŃSTWO
W najbliższych tygodniach ukażą się książki:
Jadwiga Courths-Mahler
UWOLNIJ MNIE
KASIA — CÓRKA ZARZĄDCY
Fnede Birkner
NIEPOKORNE SERCA
MIŁOŚĆ PRZYCHODZI, KIEDY CHCE
Ijeorge Gibbs
IRONIA LOSU
Drogie Czytelniczki
Jeżeli leży Warn na sercu troska o bezpieczne przeprowa-
dzenie Waszych córek czy wnuczek przez trudny okres
pierwszych uniesień miłosnych, zadbajcie o to, by mogły one
znaleźć wzory zachowań w odpowiednich lekturach. Z całą
odpowiedzialnością polecamy powieść:
Ilse Kleberger
CHRISTINE
Przekład: Izabella Korsak
Christine jest po raz pierwszy w życiu zakochana, ale jej chłopak Kai
ma poważne kłopoty. Dla niej, żyjącej w cieplarnianych warunkach
rodzicielskiego domu w eleganckiej dzielnicy Berlina, zetkniecie się
z trudnymi problemami rówieśników jest wstrząsem, ale zarazem
stanowi impuls do przemyśleń i podjęcia ważnej decyzji.
Czy Christine i Kai zdołają ocalić swoją miłość? Autorka nie podsuwa
łatwych rozwiązań. Analizuje przypływy i odpływy ich uczuć, wtopione
w sugestywnie oddaną atmosferę berlińskiej dzielnicy, niespokojnej
i niebezpiecznej, choć nie pozbawionej posępnego uroku.